DARIUSZ STANIEWSKI Dziennikarz z bardzo bogatym stażem i podobno niezłym dorobkiem. Pracował w kilku lokalnych mediach. Do niedawna dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego”, m.in. autor poczytnej (przez niektórych uwielbianej, przez innych znienawidzonej) kolumny pt. „Kurier Towarzyski” (w piątkowym „Magazynie”). Współautor dwóch książek i autor jednej – satyrycznie prezentującej świat lokalnej polityki. Status w życiu i na Facebooku: „w związku” z piękną kobietą. Wielbiciel hucznych imprez, dobrej kuchni i polskiej kinematografii.
FELIETON
Krzywym okiem
12
Już od dawna zastanawiałem się jak przejść do historii cywilizacji, Europy, Polski, no chociaż tego województwa. Rozważałem różne możliwości. Krwawym dyktatorem nie zostanę, bo jestem spod znaku Wagi, a to ludzie piękni, mądrzy, subtelni, wykształceni, obyci, kulturalni, dobrzy, kochający pokój a nie przedpokój, starający się nie krzywdzić nikogo idąc przez życie. Chyba, że pojawi się jakiś sukinsyn, który chce nam uprzykrzyć życie. Wynalazcą też nie będę, bo mi się po prostu nie chce nic wynaleźć. Wynalazłem ostatnio w piwnicy pewien przyrząd pomocny do pracy w ogródku, czyli grabki. I myślę, że na tym odkryciu poprzestanę. Morderczych skłonności nie mam, więc nie będę Wampirem z Zachodniopomorskiego. Nie uwiodę już tylu kobiet, ile pochodzący z Dziwnowa sławny Tulipan, nie stworzę piramidy finansowej w stylu Amber Gold, bo się na tym kompletnie nie znam i nie zjem 300 pasztecików w minutę, bo mi się już dawno przejadły. Napisałem trzy książki o których niewiele osób słyszało, a jeszcze mniej je przeczytało. I co? Przez chwilę jakaś tam lokalna sława mnie pogilgotała. I już. No to jak się zapisać na trwałe w historii? Zamyślony rozglądałem się dookoła stając na jednym z przystanków tramwajowych. Spojrzałem na ścianę pobliskiego budynku, na zacieki, brudne plamy i liszaje na jego ścianach. I olśniło mnie! To jest pomysł? Malarstwo! Sztuka przez duże Szy! Po powrocie do domu chwyciłem za farbki – plakatówki, papier, 0,7 litra dobrze zmrożonej białej wódki, śledzie oraz małosolne ogórki, bo już sezon na nie. Zestaw idealny dla prawdziwego twórcy. Bo co to za artysta, który tworzy na trzeźwo? Solidnymi posunięciami pędzelka na kilku płachtach papieru wykrzyczałem co mi w duszy wyje. Będąc jeszcze w stanie euforycznym zaniosłem owe dzieła do znajomego artysty – plastyka, docenionego, sławnego i po wielu wystawach oraz wernisażach. Do oceny. Niech się wypowie, czy grozi mi kariera malarska i tytuł drugiego Matejki. Po wspólnym skonsumowaniu kolejnej, znaczącej porcji alkoholu i zagryzieniu jej filetem z dorsza w sosie pomidorowym ów artysta brutalnie ocenił moją twórczość. Nie będę cytował tego plugastwa, które wysączył ze swoich gadzich ust ów typ. Myślę, że po prostu był zazdrosny, przestraszył się, że w Szczecinie pojawił się prawdziwy talent, geniusz pędzla, wizjoner, który bardzo szybko stanie się gwiazdą światowych galerii sztuki i dla którego twórczości już za chwilę będą rezerwować sale w Luwrze. Rozumiem to, zawiść i zazdrość ludzka rzecz. Ale mimo wszystko jego krytyczny bełkot, pewne wyzwiska – cytat: „Ty Nikiforze z Gumieniec” oraz kac osłabiły nieco moje artystyczne ambicje. Dokonując za pomocą telewizyjnego pilota codziennego przeglądu stacji TV trafiłem na materiał przypominający sławną szarżę wybitnego aktora – Daniela Olbrychskiego z szablą na pewnej wystawie w warszawskiej Zachęcie. No to może pójść pójść tą drogą? Atak na dzieło sztuki nie grozi zbyt wysokimi sankcjami karnymi a może przysporzyć chwały i sławy. Zarówno twórcy, jak i atakującemu. Już widziałem siebie w roli buntownika, który walczy o amazońskie lasy i sprzeciwia się globalnemu ociepleniu rzucając jakimś tortem, sernikiem na zimno lub ciastem z rabarbarem (bo to sezon) na jakieś wybitne dzieło sztuki w Szczecinie. Kłopot tylko w tym, że stolica Pomorza Zachodniego czegoś takiego nie posiada. Żadnego van Gogha, Renoira, Picassa, Warhola czy
innego Malczewskiego. Zadzwoniłem do kolegi z Muzeum Narodowego w Szczecinie czy aby na pewno nie mają czegoś cennego w swoich zbiorach. Coś mi tam marudził o jakimś Moście Auguście, że niby znany, że wydali niedawno sporo kasy na jego obrazy. Ale to jakoś nie to, o co mi chodziło. Cała para ze mnie uleciała. Człowiek chciałby raz w życiu wydać trochę pieniędzy na tort, czy inny cukierniczy wypiek dzięki któremu oraz celnemu rzutowi przejdzie do historii. Ale się nie uda! Bo miasto i województwo żałują pieniędzy na sztukę! Wydają miliony na jakieś pierdoły, ale żeby kupić jakiegoś Banksego lub innego Cezanna czy Gauguina, to już żałują! Mają jakiegoś węża – boa dusigrosza w kieszeni! No trudno. Ale idąc tym tropem przypomniałem sobie historię pewnej kobieciny w Hiszpanii, która podjęła się samodzielnej renowacji pewnego obrazu przedstawiającego Jezusa. W efekcie jej wysiłków wyszedł jakiś maszkaron, jakaś totalna plastyczna masakra. Tyle, że wzbudziła prawdziwą sensację. Dzikie tłumy walą, żeby oglądać to paskudztwo zawieszone gdzieś w jakimś hiszpańskim kościółku. I już miałem udać się do miejskiego konserwatora zabytków z propozycją odświeżenia jakiegoś lokalnego dzieła sztuki, kiedy pewna informacja zniweczyła moje plany. Otóż pojawił się jakiś cwaniak, który zerżnął mój pomysł cukierniczego ataku na dzieło sztuki. Wjechał do Luwru na wózku inwalidzkim, w przebraniu staruszki a potem, wyciągniętym zza pazuchy, tortem obrzucił Mona Lisę! I sławny jest na cały świat! Teraz czekają go wywiady, autografy i wizyty w zakładach pracy. A to był mój pomysł na sławę! To ja chciałem wejść np. do Trafostacji Sztuki lub muzeum na Wałach Chrobrego w przebraniu bezdomnego i wymazać coś szarlotką lub makowcem. Nawet zrobiłem przegląd zawartości szczecińskich cukierni szukając odpowiedniej broni. I muszę przyznać jest wybór! Smakowitości przeróżnych nie brakuje! Tylko jak już wspomniałem wcześniej celu brakuje. A Trafostacja Sztuki to i tak mnie dobiła. Pewna artystka wystawiła tam swoje dzieło, które doprowadziło do szału kibiców Pogoni Szczecin. Otóż stworzyła ona proporczyk klubowy Portowców na którym zamiast jednego Gryfa są dwa, które w dodatku się całują. Jak to zobaczyli fani drużyny, to o mało nie wybuchły zamieszki w mieście! Choć sprawy nie zbadano a od razu wyciągnięto może pochopne, homoseksualne, wnioski. Bo to przecież nie muszą być dwa Gryfy męskiego lub żeńskiego rodzaju. Może przecież to być para heteroseksualna. A poza tym Gryfy na pewno były męskie i żeńskie. Przecież nie rozmnażały się przez pączkowanie. I po co ta awantura? Gdyby na tym proporczyku kopulowały ze sobą, no to jeszcze można zrozumieć oburzenie, że np. bez zabezpieczenia. Ale niewinne całuski z języczkiem? No ludzie, litości. Natomiast artystce nie zazdroszczę. Bo pewnie jej zdjęcie nie dość, że wisi przed nowym stadionem jako oblicze wroga nr 1 Pogoni, to jeszcze wszyscy kibice klubu mają je w swoich telefonach. A jak wiadomo oni nie przebaczają, mają długie ręce i szaliki, którymi skutecznie mogą poddusić obrazoburcę. Ale z drugiej strony… Prosty zabieg twórczy i sława oraz miejsce w historii, przynajmniej lokalnej, sztuki zapewnione. I co tu teraz wymyślić? Trzy Orły na Jasnych Błoniach z pasztecikami w dziobach? Marynarz w Alei Fontanna trzymający zamiast koła sterowego puszkę paprykarza szczecińskiego?