11 minute read

Najlepsze mecze Liverpoolu

Next Article
Zdjęcie numeru

Zdjęcie numeru

NAJLEPSZE MECZE LIVERPOOLU W ĆWIERĆFINAŁACH LIGI MISTRZÓW

Za nami tegoroczne spotkania w ramach 1/4 UEFA Champions League. Niestety, podopieczni Jürgena Kloppa na tym etapie pożegnali się z rozgrywkami, uznając wyższość Realu Madryt. Gdy teraźniejszość nie rozpieszcza, trzeba udać się w przeszłość i powspominać z rozrzewnieniem mecze sprzed lat. Zapraszam na przegląd najlepszych meczów Liverpoolu na etapie ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

Advertisement

MIKOŁAJ SARNOWSKI

14.04.2009r. Chelsea-Liverpool 4-4

Jedyny mecz w tym zestawieniu, który nie zakończył się happy endem, ale ze względu na poziom emocji nie mogło go tu zabraknąć. W sezonie 08/09 Liverpool rozpoczął zmagania w Europie już na etapie 4. rundy eliminacji, ponieważ sezon wcześniej uplasował się na 4. miejscu w lidze, co wówczas nie gwarantowało pewnego miejsca w Lidze Mistrzów. Po trudnym dwumeczu ze Standardem Liège (0-0 w Belgii i 1-0 po golu w dogrywce na Anfield) The Reds trafili do grupy D z Atletico Madryt, Olympique Marsylia oraz PSV Eindhoven. Anglicy i Hiszpanie w grupie nie mieli sobie równych, lecz to podopieczni Rafy Benitéza uplasowali się na pierwszym miejscu. Los zadecydował, że w 1/8 znów czekał na Liverpoolczyków zespół z Madrytu, lecz tym razem był to Real. Po naprawdę genialnym dwumeczu (0-1 w Hiszpanii i 4-0 na Anfield),, w którym Królewscy nie mieli kompletnie nic do powiedzenia, w ćwierćfinale przyszło się Liverpoolowi zmierzyć z Chelsea. Londyńczycy rundę wcześniej odprawili z kwitkiem Juventus, więc konfrontacja zapowiadała się iście pasjonująco. I tak też się stało, gdyż ten dwumecz do dziś jest uznawany za jeden z najciekawszych w historii. W pierwszym meczu Liverpool musiał uznać wyższość rywali, gdyż na bramkę Fernando Torresa odpowiedział dwukrotnie Branislav Ivanović oraz raz Didier Drogba, zatem do rewanżu podopieczni Luiza Felipe Scolariego przystępowali w roli zdecydowanego faworyta, bo pierwszy mecz odbył się w hrabstwie Merseyside. Lecz Liverpool nie za-

NAJLEPSZE MECZE LIVERPOOLU W ĆWIERĆFINAŁACH LIGI MISTRZÓW

Frank Lampard strzelił 2 gole w zremisowanym 4:4 meczu i wyrzucić za burtę Ligii Mistrzów Liverpool fot.: liverpoolfc.com

mierzał tanio sprzedać skóry. Od pierwszego gwizdka sędziego gracze Benitéza rzucili się na przeciwników. W 19. minucie przyniosło to pożądany efekt. Piłkę do wykonania rzutu wolnego ustawił Fabio Aurelio i, gdy wszyscy, a w szczególności Petr Ĉech, spodziewali się dośrodkowania na głowę któregoś z kolegów, Aurelio zdecydował się na płaski strzał tuż obok prawego słupka bramki, wykorzystując błąd w ustawieniu czeskiego golkipera. 9 minut później Liverpoolczycy uderzyli ponownie. Znów rzut wolny, znów Fabio Aurelio, leczy tym razem już dośrodkowanie w pole karne, w którym nieprzepisowo zatrzymywany przez Ivanovicia jest Xabi Alonso. Sędzia dyktuje jedenastkę, a sam poszkodowany pewnie ją wykorzystuje. Tak kończy się pierwsza połowa. Kibice The Reds natchnieni kapitalnym występem przed przerwą czekali na kontynuację dominacji w drugich 45 minutach, a sympatycy The Blues czekali aż ich drużyna wreszcie się otrząśnie. I przy sporej pomocy Pepe Reiny się doczekali. Najpierw w 51. minucie dośrodkowanie Anelki z samego narożnika boiska lekko przecina Drogba, co poskutkowało wbiciem sobie piłki do własnej bramki przez Hiszpana. Po upływie 360 sekund piekielnie mocnym strzałem z rzutu wolnego do wyrównania doprowadził Alex. Niczego nie ujmując prawdziwiej bombie Brazylijczyka, bramkarz Liverpoolu mógł się nieco lepiej ustawić, bo strzał zmierzał bliżej środka bramki, choć był genialnie podkręcony. W tym momencie plany The Reds kompletnie się posypały, gdyż do awansu potrzeba im było co najmniej 3 goli przy stracie żadnego. Na domiar złego w 76. minucie akcję Drogby wykończył Lampard, czym niemal definitywnie zamknął losy dwumeczu. Na szczęście nie zakończyło to emocji w tym spotkaniu, bo Liverpool nie zamierzał złożyć broni. Na 9 minut przed końcem regulaminowego czasu gry strzał Lucasa Leivy po drodze odbija się od jednego z obrońców i tym samym mieliśmy 3-3. Dwie minuty później wrzutkę Riery wykończył głową Dirk Kuyt i tym samym znów tylko jednej bramki było potrzeba Liverpoolowi do awansu. Ostatnie słowo jednak należało do ekipy z Londynu. Gdy zawodnicy z Anfield rzucili się do ataku, narazili się na kontrataki, a jeden z nich wykorzystał kapitan The Blues - Frank Lampard, który ustalił wynik spotkania na 4-4 i tym samym zapewnił swojej drużynie awans do półfinału, który był równie pamiętny, co ten ćwierćfinał.

fot.: tweeter.com

05.04.2005r.

Liverpool-Juventus 2-1

Kampania z sezonu 04/05 na zawsze zapisała się w historii europejskich rozgrywek ze względu na finał ze Stambułu pomiędzy Liverpoolem a AC Milanem i niesamowity comeback The Reds z Jerzym Dudkiem w bramce. Nie można jednak zapomnieć o innych fantastycznych występach Liverpoolczyków w tamtej edycji Champions League. Jednym z nich na pewno jest rewanżowe spotkanie z Juventusem. Ale zanim doszło do tego, trzeba było przebrnąć przez wcześniejsze rundy. Liverpool ponownie musiał przebijać się przez ostatnią rundę kwalifikacji, w której odprawił z kwitkiem austriacki Grazer AK (0-2 na wyjeździe oraz 0-1 u siebie). Faza grupowa to potyczki w grupie A z AS Monaco, Olympiacosem oraz Deportivo La Coruňa. Zawodnicy Rafy Benitéza awansowali do dalszej fazy z drugiego miejsca, ustępując tylko ekipie z księstwa Monaco. W 1/8 nastąpił pojedynek z Bayerem Leverkusen, z którego Anglicy wyszli zwycięsko, pokonując Aptekarzy dwukrotnie po 3-1. Po tej rywalizacji przyszedł czas na Juventus. Przed pierwszym meczem na Anfield panowała niesamowita atmosfera. Całe Anfield wrzało, chcąc ponieść piłkarzy ku zwycięstwu, lecz patrząc na składy, zapowiadał się niesłychanie ciężki bój. Juventus napakowany gwiazdami pokroju Cannavaro, Buffona, Zambrotty, Del Piero, Nedveda czy młodziutkiego Ibrahimovicia kontra Liverpool z dziewiętnastoletnim, rozgrywającym swoje dopiero trzecie zawody w pierwszej drużynie Scottem Carsonem w bramce. Magia Anfield jednak zrobiła swoje. Już w 10. minucie dośrodkowanie Gerrarda z rzutu rożnego głową przedłużył Luis Garcia, a całą akcję zamknął Sami Hyypiä. Szybko strzelona bramka wcale nie spowodowała, że gospodarze spuścili z tonu, oni dalej parli naprzód. Dowodem tego była niesamowita bramka Luisa Garcii. Hiszpan otrzymał podanie z prawego skrzydła na około 20 metr i gdy wydawało się, że będzie przyjmował piłkę, bo futbolówka mocno się kozłowała, on huknął z pierwszej piłki z woleja. Buffon był bez szans, a Liverpool prowadził już 2-0. Takim też wynikiem zakończyła się pierwsza połowa, mimo że obie drużyny miały jeszcze swoje szanse, a chociażby Ibrahimović obił słupek bramki strzeżonej przez Car-

Radość zawodników Liverpoolu po wyeliminowaniu Arsenalu fot.: tweeter.com

sona. Po przerwie do głosu doszli goście, którzy raz po raz nękali obrońców i bramkarza The Reds. Jeden z ataków przyniósł bramkę kontaktową. Dośrodkowanie Zambrotty z lewej flanki wykończył głową Fabio Cannavaro, lecz dobitnie pomógł mu przy tym młody bramkarz Liverpoolu, który źle obliczył kozioł piłki, a ta odbiła się i wpadła do bramki ponad nim. Na szczęście dla Anglika więcej bramek w tym meczu nie wpadło i gospodarze z niezłym wynikiem lecieli do Turynu na rewanż. Tam padł bezbramkowy remis, który premiował Liverpool, a resztę tej historii już dobrze znamy

08.04.2008r.

Liverpool-Arsenal 4-2

Nikogo zapewne nie zdziwi wstęp, w którym piszę o tym, iż Liverpool przed fazą grupową walczył w ostatniej rundzie eliminacji. Oczywisty jest również fakt, że te eliminacje przeszli. Tym razem padło na francuską Toulouse (0-1 na wyjeździe i 3-0 u siebie). Pierwszy etap rzeczywistego turnieju to grupa A wraz z FC Porto, Olympique Marsylia oraz tureckim Besiktasem. The Reds awansowali z drugiego miejsca, gdyż lepsze okazały się portugalskie Smoki. 1/8 to pojedynek z Interem Mediolan, który został odprawiony bez straty bramki po zwycięstwach 2-0 oraz 1-0. Następnie przyszła pora na angielski dwumecz, bo wylosowanym rywalem okazał się Arsenal. Pierwsze spotkanie pomiędzy oboma ekipami zakończyło się remisem 1-1, więc minimalną przewagę przed rewanżem na Anfield mieli Liverpoolczycy. Wenger i spółka nie zamierzali jednak dopuścić do awansu drużyny Benitéza, więc można się było spodziewać, iż czeka kibiców fantastyczne widowisko. Mecz od samego początku stał na naprawdę wysokim poziomie i intensywności, lecz to właśnie goście przeważali. Dowodem na to była bramka w 13. minucie, której autorem był Diaby. Francuz dostał piłkę w pole karne i płaskim strzałem z ostrego kąta pokonał beznadziejnie interweniującego Pepe Reinę. Na szybki cios gospodarze odpowiedzieli w 30 minucie. Dośrodkowanie z rzutu rożnego na bramkę zamienił niezawodny Hyypia, który uderzył głową z ponad 11 metrów! Do 69 minu-

ty. nie padły żadne bramki, lecz wtedy długą piłkę przedłużył Crouch, w polu karnym dopadł do niej Torres, fantastycznie się obrócił, gubiąc krycie i strzałem prosto w prawe okienko nie dał szans Almunii. Na 6 minut przed końcem regulaminowego czasu gry Arsenal przeprowadził zabójczą kontrę. Theo Walcott postanowił zabawić się w Diego Maradonę i przebiegł z piłką dobre 80 metrów, mijając po drodze 4 rywali i wyłożył idealnie futbolówkę do Adebayora, który nie mógł tego zmarnować, mimo że w tym meczu już zaprzepaścił kilka dogodnych sytuacji. Kanonierzy długo się tym zwycięskim remisem nie nacieszyli, gdyż 120 sekund później Kolo Toure faulował w polu karnym rezerwowego Babela, a karnego na bramkę zamienił Steven Gerrard. Mecz w doliczonym czasie gry zabił wyżej wspomniany Ryan Babel, który samotnie przemierzył pół boiska i pewnie pokonał hiszpańskiego bramkarza Arsenalu. Liverpool zameldował się w półfinale, lecz tym razem tak kolorowo nie było i musiał uznać wyższość innej ekipy z Londynu, a mianowicie Chelsea.

04.04.2018r. Liverpool-Manchester City 3-0

Kampania 17/18 w Europie nie mogła zacząć się inaczej niż od kwalifikacji. W nich Liverpool poradził sobie z Hoffenheim wygrywając oba mecze odpowiednio 2-1 oraz 4-2, a w tej rywalizacji błysnął chociażby talent Trenta Alexandra-Arnolda. The Reds rozlosowano do grupy E z Sevillą, Spartakiem Moskwa oraz Mariborem. Tamten etap był naprawdę szalony. Liverpool potrafił stracić prowadzenie 3-0 z Sevillą i ostatecznie zremisować 3-3, stracić dwa punkty w Rosji, dzieląc się punktami ze Spartakiem, lecz równocześnie wygrać dwa mecze stosunkiem 7-0, jeden z Mariborem, a drugi właśnie z Rosjanami. Po rozgrywkach grupowych podopieczni Jürgena Kloppa rozbili 5-0 FC Porto w dwumeczu, a w ćwierćfinale przyszło im się zmierzyć z ligowym rywalem, Manchesterem City. Eksperci nie mieli wątpliwości, kto w tamtym meczu był faworytem. Obywatele naszpikowani gwiazdami byli wówczas bezsprzecznie najlepszą drużyną w Anglii. Jednak Liverpoolu nigdy nie można skreślać, a kto jak kto, ale Klopp to z Guardiolą potrafi grać i tak też się stało w tamtym momencie. Cale show Liverpoolczyków rozpoczęło się w 12 minucie. Strata Leroya Sane przed polem karnym The Reds poskutkowała wyprowadzeniem zabójczej kontry, którą na bramkę, po niema-

Alex Oxlade-Chamberlain po strzeleniu bramki na 2:0 w ćwierćfinałowym meczu z Manchesterem City fot.: thisisanfield.com

łym zamieszaniu, zamienił Mohamed Salah. 9 minut później Oxlade-Chamberlain, przeżywający wtedy swój prime time, odpalił prawdziwą rakietę ziemia-powietrze i o mało nie rozerwał siatki w bramce Edersona. W 31. minucie było już 3-0. Wrzutka Salaha w pole karne prosto na nos Mané, a ten nie mógł zrobić nic innego niż zdobyć gola. To był niesamowity spektakl żołnierzy Kloppa, swoiste 19 minut, które wstrząsnęły Manchesterem City. Druga połowa nie była już tak widowiskowa, goście przycisnęli trochę, lecz bez żadnych konkretów i wynik sprzed przerwy widniał na tablicy również po końcowym gwizdku. To spotkanie było milowym krokiem ku następnej rundzie, lecz nie załatwiało w 100% sprawy awansu. Na szczęście w rewanżu obyło się bez comebacków i to The Reds zameldowali się w półfinale, a po nim w finale, który zostawił w sercach kibiców Liverpoolu bolesne wspomnienia.

17.04.2019r.

FC Porto-Liverpool 1-4

Opis tej rywalizacji wreszcie wyłamuje się ze schematu, w którym wspominam o konieczności przebrnięcia przez Liverpool kwalifikacji, ponieważ w międzyczasie zmieniły się przepisy UEFA i od tamtego sezonu czwarta drużyna Premier League ma automatycznie zapewniony awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów w następnym roku. Zespół Kloppa trafił do prawdziwej grupy śmierci wraz z PSG, Napoli oraz mocno odstającą na papierze Crveną Zwezdą. Serbowie jednak nie byli typowymi chłopcami do bicia i potrafili chociażby zwyciężyć u siebie właśnie z Liverpoolem. Ogólnie The Reds mieli spore problemy na tym etapie rozgrywek i sprawa awansu dalej toczyła się do ostatnich sekund, gdyż tylko niewiarygodna parada Alissona po strzale Milika uchroniła Anglików przed remisem z Napoli i tym samym zajęciem 3. miejsca w grupie. Po początkowych perturbacjach faza pucharowa była już znacznie lepsza w wykonaniu ekipy z Anfield. W 1/8 pewnie pokonali Bayern, przełamując passę słabych meczów na wyjeździe w Europie (0-0, 1-3). W ćwierćfinale doszło do konfrontacji z FC Porto, zespołem, z którym Liverpool mierzył się rok wcześniej na etapie 1/8 finału. Wówczas dwumecz zakończył się wynikiem 5-0 i Portugalczycy byli żądni rewanżu. Pierwsze spotkanie odbyło się na Anfield i zostało wygrane przez gospodarzy 2-0 po bramkach Keity i Firmino. Tamta edycja Champions League była jednak pełna niesamowitych zwrotów akcji, o czym kibice Liverpoolu mieli się przekonać w następnej rundzie, zatem podopieczni Jürgena Kloppa nie zamierzali zlekceważyć rywali. Na Estádio do Dragão od pierwszej minuty gospodarze rzucili się do odrabiania strat. Napierali, tworzyli sobie sytuacje, lecz nie potrafili żadnej wykorzystać, w każdej z nich następowało albo niecelne ostatnie podanie albo beznadziejny strzał. Liverpoolczycy zachowali się niczym doświadczony pięściarz. Dali się wyszumieć Smokom, by w pewnym momencie wyprowadzić jeden skuteczny cios. Ten nastąpił w 26 minucie. Trochę przypadkowa akcja zakończyła się raczej strzałem Mohameda Salaha, do którego dopadł Sadio Mané i skierował piłkę do bramki Casillasa. Sędzia w pierwszym momencie pokazał spalonego, lecz po analizie VAR zmienił swoją decyzję i mieliśmy 0-1. Ta bramka ewidentnie podcięła skrzydła Portugalczykom, gdyż w drugiej połowie rozpoczęło się show The Reds. Najpierw w 65. minucie kibice byli świadkami firmowej akcji Liverpoolu Kloppa. Głęboko cofnięty Firmino odbiera piłkę pod własnym polem karnym i szybko transportuje ją do przodu. Tam już jest Trent Alexander-Arnold, który genialnym prostopadłym podaniem uruchamia Salaha, a temu nie pozostało nic innego, jak zamienić tę kontrę na bramkę. I choć Porto za sprawą główki Édera Militão zdobyło bramkę kontaktową, tak goście mieli wciąż wszystko pod kontrolą i zamierzali to udowodnić. W 77. minucie klinicznie w pole karne dośrodkował Henderson, a piłkę również głową do bramki skierował inny Brazylijczyk, czyli Roberto Firmino. Kropkę nad I postawił Virgil Van Dijk, który na 6 minut przed końcem meczu zamknął dośrodkowanie z rzutu rożnego przedłużone przez Sadio Mané. Wynik 4-1, a 6-1 w dwumeczu dobitnie pokazywał, kto w tej rywalizacji był lepszy. Liverpoolczycy awansowali do półfinału, w którym kibice na całym świecie mieli być świadkami prawdziwego cudu, ale to już historia na inną opowieść. Jak widzicie, Liverpool ma bardzo bogatą historię fantastycznych meczów w ćwierćfinałach Champions League. Miejmy nadzieję, że w tym sezonie uda się zająć miejsce w Top 4 i już za rok nawiązać do tej wspaniałej tradycji. A Waszym zdaniem który mecz był tym najlepszym?

This article is from: