Młodzi dziennikarze
MEDIONALIA 2011 to druga edycja konferencji dla studentów zaangażowanych dziennikarsko oraz rozpoczynających przygodę z mediami. Warsztaty z PR-u prowadzone przez Marka Witkowskiego, foto: Maciej Mazurek
P
anele dyskusyjne, zajęcia praktyczne i obecność doświadczonych prelegentów miały pomóc w realizacji głównych celów konferencji – rozwoju, kontaktu i integracji studentów.
Rozwój W tym roku Medionalia odbyły się w połowie listopada w auli Audytorium Novum Politechniki Gdańskiej. W porównaniu z poprzednią edycją, tegoroczna była bardziej zróżnicowana tematycznie. Do typowo dziennikarskich zagadnień doszły kwestie marketingu, i public relations. – Dzięki takim spotkaniom studenci mogą nie tylko wzbogacić swój warsztat, ale także spotkać ludzi z podobnymi pasjami. Szkoda, że w Trójmieście jest niewiele tego typu konferencji – mówi Karina, jedna z uczestniczek. Jej zdanie potwierdził rozpoczynający spotkanie prorektor ds. kształcenia i rozwoju Politechniki Gdańskiej – prof. dr hab. inż. Waldemar Kamrat. Podziękował on uczestnikom za obecność i chęci oraz organizatorom za stworzenie takiego wydarzenia na uczelni technicznej. 2
|www.podprad.pl
Już pierwsza dyskusja dostarczyła słuchaczom wielu przemyśleń. Uznana blogerka Natalia Hatalska wspólnie z Michałem Lewandowskim, rzecznikiem prasowym Lechii Gdańsk, starali się odpowiedzieć na pytanie Kto rządzi światem – marketingowcy czy dziennikarze? Rządzi nim przede wszystkim informacja, na którą monopol mają media – taka była puenta tej rozmowy. – Rzeczywistość jest tak skomplikowana, tak różnorodna i wielokolorowa, że potrzebni są mądrzy ludzie, którzy będą ją opisywać – powiedziała tuż po drugim panelu dziennikarka Gazety Wyborczej Trójmiasto, Aleksandra Kozłowska. Jej partnerem w dialogu był reporter Tomasz Słomczyński z Dziennika Bałtyckiego. Dzieląc się własnym postrzeganiem świata, wybrali się na wycieczkę W poszukiwaniu ciekawego tematu.
Kontakt Na popołudniowe zajęcia praktyczne czekał chyba każdy ze studentów. Podzieleni na grupy spotkali się z dziennikarzami w TVP Gdańsk
i Radiu Gdańsk. Uczestniczyli również w warsztatach z reportażu, fotografii i public relations Spotkania przyniosły wiele pozytywnych ocen, w tym jedną autorstwa Przemka: – Wybrałem warsztat PR, który wzbogacił moją wiedzę, szczególnie w kwestii promocji własnego przedsięwzięcia z udziałem najnowszych technologii (np. Facebook). Niedzielny poranek rozpoczął się wykładem Adama Hlebowicza, dyrektora Radia Plus w Gdańsku. Swoją pasją, spokojem i doświadczeniem zauroczył słuchaczy, podpowiadając Jak przeprowadzić ciekawą rozmowę. W swoją wypowiedź wplatał niezliczoną ilość nie tylko sposobów na udany wywiad, ale też anegdot z jego życia zawodowego. Zaraz po tym wystąpieniu Świat z innej perspektywy – lokalnie, a jednak globalnie przedstawiła reporterka TVP Gdańsk, Hanna Kordalska-Rosiek. Prezentując swój dokument Jak daleko stąd do Warszawy, ukazała miasteczko znalezione na marginesie transformacji ustrojowej.
Na pytania Jak znaleźć bohatera opowieści? Jak radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach, a jednak pomimo to zdobyć potrzebny materiał odpowiadał ostatni z zaproszonych gości – Maciej Cnota. Reporter TVN24 z niespotykanym luzem i energią opowiadał o kulisach swojej pracy, poznawaniu rozmówców: słuchać, słuchać, słuchać… oraz własnych inspiracjach.
Integracja Spotkaniami kończącymi weekend były trzy wycieczki: do Gazety Wyborczej Trójmiasto, Radia Plus w Gdańsku oraz do wielkoformatowej galerii murali na gdańskiej Zaspie. W trójmiejskich redakcjach uczestnicy mieli możliwość zobaczyć, jak tworzy się wydanie gazety i jak wygląda audycja radiowa na żywo. Z kolei imponujące malowidła ścienne z pewnością na długo zapadną w pamięć.
foto: Cyryl Sochacki
Warto wspomnieć też o zorganizowanej wieczorem sobotniej integracji. Nie zabrakło na niej gier planszowych, loterii z nagrodami książkowymi i dyskusji o tematach bliskich konferencji. Był to bardzo dobry moment do poznania studentów z całej Polski. – W tym zawodzie wiedza jest bardzo istotna, bo to ona pozwala poruszać się po tym bardzo skomplikowanym świecie – tak Maciej Cnota podsumował swój wykład. Aleksandra Kozłowska dodała zaś: – Mówić do takiej publiczności to prawdziwa przyjemność, widać było, że temat ich interesuje, że naprawdę słuchają. Miejmy nadzieję, że każdy z uczestników tegorocznej konferencji otrzymał sporo wiedzy od zaproszonych gości. Oby na MEDIONALIACH 2012 frekwencja była jeszcze większa. Damian Drzycimski opinie uczestników zebrała Monika Markiewicz
Wycieczka do Gazety Wyborczej - Roman Daszczyński, foto: Łukasz Rusajczyk
Integracja przy grach planszowych, foto: Cyryl Sochacki
Miałem kiedyś kumpla. Wtedy nazywałem go nawet swoim przyjacielem. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, robiąc rozmaite głupoty. Jak to w gimnazjum. Pamiętam, że mój przyjaciel prowadził bardzo rozrywkowe życie. Nauka raczej mało go obchodziła. Z klasy do klasy prześlizgiwał się tylko dzięki temu, że był w miarę inteligentnym gościem. Pewnego dnia dowiedział się, że jest poważnie chory. Leczenie wiązało się z zasadniczą zmianą trybu życia. Mimo wielu, także moich, prób przekonania go do tego, wynik był żaden. Dalej chlał i balował. Powiedział, żebym nie wcinał się w jego sprawy. Od jakichś czterech lat nie mamy ze sobą kontaktu. Zdarza się. Tak zakończyła się nasza relacja. Więzi, jakie łączą nas z innymi ludźmi, przedmiotami, naturą, są rozmaite. W tym numerze chcemy Wam opowiedzieć o niektórych z nich. Specyficzne relacje damsko–męskie znajdziecie w artykułach Arabska sztuka uwodzenia i Ryhuzklanu zaprasza na kawę. O niezwykłym kontakcie człowieka ze zwierzęciem opowiada reportaż Zawód – przewodnik. Problem często zbyt głębokich więzi ze zdobyczami techniki poruszają teksty Złapani w sieć oraz Relacje komórkowe. Przed nami Boże Narodzenie. Czas, w którym relacje nabierają szczególnego znaczenia. Życzę zatem wszystkim czytelnikom Pod Prądu, aby te święta odnowiły i umocniły więzi łączące Was z najbliższymi. Maciek Pietrzak
wstępniak
foto: Łukasz Rusajczyk
Warsztaty fotograficzne prowadzone przez Michała Matysiaka, foto: Cyryl Sochacki
Jak ci
Złapani
się mieszka na
wynajmowanym?
Gabriela Musical, Akademia Muzyczna Na mojej pierwszej stacji mieszkałam tylko pół roku. W tym czasie było, oprócz nas, osiem osób i kot. Czasem rotacja była tak szybka, że nie zdążaliśmy się widywać. Po półrocznym oblężeniu tego mieszkania, ja również się wyprowadziłam, bo okazało się, że warunki w mieszkaniu nie są zbyt dobre. Ale w następnym mieszkaniu też była rotacja. Chyba nie mam szczęścia…
Jakub
Agata
foto: Karolina Gizara
Stefan
Geografia i Wydział Nauk Społecznych Dzisiaj przydarzyła mi się dziwna historia. Przyszli do nas panowie policjanci, wraz z panami ze spółdzielni i odcięli nam gaz. Przyczyną całej sytuacji był poprzedni lokator, który nie zapłacił swoich zaległych rachunków za gaz. Nasz licznik natomiast stał się dowodem w sprawie sądowej i przez najbliższe dwa dni nie będziemy mieć gazu.
W zeszłym roku mieszkaliśmy w Sopocie i właściciel miał nam zrobić pralkę, która nie działała z powodu złego odpływu. Miał to zrobić przed naszym wprowadzeniem się, pod koniec września. Jak rozpoczął się rok akademicki, nic z tym nie zrobił, aż do grudnia, przed świętami. Przychodził do nas zawsze pod koniec każdego miesiąca po czynsz. W tym czasie próbowaliśmy z nim jakoś zadziałać, aby coś zrobił z niedziałającą pralką. Za każdym razem nas zapewniał, że zaraz to zrobi, a było, jak było.
4
Wydział Architektury W ubiegłym roku mieszkałam w domku jednorodzinnym. Właściciel domu był od nas około pięć lat starszy i zawsze, kiedy było już ciepło, przychodził do nas codziennie, wspólnie z rodzicami. Zajmował się ogródkiem, pielił i wyrywał chwasty. Miał także klucze do domu, więc często zjawiał się w różnych momentach bez zapowiedzi. To nie było zbyt fajne.
Inżynieria Środowiska To nie ja miałam problem z moim współlokatorami, ale oni ze mną, a raczej z moim tzw. ciężkim chodem. Poruszam się głośno, stawiając najpierw piętę, później pozostałą część stopy, co w zderzeniu z panelową podłogą wydawało stłumiony huk. Współlokatorzy próbowali różnych metod: kładli dywany, kupowali grube, miękkie skarpety, podsuwali kapcie o gumowej podeszwie. Wszystko na nic. Pewnego dnia przyszła oburzona sąsiadka z w dołu z wielkim burym kotem na ramieniu i pouczyła nas głośno swoim niskim, zachrypniętym głosem: Jak nie umiecie chodzić normalnie, to może zaczniecie latać!
|www.podprad.pl
Ada
Inżynieria Środowiska Na pierwszym roku w ybrałam stancje u pewnej z pozoru miłej babci. Na samym początku mieszkania z nią jedyne jej uwagi były związane z nadmiernym zużywaniem wody lub zbyt głośną muzyką. Wszystko jednak zmieniło się po Sylwestrze. Zaczęła plotkować o mnie z koleżankami, robić wyrzuty odnośnie rachunków, a do tego przemeblowywała regularnie mój pokój! Na początku to ignorowałam, lecz po pewnym czasie postanowiłam coś z tym zrobić. Pewnego razu zostawiłam włączoną kamerę w laptopie. Ona zarejestrowała moją właścicielkę, jak nie tylko przeszukuje moje rzeczy, ale również szuka rys na parkiecie w pokoju! Po tym filmie postanowiłam wyprowadzić się od miłej starszej pani.
foto: rf 123
Marta
Rzadko kto zastanawia się nad tym, jak szybko i niepostrzeżenie portale społecznościowe przeniknęły do naszego codziennego życia. Z perspektywy czasu widać, jak zmieniły nasze podejście do korzystania z internetu. Jeszcze kilka lat temu służył on głównie za narzędzie wymiany informacji. Obecnie stał się potężnym medium, przy pomocy którego komunikują się ze sobą setki milionów ludzi.
O
d samych początków interpokroju Facebooka, od 500 wzwyż, posianetu istniały fora dyskusyjne, dają więcej neuronów w obszarach mózgu lecz portale społecznościowe to odpowiadających za emocje i bliskie relacje wynalazek ostatnich kilku międzyludzkie niż osoby lat. Na chwilę obecną, Wirtualne o mniejszej liczbie znajonajbardziej znaczącym mych. Czy zatem nasza znajomości portalem jest Facebook, aktywność na portalach tu inwestujemy który na początku 2011 społecznościowych jest czas roku miał ponad 500 determinowana budową mln aktywnych użytkownaszego mózgu a nie ników. Tym samym co trzynasta osoba na bezpośrednio naszą osobowością? Może mamy tu do czynienia z taką samą ewoZiemi ma konto na tym portalu. A przecież nie jest to jedyny portal społecznolucją jak w przypadku kciuków, których ściowy – wystarczy wspomnieć o MySpace, zręczność rośnie z uwagi na częstsze pisaGoogle+ czy N-K. Każdy z nich mam tro- nie smsów? chę inny sposób na przyciągnięcie do siebie nowych użytkowników, ci zaś poświęKomentarze cają im coraz więcej czasu. Pojawia się więc Warto także zastanowić się nad tym, pytanie: dlaczego ludzie są gotowi prze- co robi typowy użytkownik portalu tuż znaczać tyle czasu na wirtualne znajomo- po zalogowaniu się. Otóż zamieszczaści z osobami, które często widują jedynie nie zdjęć, czy pisanie o tym, co robi się w formie zdjęcia na stronie internetowej? w danym momencie wcale nie jest na pierwszym miejscu. Według statystyk porŹródło fenomenu talu Facebook, w ciągu pierwszych 20 Brak jednoznacznej odpowiedzi na to minut ponad 10 razy więcej osób komenpytanie bardzo frapuje naukowców. Prze- tuje statusy, zdjęcia czy profile znajomych, prowadzono wiele badań, w których staniż wykonuje jakiekolwiek inne czynności. rano się wyjaśnić fenomen portali społeczTak więc fenomen tych portali bardziej nościowych zmianami aktywności ludzkiego wynika z naszej plotkarskiej natury i skłonmózgu. Jedyny sensowny wniosek, jaki do ności do komentowania życia innych osób tej pory uzyskano jest taki, że osoby o bar- niż z chęci dzielenia się tym, co dzieje się dzo dużej liczbie znajomych na portalach w naszym własnym życiu. Jednak komenta-
w
sieć foto: rf 123
Przy drodze leży odcięta ludzka głowa. Czytam podpis pod zdjęciem i wiem, że zapamiętam tylko tyle: Meksyk, gangi, narkotyki. Dowiaduję się, że resztę ciała policja znalazła dwadzieścia kilometrów dalej. Obok wisi cały cykl podobnych fotografii. Na każdym zdjęciu zwłoki porzucone na jakimś meksykańskim odludziu. Martwa natura. W tle pola, lasy, góry, zachód słońca.
felieton
MIGAWKI
W rze to nie wszystko i nie bez znaczenia jest fakt, że poprzez portale społecznościowe informacje rozchodzą się po całym świecie z prędkością błyskawicy, często wyprzedzając lub nawet zastępując tradycyjne kanały łączności, takie jak radio i telewizja. Z przeprowadzonych sond internetowych wynika, że aż 48 % młodzieży w USA o wiadomościach ze świata dowiaduje się od swoich znajomych za pomocą Facebooka.
Globalna wioska Głównymi użytkownikami portali społecznościowych są osoby w przedziale wiekowym 18-34 (ponad 70%), a niemal 30% z nich sprawdza, co się dzieje w internecie przy pomocy telefonu komórkowego. Łatwo więc zauważyć, jak szybko powstaje nowy rodzaj globalnej wioski. Kontakt z drugą osobą, nawet jeśli mieszka na innej półkuli, stał się niezwykle prosty, wystarczy napisać wiadomość na portalu. Ta łatwość nawiązywania kontaktu może człowieka rozleniwić i spowodować problemy z odnalezieniem się podczas spotkań twarzą w twarz. Aktualnie nawet z realnymi znajomymi, z pracy czy z podwórka, kontaktujemy się coraz częściej przez portale. Według sond, ponad połowa użytkowników Facebooka więcej rozmawiała ze znajomymi poprzez portal niż na żywo. Wspo-
mniana już łatwość nawiązywania kontaktów sprawia, że statystyczna średnia znajomych na portalach wynosi ok. 130 na jednego użytkownika. Liczba ta zbliża się coraz bardziej do potwierdzonej granicznej liczby 150, określającej liczbę osób, które pamiętamy dobrze z imienia, nazwiska i co do których znamy wiele faktów z ich życia. Więcej nasz mózg nie jest w stanie obsłużyć, chociaż i od tej reguły istnieją wyjątki.
Nowy poziom Dzięki portalom społecznościowym relacje przenoszą się na inny poziom, czy wyższy to już kwestia sporna. Na pewno omijają bariery polityczne, geograficzne i religijne, a nawiązywanie kontaktów staje się znacznie łatwiejsze, kiedy nie musimy prowadzić rozmowy twarzą w twarz i oceniamy drugą osobę tylko po awatarze (zdjęciu profilowym) oraz informacjach zawartych w sieci. Panujący trend nakazuje mieć jak największą liczbę wirtualnych znajomych, choć od dawna wiadomo, że ilość niekoniecznie chodzi w parze z jakością. Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość w odniesieniu do portali społecznościowych. Wszystko zależy od rozwoju technologii i od tego, jakie usługi w sieci osiągną marketingowy sukces, wywierając wpływ na życie milionów ludzi. Dawid Linowski
ystawa World Press Foto 2011. Zdjęcia wypełniają dwie sale centrum sztuki w dużym mieście. Zwiedzający podążają od fotografii do fotografii i wpatrują się w utrwalony na nich obraz świata. Ktoś przyszedł z dzieckiem, na oko siedmioletnim. Nie chciałbym być na jego miejscu, kiedy dziecko, wskazując palcem na którąś z tych fotografii, zacznie swoje pytanie od słowa dlaczego. *** Pakistan. W trakcie powodzi, która miała miejsce w 2010 roku, jedna piąta powierzchni kraju znalazła się pod wodą. Skutki kataklizmu dotknęły 20 milionów osób. Śmierć poniosło ponad półtora tysiąca ludzi. Na zdjęciu cień lądującego helikoptera. Ludzie walczą z podmuchem wzmaganym przez łopaty wirnika, z trudem przedzierają się przez wodę sięgającą im do piersi, by zdobyć rozdawaną przez wojsko żywność. *** Trzęsienie ziemi na Haiti w styczniu 2011 roku. Ponad siedem stopni w skali Richtera. Według szacunkowych rachunków – ponad 220 tysięcy ofiar. Mnóstwo zdjęć. Jedno z nich utkwi w pamięci. Mężczyzna w białym kombinezonie stoi w drzwiach kostnicy. Wyrzuca zwłoki na stos martwych ciał. W kadrze uchwycono ich lot. W ruchu mężczyzny nie widać wysiłku – zwłoki są lekkie, bo to dziecko. *** Przeludnione więzienie w Sierra Leone, nielegalne aborcje w Kenii, okaleczona afgańska kobieta. Gdzieś pośród tej
makabry powinny być zdjęcia przyrodnicze i sportowe, które może dadzą chwilę wytchnienia. Są. Plamy ropy naftowej unoszące się na wodach Zatoki Meksykańskiej i bieg z przeszkodami. Zawodnik przeskakuje nad rowem z wodą. Na zdjęciu uwieczniono jego upadek – wygląda, jakby miał skręcić kark. *** Cykl fotografii, na których ludzie odtwarzają moment, gdy w domowym zaciszu aparatem cyfrowym robią sobie zdjęcie z ręki. Zdjęcie, które potem umieścili na jednym z portali społecznościowych. Stroją miny, przybierają pozy. Tak. Naprawdę warto było dać milionom użytkowników sieci możliwość ujrzenia tych twarzy wybielonych błyskiem fleszu, nawet jeśli gości na nich lekko kretyński grymas samozadowolenia. *** Oglądam tę relację z mojej planety i czuję się, jakbym otrzymał pocztówki z innego świata. Na tych pocztówkach świat jest najczęściej przerażający, czasem trochę żenujący. Obrazy pośrednie, choć wiem, że gdzieś je dojrzałem, zginą w tłumie, niezdolne, by wyryć się w pamięci. O tych zapamiętanych nie zdołam powiedzieć nic godnego uwagi, chociaż przez chwilę czuję potrzebę, by do relacji dodać własny komentarz. Nie dodam, bo mieszkam w dużym mieście w środku Europy, czuję się dobrze i prosto z wystawy idę zjeść obiad w restauracji. Tylko przez chwilę gryzie mnie sumienie, że to, czego nie zjem, wyrzuci się na śmietnik. Dominik Pietrzak www.podprad.pl|
5
W 2009 roku na 1000 mieszkańców Polski przypadało 1129 telefonów komórkowych. Dziś jest to rzecz, bez której trudno
KOMÓRKOWE
RELACJE N
Klątwa ciągłej łączności Dzięki telefonom komórkowym możemy pozostawać ze sobą w stałym kontakcie. Zanim wynaleziono telefon, ludzie mogli jedynie spotykać się twarzą w twarz lub wysyłać listy. Oba rozwiązania były dość kłopotliwe – wymagały większej ilości czasu oraz fatygi. Ponadto dłużej trzeba było czekać na odpowiedź, kontynuację przerwanej dyskusji lub rozpoczęcie nowej rozmowy. Dopiero pojawienie się telefonów komórkowych dało możliwość pozostawania w ciągłej łączności i komunikowania się w dowolnej chwili. W efekcie 6
|www.podprad.pl
osobami, które nie umieją się nimi posługiwać oraz małą grupką społeczeństwa świadomie rezygnującą z ich używania, wszyscy korzystają z wynalazku, którego pierwszy prototyp powstał ponad 50 lat temu.
foto: rf 123 ie można zanegować praktyczności telefonów komórkowych. Możliwość komunikacji w każdej chwili jest niewątpliwie czymś, bez czego współczesne społeczeństwo, potrzebujące szybkich, krótkich i wyrazistych bodźców, nie mogłoby sobie poradzić. Dlatego też przeciętny Amerykanin spędza codziennie 2,7 godziny na utrzymywaniu stosunków towarzyskich za pomocą telefonu komórkowego, zaś blisko 30% nastolatków w USA przyznało, że telefon komórkowy jest wręcz kluczem do ich życia towarzyskiego. Komórki zaczęły więc wywierać znaczący wpływ na relacje międzyludzkie.
obyć się każdemu. Poza
ludzie zaczęli oczekiwać od siebie nie- pominał prawdziwą rozmowę. Widoczne przerwanej możliwości kontaktu. Gdy jest to szczególnie w przypadku smsów, do kogoś dzwonimy i ta osoba nie odbie- w których oczekujemy od drugiej strony ra, czujemy się często nie tylko relacji, suchych zdenerwowani i niezaOczekujemy, faktów czy nawet przedowoleni lub pojawia myśleń, ale także emoże każdy ma się w nas obawa, czy cji oraz uczuć. Dlatego być na nasze nie stało się coś złego. tak popularne stały się zawołanie Nieświadomie zaczęemotikony, które mają liśmy oczekiwać, że być odzwierciedleniem każdy może być na nasze zawołanie. naszego stanu emocjonalnego. Dzięki nim My sami ciągle pozostajemy pod telefozdania nabierają innego, pełniejszego znanem. Z przeprowadzonej w 2009 roku czenia. Gdy nie wyślemy na końcu wiadointernetowej ankiety wynika, że ponad mości uśmiechniętej buźki, może zostać ona zupełnie inaczej odebrana. 90% respondentów zamierza zabrać ze sobą komórkę na urlop. Dzwonek i wibracje aparatu telefonicznego są w sta- Obawy nie przerwać nam nie tylko wakacje, ale Możemy komunikować się, robiąc jedrównież zajęcia na uczelni, seans w kinie, nocześnie milion innych rzeczy, a nawet a nawet rozmowę z Bogiem, ponieważ nie widząc i nie słysząc drugiej osoby, dlanie wyłączamy telefonu w kościele. tego nie można się dziwić, że rozmowa z drugą osobą stała się czymś zwykłym Wirtualne emocje i może nawet mało znaczącym. TeoreTelefony komórkowe sprawiły także, tycznie łatwość w komunikowaniu się że nie odczuwamy tak bardzo potrzeby powinna sprawić, że przestaniemy się spotkania się z drugim człowiekiem oso- obawiać innych ludzi i prościej będzie biście, szczególnie, gdy wymaga to od nas nam nawiązywać nowe znajomości. Jeddłuższego planowania i poświęcenia cennak gdy dochodzi do kontaktu realnego, nego czasu, jednocześnie zastępując konczęsto o wiele trudniej jest nam podtrzytakt twarzą w twarz rozmową telefoniczną mać rozmowę. Boimy się reakcji drugiej lub wiadomościami tekstowymi, oczeku- osoby i tego, że nie będziemy się umieli jemy, że będzie on jak najbardziej przyodpowiednio zachować. Odczuwamy
stres, czasem nawet wstyd bądź zażenowanie. W przypadku smsów nie tylko brakuje komunikacji niewerbalnej, ale również nie słyszymy głosu rozmówcy. Możemy dokładnie przemyśleć to, co chcemy powiedzieć drugiej osobie, czytać dziesięć razy swoją odpowiedź i wysłać najbardziej odpowiednią wersję. Ponieważ kontakt jest ograniczony do minimum, łatwiej napisać drugiej osobie coś przykrego. Co więcej, sms łatwo można zignorować, natomiast człowieka zbyć jest dużo trudniej.
Życie bez komórki Są jednak ludzie, którzy świadomie, z różnych względów, rezygnują z używania telefonów komórkowych. Jest to dosyć mały procent, który cieszy się pełną wolnością i niezależnością od innych. Jednocześnie tacy ludzie muszą obejść się bez praktycznych aspektów posiadania przenośnego aparatu telefonicznego, jak np. możliwości wezwania pomocy w razie wypadku. A pozostali? Wszystkie złe skutki użytkowania komórek nie muszą ich dotyczyć. Bardzo możliwe, że telefony komórkowe oddziałują na nich tylko pozytywnie. Jak wszystko, czego używa się w granicach zdrowego rozsądku. Magda Ludynia
Szedł chodnikiem. Roll zaczął go ciągnąć na
ulicę. Wydał mu komendę, by wrócił na chodnik. Roll nie posłuchał. Wtedy wyciągnął białą laskę. Okazało się, że na wysokości głowy były gałęzie. Pies przewodnik jest tak szkolony, by widział przeszkody na wysokości głowy.
R
oll to dwuletni pies rasy Chesapeake Bay Retriever. Zwany rasą jednego pana ze względu na swoje niesamowite przywiązanie do właściciela. Od pół roku pracuje dla Sebastiana Grzywacza. Ma misję, by bezpiecznie prowadzić. Sebastian mówi o Rollu moje złoto. Ma szczęście. W Polsce na 100 tys. osób niewidomych przypada tylko 120 wyszkolonych psów. Sebastian zauważa, że odkąd towarzyszy mu Roll, ludzie inaczej odbierają jego niepełnosprawność. To bardziej sympatia niż litość. Znikają bariery. – Przez 33 lata byłem osobą widzącą. Kiedyś myślałem, że niewidomi muszą być nieszczęśliwymi ludźmi. Najpierw widziałem laskę, później osobę. A w jej wnętrze się już nie zagłębiałem. Mam wrażenie, że ludzie boją się niepełnosprawności. Nie wiedzą, jak się zachować – przyznaje.
Mercedes klasy S Gdy stracił wzrok, bał się, że nie poradzi sobie w życiu. Czuł się niesamodzielny.
Później uczył się poruszania z białą laską. Odkąd ma Rolla, czuje się, jakby ten wzrok odzyskał. – Roll przywrócił mi chęć do życia, działania, uprawiania sportu. Zacząłem wychodzić na miasto, do ludzi – mówi. – Posiadanie psa podniosło moją samoocenę. Mam przy nim duże poczucie bezpieczeństwa. Dzięki niemu poruszam się bardzo szybko. Chodząc przy pomocy laski, muszę się zastanawiać, z której strony ominąć przeszkodę na mojej drodze. Z psem jest inaczej. Łapię go za szorki [specjalne szelki z pałąkiem do trzymania pozwalające kontrolować ruchy psa] i on mnie prowadzi. Mój kolega porównuje to do przesiadki z hulajnogi do Mercedesa. Sebastian nie odłożył od razu białej laski. Najpierw uczył się poruszania z psem. Wydawał mu komendy. Roll musiał przyzwyczaić się do niego i jego domu. Początkowo nie wiedział, na które komendy ma reagować. Sebastiana czy treserki. – Kiedy zacząłem go nagradzać, zaczął mnie słuchać. Sprzedał się za sma-
kołyki – przyznaje z uśmiechem. Teraz ich więź jest bardzo silna.
Zawsze na straży…
Uczą się pracować w każdych warunkach atmosferycznych i o każdej porze. Podróżują środkami komunikacji miejskiej. Chodzą wzdłuż chodnika lub poboczem, gdy chodnika nie ma. Mimo że wiele osób niewidomych stara się o psa przewodnika, nie otrzymuje go. Wymagane są odpowiednie warunki mieszkaniowe, stałe dochody. Poza tym osoby te muszą być aktywne społecznie czy zawodowo. Powinny też umieć poruszać się samodzielnie z białą laską. - Pies nie prowadzi nas tam gdzie on chce. Nie odgaduje również naszych myśli. My w tym tandemie jesteśmy mózgiem i wydajemy komendy. Pies, można powiedzieć, naszymi oczami – wyjaśnia Sebastian Grzywacz.
Pies przewodnik nie może być lękliwy. Powinien być wytrzymały i mieć mocną psychikę. Zbyt wrażliwy mógłby się zniechęcić w razie jakichś trudności. W Fundacji Vis Maior, skąd Sebastian otrzymał czworonoga, zwierzęta są dobierane do charakteru i trybu życia danej osoby. – Potrzebowałem psa spokojnego, ponieważ mam dwuletniego syna – wyjaśnia. Roll wielokrotnie udowadniał, że potrafi sobie radzić w trudnych do przewidzenia sytuacjach. – Wracając do domu szedłem skrótem. Z laską bym nie poszedł tamtędy, ponieważ nie ma tam żadnych punktów odniesienia, a drogi „Nie głaskać” się rozwidlają. Doszedłem do kładki, Zwierzęta noszą na sobie specjalne a Roll zaczął schodzić na trawę. Skar- tabliczki: Nie głaskać, Pracuję, Pies asyciłem go i powiedziałem naprzód! On stujący. Służą one informowaniu innych znów zaczął się wycofywać. Ale jacyś ludzi, by zachowywali się wobec czworopaństwo powiedzieli mi, że kładka jest nogów w określony sposób. Nie wolno rozebrana. A tam, gdzie zaczepiać, głaskać czy chciał iść Roll, położyli dokarmiać. – Każde nową – opowiada. Roll przywrócił zaczepianie jest ponad Dopóki nie zostanie emocje psa. Rozprami chęć do życia wydana komenda, Roll sza się i może popełnić nie przejdzie przez pasy. błąd – wyjaśnia SebaA nawet gdy komenda stian. Mimo tego świazostanie wydana, a na ulicy będzie rowe- domość społeczna okazuje się być niewyrzysta albo jadący samochód, którego starczająca. – Zdarzają się przypadki głaSebastian nie usłyszy, pies nie ruszy się skania Rolla, dokarmiania go – przyznaje. z miejsca. – Wtedy najczęściej podchodzi – Ludzie powinni zdawać sobie sprawę, że pies nawet w czasie spaceru pracuje. pod nogi, żeby mi drogę zastawić – mówi Sebastian. Psy reagują na komendy drzwi, Często ludzie mają mylne wyobrażewinda. Gdy jest miejsce siedzące w auto- nie o psach przewodnikach. Traktują je jak busie, wystarczy że Roll usłyszy krzesło półczłowieka. Niektórzy nawet sądzą, że i natychmiast tam prowadzi Sebastiana. potrafią czytać i rozpoznają numery autoPotrafi też zaznaczać pierwszy schodek busów. Zdarza się, że podchodzą do w czasie wchodzenia do tramwaju. Przy czworonoga i tłumaczą mu drogę zamiast wejściu na schody zawsze zatrzymuje się, zwrócić się do Sebastiana. – To są stereoczekając na komendę. Schodząc, dopro- typy. Kiedyś też myślałem, że gdy powiem wadza do krawędzi, oczekując reakcji psu Idziemy na Marszałkowską 127, to on właściciela. Jednak po pracy lubi sobie sam będzie wiedział jak iść – śmieje się. odreagować. Kiedy nie ma szorek, gania, W Polsce zdarzają się przypadki dysbiega, podskakuje. kryminacji osób niewidomych. – Staramy się z tym walczyć – mówi Sebastian. Dzięki Tandem nowelizacji ustawy o rehabilitacji społeczTresura psów przewodników jest pra- nej i zawodowej osób niepełnosprawcochłonna i kosztowna. Początkowo prze- nych oraz ich zatrudnianiu pies asystujący bywają one u tzw. rodziny zastępczej. ma wstęp do wszystkich miejsc użyteczWolontariusze uczą je posłuszeństwa, ności publicznej m. in. banków, restaurareagowania na podstawowe komendy. cji, teatrów. Wciąż jednak zdarza się, że Chodzą z nimi na uczelnię lub do pracy. osoba niewidoma ze zwierzęciem jest W ten sposób psy przyzwyczajają się do niechętnie wpuszczana do hipermarobecności innych ludzi, hałasu, samochoketu, autobusu czy pociągu. Małgorzata dów. Później zwierzęta są szkolone przez Maciejewska treserów. To kilka godzin pracy dziennie.
www.podprad.pl|
wiernie
ZAWÓD – PRZEWODNIK
7
Arabska sztuka
uwodzenia Tunezja. La Terraze Cafe na południowym wschodzie kraju, tuż nad morzem. Siedzę na tarasie przy stoliku, na który pada cień dużego parasola. Czekając na moją koleżankę, zamawiam cafe glace i sishę o smaku truskawkowym.
Uwaga! Wielbłądy!, foto: mara
J
uż po chwili kelner o wyjątkowo śniadej karnacji przynosi moje zamówienie. Uśmiecha się miło, pokazując białe zęby. Aslema mówi, co po arabsku oznacza dzień dobry, po czym obrzuca mnie powłóczystym spojrzeniem. You are very nice dodaje i idzie do kolejnego stolika. Zaciągam się sishą, która w Tunezji jest wyjątkowa dobra. Palenie fajki wodnej w tym kraju to niemalże rytuał. Gdzie się nie spojrzy, widać przepełnione kafejki, gdzie klienci delektują się różnymi smakami tytoniu.
You are so beautiful! Patrzę na zegarek, moja współlokatorka powinna przyjść jakieś pół godziny temu. Najwyraźniej udzielił się jej tunezyjski zwyczaj, który oznacza notoryczne spóźnianie się. Tunezyjczycy zawsze mają czas, nigdy się nie spieszą, a pojawienie się punktualnie na spotkaniu graniczy z cudem. Jednak mieszkając już około miesiąca w kraju Maghrebu, zdążyłam do tego trochę przywyknąć. Habibi! – słyszę nagle męski głos, który wyrywa mnie z moich przemyśleń o punktualności. Podnoszę 8
|www.podprad.pl
wzrok znad stolika i widzę naprzeciwko młodego Araba, ubranego w różowy T-shirt z wielkim napisem Dolce&Gabbana. Jak się masz? – pyta łamaną angielszczyzną. Mogę się dosiąść? – po czym, nie czekając na moją zgodę, odsuwa krzesło i siada obok mnie. Ma typową arabską urodę. Ciemne, niemalże czarne oczy, wyglądające jak dwa małe węgielki. Czarne włosy, potraktowane zdecydowanie za dużą ilością żelu, co wydaje się być krzykiem mody wśród Tunezyjczyków. Im więcej żelu, tym lepiej. Konwersacja nie należy do łatwych, ponieważ mój rozmówca o imieniu Firas, nie zna za dobrze angielskiego. Udało mi się dowiedzieć, że mieszka w Sfaxie i studiuje, jak to określił, la faculté des sciences economiques. Jednak wyjątkowo dobrze radzi sobie z prawieniem komplementów w języku angielskim. Co chwila wtrąca You are so beautiful! Trzeba przyznać, że Tunezyjczycy bardzo dobrze opanowali podrywanie cudzoziemek, potrafią być niezwykle romantyczni. Komplementami uwodzą turystki, którym często brakuje cie-
płych słów. You give me your phone number? – pyta nagle Firas. We meet here tomorrow the same time? W krajach arabskich dziewczyna nie musi długo czekać, aby zostać poproszoną o telefon. Arabowie są bezpośredni, bywa i tak, że nieznajomy podchodzi i od razu prosi o numer komórki. Mimo usilnych starań Firasa niespecjalnie mam ochotę spotkać się z nim jeszcze raz i odmawiam. Arab nagle wstaje i się żegna, a do stolika podchodzi moja długo wyczekiwana koleżanka. Nice legs! – krzyczy do niej Firas, zauważając ją w wyjściu z kawiarni.
Powtórka z rozrywki Mara składa zamówienie u tego samego kelnera co ja. Nic dziwnego, że jej również prawi komplementy. Beautiful hair! – mówi, uśmiechając się przemiło do niej. Za chwilę podchodzi z zamówioną herbatą z liściami mięty. You girls are so nice. Where you live? Rozmowa toczy się według znanego nam schematu. Najpierw kilka komplementów, przedstawienie się, znów miłe słowa, a następnie
pytanie o numer telefonu. W międzyczasie nasz kelner ma oczy szeroko otwarte. Zauważa turystkę o platynowych włosach, która właśnie siada przy sąsiednim stoliku z kilkoma koleżankami oraz dwoma Tunezyjczykami. Obowiązkowo w bluzkach z wymownym nadrukiem Dolce&Gabbana. Kelner szczerzy białe zęby. Ma naprawdę ładne, błyszczące zęby, których wiele osób może mu pozazdrościć. W szczególności większość Tunezyjczyków, namiętnie palących około dwóch paczek papierosów dziennie, co odbija się na kolorze uzębienia. Mimo jego powalającego uśmiechu odrzucamy jego starania. Palę dalej sishę. Jest naprawdę mocna, pewnie dlatego, że zaserwowali ją z tak zwanym dodatkiem od miejscowych. Podejrzewam, że jest to zirak, czyli bardzo mocny tytoń, palony głównie przez starych wyjadaczy. Z drugiej jednak strony nigdy nie wiadomo, co kryje się w tytoniu, ponieważ Tunezja jest bardzo zaskakująca i egzotyczna. Zaciągam się kolejny raz. Naprawdę dobra shisha. Mara wyciąga laptopa i zaczyna odpisywać na mejle. Siedząc tak i delektując się fajką wodną,
przypominam sobie pewną sytuację, która miała miejsce podczas wycieczki na Saharę.
Żona poszukiwana
Klasyczny dom Berberów, foto: Mariola Czupowska
Niezwykle popularne w Tunezji ozdabianie ciała henną, foto: Mariola Czupowska
Upał, żar dosłownie lejący się z bezchmurnego nieba. Promienie słońca bezlitośnie dosięgają grupy turystów na Saharze. Mam wrażenie, że zaraz się roztopię i zniknę w bezkresnych piaskach pustyni. Mój wielbłąd idzie miarowo, zupełnie nie zważając na skwar. Mimo nieludzkiej temperatury pustynia wygląda imponująco – gdzie się nie spojrzy, widać piach, piach i piach. To robi wrażenie, czuję się jak prawdziwa Berberka. Wraz z moimi znajomymi wybraliśmy się na wycieczkę na Saharę, a obowiązkowym punktem programu była oczywiście przejażdżka wielbłądami. Mija już pół godziny naszej podróży. Powoli zbliżamy się do końca, do wrót Sahary w Douz, gdzie wypożyczyliśmy wielbłądy. Przewodnik popędza zwierzęta. Yalla, yalla! krzyczy, co po arabsku oznacza szybciej. W oddali dostrzegam sylwetkę jeźdźca na czarnym koniu, który zbliża się ku naszej karawanie. Wygląda jak z Baśni tysiąca i jednej nocy. Ubrany cały na czarno, na głowie ma turban i chustę, która odsłania tylko czarne oczy. Zatrzymuje konia przy naszych wielbłądach i mówi coś po arabsku do naszego przewodnika. Okazuje się, że ów jeździec o imieniu Nidhal jest Berberem i szuka żony, która zamieszka z nim w Douz. You be my wife – zwraca się do mnie i proponuje przejażdżkę na koniu. Propozycja jest kusząca, lecz przystaję tylko na jej drugą część. Jednak to nie zadawala Nidhala, w końcu on szuka żony. Odjeżdża, może gdzieś dalej, przy innej karawanie znajdzie chętną kandydatkę.
Poszukiwania zwieńczone sukcesem? Medina w Sfaxie nocą, foto: Mariola Czupowska
Nie wiem, czy w końcu udało mu się znaleźć żonę wśród turystek na Saharze. Na pewno znalazł dziewczynę, którą okazała się być około trzydziestoletnia Europejka. Skąd się tego dowiedziałam? Gdy już wróciliśmy z wycieczki i oddaliśmy wielbłądy w ręce kolejnej grupy turystów, Nidhal radośnie rozmawiał z tą kobietą. Mówili to po francusku, to po angielsku. Słyszałam, że prawił jej masę komplementów. Kobieta co chwilę wbijała wzrok w ziemię i rumieniła się. Najwyraźniej słowa Araba onieśmielały ją, jednak musiały być wyjątkowo miłe. Nigdy nie zapomnę tego, jak trzy tygodnie później, będąc przejazdem w Douz, zatrzymałam się w tym samym
miejscu. Kilku moich znajomych nigdy nie jechało na wielbłądzie, więc obiecałam, że ich tam zabiorę. Negocjując cenę wycieczki z przewodnikiem, nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam tę samą kobietę z Nidhalem. Siedziała obok niego na ławce przy zagrodzie z końmi. Kim ona jest? – spytałam Araba, u którego dokonywałam transakcji. Beautiful wife – wykrzyknął. Po dość trudnej i zagmatwanej konwersacji udało mi się ustalić, że jeszcze nie są małżeństwem. Nidhal ma nadzieję, że wkrótce tak się stanie i być może pojadą do Europy. To niezwykle ciekawe, że ta kobieta zdecydowała się zostać z dopiero co poznanym Arabem w Douz. Prawdopodobnie musiała zrezygnować z wcześniej opłaconej wycieczki bądź dokupić kilka turnusów, aby móc zostać z nim.
egzotycznie
Widok z okna hotelowego w Douz, foto: Mariola Czupowska
Kraj kontrastów Piję ostatni łyk mojej mrożonej kawy. Shisha skończyła się już jakiś czas temu. Powoli z Marą zbieramy się do wyjścia. Rzucam ostatnie spojrzenie na naszego kelnera, który uśmiecha się uroczo i mówi do mnie: Come here tomorrow! Coraz bardziej jestem zadziwiona kulturą tego kraju. Relacje damsko-męskie są tu dość specyficzne i zależą w dużej mierze od tego, czy kobieta jest Arabką, czy turystką. Przyjezdne, jak można było wcześniej zauważyć, są adorowane na każdym kroku. Gdziekolwiek się nie pojawią, są otoczone wianuszkiem mężczyzn, spragnionych przygody z Europejką. Poza tym nie ma znaczenia, czy kobieta jest urodziwa, czy nie. Liczy się to, że pochodzi z innego kraju. W przypadku gdy nic nie wyjdzie z misternego planu oczarowania turystki, pozostanie zawsze kilka zdjęć z przyjezdną, którymi można pochwalić się przed znajomymi. Prawda jest dość brutalna. Zazwyczaj urocze zachowanie śniadego habibi to tylko przykrywka i służy najzwyklejszej manipulacji, aby osiągnąć swój cel. Oczywiście nie można aż tak generalizować, ponieważ zdarzają się wyjątki. Z kolei zupełnie inaczej wyglądają relacje z Arabkami, które nie mają tak dużo przywilejów. Tunezyjczycy nie są w stosunku do nich tacy szarmanccy. Najwyraźniej kultura arabska rządzi się swoimi prawami, które w dużym stopniu wpływają na sytuację kobiet. Wraz z Marą opuszczamy La Terazze Cafe. Uderzają nas promienie gorącego słońca, które zdają się przenikać przez każdą komórkę ciała. Miarowym krokiem oddalamy się od kawiarni, słysząc po drodze gwizdanie i komentarze Tunezyjczyków. Mariola Czupowska www.podprad.pl|
9
Nierozerwalna
więź Bliźnięta. Czy tylko mitem jest ich telepatyczne powiązanie? Czy może naprawdę bliźniacze rodzeństwa dożywotnio połączone
foto: rf 123
są więzią, która od tak dawna budzi ciekawość naukowców?
J
edni uważają, że bliźnięta łączy nierozerwalna więź, znacznie trwalsza i głębsza od relacji między zwykłym rodzeństwem. Drudzy zaś są zupełnie odmiennego zdania. Sądzą, że są bardziej narażeni na ciągłą rywalizację i zazdrość.
Rywalizacja – Niestety, w przypadku mojego brata i mnie nie ma mowy o żadnej nadzwyczajnej więzi, bo chyba zupełnie jej nie ma – mówi Natalia, absolwentka Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej w Katowicach. Jej brat, Marcin, jest od niej starszy o 15 minut. W przedszkolu chodzili do tej samej klasy, podobnie było w gimnazjum. Nigdy jednak nie dzielili ze sobą szkolnej ławki, wręcz przeciwnie – jej brat, chcąc pokazać kolegom swoją wyższość, nabijał się z niej, a ona w rozmowach z koleżankami nie pozostawała mu dłużna. Celowo szukali dla siebie osobnych znajomych. – Raczej nigdy nie traktował mnie jak siostrzyczkę, którą musi się opiekować – wspomina. Dzięki równemu traktowaniu przez rodziców żadne z nich nie czuło się gorsze. Niegdyś to Natalia próbowała upodobnić się do brata. Był dla niej autorytetem, gdy tylko po dokładnej obserwacji jego zachowań coś przypadło jej do gustu, szła jego śladami. Od momentu raczkowania, pierwszych kroków, to Marcin zawsze był pierwszy. – Nie wpłynęło to jednak na moją samoocenę – mówi Natalia. 10 |www.podprad.pl
Zazdrość W dzisiejszych czasach bliźnięta, trojaczki czy nawet pięcioraczki nie budzą już żadnego zdziwienia. Niegdyś było to zjawisko dość niezwykłe, a w latach jeszcze dawniejszych traktowane wręcz jako zły omen. – Pamiętam, że fakt, iż ja i moja siostra Irena jesteśmy bliźniaczkami, rodził zaskoczenie wśród otoczenia – wspomina Janina, emerytka z Włocławka. – Byłyśmy jednak zupełnie różne, miałyśmy odmienne poglądy na życie i inne zainteresowania. Ja bardzo lubiłam książki, gazety, siostra raczej nie podzielała mojej pasji. To wszystko sprawiło, że nasze relacje nie układały się najlepiej. Miałam lepsze wyniki w nauce, większe powodzenie, nawet tata bardziej mnie faworyzował. Irena często robiła mi wyrzuty, ukrywałam przed nią pewne sprawy, bo obawiałam się, że dowiedzą się o tym rodzice. Dzisiaj myślę, że wynikało to z zazdrości. Trzy lata chodziłyśmy razem do szkoły, ale nigdy nie dzieliłyśmy wspólnej ławki. Miałyśmy zupełnie innych znajomych. Ja kontynuowałam naukę, moja siostra zdecydowała się pomagać rodzicom w gospodarstwie.
Dorosłość Dla Natalii i jej brata Michała najcięższy był okres gimnazjalny. On uwielbiał być w centrum uwagi, a ona wręcz przeciwnie. Różnili się, nie mieli wspólnych zainteresowań czy tematów do rozmów. Wszystko to powodowało wiele kłótni.
– Mimo wszystko, gdy tylko działo mi się wych. Historia zna przypadki osób, które coś złego, zawsze mnie obronił. Nawet odczuwają podobne doznania do swoich niedawno pokłóciłam się z przyjaciółką, bliźniaczych braci czy sióstr, jak np. Nita Hurst, Martha Burke, która pewnego gdyż powiedziała coś niemiłego na brata. Dziś wiem, że było to głupstwem, ale po dnia doznała bólu w klatce piersiowej. prostu jestem już tak zaprogramowana. Okazało się, że w tym samym momencie Chyba każdy brat czy siostra by tak zarejej siostra zginęła w katastrofie lotniczej. agowali, więc sądzę, że to nie kwestia Forumowicze portalu grono.pl i dbano. tego, że jesteśmy bliźniakami. Po prostu net często zwracają uwagę na jednakowe liczyła się tutaj wzajemna miłość – dodaje. myśli między swoim bliźniaczym rodzeńWybrali zupełnie inne licea. Żadne z nich stwem. Często nucą tę samą piosenkę nie odczuwało smutku, w tym samym czasie, gdy rozeszły się ich chcą zadać to samo Między nami pytanie czy podobają drogi. Także i w doroo telepatii nie im się ci sami chłopcy słym życiu. Dziś żyją już lub te same dziewosobno, lecz ich relacje ma mowy są aktualnie o wiele lepczyny. Rzadziej jednak sze. Pomimo odmienmówią o jednakowym nych zainteresowań czy różnic charak- odczuwaniu bólu czy intuicyjnym przeczuciu o niebezpieczeństwie siostry czy terowych zawsze mogą na siebie liczyć. brata. O telepatii jako takiej nie ma prawa Mają podobne poczucie humoru, są ze być mowy – pisze Focus, forumowicz ze sobą związani. Relacje pani Janiny i jej siostry Ireny Szczecina. Patrząc z perspektywy zjawitakże uległy polepszeniu. – Nie jest idealska paranormalnego, to wiadomym jest, nie, ale na pewno jesteśmy bardziej zżyte że ona nie zachodzi. Czasem tak bywa, że w odróżnieniu od lat młodości. Dzisiaj bliźniacy mają podobny styl bycia, ubieramieszkamy w jednym mieście, często się nia czy odczuwania niektórych spraw. Nie jest to jednak wystarczający argument, by widujemy i potrafimy powiedzieć sobie prawie o wszystkim – mówi pani Janina. nazwać to czymś poza zwykłym podobieństwem – dodaje. Telepatia? Natalia i jej brat nigdy nie doznali takiego uczucia. – W naszym przypadku Często, mówiąc o bliźniakach, zwraca się uwagę na rodzaj ich telepatycznych o telepatii nie może być mowy – wspomina także pani Janina. – Jesteśmy zupełwięzi. Od lat budzi to zainteresowanie naukowców i badaczy, ale nie jest nie różne, nigdy nie łączyła nas to kwestia do końca wyjaśniona. Naj- szczególna więź... Anita Piasecka częściej dotyczy to bliźniąt jednojajo-
w naturze pańska praca to powołanie? ▪▪Czy W pewnym sensie tak. Nie każdy się nadaje do pracy w zoo. Pieniądze, które się zarabia, nie są wielkie, praca często ciężka i uciążliwa. Trzeba kochać zwierzęta, aby spędzać z nimi tyle czasu i zapewnić im profesjonalną i dobrą opiekę. jak dawna pracuje pan ze ▪▪Od zwierzętami, także w tym zoo?
Zwierzęta wymagają opieki całodobowej
Moja praca ze zwierzami zaczęła się kilkanaście lat temu w sklepie zoologicznym. Zajmowałem się w kilku z nich głównie rybami i gadami. Następnie pracowałem jako akwarysta w hurtowni zoologicznej, w której opiekowałem się również ptakami, gryzoniami, pająkami, skorpionami i dużymi wężami. Po pracy w hurtowni zoologicznej miałem krótką przerwę w kontaktach z braćmi mniejszymi, by w końcu trafić do oliwskiego zoo, w którym pracuję od czterech lat i pięciu miesięcy, więc już trochę poznałem realia tej pracy. zwierzęciem pan się opie▪▪Jakim kuje?
Wywiad z Michałem Krause, pracownikiem działu hodowlanego w sekcji zajmującej się małpami i gadami w oliwskim zoo.
foto: archiwum Michała Krause
Jestem pracownikiem działu hodowlanego w sekcji małp i gadów. Moimi głównymi podopiecznymi są orangutany. Są to małpy człekokształtne, bardzo inteligentne i wymagające. Oliwskie orangutany to jedyne takie małpy w Polsce. Zajmuję się także szympansami, które są bardzo pojętne i ciekawe. Do moich obowiązków należy również obsługa dużych gadów. Są to między innymi pytony, boa, krokodyle kubańskie, krokodyl nilowy. Gadami zajmuję się od dawna i zawsze lubiłem pracę z nimi. Szczególnie fascynują mnie duże dusiciele. Z jednej strony bardzo niebezpieczne, a z drugiej, gdy wiadomo, jak z nimi postępować, fascynujące zwierzęta. wygląda zwyczajny dzień pracy ▪▪Jak w zoo? Praca w zoo zaczyna się o 7:00 rano. Po przyjściu witam się ze swoimi podopiecznymi i sprawdzam, czy zwierzęta przetrwały noc w dobrym zdrowiu. Następnie przygotowuję pokarm dla małp i dzielę na kilka porcji, ponieważ
dostają go kilka razy dziennie. Po przygotowaniu jedzenia zajmuję się wybiegami zewnętrznymi. Sprzątam je i w różnych miejscach chowam smakołyki dla małp, aby jedzenie zajmowało im jak najwięcej czasu. Po wypuszczeniu małp na wybieg zewnętrzny, zajmuję się ich pomieszczeniami wewnętrznymi. O godzinie 11:30 prowadzę prezentacje, opowiadam o życiu i zachowaniu szympansów i innych małp człekokształtnych. Prezentacja połączona jest z karmieniem. Krótka przerwa na posiłek opiekuna. Po niej przygotowywanie nowych zabawek i urządzeń technicznych stymulujących małpy do działania. Karmienie, obserwacja podopiecznych, prace porządkowe w okolicy wybiegu. Pod koniec dnia, około godziny 18:00 (w okresie letnim) wpuszczenie zwierząt na noc do pomieszczeń wewnętrznych. Czeka tam na nie główne danie dnia, co je zachęca do powrotu. Ostatnie obserwacje i pożegnanie z podopiecznymi. Koniec dnia o godzinie 19:00 (okres letni). wygląda kontakt ze zwierzę▪▪Jak tami? Orangutany i szympansy są to zwierzęta potencjalnie bardzo niebezpieczne, dlatego nie mamy z nimi bezpośredniego kontaktu. Wszystkie prace przeprowadza się, gdy zwierzęta są w innym pomieszczeniu. Oczywiście jest kontakt werbalny, komendy słowne, podawanie lekarstw. Jednak zawsze trzeba zachować rozsądek i przestrzegać wszystkich zasad bezpieczeństwa. w skrócie mógłby pan opisać ▪▪Jak swoją relację z podopiecznymi? Jako biolog porównuje je często do relacji, jakie panują w stadzie (np. szympansów). Śmieje się, że ja jestem samcem alfa z jednej strony ogrodzenia, a z drugiej jest nim nasz szympans Juri. Staram się za bardzo nie uczłowieczać swoich podopiecznych. Chciałbym, aby na ile jest to możliwe, pozostały one dzikimi zwierzętami z zachowanymi naturalnymi instynktami. Marcin Joachim Grzegorczyk www.podprad.pl| 11
Lekcja
człowieczeństwa Otworzyłam oczy i zobaczyłam, ile jest wokół mnie osób z rozbitych rodzin, niekochanych dzieci. Teraz, gdy przyjeżdżam do domu, nie jest dla mnie problemem powiedzieć mamie „kocham cię”. foto: rf 123
D
orota Kwapisz jest studentką polonistyki na 4 roku na UKSW w Warszawie. Już wie, że będzie nauczycielką języka polskiego. Ale przede wszystkim chce wychowywać. Będzie pokazywać dzieciom, jak w twórczy sposób mogą wykorzystać swoją energię. Do tej roli przygotowuje się od kilku lat. Jest wolontariuszką.
Aktywistka – Brat mojej koleżanki miał padaczkę. Pomagałam mu w odrabianiu lekcji – opowiada. Przygoda Doroty z wolontariatem zaczęła się na dobre w liceum. Dowiedziała się, że przy pobliskiej parafii działa świetlica dla dzieci z trudnych rodzin. – Zawsze byłam taką aktywistką. Lubiłam działać. Postanowiłam, że tam pójdę i spróbuję. To były moje pierwsze doświadczenia – dodaje. Będąc już studentką, odwiedzała podopiecznych hospicjum. Dziś w domu dziecka wraz z innymi wolontariuszami prowadzi warsztaty artystyczne. Chce, by dzieci odkryły, że mogą przełamać siebie, rozwijać swoje zainteresowania, mimo trudności jakich doświadczyły w życiu. Od 2 lat służy w Inkubatorze Miłosierdzia, który zrzesza studentów wolontariuszy. Dla niej miłosierdzie jest lekcją miłości, która przejawia się w działaniu. – Uczę się kochać bezinteresownie. Wtedy wolontariat staje się piękny – dodaje z uśmiechem. – Każdy z nas chce doświadczyć miłości.
Wolontariat uczy Wolontariat bywa mylony z filantropią. Ale wrzucając monetę do puszki, pozostajemy anonimowi wobec osób potrzebujących. Tymczasem wolontariat stwarza okazję do bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Wokół 12 |www.podprad.pl
nas jest mnóstwo ludzi, którzy tego kontaktu naprawdę potrzebują. Przy okazji my sami możemy się wiele nauczyć. Przede wszystkim docenić to, co mamy. – Zdałam sobie sprawę, że mam coś, czego do tej pory nie postrzegałam jako wartość. I nie mogę powiedzieć, że w jakikolwiek sposób na to zasłużyłam. Wolontariat nauczył mnie dziękować za to, co mam – mówi Dorota.
Bezsilność Wolontariusz może spotkać się z licznymi trudnościami. Czasem będą to sytuacje, w których nie będziemy wiedzieć, jak mamy się zachować. Innym razem wiedza teoretyczna okaże się niewystarczająca w praktyce. Najgorsza jest bezsilność. Wtedy kiedy chce się pomóc, ale nie wie się jak. – W świetlicy, do której chodziłam w liceum, był chłopiec. Bardzo trudny, momentami agresywny. W pewnym momencie zaczął wołać mnie do piwniczki Chodź coś ci pokażę! Gdy mnie tam zaprowadził, położył się na podłogę, zaczął w nią uderzać rękami, płakać i krzyczeć Umarł mi tata! Nie wiedziałam, co zrobić. Pozwoliłam mu się wypłakać – opowiada. – Te trudności mnie motywują. Skoro są sytuacje, w których ja jako wolontariusz sobie nie radzę, to jak takie dziecko ma sobie poradzić? Na wolontariuszach spoczywa ogromna odpowiedzialność. Nie mogą dopuścić, by osoby, którym pomagają, przywiązywały i uzależniały się do nich. To trudne. Ale wolontariusze muszą zdawać sobie sprawę z tego, że przychodzą tylko jako wolontariusz, a nie ktoś więcej. Przyjaźń to relacja bardziej angażująca od wolontariatu. Co w sytuacji gdy taki wolontariusz-przyjaciel zrezygnuje? Te osoby nadal będą czekać. – Boję się tego w przypadku dzieci. Żeby się nie przywią-
zywały do nas. Nie płakały, gdy wolontariusz nie przyjdzie w następnym roku. To wymaga dojrzałości. Kiedy przychodzę do domu dziecka, staram się, aby wszystkie dzieci wiedziały, że jestem dla nich, a nie dla wybranych – uzasadnia Dorota. – Kiedy przychodziłam do hospicjum, też nie miałam intencji, by się z kimś zaprzyjaźnić. Szłam komuś pomóc. Nie chciałam, aby ta osoba za mną tęskniła. Bo to by znaczyło, że ona oczekuje czegoś więcej.
nie da się zrobić. Ja je po prostu robię – śmieje się. Ostatnio zajęła się realizacją pomysłu przyprowadzania dzieci do hospicjum. Dorosłym często wydaje się, że dzieci nie radzą sobie z cierpieniem, śmiercią. To błąd. Przy zapewnieniu dobrej opieki dzieci oswajają się z sytuacjami, które są naturalną koleją rzeczy. – Ktoś mógłby powiedzieć, że zabieranie dzieci do hospicjum może być dla nich trudnym doświadczeniem. Ja nie postrzegam tego w ten sposób. Dzieci uczą się, że one Wielka lekcja również mogą pomagać. Bezinteresowna pomoc drugiej osobie Każdy, kto chce działać w służbie sprawia ogromną radość. Chociaż wolon- innym, może zostać wolontariuszem. Nie tariusze rzadko mogą liczyć na słowo dzię- ma określonych wymagań. Ale potrzebna kuję, wcale ich to nie zniechęca. Wręcz jest odwaga. Nie rozumiana jako nie boję przeciwnie. Dla Doroty liczy się przede się niczego, ale raczej zrobię to pomimo wszystkim uśmiech na lęku. Wielu ludzi chciatwarzy dziecka. Wtedy łoby zostać wolontariuwie, że to, co robi, ma szami, ale nie ma pojęZawsze byłam sens. Ale wolontariat cia, jak zrobić pierwaktywistką przynosi jej też dużo szy krok. Taka postawa satysfakcji. – Wiele się może wynikać z tego, nauczyłam przez ten że często nie wiemy, czas. Pracując z wychowankami domu jak się zachować w kontakcie z osobą, dziecka, ja również przygotowuję się do którą dotknęło jakieś nieszczęście. Wydaje bycia dobrą matką. Tak naprawdę nie nam się, że tacy ludzie potrzebują jakiegoś wiem, kto więcej otrzymuje. Osoby, któ- specjalnego traktowania. A tak naprawdę rym pomagamy, czy my. Wydaje mi się, potrzebują obecności drugiego człowieka. że to działa w dwie strony. Z perspekI chcą być traktowani w normalny sposób. tywy czasu mogę powiedzieć, że trudniej- Do tego trzeba odwagi, by przełamać swój sze doświadczenia nauczyły mnie empalęk i wyciągnąć pomocną dłoń. – Bardzo tii. Wcześniej wolontariat był zabawą. ważne jest, abyśmy wiedzieli, co możemy Dopiero teraz widzę, że była to też wielka dać drugiej osobie. Byśmy mieli świadolekcja kontaktu z drugim człowiekiem. mość, że każdy z nas ma coś, czym może Wiem, że jest ktoś, kto na mnie czeka się podzielić – mówi Dorota. – Wolontai komu jestem potrzebna – mówi. riat to niesamowita przygoda. To jest jak z chodzeniem po górach. Czasem trzeba Niemożliwe jest się zmęczyć. Ale po co chodzi się po możliwe górach? Po to żeby się zmęczyć? Nie. Po Dorota jest inicjatorką wielu odważto żeby zachwycić się tym, co nych działań jako wolontariuszka. – Nie dzieje się wokół nas. Małgorzata Maciejewska dociera do mnie, że pewnych rzeczy
foto: Anna Włodarska
Konkurs z
foto: rf 123
Mąż, przyjaciel, kibic
Gustaw Holoubek. To nazwisko jest znane większości Polaków. Wybitny aktor, reżyser, artysta. Niedługo premiera książki Gustaw i Ja, opisująca postać Gustawa Holoubka z perspektywy jego żony. Jaki był na co dzień? Jak w dzisiejszym świecie odnaleźć siebie? O tym kilka słów w rozmowie z Magdaleną Zawadzką, aktorką i wdową po Gustawie Holoubku. z niepamięci – taki ▪▪Wspomnienia tytuł nosi autobiografia Gustawa Holoubka, której pierwsza edycja ukazała się w 1999 r., a jej wznowienie nastąpiło dwa lata temu. Jak pani rozumie ten tytuł? Jest to gra słów, trochę kokiektliwa, trochę perwersyjna – niczego niby nie pamiętam, ale jednak bardzo dużo… Przez ten tytuł przemawia pewna poetyckość; jednocześnie słowo niepamięć zwalnia ze swoistego bagażu szczegółów. Nie jest to biurokratyczna dokumentacja wspomnień, ale zapis pewnych impresji, które je opisują. Suche fakty to niewiele, jeśli nie opowiada się ich z pasją. Niedługo ukaże się książką Gustaw i Ja, w której opisuje pani swoje codzienne życie z mężem. Jest pani również autorką cyklu felietonów pt. Kij w mrowisko. Czy, gdyby nie aktorstwo, postawiłaby pani na pisanie? Pisanie kojarzy mi się z bezruchem, stanem, który wymaga skupienia i samotności. Ja zaś należę do osób, które potrzebują aktywności, takiego dziania się. Jeżeli zdecydowałabym się parać piórem, to pisałabym raczej o tym, co udało mi się zobaczyć, w czym uczestniczyłam. Nie mogłabym być osobą biurka i maszyny do pisania, a obecnie komputera. Ks. Tischner mówił, że istnieją trzy prawdy. Gustaw i Ja to tytuł, który
▪▪
▪▪
▪▪
odsłania zupełnie inną prawdę Wbrew powszechnemu przekonao Gustawie Holoubku. niu, Gustaw Holoubek był zamiW tej książce staram się zawrzeć zwyłowanym podróżnikiem. Odbyliczajne życie, jakie wiodłam przez 35 lat ście państwo razem wiele podróży z Gustawem. Nie zdradzę szczegółów, w kraju i po świecie. Czy wraca pani gdyż za kilka tygodni znajdzie się ona czasem we wspomnieniach do tych w druku. Ukazuje jednak inną stronę chwil, odbywa taką wewnętrzną tak zwanej codzienności, pokazuje że emigrację? wcale nie musi być szara i nudna. Mam Cała moja książka jest podróżą w przenadzieję, że czytelnicy odkryją w niej szłość, wędrówką do własnego wnętrza. kolory codziennego życia, tak jak je odnaMój mąż wciąż odbywa podróż, ale inną lazłam przy Gustawie. – w sercach i pamięci ludzi. Gustaw i Ja jest tego najlepszym przykładem. Gustaw Holoubek to mistrz słowa, nie tylko mówionego, ale i pisaPani mąż był również wielkim fanem dyscyplin sportowych, nego. Jaką, według pani, rolę w sukcesie Wspomnień… odea zwłaszcza piłki nożnej, boksu grał język, za pomocą którego i lekkoatletyki. Skąd wzięła się ta p. Gustaw przekazał część swomiłość do sportu? jego ja? Zainteresowanie sportem Gustaw Żyjemy w czasach, kiedy język strawyniósł z domu: jego ojciec był nauczycił na znaczeniu, cielem gimnastyki oraz prezostał sprymityzozesem Polskiego Towawany i skrócony do rzystwa Gimnastycznego Wspomnienia minimum. PozoSokół. On naprawdę to Gustawa to stały hasła i dźwięki kochał i rozumiał sportowliteracka perła pozbawione pewców, kierujące nimi emonych reguł, dawniej cje. Atmosfera na stadionie, obowiązujących sztukę pisania. Sztukę, kibicowanie stanowiły żywioł mojego a wspomnienia Gustawa to literacka męża; przeżywał ich porażki i sukcesy, perła; ich ogromną zaletą jest właśnie cieszył się i smucił razem z nimi. Mówił, prosty i zrozumiały język. Wartość, któ- że w sporcie kryje się metafizyka i autenrej są pozbawione myślowe meandry, tyczność, których często bragdzie człowiek nie pamięta, co było na kuje nam w życiu. początku, a co na końcu zdania. Rozmawiał: Tomasz Czapla
▪▪
▪▪
udziestu en z dw d je j ra g Wy tów. cji zeszy ra e n e g j nowe
Jak? To proste!
Napisz w trzech zdaniach jaki wg ciebie jest stereotyp polskiego studenta i wyślij do 30 stycznia 2012 roku na adres redakcja@podprad.pl. Nazwiska zwycięzców zostaną opublikowane na stronie www.podprad.pl oraz na stronie akcji Student Memo Book www.memo-book.pl.
Co wyróżnia ten zeszyt?
To pierwszy na rynku 108 kartkowy zeszyt w kropki. 13 wzorów okładek wykonanych z różnych materiałów – folii aksamitnej, srebrnej, matowej, nakładanego złota, których motywem przewodnim są oczywiście kropki. Dodatkowo zaletą zeszytów jest 48 perforowanych kartek, które umożliwiają swobodne wydzieranie.
To nie tylko zeszyty…
Wysoka blondynka, która dużo imprezuje, nie lubi ściągać i choć na naukę poświęca średnio dwie godziny dziennie planuje mieć przynajmniej dwie poprawki. Może to dlatego, że je w barach szybkiej obsługi, a jej ulubionym trunkiem jest piwo. Taki portret polskiego studenta do tej pory może nakreślić marka Memo Book, która jest organizatorem społeczno – komercyjnej akcji Student Memo Book. Wejdź na stronę www.memo-book.pl, weź udział w akcji, by nakreślić realistyczny portret studenta, zbieraj punkty! Akcja trwa do końca stycznia 2012 roku.
Ryhuzklanu
foto: rf 123
zaprasza na kawę
Jestem sama. Od przyznania się do tego stanu zaczyna się każda przygoda z portalami matrymonialnymi, na których ludzie szukają, podobno, swojej drugiej połówki. Cóż, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – jestem sama, więc dziś w pewien piątkowy wieczór zaczynam sympatyzowanie on-line!
W
szystko zaczyna się od reje- Inteligentna, Romantyczna, Ironiczna. stracji. I tu pojawia się pierw- Wypełniam milion rubryk. Dodaję swoje szy problem – login? Wymy- najlepsze zdjęcie. Potem przez kolejne ślam różne kombinacje. Ma być krótko, pół godziny mozolnie smaruję opis. Anna chwytliwie, oryginalnie. Może Mali- wersja 2.0 gotowa. nowaPanienka? Potem standard: wiek, gdzie mieszkam, e-mail. Jestem zareSpirala jestrowana. Na wstępie dostaję mnóSobota rano. Sprawdzam pocztę. stwo... złotych porad od specjalistów: Czytam e-maile – mam nowe wiadoUżywaj własnych słów, to wzmocni poczu- mości, ktoś mi puścił oczko, ktoś zadał cie oryginalności. albo Absolutnie zaponiedyskretne pytania... Cholera! Żeby mnij o zdjęciach ze swoodpisać, muszę zapłaimi byłymi – to robi fatalne cić. Decyduję się na wrażenie! To są prawnajkrótszy, miesięczny dziwi specjaliści, potrafią Żeby odpisać, abonament za 11 zł. nawet czytać w myślach: A potem przez 15 muszę zapłacić minut odpowiadam Nie zamieszczaj zdjęcia na sześć kolejnych z psem, Twój potencjalny partner może pomyśleć, niedyskretnych pytań że będzie musiał konkurować z pupilem 19-latka z Gdyni sexymenszukajej, który o Twoje względy. Psom mówimy więc na swoim profilu ma sexy zdjęcie swojego stanowcze NIE (o kotach nic nie wspokrocza (całe szczęście w spodniach!)... mniano...). Sprawdzam oczka – od wczoraj 7 różŻeby konto było aktywne, trzeba nych facetów. Sprawdzam każdego. uzupełnić dane. Tu muszę zdecydować, O jest sexymenszukajej! Uparł się albo kim jestem (lub raczej kim chcę być). chce zwrócić moją uwagę... bo nie zapłaCzy romantyczną, wrażliwą kobietą, cił abonamentu i liczy, że dostrzegę jego czy zakręconą kumpelą, czy powściąadres e-mail pod zdjęciem (tym z krogliwą i tajemniczą niewiastą, a może cie- kiem!). I teraz powstaje dylemat – odpipłą opiekunką? To takie przeglądanie się sać, chociaż po jego opisie nie wróżę nam w krzywym zwierciadle. Ostatecznie świetlanej przyszłości, czy być niekultudecyduję się na sprawdzony zestaw IRI: ralną i olać gościa? 14 |www.podprad.pl
Siedzę i siedzę. Samo nakręcająca się spirala – im dłużej jestem on-line, tym więcej dostaję wiadomości, im więcej wiadomości, tym więcej czasu spędzam na odpisywaniu... Spędzam kolejne dwie godziny przed komputerem. Bo przecież nie zostawię człowieka. No właśnie, człowieka? Czy jego wersję 2.0? Godzina 12.39: Ryhuzklanu zaprasza na kawę, co robić? Godzina 19.36 Sebst pyta, gdzie pracuję, że niby przypadkiem mnie odwiedzi. Dominik 1919 zastanawia się, czy mam gładką skórę. Znów weszłam tylko na chwilę, a siedzę od godziny... Pod koniec dnia jestem skołowana. Z jednej strony łatwo zapełniłam się pozytywnymi emocjami: poczuciem wartości, byciem w centrum zainteresowania w prosty i przyjemny sposób, bo bez wychodzenia z domu, byciem podziwianą kobietą (choć jestem w dresie i sauté). Z drugiej strony to wszystko jest bardzo intensywne i bardzo krótkotrwałe. Zaglądam na sekundkę tylko po to, by zerknąć, czy ktoś coś napisał. Jest sobota wieczór: mogłabym pójść na siedem randek.
Tak lub nie Niedziela wieczór. Nieznajomi faceci wymagają ode mnie poważnych deklaracji: obcy87 po zaledwie drugiej (dodam bardzo krótkiej) wiadomości pyta: A jak
oceniasz przyszłość naszej znajomości, co powiesz na spotkanie na kawę? Dostaję też wirtualny prezent – rysunek dwóch kieliszków szampana i podpis na dobry początek znajomości i od kogo: obcy87! Czuję się trochę jak zaznaczone terytorium. Pytam, dlaczego jest taki szybki i konkretny, w odpowiedzi czytam: Z czasem popadłem w monotonię, nie odbierz mnie źle, po prostu dużo ludzi tutaj gra jakąś postać. Natomiast ty wydajesz sie osoba, która jest sobą... Czy rzeczywiście?
Ziarenko prawdy Wtorek. Masażysta32gdańsk chce się spotkać i podaje swój telefon. Pytam czy to służbowy numer czy prywatny. Prywatnego nie mam – odpowiada. Vision33 pyta, dlaczego po jednej wiadomości nie odpisuję i dlaczego nie interesuję się nim. Z kolei obcy 87 nie daje za wygraną. Pyta, zagaduje. Wymieniamy się numerami gg. Ludzie ze zdjęciem mają od razu zwiększone szanse na poznanie kogoś. Każdy każdego ocenia po wyglądzie (ja innych również!) – im bardziej atrakcyjne zdjęcie, tym bardziej zdeterminowani potencjalni partnerzy. Chociaż warto się dobrze przyjrzeć, bo może za photoshopowymi efektami kryje się trochę inna twarz? Na przykład użytkownik barnet teoretycznie ma 30 lat, jednak na
Świat jest mały Mężczyźni dobierają sobie na ogół podobne nicki. Standardowymi są pseudonimy zawierające imię i jakąś liczbę. Są nicki mówiące o profesji, o tym, czego ktoś szuka. Są też nicki niecodzienne. Niektóre są inspirowane światem zwierząt: jamnik, kilkuwilku, kuku1985. Inne mają w sobie coś słodkiego: wedell, mrchupachups, albo infantylnego: sprytnyzbys007, krzysiopisio. Część facetów pomysły czerpie ze świata magii: zaklinaczemocji, nekromantyk... Rozpoczynam znajomość ze stuartem13. Na zdjęciu postawny, umięśniony, uśmiechnięty, lekka bródka, przyjemne spojrzenie, taki typ urody amerykańskiego rugbysty. Po kilku wiadomościach wymieniamy się gg. Potem Facebookiem. Niespodzianka! Stuart a właściwie Jakub m.in. zajmuje się grą w football amerykański, jest nawet trenerem. Kochany Facebook uświadamia mi też, że mamy wspólnego znajomego – mojego kolegę z grupy. Jakub nieomieszkuje do tego nawiązać. I przez kolejne pół godziny rozmawiamy o tym trzecim. A potem kończą się nam wspólne tematy. Do tej pory rozmawiam z obcym87. Może się spotkamy. Ale z portalami randkowymi koniec. Tu ilość nie idzie w parze z jakością. Pozostaje niesmak. Byłam produktem w machinie sztucznych emocji. Ale może ty będziesz chciał sobie kupić połówkę za 11 złotych? Anna Iwanowska tu.anna.iwanowska@gmail.com
Statystyki
▪▪Czas obserwacji.............. tydzień ▪▪Wirtualne prezenty........ 2 ▪▪Niedyskretne pytania..... 12 ▪▪Oczka ............................ 46 ▪▪Wiadomości . ................. 135 ▪▪Numery gg .................... 6 ▪▪Numery telefonu............ 2 ▪▪Unikalnych odwiedzin.... 763
My Polacy Dzień dobry, tu rachmistrz spisowy – z takimi słowami od kwietnia do końca czerwca tego roku dzwoniłem do wielu
raport
zdjęciach wygląda na 20-letniego modela z pism o modzie. Do tego jest podobno prokuratorem. Czy podawanie fałszywych danych nie jest karalne? A propos partnerów. Tomboy 79 składa propozycję: intymnej, niezobowiązującej znajomości opartej na dobrej zabawie i dawaniu sobie nawzajem przyjemności. Szuka dziewczyny pewnej siebie, znającej swoją wartość. Kobiety, która lubi ryzyko, adrenalinę i seks. Oczywiście dobry seks! – dodaje. Cóż, przynajmniej wie, czego chce. Ja też wiem – nie tego.
mieszkań w moim mieście. W tym czasie w naszym kraju przeprowadzany był Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań 2011. To, obok wyborów, chyba najważniejszy i największy test relacji między państwem a obywatelami.
To nie jest kraj dla starych ludzi Kolejny dzień w pracy. Wchodzę do dużej, XIX-wiecznej kamienicy. W wykazie spotkanie w mieszkaniu numer dwa z jakąś starszą kobietą i jej wnukiem. Dzwonek do drzwi. Staruszka otwiera wyraźnie przestraszona. Mocno chwyta mnie za rękę i wciąga do mieszkania. Właściwie jest to jeden, skromnie urządzony pokój. Pytam co się stało. Nie chcę żeby wnuk wiedział, że jestem w domu, on jest narwany. Kobieta mieszka sama. Mimo że zajmuje jedno mieszkanie z wnukiem, to faktycznie mieszka on w innym pokoju po drugiej stronie korytarza budynku. Toaleta również jest na klatce schodowej. Przeprowadzam z kobietą wywiad, ale mówię jej, że z wnukiem też będę musiał porozmawiać. Proszę pana, niech pan tam lepiej nie idzie, on jest agresywny, pije i ma schizofrenię. Generalnie przedstawia swojego wnuka w jak najgorszym świetle. Żali się też na swoje samotne i ubogie życie. Trochę zestresowany pukam do drzwi wnuka. Otwiera mi mocno zbudowany, łysy chłopak. Typowy reprezentant subkultury powszechnie zwanej dresiarzami. Zaprasza mnie do mieszkania, jest bardzo uprzejmy, proponuje coś do picia. Przeprowadzam z nim wywiad. Jest rzeczowy i cierpliwy. Za grosz nie pasuje do opisu stworzonego przez jego babcię. Wychodzę z kamienicy i zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi. Czy spotkałem się z lepszą stroną osobowości schizofrenika? A może po prostu babcia demonizuje wnuka, rozgoryczona tym, że on ma swoje życie i nie za bardzo ma dla niej czas? Nie wiem. Za ocenianie tych ludzi mi nie płacą. Nikt mnie nie odwiedza. Rodzina o mnie zapomniała. Państwo się nami nie interesuje. Jak Rodzina o mnie dobrze, że pan przyszedł. Skarżą się starsi ludzie, którzy stanowią zdecydowaną większość zapomniała moich respondentów. Młodzi ludzie w ich domach to prawdziwa rzadkość.
Pozory często mylą Wywiad w czteroosobowej rodzinie. Bardzo miła atmosfera, zostałem poczęstowany herbatą i ciastkami. Rodzice cierpliwie odpowiadają na pytania, interesują się, jak wygląda i jak mi idzie moja praca. Dzieci oglądają bajkę w telewizji. Jedna z moich najprzyjemniejszych rachmistrzowskich wizyt. W pewnym momencie dowiaduję się, że to rodzina Świadków Jehowy. No to teraz się zacznie pomyślałem. Pomyliłem się nie pierwszy raz, pracując jako rachmistrz. Nie było żadnych pytań w stylu Co pan sądzi o Piśmie Świętym? Żadnego nagabywania, żadnej indoktrynacji. Patrzę na ekran terminala. Dziewięć osób w jednej rodzinie. Mieszkają w dość nieciekawej okolicy. Pewnie jakaś patologia – pomyślałem. Kolejne zaskoczenie. W ładnym, piętrowym domku mieszka małżeństwo z siedmiorgiem dzieci. Biologicznych troje, reszta jest adoptowana.
Wolność Tomku w swoim domku Rachmistrz spotyka się z rozmaitym przyjęciem. Często zdecydowanie nieprzyjemnym. Wyp… pan! Niech się państwo zajmie czymś sensownym a nie głupotami! – usłyszałem w jednym domu. Spotkanie z mężczyzną po czterdziestce. Otwiera drzwi, wchodzimy do pokoju. Badanie przebiega spokojnie. Mężczyzna mieszka sam, pracuje jako stróż parkingowy. Żona go zostawiła, ma trochę długów. Ze zdrowiem też nie jest dobrze. Od wielu lat pali. W pewnym momencie podnoszę głowę znad ankiety. Dostrzegam, że mój rozmówca ma przytroczony do paska pistolet w kaburze. Jasna cholera, skąd on ma broń? Przecież to nie Ameryka, co za gość otwiera ci drzwi z pistoletem?! – myślę sobie. Przyspieszam z pytaniami. Chcę jak najszybciej zakończyć rozmowę i wyjść z tego mieszkania. Staram się nie patrzeć w stronę mężczyzny. W końcu pada ostatnia odpowiedź w wywiadzie, żegnamy się. Wychodzę powoli z mieszkania, wiem, że za moimi plecami stoi uzbrojony facet w dość ciężkiej sytuacji życiowej. Serce wali mi jak młot. W końcu mężczyzna zamyka za mną drzwi. Jestem bezpieczny. Przesadzasz, koleś był całkiem spokojny – pomyślałem sobie po wyjściu z budynku. Z drugiej jednak strony wiem, że urządzenie, na którym pracuję jest warte dwa i pół tysiąca złotych… Inny respondent rozmawiał ze mną w bokserkach, paląc papierosa za papierosem i popijając piwko. Jakaś kobieta zrobiła ze mnie testera kilkunastu rodzajów cukierków, które kupiła. Raz zaproponowano mi udział w rodzinnym obiedzie prosto z restauracji McDonald’s. Tak też można. Wyniki Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań będą znane w przyszłym roku. Chociaż to tylko cyfry, nie ma dokładniejszego badania obrazującego życie Polaków. Maciek Pietrzak www.podprad.pl| 15
Z wersalki
do…
Marek Fijało leży na wersalce w Bunkrze. To nazwa pokoju rady studentów Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej. Ktoś puka nieśmiało. Wchodzi dziewczyna. Marek otwiera jedno oko. Myśli: bardzo zgrabna. W tej chwili jednak nic nie jest w stanie go podnieść.
D
ziewczyna skarży się, że nie dostała akademika. Maciej Kruszka, w tym czasie siedzący przy komputerze, próbuje jej pomóc. Sprawdza kilka opcji, ale okazuje się, że nic nie może poradzić. Studentka zrezygnowana wychodzi, jednak w drzwiach rzuca nieśmiało: – Może to dlatego, że jestem Ukrainką? – Jak to? Ukrainka nie dostała akademika? – zrywa się na równe nogi Marek Fijało. – Jak masz na imię? Pomogę ci!
Pomysł Khrystyna Grygoryshyn jest studentką Wydziału Chemicznego. Jej rodzice mieszkają w Iwano-Frankowsk na Ukrainie. Mówi po polsku prawie bez akcentu. Marek Fijało pomaga Khrystynie znaleźć miejsce w akademiku. W tym czasie poznaje ją lepiej i dowiaduje się więcej o jej kraju. Zaczyna marzyć o wyjeździe na Ukrainę. Chce poznać tamtejszych ludzi. Pomysł przeradza się w działanie. Zaraża ideą swego dziekana. Chce podpisać oddolne porozumienie ze studentami z Lwowa i Kijowa. Prorektor PG nie jest entuzjastycznie nastawiony do pomysłu wyjazdu. Po dłuższych dyskusjach daje 2200 zł. – Zdawałem sobie sprawę, że to strasznie mało pieniędzy. Mieliśmy jechać w ósemkę, na tydzień, na Ukrainę. Jednak zawziąłem się – wspomina Fijało. – Zdecydowałem, że jedziemy, choćbym miał do tego dopłacić – mówi.
Inny świat Grudniowego wieczora wyrusza z Gdańska ośmiu studentów z zapakowanymi do pełna plecakami. Niosą w rękach prezenty z logo uczelni oraz listy intencyjne w skórzanych okładkach. W tym samym czasie śnieżyca paraliżuje miasto. Biegną na pociąg do Krakowa. Zatrzymują auta na ulicy w mieście i proszą o podwiezienie na dworzec. Cudem są na czas. Z Krakowa jadą do Przemyśla, stamtąd do Medyki. – Chcieliśmy, by wyszło jak najtaniej – wspomina Michał Zaleski. – Zdecydowaliśmy się przekroczyć granicę polsko-ukraińską na piechotę. Pada gęsty śnieg. Stają w kolejce. Muszą zmagać się z napierającymi na nich obładowanymi kobietami ubranymi w mokre od śniegu futra. Woń wilgotnej sierści i trawionego mleka towarzyszył im aż do Lwowa. – W momencie przekroczenia granicy znaleźliśmy się w innym świecie. Wtedy pomyślałam, to koniec Europy, jesteśmy na Wschodzie – wspomina Paula Fijało. – Pamiętam, jak zmienił się wyraz twarzy Krysi, naszej ukraińskiej przewodniczki. Stała się waleczna. Wcześniej jej takiej nie widziałem – mówi Marek. 16 |www.podprad.pl
Kawiarenka w Kijowie, foto: Paula Fijało
więzi Tramwaj we Lwowie, foto Paula Fijało
Autobus we Lwowie, foto: Paula Fijało
Kasza z kotletem
Tłumy na przejściu polsko-ukraińskim, foto: Paula Fijało
Student czekający na delegację z Gdańska na lwowskim dworcu był przekonany, że odebrał kapelę rockową. Michał Zaleski: włosy do szyi, Maciej Kruszka: długie kręcone włosy do ramion, Cyprian Fijało: broda i długie blond włosy, Wiktor Buczak: obfity czarny zarost. Nocują w hoteliku, który określają jako ekskluzywny. W odróżnieniu od mieszkańców miasta cały dzień mają ciepłą wodę. Na ścianach grzyb, krzesła, na których siedzą, pokrywają pajęczyny, okna zdobią paprotki. – Na śniadanie dostaliśmy kaszę oraz dwa kotlety mielone – wspomina Cyprian. – Przemieszczaliśmy się na uczelnię zapchanym tramwajem – wcina się Marek. – Na Ukrainie, jeśli wsiądziesz z tyłu tramwaju, możesz podać ludziom pieniądze na bilet. Zawsze wróci do ciebie reszta wraz z biletami. W Polsce sytuacja nie do pomyślenia – podsumowuje Paula. W dziekanacie odwiedzają narzekającego na sytuację finansową dziekana chemii. Podpisują umowę o współpracy ze studentami tego wydziału, deklarując wymianę studencką. Już w maju do Polski przyjeżdżają pierwsze osoby. – We Lwowie doświadczyliśmy zupełnie innej mentalności niż w Kijowie. Tu słyszeliśmy dużo narzekania. W Kijowie okazywało się, że nastroje są dużo bardziej optymistyczne – mówi Marek. Do Kijowa jadą pociągiem. Mają do woli wrzątku, kawy i herbaty, ponieważ wcześniej wręczają obsługującemu wagon prezent – czekoladę oraz 20 hrywien (około 10 złotych). – Pociągi na Ukrainie, w przeciwieństwie do polskich, kursują planowo, są pachnące, ogrzane i czyste – opowiada Paula. – W każdym przedziale jest prąd. Obsługa sprząta, przygotowuje kawę i herbatę – wspomina Cyprian.
Uroczysty finał
Centrum Kijowa, foto: Paula Fijało
Rynek we Lwowie, foto: Paula Fijało
W Kijowie w trzaskającym mrozie czeka na nich Paul Gontar, student Kijowskowo Politechnicznowo Instituta. Towarzyszy im przez cały pobyt. Wszyscy od razu idą na kijowski kampus i zaczynają rozmowy z samorządem studentów oraz radami studenckimi trzech wydziałów chemicznych. – Podczas wstępnych ustaleń okazuje się, że studenci z KPI nie mogli podpisać umowy. W zamian zaproponowali memorandum – mówi Marek. Grupa z Gdańska zgadza się pod warunkiem wynegocjowania dogodnych ustaleń dla strony polskiej. Rozpoczynają się dyskusje. – Negocjacje trwały przez cztery i pół godziny. Ustalaliśmy szczegóły, począwszy od tego, w jakim języku ma być napisana umowa (po angielsku i w cyrylicy), aż do brzmienia poszczególnych punktów – wspomina. Piękna sala, długi stół, wokół kilku fotografów uwiecznia uroczystą chwilę. Naprzeciwko siebie stoją Oleg Desyatov, przewodniczący samorządu studentów KPI oraz Maciej Kruszka, przewodniczący rady studentów Wydziału Chemicznego PG. Za plecami obu stoją ich współpracownicy. Oleg i Maciej chwilę z uśmiechem patrzą sobie w oczy, by nachylić się nad stołem, podpisując memorandum o współpracy studenckiej Polski i Ukrainy. – Oni byli zdziwieni, że my przyjechaliśmy do nich – mówi Marek Fijało. – Powiedzieli, że od kilku lat korespondowali z Politechniką Łódzką i nikt do nich nie przyjechał. Pojechaliśmy tam, by zobaczyć, co oni mają w oczach. Inaczej jest podpisać umowę poprzez e-mail, a inaczej jest zobaczyć kogoś twarzą w twarz. Poznaliśmy się, a teraz możemy dalej rozwijać nasze zadzierzgnięte więzi przyjaźni. Maciej Kruszka, w tym roku kończący studia, mówi, że wyprawa na Ukrainę była przygodą jego życia. Przez rok od podpisania umowy o współpracy dwie grupy studentów z Kijowa i Lwowa przyjechały do Polski. Dwie grupy z PG pojechały na Ukrainę. Katarzyna Michałowska www.podprad.pl| 17
Pressówka
gadżetomania
Zwierzęce gadżety
W
ładze Moskwy podjęły decyzję o budowie największego na świecie diabelskiego młyna o wysokości 220 metrów. Imperialne zakusy sięgnęły nawet tematu karuzeli. Wp.pl
H
olender Martin van Exter znalazł w swej skrzynce pocztowej niezwykły list. W kopercie, na której był naklejony dwucentowy znaczek, znajdowało się zaproszenie na bal Korpusu Piechoty Morskiej z... 20 listopada 1926 roku. Co działo się z listem przez 85 lat, nie wiadomo. Może Poczta Polska nie jest jednak najgorsza na świecie. Onet.pl
N
a nietypowy pomysł przyciągnięcia młodych ludzi do kościoła wpadli duchowni z luterańskiej świątyni Wszystkich Świętych w Sztokholmie. Zorganizowali imprezę pod tytułem Techno Mass, na której bawiło się około 400 osób. Zamiast duchownego mszę w kościele prowadził DJ, a zamiast modlitwy i śpiewów ludzie bawili się w rytmach techno. Czasem naprawdę niewiele dzieli sacrum od profanum. Rly.pl
J
eśli ktoś szuka luksusowego auta w przystępnej cenie, powinien wyruszyć do Portugalii. Od stycznia do października br. roku tamtejsi komornicy przejęli 1343 samochody takich marek, jak Ferrari, Porsche czy Jaguar. Wszystko przez kryzys w kraju i niespłacone kredyty. Auta których wartość nie przekracza 4080 euro można będzie kupić przez internet. Reszta zostanie zlicytowana. Newsweek
T
rzy tysiące kilometrów z Darwin do Adelajdy w Australii pokonała kotka Jessie. Okazało się, że ruszyła na poszukiwanie swojego brata Jack’a, który zapodział się w czasie przeprowadzki właścicielki obu kotów – Sharee Gale. Według niej ta niezwykła wyprawa kotki była możliwa dzięki panującej w tym roku w Australii wilgotnej pogodzie. W związku z aurą pojawiła się plaga myszy i koników polnych, którymi Jessie zapewne żywiła się w drodze. Wytrwałości australijskiej kotce mógłby pozazdrościć nie jeden podróżnik. Interia 18 |www.podprad.pl
Technologiczne gadżety są produkowane nie tylko dla ludzi, ale także dla naszych czworonożnych milusińskich. Jest w czym wybierać. Zastanawiam się tylko, kto bardziej cieszy się z takich gadżetów – zwierzak czy jego właściciel.
Zobaczcie kilka, moim zdaniem, najbardziej nietuzinkowych, zwierzęcych gadżetów. Jeśli twój pies uwielbia aportować, a ty nie zawsze masz czas, by się z nim pobawić, to idealna dla ciebie będzie automatyczna wyrzutnia piłeczek tenisowych. Urządzenie można zaprogramować tak, aby wyrzucało piłki w określonych odstępach czasu lub sterować zdalnie za pomocą pilota. Jedyne co może zniechęcić do zakupu to cena. Za najnowszy model trzeciej generacji wyrzutni producent życzy sobie 135 dolarów. Wygląda jak zwykły pistolet do baniek mydlanych, ale dzięki specjalnemu płynowi o zapachu bekonu, bańki będą pachnieć naprawdę wyjątkowo. Twój zwierzak chętnie będzie za nimi gonił, próbując je zjeść. Fajna zabawa dla twojego pupila i dla ciebie. Pistolet do puszczania baniek mydlanych o zapachu bekonu przeszedł odpowiednie testy bezpieczeństwa, bańki nie są toksyczne, więc zjedzenie ich na pewno nie zaszkodzi twojemu ulubieńcowi. A cena to tylko 10 dolarów. Twojego psa rozpiera energia, a za oknem leje deszcz, jest potwornie zimno lub po prostu jesteś zbyt zajęty, by kolejny raz wyjść z nim na spacer? W takim razie elektroniczna bieżnia dla psów będzie dobrym wyborem. Zaprojektowana zgodnie z obowiązującymi normami przy współpracy weterynarzy i fizjoterapeutów. Dostępna w czterech rozmiarach spełni oczekiwania najbardziej wymagających psich konsumentów. Koty uwielbiają biegać i polować. A to małe, wyrafinowane urządzenie potrafi emitować i automatycznie przesuwać wiązkę lasera, która na podłodze lub ścianie zamienia się w atrakcyjny dla kotka uciekający punkt. Kupując tę laserową zabawkę dla kotów, zapewnisz pupilkowi godziny zabawy, a sobie święty spokój. Koty mają w zwyczaju ostrzyć swoje pazury. Jeśli nic nie zrobisz z tym faktem, wcześniej czy później zauważysz, jak twój kot drapie meble, tapety na ścianach albo drzwi. Jak się przed tym ustrzec? Możesz kupić kartonowy drapak w kształcie wieżowca i pozwolić swojemu pieszczochowi go niszczyć. Fajnie jest popatrzeć jak twój kotek burzy drapacz chmur, a przy okazji zwiększasz szanse, że zostawi meble w spokoju. Każdy chce mieć iPhone’a albo iPada. To bardzo modne gadżety. Dlaczego by więc nie kupić iBone albo iPaw dla swojego pieska. iBone jest trochę większa i grubsza od iPhone’a, idealnie pasuje rozmiarami do psiego pyska. A gdy zostanie ściśnięta wydaje dźwięk. Całości dopełnia widok ikon z najnowszymi aplikacjami z iBone App Store. Podobnie prezentuje się iPaw jako odpowiednik iPada. Mina twoich znajomych, gdy zobaczą twojego pupila z iBone bądź iPaw – bezcenna. Na koniec najbardziej zwariowany z dzisiejszych gadżetów. Wąsy dla psa, które są wykonane z nietoksycznej czarnej gumy. Po co doczepiać psu wąsy? Po to, by nadać mu dostojny, niecodzienny wygląd. W ten prosty sposób zrobisz wrażenie na przechodniach podczas spacerów z pieskiem. Takie wąsy to także świetny sposób na to, by twój pupil wyszedł wytwornie na rodzinnym zdjęciu. Mnie przekonało. Niezła zabawa.
Chcesz skomentować ten artykuł lub masz pomysł ma gadżety – pisz. Łukasz Wysocki mrwysocki@gmail.com
www.podprad.pl
Miłość i seks
Jedno z najbardziej perfidnych kłamstw powszechnie funkcjonujących w naszym (i nie tylko naszym) życiu społecznym brzmi: Seks można oddzielić od miłości. W praktyce oznacza to, że kochać powinienem określoną osobę, zaś kochać się wolno mi z każdym, kto się na to dobrowolnie zgadza i tego chce.
redaktor naczelna
Katarzyna Michałowska REDAKTOR WYDANIA
Maciej Pietrzak zespół redakcyjny:
Dominik Pietrzak, Maciej Pietrzak Olga Kupicz, Maciej Badowicz, Kamila Brodzik, Karolina Gizara, Marta Szagżdowicz, Kasia Wodzikowska, Cyryl Sochacki, Anna Iwanowska, Dawid Linowski, Anna Górecka, Tomasz Czapla, Marcin Grzegorczyk, Martyna Domarecka, Damian Drzycimski, Dominika Stańkowska. korekta: Anna Iwanowska, Liliana Wujczyk,
Kamila Brodzik, Kasia Wodzikowska, Dominik Pietrzak, Anita Piasecka, Jagoda Wyrzykowska. Jeśli chcesz zaangażować się w tworzenie gazety – napisz: redakcja@podprad.pl Zapytanie o reklamę: reklama@podprad.pl Skład i projekt okładki:
Sylwester Gigoń; Oddziały w Polsce: Kraków: Renata Matuszczak, krakow@podprad.pl; Łódź: Dominika Wit, lodz@podprad.pl; Poznań: poznan@podprad.pl; Warszawa: Anna Marcinowicz,
ania.marcinowicz@gmail.com Magazyn jest tworzony m.in. przez studentów z Ruchu Akademickiego Pod Prąd z pięciu głównych miast akademickich Polski. Skupia on katolickich i protestanckich studentów, którzy pragną żyć w przyjaźni z Bogiem i inspirować do tego innych.
W
kochanym. Kochanym ekskluzywnie we wszystkich znaczeniach tego słowa. Nie wszyscy tylko potrafimy się do tego przyznać, stąd jakże często wchodzimy w jakieś toksyczne związki, kładące się później cieniem na całe życie. Później nigdy do końca nie można się już z tego wyleczyć. Wydaje Ci się, Szanowny Czytelniku, że przesadzam, że górnolotnie moralizuję? A rozejrzyj się, proszę, wokół siebie. Może zajrzyj do swojej duszy? W związku z tym, że jestem chrześcijaninem, napiszę na koniec jeszcze tak: Wierzę, że Bóg jest twórcą i dawcą miłości. On ją wymyślił i On ją nam podarował. Od nas zależy, co z nią robimy. Możemy więc oczywiście beznadziejnie oddzielać od niej seks i stawać się coraz bardziej zgorzkniałymi i nieszczęśliwymi cynikami, okłamującymi siebie i innych bełkotem o nowoczesnej wolności. Ale możemy też wierzyć, że Bóg, dając miłość, zaproponował jednocześnie pewne standardy moralne. Bynajmniej nie dlatego, iż jest chcącym nam za wszelką cenę dokuczyć upierdliwym i zupełnie nie znającym się na życiu – dziadkiem, lecz dlatego, że pragnie naszego spełnienia (także seksualnego – sic!!!) i że chce, abyśmy mogli kochać i być kochani. Tak po prostu. Tylko i aż. PS 1 Jak myślisz - Czytelniku – mam rację, czy bredzę? PS 2 Czy zdarza Ci się, Czytelniku, czytać Biblię? Czy wiesz, że zawiera ona jedne z najpiękniejszych erotycznych fragmentów w dziejach światowej literatury? Tomasz Żółtko, Kraków 31.10. 2011 www.tomekz.com.pl www.facebook.com/TomaszZoltko
foto: Bartek Serkowski
Adres redakcji:
ul. Pilotów 19A/4, 80-460 Gdańsk tel./fax 058 710 82 54 redakcja@podprad.pl
związku z tym, że postmoczele... I to jest kolejny kosmiczny absurd dernistyczne społeczeństwa funkcjonujący w umysłach wielu Polaków. zrelatywizowały równoleWspólnie z Żoną, paramy się zajęgle problem ukierunkowania popędu sekciami, których integralną częścią są liczne sualnego, kwestia płci moich partnerów podróże i wyjazdy. W związku z tym, że została sprowadzona także do poziomu jestem staroświecki, oszalałbym, nocując własnej ciekawości oraz erotycznych fanw bezimiennych, hotelowych pokojach, tazji. Stąd więc np. mojej Kochanej Żonie zadręczałbym się dociekaniami – z kim powinna być obojętna sytuacja, w której aktualnie moja Kobieta (przepraszam za seksizm!), robi sobie dobrze, mając oczypewnego razu konfidencjonalnie wyznałbym jej z miną sfinksa, że oto przespa- wiście kochanie zarezerwowane wyłączłem się właśnie z jej najlepszą przyjanie dla mnie. Ale że jesteśmy małżeńciółką, dodając jednocześnie: Kochanie, stwem od ponad osiemnastu lat i zdąnam chodziło jedynie o przyjemność! Moje żyliśmy się trochę poznać, to wiem, że serce oraz moje uczucia są zarezerwoi Ona nie mogłaby zmrużyć oka, bijąc się wane wyłącznie dla Ciebie! z myślami, z kim ja w tym Do absurdów samym czasie testuję spręCo więcej – Żona powinna także ze stoickim spokożystość hotelowego łóżka. prowadzi jem i pełnym zrozumieniem Jednak... Ponieważ relatywizacja przyjąć inny mój komunikiedyś tam postanowiliśmy wartości uczynić Chrystusa kimś dla kat: Wczoraj poszedłem do nas najważniejszym, to nie łóżka z mężem Twojej przyjaciółki. Wypiliśmy kilka piw, zrobiło się tak wierzymy w to, iż seks można oddzielić od jakoś „męskoromantycznie”, no i wiesz... miłości. Owocuje to m.in. tym, że sen podJednak nic się nie martw. W grę wchodził czas naszych rozstań jest zakłócany tęsknotą wyłącznie seks. Miłość mam zarezerwo- za sobą, a nie wolnomyślicielstwem z kim waną tylko dla Ciebie! i jak chciałbym tej nocy to zrobić. Szanowny Czytelniku – jak Ci się Miłość oparta na bezgranicznym wydaje – jak naprawdę zareagowa- i absolutnie ekskluzywnym zaufaniu. łaby w takich sytuacjach moja Żona? Jak Oparta na świadomości (przepraszam, by się naprawdę poczuła? napiszę to teraz straszliwie po męsku), A jak Ty byś zareagował i co byś że moja Żona jest dla mnie najpiękpoczuł, gdyby ktoś, kogo kochasz (mąż, niejszą i najseksowniejszą kobietą spożona, chłopak, dziewczyna, itd.) pewśród wszystkich kobiet świata. I ona włanego razu wyznał Ci coś podobnego? Czy śnie wybrała mnie! I jest tylko dla mnie! byłoby Ci to obojętne? A może ucieszył- Tylko dla mnie!!! Inni mogą co najwyżej zazdrościć. byś się, że osoba obdarzana przez CieTak więc sądzę, że seksu nie można bie uczuciem sprawiła sobie przyjemność? oddzielić od miłości. A miłość to wielka Bo skoro kochasz, powinno być Ci miło, że jej/jemu też było miło... rzecz i każdy z nas chce kochać i być Oto do jakich absurdów prowadzi Tomek Żółtko – muzyk, kompozytor, poeta relatywizacja wartości, także tych dotycząi publicysta. Jedna z najbardziej barwnych i niecych naszych relacji. A wszystko to ubrane konwencjonalnych postaci współczesnej piow jakże kuszący przyodziewek wyzwolosenki autorskiej. Niektóre utwory takie, jak Bóg kocha chorych na AIDS, wywołały fale obunego społeczeństwa, nowoczesnego pańrzenia, natomiast rozgłos przyniósł mu album stwa oraz prawa do korzystania z życia. Klatka skandalu. Pochodząca z tego albumu W tym kontekście odwoływanie się piosenka Kochaj mnie i dotykaj przez blisko 30 do etyki biblijnej jawi się w Polsce czymś tygodni utrzymywała się w pierwszej dziesiątce dewocyjnie szalonym. I to z dwóch powoMuzycznej Jedynki. Na swej najnowszej płycie Może ostatni taki głupiec autor zmusza do głębdów. Po pierwsze, dlatego, że czytanie szego spojrzenia na siebie i otaczającą nas rzeBiblii kojarzy się nieodparcie z zagłębiaczywistość. Śpiewa o trudnych i czasami konniem się w świat starożytnych baśni. Po trowersyjnych tematach: pornografii, zwątdrugie, lektura tejże świadczy jednoznaczpieniu, nienawiści, antysemityzmie i potrzebie przebaczenia. Poeta pochodzi z Gdańska, nie o przynależności do jednej z niebeza obecnie mieszka w Krakowie. piecznych sekt, ze Świadkami Jehowy na
różności
Magazyn Studencki, copyright © płyń POD PRĄD Wszelkie prawa zastrzeżone
www.podprad.pl| 19
radość
historie
małżeństwo
kobiecość
rozwój
praca
psychologia
wiara
Cała Ty to magazyn stworzony dla kobiet przez kobiety. Bawi, wzrusza, inspiruje. Jeśli chcesz bezpłatnie otrzymać tę publikację, napisz: biuro@ForumKobiet.pl www.ForumKobiet.pl