2 minute read
Nie będzie déjà vu
fot.: sounderatheart.com
Advertisement
Planując ten tekst na początku kwietnia, miałem w głowie piękny scenariusz, gdzie pomimo braków kadrowych i bardzo przeciętnej formy udaje nam się po 16 latach wrócić do Stambułu. Niestety wszyscy już wiemy, że taka sytuacja w tym sezonie nie będzie mieć miejsca. Przyglądając się jednak aktualnemu, dość specyficznemu sezonowi, doszedłem do wniosku, że coś podobnego miało już kiedyś miejsce. Wnet nad głową zaświeciła mi się żarówka niczym w kreskówkach, a w myślach miałem sezon 2004/05, którego zdecydowanie najlepszym podsumowaniem był finał Ligi Mistrzów, wygrany przez The Reds po rzutach karnych. Lecz co wywołało u mnie takie skojarzenia?
KACPER KOSTERNA
Kampania 2004/5 nie należała do najlepszych w wykonaniu Liverpoolczyków. Ekipa prowadzona przez Hiszpańskiego menadżera – Rafę Benitéza, zakończyła rozgrywki na 5 lokacie, zdobywając przez cały sezon 58 punktów. Co ciekawe, aktualna drużyna będąca w dołku ma 52 oczka, lecz jeszcze 6 meczy do rozegrania. Także, pomimo słabszej dyspozycji, wciąż może to wyglądać lepiej niż 16 lat temu. Ze złych informacji to przed drużyną Rafy, na 4 miejscu, rozgrywki zakończył nasz lokalny rywal – Everton. Do pierwszej Chelsea traciliśmy na koniec rozgrywek aż 37 punktów, a to właśnie ekipę Jose Mourinho wyeliminowaliśmy w półfinale Champions League. Patrząc na wyniki spotkań w lidze, można dojść do wniosku, że rezultaty tworzyły jedną wielką sinusoidę. Przy wygranych 17 meczach, aż 14 razy ulegaliśmy rywalom, a 7 razy dochodziło do podziału punktów. Analizując liczbę porażek, można się zastanawiać, jakim cudem Liverpool wygrał Ligę Mistrzów. W tych rozgrywkach od początku również nie było kolorowo. Z grupy wyszliśmy z drugiego miejsca, tracąc 2 punkty do AS Monaco. Bardzo istotna była różnica bramek, gdyż tylko dzięki niej to właśnie my zagraliśmy w fazie pucharowej, a nie Olympiakos. W późniejszych etapach szło nam nieco lepiej. Mieliśmy chociażby polski pojedynek w 1/8 finału. Prócz Jurka Dudka, broniącego bramki The Reds, na boisku był również Jacek Krzynówek, grający wówczas dla Bayeru Leverkusen. W rewanżu w Niemczech, wygranym przez Liverpool 1-3, to właśnie reprezentant Polski strzelił honorową bramkę dla Aptekarzy. W następnych etapach spotykaliśmy się z Juventusem, Chelsea oraz z Milanem w pamiętnym finale. Niestety, powiedzenie, że historia zatacza koło nie zadziałało w tym przypadku. Lecz jeszcze nie wszystko stracone. Przed nami walka o Top4, by w przyszłym sezonie powalczyć o trofeum Ligi Mistrzów. Jednakże szkoda tegorocznej edycji, gdyż powrót do Stambułu byłby czymś fenomenalnym, szczególnie dla młodych wychowanków pokroju Trenta Alexandra-Arnolda, Curtisa Jones'a czy Neco Williamsa, wychowanych na legendzie finału z 2005 roku.