Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 62 | Sierpień 2019

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Rozgłośnia Polska RWE. Pożegnanie ze słuchaczami

Upokarzające jest, że działacze opozycji muszą sami żebrać o wsparcie dla siebie od państwa i mimo że z siebie najwięcej dali, to w zamian najmniej otrzymują w postaci najniższych rent i emerytur. Dawni opozycjoniści o swojej obecnej sytuacji w oj­ czyźnie, którą wywalczyli nie dla siebie.

Rozgłośnia Polska RWE cieszyła się opinią jednej z najlepszych; informacje o Polsce i Polakach w kraju i na emigracji były rzetelne i obszerne. W apogeum walki władz komunistycznych z Kościołem starała się ściśle współpracować z Episkopatem Polski. Fenomen tego radia 25 lat po nadaniu jego ostatniej audycji wspomina Jolanta Hajdasz.

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Represjonowani w PRL o nowelizacji Ustawy

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 62 Sierpień · 2O19

FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

ŚLĄSKI KURIER WNET

5 zł

w tym 8% VAT

Pracownicze Plany Kapitałowe nie odpowiadają na rzeczywis­ ty problem każdego zwyczaj­ nego emeryta – jak dożyć go­ dziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa – twierdzi Jan A. Kowalski.

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

7

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Czy antyukrainizm to realizm polityczny?

O powstaniu warszawskim prawda zakazana

Nacjonaliści ukraińscy uważali, że o granicach Polski po wojnie zadecydują plebiscyty i refe­ renda, a zatem trzeba pozbyć się Polaków, tak jak to robili So­ wieci czy Niemcy z niechcia­ nymi grupami społecznymi. Mariusz Patey o tragicznym splątaniu polsko-ukraińskim.

9

Piotr Witt

Artykuł 212 – miecz na dziennikarzy

Powstanie wybuchło w momencie, kiedy losy wojny były przesądzone i kształt świata powojennego postanowiony. Centralny akt wojny dokonał się w Casablance półtora roku wcześniej – w styczniu 1943 r. W sierpniu tegoż roku londyński „Times” zamieścił obszerny artykuł na temat podziału Europy na strefy wpływów Wschodu i Zachodu.

Potężne środowiska związa­ ne z mediami i sądownictwem uważają, że każda władza jest jedynie przejściowa – i tu­ taj mają absolutnie rację – ale od 1945 r. myślą, że to oni są władzą. Debata w CMW SDP o możliwościach przeciwdzia­ łania ograniczaniu wolności słowa przez prawo.

U

stalono ją wzdłuż linii Pisy, Narwi, Bugu i Sanu, a te­ reny na zachód od tej linii znalazły się w niemieckiej strefie wpływów, dając więcej teryto­ rium Niemcom. Te kilkanaście dni, gdy na teren Lubelszczyzny weszli So­ wieci, zanim oddali je Niemcom, stały się czasem nadziei lokalnej komuni­ zującej ludności. Wryły się one w pa­ mięć lokalnych społeczności na długie lata, wpływając często na późniejsze wydarzenia i relacje z sąsiadami.

Rzeczpospolita wielu narodów Trudno jest zrozumieć procesy spo­ łeczne II Rzeczypospolitej dzisiaj, z perspektywy kraju praktycznie mo­ nokulturowego. Często opisując sytu­ ację polityczną dwudziestolecia mię­ dzywojennego zapominamy, że II RP była państwem wielonarodowościo­ wym. Polacy stanowili niespełna 70% ogółu obywateli. Ukraińcy stanowili ponad 15%, Żydzi – 8,5% Białorusini ponad 3% Istniała także kategoria „tu­ tejsi”, czyli społeczność bez wykształ­ conej świadomości narodowej – ok. 3% społeczeństwa. Mniejszość niemie­ cka stanowiła 2% społeczeństwa. II RP

Najłatwiejsze zadanie Niemcy mieli w Rosji. Od pierwszego ude­ rzenia Blitzkriegu całe armie sowie­ ckie poddawały się Wehrmachtowi. Ludność – doświadczona przez terror stalinowski, przez głód i bałagan – wi­ tała armię niemiecką kwiatami, jak wyzwolicielkę. Zamiast wykorzys­tać przyjazne i pełne nadziei nastawienie Rosjan, Führer ustanawiał na wyzwo­ lonych terenach okrutne prawa wojen­ ne, narzucał zbrodniczych gauleiterów, każdego schwytanego partyzanta kazał rozstrzeliwać bez sądu. Dało to ry­ chłe rezultaty, zamieniając początkową sympatię ludności w strach i niena­ wiść. Mimo woli Hitler stał się auto­ rem orientacji nazwanej później przez Stalina „wojną ojczyźnianą”. Stanowisko wobec Polski sformu­ łował w instrukcji dla wyższych ofice­ rów Wehrmachtu 22 sierpnia 1939 r. w Obersalzbergu: „zniszczenie Polski jest naszym najbliższym celem. Posy­ łam na Wschód moje oddziały z tru­ pią czaszką z rozkazem zabijania bez

litości wszystkich kobiet i dzieci rasy i języka polskiego. Bądźcie brutalni i działajcie z największym okrucień­ stwem. W ten sposób zdobędziemy lebensraum, który jest nam niezbędny”.

S

amobójcza strategia Hitle­ ra w Polsce i w wojnie z Rosją wskazała spiskowcom, ze dłużej nie można czekać. Głównodowodzą­ cy armiami, nazwani później Czarną orkiestrą (Schwarze Kapelle), kiero­ wani przez szefa wywiadu wojsko­ wego Abwehry – admirała Canarisa czekali tylko na sygnał od Koalicji, aby zlik­widować Führera i podpisać akt kapitulacji, w którym, natural­ nie, dobra wola spiskowców zostanie uwzględniona i uchroni ich od winy i kary. Tym samym znikłaby wisząca nad imperium brytyjskim groźba nie­ odwracalnych szkód i ustał szalony wysiłek wojskowy i cywilny, ponoszo­ ny dla sprostania potrzebom wojny. Wielka Brytania zbroiła w tym czasie nie tylko własne wojska, ale i Armię

Czerwoną, w której od początku bra­ kowało wszystkiego. Tymczasem Roosevelt, kończąc swoje wystąpienie, zapowiedział nie­ spodziewanie prowadzenie wojny do końca, aż do kapitulacji bezwarunko­ wej. Churchill nie miał innego wyj­ ścia, jak tylko przyłączyć się do tego stwierdzenia. Roosevelt usprawiedli­ wiał się później, mówiąc o przejęzy­ czeniu, twierdził, że „mu się wyrwało”. Jakkolwiek prawda się miała, wy­ powiedź amerykańskiego prezydenta przekreśliła nadzieje dowódców nie­ mieckich na bezkrwawe zakończenie konfliktu. Kazała im walczyć do koń­ ca, bez względu na konsekwencje. Po zniszczeniu przez komandosów nor­ weskich fabryki ciężkiej wody w lip­ cu 1944 roku, ubyła im ostatnia na­ dzieja na wyprodukowanie cudownej broni – bomby atomowej. Ich despe­ rackie nas­tawienie w tym momen­ cie scharakteryzował doskonale inny wielki żołnierz. „Gdyby wam dano do Dokończenie na str. 3

17 września 1939 r. Związek Radziecki zaatakował Polskę. 28 września ZSRR i III Rzesza podpisały tzw. traktat o granicach i przyjaźni, zwany też drugim paktem Ribbentrop-Mołotow, pieczętujący podział Polski, korygujący ustalenia nt. przebiegu granicy niemiecko-radzieckiej.

Podwójny cios w plecy Wojciech Pokora

zamieszkiwali także Rosjanie, Litwini, Czesi, Romowie, Słowacy, Karaimi, Bojkowie, Łemkowie, Huculi, Ormia­ nie i Tatarzy. Łatwo o konflikt, szcze­ gólnie gdy uświadomimy sobie, że Po­ lacy nie wszędzie stanowili większość, bo np. w województwach wschodnich (poza tarnopolskim) byli w mniejszo­ ści. W województwie poleskim prawie 62% mieszkańców określało się jako „tutejsi”. Doskonale ich mentalność oddał Wacław Kostek-Biernacki, wo­ jewoda poleski, przytaczając w jednym z opowiadań z tomu Straszny gość wy­ powiedź poleskiego chłopa: „Ojczyzna to pańska rzecz albo urzędnicza [...] Chłop służy ziemi swojej rodzonej, a wielcy mocarze przychodzą z boku i nakrywają go ojczyzną jak wróbla czapką”.

W województwach południowo­ -wschodnich II RP zdecydowaną więk­ szość stanowili Ukraińcy. Na Wołyniu było ich 68%, w województwie stani­ sławowskim – 69%, a w tarnopolskim – 46% ogółu mieszkańców. Trzecią co do liczebności grupą narodowoś­ ciową w województwach kresowych byli Żydzi, głównie w miastach, gdzie dominowali obok Polaków. W takim tyglu kulturowym, z wyraźnie zazna­ czonymi obszarami dominacji naro­ dowościowych mniejszości, przy ro­ dzących się nacjonalizmach i szalenie wówczas pociągającym komunizmie (wystarczy poczytać choćby Józefa Ło­ bodowskiego opisującego komunizu­ jące elity Lublina w latach 30. XX w.), należało prowadzić zrównoważoną po­ litykę, obejmującą swoim zasięgiem

problemy mniejszości. Jednak tego rozsądku w dwudziestoleciu mię­ dzywojennym nie zawsze wystarcza­ ło. Przypomnę chociażby rozpoczętą w 1929 r. przez wojewodę lubelskiego akcję wyburzania „zbędnych” cerkwi (zniszczono 29; wstrzymano akcję na skutek protestów) czy późniejszą pra­ wie o dekadę akcję polonizacji i katoli­ cyzacji Chełmszczyzny, gdy zakazano nauczania języka ukraińskiego. Wów­ czas też Dowództwo Korpusu Okręgu II WP w Lublinie rozpoczęło akcję wyburzania cerkwi na Lubelszczyź­ nie, określanych przez miejscową lud­ ność katolicką jako ośrodki dywersji ukraińskiej. Warto przypomnieć, że ich burzenia dokonywała ludność miejscowa. Dokończenie na str. 4

10–11

Prowokacja Dyfamacja gliwicka Czy wolno pisać historię od nowa? Nie tylko wolno, ale to wręcz obowiązek historyków młodego pokolenia. W Polsce zaś pisanie historii na nowo za­ liczane jest do największych myślozbrodni. Andrzej Jarczewski przekonuje o koniecz­ ności poszukiwania prawdy.

12

Dobra Zmiana na Ukrainie? Zełenski nie jest zakładnikiem wyborców i potrafi mówić ot­ warcie i szczerze. Powinien wznowić prace ekshumacyjne i odwołać Wiatrowycza, któ­ ry stał się destruktywnym ele­ mentem naszych relacji. Wy­ wiad Eugeniusza Biłonożki z deputowaną do parlamentu ukraińskiego z ramienia Sługi Narodu, Iryną Wereszczuk.

13

Wojna przed wojną Rząd polski wycofał z obiegu znaczek przedstawiający pols­ kiego rycerza rażącego kopią Krzyżaka. W odpowiedzi wła­ dze Wolnego Miasta Gdań­ ska wycofały „serię odwetową” z okazji „125-lecia złączenia Gdańska z Prusami”. Tadeusz Loster o „wojnie znaczkowej” między II RP a III Rzeszą.

20

ind. 298050

A

ż do ówczesnego spotka­ nia z Rooseveltem Chur­ chill mógł żywić nadzieję na uratowanie Imperium. Jak nikt inny śledził uważnie ewoluc­ ję nastrojów naczelnego dowództwa niemieckiego. Liczył od dawna na wa­ runkową kapitulację Niemiec. Wyso­ kie dowództwo niemieckie nie miało złudzeń co do Hitlera. Najwyżsi ran­ gą oficerowie zdawali sobie sprawę, że Niemcy są prowadzone przez szaleńca, prosto ku przepaści, gdyż od momen­ tu przystąpienia Ameryki do Wielkiej Koalicji nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł liczyć na wygraną. Wielo­ krotnie próbowali się pozbyć Führera, niestety ze wszystkich zamachów Hit­ ler wychodził cało dzięki nadzwyczaj szczęśliwym zbiegom okoliczności. Nie wiadomo, od jak dawna istniały poko­ jowe propozycje niemieckie. Być może przywiózł je już Rudolf Hess, ale nikt tego nie wie z pewnością, gdyż 80 lat po jego wylądowaniu w Anglii sprawa jest całkowicie objęta tajemnicą wojskową.

FOT. MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

K

iedy piszę te słowa, jest 1 sierpnia, 75 rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Założyłem białą koszulę, krawat, garnitur i oczywiście będę o godzinie 17. na Powązkach. Ko­ lejny raz z dumą i wzruszeniem będę myślał o dziewczynach i chłopakach, którzy nie zważając na różne przeciw­ ności, z odwagą i radością postanowili wywalczyć wolną Polskę. Kiedyś by­ li moimi starszymi kolegami, których podziwiałem, później rówieśnikami, a dziś mógłbym być ojcem któregoś lub którejś z nich. A Oni są i pozosta­ ną zawsze w tym samym wieku. Mówią o sobie i swoim przerwanym życiu do kolejnych pokoleń rówieśników. Opo­ wiadają historie o tym, że jest coś cen­ niejszego niż życie, dla czego można, a czasami trzeba to życie poświęcić, żeby nie straciło ono sensu. Profesor Bogusław Wolniewicz w czasie swojego wykładu zapytał nas, studentów: co jest wartością au­ tonomiczną? Naturalna odpowiedź brzmiała: życie (i często słyszy się słowa, że życie jest najwyższą war­ tością). Profesor popatrzył na nas i po­ wiedział, że to nieprawda, że prze­ cież są takie wartości, za które jesteśmy gotowi życie oddać. Taką wartością jest między innymi wolność. I takie jest świadectwo, które przekazali następnym pokoleniom powstańcy warszawscy. Jednak mając 54 lata, myślę nie tylko o ich bohaterstwie, ale też o bru­ talnej geopolityce. O zdradzie alian­ tów w Teheranie i Jałcie, o sowieckich czołgach stojących po drugiej stronie Wisły… W 1944 roku świat wartości przegrał z zimną polityczną kalkulacją i to też jest odwieczna cecha świata. Miłość, radość i codzienne troski, a po drugiej stronie brutalna siła i interesy, dla których śmierć człowieka, ruiny miasta, unicestwienie dorobku poko­ leń są wkalkulowane w zwycięstwo lub klęskę. I może teraz (oby nie) wchodzi­ my w takie brutalne czasy. Naprzeciw siebie stoją dwie potęgi: wschodząca komunistyczna republika Chin i scho­ dząca – Stany Zjednoczone. Jaki jest ten światowy układ sił, kto z kim i o co może walczyć, o tym mogą Państwo przeczytać w arcyciekawej (i jak mówi autor, bardzo osobistej) książce Jacka Bartosiaka Rzeczpospolita między lądem a morzem. To jest lektu­ ra obowiązkowa dla wszystkich, którzy interesują się współczesnym światem. Nie tylko daje ona możliwość wejrze­ nia za kulisy polityki; jest też wielką wyprawą w historię i geografię. Czy­ tając Rzeczpospolitą… poz­najemy na­ zwy rzek, pasm górskich, przełęczy, o których istnieniu często nie wiemy, a które na mapach strategicznych są zaznaczone innym kolorem, pełniąc ważną rolę militarną. Historia, geo­ grafia, obecna sytuacja geopolitycz­ na, wsparte różnorodną wiedzą i sta­ tystyką, która nieraz otwiera oczy i pozwala zrozumieć, co się dzieje. Książka zawiera opis sytuacji Rzeczpo­ spolitej, jej pole manewru, zagrożenia i możliwości. Po przeczytaniu Rzeczpospolitej między lądem a morzem widać, jak ja­ łowa i miałka jest debata polityczna w Polsce. Ten stan rzeczy zawdzięcza­ my opozycji, która nie jest w stanie wy­ jawić celów, dla których chce przejąć władzę. Boi się poważnej debaty, bo albo musiałaby przyznać rację Do­ brej Zmianie (bezpieczeństwo ener­ getyczne, bliski sojusz z USA, Trójmo­ rze), albo ujawnić o sobie coś, co nie spodobałoby się wyborcom. Ale to już zupełnie inna historia. K

Kolejny miraż emerytury pod palmami


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

2

T· E · L· E · G · R·A· F Rezerwy złota Narodowego Banku Polskiego

Białegostoku Truskolaskiemu (PO) zwolen-

Pfeffel Johnson przeprowadził się na Downing

Johna i Stinga.TTomasz Kot obiecał pojawić

wzrosły o ponad 100 ton.TLiczba Polaków,

nikom genderyzmu udało się w końcu zmierzyć

Street 10.TPo 5 latach bojkotu ze strony Jea-

się w Hollywood jako Nikola Tesla.TZ okazji

których roczny dochód sięgnął ponad milion

na ulicy z antygenderystami.T„Sędzia na to,

na-Claude’a Junckera do Warszawy przyjecha-

lata za cenę ponad pół miliona złotych mie-

złotych, przekroczyła 30 tysięcy.TWyni-

że mam podać, ile mam lat, a nie rok urodzenia.

ła nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej

sięcznie parking dla interesantów warszaw-

kiem 16 mln zakupionych obligacji skarbowych

Ja więc pytam ludzi na sali, czy ktoś ma kalku-

Ursula von der Leyen.TWspółzałożyciel fir-

skiego ratusza zamieniono na drewniano-

miesięcznie padł rekord 30-lecia.TEurostat

lator, to policzę. Sędzia na to, że świadkowi

my Apple Steve Wozniak wezwał Amerykanów

-doniczkową strefę relaksu.TMiasto Lublin

wyliczył, że w lipcu ceny żywności wzrosły na

nie wolno prosić osób postronnych o pomoc

do opuszczenia Facebooka i innych interneto-

zatrudniło stado owiec w charakterze żywych

Słowacji o 0,5%, w Polsce o 0,4%, w Czechach

kosiarek trawy.TMłodszy ogniomistrz Ad-

o 0,2%, a na Węgrzech obniżyły się o 0,2%.

rian Aksamitowski z PSP w Płońsku poinfor-

Sąd Okręgowy w Warszawie sięgnął po instrument cenzury prewencyjnej, zakazując „Gazecie Polskiej” dystrybucji numeru zawierającego naklejkę o treści „Strefa wolna od ideologii LGBT”.

TPO zawarła przedwyborczy sojusz z PO, PSL z PSL-em, a nowi 3 tenorzy, których ugrupowania cienko piszczą w sondażach ogłosili zjednoczenie lewicy.TPo .N Ryszarda Petru kolejną niebanalną już w nazwie partią stała

sprowadzić na dół”.TKarel Gott skończył 80 lat.TArcheolodzy odkryli, że biblijni Filistyni

cy z PiS są dziś przedstawicielami tego, co

wistość polskiego sądownictwa Wojciech Cej-

liwe dane o swoich użytkownikach.TWbrew

byli Europejczykami przybyłymi do Palesty-

stabilne, umiarkowane, dla zwykłych ludzi

rowski.TNajwiększym przebojem na rynku

wcześniejszym zapewnieniom okazało się,

ny w XII wieku p.n.e.T35 lat od premiery fil-

normalne, a opozycja wchodzi w buty rady-

alkoholi w Polsce okazało się piwo bezalko-

że pożar, który strawił przed laty magazyny

mu Seksmisja światowe media poinformowa-

kałów domagających się nieakceptowanych

holowe (wzrost +77% rok do roku).TNowo

największego na świecie koncernu fonogra-

ły, że w rolę agenta 007 wcieli się czarnoskóra

społecznie rewolucji” – wyjaśnił czytelni-

powstała partia Sługa Narodu rozgromiła kon-

ficznego Universal Music Group, pochłonął

piękność Lashana Lynch.TPo raz 75 Polacy

kom tygodnika „Sieci” meandry polityki dr

kurencję w przyspieszonych wyborach parla-

m.in. taśmy-matki z nagraniami Louisa Arm-

oddali hołd warszawskim powstańcom.

Tomasz Żukowski.TDzięki prezydentowi

mentarnych na Ukrainie.TAlexander Boris de

stronga, Duke’a Ellingtona, Joan Baez, Eltona

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach mar­ ketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobo­ wych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do tre­ ści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbie­ rane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

Giscarda d’Estaing, udającego lepiej arystokratę, mimo parweniuszowskiej proweniencji, od Mela Ferrera grające­ go księcia Andrzeja Mikołajewicza Bol­ końskiego w filmowej adaptacji dzieła Lwa Tołstoja Wojna i pokój z 1956 roku. Tęskniąca za szlachtą polska prasa daje się nabierać na „hrabinę” Anastazję Po­ tocką czy aktualnie „księżnę” Angelikę Jarosławską-Sapieha. Po polsku było­ by „Sapieżyna”, ale darujmy sobie pań­ skie fanaberie z odmianą bękitnokrwis­ tych nazwisk: małżonek „księżnej pani” o historycznym nazwisku, Egon Sapie­ ha, sam nie jest księciem, bo pochodzi z nieformalnego związku księcia Jerze­ go Andrzeja Sapiehy, zatem tytułu nie dziedziczy. Ursula Gertrud Albrecht poślu­ biła wprawdzie pana Heiko von der Leyen, zostając tym samym panią von der Leyen, ale z kilku różnych od siebie rodów tego nazwiska – z tego nieutytu­ łowanego właśnie, pochodzącego od nobilitowanego dopiero przez króla Prus w roku 1786 producenta jedwa­ biu z Krefeld. Zatem nawet nie z Uradel (szlachty odwiecznej). Mniejsza o to. Ale kim jest tak na­ prawdę Ursula von der Leyen, była mini­ ster obrony narodowej, wiceprzewod­ nicząca partii CDU? Ma za sobą solidną karierę polityczną, na którą cień rzucił na szczęście dla niej zarzut plagiatu pracy doktorskiej (bez żadnych konsekwencji). Ursula von der Leyen była ministrem ds. socjalnych, kobiet, rodziny i zdro­ wia w Dolnej Saksonii, dalej ministrem ds. rodziny, seniorów, kobiet i dzieci w Berlinie, następnie ministrem pracy i spraw socjalnych tego samego szczeb­ la i wreszcie – ostatnio – niemiecką mi­ nister obrony. Aż wreszcie po tym, jak Rada Europejska (gremium z udziałem szefów państw i rządów w UE) nie mog­ ła dojść do porozumienia w sprawie tak zwanego czołowego kandydata na funk­ cję przewodniczącego Komisji Europej­ skiej (a miał nim zostać, jak wiadomo, wielki przyjaciel opozycji lewicowej w Polsce, Frans Timmermans), fuksem za­ proponowano von der Leyen i zaczęła się awantura o Ursulę. Socjaliści, wściekli na przegraną Timmermansa, odmówi­ li jej w większości poparcia. W wybo­ rach 16 lipca 2019 Ursula von der Leyen uzys­kała absolutną większość 383 gło­ sów w Parlamencie Europejskim, czyli za­ ledwie o 9 głosów więcej od niez­będnej większości 374 z ogółem 747 deputo­ wanych do Parlamentu Europejskiego. Innymi słowy, nie wygrałaby ona bez głosów deputowanych z PiS, ale o tym w Niemczech głośno się nie mówi. Kiedyś CDU, której to partii Ursu­ la von der Leyen jest wiceprzewodni­ czącą (zamierza w związku z wyborem zrezygnować z tej funkcji), była partią centrową o chrześcijańskim rodowodzie. Teraz pozostała jedynie nazwa. CDU jest liberalno-lewicową partią coraz bar­ dziej więdnącego stanu średniego. Ur­ sula von der Leyen, matka siedmiorga

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

a

n

B

o

g

a t k o

Euro ogórki Lipiec, pełnia lata, kanikuła jak nigdy, wakacje. W zasadzie powinien być sezon ogórkowy, ale gdzież tam! Mamy euro ogórki, czyli w pierwszym rzędzie awanturę o Ursulę. Poza tym seksparady w kolorach Bakera*, czyli tęczy jakże pozbawionej dziecięcej niewinności. W zasadzie chciałem napisać „euroogórki” razem, a nie osobno, bo to gatunek odrębny, ale komputer z uporem mnie poprawiał. Bo wie lepiej. Za czasów komuny, kiedy nieopatrznie wszedłem na barykady w ʼ68 (zamiast zostać demokratą i tak jak kol. Andrzej Rzepliński zapisać się do PZPR – matki, jak dziś wiemy, liberałów z obozu postępu), działał funkcjonariusz medialny, niejaki Tadeusz Kur, bodajże w „Prawie i Życiu”, który też wszystkich poprawiał, tak że mówiono Kur wie lepiej – i tak przeszedł do historii.

Libero

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja Z

J

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

A

i właściciel potrzebował pomocy, aby krowę

wych platform, które masowo zbierają wraż-

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA

G

schodach po staranowaniu drzwi pustostanu

w zeznaniach” – zrelacjonował szarą rzeczy-

W

A

pojawiła się krowa, która dostała się tam po

zamieniły się rolami sprzed dekady. Rządzą-

ubiegłym roku ob­ chodzono z pompą jubileusz 50-lecia Marca ʼ68, na któ­ ry oczywiście mnie nie zaproszono, no i słusznie, bo tam walczono o realizowany dzisiaj socja­ lizm o ludzkim pysku, a nie jakąś tam burżuazyjną demokrację. Panie i panów dekorowano w Warszawie orderami, a ja jakoś nie pasowałem to tej ferajny i, dalibóg, do dziś nie pasuję. No, ale jak mawiają Francuzi nie znający języ­ ków obcych, revenons à nos moutons, czy wracajmy do tematu. Jedyny znany mi osobiście czytelnik mego tu felieto­ nu, W.K., narzeka, że przypominają mu one hiszpańską powieść. Zawsze coś. Ursula Gertrud von der Leyen, nie­ miecka polityk, jak to się mówi fuksem (dark horse) wygrała bieg do fotela przewodniczącej Komisji Europejskiej na lata 2019–2024. W tęskniących za monarchią liberalnych gazetkach w Pols­ ce urodzoną w Brukseli córkę premiera rządu krajowego w landzie Dolna Sak­ sonia, Ernsta Albrechta, przedstawiano jako arystokratkę (no bo ma „von” przed nazwiskiem). Ten dyskretny urok zawsze wysoko w cenie, wystarczy przypomnieć sobie prezydenta Francji, Valéry’ego

G

z faktem, że na dachu dwupiętrowego budynku

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz, V Rzeczpospolita Jan Kowalski Dodatek polsko-węgierski Marcin Bąk

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

T Maciej Drzazga

dzieci i praktykująca ewangeliczka, na­ leży do jej lewego skrzydła. Najlepiej wykazuje to fakt, że minister należała do grona 75 posłów CDU/CSU, którzy pod koniec czerwca 2017 roku wraz z SPD, Zielonymi i komunistami (Die Linke) gło­ sowali za tak zwanym „małżeństwem dla wszystkich”, czy homozwiązkami. Z kolei jej stosunek do Polski był dotąd dość niewyraźny, co wynika po części z fak­ tu, że nie zajmowała się nigdy sprawa­ mi polsko-niemieckimi, a i od granicy daleko mieszka. Przypominam sobie je­ dynie jej uwagę, poczynioną zapewne bez głębszego zastanowienia w tokszoł „Maybritt Illner”. Von der Leyen mówiła coś tam o jej podziwie dla „zdrowego, demokratycznego ruchu oporu młode­ go pokolenia w Polsce przeciwko poli­ tyce rządu” i wezwała do poparcia tego ruchu. Słowa von der Leyen wywołały nawet zgrzyt na linii Warszawa-Berlin. Ale to było wczoraj. Dzisiaj Ursula von der Leyen dostała głosy dzięki polityce tego rządu. Fuks czy mniejsze zło? Opozycja w Polsce jest, jak słyszę, oburzona twierdzeniem, że jakiś tam rząd i jakaś tam partia prawicowo-nac­ jonalistyczna pomogła Ursuli wygrać wyścig do fotela szefa Komisji Euro­ pejskiej. Przecież ona też głosowała na von der Leyen! A jej głosy, jak (im) wiadomo, liczą się podwójnie. Lewico­ wy „Der Spiegel” musiał nieźle poiryto­ wać towarzyszy z Koalicji Europejskiej, nie kryjąc zdziwienia, że 26 posłów PiS do Parlamentu Europejskiego jak jeden mąż głosowało na von der Leyen, mimo że „należą oni do innej konserwatywnej frakcji PE niż CDU”. Dowcip to przedni, bowiem Jan Puhl, autor artykułu, su­ geruje, że CDU w Parlamencie Euro­ pejskim wchodzi w skład jakiejś frakcji konserwatywnej, tyle że innej. Może do lewicowo-konserwatywnej? Z tym mógłbym się zgodzić, mimo, że wiem, że intencje Puhla były nie takie. Koali­ cji Europejskiej muszą przechodzić po plecach ciarki, kiedy czytają: „Faktycz­ nie Morawiecki na powody do radości. Głosowanie podniosło prestiż rządu polskiego i jego partii w Europie”. A da­ lej już w stylu znanym z nazistowskiej czy komunistycznej prasy niemieckiej: „Polski parias przynajmniej na chwilę zmienił się znów w polskiego partnera”. Ale warum? Co sprawiło, że PiS opowiedział się na von der Leyen? Wskazuje się w tym kontekście na roz­ mowę telefoniczną Merkel z Morawiec­ kim tuż przed głosowaniem oraz na utajnioną misję w Warszawie sekreta­ rza generalnego CDU, Paula Ziemiaka, czytaj: Cimiaka (Paul Ziemiak, rocznik 1985, urodził się w Szczecinie jako Pa­ weł Ziemiak. Jako tzw. wysiedlony, jak chce niemiecka Wikipedia, w 1988 przyjechał do Niemiec). Puhl uspokaja swych lewicowych sympatyków w Pols­ ce słowami, że nikt w PiS nie jest chyba tak naiwny, by sądzić, że von der Leyen może powstrzymać brukselskie postę­ powanie w sprawie praworządności.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Dodaje, że „stara Komisja UE dążyła do wszczęcia przeciwko Polsce proce­ su karnego na podstawie art. 7 z powo­ du budzącej obawy reformy wymiaru sprawiedliwości. Teoretycznie w końcu można by było pozbawić ten kraj gło­ su w gremiach UE”, marzy „Der Spie­ gel”, rozpaczając, że „w zamian Polska obiecuje sobie uzyskanie wpływowego stanowiska komisarza za regencji von der Leyen; Warszawa jest zainteresowa­ na resortem rolnictwa, energetyki czy wspólnego rynku”. Oczywiście najprostsze wyjaśnie­ nie nie przyszło redakcji „Der Spiegel” do głowy – mianowicie, że Polacy mieli dość lewackiego Fransa Timmermansa, którego awans z pewnością ośmieliłby do wojny z Polską na forum Unii Euro­ pejskiej (tym samym to PiS uratował UE przed rozpadem!). Jego patologiczna nienawiść do wszystkiego, co polskie – nie czerwone, wynika z tradycji par­ tii, której jest politykiem, mianowicie Socia­al Democratische Arbeiderspartij. Do grona wybitniejszych przywódców tego konserwatywnego marksistow­ skiego ugrupowania należał duchowy nauczyciel Timmermansa, Jelles Troel­ stra. W 1919 roku chciał on przepro­ wadzić rewolucję bolszewicką na wzór rosyjski czy niemiecki; zwycięstwo Polski nad Rosją w 1920 roku udaremniło te plany. Teraz szansę na rewolucję w Unii Europejskiej wypisał na swych sztanda­ rach Timmermans i – chwilowo – wraz z wyborami – przegrał. Może pochód LGBT itd. mu pomoże w przyszłości, lub innymi drogami, odnieść wymarzone zwycięstwo? W seksparadzie w Berli­ nie wśród innych „nie wykluczających nikogo i nie obrażających nikogo” plaka­ tów można było w tych dniach spotkać sprofanowany wizerunek NMP. Tak da­ leko nie szedł w walce z Polakami nawet Otto von Bismarck, przywódca Kultur­ kampfu, wielki wróg Kościoła katolickie­ go w II Rzeszy niemieckiej, której był faktycznym twórcą. K Jan Bogatko, w Hévíz (Węgry) *Gilbert Baker, amerykański aktywista ruchu homoseksualistów, autor flagi LGBT. Różni się ona od biblijnej tę­ czy. Ma sześć kolorowych pasów. Dla przykładu: flaga Żydowskiego Okręgu Autonomicznego w Rosji ma 7 pasów. Rosjanie w dobie stalinowskiej plano­ wali tam największy na świecie rezerwat dla Żydów.

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 62 · SIERPIEŃ 2O19

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 03.08.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

się #R Revolution Maxa Kolonko.T„PO i PiS

mował, że „został zadysponowany w związku


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA Dokończenie ze str. 1

zrzucali z kukuruźników ulotki za­ chęcające do walki i sowieckie radio „Kościuszko”, umieszczone na prawym brzegu Wisły, po polsku nawoływało codziennie do powstania. Propaganda sowiecka szła dalej – zachęcała do wypowiedzenia posłu­ szeństwa Rządowi na Wychodźstwie. Zohydzanie rządu przedwojennego biło rykoszetem w rząd londyński, który był tamtego konstytucyjnym i często personalnym spadkobiercą. Polska miała przegrać wojnę z jego winy – z powodu jego niedbalstwa i nieudolności dowództwa. Kto w to uwierzył, zapominał al­ bo nie wiedział, że przewaga militarna Niemiec była miażdżąca, gdyż na ich uzbrojenie płacił cały świat z późniejszą koalicją anty- na czele; że polska armia

opuszczonych przez Sowiety uciekają­ ce w popłochu przed armią niemiecką. Pewien porządek chronologiczny jest tu potrzebny. Temat terenów wschodnich stał się palący zwłaszcza po Konferencji Dwóch w Casablance w styczniu 1943 roku i tragicznej śmierci generała Si­ korskiego pół roku później. Wojnę przeciwko Niemcom pro­ wadziła Koalicja Aliantów o baroko­ wym składzie. Porozumienie libe­ ralnych demokracji anglosaskich ze zbrodniczą satrapią sowiecką, przy­ pieczętowane podpisami na Karcie Atlantyckiej w 1941 roku, trąciło ro­ dzajem przymierza wilka z jagnięciem. Niemniej, skoro już istniało, dbano o harmonię między członkami koali­ cji. Najtrudniej było Koalicji udobru­ chać Polaków. Żołnierze nie zapomnieli

jakie tajemnice państwowe zawarte są w utajnionych tomach akt rosyjskiego śledztwa z lat 1990–2004 i ściśle tajnym postanowieniu o umorzeniu postępo­ wania z 2004 roku. W 1943 roku pozna­ no tylko niewielki fragment potwornej prawdy, ale wystarczyła wiadomość o ekshumowaniu 4000 polskich obywa­ teli wymordowanych przez Sowiety, aby wywołać nieopisane oburzenie w sze­ regach wojska pod komendą brytyjską i nie mniejsze w szeregach Armii Kra­ jowej. W większości ofiarami mordu padli cywile – rezerwiści z mobilizacji powszechnej: inżynierowie, lekarze, prawnicy, nauczyciele, funkcjonariusze administracji państwowej. Generał Sikorski osobiście wybrał się na Bliski Wschód, aby załagodzić wrzenie w szeregach armii i zachę­

O powstaniu warszawskim prawda zakazana Piotr Witt

musiała stawić czoła potędze wojsko­ wej, z którą Wielkiej Koalicji – Anglii i Ameryce – trudno się było uporać przez lata zmagań, że polski wywiad dokonał wyczynów nadzwyczajnych – między innymi zdobywając i łamiąc Enigmę, maszynę szyfrową, która wed­ ług angielskiego eksperta „wygrała woj­ nę”. Że polski wywiad – tylokrotnie ośmieszani „dwójkarze” – dysponował tak szczupłymi środkami, że w pew­ nym okresie referat „Z” – Zachód po­ siadał tylko jednego pracownika. Był nim porucznik Zdzisław Witt – mój ojciec. Że wreszcie polscy oficerowie – przede wszystkim oficerowie wywiadu – potrafili w kraju brutalnie okupowa­ nym zorganizować armię podziem­ ną i sprawnie działającą podziemną administrację cywilną – szkoły, sądy, wydawnictwa, prasę, łącznie z departa­ mentem ratowania Żydów. Osiągnięcie bez precedensu, nieznane w żadnym innym z okupowanych krajów. Na Józefie Retingerze, zrzuconym na spadochronie w kwietniu 1944 roku dla zbadania sytuacji, największe wra­ żenie wywarły postawa społeczeństwa i sprawność organizacyjna AK. I to wszystko w kraju terroryzowanym przez masowe egzekucje, obozy, wywózki. Czy to rząd londyński, który wykazał ty­ le umiejętności organizacyjnych, zręcz­ ności taktycznej i trzeźwości umys­łu, dał rozkaz do samobójczej walki? Zanim doszło do wybuchu powsta­ nia warszawskiego, wybór taktyki bu­ dził gorące namiętności w dowództwie Armii. Po śmierci generała Sikorskie­ go, który pełnił jednocześnie funkcje premiera rządu i Naczelnego Wodza, władza została podzielona. Część poli­ tyków z premierem Mikołajczykiem na czele uważała powstanie za konieczne i potrzebne z punktu widzenia intere­ su narodowego, inni, skupieni wokół nowego Naczelnego Wodza, starali się przeciwstawić inicjatywom premiera na wszelkie dostępne sposoby. Ci ostat­ ni wraz z generałem Sosnkowskim przestrzegali przed krwawymi kon­ sekwencjami o rozmiarach trudnych do przewidzenia. Obawiali się zaprze­ paszczenia przyszłości Polski, jeżeli do pows­tania dojdzie. Już w 1941 roku gen Sosnkowski zachęcał armię podziemną do zajmowania strategicznych punktów na Kresach – miast, miasteczek, wsi

o nożu wbitym w plecy, kiedy ojczyzna musiała zmagać się z napaścią niemie­ cką. W imię braterstwa wspólnej walki i przymierza z Aliantami wojsko ak­ ceptowało jednak układ Sikorskiego z Majskim w lipcu 1941 roku. Tym chętniej, iż w zamian Sowieci obiecali wypuścić dziesiątki tysięcy polskich żołnierzy przetrzymywanych w łagrach i więzieniach. Za to w łonie rządu, wśród poli­ tyków zawodowych, najlepiej poinfor­ mowanych, układ wywołał oburzenie i w konsekwencji rozłam. Ministro­ wie August Zaleski, Marian Seyda i Kazimierz Sosnkowski podali się do

Wybuch powstania przesądził o losie Polski na szereg następnych pokoleń. Niemieckimi rękami usunięta została ostatnia przeszkoda na drodze do ustanowie­ nia nowego porządku świata. Następny akt dokonał się w Jałcie. dymisji na znak protestu. Część kie­ rownictwa politycznego uznała zabór Kresów przez Sowiety za rodzaj czwar­ tego rozbioru Polski, gdyż kwestię tere­ nów wschodnich układ pomijał. Gene­ rał Sosnkowski, mający wówczas tylko funkcję doradczą, przestrzegał przed wdawaniem się w jakiekolwiek poro­ zumienia z Sowietami, którzy umów nie dotrzymują i mają na względzie wyłącznie własne cele grabieżcze. W 1941 roku o Katyniu jeszcze nie wiedziano. Wiosną roku 1943 okolicz­ ności uległy zmianie. Konflikt polsko­ sowiecki wszedł w ostrą fazę. W końcu kwietnia mord katyński odbił się głoś­ nym echem na świecie. Nie wiedziano wówczas i nie wiemy nadal, czy zbrod­ nia była wyłącznie inicjatywą sowiec­ ką, czy też została dokonana w poro­ zumieniu z III Rzeszą, ówczesnym wspólnikiem Sowietów. Nie wiemy,

FOT. MUZEUM POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

wyboru– powiedział generał Eisenho­ wer – szubienicę albo atak na bagnety, jest bardzo prawdopodobne, ze wybra­ libyście to drugie rozwiązanie”. Ponadto Roosevelt oznajmił Churchillowi bez owijania w bawełnę, że po pokonaniu Niemiec przeprowadzi dekoloniza­ cję. Zwycięstwo nad Niemcami miało zatem dla Zjednoczonego Królestwa oznaczać klęskę polityczną i gospodar­ czą, ale rozpędzonej machiny wojennej nikt nie mógł już powstrzymać. Cel i miejsce konferencji, która miała zmienić świat, były trzymane w absolutnej tajemnicy. Podobno do­ wódcy niemieccy świadomi, że od tej chwili decyzje należą do Amerykanów, sądzili, że miejscem konferencji jest White House. Tak zrozumieli sygnały od swoich szpiegów hiszpańskich – Casa Blanca. Obraz jutra zatwierdzony w Ca­ sablance wymagał czasu do realizacji. Przede wszystkim należało załatwić kilka formalności, uregulować kilka szczegółów. Polskie tereny wschod­ nie stanowiły istotny punkt nowego kształtu Europy. W Casablance zapad­ ły postanowienia naruszające polską suwerenność. Amerykanie i Anglicy pow­zięli decyzję o przejęciu przez Rosję polskich terenów wschodnich. Świadectwa i dokumenty pozwoli­ ły bardzo wcześnie poznać w szczegó­ łach przebieg walk i organizację armii powstańczej. Ale przyczyny i okolicz­ ności polityczne tej tragedii, bodaj naj­ większej w historii narodu polskiego, budzą nadal spory historyków. Kto dał rozkaz? Kto parł do powstania? W czyim interesie porwano młodzież do walki beznadziejnej i z góry prze­ granej? Komu najbardziej zależało na wygubieniu podziemnej armii polskiej? Pod kierunkiem namiestnictwa sowieckiego w Polsce bardzo wcześnie opracowano wersję wydarzeń prostą i przekonującą. Na zamówienie wiel­ korządcy Jakuba Bermana i przy jego współpracy młody pisarz, nagrodzony tuż przed wojną, udramatyzował histo­ rię w powieści Popiół i diament. Dzie­ sięć lat później wersja historii zredago­ wana przez Jerzego Andrzejewskiego wciąż obowiązywała bez zmian. Po 1956 roku Berman zapłacił reżyserowi Wajdzie za nakręcenie na jej podstawie filmu pod tym samym tytułem. Sławny to był człowiek na świecie, ten Andrzej Wajda, ale szkód, jakie wyrządził świa­ domości Polaków, jeszcze przez wiele lat się nie odrobi. Do dzisiaj trujące opary jego sowieckiej mikstury prze­ nikają do świadomości młodych ludzi w tej mierze, w jakiej reżyser cieszy się nadal pośmiertną sławą wielkiego artysty. Propaganda PRL-u nie szczę­ dziła środków, aby wydąć jego mier­ ny geniusz do rozmiarów epokowych, a sieroty po Bermanie jeszcze w trzecim pokoleniu dbają o utrzymanie mitu. Słynny artysta fałszował polską hi­ storię jak najęty (bo był najęty!) od Popiołu i diamentu od zohydzenia pows­ tania, a zwłaszcza jego dowódców, aż po apologię agenta-prowokatora. Do dziś mało kto wie, że produkcję antypartyj­ nego „Człowieka z marmuru” sfinan­ sował Wydział Kultury partii PZPR. Antoni Słonimski – jeden z nie­ licznych ludzi, który wobec nacisku propagandy zachował przytomność umysłu – oceniał go właściwą miarą. Lekceważył jako artystę („Hitchcock à la paysanne”) i potępiał jako fałszerza historii. „Jest co najmniej rotmistrzem, bo konie lubi – pisał między innymi. – Szkoda tylko, że koń tego świetnego kawalerzysty potknął się na Żeromskim i stratował Wyspiańskiego”. I jeszcze o Weselu: „To, co Wyspiański musnął piórem, Wajda przywalił łopatą i ko­ są”; „Prawdę historyczną zlekceważo­ no, poezję zmasakrowano”. O dziełach reżysera dotyczących historii najnow­ szej nie wolno było pisać źle pod karą zakazu publikacji, niemniej Słonimski znalazł sposób, aby wyrazić własną opi­ nię pod pozorem recenzji z Popiołów: „W. (…) przekazał nam legionistów Dąbrowskiego jako żałosne łachudry, kondotierów spraw przegranych, trupy ziemi jałowej...”. I autor „Kronik Ty­ godniowych” przypomniał, że zabieg nie był niewinny i nie dotyczył tylko wydarzeń sprzed dwóch wieków, gdyż „imiona bohaterów tej powieści przy­ bierali sobie legioniści Piłsudskiego”. Według scenariusza Bermana–An­ drzejewskiego–Wajdy powstanie war­ szawskie wywołał rząd londyński dla własnych celów politycznych. W wer­ sji uproszczonej na użytek gazet, „kli­ ka reakcjonistów z Londynu”, wbrew przyjaznym przestrogom radzieckim, wezwała „zaplute karły reakcji” (AK, NSZ, WiN) do walki o powrót Pol­ ski hrabiów i wyzyskiwaczy. Mało kto wiedział wówczas, że latem Rosjanie

cić żołnierzy do dalszej walki, mimo przymierza taktycznego ze zbrodnia­ rzami, wymuszonego przez okoliczno­ ści. Zresztą na początku lipca przymie­ rze też już zmieniło charakter. Strona sowiec­ka zerwała stosunki dyploma­ tyczne po tym, jak polski rząd w końcu kwietnia zwrócił się do Międzynarodo­ wego Czerwonego Krzyża o komisyjne ustalenie sprawców zbrodni katyńskiej. Wkrótce potem generał zginął i wraz z nim dziewięć innych osób oddanych polskiej sprawie. Czyżby sprawcami ka­ tastrofy „Liberatora” mieli być Anglicy? Pomijając moralny aspekt zbrodni, bez­ stronna analiza ewentualnych korzyści z katastrofy przemawia przeciwko ich autorstwu. Jeżeli zależało im na łago­ dzeniu konfliktu polsko-sowieckiego, by utrzymać u boku Koalicji polskiego żołnierza, to wiedzieli, że największe szanse na objęcie komendy Naczelnego Wodza po śmierci Sikorskiego ma ge­ nerał Sosnkowski, znacznie bardziej od tamtego wrogo nastawiony do Sowietów. Nowa mapa świata, naszkicowa­ na w Casablance podczas spotkania Dwóch, została zatwierdzona w Tehe­ ranie, w listopadzie, z udziałem trze­ ciego partnera – Stalina. Na miesiąc później była zaplanowana misja Józefa Retingera. Na kolejnych etapach wojny, podczas rozmów z polskim rządem, Churchill wielokrotnie godził się na drobne ustępstwa, ale w sprawie tere­ nów wschodnich pozostał nieprzejed­ nany. Nigdy nie posunął się do obiet­ nicy, że Wlk. Brytania podzieli polskie stanowisko. W perspektywie rychłego upadku Niemiec sojusznicy mieliby w polskich sprawach całkowitą swobodę decyzji, gdyby nie pewien szkopuł. Państwo polskie, już w pierwszych dniach woj­ ny pokonane przez Niemcy i Sowiety, dysponowało obecnie nie tylko wielo­ tysięczną armią pod komendą brytyj­ ską, ale także potężną Armią Krajową. Razem z wojskiem zrekonstruowanym na Zachodzie, polska armia liczyła mi­ lion ludzi. Byłoby komu bronić kraju przed Armią Czerwoną wycieńczoną przez wysiłek wojenny i zdemoralizo­ waną. Choć niedostatecznie uzbrojo­ na, polska armia podziemna przeds­ tawiała siłę, z którą nawet Niemcy się liczyli. W lipcu 1944 roku pisał o tym gen. Bór-Komorowski w raporcie dla

Naczelnego Wodza, relacjonując opi­ nie przekazane przez polskich agentów w gestapo. Doniesienia o sile i organi­ zacji Armii Krajowej wydawały się tak nieprawdopodobne, że Alianci postara­ li się poznać prawdę sami, przez swoich własnych emisariuszy. W końcu kwietnia 1944 roku zos­ tał zrzucony do Polski na spadochro­ nie Józef Retinger. Jego misja miała – albo w swoich założeniach powinna była mieć – istotne znaczenie w poli­ tycznej grze poprzedzającej wybuch powstania warszawskiego. Jej powody i okolicznoś­ci nadal pozostają niejasne z braku dostępu do oficjalnych bry­ tyjskich źródeł. Retinger miał jakoby rozeznać się w sile armii podziemnej i przede wszystkim zorientować w nast­ rojach – jak Armia Krajowa zareagu­ je na przyjście Armii Czerwonej i czy będzie w stanie jej się przeciwstawić. Tajemnicza postać, Retinger, jest przed­ stawiany w historiografii jako wysłan­ nik Anglików i premiera Mikołajczyka. Przeczą temu niektóre fakty. Niezupeł­ nie formalny radca gabinetu premiera, pełnił Retinger jednocześnie funkcje doradcy i tłumacza. O jego misji nie był poinformowany (przez Mikołajczyka) ani prezydent Raczkiewicz, ani człon­ kowie rządu, ani też naczelny wódz, generał Sosnkowski. Przed odlotem do Polski, jak zano­ tował w swoim Dzienniku Ambasadora Edward Raczyński, Retinger oświadczył, że od tej pory wycofuje się z polityki i dymisjonuje z posady doradcy rządu polskiego. Na pytanie, z czego będzie żył, odpowiedział, że z honorariów za biografię generała Sikorskiego, która wychodzi w Ameryce. Biografia nigdy nie wyszła, ale honoraria były. Z kolei premier Mikołajczyk na pytanie Tade­ usza Chciuka, kto wysłał Retingera, od­ powiedział: „przypuszczam, że to Eden”. Philippe de Villiers w niedawno opubli­ kowanej książce o początkach Unii Eu­ ropejskiej stwierdza, na podstawie od­ tajnionych dokumentów amerykańskich z Uniwersytetu Stanforda, że Retinger był agentem amerykańskim. Skądinąd Anglicy, którzy zajęli się przerzutem Re­ tingera, znaleźli sposoby, aby znacznie opóźnić jego wyprawę. Czyżby mieli sabotować swoje własne projekty? Ze swej strony generał Sosnkowski, obrońca polskich granic przedwrześ­ niowych, wszelkimi możliwymi spo­ sobami starał się nie dopuścić do wy­ buchu powstania. Niemcami obecnie zajmują się inni – twierdził Naczelny Wódz. – Niemcy są bici przez wojska Koalicji na wszystkich frontach: na Zachodzie, na Południu i na Północy. Pokonani gdzie indziej, ustąpią także i z Polski. Powstanie nie wniesie do tej wojny niczego decydującego. Prawdzi­ we niebezpieczeństwo zagraża w chwili obecnej ze Wschodu. Wrogiem nr 1 jest obecnie Rosja Sowiecka. W 1941 roku Sowieci zostali przegnani z zaję­ tych podstępnie terenów wschodnich przez innego, silniejszego okupanta. Jeżeli obecnie wejdą do Polski, nikt ich stąd już nie usunie – Alianci aprobowali ten zabór. Polska armia podziemna po­ trzebna jest po to, aby się im skutecznie przeciwstawić. Niestety, akcje Naczelnego Wodza, traktowane z wrogością przez Alian­ tów, były również sabotowane przez część polskiego rządu i dowództwa. Pismo Retingera ze stycznia 1944 roku Mikołajczyk doręczył Sosnkowskiemu w końcu kwietnia. Trzej wysocy ofice­ rowie – Tatar, Utnik i Nowicki – zig­ norowali rozkazy generała. Wsławili się kradzieżą skarbu narodowego, któ­ ry przekazali władzy komunistycznej. Czerwoni odpłacili im za gorliwość na swój sposób – torturami i więzieniem. Dziś się przypuszcza, że wszyscy trzej byli agentami sowieckimi. Józef Retinger przywiózł z Polski wrażenia budujące. Spotkał się z Bo­ rem-Komorowskim, Janem Stanisła­ wem Jankowskim, Stefanem Korboń­ skim... Z tego, co wiemy, wydaje się oczywiste, że miał za zadanie rozmięk­ czyć przywódców państwa podziem­ nego i przygotować teren na przyjęcie opcji radzieckiej. Nic nie wskazuje, aby mu się to udało. Wielkie wrażenie wywarły na nim postawa społeczeństwa i sprawność organizacyjna AK. Co do nastrojów, jeszcze dobitniej scharakteryzował je Zygmunt Berezowski, przybyły z kraju wiosną 1944 r.: „Jeżeli Wilno i Lwów znajdą się poza granicami Polski, Po­ lacy odpowiedzą na to aktywnym oporem” – powiedział do Churchil­ la. Anglicy zareagowali zakazem pub­ likacji w tonie antysowieckim; prasa brytyjska rozpętała akcję ośmieszania i zwalczania polskiej armii podziemnej

w artykułach i karykaturach. Z punktu widzenia interesów Wielkiej Koalicji Armia Krajowa stanowiła przeszkodę w realizacji planów zagospodarowa­ nia świata powziętych w Casablance i potwierdzonych w Teheranie. Najle­ piej, gdyby jej w ogóle nie było. Spe­ cjalni wysłannicy przywieźli z Polski potwierdzenie opinii rządu londyń­ skiego, że zmiana polityki na bardziej prora­dziecką jest niemożliwa. Jedną z akcji przedsięwziętych przez Sosnkowskiego, mających za­ pobiec wybuchowi powstania, było wy­ słanie do Polski generała Okulickiego – „Niedźwiadka”. Wiózł do dowództwa armii podziemnej rozkaz Naczelnego Wodza zakazujący powstania. Podob­ no Okulicki postąpił dokładnie wbrew otrzymanym rozkazom. Miał zachęcać dowództwo do natychmiastowego zry­ wu, powoływał się na polskie tradycje rycerskie, straszył opinią tchórzy, na ja­ ką zasłużą sobie Polacy w oczach świa­ ta, jeżeli teraz nie zerwą się do czynu. Czy tak było naprawdę? W ostatnich czasach opublikowano dokument, jak się wydaje przecinający wszelkie wąt­ pliwości. Wnuczka Iwana Sierowa, ge­ nerała KGB odpowiedzialnego za spra­ wy Polski, odnalazła sekretny dziennik dziadka, ukryty przez kilkadziesiąt lat w drewnianym przepierzeniu ich daczy. Sierow stwierdza w nim, ze Okulicki był agentem sowieckim od 1940 roku. Doświadczenie nauczyło nas głę­ bokiej nieufności w odniesieniu do wszystkich sowieckich dokumentów cudem odnajdywanych, podczas gdy tyle jeszcze zwyczajnych akt spoczy­ wa w niedostępnych archiwach. Jeżeli dziennik jest autentyczny... Hic fecit, cui prodest. W każdym razie wybuch powstania przesądził o losie Polski na szereg następnych pokoleń. Niemiec­ kimi rękami usunięta została ostatnia przeszkoda na drodze do ustanowienia nowego porządku świata. Następny akt dokonał się w Jałcie, w dawnym pała­ cu Potockich, w 1945 roku. Szczegóły poznamy lepiej po odtajnieniu doku­ mentów chronionych nadal tajemnicą. Chodzi o część dokumentów ame­ rykańskich związanych z misją Retin­ gera. O dokumenty brytyjskie związane ze śmiercią generała Sikorskiego. O akta dotyczące misji Rudolfa Hessa. O dokumentację katyńską w Rosji. I jeszcze kilka innych. Churchill spotkał się z prezyden­ tem Raczkiewiczem tylko raz. Trze­ ba było śmierci generała Sikorskiego, aby do tego spotkania doszło. Premier mówił cicho, głosem świszczącym, nie wypuszczając fajki z ust. – Prawdopo­ dobnie – zanotował Edward Raczyń­ ski – tylko ja rozumiałem, co mówi. Co miał na myśli Churchill, wyznając ni stąd, ni zowąd: – Zastanawiam się czasem, czy Stalin jest rzeczywiście pa­ nem u siebie? Odpowiedzi na te pytania są dla mnie sprawą osobistą. Siłą rzeczy wiele musiał wiedzieć mój Ojciec. W marcu 1942 roku generał Sikorski mianował kapitana Zdzisława Witta szefem swo­ jej kancelarii. Rok później, po śmierci Sikor­ skiego, nowo obrany Wódz Naczelny, dokonując gruntownej reformy per­ sonalnej gabinetu, zatrzymał Ojca na stanowisku. Przez jego ręce przechodzi­ ły więc tajne pisma wychodzące z gabi­ netu Kazimierza Sosnkowskiego i przy­ chodzące do generała. Znał terminarz jego spotkań i personalia rozmówców. Wybór na stanowisko zawdzięczał za­ pewne kwalifikacjom podkreślanym w kolejnych opiniach przełożonych – generała Gano, pułkowników Star­ naka, Pełczyńskiego, Świtkowskiego: „dos­konała znajomość obcych języ­ ków, wyrobienie towarzyskie i absolut­ na dyskrecja sprawdzona w długoletniej służbie oficera wywiadu”. Po wojnie spensjonowany, zakupił maszynę walizkową do pisania marki Remington, o małej czcionce. Trudno dociec, w jakim celu, gdyż w mieszka­ niu w Fulham nie znaleziono po jego śmierci ani skrawka papieru. – Czyś­ ciciele przeszli – powiedział mi histo­ ryk wywiadu. – Polscy czy angielscy? – I jedni, i drudzy! Mój ojciec zmarł nagle w Londy­ nie, w taksówce, z powodu rozległego zawału serca w 1953 roku. Miał 56 lat, tyle, co Retinger w chwili skoku. Polskiej armii na Zachodzie za­ broniono uczestniczenia w paradzie zwycięstwa. Powstańcy warszawscy wierzyli, że umierają za wolność, a umierali za nową okupację. To, co najcenniejsze, zostało uratowane – godność ludzka. Cześć ich pamięci! Wieczne odpoczy­ wanie racz im dać, Panie... K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

4

N

80 ROCZNICA

Dokończenie ze str. 1

Komuniści – element antypolski Mało zbadana jest postawa ludności cywilnej, w tym przedstawicieli mniej­ szości, w pierwszych tygodniach wojny, szczególnie po wkroczeniu na teryto­ rium Rzeczypospolitej Armii Czerwo­ nej. Tematem tym zajął się historyk – p.o. Naczelnik Oddziałowego Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa IPN w Lublinie, dr hab. Jacek Romanek. W najbliższych tygodniach ukaże się jego książka Kolaboracja z Sowietami na terenie województwa lubelskiego we wrześniu i październiku 1939 roku, mówiąca o tym krótkim, zaledwie kilkunastodniowym okresie, gdy Lu­ belszczyznę zajęli Sowieci, a ludność ukraińska i żydowska swoją postawą odcisnęła w świadomości społecznej istotny i negatywny obraz, mimo że podjęta przez nią kolaboracja dotyczyła niewielkiej grupy osób przynależących do tych mniejszości. W listopadzie 1918 r., gdy Polska odzyskiwała niepodległość, na Wscho­ dzie trwała wojna Rosji „czerwonej” z „białą”. Proces militarnego zdobywa­ nia przestrzeni dla rewolucji miał trwać jeszcze kilka lat, ale komunistyczna idea rozprzestrzeniała się szybciej, zajmując tereny, do których nie dotarła jeszcze Armia Czerwona. W listopadzie 1918 r. w Polsce działały więc już Socjalde­ mokracja Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL) oraz PPS-Lewica, które zjed­ noczyły się 16 grudnia 1918 r., tworząc Komunistyczną Partię Robotniczą Pols­ ki (KPRP). Na wzór Rosji bolszewickiej, KPRP dążyła do przejęcia całej władzy w Polsce przez Rady Delegatów Robot­ niczych, a następnie do uspołecznienia ziemi obszarniczej i zaprowadzenia na niej gospodarki kolektywnej. W tam­ tym okresie komuniści byli internacjo­ nalistami i nie kładli nacisku podczas formowania kadr na pochodzenie na­ rodowościowe swoich członków, bar­ dziej na pochodzenie społeczne. Dlatego w początkowym okresie w najwyższych strukturach władz znajdowało się m.in. tak wielu Polaków. Szacuje się, że co naj­ mniej 100 tys. naszych rodaków czynnie wspierało bolszewików. We wschodnich powiatach województwa lubelskiego ruch komunistyczny rozpoczął działal­ ność na przełomie 1918 i 1919 r. We­ dług opracowań Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z pierwszego kwarta­ łu 1919 r., za najbardziej „czerwone” uważano powiaty: lubelski, lubartow­ ski, krasnostawski, zamojski i chełms­ ki. W roku 1920 komuniści prowadzi­ li ożywione działania propagandowe skoncentrowane na demoralizacji pol­ skiej armii stawiającej opór bolszewi­ ckiej nawale. Na szczęście jeszcze nie trafili na podatny grunt. Iwan Smiłga w telegramie wysłanym do Lenina 12 sierpnia 1920 r. wspominał, że robotnicy i ludność żydowska przyjmują Czerwo­ ną Armię przyjaźnie, natomiast wrogo – robotnicy rolni, „zahukani i ciemni”.

Komitety rewolucyjne wspierają Sowietów Bolszewicy opierali się zatem na dzia­ łaczach komunistycznych przybyłych wraz z Armią Czerwoną z Moskwy oraz na tej ludności miejscowej, która była otwarta na nowe idee. Tworzono za­ konspirowane komitety rewolucyjne w Lublinie, Hrubieszowie, Chełmie, Krasnymstawie, Puławach, Kraśniku

i Zamościu. Jak pisze w swojej książce Jacek Romanek, w samym Zamościu oraz w jego okolicy młodzież żydowska utworzyła także straż miejską, która pomagała Armii Czerwonej w walce z Wojskiem Polskim. Należał do niej np. Chaim Hersz Jungman, który po odwrocie Sowietów opuścił Polskę. Podobne struktury powstawały także w innych mniejszych miastach. Jako przykład można podać Parczew, w któ­ rym wkraczających bolszewików witała przede wszystkim komunizująca mło­

zmianie. Jak pisze dr Romanek, wojewo­ da lubelski w maju 1938 r. informował, że aktywność środowisk komunistycz­ nych zmniejszyła się w sposób widoczny. Wpływ na to miał fakt, że na początku tego roku Międzynarodówka Komunis­ tyczna zdecydowała o rozwiązaniu KPP. Po akceptacji tej uchwały przez Stalina, już od kwietnia skierowani do Polski emi­ sariusze rozwiązywali działające w Polsce organizacje komunistyczne. Formalne rozwiązanie KPP nastąpiło w sierpniu 1938 r. Komuniści polscy otrzymali za­

zaangażowanych w ruch komunistycz­ ny – pisze Romanek. Sowieckie służby specjalne inicjowały tworzenie grup zbrojnych, złożonych z obywateli II RP różnych narodowości, które miały po­ dejmować działania dywersyjne wymie­ rzone w organy administracji państwo­ wej, przejmować władzę w mniejszych ośrodkach miejskich oraz prowadzić akcję dezinformacyjną wśród społeczeń­ stwa. Akcja propagandowa, której ogól­ ny schemat można było zaobserwować już podczas pochodu Armii Czerwonej

zderzenie kultur. Romanek przyta­ cza relację mieszkańców Piask, którzy wspominali, że pierwszym pytaniem zadanym przez sowieckiego żołnierza po przybyciu do tej osady było: „Czy u was jest odwszalnia?”. Gdy uzyskał informację, że nie, odpowiedział: „Co u was za kultura?”. Z kolei w pamięci mieszkańców Białej Podlaskiej utkwił fakt, że wkraczające wraz z armią so­ wiecką Rosjanki paradowały na ulicy w szlafrokach i różnych przedziwnych akcesoriach przeznaczonych do innych

Podwójny cios w plecy Wojciech Pokora dzież żydowska, spośród której rek­ rutowali się członkowie powołanego Komitetu Rewolucyjnego. Jak podkre­ śla autor, należy pamiętać, że nie cała społeczność żydowska wspierała bol­ szewików. Wśród ortodoksyjnej czy też mocno zasymilowanej części spo­ łeczności żydowskiej zarysowała się bardzo wyraźna postawa i działania nawołujące do poparcia Rady Obrony Państwa i zaangażowania się w obro­ nę wolności i niepodległości państwa polskiego. Postawa ta przekładała się na realne zaangażowanie i wsparcie finansowe części Żydów wysiłku mo­ bilizacyjnego i wojennego. Nagły od­ wrót Sowietów za Bug spowodował gwałtowne ostudzenie zapałów rewo­ lucyjnych w społeczeństwie. Spora gru­ pa kolaborantów, a za nimi wierzący w idee komunizmu Żydzi, udała się do sowieckiej Rosji. Większość szybko wróciła, ale ich działalność wiązała się to z odpowiedzialnością karną w Pols­ ce. Komunizm od początku kojarzo­ ny był zatem z kolaboracją z wrogiem Polski i z kolaboracją Żydów. Osoby angażujące się w działania komitetów zostały uznane za zdrajców ojczyzny. I taka polityka prowadzona była przez cały okres II RP. Działalność KPP była w Polsce nie­ legalna. Wynikało to z szeregu powo­ dów. Po pierwsze, nie była formalnie zgłoszona do rejestracji, po drugie, ze względu na poparcie Rosji w wojnie pol­ sko-bolszewickiej, a po trzecie wynikało

kaz partyjnej działalności, struktury par­ tii zlikwidowano, a większość działaczy rozproszyła się po kraju lub z niego wy­ jechała. Mimo to w raportach wojewody lubelskiego podkreślano, że nadal trwała zakamuflowana reorganizacja struktur KPZU i KPZB. Ośrodkiem inicjującym te działania miała być OK KPZU w Cheł­ mie. Komuniści narodowości ukraińskiej i żydowskiej, już po rozwiązaniu KPP oraz autonomicznych organizacji KPZU, KPZB i MOPR, stanowczo występowa­ li przeciwko Polsce. W drugiej połowie 1938 r. w powiatach zamieszkanych przez mniejszość ukraińską kolportowano ode­ zwę KG KPP z czerwca 1938 r., w któ­ rej czytamy: „Ludu Ukrainy i Białorusi Zachodniej, Komunistyczna Partia wzy­ wa was do wspólnej walki wraz z ludem polskim przeciwko (…) imperializmowi polskiemu. (…) Gdy imperialiści polscy do spółki z Hitlerem rozpętają wojnę za­ borczą, nie omieszkajcie wystąpić prze­ ciw niej z całą siłą. Wszak od tej walki zależy los Waszego pełnego wyzwolenia narodowego”. Jak podkreślano w sprawo­ zdaniach WSP UWL z listopada 1938 r., działania separatystyczne KPZU były bardzo podobne do tych prowadzonych przez ukraińskich nacjonalistów.

to z zapisów konstytucji marcowej, za­ braniającej funkcjonowania w Polsce organizacji, których siedziba znajduje się za granicą. Mimo to powstawały komór­ ki partyjne i organizacje komunistycz­ ne. Szczególnie dużo było ich na Lubel­ szczyźnie. Jednym z przedwojennych działaczy był okryty niesławą Adam Hu­ mer, który w 1936 r. został w Tomaszo­ wie Lubelskim sekretarzem Miejskiego Komitetu Komunistycznego Związku Młodzieży Zachodniej Ukrainy. Jak czytamy w książce lubelskiego histo­ ryka, Humer szybko stał się łącznikiem miedzy działaczami KPZU a młodzie­ żą komunistyczną. W kolejnych latach współpracował również z towarzysza­ mi z Okręgu Chełmskiego KZMZU: Henrykiem Grobem, Włodzimierzem Jamińskim i Włodzimierzem Musiem. Wygłaszał referaty na dość regularnych spotkaniach, na których organizowa­ no też pomoc dla walczącej Hiszpanii i kolportowano nielegalną prasę i ulot­ ki. Humerowi zapewne pomagało to, że w tym okresie studiował prawo na KUL. W przededniu wojny sytuacja uległa

na zachód w 1920 r., okazała się tym ra­ zem skuteczniejsza. Jak zauważa autor książki, wkroczenie wojsk sowieckich miało znacznie większy niż w roku 1920 wpływ na nastroje mniejszości narodo­ wych, poczynając od radosnego witania wkraczających jednostek, współpracy z nimi, aż do antypolskich wystąpień. Doszło do ogromnej ilości zbrodni i ak­ tów bandytyzmu, dokonanych nie tylko przez komunistyczne grupy, ale także przez Armię Czerwoną. W wyniku walk i zbrodni we wrześniu i październiku 1939 r. zginęło około dwóch i pół ty­ siąca polskich oficerów, żołnierzy i po­ licjantów.

celów, co wywoływało uśmiechy prze­ chodniów.

1939 to już nie 1920

Uderzenie regularnych oddziałów Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r. poprze­ dzały działania sowieckich pograniczni­ ków oraz grup sabotażowo-dywersyjnych

Oddziały milicji formowane przez ukra­ ińskich chłopów i sympatyków komu­ nizmu, w tym Żydów, formalnie miały wspomóc wprowadzenie nowego ładu i przywitanie „wyzwolicieli ze wscho­ du”, a w rzeczywistości stały się narzę­ dziem załatwiania porachunków lub dokonywania grabieży i rozbojów – pi­ sze w swojej książce Jacek Romanek. Władze sowieckie zachęcały do dema­ skowania wrogich elementów i niszcze­ nia wszelkich symboli polskiej kultury i państwowości. W Brzeżanach i sąsied­ nich wsiach największy strach panował przed uzbrojonymi w widły i siekiery, rzadziej broń palną Ukraińcami, którzy po wycofaniu polskiego wojska i policji

We wrześniu 1939 r. powstające komi­ tety nie miały większego znaczenia dla prowadzonej przez Armię Czerwoną ofensywy – pisze dalej Romanek. Roz­ prawa z Polską nie była podyktowana wyłącznie chęcią odwetu za rok 1920, lecz wynikała z dążenia do powiększenia imperium. Tworzone najczęściej pod wpływem sowieckiej propagandy ko­ mitety rewolucyjne wpisywały się w sta­ linowski plan i były wykorzystywane przede wszystkim do destabilizacji zaj­ mowanych obszarów. Ułatwiało to ich opanowanie, chociażby przez umiejętne podsycanie wzajemnych antagonizmów i pozostawienie wolnej ręki mniejszoś­ ciom narodowym (Ukraińcy, Białoru­ sini i Żydzi) w dosłownym niszczeniu polskości zajmowanych terenów. Powo­ dy zaangażowania Ukraińców, Żydów czy Białorusinów w działania komite­ tów rewolucyjnych i czerwonej milicji nie zawsze były jednakowe. Budowanie bram triumfalnych też nie świadczyło o powszechnej sympatii do najeźdźcy. Inicjatywy te były zazwyczaj podejmo­ wane przy bezczynności i bezradności większości. Wszelkie represje za działalność komunistyczną stawały się przepustką do udziału w powstałych komitetach. W książce dr. Jacka Romanka może­

i rozpoznawczych na całym wschodnim terytorium II Rzeczypospolitej. Na ob­ szarach zamieszkiwanych przez ludność białoruską i ukraińską jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej two­ rzono Komitety Wojskowo-Rewolucyj­ ne, opierając się na członkach KPZB czy KPZU. W niektórych miejscowościach dochodziło w tym okresie do „taktycznej” współpracy komunistów i nacjonalistów ukraińskich. Postawę prosowiecką zajęła też duża część ludności żydowskiej tych terenów. Uzbrojone grupy i oddziały pro­ sowieckie stały się szczególnie niebez­ pieczne dla osłabionej polskiej administ­ racji państwowej, posterunków policji, nielicznych oddziałów Wojska Polskiego oraz ludności polskiej. Na Lubelszczyźnie ujawnienie aktywności prosowieckich komitetów rewolucyjnych i milicji nastę­ powało najczęściej wraz z zajmowaniem kolejnych obszarów przez Sowietów. Wkroczenie Armii Czerwonej na terytorium państwa polskiego spowo­ dowało ujawnienie się silnych sympatii prosowieckich wśród Żydów, Białorusi­ nów i Ukraińców, ale również i Polaków

atakowali na równi Polaków i Żydów. Podporucznik rezerwy Marceli Maciuk wspominał, że gdy dotarł do tej miej­ scowości ze swoim oddziałem, na uli­ cach leżeli zabici przez Ukraińców pol­ scy żołnierze i policjanci. Według Simy Ehre z Narajowa, tamtejszych Żydów przed pogromem ze strony ukraińskich band uratowało właśnie wkroczenie So­ wietów. Kolejny mieszkaniec Brzeżan, Munio Haber, opowiadał, że gdy polskie wojsko wycofało się, wielu Żydów służą­ cych w WP wyrzucało polskie mundury i zakładało cywilne ubrania, a gdy do miasta wjechały sowieckie czołgi, część Żydów powitała je entuzjastycznie. Inny mieszkaniec wspominał: „tłumy mło­ dych Żydów z czerwonymi opaskami i kwiatami w rękach witały sowieckie czołgi. Było tam też paru Ukraińców, ale ani jednego Polaka”. Ciekawie wyglądają wspomnie­ nia mieszkańców Lubelszczyzny. Pow­ szechne są opisy obdartych żołnierzy o smutnych twarzach, z karabinami na sznurkach, czasem wjeżdżający do miast na wielbłądach. Ciekawe jest też

my przeczytać, że najliczniejszą grupę uczestniczącą w organizacji struktur milicyjnych tworzyli byli więźniowie polityczni skazani za działalność w KPP, KZMP lub KPZU, w mniejszym stop­ niu także KPZB. Przez władze sowie­ ckie byli oni postrzegani jako wiary­ godni lojalni wobec nowego okupanta. Wpływ na stosunek czerwonej milicji do ludności polskiej miał niewątpliwie jej narodowy i społeczny skład. Pewną prawidłowością był większy udział lud­ ności żydowskiej i polskiej w miastach i miasteczkach, natomiast przewaga lud­ ności ukraińskiej i polskiej na terenie wiejs­kim. Wiele relacji podkreśla bardzo wrogi stosunek milicjantów do symboli i instytucji państwa polskiego oraz lu­ dzi blisko z nimi związanych, widoczny szczególnie wśród milicjantów narodo­ wości ukraińskiej i żydowskiej. Forma­ cja milicyjna na terenie Lubelszczyzny pozostała jedyną strukturą militarną angażującą się w rozbrajanie, wyłapy­ wanie, przetrzymywanie, a nierzadko i mordowanie żołnierzy (w szczegól­ ności oficerów) byłej polskiej armii.

Cios w plecy

„Wyzwoliciele ze wschodu”

Czerwona milicja odegrała jesz­ cze jedną istotną rolę. Złożona z so­ wieckich kolaborantów różnych na­ rodowości, była przewodnikiem dla posuwających się za Armią Czerwoną sił specjalnych NKWD, dokonujących aresztowań i zbrodni, bardzo często na osobach wskazywanych właśnie przez członków milicji. Zresztą to komuni­ styczne jaczejki przygotowywały listy osób zasłużonych dla państwa polskie­ go. Działająca pod sowieckim para­ solem ochronnym czerwona milicja bezkarnie aresztowała i mordowała przedstawicieli polskiej inteligencji, policjantów, oficerów WP, dokonywała rabunków i gwałtów.

Humer i inni

WWW.ELOBLOG.PL · ŹRÓDŁO: MI3CH.LIVEJOURNAL.COM

a polecenie starostów ad­ ministracja gminna zlecała to miejscowej młodzieży, głównie strażakom czy wy­ najętym brygadom. „Burzenie świątyń prawosławnych to jeszcze jeden do­ wód, że rządzą nami ludzie niedorośli do rządzenia” – komentował tę akcję Cat-Mackiewicz. Zniszczono wówczas na Lubelszczyźnie 91 cerkwi; ucho­ wało się jedynie 49. Spowodowało to wzrost nastrojów antypolskich i anty­ państwowych. Mimo to we wrześniu 1939 r. Wojs­ ko Polskie było wielonarodowe i przed­ stawiciele mniejszości walczyli ramię w ramię z Polakami w obronie kraju, którego czuli się obywatelami. Samych Ukraińców było ok. 120 tys. na ok 900 tys. zmobilizowanych żołnierzy. W pol­ skich mundurach walczyli także Żydzi. Trudno dziś dokładnie przeanalizować zachowania żołnierzy wywodzących się z mniejszości narodowych. Istnieją relacje o ich bohaterstwie (jak choćby przykład ppłk. Pawła Szandruka z 20. brygady piechoty, bohatera bitwy pod Tomaszowem Lubelskim, odznaczonego przez Władysława Andersa orderem Vir­ tuti Militari), znane są też przykłady de­ zercji, szczególnie po 17 września. Zresz­ tą wówczas dezerterowali także Polacy.

Wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej do Tomaszowa Lubelskiego członko­ wie KPZU utworzyli Komitet Rewolu­ cyjny, którego wiceprzewodniczącym został wspomniany już Adam Humer. Jak relacjonuje dr Romanek, Humer w odniesieniu do 17 września 1939 r. nawet po latach twierdził, że było to wielkie osiągnięcie działaczy rewolu­ cyjnych, gdyż realizowało jeden z po­ stulatów wyzwolenia klasowego i na­ rodowościowego. Jednym z głównych kierunków działalności komitetu by­ ło przystąpienie do przygotowania list proskrypcyjnych działaczy państwo­ wych, samorządowych, nauczycieli, le­ karzy, członków takich organizacji jak „Strzelec” czy „Sokół” z terenu powia­ tu. Oprócz tego tomaszowscy komu­ niści służyli Sowietom za przewodni­ ków w ogólnym grabieniu i niszczeniu majątku państwowego i prywatnego. Trwający do 9 października 1939 r. po­ byt na tym terenie Armii Czerwonej stał się dla miejscowych komunistów, głównie Ukraińców i Żydów, czasem intensywnego wyszukiwania, wspól­ nie z oddziałami Armii Czerwonej i NKWD, ukrywających się żołnierzy polskich i policjantów oraz zwalczania osób reprezentujących władze polskie. Gdy sowiecka okupacja Zamojszczyzny dobiegła końca, wraz z wycofującą się Armią Czerwoną na Wschód ruszyli niemal wszyscy Polacy i Żydzi biorący udział w witaniu czerwonoarmistów. Jak zauważa Romanek, podobnie jak w przypadku Zamościa, ogromne rze­ sze ludności żydowskiej, a wraz z nimi także ukraińscy i polscy komuniści, po­ dążyli za Armią Czerwoną z Tomaszo­ wa Lubelskiego. Za Bug wyjechał nie­ mal cały Komitet Rewolucyjny, na czele z jego wiceprzewodniczącym Adamem Humerem, który trafił do Lwowa, gdzie rozpoczął studia prawnicze na Uniwer­ sytecie im. I. Franko. W marcu 1941 r. jako jeden z nielicznych „bieżeńców” został przyjęty do Wszechzwiązkowe­ go Leninowskiego Związku Młodzieży Komunistycznej we Lwowie. W chwili ataku Niemiec na ZSRR starał się wy­ jechać na wschód, jednak z powodu odniesionej rany głowy musiał zostać we lwowskim szpitalu. Po około dwu­ tygodniowej hospitalizacji nie podjął próby przejścia na obszar ZSRR, ale powrócił do Tomaszowa Lubelskiego, gdzie przebywał przez cały okres oku­ pacji. Uaktywnił się znowu z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej w lip­ cu 1944. Brał wówczas udział w or­ ganizowaniu terenowych rad narodo­ wych z ramienia PKWN. Następnie został funkcjonariuszem Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, czynnie zwalczał podziemie niepodległościo­ we. Zasłynął z wyjątkowego bestialstwa podczas przesłuchiwania więźniów politycznych. Dr hab. Jacek Romanek kończy swoją książkę konkluzją, że obraz czer­ wonej milicji pozostał w świadomo­ ści polskiego społeczeństwa symbolem zdrady i okrucieństwa. Tym bardziej trudnym do zrozumienia, iż w obliczu wojny i klęski ludność widziała, jak „niedawni sąsiedzi” z bronią i czerwoną opaską na ręku bez żadnych zahamo­ wań dobijają resztki polskiej państwo­ wości. Warto pamiętać, że te sytuacje z początku wojny kładły się cieniem na wzajemne relacje w całym okresie okupacji, bo jak zauważa autor w innej części książki, świadkami kolaboracji i popełnionych wówczas zbrodni byli nie tylko mieszkańcy obszarów zajętych wówczas przez Armię Czerwoną, ale i dziesiątki tysięcy uciekinierów z ob­ szarów zachodniej i centralnej Polski. To oni niejednokrotnie podkreślali w publikowanych wspomnieniach, że postawa przedstawicieli mniejszości rodziła w nich nie tylko ogromne zas­ koczenie, lecz też przerażenie trudnym do zrozumienia okrucieństwem ze stro­ ny ludności znajdującej się wówczas w podobnej – jakby się mogło wyda­ wać – sytuacji co Polacy. K


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

75 ROCZNICA „Nowak” (ps.), Kobieta lat 26:...Dnia 2 sierpnia 1944 roku byłam na punkcie sanitarnym róg ulicy Kaliskiej i ulicy Jotejki. W pewnym momencie przywieziono rannego… ciężka rana brzucha… tylko natychmiastowa operacja mogła go uratować… Zapadła decyzja przeniesienia rannego do szpitala Dzieciątka Jezus, ale zrobienie tego przez dorosłych było niemożliwe, bo Niemcy strzelali do sanitariuszek… Zaproponowano, żeby rannego odniosły dzieci… Było w punkcie sanitarnym dziewięcioro dzieci – dwóch najmłodszych harcerzy-łączników i trzech innych chłopców w wieku 11, 12, 13 lat oraz 4 dziewczęta, najmłodsze łączniczki sanitarne 13–15 lat… wszyscy zgłosili się na ochotnika… Chłopcy ponieśli nosze – dziewczęta, w białych fartuszkach z czerwonymi krzyżami, osłaniały ich – z przodu szedł chłopczyk z chorągwią czerwonokrzyską… tak uformowani, idąc przy murze przez plac Narutowicza, skręcili w ulicę Grójecką… w tym momencie Niemcy rozpoczęli z domu akademickiego specjalnie na dzieci skierowany atak z karabinów maszynowych… Tylko trzech chłopców i jedna z dziewcząt powrócili, niosąc rannego, który, ponownie zraniony, zakończył życie… reszta dzieci – pięcioro – poległa… (Prot. 22 sierpnia 1944 roku w Leśnej Podkowie Irena Trawińska).

Prokurator do Bacha: Przecież dosko­ nale Pan wie, iż nie tylko sami „hono­ rowi” przestępcy byli w tej brygadzie… Bach: Przyznaję, po roku 1942 uzu­ pełniano tę brygadę mordercami, ra­ busiami... wszelkiego rodzaju „zawo­ dowymi” przestępcami. Prokurator: Więc jednak… Prokurator do Rodego: Czy dowódcy Dziewiątej Armii – działającej w skła­ dzie Grupy Armii Środek – kolejno generał von Lüttwitz, a potem gene­ rał von Vormann oraz dowódca Gru­ py Armii Środek, generał Reinhardt, wreszcie szef sztabu dowództwa frontu wschodniego, generał Guderian, pono­ szą odpowiedzialność za ludobójstwo i zniszczenie Warszawy? Rode: Tak. Prokurator: Czy wie Pan, że umun­ durowani partyzanci byli masowo roz­ strzeliwani? Rode: Tak. Prokurator: Czy było to naruszenie prawa międzynarodowego? Rode: Tak jest, Panie Prokuratorze. Prokurator: Czy wie Pan, że wojskowi rabowali, rozkradali prywatną włas­ ność ludności cywilnej? Rode: Tego nie wiem, lecz przypusz­ czam, że tak mogło być… Prokurator: Przypuszczenia te opiera Pan na doświadczeniu, jakie Pan zdobył w armii niemieckiej? Rode: Tak jest. Zresztą przypominam sobie, co Bach opowiadał o tym. Grupa zbrodniarzy Kamińskiego była o wie­ le gorsza. Prokurator: Czy wiadomo Panu, że kobiety były gwałcone? Rode: Tego nie wiem… Prokurator do Guderiana: Jako przedstawiciel Państwa Polskiego za­ pytuję Pana: Czy zniszczyliśmy jakie­ kolwiek miasto niemieckie? Guderian: Nie. Prokurator: Czy pozbawiliśmy Niem­ cy jakichkolwiek pomników? Czy ukradliśmy i wywieźliśmy z Niemiec jakiekolwiek dzieła sztuki? Guderian: O, nie. Prokurator: Czy zabijaliśmy niewinną ludność niemiecką? Czy wie Pan o tym, że Pańscy żołnierze przywiązywali ko­ biety i dzieci do czołgów, które ruszały do natarcia? Guderian: W to nie wierzę. Kwiatkowska (ps.), l. 60: 5 sierpnia, około godziny 11 rano, Niemcy wyprowadzili w Aleje Ujazdowskie pod obstrzał... Kilka kobiet wsadzono na czołgi, a część ustawiono za czołgami – po 10 – w towarzystwie Niemców przebranych w nasze płaszcze i opaski. Pochód krzyżowy ruszył... Byłyśmy ostrzeliwane przez naszych... Gdy czołg został zapalony, musiałyśmy zasypywać go ziemią... (Prot. własny z dnia 23 września 1944 roku).

Prokurator do Guderiana: Więc nie wierzy Pan, że wojsko niemieckie pę­ dziło przed swoimi czołgami polskie kobiety i dzieci – ażeby odebrać moż­ liwość odparcia ataku?

Jest to literacki zapis prowadzonych w lutym i marcu 1946 r. przez prokuratora Jerzego Sawickiego, członka Polskiej Misji przy Międzynarodowym Trybunale Wojskowym, przesłuchań czterech niemieckich zbrodniarzy wojennych, oficerów pełniących najwyższe funkcje w armii hitlerowskiej podczas całej II wojny światowej, odpowiedzialnych za

eksterminację ludności cywilnej i żołnierzy powstania warszawskiego oraz za ograbienie i zburzenie Warszawy: marszałka polnego Wehrmachtu Waltera von Brauchitscha, generała-pułkownika Wehrmachtu Heinza Guderiana, SS-obergruppenführera i generała-pułkownika Policji Bezpieczeństwa Ericha von dem Bacha-Zelewskiego oraz SS-Briga-

deführera i generała-majora Policji Bezpieczeństwa, Ernsta Rodego. Zeznania zbrodniarzy wojennych są przeplatane spisanymi bezpośrednio po powstaniu autentycznymi zeznaniami osób ocalałych z zagłady oraz świadectwem niemieckiego żołnierza uczestniczącego w tłumieniu powstania warszawskiego.

Powstanie warszawskie Świadectwa zbrodni, zeznania świadków Henryk T. Czarnecki Byłem do końca człowiekiem Hitlera. Jestem do dziś jeszcze przekonany o jego niewinności.

Erich von dem Bach-Zelewski, „The Times”, 11.02.1961

Guderian: Nie wierzę. Oficer, ps. „Drang”: …3 czy 4 sierpnia zostałem – wraz z innymi mężczyznami – popędzony przez Aleje Jerozolimskie przed czołgami i oddziałem atakujących Niemców... Na Brackiej za Cristalem była barykada, na którą skierował się atak niemiecki. Chcąc udaremnić ten manewr, pędzony tłum rzucił się do beznadziejnej ucieczki w kierunku Marszałkowskiej. Niemcy otworzyli za nami ogień z karabinów maszynowych i rzucali granatami... (Prot. „Ż”).

Prokurator: Posiadamy fotografie. Guderian: Nie widziałem takich fo­ tografii... Aleksandra Bajtusiak, studentka: Dnia 8 sierpnia około godziny 11 pędzono nas, kobiety i dzieci, przez plac Mirowski, Elektoralną... Niemcy, idący do akcji, pod groźbą rozstrzeliwania kazali nam klękać na jezdni. Od krańca do krańca. Tyłem odwróceni do naszych – klęczeliśmy, a Niemcy... ułożywszy się na ziemi, strzelali poprzez nas w stronę placu Kercelego. Utworzyli z nas żywą barykadę. Kule przelatywały między głowami. Huk niemieckich karabinów maszynowych zupełnie nas ogłuszył. W każdej chwili spodziewaliśmy się śmierci. Gdy padł pierwszy Niemiec, matka powiedziała do mnie: „Jeżeli mnie trafi kula, pamiętaj, żebyś ani jednej łzy nie uroniła, zachowaj godność Polki”... Tylko dzieci bardzo płakały... (Prot. NN).

Maria Kowalska, lat 42: W pierwszych dniach września 1944 roku ulicą Konduktorską jechał czołg niemiecki, do którego przywiązana była młoda dziewczyna lat około osiemnastu. Czołg podjechał bardzo blisko i zaczął ostrzeliwać powstańców… łączniczka z AK zginęła…

strefie okupacyjnej): Unteroffizier Willy Fiedler, kompania piąta – dowódca kapitan Kleber – batalion sto drugi. Widziałem codziennie morderstwa – z bliskiej odległości, nie większej niż trzy metry. Pędzono siłą cywilów: kobiety, kaleki, dzieci... Wielu wleczono za włosy... Po dziesięć osób kładziono w stosy, karkami do góry, by strzał nie sprawiał trudności... Coraz to nowe ofiary musiały wchodzić na zwłoki lub były na nie wciągane... Widziałem dziesięć warstw trupów... Kobiety z dziećmi przy piersi. Rozstrzeliwane były najpierw dzieci, by matki widziały ich śmierć, a dopiero potem mordowane były matki... Ja meldowałem o tym feldfeblowi Weberowi, potem kapitanowi Kleberowi, dowódcy mojej piątej kompanii, batalion sto

Matka powiedziała do mnie: „ Jeżeli mnie trafi kula, pamiętaj, żebyś ani jednej łzy nie uroniła, zachowaj godność Polki”... Tylko dzieci bardzo płakały... drugi... I powiedziałem, że mi wstyd, że noszę mundur niemiecki... Pan kapitan Kleber wszystko sam widział... Rozłożył ręce szeroko i powiedział, że nie rozumie, kto może wydawać takie rozkazy... (Zeznania 29 i 30.11.1945 r. przed wojskowymi prawnikami z Polskiej Grupy Łącznikowej do spraw zbrodni wojennych przy Brytyjskiej Armii Renu).

Leszek Trojak, lat 6: …Niemcy kazali nam wszystkim zejść z mieszkania na dół. Na podwórzu byli już inni sąsiedzi z naszego domu. Potem wyprowadzili nas wszystkich na ulicę Płocką i tam nas rozstrzelali. Zabili mamę, ojca, babcię i moją siostrę. Miała wtedy 5 lat. Zabili wszystkich innych ludzi. I potem sobie poszli. Byłem ranny i leżałem na ziemi…

(Prot. Irena Trawińska 1.10.1944 r. w Podkowie Leśnej).

(Prot. 7 października 1944 r. w szpitalu w Józefowie k. Otwocka Edward Serwański).

Prokurator: Te siły pancerne, które Pan tworzył i był ich Inspektorem Ge­ neralnym przez tyle lat…

Guderian: Nie wierzę, że to mogło mieć miejsce...

Willy Fiedler (kapral, jeniec ze stalagu przy Armii Renu w brytyjskiej

Wanda Lurie: …Do piątego sierpnia przebywałam w piwnicy. …Tego dnia

po godzinie jedenastej kazano wszystkim wyjść. Ociągałam się, mając nadzieję, że pozwolą mi zostać, szłam z trojgiem dzieci w wieku 4, 6 i 12 lat, sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Widziałam,

Powiedziałem, że mi wstyd, że noszę mundur niemiecki... Pan kapitan Kleber rozłożył ręce szeroko i powiedział, że nie rozumie, kto może wydawać takie rozkazy... jak na naszej ulicy podpalano domy nr 3, 5 i 8, rzucając z ulicy do mieszkań butelki z benzyną, nie wzywając przedtem ludności do opuszczenia domów. Wszyscy byliśmy prowadzeni pod fabrykę Ursus na ulicy Wolskiej przy Skierniewickiej. Z podwórza fabryki słychać było strzały, krzyki, błagania, jęki... Trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że kobiet w ciąży nie zabijają… Zostałam jednak wprowadzona w ostatniej grupie… Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego metra, zabitych sąsiadów i znajomych… W naszej grupie były dzieci 10–12 lat... Była też bezwładna staruszka, którą przez całą drogę niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci 4 i 7 lat… wszyscy zostali zabici… staruszkę dosłownie zabito na plecach zięcia – razem z nim… Ustawiono nas czwórkami i prowadzono do stosu trupów… gdy czwórka dochodziła do stosu, strzelali z tyłu w kark… zabici padali na stos – podchodzili następni... Niemiec wołał „Prędzej!”… Popchnięta przez niego, przewróciłam się. Uderzył i pchnął też mojego 12-letniego synka, wołając: „Prędzej, prędzej, ty polski bandyto!”… Razem z trojgiem dzieci podeszłam do stosu zwłok, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, a lewą rączkę starszego synka... Dzieci szły płacząc i modląc się… Starszy, widząc zabitych, wzywał ojca i wołał, że nas zabiją... Pierwszy strzał zabił jego… drugi ugodził mnie… następne zabiły młodsze dzieci… Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny… kula trafiła w kark z lewej strony – przeszła przez

dolną część czaszki i wyszła przez policzek… Przy krwotoku z ust wyplułam kilka zębów… czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała – byłam jednak przytomna i widziałam wszystko… Leżąc wśród zabitych, widziałam dalsze egzekucje… Wprowadzane kolejno grupy mężczyzn… słychać było krzyki, błagania, jęki, strzały… Trupy tych mężczyzn przewracały się na mnie… Widziałam jeszcze dalsze grupy kobiet i mężczyzn… Tak grupa za grupą, do późnego wieczora… Oprawcy chodzili po trupach… kopali… przewracali, dobijając żywych… rabując kosztowności… Mnie zdjęli z ręki zegarek… Leżało na mnie co najmniej czterech zabitych, a obok jakiś tęgi, wysoki mężczyzna… długo rzęził – oddali pięć strzałów, zanim skonał… Te strzały raniły mi nogi... Przez długi czas leżałam przyciśnięta trupami… Byłam odrętwiała, a jednak przytomna... myślałam tylko o tym, że długo będę konać… Ile było dokoła krwi... W czasie tych okropnych czynności Niemcy śpiewali i pili wódkę… W nocy dostałam krwotoku ciążowego… Na drugi dzień Niemcy wpadali z psami, biegali po trupach, sprawdzając, czy kto nie wstał... Na trzeci dzień poczułam ruchy dziecka w łonie i wtedy myśl: „nie mogę zabijać tego dziecka” sprawiła, że na czworakach doczołgałam się do muru… Próbowałam wstać, dostałam torsji… Wstałam… 20 sierpnia urodziłam synka…

Prokurator: Całe miasto zostało zrów­ nane z ziemią. Guderian: O!... To jest straszne… to jest okropne. Prokurator: Na zakończenie chcia­ łem zapytać: Czy poczuwa się Pan do winy w stosunku do polskiej ludności cywilnej? Guderian: W tym sensie, jak Pan to przedstawił, że nie mogłem… Chciał­ bym w tym miejscu podkreślić: uczy­ niłem wszystko, żeby złagodzić twarde rozkazy. Uznawałem to za moją praw­ dziwą misję. W jakim stopniu udało mi się dopiąć celu, pozostawiam są­ dowi historii. Prokurator: Mam nadzieję, że zanim osądzi to „historia”, usłyszy Pan tu, w Norymberdze, wyrok Międzynaro­ dowego Trybunału Wojennego, po­ wołanego do osądzenia zbrodni wo­ jennych – zbrodni przeciw ludzkości... Po tym wszystkim, co od Pana usłyszałem... zapytuję na zakończe­ nie: Czy przyznaje się Pan do winy? Guderian: Mogę przyznać tylko tyle: to, co się stało, dowodzi, iż w konse­ kwencji działania w tej wojnie przynio­ sły szkodę – obiektywnie rzecz biorąc – narodowi niemieckiemu. Prokurator: Nigdy nie znajdziemy wspólnego języka. Trzy rzeczy nie­ wątpliwie nas dzielą… Dla mnie i dla światopoglądu, który jako oskarżyciel z ramienia Rzeczpospolitej Polskiej re­ prezentuję, najwyższą wartością jest i pozostanie człowiek. Dla was najwyż­ szym ideałem jest rasa lub pojęcie na­ rodu, urosłe do jakże groźnego mitu… To jest różnica pierwsza. Jest i druga różnica… Niewątpli­ wie o ideał człowieczeństwa gotowiśmy walczyć i wiele zrobimy dla zwycię­ stwa tego ideału. I wy też walczyliście o swoje… „ideały”. Są wszakże pewne środki, których w żaden sposób w tej walce nie użyjemy. Dla was i światopoglądu przez was reprezentowanego wszystkie środki by­ ły uprawnione, jeśli urzeczywistniały wasz mit. Dlatego nie wahaliście się budować komory gazowe, dlatego nie raził was dym krematoriów. Jest jeszcze różnica trzecia – w sa­ mym języku. Wasz język kłamie… W czasie przesłuchania używaliście często określenia „Aktion” – my na­ zywamy to pogromem… Mówiliście „Durchkümmen” – my nazywamy to mordem… Mówiliście „Arbeitsein­ satz” – my nazywamy to niewolni­ ctwem… Wreszcie słowo, które zostało stwo­ rzone dla określenia największej rów­ ności ludzi na świecie – „socjalizm” – przez was użyte zostało dla określe­ nia bezwzględnego władztwa jednego narodu, jednej rasy nad innymi. A więc na określenie tego, co jest największą nierównością… Do instrumentu, któ­ rym posługujecie się – to jest do języka waszego – wkradło się kłamstwo. Z tego powodu nigdy się nie porozumiemy… Dla was jako zbrodniarzy wojen­ nych i gwałcicieli najbardziej podsta­ wowych praw ludzkich domagamy się waszego ukarania i izolacji… Międzynarodowy Trybunał Wojenny w Norymberdze orzekł – przy odmien­ nym stanowisku sędziów sowieckich – iż zarówno sztab generalny, jak i Kwa­ tera Główna Wehrmachtu nie zostały uznane za organizacje zbrodnicze. Wy­ rok nie podlegał zaskarżeniu. K

(Prot. w ambulatorium PCK w Podkowie Leśnej 2 września 1944 r. Irena Trawińska).

Guderian: Przejmuje mnie to wstrętem i zgrozą. Nigdy bym nie dał zezwolenia na tego rodzaju kroki! Nigdy bym nie wydał takiego rozkazu! Prokurator: Proszę się natychmiast uspokoić. Wiem, to są oskarżenia, któ­ rych niechętnie się wysłuchuje. Guderian: Nie jestem za to odpowie­ dzialny! Prokurator: Jeśli nie Pan, to kto? Pań­ scy koledzy...? Guderian: To nie są moi koledzy. Prokurator: W ten sposób wyraża się Pan o innym niemieckim generale? Guderian: Ci Panowie z SS nie są mo­ imi kolegami i nigdy nimi nie byli. Prokurator: Rozstrzeliwano kobiety i dzieci. Guderian: To jest zbrodnia.

Tekst jest fragmentem książ­ ki Henryka T. Czarneckiego pt. Zburzenie Warszawy. Największe Heil Hitler!. Książka została wy­ dana przez Editions Spotkania w 2017 roku przy współudziale Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Zdjęcie ilu­ strujące artykuł pochodzi z Mu­ zeum Powstania Warszawskiego.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

6

P

PUNKT WIDZENIA

ięćdziesięcioletni dorobek na­ ukowy Księdza Profesora jest znaczący, a on sam należy do najwybitniejszych znawców historii Kościoła i papiestwa, publi­ cystyką więc zajmować się nie musi. A jednak. Jego doświadczenie życiowe (II wojna światowa i komunizm, obycie w świecie zachodnim) oraz dojrzałe życie duchowe nie pozwalają mu zło­ żyć broni – ilu jeszcze takich zostało? Utarło się przekonanie, że publicys­tyka jest czymś niegodnym naukowca. To mylna opinia. Publicys­ tyka pozwala uzupełnić wiedzę bieżącą – co ma istotne znaczenie w obszarze humanistyki, doskonalić warsztat na­ ukowy, a także, w przypadku jej upra­ wiania, popularyzować wyniki swoich badań oraz wnioski. Ale pytanie za­ sadnicze, w kontekście szkoły, brzmi: dlaczego styk między nauką i, w mniej­ szym stopniu, publicystyką jest niezbyt drożny? Odpowiedź jest stosunkowo prosta, choć brutalna: polski naród nie odczuwa, że nauka i publicystyka są po jego stronie. Widać to choćby po stanie czytelnictwa w Polsce – ludzie nie mają potrzeby współuczestnictwa. I teraz rodzi się pytanie jaki jest stan polskiej oświaty? Przypomnijmy: etos polskiego inteligenta wymaga od niego stałej czujności i poczucia od­ powiedzialności za kulturę, państwo i naród – do końca swojej sprawno­ ści intelektualnej. W tej dziedzinie nie przechodzi się na emeryturę.

W kolejnym rozdziale artykuł z 2006 r. nosi tytuł: Czym karmi się nasz umysł. Cytaty: Zwykła codzienność bez wirtualnej rzeczywistości byłaby nie do zniesienia. W tej wirtualnej tkwi obszar marzeń i iluzji (s. 67). Wokół szkoły zawsze było wielu majsterkowiczów, ale nie wiadomo od jak dawna brakuje tam ludzi dobrej woli i niezmąconego rozumu (68). Gdy chodzi o szkoły podstawowe,

Poziom oświaty

średnie i zawodowe, klęskę im zgotowały niedowarzone teorie, takie jak bezstresowe wychowanie […] nowoczesne metody dydaktyczne, które od ucznia nie wymagają wysiłku pamięciowego […]. Większość, zwłaszcza szkół publicznych, wypuszcza ludzi, którzy […] po prostu nic nie umieją (69). I następny, z 2009 r.: Myśmy przysz­ łością Narodu: Im ważniejsza sprawa, tym trudniej o terminologię jasną i jednoznaczną. Komplikuje się ją, by zaciemnić obraz, coś ukryć, a coś wyeksponować, co tego nie jest warte (56). Wyrugowanie dyscypliny i kultury dnia codziennego ze szkoły czyni w zastraszającym tempie dżunglę z całokształtu życia, od polityki i biznesu poczynając, a na zachowaniach w autobusie kończąc.[…] Skąd jednak wziąć nauczycieli na poziomie merytorycznym […], kto i gdzie ma sprawdzić […] żeby nauczyciel był choćby tylko dostatecznie przygotowany do zawodu […]. Maltretuje się ludzi, a nauczycieli szczególnie, rozmaitymi kursami, dokształcaniem, żądaniem nie wiedzy, ale coraz to nowych papierków. Nawet najwyżsi decydenci zasłaniają się anonimowym dyrygentem, ale za to o autorytecie absolutnym (58). Dalsze artykuły, w formie podroz­ działów w książeczce, powstały w latach

Książeczka (145 ss.) przekazuje osobi­ ste doświadczenia Autora i tę ogólną wiedzę o stanie oświaty, którą można określić jako tajemnicę poliszynela. Kaganek oświaty… daje więc możli­ wość zmiany frontu. Treść publikacji wymaga jednak nie omówienia, lecz cytatów. Ustawmy je chronologicznie. Pierwszych kilka pochodzi z rozdziału zatytułowanego: O reformie szkolnictwa kiedyś i dzisiaj (bez daty publikacji): Nas obchodzi tu głównie szkoła, jako kuźnia edukacyjna. […] Matura w tzw. jedenastolatce po raz pierwszy odbyła się w 1950 r. […] Z biegiem lat poziom wiedzy kolejnych maturzystów stopniowo się obniża (s. 6). Obec­ ne obniżenie się poziomu kulturowego społeczeństwa jest faktem, któremu nie przeczy wzrost technizacji. […] Wobec tego, jak na dłoni widać stopniowy zanik erudycji, tzn. wiedzy, jaką człowiek wykształcony dysponuje niejako od ręki. […] Objawia się to w bezpośrednim obrocie wiedzą, np. w debatach, a także hamuje inicjatywy badawcze (9). […] Wiedza erudycyjna, jeżeli nawet jest, sprowadza się do wiedzy fragmentarycznej. […] Pojawiły się więc kłopoty z jasnym, logicznym formułowaniem myśli. To wszystko powoduje trudności w operowaniu językiem ojczystym (10).

W

zruszać musi opty­ mizm młodej Szwed­ ki i jej wiara w cu­ downą moc zamiany lekcji na manifestacje. Liczyć na to, że politycy powstrzymają zmiany klima­ tu, skoro nie powstrzymują zbliżającej się ulewy czy huraganu? Nie dlatego, żeby nie chcieli. Wprost przeciwnie, wiele by dali, by zapomnieć klęskom żywiołowym, szczególnie w okresie przedwyborczym, i nie trzeba ich do tego poganiać. Ostatnio pojawiła się Grecie kon­ kurencja znad Wisły w postaci trzyna­ stoletniej Ingi Zasowskiej. Jej protest nie jest tak znany i spektakularny, jak jej starszej koleżanki. W przeciwień­ stwie do niej, Inga chodzi do szkoły i nie poświęca swojej edukacji walce o zbawienie ludzkości, jednak zamiana wakacji na wystawanie przed Sejmem też musi budzić uznanie. Co jednak troska o klimat ma wspólnego z Pokojową Nagrodą Nob­ la, przyznawaną za „najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, likwidacji lub redukcji stałych armii oraz za udział i promocję stowarzy­ szeń pokojowych”? Spokojna głowa, Norweski Komitet Noblowski znajdzie jakieś uzasadnienie. Skoro w 1970 ro­ ku przyznał nagrodę „za pracę w Mię­ dzynarodowym Ośrodku Uszlachet­ niania Kukurydzy i Pszenicy”, poradzi sobie i teraz. Warto tu wspomnieć inne kurio­ zum, jakim była nagroda w roku 2009 dla Baracka Obamy „za jego nadzwy­ czajne wysiłki na rzecz wzmocnienia międzynarodowej dyplomacji i współ­ pracy między narodami“. Sęk w tym,

2015–2019, a więc w epoce pełnej jas­ ności co do ogólnego poziomu szkol­ nictwa w Polsce i palącej konieczności ich naprawy. I teraz największe zakały dzisiejszego szkolnictwa wyższego. Wy­ nikają one m.in. z manii nieustannego obniżania kosztów, źle rozumianego wolnego rynku, a także z przerwania ciągu przekazu intelektualnego. Cytaty: Uznaniowość. Nic właściwie nie podlega już jakiejś normie obiektywnej […], wszystko zależy od czyjegoś uznania

obcy nie nadaje się do […] uchwycenia myśli autora (93). Pogoń za punktami spycha na dalszy plan troskę o meritum pracy naukowca (82). Dziekan bez wiedzy egzaminatora może podnieść stopień studentowi z dwójki na piątkę (87). Granty. Grant to najgorszy sposób finansowania nauki, jaki znam (89). Granty są czymś w rodzaju raka, bo skutki, jakie powodują, są często nie do naprawienia, czyli jest to choroba niewyleczalna (85).

Na wstępie uwaga osobista – ks. prof. Zygmuntowi Zielińskiemu, Autorowi niewielkiej objętościowo książeczki zatytułowanej Kaganiec oświaty czy kopcący ogarek. Rzecz o reformie oświaty i kultury (Wyd. W. Marszałek, Lublin 2019) – należy się szczególny szacunek za poczucie odpowiedzialności i dbałość o kondycję polskich uczelni, a więc za te przymioty ducha, które stanowiły istotę etosu starej polskiej inteligencji.

„Kaganek oświaty czy kopcący ogarek?” Głos w dyskusji Ryszard Surmacz (76). Uznaniowość jest wrzodem na żywym organizmie, a manipulowanie nią podobne do obumierania tkanek […]. Student przychodzi i „załatwia” egzamin […bo] obecnie jest deficyt populacji (77). Habilitanta nie pokazuje się nikomu na oczy. […] Krótko mówiąc, habilitowanie kogoś nie zależy od jego osiągnięć naukowych, lecz […] od widzimisię […] albo od ustawki (75). Skarga na wykładowcę [który stara się utrzy­ mać poziom jest] groźna, gdyż może

Plagiat. …Jest dziś równie częsty, jak trudny do wykrycia. […] Gdy plagiator jest niechlujny, wtedy wpada (78). Miano „swojego chłopa”. To choróbsko wstydliwe, ale szerzące się wręcz epidemicznie (78). Pod dywanem jest już zbyt ciasno (79). I na koniec jeszcze jeden ważny cy­ tat: Na odstrzał skazana jest zwłaszcza humanistyka. […] To gleba, której już się nie nawozi. Patrząc na dzisiejszy świat, nie trzeba się temu dziwić, bo chodzi

7 lipca 2019 r. skończyła się w Katowicach przedwyborcza konwencja PiS. Oświata uzyskała na nim status priorytetu. Kaganek oświaty czy kopcący ogarek… pokazuje kompletną zapaść w polskiej oświacie – zwłaszcza na poziomie moralnym. ona być powodem pozbycia się go. Po prostu, psuje dobry image zespołu (76). Punktacja. Nie liczy się to, co człowiek osiągnął, a liczy się, czy osiągnął odpowiednią ilość punktów. Oczywiście jest to eldorado dla wszelkiego rodzaju kombinatorów, symulatorów, stwarzające pozory sytuacyjne i osiągnięcia (75). Doszło do tego, że nawet najwartościowsze dzieło, jeśli nie będzie w języku angielskim, nic nie znaczy. […] Chodzi o ratowanie rodzimego warsztatu (76). […] nawet najlepiej wyuczony język

w nim o to, aby człowiek nie do końca wiedział, kim jest. Humanistyka pracuje na rzecz tej świadomości, a więc los jej jest zagrożony (85). W tym kontekście warto zapytać o konsekwencje takiej operacji i postawić pytanie: jak będzie wyglądała przyszła wojna po wyrugowaniu huma­ nistyki? Niedowiarkom trzeba wyjaśnić, że wojna jest nieodłącznym elementem tego świata, który w tej dziedzinie po­ zostaje wyjątkowo niezmienny. Publikacja dzieli się na sześć krót­ kich rozdziałów. Ostatni pokazuje

Powoli rozkręca się giełda kandydatów do tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla. Jak wieść gminna niesie, liderem, a właściwie liderką wśród kandydatów jest szesnastoletnia Szwedka Greta Thunberg, znana z tego, że co piątek wagaruje, walcząc tym samym o najsłuszniejszą ze słusznych spraw, czyli powstrzymanie zmian klimatycznych. Piątkowe strajki zamiast lekcji mają zmusić polityków do skutecznych działań na rzecz powstrzymania globalnego ocieplenia.

skutki złego lub wrogiego nauczania. Reasumując. omawiana książeczka jest bardzo ważnym głosem w dyskusji, która wciąż musi się toczyć, bo polska oświata wciąż jest poważnie zagrożona.

W niedzielę 07.07.19 r. skończyła się w Katowicach przedwyborcza konwen­ cja PiS. Oświata uzyskała na nim status priorytetu. Kaganek oświaty czy kopcący ogarek… pokazuje kompletną zapaść w polskiej oświacie – zwłaszcza na po­ ziomie moralnym. Reforma powinna uwzględnić trzy zasadnicze kwestie: 1. aksjologiczny bałagan, w jakim żyje­ my, i coraz bardziej dominującą idiokra­ cję, 2. Umysły zniewolone nie powinny uprawiać ani nauki, ani, na dobrą spra­ wę, publicystyki. 3. Humanistyka jest tą dziedziną, która podtrzymuje i buduje kulturę narodową, a w geopolitycznym położeniu, w jakim się znajdujemy, pełni rolę koła ratunkowego. Nadchodzący czas jest czasem pra­ wicy i odpowiedzią na niereformowane poczynania skrajnej lewicy. Nie mo­ żemy więc z jednej strony likwidować ubóstwa ekonomicznego, a z drugiej budować ubóstwo kulturowe; tak sa­ mo zresztą, jak wzrost gospodarczy nie może ograniczać się do priorytetów trawiennych. Dziś polskiej oświacie i uczelniom potrzebne są osobowo­ ści na miarę Konarskiego, Kołłątaja, Jędrzejewicza. Żadna reforma nie może odnosić się do partyjnych zapasów, nacisków z zewnątrz czy do „walki klas”. Wcho­ dzimy w zupełnie nowy świat, w któ­ rym jest zapotrzebowanie na wysoko kwalifikowanych inżynierów, ale prze­ de wszystkim na humanistów z dużą wyobraźnią i kompletną znajomością dziejów. Inżynierowie są nam potrzebni do zachowania czujności technologicz­ nej i wynalazczości, humaniści do za­ projektowania naszego nowego świata.

Reformując szkołę, musimy umieć od­ dzielić opór betonu od szczerej troski o los szkolnictwa. Bardzo źle się stało, że taki wniosek nie został sformułowa­ ny oficjalnie. Jeżeli natomiast, jak pisze ks. prof. Zieliński, każde seminarium profesorskie musi być autorskie, to war­ to zapytać, ilu mamy tak wyróżniają­ cych się profesorów? W II RP, kiedy polska nauka odradzała się z niebytu, aż takich problemu z tożsamością nie było. I na koniec dwie kwestie, które łą­ czą się w naczyniu połączonym, jakim jest oświata: demokracja i elity. Demokracja. Dzisiejsza jej odmia­ na stała się źródłem anarchii. W tych uwłaczających zdrowemu rozsądkowi zapasach okazuje się, że demokracja niszczy racjonalny porządek, który jest jej warunkiem. Zdrowa demokracja wymaga dobrego wykształcenia, za­ chowania odpowiednich proporcji – zgodnych z narodową tradycją i poli­ tycznymi uwarunkowaniami. Powinna być dopasowana do figury, jak smoking. Jeżeli przestaje być budulcem, zwykle przybiera formy destrukcyjne. Wyma­ ga stosowania niepodważalnych reguł i zdrowego państwa, które służą dobru wspólnemu. Elity. W licznych rozmowach na temat „co to są elity”, żadna ze stron nie może dojść do porozumienia. A jest to nie­ zwykle ważny problem. Na takim roz­ strzeleniu pojęć nikt silnego państwa nie zbuduje. W Polsce powinno się mówić o inteligencji, mimo że na Za­ chodzie termin ten nie jest zrozumiały. Ta warstwa bowiem została wykształ­ cona w długim procesie odzyskiwania wolności i niepodległości. Zdała egza­ min w 1918 r. i w ciągu 20-lecia zdołała zapoczątkować taka syntezę polskich dziejów, bez kontynuacji której na­ sze państwo nie przetrwa w satysfak­ cjonującej Polaków formie. Warstwa ta związana jest z polską racją stanu i polską świadomością. W II wojnie światowej i w PRL została zniszczona w sposób strukturalny. To, co zostało, jest nadal podzielone według nawisów pozaborowych i postpeerelowskich. Zadaniem państwa i oświaty jest ten fakt zmienić. Wyższa szkoła musi być elitarna, nie może być azylem dla bezrobotnych (dawniej od wojska). Student musi mieć poczucie, że jest przygotowywany do odpowiedzialności i nie może się jej bać; musi wiedzieć, dlaczego tak się dzieje; musi czuć oczekiwania uczel­ ni i społeczeństwa i wiedzieć, że po skończeniu studiów będzie miał pracę i należał do elity, której zadaniem jest pomnożenie tego, co przekazali mu przodkowie. Księdzu Profesorowi Zygmunto­ wi Zielińskiemu należy podziękować za przerwanie zmowy milczenia, silny głos rozsądku oraz prosić o kolejne tego typu publikacje. K

i dążących do jej całkowitej eliminacji. Tymczasem rozsądek i historia wołają o uhonorowanie twórców tej broni. Gdy towarzysz Stalin okazał się większym obrońcą pokoju od towarzy­ sza Hitlera, zwycięska Armia Czerwo­ na szykowała się, by wprowadzić pokój również na zachód od Łaby. I wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie

w tej dziedzinie są wielkie i rzeczywiste, a nie deklaratywne. Przyjrzyjmy się im. Gdy objął władzę w Rosji, zastał wyjątkowo skomplikowaną sytuację w Czeczenii, mówiąc wprost: wojnę. Zdecydowanymi działaniami przywró­ cił tam pokój. Nie doliczono się po tych działaniach blisko ćwierci Czeczenów, lecz cóż, walka o pokój wymaga ofiar.

Szkoła decyduje o… • zasobie wiedzy indywidualnej i zbio­

rowej,

• szansach na rynku pracy, • jakości obywatela i pracownika, • świadomości politycznej i kulturowej

całego społeczeństwa,

• poziomie wykształcenia, • rozumieniu świata, • szansach na wykorzystanie własnych

zdolności,

• poziomie

partii politycznych i osób rządzących, • poziomie mobilizacji obronnej, • możliwościach jasnej komunikacji, • dobrym samopoczuciu itd. Ale najważniejsze jest to, że we wszystkich tych dziedzinach nie sposób się obejść bez humanistyki. To właśnie ona daje im życie i wraz z religią nadaje sens naszej egzystencji.

Impresje

Pora teraz przejść do najlepszego kandydata do tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla. Jest nim prezydent Federacji Rosyjskiej – Włodzimierz Włodzimierzowicz Putin. Jego dokonania w tej dziedzinie są wielkie.

Mój kandydat do nobla Zbigniew Kopczyński że Obama żadnych nadzwyczajnych ani zwyczajnych wysiłków podjąć nie mógł, bo kadencję prezydencką rozpo­ czął 20 stycznia 2009, a wniosek o jego nagrodzenie musiał wpłynąć do 1 lute­ go. Za to później, uzbrojony w Pokojo­ wą Nagrodę Nobla, wysoko podniósł poprzeczkę w ilości bombardowanych krajów na jedną kadencję. Być może wzorował się na wiel­ kich, socjalistycznych obrońcach po­ koju, którzy, choć nie zostali nagro­ dzeni noblem – cóż za niedopatrzenie!

– wnieśli ogromny wkład w walkę o po­ kój. Ich listę, z konieczności niepeł­ ną, otwiera wiecznie żywy towarzysz Lenin. Walczył on o pokój jak mógł, na wszystkich polach, wewnętrznych i zewnętrznych, nawet dekret o pokoju napisał. Z czasem walka z wewnętrzny­ mi wrogami pokoju przyniosła większe efekty niż walka zewnętrzna. Efekty liczone w milionach trupów. Pokojowe wysiłki Lenina kon­ tynuowali towarzysze Hitler i Stalin. Obaj zgodnie uspokoili imperialną

i agresywną Polskę. 1 września Wehr­ macht – jak stwierdził tow. Adolf – w odpowiedzi na polską agresję prze­ szedł do „aktywnej obrony“. Nieco później do aktywnej obrony przeszła Armia Czerwona. Po skutecznej obro­ nie obaj wielcy pacyfiści zaczęli konku­ rować między sobą o miano najwięk­ szego obrońcy pokoju. Przeglądając listę laureatów Poko­ jowej Nagrody Nobla, widzimy wiele osób i instytucji związanych z prze­ ciwstawianiem się broni jądrowej

dwa wybuchy w odległej Japonii. Uświa­ domiły one orędownikom pokoju, że posyłanie do boju milionowych armii z podmoskiewskiej daczy przestało być zajęciem bezpiecznym. Co gorsza, właś­ nie ta dacza może być pierwszym ce­ lem rakiety z odpowiednim ładunkiem. Konstatacja ta skutecznie ostudziła za­ pał do wprowadzania paneuropejskiego pokoju, ku rozpaczy całej postępowej ludzkości. Gdy postępowa część ludz­ kości rozpaczała, Europejczycy cieszy­ li się – i cieszą nadal – niepotykanie długim okresem prawdziwego pokoju, znacznie dłuższym niż la belle époque. A to wszystko dzięki broni atomowej. Pora teraz przejść do najlepszego kandydata do tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla. Jest nim prezydent Fe­ deracji Rosyjskiej – Włodzimierz Wło­ dzimierzowicz Putin. Jego dokonania

Pozwalając spokojnie zatonąć okrętowi podwodnemu „Kursk” z na­ pędem i bronią atomową, znacznie przyczynił się do rozbrojenia nukle­ arnego. Pewnie i skutecznie wpro­ wadził pokój na południu Kaukazu, neutralizując konflikt między Abcha­ zami i Osetyńczykami a Gruzinami. Zapewnił Osetii i Abchazji trwały po­ kój, włączając je faktycznie do Rosji. Podobnie rozwiązał problem Krymu, a obecnie walczy intensywnie o pokój na wschodniej Ukrainie. Gdy dodamy do tego zaprowadza­ nie pokoju w Syrii, widzimy nieustan­ ne działania na rzecz trwałego i spra­ wiedliwego pokoju. Nie ulega zatem wątpliwości, że Włodzimierz Putin bezsprzecznie zasługuje na Pokojową Nagrodę Nobla. O wiele bardziej niż strajkujące nastolatki. K


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

V R Z E C Z P O S P O L I TA Na początek anegdota. Do amerykańskiego króla stali, a potem znakomitego filantropa (np. Carnegie Hall) Andrew Carnegiego (1835–1919) podszedł kiedyś młodzieniec z prośbą o poradę w sprawie skutecznego wzbogacenia się. – Omijaj drink-bary i giełdę, chłopcze! – odpowiedział najbogatszy człowiek świata.

Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK) – kolejny miraż emerytury pod palmami

C

zy ten młody człowiek posłu­ chał rady geniusza wolnego rynku, tego nie wiem. Jednak większość jego rówieśników na pewno nie posłuchała. Miraż dostat­ niego życia na kredyt i fortuny zbijanej na giełdzie zapanował nad umysłami Amerykanów na okres 10 lat. I prysł 10 lat po śmierci Andrew Carnegiego. 24 października 1929 roku tąpnięcie na nowojorskiej giełdzie, zwane „czarnym czwartkiem”, rozpoczęło najboleśniej­ szą korektę życiowych oczekiwań. Utra­ cone samochody, domy, stanowiska pracy; samobójstwa. Taka była cena

Jan A. Kowalski i za niższe wynagrodzenie, jest tylko i wyłącznie obietnicą. A ucieszyć może jedynie dużych, zagranicznych rekinów, widzących ławicę leszczy. Zagrożenie tej części naszych pieniędzy jest zatem ogromne. Bo chociaż 80% pozostałych w OFE środków to pieniądze teore­ tyczne, bo obligacje skarbu naszego państwa, to przy zmianie właściciela zmienią się one w naszego państwa obciążenie rzeczywiste. Jednak twierdzenie, że ZUS jest lub może być gwarantem naszej spo­ kojnej starości jest co najmniej na wy­ rost. Pomimo tego, że wyniki ZUS były

Dyskusja w żaden sposób nie odpowiada na rzeczywisty problem każdego zwyczajnego eme­ ryta – jak dożyć godziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa. za beztroskie podejście do życia dla milionów Amerykanów. Ale nie wszyscy stracili. Niektó­ rzy wtedy właśnie zdobyli fortuny, przejmując na przykład połowę ziemi rolnej w Stanach. Tej ziemi, dla któ­ rej zdobycia idący na zachód osadnicy ryzykowali własnym życiem. Czy dla przeprowadzenia tak prostej operacji beztroskim młodzieńcom zapropono­ wano wcześniej miraż luksusu dzięki skredytowaniu w 90% zakupu giełdo­ wych akcji? Nawet nie spróbuję na to pytanie odpowiedzieć. Rozpisałem się tak długo o giełdzie i jej mało stabil­ nych fundamentach nie bez powodu. W kontekście przyjętych przez Sejm regulacji to właśnie spekulacja giełdowa (sorry, oczywiście, że inwestowanie) ma zapewnić nam bezpieczną i dostatnią starość. Specjalne fundusze przejmą 4% naszego zarobku + 2% od państwa

lepsze niż OFE. Bo takie twierdzenie nie uwzględnia prawdy oczywistej – już dziś przy 2 pracujących na 1 emeryta, dla wypłacania należności emerytalno­ -rentowych, z budżetu państwa musi być rokrocznie przesuwanych do ZUS ok. 40 miliardów złotych.

Z

amiast zatem czarować się wza­ jemnie mirażami, poszukajmy prawdy oczywistej, która tylko czeka na odkrycie. Najpierw odgrzeb­ my fakty. Fakt 1. ZUS nie ma zgromadzo­ nych żadnych środków własnych, któ­ re mogłyby wystarczyć na obsłużenie zwiększającej się z roku na roku liczby emerytów (dla jasności spojrzenia po­ mijam tu innych świadczeniobiorców). Płacone przez nas co miesiąc składki tylko księgowo są zapisywane na na­ szym koncie. Tych wpłacanych przez

nauczycieli publicznych. Należy ich natychmiast przekierować do pracy efektywnej, opłacalnej dla państwa i nas wszystkich. Znamy już fakty, zatem dokonaj­ my paru obliczeń. Zakładając jedno: że skarbiec emerytalny jest pusty. I liczy­ my na najniższych kwotach, tak skła­ dek, jak i świadczeń. 15 mln pracowników efektywnych ma za zadanie utrzymać 8 mln emery­ tów (w tym rencistów i in.) i uzbierać na własną emeryturę. 15 mln x 12 000 zł rocznie (zapłaconych składek) = 180 mld złotych rocznie. A za rok 2017

ZUS wypłacił 210 mld złotych. Za­ tem rzecz niemożliwa, jakkolwiek by to księgować. Ale już 20 milionów pracowników x 12 000 zł = 240 mld złotych. Czyli wystarczyłoby na obecne świadczenia, a 30 miliardów moglibyśmy odłożyć do narodowej skarpety. Tylko czy to nas zadowala? Chyba nie, skoro każ­ dy pracuje średnio 35 lat przed przej­ ściem na emeryturę. Zatem policzmy: 35 lat x 12 000 zł = 420 000 wypra­ cowanych na stare lata przez każdego pracownika najmniej zarabiającego. Przy średniej przeżycia 16,5 roku na

emeryturze i odliczeniu 20 000 zł na pogrzeb (a co!), wyszłoby nam 2000 zł miesięcznie wed­ług dzisiejszych cen. Obecna średnia emerytura wypłaca­ na z ZUS wynosi 1400 zł miesięcznie.

A

teraz rozwiązanie tego węzła gordyjskiego. 1. Likwidujemy ZUS z jego skomplikowanym systemem liczenia, który wymaga 45 tysięcy pracowników i generuje niepotrzebne koszty w wy­ sokości 3,6 miliarda rocznie, i wprowa­ dzamy powszechną emeryturę obywa­ telską na poziomie 1 600 zł miesięcznie. 2. Oszczędzamy na 1,5 milionie źle zatrudnionych i opłacanych przez nas z budżetu państwa. Premier Mo­ rawiecki podał jakiś czas temu, że 450 000 urzędników kosztuje nas 50 mld rocznie, co dawałoby koszt 110 000 zł za jednego. Ale przyjmijmy schemat ZUS, choć zarobki tu należą do najniż­ szych, i policzmy: 1,5 mln x 80 000 zł rocznie = 120 miliardów złotych do skarbonki państwa. Takie rozwiązanie pozwoli na od­ tworzenie w ciągu 10–15 lat funduszy emerytalnych nas wszystkich pracują­ cych. Co więcej, pozwoli na przyzwoitą

emeryturę dla każdego Polaka. Pozwoli też na dużo więcej, ale to osobny temat. Dla tych natomiast, którzy chcą spę­ dzić jesień swojego życia pod palmami lub gdziekolwiek i potrzebują więcej pie­ niędzy niż 1600 zł miesięcznie, musimy wprowadzić możliwość inwestowania dodatkowych pieniędzy zwolnionych z opodatkowania. Dobrowolnego in­ westowania. Jedyną sprawdzoną i gwa­ rantowaną przez państwo metodą takie­ go oszczędzania może być państwowy bank inwestycyjny. Gromadzone środki powinny być inwestowane tylko i wy­ łącznie w rozwój gospodarki narodowej. W jej pewne i dochodowe przedsięwzię­ cia. W te działy, które obsługują potrze­ by życiowe nas wszystkich, 38 milionów dochodowych jednostek. Tylko takie inwestowanie utrzy­ ma wartość i pomnoży oszczędzane na starość pieniądze, i pozwoli zbu­ dować narodowy kapitał. A tym sa­ mym uniezależni nas od światowych spekulantów giełdowych, którzy tylko czekają, żeby ogołocić nas przy każdej nadarzającej się okazji. Ogołocić z tak ciężko wypracowywanych pieniędzy i tylko przy okazji pozbawić bezpiecz­ nej starości. K

Poniższy apel powstał w efekcie obserwacji tego, co w minionych miesiącach działo się w Polsce i przewidywania tego, co zapewne jeszcze nastąpi. To nasz region, Podkarpacie, uchodzi za najbardziej katolicki w kraju i dlatego uważamy, iż mamy obowiązek zabrać głos. Apel ma charakter otwarty, liczymy na jego poparcie przez organizacje wprost katolickie i wszystkie, które utożsamiają się z katolickim nauczaniem moralnym.

Ataki na Kościół, katolików i Dekalog. Apel Bracia i Siostry w wierze! Na naszych oczach dzieje się historia. Ważniejsza nawet niż ta, którą two­ rzyli najwięksi cesarze, królowie, prezydenci i premierzy. Tu i teraz toczą się bowiem zmagania o obecność Kościoła w świecie. W ostatnich mie­ siącach byliśmy świadkami radykalnych ataków na Kościół. Celem było narzucenie nam, katolikom, poglądu, że nasi biskupi to niegodziwcy, ludzie zdemoralizowani, którzy tworzą i chronią system pedofilii. Wiadomo, iż w pasterzy uderza się, by rozproszyły się owce. Nie chodzi o to, by twierdzić, iż nie zdarzały się przypadki poważnych nadużyć moralnych w postaci pedofilii. Nawet nie o to, by twierdzić, iż nasi biskupi zawsze stawali na wysokości zadania. Jednak wroga propaganda chciała nam, katolikom, wmówić, że chodzi o „system”, działania celowe, o to, że nasi biskupi i kapłani działali w złej wierze. Media publikowały specjalne raporty, „czarne księgi”. Nawet z wewnątrz Kościoła padały podobne głosy. „Istniał system, który chronił przestępców” – pisał zna­ ny publicysta. Dbający o medialny rozgłos zakonnik twierdził, że bisku­ pi powinni podać się do dymisji, hierarchów powinni wybierać wierni, a skala nadużyć w polskim Kościele jest taka, że powinien zostać wzięty pod nadzór państwowej komisji. Później okazało się, że za taką działalnością stoją osoby o co naj­ mniej wątpliwej reputacji. Mimo wszystko ich działalność zdołała wielu, także katolikom, namieszać w głowach. Również dlatego, że udało im się nadużyć autorytetu Ojca Świętego. Jednak merytoryczna, pozbawiona emocji analiza zarzutów prowadziła do wniosku, iż są one pozbawione podstaw. Nie ma sensownych dowodów, by twierdzić, iż któryś z polskich biskupów celowo, z premedytacją i systemowo działał, by chronić nie­ moralność. Wówczas ogłosiliśmy stanowisko dotyczące biskupa Diecezji Rzeszowskiej dowodząc, że wszelkie zarzuty wobec niego są bezzasadne. Obrażają nie tylko biskupa osobiście, ale wszystkich katolików. Obecnie pragniemy zaapelować do wszystkich katolików, by nie pod­ dawali się tej propagandzie. Początkowo mogła ona robić wrażenie, gdyż

można było powiedzieć: może rzeczywiście ktoś ma dowody na niego­ dziwe postępowanie naszych biskupów? Ale nic takiego nie nastąpiło, żadnych przekonujących dowodów nikt nie pokazał, więc należy uznać, że po prostu ich nie ma. Dlatego dziś powinniśmy wiedzieć, iż w pierw­ szym rzędzie chodziło o atak na Kościół. Łatwo też odgadnąć, z czego wynikała ta ofensywa. Dziś na Odrze przebiega granica. Na zachód od niej znajdują się stare stolice Europy, które porzuciły tradycyjną moralność będącą fundamentem naszej cywilizacji. Prawem obowiązującym w tych krajach stało się zrównanie homozwiązków z normalnymi małżeństwami czy homoadopcja. Faktycznym celem obecnej ofensywy jest narzucenie teraz tego nam i dlatego wszelkimi sposobami próbuje się osłabić Koś­ ciół, który póki jest silny, będzie fundamentem prawdziwej moralności. Ostatecznym celem jest zniszczenie cywilizacji zbudowanej na rodzinie i małżeństwie rozumianym jako trwały związek kobiety i mężczyzny. Oprócz apelu do katolików, by nie pozwolili sobą manipulować, pragniemy zwrócić się z prośbą również do naszych kapłanów. Ostatnie wydarzenia były dla Was niewątpliwie ciężką próbą. Zapewne wszyscy spotkaliście się z obrzydliwymi insynuacjami, zwłaszcza jeśli pokazaliście się w miejscu publicznym w stroju duchownym. Może to rodzić zwątpie­ nie, wręcz pokusę porzucenia stanu kapłańskiego i niestety obserwujemy takie przypadki. Prosimy, byście tego nie czynili. Jesteśmy przekonani, iż są to głosy wrzaskliwej, ale jednak mniejszości. Jesteście niezbędni. Bez was gmach Kościoła nie przetrwa obecnych ataków, które przecież jesz­ cze się nie skończyły. Do wszystkich katolików apelujemy, aby naszych księży otoczyli nie tylko modlitwą, ale także najbardziej dosłowną opieką. Ryszard Skotniczny, Prezes Stowarzyszenia „Europa Tradycja” , Kazimierz Jaworski, Ruch Katolików Świeckich „Stop Laicyzacji”, Tomasz Kloc, Rycerz Kolumba

9 lipca 2019 r.

R E K L A M A

Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom, którzy zdecydowali się pomóc Radiu Wnet w majowej zbiórce w ramach akcji na portalu wspieram.to!

RYS. WOJCIECH SIWIK

Zebraliśmy rekordową sumę w wysokości 88 762 zł!

i skutecznie grając na rynkach finan­ sowych, zarobią na naszą bezpieczną starość. Przy założeniu, że ZUS na to wszystko nie wydoli. Wysłuchałem kilku opinii za PPK i kilku przeciw, opinii eksperckich i profesorskich. I jako Wasz samo­ zwańczy ekspert od wszystkiego zo­ stałem wprowadzony w stan głębo­ kiego zdumienia. Nie tylko dlatego, że niczego nie rozumiem. Otóż dys­ kusja w żaden sposób nie odpowiada na rzeczywisty problem każdego zwy­ czajnego emeryta – jak dożyć godziwie do naturalnej śmierci, z wyłączeniem eutanazji jako najkorzystniejszej dla budżetu państwa. Racje przeciwników PPK są oczy­ wiste. Tak jak oczywiste były racje prze­ ciwników OFE. Obietnica, że tym ra­ zem środki będą lepiej inwestowane

nas pieniędzy brakuje na wypłatę bie­ żących emerytur. Fakt 2. 45 000 pracowników ZUS kosztuje nas, podatników, 3 miliardy 600 milionów złotych za rok 2017. Zatem jeden pracownik ZUS kosztuje nas rocznie 80 000 złotych, co stanowi 2% zebranych składek. Fakt 3. Mamy na tyle wadliwą strukturę zatrudnienia narodowego, że żadna kreatywna księgowość nie pomoże. Żeby to zmienić na proporcje odpowiednie dla normalnego państwa (Czechy lub Szwecja, sami wybierzcie), musi nas pracować nie 17, ale 21 mi­ lionów. Ale sensownie pracować, bo z zatrudnionych obecnie 16,5 miliona tylko 15 jest zatrudnionych według kategorii efektywności. Półtora mi­ liona źle zatrudnionych to 1 milion 100 tysięcy urzędników i 400 tysięcy

Na konto zbiórki wpłynęlo 565 wpłat.

Prace nad studiem rozpoczeliśmy już w trakcie trwania akcji. W pomiesznieniu, w którym znajdować się będzie nowe studio zostały wymienione okna. Aktualnie jesteśmy na etapie planowania klimatyzacji, zakupiono również część potrzebnych mebli i sprzętów.

Za pomoc dziękujemy Czytelnikom Kuriera: Marii Gajowiec, Marii Przełomiec, Julii Tymowskiej, Bogdanowi Smogrzewskiemu,Stanisławowi Witkowi oraz wspierająym pod pseudonimami acieszan i chuda_beczka.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

8

Z

aczęło się znamiennie, jak podczas napaści na Lwów 1 lis­topada 1918 r., gdy lud­ ność cywilna, nie spodziewa­ jąca się niczego złego w dzień świątecz­ ny, szła się modlić do kościołów lub na groby swych bliskich. A przecież Edward Abramowski pisze: „Część b. Rzeczypospolitej, którą nazywamy Rusią, składa się z trzech prowincji: Wołyń, Podole i Ukraina (czyli gub. Kijowska). Prowincje te za­ mieszkuje ludność rusińska (inaczej „Ukraińcy”), wynosząca około 7 milio­ nów, i ludność polska – wynosząca 800 tysięcy. I tutaj także rozsiedlenie ludu polskiego jest niejednakowe. […] Są okolice na Podolu i Wołyniu, gdzie wsi polskich i zaścianków szlacheckich jest bardzo gęsto; w innych zaś miejscowoś­ ciach, szczególnie w kijowskiej guberni, jest ich mało, a ludność polska skupia się głównie w miastach, po dworach i w osadach fabrycznych. O Rusinach jednak można powiedzieć to samo, co o Białorusinach, że w znacznej części są oni pochodzenia polskiego, jako po­ tomkowie dawnych przybyszów z Ma­ łopolski i Mazowsza, którzy całymi ty­ siącami zasiedlali w dawnych wiekach puste w owe czasy stepy i lasy Ukra­ iny, Wołynia i Podola. Cała szlachta tameczna, zarówno właściciele dużych majątków, jak i szlachta zagonowa, jak była tak i pozostała polską i katolicką. Włościanie natomiast zatracali powoli język ojczysty i przyjmowali miejscowe narzecza. […] Litwin i Rusin, tak samo jak Mazur lub Wielkopolanin, uważali się za jeden naród polski; Rzeczpospo­ lita była polsko-rusko-litewską i w her­ bie swoim obok Orła Białego miała Pogoń litewską i Archanioła Ukrainy. Naród polski składał się zawsze z tych trzech ludów: polskiego, litewskiego (do którego zaliczano Żmudzinów mó­ wiących po litewsku i Białorusinów mówiących po białorusku) i ukraiń­ skiego (czyli rusińskiego). Związek tych ludów, jak wiemy z historii, powstał nie drogą podbojów, ale drogą dobro­ wolnego połączenia się i stopniowe­ go, przez wieki całe odbywającego się, spokrewniania się i przesiedlania. Nie było to dzieło gwałtu i przemocy, lecz zlewanie się przyrodzone ludów za­ mieszkujących obok siebie, mających

WĘZEŁ GORDYJSKI Polski, mija się w sposób rażący z hi­ storyczną prawdą. Stało się to li tylko wbrew woli jednostek, które wywo­ łały nieszczęśliwe walki z roku 1918. Walki te nie były wśród ludu ruskiego popularne. Więcej – lud ruski bronił się wszystkiemi siłami przeciwko nim. Walki te zostały jednakowoż przemocą mu narzucone. I nie Polacy, lecz sami Ukraińcy przeprowadzili w roku 1918– 19 pacyfikację wśród ludności ruskiej. I nie praworządna, lecz uzurpowana władza przeprowadzała tę pacyfikację. I nie za pośrednictwem 2000 żołnierzy i funkcjonariuszów policyjnych, lecz za pośrednictwem całej armji ukraiń­ skiej. I akcja te nie trwała przez 3 mie­ siące tylko, lecz przez cały okres walk ukraińsko-polskich, a więc więcej niż 1 i pół roku. I akcja ta nie ograniczyła się do aresztowania jedynie 1800 osób, do rewizji oraz do rekwizycji za zapłatą prowiantów. Akcja ta polegała na nie­ słychanym terrorze i na straszliwych represjach stosowanych bezwzględnie do tych wszystkich ruskich chłopów, którzy nie chcieli dobrowolnie wstępo­ wać w szeregi armji ukraińskiej. Akcja ta polegała na rabunku mienia chłop­ skiego oraz na nakładaniu nadzwyczaj wysokich kontrybucyj pieniężnych na opornych”.

powstanie tzw. „mniejszości inicjatyw­ nej”, swoistej elity, która dla wspólnego dobra stosowałaby zasadę tzw. „twór­ czej przemocy”, czyli szerokiego przy­ musu, terroru i represji, nie licząc się ze społeczną opinią.

d 1926 roku istniała już jed­ nak w przestrzeni publicz­ nej doktryna nacjonalizmu ukraińskiego ogłoszona przez Dmytra Doncowa w pracy Nacjonalizm, która wywarła potężny wpływ na młodych Ukraińców z Małopolski Wschodniej. Jak uważa ukraiński historyk, prof. Włodzimierz Pawluczuk: „[...] nie by­ łoby jednak niepodległej Ukrainy, nie byłoby historii narodu ukraińskiego jako narodu politycznego, walczącego o pełną niepodległość, gdyby nie na­ cjonaliści [...], gdyby nie narodowy fa­ natyzm jednostek opętanych szaleńczą ideą stworzenia z amorficznej »ruskiej« masy bitnego, znaczącego dziejowo na­ rodu. Los Ukrainy byłby podobny do losu Białorusi. Jeśli wykreślić z dziejów Ukrainy zawartość ideową i działalność nacjonalistów, w tym przede wszystkim UPA, to kultura i historia Ukrainy nie zawiera treści, które by dawały szansę na legitymację pełnej niepodległości te­

W

O

i ewentualnego przyszłego państwa. Ten człowiek stał się bowiem niezwy­ kle niewygodny, podobnie jak wcześ­ niej zamordowany poseł Hołówko, dla apologetów skrajnie nacjonalistycznej idei Wielkiej Ukrainy.

Hutowicz „Norim”. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski 17 wrześ­ nia 1939 roku Ukraińcy witali Armię Czerwoną jak wyzwolicieli i zaczęli wyrzynać polskie wsie. Kulminacją tej współpracy było zawarcie przez OUN,

10 lipca 1944 r. dowódca UPA w Galicji Wschodniej, Wasyl Sydor „Szelest”, wydał rozkaz: „Rozkazuję nieustannie uderzać w Polaków, aż do wyniszczenia ich do ostatniego z tych ziem”. Była to kontynuacja rozpoczętego „Krwawą Niedzielą” z 11 lipca 1943 roku ludobójstwa na Polakach na Wołyniu, później w Małopolsce Wschodniej i aż pod Kielecczyznę.

Anatomia ludobójstwa Dariusz Brożyniak

prost na takim to założe­ niu zbudowano później UPA, w której codzien­ ny terror był sposobem sprawowania władzy nad jej członkami i gdzie UON stanowił właśnie „mniejszość inicja­ tywną”. Kongres Założycielski UON przyjął uchwałę o „rewolucji naro­ dowej”: „Całkowite usunięcie wszyst­ kich okupantów („zajmańców”) z ziem ukraińskich, co nastąpi w toku rewo­ lucji narodowej i otworzy możliwości rozwoju narodu ukraińskiego (Nacji Ukraińskiej), zabezpieczy tylko system własnych militarnych sił i celowa po­ lityka sojusznicza” (Pkt.2). Pierwszym „Prowidnykiem” OUN został Jewhen Konowalec, a kolejnymi Andrij Melnyk i Stepan Bandera. Przebieg „rewolucji narodowej”, w której główną rolę miał odegrać ukraiński chłop, ujawniało cza­ sopismo Prowodu Ukraińskich Nacjo­ nalistów „Rozwój Narodu” z listopada/

Na II Kongresie OUN w Rzymie w sierpniu 1939 r., a więc w przeddzień wybuchu II wojny światowej, przyjęta uchwała m.in. mówiła: „Jedyną for­ mą politycznej organizacji społeczeń­ stwa będzie OUN […]. Organizacyjne przywitanie ma formę podniesienia wyprostowanej prawej ręki w prawo­ -skos wyżej czubka głowy. Obowiązu­ jące słowa przywitania: Sława Ukrainie – odpowiedź: Bohaterom sława”. To właśnie Doncow „wychował” przywód­ ców nacjonalizmu ukraińskiego, odpo­ wiedzialnych za zbrodnie ludobójstwa popełnione na polskiej ludności Woły­ nia i Małopolski Wschodniej – Stepana Banderę i Romana Szuchewycza.

Z

chwilą wybuchu II wojny świa­ towej ówcześni Ukraińcy nie by­ li ofiarami niemiecko-sowieckiej agresji na Polskę. Wystawili oni tzw. Legion Ukraińskich Nacjonalistów pod

z rozkazu Romana Szuchewycza, zna­ miennego sojuszu z sowieckim NKWD. Wspólne działania OUN i NKWD wy­ mierzone przeciwko ludności polskiej na Kresach zakończyły się masowymi deportacjami Polaków na Sybir i do Kazachstanu. Ukraińcy dostarczali sowietom gotowe listy proskrypcyjne Polaków, którzy byli przeznaczeni do rozstrzelania albo, w większości, do

go kraju. Dziewiętnastowieczni patrioci Ukrainy [...] nic nie mówili o niepod­ ległej Ukrainie i – co więcej – nie my­ śleli o tym. Ale nie myśleli o tym nawet Hruszewski i Winnyczenko, przywód­ cy Centralnej Rady Ukrainy w 1917 r., postulując jedynie autonomię Ukrainy w ramach Rosji”. Proces rozbudzania skrajnych in­ stynktów bazujących na azjatyckim okrucieństwie, żądzy mordów z za­ dawaniem sadystycznego cierpienia i ostatecznie ślepego rabunku z nisz­ czeniem wszystkiego wokół narastał już dużo wcześniej i stopniowo, z wy­ korzystaniem hajdamackiej i kozackiej tradycji. Amerykański historyk John Armstrong upatruje w twórczości Ta­ rasa Szewczenki, Iwana Franki i Myko­ ły Kostomarowa pierwszych inspiracji i śladów, uważając historyka Mychajła Hruszewskiego za duchowego ojca na­ cjonalizmu ukraińskiego. Dmytro Doncow, bezpaństwowiec wyrosły w rosyjskiej tradycji, posiadł język ukraiński, mieszkając po I woj­ nie światowej we Lwowie. Swe „dzie­ ło” podzielił na trzy znamienne czę­ ści: Ukraińskie prowansalstwo, Czynny nacjonalizm i Ukraińska idea. O ile postulat zerwania przez Ukraińców wszelkich związków z Rosją, łącznie z całą tradycją, mógł być jakoś zrozumiały w części polskich środowisk, to osłabił wtedy i osłabia do dziś wrażli­ wość i czujność szczególnie elit poli­ tycznych wobec zakładanych następ­ nie przez Doncowa metod. Doncow, rzucając hasło „nacja ponad wszystko”, wyznaje bowiem skrajny „darwinizm społeczny” uznając, że naród jest ga­ tunkiem, który swe miejsce w świecie musi wywalczyć, eliminując fizycznie inne. Nie uważa tego przy tym za dzie­ jową konieczność, lecz wręcz za pro­ ces ozdrowieńczy, pozwalający tylko silniejszym przetrwać, przyczyniając się tym samym do rzeczywistego pos­ tępu świata. W swej już praktycznej wizji organizacji narodu/nacji zakłada

grudnia 1930 r.: „Kiedy nadejdzie ten nowy, wielki dzień, będziemy bez li­ tości. Nie będzie żadnego zawieszenia broni, nie powtórzy się ani perejasław­ ska, ani hadziacka umowa – przyjdzie nowy Żeleźniak, nowy Gonta. Nie bę­ dzie miłosierdzia ani dla wielkiego, ani dla małego, a poeta zaśpiewa: »I zarżnął ojciec syna«. (…) Tylko w morzu krwi, tylko bezwzględnością, tylko w jednym żelaznym szeregu i z jednym wodzem wywalczymy sobie prawa człowieka”.

N

ic więc dziwnego, że w takiej atmosferze doszło do zabój­ stwa ministra II RP Piera­ ckiego, jednego z najbardziej zaan­ gażowanych polskich polityków dla praw ukraińskich, sprawy ukraińskiej

„To, co się działo do tej pory – zwalić na Niemców, bolszewicką partyzantkę, wojnę itp.”. Definitywnie mordy na Polakach przerwała do­ piero akcja „Wisła” z 1947 roku, gdyż i UPA miała nadzieję na rychły wybuch III wojny światowej. dowództwem Prowydu OUN Romana Suszki i Osypa Bojdunyka, który u bo­ ku wojsk niemieckich dołączył do ata­ ku 1 września. Były to dwa bataliony (kurenie), około 600 żołnierzy, a jeden z pododdziałów dotarł aż pod Lwów. Kureniami dowodzili: por. Osyp Kara­ czewśkyj „Swoboda” oraz por. Jewhenij

P

rzez ponad 60 lat sprawa wy­ dawała się być zamknięta oraz politycznie, moralnie i histo­ rycznie jednoznacznie osądzona. Jed­ nak 28 stycznia 2010 r. dekretem pre­

Nie będzie miłosierdzia ani dla wielkiego, ani dla małego, a poeta zaśpiewa: »I zarżnął ojciec syna«. (…) Tylko w morzu krwi, tylko bez­ względnością, tylko w jednym żelaznym szeregu i z jednym wodzem wywalczymy sobie prawa człowieka.

Jeśli wykreślić z dziejów Ukrainy zawartość ideową i działalność nacjonalistów, w tym przede wszystkim UPA, to kultura i historia Ukrainy nie zawiera treści, które by dawały szansę na legity­ mację pełnej niepodległości tego kraju. wspólne pochodzenie, wspólne intere­ sy i wspólne ziemie. A co Bóg złączył, tego nic rozłączyć nie może”. A rusiński poseł Mychaił Baczyń­ ski w 1931 roku w polskim Sejmie mó­ wił: „Naród ruski w roku 1918 nie za­ pomniał wcale o tem, że wszyscy bez wyjątku przedstawiciele narodu pols­ kiego w ówczesnym parlamencie au­ strjackim, że wszyscy członkowie ko­ ła polskiego – opiekowali się w czasie wojny światowej tym ludem i że na każdym kroku go bronili przed prześla­ dowaniami ze strony Austrji i jej pupi­ lów. Faktem historycznym jest, że walki z roku 1918 ludowi ruskiemu narzuco­ ne zostały gwałtem. Tymczasem naród ruski w roku 1918 o swoje zdanie w tym kierunku przez nikogo wcale pytany nie był. Walkami temi kierowała za­ tem nie wola ludu ruskiego, lecz wola jednostek, wola niektórych polityków galicyjsko-ukraińskich, pozostających na usługach Austrji. Walki te wywo­ łała galicyjsko-ukraińska inteligencja, przebywająca wówczas w Wiedniu, w szczególności zaś część ówczesnej ukraińskiej reprezentacji parlamentar­ nej w porozumieniu z rządem austrja­ ckim i za zgodą tegoż. Habsburgowie chętnie zgodzili się na koncepcję utwo­ rzenia wschodniogalicyjskiego państwa ukraińskiego, które miało pozostawać pod ich władzą i na tron którego de­ sygnowany został członek ich dyna­ stji, arcyksiążę Wilhelm Habsburg, syn Salvatora z Żywca, który nawet w tym celu przybrał sobie przydomek Wasy­ la Wyszywanego, dlatego też oddała Austrja do dyspozycji polityków ga­ licyjsko-ukraińskich sztab, składają­ cy się z wyższych i niższych oficerów, kasę, broń, amunicję, tabory kolejowe z tem, że ze wszystkich gr. katolików służących w armji austrjackiej miały być uformowane ukraińskie jednostki bojowe. Dlatego też i twierdzenie pp. przedstawicieli ukraińskich partyj, ja­ koby ziemie nasze wbrew woli ukraiń­ skiego narodu zostały przyłączone do

tylko pomiędzy 29 sierpnia a 23 wrześ­ nia 1939 r. aż 183 miejscowości polskie. Dane te mówią jedynie o działaniach zaprzysiężonych członków OUN. Bo­ jowcy z OUN zmuszali i prowokowali do antypolskich wystąpień miejscową ludność ukraińską, by dokonywała na­ paści na polskich sąsiadów. Tak więc daty 1 i 17 września 1939 roku są także początkiem realizacji pro­ gramu Organizacji Ukraińskich Na­ cjonalistów z 1929 roku, a mianowicie wprowadzeniem w czyn fizycznej eks­ terminacji ludności polskiej na Kresach Rzeczypospolitej, która już wtedy, w jej początkowej fazie miała cechy zorgani­ zowanego ludobójstwa, której później­ szą kulminacją było już przez nikogo nie powstrzymywane, masowe ludobój­ stwo Polaków na Wołyniu i w Małopol­ sce Wschodniej w latach 1943–1944. W dniach 11-15 lipca 1944 w okolicach Sambora odbył się Wielki Zjazd Ukra­ ińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej (UHWR), traktowanej propagandowo przez banderowców, jako ponadpartyj­ ne ukraińskie siły polityczne, natomiast faktycznie powołane i kierowane przez OUN. Na zjeździe dyskutowano m.in. o sposobach zrzucenia odpowiedzial­ ności za tzw. akcję antypolską z OUN­ -UPA na innych. „To, co się działo do tej pory – zwalić na Niemców, bolszewicką partyzantkę, wojnę itp.”. Definitywnie mordy na Polakach przerwała dopiero akcja „Wisła” z 1947 roku, gdyż i UPA miała nadzieję na rychły wybuch III wojny światowej.

masowych wywózek. Po 17 września Ukraińcy dokonali blisko 400 ataków na Polaków. Trudno oszacować liczbę ofiar tych wydarzeń z powodu zwycza­ jowego likwidowania przez Ukraińców świadków. Jeden z dokumentów ukra­ ińskiej OUN stwierdza, że akcje grup militarnych w sile 7729 osób objęły

zydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki członkowie OUN i UPA zostali uznani za uczestników walki o niepodległość Ukrainy. Bohaterem narodowym zo­ stał również przywódca OUN Stepan Bandera. Naczelny Sąd Administracyj­ ny Ukrainy utrzymał w mocy dekre­ ty uznające bojowników z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraiń­ skiej Powstańczej Armii za bohaterów narodowych. Po kolejnych, bez mała 10 latach, szczególnie polityka amery­ kańska – po ludobójstwie na Ormia­ nach dokonanym przez Turcję i na polskich oficerach w Katyniu – prze­ chodzi i nad tym ludobójstwem do po­ rządku dziennego. Szef ukraińskiego IPN-u Wiatrowycz w udzielanych wy­ wiadach zadowolony jest z odtworzenia Ukraińca-nacjonalisty jako prawdziwe­ go patrioty, wartościowego obywatela Ukrainy, i skutecznego oddzielenia go od Małorosjanina. Akceptowana jest, także przez stronę polską, sowiecka nazwa Ukraina Zachodnia zamiast Małopolski Wschodniej. W rezultacie lwowskie „lwy” w mieście, gdzie mniej­ szość ukraińska liczyła 8%, a wszyscy grekokatolicy 15%, są „aresztowane” w pudłach z dykty, a o wymordowa­ nych na Wuleckich Wzgórzach przez niemiecko-ukraiński batalion „Nachti­ gall” luminarzach nauki polskiej można mówić jedynie: „lwowscy profesorowie” (nie polscy!). Narracja o „nacjonalis­ tycznej mniejszości”, niewielkim zna­ czeniu ukraińskiego IPN-u i psycholo­ gicznym poczuciu wstydu za zbrodnie wobec Polaków upada w konfrontacji z ekspansją, wręcz zalewem pomników, upamiętnień i nazw ulic ku czci Ban­ dery i OUN-UPA. Były prezydent Po­ roszenko, który zdążył był zatwierdzić wszelkie uprawnienia kombatanckie dla weteranów UPA, budując siłę swej partii, stawia sobie za punkt honoru nazwanie głównych ulic Kijowa nazwi­ skami nacjonalistycznych „bohaterów”. Wątłe historycznie zasługi UON­ -UPA w „walce z komunizmem” ustę­ pują dzisiejszej rzeczywistości roz­ rzuconych bez możliwości pochówku kości setki tysięcy pomordowanych Polaków i przeszłym obrazom nabi­ janych na sztachety dzieci, rozpruwa­ nych brzuchów kobiet, przerzynanych piłą starców, odrąbywanych siekiera­ mi członków, okręcanych na drzewach wnętrzności czy przybijanych za języki do stołów całych rodzin. W samym środku XX/XXI-wiecznej Europy. K


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

9

WĘZEŁ GORDYJSKI Splątanie polskoukraińskie

M

imo tego poczucie od­ rębności Rusinów utrzy­ mało się przez cały okres rządów carów, a nawet, wraz z tworzeniem się inteligencji ukra­ ińskiej, zaczęła rosnąć ogólna świado­ mość narodowa. Aby odróżnić się od Rosjan, Rusini zamieszkujący tereny dzisiejszej Ukrainy zaczęli nazywać się Ukraińcami. Polacy przed 100 laty stanęli przed dylematem, co zrobić z rosnącą świa­ domością narodową Ukraińców. Od połowy XIX w. zaczęła się rywalizacja o „dusze” ukraińskich mas ludowych, do której stanęli polscy społecznicy, historycy, nauczyciele, ukraińska in­ teligencja, ale i aparat władzy państw zaborczych Rosji i Austro-Węgier. Po­ lakom udało się rozbudzić świadomość narodową wśród chłopów Galicji Za­ chodniej. Mówili oni jednak po polsku i byli katolikami, co ułatwiało na pewno pracę polskim działaczom narodowym. A jak wiemy, ich świadomość nie była wtedy taka oczywista, doszło przecież w 1846 r do rabacji, podczas której chłopi rżnęli Polaków, czyli polskich ziemian. Wieloletnia praca organicz­ na dała rezultaty. W 1920 r chłopi ci złożyli daninę krwi, broniąc niepod­ ległej Polski. Z ludnością rusińską sprawa się miała bardziej komplikować. Mówi­ li innym językiem, byli innego wy­ znania niż większość Polaków. Polscy społecznicy, działacze obozu konser­ watywno-narodowego, wsparci myślą takich osobistości jak historyk Hen­ ryk Schmitt, Feliks Koneczny, Włady­ sław Konopczyński czy filozof, dzia­ łacz socjalistyczny i ludowy Edward

wspólnego rzeczywistością. „Dobrzy Rusini” odchodzili masowo do cerkwi prawosławnej od kościoła greckokato­ lickiego – przypomnijmy: powstałego w wyniku unii brzeskiej i mocno zwią­ zanego z tradycją I Rzeczypospolitej

kijowskiej, działacza Akcji Katolickiej blisko związanego z arcybiskupem An­ drzejem Szeptyckim – Ivana Babija. Fascynacja prądami płynący­ mi z Włoch i Niemiec rzutowała na kształtowanie się ideologii integralnego

Na terenach południowo-wschodnich dawnej Rzeczypospolitej od kilkuset lat mieszkały obok siebie liczne narodowości. Z wioskami rusińskimi, ukraińskimi sąsiadowały polskie. W miastach mieszkali Polacy, Żydzi, a im bardziej na wschód – Rosjanie. Trzeba przyznać, że rusyfikacja ludności na ziemiach przyłączanych do Imperium Rosyjskiego w wyniku pokoju Grzymułtowskiego (1686 r.), a potem kolejnych rozbiorów, w połączeniu z migracją Rosjan w związku z otrzymywanymi przywilejami, uderzała głównie w Rusinów.

Czy antyukrainizm to realizm polityczny? Mariusz Patey

(mimo późniejszego poparcia ukra­ ińskiego ruchu niepodległościowego przez greckokatolickich hierarchów) – z hasłem: „My Małorusy”, czyli Ros­ janie. W tych kręgach szukali wspar­ cia moskalofile. Po upadku Imperium Rosyjskiego to tam utrzymywała się silna agentura sowiecka, tam powsta­ ły Republiki Rusińskie (Ruska Ludo­ wa Republika Łemków) i Republika

Można było spróbować wyzyskać tę sytuację dla sprawy polskiej bądź walczyć o nieuświado­ mione masy ukraińskie, by ukraińskie aspiracje narodowe i niepodległościowe zdusić. Jak historia pokazała, żadna z opcji nie odniosła sukcesu. Abramowski, zetknęli się jednak z ro­ syjską machiną rusyfikacyjną, która Rusinów uważała za część narodu ro­ syjskiego i oprócz zaplecza intelektu­ alnego, oferowała tzw. moskalofilom wsparcie finansowe. Z kolei Austro­ -Węgry dostrzegły niebezpieczeństwo tak w polonizacji, jak i rusyfikacji Ru­ sinów. Wsparły zatem „ukraińskie od­ rodzenie narodowe” i rodzącą się inte­ ligencję ukraińską. Dla części środowisk polskich, zwłaszcza mieszkających na wysunię­ tych rubieżach dawnej Rzeczypospo­ litej, ukrainizacja Rusinów była mniej­ szym złem niż ich rusyfikacja. Dlatego młodzi historycy z Kijowszczyzny, zwo­ lennicy idei narodu ukraińskiego, jak Mychajło Hruszewski, dostali wspar­ cie polskich środowisk akademickich w Kijowie. Polscy działacze narodowi, zwolennicy asymilacji mas ukraińskich ponieśli porażkę. Ukraińcy, mimo sła­ bości ekonomicznej, braku silnej inte­ ligencji, tradycji państwowości – w wy­ starczająco dużej części opowiedzieli się za swoim państwem narodowym, by zacząć tworzyć po rozpadzie Imperium Rosyjskiego struktury państwa z armią wzorowaną na tradycjach kozackich. Upadek Austro-Węgier uruchomił podobny proces w Galicji. Zaklinanie rzeczywistości na nic się zdało. Polacy musieli stoczyć ciężkie walki w 1919 r z wojskami utworzonej ZURL (Za­ chodnioukraińskiej Republiki Ludo­ wej). I tylko niedojrzałości politycznej ukraińskich polityków galicyjskich za­ wdzięczaliśmy przejęcie kontroli nad całą Galicją Wschodnią. Naród ukraiński, choć podzielony, choć proces uświadomienia mas nie był zakończony, stał się bytem rzeczy­ wistym. Można było spróbować wy­ zyskać tę sytuację dla sprawy polskiej bądź walczyć o nieuświadomione ma­ sy ukraińskie, by ukraińskie aspiracje narodowe i niepodległościowe zdusić. Jak historia pokazała, żadna z opcji nie odniosła sukcesu. I dziś słyszy się głosy o austriac­ kim spisku, który doprowadził do wy­ odrębnienia się sztucznego „narodu ukraińskiego”, nastawionego antypol­ sko w przeciwieństwie do Rusinów, jakoby łatwych do asymilacji, bo nie­ mal tak bliskich Polakom jak Mazu­ rzy czy Ślązacy. Trzeba pamiętać, że przeciwstawianie „dobrych Rusinów” złym Ukraińcom także nie miało wiele

czystkami wśród ukraińskiej inteli­ gencji, wielkim głodem i masowym zasiedleniem wschodniej i centralnej Ukrainy ludnością rosyjskojęzyczną. Część działaczy ukraińskich miesz­ kających w II RP przyjęła postawę

Wschodnio-Łemkowska, wymierzone w integralność granic II RP.

Czy można było zapobiec przyszłej tragedii? Józef Piłsudski próbował znaleźć kom­ promis między aspirującymi do nie­ podległości Ukraińcami a Polską. Idea Federacji Narodów dawnej Rzeczy­ pospolitej miała osłabić animozje na tle wyznaczania granic. Wsparł URL (Ukraińską Republikę Ludową) za cenę zrzeczenia się przez polityków ukraiń­ skich roszczeń do Galicji Wschodniej. Niestety spotkało się to ze zdecydowa­ nym sprzeciwem ukraińskich działa­ czy galicyjskich, którzy woleli poprzeć białych Rosjan czy nawet bolszewików niż walczyć razem z URL i Polakami o Ukrainę bez Galicji. Skończyło się to, jak wiemy, klęską idei niepodległej Ukrainy i granicą RP z ZSRS. Ukraińcy, zwolennicy ZURL (Za­ chodnioukraińskiej Republiki Ludo­ wej) po traumie przegranej wojny nie zrewidowali swoich roszczeń do spor­ nego terytorium. Część z nich wy­ emigrowała do Austrii, Czechosłowa­ cji i Niemiec, tam szukając wsparcia dla dalszych działań przeciw Polsce, a część, jak Mychajlo Hruszczew­ ski, do działań na rzecz ukraińskiej świadomości narodowej wykorzystała możliwości, jakie powstały w okresie polityki „korenizacji” w ZSRS. Była to polityka prowadzona do 1925 r., polegająca na umożliwieniu rozwoju kultury i języka narodów nierosyj­

legalistycznej walki o prawa mniej­ szości ukraińskiej w ramach możli­ wości prawnych danych przez młode państwo polskie. Tu warto przypomnieć postać Sy­ dora Twerdochliba – poety, rzecznika odrodzenia narodowego, założyciela Ukraińskiej Partii Włościańskiej – czy działaczy Ukraińskiej Narodowo-De­ mokratycznej Organizacji. Mieli oni program pracy u podstaw zbliżony do polskich działaczy narodowych w za­ borze pruskim. Próbowali odbudo­ wać ukraińską oświatę, tworzyć insty­ tucje kultury czy spółdzielczość. Część z młodych przedstawicieli ruchu na­ rodowego kontestowała legalistyczne działania starszego pokolenia, wycho­ wanego w tradycji państwa austro-wę­ gierskiego. Przyczyn klęski w wojnie z Polską upatrywali nie w braku reali­ zmu i sztywnym stanowisku ówczes­ nych elit ukraińskich, ale wręcz prze­ ciwnie – w braku woli walki i niechęci do ponoszenia ofiar. Część niepogodzonych z klęską ZURL oficerów utworzyła radykalną terrorystyczną organizację pod nazwą UWO. Uderzyła ona w przedstawicie­ li państwa polskiego, a także w tych ukraińskich działaczy politycznych i społecznych, którzy ich zdaniem zdradzili swoją lojalistyczną postawą sprawę ukraińską. I tak zabity został Sydir Twerdochlib, znakomity poeta ukraiński. Zaatakowano ze skutkiem śmiertelnym kandydatów na posłów do Sejmu RP: Antoniego Bachmaniuka, Ilka Wasylczyszyna, Wasyla Piechu­ laka; nauczyciela i działacza oświato­ wego Berezowskiego, Teofila Filipo­ wa, Sofrona Matwijasa – matematyka, dyrektora dwujęzycznego żeńskiego seminarium nauczycielskiego w Prze­ myślu, i innych. Po objęciu władzy we Włoszech przez Benita Mussoliniego, a potem wygranej Adolfa Hitlera w Niemczech, doszło do dalszej radykalizacji części młodzieży ukraińskiej. Ich obawy do­ tyczyły polityki zbliżenia polsko-ukra­ ińskiego, której rzecznikiem była część obozu związanego z Józefem Piłsud­ skim. Nie chcieli dopuścić do asymi­ lacji Ukraińców i osłabienia woli walki o niepodległe państwo. Dokonali napa­ ści na Bronisława Pierackiego, Tadeusza Hołówkę (ze śmiertelnym skutkiem) i Henryka Józewskiego – na szczęś­ cie nieskutecznie. Miało wykopać rów nienawiści blokujący wszelkie porozu­ mienie Polaków z Ukraińcami. Z dużą siłą atakowano także umiarkowanych

W Polsce mieliśmy ukraińskich polityków, którzy wierzyli w sens współpracy z Polską, bliskich zamordowanemu z sowieckiej inspiracji ata­ manowi URL Semenowi Petlurze. Byli skupieni w klubie Prometeusz. skich, wykorzystywana w celu desta­ bilizowania wschodnich kresów II RP. Wielu ukraińskich komunistów trak­ towało granicę ryską jako tymczasową i oczekiwało „zjednoczenia ziem ukra­ ińskich“ w ramach Sowieckiej Ukrainy. Jak wiemy, „korenizacja” skończyła się

polityków ukraińskich (nie bez racji upatrując w nich konkurentów o rząd nad ukraińskimi duszami), działaczy społecznych i oświatowych. Przepro­ wadzono zamachy na dyrektora liceum ukraińskiego we Lwowie, byłego ofice­ ra ZURL i URL, uczestnika wyprawy

nacjonalizmu, którego założenia sfor­ mułował Dmytro Doncov, a rozwijało wielu działaczy nacjonalistycznych sku­ pionych wokół Jewhena Konowalca, a po jego śmierci – Stepana Bandery i Andrija Melnyka. Jednak w Polsce mieliśmy ukraiń­ skich polityków, którzy wierzyli w sens współpracy z Polską, bliskich zamor­ dowanemu z sowieckiej inspiracji ata­ manowi URL Semenowi Petlurze. Byli skupieni w klubie Prometeusz. W czasie II wojny światowej część z nich, która uniknęła aresztowań, utworzyła I UPA pod dowództwem Tarasa Bulby Borow­ ca. To postać zapomniana na Ukrainie i mało znana w Polsce, a przecież to on, jako jeden z pierwszych ukraińskich po­ lityków, przeciwstawił się polityce eks­ terminacji polskiej ludności cywilnej. To jego ludzie należeli do pierwszych ofiar OUN, kiedy jej bojówka podstępnie roz­ biła jego sztab, mordując oficerów. Taras Bulba Borowiec za swą postawę zapłacił wysoką cenę. Porwano mu żonę Annę, która stała się zakładniczką nacjonali­ stów, a następnie została zabita po aresz­ towaniu męża przez gestapo. Ciekawa jest historia początków UPA. Nazwa ‘UPA’, już popularna wśród ludności ukraińskiej, została ukradziona przez OUN i służyła mor­ dercom Polaków do ukrycia pochodze­ nia zbrodniczych oddziałów. Polacy długo nie odróżniali oddziałów UPA Tarasa Bulby Borovca od UPA-OUN. W przeciwieństwie do Polaków, którzy swe nadzieje pokładali w sojuszu z aliantami, Ukraińcy związani z OUN upatrywali drogi do niepodległości w polityce III Rzeszy wymierzonej w Polskę i ZSRS. Komuniści ukraińscy zaś, mimo wiedzy o terrorze sowieckim i wielkim głodzie, upatrywali możli­ wości zjednoczenia ziem ukraińskich w przystąpieniu Armii Czerwonej do wojny z Polską. I tu, na marginesie, uwaga doty­ cząca Stepana Bandery, który Polakom kojarzy się z najgorszymi zbrodniami OUN-UPA na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Polska polityka w międzywojniu nie mogła zapobiec temu, co się stało w latach 1939–1945 w południowo­ -wschodniej części Polski. Nie było możliwości kompromisu między pol­ skimi aspiracjami i ukraińskimi dą­ żeniami niepodległościowymi. Walka z terrorem UWO-OUN metodami kie­ rującymi się logiką odpowiedzialności zbiorowej wywoływała reakcje przeciw­ ne do zamierzonych, wzrastała niechęć do państwa i nienawiść do Polaków. Bardziej humanitarne traktowa­ nie ludności ukraińskiej nie odwiod­ łoby aktywistów OUN od planowa­ nej czystki etnicznej. Koniec 1943 r. przyniósł klęskę Niemiec pod Sta­ lingradem. Uświadomiło to działa­ czom OUN, że Niemcy przegrają woj­ nę, a Polacy zechcą odtworzyć swoje państwo z granicami sprzed wybuchu wojny. Uważali, że zadecydują o tym plebiscyty i referenda, a zatem trzeba pozbyć się Polaków, tak jak to robili Sowieci czy Niemcy z niechcianymi grupami społecznymi. Chciano tak­ że utworzyć monoetniczne państwo ukraińskie bez mniejszości polskiej czy żydowskiej. Należy pamiętać, że umiarko­ wane organizacje ukraińskie zostały

wyniszczone podczas rządów ZSRS w latach 1939–1941. Radykałowie przetrwali i zdominowali ukraińską politykę pod okupacją niemiecką. Trzeba także przyznać, że Rząd na Emigracji, stojąc na stanowisku niena­ ruszalności granic II RP, zlekceważył zagrożenie ze strony ukraińskich na­ cjonalistów, skupiając się na rozgrywce z ZSRS. Słabe rozeznanie organizacji ukraińskich, brak oferty satysfakcjo­ nującej ukraińskich radykałów (a nie było to możliwe, gdyż Polacy nie byli gotowi do oddania Kresów komukol­ wiek) skłoniły OUN „Rewolucjoniści” (w polskim na nazewnictwie znana jako OUN-B, czyli Banderowska) do rozpoczęcia działań antypolskich.

Słów kilka o Stepanie Banderze Część moich rodaków przypisuje nielubianym osobom winy nie tylko prawdziwe, ale i urojone, dając tym samym argumenty naszym przeciw­ nikom w oskarżeniach o manipula­ cje faktami historycznymi. A jednym z fundamentów cywilizacji łacińskiej jest dążenie do prawdy. Nie chcę tu bronić Bandery, ma wystarczająco wiele win z punktu wi­ dzenia Polski, by był dla nas mało sym­ patyczną postacią. Prowadził działalność terrory­ styczną wymierzoną głównie w pol­ skich i ukraińskich zwolenników polsko-ukraińskiego porozumienia narodowego (Pieracki, Babij). Słusznie jednak niektórzy ukraiń­ scy historycy podnoszą, że jego bojówki zabiły przed wojną mniej Polaków niż np. PPS Frakcja Rewolucyjna w latach 1905–1906, mniej, niż zginęło podczas walk w zamachu majowym 1926 r. Wyznawał ideologię zbliżoną do narodowego socjalizmu (odszedł tym samym od chrześcijaństwa). Uczestniczył po wojnie w działa­ niach zmierzających do ukrycia zbrod­ ni OUN-UPA. Nie można go jednak nazwać ar­ chitektem zbrodni na polskiej lud­ ności Wołynia i Galicji Wschodniej, bowiem na bez mała dwa lata przed rozpoczęciem rzezi został areszto­ wany, siedział w obozie i stracił kon­

i KBW udającego polskie oddziały nie­ podległościowe nie przetrwało próby czasu. I tu warto zrobić odniesienie do czasów współczesnych. Dziś też są tacy, co bardziej nienawidzą Ukraińców niż kochają Polskę i chętnie by sabotowali ważne dla nas projekty infrastruktural­ ne, byleby zaszkodzić „banderowcom”. Stepan Bandera to postać tragicz­ na, poświęcił bowiem życie sprawie, nie osiągnąwszy żadnych sukcesów. Jego legendę stworzyli głównie Sowieci. Czy gdyby nie został aresztowany, uczest­ niczyłby w rzezi Polaków? Możemy przypuszczać, że tak, ale byli także bar­ dzo radykalni działacze OUN, tacy jak Ivan Mitrynga, którzy nie poparli lu­ dobójczych działań swoich „kolegów”. Ivan Mitrynga opuścił szeregi OUN już w 1941 r. i przystąpił do UPA Tarasa Bulby Borowca. głosząc hasło „razem z Polakami, Anglikami i Francuzami przeciw totalitaryzmom sowieckiemu i Niemiec. Traf chciał, że zginął w przy­ padkowej potyczce z polsko-sowieckim oddziałem pod dowództwem Włady­ sława Kochańskiego.

Współczesna polityka Polski wobec Ukrainy Dziś nie mamy tego nierozwiązywal­ nego dylematu, jak zaspokoić niepod­ ległościowe dążenia dwóch narodów splątanych historią, żyjących od wie­ ków na tych samych terytoriach. Polska i Ukraina mają jasno określone granice, które także są granicami etnicznymi. Realizm podpowiada, że nie warto kie­ rować się resentymentem, ale patrzeć w przyszłość, realizować projekty ko­ rzystne dla obu krajów i narodów w po­ kojowej koegzystencji. Naturalnie nie możemy zapominać o naszej historii, nie możemy zapomi­ nać o polskich ofiarach, ale także nie możemy dopuścić, aby historia zato­ czyła koło. Warto tu zauważyć, że jak mordy OUN na Polakach przyniosły najwię­ cej korzyści Sowietom (łatwiej było skomunizować ludność polską, któ­ ra wobec ogromu zbrodni zapomnia­ ła o terrorze sowieckim 1939–1941, mniej wagonów trzeba było użyć do jej wywózki i nie trzeba jej było „prze­ konywać” do wyjazdu), tak dziś popu­

Polacy zechcą odtworzyć swoje państwo z granicami sprzed wybuchu wojny. Uważali, że zadecydują o tym plebiscyty i referenda, a za­ tem trzeba pozbyć się Polaków, tak jak to robili Sowieci czy Niemcy z niechcianymi grupami społecznymi. trolę nad organizacją, która została przejęta na Wołyniu przez ludzi ta­ kich jak Dmytro Klaczkiwski, Wasyl Iwachiw, Iwan Łytwynczuk („Według najbardziej prawdopodobnej hipote­ zy decyzja o ludobójstwie Polaków zapadła w gronie trzech osób wołyń­ skiego kierownictwa OUN-R: Dmytra Klaczkiwskiego, kierującego wołyńską OUN-R, Wasyla Iwachowa, referenta wojskowego OUN-R oraz Iwana Ły­ twynczuka, dowodzącego siłami UPA na północno-wschodnim Wołyniu”. Odpowiedzialność ponosi także Ro­ man Szuchewycz, który co prawda nie był inicjatorem, ale zaaprobował działania Kłyma Sawura). Po wyjściu Stepana Bandery na wolność w 1944 r. jego frakcja OUN „zagranica” nigdy nie odzyskała kon­ troli nad OUN „kraj”. Jego stosunek do Polaków był jednoznacznie nega­ tywny, ale we wrześniu 1939 r. wydał dyspozycję nieatakowania Polaków wobec „zdrady interesów narodu ukraińskiego przez Niemcy, które podpisały porozumienie z Sowieta­ mi”. Na Polaków napadały głównie grupy zwolenników Kraju Rad po­ wiązane z OUN Melnyka. W 1945 r. wysłał łącznika, któ­ ry miał doprowadzić do nawiązania współpracy z AK, WiN i zakończenia wyrzynania (wtedy już wzajemnego), co zostało odnotowane jako porozu­ mienie z Hrubieszowa. Kiedy pytano dowódcę polskich partyzantów Maria­ na Gołębiewskiego o motywy jego kon­ taktów z banderowcami, sparafrazował słowa Romana Dmowskiego, bo bar­ dziej kochał Polskę niż nienawidził ban­ derowców. Dzięki porozumieniu liczba napadów na ludność polską spadła. Uwolniono trzymanych w więzieniu UB-NKWD polskich patriotów. Nie­ stety porozumienie z powodu działań operacyjnych służb komunistycznych

laryzacja symboliki szowinistów obni­ ża poziom sympatii do niej nie tylko wśród Polaków, ale także demo-libe­ ralnych elit Zachodu. Choć większości młodych Ukraińców czerwono-czarne flagi kojarzą się z walką z Rosją, to poza granicami Ukrainy – już tylko z inte­ gralnym nacjonalizmem i etnoszowini­ zmem. I w najlepszym interesie Kremla jest upowszechnianie szowinistycznej symboliki w czasie rządów prozachod­ niej ekipy w Kijowie. Szanując prawo Ukrainy do własnej interpretacji hi­ storii, musimy z pozycji przyjaciela uświadamiać o negatywnych konse­ kwencjach „heroizacji” pewnych po­ staci, które choć walczyły o niepodległą Ukrainę, to dopuściły się masowych mordów na ludności cywilnej. Z rządem niepodległej Ukrainy, a przede wszystkim z ukraińskim spo­ łeczeństwem trzeba rozmawiać. Nasza polityka powinna polegać na zakreśla­ niu obszarów, które łączą, zostawiając to, co dzieli. W zależności od chęci na­ szych partnerów, możemy poszerzać lub zawężać obszary współpracy. Rozu­ miem podejście porucznika Stanisława Kossakowskiego z Narodowego Zjed­ noczenia Wojskowego czy mjr. Mariana Gołębiewskiego z WiN-AK, że potrafili w imię Polski podjąć rozmowy z nie­ dawnym śmiertelnym wrogiem, bo wie­ dzieli, że znacznie silniejszy wróg czai się gdzie indziej i zagraża zarówno idei wolnej Ukrainy, jak i niestety Polski. Pamiętajmy, że współcześnie Ukra­ ina może być groźna dla Polski tylko w jednym wypadku: kiedy jej potencjał będzie pracował dla Kremla. W polskim interesie jest zatem wspieranie europej­ skich i atlantyckich aspiracji Kijowa, a nie słuchanie podszeptów ze strony poli-technologów Kremla, jakoby po­ zostawienie Ukrainy samej miałaby przynieść cokolwiek dobrego dla Pol­ ski prócz wzrostu zagrożenia. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

10

WOLNOŚĆ SŁOWA

Jolanta Hajdasz: Każdy ma prawo głosić swoje poglądy. Pytanie, czy ma szansę do­ trzeć do bardzo szerokiej, czy wąskiej grupy odbiorców. W Polsce mamy takie same za­ grożenia wolności słowa, jak we wszystkich demokratycznych krajach, związane z nad­ mierną komercjalizacją, z upadkiem mediów tradycyjnych, opartych na dziennikarstwie, które przestrzega etyki zawodowej. Są też za­ grożenia związane z upadkiem tradycyjnych mediów lub ich przekształceniem się w nowe media, w postaci cyfrowej, media społecznoś­ ciowe. Te ostatnie dają nam wiele wolności, ale też stwarzają problemy zupełnie nowej natury. Dzisiaj dyskutujemy na konkretnych przykładach o problemach, jakie mają dzien­ nikarze współcześnie pracujący w Polsce. Uczestnikami debaty będą: redaktor Woj­ ciech Biedroń z tygodnika „Sieci” i portalu wpo­ lityce.pl., Wiktor Świetlik, dyrektor programu III Polskiego Radia, dziś bardziej w charakterze dyrektora CMWP, którą to funkcję pełnił przez trzy kadencje do roku 2017, Michał Jaszewski, radca prawny naszego stowarzyszenia, nieod­ płatnie od wielu lat udzielający nam porad prawnych, Krzysztof Skowroński, Prezes SDP. Zaproszenie na naszą konferencję przyjęli też m.in. redaktor Wojciech Reszczyński z Warsza­ wy, Wiktor Sobierajski z Opola, Józef Wieczo­ rek z Krakowa, pani Małgorzata Sienkiewicz z Sanoka i Dorota Roman z Warszawy, Mariusz Pilis z Krakowa, obecnie członek ZG SDP; Sła­ womir Matusz z Sosnowca, Wiktor Majewski z Nadarzyna i Antoni Szpak z Bydgoszczy. Wszyscy mieli do czynienia z wymiarem spra­ wiedliwości jako dziennikarze zawodowi lub obywatelscy, a przypadki, o których będziemy dzisiaj mówić, są reprezentatywne dla tematu konferencji.

Wojciech Biedroń: Moja spra­ wa jest stosunkowo prosta. Pan sę­ dzia Wojciech Łączewski, myśląc, że umawia się z Tomaszem Lisem, spotkał się z dzienni­ karzami tygodnika „Wprost”. W tle tej sprawy była świetna prowokacja jednego z dzienni­ karzy „Gazety Warszawskiej”. Sprawa wyszła na jaw, byłem jednym z dziennikarzy, którzy pisali o tym w 2016 r., kiedy już nie groziło to „wylotką” z pracy. Mnóstwo rzeczy ujawniliśmy na temat tego śledztwa w portalu wpolity­ ce.pl. Moim zdaniem ewidentne doszło tam do mataczenia. Powstało kilkadziesiąt mate­ riałów. Pan sędzia Łączewski uznał, że został przeze mnie oczerniony, udał się do sądu. Sprawa, która wydawała się nam wszystkim humorystyczna, skończyła się dla mnie wy­ rokiem. W pierwszej instancji sąd uznał mnie winnym przestępstwa umyślnego znieważe­ nia sędziego Łączewskiego i usłyszałem, że mam zapłacić 25 tys. zł grzywny. Sąd drugiej instancji – ludzki pan, można powiedzieć – ograniczył tę kwotę do 3 tys. złotych. Jestem autorem dziesiątek, jeżeli nie setek materia­

Dziś problemem są potężne środowiska zwią­ zane z mediami i sądow­ nictwem, które uważają, że każda władza jest jedynie przejściowa – i tutaj mają absolutnie rację – ale jed­ no się u nich nie zmienia: od 1945 r. myślą, że to oni są władzą. łów na temat patologii występujących w śro­ dowisku sędziowskim. Wielokrotnie w czasie tego procesu dano mi odczuć, że jestem au­ torem tych publikacji. Uwalano – przepraszam za wyrażenie – nasze wnioski, zamykano usta mnie, moim pełnomocnikom. Jedyną gwiaz­ dą na sali sądowej w dwóch instancjach był sędzia Łączewski. Nie mieliśmy złudzeń po pierwszym etapie, że sprawa jest groźna. Na początku drugiej instancji, nie miałem wątpli­ wości, że zostanę skazany. Było tylko pytanie, czy utrzyma się wyrok z pierwszej instancji, czy grzywna zostanie zmniejszona. To był klasyczny przypadek, zresztą nie tylko mój, ostatnio Janka Śpiewaka, człowie­ ka, z którym bardzo wiele mnie dzieli ideo­ wo; on też dostał wyrok z 212. Mało tego,

apelację do sprawy złożyła córka pana Ćwią­ kalskiego, która pojawiła się w niej w kontek­ ście reprywatyzacyjnym, który ujawnił Ja­ nek Śpiewak. Ona domaga się dla Janka kary pozbawienia wolności. Z czym mamy do czynienia? W moim przypadku z kastą sędziowską, nie mam wąt­ pliwości. A kilka osób w Polsce, na bardzo wysokich stanowiskach sędziowskich, w bar­ dzo ważnych, skrajnie upolitycznionych sto­ warzyszeniach sędziowskich uznało, że może dyktować warunki, traktować dziennikarzy jak śmieci. Teraz mam sprawę z potentatem, firmą Ringier Axel Springer, w związku ze słynną in­ strukcją dla dziennikarzy Marka Dekana, takie­ go wielkiego prezesa tej firmy, gdzie określił, co dziennikarze mają myśleć, mówić i pisać. Proszę sobie wyobrazić, że mam teraz spra­ wę o dobra osobiste z panem Dekanem i nie dalej jak wczoraj byłem w sądzie, gdzie pan sędzia wrzeszczał na sali sądowej, krzyczał na świadków, traktował ich w sposób potworny. I znowu zobaczyłem, że będzie to samo. Tym razem nie dostanę z 212, tylko pewnie będzie trzeba przekazać jakieś zadośćuczynienie dla firmy i dla tego pana z Austrii. Uważam, że dziś naszym problemem nie jest władza, choć władza, jeśli chodzi o art. 212, zachowuje się dziwacznie. Problemem są potężne środowiska związane z mediami i są­ downictwem, które uważają, że każda władza jest jedynie przejściowa – i tutaj mają abso­ lutnie rację – ale jedno się u nich nie zmienia: od 1945 r. myślą, że to one są władzą. A po 1989 r. kolejne rządy dawały im poczu­ cie tej

zeznań można by napisać moją alternatywną biografię. Czy to ma znaczenie, nie wiem, ale wśród świadków oskarżenia był poseł, dwóch radnych z jednej opcji, no i widać było, że tym panom bardzo zależy na orzeczeniu mojej winy. Zostałam skazana z paragrafu 212. Po­ dobno mój felieton przekreślił dalszą karierę radnego. Jak podliczyłam to wszystko, co po­ winnam zapłacić, czyli nawiązkę, koszty plus przeprosiny w kilku portalach, to 6–8 tys. zł. Czekam na uzasadnienie wyroku i będę pró­ bowała coś dalej z tym zrobić. Dorota Roman: Ja po prostu zostałam zwol­ niona. Nigdy nie byłam z tym w sądzie, nigdy nie domagałam się powrotu do pracy, z róż­ nych przyczyn. Próbowałam dowiedzieć się, dlaczego zostałam zwolniona, więc pisałam, jak wszyscy dziennikarze w takich wypadkach, do wszystkich możliwych instytucji. Nie dosta­ łam żadnej odpowiedzi. Byłam bardzo pozy­ tywnie zdziwiona, jeśli chodzi o CMWP, bo akurat tu się nie zwracałam o pomoc, ale do­ wiedziałam się, że ta pomoc została udzielona w formie pisma do prezesa Kurskiego z prośbą o wyjaśnienie. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zostałam wyrzucona. Byłam najpierw wydaw­ cą, a potem redaktorem „Expresu Reporte­ rów” i kilku reporterów stanęło za mną mu­ rem, wystosowali też pisma w mojej sprawie. Jolanta Hajdasz: Pani Dorota Roman przez lata była związana z „Expressem Reporterów”, przeszła wszystkie szczeble kariery od repor­ tera do wydawcy. Została pozbawiona etatu

zostało to zinterpretowane jako pomówienie, które ma na celu odebranie dobrego imienia wszystkim firmom związanym z ITI. Sprawę prowadził słynny mecenas kra­ kowski, przed którym sędzia kłaniał się nisko, bo bał się odezwać. Na pierwszej rozprawie sędzia, młody człowiek, próbował wszystko jakoś załagodzić. Ja jeszcze przeprosiłem sąd, że musi się zajmować takimi duperelami, kie­ dy ludzie czekają latami na sprawy. Młode­ go sędziego wymieniono. Nowy sędzia nie uwzględnił żadnych środków odwoławczych ani wniosków o powołanie świadków – a jest faktem, że ta stacja miała związki z WSI, są na­ zwiska, jest założyciel powiązany ze służbami; to są ogólnie znane fakty. Wyrok przyszedł pocztą. Na szczęście nie wiązało się to z pie­ niędzmi, a ponieważ p. Adamus stwierdziła, że nie wygramy w sądzie, więc nie wnieśliśmy od­ wołania. Trzeba było kilkakrotnie pisać „prze­ praszam firmę ITI” i musiałem się pod tym podpisywać razem z panią Marią i redaktorem naczelnym. To było bardzo głębokie upoko­ rzenie. Dzisiaj myślę, że lepiej byłoby chyba zapłacić. Tak wyglądała ta sprawa z tytułu art 212 o pomówienie, która pokazała komplet­ ną indolencję i stronniczość sądu. Właściwie odmówiono nam prawa do obrony. Antoni Szpak: Od 30 lat jestem felietonistą, dziennikarzem, satyrykiem, zajmuję się spra­ wami politycznymi, bieżącymi itd. Otóż łódzka prokuratura się zainteresowała moją twórczoś­ cią i uznała, że z urzędu należy mi wytoczyć proces o znieważenie narodu polskiego.

Kultury. Ucieszyłem się, że będzie można coś zrobić, ożywić życie kulturalne. Chciałem stworzyć kolekcję obrazów, założyć czasopis­ mo kulturalne, wydawnictwo. Na spotkaniu Rady usłyszałem od dyrektorów, że się nie da, ponieważ nie ma tego w statucie. Jak nie ma w statucie, to w ciągu miesiąca można zmienić statut, przegłosować. I zacząłem sprawdzać, co tam w tych statutach jest. Zauważyłem, że nie ma organów doradczych, wymaganych ustawą o prowadzeniu działalności kultural­ nej i że te wszystkie organy doradcze zosta­ ły polikwidowane w latach 2012–2013 przez pana Mateusza Rykałę, który to przeprowadził przez Radę, syna pana Jacka Rykały, znanego malarza, profesora ASP w Katowicach, który współpracował z instytucjami w Sosnowcu. Zacząłem domagać się przywrócenia tych organów doradczych, napisałem maile do dyrektorów i pismo do prezydenta mia­ sta i chyba przewodniczącego rady miejskiej, albo przewodniczącego komisji kultury, którzy reprezentują organ założycielski. Napisałem o wadach statutów i zwróciłem uwagę na brak kompetencji pani dyrektor zamku siedleckie­ go, ponieważ nigdzie nie mogłem znaleźć in­ formacji o jej wykształceniu, a słyszałem, że wcześniej była księgową. Stwierdziłem, że jako księgowa w takiej instytucji jak centrum sztuki jest ona właściwie słupem, bo nie ma pojęcia o sztuce. Domagałem się ujawnienia, jakie ma wykształcenie. Ustawa o dostępie do infor­ macji publicznej mówi o obowiązku podania kompetencji w Biuletynie Informacji Publicz­ nej. Reakcja była taka, że skierowali sprawę

artykuł

12 czerwca 2019 r. w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ul. Foksal w Warszawie odbyła się k czesnych zagrożeń wolności słowa w Polsce. Konferencję zorganizowała i dyskusję poprowadziła Jolanta Haj

m i e c z

władzy i dlatego się bronią. Każdy dziennikarz, który napisze co­ kolwiek o jakimkolwiek procesie, jest narażony z 212, jest narażony z dóbr osobistych. Nie chodzi o Wojciecha Biedronia, ja so­ bie poradzę. Patrzę tylko na moich kolegów i moje koleżanki z innych miast. Patrzę również na dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, których również straszy się art. 212. Absolutnie nie zgadzam z ich tezami. Ale to nie ma znacze­ nia. Wszyscy musimy bronić swoich praw. Bo to są też prawa społeczne, prawa człowieka. Wiktor Sobierajski: Mój znajomy poprosił mnie o interwencję ws. firmy IBM Sosnowiec, oferującej szkolenia w formule, która dopusz­ cza robienie oszustw. Te szkolenia w ogóle się nie odbywają, dostajesz tylko płytę, a z nią fakturę na 690 zł. Napisałem o tym na portalu i zaczęli do mnie dzwonić i mejlować oszukani ludzie z całej Polski. Oczywiście dostaliśmy pozew, z żądaniem zapłaty 20 tysięcy. Wy­ graliśmy tę sprawę dzięki zeznaniom świad­ ków, ale żeby do tego doszło, musieliśmy naj­ pierw wpłacić 2500 zł, a portal ngopole.pl jest mały i bez pieniędzy, bo ludzie pracują w nim właściwie charytatywnie. Przy okazji straciłem pracę. Józef Wieczorek: Jestem już grillowany chy­ ba piąty rok. Chodzi o ujawnienie rozprawy sądowej. Adam Słomka w sądzie okręgowym był absurdalnie oskarżany o współpracę z ja­ kąś grupą przestępczą, i to było jawne. Nato­ miast rozprawa, która go uniewinniała, miała być tajna, ale ja nie zostałem o tym skutecznie poinformowany. Nagranie z rozprawy mieści­ łem na moim kanale You Tube i jestem oskar­ żony o jego rozpowszechnianie. Sprawa przeszła już przez kilka instancji. W sądzie rejonowym zostałem skazany. Nato­ miast sąd okręgowy mnie uniewinnił. Prokura­ torowi to się bardzo nie podobało. W swoim piśmie kasacyjnym stwierdził, że moja działal­ ność ma negatywny wpływ na odbiór spo­ łeczny pracy sądu. Dla sądownictwa jest nie­ wygodna sama rejestracja tego, jak działają sądy. Jednocześnie zaznaczę, że czasami sądy korzystają z moich rejestracji jako dowodów. Wielokrotnie sądy nie rejestrują tego, co jest na sali, nawet w procesie karnym. I właściwie tylko mój materiał jest zabezpieczeniem pra­ widłowego przebiegu procesu sądowego. Małgorzata Sienkiewicz: Opublikowałam żartobliwy felieton na stronie internetowej portalu gazety, której byłam redaktorem na­ czelnym. W karykaturalny sposób, jak to felie­ ton, przedstawiał zachowanie jednego z rad­ nych. Radny wniósł o ściganie mnie z urzędu, ale wniosek dwukrotnie odrzucono. Sprawa trafiła do sądu karnego. Przesłuchano ośmiu świadków oskarżenia, którzy nic nie wnieśli, bo nie omawiano tekstu, tylko na podstawie tych

przez poprzednią ekipę w ramach „akcji lea­ sing”, a kropkę nad i postawiła obecna władza, pozbawiając jej z dnia na dzień pracy, tak że nie ma żadnej osłony socjalnej. Musimy o tym mówić, bo myśmy już w ogóle zapomnieli, że tego typu kategoria, jak prawo do stałego za­ trudnienia, to jest też rodzaj gwarantowania wolności słowa, niezależności... Dorota Roman: Bezpieczeństwa mediów. Większość ludzi, którzy robili „Express Repor­ terów” czy inne programy, nie będąc w TAI, byli bez żadnej ochrony, pracowali dniami i nocami, mieli firmy, ale przede wszystkim byli pozbawieni jakiejkolwiek ochrony praw­ nej. Nie może być tak, że człowiek, który tyle lat pracuje i robi reportaże, za które potem TVP dostaje nagrody, jest pozbawiony pomo­ cy, kiedy jest mu potrzebna ochrona prawna, choćby porada, co ma zrobić. Nikt z nas nie miał żadnej pomocy ze strony TVP. Wojciech Reszczyński: Zostałem uznany winnym i skazany parę lat temu w procesie z tytułu 212 kk, ja jako autor felietonu, redak­ tor naczelny tygodnika „Nasza Polska”, i wy­ dawca, śp. Maria Adamus, za użycie sformu­ łowania w kontekście felietonowym. Chodziło

Sąd okręgowy mnie unie­ winnił. Prokuratorowi to się bardzo nie podobało. W swoim piśmie kasacyj­ nym stwierdził, że moja działalność ma negatywny wpływ na odbiór społecz­ ny pracy sądu. Dla sądow­ nictwa jest niewygodna sama rejestracja tego, jak działają sądy. o to, że TVN lansował jakąś kobietę, a ja napi­ sałem, że robią teraz z niej gwiazdę w TVN­ -WSI24. W sądzie tłumaczyłem, że to nie jest moje określenie, bo w internecie można było wtedy wystukać 70 tys. tego typu sformuło­ wań, że to nie ja jestem jego autorem, ale jest tak powszechne, że go użyłem. Oczywiście

n a

To już właściwie krok przed tym, że zdraj­ ca i rozstrzelać, no bo skoro w felietonie pani znalazła takie rzeczy, które znieważają naród polski… Opisałem urodziny Ojca Tadeusza i nasze władze, które tam pląsały i zachwycały się wielkością ojca z Torunia. To się nie spodo­ bało, więc po tej rozmowie z panią prokura­ tor dostałem pismo, że nie tylko znieważyłem naród polski, ale znieważyłem prezydenta, premiera, prezesa. Felieton satyryczny miał chyba niecałą stronę maszynopisu, ale dowiedziałem się, że już jest przygotowana profesorska ekspertyza na 35 stron na temat moich zbrodni felietono­ wych. Zadzwoniłem do pani profesor, nie była łaskawa rozmawiać, przysłali mi tę ekspertyzę, tam się zajął tym wszystkim prawnik. Pani pro­ kurator zadzwoniła do mnie, że wycofują się z tego, że znieważyłem prezydenta, że premie­ ra i prezesa, ale upierają się przy tym, że został znieważony naród. Sprawą się zainteresowali dziennikarze, telewizje, telewizje zagranicz­ ne. Ponieważ jestem członkiem SDP od wielu lat, więc dostałem pomoc ze strony związku i wielu dziennikarzy, którzy niekoniecznie lubią to, co piszę. Z satysfakcją mówię, że odczułem pewną solidarność wśród dziennikarzy, za co zresztą dziękowałem wszystkim serdecznie. Wszystko się ciągnęło, okazało się, że sąd spra­ wę umorzył, bo naród nie odwoływał się i nie poczuł się znieważony moim felietonem. Wiktor Majewski: Prowadzę mały portal w gminie Nadarzyn i mam już za sobą 20 spraw sądowych. W Gminie Nadarzyn przez 18 lat rządził członek PSL, któremu m.in. wskutek moich działań postawiono 6 zarzutów po­ świadczenia nieprawdy. Nie dałem też zamieść pod dywan sprawy zastępcy wójta, który dwu­ krotnie został zatrzymany za jazdę pod wpły­ wem alkoholu, np. z wynikiem 3,18 promila zasnął za kierownicą. Więc próbuje się mnie zwalczać. Miałem chyba pięć albo sześć spraw o naruszenie dóbr osobistych. W pierwszej sprawie jakoś się obroniłem, w drugiej też, ale sąd drugiej instancji zwrócił ją do ponow­ nego rozpatrzenia, w trzeciej była jakaś ugo­ da i musiałem zamieścić zdanie informacyjne, bez specjalnych przeprosin; dwie sprawy są jeszcze nierozpoczęte. Ale to wszystko trwa, więc ktoś wpadł na pomysł, żeby mnie zarzu­ cić sprostowaniami. Dostałem chyba 12 po­ zwów o sprostowanie. Nie zgodziłem się, bo albo te sprostowania były formalnie nie do zaakceptowania, albo nie dotyczyły tego, co napisałem. Dwie sprawy, które były obiektywnie roz­ patrywane, gdzie były dowody itd., były na moją korzyść, a 7 czy 8 spraw było rozpatry­ wanych subiektywnie i tego nie udało się wy­ grać. Ale portal wciąż prowadzę, już 10 rok. Sławomir Matusz: Moja sprawa jest wie­ lowątkowa. Zostałem zaproszony przez pre­ zydenta miasta Sosnowca w 2017 r. do Rady

d z i e n

do prokuratury z artykułu 212, potem jeszcze doszedł artykuł 191. Zostałem skazany na 70 stawek grzywny, przy czym 30 stawek to było za znieważenie pani dyrektor, ponieważ nazwałem ją księgo­ wą. Wyrok sygnowała pani sędzia Aleksan­ dra Zapała-Wygaś. Złożyłem sprzeciw, sprawę prowadziła pani sędzia Beata Chmielnicka, która dwa zarzuty wyłączyła, dwa połączyła w jeden, a mimo to wyrok utrzymała. Na ostatniej rozprawie byli przesłuchiwa­ ni pracownicy Centrum Sztuki Zamek Sielecki i nagle główna księgowa zaczęła mówić o mo­

Nowy sędzia nie uwzględ­ nił żadnych środków od­ woławczych ani wniosków o powołanie świadków – a jest faktem, że ta stacja miała związki z WSI, są nazwiska, jest założyciel powiązany ze służbami; to są ogólnie znane fakty. Wyrok przyszedł pocztą. jej sprawie rozwodowej. Dopiero po rozpra­ wie zorientowałem się, że ta pani nękała mnie telefonicznie, wulgarnie mnie wyzywając, a ja dopiero rozpoznałem jej głos na sali sądowej. Wtedy zorientowałem się, że zorganizowa­ no akcję, żeby mnie zniszczyć jednocześnie w sądzie i zniszczyć mi rodzinę. W tej chwi­ li mam już drugą grzywnę za nękanie, gdzie też sprawę prowadzi sędzia Beata Chmielni­ cka. Dostałem 2000 zł grzywny. W czasie tej rozprawy na prośbę świadka, jednej z osób, które mnie nękały telefonicznie, która powie­ działa, że boi się przy mnie zeznawać, sędzia Chmielnicka wyprosiła mnie z sali. Zwróciłem się o wyłączenie sędzi ze sprawy, ale wniosek odrzucono. W międzyczasie skierowałem sprawę do wojewody śląskiego, a wojewoda śląski skie­ rował sprawę do Wojewódzkiego Sądu Ad­ ministracyjnego i WSA wydał pięć wyroków stwierdzających wady prawne statutów pię­ ciu instytucji, w tym Centrum Kultury Zamek Sielecki, Sielecki Klub Kultury, a nawet najbar­ dziej znanej instytucji kulturalnej Sosnowca


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

11

WOLNOŚĆ SŁOWA w Polsce, mianowicie Teatru Zagłębie. Wszyst­ kie nie mają organów doradczych. Mariusz Pilis: Od jakiegoś czasu prowadzę gazetę o niedużym zasięgu w podkrakowskiej gminie. Gazeta porusza sprawy samorządo­ we, lokalnej społeczności itd. W którymś mo­ mencie dotarliśmy do dokumentów świadczą­ cych o nielegalnym wyprowadzaniu pieniędzy z komunalnej spółki przez firmę zewnętrzną w trójkącie: wójt–spółka komunalna–firma ze­ wnętrzna. Dokumenty wskazywały na wójta. Opublikowaliśmy tę informację w naszej ga­ zecie, jednocześnie złożyliśmy do prokuratu­ ry zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. W trakcie zbierania materiałów wyszły na jaw próby godzenia w fizyczne bez­ pieczeństwo moje i mojej rodziny. Wszystkie dokumenty został złożone w prokuratorze. Tymczasem wójt oskarżył mnie z artykułu 212 kk o naruszenie dóbr osobistych, a prokura­ tura wszczęła to śledztwo, jak również śledz­ two z naszego zawiadomienia. Po kilku miesią­ cach dotarła do nas informacja, że prokuratura uznała, że publikacje były ewidentnie w obro­ nie interesu publicznego i nie było uchybień merytorycznych ani profesjonalnych w sztuce dziennikarskiej. Mam taką refleksję, że wszystkie te przy­ padki wskazują na jakąś wadliwość artykułu 212. Ten, kogo skarżą, musi udowodnić, że jest niewinny. To przeczy podstawowym za­ sadom. Ten artykuł powstawał chyba jeszcze w stanie wojennym?

materiałów dostarczonych przez reporterów śledczych z mediów lokalnych, którzy byli za­ straszani właśnie tego typu działaniem. Nie tylko reporterzy, również ich rodziny. Dosko­ nale znam takie przypadki. Taki reporter po konsultacji z żoną, z rodziną decyduje: nie ru­ szajmy tego tematu, bo ja pracuję tu, ty pracu­ jesz tam, za chwilę oboje będziemy bez pracy. Wiktor Świetlik: To jest fachowo określane jako działania mrożące. Zniechęcenie do po­ dejmowania trudnych tematów. To jest cała ta otoczka 212. Wojciech Biedroń: To działa na naszych młodych kolegów. Niedawno kolega wpadł na znakomity temat. Niebezpieczny dla dzien­ nikarza, również w kontekście środowiska sędziowskiego. Przeczytałem to na jednym z portali, dzwonię do niego i pytam: dlacze­ go się pod tym nie podpisałeś, to raz, dwa – dlaczego ten materiał jest taki lekki, wbrew pozorom? A wiesz, tak z żoną rozmawialiśmy, początek spłaty kredytu, nie mamy bogatych rodziców, ja mam 24 lata, nie chcę ryzykować. Kiedy miałem 24 lata, to był najlepszy okres w moim życiu dziennikarskim, niczego się nie bałem. Jeżeli młody człowiek już się zaczyna bać, to coś z nami jest nie tak. Wiktor Świetlik: Wojtek dotknął bardzo ważnej sprawy. Ktoś skazany z 212, czyli ma­ jący formalnie wyrok karny, będzie miał bar­ dzo poważny problem z uzyskaniem kredytu. Dziennikarze lokalni to są często ludzie gdzieś

Dodę „blacharą” i został skazany na spro­ stowanie, ale uwaga! – na sprostowanie we wszystkich mediach – to zostało chyba utrą­ cone w drugiej instancji – które powieliły tę informację. Powstała suma ok. 20 mln zł. To pokazuje, że jakiś sędzia wydał wyrok, nie wie­ dząc albo wiedząc doskonale, co robi. Jolanta Hajdasz: Widać wspólny mia­ nownik wielu tych spraw, uwikłanie w skom­ plikowaną procedurę prawną dziennikarza. Sąd rejonowy, sąd okręgowy, kolejne instan­ cje, wszystko absorbuje czas. Angażuje środki i bez wsparcia fachowego można w banalnym, wydawałoby się oczywistym procesie, polec. Wie o tym dobrze nasz radca prawny, Michał Jaszewski, który wspiera dziennikarzy nawet w takich sprawach, że na pierwszy rzut oka nieraz nie wiemy, o co stronie pozywającej dziennikarza tak naprawdę chodzi. Michał Jaszewski: Zacznę od a n e g d o t y. Osiemnaście lat temu, kiedy zaczynałem przy­ godę z prawem, miałem możliwość reprezentować w sądzie związkow­ ca. Nastąpiła zmiana władzy i sędzia aku­ rat nie sprzyjał temu konkretnemu związ­

ł ·212

konferencja zakończona dyskusją panelową na temat współjdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.

Mariusz Pilis: SDP występuje w tej sprawie regularnie, jednak do Sejmu trafił projekt, któ­ ry zaostrza ten artykuł. Po naszym proteście, skierowanym do Senatu, minister Ziobro wy­ cofał się z tego i okazał gotowość do rozmów. Dodam jeszcze, że art. 212 we wszystkich ran­ kingach stanowi jeden z kluczowych elemen­ tów oceny wolności słowa mediów. Nie wiem, czy jest możliwe usunąć ten artykuł z kodeksu karnego. W ostatnim dzie­ sięcioleciu zmniejszono chyba karę więzienia z dwóch czy trzech lat do roku. Niemniej jed­ nak ona jest i przede wszystkim powoduje au­ torefleksję, żeby nie mówić, nie pisać, trzymać się z daleka, bo kolega dostał karę, to ja też mogę zostać skazany. Tu składam deklarację, że będziemy robili wszystko, żeby jeszcze w tej kadencji Zarządu wyeliminować ten przepis z kodeksu karnego. Wiktor Świetlik: Z dwóch najważniejszych rankingów wolności słowa w Polsce jeden jest robiony przez studentkę Oksfordu, która ma tezę, pod którą pisze, i to jest raport Free­ dom House, a drugi to raport Reporterów bez Granic, tworzony na podstawie ankiety prze­ prowadzanej wśród 17 dziennikarzy w Polsce. Założę się, że wśród Państwa nikogo z tych dziennikarzy nie ma i że wszyscy oni są człon­ kami Towarzystwa Dziennikarskiego. Wiktor Świetlik: Ciągle słyszymy, że sę­ dziowie nie mają czasu zajmować się rozmai­ tymi sprawami, także w sądach karnych, gdzie na wyroki, także wydawane w przypadku au­ tentycznych przestępców albo osób, które potrzebują szybkiego oczyszczenia z poważ­ nych zarzutów, czeka się bardzo długo, a rów­ nocześnie ileś sądów, struktur wręcz, zajmuje się artykułem 212. Dużo bardziej kłopotliwe to jest dla dziennikarza prowincjonalnego, reprezen­ tującego małe medium. Dziennikarz z dużej warszawskiej redakcji, jeżeli dostanie 212, jest w pełni rozumiany przez kolegów i traktowa­ ny jako ofiara. Natomiast w mediach prowin­ cjonalnych jest trudniej. Na przykład zaczyna się wizja lokalna czy wywiad środowiskowy. Facet mieszka w malutkiej miejscowości, lu­ bią go, jest trochę osobą publiczną, interesuje się wszystkim, jest cenionym społecznikiem. Nagle ktoś zaczyna o niego wypytywać. Za­ zwyczaj to robią albo ośrodki pomocy spo­ łecznej, albo podobne struktury, którym to zleca prokuratura i sąd. Ich przedstawiciele zaczynają się interesować: czy bije żonę, czy widzieli go naćpanego, pijanego, czy wraca po nocy do domu itd. I to już jest kara. Dorota Roman: Wiele reportaży „Eks­ presu Reporterów” powstało na podstawie

zatrudnieni, np. nauczyciele. Nauczyciel z wy­ rokiem karnym to jest bardzo poważna sprawa. Szkoła może nie przyjąć do pracy takiej oso­ by. Warto na to zwrócić uwagę i na to, jakie struktury są zaangażowane. To jest prokura­ tura, sąd, często te OPS-y czy inne struktury. Zastanawiałem się nad tym, skąd się wziął 212 i w czasie, kiedy byłem dyrekto­ rem CMWP, rozmawiałem z kilkoma kolejnymi ministrami sprawiedliwości. Zdążyłem w miarę zbadać i wyczuć, gdzie jest opór. Bardzo duży opór jest po stronie Senatu. A dlaczego? Bo Senat jest wybierany w wyborach większoś­ ciowych, czyli na wybory senatorów bardzo duży wpływ mają samorządy. A dla samorzą­ dowców to jest wspaniały miecz na dzienni­ karzy, po pierwsze skuteczny, po drugie, nie wymagający dużo pracy, jak przygotowanie procesu cywilnego, i tani, bo się wpłaca 300 zł opłaty początkowej i mamy sprawę karną. Za trzy stówy możemy komuś zatruć życie. Kapitalna rzecz. Kolejna sprawa, to lobby bardzo wpły­ wowych prawników, wśród nich osób, które rozpoznawane są jako ludzie, którzy z reguły deklaratywnie bardzo dużo mówią o prawach człowieka i wolności, jak choćby prof. Zoll. To lobby ma realny wpływ na Ministerstwo Spra­ wiedliwości. Problemem jest nie tylko samo prawo czy 212. Problemem jest mentalność sędziowska, sposób orzekania i pewien so­ lidaryzm przynajmniej części ludzi tej kasty.

Wszystkie te przypadki wskazują na jakąś wadli­ wość artykułu 212. Ten, kogo skarżą, musi udo­ wodnić, że jest niewinny. Artykuł powstał w okresie rządów sanacyjnych, prze­ de wszystkim, żeby ścigać prasę ONR-owską, i jest wykorzystywany twórczo do dzisiaj. Widziałem też wiele orzeczeń w innych sprawach, które powodowały, że człowiekowi ostatnie włosy mogły wypaść z głowy. Raper Mieszko bardzo nieelegancko nazwał panią

W Polsce mamy ogromny problem, po­ legający na stosowaniu czegoś, co ja ośmielę się nazwać cenzurą. Ona ma efekt mrożący, ona zniechęca. Na początku lat dziewięćdziesiątych pan profesor Strzembosz pytany o lustrację sę­ dziów powiedział, że środowisko sędziow­ skie samo się oczyści. Jestem pełen szacunku dla instytucji SN, żeby to było jasne, ale być może nie wszyscy się w tym sądzie utożsamiają z państwem polskim. Nie mam w tej chwili na myśli nikogo konkretnie, ale osiemnaście lat spędzonych na wspieraniu dziennikarzy w SDP pokazuje, że jest z tym bardzo duży problem. Nie może być tak, że w podstawowe rzeczy można uderzać, a jak dziennikarz ośmieli się zaatakować jakąś lokalną władzę, przedsię­ biorcę, burmistrza, to nagle się okazuje, że jest zupełnie bez szans. To się musi zmienić. Jak – to już nie jest nasze zadanie. Jolanta Hajdasz: Pytanie do Prezesa SDP: jakie są plany Stowarzyszenia w związku z ar­ tykułem 212? Krzysztof Skowroński: Planujemy ko­ lejny atak na artykuł 212. Przygotowujemy „kampanię wrześniową”. Pan minister Ziobro powiedział, że chętnie z nami o artykule 212 porozmawia. Mamy nadzieję, że uda nam się wydobyć z pana ministra deklarację zniesienia w bliskiej przyszłości artykułu 212. Historia walki z artykułem 212 jest długa. Politycy opo­ zycji bardzo chętnie mówili, że zniosą artykuł 212, ale jak dochodzili do władzy, przestawał im on przeszkadzać. Mam nadzieję, że tym razem będziemy skuteczni. Elżbieta Królikowska-Avis: Rozszerzę trochę to, co powiedział pan mece­

Konferencja „W obronie dziennikarzy. CMWP 2017–2019”

n n i k a r z y Wiktor Świetlik: Artykuł powstał w okresie rządów sanacyjnych, przede wszystkim, żeby ścigać prasę ONR-owską, i jest wykorzystywa­ ny twórczo do dzisiaj.

Z kolei w sprawie pana redaktora Majew­ skiego mamy do czynienia z mnożeniem pro­ cesów. Pan ma ze 20 procesów; o co chodzi tak naprawdę? Gdyby wziąć jeden z tych procesów pod lupę, formalnie spełnione są odpowiednie warunki. Ale jak się tych procesów robi 20, to mamy do czynienia z tzw. SLUPP-em (strategic lawsuit against public participation). U nas to pojęcie jest mało znane, na Zachodzie dawno zdiagnozowane. Chodzi o stworzenie proce­ su, który formalnie ma jakieś tam przesłanki, ale w istocie zmierza do pozbawienia wolności słowa. Oczywiście strona, której się to zarzuci, nigdy się do tego nie przyzna. Nasz system sądowy jest kompletnie do tego nieprzygotowany. Jakaś firma, która ma pieniądze, bierze świadków, ci świadkowie są wszyscy pod tę firmę podczepieni. Jest prezes, wiceprezes, dyrektor, jakiś podwykonawca, rzecznik prasowy – nie można mówić o żadnej niezależności, ludzie opłaceni, wręcz na łańcu­ chu. Sąd ich słucha z całą powagą. Tymczasem od początku sędzia powinien mieć dystans do sprawy, w której ma do czynienia z potężnym przedsiębiorcą, a z drugiej strony z dzienni­ karzem społecznym, obywatelskim. Firma ma proces przygotowany jak w Ameryce. Ludzie mają rozpisane role. A sędzia traktuje obie strony, jakby były równorzędne. Formalnie niby wszystko jest w porządku, a jak się temu przyjrzeć – wychodzi absurd. Wnioski: przede wszystkim artykuł 212 to jest taki nasz paragraf 22, że nawiążę do słyn­ nej książki Josepha Hellera. Możesz mówić, co chcesz, ale wyrok jest już wcześniej napisany i często tak się dzieje. Nie chciałbym, żeby to zostało odebrane, że ja stawiam wszystkim sędziom taki zarzut. Ale niewątpliwie poja­

kowi zawodowemu, do którego on na­ leżał. W sądzie re­ jonowym ten czło­ wiek poszedł tam jako strona on był zniechęcany, po­ niewierany, obra­ żany, fałszowano protokół, sędzia wrzeszczała na niego, unie­ możliwiając mu wypo­ wiedź. To była młoda osoba i do dziś, chociaż minęło kilkanaście lat i mało co może mnie zdziwić, jestem porażo­ ny tym, jak może zachowywać się sędzia. Takie zachowania do tej pory się pojawiają. Ale z artykułem 212 mamy większy prob­ lem: mianowicie mamy bardzo silną cenzurę – nie wertykalną, przychodzącą gdzieś z góry, tylko horyzontalną, która polega na tym, że sę­ dziowie łamią wolność słowa i prasy. Formalna otoczka jest zawsze zachowana, ale jak się zdej­ mie te warstwy cebuli i zajrzy do jądra ciemnoś­ ci, to sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Na przykład sprawa pana redaktora So­ bierajskiego, kiedy firma wytacza akt oskarże­ nia, mnoży zarzuty i nagle się okazuje, że pan, żeby w ogóle skorzystać z prawa do obrony – której jednym z głównych elementów jest złożenie wniosków dowodowych o przesłu­ chanie świadków – musi za to zapłacić 2500 zł. Przecież to jest fundament! W orzecznictwie dotyczącym praw człowieka, w Konstytucji RP każdy ma prawo do sądu. Ale okazuje się, że dla sędziego to nie jest oczywiste i jakbyśmy coś zarzucili temu sędziemu, to on formalnie będzie w stanie swoje stanowisko uzasadnić, ale jego decyzja tak naprawdę zmierzała do odebrania panu prawa do sądu. Z kolei w sprawie pana redaktora Wie­ czorka – czy prokurator ma prawo wnieść ka­ sację? Ma. A czy powinien to robić? Jeżeli ktoś z Państwa zostanie skazany z artykułu 212, to może by spróbował nakłonić prokuratora, żeby wniósł na Państwa korzyść jakąś kasa­ cję. Życzę powodzenia. I nagle się okazuje, że w jakiejś dziwnej sprawie prokurator robi to z urzędu. W innej sprawie, redaktora Stołow­ skiego, w Przemyślu, próbowaliśmy zaintere­ sować prokuratora krajowego złożeniem skar­ gi nadzwyczajnej. Bez powodzenia, a sprawa naprawdę była bardzo interesująca i można było z tego instrumentu skorzystać. A tu nagle takie nadzwyczajne zainteresowanie proku­ ratury nie wiadomo po co, kiedy można się zaangażować w coś zupełnie innego. W sprawie redaktora Reszczyńskiego było na przykład widać ogólne oczekiwanie wymiaru sprawiedliwości takie, jak w procesie Kafki: żeby pan pozwolił się skazać.

wia się bardzo groźna rzecz, którą nazwałbym fasadowością praworządności w wykonaniu sędziów. Czyli formalnie to się wszystko da ubrać. W praktyce to wygląda inaczej. Np. ma­ sowe ignorowanie przez sędziów orzecznictwa strasburskiego. Nie jestem przekonany co do wszystkich kierunków tego orzecznictwa, ale Trybunał wysunął tezę, że osoba publiczna musi mieć grubszą skórę, liczyć się z surową krytyką, nawet prowokacją. U nas sprawa trafia do sądu rejonowego i sąd w uzasadnieniu pi­ sze: zgodnie z orzecznictwem strasburskim…; niemniej jednak... i tu wszystko się odwraca. I drugi mechanizm pewnej amerykanizacji procesów, ale amerykanizacji w złym stylu. Pole­ ga na tym, że kopiuje się pewne sposoby myśle­ nia, instytucje z prawa cywilnego i przenosi się do procesu karnego. Sędziowie zapominają, że jak się kogoś skaże, to jest on przestępcą. Wina musi być umyślna, a okazuje się, że w zasadzie sama krytyka już powoduje skazanie. W Polsce jest wiele spraw, gdzie można by było czegoś się domagać, choćby głośne

Z dwóch najważniejszych rankingów wolności słowa w Polsce jeden jest robiony przez studentkę Oksfordu, która ma tezę, pod którą pisze, i to jest raport Freedom House, a drugi to raport Reporte­ rów bez Granic, tworzony na podstawie ankiety przeprowadzanej wśród 17 dziennikarzy. ostatnio profanowanie mszy świętej czy przy­ pisywanie narodowi polskiemu zbrodni nazi­ stowskich. Ale gdyby ktoś z Państwa chciał to zaskarżyć, bo poczuł się obrażony, sąd by to procedował ze trzy lata i wątpię, czy coś by z tego wynikło. Ale niech ktoś spróbuje napi­ sać, że burmistrz albo wójt źle zarządza i że to niegospodarność – następuje histeria, rozdzie­ ranie szat, atak frontalny za grube pieniądze. Co tak naprawdę te sądy chronią? Funk­ cjonowanie państwa czy demokracji nie za­ leży od premiera czy prezydenta. To zależy od sędziów.

nas o Stanach Zjednoczo­ nych i o Brukseli. W Wielkiej Brytanii występek, który polega na zniesławie­ niu, pomówieniu osoby, grupy osób i instytucji, tzw. label case, jest ścigany wyłącznie z powódz­ twa prywatnego. Zwykle z label case korzystają politycy, którzy wytaczają procesy prywatne dziennikarzom. Ale sędziowie chętniej słuchają dziennikarzy aniżeli polityków, taka jest zasada. Sądy zaś chętniej skazują urzędnika państwowe­ go, który przepuścił informację, która przecie­ kła do mediów, aniżeli dziennikarza, ponieważ wiadomo, że to będzie godzenie w interesy wolności słowa. Bardzo się cieszę, że dogadujemy się z mi­ nistrem Ziobrą. Powinniśmy zrobić krok dalej, to znaczy zorganizować podobną konferencję, zaprosić pana ministra Ziobrę, ale również ludzi z tzw. ponadpartyjnych komisji ds. mediów, ze wszystkich stron, konserwatywnych i reprezen­ tujących Platformę, i oni będą naszym trans­ miterem, aby wreszcie znieść ten artykuł 212. Wojciech Reszczyński: Pomysł zapro­ szenia ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego jak najbardziej jest cenny. Do­ brze, żeby usłyszał ze strony naszego środo­ wiska te wszystkie wątpliwości, zastrzeżenia i żeby też usłyszał, że nasze środowisko jest za tym, żeby istniał przepis, który by chronił ludzi przed pomówieniem czy znieważeniem. Nie może być tak, żeby dziennikarz miał do­ datkowe prawa i doprowadzał do znieważe­ nia, zniesławienia, pomówienia. Musi być ten artykuł. On powinien nadal funkcjonować. Natomiast na pewno dziennikarz, który jest funkcjonariuszem publicznym, powinien być chroniony. Tylko, że wciąż nie mamy de­ finicji dziennikarza ustalonej prawnie. Więc gdyby prokuratorzy mieli na względzie fakt, że dziennikarz występuje w interesie publicz­ nym, mogliby wejść jako strona, która by bro­ niła interesu publicznego, i stanąć po stronie dziennikarza przed sądem. Druga strona ma dojścia, ma wpływy, ma mecenasów, a prze­ de wszystkim ma pieniądze, których nie ma druga strona, więc jest nierówność stron. Wej­ ście prokuratora na etapie wstępnym proce­ su, kiedy będzie zagrożony interes publiczny, byłoby bardzo wskazane i to powinien mini­ ster Ziobro od naszego środowiska usłyszeć. Jolanta Hajdasz: Pokazaliśmy sporo przy­ kładów bardzo ważnych i dziejących się aktual­ nie spraw, które dziennikarze mają w polskich sądach. W niektórych przypadkach, dzięki działalności społecznej wielu osób udało się sprawę wygrać lub oddalić. Ale zagrożenie dla dziennikarzy pozostaje. W naszej ocenie artykuł 212 powinien zniknąć z kk, bo stwarza takie szerokie możli­ wości nadużyć, że potem trudno wybrnąć z sy­ tuacji, w której zupełnie bez winy znajdzie się dziennikarz, a także strona pozywająca, która w wielu przypadkach może nie zdawać sobie sprawy z tego, w jaką ścieżkę brnie i jakie to ma konsekwencje dla konkretnych dziennikarzy i wolności słowa i mediów w Polsce. K Całość debaty jest dostępna na stronie cmwp.sdp.pl


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

12

T

rudno w to uwierzyć, ale his­ toryczna Radiostacja Gliwi­ ce nie była nigdy obiektem naukowych badań zawodo­ wych historyków. Polscy autorzy, w tym również z profesorskimi tytułami, prze­ pisywali po prostu różne teksty z pub­ likacji niemieckich i amerykańskich, a my słyszeliśmy przez kilka – już – pokoleń, że do gliwickiej radiostacji wdarli się SS-mani (lub więźniowie) przebrani w polskie mundury i nadali komunikat, który stał się pretekstem do kampanii wrześniowej. Całe to wyda­ rzenie nazwano prowokacją gliwicką. Powyżej przekreśliłem kilka li­ nijek, by ktoś znów tego nie sksero­ wał i nie rozpowszechniał bzdur. By­ ło zupełnie inaczej, o czym pisałem m.in. w „Kurierze WNET” w numerze 27 z września 2016 r. Zainteresowani znajdą tekst w internecie, gdy do prze­ glądarki wpiszą moje nazwisko i tytuł owego artykułu: „Amicus Norman” (tytuł wpisujemy w cudzysłowie; wte­ dy zamiast tysięcy wyników pojawi się najwyżej kilka).

Fakty i fantasmagorie W „Kurierze” pisałem o aspektach poli­ tycznych napadu, natomiast faktografię zamieściłem na Wikipedii 2 sierpnia 2009 pod hasłem „Prowokacja gliwi­ cka”. Tę datę wymieniam, bo w następ­ nych dniach i miesiącach mój tekst był wielokrotnie „poprawiany” przez nieznanych sprawców. Próbowałem z tym jakoś walczyć, ale – po wielu in­ terwencjach – zrezygnowałem. Zaj­ rzałem tam po dziesięciu latach i ku wielkiemu zaskoczeniu przeczytałem oryginalny własny tekst z zaledwie kil­ koma drugorzędnymi błędami. Nie będę już tego korygował i mogę tę stronę zarekomendować zainteresowa­ nym jako poprawną z zastrzeżeniami, o których dalej. Mniej szczęścia miało hasło „Ra­ diostacja Gliwice”, wprowadzone prze­ ze mnie do Wikipedii w tym samym czasie. Prawdziwe są tam moje zdjęcia i różne szczegółowe informacje tech­ niczne, ale całość jest po prostu głu­ pia. Najpierw zepsuto tytuł na: „Ra­ diostacja gliwicka” (taki artefakt nie istnieje), a później wprowadzono kom­

Mamy taki oto prob­ lem. Czy wolno pisać historię od nowa? Odpowiadam od razu: nie tylko wolno, ale należy. To wręcz obowiązek historyków młodego pokolenia. pletne idiotyzmy, jak np. to, że wieżę zbudowano z bali z nieimpregnowane­ go drewna. Albo że to nie jest wieża, tylko maszt. Gdyby osiemdziesiąt lat temu cokolwiek drewnianego posta­ wiono na świeżym powietrzu bez im­ pregnacji, to dziś nie pozostałby tam nawet proch. Z kolei maszt to można sobie ustawić w kajaku i zrobić z tego żaglówkę. Według trolla z Wikipedii ów maszt ma kształt paraboloidalny. Piramidalne głupstwo dla matema­ tycznych ignorantów (powinno być: paraboliczny). Ktoś, kto widział w górach daw­ ne wieże triangulacyjne, wie, że bu­ dowano je z takiego materiału, jaki znaleziono w pobliżu. Były to oczywi­ ście nieimpregnowane bale drewnia­ ne. Dziś już wszystkie się rozsypały, zresztą były potrzebne tylko do pa­ ru pomiarów, a później stanowiły co najwyżej atrakcję dla chłopców. Nato­ miast drewniane wieże antenowe bu­ dowano wyłącznie ze znormalizowa­ nych belek o przekroju kwadratowym (nie z bali). Oczywiście – wszystkie belki były wstępnie impregnowane, a zabieg ten jest systematycznie po­ nawiany co kilka lat. Matoł (z całym szacunkiem), który w Wikipedii stale przywraca te nieimpregnowane bale, odsyła czytelnika do zupełnie innego rodzaju budowli i całość artykułu staje się przez to niewiarygodna. Niemcy byli strasznymi zbrodnia­ rzami w czasie wojny, ale zawsze budo­ wali porządnie. Tam, gdzie mieli czas, by coś zaplanować, wykonać zgodnie z przepisami i nakazami sztuki – robi­ li wszystko doskonale. Zawodzili, gdy trzeba było improwizować i szybko po­ dejmować decyzje, jak np. w Gliwicach 31 sierpnia 1939 r. Polacy akurat mają odwrotnie. W improwizacji jesteśmy

PISAĆ HISTORIĘ znakomici, ale w sprawach wymaga­ jących porządku i dyscypliny... szko­ da gadać. Tych nieimpregnowanych bali już nie poprawiam, by „nie kopać się z ko­ niem”. Próbowałem wiele razy. W dys­ kusji na Wikipedii napisałem wtedy, że jestem kierownikiem Radiostacji Gli­ wice, inżynierem, ale nie historykiem. Można więc poprawiać mnie w spra­ wach historycznych, ale nie w inży­ nierskich, chyba że ów „popaprawiacz” przyjedzie do Gliwic i pokaże te ba­ le. W tej sprawie mam zresztą pewne wyrzuty sumienia. Wprawdzie w roku 2016 przeszedłem na emeryturę, ale nadal jestem jednym z kilku zaledwie ekspertów w omawianej dziedzinie. Powinienem więc wykazać więcej wytr­ wałości w walce z trollami. Problem w tym, że mam teraz zupełnie inne sprawy na głowie, a za prawdę o Gli­ wicach odpowiedzialne są inne osoby. A może „koń” przeczyta ten artykuł i sam się poprawi? Podaję dość błahe, ale za to czytelne przykłady, by poka­ zać, jak współcześnie generowane są fake newsy i jak trudno usunąć je z in­ fosfery. Nie dziwmy się więc, że kiedyś też tak było.

Historia pisana od nowa Mamy taki oto problem. Czy wolno pisać historię od nowa? Odpowiadam od razu: nie tylko wolno, ale należy. To wręcz obowiązek historyków młodego pokolenia. Piszę to z pozycji autora je­ dynej – jak dotąd – polskiej monografii

uczeni woleli zajmować się starożyt­ nością i średniowieczem, na którym to polu osiągali zresztą godne uwagi sukcesy. Przygotowań do wojny nie zbadali. A już opracowania syntetyczne zawsze były skażone ideologią i w ża­ den sposób nie wyjaśniały rzeczywis­ tych mechanizmów władzy. Dopiero od kilkunastu lat pojawiają się książ­

Pokoleniowi paserzy

Słowa są ważne Zapyta ktoś: „czemu czepiasz się słó­ wek?”. Odpowiem tak. Gdy ktoś mówi „matka i ojciec”, wiemy, do jakiej cy­ wilizacji należy, ale gdy mówi: „rodzic A, rodzic B, rodzic C, iteDe”, orientu­ jemy się, że to gość z innego kosmosu. Być może kiedyś ci goście zmuszą małe dzieci, by te do matki mówiły: „rodzicu A”, a do jej ósmego konkubenta: „rodzi­ cu H”. Wystarczy się nie sprzeciwiać, najpierw tolerować, a następnie akcep­ tować kosmos w naszych domach i tak z pewnością się stanie. Z nazw budowany jest obraz świa­ ta. Zwłaszcza dziś, gdy nie mamy czasu na zgłębianie niuansów i o większości ważnych faktów historycznych nie wie­ my nic – sprawdźmy to na własnej wie­ dzy – poza nazwą. Nasz światopogląd jest budowany z małych cegiełek. Waż­ ne, czy to są cegiełki polskie, czy jakieś inne, nieimpregnowane na kłamstwo. Ot choćby przekreślona wyżej kampa­ nia wrześniowa. Bardzo wygodny ter­ min, ale opisujący rzeczywistość z nie­ mieckiego punktu widzenia. Polak ma obowiązek powiedzieć ‘wojna obronna 1939’, choć od uczonych oczekiwałbym poręczniejszej nazwy. To samo dotyczy nazwy Blutsonntag, krwawa niedziela w Bydgoszczy, 3.09.1939 r. To jest nazwa niemiecka, której nawet tłumaczyć na polski nie należy, bo sama w sobie jest strasznym kłamstwem. Dla odmiany niemiecki atak na tunel pod Przełęczą Jabłon­ kowską z 25 na 26 sierpnia 1939 r. nie był żadną prowokacją ani dywersją, ani nawet sabotażem, jak się często pisze. To był zwykły błąd. Na 31 sierpnia 1939 Niemcy przy­ gotowali wzdłuż całej granicy wiele róż­ nych akcji specjalnych, których celem była propagandowa osłona jutrzejszej agresji. Obszernie udokumentował to Edmund Osmańczyk. Nie wszystkie plany zrealizowano. Największa ope­ racja, angażująca kilkudziesięciu żoł­ nierzy, odbyła się we wsi Hochlinden. Polska nazwa tej wsi to Stodoły. Dziś Stodoły są dzielnicą Rybnika, natomiast w literaturze naukowej (również pol­ skiej!) stale powtarza się lokalizacja „Stodoły pod Raciborzem”. Tymcza­ sem ze Stodół do Raciborza jest prawie 30 kilometrów. Dlaczego o tym piszę? Otóż uczeni polscy korzystają z niemieckich opra­ cowań i nawet nie sprawdzają tego na mapie. Racibórz (wówczas Ratibor) był najbliższym dużym miastem niemiec­ kim. Powszechnie lekceważy się fakt, że tuż za miedzą było podobne wielkością polskie miasto Rybnik, a cała akcja roz­ grywała się wokół granicznej komory celnej (tam właśnie użyto „konserw” i niemieckich żołnierzy w polskich mundurach; nie w Gliwicach!). Ale są też nazwy, które należy po­ zostawić w brzmieniu niemieckim. Naj­ ważniejszy przykład – to Auschwitz. Miasto Oświęcim jest jednym z setek normalnych polskich miast. Całe zło działo się w Auschwitz. Nie mówmy w tym kontekście o Oświęcimiu, bo wpisujemy się w antypolską narrację. Tadeusz Różewicz jeszcze nie musiał tego rozróżniać, podobnie jak Zofia Nałkowska, która nieroztropnie na­ pisała o „polskich obozach śmierci”. Wtedy jeszcze przymiotnik ‘polski’ miał znaczenie wyłącznie geograficzne. Dziś dodano zupełnie inne, a kto teraz pi­ sze o polskich obozach w kontekście holokaustu, jest historiograficznym bandytą.

wiedzę o wielu incydentach poprzedza­ jących wybuch wojny. Na kłamstwie zawsze ktoś traci, a kto inny korzysta. Na ogół jednak trudno wskazać ukry­ tych beneficjentów. Z zakłamaną historiografią jest tak, jak z kradzionym lub powypad­ kowym autem. Złodziej, a zwłaszcza paser, gotów jest wytaczać najpoważ­ niejsze argumenty przeciwko prawu do odczytania numeru fabrycznego. Bo prawda może zmusić go do odda­ nia samochodu i do dalszych nieprzy­ jemności. Wytwarza się więc wspólny front złodziei, paserów i pośredników. W sprawie kradzieży samochodów po­ licje różnych krajów dobrze współpra­ cują i numery są jednak odczytywane, ale już Polak nie może sprawdzić, czy jego sprowadzone z Niemiec używane auto nie uczestniczyło w wypadku. Tej informacji Niemcy nie udostępniają, bo trudniej by im było eksportować własny złom do Polski. Dla Niemców korzystne jest, by Polacy nie pozna­ li prawdy zarówno w tej sprawie, jak i w wielu innych. Do dziś ukrywają ukradzione Polsce dzieła sztuki i różne cenne przedmioty.

Aktualny widok Radiostacji Gliwice

FOT. ANDRZEJ JARCZEWSKI

W toczącej się światowej wojnie narracyjnej nazwy są ważne! Wyraz ‘prowokacja’ został celowo przekreślony w tytule tego artykułu. Wyjaśniam to niżej, a teraz tylko przypominam, że 80 lat temu, w przeddzień wybuchu II wojny światowej, w niemieckim mieście Gleiwitz zdarzyło się coś, czego PRL-owskie pseudonauki historyczne nie potrafiły ani zrozumieć, ani nawet nazwać.

Prowokacja Dyfamacja gliwicka Andrzej Jarczewski

poświęconej dyfamacji gliwickiej (mo­ wa o książce z roku 2008 pt. Provokado; jej styl i przeznaczenie wyjaśnia pod­ tytuł: Gawędy Klucznika Radiostacji dla Gimnazjalistów wyższej klasy). Nie realizuję tam wytycznych przyjętych przez zapyziałych historyków. Jestem inżynierem elektronikiem z ostatniego pokolenia, które jeszcze było uczone o lampach nadawczych i o radiofonii średniofalowej. Dzięki tym kwalifikacjom mogłem w roku 2003 podjąć się zadania przekształce­ nia w muzeum obiektów Radiostacji, która była wtedy fabryczką, produku­ jącą różne urządzenia na rzecz TP SA. Zacząłem od porządnych badań tech­ nicznych i terenowych, a nie od histo­ rycznej literatury naukowej. Nie byłem więc skażony „wiedzą ujemną” polskich historyków, choć święcie wierzyłem, że wszelkie sprawy związane z agres­ ją Niemiec na Polskę zostały w pełni zbadane i wyjaśnione. Jak już sygnalizowałem na wstę­ pie – w rozpatrywanej teraz sprawie historycy nie zrobili nic! Niby nie by­ ło politycznych przeszkód, ale jakoś

ki i mniejsze publikacje IPN-owskie o­parte na rzetelnych badaniach, a nie na kserografie. Tu dwa słowa o zabawnych kło­ potach, na jakie natrafiłem w kontak­ tach z IPN. Otóż – jako niefachowiec – poprosiłem o pomoc w badaniach polskich i niemieckich archiwów, by ustalić pewne okoliczności z owego feralnego czwartku 31 sierpnia 1939. Otrzymałem odmowę, uzasadnioną brakiem możliwości rozliczenia kosz­ tów kwerendy, bo ustawa o IPN po­ zwalała badać historię od... 1 wrześ­ nia 1939. I rzecz do dziś nie została wyświetlona.

Kradzionego nie odbierać! Kłamstwo jest zawsze interesowne. Ci, którzy nakłamali, ale również ci, którzy tylko korzystają z cudzego oszustwa, nie pragną prawdy. Złodziej krzyczy: nie odbierać kradzionego! A najgłoś­ niej krzyczy paser. To samo dotyczy kłamstwa historycznego, a także „bia­ łych plam”, do których wciąż zaliczamy

Wrogami Instytutu Pamięci Narodo­ wej nie są stalinowscy ani hitlerowscy zbrodniarze, bo żyje ich niewielu i są już w takim wieku, że nie interesują ich sprawy doczesne. Ale żyją ich po­ tomkowie, kochanki i kochankowie, którzy – sami niewinni – korzystają z efektów cudzych zbrodni. Oni naj­ głośniej krzyczą: nie wolno pisać na nowo historii, bo obecny, zakłamany kształt historiografii jest dla nas pod różnymi względami korzystny! To są właśnie pokoleniowi paserzy. Nic już im nie grozi, bo wszystko się przedaw­ niło. Wszystko... z wyjątkiem prawdy. Lepiej więc, by Polacy prawdy nie po­ znali. Lepiej dla drani. Każde państwo uprawia własną politykę historyczną nie tylko w publi­ kacjach naukowych, ale również w ki­ nematografii, w organizacji wielkich defilad i innych imprez patriotycznych, a nawet w aktywnym wspieraniu pew­ nych kierunków w literaturze pięknej. W Polsce dominuje nurt zakazu: ja­ kiekolwiek odchylenie patriotyczne piętnowane jest jako faszyzm, a pisa­ nie historii na nowo zaliczane jest do największych myślozbrodni. Nie pi­ szę w tym kontekście o Niemczech czy o Rosji, gdzie cała historia co pewien czas pisana jest na nowo, ale przypo­ minam np. nurt roman nouveau we Francji z lat 1950. Koncepcja bardzo słaba artystycznie zyskała silne wspar­

W Polsce dominuje nurt zakazu: jakie­ kolwiek odchylenie patriotyczne piętno­ wane jest jako faszyzm, a pisanie historii na nowo zaliczane jest do największych myślozbrodni. cie polityczne i filozoficzne, bo stano­ wiła swego rodzaju ucieczkę przed roz­ liczeniami z czasem kolaboracji. Wraz z innymi podobnymi działaniami ze­ pchnęła haniebną przeszłość Francji w świadomościowy niebyt, a literatom pozwoliła żyć z pisania o niczym. Po­ dobne cele przyświecają dziś niektórym nagrodom literackim w Polsce, a raczej tym, którzy i tymi nagrodami, i naszym postrzeganiem zarządzają. W XXI wieku w Polsce czytali­ śmy wiele narzekań na zmniejszającą się liczbę godzin na nauczanie historii w szkołach. Moim zdaniem – szkoda niewielka. Wykształceni w PRL kon­ formistyczni historycy byli beznadziej­ nie słabi (ze szlachetnymi wyjątkami), a lansowana wtedy historia niczego nie porządkowała w głowach młodzieży. To dobrze, że ograniczono rozpowszech­ nianie kłamstwa. Teraz jednak sytu­ acja się zmieniła. IPN daje zupełnie nowe fundamenty naukowe swoim pra­ cownikom. Moim zdaniem – historycy z IPN, którzy zdobyli wiedzę i nowo­ czesny warsztat, powinni przejść tam na półetaty, a drugie pół etatu realizować w szkołach średnich. Zwiększy się przez to rotacja w IPN-ie, co uchroni tę insty­ tucję przed skostnieniem, a młodzież zyska kontakt z prawdą i rzetelnością w dziedzinie historii.

Wizerunki zbrodniarzy Kolejną słabością polskiej historiografii jest powszechne posługiwanie się ła­ two dostępnymi zdjęciami hitlerowskich dygnitarzy. Tak jakby uczeni nie zdawali sobie sprawy, że fotografia sama w sobie jest ideologicznym przekazem. Nie pofa­ tygują się na miejsce wydarzeń, nie sfo­ tografują obiektu. Wezmą byle co z ar­ chiwum i umieszczą obrazek obok tekstu bez żadnej merytorycznej potrzeby. Oto na wzmiankowanej wyżej stronie Wiki­ pedii jakiś nieznany sprawca zamieścił podobiznę Reinharda Heydricha. Czyż­ by nie wiedział, że Heydrich kazał so­ bie robić tysiące zdjęć, a do publikacji wypuścił tylko takie, które są reklamą niemieckiego nazizmu? W Provokado zamieściłem ponad sto zdjęć, ale nie ma wśród nich ani jed­ nego hitlerowca. Przeszedłem krok po kroku, centymetr po centymetrze ca­ łą trasę napastników, sfotografowałem wszystkie ważne miejsca i dokumenty, ale do głowy mi nawet nie przyszło, by po raz tysięczny publikować podobizny Hitlera, Himmlera, Goebbelsa i innych. A przecież ich wystylizowane wizerunki powielane są masowo. I masowy od­ biorca przyjmuje te obrazki wraz z ich ideologicznym przekazem. Masowy od­ biorca nie czyta uczonych książek. On ogląda fotki! A przekaz wciąż działa. Jestem inżynierem i nie dyskutuję z uczonymi historykami na poziomie naukowym, bo nie jesteśmy równo­ rzędnymi polemistami. Ale mam prawo zapytać: jaki pożytek będzie miał pol­ ski czytelnik z tysięcznego wizerunku Adolfa Hitlera? W książce biograficz­ nej o Hitlerze może być nawet sto jego zdjęć, ale nie wolno każdego wojennego tematu paprać tego rodzaju ilustracja­ mi! Zbliża się 1 września. Znów gazety, portale i telewizje zakwitną nazistami w odprasowanych mundurkach.

Dyfamacja Nazwy ‘prowokacja gliwicka’ już raczej nie da się niczym zastąpić. Jest za wy­ godna, za bardzo wgryzła się w świa­ domość powszechną. Musimy jednak stale dopowiadać, kto, kogo i do czego tą akcją prowokował. Polacy nie mieli z tym nic wspólnego. Nie prowoko­ wali Niemców i nie byli prowokowani. Operacja gliwicka była jednym z wielu niemieckich działań, których celem było powstrzymanie Francji i Wielkiej Brytanii od udzielenia Polsce pomocy. Innymi słowy – w Gliwicach Hitler pro­ wokował Francję do nicnierobienia! Czy od tej akcji coś zależało? By na to odpowiedzieć, zapytajmy najpierw, czy gdyby Hitler miał o sto czołgów mniej w późniejszym ataku na Francję, to wygrałby wojnę w równie błyska­ wicznym tempie, czy nie? A gdyby miał tysiąc czołgów mniej? A dwa tysiące? Szykując się do wojny z Polską, Hit­ ler – oprócz czołgów ze stali – przygoto­ wał bardzo wiele czołgów politycznych i propagandowych. Oczywiście najważ­ niejszy był pakt ze Stalinem z 23 sierpnia 1939 r. Ale ten pakt był w istocie tylko postanowieniem o rozbiorze Polski i pa­ ru innych terytoriów na wschodzie. Nie zabezpieczał zachodniej granicy Nie­ miec. O to Hitler musiał zadbać w inny sposób. Podjął różne starania, z których żadne nie było indywidualnie decydują­ ce, ale ich suma, jak liczba czołgów na polu bitwy, przechyliła szalę. Hitler przygotował prowokację gliwicką jako prolog do narracji hi­ storycznej, obarczającej winą ofiary. W ten sposób – kontynuując strategię Krzyżaków z XV wieku – stał się rów­ nież prekursorem współczesnej nar­ racji, głoszonej przeciwko Polsce na całym świecie akurat nie przez Niem­ ców, ale przez Żydów, których Niemcy chcieli wymordować, a Polacy starali się ocalić. Obłęd? Nie, polityka, której przejawy coraz dotkliwiej odczuwa­ my, a której cele wciąż są ukrywane. Winnemu nikt nie pomoże. Jeśli więc w oczach Zachodu Polska zostanie sku­ tecznie obciążona dowolnie wybraną i wyolbrzymioną winą, to Zachód po­ nownie nie kiwnie palcem, gdy zosta­ niemy zaatakowani przez kosmitów z dowolnego kierunku. Konkretnych scenariuszy nie rysuję. Zwracam tyl­ ko uwagę na znaczenie opinii o Polsce w epoce światowej wojny narracyjnej. Nic tu nie pomoże oburzenie, na nic doraźne sprostowania i listy pro­ testacyjne. Potrzebna jest długofalowa polityka historyczna i narracyjna, ogar­ niająca literaturę, kinematografię i in­ ne dziedziny kultury, obliczona nie na kadencje, ale na pokolenia, uzgodniona z polskimi patriotami z różnych par­ tii, nagradzająca za upowszechnianie prawdy i srodze karząca za antypolskie kłamstwa. K


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

13

UKRAINA Jak to się stało, że dostała Pani miejsce na liście Sługi Narodu, i to w pierwszej trzydziestce? Moja obecność w Słudze Narodu po­ dyktowana została wymogami czasu, ponieważ każda młoda partia potrze­ buje ludzi z doświadczeniem. Partia za­ deklarowała, że na listę wyborczą może trafić osoba, która wcześniej nie była parlamentarzystą i nie pełniła wysokich stanowisk we władzy wykonawczej lub sądowniczej. Ja spełniam wspomniane kryteria. Nie należę do żadnych grup wpływów kojarzonych z osobą Zełen­ skiego. Widząc rozbieżność między oczekiwaniami reform po 2014 r. wo­ bec poprzedniej władzy, a rzeczywisty­ mi jej wynikami (czasami częściowo dobrymi, jak w sprawie decentralizacji, ale czasami nawet regresem), sformu­ łowałam własną propozycję: nie mo­ że być więcej Majdanów, jak w latach 2004 i 2014, bo podczas trwającej woj­ ny hybrydowej łatwo można ich użyć do własnych celów, a zagraża nam nie tylko Rosja, ale i oligarchowie, którzy nie chcą zawierać nowej umowy z oby­ watelami, nadal kontrolują całe sektory gospodarki, a czasem i gałęzie władzy. Przekonywałam ludzi, że potrzebna jest ewolucja, wybory, gdzie każdy mo­ że zagłosować na tego, którego uważa za wyraziciela własnych nadziei i idei. Przecież źródłem władzy jest naród. Powiedziałam wprost po pierwszej turze wyborów, że nie uważam kandy­ data Zełenskiego za najbardziej przygo­ towanego na to stanowisko, bo wiem, jakie umiejętności i doświadczenie musi mieć prezydent. Jednak po drugiej turze wyborów, kiedy zobaczyłam – nawet nie wynik Zełenskiego, a stopień przegranej Poroszenki; mapę Ukrainy, która była „zielona” niezależnie od regionu – na za­ chodzie, wschodzie, północy i południu kraju, zastanawiałam się, co naprawdę się wydarzyło. Długo rozważałam moż­ liwość kandydowania i uznałam, że nie należy występować przeciw woli narodu, jak to czynią niektórzy, nawet szanowa­ ni przeze mnie liderzy, którzy krytykują Zełenskiego za wszystko. Jednak czy naród może być miernikiem? Pamiętamy, jaki los spotkał Sokratesa. Tak, istnieje wiele przykładów, że więk­ szość się myliła. Jednak jako politolog i ekspert mogę analizować i interpre­ tować ten wybór, ale przede wszystkim trzeba go zaakceptować. Odpowiedzial­ ny obywatel rozumie, że przyszedł czas działać. Mam 39 lat i postanowiłam za­ angażować się w politykę. Uważam, że zdobyłam pewne doświadczenia, które mogą być przydatne właśnie teraz. By­ łam w wojsku, pracowałam w samo­ rządzie i władzy wykonawczej; mam wiedzę potrzebną do tego, by być par­ lamentarzystą i tym samym mogę po­ móc prezydentowi. Pozostawiam sobie prawo do krytykowania go, ale w sposób konstruktywny. Uważam, że daję szansę naszym dzieciom. Jeśli mogę przysłużyć się Ukrainie, to w Słudze Narodu. Rozumiem, że zakresem odpowiedzialności Pani będą stosunki ukraińsko-polskie? One w szczególności. Za jakie jeszcze sprawy chciałaby Pani odpowiadać? Jak będą wyglądały, Pani zdaniem, ukraińsko-polskie stosunki w warunkach nowego parlamentu? Oprócz Polski, będę zajmowała się innymi naszymi sąsiadami w ramach strategii dobrosąsiedztwa. Od dawna przekonuję, że jest potrzebny osobny dokument prawny na temat naszych stosunków bilateralnych. Musimy wpi­ sać do strategii bezpieczeństwa naro­ dowego kwestię współpracy z naszymi sąsiadami albo stworzyć odrębny do­ kument dotyczący dobrosąsiedztwa. A jaką przyjąć strategię wobec Rosji? Strategia stosunków z Rosją powinna być opracowana w osobnym dokumen­ cie. Jeśli będzie podpisana pokojowa umowa, nadal będziemy sąsiadami, bo przecież mamy tranzyt rosyjskiego gazu przez swoje terytorium i sami go ku­ pujemy. Jednak obawiam się, że to nie będzie dobre sąsiedztwo i o tym warto wyraźnie mówić. Zostają: Polska, Węgry, Słowacja, Czechy, Rumunia, Białoruś, Mołdowa. Proszę pokrótce powiedzieć o strategii stosunków z tymi krajami, a szerzej – o relacjach ukraińsko-polskich. Moja uwaga będzie skupiona głównie na naprawie relacji ukraińsko-polskich. Polska jest państwem, które rozwija się bardzo dynamicznie, jest podob­ na do Ukrainy w kwestii zarządzania

i ustroju, pod względem ilości ludności, również etnograficznym i etnicznym; no i mamy wspólną historię. Mimo że Polska obecnie już nie odgrywa roli adwokata Ukrainy na drodze do Unii Europejskiej, jednak może odgrywać rolę przewodnika, który będzie iść obok i pokaże, gdzie trzeba uważać. Musimy nadać realny kształt na­ szym stosunkom, rozdzieliwszy je na polityczno-dyplomatyczne, ekono­ miczne i humanitarne. Do poziomu polityczno-dyplomatycznego należy nasza eurointegracja, nasze aspiracje do Trójmorza i Grupa Wyszehradzka, Wschodnie Partnerstwo oraz inne pro­ jekty regionalnej współpracy, w których Polska jest liderem. Ekonomiczny wy­ miar jest składową, za pomocą której moglibyśmy załagodzić te konfliktowe

To bardzo wyraziście mówi o poprzed­ niej władzy, jednak koncentruję uwagę na perspektywach. Ukraina ma teraz okazję okazać swoją gotowość do nowe­ go otwarcia. Jeśli, na przykład, zbudu­ jemy chociażby jedną wspólną rakietę, która wyprowadzi sputnik na orbitę, to potem możemy powołać wspólną spół­ kę akcyjną w branży kosmicznej. To by było dochodowym biznesem dla Polski i Ukrainy. Mamy wiedzę i możliwości. Polska ma środki, a my technologię. Takich projektów są dziesiątki. W mediach w sferze relacji ukraińsko-polskich dominują pytania o historię. Jaką wizję polityki his­ torycznej ma partia i Pani? Mogę mówić tylko o sobie. Tak, w me­ diach w zasadzie spotykamy informacje

wyborców i potrafi mówić otwarcie i szczerze. Osobiście radzę mu, aby po pierwsze, zostały wznowione prace eks­ humacyjne, a po drugie, by odwołał Wiatrowycza, który stał się destruktyw­ nym elementem naszych relacji. Jestem przekonana, że jeśli postawimy na lu­ dzi, którzy będą rozumieli doniosłość naszych wspólnych działań przeciw Rosji, sytuacja zacznie się poprawiać. Czy ma Pani na myśli jakieś konkretne osoby? Myślę, ze kiedy będziemy mieć nowego premiera, w nowym gabinecie mini­ strów znajdą się potrzebni kandydaci. Taki kandydat powinien odpowiadać wymogom obrony naszej historycznej pamięci, lecz jednocześnie wymogom teraźniejszości i przyszłości. To powin­

dopuszczać do wykluczenia tych, któ­ rzy łamią prawo i do wymuszania na nich praworządności. I to zbiegło się z propozycją wszystkich uczestników tego spotkania w Helsinkach. Myślę, że Polska uważała, że efekt jej decyzji będzie korzystniejszy i że jest częścią większych ustaleń. Nie sądzę, żeby Pol­ ska miała złe intencje. Co do ukraińskiej delegacji w ZPRE, to nie podobało mi się ich gra­ nie na emocjach, zamiast odwołania się do moralności, co wzmocniłoby antyro­ syjską retorykę w tak wysokim zgroma­ dzeniu. Przez 5 lat przeważały emocje, a opieranie międzynarodowych stosun­ ków na emocjach jest błędem. Oprócz kwestii finansowych (Rosja jest dłuż­ nikiem ZPRE), warto pamiętać o tym, że są państwa, które pragną wznowić

Partia prezydenta Zełenskiego pozostaje wielką niewiadomą, a wciąż domeną spekulacji i domniemywań jest, jak będzie wyglądała polityka jego ekipy po wygranych wyborach. Iryna Wereszczuk weszła do nowego parlamentu ukraińskiego, kandydując z 29 miejsca na liście wyborczej partii Sługa Narodu. Wcześniej była prezydentem miasta Rawa Ruska oraz stypendystką Programu im. Lane’a Kirklanda w Polsce. Od 2016 r. jest prezesem fundacji Międzynarodowe Centrum Studiów Bałtycko-Czarnomorskich. W następnym parlamencie prawdopodobnie to właśnie pani Wereszczuk będzie odpowiadać za relacje polsko-ukraińskie. Warto podkreślić, że nie ma ona powiązań ani z prezydentem Zełenskim, ani z Awakowym czy Kołomojskim, a wręcz przeciwnie – jej fundacja blisko współpracuje z Wiktorem Juszczenką i Leonidem Krawczukiem. Czy więc jest szansa na dobrą zmianę w stosunkach Warszawy i Kijowa?

Dobra Zmiana na Ukrainie? Z Iryną Wereszczuk na tydzień przed wyborami rozmawiał Eugeniusz Biłonożko.

sytuacje, które powstają w humanitar­ nym obszarze naszych stosunków (myś­ lę głównie o historii). Nikt nie jest gotowy wycofać się z własnej historycznej narracji. Nie mo­ żemy brać się za rewizję historycznych wydarzeń, których już nie zmienimy. Moim zdaniem, Ukraiński Instytut Pa­ mięci Narodowej (UIPN) oraz wszyscy, którzy badają historyczne wydarze­ nia, muszą ustalić wspólny algorytm działań oraz szereg czerwonych linii, których nie powinny przekraczać ani Polska, ani Ukraina. Te czerwone linie powinny ograniczać UIPN i centralne organy władzy wykonawczej, ale nie historyków To mogą być tematy pole­ miki między ekspertami, ale tabu dla polityków obu państw. Jednak w rzeczywistości możemy obserwować, że często historycy naszych państw bywają, wcale nie wyjątkowo, politykami. Oprócz tego historyczny dialog na poziomie ekspertów w czasach prezydentury Poroszenki do niczego nie doprowadził: historycy nie mogą rozstrzygnąć istniejących problemów. Jak Pani widzi przyczyny tego kryzysu i drogi wyjścia z niego? Jak odróżnić historyków od propagandystów? Rzeczywiście, nie możemy zostawić wszystkiego tak jak jest. Bo to droga w donikąd, a w perspektywie – do po­ głębienia konfliktów, a nawet możliwo­ ści wstrzymania naszego wstąpienia do Unii Europejskiej. Patologie nie mogą przeszkadzać w ukraińsko-polskich stosunkach, we wspólnym przeciw­ stawianiu się Rosji, jej informacyjnej wojnie itp. Właśnie dlatego postawiła­ bym polityczno-dyplomatyczny i hu­ manitarny wymiar na obrzeżach na­ szych relacji, a wymiar ekonomiczny w centrum. Gospodarka miałaby stu­ dzić gorące głowy po prawej stronie i politycznie zaangażowane głowy po lewej. To powinny być wspólne ekono­ miczne projekty, których dziś nie ma. Ale mamy też problem korupcji na Ukrainie, który odstrasza polskich inwestorów. Myślę, że polscy inwestorzy nie są lęk­ liwi, w szczególności na małym i śred­ nim poziomie. Jednak mamy przykłady kredytu z czasów premier Kopacz, który nie został skonsumowany przez Ukrainę.

o nazwach ulic, wzajemnych oskarże­ niach i tym podobne. Uważam, że mu­ simy ostudzić atmosferę dyskusji z obu stron, w szczególności na poziomie par­ lamentarnym. Trzeba współpracować na poziomie prezydentów, ministerstw, wspólnych komisji. We wrześniu oczekuje się spotkania prezydentów Ukrainy i Polski. O czym będą rozmawiać? Zełenski powinien znaleźć takie sło­ wa, jakich kiedyś użyli podczas swo­ ich wizyt prezydent Komorowski czy premier Tusk, tak że nasi parlamenta­ rzyści klaskali im na stojąco. Niestety

na być odpowiednio opracowana mapa działalności. Czy Pani Centrum opracowuje taką mapę? Tak, plan jest przygotowany. Potrafimy pomóc i pokazać, jak można rozwią­ zać takie zagadnienia. Można to robić przez dialog, do którego są gotowe lo­ kalne organy samorządu. Trzeba tylko przygotować ogólne ramy współpracy. Musi istnieć pozytywny paradygmat, bo wtedy Polacy będę z nami rozma­ wiać. Przecież w Polsce każdy wie, jak ważna jest obecnie Ukraina.

Zełenski nie jest zakładnikiem wyborców i potrafi mówić otwarcie i szczerze. Osobiście radzę mu, aby po pierwsze, zostały wznowione prace ekshumacyjne, a po drugie, by odwołał Wiatro­ wycza, który stał się destruktywnym elementem naszych relacji. mamy także przykre i bardzo niezręcz­ ne przykłady, kiedy po świetnym prze­ mówieniu Komorowskiego ten sam parlament uchwalił ustawę, która do dziś komplikuje stosunki obu państw. Mamy problem niedopuszczenia polskiej strony do ekshumacji na te­ rytorium Ukrainy i niechęć do odna­ wiania zdewastowanych ukraińskich cmentarzy na terytorium Polski. Jak ma wyglądać właściwy mechanizm rozwią­ zywania tych problemów na poziomie wyższej polityki, realizacji przez orga­ ny wykonawcze i samorządowe? Prze­ cież samorządy samodzielne decydują o tym, jakie pomniki stawiać i co jest na cmentarzu. Ogólne ramy poprawy stosunków powinny być zadaniem prezydentów. Jeśli szefowie państw wyślą sygnały społeczeństwu o konieczności ostroż­ ności w najbardziej newralgicznych punktach, rozumiejąc doniosłość ist­ niejących zadań, emocje będę opadać. Musimy uznać, że Poroszenko był zak­ ładnikiem pewnej grupy elektoratu, która żyje we własnym, hermetycznym świecie. On nie mógł, mimo dyploma­ tycznych zdolności i rozumienia sy­ tuacji, wyjść poza granice tych poli­ tycznych ram i wyborców, od których zależał. Zełenski nie jest zakładnikiem

Kto oprócz Pani jest w partii Sługa Narodu zainteresowany tematem relacji ukraińsko-polskich? Ja i inni pomysłodawcy wspomnianej strategii już omawialiśmy ją z kierow­ nictwem partii i otrzymaliśmy całko­ wite wsparcie. Jesteśmy przekonani, że kierunek Wschodniej Europy jest jednym z najważniejszych dla Ukrainy. Porozmawiajmy o sytuacji powrotu Rosji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Z jednej strony mamy poparcie Polski i głosowania za Ukrainą, z innej strony, na poziomie ministrów, Polska poparła decyzję w Helsinkach (17 maja) w sprawie przywrócenia Rosji do ZPRE. Czyli kuluarowo Polska poparła Kreml. Oprócz tego wygląda na to, że i ukraińskie MSZ dawno wiedziało o wszystkim, jednak nie poinformowało prezydenta Zełenskiego. Powstaje pytanie, na ile nowa władza jest w stanie działać w takich warunkach (sabotaż ze strony MSZ) i jak poważny może być kompromis z Rosją? Polskie MSZ wytłumaczyło swoją majową decyzję tym, że wtedy pyta­ nie nie odnosiło się do powrotu Ro­ sji do ZPRE. Chodziło o to, żeby nie

handel z Rosją. Warto przypomnieć, że Ukraina nie wstrzymała z nią handlu, a wymaga tego od innych. Niestety ukra­ ińska delegacja kolejny raz proponuje emocje, a nie plan działań. Przykłado­ wo: rosyjski węgiel, który faktycznie jest ukraińskim z okupowanych terenów, kupuje również Polska. W tym kontek­ ście warto zadać pytanie, czy Ukraina ma prawo wysuwać pretensje, jeżeli sa­ ma prowadzi handel z Rosjanami w ra­ mach działań Ukroboronoprom (sprawa dotyczy przemycania z Rosji części dla wojskowej techniki i ich sprzedaż po za­ wyżonych cenach). Niestety, ale takich przykładów jest bardzo dużo. W takiej sytuacji każde z państw zastanawia się: dlaczego my powinniśmy rezygnować z rosyjskiego rynku, jeżeli Ukraińcy te­ go nie czynią? Co do sytuacji z ukraińskim MSZ uważam, że to sabotaż: najpierw świa­ domy plagiat w przygotowanym prze­ mówieniu prezydenta Zełenskiego, a następnie prowokacyjne oświadcze­ nie Klimkina o uczestnictwie Zełen­ skiego w spotkaniu w Osace (mimo świadomości jej niemożliwości). Mo­ im zdaniem to była próba odwrócenia uwagi od przyczyn porażki w ZPRE. Uważam też, że od 2014 roku po­ pełniamy szereg błędów, nie współpra­ cując, a pogłębiając konflikty z Polską, Węgrami i innymi krajami ościennymi. Czy sytuacja się zmieni, jeżeli zostanie powołany nowy minister spraw zagranicznych? Spodziewam się, że przyszły minister Prystajkо ma kompleksową wizję. Prze­ cież dobrze rozumie sytuację wewnątrz resortu – to, kogo trzeba wymienić, że­ by taki sabotaż był niemożliwy. Czy możliwy jest sabotaż w innych kierunkach, na przykład w resortach siłowych? Być może – dopóki nie będą przed­ stawieni nowi ministrowie i powołana nowa ekipa, która zreformuje działa­ nie tych resortów. Mówimy o minister­ stwach pozostających w gestii prezy­ denta. Trzeba reagować nie post factum, a próbować nie dopuścić do podobnych rzeczy. Zatrudnimy fachowców i nie dopuścimy, żeby Poroszenko zacho­ wał swoje wpływy na ludzi, którym za czasu swojej prezydentury nadał pew­ ne bonusy. Nie będziemy tolerować osób lojalnych wobec poprzedniego prezydenta.

Czy przewidujecie nowelizację ustawy o bojownikach o niepodległość Ukrainy, przyjętej w 2015 roku, zwłaszcza w punkcie, który dotyczy tych, co dopuścili się zbrodni przeciw ludzkości? Trudno mi na to odpowiedzieć, ponie­ waż musi być co do tego zgoda w partii. Jeśli ja będę odpowiadać za stosunki ukraińsko-polskie, najpierw będę szu­ kać tego, co nas jednoczy, a z czasem rozwiązywać podobne sprawy. Prio­ rytety zostaną zmienione, jeśli będę widziała, że z polskiej strony nie ma gotowości iść dalej bez uregulowania tego problemu. Będziemy zastanawiać się, jak go rozwiązać. Obecnie ta ustawa nie jest najpilniejsza. Kim dla Pani są Stepan Bandera i Roman Szuchewycz? Urodziłam się w kraju, który przyjęło się nazywać „banderowskim”. Jednak byłabym ostrożna w stosowaniu ta­ kich określeń, bo rozumiem, że mogą one być kamieniem niezgody, który będzie ranić albo po prostu przeszka­ dzać w drodze. Ostrożnie też odnoszę się do heroizacji takich historycznych postaci. Nie zaprzeczam, że Bandera to ważna osoba, która miała duży wpływ na kształtowanie się i odrodzenie pań­ stwa ukraińskiego. On miał pewną wiz­ ję i walczył o Ukrainę. Nigdy jednak nie powiem, że to byli kryształowo czyści ludzie, którzy nigdy nie wydali przestępczych rozkazów. Jednocześ­ nie trzeba zawsze dokonywać ocen nie z punktu widzenia teraźniejszości, a warunków i czasów, w których żyli. Jako prezydent miasta Rawa Ruska wspólnie z amerykańskimi i niemiecki­ mi organizacjami odsłoniłam pomnik zabitych Żydów. Przedtem przez 4 lata trwała praca naukowo-badawcza, kto był winien tego przestępstwa. Bardzo ważne było dobranie odpowiednich słów napisu na pomniku, który upa­ miętnia zamordowanie blisko 20 ty­ sięcy Żydów w Rawie Ruskiej. Kiedy doszło do sformułowania „Tu leżą Ży­ dzi, którzy zginęli z rąk nazistowskich okupantów i ich ukraińskich poplecz­ ników”, wybuchł konflikt. Miałam kło­ poty nawet z ukraińskim IPN. Dziś mo­ żemy mówić o moralnej i politycznej odpowiedzialności, lecz nie zmienimy tego, co się wydarzyło. Nasza histo­ ria jest bardzo skomplikowana i pro­ ponuję zostawić prawo do jej oceny historykom. Co do nazw ulic, to uważam, że przeszłości jest czasami za dużo. Bardzo ubolewam, że młode pokolenie prawie nie zna imion tych, którzy bohatersko walczą na Donbasie i zginęli z rąk oku­ pantów w tej wojnie. Musimy budować pamięć o tej nowej historii. Co stało się na Wołyniu w 1943 roku? Znam definicję ludobójstwa i moim zdaniem wydarzenia na Wołyniu moż­ na kwalifikować jako czystkę etnicz­ ną. Zbyt łatwo i prosto nazywa się to zemstą, aktem odpłaty czy po prostu przestępstwem. Trzeba dać historykom czas, żeby opracować „białą księgę”, gdzie będą wypisane wszystkie ofiary z obu stron. Jednocześnie uważam, że takie filmy jak Wołyń zniekształcają historyczną rzeczywistość, która była trochę inna. Zaznaczę, że moje stano­ wisko różni się od tego, co mówi Wik­ tor Juszczenko, z którym współpracuję, ale dyskutujemy o tym. Ukraińscy migranci w Polsce stanowią pozytywny przykład przyszłego kapitału dobrosąsiedztwa, który na pewno zaowocuje polepszeniem stosunków. Czy ma Pani pomysł, jak to wykorzystać z pożytkiem dla obu państw? Mamy nie tylko pracujących migran­ tów, którzy pragną zarobić na życie, ale i ponad 50 tysięcy ukraińskich stu­ dentów na polskich uniwersytetach. Jednak główny problem polega na tym, że Ukraińcy w Polsce pragną za wszel­ ką cenę pozostać, co stwarza poważ­ ne zagrożenie społeczne dla Ukrainy. W wyborach prezydenta Ukrainy były tylko cztery wyborcze lokale na całą Polskę, co uniemożliwiało głosowanie tam naszych obywateli. Głosy odda­ ło tylko kilka tysięcy osób z półto­ ra miliona... A Ukraińcy mają prawo i chcą podtrzymywać swój związek z Ukrainą. Ukraina nieporównywalnie prze­ grywa w swojej migracyjnej polityce z Polską, jeśli mówić o ustawodaw­ stwie. Co do studentów i naukowców, to trzeba poprawić programy wymiany, żeby studenci wracali, a nie zostawali, a do tego potrzebne są odpowiednie warunki. Dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

14

BEZPIECZEŃSTWO ENERGETYCZNE

FOT. SARMATIA SP. Z O.O.

Jesteśmy otwarci na propozycje ze strony Polski Panie Prezesie, czy mógłby Pan w paru słowach opowiedzieć o historii swojej firmy, jej planach na przyszłość? Przemysłowa produkcja ropy naftowej sięga pierwszej połowy XIX w. Azer­ bejdżan jest jednym z najstarszych producentów ropy naftowej na świe­ cie i odegrał poważną rolę w rozwo­ ju dzisiejszego przemysłu naftowego. Pierwszy odwiert na świecie został wy­ konany w Azerbejdżanie w 1846 r., na złożu Bibi-Ajbat, które funkcjonuje do tej pory. Na przełomie stuleci połowa wydobywanej na świecie ropy nafto­ wej pochodziła właśnie z okolic Ba­ ku. W tym czasie była ona używana

w różnych celach, m.in. leczniczych czy do oświetlania domów. W kaukaskim nafciarstwie niemały udział mieli Po­ lacy. Na uwagę zasługuje wkład Pawła Potockiego, Juliana Jakuba Rummela, Henryka Merczynga, Witolda Leona i Juliana Zglenickiego. Wiek XX przyniósł rozwój moto­ ryzacji, zwiększenie roli ropy naftowej jako strategicznego surowca energe­ tycznego. Trzeba pamiętać, że ZSRS, którego częścią był wtedy Azerbejdżan, w czasie II wojny światowej 90% swych potrzeb pokrywał z wydobycia w rejo­ nie Baku. Stąd też tak duży wysiłek III Rzeszy w zdobyciu kontroli nad base­ nem Morza Kaspijskiego i determinacja

Mariusz Patey rozmawia z Witalijem Bajlarbajowem – zastępcą wiceprezesa Zarządu Spółki SOCAR i prezesem zarządu MPR Sarmatia Sp. z o.o. ZSRR w obronie tego terytorium, cze­ go przejawem była bitwa o Stalingrad. W Azerbejdżanie po odzyskaniu niepodległości, obok ropy naftowej wydobycie gazu i handel nim staje się coraz ważniejszą częścią gospodarki. Azerbejdżan, odzyskawszy podmio­ towość, zaczął prowadzić suwerenną

politykę surowcową. Rozwój sektora wydobywczego był priorytetowy dla wszystkich kolejnych prezydentów Azerbejdżanu – Hajdara Alijewa i Il­ hama Aliyeva. Pojawiło się wiele firm wydobyw­ czych, jednak to SOCAR stał się wio­ dącym przedsiębiorstwem na rynku

Strona azerska jest bardzo zainteresowana rozszerzeniem swojej obecności w Europie Środkowo-Wschodniej. I to zainteresowanie nie jest koniunkturalne.

R E K L A M A

Wracamy do Źródeł Podróż Radia Wnet

W lipcu, podczas III etapu podróży odwiedziliśmy: Tarnów Gorlice Nowy Sącz Szczawnicę Zakopane Żywiec Skoczów

Partnerem Podróży był:

ropy i gazu. Spółka SOCAR powstała 13 września 1992 r. przez połączenie dwóch państwowych spółek naftowych Azerbejdżanu – koncernu państwo­ wego Azerineft oraz Stowarzyszenia Produkcyjnego Azerneft. Pełni ważną rolę na mapie gospodarczej państwa. Konsorcja i spółki-córki utworzo­ ne z udziałem SOCAR-u funkcjonują w różnych obszarach przemysłu naf­ towego. Nasza spółka prowadzi dzia­ łalność w Gruzji, Turcji, Rumunii, Au­ strii, Szwajcarii, Kazachstanie, Wielkiej Brytanii, Niemczech i na Ukrainie oraz ma firmy handlowe w Szwajcarii, Sin­ gapurze, Wietnamie, Nigerii i innych krajach, w tym w Polsce. Jest obecna na rynkach 75 państw świata. Czy jest miejsce dla polskiego rynku w planach rozwoju SOCAR-u? Spółka SOCAR przy – trzeba to przy­ znać – dużym zaangażowaniu śp. Pre­ zydenta RP Lecha Kaczyńskiego, któ­ rego miałem przyjemność osobiście poznać, jak również dzięki wsparciu ze strony prezydenta mojego kraju, Il­ hama Alijewa, objęła udziały w spółce MPR Sarmatia sp. z o.o., mającej za zadanie wybudowanie polskiej części rurociągu łączącego systemy przesyłu ropy naftowej Polski i Ukrainy na azy­ mucie północ-południe. Ten rurociąg ma stać się częścią Euro-Azjatyckiego Korytarza Transportu Ropy (EAKTR). Jak widać, strona azerska jest bardzo zainteresowana rozszerzeniem swo­ jej obecności w Europie Środkowo­ -Wschodniej. I to zainteresowanie nie jest koniunkturalne. Projekt do tej pory nie został za­ kończony i ropociąg Brody–Adamo­ wo pozostaje jedynym brakującym elementem w planowanym korytarzu transportowym. O cenach ropy w przyszłości trudno mówić, ale myślę, że może Pan ujawnić, jakie kraje są głównymi klientami SOCAR Trading i gdzie Azeri Light jest przetwarzana z największym sukcesem eko­nomicznym? SOCAR jest firmą międzynarodową, współpracuje, jak mówiłem, z 75 kraja­ mi. Największymi odbiorcami są firmy włoskie i tureckie, ale także odnosimy sukcesy na rynku gruzińskim, rumuń­ skim, ukraińskim, niemieckim oraz na rynkach azjatyckich. Jesteśmy zaanga­ żowani nie tylko w projekty wydobyw­ cze ropy i gazu, ale także intensywnie inwestujemy w zakłady przetwórcze oraz w infrastrukturę przesyłową. Azerbejdżan ma dostęp do morza i dąży do zarabiania nie tylko na wy­ dobyciu, ale i przesyłaniu ropy i gazu z pobliskich złóż krajów ościennych. Jakie są główne przewagi lekkiej ropy wydobywanej ze złóż Azer­ bejdżanu? Ropa azerska nie bez przyczyny jest wyżej wyceniana przez rynek niż cięż­ kie ropy, np. Urals lub Brent. Jest mniej

Ukraina, która jest coraz ważniejszym partnerem dla Polski, musi być również interesująca dla spółki SOCAR. Pańskie przedsiębiorstwo rozwija tam biznes od lat. Czy mógłby Pan powiedzieć o swoim doświadczeniu na tym rynku? Ukraina z wielu powodów, również historycznych, jest w obszarze zainte­ resowania azerskiej gospodarki. Roz­ wijamy tam sieć stacji benzynowych pod marką SOCAR; uważamy, że to rynek perspektywiczny. Dostarczamy na Ukrainę ropę naftową, gaz i produk­ ty rafineryjne, dysponujemy magazy­ nami i urządzeniami do bunkrowania oraz uczestniczymy w życiu społeczno­ -kulturalnym Ukrainy. Warto tu podkreślić udział w spół­ ce Sarmatia także ważnego partnera ukraińskiego Ukrtransnafta oraz szybki rozwój należącej do nas spółki SOCAR Ukraina. Czy strona azerska jest przygotowana do dostarczania ropy naftowej w zakładanych ilościach? Tak, przedsiębiorstwo SOCAR jest ot­ warte na każdą poważną propozycję współpracy ze strony polskich przed­ siębiorstw sektora naftowego. Mamy możliwości zapewnienia odpowied­ niego wolumenu ropy naftowej dla na­ szych odbiorców z Polski w ramach długoletnich kontraktów. Co, Pana zdaniem, blokuje inwestycje spółki Sarmatia? Moim zdaniem EAKTR, jak każdy inny projekt o tak dużej skali, może zostać zrealizowany przy spełnieniu następu­ jących warunków: istnienia woli poli­ tycznej, opłacalności i strategii mającej na celu wzmocnienie bezpieczeństwa energetycznego, oczywistej dla wszyst­ kich graczy na rynku. Wiele, ale nie wszystkie z tych warunków są już speł­

Mamy możliwości zapewnienia odpowiedniego wolumenu ropy naftowej dla naszych odbiorców z Polski w ramach długoletnich kontraktów. zanieczyszczona np. związkami siarki, bardziej przyjazna środowisku natu­ ralnemu i wydajna w przerobie oraz pozwala uzyskiwać więcej jakościo­ wej benzyny. Nasi klienci wiedzą, za co płacą i co podnosi ich zyski. W świadomych po­ trzeby ochrony środowiska społeczeń­ stwach nasz produkt już jest wykorzy­ stywany, i to dotyczy nie tylko krajów Europy Środkowo-Wschodniej, a wie­ rzę, że będzie stosowany coraz szerzej. Chcę zaznaczyć, że przedsiębior­ stwo SOCAR żadnego klienta nie uprzywilejowuje i nie dyskryminuje. Nasza sprzedaż odbywa się w ramach przetargów. Naszą filozofię działa­ nia opieramy na zdrowych zasadach rynkowych. Przedsiębiorstwo SOCAR jest udziałowcem spółki MPR Sarmatia sp. z o.o., która ma wybudować część brakującej infrastruktury, umożliwiając przesył ropy między Morzem Kaspijskim, Morzem

! y m e j u Dzięk

Czarnym i Bałtykiem. Jakie są, w Pana opinii, główne przyczyny tego, że rozwój sprzedaży kaspijskiej ropy na rynkach Polski, Czech, Niemiec i Litwy następuje wolniej od oczekiwań? Jak wspomniałem, ropa azerska, mimo swych zalet, jest droższa niż gatunki do tej pory importowane do rafinerii kontrolowanych przez polskie przedsię­ biorstwa naftowe Orlen i Lotos. W tych okolicznościach koszt transportu staje się przeszkodą na drodze azerskiej ropy naftowej do polskiego rynku. Pewne ilości azerskiej ropy były wcześniej eks­ portowane do Grupy Lotos drogą mor­ ską, z odbiorem w Naftoporcie w Gdań­ sku. Wysyłamy także ropę naftową do czeskich rafinerii, np. w Kralupach, za pośrednictwem terminalu w Triest oraz rurociągów TAL–IKL. Mamy nadzieję na intensyfikację tych perspektywicz­ nych kontaktów handlowych. Orga­ nizacja transportu naszej ropy nafto­ wej przez EAKTR powinna rozwiązać problem przepływu i kosztów.

nione. Reszta powinna być realizowana wspólnie. Nie ma nic niemożliwego lub niczego, czego nie dałoby się prze­ zwyciężyć. Należy zauważyć, że negatywny wpływ na dynamikę przygotowania projektu miała tragiczna śmierć śp. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który faktycznie był politycznym pa­ tronem tej inwestycji. Jego wkład ja­ ko osoby potrafiącej mobilizować do działania, jednoczącej wysiłki wielu podmiotów gospodarczych i państw, był nie do przecenienia. Czy wierzy Pan w powodzenie projektu realizowanego przez spółkę Sarmatia? Tak, mam nadzieję, że mimo wielu lat, jakie upłynęły od pierwszych rozmów o tym projekcie, jest on w dalszym cią­ gu aktualny i zostanie w końcu zrea­ lizowany z korzyścią wszystkich jego uczestników. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Witalij Bajlarbajow – dr nauk ekonomicznych, zastępca wicepreze­ sa SOCAR ds. Inwestycji i marketingu. Ma ponad 30-letnie doświadczenie w przemyśle naftowym i gazowym. Jest członkiem Stowarzyszenia Między­ narodowych Negocjatorów ds. Ropy Naftowej. Zajmował stanowiska kie­ rownicze w negocjacjach i zarządzaniu wieloma ważnymi, międzynarodo­ wymi projektami naftowymi i gazowymi. Jest członkiem zarządu projektu rurociągu ropy naftowej Sarmatia i projektu AGRI LNG.

K


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

15

KOŚCIÓŁ W POLSCE

W

ładza nie chciała ani tego, by Kościół się modlił, ani tego, by jednoczył lud. Nie­ mniej zapis powyższy świadczy o tym, że Wyszyński, mimo iż spodziewał się najgorszego, jednocześnie był optymi­ stą i stawiał Kościołowi jasne zadanie do wykonania: modlić się wspólnie z narodem. Dzielić z nim los, ale i two­ rzyć dobro wspólne, mimo iż wrogowie sobie tego nie życzą.

Nie pierwszy totalitaryzm i jego postępy W życiu Prymasa stalinizm nie był pierwszym totalitaryzmem, z jakim się zetknął. W tym jednak wypadku nie mógł, jak w czasie okupacji, ukryć się i przeczekać. Nie chciał też uciekać. Wyjazd Wyszyńskiego na Zachód nie był dla komunistów najgorszą opcją. Możliwe, że nawet po cichu by dopo­ mogli takiemu rozwiązaniu, co nie przeszkodziłoby im tego faktu wyko­ rzystać do propagowania tezy o zdra­ dzie i do dalszych prześladowań Koś­ cioła. To, że celem miała być likwidacja instytucji jako takiej i wyeliminowanie wiary, nie było tajemnicą tak dla Pry­ masa, jak i co bardziej rozgarniętych znawców natury bolszewizmu, który właśnie rozpostarł się nad Polską. Początkowo można było mieć nie­ jakie złudzenia co do natury systemu. Państwo chciało się jakoś uwiarygodnić w narodzie, a poza tym na początku potrzeba mu było jakiejkolwiek stabi­ lizacji. Komuniści nie byli też pewni, czy w najbliższym czasie nie wybuchnie III wojna światowa, a wtedy ich zbyt radykalna taktyka spotkałaby się ze sta­ nowczą reakcją narodu. Przesunięcie terytorialne kraju na zachód wymagało także pewnej współpracy z Kościołem, który początkowo był jedynym obok państwa, a może nawet pierwszorzęd­ nym czynnikiem generującym jakieś poczucie stabilizacji w przemieszcza­ jących się masach ludzkich, które ktoś musiał przekonać, że ich nowe miejs­ ce zamieszkania znajduje się w Polsce, a nie na obszarach należących nie wia­ domo do kogo. Sami komuniści nie byli zbyt pewni trwałości terytorium kraju. Jednym słowem, z perspektywy roku 1945 czy następnych dwóch lat wszyst­ ko mogło się wydarzyć. Polityka zmieniła się ewidentnie wraz z umocnieniem nowego systemu. W końcówce roku 1948 nastąpiła likwi­ dacja PPS i administracyjne zjedno­ czenie tzw. ruchu robotniczego, który przybrał postać Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Rok później podob­ ny los spotkał tzw. ruch ludowy, którego ewentualną przeciwwagę dla komuni­ zmu zniwelowano, lokując pozosta­ łości PSL w strukturach Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, ugrupowania konsekwentnie przymurowanego do PZPR i pełniącego przez cały okres ko­ munizmu rolę przysłowiowego kwiatka u kożucha. W ramach budowy nowej sceny politycznej w roku 1950 nastą­ piło przyłączenie resztek chadeckiego Stronnictwa Pracy do Stronnictwa De­ mokratycznego, które przekształcało się w komunistyczny pas transmisyjny kie­ rowany do środowisk rzemieślniczych. Komuniści w Polsce nie zdecydowali się, z różnych powodów, na stworzenie monopartii, jak w ZSRR, lecz budowali pozory sytemu wielopartyjnego. Być może miała być to jedynie mądrość etapu, ale system ten przetrwał aż do roku 1989. Na pewno realna opozycja polityczna wobec komunizmu została ostatecznie wyeliminowana z końcem lat czterdziestych. Przeciwnikiem sys­ temu pozostał jedynie Kościół kato­ licki, który mógł liczyć tylko na ma­ sy wiernych. W tamtym czasie było to szczególnie ważne i nowy Prymas zdawał sobie z tego w pełni sprawę. Tym orężem starał się bronić, dopóki to było możliwe.

Przełom i postawy katolików Początki prymasostwa Stefana Wyszyń­ skiego przypadły na pierwsze miesią­ ce istnienia PZPR, chociaż pierwsze rozprawy z instytucjami katolickimi w Polsce miały miejsce chwilę wcześ­ niej. Szczególnym symbolem jest tu na pewno likwidacja „Tygodnika War­ szawskiego”, pisma katolickiego wy­ chodzącego od jesieni 1945 roku, które najpełniej i najkonsekwentniej spośród kilku ośrodków prasowych, jakie udało się powołać do życia w ramach odbu­ dowy katolickich mediów, wyrażało ka­ tolickie postulaty społeczne. Pismo by­ ło przedmiotem nieustannych ataków już od roku 1947, niemniej fizycznie

„Kościół się modli i jednoczy lud” – zapisał Prymas Stefan Wyszyński 3 maja 1952 roku w Gorzowie. Miasto to było jednym z kilku przystanków w jego wizytacji Pomorza Szczecińskiego i Środkowego Nadodrza, jaką odbywał w czasie najostrzejszego i najbardziej widocznego starcia Kościoła z totalitaryzmem stalinowskim, zakończonego internowaniem Prymasa i mocnym skrępowaniem swobody kultu katolickiego w Polsce.

Próba ocalenia czy męczeństwo?

Dylemat Prymasa Wyszyńskiego Piotr Sutowicz

Oczywiście powstanie i funkcjonowa­ nie ruchu jest kwestią skomplikowaną i nie zawsze przynależność poszcze­ gólnych księży do niego była wprost działalnością agenturalną. Niemniej całość tego ruchu, pozostającego w ra­ mach Komisji Księży przy Związku Bojowników o Wolność i Demokra­ cję, wpisała się negatywnie w dzieje Kościoła w Polsce. Przynależność do niego bywała niekiedy przez władze wymuszana szantażem różnej natury. Utrata ramienia charytatywnego była bolesnym ciosem dla Kościoła. Poza tym stanowiła zły prognostyk na najbliższy czas. Dodatkowym wzmoc­ nieniem negatywnej prognozy mógł być też, zorganizowany pod opieką Julii Brystygierowej, zjazd księży-patriotów na Politechnice Warszawskiej, które­ go wydźwięk wskazywał na eskalację napięcia ze strony władz. W tej sytu­ acji Prymas wykonał ruch wówczas uważany za daleko kontrowersyjny – w ramach powołanej już w 1949 roku tzw. Komisji Mieszanej rozpoczął roz­

przejmowano instytucje przez nie pro­ wadzone, w tym szkoły i przedszkola. Propaganda ujawniała coraz to nowe „składy broni” znajdowane w domach zakonnych. Wreszcie w początkach ro­ ku 1951 przystąpiono do akcji bezpo­ średniej, która miała zapoczątkować swoiste ostateczne rozwiązanie kwe­ stii kościelnej w Polsce. Po pierwsze, administracyjnie usunięto admini­ stratorów apostolskich rezydujących w stolicach biskupich na Ziemiach Za­ chodnich i powołano na ich miejsce, w sposób całkowicie pozakanoniczny, wikariuszy kapitulnych. Było to działa­ nie ukierunkowane wprost na wytwo­ rzenie schiz­my. Tylko żelazne nerwy Prymasa, który nie dał się sprowoko­ wać i zalegalizował coś, co w zasadzie nie nadawało się do legalizacji, tym­ czasowo uratowały sytuację. Z czasem wszakże postępy władz komunistycz­ nych przyb­rały charakter działań la­ winowych. W swoich zapiskach Stefan Wyszyński coraz częściej dostrzegał fakt wciskania na urzędy kościelne kap­

Rozpoczęło się swoiste osaczanie Prymasa poprzez odsuwanie od niego ludzi służących Kościołowi i zastępowanie ich osobami podsu­ niętymi przez władze.

rozprawiono się z nim w sierpniu 1948 roku, aresztując większość redakcji, której członkowie, według sprawdzo­ nego schematu, zostali w sfingowanych procesach skazani na wieloletnie wię­ zienia. Chyba dwóch, w tym redak­ tor naczelny, ks. Zygmunt Kaczyński, zmarło w więzieniu. To, że rozpoczęto jawną walkę z Kościołem od tego tytu­ łu, było o tyle logiczne, że na łamach pisma jawnie propagowano katolicką wizję ustroju państwowego, co nie zna­ czy, że nie popierało ono części reform socjalnych nowego państwa. Warto wiedzieć, że wydarzenia te działy się w ostatnich miesiącach życia księdza kardynała Augusta Hlonda. Oprócz wychodzących od czasów przedwojennych tygodników „Niedzie­ la” i „Gość Niedzielny” oraz pism dewo­ cyjnych katolicy dysponowali dwoma tytułami, które stały się symboliczne dla późniejszego ich funkcjonowaniu w ramach państwa komunistycznego. Były to więc: „Tygodnik Powszechny” – środowisko i również wydawnictwo, które się wokół niego skonstruowało, oraz „Dziś i Jutro” – wyraz oryginal­ nego sposobu działania grupy katoli­ ków w systemie totalitarnym wrogim religii, wymyślonego przez Bolesława Piaseckiego, a zaakceptowanego przez sowieckie służby. Piasecki, w odróż­ nieniu od Turowicza i Stommy z kra­ kowskiego „Tygodnika Powszechnego”, chciał, by katolicy – pod jego, oczywi­ ście, przywództwem – wzięli aktyw­ ny udział w budowaniu nowego pań­ stwa, akceptując jego założenia ideowe. W zasadzie oznaczało to akceptację marksizmu jako możliwej do przyjęcia dla katolika filozofii, przy zachowaniu moralności i wiary katolickiej. Postawa taka w najlepszym razie mogła ucho­ dzić za dziwaczną, ocierała się o here­ zję, niekiedy jej granice przekraczając, a w polskiej sytuacji stała się szkodliwą mieszanką polityczno-kulturową, po­ wodując, iż ruch Piaseckiego stał się na­ rzędziem rozbijania Kościoła w Polsce i dziwnym sojusznikiem komunistów. Zdaje się zresztą, że sami oni nie bardzo wiedzieli, co się kryje za zjawiskiem „Dziś i Jutro” i rozbudowującym się ruchem PAX. Do dziś historycy i pub­ licyści zastanawiają się, czy tolerowanie Piaseckiego przez Bieruta i stalinowską ekipę rządzącą Polską wynikało z czy­ stej chęci posłużenia się nim, czy też wypływało ze strachu przed „towarzy­ szami radzieckimi”, których rzekomo

był człowiekiem. Na pewno nie wszyst­ ko w tej kwestii wiadomo. Faktem jest, że Instytut Wydawniczy PAX zarówno wówczas, jak i w późniejszych latach komunizmu, oprócz publikacji szkod­ liwych z punktu widzenia katolicyzmu, pod polityczną osłoną osoby Piaseckie­ go publikował książki, których Kościół po prostu nie mógłby wydawać. Na pewno mamy do czynienia z materią skomplikowaną. Wspomniany „Tygodnik Po­ wszechny” nie miał aspiracji politycz­

w Białymstoku, Pińskiej w Drohiczynie i Archidiecezji Lwowskiej w Lubaczo­ wie. Tym niemniej, jak napisano po­ wyżej, wraz z napływającą na Ziemie Zachodnie ludnością Kresów szli kapła­ ni. Ustanowienie więc organizacji koś­ cielnej i zorganizowanie dla tych rzesz ludzkich sprawnego duszpasterstwa by­ ło wyzwaniem priorytetowym. Komu­ niści z kolei widzieli w tych ziemiach pierwszorzędny poligon doświadczal­ ny w budowaniu podporządkowanej sobie organizacji kościelnej, swoistej

Do dziś historycy zastanawiają się, czy tolerowa­ nie Piaseckiego wynikało z czystej chęci posłuże­ nia się nim, czy też wypływało ze strachu przed „towarzyszami radzieckimi”, których rzekomo był człowiekiem. nych. Jego redaktorzy chcieli skupić się na tematyce kultury katolickiej, czyli przetrwać w pewnej niszy i przez krótki czas na początku lat 50. wydawało im się, że odniosą sukces. Prymas Wyszyń­ ski wykorzystywał pismo do zabierania głosu w kluczowych sprawach i zawo­ alowanej polemiki z władzami. Czas, kiedy mógł to robić, skończył się jednak szybko, bo w roku 1953. Pretekstem do zamknięcia pisma przez władze miała być odmowa wydrukowania nekrologu po śmierci Stalina w marcu tegoż roku, chociaż pewnie i bez tego jego los był przypieczętowany. W roku 1953 Prymas stanął z ko­ munistami twarzą w twarz, pozbawio­ ny zaplecza medialnego oraz z mocno osłabionymi strukturami diecezjalny­ mi, zdany na pośrednictwo Piaseckiego, któremu słusznie nie ufał, choć tenże, jedyny, reklamował swoje usługi jako „katolicki” rzekomo polityk.

Linia postępowania Wraz z geograficznym przesunię­ ciem się Polski i odebraniem jej ziem wschodnich zmianie musiała ulec struktura administracyjna Kościoła. Przede wszystkim Sowieci zlikwido­ wali de facto diecezje kresowe, które co najwyżej utrzymały się na skraw­ kach regionów pozostających przy Polsce, w strukturach Administracji Apostolskiej: Archidiecezji Wileńskiej

nowej schizmy w postaci państwowe­ go Kościoła katolickiego, który z cza­ sem rozszerzałby się na cały kraj. Na te ich cele nałożyła się przeciwstawna względem takich zamierzeń taktyka Prymasa Wyszyńskiego, który – na­ uczony doświadczeniem choćby gło­ wy Kościoła na Węgrzech, kard. Józefa Mindszenty`ego, aresztowanego przez reżim Mátyása Rákosiego – już w koń­ cu roku 1948 postanowił pójść nieco inną drogą, która poniekąd była walką z czasem, pozwalającą uratować to, co da się uratować. Historia przyznała tej drodze rację, choć z pewnością, gdyby wydarzenia następujące po roku 1953, a właściwie 1956, potoczyły się w in­ nym kierunku, dziś patrzylibyśmy na grę Prymasa z innej perspektywy. Ofensywa zmierzająca do rozbicia Kościoła wzmagała się przez cały 1949 rok. Szczególne wydarzenia nastąpiły jednak w styczniu roku następnego, kiedy to władze rozbiły i upaństwowiły struktury organizacji „Caritas”. Począ­ tek tej nakręconej niebywale propagan­ dowo „afery” miał miejsce we Wrocła­ wiu, skąd akcja rozszerzyła się na cały kraj. Kościelną „Caritas” upaństwowio­ no w styczniu 1950 roku, przekazując ją w ręce zarządu komisarycznego, na cze­ le którego stanął ksiądz Antoni Lem­ party, jeden z liderów ruchu tzw. księży patriotów – grupy kapłanów, którzy współpracując z władzami, stanowi­ li narzędzie szkodzenia Kościołowi.

mowy z władzami. Władze, co warto pod­kreślić, podpierały się terrorem względem biskupów. Aresztowały np. na jakiś czas „dla zasady” biskupa cheł­ mińskiego, Kazimierza Kowalskiego. Negocjacje zakończyły się podpisaniem 14 kwietnia 1950 roku słynnego Po­ rozumienia między Państwem a Koś­ ciołem. Dokument dawał Kościołowi minimum swobód i gwarancji, w tym wydawania własnej prasy, nauczania re­ ligii w szkołach, wolności stowarzyszeń katolickich. Uznano w nim prawo Koś­ cioła do prowadzenia katolickiej uczel­ ni, rzecz w realiach bloku wschodniego niespotykana. To wszystko wydawało się dużym osiągnięciem, jednak pewne sformułowania i zobowiązania Kościoła mogły być i były oceniane negatywnie. Nie chodzi tylko o to, że dokument razi komunistyczną nowomową, ale np. zobowiązanie do zwalczania „band podziemia” do dziś uważane bywa za zdradę ludzi, którzy w służbie Rzecz­ pospolitej pozostawali w oddziałach leśnych. Oczywiście pragmatycy ko­ mentują ów zapis jako pustą deklara­ cję, dodatkowo wzmocnioną słuszną obserwacją, że opór drugiej konspiracji właściwie już zamierał i wsparcie wer­ balne jego zwalczania nie miało żadne­ go znaczenia praktycznego. Wiadomo też, że Kościół w rzeczonej kwestii nie zrobił niczego, czego musiałby się jako instytucja wstydzić. „Porozumienie” wzbudziło rów­ nież, poniekąd słuszne, zaniepokoje­ nie Stolicy Apostolskiej, gdyż zawarte w nim zastrzeżenia dotyczące władzy i autorytetu papieskiego wykraczały po­ za ogólnie przyjęte, dopuszczalne for­ muły. Poza tym biskupi zobowiązywali się do aktywności politycznej w zwal­ czaniu wystąpień „kleru niemiec­kiego”, które stałyby w sprzeczności z polską racją stanu. W episkopacie dokument wywołał reakcje niechętne, których najpełniejszym wyrazicielem był ar­ cybiskup krakowski Adam Sapieha. Politycznie akt był chwilą triumfu Pia­ seckiego, który jako pośrednik pomię­ dzy stronami odegrał w jego tworzeniu dużą rolę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Na pewno w sytuacji braku sta­ bilizacji politycznej dokument dawał Kościołowi namiastkę poczucia bez­ pieczeństwa. Komentatorzy dodają, że dał mu chwilę niezwykle potrzebnego oddechu w czasach nasilających się re­ presji, chociaż wszystkie te pozytywne momenty okazały się niezwykle krótko­ trwałe, a władza z czasem ewidentnie pożałowała podpisania dokumentu, nie zamierzając traktować go poważ­ nie. Porozumienie nie świadczy jednak o tym, że Prymas był politycznym na­ iwniakiem, lecz raczej pragmatykiem, który próbował względem totalitarnego państwa metod znanych politykom. To, że przeciwnik nie podchodził do nich poważnie, to inna sprawa. W tej kwestii wyjścia były dwa: próba ocalenia lub męczeństwo. Na razie Prymas wybrał to pierwsze.

Ostateczne rozwiązanie Zarówno propagandowo, jak i realnie system kontynuował represje wobec Kościoła. Przez cały rok 50. wzmaga­ no prześladowania sióstr zakonnych,

łanów skupionych we wspomnianym powyżej ruchu księży-patriotów, by w ten sposób przechwycić kolejne kurie biskupie. Rozpoczęło się swoiste osa­ czanie Prymasa poprzez odsuwanie od niego ludzi służących Kościołowi i zas­ tępowanie ich osobami podsuniętymi przez władze. Agenci znajdujący się w jego najbliższym otoczeniu, pozy­ skani różnymi metodami, informowa­ li o każdym posunięciu i wypowiedzi Prymasa. W tej materii władza przy­ gotowywała instrumenty do rozwią­ zania tej kwestii. Wraz z obsadzaniem funkcji kościelnych ludźmi władzy szło usuwanie biskupów diecezjalnych. Na początku roku 1951, jeszcze przed usu­ nięciem administratorów na ziemiach zachodnich, nastąpiło aresztowanie bi­ skupa kieleckiego, księdza Czesława Kaczmarka, którego przetrzymywano w więzieniu kilka lat bez procesu, cały czas prowadząc akcję medialną wokół jego rzekomych win, w której miał swą niechlubną kartę również śp. Tadeusz Mazowiecki. W końcu roku 1952 roz­ począł się natomiast tzw. proces kurii krakowskiej, który miał być śmiertel­ nym uderzeniem w diecezję. Znaczącą rolę w kolejnym przy­ śpieszeniu represji względem Kościoła należy przypisać uchwaleniu konsty­ tucji 22 lipca 1952 roku, przed którym to aktem Kościół po raz ostatni w tam­ tym czasie próbował zabrać głos w kwe­ stii społecznej. Wydaje się, że wówczas, w sytuacji wrażenia trwałego ustabi­ lizowania systemu, władze doszły do wniosku, że czas na zakończenie historii katolickiej Polski. Nastąpił cały szereg aktów prawnych i działań politycznych mających na celu trwałe wyeliminowa­ nie jakiejkolwiek aktywności Kościoła. W lutym 1953 roku rząd wydał dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, który dawał mu władzę administra­ cyjną nad kapłanami. Czy już wtedy planowano usunięcie Prymasa z życia publicznego? Pewnie tak. Inicjatywy te zostały spowolnione przez śmierć Sta­ lina i objęcie władzy przez grupę jego współpracowników. Jeden z nich, co może wydawać się dziwne, okazał się zwolennikiem liberalizacji polityki ko­ munistycznej. Chodzi tu o Ławrientija Berię, człowieka odpowiedzialnego za śmierć polskich oficerów w Katyniu i jak się wydawało, jednego z najokrutniej­ szych ludzi systemu. Już przed śmier­ cią Stalina, jako wicepremier Związku Radzieckiego, zaczął on dawać sygnały zmierzania do odwilży politycznej, a po śmierci dyktatora wykonał cały szereg ruchów świadczących o wielkim zwrocie politycznym, w tym rozpoczął zwalnia­ nie więźniów z łagrów. Istnieją dowody na to, że Beria osobiście interesował się losami Prymasa Wyszyńskiego i dawał do zrozumienia, że nie jest zaintereso­ wany jego aresztowaniem. Jednak po aresztowaniu Berii w końcu czerwca 1953 roku władzę w Sowietach przejęła grupa polityków, która na przywódcę wyniosła Nikitę Chruszczowa, uważa­ nego za twardogłowego. Wydaje się, że polscy staliniści dostali wówczas z Ro­ sji zielone światło w kwestii usunięcia Prymasa i rozprawienia się z Kościołem. Nastąpiło to 25 września 1953 roku. Tym razem Prymas był gotów na męczeństwo, ale czasy się zmieniły. Je­ go zatrzymanie jest początkiem nowej historii. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

16

Olivier Bault: Węgry przed 2010 r. były prymusem. Szły w zasadzie tą sa­ mą ścieżką co Grecja, ale nie stworzyło to problemów finansowych, gospodar­ czych ani jeśli chodzi o przygotowywa­ ny program MFW. Polska była prymu­ sem do 2015 roku. Przestała nim być, kiedy stało się to, o czym polska pra­ wica marzyła od lat, czyli w Warszawie nastał Budapeszt. Wybory wygrały op­ cje, które są mniejszościowe w Europie – albo przynajmniej w Brukseli, wśród elit, w mediach europejskich – może niekoniecznie mniejszościowe w naro­ dach europejskich. W tych dwóch kra­ jach nastąpił powrót do władzy opcji, która rządziła np. we Francji w latach sześćdziesiątych. Ostatnio słyszałem, jak francuski dziennikarz mieszkający w Polsce opisywał panów Kaczyńskie­ go i Orbána jako tych, którzy mają po­ dobną wizję jak de Gaulle we Francji. Takich jest już mało w samej Francji. Grzegorz Nieradka: Pozwolę sobie odpowiedzieć nieco przewrotnie. Pry­ mus to osoba, która się wyróżnia. Za­ równo Polacy, jak i Węgrzy wyróżniają się w Unii Europejskiej, bo wreszcie zaczęli realizować swoje narodowe in­ teresy. Do tej pory wpajano opinii pub­ licznej przekonanie, że przysłowiowe poklepywanie po plecach ze strony są­ siadów z Zachodu – osobą najchętniej klepaną był były premier Donald Tusk – oznaczało, że europejscy partnerzy się z nami liczą. W rzeczywistości oni realizowali swoje interesy, a my prze­ grywaliśmy spór na arenie międzyna­ rodowej, w Unii Europejskiej. Bo to jest spór. To grupa państw, gdzie każdy dba o własny interes. To, że realizujemy pewne wspólne, strategiczne interesy, nie zwalnia nas z dbałości o swój in­ teres narodowy. Maciej Wolny: Warto podkreślić, że w 2015 roku poza zmianą rządu zmieniła się pewna ideologia i kie­ runek, w którym Polska podąża. By­ liśmy trochę wasalem największych państw europejskich, państwem, które na wszystko się zgadzało, przyklepy­ wało, i nagle zaczęliśmy mieć własne zdanie. Zaczęliśmy inaczej patrzeć na sprawy gospodarcze – dojrzeliśmy, osiągnęliśmy dorosłość po 27 latach. Rozmawiając o tym, dlaczego Polska tak bardzo nie podoba się w tym mo­ mencie w Europie, warto zobaczyć, jak w encyklopedii zapisana jest de­ finicja Unii Europejskiej. Znalazłem taki fragment: „Unia Europejska nie jest europejskim superpaństwem, lecz ugrupowaniem integracyjnym, które­ go podstawą są suwerenne państwa narodowe, i które w pełni respektu­ je ich narodową tożsamość”. Czy nie mamy dziś wrażenia, że jest zupełnie odwrotnie i Unia Europejska dąży do tego superpaństwa? Mamy już pomysł europejskiej ar­ mii; to niedawno padło z ust kanclerz Angeli Merkel. W rozmowach z po­ litykami, którzy bywają na salonach europejskich, często słyszę, że choć nie mówi się o tym oficjalnie, ten pro­ jekt jest już na dosyć zaawansowanym etapie. Myślę, że ten kierunek – ideo­ logiczna różnica między Polską i Wę­ grami a Unią Europejską – jest główną przyczyną tego, że nagle Polska, Węgry i kilka innych państw zaczęły tak moc­ no przeszkadzać. O.B.: Dodam, że Polska i Węgry, i nie tylko one, są liderami w tym regionie, w Grupie Wyszehradzkiej, w Trójmo­ rzu, które reprezentują większą liczbę krajów, często o podobnych poglądach; oferują alternatywę do wizji coraz bar­ dziej federalnej Europy-superpaństwa. Przez to stoją na przeszkodzie planów prezydenta Francji Emmanuela Mac­ rona czy pani kanclerz Niemiec, An­ geli Merkel, co jest oczywiście kolejną przyczyną ataków. Oczywiście trzeba też wspom­nieć o kwestii imigracji, która jest istotna w oczach ludzi dominujących w Bruk­ seli. Przypomnę, że np. Dimitris Avra­ mopoulos, czyli komisarz ds. wew­ nętrznych odpowiedzialny za kwestie imigracyjne, w 2017 roku na Uniwer­ sytecie w Genewie, zaraz po wielkim kryzysie imigracyjnym powiedział, że Europa potrzebuje jeszcze sześć mi­ lionów nowych imigrantów, że trzeba to tak zorganizować, by oni przybyli legalnie. Niedawno pani Mogherini, przedstawicielka Unii Europejskiej ds. zagranicznych powiedziała, że ponie­ waż Europejczycy nie mają wystarcza­ jąco dużo dzieci, masowa imigracja jest bardzo potrzebna. Na przeszkodzie jednak stoją w pierwszej kolejności Pol­ ska i Węgry. Wystarczy spojrzeć, jak traktowa­ ne są Włochy, odkąd zmieniły politykę

POLAK WĘGIER migracyjną. Są atakowane teoretycznie z powodu budżetu, choć deficyt, który proponują, nie jest większy niż ten, ja­ ki miały za czasów lewicy. Można za­ tem podejrzewać, że są atakowane, bo w dużej mierze zastopowały nielegalną imigracją z Libii. Oczywiście mówi się, że to ze względów humanitarnych, że Salvini to zły człowiek, ale jeśli pat­ rzymy na liczby, nawet te podawane przez agencje ONZ, widzimy, że dużo mniej ludzi tonie w Morzu Śródziem­ nym. Można powiedzieć, że Matteo Salvini uratował już życie setek ludzi. Argument humanitarny jest zatem za­ kłamany. Myślę więc, że walka z imi­ gracją jest istotnym elementem tego,

To, z czego musieliśmy zrezygno­ wać, to w jakimś sensie część naszej suwerenności, szczególnie po traktacie lizbońskim, gdzie pewne nasze swobo­ dy ograniczono. Dlaczego dziś, po kil­ kunastu latach od wstąpienia do Unii Europejskiej, znów wracamy do tego te­ matu? Chcemy wzrostu znaczenia par­ lamentów narodowych w Unii Europej­ skiej. Dlaczego? Parlament w każdym kraju Unii Europejskiej odzwierciedla nastroje społeczne, poparcie pewnego programu i pewnej wizji w Unii Euro­ pejskiej. My, jako przeciętni Polacy czy Węgrzy, niekoniecznie mamy wpływ na to, jakie decyzje zapadają na pozio­ mie Unii Europejskiej. To są komisarze,

ustawy nowelizującej ustawę o Sądzie Najwyższym. Rząd w Polsce ugiął się pod naciskami Trybunału Sprawiedli­ wości Unii Europejskiej, Komisji Euro­ pejskiej; ustąpił wobec twierdzeń, jak to w Polsce jest źle, jak reformy, które wprowadza obecnie rządząca ekipa, sprawiają, że Polska staje się dyktaturą, że ma coraz mniej wspólnego z demo­ kracją itd. Poszedł sygnał, że jeśli jedna czy druga instytucja europejska pogro­ zi nam palcem, to Polska jest w stanie zrobić krok wstecz. O.B.: Jeśli mówimy o bilansie korzyści i strat dla obu stron, chciałbym – jako Francuz – dla równowagi przedstawić

przyjmowały zachodnie państwa. Nie mówię, że to były jedyne względy. Zga­ dzam się, że istniały kalkulacje gospo­ darcze. Na pewno Niemcy zyskały na tym, że zaczęły produkować w krajach byłego bloku wschodniego, gdzie jest tania, choć wykwalifikowana robociz­ na. Wzmocnienie konkurencyjności Niemiec szczególnie mocno dotknęło francuskich producentów w rolnictwie i przemyśle. I dlatego nie martwiłbym się za bardzo o to, że Niemcy pójdą na ot­ wartą wojnę z Polską i Węgrami – mają tam bardzo duże interesy gospodarcze. W Unii Europejskiej każdy broni swo­ ich interesów, a Niemcy pierwsi – i nie

26 sierpnia w Krasiczynie rozpocznie się Polsko-Węgierska Szkoła Liderów, zorganizowana przez Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka. Jako próbkę tego, czym są owe spotkania, prezentujemy dyskusję, jaka odbyła się podczas poprzedniej edycji Szkoły Liderów w Krasiczynie, w lis­topadzie ubiegłego roku.

Polska i Węgry

w Unii Europejskiej Jak efektywnie wzmocnić UE? że Polska i Węgry są gorzej widziane teraz niż wcześniej. M.W.: Do inicjatywy Trójmorza bar­ dzo chcą dołączyć również Niemcy; myślę, że to znamienne. G.N.: Znane powiedzenie mówi, że nie ma nic za darmo. Rozszerzenie Unii Europejskiej na pewno zostało wcześ­ niej dobrze przemyślane przez kraje członkowskie tzw. Starej Unii, które poszukiwały nowych rynków zbytu. Oczywiście jesteśmy mamieni wizją ogromnych środków unijnych. Wystar­ czy jednak spojrzeć na to z ekonomicz­ nego punktu widzenia. Bierzemy mi­ liardy z Unii Europejskiej; obowiązują nas przepisy dotyczące np. zamówień publicznych. Kto wygrywa przetargi w ramach realizacji projektu, który mu­ si spełnić pewne standardy? Najczęściej są to firmy niemieckie, holenderskie, francuskie. Kapitał dostarczany do Pol­ ski bardzo często wraca – mówi się nawet o 80 proc. – do tych krajów. To rzecz znamienna, która wskazuje na to, że było w interesie krajów Zacho­ du, aby Unię Europejską rozszerzyć. Otworzenie granic, przepływ kapitału, przepływ ludzi, stosunkowo tania siła robocza. Od czasu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej wręcz w milionach liczyło się Polaków wyjeżdżających do Wielkiej Brytanii czy do Niemiec. Moż­ na tę emigrację porównać z imigracją polityczną w latach 80., z imigracją jeszcze XIX-wieczną w historii naszej ojczyzny. To było znów zjawisko bar­ dzo korzystne dla Zachodu.

decydenci, urzędnicy, którzy nie mają wiele wspólnego z decyzjami demo­ kratycznymi. Mówi się o konsultacjach. Na wczo-­ rajszym spotkaniu byłem pod wraże­ niem, kiedy była mowa o tym, że rząd węgierski konsultuje się ze społeczeń­ stwem, rozsyłając ankiety w zasadzie do każdego członka narodu. U nas,

zachodni punkt widzenia. Pamiętam dobrze, jak w latach 80., jako licealista, byłem na spotkaniu właśnie dotyczą­ cym przyszłości Wspólnoty Europej­ skiej. Na drzwiach sali, w której od­ bywało się to spotkanie, wisiała mapa przyszłej Wspólnoty Europejskiej. Się­ gała do granic Związku Radzieckiego. Zaskoczyło mnie to. Zapytałem pre­

Wpajano opinii publicznej przekonanie, że przy­ słowiowe poklepywanie po plecach ze strony sąsiadów z Zachodu – osobą najchętniej klepaną był były premier Donald Tusk – oznaczało, że europejscy partnerzy się z nami liczą. w Polsce, często konsultacje społecz­ ne wyglądają tak, że jest publikowana jakaś informacja w Biuletynie Infor­ macji Publicznej i właściwie nikt o niej nie wie. Na końcu się okazuje, że temat konsultacji mamy odhaczony i bieg­ niemy dalej z daną procedurą. Tak, że podstawowa rzecz to wzrost znaczenia parlamentów narodowych. M.W.: Kiedy myślę o tym, że Unię Eu­ ropejską tworzą państwa demokratycz­ ne, zastanawiam się, ile obecna Unia Europejska ma wspólnego z demo­ kracją. Jeśli chodzi o suwerenność: takim najświeższym przykładem te­ go, co utraciliśmy, stając się członka­ mi Unii Europejskiej, jest praworząd­ ność. Niedawno Sejm przyjął projekt

legenta, skąd taka mapa, to przecież wydawało się nierealne. On był zdania, że zintegrowana Wspólnota Europejska tak ma docelowo wyglądać. Pamiętam też, że kiedy na począt­ ku mojego pobytu w Polsce pracowa­ łem jako lektor języka francuskiego na uczelni w Poznaniu, denerwowali mnie studenci polscy, którzy podczas rozmów o wejściu Polski do Unii Eu­ ropejskiej brali pod uwagę tylko wzglę­ dy finansowe. Ja sam byłem wówczas zwolennikiem federacji europejskiej. (Teraz zmieniłem zdanie). Starałem się im przedstawić polityczny i ideo­ logiczny wymiar integracji europej­ skiej, która miała przynieść trwały pokój w Europie, dobrobyt itd. Takie były początkowe założenia, które także

doprowadzą do tego, że Polska, Węgry, Czechy czy Rumunia wyjdą z Unii Eu­ ropejskiej, bo gospodarczo mają za du­ żo do stracenia. Jeśli chodzi o handel zagraniczny, cała Grupa Wyszehradzka liczy się więcej w handlu zagranicznym Niemiec niż Francja. To też nie jest bez znaczenia. Oczywiście jest też kwestia tego, że dużo wpuszczano inwestorów zachod­ nich do krajów byłego bloku wschod­ niego. Komuniści odchodząc zdecydo­ wali, komu sprzedać, bo jeszcze mieli bardzo duże wpływy. Z kolei pieniądze, które przyszły do tych państw z Unii i teraz wypływają do inwestorów za­ chodnich w postaci dywidend, na pew­ no wspomagają ich szybszy rozwój, co widać gołym okiem. Te kraje rozwijają się nie tylko dzięki funduszom europej­ skim, jednak fundusze te są znaczącym elementem, przy czym duża część tych pieniędzy wzbogaca nie ludność lokal­ ną, tylko międzynarodowe korporacje. Dzisiejszy obraz jest zbilansowa­ ny, są korzyści i straty z obu stron. We Francji dużo się mówi o wzroście bez­ robocia spowodowanego przez pra­ cowników delegowanych. Stawanie we Francji do przetargu było bardzo nie­ korzystne dla francuskiego robotnika. Z obu stron można sobie ponarzekać, z obu stron jednak powstały również korzyści. G.N.: Gospodarki zachodnie mają obecnie niższy poziom wzrostu gos­ podarczego niż wszystkie kraje Grupy Wyszehradzkiej. Polska ze wzrostem na poziomie 5,2 proc. została zaliczona

do prestiżowej grupy gospodarek roz­ winiętych, jednak de facto wszystkie państwa Grupy są gospodarkami roz­ wijającymi się, mającymi potencjał, wzrasta w nich poziom inwestycji, również tych związanych z funduszami europejskimi. Moim zdaniem robimy dużo, aby niwelować różnice, a fakt, że nasza Grupa powstała, że działa pręż­ nie, że powstała idea Międzymorza, która jest jeszcze szersza niż Grupa Wy­ szehradzka, że są nią zainteresowane Stany Zjednoczone – pokazuje, że ja­ kiś potencjał w tej części Europy jest. Kraje Europy Zachodniej, Francuzi, czy Niemcy, bacznie i z zaciekawieniem nas obserwują. Widzą, że powstaje pewna alternatywa. Oczywiście nie chodzi o to, aby Unię Europejską rozbijać, bo wbrew forsowanej opinii, Prawo i Sprawied­ liwość nie jest partią eurosceptyczną. Nasi wyborcy chcą, by Polska pozo­ stała w Unii Europejskiej, ale na pew­ nych warunkach. To jest ta podstawowa zasada. Jesteśmy w Unii Europejskiej, chcemy w niej być, ale jako partner, a nie kraj wykorzystywany przez pań­ stwa o wyższej pozycji i znaczeniu. Nasze kraje Europy Środkowej i Wschodniej doświadczyły blisko 50 lat komunizmu. Jeżeli porówny­ wać poziom rozwoju gospodarczego, jesteśmy 20 lat za Zachodem. Uważam, że jak na te 50 lat, kiedy byliśmy poza zdrowym rozwojem rynkowym, wiele strat nadrobiliśmy. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższej dekady zbliżymy się do obecnego poziomu życia krajów zachodnich. Kraje Zachodu naturalnie też pójdą do przodu, więc tak napraw­ dę stale będziemy musieli je doganiać. M.W.: Gospodarka jest najmoc­ niejszym spoiwem Unii Europejskiej, a my jesteśmy na jak najlepszej drodze i robimy bardzo wiele, żeby dogonić kraje Europy Zachodniej. Niedawno został podpisany kontrakt na dosta­ wy gazu LNG ze Stanów Zjednoczo­ nych do Polski na 24 lata. W kontekście dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, energetycznej przyszłości naszego kraju i równania do państw, które o tę przy­ szłość dbają we własnym zakresie, zro­ biliśmy duży krok do przodu. Myślę, że tylko takie planowanie otwiera szerszą perspektywę i daje większą stabilność, możliwość przewidywania, szanse na lepszą polityczną rzeczywistość Polski czy Węgier, na dogonienie państw Eu­ ropy Zachodniej. Gaszenie pożarów, które się nagle pojawiają, reagowanie na bieżąco, jest dobre wyłącznie na krótką metę. O.B.: Jeśli chodzi o gospodarkę, myślę że tu nic dodać, nic ująć. Chciałbym jednak powiedzieć coś o aspekcie po­ litycznym doganiania krajów Zacho­ du Europy. Patrząc na to, co dzieje się w Brukseli, opcje prawicowe, które rzą­ dzą obecnie w Polsce i na Węgrzech, mogą się wydawać trochę odizolowane. Warto by było – zwracam się do mło­ dych członków PiS-u i Fideszu – starać się wykorzystywać swój softpower pol­ ski, węgierski, Grupy Wyszehradzkiej w kontaktach z partiami tzw. populi­ stycznymi w Europie Zachodniej. Te partie mają najbliżej do Prawa i Spra­ wiedliwości oraz Fideszu. Mówię tutaj o AfD w Niemczech, FPO w Austrii, Lidze we Włoszech, Zjednoczeniu Na­ rodowym we Francji. To, co do tej pory stało na przeszkodzie sojuszu z nimi, o którym te partie marzą, bo wciąż od­ wołują się do Polski i Węgier, to aspekt przyszłości Unii Europejskiej. Fidesz i PiS nie są zwolennikami końca Unii Europejskiej. To są partie prounijne, wbrew temu, co mówi się w mainstreamowych mediach zachodnich. Te partie mają inną wizję Unii niż Merkel czy Macron, ale chcą, żeby ona trwała. PiS i Fidesz nie chcą rozmawiać z zachodnimi partiami populistycz­ nymi, bo często w nich można było słyszeć, że z Unii trzeba wyjść albo ją rozbić. Jednak linia tych partii zmieniła się na przestrzeni lat. FPO na pewno nie jest za opuszczeniem strefy euro ani za wyjściem z Unii, tylko ma podobną wizję jak Fidesz i PiS. Liga już dziś nie mówi o opuszczeniu strefy euro – choć może do tego powrócić w wyniku spo­ ru o budżet – tylko za tym, aby Unia powróciła do korzeni. To samo słyszymy z ust premiera Orbána i prezesa Kaczyńskiego. Były Front Narodowy, czyli obecnie Zjedno­ czenie Narodowe, jeszcze kilka lat temu był jednoznacznie za tym, żeby wyjść z Unii – dziś szuka swojej tożsamości i widzi w Polsce i w Węgrzech wzory do naśladowania. To odpowiedni mo­ ment, żeby wykorzystać tzw. softpower, rozmawiać z nimi i przekonywać ich do tego, że Unia Europejska powinna trwać, tylko w trochę innej formie, oczywiście


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

17

D WA B R ATA N K I nie tracąc kontaktu z mainstreamowymi partiami, które zawsze będą wrogo na­ stawione, to się nie zmieni. Emmanu­ el Macron czy liberałowie, Verhofstadt i podobni ludzie z powodów ideologicz­ nych nigdy nie będą po stronie Polski i Węgier, dopóki te opcje nie obejmą tu władzy. Warto stawiać na tamte partie, ponieważ to są siły rosnące w tych kra­ jach i kiedyś, tak jak Liga we Włoszech, jak FPO w Austrii, tak i We Francji czy Holandii takie opcje mogą rządzić. G.N.: Tutaj wracamy do spraw ideolo­ gii. Pierwotna Unia Europejska opierała się na założeniach związków państw stricte gospodarczych, ale też na war­ tościach chrześcijańskich. Za ojca tej idei jest uważany Robert Schuman, któ­ ry reprezentował te wartości, które nam – jako osobom po tej stronie sceny po­ litycznej – są jak najbardziej bliskie. M.W.: Myślę, że warto tutaj dodać aspekt, o którym dotąd nie powiedzie­ liśmy. Była gospodarka, była polityka, ale w tym wszystkim istotny jest też wi­ zerunek. Wizerunek Polski i Węgier – nie tylko wewnątrz naszych granic, ale przede wszystkim na arenie międzyna­ rodowej. Na wizerunek wpływ mają też media. Przez wiele lat wmawiano nam, że kapitał nie ma narodowości. Nagle się okazało, że kapitał ma narodowość, że to bardzo istotne. Tak jest w przypadku mediów, co właśnie m.in. rządy na Węg­ rzech i w Polsce zaczynają dostrzegać. Dobrym przykładem z początków rządów Zjednoczonej Prawicy w Pols­ ce były demonstracje przed Sejmem. Raptem – mówię o całokształcie sy­ tuacji – idzie sobie ulicą pan, kładzie się na ziemi i leży, jakby zemdlał. Ja­ ki obrazek idzie w świat? Nie taki, że ten człowiek z własnej woli położył się na ziemi, ale że człowiek leży. Że de­ monstracje dla przedstawicieli opozy­

G.N.: Padło stwierdzenie odnośnie do partii populistycznych w Europie. Jako działacz Prawa i Sprawiedliwości nie mogę pozwolić, aby pozostało wraże­ nie, że PiS się do nich zalicza. Te partie w sensie ideologicznym i w sensie po­ stawy pewnego sprzeciwu wobec tego, co dzieje się w Europie, w wielu spra­ wach mają rację. Ale partie populistycz­ ne różnią się od partii prawicowych czy narodowych tym, że za nimi nie idą wyniki gospodarcze. To element, który wyklucza PiS z populizmu. We Francji czy później w Szwecji miała miejsce sytuacja, że głoszono pewne tezy i prezentowano pewien program, który w istniejących warunkach był nie do zrealizowania. My jednak proponu­ jemy rozwiązania takie, które w ramach obecnego prawa, obecnie obowiązują­ cych traktatów europejskich, naszych wewnętrznych uwarunkowań praw­ nych jesteśmy w stanie realizować i co robimy w sposób bardzo skuteczny. O.B.: Nie powiedziałem, że PiS jest partią populistyczną, ale że trzeba roz­ mawiać z partiami, które na Zachodzie są określane jako populistyczne. Do­ dam tylko, że PiS i Fidesz w mediach zachodnich też są określane jako partie populistyczne i zaliczone do tego same­ go obozu. Populistyczne – czy to w ogó­ le obraźliwe? Niedawno Max Ferrari, specjalista ds. międzynarodowych we włoskiej Lidze, powiedział mi, że dla nich ‘populistyczne’ jest określeniem pozytywnym. To oznacza, że działają dla narodu. To przeciwieństwo partii, które pracują dla elit. Populista Trump w Stanach Zjednoczonych też ma świet­ ne wyniki gospodarcze, a Liga Włoska, gdyby nie musiała zawiązać sojuszu z populistami lewicowymi, pewnie też by miała dobre wyniki gospodarcze, bo jest partią liberalno-konserwatyw­ ną. Oni od strony gospodarczej mają

W Unii Europejskiej każdy broni swoich inte­ resów, a Niemcy pierwsi – i nie doprowadzą do tego, że Polska, Węgry, Czechy czy Rumunia wyjdą z Unii Europejskiej, bo gospodarczo mają za dużo do stracenia. cji w Polsce kończą się tak, że leżą oni na ulicy pobici itd. Kolejny przykład to materiał wyemitowany przez pro­ gram TVN-u „Superwizjer”, tzw. uro­ dziny Hitlera. W tym materiale zapre­ zentowano Polaków poprzebieranych w mundury SS, hajlujących przed pło­ nącą swastyką. Ten materiał wywołał ogromną burzę nie tylko w Polsce, ale i poza naszymi granicami. Zaczęły się mnożyć wypowiedzi, przekonania, że Polska nie walczy z nazizmem, z fa­ szyzmem, ale że wręcz go propaguje, że za każdym krzakiem, za każdym winklem i na każdym skrzyżowaniu można znaleźć takie osoby. Jak się przyjrzymy temu nagraniu, wszystko tam jest dość dziwne. Grupy neonazistów, faszystów to są zazwyczaj niebezpieczni ludzie, którzy zajmują się np. handlem bronią czy narkotykami, a nie bawią się w sposób zaprezentowany na tym filmie. Później pojawiła się in­ formacja, że osoba, która zorganizowała te „urodziny”, zeznała, że otrzymała ok. 20 tys. złotych na ich organizację. Do końca nie wiadomo, od kogo te pienią­ dze pochodziły, ale poza samą organiza­ cją, miała też wprowadzić na tę imprezę dwie osoby. Okazuje się, że tymi osoba­ mi byli dziennikarze odpowiedzialni za ten reportaż. Zapewniam państwa, że wejście dziennikarzy w tak herme­ tyczne środowisko, jak grupy neonazi­ stowskie z prawdziwego zdarzenia, to nie jest kwestia dania im 20 tys. złotych i róbcie co chcecie. Są to grupy śmier­ telnie niebezpieczne. Z tego materiału jasno jednak wynikało, że Polska to kraj akceptujący nazizm, faszyzm, i że takie rzeczy dzieją się u nas na co dzień. Widzimy, że czy to za sprawą TVN-u – nie jest przesądzone, od kogo te pieniądze wypłynęły, czy od dziennikarki, czy też innego źródła – czy za sprawą innych mediów, taki przekaz idzie nie tylko w Polskę, ale też w świat. Kolejny przykład to słowa pana Guya Verhofstadta z Parlamentu Europejskiego po Marszu Niepodległo­ ści w Polsce. Pan Verhofstadt pozwolił sobie na stwierdzenie, że przez Polskę przeszło 60 tys. nazistów. Teraz pytanie: jak z tym walczyć? To również kwestia równania do krajów Europy Zachod­ niej. Kreowanie naszego medialnego wizerunku na arenie międzynarodowej, poza gospodarką i polityką, ma bardzo istotny wpływ na to, jak postrzegają nas nie tylko politycy za granicą, ale społeczeństwa innych państw.

program dość liberalny, czyli podatek liniowy, obniżkę podatków. G.N.: Jeżeli chodzi o definicje i wiz­je pana Jeana-Claude’a Junckera, myślę że one dość mocno odbiegają od naszych. To propozycja dalszej fede­ ralizacji, czemu my się sprzeciwiamy. Uważamy, że powinna być Unia nie­ podległych państw, niepodległych na­ rodów. My, jako Polska i Węgry, kraje Europy Środkowej i Wschodniej, mamy

nieoficjalną wojnę na Ukrainie, do nas przybyło bardzo dużo imigrantów. To argument dla nas, kiedy zarzuca się nam niechęć wobec przyjmowania imi­ grantów. Przyjmujemy ogromną ilość. To imigracja bardzo często ekonomicz­ na, jeśli chodzi o Ukraińców. W tym momencie w Polsce jest grubo ponad dwa miliony Ukraińców. Tylu ich przy­ było tylko w ciągu ostatnich kilku lat. Trzeci element, który ma charakter

Max Ferrari, specjalista ds. międzynarodowych we włoskiej Lidze, powiedział mi, że dla nich ‘populistyczne’ jest określeniem pozytywnym. To oznacza, że działają dla narodu. To przeciwień­ stwo partii, które pracują dla elit. również ekonomiczny, to sprawa infra­ struktury. Chodzi o zaniedbaną do tej pory oś północ-południe. Coś, co poz­ woli połączyć Polskę, Słowację, Węgry, kraje bałtyckie, aż do Bałkanów. Moż­ na to rozszerzać i proponować aż do Skandynawii. Ta oś pozwoli nie tylko sprawnie się przemieszczać, ale przede wszystkim dzięki niej wzrośnie atrak­ cyjność tych terenów pod względem inwestycyjnym. W tym kierunku trze­ ba iść. W Polsce została zapowiedziana i podpisana przez ministrów z Polski, Ukrainy, Słowacji i z Węgier podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy stra­ tegia karpacka. Uważam, że to bardzo istotna sprawa. Jeśli Alpy mają swoją strategię, dlaczego Karpaty nie mają mieć swojej? My, jako kraje podzielone w sensie geograficznym przez Karpaty, możemy sprawić, że te góry staną się naszym spoiwem, poprzez rozbudowę infrastruktury. Kolejny element to są wartości, czyli znów wracamy do fundamentów. Podstawową sprawą, która powinna się znaleźć w traktatach po ewentualnych zmianach, jest wspólna, dopracowana definicja wartości: w jakim kierunku chcemy podążać. To nie będzie łatwe zadanie, aby wszystkie kraje Unii Eu­ ropejskiej zaakceptowały wspólną wi­ zję, ale to też zadanie na przyszłość, aby wypracować możliwą do przyjęcia dla każdego definicję wartości, która pozwoli działać w sposób solidarny. Widać jej nieobecność, kiedy mówi się o braku solidarności z Unią Polaków czy Węgrów, jeżeli chodzi o przyjmo­ wanie imigrantów. A gdzie jest solidar­ ność europejska, kiedy Niemcy budują Nord Stream 2 w porozumieniu z Ro­ sją? Z doświadczeń historycznych wie­ my, że jak Niemcy z Rosjanami się do­ gadują, dla nas kończy się to bardzo źle. I na koniec: bezpieczeństwo ener­

Fidesz i PiS nie są zwolennikami końca Unii Europejskiej. To są partie prounijne, wbrew temu, co mówi się w mainstreamowych mediach zachodnich. Te partie mają inną wizję Unii niż Merkel czy Macron, ale chcą żeby ona trwała. do zaoferowania bardzo dużo. W moim osobistym odczuciu to kilka kluczowych elementów, które powinniśmy próbować wdrożyć, przedstawiać te koncepcje. Je­ an Claude-Juncker zapowiada dysku­ sję na te tematy, są proponowane m.in. zmiany w traktatach, co z kolei zasygna­ lizowała pani kanclerz Angela Merkel. Właśnie teraz powinniśmy maksymal­ nie wykorzystać własne pomysły, przed­ stawić je na arenie międzynarodowej, a później próbować do nich przeko­ nać. To już sprawa skuteczności naszej dyplomacji. Jednym z najważniejszych elementów, o czym mówiłem na począt­ ku, jest wzmocnienie roli parlamentów narodowych. W obecnych warunkach i przy obecnie obowiązujących trakta­ tach jest to niemożliwe, ale gdy byłaby mowa o zmianach traktatowych, można by to wziąć pod uwagę. Drugim, kluczowym elementem jest bezpieczeństwo. Myślę o bez­ pieczeństwie Unii Europejskiej w jej aspekcie wewnętrznym. Unia nie jest organizmem, który powinien dbać o bezpieczeństwo zewnętrzne; od tego jest sojusz północnoatlantycki, które­ go jesteśmy członkami. Nie jestem też zwolennikiem tworzenia armii euro­ pejskiej. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo wewnętrzne, widzę tu wielką, indy­ widualną rolę państw, które powinny być solidarnie wspierane przez pozos­ tałe kraje. My jako Polska jesteśmy wschodnią granicą Unii Europejskiej i ze swoich zobowiązań się wywiązu­ jemy. W czasie, kiedy Rosja prowadzi

radny, ale myślę, że warto je połączyć i oczekiwać, by Polska i Węgry twar­ do broniły swoich racji i twardo je na arenie europejskiej przedstawiały, bo pewność siebie, zdecydowana postawa w takich kwestiach, jak bezpieczeństwo energetyczne czy militarne, czy kwestie solidarności i wzajemnego szacunku – są w zasadzie najważniejsze elementem i tym, co powinno jako pierwsze zos­ tać rozwiązane na arenie międzynaro­

getyczne. Jako Polska dokonaliśmy bar­ dzo istotnych zmian w ciągu ostatnich lat. W 2016 roku został otwarty ter­ minal gazu skroplonego LNG w Świ­ noujściu, który nam zapewni bezpie­ czeństwo energetyczne na poziomie 30 proc. naszego zapotrzebowania, przy czym już są plany rozwoju tego termi­ nalu, aby zwiększać jego pojemność magazynową. W dość zaawansowanej fazie jest też polsko-norwesko-duński

dowej. Tylko twarda postawa pozwoli nam iść naszą drogą i nie poddawać się ideologii, która dzisiaj jest źródłem problemów, z którymi zmaga się Unia Europejska – mamy kwestię migracji, kwestię tego, jak poukładać budżet Unii Europejskiej, podzielić ten budżet na państwa, które mają euro, i państwa, które tego euro nie przyjęły. Te kwestie są do rozwiązania tylko wtedy, kiedy Europa osiągnie wzajemny szacunek

Wcale nie będzie tak łatwo przekształcić Unię w federację. Podstawową przeszkodą jest fakt, że Unia Europejska została poszerzona. Gdyby nie to, być może dziś rzeczywiście stanowiłaby federację państw Zachodu. pomiędzy państwami, dzięki czemu będziemy mogli rozwiązywać po­zostałe problemy. O.B.: Czy z punktu widzenia Unii jej rozszerzenie z 2004 roku było błędem? To był błąd z punktu widzenia tych, którzy chcieliby stworzyć federalną Eu­ ropę, jakieś superpaństwo. Im więcej państw, tym trudniej do tego dążyć. Zwłaszcza, jeśli to są państwa, które z racji swojej ciężko wywalczonej suwe­ renności są do niej przywiązane. W tym sensie był to błąd, tak samo jak błędem było przyjęcie do Europejskiej Wspól­ noty Gospodarczej Wielkiej Brytanii w latach siedemdziesiątych. Czy takie superpaństwo jest real­ ne? Chciałbym przytoczyć słowa mo­ jego rodaka, Alexisa de Tocqueville’a, który napisał w I połowie XIX w. o de­ mokracji w Ameryce; jego dzieło jest niemalże prorocze. Pisał, że prawdo­ podobnie w demokracji musi dojść do takiej sytuacji, jak mamy dziś. Kiedy zaś używał słowa ‘federacja’, miał na my­ śli wszelkiego typu federacje, również konfederacje, m.in. takie, jak dzisiej­ sza Unia Europejska. Mówił, że zwyk­ le nie ma ona własnego sądownictwa, własnej policji czy armii, i to odróżnia Stany Zjednoczone od innych federacji. Jeśli federacja nie ma tych wszystkich atrybutów i im więcej ma nominalnej władzy, tym staje się słabsza. Dlatego, że sama nie potrafi wykonywać swoich poleceń. Każda kolejna sfera działal­ ności czy władzy takiej federacji jest przyczyną nowych konfliktów. Różni jej członkowie odmawiają wykonania rozkazów, przez co federacja staje się słabsza. Polska i Węgry, przeciwstawia­ jąc się temu dążeniu do superpaństwa, do federacji europejskiej, do rozszerze­ nia władzy Brukseli – nie są osamot­ nione. To niejedyne kraje, które nie

Przez wiele lat wmawiano nam, że kapitał nie ma narodowości. Nagle się okazało, że kapitał ma narodowość, że to bardzo istotne. Tak jest w przypadku mediów, co właśnie m.in. rządy na Węgrzech i w Polsce zaczynają dostrzegać. projekt Baltic Pipe, gdzie u nas, jako wiodąca spółka, działa w tym kierunku Polskie Górnictwo Naftowe i Gazowni­ ctwo. Oprócz tego, jako kraj karpacki, mamy też własne złoża gazu ziemne­ go. W okolicach Przemyśla odbyły się stosunkowo niedawno nowe odwierty. Nasz własny gaz zaspokaja nasze zapo­ trzebowanie na poziomie 30 procent. Jeżeli te wszystkie elementy zostaną połączone, będziemy niezależni ener­ getycznie, a przez to bezpieczni. M.W.: Trudno dodać cokolwiek do tych elementów, które wymienił pan

Angela Merkel – to powinniśmy zrobić wszystko, żeby w niej uczestniczyć i za wszelką cenę przeforsować nasze roz­ wiązania. Myślę, że znajdziemy wie­ lu sojuszników w Europie. Nie tylko w tej części Europy, stosunkowo no­ wych – od 2004 roku – członków Unii Europejskiej. Są jakieś wizje liderów, np. Angeli Merkel – ale nie ma poparcia społecz­ nego; jest wizja Emmanuela Macrona – ale nie ma poparcia społecznego; jest wizja rządu hiszpańskiego, ale też bra­ kuje poparcia społecznego. Myślę, że wcale nie będzie tak łatwo przekształcić Unię w federację. Podstawową prze­ szkodą jest fakt, że Unia Europejska została poszerzona. Gdyby nie to, być może dziś rzeczywiście stanowiłaby federację państw Zachodu. Elementem federalizującym było wprowadzenie wspólnej waluty. Część krajów, które przystąpiły do wspólnej waluty nie­ koniecznie odniosły z tego powodu korzyści. Dla niektórych skończyło się to krachem czy kryzysem. Nie chcę upraszczać, tych czynników na pewno było dużo więcej, ale moim zdaniem trzeba dokonać maksymalnego wysił­ ku, żeby nie dopuścić do federalizacji. Gdyby się to nie udało, wtedy trzeba szukać rozwiązań, aby nie wystąpić z Unii Europejskiej, ale skutecznie za­ dbać wcześniej o realizację naszych na­

chcą federalizacji. Mamy też przykład Francji Macrona bez poparcia narodu, Niemiec kanclerz Merkel bez poparcia narodu, i Hiszpanów. G.N.: Pytanie, co ma zrobić Pols­ ka, zwłaszcza rządzona przez Zjedno­ czoną Prawicę? Czy ma wystąpić z Unii Europejskiej, jeśli przekształci się ona w federację? Myślę, że przede wszyst­ kim naszym zadaniem jest niedopusz­ czenie do tego, aby Unia Europejska przekształciła się w tę właśnie federację. Jeżeli rozpocznie się dyskusja zapowia­ dana przez przewodniczącego Juncke­ ra, czy nad traktatami, jak proponuje

rodowych interesów w tej nowej Unii. Jeszcze jedna rzecz, na którą chcia­ łem zwrócić uwagę, to wyzwanie, z któ­ rego może nie wszyscy jeszcze dziś zdajemy sobie sprawę, tj. zagospoda­ rowanie mandatów po oficjalnym wy­ stąpieniu Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej. Pojawiły się m.in. koncepcje, żeby stworzyć ponadna­ rodowy okręg wyborczy. Do czego to zmierza? To kierunek federalizujący

Europejską programu „Live”. Ma on pewne aspekty inwestycyjne – naszym przypadku budowaliśmy proekologicz­ ną instalację o charakterze pilotażo­ wym. W programie uczestniczył Na­ rodowy Fundusz Ochrony Środo­wiska i Gospodarki Wodnej, który ponosił część kosztów. Z unijnego punktu wi­ dzenia w programie tym przede wszyst­ kim chodzi o budowę pewnej świa­ domości ekologicznej. Cóż to jest za świadomość? To narzucanie pewnych konkretnych wizji, niekoniecznie zdro­ worozsądkowych, mówiąc brutalnie. Mam na myśli wszystkie szaleństwa do­ tyczące ochrony środowiska, klimatu, w tym straszenie Polski, że musimy zli­ kwidować nasz przemysł wydobywczy. Polska gospodarka o­parta jest na węglu kamiennym, który jest jednym z na­ szych największych bogactw. Trudno sobie wyobrazić, by w ciągu krótkiego czasu tutaj cokolwiek mogło ulec zmia­ nie. Jeżeli nawet cała Unia Europejska tę emisję dwutlenku węgla zmniejszy­ łaby do poziomów, które ambitnie wyz­ naczono, to przecież są inne gospodar­ ki na świecie czy choćby kraje, które są poza Unią Europejską, ale również w Europie i powodują emisję dwutlen­ ku węgla. Już nie mówię o gigantach typu Chiny czy Stany Zjednoczone. Czy w tym nie ma więcej ideologii niż zdrowego rozsądku i pragmatyzmu? Pozostawiam pytanie bez odpowiedzi. M.W.: Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na kwestię, o której Pan Radny na pewno pamięta, czyli sprawę Pusz­ czy Białowieskiej. To była kwestia, która została w pewien sposób wykorzystana do gry politycznej na arenie między­ narodowej między Polską a Unią Eu­ ropejską. Użyto jej do tego, aby Pols­ kę trochę postraszyć, przywołać do porządku. Kwestie ekologii mogą, jak widać, być stosowane jako narzędzie wpływu politycznego, co samo w sobie nie jest najlepsze. Co do zapisów i przepisów, które są troszeczkę odrealnione i odbiegają od rzeczywistości, w której funkcjonu­ jemy, a które płyną z Unii Europejskiej, ale to nie tylko w kontekście ekologii: należy do nich chociażby wycofanie silników diesla do 2021 roku. Część fabryk po prostu przestaje produko­

Skoro ten obszar podlega programowi Natura 2000, Unia Europejska miała coś do powiedze­ nia. Niekoniecznie jest to w interesie ochrony środowiska; może być w interesie odbierania suwerenności państwom narodowym. Unię Europejską. Został on wstępnie odrzucony przez Parlament Europej­ ski, ale pozostała otwarta dyskusja, w jakim kierunku Unia Europejska będzie podążać. W momencie, gdy są otwarte dyskusje, wielkim zadaniem Polski, Węgier i krajów rozszerzonej po 2004 roku Unii Europejskiej jest przede wszystkim przeforsowanie swojej wizji rozwoju Unii. Powstaje pytanie o sojusze na po­ ziomie Parlamentu Europejskiego, za pomocą których można dążyć do zmian, na przykład o sojusz z Europej­ ską Partią Ludową. Ukażę to na przy­ kładzie mojej partii, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość. Nie jesteśmy jednym organizmem. W Polsce tworzymy ko­ alicję z dwoma ugrupowaniami, które oczywiście są nam bardzo bliskie, jeśli chodzi o wyznawane wartości. Część osób jest bardziej wolnorynkowa, część ma inne poglądy gospodarcze. W tym momencie nie jesteśmy jeszcze siłą, która byłaby w stanie samodzielnie pewne tematy zrealizować czy w po­ jedynką poprowadzić nasz kraj w dob­ rym kierunku. Tak samo jest w Unii Europejskiej. Trzeba budować sojusze, rozmawiać ze wszystkimi. Bardzo częs­ to zdarza się, że w różnych grupach w Unii Europejskiej są europarlamen­ tarzyści, którzy, mimo że działają w ra­ mach pewnej struktury, bo z pewnej partii zostali wybrani, mają poglądy takie, że mogą podjąć z nami współ­ pracę. Później, w razie głosowania czy innych decyzji politycznych, takie oso­ by trzeba do współpracy zachęcać. Nie odcinać się, tylko szukać porozumie­ nia, współpracy i w momencie, kiedy EKR czy ludowcy nie są w stanie samo­ dzielnie pewnych rzeczy zrealizować, trzeba szukać maksymalnie szerokiego porozumienia. Padło z sali pytanie o ochronę śro­ dowiska. Jeśli chodzi o tę dziedzinę, może ekspertem nie jestem, ale miałem okazję pracować przy projekcie należą­ cym do realizowanego przez Komisję

wać te silniki. Kierowcy, którzy mają samochody z silnikiem diesla, zasta­ nawiają się, co będzie dalej, jak sobie z tym problemem poradzić, czy na przykład nastąpi zamykanie centrów miast dla pojazdów z silnikiem diesla itd. To są kwestie, które skłaniają do rozmyślań i przede wszystkim uprzyk­ rzają życie mieszkańcom europejskich miast i miasteczek. O.B.: Pamiętam pewien wywiad Vik­ tora Orbána w „The Telegraph”. Mówił wówczas o pokrewieństwie, drzewie genealogicznym, które łączy komu­ nistów z byłego bloku wschodniego z dzisiejszymi elitami polityczno­ -medialnymi, poprzez rewolucję z ro­ ku 1968. To właśnie te elity narzuca­ ją agendę ekologiczną, dlatego warto patrzeć na stronę ideologiczną. Komu­ nizm, jak i lewicowy liberalizm, to są ideologie internacjonalistyczne, które dążą do globalizacji i wykreślenia su­ werenności narodowych. Mówiliśmy wcześniej o imigracji, która jest jed­ nym z narzędzi służących do tego, aby wyzbyć się różnic narodowych. Istnieje pewna teza, że ekologia staje się rów­ nież instrumentem odbierania w coraz większym stopniu suwerenności pań­ stwom narodowym. Przedstawia się takie problemy, jak globalne ocieplenie, jako problemy pilne, bardzo poważne, może przesadzając nieco, przekłamując pewne fakty, by udowodnić, że poje­ dyncze państwa nie mogą sobie z tym poradzić i dlatego należy im odebrać suwerenność, co może wzmocnić rząd na poziomie europejskim czy świato­ wym. To, co wydarzyło się w Puszczy Białowieskiej jest wzorcowym przykła­ dem, choć było to zgodne z progra­ mem Natura 2000. Skoro ten obszar mu podlega, Unia Europejska miała coś do powiedzenia. Niekoniecznie jest to w interesie ochrony środowiska; może być w interesie odbierania suwerenno­ ści państwom narodowym. Jest taka teza, nie wiem na ile słuszna. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

18

PRZEZ KRESY

Ukraina małych miejscowości, wiosek, miasteczek, często też tych, które nie istnieją. Ukraina słabo znana albo taka, o której w ogóle nie słyszeliśmy. Miejsca, ludzie, przyroda i droga. Poszukiwanie wspólnej historii – tych chlubnych kart I Rzeczypospolitej, zapomnianej próby stworzenia Rzeczypospolitej Trojga Narodów i wspólnej walki przeciwko bolszewikom w 1920 roku. Ale też bolesna prawda o zbrodniach dokonywanych w imię ideologii, nienawiści i zemsty. Tysiące kilometrów po drogach i bezdrożach pokonywanych redakcyjnym motocyklem – tak wygląda Ukraiński Zwiad WNET.

Ukraiński Zwiad WNET – początek Tekst i zdjęcia: Paweł Bobołowicz Transport

Maciejów

ybraliśmy motocykl, chopper. To środek transportu kojarzący się z wolnością, dają­ cy duże możliwości mobilności i nie ma co ukrywać – zwracający uwagę. Gdy redakcyjny chopper pojawia się w miejscowości, od razu przykuwa uwagę i wzbudza sympatię, a to poz­ wala na lepszy klimat rozmów. Motocykl musiał pomieścić nie tylko reportera (czyli mnie), ale też radiowy sprzęt (z aparatem i kompute­ rem, to oddzielny plecak), rzeczy oso­ biste i oczywiście namiot i śpiwór. Bo nasza trasa ma zaplanowany kierunek, ale szczegóły krystalizują się po drodze. Kolejne przystanki wyznacza opowieść naszych rozmówców.

„Znasz Łukiw? Przed wojną Maciejów. Musisz tam pojechać, to niedaleko stąd. Tam kiedyś był zamek, później zbudo­ wali pałac, ale oryginalne podziemia zamkowe zostały. Tam są ukryte skarby zdobyte na Turkach pod Wiedniem! Może znajdziesz. A do Kowla jeszcze zdążysz”. W czasie śniadania całkowi­ cie zmieniają się moje plany. Muszę się przyznać, że nazwa Maciejów na Polesiu nic mi nie mówi, podobnie jak jej współczesne brzmienie Łukiw (czy też Łuków – swoją drogą to też nazwa historyczna). Jeszcze przed miasteczkiem po le­ wej stronie drogi widać stary cmentarz. Na ruinach kapliczki swoje gniazdo ma bociania rodzina. To cmentarz prawo­ sławny. Dopiero później się dowiem, że stary cmentarz katolicki był z drugiej strony miasteczka. Naszym przewodnikiem zostaje Zoja Szewczuk – miejscowa nauczy­ cielka biologii i regionalistka z za­ miłowania. Jest autorką tekstów do polsko-ukraińskiego „Monitora Wo­ łyńskiego”. Z panią Zoją spotykamy się w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się brama do miasta. Po jednej stronie ulicy stoi XVI-wieczny kościół pw. św. Anny, po drugiej cerkiew św. Paraskie­ wy z XVIII w. z przepiękną drewnia­ ną dzwonnicą. Kościół dziś należy do Prawosławnej Cerkwi Ukrainy, która powstała w grudniu ubiegłego roku, cerkiew Paraskiewy – do patriarchatu moskiewskiego. Kościół jest bardzo zniszczony, przez lata stał zrujnowany. Niestety sposób jego konserwacji bu­ dzić może tylko smutek i jest daleki od wszelkich standardów. Brak środków, ale też jakiś kompletny brak wyczu­ cia i zrozumienia, czym jest świątynia, powoduje, że bryła pięknego kościoła zamienia się w zlepek starej budowli, prowizorycznych nadbudówek z bla­ szanym dachem i plastikowymi oknami w miejscu oryginalnych drewnianych. Pani Zoja pokazuje zamurowywane ka­

W

Telefon do przyjaciela Ukraiński Zwiad WNET wyruszył 21 lipca 2019 roku z Lublina. Podob­ nie kilka tygodni wcześniej w Lublinie rozpoczęła się też Podróż Radia Wnet „Wracamy do źródeł” po Polsce. Lub­ lin, bo to przecież 450 rocznica zawar­ cia unii lubelskiej. Wydarzenia, które miało fundamentalne znaczenie dla przyszłości tej części Europy. Często nam umyka, że duża część obecnej Ukrainy stanowiła ziemie Korony al­ bo Wielkiego Księstwa Litewskiego. W naszym Zwiadzie co chwilę będzie­ my tego doświadczać. Lublin to dobry punkt, by rozpo­ cząć tę podróż – to swoista „brama na Wschód”. Stąd już tylko około 100 km, przejście graniczne Dorohusk-Jagodzin i zaczyna się Ukraina. Przejazd motocyklem przez gra­ nicę to wręcz przyjemność. Nie trzeba stać w kolejce, motocykl nie wymaga gruntownej kontroli, a fakt, że poru­ sza się nim dziennikarz, jest przyjmo­ wany jako ciekawostka. „Mogę pana zapewnić, że jest pan pierwszym ko­ respondentem na motocyklu. Przy­

kolejne ulice: „to była Kościuszki, tam zawracała, a tam była Szlachecka. Jakie to były ładne nazwy! Tutaj była Garbar­ ska, bo mieszkali tu żydowscy garbarze. A tu była ulica Marszałka Piłsudskie­ go i 3 Maja – to przecież święto w Pol­ sce. Kowelska została Kowelską. Tylko w czasach sowieckich była Czerwonoar­ mijską. Gdzieś była Krótka i Równa, ale nie wiem dokładnie gdzie. Tam miesz­ kali tylko Żydzi. I jeszcze Ogrodowa i Sadowa”. Pani Zoja opowiada o tym po ukraińsku, po polsku wymienia tyl­ ko nazwy ulic. Miasto na chwilę nabiera przedwojennego blasku. „A na Mało­ kowelskiej w czasie okupacji mieszkali Niemcy; było tam wiele kwiatów i oni ją nazwali Blumenstrasse”. Ci zachwyca­ jący się Maciejowskimi kwiatami oku­ panci wymordowali tutejszych Żydów. Prawie 3 tysiące osób. Wchodzimy do budynku, w którym przed wojną był ży­ dowski sklep. Teraz też jest sklep. Wcho­ dzimy do piwnicy. Z piwnicy korytarz prowadził do wychodka na tyłch bu­ dynku. Niemcy znaleźli chowających się tam mieszkańców Maciejowa. Nie znaleźli tylko jednego chłopca, który do Maciejowa przyjechał w latach dzie­ więćdziesiątych. Teraz przyjeżdżają jego potomkowie. Maciejów był schronieniem dla Polaków z okolicznych miejscowości, którzy uciekali przed ukraińskimi nac­ jonalistami. Ci, którzy tu trafiali, wcale nie mieli więcej szczęścia – stąd okupant wywoził ich do obozów i na przymuso­ we roboty. Według profesora Grzegorza Motyki w marcu 1943 roku Maciejów zaatakowała UPA. Wysłany do boju 103. batalion Schutzmannschaft (niemieckiej policji) zdezerterował i przyłączył się do upowców. Inicjatorem dezercji był Iwan Kłymczak „Łysy”, który dowodził później eksterminacją Ostrówka i Woli Ostrowieckiej. Od grudnia 1943 roku w miasteczku stacjonował 107. Batalion Schutzmannschaft, ale ten był złożony z Polaków. W 1944 roku po rozbrojeniu dowództwa batalion w całości przeszedł do Armii Krajowej.

Podchodząc do kaplicy, w trawie znajdujemy fragmenty żydowskich na­ grobków: „To nie z tego cmentarza, ktoś je musiał niedawno tu przywieźć, pewnie miał w domu, może do jakieś budowy mu służyły”. Zwiększona świa­ domość czy strach przed duchami? Na cmentarzu niedawno był kręcony od­ cinek programu „Bitwa ekstrasensów”. Kaplica cmentarna służyła jako sce­ nografia, a widzów straszono ducha­ mi. Czy doszło do profanacji polskie­ go cmentarza? A może dzięki temu cmentarz dostał dodatkową ochronę? Pośrodku cmentarza jest jeden nagro­ bek prawosławny z sierpnia 1914 ro­ ku. Katolickie groby są położone na linii północ-południe, ten – wschód­ -zachód. Pani Zoja opowiada, że to po­ chówek z czasów zarazy w mieście: „Nie można było wtedy przechodzić na tę stronę miasta, gdzie był prawosławny cmentarz, i dlatego go tutaj pochowano. Wie pan, że jego krewni wciąż miesz­ kają w Łukiwie?”.

Skarb spod Wiednia Docieramy do pałacu Miączyńskich. Miejscowość należała do Stanisława Maciejowskiego. W 1557 r. otrzymała magdeburskie prawa miejskie. Po Ma­ ciejowskim znalazła się w posiadaniu Wiśniowieckich, Sapiehów i wreszcie Miączyńskich. W miejscu pierwotnego zamku, na specjalnie stworzonej wy­ spie, w XVIII wieku Franciszek Ksawe­ ry Miączyński przebudował zamek na piętrowy pałac. W II Rzeczypospolitej

w pałacu znajdował się zakon Sióstr Niepokalanek, który miał kaplicę oraz prowadził ochronkę, szkołę i semina­ rium nauczycielskie. Sowieci zrobili w nim szpital przeciwgruźliczy. Właś­ ciwie jest to strefa sanitarna i nie po­ winno się tam wchodzić, ale dzisiaj w szpitalu jest zaledwie 4 pacjentów i ponad 40 osób personelu. Dzięki te­ mu, że był tu zlokalizowany szpital, pałac przetrwał w całkiem przyzwoi­ tym stanie. Z panią Zoją schodzimy do podziemi. Wyraźnie są one starsze niż sam budynek pałacowy. Dzisiaj służą za magazyny, ale może kiedyś faktycznie skrywały skarb zdobyty przez Atana­ zego Miączyńskiego pod Wiedniem? A może on gdzieś tam jeszcze jest? Nie ulega wątpliwości, że skarbem może okazać się budulec pałacu. Uda­ je mi się porozmawiać z jedną z osób z administracji szpitala. Nie pozwala się nagrywać, podać personaliów. Szpital zapewne zostanie zlikwidowany: „W cią­ gu miesiąca rozbiorą go na cegły. Nic nie przetrwa. Nie przestraszą się prąt­ ków Kocha. Tu nic nie pozostanie”. Tę wersję potwierdza i pani Zoja, i inni mieszkańcy Łukiwa, z którymi rozma­ wiam. „Niech pan o tym napisze, niech tym zainteresuje się wasza ambasada! To przecież nasze wspólne dziedzictwo i tak piękny pałac! I takie tradycje!”. Pani Zoja, mówiąc o tych tradyc­ jach, szczególnie podkreśla okres mię­ dzywojenny, gdy w pałacu mieszkały Siostry Niepokalanki i prowadziły tu seminarium nauczycielskie. Zorganizo­ wały też nauczanie w miejs­cowej szkole.

„Może tu powinno pows­tać jakieś cen­ trum edukacyjne ukraińsko-polskie?” – zastanawia się moja przewodniczka. I słucha uważnie, jak opowiadam o pro­ wadzonym przez siost­ry liceum w Szy­ manowie i o mojej znajomej, która je ukończyła: „Niech koniecznie opowie jej pan o Maciejowie”. Wracam do tymczasowej bazy Ukraińskiego Zwiadu WNET nad je­ ziorem Somin. Tu przyjeżdżały słu­ chaczki seminarium nauczycielskie­ go z Maciejowa. Latem, by pływać, a zimą, by jeździć na łyżwach. Jeszcze chwila rozmowy z właścicielem ośrod­ ka położonego nad samym jeziorem: „Oficjalnie jezioro ma 54 metry głę­ bokości, ale niedawno mierzyli głę­ bokość specja­liści z Politechniki Ki­ jowskiej – tam jest szczelina na 120 metrów. Przy okazji znaleźli pływający kształt o długości 7 metrów. To sum! Niech pan zobaczy to zdjęcie, ja złowi­ łem dwumetrowego!”. Idealnie czysta, przejrzysta woda. Po brzegu chodzą bociany.. Typowy poleski krajobraz... Muszę popływać... Ile jest takich miejscowości? Ile jest tych historii, ile pałaców, kościołów, za­ mków, a wreszcie cmentarzy i bezimien­ nych miejsc pochówku, o których chcę opowiedzieć? Ile na to potrzeba czasu? Na razie Ukraiński Zwiad WNET przemierzył 1200 km. Maciejów jest jednym z kilkunastu punktów, gdzie udało się mi dotrzeć. O wszystkich opowiadamy na antenie Radia WNET. Przed nami jeszcze tysiące kilometrów i setki historii. K

R E K L A M A

Wracamy do Źródeł Podróż Radia Wnet II etap trasy 8.07. - 12.07. Baranów Sandomierski Mielec / Dębica Jarosław Krasiczyn / Przemyśl Sanok / Kombornia

V etap trasy 29.07. - 02.08. Kłodzko Wałbrzych / Książ Jelenia Góra Lubin

Kamieniczki żydowskie w Maciejowie (obecnie Łukiw)

najmniej na tym przejściu” – wesoło stwierdza ukraińska celniczka. Gdyby jeszcze nie ten deszcz, to przejazd na Ukrainę byłby fantastyczny. A tak parę godzin opóźnienia już na starcie. Za­ planowałem, że po zmroku nie będę się przemieszczać. Stan dróg na to nie poz­ wala. Nawet na tych lepszych, czy nawet bardzo dobrych, jak ta z granicy do Kijowa, tzw. „warszawka”, dziury mo­ gą się zdarzyć. A w deszczu oczywiście są one jeszcze bardziej niewidoczne. Z granicy dzwonię do znajomego Pawła „Komara”, który mieszka pod Kowlem. Może uda się wypić wspól­ ną kawę, może podpowie, gdzie moż­ na rozbić namiot. Oczywiście nie ma mowy o kawie. Pomysł, żeby wypić kawę i pojechać dalej to obraza dla Paw­ła. Mam przyjechać do niego. Nie ma mowy o żadnym namiocie. Jego mieszkanie pośród lasów nad uroczym jeziorem Somin będzie dla mnie bazą wypadową na następnych kilka dni. Plan, że pierwszym miejscem posto­ ju będzie Kowel, już jest nieaktualny.

nały wentylacyjne i ślady przebudowy w czasach sowieckich. Kościół zapew­ ne to przetrwa, w przeciwieństwie do jednego ze starych drewnianych bu­ dynków plebanii, którego spalone po­ zostałości rozsypują się koło kościoła. W miejscowości nie ma już Po­ laków.

Wieczny pokój daj mu, Panie Przed wojną większość mieszkańców stanowili Żydzi. Ich też już tu nie ma. Ich potomkowie jednak stale przyjeżdża­ ją. W miasteczku przetrwało sporo do­ mów należących do żydowskich rodzin. „A tu, gdzie jest apteka, przed wojną też była apteka, żydowska. Widzi pan ten metalowy element? Wszyscy Żydzi go fotografują, ale ja nie wiem, co to ozna­ cza, może to fragment przedwojennego szyldu? Po wojnie tutaj było NKWD”. W centrum malutkiego miasteczka do­ minuje powojenny dom kultury. Sta­ jemy przy nim, a pani Zoja wskazuje

Docieramy na drugą stronę mias­ teczka. Na uporządkowanym terenie znajdują się pozostałości polskiego cmentarza. „Xaweremu Grochowskie­ mu. Naczelnikowi stacyi Maciejów zmarłemu d. 12 lipca 1883 roku w wie­ ku lat 39. Wieczny pokój daj mu, Pa­ nie” – to jedna z wielu nagrobnych płyt. Część pomników jest zniszczonych. Na wzniesieniu, w krzakach stoi neogoty­ cka kapli­ca. Bez dachu, ale zardzewiałe drzwi zabezpieczone są żelazną sztabą. Pani Zoja opowiada, że jako dzieci bawili się na tym cmentarzu: „Widzi pan ten pomnik, tu siedzieliśmy godzinami. Nikt z nas nie rozumiał, że to cmentarz. Ale te napisy jakoś intrygowały. Doty­ kałam je palcami. Tak poznałam łaciń­ ski alfabet”. Pani Zoja zaczyna recyto­ wać cmentarne formułki: „świeć, Panie, nad jego duszą” „wieczny odpoczynek”, „zmarł w kwiecie wieku”. W pamięci ma też nazwiska twórców cmentarnych pomników. Pani Zoja nie ma polskich korzeni, ale pozostaje wierną strażniczką historii maciejowskiej ziemi.

Legnica

Partner Podróży

Radio WNET

Radio WNET

@RadioWNET


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

19

FRANCJA

R

ok po ujawnieniu przez dziennik „Le Monde” Benal­ lagate, francuską sceną poli­ tyczną wstrząsa nowa afera na szczycie władzy, również ujawniona przez media. Jej głównym aktorem stał się minister transformacji ekologicznej i jednocześnie osoba numer dwa w rzą­ dzie Edouarda Philippe’a – François de Rugy. Jest on wieloletnim działaczem na rzecz transformacji ekologicznej we Francji, jednym z czołowych po­ lityków francuskiej partii zielonych ELV, posłem francuskiego parlamen­ tu, w styczniu 2017 roku kandydatem w prawyborach lewicy do nominacji partii socjalistycznej na kandydata w wyborach prezydenckich. Po zwy­ cięstwie w wyborach prezydenckich Emmanuela Macrona stał się jednym z przodujących polityków ugrupowa­ nia La République en Marche. Od lip­ ca 2017 roku był przewodniczącym niższej izby francuskiego parlamentu, a od września 2018 roku – ministrem transformacji ekologicznej i trwałego rozwoju w rządzie Edouarda Philippe’a. Jest znany jako jeden z głównych zwo­ lenników tzw. moralizacji francuskiego życia politycznego i zaostrzenia regu­ lacji dotyczących wydatkowania fun­ duszy publicznych przez parlamenta­ rzystów. Obecnie – zdymisjonowany minister, który w 7 dni ze szczytów władzy trafił na polityczną bocznicę. Jak do tego doszło?

10

lipca tego roku informacyj­ no-śledczy portal Mediapart ujawnił szokujące informa­ cje o nadużyciach, których miał do­ puścić się François De Rugy. Według portalu, od października 2017 roku do czerwca 2018 roku François De Rugy, pełniąc funkcję przewodniczącego niższej izby francuskiego parlamentu, miał zorganizować co najmniej dziesięć kolacji grona przyjaciół, które to kola­ cje miały zostać opłacone z funduszy publicznych. Spotkania miały odbywać się w ekskluzywnych francuskich ho­ telach, a ich uczestnicy ponoć zajadali się drogimi homarami i zapijali je naj­ lepszym winem. François De Rugy odpowiedział na tę publikację już tego samego dnia, twierdząc kolacje miały charakter wy­ łącznie służbowy, a ich menu było zaw­

Organizowanie kosztownych kolacji w ekskluzywnych hotelach (z najlepszym winem i homarami w menu) za pieniądze publiczne. Niezwykle drogi remont mieszkania służbowego. Nieuprawnione dysponowanie mieszkaniami socjalnymi. Opłacanie składek partyjnych z funduszy publicznych przeznaczonych na działalność poselską. Systematyczne korzystanie z pojazdów służbowych i ich kierowców w celach prywatnych. Wreszcie – kontrowersyjne kontakty i kolacje z lobbystami.

De Rugygate czyli kolejna afera nad Sekwaną Zbigniew Stefanik

francuskiego prezydenta, jak i pre­ miera. Zapowiedział też, że zamierza on wstąpić na drogę prawną i oskar­ żyć portal Mediapart o zniesławienie. 15 lipca tego roku podczas wizyty w Belgradzie Emmanuel Macron, za­ pytany na konferencji prasowej przez francuskiego dziennikarza o wyda­ rzenia związane z François de Rugym i doniesienia portalu Mediapart na jego temat, potwierdził, że minister ma jego poparcie i dał do zrozumie­ nia, że nie ma jego zgody na to, aby media wpływały na skład osobowy francuskiego rządu. Jednak kilkana­ ście godzin później francuski prezy­ dent zmienił zdanie. 16 lipca Mediapart opublikował kolejne doniesienia dotyczące François de Rugy’ego. Jako poseł w okresie od 2012 do 2015 roku miał on opłacać składki partyjne do ugrupowania ELV, do którego wówczas należał, z fundu­ szy przeznaczonych na działalność po­ selską. Ponadto w swych deklaracjach podatkowych owe składki miał odli­ czać od dochodu. Kilka godzin po tych doniesieniach François de Rugy po­ informował o swojej dymisji, a rzecz­ niczka rządu Edouarda Philippe’a, jak również francuski pałac prezydencki podali do wiadomości publicznej, że dymisja ta została przyjęta. Tego sa­ mego dnia kilka minut przed północą kancelaria premiera wydała oświad­

François de Rugy, jeden z głównych zwolenników tzw. moralizacji francuskiego życia politycznego, w 7 dni ze szczytów władzy trafił na polityczną bocznicę. sze skromne. Jednak Mediapart opub­ likował zdjęcia z tych kolacji. Widać na nich luksusowo zastawione stoły. Dodatkowo oliwy do ognia dolała żona François de Rugy’ego, która w wywia­ dzie udzielonym mediom w tej sprawie, zaskoczona pytaniem prowadzącego wywiad przyznała, że charakter kolacji, o których mowa, był trochę służbowy, a trochę prywatny.

11

lipca tego roku Mediapart ujawnił kolejne informa­ cje dotyczące François De Rugy’ego. Tym razem chodzi o jego najbliższe otoczenie polityczne. We­ dług doniesień portalu dyrektor gabi­ netu politycznego De Rugy’ego, Nicole Klein, od 12 lat dysponuje w sposób nieuprawniony mieszkaniem socjal­

czenie, że na stanowisku ministra transformacji ekologicznej i trwałego rozwoju François De Rugy’ego zas­tąpi urzędująca minister transportu Elisa­ beth Borne, która zachowa jednocześ­ nie tekę ministra transportu. Do przejęcia ministerstwa trans­ formacji i ekologicznej i trwałego roz­ woju przez Elisabeth Borne doszło 16 lipca. François de Rugy w pożeg­ nalnej mowie stwierdził, ze jest nie­ winny i zapowiedział, ze będzie wal­ czył o swoje dobre imię. Dodał też, że jest to niezwykle niesprawiedliwe, że wieloletnia działalność publiczna i polityczna człowieka sprowadza się do jednego zdjęcia czy do jakiejś pub­ likacji medialnej. Eksperci zauważyli błyskawicz­ ny charakter zmiany na stanowisku

Jak zauważa wielu dziennikarzy nad Sekwaną – wiele wskazuje na to, że francuska klasa polityczna ma trudności z rozróżnieniem tego, co publiczne, od tego, co prywatne. nym, w którym nie mieszka i które, jak wiele na to wskazuje, nielegalnie wynajmuje. W reakcji na tę publika­ cję tego samego dnia minister rozstał się z dyrektor swojego gabinetu poli­ tycznego, a premier Edouard Philippe podkreślił, że ma pełne zaufanie do François De Rugy’ego. 12 lipca Me­ diapart opublikował kolejne rewelacje. François De Rugy, sprawując urząd ministra transformacji ekologicznej i trwałego rozwoju, zorganizował za publiczne pieniądze kolejne drogie kolacje, na których miał się spotykać z lobbystami. Minister zaprzeczył wszystkim doniesieniom i oświad­ czył w programie BFM TV w rozmo­ wie z Jean-Jacques’em Burdinem, że publikacje portalu zawierają półpraw­ dy i kalumnie. Przypomniał, że ma pełne poparcie i zaufanie zarówno

ministra transformacji ekologicznej i trwałego rozwoju. Podczas poprzed­ nich rekonstrukcji rządu Edouarda Philippe’a ów proces trwał co najmniej kilka dni. Można domniemywać, iż rzą­ dzącym zależało na szybkim zakończe­ niu debaty o nadużyciach na szczycie władzy oraz na jak najszybszym odcię­ ciu się od François de Rugy’ego, który po dymisji znalazł się w całkowitym osamotnieniu, a jego kariera polityczna zdaje się być zakończona albo przynaj­ mniej zawieszona na wiele lat. Urzęd­ nicy francuskiego parlamentu zajmują się sprawdzaniem wydatków François de Rugy’ego z okresu, kiedy był on prze­ wodniczącym niższej izby francuskiego parlamentu. Wiele wskazuje na to, że sprawą tą zajmie się również francuska prokuratura antykorupcyjna.

23

lipca tego roku administra­ cyjny dział francuskiego parlamentu poinformował, że po przeprowadzeniu śledztwa urzęd­ nicy doszli do wniosku, że wszystkie z wyjątkiem trzech kolacji zorganizo­ wanych przez De Rugy’ego miały cha­ rakter służbowy. W tym samym czasie sekretariat generalny rządu francuskie­ go poinformował, że nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości ani nicze­ go nagannego w remoncie mieszkania służbowego zarządzanego przez byłego ministra transformacji ekologicznej i trwałego rozwoju. Te dwa oświadcze­ nia wywołały we Francji poruszenie. Wielu komentatorów francuskiej sceny politycznej i dziennikarzy zarzuca bo­ wiem urzędnikom francuskiego parla­ mentu i sekretariatu generalnego rządu francuskiego stronniczość w tej sprawie i podważa wiarygodność przedstawio­ nych przez te dwa organy wniosków.

Emmanuel Macron i Edouard Phi­ lippe rozstali się z oskarżanym o de­ fraudację środków publicznych mini­ strem, inaczej niż rok temu, gdy została ujawniona afera Alexandra Benalli (bli­ skiego współpracownika Emmanuela Macrona). Tym razem rządzący nie bronią skompromitowanego członka swojego obozu i decydują się na poli­ tyczną ucieczkę w przód. 18 lipca tego roku rząd Edouarda Philippe’a rozpo­ czął debatę o reformie emerytalnej, która ma zostać przyjęta we Francji wiosną przyszłego roku. Jednak dzien­ nikarze i komentatorzy mówią niemal jednogłośnie, iż rozstanie się rządzą­ cych z François de Rugym nie kończy rozmowy o szeroko pojętych naduży­ ciach popełnianych przez francuską klasę polityczną, których w ostatnich latach i miesiącach francuskie media i niezależne stowarzyszenie antykorup­ cyjne Anticor ujawniają coraz więcej.

Obecnie toczy się kilka śledztw prze­ ciwko kilku współpracownikom Em­ manuela Macrona.

C

o z moralizacją francuskiego życia politycznego, Panie Pre­ zydencie?” – pytają nad Sek­ waną komentatorzy i dziennikarze. W czerwcu 2017 roku ówczesny mi­ nister w rządzie Edouarda Philippe’a, François Bayrou, przedstawił tzw. plan moralizacji francuskiego życia politycz­ nego, zakładający szereg zmian mają­ cych na celu więcej jego transparentno­ ści. Kilka dni po przedstawieniu owego planu sam Bayrou został oskarżony o defraudację funduszy publicznych (chodziło o środki europarlamentar­ ne), co doprowadziło do jego dymisji ze stanowiska ministra sprawiedliwo­ ści. François de Rugy, który publicznie domagał się transparentności wydat­ ków francuskiego parlamentu, również

został oskarżony o finansowe naduży­ cia. A więc, może bardziej niż debatę o nadużyciach na szczytach władzy, należałoby podjąć nad Sekwaną szerszą debatę – o praktykach aktorów fran­ cuskiej sceny politycznej? Bo – jak zauważa wielu dziennikarzy nad Sek­ waną – dużo wskazuje na to, że fran­ cuska klasa polityczna ma trudności z rozróżnieniem tego, co publiczne, od tego, co prywatne. François de Rugy (jeśli potwierdzą się doniesienia medialne) miał używać środków publicznych do prywatnych celów, zarówno swoich, jak i swojego

Jak zauważa wielu dziennikarzy nad Sekwaną – dużo wskazuje na to, że francuska klasa poli­ tyczna ma trudności z rozróżnieniem tego, co publiczne, od tego, co prywatne. otoczenia. Jednak czy jest on wyjąt­ kiem? Czy wydatkowanie pieniędzy publicznych na cele prywatne przez francuskich parlamentarzystów i in­ nych polityków jest zjawiskiem wy­ jątkowym, czy powszechnym? Co z transparentnością francuskiego ży­ cia politycznego, zapowiadaną przez obecnie rządzący Francją obóz poli­ tyczny? Czy francuska klasa polityczna stała się grupą społeczną, której wolno wszystko? K

R E K L A M A

Wracamy do Źródeł Podróż Radia Wnet

V etap trasy 29.07. - 5.08. Kłodzko Wałbrzych Książ Jelenia Góra Legnica Lubin Głogów

Partner Podróży

Radio WNET

Radio WNET

@RadioWNET


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

Prawosławny cmentarz na drodze do Maciejowa (dziś Łukiw) na wołyńskim Polesiu. Z drugiej strony miasteczka znajduje się mocno zniszczony cmentarz katolicki. Po cmentarzu żydowskim zaś pozostały porozrzucane fragmenty nagrobków. Wiele z nich stało się budulcem domów czy dróg. Historia społeczności przez wieki wspólnie zamieszkujących Maciejów dziś popada w zapomnienie. Fot. Paweł Bobołowicz

N

a pierwszych znaczkach, wy­ dawanych już od 1840 roku, widniała wydrukowana po­ dobizna panującego władcy lub godło danego państwa. Z czasem, wraz z modą zbieractwa znaczków pocztowych zwanego filatelistyką, stawały się one małymi arcydziełami sztuki, przedstawiającymi różne tematy, aby przyciągnąć uwagę kolekcjonerów. W okresie napięć politycznych i wojen znaczki były narzędziem propagan­ dy i walki politycznej, legalnie prze­ syłanym przez państwowe instytucje – poczty – na cały świat. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej na mocy traktatu wersalskie­ go utworzono Wolne Miasto Gdańsk, które znajdowało się pod wyłącznym wpływem Niemiec. Polska, na podstawie art. 104 tego traktatu, uzyskała z dniem 10 stycznia 1920 roku prawo do zor­ ganizowania własnej służby pocztowej w porcie gdańskim. Uzupełnieniem tych postanowień była konwencja paryska podpisana 9 listopada 1920 roku, wed­ ług której przysługiwało Polsce prawo założenia w porcie gdańskim placów­ ki pocztowo-telegraficznej, utrzymu­

jącej bezpośrednią łączność z krajem. Ze względu na niedomówienia w kon­ wencji paryskiej, 24 października 1921 roku w Warszawie została uzgodniona jeszcze jedna umowa, którą ze strony polskiej podpisał Leon Płuciński, a ze strony gdańskiej – senator Juliusz Je­ welowski. Ujmowała ona całość spraw związanych z urządzeniem i utrzyma­ niem Poczty Polskiej w porcie gdańskim. 10 marca 1920 roku w Gdańsku zo­ stał uruchomiony pierwszy polski urząd pocztowy pod nazwą „Urząd Ekspedycji Pocztowej”, którą w roku 1922 zmienio­ no na „Polski Urząd Pocztowy Nr 1”. Urząd ten zajmował się przyjmowa­ niem paczek przychodzących do kra­ ju z zagranicy oraz wysyłaniem paczek

i korespondencji za granicę. Na podsta­ wie specjalnej umowy pomiędzy wła­ dzami Polski i Wolnego Miasta Gdań­ ska 17 kwietnia 1923 roku na Głównym Dworcu Kolejowym w Gdańsku otwarto Polski Urząd Pocztowy Nr 2. Urzędy te nie były dostępne dla ludności. 5 stycznia 1925 roku zarządzeniem Generalnej Dyrekcji Poczty i Telegra­ fu został uruchomiony Polski Urząd Pocztowo-Telegraficzny Nr 3 w dużym budynku przy ul. Heweliusza. Jedno­ cześnie na mieście zostały rozwieszone polskie skrzynki na listy, które obsłu­ giwała własna służba pocztowa, a listy, dostarczane do mieszkańców Gdańska przez Pocztę Polską, zaczęli roznosić polscy listonosze. Już nazajutrz po uru­ chomieniu poczty „nieznani spraw­ cy” zamalowali w nocy polskie orły na skrzynkach pocztowych, rozpoczyna­ jąc tym wandalizmem serię wystąpień i napadów antypolskich.

D

o potwierdzenia opłaty prze­ syłek pocztowych nadawanych przez Pocztę Polską w Wolnym Mieście Gdańsku placówka pocztowa zaczęła używać polskich znaczków, na

których widniał czarny nadruk „Port/ Gdańsk”. Używano również obiegowych znaczków polskich bez tego nadruku. Używanie tzw. znaczków przedruko­ wanych było ważnym posunięciem, ponieważ zaznaczało polską obecność w Gdańsku. 11 listopada 1938 roku, z okazji dwudziestej rocznicy odzyska­ nia przez Polskę niepodległości, władze pocztowe wprowadziły do obiegu serię znaczków jubileuszowych. Składała się ona z 13 znaczków pocztowych, na któ­ rych zostały przedstawione najważniej­ sze wydarzenia z historii Polski. Wraz z wymienioną serią, zwaną historyczną, wydrukowano również znaczki prze­ znaczone dla korespondencji wycho­ dzącej z Poczty Polskiej w Gdańsku.

Co to jest znaczek pocztowy? Wydawałoby się, że łatwo na to odpowiedzieć. Pierwszy raz definicję znaczka pocztowego sformułowano w 1889 roku, a najogólniej brzmi ona, że znaczek pocztowy jest dowodem uiszczenia opłaty przedsiębiorstwu pocztowemu za wykonanie usługi, czyli dostarczenie odbiorcy przesyłki pocztowej. Mogą to być różne przesyłki o różnej wadze, przesyłane na różne odleg­łości, dlatego znaczek pocztowy ma różne nominały – jest „papierem wartościowym” o wartości usługi pocztowej.

z Prusami”. Z serii tej znaczek o war­ tości 25 fenigów opatrzony był napi­ sem „Klęska Stefana Batorego u ujścia Wisły”, a na rysunku przedstawiono „zwycięstwo wojsk gdańskich nad woj­ skami Stefana Batorego w bitwie nad Wisłoujściem w 1577 roku”.

R

historycznej, projektował W. Boratyń­ ski. Projektant, który wygrał konkurs otwarty jeszcze w 1937 roku, nie spo­ dziewał się, że projekty jego wydania definitywnego, a przede wszystkim zna­ czek serii historycznej o wartości 15 gr, wywołają dyplomatyczną burzę zwaną „wojną znaczkową”.

Jagiełłę oraz królową Jadwigę oddającą wraz z aktem darowizny szkatułę z kosz­ townościami rektorowi Uniwersytetu Krakowskiego. U stóp pary królewskiej leżał szyszak krzyżacki i słynne dwa mie­ cze, które już tylko symbolicznie przy­ pominały zwycięską bitwę pod Grun­ waldem z 1410 roku.

ząd polski, prowadząc polity­ kę niepogarszania stosunków z Niemcami hitlerowskimi, wycofał z obiegu znaczek za 15 gr, wprowadzając 2 marca 1939 roku nowy, o nieco zmienionym rysunku, na którym usunięto szyszak i miecze krzyżackie zastępując je ornamentem z tarczą z orłem polskim i Pogonią litewską, zaś w ornament wpleciono lilie andegaweńskie, rodowy herb kró­ lowej Jadwigi. W odpowiedzi na ten krok władz polskich 30 czerwca 1939 roku władze Wolnego Miasta Gdańska wycofały z obiegu „serię odwetową” i w ten sposób zakończyła się „wojna znaczkowa”. Czy władzom polskim z okazji dwudziestolecia odzyskania niepod­ ległości nie udało się wypromować na znaczku pocztowym jednego z naj­

Od lewej: 1. Znaczek zwany przedrukowanym. 2. Znaczek PORT GDAŃSK 25 gr., wydanie definitywne. 3. Znaczek 15 gr. z rysunkiem szyszaka i mieczy krzyżackich. 4. Wersja znaczka 15 gr. z ornamentem oraz WOLNE MIASTO GDAŃSK, seria znaczków odwetowych. ILUSTRACJE ZE ZBIORÓW AUTORA

Zdawało się, że wszystko jest w porządku. Po ukazaniu się serii znaczków historycznych władze nie­ mieckie przyjęły jednak jako obrazę wspomnienie klęski grunwaldzkiej. Senat Wolnego Miasta Gdańska podjął negocjacje, żądając wycofania z obiegu zarówno znaczków wydania definityw­ nego, jak i znaczka serii historycznej o wartości 15 gr. Władze polskie od­ mówiły wycofania znaczków. 17 stycz­ nia 1939 roku senat Wolnego Miasta Gdańska wydał czteroznaczkową serię tzw. odwetową, wydrukowaną w Pań­ stwowej Drukarni w Berlinie. Seria ta została wydana z okazji 125 rocznicy złączenia – jak głosił wydawca – „sta­ rego miasta hanzeatyckiego Gdańska

większych wydarzeń w polskiej hi­ storii – zwycięskiej bitwy pod Grun­ waldem? Znaczek z szyszakiem i mieczami ukazał się 11 listopada 1938 roku. Jego nominał wynosił 15 gr, czyli służył do opłacania kartek i widokówek pocztowych. Te podczas Świąt Bożego Narodzenia 1938 roku rozeszły się po Polsce w olbrzymiej ilości. Znaczek „bez mieczy” został wprowadzony do obiegu 2 marca i był w użyciu do 1 września 1939 roku, kiedy to o godzinie 4.35 działa pan­ cernika „Schleswig-Holstein” zaczęły ostrzeliwać koszary polskie na Wes­ terplatte, a oddziały gdańskiej policji i SS zaatakowały Pocztę Polską przy ul. Heweliusza. K

Wojna przed wojną Tadeusz Loster

Były to cztery znaczki o różnych kolo­ rach, o tym samym rysunku, o wartoś­ ciach 5, 15, 25 i 55 gr, zwane wydaniem definitywnym. Swoim formatem oraz stylem rysunku do złudzenia przypo­ minały znaczki serii historycznej. Ry­ sunek znaczków dla Poczty Polskiej w Gdańsku przedstawiał fragment pla­

fonu (ok. 1611–1614 roku) Izaaka von den Blocke z letniej Sali Obrad ratu­ sza gdańskiego. Na pierwszym planie widniały postacie polskich szlachciców sprzedających zboże kupcowi gdańskie­ mu. Po lewej stronie znaczka widocz­ na jest słynna, charakterystyczna dla portu gdańskiego brama dźwigowa. W górnej części znaczka z prawej stro­ ny przy napisie „Poczta Polska” został umieszczony mały napis „Port Gdańsk”, a u dołu znalazł się napis opisujący ry­ sunek „Gdańsk w XVI wieku”. Wydanie definitywne, jak i 11 znaczków serii

K

onkursowy projekt znaczka o nominale 15 gr serii histo­ rycznej przedstawiał polskiego rycerza rażącego kopią Krzyżaka w bia­ łym płaszczu z czarnym krzyżem na piersiach. Projekt został zatwierdzony, sztych wykonany i PWPW przygotowa­ ła matrycę do druku, gdy rozkaz z góry nakazał zmianę motywu, co było podyk­ towane ostrożnością władz Rzeczypo­ spolitej, aby nie zadrażniać napiętej już sytuacji politycznej z Niemcami. Nowy projekt znaczka wykonany przez Bo­ ratyńskiego przedstawiał Władysława




Nr 62

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Sierpień · 2O19 W

n u m e r z e

Cel Chin: pokonać kapitalizm socjalizmem Jadwiga Chmielowska

W

sierpniu obchodzimy dwie rocznice powstań. 100 lat temu w nocy z 16 na 17 sierpnia wybuchło I powstanie śląskie. Ślązacy chwycili za broń przeciwko Niemcom. Chcieli być wolnymi w wolnej Polsce, chcieli powrotu ziem piastowskich do odzyskującej niepodległość Ojczyzny. 75 lat temu wybuchło powstanie warszawskie, jeszcze przed Jałtą. Była szansa, że alianci nie sprzedadzą Polski Stalinowi. Sowieci dowiedli, jak traktują sojuszników. Nic to nie dało do myślenia prezydentowi USA. Agentura Rosji Sowieckiej w otoczeniu Roosevelta była liczna i wpływowa. Potem była Jałta i prawie 50 lat okupacji sowieckiej. Przeszło 200 tys. polskich patriotów trafiło do więzień, wykonano prawie 8 tys. wyroków śmierci. 35 tys. żołnierzy niezłomnych padło w boju z formacjami MBP, UB i KBW. Pakt Ribbentrop-Mołotow był skuteczny. Pozwolił Hitlerowi wywołać wojnę i sojusznicy, mimo że się poróżnili, współpracowali dalej w niszczeniu Polaków. Kogo nie zdążyli wymordować Niemcy, wybili Rosjanie. Wydawałoby się, że po wyprowadzeniu wojsk sowieckich w 1993 r. i wstąpieniu Polski do NATO nasze pokolenie Solidarności dokończyło walkę naszych ojców. Mieliśmy nadzieję, że trzeba będzie jedynie uporządkować i rozwijać kraj. Polska jest suwerenna, ale wielu tego pojąć nie może, tkwi w PRL-bis. Ostatnie 30 lat zostało stracone. Nie kształcono rzetelnie młodzieży. Nie prowadzono polityki historycznej. III RP przypomina czas targowicy. Jedno stronnictwo stawia na Niemcy, drugie na Rosję. Dopiero od jesieni 2015 r. mamy władze propaństwowe, które dbają o obywateli. Jest jednak jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy prezydenci Gdańska są niedouczonymi idiotami, czy świadomie uprawiają prostytucję polityczną, czyli mają w kieszeni sakiewki obcych. Jak można świętować wybuch wojny tańcami i radosnym marszem? Teatr Szekspirowski, miejsce zbiórki radosnego pochodu, znajduje się w pobliżu Viktoriaschule. Niemcy spędzili tam polską inteligencję Gdańska. Cześć zastrzelono na miejscu, inni trafili do Piaśnicy. Aleksandrze Dulkiewicz przypominam, że w Piaśnicy wystrzelano kaszubską inteligencję, działaczy społecznych, księży i zakonnice. W piaśnickich dołach spoczywa 14 tysięcy pomordowanych. Stutthof pochłonął 65 tys. ofiar. Funkcjonował od 2 września 1939 roku do 9 maja 1945. Zwożono tam obywateli z 28 państw. Działdowo przed wojną było w Polsce. We wrześniu 1939 roku mniejszość niemiecka utworzyła Selbstschutz, który chwytał, torturował i wymordował polskich przywódców oraz członków elit kulturalnych. Pląsając w barwnym korowodzie, niech Pani nie zapomni o wymordowanych przez Niemców pracownikach Poczty Polskiej. Sięgnęła Pani dna! Nie wyobrażam sobie takiej imprezy w Katowicach pod Wieżą Spadochronową! Każde pokolenie ma swoją walkę. Dzisiaj komunizm się przepoczwarzył. Kiedyś posłużył się hasłem obrony robotników, a potem ich mordował, a teraz występuje pod hasłami LGBTiQ. Środowiska domagające się uprzywilejowania osób o odmiennych preferencjach seksualnych największą krzywdę robią właśnie im, ośmieszając je i konfliktując z heteroseksualnymi. Im większa propaganda, tym mocniejszy sprzeciw. Ideologom LGBT, jak komunistom i nazistom, przeszkadzają chrześcijanie. Wiara w Boga porządkuje świat i broni poczucia godności ludzi. Profanacje Matki Boskiej i niemal codziennie zdarzające się napaści na księży to preludium rewolucji. Antykościelny hejt to wyraz nienawiści, pogardy i złości przepełniających środowiska LBGT i „postępowych” polityków. Zawsze najgłośniej „łapaj złodzieja!” woła złodziej. Najzacieklej z nienawiścią walczą jej siewcy. Już teraz widać, że obecnej młodzieży przyjdzie również walczyć. Jestem spokojna. Polacy kochają wolność, prawdę i honor. K

G

A

Z Z

EE

TT

A A

NN I I EE

CC

OO

DD

ZZ

II

EE

N N

N N

A

„Fakt” to lider rynku polskiej prasy codziennej, ogólnopolski dziennik wydawany od 2003 r. przez niemiecko-szwajcarskie wydawnictwo Ringier Axel Springer Polska. Już u progu kariery „Fakt” zdobył tytuł Hieny Roku, nadany mu przez Stowarzyszenie 2 Dziennikarzy Polskich za „wyróżnienie się szczególną nierzetelnością i lekceważeniem Jak se piyrwy zasad etyki dziennikarskiej”.

Jak „Fakt” przerobił polskiego antykomunistę na zbrodniarza komunistycznego Józef Wieczorek

T

ytuł wielokrotnie oskarżano o podawanie nieprawdy, tworzenie fikcyjnych materiałów oraz naruszanie dóbr osobistych, i to znanych osobistości; nieraz „Fakt” sprawy przegrywał. Ale to potentata prasowego nie zrażało, nie zraża też zbytnio czytelników „Faktu”, których nadal jest ponad ćwierć miliona, mimo generalnego spadku czytelnictwa gazet w Polsce.

Skandaliczne zdjęcie Przeszło dwa lata temu (w lutym 2017 r.) przypadkowo natknąłem się w internecie na tekst SKANDAL Ogromne emerytury stalinowskich sę­ dziów, zamieszczony w dniu 18 stycznia 2016 r. na stronie internetowej „Fakt 24”. Liczba odwiedzin strony to kilka milionów (ok. 5 mln) miesięcznie. I co te miliony mogły obejrzeć? Ano w tekście o emeryturach stalinowskich sędziów mogli obejrzeć zdjęcie podpisane u góry: „Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny”, a u dołu: „Henryk Kostrzewa. Kostrzewa ma bardzo wysoką emeryturę”. Na zdjęciu figurował człowiek z czarnym paskiem na oczach, z widocznym orderem na marynarce, prowadzony przez policjanta. Postać wydała mi się dziwnie znajoma, chociaż nigdy gen. Henryka Kostrzewy nie widziałem. Na zdjęciu rozpoznałem natomiast znanego mi działacza opozycji antykomunistycznej – Janusza Fatygę. Nic mi nie było i nie jest wiadome o jego zbrodniczej działalności komunistycznej ani o jego wysokiej emeryturze, choć dostaje dodatek kombatancki działacza opozycji komunistycznej w wysokości nieco ponad 400 zł, co nie jest jednak kwotą wysoką. Wręcz przeciwnie. A emerytura Henryka Kostrzewy, jak podawały media, przekraczała 13 tys. złotych. Wizerunki obu działaczy, które łatwo można znaleźć w internecie. są zdecydowanie różne, trudne do pomylenia, podobnie jak ich życiorysy, zamieszczone także w internecie.

Życiorys bezkarnego zbrodniarza komunistycznego O gen. Henryku Kostrzewie można za Wikipedią podać, że urodził się 16 czerwca 1928 r. we wsi Antoniów w powiecie radomszczańskim (województwo łódzkie). Ekspresowo został magistrem prawa w 1952 r. na Uniwersytecie Łódzkim (w tym czasie był już asesorem wojskowego sądu w Łodzi, a wcześniej, od 18 sierpnia 1950 r. do 24 października 1951 r., pracował na stanowisku sekretarza w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Łodzi). Następnie na przełomie 1952/53 r. pełnił obowiązki sędziego w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie. Przez kolejne lata nadal był związany z sądownictwem wojskowym, także na szczeblu Sądu Najwyższego. W „epoce jaruzelskiej”, w latach 1984 do 1990, był naczelnym prokuratorem wojskowym, a w latach 1985–1989 zastępcą członka Trybunału Stanu. W lipcu 1989 r. jako naczelny

łoblykano

Jak całe życie Ślązaczki, tak i stroje były niezwykle uporządkowane. Wiyrchnio kecka i jej kolor nie stanowił tylko dzieła przypadku, a był podyktowany np. odpowiednim świętem liturgicznym czy uroczystością innego rodzaju. Tadeusz Puchałka maluje barwny krajobraz ubiorów śląskich.

4 prokurator wojskowy odmówił uznania rtm. Witolda Pileckiego za niewinnego, uzasadniając swoje stanowisko: „Nie negując zasług Witolda Pileckiego w czasie wojny i aktywnej walki z okupantem hitlerowskim, niestety brak jest podstaw do pełnej rehabilitacji wyżej wymienionego w odniesieniu do jego działalności w latach powojennych”. IPN kierował oskarżenia przeciwko działalności Henryka Kostrzewy zarówno w czasach stalinowskich, jak i „jaruzelskich”, ale bezskutecznie. Gdy 18 listopada 2013 r. odbyła się rozprawa sądowa, na której sędzia Michał Żak z Wojskowego Sądu Garnizonowego poinformował, że sąd zawiesił proces Henryka Kostrzewy ze względu

prawnym MKZ, następnie ZR Ziemia Łódzka. Wiosną 1981 r. współorganizował łódzkie struktury KPN. W tym samym roku był współpracownikiem i autorem w niezależnych pismach „Niepodległość” i „Wolna Polska”. 13 XII 1981 został internowany w Ośrodku Odosobnienia w Kwidzynie, zwolniono go 1 XII 1982 r. Od roku 1983 był kolporterem podziemnych wydawnictw KPN, uczestnikiem niezależnych manifestacji w Łodzi, a w 1986 r. autorem w piśmie „Obszar III”, a także organizatorem szkoleń prawnych oraz wykładów dla członków KPN, poświęconych analizie sytuacji politycznej. Jakże inny to życiorys od życiorysu gen. Kostrzewy! Ale czego doczekał

komunistyczny Henryk Kostrzewa bez­ karny, dostęp 13 października 2017 r.). Nie bez powodu wobec takiego wyroku sądowego protestowali opozycjoniści, wśród których rozpoznałem bez trudu Adama Słomkę i Janusza Fatygę. W kadrze filmu (min. 16.48) widać dokładnie taki sam obrazek, jaki przedstawia strona „Faktu”, ale na filmie prowadzony przez policjanta mężczyzna (Janusz Fatyga, wg mojej interpretacji) nie ma czarnego paska na oczach i nie ma podpisów „Zbrodniarz komunistyczny Henryk Kostrzewa bezkarny”, a u dołu „Henryk Kostrzewa. Kostrzewa ma bardzo wysoką emeryturę”, które to napisy widniały na zdjęciu zamieszczonym przez „Fakt”. Czarny

Bajzel Wielu padło ofiarą zręcznie wywoływanego wrażenia, że związki osób tej samej płci są w Polsce nielegalne, czyli ścigane z mocy prawa, jak pędzenie bimbru, jazda samochodem pod wpływem alkoholu czy rozpowszechnianie pornografii. Herbert Kopiec o radykalizującym się chaosie wprowadzanym przez ideologów lewackiego humanizmu.

5

Metan i gaz ziemny winne największej klęski ekologicznej? Globalne ocieplenie urosło do rangi nowej religii, zmiatającej wszystkie inne problemy i zamykającej umysły na to, co istotne. Nic dziwnego, bo od ponad 20 lat indoktrynowane tymi teoriami są już najmłodsze dzieci. Jacek i Karol Musiałowie udowadniają fałsz tej idei. ZRZUT EKRANU ZE STRONY „FAKTU”, 24 LUTEGO 2017 R.

na stan jego zdrowia, decyzja wywołała ostry protest opozycjonistów. Skandaliczne zdjęcie zamieszczone na stronie „Faktu” pochodzi właśnie z tego procesu, przedstawia jednak nie zbrodniarza Henryka Kostrzewę, tylko protestującego przeciwko zawieszeniu jego procesu opozycjonistę antykomunistycznego Janusza Fatygę, z tego powodu wyprowadzanego przez policjanta! Gen. Henryk Kostrzewa do końca życia nie został ukarany za swoje zbrodnie. Zmarł 6 marca 2018 r. i został pochowany na Powązkach Wojskowych w Warszawie (kwatera BII-1B-8). Pog­rzeb odbył się w gronie rodzinnym, nie opublikowano żadnych informacji o dacie i miejscu pogrzebu, stąd wielu opozycjonistów antykomunistycznych, także Janusz Fatyga, o jego śmierci nie wiedziało.

się od „Faktu” Janusz Fatyga za swoją opozycyjną działalność? Miana zbrodniarza komunistycznego, który przypisał mu na obrazku niemiecki wydawca polskojęzycznego „Faktu”. Jednakże za zasługi na rzecz niepodległości i suwerenności Polski oraz respektowania praw człowieka w PRL, Prezydent RP nadał Januszowi Fatydze Krzyż Wolności i Solidarności, który otrzymał z rąk Prezesa IPN podczas uroczystości 9 marca 2018 r. (czyli 3 dni po śmierci generała Henryka Kostrzewy) w Pałacu Krzysztofory w Krakowie. Był już odznaczony (2011) Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju. Opozycyjna, antykomunistyczna działalność Janusza Fatygi została potwierdzona i doceniona. I to jest fakt!

Życiorys opozycjonisty antykomunistycznego

Przerabianie opozycjonisty na zbrodniarza komunistycznego

O Januszu Fatydze można przeczytać w Encyklopedii Solidarności i na stronach IPN, że urodził się 23 XI 1942 r. w Antolinie k. Białej Podlaskiej. Będąc w latach 1964–1967 funkcjonariuszem MO pionu zwalczania przestępczości kryminalnej, w Białej Podlaskiej i Łodzi, konsekwentnie odmawiał wstąpienia do PZPR oraz sabotował zlecane mu zadania związane z inwigilacją duchownych katolickich, za co został zwolniony z pracy. Od roku 1977 był uczestnikiem opozycyjnego w PRL-u ROPCiO, autorem i kolporterem niezależnego pisma „Opinia”. W 1980 r. zakładał struktury Solidarności w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Kwilnie, udzielał porad prawnych działaczom „S”, a od roku 1981 był doradcą

Skąd „Fakt” wziął zdjęcie, które mu posłużyło do przerobienia opozycjonisty komunistycznego na zbrodniarza komunistycznego? Mnie identyfikacja źródła zdjęcia nie zajęła więcej niż kilka minut, mimo że nie mam żadnego wykształcenia w zakresie cyberprzestępczości, czy chociażby elementarnej informatyki. W cyberprzestrzeni wyszukiwarka Google natrafiła od razu na materiał filmowy z haniebnej rozprawy sądowej zawieszającej proces przeciwko zbrodniarzowi komunistycznemu Henrykowi Kostrzewie, zamieszczony na kanale Wolny Czyn (YouTube, Zbrodniarz

Janusz Fatyga odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności 9 marca 2018 r.

pasek dodana przez „Fakt” na twarzy Janusza Fatygi chyba miał w oczach odbiorcy uwiarygadniać zbrodniczą przeszłość prowadzonej przez policjanta osoby. Szokujące, nieprawdaż? Jest oczywiste, że zdjęcie na stronie internetowej gazety „Fakt”, pod którym nie podano nazwiska fotografa czy źródła pochodzenia, jest po prostu zrzutem ekranu z materiału filmowego umieszczonego na kanale Wolny Czyn, na platformie YouTube, o czym gazeta nie informuje. Materiał filmowy jasno wskazuje, że mężczyzna prowadzony przez policjanta to nie sądzony zbrodniarz komunistyczny, lecz osoba protestująca przeciwko zawieszeniu przez sąd procesu Henryka Kostrzewy. Wydawca na wydawanej gazecie/ stronie internetowej zarabia, więc zarabia także na materiałach graficznych, które tam umieszcza. Jak umieszcza bez wiedzy i zgody właścicieli materiału graficznego, to łamie prawo – bo dokonuje kradzieży. Łamie prawo także dokonując „twórczo” uzupełnienia tego materiału, zniesławiając działacza antykomunistycznego.

Gorący kartofel sądów dobrej zmiany Ja po tym stwierdzeniu skandalu wydawniczego byłem zaszokowany. Udokumentowałem istniejący stan rzeczy i przekazałem Januszowi Fatydze informacje i dokumenty. Nie ulega wątpliwości, że Janusz Fatyga, który rozpoznał się na tym zdjęciu, jest osobą pokrzywdzoną, Dokończenie na str. 2

8

Józefa Gallusa pielgrzymka do Ziemi Świętej W 1909 roku Gallus, jak większość pielgrzymów, nie miał pewności, czy powróci do ojczyzny zdrowy i żywy. Ciekawość świata, chęć zobaczenia Grobu Pańskiego i miejsc Męki Zbawiciela wzięła górę nad obawami. Renata Skoczek relac­ jonuje przebieg pielgrzymki do Ziemi Świętej na podstawie zapisków jej uczestnika.

9

Rosyjska i austriacka kuratela nad ukraińską Wiosną Ludów M. Pogodin w 1825 r. obronił rozprawę O pochodzeniu Rusi, w której udowadniał nordyckie, czyli starogermańskie pochodzenie Rosjan i zakwestionował słowiański rodowód ludności Rusi Kijowskiej. Kolejna część opracowania Stanisława Orła o kształtowaniu się narodu ukraińskiego.

10–11

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Czy Stany Zjednoczone i reszta świata mogą sobie pozwolić na powstanie supermocarstwa komunistycznego, które zarówno pod względem militarnym, jak i ideologicznym będzie przypominać dawny ZSRR? Peter Zhang wyjaśnia, dlaczego nie wolno do tego dopuścić.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

2

KURIER·ŚL ĄSKI Kiedy między Pekinem a Waszyngtonem toczyły się intensywne negocjacje handlowe, 1 kwietnia opublikowano przemówienie sek­ retarza generalnego Xi Jinpinga, które w 2013 r. skierował do nowych członków Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin.

Cel chińskiego reżimu:

pokonać kapitalizm socjalizmem Peter Zhang – są zarówno prawdziwe, jak i poważne. 5 marca br., podczas odczytywania raportu rządowego w Kongresie Ludowym, premier Li Keqiang był wyraźnie zdenerwowany przed kamerą. Słowo „ryzyko” wypowiedział 24 razy, słowo „trudność” 13 razy, a słowo „stabilność” ponad 70 razy. Jeśli chodzi o gospodarkę, Li prze-

Premier Li Keqiang był wyraźnie zde­ nerwowany przed kamerą. Słowo „ryzy­ ko” wypowiedział 24 razy, słowo „trudność” 13 razy, a „stabilność” ponad 70 razy.

Liderzy KPCh okazują zaniepokojenie i zmartwienie Ton wypowiedzi rządzących na najwyższych szczeblach wyraża stopień podwyższonego alarmu. Istnieje wyraźna obawa, że podstawa, na której stoi partia, może się rozpaść. Na styczniowym spotkaniu Xi poruszył kwestię „siedmiu ryzyk”: 1. polityki, 2. ideologii, 3. gospodarki, 4. technologii, 5. społeczeństwa, 6. środowiska zewnętrznego, 7. budowy partii. Namawiał swoich podwładnych, aby uciekali się do trudnych środków w celu uniknięcia zagrożeń, które – jak powiedział

widuje, że zadłużenie lokalne w 2019 roku wzrośnie do 2,15 bln juanów (320 mld USD), o 800 mld juanów więcej niż w ubiegłym roku, co przekroczy nową kwotę ulgi podatkowej. W tym roku łączne wydatki rządowe w wysokości około 23 bln juanów wzrosną o około 6,5 proc. w stosunku do ubiegłego

roku. Ekonomiści zakwestionowali zasadność twierdzenia Li, że obniżenie podatku od osób prawnych w 2018 roku wyniosło 1,3 bln juanów, podczas gdy roczne dochody podatkowe wzrosły o 8,3 proc., osiągając około 15,6 bln juanów. W następstwie rządowego planu redukcji podatków dochody podatkowe z 2018 roku powinny

stanowić poważne wyzwanie dla Stanów Zjednoczonych. Idąc śladami Google, Microsoftu i brytyjskiego ARM-u, japoński Panasonic ogłosił 23 maja 2019 roku, że zawiesza swoje interesy z Huawei. Wybitne instytucje akademickie, tj. Massachusetts Institute of Technology, Stanford, Uniwersytet Kalifornij-

FOT. DAN SCAVINO / DOMENA PUBLICZNA

T

a przemowa była jedną z ważniejszych, o czym świadczy jej pojawienie się w „QiuShi” (pol. „Poszukiwanie Prawdy”), oficjalnym dzienniku Komunistycznej Partii Chin. Wkrótce potem przemówienie Xi zostało opublikowane jednocześnie przez „People’s Daily” i Agencję Informacyjną Xinhua, działające osobno dwie ważne tuby medialne partii. Co więcej, publikacje przemówienia Xi wskazywały na coś jeszcze – głębokie zaniepokojenie KPCh obecnym sporem pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Przemówienie było godne uwagi zwłaszcza ze względu na wieszczbę Xi. Stwierdził on, powołując się na doktryny Marksa i Engelsa, że socjalizm nieuchronnie pokona kapitalizm, mimo że upadek kapitalizmu jest perspektywą bardzo odległą. Rzeczywiście termin publikacji nie wydaje się przypadkowy. Wiele źródeł medialnych informowało, że 21 stycznia br. Xi zwołał pilne spotkanie, wzywając przywódców najlepszych prowincji do Pekinu, aby wysłuchali jego surowych przestróg o rosnącym ryzyku, jakie grozi KPCh w bieżącym Roku Świni. Oprócz spowolnienia gospodarczego wywołanego sporem handlowym z Ameryką oraz rosnącego zadłużenia Chin, KPCh jest śmiertelnie zaniepokojona pomrukami wśród ruchów oddolnych – buntowniczymi pogróżkami społecznymi i politycznymi.

Delegacje USA i ChRL na szczycie G20 w Buenos Aires, 2018 r.

maleć, a nie wzras­tać. Zgodnie z danymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego (z 2018 roku), Stany Zjednoczone plasują się na 8 miejscu pod względem PKB na mieszkańca (62 606 USD), podczas gdy Chiny są na 67. (9608 USD). Dlatego gospodarka Chin nie jest tam, gdzie musiałaby być, aby

ski w Berkeley i Oxford, również przestały współpracować z Huawei. Zakaz wydany przez administrację Trumpa odnośnie do Huawei, wraz z 25% taryfami na import z Chin, wart rocznie 200 mld USD, wywołał ostre bóle, które mają ogromny potencjał wpływania na gospodarkę Chin.

Sprawić, by Czerwone Chiny spełniły warunki

O co naprawdę toczy się gra?

Robert Lighthizer, przedstawiciel ds. handlu w gabinecie Trumpa, był w latach 80. członkiem zespołu negocjacyjnego prezydenta Reagana i zajmował się deficytem handlowym między USA a Japonią. Porozumienie Plaza Accord, podpisane przez Niemcy Zachodnie, Wielką Brytanię, Francję, Japonię i Stany Zjednoczone, w połączeniu ze 100-procentowymi taryfami na japoński import wart w 1987 roku 300 mln USD, odegrało kluczową rolę w odwróceniu fali japońskich towarów zalewających amerykański rynek. O ile umowa handlowa z demokratycznymi krajami, takimi jak Japonia, prawdopodobnie będzie res­

Koniec końców obecny spór handlowy między Chinami a Stanami Zjednoczonymi nie dotyczy tylko deficytu handlowego. Głównie chodzi o to, czy Stany Zjednoczone i reszta świata mogą sobie pozwolić na powstanie supermocarstwa komunistycznego, które zarówno pod względem militarnym, jak i ideologicznym będzie przypominać dawny ZSRR. Ten Czerwony Smok zakłóca porządek świata i na całej kuli ziemskiej podkopuje każdy kodeks moralny oraz prawo, które pomagają kształtować nasze człowieczeństwo. W przemówieniu Xi zostało jasno powiedziane, iż jego totalitarny socjalizm ma ostatecznie na celu pokonanie kapitalizmu i instytucji demokratycznych. Racjonalni, długo-

W przemówieniu Xi zostało jasno powiedziane, iż jego totalitarny socjalizm ma ostatecznie na celu pokonanie kapitalizmu i instytucji demo­ kratycznych. pektowana, ponieważ zwykle przestrzegają one rządów prawa i międzynarodowych norm oraz konwencji, o tyle – bazując na przeszłych doświadczeniach – żadne porozumienie (handlowe czy innego rodzaju zobowiązanie) ze zwodniczym reżimem komunistycznym w Chinach nie doprowadzi do niczego. W odpowiedzi na odwet taryfowy Pekinu, 23 maja br. Waszyngton miał zaoferować 16 mld USD pomocy amerykańskim rolnikom dotkniętym konf­ liktem handlowym z Pekinem. Spadek eksportu do Chin został w rzeczywistości zrównoważony wzrostem eksportu do Meksyku i innych krajów. Pomimo chwilowych trudności, jakie mogą się pojawić, administracja Trumpa, oprócz ukrócenia raz na zawsze kradzieży amerykańskiej wiedzy technologicznej przez Pekin, jest gotowa na implementację zmian strukturalnych w prowadzeniu interesów z Chinami.

letni obserwatorzy Chin mieli nadzieję na osłabienie, jeśli nie zniszczenie, reżimu komunistycznego w Pekinie poprzez wojnę handlową, doprowadzenie w ten sposób do fundamentalnych, dawno spóźnionych w tym orwellowskim państwie zmian społecznych i zastąpienia go otwartym społeczeństwem, w którym panują rządy prawa. Jak zauważył Winston Churchill w swoim przemówieniu w Izbie Gmin 22 października 1945 roku: „Nieodłączną wadą kapitalizmu jest nierówny podział błogosławieństw. Nieodłączną cnotą socjalizmu jest równy podział niedoli”. Współczesny świat w XXI w. po prostu nie może sobie pozwolić na kolejne państwo w stylu ZSRR – Chiny komunistyczne. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 31.05 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Dokończenie ze str. 1

Jak „Fakt” przerobił polskiego antykomunistę na zbrodniarza komunistycznego

List do Marszałka Senatu RP Stanisława Karczewskiego Szanowny Panie Marszałku,

zniesławioną przez wydawcę „Faktu”. Każdy, kto widzi takie zdjęcie, z takim podpisem, jest przekonany, że chodzi o zbrodniarza komunistycznego, a czarny pasek na oczach, dodany na stronie „Faktu” i informacja o emeryturze to przekonanie może tylko utwierdzić. Nawet znający Janusza Fatygę po takim materiale mogą się zastanawiać, czy rzeczywiście nie ma on czegoś na sumieniu. Mniej więcej w tym samym czasie przez sądami krakowskimi toczył się proces wytoczony przez Krystiana Brodackiego, którego byłem obserwatorem i dokumentalistą. Chodziło o zniesławienie za pomocą zdjęcia z fałszywym podpisem (Polityka histo­ ryczna Niemiec przegrywa w polskich sądach, „Kurier WNET” nr 56/2019), czego dokonał portal onet.pl, kontrolowany przez niemiecko-szwajcarski koncern Ringier Axel Springer Polska, czyli ten sam, który wydaje „FAKT”. Chodziło o zniesławienie bohaterskich Polek, w tym matki Krystiana Brodac­ kiego, rozstrzelanych przez Niemców w Palmirach w 1940 r., a zdjęciem zilustrowano artykuł o związkach Polek z niemieckimi żołnierzami podczas II wojny światowej. Mieliśmy zatem do czynienia z serią zniesławiających „przypadków”, których sprawcą był ten sam potentat medialny. Pokrzywdzony, zniesławiony przez „Fakt” Janusz Fatyga postanowił wystąpić w obronie swoich dóbr osobistych i przekazał sprawę do prokuratury krakowskiej. Prokuratura

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

zajmowała się tą sprawą, ale dochodzenie umorzyła, bo nie zdołała wykryć przestępcy, choć materiał został zamieszczony przez „Fakt” i temu faktowi nikt nie może zaprzeczyć – są dokumenty! Materiał jednak został zdjęty ze strony internetowej „Faktu” – nie jest obecnie dostępny. Przez dwa lata trwało przerzucanie sprawy, niczym gorącego kartofla, przez prokuraturę i sądy, nie tylko krakowskie, bo sprawa dodarła także do sądu warszawskiego – ale bez skutku. Materiał został zamieszczony na stronach „Faktu”, jednak nie stwierdzono, że „Fakt” jest sprawcą zamieszczenia tego materiału! Wymiar sprawiedliwości przez 2 lata nie był w stanie stanąć na wysokości zadania i nie wykazał, że dob­ra zmiana nastąpiła w sądownictwie.

Proces wreszcie ruszył Po włączeniu się do procesu adwokat Moniki Brzozowskiej, która jest znawczynią problematyki z zakresu prawa prasowego, prawa mediów, prawa autorskiego i prowadzi wyżej wspomnianą sprawę Krystiana Brodackiego przeciwko portalowi onet.pl, proces zniesławionego przez „Fakt” Janusza Fatygi wreszcie ruszył. 3 lipca 2019 r. odbyła się rozprawa w Sądzie Okręgowym w Krakowie (I Wydział Cywilny), przy udziale publiczności (ok. 20 osób), ale bez obecności powiadomionych o rozprawie mediów, co budzi konsternację, jako że sprawa jest medialna, dotyczy zresztą potentata medialnego, jakim

Fatyga przed rozprawą, lipiec 2019 r.

jest wydawnictwo Ringier Axel Springer Polska, niejeden raz naruszającego dobra osobiste obywateli polskich. Strona koncernu Ringier Axel Springer wniosła o oddalenie pozwu, kwestionując fakt naruszenia dóbr osobistych Janusza Fatygi, jako że wizerunek został zanonimizowany i nie było możliwości zidentyfikowania Janusza Fatygi (sic!). Czyli nic się nie stało? Sąd jednak przesłuchał świadków, którzy z rozpoznaniem Janusza Fatygi na tak swoiście „zanonimizowanym” zdjęciu nie mieli żadnej trudności. Kolejna rozprawa ma się odbyć 13 września 2019 r. Należy wyrazić nadzieję, że proces zostanie zauważony przez polskie media, jako że dotyczy fundamentalnych spraw funkcjonowania mediów w Polsce. Jest to sprawa dużej wagi, nawet międzynarodowej, i winna zainteresować dziennikarzy, a także sfery rządzące, bo daje ona argumenty za jak najszybszą i skuteczną repolonizacją polskojęzycznej prasy, obecnie w rękach obcych. Skandaliczne zobrazowanie polskiego antykomunistycznego patrioty jako zbrodniarza komunistycznego nie może być nie ukarane, nie może być obojętne dla Polaków, nie może być pominięte milczeniem. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

ze zdziwieniem przyjęliśmy do wiadomości decyzje senackich komisji z dnia 25 czerwca br. dotyczące nowelizowanej ustawy o działaczach opozycji antykomunistycznej i osobach represjonowanych z powodów politycznych (druk senacki 1035 i 1035 S). W noweli ustawy nieuwzględnione zostały osoby, które mimo represji i prześladowań nie uciekły z kraju, ale dalej walczyły o wolną i niepodległą Polskę. Dotyczy to działaczy przenoszonych na gorsze warunki pracy i płacy bez awansów, podwyżek i premii, którzy w konsekwencji przeszli na emerytury w najniższej wysokości. W pierwszej wersji komisje zaproponowały dodatek comiesięczny za okres represji w wysokości nie wyższej od minimalnego wynagrodzenia, tj. kwoty 2250 zł (druk senacki nr 1035). Na posiedzeniu w dniu 25 czerwca br. okrojono tę kwotę ponad czterokrotnie do wysokości nie większej niż połowa najniższej emerytury, tj. do sumy 550 zł (druk senacki nr 1035 S). Nowelizacja przyznaje także 50% świadczenie pieniężne wdowie/wdowcowi po działaczu opozycji, tj. niewiele ponad 200 zł. Świadczenie to, jak i przyznane działaczom opozycji, nie poprawi w żaden sposób bytu tej, także represjonowanej, osobie, a poprawi tylko dobre samopoczucie ustawodawcy. Nam chodzi o tych, co się źle mają i żyją na niskim poziomie bytowania. Ponadto nadmieniamy, iż w zapisie uwzględnione zostały osoby niemające nic wspólnego z jakąkolwiek działalnością antykomunistyczną, a żyjące w kolejnym konkubinacie z działaczem opozycji. Kiedy działaczowi oraz wdowie/wdowcowi przyznaje się jałmużnę zamiast godziwego zabezpieczenia, proponowanie wnoszenia opłaty przez

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

rodzinę za znak nagrobny jest nieporozumieniem. Propozycja ta może być też postrzegana jako korupcyjna. Organizacje skupiające osoby represjonowane w sposób jasny i precyzyjny przedstawiły własne wnioski do nowelizowanej ustawy, opracowane dnia 1 kwietnia br., które pozwoliłyby godnie dożywać osobom represjonowanym i przekazane członkom Komisji i Panu Marszałkowi. Jednak żaden z naszych wniosków nie został uwzględniony. Zlekceważony został także list Marszałka Sejmu Pana Marka Kuchcińskiego popierający nasze wnioski oraz Pani Beaty Szydło, mówiący o jałmużnie, a nie godnym zaopatrzeniu działaczy opozycji. Nie rozumiemy postępowania parlamentarzystów tym bardziej, kiedy przywraca się krociowe emerytury naszym oprawcom z SB. Stwierdzamy z przykrością, że art. 19 Konstytucji RP nie jest zrealizowany do dnia dzisiejszego. Wyrażamy swoje niezadowolenie z dotychczasowych działań władz na rzecz działaczy opozycji i ich rodzin oraz lekceważenia nas, pytając zarazem: dlaczego dobra zmiana nie dotyczy tak nielicznej grupy, z której dobrodziejstw korzysta tak wielu? Z powyższych względów nasze uczestniczenie w kolejnym posiedzeniu w Senacie nad pozorowaną nowelizacją ustawy uważamy za bezcelowe. Z poważaniem /Podpisy działaczy antykomunistycznych/ Do wiadomości: Prezydent RP Pan Andrzej Duda, Premier RP Pan Mateusz Morawiecki, Prezes PIS p. Jarosław Kaczyński, media

Nr 62 · SIERPIEŃ 2O19

(Śląski Kurier Wnet nr 57) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 03.08.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Józef Wieczorek


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

J

eśli chodzi o ustawę o działaczach opozycji, proponujemy, aby świadczenie pieniężne stanowiło różnicę między średnią płacą krajową brutto a wynagrodzeniem otrzymywanym aktualnie i aby kwota ta ulegała zmianie przy okazji zmiany wysokości wynagrodzenia i była waloryzowana. To po pierwsze. Po drugie, wnosimy o uwzględnienie w ustawie o emeryturach i rentach przepisu, zgodnie z którym okresy internowania, uwięzienia, niewykonywania pracy przed dniem 31 lipca 1990 r. na skutek represji politycznych oraz okresy świadczenia pracy po 1956 r. na rzecz organizacji politycznych i związków zawodowych nielegalnych były zaliczane w wymiarze podwójnym przy obliczaniu wysokości emerytury i renty, a także o to, by okresy te, od których zależy wysokość przyznanej emerytury czy renty, przeliczane były według wskaźnika 1,3% średniej płacy krajowej brutto. A nie liczenie nam tylko do stażu pracy… Mnie doliczono ileś tam lat i nic z tego nie mam, nawet jak mi 100 lat doliczą, to nic z tego nie mam. Te propozycje myśmy złożyli na ręce Marszałka Senatu. Znajdują się również w urzędzie kombatantów, przekazaliśmy je też do Pana Prezydenta. Jeśli chodzi o propozycje senackie, o ten dodatek dziesięciozłotowy… Nie wiemy, czy to jest brutto, czy to jest netto, czy będzie waloryzowany… Zgodnie z tym zapisem ten dodatek dziesięciozłotowy jest dla działaczy represjonowanych, ale przecież represje to nie tylko uwięzienie i internowanie. Konieczność opuszczenia kraju… Ci, którzy opuścili kraj, żyli sobie niestety – a może stety – w dostatku. I dalej: „pozbawionych pracy”. Tak, to jest słuszne, ale są też osoby, które zostały przeniesione, którym zmieniono warunki pracy na gorsze. Ich nie wyrzucono, ale pozbawiono możliwości awansu, premii, podwyżek, nagród, co poskutkowało wegetacją tych ludzi i ich rodzin do dnia dzisiejszego. One nie miały – i nie mają – żadnej możliwości dochodzenia swoich praw. W uzasadnieniu do projektu senackiego jest nadmienione, iż cała rodzina ponosiła skutki represji i prześladowań danej osoby, więc jeśli współmałżonek był represjonowany, to represje dotykały także drugiego współmałżonka, tym bardziej, jeśli był zaangażowany w działalność opozycyjną… Są osoby, które były srodze represjonowane. Współmałżonek prowadził działalność, był szykanowany w pracy – nie został wyrzucony, ale był szykanowany, miał najgorsze warunki płacowe – i w końcu musiał z pracy odejść, gdzieś indziej szukać. Jest w Polsce dosyć liczne grono takich osób. Tutaj obok mnie są osoby – przybyły dzisiaj na to posiedzenie – które miały takie najgorsze warunki. Te osoby, które opuściły kraj, nie były prześladowane – żyły sobie w dostatku; państwa przyjmujące otaczały je opieką – natomiast osoby, które nie godziły się na wyjazd, klepały biedę, odczuwały prześladowania. I trwają w tej biedzie do dzisiejszego dnia. Nietrafne jest stwierdzenie ministra pracy i rodziny, że przyznanie tego dodatku dziesięciozłotowego naruszy art. 19 Konstytucji, bo działacze będą mieli większe świadczenie niż kombatanci. Kombatanci, tak jak zresztą było już tu powiedziane, mają te różne dodatki – leki, bezpłatne przejazdy – przechodzili na emeryturę w wieku 55 i 60 lat, ich rodzina także otrzymuje pomoc. A art. 19 mówi nie o wegetacji, tylko o godnym poziomie życia przez cały okres dalszego życia tej osoby. Tak więc należy równać w górę, a nie w dół, a nas się równa cały czas w dół. Proponowana kwota 200 zł dla wdowy i wdowca w żaden sposób nie poprawi bytu takiej osoby, tak jak nie poprawiła bytu działacza kwota tych czterystu kilkunastu złotych. A kogo powinna dotyczyć? Tu zresztą się zgadzamy, że chodzi o osoby, które pozostawały wtedy w związku małżeńskim i oczywiście nie były TW, współpracownikami bezpieki. Uważamy, że ustawa powinna w 100% wypełniać zapis art. 19 Kons­ tytucji, co gwarantowałoby przyjęcie przez nas zgłoszonych wniosków mówiących o godziwej kwocie. Prezentowane przez nas stanowisko jest uzgodnione ze Stowarzyszeniem Kobiet Internowanych i innymi organizacjami skupiającymi działaczy opozycji, które przekazały swoje stanowiska na ręce Prezydenta, ponieważ nie wiedziały o obradach nad projektem tej ustawy w Senacie. Proponowane zmiany senackie niestety nie wypełniają zapisu art. 19 Konstytucji, który precyzyjnie zobowiązuje państwo polskie do zapewnienia godnego poziomu życia osobom,

13 lutego 2019 r. odbyło się posiedzenie połączonych senackich komisji ws. nowelizacji Ustawy o działaczach opozycji antykomunistycznej oraz osobach represjonowanych z powodów politycznych. Przytoczone niżej wystąpienie Przewodniczącego Zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Internowanych i Represjonowanych, Janusza Olewińskiego, zostało odtworzone na podstawie stenogramu senackiego (www.senat.gov.pl/prace/komisje-senackie/przebieg,8122,1.html).

Środowiska osób represjonowanych w PRL

o nowelizacji Ustawy o działaczach opozycji antykomunistycznej oraz osobach represjonowanych z powodów politycznych które przyczyniły się do uzyskania upragnionej wolności i niepodległości Polski oraz mówi o wyjątkowym i specjalnym ich traktowaniu. Zakres

opieki państwa musi więc odróżniać się in plus od zakresu powszechnych świadczeń, natomiast zaproponowane zmiany nie są ani wyjątkowe, ani specjalne, nie zapewniają też godnego poziomu życia. Fikcją jest również zapisane w ustawie naliczanie w podwójnej wysokości okresu działalności podziemnej w przypadku emerytury i renty. Można doliczyć ileś tam lat pracy, ale nie przekłada się to na finanse. Są ludzie, działacze represjonowani, którzy mimo otrzymywania świadczenia w kwocie czterystu kilkunastu złotych nadal żyją w przytułkach, grzebią w śmietnikach, żyją w ubóstwie. Znane są też przypadki samobójstw z powodu biedy. Niestety po wejściu w życie tej ustawy w 2015 r., poziom życia jej beneficjentów nie zmienił się – dodatek w kwocie czterystu kilkunastu złotych nie spowodował poprawy bytu osób represjonowanych, nie umożliwił im życia na godziwym poziomie, co gwarantuje Konstytucja. Argumentacja, że osoby represjonowane, działacze opozycji,

Zakres opieki państwa musi więc odróżniać się in plus od zakresu powszechnych świadczeń, natomiast zaproponowane zmiany nie są ani wyjątkowe, ani specjalne, nie zapewniają też godnego poziomu życia. nie mogą mieć wyższych świadczeń niż kombatanci, wydaje mi się śmieszna. Kombatanci, jeszcze żyjący obrońcy Niepodległej, powinni posiadać najwyższe emerytury w Polsce, a nie dodatek w postaci czterystu kilkunastu złotych – co najmniej dziesięciokrotnie wyższą kwotę, natomiast takie przywileje, jakie zapisane są dla nich w ustawie, np. pierwszeństwo takiej rodziny w przypadku umieszczania dzieci w żłobku i w przedszkolu, zakaz zwolnienia z pracy kombatanta czy zwiększenie mu urlopu wypoczynkowego… No, tu komentarza nie potrzeba. Podkreślam, że sędziowie, którzy wsadzali nas do więzień, posiadają co najmniej kilkunastotysięczne emerytury. To są przestępcy w togach. Skoro ja

siedziałem w więzieniu; kolega, który stoi pod oknem, z kamerą, też siedział w więzieniu – a nie jestem przestępcą – to ten, co mnie wsadził, jest przestępcą.

Okresy internowania, uwięzienia, niewykonywania pracy przed dniem 31 lipca 1990 r. na skutek represji politycznych oraz świadczenia pracy po 1956 r. na rzecz organizacji politycznych i związków zawodowych, nielegalnych w rozumieniu przepisów obowiązujących, są zaliczone wymiarze podwójnym przy obliczaniu wysokoś­ci emerytury lub renty i okresy, od których zależy przyznanie wysokości emerytury lub renty przeliczone są według wskaźnika 1,3% średniej płacy krajowej brutto. W przypadku śmierci osoby uprawnionej przyznane świadczenie wypłacane jest dożywotnio współmałżonkowi w wysokości 50% pod warunkiem, że od okresu prowadzenia przez niego działalności, o której mowa w ustawie, pozostawał z nim w związku małżeńskim i nie był współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa w rozumieniu przepisów ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz.U. z 2007 r., Nr 63, poz. 424 z późn. zm.) oraz że współmałżonek takiego świadczenia nie posiada z mocy niniejszej ustawy. Uprawnionym zapewnia się bezpłatne zaopatrzenie w leki. Uprawnieni mają prawo do bezpłatnego parkowania samochodu na

i więzionych oraz wynajem i utrzymanie lokali przeznaczonych na działalność statutową. Zwiększeniu ulegają kryteria przyznawania pomocy pieniężnej. Uprawnionym przysługuje ulga w wysokości 75% na przejazdy komunikacją kolejową oraz auto- i busową na terenie kraju.

Są ludzie, działacze represjonowani, którzy mimo otrzymywania świadczenia w kwocie czterystu kilkunastu złotych nadal żyją w przytułkach, grzebią w śmietnikach, żyją w ubóstwie. Ujednolica się świadczenia i uprawnienia kombatantów z uprawnieniami i świadczeniami działaczy opozycji i osób represjonowanych z powodów politycznych. Beneficjenci ustawy z dnia 24 stycznia 1991 r. o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego podlegają weryfikacji – analogicznie jak działacze opozycji i osoby represjonowane – czy nie byli współpracownika-

I ten przestępca dostaje kilkanaście tysięcy emerytury… My z powodu ubóst­ wa nie jesteśmy w stanie uczestniczyć w działaniach popierających słuszne wysiłki naszych władz wyłonionych w demokratycznych wyborach, na które to władze czekaliśmy całe pokolenie, 30 lat. Nie rozumiemy jednak, dlaczego sprawujący władzę w niepodległej ojczyźnie tak niesprawiedliwie nas traktują, swoich dobrodziejów, sami czerpiąc obficie wszelkie korzyści. Tym bardziej nie rozumiemy, dlaczego ok. 50% środków przeznaczonych na realizację ustawy o działaczach opozycji zwracane jest do budżetu państwa jako niewykorzystane.

S

zanowni Państwo, to, jak będziemy traktowani, przełożyć się może – i trzeba sobie z tego zdać sprawę – na sukces albo porażkę w wyborach, bo głos mamy nie tylko my, ale i nasze dzieci i wnuki. Przecież nasi bliscy to widzą. Sondaże, które obserwujemy aktualnie, nie są pocieszające. Stoimy na stanowisku, że najwyższy czas na to, aby państwo polskie rzetelnie wywiązało się z obowiązku i objęło opieką działaczy opozycji, osoby represjonowane z powodów politycznych, i w 100% wypełniło art. 19 konstytucji wobec nas, zapewniając wreszcie prawo i sprawiedliwość. My nie zawiedliśmy Polski i Polaków, wręcz przeciwnie – zachowaliśmy się jak trzeba. Z dobrodziejstw suwerennej i niepodległej Polski korzystają wszyscy oprócz nielicznych jej dobrodziejów, osób represjonowanych. Oczekujemy, że obficie korzystający z tych dobrodziejstw także zachowają się jak trzeba. Dziękuję”. Z inicjatywy Siedleckiego Stowarzyszenia w dniu 1 kwietnia br. Warszawie spotkali się przedstawiciele organizacji represjonowanych, które poparły i przyjęły poniższe poprawki do nowelizowanej Ustawy o działaczach opozycji. Uprawnionym emerytom/rencistom przyznaje się emeryturę w wysokości średniej płacy krajowej brutto. Kwota ta ulega aktualizacji przy każdorazowej zmianie wysokości średniej płacy krajowej brutto. Uprawnieni otrzymują świadczenie w wysokości 800 zł. Wszystkie świadczenia wypłacane są na dotychczasowych zasadach – bez opodatkowania.

poziomu życia osobom, które przyczyniły się do uzyskania upragnionej wolności i niepodległości Polski oraz o wyjątkowym i specjalnym ich traktowaniu. Opieka państwa musi więc odróżniać się in plus od powszechnego zakresu świadczeń przez cały dalszy okres życia takiej osoby. Dotychczasowe zmiany i propozycje nie są ani wyjątkowe, ani specjalne. Nie zapewniają też godnego poziomu życia tak kombatantom jak i działaczom opozycji, mimo że Ustawa o działaczach opozycji… podczas zaledwie 4 lat swej żywotności nowelizowana jest już po raz trzeci.

D

ziałacze opozycji i osoby represjonowane są ostatnim pokoleniem, które skutecznie wywalczyło wolność Polsce. Niniejsze propozycje obejmują tych represjonowanych działaczy, którzy poświęcili swoje życie, oddając dla Ojczyzny wszystko, co mieli najlepsze. Ujęcie naszych propozycji w ustawie nie będzie zapłatą za walkę o Polskę, lecz częściowym wyrównaniem strat, jakie ponieśli w tej walce. Nasze wnioski nie dotyczą tych, co się dobrze mają, lecz tych represjonowanych, którzy żyją poniżej średniej krajowej płacy. Poniesione materialne i zdrowotne straty należy zrekompensować do wysokości średniej płacy krajowej, aby stało się zadość sprawiedliwości społecznej. Uregulowanie problemu w ten sposób będzie wypełnieniem artykułu 19 Konsty­tucji RP. Upokarzające jest, że działacze opozycji muszą sami żebrać o wsparcie dla siebie od państwa i mimo że z siebie najwięcej dali, to w zamian najmniej otrzymują w postaci najniższych rent i emerytur. Do tej pory uprzywilejowanymi są kaci opozycji i ich współmałżonkowie: aparat komunistyczny (w tym żona Kiszczaka, a wcześniej Jaruzelskiego), agentura, sędziowie, prokuratorzy czy bezpieka (która nie odprowadzała składek na ubezpieczenie społeczne). Utrzymanie psa w schronisku wynosi miesięcznie ok. 1800 zł. Trudno nam zrozumieć, dlaczego z budżetu państwa finansowane są organizacje antypolskie, a my nie mamy możliwości działania ani wsparcia na działalność. W 2015 r. w IPN na spotkaniu działaczy opozycji z całego kraju (ok. 100 osób) Zofia Romaszewska publicznie wystąpiła z propozycją przyznania dla opozycjonistów świadczenia w wysokości stanowiącej różnicę pomiędzy średnią płacą krajową brutto a otrzymywanym świadczeniem. Zobowiązała się publicznie do zajęcia się tą sprawą osobiście i lobbowania tej propozycji w Sejmie wśród parlamentarzystów PiS i… na tym poprzestano. Powyższe wnioski były przekazane władzom RP w 2017 r. (i ponawiane), m.in. do szefa Urzędu Kombatantów, a promowane przez nasze Stowarzyszenie od 2015 r. Do wszystkich członków (z PiS) senackiej Komisji Ustawodawczej i Komisji Rodziny wystosowane zostały listy następującej treści: „W związku z pracami Komisji nad nowelizacją ustawy o działaczach opozycji antykomunistycznej i osobach

My nie zawiedliśmy Polski i Polaków, wręcz przeciwnie – zachowaliśmy się jak trzeba. Z dobrodziejstw suwerennej i niepodległej Polski korzystają wszyscy oprócz nielicznych jej dobrodziejów, osób represjonowanych.

obszarze całego kraju, w tym w obiektach leczniczo-sanatoryjnych. Uprawnieni zwolnieni są z wnoszenia opłat klimatycznych i uzdrowiskowych. Samorząd terytorialny ma obowiązek udzielać pomocy osobom uprawnionym, w zakresie udogodnień komunikacyjnych, świadczeń mieszkaniowych, kulturalnych, zdrowotnych i oświatowych. Dofinansowuje się działalność stowarzyszeń osób represjonowanych

mi organów bezpieczeństwa państwa w rozumieniu przepisów ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz.U. z 2007 r., Nr 63, poz. 424 z późn. zm.). Nasze propozycje dotyczą wyrównania utraconych szans życiowych i godnego życia osób represjonowanych z powodów politycznych. Są zarazem wypełnieniem art. 19 Konstytucji RP, który precyzyjnie zobowiązuje państwo polskie do zapewnienia godnego

represjonowanych z powodów politycznych (druk senacki 1035), zwracamy się z prośbą o przyjęcie i wniesienie ich na forum przez Pana Senatora/Panią Senator wniosków i poprawek, które w załączeniu przesyłamy. Przedłożone wnioski opracowane zostały przez nasze środowisko po wielu długotrwałych, wspólnych konsultacjach. Poparcie w tej sprawie wyraziły także pozostałe organizacje skupiające działaczy opozycji, które nie mogły przybyć na wspólne spotkanie w dniu 1 kwietnia br., jak też i sami działacze”. Do listów dołączone zostało stanowisko Marszałka Sejmu (patrz niżej). Czy „zachowają się jak trzeba”, niebawem się okaże. Marszałek M. Kuchciński w liście do J. Kaczyńskiego i Beata Szydło obiecali… A czy i kiedy zrealizują swoje przedwyborcze obietnice? K Tekst został opublikowany w Biuletynie do użytku wewnętrznego Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Internowanych i Represjonowanych, redagowanym przez zespół. Numer zamknięto w maju 2019 r.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

4

S

potkanie prowadziła Joanna Bartoszek, nazywana kopalnią wiedzy z zakresu, zwyczajów, tradycji śląskich i strojów regionalnych, które w większości wykonuje własnoręcznie. Pani Joanna prowadzi dziecięcy zespól regionalny. Dzieci tańczą, śpiewają w gwarze śląs­ kiej, a stroje wykonują rodzice, opiekunowie i sama pani dyrektor. Ten wspaniały przykład zaangażowania pokazuje, jak bardzo jest nam bliska nasza rodzima kultura. Działalność ta bez wątpienia godna jest podziwu. Wykładów i prelekcji prowadzonych przez tę nietuzinkową osobę nie da się zapomnieć. Na miejscu można było przymierzyć strój, a nawet samemu wykonać pod okiem instruktora niektóre częś­ci śląs­kiej garderoby i galandy. Tak naprawdę galanda, inaczej nazywana koroną, składająca się z wianka z kwiatów i korali, jest częścią śląskiego stroju druhny lub stroju paradnego. Należy jednak pamiętać, podkreślała pani Joanna, że galanda to nazwa nakrycia głowy, które było zarezerwowane dla panien i dziewcząt, nie zaś dla kobiet zamężnych, o czym często dziś zapominamy. Wianek to symbol czystości i niewinności, koraliki zaś, którymi zdobiono nakrycie głowy, podkreś­ lały urok dziołszki na wydaniu. Nakryciem głowy kobiety zamężnej była chusta wiązana pod brodą lub żurok (chusta wiązana z tyłu, zakrywająca szczelnie włosy). Ważnym elementem tego stroju był wisior z ciężkim, często mosiężnym krzyżem na piersi, a także drobne a znaczące dla naszej kultury przedmioty, takie jak kantyczka w ręce. Wszystko to razem dodawało kobiecie powagi i podkreślało pozycję w lokalnej społeczności. Kobieta (matrona), za jaką uważano wówczas kobietę starszą, mężatkę, miała bowiem wielkie poszanowanie w śląskiej rodzinie, dlatego nie tylko stateczne zachowanie, ale także strój powinien w tamtych czasach podkreślać ważność jej pozycji. Nieczęsto mamy dziś okazję podziwiania piękna naszych strojów, dlatego tym większą wagę powinniśmy przywiązywać do projektów, które nam to bogactwo przybliżają. Kobiecy strój śląski to nie tylko bliskość z naturą (motyw kwiatów), ale także niebywała wręcz praktyczność, o czym także była

Kpt. Alfonsowi Zgrzebniokowi dopiero 18 sierpnia udało się w Sosnowcu zmontować nowy sztab. Jego szefem został Kazimierz Kierzkowski, a członkami Michał Rzadkiewicz, Józef Plebanek, Józef Rzózka, Władysław Kosiński, Nazim Mieczysław Hirszel, Jarosław Fiuczek i Marian Skorupa.

Skazani na przegraną

Historia powstań śląskich · Część IX Jadwiga Chmielowska T. Arciszewski nie poddał się przeciwnościom. Zapoznał się z sytuacją militarną powstańców i zdecydował się zawezwać do pomocy dawnych towarzyszy z oddziałów Pogotowia Bojowego PPS. Na naradzie w koszarach Traugutta w Sosnowcu, w której uczestniczyli między innymi Tadeusz Szturm de Sztrem i Tadeusz Hołówko ustalono, że w zaistniałej sytuacji, gdy nie można przerzucić dużej ilości broni przez granicę, należy zorganizować z przybyłych ochotników oddziały i przerzucić je na niemieckie tyły, by tam prowadziły akcje dywersyjne. Podjęto decyzję, że jeśli uzbrojenie, amunicja i materiały wybuchowe nie mogą przypominać tych używanych w wojsku polskim, należy niezwłocznie podjąć „lewą” produkcję. Tadeusz Szturm de Sztrem był w tym najlepszy w całym PPS, został więc zobowiązany do zorganizowania konspiracyjnej fabryki amunicji i materiałów wybuchowych. „Gdyby się była wówczas znalazła jednostka zdolna do ujęcia steru całego ruchu zbrojnego, jednostka, która by była umiała wykorzystać bezprzykładny zapał powstańców do walki, to kto wie, jaki obrót byłoby wzięło pierwsze powstanie górnośląskie. Wszak historia polska ma przykłady takiego męstwa chłopów, którzy uzbrojeni tylko

w kosy rzucali się na armaty i odnosili zwycięstwa…” – konkluduje w swojej książce Jan Ludyga-Laskowski, uczestnik II i III powstania. Zdarzały się też dezercje wśród komendantów. Adam Całka – komendant powiatowy w Bytomiu – zniknął już 15 sierpnia. Raptownie wyjechał do Krakowa, nie wziąwszy nawet urlopu. Jego funkcje przejął natychmiast Jan Lortz i utworzył wraz z Kazimierzem Świętochowskim i Teodorem Augustynem komendę powiatową. Ustalono, że do ataku na koszary ruszą razem kompanie rozbarska, szarlejska i piekarska. Z powodu odpustu w Piekarach, do olbrzymiej części powstańców rozkaz jednak nie dotarł. Z 260 członków kompanii rozbarskiej stawiło się na zbiórce jedynie 60; pomimo to podjęto walkę. Pows­ tańcy zdobyli placówkę Grenzschutzu w folwarku hr. Donnersmarcka. Niesamowitą wprost odwagę wykazał Rudolf Kornke. W strzelaninie poległ Konstanty Cieśla. Dopiero nad ranem 19 VIII dołączyła kompania piekarska w sile 90 ludzi. Koszary bytomskie udało się otoczyć, a nawet 12 powstańców przeskoczyło płot. Niestety plan zdobycia Bytomia nie powiódł się. Za mało insurgentów zgłosiło się na pierwsze miejsce zbiórki. „ Ni e ste t y, ż y w i o ł owo ś ć

i spontaniczność powstania nie mogła nadrobić jego braków wojskowych. Nie było opracowanego planu operacyjnego, poszczególne powiaty walczyły samoistnie, zabrakło koordynacji walki, a co najważniejsze – nie istniał centralny ośrodek dyspozycyjny. Zabrakło elementu zaskoczenia przeciwnika, który w wypadku każdego powstania stwarza największą szansę na zwycięstwo. Przeważająca część kierownictwa organizacji znajdowała się w więzieniu” – tak oceniła sytuację Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku1919–1921. Niezrozumiałe jest też zablokowanie udziału w powstaniu Pułku Strzelców Bytomskich. Był on organizowany w Częstochowie od lutego 1919 r. jako 75. Pułk Piechoty (75. pp) – oddział piechoty Armii Wielkopolskiej podległej Naczelnej Radzie Ludowej (NRL) w Poznaniu. W kwietniu przyjął nazwę Bytomski Pułk Strzelców. „Tragiczny był moment, kiedy Bytomski Pułk Piechoty, złożony wyłącznie z Górnoślązaków, stał nad granicą śląsko-polską i mimo, iż głośno domagali się tego żołnierze, nie wolno było nikomu przekroczyć granicy” – odnotowuje w swej książce J. Ludyga-Laskowski. Pozostaje pytanie, jak wyglądała obiecana pomoc NRL i przyrzeczenia, że Poznań nie zostawi Śląska w potrzebie? Józef Piłsudski przynajmniej dał, tak jak obiecywał jeszcze w grudniu 1918r., „to, co ma najlepszego” – kolejnych zaprawionych w walkach bojowców PPS i POW.

Ś

rodowiska blokujące kolejne zrywy mogące doprowadzić do wyz­ wolenia Śląska osiągnęły znów swój cel. Spontaniczny wybuch to był też niemiecki pomysł na zdławienie powstania. Śląskie POW ostrzegało Naczelną Radę Ludową, że tak się stać może. Czekanie nie wiadomo na co i czerwcowa obstrukcja ze strony Wojciecha Korfantego sprawiły, że Niemcy byli nieźle przygotowani, a nawet sami sprowokowali powstanie, zwalniając z pracy Polaków, by na ich miejsca przyjąć członków Obrschlesisches Freiwilligen Korps. Niemieckie formacje militarne były finansowane przez Górnośląski Związek Przemysłowców Górniczo-Hutniczych.

W 15 kopalniach miała się odbyć wypłata. Robotnicy przychodzili nieraz pod kopalnie z całymi rodzinami. 15 sierpnia 1919 r. kopalnie otoczyło wojsko, które zachowywało się arogancko. Strzały w kopalni w Mysłowicach były czystą prowokacją. Musiała się ona skończyć powstaniem. Około 3 tys. robotników, kobiet i dzieci zgłosiło się po wynagrodzenie za pracę. Mijały godziny, a niemiecka dyrekcja wciąż przesuwała termin wypłaty. Dopiero ok. godz. 13 zaczęto wpuszczać na teren kopalni 30-osobowe grupy robotników. Wzburzony tłum wtargnął na teren kopalni. Oddział Grenzschutzu otworzył ogień. Zabito 7 górników, 2 kobiety i 13-letniego chłopca, Nie wiadomo do dziś, ilu było rannych. Masakra wywołała szok i zradykalizowała nastroje. Należy zwrócić uwagę na zbieżność dat. Przechwycenie kurierów i uniemożliwienie spotkania w Strumieniu – również 15 VIII. Na 18 VIII Niemcy planowali wydanie rozporządzenia o aresztowaniu wszystkich posiadających broń – czyli liczyli, że w okolicach 18 sierpnia 1919 r. wybuchnie powstanie. Dodatkowo chaos powiększały krążące sprzeczne, aczkolwiek oryginalne rozkazy zabraniające powstania i wzywające do powstania. Dzięki przechwyceniu kurierów, Niemcy mogli, posługując się sprzecznymi rozkazami, dowolnie manipulować powstańcami. Wielkopolanie nie słuchali Korfantego i zwyciężyli, bo skorzystali z tego, że Niemcy mieli problemy z rewolucją – a Ślązacy wierzyli Korfantemu i Naczelnej Radzie Ludowej w Poznaniu i czekali, aż ich Niemcy rozpracują. Korfanty obiecał w kwietniu, że do 15 maja 1919 r. nadejdzie rozkaz powstania, a tu sierpień za pasem! Za ten grzech zaniechania zapłacili olbrzymią daninę krwi. Decyzja Korfantego, który narzucił trzy ośrodki decyzyjne: w Bytomiu, w Strumieniu i w Sosnowcu, okazała się tragiczna w skutkach. Ośrodek dyspozycyjny powinien znajdować się na terenie Śląska. Nie wolno było narażać kurierów i przywódców na wpadki przy przekraczaniu granicy. „Znowu brak było człowieka, który by umiał w sposób energiczny ująć cały ruch w swoją rękę. Na domiar złego

rozdrobnienie Dowództwa, które powinno było znajdować się w jednym centrum, ze względu zaś na wzmożoną akcję szpiegowską prowadzoną przez niemieckie władze bezpieczeństwa, uleg­ło rozbiciu, przyczyniło się wielce do zupełnej dekonspiracji pracy wojskowej” – napisał J. Ludyga-Laskowski w swojej książce. Zauważył on także: „Od 23 czerwca 1919 r., to jest od chwili cofnięcia pierwotnego rozkazu wybuchu powstania, główną sprężyną czynności organizacyjnych był sztab w Piotrowicach, a później w Strumieniu. Stąd wychodziły wszystkie rozkazy do organów podwładnych na terenie Górnego Śląska. Dążenia Dowództwa Głównego POW szły w tym kierunku, ażeby uspokajać wzburzone umysły ludności. Atoli pozostało to tylko teorią, którą daje się wytłumaczyć tym, że ze względu na rzadką bytność członków sztabu na samym terenie, nie wyobrażali oni sobie sytuacji tak groźną, jaką była faktycznie”. Tu trzeba też wspomnieć, że Korfanty również przebywał cały czas w Poznaniu. Przyleciał jedynie na parę godzin do Sosnowca, odwołać w czerwcu powstanie. Jedynym ośrodkiem prącym do powstania był Komitet Wykonawczy POW w Bytomiu z Józefem Grzegorzkiem na czele. Dlatego Korfanty powoływał coraz to nowe centra dowodzenia. Należy zdać sobie sprawę z tego, że powstańcy mieli kilkuletnie doświadczenia na frontach I wojny światowej. Bardzo często próbuje się przedstawiać ich, niestety, jako zwykłych awanturników, którym chciało się postrzelać. Ten czarny pijar, generowany na początku tylko przez Niemców, trwa już przeszło 90 lat i niestety nawet niektóre polskie środowiska go do dziś powtarzają, nie mówiąc o Ruchu Autonomii Śląska, który określa powstania jako bezsensowną, bratobójczą wojnę domową. Wrogowie powrotu Śląska do Polski nie przewidzieli jednego – zdolnoś­ ci bojowej i olbrzymiej determinacji Ślązaków, którzy gotowi byli oddawać życie w kolejnych zrywach powstańczych, by pozbyć się pruskiego jarzma, narzuconego w 1742 roku. K

wiązane pod brodą. Wersja ślubna tego nakrycia głowy była zdobiona złotym lub srebrnym haftem. Jeszcze z końcem XIX wieku kobiety nosiły na głowie wspomniany wcześniej żurok, zakrywający szczelnie włosy. Była to chusta specjalnie wiązana z tyłu głowy. Należy przyznać, że to nakrycie głowy dodawało kobiecie dostojnego wyglądu. Jeszcze dziś w wielu podrybnickich miejscowościach można spotkać kobiety tak wykwintnie ubrane, lecz niestety tylko od święta.

jednak zarówno westa, jak kabotek są niebieskie z żółtymi aplikacjami, co w połączeniu z żółtymi jeleniokami daje wyobrażenie naszych śląskich barw. Tak naprawdę gawęda o śląskich strojach to ocean i studnia bez dna, co podkreślał prowadzący spotkanie dyrektor GOK Gierałtowice, Piotr Rych­lewski, bo jak wspomnieliśmy na wstępie, sam strój to początek bogactwa naszej kultury i kiedy mówimy o jednym, nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji o gwarach, zwyczajach, obrzędach i – niestety zanikających – tradycjach. Wartość podobnych spotkań czy warsztatów jest bezcenna, zatem przypomnijmy, że gierałtowicki wernisaż, ukazujący bogactwo i historię śląskiego stroju, objął patronatem Regionalny Instytut Kultury w Katowicach, organizatorami zaś byli Gminny Ośrodek Kultury oraz Gmina Gierałtowice. W warsztatach uczestniczyły panie ze wszystkich sołectw gierałtowickiej gminy, i co cieszy najbardziej – nie brakowało młodych twarzy. Na jednym ze zdjęć obok mieszkanki Gierałtowic siedzi jej starka w pięknym stroju po chłopsku, któremu to ubiorowi pozos­ tała wierna do śmierci. To pokazuje, że do niedawna jeszcze kobiety ubierały się zgodnie z rodzimymi tradycjami. – Zainteresowanie regionalizmami rośnie i z pewnością spotkania tego rodzaju będą kontynuowane – zapewniał gospodarz piątkowego spotkania. K

Pierwotna wersja tekstu była opublikowana w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”.

Tematem warsztatów oraz wystawy, która odbyła się w gierałtowickim Gminnym Ośrodku Kultury w dniu 12 lipca, był strój śląski albo inaczej: lonty kere łoblykały na co dzień i od święta nasze starki i staroszki, a nierzadko jeszcze nasi rodzice.

W Gierałtowicach pokazano, jak se piyrwy* łoblykano Tadeusz Puchałka

mowa na gierałtowickim spotkaniu. Warto w tym miejscu przypomnieć, że wiele części garderoby „rosło” wraz z ich właścicielkami, bowiem były one tak zmyślnie zaprojektowane, że po dokonaniu pewnej regulacji, kieckę nosić mogła dorastająca dziewczyna, nieco później ta sama panna i dalej – już zamężna kobieta będąca przy nadziei. Widać zatem, że ważnym elementem śląskiej kultury, a także tożsamości, była oszczędność, szporobliwość. Wyrzucanie nieznoszonych ubrań było oznaką niegospodarności i być może z tego też powodu mówi się na Górnym Śląsku, że strój regionalny to ważna część naszej tożsamości. Nie ma w tej ocenie przesady, bowiem jak łatwo zauważyć, niemalże co gmina, to trochę inny strój, a przy tym inne zwyczaje i nieco inna mowa (godka).

G

ierałtowickie spotkanie było także okazją przybliżenia dawnych tradycji związanych z zaślubinami, w której to uroczystoś­ ci niezwykle istotny był ubiór „młodej pani”. Strój ten miał w sobie wiele ciekawych szczegółów, bowiem jeszcze w okresie międzywojennym panny młode ubierały się na czarno. Strój ślubny był wprawdzie szyty z drogich materiałów, lecz był przy tym bardzo skromny (dodawał dziewczynie powagi, ale – co wielu podkreśla – niestety także lat). Ciekawostką jest to, że wszelkie aplikacje kobiecego stroju ślubnego były w kolorze zielonym i w takim samym kolorze dobierano dodatki do stroju męskiego. Na archiwalnych zdjęciach bogatej galerii gierałtowickiej wystawy można było podziwiać stroje pańskie, chło­ pionki, a także ubiory paradne, w które

stroiły się młode panny na okazje wielkich świąt czy lokalnych uroczystości. Stroje śląskie, jak już była mowa, to wybitnie praktyczny przyodziewek, niemniej jednak śląska kobieta, kiedy tylko była ku temu okazja, potrafiła ubrać się bogato i gustownie. „Ślonsko baba”, musiała być żyńzno (jej kształty musiały być mocno zaakcentowane). Służyły temu celowi najrozmaitsze pomysły i triki podkreślające walory kobiecości, a jednym z nich była watówka – grubo pikowano spodnica na lajbiku. Dopiero na to zakładano bioło szkrobio­ no spodnica i kolejne kecki (a było tego całkiem sporo), przy czym jedna ze spodnic koniecznie musiała być w kolorze czerwonym, co miało odstraszać złe moce. Czyżby stąd miał pochodzić zwyczaj zakładania czerwonej bielizny przez maturzystki?. Ciekawostką jest używanie niegdyś tak zwanej kiełbaśnicy. Było to coś w rodzaju oponki, którą zakładały kobiety, by podkreślić talię, a raczej krągłości bioder. Także i w ten sposób wykorzystywały młode frelki nasze męskie słabości. Warto także przypomnieć, że jak całe życie Ślązaczki, tak i stroje były niezwykle uporządkowane. Wiyrchnio kecka i jej kolor nie stanowił tylko dzieła przypadku, a był podyktowany np. odpowiednim świętem liturgicznym czy uroczystością innego rodzaju. Na te okazje przywdziewano na przykład: kiecka jedwobno, zamtowo, czorno, li­ lowo, zielono, biskupio, kanonikowo, czekuladowo. Należy także pamiętać, że ważnym dodatkiem kobiecego stroju były korale, przepiękne szlajfy, często sięgające od głowy niemalże do samej ziemi i podobnie jak czepce czy me­ rynki, i szlajfy były zdobione kwiatami. Skoro mowa o ubiorze śląskim,

nie wolno zapominać o jeszcze jednej ciekawostce, mianowicie o spodniach (galotach), które jeszcze do niedawna (początek XX wieku) zarezerwowane były wyłącznie dla męskiej części społeczności śląskiej. Kobiecie nie przys­ tało chodzenie w spodniach, było to bardzo źle postrzegane przez starsze kobiety, mające, jak wiadomo, decydujące słowo w życiu nie tylko rodzinnym. Przepiękny jest „krajobraz” śląskich strojów, przy czym słowo ‘krajobraz’ jest w tym miejscu jak najbardziej prawidłowe, bowiem w kulturze noszenia ubiorów na Śląsku jest tyleż samo piękna, co w rodzimym pejzażu. Od bogactwa stroju cieszyńskiego poprzez stroje górali śląskich, a także dodające kobiecego wdzięku stroje rozbarskie, bytomskie, rybnickie – do niezwykle praktycznych ubiorów tak zwanych chłopionek. Gmina Gierałtowice, a także wiele miejscowości sąsiedniej Gminy Pilchowice, szczególnie upodobały sobie strój rybnicki, dlatego przypomnijmy kilka szczegółów tego ubioru. Kobiecy strój rybnicki to długa kec­ ka z szyrokom spodnicom, kero trzi­ mała se lajbika. Na wiyrchu kabotek z bufiastymi rynkowkami, o bogatych haftach, przy czym kabotek z dugim rynkowym zakończonym mankietym łoblykany boł do ślubu. Ważnym elementem tego stroju była atlasowo bądź jydwobno zopaska, koniecznie z moty­ wym kwiatów. Dziewczyna zarzucała na ramiona chustę zdobioną bogatym haftem, skrzyżowaną na piersiach. Raz jeszcze podkreślmy, że wspomniana merynka i galanda były przeznaczone dla dziewcząt i panien na wydaniu. Kobiety zamężne nosiły czepce szyte z płótna lub tiulu. Czepce były

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

G

łówne dowództwo POW wydało następującą odez­ wę: „Ludność polska podjęła w ciężkich warunkach nierówną walkę z Grenzschutzem i tym samym podniosła krwawy protest przeciwko pruskiemu panowaniu. Dopóki wojska niemieckie nie opuszczą tej części Górnego Śląska, dla której przewidziany jest plebiscyt, powstańcy polscy nie spoczną i będą prowadzić bezwzględną walkę, gdyż tylko w niej widzą powstańcy gwarancję wolności i lepszej przyszłości. Jeżeli wojska niemieckie nie przestaną strzelać i mordować polskiej ludności cywilnej, to powstańcy zastrzelą za każdego Polaka lub Polkę trzech Niemców lub trzy Niemki. Kto zdradzi powstańców, będzie zastrzelony, a dom jego będzie spalony. Wzywamy ludność cywilną G. Śląska, ażeby się spokojnie i lojalnie zachowywała”. Podpisano: Dowództwo POW dla G. Śląska i Polska Straż Obywatelska. Już 18 sierpnia 1919 r. przybył do Sosnowca Tomasz Arciszewski, by osobiście pokierować pomocą PPS dla walczącego Śląska. Z szeregów partii meldowali się ochotnicy – dawni bojowcy. Mieli oni nie tylko olbrzymie doświadczenie konspiracyjne, ale i bieg­ łość w organizowaniu zasadzek i przeprowadzaniu akcji dywersyjnych. POW G.Śl. zwróciła się o pomoc do najwyższych polskich władz wojskowych zaraz po wybuchu powstania. Naczelne dowództwo odkomenderowało do Sosnowca kilku oficerów z płk. Michałem Żymierskim na czele. Ten twierdził, że oficjalna pomoc ze strony utworzonej Ekspozytury Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego mogłaby narazić władze nie tylko na problemy dyplomatyczne z państwami sprzymierzonymi, ale również doprowadzić do otwartego konfliktu zbrojnego z Niemcami, którzy już się wzmocnili po niedawnej klęsce wojennej i rewolucji. Można powiedzieć, że od lata, czyli po niefortunnym falstarcie powstania odwołanego w czerwcu przez Korfantego, Niemcy nie tylko wiedzieli o polskich przygotowaniach, ale wręcz prowokowali, przez wywołanie fali strajków, spontaniczny wybuch, który łatwiej stłumić.

KURIER·ŚL ĄSKI

M

ęski strój śląski nie różnił się swoim wyglądem na całym Górnym Śląsku. Wszędzie mężczyźni ubierali się podobnie. Wyjątkiem są górale, gdzie krótki kabotek zastępował bruclik czarny i czerwony, a długa jakla to u górali niezwyk­ le atrakcyjna, ale i praktyczna gunia, przerzucana przez ramię... Na głowie chłopy nosili maciejówki, jednak częściej był to czarny kapelusz (kania) z szerokim rondem. Płócienna koszula o raczej prostym kroju, a na wierzchu kabotek (jakla, bruclik, jupa, kamzela). Pod karkym wiązano jedbowkę. Spodnie jelenioki, opinające dość dokładnie uda, były ważnym elementem męskiego stroju. Wykonane były, jak sama nazwa wskazuje, ze skóry jelenia. Mówiło się, że na ten rodzaj spodni mógł sobie pozwolić tylko zamożny gospodarz. Z tego też powodu do niebieskiego bruclika zakładano często czarne spodnie (bizoki), a zamiast botow z cholewami – czarne półbuty. Często zamiast kabotka można spotkać krótkie westy – bez rękawów;

Piyrwy – pierwej, dawno; Frelka – panna, dziewczyna; Dziołszka – dziewczynka lub zdrobnienie od słowa frelka; Kark – szyja.


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

Problem dyscypliny wolności Trudno nie przyznać mu racji. Żyjemy w czasach niebywałego wzrostu uprawnień, swobód i roszczeń. Narzucenie jakichkolwiek rygorów moralnych czy obyczajowych spotyka się natychmiast ze strony lewaków i liberałów z histeryczną reakcją: to dyskryminacja! Dlatego nieomal wszyscy mogą czuć się dyskryminowani: kobiety i mężczyźni, uczniowie i nauczyciele, czarni i biali, mniejszości etniczne, homoseksualiści, transwestyci, a nawet… pedofile. Jedni przez ograniczenia kultury i obyczaju, inni – z powodu biologicznych i społecznych uwarunkowań. Jeszcze inni – bo w sztuce, rodzinie czy kręgu kulturowym obowiązuje hierarchia, a rozum w nauce i filozofii. Wojują feministki „zniewolone” z powodu „nierównego statusu kobiet”, walczą środowiska gejowskie wskutek „braku tolerancji”. Podobnie rozumują wojujący antyrasiści, dostrzegając głównego wroga w białej rasie; itp., itd.... Na mój niewyemancypowany gust ta wojująca reakcja na rzeczywistość nie jest triumfem ducha wolności, ale objawem jego żałosnej degeneracji. Wolność istotnie jest ważnym dobrem, ale tylko dla potrafiących udźwignąć ciężar odpowiedzialności. Ale o odpowiedzialności na ogół lewaccy zawodowi obrońcy praw człowieka, demokracji i swobód obywatelskich nie mówią. Stosując legalne pseudoprawo, występują przeciw zdrowemu rozsądkowi, rozumowi i ludzkiemu życiu. Odpowiedzialność – przypomnijmy – ujawnia się w dbałości o to, aby wolność nie była oderwana od prawdy. Polacy (oczywiście nie wszyscy!) do tak pojętej wolności nie zostali za bardzo przygotowani. Komunizm oparto bowiem na kłamstwie, a współczesny skrajny liberalizm, lumpenliberalizm, neguje

Humanista, do którego ma należeć rozpoczęte nowe tysiąclecie, to taka karykatura Chrystusa­ -Pantokratora, który pomylił biblijne stwierdzenie o podo­ bieństwie człowieka do Boga z tożsamością człowieka i Boga. istnienie prawdy obiektywnej. Dziś zło z łatwością przedstawia się jako dobro i to skutecznie dezorientuje wielu ludzi. Współczesny nowy totalitaryzm jest miękki i nowoczesny. Przebiegle używając demokratycznych narzędzi, deprecjonuje odpowiedzialną wolność i rozumną tolerancję, zastępując je rzekomo pożądaną dowolnością bądź dob­ rowolnością. Przykład? Proszę bardzo: oto Narodowy Fundusz zdrowia (NFZ) zażądał zwrotu pieniędzy od wielkopolskich szpitali onkologicznych, ponieważ leczyły one pacjentów po 65. roku życia. Dyrektorzy szpitali twierdzili, że nie zaakceptują tych żądań i jeśli trzeba, skierują sprawę do sądu. Przedstawiciele NFZ uważali, że „u osób starszych nowotwory rozwijają się wolniej i nowoczesna droga terapia nie jest potrzebna” („Głos”, 15.10.2005). Trzeba więc być ślepym, aby nie zauważyć, że na naszych oczach, już po upadku starych totalitaryzmów, powstają kolejne mity i zaczątki nowych miękkich totalitaryzmów. Z obserwacji wynika, że tzw. nowa lewica (dawni komuniści) wielkie nadzieje na stworzenie raju na

ziemi – bo tylko to ich, jak wiadomo, interesuje – wiąże z humanistami.

Kto to jest lewacki humanista? Ano to ktoś taki, co z pychą twierdzi, że zbadał naturę świata i człowieka, i zaprojektował świat lepszy, gdzie człowiek będzie szczęśliwszy dzięki sformatowaniu na nowo praw natury. To owi humaniści stanowią dziś dominującą siłę pośród ustawodawców, naukowców, intelektualistów i wszystkich konformistycznie myślących, czyli wyznawców poprawności politycznej. „O ile poprzednie tysiąclecie należało do chrześcijaństwa, następne będzie należeć do humanizmu” – oczywiście (humanizmu) bez Boga. To powiedział prezydent Niemiec w Gnieźnie do wszystkich prezydentów Europy. Nikt nie zaprotestował, choćby na tej

rozpowszechnianie pornografii pedofilskiej. Tymczasem zapytajmy: czy ktoś słyszał, żeby do mieszkania dwóch pań czy panów żyjących w związku wpadła ekipa w kominiarkach i postawiła ich przed sądem? A przecież „wciskanie kitu” w postaci frazy o potrzebie legalizacji powtarzają za aktywistą ge-

MO i ZOMO w społeczeństwie i inic­ jowanie akcji tych służb dla ocieplenia ich wizerunku”. W 1985 roku Mariusz Walter – przypomnijmy – jako uznany autorytet został zatrudniony na etacie docenta kontraktowego na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Urban uważał, że nikt się do tego

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

w kulturze, propagandzie, ideologii i racjonalnej weryfikacji faktów oraz szukania rzeczywistych związków między nimi. Warto i należy śledzić konsek­ wencje stworzonej w Magdalence tzw. wielkiej syntezy humanistycznej, czyli połączenia idei humanizmu katolickiego z humanizmem ateistycznej lewicy. W tym wielkim planie stworzenia Nowego Wspaniałego Świata Adam Michnik, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek musieli (bądź przynajmniej próbowali) ucywilizować marksizm. Także postę­ powi katolicy – zgodnie ze światowymi wytycznymi – musieli przeformatować tradycyjne nauczanie Kościoła, aby pojęcie prawdy zostało zastąpione przez tolerancję, a Prawa Boga zostały utożsamione z prawami człowieka. Czy ten plan w ogóle mógł być zrealizowany i jakie są konsekwencje samych prób jego urzeczywistniania? Odpowiedź jest wokół nas, w dzisiej-

Mamy dziś czasy, w których rzadko kto nie narzeka na poczucie wszechobecnego i radykalizującego się chaosu. Bywa, że bajzel (po naszymu) doskwiera i irytuje już nawet tych najbardziej odpornych. I nie mają tu już większego znaczenia ideologiczne i polityczne sympatie.

Bajzel zasadzie, że „Bóg to jednak Bóg” (Sza­ tan w Europie – krótka historia zła, „Opcja na prawo” 12/2005). Humanista, do którego ma należeć rozpoczęte nowe tysiąclecie – zauważmy – to taka karykatura Chrystusa-Pantokratora, który pomylił biblijne stwierdzenie o podobieństwie człowieka do Boga z tożsamością człowieka i Boga. Współcześni humanistyczni ideologowie głoszą hasło: Raj na ziemi już teraz! Zapewniają, że ten raj nastąpi automatycznie, gdy zapanuje całkowity pluralizm religijny, kulturowy, moralny i wszelki inny, gdy nastąpi pełna, całkowita, dopuszczająca wszystko tolerancja. Tymczasem wciąż jej rzekomo nie ma. Na opowieść o uciemiężeniu gejów nabiera się wielu Polaków ufnych w to, że aktywiści LGBT walczą o miłość, równość, braterstwo. Ba! Wierzą, że walczą o postęp przeciwko ciemnogrodowi i z podziwem patrzą na „postępowe” społeczeństwa Zachodu, które już dawno wywalczyły sobie prawo do radosnej deprawacji (wPolityce.pl, 2019). Bez większego ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że większość z kilkuset tysięcy wyborców Wiosny to nie są orędownicy nihilizmu, ale raczej, zwyczajnie, ofiary różnych kłamstw lub ignoranci. Myślę, że wielu padło ofiarą zręcznie wywoływanego wrażenia, że związki osób tej samej płci są w Polsce nielegalne, czyli ścigane z mocy prawa, jak pędzenie bimbru, jazda samochodem pod wpływem alkoholu czy

jowskim Biedroniem wszyscy, łącznie z niektórymi duchownymi i politykami partii konserwatywnych. O wywoływaniu wrażenia zupełnie innego rodzaju troszczył się swego czasu rzecznik rządu Jerzy Urban. W liście do generała Czesława Kiszczaka (22 lu-

Świadomość tego, że ruch został zdradzony w imię egoistycznych interesów grupowych przez najbardziej wpływową część jego przywództwa, zaczęła się kształtować stosunkowo późno i nigdy nie stała się powszechna. tego 1983 roku) rekomendował Mariusza Waltera na szefa specjalnego pionu propagandowego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, którego celem miałoby być „programowanie i realizacja czarnej propagandy oraz prowadzenie przemyślanej, zręcznej i stałej kampanii na rzecz zmiany obrazu SB,

(dziś określa się to jako wciskanie kitu) lepiej nie nadaje. Kit wciska ten – przypomnijmy – kto walczy o efektywność, a nie o prawdę. Bywa więc, że rządzący co jakiś czas proponują ludziom jakąś ciekawą – jak to się modnie dziś mówi – narrację, historię, którą ludzie później sobie powtarzają w windzie, w metrze, na imieninach u cioci Melci. To jest przejęcie wzorca tabloidów, które dziś ogłaszają koniec świata, a jutro jak gdyby nic – coś zupełnie innego. „Mam wrażenie – słusznie zauważył ongiś prof. Zdzisław Krasnodębski – że jesteśmy pierwszym krajem na świecie, rządzonym przez agencję reklamową”. Pełno od jakiegoś czasu narracji o orientacjach seksualnych. Kto jeszcze niedawno słyszał o jakiś tam „innych czynnościach seksualnych, niestandardowych zachowaniach seksualnych?” A dziś? Jeśli wierzyć dominującym/ lewackim mediom, apelom, odezwom, listom otwartym podpisanym przez stada profesorów – „czynności” te nab­ rały siły zdolnej do regulacji całości życia społecznego, w tym przesądzającej o wyborze – najogólniej rzecz biorąc – dobrej czy złej strony mocy (ład czy bajzel?). Ale czy tym wyborom można ufać, skoro już nawet skandale prawie nie skandalizują? Odpowiedzialna wolność (także dotyczy to uprawiania uczciwej nar­racji) – zauważmy więc z naciskiem – wymaga od człowieka szczególnie krytycznej postawy wobec różnych tendencji

RYS. WOJCIECH SIWIK

C

hoć niewątpliwie mniej jest takich, którzy się zastanawiają nad tym, gdzie jest pies pogrzebany: co się stało, że wokół tyle rozpanoszonego bezhołowia? Skąd ten narastający rozgardiasz, zamęt i miszmasz? Od tych pytań nie da się uciec ani ich zbagatelizować, bo odnoszą się zazwyczaj do fundamentów postrzegania i rozumienia świata. Te fundamenty, formatowane dziś głównie przez dominującą globalną kulturę Zachodu, stanowią zarazem kość niezgody, a to już krok – jak to postaram się uwyraźnić – do tytułowego bajzlu. Tak zarysowany szkopuł spróbuję dziś spenetrować krótką refleksją, sięgając do intuicji austriackiego myśliciela Friedricha Hayeka (1999–1992), zdefiniowaną przez niego jako:

szej Polsce. Należy tylko uważnie patrzeć i samodzielnie myśleć. Należy przyjrzeć się przeobrażeniom norm obyczajowych i moralnych Polaków, będących następstwem tzw. transformacji ustrojowej. Przypomnijmy sobie dwuznaczny klimat początku lat 90., kiedy z miazgi popeerelowskiego społeczeństwa wyłaniały się nowe, słuszne elity pieniądza i władzy (będące wolnorynkowym wcieleniem dawnych elit partyjnego czy esbecko-wojskowego aparatu). Hasłem tamtego czasu było „wybierzmy przyszłość”, a oznaczało to przyzwolenie na historyczną niepamięć i skrajną relatywizację aksjologiczną. Można to było przewidzieć, wszak zgodnie z chrześcijańskim rozumieniem dla ugruntowania i wprowadzenia w życie prawdziwego humanizmu nieodzowna jest wiara w Boga. Społeczeństwo, w którym Bóg nie jest obecny, z trudnością „znajduje porozumienie konieczne do tego, by uznać wartości moralne lub zebrać siły do tego, by żyć zgodnie z tymi przekonaniami o wartościach, zwłaszcza jeżeli w grę wchodzą partykularne interesy” (Benedykt XVI, 2009). Nie udało się więc w Polsce wprowadzić odpowiedzialnego, prawdziwego humanizmu i nie powinno to być zaskoczeniem. Nie jest przypadkiem, iż w imię partykularnych interesów natrętnie kolportowano w społeczeństwie opinię, iż wszyscy bez wyjątku są w mniejszym lub większym stopniu

zeszmaceni przez komunę. Wielu, zbyt wielu Polaków wybrało egoistyczną przyszłość własnych interesów przeciw prawdzie i z aprobatą postrzegało dawnego opozycjonistę ruszającego w przyjazny tan z generałami widnej i tajnej policji. Tak znów odżywał Bal u Senatora, na którym przydzielano wybranym stanowiska, przywileje i prowizje. Na dezorientację społeczeństwa i w konsekwencji jego bezradność wpływ miało i to, że proces transfor­ macji firmowały znane i szanowane postacie dawnej opozycji. Świadomość tego, że ruch został zdradzony w imię egoistycznych interesów grupowych przez najbardziej wpływową część jego przywództwa, zaczęła się kształtować stosunkowo późno i nigdy nie stała się powszechna. Słowem: łatwość, z jaką byli komuniści, a więc agenci moskiewskiego okupanta, stali się w III RP szanowanymi politykami, autorytetami nie zapowiadała niczego dobrego. I stało się. Komuniści wracają do życia. Są w dobrych nastrojach. Sympatyczni, uśmiechnięci od ucha do ucha. Zapewniają, że sami się lubią i lubią ludzi, przepadają za demokracją, wolnością i tolerancją. Mówią wprost – zrobił to ostatnio lider SLD Włodzimierz Czarzasty – że są komunistami. Już nie potrzebują fałszować historii, by uzasadnić swoje miejsce w bieżącej polityce (Portal TVP.INFO, 2019). I tak oto NIEZŁY BAJZEL się zrobił – nieprawdaż? I jeszcze jedno. Sygnalizowany wyżej problem przyszłości Europy i humanizmu bez Boga nurtował swego czasu wybitnego niemieckiego filozofa Petera Sloterdijka (ur. 1947). Na pytanie: Czy Polska jest ciałem rozpuszczalnym, które rozpłynie się w magmie zamożnego życia Unii, odpowiedź brzmiała: „Nie! Ale... tylko przez następne sto lat. Wed­ ług niemieckiego filozofa Polacy staną się jak wszyscy Europejczycy. I nie jest to ani dobre, ani złe. To po prostu nieuniknione”. Ano, zobaczymy…

Wielu padło ofiarą zręcznie wywoły­ wanego wrażenia, że związki osób tej samej płci są w Polsce nielegalne, czyli ścigane z mocy prawa, jak pędzenie bimbru, jazda samochodem pod wpływem alkoholu czy rozpo­ wszechnianie porno­ grafii pedofilskiej. P.S. Stowarzyszenia polskich gejów i lesbijek twierdzą – czytałem ongiś w internecie – że nie chcą niczego więcej, tylko równych praw z parami heteroseksualnymi (z wyjątkiem praw do adopcji dzieci), a więc prawa do odwiedzin w szpitalu, odbioru kores­ pondencji i wynagrodzenia za pracę, wspólnego kupna mieszkania itp. Poglądy negujące konieczność regulacji prawnych nazywają homofobią. Tymczasem (w „Rzeczpospolitej” 31.12.2004–2.01.2005) z mitem dyskryminacji homoseksualistów w Polsce rozprawia się prof. dr. hab. Mirosław Nesterowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w tekście pt. Dziesięć mi­ tów prawnych gejów i lesbijek. Zobaczmy, jak to robi na przykładzie mitu oznaczonego numerem 4: Ograniczenie w kupnie mieszkania czy innych przedmiotów albo dokonywania darowizny. Otóż prof. Nesterowicz stwierdza, że na gruncie istniejącego prawa „partner może dokonywać wszelkich czynności prawnych na rzecz drugiego partnera (np. darowizny); mogą one również być dokonywane wspólnie (np. nabycie mieszkania, samochodu, ustanowienie użytkowania wieczystego gruntu itp.). Sąd Apelacyjny w Warszawie, wyrokiem jeszcze z 8.10.1997 r. (sygn. I ACa 648/97) orzekł: Strony (partnerzy homoseksualni) zgodnie ze swoją wolą mogą nabywać na współwłasność w częściach ułamkowych ruchomości i prawa majątkowe. Są też uprawnieni do przeniesienia udziałów w zgromadzonym już majątku na rzecz współpartnera”. Koniec. Kropka. Więc w czym problem? Pachnie mi to trochę – jeśli można tak powiedzieć – BAJZLOTWÓRCZO. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

6

Za „Starej Polski”

N

ieprzypadkowo 22 IX 1921 r. w Podbrodziu płk Władysław Bończa-Uzdowski w imieniu Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza wręczył dowódcy pułku chorągiew ufundowaną przez Związek Ziemian Ziemi Chełmskiej. Chorągiew poświęcił legendarny biskup Władysław Bandurski. W 1922 r. Kalemba przeniesiony został do rezerwy z przydziałem mobilizacyjnym do 9. Pułku Piechoty Legionów, a w 1925 r. do 73 Pułku Piechoty. Zweryfikowany w stopniu podporucznika ze starszeństwem z dniem 1 VI 1919 r. widniał w ewidencji korpusu oficerów rezerwy piechoty. W 1934 r. pozostawał w ewidencji Powiatowej Komendy Uzupełnień Katowice i posiadał przydział do 73. Pułku Piechoty w Katowicach. Do 1939 r. pełnił przez wiele lat obowiązki komendanta Oddziału Katowice-Dąb oraz różne funkcje w Zarządzie Głównym i Powiatowym Związku Powstańców Śląskich. Był m.in. organizatorem obchodów 15-lecia istnienia Związku Powstańców Śląskich Grupy Wełnowiec, które z „pompą odprawiono” 6 IX 1936 r. Uczestniczył w podobnych uroczystościach w Siemianowicach i Michałkowicach. Wspólnie z Rudolfem Niemczykiem patronował powstającym Oddziałom Młodzieży Powstańczej. Grupa OMP w Bogucicach nieprzypadkowo obrała sobie za patrona gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. Ponadto w ramach działalności społeczno-oświatowej w latach 1922– 1933 H. Kalemba współpracował na obszarze Wełnowca, Józefowca i Dębu z nauczycielem Marianem Kierec­ kim. Zachował on w dobrej pamięci i wspomnieniach bohatera spod Góry

KURIER·ŚL ĄSKI Dla Henryka Kalemby nadszedł dobry czas. 1 XI 1921 r. awansował na podporucznika. Było mu dane przeżywać święto pułkowe, obchodzone w 7. PP Legionowym, każdego roku 22 września, ku upamiętnieniu zwycięskiego boju pod Brzostowicą Wielką pod Grodnem, uwiecznionego na tablicy Grobu Nieznanego Żołnierza.

Kpt. Henryk Kalemba Ofiara bezprawia i niechciany bohater Część V Zdzisław Janeczek

organizowali pierwsze zawody kajakowe na Przemszy). 7. Klub Pływacki w Siemianowicach Śląskich. H. Kalemba zainspirowany przekazami historycznymi o doniosłości aktywnej polityki morskiej stał się jednym ze współorganizatorów lokalnych obchodów Święta Morza. Propagował druki i książki przeniknięte myślą o wartości morza, o potrzebie rozbudzenia pracy polskiej nad Bałtykiem i obrony wynaradawianej ludności Pomorza. Jego działalność na tym polu dobrze obrazowały dwa hasła sformułowane przez Stanisław Staszica. Pierwsze, zawarte w Uwagach nad ży­ ciem Jana Zamoyskiego, mówiło: „Prócz Gdańska trzeba się nam starać o jak najwięcej portów”, a w Przestrogach dla Polski trzy słowa streszczały cały wielki program: „Trzymajmy się morza”. Owocem pracy H. Kalemby i środowiska powstańczego były m.in. liczne

Proporzec OMP Oddział Bogucice 1933 r., z wizerunkiem Jana III Sobieskiego ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

św. Anny, m.in. jako współorganizatora Marszów Powstańców nad Odrę. Imprezę tę organizował corocznie od sierpnia 1927 r. ZPŚl. dla upamiętnienia trzech zrywów niepodległościowych lat 1919–1920–1921. Marsz był nie tylko widowiskiem sportowym związanym z przysposobieniem wojskowym, ale i widowiskiem patriotycznym, stając się z czasem symbolem walki o niepodległość ziem polskich znajdujących się w granicach niemieckich. Synowie

koła szkolne LMiK na całym Górnym Śląsku. W okresie międzywojennym były dowódca I baonu w 3. Pułku Powstańczym im. gen. Jana Henryka Dąbrowskiego był także aktywnym działaczem Towarzystwa Obrony Zachodnich Kresów Polski, Związku Oficerów Rezerwy i Związku Urzędników Państwowych. Miał marzenia, snuł, męskie plany. Jego miejscem pod słońcem był Górny Śląsk, z którego nie miał zamiaru się

Grób Nieznanego Powstańca na pl. Wolności w Katowicach

powstańców zrzeszeni w OMP, przygotowując się do zawodów marszowych, nabierali umiejętności przydatnych w walce. Marsz był wzorowany na Marszu I Kadrowej i organizowany na 103-km trasie podzielonej na trzy etapy. I – z Mysłowic do Orzesza, o długości 44 km, II – z Orzesza do Rybnika, 18-kilometrowy i III – z Rybnika do Olzy, o długości 41 km. Na pierwszy dzień zaplanowano dwa etapy. Po etapie z Mysłowic do Orzesza była 3-godzinna przerwa z obiadem, a następnie marsz do Rybnika. W drugim dniu natomiast maszerowano z Rybnika do Olzy. H. Kalemba zaangażował się także w prace Ligi Morskiej i Kolonialnej. Nawiązał kontakt m.in. z Komisją Sportów Wodnych i jej przewodniczącym ppłk. Stefanem Popielem. Komisja działała jako międzyzwiązkowa porozumiewawcza, analogicznie do szczebla Zarządu Głównego. Współdziałali w niej delegaci wszystkich sekcji Zarządu Okręgowego LMiK oraz delegaci następujących organizacji: 1. Okręgowy Inspektorat PW i WF, 2. Związek Harcerstwa Polskiego, 3. Związek Strzelecki, 4. Klub Kajakowy „Hellas” w Mys­ łowicach, 5. Śląski Klub Kajakowy Chorzów, 6. Klub Kanuistów w Katowicach (razem z klubem mysłowickim „Hellas”

ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

ruszać. W jego sercu mocno tkwiły tamtejsze krajobrazy z lasem hutniczych kominów i kopalnianych wież

zabudowę – domy z czerwonej cegły, zwane familokami. Nawet te małe dom­ ki, trochę na uboczu między Wełnowcem a Siemianowicami, leżały na tyle blisko głównego traktu, by nie móc się schować przed wielkim światem i historią. Tak było w czasie obu wojen i powstań śląskich. W latach 1923–1931 pracował w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim, a następnie w Śląskim Towarzystwie Eksploatacji w Katowicach, jako „urzędnik kasowy”. Oprócz tego doksz­ tałcał się i w 1928 r. zdał maturę. Jak odnotował, „cenzus naukowy uzyskał przy komisji kwalifikacyjnej w Poznaniu”. Ponadto biegle posługiwał się w mowie i piśmie językiem niemieckim. Dzięki wojnie poznał kilka europejskich krajów: Niemcy, Francję, Belgię, nie licząc Polski i obszarów dzisiejszej Ukrainy, Białorusi, Litwy i Łotwy. Chętnie czytywał takie pisma, jak „Wiarus” i „Bellona”, druki seryjnego wydawnictwa „Polski Wysiłek Zbrojny”, w których zamieszczane były artykuły z historii wojskowości i recenzje książek. Nadrabiał braki w wiedzy. Interesowały go działy: historyczno-wojskowy, krajoznawczy, higieny wojskowej, chemii, fizyki i matematyki, opracowań dziejów Legionów, przedruków utworów poezji wojskowej i pamiętników wojskowych. Lektury te należy uznać za wyraz zamiłowania Henryka Kalemby „do rzeczy wojskowych”. Dzięki publikacjom „Biblioteki Historyczno-Wojskowej” dotarł do wielu ciekawych wspomnień i opracowań dotyczących polskiej wojs­ kowości, m.in. do pamiętników Karola Różyckiego, Władysława Bentkowskiego, Stanisława Jabłonowskiego i Dezyderego Chłapowskiego, a także ważnego studium szwajcarskiego oficera Franza von Erlacha o partyzantce polskiej podczas powstania styczniowego. Z niektórymi z tytułów zetknął się już jako żołnierz 7. Pułku Piechoty Legionowej. Dużym przeżyciem była lektura Trylogii Henryka Sienkiewicza, a w szczególności Ogniem i mie­ czem, gdyż i jemu przypadł w udziale obowiązek uczestnictwa w bojach pod Beresteczkiem, gdzie przed wiekami w 1651 r. rozegrała się, w trakcie buntu Bohdana Chmielnickiego, jedna z największych bitew lądowych XVII-wiecznej Europy między wojskami polskimi dowodzonymi przez króla Jana Kazimierza a siłami tatarsko-kozackimi pod komendą chana Islam Gireja i Bohdana Chmielnickiego. W zmagania te byli zaangażowani także bohaterowie Trylogii. Radosnym wydarzeniem było uroczyście obchodzone w 1922 r. srebrne wesele rodziców, Józefa i Franciszki Kalembów. Henryk był ich chlubą,

Filip Copik z matką Janiną i synem w drodze do kościoła św. Józefa Robotnika. Maj 1938 r. ZE ZBIORÓW K. GWOŹDZIEWICZA

wyciągowych, okalających „wełnowiec­ kie Alpy”, jak nazywano miejscowe hałdy. Pomiędzy zwałami żużli różnych odcieni zachwycały go zielone parowy i jary, gdzie można było trafić na kępy ostrężyn i głogu, pasące się kozy oraz stawy. Ścieżki wśród pól wiodły do biedaszybów. Wszystkie okoliczne osady, położone wśród łąk i pól, były zdominowane przez charakterystyczną

Pomnik Powstańca (dziś pl. W. Fojkisa). Od lewej – Antonina Copik, Hildegarda Toborek, Krystyna Bochenek. Katowice -Józefowiec, 6 V 1939 r. ZE ZBIORÓW K. GWOŹDZIEWICZA

szczycili się jego postawą i osiągnięciami. Za czyny bojowe był odznaczany Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Gwiazdą Śląs­ką oraz Krzyżem Niepodległości za

zasługi położone w odzyskaniu przez Polskę niepodległości w okresie Wielkiej Wojny oraz lat walki 1918–1921. Kawalerowie tych odznaczeń cieszyli się dużym prestiżem społecznym. Legitymującego się tyloma orderami H. Kalembę można zaliczyć do elity polskiego korpusu oficerskiego i naz­wać

obwodu IC powiatu katowickiego, w którego skład wchodziły Siemianowice, Chorzów Stary, Wełnowiec, Józefowiec, Mała Dąbrówka, Bytków i Michałkowice. Utrzymywał także kontakty z Janem Emilem Stankiem, który razem z Walentym Fojkisem stanął na czele

może uchodzić za pewnego rodzaju protest elementów niezadowolonych z obecnej konstytucji [kwietniowej – Z.J.], to ta abstynencja u nas, na Górnym Śląsku, równa się zbrodni stanu. Przecież tą samą abstynencję głoszą i ci, którzy w dniach opuszczenia Ziemi Śląskiej przez dawnych ciemięzców poprzysięgli tym ostatnim wierność, którą zachowali w głębi duszy, czyhają na moment słabości naszej, aby ich dążenia odwetowe mogli wprowadzić w czyn. Nas, Ślązaków, nie zdoła jednak uśpić fakt, że z zachodnim sąsiadem łączą nas umowy, bo mimo wszystkiego, zawsze i wszędzie spostrzegamy – mimo pozornego spokoju – chciwie wpatrzone w nasze ziemie oczy tych, którzy mienią się wyżsi kulturą, i dlatego nam, Ślązakom, nie wolno się wstrzymywać od wyborów, bo przecież głosy nie oddane skrzętnie liczone będą przez czujną zawsze propagandę przeciwpolską i zabrzmi znowu głos, że Śląsk to ziemia niemiecka. Dlatego nie możesz wstrzymać się od wyborów Ty, który partyjnie należysz do tych stronnictw polskich, które wzywają do bojkotu wyborów”.

Antoni Mikołaj Copik; poniżej: ostatnie pożegnanie powstańca Antoniego Mikołaja Copika ZE ZBIORÓW K. GWOŹDZIEWICZA

Kondukt w drodze na cmentarz w Józefowcu; obok: na józefowieckim cmentarzu ZE ZBIORÓW K. GWOŹDZIEWICZA

jednym z budowniczych armii niepodległej Polski. Spokój domu zakłóciła tragedia rodzinna – przedwczesny zgon syna Tadeusza (21 VI 1926–13 I 1927), ukochanego „Tadzinka”. Początek roku nie był błogosławiony. Przyniósł okrutną śmierć będącą dotkliwym ciosem dla obojga rodziców. Miłość i uwagę skupili odtąd na córce Józefie (1921–24 VII 1997), po mężu Bogdanowicz, która idąc w ślady matki i ojca, wybrała drogę działalności społecznej i patriotycznej. W harcerstwie prowadziła szkolenia z zakresu łączności, które to umiejętności zdobyła w Szkole Łączności w Zgierzu. Po wojnie pracowała w Urzędzie Górniczym w Katowicach. W latach 1994–1997 pełniła obowiązki prezesa Zarządu Stowarzyszenia „Rodzina Katyńska”, angażując się w budowę Pomnika Ofiar Katynia w Katowicach. Przez całe życie pielęgnowała pamięć o ojcu i podejmowała desperackie próby ustalenia okoliczności jego śmierci. Józefa była dumą H. Kalemby, nazywał ją swoim „Złotkiem” lub „Dzidziunią”. Na pamięć żony i córki zasłużył stabilną, odpowiedzialną miłością. Gdy wracał z pracy, wspólnie siadali przy stole, zaczynała się rozmowa i żarty. Bronisława krzątała się, robiła mocną herbatę, podawała domowe konfitury. Było zacisznie, dobrze. Henryk przy tej herbacie dużo mówił, opowiadał, ciesząc się obecnością i bliskością ukochanych kobiet. W niedziele i święta po wspólnych posiłkach, po wieczornych sjestach były spacery i przekomarzanie się. Jednak ich codzienność wypełniało nie tylko spokojne życie rodzinne. Bronisława i Józefa towarzyszyły Henrykowi także podczas różnych uroczystości powstańczych. Zwolniony z pracy w 1935 r. próbował, mimo światowego wielkiego kryzysu, zapewnić godny byt rodzinie jako kupiec, nie przyjmując ofiarowanej przez Biuro Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari posady w DOKP w Wilnie. Ostatnim jego miejscem zameldowania i zamieszkania był adres: ulica księdza Konstantego Damrota 7 w Siemianowicach Śląskich. Tutaj zetknął się, jako oficer rezerwy, z dawnymi towarzyszami walki spod Góry św. Anny: burmistrzem Michałkowic Walentym Fojkisem, naczelnikiem gminy Przełajka Karolem Gajdzikiem, dowódcą III Baonu 4. Pułku Piechoty Janem Wilimem, Zdzisławem Tadeuszem Stęślickim, braćmi Mieczysławem (członkiem Zarządu Głównego ZPŚl.), Henrykiem i Bolesławem Kopcami oraz organizatorami powstańczej samoobrony dzielnicy Huta Laura Augustynem Kadłubkiem i Dominem Brandysem. Mieli wspólną powstańczą przeszłość. Ich grupa była przyporządkowana do

drugiego powstania, a w trzecim pod Górą św. Anny dowodził 1. Dywizją Powstańczą. W godzinie próby wszyscy oni ślubowali bronić Polski „do krwi ostatniej kropli z żył”. W ich działaniach ujawniały się zdolności intelektualne, zalety umysłu

Henryk Kalemba pilnie śledził również poczynania polityków zachodniego sąsiada Polski i był wyczulony na kwestię niemiecką. Od samego początku wyrażał pogląd, iż stosunek Niemców do traktatu wersalskiego i do przyjętych w nim zobowiązań nie był

H. Kalemba z żoną Bronisławą i córką Józefą ZE ZBIORÓW EWY PIASKOWSKIEJ

H. Kalemba na zakupach z rodziną w Katowicach ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

Kpt. Z.T. Stęślicki z żoną

i charakteru oraz patriotyzm. Pojmowali swą służbę na wskroś ideowo, mając ideał nowoczesnej armii narodowej i wysokie poczucie honoru oficerskiego. Starali się na otoczenie oddziaływać swą twórczą inicjatywą, pracowitością, wiedzą i wartościami etycznymi. Spotykali się m.in. u Jana Lortza w Piekarach Śląskich, gdzie z ich inicjatywy w latach 1932–1937 wznoszono Kopiec Wyzwolenia dla uczczenia 250 rocznicy przemarszu wojsk króla Jana III Sobieskiego pod Wiedeń oraz 15 rocznicy przyłączenia wschodniej części Górnego Śląska do Polski. Kopiec stał się symbolem walki o polskość i pamiątką bojów stoczonych przez powstańców śląskich. J. Lortz, podobnie jak H. Kalemba i R. Niemczyk, był w 1. Pułku podkomendnym W. Fojkisa. Wszystkich ich łączyła troska o przyszłość Śląs­ka i Polski. H. Kalemba i jego dawni towarzysze walki reprezentowali środowisko szczególnie wyczulone na zagrożenie niemieckie. Nieprzypadkowo więc, w ferworze rywalizacji politycznej stronnictw, w ulotce Rodacy! podpisanej 1 IX 1935 r. w Lipinach, Jan Lortz ostrzegał: „Jeżeli abstynencja wyborcza w dzielnicach centralnych Państwa

szczery. Przekonał się o tym zaraz po podpisaniu pokoju i podczas kampanii plebiscytowej, gdy rozpoczęto w Republice Weimarskiej i na całym świecie szeroko zakrojoną i kłamliwą propagandę przeciwtraktatową. Zaczęto od uskarżania się na rzekomo hańbiący dyktat wersalski. Potem nazwano traktat wersalski świstkiem papieru. Wreszcie rozpoczęto akcję, której głównym celem było unicestwienie zasadniczych postanowień traktatowych. H. Kalemba do początku lat trzydziestych dopatrywał się kilku etapów pracy zmierzającej do zmiany porządku europejskiego. Argumenty na ten temat czerpał z dostępnej mu niemieckiej prasy. Tak więc, według jego periodyzacji, I okres to tzw. Erfüllungspolitik (polityka spełnienia), podczas którego Niemcy udawali lojalnych, niewinnych a „skrzywdzonych baranków”. Była to strategia polityki zagranicznej Republiki Weimarskiej, obowiązująca od przyjęcia ultimatum w Londynie w 1921 r. do okupacji Zagłębia Ruhry w 1923 r. Strategia ta zakładała spełnienie „przesadnych” żądań mocarstw zachodnich, aby ich „nieosiągalność” stała się oczywista. Ponieważ Niemcy były politycznie, militarnie i ekonomicznie zbyt słabe, aby wymusić rewizję traktatu wersalskiego, niemiecka polityka zagraniczna pod przewodnictwem kanclerza Rzeszy Josepha Wirtha (Centrum) i ministra spraw zagranicznych Walthera Rathenaua (DDP) polegała na stworzeniu wrażenia chęci spłaty reparacji wojennych. Miało to na celu zademonstrowanie mocarstwom groźby całkowitego zakłócenia niemieckiej


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI gospodarki, a także wzbudzenie niepokoju o zdolność płatności międzynarodowej. Z kolei znajdująca się w opozycji prawica zniesławiała „polityków spełnienia”, którzy stali się ofiarami tzw. Fememorden. Między innymi polityk Centrum, Matthias Erzberger († 26 VIII 1921 r.) i liberalny minister spraw zagranicznych Walther Rathenau († 24 VI 1922 r.) zostali zastrzeleni przez bojowców Organizacji Consul. Po tym widowiskowym, według H. Kalemby, przyszedł okres tzw. Real­ politik, podczas którego Niemcy siedli do stołu obrad Europy. Ukoronowaniem tego procesu stał się okres tzw. Revisionspolitik, który miał prowadzić do zmiany stosunków siłą. Kalemba podzielał zdanie innych dowódców powstańczych, podobnie jak on śledzących wypowiedzi polityków na łamach niemieckiej prasy, że atak słowny na granice zachodnie Polski jest dopiero pierwszą pozycją planu rewizji traktatu wersalskiego. W zachowanej notatce czytamy: „Przy akompaniamencie fletu pokojowego odwrócili Niemcy z zadziwiającą systematycznością sytuację w dużej części na swoją korzyść. Kilka charakterystycznych przykładów. Jak wiadomo, państwa zwycięskie nie pobrały jakiejkolwiek kontrybucji od zwyciężonych Niemiec. Zażądano jedynie od Rzeszy Niemieckiej odszkodowania za straty poniesione przez ludność cywilną państw sprzymierzonych. Cyfrę odszkodowań, ustaloną początkowo na 375 miliardów franków w złocie, zredukował plan Younga do 32 miliardów. I to jeszcze Niemcy chcą zmienić. Mówią, że nie mają pieniędzy, a zobaczmy, jakie miliony rzucają na zbrojenia. Rzekomo biedne i rozbrojone Niemcy wydały na cele wojskowe w roku 1924 – 497 milionów marek niemieckich, a w roku 1930 – mimo trudności gospodarczych i pacyfistycznych zapewnień – 788 milionów. Wszystko to jest systematycznym przygotowaniem do odwetu”. Jeżeli dodamy do tego, „że nad wynalezieniem nowych gazów trujących pracują w Niemczech tysiące chemików, że na lotnictwo państwo niemieckie wydaje 50 milionów marek rocznie, a samorządy drugie tyle, że numery rejestracyjne samolotów prze-

Ilustrowany Kurier Codzienny, 5 X 1938. Czołgi 7 TP r. w czasie zajęcia Zaolzia

kroczyły już cyfrę półtora tysiąca i że wszystkie aparaty – szczególnie przy konstrukcji Roterra Rohrbacha – mogą być w każdej chwili zamienione na bojowe, kierowane przez najbardziej wytrawnych pilotów – to będziemy mieli prawdziwy obraz rozbrojonych, pacyfistycznych i socjalistycznych Niemiec”. Problem, zdaniem H. Kalemby, odzwierciedlały wystąpienia publiczne ministra do spraw terenów okupowanych w pierwszym rządzie Heinricha Bruninga (1930 r.), Gottfrieda Reinholda Treviranusa (1891–1971), który często występował na rocznicowych manifestacjach plebiscytowych w Berlinie, m.in. 10 VIII 1930 r., domagając się rewizji granic z Rzeczpospolitą. Oto jego słowa, które mógł H. Kalemba przeczytać w sierpniowym numerze z 1930 r. „Koenigsberger Allgemeine Zeitung”: „Ciężkie położenie niemiec­ kiego Wschodu trwać będzie tak długo, jak długo nie nastąpi rozumniejsza, gospodarczym interesom ludności pogranicznej odpowiadająca, nowa regulacja granic na Wschodzie. Jest to dalsza, paląca kwestia, która doczekać się musi rozwiązania, a co do której jestem zgodny z kanclerzem, kolegami z gabinetu rządowego oraz z 90% niemieckiej ludności”. Wypowiedzi te aktywizowały Niemców na Górnym Śląsku. Już 29 IX 1933 r. odbyły się pierwsze prohitlerowskie demonstracje organizacji niemieckich w Siemianowicach Śląskich i Mysłowicach, a po nich kolejne, które kończyły się utarczkami z powstańcami. Wśród organizatorów tych

niepokojów wyróżniali się Erwin Kiołbasa, Józef Strużyna, Stanisław Kałuża, Jan Firlus, Józef Romańczyk i Ryszard Syga. Wszyscy oni byli aktywistami siemianowickiej grupy JdP. Henryk Kalemba był świadkiem i uczestnikiem tych wydarzeń. W tej sytuacji odzyskanie w 1938 r., anektowanego w 1919 r. przez Czechów

o obronie przeciwlotniczej towarzyszyła akcja „Żeleźniok Karlika”, czyli zbiórka pieniędzy na zakup karabinu maszynowego dla wojska. W sklepach ceny, zwłaszcza mięsa, szły w górę, z czym burmistrz Ferdynand Popek i władze miasta próbowały walczyć. Siemianowiczanie wykupywali sól i cukier. Gdy Willy Pisarski zaatakował ze

unicestwienie oznaczało uderzenie w „jądro polskości” Górnego Śląska. Niemcy chcieli wyniszczyć całą inteligencję, ponieważ naród pozbawiony elity zamieniłby się w bezkształtną masę, umarłby po dwóch, trzech pokoleniach. Wykonano więc wiele egzekucji. Niemcom przyświecał jeden cel – oczyszczenie terenu z polskiego

Henryk Kalemba, Józefa Kalemba w mundurku szkolnym, Józefa w mundurze harcerskim

Zaolzia, w kręgu H. Kalemby powodowało mieszane uczucia. Radość z odzyskanego skrawka Śląska, liczącego 906 km² i zamieszkałego przez około 218 tysięcy ludności, z tego 200 tysięcy Polaków, 10 tysięcy Czechów i 8 tysięcy Niemców, mącił niepokój, jaki budziła polityka Berlina i czeska organizacja konspiracyjna Slezský odboj, która zajmowała się zwalczaniem polskiej administracji na Zaolziu. Mimo to dla H. Kalemby, weterana wojny o Zaolzie, był to akt sprawiedliwości dziejowej. Ponadto żywił sentyment do tamtejszych powstańców śląskich. Nie bez znaczenia był dla niego fakt, iż przejęcie małej ojczyzny Gustawa Morcinka wraz z Jabłonkowem i Nawsiem, gdzie tak serdecznie w wieczór wigilijny 20 XII 1916 r. goszczono Legionistów J. Piłsudskiego, odbyło się bezkrwawo, tj. nie zginął ani jeden Czech, ani Polak. Gdy minął wielki kryzys ekonomiczny, H. Kalembie i jego przyjaciołom wydawało się, że znów wszyscy zaczną żyć tak, jak żyli od pokoleń – po prostu pracując, dbając o rodzinę i własną dobrą opinię. Była to jednak

swoją dywersyjną bojówką, strzeżoną przez harcerzy, Oddziały Młodzieży Powstańczej i powstańców W. Fojkisa, kopalnię „Michał” – H. Kalemby już nie było w Siemianowicach. 1 IX 1939 r. wybuchła wojna.

„Całym sobą płacisz za wolność” Powstańcy śląscy jako przedmiot zorganizowanej propagandowo zbiorowej nienawiści stali się wraz z harcerzami najbardziej prześladowaną grupą społeczeństwa polskiego. Wszyscy wybitniejsi członkowie Związku znajdowali się w Sonderfahndungsbuch Polen i w specjalnym wykazie opracowanym dla polskiego Górnego Śląska przez Sicherheitsdienst i Gestapo we Wrocławiu i w Opolu. Łącznie na liście znalazło się 70 tys. nazwisk. Operacja nosiła kryptonim „Tannenberg” i do jej przeprowadzenia sformowano na tyłach 14. Armii gen. Wilhelma Lista tzw. Einsatzgruppe. Formacją tą dowodził były szef hamburskiego Gestapo SS-Brigadeführer Bruno Streckenbach.

Powitanie polskich żołnierzy na Zaolziu, 1938 r.

nadzieja złudna, gdyż „coś pękło w tym świecie i nie dało się już skleić”. Sierpniowe tygodnie 1939 r. w Siemianowicach upływały, podobnie jak w całej Polsce, pod znakiem przygotowań do wojny. Na placu ks. Piotra Skargi kopano rowy przeciwlotnicze. Na początku sierpnia Wojewódzki Fundusz Pracy poinformował o przymusowej rejest­

FOT. ZE ZBIORÓW NAC

Po bitwie granicznej 4 IX 1939 r. w ramach operacji „Tannenberg” rozstrzelano pojmanych obrońców Katowic. Zwłoki zamordowanych zwożono do lasu w okolicach Piotrowic (dzisiaj południowa dzielnica Katowic) i tam grzebano w anonimowych mogiłach. Podobne sceny działy się na ulicach prawie wszystkich miast i wiosek Gór-

Medal upamiętniający zajęcie Zaolzia, autorstwa H. Kuny, 1938 r. Aw. Popiersie marszałka Śmigłego-Rydza i napis, sygn. H. KUNA 1938; Rw. Na tle stylizowanego orła w koronie z mieczem

Znaczek ze stemplem Poczty Polskiej w Karwinie na Zaolziu 1939 r. ZE ZBIORÓW AUTORA

racji obywateli w wieku od siedemnastu do sześćdziesięciu lat, zobowiązanych do świadczeń wojskowych. Rozgłośnia katowicka nadawała już nie tylko tak chętnie słuchane przez rodzinę H. Kalemby audycje regionalne znanego mu z czasów akcji plebiscytowych Stanisława Ligonia, czyli „Karlika z Kocyndra”, którego wystąpienia przed mikrofonem miały coraz częściej charakter satyryczno-polityczny i były skierowane przeciwko niemieckim narodowym socjalistom i volksbundowcom. Pogadankom

nego Śląska. Szczególną rolę w wyszukiwaniu powstańców odegrali miejscowi Niemcy zrzeszeni w tzw. Straże Terenowe (Ortswehr) i Straże Przemysłowe (Werkswehr). Wielu z nich szkolonych było w Rzeszy w zakresie dywersji, sabotażu, szpiegostwa i metod pozyskiwania informacji dotyczących Ślązaków, aktywnych uczestników polskiego życia publicznego, których kwalifikowano jako „fanatycznych Polaków” i „żywioł przywódczy”. Tych ścigano w domu i w pracy. Ich

ZE ZBIORÓW J. BOGDANOWICZOWEJ

żywiołu, szczególnie tego patriotycznego, zaangażowanego w działalność antyniemiecką. Jednocześnie chciano sterroryzować i zniewolić pozostałych, których zamierzano wykorzystać do ciężkiej niewolniczej pracy lub jako „mięso armatnie”. Jeden z Namiestników Okręgu Rzeszy, tzw. Reichsstatthalter, i aktywista NSDAP w jesiennym przemówieniu w 1939 r. oznajmił swoim słuchaczom: „Wszystko, co polskie, musi być wytępione. Ja wiem, że są jeszcze tacy, którzy myślą, że będzie tu jeszcze Polska. Przed tym myśmy się już zabezpieczyli i polska inteligencja przeszkadzać nam już nie będzie. Znajduje się ona już tam, gdzie jest jej miejsce. Już moich podwładnych odpowiednio pouczyłem, aby na tych terenach nigdy nie dopuścili do powstania. Możecie być pewni, że Polacy, którzy po swoich dwudziestu latach gospodarki zostawili tutaj tylko brud i gnój, nigdy już nie wrócą. Zrobiliśmy tutaj porządek w ciągu kilku godzin. Polacy nie potrafią żyć i gospodarować. Dlatego my musimy być panami, a oni naszymi parobkami. Musimy tych zawszonych Polaków wytępić od kołyski. Rodacy, w wasze ręce oddaję Polaków!” Relacje świadków, którym udało się przeżyć pierwsze tygodnie, były wstrząsające i stanowiły zapowiedź tego, co się działo w następnych latach na tym obszarze pod niemiecką okupacją. Stosowana przemoc wynikała zarówno z rządowego programu szykan, jak i inicjatywy miejscowych prześladowców. Przykładem reprezentacyjnym dla tej grupy był urodzony w Laurahütte, w znanej siemianowickiej rodzinie, inż. Otto Fitzner (1888–1945), szef Zarządu Cywilnego na Wschodnim Górnym Śląsku (Sonderbeauftragter des Chefs der Zivilverwaltung in Osto­ berschlesien), który wydał dwa zarządzenia (11 i 13 IX 1939 r.) w sprawie zwalczania wszelkich przejawów ruchu oporu i przeprowadzania aresztowań powracających powstańców śląskich zarówno w zakładach pracy, które ponownie podjęły produkcję, jak i wśród społeczeństwa. Miał on bogatą przeszłość nie tylko jako „dyrektor górnictwa i lider gospodarki militarnej”. Podczas pierwszej wojny światowej wstąpił do Luftstreitkräfte i jako pilot myśliwca jednostek Jasta 17 i Jasta 65 zaliczył 9 zestrzeleń, awansując na dowódcę. Służył w eskadrze podległej Hermannowi Göringowi (1893–1946), przyszłemu naczelnemu dowódcy Luftwaffe i feldmarszałkowi, nazywanemu „Królem Słońcem Trzeciej Rzeszy”. Potem wstąpił do Freikorpsu i walczył przeciw powstańcom śląskim. Po zdaniu egzaminu na asystenta w górnictwie rud i węgla, od 1925 r. był w Katowicach dyrektorem technicznym Giesches Erben, największej niemieckiej firmy cynkowej. Już w 1931 r. wstąpił do Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej (NSDAP). W 1935 r. został prezesem Śląskiej Izby Gospodarczej i prezesem Izby Przemysłowo-Hand­ lowej we Wrocławiu. Jakże odmienne były jego losy w Polsce od tych, jakie zgotował powstańcom śląskim pod rządami III Rzeszy. Ścigano ich na terenie całej Polski. Krótko po kapitulacji Warszawy w mieszkaniu Baczyńskich pojawiło się gestapo, by aresztować Stanisława (1890–1939), byłego żołnierza I Brygady Legionów, działacza plebiscytowego i organizatora trzeciego powstania śląskiego, człowieka niebezpiecznego dla III Rzeszy. Wdowa Stefania miała kłopot, aby przekonać prześladowców,

iż mąż zmarł 27 VII 1939 r. i został pochowany w kwaterze legionowej na Powązkach Wojskowych. Problem odzwierciedlają zbrodnie bojówki Freikorpsu Ebbinghaus – jednej z wielu – dowodzonej przez Karla Rollego z Gliwic. 8 IX 1939 r. w zajętym przez Niemców Nowym Bytomiu jej członkowie kontynuowali polowania na powstańców. Czołową rolę w błys­kawicznej ich „neutralizacji”, by nie stanowili zagrożenia dla agresora, odegrał miejscowy freikorzysta Emanuel Donitzka (Doniczka). Najpierw ze swoimi pomocnikami zaćwiczył bykowcem na śmierć powstańca Józefa Czogałę. W piwnicy zamienionej na więzienie dokonał sadystycznej egzekucji na powstańcu Hermanie Kubicy. Tępym nożem rozciął mundur, jamę brzuszną i klatkę piersiową dotkliwie pobitej ofiary, po to, by poszukać „polskiego serca”. A gdy je już znalazł, wyrwał i drgające rzucił w twarz konającemu. Scenę tę utrwalił jeden ze współwięźniów w namalowanym gwaszu zatytułowanym Śmierć powstańca Hermana Kubicy. W dokumentach niemieckich działania takie ukrywały się za określeniami: „akcja bezpośrednia” (tzn. natychmiastowa likwidacja, tuż po zatrzymaniu) lub „zabezpieczenie i oczyszczenie” (aresztowanie i egzekucja). Niemcy uzbrojeni w odpowiednią terminologię przystąpili do walki z „plagą powstańczą”. Lata wojny 1939–1945 wykorzystali także do przeprowadzenia ostatecznej eksterminacji „niewygodnych” księży Górnoślązaków, sympatyzujących z powstańcami i zaangażowanych w akcję plebiscytową. Ks. Antoni Nikodem Korczok, prześladowany i ścigany przez bojówki „Orgeschu” za poświęcenie sztandaru powstańców śląskich, został 24 VIII 1940 r. aresztowany w Gliwicach przez niemiecką policję i przewieziony do Dachau, gdzie na rozkaz gestapo 5 II 1941 r. zastrzelili go funkcjonariusze obozowi. We wrocławskim więzieniu 2 XII 1943 r. zamordowano działacza narodowego, weterana zmagań plebiscytowych ks. Waltera Gąskę, podając mu zastrzyk „przeciw cukrzycy”. Równie dramatyczne były losy księdza majora Seweryna Jędrysika,

księdza majora Seweryna Jędrysika. Jego los podzielił chorzowianin, ks. Jan Macha (1914–1942), wikary w kościele pw. św. Józefa w Rudzie Śląskiej, zgilotynowany w katowickim więzieniu. Jego ciało spalono w krematorium w KL Auschwitz. Wyrok był karą za pomoc materialną i duchową udzielaną represjonowanym rodzinom powstańców i żołnierzy września. Terror władz okupacyjnych nie zastraszył jednak wszystkich. Dotyczyło to również mieszkańców Siemianowic, Michałkowic, Bytkowa, Bangowa, Przełajki oraz Józefowca, Dębu i Wełnowca. Wielu przystąpiło do antyhitlerowskiego ruchu oporu. Już w pierwszych tygodniach okupacji władze niemieckie były zaniepokojone sytuacją panującą w powiecie katowickim, którą stworzyli powracający powstańcy śląscy. Landrat katowicki Philipp Karl Heimann pisał wręcz o „pladze” powstańczej, którą, jego zdaniem, należało jak najszybciej zlikwidować. Stwierdzał m.in.: „Ze wszystkich gmin mojego powiatu, które obecnie są obsadzane przez komisarycznych burmistrzów, otrzymuję informacje, że większość powstańców powróciła i z wielką zuchwałością wałęsa się po różnych miejscowościach. Ludność znajduje się pod ciągłym naciskiem tych osób”. P.K. Heimann pos­ tulował, by strażom terenowym, które nie potrafiły poradzić sobie z rozwijającym się ruchem konspiracyjnym, przydzielić po dwóch członków policji mundurowej w charakterze nadzorców. Domagał się zwiększenia sił policyjnych we wszystkich gminach. 1 XII 1939 r. wyszedł zakaz noszenia mundurów przez byłych uczniów polskich szkół średnich Organizacji Młodzieży Powstańczej, Związku Hallerczyków i Związku Młodzieży Katolickiej oraz Związku Legionistów. Polaków zmuszano do noszenia trójkąta z literą P oraz pozdrawiania wszystkich Niemców w mundurach przez zdejmowanie czapki. W Siemianowicach rozwiązano także polskie organizacje rzemieślnicze, konfiskując m.in. sztandary, książki i pieniądze będące własnością Cechu Piekarzy i Cukierników oraz Cechu Fryzjerów i Perukarzy.

Domin Brandys

Augustyn Kadłubek

który pod pseudonimem Jacentowicz przeszedł z VI batalionem majora Albina Fleszara cały szlak bojowy I Brygady Józefa Piłsudskiego, bił się m.in. pod Kostiuchnówką. Mundur legionisty nosił aż do kryzysu przysięgowego. Ścigany przez Niemców, podobnie jak Kalemba, za dezercję, pojawił się na Górnym Śląsku dopiero w 1920 r. i posługując się pseudonimem „Wallenstein”, podjął pracę organizacyjną w powiecie strzeleckim. W III powstaniu zdobył m.in. swój rodzinny Kamień Śląski. Jego oddział walczył w okolicach Ujazdu pod Kędzierzynem. Uczestniczył, podobnie jak H. Kalemba, w walkach o Górę św. Anny. Był autorem wspomnień Polskie powstanie w powiecie strzeleckim. Po powstaniach wstąpił do zakonu dominikanów w Krakowie. Ponadto prowadził aktywną działalność w Związku Powstańców Śląskich. W kampanii wrześniowej 1939 r. ks. major Jędrysik pełnił funkcję szefa Służby Duszpasterskiej 20. Dywizji Piechoty. W oblężonej Warszawie kierował Służbą Duszpasterstwa Dowództwa Pododcinka „Północ”, za co prezydent Stefan Starzyński wręczył mu legitymację Zasłużonego Obrońcy Stolicy. 8 X 1939 r. odprawił ostatnią Mszę św. dla swoich żołnierzy przed ewakuacją do obozów jenieckich. Po kapitulacji został osadzony w Oflagu IV Hohenstein, a następnie w Oflagu IX A Rotenburg, skąd przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, gdzie było liczne grono m.in. podkomendnych H. Kalemby, uczestników powstań śląskich. 5 IX 1942 r. został zamordowany w Dachau. Śmierć jego przyśpieszył raport pszczyńskiego gestapo o powstańczej działalności

Bolesne wydarzenia będące pokłosiem września 1939 r. utrwaliła śląs­ ka pieśń patriotyczna zapisana przez Adolfa Dygacza: W katowickim parku, pod wysoką wieżą, śląscy harcerzyki na trowince leżą. I leżą pobici, leży ich niemało, życie w młodych latkach dać im pozostało. Ej, wstowejcie wszyscy, bo nie odtrą­ biono, inksze sie młodzioki biją drugą stroną. Ej, wstowejcie wszyscy, dzieweczko, syneczku, jeszcze się powstańcy biją na ryneczku. Ej, wstowejcie wszyscy, nadszedł czas niedoli, biedna nasza Polska zakuta w niewoli. Ej, wstowejcie wszyscy, jeszcze się wy­ śpicie, wiele razy trzeba Polsce oddać życie. Carl Fitzner, SS-Hauptscharführer nr 15 478


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

8

KURIER·ŚL ĄSKI

O

d ponad 30 lat pierwsze dwie przyczyny są marginalizowane. Za to trzecia urosła do rangi idei naczelnej, funkcjonującej na zasadzie nowej religii, zmiatającej wszystkie inne problemy i zamykającej umysły na to, co istotne. Nic dziwnego, bo od ponad 20 lat indoktrynowane tymi teoriami są już najmłodsze dzieci. Jak wykazaliśmy we wcześniejszych artykułach, rzucenie fałszywego oskarżenia na węgiel stało się doskonałym pomysłem na zrobienie niewyobrażalnego interesu dla wielu stron.

dane z lat 60. ub. wieku nie były później w sposób wiarygodny, doświadczalnie weryfikowane. Pomimo tego posłużyły i dalej służą do budowania coraz bardziej skomplikowanych modeli cyfrowych, a wyniki obliczeń opartych na niepewnych warunkach brzegowych są skrupulatnie wykorzystywane przez lobby energetyki atomowej, gazowej i OZE do bezwzględnego wyniszczania konkurencji.

Najczęściej kreowany w mediach futurologiczny obraz naszego globu przedstawia się mniej więcej tak: świat wkracza w spowodowaną przez cywilizację wielopłaszczyznową klęskę ekologiczną. Składają się na nią: 1) ogólne zanieczyszczenie środowiska, 2) nieodwracalne zniszczenie przyrody i 3) być może globalne ocieplenie, gdyby przyjąć, że będzie ono szkodliwe, a nie korzystne dla świata.

Założenia do hipotezy „Wrocław”:

Methane Impact Zawartość metanu w atmosferze to 1,8 ppm=1,8x10exp-6 części objętościowej. W ostatnich latach nastąpił wzrost jego stężenia o od 100 do nawet 140% wobec wartości wyjściowych z okresu przedprzemysłowego (za IPCC TAR, ryc. 4.1 oraz Juda-Rezler K.: Oddzia­ ływanie zanieczyszczeń powietrza na środowisko, Oficyna Wyd. PW, Warszawa 2000). W porównaniu do wzrostu stężenia CO2 o 30%, przyrost stężenia CH4 jest 4-krotnie większy. Literatura wymienia źródła metanu naturalne – bagna i trzęsawiska – oraz antropogeniczne – pola ryżowe, hodowla zwierząt, wydobycie paliw, spalanie paliw i biomasy. Różnice w szacunkach różnych autorów globalne, jak i w poszczególnych źródłach są rzędu 50%. W tym miejscu spróbujemy oszacować, jakiego rzędu jest źródło ze strat wydobycia gazu ziemnego. Całkowite uwalnianie metanu ze wszystkich źródeł przyjmuje się na około 600 mln ton=6x10exp11 kg (Lelieveld J., Crutzen P., Dentener F., Changing con­ centration, lifetime and climate forcing

A. Globalne ocieplenie istnieje. B. Istotną przyczyną globalnego ocieplenia jest działalność człowieka (w jednej z następnych hipotez przyjmiemy później odwrotnie – że działalność człowieka w globalnym ociepleniu jest marginalna). C. Globalne ocieplenie ma być faktycznie klęską, a nie korzyścią.

Hipoteza

Okazuje się, że żaden bodziec nie koreluje tak dobrze z wykresem zmian temperatury, jak wykorzystanie (i oczy­ wiście wydobycie) gazu ziemnego. kie nasze hipotezy muszą przejść weryfikację. Wystarczy, że jedna z kilku naszych okaże się wiarygodniejsza od dotychczas obowiązującej, tej poprawnej naukowo-politycznie. Radziecki uczony Kirył Kondratiew przed śmiercią przyznał się, że lansowana przez niego przez lata teoria globalnego ocieplenia nie do końca jest prawdziwa. Dlaczego wprost nie wskazał własnych, subtelnych przekłamań wrzuconych w tę teorię? Sumienie sumieniem, ale na pierwszym miejscu zawsze był interes Rosji/ZSRR. Rosja to od lat czołowy eksporter gazu ziemnego na świecie (dawniej I miejsce, od niedawna drugie). Postępujące globalne ocieplenie to z jednej strony gaz ziemny jako gorący towar, który trzeba szybko dobrze sprzedać, zanim sam się ulotni. Z drugiej – gdyby wyjaśnienie było zbieżne z pierwszą przedstawioną przez nas hipotezą, nazwaną „Wrocław”, i gdyby Kondratiew to oficjalnie oświadczył, spowodowałoby to gwałtowny odwrót całego świata od gazu ziemnego w kierunku innych źródeł energii, niewyobrażalną wręcz rewo­lucję w porządku świata. Kondratiew nie mógł o tym powiedzieć, w świetle niezwykle kosztownego, przeforsowanego 30 lat wcześniej demontażu energetyki jądrowej i węglowej w państwach, które stały się w ten sposób krytycznie uzależnionymi importerami rosyjskiego gazu po prawdopodobnie zawyżonej z „przyczyn ekologicznych” cenie.

Klęska Słowo ‘klęska’ ma kilka znaczeń. Według Słownika języka polskiego oznacza przegraną wojnę, wielkie zniszczenie w przyrodzie, wielkie nieszczęście, katastrofę ekologiczną. Ale z drugiej strony istnieje

Hipoteza „Wrocław” Metan i gaz ziemny przyczyną największej nowożytnej klęski ekologicznej?

FOT. MICHAŁ PECH / UNSPLASH

Słownik języka polskiego hipotezę definiuje jako ‘założenie oparte na prawdopodobieństwie, mające na celu objaśnienie jakiegoś zjawiska, wymagające jednak sprawdzenia’. Za taką uważamy także hipotezę globalnego ocieplenia (jakoby) spowodowanego antropogenicznym dwutlenkiem węgla. Dlaczego ta hipoteza została w sposób nieuprawniony nazwana teraz prawdą, kiedy to się stało i przy udziale jakich pomysłodawców i lobby, staraliśmy się w zarysie pokazać w poprzednich artykułach. My zaś obiecaliśmy przedstawić własne hipotezy, mające na celu wyjaśnienie przyczyn globalnego ocieplenia. Mamy nadzieję, że zawierają mniej luk aniżeli hipoteza Kiryła Kondratiewa. Hipotez przedstawimy kilka, poniższa będzie pierwszą. W odróżnieniu od animatorów IPCC, wyciągających „jedyne poprawne” wnioski z dobrych skądinąd badań, a mających akolitów także w Polsce, nie twierdzimy, że jes­ teśmy nieomylni. Wręcz przeciwnie, pokornie przyznajemy, że nie wszyst-

Część I Jacek Musiał, Karol Musiał

pojęcie ‘klęska urodzaju’. Mąciciele, którzy mają interes w sianiu niepokojów społecznych, określają mianem klęski w rozumieniu negatywnym obserwowane niewielkie ocieplenie klimatu w ostatnich dekadach. Potrafią nawet posunąć się tak daleko, że o napływ imigrantów do Europy oskarżają dwutlenek węgla emitowany w Europie, który miałby (zgodnie z hipotezą z ubiegłego jeszcze wieku) powodować to ocieplenie. Można by taką ideologię równie dobrze przypisać Wiośnie Ludów 1848 roku lub emigracjom po rozpadzie Bloku Wschodniego w ubiegłym wieku. Fałszywa narracja odwraca uwagę od rzeczywistych przyczyn masowych migracji: wojen i czynników ekonomicznych, gdyż być może uraziłoby to np. głównych eksporterów broni.

„Wrocław” Dlaczego pierwsza z hipotez otrzymała roboczą nazwę właśnie „Wrocław”? Z trzech głównych powodów: 1) Przede wszystkim grupa polskich uczonych, przekonanych do tez IPCC o globalnym ociepleniu pochodzącym od węgla, opublikowała w kilku pracach bardzo sugestywny, świetny wykres zmian temperatury od 1775 roku w Budapeszcie, Wrocławiu, Warszawie i Petersburgu, które to krzywe po opracowaniu matematycznym faktycznie przypominają opisaną w poprzednim numerze „Kuriera WNET” łopatkę kija hokejowego z kolankiem około lat 1980–85. Wykresy te mają być koronnym dowodem na pochodzenie globalnego ocieplenia od wzrostu dwutlenku węgla w atmosferze. Źródło: Popkiewicz M., Ocieplenie klimatu, Budapeszt w Warszawie a Warszawa w Petersburgu, Nauka o klimacie dla sceptycznych (portal), 2018-03-27 oraz Popkiewicz M., Kardaś A., Malinowski S., Nauka o klimacie, Wyd. Sonia Draga, Warszawa 1999, s. 276. 2) Istnieje świetne i niestronnicze opracowanie dotyczące klimatu Wrocławia: Bryś K., Bryś T., Reconstruction of the 217-year (1791–2007) Wroclaw Air Temperature and Precipitation Se­ ries, „Bulletin of Geography”, Physical Geography Series, No 3, 2010, które warto zawsze analizować w kontekście innych bezstronnych prac, np. Przybylak R., Majorowicz J., Brazdil R., Kejna M., The Polish Climate in the European Context: An Historical Overview, Dpt.

of Climatology, Nicolaus Copernicus University, Toruń, Springer 2010, ISBN 978-90-48103166-2. 3) Również Wrocławia dotyczy opracowanie: Inwentaryzacja GHG Wrocław, „Biuletyn Informacji Publicznej Urzędu Miejskiego Wrocławia”, Wąsik A., Plan Gospodarki Niskoemisyj­ nej dla Gminy Wrocław, 2019. To opracowanie zawiera kilka uchybień, ale jest nieocenionym źródłem informacji, jakie trudno znaleźć dla innego miasta w Polsce. Nawiasem mówiąc, autorzy niniejszej serii artykułów w „Kurierze WNET” próbowali z różnych źródeł zebrać takie dane dla Krakowa, aby dokonać zgrubnej oceny krakowskiej miejskiej wyspy ciepła, lecz pozyskane dane są szacunkowe i nieporównanie niższej jakości niż te z Wrocławia. Najważniejsze wnioski, jakie można wyciągnąć z przytoczonego zestawienia danych dotyczących zużycia energii we Wrocławiu: 1) Zużycie gazu ziemnego we Wrocławiu w latach 1990–2017 (a więc na „łopatce” wykresu kija hokejowego) na podstawie emisji CO2 wzrosło o 105%. Jeśli dodać emisje pochodzące od innych rodzajów gazów: koksowniczego, zaazotowanego i ciekłego, to i tak skorygowany wzrost we wspomnianym okresie czasu nastąpił o 76%! 2) W tym samym okresie nastąpił spadek zużycia węgla (energetycznego i innych) o 70%! 3) Bilans emisji CO2 jest nieznacznie ujemny. Z danych statystycznych Wrocławia wynika, że w latach 1980–2017 nie wystąpiła istotna zmiana liczby ludności, oscylując około 600 tys. mieszkańców. Pytanie: skoro Wrocław tak zredukował spalanie węgla, a zwiększył spalanie gazu ziemnego, co zatem stało za gwałtownym wzrostem temperatury miasta, na jaką tak chętnie powołuje się zespół „Nauki o klimacie”? Jestem pełen uznania dla wkładu w popularyzację różnych tematów związanych z klimatem, czy jednak wyciągane wnioski zawsze są poprawne? Okazuje się, że żaden bodziec nie koreluje tak dobrze z wykresem zmian temperatury, jak wykorzystanie (i oczywiście wydobycie) gazu ziemnego.

Gaz ziemny Gaz ziemny, nazywany niewinnie błękitnym paliwem, to kopalina, w skład

której wchodzi (za Molenda J., Steczko K., Ochrona środowiska w gazownictwie i wykorzystanie gazu, WNT Warszawa, 2000) w co najmniej 90% metan, inne węglowodory nasycone, w tym w malejącej kolejności: etan, propan, butan, pentan i heksan, śladowe ilości wyższych alkanów, węglowodorów aromatycznych oraz azot, dwutlenek węgla, hel, siarka, wodór. Największe zasoby gazu ziemnego znajdują się w Rosji. Jeszcze w drugiej połowie XX wieku gaz ziemny uważany był za mniej szkodliwy dla środowiska niż węgiel. Tę opinię zyskał dzięki rozpowszechnieniu subtelnie spreparowanej hipotezy globalnego ocieplenia za przyczyną CO2. Pozornie wszystko się zgadza. Znane z lekcji chemii wzory spalania zupełnego: C+ O2 =CO2, CH4+2O2 =CO2+2H2O. Dla uzyskania tej samej ilości energii ze spalania węgla, uwalniane jest blisko dwa razy tyle CO2, co przy spalaniu gazu ziemnego, czyli 94 kg/GJ wobec 56 kg/GJ, (za: Wartości opałowe i wskaźniki emisji CO2 do raportowania w ramach Systemu Handlu Uprawnie­ niami do Emisji za rok 2017, Instytut Ochrony Środowiska, KOBIZE). Poza dwutlenkiem węgla produktem spalania metanu jest zwykła woda (czy taka „zwykła” – będzie przy innej okazji). I to łatwo jest przyjmowane za podstawę wszelkich działań, jeśli umysł jest zaprogramowany na CO2 jako przyczynę globalnego ocieplenia. Jak opisywaliśmy wcześniej, za głównego autora drobnych przekłamań uważamy znakomitego uczonego – Kiryła Kondratiewa. Aby ukryć faktyczną działalność instytutu w Leningradzie na rzecz programów ściśle wojskowych, oficjalnie zajmował się globalnym, ociepleniem, mającym pochodzić od dwutlenku węgla. W istocie instytuty ZSRR zajmowały się fizyką atmosfery, w tym m.in. propagacją fal elektromagnetycznych, budową laserów molekularnych CO2, skąd Kondratiew zaczerpnął pomysł na powiązane zjawiska fizyczne. Udostępniane, oficjalne informacje miały kierować zainteresowanych na manowce. A może Kondratiew chciał w ten zakamuflowany sposób dać Zachodowi przekaz: „jeśli zauważycie w tej teorii błąd, to też zbudujecie laser CO2”? Ta ostatnia hipoteza wydaje się mało prawdopodobna, gdyż

nawet jako uczony uznany na świecie, straciłby w ZSRR życie (np. w wypadku samochodowym). Teoria globalnego ocieplenia była wtedy korzystna dla ZSRR (i obecnie dla Rosji) jako głównej światowej potęgi w wydobyciu i eksporcie gazu. Pozwalała eliminować konkurencję jako niby bardziej szkodliwą dla środowiska i utrzymywać wyśrubowaną cenę gazu przy faktycznie niskich kosztach wydobycia i transportu. Wracając do węglowodorów zawartych w gazie ziemnym, najważniejszy jest metan CH4. Gaz lżejszy od powietrza, masa atomowa 16, gęstość 0,72 kg/m3, bezwonny, bezbarwny. Słabo rozpuszczalny w wodzie, pod ciśnieniem występuje w tzw. klat­ratach – hydratach, substancji krystalicznej z cząsteczek metanu i wody w stosunku masowym 15% : 85%. Wprawdzie uważa się, że wpływ metanu na efekt ciep­

We wczesnych pracach dotyczących fizyki atmosfery bar­ dzo arbitralnie nada­ no dwutlenkowi węgla i metanowi, jak i innym gazom cieplarnianym, wartości liczbowe udziału w efekcie cieplarnianym. larniany jest od 21 (Kożuchowski K., Meteorologia i klimatologia, 2007) do 130 razy (Popkiewicz., Kardaś, Malinowski, Nauka o klimacie, 2019) większy niż dwutlenku węgla, to jednak, podobnie jak dwutlenek węgla, nie podlega on w ziemskiej atmosferze przemianom fazowym i w odróżnieniu od wody jego udział w efekcie cieplarnianym, także z uwagi na jego niewielką jeszcze zawartość w atmosferze, najprawdopodobniej też jest znikomy. Warto zauważyć, że we wczesnych pracach dotyczących fizyki atmosfery bardzo arbitralnie nadano dwutlenkowi węgla i metanowi, jak i innym gazom cieplarnianym, wartości liczbowe udziału w efekcie cieplarnianym, lecz

Teoria globalnego ocieplenia była wtedy korzystna dla ZSRR (i obecnie dla Rosji) jako głównej świato­ wej potęgi w wydo­ byciu i eksporcie gazu. Pozwalała eliminować konkurencję. of atmospheric methane,2002). Roczne wydobycie gazu ziemnego (2017) 3680 mld m³, w przybliżeniu 2650 mld kg metanu=2,65x10exp12 kg. Straty metanu, licząc od odwiertu do instalacji jego utylizacji (a więc nie tylko podczas samego procesu wydobycia, gdzie ostatnio wielu stara się osiągnąć wynik 2%), ocenia się na 10%. W ten sposób gospodarka gazem ziemnym dostarcza do atmosfery 2,7x10exp11 kg, co stanowiłoby obecnie aż 45% wszystkich emisji metanu. Pomimo rozbieżności szacunków różnych autorów odnośnie do innych antropogenicznych źródeł emisji metanu, prawdopodobnie nie będzie obarczone dużym błędem przyjęcie całkowitego antropogenicznego udziału w emisjach na poziomie 80% z 600 mln ton, czyli 480 mln ton metanu (Lelieveld szacuje to na poziomie 70%). Całkowita ilość metanu w atmosferze obliczana jest na 3,4 mld ton (Popkiewicz i in., Nauka o klimacie) do 4,5 mld ton. To by znaczyło, że rocznie człowiek dostarcza do atmosfery od 10 do 14% istniejącego już tam metanu. Rozumując według XX-wiecznej teorii globalnego ocieplenia, z pojęciami okna atmosferycznego i wymuszenia radiacyjnego oraz przypisanym współczynnikom, to w dalszym ciągu niewiele w porównaniu z postulowanym w teorii Kondratiewa wymuszeniem radiacyjnym, mającym pochodzić od dwutlenku węgla. Wykres „kija hokejowego”, obrazujący wzrost temperatury powierzchni Ziemi, można porównywać z wykresem np. emisji dwutlenku węgla. Można porównywać z emisjami metanu. Można porównać jeszcze z wieloma innymi zjawiskami, jak chociażby z opisanym w poprzednim numerze „Kuriera WNET” humorystycznym przykładem polskiej populacji czarnego bociana i kormorana. W kolejnych hipotezach porównamy go do jeszcze innych zjawisk. Nie tłumaczy to w żaden sposób, dlaczego przy zmniejszeniu ilości emitowanego dwutlenku węgla, w takich miastach jak Wrocław zaobserwowano znaczący wzrost temperatury właśnie od około 1985 roku. Wyjaśnienie (na płaszczyźnie tej hipotezy) wydaje się być tylko jedno. To gazyfikacja miasta miała decydujące znaczenie. Czy z naukowego punktu widzenia jest to możliwe – zos­ tanie opisane w jednym z kolejnych artykułów. K


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI W latach 1907–1914 z Krakowa wyruszyły trzy polskie pielg­ rzymki do Ziemi Świętej. Poza celami religijnymi miały przyczyniać się do rozbudzania postaw patriotycznych, wzrostu świadomości narodowej, a przede wszystkim do integracji polskich katolików zamieszkałych we wszystkich dzielnicach Polski, znajdującej się wówczas pod zaborami.

Józefa Gallusa pielgrzymka do Ziemi Świętej

w kantynie okrętowej można było zakupić niedrogo kawę, kawałek mięsa czy butelkę piwa. Codziennie rano odprawiane były Msze Św., a po południu nabożeństwo różańcowe. Pielgrzymom towarzyszył znany polski kompozytor Feliks Nowowiejski, więc po kolacji śpiewano dużo polskich pieśni. Ponadto Nowowiejski grywał w salonie okrętowym na fisharmonii utwory Chopina, Schumanna oraz własne kompozycje.

Feliks Nowowiejski grał na organach polskie pieśni kościelne. Po obiedzie i krótkim odpoczynku pielgrzymi rozpoczęli zwiedzanie Jerozolimy, które kontynuowali następnego dnia. 19 sierpnia grupa najwytrwalszych 142 pielgrzymów w sześćdziesięciu powozach udała się do Jerycha i Morza Martwego, gdzie zażyli kąpieli, a nas­ tępnie wyruszyli nad Jordan. Wyprawa była niezwykle wyczerpująca i Gallus zanotował, że „każdemu zmierzające-

Renata Skoczek

O

rganizatorem pielgrzymek był Komisariat Ziemi Świętej przy kościele OO. Reformatów w Krakowie, pod kierownictwem ks. Zygmunta Janickiego, który pisał: „cała Polska wysyła swych przedstawicieli do świętych miejsc, aby tam mogli wybłagać miłosierdzie Boże dla naszej biednej Ojczyzny”. Do Ziemi Świętej wybierali się przedstawiciele wszystkich grup polskiego społeczeństwa, niezależnie od statusu społecznego i materialnego, ale ze względu na wysokie koszty i ogólną drożyznę, większość rekrutowała się

wiadomo, jak przebiegały niezwyk­łe pielgrzymki do Palestyny, na które wyruszali Polacy ponad sto lat temu. W 1909 roku Gallus miał 49 lat, żonę, sześcioro dzieci oraz wiele obaw, czy podoła trudom podróży w tak gorącej porze roku, przy dolegliwościach reumatycznych, na które się skarżył. Podobnie jak większość wyruszających pielgrzymów, nie miał pewności, czy powróci do ojczyzny zdrowy i żywy. Ciekawość świata, chęć zobaczenia Grobu Pańskiego oraz miejsc Męki Zbawiciela wzięła górę nad obawami i 8 sierpnia 1909 roku wyruszył w długą podróż.

rano, po 29 godzinach jazdy. Następnie zaokrętowali się na statek „Tyrol”, który odpływał do Jaffy (obecnie dzielnica Tel Awiwu). Dla Gallusa, jak i większości pielg­ rzymów, była to pierwsza i jedyna w życiu podróż morska, w dodatku poza kontynent europejski. Podróżni płynęli przez pięć dni w trzech różnych klasach, zależnie od zamożności. Opłata za udział w pielgrzymce w najtańszej trzeciej klasie, w której podróżował Gallus, wynosiła 291 marek, co stanowiło sumę niezwykle wysoką. W tym czasie na Śląsku dniówka wykwalifi-

Grupa uczestników pierwszej polskiej pielgrzymki do Ziemi Świętej w Jerozolimie, 1907 r.

z wyższych warstw społecznych. Pomimo bariery finansowej, w pierwszej pielgrzymce w 1907 roku uczestniczyło 467 osób. Dwa lata później została zorganizowana druga pielgrzymka, na którą zgłosiły się 452 osoby. Trzecia i ostatnia pielgrzymka do Ziemi Świętej wyruszyła w czerwcu 1914 roku, a udział w niej wzięły 533 osoby. W drugiej polskiej pielgrzymce narodowej do Ziemi Świętej uczestniczyło 60 Ślązaków, a wśród nich Józef Gallus – pracownik redakcji polskiej gazety „Katolik”. Był autorem poczytnych książek i opowiadań, spośród których najbardziej znane, to Starosta weselny, czyli zbiór przemówień, piosenek i wierszy do użytku starostów, drużbów i gości przy godach weselnych oraz Śpiewnik polski. Był także współzałożycielem i długoletnim prezesem Towarzystwa Górnośląskich Przemysłowców w Bytomiu, które prowadziło ożywioną działalność narodową. Podczas długiej podróży Gallus dokonywał każdego dnia bardzo szczegółowych zapisków i dzięki temu

Na dzień 9 sierpnia tego roku zjechali do Krakowa Polacy różnych stanów, z różnych regionów, aby wziąć udział w pielgrzymce. W kościele Ojców Reformatów została odprawiona Msza Święta dla pielgrzymów, a po południu, w sali Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, odczytano zebranym błogosławieństwo Ojca Świętego Piusa X i życzenia szczęśliwej podróży. Pielgrzymom rozdano na podróż białe przepaski z haftowanym numerem, flaszki na sznurze oraz znaki na kufry. Pątnikom przewodził biskup przemyski ks. Karol Fischer, a towarzyszył im lekarz dr Kazimierz Flis oraz siostry józefitki do pielęgnowania chorych w czasie podróży i podczas pobytu w Ziemi Świętej. W nocy 10 sierpnia pielgrzymi udali się na dworzec, gdzie czekało na nich śniadanie. Pociąg odjechał o godz. 3.20, a do Wiednia przybył po dziewięciu godzinach podróży. Pielg­rzymi po krótkiej przerwie na obiad w pobliskiej restauracji wyruszyli w dalszą drogę pociągiem do Triestu, dokąd przybyli następnego dnia

FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

kowanego robotnika z dużym stażem pracy wynosiła około 2,25 marki, a za mały bochenek chleba trzeba było zapłacić 14 fenigów; kilogram ziemniaków kosztował natomiast 8 fenigów. Na podróż w klasie pierwszej, która kosztowała 455 marek, mogli sobie pozwolić jedynie zamożni przedstawiciele dobrze opłacanych zawodów i duchowieństwo. Wszyscy pasażerowie mieli na statku zapewnione śniadania, obiady i kolacje, a także popołudniową kawę, przy czym posiłki odbywały się w dwóch turach. W pierwszej turze stołowała się klasa trzecia, a później klasa druga i pierwsza. Potrawy dla pasażerów klasy trzeciej były następujące: na śniadanie kawa z mlekiem i chleb pszenny, na obiad zupa, kawałek mięsa, przeważnie baraniego, z jarzyną, legumina i pół litra wina. Na podwieczorek kawa z mlekiem, a na kolację zupa i kawałek mięsa z warzywami oraz pół litra wina. Ponadto przez cały dzień każdy mógł otrzymać bezpłatnie dodatkowo chleb i zupę, a gdyby nadal był głodny,

30 Józef Gallus w Palestynie, 1909 r. FOT. ZE ZBIORÓW PRYWATNYCH JANA KLIMA JA

Józef Gallus w 1912 r. FOTOGRAFIA ZE ZBIORÓW MUZEUM W CHORZOWIE

sierpnia statek stanął na morzu w pobliży Jaffy, jednego z najstarszych portów na świecie, i pątnicy udali się łodziami do brzegu, a następnie przybyli do klasztoru franciszkanów, gdzie czekał na nich obiad. Ostatnie 87 km długiej wędrówki pokonali w gorącym pociągu, aby po sześciu dniach podróży dotrzeć do Jerozolimy. Po krótkim odpoczynku, uformowani w czwórki, grupami po stu pielgrzymów, z krzyżem i chorągwią, z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej wyruszyli do miasta wprost do Grobu Świętego. Jak relacjonował Gallus, „tutaj padają wszyscy pielgrzymi na kolana, jakiś dziwny dreszcz przechodzi wszystkich, a każdy czuje się wobec powagi miejsca tak dziwnie usposobionym, że z bojaźnią i czcią zwraca oczy swe ku miejscu, gdzie zwłoki Zbawiciela naszego przez krótki czas spoczywały, dziękując Bogu, że dozwolił przybyć szczęśliwie do miejsca Męką Pańską uświęconego”. Po wyjściu z kościoła Grobu Bożego pielgrzymów rozdzielono na trzy oddziały i umieszczono w trzech hotelach u ojców franciszkanów, gdzie każdy miał „pomieszczenie wygodne i opiekę troskliwą”. Franciszkanie prowadzili domy dla pielgrzymów, w których można było przebywać bezpłatnie do czternastu dni, za okazaniem świadectwa od swojego proboszcza. W pierwszym dniu pobytu w Jerozolimie pielgrzymami wstrząsnęła wiadomość o śmierci zakonnika ze Lwowa, pochodzącego z Górnego Śląska ojca Stanisława Zdrzałka, który zasłabł na serce w skutek gorąca i zmarł w szpitalu, gdzie go z dworca przewieziono. Następnego dnia odbył się pogrzeb franciszkanina, w którym z powodu wyjątkowego upału uczestniczyła tylko wybrana grupa pątników. Wszyscy pielgrzymi spotkali się przy Grobie Bożym na adoracji, podczas której

mu zrobić wycieczkę z Jerozolimy do Jerycho nad Jordan i Morze Martwe radzić trzeba szczerze, aby się policzył ze swemi siłami i zdrowiem, aby go siły w drodze nie zawiodły, a na zdrowiu nie ucierpiał”. 21 sierpnia wszyscy uczestnicy pielgrzymki udali się na Górę Oliwną, a dzień później wyruszyli do Betlejem, leżącego 10 km od Jerozolimy. W Grocie Narodzenia Chrystusa kapłani uczestniczący w pielgrzymce odprawili Mszę Św., a następnie pielg­ rzymi udali się na zakupy. Nabyli dużo różnych pamiątek w postaci różańców z pestek daktyli, koronek z macicy perłowej, a także krzyżyków z drzewa figowego i oliwnego, które były o połowę tańsze niż w Jerozolimie. W kolejnych dniach w programie pielgrzymki było zwiedzanie kościołów w Jerozolimie, między innymi Ecce Homo i Zbawiciela, gdzie pątnicy otrzymali krzyże honorowe i karty pielgrzymie, urzędowo potwierdzające odbycie pielgrzymki do Ziemi Świętej. Potem odbyli wycieczkę do miejsca narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ostatnim dniu pobytu w Jerozolimie Polacy odwiedzili klasztor franciszkański oraz klasztorne muzeum, gdzie podziwiali „różne ciekawe wykopaliska, składające się z urn i różnych sprzętów oraz piękny zbiór monet”, który wszystkich zachwycił, a później drukarnię klasztorną, gdzie drukowane były religijne wydawnict­ wa w kilku językach, między innymi po polsku. Następnie udali się do kościoła patriarchalnego w Jerozolimie, gdzie po nabożeństwie z akompaniamentem Nowowiejskiego odśpiewali „Boże coś Polskę” i „Serdeczna Matko”, a patriarcha jerozolimski podziękował po łacinie za przybycie do Ziemi Świętej i udzielił im błogosławieństwa. Popołudnie spędzili na pakowaniu się, bo kufry i paczki musiały zostać zabrane przez Arabów, którzy na osłach i wielbłądach dostarczyli je na

sierpnia statek przypłynął do portu w Treście. Pielgrzymi mieli trzy godziny do odjazdu pociągu, który poświęcili na zwiedzanie miasta, po czym w dusznych, ciasnych, niewygodnych wagonach wyruszyli w podróż przez Wiedeń do Krakowa, z krótką przerwą na stacji Brzecław na Morawach, gdzie czekał dla nich obiad. Na ostatnim odcinku podróży na stacjach w Czechowicach i Oświęcimiu część pielgrzymów z Górnego Śląska wysiadła z pociągu, aby szybciej wrócić do domów. Gallus wraz z pozostałymi uczestnikami dojechał do Krakowa wieczorem 31 sierpnia. Cały dworzec i okoliczne ulice były zapełnione publicznością, która przyszła powitać powracających pielgrzymów. Wśród nich byli liczni księża, bractwa kościelne z chorągwiami, straż ogniowa i orkiestra. Pielgrzymi pod przewodnictwem ks. Janickiego i biskupa Fiszera udali się do kościoła Ojców Reformatów, a następnego dnia, po nabożeństwie dziękczynnym, wszyscy rozjechali się do domów. Żegnali się z żalem, bo przeżycia i trudy podróży zbliżyły ich do siebie i zżyli się jak niejedna rodzina. Zapiski Józefa Gallusa z podróży drukowane były we fragmentach w gazecie „Katolik”, bo przesyłał na bieżąco listy, w których szczegółowo opisywał poszczególne etapy pielgrzymki. Relacje ukazały się także w „Tygodniku Ilustrowanym »Praca«”, okraszone dodatkowo zdjęciami, bo Gallus pasjonował się fotografią i w podróż do Ziemi Świętej zabrał sprzęt fotograficzny. Po powrocie z pielgrzymki przygotował do druku książkę, która ukazała się pod tytułem Wspomnienie z pielgrzymki mojej do Ziemi Świętej. Oprócz dokładnej relacji z podróży, publikacja zawiera wiele naukowych informacji z zakresu historii i geografii. Autor, jako wnikliwy obserwator i miłośnik folkloru, opisał także różne miejscowe obyczaje i stroje ludzi, których spotkał po drodze. Józef Gallus w długim życiu, bo zmarł w wieku 85 lat, odbył wiele innych podróży, między innymi do Rzymu i do Lourdes, ale wizyta w Pales­ tynie wywarła na nim największe wrażenie. Chętnie wygłaszał odczyty na ten temat i wielokrotnie pisał, że „żadna podróż nie podnosi tak ducha i nie daje tyle pożytku, co pielgrzymka do Ziemi Świętej”. K

przybyłym doń pielgrzymom i z wysoka sprawuje pieczę nad jeszcze w tejże okolicy ocalałymi tradycjami. Muzeum jest otwarte codziennie, latem w godzinach od 10:00 do 18:00, a jesienią i zimą do 16:00. Jest też parking dla autokarów i całoroczna Kawiarenka Muzealna. Można sprawdzić to pod linkiem www. facebook.com/MuzeumLigota. Tutaj naprawdę można zapomnieć o ziemskim świecie i nieco przybliżyć się do królestwa niebieskiego. A i z nos­ talgią przypomnieć sobie świątki z izb naszych dziadków, które dla nich były kiedyś bardzo cenne. Nabywa się też

satysfakcjonującej świadomości, że nie wszystko z przeszłości zaginęło. Wśród około dwóch tysięcy eksponatów dopatrzymy się też prawdziwych skarbów sztuki sakralnej. Godne podziwu są obrazy oraz figury Chrystusa i Matki Bożej, przedstawienia świętych Pańskich, a także sceny religijne, postaci aniołów, nabożne książki, a nawet ocalałe fragmenty zdobień starych kościołów i kaplic. Ciekawy jest zbiór wysłużonych, niegdyś przydrożnych krzyży, poranionych zębem czasu. Jedno z pomieszczeń, wskazane szczególnie dzieciom, przeznaczone jest kultowi Aniołów Stróżów. Wśród pospolitych niegdyś oleodruków można dopatrzeć się także takich, które jeszcze niedawno zdobiły mieszkania naszych przodków. Szczególnie cieszą oczy tak zwane obrazy sukienkowe, zwłaszcza z bliskimi nam Madonnami: Jasnogórską i Piekarską. Domowe ołtarzyki czy różnego rodzaju szopki betlejemskie także warte są obejrzenia. Najciekawsze okazują się barokowe, pochodzące z Czech rzeźby przedstawiające Chrystusa niosącego Krzyż oraz postacie Jego Bolesnej Matki oraz Świętego Jana Apostoła. Eksponaty te zostały wręcz

uratowane przed całkowitym zniszczeniem. Oczywiście wymagają fachowej renowacji, której koszty jednak przekraczają finansowe możliwości właściciela zbiorów. Trudno jest bowiem w naszych czasach uzyskać dotacje dla pobożnych dzieł. I znowu nasuwają się myśli o tym, ileż to unijnych środków marnotrawionych jest na pseudokulturę, podczas gdy na wznioślejsze sprawy ich brakuje. A szkoda, przecież zwłaszcza piękno i dobro szczególnie powinno być promowane. Wizytę w Muzeum Sztuki Sakralnej można podsumować stwierdzeniem, iż to, co jest tutaj do zobaczenia, oddaje chwałę Panu Bogu i cześć Jego Świętym oraz służy pożytkowi ludzi. K

16

FOT. FACEBOOK/MUZEUM SZTUKI SAKRALNEJ

Muzeum Sztuki Sakralnej w Ligocie Dolnej pod Górą Świętej Anny jest chyba jedyną prywatną instytucją tego typu w naszym kraju. Możliwe, że posiada największą w Polsce kolekcję świętych obrazów.

Muzeum Sztuki Sakralnej

W

Barbara Maria Czernecka

iele z jej eksponatów jest unikatowych, a pochodzą nie tylko z regionu, lecz nieomalże z całej Europy. Ich właścicielem i jednocześnie kustoszem jest pan Ryszard Makowiecki, który swoją kolekcję gromadził przez dwadzieścia lat. Od maja zeszłego roku udostępnia zbiory zwiedzającym w założonym przez siebie muzeum. Ciekawe jest także to, że zaadaptował do tego celu pomieszczenia ze starej karczmy. Jakże to

odmienne od zachodnich standardów, gdzie kościoły przerabia się na restauracje. Tutaj mamy coś niespotykanego w naszych czasach. Tym większe należy mu się uznanie. To ciekawe miejsce znajduje się pomiędzy Krapkowicami a Strzelcami Opolskimi, a można do niego trafić, jadąc drogą wojewódzką numer 409. Powyżej majestatycznie wznosi się sanktuarium na Górze Świętej Anny. Szkoda tylko, że kiedy wytyczano autostradę A4, nikt nie pomyślał o specjalnym

zjeździe w tej okolicy i trzeba nadkładać nieco drogi, aby znaleźć się w muzeum. Jednak warto z uwagi na atrakcje: religijne, a także krajobrazowe. Nieopodal w Ligocie Dolnej znajduje się także Izba Tradycji Lotnictwa oraz dwa rezerwaty przyrody: rezerwat motyli oraz rezerwat roślin kserotermicznych. Obiekty te dla mieszkańców Śląska mogłyby stać się głównym celem krótkiego wypadu w wolnej chwili. Na taką okazję idealne wydają się być sobotnie lub niedzielne popołudnia. Już sama patronująca temu miejscu słynna Święta Babka Pana Jezusa stale błogosławi

dworzec kolejowy do wagonu towarowego. Wcześnie rano 25 sierpnia pielgrzymi po Mszy Św. i śniadaniu udali się na dworzec kolejowy, aby po ośmiu dniach pobytu odjechać dwoma pociągami do Jaffy. Droga powrotna do Triestu na parowcu „Tyrol” upłynęła przede wszystkim na odpoczynku, bo z powodu ogromnego upału kilka kobiet zaniemogło, a wielu pielgrzymów skarżyło się na ból głowy. Atrakcją pod­róży morskiej było podziwianie pięknych krajobrazów i budowli na wyspie Korfu, bo statek na rozkaz kapitana przepłynął powoli wzdłuż wyspy w blis­kiej odległości od lądu. Pielgrzymi przeżyli też burzę morską, która napełniła ich trwogą, a wielu pod­ różników wpędziła w chorobę morską na skutek silnego kołysania się statku. Ostatniego wieczoru na morzu urządzono pokaz sztucznych ogni, które się wszystkim spodobały.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

10

G

enezę społeczną, która zdeterminowała w połowie XIX w. zaognienie konfliktu ukraińsko-polskiego, trafnie uchwycił Ihor Rajkiwski: „Na Ukrainie Prawobrzeżnej zachowała się nadzwyczaj wysoka, zwłaszcza w porównaniu do krajów Europy Zachodniej, liczebność stanu szlacheckiego. Dla porównania – na Zachodzie szlachta stanowiła 1,0–1,5% ogólnej liczby ludności, w guberniach środkowych Imperium Rosyjskiego – mniej niż 1%, wówczas gdy w strukturze ludności dawnej Rzeczypospolitej – ponad 5%, a na ziemiach Ukrainy Prawobrzeżnej – 6–10%. Poza tym na charakterze ówczesnych stosunków ukraińsko-polskich odbiły się ogromne rozmiary ziem obszarniczych. Według niektórych obliczeń, w wieku XIX Polacy-właściciele ziemscy władali 9/10 wszystkich ziem na Ukrainie Prawobrzeżnej; w przeddzień powstania listopadowego we władaniu obszarników, licznych klasztorów rzymskokatolickich, kościołów, drobnej szlachty było ok. 6 mln dziesięcin ziemi i blisko 3 mln „dusz” chłopów pańszczyźnianych. Do magnatów-Polaków należały także niewielkie miasta i miasteczka. Z przyjściem caratu rosyjskiego miejscową szlachtę zrównano w prawach i przywilejach ze szlachtą rosyjską, w ich własności pozostawiono ziemię i chłopów pańszczyźnianych. (…) W tych warunkach dalszy rozwój stosunków między Ukraińcami („Rusinami”, „Małorusami”) i Polakami – od konfrontacji do współpracy czy odwrotnie – zależał przede wszystkim od polskich właścicieli ziemskich. Mieli (…) alternatywę: albo liberalizację stosunków (…) »obszarnik – chłop pańszczyźniany«, aby w ten sposób skłonić na swoją stronę ludność miejscową w walce o odrodzenie Rzeczypospolitej (ale już na zasadach braterskiego współżycia sąsiednich narodów, w duchu unii hadziackiej), albo też kontynuację polityki etnospołecznego gnębienia warstwy chłopskiej. Obszarnicy polscy wybrali praktycznie drugą drogę (…). W historii zachowało się wiele przykładów prawdziwego sadyzmu poszczególnych obszarników polskich wobec ich poddanych, co, swoją drogą, wywoływało masowe protesty. Oczywi-

Agenor Gołuchowski

ście wzajemne krzywdy i obrazy, przede wszystkim krótkowzroczna polityka szlachty polskiej, stwarzały niesprzyjający grunt dla działalności nielicznego w wieku XIX kręgu zwolenników unii hadziackiej” (I. Rajkiwski, Stosunki ukraińsko-polskie w wieku XIX, „Kurier Galicyjski” nr 8 (84) 24 kwietnia 2009). Ten egoizm społeczny polskich elit ekonomicznych i politycznych na Ukrainie skutecznie blokował nie tylko realizację, a następnie pamięć idei Rzeczypospolitej Trojga Narodów wywodzoną z unii hadziackiej, ale i federacyjną koncepcję unii Słowian, promowaną przez część masonerii na Ukrainie. Otwierało to możliwości dalszych manipulacji rosyjskich: za pośrednictwem duchownych prawosławnych idee słowianofilskie przekształcono w rusofilski panslawizm lub wręcz moskalofilstwo. L. Bazylow pisał, że rosyjscy słowianofile „doszukiwali się dróg wiodących ku pożądanym rozwiązaniom w samej Rosji, to znaczy głównie w jej przeszłości (...). Szukając w dziejach Rosji odpowiedzi na różne kwestie, remediów na współczesne niedomagania i argumentacji dla swoich poglądów, nie mogli (...) uwolnić się od subiektywizmu, wybierali bowiem z przeszłości i gloryfikowali tylko te elementy, które im odpowiadały. (...) Stara Ruś charakteryzowała się, ich zdaniem, przykładną harmonią w stosunkach między ludem a władzą państwową (...); Ruś może się szczycić (...) najważniejszą podstawą ideową – prawosławiem. Wiara prawosławna zawsze przenikała wszystkie przejawy działalności ludu rosyjskiego i określiła jego charakter jako ludu miłującego wolność ducha,

KURIER·ŚL ĄSKI sprawiedliwość i pracę we wspólnotach gminnych. (...) Rosja opiera swój byt na zasadach religii i moralności, a lud ma swoje prawdziwe życie wewnętrzne. Dlatego słowianofile tak cenili chłopską wspólnotę gminną i dopatrywali się w niej nieograniczonego źródła wszelkich istniejących i nieistniejących cnót; państwo rosyjskie (…) widzieli jako monarchię patriarchalną, której władca, nie hołdując (…) „formalnym” konstytucjom, rządziłby niemal jak w demokracji bezpośredniej, opie-

Dnistrowaja (O. Turij Moskwofilstwo, w: I. Pidkowa, P. Szust: Dowidnyk z isto­ riji Ukrajiny. Kijów: 2001). Jak pisze Bernadetta Wójtowicz-Huber, w opinii tej grupy działaczy rusińskich w Galicji kultura ukraińska (małorosyjska) została wyniszczona przez wielowiekowe oddziaływanie kultury polskiej, a zwłaszcza katolicyzmu w obrządku łacińskim. Dlatego, według nich, Ukraińcy nie mieli takich jak Czesi czy Serbowie szans na wykształcenie języka literackiego, a zatem

Wieliczce, za swoją wierną służbę cesarzowi uhonorowanego w 1817 r. orderem Leopolda, a następnie nobilitowanego w 1818 r. We Lwowie Sacher ożenił się z Caroline Masoch, córką Franza Masocha (1763 Schemnitz – 1845 Lwów), austriackiego lekarza, chirurga, profesora i rektora Uniwersytetu Lwowskiego, honorowego obywatela Lwowa (za wprowadzenie na terenie Galicji obowiązkowych szczepień przeciw ospie w 1806 r. i zwalczanie epidemii cholery w 1818 r.). Ponieważ jego

Ks. Rajewski przekazywał im rosyjskie wsparcie (także finansowe) i propagował koncepcję budowy państwa pansłowiańskiego pod berłem prawosławnego cara Rosji”. W oparach takich machinacji mocarstw zaborczych – jak pisał Andrzej Walicki – „w rewolucyjnym roku 1848 ruch narodowy Rusinów galicyjskich przeszedł od stadium samodzielności kulturalnej do stadium politycznego” (A. Walicki, Początki ukraińskiego odrodzenia narodowego w Galicji, „Przegląd”, grudzień w 2004).

Na naturalny w warunkach rozwijającego się kapitalizmu wzrost samoświado­mości narodowej wśród ludów Ukrainy, stymulowany przez niemieckich władców cesarstwa austriackiego i imperium rosyjskiego kształtowaniem kolejnych pokoleń specyficznej inteligencji rusińskiej oraz upowszechnianiem przez nią wiernopoddańczej wobec zaborców „oświaty” ludu ukraińskiego, nakładała się błędna ocena świadomości zwykłych mieszkańców Ukrainy nie tylko przez panujące na dawnych kresach I Rzeczypospolitej możnowładztwo i szlachtę polską, ale też polskich rewolucjonistów szlacheckich. Ten brak zrozumienia i niechęć do dokonujących się przemian ujawniły się z całą siłą podczas wydarzeń Wiosny Ludów w 1848 r.

Rosyjska i austriacka kuratela nad ukraińską Wiosną Ludów

O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego – Część IV Stanisław Orzeł rając się na zaufaniu ludu i zwołując wiece. (...) słowianofile mogą uchodzić za lojalnych myślicieli i działaczy, którzy nie tylko nie szkodzili państwu, lecz nawet umacniali jego podstawy (...)” (L. Bazylow, Historia Rosji, t. II, PWN, Warszawa 1983, s. 184–185). W ten sposób federacyjna idea sojuszu narodów słowiańskich przeciw okupującym ich terytoria niemieckim władcom Austrii, Prus i Rosji oraz muzułmańskiej Turcji była zastępowana ideą dominacji nad narodami słowiańskimi Rosji, rządzonej przez niemieckich dynastów podszywających się pod miano Romanowych. Od lat 30. XIX w. kształtująca się inteligencja ukraińska miała kontakt z poglądami słowianofilskimi, które propagowali w Galicji działacze rosyjscy skupieni wokół ambasady w... Wiedniu oraz działającego dla niej duchownego prawosławnego Michaiła Rajewskiego (ur. w 1811, zm. w 1884 w Wiedniu). Po seminarium duchownym w Niżnym Nowogrodzie i studiach w Petersburskiej Akademii Duchownej, gdzie w 1833 r. otrzymał stopień kandydata nauk teologicznych, w latach 1834–1842 był kapelanem ambasady Rosji w Sztokholmie, a następnie w Wiedniu. W Galicji „moskalofilstwo jako odrębny kierunek myśli społecznej i politycznej zostało zainspirowane przez rosyjskiego profesora i słowianofila Michaiła Pogodina, który od czasu swojego pierwszego przyjazdu do Lwowa w 1835 systematycznie propagował pogląd o jedności narodowej Rusinów (Ukraińców) i Rosjan”.

powinni się zjednoczyć z kulturą Rosji, a ludowy język Rusinów kultywować tylko dla oświaty ludu. Również wśród wyższego duchowieństwa greckokatolickiego silne było przekonanie o wyższości dziedzictwa kulturowego Rosji nad językiem ludowym Rusinów. Innym czynnikiem sprzyjającym nastrojom rusofilskim był w tym czasie brak wśród Rusinów wiary w możliwość samodzielnego rozwoju i wytworzenia niezależnej wspólnoty narodowej (B. Wójtowicz-Huber „Ojcowie naro­ du”. Duchowieństwo greckokatolickie w ruchu narodowym Rusinów galicyj­ skich (1867–1918), Wydawnictwa UW, Warszawa 2008, s. 66–68 i 72). Efektem tych rosyjskich manipulacji w Galicji było m.in. przejęcie przez moskalofilów kontroli nad Instytutem Stauropigialnym we Lwowie. To właśnie D. Zubryćki – historyk, archiwista, etnograf i publicysta, ze staromorawskiego rodu herbu Wieniawa, po ukończeniu gimnazjum we Lwowie, od 1829 do 1847 r. był jednym z ważniejszych współpracowników tego Instytutu. W tym okresie opublikował po polsku i niemiecku m.in. Historyczne badania o drukarniach rusko-słowiań­ skich w Galicji, Lwów 1836, Rys do hi­

jedyny syn Franz, również lekarz, zmarł w 1826 r., mąż Caroline przyjął nazwisko Sacher-Masoch, aby nazwisko Masochów nie zanikło (i rzeczywiście nie zanikło: jego syn, pisarz Leopold Ritter Sacher-Masoch w 1869 r. przyjął zakład z baronówną Fanny von Pristor, że w ramach eksperymentu przez pół roku będzie jej niewolnikiem. Rok później wydał na wpół autobiograficzną nowelę Wenus w futrze, w której opisał ten eksperyment. Powieść stała się światowym bestsellerem, a określenie zaburzenia seksualnego – masochizm – uwieczniło nazwisko Masochów...).

W

roku 1845 D. Zubryćki opublikował Krytyczno­ -historyczną powieść mi­ nionych lat Czerwonej albo Halickiej Rusi (Критико-історична повість временних літ Червоної або Галицької Русі, a „wysoce poważany” przez niego L. Sacher-Masoch 6 kwietnia 1846 r., za zasługi w zwalczaniu polskiego ruchu narodowego, otrzymał honorowe obywatelstwo miasta Lwowa (wyprzedzając nieco tok wydarzeń: po galicyjskiej Wiośnie Ludów, w nagrodę za wzorową służbę, czyli sukcesy w roli lwowskiego oberpolicmajstra, został

M

ichaił Pogodin (1800–1875) był rosyjskim historykiem, pisarzem i dziennikarzem, profesorem Uniwersytetu Moskiewskiego (1824 r.), a od 1841 r. – członkiem Petersburskiej Akademii Nauk. W 1825 r. na Uniwersytecie Moskiewskim obronił rozprawę O pochodzeniu Rusi, w której udowadniał nordyckie, czyli starogermańskie pochodzenie Rosjan i zakwestionował słowiański rodowód ludności Rusi Kijowskiej. Ten ideolog po starogermańsku rozumianego wielkoruskiego panslawizmu w latach 1835 i 1839–1840 mieszkał we Lwowie, gdzie oddziaływał na część kształtującej się miejscowej inteligencji. Jak wykazał O. Turij, szczególne więzi połączyły go z Denysem Zubryćkim (ukr. Денис Іванович Зубрицький, pol. Dionizy Zubrzycki, ur. W 1777 r. w Batiatyczach, zm. 4 stycznia 1862 we Lwowie) i to wokół niego zaczęło się tworzyć koło wielbicieli języka rosyjskiego i narodowego zjednoczenia Rusi Halickiej z Rosją (zwane kolonią pogodinowską). W skład owego koła wchodził m.in. Jakiw Hołowacki (pol. Jakub Głowacki), jeden z organizatorów Ruskiej Trojcy, dzięki którego staraniom ukazała się w Wiedniu Rusałka

Jak konkretnie to nastąpiło? Dzień po tym, gdy do Lwowa dotarła informacja o wybuchu rewolucji w Wiedniu i ucieczce znienawidzonego współtwórcy Świętego Przymierza, kanclerza Austrii Klemensa księcia von Metternich, 19 marca 1848 r. tłumy lwowian zebrały się na placu Ferdynanda pod kamienicą, w której mieściła się redakcja „Dziennika Mód Paryskich”. Na jej balkonie re-

kwietnia utworzyli Centralną Radę Narodową – działacze ukraińscy we Lwowie zareagowali 19 kwietnia własnym „adresem”, który zredagował Mychajło Kuzemśkyj (pol. Michał Kuziemski) (1809–1879), syn duchownego greckokatolickiego, który po ukończeniu teologii na Uniwersytecie Lwowskim był zaufanym człowiekiem arcybiskupa Michała Lewickiego. Od 1842 r., mimo że nie osiągnął wymaganego w prawie kanonicznym wieku, został członkiem kapituły metropolii lwowskiej z godnością prałata i nadzorował ludowe szkoły greckokatolickie. Gdy zaczynał, było ich 15, a po piętnastu latach jego działalności – ponad tysiąc. Dbał przy tym o kształcenie rusińskich kadr nauczycielskich i wydawanie podręczników w języku ruskim (W. Osadczy, Święta Ruś. Rozwój i oddziaływanie idei prawosławia w Galicji, Lublin, Wydawnictwo UMCS, 2007, s. 222 i 223). Napisany przez niego „adres” do cesarza zatwierdził konsystorz metropolii lwowskiej. Działacze ukraińscy przypominali w nim o uciskanym przez Polaków „ruskim narodzie Galicji, prosząc o wprowadzenie języka ruskiego w szkołach, używania tegoż języka w administracji oraz umożliwienie Rusinom podejmowania pracy w instytucjach rządowych”. Jednocześnie zaczęli wywierać presję na hierarchów greckokatolickich, aby poparli utworzenie odrębnej od polskiej organizacji, która by reprezentowała wobec władz austriackich interesy Rusinów. Presję tę wzmagał fakt, że część ukraińskich działaczy, m. in. Antin Mohylnyćkyj, Wasyl Podołynśkyj, Izajasz Terłećkyj, Ustyanowycz czy Onufrij Krynyćkyj poparła działania Polaków, licząc, że ci w zamian wesprą sprawę ukraińską. Natomiast większość dawnych działaczy Ruskiej Trojcy stawiała na zwycięstwo demokracji i czekanie na rozwój wydarzeń, bez jawnego popierania Polaków. W drugiej połowie kwietnia 1848 r. konserwatyści ukraińscy, którzy opowiadali się za bezwzględnym posłuszeństwem cesarzowi i współpracą z rządem wiedeńskim, zaczęli poufne rozmowy o utworzeniu odrębnej organizacji ukraińskiej. Po ogłoszeniu przez władze austriackie konstytucji 25 kwietnia, w której dopuszczono two-

Michał Kuziemski

Leopold von Sacher

storii narodu ruskiego w Galicji i hierar­ chii cerkiewnej w temże krolestwie, z. 1: Od zaprowadzenia Chrześcijaństwa na Rusi aż do opanowania Rusi czerwonej przez Kazimierza Wielkiego od roku 988 do roku 1340, Lwów 1837, czy Kronikę miasta Lwowa, Lwów 1844. Szczególnie ta ostatnia pozycja jest interesująca. Na jej drugiej stronie można przeczytać dedykację: „Jaśnie Wielmożnemu Jegomość Panu Leopoldowi Sacher-Masoch kawalerowi Kronenthal radcy wysokich C.K. Rządów Krajowych, Direktorowi Policyi w Królestwie Galicyi i Lodomeryi, i naczelnikowi Galicyjskiego Muzykalnego Stowarzyszenia w dowód wysokiego poważania – Autor”. Kim był ów L. Sacher-Masoch? Urodził się 26 grudnia 1797 r. we Lwowie (zm. 10 września 1874 w Bruck an der Mur) jako syn przybyłego z Pragi do Galicji urzędnika austriackiego Johanna Sachera (1759–1836), od III rozbioru Polski w 1795 r. dyrektora kopalni w zajętej przez Austriaków

dyrektorem policji austriackiej w Pradze, gdzie w 1863 r. wydał anonimowo książkę pt. Polskie rewolucje. Wspo­ mnienia z Galicji, a później – szefem policji w Gratzu). Krótko po Wiośnie Ludów Zubryćki opublikował pracę Granice między ruskim i polskim na­ rodem w Galicji (Lwów 1849). Można odnieść wrażenie, że lider galicyjskich moskalofilów do 1848 r. ściśle współpracował z austriacką policją w naszczuwaniu wzajemnym środowisk polskich i ukraińskich w Galicji... Gruszek w popiele nie zasypiali w tym czasie również władcy Rosji. Jak można przeczytać w Wikipedii, „zadania powierzone ks. Rajewskiemu przez rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wykraczały poza oficjalne obowiązki kapelana i wiązały się z osobistą fascynacją kapłana słowianofilstwem. W 1848, w czasie Wiosny Ludów, włączył się on w ruch pansłowiański. W jego mieszkaniu odbywały się spotkania czołowych przywódców ruchu.

Lwowski Sobór św. Jura

daktorzy „Dziennika…”, Jan Dobrzański i Józef Dzierzkowski, czytali, dyskutowali i na żywo redagowali adres mieszkańców Galicji do cesarza Ferdynanda I. Żądano w nim „zagwarantowania praw narodowości polskiej, oddzielnej administracji dla Galicji, amnestii dla więźniów politycznych, zniesienia cenzury, utworzenia polskiej gwardii narodowej oraz wojska narodowego, wprowadzenia powszechnego szkolnictwa dla ludu, powszechnej równości obywateli, publicznego sądownictwa oraz zniesienia pańszczyzny i innych powinności poddańczych”. Zgromadzonych zachęcano do podpisywania świeżo wydrukowanego adresu. Ostatecznie podpisało go ponad 12 tysięcy osób. Jednak już w tym samym dniu dr Kyryło Winkowski (pol. Cyryl Wieńkowski, niem. Cyrill Wienkowski), doktor praw, radca w prokuratorii skarbowej w Wiedniu, a jednocześnie członek Instytutu Stauropigijnego, ostrzegał kleryków Greckokatolickiego Seminarium Generalnego we Lwowie: „Nie zapominajcie, że jesteście szczepem ruskim, różnym od polskiego; że macie inną narodowość, inną historię, inny język: słowem, że jesteście Rusinami; jeśli tedy zechcecie podpisywać ten adres, to uczyńcie to nie wprzód, aż w nim dołożone zostaną punkta, którymi by wam osobny byt, narodowość, osobny język zabezpieczono” (Wikipedia). Kiedy 6 kwietnia 1848 r. działacze polscy w kolejnym „adresie” do cesarza zażądali odrębnej państwowości polskiej w federacji z Austrią i „potrzebę odbudowania Polski całej i niepodległej”, ale nie uwzględnili w nim istnienia Rusinów jako odrębnego narodu i 14

rzenie takich stowarzyszeń, konserwatyści uzyskali przewagę, zwłaszcza że poparli ich kardynał M. Lewicki i biskup pomocniczy Hryhorij Jachymowicz, szczególnie ceniony przez austriackiego gubernatora Galicji, Franza Stadiona (Wiedeń 1806–Wiedeń 1853), „za lojalną postawę wobec władz oraz uzgadnianie z nimi swoich działań”. Nic przeto dziwnego, że z utworzeniem własnej organizacji czekano na oficjalną zgodę Austriaków. Kiedy wreszcie ją uzyskano, biskup Jachymowycz poinformował o tym metropolitę Lewickiego, a ten zaaprobował ukraińskie przygotowania. W biogramie F. Stadiona można przeczytać, że gubernator Galicji „miał za zadanie uspokojenie prowincji (po wypadkach powstania krakowskiego i rzezi chłopskiej” [1846 r. – S.O.]), a „odznaczył się talentami politycznymi i organizacyjnymi, szczególnie sprawnie pacyfikując wiosną 1848 r. wystąpienia (…) w Galicji (…), gdzie wobec buntujących się Polaków początkowo zgodził się na uwolnienie więźniów politycznych i utworzenie Gwardii Narodowej, a następnie przeciwstawił im zainspirowaną przez siebie Główną Radę Ruską (stąd częste później opinie wśród Polaków galicyjskich, że Stadion „wymyślił” narodowość ukraińską). Ogłosił też zniesienie pańszczyzny, zanim uczynił to rząd centralny, uprzedzając w ten sposób ewentualną inicjatywę szlachty galicyjskiej. Te sukcesy spowodowały, że po rozpoczęciu rozprawy rządu z rewolucją w Wiedniu (…) przez (…) Franciszka Józefa I w listopadzie 1848 r., Stadion został powołany na


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI stanowisko ministra spraw wewnętrznych”. (Wikipedia). Można zatem bez przesady twierdzić, że w 1848 r. ukraińska „rewolucja narodowa” w Galicji rozpoczęła się w wyniku austriackich manipulacji przeciw Polakom… W takich okolicznościach 2 maja 1848 r. o godzinie 18, w sali obrad kapituły lwowskiej Soboru św. Jura ponad 300 przedstawicieli ludności ukraińskiej z różnych środowisk z wyjątkiem chłopów rozpoczęło obrady Hołownej Rady Ruskiej. Przewodniczył im kanonik M. Kuzemśkyj, nazywany „sercem Rusi Halickiej”. Przebieg obrad był charakterystyczny: „na początku uczczono pamięć Markijana Szaszkewycza, obiecując kontynuować jego dzieło. Następnie ksiądz Iwan Żukowśkyj wygłosił przemówienie

„Wyście pretensją waszą wrogi własnej cywilizacji. Unia mię­ dzy Polską a Rusią jest odwieczna. Zrywają tę księża wasi, bo chcą teokracji. Hańbą jest i krzywdą dla Rusina odrywać się od Polski. Jam też Rusin, lecz niemniej Polakiem”. o konieczności powołania rady, która zajmie się wzmocnieniem i wsparciem narodowości ruskiej w Galicji. Przeciwko temu zaprotestował delegat Centralnej Rady Narodowej, adwokat Suski, nawołując do działania w obrębie tej jednej rady oraz oświadczając, że Polacy pragną wskrzesić Polskę w dawnych granicach. Suski namawiał do zespolenia sił w walce o prawa konstytucyjne oraz o przeciwstawienie się Niemcom”. Gdyby na tym poprzestał, może intryga austriacka nie zakończyłaby się spektakularnym sukcesem, jednak Suski oskarżył działaczy ukraińskich „o świadome podsycanie waśni narodowej”.

wieszczannoe Stefanom że Siemaszem iz jazyka nemeckaho na ruskij, k’ wiecz­ noj pamiaty w błażenno usopszem, za swoja zemłany perewedennoe. Od 1837 r. Jachymowicz był rektorem Greckokatolickiego Seminarium Duchownego we Lwowie. W Radzie przygotowano bardzo starannie odezwę do „narodu ruskiego”: przedyskutowano ją na posiedzeniu, a następnie zlecono jej druk w 3 tys. egzemplarzy po ukraińsku, w 2 tys. – po polsku i w 1000 egzemplarzy po niemiecku oraz opublikowano 10 maja 1848 r. w nowo utworzonej przez Radę pierwszej w Galicji ukraińskiej gazecie – „Zorii Hałyćkiej”. W odezwie stwierdzano m.in.: „My, Rusini galicyjscy, należymy do wielkiego ruskiego narodu, któren jednym mówi językiem, 15 milionów liczy, a z którego półtrzecia miliona ziemię galicyjską zamieszkuje. Ten naród był niegdyś samodzielnym, wyrównywał w sławie najmożniejszym narodom Europy, miał własny wydoskonalony język, własne swe ustawy, własnych książąt; jednym słowem był w dobrym bycie, zamożny i silny”. W dalszej jej części Rada nakazywała dochowanie wierności cesarzowi oraz wzywała do zachowania wiary i obrządku greckiego, umacniania narodowości przez rozwój języka ukraińskiego, wydawanie ukraińskich czasopism i książek oraz wprowadzenie języka ukraińskiego do szkół i urzędów, a także poprzez obronę konstytucyjnych praw. Wskazywała również, aby broniąc swojej ukraińskiej narodowości, nie żywić nienawiści do Polaków, lecz „żyć z nimi jak najszczerszy sąsiedzi na jednej ziemi, w zgodzie i jedności”. Następna odezwa Rady, z 18 maja, nakazywała organizację rad na prowincji. W rezultacie powstało m.in. 50 rad dekanalnych, które miały „dobry kontakt z ludnością, wciągały do działalności społecznej w radach wielu chłopów i rzemieślników” (Wikipedia). Wkrótce Hołowna Rada skoncentrowała się na sporze z Centralna Radą Narodową, żądając całkowitego zrównania Rusinów w zakresie szkolnictwa, równego dostępu do urzędów państwowych oraz całkowitego równouprawnienia obu obrządków religijnych. Działacze ukraińscy zaczęli

Zenon Pogłodowski, Bolesław, Michał i Ludwik Komarniccy, a także przedstawiciele galicyjskiego mieszczaństwa i inteligencji: Kasper Cięglewicz oraz… ten sam dr Cyryl Wieńkowski, który jeszcze 19 marca przestrzegał kleryków Seminarium Greckokatolickiego, aby nie zapominali, że są szczepem ruskim, różnym od polskiego… Ponieważ Sobór z założenia negował istnienie odrębnego narodu ukraińskiego i samodzielność Rusinów, uznając, że „wspólna historia scaliła obydwa narody w jedno ciało” – nie uzyskał poparcia hierarchii grekokatolickiej i nawet gdy część jego działaczy zadeklarowała wolę przyjęcia obrządku wschodniego, aby uczestniczyć w rozwoju ruskiego życia narodowego, biskup H. Jachymowycz odmówił im, twierdząc, że „Rusini szlachty nie mają i nie potrzebują”… W efekcie koncepcja Soboru, atrakcyjna dla rodów arystokratycznych, nie zdobyła poparcia rusińskojęzycznej i unickiej ludności chłopskiej. Mimo to I. Wahylewicz zgodził się na współpracę z Soborem i przyjął stanowisko redaktora gazety „Dniewnik Ruskij”.

T

ymczasem oprócz drukowania ulotek i wydawania „Zorii Hałyćkiej” Hołowna Rada w maju podjęła zagraniczną akcję propagandową. Publikując artykuły m.in. w prasie czeskiej, austriackiej czy szwajcarskiej oraz broszury w języku niemieckim, przedstawiała ciężki los narodu ukraińskiego w polskiej przeszłości, podkreślając jego odrębność, aby uzyskać dla niego międzynarodowe poparcie. W tym celu w Radzie opracowano, przedyskutowano i rozpowszechniono m. in. dwa memoriały: Denkschriftder rutenischen Nation in Galizien zur Aufklärung ihrer Ver­ hältnisse (Von der Rutenischen Haup­ tversammlung den 31 Juli 1848) oraz adresowany do „braci Niemców”… Deutsche Brüder! Allgemeine Stimme der Ruthenen in Galizien. „Wywołały one gwałtowną polemikę ze strony polskiej i zaogniły jeszcze bardziej stosunki polsko-ukraińskie” (Wikipedia). Umiędzynarodawianie sprawy narodowej Rusinów galicyjskich wiązało się ze zwołaniem Zjazdu Słowiańskiego do Pragi: 1 maja 1848 r. jego komitet

Borysykewicz

Franz von Stadion

Grzegorz Jachimowicz

Gorzej: „zaproponował (…) wprowadzenie alfabetu łacińskiego do języka ukraińskiego”, co wywołało oburzenie zgromadzonych. W odpowiedzi greckokatolicki ksiądz Ołeksa Zakłynśkyj oświadczył, że o sprawach swojego narodu będą decydować sami Ukraińcy. Następnie spośród zgromadzonych wybrano 30-osobową Radę. Tymczasowo o jej kierowanie poproszono M. Kuzemśkiego, a do biskupa H. Jachymowycza zwrócono się z prośbą, aby został jej przewodniczącym. Ten łaskawie wyraził zgodę i przewodniczył już następnemu zebraniu, podczas którego wezwał do… dochowania wierności austriackiemu rządowi i monarchii Habsburgów.

też głosić potrzebę podziału administracyjnego Galicji na część polską i rusińską. Polacy dostrzegali w tych żądaniach intrygi austriackie i coraz bardziej nerwowo reagowali na postulat uznania Rusinów za osobny naród. Dla przeciwdziałania ukraińskiemu separatyzmowi 23 maja 1848 r. powołano we Lwowie trzecią organizację – Sobór Ruski. Była to organizacja, która skupiała działaczy ukraińskich uważających się za Rusinów pod względem pochodzenia i przynależności regio-

organizacyjny opublikował odezwę, podpisaną m.in. przez Františka Palackýego, Pavla Jozefa Šafárika i Karela Vladislava Zapa, wzywającą przedstawicieli wszystkich słowiańskich narodowości monarchii Habsburgów do Pragi. Hołowna Rada Ruska omówiła tę odezwę na posiedzeniach 12 i 16 maja, ale znaczna jej część obawiała się reakcji władz austriackich. Dopiero gdy 16 maja uzyskano zapewnienia, że gubernator F. Stadion nie zgłasza w tej sprawie sprzeciwu, zdecydowano się wysłać własnych delegatów, którymi zostali: prawnik, właściciel części dóbr w Uwisłej Iwan Borysykewycz, greckokatolicki dziekan dekanatu jaworowskiego Hryhorij Hynyłewycz i ks. O. Zakłynśkyj. Znaczące było to, że otrzymali oni od gubernatora Stadiona list do Franza Antona II von Thun und Hohenstein, dowódcy Gwardii Narodowej w Pradze, „przedstawiający ich jako jedynych przedstawicieli narodu ukraińskiego” (Wikipedia). Zjazd Słowiański w Pradze trwał od 2 do 12 czerwca 1848 r. Z Galicji dotarła na niego – mimo listu F. Stadiona – nie tylko delegacja Hołownej Rady, ale również opozycyjnego wobec niej Ruskiego Soboru, pięciu kleryków grekokatolickich z Barbareum w Wiedniu oraz – polskiej Centralnej Rady Narodowej. Oprócz przedstawicieli społeczeństwa galicyjskiego na Zjazd dotarli też przedstawiciele zaboru pruskiego. W rezultacie po wielu sporach proceduralnych utworzono sekcję polsko-ruską Zjazdu, podzieloną na komisje: – galicyjską, złożoną z dwóch podkomisji: polskiej – Antoni Helcel, Jerzy Lubomirski, Maurycy Kraiński, Karol Malisz, Feliks Buchwald, Józef Midowicz (członkowie), Wojciech Brandys,

B

iskup H. Jachymowycz ( ukr. Григóрій Яхимóвич) urodził się 16 lutego 1792 r. w Podhorcach (zm. 29 kwietnia 1863 r. we Lwowie). W 1819 r. na Uniwersytecie w Wiedniu obronił pracę z zakresu teologii. W 1835 r., po śmierci cesarza Austrii Franciszka I, Instytut Stauropigialny opublikował we Lwowie („w Lwiehradie, peczatiju zawedenija Stawropigijśkoho”) jego przetłumaczone z niemieckiego Peczałnoje słowo czestniejszym i wysokopriepodobnym hospodynom Hryhoryjem Jachymowyczem Bohosło­ wia uczytełem (Doktorom), błahoczestija lubomudrstwennaho pry wseuczyłyszczy (Unywersytetie) Lwowśkym nastawyte­ łem wsenarodnym (pubłycznym), także pry zdiesznej hreczeskaho ispowiedanija soedynennaho cerkwy sobornoj kryło­ szanynom poczetnym 18 dne miesjaca Marta 1835 hoda jako w deń peczał­ naho błahohowienija o duszy upokoje­ nii Jeho Wełyczestwa Franciszka I. Ke­ sarija Awstryjśkaho, Wseuczyłyszczem wysze pomianutym sowerszaemaho,

Wszystkie próby tworzenia pierwszych ukraińskich sił zbroj­ nych odbywały się za zgodą i pod kontrolą armii austriackiej i słu­ żyły tłumieniu węgier­ skiego lub polskiego ruchu narodowego. nalnej, a jednocześnie za Polaków na szczeblu wyższym, narodowym, oraz Rusinów orientujących się na współpracę z Polakami. Byli wśród nich m. in. księża greckokatoliccy: Iwan Wahyłewycz (z Ruskiej Trojcy), Julijan Ławriwśkyj, Onufrij Krynyćkyj, R. Kryżanowśkyj czy Wiktor Dolnyćkyj; przedstawiciele arystokracji polskiej pochodzący z Ukrainy: książę Leon Ludwik Sapieha, Julian, Aleksander i Włodzimierz Dzieduszyccy, Ludwik i Józef Jabłonowscy, Antoni Golejewski,

Michaił Pogodin

W 1825 r. na Uniwer­ sytecie Mos­kiew­skim Pogodin obronił roz­ prawę O pochodzeniu Rusi, w której udo­ wadniał nordyckie, czyli starogermańskie pochodzenie Rosjan i zakwestionował słowiański rodowód ludności Rusi Ki jowskiej. Paweł Stalmach (zastępcy) i ukraińskiej – Leon Sapieha, J. Dzieduszycki, L. Stecki, I. Borysykewycz, H. Hynyłewycz, O. Zakłynśkyj (członkowie), Z. Pogłodowski, K. Cięglewicz, Jerzy Wołoszczak (zastępcy); komisję polską: Jan Chryzostom Janiszewski, Wojciech Cybulski, Jędrzej Moraczewski, K. Cięglewicz, Karol Libelt (przewodniczący całej komisji polsko-ruskiej), Ryszard Berwiński (członkowie), Adam Gorczyński, Edmund Chojecki i Kalikst Horoch (zastępcy); a także słowiańską, którą tworzyli członkowie obu komisji oraz… anarchista rosyjski Michał Bakunin (razem 19 osób).

W

spółpraca między obu narodowościami galicyjskimi w komisji nie układała się. Już 4 czerwca głos zabrał I. Borysykewycz, który stwierdził, że „Rusini są narodem od 400 lat przez Polskę uciskanym” i zażądał dla nich „równych praw, jak dla innych narodów”. Delegaci polscy zgadzali się na równouprawnienie polityczne i językowe, jednak sprzeciwiali się proponowanemu podziałowi Galicji na część polską i ruską. Tłumaczyli, że mimo zdominowania narodu ruskiego przez szlachtę polską, praw pozbawili go zaborcy austriaccy, a nie naród polski. Rusini wykorzystali jednak trybunę Zjazdu, aby zademonstrować wolę oddzielenia się od Polski: „Chcieliśmy pokazać Europie, że my nie pod Polską, lecz jako osobny naród żyć pragniemy”. Przywiązanie Polaków do wielonarodowościowej, przedrozbiorowej Rzeczypospolitej uznawali za „miłość do zgniłego trupa” i domagali się – na początek – podziału Galicji według zasady narodowościowej na dwie niezależne od siebie części. Delegaci polscy dowodzili, że wszystkie większe narody składają się z różnych „narodowostek”, a dzielenie krajów we-

Rusinów i Polaków. „Zwracał się do delegatów rusińskich w pełnych emocji słowach, które warto przytoczyć: „Brano do senatu Rusinów, spośród nich wybierano królów. Któż był Korybut, Sobieski, jeśli nie Rusini? Zaprawdę nie znacie wy własnej historii, nie znacie chluby waszej. Ona z polskich waszych stosunków najpiękniejsza. Niech więc nie skarżą się Rusini, że byli ciśnieni. Skarżycie się na wpływ łaciński. Samaż wasza szlachta winna temu, że przyjmowała obrządek, w którym był wówczas postęp. Lecz łacinnik nie przestaje być Rusinem. Szlachta ruska jest, będzie również i lud ruski. Co do języka, cóż to jest wasz ruski? Nie chcecie polskiego, a przecież najczystszy język polski na Rusi koło Jarosławia. Ze ścierania się dwóch narzeczy powstał ów język polski klasyczny. Który wy odrzucacie, w którym wszakże leży wasz postęp. Ja zawsze byłem przeciw wyższym zakładom naukowym ruskim, na niższe w całej obszerności zezwalam. Język wasz nieokrzesany, mniej od naszego bogaty. Wyście pretensją waszą wrogi własnej cywilizacji. Unia między Polską a Rusią jest odwieczna. Zrywają tę księża wasi, bo chcą teokracji. Hańbą jest i krzywdą dla Rusina odrywać się od Polski. Jam też Rusin, lecz niemniej Polakiem”. Niestety, Cięglewicz nie przekonał delegatów ruskich. Ich stanowisko wyraził I. Borysykewycz: „Wy powiadacie, iż krzywd Rusinom nie było – były i wielkie, choćbym tę jedną wspomniał, żeśmy nie narodem, co za największą uważam. Wspominacie o historycznej świetności połączonych ludów, lecz tam działała szlachta, dziś zaś lud działa i chce działać jako naród. (…) Powiadacie, że wasz [język] jest piękniejszy, ja odrzeknę, iż jest lepiej wyrobiony. Po co się za nasz język upominamy – bo chcemy narodowość naszą podnieść, a podniesiemy ją na drodze wolności i postępu. Co do szkół i naukowości, żądam ich ruskich, bo co na cudzym gruncie, źle się rozplenia i rozwija. Patrzcie na Czechów, oni przez język odzyskali dzisiejsze swobody i my podobnież chcemy” (A. Walicki Początki ukraińskiego odrodzenia narodowego…, jw.).

P

o burzliwych dyskusjach, pod groźbą klęski obrad, dzięki czeskiej mediacji 7 czerwca podkomisje polska i ruska spotkały się i wspólnie, jako komisja galicyjska, podpisały ugodę zwaną Żądaniami Rusinów w Galicji. Przyjmowała ona w §1 zasadę równouprawnienia języka ukraińskiego w urzędach i w szkołach (§2). Zakładała utworzenie wspólnej gwardii narodowej (§3) oraz wspólnej władzy centralnej i sejmu (§4). W §5 uznawała zasadę zrównania obrządków i praw duchowieństwa oraz gwarantowała prawa narodowe i polityczne, które miały znaleźć się w przyszłej konstytucji (§6). Stwierdzała jednak, że uznanie potrzeby i terminu podziału Galicji na dwa okręgi administracyjne pozostawia sejmowi ustawodawczemu (§7). „Ugoda była sukcesem obu stron i miała być wzorem dla Węgrów do wprowadzenia podobnych rozwiązań na Słowacji, w Siedmiogrodzie i na pograniczu serbsko-chorwackim. Niestety 12 czerwca wybuchły w Pradze zamieszki, wskutek których Zjazd został zakończony, a we Lwowie” ani Hołowna, ani polska Rada jej nie zatwierdziły i nie wprowadziły w życie (Wikipedia). Przyjęty przez zjazd, napisany przez Palacký’ego Manifest do ludów Europy

Michaił Fiodorovicz Rajewski

dle zasady etnicznej prowadziłoby, ich zdaniem, do takich absurdów jak rozbicie Polski na „Łotyszów, Litwinów, Mazurów, Kaszubów itd.” lub podział Francji „przez wywołanie z grobu Burgundów, Bretonów, Prowensalów lub dalej sięgając, Galów i Franków”. Najenergiczniej historycznej wspólnoty polsko-ruskiej bronił Kasper Cięglewicz. Twierdził, że w Rzeczypospolitej nie było ucisku Rusi, bo „to, co wówczas składało naród, stanowiło wspólnie o prawach i swobodach”, że język polski to w istocie „ruski wykształcony”, a literatura polska jest wspólnym dorobkiem

Denys Zubricki

przyznawał rację Rusinom. Uznano w nim, że nie ma różnic między narodami „historycznymi”, szlacheckimi, a narodami nowymi, ludowymi: jedne i drugie mają takie samo prawo do wolności, ponieważ prawa narodów wynikają z prawa natury, a nie z praw historycznych. Dlatego nie jest prawdą, że prawa do samodzielnego bytu przysługują jedynie „narodom politycznym”, „historycznym”, takim jak Niemcy, Polacy czy Węgrzy. Przysługują one w całej pełni

narodom chłopskim, nawet wówczas, gdy nie posiadają one, jak np. Słowacy i Rusini, żadnych instytucji politycznych. Jednak nawet podczas Wiosny Ludów liberalna opinia Zachodu uznawała status narodu, a co za tym idzie – prawo do niepodległości – tylko owych „narodów historycznych”, czyli posiadających żywą tradycję państwową, ukształtowany język literacki i kulturę wyższą oraz w miarę kompletną strukturę społeczną. Ponieważ w monarchii Habsburgów owe oficjalnie usankcjonowane kryteria spełniali tylko Polacy i Węgrzy, ale już nie Czesi – nie było wśród nich miejsca dla Słowaków czy Rusinów…

W

ażnym zagadnieniem w postulatach galicyjskich Rusinów było utworzenie własnej siły zbrojnej. W porozumieniu zawartym 7 czerwca 1848 r. w Pradze §3 mówił, że galicyjska gwardia narodowa miała większością głosów decydować o języku komendy oraz o wyborze starszyzny i nosić herby obu narodowości. Jednak część działaczy Hołownej Rady nie rezygnowała z postulatu utworzenia odrębnej gwardii ukraińskiej. Dla propagowania tej idei organizowano uroczystości święcenia sztandarów nieistniejących jeszcze oddziałów, a nawet opracowano podręcznik musztry w języku ukraińskim. Gdy 7 sierpnia obie strony odrzuciły porozumienie z Pragi, Hołowna Rada zwróciła się do austriackiego prezydium krajowego z prośbą o zezwolenie na utworzenie ukraińskiej gwardii. Nowy namiestnik Galicji, Agenor Romuald Gołuchowski, 14 sierpnia odmówił na to zgody, ale Rada skierowała tę samą prośbę do ministerium i cesarza w Wiedniu. Kiedy 18 września na Słowacji wybuchła rebelia przeciw powstaniu Węgrów – jej przywódcy zwrócili się do węgierskich Ukraińców z odezwą wzywającą do wspólnej walki przeciw Węgrom. Zareagowała na to Hołowna Rada Ruska i wydała 20 września odezwę nr 464, w której wzywała do przyśpieszenia organizowania narodowej gwardii ukraińskiej. Zwróciła się też do rad niższych szczebli o tworzenie komisji koordynujących jej organizację oraz o werbowanie oficerów i podoficerów pochodzenia ukraińskiego, którzy mogliby prowadzić jej szkolenie. Cywilne władze austriackie były w większości przeciwne odrębnej gwardii ukraińskiej, wspierały ją jednak władze wojskowe. Dzięki temu w kilkunastu miejscowościach udało się utworzyć jej oddziały, które wyłapywały włóczęgów i „buntowników”, pomagały w konwojowaniu rekrutów do wojska, pełniły służbę wartowniczą, czy uczestniczyły w uroczystościach. Po wprowadzeniu 10 stycznia 1849 r. stanu wyjątkowego w Galicji, wszystkie gwardie zostały rozwiązane. Jednak prawie natychmiast, na początku stycznia 1849 r., Hołowna Rada w celu wsparcia zaborców austriackich w walce z powstańcami węgierskimi poparła tworzenie Ruskiego Batalionu Strzelców Górskich (Ruthenisches Bergschützen-Corps lub Russiches Frey­ -Corps). Była to jednostka ochotnicza złożona z Rusinów, sformowana we Lwowie na początku 1849 r., której zadaniem była ochrona przełęczy karpackich przed przedostawaniem się powstańców węgierskich do Galicji. Zgłosiło się 3460 ochotników, ale przyjęto tylko 1410. W kwietniu 1849 r. utworzono z nich batalion, podzielony na 6 sotni (kompanii) i wyposażono w specjalne mundury. Oficerowie w większości byli narodowości ruskiej. Żołnierzom wyjaśniano, że przyczyną utworzenia batalionu „jest ogólna potrzeba państwa, potrzeba cesarza, potrzeba porządku zakłóconego przez wrogów”, a za wzór stawiano im Słowaków, którzy w tzw. „powstaniu wrześniowym” walczyli z powstaniem węgierskim. Do września 1849 r. batalion szkolił się we Lwowie, stanowiąc realną przeciwwagę dla polskiej Gwardii Narodowej. Później skierowano go na Słowację do Koszyc, gdzie po upadku powstania węgierskiego pełnił służbę wartowniczą. Demobilizacja nastąpiła 3 stycznia 1850 w Przemyślu. Równolegle z tworzeniem gwardii, od drugiej połowy października 1848 r. władze austriackie zaczęły zamykać granicę galicyjsko-węgierską przy pomocy tzw. samoobrony ludowej, wchodzącej w skład Landschturmu austriackiego, formacji utworzonej w Galicji przez austriacką administrację z wiejskiej ludności rusińskiej. Do zadań samoobrony należało chronienie wsi przed atakami oddziałów węgierskich, pełnienie wart, zabezpieczenie łączności w swoich okręgach, kontrola paszportów, uniemożliwienie przewozu przez granicę sukna, broni i amunicji. Dokończenie na str. 12


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Ta historia zaczyna się w Czeladzi 28 lipca 1789 r., gdy zacna małżonka Ignacego Domesa – Julianna powiła drugą córkę. Nikt z żyjących podówczas członków rodziny ani tym bardziej czeladzian nawet nie przypuszczał, że imię nowo narodzonego dziecięcia we właściwym czasie zostanie zapisane na kartach historii Śląska.

Marianna Domes – z Czeladzi na Śląsk

W

cofających się wielowątkowych opowieściach traktujących o Czeladzi niewiele jest wiadomości o Mariannie Domes. Opuszczając miasto, liczyła sobie 17 wiosen i z pewnością od urodzenia odznaczała się atrybutem, który w kolejnych latach stał się znaczącym jej wyróżnikiem. Mowa naturalnie o niepospolitej, posągowej urodzie. Choć w przypadku Marianny szła w parze z inteligencją, trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że fizyczna atrakcyjność wtłoczona przez kontekst kulturowy w specjalnie nacechowaną kategorię stanowiła ważny czynnik osiągnięcia społecznego i ekonomicznego sukcesu. Za dowód w tym twierdzeniu służyć może również inspirowany naturalnym pięknem królowej kwiatów przydomek towarzyszący Mariannie Domes niemal do ostatnich ziemskich dni, brzmiący „Róża ze Śląska”. Kim była kryjąca się za nim osoba? Jej obraz, będący mozaiką wielu szczegółów, nie bez powodu należy nakreślić od początku. Ojciec Marianny, Ignacy Domes, pochodził z Moraw. Po ukończeniu gimnazjum cystersów w Rudach Raciborskich przeniósł się do Gliwic, gdzie u wywodzącego się z rodziny o włos­ kich korzeniach kupca Franciszka Galli rozpoczął praktykę. W 1783 r. z pomocą swego pracodawcy otworzył własny skład kupiecki w Czeladzi, w której zresztą na kilkanaście lat osiadł. Dość szybko wzbogacił się na handlu, głównie winem i tekstyliami. Wzorem swego mentora, towary przywoził przede wszystkim z Wrocławia, a potem sprzedawał zarówno w sąsiednich miejscowościach, jak i na okolicznych jarmarkach. Niebawem także ożenił się

Anna Binek-Zajda

ze starszą od siebie o trzy lata czeladzianką Julianną Fabrycanką. W nadbrynicznym grodzie przyszła na świat szóstka ich dzieci, lecz wieku dorosłego dożyły jedynie dwie córki – Marianna

Krypta von Tiele-Wincklerów: trumny Marii Domes (1. voto Aresin, 2. voto von Winckler) i Franciszka von Wincklera

i Tekla. Po śmierci najmłodszego dziecka w 1812 r. Ignacy wraz z małżonką zdecydowali się opuścić Czeladź. Za 37 tys. talarów kupili dobra w Miechowicach (dziś dzielnica Bytomia). Osada liczyła wówczas zaledwie 10 zagród chłopskich i 31 zagrodników. Dzięki dobremu gospodarowaniu Ignacy Domes doprowadził majątek do rozkwitu. Zmarł 17 września 1835 r. Jego ciało spoczęło w niewielkiej kaplicy grobowej przy starym kościele w miechowickim parku. Julianna Domes odeszła zaś niecałe dwa lata później, na początku 1837 r.

M

arianna Domes wyprowadziła się z Czeladzi zaraz po ceremonii ślubu, który zawarła z wrocławskim kupcem Franzem Aresinem w dniu 27 maja 1806 r. w miejscowym kościele pw. św. Stanisława Biskupa Męczennika. Młodzi początkowo zamieszkali we Wrocławiu, ale rychło przenieśli się do dworu w Kujawach niedaleko Prudnika. W 1818 r. Aresin przejął miechowickie dobra swego teścia. Po roku małżonkowie

przeprowadzili się do wybudowanego dla nich przez Ignacego Domesa dwupiętrowego, okazałego pałacu w stylu klasycystycznym. Aresin uruchomił w Miechowicach najpierw piec szybowy przeznaczony do wypalania wydobywanego na miejscu kamienia wapiennego, w 1823 r. zaś, wspólnie z Karolem Godulą, jedną z największych na Górnym Śląsku kopalnię galmanu, którą nazwał na cześć swojej małżonki – „Maria”. Zatrudnienie w niej znalazło kilkuset robotników. Sztygarem, a po pewnym czasie jej zarządcą został Franz Winck­

Marianna nie zamie­ rzała jednak długo pozostawać w stanie wdowieństwa. Będąc kobietą bardzo pew­ ną siebie i śmiałą, jak na ówczesne czasy, zaproponowała mał­ żeństwo młodszemu o 14 lat Franzowi Wincklerowi. ler, żonaty z Alwiną Kalide, siostrą wybitnego rzeźbiarza Theodora Erdmanna Kalidego. Małżeństwo to trwało zaledwie trzy lata. Rok po ślubie przyszła na świat ich pierwsza córka Maria, natomiast młodsza – Waleska – urodziła się w 1829 r. Niestety, kilkanaście miesięcy później matka i starsza z córek nie przeżyły epidemii cholery. Śmierć zebrała

też swoje żniwo w rodzinie Aresinów. Schorowany Franz zmarł w 1831 r. Marianna nie zamierzała jednak długo pozostawać w stanie wdowieństwa. Będąc kobietą bardzo pewną siebie i śmiałą, jak na ówczesne czasy, postanowiła dać sobie kolejną szansę na szczęście rodzinne. Zaproponowała małżeństwo młodszemu o 14 lat Franzowi Wincklerowi. Okrzyknięty mezaliansem związek został przypieczętowany uroczystym ślubem. Sakrament przyjęty 12 czerwca 1832 r. w Miechowicach zbulwersował lokalną opinię publiczną. Nierówność wieku partnerów mimo wszystko nie rzucała się w oczy. Marianna była szczupła, zgrabna i wyglądała bardzo młodo jak na swój wiek. Współmałżonek z kolei był dobrze zbudowanym, tęgawym panem. Oboje wychowywali córkę Franza – Waleskę. Oryginalne brzmienie jej imienia wywodziło się od czeskiego określenia „zlatovláska”, czyli złotowłosa.

M

arianna i Franz wspólnie zajęli się pomnażaniem majątku. Dzięki dobrym decyzjom biznesowym oraz trafnym inwestycjom wkrótce stali się posiadaczami między innymi 69 pól górniczych, 7 hut cynku, a także 14 kopalń galmanu. Posiadłości Wincklerów zostały powiększone również poprzez zakup Mysłowic oraz wsi Katowice, w której Franz Winckler ustanowił zarząd swoich dóbr, a głównym ich administratorem mianował najlepszego przyjaciela, Friedricha Wilhelma Grundmana. To posunięcie niebagatelnie przyczyniło się do przekształcenia Katowic w prężny ośrodek administracyjno-przemysłowy, co w konsekwencji przyniosło nadanie miejscowości praw miejskich.

Raduje i cieszy fakt, że łod jakigoś czasu, niczym przisłowiowych grzibow po dyszczu, wysypało nom w regionie debat o wspomnianym pryndzy tymacie.

Regionalizm na Śląsku – wielko komedyjo czy potrzeba i znak czasu?

D

obrze się stało, że temat ten podejmują często zarządy i członkowie Kół Związków Górnośląskich, bo jak wiadomo, to w ich szeregach znajduje się wielu znawców przedmiotu, a także zwyczajnie pasjonatów regionalizmu. I bołoby wszysko dobrze, keby wśród tych dyskutujoncych na tyn tymat niy było tych, co to jeszcze niydowiynko na widok jelyniokow i modrego kabotka dostowali gyńsi skorki, że nie spomna ło krytyce tych wszyskich, co używajom tak zwany archaiczny ślonski gwary, kerych to do niydowna mianowało se ludźmi prostymi, ło niskim intelekcie etc. (przykre, ale z życia wzięte). Szanowni Państwo: cud, można powiedzieć! Nic, yno prziklasnońć takiemu programowi, ale i tak do se wyczuć, że niy do końca wszysko je jasne i tak czy owak „coś wisi w lufcie” (wielu z nas odczuwa bowiem obawy, czy aby nie jest to tylko jeden z wybiegów tak zwanych taktycznych, no bo dobry czas nastał na kształtowanie w społeczności lokalnej tożsamości, to i my powinniśmy się w gronie zwolenników tejże polityki znaleźć). Oby obawy te okazały się płonne i na wyrost. Z doświadczenia jednak wiemy, że coś chyba jednak jest na rzeczy, dlatego ostrożności nigdy za wiele, jak mawiały nasze starki (dycko wyczuwo se jakeś skrympowanie i lepi podczas dyskusji używać literackiego języka, a niy godać). Snadnoć niy dziwota, że na myśl przichodzom w tyn czos takie skojarzenia, czy aby osoby biorące udział w debatach o regionalizmie potrafią posługiwać się rodzimą mową. Czepianie się, szukanie dziury w całym, ktoś powie... Pamiętajmy jednak, że w myśl starego przysłowia, że „diabeł tkwi w szczegółach”, wielu z nas, Ślonzokow, bez złośliwości, a tylko ostrożnie przygląda się

Tadeusz Puchałka całej sprawie i nie do końca jesteśmy przekonani, czy sprawy idą w dobrym kierunku i obawiamy się, by znów coś nie wymknęło się spod kontroli. Piyknie, że minoł strach na samo spomniynie ło ślonski godce, a coroz czyńści widzymy hasła na kerych widnieje napis: „Niech nos niy ma gańba go­ dać po naszymu”, bo godać po swojymu, to znaczy po swojymu rozumieć, skond

Wert spomnieć czasy, a niy som łone aż tak odległe, kedy to za godka ślonsko karało se dziecka we szkole, a sztrofy boły i fizyczne, i żodyn niy myśloł wtedy podkreślić, że nasza mowa to splot germanizmów, czechizmów i spuścizna po naszej bogatej staropolszczyźnie czy storosłowiańszczyźnie. Kresowo my byli nacyjo, totyż niy dziwota, że moc som­ siedzki godki i kultury w naszy se znodło.

Wert przi ty okazji spomnieć, że na tym skrowku ziymie znojdymy wielokrotność gwar, a nikere ś nich som ciynżke do zrozumiynio bez samych Ślonzokow zamiyszkujoncych somsiedni rejon tego samego przeciyż województwa i to je już jedna z podstaw do tego, by sądzić, że wert ty spuścizny naszych Staroszkow

bronić i chronić. Inaczy godomy, to i przi tym inaczy se łoblykomy, inak­ sze tyż som tradycje, zatem na pytanie: czy dzisio potrzebne jest wprowadzanie do szkoł programu mającego na uwadze kształtowanie naszy świadomości i przynależności do danego regionu, odpowiedź może być yno jedna. To je potrzeba czasu, i żodno to komedyjo, czy łostuda, yno tymat, kery powiniyn być wprowadzony do programu naucza­ nio, moim zdaniym, możliwie szybko. Czym pryndzy trza nom pokonać strach, i gańba bycio Ślonzokym, kero nom wmawiano przez lata. Zresztom take opinie słyszy se jeszcze tera i nie należą one do rzadkości. Wert posuchać naszych kamratow z Kaszub, a także górali; choć nasze kultury znacznie różnią się od siebie, to mamy wiele ze sobą wspólnego. Wszyscy bowiem wnosimy do ojczystej kultury wiele bogactwa i tyleż samo wartości. Moim zdaniem regionalizm – tak. Upolitycznianie tego pojęcia – nie. Czy jest to możliwe? Moim zdaniem tak. K

się z Wenezuelą. Czerwone sztandary z sierpami i młotami aż kłuły w oczy. Podeszliśmy do osób trzymających drzewce i zapytaliśmy grzecznie, czy wiedzą o zbrodniach stalinowskich, mordowaniu milionów ludzi w imię totalitarnej ideologii. Spotkałem się z agresywną reakcją osób, które zaczęły mi ubliżać po rosyjsku. To zaskakujące, że są Ros­ janie mieszkający w Niemczech, którzy po ujawnieniu ogromu zbrodni, mogą jeszcze odwoływać się do takiej ideologii, używać takiej symboliki. Znacząca była w tej sytuacji bierność niemieckiej policji, która – i owszem – zapewniała bezpieczeństwo, ale miłośnikom ludobójczego komunizmu. Przykre, że

Niemcy, skupiając się na walce z symboliką nazistowską, lekceważą rosnące wpływy wyznawców innej zbrodniczej ideologii. Taka pobłażliwość niestety jest widoczna nie tylko w Niemczech. Nic dziwnego, że relatywizm moralny, zwany realizmem, powodujący przymykanie oczu na współcześnie sprawujące rządy zbrodniczych reżimów, tak łatwo przeniknął do rządzących krajami europejskimi elit. Zasada „moja chata z kraja”, zwłaszcza w Europie prowadziła do wielu nieszczęść. Może Polacy mieszkający w Niemczech, we Francji zapoznają z problemem tamtejsze społeczeństwa, póki nie jest za późno?… K

„Niech nos niy ma gańba godać po naszymu”, bo godać po swojymu, to znaczy po swojymu rozumieć, skond żech je. żech je, a niy ono szwandrać, prawić, rządzić, godać itd. Trza nom pamiyn­ tać, że regionalizm szyroko pojynty to nie som yno lonty, rodzime ausdruki, godka, ale wszysko, co wyniyśli my ze swoi rodzimy historie. Jakoś przez cołke dziesiyńciolecia starali se co nikerzi zapomnieć ło tych wartościach.

Podwójne standardy Mariusz Patey

W

sobotę 6 lipca odwiedziłem Berlin, podszedłem pod Bramę Brandenburską, a tu demonstruje jakaś opozycja zbierająca podpisy pod projektem kolejnej ustawy denazyfikacyjnej. Przechodzący Polacy kiwali głowami z aprobatą; nie chcemy przecież odrodzenia nazizmu. Kilka kroków dalej demonstrowały z kolei jakieś grupy solidaryzujące

Waleska von Winckler i Maria Domes

Za liczne zasługi w rozwoju regionu król pruski Fryderyk Wilhelm IV w dniu 15 października 1840 r. wydał przywilej nadający Winck­ lerowi szlachectwo. Von Winckler zmarł nagle 6 sierpnia 1851 r. podczas powrotu z sanatorium w Podstojnie, niedaleko Lubljany (stolicy dzisiejszej Słowenii). Marianna Domes, 1-voto Aresin, 2-voto von Winckler, po raz wtóry została wdową, teraz jeszcze bogatszą. Męża przeżyła o niecałe dwa lata. Zmarła 30 września 1853 r. Została pochowana niedaleko pałacu,

w dawnej kaplicy grobowej w kościele pw. Św. Krzyża w Miechowicach. Cała fortuna przypadła pasierbicy Marianny – Walesce, której jej bajeczne życie stanowi temat na zupełnie inną historię. Wnikliwie przedstawia ją na kartach swej znakomitej książki, hojnie okraszonej ogromem ciekawostek, zatytułowanej „Tiele-Wincklerowie. Arystokracja węgla i stali” Arkadiusz Kuzio-Podrucki. K Zdjęcia pochodzą z książki Arkadiusza Kuzia-Podruckiego „Tiele-Wincklerowie. Arystokracja węgla i stali”, Bytom 2006.

Dokończenie ze str. 11

Rosyjska i austriacka kontrola nad ukraińską Wiosną Ludów Stanisław Orzeł

D

la obrony przed Węgrami przekraczającymi granice Galicji jej oddziały utworzono w okręgach: sanockim, samborskim, stryjskim, stanisławowskim i kołomyjskim. Należeli do niej wszyscy mężczyźni w wieku 20–50 lat, zorganizowani w dziesiątki i setki w okręgach obejmujących po 10–14 wsi, na czele których stali komendanci. Mimo rozbudowanej struktury nie udało się jej uchronić wielu wiosek przed oddziałami węgierskimi, które wtargnęły m.in. do wsi Studene, Żupanie, Kłymiec (6 lutego 1849), Nowosełycia czy Toruń (21 marca 1849). Łącznie samoobrona miała liczyć ok. 50 tys. członków, a najliczniejszy okręg stanisławowski – ponad 17 tys. Jesienią 1849 r., po likwidacji powstania węgierskiego samoobrona została rozwiązana. Wszystkie próby tworzenia pierwszych ukraińskich sił zbrojnych odbywały się za zgodą i pod kontrolą armii austriackiej i służyły tłumieniu węgierskiego lub polskiego ruchu narodowego. Innym reakcyjnym wydarzeniem, które znacząco wpłynęło na ukształtowanie się wśród Rusinów galicyjskich ukraińskiej świadomości narodowej, było wielkie wrażenie, jakie zrobił przemarsz interwencyjnych wojsk rosyjskich przez Galicję. W maju 1849 r. nowy cesarz Austrii, Franciszek Józef I, uzyskał od Rosji w ramach Świętego Przymierza pomoc wojskową przeciw zbuntowanym Węgrom. W tej sytuacji nastroje moskalofilskie wśród ludności Galicji były tolerowane. W cerkwiach greckokatolickich modlono się tak za Franciszka Józefa I, jak i za cara Rosji, Mikołaja I. Rosyjskie oddziały powstrzymywały wówczas m.in. przymusowy nabór Rusinów do oddziałów węgierskich. Żeby temu zapobiegać, już w lutym 1849 r., na rozkaz dowódcy wojsk rosyjskich w Mołdawii i na Wołoszczyźnie, niemieckiego generała Aleksandra hrabiego von Lüdersa

(tego, który w 1831 r. podczas szturmu na Warszawę przyczynił się do złamania pierwszej linii na Woli bronionej przez gen. Sowińskiego), na teren objętego powstaniem węgierskim rumuńskiego Siedmiogrodu wkroczyły oddziały rosyjskie dowodzone przez gen. Grigorija Jakowlewicza Skariatina, które zajęły Sybin. W bitwie pod Sybinem z armią węgierską dowodzoną przez gen. Józefa Bema rozbite zostały m.in. dowodzone przez Skariatina oddziały jazdy kozackiej. Podczas oficjalnej interwencji wojsk carskich przeciw Węgrom Skariatin zginął 31 lipca od kuli armatniej wycelowanej osobiście przez gen. Bema w przegranej przez Węgrów bitwie pod Segesvár. Śmierć swojego generała pomścili w końcowej fazie bitwy rosyjscy kozacy, roznosząc na pikach adiutanta Bema, węgierskiego poetę Sándora Petőfiego. Jednak wśród ludu ukraińskiego przemarsz wojsk cara i rola jego oddziałów kozackich znacząco wpłynęły na rozwój mitu Rosji wśród części Rusinów i ukształtowanie wyobrażeń o wszechwładnym carze, obrońcy „ludu ruskiego” w znaczeniu wszystkich Słowian wschodnich… Mit kozaków, cara i wielkiej Rosji stał się częścią rodzącej się świadomości narodowej Ukraińców. W sumie jednak po krótkim okresie Wiosny Ludów ożywienie narodowe Ukraińców straciło impet. W ocenie B. Wójtowicz-Huber idee ukrainofilskie, artykułowane podczas Wiosny Ludów, nie miały w tym okresie szans rozwoju ze względu na własną słabość, politykę polonizacyjną prowadzoną przez administrację galicyjską oraz brak wiary Rusinów we własne siły (B. Wójtowicz-Huber„Ojcowie narodu…, jw., s. 74–75). Dopiero w 2 poł. XIX w. doszło do uformowania się trwalszych organizacji politycznych na Ukrainie, w tym zalążków nacjonalistycznego ruchu ukraińskiego. K




Nr 62

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Sierpień · 2O19 W

n u m e r z e

Co z tą „opozycją”? Osiem opozycyjnych lat to był czas różnych form protestów, jakże innych niż te dzisiejsze. Ani jeden kamień nie został rzucony, ani jedna koszula nie została rozdarta, nie przewró­ cono żadnego kosza. Czy jest obecnie jakaś szansa na opozy­ cję, która ma odrobinę dobrej woli? – pyta Danuta Moroz-Namysłowska.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

2

Doktrynerzy fałszywej wolności Alkoholizm i pijaństwo mają się dziś doskonale, czemu sprzyja doktrynerstwo źle pojętej wol­ ności. Kto jest bardziej wolny – pyta Henryk Krzyżanowski – ktoś, komu utrudnia się dos­tęp do uzależnień, takich jak alkohol czy pornografia, czy ktoś, kogo te uzależnienia co­ raz mocniej zniewalają?

Modlitwa na Rakowieckiej

2

Jolanta Hajdasz

Z Poznania do Krakowa Trzeba było zmagać się z róż­ nymi myślami, konfrontować je z innymi możliwościami życia, ale przyszedł moment, kiedy po maturze trzeba było zde­ cydować: w tę albo w tę stro­ nę. Wybrałem seminarium duchowne i nigdy tego nie ża­ łowałem ani nie żałuję. Justyna Tyrka o abp. Marku Jędraszewskim w 70 rocznicę jego urodzin.

Jeszcze nie tak dawno w tym miejscu słychać było brzęczyki otwieranych pneumatycznie krat i zgrzyt przekręcanych w drzwiach kluczy. Dziś każdego, kto przekracza bramę przy ulicy Rakowieckiej 37, wita cisza tak wielka, iż mimowolnie ścisza głos i zaczyna mówić szeptem. W tym miejscu została zainicjowana modlitwa o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego poznańskiego bohatera, abpa Antoniego Baraniaka, zwanego już pow­szechnie Żołnierzem Niezłomnym Kościoła. Msza w tej intencji w tym niezwykłym miejscu będzie się odbywać co miesiąc. 3

J

est 26 lipca. Środek więziennego korytarza między celami i tuż nad piwnicą z karcerem suchym i karcerem mokrym, przy zawieszonym nad klatką schodową obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej. Pod nim – ołtarz, przy którym ustawiono więzienne metalowe stołki zamiast ławek. Wśród modlących jest córka legendarnego rotmistrza Witolda Pileckiego, Zofia Pilecka-Optułowicz i Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych; jest artysta Paweł Piekarczyk i publicysta Jarosław Wróblewski. W sumie 20 osób. Mszę św. odprawia ks. Jarosław Wąsowicz z Piły, który przyjechał na nią z przyjaciółmi prosto z Wilna, tuż po zakończeniu ich corocznej pieszej pielgrzymki do Matki Bożej Ostrobramskiej. „Módlmy się o proces beatyfikacyjny dla byłego więźnia Rakowieckiej, abpa Antoniego Baraniaka, aby jego postawa była wzorem dla innych kapłanów” – słyszymy w modlitwie wiernych. Nasza głośna odpowiedź: „Ciebie prosimy – wysłuchaj nas Panie” rozlega się echem w pustych już na szczęście celach i korytarzach. Tych samych, w których przebywał abp Baraniak.

Przywrócić pamięć Walka o przywracanie pamięci o prześ­ ladowaniu i losach abpa Antoniego Baraniaka trwa od kilku lat. Dzięki społecznemu zaangażowaniu wielu osób w czerwcu 2017 r. nastąpiło wznowienie umorzonego w 2011 roku śledztwa w sprawie fizycznego i psychicznego prześladowania abpa Baraniaka w latach 1953–1955. Udało się też doprowadzić do przyjęcia przez Sejm RP uchwały w 40 rocznicę jego śmierci, która przypadała 13 sierpnia 2017 r. I wreszcie – do pośmiertnego odznaczenia abpa Antoniego Baraniaka Orderem Orła Białego, w której to sprawie w imieniu setek osób z całej Polski złożyłam w Kancelarii Prezydenta RP ponad 10 tysięcy podpisów. Order Orła Białego dla abpa Baraniaka został wręczony w ubiegłym roku 11 listopada na Zamku Królewskim w Warszawie, podczas uroczystych obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. Odebrał go jego siostrzeniec p. Zenon Łakomy. Ale trzeba przypomnieć, że podobna liczba podpisów złożona jest także w Kurii Archidiecezji Poznańskiej. Jest

to prośba do abpa Stanisława Gądeckiego o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka. Podpisy te zostały przekazane adresatowi jeszcze w 2017 r. Nadal czekają na decyzję w Poznaniu.

Msza obok celi Sprawa jest znana opinii publicznej co najmniej od roku 2017, od czasu sesji naukowej poświęconej abpowi Antoniemu Baraniakowi, która odbyła się w Belwederze 6 października 2017 r. Wziął w niej udział Prezydent RP Andrzej Duda, kardynał Kazimierz Nycz, abp Stanisław Gądecki – przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i abp Marek Jędraszewski, wiceprzewodniczący KEP. Sesję współorganizował Ins­ tytut Pamięci Narodowej. Specjalny list do uczestników sesji napisał prezes IPN Jarosław Szarek, a wiceprezes Instytutu, Mateusz Szpytma, zaprezentował na niej album o abpie Antonim Baraniaku, wydany przez naukowców pracujących w Instytucie. Na tej sesji właśnie, dziękując za „wydobycie z ciemności wybitnej

Na Rakowieckiej ludzie byli mordowani przez Waffen SS i przez bandytów z UB. Były więzień tego aresztu, torturo­ wany i maltretowany przez 27 miesięcy, będzie najlepszym duchowym patronem tego miejsca. pos­taci”, abp Stanisław Gądecki zapowiedział starania na rzecz otwarcia w archidiecezji poznańskiej procesu beatyfikacyjnego abp. Baraniaka. Potwierdził tę wolę także w filmie dokumentalnym Powrót mojego autorstwa, którego premiera odbyła się 29 listopada 2018 r. Ale formalnej decyzji nadal nie ma, stąd więc inicjatywa ks. Jaros­ ława Wąsowicza i dyr. Jacka Pawłowicza, by rozpocząć na Rakowieckiej

modlitwy o beatyfikację abpa Antoniego Baraniaka. Msze św. w tej intencji odbyły się już w czerwcu i lipcu. Będą sprawowane 26. każdego miesiąca, bo abp Baraniak został aresztowany 26 września. – Czujemy w sercu, że tak być powinno, że potrzebna jest nasza modlitwa, aby świętość zdobywana tu-

Męstwo Księdza Arcy­ biskupa jest dziś wzo­ rem dla nas wszystkich, którzy także cierpią, gdy profanowane są święte znaki wiary. taj poprzez męczeństwo stała się ubogaceniem Kościoła w Polsce, a także naszego zgromadzenia salezjańskiego, bo salezjanom szczególnie zależy na tym, aby to świadectwo o księdzu arcybiskupie, naszym współbracie, wybrzmiewało w świecie, który kwestionuje naukę Pana Jezusa, w świecie, który ze wszystkich możliwych stron atakuje kapłanów – powiedział w homilii ks. Jarosław Wąsowicz – Męstwo Księdza Arcybiskupa jest dziś wzorem dla nas wszystkich – i duchownych, i wiernych, którzy także cierpią wtedy, kiedy Kościół jest prześladowany, kiedy wyszydzane są nasze wartości, profanowane święte znaki wiary. To jest trudny czas, ale Pan Bóg pozostawił nam na dziś właśnie takich świadków wiary, żebyśmy, wpatrując się w ich moc, mieli także siłę do tego, by być wiernymi Panu Bogu we współczesnym świecie – dodał kap­ łan. Zwrócił także uwagę na to, iż abp Baraniak wychowywany był w duchu polskości i nieprzypadkowo znalazł się w prowadzonej przez salezjanów szkole w Oświęcimiu w 1917 r. Placówka ta jest nazywana domem macierzystym Zgromadzenia Salezjanów w Polsce, a warto zauważyć, iż większość chłopców z pierwszych roczników w tej szkole pochodziła ze Śląska i z Wielkopolski. Oświęcim był tuż za granicą, w zaborze austriackim, gdzie Polacy cieszyli się większymi swobodami niż w zaborze pruskim i dlatego przybywali tu młodzi ludzie z najbardziej zagrożonych regionów Polski,

by móc uczyć się w języku polskim, kształcić się na dobrych chrześcijan i obywateli.

Ku beatyfikacji Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych dodaje, że bardzo czeka na wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka, bo chciałby, by zos­ tał on patronem tego wyjątkowego Muzeum. Muzeum, które ma szansę stać się najważniejszą placówką tego typu nie tylko w Polsce, ale też w Europie. – Prowadzimy cały czas prace archiwistyczne i kwerendy, wiemy już np., gdzie będzie cela abpa Baraniaka, ta, w której on rzeczywiście siedział. Mamy miejsce, mamy jej numer, tylko teraz rozkuto tam ściany i z dwóch cel zrobiono jedną, ale jesteśmy pewni, że to jest cela, w której on był trzymany. Tu nie ma przypadków. My wszystko sprawdzamy – podkreśla Jacek Pawłowicz. – Odkryliśmy niedawno kolejny, nowy karcer, pod schodami. Bardzo prawdopodobne, że go tam trzymali. To bardzo ciasne, małe pomieszczenie. Tu, na Rakowieckiej, modlitwy mają swoją wymowę. Msza św. w intencji wszczęcia procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka będzie się tu odbywała 26. każdego miesiąca – zapewnia dyr. Pawłowicz. Nabożeństwa te są otwarte dla wszystkich, każdy może wziąć w nich udział. Zaproszeni do nich są także kapłani. Na razie nie wiadomo, kiedy nastąpi otwarcie Muzeum, wciąż jeszcze na jego terenie trwają prace ekshumacyjne prowadzone przez prof. Krzysztofa Szwagrzyka. – Ekspozycję otworzymy wtedy, gdy będziemy mieli środki finansowe na zagospodarowanie tej przestrzeni – mówi dyr. Pawłowicz i zapewnia, iż przygotowywana ona będzie z wielką starannością. – W tym miejscu jak w soczewce skupiają się dwa wielkie totalitaryzmy – zło niemieckiego faszyzmu i sowieckiego komunizmu – podkreśla Jacek Pawłowicz i trudno nie przyznać mu racji. – Na Rakowieckiej ludzie byli mordowani przez Waffen SS i przez bandytów z UB. Nie ma ważniejszego miejsca polskiej martyrologii. Były więzień tego aresztu, torturowany i maltretowany przez 27 miesięcy, będzie najlepszym duchowym patronem tego miejsca – podkreśla dyrektor Pawłowicz. K

Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa „Radio Wolna Europa jest nie­ zależną rozgłośnią finansowa­ ną przez Kongres Stanów Zjed­ noczonych, w przekonaniu, że swobodny dostęp do in­ formacji służy sprawie poko­ ju i wzajemnego zrozumienia w świecie”. Jolanta Hajdasz o niezapomnianej rozgłośni, która umilkła 25 lat temu.

4-5

Pamięci nieznanego solidarnościowca Jeden z ludzi, których nie za­ prosił na rozmowy okrągłego stołu gen. Kiszczak, nie wyje­ chali z podziemia flotyllą cię­ żarówek, nie dostali akcji Ago­ ry. Ale oni „to Polska właśnie”. Jan Martini wspomina swoje­ go zmarłego na emigracji przy­ jaciela, działacza Solidarności Winicjusza Gureckiego.

6

Jest tak, jak pani mówiła Na zjeździe absolwentów oka­ zało się, że klasa nazywała swo­ ją wychowawczynię „Mama”. I coś w tym było, bo jak mó­ wi Joanna, często byli z bratem zazdrośni, że ich mama wię­ cej czasu poświęca uczniom niż im samym. Zofia Nitsche – na­ uczycielka starej daty. Wspom­ nienia zapisała Aleksandra Tabaczyńska.

7

ind. 298050

C

o ci tak przeszkadza to LGBT? To pytanie pada już nawet w roz­ mowach towarzys­kich, nie da się nie widzieć ofensywy tej ideologii. Ale żeby ją jednoznacznie potępić? Niech robią, co chcą, nie moja sprawa. Przyz­ wyczajono nas do tego, że tolerancja jest wartością, którą mamy się kierować wszędzie i we wszystkim. Ktoś nie chce się ubrać stosownie do okoliczności? Jego sprawa. Młody nie ustępuje star­ szej osobie miejsca w tramwaju? Jego sprawa. Ktoś chodzi po mieście rozne­ gliżowany? Wstydem będzie zabraniać mu tego. A jeśli jest to głośna i hałaśliwa grupa, np. zwolenników ideologii LGBT, manifestujących publicznie swoje kon­ trowersyjne orientacje, to slogan o obo­ wiązku tolerancji będą nam powtarzać nie tylko zwolennicy tego stylu myślenia, ale także przedstawiciele władzy, poli­ tycy, którzy nikomu nie chcą się narażać, i cała rzesza młodych ludzi, których pokolenie dzisiejszych 40- i 50-latków nie potrafiło wychować. Wielu z tych, którzy biorą udział w poznańskiej Paradzie Równości, nie wie, że padło ofiarą szkodliwego eks­ perymentu społecznego, jakim jest fał­ szywa tolerancja, która ich znieczula na zło i bezprawie. Zetkną się z nimi nie­ koniecznie na tej barwnej i rozrywko­ wej imprezie, tylko w życiu codziennym i nie będą potrafili odróżnić dobra od zła ani wroga od przyjaciela. Od 4–5 lat Poznań jest nazywa­ ny jednym z najbardziej „tolerancyj­ nych” miast w Polsce. W tym roku liczba uczestników trwającego tydzień „Mar­ szu równości” podwoiła się w stosun­ ku do ubiegłorocznej i wyniosła blis­ ko 13 tysięcy. Udział w marszach to sposób na tegoroczne lato – podróże z miasta do miasta na „marsze równoś­ ci” są zorganizowane, niedrogie i dają uczestnikom poczucie robienia czegoś ważnego i wartościowego: „wspierajmy się w walce”. Organizatorzy tej imprezy przyznają, iż „dużo zrobiło wsparcie prezydenta miasta. Ludzie mieli przy­ kład idący z góry, że jeśli to akceptu­ jesz, to możesz maszerować”. To słowa farmaceuty, który co jakiś czas staje się Drag Queen z tytułem „Królowa Wiel­ kopolski”, czyli mężczyzną przebranym karykaturalnie za postać kobiecą przy użyciu efektownego, często wulgarne­ go stroju i makijażu. Wsparcie władz samorządowych oznacza gigantyczne publiczne pie­ niądze. Nie miejmy złudzeń, że to wszystko dzieje się za darmo. To my jako podatnicy finansujemy ich szero­ ko zakrojoną działalność, pozwalamy, by była wspierana ogromnymi fun­ duszami przez niekontrolowane insty­ tucje międzynarodowe. W Poznaniu codzienna praca „edukacyjna” wrze – w sieci łatwo można znaleźć ofer­ ty płatnych i darmowych warsztatów dla osób trans, dla młodzieży LGBT+, spotkań z prawnikami czy psycholo­ gami. Jest też grupa dla osób LGBT+ z Ukrainy – to odpowiedź na zwięk­ szającą się liczbę Ukraińców w Pozna­ niu. Młodzi ludzie są często blokowani przez rodziców, bo ci nie chcą, aby ich dzieci pokazywały się w „naszym” towarzystwie – można przeczytać na stronie organizatora „marszów”, który uruchomił wobec tego warsztaty dla rodziców, by nauczyć ich tolerancji… „Bądź sobą! Ja zawsze będę z Tobą. Mama” – to jedno z haseł tegorocz­ nego marszu. Każdy rozumie miłość i akceptację matki dla dziecka, ale czy ma to oznaczać, że rodzic ma tolero­ wać jego wszelkie zachowania i wy­ bory, zamiast pokazywać mu prawid­ łową życiową drogę? Tak rozumiana tolerancja prowadzi do anarchii i bez­ karności, bo pozbawia społeczeństwo podstawowego narzędzia obrony – niezgody na to, co złe. Jest przy tym wyjątkowym para­ doksem, iż ci, którzy głoszą tolerancję, są najbardziej nietolerancyjni – prze­ de wszystkim wobec ludzi wierzących. Tradycyjny, katolicki system wartości jest dla nich nie do zaakceptowania. Ale warsztatów na ten temat nie znaj­ dziemy. Ani w Poznaniu, ani gdzie in­ dziej. K

G

FOT. JOLANTA HA JDASZ

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Kaski na głowy

Doktrynerzy fałszywej wolności

Małgorzata Szewczyk

Henryk Krzyżanowski

Środek wakacji, a stolica Wielkopolski przypomina jeden wielki plac budowy. Sierpień to w najnowszej historii Polski miesiąc dobrowolnej abstynencji. Za­ Nie ma bowiem dzielnicy, w której nie dokonywano by wykopów, remontów, apelowali o nią polscy biskupi w roku 1984 – w szczytowym okresie konfron­ wymiany torowiska, nawierzchni drogi, chodnika, nie prowadzono by budowy tacji państwa stanu wojennego z solidarnościowym społeczeństwem. przyłącza sanitarnego, instalacji nowej sygnalizacji świetlnej itp. amten apel spotkał się z sze­ A zdecydowanie rzadziej w większych w środowisku pełnym patologii, mam 75 minut. Umożliwia on też, zgodnie z nomenklaturą, zmianę środka komu­ nikacji. Za bilet normalny uprawniają­ cy do przesiadki i podróży do 20 min. zapłacimy 3,40 zł, a za analogiczny do 90 min – 7 zł. Warto podkreślić, że to stolica Polski (nie Wielkopolski), której

z wyżej wymienionymi miastami, powin­ nam napisać: uliczki); żeby było jasne: nie mam o to pretensji do pań i panów kierowców ani pań i panów motorni­ czych. Trasy tramwajów tylekroć po­ zmieniane, że trawestując klasyka: naj­ starsi poznaniacy nie pamiętają tych

Co tam, poznaniacy, zawsze można wsiąść na rower czy hulajnogę. Tylko lepiej załóżcie najpierw kaski na głowy, by tego poznańskiego chaosu nie widzieć… mieszkańcy i przyjezdni mogą korzystać także z metra. I drugi przykład: Kraków. Za bilet 20-minutowy jednorazowy za­ płacimy 3,40, a za 50-minutowy jed­ norazowy 4,60 zł. Na koniec Wrocław – bilet jednorazowy na linie normalne, pospieszne i nocne od 2 września bę­ dzie kosztować 3,40 zł. Oprócz tego mieszkańcy miasta nad Odrą mają do dyspozycji bilety czasowe na 30, 60 i 90 min. Włodarze miasta nad Wartą zachęcają do korzystania z transpor­ tu publicznego, przemilczają jednak niewygody dla nich temat ceny tych podróży. Komunikacja w Poznaniu jaka jest, każdy widzi. Nieustannie zakorkowa­ ne ulice (a w zasadzie, w porównaniu

pierwotnych; autobusy miejskie, któ­ re jadą na tej samej trasie w odstępie 2-4-minutowym, np. linia 184 i 174, lub kubaturą przypominają bardziej półau­ tobus, nie zachęcają do zamiany samo­ chodu na środek transportu miejskiego. Przed rozpoczęciem drugiego mie­ siąca wakacji, kiedy piszę ten tekst, nie sposób nie wspomnieć, że zbliża się kolejny transportowy klincz – drogow­ cy na nowo zamykają przejazd przez rondo Śródka. Do końca sierpnia nie będzie można przejechać od strony Zawad i ul. Warszawskiej. Ale co tam, poznaniacy, zawsze można wsiąść na ro­ wer czy hulajnogę. Tylko lepiej załóżcie najpierw kaski na głowy, by tego po­ znańskiego chaosu nie widzieć… K

Poznań pamięta!

T

brało udział co najmniej kilka tysięcy Wielkopolan, którzy znaleźli się w Warszawie po tym, jak zostali

wysiedleni przez Niemców ze swoich mieszkań i domów na początku II wojny światowej. K

Przedstawiciele poznańskich Żołnierzy Wyklętych podczas uroczystości 75 rocznicy wybuchu powstania warszawskiego: gen. Jan Podhorski z Narodowych Sił Zbrojnych, jedyny żyjący jeszcze generał NSZ, czynny uczestnik walk w powstaniu warszawskim; obok niego po lewej Zenon Wechmann, prezes Wielkopolskiego Oddziału Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, współtwórca konspiracyjnego harcerstwa po 1945 r. w Poznaniu, skazany przez ówczesne władze na 7 lat więzienia.

List od Czytelnika Artykuł „Rykoszetem w Licheń”, który ukazał się na pierwszej stronie lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, jest wskutek przedstawionych faktów wyjątkowo bulwersujący. Oczekiwałbym, że Ksiądz Kustosz i Ksiądz Prowincjał Zgromadzenia ustosunkują się do podanych tamże faktów. Osobiście podejrzewam, że w tej przykrej sprawie jest tzw. drugie dno, którego Księża zdecydowali się nie ujawniać, gdyż może to naruszać dobro ks. Eugeniusza Makulskiego lub Zgromadzenia. Niemniej, gdyby tak było, to jednak w tej bulwersującej sytuacji chyba trzeba chociaż przyznać, że nie wszystkie powody decyzji Księdza/Księży odnośnie do osoby ks.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Makulskiego i pomnika Jana Pawła II zostały i dalej nie zostaną upublicznione, oraz przekonująco uzasadnić takie stanowisko. Brak obrony współbrata jest dla mnie bulwersujący i sądzę, że przemyślenia co do tego mają też inni współbracia. Z pewnością przesadzę, jeśli przywołam tu chociażby podobną, niechlubną postawę władz i współtowarzyszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus i św. Ojca Pio. Zwróciłem uwagę, że na stronie Sanktuarium – w Aktualnościach – ostatnie „aktualności” zostały zapisane w maju br. dr med. Tomasz Sioda

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Z

E

T

A

N

I

prawo jako podatnik oczekiwać od państwa ochrony przed grożącym mi uzależnieniem? Czy przeciwnie – pań­ stwo ma tylko dobrotliwie kibicować mojemu pogrążaniu się w nałogu? No bo najważniejsza jest wolność – gospodarcza i wszelka inna. To zapy­ tajmy: kto jest bardziej wolny – ktoś, komu utrudnia się dostęp do uzależ­ nień, takich jak alkohol czy pornogra­ fia, czy ktoś, kogo te uzależnienia coraz mocniej zniewalają? Wprowadzanie ograniczeń wyma­ ga inteligencji – proste usunięcie alko­ holu z osiedlowych sklepików dopro­ wadziłoby do ich szybkiego upadku. Może więc trzeba by znacząco obniżyć im podatki? Tak, by opłacał się bez­ alkoholowy handel przysłowiowym mydłem i powidłem? A może jeszcze coś innego? Z pewnością jednak dok­ trynerska obrona wolności do uzależ­ nień to droga donikąd. K

Zacne słowo „opozycja” wydaje się nie sprawiać trudności interpretacyjnych. W powszechnym i logicznym rozumowaniu pojęcie to oznacza przeciwstawny pogląd, stanowisko, a nawet aktywność przeciwną do prezentowanych oficjalnie. Równie powszechnie oczekuje się uzasadnienia obu opcji – i rządowej, i przeciwnej. Na tym polega rozsądny postęp w rozpoznawaniu, a także wpływaniu na rzeczywistość.

zagranicznych twórców, promujących dorobek Polaków na świecie. To w czasach opozycji prezes Prawa i Sprawiedliwości dr Jarosław Kaczyński odbywał niezliczone wizyty w miastach i miasteczkach, niekiedy w niewielkich salach przykościelnych; nieco później w Poznaniu gościł w Pałacu Działyńskich i pod Poznańskimi Krzyżami. W pogody i niepogody – uparcie dodawał otuchy i mobilizował działaczy do aktywności – nie rozrabiackiej, a intelektualnej, do pozyskiwania ludzi myślących samodzielnie i odważnie. Głównie historyków, ekonomistów – wszystkich, którym leżała na sercu Polska na miarę swoich możliwości. Pałac Działyńskich był i jest nadał sercem patriotycznej myśli intelektualnej, tu spotykali się z klubowiczami, AKO-wcami i mieszkańcami ci, którzy dziś są u steru rządów oraz niezależni dziennikarze.

Danuta Moroz-Namysłowska

łumy poznaniaków wzięły udział w uroczystości upamiętniającej w stolicy Wielkopolski 75 rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Przed Pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego w Poznaniu odbył się uroczysty apel poległych, a wiązanki biało-czerwonych kwiatów złożyli przedstawiciele władz wojewódzkich, samorządowych i organizacji społecznych, wśród których byli także przedstawiciele Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej działający w Wielkopolsce i członkowie innych organizacji kombatanckich. Wśród delegacji wojskowych i służb mundurowych znajdowali się także przedstawiciele wojsk amerykańskich, które stacjonują w Powidzu, gdzie jest baza samolotów F-16. Uroczystość poprzedziła Msza św., którą koncelebrował poznański bp pomocniczy Szymon Stułkowski. W wygłoszonej homilii przypomniał bohaterstwo uczestników powstania warszawskiego oraz wspomniał rolę i bohaterstwo kapłanów towarzyszących powstańcom. Według historyków w powstaniu warszawskim

A

pojemnościach. Tej pobłażliwości, charakteryzu­ jącej wszystkie kolejne rządy, sprzyja zapewne materialny nacisk alkoholo­ wego lobby – skoro, jak mówią, moż­ na kupić ustawę, to tak samo moż­ na z pewnością opłacać blokowanie wszystkiego, co wprowadzałoby ogra­ niczenia. Jednak nie bez znaczenia jest także ideologiczna strona tego zjawi­ ska; nazwałbym ją doktrynerstwem wolności. Dogmatyczny fundamenta­ lista wolności będzie z uporem gło­ sił, że państwu nie wolno ograniczać wolności obywateli, bo to paternalizm i prosta droga do autorytaryzmu. Ale taki argument to bezmyślne sekciar­ stwo, ignorujące rzecz najważniejszą: ludzie różnią się nie tylko inteligen­ cją czy uzdolnieniami, ale także zdol­ nością do kierowania własnym losem i odpornością na wpływy. Czy, jeśli z natury jestem słaby i wzrastałem

Co z tą „opozycją”?

Jolanta Hajdasz

G

T

rokim odzewem, mimo prób ośmieszenia go przez rzecz­ nika rządu, Jerzego Urbana. Szkoda, że w wolnej Polsce coraz bar­ dziej idzie w niepamięć. Może warto go reaktywować? Alkoholizm i pijaństwo bowiem mają się dziś doskonale. Zrezygnowano nawet z anemicznych prób ogranicze­ nia reklamy piwa, a osiedlowe sklepiki spożywcze funkcjonują bez przeszkód jako lokalne rozpijalnie. Trawniki wo­ kół nich usłane są buteleczkami po tzw. „małpkach” – piekielnym wyna­ lazku handlu w III RP. Komuna, która przynajmniej stwarzała pozory walki z pijaństwem, skasowała kiedyś butel­ ki 0,25 litra, popularne „ćwiartki”. Był to ruch racjonalny, bowiem dziś wi­ dzę, że w moim sklepiku mocniejsze alkohole kupowane są przez robot­ ników w kombinezonach i tatuowaną młodzież właśnie w postaci „małpek”.

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

N

ie sposób tego uczynić w przypadku tzw. totalnoś­ ci, która próbuje zadomowić się obecnie w Polsce jako znak firmowy „opozycji”. Dokładnie pamiętam, bo byłam i świadkiem, i uczestnikiem aktywności opozycyjnej Prawa i Sprawiedliwości przez dwa sejmowe „sezony” i, szczerze mówiąc, dziś dopiero doceniam tamten czas. Niezwykle trudny, pełen upokorzeń panoszących się komercyjnych i publicznych, kalkujących się mediów. Czas prostackiego „uchachania”, zawstydzania „ciemnogrodem”, „moherem”, „obciachem”, „kibolstwem”, „faszyzmem” (tak, tak – już wtedy!) „stereotypami”, „katolami” etc. Walec „pedagogiki wstydu”, rozgrzany i rozpędzony, zgniatał wszystko, co chciałoby się jakoś obronić, wytłumaczyć, znaleźć jakiś „kawałek podłogi” dla swoich racji... Czas tragedii smoleńskiej był potężnym ciosem, zadanym nie tylko rodzinom poległych. W moim pojęciu to wtedy rozpoczęła się wojna hybrydowa z moją Ojczyzną – Polską. Wojna niewypowiedziana, przy niejasnym stanowisku krajów należących do Unii Europejskiej, a nawet NATO. Ówczesny rząd polski nie stanął po stronie „tenkraju”, którym zarządzał, a oskarżył, w ślad za rosyjską komisją, pilotów i służby kancelarii znienawidzonego przez niego prezydenta. Człowieka uczciwego, prawego, dzielnego w zmaganiu się z medialną nagonką w kraju i za granicą, prawidłowo rozpoznającego polityczne realia. W odniesieniu do dalszej hybrydowej eskalacji – wręcz profetę. W monopolu medialnym, komercyjnym i publicznym nadal na jedną jedyną nutę wyśmiewano starania odważnych rodzimych i zagranicznych naukowców w próbach dojścia do prawdy – zarówno odnośnie do tragedii smoleńskiej, jak innych poczynań

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

ekonomicznych i politycznych opcji rządzącej: zgodnego tandemu PO-PSL To wtedy Prawo i Sprawiedliwość i intelektualne środowiska patriotyczne zaczęły organizować Strefę Wolnego Słowa, niezwykłym wysiłkiem członków Klubów Gazety Polskiej rozpoczął się uliczny, kawiarniany, sklepowy i domowy kolportaż najpierw tygodnika „Gazeta Polska”, a niebawem i dziennika „Gazeta Polska Codziennie”. To wówczas profesor Uniwersytetu Poznańskiego Stanisław Mikołajczak zainicjował Akademicki Klub Obywatelski im. prof. Lecha Kaczyńskiego, do którego w krótkim czasie dołączyli intelektualiści z Krakowa (m.in. prof. Andrzej Nowak) i Warszawy, a następnie z innych miast.

Z

a mało tu miejsca na wielki dorobek intelektualny AKO i być może nie ja jestem predestynowana do jego prezentacji. Ale jest to konieczne. Także z inicjatywy profesora S. Mikołajczaka powstał Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poz­ naniu, zburzonego przez hitlerowców. I tu niespodzianka: w rzekomo wolnej Polsce nie może on znaleźć miejsca w tym mieście! Staraniem patriotów i z ich środków została jedynie ufundowana i wykonana oraz sprowadzona do miasta centralna figura Chrystusa – nie bez wielkiego niezadowolenia lokalnej wkładki „Gazety Wyborczej”... Z nostalgią wspominam zaszczyt udziału (jako uważna słuchaczka) w Kongresie POLSKA WIELKI PROJEKT. Przyznam się, że moja „zahukana” psychika czuła się mocno niepewna, czy to aby nie nazwa na wyrost, jakaś megalomania, urojenie i lękałam się, czy wstydu z tego nie będzie... Dziś to marzenie rozwija się wspaniale, już oficjalnie i corocznie przybywa na nim gości z Europy i świata a także są ustanawiane nagrody dla

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 62 · SIERPIEŃ 2O19

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 54)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

O

siem opozycyjnych lat to był także czas marszów i różnych form protestów – jakże innych niż te, które oglądamy dzisiaj. Marszów kilkakrotnie liczniejszych od 100 tys. uczestników – a jednak ani jeden kamień, ani jedna cegła nie zostały rzucone, ani jedna koszula nikomu nie została rozdarta, nie przewrócono żadnego kosza ani nie wyrzucono żadnych papierów czy innych śmieci gdzie nie należy. Policja stała w gotowości w bocznych ulicach, nikt nas nie ochraniał. To się nawet wydaje nie do wiary – ale tak było. Społeczna straż, czujna na każdą próbę prowokacji, wyrastała jak spod ziemi... Z taką „masą” nie można było się nie liczyć i ta „masa” nie krzywdziła nikogo, nikogo nie obrażała, miała jasno i uczciwie sprecyzowane oczekiwania. I była, i jest gotowa nadal stać murem za nimi. Z takiej opozycji, pracowitej, rzeczowej, uczciwej, merytorycznej zrodziło się podwójne zwycięstwo: prezydenckie i parlamentarne w 2015 roku, które zmieniło i chce zmieniać „tenkraj” w Polskę, prawdziwie nowoczesną i konkurencyjną wobec innych w rodzinie narodów europejskich – przy poszanowaniu swojej pięknej tradycji. W Polskę, która nie życzy sobie fałszu historycznego i niezasłużonej „pedagogiki wstydu”, serwowanej przez samozwańcze autorytety, służące Bóg wie komu – ale na pewno nie Polakom. Moją refleksję chcę zakończyć pytaniem: czy jest obecnie jakaś szansa na choćby ciut podobną jak opisana opozycję, z którą można by było merytorycznie sprzeczać się, kłócić nawet – ale żeby w rezultacie wyniknęło wspólne dobro? Bo totalność – to fatalność. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 03.08.2019 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

I

tak rozkopane są m.in. rondo Żeg­ rze, rondo Śródka, ul. Głogowska, Królowej Jadwigi, Lechicka, Jackow­ skiego, Taczaka, Starołęcka, Szwaj­ carska, Grochowska... Oczywiście przy okazji likwiduje się wiele miejsc parkin­ gowych, montując słupki lub budując drogi rowerowe – to taki poznański znak rozpoznawczy. Ale to nic, przecież remonty kiedyś się skończą i wrócimy do „normalności”, pardon: nienormal­ ności dumnej stolicy Wielkopolski. Bo jazdę po Poznaniu – naprawdę, mimo najszczerszych chęci – trudno nazwać normalną. Człowiek ma wrażenie, że natężenie ruchu i korki są takie same jak w ciągu reszty roku albo i gorzej. Wystarczy wspomnieć lipcowy arma­ gedon na Śródce. Jasne, zawsze można przesiąść się do autobusu czy tramwaju, ale skoro już o komunikacji miejskiej mowa… Poz­ nańscy radni pod koniec maja uchwa­ lili podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej. Za bilet do 45 min zapłacimy 5 zł, do 90 min – 7 zł; jedynie cena bi­ letu 10-minutowego pozostanie bez zmian i wyniesie 3 zł. Będzie więc jesz­ cze drożej, chociaż ceny biletów i tak w Poznaniu były dotychczas najwyż­ sze. I nie przesadzam, dla porówna­ nia podam cennik biletów transportu publicznego w innych dużych miastach. W Warszawie za 4,40 zł (bilet normalny przesiadkowy) można podróżować do


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

M

arek Jędraszewski urodził się 24 lipca 1949 roku w stolicy Wielkopolski. Jako dziecko odebrał w domu rodzinnym staranne religijne wykształcenie. Arcybiskup wspomniał o tym w „Dialogach” z dziećmi podczas pikniku rodzinnego, gdy mówił, że pamięta rodziców, którzy codziennie klękali przed obrazem i wspólnie się modlili. To świadectwo wiary wzbudziło w nim potrzebę, by zawsze czuć się dzieckiem Boga. W młodości metropolita krakowski służył w jednej z poznańskich parafii jako ministrant, w budynku tymczasowym, na miejscu którego zbudowano jeden z największych kościołów w mieś­cie. Te czasy z uśmiechem i sentymentem wspominał podczas czerwcowych „Dialogów” w Uniwersyteckiej Kolegiacie św. Anny. Jak się okazuje, świadectwo napotkanych wówczas kapłanów miało na niego ogromny wpływ. – Moje powołanie rodziło się dość wcześnie, jeszcze w szkole pods­

24 lipca abp Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, obchodził 70 rocznicę urodzin. Z tej okazji warto poznać drogę jego życia, która zaprowadziła go z poz­ nańskiego „Marcinka” na tron biskupi metropolii krakowskiej.

Z Poznania do Krakowa

70 urodziny metropolity krakowskiego abpa Marka Jędraszewskiego Justyna Tyrka im. Karola Marcinkowskiego; maturę zdał w 1967 roku. Następnie podjął studia w Arcybiskupim Seminarium Duchownym i na Papieskim Wydziale Teologicznym. W 1974 roku uzyskał licencjat z teologii na podstawie pracy „Problematyka osoby w filozofii Gabriela Marcela”. Podjął studia na Wydziale Filozofii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Jego praca licencjacka La filosofia del

Bóg zaprowadził abpa Marka Jędraszewskiego na tron biskupi metropolii krakowskiej, na którym wcześniej zasiadali m.in.: św. Stanisław, Adam Sapieha, św. Jan Paweł II. W swej pos­ łudze metropolita zawsze jest otwarty na drugiego człowieka. Zapoczątkował comiesięczne spotkania w ramach „Dialogów”, kiedy to udziela odpowiedzi na wszelkie istotne pytania padające ze strony różnych osób. Podczas pik-

tawowej, zwłaszcza kiedy byłem ministrantem i obserwowałem życie księży, pośród których mogłem wtedy być, i widziałem, że to byli wspaniali księża, pracujący w bardzo trudnych warunkach. Widziałem ich poświęcenie, ich oddanie, to, że zdecydowaną większość swojego czasu poświęcali innym – to jakoś pociągało. Oczywiście, że trzeba było zmagać się z różnymi myślami, konfrontować je z innymi możliwościami życia, bo przecież jasne, że takie możliwości się jawiły, ale przyszedł moment, kiedy po maturze trzeba było zdecydować: w tę albo w tę stronę. Wybrałem seminarium duchowne i przyznam, że nigdy tego nie żałowałem ani nie żałuję – mówił. Ukończył najstarsze poznańskie liceum – I Liceum Ogólnokształcące

R E K L A M A

simbolo religioso di Paul Ricoeur została wyróżniona złotym medalem Uniwersytetu Gregoriańskiego. Przed obroną pracy doktorskiej Jan Paweł II zapytał Marka Jędraszewskiego „No co tam, Marek? Jak tam z tym twoim Levinasem?”. Gdy przyszły metropolita odpowiedział, że niedługo będzie się bronić, Ojciec Święty odparł „Co? Bronić się? Ty masz zwyciężać!”. Praca doktorska Le relazioni intersoggettive nella filosofia di Levinas także została nagrodzona złotym medalem – Ojca Świętego Jana Pawła II. Abp Marek Jędraszewski otrzymał habilitację w 1991 roku, na Wydziale Filozoficznym Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, na podstawie dysertacji Jean-Paul Sartre i Emmanuel Levinas – w poszukiwaniu nowego humanizmu. Studium

Wybrałem seminarium duchowne i przyznam, że nigdy tego nie żałowałem ani nie żałuję. FOT. JOANNA ADAMIK, ARCHIDIECEZJA KRAKOWSKA

Tak wiele zależy od chrześcijaństwa. Tak wiele zależy od świadków Chrystusa. Od tego, jak głęboko wierzą, jak silną mają nadzieję i niezłom­ ną miłość.

– Duszą państwa jest autentyczne małżeństwo i rodzina. Przepisy biurokratyczne nie mogą tego ducha zabijać! Wielokrotnie stawał w obronie najmniejszych i najsłabszych, mówiąc m.in.: – Być chrześcijaninem, przeżywać swoją chrześcijańską godność to także stać na straży życia drugiego człowieka. Głosząc Chrystusową naukę, metropolita wzbudza sumienia wiernych, wskazując, że nie może być wśród nich zgody na zwodnicze i fałszywe ideologie, które zadają kłam naturze człowieka. Arcybiskup w swoich słowach nawiązuje również do nauczania jednego ze swych poprzedników, św. Jana Pawła II. Stale przypomina o wielkim dziedzictwie, które pozostawił wszystkim papież Polak i którego nie można nigdy zatracić. – Świadomi tego zobowiązania, które płynie od nas z pocałunku, jakim wtedy Jan Paweł II obdarzył polską ziemię, zechciejmy po 40 latach przyjąć ciągle tak samo aktualną prawdę, którą wyraził na Bło-

analityczno-porównawcze, a tytuł naukowy profesora nauk teologicznych uzyskał w 2002 roku. Jako wikariusz pracował w parafii św. Marcina w Odolanowie. W latach 1980–1996 był adiunktem na Papieskim Wydziale Teologicznym w Poz­ naniu. Od roku 1980 do 1987 pełnił posługę prefekta Arcybiskupiego Seminarium Duchownego. 17 maja 1997

roku Jan Paweł II mianował go biskupem pomocniczym Archidiecezji Poznańskiej, a 11 lipca 2012 roku Benedykt XVI powołał go na stanowisko metropolity łódzkiego. 8 grudnia 2016 roku Ojciec Święty Franciszek mianował abpa Marka Jędraszewskiego metropolitą krakowskim. Jednocześnie arcybiskup pełni ważne funkcje w Konferencji Episkopatu Polski.

niku rodzinnego spotkał się z dziećmi, które zadawały mu pytania dotyczące jego dzieciństwa, ale także niełatwych prawd wiary. Jego kalendarium jest zawsze wypełnione spotkaniami z wiernymi, celebracjami Mszy św. w związku z ważnymi okazjami, jubileuszami, rocznicami. Arcybiskup wizytuje wiele parafii, udzielając młodym sakramentu bierzmowania. Jak mówił podczas czerwcowych „Dialogów”, te spotkania są szczególnie cenne, ponieważ pozwalają poznać różne wspólnoty parafialne i ich bogactwo. W swym nauczaniu metropolita jednoznacznie broni ważnych war­tości. Podkreśla znaczenie tradycyjnej rodziny, staje w obronie życia nienarodzonego oraz ładu moralnego. Podczas konferencji „Rodzina w społeczeństwie i państwie – aspekty filozoficzne, kulturowe, społeczne i prawne” mówił:

niach: „Musicie być mocni, drodzy Bracia i Siostry! Musicie być mocni tą mocą, którą daje wiara! Musicie być mocni mocą wiary! Musicie być wierni!” – mówił metropolita. Często wskazuje na konieczność nieustannego dawania świadectwa o Chrystusie, mimo wszelkich prześladowań i sprzeciwów ze strony współczesnego świata. – Tak wiele zależy od chrześcijaństwa. Tak wiele zależy od świadków Chrystusa. Od tego, jak głęboko wierzą, jak silną mają nadzieję i niezłomną miłość – powiedział. Sam swoją postawą i głoszonym słowem staje się dla wszystkich znakiem sprzeciwu wobec zła i odważnym świadkiem Chrystusa. W dniu 70 urodzin metropolity krakowskiego abpa Marka Jędraszewskiego wierni szczególnie pamiętają o nim w modlitwie, wypraszając łaski potrzebne w dalszej posłudze. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

4

I

m więcej wiemy o kulisach polityki w cza­ sach zimnej wojny, tym bardziej zasadne staje się pytanie o to, co przesądziło o klęs­ ce jednej ze stron konfliktu. Czy faktycznie państwa komunistyczne upadły, bo były niewydolne ekonomicznie, a polityka ter­ roryzowania własnych obywateli okazała się całkowicie nieskuteczna wobec wolnościo­ wych aspiracji ujarzmianych narodów, czy też liczyły się w tej grze także inne czynniki, takie choćby, jak media dostarczające zniewalanym społeczeństwom niezależnych od reżimów informacji? Jeśli odpowiemy na to pytanie twierdząco, to koniecznie powinniśmy posta­ wić kolejne – czym było Radio Wolna Europa i dlaczego przestało nadawać audycje do Polski akurat w 1994 roku?

Ćwierć wieku temu 25 lat temu Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa nadała ostatnią audycję z Monachium do Polski. Nazwa tego radia najmłodszym Po­ lakom pewnie nic już nie mówi, jednak każdy, kto przeżył choć kilka lat w socjalistycznym PRL-u, bez wątpienia ją kojarzy. Starsi mają zapewne jeszcze w pamięci jazgot i bucze­ nie zagłuszarek, sprawiających, iż chęć po­ znania najnowszych niecenzurowanych infor­ macji i radiowych komentarzy związana była z koniecznością słuchania szumów, zgrzytów i przeciągłych gwizdów. Mimo upływu lat, jako była korespondentka RWE z Poznania i autor­ ka pierwszej historycznej polskiej monografii na jej temat, jestem przekonana, że nadal war­ to przypominać Wolną Europę, bo jej historia jest kluczem do zrozumienia wielu aspektów naszych najnowszych dziejów. To radio miało największy wpływ na umysły Polaków w latach PRL-u, bo do czasu zamknięcia rozgłośni z jej audycjami zetknął się co drugi dorosły Polak. Potwierdziły to badania ankietowe przeprowadzone z okazji 40-lecia istnienia rozgłośni w kwietniu 1992 r. na reprezentatywnej ogólnopolskiej próbie. Badania te przeprowadził istniejący jeszcze wówczas Ośrodek Badań Opinii Publicznej Polskiego Radia i Telewizji. Dlaczego, mimo sporej popularności, wspartej notabene pozytywnymi ocenami wia­ rygodności i rzetelności dziennikarskiej, właśnie ta rozgłośnia zaprzestała nadawania w okresie transformacji ustrojowej w Polsce, podczas gdy konkurujące z nią stacje zachodnie, jak BBC czy Głos Ameryki nadawały program po polsku i do Polski jeszcze kilka lat? Zniknięcie „Free Europe” z fal eteru wydaje się niezrozumiałe, gdyż pomimo zamknięcia kompleksu RFE/RL w Monachium radio nie zaprzestało działalności i już wówczas nadawało bez przeszkód z Pragi w 25 językach Europy i Azji. Fakt ten przeczy tym samym opinii, jakoby Stany Zjednoczone zlikwidowały sekcję polską (a także węgierską) tylko z powodu oszczędności, bo skoro utrzy­ mywały nadal instytucję Radio Free Europe/ Radio Liberty, a zlikwidowały tylko 2 z 27 sek­ cji językowych, to przecież w niewielkim stop­ niu zredukowały wydatki, a oszczędności były minimalne. By to wyjaśnić, należy sięgnąć do genezy rozgłośni nadających po polsku i do Polski z zagranicy, bo ich losy zostały zdetermi­ nowane już wtedy, gdy rządy krajów, których były własnością, podejmowały decyzje o ich tworzeniu. Wbrew pozorom istnieje bowiem ogromna różnica między Głosem Ameryki, czy BBC, a RWE, choć zapewne niewielu słuchaczy zdawało sobie sprawę z jej istnienia. Głównym kryterium różnicującym te sta­ cje są cele, którym służyły. Jako pierwszy opi­ sał to zjawisko w wydanej w 1998 r. książce Wolność w eterze Jacques Semelin, francuski historyk, psycholog, politolog, autor kilku ksią­ żek poświęconych głównie antytotalitarnym formom oporu bez stosowania przemocy. Wolność w eterze to pierwsza książka, która traktuje całościowo ten kapitalny temat, jakim jest rola mediów w zburzeniu komunizmu. Sto­ sując to kryterium: jakim celom służą media?, Jacques Semelin wyróżnił w radiofonii mię­ dzynarodowej trzy rodzaje rozgłośni: rozgłoś­ nie reprezentujące dane państwo, rozgłoś­ nie substytucyjne oraz rozgłośnie religijne. Przyporządkowanie danej rozgłośni określo­ nej grupie determinuje automatycznie okres jej funkcjonowania; pierwsza i trzecia grupa z założenia mają nieograniczony czas istnienia, bo cele, jakie stawia się przed nimi, są zawsze aktualne, trwają tak długo, jak dane państwo czy religia, natomiast rozgłośnie z drugiej gru­ py służą określonym zadaniom ograniczonym w czasie. Gdy zadania te zostają wykonane, dana stacja automatycznie traci rację bytu, co oficjalnie często określa się słowami „wy­ czerpała swoją misję”. Radio Wolna Europa jest (i było) typową rozgłośnią substytucyjną, z jasno i precyzyjnie zdefiniowanymi celami i dlatego musiało zniknąć z fal eteru, przy­ najmniej w tych krajach, w których – zdaniem parlamentarzystów ze Stanów Zjednoczonych – transformacja ustrojowa się powiodła.

Rozgłośnie religijne W ogromnej ilości zagranicznych stacji nadają­ cych na całym świecie najłatwiej wyselekcjono­ wać rozgłośnie religijne. Ich głównym celem jest upowszechnianie danej religii oraz ułatwienie

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A bądź umożliwienie jej wyznawcom kontaktów z jej reprezentantami i władzami zwierzchni­ mi. Cechą charakterystyczną tych stacji jest nieproporcjonalnie duża – w porównaniu do pozostałych rozgłośni – liczba transmisji czy audycji stricte modlitewnych, czasem trudnych do zrozumienia dla ateisty czy wyznawcy innej religii. Najbardziej znaną tego typu stacją jest Radio Watykan, nadające nieprzerwanie od 1931 r. Jego główną misją jest przedstawianie uniwersalnego wymiaru katolicyzmu i zapew­ nienie kontaktu z Rzymem reprezentantom kościoła i wiary katolickiej na całym świecie. Uzasadnienie istnienia rozgłośni religijnej jest proste: każda religia pragnie zdobywać nowych wyznawców i szerzyć swoją doktrynę tak długo, jak istnieje. Radio może jej tylko w tym pomóc. Sekcja Polska Radia Wolna Europa nigdy nie była rozgłośnią religijną w tym znaczeniu, choć regularnie nadawała audycje poświę­ cone szeroko rozumianym sprawom wiary, szczególnie w latach 50., gdy Kościół katoli­ cki w Polsce był najmocniej prześladowany. Szczegółowo na ten temat pisze Jan Nowak­ -Jeziorański w pierwszym tomie swoich wspo­ mnień z czasów pracy w RWE. Wynika z nich jednoznacznie, że ilość czasu antenowego, jaki radio poświęcało tematyce religijnej (w tym transmisjom mszy i nabożeństw), była wypad­ kową skali represji, jakim poddawano Kościół katolicki w Polsce, z bardzo prostą zależnością – im więcej represji i prześladowań w kraju, tym więcej na ten temat audycji i programów. W apogeum walki z Kościołem rozgłośnia sta­ rała się ściśle współpracować z Episkopatem, dla którego stała się wówczas jedyną drogą dotarcia do szerokich warstw społeczeństwa. Jej działanie zawsze jednak miało charakter walki politycznej, w której trudno byłoby się doszukać elementów stałego propagowanie jednej, konkretnej religii. Jan Nowak Jeziorański w swojej wspomnieniowej książce z lat pracy w RWE pt. Wojna w eterze pisał: „Obrona Koś­ cioła wysuwała się na czoło wszystkich naszych zadań. Pogląd ten podzielał cały zespół bez wyjątku, choć większość stanowili ludzie reli­ gijnie obojętni, a nie brakowało i takich, któ­ rzy do Kościoła katolickiego nastawieni byli niechętnie. (...) nasza rola polegała na nawo­ ływaniu do posłuszeństwa wobec hierarchii, którą reżim usiłował podważyć”.

W wyniku akcji „Spotlight” („Reflektor”, nawiązanie do nazwiska J. Światły) zorganizowanej w nocy 12/13 lutego 1955 r., do Polski poleciało 800 tysięcy balonów z podczepionymi broszurami „Za kulisami partii i bezpieki” – rewelacjami zbiegłego na Zachód wysokiego urzędnika MBP FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Rozgłośnie reprezentacyjne Rozgłośnie reprezentacyjne to rzecznicy finan­ sujących je państw. Zapewniają one rozsianym po całym świecie obywatelom tych państw kontakt z nimi, dlatego zawsze nadają stały program w języku danego kraju. Ale ich celem jest także zdobywanie nowego, znacznie szer­ szego audytorium, po to, by zwiększać obszar oddziaływania danego państwa, uzasadniać jego politykę zagraniczną, promować jego gospodarkę, rozpowszechniać kulturę i język. Dlatego te rozgłośnie uwzględniają obowiązki nałożone na nie przez instytucję zwierzch­ nią, jaką jest zwykle Ministerstwo Spraw Za­ granicznych. Przeznaczeniem takich rozgłośni jest ostatecznie służenie interesom i wartoś­ ciom reprezentowanego przez nie państwa, co określa się niekiedy mianem ‘public diplomacy’ – dziennikarstwo dyplomatyczne – i jest jed­ ną ze współczesnych form międzynarodowej propagandy. By jednak nie trafiać w próżnię i zbliżyć się do potencjalnych zagranicznych słuchaczy, rozgłośnia taka musi nadawać w ję­ zyku danego narodu i dlatego jej specyfika nie zawsze jest czytelna dla słuchaczy, którzy najczęściej zapominają o tym, że to, co jest komunikowane przez taką rozgłośnię, okre­ ślane jest przez interes źródła, a nie adresata komunikatu. Rozgłośnia reprezentująca ma więc rację bytu tak długo, jak długo istnieje dane państwo, zamierzające oddziaływać na inne społeczności. W ten model idealnie wpi­ suje się i Głos Ameryki, i BBC, ale nie RWE.

BBC Najstarsza rozgłośnia reprezentacyjna na świecie to BBC – British Broadcasting Cor­ poration – której akt założycielski datowany jest na rok 1927. Audycje dla zagranicy BBC zaczęła przygotowywać już w roku 1932, by w 6 lat później rozpocząć regularne nadawa­ nie „serwisów światowych BBC”. Nadawanie ich w czasie II wojny światowej zdobyło stacji uznanie i autorytet we wszystkich krajach, do których docierały nadajniki rozgłośni. Właś­ nie w czasie wojny zostały wypracowane stan­ dardy informacji BBC, których przestrzeganie miało zapewnić obiektywizm i wiarygodność stacji, mimo jej jednoznacznego podporząd­ kowania brytyjskim władzom. Tzw. „zasady dziennikarstwa informacyjnego BBC”, zaak­ ceptowane przez Board of Governors (Radę Gubernatorów) i Board of Management (Radę Dyrektorów), czyli najwyższe władze korpo­ racji, określają wprost ścisłe podporządkowa­ nie rozgłośni interesom polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii. W BBC zakazane jest ujaw­ nianie informacji, które mogą: zagrozić inte­ resom Wielkiej Brytanii za granicą, poważnie przeszkodzić w promocji lub ochronie inte­ resów Wielkiej Brytanii, zagrozić bezpieczeń­ stwu obywateli brytyjskich przebywających za granicą. Zasady te przedstawione są m.in.

Jolanta Hajdasz w Vademecum dziennikarstwa BBC, wydanym w Warszawie pod red. Karola Jakubowicza w 1989 r. Twórcy tych zasad podkreślają przy tym, że zdają sobie sprawę z tego, iż ich sto­ sowanie może stwarzać bardzo trudną sytua­ cję, na przykład wówczas, gdy informacja jest bardzo ważna i interesująca dla opinii publicz­ nej, i dlatego sprawą podstawowej wagi jest to, „by problemy dotyczące bezpieczeństwa narodowego były zgłaszane drogą służbową do Dyrektora Polityki Programowej”. W ten sposób stacja zapewnia sobie ścisły nadzór nad pracą każdego dziennikarza, minimali­ zując przy tym tzw. wypadki przy pracy, gdy niesubordynacja lub niewiedza któregoś re­ daktora mogłaby narazić redakcję na nadanie informacji uważanych przez władze Wielkiej Brytanii za szkodliwe. BBC jest najprawdopodobniej jedyną rozgłośnią działającą wśród państw demo­ kratycznych, która w tak jednoznaczny spo­ sób określa zasady swojego podporządkowa­ nia państwu, które ją finansuje. Niezależność stacji doznała na przykład uszczerbku pod­ czas francusko-brytyjskiej ekspedycji do Su­ ezu w 1956 r. czy w czasie wojny z Argenty­ ną o Falklandy-Malwiny w 1982 r., gdy BBC musiała cenzurować nawet nadawane przez siebie utwory muzyczne (zakazane było wów­ czas m.in. emitowanie utworu brytyjskiej gru­ py rockowej Status Quo You’re in the army now, zajmującej wówczas pierwsze miejsca na listach przebojów). Brytyjscy sowietolodzy krytykowali BBC w wielu artykułach opublikowanych w latach 1957–58 na łamach „The Spectator”, kwestio­ nując orientację programu rosyjskiego, zarzu­ cając mu zbytnią ugodowość w stosunku do władz radzieckich i nazbyt dyplomatyczny język. Jest jednak przy tym swoistym feno­ menem BBC to, że mimo tak jednoznacznych ograniczeń, stacja stała się wzorem dzienni­ karstwa obiektywnego i rzetelnego, a sformu­ łowane przez nią zasady, precyzujące sposo­ by postępowania w większości konfliktowych sytuacji, z jakimi styka się dziennikarz, stały się niedościgłym wzorem wielu redakcji na całym świecie. W 1949 roku wśród rozgłośni nadają­ cych dla zagranicy serwis międzynarodowy Radia BBC zajmował pierwsze miejsce w świe­ cie z łączną liczbą 687 godzin programu

tygodniowo, wobec 464 godzin nadawanych przez Związek Radziecki i 214 nadawanych przez Stany Zjednoczone. Dopiero rozkwit Głosu Ameryki w pierwszej połowie lat 50. zepchnął BBC na plan dalszy, mimo iż rząd Wielkiej Brytanii systematycznie zwiększał przeznaczone dla rozgłośni środki. Sekcja polska BBC istniała w latach 1939– 2005. Swoją pierwszą audycję BBC w języku polskim nadała siedem dni po rozpoczęciu II wojny światowej i cztery dni po przystąpie­ niu Wielkiej Brytanii do wojny z Niemcami. Z powodu reorganizacji w BBC, 25 paździer­ nika 2005 roku podjęto decyzję o rozwiązaniu 10 sekcji językowych (bułgarskiej, chorwa­ ckiej, czeskiej, greckiej, kazachskiej, polskiej, słowackiej, słoweńskiej, tajskiej i węgierskiej). Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze miały zostać przeznaczone na utworzenie arabskoję­ zycznej telewizji. W ostatnim roku działalności w polskiej sekcji pracowało łącznie 58 osób – 32 w Warszawie i 26 w Londynie. Swą ostatnią audycję sekcja polska BBC nadała 23 grudnia 2005 roku.

Głos Ameryki Największą rozgłośnią reprezentującą interesy konkretnego państwa był Voice of America (Głos Ameryki). Prezydent Franklin D. Roose­ velt utworzył ją w 1942 roku po to, by wspie­ rała amerykańskie działania wojenne. Miarą jej znaczenia, jakie jej już wówczas przypisa­ no, może być fakt, że w niecałe dwa lata po powstaniu VOA nadawała ponad 119 go­ dzin programu dziennie w 50 językach świata. Mimo wielu kryzysów powodowanych okreso­ wymi zmniejszaniem przysługujących jej dota­ cji, pod względem ilości tworzonego i nada­ wanego programu udało jej się prześcignąć nawet BBC. Programy VOA tworzone były w 53 sekcjach językowych, a o kondycji roz­ głośni może świadczyć to, że z reguły korzy­ stała z najnowocześniejszych dostępnych na rynku urządzeń technicznych (np. jako pierw­ sza na świecie w 1994 roku rozpoczęła rozpo­ wszechnianie swojego serwisu w internecie) i dysponowała największym ze wszystkich roz­ głośni budżetem, zazwyczaj przekraczającym 20 mln dolarów. W powstanie rozgłośni osobiście był za­ angażowany prezydent Franklin D. Roosevelt,

który od końca lat 30. uważał dotarcie do jak najszerszych warstw społeczeństwa za kluczo­ we zadanie propagandy wojennej. Od mo­ mentu powstania, czyli od 1942 roku, wszyst­ kie programy i serwisy Głosu Ameryki były podporządkowane wojennym celom USA, a jej kierownictwo podlegało bezpośrednio utworzonemu i potem nadzorowanemu przez Roosevelta U.S. Foreign Information Service (FIS). I choć w oficjalnych dokumentach pod­ kreślano, że rozgłośnia chce przekazywać słuchaczom prawdę, bez względu na to, czy wiadomości są dobre, czy złe, to jednak tak wówczas, jak i dziś, priorytetem dla niej było wspieranie i obrona interesów amerykańskich w świecie. W wątkach propagandowych na­ dawanych audycji naród amerykański odma­ lowany był jako dobry, troszczący się o wol­ ność i pokój oraz zgodę i przyjaźń między państwami. Nadawane wówczas regularnie audycje jazzowe przyczyniły się do błyskawicznej popularyzacji stacji, np. aż do roku 1953 re­ transmitowała je nawet państwowa rozgłośnia francuska. Paradoksalnie rozwój Głosu Ame­ ryki zahamowała antykomunistyczna dzia­ łalność senatora republikańskiego Josepha McCarthy’ego, bo już w 1953 roku pojawiło się podejrzenie, że „sowieccy agenci” infiltru­ ją rozgłośnię. Te oskarżenia wywołały lawinę dymisji wśród osób zajmujących w niej kierow­ nicze stanowiska i spowodowały gwałtowny spadek wielkości budżetu, który z 22 milionów dolarów zmalał do 16 milionów. Wtedy to, zgodnie z zaleceniami raportu byłego szefa CIA Wiliama A. Jacksona, prezydent Eisen­ hower powołał do życia Federalną Agencję Informacyjną dla zagranicy – US Information Agency, której odtąd podlega Głos Ameryki. Jak pisze Jacques Semelin, stacja nadawała wówczas audycje skrajnie antykomunistyczne i przeżywała liczne kryzysy spowodowane stałym wtrącaniem się administracji federalnej w jej politykę programową. Niektórzy człon­ kowie kierownictwa rozgłośni pragnęli jej uniezależnienia, lecz nie mogli lub nie potra­ fili przeciwstawić się naciskom władzy. Człon­ kowie kongresu przyznający rozgłośni roczny budżet mieli często na ten sam temat odmien­ ne zdania, niektórzy – głównie spośród re­ publikanów – chcieli zwiększać jej środki, inni, przede wszystkim demokraci – redukować.


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Pod koniec lat 60. i na początku 70. stac­ ja przeżywała kryzys tożsamości (dotknął on zresztą wszystkie zachodnie media, któ­ rych adresatem były społeczeństwa bloku wschodniego), nie bardzo wiedząc, jakie ma być jej przesłanie, gdyż będąc instrumentem propagandy antykomunistycznej, trudno jej było przystosować się do polityki zbliżenia Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Radzie­ ckim. Władza narzucała wówczas rozgłośni decyzje, których pracownicy redakcji Gło­ su Ameryki nie rozumieli, np. w 1973 roku – wstrzymania nadawania lektury Archipelagu Gułag Aleksandra Sołżenicyna lub wtedy, gdy redakcja musiała odpowiadać na oficjalne zarzuty urzędników z Departamentu Stanu, którzy krytykowali ją za poruszanie tematu zbrodni katyńskiej popełnionej w 1940 r. na polskich oficerach (sic!). W 1976 roku Kongres usiłował uporząd­ kować te sprawy i w tym celu uchwalił Kartę Głosu Ameryki – VOA Charter Public Law, którą 12 lipca 1976 podpisał prezydent Ge­ rald Ford. Choć naciski i próby ingerowania w status Głosu Ameryki pojawiały i pojawiają się nadal, karta spełniła swoją rolę. Określono w niej jasne ramy prawne dla działalności roz­ głośni, która nie może już być uważana za in­ strument amerykańskiego rządu, lecz jedynie głos Stanów Zjednoczonych w świecie. W kar­ cie sformułowane jest to w sposób następu­ jący: „(...) VOA reprezentuje Amerykę, a nie pojedynczy odłam amerykańskiego społe­ czeństwa, i dlatego jest zobowiązany do pre­ zentowania w sposób wyważony i wyczerpu­ jący stanowiska amerykańskich instytucji (...)”.

Karta zobowiązuje stację także do prezento­ wanie dyskusji i różnych opinii wiążących się z daną linią polityczną. Założenia te były już bez przeszkód rea­ lizowane za czasów prezydentury Jimmy’ego Cartera: Głos Ameryki systematycznie ujawniał sytuację dysydentów w krajach Europy Środko­ wo-Wschodniej, często powołując się przy tym na zobowiązania przyjęte w 1975 roku w Hel­ sinkach, ale nie mówił nic o gwałceniu praw człowieka w Chile, Iranie czy na Filipinach, czyli w krajach korzystających z pomocy USA. Stąd ogromnie dynamiczny rozwój stacji w latach prezydentury Ronalda Reagana, w czasie któ­ rej Głos Ameryki dofinansowano kilkakrotnie setkami tysięcy dolarów w ramach „Programu Demokracja”, służącego zwalczaniu światowe­ go komunizmu i wspomaganiu tych wszystkich, którzy walczą o demokratyczne idee „zgodnie z zapatrywaniami Stanów Zjednoczonych”. Dla­ tego także w internetowych serwisach Głosu Ameryki natychmiast po atakach na World Tra­ de Center pojawiły się listy gończe za kilku­ dziesięcioma osobami pochodzenia arabskie­ go, uznawanymi przez służby wywiadowcze i rząd USA za współpracowników zamachow­ ców; także np. szczegółowe relacje i drobiaz­ gowe wyjaśnianie i uzasadnianie działań Ame­ rykanów w wojnie z Afganistanem zajmowało na początku lat dwutysięcznych zdecydowaną większość nadawanych wiadomości. Obecnie VOA produkuje treści cyfro­ we, telewizyjne i radiowe w ponad 40 języ­ kach, które dystrybuuje do 2200 stacji afi­ liacyjnych na całym świecie. Audycje Głosu Ameryki dos­tępne są na falach krótkich za

pośrednictwem satelitów, naziemnych na­ dajników UKF oraz w internecie. Docierają do cotygodniowej widowni szacowanej na 237 milionów ludzi. VOA jest częścią ame­ rykańskiej agencji Global Media (USAGM), agencji rządowej, która nadzoruje wszystkie niewojskowe amerykańskie transmisje mię­ dzynarodowe i nadal jest finansowana przez Kongres Stanów Zjednoczonych. Jak informuje oficjalna strona internetowa VOA, misją VOA jest przekazywanie wiarygodnych, dokład­ nych, obiektywnych i wyczerpujących infor­ macji reprezentujących Amerykę.

Wolna Europa Na tym tle widać wyraźnie, że Radio Wolna Europa nie jest rozgłośnią reprezentacyjną, a tym samym nie była nią Sekcja Polska RWE. Radio to jest klasyczną stacją substytucyj­ ną, dotowaną przez dane państwo w ściśle określonych celach, zbieżnych z jego polityką zagraniczną. Teoretycznie celem tego typu rozgłośni jest zastąpienie bądź uzupełnienie mediów kraju, do którego skierowane są jej audycje. Taka rozgłośnia, choć nadaje z zagra­ nicy, przedstawia siebie jako „głos ludności” i emituje tylko programy w języku danego kraju. Jacques Semelin, który analizował pracę większości rozgłośni zagranicznych, podkreś­ la, że rozgłośnia taka, pragnąc być alterna­ tywą dla oficjalnych mediów państwowych, podporządkowuje logikę swych komunikatów nie – jak w przypadku rozgłośni reprezenta­ cyjnych – źródłu, lecz adresatowi, tzn. przy­ porządkowuje ją zakładanym oczekiwaniom

UM C Y ARCH IW D OW E

czty

FOT. N ARO

Sortow anie p o

FROW E

„Na tym kończymy dzisiejszy program, przypominając słuchaczom, że Radio Wolna Europa jest niezależną rozgłośnią finansowaną przez Kongres Stanów Zjednoczonych, w przekonaniu, że swobodny dostęp do informacji służy sprawie pokoju i wzajemnego zrozumienia w świecie”. To zdanie kończyło wszystkie audycje Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, jakie ukazały się na antenie w ciągu 42 lat ich nadawania z Monachium. 30 czerwca 1994 spiker odczytał je po raz ostatni.

potencjalnego audytorium. Przedstawiając się jako „głos ludu”, rozgłośnia taka przekazuje i wzmacnia głos wewnętrznej opozycji. Jej po­ wołaniem jest podtrzymywanie potencjalnych ruchów opozycyjnych, które nie dysponują środkami przekazu. Przez to próbuje z ze­ wnątrz wpływać pośrednio na wewnętrzne życie polityczne. W odróżnieniu od rozgłośni reprezentującej, jej celem jest nie tylko zdoby­ cie jak najszerszego audytorium w państwie, do którego kieruje swój przekaz, ale także, a może raczej przede wszystkim, wywarcie nacisku na władze kraju adresata, by stymulo­ wać zmiany polityczne korzystne dla państwa, czy instytucji, które taką rozgłośnię powołało do życia. Radio Free Europe jest modelowym wręcz przykładem takiej rozgłośni; dzieje jej Polskiej Sekcji potwierdzają to w sposób nie­ podważalny. Różnice między Radiem Wolna Europa a Głosem Ameryki obrazowo przed­ stawiono w corocznym sprawozdaniu z działal­ ności Board for International Broadcasting, Za­ rządu Radiofonii Międzynarodowej, z 1993 r.: „Po prostu, kiedy dziennikarze kompleksu RFE/ RL używają zaimków „my” i „nam”, mają na my­ śli „my Polacy”, czy „my Rosjanie”; gdy dzien­ nikarze Głosu Ameryki używają tych samych zaimków, myślą „my Amerykanie”. Specyfika Radia Wolna Europa polegała więc na połączeniu dwóch, wydawałoby się sprzecznych celów: z jednej strony – na wypeł­ nianiu oficjalnej misji radia, jaką niewątpliwie było dostarczanie do krajów niedemokratycz­ nych niezależnej od władz, wolnej od cenzu­ ry informacji, a z drugiej – na selekcji, przy­ gotowywaniu i analizie informacji do użytku, nazwijmy to, „pozaantenowego”, bo służyły one nie tylko pracownikom wywiadu USA, lecz także naukowcom, politykom, studentom, słowem: wszystkim, którzy zawodowo intere­ sowali się krajami, do których nadawała Wolna Europa. Charakterystyczne jest to, że więk­ szość amerykańskich ekspertów ds. Europy Środkowo-Wschodniej korzystała z bibliotek i baz danych RWE. Są wśród nich m.in. Zbig­ niew Brzeziński, Strobe Talbott, Madeleine Albright i wielu innych. Rozgłośnia Polska RWE, która nadawała programy od 3 maja 1952 roku, cieszyła się opinią jednej z najlepszych; informacje o Pols­ ce i Polakach w kraju i na emigracji były rze­ telne i obszerne, pochodziły bowiem z kil­ ku niezależnych od siebie źródeł. Główne informacje pochodziły od korespondentów radia rozmieszczonych w biurach RWE w ca­ łej Europie, zbierali oni wiadomości od przy­ jeżdżających z kraju dziennikarzy, turystów, biznesmenów czy uchodźców politycznych. Inne informacje pochodziły z drobiazgowej analizy codziennych gazet, tygodników i mie­ sięczników z Polski oraz stałego nasłuchu wia­ domości nadawanych przez Polskie Radio. Ich uzupełnieniem były informacje pochodzące od tajnych współpracowników stacji miesz­ kających w Polsce, którzy przekazywali je do Monachium sposobami jakby wziętymi wprost z powieści szpiegowskich, a że wielu z nich było osobami wpływowymi w państwie, ich informacje były z reguły wiarygodne i bardzo cenne. Gdy weźmie się przy tym pod uwagę fakt, iż wszystkie zbierane przez RWE informa­ cje pochodziły z krajów zza żelaznej kurtyny, w których zakazana była swobodna wymia­ na informacji nie tylko z Zachodem, ale i ze Wschodem, a ponadto wszystkim nieprzest­ rzegającym zakazów groziły różnego typu re­ presje, to staje się oczywiste, że do zbierania i przetwarzania informacji stamtąd potrzebna była specyficzna instytucja. W konfrontacji z drobiazgową, biurokra­ tyczną kontrolą wszystkiego, co miało związek z wolnością słowa, jaka miała miejsce w kra­ jach bloku wschodniego, tradycyjne metody pozyskiwania dziennikarskich informacji nie sprawdzały się. Mocarstwu, jakim są Stany Zjednoczone, z wielu względów opłacało się więc subsydiować rozgłośnię, czy jak kto woli – instytucję taką jak RWE, bo w ostatecznym rozrachunku jej utrzymanie i tak nie było zbyt kosztowne. Budżet całego kompleksu RFE/RL oscylował z reguły wokół sumy 200 milionów dolarów, co stanowi przybliżoną wartość jed­ nego bombowca B1. Korzyści z posiadania w czasach zimnej wojny takiego instrumentu jak RWE/RS, biorąc pod uwagę strategię wojny psychologicznej, były więc bezcenne. Jednak w czasach odprężenia i poprawy wzajemnych stosunków między państwami rozgłośnia taka staje się niepotrzebna, bo zbierane przez nią informacje są dostępne w łatwiejszy, mniej skomplikowany i mniej kosztowny sposób, a przecież już samo jej istnienie przypomina o animozjach między państwami (które wymusiły powstanie takiej stacji), co ze względu na nowe cele polity­ ki zagranicznej nie zawsze jest mile widzia­ ne. Radio Wolna Europa doświadczało tego wielokrotnie, często stykając się z kampaniami medialnymi polityków przeciwko sobie. Tak było m.in. w połowie lat 60., gdy media ofi­ cjalnie ujawniły fakt finansowania rozgłośni przez CIA. Tak było w roku 1971, gdy demo­ kratyczny senator J.W. Fulbright stanął na czele tych, którzy w rozgłośni widzieli tylko relikt zimnej wojny i domagali się jej zamknięcia, czy w 1975 roku, gdy po podpisaniu przez USA postanowień Konferencji Bezpieczeństwa

i Współpracy w Europie misja Radio Free Eu­ rope wydawała się być zakończona. Przy o­kazji każdej z tych kampanii propagandowych wa­ żyły się losy także Rozgłośni Polskiej RWE. Do roku 1989 obrona radia była łatwiejsza, bo wszelkie zwroty w polityce międzynarodo­ wej, sugerujące zbliżenie i otwartość w kon­ taktach Wschód-Zachód szybko okazywały się powierzchowne i krótkotrwałe, a tym samym uzasadnienie dalszego istnienia rozgłośni było wciąż aktualne. Jednak przełom roku 1989 i zmiany, które potem nastąpiły sprawiły, że konieczne stało się przemodelowanie funkcjo­ nowania całej rozgłośni.

Milczenie w eterze Dla Amerykanów stało się to jasne w 1993 roku, gdy senator Russel Feingold likwida­ cję RWE/RS uczynił głównym mottem swej kampanii wyborczej, w której udowadniał, że dalsze finansowanie stacji przez amerykań­ skich podatników jest bezcelowe. Katalizato­ rem zmian wywołanych działalnością sena­ tora Feingolda było ujawnienie przez niego wysokości zarobków kierownictwa rozgłośni, ponad dwukrotnie przewyższających zarobki członków rządu USA. Przykładowo dyrektor działu kadr w Monachium zarabiał więcej niż prezydent Clinton, a średnie zarobki członków kierownictwa rozgłośni przekraczały ćwierć miliona dolarów. Na łamach „Gazety Wybor­ czej” pisał o tym z Waszyngtonu Jacek Kala­ biński, tytułując swój artykuł „Dobijanie RWE” „Gazeta Wyborcza”, 23.07.1993). W wyniku dyskusji, jaka przetoczyła się wówczas przez media i instytucje polityczne w Stanach Zjed­ noczonych, 15 czerwca 1994 r. prezydent Bill Clinton podjął decyzję o znacznym zmniej­ szeniu zakresu działania kompleksu RWE/RS. Obie stacje miały być podporządkowane Agencji Informacyjnej Stanów Zjednoczonych (tej, której podlega Głos Ameryki), a sekcja polska, czeska, węgierska i afgańska miały zos­ tać zlikwidowane. Pozostałe dla zredukowa­ nia kosztów postanowiono przenieść z Mona­ chium do Pragi. Poinformowała o tym „Gazeta Wyborcza” 16 czerwca 1993 r., choć ostatecz­ nie sekcji czeskiej nie zlikwidowano. W ciągu czterech lat miało to przynieść oszczędności rzędu 300 mln dolarów. Przeprowadzka z Monachium do Pragi była konieczna nie tylko dlatego, że Mona­ chium to jedno z najdroższych miast w Eu­ ropie. Zmorą dla Amerykanów było także sztywne niemieckie prawo, które chroniło pracownika nawet wtedy, gdy on ostentacyj­ nie unikał pracy, nadużywał zwolnień lekar­ skich bądź angażował się w działalność poli­ tyczną poza miejscem pracy, choćby nawet psuło to pracodawcy opinię itd. Pracownicy RWE/RS korzystali też z rozbudowanego sys­ temu świadczeń socjalnych, który pochodził z czasów, gdy chętnych do pracy w rozgłośni nie było zbyt wielu (informację tę podaję za „Dziennikiem Polskim”, Londyn, 11.01.1994 r.). Biorąc pod uwagę wszystkie te argumenty, sta­ je się zrozumiałe, że po upadku bloku wschod­ niego model funkcjonowania Radia Wolna Europa (i scalonego z nim Radia Swoboda) musiał ulec zmianie. Inna sprawa, że odbyło się to błyskawicznie i, można rzec, dość dras­ tycznie. W 1994 roku wręczono zwolnienia z pracy 340 pracownikom kompleksu RWE/ RS, a w ciągu następnych dwóch lat spośród 1540 pracowników pozostało niewiele ponad 700. Dane te podano w paryskiej „Kulturze”, w artykule podpisanym Monachijczyk (pod tym pseudonimem pisała dziennikarka RWE Alina Grabowska), pt. Koniec Wolnej Europy (Kultura nr 1/556–2/557, Paryż 1994). Dla Rozgłośni Polskiej RWE symbolicznym zakończeniem działalności był 30.06.1994 r., bo w tym dniu po raz ostatni nadano do Polski audycję z Monachium i z tym dniem wygasały umowy o pracę wszystkich pracowników pol­ skiej sekcji. By uniknąć płacenia pracownikom wysokich odszkodowań związanych z utratą pracy w ramach zwolnień grupowych, ówczes­ na dyrekcja kompleksu RWE/RS zarejestro­ wała w Waszyngtonie prywatną spółkę RWE Inc., która miała być kontynuatorką rozgłośni i przejąć jej archiwa, niemniej jednak maso­ we protesty zespołu dziennikarskiego z Janem Nowakiem-Jeziorańskim na czele sprawiły, że RWE Inc. nigdy nie była utożsamiana z Roz­ głośnią Polską RWE i nie liczyła się w rankin­ gach słuchalności polskich rozgłośni radio­ wych. Zaprzestała nadawania w 1995 roku, gdy wygasła umowa podpisana między po­ przednią RWE a Polskim Radiem o bezpłat­ nym nadawaniu programów rozgłośni na fa­ lach IV Programu Polskiego Radia. Symbolicznym zakończeniem działalności Rozgłośni Polskiej RWE był koncert pożegnal­ ny ze słuchaczami, jaki odbył się 26.06.1994 r. w Poznaniu. Transmitowany na żywo przez Pol­ skie Radio i Polską Telewizję, z udziałem po­ nad 80 pracowników radia, w obecności ów­ czesnego prezydenta RP Lecha Wałęsy, Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Williama Griffitha, jednego z ojców założycieli RWE, był koń­ cowym akordem prowadzonej ponad 40 lat walki o wolność w eterze. K Artykuł powstał m.in. na podstawie książki Jolanty Hajdasz Szczekaczka, czyli Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa wydanej w Poznaniu w 2006 r.


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Jeden moment – i szybka decyzja! Zaraz skończy się koszmar przesłuchań. Już nie wyrwą tajemnic torturą, Kiwa palcem za oknem kostucha. Rozpostarła ulica ramiona, By cię nimi do śmierci utulić. Refleks słońca się odbił w kajdankach, W płowych włosach, w błękicie koszuli.

Próżno potem starałem się zgadnąć, Jakie były ostatnie twe myśli, Gdy odważnie w dół głową leciałeś, Kpiąc z ich przekleństw pełnych nienawiści. Mnie dostrzegłeś w ostatniej sekundzie, Stojącego wśród grupki chłopaków. Zrozumiałem twój rozkaz – „Pamiętaj!” Skute ręce nie mogły dać znaku.

Winicjusz Gurecki (1938–2019) – poeta, opozycjonista, wygnaniec, ale przede wszystkim patriota – był moim towarzyszem niedoli w więzieniu we Wrocławiu i Strzelinie. Myślę, że na jego drogę życiową wpływ miało pewne dramatyczne wydarzenie.

Pamięci nieznanego solidarnościowca

Jego wiersze – proste i tradycyjne – sugestywnie opisują doznania, jakie były udziałem tysięcy Polaków w straconej dekadzie lat osiemdziesiątych. Doświadczeń tych, sprzed niemal 40 lat, nie sposób zapomnieć...

zastraszane przez kolegów innych rasowo. Dlatego po roku 2015, gdy sytuacja w Polsce znacznie się zmieniła, przekonywałem Wojtka, aby powrócił do kraju. Wojtek odpisał: „Z emigracji się nie wraca, a nieliczne wyjątki potwierdzają to właśnie. Nie mam do czego wracać poza grobami najbliższych. Mój syn świetnie mówi po polsku, choć miał

Przekonywałem go, aby powrócił do kraju. Odpisał: „Z emigracji się nie wraca, a nielicz­ ne wyjątki potwierdza­ ją to właśnie. niespełna pięć lat, gdy przyjechaliśmy. Ożenił się, ma tu przyjaciół, nas, liczną rodzinę żony. Tutaj się wychował i nie ma serca rozdartego na pół jak ja. To dobrze, nie będzie cierpiał. Choć Polska dla niego jest czymś bardzo ważnym”. Kiedyś telefonicznie Wojtek powiedział mi, że zdiagnozowano u niego raka płuc. Wszystko zaczęło się od

Jan Martini Ponieważ zbliżała się wizyta papieża, przetrzymywanie wielotysięcznej rzeszy więźniów politycznych stało się dla komunistów obciążeniem politycznym. Dlatego Rada Państwa seryjnie udzielała „prawa łaski”, a my mieliśmy szansę opuścić więzienie (bo nie „wyjść na wolność”) wiosną 1983 roku. Natychmiast też podjęliśmy „nielegalną

we wrocławskim więzieniu przy ul. Klęczkowskiej. Opuszczający więzienie związkowcy byli zachęcani lub zmuszani do emigracji. Mój nadzorca z ramienia SB kiedyś życzliwie zaofiarował pomoc w uzyskaniu paszportu („Panie Janku, ten reżim nie odda władzy, kraj jest bez przyszłości. Gdyby pan się zdecy-

Ulica Małopolska Otwór okienny w murze Stalą krat uzbrojony Na pół mój świat podzielił, Dokładnie na dwie strony. Wśród blind szczelina mała, Widać przez nią niewiele, Ulica Małopolska, Przechodnie… skweru zieleń.

Niestety cena biletu była dla niego niemal zaporowa, więc nieczęsto przyjeżdżał do Polski – głównie zresztą na pogrzeby. Po raz pierwszy przyjechał w 1995 r. na rozprawę sądową o odszkodowanie za niesłuszne uwięzienie. Zaskoczeniem było dla niego, że rozprawę prowadzi ten sam sędzia, który skazał go w stanie wojennym... Sędziowie byli ważnym elementem komunistycznego aparatu represji, a stan wojenny był dla nich okazją do wykazania się i awansu. Co gorliwsi awansowali aż do Sądu Najwyższego – jak „mój” sędzia Bogdan Szerszenowicz, który został sędzią SN już w 1986 r. W stan spoczynku został przeniesiony dopiero po wpadce, gdy w 2008 roku wydał z przyzwyczajenia wyrok „w imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”. „Znajomy” sędzia Gureckiego przyznał mu niecałe 8 tys. złotych odszkodowania i zadośćuczynienia, co pokryło wydatki na bilety... Mieszkając 35 lat w Kanadzie, Winicjusz z pewnością widział wiele pięknych miejsc (pracował też jako kierowca), ale dla niego rodzinna Łódź zawsze była najpiękniejszym miejscem na ziemi. Swój stosunek do Kanady wyraził w poniższym wierszu:

I myślę – jak niewielu Z idących ulicą wie, Co dzieje się w tych murach Gmachu szczecińskiej SB. Czy jest wśród nich choć jeden, Co myślą mur przeskoczy I dojrzy wyobraźnią, Czego nie widzą oczy?

działalność”, ryzykując odwieszenie reszty kary. Dzięki Wojtkowi mieliśmy w Koszalinie okazję otrzymywać szczecińską „bibułę”, rewanżując się przekazywaniem wrocławskiej, którą posiadaliśmy przez kontakty nawiązane

Chcę krzyczeć – lecz wiem dobrze, Że mnie nie usłyszycie. Więc milczę i krokami Długość mej celi liczę. Biorą na przesłuchanie. Strażnik kluczami dzwoni. Jestem tu silny wiarą! Tylko przemocą – ONI!

dował, mógłbym porozmawiać z kolegami z wydziału paszportowego”). Nie skorzystałem. Ocenia się, że ok. 15 tysięcy działaczy Solidarności średniego szczebla opuściło kraj. Dzięki usunięciu tych ludzi komuniści byli w stanie

Koszmary Wracają do mnie jak sen koszmarny Niekiedy jeszcze tamte wspomnienia – Wysokie mury, z drutem kolczastym, Ból samotności, krótkie widzenia. W zamku zgrzyt klucza, twoje nazwisko, Pokój przesłuchań, kilku cywili, Za ścianą krzyki, serce do gardła, Uparte myśli, czy będą bili? Listy z pieczątką „cenzurowane”, Szukanie prawdy między wierszami, Kroki pod drzwiami, oko „judasza” I skrawek nieba między blindami. Bezsenne noce, długie rozmowy W zaduchu celi gęstym jak wata,

Dziś był adwokat, dobra wiadomość – Że to z pewnością tylko trzy lata. Dekret wojenny, w trybie doraźnym, W tłumie na sali twarz czyjaś droga, Czujne spojrzenia tajnych agentów, Trzy manekiny w sędziowskich togach. Transporty, suki i trzask metalu Kutych w kajdanki bezbronnych dłoni. Sklepienie bramy odbija echem Szczęk ładowanej przez konwój broni. Wracają do mnie jak sen koszmarny Niekiedy jeszcze tamte wspomnienia, Bo nie rozliczył nikt dotąd jeszcze Tych, co wsadzali nas do więzienia.

przeprowadzić transformację ustrojową całkowicie pod swoją kontrolą. Prawdopodobnie III RP wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby ci – demokratycznie wybrani, cieszący się autorytetem w swoich środowiskach ludzie pozostali w Polsce. Totalitarne państwo było w zasadzie jedynym pracodawcą, a człowiek bez pracy etatowej znajdował się w tragicznym położeniu. Dlatego ze zrozumieniem przyjąłem decyzję Wojtka o emigracji. Sam – jako artys­ ta – nie miałem tego problemu, bo po pozbawieniu mnie pracy etatowej w teatrze odblokowały mi się „moce przerobowe” – miałem więcej czasu i mogłem zarabiać koncertami i nagraniami. Wojtek, emigrując w 1986 roku do Kanady, bynajmniej nie zaprzestał pracy patriotycznej – otrzymał nominację na przedstawiciela tajnego Zarządu Regionu Pomorza Zachodniego NSZZ „Solidarność” na teren Kanady, z zadaniem prowadzenia działalności politycznej i organizowania pomocy dla kraju. Na emigracji wydał kilka tomików wierszy, pisywał do gazet polonijnych i aktywnie uczestniczył w życiu Polonii kanadyjskiej. Ciężko przeżył wiadomość, że jego związkowy szef, Marian Jurczyk, podobnie jak pozostali sygnatariusze porozumień sierpniowych – Lech Wałęsa i Jarosław Sienkiewicz z Jastrzębia – pracował dla Kiszczaka... Ludzie Solidarności, pozostali w kraju, często z przekąsem wyrażają się o emigrantach, którzy „zdezerterowali, wybierając przyjemne życie na emigracji”. Gurecki łatwego życia nie miał – ciężko pracował fizycznie (zatajając przed pracodawcą swój wiek) niemal do końca życia. W jednym z lis­ tów pisał: „Wciąż jeszcze pracuję w tej fabryce, udając, że wszystko jest OK, ale sił mi ubywa, czuję to coraz bardziej. Przyjdzie pewnie taki dzień, że mnie zwolnią. Nie umiem sobie wyobrazić, co będzie potem. Nigdy nie byłem na czyimś utrzymaniu, a moja emerytura jest zbyt mała”. Z jego wierszy przebija ogromna tęsknota za Polską. Może czas już, byś rzucił pisanie Wierszy o swej za krajem tęsknocie I po prostu za tysiąc dolarów Jedno miejsce zajął w samolocie.

Kanado Ja się tobie z wdzięcznością nie rzucam na szyję Za to, że mnie twój sztandar ochronił azylem, Gdy z kraju rodzinnego uchodzić musiałem I chleba oraz dachu nad głową szukałem. Choć jesteś tak wielka, bogata i żyzna, Nie powiem o tobie – ma druga ojczyzna! Bo ojczyznę jak matkę – ma się tylko jedną, Więc i ja kocham tamtą – daleką i biedną. Moje szczere wyznanie niech cię nie zaboli. Na zawszę pozostanę tylko gościem twoim I choćbym w tej gościnie doczekać miał zgonu, Chcę wrócić garstką prochu do Polski, do domu...

Obecna Kanada znacznie różni się od tej „pachnącej żywicą”, którą opisywał Arkady Fiedler. Podczas długotrwałych rządów premiera Pierre’a Trudeau (jak ujawnił Mitrochin – agenta KGB) Kanada stała się jednym z najbardziej lewicowych i postępowych krajów świata, a lewicowa presja granicząca z terrorem pogłębiła się jeszcze za premierostwa jego syna – obecnego premiera Justina Trudeau. Obaj premierzy – senior i junior Trudeau – uwielbiali Fidela Castro. Krążą nawet pogłoski, że młody jest synem kubańskiego dyktatora. Kanada „importuje” ćwierć miliona emigrantów rocznie – większość z krajów muzułmańskich, a minister ds. imigracji nazywa się Ahmed Hussen i jest Kanadyjczykiem w pierwszym pokoleniu. Z relacji kanadyjskich znajomych wiem, że w Montrealu ludzie unikają wychodzenia z domu po zmierzchu, a białe dzieci w niektórych szkołach są

chrypki trwającej kilka miesięcy. Lekarz poinformował go z anglosaską szczerością, że ma jeszcze 2 lata życia. Wojtek spokojnie przyjął wiadomość, mówiąc, że ma już 78 lat i żyje całkiem długo. Diagnoza była perfekcyjnie precyzyjna – Winicjusz Gurecki zmarł dok­ładnie po dwóch latach, 28 czerwca, w Kanadzie, w wieku 80 lat. Ogarnięci jedną ideą ludzie Solidarności – kelner i pianista, stolarz i matematyk – to chyba najbardziej bezklasowa społeczność od czasu pierwszych chrześcijan. Tysiące zwykłych (a równocześnie jakże niezwykłych!) ludzi, których nie zaprosił na rozmowy okrągłego stołu gen. Kiszczak, nie wyjechali z podziemia flotyllą ciężarówek, nie otrzymali akcji Agory. Można by ich określić słowami Wyspiańskiego – „a to Polska właśnie”. Niech Ci obca ziemia lekką będzie, Wojtku! K

Epitafium A kiedy mnie w ostatnią już drogę powiozą, niech mi miejsce wybiorą ciche gdzieś pod brzozą, bym mógł wreszcie odpocząć w wielkiej samotności. I nie chcę łez fałszywych ani tłumów gości i oprócz krzyża prostego o cóż prosić mogę? Kto za życia mnie kochał, znajdzie do mnie drogę.

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

J

ako 10-letni chłopiec, przy ulicy Anstatda w Łodzi (mieścił się tam Urząd Bezpieczeństwa) był świadkiem sceny, którą po latach opisał w wierszu obok. Winicjusz pamiętał. Dlatego w 1980 roku, pracując jako kelner w hotelu Orbis-Continental w Szczecinie, zaangażował się w tworzenie Solidarności. Od listopada 1980 roku był członkiem Krajowej Komisji Porozumiewawczej ds. Turystyki, a po wprowadzeniu stanu wojennego „nie zaprzestał działalności związkowej” (typowy zwrot w sądowych aktach), czego konsekwencje były również typowe: „Jako członek byłego związku NSZZ Solidarność (…) od około 20 marca 1982 r. do 7 maja 1982 r. kilkakrotnie dostarczył (…) matryce do nielegalnego powielania biuletynu »Jedność«, a następnie wykonane odbitki przekazał dalej w celu ich rozpowszechnienia, biorąc w ten sposób udział w konspiracyjnym wydawaniu i rozpowszechnianiu nielegalnych wydawnictw związkowych”. Za takie „przestępstwo” Winicjusz Gurecki został ukarany w sposób typowy – 3 lata bezwzględnego pozbawienia wolności (otrzymałem identyczny wyrok w podobnej sprawie). Właśnie urodziło mu się pierwsze dziecko... Przeciw absurdalnie wysokiej karze Gurecki protestował w sposób wyjątkowo drastyczny – prowadził strajk głodowy przez 154 dni (był siłą karmiony przez sondę), co odbiło się na jego zdrowiu. Dopiero po zakończeniu głodówki zaczął pojawiać się na spacerniku w zakładzie karnym w Strzelinie i wtedy miałem okazję go poznać. Chyba nie lubił swojego imienia, bo przedstawiał się jako Wojtek. W więzieniu zaczął pisać wiersze, ale jego pierwszy wiersz (poniżej) powstał jeszcze w szczecińskim areszcie śledczym.


SIERPIEŃ 2O19 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

7

Jest tak, jak pani mówiła... Wspomnienie o Zofii Nitsche Aleksandra Tabaczyńska Przed wojną

Z

ofia Nitsche z domu Rybic­ ka (1915–2017) pochodziła z Lublina. Była najmłodsza z sześciorga dzieci, czterech dziewcząt i dwóch chłopców. W Lublinie też zdobyła wykształcenie. Naukę rozpoczęła od tak zwanej ćwiczeniówki, czyli siedmioklasowej Szkoły Ćwiczeń przy Seminarium Nauczycielskim. Po pięciu latach nauki przeszła do prywatnego Gimnazjum Łacińskiego Aleksandry Radzikowskiej, a w 1929 do Gimnazjum Żeńskiego Wacławy Arciszowej, gdzie w 1933 roku zdała maturę. Szkoła ta miała dużą renomę w Lublinie, między innymi uczył tam prof. Julian Krzyżanowski. W tym samym roku rozpoczęła studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które zakończyła, zdobywając „dyplom na wydziale nauk humanistycznych w zakresie filologii francuskiej”. Zofia Nitsche po studiach musiała odbyć dwuletnie bezpłatne praktyki. Zgłosiła się do swojej szkoły, do pani Arciszowej. Któregoś dnia wezwał ją dyrektor i zapytał, czy zechciałaby udzielać prywatnych lekcji. Zofia zgodziła się chętnie. Biegając do swoich uczniów, dziennie robiła kilka kilometrów i w sumie pokonywała trzydzieści pięter.

wymeldowała się z Lublina i zamieszkała na wsi, gdzie uczyła, bez meldunku i jakichkolwiek papierów. Tak spędziła trzy lata. W Lublinie funkcjonowała cała organizacja tajnego nauczania. Jej działanie było tak zakonspirowane, że znało się tylko jedną osobę, która kierowała pod określony adres. Gdy Zofia wróciła do Lublina, miała uczniów w całym mieście. Egzaminy też odbywały się w różnych miejscach, na przykład u krawcowej, która szyła koszule dla Gestapo. Już po wojnie okazało się, że to wszystko prowadziły siostry Urszulanki Unii Rzymskiej. Na dokumencie, który Zofia Nitsche otrzymała, widniała pieczątka Ośrodka Tajnego Nauczania Sióstr Urszulanek, które równocześnie prowadziły jedyną legalnie działającą szkołę hotelarską. Oficjalnie pracowała w komitecie Rady Głównej Opiekuńczej, instytucji utwo-

Czasy stalinowskie W 1945 roku Zofia Nitsche otrzymała list od przyszłego męża, Romana: „Już wróciłem, jeśli możesz, to przyjeżdżaj…” Pisał również, że w Nowym Tomyślu tworzy się szkoła i dostanie etat romanistki. W listopadzie 1945 roku państwo Nitschowie pobrali się, a Zofia jeszcze w sierpniu została zatrudniona pod nazwiskiem Rybicka. Była pierwszą nauczycielką przyjętą do pracy przez dyrektora Stanisława Musiała do tworzonego właśnie przez niego nowotomyskiego gimnazjum. Początek roku był trudny. Zgłosił się na przykład ojciec z osiemnastoletnim synem. Obaj wrócili z Afryki, jednak dyrektor nie zgodził się, by uczyli się razem z 12- i 14-latkami i odesłał ich do innej szkoły. 11 września rozpoczęcie

FOT. Z ARCHIWUM RODZINNEGO

– Mama – wspomina córka Joanna Nitsche – była przede wszystkim pedagogiem, wychowawcą i nauczycielem. Właśnie w tej kolej­ ności. Na pierwszym miejscu byli zawsze uczniowie. Czasy, w któ­ rych przyszło Mamie uczyć, były ciężkie dla polskich rodzin. Dla na­ szej też, jednak mimo to zawsze pomagała swoim uczniom na wiele sposobów. Nie wspierała ich tylko finansowo, bo nie była w stanie, ale pomoc rzeczowa była niemal codziennością. Praca w szkole to nie był dla niej zawód, to była misja. Ze swoimi uczniami utrzymy­ wała kontakt właściwie do końca życia. Żyła niemal 102 lata, za­ brakło dwóch tygodni. Do końca w pełni władz umysłowych.

działalnością zajmowali się w wolnym czasie… Byli harcerzami, tak się bawili trochę – jednego z siebie nazywali porucznikiem i pisali rozkazy o różnych treściach. Na przykład, że ten i ten donosi do UB i trzeba go zlikwidować; robili jakieś napisy na murach. Po lasach była porzucona broń, więc ją zbierali. Pochodzili zresztą z rodzin party­ zanckich. Cała szkoła musiała pójść na tę rozprawę. Pamiętam tylko, że łzy ciekły mi, gdy ich wprowadzano. Jeden z nich był niepełnoletni. Niektórzy robili te przyspieszone kursy, więc nie dość, że byli przez okupację poszkodowani, to jeszcze potem to… Objęła ich amnestia w 1956 roku, ale potem nikt nie chciał ich przyjąć do pracy. Dwóch zmarło, odbywając karę robót w kopalniach śląskich”. Zofia Nitsche nigdy nie wstąpiła w szeregi partyjne, choć oczywiście

– Mama tajne nauczanie zaczęła w Nowym Stawie, potem był Garbów. W czasie wojny, zaraz w październiku czy listopadzie 1939 roku, poszła do przełożonej, pani Arciszowej, porozmawiać, co dalej. A ta spytała: – A chcesz pojechać troszkę na wieś? Jeżeli jesteś chętna, to ja mogę dać adres. I Mama pojechała do Nowego Stawu na leśniczówkę, do rodziny o nazwisku Fijutowie. Tam były dwie dziewczynki, ale prawdopodobnie przychodziły też dzieci ze wsi. To były

Gdy chciano ucznia wyrzucać, mówiłam, żeby go zostawić. Choć zdradzał pewne symptomy naiwności i nieznajomości rze­ czywistości, dlaczego miał za to pokutować? Wystarczyło, że był naznaczony nieświa­ domością własnej głupoty. już dzieci starsze, właściwie młodzież, nie takie z powszechnej szkoły. I mama uczyła historii, języka polskiego, francuskiego, łaciny. I to wszystko było z głowy, bo nie miała żadnych podręczników. Zofia Nitsche była zmuszona ofic­ jalnie pracować, by Niemcy nie wywieźli jej na roboty. Jednak wtedy pracy nie miała. Gdy jej rocznik znalazł się na liście do wywózki, natychmiast

FOT. Z ARCHIWUM RODZINNEGO

Wojna

Pierwsza od lewej Zofia Nitsche, pierwsza od prawej to Joanna, jej córka. Pozostałe osoby to jej dawni uczniowie

rzonej za pozwoleniem Niemców. Trafiały tam dzieci w wieku nawet poniżej dwóch lat do 16 roku życia. – W rodzinnym domu Mamy mieszkał Edward Jasiński, pułkownik Wojska Polskiego, który miał wiele pseudonimów, między innymi Nurt. Organizował dywersję i oddziały partyzanckie. Kierował przygotowaniami do Akcji Burza, w lipcu 1944 roku dowodził odtworzonym 8 pułkiem piechoty Legionów AK, który na rozkaz komendanta okręgu rozwiązał i powrócił do Lublina. Po zajęciu Lublina przez Armię Czerwoną pozostał w konspiracji i w tym czasie mieszkał u dziadków w Lublinie. Po aresztowaniu został zamordowany w więzieniu na Zamku Lubelskim. Wspominam o tym, bo przypomniałam sobie, jak w latach 70. byłyśmy z Mamą na cmentarzu na ul. Unickiej. Mama szukała jego grobu. W końcu znalazłyśmy jakiegoś dozorcę, mówiłyśmy o nim „cieć”, który za pieniądze bardzo niechętnie wskazał taką polankę, wtedy zupełnie nieoznaczone miejsce zbiorowej mogiły akowców. Mama z kolei zawsze pamiętała, jak Nurt wsparł ją i siostrę, gdy zmarł ich ojciec. Były zupełnie same, bez pieniędzy na pochówek. Nurt pokrył koszty trumny dla dziadka.

nauki zainaugurowała msza święta. Początkowo dyplom miał tylko dyrektor szkoły Stanisław Musiał i Zofia, a braki kadrowe wymusiły na niej, że uczyła nawet matematyki. 22 września 1949 roku zapadł wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Nowym Tomyślu. Pokazowy proces dotyczył kilku uczniów szkoły, członków tak zwanej Tajnej Organizacji Wyzwoleńczej. Skazano Edmunda Listewnika, Jana Matuszewskiego, Witolda Skibińskiego, Henryka Schulza, Mariana Starostę i Mieczysława Wittinga za „udział w nielegalnej organizacji mającej na celu zmianę przemocą ustroju Państwa Polskiego, kolportaż ulotek antypaństwowych, zbieranie broni palnej dla celów organizacyjnych oraz przygotowanie w nowotomyskich lasach dwóch bunkrów mających służyć jako ewentualne schronienie dla sprzętu i członków organizacji”. Chłopcy – jak o nich mówiła Zofia Nitsche – dostali od 12 do 15 lat więzienia. Ponadto skazano ich na przepadek mienia oraz utratę praw publicznych, obywatelskich i honorowych na 5 lat. „Chłopcy byli grzeczni, chodzili do szkoły – można przeczytać we wspomnieniach nauczycielki – a swoją

była przez wiele lat nakłaniana. Spokój uzyskała dopiero, gdy po kolejnej próbie nacisku, tym razem chodziło o wstąpienie do Stronnictwa Demokratycznego, oświadczyła, że nie może, gdyż mąż się z nią rozwiedzie. Jeden raz w życiu odwiedziła Francję. W 1962 roku pojechała na

Powołanie Zofia Nitsche pracowała do 1972 roku, kiedy to przeszła na emeryturę. Tak wspomina swoją działalność szkolną: – W mojej pracy nie potępiałam nigdy nikogo, bo wiem jak to jest, gdy się jest młodym – jest się butnym, pysznym, chce się postawić na swoim… Gdy chciano ucznia wyrzucać, ja mówiłam, żeby

Na zjeździe absolwentów okazało się, że klasa nazywała swoją wychowawczynię „Mama”. I coś w tym było, bo jak mówi Joanna, często byli z bratem zazdrośni, że ich mama więcej czasu poświęca uczniom niż im samym. go zostawić. Choć zdradzał pewne symptomy naiwności i nieznajomości rzeczywistości, dlaczego miał za to pokutować? Wystarczyło, że był naznaczony nieświadomością własnej głupoty. To dlaczego jeszcze go czynić życiową niedołęgą? To była już dojrzała młodzież, czasem ich rozpierało. Klamki były powyrywane – no ale z czego te klamki były? Wyrż­ną drzwiami, to i kafel odpadł… no co wielkiego? Przewiew był to i szyba wyleciała. No to wstawiali nowe szyby. Ale te psikusy i wybryki nie były złośliwe. Inaczej tylko było w wypadku syna jakiegoś partyjnego, który donosił. Kiedyś mnie zapytał o sprawy polityczne – akurat Rokossowski odszedł i on mnie pyta: „Co z Rokossowskim, co się dzieje w tej Polsce?”. Ja rozłożyłam tylko ręce i mówię: „Czy ja wiem?”. Potem wzywał mnie dyrektor i kazał uważać. Wisiały w szkole trzy portrety: Engelsa, Marksa i Bieruta, potem Cyrankiewicza. Gdy coś się działo, przychodziło nowe zdjęcie, a stary portret szedł za piec. Czasem uczniowie sami chowali dla żartu. Jeśli chodzi o wychowanie, to najwięcej czasu na rozmowy z uczniami miałam na godzinach wychowawczych. Zawsze było mi mało. Wyjaśniało się incydenty, kontrolowało dzienniczki. Uczniowie sami mi opowiadali o starciach z innymi nauczycielami. Mieli do mnie zaufanie. Nie byłam mściwa. Czasem ktoś mnie poprawił. Uczciwie rozważałam, czy ma rację. Oceniając, starałam się wyciągnąć, wydusić z ucznia coś, że-

Zofia Nitsche nigdy nie wstąpiła w szeregi par­ tyjne, choć oczywiście była przez wiele lat nakła­ niana. Spokój uzyskała dopiero, gdy po kolejnej próbie nacisku, tym razem chodziło o wstąpienie do Stronnictwa Demokratycznego, oświadczyła, że nie może, gdyż mąż się z nią rozwiedzie. konferencję dla romanistów w Sèvres. Tamtejsza szkoła miała świetne wyniki nauczania i stąd konferencja. „Jednak poza tę szkołę nie można było wyjść– opisuje Zofia. – Nie było kontaktu ze zwykłymi ludźmi… Uczestniczyliśmy w samych wykładach, słuchaliśmy tylko... Było widać, że Francuzi też nie chcą z nami rozmawiać. Wiedzieli, że jesteśmy z kraju komunistycznego”.

mnie zabić, chodzi za mną z nożem – a to rzeźnik był – ja do domu nie wracam. Ubrałam się, wzięłam dziewczynę i pojechałam z nią, mając duszę na ramieniu. Nie bardzo wiedziałam, co tam zastanę. Myślałam: może zwariował człowiek i ja pierwsza pójdę pod ten nóż. Gdy dotarłyśmy na miejsce, jej matka stojąca przed domem pokazała mi, gdzie jest mąż. Byłam mocno zdenerwowana, ale odezwa-

by móc postawić mu pozytywną ocenę. Chodziłam do domów uczniów, którzy mieli problemy, by rozmawiać z rodzicami. Najczęściej robiłam to w niedzielę. Brałam córkę za rękę i jechałyśmy do Róży, Wąsowa, Borui… O tym, że moi uczniowie mi ufali, przekonało mnie takie zdarzenie. W lecie przyjechała do mnie uczennica z jednej z okolicznych wiosek. Były już wakacje. Wchodzi z płaczem i mówi: Ojciec chce

łam się: – Niech się pan nie chowa, i tak widzę, że pan tam jest. I co? Na kogo pan szykuje ten nóż? – Był we mnie strach, ale i jakaś desperacja.– Niech pan schowa nóż, bo nawet straszyć nim dziecka nie można. Pan popełnia wielkie zło. Za to można iść do więzienia. Weszliśmy wszyscy do mieszkania. Na bufecie stał baranek wielkanocny. Mówię więc: – Skoro nóż za cholewą, to wyrzućcie wszystkie obrazy, wyrzućcie tego baranka – na co wam te symbole, skoro nie stosujecie się do tego, co Pan Bóg kazał robić? – Spuścił głowę jak bandyta i patrzył spode łba… Żona cała się trzęsła, córka też. – Ojciec jest do pouczenia, nie do bicia – mówię. A on na to: – Ale ja nie chcę, żeby ona z tym chłopakiem chodziła. – W końcu przemówił. – Musi dziewczyna pochodzić – ja na to – bo musi chłopaka poznać. W ciemno wyjdzie za mąż? – Ostatecznie udało się sytuację załagodzić. Jednak długo się dziwiłam, że ta uczennica po mnie przyjechała, żebym interweniowała w sprawach rodzinnych. Po latach na zjeździe absolwentów okazało się, że klasa nazywała swoją wychowawczynię „Mama”. I pewnie coś w tym było, bo jak mówi Joanna, często byli z bratem zazdrośni, a nawet mieli pretensje, że ich mama więcej czasu poświęca uczniom niż im samym.

Sukcesy pedagogiczne Zofii Nitsche – Kilku moich uczniów poszło do seminarium. Byłam na ich prymicjach. Wśród moich wychowanków jest kilku romanistów i jedna łacinniczka. Jeden z moich uczniów wygłaszał referat po francusku, a po nim prowadził dyskusję. Referat nie był skomplikowany, ale bardzo dobry, zważywszy na to, że francuski znał tylko ze szkoły, z mojej klasy. Uczyłam osoby, które później stawały się znaczące dla swojej społeczności – to też miłe. Jednak najbardziej mnie cieszyło, gdy wiedza wyniesiona z moich lekcji przydawała się w życiu. Kiedyś było takie zabawne wydarzenie. Już po latach, kiedy szłam ulicą, obok mnie przejechał samochód, z którego wychyla się mój dawny uczeń i krzyczy: – Byłem we Francji, byłem w Paryżu! Wszystko się zgadza. Jest tak, jak pani mówiła! W materiale wykorzystano fragmenty wywiadu udzielonego Sylwii Kupiec na łamach „Przeglądu Nowotomyskiego” w 2007 roku. K


KURIER WNET · SIERPIEŃ 2O19

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Sępólno zawstydza Poznań! Henryk Krzyżanowski

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

N

Nawiedzenie Matki Bożej w kopii obrazu jasnogórskiego w archidiecezji poznańskiej 18 maja 2019 – 26 września 2020 r. Kościoły otwarte w nietypowych go­ dzinach, a nawet przez całą dobę, i stała możliwość spowiedzi – to cechy charakterystyczne Nawiedzenia Matki Bożej w znaku Ikony Jasnogórskiej w archidiecezji poznańskiej. Każda para­ fia „gości” kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej tylko jedną dobę, warto więc wcześniej zaplanować

sobie dzień, w którym zechcemy uczestniczyć lub chociaż przyjrzeć się temu historycznemu wydarzeniu. Ha­ słem nawiedzenia są słowa „Z Maryją w nowe czasy”. W sierpniu Obraz Matki Bożej Częstochowskiej będzie nawie­ dzał parafie dekanatu gostyńskiego, krobskiego i jutrosińskiego w Wielko­ polsce, wg zamieszczonego planu:

1 sierpnia, czwartek – Jaraczewo 2 piątek – Borek Wlkp. 3 sobota – Jeżewo

Dekanat Krobski

16 piątek – Żytowiecko 17 sobota – Oporowo 18 niedziela – Po­ niec 19 poniedziałek – Poniec 20 4 niedziela – Zalesie Wlkp. 5 poniewtorek – Pudliszki 21 środa – Kro­ działek – Szelejewo Drugie 6 wtobia 22 czwartek – Niepart 23 piątek rek – Strzelce Wielkie 7 środa – Go­ – Chwałkowo 24 sobota – Pępowo 25 styń – Święta Góra 8 czwartek – Piaski niedziela– Zalesie Wielkie 9 piątek – Gostyń, św. Małgorzaty 10 Dekanat Jutrosiński sobota – Gostyń, Ducha Świętego 11 niedziela – Gostyń, bł. Edmunda Bo­ 26 poniedziałek – Smolice 27 wtojanowskiego 12 poniedziałek – Ku­ rek – Skoraszewice 28 środa – Ko­ nowo 13 wtorek – Stary Gostyń 14 łaczkowice 29 czwartek – Jutrosin środa – Siemowo 15 czwartek – Do­ 30 piątek – Dubin 31 sobota – Szka­ machowo radowo Dekanat Gostyński

FOT. JOLANTA HA JDASZ

Z Maryją w nowe czasy

iespełna dziesięciotysięczne Sępólno Krajeńskie, podobnie jak Poznań, przed wojną uczciło odzyskanie niepodległości pięknym pom­nikiem Wdzięczności ku czci Chrystusa Króla. Oba pomniki zostały zniszczone przez Niemców już kilka tygodni po wkroczeniu we wrześniu 1939 r. W obu miastach powstały po roku ’89 komitety na rzecz ich odbudowy. Tu podobieństwa się kończą. Sępólno ma już swój pomnik. A Poznań? Poznań ma piękną lokalizację na tle Jeziora Maltańskiego (zaakceptowaną przez twórcę Malty). Ma także lewicowego prezydenta z obsesją anty-PiS, ostro sprzeciwiającego się budowie pomnika w tym miejscu. W tym sprzeciwie wspiera go większościowy klub miejskich radnych PO oraz tzw. elity akademicko-artystyczne naszego podobno konserwatywnego miasta. Tym elitom jakoś nie przeszkadzała, zdaje się, wagina w koronie, procesyjnie obnoszona niedawno w dewiacyjnym happeningu na ulicach. Ale Pomnik Wdzięczności? O nie! W żadnym wypadku! Pomnika Wysiedlonych Wielkopolan też zresztą nie ma. Jest tablica, że będzie – i starczy. K

Limeryk o smutku starości

76 rocznica Rzezi Wołyńskiej w Poznaniu

Henryk Krzyżanowski Starość nie jest wesoła. Jałowa opozycja także nie...

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

There was an Old Man in a boat, Who said, ‘I’m afloat, I’m afloat!’ When they said, ‘No! you ain’t!’ He was ready to faint, That unhappy Old Man in a boat. Starszy gość, gdy nim łódź lekko kiwa, woła: Patrzcie, na morze wypływam! Mówią: Spasuj, staruszku, lepiej będzie ci w łóżku. A on w szloch. Ach, ta starość złośliwa! Marszcząc brew, Grześ o biedny Tenkraj dba, kusząc: PeO pojemna to łajba... Do mnie, z Kamyszem Miller, Broniarz z Biedroniem w tyle! Anty-PiS to dziwaczna jest szajba.

Uczestnicy obchodów 76 rocznicy Rzezi Wołyńskiej przed kościołem pw. św. Jana Kantego w Poznaniu

11

lipca, w 76 rocznicę tzw. „krwawej niedzieli” z 1943 roku, podczas której na Wołyniu doszło do największej fali mordów na Polakach, w poznańskim kościele pw. św. Jana Kantego odbyła się uroczystość upamiętnienia Rzezi Wołyńskiej – ludobójstwa trwającego

N

a stronach internetowych Miasta Poznania 25 lipca ukazała się następująca informacja: „Już 155 dzieci urodziło się dzięki miejskiemu programowi in vitro. 204 kobiety zaszły w ciążę, z czego aż 26 – w ciąże mnogie. Tylko w tym roku przeprowadzono już 151 pełnych procedur in vitro. Dalej możemy też przeczytać, że miejski program in vitro ruszył w sierpniu 2017 roku i bardzo szybko okazał się sukcesem”. A także: „Pary, które zakwalifikują się do programu, mogą liczyć na 5 tys. zł wsparcia – maksymalnie trzykrotnie (do trzech zabiegów). Mogą też starać się o trzykrotne dofinansowanie w wysokości 2 tys. zł do procedury adopcji zarodka – pod warunkiem, że poprzednia dofinansowana procedura zapłodnienia pozaustrojowego lub adopcji zarodka nie

w okresie od lutego 1943 do lutego 1945 roku. Dokonali go nacjonaliści ukraińscy na mniejszości polskiej byłego województwa wołyńskiego II Rzeczypospolitej (w czasie wojny należącego do Komisariatu Rzeszy Ukraina), podczas okupacji tych terenów przez III Rzeszę.

była skuteczna i nie urodziło się w jej wyniku dziecko”. Zastanawiając się nad tą informacją, powielaną także przez poznańskie media, trafiłam na wypowiedź abpa

Uroczystość rozpoczął okolicznościowym referatem Marek Szpytko, członek Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej, którego staraniem została wykonana i umieszczona w tym kościele tablica upamiętniająca te tragiczne wydarzenia. Potem została odprawiona Msza św. w intencji ofiar zbrodni

Stworzono ponad 51 tys. zarodków, z czego do procedury in vitro przeznaczono 24 719, a tylko 8 tys. zakończyło się ciążą, ale z tej liczby ciąż urodziło się 3 600 dzieci”.

In vitro

Aleksandra Tabaczyńska Marka Jędraszewskiego z 2016 roku, który jeszcze jako metropolita łódzki przytoczył następującą statystykę: „Kościół uważa, że jedynym godnym sposobem powołania do życia jest akt małżeński, a nie technologia.

Nie jestem specjalistką ani nie mam dogłębnej wiedzy na ten temat. Nie jestem też w żaden sposób przeciwna narodzonym tą drogą dzieciom. Jednak nie umiem przejść do porządku nad ilością zarodków dziecięcych,

wołyńskiej, a po niej zgromadzeni uhonorowali poległych kwiatami złożonymi pod pamiątkową tablicą. 11 lipca jest Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP. Sejm ustanowił go specjalną uchwałą 22 lipca 2016 r. (red.) K

które w wyniku tej procedury powstały i w tym stanie trwają do dziś lub zostały zniszczone. Co z nimi będzie za kilka lat? Do czego zostaną wykorzystane? Ile z nich przeżyje? Poza tym to, co przedstawia się jako sukces i metodę pomocy rodzinie, w praktyce może stać się na przykład środkiem wsparcia dla zwolenników różnych „alternatywnych stylów życia”. A osobą, która najbardziej na tym ucierpi, jest dziecko, przychodzące na świat poza naturalną rodziną. Dziecko nie jest produktem, nie jest rzeczą. Jest osobą od chwili poczęcia. Nie mówiąc już o tym, że każdy maluch ma prawo mieć swoją mamę i swojego tatę. Cel nie uświęca środków i to jest prawdziwą miarą sukcesu, ogłoszonego na stronach miasta Poznania. K

Limeryk o pannie w worku Henryk Krzyżanowski Lear używał czasem wymyślonych przez siebie słów. Tu takim nieistniejącym słowem jest ‘ombliferous’. Tłumacząc, musiałem więc użyć słowa, którego nie ma w polskim słowniku. Za to w drugiej wersji daję upust swoim zapędom mo­ ralizatorskim..

There was a Young Person of Crete, Whose toilette was far from complete; She dressed in a sack, Spickle-speckled with black, That ombliferous person of Crete.

Dziewczę z domu kultury w Młynarach o konfekcję swą nic się nie stara. W jednym wciąż chodzi worze o zgrzebnym w kropki wzorze. Taka z niej kusoszafna ofiara.

Seksmodelka skruszona z Chodzieży myśli: Skryć me bujności należy. Ostro idąc po bandzie, wdziewa lejbę w ciuchlandzie. Nie naśladuj jej, żeńska młodzieży.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.