4 minute read

Mam marzenie

Next Article
KRONIKI

KRONIKI

Prof. dr n. med. Rafał Kurzawa TFP Fertility Vitrolive Autor felietonu to ginekolog-położnik, specjalista w obszarze endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości, a także embriologii klinicznej. Jest Prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii. W 2008 roku założył Centrum Ginekologii i Leczenia Niepłodności Vitrolive w Szczecinie.

Czas płynie niepostrzeżenie, świat zmienia się błyskawicznie. Zmieniają się kształt i struktura życia rodzinnego. Nie należy z tym dyskutować, tak się dzieje. Aby zapewnić dziecku dobry start, chcemy się o to postarać i zdobyć zasoby. Chęć zbudowania dobrej pozycji, wykształcenia czy wygodnego otoczenia zajmuje ważne miejsce w hierarchii współczesnych wartości. To przesuwa w czasie moment decyzji o rodzicielstwie.

Advertisement

W tym układzie to, że biologia człowieka nie ewoluowała tak szybko jak cywilizacja, i wiek przyszłych rodziców (a szczególnie kobiety) jest pierwszym i podstawowym czynnikiem determinującym płodność, dalej pozostaje faktem. Ale czy to nasza wina, że chcemy nadążać za światem? Wydaje się zrozumiałym, że młodzi ludzie chcą zagwarantować sobie i swojej przyszłej rodzinie pewien standard życia, zdobyć określony status społeczny i poczuć wewnętrzne spełnienie. Tak żyją mieszkańcy krajów rozwiniętych i tak chce żyć wchodzący w dojrzałość człowiek w Polsce. Ma to swoje niestety konsekwencje. Bolesne skutki tego rozdźwięku między dążeniem człowieka a nieugiętą siłą natury przeżywa – często w frustracji, zrezygnowaniu i cichym cierpieniu – około miliona par w Polsce. Według szacunków problem niepłodności dotyczy obecnie 10–16% osób w wieku rozrodczym. Większość z nich nie pozostaje pod opieką specjalistycznych ośrodków zajmujących się kompleksową diagnostyką i leczeniem zaburzeń płodności. Zdrowie reprodukcyjne jest tematem, którym nie interesujemy się zbytnio, dopóki nie sprawia nam ono problemów. Ponadto – i za każdym razem, gdy o tym myślę, porusza mnie to – problemem jest system i to, że przyszło nam żyć w kraju pełnym sprzeczności. Osobiście traktuję problem leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego jako problem z zakresu praw człowieka, dlatego różnymi możliwymi sposobami staram się ludziom tę wolność dawać i pomagać budować świadomość w tym obszarze. A mamy kogo uczyć… Na świecie temat niepłodności traktowany jest inaczej niż u nas. Większość krajów w Europie refunduje leczenie in vitro. Dzięki temu w Danii aż 9 proc. dzieci rodzi się przy wsparciu zaawansowanych technik wspomaganego rozrodu, podczas gdy w Polsce – tylko trochę ponad 1,7 proc., mimo że Polacy zmagają się z takimi samymi problemami niepłodności jak Duńczycy. A mogłoby być inaczej. Mamy na to dowody i twarde liczby. Tylko jak to u nas – Polak potrafi. Ale jak chce, to musi to sobie zrobić sam. W Polsce finansowanie publiczne zabiegu in vitro nie płynie z państwa. Pomocy tym, którzy zmagają się z niepłodnością, ale trudno im sfinansować leczenie z własnych środków, udzielają władze lokalne. Miasta i samorządy same dofinansowują procedury u swoich mieszkańców. Osiągają świetne wyniki – dla przykładu samorząd Łodzi, przeznaczającej od 2017 r. na program milion złotych rocznie podaje, że 5% nowonarodzonych małych łodzian to dzieci z programu lokalnego dofinansowania in vitro. W Szczecinie program wsparcia mieszkańców działa od 2019 roku i niedawno otrzymał też dodatkowe środki na realizację nowych procedur. Wykonujemy je w naszej klinice od samego początku. Dane z ostatniego dnia czerwca tego roku pokazują, że wykonaliśmy w naszej klinice 190 cykli in vitro dofinansowanych przez władze miasta! 162 pary podjęły u nas leczenie, mamy 96 ciąż klinicznych i już 51 maluchów tuli się do swoich rodziców. To niepodważalne i wzruszające dowody, które pokazują, że warto. Z codziennych rozmów z pacjentami wiem o tym, że nie tylko kwestie finansowe prowadzą do naruszenia podstawowych praw człowieka. Ostracyzm społeczny w temacie podejmowania in vitro dalej jest powszedni. To kolejna sprzeczność, bo przecież badania społeczne prowadzone w naszym kraju wykazują, że metodę tę akceptuje 80 proc. ankietowanych. Trudno jednak się dziwić wstydowi pacjentów, jeśli ton debacie publicznej nadają ludzie, którzy o in vitro ani o niepłodności nie wiedzą nic. Nie rozumieją problemu, szukają populistycznych rozwiązań i jeszcze pozwalają sobie na stygmatyzację narodzonych dzięki pomocy leczenia in vitro dzieci. Chyba nikt nie zaprzeczy, że nasza władza nieustannie włącza zagadnienie zapłodnienia pozaustrojowego do zbioru tematów społecznych różnicujących opinię publiczną pod względem politycznym. Osobiście uważam to za skandaliczne, bo nie tylko nie pozwala parom (mającym przecież bardzo intymny problem), przeżyć z godnością smutku i trudu leczenia, ale i ogranicza dostęp do terapii w chorobie cywilizacyjnej, dotykającej całe rzesze par. Co ciekawe, w zakresie regulacji ustawowej nie wypadamy źle, mamy lepszą konstrukcję prawną niż na przykład nasi sąsiedzi w Niemczech. Medycznie – leczymy bardzo skutecznie, plasujemy się wyżej niż statystyka europejska. Dlaczego więc zarówno środowisko medyczne, jak i pacjenci muszą żyć w tej destrukcyjnej niepewności? Moim marzeniem jest, by rodzicielstwo w Polsce stało się wartością niepolityczną. By państwo i regulacje prawne zapewniały bezpieczne warunki leczenia osobom mającym problemy z poczęciem potomka, a każda zainteresowana leczeniem osoba mogła samodzielnie decydować, czy i w jakim zakresie chce z pomocy medycyny korzystać. Państwo ma tworzyć bezpieczne ramy, nie narzucać nam sposób myślenia. Pozwólmy sobie być różni i bądźmy dla siebie wyrozumiali.

This article is from: