Burza przed ciszą I Adaś napisał do prezydenta Kaczyńskiego że już nie będzie puszczał głośnej muzyki i krzyczał na balkonie. Prosił, żeby nie wyrzucać nas z domu, bo nie mamy pieniędzy, a Adaś jest bardzo chory. Tak to napisał, żeby prezydenta wzruszyć. Mówi że nie dotarło, bo jego listy infiltrują służby specjalne, które stoją za naszą eksmisją. Chciałam udać się do kogoś ważnego, ale oni mają mnie za zwariowaną głupią babę. Mój mąż chodził do spółdzielni. Wychodził odroczenie długów w zamian za obietnicę zakończenia hałasów i głośnej muzyki. Spłatę odroczono i rozłożono na raty. Mąż przyrzekł spółdzielni ciszę, spokój i sumienność. Pracował w Miejskim Przedsiębiorstwie Handlu Detalicznego, Spółdzielni Społem i Hucie Baildon. Wszystko teraz pozamykane bo była restrukturyzacja. Jestem nauczycielką języka polskiego w szkole podstawowej. Powinnam mówić „jestem”, skoro już nie pracuję? Podobno nauczycielką zostaje się a nie bywa. Kolejne miejsce pracy mojego męża, podjętej w zamian upadłego handlu detalicznego, spółdzielczości oraz hutnictwa, to firma ochroniarska. Pewnej nocy, w knajpie w której mój maż stał na bramce wybuchł wielki pożar, skutkiem którego mój mąż otrzymał orzeczenie o niezdolności do pracy i rentę inwalidzką w wysokości sześciuset złotych, z której miał teraz trwale poparzona ofiara kolejnych restrukturyzacji i pożaru - przeżyć i kupić leki. Kiedyś był zapaśnikiem i sztangistą. Pozostał osobą o spokojnym usposobieniu. Mówi i porusza się cicho. Dużo milczy. Większość mężczyzn odeszłaby ode mnie. Przecież się widzę. Pańskie zakłopotanie jest niepotrzebne. Kobiety w moim wieku są już wyciśnięte jak cytryny. Kobiety w moim wieku wyciska macierzyństwo. Niektórym z nas potrafi wygarnąć ostatnie soki.
Listem do prezydenta Kaczyńskiego Adaś zareagował na pismo ze spółdzielni w którym informowano nas, że nie dotrzymaliśmy złożonych wcześniej obietnic i nie wywiązaliśmy się należycie ze spłaty zadłużenia w wysokości czterech tysięcy złotych, do którego doszły koszty sądowe w wysokości pięciu tysięcy. Adaś uważa, że jeśli przychodzi jakieś pismo ze spółdzielni, gminy czy sądu, trzeba w odpowiedzi zwracać się do najwyższych instancji, jego zdaniem tylko one jeszcze trzymają cokolwiek w garści. Garści całej reszty są puste, np. nasze. On często robi to śmiejąc się z siebie, pan uwierzy? Taki jest z siebie zadowolony, że i ja zwykle po chwili macham ręką i śmieję się razem z nim. Do ministra Klicha pisał w sprawie wojny w Afganistanie. Adaś miał dobre intencje, lecz był to - czy czytałam? no, ba! - zupełnie szaleńczy wywód. Minister Klich otrzymał wystarczających rozmiarów materiał, by Adasia mógł zdiagnozować. W sprawie mojej emerytury i renty męża Adaś pisał do ministra finansów. Potem do ministra pracy i polityki społecznej. Nie wszystkie e-maile wysyłał, ale wszystkie przetrwały. Nie mieliśmy pieniędzy. Pobieram emeryturę, która nie jest wysoka, a mąż rentę inwalidzką, która również nie jest wysoka. Z tak niewysokiego pułapu musieliśmy startować, aby nasz syn był trochę mniej chory. Bo on tę głośną muzykę i krzyki na balkonie, to nie złośliwie i specjalnie. Ze szpitala, którego i tak nie wymieni pan z nazwy, konkretnie z jednego z oddziałów zamkniętych, Adaś uciekł po dwóch tygodniach. Nie szukali go. Po miesiącu od ucieczki przyszedł wypis. W papierach musiał być porządek. Adaś zapowiedział, że już nigdy do szpitala nie wróci. Poznał tam kolegę, który popełnił potem samobójstwo. Adaś obwinia się za tę tragedię, bo często fantazjowali z kolegą na ten temat, a Adaś często w tych rozmowach wyrażał przekonanie, że życie jest do dupy. Dostawał leki, po których ogarniała go senność i odczuwał, jak twierdzi, dokuczliwe zimno. Żadnej psychoterapii, rozmów, diagnoz i opieki. Leki na uspokojenie, wyrównanie i wyciszenie. Jedna pielęgniarka na czterdziestu pacjentów.
Korytarze bez okien. Jarzeniówki. Beżowe lamperie. Szlafrok. Na nim ślina. Adaś nie chciał tam zostać. Źle mu było. Smutno i samotnie, tym bardziej, że on nie budzi sympatii w żadnym personelu, bo jest rozrośnięty i głośno pokrzykuje. Tylko we mnie budzi sympatię, bo ja go kocham. Potrafi ładnie pisać i świetnie zna angielski, którego nauczył się sam, na piosenkach. Samoucy na ogół wzbudzają w nauczycielach skrajne emocje. Niektórzy mówią, że samouk zawsze ma głupca za nauczyciela ale we mnie oni budzą podziw, lecz oczywiście i zazdrość, bo ja niczego nie nauczyłam się sama. Wszystkiego nauczyły mnie publiczne placówki edukacyjne różnych szczebli. Pracowałam jeszcze w szkole, kiedy spalili tę knajpę, bo właściciel nie chciał płacić mafii. To była połowa lat dziewięćdziesiątych, gdy takie rzeczy zdarzały się częściej, choć nikt w to nie wierzył; pomysł, że Nowy Jork ze swoimi strzelaninami i podpaleniami miał teraz rozgrywać się również w Bytomiu nie brzmiał przekonująco dla kogoś, kto strzelaniny, podpalenia i haracze znał jedynie z anglojęzycznych seriali sensacyjnych. Mój mąż ucierpiał a Adaś bardzo to przeżył. On bardzo wszystko przeżywa i bywa (muszę to panu wyznać, choć nie jestem pewna czy chciałabym, by pisano o tym w gazecie), że czasem wyładuje się i na mnie. Oczywiście nie krzywdzi mnie fizycznie, ale jego obsesyjna, nieujarzmiona agresja, rzucanie przedmiotami, krzyki, demolowanie sprzętu i wyzwiska stwarzają po jakimś czasie trudny do zniesienia lęk oraz niechęć, którą latami się zwalcza, bo w końcu on nie jest winien swojej przypadłości. Niechęć do chorego, strach przed nim, żal i obcość należy w sobie tłumić. Żyję zgodnie z tym przekonaniem, nie mam od niego odwrotu. Odwrót oznaczałby klęskę. Uczniowie nie zawsze rozumieli więzy rodzinne u Żeromskiego, choć przecież one tam naprawdę wywodziły się z zupełnie realnych emocji. Były niepoddane konwencjom i niekostniejące, soczyste, różne od wzorców przykościelnych, gdzie wymiary relacji międzyludzkich obwarowane są zakazami, etykietą i strachem.
W szkole byłam kujonką, a wada wzroku pogarszała sprawę. Podobno wszyscy nauczyciele rekrutują się z ludzi nielubianych w czasach uczniowskich. Mówi się, że lata odczuwanej na sobie niechęci budzą frustrację i kompleksy, a najlepiej rozładować je w szkole, pełniąc rolę belfra – jedyną zapewniającą realną władzę nad uczniem. II My znamy władzę tylko z przeciwnego miejsca. Wysłanie listu do prezydenta nosiło znamiona intrygi. Bywa, że pomysły Adasia wydają mu się sprytne. Liczył na odpowiedź nie tylko głowy państwa, ale zakładał też, że taki list opisujący nasze problemy mieszkaniowe i finansowe może również zainteresować media. W telewizji – dowodził – roi się od podobnych historii; chore dziecko potrzebuje lekarza, a na niego pieniędzy, samotna matka potrzebuje pracy, pieniędzy, uzyskania większego mieszkania lub utrzymania już posiadanego. Wszystkie te historie – uważał – są podobne do naszej, dlatego mamy szansę na medialne pięć minut. Jak w normalnym castingu, gdzie spośród podobnych postaci odgrywających podobną próbkę jakiejś roli wybiera się aktorów wpasowujących się w nią najsprawniej. Nikt nie zainteresował się listem i szalonymi telefonami Adasia. Nikt oprócz pana, ale – proszę wybaczyć szczerość – podejrzewam że pańska aktywność w naszej sprawie raczej nie przyniesie jej rozgłosu. Proszę nie próbować się tłumaczyć. Wierzę w pańskie intencje. Zanim Adaś popełnił wspomniany list, poinformowano nas w spółdzielni, że przyjęto w naszej sprawie wiele skarg: że wariat stoi na balkonie i wykrzykuje hasła „Polska dla Polaków” i „Żydzi do gazu”. Adaś tylko czasami tak pokrzykuje ale potem bardzo się tego wstydzi i przeprasza. Wykrzykuje też rozmaite wulgaryzmy, zdarza się, że dotyczą one sąsiadów; że wariat wyprowadza psa na spacer. Gdy Adaś czuje się lepiej, zajmuje się Bernardynem. Pies, mimo że mieszka w bloku, może się wtedy wyszaleć bo Adaś całymi dniami bawi się z nim, wyprowadza go na spacer, biegają razem i skaczą. Skarga zawiera dodatkową informację, że wariat biega z psem, który wprawdzie nie okazuje nikomu agresji, lecz pozostaje psem dużym, co przy braku wymaganego prawem kagańca i obecności wariata, czyni zeń stworzenie groźne a sytuację dojrzałą do interwencji;
że wariat słucha głośno muzyki. Sąsiedzi piszą że wytrzymali już wiele, lecz każda wytrzymałość ma swoje granice. Każę Adasiowi przyciszyć a potem wszystko zależy od tego w jakim aktualnie jest nastroju. Bywa że wyjaśnia, iż głośną muzyką zagłusza niepokój, który w nim tkwi, a który jest intensywny i nieprzetłumaczalny. Na pytanie, czy byłby łaskaw zagłuszać go w słuchawkach, odpowiada, że wówczas lękałby się napastnika, który zakradnie się do niego z tyłu, a on do ostatniej chwili – kiedy to intruz będzie już zupełnie przy nim – pozbawiony zmysłu pozostanie bezbronny; że do wariata często wzywana jest policja. Ostatnio przyszło aż trzech. Boją się, a ich strach jest niebezpieczny. Uzbrojeni i umundurowani ludzie okazują strach tylko w jeden sposób – pragnąc uderzyć pierwsi. Gdy Adaś stoi na balkonie i wykrzykuje te swoje okropności, albo krzyczy, że skoczy z okna i się połamie, przyjeżdża patrol. Trzech policjantów w mundurach ściąga Adasia z balkonu i rzuca na podłogę. Czasami Adaś przypomni sobie, że szczególnie boi się policji i zastawia szafą drzwi do pokoju. Wtedy klękamy z mężem pod drzwiami i prosimy go, by przestał, albo – gdy nadal nie jest przekonany – prosimy by wpuścił nas do środka, bo przez drzwi trudno rozmawiać. Tłucze wtedy o ściany różne przedmioty, lecz robi to coraz rzadziej, bo od tego wszystkiego przedmiotów nam nie przybywa; że wariat wyrzucił przez okno sztangę. To najcięższe z oskarżeń, bo i sam przedmiot ze swej natury jest cięższy od dźwięków. W tym punkcie sąsiedzkie akty oskarżenia dzielą się na dwie grupy – akty oskarżające Adasia o to, że jednorazowym rzuceniem sztangi pragnął kogoś z sąsiadów uśmiercić oraz te, które sugerują, że mógł on w ten sposób zabić jakieś dziecko. Ten jeden raz, gdy Adaś stwarzał realne, fizyczne zagrożenie dla przechodniów, został odnotowany w zbiorowej pamięci jako akt powtarzający się, a nawet występujący nagminnie. Usposobiło to otoczenie szczególnie nieprzyjaźnie do Adasia, tak że bał się on wychodzić z mieszkania bez Bernardyna, tłumacząc ów lęk tym, że na naszym osiedlu wielu jest młodych mężczyzn żądnych sprawiedliwości, zwłaszcza dla pozostających poza jej zasięgiem niedoszłych sąsiadobójców, dzieciobójców i wariatów. Niniejsze skargi spowodowały, że mojego męża wzięto w spółdzielni na bok, by pozostali petenci nie słyszeli rozmowy i poradzono nam życzliwie wyprowadzkę. Ludzie – mówili pracownicy spółdzielni – nie pozwolą nam tu dłużej mieszkać. Ludzie – jak jeszcze oni mówili – nas tu nienawidzą i zrobią wszystko, by nas tu nie było. III
Nieczęsto chodzę do knajp. Właściwie nasze spotkanie to absolutny wyjątek. W domu nie mam warunków do spokojnej rozmowy, wstyd przyznać. Mieszka nad nami młody nauczyciel muzyki, który dźwięków wydawanych z głośników Adasia nie może znieść szczególnie, więc nagrywa nas i zanosi to do spółdzielni, ma taką małą kamerę. Patrzy na nas jedynie przez nią, gdy spotykamy się na klatce schodowej lub przed blokiem. Oskarżają Adasia, że przez niego umarła sąsiadka z dołu, starsza pani. Wciąż brakuje nam pieniędzy i psychiatrów. Roznosimy ulotki. Za ulotkę płaci się pięćdziesiąt groszy od rozdanej a jeśli zagajony skorzysta z zaproszenia, wypłaca się należny promil zysków z tej usługi. Mówią, że zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne. Czasem, a zdarza się że i często, pracownik nie wywiązuje się z powierzonych mu zadań, lub wywiązuje się niedostatecznie. Miejscowi przedsiębiorcy załamują ręce – tyle środków bieżących wydaliśmy na promocję i na co teraz to wszystko. W spółdzielni pytano nas, czy czytaliśmy bloga Adasia. Mówiono że sąsiedzi się boją, bo Adaś pisze bloga o szatanie i śmierci; że wstrząsające; że trzeba coś z tym zrobić; że bloga czytał nawet wiceprezes spółdzielni i to uczyniło go jeszcze silniej nieugiętym w ich sprawie. Wiceprezes odpowiedzialny jest przecież za wszystkich mieszkańców, a ci, którzy sprawiają problemy muszą być ukarani stosownie do kodeksów. Prawo jest prawem, mówił wiceprezes, i nie można go, droga pani, naginać do takich kształtów, jakie łaskawa pani raczy sobie wyobrażać. Wyczerpała pani naszą cierpliwość. Z mieszkania mamy się wynieść pierwszego listopada. Adaś mówi, że musi to być ukryta wiadomość, że wszystko się zmieniło lub przynajmniej, że wyrok jeszcze nie zapadł. Michał Radziechowski (imię bohatera oraz niektóre szczegóły zostały zmienione)