2 minute read
Recenzje filmowe
„Wielka woda”, reż: Jan Holoubek, Bartłomiej Ignaciuk; prod. Netflix
Serial „Wielka woda” to filmowy majstersztyk, jeden z największych hitów przynajmniej ostatniej dekady. Dawno nie było tak obiektywnie chwalonej rodzimej produkcji. O serialu wypowiedzieli się już chyba wszyscy, którzy mieli się wypowiedzieć, a także ci którzy nie musieli, nie chcieli, a nawet ci co nie oglądali… W jednej chwili nastąpił także gwałtowny przyrost hydrologów oraz znawców pokrewnych dziedzin – krenologii, potamologii, limnologii, hydrogeologii oraz hydrometeorologii. Na powodzi – jej przyczynach, zapobieganiu oraz skutkach znają się już miliony! W przypływie (sic!) zazdrości Wrocławiowi nie odnotowano za to wzrostu liczby zalanych Polaków, która pozostała na stałym poziomie.
Advertisement
Ośmioodcinkowy serial to przede wszystkim znakomity scenariusz Kacpra Bajona oraz Kingi Krzemińskiej. Tytułowa „Wielka woda”, czyli Powódź Tysiąclecia z 1997 roku jest tłem do wciągającej opowieści o zawiłych ludzkich losach. Mamy zatem dwie katastrofy – hydrologiczną, a w następstwie ludzką oraz emocjonalną, czyli międzyludzką. Jest brudna polityka, ludzka głupota, chciwość i naiwność, są rodzinne dramaty, codzienne dylematy i wreszcie strachy i obawy, nie tylko przed wysoką wodą. Tajemnicą sukcesu serialu jest stworzenie plejady ciekawych postaci, intrygujących powiązań między nimi oraz trzymającego w napięciu dawkowania ich losów. Warto zauważyć konstrukcję dialogów – rzetelne i prawdziwe. Nie ma tu miejsca na niepotrzebne bon moty, infantylne small talki albo zwykłe pieprzenie. Dzięki temu nikt nie musi silić się na sztuczną grzeczność, a gdy trzeba z finezją rzuca staropolską „kurwą” czy subtelną prośbą by „wypierdalać”. Nawet naukowe, hydrologiczne opracowania podano w sposób czytelny, pomagający zrozumieć siłę żywiołu. Druga tajemnica sukcesu: obsada. Agnieszka Żulewska jako hydrolożka Jaśmina Tremer po prostu zachwyca. Brawurowo stworzyła postać silnej walczącej (o siebie i ze sobą) kobiety z niepokornym charakterem. Świetni są panowie – Tomasz Schuchardt w roli wicewojewody Jakuba Marczaka i Ireneusz Czop vel broniący losów wsi Kęty Andrzej Rębacz. Lena Tremer w interpretacji Anny Dymnej to kreacja mistrzowska. To zdumiewająca charakteryzacja, ale przede wszystkim odważny dystans aktorki do osobistej historii. Są także pyszne kolejne role i znakomici, doskonale znani aktorzy – Maria Maj, Ewa Kolasińska, Klara Bielawka, Leszek Lichota, Tomasz Kot, a nawet lider zespołu Coma Piotr Rogucki. Na uwagę zasługuje także ciekawy debiut Blanki Kot (tak, córka Tomasza Kota), w roli Klary Marczak.
Trzecia tajemnica sukcesu „Wielkiej wody” to scenografia Marka Warszewskiego. To misterność w odtworzeniu świata sprzed ćwierć wieku (wnętrza: Kinga Babczyńska), niby tak bliskiego współczesności, ale tak różnego w detalach, szczególnie technologicznych. I sedno: sceny powodzi! Nie, to nie była komputerowa interwencja w archiwalne zdjęcia. Twórcy filmu zbudowali w basenach wielkie konstrukcje imitujące wrocławskie ulice zalanego Przedmieścia Oławskiego (pozostałe sceny, m.in. z wrocławskich osiedli owszem stworzono komputerowo). Nie można tego opisać, to po prostu należy zobaczyć. Bardzo ciekawym pomysłem – to już z pogranicza scenografii oraz scenariusza – było zwrócenie uwagi na wrocławskie dachy, gdzie z uwagi na wodę na ulicach przeniosło się życie, także to towarzyskie.
Wszyscy pytają już o drugi sezon „Wielkiej wody” i spekulują o czym by mogło to być. Tak, należy! Koniecznie! Co prawda woda we Wrocławiu opadła, ale emocje bohaterów wciąż przecież mogą falować, buzować, wpadać w wiry, podtapiać, wylewać, zalewać. Zresztą pantha rhei – wszystko płynie!