K K ‒‒ U U ‒‒ R R ‒‒ II ‒‒ E E ‒‒ R R
Nr 39 Wrzesień · 2O17
5 zł
w tym 8% VAT
W
n u m e r z e
Do obrońców ubeckich emerytur
B
ył moim mistrzem, chociaż ja nie byłem Jego uczniem. O mojej pracy magisterskiej powiedział „z armat strzela pan do wróbli”. Miałem pisać u Niego doktorat, nawet wyznaczył temat. Nie podjąłem wyzwania. Byłem już dziennikarzem. Profesor Bogusław Wolniewicz. Bezkompromisowy rycerz myśli. Z dys tansem i niesmakiem patrzący na to, co dzieje się na współczesnych uniwersytetach. Przerażony miałkością myśli filozoficznej. O Husserlu mówił „grafoman”, o Heideggerze „zdolny literat”, Sartre’a nawet nie wymieniał w swoich wykładach. Lubił wyśmiewać się z takich gwiazd filozofii współczesnej, jak Derrida. Uważał jego dzieła za brednie, w których można dowolnie zmieniać szyk zdań, bez wpływu na ich sens. Jedni go wielbili, inni ignorowali lub wyszydzali. Z Uniwersytetu Warszawskiego „odszedł”, bo nie chciano, by zarażał studentów swoim sposobem myślenia. Nie pasował do bełkotu świata. Wśród myślicieli XX wieku za najwybitniejszego uznawał Ludwika Wittgensteina z czasów traktatu logiczno-filozoficznego. Sam siebie nie uznawał za filozofa. To miano według Niego przysługiwało tylko największym twórcom systemów filozoficznych. Pierwszy raz profesora Bogusława Wolniewicza spotkałem w czasie egzaminu wstępnego na filozofię. Groźne, przeszywające spojrzenie i pytanie: „Czy jest postęp w literaturze?” Odpowiedziałem: „Tak”. Moją próbę uzasanienia przerwał, mówiąc: „wystarczy”. Byłem przekonany, że nie dostąpię zaszczytu i nie zostanę studentem. Zostałem i na pierwszym roku miałem szczęście być słuchaczem wykładu Profesora pod tytułem „Wstęp do filozofii”. Jego wykłady miały coś wspólnego z teatrem jednego aktora, kiedy za pomocą słowa, tablicy i kredy wprowadzał audytorium w tajniki największej sztuki, jaką jest umiejętność analitycznego myślenia. W czasie studiów starałem się uczestniczyć we wszystkich seminariach prowadzonych przez profesora Wolniewicza. Kiedyś na seminarium z filozofii religii zaprosił uznawaną za autorytet panią profesor z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Gdy skończyła wykład, podszedł do tablicy, wziął kredę i powiedział: „Z przykrością muszę stwierdzić, że pani profesor bredzi”. Był gotów udowodnić prawdziwość tego zdania, ale nie zdążył, bo prelegentka krzyknęła: „To marksistowski uniwersytet!”, zabrała torebkę i poszła. Nie tylko ona uciekała przed dyskusją z profesorem Wolniewiczem, który w kwestii myślenia nie uznawał kompromisów. W latach 90., gdy zostałem dziennikarzem, chyba byłem pierwszym, który zaprosił Profesora do telewizyjnego studia. Starałem się, by jego głos był słyszalny. Czasami się udawało. W tym „Kurierze Wnet” znajdą Państwo wybór myśli Profesora Bogusława Wolniewicza, przygotowany przez Lecha Jęczmyka. Niech to i ten wstępny artykuł będą małym hołdem dla wybitego człowieka, którego między nami już nie ma. K
G G
A A
Z Z
E E
T T
A A
N N
I I
E E
C C
O O
D D
Z Z
I I
E E
N N
N N
A A
Nowa Bitwa Warszawska
5
Polsko-ukraiński spór o historię
List do Polskich Przyjaciół
Polska nie zrezygnuje z upamiętnienia ofiar bestialskich rzezi na Polakach – i nikt nie ma prawa się od niej tego domagać. Uprawiane przez liberalne elity III RP umyślne zapominanie o tej sprawie odbija się nam dziś czkawką. Jakub Siemiątkowski szuka rozwiązania trudnego konfliktu.
Bernard Margueritte
7
Po co głaskać kobrę? Upamiętnianie Armii Czerwonej w Polsce nie ma sensu. Zaraz ktoś wpadnie na pomysł, że w Wehrmachcie było wielu poległych na naszym terytorium... Paweł Czyż polemizuje z Kornelem Morawieckim, który optuje za pozostawieniem w Polsce sowieckich pomników.
Proszę się nie przejmować, Drodzy Przyjaciele, okrzykami protestu wewnętrznej „partii zagranicy” ani tym bardziej żałosnych liderów unijnych, pozbawionych skrupułów i wszelkiej moralności, typu Timmermansa, Junckera czy Tuska. W ich ślepej służalczo- 19 ści wobec wielkiego biznesu europejskiego i międzynarodowego nie wiedzą, co czynią – w służbie EU zabijają wspaniałą ideę, tak mi drogą, prawdziwej europejskości. Niech mądrzejszy
W
obec tego Polacy musza być świadomi, iż walka, która się toczy nad Wisłą, jest w istocie walką o Europę, o Europę wierną swoim korzeniom chrześcijańskim, o Europę Solidarności, sprawiedliwości społecznej i praworządności. Znowu – jak nierzadko w swej historii – Polska jest przedmurzem nie tylko chrześcijaństwa, ale autentycznej cywilizacji europejskiej. Tak, tu rozegra się walka o przyszłość Europy! Wasi przeciwnicy o tym dobrze wiedzą. Bądźcie też pewni: bijecie się teraz nie tylko o wizerunek Polski, ale o wizerunek całej Europy! Bijecie się nie tylko o własną wolność, ale również o naszą! Bijecie się nie tylko o własną godność, ale i o naszą! Musicie wygrać, nie tylko dla siebie, ale dla Francuzów, dla Włochów, Niemców, dla wszystkich narodów Europy. Chodzi nie tylko o to, aby Polska była Polską, ale i o to, aby Europa była Europą! Jak za czasów Sobieskiego, znowu bijecie się za własną i naszą wolność, za waszą i naszą godność. Nie chce mi się wierzyć, że wszyscy, którzy tu paktują z zagranicą, płaszcząc się przed panią Merkel i żałosnymi liderami Brukseli – tak jak kiedyś komuniści wykonywali rozkazy Kremla – tylko bronią utraconych przywilejów albo są po prostu płatnymi najemnikami „układu”. Wśród nich jest wielu, którzy zostali ogłupieni, zatracili orientację, widzenie prawdy. Czy to tylko ich wina?
WIELKOPOLSKI KURIER WNET
Twórcy i spadkobiercy „państwa teoretycznego”
Późniejszy Bolek widocznie wygrał casting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy, spin doktorzy, a może nawet wizażyści. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie. Jan Martini – jak powstało „państwo teoretyczne” i dlaczego trwa.
Wielka szkoda, że na początku władzy PiS-u nie został opublikowany globalny audyt Polski po rządach PO. Wówczas byłoby, wierzę, mniej krzyków w kraju i, tym bardziej, za granicą. Nie mam pretensji, aby tego tu dokonać, ale pragnę pokrótce i w wielkich zarysach przypomnieć, jaki był i jest bilans rządów Tuska i PO. Mając obraz ogromnej dewastacji Polski, każdy uczciwy człowiek zrozumie, dlaczego był konieczny rząd odnowy Polski, wręcz rząd ocalenia narodowego. Przypomnijmy w kilku punktach: • Polska przestała na dobrą spra-
skądinąd z przerwami), Jana Pospieszalskiego, był kierowany przez człowieka sympatyzującego z opozycją! • Upadek moralny był tak głęboki, że skandale i afery miały miejsca co chwila (bynajmniej nie tylko Amber Gold). Korupcja była regułą. Potężni nowego układu mogli zabezpieczyć majątki w Szwajcarii czy w bankach „off shore”, a inwestorzy zachodni płacili bardzo ograniczone podatki i kierowali zyski uzyskane w Polsce do swoich macierzystych centrali. • To wszystko mogło mieć miejsce, bo władza działała w porozumieniu
Wielka szkoda, że na początku władzy PiS-u nie został opublikowany globalny audyt Polski po rządach PO. Wówczas byłoby, wierzę, mniej krzyków w kraju i, tym bardziej, za granicą. wę być niezależna. Większość przemysłu polskiego została wyprzedana i oddana kapitałowi zagranicznemu. 80% banków należy do wielkiego kapitału międzynarodowego. Tak samo 80% mediów nie jest w polskich rękach i 90% mediów lokalnych należy do kapitału niemieckiego. • W dodatku w tamtym okresie rząd kontrolował również media publiczne. Ówczesna pisowska opozycja miała wielkie trudności, aby się wypowiadać w mediach publicznych. Właściwie jeden tylko program (emitowany
ze służbą sądowniczą, wywodzącą się w dużym stopniu z okresu komunistycznego. Nie było państwa prawa! Często sądy okazywały się surowe dla małych winowajców, a bardzo „wyrozumiałe” dla aferzystów i gangsterów. Nawet policja się załamała, widząc, jak zatrzymani z dużym ryzykiem przestępcy byli potem wypuszczani na ulicę przez różne sądy. Pełna demoralizacja! • Ten okres było w dodatku okresem nowego, potwornego zjawiska znanego jako „samobójstwa seryjne”. • 15% narodu (ci, którzy głosowali
ŚLĄSKI KURIER WNET Nie byłem żołnierzem służb specjalnych PRL, nie pisałem donosów, nie byłem „Bolkiem”, nie pisałem raportów, nie byłem ani TW, ani KO – niczym takim nie byłem. Janusz Michniewicz, działacz jeszcze sprzed pierwszej Solidarności, w rozmowie z Wiktorem Sobierajskim.
Banany dostarczono, pestki w drodze
„dobrze”) żyło znakomicie, nawet lepiej niż ich odpowiednicy na Zachodzie, podczas gdy połowa rodzin miała trudności, aby dotrwać do końca miesiąca! Bezrobocie wzrosło, i to mimo że 2,5 miliona młodych Polaków, często z ciężkim sercem, musiało szukać szczęścia za granicą. • Została wprowadzona polityka promowania wszystkiego co zachodnie (nawet różne deprawacje etyczne), z jednoczesnym potępieniem i polskich tradycji narodowych – co wyrażało się również wolą zredukowania nauki historii w szkołach do minimum – i nawet wartości chrześcijańskich. • Last but not least – upadek przyzwoitości doprowadził do tego, że premier ówczesnego rządu, pan Tusk, wolał porozumieć się z szefem państwa rosyjskiego, Putinem, niż z prezydentem własnego kraju, co miało znane, tragiczne konsekwencje pod Smoleńskiem. Nie ulega wątpliwości, że po okresie takiego upadku była potrzebna nie tyle „dobra zmiana”, co gruntowna odnowa państwa polskiego i odrodzenie kraju. Naród, w swojej mądrości zbiorowej, mimo masowej propagandy „układu” to zrozumiał i powołał do władzy prezydenta Dudę i rząd pani Szydło. W krótkim czasie wyniki stały się wymierne. Wszyscy, a szczególnie młodzi, którzy tak bardzo tego pragnęli, odzyskali dumę z bycia Polakami. Wartości chrześcijańskie i patriotyczne mogły na nowo być proklamowane i afirmowane. Dokończenie na str. 2
ustąpi
We Francji nikomu nie chce się pracować i ciągle ktoś strajkuje, to kraj zdradziecki, który zostawił Polskę na pastwę Niemiec i ZSRR. Polska nie należy kulturowo do Europy, stawia się i mnoży problemy. Jak przy takich stereotypach naprawić stosunki polsko-francuskie, radzi Zbigniew Stefanik.
14
Czyńcie sobie ziemię poddaną Użytkuj zasoby przyrodnicze tak, aby trwały, służąc tobie i następnym pokoleniom. Ale tak działaj, aby było coraz lepiej. I żeby wszystkie gatunki współegzystowały. Rozmowa Tomasza Wybranowskiego z ministrem środowiska, profesorem Janem Szyszką.
12
ind. 298050
Redaktor naczelny
KURIER WNET Generał Anders, który przeszedł przez moskiewską Łubiankę, miał powiedzieć w rozmowie z Churchillem: „W Warszawie są nasze żony i dzieci, ale lepiej niech zginą, niż miałyby żyć pod bolszewickim jarzmem”. Piotr Plebaniak o Powstaniu Warszawskim – narodowym symbolu dewastowanym w cierpliwie prowadzonej kampanii.
Stalin u bram Festung Warschau
FOT. EUGENIUSZ LOKA JSKI / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Krzysztof Skowroński
To są przestępcy i powinni być osądzeni, tak jak staruszkowie z SS. Pomimo obcięcia im emerytur i tak będą otrzymywać wyższe świadczenia niż większość byłych działaczy podziemia antykomunistycznego. Piotr Hlebowicz do prominentnych prawników broniących ubeckich przywilejów.
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
2
T· E · L· E · G · R·A· F TNad północną Polską zadęły trąby powietrzne, odbierając życie 6 osobom oraz raniąc 50 dalszych.TW sierpniu najkrwawsze żniwo w Europie dżihadyści zebrali w Hiszpanii.TUEFA ukara-
w radykalizmie Wiadomości.TTVP podbiły tureckie seria-
legalnie zamieszkiwać 26 tys. cudzoziemców, w tym blisko 8 tys.
le.TOgłoszono, że blokowanie stron internetowych niezare-
Ukraińców, 3 tys. Wietnamczyków, 2 tys. Białorusinów, 1,5 tys.
jestrowanych w Polsce firm hazardowych przyniesienie w tym
Rosjan oraz blisko 1 tys. Hindusów.TZ okazji przypadającego
ła Legię za stadionową oprawę poświęconą zbrodniom popeł-
roku dodatkowy miliard złotych wpływów budżetowych z gier.
w przyszłym roku obchodów 100-lecia odzyskania niepodle-
nionym przez Wehrmacht na powstańcach i ludności cywilnej
głości władze Warszawy, Poznania i Wrocławia zapowiedziały
Warszawy. „Rozumiem, że teraz powołujemy Główny Urząd
TW konkursie Ministerstwa Rozwoju na polski samochód elektryczny wyłoniono 60 projektów.TPierwsze półrocze br. Ja-
Kontroli Widowisk, który będzie decydował, co jest związane
strzębska Spółka Węglowa zamknęła zyskiem netto w wysokoś
za doniesieniami o zdrowotnej wyższości masła nad margaryną,
ze sportem, a co nie. I jeszcze taki drobiazg: herby wielu klubów
ci 1,5 mld złotych.TLana del Rey psychodelicznie rozśpiewała
ceny pierwszego osiągnęły historyczne maksima na światowych
na świecie też są związane z polityką” – skomentował nałożoną
Kraków.TRozszczelniona beczka z trującym fosforem nie na
giełdach.TWysłany przed 10 laty radiowy telegram w kierun-
przez UEFA karę – formalnie za „niedrożne korytarze” – prof.
żarty wystraszyła mieszkańców Chorzowa i Siemianowic.TRuda
ku oddalonej od Ziemi o 20 lat świetlnych i uznanej za zdatną do
Rafał Chwedoruk.TNajbardziej uzależnieni od państwowych
Śląska wzbogaciła się o stadion lekkoatletyczny z prawdziwego
życia planety Gliese 581 C przebył połowę swojej drogi.TFran-
dotacji artyści opublikowali Manifest Kultury Niepodległej.
zdarzenia.T8 medali zdobytych na mistrzostwach królowej
cuskie Zgromadzenie Narodowe rozpoczęło pracę nad ustawą
TOperująca w większości rosyjskim i ukraińskim kapitałem
sportu w Londynie przyniosło polskim lekkoatletom 8 miejsce
kagańcową, odbierającą obywatelom bierne prawa wyborcze
Fundacja Otwarty Dialog Ludmily Kozlov-
za wypowiedzi „o charakterze rasistow-
skiej postawiła na otwarty konflikt z pol-
skim, antysemickim, negacjonistycznym,
Pod naciskiem ekologów w Lasach Państwowych Republiki Czeskiej zwiększono o kolejny 1 000 000 m3 wyrąb drzew opanowanych przez kornika drukarza.
łem dumny z tego, że cytaty z Ucha prezesa – jak »Adrian, wetuj!« – stały się orężem w walce politycznej, że stały się pomocne w sytuacji, kiedy nie ma innego sposobu,
podjął pracę.TWedług sondażu Ibris, Polacy okazali się najbardziej obawiać ekspansywnej polityki Rosji (40%), co cechuje zwłaszcza sympatyków PSL (80%) i PO
dził Robert Górski w kontekście programu
(53%).TMinęły 3 lata od przepowiedni
wcześniej zapowiadanego jako „ocieplenie wizerunku Jarosława
na świecie.TGrecki książę Filippos, bardziej znany jako książę
premiera Tuska, że jeśli do władzy dojdzie Prawo i Sprawiedli-
Kaczyńskiego”.TOkazało się, że człowiek, który chciał dorzy-
Filip, po wygłoszeniu 22 219 publicznego przemówienia zapo-
wość, w polskich szkołach 1 września ponownie mogą nie odezwać
nać watahy, popełnił polityczne samobójstwo w konsekwencji
wiedział zakończenie pełnienia obowiązków związanych z by-
się dzwonki.TMinęło 100 lat, kiedy z dniem 1 września 1918 ce-
kolejnych ujawnionych nagrań.TPrezydent odrzucił przed-
ciem mężem brytyjskiej królowej Elżbiety II.TZmarli Wanda
sarz Austro-Węgier przyznał polskim sądom całkowitą niezależ-
stawione przez MON generalskie nominacje.T„Polska armia
Chotomska, Janusz Głowacki i Piotr Wandycz.TOkazało się, że
ność i przywilej wydawania wyroków w imieniu Korony Królestwa
to nie jest niczyja armia prywatna. To armia, którą powinniśmy
od chwili objęcia sterów rządu przez prezydenta Donalda Trum-
Polskiego.T„Stosując prawo UE, sądy krajowe działają jako sądy
wspólnie kształtować” – zakomunikował w imieniu prezydenta
pa, liczba zatrzymań nielegalnych imigrantów w USA wzrosła
UE, a środki krajowe wpływające na niezawisłość sędziowską
jego rzecznik Łapiński.TUstawy o sądownictwie to będą pro-
o 40%, a liczba prób nielegalnego przekroczenia granicy spadła
w takim stopniu, że sądy krajowe nie mogą być już uznane za nie-
jekty prezydenckie, więc ich kierunki i cele zostaną wyznaczone
o 70%.TZ uwagi na opóźniający się werdykt Trybunału Spra-
zależne, uniemożliwiłyby tym sądom zapewnienie skutecznego
przez pana prezydenta i nikogo innego” – zakomunikował w imie-
wiedliwości, data wprowadzenia podatku handlowego w Polsce
środka prawnego w rozumieniu prawa UE” – wskazał polskiemu
niu prezydenta rzecznik Łapiński.TPrzez media od prawa do
została przesunięta o kolejny rok.TDo drzwi portugalskiej
rządowi wiceprzewodniczący KE Frans Timmermans.TW podró-
lewa przetoczyła się dyskusja, czy redaktor Marzena Paczuska
Biedronki po raz kolejny zapukać musieli kontrolerzy Państwo-
ży dookoła Polski Poranek Wnet wszedł na ostatnią prostą. T
padła, czy nie padła ofiarą zmagań o zwiększenie radykalizmu
wej Inspekcji Pracy.T1,8-milionową stolicę Polski okazało się
Maciej Drzazga
A
siedzieli wówczas cicho i nie domagali się, aby PiS miał większy dostęp do mediów publicznych pod rządami PO. Demokracja tak, ale wybiórcza, jak pewna gazeta. Skądinąd, kto słyszał w poprzednim okresie o zatroskaniu Brukseli z powodu ogólnej korupcji, upadku państwa prawa i braku wszelkiej sprawiedliwości społecznej w Polsce? Wówczas „nasi” grzecznie wykonywali polecenia i byli na usługach wielkiego biznesu. Jak można było to krytykować? Natomiast kiedy nowe siły chcą odbudować godność Polski, jej niezależność i oczekują poszanowania cywilizacji europejskiej opartej na wartościach chrześcijańskich, to już nie może być tolerowane i odzywają się Junckery i Timmermansy… Jednym z kluczowych elementów walki o odbudowę kraju było i jest dążenie o uzdrowienie sądownictwa. To jest teraz wielka batalia. Od początku urzędowania prezydenta Dudy skądinąd. Opozycja, tracąc grunt pod nogami, zrobiła wszystko, aby najpierw Trybunał Konstytucyjny stał się tamą przed odnową. Miał zablokować wszelkie działania nowej władzy. Nie udało się. Ale opozycja ma jeszcze Sąd Najwyższy i KRS. Należy ich bronić do upadłego.
Władza pisowska ma szczęście, że ma opozycję, która nawet nie wyczuwa, jak bardzo obrzydliwe dla większości Polaków są działania „partii zagranicy”, która jest koniem trojańskim bonzów brukselskich. opozycja pod rządami Tuska! Aliści media prywatne są w dalszym ciągu w rękach obcego kapitału, zwłaszcza niemieckiego. O dziwo, ci którzy krzyczą teraz w Polsce i za granicą, że media publiczne są za mało demokratyczne,
Tu, niestety, są widoczne negatywne skutki Okrągłego Stołu i umowy ugodowej między częścią Solidarności a częścią komuny. Przecież elementem kluczowym owego porozumienia było, że przeszło połowa nowego
Dokończenie ze str. 1
Nowa Bitwa Warszawska
Bernard Margueritte biznesu będzie w rękach byłych działaczy partyjnych i że 2/3 (w latach 90) administracji i sądownictwa to będą byli partyjni działacze. To pokutuje do dziś. Broni się układ części Solidarności i części byłej PZPR, tych, którzy w gruncie rzeczy podzielili się łupem w teoretycznie niepodległej Polsce. I znowu w czasach PO nikt w Brukseli nie wyrażał zaniepokojenia faktem, że tylu byłych aparatczyków odgrywało kluczową rolę w nowej Polsce! Przecież szybko stali się częścią „układu” i pracowali nad tym, aby Polska stała się kolonią, wasalem wielkiego kapitału zachodnioeuropejskiego, a zwłaszcza niemieckiego, który dyktuje działanie bonzów unijnych. Widać
Redaktor naczelny
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta
Magdalena Słoniowska Redakcja
Z
11 przybyły do RFN w 2015 roku imigrant
żeby wyrazić swoje niezadowolenie” – zdra-
le nawet w dziedzinie ekonomicznej sytuacja się odwróciła. Akcent został położony na sprawiedliwość społeczną i na obronę rodziny. Program 500+ jest wielkim sukcesem; poprawił życie milionów rodzin i już ma pozytywny wpływ na sytuację demograficzną kraju. Okazało się, że to, co wcześniej było niemożliwe („nas na to nie stać!”), stało się możliwe. Wystarczyło ukrócić korupcję, wywóz majątków poza Polskę i bardziej energicznie domagać się od firm zachodnich, aby zapłaciły bardziej uczciwe podatki – i już znalazły się fundusze na program 500+ i, wkrótce, na społeczny program mieszkaniowy. Jednocześnie gospodarka się rozwija bardziej dynamicznie niż kiedykolwiek. Więcej nawet, władza rozpoczęła mozolną i kluczową operację „repolonizacji” biznesu. Już jeden z ważniejszych banków został odkupiony i wkrótce tak samo będzie z „Electricité de France”. Oczywiście nie wszystko, co czyniły nowe władze, było udane i godne pochwały. W dziedzinie mediów opozycja ma jakieś 30% czasu antenowego w programach politycznych publicznych mediów, aby wyrazić swoje poglądy. To na pewno za mało. Ale to dwa razy więcej niż miała ówczesna
A
ksenofobicznym, homofobicznym”.TCo
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski
Libero
Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca
Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita
Jan Kowalski
i bad cop” (dobry i zły policjant), czyli zarówno prezydent Duda, jak i prezes Kaczyński. Oczywiście należy działać szybko, aby oczyścić stajnie Augiasza, ale faktem jest, że te ustawy nie były dopracowane do końca. Dobrze jest też, że opozycja i w Brukseli, i w kraju, nie uspokoiła się po działaniach pana Prezydenta. Odwrotnie, nabrała animuszu, sądząc widocznie, bardzo błędnie, że Prezydent zaczyna się wahać i że należy dwoić się i troić w atakach na Polskę. Tym samym potwierdziła (jakby to było potrzebne…), że nie jest w niczym merytoryczna, a ma wyłącznie za cel obronę własnych przywilejów. Doprawdy władza pisowska ma ogromne szczęście, że ma opozycję, która nawet nie wyczuwa, jak bardzo obrzydliwe dla większości Polaków są działania „partii zagranicy”, która jest tylko koniem trojańskim bonzów brukselskich. Jak dobrze też, że pan Timmermans czy pan Juncker nie zdają sobie sprawy z tego, iż im bardziej atakują władzę w Warszawie, tym więcej zyskuje ona zwolenników! Polacy nie znosili sługusów Breżniewa; nie znoszą sługusów biurokracji brukselskiej i pani Merkel. Nie tędy droga, panowie i panie! Nie w kraju,
który słusznie jest dumny z tego, że nie miał żadnego Quislinga czy żadnego Petaina! Jakiś czas temu zwiedzałem gospodarstwa rolne niedaleko Krakowa. Spotkałem się z gospodynią, która opowiadała mi o trudnościach z normalnym sprzedawaniem swoich produktów z powodu różnych absurdalnych przepisów unijnych. Ale na koniec, ni stąd ni zowąd, oświadczyła: „wie pan, nie mamy powodów do obaw – przeżyliśmy okupację niemiecką, przeżyliśmy komunę, przeżyjemy i Unię Europejską!” Miała rację. Bo Europa jest ważniejsza od Unii Europejskiej. Właśnie dlatego, że drogie są nam wartości europejskie, musimy walczyć z Brukselą Junckera i Tuska. Nie możemy pozwolić na to, aby zniszczono piękne ideały europejskie, wartości moralne i duchowe ugruntowane w chrześcijańskich korzeniach. Decydująca bitwa ma miejsce teraz, nie w Wiedniu tym razem, ale w Warszawie. Wy, drodzy Polscy Przyjaciele, zadecydujecie o losie Polski i Europy. Za naszą i waszą! Bo tak długo, jak Polska będzie Polską, jest jeszcze szansa, aby Europa była Europą! K
dziś jeszcze lepiej, dlaczego ci nowi władcy lat 90., tacy wielcy obrońcy demokracji jak prof. Geremek, walczyli zacięcie, aby lustracja nie mogła się odbyć. To było jednym z punktów zwrotnych. Gdyby lustracja się odbyła i Sąd Najwyższy, i KRS wyglądałyby dziś zupełnie inaczej. Dlatego też reforma sądownictwa jest kluczowa. Nie ukrywam, że byłem, jak wielu, bardzo rozczarowany, kiedy usłyszałem o wetach pana Prezydenta. Teraz myślę jednak, że w końcu będzie dobrze i że na jesieni Polska będzie miała wymiar sprawiedliwości godny państwa prawa. Nie jest źle, jeśli w obozie władzy jest – jakby powiedzieli Amerykanie- i „good cop”
Projekt i skład
Wojciech Sobolewski Dział reklamy
Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!
dystrybucja@mediawnet.pl
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie
prenumerata@kurierwnet.pl
Nr 39 · WRZESIEŃ 2017
ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania Warsza-
wa 02.09.2017 r.
Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA
ind. 298050
skimi władzami.T„Nie ukrywam, że by-
G
organizację Europejskiego Szczytu Homoseksualistów.TW ślad
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
3
WOLNA·EUROPA
T
egoroczny kongres Światowego Stowarzyszenia Bibliotekarzy IFLA miał miejsce we Wrocławiu. Uczestniczyłem w nim jako przedstawiciel Radia WNET, ale przede wszystkim jako mąż swojej żony bibliotekarki i bibliografki. Od chwili powstania tej organizacji – tj. od 1927 roku – Polska gościła kongresy IFLA dwukrotnie: w roku 1936 oraz w 1959. Wrocławska Hala Stulecia po stu latach od wybudowania okazała się wystarczająco obszerna na przyjęcie trzech tysięcy sześciuset pracowników książki ze wszystkich krajów świata. Na poprzednich kongresach w Bangkoku, Buenos Aires, Pekinie było ich tylko około dwóch tysięcy. Widocznie i ta dziedzina podlega prawu Parkinsona: w miarę zaniku czytelnictwa i spadku poziomu literatury ilość bibliotek i bibliotekarzy rośnie. Co nie znaczy, aby malała produkcja wydawnictw kleconych za cenę grantów, przy użyciu funkcji „kopiuj i wklej” komputera. Nazwa wrocławskiej Hali Stulecia upamiętniła w 1913 roku okrągłą rocznicę Bitwy Narodów pod Lipskiem, tej, w której zginął książę Józef. Wielka Armia Napoleona, albo raczej to, co z niej pozostało po odwrocie spod Moskwy i po Berezynie, została wówczas ostatecznie rozbita ku chwale Prus. Waterloo rok później to był już tylko cios łaski. Bibliotekarze, bibliografowie, dyrektorzy bibliotek ze 140 krajów świata mogli przyjrzeć się z bliska cudom odbudowy i rekonstrukcji Wrocławia. Miasto zniszczone w czasie wojny w 98%, scena najcięższych walk o niemiecki Festung Breslau, zharatane dodatkowo po wojnie przez miażdżący walec komunizmu, błyszczy świeżością jak nowe. Mimo pełni sezonu turystycznego park hotelowy podołał. Amerykanie i Japończycy, przybysze z Nowej Zelandii i z Afryki mogli podziwiać cuda śląskiego baroku i renesansu, a przede wszystkim imponujący gotyk. Piękny obraz, gdyby nie podpisy. Większość nie znała polskiego, nie rozumiała zatem tradycyjnej stylistyki tablic umieszczonych na
Z
aglądam w kryształową kulę, wsłuchując się w mruczenie kota: mgiełka opada na dno, powierzchnia staje się coraz bardziej krystaliczna, coraz wyraźniej widać na tej lśniącej powierzchni twarz… No właśnie, czyją? Z plakatów zdobiących (czy to właściwe słowo?) latarnie w zachodnim Zgorzelcu spogląda z niepewnym uśmiechem lider lewicy Martin Schulz (aby wykluczyć nieporozumienie: lewica to SPD; Die Linke, po polsku zwani „lewica”, to komuniści, spadkobiercy SED). A pamiętam zdenerwowanie (by nie powiedzieć przerażenie) w Warszawie, kiedy „oryginał” (my lepiej prowadzimy lewicową politykę od CDU) Schulz piął się po drabinie popularności w górę, by – zgodnie z moją zapowiedzią – spaść z niej z dość dużym hukiem. Merkel ma szczęście. Nikt jej nie ukarał za „Wilkommenspolitik”, bo jakże? Przecież nie ma konkurenta. Latami była aktywistka FDJ pracowała nad pozbyciem się wszelkiej konkurencji i odniosła sukces! Merkel, hervorgehobene FDJ -Funktionärin für Agitation und Propaganda (wysokiej rangi funkcjonariuszka FDJ do spraw agitacji i propagandy), jak czytam na jednaj z berlińskich stron internetowych, zna się na rzeczy. To doskonała polityk, dostrzegł swego czasu szef komunistów – Die Linke – Oskar Lafontaine, mówiąc na łamach „Hamburger Abendblatt”: należała do rezerwy bojowej SED. Dziś jest niekwestionowaną szefową lewicowo-liberalnej partii CDU. Ulubiona zabawa niemieckich dziennikarzy polega na śledzeniu wyników sondaży poparcia dla partii politycznych i sprowadza się do pytania: „a gdyby w najbliższą niedzielę odbyły się wybory do Bundestagu”… No, pogdybajmy. 23 sierpnia – to najnowszy sondaż instytutu FORSA – przepowiada CDU/CSU 38 procent. 22 sierpnia dwie sondażownie przepytały Niemców na okoliczność wyborów do Bundestagu. Instytut Allensbach przepowiedział CDU/CSU (niesłusznie powszechnie określanej jako
odnowionych budynkach. Można się z nich dowiedzieć, iż „Prace budowlano-konserwatorskie NA obiekcie zostały przeprowadzone…” itd. Nawet w stosunku do zakładu i do stołówki rusycyzm „na zakładzie” i „na stołówce” brzmiał parszywie. W odniesieniu do gotyku i renesansu brzmi jak sowiecki głos zza grobu. Zmiany w naszych czasach zachodzą błyskawicznie. Nawet stary ratusz warszawski, zbudowany niedawno od nowa przez francuskiego Buyges`a, zaczyna się już pokrywać patyną. Młodzi ludzie, kiedy im mówię o podróżach koleją parową, patrzą na mnie z niedowierzaniem. Ja sam, żeby sobie przypomnieć, jak było, czytuję pasjami stare gazety. Po wojnie polską kulturą, literaturą i sztuką zarządzał Beniamin Goldberg. …Wszystko od niego zależało – posady, przyjęcie książek do druku, honoraria (Miłosz). Brat Józefa Goldberga (Różańskiego) – zbrodniarza stalinowskiego działał w odróżnieniu od brata w masce liberała pod nazwiskiem wygasłej rodziny hrabiowskiej polsko-węgierskiej, jako Jerzy Borejsza. W środowisku artystycznym bardziej od innych przeczulonym nie straszył nahajką i pepeszą. Uchodził za człowieka światłego i tolerancyjnego, ale diable kopyto wylezie nawet spod habitu, podobnie jak pałka policjanta. W starym „Przekroju” znalazłem jego rozważania o teatrze, które zaczynają się od słów Środowisko teatralne dolnośląskie nie zostało jeszcze należycie rozpracowane… W epoce, kiedy milicja i UB rozpracowywały wrogie środowiska akowskie, kiedy wojska „rozpracowywały bandy faszystowskie”, czyli antykomunistyczne podziemie, jakże fałszywy krytyk teatralny mógł ze swej strony nie rozpracować. Spod maski Goldberga – Borejszy wychynął Goldberg – Różański. Staramy się zatrzeć ślady reżymu komunistycznego, który odebrał nam kawał życia i wielką część bogactw naszego kraju. W dziele tym starają się przeszkodzić w miarę słabnących sił ugrupowania w rodzaju obrońców demokracji, w nadziei, że według słów
„chadecja”) zwycięstwo wyborcze z wynikiem 39,5 procent. Sondażownia INSA – 38 procent dla CDU/CSU. A SPD? Niedawny, aczkolwiek krótkotrwały lider sondaży daleko w tyle. SPD zawdzięcza swój upadek populiście z Würselen, niedokształconemu wykształciuchowi. Był on dobry do połajanek wobec Polski, lecz na kanclerza się nie nadaje – mówią Niemcy, z których połowa nadal nie wie, na kogo głosować w wyborczą niedzielę. SPD sondaże przepowiadają od 22 do 24 procent – marzenia o fotelu kanclerza rozwiały się, ba, nawet nie wiadomo, czy SPD ma szansę na remake wielkiej koalicji (z CDU/ CSU), co stanowi gwarancję synekur w spółkach państwowych, a tych jest w socjalistycznych Niemczech bez liku! I znowu, jak za dawnych lat, języczkiem u wagi okazać się może FDP – Wolni Demokraci, określani jako „liberałowie”, aczkolwiek ta partia reprezentuje wielki biznes. Przeżywa ona po dotkliwych porażkach pewien renesans – sondażownie przepowiadają jej od 8 do 10 procent. Może się zatem okazać (a CDU/CSU liczy na to), że nie SPD i wielka koalicja, lecz FDP i CDU/CSU utworzą rząd. Dla Merkel to gratka – Kaiserin Angela nie musiałby iść wobec FDP na takie ustępstwa, jakie mogliby (i nadal teoretycznie mogą) wymusić na niej towarzysze z SPD. Mały koalicjant, mały kłopot, duży koalicjant… Na scenie politycznego teatru letniego w Niemczech występują jeszcze drugoplanowi aktorzy, aczkolwiek jeden z nich ma szansę na wejście do pierwszej ligi. To Alternatywa dla Niemiec (AfD). Partia ta wystartowała pionowo kilka lat temu, skoncentrowana akcja propagandowa i własne wpadki osłabiły wprawdzie jej popularność, ale skoro FDP podniosła się z kolan, to tym bardziej wyobrazić sobie można renesans jedynej konserwatywnej i do tego nowoczesnej partii w Niemczech. Idzie ona do mety łeb w łeb z FDP, pozostawia za sobą Zielonych i komunistów z Die Linke. Inne partie (a jest ich w Niemczech kilkadziesiąt, w tym naprawdę
P
i
o
t
r
W
i
t
t
Sowiecki głos zza grobu Od kiedy przeczytałem zawiadomienie „Toalety nieczynne. Prosimy załatwiać się na własną rękę”, sądziłem, że w dziedzinie informacji turystycznej nic ciekawszego nie może mnie już spotkać. Lepsze to nawet od szyldu szklarza z ulicy Grójeckiej: „Kituję w bramie”. Ale nie należy tracić nadziei. Nasz Tour de Pologne dopiero się zaczął. Prosto z Katalonii: Warszawa, Wrocław, Zgorzelec, Gorlitz, Wojnowice i znów Warszawa. Cdn.
pewnej deputowanej „wszystko będzie, jak było”. Niedawno także media francuskie poddały ostrej krytyce polski rząd w ogólności za „usuwanie z nazw ulic nazwisk komunistów zasłużonych w walce z faszyzmem i zamordowanych przez nazistów”. W awanturze o nazwy ulic sam nie jestem bez winy. W kronice paryskiej wiosną tego roku zwróciłem uwagę na osobliwą ulicę na tyłach Biblioteki Narodowej w Warszawie. Dziwna ta arteria nosi wyłącznie numery parzyste. Po jednej stronie nazywa się Stefana
Batorego, po drugiej Juliana Bruna. Wyraziłem zdziwienie niespodziewanym vis-à-vis króla polskiego – pogromcy Moskwy z komunistycznym dziennikarzem, agentem Kominternu, notorycznym zwolennikiem przyłączenia Polski do Związku Radzieckiego. O naszym uzależnieniu przypominały nam na każdym rogu ulicy nazwiska członków Komunistycznej Partii Polski. Mieszkańcy dawnej ulicy Starokrakowskiej w Radomiu obudzili się pewnego dnia przy Feliksa Dzierżyńskiego. Nie było większego
egzotyczne, jak Partia Magdeburskich Ogrodników) to kabaret. Tak zwana „chadecja”, czyli CDU/ CSU, a tak zwana, bo już od dawna jest to partia lewicowo-liberalna („Małżeństwo dla wszystkich” – czyli ponad płciowymi podziałami, z zakazem wielożeństwa jak na razie), marzy o koalicji z FDP, tym bardziej, że Niemcy mają tak zwanej wielkiej koalicji (CDU/CSU i SPD) serdecznie dość. Wprawdzie to cesarzowa otworzyła granice, zapraszając do Niemiec bezwizowo osadników z Biskiego Wschodu i z Afryki, ale hasło
„witamy” wymyśliła esdecja. Meier czy Mueller wiedzą, że dzwoni, ale nie są pewni, w jakim kościele, jeśli takie porównanie jest w ogóle na czasie. Najpóźniej po drugim piwie Niemcy szczerze mówią to, co myślą. Wprawdzie cesarzowa wyjdzie z wyborów w niedzielę 24 września dość poturbowana, jej partia straci sporo mandatów, wprawdzie nie będzie mogła rządzić samodzielnie, ale zachowa koronę. Puści pewnie oko do Katarzyny II, której konterfekt podarował jej swego czasu przyjaciel z Kremla (Władimir Putin), a który zdobi jej biuro w Urzędzie
J
a
n
B
o
g
a t k o
Niemcy przed wyborami A tak właściwie już chyba po wyborach. Nawet, jeśli na oficjalny wynik przyjdzie trochę poczekać. Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w Niemczech? Kto wygra casting na utworzenie rządu w Berlinie? Kto będzie nową Merkel? Może wielki przyjaciel Polski, orędownik Polaków w Parlamencie Europejskim, a dziś pierwszy sekretarz (czy jak go zwał) SPD, towarzysz Martin Schulz?
miasta bez ulicy Marcelego Nowotki, agenta Kominternu, zajadłego wroga Polski niepodległej. Większość tych ulic przemianowano, ale nazwiska jego towarzyszy pozostały na widocznym miejscu. Szkoła podstawowa w Rzeszowie nadal nosi nazwisko agenta sowieckiego Pawła Findera, o którym pierwszy sekretarz Władysław Gomułka napisał: Pinkus Finder za dobro Polski uważał to wszystko, co odpowiadało interesom Związku Radzieckiego. I dodał: Jego ser wilistyczny stosunek do Związku Radziec kiego był równoznaczny z ukształtowa nym w kapepowskiej szkole pojęciem internacjonalizmu. Inaczej mówiąc, Komunistyczna Partia Polski czczona w nazwach polskich ulic prowadziła – zdaniem Gomułki – działalność w interesie Związku Radzieckiego przeciwko polskiej racji stanu. Za co notabene jej działacze trafiali do polskich więzień; nie mylić z poglądami ani z walką idei. Co do mordowania przez nazistów, komórka inicjatywna polskich komunistów mordowała się sama. Marcelego Nowotkę zastrzelili bracia Mołojcowie, których z kolei kazał zamordować Pinkus Finder. Niemcy nie mieli tutaj nic do roboty. Zresztą mogli być wdzięczni polskim komunistom. Czyż Pikus Finder nie denuncjował do gestapo działaczy podziemia patriotycznego, akowców? Działalność taką sztab Gwardii Ludowej prowadził za zgodą Findera co najmniej do chwili jego aresztowania. Mimo wszystko „skrajnie prawicowa”, ale też skrajnie tolerancyjna administracja obecna pozostawiła na domu polsko-francuskiej uczonej Marii Skłodowskiej na Nowym Mieście tablicę upamiętniającą sztab PPR i KPP wymordowany przez Niemców w tamtym domu. Dekomunizacja szła etapami. Imię Stalina zniknęło z nazw po śmierci satrapy. Stalinogród, aleje Stalina, plac Stalina. Po śmierci Bieruta zniknął także i on. Później przyszła kolej na Dzierżyńskiego. Teraz wymiata się resztki. „Le Monde”, założyciel i mentor „Gazety Wyborczej”, oskarża rząd Jarosława Kaczyńskiego o wymazywanie
nazwisk bojowników przeciwko faszyzmowi, sugerując w podtekście, jakoby chodziło o wybielanie faszyzmu. Ruch oporu znika z przestrzeni publicz nej, oburza się „L'Humanite”, które po inwazji Niemiec i Sowietów na Polskę wyrażało głośną uciechę z powodu zniknięcia „bękarta traktatu wersalskiego”. Z inicjatywy towarzystwa Przyjaciół Edwarda Gierka w Sallaumines, miejscowości górniczej w płn. Francji, wysłano petycję do ambasadora polskiego we Francji. Za pretekst posłużył projekt zmian w Wałbrzychu. Miano przemianować 13 ulic nazwanych imionami działaczy komunistycznych emigrantów we Francji. Ani w Wałbrzychu, ani w północnej Francji nikt już nie pamiętał, kim byli i czego dokonali patroni wymienionych ulic. Trzeba było poszukiwań archiwalnych, żeby odkryć powody świeckiej beatyfikacji. Inicjatywę francuskiego Towarzystwa Przyjaciół Edwarda Gierka z górniczego Sallaumines poparło czynne w Wałbrzychu stowarzyszenie repatriantów polskich komunistów z Francji. Doliczono się trzech nazwisk usuwanych niesłusznie. Rodzina Burzykowskich – prawdziwi nieznani bohaterowie, zmasakrowani przez Niemców za udział w konspiracji – ostali się weryfikacji. Podobnie jak Bronisław Kania, zgilotynowany w więzieniu Cuincy w sierpniu 1943 roku. Ojcowie miasta Wałbrzycha nie dopatrzyli się jednak powodów do utrzymania w mocy ulicy Tomasza Rabiegi, choć był to zasłużony we Francji górniczej komunista, po wojnie nadzwyczaj aktywny w Polsce. Nie od rzeczy będzie przytoczyć opinię Wojciecha Borzobohatego. Pierwszy prezes zarządu głównego Światowego Związku Żołnierzy AK twierdził, że najokrutniejsi, najbardziej brutalni wobec więźniów dozorcy rekrutowali się spośród komunistycznych reemigrantów z Francji. Pułkownik Borzobohaty (pośmiertnie generał brygady), kawaler Srebrnego Krzyża Virtuti Militari poznał ich dobrze. Aresztowany w 1945 roku i skazany na karę śmierci, ułaskawiony wyszedł z więzienia w Rawiczu po 9 latach. K
Kanclerskim nad Sprewą. Być może Angela Wielka przypomina sobie rendez-vous w Moskwie, podczas którego Putin przyjął ją w towarzystwie swego rottweilera (Merkel cierpi na kynofobię, czyli paniczny lęk przed psami), i powtarza zgodnie z zaleceniem psychologów, zerkając na ów portrecik: „ja tu rządzę, ja tu rządzę”. No to dobrze, ale z kim? Wymarzony kandydat, FDP, który ledwie podniósł się z kolan, może zwyczajnie okazać się na słaby na partnera do współrządzenia. A może koalicja z FDP i z Zielonymi? Ta raczej nie cieszyłaby się uznaniem Niemców. To może z FDI i AfD? To alians teoretycznie możliwy, praktycznie niewykonalny. Zbyt wiele pomyj wylewano na AfD, by teraz wciągać ją do politycznych rozgrywek. Zgoda, czyniły to głównie media, a nie policy CDU, a zwłaszcza CSU, ale kto wie, kiedy, kto i do kogo dzwonił w tej sprawie. Media w Niemczech są na jedno kopyto, różnią się tylko tytułami, uważa wielu prasoznawców. Dotyczy to zarówno gazet, jak i tygodników czy niemieckich stacji telewizyjnych, głównie ARD i ZDF. No to co pozostaje? Jeśli FDP okaże się za słaba, to przy spadku poparcia dla CDU/CSU barometr wskazuje na polityczny niż – koalicję byłej chadecji (lewicowych liberałów) z byłą socjaldemokracją (socjalistami). W tej sytuacji Niemcy otrzymają to, czego nie chcą, przed czym się broniły. Zgodnie z tradycją czołowy polityk SPD przejąłby tekę ministra spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec. Kto to taki? Ano doskonale w Polsce znany jako kandydat SPD na kanclerza – Martin Schulz. Niemcy ( jakże słusznie!) uważają się na naród „Dichter und Denker” (poetów i filozofów.) Martin Schulz ma być wyjątkiem, który potwierdzi tę regułę (a może jednak na czele MSZ stanąłby Sigmar Gabriel, kontrowersyjny szef SPD?) Szefem opozycji w Bundestagu zostałby wówczas Alexander Gauland, z AfD, która uzyskałaby około 70 mandatów w parlamencie. Ale przed wyborami SPD zapowiedziała, że nie chce ponownej
koalicji z CDU/CSU. Nie i basta! Oczywiście składając tę wypowiedź, socjaliści liczyli na zwycięstwo oryginału (Martina Schulza) nad kopią (Angelą Merkel), słusznie twierdząc, że lepiej od CDU/CSU znają się na socjalizmie. A tu pech! Notowania SPD lecą na łeb, na szyję, popularność Zielonych (swego czasu orędowników legalizacji pedofilii) stale spada. A zatem teoretyczna koalicja SPD/Zieloni jest równie niemożliwa, co CDU/CSU/FDP. Nie pomógłby socjalistom sojusz z komunistami (Die Linke), cieszącymi się poparciem około 9 procent wyborców. To zas kakująco wysokie poparcie jak na państwo, które przeprowadziło jednak proces dekomunizacji po upadku Muru Berlińskiego. Kiedy rozmawiałem na Festynie Staromiejskim w niemieckim Zgorzelcu o wyborach, jedynie młodzi ludzie na pytanie o Bundestag 2017 bez zająknienia wymieniali AfD. Ale Saksonia to nie Niemcy! Uzasadnienia były różne, od krytyki imigracji i małżeństwa dla wszystkich po szanse zawodowe i sprawy socjalne. Starsi mieli już wątpliwości: CDU/CSU – ale co się zmieni? Może się coś zmieni razem z FDP? (liberałowie nigdy tu, na wschodzie Niemiec, nie byli jednak bardzo popularni). Mgiełka, przesłaniająca wizję w kryształowej kuli, opada powoli. Obraz jednak zyskuje na wyrazistości. Czy wybory parlamentarne w Niemczech wpłyną za zmianę polityki Berlina wobec rządu w Warszawie? Wydaje się, że nie. Moim zdaniem i tak Berlin kieruje się ostrożnością polityczną, w odróżnieniu od niemieckich mediów, prawie w całości lewicowych. Wydaje się, że oś Berlin–Paryż nadal nadawać będzie kierunek, także wobec „krnąbrnych” państw członkowskich, brukselskiej polityce coraz bardziej porzucającej realizm polityczny i społeczny na rzecz ideologicznej poprawności o korzeniach marksistowskich. Może to w dalszej perspektywie doprowadzić do załamania marszruty i do zawirowań w targanej kryzysami Unii Europejskiej, z jej dalszym osłabieniem gospodarczym i politycznym włącznie. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
4
O BROŃ C A·P R AW DY
N
a konferencji w Oświęcimskim Centrum Praw Człowieka (w roku 2001) Profesor po swojemu zakwestionował koncept „praw człowieka” i mówił o jego obowiązkach: Tak zwane prawa człowieka są pewną fikcją prawną, dla jakichś celów i dążeń politycznych najwyraźniej propagandowo użyteczną. Praw człowieka nie da się racjonalnie uzasadnić w tym sensie, by w efekcie okazało się, że są one jakoś nam „przyrodzone”: nadane nie przez ludzi, lecz
i „obcych”. Same te dwa określenia nabierają sensu dopiero przez odniesienie do jakiejś wspólnoty: gdzie nie ma tego odróżnienia – „obcy czy swój” – nie ma też wspólnoty. Jak bez góry nie ma doliny, tak bez „obcych” nie ma „swoich”. Dlatego w szczególności nie może być wspólnot uniwersalnych, tzn. takich, które obejmowałyby całą ludzkość, a więc byłyby bez tła. Wspólnota jest zawsze rozciągła w czasie, tzn. jest nośnikiem i przekaźnikiem pewnej tradycji. Obejmuje nie tylko żywych, lecz i umarłych („przod-
zdolny skutecznie się przeciwstawić; tzn. zapanować nad nimi i spacyfikować je. Potrzebą chwili staje się zatem jakaś forma globalnego totalizmu, najlepiej „oświeconego”. A lokalne patriotyzmy stają mu nie tylko na zawadzie, lecz i grożą, że w efekcie może on przybrać formy całkiem już „nieoświecone”.
O kapitalizmie Kapitał nie zna wspólnoty. Jest na nią ślepy, widzi tylko zysk lub brak zysku. Jak żywioły, jest potężną siłą, ale twórczą
„epifaniami diabła”. Sądzę wręcz, że to, czy ktoś wierzy w tę obecność, czy nie, jest najprostszym sprawdzianem jego duchowej prawo- lub lewoskrętności. Z sił niższych zaś największym wrogiem Kościoła i chrześcijaństwa w ogóle jest lewactwo: ten polityczny wykwit lewoskrętności. Przez lewactwo rozumiem nieprzepartą chęć do naprawiania świata według własnych wyobrażeń, nie liczącą się z realiami natury ludzkiej – a przez to nader skłonną, by swe zbawienne pomysły wdrażać pod przymusem. Stąd słynne „zapędzanie
urzędniczych względem niego. Np., by zabronić mu naraz używania słów, których używało się od wieków, jak „Cygan” czy „Murzyn”. W lewactwie tkwi pociąg do totalizmu: do wszechmocy aparatu państwowego, wielbionego jak nowy Bóg wcielony. Zauważono to dawno. Jak wiadomo, praojcem lewactwa jest Rousseau. Windelband w swojej znanej „Historii filozofii nowożytnej” tak ujął sedno jego poglądów: „Państwo nie może tolerować w sobie żadnej wspólnoty, której samo nie stworzyło”. A takimi wspólnotami
Profesor Wolniewicz
O ksenofobii
W wieku lat 89 zmarł profesor Bogusław Wolniewicz, filozof z żelazną logiką do końca broniący prawdy. Niech zamiast słów pożegnania przemówią fragmenty jego własnych wypowiedzi.
Wybrał Lech Jęczmyk przez instancję ponadludzką – przez Boga albo przyrodę. W tym wypadku to wszystko jedno. Rzecz w tym, że człowiek nie ma w ogóle żadnych przyrodzonych „praw”; ma tylko przyrodzone obowiązki. Można by niemal rzec, że z natury jest wyjęty spod prawa. Biblia też nakłada na niego tylko obowiązki, nie nadaje mu żadnych praw. Moralność jest zawsze sprawą indywidualną: głosem sumienia – które albo się ma, albo się go nie ma. Sumienie zaś zna jedynie obowiązki: że trzeba dotrzymywać słowa, oddawać długi, troszczyć się o własne potomstwo. Nie zna natomiast uprawnień; te są mu obce. Sumienie nie zgłasza nigdy roszczeń. Prawo jest zawsze sprawą kolektywną: cichą ugodą ogółu, by zbiorowe współżycie uczynić wzajemnie znośnym. Ludzi cechuje bowiem – jak to z wielką celnością wskazał Kant – „nietowarzyska towarzyskość”, na tym polegająca, że „wzajem się nie cierpią, a bez siebie obyć się nie mogą”. Prawo tę sprzeczność ludzkiej natury jakoś godzi i łagodzi… Coraz częściej i coraz jawniej hasło „obrony praw człowieka” służy za tytuł egzekucyjny do politycznego wtrącania się w cudze sprawy. Czyż jednak nie roznieca się przez to zarzewia całkiem nowych konfliktów między ludźmi i narodami? Gdy obywatele jednego państwa usiłują reformować drugie, to mają na to jeden tylko sposób: wypowiedzieć mu wojnę i je podbić. Międzynarodowe ruchy dla „monitorowania praw człowieka” są zakamuflowaną formą wojny, która w terroryzmie zrzuca swą humanitarną maskę. Dobrymi chęciami piekło się tu brukuje.
O wspólnotach Wspólnotę charakteryzujemy wstępnie jako taką zbiorowość ludzką, którą łączy jakaś trwała więź duchowa. Trwałość więzi oznacza, że nie jest ona ani przelotna, ani przypadkowa – jak np. więź łącząca uczestników balu albo stałych partnerów do brydża. Duchowość zaś jej oznacza, że nie jest to więź utylitarna, jak np. członków spółki akcyjnej. Nie ma na celu żadnej określonej korzyści ani zysku, jakimi są chociażby dywidendy spółki albo wspólna zabawa balowiczów czy graczy. Wspólnota jest zawsze ekskluzywna. Wyodrębnia się w jakiejś zbiorowości szerszej, dzieląc ją na „swoich”
ków”, „praojców”, „macierz”, stanowi jakąś communio sanctorum), a także tych jeszcze nienarodzonych: więź wspólnotowa zachodzi z nimi jako pamięć i kult dla pierwszych, jako troska i nadzieja o tych drugich. W tej przekraczającej granice życia indywidualnego więzi manifestuje się jeszcze jedna z głównych cech wspólnoty jako całości: jej dążność do trwania i przetrwania. Dążność ta zaś wyraża się w fakcie, że wspólnota troszczy się o wychowanie swojej młodzieży – i to w swoim duchu i tradycji. To znaczy: jej dorośli członkowie troskę taką odczuwają, wzajemnie się w niej rozumieją i wzajemnie popierają. Troska o wychowanie młodzieży jest jedną z cech rozpoznawczych wspólnoty – jest jej „definicją cząstkową”. Obecność tej cechy jeszcze nie przesądza, że mamy do czynienia ze wspólnotą, ale jej brak przesądza, że nie mamy. A jej intensywność jest miarą na żywotność danej wspólnoty.
O patriotyzmie i globalizacji Przez patriotyzm rozumiemy uczucie przywiązania do własnej wspólnoty narodowej i płynącą zeń gotowość do ofiar na jej rzecz. Jej interes jest bowiem wtedy odczuwany jako własny. Wspólnota to pierwszy warunek wyjścia poza autocentryzm. Godzenie w patriotyzm jest godzeniem w demokrację: zmierza do zachwiania podtrzymującej ją delikatnej równowagi. Muszą zatem być w świecie jakieś siły czy koła, które są zainteresowane w likwidowaniu demokracji lub przynajmniej w jej podważeniu. Co o nich wiadomo? Wiadomo niewiele. Pierwszym jednak przypuszczeniem, jakie się tutaj nasuwa, jest to, że są to te same siły, które stoją za neokolonializmem „globalizacji” i dążą do zredukowania oporów wobec niej. Idea, jaka im przyświeca, byłaby taka: globalizacja rodzi w duszach ludzkich nieskończone apetyty, którym skończone zasoby Ziemi nie są w stanie sprostać. Po prostu: nie starczy dla wszystkich! Ta lawinowo narastająca antynomia cywilizacyjna między nieskończonością apetytów i skończonością zasobów musi w końcu zrodzić takie napięcia społeczne i polityczne, jakim – według przewidywań owych kół – ustrój demokratyczny nie będzie
i niszczycielską zarazem. Można wprost rzec, że obok czterech klasycznych żywiołów – ziemi, wody, powietrza i ognia – stanowi żywioł piąty. I jak tamte, nie ma hamulców. W swej przyrodzonej pogoni za zyskiem gotów jest zniszczyć wszystko, co staje mu w poprzek na drodze – nie bacząc, że może przy tym zniszczyć także sam siebie. Czyni to nie z czyjejś złej woli: czyni dlatego, że taką ma naturę; że inaczej nie może. Czyniąc inaczej, przestałby tak samo być kapitałem, jak nieparzący ogień przestałby być ogniem.
O ksenofobii i jej przeciwieństwie – sympatii do sobie podobnych, czyli ojkofilii Uczucia ksenofobii i ojkofilii mają wiele składowych. Jedna wynika z faktu, o którym wspominaliśmy już wyżej, że członek jednej wspólnoty może członka drugiej wspólnoty paralelnej słusznie zwalczać, ale nie sądzić. Otóż w dzisiejszych rozrachunkach i roszczeniach międzywspólnotowych zasadę tę się często narusza: członkowie jednej wspólnoty chcą sądzić członków innej wspólnoty, i to występując wobec niej jednocześnie jako strona, prokurator i sędzia. Musi to godzić i godzi w ludzkie poczucie sprawiedliwości, czyli w fundamentalne przekonania moralne. Ksenofobia żywi się tutaj pewnym uczuciem pozytywnym, bo czuje, że jest ono obrażane. Dziwi doprawdy, że tych dwuznaczności wielu zdaje się nie dostrzegać. Na drugą składową wskazał dawno temu Elzenberg w swych rozważaniach „ascetyczno-moralizatorskich z 1919 roku. Wskazuje on tam, że „chęć życia wśród ludzi o podobnych sobie zapatrywaniach i dążeniach jest źródłem wielkiej rozkoszy, największego może błogostanu psychicznego na Ziemi”. Określa on tam tę chęć po niemiecku jako chęć życia „mit Gleichgesinnten” – z ludźmi myślącymi i czującymi podobnie jak my. Na pytanie Tomasza Sommera, jacy są dziś najwięksi wrogowie Kościoła, Profesor odpowiedział: – Głównym wrogiem Kościoła jest oczywiście diabeł. Bo choć nie wierzę w Opatrzność, to w diabła wierzę, a mówiąc mniej obrazowo – w diabelstwo. Zbyt widoczna jest w świecie jego obecność, jej oznaki nazywam
FOT. JERZY DĄBROWSKI / ONS
Wybrał Lech Jęczmyk
W wieku lat 89 zmarł profesor Bogusław Wolniewicz, filozof z żelazną logiką do końca broniący prawdy. Niech zamiast słów pożegnania przemówią fragmenty jego własnych wypowiedzi.
Sumienie zna jedynie obowiązki: że trzeba dotrzymywać słowa, oddawać długi, troszczyć się o własne potomstwo. Nie zna natomiast uprawnień; te są mu obce. Sumienie nie zgłasza nigdy roszczeń. bagnetami do raju”; albo, jak w owładniętej dziś lewactwem Unii Europejskiej, na razie jeszcze tylko ustawami. Światowe lewactwo to międzynarodówka komunistycznych mutantów. W jakimś opętańczym szale dąży ona do zniszczenia cywilizacji Zachodu: do samych fundamentów. W tym dążeniu trafia na dwie główne przeszkody. Stanowią je dwie prastare instytucje naszego życia społecznego: rodzina i Kościół. Lewactwu są one obrzydłe, nie do zniesienia.
niezależnie od państwa powstałymi są właśnie rodzina i Kościół. Dla lewaka sprawa jest zatem jasna: trzeba je zniszczyć albo sobie podporządkować. Innej możliwości nie widzi.
Ze smutkiem o Polakach – Polacy wykazują zanik poczucia narodowego. Jak mogą np. tolerować na stanowisku ministra taką Katarzynę Hall? Dziwi mnie ten zanik, bo wbrew temu, co się mówi, żyjemy w epoce odradza-
Jak bez góry nie ma doliny, tak bez „obcych” nie ma „swoich”. Dlatego w szczególności nie może być wspólnot uniwersalnych, tzn. takich, które obejmowałyby całą ludzkość, a więc byłyby bez tła. Lewactwo to kult Państwa, maskujący się dzisiaj jako ideologia „praw człowieka”, to nowoczesne „opium dla ludu”. „Ideologią” nazywam wszelki politycznie czynny zespół idei społecznych. Jak ongiś Mojżesz swoje kamienne tablice Dekalogu, tak dzisiaj jakiś Barroso czy Zapatero przynoszą nam swoje tablice papierowe zwane „Kartą praw podstawowych”. Na tamtych zapisano rzetelnie same tylko obowiązki człowieka; tu zaś podtyka mu się oszukańczo jedynie
jących się uczuć narodowych. I to nie tylko u narodów wielkich, jak Chińczycy i Arabowie, lecz także u mniejszych i całkiem małych, jak Gruzini, Litwini czy Baskowie; albo jak Ukraińcy. Widzimy, że wokół ludy walczą zacięcie o swoją odrębność narodową i państwową – a Polacy odwrotnie, jakby chcieli ją wymazać. „Jakieś ich chyciło spanie”, mówiąc za innym naszym klasykiem. Instynkt państwowy zawsze był u nas słaby. Słyszę na przykład, że w ja-
Przez patriotyzm rozumiemy uczucie przywiązania do własnej wspólnoty narodowej i płynącą zeń gotowość do ofiar na jej rzecz. Jej interes jest bowiem wtedy odczuwany jako własny. bezlik jego „uprawnień” – licząc, że zachwycony nimi nie zauważy, iż rozszerzają one ogromnie zakres uprawnień
naród, który w tak żałosnych figurach pokłada swe nadzieje, może mieć przyszłość? Albo który toleruje taką Hall na stanowisku ministra oświaty? Wprowadzana przez nią podstawa programowa dla liceów przewiduje z literatury nowoczesnej tylko dwie lektury jako ściśle obowiązkowe: Brunona Schulza i Witolda Gombrowicza. Schulz to drugorzędny modernista tym tylko wyróżniony, że zginął jako Żyd zamordowany przez niemieckiego żandarma; a Gombrowicz to znany prześmiewca polskości. Wprawdzie nasze środowisko humanistyczne przeciwko takiej „podstawie programowej” zaprotestowało, ale cóż z tego? Ta Hall dalej urzęduje w najlepsze, pokazując tym, że taka jest właśnie linia rządu Donalda Tuska: kosmopolityczna. A Polakom się ona podoba. Trudno to pojąć.
kimś niedawnym sondażu na pytanie „do kogo mamy najwięcej zaufania”, aż 58% odpowiada, że do Wałęsy. Czy
Pamiętajmy, że patriotyzm to ojkofilia: jej przeniesienie ze szczebla rodziny na szczebel wspólnoty narodowej lub cywilizacyjnej. I że nie ma ojkofilii bez ksenofobii. To dlatego frontalny atak na tę ostatnią godzić musi także w patriotyzm, a tym samym również w demokrację. Żywiołowy pęd kapitału do zysków, za wszelką cenę społeczną i moralną, sam się nie powstrzyma; musi być okiełznany z zewnątrz. Jeżeli nie dokona tego wsparte na patriotyzmie demokratyczne państwo prawa, to zastąpi je w tej roli jakaś postać państwa policyjnego, być może już „globalna”. Wtedy rzeczywiście ksenofobia zniknie, przynajmniej z wierzchu. Dopilnuje tego „ministerstwo miłości” – jak się je nazywa u Orwella – czyli tajna policja polityczna wraz ze swymi rozmaitymi agendami. Tertium non datur. W związku ze sprawą niejakiej Alicji Tysiąc przeciwko redaktorowi tygodnika katolickiego „Gość Niedzielny” profesor wypowiedział się w sprawie nadużywania władzy sądowej, która jest dzisiaj przedmiotem wielkiego sporu. – Ten proces, jak wiele podobnych, był przykładem nadużywania władzy sądowej do rozstrzygania kwestii ideologicznych i do ograniczania wolności słowa. Nadużywanie takie nie dotyczy tylko kwestii skrobanek. Sądy przejmują coraz wyraźniej funkcję policji politycznej: nadzór nad prawomyślnością obywateli. Zamiast ad limine oddalić skargę owej Alicji Tysiąc przeciwko tygodnikowi „Gość Niedzielny” jako nie podlegającą kompetencji sądu, sąd bierze się za nią ochoczo. Ta właśnie ochoczość naszych sądów do podejmowania funkcji polityczno-policyjnych jest tym, co w owej sprawie najbardziej przeraża: sądy jako organ państwa policyjnego, jako jego nowa forma.
O Kościele Na temat posoborowych haseł profesor powiedział, że potrzebne byłyby całkiem inne: nie „otwarcie” tylko odpór, nie ekumenizm, tylko ekspansja i nie „dialog”, tylko walka. Święta prawda, udaliśmy, że nie widzimy, kiedy „Kościół walczący” stał się „Kościołem pielgrzymującym” (dobrze, że nie „spacerującym”), a znak czerwonego krzyża na karetkach pogotowia zastąpił znak węża. Profesor potrafił być w rozmowach bezlitosny, kiedy spotykał się z naruszeniem logiki. Walił wtedy bez ogródek. – Przepraszam, ale nie rozumiem. Czy chce Pan prowadzić ze mną wywiad, by dowiedzieć się, jak myślało moje pokolenie sześćdziesiąt lat temu, czy polemikę, by pokazać, że powinno się wtedy myśleć tak, jak Pan myśli dziś? Tak, profesor Wolniewicz pozostanie na długo w naszej pamięci jako ktoś wnoszący do chaotycznego świata naszych idei wspaniale logiczne, nie znoszące kompromisów myślenie i obywatelską odwagę piętnowania bzdur i umysłowego tchórzostwa oraz dążenie do prawdy. Myślał też oczywiście o śmierci: Są osoby, których śmierć sprawia, że nasz świat nieodwołalnie się kurczy – jak u Johna Donne’a, ale on odnosił to do wszystkich, a to jest za wiele. I są tacy, co wpadają dla nas w śmierć jak kamień w wodę: kręgi się rozeszły bez śladu. Na zakończenie coś, co Profesor napisał na śmierć Ulricha Schradego, a co jest Jego najlepszym pożegnaniem: Żal, że nie ma już wśród nas profesora Bogusława Wolniewicza. Została Jego myśl, bo myśl jest trwalsza niż człowiek, jeżeli tylko odzwierciedla się w niej prawda. My przemijamy, ona nie. W tych czterech słowach streszcza się cała metafizyka. Requiescat in pace. K
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
5
R Z Ą DY·P R AWA
N
a początek krótko o terminologii. Otóż termin ‘społeczność otwarta’ pojawił się najpierw w rozprawach filozoficznych Henriego Bergsona (1932), ale prawdziwą karierę zrobił dopiero tytuł wydanej w roku 1945 książki Karla Poppera pt. Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. Ten tytuł oderwał się od treści książki, trafił do politycznej popkultury i za sprawą Georga Sorosa przeszedł tam ciekawe metamorfozy. W Polsce roku 2017 efektem wdrażania tej ideologii jest raczej ‘społeczeństwo rozdarte’. Drugi ważny dziś termin – to ‘suzeren’, czyli niezależny od nikogo dzierżyciel władzy zwierzchniej. Nie interesujemy się średniowiecznymi rozróżnieniami między bliskoznacznymi wyrazami ‘suweren’ (z ang.) i ‘suzeren’ (z franc.). W XXI wieku władza zwierzchnia należy do suwerena, jeżeli jest nim naród lub reprezentanci wybrani wewnątrz tego narodu, albo do suzerena, jeżeli jest nim ktoś z zewnątrz narodu, nad którym ta władza jest sprawowana. Konstytucja RP w art. 4 oddaje władzę zwierzchnią suwerenowi, natomiast w art. 9 – suzerenowi. Rozpatrzmy to bliżej.
Suweren Przytaczam wzmiankowany art. 4 konstytucji: 1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. 2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. Suweren został tu zdefiniowany jednoznacznie. Jest nim albo cały naród polski (w rozumieniu konstytucyjnym, nie – etnicznym), albo jakoś zorganizowani przedstawiciele, czyli osoby funkcjonujące wewnątrz narodu. Kwestię owego zorganizowania w różne instytucje ustalają dalsze punkty konstytucji.
Suzeren A teraz o niebezpieczeństwie zasianym artykułem 9 konstytucji, który brzmi tak: Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego.
Nasz Trybunał Konstytucyjny, i to jeszcze w „dobrym”, czyli niekwestionowanym przez ulicę i zagranicę składzie, orzekł był, że prawo unijne jest wprawdzie ważniejsze od polskiego prawa krajowego, ale nie stoi nad polską konstytucją. Wniosek taki, że następna polska konstytucja nie może bezrefleksyjnie poddawać się „prawu międzynarodowemu”, bo nie wiadomo, co to znaczy.
Społeczeństwo rozdarte Andrzej Jarczewski
Gdyby przyczepić się tylko tego artykułu, można by głosić, że na mocy najpierw traktatu ateńskiego (o przystąpieniu Polski do Wspólnoty Euro-
Dziś nawet wśród wyspecjalizowanych prawników nie znajdziesz nikogo, kto z głowy umiałby wymienić choćby połowę dokumentów składających się na owo wymienione w konstytucji „prawo międzynarodowe”. pejskiej), następnie traktatu lizbońskiego (przekształcającego Wspólnotę w Unię), dalej różnych innych praw, uchwalanych w różnych instytucjach przez różnych ludzi, reprezentujących różne państwa – musimy przestrzegać wszystkiego, co ci różni ludzie uchwalają i uznają za „prawo międzynarodowe”. Dziś nawet wśród wyspecjalizowanych prawników nie znajdziesz nikogo, kto z głowy umiałby wymienić
choćby połowę dokumentów składających się na owo wymienione w konstytucji „prawo międzynarodowe”. Wątpię też, czy dysponujemy pełnym zestawem, a choćby spisem tych dokumentów. W tej sytuacji władza należy do suzerena: czynnika zewnętrznego.
Czy coś nam grozi? Konsekwencje opisanego stanu rzeczy mogą być poważne, choć dziś jeszcze brzmią absurdalnie. Na stanowisku komisarza czy innego dygnitarza może pojawić się na przykład jakiś fiksat, który wyda prywatną wojenkę jakiemuś nielubianemu przezeń państwu i przeprowadzi przez odpowiednie gremia Wielki Plan, czyli akt prawa międzynarodowego, który po prostu zlikwiduje to państwo. I za późno będzie na krzyki, bo wcześniej np. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wyda orzeczenie o wyższości prawa unijnego nad krajowym (to już obowiązuje), a inne instytucje, o których istnieniu zwykły człowiek nawet nie wie, również dokonają zawczasu cwanych manipulacji i nie znajdziemy na to lekarstwa, jeśli obudzimy się za późno lub gdy do polskiego sejmu i rządu trafią jurgieltnicy Planu Likwidacji. Szczęściem – nasz Trybunał Konstytucyjny, i to jeszcze w „dobrym”, czyli niekwestionowanym przez ulicę i zagranicę składzie, orzekł był, że prawo unijne jest wprawdzie ważniejsze od
Nowokomuniści stwierdzili, że rewolucje i walki na barykadach to nie jest dobry pomysł i zaproponowali „drogę przez instytucje”, to znaczy wchodzenie do istniejących instytucji i stopniowe ich opanowywanie. Taktyka ta przyniosła imponujący sukces.
Sądokracja i jej przeciwnicy Lech Jęczmyk
K
omuniści, zwani dziś lewakami, opanowali wydziały humanistyczne wyższych uczelni w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Europie, a w ślad za tym narzucają całym krajom swoją wizję prawa, moralności, etyki, a także estetyki. Wszystko zaczyna się od zaprzeczenia istnieniu Boga i Jego przykazań, a także prawa naturalnego, mającego pierwszeństwo przed prawem pisanym. Praca wrogów cywilizacji zachodniej i chrześcijaństwa ruszyła szerokim frontem w sposób niezauważalny dla przeciętnego konsumenta telewizji i urzędnika, myślącego w kategoriach od wyborów do wyborów. Przypomnijmy szeroko transmitowaną uroczystość otwarcia tunelu pod Alpami – nie sprawdzałem, czy jest to rzeczywiście tunel, czy wjazd do jakiegoś podziemnego miasta, w każdym razie widowisko kończyło tryumfalne wyjście z podziemi Szatana. Prawdziwy symbol nowoczesnej Europy, której wysocy urzędnicy gremialnie uczestniczyli w tej akademii ku czci. Co ciekawe, Eurokraci mają pełne usta demokracji, a przecież Szatan nie jest demokratą, tylko carem, choć samozwańczym (taki Dymitr Samozwaniec). W walce przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej szczególną rolę przyznano obok edukacji sądom. W Stanach Zjednoczonych symbolicznie dokonano oddzielenia prawa pisanego (a więc zmiennego) od prawa naturalnego, czyli boskiego, skuwając z budynków sądów wyobrażenia Mojżeszowych kamiennych tablic. Odtąd kamień miał być zastąpiony papierem. Jednocześnie w tradycyjnym trójpodziale władzy władza sądownicza, niewybieralna, antydemokratyczna, zaczęła się wypychać przed władzę ustawodawczą i wykonawczą. Ma to
miejsce we wszystkich krajach Zachodu, jest więc sterowane z jakiejś centrali. Nic dziwnego, że polska próba przywrócenia sądom ich właściwego, tradycyjnego miejsca w trójpodziale władzy wywołała wściekłość nie tylko w kraju, ale i w anonimowej centrali, zagrażając budowanemu od dziesięcioleci gmachowi Nowego Porządku w budowie. Tłumy rozwścieczonych, starszawych niewiast, przewalających się – czasem dosłownie – po ulicach, wydają
Władza sądownicza, niewybieralna, antydemokratyczna, zaczęła się wypychać przed władzę ustawodawczą i wykonawczą. Ma to miejsce we wszystkich krajach Zachodu, jest więc sterowane z jakiejś centrali. z siebie okrzyki, w których powtarzają się słowa „demokracja” i „konstytucja”. Warto się zastanowić nad ich sensem – lub w formie krzyku bezsensem. Demokracja to po grecku rządy ludu. Forma władzy, wymagająca spełnienia wielu trudnych warunków. Jednym z nich według Arystotelesa jest, aby klasa średnia była liczniejsza od klasy bogaczy i klasy biedaków, najlepiej od obu z nich łącznie. Czy mamy dziś w Polsce klasę średnią i jak liczną? Rodzi to następne pytanie – czy mamy dziś w Polsce socjologów – wystarczą uczciwi socjografowie – którzy potrafią na to pytanie odpowiedzieć? Ciekawe byłoby prześledzić też rozgrywanie demokracji przez świetnie zorganizowaną mniejszość żydowską
w Pierwszej Rzeczypospolitej. W gminach żydowskich prowadzono specjalne księgi, tzw. „pinkasy”, w których zapisywano łapówki wypłacane poszczególnym posłom (Czy jakieś egzemplarze są w Muzeum Żydów Polskich?). Przypomina to dzisiejszy system lobbingu, podobno zresztą metody te zostały wykorzystane przez Żydów amerykańskich w opanowywaniu tamtejszej demokracji. I jeszcze jedno: w warunkach nadzwyczajnych, takich jak oblężenie miasta, epidemia czy klęska żywiołowa, należy natychmiast wyrzucać demokrację i wolny rynek. Utrzymywanie wolnego rynku w warunkach oblężenia doprowadziło do powstania Komuny Paryskiej. Jeszcze ciekawostka językowa. ‘Demos’ to lud po grecku, po łacinie ‘populus’. Demokrata, z grecka, to mąż stanu. Populista, z łaciny, to łobuz. Tak wyrokują żonglerzy słowami. Natomiast krzykliwi obrońcy Konstytucji zapewne jej nie czytali, bo to stwór potworkowaty, spłodzony naprędce przez dwie konkurujące grupy masonów. Mówi się, że w gronach specjalistów stanowi ona pośmiewisko. Jest takie powiedzenie: lepiej mieć dobry rząd i kiepską konstytucję, niż dobrą konstytucję i kiepski rząd. Jest też oczywiście wariant, że ma się kiepski rząd i kiepską konstytucję, ale to przecież prawie niemożliwe. Pytanie do Pana PT Cenckiewicza: Dlaczego musimy się dowiadywać o ludziach tylko rzeczy złych, a tak mało mamy wieści budujących? Poznaliśmy przykrą sprawę pana Wałęsy, dlaczego nie możemy poczytać o bohaterskiej niewątpliwie przeszłości panów Bujaka, Frasyniuka i Borusewicza? Może to zrównoważyłoby ich obecne zacietrzewienie (co tu winien cietrzew?) po stronie zła? K
polskiego prawa krajowego, ale nie stoi nad polską konstytucją. Wniosek taki, że następna polska konstytucja nie może bezrefleksyjnie poddawać się „prawu międzynarodowemu”, bo nie wiadomo, co to znaczy. Do nowej konstytucji – uwaga, bo to jest bardzo ważne – należy dodać załącznik, zawierający dokładnie wszystkie dokumenty, wchodzące w skład tego „prawa międzynarodowego”, które Polska uznaje za obowiązujące i stojące wyżej niż regulacje krajowe. Dzięki temu rozszerzanie tego załącznika będzie zawsze wymagało większości kwalifikowanej i aprobaty Trybunału Konstytucyjnego, co oznacza, że nic nie przejdzie niezauważenie i nie da się cichcem ugotować żaby.
Istota problemu Tego rodzaju zagadnienia znane są wielkiej filozofii od dawna. Były one przedmiotem np. XVII-wiecznych polemik Johna Locke’a z poglądami Thomasa Hobbesa. W XVIII wieku podobne walki na argumenty toczyli Thomas Paine i Edmund Burke. Pierwsza sprawa dotyczyła suwerenności władzy króla, druga – samego istnienia narodu... amerykańskiego! Generalnie chodzi o to, że strony podpisują umowę społeczną, prywatną lub międzynarodową, a w tej umowie jedna ze stron otrzymuje uprawnienia suwerena lub suzerena. Ponadto
umowa może zawierać dowolnie wiele innych artykułów. Ważny jest tylko ten jeden, wymieniony. Cóż bowiem zrobi suweren/suzeren, gdy uzna to
W XXI wieku władza zwierzchnia należy do suwerena, jeżeli jest nim naród lub reprezentanci wybrani wewnątrz tego narodu, albo do suzerena, jeżeli jest nim ktoś z zewnątrz narodu. za potrzebne? Ano zmieni lub skreśli dowolny punkt w umowie, a nawet postanowi o usunięciu wszystkich innych punktów z wyjątkiem tego jednego. I wtedy druga strona dowiaduje się, że nie ma już żadnych praw! Ale za późno
na załamywanie rąk. Teraz te rączki są w trybach umowy zaakceptowanej przez strony i wiążącej! Wszystkie kraje Europy Wschodniej powinny być na to uczulone, bo przecież przerabialiśmy to na własnej skórze przez kilkadziesiąt lat. Jakiekolwiek umowy zawieraliśmy z ZSRR – i tak w ich interpretacji liczyło się tylko zdanie władców Kremla. Na ogół pilnowali oni pozorów i przestrzegali narzuconych nam umów, ale gdy dochodziło do istotnej sprzeczności, jak np. w 1956 na Węgrzech lub w 1968 w Czechosłowacji – przypominali, kto tu jest suzerenem i nie wahali się przed użyciem argumentów nie do odparcia. I to nie tylko dlatego, że byli silniejsi, ale też dlatego, że interes narodowy jakiegoś państwa stanął w sprzeczności z ideologią silniejszego! Znamy też historyczny przykład, gdy żydowski interes narodowy, czyli prawo do życia, został uznany przez Niemców za kolidujący z ichnią ideologią. Rozwiązanie już czekało w teoriach Alfreda Rosenberga: zlikwidować naród! Gdzieś tam pewnie dojrzewają teorie ostatecznego rozwiązania również problemu... nowych przybyszy. Powie ktoś, że wyolbrzymiam zagrożenia. Owszem, pokazuję pewne skrajności, bo nie jestem w stanie przewidzieć tego, co zalęgnie się w jakichś ideologiach, które następnie będą przekuwane w decyzje, a te już uderzą w nieprzygotowanych siłą lub sposobem. Czy jeszcze parę lat temu ktoś przy zdrowych zmysłach przypuszczał, że jakiś komisarz będzie nam pisał ustawy, inny dygnitarz zakaże ochrony polskich lasów przed kornikiem, a kolejny każe w Polsce podnieść wiek emerytalny kobietom lub otworzyć granice dla terrorystów? Tego szaleństwa się nie da wymyślić. Pilnujmy więc postanowień ogólnych i NIE ZASTĘPUJMY SUWERENA – SUZERENEM! K
Andrzej Jarczewski jest pierwszym polskim badaczem prowokacji gliwickiej. W latach 2003–2016 był założycielem i kierownikiem muzeum w historycznej Radiostacji Gliwice. Wyniki tych badań (w tym sprostowanie 15 błędów nt. prowokacji gliwickiej, zawartych w „Bożym igrzysku” Normana Daviesa) opisał w książce pt. „Provokado” (2008).
Odpowiedź na apel obrońców byłych funkcjonariuszy służb komunistycznych PRL i ich rodzin Do Panów: Pawła Białka, Krzysztofa Bondaryka, Wojciecha Brochwicza, Marka Chmaja, Zbigniewa Ćwiąkalskiego, Adama Rapackiego, Andrzeja Rozenka, Waldemara Skrzypczaka, Piotra Stasińskiego, Jana Widackiego, Pawła Wojtunika i innych sygnatariuszy apelu.
Z
Piotr Hlebowicz
obrzydzeniem i niesmakiem przeczytałem Panów apel do władz III RP o odstąpienie od ustawy dezubekizacyjnej, która ma za zadanie zredukowanie wysokich świadczeń emerytalnych byłym ubekom, esbekom i ich rodzinom. Według Panów, ci starzy ludzie, żyjący dotąd w luksusie i nie martwiący się do tej pory o byt powszedni, zostaną w „straszliwy” sposób poszkodowani przez władze III RP. Przekonujecie Panowie, że nowe świadczenia w wysokości 2100 złotych będą dla tych funkcjonariuszy stanowić granicę ubóstwa, a dzięki tej ustawie rząd skaże ich na... śmierć głodową. Chciałbym Panom przypomnieć los dziesiątków tysięcy byłych opozycjonistów z okresu PRL, będących ofiarami łajdaków bronionych dzisiaj przez Was – większość z tych ludzi przez ostatnie 27 lat musiała żyć w wolnej Polsce za 800–1200 złotych miesięcznie. Nierzadko schorowani działacze niepodległościowi mieli wielki dylemat życiowy i ciężki wybór: czy za swoją emeryturę (rentę) opłacić usługi komunalne, czy kupić wystarczającą ilość produktów żywnościowych, by nie głodować, czy też w aptece wydać pieniądze na drogie lekarstwa, by poprawić swoje nadwątlone zdrowie. Opozycjoniści tłamszeni w okresie PRL przez funkcjonariuszy SB, w ciągu ostatnich 27 lat nie mieli żadnych dodatków i ulg. Znam co najmniej 2 osoby, które popełniły samobójstwo, gdyż nie widziały możliwości dalszego życia w takich warunkach. Czy interesowaliście się takimi przypadkami wśród działaczy byłej opozycji? Czy zastanowiliście się nad losem rodzin, których dzieci, mężowie, ojcowie, matki zostali zamordowani w latach 1956, 1970, 1981–1989? Jak żyją, co robią, czy ich ból został w jakikolwiek sposób zrekompensowany? Bierzecie w obronę niegodziwców, którzy tym rodzinom oraz działaczom opozycji przysporzyli wiele bólu i cierpienia! Wypełniając rozkazy reżimu komunistycznego, funkcjonariusze bezpieczeństwa ponoszą zbiorową odpowiedzialność za popełniane zbrodnie, współudział w morderstwach politycznych, aresztach, torturach, rewizjach, inwigilacji. Tysiącom obywateli zamykali drogę
do kariery, edukacji i godnego życia. Wchodzili z butami w życie prywatne, grozili śmiercią i kalectwem. Stosowali niedozwolone (nawet według prawa PRL) środki przymusu przy wykonywaniu swoich „obowiązków”. I teraz ci rzekomo biedni, poszkodowani funkcjonariusze z czasów komunizmu to – według Panów –... osoby bezradne, często chore. Nie są w stanie podjąć pracy, a wejście w życie ustawy dla wielu z nich oznacza wręcz skazanie na śmierć (cytat z apelu). To są przestępcy i według nowej ustawy powinni być osądzeni, podobnie jak w ostatnich czasach staruszkowie z SS, zbrodniarze wojenni. Jakoś miłosierna i humanitarna opinia światowa oraz obrońcy praw człowieka nie czynią wrzawy, gdy przed sądami stają 90-letni starcy – funkcjonariusze III Rzeszy, często o kulach lub na wózkach inwalidzkich. Przed trybunałami odpowiadają za swoje czyny i są skazywani na realne kary więzienia! Dlaczego nikt ich nie żałuje? To także starzy, schorowani ludzie... Panów pupile, pomimo obcięcia im rent i emerytur – i tak będą otrzymywać pokaźniejsze świadczenia niż większość byłych działaczy podziemia antykomunistycznego. Muszą po prostu nauczyć się żyć trochę skromniej, zrezygnować z niektórych luksusów i dobrobytu. Za dwa tysiące złotych można przeżyć, udowodnili to moi koledzy z „Solidarności Walczącej”, PPN, KPN, NZS, BAZY, PPSZ, OKOR, LDPN i innych struktur podziemia niepodległościowego okresu PRL. Oni musieli w III RP, przez siebie wywalczonej, funkcjonować częstokroć za połowę tej sumy. Panów cynizm nie wytrzymuje krytyki. Moralność i przyzwoitość – także. Stajecie murem za ludźmi, którzy nigdy nie odpowiedzieli za swoje nieprawości. Nikt ich na siłę nie ciągnął do organów bezpieczeństwa, wiedzieli dobrze, czego się podejmują. To był ich świadomy wybór. A naiwne argumenty w stylu, że tylko wykonywali rozkazy – są powieleniem prób usprawiedliwiania się hitlerowskich zbrodniarzy wojennych sądzonych w Norymberdze i w innych procesach po II wojnie światowej, którzy powtarzali: NIE POCZUWAMY SIĘ DO WINY, WYKONYWALIŚMY TYLKO ROZKAZY.
Piotr Hlebowicz – działacz opozycji antykomunistycznej w latach 1981–1990. Od 1986 szef struktur podziemnych: „Solidarność Walcząca” Oddział Krakowski, Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży”, współprzewodniczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego „Solidarności Walczącej”, działacz Ogólnopolskiego Komitetu Oporu Rolników, drukarz podziemny, redaktor gazet podziemnych (tzw. bibuły). Status byłego działacza opozycji antykomunistycznej, legitymacja 321. Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, phlebowicz@yahoo.com https://wiadomosci.wp.pl/apel-w-sprawie-ofiar-ustawy-dezubekizacyjnej-szokujace-milczenie-wladzy-6158253789234817a
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
R
óżni autorzy mają różne poglądy na temat obszaru Międzymorza, jak i rodzaju relacji między państwami Międzymorza. Dla jednych to ścisła federacja ze wspólną armią i polityką zagraniczną, a dla innych to raczej wspólny obszar gospodarczy, obejmujący kraje między Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym, posiadający instrumenty li tylko finansowe, takie jak Bank Międzymorza, Fundusz Międzymorza i Fundusz Solidarności, zdolne udźwignąć ważne transgraniczne projekty gospodarcze czy infrastrukturalne.
Rys historyczny Pierwsze próby konsolidacji politycznej, militarnej i gospodarczej w regionie Środkowej i Wschodniej Europy pojawiły się już w pod koniec XIV w. W 1385 r. ślub królowej Polski Jadwigi i Wielkiego Księcia Litewskiego Władysława Jagiełły doprowadził do sojuszu Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony Polskiej, zespolonego osobą króla Polski, którym został właśnie Władysław Jagiełło. W pewnym momencie Jagiellonowie zasiedli także na tronach Czech i Węgier. W 1569 r. Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie, w którego skład wchodziła dzisiejsza Polska, Litwa, Łotwa, Białoruś, Ukraina i częściowo Mołdawia, na mocy traktatu nazywanego unią lubelską utworzyły Rzeczpospolitą Obojga Narodów, stanowiącą unię realną tych państw. Unia ta przetrwała do 1795 r., kiedy to została ostatecznie przekreślona w wyniku rozbiorów Rzeczpospolitej między Prusy, Austrię i Rosję. Próby modyfikacji koncepcji unii dwojga narodów były podejmowane już w okresie I Rzeczpospolitej. Należy tu wspomnieć postać hetmana Piotra Sahajdacznego, zwolennika autonomii Rusi w ramach Rzeczpospolitej. Idee reformatorskie, uwzględniające rosnące aspiracje narodu kozackiego, nabrały konkretnego kształtu w postaci unii zawartej w 1658 r. w Hadziaczu między Rzeczpospolitą Obojga Narodów a kozackim wojskiem zaporoskim. Ojcami koncepcji byli: Jerzy Niemirycz, podkomorzy kijowski, hetman wojsk zaporoskich Iwan Wyhowski i Kazimierz Bieniewski, poseł Jana Kazimierza, wysłany celem negocjacji ugody. Niestety próby reformy unii polsko-litewskiej zostały poczynione za późno, już w czasie znacznego osłabienia Rzeczpospolitej. Konsekwencją unii było traktatowe ustanowienie odrębnych urzędów dla Rusi (stworzono funkcje marszałka ruskiego, obok marszałków: koronnego i litewskiego, hetmana ruskiego, kanclerza ruskiego i inne stanowiska analogicznie do funkcjonujących w pozostałych członach unii, dopuszczono posłów ruskich do Sejmu oraz biskupów prawosławnych do Senatu). Państwo ruskie miałoby posiadać własne wojsko, własny skarb, własne ministerstwa i urzędy pod zwierzchnictwem hetmana z własnego wyboru. Szlachta wszystkich trzech państw miała wybierać wspólnie króla i wysyłać posłów na sejm walny. Miał również obowiązywać automatyczny mechanizm przenoszenia zasłużonych Kozaków do stanu szlacheckiego. Miała powstać 30-tysięczna armia kozacka utrzymywana z budżetu królewskiego. Niestety, unia ta nie weszła w życie na skutek działań agentury carskiej i słabości podmiotów uczestniczących. Jej dorobek inspirował jednak w czasach późniejszych. Ivan Mazepa próbował wyrwać Ukrainę z uścisku cara Piotra I i skonfederować się z Rzeczpospolitą. Niestety, przegrana w bitwie pod Połtawą w 1709 r. pogrzebała te plany. Po konferencji w Wiedniu w 1815 r. nie było miejsca na niezależne państwa w obszarze między Rosją, Prusami a Cesarstwem Habsburgów. Podczas Wiosny Ludów 1847– 1848 r. książę Adam Czartoryski, dawny minister spraw zagranicznych cara Aleksandra, późniejszy prezes rządu narodowego Królestwa Polskiego (podczas powstania listopadowego) zaproponował konfederację narodów, w skład której miały wejść Polska, Litwa rozumiana jako Wielkie Księstwo Litewskie, Ukraina wraz z Czechami, Słowacją, Węgrami i Rumunią. Niestety, nie było zgody ze strony Rosji, a opór żywiołu niemieckiego, jak i bierna postawa mocarstw zachodnich pogrzebały ten projekt. Do koncepcji unii narodów Polski, Litwy i Rusi nawiązano raz jeszcze, podczas powstania styczniowego 1863 r., krwawo stłumionego przez imperium rosyjskie.
POLIT YK A·GEOGR AFICZNA Nie ma jednej spójnej definicji określającej pojęcie Międzymorza. Dla większości autorów Międzymorze jawi się jako struktura polityczna między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Czasem włącza się obszar sięgający Adriatyku. Tomasz Cukiernik, publicysta i bloger, pisze: „Koncepcja Międzymorza – bloku państw w Europie pomiędzy Morzem Bałtyckim, Morzem Adriatyckim i Morzem Czarnym, który dzięki swojemu potencjałowi byłby barierą przed ekspansją niemiecką na wschód i rosyjską na zachód”.
Międzymorze
koncepcja, historia, przyszłość Mariusz Patey
RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI
6
Przed I wojną światową koncepcja federacji narodów Europy Środkowej i Wschodniej była teoretycznie rozwijana przez Józefa Piłsudskiego. Po pierwszej wojnie światowej doszło do realnego sojuszu między Białoruską Republiką Ludową, Ukraińską Republiką Ludową i Rzeczpospolitą Polską. Idea współpracy między krajami leżącymi od Bałtyku do Morza Czarnego była przedstawiona przez Józefa Piłsudskiego i Symona Petlurę i sformalizowana umową o sojuszu politycznym i wojskowym między Polska a Ukrainą 21 kwietnia 1920 r. Wcześniej, bo 23 lutego 1920 r., Polska podpisała umowę o współpracy wojskowej z Białoruską Republiką Ludową. Idei integracji z Polską przeciwne były jednak Litwa, Czechy i Słowacja. W wyniku wojny z bolszewicką Rosją doszło do pogrzebania koncepcji, w której brałyby udział niezależna Ukraina i Białoruś. W latach późniejszych próbowano reaktywować plany federacyjne w oparciu o kraje nadbałtyckie (tu pojawiła się niezgoda Litwy), kraje skandynawskie, Węgry, Czechosłowację (niezgoda Czechosłowacji), Węgry, Rumunię (brak zainteresowania ze względu na konflikt węgiersko-rumuński), a nawet Włochy. Po śmierci Józefa Piłsudskiego próbowano doprowadzić do sojuszu polsko-węgiersko-rumuńskiego. Bez rezultatu. Węgry i Rumunia znalazły się w sojuszu z państwami Osi. Jak stwierdził francuski historyk Eisenmann, „tragedia Polski po I wojnie światowej polegała na tym, że odrodziła się ona zbyt słaba, by stać się potęgą, lecz zbyt silna, by pogodzić się z rolą klienta u innych”. W okresie zimnej wojny o idei Międzymorza, współpracy małych i średnich narodów naszego regionu pamiętało środowisko skupione wokół pisma „Kultura” i osoby Jerzego Giedroycia. Upadek ZSRS w 1991 r. rozbudził nadzieje zwolenników tej idei na możliwość jej urzeczywistnienia. W Polsce Konfederacja Polski Niepodległej, na Białorusi Białoruski Front Ludowy, a na Ukrainie Ukraińska Partia Republikańska w 1996 r. zorganizowały konferencję poświęconą idei Międzymorza. Wobec braku funduszy i marginalizacji podmiotów politycznych zaangażowanych realizację tej koncepcji oraz rozszerzenia UE i NATO na wschód dalsze działania w tym kierunku zamarły.
Należy dodać, że w Polsce do koncepcji Międzymorza nawiązywały środowiska związane z Solidarnością Walczącą, Liberalno-Demokratyczną Partią „Niepodległość”, Fundacją Wschodnią „Wiedza” oraz Stowarzyszeniem Współpracy Narodów Europy Wschodniej „Zbliżenie”. Po wejściu Polski do UE i NATO Polska zwróciła się ku Europie Zachodniej, a zainteresowanie Międzymorzem w Polsce znacznie osłabło.
Polscy narodowcy wobec Międzymorza Ciekawe, że dziś panuje pogląd, iż obóz narodowy w przeciwieństwie do środowiska piłsudczyków, sanacji był przeciwnikiem Międzymorza, skupiając się na budowie polskiego państwa narodowego. Nic bardziej mylnego. Teza taka wydawać się może prawdziwa, jeśli ją ograniczyć do pewnej grupy działaczy politycznych, którym przyszło działać w cieniu PRL-u i ich służb. Po wojnie obóz narodowy został przez komunistów zniszczony. Wielu przedstawicieli elit intelektualnych zginęło, część musiała zostać na emigracji, natomiast ci, co przeżyli stalinizm, zostali zagonieni do niszy, w której pozwolono na kultywowanie pewnej części tradycji narodowej, amputując przy tym to, co władzom komunistycznym nie odpowiadało, „doszywając” zaś w to miejsce protezy mające na celu ukierunkowanie tych środowisk na pracę zgodną z interesem Imperium Sowieckiego. Poprzez agentury pracujące wśród polskiej emigracji były prowadzone działania nakierowane na moderację środowisk endeckich funkcjonujących na Zachodzie. Akcja Berg i inne działania operacyjne zostawiły swój ślad. Idea Międzymorza była uznawana za niebezpieczną dla interesów ZSRS i w związku z tym szczególnie ostro ją zwalczano, starając się zdyskredytować tych działaczy, którzy do niej się odwoływali. Z szerokiego spektrum poglądów i idei dominującym ostał się ten nurt, który opowiadał się za bezwarunkową akceptacją linii prorosyjskiej, niezależnie od polityk przez rząd rosyjski prowadzonych. Ciekawe, że przed II wojną światową było wielu wpływowych polityków obozu narodowego wspierających ideę Międzymorza. Warto przypomnieć Mariana Seydę, który na posiedzeniu
Komisji Spraw Zagranicznych Senatu RP wiosną 1923 roku twierdził, że „dla zapewnienia trwałego pokoju w Europie Środkowej, a tym samym w całej Europie, konieczne jest skoordynowanie pracy państw i narodów od Bałtyku po Bałkany”. Stanisław Grabski (tak, tak, ten sam, którego oskarżano o sabotowanie idei Międzymorza podczas negocjacji pokoju ryskiego) i Marian Niedzielski zostali członkami władz Klubu Prometejskiego. Elitarny Klub Prometejski, zrzeszający przedstawicieli wielu narodów zniewolonych przez imperialną, sowiecką Rosję, miał więc wśród swych działaczy polskich narodowców, a jego współzałożycielem, warto przypomnieć, był dr. ks. Stanisław Trzeciak. Całe środowiska młodego pokolenia polskich narodowców związane z pismami „Bunt Młodych” czy „Prosto z mostu” opowiadały się za ideami federacyjnymi w ramach Międzymorza. Warto tu wymienić takich autorów, jak Stanisław Piasecki, Bolesław Piasecki, Adam Doboszyński, czy wówczas związany z obozem narodowym Jerzy Giedroyc.
Inspiracje i wzory dla Międzymorza Warto przy planowaniu organizacji Międzymorza uwzględnić doświadczenia innych państw. Takim przykładem może być wspólny obszar gospodarczy powołany przez Meksyk, USA i Kanadę (NAFTA). Struktura ta nie ma rozbudowanej biurokracji i opiera się na wzajemnym uznaniu lokalnych praw i certyfikatów jakościowych produktów. Wspólny rynek w praktyce polega na tym, że jeśli na przykład piwo jest dopuszczone do sprzedaży w Kanadzie, to również nie zaszkodzi konsumentom w USA i Meksyku. Interesujące są też doświadczenie geograficznie bliższych nam krajów skandynawskich z ich Scandinavian Council. Jest to porozumienie, w którym współpraca oparta jest na tzw. kryterium „nordyckiej korzyści” (nordisk nytta) i spełnia następujące warunki: • zastępuje działanie, które mogłoby być zrealizowane na poziomie narodowym, ale współdziałanie w ramach Rady Nordyckiej pozwoli zwiększyć jego efektywność; • pokazuje i promuje solidarność nordycką;
• podnosi wartości i znaczenie nordyckiej kompetencji i konkurencyjności.
Współczesne koncepcje Międzymorza i przyszłość Obecnie nad koncepcją Intermarium prowadzone są prace teoretyczne na Ukrainie (na przykład przez Korpus Cywilny AZOV). Wobec kryzysu w Unii Europejskiej i rewizjonistycznej, ekspansywnej polityki Rosji niektóre środowiska na Ukrainie widzą Międzymorze jako substytut instytucji europejskich. Jak wiemy, wejście Ukrainy do UE jest obecnie nierealne z powodu utrudnień stwarzanych przez Rosję i oportunizmu Zachodu (co nie oznacza, że w przyszłości nie zmienią się na bardziej sprzyjające). W Polsce idea Międzymorza żywa jest wśród współpracowników i sympatyków byłego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Także część obozu narodowego pracuje nad wizją wspólnej przestrzeni gospodarczej i politycznej w ramach Intermarium. Warto wspom nieć tu np. środowisko periodyku „Polityki Narodowej” czy internetowego portalu „Szturm”. Idea Międzymorza, rozumiana jako platforma dla współpracy w obszarze gospodarczym, jest propagowana przez neoendecki Instytut im. Romana Rybarskiego. Przytoczę tu szkic programu dla Międzymorza propagowany przez to środowisko. Proponowane kraje członkowskie dla Międzymorza: Ukraina, Polska, kraje nadbałtyckie, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia, Chorwacja, Słowenia, Gruzja. Propozycje starają się ominąć pewną niedogodność, jaką stwarza sytuacja, w której kraje Europy Środkowej należące do Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG) miałyby tworzyć wspólnotę gospodarczą z krajami spoza EOG (Ukraina, Gruzja). Z kolei inną niedogodnością jest pozostawanie poza strukturami NATO Ukrainy i Gruzji. Kraje te narażone są bowiem na destabilizujące oddziaływanie Federacji Rosyjskiej. Ważne, że procesy integrujące Ukrainę, Mołdawię i Gruzję z Europą postępują. Ratyfikowanie umów stowarzyszeniowych z UE ułatwi budowę Międzymorza. Kraje te otrzymają dos tęp do rynków EOG, w tym rynków Europy Środkowej i Polski, bez potrzeby renegocjacji umów członkowskich
ze strony państw należących do UE. Proces kształtowania gospodarczych więzi w regionie należy zacząć od zbudowania odpowiedniej infrastruktury transportowej na azymucie północ-południe, połączenia systemów energetycznych państw Międzymorza. Połączenie systemów przesyłu gazu i ropy w trójkącie Morze Bałtyckie-Adriatyk-Morze Czarne może być tym „glejem” łączącym interesy krajów regionu. W przyszłości, po wybudowaniu stosownej infrastruktury, mile widziane byłyby i inne kraje leżące w bezpośrednim sąsiedztwie, na przykład Białoruś, Armenia i Azerbejdżan. Międzymorze w tej koncepcji rozumiane jest nie jako alternatywa czy projekt konkurencyjny dla istniejących organizacji gospodarczych i bezpieczeństwa w Europie, ale wspierający np. NATO w zabezpieczeniu wschodniej flanki Europy i rozszerzaniu obszaru stabilności i rozwoju w całym obszarze Międzymorza. Wzmocnione gospodarczo Ukraina i Gruzja będą trudniej destabilizowane przez czynnik zewnętrzny. Proponowane instrumenty Międzymorza (funkcjonujące na zasadzie pomocniczości w stosunku do istniejących narzędzi będących w zasobach państw narodowych i organizacji międzynarodowych) to przede wszystkim instytucje finansowe: • Bank Międzymorza (wspierający projekty takie, jak: budowa infrastruktury przesyłu gazu i ropy, szlaków transportu kolejowego, wodnych, drogowych itp.). Bank taki mógłby być partnerem MFW, EBOiR, AIIB. • Fundusz Międzymorza (instytucja powołana dla finansowania projektów gospodarczych obarczonych ryzykiem trudnym do zaakceptowania przez sektor bankowy, realizowanych przez inwestorów prywatnych w regionie, a wymagających współdziałania ze strony partnerów z różnych państw członkowskich). • Fundusz Solidarności o niekomercyjnym charakterze, udzielający pomocy finansowej krajom regionu w obliczu klęsk żywiołowych, wojen i epidemii. Dla zabezpieczenia regionu przed działaniami hybrydowych agresji, w których przeciwnik nie jest jasno zdefiniowany prawem międzynarodowym, proponuje się utworzyć ponadnarodową instytucję koordynującą działania obronne głównie przeciwko destabilizowaniu państw regionu, poprzez wykorzystanie technik dezinformacji i manipulacji w mediach i internecie. Prawodawstwo krajów regionu winno uwzględniać możliwość powoływania oddziałów cudzoziemskich złożonych z obywateli państw Międzymorza na wzór francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Przeszkoleni ochotnicy mogliby wspierać obronę przed militarną agresją ze strony zbrojnych grup i nieoznakowanych oddziałów wojskowych, bez potrzeby wywoływania wielkoskalowego konfliktu, jawnego angażowania się instytucji rządowych i dawania tym samym pretekstów do kwestionowania Traktatu Północnoatlantyckiego w obliczu agresji wobec państw Międzymorza będących członkami NATO.
Wnioski Przyszłość projektu Międzymorza jest niejasna – tak ze względu na czynniki zewnętrzne (niechęć Rosji, brak wsparcia ze strony dużych krajów UE), jak i ambicje poszczególnych państw regionu. Widać jednak, że występują ewidentne niewykorzystane synergie współpracy w regionie, które warto zagospodarować. Niech wspomnę niewybudowaną do tej pory infrastrukturę przesyłu gazu i ropy na azymucie północ-południe, sieć kanałów wodnych Odra-Wisła-Bug-Prypeć-Dniepr, Odra-Wisła-San-Dniestr czy Odra-Wisła-Dunaj. Ważne są też połączenia krajów Międzymorza poprzez drogi szybkiego ruchu kołowego i kolejowego. Kraje Międzymorza mogłyby koordynować swoje stanowiska wobec polityki klimatycznej UE. Jest, jak widać, wiele możliwych obszarów współpracy. Przekierowanie Ukrainy na zachód jest czynnikiem sprzyjającym, ale z kolei rosnąca aktywność Rosji, w tym jej działania zmierzające do restytucji imperium przy użyciu także narzędzi militarnych, jest czynnikiem ryzyka. Jednak, jak pisał Roman Dmowski (choć w innym kontekście), „przyszłość należy do tych, co mają ideę, wiarę w nią i zdolność poświęcenia. K Mariusz Patey – dyrektor Instytutu im. Romana Rybarskiego, publicysta i działacz polityczny
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
GEOGR AFIA·POLIT YCZNA
W
brew popularnemu w naszym kraju przekonaniu, kult Ukraińskiej Powstańczej Armii nie wiąże się bowiem z nienawiścią do Polaków. Zagadnienie to robi się jeszcze bardziej skomplikowane, jeśli wziąć pod uwagę, że coraz częściej hołd ofiarom zbrodni UPA oddają… ukraińscy nacjonaliści. 23 czerwca pod pomnikiem ofiar Rzezi Wołyńskiej na warszawskim Żoliborzu kwiaty złożyli przedstawiciele Stowarzyszenia Żołnierzy ATO, ale i słynnej w latach 90. organizacji nacjonalistycznej UNA-UNSO. Słynnej – dodajmy – z antypolskich incydentów. 20 lat temu jej członkowie palili polskie flagi na ulicach Lwowa i skuwali polskie tablice z Cmentarza Orląt. Jak twierdzi Anatol Szołudko, jeden z dawnych liderów formacji (mający zresztą polskie korzenie), otrzeźwienie przyszło po „pomarańczowej rewolucji” – nie w dobie Majdanu czy wojny w Donbasie, jak starają się dowieść co poniektórzy. Wielu ukraińskich nacjonalistów zaczęło spoglądać na Polskę jako na kraj mogący stać się sojusznikiem w walce o niezależność regionu od Rosji. W kolejnych latach coraz powszechniejsza stawała się świadomość, że z Polakami dzielą Ukraińców głównie spory historyczne – trudne, ale przecież nie mogące determinować przyszłości. Jak pisaliśmy w jednym z poprzednich numerów, najbardziej aktywnym dziś na polu rozwijania dialogu polsko-ukraińskiego środowiskiem jest Ruch Azowski, skupiony wokół jednej z najlepszych jednostek wojny w Donbasie, demonizowanego często pułku „Azow”, oraz partii Korpus Narodowy. 11 lipca, w dzień rocznicy kulminacji rzezi na Wołyniu, reprezentant tego środowiska Władysław Kowalczuk również oddał hołd ofiarom mordów. Jest to tylko jedno z wielu działań podejmowanych przez niego na rzecz ocieplenia stosunków pomiędzy nacjonalistami polskimi i ukraińskimi. Jedną z głośniejszych inicjatyw azowców było złożenie kwiatów na pomniku pomordowanych Polaków w Pawliwce (Porycku) na Wołyniu, w sierpniu zeszłego
roku. Równolegle polscy nacjonaliści z miesięcznika „Szturm” i Instytutu im. Romana Rybarskiego oddali hołd Ukraińcom zamordowanym w Piskorowicach w 1945 roku. O dziwo, takie inicjatywy budzą negatywne emocje w niektórych polskich środowiskach. Nawet fakt, że sam Kowalczuk nie waha się używać słowa „ludobójstwo” w odniesieniu do Rzezi Wołyńskiej nie przeszkadza portalom takim jak Kresy.pl dopatrywać się fałszu w jego intencjach. A przecież nawet redaktor naczelny tego portalu mówił swego czasu, że ukraińscy nacjonaliści często zajmują dziś propolskie pozycje – pomimo żywionego przez nich szacunku dla UPA.
P
oczyńmy tu pewną uwagę. Fakt, że ukraińscy nacjonaliści powoli zaczynają zwracać uwagę na polską optykę względem zbrodni UPA nie oznacza, że wyrzekną się całości dziedzictwa tej formacji. UPA jest dla Ukraińców formacją, która do lat 50. prowadziła heroiczną walkę z sowieckim okupantem. I gwoli uczciwości zaznaczmy, że jest to obraz prawdziwy. Walka banderowców z NKWD i Armią Czerwoną była prowadzona w sposób niezwykle zaciekły – na skalę chyba największą pośród formacji partyzanckich Europy Środkowo-Wschodniej. W największej bitwie pod Hurbami w kwietniu 1944 r. wzięło udział 15 tys. żołnierzy wojsk NKWD i 4 tys. partyzantów UPA. Dla porównania – w największych starciach z komunistami, stoczonych przez polskie podziemie, liczba walczących łącznie po obu stronach nie przekraczała 1 tys. Straty zadane Rosjanom przez UPA są porównywalne z tymi, które zadali im Afgańczycy w latach 80. i Czeczeni w dziewięćdziesiątych. W wyniku represji za działalność UPA komuniści zabili 153 tys., aresztowali 134 tys., deportowali 203 tys. mieszkańców Zachodniej Ukrainy. Sowiecki terror na tych terenach był nieporównywalnie brutalniejszy niż to, co działo się w stalinowskiej Polsce, a to właśnie banderowcy jawili się ludowi obrońcami zwykłego Ukraińca. Jak nietrudno się domyślać, wydarzenia te zapadły
Polsko-ukraiński spór o pamięć od kilku lat rozgrzewa stosunki między oboma narodami do czerwoności. Sytuacja ta bierze się w dużej mierze z braku zrozumienia źródeł wyobrażeń o historii, żywionych po drugiej stronie granicy.
Jak rozwiązać polsko-ukraiński spór o historię? Jakub Siemiątkowski
w pamięć społeczeństwu daleko bardziej niż zbrodnie UPA na Polakach – wszak łatwiej chwalić się wnukom walką o niepodległość niż mordowaniem kobiet i dzieci. A mówimy często o tych samych osobach – wszyscy główni autorzy upowskiego ludobójstwa na naszych rodakach polegli w walce z Niemcami bądź Sowietami. Było tak również z Romanem Szuchewyczem, który wołyńskie metody (choć w teoretycznie złagodzonej wersji) przeniósł do Galicji Wschodniej. Szuchewycz był nie tylko zbrodniarzem, ale i głównym organizatorem partyzantki banderowskiej i jako taki jest pamiętany przez Ukraińców. Z drugiej strony, Polska przecież nie zrezygnuje z upamiętnienia ofiar bestialskich rzezi na Polakach – i nikt nie ma prawa się od niej tego domagać. Uprawiane przez liberalne elity III RP umyślne zapominanie o tej sprawie odbija się nam dziś czkawką – społeczeństwo polskie w swojej masie dopiero w ostatnich latach dowiedziało się o skali mordów na Wołyniu i w Galicji, i nie dziwi, że nieraz reaguje żywiołowo. Problem jest szalenie trudny nie tylko ze względu na samą trudność pogodzenia obu narracji, ale i na niezrozumienie po obu stronach. Zauważmy,
Zanim podsumuję spotkanie prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem, odpowiem na pytanie, czy enklawy rosyjskie: Kaliningrad, Naddniestrze, Krym nie będą przeszkadzały w realizacji projektu Międzymorza?
Geopolityka Międzymorze. Spotkanie Trump-Putin. Dalsze próby destabilizacji Polski
K
aliningrad, oddalony od samego centrum ABC, ma znaczenie jedynie propagandowe, jest takim łakomym kąskiem, przynętą, której Rosjanie mogą używać w stosunku do Niemców, ale musieliby przy tym dać im jakieś gwarancje, a tego nie chcą. Tak więc, jeżeli chodzi o Kaliningrad, ja bym się nie obawiał. Odnośnie do Krymu, mamy bardzo ciekawą sytuację. Rosjanie opanowali Krym, żeby kontrolować Morze Czarne, a zatem drogi z Azji Środkowej przez Kaukaz do Europy. I co się okazało? Że nie mają nic. Chwycili za butelkę, a butelka pusta. Dlaczego? Oto odbywają się manewry floty amerykańskiej na Morzu Czarnym, razem z okrętami ukraińskimi, tureckimi, gruzińskimi – i zanosi się na to, że wprawdzie Rosjanie mają Krym, ale Morze Czarne będzie kontrolowane przez Amerykanów, którzy będą mieli wybrzeże, czyli Ukrainę, Rumunię; sprawa Bułgarii jeszcze się rozstrzygnie. Zobaczymy, jak się potoczy sytuacja w Gruzji. Krym przez pewien czas pozostanie rosyjski, ale Rosjanie nie będą mogli kontrolować akwenu. Tak że jest to zwycięstwo propagandowe, ale w realpolitik – przegrana Putina. Pozostaje Naddniestrze. Ja uważam, że Naddniestrze jest obszarem najbardziej niebezpiecznym. Dlaczego? Po pierwsze trzeba pamiętać, że tam szkolono terrorystów, których część była używana już w Nadbałtyce w latach 1990–1991, a potem na Ukrainie. Czyli jest to miejsce szkoleniowe. To raz. Dwa, jest to obszar, który służy
Jerzy Targalski do skłócania, ale jednocześnie do działań dywersyjnych przeciwko Ukrainie, Mołdowie i Rumunii. I wreszcie trzecia rzecz – taki sprytny, na razie propagandowy plan Putina, który zresztą przedstawił nowemu prorosyjskiemu prezydentowi Mołdowy Dodonowi: że skoro istnieje, a tak twierdzą Rosjanie – oczywiście żaden Rumun tak nie powie – istnieje naród mołdawski, czyli kompletna fikcja, prawda?; to tak jakbyśmy powiedzieli „naród małopolski” albo „wielkopolski”; no to trzeba przywrócić Hospodarstwo Mołdawskie. Czyli operacja by wyglądała w ten sposób, że oto oddajemy Mołdowie Naddniestrze (mówimy o tym, że południowa część dawnej Besarabii, Budziak, który jest teraz w Ukrainie, jest okupowany przez Ukrainę), dokonujemy rozbioru Rumunii i przyłączamy część rumuńską Mołdawii jako regionu geograficznego – i mamy dwa państwa rumuńskie, Mołdowę i Wołoszczyznę, jak to w XIX wieku było. No i pozostaje kwestia Siedmiogrodu, który zawsze można użyć jako przynętę dla Orbana. Wykorzystanie Naddniestrza jest rzeczywiście bardzo niebezpieczne. Żeby tę kwestię zneutralizować, musiałoby dojść do porozumienia między Ukrainą i Rumunią z jednej strony, z drugiej strony musiałoby dojść do wymiany władz w Mołdowie, czyli po prostu do obalenie prorosyjskiego prezydenta i przejęcia kontroli na Mołdową przez siły prozachodnie. A w konsekwencji, tak naprawdę, do zjednoczenia z Rumunią. Dopiero zjednoczenie Mołdowy z Rumunią albo
wspólna rumuńsko-ukraińska kuratela nad Naddniestrzem, albo rozwiązanie terytorialne poprzez podział np. Naddniestrza rozwiązałoby tę sprawę. Bo tak naprawdę Naddniestrze będzie tutaj rozsadnikiem konfliktów i zapleczem dla rosyjskich terrorystów nie tylko na Ukrainie, ale również w rumuńskiej części Bałkanów. Spotkanie prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem w Hamburgu zakończyło się, na nasze szczęście, fiaskiem. Bo gdyby doszli do jakiegoś porozumienia, to któreś z naszych państw, mam na myśli państwa regionu ABC, musiałoby zapłacić tego koszty. Jedyna umowa, którą tam zawarto, dotyczy neutralizacji jednej prowincji syryjskiej. To jest po prostu śmieszne. To znaczy, że nie mieli sobie nic, tak naprawdę, do powiedzenia. Oczywiście w ramach propagandy prezydent Trump zaczął mówić o tym, jaki Putin jest wspaniały. Ale my nie możemy brać na poważnie propagandy. Propagandę analizujemy jak propagandę. Przypominam, jak kiedyś Margaret Thatcher mówiła, że chciałaby mieć takiego ministra w swoim rządzie, jak Gorbaczow, ale nie dała mu ani funta. Więc tak samo tutaj. Słyszeliśmy wielkie pochwały na temat Putina, ale Putin niczego nie dostał. Wprost przeciwnie, dostał po nosie. Dlaczego? Dlatego że tuż przed tym spotkaniem prezydent Trump – formalnie Tillerson – mianował specjalnego wysłannika amerykańskiego do spraw Ukrainy, Kurta Volkera.
że na Ukrainie nikt, wyjąwszy może jakieś przypadki kliniczne, nie oddaje hołdu UPA za mordy na cywilach. Świadomość zbrodniczej strony działań UPA do niedawna niemal nie funkcjonowała wśród opinii publicznej, a i dziś bardzo często mamy do czynienia z relatywizowaniem historii. Mało kto na Ukrainie zdaje sobie sprawę, że tego, co działo się w latach 40. na Wołyniu i w Galicji, nie da się wtłoczyć w ramy „wojny domowej” czy nawet „wojny chłopskiej przeciw polskim panom”. Z drugiej strony, my często dajemy Ukraińcom do zrozumienia, że UPA jest dla nas nie do zaakceptowania, ale nie precyzujemy, dlaczego, tak jakby każdy Ukrainiec czcił tę formację właśnie za zbrodnie, tak jakby było to zupełnie oczywiste.
W
ielu Ukraińców odbiera to jako atak na swoich żołnierzy za to, że walczyli o niepodległość na ziemiach wchodzących w skład II RP. A przecież nikt rozsądny nie będzie miał do Ukraińców pretensji o walkę za swój naród, nawet jeśli ta kolidowałaby wyraźnie z polskimi interesami. Problemem nie jest cel powzięty przez UPA – mimo że oznaczać musiał on walkę przeciw Polsce.
Kim jest Kurt Volker? Otóż jest to współpracownik senatora McCaina, do niedawna był dyrektorem instytutu McCaina na uniwersytecie w Arizonie, i ma właściwy, zdrowy pogląd na Rosję. Dotychczas Kurt Volker lobbował na rzecz Ukrainy, występował na scenie amerykańskiej za sprzedażą Ukrainie broni, tzw. broni śmiercionośnej, żeby miała czym walczyć w Donbasie. A zatem, jeśli sobie przypomnimy, że były już zapowiedzi podpisania w tym roku porozumienia amerykańsko-ukraińskiego o sprzedaży broni, to widzimy, że miało to pewne podstawy. Kurt Volker nie tylko należy do jastrzębi, ale w okresie kampanii wyborczej krytykował prezydenta Trumpa za zbyt ugodowe wypowiedzi pod adresem Rosji. Co więcej, ostatnio współpracownik prezydenta Trumpa senator Tom Cotton stwierdził, że dopóki Ukraina i Gruzja mają terytoria okupowane przez Rosję, to nie mogą zostać przyjęte do NATO. W związku z czym „na-
Uruchomiono agenturę, uruchomiono targowicę. Dlaczego? Chodzi o to, żeby przekonać Stany Zjednoczone, że Polska nie może być stabilizatorem sytuacji w naszym regionie leży zwiększyć naciski na Rosję, żeby opuściła te terytoria”. Jak widać, to samo mówione przez różne osoby znaczy zupełnie coś innego, bo kiedy by coś takiego powiedziała Angela Merkel, to nie dodałaby, że trzeba zwiększyć naciski na Rosję, tylko zaczęłaby coś bredzić o porozumieniu. Co to oznacza? To oznacza twardy kurs wobec Ukrainy. Na Ukrainie zaczęto mówić o przystąpieniu do NATO, o dostosowaniu armii ukraińskiej do wymogów NATO i że Ukraina będzie się starała o tzw. map, czyli o taką mapę drogową przygotowań do momentu wstąpienia do NATO. A zatem pojawił się temat przystąpienia Ukrainy do NATO, i to w kontekście zwiększenia nacisków na Rosję. Rosja ma opuścić wszystkie okupowane terytoria, z Krymem włącznie; to oznacza twardy kurs.
Umiemy przecież szanować wroga, jeśli ten bije się po rycersku. Problemem są ludobójcze środki, jakie ta formacja zastosowała. Środki, które są nie do zaakceptowania przez cywilizowanego człowieka i które zawsze będą już skazą na dziejach tej formacji. I to należałoby artykułować, być może nawet dodając, że rozumiemy żywiony tam szacunek dla walki tej formacji przeciw komunistom.
S
wego czasu lwowski prof. Jarosław Hrycak (niestety ostatnio wypowiadający się w innym tonie) w swoim słynnym artykule „Tezy do dyskusji o UPA” zaproponował uznanie tej formacji za winną ludobójstwa na polskiej ludności cywilnej, stanowcze potępienie tej zbrodni, przy jednoczesnym uznaniu jej zasług w walce zbrojnej. Podobnie wypowiada się najbardziej uznany polski historyk dziejów UPA, prof. Grzegorz Motyka. Czy jest to propozycja słuszna? Z pewnością wstęp do przeniesienia dyskusji na inny, bardziej pogłębiony poziom, co samo w sobie służyłoby uzdrowieniu stosunków polsko-ukraińskich. Zapewne zawsze będą istnieć różnice w postrzeganiu UPA przez Polaków i Ukraińców – podstawą jednak winno być wzajemne zrozumienie źródeł perspektywy drugiego narodu. Inna sprawa, że – wbrew temu, co starają się nam wmówić niektórzy – Polacy i Ukraińcy mają mnóstwo wspólnych symboli historycznych, do których mogliby się razem odwoływać. Przede wszystkim są to stulecia zgodnego życia w łonie związku Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Dziś Ruch Azowski, inicjując przedsięwzięcie o nazwie Intermarium, mające jednoczyć wysiłki nacjonalistów z krajów Międzymorza na rzecz regionalnej współpracy, wziął za symbol tego projektu Krzyż Jagielloński – trudno tego nie doceniać, jeśli zna się dzieje Europy Środkowo-Wschodniej. Współpraca narodów Polski i Rusi zakończyła się krwawymi wojnami z połowy XVII wieku, które zresztą stanowiły punkt zwrotny w dziejach przedrozbiorowej Polski – początek jej upadku. Jednakże nawet dzieje
Oczywiście Rosja odpowiedziała jak zwykle, czyli a to agresją w Gruzji – zajęła te 700 metrów – a to robi wspólne manewry z Chińczykami na Bałtyku, żeby straszyć nimi Stany Zjednoczone: „Patrzcie, jaki jestem niebezpieczny, zaraz tutaj sprowadzę wojska z prezentacji Jinpinga”. Dalej – tu śmieję się, bo ogłoszenie, że istnieje jakaś inna Ukraina niż obecne państwo ukraińskie, jest dość zabawne. Otóż agenci rosyjscy zebrali się gdzieś na Krymie czy w Donbasie i ogłosili powstanie państwa zwanego Małorosją, w składzie: tereny pseudorepubliki ługańskiej, donbaskiej i innych obwodów ukraińskich. Czyli Rosja stworzyła fikcyjne państwo. I teraz będzie twierdziła, że trzeba będzie z tym fikcyjnym państwem rozmawiać i negocjować, bo prawdziwa Ukraina nie istnieje. Jest to oczywiście posunięcie propagandowe, ale na pewno, mimo że jest to po prostu farsa i cyrk, będzie propagowane przez rosyjską agenturę i rosyjskie pudła rezonansowe w Polsce. Tak że rozmowy między prezydentem Trumpem i prezydentem Putinem zakończyły się dla nas bardzo dobrze, bo Ameryka nie poszła na żadne ustępstwa, wprost przeciwnie, prezydent Trump jasno kontynuował swoją linię z Warszawy, że to Rosja ma się dostosować. Ale zobaczmy, co się dzieje. Nie minęło wiele czasu, a w Polsce zaczął się kryzys. Ja tutaj abstrahuję od przyczyn wewnętrznych. Zostawmy to, bo to jest zupełnie inny temat, ale spójrzmy na kryzys w Polsce, na próbę obalenia rządu Beaty Szydło i wprowadzenia chaosu z punktu widzenia geopolitycznego. Jest to po prostu odpowiedź Angeli Merkel na plan geopolityczny, który w Warszawie przedstawił prezydent Trump. Już po jego wyjeździe z Warszawy Angela Merkel, przez nikogo nie pytana, zaczęła twierdzić, że nic ją to nie boli, co tam Trump mówił w Warszawie, co prawdopodobnie oznacza, że z wściekłości nie mogła spać przez kilka nocy. No i odpowiedź nastąpiła natychmiast. Uruchomiono agenturę, uruchomiono targowicę. Dlaczego? Chodzi o to, żeby w Polsce zapanował chaos. Chaos z punktu widzenia niemieckiego. Żeby Polska nie była w stanie być wiarygodnym, stabilnym, spokojnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. A bez takiego sojusznika Międzymorza nie będzie.
7
kozaczyzny – tego najistotniejszego chyba w ukraińskiej narracji historycznej elementu – w dużej mierze wiążą się ze współpracą polsko-ukraińską. Obok licznych powstań, kozaczyzna to też na przykład Petro Konaszewicz-Sahajdaczny, jeden z najwybitniejszych hetmanów w dziejach Ukrainy, który razem z Polakami wyprawiał się na Moskwę, który razem z 30 tys. kozaków pomógł Chodkiewiczowi obronić Rzeczpospolitą przed zalewem tureckim. Dokładnie tak samo, w 1920 roku, za Polskę walczyli przeciw bolszewikom żołnierze Ukraińskiej Republiki Ludowej atamana Petlury. Przypomnijmy, że bez obrony Zamościa, którą dowodził gen. Marko Bezruczko, wyniki bitwy warszawskiej mogłyby być zupełnie inne. Wbrew stereotypowi, ukraińscy nacjonaliści nie ograniczają się w swoich odwołaniach historycznych jedynie do UPA i tego, co Ukraińców z Polakami dzieliło. Coraz częściej przypominają sobie o tych wszystkich faktach z historii, które nas łączyły. Proces ten powinniśmy starać się podtrzymywać, wzmagać – w naszym najzdrowszym interesie. Świetnym pomysłem jest podniesiona swego czasu przez Instytut im. Romana Rybarskiego (jedno z polskich środowisk nacjonalistycznych!) inicjatywa na rzecz budowy w miejscu pomnika tzw. czterech śpiących monumentu upamiętniającego polsko-ukraińsko-białoruskie braterstwo broni w 1920 roku. Notabene szkoda, że pomysł ten został dostrzeżony jedynie przez nieliczne środowiska. Z drugiej strony, wypadałoby w końcu podjąć bardziej merytoryczną dyskusję na temat kultu UPA na Ukrainie, nie dopatrując się w nim chęci powtarzania zbrodniczych czynów tej formacji, ale starając się dojść do jego korzeni. Zgłębienie tego zagadnienia musi prowadzić do uznania, że kwitnący rzekomo na Ukrainie antypolonizm jest w dużej mierze fikcją, rozdmuchaną przez ludzi, którym zależy na podsycaniu wrogości pomiędzy oboma narodami. K Autor jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Polityka Narodowa”.
Zobaczmy, jaka jest różnica w działaniach między agenturą rosyjską a niemiecką. Zadaniem agentury niemieckiej jest wprowadzenie w Polsce chaosu. Zadaniem agentury rosyjskiej jest zrobienie z Polski destabilizatora. Chodzi o to, żeby przekonać Stany Zjednoczone, że Polska nie może być stabilizatorem sytuacji w naszym regionie, a zatem opieranie się na Polsce, na jakimkolwiek sojuszu z Polską, jest dla Ameryki niebezpieczne. Bo nie dosyć, że to jest kolejne państwo, gdzie nie ma spokoju, panuje chaos, to będzie kolejne państwo, które wywołuje konflikty. A Ameryka nie potrzebuje jako sojuszników państw, które wywołują konflikty, już ma takich państw potąd. Więc jak zaczęto działać? Najpierw wezwania, wprawdzie w niszowej prasie, no ale „Nasz Dziennik” jednak niszowy nie jest, do akcji antyukraińskiej, a przede wszystkim do polityki sojuszu z Rosją przeciwko Ukrainie i podziału Ukrainy między Polskę a Rosję. Oraz ostatnio wezwania np. do tego, żeby armia polska najechała Litwę i zlikwidowała niepodległe państwo litewskie. Oczywiście można powiedzieć, że to są jakieś kompletne kretynizmy wymyślone przez wariatów. Ale to ma z punktu widzenia wojny informacyjnej sens. Po pierwsze chodzi o podburzenie nastrojów w Polsce, a po drugie o to, żeby agentura rosyjska na Ukrainie i na Litwie mogła te enuncjacje wykorzystać. I teraz, żeby z kolei tam się odezwały głosy. Nie zdziwiłbym się, gdyby jakiś agent rosyjski na Litwie napisał np., że Litwa powinna najechać Polskę albo coś takiego. Tu chodzi o sztuczne tworzenie konfliktu. Wtedy w Waszyngtonie będą mieć obraz Polski jako kraju nie dość, że niestabilnego, to po prostu niebezpiecznego, którego trzeba się pozbyć. Najlepiej sprzedać Rosji i Niemcom, zamiast traktować jako sojusznika w programie Międzymorza. To, co się dzieje teraz, jest bezpośrednią konsekwencją planu politycznego przedstawionego przez prezydenta Trumpa w Warszawie. Przeciwnicy Polski i jednocześnie przeciwnicy USA, w których interesy plan ten by uderzał, postanowili zaatakować najsłabsze ogniwo, czyli Polskę. I przegraliby, gdyby nie mieli w Polsce takich znacznych zasobów, gdyby w Polsce agentura nie odgrywała tak ważnej roli. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
8
Jak Ksiądz trafił tutaj, nad jezioro niedaleko Gorzowa, do tego pięknego ośrodka? Przyjechałem z Głogowa, jestem na rehabilitacji i pomagam; zajmuję się ludźmi bezdomnymi i opuszczonymi, odprawiam msze święte. Ci ludzie potrzebują wartości. Nie mówię od razu, że religii, ale spotkania, i częściej wtedy słucham ja. Kiedyś słyszałem, że najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem jest ten, którego nikt już nie chce słuchać. Co było przedtem, zanim Ksiądz trafił do Gorzowa i zaczął zajmować się bezdomnymi? Przeszedłem bardzo długą drogę. Wiele lat studiów specjalistycznych, wykłady z Pisma Świętego, z języka greckiego, hebrajskiego; w Polsce, na Białorusi, a i we Włoszech, w Rzymie i na Sardynii. Hebrajski, grecki i łacina były obowiązkowe na studiach doktoranckich z Pisma Św. Jeszcze troszeczkę znam arabski, uczyłem się też czytać po syryjsku.
KOŚCIÓŁ·I·WIARA Tylko dwa razy. Byłem przedstawicielem Konferencji Episkopatu Rosji ds. ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego i jeździłem na sympozja. Pierwszy raz się z nim spotkałem, jak ogłaszał chyba pierwszą encyklikę w bazylice św. Pawła za Murami, a później na osobistej audiencji w Watykanie. Jak to się stało, że był Ksiądz przedstawicielem episkopatu Rosji? Pracowałem na Syberii, byłem wikariuszem dekanatu diecezji irkuckiej i części nowosybirskiej. I tam mnie odnaleźli. A jak Ksiądz trafił do Irkucka?
wspomnieniach. Ale w kościele na mszy świętej w niedziele było ze 30 osób. Dlaczego? Co dzieje się z duszą człowieka we współczesnym świecie? Chodząc do ludzi na prywatne spotkania, widziałem także piękne ołtarzyki, pokazywali otwartą Biblię, że czytają; zadawali bardzo ciekawe pytania z Biblii. Ale jakoś nie byli przekonani, może do struktur Kościoła, może będąc za blisko biskupa czy innych. Nie wiem, dlaczego, ale tworzy się jakiś inny Kościół poza murami kościoła. Jeżdżąc po Sardynii, widziałem kościoły w ogóle nie zamykane, i się
Z tym mi się znowu wiążę ciekawa geografia miłosierdzia noszona przez Polaków, bo kościół ten wybudowali w Ameryce Polacy pochodzący z Wileńszczyzny. A wiadomo, że od Wileńszczyzny poszła iskra miłosierdzia. Pierwszy cud do kanonizacji dokonał się w tej baltimorskiej świątyni. I też poprzez modlitwę Polaków, poprzez tego księdza polskiego czy pochodzenia polskiego. To był cud, który uznał Watykan, ale ja się tego dowiedziałem dzięki osobistemu spotkaniu. Podróże kształcą. Doświadczenie Kościoła, doświadczenie upadku systemu, doświad-
Kardynał Duka, mieliśmy okazję z nim rozmawiać. To gratuluję, bo ja tylko miałem okazję go słuchać, i to przez mass media. Rozmawialiśmy o zmianie przewodniczącego Kongregacji Nauki Wiary. Powiedział Ksiądz, że nauka Kościoła pójdzie w bardziej liberalnym kierunku. Co to znaczy? Pamiętam, że jak aktualny prefekt pracował na Gregorianum; też czytałem trochę jego pisma; to stawiał takie troszkę dziwne pytania odnośnie do grzechu pierworodnego. Ale oby mnie pamięć myliła, bo to już ładnych parę
Milczenie Kościoła. Islam, reformacja i laksyzm
W tym wszystkim jest element wojny religijnej. Oczywiście, a my się poddajemy, tak jak wojska ukraińskie na Krymie. Podnieśli ręce, jak tylko troszkę poczuli oddech Ruskich, bo tam wszystko odbyło się bez strzału. My dzisiaj też przyjmujemy taką postawę. Mówiono, że wojsko ukraińskie miało słabe morale, tak mówili ludzie na Ukrainie, ale mnie się wydaje, że zabrakło odwagi. A my też chyba zaczynamy iść taką drogą, co nie daj Boże.
Odkrywał Ksiądz Rzym, Watykan i tajemnice Watykanu? Odkrywałem. Pierwszy raz byłem w Rzymie jako student KUL-u w ‘79 roku na Boże Narodzenie. Zjechaliśmy z grupą teologów z KUL-u ze śp. ks. kardynałem Nagy’em. Byliśmy przyjęci przez Jana Pawła II i miałem okazję osobiście rozmawiać z papieżem. Czyli jak Ksiądz przyjechał powtórnie do Rzymu, to już jako stary znajmy Ojca Świętego. Tak, a później byłem kilka razy na mszy świętej i prywatnym spotkaniu z Janem Pawłem II. Chyba w ‘87 roku przyszliśmy 1 czerwca. Zapytał: co tu robicie? Ja mówię, że jest Dzień Dziecka, to przyszliśmy do Ojca. Tak się serdecznie uśmiechnął i coś tam dał na pamiątkę. Co wynikło z poznania serca Kościoła? Szczerze – to najbardziej się chyba modliłem o wiarę. Spotykając przeróżnych ludzi w Rzymie, w tych instytucjach, czasami trzeba było dużo, dużo wysiłku, żeby zrozumieć ich postawy, zachowania. Ks. kardynał Miller przestał być szefem Kongregacji Nauki Wiary. To była podobno osobista decyzja ojca św. Franciszka. Jak to rozumieć – czy ma zmienić się nauka, czy wiara? Myślę, że decyzja została podjęta w efekcie osobistej współpracy naszego aktualnego kochanego papieża z kardynałem Kasperem, którego zresztą znam osobiście. I który ma bardzo liberalne zapatrywania i chciałby je wprowadzić. A kardynał Miller to człowiek wiary, oparty na fundamencie Biblii i Tradycji. Następca na tym stanowisku kardynała Ratzingera. Dokładnie nie znam jego drogi, ale nawet chyba był doktorem Ratzingera. A czy z ojcem św. Benedyktem XVI też miał Ksiądz Profesor okazję porozmawiać?
Ze spotkanym podczas wakacyjnej wędrówki Radia WNET po Polsce księdzem profesorem Andrzejem Szewciwem rozmawia Krzysztof Skowroński.
Trafiłem tam na prośbę biskupa pomocniczego z Mińska, gdzie pracowałem. Wybudowałem w Mińsku siedzibę dla konferencji Episkopatu Białorusi przy ul. Kalcowej 153 i tam też prowadziliśmy dialog międzyreligijny. Wykładałem też w Instytucie Prawosławnym w Mińsku. W Mińsku z kolei znalazłem się na prośbę biskupów, miałem przez rok prowadzić tam wykłady z Pisma Świętego i pomagać w wykładaniu programu i katechetycznego, i trochę pastoralnego. To się przedłużyło na ponad 3 lata. Trzy lata na Syberii i trzy lata na Białorusi. Czyli poznał Ksiądz serce Kościoła Zachodniego i Kościół Wschodni. Kościół serdeczny, wschodni, otwarty. Naprawdę. Tylko my, katolicy, jesteśmy tam w ogromnej mniejszości. Trzeba zawsze odjąć chyba jeden rząd cyfr ze statystyk, jakie są podawane. To będzie prawdziwy obraz Kościoła. Kościoła, który rozwija się, trwa? Który jest. Rozwinął się chyba za bardzo materialnie, rozbudowane zostały struktury. Pobudowano kościoły, które chyba nigdy się nie zapełnią. Czyli tam też modlił się Ksiądz o wiarę? Tak, to święta prawda. Ale tam też otrzymywałem niesamowite świadec twa ludzi wierzących. Na przykład spotkałem panią, która płakała przez całą mszę świętą. Myślałem, że umarł jej ktoś bliski. Po mszy się okazało, że ta pani przejechała kilkaset kilometrów na mszę po iluś tam latach i płakała ze szczęścia. Modląc się, płakała. Modliła się, płacząc. Można by wymieniać setki takich przykładów. Opowiadał Ksiądz historię pewnego krzyża… Tak, w takiej polskiej wsi Wieruszyna, 120 km od Irkucka. W tej wsi mieszkają dwie rodziny buriackie, chyba dwie rosyjskie, a reszta, ponad 400 osób, to Polacy, tzw. dobrowolcy, którzy pojechali tam za chlebem w czasach Stołypina. Oni wybudowali kościół pod wezwaniem św. Stanisława. W tym kościele była pasyjka, którą komuniści zabrali i pokazywali dzieciom i młodzieży, mówiąc: co może zrobić wasz Pan Bóg, skoro umarł? On wam nie pomoże. Komuniści zburzyli część kościoła, bo chcieli, żeby kościół się zapadł i też opowiadali, że ten wasz Bóg jest bezsilny, bo nawet swojego domu nie ratuje. I pewien pan wykradł tę pasyjkę z gminy. On ją mył; według niego ta woda stawała się święta. Chodził z tą wodą i chrzcił ludzi. Ponoć ochrzcił tysiące. Bardzo ciekawa historia. Opisałem ją w jakichś
dziwiłem, że ludzi nie interesują one nawet jako dzieła sztuki. Pełne, piękne domy wypoczynkowe, tylko kościoły puste. Z Sardynii dokąd? Z Sardynii z powodów zdrowotnych musiałem wrócić tutaj, 2 lata temu. Jeszcze był Ks. Profesor w Paryżu. Do Paryża byłem wysłany przez biskupa Plutę, który – tu się muszę pochwalić, bo mam wrodzona pychę – który mnie bardzo lubił i byłem chyba pierwszym diakonem, którego wysłał. Załatwił mi stypendium na szkołę letnią języka francuskiego do instytutu katolickiego. Też przepiękne doświadczenia, inny świat. Który to był rok? Rok 1977. Na Okęciu mnie rozebrali do naga. A we Francji – w ogóle nie sprawdzili na lotnisku, prawie paszportu nie przejrzeli. Bywał Ksiądz w wielu zakątkach świata… Miałem kilka lat temu rekolekcje w 4 parafiach w Nowym Jorku, także w Baltimore. Spotkałem księdza,
czenie pontyfikatu Świętego Jana Pawła II, potem kolejnych – czy równoległych – dwóch pontyfikatów, doświadczenie tego, co dzieje się w Europie… Co z nich wynika? Jeżeli chodzi o Polskę – wróciłem po kilkunastu latach i nie mogłem Polski poznać. Poznaję ją teraz. Wcześniej przyjeżdżałem tu na tydzień czy dwa i wyjeżdżałem. Mamy słaby dialog z ludźmi w czasie mszy świętej. Zdarzają się takie msze, gdzie ludzie nie odpowiadają, bo przychodzą z tylko jakiejś tam okazji. Kilkanaście lat temu tego nie było. Potrzeba chyba jakiegoś lekarstwa… Myślę, że trzeba zmienić język księżowski. Słuchać ludzi, mówić ich językiem, docierać, wychodzić na spotkania. A dalej – na pewno to, co mówił nasz gość z Ameryki. Jego diagnoza, recepta. Mówimy o prezydencie USA? Tak. Być wiernym ideałom, na dzisiaj – wartościom takim, jak wolność, prawda, miłość. Bo my chyba zapomnieliśmy przez te przewroty z lat 80., że wolność, prawda czy szacunek do drugiego człowieka muszą być poparte łaską, oparte na Panu Bogu, bo w re-
Chyba zapomnieliśmy przez te przewroty z lat 80., że wolność, prawda czy szacunek do drugiego człowieka muszą być poparte łaską, oparte na Panu Bogu, bo w relacjach poziomych niewiele się zrobi. na którym się dokonał cud poprzez wstawiennictwo św. Faustyny. Poznałem go osobiście i mam też opisane przez niego świadectwo, które dopiero niedawno opublikowałem, po kilkunastu latach. Co to za cud? Ksiądz nazywał się Pytel, proboszcz. Polacy na bocznych drzwiach jego kościoła zrobili taki ołtarzyk, namalowali sobie obraz Pana Jezusa miłosiernego i św. Faustyny. I ksiądz opowiadał, że w któryś tam wtorek – bo Polacy, w większości niewiasty, modlili się we wtorki – poszedł do nich, żeby powiedzieć, żeby już skończyli modlitwy, i stracił świadomość. On miał jakąś chorobę serca, nawet nosił bransoletkę z czipem chorobowym. Kiedy go zawieźli do kliniki, nikt nie wierzył, że to jest on. Bo zyskał serce jak dziewiętnastoletniego młodzieńca. Opowiadał później, jak Watykan go sprawdzał – i wierzący, i niewierzący specjaliści.
lacjach poziomych niewiele się zrobi. One nikną – ktoś odchodzi, z kimś się pokłócimy i już tego nie ma; to słabe więzi. Donald Trump mówił też o obronie cywilizacji zachodniej. Potem pojechał do Hamburga i tam cywilizacja zachodnia zmierzyła się z cywilizacją zachodnią. I nic nie powiedział, bo tam już nie ma czego bronić, tam trzeba odbudowywać. Dla mnie to jest też pewien symbol – że to zniszczenie, które tam się dokonało, jest wołaniem o odnowę. Kto miałby budować za naszą zachodnią granicą? Ci, którzy tam są, bo tam są też dobrzy ludzie i katolicy, ale oni żyją, jak kiedyś pierwsi chrześcijanie, jak w katakumbach. Gorzej jest w Czechach… Tak, gorzej. No, ale oni mają dobrego kardynała, rzeczywiście odważnego.
FOT. KONRAD TOMASZEWSKI
Studiował ksiądz na KUL-u. Kiedy? W latach 1978-82. Miałem jechać na studia do Monako, do prof. Gnilki, ale nie otrzymałem paszportu – za to, że mam zakodowany we krwi antykomunizm. Więc biskup mnie posłał na KUL, a później, jak dostałem paszport – jeszcze na stypendium na specjalistyczny staż w Rzymie, w latach 1986–87. KUL to już był czas po wyborze Ojca Świętego. Świętowaliśmy wybór akurat w ‘78 roku, jak zaczynałem studia doktoranckie na KUL-u. I tam przeżyliśmy całą noc radości. Doktorat pisałem na temat posłuszeństwa w Nowym Testamencie, które jest bardzo trudne. A wybrałem ten temat, bo nie chciałem iść na dalsze studia. Prosiłem biskupa, żebym pracował jako normalny kapłan, a biskup mnie pogłaskał i mówi: dobrze, dobrze, proszę jutro przyjechać po dokumenty i jechać na studia. Potem pracowałem w seminarium w Paradyżu, w tym samym czasie wykładałem antropologię chrześcijańską na Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Fajny kontakt z normalną, rozwijającą się młodzieżą. I czekałem, bo miałem obietnicę od biskupa, Sługi Bożego Wilhelma Pluty, że jak tylko dostanę paszport, wyśle mnie na dodatkową specjalizację z Biblii za granicę. Niestety umarł, ale jego następca dotrzymał słowa i pojechałem do Rzymu.
I oni są niereformowalni. Kiedy Benedykt XVI w tej słynnej wypowiedzi przytoczył słowa klasyka o islamie, w Irkucku powstał raban. Ja poszedłem na modlitwy do meczetu. Wziąłem obrazki Jana Pawła. Oni nie chcieli słuchać, krzyczeli przeciwko Kościołowi, przeciwko Benedyktowi XVI. Zapytałem, czy ktoś słyszał tę wypowiedź. Nie. Imam też nie słyszał. Wziąłem obrazek Jana Pawła i pytam: czy tego człowieka znacie? Tak. Kto go chciał zamordować? Jakiego wyznania człowiek? Odpowiedzieli. Więc mówię, co myśmy zrobili: najpierw Jan Paweł II modlił się i nazwał go bratem. A my modliliśmy się o pokój, o zdrowie, o łaskę uzdrowienia dla Jana Pawła i dla tego, mówię, bandyty. No i oni wszystkie obrazki zabrali, dobrowolnie, ale to chyba był cud Jana Pawła. I tak się ze mną grzecznie żegnali, jak z przyjacielem. Ale trzeba mówić jednoznacznie, bez dyplomacji, bez kompleksów, czy żeby się komuś podobać.
lat temu. On się wykazał teraz wobec papieża, bo przygotował dokumenty o diakonisach w Kościele. Na pewno z inspiracji kard. Kaspera. Kim są diakonisy? Chodzi o wprowadzenie diakonatu niewiast w Kościele. Będę szczery do bólu – to byłby najgorszy prezent na 500-lecie reformacji. Matka Boża nie miała diakonatu. Ale dlaczego prezent na 500-lecie reformacji? Bo już jednym prezentem, dla protestantów, była obecność papieża, który świętował 500 lat rozwodu z Kościołem rzymskokatolickim. To pierwszy papież, który był na czymś takim. Ja to odbieram jako prosty człowiek i słuchający trochę ludzi. A teraz byłby drugi prezent. Te „diakonice”, przez wprowadzenie diakonatu kobiet, w kościołach protestanckich już są „biskupicami”. To na pewno nie w tę stronę idzie, co powinno. Mówimy o następcy św. Piotra, który podejmuje decyzje w imieniu całego Kościoła świętego. Obecność papieża na tym 500-leciu była darem – ale dla kogo? Dla protestantów. Teraz byłby „dar” dla Kościoła świętego. Nie wiem, czy konsekwencją tego nie jest ten 8§ Amoris laetitia; to też taka laksyzacja (laksyzm – ‘postawa i system moralny, według których wszelka wątpliwość co do obowiązującego prawa stanowi wystarczającą podstawę do usprawiedliwienia postępowania niezgodnego z tym prawem’; SJP PWN, przyp. red.) O czym mówi ten paragraf? Niby w cudzysłowie mówi o „wspomaganiu” osób rozwiedzionych, kwestionując dotychczasową naukę Kościoła. Zwłaszcza super umotywowane i Biblią, i Tradycją nauczanie Jana Pawła II, Pawła VI, Benedykta XVI, Piusa XII. W to wszystko jeszcze wchodzi islam, kolejne budowane w Europie meczety… Tutaj Kościół rzymskokatolicki milczy, jakby wydarzenie, które było 300 lat temu pod Wiedniem, nie miało na to żadnego wpływu. Wtedy papież prosił Polaków o pomoc, a dzisiaj nawet się o tym nie mówi. To potwierdza, że już zostaje zamazana różnica między islamem a prawdą, którą głosi Biblia, którą uprawomocnił i umotywował, za którą oddał swoje życie Jezus. Na Syberii byłem świadkiem, jak w Irkucku w piątek na modlitwy do meczetu przychodzi kilkaset osób, a u nas na Paschę – około 100. Tam sami mężczyźni, u nas w większości babcie. Jest różnica, i to zdecydowana.
Co jest groźniejsze: postępująca islamizacja Europy czy ideologie wewnętrzne, np. gender? Ja myślę, że to, to co idzie od środka – gender. Człowiek pozbawia się tożsamości. W Biblii mamy w pierwszym rozdziale takie stwierdzenie, że „mężczyzną i niewiastą ich stworzył”. Niektórzy tłumaczą to przymiotnikowo, czyli „stworzył ich męskością i kobiecością”. A zatem mamy różnice cech, przymiotnik wskazuje na to, kim ja jestem jako mężczyzna, a kim ona jako niewiasta. Jeżeli to się zatrze, to sprowadzimy społeczeństwo do ZOO. A może to jest nasz polski zaścianek, nasz punkt widzenia? Nie rozumiemy nowoczesności? Już się pochwaliłem wcześniej, gdzie studiowałem i wykładałem. Wszędzie, gdzie byłem za granicą, ci Polacy, których spotykałem, byli naprawdę na najwyższym poziomie, jeżeli chodzi o naukę, o pracę. A zatem nie jesteśmy zaściankiem. Wracając do tych dzisiejszych ideologii – one pobudzają, wspomagają egoizm człowieka. Kardynał Tonini, niedawno umarł, Włoch, kiedyś powiedział, że brakuje świadków i dobrych świadectw tego, kim się jest. Trzeba mówić, kim się jest i zgodnie z tym postępować: mężczyzną, kobietą, katolikiem. Tego brakuje. Trzeba podstawowej tożsamości. W wywiadzie radiowym zapytałem, jaką księgę przypominają dzisiejsze czasy. Wymienił ksiądz… …Księgę Ezechiela, bo Ezechiela uważano – radykalni protestanci, egzegeci – za schizofrenika, dlatego że on widział tylko zło, dostrzegał wszystko, co niedobre. Dzisiaj się mówi, że to nie on, tylko naród wybrany był schizofreniczny, bo już wtedy kierował się tylko tym, co dawało przyjemność. A teraz? Myślę, że teraz dzieje się podobnie, zwłaszcza u sąsiadów. My się jeszcze przed tym bronimy. Jak długo wytrzymamy? Wytrzymamy, chyba po tym wystąpieniu prezydenckim otrzymaliśmy dość duży zastrzyk nadziei. I myślę, że może uwolnienia. Bo wielu ludzi jest dobrych, ale się boją mówić, co myślą. Klaszczą nawet przeciwko sobie. Ale Polska jest podzielona. Tak, widzę to zwłaszcza wśród młodych ludzi. W Gorzowie byłem na spotkaniu z dwiema grupami radykalizującej się młodzieży. Oni nie mają nikogo – ani księdza, ani żadnego lidera. Narodowcy – to mało; oni są bardzo mocno zradykalizowani. Trzeba wychodzić do tych ludzi. Ale dla mnie oni są dowodem na to, że potrzeba jednoznacznej prawdy. Kiedy się rozmawia z młodzieżą, młodzież krytykuje starszych, moje pokolenie. Ja czasami mówię nawet w czasie homilii, że nasze pokolenie wygoniło sporo ludzi z Kościoła. Ludzie się na to obruszają. A tak się stało poprzez złe świadectwo. K
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
9
POLSK A·I·WIAR A
Do świadomości ludzi doszedł sobór medialny, i to mediów szukających sensacji, a nie prawdy, do której ten sobór dążył. Dzisiaj to widzimy. Zmagali się z tym kolejni papieże i zmagają się ludzie. dzi szacunek i nadzieję. Nie wszystkie inicjatywy są konfesyjne, i dobrze, bo one powinny być takie, jaka jest rzeczywistość polska. Natomiast w pewnym momencie gazeta człowieka, który jeszcze za komunizmu znieważał naród, Kościół, moralność, etykę i otwarcie promował zło; ta gazeta, całkowicie nihilistyczna, brudna, była najbardziej poczytna, i to nawet w parlamencie. Stąd powstaje pytanie, czym karmią się elity? Pokarmem elit musi być coś głębszego. Tak więc Polska wychodzi z pewniej choroby moralnej – nie tylko z ekonomicznej. Rozmawiamy w domu, w którym kiedyś mieszkał ksiądz Stanisław Orzechowski, pisarz i polemista religijny z XVI wieku. To były czasy reformacji i sporów o wiarę. Dziś też żyjemy w czasach zamętu. Kościoły, zwłaszcza na Zachodzie, strasznie się rozdyskutowały. Co z tego wyniknie? Ten niepokój nurtuje serca i sumienia wielu ludzi już od dziesiątków lat. Ten niepokój drążył także Jana XXIII. On szukał rozwiązania na ówczesne pytania, zwołując sobór. Niestety sobór został opanowany przez ludzi sensacji. To pięknie podsumował na koniec Benedykt XVI bardzo mocnym stwierdzeniem, że do świadomości ludzi doszedł sobór medialny, i to mediów szukających sensacji, a nie prawdy, do której ten sobór dążył. Dzisiaj to widzimy. Zmagali się z tym kolejni papieże i zmagają się ludzie. Myślę też, że to nie tylko Kościoły odeszły czy ludzie wierzący odeszli; nad tym pracują systemy. Trwa walka systemów. Jeśli święty Maksymilian w 1917 roku zareagował jako kleryk na manifestację masonów przeciwko papieżowi, Kościołowi, moralności, to dzisiaj widzimy, że tych grup przybyło. One szukają różnych nowych szyldów i próbują wpływać na rzeczywistość. Dla mnie to jest odwieczny problem walki dobra ze złem, nie mam co do tego wątpliwości. Ale w tę walkę nie jest zaangażowany tylko szatan, ale i Pan Bóg. I ludzie, którzy się opowiadają po jednej ze stron czasem świadomie, czasem nieświadomie. Trzeba pomagać pielęgnować ziarno dobra. Dzisiaj widać wielki, absurdalny opór przeciwko prawu naturalnemu. Przecież to jest burzenie fundamentów.
Według mnie to jest wciąż ideologia postmarksistowska, ale w stylu Gramsciego: walczcie o struktury, nie bezpośrednio z Kościołem, tylko ze strukturami – z rodziną, ze szkołą, ze środowiskiem. Tędy promuje się rozkład. Za piętnowanie ideologii gender ciągano biskupów w Polsce po sądach. Niby „feministki”, a za nimi stały inne ugrupowania, co się potem ujawniło. W konstytucji europejskiej nie dopuszczono nawet prawdy historycznej o tym, że kultura, cywilizacja europejska wyrosła z judaizmu, ma korzenie w greckiej filozofii, prawie rzymskim, ewangelii, chrześcijaństwie. Bez tych korzeni co zostanie? A co z całą twórczością, całą moralnością, życzliwością do drugiego człowieka? Dzisiaj jest konflikt na tle tej interpretacji. Kościół nie jest ślepy, nie jest naiwny. Wiadomo, że za przyjęciem imigrantów albo odsunięciem stoją interesy. Tak samo za prowadzeniem wojen, konfliktów. Na pewne tematy jest embargo w mediach. Albo się je lekceważy, albo ośmiesza, co widać przez dziesiątki lat nawet i na naszym polskim podwórku. To jest bardzo czytelne. Ale ja bym patrzył na to tak: trzeba pogłębiać wiarę. Im bardziej ludzie na Zachodzie czy u nas zaczynają wszystko relatywizować, tym większy wysiłek trzeba włożyć w radykalizm ewangeliczny, który nie jest radykalizmem nienawiści. Jest radykalizmem wymagania przede wszystkim od siebie i radykalizmem miłości, nawet do nieprzyjaciół. W tym jest ratunek. Ta grupa ludzi uratuje wszystkich. Tak jak niekiedy jedna iskra, jeden płomyk ratuje ognisko. I trzeba, żeby tych grup otwartych, szerokich, głębokich, twórczych, z perspektywą – było jak najwięcej. I oni uratują wiarę, uratują Kościół, uratują cywilizację. Dyskusja o komunii dla osób w związkach niesakramentalnych skutkuje kwestionowaniem małżeństwa w ogóle. Albo życzliwość i miłosierdzie dla tych, którzy mają problem ze swoją tożsamością, powoduje stawianie pod znakiem zapytania tożsamości człowieka w ogóle. Czy ten zamęt nie wszedł już do Kościoła? Tak, ale myślę, że jeśli powstaje perspektywa relatywizmu, to trzeba, żeby druga strona stworzyła perspektywę radykalizmu wierności, w prawdzie i miłości. Ale też radykalizmu w wierności prawdzie. Problem małżeństw i niekiedy trudności w wierności małżeńskiej są odwieczne, od tysiącleci, od stworzenia człowieka. Wobec tego problemu postawiono też Pana Jezusa. W ewangelii jest piękne świadectwo: Pan Jezus zakazuje rozwodów, oddalania kobiety i przyjmowania drugiej. Apostołowie są zgorszeni, dużo uczniów odeszło: „Czy i wy chcecie odejść?” Bo jeśli ktoś spojrzał na kobietę czy na mężczyznę pożądliwie, to już [s]cudzołożył w swoim sercu. Pan Jezus jest bardzo radykalny. Nie przekreśla, zostawia wolność. „Ale to niemożliwe”. Co u ludzi niemożliwe, to u Boga możliwe. Trzeba, żeby człowiek wydobywał z siebie za łaską Bożą zwycięstwo nad sobą. Dlatego, ja myślę, musi być druga strona. I proszę zobaczyć, że przecież kard. Kasper uzasadnia takie spojrzenie miłosierdziem. Natomiast papież potwierdza, że wierność zasadom, owszem, musi być utrzymana, nie można w grzechu ciężkim przystępować do sakramentu komunii świętej, ale nie można też od razu potępić – że my wiemy, czy ktoś jest w grzechu ciężkim, czy nie. To wie sam człowiek. To jest wyraźnie postawione w tej adhortacji posynodalnej: powinien zbadać sumienie. Razem ze spowiednikiem, bo to jest obiektywizacja sumienia. Sumienie nie może być tylko subiektywne, bo będzie zaplątanie. Indywidualizm jest protestancki, nie katolicki. Katolickie jest sumienie skonfrontowane ze wspólnotą, indywidualna koncepcja – z Kościołem, z ewangelią. Cały dramat polega na tym, zwłaszcza na Zachodzie, ale i u nas, że ludzie sami chcą rozeznawać, nie ze spowiednikiem. Jak nie chodzą do spowiedzi i nie konfrontują ze spowiednikiem, to z kim? Uważam, że trzeba budzić sumienia i pomagać ludziom. Dzisiaj szuka się też rozwiązania trudności, problemów i chorób nie tam, gdzie jest przyczyna, nie usuwa się przyczyny. Przeprowadzono poważne badania w Ameryce, na dziesiątkach tysięcy par małżeńskich – a tam przecież 40% związków małżeńskich się rozpada – i stwierdzono,
że w małżeństwach katolików, którzy przystępują do sakramentów, codziennie modlą się wspólnie i rozmawiają ze sobą, rozpad małżeństw wynosi 0,2 promila. Nie procent, promila. Czyli jest rada na to. Bo miłość nie trwa sama z siebie, ale ją trzeba stale rozwijać, w nieskończoność. Wierność to nie jest coś, z czym się po prostu idzie naprzód, ale
o zniszczenie cywilizacji europejskiej? Bo jeśli poprzez to otwarcie mają zostać zburzone zasady prawa naturalnego, prawa Bożego, na których się opierała nasza historia od tysięcy lat, to musimy unikać samobójczych kroków. A uniknięciem będzie właśnie weryfikacja. Trzeba pomagać, ale pomagać mądrze. W taki sposób pomaga na przykład Caritas, Pomoc Kościołowi
Jedna iskra ratuje ognisko
FOT. MEDIA WNET
Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia proces zmian w naszym kraju w ostatnich latach? Patrzę na niego z nadzieją. Jeśli zaczyna się zmaganie o prawdę w życiu społecznym, to może do serc ludzi dotrze także zmaganie o prawdę w życiu własnym. Człowiek nie może się rozwijać w chorym środowisku. Musi zdrowieć całe środowisko, żeby mogli wyzdrowieć ludzie. I odwrotnie, zdrowi ludzie będą wpływać na środowisko. Jeśli w życiu indywidualnym jest kłamstwo, jeśli w relacjach między dwojgiem ludzi jest kłamstwo – rozleci się rodzina, małżeństwo, przyjaźnie. Na fałszu nie można budować. Relacji społecznych też nie można budować na nieprawdzie. Wszyscy dzisiaj wołają i krzyczą o to, że chcą dobra, ale Polska była chora, w rękach chorych ludzi. Czy teraz idzie ku uzdrowieniu? Nie utożsamiam się z jakąkolwiek partią, ale myślę, że widać zmaganie. I jest nadzieja, że ludzie w tym kotle różnych nieporozumień jednak szukają prawdy, bo tęsknią za stałym fundamentem. W Polsce nie brakuje ciekawych ludzi i widać, że dochodzą do głosu. Nie brakuje też ciekawych inicjatyw. Jest wielkim plusem polskiej rzeczywistości obudzenie się świeckich, także fakt, że jest Radio Maryja i Telewizja Trwam, są tygodniki świeckie „W Sieci” i „Do Rzeczy”, Wasze WNET. To jest inicjatywa grupki ludzi, ale ona bu-
Z ks. abpem seniorem archidiecezji przemyskiej Józefem Michalikiem, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski w latach 2004-2014, rozmawia Antoni Opaliński. trzeba ciągle nad nią pracować. I to rodzi radość. Natomiast dzisiaj ludzie chcą iść na skróty. Chcą sami załatwić pewne sprawy, a ich się nie da załatwić samemu. Trzeba załatwiać z drugim człowiekiem albo z Panem Bogiem. Sprawa uchodźców jest wielkim problemem dla chrześcijan, bo z jednej strony za tym się kryje polityka, ale z drugiej strony są po prostu potrzebujący ludzie. Jak mamy do tego podchodzić? Zasady są jasne. Potrzebującemu trzeba pomagać. I druga rzecz: nie mogę pomagać wbrew możliwościom. To papież Franciszek powiedział w Krakowie, a później powtórzył w Rzymie: nie można przyjmować na ślepo, trzeba według możliwości. Nie możemy przyjąć na łódkę, którą płynie stu ludzi, bo ta łódka zatonie i my zatoniemy. Ale jednego czy drugiego możemy przyjąć. Nie możemy pomóc wszystkim, ale pomagajmy tym, którym możemy. Myślę tak: Polska ma doświadczenie w asymilacji ludzi różnych przeko-
Cały dramat polega na tym, zwłaszcza na Zachodzie, ale i u nas, że ludzie sami chcą rozeznawać, nie ze spowiednikiem. Jak nie chodzą do spowiedzi i nie konfrontują ze spowiednikiem, to z kim? Uważam, że trzeba budzić sumienia i pomagać ludziom. nań. Mieliśmy u siebie Żydów i muzułmanów, i są nadal. Mnie dziwi to, że nie stosuje się kryteriów przyjmowania. Państwa boją się szpiegów, i to się rozumie na całym świecie. Trzeba uważać, żeby nie przyjąć choroby – stąd kryteria. Ale też rozeznać, czy w tym całym tzw. otwarciu czasem nie chodzi
w Potrzebie. Przecież w Syrii czy Egipcie mieszkają tubylcy od tysięcy lat. Muzułmanie tam przyszli w pewnym momencie, po wiekach. Tam jest właściwie kolebka cywilizacji. Tak, tam jest kolebka cywilizacji. Tam są chrześcijanie pierwszych wieków. Oni przyjęli wiarę, niektórzy są katolikami wschodniego obrządku, inni są chrześcijanami prawosławnymi, różni, Koptowie itd. Dzisiaj ich się eliminuje. Pomagać im wyemigrować to znaczy likwidować tubylców, to znaczy usuwać ludzi z ich odwiecznej własności. Bo oni tam się napracowali, tam żyli. Ja podejrzewam, w oparciu o fakty, że to jest atak na chrześcijaństwo – ta emigracja promowana na ślepo. To widać wyraźnie: nikt tych chrześcijan – katolików, prawosławnych nie broni, tylko się szuka innych argumentów. Natomiast osobną rzeczą jest problem imigracji. Logika mówi, że jeśli Europa wymiera, to prawo demografii jest takie, że ktoś musi przyjść na to miejsce. I Niemcy po cichu przyjmowały, Francja przyjmowała po cichu tych emigrantów, bo starymi ludźmi nie ma komu się opiekować. Wtedy się wymyśla eutanazję. Polska też umiera. Nie tylko z racji emigracji – bo cztery miliony Polaków wyjechało z Polski w ostatnich dwudziestu latach. Coraz mniej młodych, dzieci, zamykają szkoły itd. To znaczy – musi przyjść imigracja… Uzdrowieniem jest posłuchać prawa Bożego i realizować to prawo Boże radykalnie. Przyjąć Boże prawo. Bo jeśli jest za mało miejsca dla kolejnego dziecka, czwartego, piątego dziecka w rodzinie, to będzie za mało tego miejsca dla dziadka, babci, ojca, matki. I to widzimy dzisiaj. Problem domów starców. W całej Europie, także w Polsce. Przemyśl jest bardzo ważnym miejscem dla stosunków polsko ukraińskich. Jak Ksiądz ocenia ich obecny stan? Historia musi nas uczyć. Trzeba też pewnej odwagi w spojrzeniu na historię. Należy przyznać się do błędów, próbować je jakoś naprawić, unikać powtarzania. Wydaje mi się też, że w sąsiedztwie zawsze będą pewne napięcia, ale sąsiedztwo to także wzajemne ubogacenie. Inna kultura, inny sposób myślenia, inne rozwiązania.
Uważam, że miały miejsce pewne błędy historyczne Polski wobec Ukrainy. Polska pod wieloma względami była otwarta wobec Ukrainy i innych sąsiadów, jednak były pewne postawy samoobronne, powiedziałbym, które przyniosły zły efekt. Ukraińcy w pewnym momencie zaczęli pragnąć własnej państwowości. To był bardzo mocny, liczny naród. Zresztą przed wojną nie mówiło się o Ukraińcach, tylko o Rusinach. W tym nie było nic negatywnego, w sensie, że to „Ruscy”. To określenie miało odniesienie do wspólnej, szlachetnej historii. Potem bolszewizm spowodował, że to nabrało innego wyrazu. I oni pragnęli własnej państwowości. Mieli do tego prawo. Ale do tej państwowości niektórzy z nich dążyli w niewłaściwy sposób. Bo nie da się dążyć do państwowości, wyrzynając inaczej myślących czy mordując tych, którzy nie są z mojego narodu. To była straszna historia, bo przecież oparta niby na dążeniu do dobrego celu, ale złymi środkami. Nie można tak. Myślę, że na to trzeba zwrócić uwagę i musi się zaakceptować prawdę historyczną, że tak dążyć do wolności nie można. Bo to spowodowało Wołyń, potem akcję Wisła. Wprawdzie tu nie ma oczywiście porównania, ale też się stała krzywda tym ludziom, których wyrzucono siłą z ich własności. Tak zresztą, jak dzisiaj nikt nie mówi o krzywdzie, która się stała Polakom, których wyrzucono ze wschodu, czy Niemcom. Mówi się: „konsekwencje wojny”. Owszem, ale trzeba je zabliźniać. W tych dniach ukazała się książka wydana przez grekokatolików z Przemyśla, arcybiskupa Popowicza. Dokumentacja kardynała Glempa, Huzara, aż po ostatni okres relacji polsko ukraińskich czy grekokatolicko-rzymskokatolickich, w kierunku pojednania. I to jest droga właściwa. Właściwe jest też pojednanie z Kościołem rosyjskim, z Rosjanami. Dzisiejsza polityka zaostrzania relacji z Rosją też nie jest zdrowa i niekorzystna dla Polski. Trzeba szukać punktów zbieżnych. Trzeba promować możliwości kontaktu. Czasem jacyś prowokatorzy czy naiwni młodzieńcy rzucają jakieś hasła. Naiwny może być młodzieniec mający osiemdziesiąt lat. Mieliśmy tu przed kilku laty takie deklaracje starca, kapłana, już nieżyjącego, który chciał pozyskać Przemyśl dla Ukrainy. To są absurdy. Nie wolno się bardzo przejmować ta-
Naród, który się modli, który się spowiada, ma rozeznanie grzechu i ma świadomość, że tylko Bóg przebacza grzechy. Wtedy zachowuje kontakt z Bogiem, wierzy w życie nadprzyrodzone. To jest siła każdego wierzącego narodu. kimi deklaracjami, ale też nie wolno ich głosić. Myślę też, że zawsze tego rodzaju podziały, odejścia prowokują pewne nostalgie i boleści. Jak się dzieli parafie, to zawsze parafia macierzysta uważa, że najlepsza część odchodzi do nowej, a po paru latach wszystko idzie dobrze. Ksiądz Arcybiskup podpisał z patriarchą Cyrylem wezwanie do pojednania. Czy są jakieś tego efekty? Bo na gruncie bieżącej polityki na razie pojednania nie widać. Nie widać i bardzo tego żałuję. Nastąpiły pewne zaostrzenia polityczne, stąd to pewne ochłodzenie. A szkoda! Bo to powinno się kontynuować w relacjach międzyludzkich i mnożąc kontakty, otwierając oczy Rosjanom, że Polacy nie żywią do nich niechęci, nie mają nienawiści. Natomiast są pewne błędy, które prasa z tej i z tamtej strony nagłaśnia. Np. jest absurdem burzenie pomników rosyjskich na terenie Polski. Nie wolno tego robić, bo przecież to jest upamiętnienie ofiary tych Rosjan, którzy zginęli na naszych terenach w oporze przeciwko zdziczeniu hitlerowskiemu. Zauważmy też, że naród rosyjski nie miał uprzedzeń do Polaków. Chociaż carat, bolszewizm miał je bardzo
mocne. A jednak naród nie dał sobie tego wmówić. Jeśli Polacy przeżywali w ciężkich latach syberyjskich, obozów, za caratu po powstaniach, a potem i w czasie drugiej wojny światowej, to dzięki temu, że ludzie im pomaga-
Jeśli jest za mało miejsca dla kolejnego dziecka, czwartego, piątego dziecka w rodzinie, to będzie za mało tego miejsca dla dziadka, babci, ojca, matki. I to widzimy dzisiaj. Problem domów starców. W całej Europie, także w Polsce. li. Zwykły, zabiedzony naród rosyjski. I o tym trzeba mówić. Bo inaczej cofniemy się w naszej kulturze chrześcijańskiej, staropolskiej, do czasów barbarzyńskich. A gdybyśmy tak rozszerzyli perspektywę i spojrzeli na kontakty Kościoła rzymskokatolickiego z Cerkwią prawosławną, właśnie tą rosyjską, która za swoje centrum uważa Moskwę? Czy te kontakty istnieją, czy jednak panuje wrogość? Nie bardzo wiem, jak to wygląda oficjalnie. Nic o tym nie słyszę, nie widzę, więc myślę, że to jest wyziębione. Pisuję do tych mnichów, którzy kiedyś przyjeżdżali do nas do Warszawy, jak byłem przewodniczącym. W pierwszym okresie pisałem do Cyryla. Ale z drugiej strony musi być jakiś odzew. Jak przestałem być przewodniczącym, to już to zostawiłem, nie chciałem się narzucać… Natomiast z tymi prostymi zakonnikami utrzymuję kontakt, pisujemy do siebie. Z prawosławnymi na terenie diecezji nie mamy żadnych konfliktów. Tu ich jest niewielu, ale jest trochę. Nie mam uprzedzenia, tylko potrzebę, tęsknotę braterstwa, przecież to są ludzie tej samej wiary, wierzymy w tego samego Chrystusa, tej samej ewangelii, więc te podziały są sztuczne. Podobne nastawienie mam zresztą do grekokatolików, którzy mogą mieć pewne pretensje, niezabliźnione rany, bo ich tu kiedyś było dużo, a teraz garstka. Ale ich przybywa coraz więcej z Ukrainy – i prawosławnych, i grekokatolików. Przed tym się też nie schowamy, bo oni są potrzebni. Podobnie może być z Rosjanami. Ja nie wiem, czy Rosja jest na tyle otwarta, żeby dawać możliwość imigracji, ale przypuszczam, że może nastąpić fala z tego kierunku, i trzeba się do niej odnieść z szacunkiem. Podczas jednej z mszy po śmierci św. Jana Pawła II Ksiądz Arcybiskup powiedział, że najważniejsze, że się modlimy, bo naród, który się modli, to naród, który żyje. Czy ta fala z Zachodu – laicyzacji, pustych kościołów – któregoś dnia nas ogarnie? Myślę, że jest nadzieja i trzeba ją podtrzymywać. W moim przekonaniu modlitwa to jest moment, w którym w prawdzie stajemy przed Bogiem i wtedy rozeznajemy sumienie. A naród, który się modli, który się spowiada, ma rozeznanie grzechu i ma świadomość, że tylko Bóg przebacza grzechy. Wtedy zachowuje kontakt z Bogiem, wierzy w życie nadprzyrodzone. To jest właśnie siła każdego wierzącego narodu. Na to trzeba zwracać uwagę, bo wtedy, nawet mimo słabości czy błędów, przetrwamy trudności. I wiara przetrwa. Bo siła Kościoła nie polega na sukcesach budowlanych, na mnożeniu fakultetów teologicznych. Siłą Kościoła są powołania, czyli całkowite oddanie się Panu Bogu – także pogłębione powołania do życia małżeńskiego, rodzinnego. Musimy zrozumieć, że w ten sposób realizujemy wolę Bożą w pełni. Bo zimny i chłodny ksiądz nie jest wcale sukcesem Kościoła. Siłą jest kapłan gorący, wierzący, inspirujący się w życiu miłością do Pana Boga i do ludzi. W małżeństwie to samo. Nie egoizm we dwoje, ale ofiara wzajemna, na rzecz drugiej strony, na rzecz małżonki, współmałżonka czy rodziny. To jest to właśnie gorące powołanie do miłości. Jeśli zachowamy sumienie przez modlitwę, to ja jestem spokojny. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
10
Chyba jednak gloria victoribus, a nie victis W dyskusjach toczonych przed powstaniem generałowi Leopoldowi Okulickiemu przypisuje się słowa: Musimy zdobyć się na wielki, zbrojny czyn. Podejmiemy w sercu Polski walkę z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lała potokami, a mury walić się będą w gruzy i taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji tehe rańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje. W maju 1965 roku były komendant główny AK generał Bór-Komorowski powiedział w wywiadzie z profesorami J.K. Zawodnym i J. Ciechanowskim: Pytanie: Chodziło więc o pokazanie się światu? Odpowiedź: Tak. Chodziło o walkę stolicy, która reprezentuje całość kraju. Dalej, zajęcie Warszawy przed wejściem Rosjan zmusiłoby Rosję do zdecydowania się aut, aut: albo nas uznać, albo siłą złamać na oczach świata, co mogło wywołać protesty Zachodu. Trudno było przewidzieć, czy Rosja będzie dążyła do zła mania nas siłą. 9 grudnia 1944 roku komendant główny AK generał Okulicki napisał w liście do prezydenta Władysława Raczkiewicza: Potrzebny był czyn, który by wstrząsnął su mieniem świata. Powstanie Warszawskie dobrze spełniło swoje zadanie. Jak wiemy ze współczesnej perspektywy, większość celów, dla których wszczęto powstanie, była nierealna politycznie (ustaleń Wielkiej Trójki cofnąć się nie dało) bądź militarnie. Jednak wywalczenie dla powstańców statusu kombatanckiego było sukcesem niewątpliwym i w sumie jedynym realistycznym. Wystarał się o to m.in. generał Sosnkowski. W depeszy do Warszawy z 8 sierpnia napisał: Szturmuję o zrzuty [realne], status komba tancki [uzyskane], o pomoc spadochronową [nierealne] i lotnictwo [nierealne]. Ta lawina polskich roszczeń przypomina technikę manipulacji znaną jako „drzwiami w twarz”. Osoba manipulująca wpierw składa prośbę zawyżoną, aby skłonić ofiarę do spełnienia prośby znacznie mniejszej, o którą tak naprawdę chodziło. Dodać tu należy, że akt kapitulacji powstańców, podpisany 2 października, sformułowano z głową. Jednoznacznie przyznawał żołnierzom AK status jeńców wojennych i wszystkie prawa należne takowym na mocy konwencji genewskiej. Oficjalne uznanie AK za część alianckich sił zbrojnych uchroniło ich od wiadomego, potwornego losu. Jest bardzo prawdopodobne, że bez tej „formalności” przeważyłby sowiecki punkt widzenia – w podobny sposób jak przy sprawie istnienia stanu wojny między Polską a ZSRS w 1939 roku. Pamiętajmy przy tym, że ZSRS nie był sygnatariuszem międzynarodowych konwencji chroniących jeńców wojennych. Schwytani oficerowie polskiej armii nie byli dla Sowietów jeńcami wojennymi. Z uwagi właśnie na tę okoliczność, a więc osiągnięcie ( jedynego) realistycznie postawionego celu, ale także ze względu na stworzenie ważnego symbolu narodowego, który przez następne dziesięciolecia, niczym ziarno piasku rodzące perłę, konsolidował opór narodu przeciw zwierzchnictwu ZSRS (patrz s. 603– 604), powstanie warszawskie odniosło sukces.
Wojna, której nie było (tło historyczne) Powstanie warszawskie to bardzo wielowątkowy i wielowarstwowy epizod polskiej historii. Aby dobrze zrozumieć ducha owej chwili i dylematy, przed jakimi stali polscy decydenci, musimy rozumieć szersze tło historyczne i geopolityczne tamtego momentu. Zajęcie przez ZSRS Kresów Wschodnich w czasie ataku Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku było majstersztykiem Stalina – zarówno dyplomatycznym, jak i militarnym. O podziale Polski pomiędzy dwóch agresorów zdecydowano miesiąc wcześniej, kiedy to 23 sierpnia 1939 roku obie socjalistyczne dyktatury podpisały pakt Ribbentrop–Mołotow wraz z jego tajnym protokołem dzielącym Polskę na dwie strefy okupacyjne. Z punktu widzenia Japonii była to zdrada. Niemcy mieli z Japonią pakt antykominternowski (podpisany 29 listopada 1936 roku), do którego zresztą Polska była zapraszana. To Stalin wykonał ruch, który skutecznie doprowadził do rozbicia tego paktu. 10 marca 1939 roku w transmitowanym przez radio przemówieniu na osiemnastym zjeździe partii zaprosił Niemcy do współpracy. Efektem porozumienia, które wkrótce nastąpiło, był wspomniany już pakt o nieagresji między dyktaturami – doraźny, gdyż dla obu stron było jasne, że choć oba mocarstwa się zbliżają, to kursem na zderzenie. Na płaszczyźnie dyplomatycznej Stalin z sukcesem zrobił dokładnie to, co potrzeba, aby wkroczenie wojsk sowieckich nie było równoważne z aktem wojny z Polską. Jak wiemy, miało to później kolosalne znaczenie dla polskiego rządu na emigracji. Związek Sowiecki
C H WA Ł A· B O H AT E R O M czekał ponad dwa tygodnie, aż armia polska utraci zdolność prowadzenia zorganizowanej obrony na wschodzie. W ten sposób oszczędzono sobie konieczności walki z silnym, zdeterminowanym przeciwnikiem i ograniczono straty własne. Opóźnienie wkroczenia Armii Czerwonej na teren Polski miało jeszcze inne zalety. Stalin znakomicie zdawał sobie sprawę, że zaangażowanie się w walkę z jednym przeciwnikiem (Polską) tworzy zachętę do ataku dla innych. Zaatakowanie Polski równocześnie z Niemcami 1 września mogło wpłynąć na decyzję Japonii – pamiętajmy, że „zdradzonej” właśnie przez Niemców – o skierowaniu uwagi w kierunku ZSRS. Stalin sam wykorzystywał „pożar”, jednocześnie nie stwarzając okazji drugiemu przeciwnikowi. W chwili podpisywania paktu Ribbentrop–Mołotow ZSRS był w stanie wojny z Japonią. Trwające od maja do sierpnia starcia zwane bitwą pod Chałchin-Goł miały swoje apogeum 20 sierpnia. Wtedy to dowodzący siłami sowieckimi Żukow uprzedził wielką ofensywę japońską. Pięć dni zaciętych walk przyniosło Japonii duże straty. W rezultacie 15 września podpisano rozejm wchodzący w życie 16 września. 17 września Sowieci, mając zneutralizowanych Japończyków, wkroczyli do Polski. Postępek Niemiec, postrzegany przez Japończyków jako zdrada, miał dalsze konsekwencje. Gdy w czerwcu 1941 roku Niemcy dokonały inwazji na ZSRS, stawało się jasne, że Japończycy nie zaatakują od tyłu i skierują uwagę na południe. Japończycy i Niemcy wyraźnie pokpili sprawę – ich współpraca jako sojuszników w wymiarze strategicznym istniała jedynie na papierze. To już w 1939 roku Japończycy zrazili się porażkami na Syberii i skierowali swoją uwagę na południe. Gdyby Japonia ściśle współpracowała z Niemcami i „obrabowała płonący dom”, atakując ZSRS w krytycznym okresie 1941 roku, w czasie, gdy Niemcy byli już niemal na przedpolach Moskwy, cała II wojna światowa mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Inną istotną kwestią było uznanie przez państwa trzecie, ale też strony walczące, stanu wojny, jaki zaistniał między RP a ZSRS. Po inwazji Niemców 1 września 1939 roku ZSRS oznajmił, że uznaje państwo polskie za nieistniejące i przystępuje jedynie do stabilizacji regionu. Tę wykładnię podchwycili Brytyjczycy, którzy w 1940 roku pragmatycznie uznawali ZSRS za państwo neutralne, a nie przeciwnika. Stałym elementem brytyjskiej polityki zagranicznej było takie wpływanie na układ sił w Europie, by uniemożliwić zmontowanie koalicji zdolnej do inwazji Wysp Brytyjskich. Jak zauważa Józef Mackiewicz, Brytyjczykom chodziło raczej o niedopuszczenie do przymierza Stalina z Hitlerem niż ochronę Polski. Stąd „tajny wówczas protokół [polsko-brytyjskiego paktu o wzajemnej pomocy z 25 sierpnia 1939 roku], który wykluczał obronę jej przed agresją inną niż niemiecka, a zatem nie zobowiązywał do obrony przed Sowietami”. Mackiewicz przytacza też fragment komunikatu ambasadora polskiego w Londynie Edwarda Raczyńskiego: Rosja Sowiecka i Polska zgodziły się [kon wencja podpisana 3 lipca 1933 roku w Londy nie] na definicję agresji, która określa wyraźnie jako akt agresji każde wdarcie się na terytorium jednej ze stron uzbrojonych wojsk drugiej stro ny. Osiągnięto również zgodę co do tego, że żadne względy natury politycznej, militarnej, gospodarczej lub inne nie mogą w żadnym wy padku służyć za pretekst lub usprawiedliwienie aktu agresji. Tutaj warto podkreślić często pomijane znaczenie obrony Westerplatte w roku 1939. Jak zauważa Bogusław Wołoszański, nie mia ła ona znaczenia militarnego, a „traktatowe”. Skłonność do wyłgania się z obowiązków soju szowych zaprezentował brytyjski premier Ne ville Chamberlain, gdy na posiedzeniu rządu w marcu 1939 roku „uspokajał ministrów, że niemiecka agresja w Gdańsku nie będzie auto matycznie oznaczać uruchomienia brytyjskich gwarancji i przystąpienia do wojny”. Wyjaśniał, że stanie się tak dopiero wtedy, gdy niemie cka akcja stanowić będzie zagrożenie dla bez pieczeństwa i politycznej niezależności Polski. Dodawał, że „to Brytyjczycy będą oceniać, co stanowi zagrożenie dla niepodległości Polski”. Obrona Westerplatte powinna więc uru chomić system sojuszy, na których Polska oparła swoją obronę. Walka musiała być zacięta, aby dowieść, że to nie grupa dywersantów „hałasu je” w porcie, lecz państwo niemieckie zaczęło niewypowiedzianą wojnę. W dodatku musiała dostarczyć argumentów na tyle ważkich, aby brytyjscy politycy […] nie mieli szans stwierdzić, że tak nie jest. Konieczność potwierdzenia stanu wojny de iure nie wydawała się polskim decydentom istotna wtedy, gdy był na to czas. Swoje robiło też wojenne zamieszanie. Później nie dało się już tego zrobić bez narażania się na „śmieszność” i ze względu na postawę Brytyjczyków. To dlatego generał Sikorski, widząc w 1940 roku, że Polska ma dwóch wrogów, uznał dalekowzrocznie, iż z Ruskimi trzeba się jakoś dogadać. W rezultacie Polska
wznowiła stosunki dyplomatyczne z ZSRS bez uprzedniego podpisania traktatu pokojowego. A jednocześnie jej sprzymierzeńcy udawali, że wojny nie było. Na podobnych zasadach rozstrzygnęła się kwestia lotu cywilnego czy wojskowego po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku. Zaangażowane strony wybrały wygodną dla siebie interpretację, a później – jak sama nazwa wskazuje – było za późno. Raz uruchomiona procedura była niemożliwa do cofnięcia. Spekulacja: Gdyby w sierpniu 1944 roku Niemcom wodzował słynny z nieszablonowych posunięć chiński strateg Zhuge Liang, a nie Hitler, możliwe, że zrobiłby „numer” aliantom. Na zasadzie porozumienia bez słów (by nie kompromitować AK kolaboracją) umożliwiłby AK przejęcie Warszawy – nawet bez walki. Wywołane między sojusznikami zamieszanie byłoby wręcz fenomenalne.
Walczyć, aby zwyciężyć? Nie do końca! Głębsze spojrzenie na cele zrywów narodowych
Antoni Wrotnowski tak relacjonuje rozmowę ze Stefanem Bobrowskim (1840‒1863), ówczesnym naczelnikiem miasta Warszawy, który opisywał cele przywódców sprzysiężenia szykującego powstanie styczniowe 1863 roku: […] w ostatnich miesiącach przed wyda niem hasła do powstania przystępowali do dzie ła w złej wierze pod tym względem, iż sami nie łudzili się bynajmniej co do rezultatu krwawej awantury, w jaką kraj wtrącali – pomimo to jed nak nie przestawali pociągać do swych szere gów zapewnieniami niewątpliwego nad Rosyą zwycięstwa. […] ostatecznie sami nie przeczyli, iż powstanie nie doprowadzi narodu polskie go do niezawisłego bytu państwowego. Gdy zaś pytano ich wtedy, dla czego chcą wywołać powstanie, które pokryje kraj gruzami i spro wadzi rozlew krwi najzupełniej bezużyteczny, a następnie terroryzm rosyjski – odpowiadali [miały to być słowa Bobrowskiego]: „iż rozlew krwi będzie właśnie bardzo użytecznym, że stał się nawet koniecznym wobec kompromisu z Ro syą, jaki margrabia przeprowadzić usiłuje. […] przewidujemy, że [stronnictwo konserwatywne] znużone agitacyą polityczną, prędzej lub póź niej poprze margrabiego. W naszem przekonaniu jest więc zagro żoną wierność dla sztandaru, przy którym stojąc wytrwale, naród polski niósł od lat stu niezliczone ofiary dla jasno wytkniętego celu, i żył wielkimi swemi ideałami. Tego zaś, aby przeważna większość narodu, przyjmując kom promis z Rosyą, odstąpić miała od rzeczone go sztandaru, nie możemy dopuścić za żadną cenę. Stanowcze i skuteczne zapobieżenie, aby ten kompromis nie mógł być przeprowadzo nym, poczytujemy więc za nasz obowiązek względem idei polskiej i względem ojczyzny. Wywołując powstanie, do którego czynimy przygotowania, spełniamy ten obowiązek w przekonaniu, iż dla stłumienia naszego ru chu Rosya nie tylko kraj zniszczy, ale nawet będzie zmuszona wylać rzekę krwi polskiej; ta zaś rzeka stanie się na długie lata przeszkodą do wszelkiego kompromisu z najeźdźcami na szego kraju, nie przypuszczamy bowiem, aby nawet za pół wieku naród polski puścił tę krew w niepamięć i aby wyciągnął rękę do nieprzy jaciela, który tę rzekę wypełnił krwią polską. Podobną sytuację wykreował David Brin w swojej powieści Listonosz. Przedstawia w niej sposób zmobilizowania własnych ludzi do zdeterminowanej walki z wrogiem. Bohater powieści celowo dodatkowo okalecza ciało ofiary zabitej właśnie przez przeciwnika: Nic nie wypływało z poderżniętego gardła nieszczęsnej młodej kobiety. Gordon odpędził od siebie myśli o Tracy takiej, jaką znał krótko za życia – wiecznie radosnej i odważnej, pełnej lekko szalonego entuzjazmu dla beznadziejne go zadania, jakiego się podjęła. […] Ta mała banda hipersurwiwalistów zbyt się śpieszyła, by zabrać tradycyjne, makabryczne trofea. […] Przeciągnął zwłoki Tracy na bezwietrzną stronę żywotnika i wyciągnął nóż. – Masz rację. Potrzebujemy gniewnych mężczyzn. Tracy i ja dopilnujemy, byś ich miał. […] Musimy rozwścieczyć te wołowe dupy, na szych farmerów, żeby chcieli się bić! A to jest jeden ze sposobów, których Dena i Tracy ka zały nam użyć, jeśli będziemy musieli… […] Nie pozwolę ci zdradzić Tracy, Deny ani mnie przez twoje napady dwudziestowiecznej czu łostkowości! A teraz zjeżdżaj stąd… panie in spektorze. – Głos Bokuto był ochrypły z emocji. – I pamiętaj, że masz dać mi pięć minut, zanim sprowadzisz pozostałych. Jeśli już jesteśmy przy fantastyce naukowej, trzeba wspomnieć o najlepszej, moim zdaniem, książce o zakulisowych intrygach i naukowym prowadzeniu rewolucji. Mowa o powieści „Luna to surowa pani” Roberta Heinleina. Stanowi ona retelling rewolucji amerykańskiej, w którym o niepodległość walczy kolonia rolnicza na Księżycu: – Skoro oni mogą narzucić nam swoją wolę, to naszą jedyną szansą jest osłabienie ich woli. Dlatego m u s i e l i ś m y jechać na Terrę. Żeby ich skłócić. Żeby podzielić opinie. […] Przy puśćmy, że – jak zanosiło się pierwszego dnia
Piotr Pl
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
C H WA Ł A· B O H AT E R O M – zaproponowano nam kuszący kompromis. Zamiast gubernatora ktoś w rodzaju tytularne go namiestnika, być może jeden z nas. Lokalna autonomia. Przedstawiciel w Wielkim Zgroma dzeniu. Wyższa cena skupu ziarna na rampie wyrzutni plus premie za zwiększoną wysyłkę. Po tępienie Hobarta i wyrazy ubolewania w związ ku z gwałtami i morderstwami oraz przyzwoite odszkodowania w gotówce dla rodzin ofiar. […] Załóżmy, że rokowania doprowadziłyby – mniej więcej – do tego, co opisałem. Czy w kraju zgo dziliby się na to? – Hmm… może. – Według bardzo przybliżonej projekcji, przeprowadzonej tuż przed naszym startem, raczej bardziej niż „może”; tego właśnie trzeba było uniknąć za wszelką cenę – porozumienia, które wszystko załatwi, które zniszczy naszą wolę oporu, nie zmieniając żadnego ważnego czyn nika w długoterminowej prognozie katastrofy. Zmieniłem więc temat i zdławiłem tę groź bę w zarodku, wykłócając się o drobiazgi i obra żając ich w grzeczny sposób. Manuelu, ty i ja wiemy – i Adam wie – że wysyłka żywności musi się skończyć; tylko to ocali Lunę przed katastro fą. Ale czy wyobrażasz sobie farmerów od psze nicy walczących o przerwanie dostaw? Niezależnie od historycznych okoliczności problem z rewolucjami jest taki, że toczy je garstka „ekstremistów”, a zwykli ludzie mają bardziej codzienne troski niż abstrakcyjne idee czy wolność, od której odwykli. Aby z kosmicznej podróży wrócić w to samo miejsce na Ziemi i do rzeczywistych wydarzeń, warto wspomnieć o perypetiach Józefa Piłsudskiego. Miał on zapewne na myśli chłodne powitanie jego legionów w odzyskującej wolność ojczyźnie, gdy wygłaszał swoje słynne powiedzenie „Naród wspaniały, tylko ludzie k…wy”.
Jak rozpoznać właściwy moment?
FOT. EUGENIUSZ LOKA JSKI / MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
lebaniak
Historia dostarcza wielką ilość przykładów na to, że zryw narodowy, aby miał szansę sukcesu, musi wybuchnąć w chwili, w której najeźdźca jest osłabiony lub zajęty własnymi kłopotami. Taka sytuacja miała miejsce w chwili wybuchu rewolucji amerykańskiej. Koniec wojny siedmioletniej (1756‒1763) zostawił Wielką Brytanię z olbrzymim przyrostem długu narodowego, wynikłym z kosztów walki zbrojnej i kwestią zarządzania nowo pozyskanymi terytoriami. Cięcie kosztów połączone z przykręceniem śruby w koloniach amerykańskich sprawiło, że bunt stał się nieunikniony. Podobny wzorzec widzimy w procesie uzyskania niepodległości przez Indie. Ich moment przyszedł w chwili osłabienia Imperium Brytyjskiego pierwszą wojną światową. Gandhi, inicjator ruchu biernego oporu, który niczym reakcja łańcuchowa ogarnął ciemiężone przez Imperium Brytyjskie państwo, musiał rozmyślnie zdusić zryw, gdyż, nie licząc duchowej gotowości do odzyskania wolności przez naród indyjski, zbyt silne wtedy jeszcze Imperium zatopiłoby rebelię w morzu krwi. Kalkulacja powiodła się i kolejny moment słabości, po drugiej wojnie światowej, został należycie spożytkowany. Jedynie dwa polskie zrywy narodowe w ciągu ostatnich trzystu lat zakończyły się sukcesem. Oprócz niedostrzeganej przez większość historyków kwestii, że inicjatorzy powstania mogą mieć cel inny niż zwycięstwo militarne, sukces wynikał nie ze szczególnej waleczności czy determinacji, ale z takiej, a nie innej sytuacji na arenie europejskiej. Pierwszym ze zwycięstw było powstanie wielkopolskie z roku 1806, możliwe dzięki zaangażowaniu Prus w wojnę z Francją. Powstanie na tyłach nieprzyjaciela było dla Napoleona niezwykle korzystną okolicznością. Rozpoznawszy należycie sytuację „Obrabuj płonący dom” na terenie Wielkopolski, skutecznie wykorzystał powszechnie przejawiane nastroje patriotyczne Polaków i dzięki ich masowym dezercjom z pruskiej armii był w stanie doprowadzić do sformowania sił zbrojnych wystarczających do zwycięskiej rozgrywki. Efektem powstańczej wiktorii było utworzenie Księstwa Warszawskiego, którego istnienie zostało usankcjonowane jednym z postanowień traktatu tylżyckiego z roku 1807. Drugie zakończone sukcesem powstanie wybuchło w Wielkopolsce 27 grudnia 1918 roku, tuż po upadku Niemiec i zakończeniu Wielkiej Wojny. Powstańcy szybko opanowali całą Wielkopolskę i już w styczniu 1919 roku wymusili modyfikację traktatu pokojowego podpisanego 11 listopada poprzedniego roku. Powstanie wymierzone było we wroga, który ledwie parę tygodni wcześniej został całkowicie pokonany w kilkuletniej wojnie na wyniszczenie. W tamtym okresie Niemcy ogarnięte były zupełnym chaosem: ledwo uspokoiły się po socjalistycznej rewolucji listopadowej, w wyniku której zdetronizowany już wcześniej cesarz Wilhelm II abdykował i proklamowano państwo o ustroju republikańskim. O władzę rywalizowały dwie partie socjalistyczne, a armia niemiecka przestała się liczyć jako jakakolwiek realna siła. Czy w takich okolicznościach powstanie mogło się nie
udać? Zwróćmy uwagę, w jak zupełnie innych warunkach wybuchło powstanie warszawskie! Na marginesie: Rosjanie i Niemcy, niezależnie od „cichych dni” między sobą, zawsze zgodnie dbali o jedno – o to, by Rzeczpospolita nie stanowiła realnej siły, zagrażającej interesom zalegających po sąsiedzku mocarstw. Oba udane powstania wybuchły w chwilach, gdy zaborcy nie byli w stanie zdusić ich wybuchu ani działaniami prewencyjnymi, ani aktywną wzajemną pomocą. Powstaniom, które zakończyły się klęską, brakowało najważniejszego czynnika: chwilowego osłabienia zaborców.
Stalin u bram Festung Warschau Najskuteczniejszą strategią wojenną jest odłożenie działań, aż dezintegracja morale przeciwnika sprawi, że zadanie śmiertelnego ciosu będzie możliwe i łatwe. Lenin Z połową 1944 roku wojska sowieckie zbliżały się do linii Wisły. Niemcy trzymali pod kontrolą zachodni brzeg wraz z Warszawą. Dla polskiego rządu rezydującego w Londynie był to czas rozstrzygnięć. Na początku 1944 roku wiele wskazywało na to, że Polska znajdzie się w sferze wpływów Związku Sowieckiego. Choć nie znano ustaleń jałtańskich, już wtedy (z całą pewnością) w polskim dowództwie przeczuwano, że Amerykanie, a wraz z nimi Brytyjczycy, przehandlują Polskę Sowietom. Rząd w takiej sytuacji nie miał co liczyć na przejęcie władzy w „wyzwolonej” ojczyźnie. Gdyby jednak mieć fakt dokonany w postaci wyzwolenia Warszawy z rąk Niemców przez Armię Krajową, sytuacja mogła zmusić aliantów – czy też stworzyć warunki Brytyjczykom, bo stanowiska Stanów Zjednoczonych raczej nic by nie zmieniło – do wynegocjowania ze Stalinem lepszego układu dla Polski. W lipcu 1944 roku dowództwo AK w Warszawie miało w rękach raporty z odbitych już Niemcom terenów przedwojennej Polski – były alarmujące. Za współpracę z Armią Czerwoną przy walce z Niemcami ugrupowania AK w Wilnie i we Lwowie były nagradzane masowymi aresztowaniami i zsyłkami. Kolejny Katyń wisiał w powietrzu. Generał Anders, który przeszedł przez moskiewską Łubiankę, miał powiedzieć w rozmowie z Churchillem: „W Warszawie są nasze żony i dzieci, ale lepiej niech zginą, niż miałyby żyć pod bolszewickim jarzmem”. Rząd emigracyjny w Londynie, którego protesty alianci dusili w zarodku, miał częściowo związane ręce i bał się poniesienia odpowiedzialności za decyzję o wszczęciu powstania. W końcu decyzję podjęli dowódcy przebywający w Warszawie. Dowództwo AK, ale także wszystkich należących do tej organizacji, czekało w najlepszym razie poniżenie, zaszczucie, przesłuchania i zsyłka, a w najbardziej prawdopodobnym – kula w łeb i do piachu. Wszczęcie powstania oczywiście równało się wysłaniu podkomendnych na śmierć. Z ówczesnego punktu widzenia sprawa sprowadzała się do prostego do bólu dylematu: walka ze znienawidzonym okupantem i być może śmierć z bronią w ręku teraz… albo zdanie się na łaskę stojącego w pozycji siły Stalina pięć minut później. Należy pamiętać, że lipiec 1944 roku to niewiele ponad rok od ujawnienia sprawy Katynia. Wbrew emocjonalnej propagandzie osób oskarżających dowódców powstania o „przestępcze wymordowanie podkomendnych” zdanie się na łaskę Stalina mogło skończyć się tylko tak, jak w Katyniu.
Za wszystko trzeba płacić! Decyzja o wszczęciu powstania warszawskiego ma analogię z wietnamską ofensywą Tet z 1968 roku. Ta operacja stała się krytycznym momentem całej wojny, który przypieczętował nieuchronną klęskę Stanów Zjednoczonych. Wietnamski generał Võ Nguyên Giáp (1911‒2013), planując ofensywę Tet, z całą pewnością liczył się z dużymi stratami. W roku 1968 Amerykanie mieli przytłaczającą przewagę materiałową. Zgodnie z wykładnią wojny partyzanckiej Mao Zedonga czas, by ich zaatakować frontalnie, jeszcze nie nadszedł. W konfrontacji z amerykańską przewagą ogólnokrajowy zryw musiał równać się rzezi, a przynajmniej ciężkim stratom. Giáp zaakceptował taki bilans, aby osiągnąć zwycięstwo na płaszczyźnie politycznej. Z perspektywy post factum poświęcenie życia żołnierzy opłaciło się – choć ginący poświęcali swe życie dla innego celu, niż im powiedziano. Analogiczną decyzję podjął Churchill w sierpniu 1940 roku, nakazując atak bombowy na Berlin. Musiał liczyć się z odwetem niemieckim, a wiele wskazuje na to, że celowo sprowokował niemieckie przywództwo. Te trzy epizody można podciągnąć pod wspólny mianownik poświęcenia części dla ratowania całości. Jedynie w polskim kazusie decydenci doczekali się kampanii piętnującej ze strony własnych ziomków, choć to właśnie oni jako jedyni
11
nie mieli absolutnie żadnej alternatywy – stali pod murem, i to praktycznie dosłownie. Ich zwycięstwo zostało osiągnięte w sferze moralnej. Stworzyli narodowy symbol, opłacony daniną krwi pokolenia kamieni rzuconych na szaniec, dumnie podpisany słowami „chwała zwyciężonym”. Współcześnie ten narodowy symbol jest dewastowany w cierpliwie prowadzonej kampanii inspirowanej przez ideowo-politycznych następców tych, którzy w czasach PRL daremnie próbowali wtrącić w zapomnienie „ten przeklęty Katyń”. Należy tu pogratulować skuteczności agentom wpływu (nazewnictwo Wladimira Volkoffa, autora tzw. teorii dezinformacji Volkoffa), realizującym polityczne i ideologiczne cele sił czekających za rzeką. Przykro jest jednak patrzeć na to, jak ochoczo i żenująco łatwo niektórzy kombatanci dali się wciągnąć do chóru… i śpiewają pieśni szkalujące symbol oporu zbudowany krwią swoich towarzyszy broni. Choć wcześniej nie planowano powstania i zmagazynowana przez AK broń została wyszmuglowana z Warszawy, decyzję podjęto. Inną bezpośrednią okolicznością był rozkaz Hitlera o zamienieniu Warszawy w miasto-twierdzę. Ten rozkaz, wydany 27 lipca, nakazywał, by 2 sierpnia 100 000 warszawiaków stawiło się do prac fortyfikacyjnych. Rozpoczęły się gorączkowe przygotowania i z rozkazu generała Bora-Komorowskiego powstanie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku. Siły 35 000 ‒ 50 000 fatalnie uzbrojonych powstańców, dzięki elementowi zaskoczenia, do 4 sierpnia zdołały przejąć kontrolę nad znaczną częścią miasta. Żadna realna pomoc nie nadeszła. Dalszy ciąg znamy wszyscy. Rozumieją tylko nieliczni. O ile powstanie wymierzone było militarnie przeciw Niemcom, a politycznie przeciw Sowietom, to moralnie wymierzone było przeciw aliantom. Zaangażowane w rozgrywkę strony świetnie zdawały sobie z tego sprawę. Czy Sowieci mieli interes polityczny we wspieraniu powstania? Absolutnie nie. Ledwie kilkanaście dni wcześniej utworzyli konkurencyjny, marionetkowy rząd w Lublinie. Mieli też swoje ustalenia z Rooseveltem – strefy okupacyjne Niemiec były już wyznaczone, a „wyścig do Berlina” prowadzono tylko na użytek propagandy i morale żołnierzy. Przede wszystkim po co Rosjanie mieliby pomagać w walce wymierzonej przeciw ich własnym wysiłkom zmierzającym do spacyfikowania Polaków? Transmitowane przez radio sowieckie zachęty do podjęcia walki, którym towarzyszyła obietnica wsparcia, miały jedynie funkcję podpuszczania. Stalin zdawał sobie sprawę, że wkroczenie do ogarniętej powstaniem Warszawy postawi go przed dylematem: albo będzie musiał uznać powstańców za siły alianckie, albo ich wyaresztować, rozbroić, a nierokujących na podporządkowanie się – rozstrzelać. A tego, w obliczu powstania, po cichu zrobić się już nie dawało. I tak źle, i tak niedobrze. Gdy z końcem lipca Armia Czerwona zbliżała się do lewobrzeżnego przedmieścia, sowieckie rozgłośnie zachęcały AK w audycjach radiowych do rozpoczęcia powstania i walki z hitlerowskim okupantem. Mimo że po trwającej już miesiąc ofensywie ich linie zaopatrzeniowe były niebezpiecznie rozciągnięte, nadal mieli możliwość przyniesienia powstańcom jeśli nie decydującej, to na pewno istotnej pomocy. Pomagać nie zamierzali. Przywódcy wojskowi powstania, rozumiejąc przyczyny bierności tego „sojusznika naszych sojuszników”, nawet o taką pomoc się specjalnie nie dopominali. Bo i po co? W czasie, gdy na warszawskich ulicach trwały zacięte walki, Rosjanie nie tylko nie wykorzystali początkowych sukcesów powstania i nie przysłali posiłków, ale też odmówili aliantom zachodnim wykorzystania lotnisk w celu prowadzenia lotów zaopatrzeniowych. Wymówka: Warszawa leżała w strefie operacyjnej ZSRS, a nie Wielkiej Brytanii. Sami Sowieci dokonali kilku symbolicznych zrzutów amunicji, w większości niepasującej do polskiego uzbrojenia. A i to dopiero w końcowej fazie walk, gdy żadna pomoc nie zmieniłaby już sytuacji. Stalin cierpliwie czekał, aż powstanie zostanie krwawo stłumione rękami Niemców. Jedynie świadomość dowództwa niemieckiego, że w obliczu szybko zbliżającej się klęski III Rzeszy nie mogą wymordować powstańców, uchroniła poddających się bojowników przed masowymi rozstrzelaniami. W myśl warunków kapitulacji podpisanej 2 października zostali potraktowani jak jeńcy wojenni. Najdzielniejsi, ci, którzy mogli stawić opór nowej władzy sowieckiej, zostali zabici lub wzięci do niewoli, a przy tym ręce Stalina pozostały czyste. Problem krnąbrnych Polaków został rozwiązany bez kolejnych historycznych niedogodności w rodzaju repety Katynia. K Niniejszy artykuł jest swobodną adaptacją fragmentów książki autora artykułu pt. 36 forteli. Chińska sztuka podstępu, układania planów i skutecznego działania, wydanej przez wydawnictwo Zysk i S-ka w maju 2017.
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
12
C ZŁOWIEK·I·PRZYRODA bezpieczeństwo wodne. Jeżeli uda nam się wykorzystać wszystkie możliwości w zakresie energetyki wodnej, to dziesiątą część naszego całego zapotrzebowania energetycznego może pochodzić z energetyki wodnej. Do tego dochodzi bezpieczeństwo powodziowe i zabezpieczenie w wodę mieszkańców.
PARTNEREM PROJEKTU „WRACAMY DO ŹRÓDEŁ” JEST GRUPA ENERGA
Podsumowując – retencja to zahamowanie ujemnego bilansu wodnego kraju i uzyskiwanie dodatkowej energii elektrycznej. Tak, to krótka i zwięzła synteza. Dodam jeszcze, że oddany do użytku zbiornik retencyjny w Świnnej Porębie technologicznie powstał całkowicie w oparciu o polską myśl. Polska technologia, polskie rozwiązania, polscy inżynie-
w układzie zlewowym. Prawo z 1922 roku regulowało również gospodarcze użycie wód, zwłaszcza w zakresie ochrony przeciwpowodziowej i żeglugi. W nowym prawie wodnym zbliżyliśmy się do tamtych założeń. Mam nadzieję, że wrócimy do swoich korzeni i będziemy mogli gospodarować zasobami wodnymi w połączeniu z gospodarką leśną. A skoro gospodarka leśna, to również planowanie przestrzenne kraju i poszczególnych regionów. I jeśli te trzy dziedziny znalazłyby się w gestii Ministerstwa Środowiska, to gwarantuję Panu i Czytelnikom, że mielibyśmy zapewnione bezpieczeństwo ekologiczne Polski, czyli dobrą wodę, dobre powietrze i trwałość występujących gatunków.
tak bardzo sekuje Pana poczynania oraz działania leśników na terenie Puszczy Białowieskiej, zapomina o własnych grzechach zaniechania z lat 2012–2015? Krótka pamięć? Z jednej strony może to zbyt krótka pamięć, ale z drugiej – to zupełne niezrozumienie tego, co w Puszczy Białowieskiej się dzieje. PO i PSL być może mają specjalistów, którzy myślą, ale ci ludzie nie są dopuszczani do głosu. W związku z tym żadne nasze argumenty nie robią na opozycji najmniejszego wrażenia. Ich postawę cechuje uległość grupy wobec pewnej myśli filozoficzno-politycznej, która związana jest z układem liberalnym, nazwałby go lewackim. Ten układ uważa, że najlepszym rozwiązaniem będzie, gdy po
co możemy w Puszczy Białowieskiej zaobserwować. Chcę przypomnieć, że te piękne zasoby przyrodnicze, te drzewostany mają swoją historię użytkowania. Puszcza Białowieska to wielki kompleks, gdzie oprócz Parku Narodowego i ścisłego puszczańskiego rezerwatu są także trzy nadleśnictwa gospodarcze. O tym ekolodzy i ich sojusznicy nie wspominają. Powtórzę: trzy nadleśnictwa gospodarcze. Białowieża, Browsk i Hajnówka. Tak. Te trzy nadleśnictwa mają udokumentowaną historię użytkowania tych obszarów. Powracając do kornika drukarza i historii tej gradacji, to około trzydzieści pierwszych drzew zostało zarażonych w pierwszym roku, 2012.
nasze abecadło, które dobrze znamy. Wpisane jest ono w polską mentalność w kwestii ochrony przyrody. I to jest normalne i naturalne dla ludzi, którzy żyją tutaj od wieków. I nagle aktywiści mówią, że lokalna ludność nie ma racji. Przy tej okazji chcę podziękować Radiu WNET i miesięcznikowi „Kurier WNET”, których redakcje pozwalają się wypowiedzieć mieszkańcom i użytkownikom tych miejsc od pokoleń. Osoby z zewnątrz mówią im, że muszą obserwować i podporządkować się procesom naturalnym przyrody. Na jakiej podstawie? Trzeba to odkłamywać, trzeba mówić prawdę i głosić ją na cały świat. Puszcza Białowieska musi być obiektem, który pokaże całemu światu, że Polacy wiedzą, jak prawidłowo
Czyńcie sobie ziemię poddaną...
– Użytkuj zasoby przyrodnicze tak, aby te zasoby trwały, służąc tobie i następnym pokoleniom. Ale też tak działaj, abyś miał pieniądze, by było coraz lepiej. I żeby wszystkie gatunki współegzystowały ze sobą. Profesor Jan Szyszko, minister środowiska, w rozmowie z Tomaszem Wybranowskim. FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI
Panie Profesorze, 27 lipca w małopolskiej miejscowości Świnna Poręba, wraz z panią premier Beatą Szyszko uroczyście otworzył Pan zaporowy zbiornik retencyjny na rzece Skawie. Budowa trwała 31 lat i dwa miesiące, a jej całkowity koszt wyniósł 2 miliardy 200 milionów złotych. Można? Okazuje się, że gdy się chce, to jest to możliwe. Oczywiście, że można. Historia zbiornika Świnna Poręba jest znacznie dłuższa, bo jego koncepcja sięga roku 1919. Jego powstanie zadekretował prezydent Gabriel Narutowicz i teoretycznie zbiornik powinien być gotowy do połowy ubiegłego wieku. Przeszkodził temu wybuch II wojny światowej. Natomiast za naszego rządu budowę ukończono. Wszystkie dokumenty stwierdzają, że można go użytkować. Dlaczego ta inwestycja jest ważna dla Małopolski i całego południa Polski? Ta inwestycja jest ważna z kilku powodów. Po pierwsze, dotyczy bezpieczeństwa powodziowego tego regionu, w szczególności Krakowa. Druga ważna kwestia związana jest z retencją. Nie możemy zapominać, że współczesna Polska jest krajem, gdzie notujemy ujemny bilans wodny. Skoro wody ubywa, to trzeba ją retencjonować. Trzeci motyw to jest rozwój gospodarczy. Dzięki tej inwestycji ten region zacznie kwitnąć. Już kwitnie. Ceny działek wzrosły niebotycznie. To miejsce staje się powoli bardzo atrakcyjne z turystycznego punktu widzenia. Powracając do spraw gospodarki i ekonomii, zbiornik retencyjny w Świnnej Porębie oznacza także produkcję prądu, energii elektrycznej. W ten sposób dotykamy tematu odnawialnych źródeł energii. Proszę sobie wyobrazić, że prawie 5 MW energii wiatrowej rocznie będzie pochodziło stamtąd. Trzeba by postawić w tamtym miejscu piętnaście wiatraków, i to tych największej mocy, bo 3-megawatowych, gdyż ich wydajność jest na poziomie ok. 30%. A tutaj ten prąd będzie wytwarzany za darmo. W zbiorniku Świnna Poręba jest retencjonowanych 166 milionów metrów sześciennych wody. A metr sześcienny wody kosztuje ok. 12 zł. W skali potrzeb całego kraju ta inwestycja, choć niezbędna i oczekiwana, może wydawać się mała. Jeśli spojrzymy na całą Polskę, temat retencji jest bardzo ważny, ze względu właśnie na
rowie i polskie wykonanie (uśmiech). Byliśmy, jesteśmy i mam nadzieję, że ciągle będziemy w czołówce świata. Nie musimy się niczego wstydzić; możemy być dumni. Dodam jeszcze jedną ważną sprawę. Mój zastępca, wiceminister Mariusz Gajda nadzorował przygotowanie nowego prawa wodnego. Zrobiono to w ekspresowym tempie. To swoisty rekord świata. Poprzednia ekipa rządząca krajem trudziła się osiem lat i nie mogła skończyć, mimo wcześniejszych założeń przygotowanych przez ministerstwo za rządów Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005–2007. Jako dziennikarz obserwowałem z bliska skutki powodzi w latach 1998 i 2001. Rzecz, która mnie zas tanawiała i bulwersowała, podobnie jak rzesze Polaków dotkniętych kataklizmem, to było paraliżujące przy podejmowaniu szybkich decyzji rozbicie kompetencyjne w gospodarce wodnej. Tamte przepisy nie pomagały w sprawnym administrowaniu infrastrukturą wodną, szczególnie w zakresie ochrony przed powodzią. Czy nowe prawo będzie lepsze? Powtarzam wielokrotnie, podobnie jak i wiceminister Mariusz Gajda, że dla naszych poprzedników, obecnie totalnej opozycji, kwestie bezpieczeństwa ekologicznego, w tym bezpieczeństwa przeciwpowodziowego, nie były najważniejsze. Zastaliśmy długoletni nieporządek przy realizacji inwestycji strategicznych z punktu widzenia gospodarki wodnej, czego oddanie dopiero teraz zbiornika retencyjnego Świnna Poręba jest dowodem. Zaniedbania poprzedników mogły prowadzić do powodzi, strat w majątku, a nawet utraty zdrowia i życia Polek i Polaków. Oddaliśmy do użytku zbiornik Świnna Poręba, ale są jeszcze do zrealizowania inne, także ważne dla bezpieczeństwa kraju inwestycje (rząd chce doprowadzić do końca budowę stopnia w Malczycach i zbiornika Racibórz – przyp. TW). Nowy projekt prawa wodnego był już gotowy pod koniec ubiegłego roku, natomiast powstawał dosyć długo i ospale. I nie mam wątpliwości, że w tej kwestii jest konflikt różnych interesów. Tutaj jeszcze kilka słów tytułem wyjaśnienia. Polskie prawo wodne powstało w roku 1922 i do dzisiaj jest uważane za wzór dla całego świata pod względem gospodarowania wodami
Dlaczego opozycja, czyli druga strona podgrzewanego konfliktu, nie chce dostrzec tego, co dobre, co ewidentne i przynosi korzyść obywatelom Rzeczpospolitej? Uważam, że to jest związane z mentalnością. Ta skrajna opozycja uważa, że kiedy rządzi ona (o ile wygra wybory) i jakkolwiek by było, to jest dobrze. Jeśli zaś przegra w wyborach, to także ma obowiązek rządzenia i wielce się dziwi, że ktokolwiek może taką postawę kwestionować. Dobra zmiana zaczyna się rozpędzać i działać w taki sposób, by rzeczywiście państwo polskie miało
prostu się poddamy tej ideologii. Osoby z tego środowiska zakładają, że największym wrogiem ziemi jest człowiek. W totalnym uproszczeniu ich wizji, najlepszą formą ochrony środowiska jest niewycinanie drzew i niezabijanie zwierząt. Tym schematem zaczyna się zarażać coraz więcej ludzi. Schemat funkcjonuje i środowiska liberalno-lewicowe bezkrytycznie się temu poddały. Ta filozofia jest teraz realizowana poprzez totalną opozycję. Ale trzeba to wreszcie powiedzieć, że ta sama strategia była także realizowana, gdy ta ekipa była wcześniej przy władzy.
Puszcza Białowieska musi być obiektem, który pokaże całemu światu, że Polacy wiedzą, jak prawidłowo użytkować zasoby przyrodnicze. Jako kraj jesteśmy absolutnym liderem pod tym względem. taką pozycję w Europie, która mu się należy. A jesteśmy w bardzo specyficznym miejscu, w centrum kształtującego się na nowo organizmu Unii Europejskiej. Położenie jest dobre, tylko państwo musi być silne. Nasze położenie geopolityczne jest ważne i strategiczne, i to z tego powodu od kilkuset lat w tym miejscu kontynentu dzieją się rozliczne awantury. Z tego powodu nasi sąsiedzi, ci z prawa i ci z lewa, uważali, że najlepiej to miejsce opanować, podporządkować dla swoich celów. Tak się też dzieje i teraz. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. To jest spór i gospodarczy, i polityczny. W którymś z Poranków WNET, gdzieś około roku 2011, mówił Pan o swoim wielkim marzeniu, wcieleniu w życie idei Trójmorza. Minęło kilka lat i te marzenia przybierają cielesną i wielowymiarową postać. Dziękuję bardzo za przypomnienie tych słów. Ale to, o czym mówiłem, wynikało nie tylko z moich marzeń, ale było poparte lekturą pism wybitnych myślicieli, polityków i wizjonerów. O tej idei mówiono od wieków. To jest abecadło polityki polskiej w tym konkretnym miejscu Europy. Przy okazji rozmów na argumenty, rozmów o opozycji. Powrócimy do dokumentu Plan Urządzania Lasu. Dlaczego opozycja, która
Suchy, nomen omen, ale zatrważający fakt: milion dwieście tysięcy świerków umarło lub umiera. Gdyby ulec temu schematowi myślenia, o którym Pan wspomniał, w jakim czasie puszcza, cały kompleks byłby martwy? Dobra zamiana i leśnicy doprowadzili do zatrzymania tego procesu. Gdy gradacja kornika drukarza się rozpoczęła, w latach 2010–2012, leśnicy mieli dokładne dane (W zjawisku gradacji liczba gryzoni lub owadów należących do określonej populacji wzrasta w taki sposób, że wielokrotnie przekracza pojemność środowiska. Może to prowadzić do tragicznego naruszenia równowagi środowiska, z czym mamy do czynienia teraz na terenie Puszczy Białowieskiej – przyp. TW). Gdyby wtedy pozwolono działać leśnikom, gradację można było powstrzymać, szybko i precyzyjnie usuwając drzewa, które zostały zarażone przez kornika – i nie byłoby problemów. Byłyby wciąż przepiękne i zasobne drzewostany. Nie oglądalibyśmy teraz tysięcy hektarów martwych drzewostanów, tylko tętniące życiem piękne lasy, z wielką różnorodnością gatunków. Ale ekolodzy mówią: nie wycinaj i nie zabijaj. Twierdzą, że to najlepsza forma ochrony, szczególnie tutaj, w Puszczy Białowieskiej, niestworzonej i nieskalanej ręka człowieka. Ta ideologia i uległość wobec niej poprzednich władz doprowadziła do tego,
Kornik drukarz to taki gatunek chrząszcza, który potrafi mieć w ciągu dwunastu miesięcy cztery generacje, czyli od jaja do dorosłego osobnika. Dla porównania: jedno drzewo zarażało około trzydzieści owadów w jednej generacji. Reszta to już matematyka. Po pierwszym roku, kiedy nie usunęło się zarażonych drzew ze szkodnikami pod korą, było już ich kilka tysięcy. Cykl się powtarza. Kolejny rok, kolejne cztery generacje i tak dalej. Z informacji najświeższych, które otrzymałem, koło jednego miliona trzystu tysięcy drzew jest zarażonych. I te drzewa trzeba szybko usunąć, aby zahamować proces gradacji jeszcze w tym roku. To właśnie robimy. Przy tej okazji chcę bardzo podziękować wszystkim leśnikom, którym leży na sercu los Puszczy Białowieskiej. Dlaczego o Puszczy Białowieskiej nie rozmawia się na argumenty? Rozmowa na argumenty nie jest możliwa z bardzo prostego powodu: przyjętej przez te środowiska i, ich zdaniem, jedynej i niepodważalnej filozofii, że człowiek jest największym wrogiem przyrody. Teraz, zdaniem oponentów, chodzi o te „ewidentne dowody przestępstwa”, czyli ślady wycinki chorych drzew, bo „przyroda jest spontaniczna i nie powinno się w nią w jakikolwiek sposób ingerować”. To rozumowanie jest całkowicie błędne, gdyż mowa jest o drzewostanach uszykowanych ręka człowieka. I tak samo jest w przypadku krajobrazów Polski południowo-wschodniej, z tą przepiękną szachownicą polskich pól. Ekolodzy mówią: chrońmy ten krajobraz! Czyli, w ich rozumieniu, chrońmy go przed człowiekiem. A więc jaki będzie kolejny krok? Wyeliminować człowieka i co dalej? Ten krajobraz żałośnie zarośnie. Mamy przykład tego, co stało się w Rospudzie, miejscu chronionym całkowicie przed człowiekiem. Ugięto się pod naciskiem środowisk tzw. ekologów i zmieniono lokalizacje kilku inwestycji, w tym obwodnicy miasta Augustowa. Do czego doprowadzono? Wszyscy wiemy, co tam się stało. Ludzie przestali te tereny użytkować i… wiele gatunków zginęło. Teraz na próżno znaleźć ekologów nad Rospudą. Nikt się tym terenem nie interesuje. Giną storczyki, giną rzadkie gatunki flory, wymiera populacja bocianów – i czarnych, i białych. Smutne, że w tak pięknym miejscu powstaną bory bagienne. Niestety tak to wygląda. Dlatego w Puszczy Białowieskiej realizujemy
użytkować zasoby przyrodnicze. Przy tej okazji muszę dodać, że jako kraj jesteśmy absolutnym liderem pod tym względem. Dlatego mamy największą bioróżnorodność, ukształtowaną przez człowieka, który zastosował biblijną zasadę „Czyń sobie ziemię poddaną”. Jak Pan Profesor rozwinie tę zasadę dzisiaj? Bardzo prosto: użytkuj zasoby przyrodnicze po to, aby te zasoby trwały, służąc tobie i następnym pokoleniom. Ale też tak działaj, abyś miał pieniądze, by było coraz lepiej. I żeby wszystkie gatunki współegzystowały ze sobą. Dodam, że Pan Minister w 2008 roku otrzymał Nagrodę im. Ettore Majorany „Nauka dla Pokoju”, przyznawaną przez Papieską Akademię Nauk. Kolejny raz dziękuję za przypomnienie. Ta nagroda w moim dorobku cieszy mnie najbardziej. Dotąd otrzymało ją na sześćdziesiąt dziewięć osób z całego świata, w tym grono czterdziestu dziewięciu noblistów i dwóch Polaków. Jednym z nich był Jan Paweł II, a drugim ja. Ale nie dostałem jej tylko dlatego, że nazywam się Jan Szyszko, ale dlatego, że mamy na terenie gospodarstwa Tuczno ponad 1 200 hektarów powierzchni doświadczalnych, gdzie za pomocą właśnie inżynierii ekologicznej i wchłaniania dwutlenku węgla kształtujemy wielką przyrodniczą różnorodność. Czyli wszystko jest w naszych rękach, tylko trzeba wiedzieć, co i w jaki sposób czynić. Biblijny nakaz oznacza: „czyń sobie ziemię poddaną”, ale na bazie nauki, zrozumienia i historii, a nie w oparciu o lansowaną przez środowiska liberalno-lewicowe teorię, że „człowiek jest największym wrogiem ziemi”. Trwa czas kanikuły. Plany na odpoczynek wakacyjny profesora i ministra środowiska? Ja najlepiej odpoczywam, kiedy pracuję. Jestem niesamowicie wielkim szczęściarzem. Po prostu robię to, co lubię, i jeszcze mi za to płacą. Obiecuję, że z ekipą „Kuriera WNET” i redakcją Radia WNET odwiedzimy i Rospudę i po raz kolejny Puszczę Białowieską. Dziękuję za rozmowę. To ja dziękuję za rozmowę i za to, co Państwo robicie w kwestii mówienia Polkom i Polakom prawdy, bez żadnych przekłamań. K
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
WOJNA·INFORM ACYJNA
D
ziennikarska rzetelność miała być gwarancją weryfikowania informacji w niezależnych źródłach. Publikowanie nieprawdziwych informacji mogło też skutkować konsekwencjami prawnymi. Jednak te wszystkie mechanizmy wykazują swoją słabość w obliczu wojny propagandowej, w której fake news, u nas nazwany po prostu fejkiem, stał się codziennym elementem przestrzeni medialnej. Niewątpliwie sprzyjają temu media społecznościowe, poprzez które właściwie można rozpowszechniać wszystko bez większej obawy o jakąkolwiek odpowiedzialność. Rzetelność została zastąpiona szybkością podania informacji – a wiadomo, że jak się człowiek spieszy... W dodatku twórcy fake news często dysponują zdecydowanie lepszym zapleczem organizacyjnym, finansowym niż redakcje powołane do pokazywania prawdy o świecie.
FEJK Fake news to oczywiście fałszywa informacja, ale termin ten zaczął też być bardzo pojemny. Fejk bowiem intuicyjnie zaczął oznaczać nie tylko kłamstwo, ale też specjalnie spreparowaną informację, w domyśle będącą elementem jakiejś większej operacji. Fake news ma charakter agresywny, zaczepny. Czasami może też mieć charakter dezinformacyjny, wprowadzający chaos, a może czasem też jest elementem badania reakcji, szybkości i kanałów rozprzestrzeniania się informacji, jej skuteczności. Taką rolę na przykład mogą pełnić co jakiś czas pojawiające się w sieciach informacje o rzekomych zgonach znanych osób. Informacje są przygotowane profesjonalnie, sprawiają wrażenie wiarygodnych. Szybko trafiają na profile osób, które „podają je dalej”. Z mediów społecznościowych czasem przenoszą się nawet do mainstreamu. Może to wyglądać na makabryczny żart, chociaż ciężko jest wykluczyć, że nie o czarny humor w tym chodzi. To doskonały materiał do analizy kanałów informacyjnych, szybkości rozchodzenia się informacji, a właściwie dezinformacji, naszej podatności na manipulację, analizy mechanizmów, które mają nas chronić przed fałszem. Fake news jest jednak przede wszystkim niebezpiecznym narzędziem wojny informacyjnej. Dziś już nie ma wątpliwości, że wykorzystywanym na bardzo szeroką skalę przez Federację Rosyjską. Nie ma też wątpliwości, że jedną z najbardziej narażonych na zmasowany atak fejków państw jest Ukraina. Nic też dziwnego, że to tam powstały mechanizmy obrony przed fake news. Ponad trzy lata temu ukraińscy eksperci dziennikarze stworzyli projekt Stop Fake, który ma identyfikować mechanizmy, demaskować kłamstwa, a tym samym przeciwdziałać rosyjskiej wojnie informacyjnej. Dzisiaj projekt funkcjonuje w 11 krajach, od czerwca br., dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pod patronatem Stowarzyszeniem Dziennikarzy polskich zaczęła funkcjonować również polska edycja Stop Fake. Nie ma bowiem wątpliwości, że również Polska jest obiektem rosyjskiej wojny informacyjnej, a relacje polsko-ukraińskie są jej jednym z najaktywniejszych placów boju. W tej wojnie wykorzystywane są problemy historyczne i bieżące wydarzenia. Często się je miesza. Celem bez wątpienia jest osłabianie procesu współpracy Polski i Ukrainy, a wręcz wzbudzanie wzajemnej niechęci i nienawiści. Rosja liczy również na dyskredytację naszych krajów w oczach naszych partnerów. Kłamstwa służą też budowaniu negatywnych wizerunków naszych krajów w społeczeństwie rosyjskim. Jednym z łatwiejszych i stale wykorzystywanych pól do tworzenia fejków są wzajemne historyczne relacje Polski i Ukrainy. Trudno nie powiązać faktów nagromadzenia komentarzy dotyczących „banderyzmu”, „banderyzacji” od czasów rewolucji na Majdanie z rosyjską agresją przeciwko Ukrainie. Ten temat tak skutecznie zalewał polski internet, że w ciągu kilku miesięcy faktycznie udało się skutecznie przestraszyć Polaków rzekomo w lawinowy sposób postępującą „banderyzacją” Ukrainy, która miałaby być dowodem na „antypolskość” środowisk wywodzących się z „Majdanu”. Niektórzy temu ulegali nieświadomie, a inni sprytnie zaczęli na obawach grać i je podgrzewać, widząc w tym też polityczny interes. Paweł Kukiz wspierał ukraińską rewolucję, śpiewając na kijowskim
Majdanie i nie przeszkadzało mu, że wokół powiewały czerwono-czarne flagi, a obok głównej sceny wisiał plakat Stepana Bandery – chociaż chyba miał wtedy wiedzę, co te symbole i nazwisko oznaczają. Chwilę później już jednak straszył banderowską Ukrainą i krytykował władze w Kijowie za rzekomy nacjonalizm. Co ciekawe, zapominając, podobnie jak i wielu innych krytyków, że prezydent P. Poroszenko, czy też były premier A. Jaceniuk i obecny W. Hrojsman to osoby, które łatwiej wpisać w typowo „platformerski” nurt liberalny (małym dowodem tego niech będą takie persony polskiej liberalnej polityki, które znalazły schronienie na Ukrainie, jak L. Balcerowicz, J. Miller,
banderowska kurwo – w polskiej szkole pobito Ukrainkę”. Bazą do tych artykułów są materiały dotyczące pobicia nastolatki w Gdańsku. Większość artykułów zawiera nawet przekierowanie do filmu dostępnego w sieci i faktycznego opisu wydarzenia na jednym z serwisów społecznościowych. Jednak opis wydarzenia w artykułach został już „ubarwiony” o element narodowościowy – ofiara, wbrew faktom, miałaby być Ukrainką, a dodanie zacytowanego w tytule zdania miało, oprócz kontekstu narodowościowego, wskazywać na polsko-ukraiński spór historyczny. Dla twórców tego fejka nie miało znaczenia, że w załączonym materiale takie zdanie nie padło – dobrze się
jest wciąż dostępny właśnie w tej zafałszowanej formie. Eksperci Stop Fake zwracają uwagę, że podobny mechanizm został wykorzystany w 2016 roku. W fińskim mieście Imatra przestępca zastrzelił z broni myśliwskiej trzy kobiety – przewodniczącą rady miejskiej oraz dwie dziennikarki – wszystkie były Finkami. Wydarzenie było szeroko komentowane w mediach, podobnie jak pobicie nastolatki w Gdańsku. Jednak prorosyjski profil na Twitterze rozpowszechniał informację, że w fińskim miasteczku zamordowano Rosjanki, a ambasada FR oraz FSB rzekomo miały się domagać szczegółowego śledztwa w tej sprawie. Policja fińska natychmiast to sprosto-
do przekonania, że „Europa nie chce Ukrainy”, a wskazywanie na weteranów ukraińskiej walki o niepodległość jako tych, którzy nie mogą wjechać do Europy, zrównywało ich z terrorystami. Świadczyło również o rzekomym nieakceptowaniu przez UE ukraińskiej wojny obronnej – oczywiście znów generując też element wrogości pomiędzy Polakami i Ukraińcami. Co ciekawe, ten temat powrócił w drugiej połowie sierpnia br., tym razem już w wypowiedzi ukraińskiego polityka Wadyma Rabinowycza. To były członek Partii Regionów, silnie związany ze starym układem oligarchicznym, jednoznacznie demonstrujący prorosyjskie sympatie. Pomimo tego,
Nieprawdziwe informacje w mediach pojawiały się od początku istnienia mediów. Od początku starano się także media wykorzystywać do rozpowszechnienia zmanipulowanych informacji. Przez lata powstały też mechanizmy, które temu miały zapobiegać.
FakeNews amunicja w wojnie informacyjnej Paweł Bobołowicz
S. Nowak, a na stałe miejsce, jakby tylko chciał, mógłby też liczyć Donald Tusk – zresztą kto wie, jaka przyszłość go czeka) niż powiązać z jakimkolwiek odcieniem nacjonalizmu. Tak czy inaczej, dziś nie ulega wątpliwości, że sprawy sporów historycznych uległy rozlaniu i są obecne w reakcjach obydwu społeczeństw, a pojęcie „banderyzacji” jest mocno przywiązane do wszelkich dyskusji o relacjach Polski i Ukrainy. Nic dziwnego, że właśnie ten trop z chęcią wykorzystuje rosyjska machina propagandowa. Potrafi go też wpisywać w kontekst współczesnych wydarzeń, nawet tych nie mających nic wspólnego z relacjami Polski i Ukrainy. Wystarczy do prawdy dodać trochę kłamstwa.
FEJK Pobita ukraińska uczennica 13 maja br. polską opinię publiczną zszokowała informacja o pobiciu w Gdańsku 14-letniej dziewczyny przez jej cztery koleżanki. Napastniczki biły, kopały po głowie i wyzywały ofiarę. Całe wydarzenie zostało zarejestrowane na telefonach komórkowych i udostępnione na jednym z serwisów społecznościowych. Jako możliwy motyw napaści na czternastolatkę wskazywano zazdrość koleżanki, której to ofiara miała odbić chłopaka. Brutalność napadu oraz fakt, że czynu tego dokonano na oczach kilkudziesięciu osób, z których nikt nie zareagował, wzburzyły opinię publiczną. Policja szybko zatrzymała dwie napastniczki, do szkoły została skierowana kontrola z kuratorium. Wszystkie osoby biorące bezpośredni udział w wydarzeniu były Polakami. Bez względu na to, jak straszne było to wydarzenie, trudno jest sobie jednak wyobrazić, by mogło mieć ono cokolwiek wspólnego z relacjami polsko-ukraińskimi. A jednak właśnie to wydarzenie stało się pretekstem do stworzenia fejka, który bardzo szybko został spopularyzowany na rosyjskojęzycznych portalach, z których przeniknął do ukraińskiego obszaru informacyjnego. Trzy dni po opisaniu wydarzenia w polskich mediach kilka ukraińskich agencji zamieściło informację o rzekomym pobiciu ukraińskiej uczennicy w Gdańsku, opatrując artykuły podobnymi nagłówkami: „A masz, ty
domyślali, że redaktorzy nie będą tego sprawdzać. Zresztą musieliby znać język polski, a przede wszystkim wykazać się rzetelnością i spróbować zweryfikować podaną informację. Tym bardziej wiadomo, że nie sprawdzą tego czytelnicy – szczególnie ci, którzy byli grupą celową takiej fałszywej informacji. Fejk do ukraińskiego internetu dostał się m.in. z portalu politobzor.net. Autorka Oksana Wołgina w swoim tekście zamieszcza zarówno autentyczny film, a nawet fragment materiału TVP INFO, w którym oczywiście nie ma mowy o tym, że ofiarą rzekomo była Ukrainka. Ale w artykule Wołginy taka informacja się znajduje, podobnie jak i słowa o „banderowskiej k...”. Podobna informacja była dystrybuowana na wielu lokalnych, już ukraińskich forach internetowych, platformach blogowych. Po wielokrotnym powtórzeniu tej informacji w rożnych miejscach ukraińskiego internetu fejkowi w końcu uległy nawet duże, znane ukraińskie agencje informacyjne.
wała, a kłamstwo i mechanizm jego rozpowszechniania został zdemaskowany przez ekspertkę do spraw walki informacyjnej z Sił Obrony Finlandii Sarę Jantunen.
FEJK Wizy dla Ukraińców Pod koniec maja br., na kilka dni przed zniesieniem dla Ukraińców obowiązku wizowego do krajów UE, na platformie blogowej popularnego rosyjsko- i ukriańskojęzycznego medium pojawił się wpis o rzekomym zakazie wjazdu do Polski dla uczestników ATO (ukraińskiej operacji antyterrorystycznej przeciwko tzw. separatystom). Wpis był opatrzony screenem tweeta pozorującego autentyczny wpis Ministerstwa Spraw zagranicznych RP i opatrzonego zdjęciem wiceminister Renaty Szczęch. Polski zespół Stop Fake zwrócił się do MSZ RP z prośbą o komentarz, a ten nie pozostawiał wątpliwości: [...] infor-
Nie ma wątpliwości, że również Polska jest obiektem rosyjskiej wojny informacyjnej, a relacje polsko-ukraińskie są jej jednym z najaktywniejszych placów boju. Fejk jednak w ukraińskich sieciach szybko wykryła profesor Marta Kowal z Uniwersytetu Gdańskiego. Podążając za jej wskazaniami, nasza redakcja zwróciła się do ukraińskich mediów z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Ukraińskie agencje wycofały się z rozpowszechniania spreparowanej informacji, niektóre w to miejsce wstawiły artykuły uprzedzające o fejku (nie wspominając jednak, że same brały też udział w jego rozpowszechnianiu). Niestety pomimo naszych próśb redakcje nie ujawniły nam, skąd pozyskały fałszywą informację. Być może łatwiej pozwoliłoby to zapobiegać podobnym sytuacjom w przyszłości. Nie ulega jednak wątpliwości, że żadna z publikujących ten materiał agencji nie spróbowała go zweryfikować. Oczywiście zanim fejk został usunięty, wywołał falę oburzenia i komentarzy przeciwko pobiciu nastoletniej, rzekomo ukraińskiej uczennicy. Na wielu rosyjskich stronach ten materiał
macja rozpowszechniana w mediach rosyjsko- i ukraińskojęzycznych jest nieprawdziwa i nosi charakter prowokacji. Zbiega się ona z terminem wprowadzenia dla obywateli Ukrainy ruchu bezwizowego z Unią Europejską. Można się domyślać, że jej celem jest wywołanie zaniepokojenia w społeczeństwie ukraińskim. Rzecznik MSZ RP stwierdził: Na anglojęzycznym koncie Twitter polskiego MSZ nigdy nie został zamieszczony wpis z wypowiedzią wiceminister Renaty Szczęch, który umieszczono w artykule. Pani wiceminister nigdy nie wypowiedziała takich słów. Akcja faktycznie wpisywała się w cały szereg fałszywych informacji przy okazji wprowadzenia dla Ukraińców ruchu bezwizowego do krajów UE. To wydarzenie na Ukrainie było przedstawiane przecież jako sukces, ważny element procesu eurointegracji, sukces obecnie rządzącej Ukrainą ekipy. Jego dezawuowanie miało doprowadzić
że Polska już zdementowała fałszywe informacje, Rabinowicz stwierdził, że Ukraińcy, którzy walczyli w ATO, będą musieli ukryć ten fakt przy wjeździe do Polski. Rabinowicz do swojej wypowiedzi włączył jeszcze wątki historyczne i współczesne: Udało nam się z naszego europejskiego przyjaciela zrobić niemal wroga. Gloryfikacja UPA, która w Polsce jest postrzegana z wrogością, stawia nas po drugiej stronie barykady. Jeśli wcześniej Polska była krajem wspierającym Ukrainę, to teraz już tak nie jest. Pomimo faktu, że Warszawa wydała Ukraińcom już 1,2 miliona wiz roboczych, a nasi ludzie zalewają ich rynek pracy, podejście do „gastarbeiterów” wciąż się pogarsza. Wizowy fejk, wzbogacony o nowe wątki, znów wrócił do życia. Tym razem jednak to wypowiedź ukraińskiego polityka powtórzyły rosyjskie media. Równocześnie zresztą pojawiła się ona m.in. na bałkańskiej odnodze serwisu „Komsomolskiej Prawdy”, a także na anglojęzycznym serwisie separatystów z Donbasu.
FEJK Polski ambasador chce federalizacji Ukrainy Celem rosyjskiej propagandy stał się też ambasador RP na Ukrainie Jan Piekło. Szczególną pożywką dla prorosyjskich mediów stał się jego wywiad dla ukraińskiego tygodnika „Fokus” pod tytułem „Za wolność naszą i waszą”. Ambasador zaprezentował w nim stanowisko, że miński i normandzki format negocjacji, w ramach których rozwiązywany jest kryzys w Donbasie, przeżywa kryzys i należy zastanowić się nad innymi sposobami postępowania w tej sprawie. Ambasador przypomniał, że konflikt jugosłowiański rozwiązano dzięki interwencji zarówno NATO, jak i USA. Jan Piekło zastrzegł jednak, że: „włączenie NATO do sprawy rozwiązania konfliktu na Donbasie może doprowadzić do jeszcze większej konfrontacji”. Rosyjskie media całkowicie jednak wypaczyły wypowiedź polskiego ambasadora, opierając ją na wygodnym dla rosyjskiej propagandy skojarzeniu: „NATO-Jugosławia-Donbas”. W rosyjskich mediach stwierdzono, że polski ambasador chce podziału Ukrainy na kształt Jugosławii i oczekuje interwencji Amerykanów. Tak spreparowane
13
wnioski znalazły się między innymi na portalu „ukraina.ru”. Warto dodać, że element rzekomego domagania się przez Polskę podziału Ukrainy stale powraca, ale nie tylko w rosyjskiej propagandzie – także w części mediów związanych z ukraińską partią „Swoboda”. Straszenie podziałem Ukrainy oczywiście ma na celu wywołanie negatywnych reakcji Ukraińców wobec Polaków. W tym kontekście coraz częściej pojawiają się fejki o rzekomych polskich chęciach „odbicia kresów wschodnich”. Niestety w ten przekaz łatwo dają się wmontować faktyczne wypowiedzi i działania niektórych polskich skrajnych środowisk. Nie ulega jednak wątpliwości, że są one sprzeczne z polityką polskich władz. Świadome manipulowanie wypowiedziami polskiego ambasadora, powszechnie uznawanego za orędownika bliskiej współpracy Polski i Ukrainy i otwartego krytyka agresywnej polityki Rosji, ma prowadzić również do jego dyskredytacji, a przynajmniej osłabienia jego pozycji. W tym fejku trudno też nie zauważyć wręcz szarlatańskiej przewrotności: to przecież Federacja Rosyjska wspiera pomysły federacyjne na Ukrainie, a jednoznacznie popierają je także ukraińskie siły polityczne o jawnie prorosyjskich sympatiach. Przypisywanie takich poglądów polskiemu ambasadorowi zakrawa na oczywistą głupotę, jednak siła fejków jest potężna i to, co powinno wydawać się oczywiste, w świecie współczesnych mediów takim już nie jest. Jednym z największych problemów ukraińskiej przestrzeni medialnej i jej podatności na rosyjskie kłamstwa jest wzajemne się jej przenikanie z rosyjską przestrzenią informacyjną. Sprzyja temu powszechność używania języka rosyjskiego, rosyjska, czy też mieszana własność mediów. Na Ukrainie, w krytycznej sytuacji państwa praktycznie poddanego rosyjskiej agresji, zdecydowano się też na kroki administracyjne, które zablokowały poważne kanały informacyjne, wykorzystywane do szerzenia dezinformacji i znajdujące się wyłączne pod rosyjską kontrolą. Taką decyzją było zakazanie działania na terenie Ukrainy rosyjskich sieci i serwisów społecznościowych. Jednak Rosja dobrze sobie daje radę z wykorzystywaniem mediów w innych krajach. Powyższe przykłady wyraźnie wskazują na podatność mediów ukraińskich. Jednak nasz kraj też jest narażony na niebezpieczeństwo. W Polsce nigdy nie odegrały znaczącej roli rosyjskie sieci społecznościowe, ale jednak rosyjskie media są obecne na naszym rynku i – co najbardziej dziwne – coraz częściej sięgają do nich osoby, które powinny potrafić rozróżniać prawdę od kłamstwa. Jest też wiele mediów, które choć nie manifestują prorosyjskości, wpisują się w rosyjską narrację, szczególnie w odniesieniu do relacji z Ukrainą, ale też do sposobu informowania o NATO, czy też UE. Niektóre z fejków „przedostają” się ze wschodu, inne powstają u nas na miejscu. Niektórzy nasi współobywatele bez zażenowania jeżdżą do Moskwy i biorą udział w rosyjskiej machinie dezinformacyjnej. Stają się stałymi gośćmi rosyjskich mediów, gdzie grają z góry ustalone role – nawet wcielając się w rzekomych polskich patriotów, o ile jest to akurat potrzebne do realizacji jakiegoś rosyjskiego projektu. Są współtwórcami fejków na potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne Rosji. W wojnie z fejkami niewątpliwie największą rolę odgrywa szybkość reakcji i pokazywanie mechanizmów manipulacji. Walka z kłamstwem, dezinformacją, manipulacją wymaga też współpracy i korzystania z doświadczeń. Opisane przykłady fejków zostały zdiagnozowane dzięki właśnie takiej platformie wymiany doświadczeń i wzajemnej współpracy, jaką jest Stop Fake. Program posiada własną, wielojęzyczną stronę internetową www. stopfake.org i profile w sieciach społecznościowych. Tam też można dowiedzieć się, jak dzięki ogólnie dostępnym narzędziom internetowym można rozpoznać fałszywe zdjęcie, film, czy jak ustalić pierwsze źródło podanej dalej informacji. Niestety nie ma co liczyć na to, że wojna informacyjna szybko się skończy. A jej amunicją są fake news. Dlatego też trzeba nauczyć się poruszać w świecie informacji, tak by skutecznie ją odróżniać od kłamstwa, dezinformacji i manipulacji. Stale też trzeba też poszukiwać nowych mechanizmów obrony i nie uda się to bez wsparcia państwa i jego narzędzi. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
14
W
arto tutaj dodać, że w tej kwestii za Emmanuelem Macronem stoją nie tylko słowa, ale i czyny. W 2015 roku jako ówczesny francuski minister gospodarki wprowadził szereg utrudnień na francuskim rynku transportowym; które uderzyły bezpośrednio w polskich przedsiębiorców działających w branży transportowej i w branżach z nim powiązanych. Czołowi polscy politycy nie szczędzą ostrej krytyki pod adresem Francji. Dają do zrozumienia, a nierzadko mówią otwarcie, iż to sami Francuzi i ich władze są bezpośrednio odpowiedzialni za zamachy terrorystyczne, które dewastują Francję i francuskie społeczeństwo od stycznia 2015 roku. Duże kontrakty handlowe z Francją są zrywane przez polską stronę w – łagodnie mówiąc – kontrowersyjnych okolicznościach. Politycy obozu rządzącego Polską wypominają Francuzom, że w przeszłości to „Polacy uczyli jeść Francuzów widelcem”. Członek rządu RP rzuca pod adresem Francji i jej rządu niepoparte faktami ani dowodami oskarżenia o sprzedaż nowoczesnych technologii i nowoczesnego uzbrojenia Rosji Putina, państwu, na które zostały nałożone sankcje przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone – itd., itd. Wzajemnych faux pas i nieporozumień między Francją i Polską jest wiele, coraz więcej, a polityczne stosunki polsko-francuskie zdają się po prostu zanikać. Co prawda polski minister spraw zagranicznych ogłosił nowe otwarcie w stosunkach polsko-francuskich po wyborze Emmanuela Macrona na urząd prezydenta Francji. Jednak główną cechą tego nowego otwarcia zdaje się być kolejna fala wzajemnych nieporozumień i ostrych określeń... Co więcej, można zaobserwować wiele braku wiedzy, wiele niezrozumienia i niechęci między Polakami żyjącymi w Polsce i nieznającymi osobiście Francji oraz Francuzami niemającymi żadnej wiedzy o Polsce i Polakach. Czym jest Francja dla Polaków, co można usłyszeć w prywatnych rozmowach, nierzadko również w publicznych wypowiedziach nie tylko polityków? Francja to kraj wolnej miłości i szeroko pojętego LGBT i homoseksualizmu. To kraj, który zamienia się w strefę wojenną, gdzie muzułmanie wprowadzają chaos i spustoszenie. Francja to kraj bezbożny, gdzie zaczyna dominować islam, gdzie kościoły są zamieniane w nocne kluby i nie tylko... oraz w budynki, gdzie tworzy się mieszkania socjalne dla muzułmanów. Francja to kraj, gdzie nikomu nie chce się pracować i ciągle ktoś strajkuje. W końcu – to kraj zdradziecki, który zostawił Polskę na pastwę i niełaskę nazistowskich Niemiec i Związku Sowieckiego we wrześniu 1939 roku. To tylko kilka przykładów wypowiedzi o Francji, które osobiście usłyszałem nad Wisłą. We Francji opinie o Polsce i Polakach nie są również, najdelikatniej to ujmując, pochlebne. Polska to kraj nacjonalistyczny, homofobiczny i ksenofobiczny, rasistowski i faszystowski. Polska to kraj drugiego, a być może wręcz trzeciego świata. Polacy to niewdzięczne darmozjady, które pełnymi garściami czerpią środki z funduszy europejskich, bez których najzwyczajniej umarliby z głodu, a kiedy państwa Europy Zachodniej potrzebują niewielkiego wsparcia, to władze Polski i obywatele RP mówią stanowcze „nie”. Polska to kraj, który nie pasuje do Unii Europejskiej i cywilizacji zachodniej. Polacy mają mentalność bardziej rosyjską niż europejską. Polska nie należy kulturowo do Europy. Polska tylko się stawia i mnoży problemy. Polacy są zawsze anty i nie są w stanie zrobić niczego konstruktywnego. Bismarck miał rację: chcecie zniszczyć Polaków, dajcie im niepodległość. R E K L A M A
STOSUNKI·MIĘDZYNARODOWE To garść przykładów opinii o Polsce, które osobiście usłyszałem nad Sekwaną od Francuzów reprezentujących różne grupy społeczne; środowiska uniwersyteckie i opiniotwórcze również... Oliwy do ognia dolewają jeszcze tak zwani eksperci od spraw polskich, którzy występują we francuskich massmediach i bez przerwy opowiadają o faszyzującej Polsce, gdzie demokratyczne państwo przestało obowiązywać, gdzie prawa człowieka nie są przestrzegane, a prawo Unii Europejskiej jest łamane na każdym kroku i przy każdej okazji. Ci tak zwani eksperci są związani najczęściej ze środowiskami opiniotwórczymi i politycznymi będącymi w „totalnej opozycji” wobec obecnie rządzących nad Wisłą.
P
o stronie polskiej w ostatnim dwudziestopięcioleciu stosunków polsko-francuskich także nie zabrakło straconych szans, szkodliwych faux pas czy całkowicie niepotrzebnych deklaracji. Polacy nie uczynili zbyt wiele w latach 90. ubiegłego wieku, aby nawiązać stałą polityczną współpracę z Francją. Panował wówczas pogląd, iż jest to państwo zdradzieckie i niewiarygodne, któremu nie należy ufać. Zresztą zdaje się, iż nadal pogląd ten jest dominujący. Największa utrata szansy na zbudowanie trwałych i obustronnie korzystnych stosunków polsko-francuskich nastąpiła w 2012 roku. Kandydat na prezydenta Francji François Hollande przyjechał wówczas do Warsza-
Czemu, z kolei, miało służyć przypomnienie wiceministra obrony o tym, że to „Polacy uczyli Francuzów jeść widelcem”? Jaki miały cel oskarżenia ministra spraw wewnętrznych pod adresem Francji i jej władz, że to Francuzi są odpowiedzialni za krwawy zamach terrorystyczny w Nicei? Czy przyczyniło się do poprawy stosunków polsko-francuskich oskarżenie polskiego obecnego ministra obrony skierowane z trybuny sejmowej do francuskich władz, że Francja w sposób potajemny za pośrednictwem Egiptu sprzedaje uzbrojenie i najnowszą technologię Rosji Putina? Warto również dodać, że polski minister obrony z tych oskarżeń ani się jednoznacznie nie wycofał, ani za nie francuskiej strony nie przeprosił...
antyputinowskich państw w całym zachodnim świecie.
F
rancuska niechęć do Rosji Putina rozpoczęła się tak naprawdę podczas inwazji rosyjskiej na Gruzję. Wówczas stosunki Nicolasa Sarkozy’ego i Władimira Putina bardzo się pogorszyły, a Sarkozy nigdy nie wybaczył Putinowi tego, że w sprawie gruzińskiej nie ustąpił, i to w czasie, kiedy trwała francuska prezydencja Unii Europejskiej i Francji zależało na tym, aby podkreślić swoje przywództwo w Europie i swoją mocarstwowość na świecie. François Hollande również nie był szczególnym poplecznikiem Putina, a po rosyjskiej inwazji na Krym
Nigdy w przeszłości polsko-francuskie stosunki polityczne nie miały się tak źle, jak obecnie. Prezydent Emmanuel Macron porównuje Jarosława Kaczyńskiego do Władimira Putina i nie przebiera w słowach. Ponadto dąży do tego, aby w Unii Europejskiej zostały przyjęte bardzo niekorzystne dla polskich przedsiębiorców i Polaków pracujących poza granicami Rzeczypospolitej rozwiązania.
Niech mądrzejszy ustąpi czyli jak naprawić stosunki polsko-francuskie Zbigniew Stefanik
Każdy ma prawo prowadzić taką działalność polityczną, jaką uważa za słuszną i głosić poglądy, jakie chce. Jednak w mojej skromnej opinii powstaje pewien... dyskomfort, kiedy przedstawia się jako niezależnych ekspertów osoby bezpośrednio zaangażowane politycznie i ideowo w jakiś spór... Ostatnie dwudziestopięciolecie stosunków polsko-francuskich charakteryzuje się niemal wyłącznie niezliczoną liczbą nieporozumień i straconych szans. Oto tylko kilka przykładów. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, strona francuska nie uczyniła, delikatnie mówiąc, zbyt wiele, aby poprzeć polskie starania o wycofanie z terytorium Rzeczpospolitej wojsk sowieckich czy starania o przyjęcie do NATO i Unii Europejskiej. Niewiele zostało uczynione po stronie francuskiej, aby nawiązać trwałą współpracę polityczną i militarną z Polską, chociaż Rzeczpospolita stała się po rozwiązaniu Układu Warszawskiego i RWPG dla Francji krajem sojuszniczym. Francuscy politycy nierzadko wypowiadali się niepochlebnie, nawet czasem pogardliwie o Polsce, kiedy jej ówczesne władze starały się o wpisanie do projektu traktatu konstytucyjnego UE akapitu o korzeniach i wartościach chrześcijańskich Europy.
K
iedy rząd Leszka Millera wraz z urzędującym wówczas prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, przy niemal powszechnym konsensusie największych obozów politycznych, poparli amerykańską interwencję w Iraku, prezydent Jacques Chirac otwarcie wyraził z tego powodu swoje niezadowolenie. Oświadczył, że Polska, nie będąc jeszcze członkiem Unii Europejskiej, nie powinna w ogóle zabierać głosu, a tym bardziej zajmować stanowiska przeciwnego niż Francja czy Niemcy. Z kolei podczas rosyjskiej agresji na Ukrainę po euromajdanie francuski minister spraw zagranicznych dał do zrozumienia, że w przypadku agresji Rosji Putina na Europę Środkową i Wschodnią wdrożenie artykułu piątego paktu militarnego NATO nie będzie automatyczne. Laurent Fabius zadeklarował, że ów artykuł może być wprowadzony w życie dopiero wtedy, kiedy państwo członkowskie NATO bezsprzecznie udowodni, że padło ofiarą agresji, a w przypadku tak zwanych zielonych ludzików ich przynależność do Rosji Putina nie jest wcale oczywista.
wy i został przyjęty przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. François Hollande zapamiętał fakt, iż podczas jego kampanii wyborczej prezydent RP przyjął go i nawet podał mu rękę, a kanclerz Niemiec Angela Merkel odmówiła mu nawet zwyczajnego przed-
Rzeczpospolita nadal marnuje szanse i potencjał ludzki, który mógłby służyć zbudowaniu, jeśli nie dobrych, to przynajmniej poprawnych i korzystnych dla Polski stosunków z Paryżem. Mieszkający na terytorium Francji Polacy w żaden sposób nie są zagospoda-
Francja to kraj, gdzie nikomu nie chce się pracować i ciągle ktoś strajkuje. W końcu – to kraj zdradziecki, który zostawił Polskę na pastwę i niełaskę nazistowskich Niemiec i Związku Sowieckiego we wrześniu 1939 roku. wyborczego spotkania. Z wyrażeniem swojej wdzięczności polskiemu prezydentowi François Hollande długo nie czekał i kilka tygodni po objęciu sterów Francji zaprosił Bronisława Komorowskiego do Paryża na 14 lipca 2012, aby
rowani w polsko-francuskich kontaktach. A przecież we Francji przebywa wielu Polaków, których przywiązanie do Polski jest bezsporne. Polacy ci władają biegle językiem francuskim, a co być może ważniejsze, mają doskonalą
Polska to kraj, który nie pasuje do Unii Europejskiej i cywilizacji zachodniej. Polacy mają mentalność bardziej rosyjską niż europejską. Polska nie należy kulturowo do Europy. Polska tylko się stawia i mnoży problemy. wspólnie obchodzić francuski dzień Bastylii. Wówczas powstał dobry grunt do inicjacji konstruktywnej współpracy politycznej pomiędzy Bronisławem Komorowskim i François Hollandem. Jednak z niezrozumiałych dla mnie przyczyn do tej współpracy nie doszło. Chyba ówczesnemu prezydentowi RP na współpracy z Francją po prostu nie zależało... Kolejne błędy zostały popełnione przez obecnie rządzących Polską. Trudno nie zauważyć, że przy negocjacjach zakupu przez Polskę francuskiego uzbrojenia dochodziło po stronie francuskiej do zachowań, które można uznać za korupcyjne... Informowali o tym wówczas posłowie należący do parlamentarnej komisji obrony w polskim sejmie. Jednak sposób, w jaki negocjacje te zostały zerwane przez polską stronę rządową w październiku ubiegłego roku, można najdelikatniej określić jako nieprofesjonalny...
i bardzo szczegółową wiedzę o Francji, jej funkcjonowaniu, a także o tym, w jaki sposób nawiązywać z Francuzami kontakt, na czym Francuzom zależy, czego oczekują, a czego nie chcą, co lubią i szanują, a czego nie znoszą. Ten potencjał ludzki nie jest wykorzystywany po dziś dzień, a Rzeczpospolita nie miała swojego ambasadora we Francji przez kilkanaście miesięcy. Zdaje się, że metoda, jaką wybrał obecny rząd na nowe otwarcie w stosunkach polsko-francuskich zawiera... wiele niedoskonałości. Warto zauważyć, iż zbudowanie dobrych stosunków politycznych i militarnych z Francją byłoby bardzo korzystne dla Polski i jej obywateli z punktu widzenia strategii obrony i bezpieczeństwa. Dlaczego? Albowiem na dziś dzień Francja Emmanuela Macrona jest najbardziej antyputinowskim państwem w Europie zachodniej, a być może wręcz jednym z najbardziej
i Donbas należał do tych europejskich głów państw, które wypowiadały się o Putinie w sposób najostrzejszy. Do największego przesilenia w stosunkach francusko-rosyjskich doszło, kiedy to Rosja postanowiła zaangażować się militarnie po stronie Baszara al Asada w Syrii, a następnie, kiedy to rok później rosyjski przedstawiciel w ONZ storpedował francuski plan pokojowy dla Syrii (październik 2016 roku). Warto również wspomnieć, iż Rosji udało się odebrać Francji tradycyjnych klientów, czyli państwa, które od lat kupowały francuskie uzbrojenie, co nie pozostało bez echa nad Sekwaną i zostało jednoznacznie uznane we Francji jako osobista porażka ówczesnego prezydenta François Hollanda, którego sondażowe notowania były i tak już dramatycznie niskie. Perspektywa w relacjach francusko-rosyjskich może być jedynie negatywna, a będą się one pogarszały, niewykluczone, że w błyskawicznym tempie. Dlaczego? Emmanuel Macron żywi osobistą niechęć do Władimira Putina i otwarcie oskarża Moskwę o ingerencję w wybory prezydenckie we Francji. Rosja staje się militarnym i geopolitycznym rywalem dla Francji i usiłuje powiększyć swoją strefę wpływu o te kraje, które Paryż uważa za należące do francuskiej strefy wpływu. Mowa tu o Maghrebie, Syrii i krajach środkowoafrykańskich. Rosja stała się poważnym konkurentem dla Francji w kwestii eksportu uzbrojenia, a sprzedaż broni jest jednym z głównych źródeł dochodów we Francji. To wszystko powoduje, że w przyszłości stosunki francusko-rosyjskie mogą jedynie się pogarszać, a dowodem tego jest oficjalnie deklarowana niechęć Emmanuela Macrona do współpracy z Rosją w walce z islamskim terroryzmem. Nad Sekwaną w walce z islamistami Rosja nie jest postrzegana jako sojusznik, ale raczej jako fałszywy przyjaciel, wręcz przeciwnik, który nie dąży do rozwiązania problemu, ale przeciwnie, potęguje go. Toteż nierzadko można spotkać się we Francji z opinią wyrażaną przez polityków i przedstawicieli środowisk opiniotwórczych, że Rosja Putina wspiera finansowo i logistycznie islamskich terrorystów, tak aby osłabić świat zachodni. Nawet czołowi politycy francuscy dają do zrozumienia, że ta opinia nie jest im obca...
Jako najbardziej antyrosyjski kraj w Europie, a może na całym Zachodzie, Francja mogłaby się stać cennym sojusznikiem politycznym i militarnym dla Polski, która przecież, podobnie jak Francja, właśnie po stronie Rosji Putina widzi zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa. Dobre i trwałe polityczne stosunki polsko-francuskie dawałyby zarówno Polsce, jak i Francji wiele korzyści. Jeśli chodzi o Polskę – uzyskałaby wiarygodnego, militarnie i politycznie silnego sojusznika przeciwko Rosji, co z pewnością ochłodziłoby agresywne wobec Polski zamiary rosyjskich włodarzy. Francja uzyskałaby sojusznika w kwestiach spornych z Niemcami, a przecież takich kwestii w stosunkach francusko-niemieckich nie brakuje. W tych sprawach Polska mogłaby grać rolę arbitra i odpowiednio sprzedać swoje poparcie jednej czy drugiej stronie. Wówczas nasz kraj zyskałby na znaczeniu, Francja zaś wiedziałaby, że dzięki odpowiednim ustępstwom na rzecz Polski może liczyć na jej wsparcie w przeciwstawianiu się tym niemieckim pomysłom w Unii Europejskiej, którym Francja jest przeciwna. Mam tutaj na myśli projekt Nordstream2, którego Emmanuel Macron absolutnie nie popiera, wręcz coraz mocniej mu się przeciwstawia. Warto również wspomnieć o wymiernych korzyściach gospodarczych dla Polski i dla Francji, jeśli współpraca polsko-francuska miałaby zostać trwale pogłębiona. Zbudowanie dobrych i trwałych politycznych, gospodarczych i militarnych stosunków polsko-francuskich jest w zasięgu ręki, ale żeby tego dokonać, zarówno Polska, jak i Francja muszą wyzbyć się wzajemnych uprzedzeń i opinii niepopartych wiedzą empiryczną; opinii, które funkcjonują od dekad zarówno nad Wisłą, jak i nad Sekwaną. Jak tego dokonać? Francuzi i Polacy musza się poznać. Mało Francuzów wie o tym, że w Warszawie było jakieś inne zbrojne powstanie podczas drugiej wojny światowej oprócz powstania warszawskiego getta. W Polsce zaś mało kto słyszał o francuskim ruchu oporu, jak i o roli generała Charlesa de Gaulle’a, zarówno podczas, jak i po drugiej wojnie światowej. We Francji niemal nikt nie wie, że w 1956 roku był nie tylko węgierski, ale również poznański czerwiec i polski październik. W Polsce zaś mało kto interesuje się tym, o co tak naprawdę chodziło podczas protestów nad Sekwaną w maju i następnych miesiącach 1968 roku. To tylko dwa przykłady spośród wielu. Aby zbudować, jeśli nie dobre, to przynajmniej poprawne i obustronnie korzystne stosunki polsko-francuskie, władze zarówno polskie, jak i francuskie muszą wyzbyć się wzajemnej niechęci, której coraz więcej w dwustronnych kontaktach, a zdaje się wręcz, że ta niechęć i epitety na szczytach władz państwowych zdominowały w ostatnich miesiącach stosunki polsko-francuskie. Dobre relacje polsko-francuskie są całkowicie realne, ale żeby do nich doprowadzić, Polska powinna sięgnąć po wielki zasób ludzki, który przecież posiada na terytorium Francji, a który jest przez Warszawę od wielu lat niezauważany i lekceważony. Można wspólnie dojść do dobrych relacji polsko-francuskich, ale wpierw trzeba przełamać impas, który je zdominował. Ktoś musi zrobić pierwszy krok, a jak mówi stare francuskie powiedzenie, ustępuje mądrzejszy. Bo przecież nie jest najważniejsze to, kto zaczął – obecnie gra w Unii Europejskiej toczy się o to, kto (czyli jakie państwo i jego obywatele), jak i w jakim miejscu po tej wielkiej aktualnej europejskiej politycznej batalii o nowy kształt Unii Europejskiej skończy... K
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
15
TROSK A·O·PAŃST WO
I
nteroperacyjność, jaką udało się uzyskać wojskom specjalnym, jest wynikiem szeregu decyzji politycznych. Procesy uruchomione przez nie dały możliwość uczenia się od najlepszych, kooperowania z innymi komponentami specjalnymi. Niezwykle istotne jest to, że owa zdolność budowana była nie tylko w oparciu o wspólne ćwiczenia, ale również o wspólne operacje, głównie w Afganistanie. Polska zaczęła odgrywać ważną rolę jako kluczowy element w Europie w ramach rozwijanej przez USSOCOM koncepcji Globalnej Sieci Sił Specjalnych (ang. Global SOF Network), polegającej na zbudowaniu połączeń pomiędzy siłami specjalnymi wielu państw na całym świecie, również spoza NATO, dla wspólnych ćwiczeń, zgrywania procedur i metod działania, opartej na kilku kluczowych liderach w poszczególnych rejonach świata, będących swoistymi
Znaczenie deklaracji politycznych i ich odzwierciedlenie w rozwoju wojsk specjalnych można opisać poprzez pryzmat czterech najważniejszych aspektów: interoperacyjności, zdolności w zakresie dowodzenia, edukacji oraz zakupów nowoczesnego sprzętu i jego unifikacji.
Efekty decyzji politycznych dla rozwoju wojsk specjalnych Jan Kowalczyk
przebrnąć przez trudny proces przygotowania, certyfikacji i wreszcie wystawienia komponentu zdolnego do dowodzenia i prowadzenia połączonych operacji specjalnych w zasadzie w dowolnym punkcie globu. Poziom dowodzenia operacjami specjalnymi,
Wojska specjalne są bardzo silnym ogniwem i swoistym znakiem rozpoznawczym Sił Zbrojnych RP na świecie. Niezwykle ważne jest ów trend podtrzymać.
zdobyty przez polskich oficerów na bardzo wielu ćwiczeniach i kursach międzynarodowych, wprowadził polskie siły specjalne do światowej elity, i mają już one rozpoznawalną markę nie tylko w łonie NATO. W kwietniu 2016 roku Polska podpisała porozumienie o współpracy z Gruzją w dziedzinie budowania i rozwijania zdolności gruzińskich sił specjalnych. Trudno o lepsze udokumentowanie poziomu, jaki w tej konkretnej zdolności udało się w Polsce osiągnąć, niż fakt zabiegania innych państw o współpracę i dzielenie się doświadczeniami w tym obszarze. Edukacja zawsze stanowiła w wojskach specjalnych bardzo istotny element, począwszy od procesu naboru i selekcji do jednostek specjalnych, po kulturę organizacyjną. Były dowódca USSOCOM, Admirał William H. McRaven podczas wykładu w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych w dniu 26 października 2012 r. stwierdził, że „idealnym kandydatem do służby w siłach specjalnych jest bardzo sprawny fizycznie intelektualista”.
FOT. ZASOBY INTERNETU
Polskie siły specjalne weszły do światowej elity i mają już rozpoznawalną markę nie tylko w łonie NATO. mentorami dla rozwoju owej idei. W Europie Środkowej rolę owego mentora bezsprzecznie odgrywa Polska. Interoperacyjność należy rozumieć jeszcze w innym wymiarze, moim zdaniem nie mniej ważnym od opisywanego powyżej. Wojskom specjalnym udało się przełamać pewien dystans, czasami wręcz niechęć dzielącą je od innych rodzajów sił zbrojnych. Wojska specjalne nigdy nie działają same, potrzebują wsparcia wojsk regularnych i bardzo wiele działań prowadzonych jest na korzyść tych sił. Wspólne ćwiczenia pozwoliły zrozumieć taką ich rolę w systemie bezpieczeństwa państwa. Interoperacyjność, osiągnięta z innymi rodzajami sił zbrojnych, stanowi ogromny krok w rozwoju nie tylko wojsk specjalnych, ale całych Sił Zbrojnych RP. Zdolności w zakresie dowodzenia potwierdził dyżur Polski w ramach SON i osiągnięcie przez nasz kraj statusu państwa ramowego w dziedzinie operacji specjalnych, a tym samym zaliczenie do ścisłego grona kilku państw na świecie, którym udało się
Idealnym kandydatem do służby w siłach specjalnych jest bardzo sprawny fizycznie intelektualista. Należy pamiętać, że decyzje polityczne znalazły swoje szerokie odzwierciedlenie w dziedzinie edukacji na rzecz sił specjalnych. To w dużej mierze dzięki Polsce powstało Centrum Koordynacji Sił Specjalnych NATO (przekształcone w Dowództwo Operacji Specjalnych NATO), które obok Połączonego Uniwersytetu Sił Specjalnych w Tampie w chwili obecnej odgrywa kluczową rolę w kształceniu personelu służb specjalnych w bardzo wielu dziedzinach. Bardzo często to Polacy szkolą i prowadzą rozmaite kursy, dzieląc się zdobytą wiedzą i doświadczeniem.
Od wielu lat obywatele zastanawiają się, jak zreformować polski samorząd, aby był mniej opresyjny oraz bardziej przyjazny dla mieszkańców. Funkcjonowanie danej jednostki terytorialnej zazwyczaj budzi wiele kontrowersji wśród społeczności lokalnej. Swoją frustrację często wylewają w rozmowach prywatnych czy na forach internetowych. W większości przypadków są to opinie bardzo krytyczne.
Nowy wymiar samorządu Artur Szczepek
G
łównym winowajcą dla powyższych jest zarządca (burmistrz, prezydent czy wójt), ale czy aby na pewno możemy winić tylko samych urzędników? Wedle mojej opinii nie. Najbardziej szkodliwym elementem funkcjonowania każdej gminy czy miasta jest źle skonstruowane prawo oraz nadmiar obowiązków i zadań, którymi musi się zająć lokalny samorząd. Co w związku z tym możemy zrobić? Powinniśmy dążyć do tzw. państwa minimum, które większość swoich kompetencji odda w ręce obywateli. W gminie zadziała to podobnie. Szanowny Czytelniku, pewnie zadajesz sobie pytanie: „Ale jak to zrobić?”. Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w dalszej części mojego wywodu.
Głosowanie przez Internet Frekwencja w ostatnich wyborach samorządowych wyniosła zaledwie 46,64% (dane podane przez PKW). Oznacza to, że w selekcji wzięła udział mniej niż połowa osób uprawnionych do głosowania. Dlaczego mamy do czynienia z tak niską frekwencją? Zas tanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, że mamy dwa główne powody tegoż zjawiska, a mianowicie studentów, którzy mieszkają poza granicami swoich gmin, i emigrantów ekonomicznych, pracujących w różnych zakątkach świata oraz ludzi mających niską świadomość swojego wpływu na wynik wyborów
samorządowych. W pierwszym przypadku udział w wyborach wiąże się z dużymi kosztami oraz brakiem możliwości czasowych, a chociaż można głosować korespondencyjnie, jest to obarczone skomplikowaną procedurą. Natomiast druga grupa to osoby, które nie zdają sobie sprawy z tego, że każda decyzja władz ma wielki wpływ na otaczającą ich rzeczywistość. Jedynym możliwym rozwiązaniem, które umożliwi im uczestnictwo w procesie elekcyjnym, jest wprowadzenie głosowania internetowego. Będzie to łatwa droga do oddania głosu przy najmniejszych nakładach czasowych oraz kosztowych. W systemie będzie możliwe zapoznanie się z sylwetkami kandydatów i procesem wyborczym. Głosowanie przez internet może zwiększyć komfort mieszkańców, poprawić znacznie frekwencję oraz obniżyć koszty organizacji wyborów.
Demokracja bezpośrednia Nie jestem wielkim fanem demokracji, ale uważam, że jak już partycypujemy w demokracji, to ma ona sens tylko i wyłącznie w samorządzie. Dlaczego? A dlatego, że decyzje podejmowane na szczeblu lokalnym mają największe znaczenie dla nas, mieszkańców. To tu mamy realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość i wszystko, co dzieje się w naszej małej ojczyźnie. Najważniejsze decyzje inwestycyjne powinny być skonsultowane z całym lokalnym społeczeństwem. Jak to zrobić? Trzeba organizować lokalne
uwagę specyfikę działania wojsk specjalnych) jest kluczowy, to niedostatek statków powietrznych przeznaczonych dla SOF (Special Operations Forces), w tym głównie śmigłowców do prowadzenia operacji specjalnych. Polscy piloci szkolą się intensywnie, głównie w Stanach Zjednoczonych, a polskie jednostki ćwiczą wraz z amerykańskim 160. Pułkiem Lotniczym Operacji Specjalnych, stacjonującym w Fort Campbell w Kentucky. Te działania pozwalają na zdobywanie doświadczenia i określenia kierunków rozwoju. Z punktu widzenia decyzji politycz-
referenda, które byłyby wiążące dla rządzących. Unikniemy wtedy zarzutów mieszkańców o to, że nikt się z nimi nie liczy – co jest oczywiście nieprawdą. W ten sposób możemy odbudować prestiż i poważanie u obywateli danej gminy. Wtedy będą mogli obwiniać tylko siebie za nietrafione inwestycje. Zasada „volenti non fit iniuria” – chcącemu nie dzieje się krzywda – nabierze ogromnego znaczenia. Mieszkańcy będą mieli wolną wolę, ale będą jednocześnie odpowiedzialni za swoje decyzje. To samo tyczy się radnych czy wójtów, burmistrzów etc. Każdego będzie można odwołać drogą referendalną. Jeżeli ktoś nie będzie się wywiązywał z obietnic wyborczych, to już mu obywatele przypomną program. Bardzo głośnym tematem jest ostatnio kadencyjność, ale czy jest to dobre rozwiązanie, śmiem wątpić, bo zmiana „moich” na „twoich” nic nie zmieni. Winny jest system.
Zmiana sposobu finansowania Największym aspektem zmian w tym zakresie jest szeroko pojęta decentralizacja. Polega ona na tym, że przenosimy kompetencje władzy z organów centralnych na organy niższe, np. gminy. Gmina jako organ najbliższy obywatelom powinna mieć większe kompetencje do stanowienia prawa lokalnego. Chciałbym się skupić na sposobie finansowania. W mojej wizji idealnego samorządu gmina jest głównym poborcą podatkowym na danym terenie. Dzisiaj wygląda to w ten sposób,
Istotne jest też otwarcie się na współpracę ze środowiskiem cywilnym. W roku 2012 DWS podpisało z Uniwersytetem Jagiellońskim porozumienie o współpracy, które otworzyło drogę do wspólnych konferencji naukowych, sympozjów czy uzyskiwania analiz eksperckich, związanych często z bardzo wąską dziedziną wiedzy. Koronnym przykładem współpracy może być święto Wojsk Specjalnych w 2013 roku, gdzie dynamiczny oraz statyczny pokaz u stóp Wawelu został poprzedzony konferencją naukową na UJ z udziałem Dowódcy Wojsk Specjalnych,
że większość danin trafia do budżetu centralnego, a centrala decyduje o przekazaniu tych pieniędzy w drugą stronę. Dla mnie jest to absurd. Zdaję sobie sprawę, że aparat państwowy trzeba utrzymywać, ale w moim mniemaniu państwo polskie powinno się zajmować tylko i wyłącznie zapewnieniem bezpieczeństwa wewnętrznego oraz zewnętrznego i bronić naszych podstawowych praw. Wolność, praworządność i własność prywatna oraz sprawiedliwość (nie mylić z sprawiedliwością społeczną) powinna być największym bogactwem obywateli. Dzięki zmianie proponowanej przez moją skromną osobę moglibyśmy ograniczyć odpływ pieniędzy do większych ośrodków, odpartyjnilibyś my samorządy (już nie musielibyśmy zabiegać o nasze pieniądze, zaznaczam: nasze – u polityków), włodarze zostaliby zobligowani do zapewnienia jak najlepszych warunków do życia dla mieszkańców, a szczególnie dla przedsiębiorców. Wtedy my jako mieszkańcy posiadalibyśmy straszliwą broń, a mianowicie głos w wyborach. Doszlibyśmy do momentu, gdzie władza dziesięć razy zastanowi się, zanim podniesie nam podatki, a wyborcy tak samo będą zwracać uwagę, na kogo oddadzą swój jakże cenny głos.
Likwidacja powiatów Współpraca na linii gmina-powiat zazwyczaj nie układa się najlepiej. Największym punktem zapalnym są drogi oraz problemy z planowaniem przestrzennym. Od kilku lat temat lik widacji powiatów jest przedmiotem dyskusji partii politycznych. Działanie ponad 350 powiatów jest nieefektywne. Zajmują się zadaniami zleconymi, które de facto są finansowane z budżetu państwa. Równie dobrze moglibyśmy te wszystkie zadania przekazać do realizacji gminom. Weźmy np. prawa jazdy. Kompetencje w tym zakresie spokojnie można przenieść z wydziału komunikacji w powiecie do wydziałów odpowiedzialnych za wydawanie dowodów osobistych w urzędzie gminy. Podobnych przykładów jest multum. W ten sposób zaoszczędzimy pieniądze, które pochłania utrzymanie powiatów. Po przejęciu kompetencji starostw powiatowych
NSHQ i SOCEUR. Z DKWS współpracuje też kilka innych wyższych uczelni, w tym Krakowska Akademia im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Ten obszar aktywności wojsk specjalnych stanowi zupełnie nową jakość i przynosi korzyści obydwu stronom. Pozostając przed utworzeniem DWS w rozproszonej strukturze, jednostki wojsk specjalnych były bardzo zróżnicowane pod względem wyposażenia w specjalistyczny sprzęt. Decyzje polityczne, które legły u podstaw utworzenia Jednostki Wojskowej GROM, miały ogromny wpływ na zmianę również na tym polu. Przez wiele lat JW 2305 wyznaczała standardy pod względem nie tylko procesu selekcji i kultury organizacyjnej, ale również doboru sprzętu. Decyzja związana z utworzeniem DWS spowodowała, że wówczas istniejące jednostki, jak i utworzona w 2009 roku JW NIL oraz w 2011 JW AGAT, zostały wyposażone w najnowocześniejszą broń, środki łączności, wyposażenie indywidualne operatorów nie tylko wchodzących w skład zespołów bojowych. W ostatnich latach zakupiono dla wojsk specjalnych wiele nowych sztuk broni, łodzi bojowych, bezzałogowych statków powietrznych i pojazdów. Element, który wciąż wymaga dalszego rozwoju, a (biorąc pod
nych kluczowe będzie ostateczne rozstrzygnięcie przetargu na zakup śmigłowców dla Sił Zbrojnych RP. Opisywane tu cztery główne obszary zdolności, świadczące o rozwoju wojsk specjalnych wskutek podejmowanych decyzji politycznych, dają jeszcze jedną ważną optykę postrzegania problemu, a mianowicie pozwalają dostrzec własne błędy i słabości. Rozwój tego rodzaju sił zbrojnych w dużej mierze odbywał się i będzie się odbywał w środowisku międzynarodowym, a takie działanie i tego typu współpraca nigdy nie należała do łatwych. Jednak, jak dotąd, synergia zachodząca pomiędzy decyzjami na szczeblu politycznym i działaniami na niższych poziomach przyniosła rezultaty wskazujące, że wojska specjalne są istotnie bardzo silnym ogniwem i swoistym znakiem rozpoznawczym Sił Zbrojnych RP na świecie. Niezwykle ważne jest ów trend podtrzymać. Rok 2016 może okazać się kolejnym przełomowym momentem. Szczyt NATO w Warszawie, koncepcja wzmacniania tzw. wschodniej flanki NATO, zagrożenie płynące ze strony Federacji Rosyjskiej oraz tzw. państwa islamskiego mogą, przy połączeniu z właściwymi decyzjami na szczeblu politycznym, stanowić determinanty dla dalszego podnoszenia roli wojsk specjalnych i ich rozwoju. K
gminy powinny zostać odpowiednio rozbudowane.
zmienić otaczającą ich szarą rzeczywistość. Interesy mieszkańców zostaną należycie dopilnowane.
Prywatyzacja Niezbędnym krokiem do poprawy stabilności finansów gmin powinna być prywatyzacja nieruchomości oraz spółek komunalnych. Powinniśmy tu dopuścić sektor prywatny do działania. Rynek nie znosi próżni. Luka po „państwowych” lub „półpaństwowych” firmach zostanie zagospodarowana. Musimy też wyprzedać udziały w spółkach. Mieszkania komunalne powinniśmy sprzedać zamieszkującym je lokatorom za 10% wartości, bo i tak do nich dopłacamy. Ciągłe dokładanie do funkcjonowania tychże nieruchomości jest nieopłacalne. Środki pochodzące z prywatyzacji musimy zagospodarować na spłaty zaciągniętych przez gminy pożyczek. Pozwoli to na nowe inwestycje. Dobrym przykładem na to, że takie działanie jest możliwe i ma sens, jest Kamień Pomorski, który był zarządzany przez Pana Stefana Oleszczuka w taki o to sposób.
Radni pracujący w ramach szeroko pojętego wolontariatu Wolontariat to nic innego jak praca bez wynagrodzenia. Na to zazwyczaj nie mamy ani ochoty, ani siły. Pierwsze, co przychodzi nam do głowy, to pytanie, dlaczego miałbym to robić? Jakie płyną z tego korzyści? Dla większości z nas to pieniądze są jedyną satysfakcjonującą zapłatą za naszą ciężką pracę. Im lepiej ją wykonujemy, im większe mamy doświadczenie, tym większa suma wpływa na nasze konto i to ona jest wyznacznikiem naszej wartości. O ile w Polsce trudno jest znaleźć wolontariuszy, to w Norwegii są listy oczekujących na wolne miejsce. Na początek powinniśmy połączyć stanowisko radnego z urzędem sołtysa oraz dostosować kompetencje i zakres obowiązków. Radny, który będzie kandydował, bo chce reprezentować mieszkańców, będzie bardziej skuteczny. Brak wynagrodzenia za pełnione obowiązki zweryfikuje kandydatów. Wielu z nich zaprzestanie kandydowania. Radnymi zostaną obywatele z pasją oraz osoby, które będą chciały
Maksymalny dług publiczny Powinien być na poziomie 20% budżetu (nie mylić z deficytem budżetowym). Tak naprawdę samorząd jest niesamodzielny. Zaopatrzono go wprawdzie w udziały w podatkach (bardzo niski odsetek), ale posiada mało własnych źródeł dochodów. Jest zobligowany do prowadzenia misji edukacyjnej, ale zablokowany przez Kartę Nauczyciela. Rolę wspólnoty jako gospodarza ograniczają szczegółowe regulacje, a centralne prawo jest mocniejsze od lokalnej perspektywy. Dokładając do tego partycypację w przedsięwzięciach dofinansowanych z budżetu UE, mamy przed oczami smutny obraz, który doprowadził polskie gminy do bardzo dużych problemów finansowych. Dług publiczny w gminach waha się pomiędzy 50% i 60%. Głównym winowajcą jest deficyt budżetowy, na poczet którego składają się inwestycje pochłaniające miliony złotych. Jeżeli wydatki budżetu są większe niż dochody, to saldo na koniec okresu rozliczeniowego jest ujemne. W większości przypadków dochodzi do pobrania kredytów lub wypuszczenia obligacji. Jest to bardzo niebezpieczne zjawisko z punktu widzenia obywateli. Z badań amerykańskich ekonomistów wynika, że bezpieczna granica długu znajduje się w przedziale od 15% do 20%. W pozostałych przypadkach możemy mieć do czynienia z niewypłacalnością. Nie oszukujmy się, włodarze muszą czasami uciec się do zadłużenia na poczet strategicznych inwestycji, ale musi to się odbywać w racjonalny sposób.
Podsumowanie Zmiana w samorządzie jest możliwa, ale aby do tego doszło, potrzebna jest współpraca wszystkich. Bez nowej konstytucji się nie obejdzie. Cieszy fakt, że Pan Prezydent RP Andrzej Duda zapowiedział zmiany w tym zakresie. Instytut im. Romana Rybarskiego już pracuje nad nowym projektem ustawy zasadniczej. Na pewno włączymy się w dyskusje na ten temat. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
16
W
yjechał do Holandii, gdzie podjął studia na wydziale budowy okrętów Politechniki w Delft, jednocześnie pracując w tamtejszych stoczniach m.in. przy budowie dla Polski łodzi podwodnych „Orzeł” i „Sęp”. Przed wybuchem wojny wrócił do kraju, a uprawiając od lat żeglarstwo i pilotaż, został pilotem wojskowym, przechodząc szkolenie w Szkole Rezerwy Lotnictwa w Sadkowie pod Radomiem. 17.09.1939 r. w czasie lotu porannego do Czortkowa nad Seretem
N·I·E·Z·Ł· O ·M·N·Y
Kilkanaście razy w mundurze niemieckiego generała Wehrmachtu Juliusa von Hallmana, a później – po odpowiednim ucharakteryzowaniu – jako generał Karl Leopold Jansen przemierzał kurierskie trasy w Europie. Wykradł Niemcom plany umocnień Wału Atlantyckiego. został zestrzelony przez Amię Czerwoną, która rozpoczęła wojnę z Rzeczpospolitą. Dzięki pomocy miejscowej ludności, pomimo uszkodzonego kręgosłupa uciekł z aresztu i dotarł do Lwowa. Tam w klinice słynnego prof. Weigla, gdzie przedstawił się jako Leon Juchniewicz, wrócił do względnego zdrowia. Z grupą przyjaciół dostał się do matki w Warszawie i kontynuował leczenie w Szpitalu Ujazdowskim. W Warszawie Leski nawiązał kontakt z inż. Stefanem Witkowskim („Inżynier”, „Kapitan”, „Doktor”), który stworzył organizację wywiadowczą o nazwie Muszkieterzy vel Nurki, vel Żupany, obejmującą swą siecią tereny polskie i części Rzeszy. Leski otrzymał kryptonim „37”. Inż. Ryszard Świętochowski zorganizował Centralny Komitet Organizacji Niepodległościowych (CKON), a w jego skład weszło kilkanaście organizacji, które nie chciały się podporządkować ZWZ. Baza w Budapeszcie, kierowana przez konsula Fietowicza, zasilała środkami pieniężnymi CKON, a łącznicy Muszkieterów kursowali do Budapesztu z comiesięcznymi raportami
Jeden z licznych fałszywych dokumentów tożsamości Kazimierza Leskiego z okresu konspiracji
w Śródmieściu Południe (od nazwy firmy Leskiego Johannesa Bradla). Po upadku powstania opuścił Warszawę w Korpusie Warszawskim, po zdaniu – celowo uszkodzonej – broni na placu przed politechniką. Oddziały szły w eskorcie Niemców i po uraczeniu najbliższych Niemców wódką wyniesioną z miasta, gdy zapadł zmrok, grupa jeńców „opuściła” kolumnę i dotarła do Milanówka. Kazimierz Leski nawiązał łączność z gen. Okulickim „Niedźwiadkiem” i został w październiku 1944 r. szefem Sztabu Obszaru Zachodniego AK oraz pracował w Delegaturze
Sił Zbrojnych na Kraj. Wielokrotnie składał meldunki gen. Okulickiemu i 19.01.1945 r. uczestniczył w opracowaniu szczegółów rozkazu o rozwiązaniu Armii Krajowej. Po wydanym z więzienia przed płk. Jana Mazurkiewicza „Radosława” wezwaniu do tzw. ujawniania się żołnierzy AK powstał skomplikowany problem, bo wobec sowieckiej propagandy panowała dezorientacja. Nasilały się represje wobec ujawnionych żołnierzy AK i jednostki AK przestały się ujawniać. Wobec tego płk Rzepecki rozwiązał Delegaturę na Kraj oraz zaczął organizować Wolność i Niezawisłość (WiN). Jeden z ujawnionych przesłuchiwany przez UB wydał Leskiego, który od wiosny 1945 r. jako Leon Juchniewicz pracował w Zjednoczeniu Stoczni Polskich i organizował Stocznię nr II w Gdańsku. W sierpniu 1945 r. Leski został aresztowany w Poznaniu, a następnie osadzony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie (pawilon X cela 19). Włączono go do procesu Komendy Głównej Zrzeszenia WiN, gdzie pierwszym oskarżonym był płk.
FOT. ZASOBY INTERNETU
Płk. pilot dr inż. Kazimierz Leski (Leon Juchniewicz) – wielki patriota, as wywiadu i kontrwywiadu Komendy Głównej AK (pseud. „37”, „Bradl”, „Karol Jasiński”, „ Juliusz Kozłowski”, „Pierre”, „ Jules Lefebre”). Urodził się w 1912 r. w Warszawie z matki Marii z Olszyńskich i ojca Juliusza. Maturę zdał w słynnym gimnazjum im. Władysława IV. W 1936 r. ukończył studia w Wyższej Szkole Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. Wawelberga i Rotwanda.
Człowiek, o którym warto pamiętać Piotr Edward Gołębski
Podjął pracę redaktorską w Państwowych Wydawnictwach Technicznych, a w latach 1957–1962 w Zjednoczeniu Przemysłu Okrętowego. Od 1962 r. pracował naukowo w Ośrodku Informacji Naukowej PAN na nieformalnie kierowniczym stanowisku. W 1973 r. obronił pracę doktorską, mając w dorobku naukowym ponad 150 prac pisanych w różnych językach. Napisaną pracę habilitacyjną usiłował przedstawić w kilku uczelniach, ale powiedziano mu wprost, że jego habilitacji nie wolno im przeprowadzić. W wieku 67 lat przeszedł na emeryturę. W 1972 r. przywrócono mu wojskowe odznaczenia: Krzyż Srebrny Virtuti Militari (1944), Srebrny (1942) i Złoty (1944) Krzyż Zasługi z Mieczami, Krzyże Walecznych (1943), dwukrotnie w 1944 oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i inne odznaczenia. W 1990 r. Uniwersytet Warszawski zaproponował mu powrót do habilitacji, ale miał już 78 lat i z propozycji nie skorzystał. W 1991 r. przywrócono mu stopnie oficerskie, a w 1992 r. został całkowicie zrehabilitowany. Był współzałożycielem Stowarzyszenia Wynalazców Polskich, prezesem Związku Powstańców Warszawskich i Światowego Związku Amii Krajowej, honorowym obywatelem Warszawy. Współdziałał w Związku Inwalidów Wojennych, w Klubie Seniorów Lotnictwa, w Stowarzyszeniu Autorów Dzieł Naukowych. Został odznaczony tytułem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Kazimierz Leski zmarł 27 maja 2000 r. w Warszawie i został pochowany na Starych Powązkach. K
R E K L A M A
„Zupełnie traciłem kontrolę nad sobą. Bałem się, że zgodzę się na jakieś absurdy, obciążę siebie i ludzi” – wspominał. Po torturach doczołgiwał się do celi i pytał współwięźniów np. „Skąd tu tyle róż?”, jak mu później opowiadali. i wykazami jednostek niemieckich oraz rozpracowaniami wywiadu przemysłowego. Raporty były dostarczane do Naczelnego Dowództwa WP w Londynie. Rozkazem „Grota” z 16.07.1940 r. Muszkieterzy stali się żołnierzami ZWZ, a później AK. Leskiemu polecono utworzenie działu wywiady obce (krypt. 997) i zaczęto tworzyć własne drogi przerzutowe do Naczelnego Dowództwa w Londynie. Znając języki: angielski, holenderski, niemiecki i francuski Leski zorganizował specjalny oddział 666, który przygotowywał trasy przerzutowe dla kurierów. Kurierzy przewozili materiały, które nie mogły dotrzeć drogą radiową (szkice umocnień i pozostałych obiektów oraz zdjęcia). Leski wykazał się bezgraniczną odwagą, gdy
Jan Rzepecki. W nagłaśnianym przez komunistyczną prasę procesie w 1947 r. został skazany na 12 lat więzienia, potem zmniejszone do 6 lat, po liście byłych oficerów GL i AL do prezydenta PRL Bieruta. W czasie odbywania wyroku Leski był brutalnie przesłuchiwany i zmuszany do podpisywania fałszywych zeznań w celu następnego oskarżenia. Jako wysokiemu oficerowi AK zarzucano mu rozpracowywanie lewicowych grup i organizacji PPR, Gwardii i Armii Ludowej oraz wmawiano współpracę z niemieckim okupantem poprzez oddawanie komunistów w ręce gestapo. Nie było na to cyniczne oskarżenie żadnych świadków i dowodów. Rozprawa odbyła się w więzieniu przy zamkniętych drzwiach 29 i 30 września 1952 r.
Znając języki: angielski, holenderski, niemiecki i francuski Leski zorganizował specjalny oddział 666, który przygotowywał trasy przerzutowe dla kurierów. kilkanaście razy w mundurze niemieckiego generała Wehrmachtu Juliusa von Hallmana, a później – po odpowiednim ucharakteryzowaniu – jako generał Karl Leopold Jansen przemierzał kurierskie trasy w Europie. Wykradł Niemcom plany umocnień Wału Atlantyckiego. Uczestniczył w rozpracowaniu agenta gestapo Józefa Hammera, który jako płk Baczewski utworzył siatkę przekazującą do gestapo tajemnice grypsów pisanych przez więźniów Pawiaka i innych więzień. Zlikwidowano zdrajcę i jego sztab latem 1942 r. W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego Leski utworzył z cywilnych ochotników kilkunastoosobowy oddział o nazwie „Bradl”, który rozwinął się do kompanii, walczącej
przed Sądem Wojewódzkim dla m.st. Warszawy, gdzie skazano go na następne 10 lat więzienia. W więzieniu Leski przeszedł typowe ubeckie piekło, co doprowadziło go do próby samobójczej. „Zupełnie traciłem kontrolę nad sobą. Bałem się, że zgodzę się na jakieś absurdy, obciążę siebie i ludzi” – wspominał. Po torturach doczołgiwał się do celi i pytał współwięźniów np. „Skąd tu tyle róż?”, jak mu później opowiadali. Po ucieczce do USA płk. Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (później UB) Józefa Światły i przekazaniu przez niego relacji z torturowania więźniów, dla skazanych otworzył się „worek łaski”. Leski został zwolniony z więzienia w 1955 r. i częściowo zrehabilitowany w 1957. 6.KurierWnet225x300.indd 1
17-08-18 01:42
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
17
I·M·P·O·N·D·E·R·A·B·I·L·I·A
N
a Zachodzie może budzić on co najwyżej skojarzenia z Secret Intelligence Service. A jak rola inteligenta rozumiana jest we współczesnej Polsce? W Polsce ma on nieprzystające do nowej epoki poglądy, opowiada o czymś, co było, ale nie jest, wymaga dla siebie szacunku i chce dyktować innym, co mają robić. Krótko mówiąc, człowiek nikomu niepotrzebny. Ale najbardziej tragiczne jest to, że Polacy dość powszechnie nie odczuwają potrzeby posiadania grupy kulturotwórczej, która byłaby nośnikiem polskiej aksjologii. Ba, robimy wszystko, aby zablokować jej odbudowę – z obawy, że narzucą nam wyższe standardy i wymuszą większy wysiłek. Kulturę zaczynamy więc rozumieć po chłopsku, jako niezmienny element zabawy. Niedawno, od osoby poważnej usłyszałem, że tradycyjna inteligencja to jakaś zamknięta grupa, która wywodzi się z etyki mieszczańskiej.
Źródła polskiej inteligencji Chcąc odzyskać leksykalne znaczenie terminu „polska inteligencja”, musimy sięgnąć do encyklopedii. Najbardziej przydatna będzie tu Powszechna Encyklopedia Filozofii (KUL 2003) – przemilczane epokowe polskie 10-tomowe dzieło, na które stać niewiele narodów. Sięgnijmy do trzech haseł, bez których tego pojęcia nie sposób wyjaśnić: inteligencja, intellectus fidei, intellectus principiorum. Inteligencja (intelligentia) to zdolność rozumienia w ogóle; bystrość; pojętność; zdolność rozumienia zaistniałych sytuacji i znajdowania na nie właściwych reakcji; poznanie umysłowe; rozum; […] roztropność; rozsądek; substancja duchowa; warstwa społeczna ludzi wykształconych, zajmujących się pracą umysłową, zwłaszcza twórczością naukową i artystyczną. Warto tu zwrócić uwagę na kolejność haseł. Najpierw mamy pojedyncze, potem grupowe, łączące się w całość. I ta całość zaczyna nabierać cech kolektywnych. I dalej w tym samym haśle: w filozofii greckiej inteligencję określano jako najwyższą doskonałość duszy oraz najdoskonalszą formę życia. U Tomasza z Akwinu termin ten ma cztery znaczenia: a. wskazuje na substancję rozumną, b. oznacza proces poznawania rozumnego, c. oznacza bezpośrednie poznanie rozumowe, d. oznacza rozumienie. A więc, jeżeli takie cechy przejmie jedna warstwa kulturowa, siłą rzeczy staje po stronie dobra i musi nabierać cech przywódczych… I ostatnia ważna dla nas informacja: jako pojęcie kolektywne termin ‘inteligencja’ pojawił się w drugiej połowie XIX w.; najpierw jako nazwa ogólna ‘obywateli’, później ma znaczenie warstwy ludzi wykształconych, zdolnych do różnego typu przywództwa (t. 4, s. 886–887). Intellectus fidei (rozumienie wiary). Dlaczego odwołujemy się akuratnie do tego hasła? Dlatego, że etos polskiej inteligencji jest powiązany z wiarą i Kościołem. Kulturę budowały: siła mięśni ludzkich, potęga intelektu i odwołania do Boga. Religia jest częścią kultury. Ludzka jej część jest sprawdzalna, boska – nadprzyrodzona. W tym zestawieniu są jak perpetuum mobile, a jego ruch daje człowiekowi poczucie sensu i motywację do życia. Einstein, który był agnostykiem, powiedział, że nauka bez wiary może doprowadzić do złych następstw, a wiara bez nauki prowadzi do dewocji i nietolerancji. Możemy też się odwołać do Anzelma z Canterbury, który głosił, że właściwy porządek wymaga, abyśmy niezgłębione prawdy wiary chrześcijańskiej przyjęli wiarą, zanim ośmielimy się je roztrząsać za pomocą rozumu, tak też wydaje mi się niedbalstwem, gdybyśmy, raz utwierdzeni w wierze, nie usiłowali zrozumieć tego, w co wierzymy (tamże, s. 871). Parafrazując, warto zauważyć, że wychowywani jesteśmy w określonej kulturze. Ona jest matką, zapisuje naszą tabula rasa i przygotowuje do życia. Przyjmujemy ją „na wiarę”, ale niegodziwością byłoby odżegnywanie się od pogłębiania jej znajomości i dociekania prawd, które wytworzyła. Każda kultura została wyrzeźbiona czyimś dłutem w określonym czasie i historii. Każda ma więc swoją specyfikę. Śledząc polski 1000-letni proces kulturowy, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jaka jest istota naszego bytu i naszego trwania? Na plan pierwszy wyłania się instytucja depozytariusza. W państwach, które nie utraciły swojej państwowości i zachowały ciągłość, depozytariuszem są uczelnie, biblioteki, jest (lub powinna być) instytucja „mistrza”, który przekazuje to, co najważniejsze, oraz powinna być grupa ludzi
zwana intelektualistami. W Polsce, której położenie geograficzne i historia zniszczyły wszystkie wyżej wymienione elementy ciągłości, depozytariuszem stała się grupa ludzi, która nie wyraziła zgody na dewastację polskiej kultury i likwidację państwa polskiego. Tą grupą w Polsce była najpierw szlachta, a potem inteligencja. To oni pierwsi zaczęli walczyć i ponosić ofiary, to od nich zaczęto eksterminację polskiej inteligencji i kultury. Zaczęło się od Sybiru, skończyło hekatombą w II wojnie i czerwonymi rugami z PRL.
I to są pierwsze zasady, które sformułowały etos polskiej inteligencji. Później poszedł on w wielu kierunkach (także złych). Wygenerował: patriotyzm i bezinteresowne poświęcenie, dążenie do niepodległości, prymat dobra Polski nad dobrem rodziny, szczególny szacunek dla kobiet itd. O patriotyzmie nie trzeba wspominać, o bezinteresownym poświęceniu, które dziś jest kompletnie niezrozumiałe, należałoby pisać tomy. W czasie zaborów szanujący się szlachcic szedł do powstania, „bo tak trzeba było”. Echo tej idei wybrzmiało w wypowiedzi
nie […] porządków prawnych, traktując je jako nieobowiązujące (s. 7). I to jest podstawa prawna do wszelkich działań w okresie niewoli. Negowanie powstań narodowych jest brakiem rozumienia własnej historii. O polskiej inteligencji dwukrotnie wypowiada się też prof. Anna Pawełczyńska: 1. w książce „O istocie polskiej tożsamości”, Polihymnia 2010; 2. w wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej” z 15.02.2012 r. W książce pisze: Problem polskiej inteligencji jako warstwy społecznej należy rozpatrywać ze względu
bogata (s. 119). I teraz kryterium bycia inteligentem: Wyższy poziom wykształcenia sprzyjał skutecznemu wykonywaniu zadań, ale nie stanowił warunku niezbędnego bycia inteligentem. Polska historia skłania, by traktować te warstwę elastycznie. Wiele wskazuje na to, iż drogę do „stawania się inteligentem” może inicjować bezinteresowna działalność patriotyczna. Ludzie o podobnej postawie, realizując te same cele, kształcą się przez wspólne działania i przez wzajemną wymianę doświadczeń. Naby-
Rola polskiego inteligenta i polskiej inteligencji narodowej została sprowadzona do skansenu i „inteligenckiego pochodzenia”, które nadal budzi bardziej niechęć niż ciekawość. I to jest rozumienie komunistyczne – przypomnijmy, w PRL inteligent to był wróg i darmozjad.
Inteligenckie wektory Ryszard Surmacz
Wspólny jej dorobek można nazwać narodowym systemem immunologicznym, a te wartości, które stworzyła, mają charakter uniwersalny… I właśnie, PRL narobił tu takiego zamieszania, że niezbędna jest uwaga, iż tu nie chodzi o obronę szlachty (bo to szlachta), lecz o wiedzę na jej temat, bo jest ona źródłem i twórcą tej wyższej kultury, bez której nie ma kontynuacji, nie wyłoni się szersza perspektywa i nie będzie niepodległości. Musimy intelektualnie dojrzeć i odnaleźć swojego ducha, który pomoże odnaleźć nam zagubioną drogę. Intellectus principiorum (intelekt odnoszący się do rozumienia zasad), a więc Pierwsze zasady bytu i poznania warunkują możliwość poznanie innych treści. […] Byt rozumiany […] jako nośnik zasad, które manifestują jego racjonalność, a zarazem warunkują poznanie... […] Prostego i bezpośredniego ujęcia pierwszych zasad nie można utożsamiać z jakimiś wrodzonymi formami czy ingerencją wyższego bytu. […] Nie jest to czynność nadnaturalna władzy poznawczej, lecz wynik jego poznawczego nakierowania na rzeczywistość (tamże, s. 882–884). Poznanie tych trzech zasad pozwala sięgnąć do samych źródeł pojęcia i zrozumieć istotę polskiego oporu. Nie można jednak zapomnieć, że w miarę upływu czasu drogi polskiej inteligencji zaczęły się rozchodzić. Przyczyną były meandry historyczne, narodowościowe i stosunek Kościoła do zachodzących przemian. I teraz, jeżeli chcemy dostrzec wartość i istotę idei bycia polskim inteligentem, musimy odwołać się do polskiej szlachty, która była ideowym protoplastą inteligencji, a chcąc zrozumieć poświęcenie tej grupy społecznej, musimy sięgnąć do szlacheckich herbów. Czym był, dziś po bolszewicku wyśmiewany, herb szlachecki? Był klejnotem, który szlachcica zobowiązywał do najwyższych standardów. Stanisław Orzechowski w XVI w. pisze: Herby wasze są znaki szlachectwa, a nie szlachectwo. A jako gdy piwo kwaśnieje […] tak też i ty zrzuć herb, gdy się szlachectwo twoje złotrzyło. Nie chlub się zacnością przodków swoich, ku hańbie twojej ich wspominasz, a tym znaczniejsza niecnota twoja jest, im przodkowie twoi byli cnotliwsi (Stanisław Orzechowski, „Żywoty sławnych Polaków”, „Życie Jana Tarnowskiego”, Radom 1830, s. 23). Także ks. Piotr Skarga uważał, że szlachectwo zobowiązuje – zarówno to wywodzące się z klejnotu i herbu, jak i to wypływające z podniesienia do godności kapłana. Uważał, że duchowni nie mogą się łasić do możnych, pomijać milczeniem ich występnego życia, relatywizować grzechów (http://oczamiduszy. pl/spoleczenstwo/). Prof. Anna Pawełczyńska w „Końcu kresowego świata” (Lublin, 2012 r.) pisze: w każdym dworze na Podolu pielęgnowane są cnoty rycerskie […]. Ale także świadomość, że klejnot szlachecki ze szlachetnych czynów wziął początek i musi być w czyste ręce przekazany. Takie ręce, które nie zgarniają wszystkiego dla siebie i nie trwonią, lecz skłonne są spełniać obowiązek opieki i oświaty wobec słabszych, uboższych, niewykształconych (s. 194). Przekładając to na język ogólnych polskich uwarunkowań kulturowych, na plan pierwszy wysuwają się: 1. honor i szlachetność, uczciwość, 2. niezgoda na napaść i agresję, 3. niezgoda na pogwałcenie podstawowych praw i wolności, 4. szacunek dla Rzeczypospolitej, 5. niezgoda na grabież majątków, 6. niezgoda na narzucanie czegokolwiek siłą, wbrew woli narodu.
„Inki” (Siedzikówny): „powiedz babci, że zachowałam się jak trzeba”. Przykład prymatu dobra państwa nad dobrem rodziny dawały matki. Gdy wybuchało powstanie, zgodnie ze swoim sumieniem wysyłały mężów i synów, bo wiedziały, że dobro ojczyzny przekłada się na pomyślność całej rodziny. Szczególny stosunek do kobiet wyrażał się min. tym, że w czasie II wojny odstępowano od wykonania wyroku, gdy skazana była w ciąży lub od likwidacji konfidenta, gdy szedł w towarzystwie kobiety. Ale niesprawiedliwością byłoby pominięcie zasług chłopów i mieszczan. Według badań w grupie ludzi, która wykazała gotowość obrony pierwszych zasad, było około 50 procent szlachty i 50 procent chłopów lub zdeklasowanej szlachty i mieszczan. Było to możliwe dlatego, że wzorzec szlachecki w tamtym czasie był wiodący. Kiedy Polskiej władzy nie było, rolę wiodącą i wzorcotwórczą przejęła inteligencja. O przynależności do grupy decydowały czynniki subiektywne: patriotyzm i gotowość do bezinteresownej pracy na rzecz dobra wspólnego. Prymat i siłę wzorca szlacheckiego zdołano złamać dopiero w tzw. III RP.
na cel, jaki sobie postawili ludzie, którzy tę warstwę tworzyli. Uwzględniając te przesłanki, można powiedzieć, że to grupa wzorotwórcza i społecznie przewodząca, działająca w imię patriotycznego celu, jakim jest ojczyzna złożona z ludzi względnie dobrze wykształconych i inteligentnych, umiejących rozpoznać nowe sytuacje, szybko kojarzyć zjawiska i stawiać trafne diagnozy. […] Kryterium motywacji patriotycznej jest potrzebne do interpretacji ostatnich 200 lat polskiej historii. […]. Jest też przydatne do sformułowania hipotez na temat obecnych i przyszłych zagrożeń Polski oraz do wskazania grupy interesu zaangażowanej w kształtowanie przyszłości Polski i wpływanie na jej miejsce w Europie. Oparcie definicji na kryterium patriotycznym chroni przed uproszczeniami, do których prowadzi koncentracja na zdarzeniach współczesnych, pomijająca głębię tkwiących w przeszłości uwarunkowań (s. 112–113). Polska inteligencja rozciąga się od laureatów nagrody Nobla po małomiasteczkowych i gminnych urzędników. W wielu przypadkach uboga szlachta zagrodowa akcentowała swoje uczucia patriotyczne bardziej gorliwie niż
Wzór polskiego inteligenta?
R E K L A M A
Po wstępie, który zaznaczył obszar wyzwań dla polskiego inteligenta, postawmy pytanie jaki powinien on być? W tym celu odwołajmy się do dwóch szczególnych postaci: prof. Franciszki Ramotowskiej i prof. Anny Pawełczyńskiej. Ramotowska w „Odrodzeniu się państwa polskiego w epoce porozbiorowej” pisze: Podczas rządów Aleksandra I i Mikołaja I oraz władz Królestwa Polskiego łamiących Konstytucję wyłoniły się trzy orientacje: konserwatywna, która stała na gruncie uległości wobec Rosji i legitymizmu (gen. Zajączek, Stanisław Grabowski, Józef K. Szaniawski, Walenty i Ignacy Sobolewscy, gen Rożniecki); liberalna braci Niemojowskich (Kaliszanie), która w sposób oficjalny broniła owego minimum, jakim była Konstytucja Królestwa Polskiego, oraz orientacja rewolucyjna – luźne grupy głównie młodzieży inteligenckiej, grupujące się pod hasłami wolnościowymi, antyfeudalnymi oraz samokształceniowymi (s. 76–77). Z tej ostatniej grupy wyłonili się Filareci, Filomaci, Promieniści itd., a więc zalążek nowoczesnej polskiej inteligencji. Idea wileńska rozprzestrzeniła się na cały kraj. Jej ostatecznym zamiarem było moralne i intelektualne przygotowanie polskiego społeczeństwa do objęcia kierownictwa w walce o niepodległość. Z trzech wyżej wymienionych grup pierwsza (rosyjsko-konserwatywna) jest nie do przyjęcia i niegodna polskiego inteligenta, pozostałe wymagają akceptacji. Polska cywilizacja zaczynała się od odwołania do miłości w umowie krewskiej (1385), a kończyła na oświadczeniu Zygmunta Augusta: nie jestem królem waszych sumień. Potem to już powolny upadek. Ożyła ona ponownie w warunkach zaczynającej się niewoli i oparła się na Konstytucji 3 maja. W Rozdziale V „Odrodzenia się państwa…” czytamy: Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu. Ramotowska zauważa, że w takiej też roli naród polski będzie występował w podejmowanych przez siebie czynach wyzwoleńczych […] z taką również świadomością Polacy będą w różnych oświadczeniach i aktach politycznych stwierdzali nielegalność reżimów zaborczych i ustanawianych przez
wają nowych umiejętności technicznych i organizacyjnych, ale przede wszystkim rozwija się ich „inteligencja”, rozumiana jako cecha psychiczna. […] Dzięki niej przyspiesza się refleks i zwiększa zakres skojarzeń. Pozwala to szybciej reagować na nieznane sytuacje (s. 121). Inteligencja polska została w znacznej mierze zgładzona fizycznie, a po części rozgromiona na inne sposoby. Trwa presja zewnętrzna i rozkładająca od wewnątrz dywersja prowadzona pod hasłem takich lewicowych i liberalnych ideologii, które deprawują patriotyzm. Zniszczono grupę, która długo stanowiła społeczna bazę pamięci aksjologicznej narodu. […] Naród żywotny – wytwarza nową bazę patriotyzmu i pamięci historycznej, powołując do tych zadań tę warstwę społeczną, która sprosta najlepiej wyzwaniom współczesności. […] Woli życia kolejnych pokoleń Polaków towarzyszy dziedziczony po przodkach talent do trwania. Trzeba dokonać wysiłku, aby ten talent przekazać potomnym (s. 126–127). Józef Darski, szanowany publicysta stanu wojennego, w „Gazecie Polskiej” stawia pytanie: Jak stworzyć na miejsce dawnej inteligencji […] nową warstwę myślącą w kategoriach dobra
wspólnego, zdolną do wskazywania celów narodowych i pokierowania nim – skoro kształcenie kontrolują ludzie, którzy starają się zniszczyć naszą tożsamość i wprowadzić powszechną amnezję, co spotyka się z powszechnym poparciem wyborców? Ci ludzie kontrolują także awanse społeczne, a najlepszą gwarancją kariery stało się posiadanie umiejętności pełzania, bezmyślność i podłość. Odpowiedź brzmi: Jest znacznie większa szansa stworzenia nowej warstwy, która odgrywałaby rolę dawnej inteligencji, spośród ludzi mniej wykształconych, ponieważ ci, którzy uzyskali pozory wykształcenia wyższego, są trudniejsi do odzyskania niż osoby kierujące się zdrowym rozsądkiem. Uczelnie wyższe są na razie stracone dla krzewienia idei społeczeństwa opartego na wartościach tradycyjnych, musimy uczyć więc logicznego myślenia za pomocą internetu i prasy. Nieco dalej dodaje: Należy tworzyć nowy model inteligenta, który potrafi wyrzec się „samochodu”, ale panuje intelektualnie nad zdarzeniami, jakich doświadcza. Drugim etapem będzie tworzenie wspólnot, które to panowanie stawiają wyżej w systemie wartości niż sukcesy osiągane przez „analfabetów”.
Zakończenie Są głosy, że polska inteligencja po 1939 r. szybko się zdemoralizowała. Nie do końca musi to być prawdą, bo Polskie Państwo Podziemne powstało. Ale szczegółowe badania wykonać trzeba. Po II wojnie światowej inteligencja została pozostawiona samej sobie, a życie zmuszało ją do realizacji „idei”: ratuj się jak możesz. Zmarnowano potencjał wiedzy i wyczucia politycznego. Przerwana została ciągłość idei i myśli. Gen trwania, który przybrał już postać samoczynnej siły orientacyjnej, o którym wspomina Pawełczyńska (śmierć przewodnika nie oznaczała klęski) też został zagubiony. Po 1990 r. nie wykorzystano warunków do odtworzenia polskiej siły wiodącej. Na przeszkodzie stanęły: nawis popeerelowskiej świadomości i działania sił zewnętrznych. Kto myśli o odtworzeniu polskiej aksjologii i polskiej inteligencji, ten myśli o Polsce. Innej drogi nie ma. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
18
NIEOBOJĘTNA·HISTORIA
To nie do wiary, że dziś niektórzy Polacy nazywają Powstanie Warszawskie zbrodnią Witold Kieżun w rozmowie ze Stefanem Truszczyńskim opowiada o swoich przeżyciach z Powstania Warszawskiego.
Ostatnio rozmawialiśmy o okresie wojny do sierpnia 1944 roku. Dziś porozmawiamy o Powstaniu Warszawskim, które dla Pana zaczęło się wcześniej, już w lipcu. Pierwsza mobilizacja była 29 lipca o 8 wieczorem. W moim mieszkaniu był skład broni. Dostałem polecenie przywiezienia tej broni z kolegami z Żoliborza do Śródmieścia. Załadowaliśmy ją do paru walizek. Pojechaliśmy po prostu dorożką. Udało się nam dojechać do centrum miasta. Broń zostawiliśmy w lokalu, w którym mieliśmy mobilizację – w takiej pomniejszej fabryce niemieckich mundurów. Była tam duża kasa, szafa pancerna, tam schowaliśmy broń i czekaliśmy na rozkaz. Pierwszego o godzinie 9 rozkaz: godzina „W17”, rozpoczynamy! My byliśmy w budynku na rogu Marszałkowskiej i Sienkiewicza. Mieliśmy przejść Świętokrzyską na Nowy Świat, potem na Krakowskie Przedmieście. To było nierealne, dlatego że Niemcy już wiedzieli, że nastąpiła mobilizacja, i rozpoczęła się strzelanina już przed piątą. W ogóle nie mogliśmy wyjść z budynku. Niemieckie karabiny maszynowe z Poczty Głównej ostrzeliwały wyjście, tak że udało się nam tylko wyskoczyć na Marszałkowską i zdobyć jeden samochód niemiecki z oficerem niemieckim – pierwszy jeniec. Dopiero w nocy dotarliśmy do Świętokrzyskiej i na połowie Świętokrzyskiej stanęliśmy, bo tam już Niemcy zbudowali punkt kontrolny, dalej nie można było ruszyć. Następny dzień to było zdobywanie Poczty Głównej. Tragiczne zdobywanie, atakiem frontalnym. Kilkunastu naszych żołnierzy zginęło i wtenczas nasz oddział specjalny dostał polecenie wypadu z boku od podwórka, które było połączone z podwórkiem Poczty Głównej dużym murem. Kobiecy patrol minerski wysadził ten mur, ale tylko trzem z nas udało się przeskoczyć przez podwórko i schować się pod taką zasłoną dla wjeżdżających samochodów, pod oknem pierwszego piętra. Pozostali albo zginęli, albo zostali ranni, bo był bardzo silny ogień z pistoletów maszynowych na pierwszym piętrze. Zostaliśmy sami, oddzieleni od kolegów. Na piętrze Niemcy, my na parterze. Dwóch kolegów poszło na klatkę schodową, ja – do tunelu, którym wyjeżdżały samochody na ulicę Warecką, bo widziałem tam jakieś drzwi. Podszedłem i zobaczyłem napis „wartownia” po polsku, więc otworzyłem. Byłem uzbrojony, ubrany oczywiście po cywilnemu, miałem przedwojenny hełm Polski, pas wojskowy, dwa granaty i niemiecki pistolet maszynowy schmeisser. No więc otworzyłem drzwi i zobaczyłem duży pokój. W tym pokoju stał pośrodku stół, na nim leżał szereg granatów. Na ścianach wisiały karabiny, m.in. lekki karabin maszynowy, a w pokoju stało czternastu esesmanów. Oczywiście nacisnąłem cyngiel – pistolet nie odpowiada; naciskam drugi raz – pistolet nie odpowiada. Zaciął się. No i jedyny mój ratunek – robić tak jak Niemcy – więc krzyczę po niemiecku: Alle Hände hoch! Ręce do góry! Schneller, szybciej, szybciej! Hände hoch! I co się dzieje? 14 żołnierzy i jeden oficer podnoszą ręce do góry. Natychmiast wskazałem drzwi i powiedziałem: Alles schneller raus! Wtedy wbiegli ci moi dwaj koledzy, Niemcy wyszli na podwórko, a koledzy, którzy zostali po drugiej stronie tego zburzonego muru, przybiegli z krzykiem. Z pięter nikt nie strzelał, bo w tym samym momencie nastąpił szturm od strony placu Napoleona i posterunki z pięter zostały odwołane. Tak więc wzięliśmy jeńców, w międzyczasie udało się przebić główne drzwi i tam wpadli koledzy z batalionu Kilińskiego. Poczta była opanowana. Udało się! Miałem pseudonim Krak, ale nasz dowódca kapitan Harnaś powiedział: nie, odtąd będziesz miał pseudonim Wypad. Bo to był udany wypad. Za tę akcję dostałem 19 sierpnia, już rozkazem Komendy Głównej, Krzyż
Walecznych. Miałem kolosalną satysfakcję. Dosłownie drugiego dnia powstania wzięliśmy jeńców, a poza tym myśmy ich rozebrali i od razu mieliśmy i hełmy niemieckie, i buty, i mundury niemieckie. To była pierwsza, najbardziej pamiętną akcja. Potem mieliśmy 5 sierpnia bardzo silny atak z Nowego Światu na Świętokrzyską. To było tragiczne: dwa czołgi, przed czołgami ludność cywilna, kobiety, mężczyźni, przeważnie w starszym wieku. Rozkaz był strzelać nad głowami. Jak myśmy zaczęli strzelać, to tych kilkanaście osób rozbiegło się na lewo, na prawo i zaczęła się silna strzelanina, która trwała parę godzin. Ale nie udało się nam pójść do przodu. Nasz oddział pozostawał w dyspozycji Komendy Głównej. Zostaliśmy przerzuceni na Wolę. Chodziło o zatamowanie przejazdu ulicą Wolską, żeby Niemcy, którzy byli jeszcze na Pradze, stracili bezpośrednią łączność z tymi, którzy byli w zachodniej części miasta. To była bardzo ciężka, trzygodzinna próba zdobycia i zabarykadowania Wolskiej. Ostatecznie nam się nie udało. Miałem tam też inną pamiętną przygodę. Na Grzybowskiej był Haberbusch i Schiele – duża fabryka piwa. Oni mieli długie podziemne korytarze i myśmy tymi korytarzami doszli na stanowiska niemieckie. Wczesnym rankiem, godzina gdzieś piąta, szliśmy korytarzem. Po prawej i lewej były drzwi. Wszedłem sam do
ale obrócił lufę i strzelił w wylot bramy. Padłem na ziemię, olbrzymi dym, nic nie widać. Ja leżę i sprawdzam, czy mam ręce i nogi. Wszystko w porząd-
Na 40 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej w Warszawie uzbrojonych było maksimum 15 tysięcy. A właśnie przynajmniej drugie tyle broni zostało przerzucone na wschód, dla tych oddziałów, które miały wspomagać Armię Czerwoną jednego pomieszczenia. Wysoko było malutkie zakratowane okienko, jakaś tam skrzynia i karabin maszynowy, bez obsługi, bo to był jeszcze wczesny ranek. Raptem otworzyły się drzwi i wszedł jakiś Niemiec, stanął do mnie tyłem, a ja strzeliłem do niego, zastrzeliłem go. Lekko się obrócił i padając zawołał „Mutter – Matko!”. Muszę powiedzieć, że dla mnie to było wielkie przeżycie. Po pierwsze, byłem wychowany w kulturze filmowo-amerykańskiej, filmów kowbojskich, że nie strzela się w plecy. A druga rzecz to właśnie to, że on tak zawołał: Mutter! Mój ojciec umarł, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, wychowała mnie matka, ja miałem kult matki. Skończyło się tak, że tego dnia (nawiasem mówiąc, wszędzie w pierwszej linii, gdzieśmy tylko walczyli, zawsze byli księża) poszedłem do spowiedzi i ksiądz powiedział: słuchaj, ty wiesz, kogo zabiłeś. Parę dni temu on mordował dzieci i kobiety tutaj na Woli. Gdzie zginęły dziesiątki tysięcy niewinnych ludzi. Tak. To mnie jakoś uspokoiło. Niedługo miałem nową przygodę. Przygotowałem taką broń przeciwczołgową, wiaderko z prochem strzelniczym i granatem w środku. Rzucało się z niedużej odległości z boku w przejeżdżający czołg. My byliśmy w bramie domu i czołgi się zbliżały. Kiedy pierwszy znalazł się parę metrów od nas, ja wyskoczyłem, rzuciłem, ale nie trafiłem w czołg i pocisk wybuchł, uszkadzając gąsienice. Czołg został unieruchomiony,
ku. Opada dym – po drugiej stronie trzech naszych kolegów jest rannych. Zabraliśmy ich do szpitala; niestety wszyscy trzej zginęli w nocy, bo szpital został zbombardowany. Niemcy w unieruchomionym czołgu strzelali, ale już nie mieli do kogo, bo usunęliśmy się stamtąd. Kiedy skończyła się im amunicja, wyskoczyli z czołgu i chcieli piechotą uciekać. Oczywiście wszyscy zginęli. A ten czołg, który nie mógł się poruszać, zatamował drogę wszystkim pozostałym i jednak ten atak czołgowy został zatrzymany. Ostatecznie po trzech dniach Niemcy powtórzyli atak; był tak silny, że musieliśmy się z Woli wycofać.
Baszta mokotowska, Baszta w ogóle została stworzona przez dawnych uczniów gimnazjum im. Poniatowskiego na Żoliborzu, którego ja byłem absolwentem. My wszyscy, absolwenci Poniatowskiego, byliśmy w Baszcie. Tylko potem, w styczniu ‘44 roku, w Baszcie nastąpiły aresztowania. Ja należałem do batalionu radiotechnicznego; trzy osoby od nas zostały aresztowane. Dostaliśmy rozkaz ukrywania się, trzeba było nawet uciekać z mieszkania z całą rodziną. Potraciłem zupełnie kontakty, bo np. mój bezpośredni dowódca przeniósł się na Pragę. Wtedy jeden z moich kolegów gimnazjalnych powiedział mi, że jest oddział specjalny, świeżo powołany przy batalionie „Gustaw”. Zgłosiłem się do tego oddziału, który miał pewne zadania dywersyjne. Udała nam się akcja na fabrykę mundurów niemieckich, chcieliśmy nasze oddziały na Lubelszczyźnie zaopatrzyć w niemieckie munŻU NA W ITO LDA KIE UM dury. Druga akcja IW CH Z AR to była próba zdobycia apteki Wendego, Potem było zdoby- bo w tym czasie już była penicylina. To wanie kościoła Świętego Krzyża i ko- się nie powiodło, udało się natomiast mendy policji. Udało się nam zdobyć później konkurencyjnemu oddziałowi dwa karabiny maszynowe. Mój oddział Osa-Kosa. Poza tym od czasu do czasu jako pierwszy wdarł się do komendy było zapotrzebowanie na samochody. policji. Część Niemców zastrzeliliśmy, Ja mam na sumieniu dwa niemieckie część wyskakiwała oknami na Nowy samochody, zdobyłem je wspólnie Świat, bo po drugiej stronie Nowego z dwoma kolegami. Światu, na terenie Uniwersytetu byli Chodziło się w miejsca, gdzie Niemcy. Ale myśmy mieli swoje po- samochodami przyjeżdżali rozmaici sterunki przy Staszica, tak że Niemcy. Siedzi taki szofer, my we trójkę ci, co wyskakiwali, otwieramy drzwi z pistoletami, mówimy po niemiecku: „Bądź spokojny, jedź!”. Mieliśmy taki lasek przy drodze na Puławy, wjeżdżaliśmy dość daleko w głąb niego. Niemca rozbierało się do naga i zostawiało. Samochód jechał na Gasińskiego na Żoliborz, gdzie w ciemnicy był przemalowywany, potem był odprowadzany pod Lublin, ale ja się tym już nie zajmowałem. Nasza akcja kończyła się tutaj, na terenie Warszawy.
w większości też zginęli. Udało mi się wpaść za Niemcami na drugie piętro, gdzie stał karabin maszynowy. Pierwsza sprawa – chwytać natychmiast broń i chować, bo potem były rozkazy: to dostaje ten oddział, to dostaje ten. Ciężki był ten karabin, ekipa filmowa zrobiła mi zdjęcie, kiedy go przyniosłem. A potem miałem to wspaniałe przeżycie 23 sierpnia – spotkanie z generałem Komorowskim na Kredytowej. Wtenczas czternastu z naszego batalionu zostało odznaczonych. Ja byłem jednym z dwóch, którzy dostali Virtuti Militari. To była dla mnie największa satysfakcja. Jak Pan trafił do „Baszty” mokotowskiej?
Czytałem, że ten oddział specjalny był porównywany do komandosów. Nasza oficjalna nazwa brzmiała: Komenda Głowna Armii Krajowej Batalion Baszta. To było paręset osób. A moja kompania była bardzo nieliczna. Nas szkolono w obsłudze aparatury radiotelegraficznej. Ćwiczenia były bardzo niebezpieczne. Można było ćwiczyć tylko 3 minuty, bo samochody niemieckie z odbiornikami radiotelegraficznymi krążyły po Warszawie i namierzały. Kiedyś odbywaliśmy ćwiczenia w mieszkaniu na parterze i dostaliśmy ostrzeżenie, że po Mickiewicza jedzie taki samochód. Od razu ewakuowaliśmy się przez ogródek, przeszliśmy do następnego ogródka i uciekliśmy. Oni przeszukiwali kolejne budynki i po paru minutach weszli też do tego domu, ale oczywiście już nikogo nie zastali. Mamy teraz taki niesłychany, wredny atak na powstanie niektórych „mądrych”, którzy nie mają o nim
zielonego pojęcia i z racji wieku, i w ogóle. A to, co Pan mówi, świadczy o wielkiej pracy przygotowawczej Państwa Podziemnego, o wspanialej, mądrej, dalekowzrocznej pracy. Oczywiście. Mało tego. To w dziedzinie wojskowej; ale było też kilkadziesiąt podziemnych pism. Ja się tym pośrednio zajmowałem, bo jednym z punktów rozdziału pism podziemnych na Żoliborzu był gabinet dentystyczny mojej matki. Poza tym mieliśmy podziemne szkolnictwo. Przecież ja jeden rok prawa zrobiłem na podziemnym uniwersytecie. Całe państwo podziemne było kapitalnie zorganizowane. Tragedia polegała na tym, że duża część uzbrojenia, które mieliśmy, została przerzucona na wschód. A to była jednak błędna koncepcja, żeby wspomagać Armię Czerwoną. Wilno zostało zdobyte przez nas, nie przez Rosjan. Później było łączenie się z oddziałami radzieckimi i tak dalej. Jest takie piękne zdjęcie: żołnierze AK obok żołnierzy Armii Czerwonej. A potem wszystkich aresztowano i wywieziono. Myśmy tam przerzucili dużo broni i to był błąd polityczny. Tej broni potem brakowało. Gdyby nie to, bylibyśmy zupełnie nieźle uzbrojeni. Ale mój oddział był uzbrojony, nas było czternastu i wszyscy mieliśmy broń. Mieliśmy 3-4 pistolety maszynowe, dużo granatów. Ci, co nie mieli karabinu, mieli pistolety. Ale faktem jest, że na 40 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej w Warszawie uzbrojonych było maksimum 15 tysięcy. A właśnie przynajmniej drugie tyle broni zostało przerzucone na wschód, dla tych oddziałów, które miały wspomagać Armię Czerwoną i natychmiast po zdobyciu polskich miast na wschodzie objąć władzę. Rosjanie oczywiście chętnie korzystali z naszej akowskiej pomocy, a potem wszystkich aresztowali i wywozili. I konfiskowali broń. Wierzyć Rosjanom to naiwność. Tak, ale to wszystko wiązało się między innymi z tym, o czym myśmy nie wiedzieli, że w ‘43 roku w październiku prezydent Stanów Zjednoczonych Roosvelt w Teheranie w tajemnicy przed nami podpisał akt podziału Polski, a nasz premier dowiedział się o tym dopiero 2 tygodnie po upadku powstania. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że zostaliśmy zdradzeni przez Roosvelta. Ja mam tekst porozumienia w Teheranie. To było tajne porozumienie. On prosił o zachowanie tajemnicy, „bo za 3 tygodnie będą wybory w Stanach Zjednoczonych, a ja chcę po raz trzeci kandydować, a my mamy ponad 10 milionów Polaków, więc żeby Polacy się nie dowiedzieli, bo chcę, żeby Polacy głosowali na mnie”. I potem wrócił do Stanów, zaprosił przedstawicielstwo polskie i sfotografował się z nimi na tle przedwojennej mapy Polski… Roosvelt się zgadzał na to, żeby Europa była po prostu radziecka. Jeszcze słowo na temat obłędnej książki pt. „Obłęd”. Bezczelny tytuł, próba dezawuowania powstania. Co można powiedzieć tym ludziom? Oni się grupują, niestety, wokół bardzo dobrego, patriotycznego tygodnika „Do Rzeczy”. To nie do wiary. Myśmy uratowali Europę, tylko dzięki temu, że Stalin zatrzymał Armię Czerwoną pod Warszawą. Cała Europa byłaby sowiecka i koniec. Trzeba mieć tę świadomość i świat powinien o tym absolutnie wiedzieć Myśmy za mało zrobili, żeby tę wiedzę rozpowszechniać… Nie mogliśmy, bo nam zabrano wszystko – media i w ogóle cały świat. Tak, na tym polega tragedia, ale że jest cała grupa Polaków, którzy piszą książki, że powstanie to była zbrodnia – to przerażające. K
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
19
P U N K T·W I D Z E N I A
P
olscy administratorzy z sowieckiego nadania, a tylko tacy byli w 45-letnim okresie PRL, odbudowali stolicę i kraj. Wykształcili nowe kadry. (…) Czy byłoby to możliwe, gdyby Niemcy nie przegrały wojny na Wschodzie, gdzie poniosły 80% strat militarnych? Czy wyzwolilibyśmy się sami? Z pomocą Amerykanów i Anglików, którzy sprzedali nas w Teheranie i Jałcie? Czy byłoby to możliwe bez ofiar 600 tys. żołnierzy sowieckich poległych na terenie naszego kraju? Rosjanie, pokonawszy Niemców, ujarzmiali Polskę przez 45 lat, osłabiali naszego ducha, ale nie odmawiali nam prawa do istnienia, co było do końca wojny w planach niemieckich. Nie zgadzam się w całej rozciągłości z poglądami w sprawie Rosji, które prezentuje marszałek Morawiecki. Roman Dmowski w „Naszym Patriotyzmie” (1893) pisał, że rząd rosyjski rozmaitymi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą w tych ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. (…) Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir najlepszych sił społeczeństwa polskiego nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych marzeń, gwałty na unitach – przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których niegdyś przemoce oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają. Do ostatnich jeszcze czasów słyszeliśmy, że rząd rosyjski nic nie ma przeciw pomyślnemu rozwojowi narodowości polskiej, że chodzi mu tylko o zachowanie w całości granic państwa, o wytępienie dążności separacyjnych. Tymczasem minister Witold Waszczykowski „popełnił” wywiad dla rosyjskiego „Kommiersanta”, wskazując, że Polska jest gotowa na normalizację stosunków z Federacją Rosyjską. Można odnieść wrażenie, że deklaracje Waszczykowskiego zostały wsparte zapewne zauważonymi przez Kreml krokami w postaci zerwania przez MSZ umowy na współfinansowanie TV Biełsat. Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektorka stacji, powiedziała PAP, że w grudniu zeszłego roku MSZ zmniejszył budżet telewizji Biełsat na 2017 r. z 17 mln zł do 5,6 mln zł. Zaraz potem resort wypowiedział umowę, na podstawie której przyznawano każdego roku środki Biełsatowi, głównie z polskiego resortu spraw zagranicznych, TVP oraz ze źródeł międzynarodowych. Według ostatnich, reprezentatywnych badań, telewizja Biełsat znana jest 1/3 Białorusinów. Ogląda ją 10% dorosłej widowni, 82% darzy ją zaufaniem lub pełnym zaufaniem. Ostatnio stacja uzyskała wsparcie programowe ze strony BBC. W komentarzu na swoim profilu na jednym z portali Agnieszka Romaszewska-Guzy napisała wprost: Jeżeli zapytać „Qui bono?” to JEDYNYM KORZYSTAJĄCYM NA TYM JEST ROSJA. Bo wbrew pozorom w białoruskiej przestrzeni dominują nawet nie białoruskie państwowe, a ROSYJSKIE media.
Rosyjska skaza? Wracając do tez Kornela Morawieckiego. Po pierwsze, Roman Dmowski pod koniec XIX wieku nie miał żadnych złudzeń co do kierunku polityki Rosji. Jego polityczny adwersarz Józef Piłsudski również nie łudził się, że Rosja może być dla Polski przyjaznym sąsiadem: Pamiętajcie, że dusza Rosjanina, jeśli nie każdego, to prawie każdego, jest przeżarta duchem nienawiści do każdego wolnego Polaka i do idei wolnej Polski. Oni są łatwi i zdolni do uczucia nawet wielkiej przyjaźni i będą was kochać szczerze i serdecznie, jak brata, dopóki nie poczują, że w sercu swoim jesteście wolnym człowiekiem i boicie się ich miłości, w której dominującym pierwiastkiem jest żądza opieki nad wami, inaczej mówiąc: władzy. To jest skaza urodzeniowa ich duszy, dziedziczna i kilkusetletnia, za ich niewolę, za Tatarów, za Iwana, za opryczników, za odwieczne bunty topione we krwi. Jeśli własna wolność jest nieosiągalna, wolność cudza wzbudza zawiść i odrazę. Jesteśmy od wieków zbyt bolesnym dla nich wzorem, zaprzeczeniem ich własnego losu. Obawiam się, że dużo czasu upłynie, zanim oni zrozumieją, że nikt i nic, chyba śmierć, odbierze nam prawa do wolności…. Kornel Morawiecki twierdzi, że „polscy administratorzy” Kremla doprowadzili po 1944 roku do odbudowania stolicy i kraju oraz kształcili nowe kadry. Ponad pół wieku wcześniej
Sprzeciwiam się usuwaniu stojących jeszcze w Polsce ok. 200 obelisków pamięci za poległych żołnierzy sowieckich. – napisał w tekście otwierającym 147 nr „Gazety Obywatelskiej” marszałek senior sejmu RP VIII kadencji, poseł dr Kornel Morawiecki.
Po co głaskać kobrę? Paweł Czyż
Od 1918 roku II RP zlikwidowała wszystkie zaborcze monumenty, w tym takie pokaźne, jak monstrualna cerkiew – sobór św. Aleksandra Newskiego na warszawskim placu Saskim.
Mikolin. Pomnik poświęcony pamięci żołnierzy I. Ukraińskiego Frontu Armii Czerwonej
(…) pełniącym obowiązki prezydenta Warszawy był Sokrates Starynkiewicz (1875-92). Można go również uznać za nietypowego rusyfikatora, który w przeciwieństwie do innych carskich włodarzy Warszawy wybrał metodę marchewki zamiast kija. W swoich pamiętnikach wielokrotnie podkreślał, że jest rosyjskim patriotą. Jego doktryną była pełna inkorporacja gospodarcza, polityczna i społeczna Polaków do Rosji, co realizował polityką pokojowego zmiękczania społeczeństwa poprzez pozytywne inicjatywy gospodarcze i społeczne. Ostro polemizował z polskimi patriotami – także, gdy był już na emeryturze. Z tymi modernizacjami i odbudowami warto uważać, bo to właśnie postawa Armii Czerwonej w 1920 i z lat 1944–45 doprowadziła do zniszczenia wielu polskich miast. Za carskiej Rosji kształcono również kadry, które jednak miały służyć nie Polsce, a państwu zaborczemu. Po 1944 roku zamysł był podobny. Stalin nakazał wymordowanie polskiej elity m.in. w Katyniu, albowiem nie miał żadnych złudzeń, że po zajęciu polskiego terytorium kadry te mogły być nam użyteczne dla szybszego wybicia się na niepodległość. Inne kadry, te, o których pisze marszałek Morawiecki, miały głównie za zadanie wzmacniać obcy Polakom komunizm, np. taka Wisława Szymborska z jej poezją: „Niech nam żyje Józef Stalin, co ma usta słodsze od malin” lub Sławomir Mrożek, Julian Przyboś i inni „zasłużeni” tzw. Rezolucją Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego. Ta odezwa z 8 lutego 1953 r. podpisana przez 53 sygnatariuszy – członków krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich – wyrażała poparcie dla stalinowskich władz PRL po aresztowaniu pod sfabrykowanymi zarzutami duchownych katolickich, skazanych na karę śmierci w sfingowanym procesie pokazowym zwanym procesem księży kurii krakowskiej. Pokłosia „komunistycznych kadr” do dziś nie można się pozbyć chociażby z sądownictwa.
Co byłoby możliwe? Ówczesny świat docenił znaczenie zwycięstwa Polaków nad bolszewikami w 1920 r. Ambasador
brytyjski w Berlinie lord Edgar Vincent d’Abernon podsumował znaczenie Bitwy Warszawskiej: Gdyby Karol Młot nie powstrzymał inwazji Saracenów, zwyciężając w bitwie pod Tours, w szkołach Oxfordu uczono by dziś interpretacji Koranu, a uczniowie dowodziliby obrzezanemu ludowi świętości i prawdy objawienia Mahometa. Gdyby Piłsudskiemu i Weygandowi nie udało się powstrzymać triumfalnego pochodu Armii Czerwonej w wyniku bitwy pod Warszawą, nastąpiłby nie tylko niebezpieczny zwrot w dziejach chrześcijaństwa, ale zostałoby zagrożone samo istnienie zachodniej cywilizacji. Bitwa pod Tours uratowała naszych przodków przed jarzmem Koranu; jest rzeczą prawdopodobną, że bitwa pod Warszawą uratowała Europę Środkową, a także część Europy Zachodniej przed o wiele groźniejszym niebezpieczeństwem, fanatyczną tyranią sowiecką. Marszałek Morawiecki pyta: Czy byłoby to możliwe, gdyby Niemcy nie przegrały wojny na Wschodzie, gdzie poniosły 80% strat militarnych? Czy wyzwolilibyśmy się sami? Z pomocą Amerykanów i Anglików, którzy sprzedali nas w Teheranie i Jałcie? Czy byłoby to możliwe bez ofiar 600 tys. żołnierzy sowieckich poległych na terenie naszego kraju? Faktycznie Niemcy przegrały wojnę na Wschodzie. Tyle, że od 23 sierpnia 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku Niemcy i ZSRR współpracowały ściśle nie tylko gospodarczo, ale w celu zniszczenia Polaków, czego wyrazem były cztery konferencje GESTAPO-NKWD. To Józef Stalin sprzeciwił się koncepcji pozostawienia okrojonej Polski, w efekcie czego Hitler powołał tzw. „Generalne Gubernatorstwo”. Pomysł Hitlera był oparty na doświadczeniach tzw. Królestwa Polskiego z lat 1917–18 i miał stanowić pierwotnie bazę do porozumienia z Polakami, w co jeszcze w 1939 roku Hitler wierzył. Trzeba tu dodać, że w III Rzesza proponowała Polsce korekty graniczne, które zostały odrzucone w mowie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka z 5 maja 1939 roku. Zatem 24 października 1938 minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop, w rozmowie z ambasadorem RP w Berlinie Józefem Lipskim wysunął następujące propozycje (do końca marca 1939 pozostawały one tajne):
FOT. WIKIPEDIA
• przyłączenia do Niemiec Wolnego Miasta Gdańska, • przeprowadzenia eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze (tzw. „polski korytarz”), • przystąpienia Polski do paktu antykominternowskiego – czyli jawnego zadeklarowania się Polski jako politycznego partnera III Rzeszy a strategicznego przeciwnika ZSRR. W zamian III Rzesza proponowała: • przeprowadzenia przez terytorium Gdańska podobnej eksterytorialnej autostrady lub drogi oraz linii kolejowej oraz wolny port, • gwarancji zbytu polskich towarów na terenie Gdańska, • wzajemne uznanie granicy polsko-niemieckiej (lub uznanie terytoriów obu krajów), • przedłużenie układu o nieagresji o kolejne 25 lat, • niemiecką zgodę na zmiany terytorialne na korzyść Polski na wschodzie i wspólną granicę polsko-węgierską, • współpracę w kwestii emigracji Żydów z Polski oraz w sprawach kolonialnych, • wzajemne konsultowanie wszystkich decyzji dotyczących polityki zagranicznej. 31 marca 1939 r. Wielka Brytania jednostronnie udzieliła Polsce gwarancji niepodległości (ale nie integralności terytorialnej), obiecując pomoc wojskową w przypadku zagrożenia. 11 kwietnia 1939 r. Hitler nakazał rozpoczęcie prac nad planami ataku na Polskę (Fall Weiss) i ukończenie ich do końca sierpnia. 23 maja na zebraniu wysokich rangą wojskowych powiedział, że zadaniem Niemiec będzie wyizolowanie Polski. Ostateczną decyzję w sprawie ataku na Polskę podjął 22 sierpnia. Zatem do reorientacji zamiarów Hitlera doprowadziła jednostronna deklaracja Anglii. W 1940 roku Hitler wstrzymał ofensywę na Dunkierkę, wierząc w możliwość zawarcia separatystycznego pokoju, którego jednym z elementów mogło być odtworzenie państwa polskiego, w innych granicach. Naturalnie Hitler liczył na to, że Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie w efekcie pokoju wesprą atak na ZSRR. Podobną rolę pełniła Finlandia zaatakowana przez ZSRR jeszcze w 1939 roku (tzw. „wojna zimowa”). Jednym z elementów
tej gry było ujawnienie przez Niemców zbrodni w Katyniu. Nieformalne negocjacje z pomocą Abwehry trwały. Jest prawdopodobne, że ZSRR w porozumieniu z Anglią (tajenie akt) zorganizowała zamach na gen. Władysława Sikorskiego, aby zapobiec przerzuceniu wojsk polskich z Zachodu do kraju w 1943–44 r., co przy ustąpieniu im pola przez Wehrmacht (lokalne porozumienie) mogło powstrzymać Armię Czerwoną na tyle, aby nie powstała nigdy NRD, a Polskę mogli wyzwolić Polacy. Aby temu przeciwdziałać, Anglicy uwikłali np. elitarną 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową gen. Stanisława Sosabowskiego w operację „Market Garden”. Już w pod koniec 1943 roku Sosabowski udał się do Stanów Zjednoczonych. Ustalił tam, że amerykańskie samoloty C-47 Dakota są w stanie przewieźć polską brygadę do Warszawy. Również 1 Dywizja Pancerna gen. Stanisława Maczka mogła zostać użyta do walk w kraju. Warto zauważyć, że jeszcze w 1944 roku Wehrmacht miał potężne siły zdolne do operacji zaczepnych, np. w Ardenach. Liczebność zaś PSZ na Zachodzie oceniało się w 1944 roku na 200 tys. żołnierzy. Przerzucenie wojsk polskich z zachodu do kraju postawiłoby Polskę w innej perspektywie, bowiem „zyskiem” dla Niemiec byłoby uwolnienie sporych sił, a dla Polaków „przywitanie” Armii Czerwonej nie tylko siłami AK czy NSZ, ale regularnego wojska. Przerzucenie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie do kraju przesunęłoby jedynie „żelazną kurtynę” – być może na naszą obecną wschodnią granicę. Spora część zwykłych żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego przeszłaby front i wyzwoliła się spod rozkazów radzieckich, jak tysiące tych, którzy zbiegli do lasu po przekroczeniu przedwojennej granicy RP. Ocalałaby ludność Warszawy, albowiem inaczej mógł się potoczyć spisek von Stauffenberga, którego celem było obalenie Hitlera i pokój z aliantami z Zachodu (USA, Anglia, Francja). Reasumując: bez Armii Czerwonej Polacy mogli się wyzwolić. Zostaliśmy i tak potraktowani jak pokonani. Armia Czerwona – potem Armia Radziecka – pozostała w Polsce do 1993 roku. PRL nie była w o wiele lepszej (może nawet gorszej?) sytuacji niż okupowana przez ZSRR Czechosłowacja czy Węgry. Dużo trudniej przede wszystkim byłoby siać mit o „wyzwoleniu” przez ZSRR naszego terytorium, gdy mogło ono zostać wyzwolone naszymi własnymi siłami. Nowa okupacja rosyjska byłaby czytelniejsza, bo 25 kwietnia 1943 r. Stalin zerwał stosunki z legalnym polskim rządem. Trzeba wspomnieć, że Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Władysław Raczkiewicz odmówił podpisania układu Sikorski-Majski, a zatem formalnie II RP nadal pozostawała w stanie wojny, którą wywołał ZSRR.
Totalitarne pamiątki Poseł Morawiecki napisał: Rosjanie, pokonawszy Niemców, ujarzmiali Polskę przez 45 lat, osłabiali naszego ducha, ale nie odmawiali nam prawa do istnienia, co było do końca wojny w planach niemieckich. Po pierwsze, od 1918 roku II RP zlikwidowała wszystkie zaborcze monumenty, w tym takie pokaźne, jak monstrualna cerkiew – sobór św. Aleksandra Newskiego na warszawskim placu Saskim. Ostatecznie, mimo kilku protestów, świątynia została rozebrana w latach 1924–1926, razem z większością cerkwi w Warszawie. Pozostawiono tylko dwie: cerkiew pw. Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny (na warszawskiej Pradze) i cerkiew pw. św. Jana Klimaka (na Woli, w granicach cmentarza prawosławnego). Z rozbiórki uczyniono wydarzenie polityczne i narodowe. Wypuszczono obligacje, aby „dać każdemu Polakowi szansę uczestniczenia w rozbiórce”. Papiery były zabezpieczone wartością materiałów odzyskanych z budynku. Przeciwko rozbiórce protestowała część polskiej elity kulturalnej, m.in. Antoni Słonimski. Latem 1924 r. senator Wiaczesław Bogdanowicz wygłosił płomienną mowę w obronie soboru. 17 października 1939 r. aresztowany przez NKWD i wywieziony w głąb Rosji, zmarł podczas transportu z Mołodeczna do Mińska lub został rozstrzelany zaraz po aresztowaniu w więzieniu wileńskim. Senator RP przekonywał: Wystarczy pójść na plac Saski i popatrzeć na odarte kopuły na wpół zniszczonego soboru.
Tylko nie mówcie panowie, że on musiał być zniszczony jako pomnik niewoli. Powiedziałbym, że dopóki on stoi, jest najlepszym pomnikiem dla przyszłych pokoleń, uczącym je, jak można szanować i strzec swojej ojczyzny, rozebrany będzie haniebnym pomnikiem nietolerancji i szowinizmu! Nie sposób nie zwrócić uwagi na to, że w tym soborze są wybitne dzieła sztuki, w które włożono wiele duchowych sił najlepszych synów sąsiedniego narodu – i ci, którzy tworzyli te dzieła sztuki, nie myśleli o żadnej polityce. Polski naród czuje to, a także poważne skutki takiego postępowania i już tworzy swoją legendę dotyczącą zniszczenia soboru… Ale naszych politykierów to w żaden sposób nie porusza. A przecież przyjeżdżają cudzoziemcy – Anglicy, Amerykanie – patrzą na to ze zdziwieniem, fotografują, a fotografie rozpowszechniają po całym świecie, naturalnie razem z opinią o polskiej kulturze i cywilizacji. W Sejmie RP odbyło się 22 czerwca br. głosowanie nad przyjęciem senackiego projektu ustawy o zmianie ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej. Debata była gorąca. W efekcie presji społecznej nawet 15 z 16 posłów PSL poparło zmiany ustawowe. Niestety za pozostawieniem tej totalitarnej spuścizny opowiedział się m.in. poseł Janusz Sanocki, niezależny poseł z Nysy. Dziś Janusz Sanocki bije peany dla opinii w tej sprawie, którą przedstawił marszałek Morawiecki: cyt. Z wielką radością przyjąłem tekst Kornela Morawieckiego (…) sprzeciwiający się burzeniu poradzieckich pomników – pamiątek po II wojnie. Nareszcie głos rozsądku odcinający się od – jakże łatwego dzisiaj i płytkiego, bo pozbawionego historycznej refleksji – tzw. antykomunizmu (…) Bez ofiary wielu milionów Rosjan, którzy oddali życie walcząc z Hitlerem, w tym 600 tys. czerwonoarmistów, którzy polegli na naszych ziemiach, nie byłoby dziś wolnej Polski. (…) Dzisiaj bowiem to już nie są pomniki sowieckie czy komunistyczne. To są pomniki poświęcone chłopakom i dziewczynom, różnym Iwanom, Borysom, Wierom – którzy polegli na naszej ziemi. O ile mogę zrozumieć, że marszałek Kornel Morawiecki widzi jakąś formę, ma jakąś wizję wspólnoty słowiańskiej z Rosją, to jednak jest to sprzeczne z opiniami takich wielkich mężów stanu, jak Dmowski czy Piłsudski. Po przewrocie bolszewickim i rozpędzeniu 18 stycznia 1918 r. demokratycznie wybranej rosyjskiej Konstytuanty, 28 stycznia 1918 roku dotychczasowe bojówki partyjne bolszewików, zwane Gwardią Czerwoną, na mocy dekretu Rady Komisarzy Ludowych zostały przekształcone w Robotniczo-Chłopską Armię Czerwoną. Od 18 stycznia 1918 roku, tj. rozpędzenia rosyjskiej Konstytuanty, nie ma najmniejszych szans na to, że Rosja stanie się cywilizowanym, demokratycznym państwem. Podkreślanie roli Armii Czerwonej jako „wyzwolicielskiej” – do tego poza granicami Federacji Rosyjskiej – tylko osłabia antyputinowską opozycję i gruntowanie postaw propaństwowych na Białorusi czy na Ukrainie. Myślę, że Kornel Morawiecki powinien przemyśleć swoją strategię, np. zaangażować się w upamiętnienie rosyjskich oddziałów walczących w 1920 roku pod stronie polskiej. W miejscowości Perespa (lubelskie) znajduje się zrujnowany cmentarz Rosjan walczących pod zwierzchnictwem marszałka Piłsudskiego za wolność Rosji i wolność Polski od komunistycznego jarzma. W tej miejscowość w II RP znajdował się nawet pomnik, który warto przywrócić. Warto upamiętnić gen. Stanisława i Józefa Bułak-Bałachowiczów. Nie widać najmniejszego sensu w upamiętnieniu Armii Czerwonej w Polsce. Takie widzenie trąci tym, że zaraz ktoś wpadnie na pomysł, że w Wehrmachcie było wielu poległych na naszym terytorium, zwykłych Hansów, którzy musieli… Apeluję do marszałka Kornela Morawieckiego, aby włączył się w ratowanie TV Biełsat i w walkę o upamiętnienie 111 091 Polaków ludobójczo zamordowanych przez NKWD w tzw. „operacji polskiej” w latach 1937–38 (na mocy rozkazu NKWD nr 00485) czy ludobójstwa OUN/UPA na Wołyniu. Dbajmy o pamięć Polaków, a inne narody niech się zmagają ze swoją. Skoro chcą głaskać kobrę… to im wolno, prawda? K Autor jest członkiem redakcji „Niezależnej Gazety Obywatelskiej” w Bielsku-Białej
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
20
W
W naszych radiowych podróżach najważniejsze są spotkania i poznawanie ludzi. Na zdjęciu – pan Józef Rutyna właściciel rodzinnej manufaktury RUTPOL Ceramika z oddalonego o 17 km od Bolesławca Nowogrodźca. Pana Józefa spotkaliśmy 15 lipca podczas naszej tegorocznej letniej podróży „W 80 dni dookoła Polski”. Umówiliśmy się z nim na Jarmarku WNET 30 września. Ten jarmark dla twórców Radia WNET i dla jego słuchaczy będzie ważnym wydarzeniem. Zapraszamy! Fot. Lech Rustecki
yjechałem z Polski przy 34°C i prażącym słońcu. Gdy dotarłem na miejsce, termometr wskazywał plus 13 i lało. Miejscowi mówili, że tak już od dłuższego czasu i psioczyli na zimne lato. Nie zmiejszyło to jednak ich zaangażowania w walkę z ociepleniem klimatu. Granicę przejeżdżałem w Zgorzelcu. Miasto paskudne, zaniedbane. Za to po drugiej stronie Nysy inny świat. Görlitz jest śliczne – zabytkowe kamienice, pięknie odnowione. Widać staranność na każdym kroku. Plac Wilhelma to prostokąt otoczony takimi właśnie kamienicami. W środku trawnik o rozmiarach boiska piłkarskiego, na nim duży arabski piknik. A to wszystko kilkaset metrów od polskiej granicy. Rdzenni mieszkańcy coraz bardziej zirytowani uciążliwym sąsiedztwem i poczuciem bezsilności, coraz częściej myślą o wyprowadzce z miasta. W Zgorzelcu imigrantów jeszcze nie widać, ale to tylko kwestia czasu. Po zalegalizowaniu pobytu w Niemczech mogą legalnie przebywać w Polsce. A mają do niej kilka minut spacerkiem przez most. Najwyższy czas, by zastanowić się nad przeciwdziałaniem temu, by uniknąć kłopotów. Choćby takich, jakie mają mieszkańcy pobliskiego Budziszyna. Tam grupa młodych emigrantów opanowała rynek i regularnie wszczyna rozróby. Tygodnik „Focus” w wersji online opisuje faktyczną bezkarność lidera tej grupy, wynikającą z kompletnej impotencji organów ścigania. Choć otrzymał odmowę azylu i ponad dwadzieścia zarzutów karnych, jako w dalszym ciągu starający się o azyl, w trakcie rozpatrywania jego odwołania, jest praktycznie nietykalny. Przy bardziej zdecydowanej akcji policji zagroził samobójstwem, więc oddano go pod opiekę psychiatry. R E K L A M A
Sam artykuł o islamskim prowodyrze zamieszek to istne kuriozum. Tekst przeplatany jest komentarzami redakcyjnymi w oznaczonych ramkach, wyjaśniającymi czytelnikom, że opisanych zachowań nie można w żadnym wypadku odnosić do wszystkich muzułmańskich emigrantów, a ich przestępczość nie jest o wiele wyższa od przestępczości Niemców, jeśli przyjąć odpowiednie kryteria. Jest też objaśnienie, jak depresja może prowadzić do prób samobójczych i jak takiemu delikwentowi pomóc. Klasyczny przykład niemieckiej autokastracji. Jeśli ktoś narzeka na nieobiektywne przekazy polskich stacji telewizyjnych, polecam oglądać wiadomości na przykład w państwowym ZDF. Na dzień dobry wiadomość z Polski: „Wbrew masowym protestom, rząd partii nacjonalistyczno-konserwatywnej wprowadził ustawy likwidujące niezależność sądów, a Komisja Europejska wszczęła działania w obronie demokracji”. Warto zaznaczyć, że w języku niemieckiej polityki określenie „partia nacjonalistyczno-konserwatywna” to jakby powiedzieć „polskie NSDAP”. I ani słowa, na czym ta likwidacja niezależności ma polegać ani co konkretnie zarzuca Polsce Komisja Europejska. O przedstawieniu racji drugiej strony nie ma co marzyć. A wszystko to wygłoszone tonem niedouczonego mentora, przeświadczonego o swej moralnej wyższości. Jasne, w Polsce przekazy telewizyjne też są jednostronne. Inna jest jednak jednostronność TVP, a inna TVN. A w Niemczech nie ma innej narracji i trudno się dziwić, że widz szczerze martwi się sytuacją u sąsiada, pewny, że lada moment powstaną w Polsce obozy koncentracyjne. Bo cóż innego mógłby zrobić rząd nacjonalistyczno-konserwatyny?
Widocznie dawno nie byłem w Niemczech, skoro uderzyła mnie różnica klimatów między bądź co bądź sąsiednimi krajami. Również w sensie dosłownym.
Różnice klimatyczne Zbigniew Kopczyński
RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI
Historia jednego zdjęcia...
O S TAT N I A· S T R O N A
Żeby jednak nie wpadać w kompleksy, nie tylko Polsce dostaje się w niemieckich mediach. W konkursie na chłopca do bicia nr 1 idą z nami łeb w łeb Amerykanie. Najpierw mentor z ZDF wyraża oburzenie, że prezydent Trump potępił obie strony zamieszek w Charlottesville, choć przed chwilą w materiale
filmowym pokazano, jak obie strony dają sobie równo po buziach. Ale każdy porządny Niemiec wie, że lewacy biją w dobrej sprawie, a prawicowcy nie. Później w radiu Deutschlandfunk, odpowiedniku PR24, słuchałem dyskusji o kryzysie koreańskim. Jej uczestnikami byli politolodzy z niemieckich uniwersytetów. Pierwszy z dyskutantów zaczął
od stwierdzenia, że bardziej niż konflikt między komunistyczną Koreą a USA jest to konfrontacja między Kimem a Trumpem. Tak jakby problemy z czerwonymi Koreańczykami zaczęły się w czasie prezydentury Donalda Trumpa. Rozmówcy rozgrzewali się i było coraz ciekawiej. Zmieniłem stację, gdy usłyszałem, że Amerykanie używają siły jako jedynego narzędzia ich polityki zagranicznej i uzurpują sobie prawo decydowania – za pomocą tejże siły – kto w danym kraju może rządzić. Wyglądało na to, że na niewinną i niewadzącą nikomu czerwoną Koreę chcą napaść agresywne Stany Zjednoczone tylko po to, by zadowolić krwiożerczy instynkt Donalda Trumpa – współczesnego wcielenia Draculi. A wszystko to tonem profesora pouczającego ucznia. Tak jakby to Niemcy szczyciły się ponad dwusetlenią wzorcową demokracją, a USA dopiero co pozbyły się ludobójczych dyktatur. Na koniec zdziwienie: Tenże Deutschlandfunk przedstawił wyniki badania opinii publicznej, z której wynika wzrost antysemityzmu w Niemczech. Od razu komentator tłumaczy, że to dzięki emigrantom, którzy są zadeklarowanymi antysemitami. Nie dziwi, że zbagatelizowano istniejący, a ukrywany antysemityzm wśród Niemców. Przerzucanie niemieckich win na innych, Polaków, też nieszczególnie dziwi. Sensacją można nazwać fakt negatywnej opinii o imigrantach na falach państwowej rozgłośni. Tym bardziej, że zarzucono im antysemityzm, a więc największą zbrodnię, jaką współczesny Niemiec potrafi sobie wyobrazić. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale może mamy do czynienia z pierwszymi oznakami zmiany niemieckiego klimatu na bardziej normalny? Serce raduje się nadzieją, rozum zaleca sceptycyzm. K
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł
+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”
2 egzemplarze za 100 zł
Imię i Nazwisko
Adres
Telefon
W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl
Nr 39
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Wrzesień · 2O17 W
n u m e r z e
Hiszpańskie złoto
Jadwiga Chmielowska
J
uż czas zmienić Polskę. Najpierw jednak musimy zmienić myślenie polityków i obywateli o państwie i wrócić do znanego w I i II Rzeczpo spolitej myślenia o państwie jako rze czy wspólnej. Odpowiedzialność za nie teraz i w przyszłości ponosimy my – obywatele. Nawet królowie nie mogli trakto wać Polski jako swojej własności. Ar tykuły henrykowskie z 1573 r. jasno określały ustrój państwa. Były pierw szą w świecie namiastką konstytucji. Da wały szlachcie przywilej wpływania na losy ojczyzny, a stan szlachecki był ot warty. Każdy – mieszczanin czy chłop, który wspierał ojczyznę w potrzebie (wojny), był nobilitowany. Wolność wiąże się z odpowiedzial nością – nie tylko w życiu prywatnym, ale też społecznym i państwowym. Nie stety, nie wszyscy nasi dziadowie to ro zumieli. A teraz? Znowu stoimy w obliczu podzia łu społeczeństwa na dwa obozy. Prze ciwnicy naprawy naszej ojczyzny celo wo dezinformują. Jednak ten podział społeczeństwa jest sztuczny. W jednym i drugim obozie są patrioci. Dodatkowo polityka kadrowa „do brej zmiany”, prowadzona w myśl zasa dy „mierny, ale wierny”, prowadzi do pozbywania się wielu pożytecznych jednostek, które są eliminowane, bo mogą komuś niekompetentnemu za grozić. Powiększa to liczebność grupy stojącej z boku. „Dobra zmiana” potrze buje nie tyle jedności, co głębokiej dys kusji o naprawie Rzeczpospolitej. Nowa konstytucja, z rozwiązaniami usprawniającymi nie tylko zarządzanie państwem, ale również gwarantująca wolność i pomyślność wszystkim oby watelom, pomoże scalić naród i zane gować fikcyjny, wykreowany przez za wodowych dezinformatorów podział. I sprawić, że ci, którzy działają z włas nych, ambicjonalnych, finansowych pobudek i w interesie obcych państw, zostaną sami. Niestety, w politykę siania dez informacji wpisał się ostatnio Kornel Morawiecki, posługując się kłamstwami i nadinterpretując fakty. Nie tylko uwa ża on, że Polska powinna otworzyć się na emigrantów z Afryki (wystąpienie na zjeździe rocznicowym Solidarności Walczącej w czerwcu br.), ale również broni obecności pomników wdzięcz ności armii sowieckiej w przestrzeni publicznej (Różnica, „Gazeta Obywa telska” nr 147 z 17–30.08.17 r.) Swój tekst opatrzył znaczkiem „SW”. Wcześniej sprzeciwiał się ekshu macjom ofiar katastrofy smoleńskiej i postulował wspólny grób. Wystą pił w ten sposób przeciwko kulturze chrześcijańskiej i tradycji polskiej, gdzie każdy zmarły otoczony jest czcią i ma prawo do godnego pochówku we własnym grobie. Niezrozumiałe jest twierdzenie Kornela Morawieckiego, wygłoszo ne na konferencji o Białorusi, która na szczęście nie odbyła się, jak planowano, w Sali Kolumnowej Sejmu RP, a w bi bliotece poza parlamentem. W swoim wystąpieniu powiedział, że Białorusini, Ukraińcy, Polacy i Rosjanie powinni żyć w jednym państwie. Czyżby aż tak bał się Rosji, że aby jej nie drażnić, chce oddać Polskę w niewolę? Kornel Morawiecki, cytując Józefa Mackiewicza, często powtarza, że tyl ko prawda jest ciekawa. Tymczasem sam przekłamuje fakty, a nawet chce „wygumkować” z historii „Solidarno ści Walczącej” osoby o innych niż jego poglądach. Prywatne poglądy Kornela Mora wieckiego mnie nie interesują, jednak nie ma on najmniejszego prawa wypo wiadać się w imieniu całej „SW” i opa trywać swoich tekstów naszym logo. Ślązacy za wysadzanie pomników sowieckich odsiedzieli duże wyroki. K
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
3
Urzędnicy a racja stanu…?
Mikołajek nadmorski, tak jak przewidywałam rok temu – „zagrał na nosie wszystkim Dyzmom i cwaniakom – i rośnie sobie w najlepsze”.
Zwycięstwo mikołajka! Jadwiga Chmielowska
R
ok temu, we wrześniowym numerze Śląskiego Kurie ra WNET opublikowałam tekst pt. „Mikołajek a spra wa polska”. W Białogórze, na zlecenie Regio nalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, Pomorski Park Krajobrazowy posta nowił w końcu 2015 r. rozprawić się z mikołajkiem – chronioną, rzadko występującą rośliną wydmową. Rosła ona sobie spokojnie na klombie w po bliżu zejścia z wydmy na plażę. Klomb z mikołajkiem miał być też atrakcją dla turystów. Roślinkę, za wiedzą i popar ciem lokalnych władz samorządowych, posadził Ryszard Gordziej, właściciel pensjonatu „Mikołaj” i miłośnik miko łajka nadmorskiego. Jednak bezwied nie prawdopodobnie nadepnął na od cisk naukowcom, którzy załatwili duży grant na rozmnażanie mikołajka meto dą in vitro, czyli przez klonowanie z ło dyżki. Nie podobało się chyba to, że pan Gordziej uzyskał sadzonki z nasion.
Mikołajek został wyrwany z korze niami i wywieziony w nieznanym kie runku. Władze dodatkowo próbowały zastraszyć społecznika, który wykazał, że rośliny można rozmnażać „po boże mu”, z nasion. Wytoczono przeciwko niemu wielkie działa. Uruchomiono nawet prokuraturę. Dzisiaj, po roku, panuje cisza. Pro kuratura milczy, Park Krajobrazowy też. Może uznano, że lepiej nie inter
zniechęcony i żaden artykuł na ten te mat nie powstał. Ciekawi mnie jeszcze to, że na sztucznej wydmie usypanej na Wy spie Sobieszewskiej mikołajek poja wił się w tym samym czasie, w którym zarządzono jego eksmisję z Białogóry. Może to zbieg okoliczności? Może sam się tam rozplenił? Natomiast zupeł nie niezrozumiałe jest przeznaczanie olbrzymich grantów na klonowanie
Mikołajek nadmorski, tak jak przewidywałam rok temu – „zagrał na nosie wszystkim Dyzmom i cwaniakom – i rośnie sobie w najlepsze”. weniować, bo media zaalarmowały opi nię publiczną; co ciekawe, nie lokalne a „Śląski Kurier WNET”. Wprawdzie jeden z dziennikarzy pomorskich roz poznawał po naszej publikacji spra wę, jednak się zniechęcił albo został
rośliny, która jest wprawdzie ginącym gatunkiem, ale której nasiona są do stępne. Osobniki wyhodowane meto dą in vitro są słabsze. Może dojść do uszkodzenia DNA. Sztuczne, powstałe na drodze klonowania rośliny mogą być
bezpłodne i w efekcie ich introdukcji może nastąpić degeneracja gatunku. Przypadek mikołajka obnaża głu potę ludzką i udowadnia, że prawo na turalne, przyroda zawsze ma wyższość nad stanowionym. Wystarczy myśleć i działać zdroworozsądkowo. Państwo, a więc jego funkcjonariusze, powin ni służyć dobru wspólnemu. Wspie rać społeczników, ludzi, którzy chcą robić coś pożytecznego. Nie chronić przyrody werbalnie, ale rzeczywiście. Nie mnożyć przeszkód, ale je usuwać. Mikołajek nadmorski, tak jak przewidywałam rok temu – „zagrał na nosie wszystkim Dyzmom i cwa niakom – i rośnie sobie w najlepsze”. Nawet w tym roku zakwitł, bo to już trzeci rok jego rezydowania na klom bie wydmowym w Białogórze. Teraz nic mu już nie grozi. Wójt i sołtys stwierdzili, że obecne rośliny pojawiły się samoistnie. Chroni więc mikołajka prawo. To jego siedlisko, które sobie wybrał i obronił. K
Twórcy filmowi zmagają się z decydentami, próbując prze konać ich o potrzebie realizacji cyklu 25 edukacyjnych filmów o niemieckich obozach zagła dy. Projekt utknął w… zaci szach gabinetów urzędniczych. Jadwiga Chmielowska obie cuje, że „Kurier” będzie infor mował Czytelników o postę pach w tej sprawie.
4
Potoccy herbu Pilawa Historia tego rodu to dzieje Polski, Litwy, Białorusi i Ukra iny. Bez znajomości tego frag mentu naszej przeszłości nie jesteśmy w stanie zrozumieć mechanizmów rządzących Rzeczpospolitą Obojga Naro dów. To tak, jakby studiować dzieje Florencji z wykluczeniem rodu Medyceuszy, przekonuje Zdzisław Janeczek.
8-9
Aniołowie (i) Co roku powstaje nowa figur ka do kompletu „Anielskiej Or kiestry” z ćmielowskiej porcela ny. Do unikatów należą aniołki z rodzimej ceramiki bolesła wieckiej. Ciekawe i niepowta rzalne są anioły odlane ze szkła krośnieńskiego. Barbara Maria Czernecka – wszystko o anio łach w we wszystkich dziedzi nach, w Polsce i na świecie.
Szanowni Czytelnicy, chyba zgodzicie się ze mną, że takiej sytuacji nawet Bareja by nie 10 wymyślił! Minęło już ponad półtora roku od momentu powołania Ministerstwa Energii, a prawie 2 lata od zwycięstwa PiS w wyborach. Najwyższy czas przedstawić ocenę jego Polska nad Bosforem działań oczyma ludzi znających się na górnictwie, ludzi, których praca zawodowa była W moim podróżowaniu i fas związana z górnictwem, którzy od kilkunastu lat pisali merytorycznie o górnictwie, two- cynacji światem od początku rzyli programy naprawcze i stawiali trafne prognozy co do przyszłych trendów cenowych szczególne miejsce zajmowa ła Azja, a w Azji Turcja – his surowców energetycznych na rynkach światowych i ich wpływu na ceny węgla w Polsce.
Górnictwo – bilans działań
O
cena ta ma pokazać fak tyczny stan polskiego gór nictwa i uwidocznić wiel kość utraconych korzyści z jego działalności w okresie bieżącej koniunktury.
Co obiecano przed wyborami? 12.01.2015 roku miało miejsce wystą pienie przed KWK „Pokój” prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (https:// livestream.com/accounts/10494368/ events/3723273/videos/73609935). W obecności Beaty Szydło oraz Krzysztofa Tchórzewskiego i Grzegorza Tobiszowskiego powiedział on m.in.: Do Polski jest sprowadzany węgiel z zewnątrz, a w szczególności z Rosji, po cenach zaniżonych, dumpingowych i moglibyśmy wystąpić do Unii Europejskiej o wprowadzenie odpowiednich ceł. Chciałem Was zapewnić, że jeśli tylko uda się zwyciężyć w wyborach, jeśli uda się dojść do władzy Prawu i Sprawiedliwości, to te praktyki się skończą.
Marek Adamczyk Będą audyty wszystkich kopalni, zewnętrzne audyty. Zostaną wyeliminowane te zjawiska. Polskie górnictwo będzie miało szansę, będziecie podstawą polskiej energetyki. Będziecie mieli pracę, a środki, które przecież także ta władza chce przeznaczyć tylko na to,
w Warszawie: Nie lękajcie się, walczcie, bo zwyciężycie! Z kolei wiceprezes PiS Beata Szyd ło powiedziała: Nie dajmy się podzielić. Nie dajmy sobie wmówić, że można zamknąć jedną, drugą, trzecią kopalnię, a na po-
Smutek ogarnia Ślązaków, budzi się żal i bunt przeciwko takim działaniom. Ile razy można popełniać te same błędy i w ogóle za nie nie odpowiadać? by likwidować kopalnie, będą przeznaczone, ale na inwestycje, na rozwój, dla przyszłości. Bo jeśli na to przedsięwzięcie, które jest przedmiotem sporu, ma być przeszło 2,5 mld zł, to zapytajmy, czy nie można by było wydać tych pieniędzy na inwestycje? Chciałbym powiedzieć Wam na końcu to, co powiedziałem 13 grudnia
zostałych będzie dobrze. Dzisiaj chcą zamknąć cztery kopalnie, a może za miesiąc, dwa usłyszymy, że te kolejne dziewięć, które mają się znaleźć w nowej spółce, też trzeba będzie zamknąć… Nie dajmy się podzielić, bądźmy razem, tak jak zawsze górnicy byli razem ze sobą. Prawo i Sprawiedliwość będzie wszystkie zakłady pracy, które ten rząd, ten zły rząd pozamyka, będziemy
je otwierać. Będziemy odbudowywać polski przemysł, polską gospodarkę. Polska gospodarka, polskie państwo potrzebuje polskiego węgla. Nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Bądźmy razem, a zwyciężymy! Wydawało się wtedy, że za słowami liderów partii stoją konkretne progra my przygotowane przez niezależnych ekspertów związanych z górnictwem, bo ci dotychczasowi spowodowali jego rozkład, a nie rozwój. Przez 8 lat bycia w opozycji można było ich wyłuskać z grona ludzi związanych z górnictwem i mieszkających na Śląsku. Stało się inaczej. Do realizacji ce lów wybrano wprawdzie ludzi ze Ślą ska, ale ministrem odpowiedzialnym za górnictwo został szef śląskiego PiS, socjolog Grzegorz Tobiszowski, i to on dobierał sobie ludzi do współpracy. Opierał się na opiniach „uznanych eks pertów”, odrzucając opinie i progno zy zarówno Obywatelskiego Komitetu Obrony Polskich Zasobów Natural nych (OKOPZN) – do którego należą Dokończenie na str. 2
toria, kultura, przyroda, oby czaje mieszkających tam ludzi, ale także polonica, cracoviana, varsaviana… Ostatni odcinek wspomnień podróżnika Wła dysława Grodeckiego z goś cinnej i egzotycznejTurcji.
11
Do przodu, wyciągając wnioski z historii! W interpelacjach pytam nie tylko o brak równowagi w pra wach Polaków w Niemczech i Niemców w Polsce, ale też o działania Jugendamtów. Ktoś powinien reagować na rosz czenia naszych sąsiadów, po lityczne i gospodarcze. Z po słem Kukiz’15 dr. hab. Józefem Brynkusem rozmawia Paweł Czyż.
12
ind. 298050
redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet
W 1936 roku hiszpańskie re zerwy szacowano na prawie 10 mld dolarów z 2017 roku. Taką fortunę zdesperowany Juan Negrin zdecydował się powierzyć Stalinowi, gdyż uznał, że Moskwa to miejsce „najbardziej bezpieczne”. Jak Rosja Sowiecka brawurowo okradła Hiszpanię z zapasów złota opowiada Rafał Brzeski.
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
2
KURIER·ŚL ĄSKI
Dokończenie ze str. 1
Marek Adamczyk członkowie PIS i partii koalicyjnych – jak i senatora PiS prof. Krystiana Probierza, specjalisty od geologii złóż z Politechniki Śląskiej.
Jak realizowano obietnice? Zamiast przeznaczyć na inwestycje, na rozwój górnictwa 2,5 mld złotych, zgodnie z obietnicą prezesa Jarosława Kaczyńskiego daną na wiecu zorga nizowanym przed kopalnią „Pokój”, zwiększono ilość środków na likwi dację kopalń do blisko 8 mld złotych! Zamiast prawidłowo określić za potrzebowanie na węgiel energetyczny w Polsce, dopuszczono do tego, że szero ko rozpowszechniano na początku 2016 roku informacje o rzekomej nadwyżce mocy wydobywczej sektora węglowego w wysokości od 15 do 20 milionów ton! Pół roku później niedobory węgla na rynku spowodowały potrzebę zwięk szenia jego importu z zagranicy. Zamiast rozwijać perspektywiczne kopalnie „Krupiński” i „Makoszowy” z dużymi złożami węgla, przeznaczono je do likwidacji! Zamiast przygotować zwiększe nie mocy wydobywczych w górnictwie na czas nadchodzącej długoletniej ko niunktury na węgiel energetyczny, po zbawiano kopalnie zasobów ludzkich, wysyłając grubo ponad 8 tysięcy pra cowników na urlopy górnicze! Zamiast wynegocjować z polskimi firmami energetycznymi partnerskie umowy na dostawę węgla w cenach zmiennych, opartych na parytecie cen notowanych w portach ARA, uwzględniających dodatkowo koszt jego transportu do Polski, podpisano w momencie utworzenia PGG (1 maja 2016) kontrakty na dostawy w cenach stałych na okres nawet do 2 lat. Na po czątku maja 2016 roku cena w ARA wynosiła około 45 $/tonę, a 5 miesięcy później, w październiku tego samego
roku, ponad 84 $/tonę. Jeszcze jesienią tego roku prezes PGG Tomasz Rogala w wywiadzie dla Radia Piekary w dniu 24 października twierdził, że notowa ny wzrost cen ma charakter krótkiego impulsu i że wkrótce ceny węgla wrócą do poprzednich niskich poziomów! Ta wypowiedź prezesa PGG musia ła być zgodna z wytycznymi i „progno zami cen” płynącymi z Ministerstwa Energii, jak się teraz okazuje, całko
Co byłoby, gdyby uwzględniono nasze trafne prognozy i przyjęto do realizacji program naprawczy oraz stworzony nowy model biznesowy dla polskiego górnictwa?
ŹRÓDŁO: TRADINGECONOMICS.COM / OTC
wicie oderwanymi od rzeczywistości. Takie „prognozy cen węgla” otrzymał w 2016 roku Jarosław Kaczyński i nic dziwnego, że nie przykładał starań do realizacji obietnic wyborczych złożo nych pod kopalnią „Pokój”! W wywiadzie udzielonym 7 ma ja 2016 r., tuż po utworzeniu PGG (patrz: https://www.youtube.com/ watch?v=ytDZRdr6–p0), usłyszeliśmy: Sinusoida zmian cen węglowodorów ma taką cechę, przynajmniej dotychczas tak miała, że te dolne partie są dłuższe od tych górnych. Jesteśmy w tej chwili w dolnej partii i ona będzie prawdopodobnie długo trwała.
N
ieprzeprowadzenie deko munizacji w krajach post sowieckich spowodowało, że skutki odczuwane są do dziś, po prawie 30 latach od przemian lat 89–90 XX wieku. Organizacje nie podległościowe chciały w latach 1990– 91 powołania trybunału do osądzenia komunizmu i jego zbrodni. Była nawet proponowana nazwa Norymberga 2. Najaktywniejsi byli w tym działaniu Estończycy. Mieli wtedy mocne wspar cie Litwinów (Liga Wolności Litwy) i Polaków (Solidarność Walcząca), ale też Łotyszy, Gruzinów i innych znie wolonych narodów. Tymczasem rządzący sprawili, że z byłymi komunistami obchodzono się łagodnie jak ze zgniłym jajkiem. Zamiast je wyrzucić, pozwalano, by gniło dalej i roztaczało smród. W Pol sce dopiero teraz weszła w życie ustawa o zmianie nazw ulic byłych komuni stycznych zbrodniarzy. O usunięcie po mników sowieckich okupantów przy szło walczyć polskim patriotom 27 lat. Podczas manifestacji, żądający usunięcia pomników byli niejedno krotnie pałowani przez policję III RP, wsadzani do aresztów i skazywani. Do piero teraz ustawa jasno nakazuje de montaż takich pomników wdzięczności Armii Czerwonej. Były w tej sprawie uchwały rad miast, podejmowane już w 1990 r. Ale wszyscy się bali wprowa dzić je w czyn. Cały czas zasłaniano się obawą przed gniewem Rosji. Choć ustawy dekomunizacyjne weszły w życie, to jednak nie są trakto wane na równi z ustawami denazyfika cyjnymi. Dalej są ludzie, którzy chełpią się publicznie swoimi komunistyczny mi poglądami, choć trzeba przyznać, że w krajach postsowieckich jest ich bardzo mało. Większość komunistów zamieniła swe legitymacje partyjne na książeczki czekowe – uwłaszczyła się na majątku narodowym. Rząd PiS dopiero teraz ode brał byłym pracownikom Służby
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
Prawdą jest, że trend spadkowy trwa dłużej niż trend wzrostowy, ale po pięciu latach spadku cen węgla i ustaniu czynników negatywnych na tym rynku można było przypuszczać (z prawdopo dobieństwem powyżej 90%), że jesteśmy blisko dołka cenowego. Uwzględnia jąc fakt, że efekty realizacji inwestycji w górnictwie mamy dopiero po 2 latach od momentu ich rozpoczęcia, należało te wyborcze 2,5 miliardów złotych na
tychmiast przeznaczyć na zwiększenie mocy wydobywczych! Miesiąc później rozpoczął się rajd cenowy węgla na rynkach światowych (patrz na rysunek zamieszczony po niżej – czerwiec 2016 roku to miesiąc przełomu)! Czy ktoś, kto podejmuje decyzje biznesowe w oparciu o tak przestrzelone prognozy (niskie ceny w okolicach 50 $/tonę w latach następnych, a rzeczywi stością rynkową są ceny powyżej 80 $/ tonę), może podejmować te najbardziej optymalne dla swojej firmy, przynoszące jej największy zysk? Niestety nie. Nie zrealizowane zyski to też strata.
Tekst został odczytany na konferencji „Skutki spisku sowiecko-nazistowskiego w XXI wieku”, zorganizowanej przez Sąjūdis. Konferencja odbyła się 23 sierpnia w Bibliotece Narodowej im. Martynasa Mažvydasa w Wilnie, z okazji Dnia Czarnej Wstążki i 30 rocznicy pierwszego wiecu niepodległościowego na Litwie pod pomnikiem Adama Mickiewicza w Wilnie.
Grzech zaniechania Jadwiga Chmielowska
Bezpieczeństwa wysokie emerytury (4–10 tys. zł). Byli esbecy wspiera ją teraz antyrządowe demonstracje. KOD (Komitet Obrony Demokracji) powszechnie nazywany jest Komitetem Obalania Demokracji. Poparcie dla PiS rośnie i wynosi obecnie prawie 40%. Doczekaliśmy się rządu, który spełnia przedwyborcze obietnice i dba o bez pieczeństwo obywateli. Nie tylko Pre zydent Donald Trump był w Warsza wie witany entuzjastycznie, ale i wojsko amerykańskie, na które tak czekały ko lejne pokolenia Polaków po 1945 roku.
W
krajach postsowieckich nieosądzenie komuni zmu jako systemu zbrod niczego nie jest nawet tak groźne jak na Zachodzie, czyli w krajach wolne go świata. W końcu każdy naród by łego imperium sowieckiego doczeka się Leningradu, jak to było na Ukrai nie podczas Majdanu. Jednak w wielu
naszych krajach postkomunistycznych przez ostatnie 27 lat u władzy byli mi nistrowie, prezydenci i posłowie nie tylko aktywiści komunistycznej partii, ale i aktywni współpracownicy służby bezpieczeństwa, która ściśle współpra cowała z KGB. Miał rację Bukowski, który już prze szło 30 lat temu powiedział: „na Wscho dzie zwyciężyli bolszewicy, a na Zacho dzie mieńszewicy. Kakaja raznica?” Cackanie się w krajach postsowiec kich z komunistami i nieosądzenie komunizmu, jak na to zasługiwał ten zbrodniczy reżim, spowodowało, że je go trockistowska wersja dalej jest popu larna na Zachodzie. Mało tego. Marsz komunistów przez instytucje nauki i kultury sprawił, że do powszechnej świadomości obywateli wolnego świa ta przeniknęła komunistyczna zaraza. Człowiek światły, naukowiec, artysta czy nawet zwykły celebryta boi się ujawnić ze swoimi zdrowymi
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Krzysztof Skowroński
ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny
Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
badań inwestycyjnych spółki i zawie szeniu jej rekomendacji z dniem 29 listopada 2016 roku oraz wycofaniu do kumentów z WZA! Rekomendacja ana lityków była niewygodna WZA i przy tym całkowicie niezgodna z rządowymi „prognozami”. Prognozy podane przez brokera z DM PKO BP na 2017 rok to: zysk netto – 3,27 mld zł, EBITDA – 4,9 mld zł, przychody prawie 9,8 mld zł – patrz: http://www.bankier.pl/wiado mosc/DM–PKO–BP–zawiesza–reko mendacje–dla–JSW–3621948.html). Dziś, kiedy znamy wyniki JSW za pierwsze półrocze 2017 roku: zysk net to – 1,429 mld zł, EBITDA – 2,152 mld zł, przychody – 4,693 mld zł, możemy
Z
I
E
N
N
A
ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice
Zamiast, w związku z rodzącą się nową koniunkturą i prognozowanym przez Artura Iwańskiego z Domu Ma klerskiego PKO BP ogromnym zyskiem spółki w wysokości ponad 3 mld zło tych (netto) już w 2017 roku, renego cjować z bankami obligatariuszami JSW SA zmianę warunków umowy restrukturyzacji spółki w części do tyczącej wymogu likwidacji kopalni „Krupiński” (poprzez przeniesienie jej do SRK), postępowano tak, aby proces likwidacji przyśpieszyć! Właściciel przerwał 29.11.2016 ro ku WZA i nagle, w tym samym dniu, PKO BP podjęło decyzję o wstrzymaniu
i normalnymi poglądami. Lęka się pre sji otoczenia. Chce być akceptowany i na fali.... Nietrendy stały się wartości, tradycja, wiara chrześcijańska. Kościoły pustoszały, rodzina uległa rozpadowi, powstało jakże modne gender – no wa ideologia. Jakże mocna musi być wiara genderystów, jeśli nawet lustro i doświadczenie nie pomaga zdrowe mu rozsądkowi.
W
szystkich straszy się języ kiem nienawiści, o który nowi ideologiczni terrory ści posądzają tych, których chcą wyeli minować. Bo co jest, a co nie jest nim, decydują właśnie ci, którzy szerzą nowy zabobon i nienawiść. Wolność słowa już przestała obowiązywać w Niem czech. Dziennikarz został skazany za to, że na swoim blogu napisał, co myśli o uchodźcach. Nowa komuna rozhulała się na Zachodzie. Jej plan to całkowite zniszczenie naszej cywilizacji. Zniewo lenie człowieka. Bolszewicy wprowadzali komu
pozytywnie się wypowiedzieć na temat tej prognozy. Wszystko wskazuje na to, że się sprawdzi! Zamiast zatrudniać w PGG no wych, niedoświadczonych, niewykwa lifikowanych i niewydajnych pracow ników, należy przywrócić do pracy pracowników wysłanych na urlopy górnicze! W dniu 18.01.2017 roku na por talu nettg.pl podano wiadomość: „Największa polska spółka węglo wa – Polska Grupa Górnicza – uru chomiła przyjęcia do pracy w swo ich kopalniach. Jak poinformował TG rzecznik prasowy spółki Tomasz Głogowski, do końca pierwszego pół rocza firma zamierza zatrudnić 1300 osób” (http://nettg.pl/news/140356/
– wszyscy wiedzieliśmy, o co chodzi. Byliśmy i jesteśmy zaszczepieni przed ideologicznym bakcylem. W wolnych społeczeństwach było to zupełnie nie do pomyślenia. Każdy bowiem wie dział, co to ‘demokracja’. Tak samo nie rozumiano, co to jest Związek Sowiecki i traktowano Rosję Sowiecką jako normalne państwo. Po ważnie. Dopiero Reagan właściwie ją zdiagnozował: „Imperium zła”. I było to faktycznie imperium zła. Obficie fi nansowało nie tylko komunistyczne par tie na całym świecie, ale też wszelkiego rodzaju terrorystów. Nie tylko różne Czerwone Brygady czy gangi Baader -Meinhoff, ale też bojowników palestyń skich i arabskich terrorystów. W komu nistycznej PRL przechodzili szkolenia i odpoczywali, a w broń zaopatrywała ich Czechosłowacja. Taka była specjali zacja „demoludów”. Obywatele Związku Sowieckiego składali się na finansowanie światowego terroryzmu. Związek Sowiecki również nie został osądzony, tak jak Niemcy po
Rządzący sprawili, że z byłymi komunistami obchodzono się łagodnie jak ze zgniłym jajkiem. Zamiast je wyrzucić, pozwalano, by gniło dalej i roztaczało smród. nizm siłą – zabijali ciało, a komuniści zachodni duszę. Zaczęło się od szkoły frankfurckiej, potem Antonio Gramsci proponował wspomniany marsz przez instytucje. Na tak przygotowany grunt zaczadziałego od rewolucji obyczajowej końca lat 60. XX wieku społeczeństwa łatwo było wprowadzić pojęcie popraw ności politycznej i różne „multikulti”. W komunizmie bolszewickim ist niała toporna cenzura, w zachodnim komunizmie autocenzura poprawności politycznej. W jednym i drugim syste mie komunistycznym zmieniano siatki pojęć na nieprzystające. W krajach so wieckich, jak słyszeliśmy: ‘ludowa spra wiedliwość’ czy ‘ludowa demokracja’
Stali współpracownicy
dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik
1945 roku. Zbrodnie komunistyczne dokonane na ludności cywilnej chociaż 10-krotnie większe niż nazistowskie, też nie zostały osądzone. Sprawcy nie trafili za kratki tak jak hitlerowcy. W III RP, choć katom z lat 1945–56 udowodnio no winę, nikt nie trafił do więzienia. Dalej na Zachodzie bycie komuni stą nie jest kompromitujące. UE popi skuje, że sankcje na Rosję powinno się znieść. Coraz mniej im przeszkadza, że okupacja Krymu zaczęła się od ataku terrorystów rosyjskich, czyli tzw. zie lonych ludzików, a broń i wyposażenie wojskowe może sobie, zdaniem Putina, kupić każdy. W hipermarkecie? Wy szkoleni terroryści – specnaz rosyjski
Korekta Magdalena Słoniowska
Nr 39 · WRZESIEŃ 2017
Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama
Adres redakcji
Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja
dystrybucja@mediawnet.pl
pgg–jest–praca–dla–gornikow). Szanowni Czytelnicy, chyba zgo dzicie się ze mną, że takiej sytuacji na wet Bareja by nie wymyślił! Można opisać to słowami prze wodniczącego NSZZ Solidarność w ko palni „Krupiński” Mieczysława Koś ciuka, które wypowiedział w Sejmie 23.03.2017 roku na posiedzeniu Ko misji Energii i Skarbu Państwa: Przecież płacąc zdrowym chłopom po 20 latach pracy, wysyłając ich na urlopy górnicze, na osłony socjalne, musimy w to miejsce zatrudnić innych górników, a więc dwa razy płacimy to sa mo wynagrodzenie… Panowie, zastanówmy się! (https://www.youtube.com/ watch?v=f7CdeWCTVFI). Podsumowując ten temat, nale ży stwierdzić, że ratowanie górnictwa przypominało gaszenie pożaru ben zyną! Ktoś tam na górze krzyknął: Pożar! Pali się! Ratujmy, co się tylko da! Wszy scy jak jeden mąż rzucili się biegiem w kierunku pożaru, zabierając po dro dze wiaderka wypełnione jakąś cieczą i zaczęli go gasić. Niestety okazało się, że w niektórych wiaderkach zamiast wody była benzyna zostawiona przez poprzednią koalicję rządzącą PO–PSL! I zamiast uratować majątek, spalili do końca wszystko. Smutek ogarnia Ślązaków, budzi się żal i bunt przeciwko takim działa niom. Ile razy można popełniać te same błędy i w ogóle za nie nie odpowiadać? Jak można twierdzić, że nie na leży brać pod uwagę opinii senatora PiS prof. Krystiana Probierza o zło żach KWK „Krupiński”, argumentując, że z chwilą, kiedy stał się politykiem, przestał być wiarygodny naukowo? Czy minister ma prawo przekreślić blisko 40-letni dorobek naukowy profesora i negować jego doświadczenie w oce nie złóż? Cisną się kolejne pytania, ale czas zakończyć artykuł. Na następne, za mieszczone poniżej, odpowiem w na stępnym numerze „Kuriera Wnet”. Oto ono: Co byłoby, gdyby uwzględ niono nasze trafne prognozy i przyjęto do realizacji program naprawczy oraz stworzony nowy model biznesowy dla polskiego górnictwa? K
– walczy w Donbasie. Rosja wysyła po moc humanitarną, czyli uzbrojenie.
R
osja czeka teraz spokojnie na całkowitą destabilizację państw UE. Terroryści islamscy mają ją rzucić na kolana, by w Putinie widzia ła zbawcę wiary chrześcijańskiej i cy wilizacji. Obawiam się, że to pułapka zastawiona na niczego nierozumiejące społeczeństwa Zachodu. Przypomnij my raz jeszcze, kto wysyłał w świat ter rorystów w latach 70. i 80. XX wieku, kto wysadzał bloki z własnymi obywa telami, kto dokonywał zamachów terro rystycznych i zrzucał winę na Czecze nów, kto później głosił potrzebę koalicji antyterrorystycznej i ogłupił Obamę? Teraz świat ma ulec islamofobii i po grążyć się w wojnie religijnej. Gdziekol wiek się spojrzy, tam widać moskiewski ślad. Moskale nie cofną się przed niczym, taka jest ich istota. Na Rosjanach nie tylko ciąży podejrzenie zamachu pod Smoleń skiem, ale udowodniono, iż zbezcześcili zwłoki wymordowanej polskiej elity. Czy to Rosja carska, czy sowiecka, dalej pozostaje Rosją. Dzisiejsza Rosja to Rosja, w której nadal czci się Stalina i Związek Sowiecki. Lenin dalej spo czywa w mauzoleum. Dalej V kolumny rosyjskie szczują narody na siebie, Po laków na Litwinów i Ukraińców, i od wrotnie. Niemcy zapatrzone w Rosję marzą o jej rynkach zbytu, wyposażyły centrum dowodzenia i szkolenia pod Moskwą. Marzą o drugim rurociągu bałtyckim, aby Europę uzależnić od Ro sji. Mylą się, jeśli myślą, że to one będą rządziły w Eurazji, bo o takiej Europie od Atlantyku do Pacyfiku marzy od lat Putin. No cóż, pożytecznych idiotów i poputczików nie brakuje. Płk KGB Putin od 17 lat sprawu je rządy. Jest to możliwe, bo nikt nie osądził komunizmu jako reżimu do konującego zbrodni przeciwko ludz kości. Wyhodowano kolejne rosyjskie monstrum. Grzech zaniechania się multiplikuje. K
(Śląski Kurier Wnet nr 34) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania
Warszawa 02.09.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.
ind. 298050
Górnictwo – bilans działań
Czy właściciel miał wiedzę o innych, bardziej wiarygodnych długotermino wych prognozach cen węgla energetycz nego – na rok 2017 ceny w ARA między 80 a 90 $/tonę z tendencją wzrostu do około 100 $ w latach następnych? Otóż miał, bo nasze prognozy (OKOPZN) po wielomiesięcznych staraniach przedsta wiliśmy w Sejmie we wrześniu 2016 roku na posiedzeniu podkomisji górnictwa i energii, której przewodniczącym był poseł Ireneusz Zyska, a w której uczest niczyli przedstawiciele Ministerstwa Energii. Każdy z nich otrzymał mate riały, które później zostały opublikowane w październikowym „Śląskim Kurierze Wnet” nr 28 w artykule pt. „Dokąd zmie rza polskie górnictwo?”.
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
3
KURIER·ŚL ĄSKI
O
peracja rabunku hiszpań skich rezerw złota, zwana eufemistycznie „ewakua cją”, rozpoczęła się jesienią 1936 roku, kiedy do Madrytu zbliżały się oddziały zbuntowanych wojsko wych pod wodzą Francisca Franca, wsparte przez narodowców, monar chistów, konserwatystów oraz faszy stów i trząsł się w posadach rząd Frontu Ludowego popierany przez liberałów, republikanów, komunistów, socjalistów i anarchistów. Wówczas to, 12 paździer nika 1936 roku, przysłany z Moskwy specjalny doradca rządu hiszpańskiego do spraw bezpieczeństwa wewnętrzne go, a jednocześnie rezydent NKWD, generał Aleksandr Michajłowicz Orłow (prawdziwe nazwisko Lejba Łazarewicz Feldbin) otrzymał superpilny i ściśle tajny szyfrogram. „Siedziałem w swoim pokoju w ambasadzie, kiedy wszedł szyfrant z książką kodów pod pachą i depeszą w ręku” – pisał Orłow we wspomnie niach pisanych wiele lat po dezercji z NKWD. Manuskrypt zapisków po wierzył specjalnej fundacji i zostały opublikowane 30 lat po jego śmierci. Iskrówka była krótka, nadana oso bistym szyfrem Orłowa, do osobistego odczytania bez udziału szyfranta. No ta przewodnia podpisana była przez ludowego komisarza bezpieczeństwa państwowego Nikołaja Jeżowa, a po tem biegła instrukcja: „Załatwić z szefem hiszpańskiego rządu Caballerem przewiezienie re zerw złota Hiszpanii do Związku So wieckiego. Użyć sowieckiego parowca. Utrzymać ścisłą tajemnicę. Odmówić, jeśli Hiszpanie zażądają pokwitowania. Powtarzam – odmówić – podpisania czegokolwiek. Oświadczyć, że formalne pokwitowanie zostanie wydane w Mos kwie przez Bank Państwowy. Czynię was osobiście odpowiedzialnym za całą ope rację. Iwan Wasiliewicz”. Pod pseudo nimem Iwan Wasiliewicz krył się Józef Stalin, który używał go tylko w wyjąt kowych okazjach, jako sygnał, że sprawa wymaga najwyższego utajnienia. Decyzję ewakuacji rezerw złota ze skarbca Banku Hiszpanii podjęto 13 września 1936 roku. Nie wtajemni czając parlamentu, prezydent Manuel Azaña podpisał dekret upoważniający ministra finansów Juana Negrina (póź niejszego premiera) do przewiezienia rezerw „w miejsce, które w jego opinii jest najbardziej bezpieczne”. Oddziały frankistów dotarły już na 30 kilometrów od Madrytu i zawartość państwowego skarca przetransportowano pośpiesznie koleją do Kartageny. Pierwszy „złoty po ciąg” wyjechał z Madrytu 15 września, ostatni dotarł do Kartageny dwa dni później. Złoto złożono w starej jaskini w bazie marynarki wojennej, tuż obok magazynu amunicji. Nie było tego mało. Około 7800 skrzyń, z czego tylko 7 zawierało złoto w sztabach. Reszta skrzyń wypełnio na była monetami. Złote amerykańskie
i kanadyjskie dolary, argetyńskie, chilij skie i meksykańskie peso, austriackie dukaty, belgijskie, francuskie i szwajcar skie franki, angielskie suwereny, holen derskie floreny, niemieckie marki, wło skie liry, portugalskie eskudy, rosyjskie carskie ruble i hiszpańskie pesety. Set ki tysięcy monet, z czego wiele o dużej wartości numizmatycznej, kilkakrotnie przekraczającej wartość samego złota. Wyceniając tylko kruszec, w 1936 roku hiszpańskie rezerwy szacowano na 518 milionów ówczesnych dolarów, czy li prawie 10 miliardów dolarów z 2017 roku. Taką fortunę zdesperowany Juan Negrin zdecydował się powierzyć Stali nowi, gdyż uznał, że Moskwa to miejsce „najbardziej bezpieczne”. Po naradzie z prezydentem Manu elem Azañą i premierem Largiem Ca ballerem zaczął sondować sowieckiego attaché handlowego. Ten przesłał pilny raport do Moskwy. Depeszę pokazano Stalinowi, który nie zwlekając wysłał instrukcję do Orłowa.
D
wa dni po otrzymaniu instrukcji Orłow konferował w sowieckiej ambasadzie z Negrinem, któ ry potwierdził, że skrzynie ze złotem i monetami, każda o wadze 70 kilo gramów, znajdują się bazie morskiej w Kartagenie. Ułatwiało to niepomier nie wywóz, bowiem port i baza nazy wane były „prowincją sowiecką”, gdyż tutaj zawijały statki wiozące ze Związku Sowieckiego uzbrojenie i amunicję dla sił republikańskich. Orłow i Negrin uznali, że trzeba działać szybko, bowiem jeśli wycieknie wiadomość o ewakuacji złota za granicę, zwłaszcza do komunistycznych Sowie tów, to przy temperamencie Hiszpanów wszyscy zaangażowani w wywóz zosta ną wymordowani. Rząd nie panował już nad licznymi grupami zbrojnymi o różnych afiliacjach politycznych, ale mogły się one błyskawicznie zjednoczyć w obronie narodowych rezerw złota. Na wszelki wypadek uzgodniono wersję ofi cjalną: złoto Hiszpanii ewakuowane jest do Stanów Zjednoczonych i zgodnie z tą dezinformacją, Negrin wystawił impo nujący dokument ministerstwa finansów wzywający republikańskie władze woj skowe, aby udzielały wszelkiej pomo cy „panu Blackstone, pełnomocnemu przedstawicielowi Bank of America”. Pod nazwiskiem Blackstone krył się Or łow. Postanowiono także wtajemniczyć ministra marynarki wojennej Indalecia Prieta, którego okręty miały zapewnić ochronę sowieckich frachtowców mię dzy Kartageną a Bosforem. Po naradzie Orłow wyjechał do Kartageny, gdzie czekał już na niego sowiecki attaché morski Nikołaj Kuź niecow, późniejszy sowiecki minister marynarki wojennej z lat II wojny świa towej. Orłow powiedział mu jedynie, że ma zarekwirować i jak najszyciej rozła dować każdy sowiecki statek znajdują cy się w porcie, dla przetransportowa nia „wysoce strategicznego materiału”.
„Masz wyobrażenie, ile złota wyładowano w Odessie? Gdyby te skrzynki ustawić obok siebie na Placu Czerwonym, sięgałyby od krańca do krańca” – chwalił się Stalin w rozmowie z ludowym komisarzem obrony, marszałkiem Klimentem Woroszyłowem.
Hiszpańskie złoto Rafał Brzeski
W tym samym celu, nie pytając o szcze góły, hiszpański dowódca bazy morskiej wyznaczył 60 zaufanych marynarzy, którzy mieli czekać w gotowości do wypełnienia „misji specjalnej”. Orłow, ministrowie Negrin i Pie to oraz premier Caballero na kolej nym spotkaniu w Madrycie ustalili, że wierne republikanom hiszpańskie okręty wojenne zostaną tak rozmiesz czone na wodach Morza Śródziemnego, żeby mieć pod kontrolą całą trasę do Bosforu. Ich dowódcy mieli otrzymać zalakowane koperty oraz polecenie, by je otworzyć, jeśli odbiorą wyzna czony im kod oraz towarzyszący mu sygnał SOS. Instrukcja w zalakowanej kopercie nakazywała płynąć pełną parą na ratunek sowieckiemu frachtowcowi zagrożonemu przez nieprzyjacielskie jednostki. Jednocześnie Orłow zwrócił się za pośrednictwem Jeżowa z proś bą do Stalina, aby do ochrony płyną cych w kierunku Bosforu frachtowców ze złotem skierował znajdujące się na Morzu Śródziemnym okręty do zadań specjalnych sowieckiej marynarki wo jennej, zamaskowane jako statki han
W 1936 r. hiszpańskie rezerwy szacowano na prawie 10 mld dolarów z 2017 r. Taką fortunę zdesperowany Juan Negrin zdecydował się powierzyć Stalinowi, gdyż uznał, że Moskwa to miejsce „najbardziej bezpieczne”. dlowe. Orłow nie otrzymał odpowiedzi na tę depeszę, ale odnotował we wspo mnieniach, iż później dowiedział się, że prośba została spełniona. Do zorganizowania pozostał jesz cze transport złota z jaskini na portowe nabrzeże. Tutaj z pomocą współple mieńcowi przyszedł dowódca sowie ckiej brygady pancernej stacjonującej w Archenie, 90 kilometrów od Karta geny, pułkownik Siemion Moisiejewicz Kriwoszein. Ten sam Kriwoszein, który 22 września 1939 roku, razem z gene rałem Wehrmachtu Heinzem Guderia nem, odbierał wspólną defiladę zwy cięstwa w Brześciu nad Bugiem. Orłow otrzymał od niego do dyspozycji 20
‘Otwarte społeczeństwo’, ‘otwarta Europa’, ‘otwarty dialog’ – to częste terminy w nowszym obrocie medialnym. Należą do kategorii pojęć niejasno zdefiniowanych, które zmieniają swe znaczenie w zależności od doraźnych potrzeb, a w końcu przekształcają się w symulakry, czyli w nazwy bytów mniemanych. Na naszych oczach dzieje się to z ‘otwartym dialogiem’. Ta nazwa nie ma już nic wspólnego z dialogiem. Stała się synonimem monologu i hejtu.
Operacje na otwartym... Andrzej Jarczewski
G
dy filozofowie definiowa li pojęcie nowoczesnego ‘społeczeństwa otwartego’ w kontraście do ‘społeczeń stwa plemiennego, magicznego’, mieli na myśli szlachetną utopię, w której syn robotnika może zostać profeso rem, córka chłopa – sędzią, a każdy ma prawo do osobistych decyzji. Tworzy li koncepcję społeczeństwa drożnego, czyli takiego, w którym wewnętrzne ścieżki awansu są otwarte dla każde go. W tym również otwarte są drogi do najwyższych urzędów politycznych. Świat zrealizował to bez ich świat łych koncepcji. W ZSRR i w innych państwach komunistycznych po pro stu stare elity wymordowano, dzięki czemu mogły się tworzyć nowe elity. A na Zachodzie rozwiązano to ina czej. Wprawdzie córki ubogich rodzi ców bankierkami nie zostają, ale roz wój kapitalizmu samoistnie ograniczył pracę fizyczną i wytworzył dużo takich
pozycji społecznych, które po pierwsze są osiągalne dla każdego, a po drugie – dają wystarczającą satysfakcję tym, którzy te pozycje zdobywają. Ponadto – zakres wolnych decyzji osobistych jest w zachodnich demokracjach wystar czająco szeroki, a to, czego nie wolno, ujęto w prawie obowiązującym (nomi nalnie równo) każdego. Praktyka jest nieco inna, ale to na razie pomijam.
Precesja symulakrów Dziwny tytuł tego rozdziałku pochodzi od francuskiego filozofa Jeana Baudril larda. Zainteresowani znajdą odpo wiednie lektury, natomiast tu zastosuję wyniki jego namysłu, by sprawdzić, co się stało ze ‘społeczeństwem otwartym’. Bo zaczęło się od dość niefortunnej na zwy ‘société ouverte’ Bergsona i ‘open society’ Poppera. Niefortunnej dlatego, że wewnętrznie sprzecznej. Autorzy nie pisali o otwarciu granic europejskich
ciężarówek o nośności 5 ton, tyluż naj lepszych kierowców czołgowych oraz dwóch kapitanów NKWD do pomocy. Tymczasem do portu wpłynęły trzy kolejne frachtowce sowieckie, któ re Orłow polecił jak najszybciej rozła dować. 22 października wszystko było przygotowane i kolumna pojazdów, której przewodzili Orłow i dyrektor hiszpańskiego skarbca Francisco Men dez-Aspe, ruszyła do jaskiń mieszczą cych magazyny amunicyjne. Za oku tymi żelazem drewnianymi wrotami sztolni kryła się sala, pod ścianami której stały jedna na drugiej tysiące identycznych drewnianych skrzynek. „Gromadzony przez stulecia skarb sta rego narodu i ja go miałem dostarczyć do Moskwy” – zapisał Orłow. Każda skrzynka ważyła 70 kilogra mów. Dla ułatwienia kontroli ładowa no po 50 skrzynek na ciężarówkę. Po załadowaniu 10 ciężarówek kolumna wyjeżdżała do odległego o kilkanaście kilometrów portu. Liczeniem skrzynek zajmowali się osobno Mendez-Aspe z urzędnikami ministerstwa finansów oraz oficerowie NKWD. Na czele każ
i wcale nie chodziło im o otwarcie spo łeczeństwa zachodniego na wpływy islamu. O tym w ogóle nie było mowy. Nie chodziło też o otwarcie na idee to talitarne. Chodziło o to, żeby ludziom żyło się dobrze, a jak ten raj miałby za istnieć i bezpiecznie trwać – nie za bar dzo wiadomo, bo Popper więcej miej sca poświęcił „wrogom” społeczeństwa otwartego (Platon, Hegel, Marks) niż projektowi swojej utopii. Tu drobny cytat z pierwszego tomu dzieła Karla Poppera „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie” (PWN, War szawa 1993, s. 208): (...) w tym samym pokoleniu, do którego należał Tukidydes, rodziła się nowa wiara w rozum, wolność i braterstwo, wiara, którą uważam – pisze Popper – za jedynie słuszną wiarę społeczeństwa otwartego. Nadal wprawdzie nie wiemy, jak owo „społeczeństwo otwarte” ma po wstać, ale już wiemy, w co – według
dej kolumny jechał samochód albo z hi szpańskimi urzędnikami, albo Orłow lub jeden z enkawudzistów. Przełado wanie 500 skrzyń złota na statek trwa ło około dwóch godzin i samochody wracały, a przez ten czas kolejne 10 ciężarówek było już gotowych do drogi. Transport i przeładunek prowa dzono nocami z obawy przed nalota mi niemieckich lub włoskich samolo tów wspierających frankistów. Przez trzy bezksiężycowe noce pełne złota ciężarówki toczyły się ulicami zaciem nionego miasta powoli, w kompletnych ciemnościach i tylko prowadzący samo chód błyskał czasem światłami, by zo rientować się, czy nie błądzi. Czołgowi
Poppera – ma wierzyć jedynie słusz nie. Akurat my, Polacy, mamy krytycz ny, a nawet prześmiewczy stosunek do poglądów „jedynie słusznych”, ale dla niektórych umysłów tak jednoznaczne stawianie totalitarnych tez parareligij nych może być atrakcyjne. Na przykład myśl o „jedynie słusznej wierze” przejął George Soros, uczeń Poppera. Musiał tylko zdefiniować, czym ma być ‘rozum’, czym ‘wolność’, a czym ‘braterstwo’ i już mógł szermować hasłem ‘open society’ w dowolnych i wciąż niejasnych celach. Zauważmy, że coś takiego, jak „społeczeństwo otwarte” w przyro dzie nie występuje. Ale istnieje coś, co można nazwać „społeczeństwem zamkniętym”. Wystarczy uznać np., że ‘rozum’ jest sprzeczny z katolicyzmem, ‘wolność’ z przyzwoitością, a ‘brater stwo’ z rodziną, i już ideologia goto wa. Trzeba tylko zebrać, ukraść lub wyspekulować kasę na jej wdrażanie. Oczywiście – żadne „społeczeństwo otwarte” z tego się nie urodzi. Będzie nowy totalitaryzm, ale za to... jak ładnie nazwany! Serce Europy już jest otwar te. Teraz szamani ostrzą noże i szykują mocną operację.
Społeczeństwo niedrożne Termin ‘społeczeństwo otwarte’ nie znaczy dziś nic konkretnego, służy tyl ko dowartościowaniu jednych i piętno waniu dowolnie wybranych drugich: ‘otwarte’ ma być lepsze, a ‘zamknięte’ – gorsze. Tego rodzaju (tzn. niedefinio walne lub nieprecyzyjnie definiowane) nazwy podlegają charakterystycznym
kierowcy nie mieli wprawy w prowa dzeniu „lekkich” pięciotonówek i już pierwszej nocy jedna z nich wylądowała w głębokim rowie, rozsypując skrzynie. Na szczęście wypadek zdarzył się poza miastem i gapiów nie było.
W
ięcej nerwów zjadła noc, kie dy do portu dojechało tylko sześć zamiast dziesięciu cię żarówek. Brakowało czterech, czyli pra wie 15 ton złota. Orłow i Mendez-Aspe wybrali się na poszukiwania. Jeździli, mrugali światłami i nic. Tankiści kieru jący ciężarówkami nie znali ani słowa po hiszpańsku i w przypadku kontroli przez przypadkowy patrol mogli zostać natychmiast rozstrzelani jako szpiedzy. A jeśli ktoś rozbił skrzynie i zobaczył, co jest w środku? Rabunek, polityczny skandal, rewolta? Wszystko było moż liwe. Wojna domowa to nie przelewki, o czym Orłow i oficerowie NKWD do skonale wiedzieli z własnego doświad czenia. Dopiero o szarówce świtu oka zało się, że zagubione ciężarówki stoją zaparkowane pod drzewami wysadzanej lipami alei. Ich kierowcy, świadomi war tości ładunku, a nie znając dobrze drogi, woleli poczekać do rana i rozsądnie nie reagowali, gdy mijające ich samochody osobowe mrugały światłami, nie mając pewności, kto w nich jedzie. Przeładunek trwał niecałe 3 dni. W niedzielę 25 października zała dowano ostatnią skrzynię na pokład ostatniego franchtowca. Według obli czeń enkawudzistów załadowano 7900 skrzynek, wedle Hiszpanów 7800, co jak obliczył Mendez-Aspe, stanowiło „około trzech czwartych rezerw złota”. W pilnej depeszy do Moskwy Orłow przekazał hiszpańskie dane, a nie swo je. „Wolałem grać bezpiecznie. Gdyby okazało się, że to ich obliczenia są po prawne, a nie nasze, to zrobiono by mnie odpowiedzialnym za utratę 100 skrzyń złota” – pisał po latach. Kiedy frachtowce były już gotowe do odpłynięcia, Orłow znalazł się w bar dzo trudnej sytuacji, gdyż Mendez-Aspe poprosił opotwierdzenie odbioru depo zytu, a Stalin wyraźnie zakazał podpisy wania czegokolwiek. Ależ towarzyszu, ja nie mam pełnomocnictw do wydawania pokwitowań – wykręcał się Orłow. – Ale nie martwcie się. Potwierdzenie wyda ne zostanie na miejscu przez Gosbank (Bank Państwowy), kiedy wszystko zo stanie sprawdzone i zważone. Mendez-Aspe mało nie dostał zawału na takie słowa, ale uspokoił się, kiedy Orłow zaproponował, że by na każdym frachtowcu popłynął do Związku Sowieckiego jeden przed stawiciel hiszpańskiego ministerstwa finansów w charakterze upełnomoc nionego konwojenta. Dyrektor skarb ca szybko oddelegował dwóch towa rzyszących mu urzędników a dwóch brakujących „konwojentów” dobrano z przypadkowych ochotników na kil kudniową „wycieczkę” do ZSRS pod czas „łapanki” w hotelach Kartageny.
procesom semantycznym. Np. zacny termin ‘społeczeństwo obywatelskie’ był inaczej rozumiany przez swojego twórcę, Arystotelesa, a inaczej przez teoretyków różnych czasów, różnych krajów i różnych kierunków politycz nych (godną polecenia książkę na ten temat napisała prof. Dorota Pietrzyk -Reeves: Idea społeczeństwa obywatelskiego, UMK, Toruń 2012). Tu jednak wyraźnie odróżniamy dobrze rozpoznane pojęcie politolo giczne: ‘społeczeństwo obywatelskie’, a także np. ‘społeczeństwo cywilne’ od mydelniczki z napisem ‘społeczeństwo otwarte’. Bo ta ostatnia nazwa to typo we symulakrum, wyraz, który udaje nazwę czegoś rzeczywistego. Ów ter min symuluje rzeczywistość i zakrywa nieistnienie nazywanych przez siebie faktów! Wprowadzenie w życie – oczy wiście po trupach opornych – wizji „społeczeństwa otwartego” w istocie wytworzy europejskie społeczeństwo niedrożne, czyli takie, w którym nie posłuszne osoby i nieposłuszne narody będą wykluczane i karane za trwanie przy własnych wartościach. A w tak ogromnej i tak zróżnicowanej społecz ności, jaka zamieszkiwać będzie Stany Zjednoczone Europy, utrzymywanie posłuszeństwa możliwe będzie tylko za pomocą terroru!
Więcej narkotyków! W Parlamencie Europejskim propa gandą ‘otwartości’ na islam zajmuje się podstarzałe pokolenie buntowników roku 1968. Cały ten kontrkulturowy (poza Polską i Czechosłowacją) nurt
Złoty konwój złożony z frachtowców „Kine”, „Kursk”, „Newa” i „Wołgolec” odpłynął do Odessy. Po powrocie do Madrytu Orłow nadał pilny szyfrogram do Jeżowa, mel dując o wypłynięciu statków z „me talem”. Później, dla kryptologicznego bezpieczeństwa w odcinkach, przesłał szczegółowy raport. Teraz nie zostało nic innego tylko czekać. Wreszcie nade szło z Moskwy potwierdzenie przybycia transportu i krótka instrukcja: „Niko mu nie mówić o waszych obliczeniach”. Sto skrzyń to siedem dodatkowych ton złota. Mała rzecz, a cieszy. Na początku listopada cztery „zło te” frachtowce dopłynęły bezpiecznie do Odessy, gdzie już czekała spora gru pa oficerów NKWD, od majora w górę, ściągnięta w sekrecie z Moskwy i Kijo wa. Przez kilka dni pocili się, dźwigając skrzynie i przeładowując je ze statków na pociąg specjalny. Drogę od portowego nabrzeża do kolejowej bocznicy odcię to kordonem żołnierzy wojsk NKWD. W drodze do Moskwy pociąg eskorto wało kilkusek uzbrojonych enkawudzi stów. W lokomotywie palaczy pilnował zastępca szefa republikańskiego NKWD Ukrainy i gdy spec-pociąg dotarł na miej sce, popędził z meldunkiem do Jeżowa, nie myjąc usmolonej sadzami twarzy. Rozradowany Stalin wydał bankiet dla „wierchuszki” NKWD, na którym obecni byli wszyscy członkowie polit biura. W trakcie przyjęcia miał ponoć powiedzieć, że Hiszpanie „tak zobaczą swe złoto, jak własne uszy”. Jeszcze kil ka miesięcy później czterej konwojenci ministerstwa finansów republikańskie go rządu wciąż czekali w moskiewskim hotelu na pokwitowanie przyjęcia w de pozyt rezerw złota Hiszpanii. Jak poda je Orłow, wypuszczono ich z Rosji do piero po zakończeniu wojny domowej. Zwycięski generał Francisco Franco dowiedział się z pewnością o ewakuacji złota zaraz po wkroczeniu do Madrytu w marcu 1939 roku, ale prawdę utrzy mywano latami w tajemnicy. Wiado mość o pustkach w narodowym skarb cu mogła bowiem poderwać zaufanie do hiszpańskiej waluty i pozbawić rząd frankistów zdolności kredytowej. Milczenie przerwał lakoniczny ko munikat hiszpańskiego ministerstwa spraw zagranicznych z 29 grudnia 1956 roku informujący, że w prywat nym archiwum zmarłego w listopadzie w Paryżu byłego premiera rządu Frontu Ludowego Juana Negrina znaleziono wystawione 5 lutego 1937 roku pokwi towanie przyjęcia hiszpańskich rezerw złota do sowieckiego depozytu. Moskiewski dziennik Prawda po twierdził ten fakt 5 kwietnia 1957 roku, podkreślając, że zdeponowane złoto było gwarancją pokrycia należności za samoloty, czołgi oraz inne uzbrojenie i materiały wojenne dostarczone Re publikanom przez ZSRS. Gwarancją, jak podkreśliła Prawda, niewystarcza jącą, bowiem Madryt jest nadal winny Moskwie 50 milionów dolarów. K
‘68 wniósł ważne nowości do euro pejskiej cywilizacji. Bardzo ciekawie i odkrywczo mówi o tym Krzysztof Karoń w swych licznych wykładach, dostępnych w internecie (wystarczy wpisać nazwisko). Tu ograniczę się do jednego aspektu. Otóż cała ta ge neracja ‘68 koiła swoje niedostoso wanie społeczne... narkotykami. Były też liczne wyjątki, a narkotyki (zwł. opium i morfinę) znamy od wieków, ale masowa inwazja psychodelików na Europę i USA zaczęła się właśnie około roku 1968. Szybko zauważono, że standardo wa dawka danego narkotyku nie działa. Wytworzyła się więc metoda rozwią zywania tego rodzaju problemów ha słem: „więcej!”. Najpierw było „więcej marihuany!”, później „więcej kokai ny”, „więcej heroiny” i tak dalej, aż do śmierci najbardziej zagorzałych wy znawców tego rodzaju bolszewizmu. Ci, którzy w porę ograniczyli dawki nar kotyków, przenieśli swój bolszewizm, czyli metodę „więcej!”, do polityki. Gdy demokracja działa ich zdaniem za sła bo, znaczy, że jest za mało demokracji. Więc krzyczą: „więcej demokracji!”, na słabości Europy mamy lekarstwo: „więcej Europy!”, na brak integracji: „więcej integracji!”, na nierównowagę demograficzną: „więcej aborcji i euta nazji”, a na kłopoty z islamem: „wię cej islamu w Europie!”. Brakuje tylko... „więcej cukru w cukrze!”. Teraz należałoby napisać więcej na ten temat, ale na tym poprzesta nę w ramach protestu przeciw narko tycznej tyranii hasła: „więcej Europy w Mitteleuropie!”. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
4
KURIER·ŚL ĄSKI
Ile czasu musi upłynąć, by światu ponownie uzmysłowić, iż II wojnę światową wywołali Niemcy i to za ich sprawą ludzkość doświadczyła tylu nieszczęść osobowych i materialnych?
Urzędnicy a racja stanu…? Jadwiga Chmielowska
T
uż po wojnie żyło pokolenie bezpośrednio nią dotknię te. Im nie potrzeba było tłumaczyć, co się wówczas wydarzyło. Niemcy, obarczeni skut kami wojny, uciekli w milczenie, a pod pręgierzem postawiono Hitlera i jego współwyznawców ideologicznych. Pozwoliło to narodowi niemieckie mu na symboliczne, moralne rozlicze nie się, co dawało nawet mordercom możliwość zajmowania funkcji pub licznych w Niemczech. Także powo jenna presja rozliczeń, wywierana przez aliantów, uległa szybkiemu osłabieniu, dopuszczając do exodusu nie tylko hit lerowców do Ameryki Łacińskiej, ale również czynnych w czasie wojny na ukowców niemieckich do USA. Kiedy kraje środkowoeuropejskie takie jak Polska zmagały się z okupacją sowiecką, zastrzyk finansowy w postaci planu Marshalla stawiał na nogi gospo darkę niemiecką, co pozwoliło Niem com dość szybko snuć plany dobrobytu bez obciążeń moralnych. Kompleks wi ny został przyćmiony sukcesami Volks wagena i Mercedesa, Simensa, Boscha, Deutsche Banku, Postu, Bahnu itd. – tak na marginesie, rozwijających się podczas wojny za sprawą pracujących w tychże fabrykach więźniów obozo wych skazanych na zagładę. A tak już to bywa, że mocarstwo finansowe jest na świecie postrzegane inaczej niż kraj biedny. Dano więc w la tach 60. przyzwolenie na głosy „inte lektualistów” o nieobarczaniu młode go pokolenia niemieckiego skutkami „faszyzmu czy hitleryzmu”. Cóż z tego, że dziadek mordował więźniów w obo zach śmierci, a babcia administrowała kartoteką; przecież oni nie mieli wyj ścia – podlegali rozkazom, i tyle. To nie Niemcy, ale jacyś „nazi” decydowali
W
iele się ostatnio pi sze o wzmożonej imigracji zarobko wej z państw byłego ZSRS do Polski. Głównie dotyczy to obywateli doświadczonej działaniami wojennymi Ukrainy. Nie sposób jednak nie odnotować Białorusinów, Rosjan i przedstawicieli narodów Azji Cen tralnej i Wietnamu. Polska do tej pory była krajem eks portującym siłę roboczą do bogatszych krajów Europy. W ciągu 25 lat rozwoju gospodarki względnie rynkowej prze chodziliśmy różne fazy rozwoju rynku pracy, od rosnących problemów z bez robociem do ostatnio coraz ostrzej od czuwalnego braku siły roboczej w wielu sektorach gospodarki. Przez wiele lat poszczególne bran że rozszerzały swoje rynki zbytu, ofe rując coraz lepszą jakość przy niższych cenach. Ta strategia pozwoliła na zaję cie znaczącego miejsca w Europie na przykład firmom transportowym. Sukcesy marketingowe zwiększyły jednak zapotrzebowanie na pracow ników o określonych kompetencjach. Podam przykład. Firma transportowa nie jest w stanie przeszkolić w krótkim czasie bezrobotnych nie mających do świadczenia w kierowaniu pojazdami. Podpisane kontrakty, jak i ciągła walka o rynek, nie pozwalają na sięgnięcie po zasoby rynków zachodnich. Tam bowiem płace są na takim poziomie, że polscy transportowcy zostaliby wy pchnięci z rynku przez ich europejskich rywali. Pojawiło się zatem zapotrze bowanie na kierowców akceptujących określone warunki płacy i pracy (wcale nie głodowe). Zatrudnianie Ukraiń ców pomogło polskim firmom pokryć niebezpieczne deficyty pracowników. Podobny problem odczuwają in ne branże: budowlana, przetwórstwa spożywczego, czy wreszcie nasze roz wijające się rolnictwo. Bariera cen na rynku rolno-spożywczym nie pozwala na skokowe podniesienie zarobków dla robotników sezonowych. Wysokie za robki wymusiłyby wyższe ceny naszych produktów rolnych, a to zachwiałoby naszą ekspansją zagraniczną. Polska zmierza drogą Japonii, Ko rei Południowej czy ostatnio Chin. Po okresie wzrostu gospodarczego sty mulowanego niskimi kosztami pra cy, po umocnieniu się na rynkach
wówczas. Nikomu nie przeszkadzał kult wielkich Niemiec, wiszące w do mach fotografie dziadka w mundu rze SS czy organizowanie tu i ówdzie spotkań „kombatantów” lub „wypędzo nych”. Do tego nagminne było stygma tyzowanie i poniżanie narodów Europy zamieszkujących jej wschodnie tereny. Można by na ten temat napisać jesz cze wiele prac naukowych, prócz tych już
Wiadomo było, że blok socjali styczny legnie w gruzach, i należało się „przygotować” na podział łupów ponad narodem. I tak po 1989 roku Niemcy w czasie transformacji wpompowali do Polski tyle pieniędzy, ile było potrze ba, przejmując nie tylko strategiczne dobra materialne, ale także wpływ na świadomość Polaków poprzez wyku pienie mediów i wykreowanie „zaufa
z przywołaniem pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Tak jest również obecnie, w przypadku głośnej akcji społecznej przeciwko relatywizowaniu odpowie dzialności za II wojnę światową, np. za sprawą procesu wytoczonego przez byłego więźnia Auschwitz, czy objeż dżającej Niemcy i siedziby telewizji ZDF lawety z umieszczonym na niej symbolem Hitlera i obozu koncentra cyjnego oraz tekstem, że obozy zagłady były niemieckie.
W
cześniej rządzący nie do strzegali lub nie chcieli do strzegać tych szkalujących Polskę i Polaków działań fałszujących historię, a wszelkie próby naprawy tego stanu rzeczy były skutecznie rozmyd lane np. przez MSZ dowodzone przez min. r. Sikorskiego, który zablokował
w 2007 roku rozpowszechnianie filmu „Upside down” reżyser Violi Kardynał, mówiącego o wypaczaniu historii do tyczącej II wojny światowej w szkołach w Ameryce. Nie trzeba daleko szukać – nasza młodzież coraz mniej wie o współczes nej historii Polski, bo minione rządy stopniowo wycofywały naukę historii z procesu edukacji. Przeciwko takiej polityce edukacyjnej swego czasu zor ganizowano ogólnopolski protest spo łeczny, w tym akcję głodową w kilku miastach Polski. Wydaje się, że wreszcie rząd Bea ty Szydło zaczyna dostrzegać potrze bę przywrócenia pamięci historycznej, w tym upomnienia się o prawdę histo ryczną. Mocnym akcentem i wsparciem rządu było wystąpienie prezydenta USA Donalda Trumpa, który przypomniał
K
olejny przykład. Od dłuższego czasu twórcy filmowi zmagają się z decydentami, próbując przekonać ich o potrzebie realiza cji filmowej antologii o niemieckich obozach zagłady, cyklu 25 filmów edukacyjnych, w kilku wersjach ję zykowych, które mają być ogólnie do stępne, bez ograniczeń, dla każdego, a szczególnie dla szkół, ambasad itd. Zrealizowano już dwa filmy (Kon centrationslager Flossenburg i Kon centrationslager Stutthof ), głównie sfinansowane przez samych twór ców, znanych dokumentalistów – reżyserem jest Leszek Ciechoński, a realizatorem zdjęć i producentem – Piotr Zarębski. Przy realizacji fil mów aktywnie uczestniczą studen ci szkoły medialnej, którzy tworzą swoje etiudy.
Sprawa odpowiedzialności za skutki wojny uległa zaćmieniu budową „nowej Europy”. I tak dzisiaj oszołomem jest ten, kto śmie przypomnieć, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. Na planie Filmowej Antologii Niemieckich Obozów Zagłady
FOT. PIOTR ZARĘBSKI
istniejących, ale nie o analizy tu chodzi, a o konkretne działania. Polska, najbar dziej doświadczona skutkami wojny, win na zawsze stać na straży prawdy. Być mo że tak by było, gdyby przetrwała pierwsza Solidarność – ruch społeczny, oddolny i spontaniczny, identyfikujący się z dą żeniem do podmiotowości i prawdy na bazie patriotycznej. Wprowadzony przez Jaruzelskiego stan wojenny nie tylko był zbawczy dla komunistów i ich poplecz ników po 1989 roku, ale także dla tzw. demokratycznego świata.
nych” polityków w Polsce. Sprawa od powiedzialności za skutki wojny uległa zaćmieniu budową „nowej Europy”. I tak dzisiaj oszołomem jest ten, kto śmie przypomnieć, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. W Polsce paradoksalnie bywa tak, że społeczeństwo skutecznie wyręcza rządzących. Tak było z przywróceniem Święta Niepodległości, za sprawą Mar szu Niepodległości 11 listopada orga nizowanego przez środowiska niepod ległościowe młodych ludzi. Tak było
światowych, zbudowaniu swojej po zycji, silnych, rozpoznawalnych ma rek – przyszła kolej na skorzystanie z owoców pracy poprzednich pokoleń. Nasze firmy uczą się skutecznie konkurować na rynkach zagranicz nych, podnosząc jakość swojej oferty. Jednak to konkurencyjna cena zdaje się przekonywać konsumentów do decy zji zakupowej nieznanych im marek. Czy migracja do naszego kraju jest zagrożeniem dla polskich pracowni ków? Dla tych, którzy liczyli na szyb ki wzrost zarobków, na pewno tak, ale ukraińscy pracownicy pozwalają na
subsydiów, wynajmuje za własne pie niądze miejsca w akademikach i na stancjach. Pomagają zatem, zwłasz cza sektorowi prywatnemu szkolnictwa wyższego, przetrwać kryzys związany z niżem demograficznym. Osoby star sze mogą dorobić do swoich emerytur, wynajmując stancje mniej wymagają cym studentom. Żeby nie być gołosłownym, podam dane liczbowe. Koszt czesnego kształ tuje się między 600 a 800 zł miesięcz nie, koszt wynajęcia pokoju 400–600 zł w akademiku bądź na stancji. Koszt wyżywienia między 500 a 700 zł. Pań
Czy ciągle społeczeństwo musi wyręczać rządzących, dysponujących ogromnymi możliwościami i funduszami ulokowanymi w instytucjach rządowych powołanych do tego celu?
W
iele osób z kartami po zostaje w swoich krajach zamieszkania, a ci, którzy przyjeżdżają do Polski w celach zarob kowych czy studiów, nie przekraczają 10% ogólnej liczby cudzoziemców. 5 ty sięcy posiadaczy Kart Polaka z Białoru si, Ukrainy, Rosji, Kazachstanu i innych państw poradzieckich to margines, nie wpływający znacząco na całość budżetu przeznaczanego na oświatę w Polsce. Wśród osób wyrażających takie obawy jeszcze do niedawna pano wał pogląd o milionowej mniejszo ści polskiej zamieszkującej Ukrainę.
światu heroizm walki Polaków na przy kładzie Powstania Warszawskiego. Wiel ki transparent obrazujący niemieckiego żołnierza z pistoletem przyłożonym do skroni dziecka, wywieszony na stadionie przez kibiców Legii, obiegł świat, dając świadectwo prawdzie. I tu rodzi się pytanie: czy ciągle społeczeństwo musi wyręczać rządzą cych, dysponujących ogromnymi moż liwościami i funduszami ulokowanymi w instytucjach rządowych powołanych do tego celu?
Mimo pozytywnych opinii, popar cia kombatantów i więźniów obozów, wielu ważnych patronów medialnych, projekt utknął w… zaciszach gabinetów urzędniczych, powodując wstrzymanie realizacji kolejnych filmów. Czy na prawdę nie można w Polsce zrobić cze goś normalnie? Czy tak ważne projekty muszą napotykać trudności przypo minające niewydolny, miniony ustrój? „Kurier Wnet” będzie informo wał swoich Czytelników o postępach w tej sprawie. K
prześladowaniach mniejszości polskiej na banderowskiej Ukrainie? Podsumowując, Ukraińcy w Polsce przyczyniają się do wzrostu polskiej go spodarki. Uczą się na swój rachunek, pracują, dając wkład w podniesienie rentowności i zwiększenie skali dzia łania polskich firm. Oczywiście są też poszkodowane grupy pracownicze. Na przykład w ob szarze opieki nad osobami starszymi, sprzątania mieszkań i biur wzrost płac jest wolniejszy. Ale oznacza to oszczęd ności dla ludzi starszych, często śred nio zamożnych. Więcej też z tych ludzi
Dziwi mnie, że środowiska imi grancko sceptyczne, zwracając uwagę na Ukraińców, pomijają coraz bardziej wyraźnie zaznaczającą się imigrację z rosyjskiego Kaukazu i krajów Azji Centralnej. Punktem przerzutowym jest granica białoruska. Wystarczy pojechać na przejście graniczne w Brześciu, aby zrozumieć powagę problemu. Ci „uchodźcy” o odmiennej kul turze, religii i obyczajach zaczynają przenikać przez naszą wschodnią granicę. Z uwagi na niską przydat ność na naszym rynku nie podej mują pracy, a ich źródła utrzymania są trudne do ustalenia. Częściej niż Ukraińcy zgłaszają się po pomoc so cjalną. Trudniej się integrują, two rząc mikrogetta. Osobna grupa imigrantów to Wietnamczycy, których przyjaz dy zaczęły się już w czasach PRL-u. Ostatnio pojawili się też inni przy bysze z krajów Dalekiego Wschodu. Chińczycy, Hindusi, Pakistańczycy, Nepalczycy i inni. Jeśli ktoś chce zrozumieć, jak dzia ła zasada „swój do swego po swoje”, niech przyjrzy się właśnie wietnamskim przedsiębiorstwom. Są one również niezwykle sprawne w omijaniu naszego systemu fiskalnego. Jeśli już musimy zgadzać się na im port pracowników, to blokujmy maso wy, niekontrolowany napływ imigran tów spoza krajów tzw. Międzymorza. Nie popełniajmy błędów państw za chodniej Europy. Obroną przed niekontrolowaną imigracją i wykorzystującymi nasz system wsparcia socjalnego przyby szami jest pozbawienie tego wsparcia osób nieposiadających polskiego oby watelstwa lub Karty Polaka. Ukłonem w stronę polskich firm poszukujących pracowników jest ułatwienie uzyski wania krótkoterminowych pobytów ze względu na pracę, przy jednoczes nym utrudnieniu otrzymywania po bytu długoterminowego czy polskiego obywatelstwa. Wydaje się zasadne wzmożenie kontroli cudzoziemców pod kątem wykrywania osób przebywających w naszym kraju nielegalnie czy nie potrafiących się wykazać legalny mi dochodami umożliwiającymi pobyt w Polsce. K
Każda niekontrolowana fala migracji niesie z sobą zagrożenia. Rosną one wraz z liczbą migrantów, ale zależą także od kręgu kulturowego przybyszów.
Migracja zarobkowa do Polski z krajów ościennych Mariusz Patey
tworzenie wysokopłatnych miejsc pra cy dla Polaków. Wykresy płac z ostat nich 3 lat pokazują, że pracownicy ze wschodu nie zatrzymali rosnącego trendu wzrostu płac w naszym kraju.
P
ojawiają się głosy pełne zaniepo kojenia o nadużywanie socjalu przez przebywających w Polsce Ukraińców. I znowu, jeśli popatrzy my na statystyki, to uprawnionych do zasiłków i dodatków na dzieci nie jest wcale tak dużo. Pełny pakiet socjalny przysługuje bowiem osobom z Karta mi Polaka lub osobom płacącym pełne składki, przebywającym na podstawie kart czasowego pobytu. Tych jednak, spełniających oba warunki naraz, jest niewielki procent w ogólnej liczbie przebywających u nas Ukraińców. Taki sam mit krąży o jakoby dre nujących nasz system oświatowy ukra ińskich studentach. W Polsce studiuje ok 46 tysięcy obcokrajowców, w tym ponad 30 tysięcy to osoby z ukraiński mi paszportami, Białorusini i Rosjanie. Większość studiujących w Polsce cudzoziemców (w tym Ukraińców) płaci pełne czesne, bez państwowych
stwo pobiera 380 zł za kartę pobytu czasowego (na rok). Zwykle jeszcze dodatkowo zarabiają agencje świadczą ce usługi marketingowe (prowadzące nabory studentów za granicą) i poma
Aktywiści, którzy pracują z Polakami mieszkającymi na przykład na Żyto mierszczyźnie, w obwodzie połtaw skim, czyli terytoriach niewłączonych do II RP, wiedzą, jak trudno jest prze
Ukraińcy w Polsce przyczyniają się do wzrostu polskiej gospodarki. Uczą się na swój rachunek, pracują, dając wkład w podniesienie rentowności i zwiększenie skali działania polskich firm. gające studentom w formalnościach wizowych. Spora grupa studiujących pochodzi z zamożnych rodzin i stać je na tzw. życie studenckie, kawiarnie, kluby. Wiele szkół wyższych uczy się walczyć o studentów komercyjnych, biorąc udział w targach edukacyjnych właśnie w Kijowie. Z tytułu pobytu ukraińskich studentów zostaje w kra ju dobre 400 mln zł. Liczba wszystkich wydanych Kart Polaka wyniosła (dane z 2016 r.) 140 tysięcy.
konać urzędników konsulatów o pol skim pochodzeniu tych ludzi. Pomyłki to niewielki margines. A pomawianie polskich urzędników o masową korup cję w wydawaniu Kart Polaka nie jest poparte żadnymi dowodami. Czyli – kiedy ci ludzie, w zdecy dowanej większości o polskich ko rzeniach, pojawili się w Polsce, to już nie są uważani za Polaków? Być mo że ich poglądy, w większości proukra ińskie i antyrosyjskie, burzą narrację tzw. środowisk kresowych o jakoby
decyduje się na życie samodzielne, bez przenoszenia się do domów opieki. Innym zjawiskiem w przypadku masowego osiedlania się Ukraińców w Polsce (nadal większość przyjeżdża jących do pracy pozostaje tu czaso wo) byłoby odtworzenie się mniejszości w jednorodnej do tej pory etnicznie Polsce. Mimo zatem korzystnego czyn nika ekonomicznego, imigracja powin na mieć swoje limity.
P
rzykład krajów Europy Zachod niej, które w latach 60. przyjmo wały pracowników z rejonów Bliskiego Wschodu wskazuje, że na wet bogate i dobrze zorganizowanie kraje nie były w stanie skutecznie pro wadzić programów integracyjnych dla tych grup cudzoziemców. Polska jednak ma to szczęście, że w momencie zwiększonego zapo trzebowania na pracę pojawiła się dla przedsiębiorstw możliwość sięgnięcia po bliskich nam kulturowo i języko wo Ukraińców. Natomiast pojawia się realne niebezpieczeństwo, ale nie ze strony Ukraińców czy Białorusinów, tylko z innego kierunku.
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
5
KURIER·ŚL ĄSKI
Nauczymy lud czytać. Ale nie wszyst ko będą czytać. Włodzimierz Lenin
„Wielki” Takim to pompatycznym tytułem wie lokrotnie obecny w moich felietonach „olbrzym” polskiej pedagogiki prof. Zbigniew Kwieciński (wielkie nazwi sko – do niedawna m.in. przewodni czący Polskiego Towarzystwa Peda gogicznego) opatrzył pomieszczoną w swojej książce opinię o Wielkim Pe dagogu (Cztery i pół, Wrocław 2011 r., s. 501–504). Wincenty Okoń (1914 –2011) – bo o tego pedagoga tu chodzi – dokonał wszystkiego, co może osiągnąć uczony wielkiej rangi – napisał Z. Kwieciński w recen zji osiągnięć W. Okonia w postępowaniu dotyczącym nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Uroczystość wręczenia dyplomu odby ła się (w grudniu 2006) w Pałacu Kazi mierzowskim w Warszawie. Wynoszono pod niebiosa autora powszechnie w Polsce i wielu krajach znanych i stosowanych podręczników dydaktyki ogólnej, które z wydania na wydanie stawały się coraz bardziej nowoczesne i kompletne. Sporo uczynił też dobrego – podkreśla prof. Kwieciński – dla przybliżenia polskiemu środowisku pedagogicznemu czołowych osiągnięć światowej myśli pedagogicznej (...), wszak odbywał intensywne podróże studyjne po wielu krajach. Przywoził z nich wnikliwe obserwacje (…), wnosił do Polski nowatorskie osiągnięcia zagraniczne. Pod tym względem – dowodził apo logetycznie prof. Kwieciński – Wincenty Okoń nie miał sobie równego uczonego w polskiej pedagogice. Istotnie, troska prof. Okonia o przybliżenie polskiej pedagogice „nowatorskich” osiągnięć światowych jest nawet większa od tej, którą po znaliśmy dzięki prof. Kwiecińskiemu. Trudno mieć pretensje do prof. Oko nia, że mimo intensywnych podróży zagranicznych nie wszędzie jednak po stawił stopę. Chyba nie było profesora na Kubie – państwa należącego, jak Polska, do bliskiego jego sercu obozu socjalistycznego. I co w tej sytuacji robi nasz późniejszy doktor honorowy? Ani mu w głowie dać za wygraną! Pozba wić znajomości polskich pedagogów „postępowych” osiągnięć kubańskiej myśli pedagogicznej?
nowego typu obywatela bez komen tarza, choć jest zastanawiające, dla czego Wielki Pedagog zrezygnował z przytoczenia podobnych mądrości, zawartych w oficjalnych kubańskich dokumentach ideologicznych w ro dzaju: Przyśpieszmy rewolucję, przejdźmy szybko przez socjalizm i dojdźmy do komunizmu. W zarysowanym kon tekście narzuca się pytanie: od kogo polski przeciętny pedagog (gdzie mu tam było marzyć o zagranicznych po dróżach, wyjeżdżali w nie wszak tylko wybrańcy) miał się dowiedzieć – choć by o wyczynach „postępowej” kubań skiej młodzieży, jeśli prof. Okoń mu tego nie powie? Młodzież wszystkich szkół kubańskich uchwaliła (...) „deklarację generalną”, głoszącą całkowite i definitywne odrzucenie wszystkich bodźców materialnych w pracy. Ze wszystkich podręczników usunięto teksty zadań mówiących o operacjach kupna-sprzedaży w rodzaju „uczeń kupił tuzin rondówek…”, o dochodzie
Szanownym Czytelnikom w niełatwej próbie zrozumienia, skąd się bierze u prof. Okonia – Wielkiego Polskiego Pedagoga – ta rzucająca się w oczy wy rozumiałość i pobłażliwość dla głupoty i propagandowych frazesów.
Czy prof. Okoniowi głupota naprawdę nie przeszkadzała?
wzmiankowanej wyżej laudacji o na stępującym brzmieniu: Prof. Okoń koncentrował się w swoim życiu na tym, co służy postępowi, natomiast nie skupiał się na krytyce tego, co mu przeszkadza. Myślę, że po twierdzeniem trafności tej zaskakują cej i szkodliwej postawy (szkodliwej – rzecz jasna – jedynie z perspektywy zacofanego felietonisty) prof. Okonia
REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA
Herbert Kopiec
z obiektywną oceną prof. B. Sucho dolskiego jako stratega kierowania własnym życiem i jako wielkiego uczonego humanisty. Otóż nie wszyscy podzielają zachwyt Prof. W. Okonia nad prof. Suchodolskim. Z zewnątrz (zwłaszcza w kręgach pozaakademi ckich) prof. Suchodolski został zapa miętany raczej fatalnie. Jako usłużny wobec komunistycznej polityki do tego stopnia, iż S. Kisielewski (1911– 1991) określał go mianem starego wazeliniarza sanacji, a teraz komuny. Za sanacji był senatorem, po drodze endekiem, potem chciał być katolikiem (...) No i właściwie jedzie na mówieniu o niczym. Bo te jego wszystkie książki, to (...). Jego karierę uwieńczyło – pisze Kisielewski – powołanie w 1982 r. na stanowisko przewodniczącego Narodowej Rady Kultury utworzonej przez tow. W. Jaruzelskiego (Abecadło Kisiela, 1990, str.109). Czy godzi się, mając na oku uchwycone przywary/konfor mizm prof. Suchodolskiego, mówić
Wszelkie chwyty dozwolone... Część II
Nauczyciel – zawód produkcyjny?
Uczył Marcin Marcina Uff, wszystko skończyło się szczęśli wie. Oto wracający z Kuby publicysta Mirosław Ikonowicz opublikował na łamach „Polityki” (1969, nr 18) ar tykuł pt. Los Makarenkos, w którym zarysował iście brawurowe pomysły w zakresie edukacji i wychowania w rewolucyjnej/komunistycznej Ku bie. I oto dość nieoczekiwanie wyszło na to, że lewicowy publicysta stał się mistrzem dla Wielkiego Polskiego Pe dagoga. Było tak przynajmniej w za kresie znajomości założeń „kubań skiej pedagogiki rewolucyjnej”. Nic a nic tu nie zmyślam: polski czytel nik dowie się o tym z książki W. Oko nia O postępie pedagogicznym, wyd. KiW, Warszawa 1970, s. 20–21. Jakie to wieści płyną z Kuby? Przykro mi o tym pisać, ale rozpowszechniane przez prof. Okonia informacje (a ra czej brednie) na temat tzw. kubańskie go „cudu edukacyjnego” – nawet jak na czas rewolucji i towarzyszących jej niedostatków materialnych – są żenu jące. Przesadzam? Ano posłuchajcie Państwo, w jaki sposób uzasadniane i formułowane są teoretyczne zało żenia ideowo-wychowawcze budowy kubańskiego raju na ziemi: Skoro nie można ofiarować młodzieży perspektyw osobistego powodzenia materialnego, działajmy metodą przekształcania słabości w siłę. Od wielu miesięcy ulubionym tematem niemal wszystkich przemówień Fidela Castro są założenia nowej kubańskiej pedagogiki rewolucyjnej. Sens tej pedagogiki – wyjaśnia M. Ikonowicz i sam się od niej nieco dystansuje (a za nim powtarza prof. W. Okoń – ale już bez krytycznego dystansu) – sprowadza się do próby wychowania w ciągu jednego pokolenia nowego typu obywatela, który nie reagowałby zupełnie na słowo ‘pieniądz’ i kierował się w życiu wyłącznie motywacjami moralnymi typu ‘dobro ogółu’ bądź patriotycznymi. Koniec, kropka. Litościwie pozo stawmy ów pomysł na wychowanie
tam (a tysiące studentów musiało to czytać!): Nauczanie jest swoistym rodzajem działalności społecznej, wykonywanej przez nauczycieli w stosunku do uczniów, której najogólniejszym celem jest zmienić uczniów. Gdy to piszę – przypominając ten koszmar ny pomysł, aby nauczyciele zajmowali się zmienianiem uczniów, Jerzy Owsiak, cieszący się opinią nie tylko wielkiego dobrodzieja, ale i wielkiego wychowawcy, zajmował się – nomen omen – zmienianiem znanej posłanki, gdyż uznał, iż jej aktualny, mentalny i osobowy format wymaga zmiany. Ma jej za złe, iż w 2014 roku stwier dziła, że na Woodstocku dochodzi do szczucia na Kościół i promuje się wartości satanistyczne. Niech pani spróbuje seksu – wołał ostatnio Ow siak podczas Przystanku Woodstock do Krystyny Pawłowicz – zapewnia jąc, że korzystnie zmieni to zarówno jej postrzeganie świata, Przystanku Woodstock i, co oczywiste, jego sa mego. Łatwo rozpoznać w zaleca nej posłance terapii powinowactwo ideologiczne ze współczesną lewacką strategią pedagogiczną, zmierzającą m.in. do tzw. wyzwolenia człowieka i jego seksualności. Nie potrzeba też specjalnej prze nikliwości, aby zauważyć, iż w tak sformułowanym celu nauczania – zi lustrowanego tu lewacką nadzieją (mi łowanego wciąż przez wiele mediów J. Owsiaka) związaną z absolutyzacją popędu seksualnego – zawarta jest pu łapka i zagrożenie dla sensownego poj mowania człowieka. Jest w tym przecież jakaś pogarda i brak szacunku dla jego przyrodzonej godności, a rozum i do świadczenie podpowiadają przecież, że przy niej nie wolno majstrować.
RYS. WOJCIECH SIWIK
Wielkie nazwiska uprawdopodob niają największe idiotyzmy, gdyż tłum ma naiwną pewność, że wiel cy ludzie bredzić nie mogą. Zbigniew Herbert
i zysku, słowem wszystko, co odzwierciedla stosunki towarowo – pieniężne (M. Ikonowicz, op. cit.). No cóż, wy pada tu odnieść się z szacunkiem do wybiórczego potraktowania źródło wego tekstu Ikonowicza, zwłaszcza że on sam w podsumowaniu swoich doniesień z Kuby podkreślił: Nie traktowałbym jednak tych sformułowań teoretycznych (dotyczących rewolucji i komunizmu – podkreśl. mo je H.K.) zbyt dosłownie (...) tęsknotę za „przyśpieszoną rewolucją” trzeba chyba jednak rozumieć jako wyraz zniecierpliwienia, że start do rozwoju ekonomicznego trwa długo. Unikniemy nieporozumień w od czytaniu tego, co powyżej zostało po wiedziane, podkreślając raz jeszcze, że u profesora W. Okonia (w odróżnieniu od Ikonowicza) nie znajdziemy zdy stansowanej wyrozumiałości wobec idiotyzmów „kubańskiej pedagogiki rewolucyjnej”. Mało, wielki pedagog z profesorską powagą, nawiązując bez pośrednio do cytowanych głupot (por. wychowanie nowego typu obywatela, który nie reagowałby zupełnie na słowo ‘pieniądz’) optymistycznie zauważa, że urzeczywistnianie założeń „kubańskiej pedagogiki rewolucyjnej” w Polsce po winno być łatwiejsze, a może i skutecz niejsze. Gdyby zaś ktoś był ciekawy, dlaczego, to prof. Okoń tak mu to wy jaśni w swojej książce: Warunki rozwoju oświaty i wychowania są u nas znacznie korzystniejsze niż na Kubie (O postępie pedagogicznym, op.cit., s. 21). W tym dość beznadziejnym kon tekście może należy się jakaś pomoc
Nie mam zamiaru udawać, że zdając się wyłącznie na własne siły, postano wiłem zafundować Państwu pomoc w zrozumieniu Wielkiego Pedagoga. Aż takim mądralą to ja nie jestem. Bę dę się więc posiłkował obszerną lauda cją pt. Życie i twórczość naukowa profesora Wincentego Okonia. IUBILAEI CAUSA LAUDATIO (S. Juszczyk z UŚ w Katowicach, A. Surdyk z Uniwer sytetu w Poznaniu). Opublikowało ją czasopismo „Homo Ludens” 1/2009. Sporo tu uwag o rozlicznych przy miotach tego Wyjątkowego Człowieka. Oto laudatorzy zauważyli, iż Okoń nie skupiał się na krytyce tego, co mu przeszkadza. Niestety, nie wskazali równo cześnie, co prof. Okoniowi przeszka dza. A przecież – jak piszą – jednak przeszkadza. Stąd trzeba nam się po godzić, iż od laudatorów nie dowiemy się tego, co nas najbardziej interesuje: czyli: czy w ogóle i na ile prof. Oko niowi na drodze do umiłowanego po stępu pedagogicznego przeszkadzała zwykła ludzka głupota... Zanim skoncentruję się na roz winięciu sygnalizowanej, bulwersu jącej każdego niewyemancypowa nego pedagoga hipotezy (ujętej tu w pytaniu: „Czyżby prof. Okoniowi głupota naprawdę nie przeszkadza ła?”), przytoczę spostrzeżenia wyjęte jeszcze z innego źródła. Powinny one wzmocnić prawomocność moich – mam tego pełną świadomość – szo kujących analiz. Unikniemy niepo rozumienia, odnotowując już teraz, że tytułową tezę będziemy pojmować jako synonim stwierdzenia użytego we
(któremu – przypomnijmy – jednak coś (?) przecież przeszkadzało (!) może być jego pobłażliwa, a niekiedy pełna uzna nia ocena ewidentnego koniunktura lizmu prof. B. Suchodolskiego (1903– 1992). Prof. W. Okoń – przypomnijmy – był bliski pozycją naukową, wiekiem i mentalnością prof. B. Suchodolskie mu. Tak oto postrzegał tajemnicę jego sukcesów życiowych: Nie tracił nigdy wiary w siebie, gdy zdawało się, że trudności są nie do pokonania; wtedy jako strateg szedł na kompromisy i uzyskiwał to, do czego zmierzał. Wprawdzie poparł stan wojenny i będąc w latach 1985–1989 posłem, stał się Suchodolski człowiekiem potępionej przez większość narodu polityki. Ten ostatni fakt nie pomniejszył uznania dla Suchodolskiego w oczach prof. Okonia jako stratega. Mało, nie omieszkał podkreślić, iż Suchodolski zachował się i w tej kwestii jak przystało na rasowego, wielkiego pedagoga – wy chowawcę. Swój tekst pt. Bogdan Suchodolski– koncepcja kierowania własnym życiem zakończył bowiem następująco: Swoim życiem potwierdził (Sucho dolski – przypomnienie moje H.K.) znaczenie idei kierowania własnym życiem, której wcielenie we własne plany życiowe tak gorąco młodemu pokoleniu zalecał (W. Okoń, Wizerunek sławnych pedagogów polskich, 2000 r.). Niby jest świetnie. Mamy wybit nego Pedagoga Humanistę, skutecz nie radzącego sobie w życiu. Nadaje się do tego, aby się na nim wzoro wać. Niestety jest jednak problem
o nim w kategoriach wzoru osobo wego godnego naśladowania? Inaczej rzecz ujmując – czy godzi się mówić o konformizmie jako o cnocie, która pozwala człowiekowi osiągać cele, do których zmierza? A przecież tak żył B. Suchodolski i zamiast spotkać się z przyganą – urzekł naszego Wiel kiego Pedagoga. Laudatorzy, również pełni uznania, napisali: Życie naukowe Profesora Wincentego Okonia było dla Niego zawsze rodzajem służby na rzecz uczniów, społeczeństwa i kraju. Reprezentowany przez Profesora optymistyczny realizm sprzyjał poszukiwaniu w życiu tego, co mogłoby sprzyjać postępowi, natomiast nie skupiał się na krytyce tego, co mu przeszkadza. Ogromna wiedza Profesora, niezrównana zdolność kojarzenia faktów, przenikliwość, trafność sądów, wysoka umiejętność konceptualizacji i wysnuwania wniosków stanowią o wielkiej wartości Jego dzieł („Homo Ludens”, op. cit., s. 20). Czyż można oczekiwać od uczonego jeszcze czegoś więcej? Postawmy przysłowiową krop kę nad „i” i pokażmy choć próbkę „postępowego” myślenia Wielkie go Pedagoga na temat zawodu na uczyciela i wykształcenia obywatela w państwie socjalistycznym. Osob liwe/absurdalne pojmowanie zawo du nauczyciela będzie bardziej zro zumiałe, jeśli przyjrzymy się, czym wedle prof. Okonia jest nauczanie (W. Okoń, Podstawy wykształcenia ogólnego, Warszawa 1969, s. 42, a tak że Pedagogika, podręcznik akademi cki,1980, wyd. 7., s. 30). Otóż napisał
Wracając do postawienia kropki nad „i”, przytoczmy iście bolszewickie poj mowanie przez prof. Okonia zawodu nauczyciela: Zawód nauczycielski należy traktować jako zawód produkcyjny. Od nauczycieli wszak zależy wykształcenie obywateli, a wykształcony człowiek jest najcenniejszym i ze wszech miar w państwie socjalistycznym potrzebnym „produktem”, w dodatku „produktem” odpowiedzialnym za wszelką inną produkcję (W. Okoń, O postępie pedagogicznym, op. cit., s. 274). Uderza przedmiotowe traktowanie człowieka, w którym nietrudno rozpo znać głupotę typową dla propagando wych chwytów „kubańskiej pedagogiki rewolucyjnej”. Wszak pomysł spro wadzenia osoby ludzkiej do produk tu wskazuje na pogardę dla człowieka oraz zakwestionowanie rozumu ludz kiego jako mocy odczytującej prawdę. Jak wyjść z tej głupoty i chaosu? Bez pretensji do oryginalności tezy może warto rozpocząć od nagłaśniania intui cji Zbigniewa Herberta, który słusznie zauważył: Wielkie nazwiska uprawdopodobniają największe idiotyzmy, gdyż tłum ma naiwną pewność, że wielcy ludzie bredzić nie mogą. Otóż widać, że mogą. Bez więk szego ryzyka da się powiedzieć, iż śla dy mądrej intuicji poety odnajdujemy między innymi w nadętej charaktery styce W. Okonia jako Wielkiego Pe dagoga, sporządzonej zarówno przez prof. Kwiecińskiego, jak i w imieniu i dla tłumu/ludu przez autorów lauda cji. Zobojętnienie wobec upowszech niania i uprawdopodobniania głupoty wpisuje się w barbarzyńską i destruk cyjną maksymę: wszelkie chwyty do zwolone. Jak się więc bronić przed nachal ną promocją dyrdymałów? Mam nie odparte poczucie, iż niezbędne są rozwiązania radykalne. W ramach tych koniecznych zmian proponu ję panu profesorowi Kwiecińskiemu i autorom „Laudacji ku czci Wielkie go Pedagoga” zadedykować sparafra zowany cytat literacki z Marka Twai na: Wielcy Pedagodzy, ich promotorzy są jak pieluchy. Powinni być zmieniani często i z tego samego powodu. Trudno przecież oczekiwać, aby żarliwi apologeci Wielkich Peda gogów nagle przeistoczyli się w ich obiektywnych krytyków. Myślę też, że nie zaszkodzi, aby po tym koniecz nym higienicznym zabiegu umyć rę ce, zabezpieczając się w ten sposób na wszelki wypadek przed wciąż żywot nym, jakże chytrym chwytem Wło dzimierza Lenina, który mówił: Nauczymy lud czytać. Ale nie wszystko będą czytać. No właśnie... À propos: Drogi Czytelniku! Czy Twoi przyjaciele, znajomi i sąsiedzi czytają już „Ku rier Wnet”? K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
6
K
omendantem obwodu zo stał dr Apolinary Wietrzny ps. Wiktor. Zastępcą ko mendanta był por. Tadeusz Wolf ps. Ryś, który właściwie prowadził wszystkie prace organizacyjne w An drychowie i na terenie powiatu. Ko mendant obwodu nie przejawiał żadnej aktywności. Ograniczał się jedynie do przyjmowania poczty i przekazywania rozkazów swojemu zastępcy. Tak o działalności Inspektoratu Bielsko Okręgu Śląskiego ZWZ AK pisze jego były komendant, kpt. An toni Cichy-Morawski. W skład tego inspektoratu wchodził Obwód Wado wice, obejmujący tę część przedwo jennego powiatu wadowickiego, która w wyniku przeprowadzonej przez nie mieckiego okupanta reformy admini stracyjnej została włączona do Rejencji Katowickiej Rzeszy. Chodzi o tereny leżące na zachód od Skawy, z Wado wicami i Andrychowem. Obszerną relację z r. 1966 pozostawił po sobie także por. Tadeusz Wolf ps. Ryś: Przed wybuchem wojny pracowałem na Górnym Śląsku jako kierownik szkoły nr 7 w Szopienicach. W wojsku byłem porucznikiem rezerwy i należałem do Zw. Of. Rez. Koło Katowice. W dniu mobilizacji zgłosiłem się do Oświęcimia – 73 p.p., koszary na terenie obozu konc. Oświęcim. Tam spotkałem się z pierwszymi nalotami. Zginęło kilku żołnierzy. Potem wyruszyliśmy na odcinek Wisły w okolice mostu pod Bieruniem. Wkrótce musieliśmy opuścić te stanowiska, bo czołgi niemieckie zajęły Oświęcim. Przebiliśmy się na Skawinę, a potem trwał marsz aż na Wołyń. Chcieliśmy potem (cofając się) dotrzeć do Lwowa, lecz odrzuceni, walczyliśmy pod Józefowem, Tomaszowem Lubelskim. Pod Zamościem dostałem się do niewoli, lecz zbiegłem i dotarłem piechotą do Andrychowa, gdyż na Śląsk nie mogłem powrócić. Tutaj ukrywałem się u rodziny. W kwietniu 1940 r. aresztowali mnie Niemcy i znalazłem się Dachau, potem w Mauthausen-Gusen. W grudniu 1940 r. wydostałem się z obozu. Zostałem skierowany przez gestapo do fabryki w Andrychowie jako robotnik, meldując się co trzeci dzień na policji. Z wiosną 1941 r. przybył do mnie oficer ze służby czynnej, z 12 p.p. w Wadowicach, którego znałem osobiście, gdyż w tym pułku odbywałem ćwiczenia. Zaangażował mnie do pracy podziemnej. Nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska. Wtenczas reprezentował on organizację „Związek Powstańców”. Dał rozkaz zgłosić się do dr. Apolinarego Wietrznego ps. Wiktor. Ten odebrał ode mnie przysięgę i ustaliliśmy pseudonim – „Ryś”. Podzieliliśmy funkcje. On został przełożonym terenu, a ja komendantem wojskowym placówki Andrychów. Zaraz rozpocząłem organizację plutonów, zaprzysięgając dowódców. W krótkim czasie Zw. Powst. otrzymał nazwę ZWZ. Skrytkę kontaktów prowadził Wietrzny i od niego otrzymywałem polecenia. Plutonów zorganizował 6. Pierwszy – dowódca Zawiła Władysław ps. Łokietek, drugi – Jan Prus ps. Sęp, trzeci – Budka Antoni (nie żyje), czwarty – Fiszebrand Roman ps. Głębina, piąty – Stachera Jan (nie żyje), szósty – Puch Marian (mieszka w Czechosłowacji). Komendant Inspektoratu Bielsko kpt. Antoni Cichy-Morawski w swej re lacji pisze jedynie o czterech plutonach w placówce Andrychów, co wydaje się błędne. Po nim informację tę powtórzył Zygmunt Walter-Janke. Oddajmy głos kpt. Cichemu-Morawskiemu: Placówka składała się z 4 pełnych plutonów, których dowódcami byli Zawiła Władysław „Łokietek”, Prus Jan i Stachura Stanisław. […] Następna placówka znajdowała się w Wadowicach. Komendantem tej placówki był początkowo por. Biela, a po nim Waligórski. Placówka była słabo rozwinięta – posiadała 30 ludzi. […] Istniały w terenie silne placówki w Targanicach, gdzie zorganizowanych było około 100 ludzi, z dowódcą Kostkiem Gieruszczakiem. Grupa była silnie uzbrojona i karnie prowadzona. Druga grupa w rejonie obwodu Wadowice znajdowała się w Bulowicach z dowódcą Dwornikiem. Obydwie te grupy podzielone na plutony pozbawione były kontaktu z komendą obwodu w Andrychowie w latach 1941–1942 i na skutek agitacji aktywisty PPR Pasternaka obydwie przeszły do AL. Inspektor „Roch” nawiązał kontakt z Dwornikiem w sprawie współdziałania w zagrożeniu akcji organizacyjnej w rejonie Andrychowa i okolicy przez komendanta policji niemieckiej Kuglera, którego działalność groziła rozbiciem zorganizowanych placówek i aresztowaniami. Na skutek
KURIER·ŚL ĄSKI podjętej akcji przeciw Kuglerowi został on zastrzelony w Rzykach. […] W pierwszych latach okupacji Andrychów utrzymywał placówkę w Kętach pod komendą Bilczewskiego. Placówka została z czasem przejęta przez właściwy terenowo obwód Oświęcim. Tymczasem zajrzyjmy ponownie do relacji por. Tadeusza Wolfa – „Rysia”: Każdy dowódca plutonu kontaktował się z dowódcami sekcji. W plutonie było cztery do ośmiu sekcji. Każdy sekcyjny miał 4–6 żołnierzy oraz większą ilość ludzi upatrzonych – zaprzyjaźnionych, których jednak trzymano w rezerwie, a w wypadku pogotowia mieli oni być wciągnięci do akcji. Czasem wykonywali bezwiednie jakieś zadanie o mniejszym znaczeniu. […] Każdy pluton miał wyznaczone miejsce alarmowe. […] Zawiła miał ludzi z miasta i dojeżdżających do fabryk. Buda – pracował w magistracie niemieckim, więc zorganizował wszystkich Polaków na tym terenie i w mieście. Prus był kapralem ze
Obwód Wadowice zdołał uniknąć strat w związku z działalnością konfi dentów gestapo Edwarda Dembowi cza ps. Radom i Mieczysława Mólki -Chojnowskiego ps. Mietek, którzy spowodowali tak wielkie spustoszenia w pozostałych obwodach oraz w ko mendzie Inspektoratu Bielsko. Ale nie wiele brakowało... Por. Tadeusz Wolf ps. Ryś pisze: Prawdopodobnie było to w styczniu 1942 r. Otrzymałem rozkaz od „Wiktora”, abym udał się do Wieprza za Żywiec, na odprawę komendantów placówek. Godz. 21 – drewniany dworek w pobliżu przystanku kolejowego. Hasło – „lampa” i książka w ręce. Zaprosiła mnie do salonu starsza pani. Było tam już wielu mężczyzn. Spośród nich poznałem tylko jednego, który był ze mną w obozie. Tam przeszedł przez ogromne męczarnie i wytrwał. Prawdopodobnie był to nauczyciel z okolic Oświęcimia. Uderzyło mnie to, że z radością go powitałem, on natomiast ścisnął mi dłoń i wbił mi paznokcie w
ćwierci wieku od opisywanych wyda rzeń, błędnie umiejscowił je w czasie. W dalszej części swej relacji pisze on, iż wiosną 1942 roku został przez Niemców zwolniony z pracy w fabryce, po czym dodaje: Kilka dni później spotkałem się w mieszkaniu dr. Wietrznego z dawnym kolegą szkolnym Thenem Ludwikiem, który jako inżynier leśny był zarządcą lasów w Porąbce. Podpisał volkslistę w obozie w Oranienburgu. Dał mi zaraz stanowisko kasjera na leśniczówce w Porąbce z tym, że się nie znamy i rozmawiamy po niemiecku. Chodziło o urzędników w tym zarządzie, którzy wprawdzie byli Polakami, lecz ostrożność trzeba było zachować. Dobrą funkcję otrzymałem, gdyż miałem rejon płatniczy w okolicy Andrychowa, w Rzykach i Targanicach. Mogłem się swobodnie poruszać poza biurem w Porąbce. Wykorzystałem to dla swojej roboty. Prawie wszystkich gajowych wciągnąłem do akcji. Zaprzysiągłem ich
Prace konspiracyjne w obwodzie wadowickim rozpoczęto w pierwszych miesiącach 1940 r. Siedziba obwodu znalazła się w Andrychowie, gdyż tam były lepsze warunki obsady dowództwa komendy obwodu.
Armia Krajowa w rejonie Andrychowa i Wadowic Wojciech Kempa służby czynnej, więc ściągnął wszystkich sobie znanych wojskowych. Fiszebrand i Stachera pracowali w fabryce (dzisiejsze AZPB), wciągnęli robotników. Puch mieszkał na pograniczu Wieprza (w pobliżu chorążego Stachery), więc on znowu ściągnął ludzi wiejskich. Ten pluton miał szczególne zadanie, lecz tych zadań już dziś nie pamiętam. Miałem w terenie wiele luzem pracujących osób, których do plutonów nie wciągałem. Władysław Buda, urzędnik fabryczny, zajmował się tylko wywiadem, gdyż jako księgowy był bardzo poszukiwany przez volksdeutschów i Niemców. Tamci mieli styczność z gestapo. Ks. Kazimierz Kasprzyk prowadził akcję charytatywną i wywiad. Gdy było wysiedlanie Polaków lub wywóz do Niemiec, wcześniej skrywano ofiary. Nauczyciel Franciszek Karkoszka (mieszkał we wsi Sułkowice) – wywiad. Emerytowany Klimek Franciszek prowadził nasłuchy radiowe, córka stenografowała. Całe miasto miało wiadomości. Jeden aparat radiowy miałem w fabryce pod kominem. Tam też wyznaczeni ludzie pracowali. […] Bardzo oddanego sprawie A.K. miałem miejscowego fotografa Alojzego Struglika (zmarł przed rokiem). Robił zdjęcia do sfałszowanych dowo-
Zawiła miał ludzi z miasta i dojeżdżających do fabryk. Buda – pracował w magistracie niemieckim, więc zorganizował wszystkich Polaków na tym terenie i w mieście. Prus był kapralem ze służby czynnej, więc ściągnął wszystkich sobie znanych wojskowych. dów osobistych. Nawet Gieruszczakowi raz dowód wystawiliśmy. Otrzymywał umówioną skrytkę pocztową. Niemcy wzywali go do wykonywania zdjęć urzędowych – sfotografował pojmanego Góralczyka. Poza tym Niemcy przynosili do niego filmy do wywołania. Tą drogą mieliśmy kopie z przesiedleń Polaków itp. W podsumowaniu „Ryś” stwierdza: Muszę zaznaczyć, że wśród ludzi panowała surowa dyscyplina, dlatego ani jeden człowiek do końca wojny nie został zdemaskowany.
dłoń. Wyraz jego twarzy był bardzo dziwny. Odniosłem wrażenie, że on coś wie i że tutaj grozi niebezpieczeństwo. Zasiedliśmy wokół dużego stołu. Mam wrażenie, że nas było około 18 osób. W środku zasiadł młody, przystojny człowiek. Gdzieś dowiedziałem się, że był to oficer służby czynnej, pseudonim Mietek. Naprzeciw niego właśnie siedziałem. Położył na stole mapę i jeszcze jakieś papiery. Zaczął referować. Uderzył mnie jego optymizm (powiedziałbym nieszczere bujanie). Sytuację na frontach znałem z nasłuchów, a on twierdził wręcz przeciwnie, że Niemcy ponoszą klęski, a my już lada dzień będziemy musieli ruszyć do akcji. Następnie zaczęliśmy składać raporty z naszych terenów. Zasięg był: Żywiec, Wadowice, Oświęcim, Bielsko, o ile sobie przypominam. Gdy padła na mnie kolej, mając wrażenie zdrady, nie podałem placówki Andrychów, tylko Kleczę za Skawą. Zażądałem tylko broni, gdyż takiej nie posiadałem w plutonach. O godz. 4 skończyła się odprawa. Zapomniałem książki i po nią wróciłem. O godz. 5 wsiadłem do pociągu. Jechałem w towarzystwie kapitana, który był na odprawie, aż do stacji Kozy, gdzie on pracował na poczcie. Jemu również nie przyznałem się, że jadę do Andrychowa. W kilka dni później spotkałem na rynku w Andrychowie Wietrznego „Wiktora”, który wybiegł z domu. Oświadczył mi, że zjechało do miasta gestapo i czyni przeszukania. Pobiegliśmy do miasta na targowicę i schroniliśmy się do budy, gdzie ważono świnie. „Wiktor” przedstawił mi, iż nastąpiła wsypa po odprawie w Wieprzu. Zdradził „Mietek”. Wszystkich będących na odprawie aresztowało gestapo i dwoje wieśniaków z tego dworku. Miano ich wywieźć do Mysłowic i tam stracono. Jedynie „Mietek” otrzymał sfingowany postrzał w rękę i uciekł do Bielska, gdzie miał prowadzić dalszą wsypę. Później dowiedziałem się od łączniczki „Krysi”, iż został on ukarany i zgładzony przez naszych. Por. „Ryś” pisze, iż wydarzenia te miały miejsce prawdopodobnie w styczniu 1942 r. Skądinąd wiemy, że aresz towania w Inspektoracie Bielsko, spo wodowane działalnością „Mietka” i „Radomia”, miały miejsce jesienią tegoż roku. Nie wydaje mi się też, aby chodzi ło tu o dwie odrębne sprawy – raczej skłonny jestem sądzić, że por. „Ryś”, spi sując swoją relację po upływie niemal
i utworzyłem plutony, które jednak nie były zbyt liczne. Każdy gajowy miał swych kilku ludzi. Rekrutowali się z robotników leśnych i furmanów. Nawiasem mówiąc, byli w kontakcie z oddziałem leśnym stacjonującym w Puszczy Wielkiej. Z tym oddziałem była związana prawie cała ludność Puszczy Wielkiej i nie było żadnej wsypy. W tym miejscu por. „Ryś” najwy raźniej przechodzi już do opisu wy darzeń z końca roku 1943 albo nawet z roku 1944. Wtedy bowiem w rejonie Puszczy Wielkiej i ok. Kocierza stacjo nowali partyzanci należący do zgrupo wania „Beskid Zachodni”/„Garbnik”. Zanim zajmiemy się funkcjonowa niem struktur AK w okolicach Porąbki, Puszczy Wielkiej i Kocierza, cofnijmy się do wydarzeń z wiosny 1943 roku, a mianowicie do sprawy Aleksandra Góralczyka i związanej z nią egzekucji w Zagórniku. Por. Tadeusz Wolf ps. Ryś tak o tym pisał: Rzecz znam dokładnie, gdyż swego czasu badałem grunt, czy nie użyć go do dywersji. Jednak nie było o tym mowy. Był to chłopak z biednej rodziny. Mieszkał w Zagórniku. Kradł drzewo w lesie. Na niego polował volksdeutsch – gajowy z Inwałdu Wojciech Lachendro. W r. 1942 natknął się na Góralczyka w lesie i podniósł strzelbę do strzału. Góralczyk go wyprzedził, dał ognia z karabinu i gajowy padł trupem. Od tego czasu Niemcy rozpoczęli polowanie na Góralczyka, lecz on dobrze ukrywał się w górzystych lasach. Miał swoich ludzi, którzy dawali mu schronienie. W kwietniu 1943 r. został schwytany i przewieziony do Andrychowa na policję. Następnego dnia, tzn. 15 IV 1943 r. Niemcy przeprowadzili publiczną egzekucję na skraju Andrychowa i Zagórnika, przy szosie. Powieszono 11 mężczyzn wraz z Góralczykiem. Kobiety wywieziono do Oświęcimia i tam zostały stracone. Osoby, które zginęły, były przeważnie ofiarami Góralczyka, który chcąc się zemścić, podał ich nazwiska jako tych, którzy ukrywali go w swych domach. Było przeciwnie, bo od kogo miał pomoc Góralczyk, tego nie wydał. Kto go przyjąć nie chciał, tego wydał policji. Przy tym Niemcy brali do liczby delikwentów tych ludzi, których łapali nawet po drodze. Na szubienicy zginęli niewinnie: Migdałek Jan, Walusiak Michał, Jurczak Stanisław, Rusinek Rudolf, Lachendro Franciszek, Lachendro Tomasz,
Smolec Leopold, jeden nieznany człowiek z Choczni (pracował on na szosie w Inwałdzie i był plutonowym), jeden nieznany z nazwiska zza Skawy. Siedem kobiet z Zagórnika, pośród nich żony powieszonych, wywieziono do Oświęcimia. Były to: Migdałek Maria, Żywioł Karolina, Walusiak Anna, Lachendro Helena i Łysoń Aniela. Do transportu kobiet do Oświęcimia dołączyli Niemcy 16 kobiet pojmanych za Skawą. Z kolei przenieśmy się w okolice Rzyk: W Rzykach byli gajowymi dwaj bracia Gołosze. Mieszkali w oddzielnych gajówkach. Obaj byli aktywni w pracy AK. U jednego ukrywał się Harat ps. Andrzej. Prawdopodobnie był on spo-
W następstwie umowy scaleniowej NOW z AK komendantem Obwodu Wadowice AK został por. Antoni No wak ps. As, a oficerem do zleceń i sze fem dywersji Obwodu – ppor. Stefan Woszczyk ps. War. Dotychczasowe struktury Obwodu Wadowickiego Narodowej Organizacji Wojskowej funkcjonowały odtąd ja ko II batalion 12 Pułku Piechoty AK, a dotychczasowe struktury AK, któ rymi dowodził por. Tadeusz Wolf ps. Ryś – jako WSOP. NOW znacząco przewyższała AK, gdy chodzi o stany osobowe. Szczegól nie silne były jej struktury w rejonie Wadowic i Rzyk. W rejonie Andrycho wa scalone z AK siły NOW składały się
Walusiak był w kontakcie z furmanami z puszczy. Oni przywozili do niego mąkę od partyzantów po rozbiciu sklepów niemieckich. Walusiak wypiekał chleb, który znowu furmani zabierali do Puszczy. krewniony z Gołoszami. Prowadził tam skrzynkę kontaktową. […] Był w stałym kontakcie z dr. Wietrznym – „Wiktorem” i ze mną. Często przybywała tam łączniczka „Krysia” – Witkowska Konstancja, mająca rodzinę w Kobiernicach. Pracowała bardzo ofiarnie i zawsze umiała uniknąć niebezpieczeństwa. […] W rejonie tym, na leśniczówce Sułkowice-Bolęcina pracował w biurze Stanisław Holzman, którego znałem z czasów przedwojennych jako urzędnika pocztowego. Zdrowie mu nie dopisywało – płuca. Jednak był bardzo ofiarnym i dzielnym AK-owcem. Z nim mogłem przeprowadzać akcje. I on właśnie telefonem polowym o różnych zajściach w terenie informował mnie. Według por. „Rysia”, Stanisław Hol zman był dowódcą placówki w Rzykach, a przynajmniej on go za takiego uważał: Był w ścisłym kontakcie z chorążym (lotnikiem) Stachurą Janem, który pracował przy dworcu kolejowym w Andrychowie na ładowni drzewa. Natychmiast doniósł mi o gestapo, które kręciło się koło Stachury i o jego aresztowaniu. Po aresztowaniu przybyliśmy z Holzmanem do biura na ładowni i usunęliśmy kompromitujący materiał. Duża w tym zasługa Holzmana. Po południu przyjechali Niemcy na rewizję, lecz niczego nie znaleźli. Stachurę umieszczono w Gross Rosen; obecnie przebywa w Dusznikach. Zupełnie inaczej to samo wydarze nie opisał kpt. Antoni Cichy-Morawski ps. Roch: Przy stacji kolejowej w Andrychowie znajdował się skład drzewa budowlanego i desek, a pośrodku składu domek, w którym było biuro i pokój mieszkalny. Kierownikiem składu był komendant placówki por. Stachura, który pracował tam wraz z pomocnikiem Holzmanem, również członkiem AK.
Po aresztowaniu przybyliśmy z Holzmanem do biura na ładowni i usunęliśmy kompromitujący materiał. Duża w tym zasługa Holzmana. Po południu przyjechali Niemcy na rewizję, lecz niczego nie znaleźli. W biurze kierownika składu znajdowała się skrytka, w której ulokowana była krótkofalówka, obsługiwana przez por. Stachurę. Tam również znajdowała się skrzynka łączności. Stachura przez długi czas spokojnie prowadził dział organizacyjny i informacyjny. Niestety w 1944 r. z końcem lata został wraz z pomocnikiem aresztowany, a urządzenie łączności wykryte przez Niemców. Tymczasem w czerwcu 1944 ro ku sfinalizowano kwestię scalenia z AK oddziałów NOW. Warto podkreślić, że powiat wadowicki był silnym ośrodkiem działalności NOW. To właśnie w Wado wicach miała swoją siedzibę komenda Okręgu Cieszyńsko-Podhalańskiego NOW. To stąd pochodzili bracia Kę skowie. Według relacji kpt. Antoniego Cichego-Morawskiego, scalenie z NOW zasadniczo wzmocniło i zmieniło stan organizacji AK w Wadowicach. Silna i dobrze zorganizowana grupa NOW z dowódcą Igniewiczem przejęła ster prac organizacyjnych. Na wniosek inspektora „Rocha” zgodnie z porozumieniem scaleniowym dotychczasowy komendant Wietrzny został zawieszony w funkcjach w pierwszej połowie 1944 r., a jego obowiązki komendanta obwodu przejął kandydat NOW por. Nowak. Równocześnie przeniesiona została siedziba komendy obwodu do Wadowic.
– według kpt. Antoniego Cichego-Mo rawskiego – z dwóch plutonów, którymi dowodził Mieczysław Kramarz. Kpt. Cichy-Morawski w taki spo sób podsumowuje rozwój struktur AK w Obwodzie Wadowice: Obwód Wadowice po akcjach scaleniowych i rozwinięciu prac organizacyjnych liczył w końcu 1944 r. 1200 ludzi. W połowie 1943 r. stan osobowy zorganizowanych członków AK wynosił 300 osób. Jak wspomniano, scalone z AK w Obwodzie Wadowice oddziały NOW tworzyły batalion, który miał wejść w skład 12 Pułku Piechoty AK Ziemi Wadowickiej, zasadniczo formowanego przez Podobwód Kalwaria Zebrzydow ska, obejmujący tę część przedwojennego powiatu wadowickiego, która znalazła się w granicach GG i w związku z tym weszła w skład Okręgu AK Kraków. Wróćmy do organizacji struktur AK w rejonie Porąbki, Puszczy Wiel kiej i Kocierza. Por. Tadeusz Wolf ps. Ryś pisze w swej relacji: Główny kontakt z oddziałem leśnym miałem przez gajowego Czulaka Walentego, którego zaprzysiągłem, a miał on gajówkę w samej Puszczy Wielkiej. Najpierw był on źle usposobiony do „chłopców z lasu”, bo raz mu zabrali zegarek i jeszcze coś. Zdołałem sytuację naprawić. Nagłe depesze, jeśli szło o obławę, przesyłałem przez furmanów, którzy wozili drzewo z Puszczy do Kęt. Aby być w dobrym kontakcie z gajowymi, zbudowałem polowe linie telefoniczne, oczywiście za zgodą Niemców, a w zmowie z Thenem. Według por. „Rysia”, zorganizował on na tym terenie siedem plutonów szkieletowych, którymi dowodzili: 1. pluton – Czulak Walenty, 2. plu ton – Żmija Kazimierz, 3. pluton – Maślanka – gajówka Puszczy Małej, 4. pluton – Mizera Władysław, ogrod nik w Domu Sanatoryjnym, 5. pluton – Walusiak Józef, piekarz, 6. pluton – Małecki, gajowy na Kocierzu, 7. pluton – Hałatek, gajowy na Bukowcu. Każdy dowódca plutonu miał ściśle określone zadania, co Tadeusz Wolf – „Ryś” opisał w taki sposób: Żmija był najbliżej mnie, był komendantem placówki. Dzielny, odważny, pełen poświęcenia. Czulak – kontakt z partyzantami. Małecki miał radio, informował ludność i robotników leśnych. Miał on pod swoją opieką różnych uciekinierów z rąk gestapo, fikcyjnie zatrudniał ich w lesie, a ja znów dostarczałem im sfałszowane legitymacje robotników leśnych. Był tam inż. górniczy Kos, któremu wraz z Thenem wyrobiliśmy książkę robotniczą. Maślanka miał na oku Puszczę Małą. […] Hałatek czuwał na Bukowcu-Czańcu – miał za zadanie przemycać w lasy uciekinierów. Mizera prowadził wywiad. Walusiak był w kontakcie z furmanami z puszczy. Oni przywozili do niego mąkę od partyzantów po rozbiciu sklepów niemieckich. Walusiak wypiekał chleb, który znowu furmani zabierali do Puszczy. Gdyśmy przechowywali „oświęcimiaków” na Żarze, wtenczas Walusiak dostarczał im żywność. Por. „Ryś” przywołuje też taką histo rię: W roku 1943–44 przybyli do nadleśnictwa w Porąbce niemieccy żołnierze jako ochrona lasów, rekonwalescenci lotnicy, około 30. Podlegali Thenowi i byli do jego dyspozycji. Ułożyliśmy dla nich plan patrolowania. Wysyłało się ich tam, gdzie było bezpiecznie, oddział leśny otrzymał ode mnie ten plan, z tym, aby Niemców nie zaczepiać, bo nie będą agresywni. Skończyło się na tym, że ani jeden strzał nie padł, ludność polska nie ucierpiała i życie szło normalnym torem. Planowałem wydać broń lotników partyzantom, w biurze był cały magazyn. Poszłoby to łatwo. Jednak zrezygnowałem, gdyż liczyłem się z ofiarami ze strony polskiej. K
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
7
KURIER·ŚL ĄSKI
Z pewnością nie był Pan w tamtym czasie sam. Proszę wymienić kilku kolegów z czasów opozycji, którzy działali wspólnie z panem. Marek Bujak, Janusz Probola, Marian Wałowski, Tadeusz Żyrek, dr. Jolanta Jastrzębska, dr. Leszek Pisarski. Marian jest teraz we Francji... Bardzo przepra szam tych, których nie wymieniłem, ale moja pamięć okazuje się zawodna. Ma Pan z nimi kontakt? Z Markiem czasami się widujemy, a z pozostałymi nie mam. Oprócz tych, których Pan wymie nił, są jeszcze ludzie opolskiej Soli darności, jakby zapomniani… Świętej pamięci Karol Smoczkiewicz, który był także żołnierzem AK, skaza ny po wojnie na wieloletnie więzienie. Tadeusz Zieliński – aktor opolskiego teatru im. Kochanowskiego, moja mał żonka, świętej pamięci Grażyna Mich niewicz, z którą ukrywaliśmy później szego posła Jałowieckiego. Dalej Adam Szaran – rzemieślnik, Tadeusz Przewło cki, też już dziś nieżyjący, dalej doktor Leszek Pisarski, małżeństwo lekarzy Andrzej i Jolanta Jastrzębscy. To są lu dzie, którzy wtedy pomagali, a dzisiaj o nich w ogóle się nie mówi w Opolu. Mówił mi Pan, że opolskie media nie bardzo chcą, mówiąc kolokwial nie, wpuszczać pana na antenę. Dlaczego? Próbowałem wiele razy. Jedna pani redaktor, nie będę wymieniał jej na zwiska, starała się, żebym 13 grudnia miał możliwość wystąpienia w TVP3 Opole. Jednak to nie wypaliło, z uwagi na redaktora, który ten program nad zoruje. Byłem też w „Nowej Trybunie Opolskiej”. Jednak jedyną osobą z tam tych lat, jaką oni uznają, jest obecny KOD-owiec Roman Kirstein. Naprawdę nie znalazł się żaden dziennikarz na Opolszczyźnie, który pozwoliłby się Panu wypowiedzieć przed kamerą czy do mikrofonu? Zaufał mi redaktor Wójtowicz z Radia Opole. Nagraliśmy audycję na żywo. Można jej wysłuchać na youtubie. Był bardzo zadowolony, bo była meryto ryczna, bez jakiegokolwiek atakowania ludzi. Chciałem opowiedzieć kawałek historii i tylko o to mi chodziło. To sa mo chciałem zrobić w Telewizji Opole, ale nie była zainteresowana. Główni szefowie TVP 3 odmówili mi wizyty na antenie. Ja jestem bardzo ciekawy, co ma Pan do przekazania. Co w latach siedemdziesiątych i osiemdziesią tych działo się w Opolu? Po pierwsze walczyliśmy o siedzibę. Była trzydniowa okupacja lokalu przy ulicy Reymonta, gdzie ostatecznie prze kazano nam pomieszczenia na trzecim piętrze. Powstał tam Międzyzakładowy Komitet Założycielski „Solidarność”. Dzisiaj siedziba Solidarności mieści się przy placu Daszyńskiego obok Są du Okręgowego. Jakie jeszcze spektakularne akcje z tamtego czasu utkwiły Panu w pa mięci? Były demonstracje na rzecz zwolnienia więźniów politycznych. Te akcje odby wały się w całej Polsce. Ogłaszaliśmy po gotowia strajkowe w całym wojewódz twie. W szpitalu, w którym pracowałem z Marianem Kanią, organizowaliśmy protesty. Największym naszym sukce sem było wywalenie ówczesnego lekarza wojewódzkiego, pana Cicheckiego. To stało się przy dużym udziale Bogusia Bardona, który wtedy był szefem w ko lumnie transportu sanitarnego. Usunę liśmy także ordynatora oddziału pul monologii. Dzień po ogłoszeniu stanu wojennego szpital został wymalowany napisami „Solidarność”. A 17 grudnia uczciliśmy pamięć zamordowanych ro botników Gdańska i górników z „Wuj ka”. Pod drzwiami komisji zakładowej położyliśmy kwiaty, powiesiliśmy krzyż, zapaliliśmy znicze. Zastało to zlikwido wane przez wiadome czynniki. Bywało także humorystycznie? Bywało. Zadzwonił do mnie kiedyś dla żartu Marek Bujak i powiedział,
że „banany dostarczono, a pestki są w drodze”. Dla SB była to niesamowi ta zagadka. A później był Pan przewodniczą cym komisji zakładowej NSZZ So lidarność w szpitalu wojewódzkim? Mieliśmy bardzo dużo członków, ale środowisko było bardzo trudne. Wia domo, lekarze. Ale można było jakoś współpracować. W najtrudniejszych sytuacjach prosiliśmy lekarzy, żeby re zerwowali dla nas jakieś łóżka na wszel ki wypadek. Tak. Pomagali nam. Czyli jest pan „wywrotowcem”? Nie jestem wywrotowcem. Wychowa łem się w bardzo patriotycznej rodzinie. Moi rodzice pochodzą ze wschodu. Tato był w VI Pułku Lotniczym Lwów.
że tam nie ma warunków. Okazało się jednak, że do dzisiaj w budynku przy ulicy Mickiewicza funkcjonuje pogotowie ratunkowe, czyli warunki były. Wystąpiliśmy również z Bogda nem Bardonem, aby budowany wte dy przy ulicy Piastowskiej komitet wojewódzki PZPR, z basenem i salą kinową, przekazać Uniwersytetowi Opolskiemu. Wtedy okazało się to niemożliwe. Po dziewięćdziesiątym roku stało się to faktem i okazało się, że PZPR przekazała budynek dla Uni wersytetu Opolskiego. O nas jednak zapomniano, że walczyliśmy o to od lat osiemdziesiątych. Kiedyś słyszałem, że w opol skiej Solidarności była sekcja bu dowlana.
Przeraża Pana cała procedura? Zaświadczenia z urzędów pracy, za świadczenia z pomocy społecznej, za świadczenia, zaświadczenia, zaświad czenia. Ja po prostu nie mam siły. Miałem także opisać, co robiłem po wyjściu z więzienia, po osiemdziesią tym roku. Razem z Januszem Całką drukowaliśmy wtedy gazetki, ja też je kolportowałem. Bronek Palik mi je dostarczał do punktu kontaktowego w kościele studenckim. Działałem do osiemdziesiątego dziewiątego roku. Około sześciu lat. Pamiętam, była na wet akcja przeciwko mnie, miała kryp tonim „Burza”. Skończyła się w 1986 czy 87 roku. Ponad trzy lata byłem bez pracy po wyjściu z więzienia. Nikt Panu nie zaoferował pracy?
o Krajowej Radzie Sądownictwa i o Sądzie Najwyższym? Nie można rozmawiać ani ulegać lu dziom, którzy w grudniu przeprowa dzili pucz, bo przecież wcześniej by ła zarejestrowana demonstracja pod sejmem. To dowód na to, że wszystko było precyzyjnie przygotowane. A je żeli chodzi o dziennikarzy, to był tylko pretekst. Ja też mam wrażenie, że „ktoś” po prostu wykorzystuje tych biednych ludzi, którzy przychodzą pod sejm i krzyczą, że rząd im się nie podoba. Są wykorzystywani. Im się nie tłuma czy merytorycznie, o co chodzi. Tutaj nie ma co tłumaczyć, że jest w Polsce źle. Bo nie jest. Najbardziej śmiać mi się chce, jak Schetyna, Petru, mówią
Banany dostarczono, a pestki są w drodze
Jak się Pan znalazł w Opolu? Ja się tutaj urodziłem. Rodzice przyje chali do Opola. Jak przebiegała Pańska kariera za wodowa? Skończyłem technikum i zacząłem pra cę na budowach jako majster, a później kierownik budowy. I jako kierownik budowy w szpitalu wojewódzkim za cząłem działać w Solidarności. Kilka ra zy byłem delegatem na tzw. krajówki... Wcześniej jednak siedział Pan w więzieniu, które opuścił Pan 13 grudnia 1982 roku. Siedziałem. Do więzienia na ulicę Sądo wą w Opolu przychodził doktor Bedyń ski. To on dał mi wskazówki, jak mam zachorować i na co. Sąd zadecydował, że mam być zbadany przez biegłego neurologa. Trafiłem, dzięki Bogu, na doktora Mazura, zapomniałem imie nia. Był ordynatorem neurologii i jed nocześnie biegłym sądowym, zresztą także żołnierzem AK. I to właśnie on wyciągnął mnie z więzienia. Było to 13 grudnia 1982 roku. Zaraz po wyj ściu z więzienia poszedłem do opolskiej katedry na mszę. A tam, patrzę, siedzą funkcjonariusze UB, którzy mnie zwi jali. Jak mnie zobaczyli, to zbaranieli i wyszli. Czy pełnił Pan jakieś funkcje związ kowe? Byłem przewodniczącym przez wiele lat w szpitalu wojewódzkim w Opolu. I trochę zaszedł Pan ówczesnym władzom za skórę? Szczególnie temu lekarzowi woje wódzkiemu. Powiem może taką cie kawostkę. Wystąpiliśmy o odebranie komitetowi miejskiemu PZPR budyn ku przy ulicy Mickiewicza, z przekaza niem go dla pogotowia ratunkowego, bo warunki pracy w pogotowiu, które mieściło się na Niedziałkowskiego, by ły fatalne. Zostało to uznane za atak na PZPR i przez to miałem kłopoty z SB. Odpisano nam, nawet grzecznie,
Tak, ja w niej między innymi działałem. Działał też, dziś już nieżyjący, Walde mar Hoffman, bardzo fajny człowiek. Pracował w Opolskim Przedsiębior stwie Budownictwa Przemysłowego nr 1. Sprzeciwiliśmy się przeniesieniu oddzia łu położniczego w miejsce, gdzie okna z sal wychodziły na południową stronę, a rodzące mamy musiałyby przez pół dnia być na słońcu. To też nam się udało.
Oferowano mi pracę, owszem, ale jak mówił ubek Andrzej Barczyk: – Noo wie pan, panie Januszu, spotkamy się czasami gdzieś poza Opolem, nie bę dziemy nic pisać, pan mi tylko coś tam poopowiada... Ale nie złamali Pana? Nie, nie złamali. Dostałem z IPN-u do kument podpisany przez dyrektora
W tym roku, po raz pierwszy od 1991 roku, mamy nadwyżkę budżetową w kwocie ok. 6 mld złotych. Dobrze powiedziała pani premier w Sejmie: wystarczyło nie kraść. Kojarzę Pana nazwisko z Komite tem Obrony Bezrobotnych… Tak, założyliśmy go w Opolu. Naszym największym sukcesem było to, że wy walczyliśmy od miasta 300 tys. złotych. Te pieniądze poszły do urzędu pracy, który dołożył kolejne pieniądze i dzię ki temu 80 czy 90 ludzi dostało pracę. Wtedy to był wielki sukces. To wszystko piękna historia. Co dzi siaj robi Janusz Michniewicz? Chodzę w pancerzu, jestem po opera cji kręgosłupa, bo mam złamane dwa kręgi. Jestem zarejestrowany jako osoba bezrobotna, bo w tej sytuacji żaden pra codawca mnie nie przyjmie do pracy. Co mogę więcej powiedzieć… Mówił mi Pan, że starał się Pan o rentę specjalną przyznawaną przez premier Beatę Szydło? Tak. Wystąpiłem o przyznanie renty specjalnej, ale zrezygnowałem. Jest jeden artykuł, o tym rozmawiałem z jedną panią prawnik, który mówi, że renty przyznaje pani premier. Ja dostałem do załatwienia dziesiątki spraw, dziesiątki dokumentów, które według pani z sekretariatu pani pre mier Szydło muszę wypełnić. Między innymi muszę opisać wszystko, co robiłem, za co zostałem skazany – a przecież te wszystkie dokumenty są w kancelarii pani premier. Ja mia łem ściągnąć ze wszystkich więzień, w których siedziałem, zaświadcze nia, że tam siedziałem. Przecież to wszystko jest w dokumentacji, którą pani premier już posiada.
I na dodatek Bruksela. Jak się słucha tego Timmermansa, to się w człowieku przewraca. Zresztą „Die Welt” napisała, żeby Merkel nie mie szała się w sprawy Polski, tylko żeby szła w takim kierunku, by Donald Tusk stał się kandydatem na prezydenta Pol ski w kolejnej kadencji. Boże kochany, o czym to świadczy? Niemcy po pro stu mieszają się w wewnętrzne spra wy Polski. Nie można tego tolerować. Przecież jesteśmy wolnym, dumnym narodem i liczę na to, że Polacy sobie na to nie pozwolą.
Wracając do Pańskiej wypowie dzi dotyczącej dokonań obecnego rządu. Ja również mam wrażenie, że dopiero ten parlament zaczął uchwalać prawo dla zwykłych lu dzi. Przykładem tego może być 500 plus. Ta ustawa jest bardzo dobra, nawet dla gospodarki. Nie podważa tego nawet Platforma Obywatelska. Pani minister Rafalska zrobiła wielką rzecz.
Z Januszem Michniewiczem, działaczem pierwszej, sierpniowej opols kiej „Solidarności”, dzisiaj w dużej części zapomnianej, rozmawia Wiktor Sobierajski
Później został internowany w Rumunii. Wujek walczył w Armii Krajowej w Le żajsku i okolicach, także pod Lwowem. W 1947 dopiero wyszedł z podziemia. Wtedy go złapali i został skazany na osiem lat więzienia. Dziadek bił bol szewików pod Lwowem. To wyniosłem z domu.
Janusz, myśmy nie wygrali, bo dopóki nie wytnie się w pień postkomuny, ode tnie się korzeni z PRL-em, jeżeli Polska się nie odetnie od PRL-owskiej spuści zny, to my nigdy nie będziemy wolni. Jeszcze nie jesteśmy wolni, chociaż była na to wielka szansa. Sądownictwo to nie jest ostatni bastion komuny w Polsce.
Mówi Pan, że jesteśmy dumnym narodem. Ale jesteśmy też naro dem biednym. Powolutku idziemy do przodu. Wie rzę, że ten rząd poprawi naszą sytuację.
FOT. Z ARCHIWUM AUTORA
Jest Pan z pewnością chodzącą his torią opolskiej Solidarności. Czy ja wiem? Robiłem to, co do mnie należało. Swoją działalność zacząłem, jak jeszcze nie było nazwy „Solidarność”. Zaczęło się w szpitalu wojewódzkim. Pa miętam, że swój punkt mieliśmy w po mieszczeniach udostępnionych przez strażaków, na ulicy Ozimskiej, gdzie dzi siaj stoi dąb Solidarności. Później była okupacja, ja nie brałem w niej udziału...
Szarka. Jest to bardzo ważny dla mnie dokument potwierdzający, że nie by łem ani żołnierzem służb specjalnych w PRL, ani nie pisałem żadnych dono sów, nie byłem żadnym „Bolkiem” czy „Lolkiem”, nie pisałem żadnych rapor tów, nie byłem też TW, ani KO – ni czym takim nie byłem. Czyli Pańska kartoteka w IPN jest pusta? Nie, jest pełna. Pisana przez SB. Na mnie jako osobę nie ma nic. Jestem czyściutki. Może dzisiejsi politycy opolscy po prostu boją się Pańskiej wiedzy, bo doskonale pamięta Pan chociażby nazwiska z tamtych lat? Moim zdaniem to, co się działo przez ostatnie lata w Opolu, to wina zdrady przy Okrągłym Stole. Tam Wałęsa po prostu nas sprzedał. I uważam, że ci, którzy wtedy byli z nim na zdjęciach, tak samo się przyłożyli do tego, że te raz mamy, jak mamy. Sprawy związane z wymiarem sprawiedliwości to jest po kłosie po Okrągłym Stole. Tak, są młodzi sędziowie, tylko że ci sędziowie zawodu uczyli się od sędziów, którzy tkwili w sy stemie postkomunistycznym. Są nim skażeni? Właśnie – są skażeni. Ja jestem za wiedziony, zresztą napisałem list do prezydenta, że zaufanie można stracić tylko raz. Rozumiem, że jest Pan zawiedzio ny, tym, że zawetował dwie ustawy:
o demokracji, o wolności, że to jest za bierane. To nie jest zabierane, bo prze cież mogą wychodzić na ulicę, mogą krzyczeć. Za czasów komuny strzela no do górników czy robotników na Wybrzeżu. To było dawno. Ale na przykład na ostatnich marszach niepodległo ści był spokój, nikt nie strzelał. Bo jówki komunistyczne próbowały za kłócić spokój, ale nie udało im się. Najbardziej mnie boli, że część tłu mu jednak uległa nawoływaniom. Ludzie zrozumieli, że ważna jest go spodarka, ważne są wszystkie sprawy socjalne, które zostały zrobione dla społeczeństwa. Ważne jest też to, że po raz pierwszy po upadku rządu Kaczyńskiego jest realizowany pro gram rządu dla ludzi. Ale paliwo w Opolu podrożało? Pani premier widzi, że jeżeli ludzie są niezadowoleni, to potrafi się z tego wycofać. Ona słucha społeczeństwa. A Petru, Schetyna, chociaż bardziej Schetyna – do niego nie dotarło, że wy bory były w październiku, blisko dwa lata temu. Nie dociera do niego fakt, iż ludzie powiedzieli STOP „państwu teoretycznemu”. Czyli środowisko Platformy Oby watelskiej nie potrafi pogodzić się z porażką wyborczą... Taaak… „Żeby było, jak było”. Z na grań „u Sowy”, tak naprawdę dowie dzieliśmy się, jak to wszystko funkcjo nowało. Że Polski po prostu nie ma, nie istnieje. Nie będę dalej mówił, bo musiałbym kląć. Wracając do sądów, to uważam, że 600 lub 700 sędziów w Polsce jest jeszcze skażonych stanem wojennym. Pisałem o tym do pani poseł z Prawa i Sprawiedliwości z Opola. Nie dosta łem żadnej odpowiedzi. Sędziów takich należałoby przenieść w stan spoczynku, bo to są ludzie skażeni systemem ko munistycznym, który ciągle jest obec ny w Polsce. Jeżeli w Sądzie Najwyższym są sędziowie, którzy orzekali w stanie wojennym, a w KRS-ie siedzi sędzia Godyń, który najwyższe odznaczenie otrzymał od KRS, chyba tylko za to, że kilkanaście wyroków wydał na działa czy Solidarności, to w jakim my pań stwie żyjemy? Mój świętej pamięci tato powie dział mi kiedyś, było to po 1990 roku:
Dzięki tej ustawie dowiedzieliśmy się także, ile tak naprawdę jest bie dy w Polsce. Wcześniej się o tym nie mówiło. To był tzw. piar Tuska, polityka ciepłej wody w kranie. Ja jestem tylko ciekawy jednej rzeczy. 220 miliardów, jak powie dział wicepremier Morawiecki, zosta ło wyprowadzonych z Polski poprzez tzw. karuzele vatowskie. Proszę zauwa żyć, że w tym roku, po raz pierwszy od 1991 roku, mamy nadwyżkę budżetową w kwocie około 6 mld złotych. Dobrze powiedziała pani premier w Sejmie: wystarczyło nie kraść. No i nasuwa się pytanie: gdzie są te pieniądze? Prze cież mieliśmy być drugą Grecją? Pa ni Kopacz, pan Schetyna zapowiadali, że będzie apokalipsa, że nasz system monetarny się zawali. A jednak się nie zawalił. Bezrobocie. W Polsce już go chy ba nie ma? Nawet TVN to potwierdza. Mówią o tym także agencje ratingowe, że się rozwijamy, ale jednocześnie nie pa miętają, że zostawili po sobie 900 mld długów, że okradli Polaków na 150 mld z tzw. OFE. Klepnął tę decyzję towa rzysz Rzepliński. Mówił mi Pan także o zawiadomie niu do Prokuratury. Czego ono do tyczyło? Związane było z nielegalną okupacją Sejmu, jak również nawoływaniem do buntu wojskowych, policji sądów, prokuratur. Opolska prokuratura nie chciała się tym zająć, poszło to do Warszawy, ponieważ tam został po pełniony czyn. Sprawa została jednak przekierowane z powrotem do Opo la. W piątek byłem przesłuchiwany w tej sprawie. Wczoraj dostałem pismo z Prokuratury Rejonowej, że na pole cenie Prokuratury Krajowej wystąpiła do opolskiej prokuratury z zaleceniem przesłania całej dokumentacji doty czącej tej sprawy. Czyli sprawa nie została „zamiecio na pod dywan”? Nie została. Mam nadzieję, mimo że nie wierzę, że nasz opolski prokura tor prowadzący śledztwo będzie miał odwagę oskarżyć kogokolwiek. A ewi dentne przestępstwo widziała cała Pol ska. Jeżeli sprawa zostanie umorzona, to ja na pewno odwołam się od tego z powiadomieniem Ministerstwa Spra wiedliwości. Na zakończenie powiem o jeszcze jednej rzeczy. Wielokrotnie próbowa łem i prosiłem pełnomocnika ds. kom batantów w Opolu, pana Janusza Wójci ka, abym mógł w muzeum, 13 grudnia, powiedzieć parę słów o tych ludziach, o których się nie pamięta. Ale nie po zwolili mi na zabranie głosu. Jak Pan myśli, dlaczego? On mi odpowiedział w ten sposób: ze brania związkowe mogę sobie robić poza muzeum. A tutaj jest marszałek i inna polityka. Tak więc prawdy nie można było za bardzo powiedzieć. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
8
KURIER·ŚL ĄSKI
N
który osiągnął godność senatorską, był Jakub (1554–1613), wojewoda bracław ski. Swoją karierę zawdzięczał kancle rzowi i hetmanowi wielkiemu Janowi Zamoyskiemu, pod którego rozka zami walczył z Moskwą w Inflantach i przeciw arcyksięciu Maksymilianowi Habsburgowi pod Byczyną. Po śmier ci hetmana J. Zamoyskiego nadal słu żył wiernie Zygmuntowi III Wazie, opowiadając się po stronie monarchy przeciw Mikołajowi Zebrzydowskie mu. Jakub wspomagany przez brata Ja na Potockiego (ok. 1551–1611) walnie przyczynił się do klęski rokoszan pod Guzowem. Król w dowód wdzięczności mianował go wojewodą bracławskim.
FOT. WIKIPEDIA (16)
azwisko Potockich nosi li w przeszłości często lu dzie oryginalni pod każ dym względem, genialni i ekscentryczni, wielcy wojownicy, a ich życie może nam służyć nie tyl ko za kopalnię anegdot. Ich żywoty to historie, w których stykają się ze sobą władza, pieniądze i pokrewieństwo, pełne są też pasji i wielkich drama tów. Bez znajomości tego fragmentu naszej przeszłości, jakim są losy Po tockich i spokrewnionych z nimi Lu bomirskich, Zamoyskich, Sapiehów czy Radziwiłłów nie jesteśmy w stanie zrozumieć mechanizmów rządzących Rzeczpospolitą Obojga Narodów. To
Pilawa – herb rodu Potockich
Hetman Mikołaj Potocki
tak jakby studiować dzieje Florencji z wykluczeniem rodu Medyceuszy, doskonale obrazujących rolę dynastii w polityce i gospodarce oraz koneksje między bogactwem, pozycją i potęgą polityczną tego miasta-państwa. Potoccy to nowożytna dynastia, która wydostała się poza lokalny pol ski kontekst i odegrała kluczową rolę w tworzeniu I Rzeczpospolitej – wielo narodowej i wielokulturowej wspólno ty. Zarówno Ławry Poczajowskiej, po tocznie nazywanej Ruską Częstochową, jak i wielu dumek kozackich trudno nie łączyć i nie kojarzyć z nazwiskiem Po tockich. W XVI i XVII wieku zasłynęli oni z dokonań w rzemiośle rycerskim. W XVIII stuleciu marszałek litewski Ignacy Potocki, współtwórca dzieła Komisji Edukacji Narodowej i Kon stytucji 3 maja nosił miano polskiego Solona. Dzieło jego kontynuował brat Stanisław Kostka Potocki, wybitny mi nister oświaty, mecenas sztuki i arche olog, twórca panteonu chwały Jana III Sobieskiego w Wilanowie. W XIX i XX wieku Potoccy byli li derami rozwoju gospodarczego i inno wacji, architektami nowoczesności. Tak było od czasów bankiera Prota Poto ckiego, patrona Kompanii Czarnomor skiej i prekursora kapitalizmu na zie miach Rzeczpospolitej po epokę Józefa Mikołaja Potockiego z Antonin, właś ciciela kopalń złota w Afryce, którego z honorami przyjmowano we wszyst kich najważniejszych stolicach Europy. Potoccy dzisiaj są przykładem międzypokoleniowych osiągnięć na przestrzeni sześciu stuleci. Informa cje o nich można znaleźć w każdym XIX-wiecznym leksykonie Meyera lub Brockhausa. Otwarci na świat i toleran cyjni, inspirowali przedstawicieli in nych narodów. Postawa Klaudyny, żony Bernarda Potockiego, która w 1831 r., nie lękając się ani Rosjan, ani cholery, pielęgnowała rannych i chorych w szpi talach wojskowych walczącej Warsza wy, zrodziła ideę Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Z kolei wielu hi storyków żydowskich docieka istnienia magnata Walentego Potockiego, który jakoby w XVIII w. miał zostać spalony w Wilnie za przejście na judaizm. O nich to Bartosz Paprocki napi sał: „Dom Potockich, z krakowskie go województwa wyszli, starodawny, mężowie sławni z tego domu bywali”. Protoplastą rodu był Jakub z Potoka, wsi małopolskiej położonej nieopo dal Jędrzejowa. Od niej wzięła nazwę ta jedna z najznakomitszych rodzin Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ja kub spłodził dwóch synów: Andrzeja i Bernarda, dziedzica rodowej wsi Po tok. Z kolei ten ostatni miał czterech sy nów: Bernarda, Macieja, Mikołaja i Sta nisława. Maciej zapoczątkował szczep małopolski, a Stanisław – wielkopolski. Małopolski podzielił się heraldycznie na dwie linie: hetmańską, pieczętującą się herbem Srebrna Pilawa (zapocząt kowaną przez Andrzeja zm. w 1609 r.) i prymasowską, zwaną też Złotą Pi lawą (wywodzącą się od Stefana zm. w 1631 r.). Z czasem linia hetmańska podzieliła się na gałęzie: wilanowską, tulczyńską, łańcucką i krzeszowicką. Przełomowy w historii rodu oka zał się XVI wiek. Wówczas ze średnio zamożnej szlachty awansowali do gro na możnowładców. Pierwszym z rodu,
Zachęcony tym awansem, u boku het mana Stanisława Żółkiewskiego wziął udział w oblężeniu Smoleńska, gdzie zmarł z trudów wojennych. W tym samym okresie Potoccy zbudowali swoją potęgę materialną na wschodnich rubieżach Rzeczpo spolitej, kolonizując Kijowszczyznę, ziemię halicką oraz województwa: beł skie, ruskie, podolskie i bracławskie. Syn podkomorzego halickiego Jakuba, Mikołaj Potocki (1517/1520–1572), sta rosta kamieniecki i zarządca twierdzy w Kamieńcu Podolskim, na gruntach wsi Zahajpole założył miasto Złoty Po tok, które stało się kresowym gniaz dem rodu. Z niego wywodziło się wielu senatorów, znakomitych dowódców (czterech hetmanów wielkich i jeden polny), polityków i dyplomatów, me cenasów i twórców kultury oraz uczo nych. Śladem ich działalności są zało żone przez nich miasta (Złoty Potok, Stanisławów, Krystynopol, Józefów) i osady oraz wspaniałe rezydencje, jak Radzyń Podlaski, Łańcut, Krzeszowice, Jabłonna, Wilanów, Niemirów, Pecze ra nad Bohem, Pomorzany nad Złotą Lipą, Monasterzyska nad Koropcem, pałac we Lwowie, Antoninach nad Iko patią, Tulczynie i słynna Zofiówka na Ukrainie. A także fundacje religijne, m.in. Leżajsk, Teplik (klasztor sióstr miłosierdzia), Horodenka (kościół i klasztor misjonarzy) i Poczajów na Wzgórzach Krzemienieckich, nazy wany „ruską Częstochową”. Na uwagę zasługuje mecenat pry masa Teodora Potockiego, przy którego pomocy powiększono kościół i klasztor Bernardynów w Stoczku Warmińskim. Wzniósł on również kościół i prawdo podobnie klasztor Bernardynów w Ki witach. Fundował częściowo kościół w Chruścielu. Restaurował zamki w Lu bawie, Lidzbarku i w Reszlu. Jednak jego największym dziełem była kaplica grobowa w katedrze gnieźnieńskiej. Z kolei działalność fundacyjna Aleksandry (1818–1892) i Augusta (1806–1867) Potockich z Wilanowa doczekała się nawet osobnego opraco wania monograficznego. Niestety więk szość założeń architektonicznych (i ich wyposażenie) nie przetrwała do naszych czasów, chociaż nie było miasta Rzecz pospolitej, w którym nie znajdowałaby się ich siedziba lub nawet kilka, m.in. w Krakowie (Pod Baranami), w Warsza wie, Wilnie, Lwowie i Lublinie. Z racji swoich rozległych interesów mieli re zydencje także za granicą: we Francji, Austrii, Rosji (w Petersburgu) i Anglii. Jednak bieg wydarzeń, które do prowadziły do upadku Rzeczpospo litej, nie pozwolił im przekazać tego dziedzictwa następcom. Cały majątek Potockich – pałace, wille, obrazy, po sągi, klejnoty, meble, książki i rękopisy, ogromne kolekcje dzieł sztuki, zbierane przez wszystkie pokolenia ich przod ków, zamiast być dostępne ku pożytko wi i radości obywateli Rzeczpospolitej (jak to było w przypadku Wilanowa) – uległ rozproszeniu i dostał się w ręce obcych, najczęściej zaborców. Grabieżcy nie uszanowali nawet szczątków doczesnych właścicieli. Gdy w październiku 1945 r. zamknięto bu czacki kościół parafialny i zamieniono go na kotłownię miejską, przystąpiono do dewastacji tego ośrodka dóbr sta rosty kaniowskiego Mikołaja Bazylego
Potockiego, pod którego patronatem działał warsztat Bernarda Meretyna (zm. 1759) i J. Pensla. Artyści ci wy konali m.in. monumentalne figury św. Jana Nepomucena (1750) i Matki Bożej Niepokalanej (1751), poważnie uszko dzone po zajęciu miasta przez Rosjan. Z Kaplicy Męki Pańskiej usunięto urny z sercami synów kasztelana lwowskie go Józefa (ok. 1695–1764), Kajetana (kanonika krakowskiego i gnieźnień skiego) i Pawła (kanonika łuckiego) Potockich, które po profanacji trafiły do muzeum w Tarnopolu. Los serc po dzieliły pozostałe szczątki Pilawitów, które wrzucono do masowego grobu na cmentarzu parafialnym. Potoccy wraz z wzrostem zasług i zamożności sięgali po coraz wyż sze urzędy dygnitarskie. Pierwszym w rodzie hetmanem wielkim koron nym został syn Jakuba Mikołaj (zm. 1651 r.), który okrył się chwałą pod Cecorą, gdzie do końca towarzyszył Stanisławowi Żółkiewskiemu i dostał się do niewoli tureckiej. Pod Korsu niem doznał dotkliwej porażki i został tatarskim jeńcem. Pod Beresteczkiem zrehabilitował się, przyczyniając się do klęski Bohdana Chmielnickiego. Jednak największą legendą i chlu bą rodu stał się Stanisław Rewera Po tocki, który niemal osiemdziesiąt lat przepędził w obozach wojskowych i na wyprawach wojennych. Syn kasztelana kamienieckiego Andrzeja i Zofii Pia
Andrzej Potocki, budowniczy Stanisła wowa, „Grodu Rewery”
Zborowem, Beresteczkiem, Gliniana mi, Cudnowem, a w okresie potopu służył pod Stefanem Czarnieckim. Brał udział w wyprawie chocimskiej Jana Sobieskiego, który już jako król nadał mu urząd hetmański – „mniejszą buła wę”. Również jego młodszy brat Feliks Kazimierz wiernie służył Janowi III, uczestnicząc w wyprawie wiedeńskiej i chwalebnie dowodząc w bitwie pod Parkanami. Już jako hetman w 1698 r. rozgromił Tatarów pod Podhajcami. Legendą rodu był także starosta ha licki i kołomyjski, rotmistrz i pułkownik jazdy Stanisław Potocki, którego krótkie życie obfitowało w niezwykłe wydarze nia. Jedno z nich uwiecznił w akwaforcie
Rynek Stanisławowa
otrzymali tytuły hrabiowskie. Ich dobra znajdowały się na obszarze Rosji, Ukra iny, Galicji, Węgier i Moraw. Do nich należały liczne posiadłości w Wilnie oraz w powiecie wiłkomirskim i wi leńskim. Potoccy mieli także swój udział w polskich walkach niepodległościo wych. Uczestnikiem powstania koś ciuszkowskiego i adiutantem księcia Józefa Poniatowskiego w armii doby Księstwa Warszawskiego był Stanisław (1778–1830), reprezentujący linię pry masowską, czyli tzw. Złotą Pilawę. Wy różnił się on w kampanii 1809 r. w wal kach o Zamość i Sandomierz. W noc listopadową 1830 r., podobnie jak więk szość generalicji o rodowodzie napo
którym kierowali książęta Czartoryscy. Pieniądze te były przeznaczane m.in. na zakup broni dla powstańców. Szczegól ną rolę w tym okresie odgrywała linia łańcucka i krzeszowicka, której przed stawiciele zdominowali życie polityczne Galicji. Adam (1822–1872), właściciel Krzeszowic, był konserwatystą i jednym z przywódców obozu stańczyków, po nadto współzałożycielem krakowskie go „Czasu”. Czynnie popierał program autonomii Galicji. Równie zaszczyt ne urzędy piastował jego syn Andrzej (1861–1908), marszałek krajowy, a po tem namiestnik Galicji. Jeszcze bardziej eksponowane stanowisko zajmował Al fred Józef Potocki (1822–1889), minister i premier austriacki, marszałek krajowy
Bohaterem tej opowieści jest dynastia – następstwo i wzajemne międzypokoleniowe relacje członków rodu oraz dziedzictwo kulturowe, które te relacje uosabia i wyraża. Historia tego rodu to dzieje Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy. Dzieje rodu Potockich to historia o polityce, militariach, kulturze i gospodarce dawnej Rzeczpospolitej, o sukcesie i rozczarowaniu, waśniach i umiejętności współdziałania.
Potoccy herbu Pilawa Społeczno-patriotyczna i wojskowa działalność rodu Zdzisław Janeczek
seckiej, po kądzieli wnuk sławnego wojownika, którego Tatarzy powiesili na haku. Sztuki wojennej i dowodze nia uczył się od najlepszych, pod któ rych rozkazami służył: od Stanisława Żółkiewskiego, Karola Chodkiewicza i Stanisława Koniecpolskiego. Bił się z Turkami i Tatarami pod Chocimiem i Cecorą, brał udział w wyprawie prze ciw Kantymirowi-paszy i przeciw Szwe dom. Na jego szlaku bitewnym znala
Romain de Hooghe. S. Potocki w 1680 r. pod Brukselą ocalał z rozbitego okrętu, wioząc z Rzymu podarowane przez pa pieża relikwie św. Wincentego. Niestety trzy lata później zginął w bitwie pod Wiedniem, gdy na czele 86 pancernych razem ze stryjem Feliksem Kazimierzem wykonał rozpoznawczą szarżę na obóz turecki. Według tradycji rodzinnej po niósł śmierć, gdy ratował życie bliskiego krewnego. Ciało bohatera sprowadzo
leońskim, próbował przeciwstawić się zrewoltowanym młodszym oficerom i został zastrzelony przez podchorą żych. Z kolei w kancelarii wileńskie go gubernatora wojskowego 15 maja 1851 r. zanotowano: „W 1831 r. odszedł z powstańcami za granicę Królestwa Polskiego hrabia Maurycy Potocki, syn obersztallmajstra hrabiego Aleksandra Potockiego, a ponieważ nie skorzystał on z darowanego w 1832 r. powszech
Hetman Stanisław Rewera Potocki
Arcybiskup, a później prymas Teodor Potocki
Mikołaj Bazyli Potocki, fundator Ła wry Poczajowskiej (po prawej)
no do rodzinnego Stanisławowa, a ur na z sercem została w Wiedniu. Wyda rzenie to upamiętniła tablica epitafijna poświęcona Stanisławowi Potockiemu wmurowana w ścianę kościoła Francisz kanów przy Franziskanerplatz. Fakty te były powszechnie znane m.in. dzięki panegirykowi Wojciecha Kazimierza Lesiowskiego Monumenta Triumphale Coronatis, wydanemu w 1684 r. w Kra kowie, który sławił cudowne ocalenie Potockiego pod Brukselą i świetność całego rodu Pilawitów. Obok wojskowych urzędów Potoc cy piastowali wysokie godności kościel ne. Najbłyskotliwsza kariera stała się udziałem przedstawiciela Złotej Pilawy Teodora (1664–1738), który dostąpił zaszczytu piastowania tytułu pryma sa Polski. Dumny z przeszłości rodu i jego koligacji, kazał sobie wyryć na nagrobku: „po babce Mohilance, ho spodarównie multańskiej, sięga cesa rzów greckich, po matce Sołtykównie carów moskiewskich, a po obu rozciąga się do królów francuskich i polskich”. W 1777 r. Wincenty Potocki, pod komorzy wielki koronny, został wyróż niony przez cesarza Józefa II tytułem książęcym. Natomiast w XIX wieku przedstawiciele wszystkich gałęzi rodu
nego przebaczenia, ogłoszony został za wygnańca z konfiskatą jego majątku. Obecnie wspomniany Maurycy Potocki na mocy zezwolenia carskiego wrócił z zagranicy, został przebaczony i po zostawiony na wolności”. W kwietniu 1832 r. hrabiemu Leo nowi Potockiemu za udział w „powsta niu polskim” skonfiskowano majątek Pietrowszczyzna w powiecie białosto ckim. W latach 1839–1840 Senat Rzą dzący Cesarstwa Rosyjskiego rozpatry wał sprawę konfiskaty na rzecz skarbu państwa majątku Klucz Zakątkowski, który pozostał po śmierci hrabiny Iza beli Potockiej. I jak pisze Jan Ciechano wicz, chociaż sąd w Białymstoku po stanowił przekazać majątek Alojzemu Potockiemu, bratu zmarłej, to jednak Grodzieńska Komisja Likwidacyjna uznała, że prawnymi dziedzicami dóbr po swej ciotce powinni być Józef (zm. 1863) i Herman (zm. 1866) Potoccy, znajdujący się aktualnie na wychodź stwie we Francji ze względu na to, że brali udział w powstaniu 1830–1831 r. Fakt ten zadecydował o wywłaszczeniu Potockich z ich majętności. Potoccy angażowali się także w wy darzenia 1863 r. Finansowo wspiera li działania i akcje Hotelu Lambert,
zły się: Niedźwiedzie Łozy, Borowica, Chmielnik, Studziennica, Zborów, Zba raż (gdzie uratował króla Jana Kazi mierza) i Beresteczko. Owocem tych zmagań z Turkami, Tatarami i Koza kami było 137 zdobycznych chorągwi, które na sejmie w 1661 r. złożył u stóp królewskiego tronu. To Rewerze, według przekazów, ubogi chłop wręczył żelazną buławę pod Lwowem w chwili, gdy Potocki zamierzał zrezygnować z dalszej ka riery wojskowej i zająć się zarządza niem własnym majątkiem. Ten waż ny symbol władzy wojskowej miał on wyorać na swoim polu. Pod wpływem tego wydarzenia Rewera zmienił zdanie i resztę życia spędził wojując z wszyst kimi wrogami Rzeczpospolitej, za co nagrodzono go buławą wielką. Legendę rodu wielkiego hetmana utrwalali współcześni poeci i pisarze panegiryści, jak ksiądz Franciszek Nie węgłowski w Festum Crucis Potocianae, a później artyści, m.in. Józef Brandt w obrazie Stanisław Rewera Potocki pod Beresteczkiem oraz Juliusz Kossak w portrecie Hetman Rewera na białym arabie i w scenie Stanisław Rewera Potocki przyjmuje wyoraną buławę. W ślady ojca poszli jego syno wie. Starszy Andrzej walczył pod
i namiestnik Galicji, którego wnuk Al fred Antoni (1886–1958), ostatni ordy nat łańcucki, na konferencji pokojowej w Paryżu zamykającej I wojnę świato wą reprezentował konserwatystów ga licyjskich. Natomiast podczas wojny Potoccy wspierali finansowo we Francji akcję gen. Józefa Hallera i jego „Błękitną Ar mię”. Józef Mikołaj Potocki z Antonin dał ze swoich stadnin 600 koni na po trzeby 2 Pułku Ułanów, który sformo wał się w Antoninach i wszedł w skład polskiego I Korpusu gen. Józefa Dow bor-Muśnickiego. Po odzyskaniu nie podległości w okresie II Rzeczpospolitej brat Alfreda Antoniego, Jerzy Potocki (1889–1961) z Pomorzan, syn III Ordy nata na Łańcucie, był dyplomatą i pełnił obowiązki ambasadora w RP, w Turcji i USA. Równie aktywny był trzeci z bra ci, Józef Alfred (1895–1968) z Antonin, charge d`affaires w Portugalii, a następ nie ambasador RP w Hiszpanii, twórca sekcji polskiej Radia Madryt. Z kolei ostatni ordynat łańcucki Alfred Potocki przejął na siebie obowiązek goszczenia w swoim pałacu licznych zagranicznych delegacji rządowych, co było znaczącym obciążeniem jego finansów. Ostatnią z Pilawitów panią na Wilanowie była Beata Maria Potocka (1896–1988) z Monasterzysk, pra wnuczka gen. Antoniego (1780–1850), adiutanta ks. Józefa Poniatowskiego, bohatera spod Smoleńska, Możajska, Czirikowa, Wiaźmy, od 1921 r. żona Adama Branickiego, w czasie okupacji niemieckiej związanego z Armią Kra jową. Oboje małżonkowie prowadzili działalność społeczną i patriotyczną. Finansowali wykup więźniów z Pawia ka, Oświęcimia i innych obozów, a tak że wspierali tajne nauczanie. W 1945 r. cała rodzina została aresztowana przez NKWD i osadzona w Krasnogorsku pod Moskwą. Współpracy politycznej z Berlinem odmówił także Alfred An toni Potocki z Łańcuta, który aby unik nąć losu rodziny Beaty Marii z Poto ckich Branickiej, opuścił kraj w 1944 r. i osiadł na stałe w Wiedniu. Choć ród Pilawitów od wieków odgrywał w Polsce znaczącą rolę, za dziwia skromna liczba opracowań poświęconych życiu i działalności wielu jego przedstawicieli. Do wyjąt ków należy zaliczyć m.in. postaci Ja na Potockiego (1761–1815) oraz bra ci Ignacego (1750–1809) i Stanisława Kostki (1755–1821) Potockich, którzy
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
9
KURIER·ŚL ĄSKI Ks. Błażej Chudoba przybył z Austrii, by uczestniczyć w uroczystościach 70 rocznicy poświęcenia parafialnego kościoła.
Od ślusarza do kapłana Tadeusz Puchałka
Antoni Protazy Potocki, bankier i twórca Kompani Czarnomorskiej
Stanisław Kostka Potocki, twórca wila nowskiego mauzoleum Jana III i 3000 szkół w Królestwie Polskim
Alfred Potocki (1817–1899), II ordynat w Łańcucie, premier Austrii
Wilanów zamienili w mauzoleum Jana III Sobieskiego ku chwale polskiego oręża i pamięci minionej świetności Rzeczpospolitej. A przecież osobowość, pasje i losy tych ludzi miały nie raz decydujący wpływ na życie narodu. Przemilczano ich zasługi dla Kościoła katolickiego (ostoi polskości), a także unickiego jako fundatorów i opieku nów świątyń, szpitali, zakładów dla starców i kalek, darowizny olbrzymich sum na cele dobroczynne i walkę nie podległościową. Potoccy istotną ro lę odegrali w życiu społecznym także jako protektorzy artystów, kolekcjone rzy, muzealnicy i twórcy wspaniałych księgozbiorów.
potrzebne m.in. na realizację uchwały sejmowej o 100 tys. armii. Za dobrego administratora i go spodarza uchodził syn Alfreda Józe fa, namiestnika Galicji, Józef Mikołaj Potocki (1862–1922) z Antonin, wnuk księcia Romana Sanguszki, który za słynął z wielotysięcznej hodowli koni roboczych, koni rasy arabskiej i anglo arabskiej sprzedawanych jako materiał zarodowy do najsłynniejszych stadnin w całej Europie. W swoich rozległych dobrach (63 tys. ha) dokończył uwłasz czenie chłopów, meliorował folwarki, zakładał stawy rybne i plantacje buraka cukrowego. W Antoninie i Piszczowie posiadał własne stacje hodowli roślin.
odkryciami geograficznymi, etnogra ficznymi i przyrodniczymi. Łożył duże sumy na Warszawskie Towarzystwo Naukowe i polskie periodyki. Z Józe fem Mikołajem Potockim jako finansi stą liczono się zarówno w Petersburgu, Paryżu jak i Londynie. Car Mikołaj II widział w nim „najlepszego rolnika” imperium Romanowów. Równie aktywne bywały także ko biety z rodu Potockich. Aleksandra Po tocka była zaangażowana w działalność Towarzystwa Rolniczego. W Wilanowie założyła pierwszą w Królestwie Pol skim fermę drobiu. „Za wyhodowany przez siebie drób oraz bydło otrzymy wała na wystawach rolniczych medale
Jan Potocki, autor Rękopisu znalezionego w Saragossie, podróżnik i archeolog
Marszałek wielki litewski Ignacy Potocki, współtwórca Konstytucji 3 Maja i minister spraw zagranicznych w powstaniu 1794 r.
Matka Teresa Potocka (1814–1881), założycielka Zgromadzenia Sióstr Mat ki Bożej Miłosierdzia w Polsce. Poniżej: Klasztor Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie
Działalność ta korespondowała z myślą księcia Adama Jerzego Czar toryskiego, iż „Katolicyzm nie powinien być z miłości Ojczyzny, ale patriotyzm z miłości Boga”. W swoich dobrach za trudniali samych Polaków, popierali pol ski przemysł, rolnictwo i handel oraz rodzimą twórczość i rzemiosło. Jak pisze Andrzej Majdowski, Aleksandra z Po tockich Potocka (1818–1892) „dbała nawet o to, żeby na jej stole podawano wyłącznie potrawy przyrządzane z pro duktów krajowych. Wierząc w zmar twychwstanie Polski, a także widząc, iż dla utrzymania polskości niezbędna jest duża liczba ludzi wykształconych, przekazywała fundusze na utrzymanie kilkunastu studentów Szkoły Głównej, a następnie Uniwersytetu Warszawskie go. Pokrywała też koszty wpisowe wielu studentów i uczniów, a także łożyła po ważne sumy na Seminarium Archidiece zjalne w Warszawie oraz na seminarium duchowne w Lublinie i Żytomierzu”. W 1839 r. pani Augustowa utwo rzyła fundusz na utrzymanie i eduka cję 12 dziewcząt przy kościele pw. św. Katarzyny w Petersburgu, który stał się podstawą do powstania szkoły żeńskiej prowadzonej przez zakon dominika nów aż do rewolucji październikowej. Wielu przedstawicieli rodu zdoby ło uznanie, uchodząc za wzór gospo darności. Antoni Protazy Jacek Potocki (1761–1801), znany jako Prot, był jed nym z pierwszych polskich bankierów i przemysłowców oraz prekursorem ka pitalizmu. Należał do grona współtwór ców Kompani Handlowej Polskiej, która miała umocnić polski handel na Morzu Czarnym. W 1784 r. ułożył wspólnie z Antonim Dzieduszyckim jej statut, a następnie objął kierownictwo. De facto przejął on na siebie jej kapitał i tą decy zją uratował przedsięwzięcie. Założył port oraz magazyny w Jampolu. Za jego sprawą z Cherso nia nad Morzem Czarnym przez Bo sfor szły statki z podolskim zbożem do zachodniej Europy. W 1784 r. od brzegów portowych odprawiono pięć polskich okrętów: „Polska”, „Podole”, „Jampol”, „Św. Prot” i „Ukraina” do Egiptu i Marsylii. W okresie Sejmu Wielkiego pośredniczył w procedu rze pożyczki zaciąganej przez Rzecz pospolitą w Holandii. Ponadto podjął negocjacje w celu uzyskania dla Pol ski pożyczki w Genui. Równocześ nie wyasygnował skarbowi ze swego banku 5 000 000 złp. Pieniądze te były
O
d dziecka marzyłem, by zostać księdzem – wspo mina ks. Błażej Chudoba podczas wizyty w rodzin nym mieście. – Wszystko przemawia tu do mnie wspomnieniami sprzed lat. Wizyta w Izbie Tradycji Górniczych KWK Knurów była wzruszającym prze kroczeniem bariery czasu. Każdy przedmiot przypominał księdzu lata młodości, żeleźniok, kinder wagen i pupen wagen, ludowe lonty, byfyj i zymfciok na stole, a jego obrazek prymicyjny sprzed 40 lat leżący na stole wycisnął z mu oczu łzy wzruszenia... Ksiądz Błażej wywodzi się ze znanej i szanowanej rodziny knurowskiej. Wu jek księdza, ojciec Norbert Chudoba, był wieloletnim proboszczem panewnickiej parafii. Aktywnie działał także w har cerstwie. – Działalność ta – wspomina ksiądz Błażej – miała wiele wspólnego z Armią Krajową, i z tego powodu był wielokrotnie przesłuchiwany. Rodzina Chudobów w szczególny sposób była obdarzona powołaniami, nie tylko bowiem on został księdzem, ale także dwie ciocie, siostry ojca Nor berta, zostały zakonnicami. Swoją po sługę zakonną sprawowały także w Pa newnikach, podobnie jak ich brat. Trudna sytuacja rodzinna nie po zwalała młodemu Chudobie na urze czywistnienie swoich marzeń, na które trzeba było mu poczekać dość długo. Ciągle jednak widział siebie w sutannie duchownego. Ojciec z szarego papieru wyciął nożyczkami ornat i tak przystro jony mały Błażej odprawiał w domu msze św. przed ołtarzem sporządzonym z dużego krzesła. Ministrantowała sio stra, która nie zawsze jednak z ochotą przystępowała do służenia bratu przed ołtarzem. Wtedy niesforny i niepokor ny przyszły ksiądz przywoływał ją do porządku, korzystając przy tym, nie stety, z fizycznej przewagi.
Od ślusarza do kapłana
W oparciu o własne zasoby stworzył nowoczesny przemysł przetwórczy, na który składały się cukrownie, gorzelnie, fabryki sukna i młyny. Jego aktywność gospodarcza za owocowała powstaniem wielu tysięcy miejsc pracy dla miejscowej ludności. Dbał o warunki zatrudnienia i jakość życia swoich robotników. W Szepe tówce rozbudował uzdrowisko anty reumatyczne i ustanowił opiekę lekar ską, z której korzystali jego pracownicy. Ponadto utworzył fundusz emerytalny dla robotników oraz wspierał rozwój lokalnego szkolnictwa podstawowego i zawodowego. Jak pisze Józef Długosz, budował także szkoły rzemieślnicze, m.in. w Krzemieńczugach i Piszczowie. Aby powiększyć swój kapitał ob rotowy i inwestować w kraju, sprzedał swoje udziały kopalń złota w Afryce Południowej. Za zgodą cara Mikołaja II zyskał koncesję dla utworzonego To warzystwa Akcyjnego Kolei Podolskiej i zbudował linię Korosteń – Kamieniec Podolski łączącą poprzez linie boczne Polesie, Wołyń, Podole i Kijowszczyz nę. Zabiegał o powrót do Warszawy Marii Skłodowskiej-Curie, dla której rezerwował kierownictwo projekto wanego laboratorium radiologicznego. Ponadto był podróżnikiem, kolekcjo nerem i badaczem zainteresowanym
i listy pochwalne”. O jej osiągnięciach hodowlanych pisywała m.in. „Gazeta Rolnicza i Handlowa”. Pilawici, od stuleci związani z dzie jami Rzeczpospolitej, zasłużyli na pa mięć. I chociaż, jak zauważyła Anna Konstantowa Potocka, w tym łańcuchu pokoleń,,byli ludzie wielcy i mali, dobrzy i źli, jak wszędzie na świecie, lecz na tym, kto nosi nazwisko Potocki, spoczywa na nim obowiązek szanowania tego hi storycznego nazwiska i starania się być szlachetnym człowiekiem, służenia ser cem Ludziom, Bogu i Ojczyźnie”. K
Aby wspomóc rodzinę, po zakończeniu edukacji w szkole podstawowej rozpoczął naukę w szkole zawodowej i skończył edukację na poziomie ślusarza. Mimo iż uchodził raczej za trudnego ucznia, był zdolny i miał bardzo dobre oceny ze wszystkich przedmiotów, no może poza tą z zachowania.... Stypendium w cało ści przekazywał rodzinie, by w ten spo sób wesprzeć już studiujące rodzeństwo. Z pokorą oczekiwał chwili, kiedy młotek i klucz francuski zamieni na brewiarz. Powołanie do kapłaństwa dało o sobie znać w odpowiednim czasie. W roku 1966 zdecydował, że pierwsze kroki skieruje do klasztoru franciszka nów. Bracia przyjęli młodego Chudobę i tam też skończył szkołę maturą. – Po maturze – wspomina ks. Bła żej – rozpocząłem studia w Opolu na wydziale filozofii, a w Panewnikach 4 la ta studiowałem teologię. Wyświęcony zostałem przez ks. biskupa Bednorza 15 kwietnia 1977 roku w katedrze ka towickiej. Po święceniach, jeszcze jako
zakonnik, zostałem wysłany do parafii Pakoszcz niedaleko Inowrocławia i tam jako wikariusz przebywałem 3 lata. Tam też jako młody duszpasterz doznałem smaku pierwszego sukcesu i choć minę ło już tyle lat, ciągle bardzo ciepło wspo minam tamten czas. Kiedy zawitałem po raz pierwszy do tej parafii, liczącej wówczas około 3000 tys. mieszkańców, było tam ledwo sześciu ministrantów, a kiedy odchodziłem, pozostawiłem po sobie siedemdziesięciu. – W roku 1979 zostałem przeniesio ny do Austrii i tak zaczęła się moja kolej na duszpasterska przygoda. W tym cza sie pilnie uczyłem się niemieckiego. Po 2 latach zostałem przeniesiony do Maria Lanzendorf (gmina w kraju związko wym Dolna Austria). Jak się okazało, zawitałem do tego samego klasztoru, w którym mój wujek Norbert Chudoba spoczął w grobie. W 1965 roku, a więc na krótko przed moim wyświęceniem, wyjechał do Ziemi Świętej. W drodze powrotnej z pielgrzymki zachorował. Choroba nie pozwalała na kontynuo wanie podróży, został więc w Austrii. Tam w niedługim czasie dokonał żywota i tam też został pochowany. Los spra wił, że to właśnie ja jako jedyny Polak zostałem tam przeniesiony. – W tej parafii jako wikariusz przebywałem 4,5 roku. Byłem nie tyl ko duszpasterzem, ale także nauczy cielem religii. W roku 1985 zostałem przeniesiony na południe Austrii, tuż przy granicy ze Słowenią. W tejże pa rafii przeżyłem 9 lat. Służąc wiernym i Bogu, jednocześnie studiowałem i ro biłem magisterium na Uniwersytecie w Gratzu. Współpracowałem także z wieloma grupami i stowarzyszenia mi działającymi na terenie parafii. Przez cały czas borykałem się z problemami związanymi z moim polskim obywatel stwem. Podczas gdy kapłani z Austrii bez trudu mogli podróżować po świe cie, a na tym polega przecież posługa misyjna, ja ciągle musiałem walczyć z urzędami. Moja praca misyjna i dusz pasterska była bardzo utrudniona. – Po długim namyśle zdecydowa łem zmienić obywatelstwo na austria ckie. Niestety było to konieczne z uwagi na moje częste wyjazdy do Ziemi Świę tej, Libii i wielu innych krajów. Polski paszport nie pozwalał na te podróże lub w najlepszym przypadku bardzo utrudniał podróżowanie. Podkreślam, decyzję tę podjąłem z wielkim bólem w sercu i zapewniam, że duchem po zostałem Polakiem – Ślązakiem.
Wspomnienia, podobnie jak język ojczysty, nie umierają – To miał być koniec moich wspo mnień, trudno jednak ot tak odwrócić się na pięcie, wsiąść do auta i odjechać... Ostatnie spojrzenie na knurowski koś ciół i znów powracają wspomnienia. – Wszystko, co działo się w mojej parafii, bardzo mocno przeżywałem. Kiedy miałem 14–15 lat, knurowski kościół przechodził poważny remont.
Lubiłem malować i rzeźbić, każdy skra wek papieru czy kawałek drewna był dla mnie odpowiednim materiałem: korzeń w lesie, kawałek klocka za chwilę prze obrażał się w figurę świętego. W tym czasie pracował przy wnętrzu kościoła artysta rzeźbiarz Henryk Burzec. Któ regoś dnia odwiedziłem mistrza w koś ciele i dałem mu mojego wyrzeźbionego z kawałka drewna Cyryla. Spojrzał na moje dzieło z uznaniem, a w nagrodę pozwolił mi co nieco popracować przy swoich dziełach. Wpatrzony w artystę jak w obraz słuchałem, jak chwali moją robotę, mówiąc, że rośnie w Knurowie jego następca. Bóg chciał inaczej, jednak słowa artysty rzeźbiarza wypowiedziane wtedy w kościele wiele dla mnie znaczą także dziś. – Wspomnienia nie umierają. Czę sto wspominam jak podczas remontu kościoła zabrakło pieniędzy na zakoń czenie prac związanych z położeniem mozaiki, którą wyłożone są ściany knurowskiej świątyni. Wtedy ówczes ny proboszcz zwrócił się z prośbą do parafian, by przynosili potłuczoną por celanę, szkło i inne podobne przedmio ty. Tak naprawdę to z tych rzeczy zosta ła wykonana część wystroju świątyni. Tym bardziej jest ona dla mnie cenna. – Pamiętam, jak wraz z siostrą za braliśmy z domu czterokołowy wózek, stary worek po kartoflach i tak wypo sażeni udaliśmy się na poszukiwanie starych, nikomu niepotrzebnych porce lanowych i fajansowych przedmiotów. Parafianie chętnie przekazywali nam to wszystko, zadowoleni, że można też zrobić porządek w domu, a przy tym i kolejny dobry uczynek. Wkrótce nasza spontaniczna akcja nie miała już sensu, bo ludzie, zachęceni, sami przynosili owe przedmioty na plebanię. – Wszystko to dziś wydaje się nieistotne, ja jednak, kiedy po latach przekraczam próg knurowskiego koś cioła i spoglądam na ściany przybrane drobnymi szkiełkami, widzę, jak kruche szklane czy porcelanowe tworzywo mo że stanowić trwały, niezniszczalny sym bol naszej wiary. Patrząc i podziwiając dzieło mojego mistrza Henryka Burzca przypominam sobie lata mojej wczesnej młodości, a te figury i delikatne szkiełka przemawiają do mnie, przypominają o tym, co było, jest i pozostanie w tym mieście wyrosłym na węglu, ciężkiej pra cy i wierze – i takie pozostaną w moich wspomnieniach na zawsze. – Tak – to moje miasto, moja zie mia, moja ojcowizna (Ojczyzna). Czy można zapomnieć ojczystego języka po długoletniej nieobecności w kraju, w rodzinnych stronach? Oczywiście nie, ponieważ język ojczysty przema wia do nas z serca i tam pozostaje, zaś każdy inny, który poznamy, to tylko nabyta wiedza o obcym języku, którą się posługujemy dzięki ruchom naszych ust, nie serca. – Jeszcze ostatni znak krzyża na piersi, ostatnie spojrzenie. Czas wracać do swoich owieczek pod szczytami Alp. Austria to piękny kraj, lecz nic nie jest w stanie przytłumić tęsknoty za mia stem, rodziną, bliskimi. Każdy z nas ma tu jakieś zadanie do wykonania, misję, którą trzeba spełnić do końca najlepiej, jak tylko potrafimy, więc Szczęść Bo że mojemu miastu, szczęść Boże jego mieszkańcom i Polsce – mojej ojczyź nie. A kustoszowi Szygule dziękuję za zaproszenie. Wizyta w jego małym mu zeum była kolejnym przypomnieniem moich lat młodości, tego, co było i, nie stety, już nie wróci. K Opracowano na podstawie rozmowy prze prowadzonej w dniu 31 lipca 2017 r., Izba Tradycji Górniczych KWK Knurów.
Józef Mikołaj Potocki nad Sebitem. Poniżej: Pałac w Antoninach
70 lat kościoła w Knurowie Tadeusz Puchałka
W
zmianki o powstaniu knurow skiej parafii sięgają, jak głoszą źródła historyczne, roku 1447. Knu rowscy wierni modlili się w tym czasie w kościele pod wezwaniem św. Waw rzyńca. W 1599 r. wybudowano nową świątynię, której patronem został ten sam święty. W czasie wojny trzydzie stoletniej kościół utracił samodziel ność i stał się filią parafii Gierałtowi ce. Budowę kościoła, który dziś służy
wiernym knurowskiej parafii, rozpo częto w 1937 r. Głównym projektantem był Henryk Gombiec z Piotrowic Ślą skich, zaś budowniczym ksiądz Alojzy Koziełek. Patronami nowego knurow skiego kościoła zostali śś. Cyryl i Meto dy. Aktu poświęcenia dokonał biskup Juliusz Bieniek 13 lipca 1947 roku i ta data stała się okazją do wielkiego świę towania knurowskiej parafii w niedzielę 30 lipca 2017 roku.
FOT. Z ARCHIWUM PARAFII
Uroczystej koncelebrowanej mszy świętej przewodniczył ks. arcybiskup Wiktor Skworc. Została ona połączona z aktem poświęcenia parafialnego sztan daru z wizerunkami śś. Cyryla i Metode go. Homilia, którą wygłosił arcybiskup, stała się od dawna oczekiwanym przez wszystkich swoistym pokrzepieniem dusz – dawała nadzieję, wzmacniała wia rę i przypomniała o miłości do bliźniego. „Zanieście dobre słowo i nadzieję do swo ich domów, mieszkań, familoków” – tak można by było w krótkich słowach ująć niezwykle bogatą, obszerną wypowiedź Jego Ekscelencji ks. Arcybiskupa. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
10
P
rzedstawiania ich podjęli się za pomocą pędzla tacy wybitni mistrzowie, jak: Andriej Rub low, Albrecht Dürer, Caravag gio, Domenico Ghirlandaio, Gustave Doré, Gustave Moreau, Hans Memling, Fra Angelico, Jan i Hubert van Eyck, Luca Signorelli, Lucas Cranach Star szy i Młodszy, Marc Chagall, Matias Grünewald, Peter Paul Rubens, Rafael Santi, Rembrant van Rijn, Rogier van der Weyden, Tycjan, Sandro Botticelli, William Blake, Wiliam Bouguereau, i wielu innych, także anonimowych twórców. Podziwiając ich obrazy, wyda je się, jakby ci malarze najpierw widzie li anioły, a potem utrwalili je w swo ich ponadczasowych dziełach. Oni też ukształtowali nasze wyobrażenia o tych niewidzialnych postaciach. Ileż jest też aniołów w stiukach, gzymsach i innych dekoracjach sal kon certowych, teatralnych, publicznych in stytucji, budynków prywatnych! Zdo bią nawet królewskie pałace. Nie mniej jest rzeźb, często z nie znanych warsztatów, które bogato wy pełniają przestrzeń kościołów, zwłasz cza tych wiekowych. Do wnętrz świątyń światło słoneczne przenika cudowny mi barwami przez witrażowe postacie anielskie, czyniąc je bardziej jeszcze tajemniczymi. Już antyczne Wiktorie miały aniel skie skrzydła. Takie postaci trzyma ją wieniec ze znakiem Chrystusa na „Sarkofagu Książęcym” w Muzeum Archeologicznym w Stambule. Anio łowie są przedstawiani na mozaikach romańskich świątyń we Florencji, Ra wennie czy Wenecji. W „Najjaśniejszej” drogocenne bizantyjskie anioły stano wią reliefy złotego ołtarza w Bazylice Świętego Marka. Uśmiech anioła nad wejściem do katedry we francuskim Re ims słynny jest w całym artystycznym świecie, tak jak anioł z kandelabrem Niccolo dell’Arca czy anioł z kadziel nicą Salvatore de Franco. W Luwrze jeden z eksponatów przedstawia czter nastowiecznego anioła trzymającego ampułki na wino i wodę używane do Mszy świętej. Na maltańskiej wyspie Gozo przed wejściem do tamtejszej ba zyliki czuwa anioł nad misą ze święco ną wodą. Dzieło Gian Lorenzo Berni niego „Ekstaza św. Teresy” w swoim
KURIER·ŚL ĄSKI dzieci ukazał się Anioł Portugalii. Swo jego Anioła Stróża mają także Polacy. Jego objawienie się w Przemyślu 3 ma ja 1863 roku poświadczył bł. ksiądz Bronisław Markiewicz, założyciel Mi chalitów, którego centrum jest przy Sanktuarium w Miejscu Piastowym na Podkarpaciu w powiecie krośnieńskim. W każdym słynniejszym mieście czuwa charakterystyczna postać ze skrzydłami. W Berlinie na Kolumnie Zwycięstwa stoi taka figura zwana Zło tą Elzą. W jedynej zachowanej miej skiej bramie w Bratysławie znajduje się Święty Michał Archanioł. Postać Archanioła Gabriela jako Pomnik Ty siąclecia góruje nad placem Bohate rów w Budapeszcie. W Królewskich Muzeach Sztuk Pięknych w Brukseli przeraża wręcz obraz Pietera Brue gla starszego, zatytułowany: „Upadek zbuntowanych aniołów”. Złoty posąg Archanioła Michała nad centrum ki jowskiego „Majdanu Niezależności” dzierży tarczę i miecz ognisty. Przed pałacem Buckingham w Londynie z pomnika Skrzydlatej Wiktorii w stronę Green Parku spogląda Anioł Sprawiedliwości, a na Motherhood patrzy Anioł Prawdy. Ponad angielską doliną Team stoi Anioł Północy z szeroko roz postartymi skrzydła mi, jako zwiastun kulturalnej i eko nomicznej nadziei. Na tympano nie Teatru Opery i Baletu we Lwo wie wdzięczą się aniołowie bę dący alegoriami muzyki, drama tu i sławy. Anioły i cheruby otacza ją Wniebowziętą Najświętszą Maryję Pannę w oficjalnym herbie Mińska, stolicy Białorusi. Na moskiew skim Kremlu wznosi się Sobór Błagowieszczeński, zdobiony anielskimi ikona mi będącymi dziełami Teofana Greka i Andrieja Rublowa. „Białym Aniołem Moskwy” nazywana była, już
Najbardziej popularne są sielankowe obrazki z pięknym aniołem, chroniącym chłopczyka i dziewczynkę nad przepaścią oraz od innych złych przygód. Czuwają w dziecięcych pokoikach zawieszone nad łóżeczkami. głównym motywie również przedsta wia anioła. Barokowego Anioła Stróża w drzewie lipowym wyrzeźbił Ignaz Günther. François Rude dodał skrzydeł nawet „Marsyliance” na Łuku Tryum falnym w Paryżu. Kupidyn uwodzący Psyche Antonio Canovy także przy pomina anioła. Według niezrealizo wanego projektu Antoniego Gaudiego pięciometrowy anioł miał wieńczyć fasadę Pałacu Biskupiego w Astorga. Brązowy odlew „Frunącego” Ernsta Barlacha znajduje się w kościele amo nitów w Kolonii. W Nowym Jorku przed katedrą Świętego Jana Bosko nad nowoczes ną „Fontanną Pokoju” brązowa statua Archanioła Michała mieczem spycha Upadłego w wir wody. Kilka aniołów jest na Manhattanie. Smukły anioł z blachy miedzianej Paula Krbáleka strzeże sosnowego gaju na Elbie. Na dworcu kolejowym w Zurychu ogrom ne złote skrzydła ma także jedna z ko biecych „Nanas”, wyrzeźbiona przez Niki de Saint. Ręcznie rzeźbione anio ły z Ziemi Świętej są sprowadzane do Europy, aby ich nabywaniem wspierać tamtejszych chrześcijan. A kopia słyn nej figury Świętego Michała Archanioła z Cudownej Groty Objawień na Gar gano właśnie peregrynuje po Polsce. W sztuce prawosławnej jest ukazy wany kosmos wysłanników świata nie widzialnego między innymi na chor wackich, greckich i serbskich ikonach, freskach gruzińskich cerkwi; wyobraże niach Chrystusa Wszechwładnego we wschodnich muzeach czy przedstawie niu Sądu Ostatecznego w monastyrze na Górze Atos. Postacie anielskie widnieją w her bach wielu krajów i królestw, bywają też symbolami niektórych narodów. Święty Michał Archanioł był i jest patronem Izraela i wielu innych państw, w tym Cesarstwa Rzymskiego, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier, Rusi Kijowskiej. W Fatimie, tuż przed objawieniem Maryi, trójce tamtejszych
za swego życia uznawana za świętą, Księżna Elżbieta Romanowa. Sześciometrowy „Anioł Pokoju”, wykonany na wzór pogańskiej bogini Nike, stoi w Monachium. „Kolumnę Lipcową” na placu Bastylii w Paryżu wieńczy Złoty Anioł. W sercu Pragi także anioł strzeże tarczy zabytko wego zegara Orloja. Rzymski Zamek Świętego Anioła przyjął swoją nazwę od stojącego na jego szczycie posągu z brązu, upamiętniającego kres strasz liwej epidemii z 509 roku. Także stary most nad Tybrem zdobią posągi tych dostojnych istot. Lot anioła w We necji każdego roku rozpoczyna kar nawał. Przy kolumnach baldachimu wiedeńskiej Fontanny Zaślubin stoją czterej potężni aniołowie z marmuru. W Wilnie zaś pewien anioł „kruszy ziemskie pęta”. „Białymi Aniołami” są przez innych kibiców nazywani fa ni chorwackiego klubu piłkarskiego w Zagrzebiu. Miastem aniołów określa się ame rykańskie Los Angeles, ale także taj landzki Bangkok i polski Toruń. Miesiącem poświęconym prawdzi wym aniołom jest wrzesień, w którym wspomina się znanych z imienia Ar chaniołów: Gabriela, Michała i Rafała. Drugiego dnia października zaś czczeni są Aniołowie Stróżowie. Ich też posta cie chyba najbardziej są znane, zwłasz cza dzieciom ufnie odmawiającym do nich modlitwę w porannym i wieczor nym pacierzu. Najbardziej popularne są sielankowe obrazki z pięknym anio łem, chroniącym chłopczyka i dziew czynkę nad przepaścią oraz od innych złych przygód. Czuwają w dziecięcych pokoikach zawieszone nad łóżeczkami. Mianem „dobrego anioła” obdarza się osobę szczególnie miłosierną. W okresie Świąt Bożego Narodze nia pojawia się dużo dekoracyjnych świetlnych aniołów migających na choinkach, w oknach domów, a na wet w miejskich centrach, rynkach czy parkach.
Są to stworzone istoty duchowe, rozumne i o wolnej woli. Są doskonałe, nieśmiertelne oraz obdarzone najwyższym intelektem. Nie mają ciała ani nie są żadną materią, dlatego jakiekolwiek ich realne przedstawienie wydaje się niemożliwe. Ich ziemskie wizerunki muszą więc być tylko tworami artystycznej o nich wyobraźni.
Aniołowie Barbara Maria Czernecka
Aniołowie występują w starodaw nych księgach tajemnych. Wzmian kowani są w Talmudzie czy Pasterzu Hermesa. Judaistyczna Kabała zawiera spis wszystkich aniołów zamieszkują cych siedem niebios. Tym duchowym istotom nie oparli się nawet starożytni pisarze i filozofowie na miarę Homera, Orygenesa, Platona, Sokratesa. Awi cenny, Augustyna z Hippony. Dante Aligherii w Boskiej Komedii prowadzi czytelnika przez niebiańskie światy, w których przebywa całe mnó stwo aniołów. John Milton w Raju utraconym fantazjuje o Archaniele Rafale. Johann Wolfgang Goethe w drugiej części Fausta zawarł hymny „niebiań skiego zastępu”. William Blake, autor Raju utraconego, rozumiał, iż ile zyska sławy pośród ludzi, tyle jej straci wo bec aniołów. Nad tymi istotami wiódł
laudamus. Najsłynniejszym utworem religijnym Antoniego Vivaldiego jest Gloria, a więc hymn aniołów. Na kanwie muzyki anielskiej także powstało wiele kompozycji nutowych najwybitniejszego twórcy muzyki or ganowej, Jana Sebastiana Bacha. W Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta wydaje się, że chór stanowią właśnie aniołowie. Józef Haydn, tworząc ora torium Stworzenie świata, słyszał szept tajemniczego głosu, nakłaniającego go do pracy, aby smutnym i utrapionym ludziom dał chwilkę na spokój i wy tchnienie, to zaś skłoniło mistrza do skomponowania recytatywów archa niołów Uriela, Gabriela i Rafała na te nor, sopran i bas. Unikatowy przegląd „anielskich” kompozycji w czteropłyto wym albumie A concert of angels został wydany przez Edel Classics.
Aniołowie zdobią srebrną trumnę św. Wojciecha w katedrze gnieźnieńskiej. Z tego samego kruszcu odlane ich postaci podtrzymują relikwiarz św. Stanisława, biskupa i męczennika. Czuwają przy sarkofagach polskich królów. przemyślenia matematyk Blaise Pa scal. Emanuel Swedenborg twierdził, iż widział anioła. Hans Blumenberg opublikował Traktat o aniołach i były one dla niego „szyframi tego, co nie widzialne”. Frantz Kafka kilkakrotnie wyraził nadzieję spotkania anioła. Paul Claudel, francuski poeta i dyplomata, ważną rolą obdarzył anioła w dramacie Aksamitny bunt. Aniołowie są także bohaterami fantastycznej Trylogii kosmicznej Clive’a Staplesa Lewisa. Artyści w ręce aniołów często wkładali instrumenty muzyczne, a anielskie pienia sławili poeci. Anio ły musiały prowadzić późniejszego króla Izraela Dawida, kiedy jeszcze na pastwiskach Betlejem tworzył swo je pierwsze psalmy. Patronka muzy ki kościelnej św. Cecylia zawsze jest przedstawiana w otoczeniu aniołów. Jednogłosowy chorał gregoriański wy daje się być z innego świata. Anielskie odniesienia znajdują się w przypisywa nym św. Ambrożemu hymnie Te Deum
Sztuka filmowa równie często się gała do anielskich motywów. W tej ka tegorii do klasyki zalicza się Teoremę, Niebo nad Berlinem, Tak daleko, tak blisko, Miasto aniołów, Dotyk anioła czy Autostradę do nieba. Nawet niektóre gry komputerowe w klimacie fantasty nawiązują do anielskich strategii, na przykład: „Aion”, „Darksiders”, „De vil May Cry”, „League of Angels” czy „Might&Magic: Heroes”. Tematyka anielska nieobca była naszym rodzimym artystom. Najwię cej przedstawień tych nieziemskich istot zapełnia polskie kościoły. W Tu mie pod Łęczycą romańscy aniołowie występują w najstarszych zachowanych na naszych ziemiach ściennych malo widłach, a nawet stanowią rzeźbiarską podstawę służek sklepiennych. Dwaj sześcioskrzydli serafini adorują Chry stusa w tęczy mandylionu ukazanego w Sakramentarzu Tynieckim, jednej z pierwszych ksiąg w Polsce. Aniołowie iluminują także karty Złotego Kodeksu
Gnieźnieńskiego. Zostali wyryci w zło conym srebrze na dwunastowiecznych naczyniach liturgicznych z Trzemesz na. Licznie występują na portalach średniowiecznych świątyń, w jeszcze większej liczbie – przy ołtarzach, ko lumnach, sklepieniach, stallach, chó rach, organach. Bizantyjsko-ruskimi wyobrażeniami tych uduchowionych postaci została ozdobiona z inicjaty wy króla Władysława Jagiełły kaplica Świętej Trójcy na Zamku w Lublinie. Anioł-tarczownik pojawił się także na pieczęci jego pierwszej małżonki, św. Królowej Jadwigi. A ile tych niebiań skich figur jest w ołtarzu Wita Stwosza? Aniołowie zdobią srebrną trumnę św. Wojciecha w katedrze gnieźnień skiej. Z tego samego kruszcu odlane ich postaci podtrzymują relikwiarz św. Stanisława, biskupa i męczennika. Czu wają przy sarkofagach polskich kró lów. Latarnia Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu zwieńczona jest aniołkiem wznoszącym krzyż ponad koroną. Ma ło komu jest wiadome, że jego autora mi są ludwisarz Arnold z Raciborza oraz złotnik Stanisław. Aniołów można się dopatrzeć także na wawelskich arrasach. Na środkowej scenie gdańskiego „Sądu Osta tecznego”, chyba naj wybitniejszego dzie ła Hansa Memlinga, Archanioł Michał waży ludzkie do bre i złe uczynki. Jasna Góra wręcz pr z e p e ł n i on a jest aniołami. Dostojnie ozda biają one Ka plicę z Cudow ną Ikoną Matki Bożej. Szczegól nie piękne, o bar wnych skrzydłach, dźwigają Jej i Jezu sa papieskie korony. Najsłynniejsze polskie Madonny występują właś nie w otoczeniu niebiań skich dworów. Oderwane od spraw ziemskich postacie anio łów są skarbami wszystkich klasz torów.
na obrazach współczesnej artystki Jo anny Sierko-Filipowskiej. W kształcie anielskich postaci odlane są ze złoco nego brązu lampy w licheńskiej bazy lice. W tradycyjnej wersji mozaikowej autorstwa ojca Marko Rupnika, jezuity pochodzącego ze Słowenii, aniołowie pojawili się na ścianach Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się!” w Krakowie -Łagiewnikach. Co roku powstaje nowa figurka do kompletu „Anielskiej Orkiestry” z ćmielowskiej porcelany. Do unika tów należą aniołki z rodzimej ceramiki bolesławieckiej. Ciekawe i niepowta rzalne są anioły odlane ze szkła kroś nieńskiego. Oryginalne ich wizerunki: drewniane, gliniane, gipsowe wycho dzą z rąk ludowych twórców. Galerie handlowe oferują całą gamę przedmio tów z anielskimi motywami. Mnożą się w komputerowych grafikach. Zapewne wiele pomysłów na nie pozostaje jesz cze w głowach twórców. W Polsce mnóstwo odniesień do aniołów zachowało się również w lite raturze i muzyce. Anielskie wzmianki zawarte już są w tekście maryjnej pieśni ojczyźnianej, rycerskiej Bogurodzicy. Najstarsza zaś zapisana polska kolęda ma jakże znamienny tytuł: Zdrów bądź, Królu anielski. Nie sposób jest pomi nąć epitafiów renesansowych, a zwłasz cza Trenów i Psałterza Dawidowego, które wyszły spod pióra Jana Kocha nowskiego. Ślady aniołów napotyka się zwłaszcza w staropolskich tekstach religijnych. Mistrzem śląskiej epigra matyki barokowej stał się wrocławski ksiądz, lekarz i poeta w jednej osobie, Johannes Scheffler, najbardziej znany jako Angelus Silesius. W Polsce wieki baroku i oświecenia obfitowały w pieśni sakralne, w których aniołowie stawali się pięknym motywem treści. Temat anielski jest częsty w kolędach i utwo rach pasyjnych anonimowych artystów, jak również u Franciszka Karpińskiego czy Teofila Lenartowicza. Cyprian Kamil Norwid swojego do brego anioła wspomina we fragmencie: Do Najświętszej Maryi Panny Litania czy w słowach: „…Aniele! Ty sprawuj nad nami opiekę z wysoka…”. Modlitwa Anioł Pański pojawia się w utworach Krasińskiego, Sienkiewicza, Reymonta, Prusa, Rodziewiczówny, Asnyka, Ko
Co roku powstaje nowa figurka do kompletu „Anielskiej Orkiestry” z ćmielowskiej porcelany. Do unikatów należą aniołki z rodzimej ceramiki bolesławieckiej. Ciekawe i niepowtarzalne są anioły odlane ze szkła krośnieńskiego. Husarskie zbroje musiały wzmac niać charakterystyczne skrzydła, aby zwiększać prędkość konia oraz prze rażać przeciwnika. Barokowe i klasy cystyczne putta do dzisiaj zdobią kró lewskie i książęce pałace oraz ogrody, m.in. w Książu, Łańcucie, Nieboro wie, Pszczynie, Wilanowie. Do dziś przetrwało kilka empirowych wy obrażeń aniołów z czasów napole ońskich, zwłaszcza w kształtach an tropomorficznych mosiężnych okuć mebli. Potem, również w eklektycz nych wersjach, nawiązywały do mod nego wówczas historycyzmu. Anioło wie „napisani” są na wielu wschodnich ikonach w Muzeum Historycznym czy Budownictwa Ludowego w Sanoku. Wiele dzieł z wyobrażeniami aniołów posiada chyba większość z oddziałów Polskiego Muzeum Narodowego. Anioły pojawiały się także w rezy dencjach bogatych właścicieli fabryk, hut i kopalń, między innymi w Łodzi i na Śląsku. Kompozycje tych istot od dających cześć Panu Bogu i Niepokala nej, zaprojektowane przez Jana Matejkę, ozdobiły ściany krakowskiego kościoła Mariackiego. Secesyjne kształty mają aniołowie autorstwa Józefa Mehoffera. Rzadko spotykane ukazanie ich w po staciach kobiecych szczególnie udanie wygląda na polichromiach Włodzimie rza Tetmajera. Słoneczne światło ma gicznie przenika liczne witraże z anio łami zaprojektowane przez Stanisława Wyspiańskiego. W katedrze płockiej majestatyczne procesje aniołów zostały wymalowane przez Władysława Dra piewskiego. Ich złocone posągi pełnią tam straż przy dziewiętnastowiecznym pomniku naszych pierwszych monar chów. Tajemniczy szkic Anioła Stróża wykonał poeta Cyprian Kamil Nor wid. Na tle polskiego pejzażu szczegól nie przejmujący są swojscy aniołowie z dzieł Jacka Malczewskiego. Przerażające duchy fascynują wiel bicieli talentu Zdzisława Beksińskiego. Metaforyczne przesłanie niosą anioły
nopnickiej, Parandowskiego, Morcinka. „Anielskie” wiersze tworzył Jerzy Lie bert. Istnieje Modlitwa do Anioła Stróża Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Siódmego anioła napisał Zbigniew Her bert. Aniołów w swojej poezji umiesz czał śp. ks. Jan Twardowski. Monologi anielskie wydał Wojciech Bąk. Poemat o aniołach jest dziełem Józefa Skrzecz kowskiego. Anioł śmierci do ułożenia wiersza natchnął ks. Jana Sochonia. Rozważał o aniołach ojciec Jacek Salij. Pięknie pisała o nich Irena Trzcińska -Frühlingowa. Brat Tadeusz Ruciński dla dzieci małych i dużych ułożył historie Uwaga anioły!. Ewa Stadtmüller zaś jest twórczynią wzruszających bajek o nich. Można także skompletować całe zestawy bajek, gier i teledysków o przygodach Aniołka Wesołka. Z literatury poważniejszej godna polecenia jest pozycja Aniołów dyskretny lot autorstwa Herberta Oleschki, w której tematyka anielska jest potrak towana refleksyjnie, ale przystępnie. Ksiądz Wiesław Aleksander Niewę głowski jest zaś autorem eleganckiego albumu pt. Anioły z fotografiami Janu sza Rosikonia. Ukazało się także polskie tłumaczenie ekskluzywnego katalogu o aniołach Edwarda Lucie-Schmitha. Stanisław Moniuszko, wzorem in nych światowych wykonawców, podjął się umuzycznienia Pozdrowienia Aniel skiego. Już w naszych czasach Henryk Mikołaj Górecki skomponował muzykę do wiersza Kazimierza Przerwy Tetma jera Na Anioł Pański biją dzwony. Woj ciech Kilar umuzycznił pacierz w utwo rze Angelus i uważał go za najważniejsze ze swoich dzieł religijnych. W kategorii muzyki popularnej prawdziwą furorę wywołała piosenka zespołu Feel „Jak anioła głos”. Aniołowie pojawiają się także w chrześcijańskich teledyskach Magdy Anioł. Polska kinematografia zaś może poszczycić się bardzo udaną dwuczęściową komedią: Anioł w Krakowie oraz Zakochany Anioł. K Cdn.
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
11
KURIER·ŚL ĄSKI „Należy zawsze i wszędzie akcento wać sprawy polskie” Jan Paweł II – Ankara 28.11.1979 r.
J
est jeszcze inna zasadnicza przyczyna ogromnego zaintere sowania Polaków krajem „nad Bosforem”. W historię państwa osmańskiego i tureckiego wplecione zostały dzieje i sprawy polskie. Prze ciętny Polak na historię obu państw i narodów patrzy przez pryzmat twór czości Henryka Sienkiewicza – głównie Trylogii, zapominając, kiedy żył wielki pisarz i jakie były wówczas potrzeby społeczeństwa polskiego. Sienkiewicz, tak jak Jan Matejko, tworzył w czasach, gdy Polski nie było na mapie Europy i trzeba było pisać ku „krzepieniu serc” W tej sytuacji „Osmania” (ówczesna nazwa Turcji) przedstawiana była jako jeden z największych wrogów Rzecz pospolitej. Tymczasem średniowieczne państwo Osmanów nie było zaintere sowane chłodnym, odległym Lechista nem. Ich interesował Rzym, Wiedeń, Wenecja. W rzeczywistości stosunki między Lechistanem a Osmanią przez wieki (poza niezbyt długim okresem w XVII w.) układały się całkiem przy jaźnie, liczą sobie ponad 600 lat i należą do najdłuższych w Europie. U wlotu ulicy Floriańskiej do Ryn ku w Krakowie znajduje się kamienica „Pod Murzynami”. Nazwa pochodzi z XVI w. i wiąże z godłem wyobraża jącym dwóch Murzynów. Wcześniej miała inną nazwę: „Pod Etiopami”. Od 1574 do 1734 r. stawiano przy niej łuki tryumfalne przy okazji koronacji kró lów w katedrze wawelskiej. W wierszu „Zaczarowana dorożka” Konstantego I. Gałczyńskiego czytamy: Przystanęliśmy pod domem „Pod Murzynami”… Wg krakowskiego polonisty i historyka Mariana Wnuka w poselstwie Osmanii było kilku Murzynów. Może wówczas po raz pierwszy widziano ich w Kra kowie? W owym czasie państwo postrze gano za granicą przez pryzmat boga ctwa dworu królewskiego, dlatego kró lowie dbali o to, by wjazdy polskiego poselstwa były starannie przygotowane, olśniewając przepychem obce dwory. Do najbardziej imponujących należał wjazd Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 r., kiedy to, jak głosi legenda, nawet konie były podkute złotymi pod kowami. Z bogactwa słynęły także pol skie poselstwa „nad Bosfor”. Do takich należał ostatni wjazd przed kampanią wiedeńską do Konstantynopola Jana Gnińskiego. W skład poselstwa wchodziło często kilkaset osób: poseł, sekretarz, tłumacz, kronikarze, świta janczarów, hajduków, kamerdynerów, dworzan i przyjaciół. Wszyscy na koniach. Ogromne wrażenie robiły piękne pol skie stroje. Na audiencje u sułtana często trze ba było długo czekać, posłów poniża no (np. trzymano ich za ręce). Polacy nie zawsze godzili się na upokorze nia. Sułtan Bajazyd II (1481–1512), syn Mehmeda Zdobywcy zarządził, aby po słów z Lechistanu traktować łagodniej. Bardzo udane było poselstwo Marcina Wrocimskiego w 1488 r. Uczestniczył w nim wybitny humanista włoski, na uczyciel synów królewskich Filip B. Kallimach, a do Krakowa wrócili z po selstwem osmańskim. Ostatni poseł osmański zawitał nad Wisłę, kiedy oba kraje nie odgrywały już znaczącej roli w Europie. Opusz czając Warszawę, przestrzegał: „Jeśli Polacy pozwolą, by w ich kraju pano szyły się obce wojska, to cały dorobek narodu zostanie zdeptany i zrujnowany, a królestwo będzie stracone.” Niestety były to prorocze słowa.
Turecka gościnność Wędrujący po krajach Bliskiego Wschodu turyści zaskoczeni są nie spotykaną już chyba nigdzie na świecie gościnnością. Bez wątpienia ma ona swe źródło m.in. w religii (Filary is lamu to jałmużna i post – ramadan. Jeśli ktoś nie je i nie pije przez miesiąc od wschodu do zachodu słońca przy temperaturze do 50ºC, to wie, co to jest głód i pragnienie). Kilkuletni pobyt wśród muzułmanów upewnił mnie, że obok Irańczyków i Kurdów najbardziej Polakom przyjaźni są Turcy. Wróćmy jednak do wydarzenia bez precedensu w historii dyploma cji światowej. W ciągu kilku wieków wspólnego sąsiedztwa znacznie wię cej łączyło niż dzieliło oba państwa. Według tradycji tylko Turcja nie uznała rozbiorów Polski, a później nad Bosfo rem schronienie znajdowali powstańcy listopadowi, uczestnicy Wiosny Ludów,
powstania węgierskiego, styczniowego itd. Polacy zajmowali w armii tureckiej wysokie stanowiska i reformowali jej przestarzałe struktury. Warto przypomnieć, że w 1920 r., gdy wojska bolszewickie zbliżały się do Warszawy i nad Polską, ba, nad ca łą Europą zawisło śmiertelne niebez pieczeństwo wzniecenia „na ostrzach bagnetów” rewolucji światowej, gdy osamotniona Polska miała spłonąć jak wiązka chrustu, gdy wszyscy dyplo maci obcych państw opuścili Warsza wę, w naszej stolicy pozostali jedynie nuncjusz apostolski Achille Ratti (póź niejszy papież Pius XI) i przedstawiciel państwa tureckiego. Dwadzieścia lat później, w czasie II wojny światowej
na Cyprze, pod Tulczą, w Derbinie w Grecji, w Ameryce Środkowej, Ira ku czy w Algerii. Ani Niemcom, ani Francuzom nie udało się stworzyć swe go Adampola! Zatarg sułtana Mahmuda II z wi cekrólem Egiptu i realne zagrożenie Stambułu ze strony wojsk tego kraju spowodowały ożywioną działalność dyplomatów tureckich na Zachodzie i zainteresowanie planami Adama Czartoryskiego przeniesienia nad Bo sfor kilkutysięcznej emigracji polskiej z Francji, by tam organizować admi nistrację i armię sułtańską. Ponoć sułtan życzył sobie by „ksią żę Adam zasiadł wśród dostojników Dywanu”. Plan utworzenia w Stambu
do Beykoz, otwarcie w 1973 r. pierw szego mostu na Bosforze (Republiki) i wreszcie mostu Fatiha. Kiedyś trzeba było całego dnia, dziś niecałej godziny, by dostać się do centrum Stambułu. Cudowne położe nie wśród lasów i wzniesień, a także bliskość znakomitych plaż Morza Czar nego sprawiła, że zaczęło przybywać coraz więcej amatorów wypoczynku w tej „egzotycznej” wsi. Ci, co pozostali w Adampolu, zwie trzyli wielką szansę. Przestali uprawiać rolę, a zaczęli budować pensjonaty. Jeszcze niedawno trudno dostępna wieś to dziś dzielnica willowa, „raj ski” zakątek kilkunastomilionowej me tropolii. Turecka arystokracja zaczęła
silnie stoją, zaglądał do obór i chlew ków, liczył, ile śliwek i orzechów może zmieścić się na jednej gałązce. Później był bankiet. Atatürk (…) zajadał, aż mu się uszy trzęsły. Wieprzowina, nie wieprzowina, popijał niezgorzej. Śmiał się i klaskał”. Były tańce (prezydent re publiki tańczył z Kamilą Kępkówną), które goście wspominali szczególnie sympatycznie, i dwugodzinny odpo czynek w domu Józefa Dochody. Prezydent Kenan Evren był w Adampolu dwukrotnie. Najpierw jako młody chłopak, a później latem 1985 r. Odwiedził zasłużonych miesz kańców wsi w ich domach, po czym spotkał się ze wszystkimi w cieniu sta rych drzew przed kawiarnią. Był za
W moim podróżowaniu i fascynacji światem od początku szczególne miejsce zajmowała Azja, a w Azji Turcja – historia, kultura, przyroda, obyczaje mieszkających tam ludzi, ale także polonica, cracoviana, varsaviana… Czy tylko dlatego, że leży blisko Polski, ma wspaniały klimat, cudowne plaże nad Morzem Śródziemnym i Egejskim, niezliczoną ilość zabytków z okresu ostatnich 10 tys. lat, a ceny hoteli i muzeów niskie jak w żadnym kraju europejskim?
Polska nad Bosforem Wspomnienia podróżnika Władysław Grodecki
w Ankarze działała nieprzerwanie Am basada RP, gdzie w kaplicy na niedziel nej mszy św. gromadzili się dyplomaci państw katolickich, a władze tureckie pomagały uchodźcom z Polski. Pomo gły też w wywiezieniu rezerw państwo wych złota Banku Polskiego.
W czasie II wojny światowej w Ankarze działała nieprzerwanie Ambasada RP, gdzie w kaplicy na niedzielnej mszy św. gromadzili się dyplomaci państw katolickich, a władze tureckie pomagały uchodźcom z Polski. Za gościnność, pomoc i schronie nie Polacy płacili wiedzą, talentami i pracowitością. Świadectwem wdzięcz ności było także powołanie do życia z inicjatywy Józefa Piłsudskiego Towa rzystwa Przyjaciół Turcji. W pierwszym spotkaniu w kwietniu 1913 r. uczestni czyli m. in. Leon Wasilewski i Michał Sokolnicki. W tym też roku powstało podobne Koło Polsko-Tureckie, do któ rego należeli m. in. A. Strug, W. Siero szewski i B. Wieniawa-Długoszowski. W marcu 1990 r. w Krakowie z inicja tywy dra Jerzego Łątki i z moim wspar ciem powstał Klub Przyjaciół Turcji. Cel, jaki sobie postawił, to lepsze zrozu mienie Turcji, głównie poprzez wymia nę młodzieży i organizację wycieczek.
Odkrywanie Adampola Ojczyzna naszych dalszych ojców znajduje się nad Wisłą, ale ojczyzną naszych bliższych ojców jest Adampol nad Bosforem. Ojczyzną naszą jest Polska, a Adampol to Polska z jej tradycjami na ziemi tureckiej. Zofia Ryży
Jest w Turcji miejsce, którego Polacy nie powinni omijać. Przy każdej okazji zaglądam tam i ja ze swą młodzieżą. To Adampol. Dzieje osady obejmują okres od 1842 r. do czasów współczesnych. Wydawało się, że osada upadnie, tak jak plany polskich osad na Nizie, przy gra nicy turecko-rosyjskiej nad Dunajem,
le Agencji Polskiej został pozytywnie przyjęty przez władze tureckie i od 1842 r. na ziemi wydzierżawionej, a później wykupionej od lazarystów, zwanej Czingjane-Konak (Cygański Dwór), zaczęli osiedlać się powstańcy listopadowi, jeńcy, niewolnicy, tuła cze. Później przybywali tu uczestnicy powstań z 1846, 1863, Wiosny Ludów, wojny krymskiej. W lutym 1842 r. przy były tu 4 osoby, 13 w kwietniu tego ro ku, 88 w 1866 r., a ostatnia fala osadni cza to 171 osób w 1956 roku. Prawo do osiedlania tak precy zował paragraf 14 regulaminu: „Aby zostać przyjętym do osady, trzeba być Polakiem albo przynajmniej Słowia ninem-katolikiem”. Przybywający tu otrzymywali po 10 donunów ziemi (ok. 92 a), której nie wolno było sprzedać, a w wypadku małżeństwa z osobą nie polskiego pochodzenia osadnik tracił prawo do ziemi i „dachu nad głową”. Adampol poprzez gromadzenie pamiątek, książek i dokumentów miał stać się „arką na czas potopu dziejowe go”. Szczególną rolę odgrywał cmen tarz, gdzie pochowano wiele wybitnych osób: Ludwikę Śniadecką – wielką, nie spełnioną miłość Juliusza Słowackie go; A. Wiaruskiego, kpt. Legionu na Węgrzech, instruktora armii tureckiej; Ludwika Biskupskiego – dr. Sorbony, prof. Uniwersytetu w Stambule, czy Zofię Ryży, krzewicielkę polskości. W ich gronie miał spoczywać „król dusz” Adam Mickiewicz, ale ks. Czar toryski zadecydował inaczej. Mickie wiczowi nawet nie udało się odwiedzić Adampola. Gdy Polska odzyskała niepod ległość w 1918 r., zainteresowanie Adampolem znacznie osłabło, a po II wojnie światowej było jeszcze gorzej. Pierwszym dyplomatą, który odwiedził Turcję, był Adam Rapacki. Jego wizyta spowodowała znaczne ożywienie w sto sunkach polsko-tureckich. Aż do lat 70 XX w. Adampol za chował polską tożsamość; lojalni oby watele tureccy, przywiązani do religii i tradycji swych ojców, zniechęceni ciężką pracą, trudnościami komuni kacyjnymi i brakiem perspektyw, po uzyskaniu prawa własności ziemi za częli ją sprzedawać i wyjeżdżać, głów nie do Australii. Osiedli w Barmerze k/ Adelajdy. Nikt nie przewidział rewo lucyjnych zmian, jakie wkrótce miały nastąpić: wybudowania w 1960 r. drogi
nabywać tu ziemię i budować okazałe wille z kortami tenisowymi i basenami. Niestety dziś coraz rzadziej słyszy się język polski na adampolskiej ulicy, w kawiarni, w sklepie, a nawet w do mach. A jednak niemal wszyscy uro dzeni w Adampolu w I połowie ubie głego wieku nie tylko dobrze mówią, ale także potrafią czytać i pisać po pol sku. Ogromna miłość i przywiązanie starszego pokolenia do wszystkiego co polskie, wzrastające nad Wisłą zaintere sowanie Adampolem, polskie muzeum w domu nieocenionej „cioci” Zofii Ry ży, obchody 150-lecia wioski z udzia łem prezydenta RP Wałęsy czy sama „legenda Adampola” to ważne czynni ki hamujące całkowity zanik dawnego charakteru wioski.
Znaleźć żonę w Adampolu W książce „Adampol polska wieś nad Bosforem” znakomity polski turkolog Jerzy S. Łątka wspomina, że najpoważ niejszym problemem osadników było znalezienie odpowiedniej kandydatki na żonę. Ci, co mieli żonę w Polsce, starali się ją sprowadzić nad Bosfor. Niektórzy jednak szukali dziewczyn innego pochodzenia. W 1886 r. tam tejsi Polacy poślubili 2 Polki, 2 Ukra inki, Cygankę, Greczynkę, Gruzinkę, Niemkę i Włoszkę. Można było w tym czasie „kupić” i Turczynkę, ale trzeba było przejść na islam i poddać się ob rzezaniu. Były natomiast małżeństwa Adampolanek z Turkami. Pierwszym, który poślubił wychowaną wśród Po laków Turczynkę, jest wieloletni wójt Adampola Fryderyk Nowicki. On ma ciemną karnację i wydaje się być Tur kiem, a ona jest blondynką i wszyscy sądzą, że jest Polką!
Wizyty słynnych ludzi w Adampolu i ich wspomnienia Zniewalający urok polskiej osady spra wił, że odwiedzili ją nawet dwaj prezy denci Turcji: Atatürk w 1937 r. i Kenan Evren w 1985 r. Naoczni świadkowie wizyty „Ojca Turków” wspominają, że prezydent bez mrugnięcia okiem prze szedł pod bramą powitalną z jedliny i pozwolił się powitać polskim zwycza jem chlebem i solą. „Chodził od cha łupy do chałupy (…) macał, czy płoty
niepokojony o przyszłość wsi. Żonie Edwarda Dochody Iwonie miał powie dzieć: „Nie wyjeżdżajcie stąd”! O gościnności i pracowitości spot kanych tu ludzi napisano w „Hurriyet” po wizycie prezydenta: „ludzie w Po lonezkoy pracują jak pszczoły. (…) Ta polska wieś jest jednym z najpiękniej szych zakątków w okolicach Stambułu”. Zachwycony Adampolem był wielki kompozytor węgierski Franciszek Liszt, który odwiedził go z hr. Władysławem Zamoyskim w 1847 r., a później zabie gał o pomoc dla niego w swym kraju. Trzy lata później konno w towa rzystwie hr. Wł. Kościelskiego przybył tu francuski pisarz Gustave Flaubert. Oglądał obrazy przedstawiające polskie krajobrazy, tułaczkę Polaków i zsyłkę na Sybir, a w liście do swej matki napi sał: „w pewnym momencie Kościelski powiedział: wydaje mi się, że jestem w Polsce”. Bywał tu inny pisarz francuski, Piotr Loti, i Czech Karel Droż, który dotarł statkiem do Beykoz, a później 15 km na piechotę przez tereny, gdzie wtedy grasowały wilki i dziki. Później napisał: „W mym skruszonym sercu czułem, jak
Polonezkoy z powodu swej urzekającej odrębności, swoistego klimatu oraz serdeczności i gościnności mieszkańców stanowi szczególną atrakcję, a spędzone tam godziny wynagradzają wszystkie trudy podróży. bym był blisko rodzinnego domu. (…) Niczym kawałek raju uśmiecha się do mnie ta słowiańska wieś”. Adampol odwiedził także nuncjusz apostolski w Turcji bp. A.G. Roncalli (późniejszy Jan XXIII), który bierzmo wał polskie dzieci. W tej wsi zakochała się Berta Soegtig, niemiecka socjolog, która po latach tak wspominała: „Po lonezkoy z powodu swej urzekającej odrębności, swoistego klimatu oraz ser deczności i gościnności mieszkańców stanowi szczególną atrakcję, a spędzone tam godziny wynagradzają wszystkie trudy podróży, spowodowane złymi drogami dojazdowymi”.
Moje spotkania z Adampolem Adampol odwiedziłem co najmniej 10 razy… Gdy latem 1990 r. przyby łem z grupą pracowników Cukrowni Zduny z Wielkopolski i powitał nas hymnem Polski na harmonijce ustnej nieznany jeszcze Filip Wilkoszewski, wszyscy byliśmy bardzo wzruszeni. Najbardziej chyba p. Filip, potomek pierwszych emigrantów. Polacy rzad ko się tu zjawiali. Gdy skończył grać, zaczął opowiadać o swych przodkach. Nagle pojawił się wysoki mężczyzna w ciemnych okularach, a Filip się po derwał i odszedł. Szepnął mi tylko do ucha – „kapuś”. Prysł miły nastrój. W czasach PRL-u środowiska polonijne były in wigilowane przez komunistów, ale po 1989, a zwłaszcza po 1992 r. (150 rocz nica Adampola) to się zmieniło. W 1992 r. odwiedziłem wieś ze studentami z Katolickiego Stowa rzyszenia Młodzieży z Krakowa. Dla uczczenia 150 rocznicy założenia miejscowości odlałem piękny medal okolicznościowy (zapewne jedyny po święcony tej rocznicy). Przygotowali śmy też ciekawy program uroczystości patriotycznych połączony z ceremonią pobrania ziemi z miejscowego cmen tarza na Kopiec Piłsudskiego w Kra kowie. Głównym punktem programu była Msza św. z moim przemówieniem okolicznościowym jako kierownika wyprawy i homilią, jakiej dawno nikt tu nie wygłosił (wykładowca Papie skiej Akademii Teologicznej ks. prof. hab. Andrzej Zwoliński). Później po święcono ziemię z grobu L. Śniade ckiej, a wieczorem przy ognisku śpie waliśmy pieśni patriotyczne. Niestety poza niezawodnym dawnym wójtem Lesławem Ryżym i aktualnym, Fry derykiem Nowickim, zabrakło adam polan. – To z powodu najazdu tury stów i nawału imprez jubileuszowych – tłumaczył „Fredi” (Fryderyk Nowi cki). Ale to przecież właśnie obchody rocznicowe przyczyniły się do zmiany oblicza wioski, przeprowadzono licz ne remonty domów, dróg, ogrodzeń, tablic informacyjnych itp. Jeszcze raz tego roku odwiedziłem Adampol, gdy w trakcie I Wyprawy Dookoła Świata wraz z 5 studentami KUL zatrzymałem się w nim na kil ka dni. Tu w gronie ok. 200 Polaków pracujących na kontraktach w Tur cji, mieszkańców Adampola i innych miejscowości oraz konsula RP w Stam bule r. Karczewskiego w cudownej, niemal letniej scenerii obchodziłem Uroczystość Wszystkich Świętych. Od tej pory niemal każdego roku wraz z grupą ludzi zauroczonych tym pięk nym i przyjaznym Polsce krajem po kilkutygodniowych peregrynacjach po Azji Mniejszej przybywałem do Adam pola. W sposób szczególny utkwiło mi niezwykłe przyjęcie, jakie zgotowali nam Adampolanie w 1994 r., kiedy to większość z nas zaprosili do prywat nych pensjonatów, a w ognisku uczest niczyli niemal wszyscy mieszkańcy wioski. To był prawdziwy „odwet” za absencję sprzed dwóch lat!! W ostatnich latach zaszły tu ogromne zmiany: wyremontowa no wieżę kościelną, uporządkowano cmentarz, przebudowano budynek urzędu gminy, a dzięki staraniom Le sława i Feliksa Ryżych oraz Antoniego Dohody, przy finansowym wsparciu Daniela Ochockiego, w 1992 r. dom Zofii Ryży został przeznaczony wy łącznie na cele muzealne. Dziś w Adampolu mieszka ok. 700 osób, w tym ok. 50 Polaków. Tradycyj nie wójtem wybierany jest tu Polak. Lesław Ryży, Daniel Ochocki, Antoni Wilkoszewski, Fryderyk Nowicki to kolejni włodarze Adampola. Najdłużej wójtem był ten ostatni. Kilka lat temu „Fredi” kupił 10 ha ziemi w Sucho laskach k/Wydmina na Mazurach. Tu założył gospodarstwo agroturystyczne, został wybrany sołtysem, ale serce zo stało nad Bosforem… Gdy ogłoszono kolejne wybory, Fredi wrócił do Adam pola i znowu został wybrany wójtem. Ot, niezwykła historia polskiej wioski „nad Bosforem”. Liczne niewygody związane z przyjazdem i pobytem były rekom pensowane przez niezwykłe spotkania z ludźmi, jakby z innej epoki, z innego okresu dziejów ojczystych. Słuchając ich opowieści i granych na harmonijce ustnej przez Filipa Wilkoszewskiego pieśni patriotycznych przekonałem się, że wbrew obawom, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, wbrew logice Adampol żyje! K Korzystałem m.in. z książek J.S. Łątki: „Stam buł był moim domem”, „Adampol-polska wieś nad Bosforem” oraz K. Dopierały „Adampol Polonezkoy”.
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
12
KURIER·ŚL ĄSKI
Do przodu, korzystając z wniosków wyciągniętych z historii! Rozmowa Pawła Czyża z posłem na Sejm RP dr. hab. Józefem Brynkusem z Klubu Poselskiego Kukiz’15 Panie Pośle, czy mógłby Pan krótko przybliżyć swoją sylwetkę? Mam 55 lat. Urodziłem się w No wym Targu. Mieszkałem w podgór skiej wiosce Spytkowice. Ukończyłem LO w Jabłonce, a potem, w 1986 roku, studia historyczne na WSP w Krako wie. Stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych otrzymałem w 2014 na Uniwersytecie Pedagogicz nym w Krakowie w oparciu o rozpra wę pt. „Komunistyczna ideologizacja a szkolna edukacja historyczna w Pol sce (1944–1989)”. Byłem radnym gmi ny Wieprz. Mandat poselski uzyska łem w okręgu chrzanowskim. Obecnie mieszkam w Wadowicach. Te wszystkie fakty, które przywołałem z mojego dość długiego życia, są istotne ze względu na kształtowanie się mojej sylwetki jako osoby publicznej. Z każdego miejsca, które wymieni łem, mogę przytoczyć zdarzenia, które nacechowały moją osobowość. To od Rodziców i z rodzinnej wioski wynio słem przekonanie, że człowiek powi nien w życiu kierować się wartościami religijnymi. To na studiach podjąłem działalność antykomunistyczną, m. in. uczestnicząc w strajku hutników w ów czesnej Nowej Hucie, gdy Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Pracując zaś na macierzystej uczelni, wolałem być wierny swoim wartościom, niż za ce nę sprzeniewierzenia się im skakać po szczeblach tzw. kariery naukowej. I tak osiągnąłem to, co mi się należało, mi mo przeszkód ze strony tzw. systemu feudalnego w nauce polskiej. Prezentowane na Pana poselskiej stronie internetowej wystąpienia sejmowe mogą wskazywać, że pod względem poglądów trochę trud no Pana umiejscowić. Sądzę, że dosyć udanie udaje mi się wiązać poglądy niepodległościowe
z katolickimi. Przez dekady – poza obo zem komunistycznym – raczej mieliśmy środowiska albo chadeckie, albo naro dowe czy niepodległościowe. Historycz nie spór między zwolennikami Dmow skiego i Piłsudskiego utrwalił postawy wielu działaczy społecznych na wąskich szańcach. Ja uważam, że powinno się na wiązywać w działalności publicznej do społecznej nauki Kościoła katolickiego, że „polityka jest roztropnym działaniem dla dobra wspólnego”. Zatem staram się zdecydowanie bronić stanowiska niepodległościow ców, np. przez dosyć negatywną ocenę Rosji – w tym tej komunistycznej – oraz podkreślać, że Polska jest krajem katoli ckim, co ma trwałe podstawy w tradycji i roli wiary w budowaniu tożsamości narodowej w czasie wieków. Dla mnie istotne jest postrzeganie czyichś poglą dów przez pryzmat nie tylko narodo wości, ale też postawy propaństwowej polskiej, opartej na religii katolickiej. 22 czerwca br. głosował Pan za no welizacją tzw. ustawy pomnikowej, która umożliwi ostateczne usunię cie komunistycznych miejsc pamię ci z naszej przestrzeni publicznej. Rosja zapowiedziała sankcje dla parlamentarzystów, którzy popie rali tę ustawę. Prezentował Pan sta nowisko Kukiz’15. Raczej zostanie Pan „persona non grata” w Federa cji Rosyjskiej... Rosja nie ma współcześnie problemów z tożsamością. Nawiązuje w niej do tra dycji imperialnej: carskiej-rosyjskiej, potem sowieckiej, a teraz znów rosyj skiej. Ma problem z przyznaniem, że napadała na swoich sąsiadów. Warto tu wspomnieć nie tylko o 17 września 1939 roku, ale też o napaści na Finlan dię – za co w 1939 roku została wy kluczona z Ligi Narodów – poprzed niczki ONZ.
Ale patrząc z mojego punktu wi dzenia na sprawy rosyjskie i ich prze szłość, należy przypomnieć o tych Rosjanach, którzy z komunizmem czynnie walczyli. Nie martwi mnie więc, że będę potencjalnie objęty ro syjskimi sankcjami za prawdę. Gdy zlikwidujemy sowieckie monumenty – „ubeliski”, to wystawimy w końcu pomniki tym, którym się one napraw dę należą, np. gen. Białoruskiej Armii Sprzymierzonej Stanisławowi Bułak -Bałachowiczowi, zwanemu „biczem na bolszewików”, który ogłosił nie podległość Białorusi, czy jego bratu, gen. Józefowi Bułak-Bałachowiczowi, zamordowanemu z inspiracji sowie ckiej w 1923 roku niedaleko Hajnówki. Niektóre Pańskie interpelacje do tyczą też problemów w relacjach z RFN. Istotnie. Ostatnio za sprawą ministra Antoniego Macierewicza przypomnia no m.in. o kwestii reparacji wojennych. Rzecz charakterystyczna – z określone go środowiska politycznego (w skrócie rzecz ujmując, tzw. totalnej opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej, której daleko do reprezentowania pol skich interesów) rozległ się jęk: jak to możliwe, by żądać czegoś od Niem ców?! I tu pojawia się kolejny problem: myślę, że za obecny stan – w dużej czę ści medialnego sprzeciwu wobec tej kwestii – odpowiada dawne środowi sko ROAD/Unii Demokratycznej i Unii Wolności, gdyż kwestia reparacji wiąże się także z problemem restytucji pol skiej państwowości. Przypomnijmy ważną sprawę: gdy Lech Wałęsa został wybrany na prezydenta, wówczas Bronisław Ge remek prowadził negocjacje z pre zydentem Ryszardem Kaczorow skim na temat przekazania władzy
Na początku lipca na zaanektowanym przez Rosję Krymie odbył się proces Ilmiego Umerowa– 60-letniego lekarza anestezjologa, jednego z liderów krymskotatarskiego ruchu narodowego, zastępcy przewodniczącego Medżlisu – samorządnego parlamentu Tatarów Krymskich.
Ilmi Umerow przed sądem Spadkobiercy KGB przy pracy
Aleksander Podrabinek specjalnie dla Śląskiego Kuriera Wnet
U
merow został oskarżony o to, że podczas ubiegłorocznego wystąpienia w Kijowie miał powiedzieć, że Krym powi nien wrócić pod jurysdykcję Ukrainy. Jest sądzony z paragrafu 280.1 Kodeksu Karnego Federacji Rosyjskiej: „publicz ne nawoływanie do czynności prowa dzących do naruszenia całości tery torium Federacji Rosyjskiej”. Za czyn taki grozi wyrok do pięciu lat pozba wienia wolności. Co prawda, Umerow nie został aresztowany. Zabroniono mu tylko opuszczać rejon bakczysarajski, w którym mieszka. Ilmi Umerow nie przyznał się do winy. Twierdzi, że opiera się na między narodowym uznaniu Krymu za część Ukrainy, na rezolucji ONZ oraz obo wiązujących dwustronnych umowach między Rosją i Ukrainą dotyczących granic, wreszcie na prawie do swobod nego publicznego wyrażania swoich poglądów na każdy temat, bez obawy prześladowań z tego powodu. Władza rosyjska nie przyjmuje tych argumentów. Rosyjskie służby bez pieczeństwa, które prowadzą śledztwo, ani prokuratura podtrzymująca oskar żenie w sądzie, nie polemizują z argu mentami Umerowa i jego obrony. Oni je po prostu ignorują. Podczas przygotowań do rozprawy sądowej śledczy reprezentujący rosyj skie służby bezpieczeństwa zamówił tłumaczenie telewizyjnego wystąpie nia Umerowa z języka krymskotatar skiego na rosyjski. Przekładu dokona no nieprofesjonalnie, po czym śledczy kilkakrotnie przerabiał rosyjski tekst, dostosowując go do potrzeb śledztwa. Na podstawie tego sfałszowane go tłumaczenia biegła-językoznawca
wyciągnęła nieprawdziwy wniosek, że Umerow nawoływał do oddzielenia Krymu od Rosji metodami siłowymi. Nawiasem mówiąc, biegła również pra cuje w FSB, w dziale ekspertyz. Na pod stawie jej fałszywej ekspertyzy wydano akt oskarżenia. Podczas procesu rozpatrywa no protokoły z przesłuchań czterech świadków oskarżenia, zgłoszone jako
i w żaden sposób nie zareagował. Przed sąd wezwano śledczego z FSB. Rozpatrywano całkowicie iden tyczne protokoły z przesłuchań, które w rzeczywistości się nie odbyły. – Jak to się stało, że dwóch waszych świadków, przepytywanych w różnym czasie i osobno, złożyło identyczne ze znania? – pytała śledczego adwokat Umerowa.
Ilmi Umerow z obrońcami Markiem Fejginem i Aleksandrem Podrabinkiem na sali sądowej w Symferopolu. ARCHIWUM A. PODRABINKA
materiały zebrane podczas postępowa nia operacyjno-śledczego i zakwalifi kowane jako dowody w sprawie. Dwóch z tych czterech świadków kategorycznie zaprzeczyło temu, jako by mieli składać jakiekolwiek zeznania. Twierdzą, że nigdzie i przez nikogo nie byli wzywani i niczego nie podpisywali. A podpisy pod protokołami? Owszem, wyglądają na ich. Okazuje się więc, że protokoły to fałszywki. Sędzia zupełnie się tym nie przejął
– Nie wiem. Ja dokładnie proto kołowałem ich odpowiedzi – odpo wiedział Skripka. – Ale oni twierdzą, że w ogóle nie byli przesłuchiwani. – To niemożliwe. Pytanie obrony Ilmiego Umerowa: – Dlaczego sądowa ekspertyza ję zykowa badała tekst wystąpienia Umie rowa w przekładzie na rosyjski, a nie po krymskotatarsku, w języku, w któ rym mówił?
prezydenckiej z powrotem do kra ju. Śp. Ryszard Kaczorowski doszedł z doradcami Wałęsy do porozumienia i jako warunek postawił publiczne nawiązanie przez Wałęsę do ciągło ści prawnej III RP z II RP. W dniu 20 grudnia 1990 roku zakończył dzia łanie swojego urzędu oraz rządu na emigracji i cztery dni później prze kazał na Zamku Królewskim w War szawie insygnia prezydenckie II Rze czypospolitej, wśród nich insygnia Orderu Orła Białego i Orderu Od rodzenia Polski, wybranemu w po wszechnych wyborach prezydenckich Lechowi Wałęsie. Jednak tego dnia na lotnisku od Geremka usłyszał, że Wałęsa chętnie przyjmie „dary”, ale nie uzna ciągło ści II i III RP. Była to ważna dekla racja Wałęsy i, jak się wydaje, zro zumiała teraz, w kontekście znanej powszechnie współpracy TW Bolka z aparatem represji Polski Ludowej, gdyż uznanie ciągłości między II RP a III RP zakwestionowałoby cały stan prawny Polski Ludowej, a przecież Wałęsa i jego mocodawcy nie mogli do tego dopuścić. Niestety 31 stycznia 1992 roku Sejm RP odrzucił projekt ustawy KPN „o restytucji niepodległości”, który taką ciągłość też przewidywał. Zatem była szansa, aby przez nawiązanie do ciągło ści prawnej III i II RP załatwić kwestie reparacji już wcześniej. W moich interpelacjach w spra wach tzw. niemieckich pytam nie tylko o brak równowagi w prawach Polaków w Niemczech i Niemców w Polsce, ale też o działania Jugendamtów. Ktoś po winien reagować na roszczenia naszych sąsiadów, obojętnie czy polityczne, czy gospodarcze. Myślę, że projekt Józefa Piłsud skiego odnośnie do równej drogi do Berlina i Moskwy dziś jest jak najbar dziej aktualny. Nikt z zagranicy nie ma prawa wtrącać się w suwerenne decy zje polskiego parlamentu, na przykład dotyczące wymiaru sprawiedliwości. Polska AD 2017 to nie I RP z II poło wy XVIII wieku. Zatem idźmy do przodu, korzy stając z wniosków wyciągniętych z hi storii. K
– Nie dokonujemy ekspertyz teks tów obcojęzycznych – odpowiedział śledczy, który z racji zajmowanego sta nowiska powinien wiedzieć, że według prawa rosyjskiego urzędowymi języ kami Republiki Krymskiej są rosyj ski, ukraiński i krymskotatarski. Ale on tego nie wiedział, tak jak i wielu innych rzeczy. Na niektóre pytania obrońców śled czy FSB nie był w stanie znaleźć odpo wiedzi. Stał, przestępując z nogi na nogę, długo milczał, wreszcie mówił, że na to pytanie nie odpowie. Sędzia powinien go pouczyć, że odmowa odpowiedzi na pytanie w sądzie jest przestępstwem ka ralnym i na to jest paragraf, ale sędzia milczał, jakby niczego nie zauważył. Oto jak odbywa się dzisiaj sądowy proces polityczny na zaanektowanym przez Rosję Krymie. To prawda, że na salę sądową jesz cze wpuszczają publiczność i dziennika rzy. Prawda, że adwokaci mogą jeszcze bronić oskarżonego. Oznacza to, że ro syjskie sądownictwo nie dorównało, jak dotąd, w pełni sowieckim standardom stalinowskim czy breżniewowskim. Nie wątpliwie jednak do tego dąży. Aleksandr Podrabinek – obrońca praw człowieka i niezależny dziennikarz, długoletni redaktor i współpracownik sekcji rosyjskiej RADIO SWOBODA i Radio France Internationale. Za działalność antysowiecką w latach 70. i 80. kilkakrotnie skazywany na pobyt w łagrach (Jakucja) i zsyłkę – głównie za napisanie książek o wykorzystaniu przez władze ZSSR psychiatrii w walce z opozycją antysowiecką („Medycyna karna” oraz „Dysydenci. Nieuleczalnie nieposłuszni”). W 1987 rozpoczął wydawanie niezależnej (i nielegalnej) gazety „Ekspress Chronika” (gazeta ukazywała się do 2001 roku). Od 1990 współpracuje z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej. W marcu 2017 r. został odznaczony Krzyżem Solidarności Walczącej. W 2009 odmówił przyjęcia Orderu za Zasługi dla Polski z powodów politycznych (według niepisanej procedury, na wydanie przez prezydenta Polski orderu wymagana była zgoda władz Rosji). Od 2016 roku Aleksandr Podrabinek jest jednym z obrońców na procesie Ilmiego Umerowa, który odbywa się w anektowanym i okupowanym przez Rosję Krymie. Informacja – Piotr Hlebowicz. K Z rosyjskiego tłumaczyła Janina Łuczak
Łogorkowy fest na Wilczy Tadeusz Puchałka
C
zy w obliczu tylu zagrożeń, kon fliktów, problemów na świecie, w Europie, kraju, regionie, jest sens opisywania imprez o charakterze lokalnym, i to w dodatku jakąś nie do końca zrozumiałą gwarą? Odpowiedź może być tylko jedna – oczywiście tak, ponieważ pokazuje to, że ciągle, na przekór wszystkiemu złu, które nas otacza, włącza się w nas system samo obrony przed szaleństwem tego świata. Feryje na połmetku, goronc zelżoł, za to, jakoby to pedzieć, wilgło se zrobiyło na placu, bo ździebko nom łostatniy mi czasy pokropiyło. Niy przeszkodzo to jednak w organizowaniu piyknych imprez w gminie Pilchowice. Gospodarzami latosiego pikniku była miejscowość Wilcza, zaś organizatorami Sołtys, Rada Sołecko, Gminny Ośrodek Kultury oraz Gmina Pilchowice. Cołko ta breweryjo – w pozytywnym rozumiyniu tego słowa – rozpoczona se ło szczworty po połedniu. Boisko we Wilczy na ta łokoliczność zmiyniyło swoje zadanie. Nałokoło, a tyż i na płycie boiska, stanyło moc sztandow, kożdy oferowoł inksze cuda ze łogorka wytworzone. Piykne frele w regionalnych lontach piyknie na gości zmrugały i do degustacyje zaproszały – a woniało tak, że łoprzyć se tymu niy mog żodyn. To boły takowe, jak to nazywają uczyni w piśmie, wariacje kulinarne – szło pojeść zupy na rozmajty łogorkowy recepturze, boły zalywajki, szałoty, tortyn sztiki warzywne – ciynżko to wszysko łopisać i ciynżko tyż se boło uniyść po ty degustacyi – pra. Trza tyż nadmiynić, że w tegoroczny komisji degustacyjny zasiedli: Starosta Powiatowy Waldemar Dombek, zastępca wójta Gminy Pilchowice pani Aleksandra Skwara, Sołtys Jan Gamoń oraz dyrektor GOK Pilchowice, pan Waldemar Pietrzak. Zadanie mieli fest ciynżke, a trza jeszcze dodać, że jednego z paparazzich trza boło do auta wkomponować, bo se niy mieścioł miyndzy kerownicom a stołkym w aucie – tak se borok przejod. Niy mogymy zapomionać ło odwiedzinach posła PiS pana Piotra Pyzika,
kery czynsto zaglondo do ty gminy, bo z pewnością warto. Ci, co już pojedli, mogli podziwiać tyż rozmajte cuda rękodziała miejscowych majstrow. Kolejnom atrakcjom boły liczne konkursy i turnieje, a tematem kożdego z nich boł oczywiście łogorek. Dlo bajtli moc atrakcjow czekało we wesołym miasteczku, niy brakło tyż rostomajtych konkursow dlo nejmłodszych. Po połedniu wystompioł zespoł „Wesoła Biesiada” i Magda Pal. Tak, trza pedzieć, rozpoczona se biesiada na całego. Tym co se ulongło i basy co niyco opadły, przygrywała kapela do tańca, a tym, co se jeszcze niy mogli dźwignyć ze ławy, śpiewała piykno frela – fest piykno. Piykno impreza twała do późnych godzin nocnych, zabawa przednio i bydzie co spominać. Potkomy se tu na bezrok toż PYRSK. Jakby na przekór zniewoleniu, któ re serwują nam media, pragniemy żyć po swojemu, po staremu, normalnie. Odrzucamy niezrozumiały gniew, nara stającą pychę i jak dawniej wychodzimy na deski naprędce skleconych scen czy kręgów tanecznych, by po prostu zakrę cić się wraz z naszą wybranką, być może już nie do melodii „Karliku, Karliku”, czy „Gdybym to ja miała” – ale tak czy ina czej, bierzemy się za ręce, uśmiechamy się do siebie, rozmawiamy – tego prze cież tak bardzo nam wszystkim brak. Poważne traktowanie lokalnych wydarzeń to coś więcej jak tylko krze wienie dawnych zwyczajów, folkloru etc. Należy także przypomnieć, że dzi siejsze święto ogórka zbiegło się, jak wiemy, z wielkim świętem katolickie go Kościoła, w którym wspominamy Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, nazywane na samym początku świętem Zaśnięcia Maryi. Swoje święto tego dnia mają nasi żołnierze, więc jak zwykle tradycje i zwyczaje bliskie są Kościołowi, a także tym, którym także dziś trzeba tego Kościoła i wiary bronić. Do znudzenia powtarzamy, że zwyczaje, tradycje to jeden z filarów naszych wartości, więc należy o nie dbać i je chronić. K
Szukam kontaktu... ...z synem śp. Porucznika Witolda Korbela – absolwenta Korpusu Ka detów Nr 1 we Lwowie, zamieszkałego przed śmiercią w Katowicach, ul. Staromiejska 6/3. Sprawa dotyczy ustalenia miejsca przekazania TABLO (Tableau) Korpusu Kadetów Nr 1 we Lwowie do jednego ze śląskich muzeów. Jednocześnie zwracam się z apelem do miłośników historii Powstań Śląskich o jakiekolwiek materiały ( jeżeli takowe posiadają) dotyczące udziału w III Powstaniu Śląskim – 3 szwadronów kawalerii gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza w maju 1921 roku. Pisze o tym Jan Wyględa „Trau gutt” w książce „Plebiscyt i Powstanie Śląskie”, wydanej w Opolu w 1966 r. Maciej Bułak-Bałachowicz (wnuk generała) Kontakt telefoniczny: 22 818 89 31 · 609 504 621
Plaże POlityczną areną Antoni Wysocki
„ Już nie ma dzikich plaż” śpiewa Nam pięknie Santor Irena. Dziś nie piosenka rozbrzmiewa Lecz polityczna arena.
Nad Poselskim głowami, Mewy nerwowo latają. Trudno się cieszyć ptakami, Gdy ekskrementy spadają.
Ucichła piękna muzyka Z gwarniej kafejki przy molo. Przepiękny nastrój już znika, Jazgot, że uszy aż bolą.
Ludzie będący na plaży, Kryją się za parawany. Nie chcą oglądać Ich twarzy, Żaden z nich nie jest lubiany.
To politycy Platformy Zburzyli nastrój wakacji. Bo skandaliczne to formy Do przedstawiania swych racji.
Pozwólcie ludziom wypocząć, Po całorocznym ich trudzie. A także od Was odpocząć. Już nie ufają Wam ludzie. Z TEKI ANNY SŁOTY
Nr 39
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Wrzesień · 2O17 W
n u m e r z e
Co dalej z sądami? Wypada życzyć naszemu Prezydentowi udanej wersji ustawy wprowadzającej zmiany w sądownictwie. Pewnie będzie się starał uwzględnić wszystkie sugerowane uwagi i pomysły. Wszystkim, którzy w Jego wecie widzą rozgrywkę polityczną – dedykuję sentencję: „mniej ważne, kto silniejszy, ważniejsze, kto cierpliwszy” – pisze Antoni Ścieszka.
Jolanta Hajdasz
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
„Stojąc na straży i w służbie prawdy, mamy zaszczyt zaprosić do wspólnego złożenia hołdu Arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi dnia 13 września 2017 r. w gmachu Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Uroczystość będzie cząstką świadectwa, które jest naszym obowiązkiem oraz oddaniem należytej czci wraz z Sejmem Rzeczypospolitej Polskiej, który czyni to w formie uchwały, przyjętej w czterdziestą rocznicę śmierci Żołnierza Niezłomnego Kościoła, by Jego pasterskie męstwo, wielka pokora i zasługi już nie tylko Bogu były znane”.
2
„Przywieźliśmy wam Dziadka Mroza” Pewnego grudniowego dnia 1955 r. funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa przywieźli do Marszałek do aresztu domowego księdza biskupa Antoniego Baraniaka. Podróż z Warszawy do Marszałek odbywała się odkrytym samochodem, tzw. wojskowym „łazikiem”. Ksiądz Biskup przyjechał z mokotowskiego więzienia w letnim, cienkim płaszczu. – Wstrząsająca relacja o tym, w jaki sposób Urząd Bezpieczeństwa przewiózł abpa Antoniego Baraniaka z więzienia do miejsca internowania – świadectwo Euge niusza Kosiela z Marszałek.
W hołdzie poznańskiemu arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi
3
Jolanta Hajdasz
T
o fragment oficjalnego zaproszenia na uroczystość oddania hołdu arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi przez polski parlament. Zaproszenia na uroczystość, której zorganizowanie jeszcze kilka miesięcy temu byłoby czystą utopią.
Zmiana Cytowane powyżej słowa to nawiązanie do fragmentu homilii Jana Pawła II wygłoszonej w 1983 r. na Łęgach Dębińskich w Poznaniu. Nasz Papież wspominał w niej, że w przeszłości przybywał często do Poznania, szczególnie w okresie pasterzowania arcybiskupa Antoniego Baraniaka, którego męstwo, wielką pokorę i Bogu znane zasługi otaczamy zawsze głęboką czcią. Na tym oficjalnym sejmowym dokumencie umieściła je pochodząca z Częstochowy posłanka PiS Lidia Burzyńska, która jest inicjatorką zorganizowania w Sejmie uroczystości upamiętniających abpa Antoniego Baraniaka i autorką uchwały sejmowej w tej sprawie. Poznałyśmy się w październiku ubiegłego roku na pokazie mojego filmu „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. Od tego czasu pani poseł z wielkim oddaniem angażuje się we wszystkie inicjatywy związane z upamiętnianiem abpa Baraniaka. Uchwałę, w której Parlament oddaje mu część, komisja sejmowa przegłosowała na posiedzeniu 5 lipca. Burza związana z uchwałami sądowymi w Sejmie przesunęła głosowanie w tej sprawie na obrady Sejmu już po wakacjach. Jak zapewnia Lidia Burzyńska, powinno to się stać już we wrześniu. Jeszcze kilka miesięcy temu byłoby to trudne do wyobrażenia. Z jednej strony – Sejm, najwyższa władza w kraju, a z drugiej – mało znany, nieżyjący od 40 lat biskup, którego grób znajduje się w podziemiach poznańskiej katedry w części zamkniętej kratą i niedostępnej na co dzień nie tylko dla turystów i wiernych, ale nawet członków bliskiej rodziny. Tymczasem rok 2017 staje się przełomowy, jeśli chodzi o pamięć o tym kolejnym wielkim bohaterze naszego narodu i naszego Kościoła. Świadczą o tym planowane na wrzesień uroczystości w Sejmie i te planowane na październik pod patronatem Prezydenta Andrzeja Dudy. I jeszcze ta najważniejsza sprawa – wznowienie umorzonego
w 2011 r. śledztwa przez pion śledczy IPN-u w sprawie prześladowania arcybiskupa Antoniego Baraniaka.
Wznowienie śledztwa O wznowieniu czynności prokuratorskich dotyczących uwięzienia przez komunistów w latach 50. arcybiskupa Antoniego Baraniaka prezes IPN Jarosław Szarek i dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prok. Andrzej Pozorski poinformowali na konferencji prasowej w poniedziałek 26 czerwca. Konferencja prasowa poświęcona temu postępowaniu
Lidia Burzyńska, posłanka PiS z Częs tochowy, inicjatorka zorganizowania w Sejmie uroczystości upamiętniają cych abpa Antoniego Baraniaka i au torka uchwały sejmowej w tej sprawie
odbyła się w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie, które powstało w miejscu, gdzie komuniści przetrzymywali niezłomnego biskupa i znęcali się nad nim przez blisko trzy lata. Dziennikarze mogli obejrzeć sutannę, szaty liturgiczne i inne pamiątki, które należały do kapłana. Gdy w 1957 roku nazwisko Antoniego Baraniaka pojawiło się wśród proponowanych przez stronę kościelną osób, które mogłyby objąć duszpasterską opieką archidiecezję poznańską, władze PRL nie zaoponowały. Partyjni decydenci i funkcjonariusze bezpieki byli przekonani, że okres jego rządów w Poznaniu nie będzie zbyt długi ani kłopotliwy. W opinii komunistów stan zdrowia wieloletniego sekretarza prymasa Hlonda i prymasa Wyszyńskiego był tak zły, że pozostały mu czas należałoby mierzyć w miesiącach. Choroby były efektem brutalnego uwięzienia i maltretowania w latach 1953–56.
Szacunki reżimu okazały się chybione, a biskup Baraniak rozpoczął okres dwudziestoletniej posługi, którą wierni z Wielkopolski zapamiętali jako pełną oddania i troski o Kościół lokalny. Postać urodzonego 1 stycznia 1904 roku późniejszego metropolity poznańskiego Antoniego Baraniaka przypominana jest, niestety, sporadycznie – czytamy w oficjalnym komunikacie IPN-u, w którym poinformowano o wznowieniu śledztwa. W ostatnich latach jego nazwisko pojawiało się najczęściej przy okazji doniesień medialnych i komentarzy decyzji prokuratora IPN Pawła Karolaka z czerwca 2011 roku o umorzeniu śledztwa przeciwko oprawcom biskupa, który w 1953 roku został aresztowany tego samego dnia co prymas Stefan Wyszyński i przetrzymywany w więzieniu na Mokotowie blisko trzy lata – potwierdził na swojej stronie internetowej Instytut. Odnosząc się do decyzji prokuratora IPN z 2011 roku, dyr. Andrzej Pozorski poinformował, że pojawiły się nowe dowody, której mogą wpłynąć na zmianę dotychczasowych ustaleń. Dlatego 19 czerwca zapadła decyzja o ponownym podjęciu postępowania. Planowane są między innymi przesłuchania świadków, którzy nie składali jeszcze wyjaśnień w tej sprawie. Na początku wakacji przesłuchiwana przez IPN była m.in. dr Małgorzata Kulesza-Kiczka, która w filmie „Żołnierz Niezłomny Kościoła” potwierdziła, że widziała blizny na plecach arcybiskupa,
Prezes IPN Jarosław Szarek nazwał więzienie przy ul. Rakowieckiej w Warszawie Golgotą Powojennego Podziemia. Zapewnił, że Instytut Pamięci Narodowej uczyni wszystko, by takie osoby, jak arcybiskup Baraniak, zostały upamiętnione tak, jak na to zasługują.
które jej zdaniem były śladami po ciosach zadawanych twardym narzędziem, np. metalowym prętem. Ja także zostałam przesłuchana. Na razie jednak nie znamy rezultatów śledztwa.
Tortury i prześladowanie Konferencja, na której poinformowano o wznowieniu śledztwa w sprawie abpa Antoniego Baraniaka, odbyła się w budynku dzisiejszego Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych, znanym bardziej ze swego poprzedniego wcielenia – mokotowskiego więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Miejsce to prezes IPN Jarosław Szarek nazwał Golgotą Powojennego Podziemia. Zapewnił, że Instytut Pamięci Narodowej uczyni wszystko, by takie osoby jak arcybiskup Baraniak zostały upamiętnione tak, jak na to zasługują. IPN przyznał na wspomnianej konferencji prasowej, że tortury, jakim poddano biskupa Baraniaka, są przejmujące nawet dla osób znających metody komunistycznego aparatu represji. Zdzieranie paznokci, przetrzymywanie nago w niesławnej ciemnicy (wychłodzonej celi z mokrą posadzką i kapiącą wodą), pobicia, które pozostawiły ślad w postaci 10-centymetrowych blizn, i psychiczne maltretowanie 50-letni duchowny znosił w osamotnieniu. Wiemy, że w tym czasie odbyło się blisko 150 przesłuchań (niektóre trwały po kilkanaście godzin). Hierarcha rzadko kiedy decydował się na dzielenie się z innymi osobami wspomnieniami z Rakowieckiej. Traumę, podobnie jak wcześniejsze tortury, znosił w samotności. Złożony cierpieniem, tuż przed śmiercią na wyrazy współczucia ze strony opiekującej się nią zakonnicy odpowiedział jedynie: „Siostro, to jest nic, co było tam” – informuje oficjalny komunikat IPN. Z zachowanych dokumentów UB możemy dowiedzieć się, dlaczego bezpieka tak brutalnie odnosiła się do polskiego duchownego. Komuniści mieli nadzieję wymusić w ten sposób fałszywe zeznania i uczynić z nich podstawę do oskarżenia Prymasa Wyszyńskiego o szpiegostwo i zdradę stanu. Przebieg i konsekwencje takiego pokazowego procesu z pewnością jeszcze bardziej zaszkodziłyby prześladowanemu Kościołowi. Dokończenie na str. 3
Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego Gdy w 1987r w Helsinkach dziennikarze zapytali ministra spraw zagranicznych E. Szewardnadze, czy ZSRR mógłby się zgodzić na zjednoczenie Niemiec, usłyszeli, że tak, pod warunkiem istnienia strefy buforowej między Rosją a Niemcami. Taka strefa – to kraj nie prowadzący samodzielnej polityki, bez armii i przemysłu, słowem – państwo teoretyczne – pisze Jan Martini.
4
Filharmonia Polskiego Folkloru w Zbąszyniu Prawdziwa muzyka ludowa chyba nigdy nie miała lekko. Nawet wielki miłośnik, badacz i twórca współczesnej etnografii Oskar Kolberg, zanim docenił jej tajemniczy urok, pierwszy swój zbiór melodii ludowych zaopatrzył w fortepianowy akompaniament, dopasowując brzmienie do mieszczańskiego gustu dziewiętnastowiecznego odbiorcy – pisze Aleksandra Tabaczyńska.
6
Mozaika ze słowem „odpowiedzialność” Pozwolę sobie na kilka wspomnień wakacyjnych. Są one drobne i zapewne nieistotne. Ale mają w sobie coś z mozaiki. Układają się w pewną całość. Taką przynajmniej mam nadzieję – pisze ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.
7
ind. 298050
A
FOT. A. KARCZMARCZYK
R
ychu, ty to prawdziwy mecenas jesteś. Kampania wyborcza jeszcze nie ruszyła, a już promujesz kandydatów PiS”. To najlepsze podsumowanie poznańskiej akcji Nowoczesnej.pl polegającej na umieszczeniu w centrum miasta, tuż obok głównego dworca kolejowego, bilbordu przedstawiającego trzech posłów PiS z Poznania, którzy głosowali za zmianą ustawy o Sądzie Najwyższym. Chwalący się tą akcją na Twitterze Ryszard Petru tradycyjnie został ośmieszony przez internautów, bo PiS dostał od jego ugrupowania prezent, którego pewnie nawet by nie wymyślił. Nikt przecież nie zakłada, że jego ideowy przeciwnik będzie podejmował działania na jego, a nie swoją korzyść. Przyznam, że fajnie mi się patrzy na ten bilbord w Poznaniu, bo należę do tych, którzy czekają na reformę sądownictwa i których zmartwiło weto Prezydenta Andrzeja Dudy. Ale chciałabym przy okazji tego bilbordu zwrócić uwagę na zupełnie inną sprawę. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Poznań w Polsce ma opinię miasta lewicowego, nie tylko liberalnego, ale nawet skrajnie liberalnego, co oznacza rzekomą większą niż w innych częściach kraju tolerancję dla osób LGBT, większe umiłowanie rowerzystów, akceptację dla aborcji czy pomysłu zapraszania do nas tzw. uchodźców. Oczywiście nic bardziej mylnego. Są też Poznań i Wielkopolska konserwatywne i tradycyjne, tylko ostatnio znowu coraz rzadziej wychodzą z ukrycia i dają znać, że istnieją nie tylko za zamkniętymi drzwiami i przy szczelnie zasuniętych oknach swoich mieszkań. Po akcji Nowoczesnej widać jednak, że specjaliści od PR-u oceniają, że w naszym regionie prawicy jakby nie ma, a komunikować się trzeba tylko ze zwolennikami Nowoczesnej i PO, bo to wystarczy, by wygrywać wybory. Ich ocena jest jasna – prawica poznańska nie zagłosuje, ona nadal nie wychodzi z domów, a jedyne, co zewnętrznie może potwierdzić czyjąś „konserwatywność”, to bierne uczestnictwo w praktykach religijnych, co akurat już nikomu nie przeszkadza. Joga, buddyzm czy katolicyzm – wszystko jedno, niech robią, co chcą, byle nie wtrącali się do rządzenia mias tem i regionem. Dlatego według nich opłacało się zawiesić ten pozornie absurdalny bilbord, żeby na zawsze „skompromitować” w naszym mieście tych, którzy ośmielają się wspierać obecny rząd czy po prostu „dobrą zmianę”. Czy do wyborów samorządowych uda się ten wizerunek zmienić, innymi słowy, czy prawicowi liderzy zdołają przekonać do siebie także tych, którzy nie chodzą nie tylko na parady równości czy czarne marsze, ale także na miesięcznice smoleńskie? Czy zdołają im pokazać, że prawica nie równa się awantura, a perspektywa zarządzania przez nią miastem i województwem może budzić nadzieje, a nie obawy? Bez tego nie obudzi się tego śpiącego kolosa, jakim jest tradycyjny, pracowity i pragmatyczny Poznań, który od dawna trzyma się na dystans od wszystkiego, co może zagrozić jego „małej stabilizacji”, czyli pracy i zarobieniu dzięki niej na utrzymanie i skromne wakacje raz w roku. Bilbord w centrum miasta z własnym zdjęciem i nieprzekręconym nazwiskiem to rzecz w polityce bardzo cenna. Wiadomo, jak to w mediach: nieważne, dobrze czy źle, byle nazwiska nie zmienili, ale to naprawdę za mało, by przejąć władzę w mieście i województwie. Niestety, na te proste reklamowe chwyty nabierają się tylko zwolennicy liberalnych ugrupowań, których nie bez powodu nazywa się „lemingami”. Prawicowy elektorat częściej mówi „sprawdzam” i czyta nie same tabloidy; słowem, oczekuje czegoś więcej niż ładnego zdjęcia i sympatycznej twarzy. Pytanie tylko, czy w Poznaniu i w Wielkopolsce będzie miał szansę to otrzymać, zanim rozstrzygnie się kolejna kampania wyborcza. K
G
FOT. J. HA JDASZ
redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
2
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Ulica dobrej zmiany Kto by pomyślał… Henryk Krzyżanowski
Małgorzata Szewczyk
W moim rodzinnym Sieradzu ulica, na której mieszkałem od dzieciństwa aż do Mieli może sześć, może siedem lat. Najprawdopodobniej byli braćmi. Ubrani wyjazdu na studia, zmieniła nazwę z 23 Stycznia na Ks. Apolinarego Leśniewskiego. w podobne koszulki w paski, charakterystyczne czapeczki z daszkiem, w nieco bie nazwy łączy rok 1945. poprzedził nalot sowieckich bombow- w państwowych uroczystościach, świę- brudnych rączkach trzymali bilon, który skwapliwie liczyli przed sklepową wiW styczniu skończyła ców, militarnie niepotrzebny, a kosztu- cił na rynku sztandar szkoły wojsko- tryną w jednym z małych miasteczek na południu Polski. się okupacja niemiecka, a w marcu ksiądz Apolinary został proboszczem sieradzkiej Kolegiaty, zamienionej przez Niemców na magazyn zboża. Ksiądz infułat Leśniewski był postacią wybitną pod wieloma względami – uczestnik młodzieżowej konspiracji niepodległościowej w Galicji i absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, budowniczy i dyrektor katolickiego liceum we Włocławku, wychowawca kleryków w seminarium ( jego podopiecznym był Prymas Tysiąclecia, później z księdzem Leśniewskim zaprzyjaźniony), kapelan Powstania Warszawskiego, długoletni proboszcz sieradzki, przez dwa lata więziony przez komunistów. Wspaniały ksiądz, zawsze chętny do pomocy ubogim (czego moja rodzina doświadczała przez wiele lat), pozostaje we wdzięcznej pamięci sieradzan do dziś. Łatwo o nim opowiadać, bo świat księdza oraz jego parafian opierał się na pojęciach i wartościach jednoznacznych i nie budzących wątpliwości. Nie da się tego powiedzieć o świecie, który nadciągnął od wschodu 23 stycznia 1945 roku. Zajęcie opuszczonego przez Niemców miasta
P
o pełnych buty, stronniczych politycznie wystąpieniach sędziego Rzeplińskiego, Stępnia, Żurka i innych z wierchuszki palestry – odnosi się wrażenie, że rujnująco szkodliwy okazał się wieloletni brak jakiejkolwiek (pozytywnej lub negatywnej) selekcji i kontroli narodu nad swymi służbami (tak! – wszelka władza państwowa jest służbą!). Ale jeśli tylko niektórych sędziów dopadła owa przypadłość, to jeszcze jakąś profilaktykę, jakieś „ziołowe” leczenie można by zaaplikować. Ale na Boga! Cała sala – ogół sędziów klaskał na to dictum Kamińskiej!! Nie było ani jednego spośród tysiąca delegatów (a więc reprezentantów), który by oburzył się, odciął się oświadczeniem albo choć demonstracyjnie opuścił owo zgromadzenie zacnych pyszałków. Usilnie można tłumaczyć to tym, że każdy człowiek gładko i zwykle bezkrytycznie przełyka pochwałę, komplement, że jest wyjątkowy, nadzwyczajny. Wraz z dojściem
Dlaczego sędzia ze Szczecina wynosi z marketu części do wiertarki wartości 95 zł, skoro sto takich mógłby kupić za jedną pensję, a sędzina z tegoż grodu przekleja cenę książeczki z 14,99 zł na 4,99? PiS-u do władzy ujawniani są sędziowie aferzyści, łapownicy na wielką skalę (wiceprezes Sądu Okręgowego w Krakowie). Coraz więcej ludzi obecnie ulega pokusie pieniądza i władzy. Te dwie pożądliwości stają u szczytu hierarchii wartości, równolegle ze wzrostem zamożności. Modne jest powiedzonko, że każdego można przekupić – problem tylko, za ile. Psycholodzy nazywają ten samouspokajający mechanizm obronny – racjonalizacją. Tak ma się sprawa z wielkimi aferzystami, ale jak wytłumaczy sobie nawet psycholog, a co dopiero prosty człowiek – dlaczego sędzia zarabiający 8 i więcej tysięcy kradnie w sklepie 50 zł położone na ladzie przez klientkę, która na chwilę odwróciła uwagę (casus wiceprezesa Sądu Okręgowego w Żyrardowie)? Dlaczego sędzia
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
jący życie około stu sieradzan. W nowej rzeczywistości zaczęto bezceremonialnie zmieniać znaczenia słów. Te, zdawałoby się, pozytywne, jak wolność, sprawiedliwość, demokracja, własność czy bezpieczeństwo nagle straciły swój sens, a niektóre zaczęły budzić lęk. Ksiądz Leśniewski, jak cały pol-
wej, a jako pedagog z dyplomem uczył biologii i religii w państwowym liceum. Uczyły w nim także wysoko kształcone urszulanki z klasztoru przy ul. Dominikańskiej. To udawanie normalności szybko się jednak skończyło, siostry ze szkoły zniknęły, a za księdzem zamknęła się brama więzienia. Kraj wkroczył w fazę przyśpieszonego budowania komunistycznej utopii, ateistycznej i zwalczającej religię jako wroga. Można snuć domysły, jak potoczyłyby się losy Polski i Kościoła, gdyby Sowieci nie przynieśli tu absurdalnej ideologii, a jedynie relapolitik w stylu pierestrojki z lat osiemdziesiątych. No, ale to już historia alternatywna. W historii rzeczywistej Kościół wyszedł z konfrontacji z komuną wzmocniony, a ks. Apolinary Leśniewski został po latach patronem mojej ulicy w Sieradzu. W wyobraźni wolno swobodnie mieszać ze sobą różne płaszczyzny czasu – więc zamykam oczy, znów jestem ministrantem i z domu przy ul. Ks. Leśniewskiego wybiegam przed siódmą rano, żeby realnemu ks. Leśniewskiemu służyć do łacińskiej mszy w gotyckiej farze. Introibo ad altare Dei... K
Niemal w tym samym czasie pojawiła się inna smutna wiadomość. W szwajcarskich Alpach zaginął ks. Krzysztof Grzywocz, duchowny diecezji opolskiej, ceniony rekolekcjonista, kierownik duchowy i terapeuta. Ofiarność osób zaangażowanych w spontaniczną akcję zbiórki pieniędzy na poszukiwania przeszła najśmielsze oczekiwania. Podczas oddolnej zbiórki na kosztowną akcję ratunkową zebrano 225 tys. zł! I to zaledwie w trzy dni! Dyrektor opolskiej Caritas przyznał, że w ciągu 26 lat pełnienia przez niego tej funkcji nie zebrano tak wielkiej kwoty dla pojedynczej osoby (Niestety, ks. Grzywocza dotąd nie udało się odnaleźć). Kto by pomyślał, że tyle dobra może się zmaterializować i objawić w tak krótkim czasie, że hojność i solidarność to cnoty wciąż żywe i pielęgnowane w sercach przeciętnych Polaków, a pomoc drugiemu w biedzie nie jest martwym sloganem. Mówi się, że uczynione komuś dobro wraca do ofiarodawcy, niezależnie od tego, jak wielki był jego wkład... K
Wstrząsająco i znamiennie na Kongresie Sędziów Polskich podziałało pyszne zawołanie sędzi Kamińskiej o „zupełnie nadzwyczajnej kaście ludzi”.
Potrzeba wzmożenia konsekwencji za usiłowanie przekupstwa. Zupełnie nie pochwalam likwidacji Kolegiów Orzekających. Zrobiono to chyba tylko po to, aby zarzucić sądy drobnymi sprawami, powodując pobieżne traktowanie poważnych, aferowych. Drobne sprawy z powodzeniem mógłby rozpatrywać w pojedynkę obierany przez ludność Sędzia Pokoju. Byłem ławnikiem w Kolegium Orzekającym i wiem, że to zbyteczna funkcja. Ze sprawą zaznajamia się wcześniej tylko ten, kto ją prowadzi. Obaj ławnicy – tuż przed posiedzeniem albo w ogóle przychodzili tylko posiedzieć i po dietę (podobnie bywa z radnymi). Aktywni nie są mile widziani – przedłużają i przeszkadzają przewodniczącemu. Może dlatego byłem ławnikiem tylko przez jedną kadencję. Długo też nie zagrzałem miejsca jako kurator sądowy. Zupełnie nie odpowiadało mi prowadzenie wywiadów środowiskowych i szczerych rozmów
Łatwo o nim opowiadać, bo świat księdza oraz jego parafian opierał się na pojęciach i wartościach jednoznacznych i nie budzących wątpliwości. ski Kościół, próbował najpierw nie przyjmować do wiadomości zmiany semantyki. Postępował tak, jakby chodziło o zwykłą realpolitik. Dyktatura, trudno; Sowieci, nic nie poradzimy na razie, ale społeczeństwo musi dalej żyć i się rozwijać. Uczestniczył więc
Co dalej z sądami? Antoni Ścieszka
ze Szczecina wynosi z marketu części do wiertarki wartości 95 zł, skoro sto takich mógłby kupić za jedną pensję, a sędzina z tegoż grodu przekleja cenę książeczki z 14,99 zł na 4,99? Inna zaś próbowała ukraść spodnie za 129,90. Sędzia Robert W. z Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu przywłaszcza sobie pendrive, a zatrzymany przez ochronę sklepu zasłaniał się immunitetem. Dopiero wezwana policja i zgoda prezesa sądu sprawiły, że musiał poddać się przeszukaniu. Psychiatrzy diagnozują, że to choroba – kleptomania, której sprzyja bezkarność eufemistycznie mylona z niezależnością i niezawisłością. Kleptomania to nabyty skutek, a nie wrodzona przyczyna. Trudno uwierzyć, że to bezwiedne, niezależne od woli skłonności. Kiedyś jechałem tramwajem ze znaną mi stażystką po studiach polonistycznych. Zauważyłem, że nie kasuje biletu. Zapytana o to oświadczyła, że ma zwyczaj jeździć „na gapę”, że taka jazda przynajmniej nie jest nudna i przyjemnie ją „podkręca”. Okazuje się, że chyba to nie choroba, ale coś w rodzaju potrzeby sportowych emocji, biologicznego popędu do różnych satysfakcji, a może i rajska ciekawość grzechu. Ryzyko popełniania wykroczeń bywa na tyle atrakcyjne i podniecające, że przezwycięża u niektórych obawę przed kompromitacją środowiskową, wyrzutami sumienia nawet w nobliwym zawodzie sędziego. Może w ten sposób taki sędzia, cierpiący brak satysfakcji w pracy i nudę w domu, uzupełnia niedostatek endorfin. Uzyskuje zadowolenie, że udało mu się coś cwaniacko podwędzić, gdy nadarzyła się okazja ku temu i wydaje się, że nikt, nawet Pan Bóg, nie widzi. Oczywiście sędziowie są różni i wszelkie uogólniające opinie stoją w sprzeczności z logiką. Szkopuł w tym,
jaki jest procent sędziów z powołania. I to (ważne!), czy tych dobrych, rzetelnych przybywa, czy ubywa. A więc w jakim kierunku idziemy. Rozwiązania systemowe zmierzające do odwrócenia narosłych nieprawidłowości przekształcających się w trwałe wypaczenia są palącym zadaniem obozu dobrej zmiany i władz naszego państwa. Mimo podeszłego wieku niewiele w życiu miałem do czynienia z sądownictwem. Postaram się jednak chociaż epizodycznie i szkicowo przedstawić moje spostrzeżenia. Pierwszą sprawę miałem w Sądzie Pracy o zaliczenie dwu lat do stażu pracy. Odniosłem pozytywne wrażenie, gdyż wyrok brał w obronę pracownika. Podobnie
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Krzysztof Skowroński
WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
W
swego wybawcę, a ze ściśniętych gardeł wydobyło się słowo: „dziękujemy”. „Patrz pani, kto by pomyślał…” – odwróciła się do mnie korpulentna blondynka, której – pewnie jak mnie i pozostałym „kolejkowiczom”, nie przeszłoby przez myśl, że „tatuaż” może zdobyć się na taki gest – i zaczęła wykładać swoje produkty na taśmę. Ta niedawna historia przypomniała mi się w kontekście innego, nieporównywalnie większego, dobra, jakie zostało wyzwolone w odpowiedzi na apel Caritas. Sierpniowe burze i nawałnice, jakie przeszły przez Polskę, pociągnęły za sobą ofiary śmiertelne i poczyniły olbrzymie szkody materialne. Zniszczone domy, budynki gospodarcze, szkoły, pozrywane trakcje elektryczne, mosty, zdziesiątkowane drzewa w lasach, nieprzejezdne drogi… Relacje zrozpaczonych mieszkańców terenów dotkniętych klęską żywiołu zmobilizowały tysiące Polaków do ogromnej ofiarności. Caritas Polska przeznaczyła na pomoc ofiarom wichury na Pomorzu ponad milion złotych, a dodajmy, że pomoc materialna nadal jest przekazywana.
ystarczy. Mówię ci, że możemy kupić lody” – usłyszałam, mijając chłopców. „To idziemy!” – rzucił drugi, obaj przemknęli między kolejnymi klientami i szybko zniknęli wśród sklepowych regałów. Do jedynej czynnej kasy ustawiła się długa kolejka, bo zbliżał się 15 sierpnia, a więc handel zamierał. A w Polakach, od Odry do Bugu, budził się syndrom robienia zakupów, a trafniej rzecz ujmując: zapasów, bo przecież sklepy będą pozamykane... Nagle wśród stojących dotąd cierpliwie i z wielkim spokojem osób zrobiło się poruszenie i dało się słyszeć podniesione kobiece głosy. Sprawcami całej sytuacji okazali się dwaj kilkuletni bracia. Zawstydzeni chłopcy gorączkowo szukali po kieszeniach pieniędzy. Okazało się bowiem, że do zapłaty za towar brakowało im… 2,50 zł. Impas na szczęście złamał młody, wytatuowany od szyi po kostki mężczyzna. Bez słowa podał zirytowanej kasjerce brakującą kwotę. Zaskoczeni malcy pospiesznie zapakowali zakupy do siatki, niemal równocześnie popatrzyli na
Z
I
E
N
N
A
Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl
Zespół WKW
Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini
profesjonalnie zachował się Sąd Administracyjny w sprawie budowy przemysłowej fermy norek w pobliżu mego domostwa. Zmienił niekorzystne dla mnie orzeczenie SKO. Widać było, że sędzia prowadzący dogłębnie zapoznał się z rozpatrywaną sprawą. Natomiast co do Samorządowego Kolegium Odwoławczego (jak i wszystkich sądów) – gorąco poparłbym postulat losowania spraw, z uwrażliwieniem, by nie osądzał ktoś skonfliktowany politycznie lub zainteresowany osobiście, jak było w moim przypadku. Im wyżej, tym lepiej – bardziej fachowo i sprawiedliwie. Tak powinno być. Tymczasem odniosłem wrażenie, że może być na odwrót – niedbale
Projekt i skład
Wojciech Sobolewski Dział reklamy
i tendencyjnie. Kuriozalny wydał mi się przebieg sprawy i wyrok w Sądzie Najwyższym. Chodziło o zabójstwo drogowe Filipa Adwenta – polskiego europosła pierwszej kadencji. Utrzymano wyrok 5 lat za zabicie 6 osób. Celowo piszę zabójstwo, a nie wypadek drogowy, gdyż wiele wskazywało, że była to zamierzona likwidacja tego bardzo aktywnego na politycznej scenie, wielkiego patrioty wraz z jego rodziną. Zabójcy zaś wystarczyło oświadczyć, że nie wie, jak to się stało, by uzyskać tak łagodny wyrok już w pierwszej instancji (jakże modne i skuteczne dziś owo „nie wiem”, „nie pamiętam”...). Na rozprawie kasacyjnej prokurator bronił (o dziwo) tezy o nieumyślnym spowodowaniu wypadku. Po nim udzielono głosu obrońcy, który jednym zdaniem przyznał, że pan prokurator już wszystko powiedział, a on nie ma nic do dodania. Przed odczytaniem wyroku sędzia przewodniczący zapowiedział, żeby uważnie słuchać uzasadnienia, gdyż na piśmie nie będzie wydane. Nawet na żądanie! W ten sposób uniemożliwił zaskarżenie wyroku do Strasburga. Aby nie posądzono mnie o to, że za dużo sobie pozwalam, kołki krzesząc na dostojnych sędziowskich głowach – podam przykład sędziego uczciwego. Sprawa dotyczyła odszkodowania za mienie pozostawione na Wschodzie. Osoba równie jak ja zainteresowana oceniła kwotę, o którą było staranie, jako mizerną. Wynajęła rzeczoznawcę, który zwielokrotnił oszacowanie. Policzył nawet drzewa w nieistniejącym sadzie, gdzie obecnie stoją wieżowce. Wymaganą dokumentację wsparła kopertą z dolarami. Pewna siebie weszła do gabinetu sędziego referenta, a wyszła jak niepyszna. Sędzia, nawet nie zaglądając, odsunął kopertę ze słowami: „proszę pani – to nie ten poziom”. Trzeba przyznać rację tym, którzy winę za korupcję widzą również po stronie interesantów.
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl
Marta Obłuska reklama@radiownet.pl
Wydawca
Dystrybucja własna Dołącz!
Informacje o prenumeracie
dystrybucja@mediawnet.pl
Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507
Przed odczytaniem wyroku sędzia przewodniczący zapowiedział, żeby uważnie słuchać uzasadnienia, gdyż na piśmie nie będzie wydane. Nawet na żądanie! W ten sposób uniemożliwił zaskarżenie wyroku do Strasburga. z podopiecznymi, a po nich, co miesiąc, pisanie dla sądu szczegółowych sprawozdań. Przydałoby się mniej zdawkowej biurokracji, a więcej wychowawczych oddziaływań dobrze przygotowanych opiekunów, wynagradzanych za efekt końcowy – utrwaloną poprawą podopiecznego. Podsumowując, wypada życzyć naszemu Prezydentowi udanej wersji ustawy wprowadzającej zmiany w sądownictwie. Pewnie będzie się starał uwzględnić możliwie wszystkie sugerowane, również obywatelskie, uwagi i pomysły. A tym wszystkim, którzy w Jego wecie upatrują tylko rozgrywki politycznej – dedykuję sentencję: „mniej ważne, kto silniejszy; ważniejsze, kto cierpliwszy”. K
Nr 39 · WRZESIEŃ 2017
(Wielkopolski Kurier Wnet nr 31)
Data i miejsce wydania
Warszawa 02.09.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.
ind. 298050
O
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
3
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dokończenie ze str. 1
W hołdzie poznańskiemu arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi
„Przywieźliśmy wam Dziadka Mroza” Relacja o tym, w jaki sposób Urząd Bezpieczeństwa przewiózł abpa Antoniego Baraniaka 30 grudnia 1955 r. z więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie do miejsca internowania w Marszałkach
40 rocznica śmierci
P FOT. A. WOLSKA
„Abp Antoni Baraniak dochował wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi na drodze ocierającej się o męczeństwo” – podkreślił bp senior archidiecezji poznańskiej Zdzisław Fortuniak 13 sierpnia, podczas Mszy św. w poznańskiej katedrze, sprawowanej w intencji abp. Baraniaka. Tego dnia minęła 40. rocznica śmierci tego jednego z najbliższych współpracowników prymasów Polski: kard. Augusta Hlonda i kard. Stefana Wyszyńskiego oraz metropolity poznańskiego w latach 1957–1977. Mimo tego, iż była to wakacyjna niedziela razem z wolnym od pracy 15 sierpnia tworząca tzw. długi weekend tradycyjnie wykorzystywany na wyjazdy i mimo tego, iż oficjalna informacja o rocznicowej Mszy św. w katedrze pojawiła się na stronie internetowej Kurii w Poznaniu dopiero tydzień przed uroczystością, świątynia była wypełniona ludźmi, zajęte były wszystkie miejsca siedzące i wiele stojących. Mszę św. poprzedziła modlitwa przy sarkofagu abp. Baraniaka w podziemiach katedry. W homilii bp Fortuniak przypomniał, że abp Baraniak pracował jako sekretarz sługi Bożego prymasa kard. Augusta Hlonda i sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego. „Miał łaskę pracować z ludźmi świętymi, którzy, jak jesteśmy przekonani, dostąpią niebawem chwały nieba” – stwierdził kaznodzieja. Bp Fortuniak podkreślił, że w nocy z 25/26 września 1953 r. abp Baraniak został aresztowany wraz z kard. Wyszyńskim. „Osadzono go w więzieniu przy
Eugeniusz Kosiel
emerytowany nauczyciel muzyki
W 40 rocznicę śmierci abpa Antoniego Baraniaka w parafii pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego w Lesznie została odprawiona Msza św. w intencji zmarłego Arcy biskupa. Mszę Św. zorganizował i jej przewodniczył ksiądz kanonik Mieczysław Jarczewski, który przyjął sakrament bierzmowania z rąk arcybiskupa Baraniaka. W czasie homilii ksiądz przybliżył wiernym historię związaną z męczeństwem Arcybiskupa. Na zdjęciu obok ks. Mieczysława Jarczewskiego Anna i Sławomir Wolscy, współinicjatorzy Mszy św. w Lesznie.
ul. Rakowieckiej w Warszawie. Uciekając się do tortur, usiłowano wydobyć z niego zeznania przeciwko prymasowi, które umożliwiłyby rozpoczęcie pokazowego procesu kard. Wyszyńskiego” – zaznaczył bp senior. Wspominając najważniejsze wydarzenia z życia abp. Baraniaka, zwrócił uwagę na niezłomność i hart ducha późniejszego metropolity poznańskiego, który pomimo wielkiego cierpienia, jakie mu zadawano, pozostał wierny prymasowi Wyszyńskiemu i Kościołowi. Przypomniał, że w tym samym miejscu i czasie mordowano wielu naszych bohaterów i grzebano ich, nie ujawniając miejsc pochówków.
Bp Fortuniak podkreślił, że choć abp Baraniak nigdy nie wspominał o więziennych doświadczeniach, to nigdy też nie odzyskał pełni sił fizycznych. Nadal trwa zbiórka podpisów pod listem otwartym do Prezydenta Andrzeja Dudy o pośmiertne odznaczenie abpa Antoniego Baraniaka za zasługi dla państwa i Kościoła i pod listem otwartym do abpa Stanisława Gądeckiego o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa A. Baraniaka. Do tej pory zebraliśmy i wysłaliśmy do Adresatów tych listów po ponad 8 tys. podpisów. K Szczegóły na: www.antonibaraniak.pl
o nadaniu audycji – wyświetleniu filmu pt. „Zapomniane męczeństwo” w telewizji TRWAM w dniu 5 maja 2016 r. o godz.14.55, pragnę złożyć następujące wyznania, które pochodzą od naocznych świadków ( już nieżyjących). Świadkowie ci przekazali mi swoje bezpośrednie wspomnienia z okresu, gdy przywieziono do Marszałek Księdza Biskupa Antoniego Baraniaka, a oni wówczas przebywali w Domu Salezjańskim w Marszałkach. Świadkami tymi byli: ksiądz profesor Czesław Pieczyńczyk – sekretarz Arcybiskupa Antoniego Baraniaka, ksiądz prefekt Szczepan Krzywoń – pracujący w parafii w Marszałkach i pani Anna Kosałka – gospodyni, która prowadziła dom Księży Salezjanów w Marszałkach koło Grabowa nad Prosną (dziś diecezja kaliska). W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, będąc nauczycielem okolicznych szkół i ognisk muzycznych, zostałem niedzielnym organistą u Księży Salezjanów w Parafii w Marszałkach. To, czego dowiedziałem się wówczas, do dzisiaj przejmuje mnie grozą i dlatego postanowiłem spisać wspomnienia, które mi opowiadali naoczni świadkowie tych zdarzeń. Pewnego zimowego grudniowego dnia 1955 r. funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa przywieźli do Marszałek do aresztu domowego Księdza Biskupa Antoniego Baraniaka. Podróż z Warszawy do Marszałek odbywała się odkrytym samochodem, tzw. wojskowym „łazikiem”. Ksiądz Biskup Antoni Baraniak przyjechał z mokotowskiego więzienia w letnim, cienkim płaszczu. Ubecy odziani byli w futra. Podczas podróży funkcjonariusze UB robili sobie przerwy, biegali dla rozgrzewki wokół samochodu i popijali alkohol. Ksiądz Biskup siedział bez ruchu w „łaziku”. Po przyjeździe do Marszałek ubecy wnieśli w pozycji siedzącej zmarzniętego Księdza Biskupa Antoniego Baraniaka, rzucili Go na ławę w kuchni i powiedzieli: „przywieźliśmy wam Dziadka Mroza”. Zastraszyli wszystkich obecnych groźbą, że jak ktokolwiek dowie się, że tu przebywa Ksiądz Biskup, to Go wywiozą w takie miejsce, że Go już nikt nie znajdzie. Tym zmusili wszystkich do milczenia. Podróż Księdza Biskupa w takich warunkach (mróz, zimno) była zaplanowana, bo miała ona być ostatnią podróżą w życiu Księdza Biskupa, której miał nie przetrzymać.
Dzięki Bogu i mądrej, troskliwej opiece Księży Salezjanów w Marszałkach tak się nie stało. Ksiądz Biskup po przyjeździe do Marszałek ciężko chorował. W czasie długotrwałej choroby Księża Salezjanie zauważyli blizny na plecach, brak czucia w palcach rąk, naderwane stawy i inne ślady po licznych pobiciach i torturach. Takimi metodami chciano wymusić na Księdzu Biskupie Antonim Baraniaku zeznania, które w kłamliwy sposób miały obciążyć bezpośrednio Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, że Ksiądz Prymas działał pod wpływem agentów imperialistycznych. Służby Bezpieczeństwa chciały wytoczyć Księdzu Prymasowi proces sądowy, a następnie zmusić go do wyjazdu z kraju lub uwięzić. Ksiądz Biskup Antoni Baraniak, zaniepokojony masowymi wymuszeniami tzw. lojalki wobec władz państwowych i działalnością tzw. księży patriotów, podyktował księdzu profesorowi Czesławowi Pieczyńczykowi list (drogą poufną) do Papieża Piusa XII, w którym prosił Papieża o użycie „środków ostatecznych” w obronie polskiego Kościoła. Działania Papieża nastąpiły w późniejszym terminie, jednakże nie mam dostępu do dowodów. Niezłomny Ksiądz Biskup osłonił Prymasa Polski własnym ciałem, dzięki czemu historia potoczyła się inaczej, nie tak, jak chciała Służba Bezpieczeństwa i ówczesne władze. Czas zaowocował Wielkim Prymasem Tysiąclecia i Papieżem Janem Pawłem II. Sprawiedliwość, moja wiara i moje katolickie wychowanie wymaga ode mnie, aby te wiadomości przekazać następnym pokoleniom. W Marszałkach 26 maja 2012 r. odsłonięto tablicę upamiętniającą przymusowy pobyt Arcybiskupa Antoniego Baraniaka (od 29.12.1955 r. do 01.04.1956 r.) w 35. rocznicę jego śmierci (zmarł 13 sierpnia 1977 r. w Poznaniu). Następnym działaniem powinno być, aby w Domu Księży Salezjanów w Marszałkach została utworzona Izba Pamięci Księdza Arcybiskupa Antoniego Baraniaka, który jest wzorem katolickiego i patriotycznego wychowania dla nas i dla dzisiejszej młodzieży. przesłane mailem do Jolanty Hajdasz 27.02.2017 r. (pisownia oryginalna)
40 rocznica śmierci Niezłomnego Kapłana
M
Andrzej Karczmarczyk
iałem zaszczyt i honor poznać abp. Antoniego Baraniaka, gdyż od niego otrzymałem sakrament bierzmowania. W katedrze poznańskiej 13 sierpnia w 40 rocznicę śmierci śp. Księdza Arcybiskupa Antoniego Baraniaka, Metropolity Poznańskiego w latach 1957–1977, odbyła się uroczysta Msza św. w Jego intencji. Uczestniczyłem w niej, jak wszyscy, z ogromnym wzruszeniem. Mszy św. przewodniczył i homilię wygłosił biskup Zdzisław Fortuniak. Uroczystości rozpoczęto w krypcie katedry przed sarkofagiem, w którym znajdują się doczesne szczątki Żołnierza Niezłomnego Kościoła – Antoniego Baraniaka, o którym powiedział św. Jan Paweł II w kazaniu na Łękach Dębińskich w czasie swej wizyty w 1983 roku: „Przybywałem tutaj po wielekroć, zwłaszcza w okresie pasterzowania Metropolity Poznańskiego śp. Antoniego Baraniaka, którego pasterskie męstwo, wielką pokorę i Bogu znane zasługi otaczamy zawsze głęboką czcią”. Ksiądz Arcybiskup, aresztowany w 1953 r. razem z Prymasem Polski kardynałem Stefanem Wyszyńskim, poddawany był bestialskim torturom, które zniósł heroicznie. Jego postawa nie pozwoliła na zrealizowanie planu komunistów zniszczenia Kościoła w Polsce. Biskup Zdzisław Fortuniak w wygłoszonej homilii przybliżył postać bohaterskiego kapłana, który, gdy stawał na czele metropolii poznańskiej, miał za sobą doświadczenie pracy przy boku wielkiego kardynała sługi Bożego Augusta Hlonda i sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego. „Obejmując Arcybiskupstwo Poznańskie, śp. Antoni Baraniak przeszedł drogę ocierającą się o męczeństwo w czasie aresztowania i osadzenia w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, w więzieniu, w którym w tym samym czasie mordowano naszych bohaterów i pod osłoną nocy chowano potajemnie w bezimiennych grobach, które dopiero teraz są odkrywane i ujawniane. W chwili jego aresztowania rozpoczęła się dla niego droga krzyżowa, którą przeszedł z podniesionym czołem, dochowując wierności Kościołowi, ratując go, chociaż zapewne wielu innych postawionych na jego miejscu by się załamało”. (...) „Uciekając się do tortur, usiłowano wydobyć z Biskupa Baraniaka zeznania – zauważył w wygłoszonej homilii biskup Fortuniak – obciążające aresztowanego Prymasa Polski, które umożliwiłyby wszczęcie pokazowego procesu. W jakich warunkach wtedy przebywał i co z nim robiono, w jaki sposób z nim postępowano, dowiadujemy się dopiero teraz!...”.
Dzisiaj, gdy upływa 40 lat od jego przejścia do domu Ojca, przywołajmy świadectwo, jakie nad trumną Arcybiskupa w tej katedrze z tej ambony dał Prymas Wyszyński: „Biskup Baraniak był dla mnie niejako osłoną, na niego bowiem spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie w moim odosobnieniu przez trzy lata oszczędzano; nie oszczędzano natomiast biskupa Antoniego. Wrócił na Miodową w 1956 roku tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej. O tym, co wycierpiał, można się było tylko dowiedzieć od współwięźniów (…) Dodajmy jeszcze, że w czasie śmiertelnej choroby arcybiskupa odwiedził Go w Poznaniu kardynał Wojtyła i powiedział do niego: – To, co Ekscelencja uczynił dla Kościoła w Polsce, nigdy nie będzie zapomniane...”. „Z naszej strony poza wdzięcznością potrzebna jest modlitwa, także modlitwa o Boży znak”. Po zakończeniu Mszy św. wierni zmówili różaniec przed sarkofagiem Antoniego Baraniaka i złożyli kwiaty. Mimo swej niezłomnej postawy, która powinna być wzorem do naśladowania, osoba arcybiskupa została szybko zapomniana i dopiero ostatnie lata powoli zaczynają przynosić informacje o życiu i działalności tego kapłana. Arcybiskup Baraniak kierował Kościołem w Wielkopolsce 21 lat i nigdy nie znajdował się na pierwszym planie, jak wspomina kard. Henryk Gulbinowicz. Tak ocenia jego rolę w polskim Kościele: „To była wielka trójka – Prymas Wyszyński, kard. Wojtyła i skromny abp Baraniak”. W czasie kierowania Metropolią Poznańską przygotował uroczystości milenijne Chrztu Polski, które przeżywał wraz z Episkopatem Polskim 16 i 17 kwietnia 1966 roku, zainaugurował rok Tysiąclecia Biskupstwa Poznańskiego w dniu 1 stycznia 1968 roku w bazylice archikatedralnej i przewodniczył tym uroczystościom, które odbyły się 29 i 30 czerwca 1968 roku. W tym samym roku 12 października podczas III Synodu Archidiecezji Poznańskiej koronował w katedrze obraz Matki Boskiej Różańcowej z kościoła Jezuitów. Nie był to jedyny obraz koronowany przez abp. Baraniaka. Z jego rąk 28 sierpnia 1966 roku otrzymał korony papieskie obraz Matki Bożej Pocieszenia w Górce Duchownej, sanktuarium zwanym Wielkopolską Częstochową, w czasie wielkiego odpustu, w obecności 50 tysięcy wiernych. Do tego miejsca wierni z terenu Wielkopolski i Poznania chętnie pielgrzymują i było tradycyjnym miejscem pielgrzymki parafian Świętego Wojciecha. W 1974 roku po wieloletnich staraniach utworzył Papieski Wydział Teologiczny w Poznaniu.
25. rocznica zabójstwa dziennikarza
Jarosław Ziętara Krzysztof M. Kaźmierczak
J
arosław Ziętara, mimo młodego wieku (kiedy go zamordowano w 1992 roku, miał zaledwie 24 lata) zdobył spore doświadczenie zawodowe. Pracował jako dziennikarz przez cały okres studiów, w tym na etacie w tygodniku „Wprost”, a w ostatnim czasie swojego życia w „Gazecie Poz nańskiej”. Pracując we „Wprost”, był autorem mających dużą rangę publikacji. Zajmował się tematyką gospodarczą, służbami specjalnymi i przestępczością. Był m.in. autorem jednego z pierwszych artykułów dotyczących Art B, pisał dociekliwe reportaże na temat przemytu i nielegalnego przekraczania polskich granic. Poznański dziennikarz natrafił jesienią 1991 roku na trop wielkiej afery gospodarczej, podobnej do słynnej afery alkoholowej z lat 1989–1990. Czerpali z niej korzyści biznesmeni z zachodniej części kraju, należący do najbogatszych ludzi w Polsce, którzy wykorzystywali swoje powiązania z ludźmi z kręgów władzy. Ujawnienie tego zablokowałaby dalsze prowadzenie przynoszących kolosalne zyski nielegalnych interesów i obnażyłaby powiązania okresu transformacji ustrojowej Polski. Aby uniemożliwić publikację,
dziennikarza najpierw próbowano zastraszyć. Został pobity, dokonano też na niego napaści w mieszkaniu. Mimo tego nie zrezygnował z realizacji swojego tematu. Wtedy zdecydowano się, żeby go zlikwidować.
Ujawnienie afery przez Zietarę zablokowałoby przynoszące kolosalne zyski nielegalne interesy i obnażyłaby powiązania okresu transformacji ustrojowej Polski. Ziętarę porwano 1 września 1992 roku. Zleceniodawcy chcieli mieć pewność, że jego ustalenia nie wyjdą na jaw. Dziennikarz był przez kilka dni torturowany po to, by ujawnił przestępcom, czy z kimś współdziałał, czego i od kogo się dowiedział oraz gdzie znajdują się zgromadzone przez
niego materiały potwierdzające przekręty. Materiały te zostały wykradzione podczas przeszukania jego mieszkania i biurka w redakcji. Przestępcy chcieli maksymalnie utrudnić wyjaśnienie zabójstwa. Dlatego zdecydowano o zlikwidowaniu podstawowego dowodu zbrodni, czyli zwłok ofiary. Według ustaleń prowadzonego w latach 2011–2015 śledztwa, po zabiciu dziennikarza jego ciało rozpuszczono w kwasie, a pozostałe szczątki rozdzielono i ukryto. W 2011 roku śledztwo w sprawie zabójstwa Jarosława Ziętary wznowiono po wielu latach. Postępowanie prowadzone przez prokuraturę z Krakowa wykazało, jakie osoby były zainteresowane zabiciem dziennikarza oraz kto miał brać udział w jego porwaniu, przetrzymywaniu i zamordowaniu. O podżeganie do zabójstwa oskarżono niegdyś najbogatszego Polaka, ex-senatora Aleksandra G. – jego proces trwa. Prokuratura Krajowa prowadzi cały czas śledztwo w sprawie realizacji zabójstwa. Dotąd postawiono w nim zarzuty dwóm byłym ochroniarzom holdingu Elektromis: Dariuszowi L. ps. „Lala” i Mirosławowi R. ps. „Ryba”. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
4
„Mniej państwa w gospodarce” Ten slogan programowy Platformy Obywatelskiej można by rozszerzyć o inne elementy: „mniej gospodarki” i „mniej ludności w państwie”. „Państwa teoretycznego” nie wymyślił Donald Tusk, on jedynie realizował jakieś ustalenia. Możemy się tylko domyślać, gdzie mogły być centra decyzyjne „teoretycznego państwa”, ale jesteśmy pewni, że nie rządzili nami ludzie, których prof. Żaryn nazwał tylko „marnymi podwykonawcami”. Mężowie stanu typu Tusk czy Komorowski wiedzieli, że nasze państwo to „lipa”, administrowane przez „macherów z zaplecza”, którzy „przestawiają wajchy”. Najbardziej kompetentny człowiek w państwie – minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz – oprócz wiadomości, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie, faktycznie nie istnieje”, przekazał nam jeszcze inną informację. Ponoć wiele ważnych osób ostrzegało go, że nie wolno mu „ruszać BOR-u”. Skąd takie wysokie „umocowanie” BOR-u? Czy borowcy pomagali naszym mężom stanu podejmować decyzje, czy tylko przekazywali dyspozycje? „Oficer ochrony” w wydaniu sowieckim miał szersze zadania niż troska o bezpieczeństwo. Amerykanie w Poczdamie byli zdziwieni, że marszałek Żukow do klozetu chodzi w towarzystwie. Taki funkcjonariusz nie tylko skoczy po pizzę, przyniesie kapcie, pogra w ping-ponga, ale przede wszystkim dopilnuje, by „obiekt chroniony” nie zrobił czegoś nieprzewidywalnego. Grzegorz Braun twierdzi, że Polska była rządzona przez konsorcjum czterech wywiadów, dla których największy problem stanowiły (i stanowią) aspiracje niepodległościowe Polaków. Ze swojej kwerendy w archiwach Instytutu Gaucka przywiózł on dokument niedbale „zanonimizowany”. Udało mu się odczytać pod plamą flamastra nazwiska niektórych niemieckich szpiegów we Wrocławiu. Był tam m. in. były komendant wojewódzki wrocławskiej policji – płk Anioła, a także jeden z dyrektorów wrocławskiego ośrodka telewizji. Rozkazem z 1984 roku gen. Kiszczak zezwolił „bratniej służbie” STASI na tworzenie własnej siatki, która z pewnością nie „rozpuściła się we mgle” po zjednoczeniu Niemiec. Nie po to ambasadorem Niemiec w Polsce został jeden z szefów wywiadu BND. Oleg Gordijewski oceniał agenturę rosyjską w Polsce na 25–30 tysięcy. Ze względu na wagę „kierunku” na jej czele stał zawsze generał. Słowa Jarosława Kaczyńskiego o kondominium wywołały furię salonów, ale oprócz Rosjan i Niemców w naszym kraju jeszcze „czynni są inni szatani”, a proces przemiany państwa zniewolonego w „państwo teoretyczne” ciągle kryje wiele tajemnic. Wielu ludzi wciąż wierzy w oficjalną wykładnię „Gazety Wyborczej”, ale prawda wygląda inaczej. A wszystko zaczęło się już dawno...
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Mironow – zaczęli przemyśliwać nad sposobem „bezkolizyjnego” przejścia na gospodarkę rynkową. Prawdopodobnie prace nad „pierestrojką” zaczęły się po inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. Zamierzono wprowadzić znaczną liberalizację i sztafaż demokracji (partie, kampanie wyborcze, „walkę polityczną” itp.) przy pełnej kontroli medialnej nad umysłami „elektoratu”. Na miejsce „obozu socjalistycznego” miały powstać formalnie niepodległe państwa, pozostające jednak pod kontrolą „centrali”. Polska została wytypowana na „laboratorium pierestrojki” i tu miał się rozpocząć proces „upadku komunizmu”.
Przygotowania do „pierestrojki” Na długo przed startem „transformacji” podjęto szereg działań. Od 1974 roku zaczęto wysyłać funkcjonariuszy polskiej filii GRU do Moskwy na kursy w „centrali”. Jak zauważyli sami kursanci, przekazywano im wiedzę książkową i zdezaktualizowaną, poddawani by-
miłujący Moskwę (z wzajemnością) amerykański senator Fulbright – przeciwnik wojny w Wietnamie – założył fundację mającą na celu „zbliżenie ludzi i narodów”. Na stypendia Fulbrighta posłano grupę młodych aparatczyków partyjnych („resortowe dzieci”), którzy stali się – jako światowcy – heroldami kapitalizmu i uczyli nas demokracji. Z inicjatywy KGB w 1975 roku zorganizowano Europejską Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Jej deklarowanym celem było rozbrojenie i „budowa wzajemnego zaufania”, ale dla organizatorów najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk”, dotyczący praw człowieka, gdyż umożliwił powstanie legalnej opozycji niezbędnej do „przekazania władzy” po „upadku komunizmu”. Tylko w Polsce, obok tych „zadaniowanych”, istnieli prawdziwi opozycjoniści – w innych krajach „demokracji ludowej” służby musiały wytworzyć „opozycjonistów” od „zera”. W Czechosłowacji 2/3 składu opozycyjnej Karty 77 było agentami, a w NRD „trefnych” dysydentów było ponad 90%.
Koniec ładu jałtańskiego Ogromna i ryzykowna operacja zmiany ustroju planowana była na lato 1980 r. Już na wiosnę tego roku ewakuowano archiwa KGB z krajów bałtyckich. Zaczęło się obiecująco – zainicjowano strajki, „przywódcy robotników” byli już przygotowani (min. spraw wewnętrznych Kowalczyk do E. Gierka: „na czele strajku stoi nasz człowiek”), a do pomocy strajkującym robotnikom w rokowaniach z władzą znaleźli się „eksperci” – Geremek, Mazowiecki – natychmiast zaakceptowani przez Wałęsę (strajkujący nie mieli zaufania do tych „doradców”, bo dowiedzieli się, że bilety lotnicze i zakwaterowanie w hotelu – tym samym, w którym mieszkali negocjatorzy rządowi – zapewniła im „strona rządowa”). Jednak powstanie i błyskawiczny rozrost „Solidarności” kompletnie zaskoczył „reżyserów historii”. Mimo wysiłków agentury umiejscowionej w strukturach związku, nie udało się opanować operacyjnie „Solidarności”.
oświeconych władców wiodących naród ku demokracji. Dlatego działania prowadzone były – jak na możliwości i zwyczaje komunistów – „dość kulturalnie” (co zauważył płk Mazguła). W Koszalinie, mieście wojskowo-urzędniczym z największym pracodawcą – Komendą Wojewódzką MO, zainscenizowano „rozruchy”. „Polewaczka” do rozpędzania tłumów była w tym mieście całkowicie zbędna. Mimo to wypożyczono taki sprzęt na kilka dni, by polać tłum skrzyknięty za pomocą fałszywych ulotek rzekomej „Solidarności” (przy okazji sprowokowanej zadymy sędzia Płóciennik – obecnie w Sądzie Najwyższym – skazał na więzienie starszą kobietę – sybiraczkę). Prowokacje takie stanowiły element scenariusza, choć wtedy sądziłem, że była to inicjatywa chcących się wykazać lokalnych esbeków. W projektowanym „państwie prawa realizującym zasady sprawiedliwości społecznej”, które pracowicie konstruowali dla siebie komuniści, zagrożeniem mogli być cieszący się autorytetem w swoich środowiskach ludzie
Gdy w 1987r w Helsinkach dziennikarze zapytali ministra spraw zagranicznych E. Szewardnadze, czy ZSRR mógłby się zgodzić na zjednoczenie Niemiec, usłyszeli, że tak, pod warunkiem istnienia strefy buforowej między Rosją a Niemcami. Taka strefa – to kraj nie prowadzący samodzielnej polityki, bez armii i przemysłu, słowem – państwo teoretyczne.
Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego Jan Martini
XXII Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Efektem tylko jednodniowego zjazdu (6.12.1961) był dokument o epokowym znaczeniu – III Program KPZR. Odstąpiono od dotychczasowej metody zarządzania społeczeństwem przez brutalne represje, które okazały się nieefektywne i spowodowały spadek liczby ludności. Zamiast terroru zaproponowano oddziaływanie bezpośrednio na mózgi za pomocą manipulacji medialnej. Niepomiernie miała wzrosnąć rola tajnych służb działających na dwóch obszarach: zbierania informacji i wtłaczania przetworzonej informacji (dezinformacji?) w umysły ludzkie. Po paru latach sukces nowej polityki przerósł najśmielsze oczekiwania, a jej założenia wprowadzono do stosowania przez agenturę sowiecką na całym świecie. Nastąpił wielki rozrost KGB – w szczytowym okresie, za dyrekcji J. Andropowa, liczebność kadr wynosiła 1 600 tys. funkcjonariuszy. W KGB istniał unikalny system rekrutacji – przyjmowano najlepszych, znalezionych w tysiącach szkolnych kółek szachowych (przy okazji ZSRR wyrósł na niedościgłą w świecie potęgę szachową). Ci błyskotliwi ludzie zaczęli sobie zdawać sprawę, że wehikuł ideologiczny – marksizm, który przez lata tak wspaniale sprawdzał się w służbie imperializmu rosyjskiego, doprowadzi w końcu ZSRR na śmietnik historii. Niewydolny system ekonomiczny był nie do utrzymania, dlatego „młode wilczki z KGB” – Szelepin, Siemiczastny,
li ścisłej inwigilacji (interesowano się zwłaszcza ich zwyczajami czy nałogami), a zasadniczym celem kursu był raczej „przegląd kadr”. „Wojskówka” – to najwierniejsi z wiernych, najpewniejsi ideologicznie funkcjonariusze nadzorujący Polaków (z charakterystyki płk. M. Sznepfa: „językiem polskim posługuje się bardzo dobrze”). Dla wygody skorowidze alfabetyczne w warszawskich archiwach pisane były wg. alfabetu rosyjskiego (ABWGD). Służba ta, jako formacja „wyższego zaszeregowania” niż SB, była faktycznym organizatorem i nadzorcą procesu transformacji ustrojowej w Polsce. Jej zawdzięczamy FOZZ i „przemiany własnościowe” umożliwiające akumulację kapitału w rękach „właściwych” ludzi. W ten sposób rozwiązano dylemat Kisielewskiego, „jak budować kapitalizm bez kapitału”. WSI zostało zlikwidowane po 17 latach istnienia „wolnej Polski”, ale wygenerowana sieć oligarchów – „geniuszy biznesowych” pozostała. Nie przez przypadek z wywiadem wojskowym związani byli twórcy „młodej polskiej demokracji” – Kiszczak i Jaruzelski. Aby zapewnić kadry menadżerskie do zarządzania nową gospodarką,
Proces generowania i uwiarygodniania użytecznych „opozycjonistów” wymagał lat – już w 1981 znana była ekipa, której zamierzano przekazać władzę. Czołowe postacie życia politycznego i społecznego III RP zostały w stanie wojennym internowane i „podlegały represjom” w luksusowym ośrodku na terenie poligonu drawskiego w Jaworzu. To tutaj budowano „piękne życiorysy opozycyjne” Geremka, Mazowieckiego, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Bartoszewskiego, Celińskiego i Drawicza (TW „Kowalski” – po „upadku komunizmu” prezes Radiokomitetu). Do wylansowania „właściwych opozycjonistów” użyto słuchanego przez miliony ludzi radia Wolna Europa. Choć telefony u opozycjonistów były podsłuchiwane i wyłączane, „magiczny” telefon w mieszkaniu J. Kuronia zawsze działał bezbłędnie. Z tego aparatu Kuroń przekazywał wiadomości „z życia opozycji” do E. Smolara – kierownika sekcji polskiej BBC, a następnie polski słuchacz „rozgłośni dywersji ideologicznej” mógł dowiedzieć się, że czołowi opozycjoniści to Kuroń i Michnik. Twórca KOR – Macierewicz został „wyautowany”…
Nastąpiła seria nerwowych konsultacji warszawsko-moskiewskich w Białowieży i decyzja o „stanie wojennym” jako metodzie „przebudowy” związku. Podczas narady ministrów spraw wewnętrznych „bratnich państw” w Pradze w 1983 r. gen. Kiszczak poinformował, że „Solidarność” będzie reaktywowana, ale skład jej kierownictwa zostanie zmieniony. Odpowiedź zaatakowanej „Solidarności” na stan wojenny okazała się błędna (czy to wpływ agentury w kierownictwie związku?). Przyjęta taktyka biernego oporu i strajków okupacyjnych była najwygodniejsza dla junty Jaruzelskiego, gdyż władze najbardziej obawiały się „ulicy i zagranicy”. Reakcja „zagranicy” była mieszana – prezydent Reagan nałożył sankcje na ZSRR i PRL, natomiast kanclerz Schmidt wysłał list z gratulacjami do gen. Jaruzelskiego. Może obawiał się, że aspiracje niepodległościowe Polaków mogą utrudnić przyszły proces jednoczenia Niemiec? Więcej zagrożeń mogła nieść „ulica” z masowymi protestami. Krwawe pacyfikacje metodą chinską z placu Tiananmen byłyby klęską przyjętego scenariusza i ruiną wizerunku
„Solidarności”. Mój nadzorca z SB, miły kapitan, kiedyś mi powiedział szczerze „Panie Janku, kraj jest bez przyszłości, ten reżim nie odda władzy. Ja niewiele mogę, ale mam kolegę w dziale paszportowym. Gdyby Pan chciał...”. Nie skorzystałem, ale ok. 10 tys. działaczy „Solidarności” średniego szczebla wyjechało w wyniku zachęt czy wręcz zmuszania do emigracji. Ponieważ „walka z komuną” miała stać się w przyszłości przepustką do władzy, „walczyć” zaczęli różni ludzie. Czy to przypadek, że szefami NZS na politechnice i uniwersytecie warszawskim zostali synowie generałów SB? Wprawdzie nie zrobili kariery politycznej, ale przewodniczący NZS na uniwersytecie wrocławskim G. Schetyna – tak. Widać było, że pewne środowiska opozycyjne były zwalczane, a inne nie. Ponieważ kanały komunikacji były kontrolowane przez agenturę, wielkie środki finansowe z zagranicy na pomoc „Solidarności” zostały w większości przejęte przez SB i posłużyły do korumpowania i szantażowania działaczy. Pewne grupy dostawały pomoc z zagranicy i sprzęt poligraficzny, będąc wręcz pod parasolem ochronnym
SB. Geremek mógł przejść na lotnisku przez kontrolę z walizką dolarów, podczas gdy inni „przypaleni” z jedną ulotką mieli poważny problem.
Nobel w służbie rewolucji Po raz pierwszy udało się sowietom uzyskać „swego” Nobla w 1954 roku. Tę prestiżową nagrodę dostał uzdolniony literacko agent KGB o pseudonimie „Argos” – Ernest Hemingway. Natychmiast książki noblisty zaczęły się rozchodzić po całym świecie w milionach egzemplarzy, propagując miłe komunistom treści. Sowieci zauważyli także, że wcale nietrudno jest sterować przyznawaniem nagród. Wystarczyło w komitecie noblowskim zainstalować dwóch „swoich”, by szanse „właściwych” wzrosły niepomiernie. Konkurentów należało wyeliminować na możliwie wczesnym etapie, a później zastosować mechanizm „ssąco-tłoczący”. Rosjanie umiłowali zwłaszcza nagrody literackie i pokojowe, ale udało im się także nagrodzić pewnego chemika, który badał skutki wojny jądrowej, co wpisywało się znakomicie w strategię straszenia „burżujów” zagładą nuklearną. Pani Kiszczakowa powiedziała, że Wałęsa nagrodę Nobla zawdzięcza jej mężowi i ja jej wierzę. Wałęsa – jako międzynarodowo uznany autorytet potwierdzony prestiżową nagrodą – był nieporównywalnie ważniejszy niż przewodniczący zdelegalizowanego związku zawodowego. Odegrano przy tym rutynowe kombinacje operacyjne – cyrk z wysłaniem do komitetu noblowskiego „kompromatów” czy AUTENTYCZNE donosy Bolka pokazane Annie Walentynowicz. Mimo „prowokacji SB” nagroda została przyznana. Reżim nie pozwolił laureatowi odebrać nagrody osobiście, ale pozwolił pojechać na uroczystość żonie konfidenta. Danuta Wałęsowa wygłosiła tam tradycyjny wykład laureata napisany przez najlepszych tekściarzy SB. Faktyczna rola noblisty-figuranta w transformacji ustrojowej była żadna. W amerykańskiej dokumentacji mowa jest o układzie Jaruzelski-Geremek, bez wspominania nazwiska Wałęsy. Natomiast nie sposób przecenić jego roli propagandowej. Jako centralna postać III RP był jak zwornik w gotyckim sklepieniu – jego wyjęcie mogło spowodować katastrofę. Dlatego ten „mędrzec Europy” jest nadal „pompowany”, mimo (wydawałoby się) ostatecznej kompromitacji. Wałęsa nie wziął się znikąd. Rutynowa pragmatyka sowieckich służb zakłada, że do zadania przygotowuje się kilku dublerów. Późniejszy Bolek widocznie wygrał casting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy, spin doktorzy, a może nawet wizażyści. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie. Wciąż są ludzie, którzy uważają, że winy lat 70. i fatalną prezydenturę Wałęsa odkupił zasługami lat 80., kiedy rzekomo „nie dał się złamać” i „urwał się esbekom”. Gdyby chłopek-roztropek był w stanie „przekręcić” służbę sowiecką, to taka służba nie byłaby służbą sowiecką (płk Starszak do Wałęsy w dniu zakończenia internowania: „Panie przewodniczący, odtąd będziemy się kontaktować bezpośrednio, nie przez Wachowskiego”). Czy można uwierzyć w sytuację, że przewodniczący Wałęsa twardo rokuje z Kiszczakiem, mając świadomość, co trzyma w szafie generał? Powstaje pytanie, czy erupcja dążeń niepodległościowych Polaków w „karnawale Solidarności” i utrata kontroli ze strony służb nad „procesami dziejowymi” nie spowodowała opóźnienia „końca komunizmu”? Może „wolną Polskę” w wydaniu ekipy: Kiszczak, Jaruzelski, Wałęsa, Michnik mogliśmy mieć już w 1981 roku? Niewykluczone, że tak. Ale scenariusz, który ostatecznie się rozegrał, był nieporównywalnie bardziej sugestywny. Dla sowieckich „reżyserów” przekonanie społeczeństw Zachodu (i Wschodu!), że komunizm naprawdę upadł, było niesłychanie istotne. Zdaniem uciekiniera z KGB Anatolija Golicyna temu celowi służył operetkowy pucz Janajewa. Jego konsekwencją była delegalizacja partii komunistycznej. W ciągu 3 tygodni rozwiązano struktury komunistyczne liczące 65 mln ludzi, a wszyscy towarzysze z dnia na dzień stali się „liberalnymi demokratami” i w eleganckich garniturach udali się na Zachód „robić biznes”. Nastąpił „koniec historii”, zjednoczenie Niemiec i czas wielkiej szczęśliwości.
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
5
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Amerykanie wspierają „pierestrojkę” Faktyczny twórca „Solidarności” Andrzej Gwiazda miał pretensje, że Amerykanie nie ostrzegli go o stanie wojennym. Może obawiali się polskich aspiracji niepodległościowych i zakłócenia procesu „pierestrojki”? O agenturalności Wałęsy wiedziało dziesiątki ludzi. Także nieufne kierownictwo związku (postanowiono, że wszelkie decyzje Wałęsy musiały uzyskać kontrasygnatę jednego z wiceprzewodniczących). Ta wiedza dostępna była licznym esbekom i bratnim wywiadom (STASI, KGB), trudno przypuszczać więc, by nie wiedziało o tym CIA. Widocznie w ich planach „trefność” Wałęsy nie była problemem – Amerykanie wręcz go „pompowali” (pamiętna mowa noblisty w Kongresie). Polityka amerykańska w burzliwym czasie pierestrojki i upadku ładu jałtańskiego była dla nas nieczytelna. Wiadomo było, że zależało im na utrzymaniu wpływów komunistów w Polsce. Dlatego przeforso-
Na stypendia Fulbrighta posłano grupę młodych aparatczyków partyjnych („resortowe dzieci”), którzy stali się – jako światowcy – heroldami kapitalizmu i uczyli nas demokracji. wali wybór Jaruzelskiego na prezydenta i sprzeciwili się rozwiązaniu SB. Czyli – uczestniczyli w budowie „państwa teoretycznego”. Banki zrzeszone w „klubie paryskim”, posiadające ogromne gierkowskie „złe długi”, były żywotnie zainteresowane utrzymaniem ciągłości władzy w Polsce. Koszmarem dla światowej finansjery byłoby dojście do władzy nieprzewidywalnych solidarnościowców, którzy mogli oznajmić, że „nie odpowiadają za długi władzy okupacyjnej”. Podobna polityka oszczędzania komunistów prowadzona była zresztą w odniesieniu do innych krajów „obozu socjalistycznego”, także tych niezadłużonych. Na wielkim wiecu w Kijowie, ku zdumieniu i zaskoczeniu tłumów, prezydent Bush senior wezwał Ukraińców, by nie opuszczali Związku Radzieckiego. W USA obawiano się destabilizacji przez nadmierne osłabienie ZSRR. I choć „jastrzębie” z departamentu obrony chciały raz na zawsze rozwiązać problem „imperium zła”, korzystając z wielkiego bałaganu w Rosji, to opcja „wzmacniania lewej nogi” zwyciężyła. Może chodziło o przeciwwagę dla Niemiec potężnych po zjednoczeniu, a może na politykę amerykańską miała wpływ agentura sowiecka (historia zna takie przypadki), zapewniając parasol ochronny na czas przemian? Ciekawą wiadomość znalazł Paweł Zyzak w archiwach amerykańskich. Okazało się, że prof. Brzeziński udał się do Moskwy z prośbą o zatwierdzenie planu Sachsa-Sorosa (zwanego w Polsce planem Balcerowicza). Plan przewidywał reprywatyzację, na co nie zgodziła się Moskwa, obiecując w zamian przyznanie się do zbrodni katyńskiej. Dlaczego Rosjanom nie pasowała reprywatyzacja? Czy ma to jakiś związek z obecnymi aferami? Postać Brzezińskiego (który nie był samodzielnym graczem – reprezentował Dawida Rockefellera) wskazuje, że sprawa Polski musiała być przedmiotem dyskusji klubu Bilderberg. Założenia „państwa teoretycznego” prawdopodobnie powstały na najwyższym szczeblu – wśród możnych tego świata. Działania Brzezińskiego świadczą, że był on jednym z twórców koncepcji III RP. To tłumaczy jego furiackie ataki na PiS, a także wezwanie, by nie kwestionować wyników śledztwa smoleńskiego prowadzonego przez najlepszych fachowców z KGB. Sankcje nałożone na ZSRR po wprowadzeniu stanu wojennego mocno doskwierały finansjerze amerykańskiej. Szczególnie ucierpiały interesy D. Rockefellera. Wałęsa w 1983 roku wezwał Amerykę, by uchyliła
sankcje, „które szkodzą głównie polskim obywatelom”. Przychylono się do jego prośby. Czas PRL-u dobiegał końca. Polskie elity zostały wymordowane w latach 1939–1956, niedobitki zostały zmarginalizowane lub pozostały na emigracji. Jedyną elitą do dyspozycji byli komuniści. Towarzysze Szmaciak, Saletrzak i Sumatrzak otrzymali drugie życie, tyle, że musieli schować czerwone krawaty na dnie kufra. Tylko elita postkomunistyczna – kompradorska gwarantowała realizację założeń „państwa teoretycznego” będącego wynikiem kompromisu Wielkich Graczy.
O nas bez nas Oczywiście najbardziej pamiętamy Teheran, ale nie był to jedyny układ, w którym decydowano o naszym kraju. Kongres wiedeński trwał niemal rok, bo kością niezgody był podział Polski. Car Aleksander I domagał się całości ziem Rzeczpospolitej, co było nie do przyjęcia dla pozostałych „wysokich umawiających się stron”. W końcu znaleziono „sprawiedliwy” kompromis – Rosja otrzymała 81% powierzchni, Austria – 12%, Prusy – 7%. Na zagrabionych terenach rozmieszczono liczne garnizony, rozpoczęto budowę fortyfikacji (jedyną funkcją nieodpornej na artylerię cytadeli warszawskiej było terroryzowanie miasta) i natychmiast przystąpiono do wynaradawiania ludności. Na ziemiach polskich żaden z zaborców nie ryzykował rozwoju przemysłu, który mógł być wykorzystany do produkcji uzbrojenia. „Święte Przymierze” okazało się sukcesem – kosztem Polaków zagwarantowano Europie 100 lat „pięknej epoki”. Nie wiemy, gdzie w sposób dyskretny zawarto obecne „nieświęte przymierze” (też we Wiedniu?), ale wymyślony koncept był rewolucyjny – bez potrzeby wojsk i cytadeli Polacy mieli pilnować się sami. W tym celu zachowano nietknięty komunistyczny aparat represji z sądownictwem – jego filarem i roztoczono „kordon sanitarny” wokół środowisk niepodległościowych. Trudno nam było pojąć brak zrozumienia ze strony polityków zachodnich dla naszych prób dekomunizacji. Przecież Niemcy w NRD przeprowadzili bezwzględną dekomunizację, pozbyto się aparatczyków partyjnych i agentów z przestrzeni publicznej, przeprowadzono weryfikacje na uczelniach, pozbawiając tytułów profesorskich pseudonaukowców. Czesi mogli na 10 lat odsunąć od działalności publicznej osoby skompromitowane i rozwiązać STB, powołując nowe służby. Na Węgrzech usunięto z uczelni profesorów-konfidentów. A u nas udaremniono wszelkie próby dekomunizacji jako „naruszające prawa człowie-
całkowitą kontrolą MSW. Po starannej selekcji „negocjatorów opozycji” Kiszczak wiedział, że w „wolnej Polsce” będą mieć resorty siłowe, banki i sądy wraz z komisją wyborczą (gen. Jaruzelski w liście do Egona Krenza: „zachowaliśmy pakiet kontrolny”). Wśród negocjatorów strony „solidarnościowej” było niewielu członków władz „Solidarności”. Czołowi negocjatorzy (Geremek, Michnik, Kuroń, Mazowiecki) nie należeli do związku – rodowód tych bojowników o demokrację wywodzi się z czasów stalinowskich. Później zdradzili oni PZPR i stali się tzw. „rewizjonistami”. Mistrzowskim posunięciem gen. Kiszczaka było uruchomienie „opozycyjnej gazety”, która była jedną z gwarancji „mocy i trwałości” III RP. Ten organ prasowy, ocieplając przez ćwierć wieku wizerunek komunistów, miał (i nadal ma) zasadniczy wpływ na świadomość Polaków. Ważnym „bezpiecznikiem” dla „państwa teoretycznego” okazał się utworzony w 1985 roku Trybunał Konstytucyjny. Gdyby sprawy się komplikowały, zawsze można było sięgnąć po sprawdzonych sędziów Zolla, Safjana czy Stępnia. Ci faceci w strojach rytualnych dwukrotnie (w roku 1992 i 2007) storpedowali próby odsunięcia komunistów i agentów od wpływu na życie publiczne. Lustracja i dekomunizacja okazały się „niekonstytucyjne”, co świat przyjął z ulgą. Z ulgą przyjęto również obalenie rządu Olszewskiego i „wydarzenie smoleńskie” (belgijski „Le Soir”: „Świat odetchnął z ulgą – skrajny nacjonalista Jarosław Kaczyński nie został prezydentem”). Na ujawnionym w zeszłym roku filmie z „obrad” (bankietu?) w Magdalence można usłyszec taki dialog: „my nie ruszamy was, wy nie ruszacie nas”. Kiszczak: „czy potrzebna będzie umowa na piśmie?”. Michnik: „nie – wystarczy dżentelmeńska umowa”. Tak więc dzięki porozumieniu dżentelmenów nie można było w Polsce ukarać żadnej zbrodni komunistycznej. W pewnym uproszczeniu można stwierdzić, że porozumienie Okrągłego Stołu dokonało się między „chamokomuną”, a „żydokomuną”. Ta terminologia Michnika trafnie oddaje genezę dwóch zwaśnionych frakcji PZPR – „natolińczyków” i „puławian”, których starcie w 1968 roku zakończyło się klęską „puławian” i emigracją kilku tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. Przy Okrągłym Stole frakcje się pogodziły, co wywołało powszechny entuzjazm. „W Polsce Polak porozumiał się z Polakiem”, „Polak Polakowi bezkrwawo oddał władzę” – podobne komentarze przetoczyły się przez prasę światową. Zwycięstwo opozycji było łatwe, gdyż komuniści gdzieś się zawieruszyli. Wszyscy walczyli z komuną. Nie tylko prof. Widacki, mgr. Stępień, poseł Szejnfeld czy obywatel Kasprzak, ale nawet premier Cimoszewicz i płk Mazguła (czyż nie skandowali ostatnio „precz z komuną!”?).
III RP – projekt perfekcyjny
Zaczęło się obiecująco – zainicjowano strajki, „przywódcy robotników” byli już przygotowani (min. spraw wewnętrznych Kowalczyk do E. Gierka: „na czele strajku stoi nasz człowiek”). ka” i zafundowano nam kuriozalną „ustawę lustracyjną”, gdzie naganne jest „kłamstwo lustracyjne” – zatajenie współpracy, a nie jej fakt. Równocześnie Michnik z kolegami i media zagranicznych właścicieli przekonywały nas, że elementarna sprawiedliwość to „żądza zemsty” i nienawiść niegodna chrześcijan. Cherlawe strajki 1988 roku – zdaniem A. Gwiazdy – posłużyły jako pretekst do rozmów Okrągłego Stołu i dalszego dowartościowania Wałęsy. Kiszczak postawił warunek, że nie będzie rozmawiał, dopóki trwają strajki, więc Wałęsa miał okazję do ich „gaszenia”. Okrągły Stół – propagandowo „doniosłe wydarzenie w historii Polski”, był inicjatywą moskiewską i przebiegał pod
Ale nie tylko Polacy porozumieli się w sprawie Polski. We wrześniu 1990 roku w Genewie spotkali się sekretarz Gorbaczow z kanclerzem Kohlem i prawdopodobnie rozmawiano o strefach wpływów. Efektem spotkania był „aksamitny rozwód” Czechosłowacji. Czechy miały pozostać w orbicie wpływów niemieckich, a Słowacja – rosyjskich. I rzeczywiście – po roku „wolą narodów” nastąpił rozpad Czechosłowacji. Co postanowili odnośnie do Polski – nie wiadomo. Czy ustalili zasadę „nasz premier, wasz prezydent”? Na ten temat powiedzieć coś mógłby Tusk, który zawarł spóźniony ślub kościelny, już witał się z gąską, ale musiał odstąpić prezydenturę Komorowskiemu. Nawiasem mówiąc, także ten mąż stanu zawarł ślub dopiero na okoliczność prezydentury. Dyskretną uroczystość celebrował poznański franciszkanin, który zniknął z kraju oddelegowany do pracy w Jerozolimie. Niemcy opanowali polską infosferę i dominują u nas gospodarczo, ale tak się składa, że większe inwestycje niemieckie nie przekraczają linii Wisły. A dlaczego sprzedali „Kurier Lubelski”, też nikt nie wie. Amerykanie mieli znaczny wpływ na budowę III RP. Od nich otrzymaliśmy plan Balcerowicza, oni pomagali nam prywatyzować naszą gospodarkę (prezes International Paper Company: „W Kwidzynie kupiliśmy najnowocześniejszą papiernię na świecie za
20% wartości”). Cenimy sobie przyjaźń Ameryki, ale w pakiecie otrzymujemy również przyjaźń z Izraelem. Pamiętamy o roszczeniach żydowskich („należność” wyceniono na 65 mld $) „za mienie obywateli polskich pochodzenia żydowskiego pozostawione na obszarze II RP”. Ta sprawa wisi nad każdym polskim rządem jak miecz Damoklesa. Instytucję, która reprezentuje interesy (?) zamordowanych Żydów, poparło aż 46 kongresmenów, którzy napisali w tej sprawie list do byłego szefa amerykańskiej dyplomacji – Johna Kerry’ego. Rozmowa jego asystentki Victorii Nuland z Ryszardem Petru i inwestycja w tego obiecującego polityka miała chyba związek z tą sprawą. Niechęć do „polskich nacjonalistów” i walka z naszymi aspiracjami niepodległościowymi jest czynnikiem spajającym partnerów zainteresowanych Polską. Wszyscy oni pracowali kolektywnie nad założeniami „państwa teoretycznego” i są żywotnie zainteresowani w utrzymaniu sytuacji, „żeby było tak jak było”. Mając takie umocowanie
Późniejszy Bolek widocznie wygrał casting i do dalszej obróbki przystąpili szkoleniowcy, spin doktorzy, a może nawet wizażyści. Przyszły noblista przestał być wiejskim żulem sikającym do chrzcielnicy i dostał rekwizyt do noszenia w klapie. wewnętrzne i zewnętrzne, projekt wydawał się niezniszczalny.
Pierwsze zgrzyty Projekt funkcjonował perfekcyjnie aż do 2005 roku, kiedy zdarzyło się coś, co nie powinno – zadziałała demokracja i do władzy doszli „nacjonaliści”. Potrzebne były środki nadzwyczajne i takie zastosowano. Dążenia niepodległościowe Polaków mimo wielorakich mechanizmów kontrolnych ciągle zagrażały stabilności układu. Po tragedii smoleńskiej wielusettysięczne tłumy pogrążonych w żałobie Polaków
spędzały sen z powiek funkcyjnym. Wielu z nich prawdopodobnie spało w butach, a światła w niektórych ambasadach paliły się długo… Aż wymyślono skuteczny sposób na skłócenie Polaków. Twardym dowodem na działania zewnętrzne był fakt obecności profesjonalnych prowokatorów po OBU stronach konfliktu o krzyż, bo komu mogło zależeć na generowaniu napięć społecznych? Obecnie podział wśród Polaków jest tak głęboki, że powszechne jest przekonanie – „to się nie sklei”. Z pewnością o to chodziło tym, co obawiają się „polskiego nacjonalizmu”. III RP miała znakomitą prasę na świecie – nagrody i poklepywania, pochwały z zachodu i wschodu (S. Mironow: Z marszałkiem Borusewiczem i polskim senatem współpracuje się nam lepiej niż z senatami WNP), ale Polacy mieli dysonans poznawczy. Ogromny sukces kraju bez przemysłu, z którego masowo wyjeżdżali ludzie? Czy to naprawdę najlepszy okres w tysiącletniej historii? Ludzie w końcu zorientowali się, że ta pedagogika wstydu, te wszystkie filmy o winach wobec żydowskich współobywateli, ograniczanie historii i języka polskiego w szkołach czemuś służą. Ktoś najwyraźniej starał się „wyzwolić” nas z „nacjonalizmu”. Zgodna współpraca „strategicznych partnerów” na „odcinku polskim” załamała się, gdy Amerykanie zorientowali się, że Niemcy i Rosja próbują „wyprowadzić” ich z Europy. Pojawiły się taśmy z „Sowy i przyjaciół”, które pomogły odinstalować środowiska „trzymające władzę” w Polsce od 1989 roku. Mało kto sądzi, że dokonali tego dwaj kelnerzy.
senatorem, który z brutalną szczerością wyznał mu, dlaczego nie mogą poprzeć naszej niepodległości. Zdaniem senatora pojawienie się sporego, uprzemysłowionego kraju z kosztami pracy liczonymi w centach za godzinę zdezorganizowałoby gospodarkę światową. Długi Gierka spłaciliśmy, problem przemysłu rozwiązał Balcerowicz, a więc nie ma już żadnych powodów, dla których Amerykanie nie mogliby poprzeć naszej niepodległości. Pojawia się „okienko możliwości” dla Polski. Czy tym razem uda nam się „wybić na niepodległość”? Trudno przypuszczać, że wzras tającą samodzielność Polski przyjmą obojętnie nasi sąsiedzi. Czy posuną się do powtórki 1792 roku? Na pomagierów w kraju mogą liczyć. Nasi „internacjonaliści” dysponują potężnymi zasobami i miażdżącą przewagą w mediach. Jeszcze rząd PiS-u nie rozpoczął pracy, a już nastąpił huraganowy atak światowych mediów i zorganizowano Komitet Obrony Demokracji. Dlaczego PiS miałby likwidować demokrację, której zawdzięcza dojście do władzy? Ponieważ w naszym położeniu geograficznym pełna suwerenność jest ryzykowna (można stać się „państwem sezonowym”), może rozsądniej byłoby żyć dalej w państwie teoretycznym? Miliardy wyprowadzane z kraju – mniej lub więcej legalnie – potraktować jako kontrybucję płaconą protektorom, delektować się ciepłą wodą i cieszyć niezawisłością sędziów, których mianował baron podkarpacki Jan Bury, zasiadając w KRS przez 14 lat. Tylko ta „polskość – nienormalność” – niepohamowane dążenie do niepodległości... K
Konflikt wśród sponsorów układu magdalenkowego
W artykule wykorzystano:
Ład jałtański trwał 45 lat i został zastąpiony następnym układem, który właśnie (po niecałych 30 latach) wydaje się zmierzać ku końcowi. Nawet najlepiej przygotowane projekty mogą skończyć się klapą, gdyż dynamika uruchomionych procesów społecznych jest niemożliwa do przewidzenia (tak było z projektem „pierestrojki” zakłóconym przez „Solidarność”). „Nieświęte przymierze” sygnatariuszy obecnego układu zaczyna się chwiać z powodu agresywnej aktywności Rosji, która jak zwykle łamie zobowiązania. Obama musiał zresetować reset. Tradycyjnie sympatyzujący z Rosją Niemcy zostali „przekręceni” w Czechach: Karlove Vary zostały wykupione niemal w całości przez Rosjan, a w Pradze mieszka ich 100 tys. Podczas pobytu w Ameryce Andrzej Gwiazda rozmawiał z pewnym
A. Zechenter, KGB gra w szachy S. Cenckiewicz, Długie ramię Moskwy S. Cenckiewicz, Anna Solidarność S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, SB a Lech Wałesa Ch. Andrew, W. Mitrochin Archiwum Mitrochona St. Remuszko, Gazeta Wyborcza i okolice D. Kania, J. Targalski, M. Marosz Resortowe dzieci – służby P. Zyzak, Efekt domina Czekiści – organy bezpieczeństwa w krajach bloku sowieckiego (praca zbiorowa) A. Frydrysiak, Solidarność w województwie koszalińskim M. Dakowski, J. Przystawa, Via bank i FOZZ A. Golicyn, New Lies for Old A. Golicyn, Perestroika deception R. Clarke, Against all enemies Ch. Story, The soviet analyst A. Bacevich, The limits of power oraz filmy dostępne na Youtube: McIlhany Raport – cykl telewizyjnych wywiadów G. Braun, Schetyna i Układ wrocławski J. Zalewski, Pod prąd – wywiad z Z. Kwoką A. Gwiazda – kopalnia wiedzy Twórca Solidarności – Andrzej Gwiazda Kto doradzał doradcom Solidarności Rewelacje Anny Walentynowicz Tajemnice transformacji Wałęsa – produkt służb
Fragmenty powyższego artykułu zostały opublikowane na blogu prowadzonym przez Jana Martiniego na portalu niepoprawni.pl. Poniżej drukujemy niektóre z komentarzy do tego tekstu oraz odpowiedź Autora. Ciekawy wywód historiograficzny. Można się przyczepić do paru szczegółów, ale to nieistotne. Zainteresowały mnie owe należności dla środowisk żydowskich za pozostawiony majątek Żydów polskich z czasów II RP zamordowanych w czasie II WŚ. Podobno kwota sięga 65 mld dolarów. Obecne granice Polski nie obejmują całego obszaru II RP, lecz zaledwie jej część. Jest to około 180 tys. km2 (całość terytorium dzisiejszej Polski to 314 tys. km, Ziemie Zachodnie to około 123 tys. km2). Czyli tereny II RP w granicach dzisiejszych to mniej niż 50% – powierzchnia 388 km2 przed wojną. Czy żądania żydowskie obejmują także te tereny, które dziś są częścią Ukrainy, Białorusi i Litwy? Czy tylko te 180 tys. km2 terenów II RP znajdujących się w granicach obecnej Polski? Jakoś nigdzie nie mogłem tych spraw zweryfikować. Pomijając już bezpodstawność tych żądań, KŻA nie ma żadnej podstawy prawnej, aby domagać się restytucji własności Żydów-obywateli polskich w 1939 r. na swą korzyść. Restytucja własności przedwojennych polskich Żydów może być ewentualnie przeprowadzona na korzyść ich rodzin, jeśli nadal mają obywatelstwo polskie. Jeśli jednak są to obywatele US, to PRL spłaciła już należności rządowi amerykańskiemu. Załóżmy jednak, że negocjujemy te żądania. W Polsce międzywojennej liczba Żydów w Wielkopolsce i na Pomorzu była niewielka. Zupełnie inaczej było w byłej Kongresówce i w zachodniej części Galicji, tam liczba Żydów sięgała ok. 10%. W przybliżeniu na terenie tych 120 tys. km2 (bez Pomorza, Górnego Śląska i Wielkopolski = ok. 60 tys. km2) mieszkało około 1400 tys. Żydów. Skąd wzięła się ta kwota 65 mld dolarów? Czy 400 tys. rodzin żydowskich miało taki majątek? Przyjmujemy, że rodzina to statystycznie 3,5 osób. Wypada, że majątek jednej rodziny żydowskiej wynosił ponad 162 tys. dolarów dzisiejszych. Przecież to jest komedia. To całkowicie nieprawdopodobne. Przyjmując, że dzisiejsze dolary trzeba podzielić przez 40, abyśmy mieli dolary przedwojenne – to mamy ponad 4 tys. dolarów, czyli około 30 000 złotych
przedwojennych. Bzdura! Stosunek 1:40 jest wątpliwy, ale takie wielkości przyjmuje się w literaturze przedmiotu. (podpisano – traczew) *** Rzadko kiedy dowiadujemy się o treści rozmów w cztery oczy między głównymi graczami w polityce światowej w sprawach rozstrzygających, choćby o losie Polski. Trzeba więc jak najszybciej usprawnić działania polskiej dyplomacji, czego nie osiągnie się bez jej oczyszczenia z „bolszewickich złogów”. Znakomity tekst! (podpisano – Jan Patmo) *** Odpowiedź Autora: Czy można sobie wyobrazić sytuację, że występujemy o rekompensatę za mienie obywatela niegdyś polskiego, który zmarł bezpotomnie w USA?! Oczywiście Polaków najłatwiej jest „brać na huki”. Wpływowy rabin ostrzegał parę lat temu, że Polska będzie tak długo szkalowana i poniżana na forum międzynarodowym, dopóki nie zapłaci. Konsekwencją tego są teksty o „polskich obozach koncentracyjnych”, „polskich komorach gazowych” itp. Z Wikileaks dowiedzieliśmy się, że ekipa Tusk/Komorowski zobowiązała się do „uregulowania należności”. W tym celu podjęto nieudaną próbę zmiany konstytucji umożliwiającą sprzedaż lasów. W nocnym głosowaniu zabrakło im 5 głosów. Żydzi oczywiście będą starać się obalić obecny rząd, bo poprzedni, europejski, zgodził się na wypłatę (o czym nie informowano opinii publicznej). O roszczeniach wobec Białorusi nie słyszałem, ale nie sądzę, by domagano się takich np. od Rosji. Niemieccy „wypędzeni” kwestionują prawa Polski i Czech do „ziem zabranych”, ale nie np. Rosji do Królewca. Widocznie słusznie się ruskim należy! Co do tekstu – wszystkie szczegóły mają pokrycie w źródłach. Moje przypuszczenia pisałem zawsze w formie zdań pytających. (podpisano: Leopold Jan Martini) Pełna bibliografia materiałów źródłowych do powyższego artykułu jest na portalu niepoprawni.pl w artykule „Projekt III RP a upadek porządku jałtańskiego”.
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
6
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Łatwo odkryć, że improwizowane oberki, mazurki i inne utwory mają te same cechy – wolność, witalność, transowość – które fascynują odbiorców we współczesnej muzyce rozrywkowej.
Filharmonia Polskiego Folkloru w Zbąszyniu
Z
czasem dopiero odkrył, że te melodie ukazane w czystej formie, z odniesieniem do gwary, obyczaju, głębi tradycji i obrzędów, bronią się same. Tajemne piękno i metafizyczna siła muzyki źródłowej inspirowały największych polskich kompozytorów: Chopina, Moniuszkę, Szymanowskiego, Lutosławskiego, Góreckiego i wielu innych. Wśród tych genialnych muzyków, Stanisław Moniuszko to czołowy reprezentant w popularyzowaniu kolorytu ojczystej muzyki ludowej. Pisał piękne, wpadające w ucho melodie, które opatrywał tekstami najwybitniejszych polskich poetów, m. in. Adama Mickiewicza, Jana Kochanowskiego, Kornela Ujejskiego… Stanisław Moniuszko patronuje też Państwowej Szkole Muzycznej I stopnia w Zbąszyniu.
Pierwsze lata We wrześniu 1950 roku w Zbąszyniu powstało Wiejskie Ognisko Muzyczne. Inicjatorem tego dzieła był muzyk Antoni Janiszewski, który po II wojnie światowej zorganizował pierwszy na Ziemi Zbąszyńskiej Dom Kultury. Ognisko rok później zostało upaństwowione, a w 1959 przemianowane na Państwową Szkołę Muzyczną I stopnia im. Stanisława Moniuszki. Antoni Janiszewski od samego początku działalności Ogniska zorganizował klasę instrumentów ludowych, którą powierzył Tomaszowi Śliwie z Chrośnicy jako najlepszemu, a zarazem autentycznemu koźlarzowi, skrzypkowi i twórcy instrumentów muzycznych regionu lubuskiego. W 1950 roku w Ognisku uczyło się 35, a rok później już 120 młodych muzyków. Pierwszymi wykładowcami byli: Telesfor Barczyński – skrzypce, Henryk Basiński – instrumenty dęte, Jan Goliński – akordeon, Eleonora Stehr – fortepian i Tomasz Śliwa – instrumenty ludowe. W listopadzie 1951 roku działał już 50-osobowy zespół akordeonistów i 30-osobowa orkiestra smyczkowa pod kierownictwem Antoniego Janiszewskiego. W grudniu 1952 roku orkiestra smyczkowa wraz z kapelami ludowymi wystąpiła na pokazie Państwowych Ognisk Artystycznych w Warszawie. W roku szkolnym 1960/61 liczba uczniów wzrosła do 200. Placówka przyjmowała dzieci nie tylko ze Zbąszynia, ale również z Nowego Tomyśla, Babimostu, Świebodzina i Trzciela. Jednym z największych sukcesów w czasie pierwszych dziesięciu lat pracy szkoły było zajęcie przez kapelę ludową pod kierownictwem Tomasza Śliwy III miejsca na XII Międzynarodowym Festiwalu Muzycznym w Llangollen w Wielkiej Brytanii w 1959 roku. W grudniu 1971 roku powstała Dziewczęca Orkiestra Dęta „Szałamaje”, przemianowana później na „Zbąszyńskie Dziewczęta”. Stała się ona obok szkolnej kapeli ludowej wizytówką muzyczną Zbąszynia. W 1973 roku dyrektor Antoni Janiszewski przeszedł na emeryturę, a jego najukochańsza orkiestra „Zbąszyńskie Dziewczęta” znalazła
FOT. A. TABACZYŃSKA (3)
Prawdziwa muzyka ludowa chyba nigdy nie miała lekko. Nawet wielki miłośnik, badacz i twórca współczesnej etnografii Oskar Kolberg, zanim docenił jej tajemniczy urok, pierwszy swój zbiór melodii ludowych zaopatrzył w fortepianowy akompaniament, dopasowując brzmienie do mieszczańskiego gustu dziewiętnastowiecznego odbiorcy.
Aleksandra Tabaczyńska opiekę w Stowarzyszeniu Muzyków Ludowych. Nowy dyrektor Ryszard Szczepański i jego zastępca Zbigniew Bartz czynnie włączyli się w organizację pierwszej Biesiady Koźlarskiej w Nądni koło Zbąszynia. Odbyła się ona w grudniu w 1973 roku. Biesiady te organizowane są do dziś na terenie już samego Zbąszynia, a do współpracy z czasem przystąpiły: Stowarzyszenie Muzyków Ludowych, Centrum Kultury i lokalne władze. W 1975 roku Urząd Wojewódzki w Poznaniu powierzył Ryszardowi Szczepańskiemu organizację Szkoły Muzycznej w Nowym Tomyślu. Pierwszą rekrutację do niej przeprowadzili nauczyciele zbąszyńskiej szkoły, tworząc równocześnie w dużej części pierwszą kadrę nowej placówki.
Historia projektu i rozbudowa instytucji Państwowa Szkoła Muzyczna I st. im. Stanisława Moniuszki od początku znajdowała się w budynku przy ul. 17 Stycznia 69 w Zbąszyniu. Wtedy budynek wystarczał, aby pomieścić nie tylko
umowę o dofinansowaniu projektu. Był to dla zbąszyńskiej szkoły historyczny dzień. Na czas przebudowy szkoła zajęła na rok budynek dawnej przychodni. Prace trwały od 5 maja 2013 roku – pierwszy wpis w dzienniku budowy – do 19 sierpnia 2014 roku – protokół przekazania budynku.
Filharmonia Folkloru Polskiego w Zbąszyniu Od września 2014 roku PSM I st. w Zbąszyniu działa w nowej siedzibie, nazwanej od projektu Filharmonią Folkloru Polskiego. W jej skład wchodzą trzy obiekty: trzykondygnacyjny budynek dydaktyczny – Szkoła Muzyczna I stopnia, który mieści sale do nauki, sale do rytmiki, świetlicę i bibliotekę. Drugi z budynków to sala koncertowa o wysokości ok. 8,5 m, wyposażona w estradę dla 40–60 osobowego zespołu, zaplecze dla artystów, grup folklorystycznych, szatnię, foyer i widownię na niemal 250 osób. Trzeci obiekt, będący łącznikiem pomiędzy szkołą muzyczną a salą koncertową, stanowi zespół warsztatów do wyrobu, napraw i konserwacji ludo-
Nasi absolwenci kończą, tak jak wszyscy uczniowie szkół muzycznych, klasę skrzypiec, fortepianu czy fletu, a dodatkowo uczęszczają na zajęcia gry na instrumentach ludowych oraz gry zespołowej, czyli kapeli. sale lekcyjne, ale także mieszkanie dyrektora szkoły i woźnego. Z czasem placówka się rozwijała, a liczba pomieszczeń pozostawała bez zmian. W latach 90. budynek nie spełniał już żadnych norm budowlanych. Dyrektorem był wówczas Andrzej Niedziałkowski. To on rozpoczął starania o rozbudowę instytucji. W 2008 roku złożono po raz pierwszy wniosek o dofinansowanie budowy nowego obiektu szkoły muzycznej w Zbąszyniu. W lipcu 2012 roku projekt skierowano do realizacji. Budowa o łącznej wartości 12,04 mln zł została dofinansowana kwotą 9,96 mln zł ze środków Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktury i Środowiska. Od września 2012 roku, po przejściu Andrzeja Niedziałkowskiego na emeryturę, stanowisko dyrektora szkoły objęła Julita Skowrońska. 30 listopada 2012 roku w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego podpisano
wych instrumentów muzycznych. Jako że warsztaty budowy instrumentów nie wchodzą w zakres programu szkoły muzycznej, zobowiązała się je finansować gmina Zbąszyń. Warsztaty rozpoczną działalność od września 2017 roku, jeśli Gmina zaakceptuje program nauczania i potrzeby związane z jego realizacją. Nowo wybudowana filharmonia pełni funkcje naukowo-dydaktyczne i koncertowe, a jej architektura nawiązuje do istniejącej zabudowy przestrzennej Zbąszynia.
Julita Skowrońska, dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I st. w Zbąszyniu – W tym miejscu warto zaznaczyć, że naszym podstawowym zadaniem jest realizacja programu szkoły muzycznej w zakresie gry na instrumentach klasycznych. Klasa instrumentów
ludowych, tak bardzo ważna w naszej działalności, to dodatkowy bonus, który otrzymują uczniowie zbąszyńskiej szkoły. Nasi absolwenci kończą, tak jak wszyscy uczniowie szkół muzycznych, klasę skrzypiec, fortepianu czy fletu, a dodatkowo uczęszczają na zajęcia gry na instrumentach ludowych oraz gry zespołowej, czyli kapeli. Instrumenty ludowe, na których uczymy grać dzieci i młodzież, są charakterystyczne dla Regionu Kozła i należą do nich: kozioł biały weselny, kozioł czarny ślubny, sierszenki i mazanki. Od 2010 roku zajęcia te prowadzi Jan Sylwester Prządka. Tradycja ludowa była zawsze na tym terenie bardzo żywa, a szkoła muzyczna od początku swej działalności wiernie jej towarzyszyła. Drugą sprawą, z którą spotykam się często jako dyrektor tej instytucji, jest pewne nieporozumienie związane z nazwą naszej szkoły. Filharmonia Folkloru Polskiego to nazwa projektu, który realizowany w latach 2013–2014, zakończył się powstaniem nowej siedziby Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Zbąszyniu. Aula koncertowa szkoły nadal nazywana jest potocznie Filharmonią Folkloru Polskiego, jednak nie stanowi ona odrębnej instytucji. W miarę naszych możliwości prowadzimy szeroką działalność koncertową – występują uczniowie szkoły, ale także profesjonalni artyści. Od 2014 roku w sali odbyło się 168 różnego rodzaju imprez, z czego 21 koncertów ufundował urząd gminy Zbąszyń. Reasumując, nie prowadzimy działalności charakterystycznej dla filharmonii w rozumieniu instytucji kultury zajmującej się przygotowaniem, organizacją i promocją koncertów muzyki poważnej, ludowej czy jakiejkolwiek innej. Sala udostępniana jest na koncerty i eventy organizowane przez Zbąszyński Ośrodek Kultury oraz użyczana bezpłatnie na imprezy niekomercyjne. Filharmonia Folkloru Polskiego jest przede wszystkim szkołą muzyczną i ta działalność jest dla mnie jako dyrektora tej instytucji priorytetowa.
Region Kozła To obszar 1086 km2 zamieszkały przez ponad 56 tys. mieszkańców, przedzielony wzdłuż rzeką Obrą, z ponad 30 jeziorami, olbrzymim bogactwem lasów i wieloletnimi tradycjami. Region ten tworzy siedem gmin: Babimost, Kargowa, Zbąszynek i Trzciel z województwa lubuskiego oraz Siedlec, Zbąszyń i Miedzichowo z województwa wielkopolskiego. Nazwa pochodzi od wspaniałego instrumentu ludowego zwanego „kozłem”, który został wybrany na symbol stowarzyszonych gmin. Ten instrument z rodzaju dud stanowi ich specyficzną odmianę i wyróżnia się spośród pozostałych większymi rozmiarami. Jego zasięg geograficzny jest niewielki, kozły bowiem grupują się na małej przestrzeni między Dąbrówką Wielkopolską, Nowym Kramskiem, Podmoklami, Zbąszyniem, Babimostem, Grójcem, Kopanicą, Chrośnicą i Trzcielem. Wykorzystywany jest
podczas różnego rodzaju uroczystości na wsiach i w domostwach leżących po obydwu stronach rzeki Obry. Przez blisko 70 lat działalności ogniska i szkoły umiejętność gry na instrumentach ludowych Regionu Kozła nabyło już kilka pokoleń uczniów. Tradycja jednak opiera się na całych rodzinach uprawiających tę muzykę. Dzięki szkole oraz jej pedagogom ludowa twórczość regionu mogła zaistnieć na scenie. W równym stopniu bowiem dbano o rozwój edukacji w zakresie muzyki klasycznej, jak i ludowej. Począwszy od Antoniego Janiszewskiego kolejni nauczyciele nie tylko sami grali na koźle, mazankach i sierszenkach, ale także budowali te instrumenty, a swoje umiejętności przekazywali uczniom. Kultywowanie muzyki ludowej przyczynia się również do integracji uczniów. Młodzi muzycy uczestniczą we wspólnych wyjazdach, warsztatach i koncertach. Nawiązane w szkole kontakty owocują kontynuowaniem wspólnej gry w kapelach ludowych i zespołach muzyki rozrywkowej.
Ocalić źródła Odkrywanie lokalnego kolorytu tradycji i muzyki ludowej przez kolejne pokolenia młodzieży jest nie do przecenienia. To dzięki takiemu muzykowaniu powstały i przetrwały nie tylko utwory biesiadne, ale też patriotyczne i religijne – jednym słowem do tańca i do różańca. Z biegiem lat muzyka ta staje się przedmiotem autentycznej pasji dla coraz większego grona odbiorców. Przez żywy kontakt ze starymi mistrzami łatwo odkryć, że improwizowane oberki, mazurki i inne utwory mają te same cechy – wolność,
witalność, transowość – które fascynują odbiorców we współczesnej muzyce rozrywkowej. Ten wielki potencjał odradza się między innymi dzięki takim projektom jak Filharmonia Folkloru Polskiego w Zbąszyniu. Jej działalności przyświeca Stanisław Moniuszko, czołowy przedstawiciel polskiego romantyzmu i jeden z twórców polskiej szkoły narodowej w muzyce. O narodowym charakterze jego dzieł zdecydowały właśnie elementy folkloru polskiego: stylizacje polskich tańców ludowych w operach oraz wątki tematyczne tekstów, do których tworzył muzykę. Były to: obrona sprawy chłopskiej w Halce, utrwalanie tradycji patriotycznych i piękna polskiego obyczaju (Hrabina, Straszny dwór). Skomponował ponad 300 pieśni publikowanych głównie w Śpiewnikach domowych, które do dziś należą do żelaznego repertuaru prawie każdego polskiego artysty śpiewaka. Pytanie, czy jego twórczość byłaby tak bogata, gdyby nie czerpał z polskiej tradycji i źródeł ludowych, pozostanie bez odpowiedzi. Jednak ten genialny muzyk miał się do czego odwołać, z czego korzystać i dobrze, że patronuje placówkom wspierającym i popularyzującym muzykę ludową. Dzięki zbąszyńskiej szkole muzycznej ta ulotna twórczość ma nie tylko szansę przetrwać, ale zostaje utrwalona, wystawiona na scenie, należycie promowana i przekazywana następnym pokoleniom. To wielki potencjał artystyczny regionu, o który należy dbać i zabiegać. Potencjał wyróżniający zbąszyńską szkołę to bogatsze możliwości działania, a ich wspólnym mianownikiem jest Polska Filharmonia Folkloru. K
Instrumenty ludowe, na których uczymy grać dzieci i młodzież, są charakterystyczne dla Regionu Kozła i należą do nich: kozioł biały weselny, kozioł czarny ślubny, sierszenki i mazanki.
WRZESIEŃ 2017 · KURIER WNET
7
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Podczas pierwszego weekendu sierpnia trochę przypadkowo wziąłem udział w wydarzeniu, którego przedmiot dotychczas nie był obiektem moich zainteresowań. Jednak podczas przygotowań i już podczas samej imprezy poznałem wielu ciekawych ludzi oraz odkryłem sprawy, które powodują, że jest ona wyjątkowa wśród wydarzeń tego typu.
Lotnicze skrzydła Mazur szeroko rozpostarte
W
Michał Bąkowski
„(...) strzec honoru żołnierza polskiego, sztandaru wojskowego bronić.”
Założenia a rzeczywistość
dniach 4–6 sierpnia br. brałem udział w XIX edycji pokazów lotniczych „Mazury AirShow”. Pierwsze, co wzbudziło moje zainteresowanie, to formuła oraz sceneria. Podczas mazurskich pokazów widzowie mogą podziwiać samoloty podczas startu i lądowania na lotnisku Kętrzyn-Wilamowo, w trakcie przelotu nad położonym w Giżycku jeziorem Niegocin, a także – w przypadku wodnosamolotów – w momencie lądowania na tafli jeziora. Formuła pokazów ląd–powietrze–woda oraz dwie miejscowości zaangażowane w wydarzenie sprawiają, że mazurska impreza jest ewenementem zarówno na skalę kraju, jak i zagranicy. Muszę również dodać, że sceneria „AirShow” jest nie do skopiowania. Samo lotnisko w Kętrzynie jest położone na dużym wzniesieniu, do którego prowadzi przez kolorowe łąki, pola i lasy brukowana droga pamiętająca jeszcze czasy niemieckiego okupanta. Giżycko razem ze swoim jeziorem Niegocin jest niemniej piękne. Dynamiczne akrobacje samolotów powodują powstawanie małych fal na tafli jeziora, co skutkuje dynamiczną grą światła promieni słonecznych w wirujących drobinkach wody. Samo lotnisko jest miejscem ciekawym, ponieważ podczas wojny było wykorzystywane przez hitlerowców, którzy w położonym nieopodal „Wilczym Szańcu” mieli swoją główną kwaterę. Dodatkowo na terenie portu lotniczego znajdują się tablice poświęcone: papieżowi Janowi Pawłowi II – największemu pielgrzymowi lotniczemu świata, kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu – który z kętrzyńskiego lotniska został przetransportowany do innego miejsca odosobnienia, kadrze
lotniczej, która zginęła w katastrofie lotniczej pod Mirosławcem oraz załodze i uczestnikom tragicznego rządowego lotu do Smoleńska z 10 kwietnia 2010 roku. Kolejnym atutem imprezy jest różnorodność pokazów oraz narodowości załóg. W tym roku na niebie można było podziwiać, oprócz rodzimych pilotów, przedstawicieli Szwecji, Litwy, Niemiec, Austrii oraz Włoch. Widzowie obserwowali w akcji samoloty akrobacyjne, samoloty odrzutowe, egzemplarze zabytkowe, śmigłowce i wodnosamoloty. Każdy przelot nagradzany był gromkimi brawami „z ziemi”, jednak największe wrażenie na publiczności zrobiły akrobacyjne skoki spadochronowe grupy SKY MAGIC, dynamiczny lot MIG-a 29 z 22 Bazy Lotnictwa Taktycznego z Malborka, majestatyczny podniebny rejs legendarnego Douglasa DC-3 „Dakota”, pokazy ekwilibrystycznych umiejętności zaprezentowanych przez m.in. niemieckiego pilota Uwe Zimmermana, Litewski Zespół Akrobacyjny ANBO oraz Zespół Akrobacyjny „Orlik” wchodzący w skład Polskich Sił Powietrznych. Na czas trwania imprezy lotnisko zostało otwarte dla zwiedzających, dzięki czemu można było z bliska obejrzeć maszyny biorące udział w pokazach, porozmawiać z uczestniczącymi w nich lotnikami, ekspertami – m.in. z jedynym polskim astronautą, generałem brygady Mirosławem Hermaszewskim. I właśnie tutaj upatruję największej siły przyciągającej corocznie tysiące widzów na mazurskie pokazy. Wśród osób biorących udział w przygotowaniu imprezy, pilotów i wreszcie widzów panuje wręcz rodzinna atmosfera. Mało tego – całe wydarzenie
Pamięć i tożsamość
Pozwolę sobie na kilka wspomnień wakacyjnych. Są one drobne i zapewne nieistotne. Ale mają w sobie coś z mozaiki. Układają się w pewną całość. Taką przynajmniej mam nadzieję.
W wakacje wkraczałem powoli, dość pracowitym epizodem. Była nim druga edycja Szkoły Bractwa św. Jana Pawła II w Toruniu. Budowaliśmy tegoroczne rozważania w oparciu o pierwszy rozdział książki Jana Pawła II „Pamięć i tożsamość”. To bardzo interesująca lektura – wystarczy spojrzeć na sam spis treści i wczytać się w tematy takie jak ojczyzna, patriotyzm, kultura, naród, Europa, demokracja, wolność i odpowiedzialność. Ale całość papieskich refleksji rozpoczyna się od ustosunkowania się św. Jana Pawła II, świadka swoich czasów, do owego czasu marnego, czasu pogardy dla człowieka i Boga, czasu totalitaryzmów niemieckiego i sowieckiego. Intrygujące jest to, że Święty Papież, nie lekceważąc przecież zła – poszukuje w nim pewnego sensu. Bardzo znamienne są choćby słowa: „Zdarza się bowiem, że w konkretnym, realistycznym układzie ludzkiego bytowania zło w jakimś sensie jawi się jako potrzebne – jest potrzebne o tyle, o ile daje okazję do dobra. Czy Johann Wolfgang von Goethe nie powiedział o diable: ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will und stets das Gute schafft – »jestem częścią tej siły, która pragnie zła, a czyni dobro«. Św. Paweł na swój sposób wzywa: »Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj« (Rz 12,21). Ostatecznie, zastanawiając się nad złem, dochodzimy do uznania większego dobra”. A rozwijając tę myśl dalej, Jan Paweł II wskazuje, że na tle tego zła, które wydawało się być po ludzku niepokonalne, wieczne, absolutne – objawił się tym bardziej, tym mocniej, tym wyraziściej Bóg ze swoją „miara wyznaczoną złu”. Miarą, którą jest odkupienie – zwycięstwo Chrystusa nad złem, nad śmiercią samą. Warto zatrzymać się przy tej ref leksji. Istnieje przecież wciąż pojawiająca się pokusa, by ulec tej presji zła, by
odbywa się głównie w oparciu o wolontariat; ani piloci, ani większość osób z obsługi nie otrzymują za udział w nim honorariów. I to jest clou sprawy – autentyczna pasja, zaangażowanie oraz radość osób współtworzących wydarzenie przenosi się na widzów, którzy przyjeżdżają tłumnie całymi rodzinami, aby być częścią tej lotniczej rodziny. Pomagając w organizacji imprezy poznałem wiele sympatycznych osób, które na co dzień wykonują różne zawody, są w różnym wieku, przybywają z różnych stron Polski, ale łączy je wspólne hobby, co sprawia, że biorą urlopy, pokonują setki kilometrów, inwestują własne finanse, żeby co roku zjechać się na Mazury w sierpniowy weekend. Można więc tam spotkać Szymona, studenta szkoły lotniczej w Dęblinie, który uczy się latać i naprawiać samoloty. Jest i Zuzia, studentka psychologii, która odpowiada za kolejność przelotów w blokach pokazowych. Sama na razie jeszcze nie steruje samolotami, ale od małego jeździła z rodzicami na lotnisko oglądać podniebne maszyny. Niemałym zaskoczeniem jest obecność księdza – pilota Michała Sobolewskiego, który żartuje, że dzięki lotniczej pasji jest bliżej swojego „Szefa”. Nie można oczywiście zapomnieć o człowieku orkiestrze, czyli Stanisławie Tołwińskim, pomysłodawcy oraz dyrektorze imprezy. Najlepszym zakończeniem artykułu będą słowa włoskiego pilota, którego poznałem podczas lotniczego weekendu: „Poznałem Polskę, jej przyrodę i historię, bo co roku przylatuję na Mazury AirShow. Tutaj czuję się jak w rodzinie”. Nie mam wątpliwości, że ta impreza to promocja dla regionu i Polski. K
5 maja 1939 r. w parlamencie Rzeczpospolitej Polskiej minister spraw zagranicznych RP Józef Beck wygłosił przemówienie w odpowiedzi na żądania hitlerowskich Niemiec. Powiedział: Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.
Krzysztof Żabierek
K
onsekwencją takiego stanowiska była niemiecka agresja na państwo polskie, rozpoczęta 1 września 1939 roku. W wyniku niepodporządkowania się Polski niemieckim żądaniom nastąpiła długoletnia wojna, miliony zabitych obywateli, zburzona stolica i wielomilionowe straty materialne, do dnia dzisiejszego niewyrównane. Pomimo tych wszystkich nieszczęść, prowadząc rozmowy z weteranami tamtych walk, nie można spotkać się z opinią, że nie było sensu. Był, gdyż dzięki tym ofiarom uratowano ducha polskości i jej wartości, przekazywane z pokolenia na pokolenie. A jak wygląda to obecnie? Posiadamy Wojsko Polskie, które zgodnie ze słowami składanej przysięgi ma strzec honoru żołnierza polskiego, kultywując tradycje naszych dzielnych żołnierzy spod Monte Cassino, Falaise czy Westerplatte. Wojsko, które jest wierne tradycjom swoich poprzedników walczących z wrogami Rzeczpospolitej. Jednym z tych wrogów, mordującym w okrutny sposób cywilnych obywateli Polski, były oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), która realizując ludobójczy plan, dążyła do fizycznego, brutalnego wyniszczenia ludności polskiej zamieszkującej wschodnie tereny II Rzeczpospolitej. Oddziały, które obecnie uznawane są na Ukrainie za bohaterskie jednostki walczące w czasach II wojny światowej i po jej zakończeniu o wolność wielkiej Ukrainy. W tym miesiącu (24 sierpnia) miało miejsce w Kijowie świętowanie Dnia Niepodległości Ukrainy. W uroczystej
defiladzie wziął udział oddział Wojska Polskiego (żołnierze 21. Brygady Strzelców Podhalańskich). Nie byłoby w tym nic dziwnego – cóż, polskie elity polityczne od lat mają słabość do Ukrainy, gdyby nie... obecność czerwono-czarnych flag UPA na uroczystościach, podczas których miała być odegrana nowa wersja hymnu UON (na szczęście dla honoru żołnierza polskiego nie doszło do tego skandalu). Pozostaje niesmak, że polskie elity polityczne, polski rząd po raz kolejny są ślepe na działania strony ukraińskiej, która blokuje prace ekshumacyjne polskich ofiar działalności UPA na terenie Ukrainy. Zwykli obywatele podnoszą
Rząd reprezentuje wszystkich Polaków, tzn. tych, którzy żyli przed nami, obecnych i przyszłych. Z bólem serca dostrzegam, że krew polska, która zrosiła wschodnie kresy II RP, od lat woła o upamiętnienie i jasne postawienie sprawy ludobójstwa Polaków.
Mozaika ze słowem „odpowiedzialność” Paweł Bortkiewicz TChr
przyjąć jego moc i wszechobecność, by miast nadziei wybrać zwątpienie. Ale chrześcijanin jest człowiekiem powołanym do zwycięstwa. Jest tym, który rozpoznaje właściwie wolność w sobie i traktuje ją jako dar i zadanie, a zatem jako wartość współdzieloną z odpowiedzialnością. I wówczas może mierzyć się z tożsamością wynikającą i z przynależności do narodu, i do Europy, i do gry politycznej tego świata, której na imię demokracja.
Interakcje społeczne Dzień po zakończeniu szkoły toruńskiej przeniosłem się do wioski Friedland koło Getyngi. Wioska znana jest z obozu przesiedleńców. Jego początki sięgają lat 50. ubiegłego wieku, gdy do Niemiec wracali niemieccy jeńcy z sowieckiej niewoli. Wszystko w wiosce stało się naznaczone powrotem do ojczyzny. Kościół św. Norberta ma nieoficjalny tytuł kościoła powrotu do ojczyzny, nad wioską góruje wybudowany z inicjatywy Adenauera pomnik Powrotu do Ojczyzny, odsłonięty w 1967 r. Potem do obozu zaczęli przybywać migranci-przesiedleńcy: Polacy – Ślązacy i Warmiacy, Jugosłowianie, Turcy. Kiedy zacząłem tam przyjeżdżać w 2003 roku, z woli i decyzji Helmuta Kohla do obozu przybywali Rosjanie, Ukraińcy, Kazachowie niemieckiego pochodzenia. Potem, gdy do władzy doszła Merkel, plan Kohla
został przerwany. A według niego miało zostać sprowadzonych do Niemiec ok. 3–4 milionów ludności. Merkel ucięła ten plan. Po krótkiej stagnacji obóz zatętnił życiem. Uchodźcy. Bywało różnie. Dwa lata temu w obozie przewidzianym na ok. 700 osób przebywało ponad 2 tysiące. Było małe piekło na ziemi. Była codzienna eskorta policji, była żywność wydawana na stołówce w asyście policji, były niemal codziennie helikoptery i karetki pogotowia. Kto z kim się bił, trudno powiedzieć. W tym roku nastała cisza. Może dlatego, że obóz jest w częściowym remoncie – wymieniane są jakieś rury. Znów są w nim Rosjanie i są Arabowie, są też muzułmanie z Afryki. Chrześcijanie? Pojedynczy. W sumie może ok. 300 osób. I właśnie w tym roku na rzecz obozu uruchomiono wolontariat. Dwudziestu bodaj wolontariuszy – z Niemiec, Polski, Ukrainy, Włoch… Dowodził nimi student prawa z Berlina. Zadał mi pytanie na temat interakcji społecznych między miejscową ludnością a mieszkańcami obozu. Nie rozumiałem zupełnie, o jaką interakcję chodzi. Doprecyzował, że mógłbym coś powiedzieć na temat relacji między mną a innymi duchownymi w okolicy. Wyjaśniłem, że w tej wiosce nie ma teraz nawet pastora luterańskiego, nie ma też innych duchownych chrześcijańskich, z Kościoła koptyjskiego,
ormiańskiego czy syryjskiego. Zresztą nie ma też praktycznie wiernych. Potem rozmawiałem z pewnym inżynierem z Mediolanu. Był wolontariuszem w Ghanie i Rwandzie. – Tam budowaliśmy studnie, pracowaliśmy ciężko dla tych ludzi. Tutaj… gramy w gry i sprzątamy ich pomieszczenia. Czy to ma sens? – zapytał. Delikatnie wyjaśniłem, że nie ma. I że po raz pierwszy są w tym obozie wolontariusze. W sytuacji, w której obóz jest w letargu i nie potrzebuje żadnej pomocy. Poza wizerunkową propagandą. W ręce wpadł mi ciekawy przewodnik dla imigrantów osiedlających się w Niemczech. Nosi nazwę „Wir schaffen das”. Został napisany przez Nikolausa von Wolffa i Ameena Alkutainy – Niemca i Syryjczyka. W tym przewodniku znajdziemy na przykład cenną radę dla uchodźców: „Poznajcie kilka sławnych nazwisk ze świata polityki, rozrywki, historii, kultury i sportu, takich jak Angela Merkel, Johann Wolfgang von Goethe, Ludwig van Beethoven, Friedrich Hegel, Karl Marks, Franz Beckenbauer”. Mój znajomy 20-letni Polak, wychowany od dziecka w Getyndze, zadziwił się nazwiskiem Beckenbauera. Moja znajoma starsza pani z Friedlandu potakiwała głową przy tej wyliczance, ale przy nazwisku Hegla powiedziała: „Nie znam go”. Ale uchodźcy znać powinni?
Amnezja Siedząc na wsi podgetyńskiej, czytałem relację prof. Andrzeja Nowaka z niedawno otwartego w Brukseli Europejskiego Domu Historii. Zastanowił mnie na przykład fakt, że Europejczyk poznający własną tożsamość dowie się z tego Domu, że nasze dzieje idei oparte są na dwóch filozofach: Arystotelesie i Slawoju Żiżku. Uchodźca z Iraku, Syrii, czy Erytrei powinien być bogatszy o świadomość wkładu Hegla i Marksa. Czy to nie jest ciekawe? Czytałem także choćby ten fragment: „Wchodzimy zatem w noc II wojny. Doświadczamy chaosu. Także wystawienniczego. »Naziści« i ich sojusznicy odpowiadają za masowe zbrodnie i cierpienia ludności cywilnej. Cykl fotografii mających ilustrować to straszne zjawisko i nadać ludzką twarz ofiarom otwiera – proszę zgadnąć, co? Zdjęcie wymizerowanej, w oczywisty sposób dotkniętej tragedią rodziny niemieckich wypędzonych z 1945 r. Dalej idą, i słusznie, zabici partyzanci na Białorusi, zagłodzeni na śmierć jeńcy z Armii Czerwonej, wiele innych kategorii. Na samym końcu jest uśmiechnięta buzia młodej, eleganc ko ubranej i uczesanej Polki: wychodzi z obozu przesiedleńców (dipisów). Czy to właściwie dobrane zdjęcia, proporcjonalne do skali doświadczeń, do rzeczywistej historii?”
larum na wiadomości o niebezpieczeństwie skandalu z odegraniem nowej wersji hymnu UON w obecności Wojska Polskiego, a ministerstwo Obrony Narodowej decyduje się wysłać oddział Wojska Polskiego na obchody, o których przebiegu twierdzi, że nie ma pojęcia? Smutne, szczególnie jeśli zadamy sobie pytanie, dlaczego do tego dochodzi? Bo czy winę ponoszą źle zorganizowane służby MON, które w dobie internetu nie potrafiły uzyskać informacji o uroczystościach? Jeśli tak, to moje pytanie jako podatnika brzmi: na co idą pieniądze przeznaczone na ten resort, skoro nie potrafi on uchronić przed źhańbieniem polskiego sztandaru? A jeśli informacja ta dotarła jednak do ministerstwa, to jakie znaczenie dla niego mają tysiące polskich obywateli, którzy ginęli straszną śmiercią zadawaną przez sotnie banderowskie? Jestem młodym Polakiem, wychowanym na wartościach, które ująć można w trzech świętych dla każdego z naszych rodaków słowach: Bóg, Honor, Ojczyzna. Uważam, że Rząd Rzeczpospolitej Polskiej reprezentuje wszystkich Polaków. I nie chodzi tu o obecne podziały na scenie politycznej. Wszystkich, to znaczy tych, którzy żyli przed nami, obecnych i przyszłych. Tymczasem z bólem serca dostrzegam, że krew polska, która zrosiła wschodnie kresy II Rzeczpospolitej, od lat woła o upamiętnienie i jasne postawienie sprawy ludobójstwa Polaków, gdyż w kwestii honoru Polaka nie ma ceny i nie ma targów. Czy wreszcie doczekamy się rzetelnego ukazania prawdy? K
Czytając te słowa, odniosłem wrażenie, jakoby autor przynajmniej tej części brukselskiego pomnika-muzeum paranoi historycznej spędził niefrasobliwie jakąś część czasu w „moim” Friedland. Nad wioską góruje, jak wspomniałem, pomnik Powrotu do Ojczyzny. Z typowo niemiecką/germańską finezją postawiono kilka betonowych bloków, na których są ciekawe napisym.in. o tym, że II wojna pochłonęła 50 milionów ofiar z różnych kontynentów, państw i narodów. Ale z nazwy pomnik wymienia jedną nację ofiar – niemiecką. „9 340 900 Niemców poległo w II wojnie światowej: 2 892 000 zginęło jako żołnierze, 2 846 000 zginęło jako osoby cywilne i 1 250 000 jako więźniowie wojenni. Zaginęło 1 163 600 żołnierzy w walce, 100 300 w więzieniach, 1 089 000 osób cywilnych”. Jestem świadom tego, że za każdą z tych liczb kryją się konkretne biografie, dramaty, często czy zawsze czyjeś łzy i nadzieje oczekiwania na powrót, na dobrą wiadomość. Za tymi liczbami kryją się imiona, nazwiska, twarze, rodziny, niejednokrotnie też modlitwy do dobrego Boga o ocalenie bliskich. To prawda. Ale nie byłoby tej całej tragedii, nie byłoby wypędzonych i przesiedlonych, gdyby nie to, że Niemcy jako naród ulegli szaleńcowi, psychopacie i zbrodniarzowi i podjęli tak ochoczo, tak skrupulatnie jego idee budowy III Rzeszy dla nacji nadludzi – Niemców. Przeszedłem w tych miesiącach wakacyjnych długą drogę – od pamięci i tożsamości do amnezji. Problem w tym, że w tym drugim stanie zanika też odpowiedzialność. I to jest główny problem Niemiec i Niemców współczesnych od kilkudziesięciu lat. Dlatego tak ważna i ocalająca dla Niemców jest uwaga Jarosława Kaczyńskiego na temat reparacji wojennych: „Tu chodzi o gigantyczne sumy, a także o to, że Niemcy przez wiele lat zrzucają z siebie odpowiedzialność za II wojnę światową”. Właśnie, centralną sprawą jest odpowiedzialność. K
KURIER WNET · WRZESIEŃ 2017
8
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Mamy jeszcze świeżo w pamięci ubiegłoroczny pogrzeb Danuty Siedzikówny „Inki”, sanitariuszki 5 Wileńskiej Brygady AK, oraz Zygmunta Selmanowicza „Zagończyka”, który pełnił funkcję zastępcy dowódcy plutonu tejże brygady.
U „Inki” w Narewce Jarosław Wąsowicz SDB
W niedzielę 28 sierpnia 2017 roku w Gdańsku kontynuowano uroczystości. Były one organizowane przez Instytut Pamięci Narodowej. Najpierw złożono kwiaty na grobach zamordowanych. Uroczystościom przewodniczył dyrektor gdańskiego IPN prof. Mirosław Golon. Wziął w nich udział m.in. Kornel Morawiecki oraz dyrektor Muzeum II Wojny Światowej dr Karol Nawrocki. Natomiast wieczorem po Mszy św. w salezjańskim kościele św. Jana Bosko na Oruni delegacje różnych środowisk złożyły kwiaty przy pomniku „Inki”, który został odsłonięty dwa lata temu.
Anonimowy szablon na jednym z pod miejskich garaży
i męczeńskiej śmierci bohaterskiej sanitariuszki. W kilku z nich miałem zaszczyt brać udział.
Marsz śladami „Inki” Moje rodzinne miasto Gdańsk, gdzie „Inka” złożyła swoje młode życie na ołtarzu Ojczyzny, uczciło młodą żołnierkę brygady „Łupaszki” już w przededniu rocznicy jej śmierci. Odbył się wówczas marsz pamięci Siedzikówny i Selmanowicza, organizowany przez Brygadę Pomorską ONR. Został rozpoczęty na ulicy Wróblewskiego w Gdańsku, pod budynkiem, w którym przez UB „Inka” została aresztowana, zakończył się zaś na Cmentarzu Garnizonowym, gdzie odnaleziono doczesne szczątki obojga żołnierzy „Łupaszki” i przed rokiem je pochowano. Tego samego dnia wieczorem w Domu Technika odbył się wykład Jarosława Klosowskiego na temat 5. Wileńskiej Brygady AK.
„Inkę” kocha cała Polska
przedstawicieli instytucji państwowych, parlamentarzystów, działaczy wojewódzkich i samorządowych oraz złożenie wieńców pod pomnikiem „Inki”, który znajduje się przy parafialnej świątyni w Narewce. Całości dopełnił Apel Poległych, który poprowadził główny
Podobne uroczystości odbyły się także w innych częściach kraju. Wszystkich nie sposób wymienić. Miały często symboliczny i bardzo lokalny charakter.
Uroczystości w Narewce W miejscu urodzin „Inki” w Narewce na Podlasiu uroczystości rocznicowe trwały cały dzień. Program był niezwykle bogaty. O godz. 12.00 w sali edukacyjnej Nadleśnictwa Browsk w Gruszkach spotkanie poświęcone Danucie Siedzikównie poprowadzili: naczelnik Biura Edukacji IPN w Gdańsku Krzysztof Drażba oraz Piotr Szubarczyk, który niezwykle barwny sposób przywołał wiele ciekawych wątków z rodzinnego życia „Inki”. Po zakończeniu prezentacji wszyscy jej uczestnicy przemaszerowali pod pomnik sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady AK, który stoi w siedzibie Nadleśnictwa w Gruszkach, gdzie złożone zostały wieńce oraz odbyła się modlitwa za zmarłych żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Uroczystości były kontynuowane w miejscowym kościele pw. św. Jana Chrzciciela, gdzie odbyła się Msza św. w intencji „Inki” i wszystkich Żołnierzy Niezłomnych. Miałem na niej okazję wygłosić okolicznościową homilię. Po zakończeniu Eucharystii nastąpiły okolicznościowe przemówienia
akcji „Serce dla Inki”. Dzięki dobrym ludziom i ofiarodawcom srebrne serca dla Inki w najbliższym czasie pojawią się w kolejnych miejscach Polski (Warszawa, Jedlnia, Ostróda). Po Eucharystii, w dawnym kinie „Iskra” odbył się pokaz filmu „Inka – są
Ta dziewczyna miała niezwykłą świadomość tego, o co walczy i z kim. O tym świadczą chociażby dokumenty z rozprawy sądowej. Pozostała wierna złożonej w szeregach podziemnej armii przysiędze FOT. ARCHIWUM AUTORA
P
ogrzeb stał się wielką manifestacją religijną i patriotyczną. Według danych organizatorów, mogło wziąć w niej udział nawet 100 tys. uczestników, którzy do Gdańska zjechali się z różnych stron Polski i świata. Tak żegnaliśmy naszych bohaterów, których chrześcijański pochówek mógł odbyć się dopiero po siedemdziesięciu latach od ich egzekucji z rąk komunistów w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Rok po tych doniosłych wydarzeniach w całym kraju odbyły się uroczystości związane z 71. rocznicą śmierci „Inki” oraz „Zagończyka”. Zwłaszcza Danka Siedzikówna cieszy się wielką estymą, szczególnie wśród młodego pokolenia. Można by nawet rzec, iż stała się na naszych oczach ikoną Żołnierzy Wyklętych. Jej historia wzrusza i powoduje, iż ludzie spontanicznie się nad nią pochylają. Krótkie życie „Inki” niesie ze sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu – przecież cała jej rodzina zapłaciła olbrzymią cenę za zaangażowanie niepodległościowe. Dość wspomnieć, że za to zginęli i ojciec, i mama „Inki”. Danka jako 15-letnia dziewczyna wraz z siostrą złożyła przysięgę w szeregach Armii Krajowej, żeby później, po 1945 roku, kiedy większość już miała dość walki, stanąć w szeregach Łupaszki do konfrontacji z kolejnym okupantem, z sowietyzacją Polski. Ta dziewczyna miała niezwykłą świadomość tego, o co walczy i z kim. O tym świadczą chociażby dokumenty z rozprawy sądowej. Pozostała wierna złożonej w szeregach podziemnej armii przysiędze. Nie zdradziła nikogo. Wśród uroczystości upamiętniających 71. rocznicę śmierci „Inki” warto odnotować chociażby te, które odbyły się w miejscach jej urodzin
Uroczystości w Narewce
organizator uroczystości Bogusław Łabędzki ze Stowarzyszenia Historycznego im. Danuty Siedzikówny „Inki”. W kościele prezentowana była wystawa poświęcona Danucie Siedzikównie, autorstwa Krzysztofa Drażby z gdańskiego IPN. Oprócz wymienionych już gości, we wspomnianych uroczystościach wzięło udział kilka drużyn harcerskich z różnych stron Polski; uczestnicy IX Podlaskiego Rajdu Śladami Żołnierzy 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, który maszerował w dniach 24–28 sierpnia 2017 z Nowych Piekut do Narewki; liczni przedstawiciele leśników i innych służb mundurowych, duchowieństwo i mieszkańcy okolicznych miejscowości. Całość wypadła niezwykle okazale.
Niektóre jednak warto w tym miejscu przywołać. Do takich należą chociażby uroczystości zorganizowane przez Stowarzyszenie „Patriotyczny Głogów”. Frekwencja nie rozczarowała organizatorów. Po uroczystej Mszy św. w kościele św. Alberta i okolicznościowej inscenizacji obecni przemaszerowali pod pomniki – popiersia Żołnierzy Wyklętych na skwerze przy ul. Bolesława Krzywoustego. Wśród nich znajduje się także popiersie Danuty Siedzikówny, pod którym zapalono znicze i złożono wiązanki. Natomiast 30 sierpnia o godz. 18.00 w kościele pw. św. Rodziny w Pile została odprawiona Msza św. w intencji „Inki”. Wcześniej odbyło się spotkanie organizacyjne, które miało na celu powołanie kapituły ogólnopolskiej już
sprawy ważniejsze niż śmierć”. Dzień później pokaz filmu miał także miejsce w sali domu parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Trzciance, po Mszy św. o godz. 18.00. Na spotkaniach tych można było nabyć książkę „Inka pamięć i tożsamość”.
Wdzięczność serca Obchody rocznicy śmierci „Inki” i „Zagończyka”, potwierdzają, że żołnierze antykomunistycznego podziemia pozostawili po sobie mocne przesłanie, które coraz bardziej wybrzmiewa w świadomości społecznej. Byli ludźmi honoru, wierni złożonej przysiędze walczyli do końca o wolną i katolicką Polskę, którą po 1945 roku rozdzierały szpony bezbożnego komunizmu. Cieszy fakt, że we wspomnianych uroczystościach wzięło udział sporo młodzieży. To napawa nadzieją, że ideały naszych bohaterów zostaną przeniesione w przyszłe pokolenia. Oby się tak stało! K
Kalina koralowa
K
Ponura rocznica Michał Pilc
W
sierpniu 6 lat temu zmarł Andrzej Lepper, były wicepremier i minister rolnictwa, a także przewodniczący Samoobrony. Oficjalnie przyczyną śmierci było samobójstwo. Ale, jak wiemy z ustaleń dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego, wszystko wskazuje na to, że Lepper został zamordowany. Andrzej Lepper wiele razy wypowiadał się, że ma dowody na korupcję czołowych polskich polityków. W Internecie można znaleźć film „8 minut, które zabiło Andrzeja Leppera”. Polityka wyszydzano, ośmieszano, a po latach okazuje się, że w wielu sprawach miał rację. I jego przewidywania się sprawdzają. Lepper może był trochę nieokrzesany, ale na pewno był patriotą i upominał się o godne życie ludzi, których transformacja ustrojowa wyrzuciła poza nawias życia społecznego. W III RP podnoszony przez niego postulat podmiotowości gospodarczej Polski brzmiał egzotycznie. Uważano, że ochrona polskich przedsiębiorców nie powinna mieć miejsca. A dzisiaj okazuje się, że szanowani ekonomiści, na przykład prof. Witold Kieżun, mają
podobne zdanie na tematy gospodarcze (społeczna gospodarka rynkowa). Natomiast w przesiąkniętej michnikowszczyzną III RP takie poglądy uważano za oszołomstwo. Zachęcam do obejrzenia wspomnianego filmu (25minut), w którym Andrzej Lepper wypunktował konkretne przypadki złodziejskiej wyprzedaży za bezcen polskiego majątku narodowego: https://www.youtube.com/ watch?v=Smk8CZlyJwk. Swoją drogą, czekam z niecierpliwością na powstanie Sejmowej Komisji śledczej, która zbadałaby okoliczności śmierci Andrzeja Leppera. W jakim celu w sierpniu 2011 roku chciał on się spotkać z Jarosławem Kaczyńskim? Co miał mu do przekazania? I czego tak mocno obawiały się „loże, służby, mafie”, że posunęły się do środka ostatecznego? Apelujmy do posłów na Sejm o powstanie komisji śledczej do zbadania tej sprawy. Jesteśmy to winni temu politykowi. A na koniec – 25-minutowy wywiad z Wojciechem Sumlińskim na temat niebezpiecznych związków Andrzeja Leppera: https://www.youtube. com/watch?v=flXSyLKD27k. K
alina koralowa jest pospolitym krzewem, osiągającym do 4 metrów wysokości, o korze szarej z podłużnymi spękaniami. Jej liście rozwijają się równocześnie z niewielkimi białymi kwiatami, zebranymi w baldachogrona. Jesienią przybierają barwę szkarłatnopurpurową. Jaskrawoczerwone owoce zawierają pestki. Roślina występuje w całej Polsce z wyjątkiem Tatr, w lasach liściastych oraz nad rzekami i w rowach. Zajmuje gleby świeże, ciężkie i wilgotne. Kwitnie w maju i czerwcu, owocuje we wrześniu. Krzew jest chętnie uprawiany ze względu na walory dekoracyjne. Surowcem zielarskim kaliny jest kora, kwiat i owoc. Kora pozyskiwana jest wiosną z dwu- i trzyletnich gałązek, łatwo odchodzi wówczas od drewna. Kwiaty powinny być zbierane w maju, w początkach i w czasie kwitnienia. Owoce zbiera się późną jesienią po pierwszych przymrozkach i suszy lub poddaje obróbce termicznej, gdyż w innym wypadku mogą podrażniać przewód pokarmowy. Dzięki dużej zawartości pektyn owoce wykorzystuje się do przetworów żelujących, a także w przemyśle winiarskim i gorzelnianym, dla specyficznego aromatu. W Rosji owoce spożywa się na surowo, a także w kompotach, kisielach, galaretkach, marmoladach czy nalewkach. Przetwory z owoców można podawać w przypadku osłabienia organizmu, przy przeziębieniach lub ciężkich chorobach
zakaźnych. Powidła działają również przeczyszczająco. W ubiegłych stuleciach wywar z kory kaliny wcierano w skórę głowy, aby utrzymać lub przywrócić bujność czupryny. Kwiaty, kora i owoce obniżają ciśnienie krwi, uszczelniają i wzmacniają naczynia krwionośne, wspomagają leczenie żylaków, działają przeciwkrwotocznie. Rozcieńczony ekstrakt i odwar z kory kaliny koralowej zawiera żywicę, kwasy organiczne i fitosterole. Stosuje się je przy zbyt obfitych miesiączkach, poronieniach, przedwczesnych poro-
W ubiegłych stuleciach wywar z kory kaliny wcierano w skórę głowy, aby utrzymać lub przywrócić bujność czupryny. dach jako środek przeciwskurczowy i uspokajający. Kalina działa moczopędnie, przeciwobrzękowo i oczyszczająco na organizm. Może być stosowana w bólach łydek u kobiet w ciąży, a także bolach pleców i lędźwi. Wzmaga również wydzielanie moczu, przez co działa odtruwająco i przeciwobrzękowo. Korzystne jest podawanie kaliny przy reumatyzmie i artretyzmie. Sok lub odwar z miodem można stosować przy biegunkach, wrzodach żołądka i dwunastnicy oraz żylakach odbytu. Poprawia również przemianę materii, znosi kolki i skurcze jelit. K
FOT. J. HA JDASZ
Agata Żabierek
Kampania wyborcza w prezencie
C
hoć Nowoczesna zmaga się z ciągłymi problemami finansowymi, to jednak jakimś cudem udało jej się sfinansować w Poznaniu baner przedstawiający posłów PiS, którzy głosowali za reformą sądownictwa. Partia Petru zarzuca Wróblewskiemu, Dziubie i Szynkowskiemu vel Sękowi, że poparli „likwidację Sądu Najwyższego”. Ale jak to zwykle bywa w przypadku tej formacji, akcja obróciła się przeciwko nim, a plakat wywołał odwrotny skutek.
„Posłowie PiS z Wielkopolski, którzy głosowali za likwidacją Sądu Najwyższego. Pamiętajmy!” – napisał na Twitterze lider Nowoczesnej Ryszard Petru. „Rychu, Ty to prawdziwy mecenas jesteś. Kampania wyborcza jeszcze nie ruszyła, a już promujesz kandydatów PiS” – śmiali się internauci. Ale zwolennikom Nowoczesnej do śmiechu nie jest. Pytają w na Twitterze i Facebooku: po co ten wydatek? Zamiast zrobić reklamę sobie, reklamujecie PiS! K
W grubych szkłach gość w hotelu lux w Rydze warknął: „Glansu mych butów nie widzę!” Choć blask bije od buta, on chce bić pucybuta. Źle sceptycznym jest być krótkowidzem... Henryk Krzyżanowski