SCENA KWARTALNIK KULTURY I EDUKACJI TEATRALNEJ
forum młodej reżyserii 2012 jan majcherek majaczenia rozmowa z pietro cennamo „zawsze chciałam być baletnicą, nie aktorką” Grażyna rogowska
CENA 6 ZŁ (w tym 5 %VAT)
NR 4 (72) – 2012 ZIMA
fot. Belovodchenko Anton
04. tEATR DLA ŻYCIA BEATA SZCZUCIŃSKA – PODZIELICIE SIĘ SWOIM PODWÓRKIEM?
10. TEATR I WIDZ KAZIMIERZ ROBAK, LECH ŚLIWONIK, JAN KOCHANOWICZ – NIE JEST PARTNEREM, ZATEM JEST KLIENTEM
16. SCENOPIS JANUSZ MAJCHEREK – MAJACZENIA
17. ROZMOWY SCENY AKTORSTWO? TO NIE JEST TYLKO GRA – Z GRAŻYNĄ ROGOWSKĄ ROZMAWIA KRYSTYNA NOWAK-WOLNA
20. KSZTAŁCENIE DLA TEATRU JUDYTA BERŁOWSKA – FORUM MŁODEJ REżYSERII
26. MELODRAMA – TO ŚWIAT TEATRU I MUZYKI – Z PIETRO CENNAMO ROZMAWIA KRZYSZTOF KUCHARSKI
28. NOTY
fot. Belovodchenko Anton
WYDARZENIA, INFORMACJE
InŻYNIEROWIE ATAKUJĄ Na fotografii w „Gazecie Wrocławskiej” dwie osoby z Wrocławskiej Fundacj na Rzecz Równości – ekonomistka (szefowa) i specjalistka PR Właśnie realizują ważne społecznie zadanie. Podjęły je w poczuciu obawy o los najmłodszych, także o ich przyszłość. Obawa jest uzasadniona, po przeprowadzeniu ankiety aktywistki mają dowody, że „polityka równości w przedszkolach po prostu nie istnieje”. Ekonomistka i „pijarówka” – o jaką równość maluchów postanowiły walczyć? Warunki życia? Zdrowie? Dostęp do dóbr materialnych czy duchowych? O, nie. Zabrały się za edukację i wychowanie. Tu trzeba działać pilnie. Zbadały problem „u źródeł”: zły jest system – utrwala „podział na grzeczne i opiekuńcze dziewczynki i aktywnych, zadziornych chłopców”. Oczywiście, winni są starsi, bo stereotypami „kobieta-matka”, „mężczyzna-żywiciel rodziny” nasączają biednych malców „na najpierwszym, najważniejszym etapie rozwoju i edukacji”. Na dodatek samorządy aktywistek nie wspierają, kuratoria nie przeciwdziałają, nauczyciele nie reagują. A przecież idea jest taka jasna: „ważne, żeby nie narzucać dzieciom, w którym kierunku mają się rozwijać”. Baw się chłopczyku laleczką gdy dorośniesz, nie będziesz anachroniczny. Kobieta-matka? A czemu nie mężczyzna? Bądź dziewczynko agresywna i zaczepna, bo rozsądne i opiekuńcze „w dorosłym życiu s ą ograniczone”. Nie tylko przedszkola wymagają naprawy. Przedszkolaki mogą na przykład pójść do teatru, na przedstawienie dla dzieci. A tam też okopali się wrogowie równości. Wyśledził to teatrolog i złożył raport w miesięczniku „Teatr”. Teatrolog przyjrzał się zwłaszcza treściom spektakli, bo tamtąd zło uderza najsilniej – „anachronicznym schematem relacji między postaciami, najczęściej dotyczących stosunku między płciami” (podkr. – LŚ). Oto dowody. Jedna z autorek opowiedziała historię o buntowniczej księżniczce Nieznośce i walczącym o jej rękę Kmieciu. Badacz docenia pisarskie walory, ale wymowa budzi głęboki sprzeciw – Nieznośka dopasowuje się do ukochanego, co „postrzegać można jako przejaw patriarchalnego systemu wartości”, a to jest wspieraniem „anachronicznych modeli zachowań”. Albo inna autorka. Znowu para: ona – niepokorna; on - rozważny i stateczny. I Znowu błąd – w ostatecznym rozrachunku on ma rację. Czyli kolejny dramat „najeżony stereotypami na temat płci, (...) projektuje cały repertuar zachowań hołdujących tym stereotypom, (...) odziera dziewczynki z aktywności i ciekawości świata”. Chyba wszystko jest jasne. Przeraźliwie jasne. Najpierw kampania na rzecz wyzwalania polskich zacofańców z ciemnoty i nietolerancji, potem zmanipulujemy system edukacji i wychowania najmłodszych. Niedawno wychowywano gimnazjalistów, dziś aktyw wziął się za przedszkola. Czy trzeba wokół żłobków stawiać kordony przed inwazją nowych inżynierów dusz ludzkich? LECH ŚLIWONIK
fot. Leroy Skalstad
04 TEATR DLA ŻYCJA
PODZIELICIE SIĘ SWOIM PODWÓRKIEM?
fot. Dragos & Adela Manea
Miała być Strefa Wolnocłowa. Aby nazwa oddawała charakter artystyczny d ziałań: swobodę wyrazu, ale też sygnalizowała podstawowy obszar zainteresowań: p roblemy migracji. Nie stricte reportażowe projekty, lecz bezpośredni kontakt zdrugim człowiekiem. Ciekawość świata, ludzi i informacji z pierwszej ręki. Wiedzy z pierwszej ręki. Ludzkie historie ujęte w słowach – Strefa WolnoSłowa.
Anna Rogozińska, Wyzwolić kreatywność, Res Publica Nova, publikacja na www.publica.pl, 10 marca 2010. Za Rogozińską zastosowałam kluczowe dla community arts pojęcia, wyrażone w śródtytułach. 2 Za: Katarzyna Słubik, Abolicja nie dla wszystkich, Biuletyn migracyjny, nr 31, październik 2011, www.biuletynmigracyjny. uw.edu.pl 1
KREATYWNOŚĆ „Największym wyzwaniem dla artysty pracującego ze społecznościami lokalnymi staje się wyzwolenie ich kreatywności poprzez przezwyciężenie blokad psychologicznych, a w efekcie doprowadzenie do gruntownej i radykalnej zmiany społecznej oraz kulturowej przemiany społeczeństwa blokującego wszelką kreatywność występującą poza instytucjami sztuki w społeczeństwo rządzące się zasadami demokracji kulturowej.” 1Pojęcia: migrant, imigrant, uchodźca są w Polsce nieobecne w debacie publicznej. Jesteśmy krajem o najniższym odsetku imigrantów w Unii Europejskiej: 0,1% populacji stanowią obywatele innych krajów – to oficjalne dane Eurostat za 2010 rok. Jednak szacuje się, iż liczbę tę należałoby zwiększyć o 70 tys. nieudokumentowanych cudzoziemców, a niektóre organizaqje pozarządowe szacują tę wielkość nawet na 500 tys. osób nieposiadających zalegalizowanego pobytu.2 Fundacja Strefa WolnoSłowa, założona z inicjatywy Alicji Borkowskiej i Natalii Szelachowskiej, chce zagospodarować ten obszar. Na swojej stronie internetowej piszą: Mamy na celu organizację działań artystycznych, kulturalnych i edukacyjnych nastawionych na dialog międzykulturowy i międzypokoleniowy. Interesują nas inicjatywy na granicy sztuki i interwencji społecznej, poruszające aktualne problemy w Polsce, Europie i na świecie, działania artystyczne angażujące osoby z różnych grup społecznych, umożliwiające spotkanie poprzez sztukę, promujące czynną postawę wobec rzeczywistości społecznej. Poprzez artystyczne projekty międzynarodowe, działania interdyscyplinarne oraz inicjatywy angażujące uchodźców i imigrantów mieszkających na terytorium Polski działamy na rzecz dialogu międzykulturowego, integracji europejskiej i praw człowieka. Fundacja została zarejestrowana oficjalnie w grudniu 2011 roku i jak na tak krótki okres działania ma imponujący dorobek.
nteresują nas inicjatywy na granicy sztuki i interwencji społecznej, poruszające aktualne problemy w Polsce, Europie i na świecie...
06
fot. Lars Jensen
W swojej pracy wychodzą od tekstu literackiego traktując go jako inspirację, trampolinę, punkt wyjścia do własnej opowieści.
W kwietniu 2012 zorganizowała konferencję „Krzyżówka m iejs ka i przestrzeń publiczna, a aktywizacja społeczno-kulturalna” we współpracy w European Alternatives. Głównymi tematami dyskusji były sfery działalności w przestrzeni publicznej: Inicjatywy sąsiedzkie, ruchy masowe i projekty przygotowywane przez specjalistów oraz problemy estetyki w przestrzeni miejskiej – debatowano nad kierunkiem zmian, jakie zachodzą w obrębie miasta, wpływem mieszkańców na te zmiany, inicjatywami aktywizującymi ich do kształtowania lokalnej przestrzeni. Konferencję zakończyła akcja artystyczna „Oblepmy Warszawę!” przygotowana przez Małgorzatę Pianowską, polegająca na oblepieniu miasta ludźmi, czy precyzyjniej: kolorowymi formami stworzonymi przez ciała uczestników ubrane w bluzy z kapturami – ludzkie ‘wlepki’. Miesiąc później Strefa WolnoSłowa zaprasza na transnarodowy Transeuropa Festival, który odbywał się jednocześnie w czternastu miastach europejskich: Warszawie, Lublinie, Berlinie, Barcelonie, Bolonii, Rzymie, Londynie, Paryżu, Belgradzie, Kluż apoka, Amsterdamie, Bratysławie, Pradze i Sofii, a którego Fundacja jest partnerem i warszawskim przyczółkiem. Program skonstruowany został wokół
z agadnień migracji, nowych form a ywności politycznej oraz alternatywnych form ekonomii. Warszawska część festiwalu obejmotwała panel „Czy Polsce potrzebni są migranci?”, pokaz krótkometrażowych filmów reż yserów młodego pokolenia z Maroka, Libanu i Palestyny, prezentację ciekawych projektów i inicjatyw z zakresu ekonomii społecznej, grę miejską p rowadzoną na p raskim Kamionku, warsztaty kreatywn ego pisania pobudzające do aktywności społecznej, twórczości i krytycznego pod ejścia do rzeczywistości, żywą bibliot ekę – której bohaterami byli m igranci mieszkający w Warszawie oraz grę RPG, podczas której uczestnicy wcielali się w role imigrantów rozpoczynających życ ie w Polsce. Uzbrojeni w teorię, rozpoczęli prace w ter enie. W poszukiwaniu chętnych na warsztaty Alicja odwiedzała szkoły, w których obcokrajowcy uczą się polskiego języka. Sporo zawdzięcza Fundacji Ocalenie, któr a pomogła skontaktować się z uchodźc ami i imigrantami, dała wsparcie organ izacyjne. W naborze pomogli też Iudzie z Fundacji „Oprócz granic”. Alicja wspomina, iż wysłuchano ją w Ocaleniu życzliwie, nie przewidywano jednak większego zain-
Anna Rogozińska, wyzwolić kreatywność, op. cit. 4 Fragment tekstu do spektaklu „Przywiozę tu swoje podwrkórko” 3
teresowania migrantów działaniami artystycznymi. Zdecydowanie nie docenili jej determinacji – warsztaty rozpoczynała grupa licząca 60 osób. Do premiery „Tu jest lepiej. Przyjeżdżajcie!” dotrwało 19. Część pozostała i zaangażowała się w pracę nad kolejnym spektaklem.
SPOŁECZNOŚĆ „Społeczność angażuje się w przedsięwzięcie na wszystkich etapach jego realizacji i to właśnie ona, w sytuacji idealnej, jest inicjatorem projektu i zaprasza artystę do współudziału (...) lub też projekt wynika z rozpoznanych uprzednio potrzeb społeczności. (...) Następnie społ eczność bierze udział w wydarzeniu prez entującym wyniki projektu i tym samym uznaje go za swój, a nie jedynie n arzucony przez artystę (...). Artysta pełni tu przede wszystkim rolę animatora i nauczyciela przybliżającego metody artystycznego wyrazu oraz motywującego do dalszej pracy. To społeczność znajduje się na pierwszym planie.”3 W swojej pracy wychodzą od tekstu literackiego – traktując go jako inspirację, trampolinę, punkt wyjścia do własnej opowieści. Tę opowieść konstruują uczestnicy warsztatów, czerpiąc ze swojej kultury, h istorii, języka i wiedzy. Na początku są ćwiczenia integracyjne uwrażliwienie na ciało, na grupę. Potem improwizacje: słowne, ruchowe, z przedmiotem. Przetwarzając swoje doświadczenie w i mprowizacjach i ćwiczeniach teatralnych, tworzą własne teksty, wspóln ą o powieść, którą Tomasz Gromadka ujmuje w literackie karby: nadaje formę, ubiera w słowa, doprawia przymiotnikami. Oddaje im tekst literacki, z którym ponownie muszą się zmierzyć: wkuć na pamięć, połamać język – i opowiedzieć historię na nowo. Punktem wyjścia pierwszego warsztatu (Azyl Warszawa. Próba) była Ameryka Franza Kafki. Bohater Kafki staje się tu swoistym everymanem. Kolejne wcielenia Karla stoją w kolejce w biurze imi- gracyjnym, pomiędzy potrzebą wyjazdu z Pakistanu, Armenią lat 90., chęcią opuszczenia Białorusi, brakiem perspekt yw na macedońskiej p rowincji, a wspólnym dla każdego marzeniem o lepszym jutrze. Tu, na nowej ziemi. Premiera Tu jest lepiej. Przyjeżdżajcie! odbyła się 19 czerwca 2012. Od lektury Niewidzialnych miast Italo Calvino rozpoczęła się praca nad kolejnym warsztatem. Ta sama metoda zaowocowała obrazami miast: jest miasto, które przetrwało już wiele gwałtów i zaborów, ale wciąż wita przybyszów z otwartymi ramionami. Jest miasto-idylla, o którym matka opowiada córeczce. Jest mias to rozpaczającej k obiety, próbującej zatrzymać odchodzącego Marco-Wiecznego Tułacza. I miasto, w którym kupisz wszystko i każdego. Każde z miast – to miniscenka odgrywana przez dwie –trzy osoby. To miasta, jakie zna i pamięta każdy z nas: wyideal izowane miasta dzieciństwa i wiecznej szczęśliwości, lub przeciwnie: miasta-koszmary, o których wolimy zapomnieć. Albo po prostu miasta: niekonkretne, nie dobre i nie złe, ale ważne: W hotelu w Erywaniu wyszedłem na balkon i zobaczyłem Armenię współczesną i starożytną. Byłem w Szanghaju. Zdeptał mnie milczący tłum, wtedy wszystko zrozumiałem, wszystko było zupełnie jasne.
Anna Rogozińska, wyzwolić kreatywność, op. cit.
3
W Moskwie usiadłem żeby odpocząć i ludzie zaczęli siadać obok mnie a potem policja pomagała nam wstać. Przed siedzibą Komisji Europejskiej w Brukseli zaśpiewałem wszystkie piosenki Boba Dylana. W Filadelfii spałem pod mostem i śniłem amerykańskie koszmar y. Byłem w Groźny. Jak na Czeczenię spadały bomby, zamknąłem oczy i otworzyłem parasol.4 Premiera Przywiozę tu swoje podwórko odbyła się 18 sierpnia 2012. ile pierwszy spektakl opowiadał o marzeniach imigrantów i uchodźców, ich wyobrażeniu o ziemi obiecanej, symbolizowan ej przez oferującą cuda Amerykę („Tam politycy wstają o 3 nad ranem i zamiatają ulice”) – i o zderzeniu z realiami krainy szczęśliwości już w biurze imigracyjnym, to efekt drugiego warsztatu stawiał odbiorcę wobec opowieści człowieka, który przedarł się przez to biuro i teraz próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Po tamtej stronie, stojąc w kolejce, dźwigając toboły – wśród innych taszczących walizy – bohaterowie mogli czuć się wspólnotą, choć dzielił ich język, pochodzenie i powody, dla których tu przybyli. Po tej stronie towarzysze niedoli stają się – jeśli nie wrogami – to konkurentami. Uczestnicy warsztatu pochodzą m.in. z Ukrainy, Białorusi, Rosji, Armenii, Pakistanu, Afganistanu, Belgii, Kuby. To studenci, pracujący, ci, którzy mają polskie żony, ale też żony zagranicznych dyplomatów, są też Polacy. Do drugiego projektu dołączyli seniorzy z bródnowskich klubów seniora, był też plan włączenia Czeczenek przebywających w ośrodku dla uchodźców na Targ ówku (Alicja i Tomasz jeździli tam co tydzień, by przygotować część spektaklu na miejscu – ostatecznie Czeczenki nie wzięły udziału w spektaklu, ale i tak najistotniejsza była wykonana z nimi praca).
PRZESTRZEŃ „(...) pojęcie przestrzeni nabiera tu szczególnego znaczenia. W centrum wielu projektów znajduje się lokalna historia opowiedziana przez mieszkańców danej dzielnicy, a także subiektywne mapy miasta lub wsi z nakreślonymi na nowo punktami, najistotniejszymi z perspektywy jednostek i społeczności.”5 Subiektywna mapa świata i jego miast, wykreowana przez uczestników warsztatu wielokulturowego, zaprezentowana została na Bródnie. Pracując nad „Przywiozę tu swoje podwórko” Alicja Borkowska i Tomasz Gromadka zdecydowali się wypro wadzić efekty warsztatowej pracy z czterech ścian i skonfrontować je z żywą miejską tkanką: kolejne sceny rozgrywane były na placyku nieopodal pętli autobusowej Bródno – Podgrodzie, na podwórku między bloczyskami Krasnobrodzkiej, w klubie seniora, w autobusie i na dachu apartamentowca przy Poborzańskiej. Bródnowscy seniorzy przedstawili swój obraz dzielnicy, ale ich sielankowe i pogodne opowieści nie chciały zgrać się z reakcją mieszkańców na kolejne podwórkowe sceny: pozostali milczący, nieufnie przyglądający się z balkonów, celowo pogłaśniający muzykę, ostentacyjnie czyszczący buty lub rzucający coś o Żydach. Duże wrażenie zrobił finał rozegrany na dachu apartamentowca. Ekskluzywne miejsce nieekskluzywnej dzielnicy potęgowało efekt wyobcowania: na scenie główny bohater-obcy nie mógł przebić się przez obojętność bądź niechęć tu-
08 6 Ulica Krasnobrodzka była już niejednokrotnie doświadczana przez artystów, głównie Pawła Althamera. Nie mieliśmy zatem do czynienia z dziewiczym terenem. 7 Anna Rogozińska, Wyzwolić kreatywność, op. cit.
Co wiemy o ludziach, którzy wybrali nasz kraj na miejsce swego pobytu ziemców. Widzowie i uczestnicy zdarzenia tkwili na dachu, ponad innymi budynkami, kompletnie odcięci od dzielnicy i jej mieszkańców, nietutejsi i z poczuciem niezręczności i niewygody – choć na wygodnych krzesełkach. Z widokiem na setki zamkniętych okien. Z butami w cudzym domu. Między widzami, a miotającym się na scenie bohaterem nie było większej różnicy. W ideale: mieszkańcy Bródna życzliwie przyjmują działania obcokrajowców, włączają się do pochodu widzów wędrującego od stacji do stacji, biją brawo, a na koniec chętnie rozmawiają z wykonawcami i są bardzo sympatyczni. Rzeczywistość okazała się odbiciem spektaklu: nieufność i bariera pomiędzy wykonawcami i świadomymi odbiorcami przedstawienia a biernymi widzami była wyraźnie wyczuwalna. Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że publiczność na balkonach nie musiała wiedzieć ( i pewnie nie wiedziała), że wykonawcami są imigranci. Każda odmienność budzi rezerwę.6
ZDROWIE „Na definicję zdrowia składa się między innymi propagowanie k reatywności jako dziedziny niezbędnej do prawidłowego rozwoju psychicznego i osiągnięcia pełni potencjału jednostki, dążenie do poprawienia jakości życia we wszystkich jego aspektach, rozszerzanie dostępu do usług medycznych, kampanie informacyjne, a także terapia poprzez sztukę w szpitalach i ośrodkach opieki społecznej.”7 Pytana, czy traktuje swoją pracę jako pracę terapeutyczną, Alicja kategorycznie zaprzecza, chociaż w trakcie przygotowań zapisała się nawet kurs arteterapii, ale uznała, że to nie jej sztandar. Podsumowując doświadczenia z ITC Teatro w Bolonii, mówi o dwóch przypadkach, gdy praca w teatrze i z grupą dała wyraźny efekt terapeutyczny. Dziś najważniejszy jest aspekt twórczy – wspólne działanie, dążenie do efektu artystycznego. Jednak oczywisty jest wpływ na budowanie (lub odzyskiwanie) równowagi i pewności siebie. Uczestnicy warsztatu pytani o osobiste pożytki, na pierwszym miejscu najczęściej wymieniają przyjaciół, radość z wspólnego tworzenia, fakt, że udział w warsztatach niweluje poczucie wykluczenia, pomaga poczuć się w Polsce „trochę bardziej u siebie”. Alicja Borkowska szlify w pracy teatralnej z imigrantami zdobywała w ITC Teatro w Bolonii. Jako studentka Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej wyjechała na roczne stypendium Erasmusa. Została dłużej niż pierwotnie planowała – ponad cztery lata, w Bolonii ukończyła podyplomowy kurs z organizacji wydarzeń wielokulturowych organizowany przez ATER Formazione, koordynowała projekty wielokulturowe oraz prowadziła warsztaty teatralne dla imigrantów i uchodźców. Chciała zacząć na własnym podwórku. W Warszawie do pomysłu zapalało się wiele osób i instytucji – i na zapalaniu upłynęło kilka pierwszych miesięcy. Ostatecznie wytrwało pięć osób i na nich opiera się gigantyczna praca wykonana przez Fundację przez ostatni rok: Alicja Borkowska – spiritus movens, pomysłodawczyni, reży-
ser, prowadząca warsztaty i Natalia Szelachowska – animatorka kultury, antropolog, absolwentk a kulturoznawstwa na warszawskim ISZIPiel; wspólnie zajmują się koordynacją działań Fundacji. Joanna Szyndler (dziennikarka pisząca dla magazynu Podróże, absolwentka Międzywydziałowego Studium Turystyki i Rekreacji, studiowała także w Finlandii i Wietnamie) oraz Weronika Chinowska (absolwentka Wiedzy o Teatrze, studiowała też w Madrycie na Wydziale Dramaturgii i Reżyserii) organizują działania promocyjne i współdziałają z mediami. Tomasz Gromadka – kolejny absolwent Wiedzy o Teatrze, dziennikarz zajmujący się kulturą i sztuką, pracuje nad scenariuszem serialu o imigrantach w Polsce. W Fundacji dramaturg i autor scenariuszy spektakli. Nie stosuje taryfy ulgowej: teksty składają się z potoczystych zdań lub luźnych równoważników gęsto tkanych szeleszczącymi spółgłoskami – ciężkie ćwiczenie dla cudzoziemca. Projekty powstawały dzięki pozyskiwaniu partnerów i wykorzystaniu wcześniejszych kontaktów. Dla realizacji pierwszego warsztatu swoją przestrzeń udostępniło Centrum Komunikacji Społecznej m.st. Warszawy. Założycielki Fundacji dały sobie rok na wypracowanie stałego źródła dochodu dla Fundacji i dla siebie samych – aby móc utrzymać się z pasji. Na warsztat bródnowski otrzymali dofinansowanie z programu „Młodzież w działaniu”. Będą zabiegać kolejne środki, ale konsekwentnie budują też program umożliwiający stały dochód. Rozpisali program warsztatów dla młodzieży obejmujący zajęcia teatralne, dziennikarskie, etnograficzne. Proponują żywą bibliotekę – przede wszystkim spotkania z przedstawicielami mniejszości narodowych. Jedna ze szkół już ofertę przyjęła, z dwiema Fundacja wspólnie wystąpi o środki na realizację warsztatów. Alicji marzy się praca z kilkoma liceami zakończona minifestiwalem, na którym prezentowane byłyby rezultaty – duże wydarzenie, angażujące wszystkich uczestników. Dla biznesu przygotowali ofertę gier miejskich. W planach są też zajęcia językowe – prowadzone przez warsztatowiczów, z których kilkoro jest nauczycielami języka. Ten pomysł świetnie wpisuje się ideę centrum wielokulturowego, jakie chce stworzyć Fundacja, dodatkowym atutem jest wdrożenie zawodowe i społeczne imigrantów. Za dotychczasową działalność Strefa WolnoSłowa została wyróżniona przez Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, która wskazała Strefę jako jedną z dziewięciu organizacji, naj- ciekawiej realizujących postulaty ekonomii społecznej w województwie mazowieckim. W Warszawie ośrodek dla uchodźców znajduje się na Targówku, przy ulicy Księżnej Anny. Teren kiepsko skomunikowany, per yferie. Umiejscowienie ośrodka obrazuje miejsce uchodźców imigrantów w polityce, polityce społecznej i kulturze – peryfer yjne. Kto chadza ul. Długą – widuje kolejkę do Wydziału ds. Cudzoziemców Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego. Kto jeździ tramwajem – tego złoszczą grajkowie lub żebrzący. Kto śledzi media – poznał kiepskie dowcipy pewnych celebrytów na temat Ukrainek. A poza tym? Co wiemy o ludziach, którzy wybrali nasz kraj na miejsce swojego pobytu? 7 października ruszył kolejny warsztat. Efekty zobaczymy w marcu 2013. BEATA SZCZUCIŃSKA
Community arts: w wolnym tłumaczeniu – s ztuka dla małych społeczności; szeroki termin obejmujący działalność wielu grup i indywidualnych artystów, postulujących i praktykujących sztukę wychodzącą z galerii i muzeów ku ‘zwykłym ludziom’. Community arts jest najczęściej adresowana do zamkniętych środowisk, np. mieszkańców wybranych osiedli (stąd nazwa). Marcin Giżycki, Słownik kierunków, ruchów i kluczowych pojp sztuki drugiej połowy XX wieku, słowo / obraz terytoria, Gdańsk 2002, s. 38.
jest partnerem zatem jest klientem
n i e
ZAJMIJMY SIĘ WIDZEM, KTÓRY PRAGNIE ZASPOKOIĆ AUTENTYCZNE P OTRZEBY DUCHOWE I POPRZEZ KONFRONTACJE Z PRZEDSTAWIENIEM POZNAĆ LEPIEJ SIEBIE SAMEGO. Jerzy Grotowski ROZMOWA Z EUGENIO BARB� 1 SZESNAĆIE LAT NIE JESTEM WIDZEM. NIKOGO NIE BĘDĘ POPIERAĆ Czekałem siedem miesięcy od kiedy przeczytałem Gazecie: Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem. Myślałem, że hasło na Międzynarodowy Dzień Teatru, ale przekonałem się, że to jakaś odezwa. Zaciekawiło mnie kto, po co i do kogo tak się zwraca. „Kto” w yjaśniło się na samym początku: „my, ludzie teatru”. I sprawa zaraz wyszła na jaw: „polski model teatru artystycznego, którego istnienie jest zagrożone”. A parę linijek dalej wiedziałem „do kogo” – „naszych widzów, dyskutantów, współtwórców kultury”. To jakby do mnie? Widzem byłem od młodości. Kiedyś o takich jak ja pisali „świadomy odbiorca”. Pisali też „współtwórca kultury” to było w książce Stanisława Adamczyka „Twórcy i współtwórcy kultury”. Adamczyka, redaktora „Tygodnika Kulturalnego” znałem osobiście, bo trzy razy dostaliśmy nagrodę tego pisma. W swoim mieście założył em Klub Miłośników Teatru, co roku przystępowaliśmy do plebiscytu na najlepszy spektakl Teatru Telewizji i dlatego nagrody. Nas ciekawił nie tylko teatr na małym ekranie, zawsze raz w miesiącu jeździliśmyna przedstawienia do któregoś teatru w Krakowie, bywaliśmy i w Warszawie. Autokar dawał dyrektor domu kultury, to było łatwiej. Do siebie zapraszaliśmy na spotkania aktorów, krytyków, reżyserów, bo trochę pieniędzy dawało na to Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. Dyskutowaliśmy czasem po kilka godzin. Jednego razu Pan Jan Paweł Gawlik powiedział, że nigdy nie brał u działu w takiej ciekawej dyskus ji. A Pan redaktor Mijas bardzo chwalił nasz klub, mówił że jesteśmy najważniejsi, gdyż bez widza nie ma teatru, a my jesteśmy widzami świadomymi. Potem napisał to w g azecie, mam ten wycinek, bo prowadziliśmy kronikę klubu i do dziś leży w domu pięć grubych tomów. Zgłaszaliśmy się jeszcze prawie zawsze do konkursu „Bliżej Teatru”T i też dostawaliśmy nagrody, a parę tysięcy złotych wystarczało na kilka wyjazdów do teatru.
Po stanie wojennym wszystko poupadało. „Tygodnik Kulturalny” nie zajmował się teatrem, TWP nie miało na kulturę, nawet nie organizowało seminariów dla kierowników klubów. Nikogo nie obchodziło to, co robimy, to i robić przestaliśmy. Nie tylko my, bo takich klubów było kilka tysięcy. Trochę się jeszcze spotykamy w kole Towarzystwa Kultury Teatralnej, ale ciężko jest bardzo. Gdy chcemy coś zrobić i prosimy o pomoc Urząd Miasta, pytają jaki mamy wkład własny. Chcieliśmy zrobić wycieczkę do teatru, wszyscy się wycofali bo nikogo nie stać było na bilety, a tu jeszcze trzeba na autokar. Poszliśmy do domu kultury, ale tam bieda aż piszczy, nawet na spotkanie z aktorem nie mają. Kiedy w marcu zacząłem czytać Gazetę, coś mnie ruszyło. Ktoś o nas, miłośnikach znów pomyślał. To nie był duży artykuł, szybko przeczytałem. I zaraz jeszcze drugi raz, ale nie znalazłem tego, co chciałem znaleźć. Mnie i takich jak ja nie było. „Ludzie teatru” wołali o pieniądze i wkoło Wojtek powtarzali, że ich za mało, bo władza jest zła. Zła bo mało daje, a chce zwalniać dobrych dyrektorów i dlatego Teatr w Polsce upadnie. Pieniądze i dyrektorzy, dyrektorzy i pieniądze. A gdzie ten widz, ten współtwórca? Znalazł się na samym końcu: „podpisy w idzów pod naszym listem prosimy wysyłać na adres poparcie widzów..”. Czyli – powinienem popierać? I wtedy powiedziałem, że nigdy. Dopóki nie powiedzą, co z tego będę miał. Kiedy pojedziemy do teatru, albo do nas przyjadą artyści. Chcecie więcej pieniędzy? To i ja chce mieć coś z tego. A jak nie, kłóćcie się sami i skaczcie sobie do oczu. Ja poczekam. KAZIMIERZ ROBAK Przewodniczący Klubu Miłośników Teatru (w zawieszeniu) Złożyłem w Towarzystwie Kultury Teatralnej w Warszawie 28 października 2012 r.
12 2 GŁÓWNIE O MARZENIACH, ALE I O ZAZDROŚCI
Prezes wie, że może być inaczej: ZASP z zazdrością obserwuje pejzaż kulturalny Niemiec, dostrzegając rolę, jaką pełnią tam organizacje widzów... I wylicza, co te niemieckie organizacje robią: organizują konferencje, z jazdy, są w dialogu z teatrami, mają własne wydawnictwa.
Pan Kazimierz Robak jest od prawie pół wieku działaczem Towarzystwa. Dzisiaj emerytowany nauczyciel, jeszcze dwadzieścia lat temu należał do najznamienitszych animatorów kultury teatralnej – organizował zespoły amatorskie, prowadził akcje upowszechnieniowe, popularyzował teatr. Odwiedził nas niedawno, rozmawialiśmy dość długo. Dopiero żegnając się, wyznał że napisał krótki tekst, ale nie warto zawracać głowy, bo tylu innych ma więcej do powiedzenia, a on to pisał w wielkiej złości. Dał się uprosić, tekst został w redakcji. Wiedzieliśmy, że opublikujemy, ale zastanawialiśmy się jak to zrobić. Żeby to nie była tylko skarga rozgoryczonego teatrała, który bardzo osobiście zareagował na głośny niby-manifest „ludzi teatru”. Głośny, bo jako wyraz troski o stan polskiego teatru nagłośniony przez jedną z frakcji teatralnych publicystów. Mimo że więcej w nim demagogii niż zatroskania. Domagający się polityki teatralnej – bez powiedzenia, co to takiego; sprowadzający ją do pieniędzy i obsady stanowisk. Odwołujący się do widza – czysto interesownie, bo tylko z żądaniem poparcia. A przecież jeśli to miałoby mieć jakiś sens, jakiś społeczny poż ytek, powinno być jedynie wstępem do natychmiastowej poważnej dyskusji. Zwłaszcza i przede wszystkim o problemie widza. Nie wy starczy krzyknąć: nie jest klientem! A kim wobec tego jest? Co dla niego zrobiono, a przynajmniej próbowano zrobić w ostatnich dwudziestu latach? Rozbudowane działy marketingu i tzw promocji sprowadzonej do sposobów sprzedawania biletów – to jest obraz działań większości publicznych teatrów. A ceny biletów! Przecież osiągnęły wysokość wy kluczającą dostęp do teatru na przykład emeryckiemu małżeństwu. 20 lat temu dyrektor ministerialnego departamentu teatru przypomniał ustalenie UNESCO: jeżeli cena biletu przekroczy wysokość 1% śred niej miesięcznej płacy, to znaczy że została przekroczona granica do stępności teatru. Dzisiaj – gdy zważyć na ceny biletów trzeba by mówić wykluczeniu wielkiej części społeczeństwa. 30 lat temu pojawił się ostatni dokument, zawierający zapis o takim ustaleniu cen biletów, by umożliwiały szeroki dostęp społeczeństwa; była to ustawa o instytucjach artystycznych z 1984 roku. Wiem, dużo było w tym pozorów, propagandy, ale nie tylko. Pod tą skorupą był prawdziwy ogień. Nie były złudą 4 tysiące klubów miłośników Teatru TVP, zarejestrowane w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej 1obsługiwane przez nie poradnikami, biuletynami. W połowie lat 60. Towarzystwo Kultury Teatralnej (wtedy: Związek Teatrów Amatorskich) mogło zorganizować – bo dostawało na to środki od Ministerstwa Kul tury i Sztuki, Ministerstwa Oświaty i Wychowania – Krajowy Zjazd Mi łośników Teatru, a w latach 70. Kongres Widzów Teatralnych (Gdańsk)
i ogólnopolskie konferencje – Teatr i widz wiejski, Teatr i szkoła, Teatr i nauczyciel. Z opiniami Klubu Przyjaciół Teatru w Krakowie (zapisanych ponad tysiąc członków) spierali się, kłócili, ale i liczyli – Swinarski, Zam ków, Gawlik. Każdy krakowski teatr dawał „klubową” premierę, miał pulę ulgowych biletów. Poprzestańmy na tych przykładach. Wszystko to zlikwidowano wraz z likwidacją ustroju. W pustym miejscu nie pojawiło się nic nowego. Te słowa nie są odbiciem tęsknoty za minionym, są stwierdzeniem, że można było – w czasach, gdy budżet ministerstwa kultury był parokrotnie mniejszy – wspierać formy społeczno-kultural*nej aktywności oddziaływującej na teatr. Zaś twórcy teatru rozumieli znaczenie tych ruchów, umacniali relacje z widzem, szukali partnerstwa. Nie tylko my, zaangażowani w tamte działania, widzimy wagę problemu. Przed kilkoma miesiącami TKT otrzymało list od Prezesa Związku Artystów Scen Polskich, Olgierda Łukaszewicza. Są w nim istotne dla tych rozważań zdania: ZASP widzi konieczność wykreowania w Polsce przedstawicielstwa widzów teatralnych jako adresatów oferty, a jednocześnie mecenasów – ponieważ to publiczne pieniądze utrzymują się teatrów w Polsce. Dyskusja, która odbyła się w ostatnich dniach – nad modelem teatru artystycznego – natknęła się na brak wsparcia ze strony świadomych i zaangażowanych widzów. Prezes wie, że może być inaczej: ZASP z zazdrością obserwuje pejzaż kulturalny Niemiec, dostrzegając rolę, jaką pełnią tam organizacje widzów... I wylicza, co te niemieckie organizacje robią: organizują konferencje, zjazdy, są w dialogu z teatrami, mają własne wydawnictwa. Jednego brak w liście Prezesa – informacji za co to wszystko robią. Czyżby ze składek członkowskich? I tu musi pojawić się drugi wskazany wcześniej problem – polityka teatralna. Czym ona jest dzisiaj? Sztancą używaną wedle potrzeb, pustym dźwiękiem – używa się pojęcia, nie próbując powiedzieć jaka jego treść. A tutaj właśnie powinna rozgorzeć prawdziwa dyskusja. No tak, tyle że dyskusja wymaga pewnych podstaw, punktu wyjścia, wyjaśnienia pojęć, zakreślenia obszaru. Tego od dawna nawet nie próbowano zrobić. Skutek? Widzi go Prezes ZASP: Tak czy inaczej – dzieło twórcy zostało w Polsce wyjęte z dyskursu publicznego. Może jednak kiedyś do debaty dojdzie? Z tą nadzieją postanowiliśmy wnieść swój zaczyn. Przypomnieć coś bardzo dawnego, coś chyba całkiem zapomnianego. I wcale nie niemieckiego – pierwszą zapewne w Polsce pogłębioną refleksję o sprawach tu dotkniętych. W1929 roku ukazała się dosyć niezwykła książka. Autor – Jan Kochanowicz – był aktorem, reżyserem, publicystą, także ( i to wcale nie stało na ostatnim miejscu) działaczem teatralnym. Książka Wstęp do nauki o teatrze składa się z trzech części, dwie pierwsze to Istota i cechy teatru oraz Twórczość teatru. My chcemy uczestnikom przyszłej debaty ofiarować dwa fragmenty części trzeciej. W pierwszym autor wykłada swoje rozumienie pojęcia tytułowego Polityka teatralna. Nie sposób nie dodać – bo tkwi w tym walor metodologiczny i edukacyjny- że na kolejnych 60 stronicach analizuje elementy składowe („współczynniki”): aktor, dra- matopisarstwo, dyrektor teatru, organizacja teatrów, krytyka, ZASP i Związek Dyrektorów Teatrów Polskich, rząd, władze miast. Fragment drugi ( a w książce końcowy) poświęcony jest temu, o czym marzy Prezes ZASP. LECH ŚLIWONIK
3 POLITYKA TEATRALNA
Jak ogólna polityka państwowa dąży do uszczęśliwienia społeczeńs twa drogą uporządkowania stosunków wewnątrz kraju i uzgodnienia i nteresów jego z interesami innych krajów, tak polityka teatralna bierze sobie za cel takie wpływanie na podstawy i rozwój teatru, aby się stał doniosłym czynnikiem kultury narodowej i zbliżenia międzynarodowego. Jasne, że politykę teatralną w szerszym lub wyższym zakresie prowadzi nie tylko rząd, ten najwpływowszy czynnik w życiu organi zmu państwowego, ale gminy, partje polityczne, organizacje społeczne, przedsiębiorcy teatralni i wreszcie sami pracownicy sceny, zwłaszcza zrzeszeni. Z tego wynika, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia z wieloma typami polityki teatralnej. Jednakże, jakkolwiek różne będą wytyczne postępowania poszczególnych typów, punkt wyjścia celowego wpływania na rozwój stosunków teatralnych jest jeden: stan obecny tych stosunków. Dążąc do wyobrażanego dobrego teatru, zacząć trzeba od uświadomienia sobie, na czem polega zło istniejącego. Jak odpowiednikiem artysty sceny jest w teatrze widz, publiczność, tak racjonalną przeciwwagą zrzeszenia twórców i rzetelnych rzemieślników – w Polsce: ZASP’ u i pokrewnych mu organizacyj (np. Związku Dyrektorów) – warunkującą zdrowy rozwój stosunków teatralnych, winno stać się przedstawicielstwo widowni, walc zącej o swe potrzeby artystyczne. J. Tenner zaproponował swego czasu dla podobnej korporacji nazwę T-wa Polskiej Kultury Teatralnej (wzorując się widocznie na analogicznej organizacji niemieckiej: Verband zur Foerderung Deutscher Theaterkultur, założonej w w r. 1916). Proponując ze swej strony krótszą nazwę: Polskie Towarzystwo Teat ralne (P . T . T.), oto jak wyobrażamy sobie jej cele, działalność i formy organizacyjne: Uznając teatr za jeden z najwpływowszych czynników kultury i dążąc do jego rozkwitu, P . T . T. pracuje nad pogłębieniem i upowszechnieniem idei teatru w Polsce, organizuje widownię (publiczność teatralną), rozbudowuje sieć placówek teatralnych, organizuje konkursy dramatyczne, stwarza organa rzetelnej opinji artystycznej i wszelkimi spo-sobami szerzy kulturę teatralną w kraju. P . T . T. przynajmniej do czasu powinno działać w interesie całego teatru polskiego, to znaczy: idee przewodnie Towarzystwa nie mogą być nacechowane wyłącznością jakiegoś jednego kierunku artystycznego, ani jakiegoś jednego odłamu publiczności. Ma ono starać się o stworzenie najpomyślniejszych warunków wypowiadania się rozmaitych prądów, które w życiu nieustannie obok siebie istnieją. Byłoby to w zasadzie popiera niem teatru eklektycznego, ale w obecnym okresie, poza stolicami lub jakąś wyjątkowo uposażoną instytucją, na inne społeczeństwo nasze nie stać. Widzimy też w szeregach P . T . T. obok przedstawicieli pracowników sceny – wszelkiego autoramentu artystów, literatów, działaczy kulturalnych i społecznych, inteligencję zawodową i robotniczą, reprezentantów ciał samorządowych i rządu. (...) Doobowiązków P . T . T. należałoby ró-wnieżgorliwe wyjednywanie subwencyj komunalnych i rządowych, bez których niepodobna wyobrazić sobie dziśistnieniawielunaszychplacówek . Winnosiętu wysunąć ar-
14 gument, że wspieranie odpowiednim poziomem i misją swą legitymujących się teatrów należy traktować analogicznie do uznanej już powszechnie zasady finansowania oświaty. Budżet oświatowy jest tylko pewną formą racjonalnie rozłożonego i administrowanego subsydium społecznego na cele kultury narodowej: dlaczego ma się odmawiać pomocy instytucji, która na swój sposób współdziała rozwojowi tejże kultury? P . T . T. mogłoby wywierać n iezwykle d oniosły wpływ w dziedzinie repertuaru teatrów, a to przestrzegając, aby w kontraktach z angażowanymi przez miasta kierownikami, względnie z przedsiębiorcami, otrzymującymi subwencje, było s zczegółowo w ymienione minimum ich zobowiązań repertuarowych, co musiałoby wyjść na dobre zwłaszcza klasykom teatru (których nie identyfikujemy, rzecz jasna, z klasykami literatury dramatycznej). Specjalną pieczą winno P . T . T. otoczyć przedstawienia dla dzieci i młodzieży, wpływając na wyraźne podniesienie tego ołamu twórczości, który wychowuje i tworzy kadry późniejszych dojrzałych miłośników naszej sztuki: zasiane w młodych duszach przywiązanie do teatru odezwie się kiedyś dodatnio w jego rozwoju i dziejach. To samo da się powiedzieć o teatrach regionalnych, żołnierskich, szkolnych i w ogóle amatorskich. Instytucje tych typów nie powinny współzawodniczyć z teatrem zawodowym, ale go uzupełniać, dzieląc pomiędzy siebie teren i zakres wykonywanej pracy. (...) P. T. T. winno się przyczyniać do zdobywania kanwy literackiej i muzycznej, a to m. i. drogą organizowania stałych i doraźnych konkursów, które mimo smutny nieraz wyników na ogól działają pobudzająco na rozwój d ramatopisarstwa. I wreszcie wpływać na powstanie i uprawianie rzetelnej kryt yki, a to przez szerzenie przekonania, że społecznie wartościowa ocena twórczości teatru może kwitnąc tylko na dobrze wiedzą umierzwionym polu dobrej woli i szczerego entuzjazmu, a nie na ugorze popisów literackich wszystko chlaszczących zoilów. Najważniejszem wszelako zadaniem P. T. T. będzie organizowanie widowni, czyli zdobywanie i w ychowywanie publiczności teatralnej. Wobec bardzo poważnej konkurencji instytucyj, dostarczających pokrewnych wzruszeń artystycznych i rozrywki, zwłaszcza konkurencji sztuki kinematograficznej i radia, nie jest to zadanie łatwe. Postępy techniki wywołały przewrót nie tylko w zakresie udostępniania sztuki szerokim masom, ale i w dziedzinie samej twórczości, prowadząc do dalszego podziału pracy w niej. Szlachetne współzawodnictwo w ymaga nic tylko znacznego wysiłku ze strony artystów sceny, ale przede wszystkim nowych kadrów publiczności, teatralnej w ścisłem słowa znaczeniu, a więc tej, dla której pełna manifestacja żywego ciała jest najobfitszem i najbardziej poszukiwanem źródłem nastrojów i podniet życiowych. Do pomnożenia szeregów publiczności dochodzić winno P. T. T. metodycznie w p orozumieniu z ZASP’em i jego o ddział ami lub też na w łasna rękę. Działalność ta obejmowałaby m . i.: 1. Wykłady i odczyty o teatrze, twórczości, artyście sceny i widzu, wygłaszane jak najczęściej, zarówno w stolica jak na prowincji, przez poważnych prelegentów. Wykładom winny towarzyszyć dyskusje... 2. Umiejętnie zorganizowane werbowanie publiczności na przedstawienia z tych czy innych względów szczególnie wartościowe i poprzedzanie ich zwięzłym słowem wstępnym (byle nie długą „źródłową” prelekcją!).
3. Rzeczowe informowanie publiczności przez prasę, programy teatralne i t. p. o charakterze widowisk, stylu gry rodowodzie sztuki, sposobie traktowania zadania przez zespół i jego członków etc. 4. Organizowanie wędrownych wystaw teatralnych, utrzymywanie odpowiednich działów w muzeach sztuki, zbieranie wartościowych taśm kinematograficznych i płyt g ramofonowych. 5. Propagowanie wszelkiego typu teatrów amatorskich: ludowych, robotniczych, szkolnych – nawet w tych miejscowościach, gdzie są teatry zawodowe – i służenie im pomocą. 6. Najusilniejsze wspieranie i rozpowszechnianie literatury fachowej oraz wydawnictw, mających związek z naszą i obca t wórczością c eniczną. 7. Okazywanie wreszcie sprawie teatru wszelkiej pomocy na terenie państwowej, komunalnej i zrzeszeniowej polityki teatralnej. 8. Pod względem organizacyjnym widzimy P. T. T. jako związek kół lokalnych z gniazdami w miastach wojewódzkich i centralą w stolicy, periodycznie odbywanemi zjazdami delegatów, ciałami wykonawczymi, spcjalnymi sekcjami i organem wzgl. organami p rasowemi instytucji. JAN KOCHANOWICZ
JUŻ PO ZŁOŻENIU TEGO MATERIAŁU, PRZYTRAFIŁA MI SIĘ LEKTURA „pRZEKROJU”, A KONKRETNIE: WYNURZEŃ PO PREMIERZE W POZNAŃSKIM TEATRZE NOWYM. OTO FRAGMENT. NA SCENIE AKTORZY WYZYWAJĄ PUBLICZNOŚĆ OD BURŻUAZYJNYCH ŚWIŃ, WYWRZASKUJĄ W TWARZ GROŹBY KARALNE, BEZ ŻADNYCH OGRÓDEK NAMAWIAJĄ DO STRZELANIA DO BOGATYCH BYDLAKÓW, TŁOCZĄCYCH SIE W CIASNYCH, PLUSZOWYCH FOTELIKACH. A ONI TYMCZASEM Z ZAPAŁEM BIJĄ BRAWO, KRAŚNIEJĄ Z ZADOWOLENIA, MRUCZĄ Z ROSKOSZY. I Z WYOSTRZONYM APETYTEM PĘDZĄ NA POPREMIEROWY BANKIET. BY MLASKAĆ I LŚNIĆ, BY OBLIZYWAĆ I WCHŁANIAĆ, BY MEMŁAĆ I CIUMKAĆ. AUTOR – MACIEJ NOWAK, DYREKTOR INSTYTUTU TEATRALNEGO. CZEGOŚ TU BRAKUJE – POD TYM TEKSTEM POWINNO ZNALEŹĆ SIĘ ZNANE JUŻ ZAKOŃCZENIE: „PODPISY WIDZÓW PROSIMY WYSYŁAĆ NA ADRES POPARCIE_WIDZÓW”
16 FELIETON
MAJACZENIA iszę ten felieton przed zapowiedzianym przez Majów końcem świata, więc szansa, że zostanie przeczytany jest nieduża. Ale specjalnie mnie to nie martwi, bo i bez katastroficznych wizji wiadomo, że wszyscy piszą, nikt nie czyta; jeśli nawet ktoś, czyta, to i tak nie rozumie; a nawet jeśli rozumie, to nie pamięta, co przeczytał. Prawa autorskie do tego zdania ma, oczywiście, Stanisław Lem. Takie miałem zdarzenie ostatnio: w kinie Luna prowadziłem tzw. spotkania z Teatrem Telewizji. tNa zlecenie organizatorów, notabene ex-studentów zaocznego WoT-u, przygotowałem cykl spektakli, po każdym pokazie odbywało się spotkanie z zaproszonym aktorem lub reżyserem. Kino było za każdym razem pełne, a tego w ieczoru, gdy po,Iwanowie” Czechowa jako gość zapowiedziany był Jan Englert – wręcz nabite. Rozmowa z Englertem wypadła, jak by powiedział Białoszewski, „na błysk”.Wyszliśmy razem z kina i jeszcze przez chwilę staliśmy na Marszałkowskiej, Englert, ożywiony, barwnie o czymś opowiadał. W pewnym momencie podeszłat i z pewną taką nieśmiałością – pani skromnie ubrana, niestara i nieurodziwa, i odczekawszy grzecznie aż w monologu aktora pojawi się przerwa, bodaj na oddech, powie działa: „Przepraszam, czy mogę przeszkodzić, mam wielką prośbę...”. Tu na moment zawiesiła głos i sięgnęła do torby. Englert przekonany, że kobieta prosi go o autograf, uśmiechnął się, jak to on, promiennie, i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął długopis. Tymczasem mniemana wielbicielka wręczyła mu pisemko z krzyczącym tytułem „Przebudźcie się!” słodkim głosem pytając, czy że nadchodzi koniec świata i czy chciałby S nań przygotować. Englert wziął pisemko, zadzwonił kluczykami do samochodu i rzuciwszy szybko: „Muszę lecieć”, zniknął. Ja zaś, roogąc co najwyżej zadzwonić bilonem w kie- szeni, stałem, licząc, że nadjedzie autobus 117, podczas gdy pani nie dawała za wygraną: „A pan myśli czasem o końcu świata?” „Wyłącznie” – odparłem i zamachałem na nadjeżdżającą taksówkę. Jeśli ktoś sądzi, że odpowiedziałem na od- czepnego, to się myli. Rzeczywiście, żyję z przekonaniem, że świat się kończy, a może nawet już skończył. Nie chodzi mi o katastrofę na skalę planetarną ani o wizję św. Jana z Patmos, choć nie taję, że filmy-straszaki w rodzaju „2012” oglądam z dużym upodobaniem, a i Apokalipsę lubię w wolnej chwili poczytać. Myślę raczej o tym małym świecie, w którym żyjemy na co dzień, obcując nade wszystko z ludźmi, którzy go wypełniają. Jak wiadomo, do czasu. Coraz to kogoś ubywa i w notesie z telefonami trzeba wykreślać kolejne nazwiska. Gorzej z wykreślaniem ich z pamięci. Bilans ostatniego roku jest na swój sposób imponujący: Hanuszkiewicz, Starowieyska, Łapicki, Axer, Jarocki, żeby poprzestać na postaciach historycznych. A ilu tak ich, którzy by mogli za Pawłem Apostołem powiedzieć: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary dochowałem”? Choćby Robert Paluchowski...
Znałem go tyle, co z Łódzkich Spotkań Teatralnych (które też już odeszły w niebyt, przynajmniej w formule, jaką realizował przez wiele lat Marian Glinkowski). W swoich Skierniewicach robił teatr, z którym umiarkowanie się identyfikowałem, ale nie sposób było mu odmówić pasji wyrosłej z autentycznego buntu. W grudniowe noce podczas pospektaklowych dyskusji troszkę sobie, bywało, docinaliśmy, podejmując grę w rolach „konserwatysty” i „punka”. W jakimś momencie Paluchowski przyszedł studiować na zaocznym WoT-cie. Nawet na tle tej menażerii pozostał barwnym motylem. Żył niedorzecznie krótko. Logika stylu domagałaby się, żeby w tym miejscu uwić egzaltowaną girlandę i napisać: jak motyl. Ale zabił go nowotwór mózgu, więc dajmy spokój stylowi. Dzwoni do mnie często mój przyjaciel, Tomasz Mościcki, który w II programie Polskiego Radia zajmuje się sprawami teatru. Przeważnie plotkujemy, ale raz na jakiś czasmam niepokojące wrażenie, że coraz częściej – telefon wiąże się z zaproszeniem do studia: znowu ktoś umarł; albo przynajmniejrocznica czyjejś śmierci; w najlepszym razie – Zaduszki; tak czy inaczej trzeba wspominać. Siadamy więc przed mikrofonami i zaczynamy dobrze już wyćwiczoną mantrę: wraz ze śmiercią Iksa czy Igreka kończy się epoka w polskim teatrze.... Wydaje mi się, że po raz pierwszy o końcu epoki mówiłem po śmierci Kantora, ponad dwadzieścia lat temu. Potem – gdy umarł Dejmek; potem-gdy Grzegorzewski... . Ostatnio, gdy żegnaliśmy Axera i Jarockiego, każdego, rzecz jasna, osobno. O Paluchowskim audycji nie było, choć przecie i z nim odeszła epoka. Wniosek nasuwałby się taki, że świat kończy się nieustannie, a często bywa, że niezauważalnie. Wiedział o tym Poeta, gdy pisał, że w dzień końca świata nie dzieje się nic szczególnego: „Pszczoła krąży nad k wiatami nasturcji,/Rybak naprawia błyszczącą sieć,/ Skaczą w morzu wesołe delfiny”. I jeszcze dopowiadał: „ A którzy czekali błyskawic i gromów,/ Są zawiedzeni./ A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,/Nie wierzą, że staje się już”. W konkluzji tego, pisanego bądź co bądź w czasie II wojny światowej, wiersza poeta oznajmia, jak wiadomo: „Innego końca świata nie będzie”. Ponieważ poetom dowierzam bardziej niż Majom, pozwalam sobie bezczelnie życzyć Państwu wszystkiego najlepszego – na ten Nowy Rok... JANUSZ MAJCHEREK
AKTORSTWO TO NIE JEST TYLKO GRA
fot. Belovodchenko Anton
ROZMOWA Z GRAŻYNĄ ROGOWSKĄ
Krystyna Nowak-Wolna: Dlaczego wybrała Pani zawód aktorki? Spełnienie marzeń z dzieciństwa, czy zadecydował przypadek? Grażyna Rogowska: Zawsze chciałam być baletnicą, nie aktorką. Miałam 14 lat, mieszkałam z rodzicami i trzema siostrami w Częstochowie. Tam nie było szkoły baletowej, więc w tajemnicy przed rodzicami, złożyłam papiery do szkoły w Poznaniu. Nie potrafiłam tańczyć klasycznie, a jednak zostałam przyjęta. Niestety, rodzice powiedzieli, że jestem za młoda, aby być tak daleko od domu. Podjęłam wtedy pracę w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie jako tancerka. Mając 16
lat pomyślałam po raz pierwszy: Skoro nie alet, to może teatr? Ale tak bez przekonab nia. Na balet było już za późno. W tym czasie zmarła moja mama, a wkrótce zginęła w wypadku moja młodsza s iostra. Mówię o tym dlatego, że te wydarzenia zmieniły moje myślenie. Stałam się innym człowiekiem. Zaczęłam czytać poezję. Zaczęłam „słyszeć” teksty literackie.
W wieku 17-18 lat wiedziałam już, że chcę być aktorką. Ale nie dlatego, żeby się pokazywać na scenie, lecz żeby drugiemu człowiekowi coś ważnego powiedzieć. Potem był splot przypadków. Zaraz po śmierci mojej siostry pojechałam w czasie w akacji do Warszawy, do przyjaciółki m ojej zmarłej mamy. I właśnie wtedy ogłoszono
Otworzyło ono opolskiemu teatrowi drogę do sukcesów. Adam Sroka był krótko dyrektorem, ale to on stworzył zespół Teatru im. Jana Kochanowskiego. K N-W: Następnym dyrektorem był Bartosz Zaczykiewicz. G R: Świetnym posunięciem Zaczykiewicza było zatrudnienie Marka Fiedora jako głównego reżysera, który przygotował znakomite przedstawienia: Niewinni, Sytuacje rodzinne, Matka Joanna od Aniołów, Format: Rewizor, Baal. Większość sukcesów naszego teatru była związana z jego osobą. Zaczykiewicz był dyrektorem osiem lat, czyli dwie kadencje. Był to czas, kiedy wyjeżdżaliśmy na rozmaite festiwale – byliśmy w Bydgoszczy na Festiwalu Prapremier,
nabór do pierwszego Studia Aktorskiego AS w Warszawie. Nie zdawałabym do tej szkoły, gdyby nie to, że było tam dużo zajęć baletowych. Poszłam na egzamin i dostałam się. Tata nie zgadzał się, abym jechała do Warszawy przed maturą. Wtedy powiedziałam mu: Mam 18 lat (właśnie skończyłam w sierpniu), jestem dorosła. Wynajął mi pokój na Powiślu, w którym mieszkałam przez dwa lata. W tym czasie zdałam maturę i skończyłam Studio Aktorskie. Mając 20 lat myślałam, że jestem aktorką, dopiero życie to zweryfikowało. Zrozumiałam, że konieczny jest dyplom Państwowej Komisji Egzaminacyjnej. Tu zaczyna się inna historia. K N-W: Ukończyła Pani Akademię Teatralną w Warszawie. G R: Nie od razu. Po ukończeniu szkoły założyliśmy z przyjaciółmi w Puławach Teatr Eksperymentalny „Studio Aktorskie”. Dużo pracowałam nad warsztatem i uznałam, że nauka na wydziale aktorskim nie jest mi potrzebna, ale potrzebne jest dalsze kształcenie. I wtedy zdecydowałam, że będę zdawała na Wydział Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Ukończyłam ją w 1998 r. Uważam dziś, że to była jedna z moich lepszych decyzji w życiu. To były wspaniałe studia, mieliśmy znakomitych nauczycieli, wiele zajęć z historii kultury, filozofii, historii sztuki, literatury. Natomiast
warsztat teatralny szlifowałam na scenie. Jak bardzo jest potrzebny dyplom albo egzamin eksternistyczny, przekonałam się dopiero po podjęciu pracy w teatrze. Do Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu przyjął mnie, jako adeptkę, dyrektor Jan Feusette. Było to w 1995 r., a dwa lata później zdałam egzamin przed Państwową Komisją Egzaminacyjną ZASP i uzyskałam upragniony dyplom aktorki dramatu. Wkrótce dostałam rolę Pensjonarki w Królowej przedmieścia w reżyserii Jana Błeszyńskiego. Zagrałam główną rolę w Ani z Zielonego Wzgórza – spektaklu, który jeszcze za dyrekcji Jana Feusette’a, przygotowywał Jan Szurmiej. To był wielki prezent od losu: zacząć od głównej roli. Nie zmarnowałam tej szansy i dzięki temu zaczęłam grać dużo i dobre role. K N-W: Zapamiętałam Panią w „Dziadach” w reżyserii Adama Sroki. Przedstawienie nosiło tytuł „Dziady albo Młodzi Czarodzieje”. Wystąpiła Pani w podwójnej roli: Dziewicy oraz Pasterki. G R: To była jedna z ciekawszych moich ról, a przede wszystkim ogromnie interesujący spektakl. Wybitne teksty są uniwersalne, to znaczy, że w każdym miejscu i czasie coś istotnego mówią o kondycji człowieka. Adam Sroka podszedł do Dziadów w sposób oryginalny, twórczy. Nie było wtedy (rok 1997) całkiem oczywiste pokazanie Gustawa*Konrada w glanach, z ogoloną głową, jako współczesnego chłopaka z blokowiska. Była to wspaniała rola Sławomira Federowicza, dla aktorów przedstawienie było rodzajem katharsis.
w Kaliszu na Festiwalu Sztuki Aktorskiej, w Szczecinie na „Kontrapunkcie”. Rosło zainteresowanie naszym teatrem zarówno krytyków, jak i publiczności. K N-: Pamiętam Pani podwójną rolę u Fiedora w „Matce Joannie od Aniołów”. Grała Pani Szatana oraz młodego chłopca, Puryca, asystenta Cadyka, w którego postać wcielił się Andrzej Czernik. Były to role nieme. Ja zinterpretowałam postać Puryca jako Anioła, potem wciela się Pani w postać Szatana. Są to niewielkie role, ale bardzo ważne, bo pokazują napięcie między złem (także metafizycznym) a dobrem, które nieustannie przeplatają się w życiu i na scenie. G R: Kilka razy grałam nieme role. Uwielbiam je. Należą do moich ulubionych zadań aktorskich. Scena u Cadyka to scena z diabłem. Kolejna scena natomiast to wizja księdza Suryna, który widzi trumnę niesioną przez błoto pokrywające scenę. Ludzie modlą się: Wieczne odpoczywanie, racz im dać Panie. Potem już każde kolejne przedstawienie kojarzyło mi się z sytuacją śmierci. W scenie z Cadykiem Andrzej Czernik wypowiada tekst, a ja go wyrażam ciałem i emocjami. K N-W: Wróćmy do słowa. Podjęła się Pani bardzo trudnego zadania interpretacji „Trenów”. Jak zrodził się ten zamiar? G R: Zbliżał się jubileusz Teatru im. Jana Kochanowskiego i dyrektor, Tomasz Konina, wpadł na pomysł, żeby wystawić Treny. Zaproponował to mnie. Kompozytorem i reżyserem został Tomasz Hynek. Pracowaliśmy nad Trenami 10 miesięcy. Tomek chciał, abym przedstawiła śmierć Urszulki od strony jej siostry, Hanny. Najpierw się nie zgodziłam. Tak naprawdę chciałam z rozumieć Ojca: jak można było całe życie rozpaczać? A Tomek
powiedział: Robimy to przez Hannę. Byłam załamana. Teraz z pewnego dystansu uważam, że był to genialny pomysł. Po pierwsze, o Hannie jeszcze nikt nie napisał, nikt się nią nie interesował. Po drugie, pod względem emocjonalnym okazał się to bardzo dobry materiał do tego, aby pokazać prawdę uczuć. Chyba ten pomysł był matką sukcesu. Potem to była praca siermiężna, rzemieślnicza. Każdego dnia spotykaliśmy się, skreślaliśmy sylaby, kłóciliśmy się, tworzyliśmy poszczególne dźwięki, tworzyliśmy refreny. I oto któregoś dnia dyrektor teatru powiedział, że nie wystawimy Trenów na jubileusz, bo nie ma pieniędzy i nie będzie. Byłam porażona. Zadzwoniłam do Hynka i wspólnie doszliśmy do wniosku, żeby zrobić jednak premierę, ale już nie na jubileusz. Poszliśmy do dyrektora i przedstawiliśmy naszą propozycję. W końcu to nie miało być duże widowisko: czterech muzyków i ja. I dyrektor ostatecznie zgodził się. W styczniu 2001 r. rozpoczęliśmy próby, tym razem w teatrze z muzykami. Znaliśmy się już z nimi, gdyż wcześniej pracowaliśmy nad spektaklem Spokój w głowie. I tak zaczęła się druga część rzemieślniczej pracy nad spektaklem. K N-W: Jaki jest odbiór . Trenów? Byłam kiedyś na spektaklu teatru jednego aktora na Małej Scenie. Na widowni była młodzież ze szkół ponadpodstawowych. Aktorka musiała przerwać spektakl, aby tę publiczność uciszyć. Idąc na odbywające się w porannych godzinach Treny, obawiałam się, że może być podobnie. Tymczasem młodzież siedziała w zupełnej ciszy. Dlaczego? Czy to Kochanowski? Czy też rodzaj muzyki — bo przecież to rock. G R: Odbiór jest fantastyczny. Ja myślałam, że starsi będą zawiedzeni – bo Kochanowski i rock... Tymczasem udało się połączyć i młodość, i wiek dojrzały. Na wieczorne spektakle przychodzą ludzie starsi – w idzę, że muzyka rockowa nie przeszkadza im w odbiorze. Przedstawienia szkolne są trudne, najtrudniejsze dla mnie — przychodzi młodzież zorganizowana, to są ludzie w grupie. W takiej sytuacji trudno utrzymać uwagę. Muszę jednak przyznać, że te poranne spektakle są bardzo dobrze odbierane. Może dlatego, że młodzi ludzie są zaskoczeni, że te anachroniczne” Treny podaje się w formie współczesnej. Może to jest droga, którą można dotrzeć do nich z poezją? Jest tu muzyka, jest współczesne brzmienie, rockowe, oni s tale
słuchają takiej muzyki. Być może o to chodzi? Wydaje się, iż udało nam się 7renyzuniwersalizować, sprawić, że ludzie nas rozumieją. Z perspektywy mogę też powiedzieć, że dopiero teraz odkryłam Kochanowskiego. Ja się uczyłam o nim i w podstawówce, i w liceum, i na studiach. Jednak dopiero teraz mogę docenić jego wielkość. Współczesny człowiek nie ma możliwości dotknięcia istoty jego poezji. K N-W: W przedstawieniu jest też fragment . Dziadów”, który pojawia się jak refren. G R: Dla nas ten spektakl jest rodzajem “dziadów”, gdzie przenikają się dusze Hanny, Urszuli, Ojca, a wTrenie XIX nieżyjącej matki poety. Uznaliśmy, że punktem odniesienia będzie dla nas Mickiewicz, który w II części Dziadów opisał rzeczywisty rytuał pojawiania się duchów w okresie Wszystkich Świętych. Dlatego włączyliśmy fragmenty Dziadów, chcąc naprowadzić widza na rzeczywistość, w której dusze zmarłych naprawdę przenikają do świata bliskich — może jest także sam Jan Kochanowski? Może z jednej jego strony jest Urszula? A z drugiej Hanna? K N-W: W Trenie XIX, w którym pojawia się duch matki Jana Kochanowskiego, są też słowa: „ Niepewien, jeślim przez sen słuchał czy na jawie”. G R: Tak! Po tym, jak zagrałam i w Dziadach, i w Trenach, nasuwa mi się taka refleksja, że mieliśmy naprawdę wielu wybitnych poetów równych Szekspirowi. K N-W: Co jest najważniejsze w aktorstwie? G R: Ja traktuję ten zawód jako powołanie. Całe moje życie jest mu podporządkowane. Nie jest to łatwe, gdyż łączy się z wieloma wyrzeczeniami, również w życiu osobistym. Czasami czuję się jak zakonnica, k tóra służy w świątyni Boga. I mam takie uczucie, że się z Nim spotykam. Żeby nie było tak górnolotnie – aktorstwo jako zawód jest codziennym rzemiosłem i warsztatem, którego nieustannie się uczę. Ta nauka nigdy się nie kończy, bo aktor cały czas p odgląda życie, podgląda innych, ma szansę przeżyć na scenie życie wielu ludzi. To jest fascynujące, ale i okrutne, ponieważ j eśli czyni się to z pełnym oddaniem, dochodzi sie do cienkiej granicy, poza k tórą można się z atracić. Znam wiele przykładów moich kolegów, którzy ją przekroczyli. Czasami sama czuję, że jestem na granicy. Myślę, ze młodzi ludzie, którzy postrzegają aktorstwo tylko poprzez grę na scenie, popełniają wielki błąd. To jest
nieustanna walka z własnymi ambicjami, niespełnieniami, to jest ponoszenie ogromnych kosztów osobistych, 0 których już mówiłam. Tak naprawdę jest to jeden z najtrudniejszych zawodów. K N-W: Dostała Pani dwa razy Złotą Maskę — w 2003 roku za Spokój w głowie oraz. w 2006 roku za rolę Poco w god. com według Czekając na Godota Becketta. G R: Teraz jestem nominowana po raz kolejny. Mnie te nagrody niezwykle wzruszają. Wychowałam się w Częstochowie, ale urodziłam się w Opoiu. Moja mama s tudiowała w Opolu. Moi rodzice tu pracowali. Opole jest niezwykłe, jest najlepszym miejscem do życia, jakie znam. Są tu bardzo przyjaźni ludzie. Nie jestem pewna, czy bym miała takie w yróżnienia i takie możliwości, gdybym mieszkała gdzie indziej. Dlatego dowody uznania tak bardzo mnie cieszą. K N-W: Dziękuję za rozmowę.
20 KSZTAŁCENIE DLA TEATRU
F ORU M MŁODEJ REŻYSERII 2012
Forum Młodej Reżyserii (14–18 listopada w krakowskiej PWST i. zji lokalnej, pozwalającej uniknąć kilku problemów z montażem deL. Solskiego) zrodziło się z inicjatywy Departamentu Szkolnictwa koracji. Ale to oczywiście moje niedociągnięcie. Myślę, że wizje lokalArtystycznego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego; jest ne reżysera lub scenografa na miejscu to ważna praktyka. Forum jest próbą stworzenia platformy, dzięki której młodzi ludzie rozpoczynający według mnie znakomitą ideą. Tpjedno z ogniw łącząc ych wielką zapracę w zawodzie reżysera, mogliby zaprezentować s iebie i swo- wodową pustynię z chronionym i przytulnym okresem akademickim. ją twórczość. To jednocześnie odpowiedź na potrzebę promowania Taki pomost jest szczególnie potrzebny młodym reż yserom, którzy młodych artystów oraz szansa na poznanie ich prac przez dyrektorów jako tzw. wolni strzelcy często mają ogromnie dużo trudności w nateatrów. Z założenia Forum ma być również przestrzenią dyskusji wiązaniu pierwszych kontaktów zawodowych”. – mówi Paweł Paszta. na temat procesu kształcenia na wydziałach reżyserii oraz o potrze- Na końcu łańcucha z Teatru im. Juliusza Osterwy fi Lublinie, jest bach i problemach współczesnego teatru. Ministerstwo przyznało na- d ziełem Evy Rysovej, absolwentk i szkoły teatralnej w Brnie, która grodę – stypendium dla najciekawiej zapowiadającego się młodego w krakowskiej PWST spędziła siedem miesięcy na wymianie studencreżysera. Pierwsze Forum miało miejsce w listopadzie zeszłego roku. kiej i otrzymała propozycję przygotowania w Polsce przedstawienia. Zaprezentowano wtedy sześć spektakli konkursowych; stypendium zo- Stypendium przyznano Ewelinie Marciniak za spektakl Zbrodnia. Został stało przyznane Magdzie Miklasz za Przemianę, zrealizowaną w Starym on zrealizowany w Teatrze Polskim w Bielsku Białej i był już nagradzaTeatrze w Krakowie. Odbyła się również konferencja – toczono dyskusję ny – zarówno za reżyserię, jak i za rolę Jaśminy Polak. Jest kolejną pragłównie na temat debiutów. Pointa – nie są one równoznaczne z dyplo- cą Eweliny Marciniak, absolwentki krakowskiej PWST – w zeszłym roku mem — nie była odkryciem, ale stała się kolejnym argumentem, prze podczas Forum pokazano Nowe wyzwolenie i Medeę. Poza konkursem mawiającym za koniecznością pokazywania tych spekmożna było obejrzeć spektakl Magdy Miklasz i Hotelu takli w ramach jednego wydarzenia. Zasadą przyjmowaMalabar Sprawa Dant ona. Samowywiad – d ramat nia przedstawień – zrealizowanych w ostatnich dwóch Przybyszewskiej wystawiony w formie teatru lalkowelatach – jest zgłoszenie, poparte głosem opiekuna – pego. Ponadto zaprezentowano zeszłoroczne egzamidagoga albo dyrektora teatru. W tym roku zgłoszono ny studentów obecnego trzeciego roku krakowskiej dziewięć projektów. Komisja składała się z pedagogów PWST. Były to sceny z dramatów Szekspira – efekt zai studentów Wydziału Reżyserii Dramatu Państwowej jęć z Mają Kleczewską. „Praca z Kle-czewską była nieWyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Iga Gańczarczyk, zwykle inspirująca. Metoda, jaką nam zaproponowaMaciej Podstaw-ny, Magda Kupryjanowicz oraz Olga ła, okazała się na tyle ciekawa, że odwołuję się do niej Katafiasz wybrali do konkursu cztery spektakle, jednak do dziś i stosuję przy innych projektach. Kleczewska problemy organizacyjne i finansowe uniemożliwiły sproobdarzyła nas ogromną wolnością i pełnym zaufaniem wadzenie sztuki Kto zabił Alonę Iwa-nowną w reżyserii do naszej intuicji, pomagając jednocześnie rozwie Michała Kmiecika z Teatru Dramatycznego w Warszawie. wać rodzące się na każdym kroku wątpliwości. Mam W ramach Forum jest powoływana tzw. Loża Starszych nadzieję, że to nie była ostatnia okazja współpracy z nią. Kolegów, składająca się z doświadczonych reżyserów, reprezentujących Dziekan Guczalska zaproponowała nam pokaz naszych czerwcowych różne nurty i doświadczenia teatralne. Jej zadania to konfrontacja spo- scen jeszcze raz w ramach Forum Młodej Reżyserii, więc się zgodzilisobów myślenia o teatrze, rozmowy z młodymi twórcami oraz przy- śmy, gdyż uznaliśmy, że to świetna okazja dla aktorów do pokazania znanie stypendium Ministerstwa jednemu ze spektakli konkursowych. się publiczności spoza szkoły teatralnej. My (reż yserzy) mogliśmy W tym roku w Loży znaleźli się Bartosz Szydłowski, Iwona Kempa oraz sprawdzić założenia sceny w nowych warunkach: niejako egzamin Małgorzata Dziewulska. Organizatorzy chcą, żeby w przyszłości ten kończąc y rok akademicki, ale jako przedstawienie dla widzów z zeskład uzupełnił także reprezentant środowiska krytyków teatralnych. wnątrz.” – mówi Martyna Lechman, studentka III roku reżyserii dramatu Szkoda, że dyskusja starszych reżyserów z twórcami spektakli konkur- w Krakowie. Podczas Forum pokazane zostały również prace studensowych tym razem nie doszła do skutku z powodu przeszkód organi- tów z Wrocławia – Miłość do trzech pomarańczy oraz Bajka o rozczazacyjnych. W tym roku w konkursie pokazano: Pokojówki Geneta, w re- rowanym rumaku Romualdzie – oba spektakle skierowane do najżyserii Pawła Paszty, Zbrodnię Michała Buszewicza w reżyserii Eweliny młodszych widzów. Odbyło się czytanie Lunatyków, tekstu Magdy Marciniak oraz Na końcu łańcucha Pakuły w reżyserii Ewy Rysovej. Kupryjanowicz, studentki IV roku krakowskiej PWST oraz projekcja filPokojówki zostały zrealizowany w Teatrze Collegium Nobilum mu z serii Akademia w reżyserii Agaty Puszcz, absolwentki warszawAkademii Teatralnej w Warszawie. „Premiera odbyła się 17 luteg o skiej Akademii Teatralnej. Konferencja na temat kształcenia młodych 2012 roku. Był to właściwie mój debiut Od premiery Pokojówek uda- reż yserów, zatytułowana Rewolucja czy ewolucja, została podzieloło mi się wyreżyserować już kilka innych spektakli. W maju tego roku na na dwie części. Uczestniczyli goście z zagranicy – pedagodzy szkół założyłem grupę ATu Teatr, z którą przygotowaliśmy Scenariusz dla teatralnych z Rosji, Czech, Niemiec: prof. Nikolai Pesochinsky ze State trzech aktorów Bogusława Schaeffera. W Teatrze Żydowskim zrobiłem Theatre Arts Academy w Petersburgu, prof. Brian Michaels z Folkwang Koszałki opałki Janusza Korczaka, a obecnie pracuję nad autorskim Universitaet der Kuenste w Essen oraz z Brna – Michał Zetel i dr Jan scenariuszem Podwórko Korczaka, również opartym na jego twórczo- Sotkovsky z JAMU. Akade-mięTeatralną wWarszawie reprezentowali ści. Premiera odbędzie się 14 grudnia w historycznej piwnicy Teatru prof. Maciej Wojtyszko – dziekan Wydziału Reżyserii oraz prof. Andrzej Kamienica, dokładnie w miejscu, gdzie przebiegała granica warszaw- Pawłowski, z Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Tea skiego getta. Na Forum zgłaszałem się poprzez formularz, który został tralnej w Łodzi przyjechał rektor – prof. Mariusz Grzegorzek. Spośród mi przekazany przez dziekanat w Akademii. Bardzo dobrze oceniam pedagogów PWST udział wzięli: rektor – prof. Ewa Kutryś, prorektor przygotowanie, choć żałuję, że nie udało mi się zrobić wcześniej wi- –prof. Dorota Segda, dziekan wydziału reżyserii – dr Beata Guczalska,
22 tralnej w Łodzi przyjechał rektor – prof. Mariusz Grzegorzek. Spośród pedagogów PWST udział wzięli: rektor – prof. Ewa Kutryś, prorektor – prof. Dorota Segda, dziekan wydziału reżyserii – dr Beata Guczalska, oraz prof. Józef Opalski i prof. Małgorzata Hajewska. Ważnym wątkiem konferencji była refleksja nad sposobem kształcenia młodych reżyserów. Istotny jest w tej kwestii głos dyrektorów teatrów; to oni mogą stwierdzić, czego oczekują od ludzi, starających się u nich o pracę. Dobrze więc, że w pokazach oraz konferencji udział wzięli także szefowie scen: Iwona Kempa, Jan Klata, Igor Michalski, Bartek Szydłowski, Ewelina Pietrowiak. Pierwsza część dyskusji dotyczyła przebiegu procesu nauczania. Profesor Brian Michaels, z Folkwang Universitaet der Kuenste w Essen rozpoczął rozmowę od zwrócenia uwagi na e tyk ę zawodu reżysera. Opisywał zjawisko, które określił jako „profesjonalne współczucie”, opierające się na szacunku w zespole i odpowiedniej komunikacji. Poruszył też temat aktorskiej eduk acji reżyserów. Rozmówcy zgodzili się z opinią, że tylko reżyser mający podstawy warsztatu i doświadczenie płynące z nauki aktorstwa, jest w stanie realizować ideę „profesjonalnego współczucia”. Kolejnym nurtem dyskusji stał się spór, czy w kształceniu reżyserów należy skoncentrować się na nauce warsztatu, czy na rozwoju osobowości. Czy szkoła powinna sprzyjać poszukiwaniom i dojrzewaniu reżysera jako człowieka, czy też lepiej dawać studentom narzędzia do pracy i uczyć rzetelnego warsztatu. Podczas drugiej części obrad powrócił konflikt 0 priorytety kształcenia studentów reżyserii. Bartosz Szydłowski mówił o społecznej odpowiedzialności reżysera. Małgorzata Dziewulska nawiązała do Miasta snu Lupy, jako ciekawego przykładu opowiadania o rzeczywistości. Jej zdaniem teatr nie musi być zaangażowany społecznie, czy politycznie, żeby dotykać ważnych kwestii. Nastąpiła swoista próba zdiagno-zowania odpowiedzialności elit za oderwanie wysokiej kultury od społeczeństwa. Następne Forum planowane jest na przyszły rok, ale nie wiadomo jeszcze, jaki kształt ostateczn ie przyjmie. Prawdopodobnie będą to przede wszystkim pokazy prac s tudentów ostatnich lat reżyserii, prezentacja egzaminów oraz tego, co powstaje w szkołach teatralnych. Profesor Ewa Kutryś, rektor PWST, sugeruje, by zdobywca nagrody (jeżeli zostanie ona utrzymana), przeznaczył ją jako wkład własny w kolejny spektakl. „Istotne jest to, że Forum nie ma być festiwalem, ale rodzajem platformy czy giełdy, którą organizują studenci i na której studenci mogą się zaprezentować” – mówi prof. Kutryś. Taka formuła ma przede wszystkim służyć ułatwieniu przejścia pomiędzy bezpiecznym okresem studiów, a nieraz bardzo trudnym szukaniem dla siebie miejsca w teatrze. Forum staje się przestrzenią realnej dyskusji o problemach i możliwościach współczesnego teatru, a przede wszystkim – najmłodszych twórców. JUDYTA BERŁOWSKA
24 KSZTAŁCENIE DLA TEATRU
MELODRAMA
fot. Leroy Skalstad
TO ŚWIAT TATRU I MUZYKI GRAJĄ WSZYSTKIE INSTRUMENTY ROZMOWA Z PIETRO CENNAMO
Krzysztof Kucharski: Nie wydaje ci się, że to głupi pomysł robić europejski festiwal obok takiego teatralnego miasta jak Wrocław? Piętro Cennamo: Kierując się twoim tokiem myślenia, nazwałbym go raczej pomysłem cynicznym. Rzeczywiście – we Wrocławiu jest ponad sto festiwali, w tym sporo teatralnych, kilkanaście teatrów, poza tym szkoła teatralna, która sama organizowała festiwale dla studentów z całej Europy i zapraszała na nie podobne uczelnie. Naszą ideą – paroosobowej grupy entuzjastów – było szu-
kanie w zakresie edukacji teatralnej modelu doskonałego, czyli nie istniejącego. W tym roku na piątej już Melodramie w Jelczu Laskowicach krytycy teatralni zatytułowali swój panel „Jak stworzyć aktora”, zaprosili do niego p raktyków, którzy kształcą albo raczej kształtują wstępnie przyszłych aktorów. Ci którzy p atrzą i oceniają teatralne próby starali się prowokować, a druga strona okopała się w swoich szlachetnych intencjach. Za mało było czasu, by mogło dojść do rozmowy, która byłaby szukaniem jakiejś drogi. To temat na poważną nauko-
wą debatę, bitwę na szkolne programy pod hasłem: „Jakie możliwości ma przyszły aktor wychodzący spod naszej ręki”. Przyznasz, że przy otaczającej nas ze wszystkich stron komercjalizacji sztuki, szukanie wszędzie śla-
dów, resztek prawdziwej sztuki jest intrygującym pomysłem. K. K.: Warto wtrącić, że w początkowych edycjach tego skromnego przedsięwzięcia o maleńkim budżecie dominowały pokazy z zachodniej Europy, ale już od ubiegłej Melodramy 2011 artystycznie dominuje Europa wschodnia i środkowa, a więc uczel-
TAK, TO PRAWDA – ZARAZIŁEM SIĘ POLSKIM MYŚLENIEM O SZTUCE TEATRTU. uniwersyteckiego, a nie szkoły zawodowe dla przyszłych zapowiadaczy pogody i twarzy promujących podpaski higieniczne. P. C.: Czy nie widzisz, że klasyczne szkoły teatralne Europy środkowej i wschodniej, co obcemu – czyli mnie – łatwiej dostrzec, produkują aktorów znacznie ponad miarę potrzeb rynku pracy, czyli teatrów, które mogą ich zatrudnić? Ci ludzie tracą na to całe cztery lata i właściwie zostają na lodzie. Zakładają na zasadzie skrzyknięcia różne komercyjne grupy, w durnych przebraniach chodzą po ulicach z reklamowymi planszami, grają na promocjach w sieciowych marketach... Zresztą, co tu dużo mówić – dziś w naszej światowej wiosce o wszystkim decydują castingi. Dyplomy, ceryfikaty i inne papiery nic już prawie nie znaczą. K. K.: To prawda, myślę nawet, że gdyby te szkoły zamknęły swoje podwoje na dwa lata, nikt by tego nie zauważył. Chyba jednak za bardzo się rozkręcamy... Lepiej wróćmy do tego festiwalu w Jelczu Laskowicach, który wymyśliłeś i doprowadziłeś do pięciu jego odsłon. P. C.: Tuż przed festiwalem uświadomiłem sobie, że pierwszy raz przekraczamy granice Unii Europejskiej, bo dotychczas występowali w Jelczu Laskowicach, zaczynając od pierwszego spotkania: Polacy i Włosi, potem dołączyli jeszcze Francuzi, Hiszpanie i Niemcy... K. K.: Dodajmy, że to „potem” było już trzecim spotkaniem, zresztą po raz pierwszy nazwanym oficjalnie Europejskim Festiwalem Szkół Teatralnych na Dolnym Śląsku, a spektakle odbywały się w kilku miastach. Jego dyrektorem artystycznym na twoje zaproszenie został Alain Leonard – były dyrektor festiwalu Avignon Off. Rodowity Francuz... P. C.: W następnym 2011 roku do unijnych sióstr i braci teatralnych dołączyli studenci i pedagodzy z Litwy oraz ze Słowacji, w tym roku jeszcze Austriacy, Czesi i Grecy. Zza unijnej granicy przyjechali z Rosji studenci pe-
tersburgskiej szkoły teatralnej, których aliteracka zabawa w teatr tekstami futurystów wzbudziła uznanie. Nie bałbym się użyć słowa – zachwyty. Ty jesteś krytykiem, to się nie boisz, ja jestem tylko jednym z gospodarzy festiwalu, więc wszystkich muszę traktować z taką samą atencją. Natomiast nie będę ukrywał, że udział studentów z Czech, Litwy, Słowacji i Rosji mocno podniósł artystyczny poziom szkolnych konfrontacji, choć przecież na tym festiwalu nie ma nagród. Nagrodami są tylko oklaski, których jelczańsko-laskowlcka Publiczność nikomu nie żałuje. Kilka tygodni przed tegoroczną Melodramą byłem na festiwalu w Liguri! – to w zachodnich Włoszech – Jego artystyczny poziom był żałosny. Zresztą od lat obserwuję, co się dzieje w Europie I uważam, że Europie środkowej i wschodniej zainteresowanie kulturą, sztuką, teatrem jest w znaczący sposób większe. Czasami napada mnie taka gorzka konstatacja, że nie bardzo mam komu pokazywać moje spektakle we Włoszech, zainteresowanych wystarczy na dwa, trzy przedstawienia. Dlatego tak chętnie przyjeżdżam do Polski. K. K.: Trochę Jesteś skażony polskim teatrem... P. C.: Co znaczy skażony? k . k. : Może lepiej by ci pasowało – zarażony. P. C.: Tak, to prawda – zaraziłem się polskim myśleniem o sztuce teatru. To wina Tadeusza Kantora, którego spektakle oglądałem we Włoszech, to wina Jerzego Grotowskiego, do którego Jeździłem do położonej niedaleko Livorno Pontedery, to wreszcie wina Jerzego Stuhra, w którego warsztatach brałem udział. Bardzo mi zależało, żeby Jerzy Stuhr pojawił się na naszej Melodramle Jako gość specjalny I Mistrz, w końcu sporo czasu był rektorem szkoły teatralnej. Zresztą znasz to wszystko, bo uczestniczyłeś w pertraktacjach. Mamy nadzieję, że uda się to spełnić za rok.
W teatrze, który operuje wieloma sztukami i nie chodzi dziś już przecież tylko o plastykę, muzykę, czy literaturę.
K. K.: Tak wstępnie pan Jerzy obiecywał i będziemy go trzymać za słowo. Ze dwa słowa o specyfice tego festiwalu, na którym pojawiło się już kilka spektakli granych w kilku językach. P. C.: Każdego roku starałem się stworzyć taką międzynarodową grupę z młodych aktorów. Na tegorocznej Melodramle zdominowali ją absolwenci i studenci wrocławskiej szkoły teatralnej, którzy razem z włoskimi rówieśnikami przygotowali moją sztukę opowiadającą o artystach szykujących się do wystawienia Hamleta Szekspira. K. K.: Wcześniej mieliśmy próby włosko-niemieckle, hlszpańsko-polsko-włoskie. W jednej z twoich ekip grała Węgierka z Polakami, Hiszpanami i Włochami. Było tego trochę, to z tych prób lingwistycznych zderzeń. P. C.: Trudno w tych podróżach być Kolumbem. W teatrze, który operuje wieloma sztukami i nie chodzi dziś już przecież tylko o plastykę, muzykę, czy literaturę. Od słowa na scenie często ważniejsze są emocje, które ono niesie. Dlatego dla mnie nie ma od lat znaczenia, że w tym samym spektaklu aktorzy grają w swoich narodowych językach. Zachwyca mnie, że wszyscy wiedzą, co oni chcą nam powiedzieć o świecie, czy międzyludzkich relacjach. K. K.: Przygotowałem pytanie jakich krajów aktorzy trafią do twojej nowej ekipy na kolejny festiwal, ale usłyszałem, że nad następną Melodramą zbierają się czarne chmury. P. C.: Theatralia, czyli włoska strona, nie jest już w stanie w takim samym stopniu realizować tego festiwalu. Po polskiej stronie pieniądze też się kurczą. Na razie trwają pertraktacje. Razem z burmistrzem Jelcza Laskowic Kazimierzem Putyrą s zukamy wyjścia z kłopotów, staramy się o inne dotacje. Kryzys dotyka wszystkich. Liczymy, że jednak uda się znaleźć jakieś rozwiązanie.
noty 26 NOTY
Prof. Janusz Degler laureatem Przyznane zostały doroczne nagrody Prezesa Rady Ministrów za wybitne osiągnięcia tnaukowe. Wśród 6 laureatów jest Janusz Degletr. Przewodniczący Zespołu do Spraw Nagród krótko i treściwie uzasadnił decyzję. Profesor Janusz Degler dokonał monumentalnej edycji wszystkich dzieł St. Witkiewicza i tym samym stworzył bazę materiałową oraz warsztat dla obecnych i przyszłych pokoleń badaczy. Edycji tej towarzyszy równie monumentalna, pierwsza źródłowo udokumentowana biografia (Witkacego portret wielokrotny, 2009). Dzięki wieloletniej aktywności prof. J. Deglera twórczość St. I. Witkiewicza weszła do kanonu literatury światowej stając się jedną z najbardziej rozpoznawalnych wizytówek polskiej kultury XX wieku. Prof. J. Degler jest dziś nie tylko najwyżej cenionym znawcą twórczości Witkiewicza, ale także jednym z najwybitniejszych spe cjalistów w zakresie naukowego edytorstwa literaturoznawczego. Chylimy czoła przed dorobkiem Profesora, serdecznie gratulujemy nagrody. Odszedł Wowo Bielicki Byłreżyserem, scenarzystą, aktorem. Tworzył udane scenografie dla Opery Bałtyckiej i Opery Warszawskiej (Harnasie, Cudowny Mandaryn), przez wiele lat przygotowywał plastyczną oprawę widowisk i programów publicystycznych w TVP. Pracował w teatrze radomskim,
12 lat był dyrektorem Teatru Dramatycz nego w Wałbrzychu. Miał 80 lat, zmarł 25 p aździernika. Teatralna przygoda Wowa – trwająca całe ż ycie – zaczęła się w Gdańsku, gdzie studiował malarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Tam w 1954 roku powstała z jego inspiracji grupa teatralna; po pierwszych próbach połączyła się z zespołem działającym, pod wodzą Zbyszka Cybulskiego, na Politechnice Gdańskiej. Tak narodził się jeden z najpiękniejszych studenckich teatrów – Bim-Bom. A kiedy Bim-Bom gasnął, Wowo utworzył niezwykły kabaret To Tu (1958). Zagrał jedną z głównych ról w cieszącym się do dzisiaj powodzeniem filmie ( z niego fotografia) Do widzenia, do jutra. W Sezonie kolorowych chmur pisał o swym przyjacielu Jerzy Afanasjew. „Szczupły, przystojny, barwny w ubraniu, w mowie, szkicujący, gestykulujący, palący papierosy że to widać, o miękkim sercu, dobry gracz w karty, gorączkowy, łatwo załamujący się, świetny kierowca, malarz lubiący to słowo, anegdociarz, inscenizator natychmiastowy. Jego świetna i zawsze żywa wyobraźnia pracowała na zakresie długości plam i barw, ruchu scenicznego, a gdzieniegdzie lśnił w tym cudowny dowcip.” Po latach oddawał Bielickiemu sprawiedliwość Jacek Fedorowicz ( Ja jako wykopalisko), „... o jednym mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że zrobił to genialnie: wymy-
ślił pierwsze pomysły do pierwszego programu Bim-Bomu i te pomysły rozkręciły cały interes.” Odszedł Wowo Bielicki. Światu ubyło koloru. Regina Możdżeńska – życie teatrem Nie sposób powiedzieć czego było więcej: podziwu, czy wzruszeń. W sali Trybunału Koronnego w Lublinie świętowano 7 września niezwykły jubileusz – 90-lecie Reginy Możdżeńskiej. Pani Renia – bo tak wszyscy, niezależnie od wieku, do niej się zwracają – to jedna z najważniejszych osób w kulturze teatralnej Lublina. No, właśnie – już to trzeba sprostować: Lublina, ale także Ziemi Lubelskiej. I to jednak byłoby tylko częścią prawdy, gdy zważyć na liczbę i rangę ogólnopolskich sukcesów. Pierwszy zespół teatralny – „Wersety” założyła w 1945 roku, w Zakładowym Domu Kultury „Kolejarz” w Chełmie. Działał 30 lat, a równocześnie Możdżeńska prowadziła ( od 1955 roku) teatr poezji w lubelskim Klubie Łączności, zespół „Ziemia Lubelska”. Potem jej pasją stała się praca nad słowem, stworzyła grypy recytatorskie „Co? Jak?” w Lubelskim Domu Kultury, „Impresje” w domu kultury spółdzielni mieszkaniowej. Był jeszcze zespół „Renum 76”, ze sceną monodramu „Pryzmat”, grupa „Prometeje”. To wyliczanie to nie tylko dokumentacja, to przede wszystkim pokazanie jak wielka rzesza miłośników słowa i sceny wyrastała, dojrzewała, krzepła artystycznie pod opieka Pani Reni.
W 1972 roku ukończyła czteroletnie Studium Teatralne prowadzone przez Centralny Ośro dek Metodyki Upowszechniania Kultury; dws lata później uzyskuje najwyższą instruktorską kategorię „S”. Połowa lat 70. to początek wielkich osiągnięć wychowanków Możdżeńskiej w teatrze jednoosobowym. Najpierw Krzysztof Pietrykowski i Grand Prix za monodram „Ludzie” w Ogólnopolskich Spotkaniach Amatorskich Teatrów Jednego Aktora w Zgorzelcu. A później – 18 podopiecznych laureatami tej imprezy. Źródłem tych sukcesów była wcześniejsza praca nad słowem, tam posiadła umiejętność odnajdowania najgłębszych sensów tekstu litera ckiego i „przypisania” go wykonawcy, który potrafił ten tekst uczynić na scenie wypowiedzią własną, osobistą. Suma zebranych doświadczeń sprawiła, że mogła otworzyć jeden jeszcze, dwudziestoletni etap działań: na Wydziale Pedagogiki i Psychologii lubelskiego UMCS prowadziła zajęcia z zakresu Kultury słowa i reżyserii teatrów małych form. Są w dorobku Pani Reni nagrody i wyróżnienia, są wysokie odznaczenia. A przede wszystkim jest pamięć i szacunek tysięcy dawnych podopiecznych, których wprowadzała w świat sztuki, a wielu w lepsze, bogatsze, pełniejsze życie. I to właśnie stworzyło niezwykły – dostojny, a zarazem ciepły – klimat wrześniowego Jubileuszu. 100 lat Pani Reniu. Ale prosimy pamiętać, że to program minimum, a Pani nigdy na taki program się nie godziła. Owacja dla Krzysztofa Pastora w Operze Narodowej 17 listopada miała miejsce w Teatrze Wielkim w Warszawie – zapowiadana jako największe wydarzenie IV DNI MUZYKI I TAŃCA – premiera Polskiego Baletu Narodowego ECHA CZASU, na którą złożyły się utwory trzech choreografów przełomu XX i XX! wieku: Century Rolls Brytyjczyka Ashle/ a Page’a, Moving Rooms Krzysztofa Pastora oraz Artifact Suitę Williama Forsythe’a. Przed niecierpliwie oczekiwaną premierą powszechnie zakładano, że zrealizowane w 1984 roku dla Baletu Frankfurckiego – głośne dzieło amerykańskiego choreografa będzie głównym clue i ozdobą wieczoru. Stało się inaczej: owacje i najwyższe pochwały przypadły w udziale pracy polskiego choreografa, Krzysztofa Pastora, dyrektora Polskiego Baletu Narodowego. Jego dzieło, stworzone w 2008 roku dla Het Nationale Ballet, dosłownie porwało publiczność. I trudno
się dziwić: takiego ładunku energii i ekspresji tanecznych pas, takiej błyskotliwości, finezji, oraz niewiarygodnej wprost maestrii tancerzy w przekraczaniu granic możliwości własnego ciała, dawno nie oglądaliśmy na polskiej scenie baletowej. Moving rooms to wysublimowany traktat o sztuce tańca, zachwycający absolutną jednością wszystkich składających się na nią komponentów: porywającej choreografii, graniczącego z perfekcją wykonania, znakomitej oprawy muzycznej (Alfred Schnittke i Henryk M. Górecki), scenografii i kostiumów (Oliver Haller) i wreszcie fenomenalnych świateł (Bert Dalhuysen). Wielkie brawa! E. P i wreszcie fenomenalnych świateł (Bert Dalhuysen). Wielkie brawa! 48-47-69 To był już 48 Studencki Festiwal Piosenki – zwany kiedyś Festiwalem Piosenki Studenckiej. Odbył się – jak zawsze – w Krakowie (12–14 października). Do udziału zakwalifikowano 47 wykonawców – studentów, tych którzy studentami mogą być (licealiści, jedna gimnazjalistka), i tych którzy studentami byli ( w różnych czasach). Jury – głosi komunikat: „oceniło poziom jako bardzo wysoki” i wskazało laureatów: –1 nagroda – zespół ROBODROM z Warszawy, II nagroda – zespół Chwila nieuwagi z Rybnika, III nagroda – Agata Klimczak (Lublin), Agata Struzik (Warszawa), zespół Miąższ (Tychy). 5 osób wyróżniono dopuszczeniem do Koncertu Galowego. Były recitale dawnych laureatów, między innymi Elżbiety Wojnówskiej, którą w festiwalowym druku mianowano „jedyną sukcesorką boskiej Ewy Demarczyk”. Festiwal trwa od pół wieku i to jest najważniejsze. Trwają też jego fundamenty – w jury znaleźli się: Jan Poprawa (przewodniczący), Zygmunt Konieczny, Jerzy Satanow ski, Bogusław Sobczuk, Andrzej Zarycki. Imponująca niezłomność i siła, bo jak zauważył jeden z uczestników – średnia wieku wy nosi 69 łat. Jaka będzie studencka piosenka w przyszłości? – Nie wia domo. Jaki będzie Festiwal? – no to chyba można przewidywać.
CZASOPISMO SPOŁECZNEGO RUCHU TEATRALNEGO 72 numer nowej edycji, IV kwartał 2012 Wydawca: Towarzystwo Kultury Teatralnej Adres redakcji: 02-053 Warszawa, ul. Reja 9 tel. (0-22) 825 39 73, te I ./fax (0-22) 825 34 89 W sprawie prenumeraty prosimy o kontaktowanie się z redakcją, e-mail: tkt@tkt.art.pl nakład: 600 egzemplarzy Społeczna Rada Redakcyjna: Lech Śliwonik — redaktor naczelny, Anna Radulska-Cieliczko — sekretarz redakcji, Jan Zdziarski.
Wydano dzięki finansowemu wsparciu: Miniterstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Członków TKT Argraf Druk: Drukarnia Cyfrowa Hergon ul. Warszawska 4 31-155 Kraków Skład i opr. graficzne: Mateusz Turek Nr indeksu 342556 ISSN 0137-8244
SCENA