Miesięcznik Parafii Wniebowzięcia NMP w Łebie
www.ichtys.net
2012 Lipiec/Sierpień nr 81
„Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!” Mk 6, 31
Psalm 23 (22) Bóg pasterzem i gościnnym gospodarzem Psalm. Dawidowy. Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. 2 Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: 3 orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. 4 Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. 5 Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. 6 Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy. 1
Kilka Myśli Proboszcza
Nadszedł już czas upragnionych wakacji. Najbardziej pewnie uradowały się dzieci, bo biedaczki, prawie do ostatnich dni czerwca dreptały do szkoły. Resztkami sił dobrnęły jednak do końca. Sezon również rozpoczęty, co raduje mieszkańców naszego miasta. Teraz tylko słoneczna pogoda przez całe dwa miesiące sprawi, że osiągniemy pełnię szczęścia i usłyszymy, że tegoroczny sezon był dobry. Czy aby na pewno? Coraz ciaśniejsze stają się ulice miasta. Przybywają stali bywalcy, którzy od lat upodobali sobie to miejsce i każdego roku poczytują sobie za obowiązek, przynajmniej na kilka chwil, zawitać do Łeby. Przybywają i tacy, którzy po raz pierwszy zdecydowali się spędzić tutaj wolny czas i mamy nadzieję, że nie ostatni. Łeba staje się miejscem, które żyje innym rytmem niż w ciągu roku. Ta sytuacja jest wyjątkowa dla wszystkich nadmorskich i turystycznych miejscowości i dla Łeby również. Co zatem mamy do zaproponowania wszystkim przybywającym do urokliwej Łeby? Co możemy im ofiarować? Czy tylko ładnie wyremontowane apartamenty, odnowione pokoje z łazienkami czy funkcjonalne zaplecze, tak by czuli się bardzo wyjątkowo i swobodnie? Zapewne tak, bo to wszystko jest ważne, nawet bardzo ważne. I o to wszystko na pewno zatroszczyli się łebianie. To, co można ofiarować jeszcze drugiemu człowiekowi, co zapewni dobre samopoczucie i radość, to życzliwość, serdeczność i szacunek. Zwykłe ludzkie przejawy serdeczności wpływają na dobre samopoczucie oraz dobrą atmosferę. Czyż nie jest to postawa chrześcijanina? Czy nie
tego uczy nas Chrystus w przykazaniu Miłości i w Kazaniu na Górze? Nie możemy robić sobie urlopów od tego, co uczy nas postawy prawdziwych uczniów Chrystusa. Niezależnie od tego gdzie jesteśmy i jaką funkcję spełniamy. Może właśnie teraz Chrystus daje nam czas, byśmy przekonali się, jakimi jesteśmy uczniami? Oto co możemy zaproponować, a co jest niezmienne i stanowi wartość najcenniejszą. Czy jesteśmy na to gotowi? Taką postawę kształtuje w nas Chrystus przez swoje słowo. Jak co roku, również i w czasie tegorocznych wakacji, zapraszamy do spotkania z żywym Słowem Bożym podczas odbywających się w naszej parafii wczasorekolekcji. Jest to zaproszenie kierowane do wszystkich, którzy w tym wolnym czasie pragną kształtować w sobie postawę ucznia Jezusa Chrystusa. Zdajemy sobie sprawę, że może nie jest to czas sprzyjający skupieniu, wśród wszystkich propozycji rozrywkowych, które oferuje ten świat, lecz nawet wśród zgiełku można odnaleźć miejsce i moment na spotkanie z Bogiem. Tematem tegorocznych spotkań ze słowem jest hasło obecnego roku duszpasterskiego „ Kościół naszym domem”. Może warto kolejny raz postawić sobie pytanie: czy dla mnie jako chrześcijanina Kościół jest prawdziwym domem? Czy mówiąc o kościele, mówię „oni” czy „my”? Bardzo często słyszy się stwierdzenie Pan Bóg?
Owszem tak, Kościół absolutnie nie! Przyznam się, że jest to bardzo dziwne stwierdzenie i niepoprawne, sprzeczne zupełnie z tym, czego oczekuje od nas Chrystus jako swoich uczniów. Najpełniej objawia się Bóg w swoim Synu poprzez Kościół, którego sam jest założycielem i w którym ustanowił sakrament jako drogę prowadzącą do Ojca. Chcemy tego doświadczać, a nie doświadczy ten, kto wybiórczo potraktuje sprawy Boże. Zapraszamy zatem na spotkania ze słowem Bożym i parafian i wczasowiczów. Zapraszamy również na koncerty muzyczne, które pomogą nam w przeżywaniu tych spotkań. Niech ten czas przyniesie nam radość na każdej płaszczyźnie, by nie stał się zmarnowanym, lecz wydającym dobre owoce naszego autentycznego życia chrześcijańskiego. Tego życzę sobie, kochanym Parafianom i wszystkim przybywającym do naszego miasta miłym Gościom. Wasz proboszcz o. Mariusz omi
Sakrament kapłaństwa
„Boże, Ty sprawiasz, że Ciało Chrystusa, czyli Twój Kościół, ubogacony rozmaitymi łaskami niebieskimi, złączony mimo odrębności swoich członków przedziwną więzią przez Ducha Świętego, wzrasta i rozszerza się na coraz wspanialszą Twoją świątynię. Ty na początku wybrałeś synów Lewiego do pełnienia posługi w Przybytku Starego Prawa, a dzisiaj ustanawiasz trzy stopnie Twoich sług i powołujesz ich przez święte obrzędy, aby oddawali cześć Twojemu imieniu” (Modlitwa konsekracyjna obrzędu święceń).
i powołaniem. Przez sakrament święceń noszą w duszy niezatarte piętno tej łaski. Istota tego sakramentu wynika już z samego sposobu w jaki Kościół go określa. Przypomnijmy, że oprócz trzech sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego (chrzest, bierzmowanie, Eucharystia) i dwóch sakramentów uzdrowienia (pokuta i namaszczenie chorych) w skarbnicy Kościoła istnieją dwa sakramenty w służbie komunii – kapłaństwo i małżeństwo. Kościół uczy, że są one „nastawione na zbawienie innych ludzi”; mianowicie „przez
Miesiące letnie każdego roku to czas, w którym do pracy w Kościele włączani są nowo wyświęceni kapłani; to miesiące ich pierwszej posługi, niewypowiedzianej radości i świadomości, że są w Kościele i dla Kościoła naznaczeni niezw ykłą łaską
służbę innym przyczyniają się także do zbawienia osobistego. Udzielają one szczególnego posłania w Kościele i służą budowaniu Ludu Bożego” (Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 1534). Kościół podkreśla szczególną konsekrację, jaka wiąże się
z udzielaniem tych dwóch sakramentów: „Ci, którzy zostali już konsekrowani przez chrzest i bierzmowanie do kapłaństwa wspólnego wszystkich wiernych, mogą otrzymać w sakramentach święceń i małżeństwa szczególną konsekrację. Przyjmujący sakrament święceń zostają konsekrowani, by w imię Chrystusa karmili Kościół słowem i łaską Bożą. Z kolei osobny sakrament umacnia i jakby konsekruje małżonków chrześcijańskich do obowiązków i godności ich stanu” (Katechizm, nr 1535). Owo karmienie wiernych ‘Słowem i łaską Bożą’, jakie dokonuje się poprzez wyświęconych w Kościele kap ł a n ów, j e s t częścią Bożego z a mys ł u o b jawionego na kartach Biblii. Kapłaństwo bowiem Nowego Przymierza złączone ściśle z Najwyższym Kapłanem – Jezusem Chr ystusem – jest częścią Bożego planu , p r z ygotowywanego przez wieki najpierw w historii ludu Starego Przymierza. Wspólnota, którą wybrał Bóg, od początku miała być królestwem kapłanów i ludem świętym (Wj 19, 6); miała być szczególną wspólnotą pośrednicząca między Bogiem, a ludźmi. Szczególnym wyrazem
tego pośrednictwa był urząd kapłański Starego Przymierza i związany z tym rytuał ofiar. Specjalnie wybrani ludzie zostali ustanowieni dla innych ludzi w sprawach odnoszących się do Boga, aby składali dary i ofiary za grzechy. „Kapłaństwo, ustanowione w celu głoszenia słowa Bożego i przywracania na nowo jedności z Bogiem przez ofiary i modlitwę, było jednak nieskuteczne, ponieważ nie mogło przynieść zbawienia, potrzebowało nieustannego powtarzania ofiar i nie mogło dokonać ostatecznego uświęcenia. Mogła tego dokonać jedynie ofiara Chrystusa” (Katechizm, nr 1540). Wszystkie zapowiedzi kapłaństwa w Starym Przymierzu znalazły swoje najdoskonalsze wypełnienie w Jezusie Chrystusie. Tajemnica Paschalna, w jakiej dokonało się definitywne pojednanie Boga z człowiekiem, dała jednocześnie początek sakramentowi kapłaństwa Nowego Przymierza. Dzięki niemu ofiara Jezusa Chrystusa – jedna i jedyna – jest aktualizowana, staje się obecna i dostępna dla człowieka wszystkich czasów. Sprawując kapłańską posługę, wyświęceni przez Kościół szafarze sprawiają, że jedyna ofiara Jezusa Chrystusa, dająca człowiekowi dostęp do Boga, uobecnia się w Ofierze eucharystycznej Kościoła. Wierni uczestniczą w jedynym kapłaństwie Chrystusa na dwa sposoby. Po pierwsze cały lud wiernych jest na mocy chrztu i bierzmowania kapłański; uczestniczy w kapłaństwie Jezusa Chrystusa, mając udział „w posłaniu Chrystusa, Kapłana, Proroka i Króla, każdy zgodnie z własnym powołaniem” (Katechizm, nr 1546). Po drugie, obok tego kapłaństwa powszechnego,
istnieje na mocy specjalnego sakramentu drugi sposób uczestnictwa w jedynym kapłaństwie Jezusa Chrystusa. Jest nim kapłaństwo urzędowe, czyli hierarchiczne biskupów i prezbiterów. Podczas, gdy kapłaństwo wspólne wiernych urzeczywistnia się przez rozwój łaski chrztu, przez życie wiarą, nadzieją i miłością, przez życie według Ducha, to kapłaństwo urzędowe służy kapłaństwu wspólnemu. Przez pełniących posługę święceń, zwłaszcza przez biskupów i prezbiterów, we wspólnocie wierzących staje się widzialna obecność Chrystusa jako Głowy Kościoła. Stąd mówimy, że kapłan działa w osobie Chrystusa-Głowy (łac. In persona Christi Capitis). Co to oznacza? Otóż znaczy to, że w służbie wyświęconego kapłana w Kościele jest obecny sam Chrystus jako Głowa swojego Ciała, którym jest Kościół, jako Pasterz swojej trzody, Arcykapłan jedynej Ofiary i jako Nauczyciel Prawdy. Kościół uczy, że „jest więc jeden i ten sam Kapłan, Chrystus Jezus, którego najświętszą Osobę zastępuje kapłan. Ten ostatni bowiem dzięki konsekracji kapłańskiej upodabnia się do Najwyższego Kapłana i posiada władzę działania mocą i w osobie samego Chrystusa” (Katechizm, nr 1548). Obecność Chrystusa w tym, który przyjął sakrament święceń, nie broni go przed słabością czy przed grzechem, ale gwarantuje skuteczność sprawowanej przez niego posługi sakramentalnej. Sakrament święceń ma charakter służebny. Wspomnieliśmy już na początku, że jest to sakrament „nastawiony na zbawienie innych ludzi”. Zatem władza, jaką czlowiek otrzymuje w chwili święceń, uzdalnia go i zobowiązuje do takiego przeżywania swego kapłań-
stwa, by przez służbę wspólnocie przyczyniać się do jej uświęcenia i zbawienia ludzi. Istnieją trzy stopnie sakramentu święceń. Pełnia kapłaństwa wiąże się z konsekracją biskupią. Biskupi przez danego im Ducha Świętego stają się prawdziwymi i autentycznymi nauczycielami wiary, kapłanami i pasterzami ludu. Ich najbliższymi współpracownikami są prezbiterzy, którzy „choć nie posiadają szczytu kapłaństwa i w wykonywaniu swojej władzy zależni są od biskupów, związani są jednak z nimi godnością kapłańską i na mocy sakramentu kapłaństwa, na podobieństwo Chrystusa, najwyższego i wiecznego Kapłana, wyświęcani są, aby głosić Ewangelię, być pasterzami wiernych i celebrować kult Boży jako prawdziwi kapłani Nowego Testamentu” (Katechizm, nr 1564). Wreszcie ostatnim stopniem sakramentu święceń są święcenia diakonatu. Do diakonów należy między innymi asystowanie biskupowi i prezbiterom przy celebracji sakramentów, szczególnie Eucharystii, jej udzielanie, asystowanie przy zawieraniu małżeństwa i błogosławienie go, głoszenie Ewangelii i przepowiadanie, prowadzenie pogrzebu i poświęcanie się różnym posługom miłości. Spoglądając w letnich miesiącach na tych, którzy stawiają pierwsze kroki jako uczestnicy tej wielkiej łaski związanej z sakramentem święceń pamiętajmy o szczególnej modlitwie w ich intencji. Niech łaska Ducha Świętego uzdalnia ich do ofiarnej służby Kościołowi, aby wciąż byli świadomi, że przyjęli sakrament ‘nastawiony na zbawienie innych ludzi’. o. Wojciech Popielewski OMI
„Ziemia Święta
to spotkanie Boga z człowiekiem, które na tej ziemi dokonało się w sposób szczególny.” Po sutym i smacznym obiedzie czas wsiadać do naszego autobusu. Pośród wspaniałej i jeszcze soczystej zieleni kierujemy się ponownie do przejścia granicznego pomiędzy Palestyną a Izraelem. Po krótkiej odprawie paszportowej wyjeżdżamy z Jerycha, kierując się ku drodze szybkiego ruchu w kierunku Jeziora Galilejskiego. Z okien naszego autokaru roztacza się wspaniały widok, który często jest przeplatany polami uprawnymi, gajami oliwnymi, sadami i plantacjami palm. Arab ma takie powiedzenie: mój dziadek sadził drzewa palmowe, ojciec je pieczołowicie doglądał, a ja korzystam z dochodu, które dają. Myślę, że i w naszym życiu jest podobnie. Nieraz w autokarze rozlega się krzyk oznajmiający widok znany z polskich pastwisk – „o zobaczcie krowa”. Wiele kibuców /jest to coś na wzór naszych dawnych pegeerów/ jest nastawionych na hodowlę tych zwierząt. Gdzieś w oddali można dojrzeć wąską
nitkę rzeki Jordan, która z czasem przerodzi się w prawdziwą rzekę. Im bliżej Morza Martwego, tym mniej wody w Jordanie. W oddali widać góry Jordanii, a u ich podnóża plantacje różnych warzyw i owoców, które przykryte są specjalnym płótnem, aby promienie słoneczne nie parzyły kwiatów i ich owoców. I to jest największa przyczyna utraty wody w rzece Jordan. Kiedy nasza droga zaczyna zbliżać się do Jordanu, który jest naturalną granicą pomiędzy Izraelem a Jordanią, widzimy zasieki z drutu kolczastego, pasy ziemi „niczyjej”, które naszpikowane są minami i elektroniką. Muszę powiedzieć, że ten widok nie napawa optymizmem. Na szczęście trwa krótko, parę kilometrów, które zostają bardzo szybko pokonane. Rzeka Jordan jest najważniejszą rzeką Izraela. Płynie głębokim rowem tektonicznym, największym zapadliskiem świata, ciągnącym się od Taurusu w Azji Mniejszej przez Celesyrię, do Zatoki Akaba i przez
Morze Czerwone do Abisynii. Nazwa rzeki pochodzi od hebrajskiego słowa „jarad”. Rzeka Jordan oddziela właściwy Kanaan od płaskowyżu Zajordanii. Po wschodniej stronie Jordanu Mojżesz zakończył swe życie, gdyż Bóg nie zezwolił mu na wejście do Kanaanu. Następcą Mojżesza został Jozue i przejście przez Jordan, w czasie którego okazało się działanie Bożej Opatrzności, rozpoczęło zwycięski podbój Ziemi Obiecanej. W Księdze Królewskiej wyczytać możemy, że prorok Eliasz przeszedł przez Jordan, rozdzielając jego wody uderzeniem płaszcza. W tym też dniu, Pan Bóg zabrał go do nieba na wozie ognistym. Eliasz pozostawił swój płaszcz Elizeuszowi, który miał kontynuować jego dzieło. Do wód Jordanu prorok Elizeusz posłał trędowatego Naamana, urzędnika króla Damaszku, aby się w rzece siedem razy wykąpał i został oczyszczony. Naaman, z początku zawiedziony takim nakazem, wypełnił jednak polecenie proroka i jego ciało stało się zdrowe jak ciało małego dziecka. Wiele lat później nad Jordanem pojawił się Jan Chrzciciel. Jak podaje nam św. Łukasz było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judeii, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iurei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny: za najważniejszych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia
dla odpuszczenia grzechów. Św. Jan Chrzciciel wzywał ludzi do nawrócenia, zapowiadając również mającego nadejść Mesjasza: „Ja was chrzczę wodą lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem”. Miejsce chrztu pana Jezusa obecnie jest niedostępne ze względów militarnych i jedynie wyjątkowo można tam się dostać. Dlatego zmierzamy do innego miejsca nad Jordanem, w którym upamiętnia się tajemnicę Chrztu Pana Jezusa. Miejsce to znajduje się przy wypływie wód Jordanu z jeziora Genezaret i nosi nazwę Yardenit. Po wyjściu z autokaru uderza w nas wspaniały zapach roślinności, tak bujnej jak w Amazonii oraz wyczuwalna w powietrzu wilgoć. To parujące wody Jeziora Galilejskiego i rzeki Jordan powodują, że nasze ciało pokrywa się kropelkami potu. Zmierzamy ku brzegowi rzeki, aby odnowić swoje przyrzeczenia chrzcielne. Po dojściu nad brzeg, kapłan zaczyna odmawiać formułę Chrztu świętego, a my pochyleni w głębokim szacunku powtarzamy słowa przysięgi. Z niejednych oczu spływają wartkim strumieniem łzy szczęścia i radości, że to tu, nad wodami Jordanu, możemy to uczynić, że możemy zanurzyć ręce w ciepłej wodzie i wykonać znak Krzyża świętego. Po nabraniu wody z rzeki, która zostanie przywieziona do naszych domów w Polsce, aby uświęcić różne uroczystości naszej Wiary, udajemy się do pobliskiej kafeterii na wspaniałą kawę z dodatkiem kardamonu. Po chwili odpoczynku, zmierzamy poprzez przepastny sklep z pamiątkami do autokaru. Polecam wspaniały miód z fig, który można zakupić w tym sklepie. Smak ich i zapach niepowtarzalny. Ruszamy dalej, pokonując bardzo obciążoną ruchem samochodów drogę. Warto pamiętać, że rzeka Jordan, a nade wszystko jezioro Galilejskie
to również miejsce odpoczynku dla mieszkańców i turystów. Po drodze mijamy nowoczesne domy i hotele, aby za chwilę zza zakrętu podziwiać panoramę miasta Tyberiady. Pierwotne miasto Tyberiada wznosiło się na południe od dzisiejszego centrum. Samo miasto nie ma żadnego związku z życiem i działalnością Pana Jezusa. Zostało
założone pomiędzy 17 a 20 rokiem po śmierci Pana Jezusa przez Heroda Antypasa. Dla nas pielgrzymów służy ono do odpoczynku i jest miejscem spożycia ryby św. Piotra. Jak ona smakuje i wygląda opowiem w naszym kolejnym spotkaniu. Szczęść Boże. Mirosław Słowikowski /OESSH/
Czerwona Kobieta z Wydm Czerwona Regina Bardzo dawno temu w Starej Łebie księżniczka Regina zwana Czerwoną - bo tylko w czerwone suknie się stroiła - kazała wybudować dla siebie zamek na zalesionej nadmorskiej wydmie. Gdy zamek wybudowano, Reginie zaczął przeszkadzać las wokół, który zasłaniał widok na morze z zamkowego okna. Kazała więc las wyrąbać. I las wyrąbano. Lecz wtedy obudzone ze snu nadmorskie wydmy zasypały zamek. Wówczas Regina urażona w swojej władczej pysze kazała wybudować nowy zamek nieco dalej. Wydmy zasypały i ten. Czerwona Regina nie opamiętała się i znowu budowała. Wydmy pochłonęły. Później następny... I następny... Do dzisiaj Czerwona Regina buduje zamki na piasku, a wydmy wędrują za nią i zasypują. A mądrzy łebianie – bo są tacy i to dzięki nim Łeba wciąż trwa – nauczyli się z tej historii tego, że można zbudować na piasku, ale tylko wtedy, gdy na fundament i spoiwo weźmie się pokorę, a nie pychę. Maria Konkol
Strzeżcie się łebianie Im możniejszy pan, im waleczniejszy rycerz, tym bardziej strzec się powinien wróżek, rusałek, czarnoksiężniczek. A iluż takich możnych i walecznych – ufnych w swoją moc i męstwo – zwiodła Regina?
Kiedyś była tylko, rozmiłowaną we władczej purpurze, Czerwoną Kobietą z Wydm. Teraz już zwracać się do niej nijak inaczej niż tytułując: Wielmożna Pani na Czołpinie, Dąbiu, Boleńcu i Sarbsku, Wielka Księżno Łącka… Strzeżcie się, łebianie. Czy aby Czerwona Kobieta z Wydm nie zechce połknąć jeszcze i waszego księstwa? Andrzej Samborski
Od redakcji: O Czerwonej Kobiecie z Wydm usłyszeliśmy po raz pierwszy od niemieckiego ziomka, którego rodzinny związek z Łebą sięga pięciu wieków wstecz. Śladowe są zachowane zapisy literackie nt. tej tajemniczej postaci (kobiety, nie ziomka), a szkoda, bo jest ona bardzo intrygująca, zwłaszcza na tle historii Łeby. We wrześniowym wydaniu Ichtys z 2011 roku zamieściliśmy „Czerwoną Kobiete z Wydm” w interpretacji Michała Malinowskiego MuBaBaO, kustosza Muzeum Bajek, Baśni i Opowieści - można przeczytać na www.ichtys.net Wyżej przywołana „Czerwona Regina” jest najwierniejszym zapisem tego, co przekazał niemiecki ziomek, a „Strzeżcie się łebianie” to twórcze dopowiedzenie Andrzeja Samborskiego, poety Zaczarowanego Miasta, tego samego, co w jednym wersie potrafił ująć istotę Łeby „Tu nawet piaski są wędrowne” (MK)
Z rozmyślań zamyślonej „Musisz być uśmiechnięta, spokojna, wypoczęta dla swoich dzieci… Gdy coś Cię boli, Twój uśmiech nie jest ani świeży ani spokojny... a One potrzebują radosnej i wypoczętej mamy…” – te słowa usłyszałam z ust Przyjaciela… W i e l k a p rawd a … Dziecko nie rozumie wielu rzeczy… nie mieści się w jego małej główce to, że mama właśnie wróciła z pracy, gdzie straciła resztki sił i cierpliwości… przed nią kolejna góra prasowania, obiad, nie umyta podłoga i bawiąca się na zakurzonym dywanie mała męska rozpiętość wieku od trzech do pięciu lat… dwa ŻYWE srebra… Dla nich rodzice całym światem, dla nich mama ostają i spokojem, dla nich mama ucieczką przed przykrością zadaną przez starszego brata, dla nich mama utuleniem, gdy srogi wzrok taty… Więc musisz być uśmiechnięta, spokojna, a Twój uśmiech świeży… dla dzieci…. One właśnie tego potrzebują… Nosiłam w sercu te słowa… które nijak pasowały do każdego codziennego dnia, który zaczynał się bladym świtem tłumacząc, że dziś za zimno na krótkie spodnie, albo, że wiatr tak silny, że nie można ubrać czapki z daszkiem… wszystko to
w pędzie, biegu… i jak na złość nie ma kluczy od mieszkania, samochód nie chce zapalić… i upadek wprost do kałuży, gdy już rozpoczęta wędrówka ku przedszkolnym drzwiom… Po ludzku i zdając się tylko na ludzkie siły
Teraz już wiem…. REKOLEKCJE… czas, który na stałe powinien zostać wpisany w życie każdego człowieka wierzącego… REKOLEKCJE… czas, który pozwoli zatrzymać się… przemodlić wiele spraw, wsłuchać się
aż nadto, za wiele…. Ale przecież Pan Bóg zawsze daje nam tyle, ile możemy unieść… Tylko jak to zrobić? Jak zachować świeży uśmiech, gdy brakuje na rachunek, znów popsuł się samochód, a dzieci takie szybkie i głośne…
w głos Boga, który mówi do nas, każdego dnia, zwykłego dnia…. wśród zgiełku ulic, krzyku ludzi czy grającego wciąż radia… Tylko jak my mamy usłyszeć głos Pana…? Kiedy wokół nas nie ma miejsca, gdzie nie rozlegałby się
jakiś hałas… nawet na łebskiej wakacyjnej plaży wybrzmiewa muzyka… zamiast szumu polskiego morza…. letni goście wywiozą w pamięci fale radia…. zamiast morskich fal… Przerażające, że świat taki głośny, że taki szybki… Bez miejsca ciszy… To właśnie czas REKOLEKCJI przychodzi do nas w tych trudnych czasach, by dać siłę wytchnienia, by dać chwilę odpoczynku. Stały kontakt z Panem Bogiem jest wówczas dla nas jak ładowanie baterii, naszych baterii potrzebnych, by „uśmiech świeży, spokojny…” Dostałam taki czas od Pana Boga… W ostatnich dniach czerwca było mi dane wyjechać na rekolekcje połączone z pisaniem ikon… Czas niesamowity… Gdy dojechałam do Lubonia, wysiadając na miejscu po ponad sześciogodzinnej jeździe pociągiem pomyślałam, że podróż dobiegła końca… ale okazało się, że przede mną marsz z czerwoną walizką… łukiem na skrzyżowaniu… potem prosto przez rondo, w prawo… wzdłuż drogi szybkiego (bardzo) ruchu…. i ?? no właśnie dalej zapomniałam wskazówek miłego pana z kwiaciarni…. trochę błądzenia i po półtoragodzinnym marszu dotarłam na miejsce… do domu rekolekcyjnego sióstr służebniczek wielkopolskich w Luboniu koło Poznania… Tam spotkałam niesamowitych ludzi właśnie o „świeżym, spokojnym uśmiechu, tryskających energią bez względu na wiek…” Żyjąc razem z nimi przez cztery dni przeżywałam każdą chwilę bardzo głęboko, dotykały mnie ich świadectwa, ich sposób bycia, mówienia o Panu Bogu.. ON był tak bardzo obecny w każdym słowie, każdym czy-
nie, przy każdym poruszanym temacie… dotyczącym zarówno spraw zawodowych, problemów rodzinnych czy dotyczących prawd wiary… Zastanawiałam się, skąd w nich tyle ciepła, radości… Teraz wiem… PAN BÓG, ale nie taki tylko obecny i czczony w Kościele…. Oni żyli PANEM BOGIEM na co dzień... Duchową opiekę w czasie rekolekcji roztaczał nad nami O. Jarosław Kędzia OMI, który w zeszłe wakacje wygłosił w Łebie tygodniowe rekolekcje na temat Ikon, tłumacząc każdy najmniejszy szczegół, który się na nich znajduje. Razem z nami, uczestnikami rekolekcji, również pisał ikonę, stawał każdego dnia przed takim samym zadaniem jak my…. Otworzyć się na działanie Ducha Świętego i zacząć pisać ikonę… która otwiera wnętrze każdego człowieka… Ojciec Jarosław prosił, by pisząc ikonę, modląc się wciąż mieć w głowie słowa, które Archanioł Gabriel powiedział do Maryi… nosić je w sercu… powtarzać, aż w końcu zostanie nam jedno zdanie, to które najbardziej do nas trafiło, zapadło w nasze serce… Ikona – duchowy obraz Pana Boga… Ewangelia pisana kolorem… ikona, która porządkuje życie… Ikona Archanioła Gabriela Złotowłosego… który przychodzi do Maryi, by zwiastować Jej dobrą nowinę… Nic nie dzieje się bez przyczyny… szukając znalazłam własnego Anioła Gabriela, który przyszedł do mnie… Co mi powiedział? Co brzmiało mi wciąż w uszach? Co noszę w swoim sercu…? „Nie bój się (…) dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego…” [Łk. 1, 26-38] Jakże te słowa były i są mi nadal potrzebne w moim życiu..
dotykają bowiem każdej jego sfery.. rodzinnej, macierzyńskie, małżeńskiej, przyjacielskiej, zawodowej… Znalazłam fitness duchowy… REKOLEKCJE… dające ogrom myśli w sercu, ale dające też spokój ducha i świeży uśmiech matki, jakże potrzebny na zbliżające się letnie dni… Jedno wiem na pewno… życie należy tak planować, by obok wyjazdów wakacyjnych, przyjacielskich spotkań, spędzania świąt w rodzinnym gronie znaleźć czas na REKOLEKCJE… Czuję, że mam pogodę ducha, spokojne oblicze, radosny uśmiech… choć mój Archanioł Gabriel o smutnych oczach… Bo każda ikona to wnętrze osoby, stan ducha osoby ją piszącej… Ale jest dla mnie też obliczem, które wciąż mi przypomina, że mam nad czym pracować… że kierunek obrany jest dobry… „by uśmiech świeży, spokojny…” Remiszewska Anna
S tat y s t y k a pa r a fi a l n a SAKRAMENT CHRZTU ŚWIĘTEGO PRZYJĘLI: 17.06.2012 Jan Jerzy Konkel ZMARLI: 12.06.2012 Zofia Jagodzińska 12.06.2012 Cecylia Gortatowska 25.06.2012 Feliksa Karpus 26.06.2012 Izabela Sączawa
fotogaleria
Pielgrzymka na odpust do Ĺťarnowskiej 17.06.2012
Renowacja płyt nagrobnych 10
fotogaleria
Jubileusz kapłaństwa o. Edwarda Ruszela OMI
11
„Wychowawca to ktoś, przy kim wychowanek staje się najpiękniejszą wersją samego siebie.”
/ks. Marek Dziewiecki/
To najlepsze określenie wychowawcy z jakim się spotkałam. Myślę, że każdy z nas wychowawców chciałby takim człowiekiem być. Wymaga to jednak od nas wielkiej dojrzałości i pokory wobec własnych słabości i niedociągnięć. Zakończenie roku szkolnego chyba każdego rodzica, nauczyciela i wychowawcę pobudza do refleksji nad wychowaniem. Zastanawiamy się, jak w dalszym życiu poradzą sobie nasze dzieci i nasi wychowankowie, czy wyposażyliśmy ich w to, co najważniejsze. Wakacje sprzyjają przemyśleniu tych spraw i szukaniu nowych rozwiązań. Mądry był ten, kto zadecydował o przerwie wakacyjnej. Jest ona potrzebna zarówno dzieciom, aby wypoczęły po całorocznym trudzie jak i nauczycielom (nawet wbrew krytycznym opiniom, że wakacje są zbyt długie). Ktoś powiedział, że wypoczęty nauczyciel to skarb. Taki nauczyciel ma czas dla dzieci, potrafi przekazywać wartości, którymi żyje, nie wpada w rutynę, stawia wychowankom wymagania, ale jednocześnie kocha. Wymagania stawiane z miłością dają młodemu człowiekowi poczucie wolności, które może doprowadzić go do pełni człowieczeństwa i pomaga poruszać się w świecie wartości. Czło-
wiek, który kocha i jest kochany potrafi odkryć w sobie niezwykłe możliwości. To właśnie miłość jest źródłem siły rodziców, nauczycieli i wychowawców. My, chrześcijanie wiemy, że skarbnicą naszej wiedzy na temat wychowania i źródłem siły jest pełna miłości Ewangelia Jezusa. Zagłębiając się w Jego słowa odkrywamy, jak wiele wskazówek wychowawczych On nam daje. Jezus, najlepszy wychowawca, uczy, że największą wartością jest drugi człowiek, którego godność i powołanie chronią prawda i miłość, dobro i piękno, wiara i nadzieje, wolność i odpowiedzialność, sprawiedliwość i uczciwość, świętość i zbawienie. Pięknie odczytał Ewangelię Założyciel naszego Zgromadzenia bł. Edmund Bojanowski. Dając siostrom wskazówki wychowaw-
cze, wiedział on jak nieocenione znaczenie ma wychowanie dzieci w miłości. W pierwszej Regule Zgromadzenia zalecał: „siostra dawać im (dzieciom) będzie napomnienia, pochwały, przestrogi, pokutki. A w tym wszystkim nie ma się rządzić, ani zbyteczną łagodnością, ani zbyteczną surowością, ale miłością serdeczną, sprawiedliwością i wyrozumiałością dla maluczkich dziatek.” Niech te słowa będą dla nas wszystkich wskazówką w trudach wychowania. Niech zagłębianie się w słowa Jezusa zapisane w Ewangelii, będzie dla nas źródłem siły w trudach wychowania w miłości. Niech przykład życia wychowawców zachęca wychowanków do stawania się „najpiękniejszą wersją samego siebie”. s. M. Weronika Bartkowiak
12
Na lepsze czasy Wśród różnych spraw, które ciągle narastają, zmagając się z problemami, którym staram się jakoś sprostać, siedzę w swoim małym pokoju i dojrzewam. Dojrzewam, by w końcu usprawnić własne funkcjonowanie. Jak uodpornić się na frustratów, a i samemu nie zarażać innych własnymi problemami? Po co nasze złe nastroje mają się udzielać innym?
W tym wszystkim tylko koty jakby z innego świata. Przywykłe do warunków, obojętne na wszystko. Nawet sukces i sława wyrażone plastikowym pucharkiem i medalem na wstążce nie są w stanie zakłócić tego spokoju. Śpią obojętne w małych budkach i nic sobie nie biorą do swoich łebków. Czasem, któryś futrzak zbudzony okrzykiem zachwytu, otworzy zaspaną powiekę
odciśniętego w naturze. Tak właśnie mam, że przy sztalugach zapominam o tym pędzie i że „takie mamy dzisiaj czasy...” Wierzę, że kolejny pobyt w Łebie podziała jak zawsze. Wymieniając się z Łebą artystycznymi darami wrócę spokojniejszy i bardziej odporny na wszelkie problemy. Człowiek z natury potrzebuje odpoczynku. Biblijny obraz stworzenia świata i odpoczynku Boga daje nam podpowiedź, by zweryfikować nasze życie i to ciągłe zabieganie. Zwłaszcza, że coraz częściej ludzie nie
„Upływ czasu” rys. Krzysztof Niespodziański
Obok mnie koty nieświadome, że za ścianą na popularnej „siódemce” - ruchliwej trasie Warszawa Gdańsk - nieustanny ruch. Ludzie gdzieś gonią, spieszą, a ja, żeby zbytnio się nie wyróżniać, układam w głowie co mam do załatwienia. Nawał myśli jak na ruchliwej drodze. Można powtórzyć za innymi: „No cóż, takie mamy dzisiaj czasy...” Zachęcony sentymentem do moich kotów wyrwałem się z tych „dzisiejszych czasów” do Olsztyna na wystawę kotów. Okazało się, że tam niestety podobnie. Na hali tłum, wrzawa, flesze, głośniki ryczą podając werdykty sędziów przeplatane reklamami, że w bufecie kawę i kiełbasę można kupić.
i po chwili wraca w stan zobojętnienia. Zmęczyła mnie ta wystawa, ale dostałem cudowną podpowiedź od tych mądrych czworonogów. Wróciłem do domu i do swoich planów. Z tym, że doszła jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Zająłem się organizowaniem wrześniowego pleneru. To dzięki Dyrekcji Słowińskiego Parku i Bibliotece w Łebie z artystami Akademii Sztuk Pięknych z Łodzi ucieknę na chwilę od codziennych spraw, by wrócić odporniejszym. Nabiorę dystansu do ciągłej bieganiny i zadbam również o własne wnętrze. Trochę jak kot zobojętnieję na kłopoty i problemy. Wcisnę się w łebski klimat, by adorować Stwórcę
mają czasu na kino, wycieczkę, spacer i książkę. A potem narzekamy, że nie radzimy sobie ze stresem, że kłopoty nas przerastają, że nic nie mamy z tego życia... A wszystko rzekomo dlatego, że dzisiaj mamy takie czasy. Nawet morze w Łebie tylko w miesiącach sztormowych wyburza się i szaleje, a potem nawet sezonowy gwar i natrętni turyści nie są w stanie wyprowadzić je z równowagi. Ci szaleją, a morze sobie pod nosem szemrze i szemrze... - bo myślę, że tak naprawdę to takie mamy dzisiaj czasy, jakie sobie sami tworzymy. Do zobaczenia w Łebie. Z uśmiechem - ks. Krzysztof Niespodziański 13
Z kroniki łebsk ich r ybaków Tragedia kutra „ŁEB 30”
Symboliczny grób załogi ŁEB 30 na łebskim cmentarzu
Historia kutra „ŁEB 30” rozpoczyna się 26 listopada 1959 roku w Szczecinie, gdzie kończył się okres jego budowy i przygotowanie do pierwszego rejsu. Kuter wszystkie testy przeszedł pozytywnie, bez poważniejszych zastrzeżeń. Zauważone drobne braki w ratunkowym osprzęcie nakazano uzupełnić w Świnoujściu. Rankiem w sobotę 5 grudnia czterdziesty ósmy z serii stalowy kuter średniego typu K-15R rozgrzewał silniki i przygotowywał się do 14
opuszczenia wyspy. Na jednostce przebywała już starannie dobrana czteroosobowa załoga. Choć zadziwiająco młoda, to jednak prezentująca zróżnicowany zasób doświadczenia i poziom morskiej wiedzy. Jako szypra zaokrętowano 26-letniego Gerharda Kusza, stanowisko szefa maszyn powierzono 31-letniemu Edmundowi Kobielskiemu, a obowiązki starszego rybaka 21-letniemu Zygmuntowi Palakowi. Jako rybaka zatrudniono 25letniego Józefa Śnioszka, który cztery
miesiące wcześniej rozpoczął pracę na kutrach, szukając swego szczęścia na morzu. Do załogi dołączył również szef ds. eksploatacji spółdzielni rybackiej w Łebie Stanisław Witas. Około południa „ŁEB 30” wypłynął z portu, by po kilku godzinach osiągnąć świnoujską keję. Na miejscu rybacy ustalili dzienny postój, po którym mieli obrać kurs na Łebę. Nie wiedzieli, że już nocą o 22.50, Koszaliński Urząd Morski ogłosił pogotowie sztormowe, a później alarm. 6 grudnia o godzinie 10.45 „ŁEB 30” i jego powiększona o niecodziennego pasażera załoga opuściła Świnoujście. Było już dość pochmurnie, mroźno, pogwizdywało już ostro, ale skoro stan morza na razie określano czwórką, a niebezpieczeństwo zaczynało się, gdy tych stopni było 5-6, to nikt nie podważył decyzji szypra o kontynuowaniu rejsu. Spiesząc „całą naprzód” kuter dość szybko znikł za linią horyzontu. W poniedziałek 7 grudnia, o godzinie 3.30 zmorzony ciężkim sztormem „ŁEB 30” pojawił się na redzie Ustki, mierząc w wejście do portu. Obserwujący morze dyżurny latarnik latarni morskiej w Ustce i portowy bosman śledzili z niepokojem krążące zakolami po wodzie, podchodzące do falochronu światła. W porcie ratowniczy kuter „R2” dostał rozkaz gotowości do akcji. Z kolei portowy bosman udał się na drewniany pomost, gdzie zamierzał obłożyć cumy zbliżającej się jednostki. Ale wtem spostrzegł, że kuter w jednej chwili zmienia pozycję. Nagle wszystkie znaczące go światła przybrały niezrozumiałe położenie, gasnąc, znikając w ciemności nocy i morza. Wtedy nie było już żadnych wątpliwości, że statek tonął i trzeba było zorganizować ewakuację załogi. Został ogłoszony alarm i trzy minuty
później „R2” wypłynął przed port na ratunek. Jednak silny rozkołys, wiatr i noc nie ułatwiły ratownikom zadania. Przeszukiwanie akwenu położonego po zachodniej stronie wejścia długo nie przyniosło efektów, a przenikliwy mróz odbierał całkowicie nadzieje na odnalezienie załogi żywej. W końcu około 5.00, w świetle blasku wystrzelonych rac zauważono sterczący ukośnie znad wody szczyt nadbudówki i maszty. Załoga „R2” nie zwlekała, snopem światła oświetlała wrak kutra i pokonując gwizd sztormu nawoływała załogę. Odpowiedziała im martwa cisza. Parę minut później zniechęceni niepowodzeniem ratownicy z „R2” zawrócili do portu. Rozpoczęło się nerwowe oczekiwanie na nastanie poranka. Mimo światła dnia o bliższym poznaniu sytuacji na wraku czy choćby dotarcia w pobliże miejsca dramatu nie było mowy, ponieważ wciąż utrzymywała się wysoka fala. Koło południa na krótko zrobiło się spokojnie. Wykorzystali tą okazję dwaj rybacy z Ustki, chwytając za wiosła niewielkiej, przybrzeżnej łodzi rybackiej. Chwilę później znaleźli się już przy wraku i dokonali przerażającego odkrycia. Na maszcie znajdował się zamarznięty człowiek. We wtorek 8 grudnia, niesłabnący sztorm w dalszym ciągu nie pozwalał na opuszczenie portu i podejście do przybierającego powoli postać lodowej góry wraka.. Dopiero w środę około 10.15, gdy sztorm ustał, dwaj wcześniej przybyli łebscy rybacy: Piotr Strzegowski i Tadeusz Retmański, mając specjalny ponton, ekwipunek i asekurację motorowych łodzi, przedostali się z plaży na burtę wraka i zdjęli przymarznięte zwłoki. Jak się potem okazało, było to ciało Stanisława Witasa, dla którego rejs miał być urozmaiceniem życia urzędniczego. Oczywiście, będąc przy wraku, dokonano niewielkich oględzin, poszukując spoczywających gdzieś we wnętrzu kadłuba rybaków. Dostrzeżono przy tym, że na bur-
Rybak Józef Śnioszek
cie kutra nie ma tratwy ratunkowej. W czwartek 10 grudnia, godząc się z prawdopodobnym przypuszczeniem, że czterej rybacy z „ŁEB 30” zostawili swój kuter i wsiedli na tratwę, zorganizowano akcję poszukiwawczą. Z kolei tego samego dnia wyciągnięto z wody wrak, definitywnie stwierdzając, że jest pusty. Poszukiwania rozbitków nie dały żadnych rezultatów. Dopiero po dziesięciu dniach znaleziono dryfującą pustą tratwę 14 mil na południe od brzegów Bornholmu. Rybaków z „ŁEB 30” nikt nigdy nie widział, ani żywych, ani zmarłych. Przyjęto w końcu, że Gerhard Kusz, Edmund Kobielski, Zygmunt Palak i Józef Śnioszek zginęli na morzu.
Symboliczny grób załogi kutra „ŁEB 30” znajduje się na cmentarzu w Łebie. Na podst. „Tragedii rybackiego morza” Ryszarda Leszczyńskiego (Gdańsk 2005 wyd. 2 popr.) oprac. Karolina Chrostowska
Od redakcji: Opis tej tragedii przygotowany został na potrzeby „Kroniki ludzi i morza” w bibliotece miejskiej i od jesieni będzie tam miał swoje stałe miejsce. Zachęcamy do zapoznania się z tą kroniką. Już teraz jest tam opisanych w formie ekspozycji stałej wiele ważnych wydarzeń z historii Łeby i jej mieszkańców. 15
„Być świętym w życiu świeckim”
Święty… Cóż znaczy być świętym? Otóż ten pełen radości, miłości do bliźniego, ten szczęśliwy człowiek może być nazwany świętym. Bo „święty” to nie przyimek postawiony przed imieniem, „święty” nie może mieć smutnej twarzy. Taka osoba powinna stawać się przykładem szczęśliwego, czyli błogosławionego życia. Oczywiście zdarza się, że taki człowiek popełnia niegodziwe czyny, ale pamiętajmy, że „przed Najświętszym Bogiem nikt nie jest bez winy”. Przecież świętym nie staje się człowiek bez grzechu, to w końcu człowiek, który swoją postawą uszczęśliwia życie innych ludzi. Otaczający nas świat 16
nie stwarza warunków, abyśmy byli świętymi, ale można mijać te przeszkody, które są stawiane przed nami w drodze do świętości. Nie musisz zostać księdzem, biskupem, papieżem. Nie musisz być siostrą zakonną, ani zakonnikiem, aby zostać świętym. Wystarczy, że będziesz zwykłym człowiekiem, który pragnie być może trochę inny niż pozostali ludzie. No właśnie, ale co to znaczy być „trochę” innym? Czy to, aby w ogóle oddzielić się od swojego środowiska? A może sprzeciwiać się rodzinie, przyjaciołom, aby zawsze wystawać przed szereg? Jednak tu chodzi o coś zupełnie innego, chodzi o własną koncepcję życia. Może czasem wzorowaną na jakimś przykładzie, autorytecie, którego możemy naśladować. Jesteśmy świadkami wielkich przemian ludzi, którzy stali nad przepaścią. Ich życie czasem odmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Dlaczego? Bo uwierzyli, uwierzyli Słowu, które stało się
Ciałem, uwierzyli Chrystusowi „kto się do mnie przyzna przed ludźmi, do tego przyznam się i Ja przed moim Ojcem w niebie”. Ta relacja między „świętym świeckim”, a Chrystusem, to właśnie uwierzenie mu na słowo, że można iść droga, którą on wskazuje. Nie zawsze jest łatwo (nikt nie powiedział, że będzie łatwo), ale przecież w drodze do świętości, nie idziemy sami, ponieważ „największe oparcie mamy w Tym, który nas umacnia”. Wiemy, że droga do świętości jest bardzo długa. Najpierw zaczyna się proces po śmierci człowieka, następnie zbierane są dowody, które mają za zadanie pokazać, że ów człowiek zasługuje na tytuł świętego. W końcu papież kanonizuje osobę, która zasłużyła na świętość. Lecz „być świętym w życiu świeckim” to trochę inna droga, znacznie prostsza. Nie trzeba wypełniać żadnych pism, podpisywać się na dokumentach, ani zbierać dowody, jednak trzeba uczynić najważniejszą ze wszystkich wymienionych tutaj rzeczy – trzeba DAĆ ŚWIADECTWO. Ale znowu nasuwa się pytanie, co to znaczy dawać świadectwo? Są ludzie, którzy myślą, że siadanie w pierwszych ławkach, modlitwa na pokaz przed innymi ludźmi, a następnie życie w grzechu, wieczne kłótnie, to właśnie dawanie świadectwa. To troszeczkę o coś innego chodzi. To my powinniśmy zawsze bronić tego, co mamy najważniejsze, bronić życia, bronić godności ludzkiej oraz dobrze rozumianej tolerancji (przede wszystkim zgodnej z naszą moralnością). Nic prostszego powiedzieć, że się wierzy, ale dlaczego się wierzy, tutaj zaczynają się schody. Święty człowiek za najważniejsze uznaje trzy cnoty Boskie – wiarę, nadzieję i miłość. Zobaczmy jak
ściśle są one powiązane ze sobą… WIARA to cnota, która tłumaczy sens istnienia człowieka na świecie, łączy się z NADZIEJĄ, która pozwala nam wierzyć, że po śmierci mamy przygotowane wieczne mieszkanie w niebie, ponieważ zostaliśmy zbawieni z MIŁOŚCI, dlatego my WIERZYMY, że Bóg istnieje. Wszystko zamyka się i podobne jest do obwodu prądu elektrycznego, który musimy połączyć z baterią, aby wszystko działało. U nas baterią jest ŚWIADECTWO, które napędza cały obwód cnót, a światło, które daje żarówka to światło świętości. Musimy pamiętać, że bez prądu (świadectwa), żarówka (świętość) nie może świecić. Potrzeba tak niewiele, tak mało energii, aby ta żarówka chociaż na moment mogła się zapalić. Nasza świętość świeckiego życia jest podobna do statku, który wypłynął na wezbrane wody morza. Dopóki byliśmy we własnym domu (porcie) wiedzieliśmy, że nie może nam się nic stać, potem w miarę upływu lat wstępowaliśmy w przeróżne grupy, środowiska (wypływamy na morze), przychodzą kłopoty (sztorm), które sprawiają, że stajemy się ludźmi, czasem zepchniętymi przez los na margines życia (statek nie może dostać się z powrotem do portu). Lecz nagle przychodzą ludzie, którzy wcześniej wskazywali nam drogę, jak żyć i działać w życiu (światło latarni naprowadza nas), ale tutaj to od nas zależy, czy będziemy chcieli wrócić na tory świętości życia (wrócimy do portu), czy pozostaniemy w tak zwanym „bagnie” (przycumujemy statek, aby wody go zatopiły). Widzimy, że w drodze do świętości napotykamy kłopoty, trudności, które sprawiają, że tracimy siły i postanawiamy się poddać i nie walczyć o świętość. Wystarczy,
bowiem spojrzeć trochę dalej, na innych ludzi, a nie tylko na siebie, na własny czubek nosa, aby ujrzeć w oddali pomoc, którą oferują nam nasi przyjaciele, ponieważ chcą oni, aby nasze życie było przepełnione radością – bo taki powinien być ŚWIĘTY. W książce Brygidy Grysiak „Najbardziej lubił wtorki” możemy odczytać w jednym z wywiadów z księdzem arcybiskupem Mieczysławem Mokrzyckim takie słowa: „- Ksiądz Stanisław mówi, że są tłumy, że jest młodzież. I Ojciec Święty nagle zaczyna coś pokazywać. „Ja nie mogłem… że oni przyszli tutaj… Dziękuję”. Ksiądz Stanisław podpytuje. Ojciec Święty tłumaczy gestem, kiwa głową i potwierdza. - Szukałem was, teraz wy przyszliście do mnie i za to wam dziękuję. - Właśnie. - Czyli to nie była notatka? - Nie. To były gesty Ojca Świętego, które tak właśnie odczytaliśmy. A on potwierdził.” Tak niewiele potrzeba było, aby poprowadzić świętego człowieka przez ostatnie chwile życia. Tak właśnie powinni zachowywać się Ci przyjaciele, którzy nigdy nie mogą opuszczać swoich bliskich, nawet w najcięższych sytuacjach. Naszym wzorem świętości powinien być Jezus, który ukazał swoją wielką mądrość i posłannictwo. Pokazał nam, że za życia każdy może dążyć do świętości, bo przecież On był, jest i będzie święty. Musimy upodobnić się do naszego Pana i wypełniać Jego polecenia powierzone nam w Ewangelii, bo to Ewangelia jest tą Księgą, w której zebrane są przykłady świętego życia. Znajdziemy w niej osoby, sytuacje, a także opowieści i wskazówki do błogosławionej postawy. Mamy wielu świętych, tych
bardziej i mniej znanych. Oni również za życia zostali powołani do świętości, gdyż swoją wzorową postawą potrafili „wziąć krzyż” i iść za Jezusem. Umieli pogodzić się z tym, że staną się pośmiewiskiem, zostaną wyszydzeni, a nawet zabici tylko za to, że wierzą w Boga, który według innych nie istnieje. Pełna droga do świętości, to pokonanie wszystkich przeszkód, aby człowiek poznał jakie życie jest piękne i przepełnione radością, kiedy można stać w obronie religii, która daje każdemu człowiekowi możliwość stania się świętym. Rozmyślając nad sensem świętości ułożyłem kiedyś taką modlitwę, którą możemy wykorzystywać w modlitwach za zmarłych, ale także za żyjących o świętość ich życia. Tato! Twój Syn, a mój Brat miał życie przepełnione miłością, ale także smutkiem i boleścią. Proszę Cię, abym mógł zawsze mieć w sercu wiele miłosierdzia, które pozwala mi lepiej zrozumieć moich braci i siostry. Wiem, że wiele brakuje mi, abym mógł być świętym, ale szczerze pragnę dawać o Tobie świadectwo i powtarzać Twoje najświętsze słowa „bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty”. Proszę Cię o to abyś dodał mi siły w drodze do świętości. Najukochańszy mój Ojcze, Bracie i Duchu. Amen.
Autor Piotr Gardynik
Każdy człowiek powołany jest do świętości. Nie zmarnujmy tej jedynej szansy, której nigdzie w sklepie nie możemy kupić. Wykorzystajmy swoje życie, aby już za bycia świeckim człowiekiem potrafić dawać świadectwo i stawać w obronie wiary. Pamiętajmy, że być chrześcijaninem to nic innego, a być ŚWIĘTYM. Piotr Gardynik 17
Łebianie mają morze we krwi Łebianie mają morze we krwi. Nie mam na myśli tylko rybaków, z twardymi od sieci rękoma i z twarzami opalonymi od wiatru, ale każdego rodowitego łebianina. Od chwili narodzin w naszych żyłach płynie wzbogacona o jod krew, która przelewa się z serca do mózgu, przywiązując nas do Bałtyku nierozerwalną więzią. Dorastaliśmy w przekonaniu, że ten mały kawałek Ziemi jest najpiękniejszy, że nie ma na tym świecie ani jednego drugiego takiego miejsca.
urokliwych uliczkach, gdzie stoją jeszcze domy sprzed wojny, wokół których uganiają się rozwrzeszczane dzieci. Tęsknię za tym, żeby na ten spacer nie jechać autobusem, samochodem czy metrem. Chciałabym po prostu wyjść z domu i upajać się spokojnym rytmem płynącego obok życia. Latem chciałabym kupić na straganie ogórka małosolnego, wyciągniętego specjalnie dla mnie ze szklanego słoja i podziwiać kolorowe warzywne wystawy na każdym ze stoisk. Chciałabym się przejść
łabym zdjąć buty, zakopać moje stopy w białym, delikatnym jak puder piasku, a później zamoczyć je w lodowatej wodzie. Jesienią takie spokojne spacery w Łebie są najpiękniejsze, bo pachną spadającymi liśćmi. W alejkach, prowadzących do plaży leżą ich kolorowe stosy. Można bezkarnie w nie wchodzić, rozkopać wokół siebie i słuchać ich cudownego szelestu. Las pachnie jesienią grzybami, mokrą ściółką i igliwiem. Szum morza miesza się z odgłosem bujających
My, dzieci naszych rodziców, rozsiane po świecie, ze łzą w oku wspominamy Bałtyk i nasze miasto. Tęsknimy za słonym powietrzem, za szumem lasu podczas sztormu, do głuchej ciszy zasypiającego miasta podczas zimy. Nieważne jest co takiego w życiu przyszło nam robić i jak wiele osiągnęliśmy. Chcemy wracać i wierzymy w to, że kiedyś jako starsi, bardziej doświadczeni, wrócimy i w spokoju doczekamy tam swoich ostatnich dni. Ja najbardziej tęsknię za spacerami i tymi po plaży i tymi po małych,
wzdłuż głównej ulicy, pozdrawiając po drodze znajomych, pogawędzić z panią w spożywczym, ponarzekać na pogodę i zastanowić się, jaki w tym roku będzie sezon. Chciałabym pójść na plażę przez las udeptaną ścieżką. Pozwolić, żeby zapach morza i piachu wbił się w moje nozdrza i pozwolił odetchnąć pełnymi płucami, zmęczonymi smogiem i miastowym zanieczyszczeniem. Chcę usiąść na plaży, zapatrzeć się w horyzont, dobrowolnie oddać się spokojnie napływającym myślom. Chcia-
na wietrze sosen i świerków. Powietrze przesycone jest jodem i solą, które czuje się w powietrzu. Zimą brakuje mi wiatru, który w Łebie jest wszędzie. Wkrada się pomiędzy okna i drzwi, przeszywa swoim zimnem kurtki i płaszcze i psuje miejscowym kobietom starannie ułożone fryzury. Ten wiatr jest charakterystyczny dla Łeby, bo wieje w inny, znany nam tylko sposób. Czasami swoim gwizdaniem doprowadza niektórych do szału, czasami wywołuje lekki ból głowy, ale jest też doskonałym akompa-
18
niamentem dla długich zimowych wieczorów. Bałtyku też mi brakuje. Naszego Bałtyku, który zależnie od pory roku i padającego słońca zmienia kolory. Czasami potrafi być stalowoszary, czasami zielony, a czasami lekko niebieski. Jest kapryśny, groźny i zachłanny. Kradnie plaże, porywa kamienie i drzewa, ale też czasami potrafi odebrać coś cenniejszego: ludzkie życie. Boimy się naszego Bałtyku, czujemy przed nim respekt. Często wygląda tak pięknie, że łatwo zapomnieć, że pod tą niepozorną, spokojną taflą znajdują się silne prądy, gotowe wciągnąć każdego, kto przez nieuwagę zapuści się w głęboką bałtycką otchłań. Łebianie kochają jednak to morze w sposób, jaki potrafią kochać rodzice swoje niesforne dziecko. Wybaczamy mu czyny, które innym tak ciężko byłoby wybaczyć, bo bez niego nie wyobrażamy sobie życia i Łeby, bez niego nie byłoby pensjonatów i domków, nie byłoby kutrów ani świeżej ryby, nie byłoby pracy... Bez Bałtyku nie byłoby wydm ruchomych, otoczonych lasami sosnowymi i jeziorami. Ta Sahara Europy, gdzie piasek pod wpływem wiatru przesuwa się co roku ku miastu, zajmuje w sercach łebian szczególne miejsce. Jest to nasza Mekka. Każdy z nas pielgrzymuje na wydmy chociaż raz w swoim życiu. Często czujemy się winni, że nie odwiedzamy wydm wystarczająco często. Zapytani, kiedy ostatni raz byliśmy na wydmach, czujemy się zawstydzeni naszym zaniedbaniem. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż widok szerokiej plaży z białym piaskiem, wydmami, lasem sosnowym i królującym nad tym wszystkim Neptunem – cudownym, starym budynkiem, który tak pięknie komponuje się w krajobraz. Jego szare mury, uwieńczone czerwoną dachówką, są wspaniałym kontra-
stem dla jasnego piasku i zielonej wody. W nocy oświetlają go latarnie, tworząc romantyczne tło dla wieczornych spacerów. Na sezon letni w Łebie czeka się jak na wielkie święto. Mieszkańcy zmęczeni długimi nocami, mroźną pogodą i sztormami przygotowują swoje domy na przyjazd turystów. Od pierwszych słonecznych dni malujemy swoje domy na śnieżnobiały kolor, wietrzymy pokoje, naprawiamy usterki. Może czasami w tym całym entuzjazmie przechodzimy samych siebie, stawiamy budynki, które nijak pasują do otoczenia, inwestujemy w coś, co może ocierać się o kicz, ale wynika to z przyczyny, przez którą ludzie od zarania dziejów decydowali się na przeróżne kroki: potrzeby przetrwania. W Łebie bowiem niełatwo jest żyć. Przez 10 miesięcy żyjemy z tego, co zarobimy przez te liche 2, podczas których nie dosypiamy, wstajemy skoro świt, stoimy w parnych i przegrzanych smażalniach, sprzątamy, pierzemy i obsługujemy stoliki. A na koniec siadamy, przeliczamy to, co zarobiliśmy i rozkładamy równo na kolejne długie 10 miesięcy. Może właśnie dlatego ja i większość moich znajomych wyjechała z domu, licząc na bardziej świetlaną przyszłość, z nadzieją na stały zarobek i możliwość rozwoju. Tego niestety Łeba zapewnić nam nie może. Jednak zawsze pozostanie z nami tęsknota do tego miasta, gdzie horyzont nigdy się nie zmienia, gdzie powietrze jest lekkie i czyste i gdzie tak pięknie brzmią fale. Krzyk mew od razu przypomni nam dzieciństwo nad morzem, zimną bałtycką wodę, w której taplaliśmy się aż mieliśmy sine usta, nasze mamy karcące nas za oddalanie się od brzegu, podwieczorek na plaży złożony z kanapki z piaskiem chrzęszczącym między zębami. A kiedy znowu pojedziemy do domu w odwiedziny i przywitamy się z morzem, po-
czujemy, że mamy na tym świecie swoje miejsce, przydzielone nam od urodzenia. Tutaj pewnie ściągniemy na starość, zmęczeni życiowymi przygodami, przywołani przez cichy szum morza i lasu, które tylko my w swoich sercach i głowach możemy dosłyszeć. Bo my, łebianie mamy morze we krwi. Joanna Szreder (z domu Horanin)
Od redakcji: ten śliczny tekst Asi, napisany dla polonijnego „Gońca Londyńskiego”, dostałam tylko do poczytania od Ewy Horanin - mamy Autorki; ale artykuł tak bardzo mi się spodobał, że poprosiłam i dostałam zgodę na jego publikację w Ichtys. Miesięcznik Parafii Wniebowzięcia NMP w Łebie
R E D A K C J A: Eliza Jackowska Jadwiga Labuda Proboszcz Mariusz Legieżyński Redaktor naczelna Maria Konkol Anna Remiszewska Dorota Reszke Danuta Świerk br. Ryszard Szabat - foto Wydanie przygotowane we współpracy z Biblioteką Miejską w Łebie. ul. Powstańców Warszawy 28 84-360 Łeba tel. 59 866 14 64 e-mail: leba@oblaci.pl www.leba.oblaci.pl Konto: BS Łeba 54 9324 0008 0002 6912 2000 0010
19
Wczasorekolekcje
Leba 2012
Koœció³ Wniebowziêcia NMP w £ebie ul. ul. Powstañców Powstañców Warszawy Warszawy 28 28