Michal Misiura

Page 1

''Kolory Szaleństwa „!?.'' „Robimy deal z Eklektykiem – dusza na sprzedaż Czort Bies

Diabeł Takie mi rogi zrobię

Dew

Bez duszy

Bez serca. Tu panuje otchłań i wszyscy się tu zgubią, dzierżę męstwo by zostać tu jako

Ostatni .”

‘;Czarny:;.,

- ze znalezionej kartki 7 października

Szliśmy szybko przez czarną noc. Kraków i miejskie światła zostały w tle. Czułem spokój, mimo że wcale nie było dobrze. Razem z Kubą ochroniliśmy Szymona przed pobiciem. Panowie z Kazimierza byli źli, ale udało im się wytłumaczyć, że kolega za dużo wypił. Chociaż nie był pijany. Działo się coś innego i wtedy na placu pod klubem „Schizofrenia” to do nas dotarło. Ktoś wrzeszczał za nami na plantach. Szymon zatrzymał się z wściekłością. Miał ogień w oczach. Odwrócił się rozkładając wyzywająco ręce. Wyszarpnął z kieszeni latarkę i zaczął świecić w stronę jakiejś bandy. - Chodź! - warknąłem. - Nie kurwa! - odburknął, przez zaciśnięte zęby. – To już, kurwa, szukanie dymów... - pociągnęliśmy go dalej. - Nie wystawiaj się tak. chciałem mu przemówić. Nie odpowiedział. Szliśmy spory kawał w milczeniu. Musiałem zwolnić, zapomniałem że Szymon kuleje. Jakub szedł z ponurą miną. - Jaką kiedyś miałem akcję jak szedłem tą ulicą po kwasie! - zapalił się nagle Szymon. Pamiętam, że mijaliśmy jakiś czynny całą noc stragan. - Skąd to brałeś? - byłem ciekaw. - Miałem swoje źródła. - rzucił mi spojrzenie trochę podejrzliwe, trochę zadowolone. - Ktoś z twojego miasta? - Starzy znajomi. Wyszliśmy nad Wisłę. Wiał wiatr, ale przyjemny, było w miarę ciepło. W końcu październik. Siódmy października. - A tam. - wskazał latarką Szymon, siedziałem po kwasie. - Kupiłem sobie wtedy gorzką czekoladę i grejpfruty i je jadłem. I wiedziałem dlaczego je jem! Siedziałem tam na tej skarpie jak masz Wawel, pod takim reflektorem. - machał rękami zaaferowany, pokazując. - pod moimi stopami latały nietoperze. Frrru. - oczy miał jak w gorączce, ton proroka, mówił głębokim niskim głosem: - Siedziałem tam i gryzłem czekoladę jak skały, zębami. - kłapnął kilka razy szczęką. - A tu! - wskazał ścieżkę rowerową między mostami (cały czas szliśmy) – tutaj spotkałem cyklistę. Poprosiłem go, żeby dał mi się przejechać. Miał taki odjebany rower. Zostawiłem mu plecak z całym moim dobytkiem pod zastaw i pozwolił. Z całym dobytkiem i dał mi ten rower. - podkreślił - I jechałem do tamtego mostu, rozpędziłem się tak... To była taka prędkość. - kiwał do siebie głową. - I potem wróciłem do niego. Oddałem mu rower. Przezajebisty motyw. Dochodziliśmy do mostu Dębnickiego. - A tutaj!, przy tych stoliczkach siedzą sobie panowie starsi i grają w szachy. Można ich


często spotkać w lecie. Tu też byłem na kwasie. - mówił już spokojniejszym tonem z miną zawodowego przewodnika. Świecił latarką na prawo i lewo, by pokazać nam wszystko lepiej. A potem wpadliśmy do Jubilatu. Szymon dosłownie rozbiegł się po sklepie. - Wiecie co to jest za miejsce! Jacy ludzie tu przychodzą! Tutaj!, widziałem jak Andrzej Grabowski kupował alkohol! Przy tej kasie stał. Siedzieliśmy na murku nad Wisłą mając po lewej Wawel, po prawej most Dębnicki. Jedliśmy kabanos, którym poczęstował nas Szymon. Kuba zaczął mówić anegdotkę o czakramie pod Wawelem. - Tam na pewno jest czakram. - donośny głos Szymona był pozbawiony wątpliwości Patrzyłem tępo na światła odbite na wodzie i drugi brzeg. - Skąd wiesz? - zapytałem. - Ja wiem skąd! - Aha. Patrzyłem dalej. Światła ślizgały się na Wiśle. - No dobrze, Szymonie, cieszymy się, że wiesz, ale może zechciałbyś nam powiedzieć. Kuba często tak mówił. Popadał w ton filozofa zwykle gdy ledwie trzymał pion albo nie wiedział co robić. - Powiedział mi tak Karol. Ten typek, który wydawał nam pościel w akademiku. - I wierzysz mu na słowo? - udawałem zaciekawienie. Sprawdziłem godzinę, było po drugiej w nocy. - Wierzę, bo on użył swoistego rodzaju kodu informacyjnego. - Jakiego kodu? - Niewielu ludzi zna słowo „czakram”, to nie jest polskie słowo. - odparł z powagą. Potem głównie milczeliśmy. Szymon jadł kabanos i śledzie. - Może dokończysz to na kwaterze? - Po co ja będę jadł na mieszkaniu jak mogę tutaj, na świeżym powietrzu. Ja nie chcę jeszcze wracać. Będę chodził tam i tutaj i siam do rana. - pokazał rękami. - Nie mam ochoty iść jeszcze na mieszkanie. Ale ja i Kuba mieliśmy. Nie udało się nam przekonać Szymona by szedł z nami więc po długich namowach ruszyliśmy w stronę mostu Grunwaldzkiego. Trochę otępieni byliśmy. - Ej, przecież Dębnickim będzie szybciej. - stwierdził po dziesięciu metrach Kuba. Wróciliśmy się. Szymon siedział na murku i zajadał patrząc na rzekę. Oczy dalej miał rozpalone. Minęliśmy go. I wtedy wybuchnął śmiechem. To był najbardziej paskudny i obłąkany śmiech jaki słyszałem na żywo. Można było się w nim sporo doszukać. Coś takiego kojarzy się z Lśnieniem albo typem z siekierą, którego widzisz w środku nocy nad swoim łóżkiem. Szliśmy jak gdyby nigdy nic, ale zanim zacząłem gadać z Kubą, musiałem odwrócić się dwa razy. Nawet gdy byliśmy już na moście, oglądałem się czy nie idzie za nami. Gdy wróciliśmy do mieszkania, byliśmy już prawie pewni: nasz druh i współlokator zapadł na chorobę psychiczną... - Ma swoją kosę? - spytałem, staliśmy we dwójkę w przedpokoju. - Podobno zgubił, ale kto go wie. - Sprawdźmy, zostawił kurtkę. - Nie ma. - Kuba obmacał szary płaszcz Szymona. - Nie wiem jak ciebie, ale mnie przeraził ten jego śmiech… Masz obawy? - Kurwa, człowieku! Ja z nim śpię w jednym pokoju! - Dobranoc.

‘Żółty’”’;

8 października

- Człowieku, mam już tego dość. – powiedział Kuba odpalając papierosa od złej strony. „Przebudziło mnie na początku jakieś ciepło, światło, przy twarzy ale z moim snem jest ciężko wygrać więc przewróciłem się na drugi bok. Zaczynałem zajęcia po południu i chciałem poleżeć dłużej. Chwilę później obudził mnie Szymon świecąc mi latarką w oczy. Zaspany i zły powiedziałem, żeby dał mi spać, na co odparł mi, z gorączką proroka w


oczach „wiesz jak ja dzisiaj kogoś oświeciłem? Tak mu trzymałem zapałkę przed twarzą, TAK!” - powiedział w uniesieniu podnosząc dłoń na wysokość czoła i patrząc przed siebie błędnym wzrokiem. „Cieszę się, teraz weź tą latarkę, bo ci jebnę”. „To mi jebnij! To mi jebnij!” - krzyczał w coraz większym uniesieniu. „Po prostu daj mi, kurwa, spać” – warknąłem i odwróciłem się na drugi bok. Próbowałem zasnąć.”

=’Zielony’/., Przed nami rozciągał się zielony, łagodnie opadający stok nad spokojną i błękitną Wisłą. Siedziałem z Kubą na ławce. Patrzyliśmy na kajak, którym płynęły dwie dziewczyny. Powietrze było świeże. Po wodzie rozchodziły się refleksy światła. Słońce grzało, było słychać ptaki, pobliskie ławki oblegali bezdomni i menele. Ale to wszystko było jednak, jakoś obok. - To jest pojebane, ty nie wiesz, jaki to był sympatyczny i serdeczny człowiek… powiedział przybity Kuba. - Wiem, znałem go przez moment przed tym wszystkim. – odparłem. - To jest, kurwa, koszmar. - Zadzwoń jeszcze raz do tej poradni. - Dzwoniłem tam już z pięć razy. - Minęło pół godziny. Dzwoń. Kuba wziął telefon. Kajak obracał się na rzece. Jeden z bezdomnych na ławce obok wyciągnął butelczynę awansując na menela. - Tak, ja już dzwoniłem do państwa. Dotarła już ta pani, z którą chciałem rozmawiać? O, to świetnie, to dziękuję bardzo. Rzuciłem okiem na bulwar, dwaj bezdomni i menel liczyli drobne. - Kolega często traci wątek, reaguje agresją na najprostsze pytania typu: za ile będziesz gotowy albo kiedy kończysz zajęcia, ma przekonanie, że jest stale inwigilowany, nawet raz śledzono go z helikoptera… - Kuba wymieniał po raz dziesiąty tego dnia objawy, jakie zauważyliśmy u Szymona. Za każdym razem z tym samym zatroskaniem, chociaż powoli traciliśmy cierpliwość do olewających nas poradni. - Czy istnieje możliwość by przysłać kogoś do kolegi, żeby ocenił jak wygląda sytuacja? – Kuba słuchał, skrzywił się. – A co w takim razie zrobić jeśli kolega nie chce się leczyć i uważa, że jest zdrowy? – skrzywił się bardziej. – Rozumiem, dziękuję. - I jak? – zapytałem od razu. - Szymon ma najpewniej psychozę, ale nikogo nie przyślą jeśli nie wyrazi zgody. Zapytałem jeszcze co mamy zrobić, zresztą słyszałeś… - I co? – wciąłem mu się by przeszedł do sedna. - Przekonać do leczenia, albo wsadzić w taksówkę i zawieźć do szpitala. - No to, kurwa, świetnie. Zdążyliśmy tego dnia zadzwonić do trzech różnych poradni, wielokrotnie. Pierwsi zbyli nas w minutę, drudzy kazali dzwonić za cztery dni, z ostatnimi skończyliśmy rozmawiać przed momentem. Nikt nie miał recepty ani nawet pożytecznych rad. Kuba próbował dostać się też do prywatnego gabinetu psychiatrycznego… ale się nie dostał. Przyszła pora na krok, proponowany przez Wiktorię, moją dziewczynę, która była pierwszą osobą wtajemniczoną w nasze mieszkaniowe perypetie.

/Seledynowy-=:; Szymon gdzieś poszedł. Siedziałem z Kubą na balkonie, oparty o zimne kraty. - W tej chorobie jest jakieś kurewskie zło. Odbiera ci kogoś i każe na to bezradnie patrzeć. – mówił zmęczony. - Musimy jakoś działać. - Jak? Dzwoniłem już po wszystkich możliwych poradniach. Szukaliśmy pomocy w tylu miejscach… I co? Wielki chuj. – mówił z goryczą. – Dzwoniłem po wszystkich znajomych, żeby chociaż na moment wyjść na jakieś piwo, by zapomnieć na moment o poczuciu winy.


- Jakie poczucie winy, co ty pierdolisz? Przecież działamy. – Jakub się skrzywił. - Jutro jedziemy szukać pomocy w Kobierzynie. – przypomniałem. - Najchętniej bym mu wpierdolił, związał go i tam zawiózł… - To raczej nie zadziała. - Wiem, ale kurwa, powiedz mi co robić. - Pojedziemy do tego szpitala i dostaniemy się na rozmowę do jakiegoś lekarza. Jak masz jutro z zajęciami? - Do czternastej, ale jakby co, mogę nie iść. Kurwa, przez to wszystko zawalam sobie jeszcze kolejny rok na samym początku. Do tego problemy z czynszem. Wszystko jebie się na raz. - U mnie podobnie… Nie łam się, coś wykombinujemy. Pomożemy mu. - Chciałbym w to wierzyć. – odparł.

„|’Niebieski[/>… Szymon ogłosił, że w weekend ma do nas przyjechać Joanna. Joanna – jego tajemnicza dziewczyna, której nie widzieliśmy na oczy. Teraz współlokator gdzieś zniknął, mogliśmy spokojnie omówić sytuację. Zawsze za każdym razem, po każdym kontakcie z nią, jego stan gwałtownie się pogarszał. Po tym, gdy rozmawiał z nią przez telefon na Kazimierzu… Na samo wspomnienie o niej… Kuba widział to tak: „Ma się pojawić. Ciekawe czy zobaczymy ją we własnej osobie, czy puste mieszkanie i Szymona nadskakującego wyimaginowanej kobiecie. Ostatecznie zawsze po rozmowie z nią zachowuje się coraz gorzej. Jakby Joanna była symbolem tego chorego świata, który sam sobie wykreował. Tylko co wtedy, udawać że też ją widzimy, czy dzwonić od razu na pogotowie? Sam nie wiem, co byłoby lepsze. Zakładając, że istnieje i spotkała się z Szymonem musiała przecież widzieć jego odchyły… Chyba, że o wszystkim doskonale wie i bawi się nim, albo… nie, to zbyt daleko idący wniosek.” – sięgnął po drugiego papierosa oparty o kraty na balkonie.

~`Szary\’;

9 października

Betonowa droga prowadziła przez pogrążony w ciszy park. Wśród zrzucających liście wysokich drzew stały XIX-wieczne szpitalne budynki. Gdy weszliśmy głębiej, zobaczyliśmy spacerujących po ścieżkach ludzi o pustych, apatycznych twarzach. Snuli się nieobecni. Niektórzy w szlafrokach, inni w białych fartuchach, przez co ciężko było odgadnąć, którzy z nich to lekarze. Rozczochrana, starsza kobieta prowadziła dialog z drzewem. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Ani pacjenci, ani personel. Szedłem razem z Kubą do budynku izby przyjęć. Starsza, znużona lekarka przerwała nasz długi wykaz symptomów. - Wasz kolega jest chory. Po prostu chory. – ucięła. - A jaka to może być choroba? - Patrząc na opis symptomów to może być schizofrenia. Schizofrenia – powtórzyłem niemo. - Ile lat ma kolega? – zapytała lekarka. - 23. - To jest właśnie taki wiek w sam raz na schizofrenię. Wtedy najczęściej pokazuje się choroba. - A jak możemy pomóc koledze? - Wy mu nie możecie pomóc, musiałby sam zdecydować się na leczenie. W Polsce nie ma przymusu leczenia psychiatrycznego i mamy tutaj związane ręce. Dopóki nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla siebie lub otoczenia nie można nic zrobić. - Czyli dopóki nie zarżnie siebie lub nas? – upewnił się Kuba z rozpaczą i cieniem obłędu w oczach. - Jeżeli kogoś zaatakuje można dzwonić po pogotowie i zostanie skierowany na przymusowe leczenie psychiatryczne.


Przyjrzałem się swoim dłoniom położonym na białym blacie. - A jak postępować z kolegą? Może nam dać pani jakieś rady? Jakiekolwiek. Przepraszam, ale jesteśmy też już rozbici psychicznie przez całą tę sytuację. – chciał wiedzieć Kuba. - Musicie zachowywać się w stosunku do niego tak jak dawniej, ale negować to co on mówi, te wszystkie jego urojenia. Tylko musicie to mówić spokojnie. - Dobrze w takim razie, dziękujemy pani bardzo, że chciała poświęcić nam pani czas. – zakończyłem rozmowę. Wyszliśmy na biały korytarz. - Wy kurwy jebane! – ryknął związany pasami, obrócony twarzą do wózka mężczyzna. – Jebane psy! Kurwy! – wierzgał ile sił, miał but na jednej nodze, druga stopa świeciła białą skarpetką. Stojący przy noszach policjanci przestępowali niepewnie z nogi na nogę. Mężczyzna bluzgał i wrzeszczał coraz mocniej. Minęli nas obojętni sanitariusze. Krzyki nowego pacjenta słyszeliśmy jeszcze chwilę po opuszczeniu budynku. Na zewnątrz poczułem się lepiej. Normalniej.

‘’’Pomarańczowy…’, Szyby autobusu linii 244 rozbłysły w świetle zachodzącego słońca. Mrużąc oczy rozmawialiśmy o schizofrenii. Postanowiliśmy wybadać co robi Szymon. Dzwonił Kuba: - Cześć Szymon, gdzie jesteś? - Gość w dom, bóg w dom… - Czyli? - No to ty już powinieneś się domyślić jak mówię: gość w dom, bóg w dom… - Joanna przyjechała? - Taaak.

„|’Niebieski ii’;?,’ Zastaliśmy puste mieszkanie. Na żyrandolu w głównym pokoju wisiał niebieski szlafrok. Przez otwarte na oścież drzwi balkonowe wpadał wiatr, który delikatnie nim kołysał. Gdy wchodziłem do mieszkania, myślałem że to człowiek. Za kratą na balkonie rozciągała się ciemność i zarys drzew. Komodę w pokoju ozdabiała piramida z brudnych kieliszków do wina. Wszędzie panował niesłychany bałagan. Resztki jedzenia, porzucone naczynia, rozbita butelka po winie ,śmieci, rzucone ubrania, gnijące jabłko. Stałem na progu pokoju razem z Wiktorią i Kubą. Chwilę rozglądaliśmy się nie wchodząc do środka. - Może sprawdzimy dokładniej czy nie ma gdzieś noża? – zaproponowała Wiktoria. Zaczęliśmy rozglądać się po szafkach i zakamarkach pokoju. Kuba otworzył piórnik Szymona. - O kurwa. – powiedział przejęty. Podeszliśmy do niego. W środku piórnika był schowany nóż kuchenny. Czując obawy, że ktoś z zewnątrz może nas obserwować wyszedłem na balkon i wbiłem wzrok w ciemność. Patrzyłem chwilę na gęste krzaki i cienie rzucane przez drzewa. Wróciłem do środka. Popadałem w paranoję jak każdy z naszej trójki. Sprawdziłem czy drzwi są zamknięte. - Takich rzeczy nie trzyma się raczej w piórniku. – trwała nerwowa rozmowa Kuby i Wiktorii. - Rozejrzyjmy się jeszcze. Nie wiemy kiedy wrócą. – zauważyłem. Kuba zaczął oglądać szafki przy legowisku Szymona. Kumpel spał na kocach i karimacie ułożonych przy szafie. Uważał że tak mu wygodniej. We wrześniu poprosił właścicielkę by zabrała z mieszkania jedno łóżko. Po kilku minutach przerwaliśmy szukanie. Nie znaleźliśmy nic nowego, ale nóż w piórniku nas przejął. Wtedy Wiktoria wpadła na pomysł by sprawdzić jeszcze jedno miejsce. Postawiła krzesło przy legowisku. Zajrzała na wysoką szafę. Wspięła się na palce. Wyglądała na wstrząśniętą. Znalazła ołtarzyk.


`’Zielono-!!*!-niebieski’;. „Stałam na stołku i z otwartymi ustami przyglądałam się temu, co tam było. W porównaniu z chaosem panującym w całym pokoju, zrobiony na szczycie szafy ołtarzyk był jak oko cyklonu – spokojny i nienaruszony szaleństwem. Był tak bardzo nie-szalony, że budziło to aż niepokój. Czarny neseser przyciśnięty do ściany, a na nim cała kolekcja: krzyż egipski, krzyż celtycki opleciony smokiem, szklane oko i pióra, dużo piór. Gdzieś z tyłu ustawiony kieliszek, z którego w poniedziałek Szymon pił z nami wino. Z przodu Szymon położył kartkę z jakimiś obłąkanymi zapiskami, przy niej – kolorowy obrazek z nieznanym mi symbolem. Obok nesesera leżała zielona różdżka z niebieskimi wzory. Za nią panował już chaos. Zdawała się wyznaczać strefę ołtarzyka. Stanowić granicę pomiędzy sacrum, a profanum. I wtedy uderzyło mnie, że brak szaleństwa jest tu tylko pozorny. Ten ołtarzyk był okiem cyklonu… był centrum tego wszystkiego. Szacunek z jakim został stworzony przerażał. Jakby to nie schizofrenia kierowała Szymonem, jakby to było jego miejsce kultu… - przemyślenia kłębiły się w mojej głowie.” - A co jeśli on jest w jakiejś sekcie? – powiedziałam już na głos. To pytanie Wiktorii zawisło w gęstej ciszy. Nie wiedziałem co o tym myśleć ani co ze sobą zrobić. Już i tak wstrząśnięci, zaczęliśmy przeglądać notatki Szymona. Pięć kartek zapisanych chaotycznie. Litery rozbiegały się na stronach bez żadnej logiki. To w co się składały nie poprawiło nam nastroju. „Bez mojego szermierza zeznano moja różdżka

Też mogę doktryna na wyniszczenie

rozczłonkować

Amerykę

Ja wam czas odliczam A jedna Joanna

To nie moja córka I też nią nie będzie W żadnej roli

Za daleko do łba

W formie ezoterycznym Okultyzm” - strona pierwsza „Robimy deal z Eklektykiem – dusza na sprzedaż Czort Bies

Diabeł Takie mi rogi zrobię

Dew

Bez duszy

Bez serca. Tu panuje otchłań i wszyscy się tu zgubią, dzierżę męstwo by zostać tu jako

Ostatni .” - strona czwarta


Mając wciąż przed oczami nóż schowany w piórniku, postanowiliśmy przenocować u Wiktorii. Nie znaliśmy „nowego” chorego Szymona i nie mieliśmy pojęcia co może podyktować mu choroba. Lub nie choroba... Bezradność bolała najbardziej.

\|Miedziany|/_

10 października

W jasny, ciepły dzień wszystko wygląda lepiej. Tak było do czasu. Z coraz większą obawą podeszliśmy pod próg mieszkania. Szczęknął klucz. Weszliśmy do przedpokoju i przez otwarte drzwi salonu zobaczyli Szymona. Wstał z łóżka Kuby w samych gaciach: - Cześć! – był w jakimś dziwnym stanie euforii. - Cześć. Na łóżku leżała kobieta przykryta brązowym kocem. Nie widziałem jej twarzy. Tylko długie czarne włosy na poduszce. Dziewczyna usiadła. Miała na sobie koszulkę na ramiączkach i spodenki. Była strasznie zaspana. - Dajcie nam moment, Joanna musi się przebrać… - wyrzucił z siebie Szymon. Zamknął drzwi do salonu. Staliśmy tak dalej w przedpokoju. Spojrzałem na Kubę. Kamienna twarz, w oczach niepokój. Nerwowo przebierałem palcami. Przez matową szybę w drzwiach salonu widzieliśmy krzątające się sylwetki. Szymon uchylił drzwi. Weszliśmy do środka. - Kuba. - Joanna. - Michał. – wymieniliśmy delikatne uściski dłoni. Spojrzałem jej w oczy. Miała nieobecny, błędny wzrok. Po tym spojrzeniu czarnych oczu, wyczułem że mam do czynienia z osobą niezupełnie zdrową na umyśle. A może był to wynik opinii jaką o niej wyrobiliśmy sobie jeszcze przed jej poznaniem… Joanna nie była bardzo ładna, było w niej coś anemicznego, niezdrowego. Miała specyficzną urodę, prosty nos, wydatne kości policzkowe, duże usta. Nagle ktoś zapukał do drzwi. - Nie słyszałem domofonu! Jak się tu dostali?! – zawarczał Szymon robiąc parę kroków w stronę przedpokoju. Wyminąłem go przymykając drzwi do salonu i poszedłem otworzyć dobijającemu się. - Dzień dobry. Państwo są właścicielami tego mieszkania? – w drzwiach stał solidnej postury robotnik z kajetem. - Dzień dobry. Nie, tylko tu wynajmujemy a o co chodzi? – spytałem rzucając spojrzenie Kubie, który poszedł za mną. - Wymieniamy pion instalacji gazowej i musimy zrobić remont także w środku mieszkania. Chodzę po mieszkańcach i pytam czy chcą instalację żeliwną czy miedzianą. Większość wybiera instalację miedzianą, bo to jednak solidniejsza. – W drzwiach salonu pojawił się Szymon w narzuconym na grzbiet, niebieskim fartuchu z byłej pracy, przewiązany w pasie bandażem elastycznym. W tle nieruchomo jak kukiełka stała Joanna. - To może damy panu telefon do właściciela. - Tak, proszę, ja od razu zadzwonię tutaj i państwu powiem co i jak. Zadzwonił, patrzyliśmy na siebie. Pan z gazowni stał na progu i gadał z właścicielem, wyrzucając z siebie potok słów, zachwalających miedzianą, rzecz jasna droższą, instalację. - Właściciel powiedział, że weźmie miedzianą bo sam siedzi w robieniu instalacji i też się na tym zna. To będzie… - spojrzał w kajet. – 24 października, ale właściciel przyjedzie, także nie muszą państwo być. - Ja mam wtedy czas. Ja muszę tu być jak oni to będą robić. Będę nadzorować. – powiedział Szymon jakby znalazł w tym przekazie jakiś haczyk. - Tak, dobrze. – odparł pan z gazowni trochę to ignorując i poszedł sobie dalej. Zamknąłem drzwi. Wróciliśmy do salonu. Nadal wyglądał jak pobojowisko. Jedynymi zmianami był duży, turystyczny plecak Joanny, stojący przy ścianie oraz lustro przestawione na podłogę tak by odbijało się w nim łóżko Kuby, które jak widać zostało przejęte. - Chodźcie, zapalimy. – Szymon ruszył lekko poddenerwowany na balkon. – Wiercić mi tu będą, i coś zakładać. – mamrotał pod nosem. – z gazowni… Hihihi. – zaniósł się


ironicznym śmiechem. – Już ja im pokaże… zakładanie mi tu czegoś. Stanęliśmy przed kratą na balkonie. Szymon poczęstował nas papierosami. Na parapecie stał przepełniony kubek petów i pięć zmiętych pustych paczek. Dalej leżało sześć pudełek zapałek ustawionych w piramidkę. - Skurwysyny już wiedzą. Ja tak sobie nie pozwolę. Zakładać coś tu będą. Remont. Zium, zium. – Szymon wydał z siebie odgłos imitujący wiertarkę i zachichotał szaleńczo. - Będą instalację wymieniać… - powiedziałem na wszelki wypadek gdyby nie słyszał. – Zwykły pan z gazowni. - Taa, pan z gazowni… - parsknął. - To kto to był? - To nie był pan z gazowni… - Zwykły, prosty chłop. - Nie. Bo ja słyszałem ile on słów wypowiadał na minutę i zwykli ludzie nie są w stanie tego tak szybko robić. To nie był zwykły człowiek. – Szymon wypuścił chmurę dymu i zaciągnął się łapczywie ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Posłał mi złowrogie spojrzenie, przeznaczone dla ignorantów. - Nie no, Szymon, on prostu chciał coś sprzedać… - włączył się Kuba gasząc peta. - Nie. – uciął Szymon. – A wiesz dlaczego…? - Idę już, cześć. – dobiegło cichutko z salonu. Szymon odwrócił się szybko. - Idziesz już? Nie zostaniesz? - Nie. – odparła Joanna i wyszła. Szymon machnął ręką i znowu odwrócił się do nas, zaciągając się zgaszonym petem. Odrzucił go. – Tak nie jest! A wiesz dlaczego? Wiesz? – mówił wygrażając palcem, z obłędem w oczach. - Bo się kurwa panoszą! – warknął. – Pszsz! Strumień świadomości! – zrobił gest „rzucania myśli” od swojej skroni w naszą stronę. Ostatnio było to u niego częste. Pożegnaliśmy się z Szymonem i zostawili go na balkonie gdzie zaczął palić papierosy, jednego za drugim, mówiąc coś do siebie. Gdy wychodziliśmy posłał mi przeciągłe, wrogie spojrzenie. Czuliśmy się jak dezerterzy, zostawiający przyjaciela na z góry przegranej pozycji.

-Biało—zielonkawy- ‘;…. - Gdy później przyszedłem do mieszkania, Szymona już nie było. Była za to jego komórka. Spisałem sobie numer do Joanny. Tak poza tym zostawiła kosmetyczkę w łazience i znalazłem tam jakieś leki. Mam ich nazwy na komórce. – zaraportował Kuba. Siedzieliśmy u Wiktorii. Po „wstukaniu” nazw w Google-ach, wiedzieliśmy już od czego są te leki. - Psychotropy na depresję i leki na serce. – podsumowała Wika. - Oni ostro walą w kocioł… - zauważył Kuba. – Ciekawe co się stanie gdy zmiksuje się te leki z wódą. Razem z nim poszedłem na wywiad do pobliskiej apteki. Stojąca za ladą starsza pani w białym kitlu posłała nam powłóczyste spojrzenie i poprawiła okulary. - Jeśli zmieszamy takie leki z alkoholem, na przykład z winem, mogą one przynieść efekt zupełnie odwrotny. - Czy to niebezpieczne dla zdrowia? – spytałem z troską w głosie. - Tak, na pewno nie pomaga. Chcieliśmy działać, tylko brakowało już pomysłów. Wszystko byleby wyciągnąć go i nas z obłędu. - To gówno jest zaraźliwe. Poza samym chorym niszczy wszystkich dookoła. – stwierdziłem. - Jakby chciało by został sam. I co my możemy tu zrobić? – zapytał Jakub. - Najlepiej sprowokować go i zadzwonić po pogotowie, jeśli zrobi się agresywny. –


powiedziała Wiktoria. - Ale jest Joanna… Kim ona właściwie jest? Musi widzieć, że zachowanie Szymona nie jest normalne. - Myślę, że ta suka się nim bawi i to wprowadza go w coraz gorszy stan. – stwierdził Kuba. - Nie, ona po prostu jest jebnięta. - Jeśli będzie przy wezwaniu pogotowia, może zaprzeczać wszystkiemu co powiemy sanitariuszom. I wtedy nic nie zdziałamy. – zamyśliła się Wiktoria. - Ale spróbujemy z tą prowokacją? – upewniłem się. - Trzeba coś zrobić i to szybko. Kuzynka studiująca psychologię, mówi że w schizofrenii najbardziej liczą się pierwsze tygodnie po rozpoznaniu choroby. Im szybciej zacznie brać leki, tym większa szansa, że wróci całkowicie do normalności. – dobiła nas Wiktoria. – Zakładając, że to schizofrenia. - Przydałby się ktoś jeszcze, najlepiej słusznej postury. – zauważył ponuro Kuba. - Zadzwonię do Pawła. – przyszło mi do głowy.

^^^Purpurowy^^^^^ Otworzyliśmy drzwi i zagłębili się w ciemność mieszkania. Nie było nikogo. Tylko szlafrok kołysał się na żyrandolu. Gdy włączyliśmy światło w salonie, naszym oczom ukazała się purpurowa płachta rozłożona na podłodze. Na niej leżały rozrzucone kości do gry. Wzdłuż krańców płachty biegł wzorek ze złotej nitki. Obok, na ziemi leżały dwa kuchenne noże i kostka jakiegoś ptaka. Przy szafce były buty Szymona. Klapki też zostawił. Wyszedł na bosaka w październiku. - …i tak wygląda sytuacja. – podsumowałem, gdy razem z Kubą i Wiktorią skończyliśmy opowiadać naszemu gościowi o całej „sprawie”. - No ładnie, kurwa… - parsknął wstrząśnięty Paweł, ściągnięty na wypadek, gdyby była potrzebna pomoc. Może Szymon wyjdzie z równowagi i zajdzie potrzeba by go obezwładnić do czasu przyjazdu karetki… Czekaliśmy przez ponad godzinę i nie przyszedł. Paweł musiał iść. Zastanawialiśmy się przez chwilę co robić dalej. - Chodźcie, zapukamy do sąsiadki. Może widziała coś dziwnego albo kiedy wyszli... – padł pomysł. Pukaliśmy dość długo. Nikt nam nie otworzył. Wyszliśmy przed blok. Wkoło panowała ciemność. W oknie sąsiadki paliło się światło. - Jak myślicie, Szymon odwalił coś takiego, że teraz ta biedna kobieta boi się nam otworzyć? - rzuciłem. - Całkiem możliwe. - szepnął Kuba, patrząc na jedną z ławek. Zobaczyłem na niej samotną postać. Czailiśmy się próbując rozeznać czy to Szymon. W końcu zdecydowaliśmy się przejść obok. To nie był on. Ruszyliśmy dookoła bloku mając oczy dookoła głowy. Zwracaliśmy uwagę na każdy zakamarek, rozłożyste krzewy, miejsca ukryte w cieniu drzew. Reagowaliśmy na każdy, najmniejszy szmer. Ogarnęła nas psychoza. - Gdzie mógł pójść Szymon? – myślała na głos Wiktoria. Przeszliśmy przez ciężkie, drewniane drzwi i znaleźli się w holu wyłożonym białymi, kafelkami. Światło było upiornie zimne, co w połączeniu ze zniszczonymi ścianami i drugą parą zamkniętych stalowych drzwi u szczytu schodów tworzyło przytłaczającą scenerię. Po prawej zobaczyliśmy okienko pustej dyżurki. Stalowe drzwi zamknięto na głucho. Za osadzonymi w nich dwoma prostokątnymi szybkami pojawiły się twarze policjantów. Po chwili do dyżurki wszedł wąsaty funkcjonariusz: - Tak? - rzucił lekceważąco, nie patrząc na nas. - Mamy taki problem z kolegą, zniknął z mieszkania, wyszedł bez butów i chcieliśmy się dowiedzieć czy nie został przypadkiem zatrzymany. Martwimy się o niego. - Nazwisko?


- Szymon P…. Policjant zniknął. Po chwili wrócił trzymając w ręce jakąś kartkę. Widzieliśmy jego profil w smudze światła zza otwartych drzwi dyżurki prowadzących gdzieś do trzewi komisariatu. Poczułem się jak intruz uwięziony w przedsionku fortecy. - Nikogo takiego nie zatrzymano. - rzucił wracając do okienka. - Chcemy jeszcze zapytać... - zaczęła Wiktoria zmęczonym, zrozpaczonym tonem. - …bo my mamy taki problem z kolegą. On jest chory psychicznie i boimy się go. Jego notatki, które znaleźliśmy są bardzo niepokojące... - Po prostu się boimy i nie wiemy już co mamy robić, gdzie iść. - wciął się Jakub. – Poza tym martwimy się o niego, by nic mu się nie stało. - …mam nawet zdjęcia tych notatek jakby chciał pan zobaczyć. - kontynuowała Wiktoria. - Naprawdę nie wiemy już co mamy robić. - zakończyła ze łzami gromadzącymi się w oczach. Pomyślałem, że trzeba było jej nie mieszać do tego wszystkiego, ale potrafi być bardzo uparta. - Proszę dzwonić na pogotowie. - uciął policjant. - Jeżeli wam groził, możecie złożyć zawiadomienie o przestępstwie. - I co wtedy z nim się stanie? - Trafi do aresztu. Potem rozpocznie się proces. - My nie chcemy go zamknąć tylko mu pomóc! - w tonie Szymona przebrzmiewała rozpacz. - Wiec proszę dzwonić na pogotowie. - zakończył rozmowę zmęczony nami policjant.

[Szaro-szaro-czarny [[‘;’ Wracaliśmy z komisariatu. Tramwaj mknął przez nocne Podgórze. Siedzieliśmy z przodu. Patrzyłem na długi niebieski korytarz, za którego oknami przesuwały się obrazy nocnych ulic, kamienic, jasnych witryn. Gdy tramwaj zakręcał przestawałem widzieć ludzi siedzących na krańcu taboru. Później znowu wracali. - Ta książka jest wspaniale napisana. – rzuciłem. - Tak, ma znakomite zwroty akcji. – podjął Kuba. - Cały czas trzyma w napięciu. – wtrąciła Wiktoria. - Suspens jak u Hitchcocka… - Tylko kto ją pisze? Wylądowaliśmy pod Jubilatem i postanowili kontynuować poszukiwania. Mieliśmy nadzieję, że może Joanna i Szymon siedzą gdzieś na ławce, przy lubianych przez niego bulwarach. Dlaczego ich szukaliśmy? Chcieliśmy rozwiązania, konfrontacji z niszczącą Szymona i nas chorobą? Zaciągnąć go do mieszkania bo „się przeziębisz”? Nie wiem już sam. Działaliśmy w amoku, zmęczeni i na skraju wyczerpania psychicznego. Wiktoria zastrzegła swój numer w telefonie i wklepała na szybkie wybieranie numer Joanny. Gdybyśmy zauważyli parę wyglądającą jak oni, mogliśmy zadzwonić i sprawdzić. Ruszyliśmy bulwarami w stronę Wawelu. Pomimo późnej pory było na nich mnóstwo ludzi. Rozproszone grupki młodych pijących piwo, niedobitki turystów, ludzie na romantycznych spacerach pod krakowskim smogiem… Szliśmy wypatrując. Wlepiałem wzrok w każdą mieszaną parkę, oblegającą murki, ławki, skrawki trawy nad Wisłą… Nie było ich tam. Przekręciłem klucz w zamku i niczym spec-służby wkroczyliśmy do mieszkania robiąc szybkie rozeznanie w terenie. Nadal pusto. Przyćmione światło w pokoju męczyło wzrok. Czekaliśmy w ciszy, zmęczeni, w sumie nie wiedząc co chcemy osiągnąć i na co czekamy. Sprowokujemy Szymona do ataku, i zadzwonimy po pogotowie jak planowaliśmy, przy zapraszaniu Pawła? Powiemy mu, że ma się leczyć i skończy się tak samo? I jeszcze Joanna… Siedziałem razem z Wiktorią na moim łóżku z widokiem na przedpokój. Kuba leżał na podłodze, oparty o szafę. Nie chciało nam się gadać. Nasłuchiwaliśmy kroków na klatce, szmerów przy drzwiach. Tak


upłynęła godzina. Wziąłem długopis i kawałek kartki by się czymś zająć. Zacząłem pisać o tej całej „akcji”. Minęła druga godzina. Zdecydowaliśmy nie czekać dłużej. Pojechaliśmy nocować do Wiktorii. Gdy szliśmy na przystanek, odrobinę zeszło ze mnie napięcie, myślę że z nas wszystkich.

!Tęcza

‘;.,’

11 października

Przed południem mentalnie szykowaliśmy się na bitwę. - Dzisiaj to wszystko się rozwiąże. Musi wreszcie… - Przyjdziemy i zadzwonimy na pogotowie. Gdy zobaczą ten rozgardiasz i notatki, będą musieli nam uwierzyć… - westchnęła Wiktoria. Otworzyłem drzwi i wkroczyliśmy do mieszkania. Chaos i bałagan jak zwykle. Lecz tym razem byli. Joanna znów dopiero się przebudziła. - Hej. – przywitał nas Szymon i przedstawił sobie dziewczyny. Stanęliśmy przy otwartych drzwiach balkonowych. - Gdzie wczoraj byliście? – spytał Kuba. - A biegaliśmy po całym mieście. To były takie motywy, takie motywy… Kości powiedziały nam dokąd iść! A w ogóle patrzcie co sobie kupiłem! – ściągnął leżącą teraz na łóżku czerwoną płachtę i założył ją sobie na ramiona. – Peleryna husarska. – powiedział z dumą. Joanna siedziała na łóżku, przyglądając nam się obojętnie. – I patrzcie jaką kosę sobie kupiłem! – wyciągnął w naszą stronę solidny nóż obosieczny o długości ostrza sięgającej 30 centymetrów. Kątem oka zauważyłem uśmiech na twarzy Joanny. Szymon machnął nożem. – Chodź tu, pochyl głowę! – rzucił radośnie do Kuby, który odruchowo przyjął gardę. – No chodź. Tępy jest… – Delikatnie postukał go nożem w głowę. Kuba zrobił morderczo-pobłażliwą minę. Joanna zaśmiała się. - Pokaż tą kosę. – poprosiłem. Podał mi ją. Przebiegłem palcami po ostrzu. Był rzeczywiście tępy, w ogóle nienaostrzony. – Fajny. – oddałem go właścicielowi. - Muszę pójść go naostrzyć, ale jak coś, to tak będę nim walczył. – pchnął kilka razy powietrze. Faktycznie, czegokolwiek by nie mówić, jego kosa miała ostry szpic i dużą siłę przebicia. Mogłaby bez większego trudu przejść przez żołądek i wyjść z drugiej strony. Popatrzyliśmy po sobie. Czy to ten moment? Dzwonić? Wtedy Szymon zaczął sprzątać. Z niesamowitym wigorem zaczął zbierać z pokoju śmieci, układać wszystko, porządkować szafki. Stałem tak, patrząc na to i poczułem zwątpienie – jak można mierzyć się z bogiem, który słyszy twoje myśli… A potem padło hasło: „będziemy jeść” i Szymon zaprezentował nam siatkę, w której były butelki wywarów na żurek i barszcz czerwony. Razem z Wiktorią i Kubą podjęliśmy się zadania stworzenia czegoś jadalnego. Zaszyliśmy się w kuchni by móc „knuć” co dalej lub przynajmniej odetchnąć. W mieszkaniu tętnił obłęd. Gdy Szymon wpadał do kuchni nadal ogarnięty szałem sprzątania, wydawało mi się, że powietrze zaczyna wibrować. Wiktoria i Jakub, przyznali, że czuli to samo. Pilnowałem by w czajniku cały czas był wrzątek. Może to paranoja, ale było mi łatwo wyobrazić sobie Szymona, który zaślepiony chorobą, wpada do kuchni i wbija komuś „kosę” między żebra. Joanna wymknęła się chyłkiem, nie wiadomo kiedy. Po prostu wyszła bez pożegnania. - Coś się stało, że tak uciekła? – zapytałem Szymona gdy wpadł do nas. - Nie, ona po prostu musi poznać moje wszystkie diabły i… - zrobił pauzę na namysł. - … nie jest na to do końca gotowa. – odparł znowu wychodząc z kuchni kończyć porządki. Po chwili my też przeszliśmy do salonu zostawiając zupy na gazie. Miejsce było nie do poznania. Szymon przeniósł do pokoju kozetkę z kuchni. Usiadłem na niej razem z Wiktorią, Kuba spoczął na łóżku. Szymon wciąż się kręcił. Właśnie ustawiał lustro na półeczce. - Szymon, co robisz? – zaciekawiła się Wiktoria. - Ustawiam lustro tak, by promienie słońca odbijały się od niego o świcie i padały na twarz Jakuba, gdy będzie spać zmęczony i będzie takim tęczowym chłopcem… Siedzieliśmy przez moment w milczeniu. Opuściłem głowę. Wiktoria zaczęła o czymś mówić z Szymonem, nie słuchałem. Na mojej dłoni pojawiło się tęczowe światło.


Patrzyłem na nie przez chwilę nie wiedząc czy tracę rozum. Podążyłem za paskiem tego światła, które padało na zagłówek jakubowego łóżka i lizało ściany. Pryzmat! – zdałem sobie sprawę. Promienie słońca padające przez szybę rozszczepiały się i odbijały od lustra. Po obiedzie wyszliśmy z mieszkania. - Co to kurwa było? – pierwsza myśl, w której stanowiliśmy jedność. Nawet nie wiem kto z nas to powiedział. Po pozbieraniu się zaczęliśmy naradę. Wiktoria wpadła na pomysł, by zadzwonić do Joanny. „Cześć. Z tej strony Wiktoria, dziewczyna Michała, współlokatora Szymona. Poznałyśmy się dzisiaj. Dzwonimy bo chcielibyśmy się z tobą spotkać i porozmawiać. Martwimy się trochę o Szymona, bo dziwnie się ostatnio zachowuje. Moglibyśmy spotkać się dzisiaj gdzieś na mieście? Tak? Wiesz gdzie jest pijalnia na Szewskiej? To może pod kościołem Mariackim? Tak, to ok. O 12? Nie? To o której ci pasuje? 14? Ok. To o czternastej pod kościołem Mariackim. To pa, dzięki, cześć.” - zakończyła rozmowę Wiktoria.

Dwie bramy Mieliśmy sporo czasu do spotkania z Joanną. Jak go spożytkować? „Jak trwoga to do Boga…” – może tam nas nie oleją, dadzą jakiegoś psychiatrę, by zweryfikować rzekome opętanie czy coś… Słoneczny dzień nie sięgał w głąb bramy kurii. W cieniu i chłodzie szukaliśmy żywego ducha. W otwartych drzwiach kanciapy, zobaczyliśmy starszego pana. - Szczęść Boże. Chcielibyśmy porozmawiać z jakimś księdzem, najlepiej egzorcystą. - Tu dziś nikogo nie ma. – odparł. – Niech państwo pójdą do Franciszkanów. To jest po drugiej stronie ulicy. Jak państwo pójdą wzdłuż muru bazyliki, to dojdziecie do furtki. W kolejnej bramie powitał nas młody zakonnik. Wiktoria zaczęła mu wyjaśniać sytuację: - Nasz kolega, współlokator, zaczął bardzo dziwnie się zachowywać. Znaleźliśmy u niego w pokoju na szafie ołtarzyk z okultystycznymi symbolami. Cały czas mówi coś o swoich diabłach (może delikatne nagięcie faktów). – Wiktoria wymieniała jeszcze chwilę i pokazała bratu na swojej komórce zdjęcia ołtarzyka. - Ja nie wiem, co mam robić, ja tu jestem pierwszy dzień na furcie. – zaczął przejęty. Zniknął gdzieś, zapytać kogoś. Wrócił. Próbował się dodzwonić do jakiegoś księdza. Do pokoju z okienkiem wszedł inny młody brat. - Przyszło trzech dobrych ludzi i potrzebują pomocy. – zaczął odźwierny. Przez chwilę rozmawiali. W końcu brat przepraszając nas poradził: - To jest furta seminarium, ale jak pójdziecie trochę dalej, wzdłuż klasztornego muru, dojdziecie do furty klasztornej i tam ktoś powinien wam pomóc. - I tak dziękujemy. – przynajmniej potraktowano nas tu poważnie. - Z Bogiem. Niech wam się uda coś zdziałać, pomodlę się za kolegę.

Krul nadchodzi Straciliśmy trochę czasu i postanowili od razu pójść pod kościół Mariacki. Pośród tłumów turystów, którzy napawali się rynkiem i dokarmiali gołębie, czekaliśmy, nieobecni, na


Joannę. Przyjdzie, nie przyjdzie…? Co, jeśli przyjdzie z Szymonem…? Był jasny, piękny, ciepły, październikowy dzień. Czuliśmy się trochę jak w filmie szpiegowskim czekając i wypatrując. I nagle podszedł do nas car Rosji. - Dzień dobry, jestem carem Rosji. – zaczął ze wschodnim akcentem. Nie zdziwiłem się. Byłem zimną, chodnikową płytą… Zimnym, pozbawionym psychiki, obojętnym kawałkiem deptanego chodnika. – Jestem prawdziwym carem Rosji i ja mam taki plan, ja tu zbieram podpisy, chcę założyć partię. Już tu podpisali ludzie. Teraz możecie się nie zgodzić, ale jak ja dojdę do władzy to kto się nie zgodzi to będzie kara śmierci. – mówił. Był wielkim miśkiem z tępawym wyrazem twarzy. - Bo to jest dobre. Mądre. Będzie praca wszystkim. Płaca minimalna wysoka, a płaca maksymalna sprawiedliwa. – Podał nam ulotkę zatytułowaną „Ruh Krula Novoczesnego”. Przyglądałem się mapce, na której Rosja rozciągała się po Berlin zajmując poza Polską, Bułgarią, Słowacją, Czechami i krajami nadbałtyckimi, także Węgry. - Nie, dziękujemy… Jeden schizofrenik wystarczy. - „płyta chodnikowa… Powtarzaj to sobie…” Car odszedł od nas do kolejnej grupki. Wtedy jak z podziemi wyrosła przed nami Joanna: - Cześć.

Wszystko w porządku Weszliśmy do pijalni i usiedli przy stoliku. Gdy wróciłem od baru wszyscy nadal milczeli. Joanna wydawała się być przytłoczona. Zachowywała się nerwowo. Czasami spoglądała w przestrzeń jakby była na haju. Zaczęliśmy niewinnie, jakoś o poznawaniu dziewczyny współlokatora, a potem przeszli do sedna: - Chcieliśmy się z tobą zobaczyć, bo martwimy się o Szymona. – mówiła Wiktoria. – ostatnio zaczął się dziwnie zachowywać. Nie zwróciłaś na nic takiego uwagi? - Nie, nie wiem. – odparła ze zmieszanym uśmiechem. Próbowaliśmy delikatnie poobracać ją na wszystkie strony. Nic to nie dało. Zaprzeczała, wzruszała ramionami, rozglądała się jakby chciała uciec. Była trochę nieobecna. Wtedy Wiktoria zaproponowała jej papierosa i rozmowę w cztery oczy. To był strzał w dziesiątkę. „Stałam z nią tam. Powiedziała mi, że czuje się trochę jakby stała obok siebie. Przez chwilę gadałyśmy o jakiś pierdołach. Zapytałam jak długo się znają z Szymonem. Powiedziała mi, że miesiąc. Zapytałam czy nie zauważyła że dzieje się z nim coś złego bo widzimy, że jest pobudzony, nie śpi, żywi się tylko orzechami. Ona zaczęła pierdolić, że nie, nic takiego nie widzi. Ma tak, że nie może z nim długo wytrzymać, ale nic złego nie zauważyła. To że żywi się orzechami to widziała, ale nic poza tym. Sama bierze leki na serce i na głowę (użyła dokładnie tego słowa) i za jego namową postanowiła je odstawić. Gdy mi to powiedziała, zapomniałam się aż zaciągnąć. – Potem starałam się nie mówić już żadnych konkretów bo zobaczyłam że to wszystko jest jakieś podejrzane. Ale Joanna zaczęła opowiadać, że wczoraj byli w Galerii Krakowskiej i Szymon biegał tam na bosaka i rozbierał manekiny. Napomknęła, że zgubił gdzieś różdżkę i szedł po ulicy krzycząc: „gdzie jest moja podpora?!” – no zupełnie normalne zachowanie, nic mu nie jest… Walnęła jeszcze, że jeździł jej nożem po brzuchu i pokazywał jak nim zabić, ale powiedział, że nic jej nie zrobi i ona mu wierzy, więc wszystko spoko…” – streściła nam Wiktoria, gdy wróciły do środka i pozwoliliśmy już zmyć się Joannie.

Dwie bramy II Po tej rozmowie, nie wiedząc co ze sobą zrobić, wróciliśmy na plac Wszystkich Świętych, by odwiedzić właściwy klasztor Franciszkanów. - Mamy problem z naszym współlokatorem. – zaczął Jakub. Nie wiemy już co robić, gdzie iść po pomoc… - później szło mniej więcej jak wcześniej, w poprzedniej bramie. - Tu jest taki ksiądz, który zajmuje się sektami… - mnich w okularach na okienku sprawdził coś w dużym kajecie. – Numer 17, proszę zadzwonić z tego telefonu. – wychylił się z okienka i wskazał nam aparat wiszący na ścianie. Dzwoniliśmy dwa razy przebierając nogami.


- Nikt nie odbiera. - Dziwne, chyba był. – Teraz on spróbował się dodzwonić z komórki. – Musiał wyjść. - Dobrze, a moglibyśmy się gdzieś indziej zwrócić o pomoc? – mina Kuby mówiła wszystko. Mnich poszperał w kajecie i poczęstował nas numerami do ośrodka wyciągania z sekt, działającego jeden dzień w tygodniu. W czwartek. Nie mieliśmy pięciu dni… Dostaliśmy jeszcze numer do poradni psychiatrycznej, z której już w zeszłym tygodniu przestano odbierać nasze telefony. Gdy i to nas nie zaspokoiło, odesłał nas do pobliskiego klasztoru Dominikanów. W rzeczonym klasztorze otworzył nam siwy, zasuszony staruszek w habicie. - Mamy problem. Podejrzewamy, że nasz kolega może być opętany. – walnęliśmy prosto z mostu. Mnich odpowiedział coś zbywającego, ale mówił tak cicho i niewyraźnie, że nie udało nam się rozszyfrować o co chodzi. Nachyliliśmy się ku uchylonym drzwiom, by lepiej usłyszeć. Powtórzył. Nie pomogło. W każdym razie nie mógł nam pomóc.

Obawy Wracaliśmy z placu Wszystkich Świętych w głębokim rozczarowaniu każdą działającą w naszym kraju instytucją. Wtedy zobaczyliśmy stojące przy ulicy dwa radiowozy i poważnie wyglądających policjantów. - Chodźcie, kurwa, stróże prawa, muszą nam pomóc! – rzuciła Wiktoria już idąc w ich stronę. Przecięliśmy drogę i podeszli do jednego z radiowozów. Wiktoria stanęła przy otwartej szybie, za którą na siedzeniu kierowcy siedział policjant około pięćdziesiątki. - Nie wiemy już do kogo się zwrócić i patrzymy policja, to myślimy, że muszą nam pomóc. – zaczęła ze łzami w oczach. 10/10 za zwrócenie na siebie uwagi. Policjant wychylił się ku nam. – Nasz współlokator jest chory, lekarze podejrzewają schizofrenię. Jego stan się pogarsza. I my po prostu… - tutaj popłynęły łzy. - …nie wiemy co robić. Wszyscy nas odsyłają. Nawet poszliśmy do klasztorów i tam też nas zbyli i nie wiemy już gdzie szukać pomocy. Boimy się już po prostu. On jest niebezpieczny i ma nóż i teraz już po prostu nie wiemy czy on nas nim nie zadźga jak pójdziemy spać… - zacząłem podziwiać jej grę aktorską i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że ona wcale nie gra. Zaszlochała. - To trzeba zwrócić się do jego rodziny. – odparł policjant. - Jego cała rodzina mieszka i pracuje za granicą. – wtrąciłem się. - W telewizji jak coś się stanie, ktoś kogoś zamorduje i się zabije zawsze jest pytanie, gdzie byli ludzie dookoła i dlaczego nic nie zrobili. Ale nas po prostu nikt nie chce słuchać. – rozpłakała się Wiktoria. Policjant w radiowozie patrzył na nas trochę ogłupiały. Obok nas stanął drugi funkcjonariusz i przysłuchiwał się z kamienną twarzą nic nie mówiąc. Był niższy stopniem i liczył na przełożonego. - Sprawa jest poważna, mamy obawy, że on zrobi komuś krzywdę. – podjął Kuba. - No wie pan, ja mam tak samo obawy, że kolega… – wskazał na stojącego przy nas policjanta. - …mnie uderzy i nic z tym nie robię. - Tak to pan może sobie pierdolić. – zawarczał Jakub, któremu nie podeszło to poczucie humoru. – Człowiek przychodzi po pomoc a pan mnie zbywa jakimś pierdoleniem. – gliniarzowi opadła szczęka. Nie zdołał nic odpowiedzieć, bo Jakub odchodził już zdecydowanym krokiem, wściekły jak mało kiedy. – Nic dziwnego, że w tym kraju tak nie lubią psów. – doleciało do nas. Wiktoria ruszyła śladem Kuby. Do mnie zdążyła dotrzeć jeszcze zmieszana odpowiedź policjanta, który mówił chyba bardziej do siebie: - Dobrze, można i tak, skoro uniósł się pan honorem i sobie poszedł zamiast rozmawiać… - SB-ek jebany! – rzucił wściekle Jakub, gdy dogoniliśmy go z Wiktorią. Zadzwonił telefon. - Tak? – odebrał wciąż nabuzowany. – No, ok. Tak, to super. Cieszę się. - Kto? - Szymon. „Zrobiłem małe przemeblowanie i podzieliłem salon na moją część i twoją część. Takie jing i jang.” – zacytował wzburzony. - Co?? – zwątpiła Wiktoria. - Jing i jang to ja mu, kurwa, zrobię na mordzie. – rzucił Kuba. Mimo powagi sytuacji


śmialiśmy się z tego długo. Wracaliśmy do mieszkania tramwajem. Za oknami przesuwały się kamienice i ciemniejące z każdą chwilą niebo. Kuba rozmawiał przez telefon, szukał kogoś kto pomoże nam dzisiaj w skierowaniu Szymona na choćby i przymusowe leczenie. Udało mu się ściągnąć Jaśka.

>>Fioletowy<<<*’;., Wtargnęliśmy do mieszkania. Włączyłem światło. Rozejrzałem się po pustym i obco czystym metrażu. Szymon przestawił jedną szafkę w salonie. Poza tym jing i jang objawiało się tylko śrubką leżącą na dywanie. Jasiek, któremu zdążyliśmy opowiedzieć o sytuacji, od razu przeszedł do rzeczy: - Tak na początek, macie jakieś noże, widelce, tłuczki w kuchni? Mieliśmy. - To trzeba je stamtąd zabrać i gdzieś schować. Wrzuciliśmy to do skrzyni na pościel pod moim łóżkiem. W salonie postawiliśmy przy ścianie kij od mopa. Miał być w zasięgu ręki, gdyby Szymon wpadł w furię i się na nas rzucił. Zawsze to jakaś dłuższa broń. Jasiek rozsiadł się na kanapie z plecakiem przy kolanach. Miał w nim młotek, tak na wszelki wypadek. Na twarzy bezwzględny, pogodny spokój. Czekaliśmy. Minęła godzina. - Co jeśli w ogóle nie przyjdą, albo przyjdą znowu o 4 nad ranem? - Kuba był zawsze optymistą. - Wtedy dupa, ale póki co jest za wcześnie by tak myśleć. - odparłem. Po kolejnych trzydziestu minutach wszystkich dopadło zwątpienie. - Dobra, tak czekamy, siedzimy, nudzimy się. Szymon może w ogóle nie przyjść... zaczął Jasiek. - Można zrobić tutaj po prostu taką małą imprezkę. Pójść do sklepu po coś do picia... Wiktoria ma w końcu urodziny. Jest okazja. - Tak, miała urodziny. Najlepsze w życiu, a na pewno najciekawsze. Prezent nie podlegał reklamacji, a nawet jeśli, Wiktoria zwyczajnie chciała pomóc. Po kolejnych piętnastu minutach czekania, pomysł Jaśka wydawał się coraz lepszy. Przyszli gdy kończyliśmy pić drugie piwo. Usłyszeliśmy kroki i głosy na schodach. Po chwili szczęk zamka. - Sprowadzam korowód! - zawołał Szymon. Wszedł do pokoju z gorączką w oczach. Za nim była blada jak ściana Joanna i jakaś nieznana nam brunetka. Po chwili przedstawiła się jako Agnieszka. Szymon poprzestawiał stół i ławy. Z siatki wyjęli wódkę i zaginioną zieloną różdżkę. Rozsiedli się. - Możemy zgasić to światło? - spytała anemicznie Joanna, mrużąc oczy. - Będzie ciemno. – zauważył Jasiek. - Masz światłowstręt? - zapytałem. - Razi mnie. Szymon wyciągnął z szafy swój roboczy fartuch i owinął nim klosz lampy. W pokoju pociemniało. Światło zrobiło się granatowo-fioletowe, przytłumione. Zaczęły się rozmowy. Nasza siedząca na kanapie czwórka miała poczucie klęski. Gdy przeszedłem z Wiktorią do drugiego pokoju, powiedziała przyciszonym głosem: - Jesteśmy pod wpływem... teraz jeśli wezwiemy pogotowie albo policje mogą nam po prostu nie uwierzyć gdy przyjadą. I przyszła ta laska, co daje kolejnego świadka po stronie Szymona, bo chyba jest z nimi. Zjebaliśmy, że aż przykro i tyle. - w jej tonie było zmęczenie i rozpacz. Miała łzy w oczach. Nie wiedząc co mamy robić wróciliśmy do towarzystwa. - Co gryzie? - zapytała Joanna patrząc na nas zaskoczona.


- Eee? - ktoś z naszej czwórki wyraził wątpliwości. - Coś mnie ugryzło. - wyjaśniła zmieszana. Nikt nie miał pojęcia co to mogło być. Impreza trwała. Joanna piła wódkę z gwinta, do spółki z Szymonem, obracającym w palcach różdżkę. Nasza czwórka rozmawiała i popijała piwo, ale czułem napięcie. Na balkonowej palarni zaczęły się zaś wiązać różne rozmowy za plecami Szymona, który jak się zdawało tracił kontakt z rzeczywistością. Był centrum wydarzeń jak stary, słaby i podatny na sugestie król, otoczony przez spiskujących dworzan. Jedna z rozmów, w których brałem udział wraz z Jakubem, Wiktorią i Agnieszką brzmiała tak: - Mój chłopak jest damskim bokserem. - mówiła Agnieszka ze smutnym uśmiechem. Sama się nauczę boksu, żeby mu wpierdolić. – przyjęła udawaną gardę. - To czemu z nim jesteś? - No tak właśnie jest już z zakochaniem, myślałam że się zmieni. Oto chodzi, że właśnie zawsze wiąże się ktoś lepszy z kimś gorszym i ten lepszy ma nadzieję, że odmieni tego drugiego. - mówiła dalej tonem w stylu opery mydlanej. - Poza tym Jarek, mój chłopak, prowadzi kursy z uwodzenia, zajmuje się tym zawodowo, ale nie zapomina też o praktyce... Zdradza mnie. Przyjeżdża do Krakowa wyrywać laski. – z ust nie schodził jej smutny, fałszywy uśmiech. Nachylała się by lepiej prezentować swój i tak głęboki dekolt. - A chłopak Joanny mówił mi, że tak będzie, że to jest taki koleś. - skończyła. - To Joanna ma chłopaka? - zapytaliśmy jednocześnie, a ona zamilkła nerwowo się uśmiechając. - A nie, to kolega Joanny, bo ja mówię o swoim chłopaku, cały czas. – powiedziała zmieszana. - Idziemy się napić? - zapytała i nie czekając na odpowiedz wyszła z balkonu. Spojrzeliśmy na siebie w stylu: „?!”. Chwilę później Agnieszka i Joanna wyszły na balkon. Gdzieś dzwoniły. Dołączył do nich Szymon. Wkrótce okazało się, że pod blok przyjdzie chłopak Agnieszki. Dziewczyny musiały przedstawić go już wcześniej w jak najgorszym świetle Szymonowi, który wpadł w szał: - Niech tu przyjdzie! Zajebię gnoja! - zawarczał, zaciskając szczęki i błądząc oszalałym wzrokiem. Mimo tego Joanna i Aga zawołały go nawet do telefonu by rozmawiał z Jarkiem. Po krótkiej rozmowie okazało się, że będzie już za moment. - Może to faktycznie jakaś sekta? - Chodzi ci o tego typa, co przychodzi? - otarłem zmęczenie z powiek. Staliśmy z Jakubem oparci o poręcz balkonu. Co jakiś czas obracaliśmy się by nikt nas nie zaskoczył. Mówiliśmy szeptem. - Tak. No i jeszcze ta Aga, w co ona, kurwa, gra? Kto to w ogóle jest? I jeszcze „chłopak Joanny”… - Nie wiem, ale dla mnie jest jasne, że nakręcają Szymona. Widzą w jakim jest stanie. Gdy wróciliśmy Szymon wyciągnął zza paska z tyłu spodni swoją kosę. - Ja mu kurwa, takiego Gandalfa odpierdolę jak przyjdzie! - zaczął ryczeć machając nożem nad Jaśkiem, który spokojnie, z uśmiechem leżał rozwalony na kanapie. Trzymał na kolanach plecak a w nim rękę zaciśniętą na trzonku młotka. Mogliśmy dzwonić na policję już wtedy, ale podświadomie odkładałem piekło, jakie by to wywołało. I nie tylko ja. Każdy bał się wziąć odpowiedzialność i zacząć dowodzić. Szymon potrzebował pomocy. A w tym momencie pomoc mogła zapewnić tylko karetka, w towarzystwie policji, która weźmie go do szpitala specjalistycznego im. Babińskiego… Miałem wrażenie, że Joanna i Aga cieszą się na konfrontację Szymona z niczego nie świadomym chłopakiem. Dokończyły razem butelkę wódki. Myślałem nad sytuacją i wtedy dotarł do mnie urywek rozmowy. Zacząłem słuchać. Szymon mówił właśnie: - Tak się będę ciąć po klacie. Tak. - demonstrował ręką ukośne cięcia na krzyż. - Nie lepiej sobie zrobić jakiś tatuaż? - spytał z życzliwym zaciekawieniem Jasiek. - Nie!!! Wszyscy wpatrzyli się w Joannę, która zamilkła speszona. - O co ci chodzi? - zapytał ze zdziwieniem Jasiek.


- O nic. - odparła pośpiesznie. - No weź już dokończ, jak zaczęłaś. - poprosił Kuba. - Nie lubisz tatuaży? - dociekał Jasiek. - Lubię. - To o co chodzi? - Nie, nie, o nic. - No powiedz… - No bo blizny są takie ładne… - wypaliła. - Takie czerwone się robią… - powiedziała tkliwie z rozmarzonym uśmiechem i płomieniem w oczach. Jej oczy… To właśnie one najbardziej mnie w niej niepokoiły. Były zwykle czarne, puste i nie wyrażały zupełnie niczego. Pomimo konsternacji naszej czwórki, staraliśmy się zachowywać jakby ostatniej akcji po prostu nie było. - Co za pojebana suka… - pięć minut później, wyszeptał do mnie na stronie zszokowany i wzburzony Jakub. - Słyszałeś to! - syknął. Skinąłem głową. Patrzyliśmy czujnie z drugiego pokoju czy nikt nie podchodzi i nie słucha. - Zaraz będzie tu ten koleś. A te dupy tak nakręciły Szymona... - On go zajebie. – rzucił Kuba. Nie wiem czy tylko ja pomyślałem gorzko, że przynajmniej coś by się wtedy rozwiązało. - Gdy będzie ostro dzwonimy. Wiktoria zadzwoni. – poprawiłem się. - My musimy być w pogotowiu jeśli trzeba będzie jakoś wyrwać mu ten nóż.

! Czerwony!! !

!

- Już jest. - oznajmiła Aga chowając telefon. Szymon wstał od stołu pierwszy. Był zdenerwowany. - Jak coś to mi pomożecie? - błądził wzrokiem między mną a Jakubem. Wyglądało to tak, jakby strach pokonał na chwilę chorobę. Milczeliśmy. Miałem wyrzuty sumienia, widząc jego przemianę. - Pomożesz mi, jakby coś. - już nie pytał tylko stwierdził patrząc na mnie. - To są kurwa, tacy zawodnicy, tacy zawodnicy, kurwa! - zaczął klepać nas po plecach znów w malignie. - Zapierdole gnoja! Nauczę skurwysyna pokory! - chwycił płaszcz i ruszył do wyjścia. Całe towarzystwo ubrało się i wyszło przed blok. Zamknąłem drzwi pustego mieszkania. Na zewnątrz stanąłem z Jakubem na uboczu. Chciałem się z nim naradzić, ale poczułem w głowie pustkę. Wiktoria rozmawiała z Joanną i Agą. Jasiek stał przy Szymonie. - Gdzie on jest?! - ni to zapytał ni to wydał okrzyk bojowy. Agnieszka już dzwoniła. - Jest gdzieś tutaj. Pod blokiem numer sześć. - rzuciła. - To jest blok numer sześć… - rzucił Kuba. - Czemu go nie widzę! - warknął wściekły Szymon. Niewyraźna sylwetka w czerwonej koszulce zaczęła iść w naszą stronę z drugiego krańca bloku. Dzieliło nas jakieś siedemdziesiąt metrów. - To chyba on. - stwierdziła spokojnie Aga. Akcja ruszyła! Z Jaśkiem i Kubą pośpieszyliśmy na spotkanie próbując dogonić Szymona, który wyrwał na przód. Szedł jakby chciał rozpocząć nowa znajomość mocnym prawym prostym. Wyprzedziliśmy go, zresztą jakby na to pozwolił i zwolnił kroku. Podeszliśmy we trójkę do chłopaka Agi. Przywitaliśmy się i dokonali krótkiej prezentacji. Najwidoczniej Jarek nie miał wrogich zamiarów. Spodziewaliśmy się po podkręcanej atmosferze, że obydwie strony chcą się pozabijać. Na zewnątrz było dość chłodno, a on miał na sobie tylko czerwony T-shirt i jeansy. Szymon podszedł i stanął za nami z rękami w kieszeniach. Miał ponury wyraz twarzy. Tuż za nim pojawiły się dziewczyny. - Cześć, jestem Jarek. - chłopak Agi podał dłoń Szymonowi. - Cześć. - odparł zimno, nie robiąc nawet kroku w przód. - To ty jesteś tym ułanem, z którym rozmawiałem? - zapytał żartobliwym, pojednawczym


tonem wciąż trzymając wyciągniętą rękę. Wtedy się zaczęło. - Nie, nie podam ci ręki, bo w naszej kulturze podanie komuś ręki jest pewnym symbolem, swoistym wyrazem szacunku dla drugiej osoby – zaczął uniesionym głosem Szymon. - a ja nie mam do ciebie zupełnie szacunku. - Dobra, nie to nie. - uciął przybysz. - Jak ty mnie człowieku wkurwiasz! Jaki ty jesteś bezczelny! Nie podam ci ręki bo przychodzisz tu cwaniakować i nie masz do mnie za grosz szacunku! - Szymon wybuchnął. Ostatnie słowa przerodziły się w ryk. Miał obłęd w oczach. - No dobra, nie to nie. - odparł z uśmiechem rozbawiony, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Szymon zapalił się na to jeszcze mocniej. Jasiek usiłował coś wtrącić, żeby uspokoić sytuację: - Bez nerwów, napijemy się i wszystko będzie ok. - Co?! Wy z nim jeszcze chcecie pić? Wy z nim chcecie pić u nas na mieszkaniu?? Szymon kręcił się nerwowo, trzęsąc się ze złości. Rzucił rozpalonym wzrokiem dookoła i wybuchnął obłąkańczym chichotem. Do zbiegowiska pod blokiem dołączyła Wiktoria i dziewczyny. - Dziękuję za zaproszenie, ale naprawdę nie dzisiaj. Nie chcę się wbijać tak nagle. Chętnie innym razem. - Jarek odpowiedział Jaśkowi ignorując Szymona. Potem podszedł do Agnieszki zaczynając. - Chce tylko klucze, proszę daj mi je. Nawet bluzy nie mam, a chcę się przebrać. - Nie dam ci ich. - odparła kokieteryjnie. Szymon palił nerwowo papierosa, klucząc dookoła rozmawiających. Co chwila mówił coś obelżywego pod adresem Jarka. Ze wzrokiem wbitym w przybysza zaczął macać się po plecach. - No proszę cię, daj mi te klucze. - Nie dam ci tych kluczy. Przystanąłem z Wiktorią i Jakubem na uboczu. - Proszę cię, nie wychodź tak na czołówkę bo to niebezpieczne. - syknąłem do dziewczyny. - Nie boję się! Przestań się do mnie dopierdalać. - odwarknęła mi ostro. Odwróciłem wzrok i wtedy zobaczyłem jak Szymon drapie się po plecach nożem. Z powrotem spojrzałem na Wiktorie, zastanawiając się co chciałem jej powiedzieć. Wtedy do mnie dotarło. Wbiłem wzrok w Szymona okrążającego Jarka z nożem za plecami. Wyglądało na to, że chce zajść od go tyłu. Kuba podążył za moimi oczami i natychmiast zaczęliśmy skracać dystans. Jasiek nie zorientował się w sytuacji, mówiąc o czymś z Agą i Jarkiem. Trzy sekundy w zwolnionym tempie. Szymon znalazł się dokładnie za plecami Jarka. Nóż błysnął podniesiony w powietrzu. Zawisł gotowy do wymierzonego ciosu w kark. Na sekundę wszystko zamarło. I wtedy włączyła się Joanna. Odciągnęła Szymona na bok i wyjęła mu nóż z ręki. Do tej pory stała z boku jak kamienny posąg i przyglądała się wszystkiemu. - Daj mi te klucze. - wysylabizował powoli niczego nie świadomy Jarek. - Nie, nie dam. - To czego ode mnie chcesz w takim razie? - Żebyś został z nami na imprezie. - Nie możesz dać mi po prostu tych kluczy? - Nie, chodź ze mną na imprezę... - Wpadnij, napijemy się. - zachęcił Jasiek. Stałem wbity w chodnik. Wziąłem głęboki oddech. Teraz Joanna i Szymon stali w oddaleniu od grupki. Chyba coś do siebie mówili. Nie byłem pewien. - No dobra, jeśli tak ci na tym zależy, to zostanę na chwilę. – skapitulował Jarek. Razem z Jakubem i Wiktorią zostaliśmy na moment za wszystkimi. - Stałam już za samochodem z wybranym numerem na policję i miałam już go nacisnąć, gdy Joanna go odciągnęła… - powiedziała rozdygotana Wiktoria. - Ja pierdole. – Kuba był wstrząśnięty. - Dobra, teraz ogarniamy. Trzeba wrócić do mieszkania. - uciąłem. – Zaraz zacznie się


runda druga. Wznowiono imprezę. Szymon siedział obok Joanny. Jarek został sam przy stole, bo jego dziewczyna wyszła na balkon do Kuby i nie chciała by za nią szedł. Jasiek robił za mediatora, cały czas wysilając się by zbudować normalną atmosferę. Ja z Wiktorią rozmawialiśmy w małym pokoju: - Trzeba mu zabrać tę kosę. - Niech ją tylko zostawi, gdy pójdzie na fajkę. - odparłem. - Możesz wybadać Joannę, wziąć ją na pogadankę? - No ok. Kurwa… - westchnęła - …trzeba było jednak dzwonić pod tym blokiem. Gdy wróciliśmy do salonu, Szymon zaczynał tyradę: - Nie jesteś mile widziany w moim domu! Nie masz za grosz kultury i szacunku do mnie! - wrzeszczał na Jarka, który po prostu siedział przy stole i zbywał od czasu do czasu ataki. – I przychodzić tutaj tak ubrany, na czerwono! - Aha. - odparł teraz robiąc głupią minę. Może myślał, że ma do czynienia z agresywnym po alkoholu gościem… Wywołało to kolejny wybuch Szymona. Joanna gdzieś zniknęła. - Kim ty w ogóle człowieku jesteś?!! Kim jesteś?! Czym się zajmujesz?! - Jestem informatykiem. - O. - w tonie Szymona pojawił się jakiś cień szacunku i zainteresowania. Niemniej już za minutę wydzierał się na Jarka znowu. Wymachiwał przy tym swoją zieloną „magiczną” różdżką. Po chwili zaczął nią walić z wściekłością w stół, tak mocno, że drewno popękało. Gdy nastąpił moment spokoju i wróciła Agnieszka, poszliśmy na balkon zaczerpnąć normalności i powietrza. Aga nie pobyła jednak w pokoju długo i Szymon został sam na sam z Jarkiem. Zanim to do nas dotarło, już trwała kolejna awantura: - Widzisz, kurwa! Wszyscy wyszli na balkon! - ryknął. - Wszyscy wyszli! A wiesz dlaczego?! - Człowieku, czego ty ode mnie chcesz? - A wiesz dlaczego?! Wiesz dlaczego oni wyszli!? - dopytywał się z wściekłością. - No, dlaczego? - Bo nie mogą cię znieść! Nie mogą Cię, kurwa znieść!!! I ja, jako gospodarz mówię ci, że nie jesteś tu mile widziany! Nie mogą cię znieść! Wyszli przez ciebie! Jak ty mnie, niesamowicie wkurwiasz! - skończył rykiem i walnął pięścią w stół kompletnie ogarnięty szaleństwem. Wykrzykniki nie oddadzą tego głosu. Tej nocy co najmniej cały pion w bloku musiał cierpieć bezsenność. Charkot, ryki, warczenie, chociaż składało się w słowa, było dalekie od ludzkiego głosu. Obłęd i wódka paliły Szymona. Miał ogień w oczach, gestach. Nieobliczalny i silny tą wściekłością jak tykająca bomba. Pierwszy wybuch przed blokiem udało się zahamować. Mógł nadejść jednak drugi, trzeci, czwarty. Sytuacja pod blokiem pokazała, że Szymon traci nad sobą kontrolę. Choroba go przejmowała. Szybko wróciliśmy do środka. „Stałam na balkonie razem z tobą, Kubą, Jaśkiem i weszła dziwka – no, ta Agnieszka. Szymon został sam w pokoju z jej chłopakiem. Potem był huk. Szymon walnął pięściami w stół i krzyczał do niego, że nikt nie może go znieść, że wszyscy wyszli przez niego na balkon i ma sobie iść. Popatrzyliśmy po sobie i stwierdzili, że wracamy. Poza dziwką bo ona była pijana w sztorc i nie orientowała co się dzieje. Weszliśmy do pokoju. Z drzwi do łazienki wyjrzała Joanna. Zawołała mnie i zamknęłyśmy się w środku. Usiadła na klapie od kibla cała czerwona. Mówiła, że źle się czuje, że jest jej słabo i niedobrze i nie wie co się dzieje. Chciała żebym jej jakoś pomogła. Zapijać leki psychotropowe i na arytmię wódą i jeszcze się dziwić… No, ale poszłam do kuchni, nalałam zimnej wody do kubka i wróciłam. Kazałam jej to pić, więc ona piła to powoli. A potem zaczęła do mnie mówić „strumieniem świadomości” prawie jak Szymon. Generalnie wynikało z tego to, że nie widziała tej koleżanki, Agnieszki ponad rok chyba i spotkały się teraz w Krakowie. I że ona się puszcza, że miała dużo facetów i z każdym się ruchała i robiła ich w chuja a potem znalazła sobie tego fagasa. Zakochała się w nim a on


ją tłucze. Joanna rozkminiała jak tak można i że ona by sobie na to nie pozwoliła, i nie chciałaby mieć takiego faceta. Ale potem zmieniła zdanie i mówiła, że jak się kogoś kocha i w ogóle to… Wtrąciła że jest dziewicą. A potem zaczęła się gadka o Szymonie, że ona go lubi bardziej niż kogokolwiek innego, ale trochę nie może z nim wytrzymać i nie podejrzewałaby że my się tak będziemy martwić o niego. Potem zaczęła mnie przekonywać, że on jest normalny. Że to jest wszystko wina niewyspania! Potem, że może jednak jest nienormalny, niebezpieczny. Że przeraziła ją ta akcja pod blokiem, ale w sumie może wszystko z nim w porządku skoro posłuchał i oddał jej nóż. Miała wciąż ten nóż przy sobie. Zabrałam go w żartach i powiedziałam, że może schowamy go tutaj, żeby nikomu nie stała się krzywda. Położyłam go na szafce w łazience. Chwilę potem wyszłyśmy do przedpokoju.” – opowiadała później Wiktoria. Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Mieliśmy razem z Jakubem nocować kolejny raz u Wiktorii, ale wyszliśmy z mieszkania osobno. Czekałem razem z nią nieopodal przystanku. Reszta towarzystwa wyszła chwilę po nas. W mieszkaniu został tylko Szymon z Joanną. Gdy dotarł do nas Kuba, zadzwoniliśmy na pogotowie i opisali sytuację, która miała miejsce przed blokiem. Dyspozytorka nakrzyczała na nas, mówiąc że nie wyśle sanitariuszy do niebezpiecznego człowieka. Jak się później dowiedzieliśmy niezgodnie z prawem. Kazała dzwonić na policję. Nasze starania były daremne. Wyniszczeni psychicznie i wyczerpani, wróciliśmy do Wiktorii.

Biały

.

13 października

Usiedliśmy ciężko na łóżku w moim pokoju. W mieszkaniu panowała cisza. Razem z Kubą zbieraliśmy się w sobie. Było cholernie ciężko. - Szymon, ty jesteś, chory. – powiedział powoli Jakub, ze spuszczonym wzrokiem. – Powinieneś się leczyć. – podniósł wzrok. - Co?! Ty, kurwa, człowieku chcesz mnie skrzywdzić! Jak stoję, tak ci pierdolnę! – ryknął z gorączką w oczach. – Chcesz tego?! Kogo ty widzisz, powiedz mi, kogo ty widzisz?! – nachylił się z twarzą wykrzywioną szałem. Jakub patrzył mu ze smutkiem w oczy. – Kogo widzisz?! - Szymona. – odparł. Na te słowa, przyjaciel wyprostował się. - Nie będę się leczyć, nie dam się zniszczyć. Czuję się genialnie. Nigdy w całym życiu nie czułem się lepiej. Milczeliśmy przybici. - W takim razie, wybacz, musimy się wyprowadzić. – nigdy nie słyszałem, by Jakub mówił z taką beznadzieją w głosie. Słychać było, że mówiąc każde słowo musiał przezwyciężyć niemały opór. - Zostawicie mnie samego? – Szymon był przez ułamek sekundy wstrząśnięty. - Nie damy rady tu mieszkać jeśli nie chcesz się leczyć. Milczeliśmy przez długą chwilę. Szymon odszedł do salonu i krzątał się w nim, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nas nigdy nie było. Zacząłem pakować toboły. Wtedy pojawił się jeszcze na moment. - Mimo wszystko dzięki, że powiedzieliście mi tak o tym i nie było takich scen jak kiedyś miałem w akademiku… Bądźcie komandosami intelektu. Na razie. – po tych słowach odszedł do salonu i nie zwracał już na nas uwagi pochłonięty pisaniem czegoś „strumieniem świadomości”. Spojrzeliśmy jeszcze raz na blok i ruszyliśmy w stronę przystanku. Nad naszymi głowami zamykała się spokojna, głęboka toń niebieskiego nieba. Jakub szedł obok mnie z hantlami w zaciśniętych dłoniach. Twarz miał kamienną, pozbawioną wyrazu, zabłysło na niej kilka łez.


Epilog Ten reportaż może być czytany jak powieść sensacyjna, ale chodzi tutaj o to, że usiłowaliśmy pomóc i sami wyjść z tego zdrowi. Brak zainteresowania ze strony wielu instytucji niczego nie ułatwił. Choroba psychiczna wyniszcza nie tylko chorego. Szymon, trafił na leczenie psychiatryczne miesiąc po opisanych wydarzeniach. Podobno nakłoniła go do tego Joanna. Sam podszedł na ulicy do karetki i poprosił by go zawieźli. Odmówili. Na szczęście wracając do domu napotkał dwóch policjantów, którzy bardzo serio potraktowali zniewagę. Nadal nie wiemy co dolegało Szymonowi. Zadzwonił telefon. Odebrałem. Słuchałem chodząc po pokoju. - Szymon jest w Kobierzynie. - powiedziałem do piszącej przy biurku Wiktorii. Wstała z wrażenia. - Chwała Bogu!


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.