Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 68 | Luty 2020

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Święte rady dla rodziców i wychowawców

RYC. Z ARCHIWUM RODZINNEGO HUBERTA KOPCA

Tragedia Górnośląska We wrześniu 1939 r. na pierwszy ogień poszli Ślązacy. Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych jako przeznaczeni do likwidacji w pierwszej kolej­ności. Jadwiga Chmielowska o kolejnych odsłonach Tragedii Górnośląskiej – w czasie agresji hitlerowców, a potem najazdu i okupacji przez komunistów podczas „wyzwalania” Polski.

Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie? S. Katarzyna Purska USJK przypomina zasady wychowawcze św. Urszuli Ledóchowskiej – założycielki zgromadzenia Urszulanek Szarych – w stulecie ich istnienia.

K R K‒ U U‒ R R ‒ II ‒ E E‒ R

Nr 68 Luty · 2O2O

FOT. ARCHIWUM SIÓSTR URSZULANEK

ŚLĄSKI KURIER WNET

5 zł

Pustelnik z Monachium

w tym 8% VAT

Mackiewicz kontra reszta świata! Dla pisarza i jego żony walka o prawdę przekładała się na komfort życia. Ten materialny, rzecz jasna, tak istotny dla wielu. W 35 rocznicę śmierci Józefa Mackiewicza Jan Bogatko przypomina postać pisarza i swoją z nim rozmowę sprzed lat.

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

12 marca

TT AA

Witajcie, Drodzy Polscy Przyjaciele!

M

oje zainteresowanie Waszym krajem zaczęło się już w rodzinnym domu. Tu opowiadało się o naszym przodku ze strony mamy, Pierze-Maurisie Glayre’em, ostatnim sekretarzu osobistym króla Augusta Poniatowskiego, który mając za cel uniknięcie rozbioru Polski, prowadził ostateczne rozmowy z Fryderykiem Wielkim i carycą Katarzyną, a następnego dnia po powrocie do Warszawy, nie chcąc oglądać dalszych, dramatycznych wydarzeń, opuścił stolicę Polski, by powrócić do Szwajcarii. Los sprawił, że dzięki miłości i małżeństwu poznałem komunistyczną Polskę roku 1985. Ołowiane niebo, puste sklepy… Droga Krzyżowa wokół kościoła św. Stanisława Kostki, upamiętniająca księdza męczennika Jerzego Popiełuszkę. Tu poczułem dotychczas mi nieznany, przytłaczający ciężar historii i wtedy zrozumiałem słowa przyjaciółki żony: „Historia Polski jest za ciężka dla jednego człowieka”. Po upadku dyktatury komunis­ tycznej myśleliśmy, że wszystko się zmieni. Że wreszcie ujrzymy triumf suwerenności narodu, wolności i demokracji. Ta wiara wynikała z niezrozumienia charakteru upadłej dyktatury i, wprost, naiwności ze strony tzw. Zachodu, który wierzył, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dotychczasowi despoci znikną. Ale Zachód chciał też robić interesy. W stosunku do potężnych, jeszcze przed chwilą władających przemocą całymi narodami grup dyktatorów zachowywał się jakby z dziecięcą naiwnością. Zapomniano o ambicjach i wytyczonych celach Unii Europejskiej, związku starych imperiów, które nie utraciły instynktu kolonialnego. W tym Niemiec i ich egocentryzmu oraz atawistycznego dążenia do dominacji, a także Francji, która radzi sobie z rozwojem jako „wagon niemieckiego pociągu” i współpracownik swego wschodniego sąsiada. I tak kraje Europy Wschodniej stały się łatwym kąskiem do pożarcia dla Zachodu, który zamiast zaaplikować coś w rodzaju planu Marshalla w celu stymulacji ich samodzielnego rozwoju, wolał opanowywać banki, przedsiębiorstwa, handel i co się tylko dało, w stylu starego, dobrego kolonializmu opakowanego w antyspołeczny ultraliberalizm. Poletko doświadczalne tego, co zamierzano wprowadzić na Zachodzie. Rękami Donalda Tuska podwyższono wiek emerytalny, obniżono emerytury, prywatyzowano przedsiębiorstwa państwowe, wycofywano się ze świadczeń społecznych itp., itd. Kontynuacja właśnie odbywa się we Francji Macrona, w Grecji i we Włoszech. Dzisiaj Francja jest nowym laboratorium testowym Unii Europejskiej, sprawdzającej granice tolerancji narodu na regresję socjalną i represje policyjne. Jeszcze nigdy nie widziano tylu Francuzów rozmyślnie poranionych (szczególnie w oczy) przez własną policję/milicję. Jak w państwach totalitarnych – zranić, by wystraszyć innych, zniechęcić do manifestowania. Z udziałem mediów w służbie władzy, które, jak należy, zaprzeczają policyjnej przemocy. Unia Europejska cofa się pod względem socjalnym, czemu towarzyszy prywatyzacja na bezprecedensową skalę oraz polityka neoliberalna. Jesteśmy w stanie wojny, a hasło ‘demokracja’ to

N N

II

EE

pozór. Suwerenność ma przestać istnieć, płeć – zastąpić człowieczeństwo, mają zniknąć religia i rodzina, która mogłaby być przechowalnią solidarności. Dotyczy to także spuścizny historycznej i tradycji. Człowiek, czym bardziej zagubiony, tym łatwiejszy do wykorzystania, Każdy przeciwnik to populista, „suwerenista”, nacjonalista albo faszysta. UE wraz z jej mediami, atakując nie trzymających się posłusznie linii brukselskiej, korzysta ze stalinowsko-bolszewickich metod socjotechnicznych.

CC

O O

DD

ZZ

Polska zachowuje niezależność monetarną, czego nie toleruje „niemiecka Unia Europejska”, która chce utrzymywać kraje członkowskie pod swoim butem. Euro stało się nową panzer division, która ma gwarantować niemiecką supremację gospodarczą. Obecnie najniebezpieczniejszą rzeczą jest utrata suwerenności i demokracji. Ich brak umożliwia UE prowadzenie „wojny pozycyjnej”, na przykład przeciwko Szwajcarii, której wymiar sprawiedliwości, by zachować istnie-

Neutralnie i z dystansu Bernard Mégeais

W

1991 r. w Norwegii, gdzie właśnie byłem, jedyną osiągalną gazetą francuskojęzyczną był „L’Express International”. Zamieszczono tam wywiad z laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, który powiedział, że demokracja jest ostatnią przeszkodą dla pełnego rozkwitu ekonomii liberalnej. Tego samego roku, już w Szwajcarii, w programie telewizyjnym kanału Arte usłyszałem stwierdzenie pewnego ekonomisty, że należy powrócić do zasad wieku XIX. Dziennikarzowi nawet nie przyszło do głowy, by spytać, czy w takim razie dzieci powinny powrócić do kopalń. Ale – pomimo to – nie cała nadzieja stracona. Można ją odnaleźć w Polsce. W polityce premiera Morawieckiego, w powrocie do ekonomii keynesizmu (to jedna ze szkół o charak-

jące umowy handlowe, musiał podporządkować się zasadom narzuconym przez unijny Trybunał Sprawiedliwości, a ten posunął się do żądania anulowania decyzji podjętej drogą głosowania narodowego. To już ewidentne niszczenie demokracji. TSUE jest narzędziem służącym zwalczaniu legalnej, zgodnej z własnym i międzynarodowym prawem, suwerennej polityki państw, a także potępianiu rozwiązań prospołecznych, wprowadzanych przez legalnie wybrane, demokratycznie rządy. Tenże Trybunał to instrument narzucania dyktatu na obraz i podobieństwo systemu kolonialnego. Sędzia lub komisarz europejski, pochodzący z dowolnego kraju, może narzucać jakiemuś państwu i narodowi politykę z goła odmienną od jego oczekiwań, a to już jest bardzo niebezpieczne.

Po upadku komunizmu Polacy, którzy żywili nadzieję na odzyskanie suwerenności i samostanowienia, znowu muszą zmagać się z ponadnarodową władzą Unii Europejskiej, czyli, praktycznie, z okupacją polityczną. terze makroekonomicznym, propagująca interwencjonizm państwa. Zyskała ona szybki rozgłos oraz wiele pozytywnych ocen wśród wybitnych znawców dziedziny…), gdzie bogactwo nie koncentruje się w rękach jednej kasty, ale w ramach polityki społecznej jest dzielone w formie zasiłków na dzieci, rewaloryzacji emerytur oraz pensji itd. Korzysta na tym większość społeczeństwa. Najnowsze badania makroekonomiczne wskazują, że podwyższenie siły nabywczej uboższych grup społecznych powoduje wzrost PKB o 3 do 7%, ale jeżeli pomagać najbogatszym w dalszym bogaceniu się, efekt jest zerowy. Dlatego w rezultacie stosowania ekonomii neoliberalnej kraje ubożeją. Następnym dobrym posunięciem większości sprawującej władzę jest odmowa wejścia do strefy euro, waluty, która nie jest związana z gospodarką żadnego z krajów, w których obowiązuje. Kurs euro jest za niski dla Niemiec, co je wzbogaca, ale zbyt wysoki dla Francji i innych krajów południa, co powoduje ubożenie tych państw i ich ludności. Utrzymując własny pieniądz,

S

zwajcaria, należąca do grupy Schengen, musiała rozbroić członków swej armii, którzy przechowywali w domach dobrze zabezpieczoną broń i zapasy amunicji. Powierzona żołnierzom odpowiedzialność i zaufanie były ich dumą. Ten system gwarantował skuteczność i niespotykaną zdolność do szybkiej mobilizacji oraz stałą gotowość do natychmiastowej interwencji. Dzisiaj, pod presją Unii Europejskiej i Grupy Schengen, status obywatela-żołnierza uległ osłabieniu. Moja generacja, czyli z lat 50./60., jest świadkiem erozji suwerenności kraju, która jeszcze się pogłębi za sprawą nowych traktatów, które UE zamierza wymusić na Szwajcarii pod ultymatywnymi groźbami „pogorszenia stosunków”. Krótko po okresie rozbiorów Polska doznała jednoczesnego ataku nazistowskich Niemiec i Rosji Sowieckiej. W praktyce to okres nieprzerwanych okupacji i najazdów. Po upadku komunizmu Polacy, którzy żywili nadzieję na odzyskanie suwerenności i samostanowienia, znowu muszą zmagać się

II

EE

Czeski konflikt: Jan Nepomucen kontra Jan Hus

NN NN AA

z ponadnarodową władzą Unii Europejskiej, czyli, praktycznie, z okupacją polityczną. Z punktu widzenia Szwajcara postawa opozycji, nie akceptującej werdyktu, który zapadł przy urnach, czyli ignorującej podstawowe zasady demokracji, jest dla Polski poniżająca. Totalna opozycja, zachowująca się jak donosiciel po to, by poddawać spory w sprawach polityki wewnętrznej własnego kraju pod rozstrzygnięcia obcym państwom i sali posiedzeń plenarnych Parlamentu Europejskiego, sama okazuje swą słabość i niemożność samodzielnego myślenia. Przypomina to komunistów jeżdżących po rozkazy do Moskwy. Coś takiego nie byłoby możliwe w żadnej z demokracji zachodnich. Opozycję działającą w ten sposób natychmiast poddano by sankcjom, a jej własny naród by się jej wyrzekł. Tu powracam do mego przodka, Pierra-Maurice’a Glayre’a, sekretarza osobistego ostatniego króla Polski, opisującego zachowanie targowiczan, zakłamanie i haniebne zaprzaństwo konfederatów radomskich w czasie rozbioru Polski. Zdumiewało go, „z jaką łatwością Polacy, dla zaspokojenia osobistych ambicji, zwracali się ku obcemu mocarstwu i jak łatwo było sąsiedniemu krajowi pozyskać tu swoich stronników”. Mnie zdumiewa podobieństwo argumentów dzisiejszej opozycji do tych przedstawianych wówczas. Takie same przedziwne, nieodpowiedzialne oraz sprzeczne ze sobą wypowiedzi i posunięcia jak tych, których celem kiedyś było zakwestionowanie prawa do władzy i jej odebranie królowi, poświęconemu bez reszty idei uniknięcia rozbioru. Król zlecił Pierrowi-Maurice’owi Glayre’owi jako wybitnemu i szanowanemu dyplomacie zredagowanie listu do dworów: francuskiego, angielskiego, szwedzkiego i duńskiego z prośbą o interwencję w celu zapobieżenia jednemu z najcięższych gwałtów, jakich kiedykolwiek dokonano na jednym z państw naszego kontynentu, albo co najmniej złagodzenia go. Bez skutku. Polska pozostała osamotniona, a rozbiór dokonał się przy całkowitym milczeniu, a nawet aprobacie zaprzyjaźnionych mocarstw. Ile jeszcze razy Polska znajdzie się w takiej sytuacji? Wśród obecnie ważnych spraw polskich wymieniłbym: przypisywanie współwiny Polakom za Holocaust, Putinowskie oskarżenia o wywołanie II wojny światowej, brak uznania oczywistego faktu, że to polski ruch oporu jako pierwszy uporczywie informował Zachód i aliantów o istnieniu niemieckich obozów eksterminacji. Tu za podstawowe źródło wiedzy uważałbym książkę Nom de code: Zegota: À la rescousse des Juifs en Pologne occupée (Code Name: Zegota: Rescuing Jews in Occupied Poland, 1942–1945), dzieło Ireny Tomaszewskiej i Teci Werbowskiej. (Nie udało mi się ustalić czy książka ukazała się w wydaniu polskim, a jeżeli tak. to kiedy. Obecnie polskiej wersji nie ma w sprzedaży – przyp. tłum.). Ta książka, o heroicznej organizacji ruchu oporu, powinna być przetłumaczona na wiele języków i dotrzeć pod wszystkie strzechy świata. Pomogłaby zwalczać karykaturalny, rewizjonistyczny obraz Polski i jej rzekomego antysemityzmu, jednocześnie oddając hołd bohaterstwu Polaków, którzy są narodem najliczniej reprezentowanym w Jad Vashem. K Tłumaczenie z francuskiego: Adam Gniewecki Autor jest rdzennym Szwajcarem mieszkającym w swoim kraju.

XVII-wieczna Kolumna Maryjna wróci na Rynek Staromiejski w stolicy Czech po 102 latach od barbarzyńskiego jej zniszczenia. Czy czeskim katolikom uda się tym razem zaznaczyć swoją stałą obecność w czeskiej przestrzeni publicznej? – zastanawia się Grzegorz Kita.

4

Historia jako obszar wojny totalnej Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem. Piotr Sutowicz o tym, dlaczego nauczanie historii jest nie dającą się zlekceważyć częścią dobra wspólnego.

5

A miało być tak strasznie… Minęło nas kilka Merkab. Nie były to biblijne wozy ogniste, ale słynne izraelskie czołgi, wiezione na lawetach. Jeździliśmy do Wieczernika, na Górę Oliwną, wokół Starego Miasta. Normalny ruch, żadnych zamkniętych ulic, policji… Ani śladu Putina. Relacja Magda­ leny Słoniowskiej z pobytu w Ziemi Świętej.

10-11

Na rympał Uliczki Saskiej Kępy są zakorkowane. Warszawa ciągle chłonie. Po co jej drzewa i skwery. Po cholerę ta niska zabudowa drogiego terenu, gdy można wszystko zabloczyć, zawieżować i zadrapać chmurnie. Stefan Truszczyński o oszpecaniu wielkich miast niekontrolowaną przez samorządy zabudową.

13

Z płytami jest trochę tak, jak z listem w butelce Człowiek siedzi w świecie swoich myśli i odczuć, z którymi nie do końca można się podzielić z innymi. Dlatego przelewa to w muzykę. I gdzieś znajduje się ktoś, kto czuje podobnie. Wywiad Tomasza Wybranows­ kiego z piosenkarką Julią Marcell.

14

ind. 298050

Następny numer „Kuriera WNET”

G G AA ZZ EE

FOT. WIKIPEDIA

W

iemy, że 10 maja odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Zetrą się w nich dwie koncepcje wolności: wolność ku odpowiedzialności i wolność ku niewoli. Nie będę się tu rozpisywał, bo po pierwsze, czytelnicy „Kuriera WNET” wiedzą, o co chodzi, a po drugie – tym razem lepiej zrobi to Jacek Jonak: Koniec świata szwoleżerów AD 2020 Polecam Państwu znakomity wykład prof. Nowaka o pojęciu ‘elity’ w języku polskim. Słowo to zaistniało dopiero pod koniec XIX wieku, Norwid ani Mickiewicz go nie używali. Sędzia mówił: „Przecież są w estymie/ U ludzi, bo szanujem w nich ród, dobre imię/ Albo urząd, lecz ziemski, przyznany wyborem/ Obywatelskim, nie zaś czyimś tam faworem”. Wbrew etymologii (‘élu’ oznacza po francusku osobę wybraną), do elity się nie wybiera. Elity dobierają sobie kolejnych, podobnych im członków. PiS złamał umowę. Niepisaną, zawartą być może przy Okrągłym Stole lub niedługo potem, że prawniczych ani uniwersyteckich (szczególnie humanistycznych) elit ruszać nie wolno. W odpowiedzi elity te łamią jednak umowę znacznie ważniejszą, na której stoi Rzeczpospolita – umowę społeczną. One pierwsze odważyły się na zlekceważenie demokratycznego wyboru, jawne wypowiedzenie posłuszeństwa władzy państwowej i ramię w ramię z totalną opozycją szukają poparcia dla swojego rokoszu za granicą. Robią to dzielni i prawi działacze dawnej opozycji solidarnie z dawnymi żałosnymi oportunistami. Dowód na to, że także elity rycerskie mogą zejść na pasożyty. Za nimi idą ci, którzy w dobrej wierze (mam nadzieję) nie zgadzają się z działaniami większości parlamentarnej, inaczej rozumiejąc dobro Rzeczypospolitej. Wielu z nich, od dziesięcioleci wierząc wyblakłym dziś autorytetom, nauczyło się nienawidzić Prawa i Sprawiedliwości i jego zwolenników, i nie rozumie już, że można inaczej. Powszechnie używana analogia z sytuacją z XVIII wieku i targowicą jest uzasadniona nie tylko dlatego, że zasiedziałe środowisko wpływowych sędziów i profesorów prawa postawiło swój interes przed interesem Rzeczypospolitej. Myślę, że jest jeszcze drugi, głębszy i ważniejszy powód: podobnie jak wtedy, tak i dziś w sferze publicznej przez lata nie istniał temat polskiej racji stanu, tak jakby przystąpienie do NATO i do Unii Europejskiej zdjęło z nas obowiązek debatowania o wspólnocie i zabezpieczeniu jej przyszłości. Nie ma więc zrozumiałej dla wszystkich miary, której można użyć, żeby właściwie oceniać słowa i czyny, aby potrafić rozpoznać, co buduje, a co niszczy nasz dom. Wiem, że rozmowa się toczy, także na łamach „Kuriera WNET” i w Radiu WNET. Wiele jednak przed nami, aby przebiła się przez lenistwo i nieuctwo tych, co nadają ton, w elitach i mediach wszelkiego koloru. Ale kropla drąży. Zachęcam państwa do lektury kolejnego numeru „Kuriera WNET”. Zanim to nastąpi, wierzących proszę o modlitwę za duszę świętej pamięci redaktora Wojciecha Piotra Kwiatka, naszego przyjaciela, miłośnika kryminałów, filmów, pasjonata kultury, zasłużonego dla Radia WNET twórcy, autora wielu książek, w tym ostatnio nadawanej jego młodzieńczej powieś­ ci kryminalnej Parszywa trzynastka. K

2


KURIER WNET · LUTY 2O2O

2

TELEGRAF TOdszedł Wojciech Piotr Kwiatek.TWy-

falę spekulacji na temat możliwych, a nawet

Jana Paderewskiego z Janem Żarynem na cze-

„iż rębaki do drewna model KD 1580 i model

nik brexitu: minus 5% terytorium, -13% lud-

wskazanych kroków odwetowych ze strony

le.TNowym szefem Polskiego Radia stała się

KD 1582 nie spełniają wymagań rozporządze-

ności i -15% PKB stało się dla Unii Europej-

Lufthansy.TRząd podpisał umowę na zakup

Agnieszka Kamińska.TNowym Schetyną stał

nia Ministra Gospodarki z dnia 21 października

skiej faktem.TPoinformowano, że wzrost

32 najnowocześniejszych samolotów myśliws­

się Borys Budka.TWyszło na jaw, że Platfor-

2008 r. w sprawie zasadniczych wymagań do

unijnego PKB w ub.r. sięgnął 1,4%, a w stre-

kich świata F-35.TPolska trafiła do elitarnej

ma Obywatelska liczy obecnie 11 tysięcy za-

maszyn”.TPortal DANE.gov.pl poinformował,

fie euro: 1,2%. Przy czym w ostatnim kwar-

grupy państw, które z sukcesem zaczęły emito-

rejestrowanych członków. Trzykrotnie mniej,

że najpopularniejszymi nazwiskami w Polsce

tale ub.r. wartości te wyniosły odpowiednio:

wać obligacje rządowe z ujemną stopą oprocen-

niż podaje Wikipedia.TPoparcie sondażowe

są Nowak (204 tys.) Kowalscy (138 tys.), Wiś-

0,2% i 0,1%.T28 stycznia odwiedziła War-

niewscy (110 tys.), a w pierwszej dziesiątce

szawę zaniepokojona stanem praworządno-

znaleźli się ponadto Wójcikowie, Kowalczyko-

ści w Polsce wiceprzewodnicząca Komisji Eu-

wie, Kamińscy, Lewandowscy, Zielińscy, Szy-

W imieniny Felicjana i Mirogniewa 3 z 5 izb Sądu Najwyższego podjęło decyzję, że sędziowie pozostałych 2 izb nie są odtąd ich kolegami z pracy.

ropejskiej Vera Jourova (partia ANO).TPo wieloletnim postępowaniu wyjaśniającym, wbrew opinii audytorów, 29 stycznia Komisja Europejska podjęła uchwałę, że unijne dotacje, udzielane przedsiębiorstwom holdingu

zniszczyli cztery tysiące sto elektrycznych hulajnóg bezpośrednio po tym, jak przez eko-

rodziny premiera Czech Andreja Babiša (par-

towania.TPo 6-letniej nieobecności nad Wis­

dla PiS zaczęło maleć.TAgent Tomek znowu

dukt nieekologiczny.TCałą serią błędów na

tia ANO), nie podlegają zwrotowi, pomimo

łę pofatygował się pierwszy obywatel Francji.

zaczął nadawać.T7 lat po odebraniu przez

temat historii II wojny światowej popełnionych

zaistnienia konfliktu interesów.TPartia AfD

rząd PO-PSL i 4 lata po przywróceniu przez

podczas Światowego Forum Holocaustu w Je-

po raz trzeci z rzędu zmuszona została do od-

TNa Grammy 2020 triumfowała 18-letnia Billie Eilish.TPiosenką 95-lecia w plebiscycie

rząd PiS prawa do finansowania organizacji

rozolimie Yad Vashem potwierdził, że nie jest

łożenia swojego zjazdu z uwagi na nieudostęp-

Polskiego Radia stała się „Małgośka” Maryli

polonijnych przez Senat, rząd zapowiedział

instytutem naukowym.TNa mistrzostwach

nienie jej do tego celu ani jednej sali w Berli-

Rodowicz.TNa ekrany polskich kin trafiły

ponowne odebranie tej kompetencji izbie

Europy w piłce wodnej wyspiarze z Malty ule-

nie.TPrzejęcie przez PLL LOT niemieckich

Psy 3.TPowstał Instytut Dziedzictwa Myśli

wyższej.TNa łamach najbardziej poczytnej

gli reprezentacji nizinnych Węgier 26:0.T

linii Condor wywołało w niemieckiej prasie

Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego

prasy Foreintrade sp. z o.o. poinformowała,

Maciej Drzazga

Zbigniew Kopczyński

P

od tym tekstem znajduje się lista 231 nazwisk, 231 istnień ludzkich, 231 niepowtarzalnych losów Żydów zamordowanych w tym samym miejscu i w tym samym czasie. Czas to oczywiście II wojna światowa. Czy był to przejaw antysemityzmu i część Holokaustu? Pytanie retoryczne. Retorycznym być przestaje, gdy wspomnieć, że powyższa lista to nazwiska polskich oficerów wyznania mojżeszowego, z naczelnym rabinem Wojska Polskiego – majorem Baruchem Steinbergem, zgładzonych w lesie katyńskim przez zbirów noszących sowieckie mundury. Przecież Holokaust kojarzymy jedynie z Niemcami, a nie z miłującym pokój i przyjaźń między narodami Związkiem Sowieckim. Archichowski Mieczysław, Ballaban Karol, Baranowski Tadeusz, Baumfeld Gustaw, Berensztejn Fajwisz, Berlinerblau Leopold, Bierer Izaak, Birbaum Mieczysław, Bober Antoni, Bombel Abram (Antoni), Brandwajn Hieronim, Brendel Henryk, Burbelka Michał, Chaiński Leon, Chajecki Włodzimierz, Choczner Wiktor, Chodeńczuk Adolf, Cwajbaum Lewek, Czajkowski Adolf Benon, Czarski Benedykt, Czerniakow Leon, Dienison Józef, Dienstl Franciszek, Dresdner Robert, Dunaj Juliusz, Dywer Wilhelm,

A jednak. Jeśli przyjmiemy, że Holokaustem nazywamy zinstytucjonalizowane i systematyczne mordowanie Żydów na skalę wręcz przemysłową, według precyzyjnych planów opracowanych przez najwyższe władze państwowe, to w Niemczech zapoczątkowany on został konferencją w Wannsee w styczniu 1942 roku. Natomiast przywództwo światowego proletariatu podpisało rozkaz wymordowania polskich jeńców w marcu rokuj 1940, a więc dwa lata wcześniej. Związek Sowiecki jak zwykle na czele postępu. To prawda, że żydowscy oficerowie stanowili jedynie część zamordowanych oficerów Wojska Polskiego. To prawda, że ofiary Katynia to mała część ofiar wielkiego terroru, jaki zgotowali Rosji i krajom podbitym stalinowscy zwyrodnialcy. Prawdą jest też, że wśród

Dzik-Dzikowski Feliks, Edelman Bernard, Ehrenkreutz Włodzimierz, Eiger Antoni, Engel Abram Adolf, Engel Nikodem, Engelkreis Wilhelm, Epstein Maurycy, Falko Aleksander, Familer Leon, Feinberg Nikodem Stefan, Felten, Ferstenberg, Ferszt Samuel, Finkelkraut Jerzy Izydor, Fleszer Jerzy Juda, Frenikiel Józef, Frenkel Izaak Józef, Frenkiel Henryk (Hersz), Freund Maurycy Leopold, Fridzon Jakub, Frym Henryk, Fryszberg Adam, Fuks Leon (Leib), Gallaj Salomon,

Gelbart Ludwik vel Lazar Efraim, Gelpern Hirsz, Glikman Leon, Goldberd Albert, Goldlust Ignacy, Goldman Leon, Goldstein Dawid, Goldstein Salomon, Goldwicht Izaak, Gołda Antoni, Gorman Bronisław, Gotfried Hirsz, Grinhaut Maurycy, Grodzieński Henryk Grzegorz, Grubner Henryk, Gunman Izaak, Guttman Szymon, Hajdenberg Józefr, Halpern Lucjan, Hammerling Adam (Emil Marian), Harcenberg Stanisław, Hirschberg Stefan, Hirschritt Izrael,

oprawców było wielu Żydów. Więcej jednak było ich wśród ofiar. Wprawdzie nie ginęli z powodów narodowościowych, a klasowych, lecz cóż to za różnica dla mordowanych? A w końcu i ci oprawcy zasilili szeregi ofiar. Taki to urok bolszewizmu.

T

ak jak Stalin zaczął rozprawę z Żydami przed Hitlerem, tak kontynuował ją po jego śmierci. Krótko przed swoją przygotowywał kolejną akcję antyżydowską, która miała być wstępem do nowej fali terroru. Nie zdążył. Już słyszę, jak moskiewscy propagandziści, coraz częściej sięgający do arsenału sowieckiej propagandy i dezinformacji, stwierdzają, że może i doszło do jakichś przejawów antysemityzmu, ale sowiecki antysemityzm był słuszny, a niemiecki niesłuszny, i to głęboko. I nie są to moje złośliwe wymysły. Wystarczy przypomnieć ostatnie wystąpienia rosyjskiego prezydenta i jego

Hopensztadt Szymon, Hurman-Herman Miron, Huttman Szymon, Inwentarz Henryk vel Chaim Baruch, Irlicht Bronisław, Jeleń Kazimierz Abram, Josefberg Emil, Judelman Bernard, Junowicz Abram, Jurkiewicz Dawid, Jurkowicz Dawid, Jurkowski Kondrat, Kafal Witold Roman, Kalkwary Samuel, Kamieniecki Pinkus, Kamiński Jakub, Kanter Szymon, Kantor Miron vel Michał, Kapliński Leon, Kapłan Baruch Jankiel, Kapłański Henryk Leopold, Katz Karol, Kerner Jakub, Kijak Natan,

Odszedł Wojciech Piotr Kwiatek (1952–2020)

5

lutego 2020 r. zmarł po kilkuletniej ciężkiej chorobie Wojciech Piotr Kwiatek – dziennikarz, nasz Kolega. Wiele by można dodać zawodów i zajęć, które uprawiał. Bardzo zdolny, był krytykiem filmowym, pisał artykuły i książki, tłumaczył z angielskiego, muzykował. Niezwykle aktywny na różnych polach Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, pełnił w nim wiele funkcji i pracował niemal do ostatnich chwil życia. Wiele serca włożył w Radio WNET, gdzie prowadził m.in. program kulturalny i audycję „Smaki i niesmaki”. Pisał także do „Kuriera WNET” teksty o bardzo różnorodnej tematyce – publicystyczne, beletrystyczne, wspomnieniowe.

Ukończył rusycystykę we Wrocławiu i polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W 1977 r. obronił pracę magisterską o współczesnej polskiej powieści kryminalnej. Pasjonował się polityką, filmem i historią najnowszą. Mówił o sobie: „wielbiciel powieści kryminalnej i takiegoż kina. Miłośnik pieszej włóczęgi w każdym terenie”. Owocowało to w jego twórczości powieściowej i publicystycznej. Zadebiutował w 1986 r. minipowieścią kryminalną Za żadne pieniądze. Ostatnią wydaną jego powieścią, napisaną w konwencji thrillera politycznego, był – świetny – Obywatel. Wojciech Kwiatek zaczął pisać kolejną powieść tego gatunku, osnutą wokół katastrofy smoleńskiej. Niestety już jej nie dokończy.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

N

a szczęście oskarżenia Polski o antysemityzm i spowodowanie wojny w wykonaniu duchowego spadkobiercy Stalina – prekursora Holokaustu i jego dworu – nie przyniosło żadnych efektów. Coraz powszechniejsza jest w świecie świadomość, że Włodzimierz Putin jako długoletni

Liebe Henryk, Liliental Antoni Tadeusz, Lindenszat Juliusz Srul, Lipes Markus vel Mordechaj, Luxenburg Henryk, Luxenburg Jerzy Edward, Laszcz Feliks, Makowski Henryk, Meissner Roman, Mogielnicki Tadeusz, Morgulis Lewi vel Leon, Najburg Ruwin Mojżesz, Nelken Jan Władysław, Nelken Samuel, Nierenberg (Nirnberg) Abraham, Nusbaum (Nussbaum) Maksymilian, Osnos Jakub Zelman, Owczarek Aleksander, Pajewski Zygmunt (Zelig) vel Mozes, Pesche Henryk, Perec Hilary, Perlitz Zygmunt,

Kolegował się serdecznie z ludźmi środowiska dziennikarskiego. Często sytuacjach sporów i napięcia, o które tak łatwo w tym

zawodzie, brał do ręki gitarę, zaczynał śpiewać i natychmiast rozładowywał ciężką atmosferę. Nigdy wobec nikogo nie przekraczał

Libero i wydawca

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja Z

Klarner Józef, Klein Edward, Klein Juliusz, Kleinert Mieczysław Edmund, Kochleffel Rudolf, Kon Simcha, Kronz (Krenz) Rudolf, Krukowski Henryk, Lachowicz, Landau Bernard, Landau Fabuian vel Zapolski Jerzy, Landau Mojżesz Berysz, Landsberg Jakub, Lauterbach Artur, Lazx Leonard, Lehrharft Dawid, Leiferv Adolf, Leinweber, Lenkin Szmuel, Lerner-Steinberg Borys, Lewenter Markus Hirsz, Lewiński Adam, Lewinson Józef, Lewinson Szymon,

otoczenia. Wraca kult Stalina i gloryfikacja Związku Sowieckiego, a szczególnie mit wojny ojczyźnianej i wyzwolenia Europy, w tym Polski i oczywiście Auschwitz, przy czym celowo mylone jest „wyzwolenie” ze „zdobyciem”. W dzisiejszej Rosji dzieją się rzeczy niepojęte dla normalnie myślących ludzi. To tak, jakby kanclerz Niemiec żałowała upadku III Rzeszy i wychwalała Hitlera za uwolnienie Ukrainy od czerwonego terroru. W Rosji rządzi jednak KGB, kontynuator zbrodniczego NKWD. Stąd coraz bezczelniejsze kłamstwa w stylu ZSRS i obarczanie innych swoimi winami.

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

A

ców Europy.TWe Francji nieznani sprawcy

-aktywistów zostały one oznaczone jako pro-

Prekursor Holokaustu

G

w Azji jak co roku rozpaliła strach mieszkań-

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki

Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz V Rzeczpospolita Jan Kowalski

Pircel Mieczysław, Poswolski (Pozwolski) Jakub, Potascher Ignacy, Press Dawid, Rafałowski Leopold, Rajszys (Reischys) Ryszard, Rak Mieczysław, Rawicki Benedykt Benjamin, Rebkun Izaak, Reiss (Reise) Józef, Rogoziński Jerzy, Rogoziński Mieczysław Roman, Rosenbaum Ludwik, Rosenberg vel Rozenberg Józef Marceli, Rosenfeld Ignacy (Izaak), Rosengart Aleksander, Rosenzweig Aleksander, Roszkowski Jerzy Józef, Retenberg Mieczysław Jan, Rozen Samuel vel Stanisław, Rozengarten Samuel

vel Stanisław, Rubiner Emanuel, Rubinstein Israel Michał, Rubinstein Jerzy, Rubisch Józef, Rybus Mieczysław Józef, Rylski Czesław, Ryngrads (Ringak) Wolf, Sandauer Aleksander, Sawicki Witold, Scharchaft Dawid, Schetezberg Eliasz, Schimel Szymon, Schliezberg Juliusz, Schulman (Szulman) Józef Mozes, Siberstein Otton, Simchowicz Anatol, Singer Ludwik, Sliozberg Juliusz, Słonimski Antoni, Stecki Leonard, Steinberg Baruch, Susmann Ezechiel, Sylbersztajn Karol, Szalenberg,

granic wyznaczonych przez takt, kulturę i życzliwość. Choć ciężko chory, do końca zachował pogodę ducha, optymizm i ujmujący stosunek do ludzi. Zmarł w wieku 68 lat. Za mało, jak na taki ładunek energii, pomysłów i głębokie umiłowanie życia. Cieszył się powszechną sympatią. I taki pozostanie w naszej pamięci. Msza św. pogrzebowa odbędzie się w poniedziałek 10 lutego w kościele pw. św. Zygmunta na warszawskich Bielanach, plac Konfederacji 55. Dorobek beletrystyczny Wojciecha Piotra Kwiatka: • 1986 Minipowieść kryminalna Za żadne pieniądze. • 1987 r. Nowele kryminalne Słaba płeć (pod ps. Bert O’Flowerty),

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

kagiebista mówi prawdę tylko wtedy, gdy się pomyli. Jest jednak wytrawnym profesjonalistą, więc nie myli się nigdy. Niemniej ta nagonka na Polskę pokazała nam, czym jest dzisiejsze państwo rosyjskie i tworzące je elity. Stwierdzenie politologa Jewgienija Satanowskiego wygłoszone w telewizji Rossija 1, iż Stalin miał rację, mordując polskich jeńców w Katyniu, wywołało jedynie zdziwienie prowadzącego audycję i nic więcej. Można wiele zarzucić Niemcom w ich dążeniach do umniejszania swych historycznych win i dzielenia się odpowiedzialnością, lecz jeśliby jakikolwiek politolog w jakimkolwiek niemieckim medium stwierdził, że Hitler miał rację mordując Żydów, Polaków, Cyganów czy kogo tam jeszcze, byłaby to jego ostatnia wypowiedź w karierze. Ponadto zyskałby bonus w postaci odpowiednio długiego, bezpłatnego pobytu w miejscu sprzyjającym zadumie i refleksji. Taka jest różnica między światem cywilizowanym a Rosją.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

I jest to bardzo niebezpieczne. Pamiętajmy, że to Stalin spowodował wybuch wojny. Hitler, przy całym swym szaleństwie, nie odważyłby się sam napaść na Polskę. A wielka wojna była w planach Stalina drogą do zdobycia panowania nad światem. Jego duchowy spadkobierca już pokazał w Czeczenii, Gruzji i na Ukrainie, że nie ma żadnych hamulców moralnych. Nie wiadomo, do czego będzie jeszcze zdolny w dążeniu do realizacji swoich politycznych miraży. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Szancer Maksymilian, Szeps Józef, Szerszeń Jerzy, Szmalewicz Baruch, Szmaistych Józef, Szmerner Szymon, Szoistkiewicz Leon Dawid, Szper Izaak, Sztein (Stein) Leon, Sztern Manuel, Szydłowski Henryk, Szymieńczyk Lazar, Tenebaum Jakub, Tellerman Józef Icek, Urlik Markus, Verstanding Zygmunt, Wajdenfeld (Weindenfeld), Wajdenfeld Adam, Wajkselfisz Paweł, Wajnberg (Weinberg) Mojżesz, Wajnryb Jerzy, Wajsflajsz Szmul Stanisław, Wamcer Jan Jakub, Waschkowitzer Jerzy,

Weinbach Salomon, Weingarten Witold, Weinsztok, Weinzicher Jan Jakub, Weller Jakub, Widerszal Marceli, Wigdorowicz Eliasz Herszm, Windman, Winograd Henryk, Wolcyniewicz Karol, Wysocki Stanisław Zachariasz, Wyszogród Stanisław, Zaleski Szymon, Zusman Zygmunt (Ezechiel), Zwikelson, Zwykielski Maurycy (Mojżesz), Zymcha (Symcha) Roch.

W konwencji political thriller:

• 1991 r. Gra o wszystko • 1993 r. Akrobaci i kuglarze • 2007 r. Zagadki bez niewiadomych. Kto

i dlaczego zamordował polską powieść kryminalną? • 2012 r. Obywatel W Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich m.in.: Prezes Dyskusyjnego Klubu Filmowego DIALOG, Wiceprezes Klubu Publicystyki Kulturalnej SDP, Członek Jury Selekcyjnego konkursu Nagrody SDP. Podczas festiwalu „Maj na Foksal” prowadził warsztaty „Kryminalne wtorki z panem Kwiatkiem”. W ramach portalu www.sdp.pl kierował projektem Pogotowie Dziennikarskie, pracował w Komisji Członkowskiej Oddziału Warszawskiego.

Nr 68 · LUTY 2O2O

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 08.02.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Agrofert należącego do członków najbliższej

mańscy oraz Woźniakowie.TEpidemia grypy


LUTY 2O2O · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

J

ednego z pierwszych dni po przyjeździe do Paryża oglądaliśmy z żoną wystawę przedaukcyjną w dolnych salach Hotel Drouot. Marysia zwróciła mi uwagę na dziwny szwargot, którym porozumiewali się nasi dwaj sąsiedzi. – Po jakiemu oni mówią – zapytała? – No jakże, w jidysz – odparłem. – I po polsku też – wtrącił się jeden z rozmówców. Niedługo potem z panem Aronem K. byliśmy już starymi znajomymi. Przez niego poznałem kilku jego przyjaciół – antykwariuszy i kolekcjonerów. Kupowali głównie malarstwo przedwojennej Ecole de Paris, której trzon stanowią ich rodacy i współplemieńcy – polscy Żydzi. Przemysł Holokaustu dopiero nabierał rozpędu i żaden z nich nie traktował mnie jak wroga. Czasem tylko pan Aron dokuczał mi żartobliwie: – Panie Witt – mówił – a czy pan wie, że Pan Jezus był Żydem? – Wiem, panie Aronie – odpowiadałem – był. Do czasu. Aż dziwne, żeście Go wtedy nie chcieli. Nikt nikomu nie mówił, co zamierza kupić i ile zapłacić. Rozmawialiśmy o polityce. Jesienią 1989 roku przed Hotelem Drouot, jak w całej Europie, mówiono dużo o Ceaușescu. W Rumunii narastało wrzenie. O Ceaușescu wiedziałem niewiele. Z moich własnych obserwacji nie wynikało, aby był potworem, jakim malowała go prasa. Żywiłem nawet dla Geniusza Karpat pewną sympatię. Pamiętałem zwłaszcza, jak w 1968 roku, kiedy Sowieci topili we krwi czechosłowacką próbę wybicia się na niepodległość, Ceaușescu zagroził, że w Rumunii podobna inwazja się nie uda. Rozda broń obywatelom i będzie bronił niepodległości do ostatniego wystrzału. Dwa lata wcześniej zabronił przerywania ciąży i opodatkował rozwodników. Zresztą jako jedyny z socjalistycznych przywódców nawiązał stosunki z Unią Europejską i zaciągnął pożyczki na Zachodzie, aby poprawić byt ludności. Na długo przed innymi otworzył kraj dla zachodnich turystów, zbudował hotele o zachodnim standardzie nad Morzem Czarnym i w Karpatach. Ojciec mój był odznaczony przez

króla Michała orderem Korony Rumuńskiej. Ja sam w Bukareszcie byłem tylko raz. Dwutygodniowy pobyt w stolicy Rumunii pozostawił mi w pamięci smak dobrej kuchni śródziemnomorskiej poznawanej w ludowych garkuchniach ulicy Lipskani oraz miłe wspomnienie znajomości z kilkoma znanymi artystami. Sympatię budziły widoczne w wielu miejscach próby okcydentalizacji kraju. W Bukareszcie wskrzeszono właśnie najlepszą przedwojenną restaurację pod historyczną nazwą Fijałkowskiego. Nad Morzem Czarnym pobudowano wielkie domy plażowe o europejskim standardzie, w Karpatach wyciągi narciarskie i luksusowe hotele. Rumunia zaciągnęła w tym celu pożyczki w zachodnich bankach, podobnie zresztą, jak Polska Gierka. Ale poza tym znalazłem kraj groteskowy, którego dyktator był szewcem z wykształcenia, podobnie jak ateński Kleon – twórca ustroju zwanego ochlokracją – rządami motłochu. Próby normalizacji życia sąsiadowały z chorobliwym kultem Conducatora. Niby realizacja wielkości naturalnej sztuki Witkacego Szewcy. Wszędzie pełno było Ceaușescu i jego żony. Wernisażami malarstwa nazywano wystawy portretów pary prezydenckiej. Zapamiętałem zwłaszcza dzieło dużych rozmiarów, niemal mistyczne. Przedstawiało rodzaj wniebowzięcia pani Heleny. W pionowym locie podtrzymywali ją dwaj hutnicy w białych kombinezonach ochronnych, podobni do dwóch aniołów. Każdy dziennik, każda publikacja naukowa rozpoczynały się od fotografii Geniusza Karpat. – Ale gdzie można go zobaczyć żywego? Matty Aslan, słynny karykaturzysta, kiedy go o to zapytałem, odparł: – Pójdziesz rano na calea Victorieii. Punktualnie o ósmej przejedzie tamtędy czterdzieści czarnych mercedesów. W jednym z nich będzie siedział Ceaușescu. Wspominałem te dni późną jesienią przed Hotelem Drouot. Od stycznia 1989 żelazna kurtyna zaczęła się z wolna podnosić. Tylko na temat Rumunii Ceaușescu panowała cisza w mediach francuskich, szczególnie niepokojąca, od kiedy 9 listopada, przy dźwiękach

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Na przykład Ceaușescu W latach 80., pilnie uczęszczałem Hotel Drouot. Złoty wiek prasy dobiegał kresu i z zawodem polskiego dziennikarza nie mogłem nawet marzyć o pracy w mediach francuskich. Pozostawało próbować szczęścia w handlu antykami. wiolonczeli Rostropowicza upadł mur berliński. My przed Hotelem Drouot byliśmy lepiej poinformowani niż media oficjalne. Korespondenci moich rozmówców donosili sobie tylko znanymi drogami o wzrastających niepokojach w Rumunii. – Ciekawe, czym to wszystko się skończy – powiedziałem, nawiązując do najnowszych wiadomości. – Z pewnością będą musieli go zastrzelić – odparł spokojnie pan Aron. – Co?! Dlaczego?! Czytałem na łososiowych stronach „Le Figaro” poświęconych ekonomii, że spośród przywódców partyjnych obozu socjalistycznego tylko dyktator rumuński postarał się spłacić, co był winien wierzycielom zachodnim, kosztem – jak podkreślano – znacznego obniżenia poziomu życia ludności. Braki mogły tłumaczyć rosnące nastroje niezadowolenia. Ale przecież w Polsce, która

długów nie zwróciła, także występowały poważne trudności, nie mówiąc o Rosji, gdzie wręcz szerzył się głód. I nikt nie przewidywał egzekucji Gierka ani dyktatorów sowieckich. – Panie Witt, pan nic nie rozumie z polityki. Z Ceaușescu nie można dyskutować. On nie ma długów. Z człowiekiem, który nie ma długów, się nie rozmawia. Istotnie, od kilku miesięcy czytaliśmy w Paryżu o problemach finansowych państwa rumuńskiego. 17 marca „Le Monde” opublikował list otwarty sześciu byłych członków partii rumuńskiej. Oskarżali oni Ceaușescu, że za cenę spłaty długu „terroryzuje i głodzi naród rumuński”. Ale to, co usłyszałem przed Hotelem Drouot, wywracało całkowicie moje pojęcia o świecie: o honorze, uczciwości, zobowiązaniach. Słyszałem o więzieniu za długi, ale żeby

ich spłata miała narażać na śmierć... Potraktowałem słowa moich rozmówców jako okrutny żart. – Jeżeli – podjąłem, powątpiewając – jeżeli mówicie z taką pewnością, to jeszcze może podacie datę, kiedy egzekucja nastąpi. – W każdym razie – wtrącił się Lucjan K. – musi to być najbliższym czasie. – ??! – Panie Witt – podjął dobrotliwie pan Aron – pan nie rozumie najprostszych spraw. Ceaușescu trzeba zastrzelić przed końcem roku, żeby bilans się zgadzał. 31 grudnia kończy się rok finansowy. Niebawem miałem się przekonać, jak bardzo mieli rację. W połowie grudnia historia uległa nagłemu przyspieszeniu. W mieście Iasi wybuchły manifestacje. Trzy dni później, 16., demonstrowano już w Timisoarze, gdzie nazajutrz policja i wojsko otworzyły ogień do manifestantów. Byliśmy informowani o dramatycznych wydarzeniach na bieżąco przez radio francuskie. Francuska telewizja transmitowała wydarzenia w Rumunii na żywo, korzystając z tamtejszych środków technicznych. 21 grudnia przemówienie Ceaușescu w Bukareszcie zostaje przerwane. Z głośników słychać strzelaninę w Timisoarze. 22 dyktator ucieka helikopterem. AFP podaje wiadomość o odkryciu w Timisoarze 4630 zabitych od kul albo bagnetu. O godz. 18.54 za agencjami węgierską i wchodnioniemiecką AFP stwierdza: Securitate zamordowało 7614 manifestantów. Na dachach w Bukareszcie pojawili się snajperzy strzelający do przechodniów. 24. dyktator jest aresztowany, 25. – naprędce osądzony i skazany przez jakichś ludzi w mundurach, którzy posługują się bronią. Zostaje rozstrzelany wraz z żoną przed kamerami telewizji. Dyktatorowi wydawało się, ze to on rządzi Rumunią. Mylił się. W rzeczywistości rządzili ci, co go dzisiaj sądzą. Przewodzi im niejaki Petre Iliescu, którego ojciec tworzył w 1945 roku Securitate z ramienia sowieckiego NKWD. Przed końcem roku – nowe rewelacje. Ceaușescu choremu na białaczkę wymieniano krew co miesiąc – informuje telewizja TF1. Wymaglowane trupy młodych ludzi odkryto w Karpatach. C. prowadzili bizantyjski tryb

życia. W szafie Heleny odkryto futro. Komentatorzy nawołują, aby iść i umierać za Bukareszt. Zgodnie z przewidywaniami pana Arona, 31 grudnia można było nareszcie zamknąć rok finansowy. Potem wybuchł skandal. Wielki dziennik krajowy „Le Figaro” w wydaniu z 30 stycznia 1990 doniósł, że w Timisoarze chodziło w rzeczywistości o „pic i fotomontaż”. Zwłoki pokazywane w telewizji zostały wyciągnięte z miejscowych cmentarzy i z kostnic szpitalnych. „Nic nie widziałam w Timisoarze” – napisała trzy dni wcześniej Coeltte Braeckman w brukselskim „Le Soir”. Kto trupy powyciągał z grobów, przed kim otwarły się na oścież cmentarze i kostnice, kto przerwał przemówienie Ceaușescu? Tego nie wiadomo do dziś. Przecież akcji zakrojonej na tak szeroką skalę nie podjął jeden człowiek ani nawet niewielka grupka ludzi. Działanie wymagało licznego aparatu. Kto nim dowodził? Przypomniałem te wydarzenia nie tylko z powodu okrągłej rocznicy. Kwestia długów międzynarodowych lekkomyślnie spłaconych przez Conducatora na własną zgubę jest dzisiaj bardziej aktualna niż kiedykolwiek. W ubiegłym roku opublikowano statystyki Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wynika z nich, że świat zadłużony jest per saldo na sumę trzyletnich dochodów wszystkich krajów razem wziętych. Emmanuel Todd wykrzyknął kiedyś: „Nikt nigdy nie słyszał, aby jakieś państwo spłaciło swoje długi!”. Znany historyk nie słyszał widocznie o Ceaușescu. Tak czy inaczej, te kolosalne długi nie mogą być żadną miarą spłacone. A może wcale nie muszą? W dobie, kiedy banki produkują pieniądze z niczego, być może w przypadku pożyczek chodzi o jeszcze jeden cud technologiczny? Informatyczno-wirtualny? Bo ja wiem… Wiemy z pewnością jedno: im bardziej wzrasta zadłużenie, tym większe spłacamy odsetki. Bez względu na to, co myśleć o długach, odsetki płacimy prawdziwymi pieniędzmi. Gdybyż to Geniusz Karpat zgodził się na płacenie odsetek…

FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

N

iestety, nie pamiętam nazwy ulicy, przy której mieszkał, ani numeru telefonu Józefa Mac­ kiewicza. Przeszukałem stare notesy, ale po tylu przeprowadzkach nawet się nie bardzo dziwię, że właśnie tego, dzisiaj najważniejszego, nie mam. A może jest w innym pudle? Ale pamiętam wiosenny, kwietniowy dzień, kiedy do niego pojechałem z domu nad Izarą, gdzie mieszkałem w 1980 roku w Monachium. Oto jestem w starej kamienicy, poza centrum stolicy Bawarii. Mieszkanie, o ile pamięć mnie nie zawodzi, na parterze. Dzwonię. Otwiera starszy pan (może nieco starszy niż ja dzisiaj) o – jak to się dawniej mówiło – dobrym wyg­ lądzie, w marynarce, ciekawy gościa. Wchodzę do przedpokoju, a właściwie do kuchni. Na prawo od wejścia zasłona, po lewej stół, na wprost drzwi do jedynego pokoju. Półki na książki (na jednej z nich butelki nalewki), kanapa, stół do pracy. Wszystko bardziej niż skromne. Małżonka pisarza, Barbara Toporska, także pisarka, podaje herbatę. W szklankach, po polsku. Ustawiam uhera – duży, reporterski magnetofon, jaki wówczas stanowił szczyt radiowej techniki. Sprawdzam, czy prawidłowo działa. Jestem oczywiście podniecony zadaniem, wiem, kto siedzi przede mną. Kiedy stwierdzam, że wszystko w najlepszym porządku, włączam mikrofon i zwracam się do pisarza z pierwszym pytaniem. Chwila milczenia i pada krótka odpowiedź: – Tak. Trochę mnie to zmieszało, ale nie zbiło z pantałyku. Rzucam następne z długiej listy pytań, o jakich myślałem od chwili telefonu z Kolonii. Znowu chwila milczenia i odpowiedź nie dłuższa od poprzedniej: – Nie. Ki diabeł? – pomyślałem. Co ja źle robię? Dlaczego on nie chce ze mną rozmawiać, mimo że się zgodził na moje przyjście? Co jest nie tak? Od czego zacząć? Jak zrobić ten wywiad? Wyłączyłem mikrofon i rozglądając się po pokoju, podniosłem szklankę do ust. – Nalewka? – spytałem, pokazując wzrokiem butelki stojące na jednej z półek ściennego regału. – Czyżby smorodina (z czarnych porzeczek)? – Tak. – Jak pan na to wpadł? – zwrócił się do mnie Mackiewicz. – Mam wileńskie koneksje rodzinne – parłem do przodu – a smorodinówkę znam z rodzinnego domu. Usztywnienie pisarza

znikło, poruszył się na kanapie, jakby szukając wygodniejszej pozycji. Mikrofonu nie włączałem. Magnetofon jak stał, tak stał na stole. Taś­ ma tkwiła w miejscu, szpulka nie obracała się. Pojawiły się małe kieliszki, a w nich smorodinówka. Napięcie prysło. Byłem w odwiedzinach u kogoś bliskiego, nie byłem dla pisarza obcy. Swój, jak to dawniej mówiono. Zaczęliśmy rozmawiać jak starzy znajomi. Opowiadał o Wilnie, mieście, które poznałem dopiero dużo później. Przypomniało mi się to wiele lat potem, pod koniec ubiegłego wieku, kiedy siedziałem latem na tarasie kawiarni w Wilnie, nieopodal katedry i spoglądałem w okna narożnego budynku, w którym mieściła się przed wojną redakcja „Słowa”, w której Mackiewicz swego czasu pracował. (Wilno nie zostało zniszczone podczas wojny, Sowieci nie niszczyli na ogół miast, które mieli do siebie przyłączyć, jak Wilno czy Lwów). Deutschlandfunk nie wybrał przypadkowo terminu wywiadu z Józefem Mackiewiczem. Kwiecień to miesiąc, w którym Sowieci dokonali mordu katyńskiego. Dla wielu mieszkańców tzw. Zachodu sprawstwo Zbrodni Katyńskiej, strasznego etapu Pożogi, trawiącej Polskę od 1917 roku, wcale nie było takie oczywiste. Stalin umiejętnie zrzucał winę za dekapitację polskich elit na Hitlera, z którym razem z nim przecież napadł na Polskę w 1939 roku, dzieląc się łupem. Niewielu wie o tym, że późniejszy prezydent Francji, jakże fetowany w Warszawie, patron ronda własnego imienia w stolicy Polski, za sprawcę tej podłej zbrodni uważał Niemców. Minęły lata, zanim Kreml przyznał się do jej dokonania. Ale kiedy rozmawiałem z Mackiewiczem w jego monachijskiej pustelni, tak zwany wolny świat wolał milczeć na ten temat, bo ważniejsze od prawdy były dla niego dobre stosunki z Sowietami. Polski pisarz był dla nich postacią niezwykle niewygodną jako przekonany antykomunista i świadek odkrycia masowych grobów na kresach dawnej Rzeczpospolitej, w podsmoleńskim lesie. Przecież to prawda o Katyniu – wróć! – KATYŃSKIE KŁAMSTWO – rozbiło w końcu zachodnią koalicję, której ogniwem była Polska, i zdecydowało o jej upadku 22 lipca 1944 roku.

Mackiewicz mieszkał niezwykle skromnie jak na mieszkańca stolicy Bawarii. Mógł mieć dobre mieszkanie z całym ówczesnym komfortem, ale jego – i jego żony – ambicją było żyć z własnej twórczości, bez pomocy ze strony osób trzecich. Tymczasem czasy były Mackiewiczom niezwykle nieprzychylne. Publikacja książek

J

a

n

B

o

Józefa Mackiewicza topniała. Zresztą poświęcona prawdzie o Katyniu książka pisarza Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary ma za sobą ciekawą historię, najlepiej oddającą ducha ówczesnych czasów. Jak wiadomo, pisarz za zgodą władz polskich wziął udział w delegacji Polskiego Czerwonego Krzyża wizytującej odkryte przez Niemców groby wymordowanych polskich oficerów

g

a t k o

Pustelnik z Monachium Telefon od redaktora Radia Deutschlandfunk. – Pojedzie pan do Józefa Mackiewicza i przeprowadzi z nim wywiad. Nawet nie wiedziałem, że mieszka w Monachium. Zadzwoniłem, umówiłem się i poznałem największego polskiego pisarza XX wieku.

w lesie nieopodal willi NKWD w Katyniu. (Zanim przyłączono Kresy do ZSSR po traktacie ryskim, Katyń stanowił majątek Lednickich). Kiedy Sowieci zajmowali Polskę, Mackiewiczowie udali się do Włoch (ta pełna przygód podróż zasługiwałaby na książkę) – z Wilna przez Warszawę (przed samym wybuchem powstania) i Kraków do Wiednia, gdzie dzięki tatarskim przyjaciołom udało się im znaleźć miejsce w tatarskim pociągu ewakuacyjnym. Tak dotarli do Mediolanu. Zamieszkali w Rzymie. Tam Mackiewicz przystąpił do pisania książki o Katyniu. Była gotowa, miała ukazać się w Wielkiej Brytanii. Jednak się nie ukazała. Wydawca ze strachu – jak się uważa – przetopił gotowy skład książki. Pisarz zachował na szczęście odbitkę – trafiła ona do Szwajcarii, przełożono ją na niemiecki i wydano w Zurychu pod tytułem Katyn – ungesühntes Verbrechen. Prawda ujrzała świtało dzienne. – Pański stryj zginął w Katyniu? Już mogłem włączyć mikrofon. Kiedy dzisiaj, po czterdziestu latach, myślę o walce o prawdę, o trudnościach przekazu i wyciąganiu wniosków, przychodzi mi na myśl zestawienie wyników Komisji Burdenki (która sfabrykowała katyńskie kłamstwo) z Komisją Anodiny po tragedii smoleńskiej (która sfabrykowała kłamstwo smoleńskie). Mackiewicz kontra reszta świata! Dla pisarza i jego żony walka o prawdę przekładała się na komfort życia. Ten materialny, rzecz jasna, tak istotny dla wielu. Mackiewiczowie żyli tylko i wyłącznie z własnej pracy, z publikowanego słowa. A czasy były takie (lecz czy nie jest tak zawsze?), że natrafiali na zamknięte drzwi. W latach 80. minionego stulecia odprężenie było nakazem działania. Antykomunizm po europejskiej rewolucji kulturalnej ʼ68 był uważany za wrogą ideologię! Salonowy marksizm zwyciężał w europejskich stolicach na tak zwanym Zachodzie. Na ulicach miast walczono o tolerancję dla pedofilów, a nie z jakimś tam Bogu ducha winnym komunizmem! Podczas wojny w Wietnamie opinia publiczna popierała przecież totalitarny Wietkong, a nie armię demokratycznego w końcu mocarstwa. Ludzie, zmęczeni pokojem, dobrobytem, wolnością i demokracją, szukali czegoś nowego, podniecającego. Z drugiej strony chcieli mieć święty

spokój (narodziny Solidarności w Polsce przyjęli z niepokojem i obawą, stan wojenny – w większości z ulgą i z odprężeniem). Dlaczego ci antykomuniści chcą nam zniszczyć nowy, wspaniały świat? Ten najwspanialszy ze światów? Prawda zwycięża, to fakt, ale droga do tego zwycięstwa jest usłana cierniami. Nikt nie wie tego lepiej od Józefa Mackiewicza. Jego artykuły i dzieła w wolnym świecie z trudem przebijały się do „opinii publicznej”. Jak aktualna jest jego praca, świadczą wydarzenia ostatnich lat, kiedy to prezydent Rosji, Władimir Putin, jako premier po mistrzowsku rozegrał Tuska przeciwko Kaczyńskiemu, rozdzielając wizytę w Katyniu – z wiadomym skutkiem. Mackiewicz jest dla Putina bardzo niewygodnym świadkiem historii. Pisarz w swej wydanej w Szwajcarii książce o Katyniu wskazał wprost, że wśród pomordowanych polskich oficerów byli także Żydzi. Tak pryska propagandowa rosyjska bajka, opowiadana dziś o międzywojennej Polsce. A jakie było zdania naszych sojuszników o autorach ludobójstwa w podsmoleńskim lesie? Foreign Office w Londynie po dokonanej analizie (piątka z Cambridge?) nie wyciągnęło jednoznacznego wniosku, jak wynika z eseju historyka Rohana D’Olier Butlera na temat postawy brytyjskiego rządu w sprawie Katynia, znanego pt. Memorandum Butlera: https://webarchive.nationalarchives.gov. uk/20110413142005/http://www.fco. gov.uk/en/about-us/our-history/historical-publications/research-projects/katyn/the-butler-memorandum/. Przypomnę tę piątkę, która tak bardzo zaszkodziła Polsce i która swymi działaniami starała się oczernić Mackiewicza: Kim Philby, Donald Maclean, Guy Burgess, Anthony Blunt oraz John Cairncross. Mając takich „sojuszników” Polska nie mogła zwyciężyć. Mając takich pisarzy jak Mackiewicz, Polska mogła odzyskać wolność. Aż po kres życia Mackiewiczowi, także i na „wolnym” Zachodzie, stawiano zarzut, jakoby przez swój antykomunistyczny obłęd w swych publikacjach o Katyniu rozpowszechniał on podłe, antysowieckie kłamstwo. Józef Mackiewicz zmarł kilka lat po naszej monachijskiej rozmowie, 31 stycznia 1985 roku w Monachium. Barbara Toporska odeszła za nim kilka miesięcy później. K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

4

PA M IĘĆ

G

Rada miejska w stolicy Czech Pradze uchwaliła, że XVII-wieczna Kolumna Maryjna powróci na Rynek Staromiejski po 102 latach od barbarzyńskiego jej zniszczenia w listopadzie 1918 roku. Jest to kolejna już próba przywrócenia tego ważnego symbolu, nie tylko religijnego, do praskiej przestrzeni publicznej. Czy czeskim katolikom uda się tym razem zaznaczyć swoją stałą w niej obecność?

dy w listopadzie 1918 roku rozpadały się Austro-Węgry i powstawała Czechosłowacja, otwarte było pytanie: na jakich wartościach będzie zbudowane nowe państwo? Czy uda się w nim pogodzić dwie tradycje, do których odwoływali się Czesi? Trzeciego listo­pada tegoż roku wszystko okazało się jasne. Oto pochodzący z dzielnicy Zizkov anarchista i alkoholik Franta Sauer zorganizował happening na Starym Mieście pod Maryjną Kolumną. W jego trakcie przy całkowitej bierności służb państwowych i miejskich kolumnę strącono i pogruchotano na drobne kawałki. Krzyczano przy tym: „Precz z Austrią!”, „Precz z Rzymem!”. Demonstranci i ich obrońcy twierdzili, że budowla ta powstała po 1620 roku jako znak tryumfu katolików nad protestantami w Bitwie na Białej Górze. Data ta była i jest dla Czechów symbolem przymusowej rekatolizacji i represji Habsburgów wobec czeskiej protestanckiej szlachty, która chciała utrzymać niezależność państwową i odrębność Korony św. Wacława. Dzisiejsze spojrzenie czeskich historyków na tę sprawę pokazuje też i inny punkt widzenia. Kolumna Maryjna została postawiona dopiero w roku 1649, jako wotum za uratowanie miasta przed wojskami szwedzkimi. Trudno jest także podważyć tezę, że gdy

w Pradze na Rynku Staromiejskim ogromny pomnik tego wybitnego czeskiego reformatora religijnego. Pomnik Husa i stojąca niedaleko niego Kolumna Maryjna to z jednej strony znak, że husycka tradycja została uznana za trwałą cześć czeskiej identyfikacji narodowej. Ale to także znak, że obie te tradycje będą się stale ścierać o własne wizje historii i przyszłości tych ziem, choć w 1915 roku jeszcze nie państwa. Dla czeskich katolików strącenie Kolumny w 1918 roku było jasnym znakiem, że dla nich nie będzie miejsca w nowym państwie. Zaczęło się demolowanie kościołów, kaplic i innych miejsc kultu. Rozbijano posągi świętych, niszczono witraże. Ze szkolnych ścian zdejmowano i niszczono krzyże. Niekiedy dochodziło do regularnych walk między wiernymi a tymi, co chcieli zniszczyć i sprofanować budynki kościelne. Z Kościoła katolickiego wystąpiło kilkuset księży i kilkaset tysięcy wiernych, którzy utworzyli własny Kościół, odwołujący się do husytyzmu. Wszystko to działo się za aprobatą władz młodego państwa czechosłowackiego. Podziały uwydatniły się szczególnie w latach 20. XX wieku, gdy tworzono kalendarz świąt. I tak, pomimo ogromnych protestów katolików, wykreślono z niego dzień 16 maja jako święto czeskiego świętego z XIV wieku, Jana Nepomucena, męczennika i patrona Czech. Jednak w tym samym roku doszło do unormowania stosunków i nadeszła chwilowa odwilż. W wyżej wspominanym kalendarzu pozostawiono święto św. Wacława (28 września), króla i męczennika czeskiego, patrona czeskiej państwowości. Na Morawach pozostawiono uroczystość Cyryla i Metodego – głównych patronów Słowian. Dzień ten obchodzono 5 lipca. Dla zachowania równowagi w następny dzień, 6 lipca, ustanowiono święto na pamiątkę spalenia mistrza Jana Husa. Poza tym w kalendarzu świąt pozostawiono większość katolickich uroczystości i świąt, takich jak Trzech Króli, pierwszy i drugi dzień Wielkanocy, Zielonych Świątek, Bożego Narodzenia; Wniebowstąpienie i Wniebowzięcie, Boże Ciało, Piotra i Pawła i Wielki Piątek.

Czeski konflikt

Jan Nepomucen kontra Jan Hus Grzegorz Kita

Pomnik Husa i stojąca niedaleko niego Kolumna Maryjna to z jednej strony znak, że husycka tradycja została uznana za trwałą cześć czeskiej identyfikacji narodowej. Ale to także znak, że obie te tradycje będą się stale ścierać.

Kolumna Maryjna w Pradze, fot. Jindřich Eckert (zdjęcie z początku XX w.)

Trzeba uczciwie przyznać, że było to spowodowane nasilającą się, nieprzejednaną i nieugiętą postawą Wiednia, który w latach 50. XIX wieku sukcesywnie zaostrzał swój kurs wobec emancypacji narodów w ramach monarchii habsburskiej. Trwało do lat 60. XIX wieku, kiedy to czeski ruch narodowy nabierał coraz bardziej zabarwienia antykatolickiego i te wartości i ideały zaczęły w nim dominować. Po 1866 roku po przegranej wojnie austriac­ ko-pruskiej doszło w cesarstwie do znacznego złagodzenia sytuacji narodowościowej i narody w jego ramach dostały autonomię. Czeska autonomia była skromniejsza niż ta galicyjska, jednak nie przeszkadzało to w odrodzeniu się kultury tego narodu w ramach państwa cesarza Franciszka Józefa.

W

arto tu odnotować dwa fakty, które burzą stereotyp i mit, na jakim była budowana Czechosłowacja: że władza Habsburgów niszczyła naród w dążeniu do emancypacji i podkreślaniu swej odrębności. W roku 1881 spłonął wybudowany ze składek narodu, Narodowy Teatr w Pradze (Narodni Divadlo). Pieniądze na jego odbudowę, bez żadnych warunków, przekazał ze swoich prywatnych funduszy sam cesarz Franciszek Józef. Natomiast w roku 1897 rząd cesarski jako język urzędowy na ziemiach czeskich wprowadził język czeski. Politykiem, który to przeprowadził i zapłacił za to stanowiskiem, był ówczesny premier Austrii, polski polityk Kazimierz Badeni. Jego dymisja została wymuszona protestami Niemców, którzy od tamtej

chwili zaczęli bardziej orientować się na Rzeszę Niemiecką niż na Wiedeń, za bardzo, ich zdaniem, liberalny i pobłażający Czechom. Wpływ oświeceniowych antykatolickich prądów filozoficznych na czeską rzeczywistość był coraz większy. W szkolnictwie każdego szczebla od wspomnianych lat 60. XIX wieku

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

O

sobną sprawą jest problem czeskich patriotów i ich stosunek do katolicyzmu. Jak zauważa czeski historyk Jaroslav Sebek, do czasów Wiosny Ludów, czyli do 1848 roku, nie było żadnego podziału patriotów na katolickich czy protestanckich. Gdy w marcu tegoż roku z Pragi do Wiednia wyruszyła oficjalna delegacja czeskich stanów z postulatami autonomii ziem Korony Czeskiej, uroczystą Mszę świętą na Końskim Targu odprawił ówczesny arcybiskup Pragi. Jednak z biegiem rewolucji uwidocznił się podział, który przebiegał na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, liberalne postulaty nie mogły zostać poparte przez katolicką hierarchię kościelną. Drugą płaszczyzną rozejścia się tych ruchów było coraz częstsze powoływanie się Czechów na tradycję Jana Husa.

3 listopada 1918 r., kolumna obalona

FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Apel do miłośników twórczości Józefa Mackiewicza i działaczy opozycji antykomunistycznej 6 lat temu Fundacja Wileńszczyzna wykupiła stary, zrujnowany dom w Czarnym Borze k. Wilna, w którym mieszkał Józef Mackiewicz. Powstała idea przywrócenia budynku do stanu użytkowego i stworzenia izby pamięci Józefa Mackiewicza. Trwają intensywne remonty samego domu i zaplecza, które ma służyć w przyszłości za pokoje gościnne dla naukowców zajmujących się twórczością genialnego pisarza, czytelnię, salkę konferencyjną.

Zapewne powstanie także mała wystawa związana z Józefem Mackiewiczem, a w domu odbywać się będą konferencje i spotkania. Ciesząc się z tej wspaniałej inicjatywy, możemy dołożyć swoją cegiełkę do tej idei. Otóż w latach 80. wśród różnych wydawanych publikacji podziemnych w konspiracyjnych drukarniach wychodziły również książki Józefa Mackiewicza, znaczki podziemne jemu poświęcone oraz publikacje

dominującym prądem nauczania było przeciwstawianie narodowych interesów czeskich Kościołowi katolickiemu. Powoli i systematycznie Kościół oddawał pole nie tylko w sferze intelektualnej. Od lat 80. postępująca rewolucja przemysłowa doprowadziła ziemie czeskie do największego uprzemysłowienia w całym państwie. Powstająca nowa klasa społeczna – robotnicy – nie byli otoczeni opieką duszpasterską. W szybkim tempie postępowała więc ich sekularyzacja. Także już w XX wieku w austriackich spisach powszechnych ziemie czeskie wykazywały największy odpływ od katolicyzmu. Jednak nadal katolicy stanowili zdecydowaną większość społeczeństwa. W 1915 roku, w pięćsetną rocznicę spalenia Jana Husa, postawiono

Dom Józefa Mackiewicza w Czarnym Borze, kwiecień 2016 r.

o pisarzu. Apeluję do ludzi i organizacji posiadających wymienione przeze mnie podziemne druki o przekazanie ich do Domu Józefa Mackiewicza w Czarnym Borze pod Wilnem. Na stałej wystawie poświęconej Mackiewiczowi otrzymają swoje drugie życie. Piotr Hlebowicz kontakt: tel. 507812334 phlebowicz@yahoo.com

FOT. PIOTR HLEBOWICZ

drugiej połowie XVII wieku oficjalnie i literacko język czeski zaczął zanikać, to, że nie zanikł całkiem, jest zasługą katolickich księży, głównie jezuitów, którzy uczyli swoich wychowanków tego języka i nawet drukowali w nim modlitwy i pieśni w modlitewnikach kościelnych. Było to cenne w czasie narodowego odrodzenia w drugiej połowie XIX wieku. Jednym z głównych tzw. budzicieli narodu na przełomie XVIII i XIX wieku był Josef Dombrovsky – jezuita, teolog, współzałożyciel Królewskiego Czeskiego Towarzystwa Nauk w Pradze i Czeskiego Muzeum Narodowego.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

M

asaryk i jego współpracownicy uświadomili sobie bowiem, że ponad 70 procent społeczeństwa nadal było katolikami, a strona katolicka zaczęła się organizować i coraz bardziej domagać swoich praw. Czechosłowacja w okresie międzywojennym była krajem demokratycznym. Państwo to było targane różnymi konfliktami narodowościowymi czy społecznymi. Dlatego wygaszanie kolejnego konfliktu było w interesie rządzących czechosłowackich kół politycznych. Wyrazem normalizacji wzajemnych stosunków był od końca lat dwudziestych udział we wszystkich rządach Czechosłowackich ks. Jana Szramka, założyciela i działacza partii chrześcijańsko-ludowej. W rządzie emigracyjnym w Londynie pełnił on funkcję premiera. Unormowane sytuacji prawnej i politycznej bynajmniej nie oznaczało końca konfliktu obydwóch obozów. Osobną historią jest jego kolejna odsłona podczas czasów Protektoratu III Republiki w latach 1945-48 oraz w czasach komunizmu. Obecny spór o to, czy odbudować i postawić Kolumnę Maryjną, jest kolejnym etapem zmagań dwóch czeskich tradycji. Obecnie jednak chyba i ten spór musi odejść na bok. Bo dochodzi trzecia potężna siła: czeski agnostycyzm i ateizm, który dominuje obecnie w tym narodzie. Trudno go nazwać tradycją, ale jest na pewno siłą, która ma szanse pogodzić dwie zwaśnione strony. Bo gdy ona zwycięży, nie będzie miejsca w przestrzeni publicznej tak na Jana Husa, jak i na Jana Nepomucena. K


LUTY 2O2O · KURIER WNET

5

SUBIEKTYWNIE

Vladimir Volkoff, funkcjonariusz francuskich służb specjalnych, a potem dość poczytny pisarz, jak widać po samym nazwisku – człowiek o rosyjskich korzeniach, stworzył publikację będącą antologią i omówieniem klasycznych tekstów, których treść oscyluje właśnie wokół powyższego podtytułu. Z tomikiem tym warto dziś się zapoznać, jako że czasy, w których żyjemy, wymagają od nas czegoś więcej niż tylko konsumpcji informacji i odbierania nie zawsze prawdziwych dziennikarskich komentarzy, najczęściej tworzących szum informacyjny jako jeden z etapów owej dezinformacji właśnie. Ta zaś, prędzej czy później, prowadzić musi do mentalnej pacyfikacji społeczeństwa. Bez wątpienia historia jest jedną z ważnych dziedzin, które mogą być obszarem takiej akcji. To świadomość historyczna buduje tożsamość społeczeństwa, to ona wiąże ze sobą poszczególne pokolenia i terytoria, obok języka, religii czy ziemi bywa głównym tworzywem narodu. Wspólna przeszłość jest czymś bardzo ważnym. Dlatego nie bez znaczenia jest to, jaki jej obraz otrzymujemy. Historia pozostaje ważna również na polu stosunków międzynarodowych, przyczyniając się do tego, jak na daną społeczność, również tę narodową, patrzą sąsiedzi czy cały świat. Odpowiednio wyodrębniając negatywne cechy danego narodu, czy też kreując je na potrzeby polityki, można spowodować daleko idącą niechęć do niego i odwrotnie. Dlatego tak istotne jest pilnowanie studiów i nauczanie własnej historii, troska o nią ze strony społeczeństwa i władz kraju oraz prezentacja jej na forum międzynarodowym. Jest to nie dające się zlekceważyć część dobra wspólnego. Inspiracją do tego tekstu są kwestie wywołane na przełomie roku 2019 i 2020 przez Prezydenta Rosji Władimira Putina, a dotyczące polskiej roli w wywołaniu II wojny światowej. Z naszej perspektywy sama wypowiedź i idąca za nią kampania polityczna zdawała się być czymś zupełnie absurdalnym, a jednak wydarzenia późniejsze potwierdziły tezę o tym, że kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą. Nam, Polakom, Prezydent Rosji zdawał się być przysłowiowym, złapanym za rękę złodziejem, który „na bezczela” zeznał, że nie jest to jego ręka. Historia II wojny światowej i czynników do niej prowadzących nie jest zagadnieniem prostym. Ilość procesów, interesów i zadrażnień, z którymi Europa i świat musiały się zderzyć u progu tego konfliktu, była naprawdę zatrważająca. Na pewno wszystkie one zasługują na poważne badania i dyskusje. Do niedawna historycy takie przyczynki czy studia ogólne podejmowali. Były między nimi spory i polemiki. Często włączali się do gry dziennikarze i publicyści oraz politycy. Nie zawsze wszystko było tu uczciwe i wolne od manipulacji. Moje i wcześniejsze względem niego pokolenie poddane były propagandzie historycznej mówiącej o tym, że wojnę wywołali Niemcy i ich sojusznicy, a rząd Polski przedwojennej nie zrobił nic, by wybuch konfliktu zatrzymać. Uważam, że historycy mogą i powinni dyskutować nad błędami tamtego czasu. Dalej jednak moja oficjalna edukacja przebiegała w kierunku tego, że wielkim nosicielem pokoju był Związek Radziecki, który jak mógł, tak ochraniał ludy Europy Środkowej i Wschodniej przed nazizmem, a potem w dodatku wyzwolił to, czego wcześniej nie ochronił. Wszyscy, którzy wówczas głosili inną narrację, racji nie mieli, bywali przy tym wodzeni za nos przez imperializm amerykański i pogrobowców Hitlera.

zawsze odbywało się pod płaszczykiem narracji o słuszności takich działań. Oczywiście w jej obrębie za każdym razem gdzieś tam mowa była o histo-

siebie rewizjonistyczną, ale jednak nie uniemożliwiającą towarzyszom radzieckim i niemieckim dogadania się co do pryncypiów.

z góry stwierdzał, że państwo sowieckie ma prawo do wszystkich ziem, gdzie ludzie pracują, skoro jest ich uniwersalną ojczyzną.

Jak uczył mnie mój mistrz na KUL, Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem.

Historia jako obszar wojny totalnej Piotr Sutowicz

dzo w nią wierzyli. Wcześniej jednak bywało naprawdę groźnie, a społeczeństwo poddane masowej indoktrynacji miało po prostu uwierzyć w wierutne bzdury wypisywane w opasłych tomach odpowiednich studiów udających naukowość, a potem przedrukowywanych w podręcznikach i wygłaszanych na lekcjach. Przypomnę, że bywały okresy, kiedy podawanie innej narracji w domach prywatnych groziło penalizacją. Był to czas, w którym historia miała być elementem przebudowania świadomości społecznej na wzór człowieka radzieckiego. Gdyby to się udało, pewnie sowietyzacja Polaków postępowałaby dalej. To, że od początku opór narodu wobec takich działań był duży, a zasób własnej pamięci historycznej trwały, nie pozwoliło na całkowity sukces tamtej pseudo-historii, choć wyłomy mentalne wówczas poczynione zdają się być widoczne do dziś dnia. Winą pokolenia, które tworzyło kanon wiedzy historycznej po roku 1989, okazało się przekonanie, że odrzucenie narracji sowieckiej dokonało się raz na zawsze. Możliwe wydaje się także, że nasze ówczesne elity w rzeczywistości nie chciały tej zmiany i postanowiły przeczekać pierwsze lata po przemianach, by potem w zmodyfikowanej formie dalej tłoczyć poprzednią wykładnię historii opartą na historiozofii marksistowskiej przetworzonej przez Sowietów. W końcu „tamte czasy” to znakomita część życia i twórczości wielu historyków, poza tym stare przysłowie mówi: „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Pewnie tu tkwi część odpowiedzi na pytanie, dlaczego jesteśmy dziś tak słabi historycznie, a nasza bezbronność wobec obcych narracji bywa tak zastraszająco duża.

Konflikt między oboma imperiami, będący niejako powtórką z I wojny światowej, okazał się kolejną odsłoną ekspansji turanizmu w Europie. Etap ten trwał do lat osiemdziesiątych minionego stulecia, kiedy to sytuacja chyba nieco wymknęła się spod kontroli imperium, a może wynikała z jakiegoś kontraktu geopolityczno-handlowego. Być może w przyszłości będzie można coś stanowczo na ten temat powiedzieć. Czasy się zmieniły, ale– jak widać – narracja historyczna nie.

Kwestia żydowska

ŹRÓDŁO: ZASOBY INTERNETU

Dezinformacja jako oręż wojny

W moich szkolnych czasach narracja powyższa była jednak już bardzo dziurawa, głoszona bez przekonania i chyba sami propagandyści nie bar-

Powyżej: plakat z okresu wojny polsko-bolszewickiej: Jaśniewielmożna Polska – ostatni pies Ententy. Poniżej: plakat propagandowy ZSRS z września 1939 r. Cytat z J. Stalina, który zapewnia, że „nasza armia jest wyzwolicielką mas pracujących”.

Od początku do Putina Polityczna ofensywa Rosji zmierzającej do narzucenia własnej interpretacji naszych dziejów nie jest więc na pewno świeżej daty. Trzeba jednak uczciwie dodać, że nie da się jej początków wyznaczyć na okres PRL ani nawet na czas komunistycznej propagandy odnośnie do czasów przedwojennych. Ten okres nadał jedynie tej akcji nowe cechy ideologiczne, z którymi stara Rosja z pewnością się nie identyfikowała. Caratu nie można winić za zbrodnie komunizmu, chociaż zbrodniczość tego ostatniego w dużym stopniu wynikała z cywilizacji turańskiej, która od średniowiecza do czasów niemal współczesnych przechowała się w Rosji pod berłem carów właśnie. Cywilizacja ta była na tyle silna, że nawet w sytuacjach władzy jej wrogiej, bo takie epizody bywały, potrafiła zdobywać przewagę nad państwem kosztem choćby zabójstwa cara, jak np. było w wypadku Pawła I. Są to na pewno rzeczy skomplikowane, a zarazem wielka tragedia historyczna ludu rosyjskiego, który nie może wyzwolić się z opresji cywilizacji przywleczonej tam w wieku XIII. Cóż, gdyby Rosjanie byli mentalnymi spadkobiercami Rzeczpospolitej Nowogrodzkiej, Pskowskiej czy średniowiecznego Kijowa, byłoby inaczej. Rosja jest, jaka jest. Od czasów Unii Korony i Litwy skazani jesteśmy na starcie z kolejnymi odsłonami imperium, które często bierze nad nami górę nie tylko militarnie, ale bywa, że i mentalne. Zgodnie z pewnym prawidłem, zapisanym przez Feliksa Konecznego, cywilizacja niższa wypiera wyższą; chciałoby się dodać, że dzieje się tak zawsze wtedy, gdy ta druga słabnie. W wypadku Rzeczypospolitej i Carstwa Moskiewskiego, a potem Rosji, przewaga tej drugiej bierze się od połowy wieku XVII, choć i wcześniej można zaobserwować symptomy tego zjawiska. Kolejne aneksje obszarów i poszerzanie terytoriów imperium

ŹRÓDŁO: ZASOBY INTERNETU

N

ajogólniej mówiąc, wojna totalna to taka, której celem jest całkowite zniszczenie przeciwnika bez oglądania się na jakiekolwiek ograniczenia, w tym prawne i społeczne. Strona ją prowadząca nie ogląda się również na pojęcie prawdy czy słuszności. Jeżeli gdzieś ktoś zaczyna wojnę totalną, to rozciąga ją na wszystkie dziedziny życia, także na historię, która ograniczona zostaje do funkcji propagandowych. Takie działania prowadzone na obszarze historii można sobie wyobrazić w różnych formach. Może ona być narzędziem prawników chcących coś udowodnić, można użyć jej zwyczajnie po to, by wzmocnić swój arsenał argumentów geopolitycznych czy gospodarczych. Można też odczłowieczyć przeciwnika, wskazując na jego „niehumanitarną” przeszłość czy tradycję historyczną, do której się odwołuje.

ryczności: a to spadkobraniu Rusi, a to jej prawach do Kijowa, a to powiązaniach dynastycznych uprawniających do kolejnego zagarnięcia ziem i ludzi. W XVIII wieku polityka taka doprowadziła Rosję nad Bug i Niemen, a w XIX nad Wisłę – w charakterze królów polskich tym razem. Imperia wszakże mają to do siebie, że nie zadowalają się tym, co już mają i w wieku XX nadeszło to, co nadejść musiało, czyli starcie rozbiorców dawnej Rzeczypospolitej. Dla imperiów było ono niemal śmiertelne, owocowało powstaniem niepodległej Polski, ale mimo, że i Niemcy, i Rosja zmieniły swe oblicza polityczne, to kierunki ich ekspansji pozostały trwałe. Oba państwa po I wojnie światowej zrozumiały, że skazane są na współpracę bez względu na to, ile ich dzieli. Wbrew pozorom, w latach trzydziestych dwudziestego wieku różnic tych było stosunkowo niewiele. W obu krajach mieliśmy do czynienia z drapieżną ideologią rewolucyjną, może względem

Losy Polski i Polaków były w tym wypadku jednymi z ważniejszych. Na boku w tym miejscu pozostawiam problem, czy Niemcy od początku chcieli Polaków unicestwić, po prostu nie mogli pozwolić sobie na istnienie ich bytu politycznego. Rozwiązania praktyczne co do masy biologicznej naszego narodu podjęli w odpowiednim czasie. Podobnie było z Sowietami – ich interesowało imperium, a w cywilizacji turańskiej, która tym razem schowała się pod przykrywką komunizmu, nie ma miejsca na społeczeństwa ze swymi różnorodnościami tak narodowymi, jak i religijnymi. Na początku sowieckiej okupacji ludność zajętych przez Stalina terytoriów okazała się być „ludem pracującym zachodniej Białorusi i Ukrainy” albo w ogóle po prostu „klasą pracującą na rzecz sowieckiej ojczyzny”. W wypadkach obu okupantów metody zmierzały do całkowitej eliminacji polskości i tyle. Materializm dialektyczny przetworzony przez Sowietów był nawet lepszy niż historyzm caratu, gdyż

To, co piszę, zdaje się być oczywiste, choć, jak widać powszechnie, wcale takie nie jest. Współczesna Rosja zarówno ustami swego prezydenta, jak i w bardzo sprawnie przeprowadzonej kampanii propagandowej posłużyła się kwestią żydowską, która w świecie jest nośna. Kwestia holokaustu i winy za niego rozpala wiele dyskusji międzynarodowych. Nikt nie jest skłonny w tym wypadku przyjąć do wiadomości tego, że znakomita część zamordowanych przez Niemców Żydów była obywatelami przedwojennej Polski. Państwo Izrael wówczas nie istniało i jego uzurpacje do monopolizacji pamięci oraz dysponowania następstwami prawnymi ludobójstwa na ludności żydowskiej są co najmniej iluzoryczne. Oczywiście z drugiej strony nikt nie powinien prawa do pamięci jako takiej współczesnemu Izraelowi zabraniać. Państwo to zbudowało część swojej tożsamości na dziedzictwie historycznym Żydów żyjących w rozproszeniu i – wydaje się – miało do tego prawo. Kwestia polityki związanej z dziedzictwem pamięci o holokauście jest dziś niewątpliwie czymś, co polityka polska przegrała. Nie wiem, czy rzecz tę można odkręcić i co powinno się zrobić, by światowa opinia publiczna naprawdę przekonała się co do tego, że holokaust był możliwy między innymi dlatego, że w roku 1939 Sowieci i III Rzesza dokonali rozbiorów Polski, choć i wspominany przez Putina pakt monachijski z pewnością miał w tym swój udział. Na pewno nieistotnym z tego punktu widzenia zjawiskiem jest tak chętnie podkreślany tu i ówdzie polski antysemityzm, który w czasie wojny nie miał swego wymiaru politycznego, a Polacy współpracujący w mordowaniu Żydów z Niemcami uważani byli przez wszystkie odłamy Polski Podziemnej za renegatów i w miarę możliwości eliminowani. Gwoli prawdy warto dodać, że swój udział we wspomnianym procederze miało też wielu Rosjan i inni przedstawiciele narodów i ludów Związku Sowieckiego, którzy również byli od tego państwa odstępcami. Co do nich można powiedzieć, że ich istnienie, decyzje i późniejszy los są częścią dwudziestowiecznych nierozplątywalnych historycznych nici. Dziś kwestia holokaustu to przede wszystkim pieniądze. To one bądź ich brak czynią z jakiegoś narodu nazistę lub alianta. Putin zrozumiał to bardzo dobrze i jak na razie rozgrywka ta idzie mu wyjątkowo sprawnie. Polska systematyczna odpowiedź na wyssane z palca zarzuty wydaje się zdumiewająco nijaka i w świecie słabo słyszalna. Pytanie, czy w kontekście szybkości zachodzących procesów może być inna, jest otwarte. Po prostu na razie to nie nasz rząd rozdaje tu karty. Wszyscy wiemy, że „prawda” jako kategoria etyczna stała się w tym wypadku pierwszą i najważniejszą z polskiego punktu widzenia ofiarą wojny totalnej, z historią w roli głównej.

Narzędzie Historia była, jest i będzie narzędziem. Tak jak każde inne może służyć dobru, jak i złu. Siekiera, nóż czy papier są tylko rzeczą – ludzie czynią z nich taki

czy inny użytek. Musimy pogodzić się z tym, że historia stała się globalnym instrumentem takiej walki. Jesteśmy do niej wyjątkowo słabo przygotowani. Historia akademicka najprawdopodobniej znajduje się w stanie opłakanym, ginąc w mrowiu przyczynków i studiów, których nie ma kto popularyzować. IPN chyba robi, co może, ale jego ciekawe dokonania bywają dezawuowane w ramach sporu politycznego, jaki trapi nasz kraj. Spór ten wydaje się wyjątkowo tragiczny i rzeczywiście przypomina polską anarchizację życia społecznego w XVIII wieku, przynajmniej tak jak ją widzimy dziś. Główne stronnictwa polityczne, nie mogąc przemóc przeciwników w jakichś kwestiach, odwołują się do swych zagranicznych mocodawców. Jednocześnie nie zawsze słusznie tych lub owych oskarża się o zagraniczną agenturę w ramach walki politycznej. Nie ma tu choćby skrawka miejsca na narodową lojalność, która dawałaby gwarancję wspólnej polityki historycznej, także tej prowadzonej na forum międzynarodowym. Cieniem nadziei wydaje się być styczniowa uchwała Sejmu co do rosyjskich prowokacji, która z pewnością jest pozytywnym zjawiskiem, ale czy za nią pójdzie coś więcej? Na razie nic na to nie wskazuje. Wypowiedzi Putina i cała, także międzynarodowa rosyjska propaganda wpisują się w jeszcze jedno zjawisko. Otóż czynią one z Polski sojusznika nazistowskich Niemiec. Same Niemcy, przynajmniej na polu międzynarodowym, od nazizmu jednoznacznie się odcięły, co jest dla nich bardzo korzystne, przy czym nie rezygnują wcale z imperialnej polityki o wpływy, a ich zbliżenie z Rosją nie pozostawia większych wątpliwości co do tego, kto jest ich kluczowym sojusznikiem. Wykorzystanie dna Bałtyku jako arterii komunikacyjnej do przesyłu surowców zdaje się jednoznacznie wskazywać na fakt, że oba kraje chcą z tego morza uczynić swoje „mare nostrum” nad trupem Polski i innych krajów bałtyckich. Mimo pewnych akcji amerykańskich, prowadzonych z myślą o amerykańskim oczywiście interesie, wygląda na to, że współpraca ta będzie się zacieśniać, dusząc nas coraz bardziej. Idea stworzenia bloku państw pomiędzy Niemcami i Rosją, od której tak wiele spodziewano się kilka lat temu, zdaje się, dostaje zadyszki. Stosunki polityczne Polski z Ukrainą, bardzo umiejętnie rozgrywane przez czynniki zewnętrzne, wkrótce też mogą wydać swe negatywne owoce i cały nasz wschodni, zdezintegrowany politycznie i gospodarczo sąsiad przejdzie pod wpływy Wielkiej Rosji. Niemcy na pewno i z tego wyciągną swoje korzyści. Oczywiście układ sił na świecie jest skomplikowany; Rosja nie wydaje się być państwem u szczytu potęgi. Jej przywódca bez wątpienia jest jednak politykiem pierwszorzędnego formatu i wykorzystuje atuty swego kraju najlepiej, jak umie. Położenie, które pozwala Rosji być lądowym mostem Chin do Europy, zgodnie z naturalnym kierunkiem ekspansji cywilizacji turańskiej; zasoby naturalne, przy pomocy których uzależnia się wielkie gospodarki zachodniej Europy – to na razie jest coś. Niewątpliwym sukcesem byłoby jednak wyjście z pewnej izolacji geopolitycznej i uczynienie z siebie gracza bardziej globalnego, a poza tym ważne wydaje się pozbycie przeciwnika, który może, oczywiście potencjalnie, zagrozić marszowi imperium na zachód, ku naturalnej dla niego granicy z Niemcami. Najpierw odpycha się go od Bałtyku, potem izoluje międzynarodowo za pomocą obucha antysemityzmu i holokaustu, z siebie i swego kraju czyniąc gołąbka pokoju, co też już miało swoje historyczne odsłony, a następnie reorganizuje się za międzynarodowym przyzwoleniem ład w Europie. W tym kontekście Unia Europejska i jej przyszłość też jest już określona – ma stanowić okno na świat nowego globalnego mocarstwa. Czy to są moje fantasmagorie? Nie wiem. Realizacja takiego planu jest dość trudna, sytuacja demograficzna Rosji nie najlepsza, stoi też przed nią wiele wyzwań, również gospodarczych. Ale jak uczył mnie mój mistrz na KUL (nazwisko pozostawię sobie), Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda, ani tak silna, jaką chce być. To pierwsze jest ostrzeżeniem, a to drugie tchnie optymizmem. Historia pokazuje też jasno, że Polska nie może się znaleźć w kleszczach dwóch imperiów, przy czym, żeby była bezpieczna, wystarczy eliminacja jednego z nich. Dla mnie tym „jednym” wcale nie musi być Rosja, choćby nawet i ta turańska. K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

6

J

adąc szosą od Tomaszowa Lubelskiego w stronę Hamerni, można dotrzeć do niewielkiego kamieniołomu. To w nim pracowali więźniowie pobliskiego obozu, który znajdował się po przeciwnej stronie drogi, w odległości około kilometra. Oficjalnie – obóz nie istniał. Mniej oficjalnie – przetrzymywano w nim volksdeutschów. Nieoficjalnie – był to obóz NKWD dla żołnierzy Armii Krajowej, założony w październiku 1944 roku i zlikwidowany dzięki akcji AK w marcu 1945 roku. Nie ma dziś po nim śladu. Nie ma też śladu po budynkach mieszkalnych, w których w 1944 roku zamieszkali oficerowie nadzorujący obóz. Przed wojną mieszkali w nich pracownicy kamieniołomu. W trakcie wojny zostali oni wywiezieni podczas akcji kolonizacyjnej na Zamojszczyźnie. Do sierpnia 1943 roku Niemcy wysiedlili z tych terenów ponad 100 tys. mieszkańców, przygotowując miejsce niemieckim osadnikom. Dziś nie ma tu śladu ani po rdzennych mieszkańcach, ani po osadnikach, zniknął także obóz. Został jednak cmentarz pomordowanych żołnierzy. I postawiony w 1993 roku staraniem żołnierzy III i IV kompanii AK V Rejonu Susiec Obwodu Tomaszów Lubelski z oddziału kpt. „Polakowskiego” pomnik, na którym widnieje cytowany powyżej napis: „Przechodniu! To jest Błotko – miejsce zbrodni...”. Zanim powstał pomnik, w 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa na podstawie materiałów prasowych ukazujących się w „Tygodniku Zamojskim” wszczęła śledztwo w sprawie „rzekomych zbrodni zabójstw żołnierzy w »obozie« na terenie m. Błudek /zamojskie/, jakoby popełnianych w okresie od m-ca października 1944 r. do m-ca marca 1945 r.”. W poprzednim numerze „Kuriera WNET” opisałem jego przebieg od czerwca do września 1989 roku, stawiając na końcu szereg pytań. W kolejnych numerach postaram się na nie odpowiedzieć.

Polska żona sowieckiego oficera W piśmie z dnia 26 września 1989 roku Naczelna Prokuratura Wojskowa prosi Wojskowego Prokuratora Garnizonowego w Opolu o pomoc w ustaleniu faktów dotyczących komendanta obozu w Błudku-Nowinach Włodzimierza/Wołodii Konowałowa. Prokurator streszcza w nim dotychczasowe ustalenia: „Oddział V Naczelnej Prokuratury Wojskowej prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie »obozu karnego w Błudku woj. zamojskie« mającego jakoby istnieć na przełomie 1944/45 roku. Komendantem obozu miał być kpt. Włodzimierz/Wołodia/Konowa-

Z ARCHIWÓW IPN żołnierze w Błudku. Poproszono także o potwierdzenie informacji, czy wśród żołnierzy znajdował się oficer w stopniu majora, który wg ustaleń miał być prokuratorem, Żydem. Ponadto pytania miały dotyczyć osób przetrzymywanych w obozie – jakiej byli narodowości, czy zamiast ubrań nosili na sobie worki i czy prawdą jest, że na terenie obozu dochodziło do zabójstw. Istnieją dwie wersje dotyczące związku Marianny Wrębiak z Wołodią Konowałowem. Nie różnią się one w zasadniczych sprawach. W obu zgadza się czas i miejsce zawarcia związku, w obu mowa jest o świadkach – oficerach Wojska Polskiego, obie potwierdzają fakt, że do ślubu doszło na kilkadziesiąt godzin przed śmiercią Konowałowa. Różni je jednak postawa Marianny. Pierwsza wersja – opisana także przez prof. Jerzego Markiewicza, który badał temat zbrodni w Błudku w latach 80. – jest historią młodej dziewczyny ze wsi Oseredek, wplątanej w wir historii przez to, że wpadła w oko komendantowi pobliskiego obozu karnego. Jak już pisałem, Wołodia Konowałow pojawił się w tej okolicy najwcześniej pod koniec września 1944 roku, najpóźniej w drugiej połowie października tego samego roku. Wtedy właśnie w Błudku powstał obóz, którego był komendantem. Biorąc pod uwagę, że do ślubu doszło 19 marca 1945 roku, od „zakochania” do oświadczyn, zapowiedzi i ślubu minęło bardzo mało czasu. To musiało wzbudzić podejrzenia. I wzbudziło. Z zachowanych relacji mieszkańców, które zebrał prof. Markiewicz, wiemy, że rodzina sprzeciwiała się temu związkowi. Marianna Wrębiak zapisała się w pamięci miejscowych jako nadzwyczaj urodziwa kobieta. Według relacji, zarówno ona, jak i jej rodzina byli rzymskimi katolikami, przestrzegającymi „obowiązujących norm moralnych i zasad”. Szybki ślub nie wchodził w grę. Konowałow doskonale o tym wiedział, tym bardziej, że od momentu, gdy upatrzył sobie Mariannę na przyszłą żonę, gościł w jej domu niemal każdego dnia. Przyjeżdżał parokonną bryczką powożoną przez żołnierza, przywoził prezenty jej i rodzicom. Mimo tego nie był tam mile widziany, a dziewczyna traktowała go z dużą rezerwą. Wołodii jednak bardzo spieszyło się do ożenku. Miał plan, który musiał zostać zrealizowany – za wszelką cenę do końca wojny musiał uwiarygodnić się jako Polak. Później, gdy na tych terenach pojawi się normalna administracja, zadanie będzie to o wiele trudniejsze. Postanowił więc zmusić dziewczynę i jej rodzinę szantażem. Jak napisał prof. Markiewicz, mieszkańcy Oseredka z którymi rozmawiał na ten temat, jednoznacznie twierdzili, że Konowałow zagroził ro-

Konowałow zagroził rodzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali cały dom i budynki gospodarcze. łow, skierowany do Wojska Polskiego z Armii Radzieckiej. Wymieniony wedle relacji niektórych osób z tego terenu /Majdan Sopocki, Kamieniołomy Nowiny i inne/ miał pod groźbą dokonania zemsty zmusić do zawarcia związku małżeńskiego Mariannę Wrębiak c. Andrzeja i Józefy z d. Bąk (…). Związek taki został zawarty w kościele katolickim w Majdanie Sopockim gm. Susiec w dniu 19 marca 1945 r.”. W toku śledztwa prokuraturze udało się ustalić, że Marianna Wrębiak w 1953 roku zawarła powtórny związek małżeński z Zenonem Jankunem, a następnie (w 1976 roku) rozwiodła się z nim i po raz kolejny wyszła za mąż – za Józefa Kocana. Z uzyskanych informacji wynikało, że zamieszkuje wraz z mężem na terenie gminy Głuchołazy, jednak adres nie był prokuraturze znany. W związku z powyższym należało ustalić jej miejsce pobytu i szczegółowo rozpytać: w jakich okolicznościach poznała kpt. Konowałowa, jak doszło do zawarcia związku małżeńskiego, kto był świadkiem na ich ślubie (wg ewidencji byli to tylko przedstawiciele narzeczonego, porucznicy Wojska Polskiego – Stanisław Muzyka i Hipolit Zieliński, co kłóciło się z miejscowymi zwyczajami), czy prawdą jest, że do zawarcia małżeństwa została zmuszona, a jeśli tak, to przez kogo i w jaki sposób. Prokurator polecił również ustalenie, jaką funkcję pełnił kpt. Konowałow, jakiej jednostce był podporządkowany – czy Wojsku Polskiemu, czy Armii Radzieckiej i jakie zadania wykonywali

dzinie Wrębiaków, że jeśli Marianna nie zostanie jego żoną, wystrzela całą rodzinę, „łącznie z ciotkami i wujkami”, oraz spali cały dom i budynki gospodarcze. Jedna z relacji podaje, że dziewczyna uciekła przed oficerem do Lublina, gdzie została przez niego odnaleziona i siłą sprowadzona z powrotem. Ogłoszono trzy przedślubne zapowiedzi – 4, 11 i 18 marca, po czym 19 marca miejscowy proboszcz – ks. Józef Gonkowski – udzielił młodym ślubu. Zdaniem ówczesnego wikariusza, z którym udało się porozmawiać Markiewiczowi (proboszcz w latach 80. już nie żył), gdyby wówczas istniały jakiekolwiek przeszkody uniemożliwiające udzielenie ślubu, ślub by się na pewno nie odbył. Skoro się odbył, wszystko musiało być w porządku. Ksiądz zapamiętał nawet, że Konowałow był prawosławny, z czego wynikały pewne trudności formalno-prawne. Poza tym, zdaniem księdza, ślub odbył się w asyście wojskowej, był głośny, a po nim odbyło się huczne wesele. Jedna rzecz budzi jednak wątpliwość. Dlaczego świadkami na ślubie byli dwaj podlegli Konowałowi oficerowie – Hipolit Zieliński i Stanisław Muzyka, obaj w stopniu porucznika? Zakochana dziewczyna, wychowana w tradycyjnej rodzinie, nie chciała, by jej druhną była najbliższa przyjaciółka bądź kuzynka? Przede wszystkim – kobieta? Dwóch mężczyzn świadkujących na ślubie jest rzadkością nawet dziś, a w 1944 roku? Po ślubie młodzi nie zamieszkali razem. Marianna została przy rodzicach,

a Konowałow wrócił do obozu. Zamieszkał w domu Makary, ubogiego mieszkańca Błudka, który przed wojną utrzymywał się z pracy w kamieniołomie, a podczas wojny został wraz z rodziną wysiedlony przez Niemców. Marianna odmówiła przeprowadzki do tego domu. Z zachowanych relacji wynika, że została tam przewieziona na dwa dni przed śmiercią Konowałowa, i jak miała sama opowiadać, widziała swojego męża sam na sam może dwa razy.

NKWD. Powody tego stanu rzeczy wynikają z przedstawionej poniżej relacji. (…) nie zdołałem procesowo utrwalić wypowiedzi wymienionej, szczególnie wobec histerycznego wprost oporu przed podpisywaniem protokołu”. Porucznikowi Kani udało się mimo trudności zebrać najważniejsze informacje. Historia znajomości z Konowałowem zgodnie z zeznaniem Marianny Kocan wyglądała następująco: poznali się na pogrzebie „jakiegoś wojskowe-

sposób mówiła o tym Marianna Kocan podczas tego pierwszego rozpytania, bo jej narracja z biegiem czasu się zmieni. Zatem na pytanie asesora Kani, czy po ślubie zamieszkali razem, odparła – „Niestety nie, choć ja oczywiście bardzo chciałam. To chyba jasne. Wołodia mi powiedział, że musi przygotować dla nas dom w Błudku. W sumie to byłam z nim chyba z tydzień mężatką, a przeprowadziliśmy się do niego dopiero na dwa dni przed zabiciem go. Wszystkiego byłam w Błudku trzy dni, z tego dwie noce. (…) Przywiózł mnie do domu, w którym tylko my zamieszkaliśmy. Ten obóz był trochę dalej, gdzie stali wartownicy”. Z dalszych zeznań wynika, że domy oficerów znajdowały się kilkadziesiąt metrów od obozu. Strażnikami byli żołnierze w polskich mundurach. Z kilkoma rozmawiała i nie zauważyła obcego akcentu. „Wołodia zabronił mi zbliżać się do terenu obozu. Dlatego nic nie mogę o nim powiedzieć” – dodała. Ale jednak coś widziała. Widziała ludzi, którzy kręcili się w pobliżu. Jeden z nich chciał dać jej dużą sumę pieniędzy, by dowiedzieć się o kogoś, kto był osadzony w obozie. Odpowiedziała mu jednak naiwnie, że na pewno jego bliskiemu nie stanie się tam krzywda. – „Powiedziałam mu, że na pewno nic złego się tu nie dzieje, bo człowiekowi nie można bez powodu robić krzywdy”. Wówczas nieznajomy uciekł. Widziała też, że na miejscu było pięciu oficerów i nieduży oddział żołnierzy. Słyszała także, że w noc przed rozbiciem obozu więźniów wywożono z obozu kolejką. Aut żadnych w pobliżu nie widziała, zatem kolejką można było ich wywieźć tylko w jednym kierunku – do kamieniołomów. Bardzo interesująco brzmi jej relacja dotycząca napadu Armii Krajowej na obóz: „To było straszne. Spaliśmy z Wołodią w nocy. Nagle jacyś ludzie zaczęli walić w okiennice i drzwi. Słychać było strzały i krzyki. Kazali otwierać. Wołodia uciekł przerażony przez taki właz z klapą pod podłogą, tzn. do piwnicy. Wtedy ci ludzie wysadzili granatami drzwi i wbiegli do środka izby. Zaczęli szukać wszędzie po domu Wołodii. Wreszcie jeden z nich znalazł ten właz, ale nie chciał sam wchodzić. Krzyknął, że jeśli Wołodia sam nie wyj-

wszystkim partyzanci kazali mi iść z nimi”. Marianna spędziła z partyzantami w lesie 2 tygodnie. W swoich, bardzo naiwnych, zeznaniach utrzymywała, że nie wiedziała, z kim ma do czynienia, że później na spokojnie zobaczyła, że „to byli porządni ludzie. Ich dowódca był porucznikiem”. Partyzanci opowiedzieli jej, że nie byli z tych okolic i od dłuższego czasu szukali „swoich” ludzi, którzy mieli być osadzeni w obozie. Nie zdążyli. Jednak opowiedzieli jej o Wołodii, że „był mordercą i zabijał ludzi, a to wszystko byli przebrani Rosjanie”. Jej dalsze losy były przesądzone. Musiała uciekać. „Wtedy byłam młoda i głupia. Ludzie mi wytłumaczyli, że jak przeżyłam napad na obóz, to mnie teraz będzie szukać „ruska” policja, te ich NKWD, no i nasze UB. Ci, co mnie nie lubili, to nawet rozgłaszali, że ja rozkochałam Wołodię po to, żeby on zamieszkał spokojnie ze mną i że go wydałam partyzantom. To wszystko mogło tak wyglądać. Ale to nie była prawda. Ja myślałam, że on był dobry człowiek. Może i był, a teraz wy mówicie, że był niedobry? (…). Siostra mi mówiła, że mnie szukają ci z lasu tak samo jak i UB. Nic dobrego dla mnie z tego ich szukania. Jedni chcą się mścić za swoich, a drudzy… też za swoich”. Nikomu od 1945 roku nie opowiadała tej historii. W październiku 1989 roku, po 44 latach, otworzyła się przed porucznikiem Leszkiem Kanią, asesorem Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu, sądząc, że dopadło ją wreszcie UB. Na pytanie o jej losy od momentu wydostania się od partyzantów do wyjazdu do Głuchołaz wybuchła – „Nie pamiętam. Pan jest z UB! Nic nie wiem o żadnych więźniach w Błudku. Byłam wtedy młodą dziewczyną i od tamtego czasu minęły wieki. Nikomu o tym nie mówiłam i możecie być spokojni. (…). Niczego nie podpiszę, nic nie wiem. Wszystko powiedziałam. (…) Dajcie mi już spokój. Żeby nikt nigdy więcej mi się już nie naprzykrzał, bo sobie coś zrobię. Nigdy niczego nie podpiszę”. To bardzo obfite fragmenty zeznań i wiele wyjaśniające. Przede wszystkim żona Konowałowa potwierdziła wersję o jego rosyjskim pochodzeniu, mówiąc, że był „wschodni”. Po drugie zeznała, że co najmniej jeszcze jeden oficer mówił

W październiku 1989 roku do Marianny Kocan z d. Wrębiak, nie bez przeszkód dotarł asesor Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Opolu – por. Leszek Kania. Jak napisał w raporcie: „Mariannę Kocan zastałem w nader złej kondycji psychicznej. Kontakt z nią nawiązałem dopiero przy okazji wyjścia jej do miasta. Poprzednio wymieniona nie chciała wpuścić mnie do mieszkania nawet w towarzystwie funkcjonariusza MO i sąsiadów. Wszelkie metody z zakresu taktyki kryminalis­ tycznej i działania podejmowane w celu wytworzenia odpowiedniej atmosfery sprzyjającej odtworzeniu zdarzeń z 1945 r. całkowicie zawiodły w trakcie

go” w Oseredku. Od razu wpadli sobie w oko. Od tego momentu Konowałow odwiedzał ją w domu rodzinnym, zachęcając do małżeństwa. Ostatecznie wzięli ślub w kościele, „bo wtedy tylko taki ślub się brało”. On przyniósł obrączki, a na świadków przyprowadził swoich kolegów. „Wszyscy byli polskimi oficerami, w polskich mundurach” – zeznała. Ślub był cichy, bez wesela. Niewiele wiedziała o swoim wybranku, bo czas był taki, „że ludzie się za dużo nie pytali. Każdy wiedział tylko swoje i nikt nie wtykał nosa w nieswoje sprawy. Powiedział mi tylko, że jest komendantem obozu dla volksdeutschów i musi ich pilnować. Nie widziałam w tym nic złego. (…) Wołodia mi nic nie mówił, albo też i mówił, choć ja nic nie pamiętam. Nic mi nie mówił o tym,

dzie, to wrzuci granaty. Wtedy Wołodia sam wyszedł. Oni zaczęli go strasznie bić i o coś wypytywać. Nie pamiętam o co. Chyba o więźniów. Byłam bardzo przestraszona, choć ci, co nas napadli, mówili po polsku. Kazali nam iść ze sobą. Kiedy nas wyprowadzili, to oprócz

dwudniowych prób formalnego przeprowadzenia czynności procesowej z udziałem Marianny Kocan. Osobiście stwierdziłem u wymienionej obsesyjny lęk przed powracaniem do przeszłości będącej przedmiotem prowadzonego przez Oddział V NPW w Warszawie śledztwa. Marianna Kocan wielokrotnie podkreślała swój strach przed wyjaśnieniem wydarzeń z marca 1945 r., wielokrotnie sprawdzała moją legitymację służbową i niejednokrotnie myliła mnie z funkcjonariuszem Urzędu Bezpieczeństwa lub byłych organów

gdzie walczył. Tylko to mnie dziwiło. Pytała go też o to moja rodzina. Jakoś się wykręcał, czy coś takiego. Zazwyczaj wojskowi lubią się tym chwalić”. I dalej bardzo ważne spostrzeżenie – „Po polsku mówił normalnie, tak jak w naszych stronach lekko ludzie mówią. Czuć jednak z jego mowy było, że on nie jest nasz, a tylko »wschodni«. Jego koledzy mówili lepiej po polsku. W sumie to byli młodzi chłopcy ci jego koledzy. On też był taki młody i ja byłam młoda. Nie rozumiem, o co panu chodzi”. Po ślubie nie zamieszkali razem. To ważne, w jaki

jednego byli tam już wszyscy oficerowie z tego obozu. Teraz sobie przypominam, że jeden z tych oficerów był Rosjaninem, bo jak go bili ci partyzanci, to krzyczał po rosyjsku. Zabrali nas do lasu. (…) W pewnym momencie ci partyzanci kazali nam się rozbierać do naga. Mi też. Wyzywali mnie od najgorszych. Ja strasznie płakałam i uprosiłam ich, żeby mnie nie zabijali. Pamiętam, że Wołodia i oficerowie o nic nie prosili. Milczeli. Wtedy ci partyzanci ich zabili. Nie mogłam na to patrzeć. Mało nie zwariowałam ze strachu. Po tym

w obozie po rosyjsku. Po trzecie, z dużym prawdopodobieństwem opowiedziała por. Kani oficjalną, nieprawdziwą wersję swojego związku z komendantem obozu w Błudku, sądząc, że ma do czynienia z oficerem Urzędu Bezpieczeństwa bądź enkawudzistą. Przebieg rozmowy i opis jej zachowania mogą świadczyć o tym, że przez lata żyła w strachu przed tą wizytą i zdążyła nauczyć się na pamięć najbezpieczniejszej dla niej wersji. Skąd to przypuszczenie? Pod koniec rozmowy Kania zadał jej bardzo istotne pytanie, które wywołało cytowaną groźbę zrobienia sobie krzywdy, mianowicie – „jednego tylko nie mogę zrozumieć, jeżeli kpt. Konowałow był w porządku, to dlaczego pani zaprzyjaźniła się z mordercami jej męża?”. Pytanie rzeczywiście godne ubeka i nie dziwię się, że od razu upewniła się w swoich podejrzeniach, że ma do czynienia z ubekiem. Jednak pytanie to nie było bezpodstawne. Faktycznie bowiem, jeśliby partyzanci uważali ją za zdrajczynię, to nawet gdyby darowali jej życie, nie pozwoliliby jej przebywać w swoim towarzystwie kolejne dwa tygodnie. Zapewne nigdy nie dowiemy się, jaka była faktyczna rola Marinny Kocan z d. Wrębiak w całej tej sprawie, ale mimo wykluczających się dwóch wersji jej historii, jedno jest pewne – Marianna stała się ofiarą sowieckiego oficera. Jeśli została zmuszona do małżeństwa – była ofiarą przemocy, jeśli wyszła za mąż dobrowolnie – stała się przez całe życie zakładniczką tygodniowego małżeństwa z enkawudzistą, żyjąc w strachu przed zdemaskowaniem. Prawdy o małżeństwie Marianny i Wołodii nie dowiemy się już nigdy, ale w kolejnym numerze „Kuriera WNET” opiszę, jak do prawdy o obozie w Błudku-Nowinach docierała prokuratura wojskowa i co z tą prawdą zrobiono w latach dziewięćdziesiątych. K

„Przechodniu! To jest Błotko –miejsce zbrodni. I choć na chwilę zatrzymaj się w nim i wspomnij sobie o obrońcach Twych z Armii Krajowej rozstrzelanych w obozie tym, przez morderców z NKWD i im podobnym służalcom Moskwy z PPR, a imię ich to PKWN”.

Tajemnice tajnego obozu w Błudku-Nowinach cz. II Tekst i zdjęcia Wojciech Pokora

Marianna zeznaje przed „enkawudzistą”


LUTY 2O2O · KURIER WNET

7

UKRAINA

J

ednocześnie coraz ostrzej rysują się podziały w prezydenckiej frakcji parlamentarnej Sługa Narodu, która przestaje jednolicie głosować nawet w najważniejszych momentach. Jednak wszystko, co widać na zewnątrz, to zaledwie odprysk gry wielkich oligarchów, która toczy się w tle, ale jednocześnie przybiera coraz bardziej brudne formy. Najnowszym aktem tej politycznej układanki jest otwarte uderzenie podporządkowanych prezydentowi służb w holding medialny, należący do Ihora Kołomojskiego – oligarchy, który przecież był promotorem Zełenskiego… W połowie stycznia br. w ukraińskich mediach pojawiły się nagrania, pochodzące ponoć z narady, w której miał brać udział premier Ukrainy Oleksij Honczaruk, a także m.in. minister finansów Oksana Markowa i przedstawiciele kierownictwa Banku Narodowego Ukrainy. Narada odbywała się prawdopodobnie 16 grudnia ubiegłego roku. Opublikowano trzy fragmenty rozmów długości od 6 do 8 minut. Wed­ług Dzerkała Tyżnia, w sumie miało być 14 takich fragmentów. Fragmenty były montowane, a zapis dźwięku jest słabej jakości co utrudnia ocenę jego prawdziwości. Na nagraniach pada kilka zdań, które stały się głównym elementem komentarzy. Głos, który być może należy do premiera Ukrainy, stwierdza „jestem zupełnym laikiem w ekonomii”. Ten sam głos krytycznie ocenia wiedzę ekonomiczną prezydenta: „Zełenski ma bardzo prymitywne, to znaczy proste rozumienie procesów ekonomicznych” I dalej mówi o pustym miejscu i mgle w głowie prezydenta. Cała rozmowa prowadzona jest w języku rosyjskim. Oficjalnie nikt nie potwierdził ani nie zaprzeczył prawdziwości nagrań. Służba prasowa premiera stwierdziła, że nie ma informacji o prawdziwości tego nagrania. Premier Honczaruk sam nagrał filmik (to taka typowa forma komunikacji prezydenckiego środowiska, tzw. „komandy Ze” ze społeczeństwem), w którym stwierdzał, że przeciwko niemu i rządowi w mediach społecznościowych jest prowadzony masowy atak. W filmie premier cytuje też szereg danych ekonomicznych dotyczących Ukrainy, z jednej strony pokazując pozytywne tendencje w ukraińskim życiu gospodarczym, a z drugiej

Nie ulega wątpliwości, że poprzedni prezydent Petro Poroszenko wykreował faktyczną rolę urzędu prezydenta na o wiele silniejszą niż wynikało to z ukraińskich regulacji ustrojowych. zapewne wskazując, że na ekonomii się jednak zna. Opublikowanie nagrań spowodowało, że część polityków zaczęła się domagać dymisji premiera. Po początkowych zaprzeczeniach możliwości złożenia dymisji przez premiera nagle, 17 stycznia, Honczaruk poinformował, że dymisję złożył. Premier wystąpił na forum Rady Najwyższej i stwierdził, że dymisję przekazał na ręce prezydenta. To było o tyle zaskakujące, że premier powinien złożyć dymisję przed ukraińskim parlamentem. Szybko i ironicznie okrzyknięto zatem, że to nie żadna dymisja, lecz przeprosiny dla prezydenta Zełenskiego za niepochlebne stwierdzenia, które padły prawdopodobnie z ust premiera na opublikowanych nagraniach. Oczywiście dymisja nie była głosowana na forum Rady. Premier zapewniał, że pismo zaadresowane do Przewodniczącego Rady Najwyższej zarejestrował w Biurze Prezydenta Ukrainy. Co ciekawe, jak później się okazało, żadne tego typu pismo nie zostało zarejestrowane przez Biuro Prezydenta. Te drobne szczegóły, z pozoru niezbyt ważne, są jednak dowodem na brak poszanowania konstytucji, porządku prawnego przez kolejną ekipę rządząca na Ukrainie. Nie ulega wątpliwości, że poprzedni prezydent Petro Poroszenko wykreował faktyczną rolę urzędu prezydenta na o wiele silniejszą niż wynikało to z ukraińskich regulacji ustrojowych. Ekipa „Ze” przedłuża ten proces, zamieniając ustrój parlamentarno-prezydencki w prezydencki, a parlament sprowadzając do roli maszynki do głosowania. Sprzyja temu tak zwana „monowiększość”, czyli fakt, że prezydencka partia Sługa Narodu posiada

Po 6 miesiącach rządów Ołeksija Honczaruka jego rząd staje na skraju upadku. Premier składa dymisję, która de facto dymisją nie jest, chociaż niewykluczone, że premier swój stołek straci. Rząd co najmniej czeka przebudowa, a media piszą oficjalnie o poszukiwaniu kandydatów na ministerialne stołki.

Koniec jedności Sługi Narodu Paweł Bobołowicz bezwzględną większość w Radzie Najwyższej i sprawuje samodzielne rządy – chociaż to już nie jest tak prosta sprawa jak na początku kadencji.

K

olejnym aktem dymisji bez dymisji było opublikowanie filmu ze spotkania prezydenta i premiera za okrągłym stołem. Zmontowany przez Biuro Prezydenta film z tego spotkania przedstawiał zatros­kanego sprawami prezydenta i besztanego premiera, który zobowiązuje się do naprawy pomyłek (m.in. skandalicznie wysokich wynagrodzeń dla ministrów). Prezydent wyznacza mu termin, który premier pokornie akceptuje. Ten filmik to kolejny symboliczny element wskazujący nie tylko na kolejny akt zaprzeczenia systemowej pozycji ukraińskiego premiera, ale niebezpieczne nawiązanie do tak charakterystycznej rosyjskiej formy sprawowania władzy: wszechwładny i dobry prezydent, który bezwzględnie wymaga realizowania zadań (często absurdalnie szczegółowych, niebędących w kompetencjach określonych szczebli władzy, ale zawsze nośnych medialnie) od osób sobie podległych. Tylko, że premier Ukrainy nie podlega prezydentowi, a taki styl funkcjonowania daleki jest od demokratycznych standardów, natomiast wzras­tający populizm rodzi pokusy bardzo niebezpieczne. Nie ulega wątpliwości, że prezydent Wołodymyr Zełenski nie ma naturalnych cech lidera, silnej osobowości, więc próba sięgnięcia po antydemokratyczne formy władzy tym bardziej byłaby dla Ukrainy niebezpieczna. Chociaż – kto by się spodziewał, że dyktatorem stanie się na przykład Łukaszenka. Swoją drogą jest to najbardziej doceniany przez ukraińskie społeczeństwo zagraniczny polityk. W całej aferze silnie skoncentrowano się na słowach, które wskazywały na możliwie nie najlepsze relacje pomiędzy prezydentem i premierem i wydawało się, że ukraińskich polityków najmniej interesuje, kto dopuścił się podsłuchiwania najważniejszych przedstawicieli i urzędników ukraińskiego państwa. W końcu jednak i ten

element doczekał się ruchu ze strony prezydenta i polecenia, by znaleźć winnych podsłuchiwania. Służby dostały na to dwa tygodnie. W momencie, gdy piszę ten artykuł, funkcjonariusze SBU wkraczają do pomieszczeń należących do kanału 1+1 w poszukiwaniu urządzeń, na które nagrano rozmowę premiera i tych, na których dokonano montażu rozmów. To, że podporządkowane prezydentowi SBU, na którego czele stoi Iwan Bakanow, kolega prezydenta od dzieciństwa i jego współpracownik w „Studiu Kwartał 95”, wkracza z przeszukaniami do medium należącego do oligarchy Ihora Kołomojskiego, które bez żadnych wątpliwości zapewniło sukces wyborczy Zełenskiego i Sługi Narodu – wywołuje zdziwienie, a może po prostu stawia kropkę nad „i”.

U

jawnienie nagrań (zapewne nie wszystkich zapisanych) od początku było oceniane jako uderzenie w premiera Honczaruka. Pojawiły się opinie, że Honczaruk zaczął się przeciwstawiać reprywatyzacji Priwatbanku, imperium stworzonemu przez Kołomojskiego i przez niego doprowadzonego na skraj bankructwa. Kołomojski nie ukrywa, że chce odzyskać władzę nad bankiem. Jednak tym zamysłom miał się zacząć przeciwstawiać sam premier. Z drugiej strony, Honczaruk to osoba, za którą ma stać Andrij Bohdan, szef prezydenckiego biura (kancelarii), od początku uważany za ramię Kołomojskiego w najbliższym otoczeniu Zełenskiego. Jednak Bohdan w ostatnim czasie nie ma dobrej passy i wyraźnie albo sam się zdystansował, albo został zdystansowany z najbliższego kręgu prezydenta. Przez pierwsze miesiące były prawnik związany z Kołomojskim nie odstępował na krok prezydenta, a sceny jego podpowiedzi na ucho Zełenskiemu stały się przewodnim motywem internetowych memów. I nagle zniknął, a na jego miejscu pojawił się Andrij Jermak, który formalnie jest zaledwie asystentem prezydenta, ale w rzeczywistości dziś – jego prawą ręką. W przeciwieństwie do Bohdana nie jest człowiekiem

Kołomojskiego, ale należy do kręgu współpracowników z „Kwartału 95”. I to o nim się dzisiaj pisze, że bierze udział w przesłuchaniach kandydatów na nowych ministrów. Jermak lepiej orientuje się w sprawach międzynarodowych i sprawia wrażenie bardziej obytego, doświadczonego niż Bohdan. Trudno jednak stwierdzić, czy to może świadczyć, że Wołodymyr Zełenski próbuje odciąć, czy też ograniczyć wpływy Kołomojskiego. Niewątpliwie Zełenski mógł się znaleźć w takiej sytuacji, że tego wyraźnie od niego oczekuje i zarówno część środowiska politycznego, jak i partnerzy międzynarodowi. Kołomojski ze swoimi opowieściami o konieczności bankructwa Ukrainy, domaganiem się pieniędzy z Priwatbanku nie jest dobrą rekomendacją ani dla MFW, ani dla UE, a także dla USA, które, niewykluczone, że przy pierwszej okazji zatrzymałyby Kołomojskiego za podejrzenia o stworzenie potężnego sys­temu wyprowadzania

mieć też wpływy w innych frakcjach czy grupach deputowanych. Ten artykuł powstaje w czasie, gdy w Radzie Najwyższej procedowania jest ustawa uwalniająca rynek ziemi na Ukrainie. I tu też interesy Kołomojskiego nie zbiegają się z interesami oficjalnie reprezentowanymi przez rząd.

W

śród deputowanych, którzy należą do osób związanych z Kołomojskim i pracujących w jego mediach, a niektórzy wręcz uważają, ze są finansowani przez Kołomojskiego, znajduje się Ołeksander Dubiński. Ten dziennikarz, szef programu śledczego w kanale Kołomojskiego dysponuje zaskakująco wielkim majątkiem, którego pochodzenie budzi wiele wątpliwości. Po wejściu SBU do kanału 1+1 Dubiński otwarcie zaatakował szefa Służby, który – jak już było wspomniane – jest bliskim współpracownikiem Zełenskiego i nazwał przeszukanie jednego z biur telewi-

Nie ulega wątpliwości, że Wołodymyr Zełenski nie ma naturalnych cech lidera, silnej osobowości, więc próba sięgnięcia po antydemokratyczne formy władzy tym bardziej byłaby dla Ukrainy niebezpieczna. pieniędzy. Być może osłabienie wpływów Kołomojskiego w otoczeniu Prezydenta spowodowało też większą swobodę decyzyjną premiera Honczaruka. Faktycznie pomysłów Kołomojskiego mogą nie akceptować też współpracownicy z kręgu premiera – którzy rzeczywiście wierzą, że „komanda Ze” to szansa i czas na reformy. Jednak Kołomojski, oprócz swoich ludzi w otoczeniu prezydenta, wprost kontroluje co najmniej 30 deputowanych w Radzie Najwyższej we frakcji Sługi Narodu. To może być zresztą większa liczba – narzędzia wpływu, które ma Kołomojski, są potężne i ciężko im nie ulec. Kołomojski może

zji „samobójstwem Bakanowa”. Do tej pory nie było tak otwartego konfliktu pomiędzy osobami ze środowiska Zełenskiego. Znalezienie dowodów na to, kto stoi za nagrywaniem premiera, będzie musiało wywrzeć poważne skutki. Mogą się wtedy pojawić nazwiska mocodawców, a jak widać, tropy wiodą do otoczenia Kołomojskiego. Walka pomiędzy tymi środowiskami może doprowadzić do ofiar z obu stron i nie jest wykluczone, że właśnie jednym z pierwszych, który za to zapłaci, będzie premier Ołeksij Honczaruk. Zwłaszcza, że faktycznie rząd nie odnosi takich sukcesów jak planowano, a m.in.

R E K L A M A

Wykad w Akademii Wnet Zapraszamy do udziału w kolejnej Akademii Wnet. Spotkanie odbędzie się 29 lutego 2020 r. temat wykładu:

Terror polityczny na przełomie XIX i XX w. Wykład zostanie przedstawiony przez wykładowców: Krystynę Murat i dr Szymona Modzelewskiego.

Serdecznie zapraszamy! Zapisy prosimy wysyłać na adres: akademia@radiownet.pl

skandal z potężnymi wynagrodzeniami dla ministrów nie przyniósł Honczarukowi chwały. O ile Zełenski wciąż ma duże (choć słabnące) poparcie społeczne, przewyższające 50%, to Honczaruk od początku nie cieszył się tak dużym zaufaniem i ma zdecydowanie więcej ocen negatywnych niż pozytywnych. Słabnącemu wizerunkowi Sługi Narodu sprzyjają też skandale wokół parlamentarzystów. W niespodziewany sposób jedna nieopatrzna wypowiedź deputowanego Jewhena Brahara podczas programu na żywo w ukraińskiej telewizji doprowadziła do kilkudniowej fali oburzenia w ukraińskim internecie, które przyjęło postać niekończących się memów i ironicznych wpisów. Brahar, pytany podczas programu przez emerytkę (jak się później okazało wyborczynię Zełenskiego), w jaki sposób przy tak niskiej pensji ma ona opłacić rachunki, zaproponował, żeby sprzedała swojego psa. Tysiące Ukraińców zaczęło publikować w mediach społecznościowych zdjęcia swoich pupili z wpisami, w których deklarują, że nie oddadzą swoich psów. Na memach niewinne psy zadawały swoim właścicielom pytanie, gdzie ci je wywożą; żartowano, jaki jest obecny kurs rynkowy psa i jaki rachunek za tę sumę można opłacić. Ten sam deputowany postanowił również wystąpić przeciwko ukraińskim wolontariuszkom wspierającym ukraińską armię, ponieważ protestowały one przeciwko puszczaniu rosyjskiej muzyki w publicznych środkach transportu. Brahar jest teraz najbardziej memogennym deputowanym i zapewne prześcignął w tym korespondującego z prostytutką podczas posiedzenia Rady Najwyższej innego deputowanego Sługi Narodu, Bohdana Jeremenki. Niedoświadczonym deputowanym, jak coraz łatwiej można zrozumieć branym z łapanki, łatwo jest o butę, pychę, która w wyjątkowy sposób denerwuje nie tylko przeciwników politycznych „komandy Ze”, ale nawet ich dotychczasowych zwolenników. Podzielone środowisko w kręgu prezydenta, konflikt pomiędzy ośrodkiem prezydenckim i rządowym, coraz bardziej sprzeczne interesy oligarchów i ich politycznych protegowanych wyraźnie wskazują, że na Ukrainie zakończyła się faza jedności fenomenu bezideowego projektu Sługi Narodu. Ze względu na objętość artykułu nie mogę w nim dotknąć problematyki związanej z jeszcze jednym potężnym graczem ukraińskiej polityki – ministrem spraw wewnętrznych Arsenem Awakowem. O jego roli będę opowiadać na antenie Radia WNET i może bardziej szczegółowo opiszę go w kolejnym numerze „Kuriera WNET”. K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

8

PUNKT WIDZENIA

Zwycięstwo Andrzeja Dudy (w II turze) szansą na odzyskanie przez Polskę suwerenności (trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi) Jan A. Kowalski

N

ajpierw postraszmy się trochę. Andrzej Duda, pomimo uzyskania 48% głosów w I turze, przy pełnej mobilizacji opozycji przegrywa II turę. Do głosowania przeciwko niemu wzywają nie tylko KO-wcy i zwolennicy Wiosny, ale również Kosiniak-Kamysz z przybocznym Kukizem i kandydat Konfederacji, Krzysztof Bosak. Ci dwaj ostatni w imię walki z pisowskim (pamiętamy o pogardzie przy wypowiadaniu słowa?) bolszewizmem w polityce i w imię prawdziwej wolności.

Prezydentem Polski zostaje Małgorzata Kidawa-Błońska. Cieszy się nie tylko nadbudowa ideologiczna systemu Okrągłego Stołu w postaci aktualnych partii politycznych z ich napompowanymi na potrzeby telewizji liderami. Radość wraca również do ledwo dyszącego obozu patologii gospodarczej. Po 5 latach posuchy w miejsce sprawnego państwa powraca żerowisko. Państwo teoretyczne, którego ludność można bezczelnie i bezkarnie okradać za pomocą piramid finansowych, z wykorzystaniem

w reklamach uśmiechu prezydenta i premiera. I premiera? Oczywiście, bo pierwszym dążeniem obozu nowego prezydenta będzie rozpisanie nowych wyborów. I wygranie ich. A nawet jeżeli to się w pełni nie uda, to uda się jedno – destabilizacja państwa. Wprowadzenie chaosu w życie polityczne, które uniemożliwi sprawne funkcjonowanie wewnętrzne aparatu państwowego i zablokuje egzekwowanie prawa. Bo reforma sądownictwa zostanie natychmiast zablokowana. Po to, żeby stara wojskowa agentura

mogła być dalej uniewinniana przez swoich służbowych podwładnych w postaci tzw. sędziów. Czeka nas zatem okres kompletnej anarchii dla uciechy Niemiec i Francji, i Rosji. Nie sposób przecież nie wywnioskować, że wspierana przez ostatnie lata przez Komisję Europejską Koalicja Obywatelska zrobi wszystko, żeby swoim europejskim przyjaciołom się odwdzięczyć. A to będzie oznaczać oddanie polskiej polityki w ręce Brukseli (= Niemcy i ciut Francji). Zatem zahamuje rozwój koncepcji ścisłego sojuszu wojskowego z USA. I wykluczy koncepcję budowy Międzymorza pomiędzy Niemcami a Rosją jako zabezpieczenia wpływów amerykańskich w Europie i naszego bezpieczeństwa. A prezydent Kidawa-Błońska w jednym z pierwszych wystąpień przeprosi dożywotniego

prezydenta Rosji za brata-bliźniaka, który przeżył, i za Macierewicza. Za bezczelne domaganie się przez pisowski rząd zwrotu polskiego samolotu, który zniszczył kawał pięknej rosyjskiej przyrody. (Czy nie powinniśmy za to zapłacić?). Podsumowując wszystkie strachy, przegrana Andrzeja Dudy będzie oznaczać: 1. zahamowanie możliwości uzdrowienia państwa z priorytetowym obecnie systemem sądownictwa; 2. powrót do władzy patologii polityczno-gospodarczej, zatem brak „piniędzy” dla wszystkich, żeby starczyło dla swoich; 3. oddanie terenu Polski na służbę Brukseli, żeby nie mogło tu powstać silne państwo – dla zabezpieczenia interesów Niemiec, Francji i Rosji. Mam nadzieję, że wystarczająco

Was przestraszyłem. Na tyle przekonująco, że nawet nie pomyślicie, żeby w II turze zagłosować przeciwko Andrzejowi Dudzie albo zostać w domu. A piszę o tym teraz, na trzy miesiące przed wyborami, żebyście w Waszych mózgach nie wymyślili jakiejś innej niedorzecznej koncepcji. Bo – wiem to po sobie – mózg człowieka potrafi wymyślić największą nawet fantasmagorię, zachwycić się nią, uznać za rzeczywistość, a potem bronić do utraty sił. I nawet zginąć niż przyznać się do błędu. A dlaczego dla dobra Polski prezydent Duda powinien zwyciężyć dopiero w II turze? I dlaczego kandydat Konfederacji, Krzysztof Bosak, powinien uzyskać co najmniej 10% głosów w I turze? To wszystko wyjaśnię w kolejnym, marcowym „Kurierze WNET”. K

„Niektóre sektory gospodarki, takie jak przemysł technologiczny i telekomunikacyjny, ze względu na oczekiwanie tanich produktów z Chin wywierają presję na demokratyczne rządy, aby kontynuowały działania, które są naprawdę sprzeczne z interesami bezpieczeństwa narodowego, z wolnością i prawami ludzi w społeczeństwach, w których żyją” – twierdzi gen. Robert Spalding, ekspert Departamentów Obrony i Stanu USA.

Ś

wiat obiegła informacja podana przez agencje informacyjne i cytowana przez nie wypowiedź wysokiej rangi urzędnika administracji prezydenta Donalda Trumpa, że „Stany Zjednoczone są rozczarowane decyzją Wielkiej Brytanii, by zezwolić chińskiej firmie telekomunikacyjnej Huawei na ograniczoną rolę w budowie sieci 5G”. Jak czytamy na portalu „The Epoch Times”: „Wielka Brytania stoi po stronie reżimu totalitarnego – powiedział Spalding w komentarzu dla NTD. – Nie dlatego, że […] z całego serca wierzą, że nie ma żadnych [powodów do] obaw, ale dlatego, że jedna z ich głównych firm, British Telecom, mówi: »potrzebujemy dotacji z Chin, abyśmy mieli tani sprzęt«”. Agencja Reutera cytuje urzędnika administracji USA, który mówi: „Nie

ma bezpiecznej opcji na to, żeby niezaufani dostawcy kontrolowali jakąkolwiek część sieci 5G”. Stwierdził on też, że administracja USA z niecierpliwością oczekuje współpracy z Wielką Brytanią nad sposobami, które doprowadzą do wykluczenia niezaufanych dostawców części z sieci 5G. Rząd Wlk. Brytanii w odpowiedzi pod koniec stycznia 2020 r. zaznaczył, że „Wielka Brytania zezwoli chińskiemu gigantowi telekomunikacyjnemu Huawei na ograniczoną rolę w budowie sieci 5G. Władze wyjaśniły, nie wymieniając z nazwy firmy Huawei, że „dostawcy wysokiego ryzyka” zostaną wykluczeni z wrażliwej ze względów bezpieczeństwa części sieci, nazywanej rdzeniem, w której przetwarzane są dane. W pozostałej części sieci, nazywanej peryferiami, która obejmuje

Kasa, kasa, kasa!!!

Czyli tow. Lenin przewidział kwestię sznura i burżuazji Jadwiga Chmielowska maszty telekomunikacyjne i przekaźniki, ich udział będzie ograniczony do 35 procent. Ponadto będą oni wykluczeni z terenów ważnych z punktu widzenia bezpieczeństwa, takich jak okolice baz wojskowych czy elektrowni jądrowych” – czytamy w wiadomościach agencyjnych. USA chcą, aby rząd premiera Johnsona całkowicie wykluczył Huawei z budowy sieci 5G, gdyż, twierdzą, że

„władze Chin mogłyby wykorzystywać sprzęt firmy do wykradania zachodnich tajemnic”. Gen. R. Spalding odrzucił rozróżnienie między „rdzeniem” a „peryferiami”, mówiąc, że ryzyko pozostaje takie samo, ponieważ obie części sieci są przede wszystkim oparte na oprogramowaniu. „Pomysł, że jakąkolwiek część tego [ekosystemu opartego na oprogramowaniu] można uznać za

bezpieczny obszar do wprowadzenia technologii, jeśli masz obawy co do tego, kto ją wprowadza – myślę, że to błąd” – powiedział. Niestety w tym zamieszaniu sporo jest, moim zdaniem, winy prezydenta Trumpa. Ma on problem z jasnym i precyzyjnym przekazem informacji. Niedawno z triumfem ogłosił podpisanie wspaniałej umowy z Chinami. Wiele czasu zajęło mi ustalenie, na czym ta „wspaniałość” ma polegać i dla kogo jest korzystna. W świat poszedł przekaz: „Chiny są ok – współpracujemy!” Tymczasem okazało się, że umowa polega na chińskim zakupie żywności w USA, a cła i inne obostrzenia pozostają bez zmian! Wielka Brytania zrobiła wyłom. Teraz UE będzie miała łatwiej w sprzedaży swych obywateli w chińską

komunistyczną niewolę. Panie Prezydencie, polityka to nie biznes i deal! To, że były agent CBA Tomasz Kaczmarek oskarżył byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego akurat teraz, po kilkunastu latach od wydarzeń, których oskarżenie dotyczy, nie jest moim zdaniem przypadkowe. Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, Koordynator Służb Specjalnych jest bardzo niewygodny wrogom Polski i może być przeszkodą w implementacji chińskiego 5G w Polsce. Sprawę nagłośniła TVN, znana od lat z dokonywanych prowokacji i języka nienawiści, który doprowadził ostatnio do skandalu w Korei Płd. Towarzysz Lenin przewidział, że burżuazja sfinansuje sznur, na którym się ją powiesi. K Źródła: PAP, US Lawmakers Slam UK Decision to Allow Huawei Into 5G Network

List byłych członków Niezależnego Zrzeszenia Studentów do Jarosława Gowina Katowice, 22 stycznia 2020 r. Szanowny Panie Premierze, zwracamy się do Pana zarówno jako do ministra odpowiedzialnego za polskie szkolnic­ two wyższe, jak i do byłego członka Niezależnego Zrzeszenia Studentów, organizacji, której celem było uwolnienie uniwersytetów ze spętania panującą wówczas ideologią marksistowską i zapewnienie wolności badań naukowych i głoszenia poglądów. Wielkim rozczarowaniem i troską napawa nas fakt, że czterdzieści lat po powstaniu Niezależnego Zrzeszenia Studentów i trzydzieści lat po, wydawałoby się, osiągnięciu jego celów, obserwujemy powrót krępowania naukowej

debaty, cenzurowania wypowiedzi naukowców i karania ich za stwierdzenia niezgodne z coraz bardziej dominującą ideologią, współczesną odmianą marksizmu. Do zwrócenia się do Pana skłoniło nas wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przez rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Śląskiego wobec pani prof. Ewy Budzyńskiej za to, że w czasie wykładu prezentowała wyniki swoich badań niezgodne z ideologią LBGT. Niestety nie jest to przypadek odosobniony. Wcześniej mieliśmy decyzję o wyrzuceniu z pracy pracownika Śląskiego Uniwersytetu

Medycznego za niepoprawny politycznie wykład o homoseksualizmie. Jeśli dodamy do tego serię odmów zgody na zorganizowanie na terenie szkół wyższych spotkań, wykładów i konferencji o tematyce nieodpowiadającej panującym trendom, widzimy, że działania te przyjmują formę instytucjonalnej opresji wobec myślących inaczej. Szczególne przerażenie budzi w nas wszczęcie postępowania przeciw prof. Budzyńskiej na podstawie donosu studentów, co musi budzić skojarzenia z ciemnymi latami stalinizmu, gdy otumanieni panującą ideologią

Zjawisko emigracji towarzyszy ludzkości od zarania dziejów, a jej motywy były tak różne, jak różni byli ludzie, którzy się na nią decydowali. Dziś, przy galopującej globalizacji, dostępie do tanich lotów i wciąż „kurczącym się” świecie, przemierzanie globu w poszukiwaniu lepszego życia stało się łatwo dostępne i banalnie proste. Jednak czy decyzja o emigracji nie przychodzi nam zbyt łatwo? Co sprawia, że decydujemy się opuścić bliskie naszemu sercu rodzinne strony, nie myśląc przy tym o daleko idących tego przyszłych konsekwencjach?

Emigracyjna tożsamość Droga do niej wiedzie przez Kresy Jacek Wanzek

J

edni powiedzą, że to względy ekonomiczne, inni, że ciekawość świata, lżejszy chleb. Bez względu na to, co nami powoduje, nie możemy zapomnieć o jednym – o korzeniach. To one konstytuują naszą tożsamość, pomagają odpowiedzieć na pozornie błahe pytania: „kim jestem?” i „dokąd zmierzam?”. Aby uzyskać tę odpowiedź, trzeba na chwilę się zatrzymać, spojrzeć wstecz i zagłębić się w… polskość. Czy polscy emigranci ową polskość w odpowiedni sposób pielęgnują? Ankieta przeprowadzona wśród irlandzkiej polonii wykazuje, że 47% naszych rodaków stoi na stanowisku, iż polska kultura jest równa kulturze irlandzkiej i nie mamy się przy niej czego wstydzić. Z kolei około 44% ankietowanych uznało, że to Polska jest w posiadaniu większego dorobku

kulturowego w porównaniu do Szmaragdowej Wyspy. Jedynie 2–3% Polaków twierdzi, że pozostajemy w tyle za Irlandczykami. Badanie to można uznać za satysfakcjonujące, jednak pamiętajmy, że jest to jeszcze dosyć młoda emigracja, dorastająca w kraju swojego pochodzenia, nierozerwalnie związana ze swoją Ojczyzną jako z krajem lat dziecięcych. Zgoła inaczej ma się sytuacja, jeżeli chodzi o nowe pokolenia Polaków, wzrastające na obczyźnie, których więź emocjonalna z ojczystym krajem nie jest tak silna jak w przypadku ich rodziców, którzy z polskiej ziemi wyrośli. Jak zatem wzbudzić w emigracyjnym pokoleniu poczucie wspólnoty z Polską? Przede wszystkim przez dbałość o język ojczysty. To on jest jednocześnie nośnikiem kultury i narzędziem, które ją kreuje i definiuje. To podstawowa

wartość, która scala nas jako wspólnotę narodową. Rodzice, którzy umniejszają rolę języka ojczystego w kraju nowego osiedlenia, nie zdają sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządzają swoim dzieciom, pozbawiając je podstawowego narzędzia zgłębiania narodowego dziedzictwa, mostu do szeroko rozumianej polskości.

Z

a przykład tego, jak powinniśmy postępować, służyć nam może diaspora żydowska zamieszkująca tereny byłej Rzeczpospolitej. Bo choć część Żydów asymilowała się w Polsce, to jednak zdecydowana większość wolała pozostać przy swoich tradycjach i wartościach, traktując Rzeczpospolitą jedynie jako miejsce, „gdzie da się żyć”. Ta postawa w XX wieku okrutnie się na Żydach zemściła, jednak w żaden sposób nie można odmówić im wierności

studenci prowadzili nagonki na swych wykładowców i doprowadzali do rugowania z uniwersytetów tak wybitnych uczonych, jak chociażby profesor Władysław Tatarkiewicz. Panie Premierze, z dużą nadzieją przyjęliśmy Pańską zapowiedź działań w obronie wolności akademickich. W dążeniu do zdecydowanego i jednoznacznego usunięcia możliwości kneblowania naukowców może Pan liczyć na naszą pomoc i pełne poparcie. Jest to ostatni moment, by ratować wolność nauki, a tym samym istnienie

własnej tożsamości. Polacy, bogatsi o tę mądrość, powinni znać realia kraju, w którym przyszło im żyć, brać czynny udział w jego życiu politycznym i społecznym, jednak w żadnym razie nie możemy wyrzekać się polskości, jeśli zależy nam na przetrwaniu narodu. Edukacja to nie wszystko. Antoni Słonimski tak pisał o Polsce: „I cóż powiedzą tomy słowników, lekcje historii i geografii, gdy tylko o niej mówić potrafi krzak bzu kwitnący i śpiew słowików. Choć jej granice znajdziesz na mapach, ale o treści, co je wypełnia, powie ci tylko księżyca pełnia i mgła nad łąką, i liści zapach”. Polskę trzeba zobaczyć, ją trzeba czuć, znać, pokochać. Nieść razem z nią cały ten bagaż wszystkich pokoleń, które nie zawsze wiedziały, jak się z nią obchodzić, i którym ów bagaż czasem ciążył. Polskości nie można się wstydzić. Trzeba z niej dla siebie wykrzesać to, co najlepsze. Gdzie zatem jej szukać? Gdzie rozpocząć podróż w poszukiwaniu tożsamości? To proste – na Kresach. Jak mówił marszałek Piłsudski: „Polska to obwarzanek: kresy urodzajne, centrum – nic”. I choć nie trzeba się z tym poglądem godzić, to jednak nie jest to stwierdzenie nie mające podstaw. Kresy bowiem to swoista kolebka polskości – kształtowanej mieczem, pługiem i piórem. To tutaj, na wschód od rzeki Bug, formowało się to, co można określić mianem polskiej duszy. Sienkiewiczowska trylogia, arkadyjski mit, obrońcy przedmurza czy nie mająca sobie równych staropolska kuchnia

uniwersytetów, których zasadą jest dochodzenie do prawdy drogą swobodnej wymiany poglądów, opinii i argumentów. Rozwój nauki możliwy jest jedynie poprzez rzeczową analizę badań i argumentów, a nie przyjmowanie woli krzykliwych ideologów, choćby stanowili większość. Jeśli nie obronimy swobody naukowej dysputy, nie obronimy istnienia nauki w Polsce. Sławomir Czyż, prezes Stowarzyszenia Pokolenia NZS Zbigniew Kopczyński, prezes Stowarzyszenia NZS 1980 Przemysław Miśkiewicz, honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Pokolenie

– wszystko to jest wspaniałym pokłosiem polskiej obecności na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej.

T

am właśnie zrodziły się największe polskie umysły pokroju Mic­kiewicza, Lema, Kościuszki, Piłsudskiego czy Reja. Kresy Wschodnie to także miejsce koegzystencji wielu kultur i religii. I choć współistnienie to nie było wolne od wzajemnych pretensji, to jednak zdołało przez lata wytworzyć unikalną, kresową tożsamość. Tożsamości tej próbowano Polaków wielokrotnie pozbawić. Najpierw poprzez wypędzenia (przez władze sowieckie eufemistycznie nazywane repatriacją), a następnie poprzez wyrugowanie

wielowymiarowa strata dla Polski. Zatem czy bez Kresów możemy mówić o jakiejkolwiek świadomości i tożsamości? Czy bez niej nie pozbawiamy siebie miana narodu, ograniczając się jedynie do bycia masą etniczną, którą cechuje co najwyżej patriotyzm stadionowy? Kresy nie są jednoznaczne i wolne od mitów, ale bezsprzeczny pozostaje fakt, iż przypominają nam o dniach chwały, jak i męczeństwa narodu polskiego. I choć nie są już integralną częścią RP, to nadal funkcjonują na płaszczyźnie historycznej, symbolicznej i kulturowej. To tutaj, w naszym mateczniku, zagłębiu polskości znajduje się to, co nas ukształtowało jako naród. O ten wspaniały świat trzeba walczyć

Rodzice, którzy umniejszają rolę języka ojczystego w kraju nowego osiedlenia, nie zdają sobie sprawy, jak wielką krzywdę wyrządzają swoim dzieciom, pozbawiając je podstawowego narzędzia zgłębiania narodowego dziedzictwa. Kresów ze zbiorowej pamięci Polaków. Czy zabieg ten się udał? Każdy powinien poddać to własnej refleksji. Pamiętajmy jednak, że razem z ziemiami wschodnimi II RP utraciliśmy ok. 50% naszego ówczesnego terytorium, łącznie z Wilnem i Lwowem, które wspólnie z Warszawą i Krakowem stanowiły krwiobieg polskiego życia kulturalnego. To ogromna,

i go odzyskać. I nie chodzi tu o rewizję przedwojennych granic, ale o zakodowanie pamięci o Kresach Rzeczpospolitej w zbiorowej świadomości. To nasz genius loci. Nie jest to bynajmniej zadanie łatwe. Wymaga wieloletniej, organicznej pracy. Jednak, jak pisał Zygmunt Gloger: „Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest – swoje obowiązek”. Pamiętajmy o korzeniach. Pamiętajmy o Kresach. K


LUTY 2O2O · KURIER WNET

9

CHINY KONTRA

S

heena Chestnut Greitens z Uniwersytetu Missouri i Rory Truex z Uniwersytetu w Princeton napisali w 35-stronicowym raporcie zatytułowanym Represyjne doświadczenia wśród chińskich uczonych: Nowe dowody z danych ankietowych (ang. The Repressive Experiences Among China Scholars: New Evidence from Survey Data), że 70 proc. z 562 uczonych, którzy odpowiedzieli na międzynarodową ankietę, było zgodnych, iż autocenzura jest poważnym problemem w akademickiej dziedzinie badań nad Chinami. Są ku temu powody. Wielu z nich zakazano odwiedzania Chin, a 9 proc. „podano nawet herbatę”, co jest eufemizmem stosowanym na określenie przesłuchania przez chińskich agentów bezpieczeństwa. Być może najbardziej wstrząsające doświadczenie należy do prof. Anne-Marie Brady z Uniwersytetu Canterbury w Nowej Zelandii, do której biura i domu włamano się po tym, jak opublikowała szczegółowy raport na temat wpływu chińskich działań w Nowej Zelandii. Jej wielokrotnie cytowany artykuł zwrócił uwagę świata i prawdopodobnie wzbudził gniew Komunistycznej Partii Chin (KPCh). Zarówno Interpol, jak i służby specjalne Nowej Zelandii rzekomo badają sprawę włamań. „To była operacja psychologiczna; jej celem było zastraszenie” – uważa Brady. Cytowano wypowiedź rzecznika premiera, który stwierdził: „Nowa Zelandia pozostaje czujna wobec groźby ingerencji zagranicznej i posiada solidne środki w celu ochrony naszych wartości, instytucji i gospodarki”. W 2007 roku Carsten A. Holz, ekonomista z Uniwersytetu Nauki i Technologii w Hongkongu, napisał dla „Far Eastern Economic Review” niepokojący artykuł: Czy kupiono wszystkich chińskich uczonych? (ang. Have China Scholars All Been Bought?), w którym obarczył zachodnich badaczy zajmujących się Chinami odpowiedzialnością za zabieganie o przychylność KPCh w zamian za dostęp i bezpieczeństwo osobiste w Chinach. W artykule Holz napisał: „Używanie przez nas języka w celu dostosowania się do wyobrażenia, jakie partia chce wykreować na swój temat, jest wszechobecne. Czy opis: »tajne stowarzyszenie charakteryzujące się postawą znaną z wrogości wobec prawa i rządu« nie opisuje dokładnie sekretnych operacji partii, jej zwierzchnictwa nad prawem i całkowitej kontroli rządu? W słowniku Webstera New World College Dictionary jest to definicja mafii”. […] „Terminologia partii – lub mafii – przenika

nasz sposób pisania i nauczania. […] Nie chcemy nawet nazywać Chin tym, czym nazywa ich własna konstytucja: dyktaturą”. Epidemia autocenzury rozszerzyła się na elitarne uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, zgodnie z ostatnim artykułem w „The New Republic”, gdzie nazwano ją „innego typu poprawnością polityczną”. Po przeprowadzeniu wywiadów z ponad 100 profesorami, administracją na uczelniach i studentami, autor stwierdził, że niektóre osoby i instytucje akademickie wydają się nazbyt chętne do zadowalania Pekinu lub zbyt obawiają się urazić państwo-partię. W artykule przytoczył szereg przypadków autocenzury, w tym w Global Center Uniwersytetu Columbia w Pekinie, które odwołało kilka prelekcji na tematy wrażliwe politycznie.

Sofistyka w badaniach nad Chinami Sposób, w jaki Platon przedstawiał sofistów, może jest mniej niż pozytywny i być może słuszny, jeśli handlowali nieszczerymi i powierzchownymi opiniami oraz służyli za ciemięzców dusz i mądrości. Jeśli w badaniach nad Chinami brak miejsca na uczciwość, to prawdziwa erudycja zostanie porzucona, umożliwiając różnego rodzaju sofistyce, a nawet kłamstwom, przenikanie prac tej dyscypliny. Być może zrozumiałe jest, że uczeni mieszkający w Chinach skłaniają się ku KPCh, ale nie jest rozsądne, aby uczeni spo-

Być może zrozumiałe jest, że uczeni mieszkający w Chinach skłaniają się ku KPCh, ale nie jest rozsądne, aby uczeni spoza Chin zachowywali się jak bojaźliwi kolaboranci reżimu komunistycznego przez to, że stosują autocenzurę.

Powstał nowy raport, który powinien zainicjować samokontrolę chińskich uczonych, a innych skłonić do zastanowienia nad tym, w jaki sposób osoby, często chronione przez gwarancję zatrudnienia, przysługują się zachodnim społeczeństwom.

Chińscy uczeni pod presją

Pekinu Peter Zhang

Porcelanowa figurka Mao Zedonga

FOT. PUBLICDOMAINPICTURES / PIXABAY

powszechnym obawom i autocenzurze. Winne temu może być to, co nazywa się chińską wyjątkowością. W dzisiejszych czasach definicja chińskiej wyjątkowości ma wiele interpretacji w zależności od tego, kto o niej pisze. Chińscy apologeci, znani również jako „przytulacze pand”, bezkrytycznie malują różowy obraz reżimu komunistycznego, do tego stopnia, że wybielają to orwellowskie państwo-partię, przedstawiając je jako alternatywną formę kapitalizmu państwowego lub tzw. „chiński model”, by konkurowało z „wadliwymi” zachodnimi demokracjami na światową skalę. Ci apologeci mogą wywodzić się z ośrodków analitycznych, mediów, środowisk akademickich i grup interesów. Rozmyślnie przeoczają bezwzględne represje wewnętrzne KPCh oraz podaną przez Mao Zedonga docelową misję komunistyczną – „ostateczną emancypację ludzkości jako całości”. Jednocześnie normalizują, racjonalizują i akceptują te zachowania Pekinu w kraju i za granicą, które w rzeczywistości są nienormalne, irracjonalne i niedopuszczalne. Przez lata ci chińscy apologeci skutecznie lobbowali w Waszyngtonie, by powstrzymać konfrontację z Pekinem w szerokim zakresie problemów, tj. nieuczciwego handlu, kradzieży własności intelektualnej, praw człowieka i szpiegostwa na terenie USA. Chcąc ocalić wizerunek KPCh, przekonali decydentów politycznych, aby dialog na temat praw człowieka prowadzili za zamkniętymi drzwiami, zamiast publicznie odnosić się do ponurych dowodów na łamanie

Wielu chińskich uczonych prowadzi swoje badania zgodnie z prawdą, niezależnie od reakcji KPCh. Teraz mogą figurować na czarnej liście KPCh, a w przyszłości, gdy Chiny staną się otwartym społeczeństwem, może znajdą się na liście honorowej.

za Chin zachowywali się jak bojaźliwi kolaboranci reżimu komunistycznego przez to, że stosują autocenzurę. Tematy szczególnie wrażliwe dla KPCh obejmują Tybet, Tajwan, Falun Gong, masakrę na placu Tiananmen, chrześcijan z Kościoła podziemnego i Sinciang. Margaret Thatcher, nieżyjąca już była premier Wielkiej Brytanii, powiedziała: „Kiedy odejdę z polityki, będę prowadzić biznes. Będzie się nazywać »wynajem kręgosłupa«”. Niestety

Żelaznej Damy już z nami nie ma. Jednak wielu chińskich uczonych prowadzi swoje badania zgodnie z prawdą, niezależnie od reakcji KPCh oraz w ramach higieny intelektualnej. Teraz mogą figurować na czarnej liście KPCh, a w przyszłości, gdy Chiny staną się otwartym społeczeństwem, może znajdą się na liście honorowej. W końcu opinia publiczna w wolnym świecie i gdziekolwiek indziej z pewnością zasługuje na informacje o wynikach badań pochodzących

ze wszystkich stron, prowadzonych na dowolny temat akademicki.

Ktoś może zapytać, kiedy Pekin wziął społeczność badań nad Chinami na zakładników? Nawet w najbardziej intensywnym okresie zimnej wojny rosyjscy naukowcy, którzy mieszkali poza blokiem wschodnim, nie stawiali czoła tak

praw człowieka przez Pekin, w tym do straszliwej zbrodni polegającej na grabieży organów od więźniów sumienia. Za każdym razem, gdy Waszyngton robi krok w kierunku sprzedaży Tajwanowi broni do celów obronnych lub podejmuje podobne działania, które denerwują Pekin, apologeci spieszą z powtarzaniem utartej pogróżki KPCh: „Uczucia 1,3 miliarda Chińczyków zostały zranione!”. Takie

W styczniu br. doszło do podpisania dwóch umów handlowych: tzw. umowy pierwszego etapu między Stanami Zjednoczonymi a Chinami oraz umowy między Stanami Zjednoczonymi, Meksykiem i Kanadą (USMCA), które w ocenie prezydenta Donalda Trumpa „stanowią nowy model handlu na miarę XXI wieku” i są oparte na sprawiedliwych zasadach.

zasadach. Ponadto konieczne byłoby ograniczenie kontroli Komunistycznej Partii Chin nad gospodarką za pomocą realnych i dających podstawy do egzek­ wowania środków. Warto przypomnieć, że KPCh, mająca niczym nieograniczoną kontrolę nad polityką pieniężną, dostęp do funduszy oraz struktury prawnej,

się spodziewać, że z czasem gospodarki Stanów Zjednoczonych i Chin zaczną się coraz bardziej od siebie oddalać i jest wysoce prawdopodobne, iż w rezultacie dojdzie do zerwania stosunków nie tylko handlowych: rozłam będzie dotyczył także m.in. finansowych rynków kapitałowych, nauki, technologii, podróży.

autorytarnej gospodarki. W ten sposób protegują własne firmy i przedsiębiorstwa, co sprzyja nadużyciom oraz naruszaniu przepisów prawa międzynarodowego, handlu i finansów czy wymiany informacji. Co więcej, nie sposób pominąć faktu, że wiele firm chińskich, poza prowadzeniem agresywnej gospodarki wobec Za-

Wybielanie państwa-partii

Czy będzie finalna umowa USA–Chiny?

chodu, kradzieżą własności intelektualnej, danych i szpiegostwem, nie respektuje praw człowieka i wspiera tak haniebne procedery, jak grabież organów od więźniów sumienia czy obozy koncentracyjne. Wdrożenie restrykcyjnych procedur ma ukrócić współpracę z państwami nieprzestrzegającymi wymogów przyjętych przez Stany Zjednoczone, Meksyk i Kanadę.

Agnieszka Iwaszkiewicz

T

Czy będzie finalna umowa z Chinami? Robert Spalding zauważa, że umową finalną, kompleksową jest USMCA – umowa między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem i Kanadą, co oznacza, że w tym wypadku od sygnatariuszy powinno się oczekiwać respektowania zawartych w niej warunków. Wprawdzie przyznaje, że phase one (czyli umowa pierwszego etapu z Chinami) jest prawdopodobnie najlepszą

ofertą, na jaką każda ze stron mogła liczyć, jednak w odróżnieniu od USMCA, nie jest to umowa sensu stricto. „To jedynie umowa przejściowa, aby kontynuować negocjacje” – stwierdza. Jego zdaniem Trump podpisał ją, ponieważ wiele środowisk amerykańskich było przekonanych, że jej zawarcie wpłynie na wynik wyborów w 2020 roku. Zwraca uwagę, że Chińczycy zdecydowali się na zawarcie tymczasowej umowy, bo tak naprawdę KPCh „nie chciała ostatecznej, kompleksowej umowy handlowej”. Według Spaldinga nie dojdzie do zawarcia kompleksowej umowy handlowej między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, a co za tym idzie, nie będzie też kontynuacji normalnych stosunków handlowych. Nie wygląda bowiem na to, żeby Komunistyczna Partia Chin była skłonna zawrzeć umowę, którą Stany Zjednoczone uznałyby za akceptowalną. Jak wyjaśnia, wymagałoby to restrukturyzacji chińskiej gospodarki, aby stała się zrównoważona i opierała się na sprawiedliwych, uczciwych

Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwentem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy, ukończył także Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 19.09.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

W jego ocenie z perspektywy Stanów Zjednoczonych celem porozumienia USMCA jest wyrównywanie szans w zakresie prawa pracy i ochrony środowiska, aby ludzie mogli żyć godnie i pracować w odpowiednich warunkach. Powstało więc po to, by mieć pewność, że amerykańskie firmy nie będą przenosić produkcji za granicę,

Zgodnie z przyjętą przez reżimowe władze ustawą na terenie każdej firmy musi działać komitet KPCh. W konsekwencji firmy są pod kontrolą reżimu, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

O różnicach między umową pierwszego etapu z ChRL a umową USA–Meksyk–Kanada rump zaznaczył, że nadają one priorytet potrzebom pracowników i ich rodzin. Czym różnią się te umowy i czy chiński reżim będzie skłonny do zawarcia ostatecznej, kompleksowej umowy? O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy eksperta ds. Chin, generała w stanie spoczynku Roberta Spaldinga, który niejednokrotnie wypowiadał się na temat pasożytniczej natury chińskiej gospodarki i zagrożeń związanych ze współpracą z Chinami.

powtarzanie komunałów na tyle jednak samo się napędza, że chińscy internauci często czują się zmuszeni do wyjaśniania online przyczyn swojej frustracji. Jeden napisał na Twitterze: „Pozwólcie, że coś wam powiem, jestem członkiem chińskiej społeczności i moje uczucia bynajmniej nie zostały przez was zranione. Uczucia, które naprawdę zraniliście, należą do ludu Zhao”. Aby uniknąć cenzury, chińscy internauci używają teraz terminu „lud Zhao” – potężna rodzina z wyższych sfer w słynnej powieści chińskiego pisarza Lu Xuna (1881–1936) – w odniesieniu do dzisiejszej elity KPCh. Kiedy tego rodzaju poczucie wyjątkowości, sterowane przez chińskich apologetów, staje się wszechobecne, pewne jest, że wiele wykroczeń KPCh zostanie w jakiś sposób usprawiedliwione. Tak zwana polityka konstruktywnego zaangażowania, przyjęta przez wszystkie poprzednie administracje, nie miała odwagi przeciwstawić się Pekinowi i nie sprawiła, by uczciwi sinolodzy poczuli się bezpiecznie. Utworzyła tym samym scenę dla szalejącej autocenzury – nawyku opartego na strachu. Zdaniem pewnego amerykańskiego dyplomaty, niegdyś przebywającego w Pekinie, podczas gdy KPCh jak zwykle stosuje taktykę odstraszania, w kontaktach z Chinami sprawy zaczynają przybierać nowy obrót w odniesieniu do niektórych aspektów życia, odkąd prezydent Donald Trump wprowadził się do Białego Domu. Przykładowo Waszyngton już nie waha się wytknąć KPCh szpiegostwa i infiltracji w amerykańskich kampusach uniwersyteckich, wskazując w szczególności na Instytuty Konfucjusza. Jak wynika z raportu Greitens-Truex, chińscy uczeni zaczynają się dzielić swoimi poważnymi obawami dotyczącymi ingerencji Pekinu w ich badania. Chociaż niektórzy obserwatorzy Chin niechętnie to potwierdzają, nowa zimna wojna między Pekinem a Waszyngtonem już się rozpoczęła i może potrwać przez jakiś czas. Demokracje zachodnie muszą być tak stanowcze w walce z tym reżimem komunistycznym z Azji, jak kiedyś z byłym ZSRR z okolic bieguna północnego. Główna różnica polega na tym, że mamy do czynienia z o wiele groźniejszym wrogiem. K

Prezydent USA Donald Trump i wicepremier Chin Liu He przed ceremonią podpi­ sania umowy handlowej pierwszego etapu między USA a Chinami, 15.01.2020 r., Biały Dom w Waszyngtonie FOT. SHEALAH CRAIGHEAD, BIAŁY DOM / DOMENA PUBLICZNA

może mieć wpływ na wszystkie aspekty gospodarki. Zgodnie z przyjętą przez reżimowe władze ustawą na terenie każdej firmy musi działać komitet KPCh. W konsekwencji firmy są pod kontrolą reżimu, ze wszystkimi tego konsekwencjami. W opinii Spaldinga Komunistyczna Partia Chin nie ma zamiaru dostosowywać gospodarki do zasad sprawiedliwej, uczciwej ekonomii, a tym samym zrezygnować z władzy, jaką nad nią sprawuje. „Myślę więc, że po wyborach w 2020 roku nastąpi renegocjacja umowy” – prognozuje specjalista ds. Chin. Jak sugeruje, można

Zaostrzenie restrykcji i odchodzenie od umów z reżimami Takie stanowisko jest zgodne z treścią umowy USMCA. Robert Spalding podkreśla, że jest ona przykładem dążenia Stanów Zjednoczonych do zawierania dwustronnych umów z innymi demokracjami w zakresie handlu, finansów, informacji, i zasadniczo odchodzenia od umów z reżimami totalitarnymi. Państwa totalitarne, takie jak Chiny, dążą do utrzymania swoich prerogatyw w ramach własnej,

Umowa USA–Meksyk– –Kanada jako model dla innych krajów demokratycznych USMCA zastępuje umowę NAFTA. Spalding wskazuje, że powstała, ponieważ Amerykanie mieli wiele nierównoważnych procedur handlowych i umów z krajami, w których przepisy prawa pracy i ochrony środowiska „były zasadniczo mniej rygorystyczne niż w Stanach Zjednoczonych, co pozwoliło na wiele offshoringowych produkcji”, czyli produkcji przeniesionych za granicę. USMCA zapewnia zatem krajom o dwustronnych stosunkach handlowych coś więcej niż tylko równoważne zasady taryfowe.

żeby tam czerpać korzyści z taniej siły roboczej lub przyczyniać się do zanieczyszczania środowiska, wykorzystując brak regulacji prawnych. Tym samym Amerykanie zamierzają zainwestować w tworzenie nowych miejsc pracy i produkcję na obszarze własnego kraju. Z informacji podanych przez Biały Dom wynika, że USMCA w samej branży motoryzacyjnej daje możliwość utworzenia ok. 76 tys. stanowisk pracy i jest szansą na miliardowe inwestycje. Robert Spalding uważa, że w ślad za USMCA powstaną kolejne tego typu umowy, uwzględniające równość szans w zakresie norm pracy i norm środowiskowych oraz gwarantujące, że zasady taryfowe będą równoważne dla krajów tworzących dwustronne relacje handlowe. K Generał brygady w st. spoczynku Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Robert Spalding był w Pentagonie głównym strategiem ds. Chin przy Przewodniczącym Kolegium Połączonych Szefów Sztabów. Odpowiadał za tworzenie krajowych ram konkurencji w strategii bezpieczeństwa narodowego w administracji prezydenta Donalda Trumpa. Obecnie jest ekspertem w waszyngtońskim Hudson Institute. W 2019 roku, także w Polsce, ukazała się jego książka Niewidzialna wojna. Jak Chiny w biały dzień przejęły Wolny Zachód. Artykuł został pierwotnie opublikowany 31.01 br. w polskiej edycji „The Epoch Times”.


KURIER WNET · LUTY 2O2O

10

Z I E M I A ŚW I Ę TA

Pierwszy raz byłam w Ziemi Świętej w roku 2012, na początku września. Pomijając obezwładniające upały, zapamiętałam spokój i pastelowy koloryt Galilei, piękno i bezmiar Jeziora Genezaret, widocznego z okna pokoju, w którym mieszkaliśmy, i tak małą liczbę turystów, że wszędzie można było pomodlić się i rozejrzeć bez pośpiechu, poczuć klimat miejsc, które łatwo w tych warunkach uznać za niezmienione od czasów Chrystusa. I mogliśmy zbierać z ziemi przepyszne daktyle spod palm obok miejsca, w którym zmartwychwstały Chrystus czekał na Apostołów wracających z połowu ryb. Do dziś pamiętam też zieleń, ciszę i majestat Hermonu przy źródłach Jordanu, a także olśniewające bugenwille we wszystkich kolorach w Dekapolu, w miejscu uzdrowienia opętanego. zwróciło to mojej uwagi. Do tego bardzo sympatyczni. Znów inaczej niż podczas poprzedniego pobytu. W 2012 roku w jerozolimskim hotelu Ramada, chyba żydowskim, bo windy w szabat jeździły w specjalnym trybie ( jedna zatrzymywała się tylko na piętrach parzystych, druga na nieparzystych) i pełno w nim było rodzin ortodoksyjnych Żydów – traktowano nas niemiło. Różne przejawy niechęci zapamiętało wielu uczestników naszej ówczesnej pielgrzymki. Może po prostu chrześcijanie traktowali nas jak swoich braci chrześcijan? W Nazarecie oczywiście podążyliśmy do Bazyliki Zwiastowania. Niespodzianka! Mieliśmy do dyspozycji całą przestrzeń przed Domkiem Maryi, gdzie mogliśmy pomodlić się po wysłuchaniu fragmentu Ewangelii wg św. Łukasza – a jakże, o Zwiastowaniu! Bardzo mocno usłyszałam słowa: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego” i pomyślałam o wszystkich niemożliwych rzeczach, jakie Bóg zrealizował w moim życiu. A potem: „Niech mi się stanie według twego słowa” – co dla mnie nieraz było trudniejsze niż uwierzyć w niemożliwe. Potem mieliśmy czas na modlitwę, co nie jest takie oczywiste w miejscu, które w lepszej porze roku odwiedzają tłumy. Osiem lat wcześniej trzeba było przesuwać się zwartym rzędem przed kratą Domku. Przyjechałam do Ziemi Świętej z wieloma intencjami i wszystkie mogłam teraz spokojnie zostawić Maryi w Nazarecie. Siedliśmy na chwilę między Bazyliką a kościołem pw. Świętego Józefa, przy jego pomniku. Rozważaliśmy naszą – chrześcijan –misję w świecie, który coraz mocniej i coraz bardziej jawnie sprzeciwia się woli Bożej. Misję jako Kościoła, jako wspólnoty, rodziny, osobistą. Otaczała nas zdumiewająco bujna roślinność, którą w naszym klimacie znamy świetnie – ale jako miniaturki w doniczkach. Za figurą św. Józefa z pergoli zwieszała się hoja. Obok rosło kilka wielkich, chyba pięciometrowych krzaków, które – po zaczynających rozwijać się w przeczuciu wiosny kwiatach (a ściśle mówiąc – podkwiatkach) – rozpoznałam jako gwiazdy betlejemskie. Parę metrów dalej – dwa potężne fikusy beniaminki, które w naszych warunkach czasem udaje się doprowadzić do stanu mikrego drzewka. A tuż przy wejściu do kościoła św. Józefa – przepiękny, imponujący fikus-olbrzym. Wygląda, jakby stał tam od dwóch tysięcy lat. Śmiesznie wyglądają wypolerowane na miedziano kolana figury św. Józefa, którego reszta postaci spokojnie zaśniedziała. Pewnie

Mieliśmy okazję zobaczyć trzy siostrzyczki prawosławne, które mimo niesprzyjającej temperatury stały w rzece. Jedna z nich, chyba przełożona, dyrygowała kilkakrotnym zanurzaniem się – z głowami – pozostałych dwóch. nikt nie może oprzeć się pokusie pogłaskania tego Świętego, którego nie można nie kochać. Ja też nie jestem w tym oryginalna, zwłaszcza że jako patron rodziny pomagał nam w wielu sprawach, zwłaszcza mieszkaniowych. Ale to zupełnie inna opowieść. Zaraz za bramą sanktuariów kupiliśmy sobie z mężem piękne różańce z drzewa oliwkowego, z dużymi, wygodnymi paciorkami. Dobrze mieć różańce w różnych miejscach, żeby były zawsze pod ręką, a przy okazji zyskuje się pamiątki. Bardzo dobrze modli się na różańcu w samochodzie; polecam, jeśli ktoś jeszcze tego nie odkrył. Po drodze na parking mijaliśmy sklepiki, wśród których moją uwagę zwrócił kociołek z grzejącymi się w nim nadzianymi na szpikulce kolbami kukurydzy. Chyba w Izraelu styczeń to sezon na kukurydzę – nie obyło się bez niej przy żadnym obiedzie ani kolacji. Ale nie próbowałam – tego mamy w Polsce pod dostatkiem. W każdym miejscu natomiast próbowałam humusu i pity (to modna teraz

pasta z ciecierzycy i podpłomyki, ale na wszelki wypadek wyjaśniam). Swoją drogą, gdyby w izraelskiej jadłodajni spróbować wszystkich przystawek, nie wstałoby się od stołu, nie mówiąc już o tym, że zjedzenie dania głównego byłoby niemożliwe.

Wyprawiliśmy się też do Kany Galilejskiej, gdzie przyjął nas w swoim kościółku proboszcz greckokatolicki, rodowity Palestyńczyk z pobliskiej wsi, pochodzący z rodziny wysiedlonej podstępnie z własnego domu przez władze izraelskie, jak wiele tysięcy innych miejscowych Palestyńczyków. Jego rodzina wróciła, jednak nie do swojego gospodarstwa, które już zo-

A miało być

Z

Nazaretu ruszyliśmy na Górę Błogosławieństw, do Domus Galilaeae. Jest to ośrodek wybudowany ze składek ofiarodawców z całego świata. Jego piękno trudno opisać. Zaprojektował go Kiko Argüello, inicjator Drogi Neokatechumenalnej. Domus jest własnością Watykanu, a stoi na terenie, który należy do zakonu Franciszkanów. Jest to centrum spotkań i modlitwy. Przyjeżdżają do niego na kilkudniowe spotkania i modlitwę wspólnoty z całego świata, kapłani, biskupi, a nawet Żydzi odwiedzający ziemię przodków, którzy twierdzą, że tutaj realizuje się prawdziwe pojednanie chrześcijan i Żydów. W budynku mającym 6 poziomów i usytuowanym na zboczu góry znajduje się kaplica i – na tarasie od strony Jeziora Genezaret – niezwykłej piękności sanktuarium Przenajświętszego Sakramentu, z olśniewającą rzeźbą Chrystusa i dwunastu Apostołów. W sanktuarium odbywa się nieustanna adoracja, do której mogą włączyć się pielgrzymi. Domus Galilaeae mieści także hotel i międzynarodowe seminarium misyjne Redemptoris Mater, bibliotekę z jednym z najstarszych zachowanych na świecie egzemplarzy Tory, chyba z XVIII wieku, salę spotkań, sanktuarium słowa Bożego na wzór jesziwy i restaurację dla gości hotelu. W ścianę holu wmurowane są ogromne, marmurowe tablice z Dekalogiem, które opływa strumień wody. Tutejsza kaplica to pierwszy od 47 lat kościół katolicki, jaki oficjalnie, za zgodą władz został wybudowany w Izraelu. Otoczenie i wnętrze budynku jest pełne zieleni i światła, z okien pokojów – wszystkie z tarasami – widać Jezioro Galilejskie. Ideą przewodnią całości jest piękno, bo Bóg stworzył wszystko pięknym i pragnie piękna dla nas i w nas. Przyjezdnych witają śpiewem seminarzyści, którzy utrzymują porządek w pokojach gościnnych oraz posługują w recepcji i jako kelnerzy, także w ten sposób ucząc się służyć bliźniemu. Niezwykłością jadalni w Domus Galilaeae jest to, że wieczorne posiłki są nie tylko urozmaicone i niezwykle smaczne, ale środek wielkiej sali, gdzie znajduje się bufet z przystawkami, owocami, a pod koniec posiłku

Magdalena S Domus Galilaeae – kaplica wieczystej adoracji zwieńczona rzeźbą Chrystusa nauczającego Apostołów (proj. K. Argüello)

dy: „Pan czekał na Was na tej górze”. Te słowa widnieją w holu domu, a przed budynkiem, na trawniku, stoi posąg świętego papieża. Można się domyślić, że czuliśmy się tam jak w raju. Pogoda nie pozwalała wprawdzie na niektóre zaplanowane wyjazdy do różnych miejsc związanych z Ewangelią, ale rekompensowało nam to piękno budynku, w którym przebywaliśmy. Liturgia pokutna np. miała się odbyć w ruinach Korozain, niezwykle bogatego miasta, któremu Chrystus zapowiedział zejście do otchłani na skutek niechęci jego mieszkańców do nawrócenia. Rzeczywiście

Nazaret – Bazylika Zwiastowania Pańskiego

– słodyczami – ozdabia zmieniana codziennie przemyślna dekoracja z sezonowych owoców, warzyw i kwiatów. Samo miejsce ma ciekawą historię. Wszystkim chrześcijanom wiadomo, że tutaj Chrystus wygłosił Kazanie na Górze. Św. Karol de Foucauld (1858-1916), który żył jako pustelnik wśród muzułmańskich Beduinów, dowiedział się, że to właśnie miejsce blisko szczytu, gdzie rosły trzy drzewa: dąb, terebint i oliwka, od zamierzchłych czasów uważane było za święte przez zamieszkujące te tereny plemiona. Jeszcze osiem lat temu mieliśmy okazję oglądać starożytny terebint, który niestety w zeszłym roku trzeba było ściąć. Pozostał po nim spróchniały pień, ale zasadzono obok trzy nowe drzewka tych właśnie gatunków. Są więc podstawy, by przypuszczać, że Chrystus wybrał to właśnie miejsce na wygłoszenie Kazania. Karol de Foucauld postanowił wykupić ten kawałek ziemi od Arabów. Niestety trafił na oszustów, którzy wzięli pieniądze, ale nie dali ziemi. Później teren ten nabyli

stało zrównane z ziemią, ale do sąsiedniej wsi. On sam kształcił się m.in. we Francji, uzyskał doktorat i postanowił wrócić jako duszpasterz do ojczyzny. Odbudowuje teraz malutki kościółek greckokatolicki. W ramach zdobywania funduszy na ten cel sprzedaje pakiety z czterema buteleczkami wina z Kany Galilejskiej. Oczywiście nabyliśmy je wszyscy. Takie pakiety można kupić we wszystkich sklepach w Galilei – piszę to dlatego, żeby Czytelnicy nie myśleli, że ksiądz miał złe intencje lub że był producentem tego napitku. Wszyscy bowiem znajomi wracający do Polski z winem

FOT. ANDRZEJ SŁONIOWSKI

J

udeę natomiast zapamiętałam jako tłok, ścisk, pośpiech i wrogość ze strony przedstawicieli innych wyznań, będących kustoszami większości świętych miejsc. Mnich prawosławny przepędził nas przez Grób Pański, pozwalając zaledwie przyklęknąć przy płycie, stojąc nam nad głowami i poganiając głośno przez cały czas, wpuszczając poza kolejką swoich współwyznawców, którym pozwalał pomodlić się przy Grobie dłużej. Eucharystię sprawowaliśmy w części bazyliki należącej do Franciszkanów, ale otwartej na resztę kościoła; było jak na ruchliwej ulicy. Na Golgocie inny mnich pilnował, żebyśmy nie modlili się za głośno i oczywiście w miejscu Krzyża wolno było tylko przyklęknąć i biec dalej. Podczas Drogi Krzyżowej przemykaliśmy się uliczkami Starego Miasta, żeby broń Boże nie narazić się wyznawcom innych religii. Ale przynajmniej nikt nas nie opluł, jak to zdarzyło się znajomym. Niektórym pomagała słuszna myśl, że choć w niewielkim stopniu mamy możliwość doświadczyć tego odrzucenia, z jakim spotkał się w czasie niesienia krzyża Chrystus. Ale przyznam, że niespecjalnie przeżyłam to nabożeństwo. W Betlejem czekaliśmy wówczas półtorej godziny w kolejce po to, żeby znów, mając nad głową prawosławnego mnicha, przykucnąć przy Grocie Narodzenia, słuchając ponagleń, żeby nie zajmować miejsca i czasu. W dodatku bardzo przygnębiające wrażenie zrobił na mnie mur przy wjeździe do Betlejem, strzeżony przez umundurowaną i uzbrojoną młodzież męską i żeńską. Musieliśmy uważać na gesty i słowa wobec muzułmanów oferujących nam nachalnie przeróżne towary, bo gdybyśmy im się czymkolwiek narazili, np. zbyt zdecydowanie odmawiając kupna, mogliby wezwać policję i oskarżyć nas o zachowania dyskryminujące. Nie umiałam się w tym wszystkim znaleźć. Na koniec na lotnisku znów umundurowana młodzież, przeglądająca nam walizki, surowo i bez uśmiechu wypytująca, czy nie przewozimy broni i innych niebezpiecznych przedmiotów, czy aby na pewno sami pakowaliśmy swoje bagaże. Wszyscy byliśmy podejrzani. Ale to wszystko było osiem lat temu. Teraz naszą pielgrzymkę rozpoczynaliśmy w zupełnie innych okolicznościach. 17 stycznia, w pełni zimy, czyli pory deszczowej, lecieliśmy do Tel Awiwu, a potem od razu w autokar – i do Galilei. 23 stycznia, w dniu zaplanowanej konferencji międzynarodowej z udziałem Putina, mieliśmy się znaleźć w Jerozolimie. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych ostrzegało przed podróżami w tamte rejony świata, między innymi radziło przełożyć wyjazdy do Izraela, oczywiście w związku ze znaną wszystkim sytuacją na Bliskim Wschodzie. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy loty nie zostaną odwołane, ale żartowaliśmy, że przecież będziemy w najbardziej strzeżonym miejscu na świecie. Lubię latać samolotem; to środek lokomocji, który najmniej ze wszystkich trzęsie, oczywiście kiedy nie ma turbulencji. Tym razem nie było. Te prawie cztery godziny spędziłam pogrążona w lekturze Twierdzy wewnętrznej św. Teresy z Avili. Była to „lektura obowiązkowa” przygotowująca do naszej pielgrzymki. Nie przypuszczam, żebym w innej sytuacji była w stanie czytać ją w takim skupieniu – na ziemi nie mam tak sprzyjających warunków. Tutaj, w ciszy, w środku nocy, krążyłam po mieszkaniach, o których pisze Święta. Niektóre – te najniższe – znam; do innych czasami zaglądam, jeszcze inne przeczuwam. Te najwyższe może nigdy nie będą dla mnie dostępne, ale nie ma się czym przejmować. Każdy ma swoją własną miarę. Bardzo mi się podoba trzeźwość św. Teresy, która radzi, aby osobom, którym wydaje się, że mają wielkie przeżycia mistyczne, dać przede wszystkim jakieś pożyteczne zajęcie. Albo że zamiast szukać wizji, należy zająć się pracą zgodną z własnym powołaniem. Lotnisko w Tel Awiwie nie przypomina już tego wielopiętrowego labiryntu sprzed ośmiu lat. Spokój, przestrzeń, nieobecność mundurów. Półtorej godziny jazdy autokarem i już byliśmy w Nazarecie, w hotelu prowadzonym przez chrześcijan. Naprzeciw hotelu stała wielka, chyba dziesięciometrowa choinka z kolorowymi bombkami – oczywiście jakiś cyprys albo inny żywotnik – nie było czasu sprawdzić. Obsługa – sami mężczyźni – tak jak w każdym hotelu, restauracji i sklepie. Przed laty jakoś nie

Franciszkanie, którzy jako jedyni mają prawo do posiadania gruntu w Ziemi Świętej, a od nich odkupiono działkę na rzecz Watykanu i powstał Domus Galilaeae. W 2000 roku odbyło się tam podczas wizyty Jana Pawła II w Izraelu, przy rozpoczętej budowie, spotkanie papieża z młodzieżą z całego świata, przygotowujące do Dni Młodzieży. Jan Paweł II powiedział wte-

tak się stało, miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi i jego część do dziś spoczywa pod dnem Jeziora Genezaret. Widok opłakanego losu miasta pyszałków na pewno pomagałaby nam w nawróceniu, ale sakrament ma swoją moc nawet w mało wstrząsającym otoczeniu. Zwłaszcza, że został poprzedzony długą lekturą słowa Bożego, które każdy z nas przymierzał do faktów własnego życia.

M

imo pory deszczowej, przepłynęliśmy jednak stateczkiem po Morzu Tyberiadzkim, początkowo widząc tylko mgłę. Na szczęście płynęliśmy dość długo i zdążyło się przejaśnić. W porze letniej i bez deszczu, kiedy musieliśmy kulić się pod najcieplejszymi z okryć, jakie wzięliśmy na ten wyjazd, rejs był o wiele przyjemniejszy. Teraz mogliśmy jednak poczuć choć trochę, jak płynęło się Apostołom przez jezioro w deszczu. Czytając Ewangelie, nigdy nie pomyślałam, że w Galilei mogło być tak zimno…

Wszystko poza murami domów to strefa przeznaczona na odpadki. W Galilei jest stosunkowo czysto, bo miejscowości jest niewiele, ale i Nazaret w miejscach nieturystycznych to są domy poprzedzielane śmietniskami. z Kany twierdzili, że wino z tego właśnie miasta jest okropne. Nie mieliśmy wielkiej nadziei na coś szczególnego; kupowaliśmy raczej z myślą o wsparciu chrześcijańskiej parafii; i dobrze. Doświadczenia naszych poprzedników potwierdziły się. To najgorsze wino, jakiego w życiu próbowałam. Zastanawiam się, czy produkują je niechrześcijanie po to, żeby dowieść, że cud w Kanie nie miał miejsca, czy przeciwnie – chrześcijanie, po to, żebyśmy mieli okazję liczyć na następny? Ale to było jedyne miejsce, w którym wino okazało się kiepskie. Nawet w restauracji przy stacji benzynowej na przedmieściach Tyberiady było świetne. Podane tam nazywało się „Magdalena”. Nic dziwnego, że zapamiętałam nazwę. Inna rzecz, że nazw innych nie znam. Zwykle jedyne, co mogliśmy odczytać na etykiecie, to liczba procentów – zresztą niemała, zawsze ponad 12. Wszystko inne było zapisane alfabetem izraelskim. W okolicach Jeziora Galilejskiego oczywiście podają ryby – i oczywiście tilapie,


LUTY 2O2O · KURIER WNET

11

Z I E M I A ŚW I Ę TA

tak strasznie...

W niedzielę jedliśmy obiad u Sióstr Franciszkanek, których zespół klasztorny, dom noclegowy i restauracja znajdują się w pobliżu Domus Galilaeae. Posiłek był, jak wszędzie, bardzo smaczny, ale wart uwagi jest bonus w postaci niezwykle pięknego widoku rozpościerającego się stamtąd na jezioro – patrzy się na wodę przez porastające zbocze palmy i drzewa pomarańczowe, cytrynowe i pomelo, których niezliczona ilość rośnie w tym miejscu. O tej porze roku cytrusy są obsypane owocami. Rozczarowujący był wszędzie brak gorących napojów o tak zimnej porze roku. Na

Mieszkaliśmy kwadrans na piechotę od Bazyliki Grobu Pańskiego. Jeździliśmy do Wieczernika, na Górę Oliwną, wokół Starego Miasta. Normalny ruch, żadnych zamkniętych ulic. Może ta cała konferencja to tylko fakt medialny? stołach stały dzbanki z wodą, której smak przypominał naszą dawną, peerelowską kranówę. Niestety to wynik ubóstwa w wodę tych obszarów. Trzeba ją ostro odkażać, co odbija się na smaku. Oczywiście można było za dodatkową opłatą wypić kawę – zresztą smaczną – lub herbatę. Sposób serwowania tej drugiej był dla nas niemałym zaskoczeniem. Pomijając to, że wszędzie poza Polską trzeba uściślać, jaką herbatę ma się na myśli, np. czarną – to jej ilość tam jest równoważna jakiemuś herbacianemu espresso. Do tego cena za te parę łyków – 12 szekli, czyli ponad 12 złotych! Dziwne to o tyle, że przy tej ilości pielgrzymów i turystów z Polski raczej wiadomo, jak pijamy herbatę i można przynajmniej wody w niej nie żałować. Chociaż to może właśnie za nią tyle się płaci… Szczęśliwie nie przepadam za herbatą. Ale w Domusie mieliśmy na miejscu barek, gdzie seminarzyści serwowali codziennie bezpłatnie kawę, herbatę, a nawet drinki, do których surowiec zwożą zwyczajowo w prezencie

FOT. ANDRZEJ SŁONIOWSKI

Słoniowska

okazji fontanną stołową. Seminarzyści dali koncert, w ramach którego na naszą cześć zupełnie poprawnie odśpiewali „Hej, sokoły” (a w tej ich grupie nie ma – wyjątkowo – żadnego Polaka).

W

e środę od rana byliśmy w miejscu siedmiu źródeł – czyli Heptapegonie, którego współczesna, uproszczona nazwa to Tabgha. Dzięki tym siedmiu źródłom w tej części jeziora od zawsze żerowało dużo ryb i dlatego Apostołowie tutaj postanowili wznowić połowy. Pogoda

Jerozolima – widok z Góry Oliwnej

nas tym razem oszczędziła i mogliśmy po latach znów sprawować Eucharystię, patrząc na Jezioro Genezaret, lekko zamglone, ale z widocznymi łodziami – chyba rybaków, bo godzina była raczej zbyt wczesna na rejsy turystyczne. Oczywiście w tym miejscu nie sposób było odczytać innego fragmentu ewangelii niż ten, w którym Jezus trzykrotnie zapytał Piotra: Czy Mnie kochasz? I nie sposób było nie zadać sobie pytania: Jezu, czy ja Cię kocham? I jak Cię kocham? Czy mam prawo, czy mam odwagę wypowiedzieć te słowa? Ale przecież Ty wiesz wszystko… Daktyli o tej porze roku nie było (dostawaliśmy je w restauracjach na deser, ale chyba rozmrażane), za to na ziemi leżało mnóstwo pomarańczy i grejpfrutów, zupełnie jak nasze jabłka, których nikomu nie chce się podnieść, kiedy drzewa zbyt obficie owocują. Zebrałam więc trochę owoców, które jeszcze nie zdążyły zgnić, i raczyliśmy się nimi potem w hotelu. Naprawdę smakują lepiej niż ze sklepu – przynajmniej w Polsce.

Przeszliśmy do kościółka Prymatu Piotra, gdzie oczywiście dotykaliśmy skały, która pamięta Chrystusa. Tutaj znów mogłam po raz któryś w życiu pomyśleć, że ten egzaltowany święty Piotr, który szybciej mówił niż myślał, jest mi bardzo bliski. Przy tej skale ten sam człowiek, który po swojej zdradzie spojrzał w oczy Chrystusowi, teraz już w sposób całkowicie świadomy potwierdził Mu swoją miłość… Niektórzy z nas odważyli się zamoczyć nogi w jeziorze, które – jak zgodnie stwierdziliśmy – ma temperaturę Bałtyku pod koniec lata. Nie mogłam tylko patrzeć na rzeźbę Jezusa rozmawiającego z Piotrem – okropna. Może jest z nią związana jakaś historia (oczywiście poza epizodem z Ewangelii), bo raczej nie znalazła się tu ze względu na swoje walory estetyczne. Potem, w drodze do Jerozolimy, przystanęliśmy w Yardenit nad górnym biegiem Jordanu. Dawniej pielgrzymi tutaj odnawiali przyrzeczenia chrztu i zanurzali się lub polewali wodą z tej świętej rzeki. Teraz wszyscy mają możliwość pielgrzymowania na miejsce, gdzie chrzest Jezusa odbył się w rzeczywistości, blisko ujścia rzeki do Morza Martwego. Niestety w styczniu, w porze deszczowej, tamten teren, jako że znajduje się na najniższej depresji, jest zalany aż po dachy stojących obok zabudowań. Tak więc zostaliśmy polani przez naszych kapłanów wodą z górnego Jordanu, a także kolejnym deszczem z nieba. Mieliśmy również okazję zobaczyć trzy siostrzyczki prawosławne, które mimo niesprzyjającej temperatury stały w rzece. Jedna z nich, chyba przełożona, dyrygowała kilkakrotnym zanurzaniem się – z głowami – pozostałych dwóch. Godnym nich hartem wykazał się jeden z naszych przyjaciół, który czym prędzej rozebrał się do slipek i również wskoczył do wody. Ponieważ jest w gorącej wodzie kąpany, więc nawet się nie przeziębił, chociaż trudno mu się było szybko wysuszyć, a musieliśmy ruszać w dalszą drogę. Jechaliśmy do Jerozolimy, obserwując po drodze, jak zmienia się krajobraz w miarę zbliżania się do Judei. Galilea jest, jak już wspomniałam, pastelowa, szaro-zielona. Jej wzgórza pokrywają kamienie – jakby rozsypane przez olbrzyma. Nietrudno sobie wyobrazić, o czym mówił Jezus w przypowieści o sianiu na skale, na drodze, między cierniami. Żyzna gleba to raczej nie w górach. Tam spod głazów i drobniejszych kamieni, które wydają się wychodzić nieustannie spod ziemi, wyrywa się ze wszystkich sił trawa i wszelka inna zieleń; miejscami migają kępy liści tulipanów, które już pewnie teraz kwitną. Dość przerażająco wyglądają wyschnięte, wszechobecne, bardzo wysokie i gęste osty, których kolce można dostrzec nawet z okien autokaru. Nietrudno sobie wyobrazić, o czym mówił Jezus w przypowieści o sianiu na skale i między cierniami. Bugenwille były zielone, a ich kwiaty dopiero się rozwijały. Przyjemnie było patrzeć, jak z dnia na dzień pojawia się ich coraz więcej. Ci, co przyjadą do Izraela w porze suchej, zobaczą te wielkie krzewy czerwone, żółte, pomarańczowe, fioletowe, białe – zielonych liści w ogóle nie będzie widać. W części rolniczej Galilei jak okiem sięgnąć ciągną się uprawy – bananów, cytrusów, winorośli, palm daktylowych. Część z nich, zwłaszcza gaje bananowe i winorośle, jest przykryta – dla

oszczędności wody – siatkami. Trochę to dziwny widok, który skojarzył mi się z powieściową Diuną – planetą, na której brakowało wody. Może Izrael był inspiracją dla autora tej powieści? Mimo wszystko obserwacja tej zieleni była wielką przyjemnością, w przeciwieństwie do popielatego brązu, który panował latem wszędzie poza sztucznie nawadnianymi obszarami upraw. Okazuje się, że wynalazcami tego typu nawadniania – kropelkowego – które teraz stosowane jest nawet w Polsce, są właśnie Żydzi. Nie interesowałam się tym dotąd, a okazuje się, że mimo że wygląda nieciekawie, jest nie tylko bardzo racjonalne, ale także pozwala na nawożenie upraw bez zbędnej chemii. Ale to temat poboczny. Dodam jeszcze, że prawdopodobnie dzięki takim wynalazkom rolnictwo jest czwartym ze źródeł dochodów skarbu państwa izraelskiego (pierwsze to handel diamentami). A turystyka jest dopiero na piątym miejscu. Czy raczej aż na piątym, sądząc po widokach obserwowanych z okien autokaru. To

państwo w miejscach zamieszkanych jest jednym wielkim śmietnikiem. Wszystko poza murami domów to strefa przeznaczona na odpadki. W Galilei jest stosunkowo czysto, bo miejscowości jest niewiele, ale i Nazaret w miejscach nieturystycznych to są domy poprzedzielane śmietniskami: gruz, resztki roślinne, opakowania, złom, plastik. Cała gama tego, co my segregujemy i jeszcze płacimy, żeby to nam wywieziono spod domu – tam poniewiera się w miejscach, gdzie komuś wygodnie było to pozostawić. W Judei jest jeszcze gorzej, bo tam miejscowości są gęściej rozmieszczone. Co zresztą mnie dziwi, bo przecież Galilea jest ładniejsza. Komu chce się mieszkać na zaśmieconej pustyni? Naprawdę przykro patrzeć, jak ziemia, o którą z taką zaciekłością od tylu wieków walczy tyle narodowości i wyznań, jest tak zaniedbana. Wiadomo – turyści i pielgrzymi i tak przyjadą. A może jest ich już za dużo i trzeba ich trochę zniechęcić? Po drodze minęło nas kilka Merkab. Niestety, nie były to biblijne wozy ogniste, ale

Góra Błogosławieństw – starożytny terebint

osławione izraelskie czołgi wiezione na lawetach. Minęliśmy też jakiś zardzewiały, porzucony przy drodze. Widzieliśmy trochę zasieków, które pozostawiono na nierozminowanych po dawnej wojnie terenach. I to tyle, jeśli chodzi o pogotowie militarne czy inne objawy zagrożenia w Izraelu. Spokój i ani śladu Putina czy zabezpieczeń zagranicznych polityków. W Jerozolimie mieszkaliśmy parę minut drogi od Bramy Damasceńskiej, może kwadrans na piechotę od Bazyliki Grobu Pańskiego. Jeździliśmy do Wieczernika, na Górę Oliwną, wokół Starego Miasta. Normalny ruch, żadnych zamkniętych ulic, policji… Może ta cała konferencja to tylko fakt medialny? W Jerozolimie znów zamieszkaliśmy w bardzo przyzwoitym hotelu prowadzonym przez chrześcijan. I tu bezpośrednią obsługą gości zajmowali się wyłącznie mężczyźni. W holu stał fortepian, przy którym zasiadła jednak kobieta – nie wiem, skąd była, ale zaczęła podczas kolacji śpiewać polskie kolędy. Niektórzy spośród nas stanęli wokół instrumentu i przyłączyli się do śpiewu. Bardzo to było miłe. Za oknem pokoju mieliśmy nieciekawy widok na hotelowe zaplecze, w tym dwa bezlistne o tej porze roku drzewa. Przysiadały sobie na nich stadka zielonych papug, zupełnie

Już mieliśmy wejść do Grobu, kiedy pojawił się mnich prawosławny – czyżby ten sam, co osiem lat temu? Zaczął burczeć, że za długo się zatrzymujemy, żeby przechodzić… No tak – znowu mamy pecha. jak u nas wróble. Przy windach mijaliśmy wielu muzułmanów, niektórych ubranych jak z baśni z tysiąca i jednej nocy. À propos ubiorów: ostatniego dnia, w czasie gwałtownej burzy z gradobiciem spotkaliśmy wracającą ze spaceru grupę, której członkowie – wprawdzie nie wszyscy – byli ubrani w krótkie spodenki i sandały na bosych nogach. Podejrzewaliśmy, że to Skandynawowie, bo chyba tylko im niegroźne są takie temperatury. I kolejna niespodzianka. W Bazylice Grobu Pańskiego, której remont, osiem lat temu jeszcze w toku, jest zakończony, czekaliśmy zdumiewająco krótko do Grobu Chrystusa (około pół godziny). Przy okazji mieliśmy możliwość obejrzeć miniaturową koptyjską kapliczkę, która przylega do Grobu Jezusa „plecami”. Koptowie twierdzą, że to właśnie tutaj, a nie metr dalej jest właściwe miejsce pochówku i zmartwychwstania Zbawiciela. Tym razem kolejka posuwała się powoli nie z powodu ilości czekających, tylko dlatego, że każdy miał możliwość pozostać chwilę w Grobie,

sam na sam z tym świętym miejscem. Cieszyłam się bardzo, że rozczarowania, jakie przeżyłam podczas poprzedniego pobytu, znikają jedno po drugim. Teraz podobało mi się wszystko (oprócz śmietników), nawet pogoda mi nie przeszkadzała. I już mieliśmy wejść do Grobu, kiedy pojawił się mnich prawosławny – czyżby ten sam, co osiem lat temu? Zaczął burczeć, że za długo się zatrzymujemy, żeby przechodzić… No tak – spojrzeliśmy na siebie z mężem – znowu mamy pecha. Mnich wygarnął z Grobu te kilka osób, które na szczęście zdążyły już się tam pomodlić, po czym odsunął naszego księdza, który miał wejść z nami, i wszedł sam. Ukląkł, po jakichś piętnastu sekundach wstał i burknął: – Można wchodzić! I poszedł sobie! A my weszliśmy. Mogłam na chwilę przytulić się do najważniejszego na świecie kamienia.

B FOT. ANDRZEJ SŁONIOWSKI

pielgrzymi ze wszystkich stron świata. W hotelu zaś w Jerozolimie, gdzie znaleźliśmy się we czwartek po południu, mieliśmy kawę i herbatę w pokojach. Najpierw jednak był wspaniały bankiet pożegnalny w Domus Galilaeae, z doskonałym menu i wyjątkowo wymyślną dekoracją – włącznie z drzewkiem i uruchomioną z tej

FOT. ANDRZEJ SŁONIOWSKI

z pyszczka takiej bowiem ryby św. Piotr na polecenie Jezusa wydobył statera. I oczywiście złowione na miejscu. Wszędzie serwują je w całości, jeśli są mniejsze, to po dwie lub nawet trzy na porcję. Mniej cierpliwi lub obawiający się udławienia – to ryba składająca się w większości z ości – mieli jednak zawsze do wyboru – co? Oczywiście kurczaka.

yliśmy na Golgocie, skąd też nas nikt nie przegonił i gdzie również miałam czas pochylić się z wdzięcznością nad miejscem, w które wbity był Krzyż, a pod nim znajduje się powstałe w chwili śmierci Chrystusa pęknięcie w skale, sięgające ponoć do miejsca grobu Adama. Może to i legenda, ale o bardzo głębokiej wymowie. Ukoronowaniem dnia była Eucharystia w zamkniętej kaplicy franciszkańskiej. Następnego, ostatniego dnia odwiedziliśmy Wieczernik, gdzie również nie podpadliśmy – dla odmiany muzułmanom, do których należy budynek. Mogliśmy odczytać odpowiednie fragmenty Pisma Świętego – wprawdzie słuchając ich przez słuchawki – a potem zaśpiewać aż dwie pieśni, co musiało brzmieć trochę dziwacznie, bo półgłosem – także żeby nie drażnić muzułmanów. Ale udało się. Przy okazji zauważyliśmy, że nie ma posągu króla Dawida, który stał przy wejściu do Wieczernika. Okazało się, że Żydzi po latach przypomnieli sobie, że przecież nie wolno im tworzyć wizerunków ludzi, i usunęli posąg w jakieś niewidoczne miejsce. Mieliśmy także trochę czasu na zakupy. Kupiłam dużą ilość zataru – to pyszna przyprawa z prażonego sezamu z mielonym tymiankiem, którą zresztą nauczyłam się robić, ale nie ma to jak oryginalna. Potargowałam się niechcący o sandały biblijne – nie dla zasady, chociaż słyszałam, że Arabowie nie szanują tych, którzy akceptują pierwszą cenę. Po prostu w części chrześcijańskiej kupiłam jedną parę – a tam raczej nie ma targowania – a po drugą, bo odpowiedniego numeru nie było w pierwszym sklepie, poszłam do części arabskiej – jak najbliżej Bazyliki, bo bałam się zabłądzić. I jak mi sprzedawca zaśpiewał cenę dwa razy wyższą niż w poprzednim sklepie, po prostu chciałam wyjść. Natychmiast okazało się, że sandały kosztują o połowę mniej. Przesympatyczni – nie tylko na pokaz, żeby zarobić – są sprzedawcy w chrześcijańskim sklepie Papa Andreas zaraz przy wyjściu z Bazyliki Grobu Pańskiego na bazar. Kupiłam tam pachnidła – których zapachy osiem lat temu w ogóle mi się nie podobały… I przede wszystkim przepiękny krucyfiks na ścianę, z drzewa oliwkowego, z wprawionym za głową Chrystusa medalionem św. Benedykta z Nursji. Jednym z haseł łacińskich, których pierwsze litery są zapisane na tym medalionie, jest łaciński wierszyk, który w tłumaczeniu brzmi: Idź precz, szatanie, nie kuś mnie do próżności. Złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę. Podjechaliśmy też na Górę Oliwną, gdzie nasz pilot Marcin, który razem z rodzicami i rodzeństwem mieszkał wiele lat w Izraelu i jest skarbnicą wiedzy na temat tego kraju, opisał nam wszystko, co roztaczało się przed naszymi oczami. Oglądaliśmy Jerozolimę z miejsca, w którym stanie Domus Jeruzalem – budowla o podobnej estetyce i podobnym przeznaczeniu, co Domus Galilaeae. Na razie trwają prace nad projektem. Na tej samej górze, ale w innym miejscu, gościli nas studenci seminarium misyjnego Redemptoris Mater w Izraelu, które mieści się w Domus Mamre. Studiują w nim – tak jak w pozostałych seminariach tego typu – przedstawiciele wszystkich krajów świata; m.in. dwóch Polaków, jeden zresztą z Piastowa. Sprawowaliśmy tam ostatnią podczas tej pielgrzymki Eucharystię, której przewodniczył greckokatolicki arcybiskup Jerozolimy, Joseph Jules Zerey. Jest uśmiechnięty jak Benedykt XVI i jak on mówi po polsku – a starał się czytać w naszym języku części stałe Mszy św. Homilię, której mam nadzieję nie zapomnieć, tłumaczył seminarzysta-Polak. Pakowaliśmy się i jechaliśmy na lotnisko do Tel Avivu z żołądkami ciężkimi po pysznej kolacji. Może dzięki temu całą podróż przespałam. Zabraliśmy z Góry Oliwnej na pamiątkę szyszki i oliwkę. W miejscu przyszłej wspaniałej budowli, której jedna ze ścian ma być cała ze szkła, żeby bez przeszkód podziwiać Jerozolimę, rośnie wielkie drzewo oliwkowe, a owoce, o tej porze roku dojrzałe, czarne, opadły na ziemię. Smak surowej oliwki okazał się obrzydliwy, ale mam nadzieję, że roślinka wyrośnie mi z pestki w doniczce. I wisienka na torcie: na lotnisku odprawiali nas wprawdzie, tak jak przed laty, bardzo młodzi ludzie, ale szybko, bez rewizji i uśmiechnięci. A wydawało się, że sytuacja w Izraelu jest teraz szczególnie napięta… K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

12

O

ba ugrupowania uznawały za jedyny legalny rząd Rzeczypospolitej na uchodźstwie. Cele były identyczne, czyli dążenie do pełnej niepodległości i przywrócenie prawnej ciągłości Rzeczpospolitej od czasów przedwojennych, różne natomiast były metody działania. Tylko w Warszawie działano jawnie, np. organizowano manifestacje 11 listopada przy grobie Nieznanego Żołnierza, które zazwyczaj kończyły się aresztowaniem Wojciecha Ziembińskego. Ta działalność była widowiskowa i budziła duże zainteresowanie, a tym samym silnie oddziaływała propagandowo, jednocześnie jednak bardziej była narażona na zniszczenie przez władze, toteż pozostałe grupy działały w pełnej konspiracji, mając tym samym większe szanse na przetrwanie. Konsekwencją

jednak tej pełzającej konspiracji jest to, że do dziś nie jest znana liczba ludzi współpracujących ze strukturami Zamku. Nie było bowiem oficjalnego wstępowania do organizacji, nie było składania przysięgi, bo wystarczały kontakty osobiste. W rezultacie różne też były środowiska, w których działali poszczególni członkowie Zamku – np. Bachleda-Księdzulorz działał głównie w środowisku góralskim, a Goldman w dawnym środowisku partyzanckim i studenckim (przede wszystkim lubelskiego UMCS). Prace prowadzono dwutorowo – podstawową miała być działalność propagandowa: uświadamianie Polakom, że z ustroju socjalistycznego, z niesuwerennym rządem, całkowi-

Małopolski, będący federacją paru niewielkich grupek młodzieżowych. Pracę ułatwiało Zamkowi nawiązanie kontaktu z Rządem na Uchodźstwie. W roku 1983 udało się Januszowi Kamockiemu, jako pracownikowi Muzeum Etnograficznego w Krakowie, w związku z przygotowywaną wystawą wyjechać służbowo do Rzymu, gdzie miał zamiar z delegatem Rządu na Uchodźstwie na Włochy, panem Stanisławem Zaharskim, ustalić kontakty za pośrednictwem pielgrzymujących do Rzymu Polaków. W tym okresie takie wyjazdy były już stosunkowo częste i nie budziły specjalnych podejrzeń SB. Legitymacjami kurierów były bardzo charakterystyczne obrazki z katalogu wystawy „Matka Boska Częstochowska

nawiązane, Zamek wydał specjalne oświadczenie, komentarz do którego ukazał się w nadzwyczajnym wydaniu „Zamku” z dnia 18 lipca 1907 roku: „Opublikowana w dniu 17 lipca wiadomość o uznaniu komunistycznego rządu w Warszawie przez Stolicę Świętą […] zmusza mnie do zabrania głosu w tej sprawie. Dla ugrupowań niepodległościowych to policzek i wyzwanie, i chociaż konflikt z hierarchią kościelną nie jest nam potrzebny, tej rękawicy nie podjąć nie możemy. Nie możemy w milczeniu przyjąć drugiej Jałty. I chociażby nasz protest nie miał większego skutku niż gest Rejtana, gest ten wykonany być musi”. Pisma o charakterze politycznym podpisywał Janusz Kamocki (zwykle

w Londynie miał zarówno przyjaciół, jak i wrogów: popierał go minister informacji Walery Choroszewski – w środowisku prezydenckim często określano go jako „najwierniejszą załogę zamku”, a równocześnie Lidia Ciołkoszowa, reprezentująca londyńskie środowisko pepesowskie, uznawała go za organizację faszystowską), toteż starania o otrzymanie jakichkolwiek dotacji z puli przekazywanej przez zagranicę dla prasy podziemnej spotkały się z odpowiedzią, że jako organ Rządu na Uchodźstwie przez ten rząd ma być utrzymywany. Zamek w ostatniej fazie rządów komunistycznych w Polsce, wychodząc z założenia, że z komunistami się nie rokuje, występował przeciwko „okrągłemu stołowi” i sejmowi kon-

anonimowo), a ideologiczne Józef Tallat (pod pseudonimem Sylwester Chudoba). Jedynie pisma do papieża podpisane były pełnymi nazwiskami (bez pseudonimów) przez obu autorów. Wyjątkowo delikatnej misji przekazania naszych pism do Ojca Świętego podjął się ksiądz Józef Tischner w nadziei, że nie ośmielą się go rewidować na granicy. O ile do Janusza Kamockiego należały przede wszystkim sprawy organizacyjne, to Józef Tallat stał się głównym ideologiem ugrupowania, on też zorganizował i od 1987 r. wydawał biuletyn „Zamek”. Zamek działał bez jakichkolwiek dotacji i wszystkie wydatki pokrywali ze swych prywatnych pieniędzy jego działacze. Nie wszystkim podobała się jego bezkompromisowość (również

traktowemu i proponował zaproszenie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego do powrotu do kraju, by na podstawie Konstytucji kwietniowej objął władzę, ogłosił wybory do sejmu Rzeczpospolitej i przekazał urząd w ręce wybranego już w wolnym kraju prezydenta. W grudniu 1989 r. Janusz Kamocki poleciał do Londynu jako kurier Ugrupowania Niepodległościowego Zamek oraz Klubu Służby Niepodległości, aby przedstawić prezydentowi Ryszardowi Kaczorowskiemu i Rządowi RP na Uchodźstwie stanowisko ugrupowań niepodległościowych w Polsce wobec decyzji o zakończeniu działalności rządu i przekazania insygniów prezydentowi elektowi Lechowi Wałęsie. Tego samego dnia do Londynu z podobnymi założeniami przyleciał

Tytuł wydawanego od 1987 r. biuletynu „Zamek” (od popularnej nazwy siedziby Rządu RP na Uchodźstwie na Eaton Place w Londynie, nawiązującej do zamku warszawskiego, przedwojennej siedziby Prezydenta) stał się znakiem rozpoznawczym ugrupowania, wyraźnie określającym jego stanowisko polityczne, a gdy w okresie przed sejmem kontraktowym wydawane ulotki należało jakoś podpisać, przyjęto nazwę, która ostatecznie się ostała: Ugrupowanie Niepodległościowe Zamek.

Ugrupowanie Niepodległościowe

Zamek

FOT. PIOTR HLEBOWICZ

W

szyscy późniejsi członkowie grupy założycielskiej Ugrupowania Niepodległościowego Zamek należeli do Solidarności, wszyscy też w okresie stanu wojennego zeszli do podziemia. Wkrótce jednak kierunek, w którym szła Solidarność, przestał im odpowiadać, stało się bowiem widoczne, że według „góry” solidarnościowej Polska powinna być niepodległa, ale przede wszystkim lewicowa; i do tej, wprawdzie nie komunistycznej, ale jednak lewicowej Polski trzeba dążyć nawet przez jakieś porozumienie się z władzami PRL. W tej sytuacji paru dawnych żołnierzy AK postanowiło stworzyć organizację mającą na celu przygotowanie kadr dla przyszłej wolnej Polski. Zakładali ją ludzie z dużym doświadczeniem konspiracyjnym, toteż, wykorzystując doświadczenia konspiracyjne i obserwacje pracy bezpieki, przyjęto system konspiracji pełzającej, trudnej do rozpracowania. Formalnie można mówić o powstaniu ugrupowania na wiosnę 1985 roku, gdy Franciszek Bachleda-Księdzulorz (późniejszy senator RP) zorganizował spotkanie najbardziej zaufanych ludzi w klasztorze u sióstr Urszulanek w Jaszczurówce koło Zakopanego. Omówiono tam formy współpracy konspiracyjnej (przyjęto zasadę samodzielności poszczególnych grup oraz brak wyraźnej sieci łączności, z obawy o możliwość dekonspiracji). Początkowo nawet nie przyjęto żadnej nazwy, by utrudnić bezpiece pracę, gdyby jednak któraś z grup wpadła. Opracowano też program – deklarację celów organizacji, składającą się z 7 punktów: • Uznawanie Rządu na Uchodźstwie za jedyną legalną władzę, będącą kontynuacją prawną przedwojennego rządu Rzeczypospolitej. • Opracowanie projektu konstytucji, będącej kontynuacją wciąż obowiązującej Konstytucji kwietniowej – ostatniej konstytucji niepodległej Polski. • Prezydent jest głową państwa i reprezentuje Majestat Rzeczypospolitej. Na Uchodźstwie zapewnia legalność Rządu. • Konieczność opracowania założenia ustroju wewnętrznego Rzeczpospolitej, po obaleniu komunizmu z Polsce. • Założenia polityki zagranicznej, • Likwidacja skutków wojny z Niemcami, • Likwidacja skutków sowieckiego najazdu. W ostatniej części punktu siódmego deklaracja stwierdzała, że „po anulowaniu traktatów rozbiorowych zawartych pomiędzy Rzeszą Niemiecką a ZSRR oraz umów z Teheranu i Jałty […] zostaje w mocy traktat ryski. Polska zgłasza pod adresem wolnych rządów Ukrainy, Białorusi i Litwy gotowość wynegocjowania wspólnej granicy na zasadzie obecnego stanu osiedlenia poszczególnych narodowości […] Na terenach odstąpionych przez Polskę muszą być gwarantowane: prawa zamieszkującej tam ludności polskiej i ochrona pomników polskiej kultury narodowej”. Janusz Kamocki został przewodniczącym i koordynatorem pracy całości ugrupowania oraz kierownikiem działań na teren Małopolski (z wyjątkiem Lubelszczyzny); Józef Kiełpsz-Tallat na teren Śląska, Wiesław Goldman na Lubelszczyznę. W późniejszym czasie wyodrębniła się grupa z terenu Zakopanego i Góralszczyzny, którą kierował Franciszek Bachleda-Księdzulorz, a w rejonie krośnieńskim zaczął organizować grupę Zygmunt Błaż. Jadwiga Plucińska-Piksa przejęła rolę adiutanta przy koordynatorze prac całości. W planie organizacyjnym nie uwzględniono Warszawy, gdyż tam działał Wojciech Ziembiński, z którym uzupełniano się i utrzymywano bardzo bliski kontakt.

OPORNI

Janusz Kamocki

cie podporządkowanym ZSRR, nie da się wyjść drogą jedynie ewolucyjną, a każda ugoda z partią komunistyczną zostanie przez nią złamana. Równocześnie, licząc się z próbą siłowego złamania opozycji przez władze, bądź nawet z koniecznością otwartego podjęcia walk o wolność, podejmowano próby przygotowania do utworzenia w razie potrzeby odpowiednich służb porządkowych w oparciu o organizacje harcerskie, straże pożarne, kombatantów, towarzystwa regionalne. Pozyskiwano ludzi mogących w razie potrzeby zapewnić np. funkcjonowanie wodociągów w miastach (zwłaszcza Wrocław miał to doskonale zorganizowane), nawiązano kontakty z sudeckim oddziałem straży granicznej, a przez pracownika państwowej telekomunikacji – bezpośrednią łączność telefoniczną z Rządem RP na Uchodźstwie. Szczególnie bliskie były kontakty z Solidarnością Walczącą (na terenie Wrocławia z Kornelem Morawieckim utrzymywał je Józef Tallat). Tylko raz doszło do konfliktu we wzajemnych stosunkach: SW zawarła ze swym litewskim odpowiednikiem, czyli Ligą Wolności Litwy, układ, w którym znalazło się stwierdzenie o uznaniu przez obie strony nienaruszalności aktualnej granicy polsko-litewskiej, a działacze Zamku jako legaliści uważali, że żadna organizacja uznająca Rząd RP na Uchodźstwie nie ma prawa bez zgody tegoż rządu na zawieranie układu legalizującego de facto skutki układu jałtańskiego. Ze względu na zainteresowanie obu ugrupowań sprawami Polaków na terenie ZSRR, ugrupowanie Zamek współpracowało szczególnie blisko z Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej, którego siedziba w Krakowie mieściła się w jednym z lokali kontaktowych. Tu łącznikami byli Piotr Hlebowicz i Jadwiga Chmielowska. Współpraca ta zaowocowała wspólnymi wyprawami Janusza Kamockiego i członków Solidarności Walczącej – Piotra Hlebowicza i Macieja Ruszczyńskiego – do Kazachstanu w celu zorientowania się w sytuacji wywiezionych tam Polaków i organizowania im pomocy oraz powstaniem w Krakowie Społecznego Komitetu Pomocy Polakom w Azji Środkowej. Na terenie Krakowa do działalności Zamku włączył się też Niepodległościowy Sojusz

w polskiej sztuce ludowej i popularnej”, które przecież u pielgrzymów nie mogły budzić podejrzeń. Rozpoczęło się przekazywanie ważnych wiadomości z kraju, jak również z Zaolzia. Nie zawsze było to łatwe, gdyż wszędzie można się było spodziewać agentów SB.

T

rudnym problemem dla Zamku stało się nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Watykanem a PRL-em. Występował z prośbą o nie episkopat Polski, ale członkowie Zamku, wobec widocznego już rychłego upadku komunizmu w Polsce uważali za niepożądane, aby najwyższy autorytet moralny legalizował w Polsce władzę Jaruzelskiego. Gdy stosunki dyplomatyczne między PRL-em a Watykanem zostały jednak

Nauczycielowi lepiej się nie przeciwstawiać, bo wystawi złą ocenę. Nie za wiedzę, tylko za sprawowanie. A czy nauczyciel może otrzymać złą notę? Może, jeżeli uczniowie dojdą do wniosku, że jest jakiś kopnięty i nie zasługuje na szacunek. Takie myśli powstają po wysłuchaniu sławetnej lekcji z historii ex catedra cremlina.

Wykłady z historii Vytautas Landsbergis

U

słyszeliśmy w niej ważne novum. Ale były i antiqua. Na przykład, że świat kapitalizmu podstępnie osaczający Ojczyznę ludu pracującego całego świata, był zły i nie do naprawienia, pełen błędów i zbrodni, zasługujący na zgubę; natomiast świat czerwonego socjalizmu z jego terrorami i „hołodomorami” lśnił w czystości niczym łza niemowlęcia. Nigdy na nikogo nie napadał, a na odwrót – wszystkich wyzwalał. (Brunatny socjalizm na razie zostawiamy na boku). Łgarze mówią, że ZSRS i Niemcy porozumieli się, aby rozpocząć drugą wojnę światową przeciwko Finlandii, Estonii, Łotwie, Litwie i Polsce, poczynając od Polski. To nieprawda, gdyż „Prawda” ustaliła,

że to Brytyjczycy z Francuzami zaatakowali swojego rywala – Niemcy, którym ZSRS sumiennie pomagał, zgodnie z zawartym pomiędzy nimi traktatem o przyjaźni. Niestety, za agresję przeciwko sąsiadom ZSRS został wyrzucony z Ligi Narodów. Widocznie Niemcy miały rację, że wcześniej (w 1933 r.) same opuściły tę burżuazyjną organizację. Niebawem agresor Hitler dokonał napadu na sprawiedliwego towarzysza Stalina, mimo że to właśnie Stalin wcześniej triumfował, podpisując traktat o rozbiorach narodów: „Naduł Gitlera!” („Oszukałem Hitlera!”). Nawet Litwa podpisała traktat z Hitlerem – słyszymy z Kremla – oddając swój jedyny port Kłajpedę. Austria oddała całą siebie, tylko

niepotrzebnie po wojnie uznano to za winę Niemiec. To wina Austrii, tak samo jak Litwy w sprawie Kłajpedy. Czechosłowacja też zawiniła, gdyż nie wpuściła wyzwalającej wszystkich i po bratersku przygarniającej Armii Czerwonej. Szkoda, że ZSRS nie przytulił zaproponowanych przez Hitlera dwóch milionów niemieckich i austriackich Żydów. Zamiast Birobidżanu przygarnął ich Auschwitz. A wielką wojnę zaczęła, widzicie, nieustępliwa Polska, wersalski bękart, po uprzednim odkrojeniu dla siebie kawałka sprzedanej przez innych Czechosłowacji. I cóż miał począć ojciec narodów Stalin wobec takich łajdaków? Nic, tylko napaść na „kraj trzeci” – Polskę (zgodnie z traktatem zawartym z Hitlerem), wprawdzie po utrzymaniu w tej kompozycji niewielkiej luft-pauzy (w muzycznej terminologii – pauza w oddechu). Wkrótce po zwycięstwie nad Polską, 22 września 1939 r., sojusznicy odbyli wspólną defiladę w Brześciu nad Bugiem. Zawarcie układu moskiewskiego z 23 września 1939 r. przeciwko Polsce i reszcie ofiar dziś przedstawia się jako spryt i sukces dyplomacji sowieckiej, tyle że potępienie Stalina za ten przebiegły a podstępny czyn zbrodniarza światowego pozostaje w mocy, gdyż rezolucji

również Romuald Szeremietiew z ramienia Polskiej Partii Niepodległościowej. Janusz Kamocki wziął udział w ostatnim posiedzeniu Rządu, a wraz z Szeremietiewem w ostatniej audiencji u Prezydenta, i złożył tak Rządowi, jak i Prezydentowi memoriał, gdzie w imieniu Zamku i Klubu Służby Niepodległości zgłosił 5 warunków, od których spełnienia powinna być uzależniona zgoda na przekazanie insygniów. Najważniejszym z nich było uznanie nieprzerwanej legalnej ciągłości prawnej Rzeczpospolitej za pośrednictwem Rządu RP na Uchodźstwie, wobec czego Wałęsa, obejmując urząd, winien przysięgać na Konstytucję kwietniową (oryginał której właśnie miał być przekazany). Niestety memoriał zignorowano, bo Prezydent Kaczorowski i Rząd ulegli wobec groźby przejęcia przez rząd w Warszawie i świeżo wybranego prezydenta, Lecha Wałęsę, ciągłości władzy od łże-prezydenta, Juliusza Sokolnickiego. W tej sytuacji prezydent Kaczorowski przekazał insygnia rządowi w Warszawie bez jakichkolwiek warunków, a na otarcie łez na wniosek Walerego Choroszewskiego za działalność niepodległościową odznaczył Złotymi Krzyżami Zasługi najbardziej zasłużonych działaczy Zamku: Janusza Kamockiego, Józefa Kiełpsz-Tallata, Wiesława Goldmana, Franciszka Bachledę-Księdzulorza, Andrzeja Berezowskiego, Zbigniewa Czyżewskiego, Zygmunta Błaża, Jadwigę Plucińską-Piksę, Jadwigę Chmielowską i Jadwigę Kiszczak (zawsze podkreślającą, że poza nazwiskiem nic ją nie łączy z generałem Kiszczakiem). Uroczystość odznaczania odbyła się już w Krakowie. Osiem krzyży w imieniu już nieistniejącego Rządu wręczył minister Roman Lewiński, bo dwie osoby nie przyjęły odznaczenia na znak protestu wobec przekazania insygniów Wałęsie. Kiedy zmieniła się sytuacja i w Warszawie zaczął działać rząd legalnie wybrany, Zamek połączył się z Klubem Służby Niepodległości w Stronnictwo Wierności Rzeczypospolitej, a następnie wszedł do Ruchu Odbudowy Polski. Jeszcze w roku 1990 Zamek złożył w Sejmie swój projekt konstytucji, w znacznej mierze oparty na Konstytucji kwietniowej, którego jednak nie rozpatrywano. W listopadzie 1991 r. wystąpił do Sejmu z propozycją nawiązania ciągłości prawnej z Polską przedwrześniową przez Rząd na Uchodźstwie. Niestety, Sejm III RP i na taki krok się nie zdecydował. Senat był odważniejszy, bo uchwałę o ważności Konstytucji kwietniowej i ciągłości prawnej państwa polskiego przez Rząd na Uchodźstwie (głównie dzięki staraniom Wojciecha Ziembińskiego) uchwalił. Kilka lat później paru dawnych działaczy Zamku z Wrocławia próbowało – bez porozumienia się z dawnym kierownictwem – stworzyć nową organizację pod nazwą Ugrupowanie Niepodległościowe Zamek, nie będącą jednak dziedzicem ugrupowania walczącego o wolną Polskę. K Opracowania dokonała Stefania Mąsiorska na podstawie materiałów przekazanych przez dr. Janusza Kamockiego.

Zjazdu Deputowanych Ludowych ZSRS z dnia 24 grudnia 1989 r. wciąż nie odwołano. Gdy odwołają, staną otwarcie obok towarzysza Hitlera. Tak wygląda historia męczeństwa i ofiarności Sowietów według powtarzanej oraz nieco odnowionej kremlowskiej narracji. Podczas wojny miały miejsca wszelkie nieładne rzeczy, nawet zbrodnie wobec ludzkości, okrutne zdrady – lecz tylko nie ze strony Sowietów. Z Katyniem dotychczas nie jest wszystko jasne; może ci wrodzy Polacy sami się zastrzelili po wzięciu do niewoli. Tej niejasności nie rozwiewają nawet podpisy Stalina i Berii, potwierdzające, że polscy jeńcy wojenni są winni i podlegają likwidacji za antysowiecką propagandę. Czerwonoarmiści byli samym wcieleniem człowieczeństwa, zwłaszcza wobec milionów oswobodzonych niemieckich kobiet. Nawet sowieccy generałowie zachęcali do swoiście humanitarnej zemsty na niemieckich kobietach od 8. do 80. roku życia. Wojna jest rzeczą straszną i oczyszczenie nie jest łatwe, a zatem powiedzenie wszystkiego, jak to dziś namawiają kremlowscy włodarze, byłoby słuszne. Tylko prawa międzynarodowego nie należałoby odsyłać do lamusa. K


LUTY 2O2O · KURIER WNET

13

WALEC URBAN IST YC ZNY

N

a dachu najpiękniejszego warszawskiego hotelu postawiono blaszany kurnik. Kto nie wierzy, niech idzie na Krakowskie Przedmieście i looknie sobie od skweru przy Karowej. A naprzeciwko, na „Europejskim” – też był to (bo chyba już nie jest) – zabytek, ustawiono górę szkła. Ktoś naczytał się Żeromskiego, ale zrozumiał opacznie. Przy ulicy Zgody również upstrzono budynek historyczny, bo tak ktoś chciał. Na przepięknym starym gmaszysku przy Górnośląskiej kolejny dachowy wykwit – „róbta co chceta” – mówią warszawscy konserwatorzy, urbaniści, architekci (mają przecież jakieś tam związki twórcze). Hulaj dusza, piekła nie ma – cieszą się racjonalizatorzy naszej stołecznej przestrzeni. Śpią radni, a aktywni biznesowo są oczywiście zaradni. Oni są nawet bardzo aktywni. I mają dużo pieniędzy. Świnia tak długo ryje, aż się nażre. Są perły, są i wieprze. Są stare, drogie warszawiakom dzielnice, i są bezczelni ludzie, którzy w brudnych butach wejdą i załatwią wszystko, bo przecież „pecunia non olet”.

Oaza artystów – Kępa Saska Osiecka przewraca się w grobie, Pan Jaremi – który na Saskiej też bywał – wyśmiałby elegancko bezczelnych chamów. Ale już niestety nie pisze. Zagraliby im marsza pogrzebowego Stefan Kamasa, Karol Teutsch, zaśpiewałaby niskim altem Ewa Podleś. Na pohybel wam, niszczyciele Saskiej Kępy. Nie zniszczyła jej pożoga, hordy z zachodu i wschodu. Niszczą ją teraz deweloperzy, którzy te coraz droższe „tereny budowlane” zamieniają w wysokie budownictwo. Wpychają między piękne, zabytkowe już dziś domy i domki – wielopiętrowe budynki o wysokościach ponad 20-met­ rowych. W dodatku lokalizowane jest to na małych działkach. Wykopuje się i burzy, by wcisnąć obiekty nieproporcjonalnie wielkie wobec otoczenia. Kupuje się za trzy–sześć milionów, a stawia za sześćdziesiąt apartamentowce „pod wynajem” (nawet to określenie jest obrzydliwe). Zarobią na siebie szybko. Im to banki pożyczą! Boom mieszkaniowy trwa. Walec zniszczenia, napędzany przez ludzi bez skrupułów, toczy się – powoli, łapówa za łapówą, ale równo. Pozostaje gładka ziemia pod hańbiące władzę inwestycje.

morza, rośnie wielki gmach tuż przy zabytkowym banku i domach zbudowanych przed wiekiem. Gdynia – ulica 10 Lutego, Starowiejska, Świętojańska – ma przepiękne budynki. Zaprojektowane śmiałą ręką polskiego architekta, z pietyzmem wykonane. Piękne na zewnątrz i wewnątrz. To niepowtarzalny styl. To, co teraz powstaje przy 10 Lutego w pobliżu skrzyżowania z ulicą 3 Maja, jest nie tylko niepożądane, ale to po prostu zbrodnia wobec Eugeniusza Kwiatkowskiego, inżyniera Tadeusza Wendy i innych twórców miasta. Owszem, słyszałem protesty senatorów i posłów. Nic nie dały. Prezydent miasta Wojciech Szczurek najwyraźniej zmęczony jest długą kadencją. Poseł Marcin Horała zapomniał, skąd on, i odleciał. W Gdyni wtyka się wielkie budynki, gdzie tylko się da. Szkoda miasta. Jest ciągle jedyne w swoim rodzaju. Ma przepiękny Skwer Kościuszki, gdzie cumują historyczne statki (Dar Pomorza”, „Błyskawica”), pojemne baseny żeglarskie, wspaniały teatr muzyczny, rozwijający się nadal w ogromnym tempie port. Gorzej jest ze stoczniami. A już zupełnie źle z terenami Redłowskiej Polanki. Od kilkudziesięciu, tak, od kilkudziesięciu lat po basenach, po wieży do skoków, po przepięknie zaprojektowanym zabudowaniu hotelowo-gastronomicznym pozostał wielki dół i zgliszcza. Jak to możliwe? Redłowska Polanka to hańba! Sytuacja obecna trwa już ponad ćwierć wieku. Tak jak gadanie i obietnice. Znowu coś tam w ratuszu bełkoczą. Wspaniały gdyński bulwar kończy się właśnie na tragicznej Polance. Ale dalej, na wzgórzach, ma Gdynia jeszcze jeden wspaniały obiekt: gdyńskie „działa Nawarony”. Ich ogromne lufy strzegły zatoki. Trzeba się wspiąć, by koniecznie te cuda zobaczyć. Naprawdę tak wspaniale położonych – wysoko na wierzchołku wzgórz okalających gdańską wodę – nie ma nigdzie. Niestety jedna z baterii już spadła, zsunęła się z całą betonową obudową po skarpie w dół. Na pewno można to jeszcze naprawić, odbudować. Czekam, aż wstanie z grobu pierwsza po wolnych wyborach roku ’89. wspaniała prezydent Gdyni – Franciszka Cegielska i kogo trzeba pogoni.

o rot n a jak P , ” ł a rymp a n „ oju – k o p nego j y ada. c i k w a o d o dp ę z re – g i e l m o inny am k z t y ę i p s cku – icząc a l J e e i i n ma, e. – Pan ? a h c j e a zumi zelnie, n ł mi pasu c – Bez Jako tytu . – OK

ł a p m y r a N

aw s r a W

) t o p o S i , ia n y d G i i ( y by da Truszczyńsk n Stefa

Zawsze Sopot, a nie Sopoty ( jak przekręcają nazwę niektórzy)

Idę sobie uliczką Bajońską. Nomen omen. Szmal kapać tu będzie wkrótce obficie. Pod „siódemką” mieszkała gwiazda filmowa z wielkim biustem. Już nie mieszka. Sprzedała domek, który jeszcze stoi. Biały. Ze spadzistym dachem, a za nim ogród. Drzewa już wycięli. Obok – pod „dziewiątką” – mieszkał dyplomata. Ale zmarł. Ładne to, nieładne. Warte kilkadziesiąt milionów. Gmaszysko, które tu stanie, mieć będzie aż pięter pięć. Jeszcze niedawno tych pięter miało być mniej. Ale decydenci w ratuszu zmienili zdanie. Kto konkretnie się pod papierami podpisał – łatwo sprawdzić. Uberkontroli u nas brakuje. Od czasu do czasu pojawiają się książki – alfabety o różnych osobnikach. O pisarzach, dziennikarzach („Kisiel” takowy napisał), o artystach. Alfabet tych, co dają się przekonać deweloperom, byłby zapewne ciekawy. Warszawa w branży mieszkaniowej ma i tak już bardzo zszarganą opinię. Od wielu miesięcy obserwujemy cyrk „czyje co je”. I nieważne, co jest twoje, ważne – moje. Jedni płaczą, inni się śmieją. Palestra usłużnie „walczy”. Kiedyś to się chyba w końcu skończy. Teraz jest nowe pole do popisu. Właściwie pola. Przy wąziutkich uliczkach stoją domy. Na Bajońskiej, Genewskiej już jest ich coraz mniej (Genewska 18 zniknęła), a będzie wkrótce mniej jeszcze. Niestety nikt nie wezwał ABW i podobnych agencji. Ludzie, mieszkańcy z Bajońskiej, Genewskiej, piszą dramatyczne listy, petycje. Samorządy, a nawet ładnie nazywające się stowarzyszenia (np. „Stowarzyszenie… Ładna Kępa”) – jak to się mówi gromko – walczą. Ale przeciwnik rozproszony. Nie odpowiada na pytania i żądania. To znana i niestety skuteczna metoda: przetrzymać! Przecież dziesiątki mieszkańców Saskiej Kępy podpisują listy protestacyjne. I co? Nico! … Panie Rafale Trzaskowski! Tylko jedna radna na całą dzielnicę wykazała zainteresowanie. Ale wiadomo, nec Hercules contra plures. Radna jest bezradna. Rosnące z roku na rok zastępy urzędników to potęga. Zresztą

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Bajońska

w dobie powszechnej walki politycznej, kto by się zajmował jakąś tam… kępą.

Byli „wicierozumicie”, a są… Oczywiście, że też brali. A jeśli takowy ważny mieszkałby na Saskiej Kępie, nie dopuściłby do budowy giganta przy maluchach. Raczej nie znał się na architekturze, ale wciśnięcie przed nos blokowiska okno by mu zasłaniało. „Wicie-rozumicie” poszli niby precz, ale przyjechali nowi. Ta kasta to część społeczeństwa nowobogackich. Idą jak burza. Co ich obchodzi, że rury wodociągowe i kanalizacyjne już pękają

szara, saska-niesaska. Niech się pieni, jak tu obok przepływająca Wisła. Rzeka nawet wzburzona w końcu opadnie. A my tu zbudujemy co chcemy. Będzie ładnie! Tak jak w Wilanowie. Stoją tu równo, wszystkie jednakowe, tuż obok siebie, domy pod sznurek. Jest super. Można… puszczać pawia. Ale chyba ptak się nie zmieści między ścianami gęstej zabudowy. Tutaj „wykorzystano teren”. Tylko oddychać trudno. Gdzieś tam pod koniec lat sześćdziesiątych wysłała mnie redakcja na urbanistyczną konferencję naukową. Nagle na mównicy pojawił się mały, stary człowieczek z rozwianym, siwym włosem. Był mały, ale okazał się

Są perły, są i wieprze. Są stare, drogie warszawiakom dzielnice, i są bezczelni ludzie, którzy w brudnych butach wejdą i załatwią wszystko, bo przecież „pecunia non olet”. w szwach. Co deweloperów obchodzi, że uliczki Kępy są zakorkowane. Oni tu mieszkać nie będą. Wynajmą. Warszawa ciągle chłonie. Po co jej drzewa i skwery. Po cholerę ta niska zabudowa drogiego terenu, gdy można wszystko zabloczyć, zawieżować i zadrapać chmurnie. Przecież ludzie – rozproszeni, zmęczeni beznadziejną walką, walący grochem o ścianę – to tylko masa,

śmiały. Powiedział, że jest profesorem urbanistyki, że studiował i budował na świecie. Ostrzegł przed zabudową korytarzy doprowadzających świeże powietrze do centrum. Warszawa osadzona krzyżowo miała przestrzenie wolne, pola ze wszystkich stron. Po to właśnie, by hulał tam wiatr, a my byśmy oddychali swobodnie. Wstał wtedy sekretarz, najważniejszy w mieście, Józef

mu było na imię, ale nazwisko miał… Kępa i opieprzył profesora. Zabudowa antyorzeźwiająca stolicę ciągle trwa. Niedawno mieliśmy do czynienia z gangsterskim wycinaniem

bezradna. (Choć gada przed wyborami głośno i obiecująco). Później wchodzą maszyny i równają wszystko. Saska Kępa jest w Warszawie ciąg­ le jedyna i niepowtarzalna. Blisko stąd

Warszawa ciągle chłonie. Po co jej drzewa i skwery. Po cholerę ta niska zabudowa drogiego terenu, gdy można wszystko zabloczyć, zawieżować i zadrapać chmurnie. drzew. Ludzie – to znaczy mieszkańcy – luminarze kultury przypinali się do drzew, protestowali. Ale rajcy i włodarze ich olali. Nie ma już tamtych starych drzew w parku Krasińskich, pusty jest skwer przy Poznańskiej naprzeciw poczty. Ponoć były nawet zakusy na rozebranie czcigodnej świątyni przy Emilii Plater. Małpa, małpeczka to miłe zwierzątko. Ale już małpa z brzytwą – jest groźna. Ciekawe, co by zrobiły z nami zwierzęta, gdyby miały pękate portfele. Mieszkańcy Saskiej Kępy to głównie inteligencja. A ci grosz dzielą na czworo. Inteligentne (tak je nazywają) domy, które tu powstaną, zmienią dzielnicę. Oczywiście dziać to się będzie powoli. Krok po kroku. Rok po roku. Władza, lewa czy prawa, okazuje się być równie

wszędzie. I mosty piękne, i plaże nad Wisłą tuż, tuż. Daleko jest tylko do władzy – lokalnej, ogólnostolicowej, czy jeszcze tej ważniejszej. A więc władzo! Pojedź na Kępę i przejdź przez jej ulice. Może będzie to pożyteczny spacerek. Można z pies­ kiem, choć to ryzykowne – gdy pieskowi zabraknie zieleni – to was ugryzie.

Żeby nie było tylko o Warszawie Mieszkam tu od 60 lat, ale przedtem w Sopocie i Gdyni. Rozdarte mam serce między te metropolie. Jeżdżę więc do Trójmiasta i patrzę. I co widzę. Nagle w Gdyni – na 10 Lutego – historycznej, przepięknej ulicy prowadzącej przez miasto do

Sopocianie mówią, że goście miasta w okresie kanikuły ich zadepczą. Rzeczywiście deptak im. Bohaterów Monte Cassino to latem nieprzerwanie ciągnący tłum. Uciążliwe to, ale i niezły biznes. Na jednym krańcu Opera Leśna i Łysa Góra, na drugim molo i Grand Hotel (ten drugi obok postawiono za blisko). Skupmy się na najdłuższym i najpiękniejszym. Zapamiętane będzie nie tylko dlatego, że tu Putin Tuska straszył. Zapamiętane, źle, również przez marinę, którą dobudowano do mola. Władcy miast zwykle nie widzą za dużo. Ale przecież można, należy pytać. Otóż na końcu unikalnego w dawnym kształcie sopockiego mola dobudowano falochron zamykający powstałą w ten sposób marinę żeglarską. No i już molo nie jest w dawnym zabytkowym kształcie. Żeglarze wprawdzie się cieszą (choć postój tu cholernie drogi), ale fala od zatoki nie przepływa już pod będącym na palach prawym skrzydłem – pomostem mola. Przedtem woda bez przeszkody płynęła sobie do brzegu, do plaży. Teraz nastąpiło zawirowanie. Zatrzymane przez falochron fale powodują, iż masy wód wyczyniają łamańce i zabierają sprzed plaży czysty, żółty piasek. Na ląd wdziera się szlam podłoża. Próby naprawcze są kosztowne i mało skuteczne. Kto – za ten bajzel powstały przez niekompetentnych decydentów – powinien beknąć? Ale nie słychać o tym. Może zagłusza szum fal. Pan Prezydent – Sopotu – Karnowski – ma się dobrze. Gdzie są chłopcy z dawnych lat? To ładna piosenka. Gdzie są fachowcy obecnie? Powyjeżdżali za chlebem. Niestety musieli. Różne kasty się do tego przyczyniły. Oczywiście prawie wszystko, co jest puste, będzie zapełnione. Dobrych zawodowo ludzi wielu wróci do kraju. Jest co robić. Kasty w końcu odchodzą. Poszły won! Tylko niech oddadzą przynajmniej połowę z tego, co nakradły! Nie trzeba nikogo zamykać. Ale trzeba rozliczyć. Fifty-fifty to nie jest okrutna propozycja. Skończy się NA RYMPAŁ! K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

14

O

d listopada 2019 r. francuscy inspektorzy pracy dostali od rządu, któremu inspekcja we Francji podlega, polecenie: rzućcie wszystko i skupcie się na kontroli firm z Polski. – Jak donosi niezależny francuski portal Mediapart, około dwa tysiące kontrolerów z kraju nad Sekwaną zostało zmuszonych do porzucenia innych zadań, by zająć się firmami delegującymi pracowników. Artykuł informuje, że urzędnicy zostali zobligowani przez wytyczne Ministerstwa Pracy do tego, by tylko w dwóch ostatnich miesiącach 2019 roku przeprowadzić blisko 1300 interwencji, aby zrealizować polityczne cele rządu – mówi „Rzeczpospolitej” dr Marek Benio, wiceprezes Inicjatywy Mobilności Pracy – stowarzyszenia, które skupia specjalistów zajmujących się delegowaniem pracowników w UE. – Nasze firmy odczuły wzmożone działania tamtejszej inspekcji pracy, która za wszelką cenę próbuje udowodnić, że są nielegalne, bo nie zarejestrowały swojej działalności. Jak wyjaśnia M. Benio, kontrole odbywają się według określonego scenariusza: zagraniczna, a zwłaszcza polska firma zostaje bez przeprowadzenia dowodu uznana za działającą nielegalnie na francuskim rynku, a inspektorzy nie przyjmują do wiadomości wyjaśnień polskich przedsiębiorców, że działają legalnie, co można sprawdzić w polskim ZUS lub Państwowej Inspekcji Pracy. Co więcej – francuscy kontrahenci polskich przedsiębiorców są przez kontrolujących informowani, że współpraca z zagranicznymi firmami może być uznana za współudział w przestępstwie. W różnych regionach Francji odbiorcy ich usług otrzymują z francuskiej ins­ pekcji pracy listy mniej więcej takiej treści: „Państwa kontrahent (tu nazwa firmy z Polski lub innego kraju Europy Środkowo-Wschodniej) najprawdopodobniej prowadzi na terenie Francji nierejestrowaną działalność gospodarczą. Jego zagraniczni pracownicy pracują na czarno i nie są pracownikami delegowanymi. Proszę skłonić kontrahenta do zalegalizowania jego działalności we Francji lub zerwać współpracę. W przeciwnym razie odpowiecie

Ta szowinistyczna nagonka ekonomiczna jest sprzeczna z fundamentalnymi zasadami, na których powstał projekt Unii Europejskiej: swobodnego przepływu ludzi, usług i kapitału, co zostało potwierdzone w Traktacie o Unii. Państwo za współudział w nielegalnym zatrudnianiu pracowników”. Groźba jest poważna, bo przepisy wprowadzone we Francji od 2018 r. przewidują za takie przestępstwo horrendalne kary – do 30 tys. € za każdego nielegalnie zatrudnionego pracownika i nawet powyżej dwóch lat więzienia. Wprawdzie według „Rzeczpospolitej” kar jeszcze na nikogo nie nałożono, mimo to administracyjna presja ze strony władz francuskich rośnie. „Kontrole mają m.in. zmusić przedsiębiorców do zarejestrowania tam swojej działalności, zapłaty podatków, a nawet składek za pracowników” – podaje „Rzeczpospolita”. Polskie firmy działające we Francji nie chcą tego robić, bo wiąże się to z wysokimi kosztami. Jak podkreśla dla „Pulsu Biznesu” M. Benio: – Kontrole mają na celu wykazanie usługodawcom z innych państw, że prowadzą we Francji zwyczajową, trwałą i ciągłą działalność gospodarczą, a ponieważ jej nie zarejestrowali we Francji, automatycznie zatrudniają pracowników nielegalnie (…). A przecież swoboda świadczenia usług to nie tylko prawo do poszukiwania klientów w innych państwach członkowskich, ale także brak obowiązku zakładania przedsiębiorstw w kraju świadczenia usługi. Według prawa unijnego i zgodnie z utrwalonym orzecznictwem TSUE firmy, które nie posiadają lokali i infrastruktury na terenie kraju, a jedynie świadczą tam usługi, nie muszą rejestrować swojej siedziby na terenie tego kraju. Swoboda świadczenia usług nie została również ograniczona czasowo.

UNIA EUROPEJSKA Tymczasem francuskie przepisy nakładają obowiązek zarejestrowania siedziby w tym kraju wszystkie firmy, które prowadzą na terenie Francji działalność w sposób „zwyczajowy stały i ciągły” lub gdy w jego działalność wchodzi wyszukiwanie i poszukiwanie klien-

ograniczony okres wykonuje swoją pracę na terytorium państwa członkowskiego innego niż państwo, w którym normalnie pracuje, przy czym przyjmuje się definicję pra-

dotyczącego transportu”. Natomiast art. 65 wskazuje, że „Środki i procedury określone w ustępach 1. i 2. nie powinny stanowić arbitralnej dyskryminacji ani ukrytego ograniczenia

będzie stosowana do międzynarodowego transportu drogowego od momentu rozpoczęcia stosowania negocjowanej obecnie przez ministrów ds. transportu regulacji sektorowej w ramach Pakietu Mobilności. W myśl art. 3 ust. 3 dyrektywy 2018/957 ma ona bowiem zasto-

W poniedziałek 8 lipca 2019 r. Muriel Penicaud, minister pracy rządu Republiki Francuskiej, przedstawiła plan walki z nielegalnym zatrudnieniem poprzez wzmożenie kontrolnych inspekcji, których liczba ma wzrosnąć do 50 tys. rocznie; połowa z nich ma na celu wykrywanie wykroczeń związanych z pracą delegowaną. Szefowa francuskiego resortu pracy przyznała, że w pewnych sektorach „praca delegowana jest często koniecznym wyborem wobec braku kompetentnych fachowców”, jednak od nowego 2020 r. władze Francji przystąpiły do realizacji tego, co zapowiadała, a co dziennik „Le Figaro” określił jako bezwzględność w walce z nadużyciami przy zatrudnianiu pracowników delegowanych.

Użyteczny idiota Putina kontra polskie firmy we Francji Stanisław Florian tów lub zatrudnienie pracowników na terytorium Francji. – To ewidentnie stoi w sprzeczności np. z wyrokami TSUE, według których wymóg posiadania zakładu w państwie przyjmującym jest bezpośrednio sprzeczny ze swobodą świadczenia usług. Ta szowinistyczna nagonka ekonomiczna jest sprzeczna z fundamentalnymi zasadami, na których powstał projekt Unii Europejskiej: swobodnego przepływu ludzi, usług i kapitału, co zostało potwierdzone w Traktacie o Unii. Jego artykuł 45: Swoboda przepływu pracowników stanowi: „1. Zapewnia się swobodę przepływu pracowników wewnątrz Unii. 2. Swoboda ta obejmuje zniesienie wszelkiej dyskryminacji ze względu na przynależność państwową między pracownikami Państw Członkowskich w zakresie zatrudnienia, wynagrodzenia i innych warunków pracy. 3. Z zastrzeżeniem ograniczeń uzasadnionych względami porządku publicznego, bezpieczeństwa publicznego i zdrowia publicznego, swoboda ta obejmuje prawo: a) ubiegania się o rzeczywiście oferowane miejsca pracy, b) swobodnego przemieszczania się w tym celu po terytorium Państw Członkowskich, c) przebywania w jednym z Państw Członkowskich w celu podjęcia tam pracy, zgodnie z przepisami ustawowymi, wykonawczymi i administracyjnymi dotyczącymi zatrudniania pracowników tego Państwa, d) pozostawania na terytorium Państwa Członkowskiego po ustaniu zatrudnienia, na warunkach ustalonych przez Komisję w rozporządzeniach. Artykuł 49: Zakaz ograniczania swobody przedsiębiorczości obywateli stanowi, że „Ograniczenia swobody przedsiębiorczości obywateli jednego Państwa Członkowskiego na terytorium innego Państwa Członkowskiego są zakazane w ramach poniższych postanowień. Zakaz ten obejmuje również ograniczenia w tworzeniu agencji, oddziałów lub filii przez obywateli danego Państwa Członkowskiego, ustanowionych na terytorium innego Państwa Członkowskiego. Artykuł 56: Zakaz ograniczeń w swobodnym świadczeniu usług stanowi, że „W ramach poniższych postanowień ograniczenia w swobodnym świadczeniu usług wewnątrz Unii są zakazane w odniesieniu do obywateli Państw Członkowskich mających swe przedsiębiorstwo w Państwie Członkowskim innym niż Państwo odbiorcy świadczenia. Artykuł 57 precyzuje, że „Usługami w rozumieniu Traktatów są świadczenia wykonywane zwykle za wynagrodzeniem w zakresie, w jakim nie są objęte postanowieniami o swobodnym przepływie towarów, kapitału i osób. Usługi obejmują zwłaszcza: a) działalność o charakterze przemysłowym, b) działalność o charakterze handlowym, c) działalność rzemieślniczą, d) wykonywanie wolnych zawodów. Z zastrzeżeniem postanowień rozdziału dotyczącego prawa przedsiębiorczości, świadczący usługę może, w celu spełnienia świadczenia, wykonywać przejściowo działalność w Państwie Członkowskim świadczenia na tych samych warunkach, jakie państwo to nakłada na własnych obywateli. Zgodnie z artykułem 58 „1. Swobodę przepływu usług w dziedzinie transportu regulują postanowienia tytułu

w swobodnym przepływie kapitału i płatności w rozumieniu artykułu 63”. Jak obszernie wyjaśniała na łamach miesięcznika „Praca i Zabezpieczenie Społeczne” Agnieszka Wołoszyn, Zastępca Dyrektora Departamentu Prawa Pracy w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, o zmianę dyrektywy 96/71/WE z 16 grudnia 1996 r. dotyczącą delegowania pracowników w ramach świadczenia usług „od 2016 r. zabiegały Francja, Niemcy, Austria, Belgia, Luksemburg, Królestwo Niderlandów i Szwecja. Wystosowały one w tej sprawie wspólne pismo ze swoimi postulatami, wskazując m.in. na konieczność wprowadzenia równego wynagrodzenia za tę samą pracę w tym samym miejscu pracy. Odmienne stanowisko zajęły Polska, Bułgaria, Rumunia, Republika Czeska, Słowacja, Węgry, Litwa, Łotwa i Estonia, które także wystosowały w tej sprawie wspólne pismo. Wskazuje to na podziały, jakie problematyka ta wprowadza na arenie UE. Komisja Europejska zdecydowała się jednak przedstawić w dniu 8 marca 2016 r. projekt zmian do dyrektywy 96/71/WE. Po ponad dwuletnich negocjacjach doszło do przyjęcia dyrektywy zmieniającej dyrektywę 96/71/WE przy braku poparcia Polski, Węgier, Wielkiej Brytanii, Litwy, Łotwy i Chorwacji (pierwsze dwa państwa sprzeciwiły się jej przyjęciu, pozostałe wstrzymały się od głosu). Obecnie zatem aktami prawa wtórnego na szczeblu UE regulującymi problematykę delegowania pracowników są: • dyrektywa 96/71/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 16 grudnia 1996 r. dotycząca delegowania pracowników w ramach świadczenia usług (dalej: dyrektywa 96/71/WE); • dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/67/UE z 15 maja 2014 r. w sprawie egzekwowania dyrektywy 96/71/WE dotyczącej delegowania pracowników w ramach świadczenia usług zmieniająca rozporządzenie (UE) nr 1024/2012 w sprawie współpracy administracyjnej za pośrednictwem systemu wymiany informacji na rynku wewnętrznym („rozporządzenie w sprawie IMI”), tzw. dyrektywa wdrożeniowa; • dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2018/957 z 28 czerwca 2018 r. zmieniająca dyrektywę 96/71/WE dotyczącą delegowania pracowników w ramach świadczenia usług (dalej: dyrektywa 2018/957). Delegowanie pracowników w ramach świadczenia usług występuje, co do zasady, gdy przedsiębiorstwa prowadzące działalność w danym państwie członkowskim w ramach świadczenia usług poza jego granicami delegują pracowników na terytorium innego państwa członkowskiego: • na własny rachunek i pod swoim kierownictwem, w ramach umowy zawartej z odbiorcą usług działającym w innym państwie członkowskim, • do zakładu albo przedsiębiorstwa należącego do grupy przedsiębiorców, • jako agencja pracy tymczasowej lub agencja pośrednictwa pracy (placement agency) kierująca swojego pracownika do pracodawcy użytkownika (user undertaking). Pracownikiem delegowanym jest natomiast pracownik, który przez

cownika stosowaną w państwie przyjmującym” (A. Wołoszyn, Delegowanie pracowników w ramach świadczenia usług w świetle zmian wprowadzonych dyrektywą 2018/957, „Praca i Zabezpieczenie Społeczne” 8/2018, s. 2–8).

P

omijając szczegółowe rozważania dotyczące wprowadzonych zmian, trzeba jasno odnotować, że „z punktu widzenia przedsiębiorstw istotne jest, od kiedy będą one zobligowane do przestrzegania nowych reguł w zakresie delegowania pracowników. Należy w związku z tym podkreślić, że do 30 lipca 2020 r. nadal będzie miała zastosowanie dyrektywa 96/71/WE w brzmieniu sprzed zmian wprowadzonych dyrektywą 2018/957. Oznacza to, że przez dwa lata po dniu wejścia w życie dyrektywy 2018/957 państwa członkowskie nie będą mogły wymagać przestrzegania implementowanych do krajowych porządków prawnych jej przepisów od przedsiębiorstw delegujących pracowników. Zatem do 30 lipca 2020 r. nic nie powinno się zmienić dla przedsiębiorstw delegujących pracowników w kontekście przyjętych zmian do dyrektywy 96/71/WE. Państwa członkowskie powinny bowiem przyjąć i opublikować regulacje implementujące dyrektywę 2018/957 do 30 lipca 2020 r. Od tej daty powinny także je stosować”. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że wszelkie działania prezydenta Francji, rządu francuskiego, jego minister pracy, czy też podległej jej francuskiej inspekcji pracy podejmowane wobec firm polskich działających we Francji na rynku usług na podstawie nawet i zmienionych dzięki niedemokratycznemu przeforsowaniu zmian do dyrektywy 96/71/WE – niedemokratycznemu, bo nie uwzględniającemu interesów mniejszości – przepisów prawa francuskiego, aż do 30 lipca roku

Rozbójniczy proceder „francyzacji” – na wzór germanizacji i rusyfikacji – polskich firm we Francji jest najbardziej dolegliwy, a dla francuskich polityków najskuteczniejszy, jeżeli odstrasza od nich francuskich kontrahentów… bieżącego są z mocy prawa nieważne i stanowią rażący przykład łamania prawa przez jedno z państw tzw. starej Unii w stosunku do państw-członków Unii, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej. Co więcej „dla przedsiębiorstw sektora międzynarodowego transportu drogowego ważne jest to, że zmiany do dyrektywy 96/71/WE nie będą miały do nich zastosowania, dopóki nie będą stosowane przyjęte szczególne rozwiązania dla tego sektora (tzw. lex specialis). Oznacza to, iż dyrektywa 2018/957

sowanie do sektora transportu drogowego od daty rozpoczęcia stosowania aktu ustawodawczego zmieniającego dyrektywę 2006/22/WE. Powyższe dwie kwestie odzwierciedlają stanowisko Rady ds. Zatrudnienia, Polityki Społecznej, Zdrowia i Ochrony Konsumentów (tj. rady ministrów odpowiedzialnych za problematykę pracy i polityki społecznej poszczególnych państw członkowskich – tzw. Rada EPSCO), które udało się przeforsować w trakcie trilogów, a co do których odmienne stanowisko prezentował Parlament Europejski”. Tymczasem – jak informował niedawno Robert Przybylski na łamach dodatku do „Rzeczypospolitej” „Logistyka” – „zebrani w Komitecie Stałych Przedstawicieli (COREPER) ambasadorowie unijnych państw zatwierdzili 20 grudnia wynegocjowany w trilogu Pakiet Mobilności. Dziewięć krajów, w tym Polska, Bułgaria, Estonia, Łotwa, Litwa, Malta, Węgry, Cypr i Rumunia było przeciw, Wielka Brytania i Belgia wstrzymały się od głosu, jednak nie wystarczyło to do zablokowania projektu. 24 października państw przeciwnych Pakietowi Mobilności było 6. W najbliższych dniach (termin nie jest jeszcze znany) projekt trafi pod głosowanie Rady UE, na której spotkają się ministrowie transportu unijnych państw”. Jednak „Komisarz transportu [Komisji Europejskiej – S.F.] Adina Ioana Valean uważa, że Pakiet poprawia warunki pracy kierowców, ale żałuje, że w trakcie negocjacji przeszedł zapis zmuszający ciężarówki do powrotu do kraju rejestracji co 8 tygodni. Projekt Pakietu jest sprzeczny z ogłoszonym tego samego dnia (12 grudnia) Zielonym Ładem” i dlatego ten i niektóre inne zapisy „wymagają przeprowadzenia studium skutków i wpływu na kwestie środowiskowe, klimatyczne, a także związane z rynkiem wewnętrznym”. Dopiero „po przeprowadzonym studium skutków Komisja Europejska przygotuje nowy kierunkowy projekt legislacyjny, który będzie miał na celu poprawę niekorzystnych zapisów jeszcze przed wejściem w życie Pakietu Mobilności. (…) Wynegocjowane w trójstronnych negocjacjach porozumienie musi zatwierdzić także Komisja Transportu PE, a następnie sesja plenarna Parlamentu Europejskiego” (R. Przybylski, Krok bliżej do Pakietu Mobilności, logistyka. rp.pl z 20 grudnia 2019). Działania francuskich władz wymuszające zarejestrowanie przedsiębiorstwa we Francji są niezgodne nie tylko z przepisami Unii Europejskiej, ale także sprzeczne z wyrokami Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE). „Wymóg posiadania zakładu” – w państwie przyjmującym – „jest bezpośrednio sprzeczny ze swobodą świadczenia usług, ponieważ uniemożliwia świadczenie rzeczonych usług w Niemczech przez podmioty prywatne mające zakład wyłącznie w innych państwach członkowskich” – głosi wyrok TSUE C-404/05 KE v RFN, pkt. 34. Z kolei w sprawie C-514/03 KE vs. Hiszpania wskazano, że „wymóg, aby prywatne agencje ochrony musiały posiadać status osoby prawnej, może utrudniać transgraniczną działalność usługodawcom, którzy mają siedzibę w innym państwie członkowskim niż Hiszpania, gdzie legalnie świadczą tego rodzaju usługi. Tego rodzaju wymóg zabrania

w istocie osobom fizycznym mającym miejsce zamieszkanie za granicą świadczenie w Hiszpanii usług w zakresie prywatnej ochrony. Z tego względu stanowi on ograniczenie swobodnego świadczenia usług w rozumieniu art. 49 WE” (teraz art. 56 TFUE), pkt. 48. Jednak fakt, że w wyniku kontroli francuskiej inspekcji nie uda się potwierdzić polskiej firmie zarzutu trwałej działalności nawet nie w Trybunale Sprawiedliwości UE, ale przed francuskim sądem czy prokuratorem – a kontrole często kończą się zawiadomieniem prokuratora, który nie nadaje sprawom dalszego biegu – nie jest żadnym pocieszeniem. Nie chodzi bowiem o to, aby polską firmę wypchnąć z francuskiego rynku, bo są one tam bardzo potrzebne, ale działania inspekcji mają na celu „skłonienie”, czy raczej wymuszenie na firmie polskiej zarejestrowania siedziby na terenie Francji, żeby tam płaciła składki ubezpieczeniowe i podatki. Mechanizm tej mafijnej akcji państwa francuskiego jest oczywisty: im trudniej będzie polskim firmom delegować pracowników do Francji, tym większa będzie wśród nich pokusa, żeby tam założyć działalność i uwolnić się od ryzyka kar. Dlatego ten rozbójniczy proceder „francyzacji” – na wzór germanizacji i rusyfikacji – polskich firm we Francji jest najbardziej dolegliwy, a dla francuskich polityków najskuteczniejszy, jeżeli odstrasza od nich francuskich kontrahentów…

Dyskryminacyjna, antyunijna retoryka wyborcza i praktyka polityczno-prawna łączy francuską klasę polityczną – od oskarżanych o faszyzm prawicowych populistów przez neoliberalne centrum po nacjonalistyczną „lewicę”.

N

ie jest to zresztą nic nowego. Już w 2014 r. Bartosz Sendrowicz w artykule Znaleźć haka na Polaka – polskie firmy mają problem we Francji pisał – o dziwo! – w „Gazecie Wyborczej” na podstawie danych Polskiej Izby Handlu, że „polskie firmy mają we Francji naprawdę trudne życie. Z drugiej strony (…) PIH, która zrzesza firmy delegujące pracowników, już w marcu informowała o tym, że polskie firmy są nad Sekwaną dyskryminowane. (…)” i że polscy przedsiębiorcy „we Francji są kontrolowani z wyjątkową pieczołowitością przez tamtejszy odpowiednik Państwowej Inspekcji Pracy, uważnie oceniane są też finanse i rozliczenia podatkowe naszych przedsiębiorstw. Francuscy urzędnicy uznali np., że firma przewozowa, która wynajęła swoim pracownikom – kierowcom – mieszkanie, aby mogli odpocząć w nim, a nie w kabinach ciężarówek, musi zapłacić 5 mln € zaległych składek społecznych. Wszystko dlatego, że – zdaniem oficjeli – ma ona swoją siedzibę we Francji, a nie w Polsce, co jest sprzeczne z ideą delegowania pracowników. (…) Z relacji biznesmenów prowadzących firmy we Francji wynika, że polscy pracownicy są nawet przesłuchiwani przez francus­ką policję. Ma ona wymuszać na nich zeznania obciążające własnych pracodawców. Wszystko po to, by znaleźć haka na Polaka i ochronić przed nim francuski rynek pracy”. W maju 2017 r. we Francji opublikowano dekret, który wprowadził opłatę w wysokości 40 € za delegowanie każdego pracownika do Francji. Według twórców uregulowania opłata ta „kompensowała” koszty wprowadzenia elektronicznego systemu deklaracji i kontroli, związanego z delegowaniem pracowników. Oznacza to, że zagraniczni pracodawcy musieli we Francji sfinansować dodatkowy system kontroli, ograniczający realizację legalnych w świetle unijnych przepisów usług delegowania na terenie Francji. Od 2017 r. nasiliła się tam też ksenofobiczna tendencja tzw. klauzuli Moliera. Pod tym sloganem władze francuskie wymuszają … biegłą znajomość języka francuskiego na przyjeżdżających do prac czasowych w publicznych środkach transportu oraz na budowach publicznych pracownikach albo na ich pracodawcach, aby pracownicy mogli stale


LUTY 2O2O · KURIER WNET

15

NIEPOKORNY

Francuscy urzędnicy uznali np., że firma przewozowa, która wynajęła swoim pracownikom mieszkanie, aby mogli odpocząć w nim, a nie w kabinach ciężarówek, musi zapłacić 5 mln € zaległych składek społecznych. Firmy, które padły ofiarą takiej praktyki, powinny zawiadamiać o tym Komisję Europejską, na przykład za pomocą prostego formularza Solvit. To także pomoże Francji w rozwiązywaniu prawdziwego problemu jej rynku pracy, jakim są pracownicy nierejestrowani, a nie pracownicy delegowani – podsumowuje Marek Benio. Również polskie Ministerstwo Rozwoju w odpowiedzi na zagraniczne, w tym francuskie praktyki, przygotowało „czarną księgę barier”, napotykanych przez nasze firmy za granicą. – Zależy nam na tym, aby polscy przedsiębiorcy, jeśli dotkną ich nieuzasadnione ograniczenia, korzystali z dostępnych narzędzi, takich jak system SOLVIT, który pomaga w rozwiązywaniu problemów urzędowych w innych państwach członkowskich, czy skarga do Komisji Europejskiej, z której chętnie korzystają przedsiębiorcy z pozostałych państw Unii – mówiła „Rzeczpospolitej” Jadwiga Emilewicz w związku z dyskryminacyjnymi działaniami władz francuskich przy pomocy podległej rządowi inspekcji pracy.

Ó

w sprzeczny z zasadami i prawem Unii proceder jest realizacją przedwyborczych deklaracji neoliberała Emmanuela Macrona, który jeszcze jako kandydat na Prezydenta Francji, aby przejąć część elektoratu oskarżanej o faszyzm kandydatki Frontu Narodowego Marine Le Pen, sięgnął do jej haseł i zapowiedział „drastyczne zaostrzenie” warunków zatrudniania pracowników delegowanych; a gdy został prezydentem – doprowadził do zmiany w tym zakresie przepisów unijnych. Również przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w ubiegłym roku Nathalie Loiseau, stojąc na czele prezydenckiego ugrupowania LREM zapowiedziała, że wprowadzi nakaz płacenia przez pracodawców zatrudniających pracowników delegowanych wyższych składek i doprowadzi do tego, że pracownicy delegowani nie będą kosztowali mniej niż zatrudniani na zasadach obowiązujących we Francji. Co ciekawe, w tym samym czasie co Muriel Penicaud, na początku lipca zeszłego roku, twierdząc, że pracownicy delegowani są nieuczciwą konkurencją dla pracowników we Francji, a dodatkowo pozbawiają skarb państwa miliardów €, „socjalistyczny” senator Martial Bourquin zażądał, żeby w przetargach na zamówienia publiczne, w celu wyeliminowania przedsiębiorstw zagranicznych firmy musiały podawać nazwy przyszłych podwykonawców. Można odnieść wrażenie, że owa dyskryminacyjna, antyunijna retoryka wyborcza i praktyka polityczno-prawna łączy francuską klasę polityczną – od oskarżanych o faszyzm prawicowych populistów przez neoliberalne centrum po nacjonalistyczną „lewicę”. Wygląda na to, że niszcząc w ten sposób najgłębsze fundamenty wspólnego rynku i Unii Europejskiej – podobnie jak wtedy, gdy ogłosił „śmierć NATO” – prezydent Macron, chcąc się włączyć do neokolonialnej gry Putina o odtworzenie kwartetu mocarstw pod batutą Rosji (Niemcy przez Gazprom, Turcja – przez rakiety i gazociąg południowy, a Francja przez rolę dekompozytora Unii Europejskiej), odgrywa na skalę ogólnoeuropejską rolę – jak to określił Stalin – użytecznego idioty. K

A

natol Szułudko-Kalinowski, ukraiński działacz społeczno-polityczny, wywodzi się z drobnego polskiego ziemiaństwa Kalinowskich, osiadłego w Krzemieńczuku w obwodzie połtawskim na terenie dzisiejszej Ukrainy. W 1921 roku. (Po pokoju ryskim w stosunku do polskich rodzin, które nie były w stanie wyjechać do odrodzonej Polski, rządy bolszewickie rozpoczęły pierwsze zorganizowane represje; przyp. red.). w nocy do mieszkania rodziny nagle wpadło sowieckie czeka – policja polityczna sowieckiej Rosji, stosująca terror w skrajnej postaci – i zażądało opuszczenia mieszkania w trybie natychmiastowym. Pozwolono zabrać tylko parę worków rzeczy i wywieziono 45 km od Krzemieńczuka, na wieś w pobliżu Kozielszczyzny. Wywiezieni bez jakichkolwiek dokumentów tożsamości, musieli pracować niewolniczo, bez wynagrodzenia, po 15 godzin, w utworzonym tam kołchozie. I tak aż do lat sześćdziesiątych. Po przegranej przez Rosję Sowiecką Bitwie Warszawskiej osoby aktywnie nie popierające bolszewików,

red.), że wylądowałem w szpitalu, a potem zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem. Z nałożonego wtedy na mnie aresztu domowego udało mi się uciec na Majdan, a tego samego dnia (11.02.2014 roku) wieczorem zastrzelono sędziego Łobodenkę. Następnego dnia w mediach Janukowicz, minister spraw wewnętrznych Zacharczenko i prokurator generalny Ukrainy Pszonka oskarżyli mnie o to zabójstwo, mimo że miałem alibi, poświadczone przez setki świadków. Tylko dzięki długiemu łańcuchowi ludzi dobrej woli (począwszy od polskiego Konsula Generalne-

Ukraińcy i Polacy odbierani byli przez władze sowieckie jako piłsudczycy i petlurowcy, czyli wrogowie. Władza radziecka zemściła się, wywołując na ziemiach Ukrainy pierwszy zorganizowany sztuczny głód w tragicznych latach 1922–1923 i kolejny w latach 32–33, by ostatecznie złamać opór społeczeństwa. Nastąpiły też czystki etniczne. Na opustoszałych terenach osiedlano Rosjan, a Donbas, gdzie czystki były największe, zasiedlano rosyjskimi więźniami kryminalnymi. Od wczesnej młodości wiedział o swoich korzeniach i na nich budował tożsamość. Wraz z pogłębieniem znajomości historii własnego rodu, przekazywanej przez pokolenia, poznawał dramatyczne dzieje narodów zamieszkujących ZSRR. Poznawszy prawdę, walczył z komunizmem, obalając propagandowe mity w bezpośrednich rozmowach z rówieśnikami i nauczycielami. Obecnie mieszka w Polsce. Inspirowany ideą Międzymorza, stara się budować pomost w stosunkach między Polską i Ukrainą.

zarekomendował Pan Ihora Mazu­ ra, uważanego za jednego z przy­ wódców radykalnej organizacji ukraińskiej prawicy UNA-UNSO. Dlaczego właśnie jego? Jak Pan uważa, dlaczego wrogowie porozu­ mienia polsko ukraińskiego z taką determinacją próbują zapobiegać kontaktom między środowiska­ mi związanymi z Igorem Mazurem a Polakami? Zaprosiłem go po pierwsze dlatego, żeby pokazać, że nie jest taki straszny, jak się wydaje. Ihor Mazur walczył w Gruzji, a później w ATO. Walczył i walczy o wolność i niezależność państwa i cieszy się dużym autorytetem wśród ukraińskich narodowców. Rosja kreuje go na banderowca i zbrodniarza, ale czy domaganie się prawdy i walka

Ukraina zawsze była bliżej Polski niż Rosji. To systemy totalitarne, zakłamując historię, próbowały forsować wersję, że jest inaczej. Przecież podobnie kiedyś manipulowano Kozakami i hajdamakami.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

korzystać z usług wykwalifikowanych tłumaczy. Formalnie jako przyczynę tego żądania władze francuskie podają chęć przestrzegania wymogów bezpieczeństwa pracy. Nieoficjalnie wiadomo, że ma to spowodować, aby francuskie miejsca pracy były zarezerwowane tylko dla Francuzów. – Kontrole we Francji nigdy nie były tak intensywne jak w 2019 r. i nigdy nie były tak dolegliwe dla legalnie działających podmiotów. Prawo unijne stoi jednak po stronie usługodawców.

Kwatera żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej na cmentarzu Prawosławnym w Warszawie, 2017 r. Na zdjęciu: Anatol Kalinowski, Rafał Dzięciołowski, Przemysław Czyżewski (Fundacja Wolność i Demokracja) i Mariusz Patey (Instytut im. Romana Rybarskiego).

Anatol Kalinowski – patriota Polski i Ukrainy Z mieszkającym w Polsce ukraińskim działaczem na rzecz prawdy historycznej i poprawy stosunków polsko ukraińskich, Anatolem Szułudko-Kalinow­ skim, rozmawiają Halina Pencko i Mariusz Patey. Jak to się stało, że zaczął Pan dzia­ łać w ukraińskim obozie patriotycz­ nym? Czy mieszkając na Ukrainie, także angażował się Pan we współ­ pracę polsko ukraińską? Proszę opowiedzieć o swojej drodze życia. Zaczęło się od sprzeciwu. Dopiero później pojawiło się działanie. Już jako uczeń z mundurków pionierów zrywałem chusty, ignorowałem pochody pierwszomajowe, upowszechniałem informacje pochodzące radia

o chuligaństwo. Aresztowano mnie i w celu zastraszenia urządzono mi – „chuliganowi” – pokazowy proces. Jednak ludzie nie dali się nabrać i przyszli z żółto-niebieskimi flagami, wykrzykując: „wolność dla więźnia politycznego!”. Rozprawa trwała około 40 minut, bo wyrok już był przygotowany wcześniej i dostałem 4 lata więzienia. W tym samym czasie, za takie samo „chuligaństwo” trafił do więzienia Stepan Hmara.

Kiedy 9 maja nasz podpity sąsiad chwalił się, jak to we wrześniu 1939 roku czołgiem rozjeżdżał Polaków broniących Polski, moja mama nazwała tego „weterana” ss-manem sowieckim, a ja zerwałem z niego medale. Głos Ameryki. Sprzeciw budził we mnie kult bolszewickich przestępców. Lenina na portrecie przemalowałem na Hitlera. Przypominam sobie, jak bardzo oburzyło mnie i zdenerwowało, kiedy 23 lutego, z okazji dnia armii radzieckiej i floty, w mojej klasie śpiewali: „Pomniat psy otamany, pomniat polskije pany, konarmiejskije nasze sztyki”. Wybiegłem wtedy na ulicę i rzuciłem cegłą w okno. A kiedy 9 maja nasz podpity sąsiad chwalił się, jak to we wrześniu 1939 roku czołgiem rozjeżdżał Polaków broniących Polski, moja mama, mając na uwadze, że Hitler i Stalin rozpoczęli II wojnę światową, nazwała tego „weterana” ss-manem sowieckim, a ja zerwałem z niego medale. Za takie gesty i działania wyrzucano mnie wielokrotnie ze szkoły, a mamę z pracy. Gnębiła nas milicja, a potem KGB! Próbowaliśmy wyemigrować do USA, ale nie wypuszczano nas ze Związku Radzieckiego. Pod koniec lat 80. wraz z mamą działałem w organizacji RUCH (1989–1999), potem tworzyłem organizację młodzieżową SNUM (Sojuz Niezależnej Ukraińskiej Młodzieży). Paliliśmy flagi sowieckie, rozdawaliśmy ulotki i gazety antysowieckie. KGB oskarżyło mnie o działania antysowieckie, ale ponieważ w 1990 roku Sowieci oficjalnie już nie więzili za sprawy polityczne, sprawę zlecono milicji, by oskarżyła mnie

Podczas pobytu w więzieniu zgłębiałem historię i opisywałem zbrodnie komunistów, także tortury, które stosowano wobec mnie za przekonania polityczne. Z więzienia wyszedłem 8 sierpnia 1994 r. i wróciłem do działalności politycznej w partii RUCH. Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, skłócali Polaków z Ukraińcami, co do dziś ma swoje konsekwencje. Poza działaniem w patriotycznych organizacjach ukraińskich, współpracowałem i współpracuję z Polakami, którzy pomagają mi w licznych inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie. Kiedy zamordowano dziennikarza Georgija Gongadzego, jako członek partii RUCH wyjechałem na protest do Kijowa. W styczniu 2001 r. wstąpiłem do partii UNA-UNSO, żeby w radykalny sposób zwalczać prezydenta Kuczmę, wspierać inicjatywę Międzymorza, zbliżać Ukrainę z Polską, odcinać od banderowców, a prowadzić na dobrą drogę petlurowską. Przekonywałem do zmiany partyjnej symboliki. Według mnie symbolikę, która miała kojarzyć się z nazistowską, celowo wprowadzali – od powstania partii w 1991 roku – agenci GRU,

którymi partia wtedy była nasycona. Wyjeżdżałem wielokrotnie do Polski, by konsultować temat Międzymorza i sprawę badań zbrodni popełnionych na Polakach, np. na Wołyniu i w Katyniu. Zapraszałem też na do szkoły w Krzemieńczuku ludzi z różnych środowisk: doktora historii Tomasza Szczepańskiego – na wykład i wystawę o zbrodni katyńskiej (z udziałem wicekonsula RP w Charkowie p. Anity Staszkiewicz), Wiktora Marenicza – przewodniczącego obwodowej organizacji Związku Polaków na Ukrainie, studentów, przedstawicieli tamtejszej inteligencji i organizacji społecznych. Z mojej inicjatywy w Krzemieńczuku posadzono Katyński Dąb Pamięci na cześć podporucznika Wojska Polskiego, Bronisława Urbańskiego, zamordowanego w lesie katyńskim w marcu 1940 roku. Najbardziej jednak przeszkadzałem SBU – Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy – jako autor książki Kozelszczyńskyj sobor żachiw, opartej na dokumentach o zbrodni katyńskiej (Obóz jeniecki w obwodzie krzemień-

go w Charkowie Jana Granata przez przyjaciół z partii i Polski) udało mi się uciec do Polski. Już bezpieczny, płakałem z radości i całowałem polską ziemię. Od 18 lutego 2014 r. mieszkam w Warszawie, a w marcu ukraińscy milicjanci (jeszcze niezlustrowani) wystawili za mną, jako zbrodniarzem kryminalnym, list gończy. Działając w ukraińskich patriotycznych organizacjach, przede wszystkim miałem na celu ujawnianie prawdy o zbrodniach popełnianych przez Sowietów i ich agentów, działających na terenach dzisiejszej Ukrainy, o tym, jak podszywając się pod różne organizacje nacjonalistyczne, zakłócali stosunki polsko-ukraińskie, co do dziś ma swoje konsekwencje. Moja działalność nie ogranicza się tylko do patriotycznych organizacji ukraińskich, ale współpracowałem i współpracuję z prominentnymi Polakami, którzy pomagają mi w niekończących się badaniach i inicjatywach na rzecz polskiej społeczności na Ukrainie, jak choćby dotyczących zmian nazw ulic na cześć Polski (w 2015 roku przekonałem Urząd Miasta Krzemieńczuk, by jedną z ulic upamiętnić nazwiskiem podporucznika Wojska Polskiego Bronisława Urbańskiego). W 2015 r. też ze mną i Mariuszem Pateyem spotkał się Piotr Bajsa i podpisał oświadczenie regulujące stosunki polsko-ukraińskie, które wcześniej już podpisałem ja i z polskiej strony: dyrektor instytutu Romana Rybarskiego Mariusz Patey, legendarna liderka Solidarności Walczącej Jadwiga Chmielowska, przewodniczący partii KPN Adam Słomka oraz działacz opozycji antykomunistycznej Adam Borowski. 11.11.2015 r. zaprosiłem ukraińskich patriotów z UNA-UNSO: Igora Jeremija i przewodniczącego partii KUN Stepana Braciunia na obchody polskiego Dnia Niepodległości. Z tej okazji podpisaliśmy oświadczenie o upamiętnieniu Wołynia, złożeniu kwiatów. To stało się już niemal tradycją, bo potem kwiaty składali ukraińscy żołnierze ATO (Antyterrorystycz-

o ojczyznę jest zbrodnią? Jest założycielem organizacji Międzymorze, działającej na rzecz poprawy i umocnienia stosunków polsko-litewsko-ukraińskich. Pomimo prześladowań przez Rosję i będąc wpisanym na czarną listę przez Niemcy, nie przestaje podejmować działań ku polepszeniu stosunków polsko-ukraińskich. Wrogowie porozumienia polsko-ukraińskiego za wszelką cenę próbują zapobiegać kontaktom Ihora Mazura z Polakami, bo zależy im na tym, aby prawda historyczna nie wychodziła na jaw. Jak Pana zdaniem powinna wyglą­ dać polityka historyczna Ukrai­ ny, by z jednej strony integrowała Ukraińców wobec idei niepod­ ległości i niezawisłości swojego państwa, a z drugiej – nie tworzy­ ła podglebia dla wzrostu pozio­ mu negatywnych emocji związa­ nych z Ukrainą? Jak wyobraża Pan sobie przyszłe pojednanie polsko­ -ukraińskie i przyszłą współpracę? Niezbędny w prowadzeniu polityki element to integralność terytorialna, która jest podstawą do tworzenia relacji pokojowych. Trzeba być czujnym na to, kto jest finansowany i przez którego oligarchę. Wszystkie partie, które pojawiały się na Ukrainie w „gorących” momentach i szybko gasły, bez wątpliwości były finansowane po to, aby podsycać ogień i skłócać, nie wnosząc niczego sensownego i trwałego w politykę państwa. Przyszłością i siłą Ukrainy może być współpraca gospodarcza i polityczna z Polską. Tylko w taki sposób – krok po kroku, jednocząc siły, można zbudować wspólną i pokojową historię. Działam i zamierzam nadal działać na rzecz ulepszania stosunków polsko-ukraińskich. K Wywiad opracowała Stefania Mąsiorska. PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET:

Zostałem porwany i byłem terroryzowany przez rosyjski kontrwywiad – próbowano mnie zwerbować do współpracy, torturowano, topiono w przerębli, wywieziono do lasu, grożąc rozstrzelaniem. czuckim na Ukrainie był założony w celu przetrzymywania polskich jeńców wojskowych, a po ich zamordowaniu – jeńców rumuńskich. Istniały relacje świadków o prowadzeniu badań biologicznych i chemicznych na polskich jeńcach przez sowieckich odpowiedników dr. Mengele. Przyp. red.). Byłem też inicjatorem tablicy upamiętniającej ofiary tej zbrodni, za co Polska nagrodziła mnie medalem. Za takie działania byłem prześladowany przez SBU i musiałem wyjechać do Polski (13.08.2013 r.), a medal mogłem odebrać dopiero w 2015 roku. Kiedy zaczął się Majdan, postanowiłem zaryzykować i w listopadzie 2013 r. wróciłem, by walczyć z reżimem Janukowicza. Moje tam starania, by zbliżać patriotów polskich i ukraińskich, bardzo przeszkadzały politycznemu interesowi Rosji, więc tak pobili mnie tituszki (chuligani wynajęci do bicia demonstrantów; przyp.

na Operacja na wschodzie Ukrainy) na czele z Ihorem Mazurem, i nie tylko… Dziś nadal mieszka Pan w Polsce i angażuje się w działania na rzecz zbliżenia polsko ukraińskiego. Dla­ czego uważa Pan rozwój wzajem­ nych kontaktów za ważny? Bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski i odwrotnie. Ukraina zawsze była bliżej Polski niż Rosji. To systemy totalitarne, zakłamując historię, próbowały forsować wersję, że jest inaczej. Przecież podobnie już kiedyś manipulowano Kozakami i hajdamakami. Władza ZSRR robiła oczywiście wszystko, żeby zatrzeć ślady swoich zbrodniczych działań, tak jak w przypadku Zbrodni Wołyńskiej, a przy okazji zatajono historie o Ukraińcach ratujących Polaków podczas tej okrutnej rzezi. Był Pan inicjatorem polsko ukra­ ińskiej konferencji, na którą

1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · LUTY 2O2O

16

A

partament państwa Marii i Mieczysława Kruszewskich w eleganckiej dzielnicy Belgrano zapełniają polskie książki, obrazy i pamiątki. Polska w miniaturze. Patrząc z 10 piętra na pulsujące życiem miasto, słucham i skrzętnie rejestruję opowieść p. Mieczysława. Niechętnie mówi o sobie. Woli opowiadać o Argentynie, swojej drugiej ojczyźnie, a szczególnie o historii polskości i Polaków, którzy współtworzyli ten kraj i za jego wolność walczyli. Wiatry historii przyniosły ich i tutaj. W dziejach Argentyny zapisali piękną kartę. W początku XIX w. bili się pod sztandarami generała San Martina o oswobodzenie kraju spod jarzma hiszpańskiego, a po ogłoszeniu w 1810 r. niezależności Argentyny od korony hiszpańskiej, przeciwko Anglii, która miała ochotę utworzyć tu swoją kolonię. Stanisław Pyzik, społecznik i autor książek o Polakach w Argentynie, przybył tu w 1812 r. z zaboru austriackiego. Wydobył z archiwów wojskowych nazwiska naszych rodaków, którzy bili się o wolność Argentyny: gen. Antoniego Bieliny-Skupniewskiego, mjr. Jana Walerii Bulewskiego, Emanuela Zatockiego i Franciszka Dymin-Borkowskiego. Po upadku powstania styczniowego poznaniak podoficer Teofil Iwanowski przyjechał do pogrążonej w wojnie domowej między Federalistami i Unionistami Argentyny. Iwanowski, walczący po stronie Federalistów, doszedł do stopnia generała. W 1874 r. w pościgu za wrogiem zatrzymał się w miejscowości Mercedes w prowincji San Luis. Tu w nocy został zasztyletowany przez przekupionych zdrajców. I tu jest pochowany. Na grobie wznosi się obelisk z napisem „Patria Agradessida a General Teofil Iwanowski” – Generałowi Teofilowi Iwanowskiemu Wdzięczna Ojczyzna. Inżynier Czesław Wysocki przybył do Argentyny w 1867 r. Budował koleje i fortyfikacje. Na polecenie prezydenta Sarmiento opracował plany osuszenia błot w południowo-wschodniej części Buenos Aires i utworzenia tam ogromnego parku o nazwie Palermo. Jest to obecnie największy park w mieście. Znajduje się tam tablica upamiętniająca jego twórcę. W drugiej połowie XIX w., za czasów prezydenta Bartolomego Mitre’go, podczas wojny trójprzymierza Argentyna-Brazylia-Urugwaj przeciwko Paragwajowi, wsławił się płk Chodasiewicz. W tropikalnych dżunglach trudno było określić pozycje wroga. Chodasiewicz zbudował balon. Wzniósł się, zlokalizował Paragwajczyków i walnie przyczynił się do zwycięstwa. Otrzymał tytuł Bohatera Narodowego i najwyższe odznaczenia. Przed I wojną światową i w okresie międzywojennym wielu Polaków emigrowało do Argentyny „za chlebem”. Osiedlali się głównie w rejonie wielkiego Buenos Aires, podejmując pracę fizyczną, najczęściej w wielkich rzeźniach „frigorificos”. W szynkach i przedmiejskich tancbudach Buenos Aires i Montevideo, odwiedzanych też przez biednych przybyszów z Polski, około roku 1900 narodziło się tango argentyńskie – produkt mieszaniny kultur i tańców, takich jak habanera, tango andaluzyjskie, walce, mazurki i polki. Wówczas był to taniec emigracyjnych

POLACY W ARGENTYNIE Jako patriota i społecznik organizował kursy zawodowe dla rodaków. Szkolił, a następnie zatrudniał ich u siebie. Wspomagał finansowo Związek Polaków. – Jest Wielkanoc. Trzeba pójść do kościoła – oświadczają państwo Kruszewscy. Gospodarz przerywa opowiadanie i jedziemy do położonego pod Buenos Aires Lujan, słynącego kate-

Argentyna, a reszta trafiła w ręce prywatne. Gdyby los zechciał inaczej, może Polska miałaby do dzisiaj kolonię – kawał pięknej dżungli na pograniczu argentyńsko-brazylijskim. Samochód wiezie nas przez interior na północ. Szosa wąska, ale gładka i dobrze utrzymana. Ruch minimalny. Czasem widać obserwujące nas z wyższością strusie. Lutek, jeden z synów państwa

Liczące 12 mln mieszkańców Buenos Aires rozciąga się u ujścia do Atlantyku rzeki La Plata o czerwono-burych wodach, szerokiego tutaj na 40 km. Miasto intryguje i urzeka od pierwszego wejrzenia. Europejskością, urodą kobiet, mnogością pomników, różnorodnością architektury, bogactwem centrów handlowych, elegancją dzielnic rezydencyjnych, ale i biedą peryferyjnych, dla obcych bardzo niebezpiecznych slumsów. Tu lepiej poruszać się w towarzystwie miejscowego, znającego teren przewodnika.

Kolonie utracone, ale naszych tam dużo… Tekst i zdjęcia Adam Gniewecki

drą pod wezwaniem Matki Boskiej. W ogromnym kościele, zwieńczonym figurą patronki, tłum, że trudno się wcisnąć, a ołtarz jarzy się złoceniami, bogactwem ozdób i niezliczonymi świecami. W podziemiach, w półkolistym korytarzu, kapliczki z obrazami Najświętszej Panny ze wszystkich zakątków świata. Odnajdujemy tę z kopią obrazu Maryi Częstochowskiej. Obok biało-czerwona flaga. Chwila modlitwy i zadumy. „Królowo Polski, jesteś wszędzie, gdzie stanęła noga Polaka, gdzie biją polskie serca”. Pan Mieczysław wznawia przerwaną wyjazdem do kościoła opowieść.

W

okresie dwudziestolecia międzywojennego powstał w Polsce zamysł tworzenia kolonii zamorskich. Mogło to pomóc w rozwiązaniu problemu biednej, przeludnionej i rozdrobnionej wsi. Szukano możliwości osiedlenia poza granicami kraju Polaków i mniejszości narodowych. W Warszawie po-

Podczas wizytacji brazylijski inspektor spytał małego Polaka o nazwisko aktualnego prezydenta. Ten odpowiedział bez wahania – Mościcki. Konsternacja i mały skandal. Sprawa dotarła aż do parlamentu i szkółki polskie zamknięto. wyrobników i prostytutek, powiedzmy szczerze, często Polek. Mamy niezaprzeczalny udział w jego stworzeniu. W tych czasach powstała organizacja „Ogar Polaco”, czyli Ognisko Polskie. Była centrum polonijnym, udzielała też wsparcia i opieki nowym emigrantom. Po napaści hitlerowskich Niemiec i sowieckiej Rosji na Polskę, „Ogar Polaco” zorganizowało wysyłkę ochotników do walki w obronie ojczyzny. Do Polski już nie zdążyli, ale bili się o nią we Francji, a potem u boku Anglików. Szacuje się, że w czasach po II wojnie światowej przybyło do Argentyny ok. 30 tys. Polaków – w dużej części inteligencji, wśród której inżynierowie zasłużyli na specjalne wyróżnienie w dziele uprzemysłowienia kraju. Inż. Kiciński założył np. wielkie przedsiębiorstwo konstrukcyjno-elektryczne.

i pszenicy. Tutejsza ziemia, koloru ceglanego z powodu obecności tlenków żelaza – „tierra colorada” – uchodzi za jedną z najbardziej żyznych na świecie, rodzi wszystko. Ponoć wbity w nią wieczorem parasol do rana wypuści listki. Powstały pierwsze osady-kolonie: Wanda po stronie argentyńskiej i Jagódka po brazylijskiej – od imion córek Naczelnika Piłsudskiego. Po stronie ar-

wstało Międzynarodowe Towarzystwo Osadnicze (MTO). Z funduszów państwowych zakupiono 64 tys. ha obszarów leśnych na północy Argentyny, w prowincji Misiones, i ok. 100 tys. ha w prowincji Parana, w przyległej Brazylii. Zakupu w imieniu MTO dokonał znany podróżnik i pisarz, płk. Lepecki. Ze względu na obowiązujące w Argentynie przepisy utworzono 29.VII.1935 r. spółkę akcyjną Compania Colonizadora del Norte SA. Formalnie w jej skład wchodziło ośmiu wyznaczonych przez MTO Polaków i dwóch Argentyńczyków. W rzeczywistości wszystkie akcje były w posiadaniu poselstwa polskiego. W 1936 r. przybyli pierwsi polscy osadnicy. Kupili działki leśne o powierzchni 20–30 ha. Otrzymali narzędzia i zaopatrzenie. Zaczęli karczować dżunglę. Założyli plantacje yerba mate, drzew tung, cytryn, pomarańczy

gentyńskiej powstały kolonie: Lanusse, Apostoles i Obera. Dziś w Apostoles wznoszą się dwa polskie pomniki. Jeden dla uczczenia przez Polskę niepodległości w 1918 r., a drugi, ufundowany w 1972 r., upamiętnia 75-lecie przybycia do tej prowincji pierwszych polskich osadników. W Obera jeden z placów nosi nazwę Plozoleta Polonia. Znajdują się na nim popiersia Chopina i Kopernika. Osadników wyniszczał morderczy klimat, dzikie zwierzęta, jadowite gady. Bandy paragwajskich rabusiów też ich nie oszczędzały. Wielu umarło z chorób. Część sprzedała za bezcen lub porzuciła swoje działki i przeniosła się w bardziej cywilizowane rejony przemysłowe – do Rosario, Buenos Aires albo Cordoby, by pracować tam jako robotnicy. Pozostali najtwardsi. W brazylijskiej prowincji Parana Polacy utworzyli zwarte ugrupowanie narodowe. Istniały polskie szkoły, gdzie sprowadzeni z kraju nauczyciele wykładali po polsku. Uczyli raczej historii Polski niż Brazylii. Podczas wizytacji brazylijski inspektor spytał małego Polaka o nazwisko aktualnego prezydenta. Ten odpowiedział bez wahania – Mościcki. Konsternacja i mały skandal. Sprawa dotarła aż do parlamentu i szkółki polskie zamknięto. W 1938 r. Argentyna zakazała dalszej kolonizacji polskiej. Szacuje się, że w 1939 r. na terenie prowincji Misiones (po stronie argentyńskiej) mieszkało ok. 12 tys. Polaków i Argentyńczyków polskiego pochodzenia. Dziś miasteczko Wanda liczy ok. 20 tys. mieszkańców pochodzenia polskiego, niemieckiego, ukraińskiego, brazylijskiego i paragwajskiego. Jest polska szkoła, w której potomkowie osadników uczą się języka, kultury i historii przodków. W kościele pod wezwaniem MB Częstochowskiej odprawia się msze także po polsku, a na Paseo República de Polonia znajduje się okazały mural, przedstawiający księżniczkę Wandę. W czasie II wojny światowej i po niej oraz wobec przemian politycznych towarzyszących tamtym czasom dalsza historia Colonizadory stała się pasmem trudności finansowych, procesów i sporów kompetencyjnych oraz właścicielskich (dwa rządy polskie – londyński i krajowy). W końcu i w uproszczeniu, część obszaru przejęła z powrotem

Kruszewskich, prowadzi bez mapy. Zna Argentynę na pamięć. Mijamy nieliczne zabudowania i gauchos, doglądających konno potężnych stad krów. Za cenę ocieplania klimatu „krowim dwutlenkiem węgla” słynna argentyńska wołowina jest flagowym towarem eksportowym tego kraju. Najważniejszym nabywcą są Chiny. Chile i Izrael to kolejni poważni nabywcy. W UE, po Niemczech, znacznymi importerami są Holandia i Włochy. Teraz eksport argentyńskiej wołowiny szybko rośnie, lecz w pierwszej dekadzie obecnego wieku jej produkcja drastycznie spadała. Hodowcy bydła nie mogli rekompensować sobie malejącego krajowego popytu eksportem, ściśle kontrolowanym przez rząd. Restrykcje spowodowała troska o utrzymanie „rozsądnego” poziomu rosnących cen wołowiny na rynku wewnętrznym. Statystyczny Argentyńczyk zjada rocznie 65 kg mięsa. W rezultacie pogłowie bydła skurczyło się o co najmniej 10 milionów. Hodowcy zaczynali przekształcać pastwiska w plantacje soi.

Z

Buenos Aires do Colonizadory jest ok. 1300 km, które planujemy pokonać w jeden dzień. Niestety wysiada nam sprzęgło. Senior Pino, mechanik samochodowy, zna Polaków. Mają opinię twardych pracowników. „Pracują całe dnie, a nocami się bawią”. Wspomina, że byli mistrzami zabawy w całowanie młotka. Czterokilogramowy młotek o długim trzonku należy, wykręcając nadgarstek, przerzucić sobie z tyłu przez ramię i ucałować go, odwracając głowę. Przy okazji można stracić przednie zęby. „Polaków się tu ceni i szanuje”, podsumowuje Pino. Może dzięki temu auto jest naprawione szybko i solidnie. Po drodze odkrywam pochodzenie nazwy prowincji, do której właśnie przybywamy. Misiones, czyli Misje. W te dzikie lasy tropikalne dotarli w pierwszych latach XVII wieku jezuici, z intencją zbudowania społeczności sprawiedliwej, żyjącej na zasadach Ewangelii. Bez wojen i przemocy. Wybrali Indian Guarani, z natury usposobionych zgodnie i pokojowo, podatnych na nauki i wpływy, pojętnych. Zbudowali liczne osady misyjne, które istniały i rozwijały się od 1609 r. przez prawie 160 lat. Z rozkazu króla Karola III w 1767 roku z zamorskich

dominiów Hiszpanii jezuitów „wydalono”. Eufemizm, bo nie obyło się bez rozlewu krwi, morderstw i gwałtu. Do tego czasu mnisi zdążyli przemienić „dzikusów” w rolników, hodowców bydła, rzemieślników, budowniczych i architektów już w drugim pokoleniu. Misje rosły w siłę, zasobność i kulturę. Przestały na kolanach słuchać poleceń Madrytu. Wśród hiszpańskich kolonii miałoby powstać nowe, konkurencyjne i na domiar złego niezależne państwo?! Tego dla imperium było za wiele. Pod osłoną nocy, w lipcu 1767 r., ze wszystkich 30 misji usunięto jezuitów. 80 mistrzów, nauczycieli i przewodników duchowych 150 tysięcy Indian, którzy w większości powrócili do pierwotnego bytu w dzikich dżunglach. Jeszcze kilkaset kilometrów przez dżunglę i przy szosie tablica „Wanda”. Domki i wille rozrzucone po obu stronach szosy. Wokół tropikalne lasy. W centrum szyldy z polskimi nazwiskami. Dentysta – Weronica Wiśniewski; Kowalski i Jaworski oraz duża stacja benzynowa z serwisem – Enrique Jeleń. Pani Jeleń mówi po polsku bez obcego akcentu. Jest córką Polaków, urodzoną w małej osadzie w dżungli, kilkadziesiąt kilometrów stąd. Dziś w Wandzie jest już tylko około dziesięciu rdzennie polskich rodzin. Polacy stopniowo wtapiają się w okoliczną mieszankę narodową. Jeszcze pół godziny jazdy na północ i jesteśmy w Puerto Iguazú. Dalej – park narodowy. Już z daleka słychać monotonny, potężny szum. Idziemy i nagle przed nami pojawia się cud. Cataratas del Iguazú, gdzie na granicy argentyńsko-brazylijskiej wody rzeki Iguazú walą się w przepaść. Szeroki na ponad 2 km wodospad składa się z 275 odrębnych progów skalnych. Średni przepływ wody, której szum słychać w promieniu ok. 20 km, wynosi, zależnie od pory roku, kilka tys. m³/s. Szum słyszalny jest w promieniu 20 km. Po stronie Argentyny znajduje się największy z wodospadów – Garganta del Diablo. Z półkolistego urwiska 2 tys. ton wody na sekundę zwala się 75 m w dół, rycząc i tworząc potworną kipiel oraz rozpylając dookoła chmury wodnego pyłu. Grzmot i przerażający widok oszałamiają. Diabla Gardziel to bardzo trafna nazwa. Wokół tropikalny las. Kolorowe motyle, papugi, małpy. Kwiecień to tutaj początek jesieni, lecz upał straszliwy, a wilgotność powietrza prawie 100%. Słońce wprost wali w głowę. Poszukałoby się cienia, ale do dżungli nie da się wejść. Zwarta, kolczasta ściana zieleni, a w głębi dzikie zwierzęta, jadowite węże i cała gama innych niebezpieczeństw. Widać, jak trudne zadanie mieli przed sobą polscy osadnicy i czemu tak wielu nie przetrwało.

K

ilka godzin małym samolotem do stolicy i znowu słucham opowieści p. Mieczysława. Teraz mówi o sobie. Wrzesień 1939 przerwał mu studia na warszawskiej SGH. Jako podporucznik rezerwy brał udział w obronie stolicy. Potem na wschód, w stronę Rumunii, by przedostać się do Francji. Aresztowany przez Sowietów w Samborze, został skazany na 5 lat ciężkich robót na Syberii za „nielegalne przekroczenie granicy”. Umowa Sikorskiego ze Stalinem uratowała go z gułagu. Na odmrożonych nogach dotarł do Armii Andersa, z którą przeszedł cały szlak bojowy, łącznie z Monte Cassino. Potem Anglia, gdzie poznał przyszłą małżonkę, i wspólna decyzja wyjazdu do Argentyny – kraju, jak wówczas sądzono, o wielkiej przyszłości. Walczący w II wojnie światowej bez targów płacili za żywność i surowce, które dostarczała Argentyna, bogacąc się tak, że podobno po wojnie nie mieszczące się w skarbcach sztaby złota leżały na korytarzach banków, a strzegło ich wojsko. Na dodatek Argentyna potrzebowała wykwalifikowanej kadry. Trudno było nie wierzyć w El Dorado u drzwi. Gigantyczna korupcja, niezmierzona chciwość rządzących i ich popleczników oraz… zagraniczne inwestycje zmieniły legendę o wspaniałej przyszłości w prozaiczną opowieść o ludzkiej naturze. Pomijając nieudane próby sanacji, tak to trwa do dzisiaj. Zaczęli w San Luis, gdzie przez 8 lat p. Mieczysław prowadził roboty melioracyjne i budował zapory wodne, żona zaś zajmowała się domem i czterema synami. Po obaleniu reżimu Perona przenieśli się do Buenos Aires. Dysponując już kapitałem początkowym, p. Mieczysław założył własną firmę precyzyjnej obróbki metali. Biznes szedł dobrze. Współpracował z filiami zainstalowanych w Argentynie zagranicznych koncernów. Realizował też zamówienia państwowe. Cały czas prowadził

działalność społeczną – dla tej pasji nieraz zaniedbywał interesy, a nawet życie rodzinne. Działał w Związku Polaków. Przez 20 lat prezesował Polskiej Macierzy Szkolnej, kontynuatorce tradycji zaborowych, organizującej polskie szkółki sobotnie, obchody rocznic narodowych, wpajającej kulturę polską. Założyli stały ośrodek kolonijny w pięknie położonej miejscowości La Granja w prowincji Cordoba. To jego duma, której poświęcił wiele czasu i prywatnych funduszy. Mimo zaawansowanego wieku, uparcie odbywał regularne podróże po Polsce, penetrował Warszawę, odwiedzał dawnych znajomych i przyjaciół. Dziś pan Mieczysław już nie żyje, a śmierć przyszła w czasie i miejscu jakby wybranym przez los łaskawy dla patrioty, którego serce zawsze biło po polsku. Podczas ostatniego pobytu, w noc poprzedzającą wylot do Argentyny serce odmówiło mu posłuszeństwa. I tak na zawsze pozostał w ukochanej ziemi. Na warszawskim cmentarzu spoczywa obok rodziców i krewnych. By odwiedzać grób ojca, synowie muszą pokonywać pół świata. I regularnie pokonują. Najstarszy syn państwa Kruszewskich, Wojtek, jest przedsiębiorcą przemysłowym na dużą skalę i handlowcem. Rysiek to wielbiciel natury, podróżnik i polarnik. Ma własną wytwórnię kajaków turystycznych i sportowych, znanych w wielu krajach. Przemierzył kajakiem rwące andyjskie rzeki i rozlewiska Rio de la Plata. Niewiele jest w Ameryce tras wodnych, których by nie pokonał. W marcu 1986 r., jako szef i fundator pięcioosobowej wyprawy „YAMANA 86”, opłynął na kajaku własnej konstrukcji Przylądek Horn. W tym legendarnym miejscu, na styku oceanów, szaleją wichry, rwą prądy morskie, a fale osiągają wysokość 15 m. Powracających witały tłumy, wiwaty i telewizja. Rysiek prowadzi też polskie grupy turystyczne. W okolicach, gdzie klasyczne biura podróży nie odważyłyby się wyprawić swoich klientów, on jest u siebie. Jeszcze żadnemu z jego podopiecznych włos z głowy nie spadł, chociaż, teoretycznie, powinni je utracić wszystkie… razem z głowami. Lutek, świetny psycholog i utalen-

Domki i wille rozrzucone po obu stronach szosy. Wokół tropikalne lasy. W centrum szyldy z polskimi nazwiskami. Dentysta – Weronica Wiśniewski; Kowalski i Jaworski oraz duża stacja benzynowa z serwisem – Enrique Jeleń. towany negocjator, zajmuje się handlem. Mówią, że jeśli postawi teczkę w biurze klienta, to towar można uznać za sprzedany. Najmłodszy, Marek, ma firmę handlową. Jest też wielokrotnym mistrzem Argentyny i Ameryki Południowej w strzelaniu instynktownym (IPSC) i kapitanem argentyńskiej drużyny. Dorabia nauczaniem strzelania z pistoletu, co bywa tutaj przydatną umiejętnością. Chyba handel nie jest jego głównym źródłem utrzymania. Wszyscy bracia mówią po polsku. To był język obowiązujący w domu rodzinnym. Pożenili się z Argentynkami. Rodzina rozrosła się już do kilkunastu osób. Młodzi Kruszewscy kontynuują tradycje polskich przodków. Każdy po swojemu. Bywają w Polsce, ale ich dzieci, jak to w trzecim pokoleniu emigrantów, prawie nie znają języka dziadków i ojców. Wszyscy Kruszewscy czują się Polakami i ze swego pochodzenia są dumni. Bywają w naszej ambasadzie. Czują się tam świetnie i są bardzo dobrze przyjmowani. Jak mówią, jest tam trochę Polski. Szczęściem, skończyły się czasy, gdy było zupełnie inaczej. K Adam Gniewecki jest specjalistą w dziedzinie techniki, dyplomacji oraz relacji i komunikacji, niezależnym publicystą i reporterem.


LUTY 2O2O · KURIER WNET

17

FRANCJA

F

rancja to szósty partner handlowy Polski, a Polska jest – przed Rosja i Japonią – dziesiątym partnerem handlowym Francji. W roku 2018 polsko-francuskie obroty handlowe wyniosły 21 mld euro. Francja jest czwartym zagranicznym inwestorem w Polsce. Obecnie jej inwestycje w Polsce szacuje się na około 18 mld euro. Na polskim rynku działa ok. 1100 francuskich podmiotów gospodarczych (firm, korporacji i innych). Francuski biznes jest trzecim zagranicznym pracodawcą w Polsce. Według danych GUS i francuskich instytutów statystycznych, francuskie przedsiębiorstwa zatrudniają w Polsce ponad 200 tys. osób. Polska jest 21. państwem Unii Europejskiej, które od początku swojego urzędowania jako prezydent Francji (maj 2017 r.) odwiedził Emmanuel Macron. Od wielu lat występuje kontrast między jakością stosunków gospodarczych i politycznych w relacjach polsko-francuskich. Ostanie cztery lata w znaczącym stopniu przyczyniły się do pogłębienia tego stanu rzeczy. Nie brakowało bowiem po obu stronach wzajemnych fałszywych oskarżeń, złośliwości, a czasem wręcz inwektyw. Ówcześnie urzędujący polski minister obrony narodowej niesłusznie oskarżył Paryż o sprzedanie okrętów wojennych Mistral Kremlowi za symbolicznego dolara. Jeden z jego zastępców zaś wypomniał Francuzom, że to Polacy ponoć uczyli ich jeść widelcem. Po stronie francuskiej Emmanuel Macron, jeszcze jako kandydat na prezydenta Francji, porównał Jarosława Kaczyńskiego do Władimira Putina. Jako prezydent sugerował obrońcom kwestii ekologicznych przeniesienie swoich protestów z Francji do Polski, gdzie, jego zdaniem, ignorowano działania na rzecz klimatu. Wizyta prezydenta Macrona w Polsce 3 i 4 lutego tego roku miała zmienić polityczną temperaturę w relacjach między Paryżem i Warszawą, doprowadzić do odprężenia, przełomu, resetu i nowego początku. Czy tak się stało? „Po wizycie Emmanuela Macrona jakość polsko-francuskich stosunków poprawi się na pewno, ponieważ gorzej już być nie może”. Takie słowa spotykało się we francuskiej prasie przed

wizytą w Polsce prezydenta Macrona, a był to ponoć nieautoryzowany cytat z anonimowej wypowiedzi francuskiego dyplomaty dla mediów. Podczas tej swojej pierwszej oficjalnej wizyty w Polsce jako prezydent Francji Emmanuel Macron spotkał się z polskim prezydentem, polskim premierem, Panią Marszałek Sejmu

z sygnałów w przestrzeni medialnej) wybadać polskie stanowisko w sprawie przyszłych negocjacji umów handlowych i gospodarczych z Wielką Brytanią, które mają uregulować stosunki unijno-brytyjskie po postbrexitowym okresie przejściowym. Francja była również zainteresowana uzyskaniem polskiego poparcia dla inicjatywy utworze-

osiągnięcie rozmów to wspólny dokument określający dziedziny i płaszczyzny współpracy polsko-francuskiej w latach 2020–2024 w zakresie bezpieczeństwa, przemysłu, kwestii fiskalnych i szeroko pojętego rozwoju. Brakuje w nim jednak określenia precyzyjnych ram i wspólnych konkretnych przedsięwzięć. Francuski prezydent wraz

„Po wizycie Emmanuela Macrona jakość polsko-francuskich stosunków poprawi się na pewno, ponieważ gorzej już być nie może”. Takie słowa spotykało się we francuskiej prasie przed wizytą.

Czy Polskę i Francję więcej dzieli, czy łączy? Zbigniew Stefanik

i Marszalkiem Senatu. Jaki jest bilans spotkań i rozmów, które 3 lutego francuski prezydent odbył z najwyższymi przedstawicielami polskiego państwa?

N

a podstawie sygnałów płynących z francuskiego pałacu prezydenckiego przed wizytą Emmanuela Macrona w Polsce, można wywnioskować, iż z punktu widzenia francuskich władz spotkanie z rządzącymi Polską miało za cel poruszenie kwestii globalnego bezpieczeństwa, wzajemnej współpracy gospodarczej, a także postulowanych przez Paryż europejskich podatków dla działających na rynkach unijnych korporacji, w tym podatku cyfrowego, co od początku ubiegłego roku stanowi kość niezgody między Waszyngtonem i Paryżem. Francja była też zainteresowana eksportem do Polski swojej technologii atomowej o zastosowaniu cywilnym oraz swojej technologii kolejowej (TGV), czyli kolei dużych prędkości. Emmanuel Macron, czterej ministrowie rządu Edouarda Philippe’a, którzy mu towarzyszyli w tej wizycie, i pozostali członkowie francuskiej delegacji chcieli również (jak wynikało

nia szeregu europejskich podatków dla korporacji działających na europejskim rynku, co wzmocniłoby francuską pozycję w sporze w tej dziedzinie z Waszyngtonem. Ponadto Francuzi chcieli (wg przecieków do francuskiej sfery medialnej) przekonać się, czy polska strona byłaby skłonna zaakceptować złagodzenie, a nawet zniesienie sankcji wobec Rosji. Poszukiwanie przez Paryż metody na ustabilizowanie Libii oraz próba utworzenia francuskiej strategii, skutecznie wpływającej na bieg wydarzeń na Bliskim Wschodzie, doprowadziły bowiem francuskie władze do przekonania, iż oba te cele nie mogą być osiągnięte bez współpracy z Kremlem. Dlatego usiłują one złagodzić polityczny kurs europejski wobec Rosji, co mogłoby okazać się nieosiągalne przy wyraźnym sprzeciwie Polski. Bez przełomu, ale z optymistyczną perspektywą na przyszłość. Tak można pokrótce podsumować wyniki rozmów francuskiej delegacji prezydenckiej z polskimi władzami. Można bowiem było usłyszeć o wielu możliwościach i bardzo ambitnych polsko-francuskich zamiarach na przyszłe lata, zabrakło jednak konkretów. Główne

z polskim prezydentem i premierem najpierw na konferencji prasowej obu prezydentów, a następnie na konferencji prasowej francuskiego prezydenta z polskim premierem zadeklarowali: 1) Współpracę na rzecz bezpieczeństwa. E. Macron przypomniał, iż w ramach działań paktu militarnego NATO ponad 4000 żołnierzy francuskich bierze udział w zabezpieczaniu tzw. wschodniej flanki, oraz potwierdził francuski zamiar dalszego uczestnictwa w tych militarnych działaniach obronnych. Polsko-francuska współpraca ma również ziścić się w dziedzinie cybernetycznej w celu przeciwstawiania się wrogim działaniom w cyberprzestrzeni. 2) Współpraca przemysłowa. Francja i Polska mają współpracować w dziedzinie rozwoju europejskiej baterii elektrycznej, technologii elektromotorniczej i europejskiego przemysłu zbrojeniowego, w tym europejskiego czołgu. 3) Współpraca w dziedzinie energetycznej. Polska i Francja zapowiadają wspólne działania na rzecz redukcji emisji CO2. Francja wyraża gotowość pomocy Polsce w rozwijaniu elektrowni atomowych, a jej prezydent deklaruje wsparcie dla finansowania

z unijnego budżetu polskiej transformacji energetycznej. Wreszcie rządzący obu państwami opowiadają się za tzw. podatkiem emisyjnym, czyli podatkiem europejskim dla przemysłu pochodzenia pozaeuropejskiego, który nie przestrzegałby europejskich norm ekologicznych i emisyjnych, a kraj jego pochodzenia zamierzałby eksportować swoje towary do UE. 4) Współpraca fiskalna. Polska i Francja opowiadają się za utworzeniem szeregu europejskich podatków, między innymi podatku cyfrowego, który zostałby nałożony na podmioty gospodarcze czerpiące zyski z działalności w internecie, oraz europejskiego podatku od transakcji finansowych. Ponadto polskie i francuskie władze zapowiadają wspólne przeciwstawianie się tzw. rajom podatkowym oraz ich działaniom na skraju legalności, które przynoszą straty Unii Europejskiej i jej państwom członkowskim. 5) Wsparcie dla europejskiej polityki rolnej. Oba państwa opowiadają się za utrzymaniem i rozwojem europejskiej polityki rolnej, którą uznają za niezbędną dla zachowania europejskiej suwerenności żywnościowej.

O

d dłuższego czasu stosunki polityczne między Polską i Francją nie sprzyjają gospodarczej i handlowej współpracy polsko-francuskiej. W tej kwestii nie doszło do przełomu podczas wizyty Emmanuela Macrona i jego współpracowników w Polsce. Rozmowy nie doprowadziły do żadnych konkretnych wspólnych przedsięwzięć, które miałyby się ziścić w następnych latach. Można więc zaryzykować diagnozę, iż spotkanie doprowadziło jedynie do oczyszczenia atmosfery, w której dotąd przeważały wzajemne negatywne emocje i uprzedzenia, oraz do odprężenia w politycznych relacjach polsko-francuskich. W rezultacie wizyty zidentyfikowano również, być może wręcz skatalogowano główne dziedziny, w których współpraca polsko-francuska byłaby korzystna dla obu stron. Jednak wszystko wskazuje na to, iż nadal brakuje politycznej koncepcji na zbudowanie trwałych stosunków polsko-francuskich opartych na wspólnych

celach. Wynika to być może częściowo z faktu, iż Polskę i Francję nadal dzieli bardzo wiele. Wydaje się, że podczas pierwszej wizyty Emmanuela Macrona w Polsce usiłowano akcentować to wszystko, co Polskę i Francję łączy, pomijając – przynajmniej podczas wspólnych konferencji prasowych – to, co je dzieli i co zdaje się być poważną przeszkodą w konstruktywnych polsko-francuskich relacjach politycznych. Do takich spraw należy dążenie francuskiego prezydenta do zmian europejskich reguł dotyczących rynku pracy i statusu na nim pracowników pochodzących z Europy Środkowej. Za sprawą francuskiego prezydenta przyjęto w ostatnich latach rozwiązania, które wprowadzają szereg utrudnień w państwach zachodnioeuropejskich nie tylko dla pracowników z Europy Środkowej, ale również dla środkowoeuropejskich podmiotów gospodarczych, które są postrzegane przez francuskiego prezydenta jako rosnąca konkurencja i w efekcie – zagrożenie dla zachodnioeuropejskiego biznesu. Czy diametralna różnica punktów widzenia między Paryżem i Warszawą, rosnąca konkurencja między biznesem zachodnioeuropejskim i środkowoeuropejskim, jak również niekorzystne dla państw naszego regionu zabiegi Emmanuela Macrona na arenie europejskiej mogą zostać przezwyciężone? Czy w tej kwestii jest możliwy kompromis polityczny? Czy można zbudować trwałe i skuteczne polityczne stosunki polsko-francuskie, ignorując narastającą konkurencję między podmiotami gospodarczymi z zachodniej i ze środkowej Europy oraz pomijając niekorzystne dla środkowej Europy rozwiązania o wymiarze gospodarczym, od początku prezydentury Macrona forsowane przez Paryż na arenie europejskiej? Od wielu lat w coraz większej liczbie dziedzin polsko-francuskie więzi handlowe i gospodarcze pogłębiają się. Ale do zacieśnienia więzi także politycznych między Paryżem a Warszawą, co mogłoby stać się prawdziwym motorem, a zarazem czynnikiem stymulującym dla polsko-francuskich stosunków handlowych i gospodarczych – z całą pewnością daleka droga. K

R E K L A M A

#DobryKierowca Robert Kubica to jeden z najszybszych kierowców świata, jeżdżący w elicie motorsportu. Oczywiście prywatnie też podróżuje samochodem. Zapytaliśmy naszego wybitnego sportowca, kim według niego jest dobry kierowca. – Robert, zapomnijmy na chwilę o torze wyścigowym i pomówmy o codziennych sytuacjach w ruchu drogowym. Kim jest dobry kierowca? RK: Dobry kierowca to taki, który jeździ zgodnie z przepisami. Potrafi także przewidywać różne sytuacje, co bezpośrednio przekłada się na bezpieczeństwo. Ustępuje pierwszeństwa pieszym zbliżającym się do pasów i nie przekracza dozwolonej prędkości. Na pewno też wszystkim kierowcom przyda się po prostu uśmiech i uprzejmość wobec innych. – Zmieniają się niektóre przepisy. Jak oceniasz zasadę jazdy „na suwak”? RK: To dobre rozwiązanie. Kiedy wejdzie nam w nawyk, by nie jeździć zderzak w zderzak, a zostawiać miejsce na wpuszczenie auta z drugiego, np. zablokowanego pasa, wtedy korków będzie mniej. Albo szybciej się rozładują, bo „suwak” znakomicie poprawia płynność jazdy.

– Korytarz życia to chyba oczywista zasada, prawda? RK: Większość kierowców wie, że to oznacza zrobienie przejazdu dla karetki, straży czy policji. Wiedzą też, jak zresztą sama nazwa wskazuje, że korytarz służy ratowaniu życia. Pytanie, czy wszyscy wiedzą, jak to zrobić? – Jak to zatem powinno wyglądać? RK: Może najłatwiej będzie to wytłumaczyć krótkim zdaniem, którego uczyliśmy dzieci w miasteczku ORLEN: „kierowcy z lewego pasa – na lewo, a reszta – na prawo!”. Tak to powinno wyglądać – dziecinnie proste. – Dziękuję za rozmowę. RK: Dziękuję również.

www.dobrykierowca.orlen.pl

Orlen DobryKierowca Press 340x250.indd 1

04.02.2020 17:21


KURIER WNET · LUTY 2O2O

18

HISTORIA

Cała ta historia nie wydarzyłaby się, gdyby nie mój wspaniały kompan podróży Marek Skomorowski. Prywatnie przyjaciel, a na co dzień radny Gminy Boćki i człowiek wielkiego serca. To była moja pierwsza „wyprawa” na Białoruś. Mocno powiedziane – wszak to nasz sąsiad i można by twierdzić, że granica to kwestia administracyjna.

Serce Sapiehy w białoruskiej parafii Przemysław Worek

P

rzekroczyliśmy ją w miejscowości Połowce, gdzie zastaliśmy duży i nowoczesny terminal. Sądząc po ruchu, zdaje się, że póki co – mało znany po obu stronach. Jeszcze tylko jeden szlaban i ruszamy na drogi i bezdroża Białorusi. Co nas tam czeka? Część tej niezwykłej historii postaram się przybliżyć. Dłuższy czas nie byłem poza obszarem Unii Europejskiej. Zawsze kiedy opuszczam strefę Schengen, czuję niezwykły dreszczyk emocji. Radość przeplata się z ciekawością. Czasami pojawia się też strach. Trzeba przyznać, że obie służby graniczne poddały nas szczegółowej kontroli. Już po wszystkim, nieśmiało ruszamy przed siebie. Pierwsze wrażenia? Tutaj wciąż czuć Polskę i to w zasadzie na każdym kroku. Docelowo jedziemy do Berezy. Kierujemy się zatem drogą nr 16, by później skręcić na drogę nr 85, w kierunku na Prużany. Na tej trasie, około piętnaście kilometrów od granicy, leży miejscowość Wysokije. Kiedyś Wysokije Litewskie. Niewielkie miasto w obwodzie brzeskim i rejonie kamienieckim. Dawniej był to powiat brzeskolitewski województwa podlaskiego. Tuż przy drodze znajduje się niewielki kościółek – to Parafia pw. Świętej Trójcy. W czasach II Rzeczypospolitej

R

ozlewowi krwi zapobiegła interwencja ks. Fabiana Birkowskiego, kaznodziei królewicza, który z krucyfiksem w dłoni rozdzielił ścierające się chorągwie. Plichta, przełożony dworu królewicza, zapowiedział Władysławowi, że o wszystkim dowie się król i Rzeczpospolita. Można zrozumieć, czemu Władysław IV nie lubił dworskiego życia.

W

była to ulica Józefa Piłsudskiego, dziś… Lenina. Tylko numer się nie zmienił i wciąż pozostaje 22. Jak dla mnie, powietrze ma tu taki sam zapach i smak jak w Polsce. Co prawda otoczenie nieco skromne, ale wszystko ładne i uporządkowane. Cytując Wikipedię: kościół został ufundowany w 1603 roku przez krajczego litewskiego Andrzeja Wojnę i konsekrowany 22 sierpnia 1609 roku. W 1692 roku na koszt proboszcza Jerzego Jankiewicza odlano dzwony. W 1700 roku kościół miał 6 ołtarzy. Zniszczony podczas III wojny północnej – został odbudowany w latach 30. XVII wieku na koszt wojewody podlaskiego Michała Józefa Sapiehy i według projektu Wincentego Rachettiego z Warszawy.

Dzisiaj nie mamy tyle szczęścia, żeby spotkać księdza proboszcza. Czas nagli, a my musimy jechać dalej, do Berezy. Z powrotem na pewno podjedziemy ponownie, uprzedzając nasz przyjazd stosownym telefonem do proboszcza.

T

ak też się stało. W drodze powrotnej wstępujemy na kawę. Na miejscu, oderwawszy się od prac budowlanych, wita nas uśmiechnięty ks. Andrzej Borodzicz, od sześciu lat proboszcz tutejszej parafii. Zaproszeni przez duchownego, wchodzimy w skromne progi plebanii. Ucinamy sobie krótką pogawędkę przy pączkach i kawie. Dzisiaj Andrzejki, składamy serdeczne życzenia, przede wszystkim zdrowia i wytrwałości. Można by tak siedzieć godzinami, ponieważ rozmowa wciąga nas bez reszty.

Trumna ze szczątkami Michała Ksawerego Sapiehy.

siłą: dom ojczysty, tutaj, kilkanaście kilometrów od granicy!... W środku jest polsko i jakże swojsko. Oglądamy z zaciekawieniem wszystko, co się tam znajduje. Nie ma tego wiele, ale jest to wymowne i symboliczne.

FOT. PRZEMYSŁAW WOREK

Posileni, na prośbę gospodarza idziemy ponownie zwiedzać wnętrze kościoła. Proboszcz cały czas opowiada o parafii, o problemach i o życiu tutaj. Parafianie to w większości Polacy. Los, a przede wszystkim – historia zostawiła

Był 11 lipca 1617 roku, czas kampanii wojennej przeciwko Moskwie. Obóz pod Jampolem. Królewicz Władysław Waza wypadł ze swojego namiotu bez pasa i czapki. Z przerażeniem patrzył, jak powierzeni mu żołnierze zaczynają walczyć między sobą. Władysław chciał jedynie, aby regimentem dowodził jego faworyt Marcin Kazanowski, a nie wyznaczony przez króla Konstanty Plichta. Skończyło się buntem wojska i starciem dwóch przeciwnych obozów.

Z dworu królewicza Władysława Wazy

Królewskie wychowanie Nuncjusz apostolski Honorat Visconti donosił papieżowi o tym, że król polski od dworu woli polowania. Jednak to właśnie na dworze podczas wyprawy moskiewskiej w 1617 roku poznał swych późniejszych współpracowników. Opisał go kanclerz wielki koronny Jerzy Ossoliński, późniejsza prawa ręka króla. Swój pierwszy dwór królewicz Władysław otrzymał w 1605 r., mając koło dziesięciu lat. Od tego roku zaczął częściej występować oficjalnie. Chłopiec o jasnych włosach i żywych oczach wzbudził powszechną sympatię, kiedy brał udział w uczcie z okazji ślubu per procura cara Dymitra I i Maryny Mniszchówny. Dwanaście lat później to Władysław tytułował się obranym carem Moskwy i wyruszał z wyprawą zbrojną, aby upomnieć się o swoje prawa. W sierpniu 1610 roku w obozie pod Moskwą hetman Stanisław Żółkiewski zaprzysiągł warunki elekcji najstarszego syna króla Polski Zygmunta III Wazy na cara Moskwy. Król nie zaakceptował jednak tego pomysłu, dwa lata później zaś polska załoga musiała opuścić stolicę Rosji. Dopiero latem 1616 r. sejm uchwalił konstytucję „O Moskwie”, ogłaszającą zaciąg pod wyprawę mającą odzyskać tron dla Władysława. „Cieszemy się w tych trudnościach naszych strony przedsięwziętej expedity do Moskwy they Rptej która tesz sprawę tę na nas włożyła” – pisał w swym liście do hetmana wielkiego litewskiego królewicz. Pierwsza samodzielna wyprawa była okazją dla młodego Władysława do wyrwania się spod czujnego oka ojca i królewskiej wychowawczyni Urszuli Meierin. Plan wychowania pierworodnego syna króla Zygmunta III został opracowany wkrótce po jego narodzinach; jego autorem był królewski kaznodzieja Piotr Skarga. Zgodnie z planem Skargi, w mniejszej lub większej mierze wcielanym w życie przez preceptora królewskiego, ks. Gabriela Prowancjusza, królewicz miał przede wszystkim wprawiać się w panowaniu nad swoimi popędami, zgłębiać zasady

1768 roku w kościele złożono serce generała majora wojsk koronnych, wielkiego krajczego litewskiego Michała Ksawerego Sapiehy, pierwowzoru postaci stolnika Horeszki z Pana Tadeusza. Tego, na którego rozkaz – po burdzie wywołanej na sali sądu w Mińsku – 1 lutego 1760 roku stracono Michała Wołodkiewicza, znanego warchoła i najbliższego przyjaciela księcia Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, podówczas marszałka trybunału wileńskiego, a od 1762 r. – wojewody wileńskiego, związanego z niedoszłym kandydatem na króla Polski, hetmanem wielkim koronnym, hrabią Janem Klemensem Branickim. Dalsze dzieje kościoła to budowa nowej plebanii w 1788 roku, a także całościowy remont w 1871 r., sfinansowany przez Marię Potocką, córkę ostatniego Sapiehy na Wysokiem, Ksawerego. „W czasie II wojny światowej zdewastowano kościół i groby rodzinne Sapiehów. W latach 50. XX wieku kościół został przebudowany na halę sportową. Wtedy też komuniści zburzyli wieże”. W 1990 r. zwrócono go katolikom, „a proboszczem w 1992 roku został ksiądz Jan Wasilewski. Kościół został odremontowany, jednak nie przywrócono mu barokowych zwieńczeń na

wieżach i zdobnego szczytu nad wejściem. We wnętrzu modernistyczny ołtarz boczny z lat 20.–30. XX wieku. W środku ławki neogotyckie”... Auto zostawiamy na parkingu przed kościołem. Piękny, biały, barokowy budynek z dwiema wieżami zwieńczonymi złotymi krzyżami. Jak się później okazało, w renowacji pomogli miejscowi prawosławni rzemieślnicy. Tutaj katolicy i prawosławni, podobnie jak na Podlasiu, żyją w zgodzie i pomagają sobie nawzajem. Drzwi kościółka są otwarte. Wchodzimy do środka. Tam wita nas cisza i niezwykła skromność wnętrza. Jest schludnie i czysto. Stare chorągwie z wizerunkiem Papieża Polaka, ławki a na nich… polskie książeczki do nabożeństwa. W sercu rodzi się niezwykła radość i coś, czego nigdy wcześniej człowiek nie doświadczył z taką

Aleksander Popielarz wiary, pobierać „nauki i ćwiczenia rycerskie” oraz uczyć się języka polskiego. Mimo tej formacji ludzie z otoczenia młodego Władysława zwracali uwagę na nader swobodne prowadzenie się królewicza, a nuncjusz apostolski wyrażał obawy związane z jego obojętnością religijną. Jerzy Ossoliński wspominał, że z tego powodu, że „w łożnicy swojej ze mną a z Kazanowskim najczęściej królewic bawieł, rozkazawszy odźwiernym, aby nikogo inszego nie puszczali, wzięli sobie suspicyją komisarze i insi dworzanie, że na wszeteczeństwie ten czas królewic trawi”. Sam Władysław wstrzemięźliwą postawę Ossolińskiego odebrał jako wzgardzenie jego towarzystwem. Królewicz nie miał również zrozumienia dla tego, że Ossoliński donosił królowi w listach o alkoholowych wybrykach Stanisława Kazanowskiego.

„Ardorem principe dignum” W programie wychowawczym Skargi nie zabrakło miejsca na zachętę królewicza do naśladowania swych sławnych imienników – Jagiełły i Warneńczyka. Tak jak dwudziestoletni Warneńczyk walczył niegdyś z muzułmańską Turcją, tak teraz dwudziestodwuletni Waza wyruszał przeciw schizmatyckiej Moskwie z wyprawą, „na którą wszystkie chrześcijaństwo patrzy”. Żegnał go w kolegiacie św. Jana prymas Wawrzyniec Gembicki. Napominał królewicza, aby przestrzegał dekalogu, słuchał mądrych rad i nie zapomniał o „ziemi Piastów i Jagiellonów” po tym, jak zasiądzie na moskiewskim tronie. Sam królewicz pisał w listach, że nie kieruje nim żądza władzy lub sławy, lecz troska o dobro ojczyzny i chrześcijaństwa. Jednak podczas wyprawy szukał okazji do zdobycia sławy, którą nie musiałby się dzielić z innymi. 29 października 1617 r. Władysław wjechał do Wiaźmy, która wcześniej mu się poddała przez posłów. Na gościniec między Wiaźmą a kolejnym miastem, Możajskiem, hetman Stanisław Chodkiewicz

wysłał chorągwie kozackie, które miały pokonać wojsko kniazia Borysa Łykowa. Wróg rozłożył się pod Możajskiem „bez ostrożności i obrony”. Zamierzano pokonać przeciwnika przez uderzenie z zaskoczenia wybranych chorągwi z hetmanem na czele. Królewicz miał pozostać na czas ataku w Wiaźmie. Zygmunt Kazanowski namówił wówczas Władysława, by zgłosił się do udziału w planowanym ataku. Hetman opierał się, mówiąc, że „czata nie jest dzieło wielkiego pana”, nie chcąc narażać na niebezpieczeństwo pierworodnego syna króla. Zamiar młodego Wazy poparł jednak biskup łucki Andrzej Lipski. Pozostali komisarze, podobnie jak hetman, obawiali się o bezpieczeństwo królewicza, ale nie chcieli hamować

Tragiczne starcie Przytoczone wyżej historie wiążą się również z inną ważną cechą dobrego władcy, którą starano się wpoić Władysławowi, mianowicie z umiejętnością właściwego doboru ludzi. Mądry monarcha to ten, który postępuje zgodnie z dobrymi radami swych doradców. Władysław nie mógł swobodnie decydować o składzie swojego dworu, z którym wyruszył w kwietniu 1617 r. na podbój Moskwy. Biskup łucki Andrzej Lipski był zaufanym królowej Konstancji. Wodza wyprawy hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza wskazał król. O zaprzysiężeniu wybranych komisarzy decydowali zaś panowie senatorowie. Poza reprezen-

Tak jak dwudziestoletni Warneńczyk walczył niegdyś z muzułmańską Turcją, tak teraz dwudziestodwuletni Waza wyruszał przeciw schizmatyckiej Moskwie z wyprawą, „na którą wszystkie chrześcijaństwo patrzy”. wspomnianego w tytule „godnego księcia zapału”. Życzeniu królewicza stało się zadość. Do oddziałów „dla bezpieczeństwa panięcego” dodano piechotę, a także armaty. Przygotowania do tak zwiększonej wyprawy nie uszły uwagi nieprzyjaciela. Wychodzące 8 grudnia wojsko szło „nie jako na czatę, ale jako do szturmu”. Po dniu drogi od pojmanych przez straż przednią Rosjan dowiedziano się, że wojewoda Łykow jest gotów do ataku na polskie oddziały. Hetman nakazał nocleg w polu, w oczekiwaniu na ruch nieprzyjaciela. Władysława i idących z nim żołnierzy czekała grudniowa rosyjska noc „bez ognia, bez jedzenia, bez strawy koniom, [w] pogotowiu, bez pościeli”. Do ataku ze strony Moskwian nie doszło i Polacy wrócili do Wiaźmy po trzech dniach marszu, wynosząc z czaty odmrożenia i straty koni.

tującymi starsze pokolenie komisarzami królewiczowi towarzyszyli również jego rówieśnicy. Wśród nich byli Jerzy Ossoliński, autor Pamiętnika, z którego znamy przebieg wyprawy, oraz faworyt królewicza, Stanisław Kazanowski. Jemu, jego ojcu Zygmuntowi i kuzynowi Zygmunta, Marcinowi Kazanowskiemu, poświęca Ossoliński dużo uwagi. Widział w nich i w ich ambicjach powody niepowodzenia wyprawy i niechęci Władysława do swojej osoby. Ze strony Władysława wyglądało to jednak inaczej. To młody wojewodzic sandomierski, zdaniem królewicza, był tym, który nad jego łaskę przedkładał przyjaźń panów komisarzy. Jemu to Władysław przypisywał swoje spory z komisarzami. Królewicz nie znosił swojego marszałka dworu, którego nazwał w liście „nadętym balonem”.

Jako już wkrótce władca państwa chciał mieć wpływ na kształtowanie własnego zaplecza. Zanim doszło do nieszczęsnych wypadków przytoczonych na początku, Władysław liczył, że kasztelan sochaczewski Konstanty Plichta dobrowolnie zgodzi się na przekazanie dowództwa Marcinowi Kazanowskiemu. Jednak „twardy Mazur” okazał się nieustępliwy. „Od króla pana mego mam ten regiment zlecony, jemu samemu albo hetmanowi jego gotowym go oddać” – odpowiadał. Wiadomość o tym, że Plichta nie cieszy się łaską królewicza, rozniosła się jednak w wojsku, które zaczęło lekceważyć swojego dowódcę. Przykładem tego było puszczenie przez żołnierzy koni samopas w obozie. Konie weszły w szkodę miejscowym, niszcząc wzrastające na polu zboże. Zygmunt Kazanowski kazał strzelać na postrach do koni. Taki sam rozkaz kazał wytrąbić swoim podwładnym Konstanty Plichta. W rezultacie powstał zamęt i chorągwie obydwu dowódców przemieszały się. Piechota chwyciła za muszkiety, a do chaosu dołączały kolejne chorągwie. Najgorszemu zapobiegł ksiądz dominikanin. Kiedy król, zgodnie z zapowiedzią marszałka dworu, dowiedział się o wszystkim, kazał Marcinowi Kazanowskiemu wyjechać do obozu Żółkiewskiego pod Buszą, a Zygmuntowi i jego synom opuścić dwór Władysława. Dla królewicza był to cios podwójny. Nie tylko usuwano z jego otoczenia bliskich mu ludzi, ale podważano w ten sposób również jego autorytet. Królewicz zostawił wobec tego wojsko pod Brześciem Litewskim i razem z Zygmuntem i Stanisławem Kazanowskimi, Ossolińskim, Jakubem Sobieskim oraz Konstantym Plichtą (który nie dał się namówić do pozostania) ruszył w drogę do swego pana ojca. Spotkawszy się cztery dni później z królem w Ujazdowie pod Warszawą, obie strony sporu zabiegały o poparcie dla swoich racji na dworze. Zygmunt Kazanowski, płacząc nad swą krzywdą,

naszych rodaków poza granicami Rzeczypospolitej. W parafii brakuje w zasadzie wszystkiego... Oglądamy piękne ornaty z przełomu XVII/XVIII wieku. Coś niezwykłego – może pamiętają proboszcza Jankiewicza, dzięki któremu odlano dzwony?! Niestety, dziś to już tylko eksponaty muzealne. Naszą uwagę przykuwa opowiedziana przez księdza historia odkopanego serca, najprawdopodobniej Michała Ksawerego Sapiehy. Proboszcz pokazuje miejsce, gdzie prowadzono prace ziemne, których celem było doprowadzenie instalacji wodnej do kościoła. To tutaj natrafił na resztki zniszczonej drewnianej trumienki, gdzie w szczelnej metalowej puszce znajduje się serce Sapiehy. Porusza nas do reszty. Czas nas goni, więc żegnamy proboszcza i wracamy do Polski. Po powrocie rodzi się pierwszy pomysł pomocy dla tej parafii. Wraz z przewodniczącą Rady Miejskiej w Piastowie Agatą Korczak oraz wiceprzewodniczącym Rady Miejskiej w Piastowie Januszem Wrońskim organizujemy zbiórkę pieniędzy na wyposażenie parafii m.in. w nowe szaty liturgiczne. Dzięki zaangażowaniu nie tylko piastowskich samorządowców, ale pracowników Urzędu Miejskiego oraz mieszkańców Piastowa udaje nam się zakupić i przekazać tuż przed świętami Bożego Narodzenia dar serca. Pomaga nam również ks. Leszek Kryża – dyrektor Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie. Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia udaje nam się dostarczyć przesyłkę na miejsce. Serce rośnie na samą myśl, że mogliśmy pomóc. Nie poprzestajemy na tym. Rozpoczynamy zbiórkę funduszy na nowy ołtarz dla tej parafii. Przyświeca nam, oprócz potrzeby duchowej, jeszcze jeden cel. Chcemy umocnić wśród lokalnej społeczności poczucie, że Polska o swoich rodakach nie zapomina… K

prosił o wsparcie królewską siostrę Annę oraz Urszulę Meierin, Plichta zaś zdawał ze wszystkiego sprawę królowi. Po tygodniu udało się przekonać króla do zmiany decyzji.

Traktaty i charty Problemy natury personalnej nie były jedynymi, które dręczyły Władysława. Musiał on zabiegać o poparcie dla swej wyprawy u szlachty i możnych rodów. Tym bardziej, że po początkowych sukcesach stało się jasne, że do szybkiego rozstrzygnięcia nie dojdzie, szlachta zaś nie paliła się do finansowania przedłużającej się wojny. Władysław zwrócił się listownie do obradujących na sejmikach, zwołanych przed zaplanowanym na luty 1618 roku sejmem, pisząc: „cokolwiek waszmościowie dla nas i sławy naszej uczynicie, to nieśmiertelne waszmościom po obcych narodach imię”. Skutek relacji o trudnej sytuacji żołnierzy w Wiaźmie był jednak odwrotny od oczekiwanego. Posłowie uznali, że wyprawa królewskiego syna nie ma szans na powodzenie, a większość sejmików uchwaliła tylko jeden pobór. Po nieudanych atakach na Borysów i Możajsk nieopłacone wojska były „bardzo znędzniałe i zgłodniałe, na koniach, na czeladzi, na rynsztunku, i na wszystkim bardzo zeszłe i ogołocone”. Wobec nacisków na zakończenie wojny do końca roku, wojsko wyruszyło 16 września 1618 r. pod Moskwę, zostawiając niezdobyty Możajsk za sobą. Na początku października, stojąc z wojskiem w Tuszynie niedaleko stolicy, Władysław dowiedział się od poselstwa rosyjskiego, że jego panowanie jako cara „minuwsze jest to dzieło”. Szturm w nocy z 10 na 11 października nie pozwolił na zdobycie Moskwy, ale skłonił bojarów do negocjacji. Te, prowadzone przez komisarzy, nie przebiegały zgodnie z oczekiwaniami Władysława. Obawiając się, że jego prawa jako cara moskiewskiego zostaną naruszone, królewicz komisarzom „począł czynić inwektywy, żeśmy oń jak o charta traktowali”. Ostatecznie kończący wojnę pokój w Dywilinie pozostawiał Rzeczypospolitej nabytki terytorialne, a Władysławowi formalnie nienaruszone prawa do carskiego tronu. Powróciwszy z wyprawy, Władysław starał się nie okazywać żalu po niepowodzeniu swych planów. Tytułując się dalej obranym carem moskiewskim, oddał się polowaniom, pisząc do elektora brandenburskiego listy z prośbami o przysłanie sieci cięższych do ogrodzenia terenu pod nagonkę na grubego zwierza i sieci lżejszych do łapania ptaków. K


LUTY 2O2O · KURIER WNET

19

LEKKA MUZA

Kiedyś napisałem: „Zatrzask po­ trzasku głucho szczęknął i już na wieki zamknął jedyne oko. Świado­ mość tego stanu bezruchu tak oczy­ wista jak wdech i wydech, jak wo­ da w gardle, jak filtr światła źrenicy wschodów i zachodów. To najlepsze miejsce wylosowane w loterii życia. I zniosę nawet skrzepy krwi, prące ku sercu i kolejną nuklearną zimę milczenia”. Stwierdziłem, że tymi słowami otworzę recenzję two­ jej płyty, która jest bardzo smut­ na i ocieka samotnością. Lepi się lo­ dem tęsknoty. A z drugiej strony mimo wszystko jest tam też pulsują­ ce, szmaragdowe światełko na koń­ cu, że na pewne rzeczy warto cze­ kać. Bez względu na to, ile ten stan potrwa. To dobra diagnoza? Myślę, że tak. Choć dla mnie jest to chyba bardziej ten lód samotności, o którym wspominasz, to mam jednak nadzieję, że przez niego przeziera potrzeba bliskości większa niż ten lód. Czyli wołanie o drugiego człowieka, o bliskość. Ta próba zbliżenia się jest dla mnie sercem płyty. A samotność jest tylko stanem przejściowym, mam nadzieję. Bo na te rzeczy wielkie, które mają się wydarzyć, warto poczekać. Skull Echo jest dla mnie Twoją najdojrzal­ szą płytą, gdy mowa o tekstach. To diagnoza współczesności i zobrazo­ wanie tym wszystkim, którzy gnają gdzieś nie wiadomo po co, że trze­ ba odsapnąć i przystanąć, tak jak w nagraniu Domy ze szkła. Czasami w tych szkiełkach trzeba się przej­ rzeć i dostrzec w nich samego sie­ bie. Teksty dojrzałe i niezwykłe. Jak długo powstawały? Bardzo długo. Lubię ważyć słowo i oglądać je z każdej strony. Zależało mi na tym, ponieważ tematy, z którymi się mierzę, są wielkie. Takie właśnie jak samotność, absolut, perspektywa jednostkowa. Zależało mi na tym, aby pisać jak najprościej. Wszystkie wymyślne metafory i zabawy słowem bardzo szybko wypadały, po jednym dniu. Dążyłam do takiego stanu, gdzie mogłabym w miarę prostych słowach, bardzo szczerze pisać, o czym myślę, co czuję na te właśnie tematy. I to długo trwało, było bardzo trudne. Często chodziłam z jednym tekstem kilka miesięcy, zmagając się z nim. Była jeszcze oczywiście kwestia muzyki. Bo muzyka powstała jako pierwsza i bardzo szybko. Tak to jest, gdy ważymy słowa. Bo przecież w słowach i w języku każ­ dego narodu czai się jego dusza. Jeśli pozwolisz, kilka cytatów: „Czasem na te zgliszcza szkoda płomieni, ale to nie tak, że nic nie znaczą”. Z jednej strony szarość i rozpoznanie tego, co w życiu nie wyszło. Ale porażka jest zaczynem tego dobrego, co ma pojawić się jutro. I powiem szczerze, że takich przenośni, cudnych meta­ for jest znacznie, znacznie więcej. Patrząc pod kątem odbioru twojej płyty zauważyłem, że moi przyja­ ciele związani z radiem WNET wsłu­ chują się w teksty. Ja zawsze mówię, że muzyka jest ważna. Ale tak na­ prawdę muzyka to tylko otoczka, woal wokół dobrych metafor. Do­ brych w takim znaczeniu, że muszą trafić w serca i muszą dać refleksję. Spodziewałaś się takiego odbioru? Nie, absolutnie się nie spodziewałam i jest mi ogromnie miło. I bardzo dziękuję Ci za te wszystkie miłe słowa. Pisałam tę płytę dla siebie, bo czułam, że muszę ją napisać. A wręcz spodziewałam się trochę, że będzie to płyta raczej trudna. Że być może moja wytwórnia będzie miała problem, żeby ją promować. Ale postawiłam wszystko na jedną kartę.

I efekt znakomity. Chcę Cię zapytać jako polonista o umiłowanie melo­ dyjnych onomatopei. One wzmac­ niają, jak takie dźwiękowe party­ kuły, to, co jest ważne w Twoich piosenkach, z drugiej zaś strony dają niezwykłą śpiewność. Lubu­ jesz się w onomatopejach? Nie myślałam o tym nigdy. Myślę, że wyszło to naturalnie. Muzyka mnie powiodła w tę stronę. Czasem z tym walczę, ale nie zawsze jestem w stanie to zwalczyć. Bo piosenki to jednak piosenki. To jest muzyka pop, ciągle jeszcze dla mnie. I ta muzyka musi mieć w sobie właśnie taką śpiewność, której ja też bardzo lubię posłuchać.

muzykę. Odnosiło się wrażenie, że teraz słuchacze będą mogli wziąć sprawy w swoje ręce i artyści staną się niezależni od decydentów z wytwórni. Ale nie do końca tak się stało. Mam wrażenie, że crowdfunding, zanim się rozwinął, już się prawie zwinął. Wydaję właściwie wciąż w tej samej, niezależnej wytwórni Mystic. To są świetni ludzie. Mam wspaniałą pomoc od nich i nie mogę narzekać. Podobnie wspiera mnie mój managment ART2 Music. Tak więc stworzyłam sobie taką ekipę ludzi, którzy mi naprawdę pomagają i zdejmują z głowy ogrom obowiązków typu rezerwowanie koncertów czy promocja płyty, czy sprawy logistyczne.

Julia Marcell (wł. Julia Górniewicz) to mieszkająca między Berlinem a War­ szawą piosenkarka, kompozytorka – również muzyki teatralnej i filmowej – oraz autorka niezwykłych tekstów. Julia wykonuje niezależną muzykę al­ ternatywną z pogranicza dream i dark popu, popu, rocka, z wysmakowanym dodatkiem elektroniki. Jest laureatką wielu nagród, z czego należy wymie­ nić co najmniej trzy: Nagrodę Arty­ styczną Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego (2011), statuetkę Fry­ deryka i Paszport Polityki. Julia Mar­ cell napisała także teksty i zaśpiewała na albumie japońskiej kompozytorki i pianistki Michiru. Koncertuje na ca­ łym świecie, pojawiając się na takich festiwalach jak SXSW, Eurosonic Festi­ val, Reeperbahn Festival, CO-POP czy rodzimym Open’er Festival. Wydała pięć albumów: It Might Like You (2009), June (2011), Sentiments (2014), Proxy (2016) i Skull Echo, która ukazała się 24 stycznia 2020 roku. I wszystko wskazuje na to, że będzie to najlepszy krążek roku, który ledwie się zaczął. Jeszcze jed­ no: Julia Marcell to znakomita rozmów­ czyni, o czym za chwilę się, Czytelnicy, przekonacie.

lata i stają się bardziej legendą niż tym, czym były na początku. Kiedy coś się odbywało, wydawało nam się wcale nie aż takie wspaniałe, jak z perspektywy lat. O takich na wpół zapamiętanych, a na wpół wyobrażonych rzeczach jest ta piosenka. Wracając do wspomnień; mówisz o sobie, że „jesteś Polką w Berlinie”, ale Olsztyn jest dla ciebie azylem i matecznikiem. Czy coś się zmie­ niło w tej kwestii? Nic! Wracam tam, jak najczęściej mogę. Jestem związana mocno z rodzicami, którzy tam mieszkają, i uwielbiam jeździć do Olsztyna zdekompresować

przelewa się to w muzykę. I gdzieś po drugiej stronie znajduje się ktoś, kto czuje podobnie. Stephen King napisał piękną rzecz w swojej książce On Writing: A Memoir of the Craft, że książki to są takie małe wehikuły czasu. On może napisać coś w latach 90. i ktoś na przykład w 2020 roku to czyta i nawiązuje z nim kontakt. I czuje tak samo. Ja myślę, że tak jest też z płytami i to jest niesamowite, że możemy w takiej kapsule zamknąć jakiś moment z naszego życia. Co czujemy, jak myślimy i że ktoś gdzieś po drugiej stronie, może na drugim końcu świata, może za dwadzieścia lat to wygrzebie, posłucha tego i pomyśli: ktoś mnie rozumie.

Z płytami jest trochę tak, jak z listem w butelce

Rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Julią Marcell, jedną z najważniejszych polskich artystek, rozpoznawalnych i oklaskiwanych także za granicą. Przychodzi mi od razu na myśl Ju­ lia Holter i jej znakomita płyta Have You in My Wilderness. Wiesz co, Julio? Dzięki Skull Echo nie czekam już z utęsknieniem na nową płytę grupy Radiohead, bo wydaje mi się, że wyprzedziłaś Thoma Yorke. [Śmiech Julii Marcell]. Nie wiem, czy masz świadomość, jak wysoko po­ stawiłaś poprzeczkę dla innych pol­ skich twórców, którzy będą bili się o palmę pierwszeństwa w katego­ rii album roku 2020 i czytając re­ cenzje. Wszyscy mówią, że po Two­ jej premierze „już wszystko jasne”. Jak reagujesz na tego typu słowa? Jestem oszołomiona tymi recenzjami. Minęło zaledwie pięć dni od premiery, a ja mam wrażenie, że minął miesiąc, bo wydarzyło się tak dużo. Dlatego jeszcze nie jestem w stanie tego wszystkiego percypować. Piosenka Prawdopodobieństwo za­ wiera dwa liryczne drogowskazy dla mnie: „Czasem na te zgliszcza szkoda płomieni, ale to nie tak, że nic nie znaczą”. A potem jeszcze ten dwuwiersz: „Oto opinie leżą na wznak, oto teorie, co trafił szlag. Ja­ kie jest prawdopodobieństwo tego, że jesteśmy tu”. Tę piosenkę napisałam dla bliskiej osoby, która miała dość niski nastrój, mówiąc bardzo ogólnikowo. Uważała, że życie nie ma sensu. Myślałam dużo o naszym spotkaniu i rozmowie, o tej osobie, i napisałam piosenkę. Tak po prostu, z serca, dając, mam nadzieję, powód do uśmiechu na jej twarzy, tak aby chociaż trochę, na jeden moment uczynić jej życie lżejszym. Od początku działasz i tworzysz na własnych zasadach, choć jak wiemy, nie jest to łatwe. Czy z perspekty­ wy prawie jedenastu lat od wydania Twojego debiutu It might like you, w polskim muzycznym biznesie jest lepiej? Czy jednak zawiść dosięga ciebie od czasu do czasu? W tak zwanej karierze, mówisz? Jest i lepiej, i gorzej. Chyba tak jak ze wszystkim. Co prawda, nie czuję zawiści. Natomiast na pewno dużo wyzwań czeka muzyków, którzy w dzisiejszych czasach wydają płyty. Kiedy ja zrobiłam akcję crowdfundingową, by wydać swój debiut, była to właściwie nowa, wschodząca dopiero rzecz i wydawało się, że może nawet zbawi

To coś, co współczesny artysta niezależny musi robić sam. I tutaj akurat, wraz z uniezależnieniem się od struktur, przyszło takie „zosio-samosiostwo”, które na pewnym etapie uniemożliwia tym artystom tworzenie. Bardzo dużo jest spraw, którymi muszą się sami zajmować, jeśli nie mają pomocy z zewnątrz. Zawsze są dwie strony medalu. Na mapie płyty Skull Echo dociera­ my do portu Nostalgia. To taki roz­ świetlony powrót do arkadyjskie­ go czasu dzieciństwa. Nie będę Cię pytał o pudełko z Twoimi pierw­ szymi kasetami demo, fotkami z se­ sji zdjęciowych, które jako czterna­ stolatka przygotowywałaś bardzo profesjonalnie. Ale zapytam Cię bardziej niż przewrotnie, wchodząc już w temat koncertów, czy na ma­ pie Skull Echo Tour pojawi się taka scena, jak Pomor­ ski Baj w Toruniu, dro­ ga Julio? I wiem, że te­ raz się uśmiechniesz. Tak, uśmiechnęłam się. To miejsce było moim pierwszym zderzeniem ze sceną. Rodzice często zabierali mnie w dzieciństwie do Baja Pomorskiego. Tam pierwszy raz zobaczyłam przedstawienie i zamarzyłam, żeby kiedyś na scenie stanąć. Ale póki co nie mam planów, żeby tam występować. Nie wiem nawet, czy Baj Pomorski organizuje koncerty. Może jest to pomysł, który warto eksplorować. Natomiast będziemy jechać w Polskę już pod koniec lutego. Zaczynamy 23 lutego od Starego Maneża w Gdańsku. Będzie też koncert w warszawskiej Stodole (29 lutego). A 1 marca zagram w Krakowie, w klubie Studio. Pojawimy się także w Lublinie, Katowicach, Łodzi, Białymstoku, Szczecinie, Wrocławiu i Kielcach. Już nie mogę się doczekać. Koncertów pewnie będzie więcej, bo jak mawiasz z uśmiechem, dużo koncertów zdarza się z tak zwanej „przyczajki”. Ale wyczuwam – wra­ cając do Nostalgii – w tej piosence dużo światła i tkliwości. Nostalgia dla mnie jest opowieścią o zapatrzeniu we własne wspomnienia. Często wiele rzeczy pamiętamy tak „trzy po trzy”. Zresztą jest udowodnione, że nasz mózg wypełnia zapomniane części wspomnień wyobraźnią. One się później konstytuują przez

się, przejść się lasem, pójść nad jezioro. Albo chociażby posiedzieć w domu i pogapić się w okno, na te piękne widoki. Zawsze mnie to wycisza, koi nerwy i daje dużo inspiracji. Tak sobie myślę, że Skull Echo, w przeciwieństwie do Sentiments czy Proxy, jest bardziej Twoja. Bo wykiełkowała w Twojej przełęczy serca i duszy, wymyślona od pierw­ szego dźwięku do ostatniego szep­ tu. Moje złudzenie, czy rzeczywi­ ście to odczytałem? Coś w tym jest. Każda moja płyta jest moją. Wsensie serca, które wkładam i zaczynu, z którego wynika, i kształtu. Natomiast z poprzednią płytą, Proxy, rzeczywiście było inaczej. Napisałam najpierw teksty i później stwierdziłam, że chciałabym zaprosić zespół do większej współpracy. Aranżacje piosenek tworzyliśmy bardziej razem. I to też było wspaniałe doświadczenie, bo praca z ludźmi nad muzyką jest cudowną sprawą. Do tej płyty zaś rzeczywiście przysiadłam mocno sama i zależało mi na tym, żeby ją zrobić w samotności, właśnie ze względu na jej tematykę. Michael Haves, który doszedł w etapie produkcyjnym, pomógł mi ogromnie i to, jak ona brzmi, jest w wielkiej mierze jego zasługą. Dlatego nie mogę powiedzieć, że zrobiłam ją kompletnie sama. Ale jest ona rzeczywiście najbardziej chyba intymna, introwertyczna. Powiedziałaś i mówisz to taka roz­ świetlona, że wokół ciebie zebra­ li się niezwykli ludzie. Dzięki temu wszystko jest łatwiej zrealizować i osiągnąć sukces. A tym sukcesem na pewno są recenzje i słowa o Skull Echo. Ale przede wszystkim cieszą Cię słowa fanów, bo chyba na to każdy twórca pracuje. Co czujesz, kiedy po koncercie ktoś mówi: „ Ju­ lia, dziękuję, bo znalazłem w tym gram siebie albo pół tony i to, co robisz, jest potrzebne”. To są oczywiście wspaniałe chwile i dla mnie to jest sygnał, że nawiązałam ważny kontakt. Bo z płytami jest trochę tak jak z listem w butelce, prawda? Człowiek siedzi sam, w świecie swoich myśli i odczuć, z którymi nie do końca można się podzielić z innymi. Dlatego

FOT. ART2 MUSIC

Piosenka Ekstaza intelektualna, z tym niezwykłym cytatem, któ­ ry sobie wynotowałem „Na cóż mi głowa niegotowa na raj. To takie Twoje wadzenie się z Bogiem i ko­ nieczność poszukiwań z jednej stro­ ny, a z drugiej – czy to jest próba dojrzałego pogodzenia się ze świa­ tem, że już teraz absolutnie wszyst­ ko jasne? Oto jesteś, gdzie jesteś i wiesz, gdzie postawisz swoje ko­ lejne kroki. Zdecydowanie jest to poszukiwanie, zadawanie pytań, momentami wręcz nawet w desperacji. W pewnym przerażeniu i jednocześnie zachwycie tajemnicą. Bo wydaje mi się, że z jednej strony jesteśmy trochę jak dzieci we mgle – ja przynajmniej tak się czuję jako człowiek, mierząc się z absolutem. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, jakby to było, gdybyśmy znali te odpowiedzi. Potrzebuję w życiu tajemnicy.

Z tej nadziei bierze się pasja two­ rzenia. Bez względu na styl i gatu­ nek, byle ktoś, chociaż jedna osoba, zrozumiała to. Powiedziałaś w jed­ nym z wywiadów, że żyjemy w tak intensywnym świecie, że nie ma miejsca na część wspólną. Że musi być bez odcieni: albo tak, albo tak. Ty starasz się słuchać ludzi i wycią­ gać wnioski z tego, co mówią. I od­ najduję to w Twoich piosenkach, na Twoich płytach. Wychodzę z założenia, że trzeba rozmawiać, trzeba łagodzić spory. Że trzeba wpuszczać oddech i nie na wszystko patrzeć aż tak poważnie, by stawiać sprawy na ostrzu noża. Wydaje mi się, że dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek jesteśmy zamknięci w swoich bańkach i wolimy słuchać tego, co nam się tam odbija od naszych własnych opinii, niż tego, co słychać gdzieś indziej. Dlatego absolutnie nie chciałam tworzyć płyty, która znowu będzie się opowiadać po jakiejś stronie czy dzielić ludzi, tylko odwrotnie. Spraw dzielących jest już wystarczająco wiele. Skull Echo było albumem tygodnia na antenie Radia WNET i w wie­ lu innych rozgłośniach. Powiedzia­ łaś, że czujesz się tym oszołomiona. Ale masz przecież świadomość, że ta płyta jest bardziej niż dobra. Nato­ miast zastanawiam się czy paliwa do twórczego nie dostarczył Ci topos miejsca? W Twoim przypadku Ber­ lin, bo tam pojechałaś nagrać swoją pierwszą płytę. A potem zostałaś. Tak, pojechałam tam przy okazji nagrywania pierwszej płyty i nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Przede wszystkim zachwycił mnie punkowy duch Berlina. Mam wrażenie, że jest tam niesamowicie kolorowo. Poznałam świetnych ludzi, dużo artystów. Wszyscy się spotykali, tworzyli razem, były wieczorki malarsko-muzyczne w studio nagraniowym. Miałam wrażenie, że to jest miejsce, w którym chciałabym być, tworzyć i się inspirować. Od tamtej pory minęło bardzo dużo czasu. Berlin daje mi bardzo dużo inspiracji. Jest nieco inny od tego, co znałam, dorastając w Polsce. Ale też nie tak odległy, żebym czuła jakąś straszliwą przepaść między tymi miejscami. Natomiast obecnie mieszkam pół na pół w Warszawie i w Berlinie. Te miasta się dla mnie uzupełniają. Każde daje mi coś

innego. Przywykłam do rytmu ciągłej podróży i troszeczkę skleiły mi się w jedno miasto, bardzo rozciągnięte. Ale to, co mówisz o spojrzeniu, o perspektywie z daleka, jest bardzo ważne. Perspektywa zawsze daje chłodny umysł. Wracając jeszcze do Berli­ na; jest coś magicznego w tym mie­ ście. Zauroczyli się nim David Bo­ wie, Brian Eno czy U2. Patrząc na tę „berlińskość”, chcę Ci podziękować, Julio, za wiele rzeczy, ale za jedną w szczególności. Za to, że przeła­ mujesz pewien stereotyp i mówisz, że nie czujesz się gorzej jako Polka w Berlinie. Uważasz, że absolutnie nie mamy się czego wstydzić. Czę­ sto też mówisz i bronisz tego, co do­ bre naszej sztuce i muzyce. To, co się dzieje w kulturze polskiej, szczególnie teraz, bardzo łatwo ocenić. Mamy z jednej strony noblistkę Olgę Tokarczuk, z drugiej Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego na pierwszym miejscu sprzedaży w Amazonie; z trzeciej – nominację do Oscara dla Bożego Ciała Jana Komasy. Wcześniej dwa filmy Pawlikowskiego. Myślę, że polska kultura jest coraz bardziej doceniana na świecie. Bo jest wspaniała. W Polsce powstaje wiele znakomitych rzeczy. I oby tak dalej. I jeszcze wierzyć w siebie. À propos filmowych historii. Film Cię pociąga. Skomponowałaś mu­ zykę do filmu Jak całkowicie zniknąć Przemysława Wojcieszka. Niedługo poznamy też Julię Marcell jako reży­ serkę i scenarzystkę pewnego filmu. Opowiedz trochę o tym. To prawda. Przy okazji płyty Skull Echo mam projekt filmowy o tym samym tytule. Niesamowicie się na to cieszę i pracuję pełną parą. W tej chwili pracuję razem z moją producentką Natalią Grzegorzek i Koskino. Wprawdzie minie kilka lat, zanim wejdzie do kin, ale jesteśmy zdeterminowane. Fascynuję się kinem od dziecka. Obok muzyki kino to była moja druga wielka pasja. Ale podchodziłam do niej bardziej nieśmiało i wreszcie przyszedł dla mnie czas, żeby ten krok zrobić. Wrócę jeszcze do Twojej pewne wypowiedzi: „Wschód rzeczywiście ma wciąż kompleksy wobec Zacho­ du i nie może uwierzyć, że jest inte­ resujący. Po latach ciągłego podró­ żowania między Polską a Berlinem czuję, że zaczynam uwalniać się od takiego myślenia. W Berlinie two­ je istnienie jest kompletnie własne. Bardzo łatwo istnieć w takim cie­ płym i bezpiecznym balonie swoje­ go wewnętrznego świata. Czuję się Polką, Polką w Berlinie”. Twoja pły­ ta ukaże się także w wersji angiel­ skiej poza granicami Polski i bardzo jesteśmy w tego dumni. Na ile czu­ jesz się pomocna dla tego Zachodu, wydając płytę Skull Echo? Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo nie myślę w takich kategoriach, żeby pomóc Zachodowi. Raczej myślę odwrotnie – o tym, że jak już rozmawialiśmy, wysyłam jakąś wiadomość w świat i zobaczymy, kto to odbierze. Tym razem wysłałam ją nieco dalej niż tylko do Polski – również za granicę. Płyta ukaże się również w Wielkiej Brytanii, jednocześnie na rynku niemieckim i w streamingach. Powinna być osiągalna na całym świecie. Zobaczymy, gdzie mnie to zaniesie. Czy będę więcej podróżować z koncertami? Mam nadzieję, że tak. Przejdźmy do mojej ulubionej pio­ senki z twojej płyty Domy ze szkła. Ta piosenka to dla mnie to kamień węgielny tej płyty. Mówisz wprost, że współcześni ludzie oddalają się od siebie, coraz bardziej oddziele­ ni: „A każdy mój sąsiad z oblicza ten sam, z zapartym tchem śledzą, oczy im się szklą. Wystarczy, że mówię, co słyszeć chcą”. Niezwykły tekst, który – mam nadzieję – zapali serca i umysły ludzi do dobrych zmian. Bo przecież jest przykazanie „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Dziękuję. Ten tekst, jak wszystkie inne, wyszedł gdzieś z głębokiego wnętrza. Patrzyłam też w siebie i myślałam o tym, na ile ja sama jestem otwarta na inność. Bo dla mnie kluczem tej piosenki jest zamknięcie na innych ludzi – na inne poglądy, inny rodzaj myślenia. I oczywiście odkryłam w sobie dużo takiego zamknięcia. Ale warto z tym walczyć. Zachęcam gorąco tych, którzy jesz­ cze nie kupili tej płyty aby to uczy­ nili w te pędy. Tam odnajdą więcej niż skrawek siebie. Dziękuję, Julio. Dziękuję! K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

20

O S TAT N I A S T R O N A

Podpisz petycję w proteście prze­ ciw naruszaniu praw człowieka i ła­ maniu demokracji we Francji! Wielu ludzi, wśród nich działacze opozycji antykomunistycznej w PRL i krajach dawnego Związku Sowiec­ kiego, jest poważnie zaniepokojo­ nych tym, co od dłuższego czasu dzieje się na francuskich ulicach. Nasz szczególny niepokój i sprze­ ciw budzą sceny użycia siły wobec osób zgromadzonych w pochodach

Historia jednego zdjęcia...

O

czywiście większość z nich zapewne identyfikuje się jedynie z nazwą ruchu, czyli z buntem przeciwko wyginięciu. Naturalnie, kto nie chciałby brać w takim buncie udziału?! Ale kto doczytał o celach założycieli ruchu? Jeszcze kilka lat temu ich założenia wydawałyby się zbyt radykalne, aby je promować publicznie. A dzisiaj nie jest to żaden manifest nikomu nieznanej, niszowej grupy radykałów, lecz jednej z najbardziej mainstreamowych grup aktywistów. O Extinction Rebellion piszą najbardziej poczytne media zarówno za granicą, jak i w Polsce. Mamy nawet swój rodzimy oddział radykalnego ugrupowania. I być może jego członkowie i organizatorzy protestów mają świadomość, jakie hasła głoszą ich „bracia” z Wielkiej Brytanii. Ale jaki procent młodych osób dołączających do grupy zdaje sobie sprawę, jakie cele oprócz „ochrony klimatu” mają założyciele Extinction Rebellion? W większości ludzie jak najbardziej chcą zadbać o planetę i walczyć z jej bezmyślnym zanieczyszczaniem, co jest przecież godne pochwały i powinno być jak najbardziej promowane. Poza popularną Gretą Thunberg są

Idea ochrony klimatu, która mogłaby pojednać ludzi na całej planecie, w wykonaniu Extinction Rebellion stała się straconą szansą na realną poprawę. Ruch zdaje się propagować jedynie destrukcję, a nie budowę. również inni, mniej znani, zaangażowani w próby rozwiązania kryzysu klimatycznego. Jednym z nich jest Boyan Slat, holenderski wynalazca i założyciel fundacji The Ocean Clean-Up, która „opracowuje technologie do wydobywania plastikowych zanieczyszczeń z oceanów”. Slat daje świetny przykład, że można działać w sposób kreatywny, realistyczny i wcale niewymagający zniszczenia cywilizacji Europy. W przeciwieństwie do Extinction Rebellion, 25-latek wierzy w szansę ocalenia planety i aktywnie wciela działania ku temu w życie. Natomiast popularna

i manifestacjach. Bicie bezbronnych ludzi, strzelanie do nich, stosowanie nieuzasadnionej przemocy wobec demonstrantów, którzy korzystają ze swych podstawowych praw oby­ watelskich do wolności zgromadzeń i wyrażenia sprzeciwu wobec po­ lityki władz, narusza podstawowe prawa człowieka i łamie reguły de­ mokracji. Niczym nie różni się ono od zachowania policji w krajach to­ talitarnych.

Apel Polaków do władz Republiki Francuskiej ws. państwowej przemocy wobec obywateli Francji demonstrujących na ulicach

Nie zapomnimy solidarności społeczeństwa francuskiego wo­ bec Węgrów w 1956 roku, Cze­ chów i Słowaków w 1968 roku czy

Polaków po wprowadzeniu w Pol­ sce w 1981 roku stanu wojennego. Wtedy Francja była dla nas wzorem demokracji. Dziś to my apelujemy

do władz Republiki Francuskiej o zaprzestanie przemocy wobec strajkujących i protestujących w miejscach publicznych obywa­ teli i wsłuchanie się w ich głos. Nie wypowiadamy się o istocie sporu. Rozwiązać go muszą sami obywa­ tele Republiki Francuskiej. Jednak w obliczu państwowej przemocy nie możemy milczeć! Oczekujemy od Prezydenta Republiki Francu­ skiej niezwłocznego wstrzymania

Ochrona klimatu możliwa wyłącznie przez eliminację cywilizacji europejskiej? Poprawa stanu klimatu realna tylko przy odrzuceniu heteroseksualności? Działania dla dobra natury wykonalne jedynie po rozpadzie chrześcijaństwa? Brzmi ekstremistycznie? To tylko hasła jednej z najpopularniejszych globalnych grup klimatycznych, która zyskuje coraz więcej zwolenników wśród młodzieży, i nie tylko.

„Ja” a bunt przeciwko wyginięciu

Jak w nieczystej grze wykorzystywane są dobre intencje młodych ludzi Iga Stępień grupa klimatyczna nie może poszczycić się podobnym podejściem (oczywiście jeśli w aktywizm klimatyczny nie wliczymy zakłócania porządku społecznego, takiego jak przyklejanie się do pociągów).

E

xtinction Rebellion powszechnie opisywana jest jako globalny, radykalny ruch wymagający od władz państw natychmiastowych działań na rzecz naprawy klimatu. Oficjalnie nazywają się apolitycznym, demokratycznym ruchem, ale nie można ukryć, że ich postulaty od samego początku nie brzmiały zbyt… apolitycznie. Jeden ze współzałożycieli i pomysłodawców tego ruchu, Stuart Basden, w artykule w serwisie Medium pisze wprost, że w Extinction Rebellion nie chodzi wyłącznie o klimat. Aktywista już na początku tekstu ujawnia swoje stanowisko wobec kryzysu i mówi wprost: „już tego nie naprawimy”. Zamiast inspiracji, motywacji, determinacji i pasji wobec wprowadzania zmian mających ratować planetę, ze słów Basdena wybrzmiewa monotonny nihilizm. Przypomnijmy, czym cechuje się nihilizm: brakiem celu, sensu, znaczenia, wartości życia czy wartości moralnych. Zdecydowanie nie jest to postawa, która mogłaby być motorem napędowym globalnych zmian we wspólnym celu, dla dobra ludzkości. Według Basdena jesteśmy nieodwracalnie skazani na coraz bardziej niestabilne i nieprzewidywalne warunki klimatyczne, prowadzące w efekcie do załamania gospodarki i upadku społeczeństw każdego kontynentu. Nie wiadomo, czy ludzki gatunek w ogóle przetrwa.

Dlaczego więc, nie mając żadnej nadziei na poprawę sytuacji, tak zagorzale walczy o radykalne zmiany w systemie? Jego motywacje stają się jasne w dalszej części artykułu. Postępujące załamanie klimatu okazuje się być jedynie symptomem o wiele głębszego problemu. Basden za wszystko wini „toksyczny system” cywilizacji europejskiej. O ile aktywiści z Extinction Rebellion posługują się argumentami naukowymi w kwestii zmian klimatycznych, to wskazane przez nich sedno problemu jest wynikiem całkowicie subiektywnej perspektywy, niepopartej badaniami ani wnioskami naukowców. Europa jako źródło wszelkich nieszczęść, cierpień świata (i być może wkrótce wyginięcia gatunku ludzkiego) to wyłącznie opinia Basdena i innych, którzy zamiast miłości do świata i życia zdają się propagować apokaliptyczną rezygnację i otwartą nienawiść do „winnych (ich zdaniem) kryzysu”. Dla Basdena wszystkiemu winni są biali ludzie, głównie chrześcijanie, których obwinia o ludobójstwa, wojny, niewolnictwo, kolonializm, okrucieństwo i przemoc. Ale główny problem stanowi dla niego próba usprawiedliwiania tych czynów kulturowymi mitami i złudzeniami co do swojej wyższości. Basden obwinia przy tym patriarchat, który dyskryminuje kobiety, przekonanie o „normalności” heteroseksualizmu oraz hierarchię klas społecznych. Według aktywisty są to złudzenia, które są nam wpajane od małego, a brak rozpoznania ich jako przyczyny kryzysu klimatycznego to forma zaprzeczenia, oparta na rasizmie i seksizmie. Zadaniem Extinction Rebellion jest rozwianie tych iluzji.

To całkiem zabawne, że założyciele ruchu nawet nie kryją swoich motywacji i celów, lecz piszą o nich wprost. Ewidentnie ochrona klimatu schodzi na drugi plan (bo to już przegrana sprawa). Aktywiści nie przedstawiają żadnych alternatywnych rozwiązań. Po prostu chcą wyleczyć przyczynę infekcji, którą zdiagnozowali… sami. Basden wyraźnie podkreśla, że Extinction Rebellion to nie jest ruch klimatyczny, lecz ruch buntu przeciwko szaleństwu, które prowadzi do naszego wymarcia. To może tak naprawdę należałoby wymazać w ogóle kwestię kryzysu klimatycznego i skupić się na tym, co Basden chce tak naprawdę zburzyć: obecny sys­ tem i ład społeczny? Ale może to zbyt mało oryginalne? Aktywiści gotowi są poświęcić ideę demokracji na rzecz wyznawanych przez siebie przekonań. Basden, krytykujący „złudne przekonanie Europejczyków o tym, że wiedzą, co jest dla świata najlepsze”, sam wykazuje skłonność do rozstrzygnięcia kwestii kryzysu klimatycznego po swojemu. Nie uznaje przy tym sprzeciwu, bo każdy, kto nie podziela jego racji, żyje po prostu w „rasistowsko-seksis­ towskim zakłamaniu”. Zarzucając systemowi patriarchalnemu promowanie podziału w społeczeństwie, sam tworzy mentalność podziału: na tych, co wiedzą więcej i lepiej i na tych, którzy żyją w szkodliwej iluzji. I jak tu budować dialog, tak potrzebny do poprawy sytuacji klimatycznej? Szkoda, bo szczytna idea ochrony klimatu, która mogłaby pojednać ludzi na całej planecie, w wykonaniu Extinction Rebellion stała się straconą szansą na realną poprawę. Ruch zdaje się propagować jedynie destrukcję, a nie budowę.

Co więcej, poza czystą intencją ochrony natury, aktywiści wykorzystują również zainteresowanie młodych ludzi buddyzmem. Przykładem takich osób jest Mark Ovland z Wielkiej Brytanii. Ovland przez lata praktykował buddyzm jako mnich w Indiach, a następnie nauczał medytacji w Anglii. Gdy dołączył do ruchu Extinction Rebellion, stwierdził, że w końcu odnalazł rodzaj aktywizmu, który opiera się na „wspólnym uleczaniu toksycznego systemu”. Mówi wprost, że ruch Extinction Rebellion nie daje żadnych praktycznych rozwiązań, lecz pragnie uświadamiać społeczeństwo oraz prowadzić demokratyczne działania na rzecz zmiany systemu. Ovland odrzuca przemoc (bo nie chciałby „niczego skrzywdzić”, lecz pochwala globalne nieposłuszeństwo obywatelskie (aby jedynie „skrzywdzić system”). Uważa, że potrzebne są działania podwyższonego ryzyka, powodujące zakłócenia systemu. I chociaż, jak wyznał, osobiście nie wierzy, że cokolwiek zmieni, określa swoje działania jako absolutnie konieczne.

S

zacuje się, że w jednym tygodniu w kwietniu 2019 roku demonstracje Extinction Rebellion w Londynie przy Parliament Square, Marble Arch, Waterloo Bridge i Oxford Circus zakłóciły dzienny bieg życia ponad pół miliona ludzi. Ovland brał udział w takich akcjach, jak nagi protest w Izbie Gmin czy blokowanie stacji metra Canning Town w Londynie. Ten drugi protest wywołał powszechne oburzenie, ponieważ utrudnił życie klasy robotniczej, która… korzysta z jednego z najbardziej ekologicznych środków transportu, jakim jest metro. Podobne

przemocy wobec manifestantów, godzącej w ich godność, zdrowie i życie. Janina Jadwiga Chmielowska, Lech Dymarski, Piotr Hlebowicz, Krzysztof Ostaszewski, Ziemowit Pochitonow, Jan Strękowski, Józef Śreniowski

Dołącz swój podpis, wpisując w wy­ szukiwarkę: Zatrzymajmy przemoc władz Republiki Francuskiej wobec obywateli! Fot. Patrice Calatayu, CC-BY 2.0, Flickr.com Zdjęcie zostało opublikowane 2 marca 2019 r.

zarzuty usłyszeli aktywiści z Extinction Rebellion za blokowanie ruchu ulicznego – komu tak naprawdę próbują utrudnić życie?! I czy blokowanie dróg przez aktywistów-„buddystów” takich jak Ovland, jest właściwie zgodne z etyką buddyjską, o której sam tak wiele mówi? W tym temacie wypowiedział się buddyjski mistrz Zen, Brad Warner, który wytknął Ovlandowi brak znajomości lub poszanowania podstawowych wartości buddyzmu. Jeśli chodzi o blokowanie dróg, problem jest taki, że nie wiadomo, kto w tym momencie pilnie potrzebuje przejazdu. Może to być karetka, policja, straż pożarna – spieszące się do szpitala lub na miejsce wypadku. Od ich przejazdu może zależeć czyjeś życie. Nawet w mniej drastycznym scenariuszu brak możliwości przejazdu może skutkować zwolnieniem kogoś z pracy lub niedotarciem na ważne spotkanie służbowe czy rodzinne, prywatne. Tak przyziemne problemy nie interesują jednak tych, którzy postanowili działać w wyższym celu, w słusznej sprawie, w celu lepszej przyszłości, kierując się znaną dewizą: „cel uświęca środki”. Ale buddyjska etyka wyklucza takie podejście. Liczy się tylko tu i teraz oraz to, co w danym momencie czynisz wobec innych. Aktywiści mogą argumentować swoje działania różnymi wzniosłymi ideami, lecz uzasadnianie ich mądrością buddyjską, gdy ewidentnie stoją z nią w sprzeczności, jest po prostu błędem, oszustwem lub wykorzystaniem do celów ideologicznych. W sądzie Ovland sporo mówił o iluzji. „Wszystko jest tylko historią – kapitalizm, demokracja, prawo”. Dla tego aktywisty-„buddysty” system sądowniczy to tylko kolejna iluzja i historia, w którą wszyscy wierzymy. Ale takie podejście do rzeczywistości to… też nie buddyzm. Jedna z najbardziej popularnych buddyjskich przypowieści opowiada o uczniu, któremu wszystko wydawało się iluzją, dopóki nie uderzył się w palec u nogi – ból fizyczny okazał się baaardzo prawdziwy. Czy buddyści powinni być radykalnymi aktywistami, rozsiewającymi panikę i zwiastującymi apokaliptyczne rychłe wyginięcie ludzkości? Mistrz zen Warner uważa, że najlepsze, co buddyści mogą zrobić dla klimatu, to to, w czym są najlepsi. Czyli zachować spokój. Bo jeśli nawet buddyści nie będą w stanie zachować spokoju, to kto? K




Nr 68

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Luty · 2O2O Ciemna strona gazu ziemnego

Jadwiga Chmielowska

L

uty przyniósł nowe wyzwania. Wielka Brytania opuściła UE. Może urzędnicy UE zrewidują swoje postępowanie. Skończą z butą, arogancją i narzucaniem narodom zgubnych ideologii. Tego nie wiemy. Równie trudno przewidzieć zamysły Prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Czy szczerze chce ocieplenia stosunków z Polską, czy jedynie poklepać „Polaczków” po ramieniu, powiedzieć kilka zdań po polsku, by zmusić nas do podporządkowania się polityce UE? Czyżby nasz sojusz z USA był dla nich aż tak niewygodny? Rok temu to Stany Zjednoczone miały budować elektrownię atomową w Polsce, teraz chcą Francuzi. Wolałabym mimo wszystko technologię amerykańską. Niepokoi mnie pomysł wspólnej produkcji czołgu europejskiego. Czyżby dla wielonarodowej armii europejskiej, o której od lat marzy Macron? A co ze współpracą z Koreańczykami? Co z tymi 800 czołgami? Koncern Hyundai Rotem miał proponować Polsce dostosowany do jej potrzeb model czołgu K2, razem z transferem technologii, którego chce Warszawa. „Po tak gigantycznym kontrakcie Polska będzie dysponować liczbą nowoczesnych czołgów większą niż Niemcy i Francja razem wzięte” – alarmowała kilka dni temu „Die Welt” twierdząc, że zbrojeniówce niemiecko-francuskiej ucieka olbrzymi zysk. Nie mam zaufania do największych przyjaciół Rosji w Europie. Dodatkowo warto pamiętać, że niemieckie, odkupione przez Polskę Leopardy są ciągle w remoncie. Prasa ostatnio doniosła: „Plan remontu do końca 2020 r. kupionych przez Polskę 150 czołgów jest niewykonalny”. Kilka lat temu świat obiegła informacja o stanie niemieckiej armii – niejeżdżące czołgi i nielatające helikoptery. Co do francuskiej zbrojeniówki też nie mam złudzeń. Francuzi oferowali nam nie tak dawno kupno śmigłowców H225M Caracal. Tymczasem na wyposażeniu francuskich sił zbrojnych do lotu jest podobno zdatny jedynie co czwarty. Nawet samochód przywieziony z Francji do obsługi prezydenta Macrona popsuł się i ambasador w Warszawie użyczył mu swojego. Wszyscy zastanawiają się, dlaczego Macron był w Polsce taki przyjazny. Otóż dlatego, że Polska przez ostatnie lata stawiała na swoim, zamiast kulić ogon pod siebie jak poprzednie rządy. Dobrze, że Prezydent RP podpisał ustawę reformującą sądy. Przeciwko Macronowi od kilkunastu miesięcy (64 weekendy) trwają manifestacje, coraz brutalniej tłumione na rozkaz jego administracji. Oddziały pacyfikacyjne w pogoni za „żółtymi kamizelkami” nie oszczędzają nawet świątyń. Interwencję policji w kościele Notre-Dame du Taur potępił abp Tuluzy Robert Le Gall, przypominając, że kościoły są „miejscem pokoju i azylu”. Nawet ZOMO w Polsce stanu wojennego nie pałowało w kościołach. Schronieni w kruchcie demonstranci cierpieli jedynie od gazu łzawiącego, rozpylanego na zewnątrz. W grudniowym numerze pisałam o przypadkach dżumy i kilku zgonach w Chinach. Teraz świat niepokoi epidemia koronawirusa 2019-nCoV. Pierwsze przypadki zachorowań miały miejsce w listopadzie ʼ19. Genom wirusa wyhodowanego na zlecenie chińskiej armii w laboratorium 4. klasy bezpieczeństwa w Wuhan jest w 95% podobny do koronawirusa, z którym mamy teraz do czynienia. Podobno mogło dojść do jego wycieku z laboratorium w Wuhan. W ubiegłym tygodniu Rosja ujawniła pierwsze przypadki koronawirusa, izolując obywateli chińskich. Moskwa ogłosiła stan wyjątkowy, zamykając 2500 kilometrów chińskiej granicy. Zawiesiła też wydawanie elektronicznych wiz obywatelom Chin i zapowiedziała ekstradycję chorych. Trudno powiedzieć, czy jest to panika wywoływana sztucznie, dla odwrócenia uwagi, czy rzeczywiste zagrożenie. Co roku zwykła grypa zabiera na całym świecie kilkadziesiąt tysięcy osób. W 1918 r. wirus hiszpanki zdziesiątkował populację wycieńczonej wojną Europy. Trzeba ufać Bogu i prosić Go, by pomógł nam rozumieć świat i podejmować słuszne decyzje. K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Pogotowie strajkowe w PGG z blokadą węgla z Rosji w tle Stanisław Florian

3

Ballada o mieście, które uczy się normalnie żyć Świętochłowice ponad rok temu uwierzyły, że zmiana jest możliwa. Na horyzoncie powoli pojawia się… normalność i perspektywy rozwoju, jakich miasto nie miało od lat. Małgorzata Kowalik komentuje „samorządowe zawirowania” w Świętochłowicach.

4

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Po świąteczno-noworocznym „zawieszeniu broni” i ogólnopolskim „barbórkowaniu” Walec postępu przyśpiesza… „Solidarności” z prezydentem, premierem i szefami firm górniczych w centrum konProf. Ewa Budzyńska, która na ferencyjnym katowickiego Spodka – przyszedł w Polskiej Grupie Górniczej czas na po- wykładach, najogólniej rzecz wrót do rzeczywistości. ujmując, broni obecności Bożej

Z

anim wznowiono negocjacje 9 stycznia, organizacje oddziałowe WZZ „Sierpień 80” działające w należącej do PGG kopalni zespolonej KWK „ROW” (Ruch „Jankowice”, Ruch „Chwałowice”, Ruch „Rydułtowy” i Ruch „Marcel”) zwróciły się do premiera Morawieckiego z oświadczeniem: „Kopalnie uginają się pod zwałami węgla. Górnicy na postojowym zablokują tory”. Domagali się w nim od premiera i wicepremiera – ministra aktywów państwowych Jacka Sasina – „natychmiastowych działań

T

ereny Śląska w granicach II RP były łagodniej traktowane. Oficerowie hamowali, a przynajmniej próbowali powstrzymywać żołnierską dzicz. Dopiero po przekroczeniu granicy III Rzeszy zaczęło się masowe mordowanie. Już „27 stycznia 1945 roku Armia Czerwona spacyfikowała Przyszowice i Miechowice na Śląsku. Żołnierze sowieccy wyciągali ludzi z piwnic i domów. Torturowali, okradali, gwałcili, rozstrzeliwali. Zginęły kobiety, dzieci, powstańcy śląscy, a nawet ukrywający się Żydzi – łącznie blisko 450 osób” – podaje Łukasz Zalesiński na portalu Polska Zbrojna. A oto inny fragment cytowanego tekstu: „Pod koniec stycznia 1945 roku maszerujący od strony Gliwic czerwonoarmiści podeszli pod Przyszowice. – Przed wojną była to ostatnia wieś po polskiej stronie granicy. Kamień rzucony spośród jej zabudowań lądował już w Niemczech – opowiada dr Węgrzyn. Na opłotkach Sowieci natknęli się na niemieckich żołnierzy z 2 Batalionu Pancernego. Po krótkiej wymianie ognia Niemcy się wycofali, a zwycięskie oddziały wkroczyły do wsi. Część Polaków przyjęła ten fakt z entuzjazmem. Szybko przekonali się jednak, że nie ma się z czego cieszyć. We wsi rozpoczęła się regularna rzeź. – Czerwonoarmiści najpewniej się pomylili. Byli przekonani, że oto właśnie wkroczyli do Niemiec – ocenia dr Węgrzyn. Wyciągali ludzi z domów, piwnic, gwałcili, kradli, rozstrzeliwali, palili. Nie oszczędzili dawnych powstańców śląskich, polskich działaczy niepodległościowych. Zabili też kilku węgierskich i włoskich Żydów – więźniów obozu koncentracyjnego, którzy zdołali zbiec z marszu śmierci i ukrywali się w Przyszowicach przed Niemcami. Łącznie Sowieci zamordowali ponad 50 cywilów, doszczętnie spalili też 70 zabudowań. Najstarsza z ofiar miała 78 lat, najmłodsza dziesięć miesięcy”. W Miechowicach, miasteczku pod Bytomiem, udało się ustalić tożsamość 230 spośród większej liczby ofiar rzezi dokonanej przez rosyjskich sołdatów. Tak zapamiętano Rosjan we wszystkich wioskach i miastach obszaru Śląska, który po plebiscycie pozostał w Niemczech. Dotyczy to także Opolszczyzny. Najgorzej było w miejscowościach przygranicznych.

w związku z katastrofalną sytuacją zespolonej Kopalni Węgla Kamiennego „ROW”. (…) wkrótce wydobycie na tychże kopalniach trzeba będzie zatrzymać, a górników odesłać na przymusowe postojowe. Sytuacja budzi słuszne niepokoje wśród załóg górniczych, które gotowe są blokować przejścia graniczne, aby chronić swoje miejsca pracy i nie dopuścić do masowego importu obcego węgla, głównie z Rosji. (…) Import węgla do Polski rośnie osiąga rekordowe rozmiary. Polskie elektrownie odmawiają realizacji kontraktów na podpisane

dostawy z polskich spółek węglowych, bo coraz częściej korzystają z importu. Przynajmniej jedna spółka kontrolowana przez Skarb Państwa zajmuje się sprowadzaniem i przetwarzaniem rosyjskiego węgla.

P

rzypominamy, że 7 stycznia br. Komisja Krajowa WZZ „Sierpień 80” zwróciła się do Pana Premiera z wnioskiem o informację, które spółki zależne od Skarbu Państwa, ile i na jakie potrzeby zaimportowały w ostatnich dwóch latach zagranicznego węgla,

Rabowali, gwałcili, torturowali, rozstrzeliwali. Tak wspominają Ślązacy żołnierzy Armii Czerwonej, którzy nieśli „wyzwolenie”. Po ostrzale artyleryjskim 27 stycznia Sowieci pojawili się w Katowicach. Byli głodni, szukali w mieszkaniach, piwnicach i strychach jedzenia. Mieszkańcy bardzo się bali, ale prawdziwa tragedia miała dopiero nastąpić.

Tragedia Górnośląska Jadwiga Chmielowska

Dowództwo Armii Czerwonej zachęcało do folgowania sobie i brania odwetu na „germańcach”. Na nic się zdały tłumaczenia Ślązaków, że są Polakami, bo przecież znają język polski

Rufin Kopiec (niższy) i Leon Kopiec w Londynie

i potrafią się dogadać – przecież rosyjski jest językiem słowiańskim. W powiecie gliwickim zginęło wielu byłych powstańców śląskich, zwłaszcza tych, którzy uwierzyli w „wyzwolenie”. Nie mieli doświadczenia mieszkańców wschodnich rubieży II RP, którzy Sowietów poznali już po 17 września

1939 r., a i tam zdarzali się tacy, którzy uwierzyli Rosjanom. Dowództwo AK Okręgu Wileńskiego po udanej akcji „Burza”, która uwolniła Wilno z rąk niemieckich, zostało zaproszone przez

Oddział żołnierzy gen Maczka – Rufin Kopiec drugi od lewej w górnym rzędzie siedzących.

Rosjan na uroczysty bankiet, z którego tylko nieliczni wrócili po kilku latach spędzonych w łagrach Syberii. Kolaboracja Rosji z Niemcami przeciwko demokratycznemu światu zaczęła się jeszcze przed Hitlerem, w ramach współpracy wojskowej paktu

głównie z Rosji. Tej samej Rosji, od której chcemy uniezależnić import gazu, lecz ochoczo zwiększamy import węgla. Tej samej Rosji, której prezydent obraża Polskę i Polaków, fałszując historię. Jak to się ma do Polskiej Racji Stanu? Gdzie tu honor, dbałość o nasze interesy i troska o bezpieczeństwo energetyczne? Co z przyzwoitością? Mamy dalej napędzać gospodarkę Rosji i napychać kieszenie rosyjskich oligarchów, do których płyną zyski z importu węgla do Polski? Polska ma swój węgiel. Dokończenie na str. 2

zawartego pomiędzy Rosją Sowiecką a Niemcami 16 kwietnia 1922 r. w Rapallo koło Genui. Sygnatariusze układu dołączyli do niego tajną klauzulę o współpracy obu państw w dziedzinie wojskowości. Niemcy po traktacie wersalskim kończącym I wojnę światową mogli mieć armię lądową liczącą do 100 tys. żołnierzy, a terytorium częściowo zdemilitaryzowane. Dzięki Rapallo Niemcy zyskały możliwość budowy nowej armii bez ograniczeń – nie tylko tworzenia nowej kadry wojskowej, ale też uzyskali dostęp do rosyjskich urządzeń wojskowych, poligonów nad Kamą i Wołgą, a przede wszystkim zgodę na produkcję zbrojeniową na terenie Rosji. W zamian oficerowie niemieccy szkolili żołnierzy Armii Czerwonej, a Niemcy udzieliły Rosji Sowieckiej kredytów na rozbudowę jej arsenału. Niemcy korzystali ze współpracy z Rosją Sowiecką nie tylko w dziedzinie militarnej i surowcowej. Uczyli się ludobójstwa. Już bowiem w maju 1920 r. w archangielskim wydaniu rządowej gazety „Izwiestia” opisano Wyspy Sołowieckie jako miejsce „wymarzone” na obóz pracy: „Surowy klimat, dys­cyplina pracy i walka z siłami natury będą wyśmienitą szkołą dla wszystkich elementów przestępczych”. W 1923 roku przywieziono pierwszych więźniów politycznych. Tak rozpoczynał się słynny Archipelag GUŁAG, rozsiany po całym Związku Sowieckim. W sowieckich obozach koncentracyjnych – łagrach – uczono się, jak czerpać zyski z pracy niewolniczej. Na ich bramach wejściowych widniały hasła w rodzaju: „Żelazną ręką zapędzimy ludzkość do szczęścia”; „Praca kwestią honoru, męstwa, sławy i heroizmu”. Towarzyszyły im portrety młodego Lenina i czerwone gwiazdy. To właśnie zwiedzając rosyjskie łagry, niemieccy hitlerowcy uczyli się budowy i organizacji obozów koncentracyjnych. Więźniów Ausch­witz witał napis „ARBEIT MACHT FREI”. Po II wojnie światowej obóz sołowiecki nazywany był polarnym Oświęcimiem. W 2023 roku obóz ten będzie obchodził 100-lecie założenia. Pakt Ribbentrop-Mołotow, zawarty 23 sierpnia 1939 r., był kontynuacją Dokończenie na str. 2

w ludzkim życiu, oczekuje na rozprawę przed uniwersytecką Komisją Dyscyplinarną. Utytułowana społeczność uczonych w obawie o własną skórę nabrała wody w usta. Herbert Kopiec przestrzega przed taką postawą.

5

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” „Gwiazdka” była pismem oczekiwanym i poszukiwanym. Należała do grona gazet, które informowały i wyrażały opinię oraz miały swoją ciągłość tematyczną. Zdzisław Janeczek o polityce informacyjnej jedynej w latach 1852‒1859 polskiej gazety na Śląsku Cieszyńskim.

6–7

Szary obywatel nieuczciwą konkurencją? Wypędzeni na Syberię byli potrzebni/przydatni carowi, podczas gdy wypędzeni z polskiego systemu akademickiego traktowani są co najwyżej jako nieuczciwa konkurencja dla jego beneficjentów. Józef Wieczorek piętnuje deprawację polskiej kasty akademickiej i sędziowskiej.

9

Śląsk na banknotach Banku Polskiego na emigracji We wrześniu 1939 roku Bank Polski ewakuował się do Paryża, a potem do Londynu. Zachował prawo do wydawania na emigracji własnych biletów. Wyemitowano 10 różnych banknotów. Dwa z nich były tematycznie związane ze Śląskiem. Tadeusz Loster o emigracyjnych banknotach Narodowego Banku Polskiego.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Przyczyny zdrowotne i bezpieczeństwo powinny motywować do rezygnacji z gazu ziemnego i LPG w kuchni, szczególnie przez kobiety w wieku rozrodczym. Ciąg dalszy rozprawy Jacka Musiała i Karola Musiała ze współczesnymi mitami ekologicznymi.


KURIER WNET · LUTY 2O2O

2

KURIER·ŚL ĄSKI Ponieważ po tym oświadczeniu ze strony rządowej „rozległa się cisza” – 14 stycznia wznowiono negocjacje w PGG. Przyjęto wspólny regulamin mediacji, który precyzuje zasady prowadzenia dalszych rozmów, a następnie strony przedstawiły swoje stanowiska. Na wniosek mediatora ogłoszono przerwę w negocjacjach do 30 stycznia, aby dać mu czas na zapoznanie się z sytuacją finansową spółki. Już 27 stycznia związkowcy z PGG utworzyli sztab protestacyjno-strajkowy, a 30 stycznia przystąpili do negocjacji z zarządem. – Niestety – jak mówi przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ „Solidarność 80”, Dariusz Czech – zarząd PGG nie przedstawił żadnych kompromisowych propozycji w odpowiedzi na wcześniej przypomniane postulaty związkowców. Ujawniono jedynie, że jeśli PGG w 2020 r. osiągnie założony w planie techniczno-ekonomicznym zysk, to 1/3 zostanie oddana do właściciela, a wzrost wynagrodzenia będzie liczony od kwoty średniego wynagrodzenia netto na pracownika.

bliskiej, kilkunastoletniej rosyjsko-niemieckiej współpracy i umożliwił wybuch II wojny światowej. Narodowi socjaliści – Niemcy i bolszewiccy socjaliści – Rosjanie mieli się podzielić Europą po zwycięskiej wojnie. Niemcy nie odważyliby się napaść na Francję, gdyż byli pewni, że Polska dotrzyma sojuszu i pomoże Francji. Piłsudski już w 1934 r., po dojściu Hitlera do władzy proponował Francji wojnę prewencyjną przeciwko Niemcom. Hitler znał pacyfistyczne nastroje we Francji. Dlatego najpierw napadł na Polskę. Liczył na Blitzkrieg i na rosyjską pomoc, zanim ruszy Francja. Słał ponaglające depesze do Stalina i armia sowiecka wkroczyła do Polski w przededniu obowiązkowej ofensywy francuskiej – 18 września 1939 r. (3 dni na wypowiedzenie wojny i dwa tygodnie na rozpoczęcie działań bojowych).

Dokończenie ze str. 1

Pogotowie strajkowe w PGG Stanisław Florian

Sprowadzany z Rosji węgiel jest pozyskiwany w okupowanym Donbasie. Jest to wystarczający powód do wycofania się zawartych z nią umów.

żące. Podczas rozmów – jak podaje K. Brzeźniak – mediator nie zachował należytej bezstronności i zaczął przywoływać „do porządku” przedstawicieli związków zawodowych, którzy twardo, po górniczemu wyrażali, co myślą o takiej postawie zarządu. Co gorsza, najpierw chciał podpisać porozumienie ze stroną społeczną bez obecności Zarządu, a ostatecznie – po wyznaczeniu kolejnego spotkania na 7 lutego – nie podpisał protokołu rozbieżności.

dzone zostaną masówki informacyjne dla pracowników PGG”. Komunikat podpisali przedstawiciele trzynastu związków zawodowych działających w PGG, w tym: NSZZ „Solidarność”, ZZG w Polsce, MZZ „Kadra”, WZZ „Sierpień 80”, NSZZ „Solidarność 80”, ZZ Pracowników Dołowych, ZZ Ratowników Górniczych, ZZ Pracowników Zakładów Przeróbki Mechanicznej Węgla w Polsce „Przeróbka”, ZZ „Kontra”, ZZ Maszynistów Wyciągowych Kopalń i ZZ Jedności Górniczej.

transportu do Auschwitz”. Pierwsi więźniowie to 30 niemieckich kryminalistów, których wykorzystano do rejestracji Polaków i ich bezpośredniego nadzoru. Więźniowie z Tarnowa przewożeni byli jeszcze wagonami

zachodnim dezerterowali, poddawali się najszybciej jak zdołali, a w obozach jenieckich nie oddawali honorów starszym rangą Niemcom. Gdy alianci zorientowali się w sytuacji, poinformowali dowództwo polskiej armii i polscy

a tzw. wyzwoleniem, wszystko, co się zdarzyło, w gruncie rzeczy zdarzyło się poza znaną historią. Zawiązała się więźniarska samoobrona, zorganizowano więźniarskie patrole i posterunki pilnujące porządku i bezpieczeństwa. Więź-

chwitz, powstał w 1940 r. i był przeznaczony na miejsce zagłady Polaków. Już w czerwcu 1940 r. trafiły tam dwa transporty więźniów – z Tarnowa i ze Śląska. „Są młodzi i zdrowi, więc mają przed sobą ze 3 miesiące życia. Na wolność wyjdą przez komin krematorium. Taką przyszłość przepowiadano 728 pierwszym więźniom w Auschwitz” – napisał na łamach „Polityki” Marcin Kołodziejczyk w artykule „3 miesiące. Tyle mieli żyć więźniowie z pierwszego

3 klasy, a eskortujący transport „żandarmi kazali im zapamiętać 14 czerwca 1940 r. – dzień, w którym upadł Paryż” – kontynuuje Kołodziejczyk. Lokalizacja obozu w Oświęcimiu była podyktowana bliskością Śląska i Zagłębia, gdzie więzienia szybko stały się przepełnione polskimi patriotami, a także Małopolski, i dogodna komunikacyjnie nawet w aspekcie międzynarodowym. Żydów zaczęto zwozić dopiero w 1942 r., gdy Hitler podjął decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”. Zanim Niemcy postawili gilotynę w katowickim więzieniu, wyroki śmierci wykonywano w Auschwitz lub pokazowo – na szubienicach w centrach miast. W Michałkowicach – dzielnicy Siemianowic – na drzewie zawisł dowódca Inspektoratu Katowickiego AK Józef Skrzek – stryj znanego muzyka. Ślązakom narzucano volkslistę. Jeśli ktoś nie chciał podpisać, wysiedlano go do Generalnej Guberni albo odsyłano do Auschwitz. W porozumieniu z Rządem Polskim w Londynie bp Adamski, ordynariusz katowicki, zaapelował do Ślązaków, aby ratując swoje rodziny i mienie, podpisywali volkslisty. To była kolejna tragedia, bo młodzież trafiała do Wermachtu i zmuszano ją do walki na zachodnim lub wschodnim froncie. Wielu Ślązaków uciekało z wojska niemieckiego. Dezerterowali zwłaszcza po powrotach z urlopów. Zamiast meldować się w swoich jednostkach na froncie wschodnim, meldowali się w leśnych oddziałach AK. Śląska AK miała siatki wywiadowcze na terytorium całej III Rzeszy i Austrii. Nawet w Ministerstwie Uzbrojenia Rzeszy zwerbowała swojego urzędnika.

G

enerał Anders, pytany przez aliantów, skąd weźmie uzupełnienia do swojej armii, odpowiedział bez namysłu: z Wermachtu; ostrzelane wojsko – Ślązacy i Pomorzanie! Tak też było. Ślązacy na froncie

oficerzy werbunkowi objeżdżali obozy jenieckie dla Niemców. Ślązacy trafiali do wojska polskiego. Przykładem mogą być bracia Kopcowie. Matka po wojnie dostała w Świerklanach pod Rybnikiem list z fotografią Rufina – żołnierza dywizji gen. Maczka i Leona – kierowcy

Książeczka wojskowa Leona Kopca. Ślązakom zmieniano nazwiska, gdy trafiali do polskich oddziałów. Właściwe nazwiska wpisywano dopiero po wojnie do książeczek wojskowych, które żołnierze mieli przy sobie.

polskiego generała w Wlk. Brytanii. Obydwaj w polskich mundurach. Leon został odznaczony przez władze Wlk. Brytanii, ale rządzący PRL-em dopiero w 1979 r. wyrazili zgodę na odebranie odznaczenia przez obywatela Polski. Ciekawy opis wyzwolenia KL Ausch­ witz znalazłam na portalu Wprost. Dariusz Baliszewski pisze: „21 stycznia 1945 r. obóz opuściły stałe posterunki SS. Nagle nie było Niemców. Nie było także wody, światła, żywności i opału. Gdzieś z oddali dobiegały odgłosy zbliżającego się frontu. W obozie pozostawało, jak się przyjmuje, 7650 więźniów. Wśród nich grupa tych, którzy zdołali się ukryć i uniknąć ewakuacji. Przede wszystkim lekarze i pielęgniarze, którzy nie chcieli opuścić chorych. W ciągu tych dziewięciu dni między likwidacją obozu

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

wego z pismem, w którym zarzuca, że sprowadzany z Rosji węgiel jest pozyskiwany w okupowanym Donbasie. Jest to wystarczający powód do wycofania się zawartych z nią umów, ponieważ – jak wykazało śledztwo dziennikarskie „Dziennika Gazeta Prawna” – Rosja jako okupant bezprawnie wykorzystuje zasoby ukraińskiego Donbasu. Węgiel dostaje sfałszowane certyfikaty pochodzenia i jest wwożony do Polski quasi-legalnie na rosyjskich papierach, bo Rosjanie traktują go jako „legalny” import z Ukrainy, jako że firma, która go wywozi z Donbasu, jest formalnie zarejestrowana w Kijowie. Dzieje się tak, mimo że Ukraina uznaje to za przemyt, bo nie ma kontroli nad przepływami przez granicę ani eksportem z Ługańska. Na dodatek rosyjski węgiel nie spełnia europejskich norm spalania, zawiera zbyt wysokie ilości siarki… Najgorsze w tym jest to, że w procederze sprowadzania go do Polski uczestniczą spółki powiązane ze bronił. Około południa Oświęcim był już wyzwolony”. (…) „Nie ulega wątpliwości, że Rosjanie byli porażeni tym, co zobaczyli. Relacje notują płaczących żołnierzy i płaczących generałów. Nie ulega też wątpliwości, że jeśli nawet

Z

I

E

N

N

A

to nie oni wyzwolili Oświęcim, bo nie było żadnego wyzwolenia, tylko niemiecka likwidacja obozu, to w ciągu następnych miesięcy, aż do października, z najwyższą ofiarnością i oddaniem w dwóch radzieckich szpitalach na terenie obozu próbowali uratować życie tysiącom więźniów”.

R

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

niowie z macierzystego obozu udali się do Brzezinki, by powiadomić o znalezieniu magazynów SS z żywnością i podzielić się z innymi. Wybrano nowych opiekunów bloków, własne władze. Podjęto opiekę nad chorymi. Oczywiście gdzieś jeszcze byli Niemcy. Wy-

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

sadzali pozostałe krematoria, penetrowali magazyny tzw. Kanady, by znaleźć dla siebie cywilne ubrania i uciec przed Rosjanami. Ale w gruncie rzeczy obóz był już wolny. Był wolny tak dalece, że 22 stycznia 1945 r. i w następnych dniach pojawili się w nim co odważniejsi mieszkańcy Oświęcimia, którzy przyszli z pomocą żywnościową i lekarską. Wielu z nich zabrało z sobą dzieci oświęcimskie, bezpańskie, na poły gołe, dzikie, zbyt małe, by wiedziały, kim są i jak się nazywają. Nazywano je Turkami. Ludzie z Oświęcimia zabierali je, aby uratować. Nikt nie wie, ile dzieci i ilu starszych więźniów uratowano. Gdy już po tzw. wyzwoleniu policzono więźniów, okazało się, że około 3 tys. ludzi po prostu opuściło obóz. Rankiem 27 stycznia do Oświęcimia zbliżyły się oddziały rosyjskie. Miasta nikt nie

Stali współpracownicy

Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang

Skarbem Państwa, a zarabiają na tym – kosztem zwałów na kopalniach i groźby utraty pracy lub zarobków polskich górników ze Śląska – rosyjscy, ale i polscy oligarchowie. Przedstawiciel „Sierpnia 80”, Rafał Jedwabny, zwracał przy tym uwagę, że – wbrew oświadczeniom za-

Ekspansja rosyjskiego węgla możliwa jest przez to, że jest on powszechnie dotowany. Rosji nie wiążą bowiem tu żadne restrykcje Unii Europejskiej.

Jadwiga Chmielowska

We wrześniu 1939 r. na pierwszy ogień poszli Ślązacy. Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych jako przeznaczeni do likwidacji w pierwszej kolejności.

A

Z nieoficjalnych wypowiedzi wynika, że problem z importem węgla z Rosji gwałtownie podgrzewa nastroje wśród protestujących górników. Jeden ze związków zwrócił się do premiera Morawieckiego już po podpisaniu komunikatu Sztabu Protestacyjno-Strajko-

Tragedia Górnośląska

W

G

W

sytuacji, gdy nie doszło do porozumienia, Sztab Protestacyjno-Strajkowy PGG 31 stycznia ogłosił pogotowie strajkowe we wszystkich kopalniach i zakładach Grupy „w następujących tematach: – wysokość wypłaty 14. pensji za 2019 rok, – podwyżki wynagrodzeń na 2020 rok, – brak przychodów z zakontraktowanego przez Spółki Energetyczne węgla, – próby cichej likwidacji kopalń. Jednocześnie Sztab (…) ustalił, że w dniu 3 lutego 2020 r. w kopalniach i zakładach Polskiej Grupy Górniczej SA przeprowa-

Dokończenie ze str. 1

e wrześniu 1939 r. na pierwszy ogień poszli Ślązacy. Powstańcy śląscy i inteligencja znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych jako przeznaczeni do likwidacji w pierwszej kolejności. Korpus Śląskiej Policji otrzymał rozkaz wycofania się w okolice Tarnopola, aby nie dostał się w ręce niemieckie. Tam po 17 września trafił w łapy rosyjskie i został zgładzony w obozie jenieckim w Ostaszkowie. Śląscy urzędnicy, lekarze, adwokaci trafiali do obozu w Starobielsku, a oficerowie do Kozielska, by być rozstrzelani w Katyniu. Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, wcielonym do III Rzeszy jako Aus-

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Krzysztof Brzeżniak z „Solidarności 80”, przewodniczący Sekretariatu Górnictwa i Energetyki, po rozmowach zwrócił uwagę, że według zarządu w zeszłym roku na tzw. „premie Bojarskiego” (odwołanego już prezesa PGG – S.F.) bez stosownych porozumień, co jest sprzeczne z ustawą i zostało zgłoszone do Państwowej Inspekcji Pracy, wydano… ponad 90 mln zł. Okazało się też, że na zwałach zalega około 2 mln ton węgla, którego PGE (prezes Baranowski) nie chce odbierać, bo podobno podpisane kontrakty nie są wią-

osjanie w wyzwolonym obozie Auschwitz i jego filiach rozsianych po całym Śląsku zakładali obozy koncentracyjne dla nie tylko dla Niemców-zbrodniarzy, ale głównie dla przeciwników władzy ludowej. Łagry powstawały już w lutym 1945 r. Były na Śląsku dwa rodzaje tych obozów – łagry prowadzone bezpośrednio przez rosyjskie NKWD, jak np. w Toszku, i polskojęzyczne Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego (MBP, poprzednik UB). Najsłynniejszy jest łagier MBP „Zgoda” w Świętochłowicach. Jego komendant Salomon Morel do końca życia (w 2005 r.) w Izraelu otrzymywał 5000 zł emerytury z polskiego ZUS, a IPN i prokuratura nie mogły uzyskać jego ekstradycji. Tylko w tym jednym obozie „Zgoda” więzionych było prawie 6 tys. osób; ok 2,5 tys. nie przeżyło. Mordowano tu księży i pastorów, trzymano kilkunastoletnie dzieci (12–15 lat). To właśnie z tą kolaborancką władzą, przyniesioną na sowieckich bagnetach, walczyli żołnierze niezłomni AK, NSZ, WiN i innych uznających władze Polski w Londynie. To jasne, że przez lata PRL-u byli wyklęci przez sowieckich namiestników. PRL ma się mniej do Polski niż francuskie Vichy do niepodległej Francji. Francuzi z proniemieckimi władzami Vichy nie walczyli zbrojnie. Kolejną tragedią Śląska była 75 lat temu wywózka przeszło 150 tys. górników do Związku Sowieckiego. Dokładnej liczby nie udało się ustalić. Wielu wróciło do końca 1948 r. Wyciągnął ich z niewoli wojewoda, Ślązak Jerzy Ziętek, bo bał się kary za załamanie się planu wydobycia węgla. Połowa straciła życie

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

rządu Grupy Tauron – węgiel jest do elektrociepłowni przywożony z Gdyni i na pewno nie jest to nasz węgiel. Może pochodzić z Kolumbii czy Australii, ale raczej Węglokoks nie dokłada aż tyle do interesu, więc może to być też węgiel z Rosji. Nie powinno więc w tej sytuacji dziwić, że najmocniejszym akcentem wydarzeń 31 stycznia była górnicza blokada torów kolejowych do Elektrociepłowni Łaziska, zorganizowana przez związkowców z „Sierpnia 80”, którą popierają również przedstawiciele pozostałych związków górniczych, w tym przewodniczący ZR Śląskiego NSZZ „Solidarność 80” D. Czech. Słychać również wśród coraz bardziej zdeterminowanych górników, że jeśli wielkie centrale górnicze ze względu na swoje „barbórkowe” układy z prezesami i politykami nie ruszą do Warszawy – mniejsze związki same potrafią się zorganizować i urządzić protest w stolicy… K w kopalniach Donbasu, w Zagłębiu Kemerowskim, w Kazachstanie. Ślązacy pracowali też w fabrykach zbrojeniowych, w kołchozach na Syberii, a nawet w Gruzji przy budowie dróg i mostów. Członkowie AK z Okręgu Śląskiego byli zaraz po wojnie aresztowani, tak jak w całej Polsce… za współpracę z Niemcami. Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którzy wrócili do Polski, byli inwigilowani, a ich kariera zawodowa torpedowana. Śp. Myrcik z Siemianowic – więzień Auschwitz, później żołnierz gen. Andersa – trafił do więzienia UB zaraz po powrocie z Londynu, gdzie składał relację z warunków obozowych. Pomogła dopiero interwencja współwięźniów u premiera Cyrankiewicza, też więźnia KL Auschwitz. Cyrankiewicza zaszantażowano ujawnieniem jego zachowania w obozie. Myrcik został uwolniony. Tak więc Tragedia Górnośląska związana była z Tragedią Polską – polskim holokaustem. Ciekawe słowa padły na uroczystości w Auschwitz – apel o to, aby nie być obojętnym. Tak, to prawda – nie wolno być obojętnym wobec kłamstwa, niewiedzy, tłumienia dyskusji i zwykłej głupoty. Nie wolno tolerować szerzących

Rosjanie w wyzwolonym obozie Auschwitz i jego filiach rozsianych po całym Śląsku zakładali obozy koncentracyjne dla nie tylko dla Niemców-zbrodniarzy, ale głównie dla przeciwników władzy ludowej. się ideologii, z którymi zabronione jest dyskutować. Bo obojętność, taka zgoła niewinna, zawsze prowadzi do tragedii. Szkoda tylko, że wypowiedział je człowiek obojętny na zamordowanie przez komunistów innego więźnia Auschwitz, Witolda Pileckiego, który właśnie nie był obojętny wobec mordów dokonywanych w niemieckim obozie koncentracyjnym, a także mordowania polskich patriotów podczas instalowania innego zbrodniczego systemu w Polsce. Witold Pilecki przeżył Auschwitz, a nie przeżył więzienia MBP. Turski natomiast wspierał nowy reżim i był obojętny na los bliźnich. Nie można też być obojętnym wobec współpracy Niemiec z Rosją, skierowanej – jak zwykle – nie tylko przeciwko Polsce, ale i całemu wolnemu światu. Trzeba o tym głośno mówić, ostrzegać, zanim będzie za późno. K

Nr 68 · LUTY 2O2O

(Śląski Kurier Wnet nr 63) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 08.02.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

E

kspansja rosyjskiego węgla możliwa jest przez to, że jest on powszechnie dotowany. Rosji nie wiążą bowiem tu żadne restrykcje Unii Europejskiej. Władimir Putin może sobie dotować surowiec, jak tylko chce i jak tylko wymaga tego interes jego i powiązanych z Kremlem oligarchów rosyjskich. Węgiel ten nie jest obciążony szaleńczą polityką klimatyczną UE, która to wykańcza polskie kopalnie. Unia Europejska rządzona jest przez sabotażystów i pożytecznych idiotów, którzy ze wszystkich sił krzyczą o konieczności neutralności klimatycznej i wyeliminowania górnictwa węglowego i hutnictwa w swoich państwach członkowskich, a którzy milczą, gdy obcy surowiec sprowadzany jest na masową skalę z Federacji Rosyjskiej. Jaki to „Zielony Ład”? To zdradziecki ład według Putina! Ład pisany na Kremlu i podyktowany eurobiurokratom z Brukseli”. Górnicy z KWK „ROW” przypomnieli premierowi, że podjęcie w tej sprawie szczególnych działań jest jego podwójną powinnością: „zarówno jako Prezesa Rady Ministrów, jak i posła na Sejm RP ze Śląska. Jeśli nie będzie żadnej reakcji – pisali przewodniczący „Sierpnia 80” z poszczególnych ruchów KWK „ROW” – może być Pan pewien, że górnicy z zagrożonych kopalń wyjdą na ulice w obronie swoich miejsc pracy w Polsce i w obronie bytu swoich rodzin. I podobnie jak za rządów Donalda Tuska, zablokują granice, uniemożliwiając dziki napływ węgla ze Wschodu, zabierającego im pracę, a ich rodzinom środki utrzymania”.


LUTY 2O2O · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Do dziś powszechnie popełniany jest błąd – niedopasowanie mocy kotła do kubatury i parametrów energetycznych budynków, najczęściej przewymiarowanie. Musiało to skutkować tzw. niską emisją – popularnym smogiem. Przyspieszoną gazyfikację ułatwiło wprowadzenie technologii rur polietylenowych PE, umożliwiających tanie i szybkie doprowadzenie gazu do odbiorców. Kolejnymi czynnikami motywującymi była nadpodaż gazu na rynku światowym, z wieloletnią tendencją spadkową cen, oraz polityka pierwszych rządów III RP, bezrefleksyjnie zamykających polskie kopalnie, obciążając je wygórowanymi daninami i czyniąc je deficytowymi (jak wiele innych zakładów przemysłowych przeznaczanych wtedy do prywatyzacji), uzależniając tym samym polską energetykę od importu surowców energetycznych. Bogactwa naturalne to zasoby naturalne występujące na określonym obszarze, mające wartość dla człowieka, które powinny dawać poczucie majętności ich posiadaczom. Są też przedmiotem pożądania koncernów i źródłem dochodów rządów udzielających koncesji na ich wydobycie. W historii wielokrotnie państwa oddawały swoje złoża do szybkiej eksploatacji za mierne zyski własne, pozostając po wyczerpaniu złóż z problemami ekologicznymi. Nie ma chyba bogactwa naturalnego, którego eksploatacja nie wiązałaby się ze skutkami środowiskowymi. Gaz ziemny/metan jest surowcem, który względnie łatwo jest wydobyć i przesyłać gazociągami. Dawniej traktowany był jako odpad przy wydobyciu ropy naftowej i węgla. Usuwano go bezpośrednio do atmosfery lub spalano na miejscu. W pierwszych latach hutnictwa i koksownictwa podobny był los gazu wielkopiecowego i koksowniczego. Dzisiejsi entuzjaści wyolbrzymionej roli gazów tzw. cieplarnianych w obserwowanym globalnym ociepleniu wiedzą, że metanowi przypisano wielokrotnie silniejszy od dwutlenku węgla wpływ na klimat, o czym wspomniano np. w 62 numerze „Kuriera WNET”. W ostatnich latach, w związku z zaobserwowanym pewnym ociepleniem przygruntowej warstwy troposfery półkuli północnej, gaz ziemny coraz łatwiej, samoistnie uwalnia się z naturalnych zbiorników do atmosfery, co mobilizuje właścicieli terenów gazonośnych i koncerny wydobywcze, aby zdążyć z jego wydobyciem i sprzedażą z zyskiem.

Szkody środowiskowe powodowane przez gaz ziemny/metan: – Podobnie jak spalany w profesjonalnych elektrowniach węgiel, jest mniej szkodliwy dla środowiska aniżeli spalany w milionach indywidualnych gospodarstw domowych. – Ku zaskoczeniu wielu domorosłych ekologów, jest istotnym elementem smogu (o czym szerzej będzie w jednym z przyszłych artykułów). – W hipotezie CO2-centrycznej globalnego ocieplenia, metanowi przypisuje się od 20 do ponad 100 razy silniejszy wpływ na efekt cieplarniany niż CO2. – Wpływa negatywnie na wegetację wielu roślin. – Wpływa negatywnie na zdrowie człowieka.

Wpływ metanu na rośliny Paleoklimatolodzy przypuszczają, że w okresach geologicznych karbonu i permu (360–250 mln lat temu) stężenie dwutlenku węgla kształtowało się na poziomie trzykrotnie wyższym od współczesnego. Niewiele wiadomo na temat ówczesnych stężeń metanu atmosferycznego. Niewykluczone, że były wielokrotnie wyższe niż obecnie, a roślinność dobrze sobie radziła z metanem lub nawet włączała go w swój metabolizm. W przedstawionej kalkulacji współczesnych źródeł metanu atmosferycznego („Kurier WNET” nr 62 z sierpnia 2019, Hipoteza „Wrocław”) nie zostało ujęte jedno ze źródeł naturalnych, jakim są drzewa tropikalnych terenów podmokłych. O możliwości wydzielania metanu przez rośliny wiadomo było od 1907 roku, gdy brytyjski naukowiec odkrył wydzielanie w pewnych warunkach tego gazu przez łodygi bawełny. W 2014 roku brytyjska naukowiec Sunitha Pangala ogłosiła o odkryciu swojego zespołu, które pozwoliło

wyjaśnić przyczynę obserwowanych przez satelity nad lasami tropikalnymi większych stężeń metanu. Na razie nie wiadomo, jak wygląda cykl metanowy na tych terenach podmokłych, czy drzewa są tylko kanałami przenoszącymi metan z podłoża do atmosfery, czy występuje symbioza pomiędzy drobnoustrojami uwalniającymi w wodzie metan a drzewami? Tym bardziej nic nie wiemy, jak to wyglądało 300 mln lat temu. Przypuszcza się, że wcześniejsze niedoszacowanie może wynosić nawet 10%. Ponieważ metan jest silnym gazem cieplarnianym, należy wyrazić nadzieję, że w atmosferze globalnej histerii ociepleniowej nie powstanie presja na wycięcie lasów tropikalnych, aby o 10% zmniejszyć emisję metanu. Dla części roślin metan może być szkodliwy, pośrednio – zabójczy. Najlepiej wiedzą to panie domów, które próbowały upiększyć swoje pomieszczenia kuchenne kwiatami doniczkowymi. Ponosiły klęskę, gdy wybierały rośliny nie nadające się do kuchni z gazem. W kuchennym środowisku występuje nadmiar pary, wahania temperatury, ale także wyziewy gazowe (metan z własnymi domieszkami i zanieczyszczeniami, mogącymi stanowić 15% zawartości, lub propan-butan z domieszkami i zanieczyszczeniami), produkty spalania gazu i odo­ rantów. Gospodynie domowe znają nieprzyjemny tłusty osad na liściach. Co osadza się na skórze i w drogach oddechowych kucharek i co wchłania się do ich organizmów – nie wiadomo (skóra to też narząd oddechowy). W latach 70. ubiegłego wieku Spencer H. Davis w artykule: Wpływ gazu naturalnego na drzewa i inne warzywa, „Arboriculture” 3(8), 08.1977, przeanalizował przyczyny szkodliwości gazu ziemnego na rośliny nietolerujące go. Czynnikiem szkodliwym może być sam metan, ale też inne naturalnie występujące w gazie ziemnym składniki, np. śladowe ilości etylenu i cyjanu. Do tego obecnie dołączają się substancje nawaniające. Kolejnym mechanizmem uszkadzającym rośliny jest wysuszanie podłoża oraz podziemne wycieki metanu, które pozbawiają korzenie tlenu – metan dzięki bakteriom glebowym reaguje z tlenem do dwutlenku węgla.

Zwierzęce i ludzkie naturalne źródła metanu Metan powstaje w przewodach pokarmowych zwierząt i człowieka jako produkt przemian beztlenowych w procesach trawienia, dzięki obecnym tam bakteriom. Szczególnym jego źródłem są przeżuwacze – bydło. Krowa wytwarza podobno do 500 l metanu dziennie, choć ta ilość wydaje się nieścisła, gdyż metan to tylko część gazów wydalanych przez zwierzęta (obok wydalanego wtórnie połykanego azotu i tlenu powietrza, wodoru, dwutlenku węgla, dwutlenku siarki, siarkowodoru). Niektóre źródła szacują, że zwierzęta hodowlane mogą być źródłem 14% wszystkich emisji gazów tzw. cieplarnianych, w rolnictwie zaś 1/3 emisji gazów cieplarnianych (za tlenkami azotu i dwutlenkiem węgla). W związku z obecną światową paniką na tle gazów cieplarnianych, w Nowej Zelandii prowadzone są badania nad sposobami redukcji ilości wydalania tych gazów przez bydło. Im więcej bydło spożywa błonnika, tym więcej produkuje metanu. Istnieje grupa naukowców związanych z IPCC, która martwi się, że z powodu rozmiarów światowej hodowli zwierząt nastąpi globalne ocieplenie. Jeśli faktycznie to gazy cieplarniane miałyby pełnić decydującą rolę w globalnym ociepleniu, a to ocieplenie miałoby negatywny wpływ na nasze życie (choć autor samej hipotezy – Arrhenius twierdził, że będzie to korzystne dla planety, dopóki Kondratiew i Al Gore, z powodów wyjaśnionych we wcześniejszych artykułach, nie przedstawili tej kwestii w odwrotny sposób), to amatorzy befsztyków i sera mogliby mieć wyrzuty sumienia. Niektórzy wegetarianie z dumą mówią, że nie jedząc mięsa, ratują świat przed gazami cieplarnianymi, które wydaliłyby zwierzęta. Jednak, paradoksalnie, jarosze, z uwagi na większą ilość spożywanego błonnika oraz wybranych roślin, zawierających m.in. tzw. aminokwasy niezbędne, sami kompensacyjnie stają się źródłem zwiększonego wydalania gazów jelitowych, cieplarnianych. Nawiasem mówiąc, „gazy” składające się z metanu są podstawowym gazem wydalanym u ludzi przez końcowy odcinek przewodu pokarmowego. Metan nie ma zapachu. Nieprzyjemny zapach gazów powodowany jest przez

ostatnio reklamowane kuchnie gazowe bezpłomieniowe, pomimo pewnej estetyki, nie są pozbawione tej wady. Wykaz Substancji Rakotwórczych i Mutagennych w Środowisku Pracy, opublikowany przez Instytut Medycyny Pracy w Łodzi w 2018 roku, obejmuje około 1000 substancji, z których lwia część to pochodne węglowodorów, w tym pochodne metanu, który jest głównym składnikiem gazu ziemnego.

Jeszcze 20 lat temu wydawało się, że gazyfikacja będzie lekarstwem dla środowiska. W Polsce dominowały wtedy prymitywne węglowe kotły centralnego ogrzewania, nierzadko konstruowane metodą chałupniczą, oraz piece budowane przez domorosłych zdunów.

Ciemna strona gazu ziemnego

Propan-butan Ciekły gaz, LPG, gazol – to mieszanina propanu i butanu oraz mniejszych ilości innych węglowodorów. Jest otrzymywany jako cięższa frakcja z oczyszczania gazu ziemnego lub podczas destylacji ropy naftowej. Z butli z propanem-butanem korzysta w Polsce około 40% gospodarstw domowych. LPG jest stosowany jako paliwo domowe, samochodowe, w aerozolach, zapalniczkach, jako czynnik chłodzący w lodówkach. W procesie spalania ma zdecydowanie większy potencjał do tworzenia WWA oraz innych toksycznych gazów aniżeli czysty metan, który jest głównym składnikiem gazu ziemnego. Jednym z zanieczyszczeń gazu płynnego może być butadien – związek silnie rakotwórczy i mutagenny. Nadużywanie w ciąży mieszaniny propanu-butanu celem euforyzacji wiąże się z urodzeniami dzieci z uszkodzonym ośrodkowym układem nerwowym.

Za jaką część epidemii nowotworów we współczesnym świecie odpowiadają propan-butan i gaz ziemny w instalacjach domowych? Jacek Musiał · Karol Musiał

Odoranty

FOT. JACEK JR. MUSIAŁ

Przyspieszona gazyfikacja

zawartość związków siarki w wyniku przyjmowania pokarmów zawierających siarkę. Zwiększone oddawanie gazów ma najczęściej związek z dietą wegetariańską.

Wpływ paliw gazowych na zwierzęta i na zdrowie człowieka Metan, oprócz gazu ziemnego, występuje na polach naftowych i gazowych, w kopalniach, elektrowniach, wysypiskach śmieci, zbiornikach z odpadami zwierzęcymi, zwałach kopalnianych, w spalinach samochodowych i najczęściej towarzyszą mu inne węglowodory. Wchłania się do organizmu, jednak uważa się, że nie wykazuje bezpośredniej toksyczności i traktowany jest głównie jako gaz duszący, gdy w większym stężeniu wypiera tlen z powietrza oddechowego. W pojedynczym badaniu laboratoryjnym pokazano, że mieszaninę oddechową, w której azot zastąpiono metanem, króliki przez dłuższy czas tolerują dobrze. U ciężarnych myszy natomiast, przy stężeniu LPG zaledwie 5–8% przez godzinę w ósmym dniu ciąży, stwierdzano wady rozwojowe centralnego układu nerwowego u płodów. Takie stężenia w warunkach ludzkich są mało prawdopodobne, gdyż w tej proporcji gaz LPG tworzy w powietrzu mieszaninę wybuchową. Jednakże ciąża człowieka trwa 14 razy dłużej od mysiej, więc nie można wykluczyć, że nawet znacznie mniejsze stężenia, przy tak długotrwałym narażeniu, mogłyby okazać się teratogenne (Patty’s Toxicology, Sixth Edition, 2012, Viley). Użytkownicy zwykłego gazu ziemnego są w lepszej sytuacji, gdyż ten zawiera 85% mniej szkodliwego metanu. Używana jednak powszechnie w kuchniach mieszanina propanu-butanu ma większy potencjał szkodliwości od gazu ziemnego.

Zatrucie ostre Wdychanie metanu może prowadzić do osłabienia, zaburzeń koncentracji i koordynacji, przyspieszonego oddechu, bólu i zawrotów głowy, nudności, wymiotów, utraty przytomności i zgonu. Masowe zatrucie, gdzie obserwowano powyższe objawy, miało miejsce w 2015 r. podczas wycieku gazu ze zbiornika podziemnego z Porter Ranch

w Kalifornii. Nawiasem mówiąc, był to gaz nawaniany. Przypuszczalnie był to największy wyciek gazu ze zbiornika podziemnego na kontynencie amerykańskim. Wyeksponował i uświadomił możliwość toksyczności metanu dla ludzi. Inne zagrożenia występują w razie kontaktu ze skroplonym – lodowatym – metanem: odmrożenia, uszkodzenia oczu.

Toksyczność produktów spalania gazu ziemnego W jednej z reklam gaz ziemny to „błękitne paliwo”, którego produktami spalania miałyby być wyłącznie woda i dwutlenek węgla. Niestety to niecała prawda. Rzeczywiste spalanie rzadko jest całkowite, a jego produkty są zdecydowanie groźniejsze od samego gazu ziemnego. Podczas spalania niecałkowitego powstaje m.in. trujący tlenek węgla, wyższe węglowodory nienasycone alifatyczne oraz – co wiadomo od niedawna – WWA. W świetnej monografii sprzed 20 lat: Molenda J., Steczko K., Ochrona środowiska w gazownictwie i wykorzystaniu gazu, WNT, W-wa 2000, liczącej 450 stron, problemowi WWA poświęcono zaledwie pół strony. Książka powstała na fali euforii gazyfikacji Berlina Zachodniego oraz porównania stosowanych wówczas w Polsce jeszcze zapóźnionych, dość brudnych technologii węglowych z zachodnimi, już nowoczesnymi i do tego gazowymi. WWA to wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (w literaturze oznaczane też PAH, PNAs, POM). Ta miła dla ucha nazwa obejmuje kilkadziesiąt związków chemicznych, z których wiele ma udowodnione działanie rakotwórcze. Starsza literatura nie uwzględnia metanu jako źródła policyklicznych węglowodorów; dopiero w minionym dwudziestoleciu ukazał się szereg prac uwzględniających fakt, że groźne WWA mogą łatwo powstawać podczas spalania gazu ziemnego. Szczególne obawy mogą mieć ciężarne kobiety przebywające w kuchni (jak przy większości czynników teratogennych, ryzyko dotyczy pierwszego i drugiego trymestru ciąży), ale także pozostali domownicy, w tym dzieci, jeśli podczas używania gazu ziemnego wentylacja nie jest skuteczna. Szeroko

To środki nawaniające gaz ziemny. W Polsce dochodzi rocznie do ok. 100 wypadków związanych z wybuchami przestrzennymi gazu, z czego ponad połowa dotyczy instalacji propan-butan. W związku z ryzykiem eksplozji gazu ziemnego na całym świecie wprowadzono nawanianie gazu ziemnego, z wyjątkiem gazu przeznaczonego do niektórych procesów technologicznych w zakładach chemicznych. Nawaniania dokonuje się związkami siarkowymi albo bezsiarkowymi, łatwo wyczuwalnymi (już przy niewielkich stężeniach gazu w pomieszczeniu). Na świecie produkuje się ponad 200 000 ton tetrahydrotiofenu (THT). Przyjmując przesyłowe i magazynowe straty gazu ziemnego dochodzące do 8%, 16 000 ton THT mogłoby ulatniać się w powietrze. To wielkość porównywalna z emisjami freonu CFC-11 w 2012 roku. Pary THT również spełniają kryteria gazu cieplarnianego. Pozostała większość THT ulega spaleniu do tlenków siarki, także o nieprzyjemnym zapachu. W Europie związek THT stanowi ok. 70% nawaniaczy. W Polsce stosowany jest prawie wyłącznie THT, w stężeniu 25mg/m3 gazu ziemnego, które jest jednym z najwyższych w Europie. Być może to jest przyczyną, że przyjeżdżający z innych krajów, gdzie stosuje się bezsiarkowy odorant, w Polsce wyczuwają charakterystyczny siarkowy, nieprzyjemny zapach. THT nie ulega biodegradacji. Nierozcieńczony wykazuje toksyczność ostrą wdechową, skórną lub doustną. Biologicznie ma wpływ na aminotransferazę GABA (neuroprzekaźnika), szczególnie w obecności metanu. Odoranty bezsiarkowe to przede wszystkim akrylan metylu i akrylan etylu (95%) + alkidowe pochodne pirazyny (5%) – propionaldehyd lub butylaldehyd i acetofenon. Mimo że doświadczenie z ich stosowaniem nie jest tak długie jak z klasycznym THT, już wiadomo, że akrylany powodują alergie. Akrylan metylu działa drażniąco na skórę, oczy i drogi oddechowe. Według Chem Distribution. Chem International Group, przy przewlekłym narażeniu obniża ciśnienie tętnicze. Łatwo wchłania się przez skórę i drogi oddechowe. Może uszkadzać wątrobę i nerki, zmieniać niektóre parametry krwi. 8th Report on Carcinogens 1998 Summary U.S. Dept of Health and Human Services, Public Health Service, National Toxicology Program wymienił akrylan etylu R-5-119 jako prawdopodobny ludzki czynnik rakotwórczy. W 2018 roku w uznanym czasopiśmie medycznym „The Lancet” przytoczono fakt zakwalifikowania akrylanu metylu i akrylanu etylu do substancji rakotwórczych. Wymienione odoranty bezsiarkowe też mają właściwości gazów cieplarnianych.

Para wodna Nie zawsze uświadamiany wpływ pary wodnej pochodzącej ze spalania węglowodorów na klimat został przedstawiony w numerze 66 „Kuriera WNET” z ubiegłego roku. Teraz

poruszamy kolejny negatywny, lokalny aspekt spalania węglowodorów. Jednym z produktów spalania metanu jest para wodna. Gdy w starszych domach wymieniono okna na szczelniejsze, uzyskano poprawę parametrów energetycznych, lecz lokatorzy miewają kłopot z wilgocią. Podobny problem występuje w nowych budynkach ze szczelnymi oknami, lecz nieprawidłową wentylacją. Znaczna wilgotność występuje w kuchni, gdzie ze spalania gazu ziemnego powstaje nadmiar pary wodnej, do czego dodaje się para wodna z garnków i czajników. Wilgoć osiadająca na ścianach staje się środowiskiem dla pleśni. Pleśnie zaś są częstą przyczyną alergii (astma, nieżyt nosa, zapalenie spojówek), reakcji toksycznych, zapaleń grzybiczych zatok i płuc; są podejrzewane o stymulację chorób nowotworowych i autoimmunologicznych. W przypadku niezamykania drzwi kuchennych podczas gotowania, pleśnie mogą rozwijać się i w pozostałych pomieszczeniach. Literatura medyczna, w Polsce np. „Medycyna Praktyczna”, w przypadku zaparowania i pleśni w mieszkaniu zaleca pewne środki zaradcze: – Właściwe zasady wietrzenia (np. inne zimą, inne latem); – Właściwe ogrzewanie (temperatura według zasad komfortu cieplnego, lepiej przy dolnej granicy temperatury, nieosłanianie grzejnika, optymalizacja ekonomiczna); – Kontrola nawilżania (szczytem marzeń byłoby monitorowanie wilgotności i wyciąganie poprawnych wniosków; wskazany może być nawilżacz, w innych przypadkach – osuszacz); – Do rozważenia filtr powietrza eliminujący także zarodniki grzybów; – Środki odgrzybiające są toksyczne, dlatego odgrzybianie, jeśli konieczne, przeprowadzać podczas wyjazdu na urlop; – Nawiewniki okienne; – Ewentualny montaż wentylatorków w wywietrznikach (w blokach może być zabronione); – Unikanie zaparowania kuchni i całego mieszkania (pokrywki na garnki, krótkie gotowanie, automatyka, czajnik elektryczny, usuwanie na zewnątrz pary wodnej).

Gaz ziemny w Berlinie Zachodnim Berlin Zachodni przypadkowo był w przeszłości oazą czystego powietrza. Miasto, dwukrotnie większe od Warszawy, dzięki sprawnemu metru było zatruwane przez mniejszą liczbę samochodów niż Warszawa. Największą rolę odegrały dwie blokady Berlina. W trakcie krytycznej, pierwszej blokady Berlina w 1948 roku, przez rok Amerykanie i Brytyjczycy dostarczyli tam drogą powietrzną (operacja Vittles/Plainfare) ok.1,5 mln ton węgla i stanowiło to ponad połowę całego lotniczego zaopatrzenia. Gaz miejski był w malejących ilościach wytwarzany w gazowniach z węgla oraz ropy naftowej. Z tego powodu powszechnym wyposażeniem większości berlińskich mieszkań stały się czyste kuchnie elektryczne. Zaopatrzeniem w gaz zajmowała się GasAG, przez lata praktycznie oscylująca na granicy deficytu. Po odwilży politycznej w 1985 roku zachodnioberlińska sieć gazowa została przyłączona poprzez Czechosłowację i NRD do dostaw syberyjskiego gazu ziemnego, co ekonomicznie było z pewnością korzystne. Jednakże część zachodnioberlińskich kobiet prawdopodobnie odniosła wcześniej niebagatelne korzyści zdrowotne z powodu nieobecności gazu w kuchniach.

Czy możliwa jest elektryfikacja polskich kuchni? Gaz ziemny i gaz LPG są obecnie relatywnie tanimi źródłami energii. Przyczyny zdrowotne i bezpieczeństwo, szczególnie kobiet w wieku rozrodczym, powinny motywować do rezygnacji z tych paliw w kuchni. Bezpiecznym, komfortowym, lecz obecnie trochę droższym rozwiązaniem są kuchnie elektryczne (indukcyjne lub oporowe). Niestety w starszych blokach mieszkalnych zbyt słabe w większości instalacje elektryczne nie pozwalają na kompleksową wymianę kuchenek. Pytanie, które w świetle obecnej wiedzy medycznej pozostaje bez odpowiedzi: za jaką część epidemii nowotworów we współczesnym świecie odpowiadają propan-butan i gaz ziemny w instalacjach domowych? K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

4

122 głosy. Tyle wystarczyło, by Daniel Beger, 42-latek wywodzący się ze stowarzyszenia Przyjazne Świętochłowice, wygrał walkę z Dawidem Kostempskim (PO). Od pierwszego dnia musiał jednak mierzyć się z tym, co po sobie zostawił poprzednik. W pakiecie z prezydenckim fotelem Beger otrzymał wielomilionowe zaległości w spłatach należności, niedoszacowany o 30 mln budżet na oświatę, rozkopany stadion im. Pawła Waloszka, na którego remont w budżecie nie było pieniędzy… Można jeszcze długo wymieniać. Zgodnie z decyzjami Regionalnej Izby Obrachunkowej, miasto nie mogło się już zadłużać, zresztą żaden bank nie odważyłby się Świętochłowic kredytować. Begerowi pozostało jedynie zacisnąć zęby, zakasać rękawy i zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami. W ciągu pół roku miasto odzyskało płynność finansową, unikając zwolnień pracowników i likwidacji instytucji sportowych i kulturalnych – a taka groźba była całkiem realna. Podjęło też konkretne działania w celu sprowadzenia inwestorów. Ma temu służyć współpraca z województwem i Katowicką Specjalną Strefą Ekonomiczną SA, do której zobowiązali się marszałek Jakub Chełstowski, prezydent Beger i prezes KSSE, Janusz Michałek. Przed nimi największe wyzwanie – pozyskanie środków na budowę dróg dojazdowych do terenów inwestycyjnych, które są warunkiem pojawienia się dużego biznesu w małym mieście. Pod tym kątem już szkoleni są urzędnicy, którzy stanowić będą interdyscyplinarny zespół do spraw obsługi inwestorów. Miasto nie zapomina też o lokalnych przedsiębiorcach i tworzy dla nich szereg udogodnień – od powołania do życia specjalnej komórki, która będzie koordynowała współpracę z biznesem, po system zachęt i udogodnień, w tym pilotażowy program, który umożliwi wynajem lokali użytkowych na preferencyjnych warunkach. A jest o co walczyć, bo małe sklepy nie wytrzymały konkurencji z dyskontami i dykta w oknach zamiast towarów to coraz częściej spotykany widok na świętochłowickich ulicach. O pomstę do nieba woła też stan komunalnych kamienic, które od lat – podobnie jak ich mieszkańcy – błagają o remonty. Trudno jednak podołać nawet tym najpotrzebniejszym, bo wieloletnie zaniedbania łączą się tutaj z gigantycznym zadłużeniem miejskiej spółki zarządzającej nieruchomościami. Liczba dłużników sięga blisko 3 tysięcy (!), a łączna kwota zadłużenia to prawie 60 mln zł! Mimo to walka trwa. Zinwentaryzowano wszystkie budynki, mieszkańcy mogą zawierać ugody i odpracowywać długi, a pierwszeństwo w harmonogramie remontów przysługuje budynkom, w których czynsze regulowane są na bieżąco.

N

iemcy ponosili klęskę. To oni właściwie zaczęli powstanie, atakując Francuzów w Katowicach. Chcieli stworzyć fakty dokonane – aneksję Śląska, wyprzeć wojska Ententy, korzystając z podejścia bolszewików pod Warszawę. Liczyli na to, że Polska niedługo zostanie zagarnięta przez Sowietów, a wojska międzysojusznicze nie będą się bić za przegraną sprawę. Polacy poszli w bój dopiero w odpowiedzi na bestialski mord polskiego lekarza – Andrzeja Mielęckiego, który usiłował pomagać rannym od francuskich kul Niemcom. Drugie powstanie, tak zresztą jak i pierwsze, wybuchło spontanicznie – bez wydanych rozkazów z dowództwa. Taki rozkaz padł później. Wiadomo było, że Anglicy i Włosi nie sprzyjają Polsce. Jak Polacy mogą wierzyć Entencie, widać było na Śląsku Cieszyńskim. Liczyły się tylko fakty dokonane. „Już w czasie samej akcji II pow­ stania zarysowały się dwa obozy, a po zakończeniu walk ujawniły się dwie organizacje bojowe. Jedną była POW, której komendantem głównym był Alfons Zgrzebniok. Druga powołana została do życia przez komisarza plebiscytowego W. Korfantego – stanowić miała przeciwwagę nienawidzonej przez tegoż POW – z kpt. Mieczysławem Paluchem, dotychczasowym kierownikiem Wydziału Aprowizacyjnego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego na czele” – napisał w swojej książce Zarys Historii trzech powstań Śląskich były szef sztabu POW, Jan Ludyga-Laskowski (s. 214). Rozmowę z tym samym

Samo serce metropolii, przecięte na pół linią Drogowej Trasy Średnicowej. Jeszcze bije, choć o miarowość pulsu trzeba walczyć każdego dnia. Oddychające niespełnionymi oczekiwaniami i nadzieją, że w końcu ktoś spełni obietnice, którymi w latach wyborczych karmieni są mieszkańcy. Świętochłowice – bo o nich mowa – ponad rok temu uwierzyły, że zmiana jest możliwa. Na horyzoncie powoli pojawia się… normalność i perspektywy rozwoju, jakich miasto nie miało od lat.

Ballada o mieście, które uczy się normalnie żyć Małgorzata Kowalik Bój toczy się również o szpital powiatowy, który nie tylko musi wyjść z ciągnących się latami długów, ale też zawalczyć o metropolitalnego pacjenta. Z pewnością pomoże w tym ciesząca się doskonałą opinią świętochłowicka porodówka – zwłaszcza, że w ubiegłym roku przeszła modernizację wartą 3 mln zł. Pacjenci mogą też korzystać z nowego sprzętu – tomografu oraz cyfrowego rentgena (wartość sprzętu to ponad 1,8 mln zł). W 2020 roku z kolei czeka na nich kolejna niespodzianka: gabinet diagnostyczno-zabiegowy (wartość projektu to 0,6 mln zł).

Sen (nie tylko) o Kalinie Daniel Beger do wyborów samorządowych szedł pod sztandarami zmian, które muszą dokonać się w mieście. Świętochłowice bowiem pod warstwą lukru serwowaną przez poprzedniego prezydenta niczym wyborcze pączki, kryło rozpaczliwe wołanie o lepsze jutro. Udało mu się m.in. coś, co wielu spisało na straty. Mowa o największym projekcie inwestycyjnym w historii Świętochłowic: wartej 70 mln zł remediacji stawu Kalina. Kilka dni przed zaprzysiężeniem Begera żadna z firm nie stanęła do kolejnego przetargu – przedsiębiorcy zapewne obawiali się powtórki z rozrywki, czyli czarnego scenariusza zejścia z placu budowy, który ziścił się za poprzedniego prezydenta. Sytuacja była tym trudniejsza, że kończył się czas, w którym projekt trzeba zrealizować, a tym samym – z powodu nieudolności poprzednich władz – nadzieje mieszkańców na przywrócenie tego obszaru do stanu ekologicznej równowagi mogły zostać pogrzebane razem z przeznaczonymi na niego funduszami. Tak się jednak nie stało. Kalina – ciesząca się mianem jednego z najbardziej skażonych miejsc w Polsce – zyska nowe oblicze. Kosztowało

to jednak wiele zachodu. W ciągu roku prezydent wraz z zespołem doprowadził do znalezienia wykonawcy i inżyniera kontraktu, bo jako pierwszy zdecydował o przeprowadzeniu tzw. dialogu technicznego. To nic innego jak rozmowy z potencjalnymi wykonawcami, podczas których udało się sposób na oczyszczenie stawu i zmieszczenie się w zakładanym budżecie. To jednak nie wszystko. Trzeba było jeszcze zawalczyć o przedłużenie czasu realizacji remediacji oraz możliwość zmiany technologii w instytucjach odpowiedzialnych za ocenę i rozliczenie projektu. Pomógł premier, pomógł marszałek, pomogło ministerstwo i wiele innych osób, które uwierzyły, że tym razem w końcu się uda. W efekcie mieszkańcy już w czerwcu zobaczą wizualizację tego, co za niecałe cztery lata stanie się faktem, a do czasu zakończenia prac dodatkowo zostaną przebadani pod kątem onkologicznym – tak, jak obiecał im Beger. Wiele wyzwań czeka prezydenta również w innych dzielnicach. Lipiny i Chropaczów od lat cieszą się złą sławą. I od lat niewiele się z tym robi. Nie pomógł nawet lokalny program rewitalizacji, który ostatnie lata przeleżał w szufladzie. To jednak ma się zmienić. Z dokumentu wytarto kurz po to, by szlachetne idee zaktualizować i przekuć w czyn. W ciągu roku już poprawiły się statystyki bezpieczeństwa, choć jeszcze wiele jest do zrobienia – chociażby zagęszczenie sieci monitoringu. Mieszkańcy z kolei nieśmiało zaczynają się włączać w dyskusję o tym, co zrobić, żeby było lepiej. Wystarczy, że ktoś ich pyta i słucha odpowiedzi. A oni marzą o czystej i bezpiecznej okolicy, odnowionych kamienicach i o tym, żeby ich dzieci po południu, zamiast chować się po bramach przed pseudokibicami, mogły wziąć udział w zajęciach sportowych. Aby te marzenia spełnić, potrzebni są ludzie, czas i pieniądze. Ci pierwsi coraz bardziej garną się do tego,

by wprowadzać zmiany. Ale to właśnie oni są niezbędni, by zacząć.

Muzealny blues O Świętochłowicach w tym roku było głośno. Nie tylko ze względu na samorządowe zawirowania, ale też obchodzone właśnie 100-lecie powstań śląskich. Tu właśnie bowiem znajduje się muzeum poświęcone powstańczym zrywom Ślązaków, które latem

Daniel Beger – Prezydent Miasta Świętochłowice, Jakub Chełstowski – Marszałek Województwa Śląskiego, dr Janusz Michałek – Prezes Zarządu KSSE SA

odwiedził Prezydent RP Andrzej Duda. Muzeum Powstań Śląskich to tzw. muzeum narracyjne, w którym za pomocą elementów multimedialnych oraz ścieżki filmowej zwiedzający zanurzają się w realia życia na Górnym Śląsku początku XX wieku, przy okazji korzystając z możliwości bezpośredniego kontaktu z oryginalnymi eksponatami, replikami i reprodukcjami. Siedzibą muzeum jest zabytkowy budynek, który blisko 20 lat temu spłonął. Jego rewitalizacja rozpoczęła się w 2013 roku. To piękny obiekt z ciekawymi zbiorami, ma jednak dwie wady. Po pierwsze – nie mieści związanych

Rozkaz Wojciecha Korfantego natychmiastowego zakończenia II pow­ stania i rozwiązania POW G.Śl. właśnie wtedy, gdy powstańcy odnosili sukcesy, a kolejne powiaty chciały rozpocząć walkę, był dla Ślązaków niezrozumiały.

Rozwiązanie Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska Historia powstań śląskich · Część XV Jadwiga Chmielowska

Mieczysławem Paluchem, który „pełen irytacji” przyjął informację o wydaniu broni powstańcom przez komendanta A. Zgrzebnioka, relacjonował zaskoczony por. Michał Grażyński. Z wyrażenia zgody na powstanie i podpisania tekstu zredagowanego przez Tadeusza Puszczyńskiego musiał się Korfantemu tłumaczyć dr Franciszek Matuszczyk – szef Biura Prezydialnego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego na Górnym Śląsku. Wysłał on 25 sierpnia 1920 r., czyli w tym samym dniu, w którym Korfanty przekazał przez wysłanników żądanie likwidacji POW i zakończenia powstania, taki list: „Po zamachu Niemców w Katowicach na wojsko francuskie i ludność polską

udałem się do Pana Zgrzebnioka, by mu przedstawić położenie polityczne na G. Śląsku i omówić z nim kroki, które powinny być natychmiast poczynione, by uratować Śląsk przed zamachem niemieckim. Pan Zgrzebniok, w zupełnym zrozumieniu sprawy, postanowił uczynić wszystko, co możliwe. Zebrał natychmiast swych współpracowników i po naradzie z nimi postanowił przystąpić do działania jeszcze tego samego dnia, gdyż położenie było niesłychanie groźne. Zgromadzono wszelką broń, którą można było dostać i rozdano odpowiednim czynnikom. Jeszcze tego samego wieczora rozpoczęto pod kierownictwem POW G.Śl. walkę o pograniczne miejscowości Górnego Śląska.

z historią miasta eksponatów, które od kilku lat leżą w magazynie. Po drugie – jego utrzymanie sporo kosztuje, a miastu znajdującemu się w sporych finansowych tarapatach coraz trudniej wyłuskać kolejne miliony potrzebne, by muzeum funkcjonowało. Tu w sukurs przychodzą jednak władze wojewódzkie. Marszałek zobowiązał się wziąć na siebie połowę kosztów utrzymania MPŚl. Coraz śmielej mówi się też w tym kontekście o remoncie budynku po byłym ambulatorium przy ulicy Szpitalnej, w którym od 2012 roku składowane są zbiory byłego muzeum miejskiego. Gdyby się to udało – Świętochłowice odzyskałyby możliwość chwalenia się historią, a wraz z nią kolejny przyczynek do budowania lokalnej tożsamości. Tożsamość ta w końcu buduje się też w oparciu o społeczeństwo obywatelskie. Mieszkańcy mają głos i skutecznie go używają podczas regularnych spotkań w dzielnicach, konsultacji społecznych czy nawet „kawy z prezydentem”, podczas której można luźno porozmawiać o miejskich sprawach. Znacząco wzrosło też zaangażowanie w miejskie sprawy – świadczy o tym chociażby liczba głosów oddana w ramach budżetu obywatelskiego, a jeszcze dobitniej – liczba złożonych projektów w ramach marszałkowskiej edycji BO. Świętochłowiczanie złożyli kilkanaście projektów i… wszystkie mają zostać realizowane!

FOT. MATEUSZ JANISZEWSKI

Cud nad Rawą

KURIER·ŚL ĄSKI

Walki doprowadziły w dalszym ciągu do opanowania całego terenu pogranicznego i zajęcia dalszych powiatów Górnego Śląska. Byłem świadkiem niestrudzonej czynności POW. Widziałem, jak kierownicy pracowali z wytężeniem wszelkich sił i mogę zaznaczyć, że oprócz działalności poszczególnych wojowników – Górnoślązaków, nasze dzisiejsze sukcesy zawdzięczamy działalności Dowództwa Głównego POW G.Śl. Jestem przekonany, że Niemcy, po ich pierwszych wystąpieniach, byliby się rzucili na ludność polską Górnego Śląska i że byliby ją wytępili, gdyby Dowództwo POW G.Śl. nie było się szybko zorientowało i natychmiast przystąpiło do energicznego działania.

Miasto wybiera: koniec ery Begera? świętochłowice żartobliwie nazywane są czasem „miastem cudów”. I nic w tym dziwnego, skoro ich były prezydent pozbawiony został nawet mandatu radnego. Naczelny Sąd Administracyjny w grudniu 2019 r. ostatecznie podtrzymał uchwałę Rady Miejskiej w tym temacie. Tym samym potwierdził, że radni mieli rację zakładając, że Kostempski okłamał mieszkańców deklarując, że mieszka w Świętochłowicach. Jeśli nie mieszka – nie może być radnym, a że kłamstwo miewa krótkie

Muszę zaznaczyć, że na Górnym Śląsku innej organizacji samoobrony, która by mogła rozpocząć działalność, nie było”. List ten został skierowany do Dowództwa Głównego POW G.Śl. i jest tłumaczeniem się, dlaczego on, Matuszczyk, pod nieobecność Korfantego podjął decyzję zgody na rozpoczęcie walk i skontaktował się ze Zgrzebniokiem, którego Korfanty wraz z całym sztabem usunął z Bytomia.

W

arto tutaj przypomnieć walkę Korfantego z POW od samego początku. Było to szczegółowo opisane w poprzednich artykułach. Korfanty nawet posunął się do zabrania dotacji na funkcjonowanie struktury przed pierwszym powstaniem. Wszędzie, gdzie mógł, deprecjonował siłę bojową Ślązaków. Tymczasem okazało się, że zarówno pierwsze, jak i drugie powstanie coś dało. Po pierwszym Komisja Międzysojusznicza przejęła władzę na Śląsku i opinia publiczna państw Ententy zdała sobie sprawę z tego, że Ślązacy są Polakami i chcą żyć w odradzającej się z niewoli Polsce. Na Śląsk wkroczyły też wojskowe siły międzysojusznicze, które w pewnym stopniu chroniły ludność polską przed eksterminacją. Po drugim, zwycięskim powstaniu zlikwidowano Sicherheitspolizei (policję bezpieczeństwa) i ustąpiły ogromne prześladowania przez nią ludności polskiej. Nie ulega wątpliwości, że skrytobójczymi mordami i zastraszeniem zmuszano by ludność polską do posłuszeństwa. Po pierwszym powstaniu wymordowano przeszło 2 500 ludności cywilnej.

nogi – już radnym nie jest. Gdyby tego było mało – jego prawa ręka, była sekretarz miasta Ewa Guildis (kiedyś Jakubowska) ścigana jest listem gończym za wynoszenie dokumentów służbowych. Legendarne już są gigantyczne premie przyznawane poprzedniemu zarządowi miasta, zagraniczne wojaże opłacane służbową kartą kredytową czy drogie sprzęty, po których ślad w urzędzie zaginął wraz z poprzednikami Begera. A to zaledwie część miejskich cudów. Lista jest długa i niestety świadczy o tym, że poprzednicy tak łatwo nie pozwolą nowemu prezydentowi zbudować miasta na nowo. Dobitnym przykładem może być chociażby historia oficjalnego miejskiego profilu społecznościowego, który w grudniu 2019 r. został przejęty – jak wiele wskazuje – przez osoby związane z Dawidem Kostempskim po to, by publikować korzystne dla niego

Świętochłowice żartobliwie nazywane są czasem „miastem cudów”. I nic w tym dziwnego, skoro ich były prezydent pozbawiony został nawet mandatu radnego. treści i dyskredytować Begera. Postępowanie w tej sprawie trwa ponad rok. Tymczasem z profilu w ostatnich dniach zniknęły wszystkie stare wpisy, a on sam zmienił nazwę na „Świętochłowice Referendum”, przejmując jednocześnie kilka tysięcy osób, które polubiły go wcześniej jako źródło informacji o mieście. I tu dochodzimy do sedna. Nieco ponad rok po objęciu fotela prezydenta Beger musiał mocno w nim usiąść z wrażenia, kiedy to sześć świętochłowiczanek postanowiło wszcząć procedurę referendalną i z tego fotela go zepchnąć. Nietrudno domyślić się, że za inicjatorkami stoi ktoś, komu Beger i wprowadzane przez niego zmiany oraz odkrywane stopniowo tajemnice nie są na rękę. Kto? Być może ktoś, kto miał dostęp do miejskiej własności intelektualnej i w tak nieuczciwy sposób ją przejął i wykorzystał. Ktoś, kto nie chce stać w pierwszym szeregu, ale pociąga za referendalne sznurki. Ktoś, kto nie ma już nic do stracenia, bo właściwie stracił już wszystko. Beger do trudnych sytuacji i wyz­ wań w ostatnim roku już przywykł. Okrzepł też w walce o miasto i nie ma zamiaru łatwo się poddawać. Wszak prawda i ciężka praca powinny obronić się same. Czy tak będzie? Zdecydują mieszkańcy. Pytanie tylko, czy po roku tak trudnej prezydentury będą w stanie docenić wysiłek, którego efekty tak na dobre będą widoczne dopiero za kilka lat? Lat, które Begerowi są potrzebne, by miasto najpierw zaczęło normalnie oddychać po to, by wystartować w biegu po normalność. A ta Świętochłowicom po prostu się należy. K

Najlepszy dowód na postępowanie niemieckie to nieutworzenie autonomii Śląskiej na terenach pozostałych w granicach Rzeszy, do czego Niemcy były zobowiązane! Od początku, od 1918 roku, czyli od tworzenia się POW G.Śl., problemy z Korfantym miał Józef Grzegorzek – jej pierwszy szef. W swoich wspomnieniach tak podsumowuje stosunki

W czasie, gdy Ślązacy przelewali krew, walcząc z bronią w ręku, człowiek mieniący się ich przywódcą walczył o polityczne wpływy, ustawiając na stanowiskach swoich najwierniejszych totumfackich. POW z Korfantym: „W roli kierownika spraw górnośląskich w Naczelnej Radzie Ludowej w Poznaniu, dał się znać społeczeństwu zwłaszcza kierownikom Polskiej Organizacji Wojskowej, jako doktryner i wieczny analizator. Gdy delegacja POW przybyła do Poz­ nania prosić go, aby dał przyzwolenie na wszczęcie walki zbrojnej z Niemcami, wówczas komisarz Korfanty zaczął Dokończenie na str. 12


LUTY 2O2O · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

P

ostanowiła złożyć na ręce rektora wypowiedzenie z pracy w związku z poddaniem jej szykanom ze strony władz Uniwersytetu Śląskiego, m.in. za wykłady poświęcone propagowaniu tradycyjnego modelu rodziny. W atmosferze niewielkiego zainteresowania najbliższego środowiska (natomiast w internecie zrobiło się głośno) wywiesiła białą flagę. Poddała się w gruncie rzeczy bez walki już w pierwszej rundzie rozkręcającej się dopiero bijatyki. Narzuca się pytanie: czy postąpiła roztropnie, czy aby się zbytnio nie pośpieszyła ze swoją decyzją? Zanim z perspektywy postawionych wątpliwości przyjrzymy się sprawie bliżej, przywołajmy spostrzeżenie natury ogólnej, które odnosi się do dość powszechnie podzielanego dziś przeświadczenia, że w ramach rozlewającej się po Europie rewolucji kulturowej mamy do czynienia z anarchizowaniem/destablizowaniem społeczeństwa poprzez banalizowanie m.in. hipokryzji i cynizmu. Oto przecież wyszło na to, że w czasach pysznie propagowanej hipertolerancji, wbrew obowiązującej (?) dyrektywie, że „nie wolno nikogo dyskryminować” – siły postępu zakorzenione w Uniwersytecie Śląskim uznały, że prof. Budzyńska wykazuje zbyt mało entuzjazmu dla cywilizacyjnego/ obyczajowego postępu, pojmowanego jako powolny (póki co jeszcze bezkrwawy) proces mający doprowadzić do tzw. zmiany społecznej, czyli najogólniej rzecz biorąc, postawienia na głowie świata funkcjonującego w oparciu o tradycyjne wartości. Trzeba przyznać, że rzeczywiście tradycyjna rodzina (składająca się z ojca, matki i dziec­ ka) i chrześcijaństwo, w tym zwłaszcza Kościół katolicki (choć ostatnio już nie zawsze) stoi owemu postępowi na przeszkodzie. Bóg zawadza więc lewackim humanistom, którzy najwyraźniej padli ofiarą własnego histerycznego optymizmu postawienia CZŁOWIEKA w miejsce Boga. Nie może więc specjalnie zaskakiwać, że prof. Ewa Budzyńska, która na wykładach, najogólniej rzecz ujmując, broni obecności Bożej w ludzkim życiu (tak to przynajmniej wygląda w świetle informacji pochodzących z różnych źródeł), oczekuje na rozprawę przed uniwersytecką Komisją Dyscyplinarną. Jej termin wyznaczono na 31.01.2020. Werdykt Komisji już niczego nie zmieni w życiu zawodowym Budzyńskiej, a mimo to pokibi-

środowisku uczelnianym (poza solidarną reakcją bezpośredniego przełożonego) zaległa, niestety, cisza.

Czym skorupka za młodu nasiąkła Trudno się poniekąd dziwić, że ów radykalny katolicyzm i związane z nim konserwatywne, tradycjonalistyczne ciągotki prof. Budzyńskiej nie spodobały się postępowym, lewackim władzom śląskiej uczelni, zwanej ongiś „czerwonym uniwersytetem”. Obserwacje wskazują, że na uznanie w śląskiej Alma Mater mogą liczyć uczeni radykalnie lewicowi, postrzegający konserwatyzm w każdej postaci jako „coś, co już odeszło”. Dość powiedzieć, że „olbrzym polskiej pedagogiki i jej odnowiciel”, wyróżniony doktoratem honorowym UŚ prof. Zbigniew Kwieciński (promocja w 2014 r.), zapytany

racji. Jakoż sprawa mocno się komplikuje w świetle zaskakującego stanowiska, jakie zajął ostatnio w analizowanej kwestii minister nauki i szkolnictwa wyższego, wicepremier Jarosław Gowin: „Położę się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa zwolennikom ideologii gender

wyrażał się w znanym powiedzeniu „bądź mądry i pisz wiersze”, to siły postępu będą odradzać ucieczkę w poezję, zachęcą natomiast, aby zasilić ich szeregi wprzęgnięte w przeprowadzanie bezrozumnej, choć niewinnie brzmiącej zmiany społecznej. Nie dziwi też, że oberwało się pani profesor Budzyńskiej

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

konserwatywno-chrześcijańskie poglądy, wygłaszane głośno i dobitnie rani uczucia studentów (…).Przykro tego wszystkiego słuchać, tym bardziej, że na auli pośród nas znajdują się osoby z różnym bagażem doświadczeń życiowych, różnej wiary, zapewne także różnej orientacji seksualnej”. Niezły ze mnie gagatek, co? Mimo że studenci/autorzy pisma (przytoczyłem z niego zaledwie część zarzutów) woleli pozostać anonimowi – rektor uczelni (notabene – jak się później okazało – tajny współpracownik SB) nadał mu urzędowy bieg i status. Co istotne, owo pismo zostało wykorzystane w misternej operacji wyrzucania mnie z pracy. Dramaturgia z tym związana (uchwycona w dokumentach sądowych, np. degrengolada moralna świadków w postępowaniu sądowym itp.) zawiera sporo pouczających wątków zasługujących na to, aby o nich

Po 29 latach nienagannej pracy pani profesor Ewa Budzyńska (socjolog i psycholog) z Uniwersytetu Śląskiego poinformowała, że wraz z końcem semestru (23.02. 2020) na znak protestu kończy swoją karierę zawodową na tej uczelni.

Walec postępu przyśpiesza…

Wiwisekcja akademickiej degrengolady ostatnio o swoje związki z pedagogiką konserwatywną, wyznał (2019 r.), że nie posiada w tej dziedzinie żadnych kompetencji. „Ja się na tym nie znam” – dodał z rozbrajającą szczerością. Prof. Budzyńska „się na tym zna” i właśnie objęta została postępowaniem rzecznika dyscyplinarnego Uniwersytetu Śląskiego – prof. Wojciecha Popiołka – „w związku z podejrzeniem popełnienia czynów, które naruszają obowiązki i godność nauczyciela akademickiego”. Trzeba przyznać, że brzmi to groź-

(Radio Zet, 04.11. 2019).Ta sympatia ministra Gowina do zwolenników ideologii gender zaskakuje, gdyż jeszcze niespełna dwa miesiące wcześniej na pytanie, czy ideologia gender to zagrożenie dla Polski i polskich rodzin – odpowiedział: „To jest ideologia – w moim przekonaniu – sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem i też z tradycyjnymi polskimi wartościami. Natomiast wierzę, że polskie społeczeństwo jest na tyle zdrowe moralnie i przywiązane do tych tradycyjnych wartości i zdrowego

za to, że nie pochwala i nie aprobuje żłobków. Najlepszym środowiskiem dla dziecka – dowodzi konsekwentnie – jest tradycyjna rodzina: pełna i połączona trwałymi więziami. A co na to studenci?

Studenci skargę piszą… Posłuchajmy jej dosłownego brzmienia: „Na wykładach i ćwiczeniach prof. Budzyńska wypowiadała się o osobach nieheteroseksualnych, stygmatyzując je

O co poszło? W rozmowie z redaktorem Gromadzkim w Telewizji Republika obwiniona prof. Budzyńska wyjaśniła, że w tym wszystkim, co ją spotyka ze strony uniwersyteckich humanistów, najwyraźniej chodzi o wykluczanie z uczelni tych zajęć i tych wykładowców, którzy nie utożsamiają się z lewicowymi ideologiami. Trafiła oczywiście w sedno. Ponad wszelką wątpliwość mamy do czynienia ze starą śpiewką, przećwiczoną już na Zachodzie z fatalnym skutkiem dla zachowania tradycyjnego, sensownego ładu społeczno-moralnego. „Jeśli ktoś jest radykalnym katolikiem, no to oczywiście musi też być homofobem i antysemitą (…) jeszcze zabrakło jakiegoś faszyzmu – mówi prof. Budzyńska, nie skrywając, że przeżywa z tego powodu jako nauczyciel akademicki trudny okres w swoim życiu. Jest Jej najzwyczajniej przykro, zwłaszcza że i studenci mają do niej pretensje, choć przyznaje, że są pośród nich i tacy, którzy deklarują, że są gotowi wziąć ją w obronę. Natomiast w szerzej pojętym

Czyżby minister Gowin – w sposób świadomy (?) – słynną wałęsizną: „jestem za, a nawet przeciw” – oswajał nas, konserwatywnych zacofańców, z tak zwanym orwellowskim dwójmyśleniem?

kiedyś opowiedzieć. Dziś poprzestańmy jedynie na odnotowaniu, że:

Gliwiccy humaniści przegrali proces! W dokumencie pt. Wyrok w Imieniu Rzeczypospolitej Polskiej (28 marca 2014 roku) stwierdza się: „Sąd Rejonowy w Gliwicach Wydział VI Pracy i Ubezpieczeń Społecznych po rozpoznaniu sprawy z powództwa Herberta Kopca przeciwko Gliwickiej Wyższej Szkole

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Utytułowana społeczność uczonych w obawie o własną skórę nabrała wody w usta, udając, że nic się nie stało. Myślę, że ta postawa jest prawdziwym powodem nas wszystkich do strachu. cuję kłopotom pani profesor z pozycji starszego kolegi. Mam bowiem za sobą koszmar podobnych doświadczeń, zafundowanych mi swego czasu przez siły lewackiego postępu za pośrednictwem Komisji Dyscyplinarnej ds. Nauczycieli Akademickich jednej ze śląskich uczelni.

Wśród histerycznych wrzasków, rozlegających się spod sztandarów sił postępu, stwierdził kiedyś, że „walka z mową nienawiści polega na przypisywaniu własnej nienawiści przeciwnikom politycznym”. Oczywiście nie darowano mu tego. Spotkała go za to fala oszczerstw, pośród których „mowa nienawiści” pojawiała się najczęściej. Gdy mówił i pisał o swoim przerażeniu częstym zmienianiem partnerów i zachorowalnością na AIDS przez homoseksualistów, został nazwany homofobem (J.A. Maciejewski, „Sieci” 4/2020). Gdy prezydent Andrzej Duda dekorował go (czerwiec 2019) Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi RP, w Wielkiej Brytanii trwała absurdalna nagonka na tego konserwatywnego filozofa, wywołana przez skandaliczną manipulację jego wypowiedzią w wywiadzie dla „New Statesman”. Na uroczystości dekoracji Scrutona w pałacu prezydenckim nie było brytyjskiego ambasadora. Został zaproszony. Nie przybył – gorzko wspominał o tym Scruton – gdyż był w tym samym czasie niezwykle zajęty promowaniem udziału brytyjskiej ambasady w warszawskiej paradzie równości (Ł. Warzecha, „Do Rzeczy”, nr 4, 2020). W przedmowie do Pożytków z pesymizmu i niebezpieczeństwa fałszywej nadziei (Zysk i S-ka, 2012) Scruton pisał: „Temat zbiorowego bezrozumu ludzkości nie jest nowy i można sobie zadać pytanie, czy da się coś dodać do opublikowanego w 1852 roku znakomitego przeglądu tego zagadnienia

nie… Jestem jednak przekonany, że wciąż zbyt mała jest świadomość, iż na dłuższą metę znacznie groźniejsza jest wzmiankowana cisza wokół tego skandalu w najbliższym otoczeniu konserwatywnej socjolożki. Bez ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że utytułowana społeczność uczonych w obawie o własną skórę nabrała wody w usta, udając, że nic się nie stało. Myślę, że ta postawa jest prawdziwym powodem nas wszystkich do strachu. Wszak każda wspólnota dla swojego normalnego rozwoju potrzebuje elit, które wyznaczają i chronią standardy przyzwoitego zachowania jej członków. Cóż takiego przeskrobała pani profesor, czym naraziła się uniwersyteckim władzom? Ano prof. Budzyńska, absolwentka KUL, poniekąd sama zgotowała sobie taki los, skoro mówi, że „bardzo negatywnie ocenia ideologię gender” i podkreśla, że zawsze mówi o gender jako ideologii, czyli całkowitym przekreśleniu podstaw biologicznych naszej płciowości. „Z jednej strony – słusznie zauważa brak konsekwencji obwiniona prof. Budzyńska – uważa się, że płeć staje się sprawą do wyboru, ale z drugiej strony, jeśli przychodzi co do czego, np. do płacenia alimentów na dziecko, to nagle okazuje się, że plemnik (podarowany przez dawcę – chodzi, przypomnijmy, o związek lesbijek) ma jednak swoją płeć i w związku z tym chce się pozyskać alimenty od owego dawcy plemnika”. I trudno nie przyznać jej

rozsądku, że ta ideologia nie będzie się szerzyć” (Radio Zet, 17.09.2019). Przykład ongiś religijnej Irlandii jakoś nie zaniepokoił (choć wydawałoby się, że powinien) i nie zmącił dobrego samopoczucia ministra rządu dobrej zmiany. Czyżby więc minister Gowin – w sposób świadomy (?) – słynną wałęsizną: „jestem za, a nawet przeciw” – oswajał nas, konserwatywnych zacofańców, z tak zwanym orwellowskim dwójmyśleniem? Czyżby minister nie dostrzegał w tym lekceważącego stosunku do rozumu? Sięgam do intuicji konserwatywnego (bo bywają już też kapłani lewicujący) ks. prof. Tadeusza Guza (A. Ciborowska, „Nasz Dziennik”, kwiecień 2019) i aż mnie korci, żeby zapytać pana ministra, czy można sensownie żyć zgodnie z wolą Boga-Stwórcy, stojąc w rozkroku pomiędzy prawdą o tym, od kogo pochodzi wszechświat, człowiek i prawo, a zafałszowaniem tej prawdy? Czy da się żyć zgodnie z wolą Boga, stojąc pomiędzy Bogiem a siłami struktur zła, narzucającymi własną religię – tzw. humanistyczną, z jej rzekomo „zbawczą wiedzą” i z jej człowieczeństwem wypatroszonym z sumienia? Czy można służyć Bogu, wysługując się Jego wrogom? Nie znamy odpowiedzi ministra rządu dobrej zmiany na te pytania, ale mam poczucie, że mogłem nimi pogłębić stan bezradności niejednego akademika. Jednego wszelako można być pewnym: gdyby ów stan bezradności

negatywnie. Podkreślając, że normalna rodzina składa się zawsze z mężczyzny i kobiety. Jesteśmy oburzeni taką postawą. Nie zgadzamy się na żadną dyskryminację. W naszej grupie są osoby nieheteroseksualne, które poczuły się mocno dotknięte zaistniałą sytuacją. Homoseksualizm został przecież usunięty przez WHO w 1992 roku z międzynarodowej statystycznej klasyfikacji chorób i problemów zdrowotnych. Uważamy, że obowiązkiem wykładowczyń i wykładowców jest szerzenie tolerancji i akceptacji, aby wszyscy studenci czuli się bezpieczni”. Mam poczucie, że brzmi mi to jakoś bardzo swojsko, skreślone na to samo, znane mi kopyto. I rzeczywiście. Oto mam przed sobą dwustronicowe pismo (z dnia 28.02.2011) studentów Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości (GWSP) skierowane do rektora uczelni. Pismo (anonim) zachowało się w moim prywatnym archiwum. Studenci proszą w nim o „interwencję w sprawie Pana Doktora Herberta Kopiec”, (…) bo są „zszokowani poziomem nauczania, jaki tenże reprezentuje. To wstyd – piszą – że na szanującej się uczelni pracuje i naucza osoba, która jest ewidentnym homofobem i fanatykiem religijnym.(…) skandalem jest, że dla Doktora tylko chrześcijaństwo jest jedyną i pożądaną religią (…). Doktor jest osobą nietolerancyjną, ewidentnie uprzedzoną do homoseksualistów i do osób innej wiary. (…) poprzez swoje

Przedsiębiorczości o przywrócenie do pracy (…) przywraca powoda do pracy u pozwanej na dotychczasowych warunkach pracy i płacy” (Sygn. akt VI P 646/12). Gdyby ktoś zapytał, po co mu tym wszystkim zawracam głowę, śpieszę z odpowiedzią: rośnie tempo ludzkiej żeglugi w stronę degrengolady, stąd nigdy za dużo przypominania, że złu trzeba się sprzeciwiać zawsze. Antoine de Saint-Exupery pisał, że „znosić podłość jest sposobem, aby ją zniszczyć”. Słowem: Drogi Czytelniku, jeśli się (nie daj Boże!) znajdziesz na celowniku zdemoralizowanych sił postępu, nie wywieszaj zbyt pochopnie białej flagi…

Podzwonne dla Rogera Scrutona (1944–2020) Motto: „Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was” (Mt 5,11).

Na celowniku humanistycznych sił postępu niewątpliwie znalazł się zmarły w styczniu tego roku konserwatywny filozof Roger Scruton. Był w czasach rosnącego szaleństwa znakomitym obrońcą zdrowego rozsądku. Nie muszę zapewniać, że nam, zacofanym moherowcom, będzie go bardzo brakowało, bo nikt lepiej od niego nie potrafił w kilku słowach obalać lewackich frazesów związanych z ideologicznym nonsensem i uchwycić rozległych destrukcyjnych procesów społecznych, które odczuwają konserwatyści na całym świecie.

autorstwa szkockiego poety Charlesa Mackaya pt. Niezwykle popularne złudzenia i szaleństwa tłumów. Okazuje się, że wszystkie zjadliwie opisane przez Mackaya zjawiska proroctw, zabobonów, polowań na czarownice, z głupawym idealizmem obecnym we wszystkich nurtach politycznych występują nadal z taką samą częstością i gorszymi skutkami („Do Rzeczy”, op. cit.). Francuski filozof Henri Bergson (1859–1941) w swoim eseju z 1900 roku pt. Śmiech opisał, jak działa ZŁO: „Obniżanie prestiżu wszystkiemu, co jemu (złu) przeciwne. Rozzuchwalona, ostentacyjna przeciwnormalność. Wskazywanie rzekomo nowych rozwiązań społecznych, a w rzeczywistości krzewienie nędzy moralnej pod kostiumem pychy, władzy, zadufkostwa. Swobodne przyzwalanie na triumf nonsensu. Melancholijna zaduma nad donkiszoterią (…) urągającą rozumowi, silącą się na pozorne przekraczanie granic ludzkich możliwości. Zaciekłość wobec niedającego się ujarzmić ducha ludzkiego, który wciąż powstaje, mimo iż wciąż ponosi klęskę”. Czyż nie jest przyzwalaniem na urąganie rozumowi argumentacja, stojąca przecież w niezgodzie z biologią, a dotycząca rzekomego istnienia 54 płci? Czyż owa zaciekłość wobec nie dającego się ujarzmić ducha ludzkiego nie jest reakcją na ewangeliczne zapewnienie bliskie sercu każdego katolika, że Kościół nie umrze, bo obiecał nam to Chrystus Pan?

PS Prof. Budzyńska postawione jej zarzuty uznała za absurdalne. Nie przyznaje się do nich. Uważa je za „krzywdzące, niesprawiedliwe i nie mające pokrycia w rzeczywistości”. Złożyła merytoryczne wyjaśnienia, które, niestety, nie zostały przyjęte. Rzecznik dyscyplinarny uznał je za niewiarygodne i wystąpił do komisji dyscyplinarnej o karę nagany. W oburzających prof. Budzyńską stwierdzeniach pomieszczonych na końcu wniosku (który liczy 30 i pół strony) w punkcie 98 rzecznik dyscyplinarny napisał, że „wymierzenie obwinionej stosunkowo łagodnej kary nagany będzie stanowiło adekwatną dla czynu obwinionej karę, a także wyraz prewencji ogólnej i prewencji szczegółowej”. Podkreślił nadto, że „w środowisku akademickim nie mogą być akceptowane takie zachowania, jakie przypisywane są obwinionej”. K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

6

KURIER·ŚL ĄSKI

Wstęp Redaktor Paweł Stalmach (1824–1891) na kongresie słowiańskim w Pradze nalegał na połączenie Śląska Cieszyńskiego z Galicją, a Górnego i Dolnego Śląska (który pozostawał wówczas pod władzą Prus) − z Wielkopolską. Za swoją działalność społeczną oraz antyrządowe artykuły był kilkakrotnie więziony oraz karany grzywnami. W piśmie unikano radykalnych socjalistycznych haseł, a nawet były one przedmiotem uwag krytycznych. Żywotnie jednak redakcja była zainteresowana sprawami polskimi i stosunkiem mocarstw do kwestii niepodległości, a także zbieżnościami i różnicami w tej materii między nimi. W monarchii Habsburgów, w dobie konserwatywno-centralistycznych rządów premiera Aleksandra von Bacha, zwolennika polityki germanizacyjnej, w latach 1852‒1859 „Gwiazdka” była jedyną polską gazetą na Śląsku Cieszyńskim. W latach 60. XIX w. miała około 1400 subskrybentów, z czego 300 na Śląsku, a 600 w Galicji. W 1907 r. jej nakład Bolszewicki plakat propagandowy: Oto czym kończą się pańskie pomysły, 1920

„Gwiazdka Cieszyńska” była wydawana w Cieszynie w latach 1851‒1939 jako kontynuacja „Tygodnika Cieszyńskiego„ (1848–1851). 1 III 1851 r. pismo zmieniło nazwę z „Tygodnika Cieszyńskiego” na „Gwiazdkę Cieszyńską Pismo Naukowe i Zabawne”, a od 1 I 1852 r. używało tytułu: „Pismo dla Nauki, Umiejętności, Zabawy i Przemysłu”. Jego redaktorzy akcentowali polskość Śląska oraz dbali o krzewienie oświaty wśród mieszkańców Śląska Cieszyńskiego. Chętnie nawiązywali do „marzeń” kronikarza Jana Długosza (1415–1480), by Śląsk wrócił do Polski.

wynosił ponad 4,6 tys. egzemplarzy. Była pismem oczekiwanym i poszukiwanym. Treść w dużej mierze dotyczyła współczesnych wydarzeń historycznych. Należała do grona gazet, które informowały i wyrażały opinię oraz miały swoją ciągłość tematyczną. Pod względem szaty graficznej i formatu, układu wzorowana była na podobnych pismach kolportowanych na obszarze monarchii Habsburgów. W 1883 r. „Gwiazdka Cieszyńska” przeszła na własność „Katolickiego Towarzystwa Prasowego” i stała się organem narodowego duchowieństwa katolickiego. Przemiana ta była związane z metamorfozą duchową Pawła Stalmacha, który na łożu śmierci zmienił

Joseph Wirth (1879–1956), polityk partii Centrum, kanclerz Niemiec 1921–1922

wyznanie i przeszedł na katolicyzm. W tych okolicznościach „Gwiazdka” została organem prasowym Związku Śląskich Katolików, który w lutym 1923 r. połączył się z Polskim Stronnictwem Chrześcijańskiej Demokracji. W XX w. „Gwiazdka” wystąpiła przeciwko wpływom socjalizmu i jego pokrewnym ruchom. Na jej łamach publikowali polscy działacze narodowi m.in.: Władysław Górnikiewicz – żołnierz Armii Błękitnej gen. Józefa Hallera, organizator polskiej oświaty na Górnym Śląsku, a także debiutowało wielu nie tylko śląskich literatów. Byli to m.in.: Karol Miarka, Andrzej Cinciała, Jan Kubisz, Ernest Farnik, Józef Lompa, Jakub Bojko, ks. Jan Perges, Robert Zanibal i Juliusz Ligoń. Redaktorem „Gwiazdki Cieszyńskiej” w okresie wojny polsko-bolszewickiej był ksiądz katolicki Józef Londzin (1862–1929), zasłużony działacz społeczny i polityczny, historyk, burmistrz Cieszyna. Jako sekretarz Związku Śląskich Katolików, którym kierował od 1903 r., w latach 1907 i 1911 został wybrany do Rady Państwa w Wiedniu. W czasie I wojny światowej był członkiem Naczelnego Komitetu Narodowego. W październiku 1918 r. razem z Janem Michejdą, reprezentującym polskich ewangelików, oraz socjalistą

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” cz. I Zdzisław Janeczek

Tadeuszem Regerem stanął na czele Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego. Wiosną 1919 r. brał udział w konferencji pokojowej w Paryżu, gdzie bronił interesów ludności polskiej i walczył o przyłączenie większości Śląska Cieszyńskiego do Polski. Pragnienie to wyrażał wiersz Ślązaka zatytułowany Do pamiętnika: „Niezgód znów rzucono zarzewie/ pomiędzy ludy bratnie,/ pokój uchodzi w łabędzim śpiewie,/ a świat, by we śnie, zdaje się nie wie,/ że wojna przędzie matnie… Bo czy pokojem dziś nazwać można/ krzywdę krzyczącą w niebo?!/ Tak mogła tylko ręka bezbożna/ brać żywe ciało Śląska na rożna,/ rządzić nie swoją glebą. Niech pamiętają ci tam w Paryżu,/ stwarzając »kocioł« śląski,/ że jak nie można mieć z kaszy ryżu,/ tak w niewolników nas nie poniżą/ żadne narodów związki!!!” Tematyka i ton pisma dostosowywały się do wymagań chwili. Na początku obserwowało ono załamanie się wspólnoty interesów trzech potęg zaborczych, widziało uwikłanie Austro-Węgier w sojusz z Niemcami, a następnie początki konfliktu tych państw z Rosją. Wreszcie śmiertelne zmagania mocarzy dotąd panujących nad tą częścią Europy. Uwagę dziennikarską przykuły zabiegi Wiednia i Berlina o przymierze z Polakami i zawiła gra dyplomatyczna Józefa Piłsudskiego. Podjął on wyzwanie zawarte w słowach Hugona Kołłątaja, jakie przekazał potomnym podkanclerzy w Listach Anonima: „Jeżeli się dziś nie dźwigniemy, będzie to znakiem, że nie chcemy, że Ojczyzna i wolność są u nas rzeczą obojętną, że zepsucie narodu do tego przyszło stopnia, iż nie wart jest dłuższej na ziemi egzystencji”. Przestroga ta, wypowiedziana w epoce Sejmu Wielkiego, nabrała aktualnego znaczenia w latach Wielkiej Wojny i walk o utrwalenie granic odradzającego się państwa. Zapadła też w pamięć i serca redaktorów „Gwiazdki Cieszyńskiej”, którzy w 1920 r. skrupulatnie odnotowywali hojne ofiary krwi i mienia, jakich nie szczędzili Polacy dla urzeczywistnienia snu o niepodległej. Odrodzona Polska miała suwerenne władze, ale brakowało jej granic, o które od 1918 r. toczyła się walka dyplomatyczna i militarna. W czasie zmagań z Rosją Sowiecką wiele stronnictw i ich organy prasowe

atakowały Naczelnika Państwa. Wysuwały wobec J. Piłsudskiego oszczercze zarzuty, m.in. nieudzielenia skutecznej pomocy Lwowowi walczącemu z Ukraińcami oraz opóźnianie powrotu do kraju wojsk gen. J. Hallera. Redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” pod kie-

zakulisowych, gdyż uczestniczyli w niej przedstawiciele Republiki Weimarskiej – minister finansów Joseph Wirth, minister Reichswehry Otto Gessler i jego zastępca Hans von Seeckt. Znali też zapatrywania premiera brytyjskiego Davida Lloyda George’a, który dał się poznać jako przeciwnik osłabiania Niemiec i kwestionował prawa Polski do obszarów należących wcześniej do Rzeszy. Według brytyjskiego historyka sir Michaela Eliota Howarda (1922–2019), najlepszego na Wyspach specjalisty od konfliktów zbrojnych, George podczas obrad paryskiej konferencji pokojowej, „nietaktownie zażartował”, iż „oddać w ręce Polaków przemysł Śląska, to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Jako sygnatariusz traktatu wersalskiego realizował miłą Niemcom politykę negocjacji i porozumienia z Rosją bolszewicką jako głównym partnerem nowego porządku geopolitycznego w Europie Wschodniej. W tym celu zapraszał do Londynu Lenina, by ustalić z nim kształt granic marionetkowej Rzeczypospolitej, bez dostępu do morza, bez Gdańska, Wilna, Grodna i Lwowa, bez Kresów Wschodnich, Górnego Śląska, a może i części Wielkopolski. David Lloyd George lansował politykę appeasementu, polegającą na zaspokajaniu żądań państw silniejszych i agresyw-

o dziejach politycznych państw europejskich, zdarzały się jednak i lżejsze tematy. Dzięki temu „Gwiazdka Cieszyńska” cieszyła się dużym wzięciem. Zwłaszcza chętnie czytano żartobliwe dialogi Jury i Jonka, spisane w pięknej, śląskiej gwarze. Szły one w zawody z sensacjami politycznymi, opowieściami o fałszywych książętach i mesjaszach. Jednak w sierpniu 1920 r. nawet Jura i Jonek debatowali o Prusakach w Berlinie „co się radowali, że Polaków bolszewicy zmietą”.

Za Górny Śląsk

Ksawery Działyński (1756–1819) herbu Ogończyk, poseł na Sejm Wielki, zwolennik Konstytucji 3 maja, uczestnik insurekcji 1794, pruski więzień, wojewoda senator Księstwa Warszawskiego

runkiem ks. J. Londzina przyjęła inną taktykę. W komunikatach z frontu wschodniego konsekwentnie pomijano osobę Wodza Naczelnego, za to częściej pojawiały się nazwiska Wojciecha Korfantego, Wincentego Witosa czy Ignacego Paderewskiego. Urodzony w patriotycznej rodzinie szlachty podlaskiej, wnuk powstańca 1863 r., kapelan Wojska Polskiego, bohaterski ksiądz Ignacy Skorupka (1893–1920) jawił się „Joanną d`Arc ossowskich pól”. Z entuzjazmem pisano o zwycięstwach i przewagach oręża polskiego. Z troską wyrażano się o zagrożeniu niemieckim i czeskim oraz obojętności wobec sprawy polskiej mocarstw zachodnich, w szczególności Anglii, która w trudnych dla Polski chwilach na galerii parlamentu gościła ludowego komisarza sowieckiego Leonida Krasina i członka Politbiura KC partii bolszewickiej Lwa Kamieniewa. Polityka czeskiego Edvarda Beneša, lidera Partii Narodowo-Socjalistycznej, bliskiego współpracownika Tomaša Masaryka oraz uczestnika konferencji pokojowej w Paryżu trafnie określiła jako „wyrafinowanego wroga Polski”. Trzeba zauważyć, że chociaż jednym z zasadniczych celów pisma było szybkie i gruntowne informowanie

Drugie powstanie śląskie było odpowiedzią na tragiczne wydarzenia 16 i 17 VIII 1920 r., gdy Niemcy przekonani, iż Warszawę zdobyli bolszewicy, dokonali pogromu polskich działaczy, demolowali polskie lokale i demonstrowali pod hasłami: „Warschau gefallen” (Warszawa padła) i „Nieder mit Polen, nieder mit Frankreich!” (Precz z Polską, precz z Francją). Wśród ofiar znalazł się m.in. znany i szanowany katowicki lekarz Andrzej Mielęcki (1864–1920), którego skatowane ciało wrzucono do Rawy. Niemcy nie byli odosobnieni w swym zachowaniu. Również nad Wełtawą z euforią została przyjęta wieść o zdobyciu Warszawy przez bolszewików. W czeskiej prasie pojawiły się głosy, iż w tych sprzyjających okolicznościach należy pomyśleć o zagarnięciu reszty Śląska. Czesi zatrzymali setki wagonów z amunicją dla walczącej Polski, a ich polityk Edvard Beneš podjął przeciw Rzeczypospolitej szkodliwą ofensywę dyplomatyczną na europejskim forum. Na linii Lundenburg-Bogumin zatrzymywali wszelkie transporty idące do Polski. Jak donosiła „Gwiazdka Cieszyńska”: „W ostatnich czasach zawrócili trzy pociągi »Wawelu« do Wiednia. Kolejarze czescy uchwalili […] całkowity bojkot Polski i wezwali kolejarzy państw sąsiednich do przyłączenia się do tego bojkotu”. Był to czas, gdy pruscy wojskowi rozważali zastosowanie w sprawie Górnego Śląska wariantu czeskiego na Zaolziu, tj. zajęcie zbrojne i niedopuszczenie do plebiscytu. Skłaniali się ku takiemu rozwiązaniu po tym, jak na konferencji w Spa (5–16 VII 1920 r.) alianci sprawę Śląska Cieszyńskiego rozstrzygnęli na korzyść agresora. Mieli bardzo dobre rozeznanie jej przebiegu i gier

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Ks. Józef Londzin (1862–1929)

niemieckich długów i odszkodowań wojennych, co było ogromnym ciężarem dla zrujnowanej wojną gospodarki polskiej. I wreszcie 10 VIII 1920 r. na posiedzeniu parlamentu brytyjskiego, gdzie z wielkimi honorami był podejmowany Lew Kamieniew, oświadczył, iż warunki rozejmowe zaproponowane Polsce przez Lenina są dobre i nie wymagają udzielenia Polakom żadnej pomocy ze strony Wielkiej Brytanii. W takich okolicznościach trudno dziwić się niemieckim rachubom. Na ich charakter wpływ miała także sytuacja wewnętrzna. W opiniach postronnych obserwatorów, w Republice Weimarskiej niewiele się zmieniło po klęsce poniesionej w pierwszej wojnie światowej. „Zdawałoby się, że tych ludzi, którzy stali na czele niemieckiego rządu, którzy byli powodem śmierci tylu set tysięcy obywateli i wprowadzili państwo do takiego upadku, będą tu nienawidzić”. Tymczasem „we wszystkich poważniejszych lokalach publicznych wisiały jeszcze wizerunki cesarza Wilhelma II, generalnego kwatermistrza armii niemieckiej Ericha Ludendorffa [założyciela masowej organizacji politycznej Tannenbergbund, który w swoich publikacjach dowodził, że wojna nie zakończyła się przegraną Niemiec – Z.J.], admirała Alfreda von Tirpitza [twórcy Cesarskiej Marynarki Wojennej – Z.J.], nie mówiąc już o feldmarszałku Paulu von Hindenburgu [wybranym prezydentem Republiki Weimarskiej – Z.J.] i inne. Niemcy są tylko na zewnątrz republiką, wewnątrz monarchią. Przyznają oni to otwarcie” i to pewne, że „nie na głos prezydenta, ale na głos cesarza wszyscy Niemcy staną jak jeden mąż”. Można było nieraz w publicznym miejscu usłyszeć: „Nie mamy obecnie króla, ale przyjdzie czas wkrótce, że go mieć będziemy, aby ojczyzna zajaśniała w chwale”. Na podstawie rozmów i lektury niemieckiej prasy rodziły się opinie redaktorów „Gwiazdki Cieszyńskiej” na temat specyfiki mentalności i natury niemieckiej. Zazwyczaj wniosek był jeden, „że charakter narodowy przeciętnego Prusaka nie doznał przez wojnę zmiany. Tak samo zarozumiała buta, taka sama nienawiść do wszystkiego co nie niemieckie. W duszy każdego gnieździła się żądza odwetu, zemsty”.

„O polskiej niewdzięczności” Odbudowujące się na przekór bismarckow­skim i kaiserowskim ideom państwo polskie było elementem rzeczywistości oddziałującym jednocząco na całą scenę polityczną od komunistów po partię tzw. „pastorów niemiecko-narodowych”. Zwołanie Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu, obradującego w dniach 3–5 XII 1918 r. w kinie „Apollo” i Sali Lamberta, uznano za wyraz „szaleństwa o wielkiej Polsce” oraz przejaw szowinizmu. W prasie nagłaśniano oskarżenia o niewdzięczność (za dobrodziejstwo, jakim był Akt 5 listopada), imperializm i katolicką nietolerancję wymierzoną przeciw Żydom, Litwinom i Białorusinom. Powszechnie negowano polskie aspiracje niepodległościowe, które znalazły wyraz w klauzuli traktatu wersalskiego, uznającej na mocy prawa międzynarodowego, po 123 latach niewoli, przy huku armatnich salw, niepodległą II Rzeczpospolitą. Pruskie narzekania na polską niewdzięczność miały długą tradycję. Po trzecim rozbiorze królewskie miasto Poznań zostało zaszczycone nowym tytułem prasowym. Było nim „Pismo Miesięczne Prus Południowych”, glory-

Powyżej: srebrna moneta z wizerunkiem feldmarszałka P. Hindenburga

niejszych. Nie było w jego koncepcjach miejsca na suwerenną Polskę. Usankcjonowany nowy rozbiór dopiero co odrodzonej Rzeczypospolitej miał zapewnić Zachodowi pokój. Jak zauważył prof. Andrzej Nowak w opowieści „o pierwszej zdradzie Zachodu”, dla brytyjskich elit Polska to było „nigdzie”, a Polaków postrzegano jak „egipskich niewolników”. To Lloyd George doprowadził w ramach traktatu wersalskiego do obciążenia Polski częścią

Znaczek pocztowy z wizerunkiem A.H. Frieda, 1939 r.

fikujące rządy zaborcze Berlina – prezentujące je Polakom jako „dar nieba”, chociażby w postaci niemieckich szkół. Niewdzięcznicy Wielkopolanie wkrótce jednak urządzili w 1806 r. powstanie i korzystając z pobytu w Berlinie Napoleona I, wysłali do niego delegację, w której imieniu do cesarza przemawiał m.in. Ksawery Działyński, były poseł na Sejm


LUTY 2O2O · KURIER WNET

7

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

KURIER·ŚL ĄSKI

Lew Trocki (1879–1940), jeden z twórców ZSRR oraz Armii Czerwonej, Komisarz Ludowy Spraw Zagranicznych, zwolennik permanentnej rewolucji

Lew Kamieniew (1883–1936), przewodniczący Wszechrosyjskiego Centralnego Komitetu Wykonawczego i wiceprzewodniczący Rady Komisarzy Ludowych

Wielki, uczestnik powstania kościuszkowskiego i więzień pruskiego Spandau. K. Działyński i jego towarzysze na tejże audiencji usłyszeli od imperatora: „Gdy ujrzę 30 do 40 tys. ludzi pod broń zebranych, ogłoszę w Warszawie niepodległość waszą”. Niestety po kongresie wiedeńskim i demontażu Księstwa Warszawskiego Poznaniacy ponownie trafili pod pruskie rządy, a Berlin uznał to za rozwiązanie ostateczne. „Breslauer

XVIII wieku, inwestując intensywnie zarówno w przemysł Górnego Śląska, jak i rolnicze obszary Poznańskiego i Prus Zachodnich. [...] Polaków postrzegali oni tam jako rasę niewolniczą, Untermensch, którą należy traktować stanowczo, choć życzliwie. Gdy pod wpływem industrializacji polscy chłopi zasilili populację niemieckich miast, stając się lumpenproletariatem, ten stosunek do nich upowszechnił się w ca-

Powyżej: winieta „Berliner Tageblatt”, poniżej: winieta „Berliner Lokal-Anzeiger”

Zeitung” w numerze 23 z 1861 r. pisała: „Nie przychodzi nam naturalnie na myśl, aby na rzecz zasady narodowościowej oddawać jakąś cząstkę Wielkiego Księstwa Poznańskiego albo Prus Zachodnich czy nawet Górnego Śląska. Kraje te bowiem bardziej niż mieczem i traktatami zostały zdobyte faktycznie pługiem niemieckim. [...] Chcemy te kraje zatrzymać wbrew wszelkim pretensjom narodowego sentymentalizmu”. Powyższy problem trafnie ujęła „Gwiazdka Cieszyńska”, pisząc: „Najbardziej spośród państw ententy nienawidzą Niemcy, co jest zresztą zrozumiałe, Francuzów, ale większą nienawiścią i wściekłą złością pałają przeciw Polsce. Polska uwalnia Polaków z niewoli pruskiej, Polska zabiera kraj, który był śpichlerzem i żywicielem całych Niemiec, najdroższą ich partę; tyle trudów włożyli w Poznańskie i Śląsk Niemcy, a teraz owoce wydziera im Polska. Czyż nie powód do strasznej złości, a to tym więcej, że robi to Polska, która była dotychczas pruską niewolnicą, a obecnie staje jako równe państwo! Toteż ta

łej Rzeszy. Niemiecka postawa wobec Polaków mieściła się gdzieś pomiędzy stosunkiem Anglików do Irlandczyków w XIX w. a nastawieniem białych Południowoafrykańczyków do czarnych w XX w. [...] Ich [Brytyjczyków – Z.J] doświadczenie kolonialne i irlandzkie sprawiało, że brytyjska klasa rządząca sympatyzowała w pewnym stopniu z niemieckim widzeniem Polaków jako podludzi”. Dotyczyło to zarówno Górnoślązaków, jak i Wielkopolan. Od 1919 r. prowadzono w całej Rzeszy kampanię przeciw „zamykaniu narodu w żelaznej klatce”, pod hasłami: „lepsza śmierć niż hańba”, „lepiej być martwym niż niewolnikiem”. Nie godzono się z utratą Wielkopolski i Pomorza, nie zamierzano oddawać Polakom nawet najmniejszego skrawka Górnego Śląska. W kampanii tej uczestniczyli przywódcy niemieckich ruchów pacyfistycznych, m.in. Alfred Hermann Fried (1864–1921), założyciel Niemieckiego Towarzystwa Pokojowego (Deutsche Friedensgeselschaft). Krytykowano traktat wersalski, ufundowany na gru-

Hol Hotelu „Lomnitz” z portretem cesarza Wilhelma II

nienawiść jest bezgraniczna, przebija się w prasie pruskiej, w dyplomacji, w słowach i czynach hardego Prusaka”. Zjawisko to dostrzegł także – nazwany w 2013 r. przez „Financial Times” „największym żyjącym historykiem w Wielkiej Brytanii” – sir Michael Eliot Howard, którego książki są lekturą obowiązkową na wydziałach historii wielu uczelni na świecie. Pisał on: Prusy posiadały te terytoria „od

zach porządku wiedeńskiego (1815 r.), zakładający m.in. słabość Niemiec i Rosji oraz uznanie nowych państw narodowych. Równocześnie, od czasów pertraktacji brzeskich 1918 r., utrzymywano w różnej formie i na różnych szczeblach kontakty z Rosją sowiecką. Podobnie jak podczas wojny rosyjsko-polskiej 1831 r. i powstania 1863 r., wzorem pruskim wydano zarządzenia zabraniające przewozu towarów

o charakterze militarnym do Rzeczypospolitej. Blokowano wszelką pomoc dla Polski walczącej z Armią Czerwoną. Niemieccy komuniści organizowali strajki przeciw wykorzystywaniu Górnego Śląska jako zaplecza materiałowego dla polskiej armii. Żądali zaniechania francuskich transportów wojskowych w imię neutralności. Na Śląsku propagowano hasło: Krieg dieses Krieges (wojna przeciw tej wojnie). Berlin korzystał z doświadczeń, jakie nabyli Prusacy w okresie powstania listopadowego, gdy wspierali armię feldmarszałka Iwana Dybicza Zabałkańskiego (1785–1831, urodzonego nieopodal Obornik na Śląsku, syna adiutanta Fryderyka Wielkiego), a później feldmarszałka Iwana Paskiewicza (1782–1856) w marszu na Warszawę. Wydarzenia polskie 1830 i 1863 r., podobnie jak wypadki 1794 r., wywarły duży wpływ na handel i życie gospodarcze Śląska. Wraz z rozpoczęciem powstania listopadowego pruski minister finansów Karl Georg Maasen i minister spraw wewnętrznych Gustaw Brenn wydali zarządzenie zabraniające wywozu do Polski pieniędzy, prochu, broni, zboża i koni. Zakaz wywozu broni do Królestwa (z 23 XII 1830 r.) głosił: „Powołując się na rozporządzenie paragraf 3 ustawy celnej z dnia 26 maja 1818 r. podajemy niniejszym do publicznej wiadomości, że najwyższym rozkazem królewskim z dnia 10 bm. zakazany został wywóz broni, koni, prochu, ołowiu oraz wszelkiego rodzaju innych artykułów wojennych przez granicę do Królestwa Polskiego. Kto, aż do zniesienia niniejszego zakazu, próbowałby wywozić wymienione przedmioty do Królestwa Polskiego, szczególnie przez pruską granicę od Schmalleninken nad Niemnem aż do głównej drogi celnej i do głównego urzędu celnego Zabrzeg na Górnym Śląsku, ten podlega karom przewidzianym w ustawie celnej z 26 maja 1818 r. paragraf 111 i następne, przeciwko wywozowi rzeczy, które państwo wywozić zakazało”. Władze lokalne uzupełniły powyższy dekret komentarzem: „Zarządzenie ministerialne podaje się niniejszym do publicznej wiadomości w tym celu, by wszyscy do niego stosowali się. Równocześnie nakazuje się wyraźnie odnośnym władzom policyjnym, aby

Ks. Ignacy Skorupka (1893–1920), kapelan WP. Jego śmierć pod Ossowem stała się jednym z symboli Bitwy Warszawskiej

one współdziałały w czuwaniu nad zakazanym wywozem i w razie potrzeby przy tym pomagały granicznym urzędnikom celnym”. W 1920 r. rząd Republiki Weimarskiej umiejętnie udzielał wsparcia marszałkowi Michaiłowi Nikołajewiczowi Tuchaczewskiemu. Fakty na temat współpracy niemiecko-bolszewickiej ujawnił 19 VII 1920 r. wysokonakładowy brytyjski dziennik społeczno-polityczny „The Times” wydawany w Londynie. „Gwiazdka Cieszyńska” wykorzystała opublikowany materiał, przekazując polskiemu czytelnikowi relacje za korespondentem znad Tamizy. Według gazety, 18 VII 1920 r. czterdziestu oficerów niemieckich w ubraniach cywilnych wyjechało ze Szczecina do Helsingforsu (Helsinek). Jechali oni przez Finlandię do Rosji, aby szkolić oddziały Armii Czerwonej. W tym czasie setki innych niemieckich oficerów były już na miejscu. Liczyli oni, że gdy armia sowiecka wkroczy w głąb Polski, Niemcy ofiarują wówczas swoje usługi. Pójdą niby na pomoc Polsce, lecz w decydującym momencie połączą się z Rosjanami. „Fakty te są z pewnością znane rządom sprzymierzonym, jak również to, że Niemcy mają istotnie pod bronią milion ludzi i olbrzymie zapasy materiału wojennego. Niebezpieczeństwo jest groźne!” konkludowała „Gwiazdka Cieszyńska”. W innym numerze konstatowała, iż Niemcy zdradziły cywilizację, popierając najazd barbarzyńców. Tymczasem Niemcy łudzili się nadzieją, iż powtórzy się sytuacja z września 1831 r., która doprowadziła do kapitulacji stolicy Królestwa Polskiego i upadku sprawy polskiej. Na taką okoliczność przygotowali scenariusz działań, który przedstawili Międzysojuszniczej Komisji

Plebiscytowej w nocie z 17 VIII 1920 r. Powołując się na naciski bolszewików domagających się internowania wycofujących się wojsk polskich na Pomorzu, w Prusach Wschodnich i na Górnym Śląsku, rząd niemiecki uprzedzał aliantów, iż nie może dopuścić do przekształcenia Górnego Śląska w bazę operacyjną w czasie wojny miedzy Polską i Rosją, nie narażając się na zbrojną reakcję Moskwy. Notę z 17 VIII 1920 r. ożywił duch Konwencji Alvenslebena, zawartej z inwencji Ottona von Bismarcka 8 II 1863 r. w Petersburgu z Imperium Rosyjskim. Układ dotyczył wzajemnej współpracy w tłumieniu polskiego powstania.

niemieckim”. Ponadto uwagę zwracał fakt, „że wszystkie organizacje niemieckie – zazwyczaj bardzo rozbieżne pod względem politycznym – częściowo nawet będące organem rozmaitych partii politycznych zwalczających się nawzajem zaciekle, tworzyły jeden karny zespół, gdy chodziło o sprawę Górnego Śląska”.

Prasowe „kolce” przeciw Polsce Odzwierciedleniem niemieckiego solidaryzmu była pruska prasa, która bez względu na opcję polityczną pi-

Stary Bytom, miejsce stałego pobytu W. Korfantego, Polskiego Komisarza Plebiscytowego

Poczynania polityków Republiki Weimarskiej wspierała prasa. Ona również miała bogate tradycje w działaniach popierających współpracę Rosji

sała w tym samym antypolskim tonie. Z żądzy odwetu rozpowszechniała najstraszniejsze potwarze przeciw i o Polsce. „Gwiazdka Cieszyńska” pisała, iż

przeklina Ją, ogłaszając, że z Jej winy pochodzi wszystko zło w Niemczech i na świecie. Według tej prasy bolszewizm w Rosji powstał z odwiecznej nienawiści mas rosyjskich do Polski i te masy teraz nie chcą pokoju, byle tylko nienawistną Polskę zgnieść”. Zarówno wydawany w nakładzie 300 000 egzemplarzy przez Hansa Lachmanna-Mosego „Berliner Tageblatt”, na którego łamach publikowali felietony Alfred Polgar, Kurt Tucholsky, Otto Flake, frank Thies i Erich Kastner, jak i „Berliner Lokal-Anzeiger”, powielały wszystkie kłamstwa i wyrażały gwałtowną reakcję emocjonalną. Najpopularniejszy dziennik „Berliner Lokal-Anzeiger”, nazywany w podtytule „Centralnym Organem Stolicy Rzeszy”, kolportowany w nakładzie 200 000, omawiając odezwę bolszewicką do niemieckich robotników, wzywającą do odmowy jakiejkolwiek pomocy Polsce, kończył drwiąco i z przekąsem: Kein Mensch denkt daran und kann daran denken für dieses elende Polenreich auch nur mit einem kleinen Finger zu rücken (Nikt nie myśli o tym, i nie marzy nawet o poruszeniu małym palcem dla tego nędznego polskiego imperium). Prawie każdy numer gazet niemieckich jakiegokolwiek kierunku politycznego naszpikowany był „kolcami” przeciw Polsce. Według „Gwiazdki Cieszyńskiej” opinia publiczna niczym nie różniła się od prasy. „Nikt tu o Polsce dobrze nie mówi – pisała śląska gazeta – ani też cierpią Polaków. To, że w Raciborzu o mało nas nie poturbowano za to, żeśmy po polsku między

Od lewej: Edvard Beneš (1884–1948), współpracownik T. Masaryka, działacz Partii Narodowo-Socjalistycznej, delegat czeski na Konferencję Pokojową w Paryżu, od 1938 r. agent sowiecki; Tomaš Garrigue Masaryk (1850–1937), pierwszy prezydent Czech, noszący przydomek „Taticek”(ojczulek); David Lloyd George (1863–1945), premier Wlk. Brytanii w latach 1916–1922

i Prus. Na przykład „Breslauer Zeitung” w 1831 r. nie ukrywała oburzenia, że Polacy występowali przeciwko władzy prawowitego monarchy. Polemizowała także w sposób tendencyjny z polskimi roszczeniami terytorialnymi wobec Rosji o przynależność tzw. Ziem Zabranych (litewsko-ruskich). Gazeta ta często wyrażała dezaprobatę wobec wiadomości np. „Gazety Warszawskiej”. W 1831 r., nie bez satysfakcji, „Bresla­ uer Zeitung” informowała o sukcesach wojsk rosyjskich, zamieszczając m.in. bardzo obszerny biogram Iwana Dybicza. Sytuacja w 1920 r. w pewnym sensie powtarzała się kolejny raz w dziejach. W Berlinie ogarniętym rewolucją i zdominowanym niechęcią do zmartwychwstającej Polski rosły sympatie do Armii Czerwonej i Kraju Rad. Mimo głębokich wewnętrznych podziałów politycznych i rewolucyjnych rozterek, oprócz działań propagandowych Niemcy podjęli duży wysiłek organizacyjny. Według ocen strony polskiej, „siłę organizacji niemieckich zakonspirowanych na terenie plebiscyto-

niemiecka prasa wobec wojny zajęła „stanowisko bolszewickie”, rozpisując się głównie na temat polskich porażek militarnych. Według niej Rzeczpospolita pod naporem bolszewików przestała już istnieć. W Polsce panował „bezład i nieporządek”. „Gdzie wstąpią Polacy, tam według tej prasy mordują i rabują, bolszewicy zaś zaprowadzają wszędzie porządek”. Jakby tego było mało, aby podtrzymać nienawiść u obywateli niemieckich, prasa podawała fałszywe wieści o okrucieństwach Polaków, popełnianych m.in. na „poznańskich Niemcach”. Za przykład służyła sfabrykowana wiadomość z Grudziądza, gdzie według „całej prasy niemieckiej” wojsko polskie zamordowało 16 robotników, gdyż byli Niemcami. Tylko „Gwiazdka Cieszyńska” podała, iż niemieckie ministerstwo zbadało tę sprawę i okazało się, że to zupełny fałsz. I mimo udostępnienia wyniku dochodzenia ministerialnego agencjom prasowym, żadna z gazet, z wyjątkiem „Die Welt”, nie odwołała pomówienia Polaków o zbrodnię. Ta ostatnia jednak nie tyle kierowała się

Alfred Hermann Fried (1864–1921), austriacki dziennikarz i pacyfista, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 1911 r.

Od lewej: Paul von Hindenburg (1847– 1934), feldmarszałek i polityk, w latach 1925–1934 prezydent Republiki Weimarskiej;

wym można było obliczyć na czterdzieści tysięcy ludzi, dla których potrzebna broń i amunicja nagromadzona była w rozmaitych ekspozyturach tajnych, kopalniach itp. W większej części była to broń przygotowana w rozmaitych składnicach na terenie graniczącym ze Śląskiem. Dowódcami wszelkich organizacji bojowych niemieckich byli oficerowie armii czynnej albo oficerowie rezerwy bojowo wyszkoleni. Rozkazy odbierali wprost z Berlina i byli w ścisłej łączności ze sztabem generalnym

sobą rozmawiali, nic dziwnego, bo tu teren plebiscytowy, ale także […] daleko od granic nie jest lepiej. Prawie ciągle słyszy się ujadanie na wszystko co polskie, widzi się radość, jaką sprawia każda wiadomość o niepowodzeniu Polski”. Na wiadomość, iż bolszewicy przerwali front, reagowano okrzykiem: Jetzt gene die Polenschon zu Grunde, die verfluchten Halunken! (Teraz Polacy są zrujnowani, przeklęci łajdacy!). Wiele mówiono o Polsce, „ale każde słowo było kamieniem obrazy dla uczuć polskich”. Przy okazji zaczęto drukować rysunki satyryczne drwiące z Francuzów, przedstawiające przybyszów znad Sekwany jako tchórzy i chciwców. Niemcy, jak tylko pojawiły się sprzyjające im okoliczności, podjęli przygotowania do „oswobodzenia Śląska spod władzy aliantów i ostatecznego zgniecenia polskości”. Działali pod wpływem niekorzystnych dla Polaków wypadków na przedpolu Warszawy. Bliskość Rosjan „dodała otuchy kierującym sferom niemieckich bojówek w mundurach zielonej policji i w ubra-

Hans von Seeckt (1866–1936), w latach 1919–1926 szef Niemieckiego Sztabu Generalnego, budował armię nie biorąc pod uwagę ograniczeń traktatu wersalskiego. W 1926 r. wydał pozwolenie na uczestnictwo w manewrach wnuka Wilhelma II

„naruszonym honorem Polski”, co niepotrzebnym niepokojeniem obywateli. „Z wściekłości tej – pisała »Gwiazdka Cieszyńska« – rzuca prasa niemiecka na Polskę coraz szkaradniejsze potwarze, wymyśla kłamstwa,

niach cywilnych (82 000). Ruchem kierował rząd niemiecki. Bojówki miały przygotowane składy broni, materiałów wybuchowych, armaty, stacje radiotelegraficzne itp. Urządzenia [te zgromadzono – Z.J.] w celu skuteczniejszego prowadzenia ruchu zbrojnego”. Dnia 28 V 1920 r. rozpoczęły się niemieckie napady na Polski Komitet Plebiscytowy zlokalizowany w bytomskim hotelu „Lomnitz”, siedzibę Wojciecha Korfantego. K Niepodpisane ilustracje pochodzą ze zbiorów Biblioteki Śląskiej w Katowicach


KURIER WNET · LUTY 2O2O

8

J

uż w swej pracy doktorskiej o wybitnym działaczu i patriocie Ignacym Potockim w czasie Sejmu Wielkiego dał się poznać jako utalentowany portrecista tego czołowego działacza Stronnictwa Patriotycznego. Jego wysiłek heurystyczny

KURIER·ŚL ĄSKI Jego prace naukowe oparte są na solidnej bazie źródłowej. Zbadał zwłaszcza wszelkie dostępne archiwa, a zwłaszcza w Krakowie (Biblioteka Czartoryskich, PAN, Biblioteka Jagiellońska), we Wrocławiu (Biblioteka im. Ossolińskich i Archiwum Wojsko-

pospiesznych, ale nie lękając się polemiki z uznanymi autorytetami. Dbałość o źródłową podbudowę jego prac wysunęła się na pierwszy plan w całokształcie twórczości naukowej Z. Janeczka i nosi ona pewne znamiona stałej, granitowej trwałości.

epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego. Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliski-

cynkowni „Hohenlohe”, zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki, ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin

mi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy. Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. Świętego Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej, na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden z wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec pamięci ojca. Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny bohatera, przyczyni się do naprawienia popełnionego błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r. W książce zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bo-

PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać

w kazamatach i mordowali swych rodaków-niepodległościowców. „Propagandyści wynajmowani przez zaborców, okupantów i agentury wpływu, za PRL-u i III RP odgrywający rolę rzekomych elit, budowali narracje, mające przekonać Polaków, że z natury rzeczy skazani są na podrzędność, a swą przyszłość mogą budować wyłącznie podporządkowując się ościennym potęgom lub strukturom ponadnarodowym”. Biografia kpt. Henryka Aleksandra Kalemby została w dużym stopniu oparta na dokumentach dotąd nie publikowanych. Cennym źródłem były ustne wspomnienia i zbiory prywatnych osób. W publikacji wykorzystano pamiętniki i wspomnienia oraz korespondencję, archiwa rodzinne (m.in. Józefy Bogdanowiczowej, Karola Gwoździewicza, Ewy ze Stęślickich Piaskowskiej, Gustawa Gajdzika i Fojkisów) i parafialne, zasoby CAW oraz zbiory Biblioteki Śląskiej, gdzie znajdują się mikrofilmy dokumentów Instytutu im. Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, dotyczące powstań śląskich. W źródłach pochodzących z rodzinnych archiwów, a w szczególności w spuściźnie Józefy Bogdanowiczowej, dużo miejsca zajmują opisy spotykanych osób i odwiedzanych miejsc, wypisy z literatury i codzien-

Prof. Władysław Zajewski

Wykład 7 września 2019 r.

duży hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

nej prasy, a przede wszystkim relacje z wydarzeń społecznych i politycznych, opatrzone z każdym rokiem coraz dojrzalszym i wnikliwszym komentarzem. Notatki i listy odzwierciedlają w sposób niezwykle sugestywny myślenie autorki o świecie, a także kontekst jej życia, osadzonego w rzeczywistości II Rzeczypospolitej, niemieckiej okupacji i PRL-u. Niestety nie zachowały się, jak wynika z jej korespondencji, najcenniejsze pamiątki po ojcu: odznaczenia, legitymacje, dyplomy i zapiski, które w 1939 r. przepadły, jak można domyślać się, wraz z siemianowickim mieszkaniem przy ulicy Damrota 7. W pracy zamieszczono wiele dotąd nie publikowanych fotografii, z których najcenniejsze są te, które ilustrują życie kpt. Henryka Kalemby. Należy także podkreślić, iż pełne przywrócenie pamięci o tym oficerze stało się możliwe dopiero po transformacji ustrojowej w Polsce, chociaż przez dziesiątki lat ubiegały się o to jego żona i córka. Najnowsza praca Zdzisława Janeczka jest interesującym studium bohatera i jego czasów oraz wnosi wiele nowych ustaleń faktograficznych dotąd zupełnie nieznanych. Dzięki tej książce Czytelnik pogłębi swą wiedzę na temat powstań śląskich. K

Zdzisława Janeczka znam od czasów Jego studiów uniwersyteckich w Instytucie Historii na Uniwersytecie Śląskim. Niewątpliwie odznacza się on dużym talentem pisarskim. Zawsze znamionowała go prostota stylu, jasność ujęcia omawianych zagadnień i barwne ich przedstawienie.

FOT. Z ARCHIWUM Z. JANECZKA (5)

Niechciany bohater

Recenzja książki Zdzisława Janeczka Kapitan Henryk Aleksander Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater Prof. zw. dr hab. Henryk Kocój był bez wątpienia ogromny; jeżeli taki czy inny pogląd ulegał rewizji, często nawet u samego autora w późniejszych opracowaniach, to zawsze materiał zebrany przez niego stawał się poważną zdobyczą naszej wiedzy historycznej. Jego dorobek naukowy jest pod każdym względem imponujący, zwłaszcza jeżeli dotyczy on dziejów

we na Mieszczańskiej), w Warszawie (Archiwum Główne Akt Dawnych, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego i Biblioteka Narodowa), w Lublinie (Zbiory Wojewódzkiego Archiwum Państwowego, Biblioteka im. Hieronima Łopacińskiego i Biblioteka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Lublinie), w Katowicach (Bibliote-

Zdzisław Janeczek jest niestrudzonym zbieraczem nowych dokumentów, cechuje go krytyczne ich omówienie. Posiada on własny stosunek do przeszłości, niezwykle szerokie jej opanowanie i dar bezstronnego sądu i samodzielnej pracy. Sąd Z. Janeczka o przywódcach powstań śląskich nacechowany był umiarem i trzeźwym realizmem. Bezkompromisowa uczciwość historycznego myślenia i rzetelność prac naukowych stawiają niewątpliwie Z. Janeczka w rzędzie wybitnych historyków zajmujących się dziejami Polski, a zwłaszcza Śląska.

W

tym roku będziemy obchodzić 100 rocznicę pierwszego powstania śląskiego. Z tej okazji Z. Janeczek postanowił przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich. W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich

Wieczór autorski

Śląska. Z. Janeczek jest też znakomitym historykiem, zwłaszcza dziejów regionalnych. Bada on i rejestruje fakty ogromnie sumiennie. Na specjalne uznanie zasługuje jego ostatnia praca o powstaniu styczniowym, kiedy ocenia całą bezwzględność wojska rosyjskiego w tłumieniu niepodległościowego zrywu. W opisie tych wydarzeń jest nie tylko wzorowym patriotą, ale panuje nad materiałem źródłowym po mistrzowsku. Z. Janeczek nigdy nie poprzestał na efektownych i błyskotliwych efektach swych dociekań, ale traktował swoje powołanie dziejopisarskie z ogromną odpowiedzialnością społeczną. Zawsze zwracał uwagę i mówił o tym wszystkim, co w naszej przeszłości było wspaniałe, wyjątkowe, a zwłaszcza tragiczne. Zainteresowania badawcze Z. Janeczka koncentrują się wokół pięciu głównych tematów badawczych: Sejm Wielki, Insurekcja Kościuszkowska, Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe i szeroko rozumiane dzieje Śląska.

ka Śląska i Zbiory IPN) oraz w Kórniku – Zbiory Biblioteki Publicznej w Kórniku. Zaznaczyć należy, że Z. Janeczek poszedł wzorem swego utalentowanego prof. zw. dr. hab. Jana Zbigniewa Lubicz-Pachońskiego (1907–1985) i oparł swoje wywody na dokładnie i systematycznej przeprowadzonej kwerendzie źródłowej. Swoim studentom i kolegom starał się wpoić przekonanie, że najważniejszą powinnością historyka jest nie tyle poszukiwanie informacji, ile wyjaśnienie motywów postępowania poszczególnych ludzi. Całość dorobku Z. Janeczka wskazuje na to, że jest to historyk poważnie oddany nauce, zamiłowany w poszukiwaniach źródłowych, a zarazem odznaczający się dużą pracowitością i ambicją. Jak już wspomniałem, na specjalne uznanie zasługuje jego praca o Ignacym Potockim – wydana dwukrotnie. Z tej trudnej kwestii młody relatywnie historyk z Siemianowic Śl. wywiązał się z chlubą, unikając sądów zbyt

Od Redakcji

4

września 2019 r., podczas uroczystej sesji Rady Miasta (zwołanej z okazji 80 rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej i 100 rocznicy I powstania śląskiego) kpt. Henryk Aleksander Kalemba został uhonorowany dyplomem „Zasłużony dla Siemianowic Śląskich”, na podstawie uchwały Rady Miasta, przyjętej jednogłośnie 29 sierpnia 2019 r. Z tej okazji okolicznościowe mowy wygłosili prezydent Rafał Piech i przewodniczący Rady Miasta Adam Cebula. Ukoronowaniem imprezy był wykład prof. Zdzisława Janeczka na temat powstań śląskich i losów ich uczestników podczas drugiej wojny światowej na przykładzie historii kpt. Henryka Kalemby. Ponadto radni i goście otrzymali egzemplarze biografii kpt. Henryka Kalemby z dedykacją autorską. Sesja Rady Miasta odbyła się w wyjątkowym miejscu, tj. w Parku Tradycji Górnictwa i Hutnictwa, w budynku dawnej maszynowni zlikwidowanej kopalni „Michał” w Siemianowicach Śląskich, gdzie znajduje się obecnie nie tylko sala widowiskowo-konferencyjna na 160 osób, ale także parowa maszyna wyciągowa z 1905 r. (z rejonu kop. „Ficinus”), makieta pieca hutniczego i jedna z największych w Polsce kolekcji lamp górniczych. Nad całym

Autor na powstańczym stanowisku bojowym. Inscenizacja w Muzeum Miejskim

Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy

obiektem dominuje 56-metrowa wieża wyciągowa szybu „Krystyn”. To tutaj w sierpniu 1939 r. rozegrała się batalia między oddziałami Freikorpsu Willy Pisarskiego a powstańcami śląskimi Walentego Fojkisa, byłego dowódcy I Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego, harcerzami i żołnierzami WP, którą opisał Melchior Wańkowicz, w książce Żagwiący wrzesień. Za swą postawę w pierwszych dniach września 1939 r. powstańcy śląscy zapłacili najwyższą cenę, jaką była danina krwi, i jako pierwsi razem z harcerzami padli ofiarą niemieckiego terroru. Sesja Rady Miasta i wykład Z. Janeczka były im dedykowane. Kilka dni później, 7 września 2019 r., w Muzeum Miejskim w Siemianowicach Śląskich w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa odbyła się promocja książki Zdzisława Janeczka pt. Kpt. Henryk Aleksander Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater. Wśród przybyłych gości znaleźli się: przewodniczący Rady Miasta Siemianowice Śląskie Adam Cebula, naczelnik Wydziału Kultury i Sportu Małgorzata Pichen, filmowiec Adam Turula – autor znakomitych dokumentów i właściciel Studia „Arka Górnośląska”, Jan Jończyk – znany artysta plastyk, Karol Gwoździewicz – kolekcjoner powstańczych pamiątek, prawnuk Antoniego Mikołaja i wnuk Filipa Copików, w III powstaniu śląskim członków

wiem odbiciem losów narodu skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora, hutnika

Grupy „Wawelberga” (Tadeusza Puszczyńskiego), prof. Marek Urbańczyk, wykładowca Akademii Muzycznej w Katowicach, Jarosław Engler, poeta i malarz, prof. Jerzy Wuttke, artysta plastyk, jeden z inicjatorów powołania Związku Górnośląskiego, dr Andrzej Tor, zastępca prezesa ds. technicznych Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Ludwik Musioł, taternik (wnuk powstańców śląskich: Jana Lampnera i Ludwika Bernarda Musioła), Krzysztof Gałuszka, inicjator budowy „Kamieni Pamięci” w Roczynach oraz Piotr Hlebowicz, redaktor i drukarz pism podziemnej „Solidarności”, w 1983 r. uczestnik budowy tajnej drukarni-bunkra pod nazwą „Wilno” i dodatkowo – im. gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”, zlokalizowanej na terenie jego prywatnej posesji w Zagórzanach; a także Sławomir Barnaś, zastępca prokuratora rejonowego w Katowicach.

R

odzinę kpt. Halemby reprezentowała dr Ewa Piaskowska, wnuczka znanego na Górnym Śląsku działacza niepodległościowego i plebiscytowego, lekarza Jana Nepomucena Stęślickiego (1866–1922). Spotkanie rozpoczęło się odsłuchaniem Hymnu Powstańców Śląskich. Następnie zabrał głos przewodniczący Rady Miasta A. Cebula, a po nim dyrektor muzeum Wojciech Grzyb wygłosił mowę laudacyjną,

K

apitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań, przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia. Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczypospolitej miała nie tylko wielkich ojców, miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”. Nadszedł czas, by przypomnieć młodemu pokoleniu, iż niepodległość zawdzięczamy powstańcom, tj. takim ludziom jak kpt. Henryk A. Kalemba, którego nazwisko usunięto z publicznej przestrzeni na ponad pół wieku. Anatema dotknęła w szczególności tych, którzy poszli za Józefem Piłsudskim, człowiekiem, który chciał być kontynuatorem idei I Rzeczypospolitej, szanującej narodowe, religijne i etniczne odmienności. Najpierw czekała ich Golgota Auschwitz i Katynia, a w pojałtańskiej Polsce dopadli ich inni degeneraci, którzy z sowietami dręczyli

zaprezentował dorobek Autora i odczytał fragmenty recenzji i listów gratulacyjnych, m.in. prof. Władysława Zajewskiego z Gdańska i Teresy Stanek z Krakowa, córki pułkownika Jana Emila Stanka, w III powstaniu śląskim dowódcy I Dywizji Górnośląskiej, a potem komendanta Śląskiego Legionu Armii Krajowej. Zdaniem prof. Władysława Zajewskiego: „Ta książka wywołuje mocne wrażenia, nie tylko znakomitą dokumentacją, lecz także – jeszcze bardziej – znakomicie dobraną grafiką, zdjęciami”. Autor świetnej biografii Józefa Wybic­kiego pisze: „Książka Pana Profesora budzi imponujące wrażenie: znakomicie, aż do przesady niemal udokumentowana, nikt nie zdoła podważyć tego, co Pan napisał o losie Henryka Kalemby (1899–1940), mężnego bohatera trzech powstań śląskich oraz uczestnika wojny obronnej 1939 […]. Jest na moim biurku!!! Nie opiszę Panu bogactwa i uroku tej książki w jednym mailu. Ale korzystam z prawa złożenia Panu Profesorowi gratulacji za bardzo patriotyczną, bardzo rzetelną biografię kpt. Henryka Kalemby. Jestem zdumiony oczytaniem Pana Profesora i tak błyskawicznym zredagowaniem tej pięknej, cennej książki. Moje gratulacje i podziękowania za nadesłany egzemplarz. Ogromne wrażenie robi dedykacja na pierwszej stronie książki

z wizerunkiem Matki Boskiej!!! Znakomity indeks nazwisk oraz doskonałe streszczenia językowe!!! Gratulacje i jeszcze raz gratulacje!!!”. W dalszej części wieczoru Zdzisław Janeczek przedstawił uczestnikom sylwetkę kpt. Kalemby oraz przybliżył jego losy. Na zakończenie wieczoru autorskiego miały miejsce wpisy i dedykacje dla posiadaczy książki o kpt. Henryku Kalembie. K


LUTY 2O2O · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

C

hyba większość polskich obywateli zdaje sobie sprawę, jak zdeprawowana jest w Polsce władza sądownicza, właściwie pozostająca bez kontroli i przed kontrolą broniąca się nawet na ulicach (tzw. Marsz 1000 tóg w styczniu tego roku w Warszawie, a właściwie „marsz 1000 fartuszków”, bo prezes Sądu Najwyższego te stroje utożsamia, lekceważąc powagę sędziowskiej togi). W naszym systemie III RP, który nie zdołał się wyzwolić do końca z systemu totalitarnego, obywatel pokazujący funkcjonowanie sądów traktowany jest jako wróg tej niemal absolutnej władzy. Oskarża się go o negatywne oddziaływanie na społeczeństwo. Jasne, gdy społeczeństwo widzi, jak sądy funkcjonują, to nabiera o nich złego zdania, a sądy nie zamierzają się oczyścić z patologii, lecz preferują oczyszczenie przestrzeni publicznej z obrazujących ich prawdziwy wizerunek. Sędziowie, sami uważający się za nadzwyczajną kastę, nie uznają nad sobą żadnej kontroli, a w szczególności kontroli szarego obywatela ujawniającego, jak sądy działają. I nie są na tym polu odosobnieni.

na gruncie obrony ideologii (!) gender, czym w gruncie rzeczy degraduje naukę, w obronie której nie zamierza kłaść się Rejtanem. Degradacja nauki poprzez nałożenie kagańca na nonkonformistycznych ludzi nauki, jeszcze w czasach zarazy czerwonej, jakby ministra nie interesowała i nie ma zamiaru tego kagańca – w ramach reform – zerwać.

I dalej, rzeczywiście mocno, ale merytorycznie i zgodnie z faktami „Zwiększenie ilości [moich] publikacji w ostatnich latach jest ściśle skorelowane w czasie z wydostaniem się poza zasięg »maczug« profesorskich finansowanych z kieszeni podatnika poprzez KBN. Stanowi to dowód, że efektywność prac naukowych moż-

zdaniem istoty rzeczy. „Rzeczywiście badania są coraz mniej zrozumiałe dla finansujących je społeczeństw, ale przyczyna tego malejącego zrozumienia nie jest taka jasna. Przede wszystkim wyniki badań muszą być dostępne dla finansującego je społeczeństwa, aby można było oceniać, czy badania są mniej czy bardziej zrozumiałe”.

W reakcji na szokujące wyjaśnienia NCN argumentowałem: „Nigdy nie sądziłem, że jeden nic nie znaczący obywatel, nie mający żadnej władzy nad nikim, a jedynie władzę nad samym sobą i nie otrzymujący na badania z budżetu ani 1 gr, może stanowić konkurencję (nieuczciwą? sic!) dla tak potężnego podmiotu władzy akademic­

Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie (Lord Acton), o czym winien wiedzieć każdy obywatel i działając na rzecz dobra wspólnego, deprawacji się przeciwstawiać.

Szary obywatel nieuczciwą konkurencją? Józef Wieczorek

Społeczna wiedza na temat kasty sędziowskiej jest coraz szersza, ale na temat funkcjonowania innej nadzwyczajnej kasty – akademickiej – jest nader znikoma. Wprawdzie kasta akademicka nie ma władzy umocowanej konstytucyjnie, ale to ona decyduje. jakie mamy w Polsce elity, bo one są formowane/ formatowane na polskich uczelniach i stanowią człon władz konstytucyjnych, tzn. ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej oraz władz i gremiów decyzyjnych niższych szczebli, a przy tym decydują o edukacji polskiego społeczeństwa na wszystkich szczeblach. Co więcej, kasta sędziowska i akademicka nawzajem się przenikają. Często – szczególnie na szczeblach najwyższych – członkowie kasty sędziowskiej są jednocześnie członkami kasty akademickiej, bo taki patologiczny system jest usankcjonowany prawem i nie ma woli, aby go zmienić. Nie bez przyczyny to wydziały prawa rozmaitych uczelni stoją zwykle murem za sędziami broniącymi się przed reformami, przed poddaniem ich działań kontroli społecznej. Kasta akademicka i sędziowska same się dobierają, często na podstawie kryteriów genetyczno-towarzyskich, a nie merytorycznych; same się oceniają i awansują – zgodnie z prawem! – bo niby kto może się o nich wypowiedzieć, jeśli do niej nie należy, nie ma tytułów! Te nadawane są przez kastę w systemie zamkniętym, w którym jest miejsce także dla hochsztaplerów czy oszustów, zgodnie z prawem praktycznie nieusuwalnych z systemu. Kolejne, pozorowane reformy tego stanu rzeczy nie zmieniają i żadna władza się nie ośmieliła tego systemu zmienić. Widocznie nie miała interesu, choć zmiana jest w interesie Polski. Prawie 17 lat temu pisałem: „Media nie przedstawiają prawdziwego obrazu rzeczywistości w nauce. Nie przedstawiają prawdziwego obrazu grupy trzymającej władzę w nauce. A jest to władza niemała, bo autonomiczna i objęta dożywotnim immunitetem. Politycy muszą się liczyć z tym, że opozycja będzie im patrzeć na palce i krytykować. Immunitet polityków jest na czas określony. Jeśli przegrają wybory, immunitet się kończy. W nauce jest inaczej. Raz zdobytego immunitetu nikt uczonym nie odbiera. Nikt nie może uczonych krytykować, bo w nauce polskiej nie ma opozycji. O tym, co się dzieje w nauce polskiej, decyduje formalnie środowisko naukowe, ale komisja do spraw tytułu naukowego umocowana jest politycznie, przy premierze” („Obywatel” nr 4 (12) 2003-09-09). Mimo kilku już reform przeprowadzonych od tamtego czasu, nic w tym tekście nie muszę zmieniać, bo zasadniczo nic się nie zmieniło. Mogę tylko objaśnić, że użycie przeze mnie określenia „immunitet” dla decydentów akademickich nie było pomyłką, bo nawet prezydent nie może odebrać tytułu profesora oszustowi. Faktem jest jednak, że obecnie zagrożeniem, nawet dla profesorów, jest niemiłowanie przez nich ideologii LGBT, co nie było problemem przed 17 laty, kiedy zaraza czerwona jeszcze nie uległa transformacji w zarazę tęczową. Ale to nie jest efekt reform dokonywanych w systemie akademickim. Jeden z reformatorów systemu akademickiego, obecny minister nauki, stoi zresztą

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Uwaga na kastę akademicką

Na rzecz likwidacji kasty Na początku tego wieku, kiedy o nadzwyczajnych kastach w strukturach społeczeństwa polskiego nie mówiło się ani nie pisało, wystąpiłem do ministra nauki o likwidację kasty akademickiej. (Wystąpienie do Przewodniczącego KBN Andrzeja Wiszniewskiego – dostępne na moim archiwalnym blogu). Argumentowałem (fakt, że sarkastycznie): „Niniejszym występuję o przyznanie mi na działalność naukową 45 667 USD, czyli średniej przypadającej

na by znacznie zwiększyć poprzez wprowadzenie zakazu finansowania z kieszeni podatnika »maczug« profesorskich. Domaganie się przy obecnej strukturze nauki i szkolnictwa wyższego zwiększenia nakładów na tzw. naukę polską – wierną córę nauki radzieckiej, i to z okresu Największego Językoznawcy – może być jedynie rozumiane jako domaganie się sfinansowania »maczug dalekiego zasięgu«, tak aby nieprawomyślni badacze, po skazaniu ich na śmierć naukową, więcej działalności naukowej nie mogli prowadzić. Dotychczasowy

Informowany o patologiach akademickich minister nauki milczy, nie ma czasu, bo zapewne trenuje kładzenie się Rejtanem w obronie LGBT. na badacza w Polsce znajdującego się w dramatycznej sytuacji (patrz „Rzeczpospolita” 28.07.2000)). Nie ma żadnych podstaw prawnych, abym w demokratycznym państwie prawa był w sposób nieuzasadniony wyróżniany, otrzymując na działalność badawczą aż 0 (słownie zero) zł polskich. Ta niezdrowa sytuacja budzi wyraźną zazdrość uczonych polskich, którzy określają mnie jako »świętą krowę«. Przyznanie mi dorocznej dotacji 45 667 USD na działalność badawczą zlikwidowałoby dotychczas obowiązujący kastowy podział społeczeństwa, sprzeczny z Konstytucją RP. Jednocześnie zostałyby stworzone podobne szanse działalności naukowej dla aktywnych Polaków, którzy nie chcą mimo wszystko emigrować”. Jednocześnie dokumentowałem brak informacji publicznych o rezultatach badań finansowanych z kieszeni podatnika, zestawiając je z ujawnionymi rezultatami moich pozaetatowych badań, bez nakładów z kieszeni podatnika, wyrażając przy tym opinię: „Obecny stan rzeczy sugeruje, że »najlepsi z najlepszych«, dyskryminowani przyznawaniem jedynie średnio 45 667 USD, nie mają nic do zaprezentowania, że ich osiągnięcia nijak się mają do wyróżnianych nakładami 0 zł, i w gruncie rzeczy istnieje uzasadnione podejrzenie, że nakłady księgowane po stronie wydatków na naukę (jedynie 45 667 USD na badacza) w niemałym stopniu mogą być defraudowane”.

zasięg »maczug« jest dla realizacji tego szczytnego celu »nauki polskiej« niewystarczający”. Pan Minister w korespondencji wprawdzie mi napisał: „Doceniam w pełni Pańską troskę o właściwe funkcjonowanie podległej mi instytucji; Pańskie uwagi będą niewątpliwie brane pod uwagę w naszej dalszej pracy”, ale do tej pory nie doczekałem się, aby zostały one wdrożone w życie, mimo likwidacji instytucji KBN i jej przekształcenia w nowe centra zarządzania finansowaniem badań z nazwy naukowych. Nie należący do kasty akademickiej aktywni naukowo obywatele (z systemu akademickiego wyklęci) nadal nie mają wiele szans na finansowanie pożytecznej społecznie działalności. Traktowani są jako niepożądana konkurencja dla kasty, nawet wtedy, a właściwie szczególnie wtedy, jak bez finansowania z kieszeni podatnika mają wyniki lepsze od członków kasty, biadolących na brak pieniędzy (dla nich!, bo o dobro wspólne nie dbają). Z kolei prof. Michał Kleiber, jako kolejny przewodniczący KBN, w jednym z wywiadów (rok 2003) twierdził: „Społeczna kontrola sposobu wykorzystywania przez uczonych publicznych pieniędzy jest trudna, bowiem prowadzone badania są coraz mniej zrozumiałe dla finansujących je społeczeństw...”, na co zareagowałem pismem do ministra, argumentując, że ten punkt widzenia nie oddaje moim

Informowałem Pana Ministra: „Do tej pory wyniki badań finansowanych z kieszeni podatnika przez KBN są niedostępne lub rzadko dostępne dla podatnika, stąd trudno jest nawet ocenić, czy podatnik je rozumie w jakimś stopniu. Podatnik jest uprawniony do nierozumienia konieczności wydawania jego pieniędzy na badania księgowane po stronie wydatków na naukę, skoro z badaniami na ogół nie ma szans się zapoznać, nawet jeśli jest kompetentny w zakresie tematyki badawczej. A jest to sytuacja standardowa, gdyż KBN nie prowadzi (nie udostępnia społeczeństwu) nawet wykazu publikacji stanowiących (które winny stanowić) rezultat prowadzonych badań. Na co są przeznaczane pieniądze podatnika, jest często tajemnicą KBN i wykonawcy badań. To jest istota rzeczy. Na tym właśnie polega trudność w społecznej kontroli sposobu wykorzystywania przez uczonych publicznych pieniędzy!!!” Taka była sytuacja kilkanaście lat temu (a także wcześniej) i bynajmniej się nie zmieniła, mimo upływu lat, li-

kiej, mającego władzę nad dystrybucją miliardów złotych (ponad 1 miliard? rocznie). Traktowanie podatnika – z którego kieszeni NCN otrzymuje swój budżet – jako potencjalną (a i realną?) nieuczciwą konkurencję, mówi samo za siebie. W przestrzeni publicznej często słyszymy – na naukę nie ma pieniędzy, jedyną bolączką uczelni jest brak pieniędzy… Czy pytanie – dlaczego na naukę nie ma pieniędzy? – też pozostanie bez odpowiedzi, bo to tajemnica i trzeba się bronić przed nieuczciwą konkurencją ze strony obywateli/podatników zobowiązanych do płacenia także na finansowanie nauki?” Niestety z realizacji licznych projektów badawczych finansowanych z kieszeni podatnika nie ma nadal wiele pożytku dla nauki, a gdyby na nich opierać jakąś część gospodarki, mogłoby to skutkować katastrofą. Jednak kontrola społeczna, szczególnie kontrola znających się na rzeczy obywateli, nie jest możliwa, bo przecież stanowiłaby zagrożenie dla beneficjentów.

Wypędzeni na Syberię byli potrzebni/przydatni carowi, podczas gdy wypędzeni z polskiego systemu akademickiego traktowani są co najwyżej jako nieuczciwa konkurencja dla jego beneficjentów. kwidacji KBN i kilku reform systemu nauki. Czyli – mimo zmian, w tej materii – bez zmian. Ponieważ nadal mam trudności ze zrozumieniem finansowania niektórych badań, o pomoc w zrozumieniu w ubiegłym roku zwróciłem się do władz obecnie funkcjonującego Narodowego Centrum Nauki. Niestety bez skutku, a przy tym, jak można wnioskować z odpowiedzi na moje roszczenie informacyjne, potraktowano mnie jako nieuczciwą konkurencję, bo przepisy ustawy z dnia 16 kwietnia 1993 r. o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji oznaczają ograniczenie prawa do informacji publicznej. Czyli obywatel działający pro publico bono nadal nie ma szans na kontrolę tego, na co są przeznaczane jego pieniądze księgowane po stronie wydatków na naukę.

To, że realizacja niektórych projektów w standardzie: „nauka bliżej gospodarki”, „gospodarka oparta na wiedzy” stanowiłoby zagrożenie dla gospodarki, a zarazem dla obywateli zobligowanych do płacenia podatków – m.in. na takie projekty – jakby nie było brane pod uwagę. W tych standardach nie stawia się zastrzeżenia, że gospodarka winna być oparta na wiedzy rzetelnej, a nie byle jakiej czy wręcz fałszywej. Jako uważający się za pokrzywdzonego takim stanem rzeczy i zatroskany o stan swojej Ojczyzny pytałem władze NCN: „Czy nie byłoby bardziej wskazane/ uzasadnione, aby finansowana z budżetu była ta wiedza, na której można by sensownie gospodarkę opierać, i to z zyskami?”. Bez skutku. Nie mam nawet nadziei, że takie wskazówki kiedykolwiek zostaną wdrożone w życie. Od dawna

mam jednak wiedzę, że środki szarego obywatela księgowane po stronie wydatków na naukę rozdzielane były w systemie zamkniętym, według standardu: sami swoi samym swoim. Kiedy w 1994 r. byłem okresowo na etacie w PAN, bojkotowałem wybory do KBN, argumentując: „Komisja Wyborcza KBN Niniejszym informuję o podjęciu decyzji bojkotu wyborów KBN, gdyż do tej pory nic mi nie wiadomo o istnieniu odpowiedniej ustawy zakazującej członkom zespołów KBN wygrywania konkursów na rozdział grantów. Uważam, że jest niemoralne, aby rozdział grantów odbywał się głównie między członków zespołów i ich współpracowników. Ta sprawa winna być uregulowana ustawowo. Również sprawa niewykorzystywania środków przez KBN w sytuacji konieczności pokrywania kosztów badań z własnego „kieszonkowego”. Moja dezaprobata dla poczynań KBN nie jest odosobniona. Taki pogląd podziela wiele osób, które, jak sądzę, powstrzymują się od oficjalnego wyrażania swoich opinii, gdyż mogłyby podzielić mój los. Józef Wieczorek, Kraków 4.03.1994”. Przypomniałem o tym KBN po kilku latach, w 2000 r., nie widząc zmian, ale wiceminister informowała, że ja wyborów w 1994 r. nie mogłem zbojkotować, bo nie byłem (rzekomo) wtedy pracownikiem naukowym. Widać, jaką bazę danych (niedanych) o nauce miało KBN. Decydentom nie mieściło się nawet w głowie, że ktoś może otwarcie, będąc na etacie, krytykować to, co ma miejsce w środowisku nauki. Powszechna była i jest nadal wiedza, że takich w systemie akademickim w Polsce się nie toleruje. I jeszcze jedna refleksja. W muzycznych konkursach chopinowskich zdarzają się pomyłki i jakieś protekcyjne decyzje, ale nigdy nie słyszałem, aby członkowie jury w konkursach brali udział i konkursy wygrywali! Ale w nauce, i to polskiej, takie rzeczy miały miejsce i jakby nikogo nie raziły. Może komuś to da do myślenia, na jakich fundamentach oparty jest niewydolny/marnotrawny system akademicki w Polsce.

Gorzej niż za cara! Przed rokiem informowałem władze Narodowego Centrum Nauki, podobnie jak przed laty władze KBN: „Dla porównania – car, który gnębił Polaków, zsyłał ich na Syberię, ale jak prowadzili z pasji badania naukowe, np. geologiczne, to ich finansował (np. przypadek Jana Czerskiego) i dobrze na tym wychodził, bo stosunkowo tanio została poznana struktura geologiczna Syberii i w konsekwencji liczne złoża do tej pory eksploatowane”. Jednym słowem, wypędzeni na Syberię byli potrzebni/pożyteczni carowi, podczas gdy wypędzeni z polskiego systemu akademickiego traktowani są co najwyżej jako nieuczciwa konkurencja dla jego beneficjentów. Jeszcze jeden przykład. Mimo, że Polska była pod zaborami, np. Witold Zaglicki, zesłany pod koniec XIX wieku do miejsca zwanego piekłem na ziemi – Baku – mógł realizować swoją pasję (poszukiwanie ropy naftowej) i mimo oporów rządowych komisji w końcu otrzymał działki do poszukiwania i wydobywania ropy, a z jego majątku pozostawionego w testamencie były finansowane prace polskich uczonych (Kasa im. Józefa Mianowskiego). Rewolucja bolszewicka te możliwości zdecydowanie ograniczyła, a rozprzestrzenienie się czerwonej zarazy na tereny Polski całkowicie je w PRL zlikwidowało. Także w III RP Zaglicki nie miałby żadnych szans na realizowanie swoich pasji badawczych i sfinansowania badań w Polsce, a ci, którzy takie możliwości mają, wydają pieniądze podatników w niemałej (jakiej?) części nietrafnie lub wręcz bzdurnie (np. Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców, „Kurier WNET”, wrzesień 2019). Czy nie jest to ważna przyczyna zapaści nauki w Polsce? Proponowałem władzom NCN spotkanie w dogodnym terminie, aby nad tymi problemami się pochylić. Bez skutku. Informowany o patologiach akademickich minister nauki milczy, nie ma czasu, bo zapewne trenuje kładzenie się Rejtanem w obronie LGBT. Czy w ramach trwającej kolejnej reformy systemu nauki w Polsce szary obywatel będzie miał szansę dowiedzieć się, na co wydawane są pieniądze z jego podatków, księgowane po stronie wydatków na naukę? Kto za to odpowiada? K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

10

Poprzez włączenie Galicji do tzw. Przedlitawii owa habsburska cześć Ukrainy znalazła się w kręgu oddziaływania austriackiej koncepcji Europy Środkowej, czyli tzw. Mitteleuropy. Jak można przeczytać w Wikipedii, był to „polityczny program będący celem wojennym Niemiec podczas I wojny światowej, zakładający dominację Cesarstwa Niemieckiego nad Europą Środkową i jej eksploatację przez Niemcy, aneksję terytoriów zamieszkanych w większości przez ludność nieniemiec­ką oraz stopniową germanizację ludów podbitych. Koncepcja Mitteleuropy (jedności regionu środkowoeuropejskiego) powstała w XIX wieku w Austro-Węgrzech. Została wyrażona po raz pierwszy w 1848 przez austriackiego ministra Felixa zu Schwarzenberga”. Habsburska wersja tej koncepcji zakładała w austriackiej Przedlitawii „pogłębienie i udoskonalenie systemu kompromisów wypracowywanych od roku 1867; system federacyjny, który miał przekształcić monarchię habsburską w »Stany Zjednoczone Naddunajskiej Europy Środkowej« (ale tworzenie się państw federalnych, z założeniem, że będą się one różnić od historycznych krajów koronnych (Kronländer) i przestrzegać zasady pluralizmu narodowości, wywoływało na każdym obszarze niezliczone konflikty między narodową większością a mniejszościami); czy też system »osobistej autonomii« czyniący z narodowości (tak jak z wyznania) pomocniczy atrybut obywatelstwa, a nie samą definicję obywatelstwa. Wedle tego ostatniego modelu państwo habsburskie mogło uważać się za ponadnarodowe, gdyż każda jednostka zachowywała swą narodowość jako element własnej tożsamości (…). Ta koegzystencja bez spójności – w regionach, w których żadna narodowość nie była wyraźnie większościowa – nie prowadziła do »ponadnarodowości«, ale do przedziwnego sojuszu między obywatelstwem habsburskim a »prywatną narodowością«. (…) Nowoczesna historia monarchii habsburskiej może być interpretowana jako polityczny i społeczno-kulturowy proces harmonizacji mnogości etnicznej, językowej i kulturowej. Dzięki instytucjom regulowania konfliktów i organizowania opisanego tu pluralizmu w formie »kompromisu« (der Ausgleich) w ramach każdego Kronlandu (prowincji koronnej) liberalne Cesarstwo, ustanowione na nowo w 1867 roku, podejmowało wysiłki w celu usprawnienia kohabitacji różnych narodowości w Przedlitawii. Taki jest właśnie sens »mitu habsburskiego«„ (J. Le Rider, „Mitteleuropa”, środkowoeuropejskie miejsce pamięci, „Pamiętnik Literacki” CIV, 2013, z. 4, s. 12 i 10), czyli habsburskiej wersji koncepcji Mitteleuropy. Należy jednak pamiętać, że nawet w tej wersji Mitteleuropy „w roku 1878 Austro-Węgry zachowywały się na scenie międzynarodowej jak prawdziwa potęga kolonialna, kiedy to, powołując się na upoważnienie dane im przez kongres berliński, rozpoczęły okupację Bośni z Hercegowiną (…). Wydarzenia te uaktualniły mapę »Bałkanów«: Chorwacja należała do Europy Środkowej, habsburska część Serbii stanowiła limes między Europą Środkową a Bałkanami, w których skład wchodziła Bośnia z Hercegowiną” (jw., s. 11). W kontraście do habsburskiej kształtowała się pruska wersja Mitteleuropy. „Narzuca się tutaj porównanie z wewnętrzną i intraeuropejską »kolonizacją« Rzeszy Niemieckiej. Paralelnie do swojej polityki kolonialnej, (…) Rzesza troszczy się, zwłaszcza od roku 1886, o germanizację swych wschodnich, polskich regionów. Głębokie przyczyny owej (…) kolonizacji wewnętrznej miały ekonomiczny i społeczny charakter: brak wystarczających możliwości zatrudnienia w rolnictwie spowodował ucieczkę ze wsi do dużych miast i na zachód Rzeszy (ale także emigrację za morze, do Ameryki Północnej), co pociągnęło za sobą regularny niż demograficzny w rolnych prowincjach wschodniej części Prus. Wśród chętnych do wyjazdu więcej było Niemców niż Polaków, w związku z czym liczba polskiej populacji na tle całkowitej populacji wschodnich terytoriów Rzeszy wzrastała, reakcją zaś na ten wzrost było podtrzymywanie działań sprzyjających »germanizacji ziemi«. Szacuje się, że od końca lat 80. XIX wieku do 1914 roku 22 000 niemieckich chłopów (czyli w sumie około 120 000 osób) osiedliło się na terenach położonych na wschód od Łaby: rezultat polityki »wewnętrznej

kolonizacji« był zatem ograniczony. (…) Widać, że wewnętrzna kolonizacja Rzeszy Niemieckiej była zupełnie inna niż »kolonializm habsburski« z tego samego okresu: Rzeszy nie zależało na integrowaniu »peryferii«, ale na konsolidowaniu hegemonicznej pozycji populacji niemieckiej na wschodnich obszarach Rzeszy” (jw., s. 10–11).

Skąd brało się to zainteresowanie cesarskich Niemiec ziemiami zamieszkanymi przez ludy Ukrainy pod rządami Rosji? Wystarczy zauważyć, że od czasów rozbioru I Rzeczypospolitej „znacznie zmieniło się terytorium zamieszkałe przez Ukraińców. Kolonizacja czarnoziemnych stepów oraz Kubania powiększyła ukraińskie tereny

w 1897 r. żyło wówczas tylko 2,5 mln Rosjan (Y. Hrycak, jw., s. 26 i 304). Co znaczące, w „1897 r. Ukraińcy stanowili jedynie trzecią część mieszkańców miast. Ukraińscy chłopi (…) Woleli (…) wykorzystywać swe siły w rolnictwie. Do chwili zniesienia pańszczyzny południowe stepy czarnomorskie były już zasiedlone (…). Dlatego ukraińscy

polskiej 95,3%, – wyznania rzymskokatolickiego – 88,5%, – wyznania mojżeszowego 7,7%, – narodowości ukraińskiej 3,1%, – narodowości niemieckiej 1,6%; b) Galicja Wschodnia: – mieszkańcy narodowości rusińskiej (ukraińskiej) 62,5%, – narodowości polskiej 33,9%, – wyznania rzymskokatolickiego 23,5%, – wyznania mojżeszowego

Polityczno-partyjne przejawy kształtowania się społeczeństwa ukraińskiego na przełomie XIX i XX w. trzeba widzieć na tle rywalizacji Austro-Węgier Habsburgów i zjednoczonych przez Prusy Hohenzollernów Niemiec z głoszącym idee panslawistyczne rosyjskim imperium pseudo-Romanowów. Rywalizacja Austro-Węgier i Rosji pierwotnie dotyczyła Bałkanów, ale drugim obszarem konfliktu była podzielona w wyniku rozbiorów Rzeczypospolitej Polskiej na część rosyjską i habsburską – Ukraina.

Pruskie interesy w ukraińskim ruchu narodowym na początku XX wieku Opracował Stanisław Orzeł

W ramach kształtowania się owej pruskiej wersji Mitteleuropy należy rozpatrywać sytuację Ukrainy. Pierwsze sygnały zainteresowania Ukrainą popłynęły ze zjednoczonych przez Prusy „krwią i żelazem” Niemiec już pod koniec kanclerskich rządów Bismarcka. „W 1889 r. w berlińskim czasopiśmie »Die Gegenwart« pojawił się artykuł niemieckiego filozofa Eduarda von Hartmanna, prezentujący ideę oderwania od Rosji ziem ukraińskich i utworzenia z nich »Królestwa Kijowskiego«. Artykuł wywołał pewien rezonans polityczny

etniczne z 450 tysięcy km2 w połowie ХѴIII w. do 700 tysięcy km2 w połowie XIX w. Powiększeniu (…) terytorium towarzyszył (…) intensywny wzrost liczby ludności, która na Ukrainie, pozostającej pod władzą Rosji, wzrosła z 8,7 mln osób w 1811 r. do 22,4 mln w 1897 r. (…) Ziemie podległe Rosji stanowiły około 80% ukraińskich terenów etnicznych; mieszkało tu prawie 85% całej ludności ukraińskiej. Pod koniec ХIX w. Ukraińcy stanowili największą część ludności na Lewobrzeżu (95%), Prawobrzeżu (88%) i Ukra-

chłopi emigrowali na wschód, na niezagospodarowane ziemie północnego Kaukazu, Kazachstanu, Azji Środkowej, Syberii aż po dorzecze Amuru. W przededniu I wojny światowej do wschodniej części imperium rosyjskiego wyjechało około 2 mln ukraińskich chłopów”. Mimo to „udział Ukrainy w produkcji przemysłowej europejskiej części imperium rosyjskiego wzrósł ponad dwukrotnie – z 9,4% w 1854 r. do 21% w 1900 r. (…). Według niektórych wskaźników rozwój Ukrainy wyprzedzał rozwój gospodarczy centralnych

10,4% (z tego 2,4% podało narodowość niemiecką); – narodowości niemieckiej (w tym 2/3 Żydów) 3,6% (Kronika XX wieku, Warszawa 1991, s. 30). Widać zatem, że potencjał demograficzny i ekonomiczny ludów Ukrainy musiał być łakomym kąskiem dla imperialnych zapędów mocarstw zaborczych. Wszyscy chcieli ten potencjał skonsumować, zanim ukraiński demos sam zacznie decydować o sobie… Może właśnie dlatego władze austriackich zaborców pozwalały, aby w Galicji na „wzór czeskiego ruchu paramilitarne-

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Mitteleuropa a Ukraina

KURIER·ŚL ĄSKI

Narody Austro-Węgier, 1911

w Berlinie, Wiedniu i Sankt Petersburgu; przypuszczano, że jego powstanie zainspirował sam Otto von Bismarck” (Y. Hrycak, Historia Ukrainy 1772–1999. Narodziny nowoczesnego narodu, przekł. K. Kotyńska, Instytut Europy Środkowo-Wschodniej, Lublin 2000, s. 95–96). W 1897 r. niemiecki publicysta i geopolityk Paul Rohrbach pisał, że „kto rządzi Kijowem, ten posiada klucz do Rosji. Zarówno niemieccy, jak i austriaccy eksperci wojskowi zdawali sobie doskonale sprawę z faktu, że oderwanie od Rosji ziem ukraińskich stawia pod znakiem zapytania istnienie imperium Romanowów jako wielkiego państwa europejskiego i stworzy zaporę pomiędzy Rosją i państwami centralnymi oraz Bałkanami”(Y. Hrycak, jw., s. 119).

Potencjał demograficzny i ekonomiczny ludów Ukrainy musiał być łakomym kąskiem dla imperialnych zapędów mocarstw zaborczych. Wszyscy chcieli ten potencjał skonsumować, zanim ukraiński demos sam zacznie decydować o sobie… inie Słobodzkiej (85,9%), nieco mniej było ich na stepowej (południowej) Ukrainie (71,5%). W części austriackiej Ukraińcy stanowili około dwóch trzecich całej ludności Galicji i Zakarpacia oraz około trzech czwartych ludności Bukowiny”. Na rosyjskiej Ukrainie

guberni rosyjskich” (Y. Hrycak, jw., s. 78–79). Dzięki wynikom spisu powszechnego z 1900 r. znamy też bardziej szczegółowo ówczesną strukturę narodowościową Galicji: a) Galicja Zachodnia: – mieszkańcy narodowości

go powstały towarzystwa sportowo-strażackie Sokił (1898) i Sicz (1900), które stały się później zalążkiem wojska ukraińskiego” (Y. Hrycak, jw., s. 98).

Ożywienie polityczne na Ukrainie W tych warunkach ożywienie polityczne wśród Ukraińców na przełomie XIX/XX w. miało specyficzny wymiar. „Pod koniec wieku starsi działacze skoncentrowali się na likwidacji ukazu emskiego. Jedną z ówczesnych form aktywizacji działalności kulturalnej było prowadzenie prac poprzez ziemstwa. Ruch ukraiński skupiał się wówczas w tajnych gromadach, działających głównie na lewobrzeżnej

Ukrainie i w Petersburgu. Według policji zrzeszały one razem około 438 osób (w tym ok. 100 (…) w Kijowie). (R. Wysocki, Narodziny nowoczesnego narodu. Ukraińska idea narodowa w latach 1775–1914, w: „Res Historica” t. 22, Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, Lublin 2006, s. 40–41). „W 1897 r. w Charkowie, dzięki staraniom Dmytra Antonowicza (syna Wołodymyra), Lwa Macijewicza i Michajły Rusowa, powstała grupa studencka, na bazie której w 1900 r. powstała Ukraińska Partia Rewolucyjna (RUP). RUP kontynuowała linię polityczną Bractwa Tarasowców”. Jednak w przeciwieństwie do Galicji, gdzie wszystkie partie ukraińskie głosiły opcję niepodległościową, na gruncie wschodniej Ukrainy postulat politycznej niezależności nie przyjął się. (…) RUP, która (…) przyjęła broszurę Michnowskiego [Samostijna Ukrajina (Niepodległa Ukraina) – S.O.] jako swój program, po pewnym czasie wycofała się z tego i przeszła na pozycje federacyjne. Michnowśkyj(…) w 1902 r. stworzył Ukraińską Partię Narodową, która (…) nie zdołała znaleźć wielu zwolenników” (Y. Hrycak, jw., s. 101). Utworzona w Kijowie pod wpływem idei Tarasowców z Charkowa Ogólnoukraińska Bezpartyjna Organizacja Demokratyczna (ZUBDO) była tajną formacją poza- czy raczej ponadpartyjną, łączącą „działaczy społecznych i politycznych niezależnie od ich szczegółowych poglądów i koncepcji, na zasadzie uznawania demokracji i przynależności do narodu ukraińskiego. Później przyjęła nazwę Towarystwo Ukrajinskich Postupowciw. (…) Ówczesna ukraińska opinia publiczna dopatrywała się w postawach niektórych nielegalnych rewolucyjnych organizacji ukraińskich Kijowa i Odessy w latach 1902–1905 pewnych oddźwięków ideologii wolnomularskiej z lat trzydziestych XIX w.” (L. Hass, Wolnomularstwo w Europie Środkowo-Wschodniej w XVIII i XIX w., Z.N. im. Ossolińskich 1982, s. 484, za: A. Erlenmeyer, Gibt es in Russland noch Freimauerer-Logen?, B, 1916, nr 15, s. 461). W warunkach obowiązywania ukazu emskiego nie było w tym nic dziwnego, jednak warto zwrócić uwagę na pewną szczególną cechę wolnomularstwa na Ukrainie. Kiedy w latach 70. XIX w. w Odessie powstała podległa centrali w Marsylii, złożona przeważnie z miejscowych Włochów loża wolnomularska Stella Della Giustizia, która w 1875 r. nawiązała korespondencję z lożą Sages d’Heliopolis w Bukareszcie – „po wybuchu wojny rosyjsko-tureckiej w 1877 r. z niewiadomych przyczyn zawiesiła swą działalność” (L. Hass, jw., s. 483). Można odnieść wrażenie, że loża ta spełniała jakąś rolę w grach służb wywiadowczych i przestała być potrzebna jako przykrywka z chwilą wybuchu otwartego konfliktu zbrojnego. Może dawać do myślenia fakt, że w połowie stycznia „1900 r. odbył się (miejsce niewiadome) I Ukraiński Kongres Wolnomularski. Powołano na nim do życia 17 stycznia Wielką Lożę Ukrainy, pierwszą w dziejach tego kraju centralną instancję wolnomularską. Decyzja ta świadczyła o wcześniejszym i silniejszym rozwoju nowoczesnego wolnomularstwa na Ukrainie niż na innych terenach państwa rosyjskiego. (…) Obok istniejących już – według tradycji wolnomularskiej – placówek w Kamieńcu Podolskim, Połtawie, Odessie i Żytomierzu, które wywodziły się z okresu Aleksandra I i wcześniejszego, założono teraz nowe: w 1900 r. w Kijowie Swajtoho Andrija, w roku następnym w Charkowie Szewczenko i w 1904 r. w Czernihowie Braterstwo” (L. Hass, jw.). Tymczasem w habsburskiej Galicji rywalizacja mocarstw prowadziła do zadziwiających wolt politycznych. „W związku z rozwojem ukraińskiego ruchu narodowego, który (...) domagał się usunięcia Lachów za San i stawał się coraz bardziej lewicowo-populistyczny i (…) agresywny, część polskich ziemian-konserwatystów zaczęła tolerować, a nawet popierać ruch moskalofilski, dostrzegając w nim naturalnego sojusznika. Robili to głównie (…) „ze względu na jego konserwatywne zabarwienie społeczne. Podolaków bardziej niepokoił silniejszy i społecznie (…) radykalny ruch narodowców i nowo powstała partia radykalna”. (…) W styczniu 1900 r. działacze obozu moskalofilskiego powołali stronnictwo polityczne – Partię Rusko-Narodową, która poddała ostrej krytyce radykalny program polityczny ukraińskich narodowych demokratów, skupionych od 1899 r. w Stronnictwie Narodowo-Demokratycznym. (…) Tę politykę


LUTY 2O2O · KURIER WNET

11

„W związku z rozwojem ukraińskiego ruchu narodowego, który (...) domagał się usunięcia Lachów za San i stawał się coraz bardziej lewicowo-populistyczny i (…) agresywny, część polskich ziemian-konserwatystów zaczęła tolerować, a nawet popierać ruch moskalofilski, dostrzegając w nim naturalnego sojusznika.

Afera Hruszewskiego

Paul Rohrbach

– po polsku – przemawiać, Prof. Hruszewski opuszcza posiedzenie, nie podając powodów owego wyjścia” (…). Sam Hruszewski protokołu posiedzenia (…) nie podpisał, a swoje votum separatum motywował tak: „Podpisany zaczął mówić po rusku, jak mówił na posiedzeniach wydziału podczas całego czasu swojej profesury (od 1894 r.). Gdy dziekan, prosząc, aby podpisany mówił po polsku, motywował to tym, że po rusku nie rozumie, podpisany zaproponował, że będzie mówić powoli, a niezrozumiałe słowa postara się wyjaśnić, po polsku mówić nie starał się, argumentując, że czyniłoby mu to trudność. Gdy dziekan nie zgodził się na to, podpisany wstał, by wyjść. Wtedy dziekan zwrócił się do prof. Studzińskiego z propozycją tłumaczenia wniosków podpisanego. Ale skoro prof. Studziński rozpoczął stawianie wniosku od siebie, podpisany wyszedł” (Ł. Adamski, Naukowo-polityczna działalność Mychajła Hruszewskiego a konflikty narodowościowe na Uniwersytecie

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Przejawem gwałtownej reakcji Rusinów na zmianę polityki polskiej w Galicji było zaostrzenie w lipcu 1901 r. działań M. Hruszewskiego, mających na celu sprowokowanie i przeniesienie na płaszczyznę międzypokoleniową konfliktu narodowego w Galicji. „W następstwie wydarzeń, określonych póź-

posiedzeniu profesora języka i literatury ruskiej Dra Studzińskiego z prośbą, aby tenże to, co mówi prof. Hruszewski po rusku, przetłumaczył na język polski, a gdy Prof. Studziński zaczyna

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

widać szczególnie od czasów powołania na stanowisko Namiestnika Galicji w 1898 r. Podolaka, hr. Leona Pinińskiego. (…) Sądził on (…) że uda się doprowadzić do porozumienia konserwatywnych moskalofilów i konserwatystów wschodniogalicyjskich, w celu (…) zahamowania (…) coraz więcej żądającego ruchu narodowego galicyjskich Ukraińców/Rusinów. W wyniku poparcia ze strony administracji kierowanej przez Namiestnika Pinińskiego moskalofile powrócili w 1901 r. do Sejmu, zdobywając 3 spośród 13 mandatów uzyskanych łącznie przez kandydatów ruskich” (A. Górski, Powikłane polityczne relacje polsko-ruskie w Galicji wschodniej w okresie autonomii, w: „Studia politologica Ucraino-Polona”, 2013/3, s. 188). Wydarzenia te należy widzieć w perspektywie ówczesnej gry wielkich mocarstw: 10 września 1900 r. brytyjski minister kolonii Joseph Chamberlain tak zdefiniował interesy Korony Brytyjskiej: „W naszym interesie leży, aby w Chinach i gdzie indziej Niemcy przeciwstawiały się Rosji. Naprawdę obawiamy się tylko jednego – zawarcia przez Rosję i Niemcy sojuszu, do którego bez wątpienia przystąpiłaby Francja. Najlepszą gwarancją naszego bezpieczeństwa byłby konflikt interesów niemieckich i rosyjskich (…). Musimy robić wszystko co w naszej mocy, aby powiększyć nieporozumienia między Niemcami a Rosją (…)”. Wyrazem tej polityki było zawarcie przez Berlin i Londyn – wbrew Rosji – umowy w sprawie rzeki Jangcy (tzw. zasada otwartych drzwi) oraz słynna tzw. huńska mowa cesarza Wilhelma II, który 23 września 1900 r. wezwał niemiecki korpus ekspedycyjny w Chinach, żeby tłumiąc powstanie bokserów wspólnie z Brytyjczykami, jego żołnierze nie brali jeńców i postępowali bezwzględnie, tak „żeby nigdy żaden Chińczyk nie odważył się chociażby krzywo spojrzeć na Niemca”. Był to wyraz nie tylko imperialnych zakusów zjednoczonych Niemiec, ale próba wyjścia z kleszczy rosyjsko-francuskich, w które wpędziła Niemcy – genialna jakoby – polityka Bismarcka…

Bractwo Tarasowców

niej przez wiedeńską biurokrację jako afera Hruszewskiego, historyk przez długi czas bojkotował posiedzenia kolegium profesorskiego (…). Przyczyną była scysja, która miała miejsce (…) między Hruszewskim a dziekanem Wydziału Filozoficznego K. Twardowskim, który przewodniczył obradom kolegium profesorskiego”. Wedle oficjalnego protokołu ostatniego przedwakacyjnego posiedzenia wydziału, 11 lipca 1901 r., na którym omawiano sprawy związane z lektoratem języka ukraińskiego na uniwersytecie, sprawa wyglądała tak: „Prof. Hruszewski zabiera głos i przemawia po rusku. Dziekan prosi Prof. Hruszewskiego dwukrotnie, aby przemawiał po polsku. Gdy zaś Prof. Hruszewski prośbie tej zadość nie czyni, Dziekan zwraca się do obecnego na

Rusini pójdą tą samą drogą, co prof. H., a wtedy profesorowie Polacy rychło się nauczą rozumieć po rusku” (Kіl’каsliv pro rívnopravnisťmovi na lvivs’kim universiteti, „Dilo”, 14/27 VII 1901, s. 2)” (…) Polscy profesorowie, jak również opinia publiczna, potraktowali zachowanie swojego ukraińskiego kolegi jako arogancję. W rzeczy samej była to raczej polityczna demonstracja (…), wynikła z przekonania, że w stolicy Rusi Czerwonej język polski jest językiem »obcym«, stąd też Ukraińcy nie mają obowiązku posługiwać się nim w stosunkach z Polakami, jeśli ci ostatni nie będą tego samego czynić w stosunku do Ukraińców. (Ł. Adamski, s. 143). „Incydent nie został zażegnany. 24 lipca Twardowski sporządził

Lwowskim, „Kwartalnik Historyczny” CXVI, 2009, 2, s. 141–142). „Incydent ten początkowo przeszedł bez większego echa. Poinformowała jednak o tym „wyskoku polskiego szowinizmu” po trzech dniach gazeta »Dilo«, a jej informatorem był najprawdopodobniej sam Hruszewski”, który pisał tak: „Zarzuca się nam, że przeciwko Polakom kierujemy się wyłącznie nienawiścią: a czy wielka miłość podyktowała wspomnianemu dziekanowi (polskiemu demokracie!), że tak postąpił ze swoim kolegą profesorem? Ten pan podawał jako powód swego kroku nieznajomość języka ruskiego. Temu po prostu nie wierzymy, choć mamy prawo domagać się, aby ten język całej ludności Galicji Wschodniej nauczył się rozumieć. Myślimy także, że inni profesorowie

raport w tej sprawie dla ministerstwa, w którym pisał m.in., że Hruszewski zna bardzo dobrze język polski, (…) natomiast na posiedzeniach wydziału

studentów ukraińskich do podobnych manifestacji. Studenci Wydziału Teologicznego zaczęli wypisywać indeksy po ukraińsku, a nie po łacinie. Gdy dziekan, ks. Jan Fijałek, nie chciał tego uznać, nastroje się zaostrzyły. 8 października 1901 r. zorganizowano wiec. Oprócz 300–400 ukraińskich studentów, czyli ponad połowy wszystkich zapisanych nań studentów ruskich, uczestniczyło w nim trzech ukraińskich profesorów uniwersytetu: prócz samego Hruszewskiego obecny był także prawnik Stanisław Dnistrański oraz K. Studzinski. Studenci uchwalili kilka rezolucji, żądających równouprawnienia obu języków na uniwersytecie oraz równego finansowania katedr polskich i ukraińskich. Dwa dni później odbyła się inau­ guracja roku akademickiego. Przemówienie rektora, Ludwika Rydygiera, zdradzało, że postrzega on uniwersytet jako placówkę polską, co Ukraińców dodatkowo rozdrażniło. 19 listopada ukraińscy studenci zorganizowali wiec, na którym uchwalono żądanie utworzenia odrębnego uniwersytetu we Lwowie i potępiono rektora oraz prof. Twardowskiego. Manifestacja odbyła się o innej godzinie i w innej sali, niż zgodziły się władze uczelni, więc była nielegalna. Gdy woźni próbowali jej przeszkodzić, zostali poturbowani, a interweniującego rektora oraz kilku innych profesorów (m.in. Finkla i Twardowskiego) wygwizdano i obrzucono inwektywami. Uchwały tego wiecu były jeszcze radykalniejsze niż październikowego, gdyż ukraińscy studenci postanowili m.in. „Wyrazić pogardę a) senatowi akademickiemu, b) prof. Twardowskiemu, c) prof. ks. Fijałkowi oraz urządzać do ostatecznych granic obstrukcję dwóm ostatnim profesorom dopóty, dopóki nie opuszczą wszechnicy lwowskiej”. Władze uczelni i polscy profesorowie byli zaszokowani gwałtownością protestów, a także „bezczelnymi” żądaniami Rusinów, którzy zapowiadali dalsze manifestacje. Toteż wykłady zawieszono, a sprawców oddano pod sąd uniwersytecki. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać – na początku grudnia prawie wszyscy ukraińscy studenci w geście solidarności porzucili uniwersytet. Sam Hruszewski został wybrany przewod-

Gdy dziekan, prosząc, aby podpisany mówił po polsku, motywował to tym, że po rusku nie rozumie, podpisany zaproponował, że będzie mówić powoli, a niezrozumiałe słowa postara się wyjaśnić, po polsku mówić nie starał się, argumentując, że czyniłoby mu to trudność. manifestacyjnie posługuje się ukraińskim, i to jeszcze taką jego wersją, która jest mało zrozumiała nawet dla osób znających ukraiński mówiony w Galicji, a także podpisuje się cyrylicą. Twardowski nadmienił, że inni profesorowie Rusini mówią po polsku i tego języka nauczył się nawet Niemiec, prof. Richard Werner, a Hruszewski stawia się ponad prawem i podważa rozporządzenia władz uniwersyteckich. Namiestnik Galicji zajął stanowisko takie samo jak władze uniwersyteckie. Hruszewski tymczasem do wyjaśnienia sprawy bojkotował posiedzenia kolegium profesorskiego (…). Pytania w sprawie statusu prawnego języka ukraińskiego na Uniwersytecie Lwowskim składała też ukraińska młodzież oraz przywódca ukraińskich narodowców, poseł Lilian Romančuk. Minister oświaty po paru miesiącach oświadczył, że Hruszewski »stanął w sprzeczności z jasnymi postanowieniami obowiązujących urządzeń językowych«. W końcu przyszła też pisemna decyzja ministerstwa po myśli władz uniwersytetu, o której poinformował na posiedzeniu rady naukowej Wydziału Filozoficznego 28 maja 1902 r. dziekan, L. Finkel.” (Ł. Adamski, s. 144). Scysja Hruszewskiego z Twardowskim wywołała gwałtowny wzrost napięcia na uniwersytecie. „Już jesienią 1901 r., gdy studenci wrócili z wakacji, wieść o zachowaniu Hruszewskiego rozniosła się (…). „Ubiegłoroczny dziekan wydziału filozoficznego (prof. Twardowski) poważył się najbardziej szanowanemu i lubianemu prof. Hruszewskiemu odebrać głos za jego wypowiedź po rusku i w ten sposób niejako wyłączył ją z grona profesorskiego. Stało to się przed samiuśkimi feriami i do wiadomości młodzieży doszło dopiero na początku tego semestru” (…) – donosiło „Dilo” (7/20 XI1901, s. 1). Zachowanie Hruszewskiego ośmieliło

niczącym ich pożegnalnego „komersu”, co świadczy o autorytecie, jakim się wśród nich cieszył. „Emigracją akademików ruskich” zaczęła się interesować nie tylko prasa lwowska, sprawa w ogóle odbiła się szerokim echem w całej monarchii. „Uczniowie i ich rodzice zdawali sobie sprawę z nieuniknionych skutków tego kroku, z płaczem mówili o tym, co ich czeka. Ale zapytani, czemu robią to, co sami mają za niedorzeczne i szkodliwe, odpowiadali, że muszą, bo inaczej będą ogłoszeni w dziennikach jako „zdrajcy ojczyzny” – komentował to konserwatywny krakowski „Przegląd Polski”. „Po kilku miesiącach studenci ukraińscy wrócili na uniwersytet, ale i tak wydarzenia z 19 listopada były tylko preludium późniejszych »borb ruskich«, jak pisała ówczesna prasa polska. Wiece się (…) powtarzały. Domagając się nadania językowi ukraińskiemu większych praw, względnie – przestrzegania istniejących oraz utrakwizacji Uniwersytetu Lwowskiego bądź założenia własnego we Lwowie, grupy radykalnie nastawionych studentów ukraińskich nie tylko urządzały dalsze nielegalne wiece, ale też znieważały polskich profesorów, władze uczelni, demolowały sale wykładowe, obrzucały wykładowców uznawanych (…) za szowinistów zgniłymi jabłkami (…). Zanotowano nawet przypadek pobicia (sekretarza uniwersytetu dr. Alojzego Winiarza w 1907 r.). Wywoływało to bójki ze studentami polskimi, zwłaszcza z tymi o endeckich zapatrywaniach, którzy czasem zresztą sami prowokowali zajścia. Polska prasa, zwłaszcza ta zbliżona do narodowej demokracji, nawoływała do twardej postawy wobec »hajdamaków«, a na uniwersytet, jeśli się w ogóle godziła, to nie we Lwowie, ale w którymś z prowincjonalnych wschodniogalicyjskich miast” (Ł. Adamski, s. 145–146).

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

KURIER·ŚL ĄSKI

Mapa przedstawiająca niemieckie plany polityczne wobec Europy Środkowej i Wschodniej po Traktacie brzeskim z 9 lutego i 3 marca 1918 r. oraz Traktacie bukareszteńskim z 7 maja 1918 r.

Strajki chłopskie W takiej atmosferze doszło do umasowienia konfliktu rusińsko-polskiego w Galicji. „Decydujący był tu rok 1902 r. i postawa ugodowo nastawionych moskalofilów wobec strajków ruskiej ludności chłopskiej w Galicji Wschodniej, które swoim zasięgiem objęły dwadzieścia osiem powiatów, w tym Zbaraż, Tarnopol, Skałat, Trembowlę, Czortków, Buczacz i Zaleszczyki. O ile w czerwcu 1902 r. pierwsze strajki wybuchały przeważnie spontanicznie i miały podłoże ekonomiczne, o tyle później coraz częściej były owocem agitacji radykałów i nacjonalistów ukraińskich (m.in. studentów ukraińskiego pochodzenia). Pod ich wpływem zaczęło dochodzić do »awantur strajkowych« i gwałtów, tłumnego oblegania dworów przez chłopów uzbrojonych w kije, napadów na sprowadzanych robotników, niszczenia zżętego zboża czy też grożenia pobiciem lub podpaleniem. Doliczono się 440 aresztowanych rusińskich chłopów i agitatorów, z których 350 miało sprawy karne. Kiedy strajki nabrały politycznego charakteru, moskalofilska Ruska Rada stanęła po stronie polskich ziemian, uważając akcję strajkową za lekkomyślną i szkodliwą dla Rusinów. Wydała specjalną, stanowczą odezwę do chłopów-Rusinów, w której potępiono strajki i określono je jako »szalbierczą robotę socjalistów rozmaitych odcieni«” („Gazeta Narodowa”, nr 196 z 4 sierpnia 1902 r., s. 1). Główna przyczyna strajków leżała w konflikcie ekonomicznym i społecznym między dworem polskim a wsią ruską, ale ukraińscy narodowcy i radykałowie starali się nadać im charakter konfliktu narodowościowego. Jednocześnie Rada wskazywała, że radykalizm społeczny ukraińskich stronnictw narodowych i lewicowych, powinien skłonić polityków polskich do współpracy z moskalofilami (A. Górski, Powikłane…, s. 189).

W tym kontekście trzeba widzieć, że „liczne (…) delegacje ukraińskich działaczy nacjonalistycznych, trwające co najmniej od 1902 r., zaowocowały nawiązaniem stosunków dyplomatycznych pomiędzy ukraińskimi nacjonalistami a berlińskim MSZ”, co stworzyło „możliwość zacieśniania kontaktów kulturalnych, naukowych i politycznych, które pomogłyby ukraińskim działaczom w nakreśleniu pozytywnej opinii u sojuszników, tudzież zdobyciu poparcia dla swoich propaństwowych idei” (M. Siekierka, Niemcy a początki sprawy ukraińskiej, „Polityka Polska”, 8 grudnia 2016 r., dostęp 03. 01. 2020.). Warto więc zadać pytanie, czy było tylko naturalnym procesem, że około roku 1902 „jednym z najbardziej charakterystycznych przejawów życia kulturalnego na Ukrainie było rozbudzenie aktywności społecznej ukraińskiej wsi”? Czy za tym, że w 1902 r. Galicję Wschodnią ogarnął strajk chłopski, w którym wzięło udział około dwustu tysięcy chłopów – nie stały środki asygnowane na ukraiński ruch narodowy z Niemiec? Najważniejsze „żądania strajkujących dotyczyły podniesienia przez polskich ziemian płacy za prace rolnicze oraz zaprzestania wtrącania się przez polską administrację do sprawy emigracji chłopów i robotników do Ameryki”, jednak w praktyce – strajk „miał jednocześnie społeczny i narodowy charakter i był wymierzony przeciwko polskiemu panowaniu w prowincji. Zakończył się on całkowitym zwycięstwem chłopów i dał przykład narodowej solidarności. Mobilizacja polityczna galicyjskiego chłopstwa stanowiła wielką zdobycz ukraińskiego ruchu narodowego. W ciągu dwóch przedwojennych dziesięcioleci na miejscu uciskanej i pozbawionej praw chłopskiej masy wyrósł świadomy swoich interesów politycznych naród ukraiński. Całkowicie zmieniło to ogólny stosunek sił między dwoma najważniejszymi narodami Galicji: o ile polskie

Główna przyczyna strajków leżała w konflikcie ekonomicznym i społecznym między dworem polskim a wsią ruską, ale ukraińscy narodowcy i radykałowie starali się nadać im charakter konfliktu narodowościowego. Warto zauważyć, że w tymże 1902 r. doszło do pogorszenia stosunków brytyjsko-niemieckich, a pruska polityka imperialna ponownie, jak za czasów Bismarcka, zwróciła się do wewnątrz Rzeszy i na jej wschodnie rubieże. Już 5 czerwca tego roku cesarz Wilhelm II, przemawiając podczas uroczystości poświęcenia kościoła Najświętszej Marii Panny w Malborku, „w dłuższym wywodzie o roli miasta, jako symbolu niemieckich zadań narodowych na Wschodzie, nawoływał do germanizacji Słowian, a Polaków w szczególności”. Odpowiadając na ten germański zew żądający słowiańskiej krwi, 13 września 1902 r. w Gdańsku uczestnicy zlotu Niemieckiej Unii Marchii Wschodnich zażądali bardziej stanowczej polityki germanizacyjnej wobec Polaków w Poznańskiem i na Górnym Śląsku.

elity, dzięki zachowaniu monopolu politycznego w prowincji, nadal utrzymywały przewagę nad ukraińskimi, o tyle chłopstwo ukraińskie pod względem swojego zorganizowania i świadomości narodowej znacznie przewyższało polskie” (Y. Hrycak, jw., s. 98). Nie była to zmiana na korzyść polskich elit politycznych… Wprawdzie „w wyborach uzupełniających do Sejmu w 1904 r. Powiatowy Komitet Wyborczy w Brodach zachęcał polskich wyborców do głosowania na moskalofila ks. Teodozjusza Effimowicza przeciwko ukraińskiemu narodowcowi Aleksandrowi Barwińskiemu”, w wyniku czego zwyciężył kandydat moskalofilów, uzyskując 185 na 208 oddanych głosów (A. Górski, jw., s.190) – jednak przemian świadomościowych wśród chłopów rusińskich w Galicji już nic zatrzymać nie mogło. K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

12

liczyć naboje karabinowe i wnet – na podstawie suchych liczb – stwierdził, iż w walce powstańcy zostaną pokonani. Żadnych innych, a decydujących względów nie brał on pod uwagę.

N

a nieszczęście Korfanty wówczas nie odczuł tej prawdy, że rewolucje – powstania ludowe robi się nie mózgiem, a sercem – we właściwym czasie. Pod względem poglądów na celowość ruchu zbrojnego na Górnym Śląsku oraz możliwość zwycięstwa, pomiędzy Korfantym a kierownikami Polskiej Organizacji Wojskowej istniała przepaść nie do przebycia. Komisarz Wojciech Korfanty udaremnił wybuch powstania na wiosnę 1919 r., a przecież polski ruch zbrojny na Górnym Śląsku w tym czasie był także potrzebny dla poparcia polskich dyplomatów w Paryżu, bo traktat pokojowy nie był jeszcze ostatecznie wynegocjowany. Późniejsze wypadki świadczą, iż postępowanie Korfantego oraz dalsza jego taktyka, zwłaszcza też pokładanie nadziei w zwycięskiej koalicji, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów” (J. Grzegorzek, Pierwsze Powstanie Śląskie 1919 r., s. 256). Trudne do zrozumienia dla zwykłych powstańców, a nawet komendantów, były „podchody” ludzi Korfantego. Niekiedy traktowani byli wręcz jako niemieccy prowokatorzy. P. Gołaś – komendant okręgu I POW powiat

awersie miała portret Mazura, a na rewersie pejzaż okolic Tyńca nad Wisłą. Fioletowo-granatowe 500 złotych przypominało o polskim morzu. Na awersie był portret rybaka kaszubskiego, a na rewersie port w Gdyni. Dwa banknoty, których druk zamówiono w Stanach Zjednoczonych, zostały wydrukowane na papierze białym z kolorowymi, fosforyzującymi konfetti rozmieszczonymi nieregularnie na całej powierzchni banknotu.

zamieszczonym na banknotach reprezentujących polski Śląsk. Na awersie banknotu 20-złotowego drukowanego w Londynie został przedstawiony portret Ślązaczki. Aby opisać ludowy strój przedstawionej tu, dojrzałej już w latach kobiety, należy jej niebieski portret ubarwić. Ślązaczka ma na sobie kaftan zwany w gwarze śląskiej jaklą. Te najbardziej eleganckie były szyte z grubego, czarnego jedwabiu. Na głowie ma zawiązaną czerwoną chustę zwaną pur-

elektrownia w Łaziskach Górnych wg fotografii E. Boidola zamieszczonej w książce Cuda Polski. Śląsk. W latach 1929–1953 była największą elektrownią w Polsce. W 2017 roku Elektrownia „Łaziska” obchodziła 100 rocznicę swojego istnienia. W 1917 roku książę pszczyński Jan Henryk XV Hochbery, właściciel kopalni „Książątko”, postanowił obok kopalni zbudować elektrownię węglową. W 1918 roku elektrownia posiadała 12 kotłów paro-

siedmiokrotnie. Po kolejnych modernizacjach w latach 90. w 2000 roku elektrownia w Łaziskach Górnych stała się bezpieczna dla środowiska. Obecnie jest trzecim takim zakładem na Śląsku – pod względem wielkości zainstalowanej mocy – a dziewiątym w Polsce.

N

a awersie 20-złotowego banknotu wydrukowanego w Nowym Jorku przedstawiony jest portret dziewczyny w pszczyń-

Banknot 20 zł z datą emisji 15 sierpnia 1939 roku

ILUSTRACJE Z ARCHIWUM AUTORA

D

o wojny przygotowywał się również Bank Polski. Na przełomie 1938 i 1939 roku Mennica Państwowa wybiła dużą ilość 50-groszowych monet. Te „oszczędne” monety wykonane były z żelaza lub z żelaza niklowanego. Zostały wprowadzone do obiegu 5 dni przed wybuchem wojny. Wraz z monetami wprowadzono do obiegu banknoty 1 zł, 2 zł oraz wycofane wcześniej z obiegu banknoty 10 zł. Te żelazne, niklowane 50-groszowe monety, stanowiące zapasy mobilizacyjne mennicy warszawskiej, w kwietniu 1940 roku wypuścili Niemcy do obiegu w utworzonym Generalnym Gubernatorstwie. Jeszcze we wrześniu 1939 roku Bank Polski ewakuował się do Paryża, a po przegranej przez Francję kampanii – do Londynu. Z uwagi na udaną ewakuację wraz z zapasami polskiego złota, Bank Polski zachował prawo do wydawania na emigracji własnych biletów. Mimo to w czasie wojny bank nie emitował banknotów ani monet przeznaczonych do bieżącego obiegu. Swoją działalność skupił na załatwianiu transakcji rozpoczętych przed wojną oraz przygotowaniu swojej działalności po zakończeniu wojny. Z tego względu w latach 1940–1942 dyrekcja Banku Polskiego zamówiła emisję banknotów polskich, które miały być wprowadzone w kraju po zakończeniu wojny. W Wytwórni Papierów Wartościowych Bradbury Wilkinson & Co w New Maldon zamówiono banknoty o nominałach 1, 2, 5 złotych, a w londyńskiej firmie Thomas de la Rue banknoty o nominałach 10, 20, 50, 100 oraz 500 zł. Wszystkie banknoty miały wsteczną datę emisji 15 sierpnia 1939 roku. Ryt banknotów przygotował Włodzimierz Vacek, w okresie międzywojennym znany rytownik polskich znaczków pocztowych i banknotów. W American Bank Note Company w Nowym Jorku zamówiono banknoty 20- i 50-złotowe, ale o zmienionym w stosunku do londyńskiego wzorze, z datą emisji 20 sierpnia 1938 roku. Łącznie wydrukowano 186 milionów banknotów na kwotę 7 328 000 000 złotych. Dlaczego Bank Polski kazał wydrukować banknoty z taką – wsteczną – datą emisji? Tłumaczono to pragnieniem zachowania ciągłości działalności banku. Jak wyglądały te emigracyjne polskie banknoty? Banknot 1-złotowy był koloru wrzosowego, a banknot 2-złotowy miał kolor zielony. Oba banknoty na awersie i rewersie posiadały rysunek ornamentowy. 5-złotówka – w kolorze niebieskim – na awersie miała rysunek dziewczyny w kurpiowskim stroju ludowym. Czerwona 10-złotówka na awersie miała portret dziewczyny z okolic Warszawy, a na rewersie widok Wzgórza Tumskiego w Płocku nad Wisłą. 20 złotych było niebieskie, na awersie miało portret Ślązaczki z Górnego Śląska, a na rewersie – widok na Elektrownię Łaziska. Ciemnozielony banknot 50-złotowy na awersie miał rysunek zakopiańskiego górala, a na rewersie widok Wysokich Tatr z Morskim Okiem. 100-złotówka była brązowa, na

KURIER·ŚL ĄSKI

23 marca 1939 roku ogłoszono w Polsce mobilizację alarmową w odpowiedzi na zajęcie przez Niemców litewskiej Kłajpedy. Polskie dywizje stacjonujące w pobliżu granicy sowieckiej zostały przerzucone w pobliże Kłobucka i Bełchatowa, odsłaniając granice wschodnie. Władze II RP spodziewały się wybuchu wojny z Niemcami. W tym czasie o napaści Sowietów na Polskę nawet nikt nie myślał.

Śląsk na banknotach Banku Polskiego na emigracji Tadeusz Loster

Banknot 20 zł z datą emisji 20 sierpnia 1939 roku

20-złotówka była ciemnoniebieska, na awersie miała portret dziewczyny – Ślązaczki w pszczyńskim stroju weselnym – a na rewersie drewniany kościółek w śląskich Leszczynach. Na awersie niebiesko-zielonej 50-złotówki znajdował się rysunek wieśniaczki trzymającej na ramionach wiązkę zboża oraz sierp, a na rewersie – pejzaż górski: Pieniny, przełom Dunajca.

W

yemitowano 10 różnych banknotów, z czego na ośmiu prezentowano regiony II Rzeczypospolitej Polskiej. Aż dwa z nich były tematycznie związane ze Śląskiem. Na pewno nie był to zbieg okoliczności, lecz podkreślenie polskości Górnego Śląska, i to na banknotach 20-złotowych, będących ze względu na swoją wartość w szerszym obiegu. Przyjrzyjmy się dokładniej rysunkom

purką, która była noszona najczęściej przez żony górników. Zwyczaj zakładania purpurki na Górnym Śląsku wywodzi się jeszcze z czasów, kiedy mężatki nie nosiły ślubnych obrączek. Oznaką zamężnej kobiety była właśnie purpurka – czerwona chusta. Zawiązana była tak, aby włosy ani uszy nie wystawały spod materiału, co przypominało zakonne nakrycia głowy. Ślązaczki nosiły purpurki tylko z okazji ważnych świąt. Obowiązującym kolorem był czerwony, a krawędzie chust zdobiły kwiaty – najczęściej róże; jednak w czasie żałoby, Adwentu i Wielkiego Postu zakładano purpurki koloru białego. Wiązanie purpurki było sztuką, wiązało się ją z tyłu głowy w tzw. jaskółczy ogon. Śląski strój kobiecy uzupełniało kilka sznurów korali ze złotym krzyżykiem. Na rewersie banknotu przedstawiony jest widok pól, a w głębi

wych oraz dwa turbozespoły o łącznej mocy 11,6 MW. Po przyłączeniu Górnego Śląska do Polski książę pszczyński związał się z kapitałem szwajcarskim. W 1929 roku rozbudowana elektrownia stała się największym zakładem w Polsce, stanowiąc podstawę górnośląskiego systemu energetycznego. Z danych z 1932 roku wynika, że odbiorcami energii elektrycznej wytwarzanej przez „Łaziska”, oprócz zakładów przemysłowych, było 85 gmin; posiadała ona 381 km linii wysokiego napięcia, 800 km linii niskiego napięcia oraz 136 stacji rozdzielczych i transformatorów. Po zakończeniu II wojny światowej elektrownia została upaństwowiona. W latach 1963–1972 została rozbudowana. Do użytku oddano dwa bloki energetyczne o łącznej mocy 240 MW i cztery bloki o mocy 800 MW, podnosząc jej wydajność

Dokończenie ze str. 4

Rozwiązanie Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska Jadwiga Chmielowska lubliniecki, powołujących się na Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu i chcących objąć dowództwo przepędził jako prowokatorów i zameldował o tym dowództwu POW w dniu 24 sierpnia. Tymczasem byli to najprawdopodobniej rzeczywiście współpracownicy Korfantego, gdyż już 21 VIII próbował on podmieniać dowódców. Komisarz Plebiscytowy nie wyraził zgody na wcześniejsze ustalenia M. Grażyńskiego i M. Palucha o zachowaniu dotychczasowej obsady personalnej POW na czas walki w powstaniu, stały bowiem w sprzeczności z zamiarami Korfantego. „Przeciwne były bowiem planom ograniczenia możliwości działań na Górnym Śląsku osób o poglądach stanowiących potencjalne zagrożenie politycznych wpływów komisarza. Stąd powstała kolidująca z ustaleniami Palucha i Grażyńskiego decyzja o zastąpieniu części członków kierownictwa POW G.Śl. oddanymi Korfantemu

ludźmi. W dniu 21 VIII 1920 r. część z nich objęła stanowiska. Działania te oficerowie Wojska Polskiego uznali za nie uzasadnione względami trwającej walki ingerowanie w wewnętrzne sprawy organizacji. Wprawdzie w dniach 24 i 25 sierpnia doszło w Czeladzi i Sosnowcu do podjęcia rozmów, ale mimo wsparcia stanowiska Alfonsa Zgrzebnioka i Jana Ludygi-Las­kowskiego argumentami Michała Grażyńskiego i Władysława Medyńskiego oraz specjalnie przybyłego z Warszawy Karola Polankiewicza – oficerowie nie zdołali przeforsować swych warunków. Podpisano rozkaz o likwidacji POW G.Śl., co było równoznaczne z zakończeniem powstania” – napisała Wanda Musialik w książce Michał Tadeusz Grażyński 1890–1965 (s. 35). To na tych naradach Korfanty wyrażał wielkie pretensje do Zgrzebnioka o wydanie broni. Komendant POW nie spełnił bowiem jego nadziei

na hamowanie walk – uległ Fojkisowi i Stankowi. Zdradą stanu można nazwać to, że w czasie, gdy Ślązacy przelewali krew, walcząc z bronią w ręku, człowiek mieniący się ich przywódcą walczył o polityczne wpływy, ustawiając na stanowiskach swoich najwierniejszych totumfackich. Decyzja likwidacyjna POW skierowana była przede wszystkim przeciwko dowództwu głównemu, a także współpracującym z nim oficerom WP. Było to po prostu całkowite rozformowanie kierownictwa POW G.Śl. Z działalności konspiracyjnej nie było łatwo rezygnować i nie zamierzano tego robić, gdyż było to i tak niewykonalne. W połowie września z inspiracji Oddziału II Ministerstwa Spraw Wojskowych powstała Centrala Wychowania Fizycznego (CWF). Formalnie występowała jako agenda Polskiego Komisariatu Plebiscytowego (PKPleb). Szef Centrali był łącznikiem między

skim ludowym stroju weselnym, według fotografii M. Steckela. Śląski strój pszczyński to strój regionalny, różny od strojów noszonych na Górnym Śląsku. Panna młoda ma głowę przystrojoną weselnym zielonym wieńcem ze sztucznymi białymi kwiatami, zwanym galandą. Z tyłu wieńca przypinana była szeroka kokarda, spod której zwisały dwie długie wstążki, tzw. szlajfy. Na koszulę spodnią przywdziany ma kabatek – koszulę ozdobioną czarnym lub czerwonym haftem. Na kabatek nałożoną ma suknię, którą tworzyła kiecka i stanik – tzw. oplecek. Był on zapinany na haftki lub sznurowany, a razem z kiecką tworzył tzw. mazelonkę. Dół kiecki często obszyty był srebrnymi lub złotymi galonami lub taśmą o motywach kwiatowych, co niestety na portrecie dziewczyny jest niewidoczne. Ozdobą śląskiego stroju

organizacją a PKPleb. W ten sposób zamknięto też usta Korfantemu, który próbował powoływać się konieczność niedrażnienia Komisji Międzysojuszniczej. Nazwa rzeczywiście była neutralna. Można żartować, że ulubionym sportem członków Centrali Wychowania Fizycznego było strzelectwo i walki wręcz. Oficjalny cel nowo powołanej organizacji to ochrona placówek i wieców plebiscytowych. Na to zgadzał się Korfanty. Prawdziwym było przygotowanie Ślązaków do powstania. Chodziło o załagodzenie sporu kompetencyjnego z Korfantym. Na czele CWF stanął więc jego najbliższy współpracownik, Mieczysław Paluch. Od nowa powołano jedynie ośrodek dowodzenia, a struktury terenowe POW podporządkowano teraz CWF. Ciekawe, co z przysięgami. Nie znalazłam roty nowej przysięgi – czy ją składano jak w POW? Z poprzedniej członkowie POW zostali rozkazem zwolnieni. Przy okazji pozbywano się niewygodnych. Por. Michałowi Grażyńskiemu zaoferowano pełnienie obowiązków historyka. Starał się on utrzymać w CWF nawet bez specjalnego przydziału. W. Finkenstein-Medyński został przydzielony do utworzonego w Sosnowcu przez Oddz. II MSWoj. Związku Przyjaciół Górnego Śląska. Jana Ludygę-Laskowskiego – szefa Sztabu POW skierowano do Policji Górnego Śląska. Z dowództwa

był sznur czerwonych paciorków lub bursztynów wraz z pozłacanym krzyżykiem. Na prawdziwe korale stać było tylko najbogatsze kobiety. Na rewersie banknotu znajduje się widok drewnianego kościółka pod wezwaniem Przenajświętszej Trójcy w Leszczynach na Górnym Śląsku. Budowę kościółka rozpoczęto w latach 1594–1595. Prace nad budowlą zakończono w 1606 roku wzniesieniem kościelnej wieży przez wiejskiego cieślę Jana Ożgę. W sporządzonych w 1679 roku materiałach wizytacyjnych drewnianego kościółka czytamy, że został on poświęcony Najświętszej Trójcy. Obecnie ktokolwiek chciałby zwiedzić zabytkowy kościółek w Leszczynach, nie znajdzie go. Opuszczony od czasów międzywojennych, został w 1981 roku przeniesiony do wsi Palowice w gminie Czerwionka-Leszczyny. Ta stara wieś w powiecie rybnickim była już wzmiankowana w 1308 roku w dokumentach księcia raciborskiego, a znajdowała się przy ważnym szlaku handlowym do Moraw. Przeniesiony do Palowic kościółek ma konstrukcję zrębową. Na plan kościoła składa się kwadratowa nawa oraz niższe i węższe prezbiterium, do którego przylega zakrystia. Dostawioną luźno wieżę dzwonną wraz z hełmem i ścianami pokrywa gont. Kościół okalają soboty pokryte również gontem. Wewnątrz umieszczony został XVII-wieczny ołtarz z barokową ornamentyką. W nim znajduje się obraz Trójcy Świętej z 1898 roku oraz rzeźby św. św. Bartłomieja, Piotra i Pawła oraz Michała Archanioła. Na bogato zdobionej ambonie znajdują się malowidła przedstawiające Ojców Kościoła. Jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej 24 sierpnia 1944 roku ogłoszono dekret PKWN upoważniający do wyemitowania za pośrednictwem Centralnej Kasy Skarbowej biletów na łączną sumę 1 mld złotych, sygnowanych przez nieistniejący „Narodowy Bank Polski”. Taki bank „Narodowy” powołano do życia dopiero 15 stycznia 1945 roku. 27 sierpnia 1944 roku opublikowano obwieszczenie PKWN o wprowadzeniu do obiegu odcinków (biletów) 1-, 2-, 5-, 10-, 20-, 100- i 500-złotowych, zwanych „wydaniem lubelskim”. Pierwsze banknoty „emisji lubelskiej” zostały zaprojektowane przez sowieckiego artystę grafika Iwana Iwanowicza Dubasowa. Wydrukowano je w Moskwie w państwowych zakładach GOZNAK. Nie były to banknoty, ale papiery o charakterze biletów skarbowych (ponieważ wyszły z resortu skarbu, a nie z banku emisyjnego), które znajdowały się w obiegu do października 1950 roku. W 1947 roku cały nakład banknotów emigracyjnych trafił do powojennej Polski. Rozważano, czy wprowadzić te banknoty do obiegu. Jednak do tego nie doszło; ówczesne władze usprawiedliwiały to brakiem dostosowania szaty graficznej banknotów do nowych warunków politycznych. W 1951 roku prawie cały nakład banknotów emigracyjnych poszedł na przemiał w papierni w Miłkowie. K Autor dziękuje Pani Mgr Bogusławie Brol, kustoszowi Muzeum w Tarnowskich Górach, za pomoc w napisaniu artykułu.

POW pozostał w Centrali jedynie Alfons Zgrzebniok na stanowisku zastępcy szefa CWF, czyli M. Palucha. I znowu, w miarę zdobywania przyczółków i wpływów w organizacji dawnych peowiaków wspieranych przez oficerów Wojska Polskiego, cel narzucony przez Korfantego stawał się coraz bardziej iluzoryczny. Jedni i drudzy szykowali organizację do kolejnego powstania. M. Grażyński i A. Zgrzebniok wysłali już 4 X 1920 r. do Warszawy tajny raport: „Organizacja nasza bowiem idzie obecnie w tym kierunku, by w wypadku ruchu opanować od razu cały teren plebiscytowy za jednym zamachem” – podaje Wanda Musialik we wspom­ nianej książce (s. 37). Powstańcy nie wiedzieli, że Korfanty nadal wierzy w mrzonki, iż Ententa da Polsce coś, czego ona sama sobie nie wywalczy. Ich przywódca bał się też zrywów, powstań, rewolucji. Ufali politykowi, który przed laty tak ładnie przemawiał w niemieckim parlamencie! Nadal wierzyli politykom, ale już coraz mniej. Znów byli oszukani. Zaczynali rozumieć, że liczą się czyny, nie słowa. W takich oto warunkach już niedługo zrodzi się pieśń powstańcza Do broni: „Chcą sprzedać kraj nasz dyplomaci – Hej, ludu Śląski, chwyć za broń! Za tę krzywdę wam zapłaci Nasza robotnicza dłoń!” K Pierwotna wersja tekstu ukazała się w niewychodzącej już „Gazecie Śląskiej”.




Nr 68

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Luty · 2O2O Cudowne miejsce na ziemi Jak uatrakcyjnić Poznań? Pod­ nieść ceny wszystkich biletów komunikacji miejskiej i opła­ ty za miejsca postojowe w cen­ trum tak, aby był to najdroższy transport w Polsce. Po prostu gospodarz pełną gębą – ko­ mentuje poczynania prezyden­ ta Jacka Jaśkowiaka w Poznaniu Małgorzata Szewczyk.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Wbrew powszechnej opinii, nie walczą wyłącznie o własne wpływy i przywileje i są nie tylko sędziami we własnej sprawie – walczą w imieniu wszystkich beneficjentów „trans- 2 formacji ustrojowej” dokonanej na ziemiach polskich przez Armię Czerwoną po 1945 r.

Wolność słowa AD 2020. Styczeń Naukowiec, poeta, działacz pro-life za pomocą ogólno­ dostępnych środków komuni­ kacji informowali opinię pub­ liczną o sprawach wielkiej wagi i ponieśli konsekwencje praw­ ne. Centrum Monitoringu Wol­ ności Prasy SDP wzięło ich w obronę. Styczniową walkę CMWP SDP o wolność słowa relacjonuje Jolanta Hajdasz.

O co walczą sędziowie? J

ednego możemy być pewni – nie jest to walka w obronie „za­ grożonej” demokracji i nie ma nic wspólnego z troską o prawo do sprawiedliwego sądu dla polskich współobywateli. Zazwyczaj walka niesie ze sobą ry­ zyko, ale sędziowie niczym nie ryzyku­ ją, wiedząc, że są bezkarni. Samopoczu­ cie sędziów najlepiej ilustruje krążące w internecie zdjęcie uśmiechniętego sędziego Żurka pokazującego Polakom „faka”. Zdaniem prominentnego po­ lityka opozycji, takie „umocowanie” sędziów wynika wprost z umowy okrą­ głostołowej, która jest „wiecznie żywa” niczym idee Lenina. Nawet nie trzeba rytualnie powoływać się na konstytu­ cję napisaną przez komunistów w 1997 roku i przepchniętą w wyniku szem­ ranego referendum (frekwencja 43%, „za” głosowało zaledwie 53%). Wielu z nas długo wierzyło, że w 1989 roku uzyskaliśmy suwerenność i jesteśmy już „u siebie i na swoim”. Nie wiedzieliśmy, że mamy status państwa buforowego (co było warunkiem zjed­ noczenia Niemiec), a na przemiany w Polsce zgodę musiało wydać kilku wielkich graczy, gwarantując sobie jed­ nak zabezpieczenie swoich interesów. To dlatego w III RP niemal wszystkie

Jan Martini

Cały, praktycznie nietknięty aparat represji PRL pozostał na straży interesów patronów zewnętrznych i beneficjentów przemian – okopanych w miastach elit III RP. ekipy rządzące były mniej lub więcej kompradorskie, tj. takie, które musiały dbać przede wszystkim o interesy pa­ tronów zewnętrznych. Dopiero ekipa PiS zadbała o interesy Polaków, prze­ kierowując sporo pieniędzy na „rynek wewnętrzny”, co oczywiście nie podo­ bało się naszym partnerom z bliższej i dalszej zagranicy. Na straży interesów tych partnerów pozostawiono komuni­ styczne sądownictwo (przeprowadzone suchą stopą przez sędziego Strzembo­ sza) i przewerbowane w całości przez Amerykanów SB.

G

enerał Kiszczak pracowicie przygotował swoje aktywa do „demokracji”. Aby jednak Pola­ cy się nie zorientowali, że nowe służby są tożsame z komunistycznymi, prze­ prowadzono „reorganizację”. Służba Bezpieczeństwa nazwana została teraz Urzędem Ochrony Państwa, a pewien

żałosny polityk – Bartłomiej Sienkie­ wicz – otrzymał stopień pułkownika i chyba do dziś wierzy, że był twór­ cą UOP. Cały, praktycznie nietknięty aparat represji PRL pozostał na stra­ ży interesów patronów zewnętrznych i beneficjentów przemian – okopanych w miastach elit III RP. Ten aparat jest niezwykle lojalny względem „swoich”, dlatego praktycznie nie było możli­ wości skazania nawet najbardziej od­ rażających komunistycznych zbrod­ niarzy. Dobrym przykładem może być historia sadystycznego oprawcy rotmistrza Pileckiego – Eugeniusza Chimczaka, o życiorysie typowym dla funkcjonariusza komunistyczne­ go aparatu represji. Z powodu swoich wojennych kontaktów z gestapo i UPA musiał wykazać się gorliwością w służ­ bie komunistom, dlatego już w 1946 roku otrzymał Srebrny Krzyż Zasłu­ gi. Jako oficer aparatu bezpieczeństwa

Zmarł Jerzy Szarwark (16.12.1956–27.01.2020) Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej. Był też wielkim pasjonatem historii. Kolekcjonował również motyle. Dziesięć lat temu przykuł się łańcuchem w poznańskim Urzędzie Miasta i rozpoczął protest, ponieważ nie uzyskał zgody na organizację wystawy motyli na terenie Palmiarni Poz­ nańskiej. W czasach PRL był rozpracowywany za tak zwaną wrogą propagandę, a w czasie stanu wojennego – internowany i osadzony w więzieniu. Jerzy Szarwark zakończył swoje życie 27 stycznia 2020 roku w wyniku udaru. Miał sześćdziesiąt trzy lata. AT

B

ył artystą plastykiem i działaczem Poznańskie­ go Klubu Gazety Polskiej, autorem tablicy po­ święconej ostatniemu dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych, płk. Stanisławowi Kasznicy, oraz pro­ jektu pomnika płk. Ryszarda Kuklińskiego. Jako ca­ łym sercem oddany Ojczyźnie patriota, brał udział prawie w każdym Marszu Niepodległości, zjazdach Klubów Gazety Polskiej i manifestacjach w obronie Radia Maryja. W czasie rocznic powstania wielko­ polskiego wcielał się w postać Ignacego Jana Pa­ derewskiego. Znany był z produkcji okazjonalnych przypinek zwanych butonami, a swoją działalność rozpoczął jeszcze zanim na rynku pojawili się pro­ ducenci historycznej odzieży. Zaprojektował logo

pułkownik Chimczak odszedł ze służ­ by w 1984 roku i przez 30 lat pobierał wysoką emeryturę. W 1996 roku został wprawdzie skazany na 7,5 roku więzie­ nia, nie odbył jednak ani jednego dnia kary, ze względu na „zły stan zdrowia”, a w kiepskim zdrowiu żył jeszcze 16 lat.

C

hoć wiedza o naturze „piere­ strojki” upowszechnia się dość wolno, coraz więcej ludzi wie, że istotą przemian było odrzucenie nie­ wydolnego systemu ekonomicznego przy zachowaniu dominującej pozycji komunistycznych elit. Te cele zostały na ogół osiągnięte na całym obszarze dawnych „krajów demokracji ludo­ wej”. Wszędzie sądownictwo miało po­ dobne problemy, wynikające z niskiego morale kadr podatnych na korupcję, a w Bułgarii nawet wprowadzono, czy też zamierzano wprowadzić, badanie sędziów alkomatem przed rozprawami. Tylko Niemcy mogli sobie pozwolić na bezceremonialnie usunięcie znacznej ilości enerdowskich sędziów. W in­ nych krajach zachowano stare kadry, bo komunistyczne sądownictwo mia­ ło chronić przed próbami rozliczeń i lustracji, a także było potrzebne jako prawna osłona przekrętów czy nomen­ klaturowych prywatyzacji. Ponieważ większość krajów obszaru postsowie­ ckiego jest rządzona przez „liberalną socjaldemokrację”, czyli sukcesorów elit komunistycznych (pierestrojka się udała), więc reformy są niepotrzebne, bo istnieje pełna symbioza wymiaru sprawiedliwości z rządzącymi. Prob­ lemy pojawiły się tylko na Węgrzech i w Polsce. Jeszcze rząd PiS nie zdążył na dobre „złamać konstytucji”, a już zwołano Nadzwyczajny Kongres Sę­ dziów Polskich, w którym brało udział 1000 sędziów (dokładnie ci sami ma­ szerowali w „marszu 1000 tóg”). To około 10% „kasty”, ale są to sędzio­ wie najbardziej wpływowi i „najwyżsi” wśród Wysokich Sędziów, którzy w dą­ żeniu do swoich celów nie zawahają się podejmować działań niszczących państwo. Kongres ten, zwołany w tros­ ce o „zagrożoną praworządność”, miał wyraźne cechy rokoszu przeciw demo­ kratycznie wybranej władzy. Najznakomitszym gościem kongre­ su był wpływowy, mający liczne kontak­ ty w środowiskach prawniczych Europy, Ameryki i Izraela Andras Baka – b. pre­ zes Sądu Najwyższego Węgier. Prezes Baka to człowiek, który upokorzył Wik­ tora Orbana, zmuszając go do rezygna­ cji z reform sądownictwa na Węgrzech. Węgrzy również mieli (mają?) problem z „niezależnym”, postsowieckim sądow­ nictwem. Dlatego chcieli obniżyć wiek emerytalny sędziów do 62 lat, co spotka­ ło się z żywiołowym oporem środowiska Ciąg dalszy na str. 2

3

Święte rady dla rodziców i wychowawców Co zrobić, aby ochronić najmłodsze pokolenie? Jak wpłynąć na procesy cywiliza­ cyjne i czy jest recepta na do­ bre wychowanie? Katarzyna Purska USJK przypomina za­ sady wychowawcze założyciel­ ki Urszulanek Szarych, św. Ur­ szuli Ledóchowskiej, w stulecie Zgromadzenia.

4–5

Nobel na służbie Współczesna lewicowość ma pewną cechę wspólną z wi­ rusem grypy – nadzwyczaj­ ną zdolność do tworzenia licz­ nych mutacji. Formatuje nasze umysły także poprzez recen­ zentów i jurorów przyznają­ cych Nagrody Nobla – świad­ czy o tym wyraźny ślad „ruskiej onucy” u niektórych laureatów – stwierdza Jan Martini.

6

O. Wojciech Męciński, męczennik Zamierzałem zawrzeć w je­ go wyrazie twarzy i spojrze­ niu opowieść o tym, co się sta­ ło. Jednocześnie chciałem, aby jego wzrok skierowany był w przestrzeń, w niedale­ ką przyszłość, z pełną świado­ mością tego, co się wydarzy. Andrzej Karpiński: jak po­ wstawał wizerunek jedynego niekanonizowanego jeszcze pa­ trona Polski pod Krzyżem.

8

Skok O, to będziesz wiedziała – ucieszyłem się, bo to zadanie było wprost idealne dla mo­ jej mamy – prosto z kuchni: oblicz wagę ryby, wiedząc, że jej ogon waży 3 kg, głowa ty­ le samo, co ogon i pół tuło­ wia, a tułów waży tyle co gło­ wa i ogon razem. – Ja używam wyłącznie filetów. Ogonów się brzydzę – odpowiedziała ma­ ma. Kolejne opowiadanie z to­ miku Aleksandry Tabaczyńskiej „Armia księdza Marka”.

8

ind. 298050

M

edia są kluczem do zrozumie­ nia mechanizmów rządzenia współczesnym światem. Ale prawda o tym, co dookoła nas nie leży na wierzchu, często jest niewygodna, a rzadko efektowna. Bywa też skompli­ kowana. Mediom łatwo ją zatuszować, przeinaczyć, schować przed oczami tych, którzy nieprzygotowani do jej szukania, odpuszczą analizę treści zaraz po prze­ czytaniu nagłówka. Ale spróbujmy do­ wiedzieć się czegoś o otaczającym nas świecie raz jeszcze. Na jednym małym przykładzie. Najpierw relacja z niemieckiego Onetu. Komornik zajął rentę po zmarłym ojcu 11-letniej dziewczynki. Zuzia miała do spłaty milion złotych długu po tacie. Komornik rentę Zuzi oddał. To cały nagłówek, taki jest lid, czyli dziennikar­ skie sedno sprawy. Większość internau­ tów nie przeczyta nic więcej. Klik i już są w innym miejscu. Ale jeszcze ciąg dal­ szy „informacji” z Onetu. Sprawę opisał tygodnik „Wprost”. 11-latka jest ścigana za dług ojca przez firmę windykacyjną Ultimo i chrzanowskiego komornika za dług zmarłego taty. Wszystkie zajęte pieniądze przez komornika finalnie zostały dziecku zwrócone. Zuzia dostawała 604 zł, komornik zabierał jej miesięcznie 180 zł i zostawiał 424 zł. W Krakowie w sprawie sytuacji Zuzi odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Izby Komorniczej. Zlecono kontrolę w kancelarii Marcina Musiała, komornika, który zajął rentę Zuzi. Oceniono, że Musiał popełnił błąd. – Z wyjaśnień komornika prowadzącego sprawę wynika, iż rzeczywiście wskutek omyłki pracownika i błędnego odczytania wniosku wierzyciela wyszedł poza zakres wniosku egzekucyjnego i zajął rentę rodzinną dziewczynki – mówi komornik Rafał Łyszczka, Krajowa Rada Komornicza. Komornik przeprosił matkę i dziecko za sytuację. Tyle. To całe info na Onecie. Tym­ czasem w tej sprawie ogromną rolę ode­ grało ministerstwo sprawiedliwości i wi­ ceminister Sebastian Kaleta, co opisał szczegółowo komunikat Polskiej Agencji Prasowej. To Ministerstwo Sprawiedli­ wości wystąpiło do prezesa Sądu Re­ jonowego w Chrzanowie, przy którym działał komornik. To resort wskazał, że komornik popełnił karygodne błędy przy egzekucji pieniędzy, a samo wy­ stąpienie MS spowodowało przełom w sprawie. Warto też zauważyć, iż re­ sort sprawiedliwości zainteresował się sprawą długu 11-letniej Zuzi, zanim przedstawiły ją „Wprost”, a za nim inne media. Ministerstwo zwróciło się także z do prezesa Sądu Apelacyjnego w Kra­ kowie o zbadanie prawidłowości nada­ nia klauzuli wykonalności egzekucji dłu­ gu od dziewczynki, dzięki czemu można było potwierdzić, iż zgodnie z obowią­ zującymi przepisami egzekucja ponad wartość odziedziczonych nieruchomo­ ści dawnej hurtowni nie będzie prowa­ dzona. W komunikacie przesłanym do PAP-u Ministerstwo Sprawiedliwości zaznaczyło, że dziewczynka i jej mama mogą spać spokojnie, bo interesy 11-lat­ ki zostały zabezpieczone. To długie wyjaśnienie jest istot­ ne dla tej sprawy. Jest ważne przede wszystkim dla pokrzywdzonej przez komornika żony i córki zmarłego, bo ktoś wreszcie zinterpretował przepisy zgodnie z elementarnym poczuciem sprawiedliwości. Jest ważne też dla nas wszystkich, bo mamy prawo wiedzieć, że „sam z siebie” komornik nie naprawił swojego „błędu”, ani też jego koledzy „sami z siebie” nie zajęli się prostowa­ niem tej sytuacji, tak jak wcześniej nikt nie widział niczego złego w tym, że z niewielkiej renty po tacie zabiera się dziecku pieniądze i zamierza nimi spła­ cić milionowy dług, którego dziecko nie zaciągnęło. Przyzwyczailiśmy się do tego typu krzywdzących dla ludzi orzeczeń sądów. Jest ich tyle, że wypełnić nimi można nie­ jeden program i niejedną gazetę. Dziś pragnę tylko zwrócić uwagę na to, jakie są w tej sprawie fakty i jak niewiele do­ wiemy się o nich z najpopularniejszego w Polsce źródła informacji w interne­ cie, jakim jest Onet, portal niemieckiego koncernu Ringier Axel Springer. Ale to podobno nie ma znaczenia. K

G

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · LUTY 2O2O

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Łodzi, Katowicach, Lublinie, Gdańsku, Olsztynie i Toruniu w sprawie reformy wymiaru sprawiedliwości

A

kademickie Kluby Obywatelskie im. Prezydenta Lecha Kaczyńskie­ go z wielkim niepokojem obserwują kolejną eskalację sporu wokół reformy wymiaru sprawiedliwości. W naszej ocenie obiektywna potrzeba reformy polskich sądów nie podlega dyskusji. Lista bezspornych słabości wymiaru sprawiedliwości jest długa: od niezdolności do samooczyszczenia się środowiska sędziowskiego po 1989 r., przez tolerancję i obronę sędziów, którzy sprzeniewierzyli się rocie ślubowania sędziowskiego, popełniając czyny zabronione bądź do­ puszczając się podważenia swej bezstronności, aż do otwartego opowiada­ nia się po jednej ze stron politycznych sporów. Do tego dochodzą problemy instytucjonalne polskich sądów oraz niedoskonałości procedur cywilnych, karnych i administracyjnych, co łącznie prowadzi do wyobcowania sądów ze społeczeństwa, przedmiotowego traktowania obywateli, oraz olbrzymiej – nierzadko liczonej w latach – przewlekłości postępowań. Negatywnie oceniamy działania sędziów, także Sądu Najwyższego, któ­ rzy w prowadzonych sporach dotyczących reformy sądownictwa przekra­ czają granice powierzonej im odpowiedzialności za sprawowanie wymiaru sprawiedliwości i wchodzą w obszary konstytucyjnie zarezerwowane dla władzy ustawodawczej, wykonawczej oraz innych organów władzy sądow­ niczej i ochrony prawa (w szczególności Trybunału Konstytucyjnego oraz Krajowej Rady Sądownictwa). W ten sposób podważają porządek konstytu­ cyjny i destabilizują system prawny. Zwracamy uwagę na niezdolność części środowisk sędziowskich do autorefleksji oraz determinację w obronie status quo w wymiarze sprawiedliwości, czego smutnym symbolem są portrety

sędziów Sądu Najwyższego z okresu stalinowskiego wciąż wiszące w gmachu Sądu w Warszawie. Zgodnie z konstytucyjną zasadą równości w dostępie do funkcji publicznych stanowiska sędziowskie oraz awanse w ramach tego śro­ dowiska muszą być dostępne dla wszystkich polskich prawników, niezależnie od światopoglądu, pochodzenia, także wywodzących się z grup społecznie, rodzinnie i środowiskowo dotychczas nieuprzywilejowanych. Wzywamy wszystkich uczestników potrzebnej dyskusji na temat stanu i reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce do wyłączenia z tej debaty przedstawicieli innych państw oraz organizacji międzynarodowych. Takie działania, niezależnie od przyświecających im intencji, są i będą wykorzysty­ wane do osłabiania pozycji Polski na arenie międzynarodowej, a szczególnie w Unii Europejskiej oraz w Radzie Europy. Takie interwencje godzą w polską suwerenność oraz niszczą polską wspólnotę, której odbudowa i umacnianie jest naszym obowiązkiem i zadaniem. Akademickie Kluby Obywatelskie im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego oczekują od Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej szybkiego podpisania przesłanego przez Sejm RP tekstu ustawy. Oczekujemy od władz państwowych oraz Prawa i Sprawiedliwości, że: – dzieło naprawy polskiego wymiaru sprawiedliwości zostanie szybko doprowadzone do końca; – zostaną precyzyjnie określone ustawowe zasady powoływania naczel­ nych instytucji sądowych, ich wzajemnych relacji i kompetencji; – władze Polski odrzucą wszelkie próby pozaprawnych i pozaumow­ nych (z UE) ingerencji w polski system prawny, godzących w suwerenność

Dokończenie ze str. 1

O co walczą sędziowie? Jan Martini pragnącego pracować do późnej sta­ rości (znamy, znamy). Pomocną dłoń prezesa Baki dla naszych prominen­ tów sędziowskich widać było w licznym udziale zagranicznych sędziów w „mar­ szu tysiąca tóg”. Z pewnością także po­ dzielił się on swoimi doświadczeniami z prof. Gersdorf, przekonując ją, że nie ma co liczyć na masowe protesty ludo­ we w obronie „niezawisłości” sędziów, a skuteczne wsparcie może dać wyłącz­ nie „zagranica”. Niektórym naiwnym wydawało się, że wystarczy tylko cierp­ liwie tłumaczyć urzędnikom unijnym,

dlaczego musimy się pozbyć patologii odziedziczonej po komunistycznym są­ downictwie. Nic bardziej mylnego. Nie na tym ma polegać „dialog” i szukanie „kompromisu” z Unią Europejską. Taki jednostronny „kompromis” zresztą już przerabialiśmy. Pani Wiera Jourova nie po to została zainstalowana na wysokiej unijnej posadzie, aby pomagać w prze­ zwyciężaniu dziedzictwa komunizmu. Tę swoją najbliższą współpracownicę umieścił tam Andrej Babiš – premier Czech, oligarcha o majątku 3,7 mld $. Jest on bogatszy od Donalda Trumpa

(nie mówiąc już o takim pikusiu jak Mosze Kantor) i ma życiorys typowy dla postkomunistycznego oligarchy. W za­ sadzie nie wiadomo, w jaki sposób do­ szedł do tych pieniędzy, ale wiadomo jak zdobył władzę – założył partię ANO i pod hasłem walki z korupcją wygrał wybory. Na korupcji zna się dobrze, bo już miał zarzuty o defraudację jakiś unij­ nych funduszy. Gdy wyszło na jaw, że był człowiekiem komunistycznych służb (TW „Bures”), 250 tys. osób wyszło na ulice Pragi, domagając się rezygnacji premiera. Ale Babiš… wygrał kolejne

wybory, bo kontroluje znaczną część czeskich mediów i ma silne umocowanie jako moskiewski „peryskop” w Grupie Wyszehradzkiej. Nasi miłujący praworządność sę­ dziowie żywiołowo odżegnują się od komunizmu, a dyżurnym argumen­ tem, że nie można ich identyfikować z komuną, jest niski przeciętny wiek sędziów („byli dziećmi podczas stanu wojennego”). Jednak nawet ktoś, kto był niewinnym pacholęciem w tych czasach, należy do środowiska wyrosłe­ go z komunizmu, dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa można określić, kim był i czym się zajmował tata czy dziaduś wielu protestujących sędziów. Bardzo często byli to koledzy Chimcza­ ka. Niejeden młody sędzia o nienagan­ nych manierach i czytający „Wysokie Obcasy” mentalnie należy do świata azjatycko-sowieckiego, z jego pogar­ dą do swołoczy, czyli „maluczkich”,

i stawiających nasze państwo w roli członka UE gorszej kategorii; – stanowczo i kompetentnie doprowadzą do oczyszczenia polskiej kadry sądowniczej wszystkich szczebli z osób niegodnych sprawowania tej funk­ cji w imieniu Rzeczypospolitej, w tym nieprzestrzegających apolityczności; – w efekcie wymienionych zmian doprowadzą do zdecydowanej poprawy funkcjonowania sądów powszechnych na wszystkich poziomach, zwłaszcza orzekania zgodnego z prawem i zasadą równego traktowaniem stron, oraz poprawy terminowości i kultury w przebiegu procesów. Szybkie i konsekwentne uzdrowienie polskiego wymiaru sprawiedli­ wości jest polską racją stanu, koniecznym warunkiem zaufania Polaków do swojego państwa oraz sprawnego funkcjonowania życia publicznego, w tym gospodarczego. Poznań–Toruń, 29.01.2020 W imieniu Zarządów Klubów: prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – Przewodniczący AKO Poznań prof. dr hab. Bogusław Dopart – Przewodniczący AKO Kraków prof. dr hab. inż. Artur Świergiel – Przewodniczący AKO Warszawa prof. dr hab. Michał Seweryński – Przewodniczący AKO Łódź prof. dr hab. inż. Bolesław Pochopień – Przewodniczący AKO Katowice prof. dr hab. inż. Andrzej Stepnowski – Przewodniczący AKO Gdańsk prof. dr hab. Waldemar Paruch – Przewodniczący AKO Lublin prof. dr hab. Małgorzata Suświłło – Przewodnicząca AKO Olsztyn dr hab. Jacek Piszczek – Przewodniczący AKO Toruń Poparcie dla Oświadczenia można wyrazić podpisem na stronie http://ako.poznan.pl/

i uniżonością wobec „moguczych”. In­ tegralną częścią wschodniej mental­ ności jest także „blatność”. Sędziowie, z którymi „idzie załatwić”, są wysoko cenieni w środowiskach przestępczych. Ten rodzaj elektoratu z pewnością po­ piera „niezależnych sędziów”. Dopiero

sprawdzonego ideologicznie środo­ wiska. Choć spotkało się to z oporem kasty, argumentującej, że prawnicze korporacje zawodowe muszą sprawo­ wać „kontrolę jakości” i nie dopusz­ czać byle kogo do zawodu, uczyniono wtedy pierwszy krok w walce o deko­

Niejeden młody sędzia o nienagannych manierach i czytający „Wysokie Obcasy” mentalnie należy do świata azjatycko-sowieckiego, z jego pogardą do swołoczy, czyli „maluczkich”, i uniżonością wobec „moguczych”. za poprzednich rządów PiS nastąpiło częściowe otwarcie zawodów prawni­ czych, umożliwiające dopływ świeżych kadr na aplikacje sędziowskie, spoza

munizację sądownictwa. Nie będzie przesady w twierdzeniu, że zmagania o kształt sądownictwa są fragmentem walki o naszą niepodległość. K

Wojna o sądy czy o demokrację?

Cudowne miejsce na Ziemi

Henryk Krzyżanowski

Małgorzata Szewczyk

Na ten temat napisano już tysiące stron, więc przypomnę kilka oczywistości, dla Jak uatrakcyjnić Poznań? Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta: ustalić wygody Czytelnika ponumerowanych. takie ceny za bilety, by był to najdroższy transport w Polsce, i jednocześnie wprowadzić horrendalne opłaty za miejsca w strefie parkowania przy równoOpozycja próbuje przedstawić 3. Walka o sądy jest więc w isto­ walczyć z Orbanem, którego demokra­ wojnę o sądy w kategoriach walki cie walką o obalenie władzy, która tyczny mandat jest jeszcze silniejszy niż czesnym jej powiększeniu. dobra ze złem. Demoniczny PiS próbuje zniewolić dobrych i szla­ chetnych sędziów. Ale to obraz fałszywy, bo sędziowska góra walcząca o utrzy­ manie swojej władzy nad sądami mówi w istocie coś całkiem przeciwnego: To my, czyści i niezależni mędrcy, jesteśmy gwarantami sędziowskiej niezależności! Jeśli na nasze miejsce przyjdą nominaci obecnej władzy, zabraknie hamulca, a wtedy polscy sędziowie zaczną bez skrupułów wysługiwać się totalitarnej władzy. Myślę sobie: dziesięć tysięcy oportunistów w togach (tylu podob­ no mamy sędziów w Polsce) – ładna historia! 2. Opozycja rozumie praworząd­ ność nie jako rządy prawa, ale jako utrzymanie stanu dotychczasowego. Ma być tak jak było. Kropka. Prawa uchwalane przez legalną władzę z sil­ nym mandatem od wyborców nie obowiązują, jeśli są z tym postulatem sprzeczne. Konstytucja nie obowiązuje, jeśli jest z tym postulatem sprzeczna. Bezwstydny udział sędziów w demon­ stracjach antyrządowych na ulicy, choć zakazany im konstytucyjnie, jest zatem nie tylko możliwy, ale wręcz godny po­ chwały.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

w ostatnich wyborach potwierdziła swój mandat do sprawowania samo­ dzielnych rządów w Polsce. Opozy­ cja bez żadnych zahamowań (a za to wbrew unijnym traktatom) wciąga do tej walki czynniki kierujące Unią Eu­ ropejską. 4. Spór między Polską rządzoną przez PiS a unijną „wierchuszką” jest

mandat Zjednoczonej Prawicy. Nie jest przypadkiem, że zarówno Węgrzy, jak i Polacy to narody o starej kulturze i tra­ dycji walk o niepodległość od obcych mocarstw. 5. W Polsce dodatkowym czynni­ kiem ustawiającym nas w opozycji do unijnej biurokracji jest religia katolicka wyznawana przez znaczną część narodu.

W podobny sposób UE próbuje walczyć z Orbanem, którego demokratyczny mandat jest jeszcze silniejszy niż mandat Zjednoczonej Prawicy. Nie jest przypadkiem, że zarówno Węgrzy, jak i Polacy to narody o starej kulturze i tradycji walk o niepodległość od obcych mocarstw. sporem ideologicznym między zwo­ lennikami Unii jako związku wolnych państw a Unii rządzonej z Brukseli przez centralną biurokrację na cze­ le z osobnikami takimi jak Timmer­ mans, Barroso, Juncker czy (nasz?) Tusk. W podobny sposób UE próbuje

6. Dotkliwym ciosem dla prestiżu brukselskich eurokratów jest brexit, którego początek właśnie oglądamy. Miejmy nadzieję, że ciosem nie ostat­ nim. Kto wie, może zaśpiewamy kiedyś: Dał nam przykład Boris Johnson, jak prowadzić politykę? K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

G

łosami Koalicji Rada Miasta przegłosowała w styczniu pro­ jekt zmian opłat za komunika­ cję miejską i za parkowanie w stolicy Wielkopolski. I tak w Poznaniu od 1 kwietnia za pierwszą godzinę par­ kowania w centrum zapłacimy 7 zł, za kolejne 7,40 i 7,90. Od 1 czerwca strefa obejmie też Jeżyce – tutaj za pierwszą godzinę zapłacimy 5 zł, za drugą – 6 zł, a za trzecią – 6,90 zł. W śródmiejskiej strefie płatnego parkowania zostały też wydłużone godziny jej funkcjonowania do godz. 20, które obowiązywać będą także w soboty. Gdyby ktoś myślał, że radni zatrzymali się w swoich pomysłach na „lepszą rotację miejsc parkingowych”, to srodze się pomyli. W październiku za parkowanie trzeba będzie płacić w ko­ lejnych częściach Poznania. Strefa za­ cznie wtedy obowiązywać na Wildzie i Łazarzu. W dalszej perspektywie strefy mają zacząć działać także na Ogrodach, Grunwaldzie i Sołaczu. Trzeba przyznać, że prezydent Po­ znania Jacek Jaśkowiak robi wszystko, by błyszczeć wśród włodarzy polskich miast. Mówiąc o podwyżkach za bilety komunikacji miejskiej, stwierdził, że nie

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

boi się, że część pasażerów przesiądzie się do własnych samochodów, gdyż… opłata za miejsca postojowe w centrum też wzrośnie. Co więcej, konieczność wprowadzenia wyższych opłat moty­ wował… obniżeniem przez PiS podat­ ków. Po prostu gospodarz pełną gębą. Nie przekonuje mnie argumentacja o wzroście płacy minimalnej ani o tym, że stawki od kilku lat nie były zmienia­ ne. Nie zgadzam się też z opinią, że ta decyzja rozładuje korki w mieście i za­ chęci przyjezdnych z podpoznańskich gmin czy gości z dalszych stron do ko­ rzystania z Kolei Metropolitalnej czy transportu miejskiego. Od 1 lipca wzrosną ceny biletów. Bilety okresowe podrożeją o 20 do 30 proc. Za roczny trzeba będzie zapła­ cić o złotówkę więcej, pod warunkiem rozliczania się z fiskusem w Poznaniu lub w gminie objętej porozumieniem. Bilety jednorazowe mają podrożeć o złotów­ kę, przy czym zniknie ten 10-minuto­ wy, a zastąpi go 15-minutowy. Pod­ wyżki obejmą też uczniów – w miejsce bezpłatnych przejazdów rodzice będą musieli wykupić bilet roczny dla swoich pociech za 60 zł. Podwyżki nie ominą

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 68 · LUTY 2O2O

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 60)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

też rodzin 4+ i seniorów, którzy zamiast 50 zł za cały rok w strefie A zapłacą… 99 zł. Ma się też zmienić opłata z tPort­ monetki na karcie PEKA, czyli tzw. bilet przystankowy. Tutaj ceny będą wyższe w zależności od przejechanych przy­ stanków. To rozwiązanie godne mistrza szachowego. Szach-mat. Cóż, takie propozycje pana pre­ zydenta i decyzje rajców miejskich pociągną za sobą bardzo pozytywne efekty: jeszcze mniejszą liczbę studen­ tów od 1 października, spadek obro­ tów śródmiejskich restauracji, kawiarni i nielicznych już sklepów, także niegdyś przy reprezentacyjnej ulicy Poznania – św. Marcinie; spadek zainteresowania repertuarem teatrów i kin w centrum, a może nawet likwidacją niektórych z nich?; większą liczbą wolnych miejsc siedzących w tramwajach i autobu­ sach… i wolnych miejsc w strefach par­ kowania… Bo i po co wybierać się do centrum, skoro wszystko, co potrzebne do życia, mieszkańcy stolicy Wielko­ polski znajdą na swoich osiedlach czy w miejscach wylotowych z tego „cu­ downego miejsca na Ziemi”. Przyjezdni i goście też. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 08.02.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

1.


LUTY 2O2O · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

ostępowanie dyscyplinarne na Uniwersytecie Szczeciń­ skim przeciwko profesor, któ­ ra ośmieliła się na Facebooku opublikować wpis o tym, jak przed laty musiała zapłacić „na fundację” w szpi­ talu prowadzonym przez marszałka Grodzkiego, gdy była leczona jej ma­ ma; skazanie w Nowym Sączu niepeł­ nosprawnego obrońcy życia na karę grzywny za powieszenie plakatu in­ formującego o zbrodni aborcji w szpi­ talach; skazanie poety i dziennikarza obywatelskiego z Sosnowca za rozesła­ nie maili do instytucji samorządowych – to sprawy, w których CMWP SDP zabierało publicznie głos w styczniu br., broniąc tych, którzy odważyli się wystą­ pić otwarcie w ważnych dla nas wszyst­ kich sprawach. Co charakterystyczne – nie byli to zawodowi dziennikarze, ale naukowiec, poeta czy działacz pro­ -life. Ale z dziennikarstwem mają wiele wspólnego, wykorzystali bowiem środ­ ki masowego komunikowania (bilbord, wpis w mediach społecznościowych, a nawet maile), by informować opi­ nię publiczną o sprawach najbardziej istotnych, o których wg nich musiała się ona dowiedzieć. I za to spotkała ich kara na tyle sroga, że nie można było pozostać wobec niej obojętnym, że na­ leżało protestować i nagłaśniać skan­ dal łamania przez wymiar sprawiedli­ wości zasady wolności słowa! I jeszcze styczniowe sensacyjne zeznania gang­ stera „Baryły” w procesie o zabójstwo red. Jarosława Ziętary w 1992 roku: „Ja nie pogrążyłem żadnego bandziora czy gangstera, tylko klawisza i ubeka. Bił ludzi. Był dobry w biciu ludzi, gdy był klawiszem. Ciągle piszecie najbogat­ szy, senator, a to klawisz i ubek” – ze­ znaje gangster, który mówi przy tym, iż widział w bagażniku kości i czaszkę zamordowanego. Wiemy o tym dzięki systematycznej, wytrwałej i solidnej pracy dziennikarki Aleksandry Taba­ czyńskiej, która w imieniu CMWP ob­ serwuje procesy w sprawie tego niewy­ jaśnionego do dziś zabójstwa. W prasie codziennej, w mediach tradycyjnych nie ma relacji z tego procesu. Źródłem informacji dla wielu w tej sprawie jest cmwp.sdp.pl i portal sdp. Nikt z nas nie może przewidzieć wyroku, ale dzięki tym relacjom na pewno trudniej bę­ dzie wymiarowi (nie)sprawiedliwości umorzyć sprawę po raz kolejny.

„Baryła” widział kości i czaszkę dziennikarza, czyli krótkie sprawozdanie z pracy Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w styczniu 2020.

Wolność słowa AD 2020. Styczeń Jolanta Hajdasz

sprawie rażąco godzi w prawa i swo­ body obywatelskie i jest naruszeniem zasady wolności słowa, która jest fun­ damentalną zasadą państw o ustroju demokratycznym. Zgodnie z art. 54 Konstytucji RP, „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechnia­ nia informacji”. Art. 10 ust. 1 Euro­ pejskiej Konwencji Praw Człowieka brzmi: „Każdy ma prawo do wolno­ ści wyrażania opinii. Prawo to obej­ muje wolność posiadania poglądów oraz otrzymywania i przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych i bez względu na granice państwowe”. Zdumienie budzi fakt, iż sąd zignorował, że dr Bawer Aondo Akaa oraz fundacja, której jest wolon­ tariuszem, mają prawo głosić swoje poglądy w przestrzeni publicznej, oraz

dziennikarzowi TVP3 Gdańsk. Oso­ by te zostały pozwane przez Gminę Miasta Sopotu, a przedmiotem sporu są wyemitowane w TVP3 Gdańsk mate­ riały, które dotyczą wypadków na sopo­ ckich kąpieliskach oraz popadającego w ruinę byłego szpitala na Stawowiu, mieszczącego się w zabytkowym zespo­ le parkowo-pałacowym, do niedawna jednym z najpiękniejszych obiektów tego typu w Sopocie. Obserwatorem procesu w imieniu CMWP SDP jest red. Maria Giedz.

16 stycznia 2020 Polsko-niemieckie forum dyskusyjne z udziałem CMWP 15 stycznia br. w Görlitz (niemiecka strona miasta Zgorzelec) odbyła się dyskusja panelowa na temat wolności

obowiązków na stanowisku zastęp­ cy wójta. Redaktor Daniel Możwiłło nie przyznawał się do zniesławienia – a zwłaszcza w stosunku do Zdzisła­ wa Szuby, który funkcję zastępcy wój­ ta pełnił wówczas dopiero od 11 dni (sic!) – ale na swoim portalu zamieścił przeprosiny. Dziennikarz podkreślał, iż swoją publikacją chciał zwrócić uwagę na postępowanie, które budziło wątpli­ wości co do transparentności działania przy przetargach w Zębowicach. Sąd Okręgowy w Opolu na rozprawie ape­ lacyjnej podjął decyzję zbieżną ze sta­ nowiskiem CMWP SDP i nie uwzględ­ nił apelacji lokalnego samorządowca. Oznacza to, że wyrok Sądu Rejonowego w Oleśnie, który umorzył postępowanie w stosunku do red. Daniela Możwiłły, jest prawomocny i że został on uwol­ niony od zarzutu zniesławienia.

Mielczarek i red. Joannie Strzemiecznej-Rozen Proces pomiędzy powodem Henry­ kiem Jezierskim, dziennikarzem wy­ dawnictw motoryzacyjnych, który chciał być członkiem Rady Progra­ mowej TVP3 Gdańsk, a pozwaną red. Joanną Strzemieczną-Rozen, dyrekto­ rem tej stacji, toczy się od ponad ro­ ku. 17 stycznia br. odbyła się w Sądzie Okręgowym w Gdańsku kolejna roz­ prawa. Przedmiotem sporu jest wy­ emitowany 27 stycznia 2017 r. w TVP3 Gdańsk materiał informacyjny autor­ stwa Agaty Mielczarek, dotyczący wy­ borów członków do Rady Programo­ wej w gdańskiej telewizji oraz w Radiu Gdańsk. Znalazła się w nim, na podsta­ wie danych z IPN, informacja o tym, iż Henryk Jezierski był współpracow­ nikiem Służby Bezpieczeństwa PRL.

Na zdjęciach: ilustracje działań CMWP SDP w styczniu 2020. U góry po lewej – proces w sprawie zabójstwa red. Jarosława Ziętary w Sądzie Okręgowym w Poznaniu; u góry po prawej – strona internetowa Radia Szczecin, relacje dziennikarzy na temat łapówek branych przez marszałka Grodzkiego; u dołu po lewej: Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich SDP i Serhij Tomilenko, prezes Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy NSJU odczytują apel do władz Ukrainy, aby nie przyjmowały przepisów umożliwiających karanie dziennikarzy więzieniem za zniesławienie; u dołu po prawej – protest CMWP SDP w obronie działacza pro life dra Bawera Aondo Akaa z Fundacji PRO – Prawo do Życia.

2 stycznia 2020 Apel w obronie prof. Agnieszki Popieli i deklaracja wsparcia CMWP SDP dla dziennikarzy pozwanych za materiały o korupcji w szpitalu kierowanym przez Tomasza Grodzkiego „Postępowanie dyscyplinarne wobec prof. Agnieszki Popieli narusza funda­ mentalną dla ustroju demokratycznego zasadę wolności słowa” – powiedzia­ ła Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP w emitowanej na żywo 2 stycznia br. audycji „Gość Polskiego Radia24”, pro­ wadzonej przez red. Michała Rachonia. 30 grudnia 2019 r. CMWP zaapelowało o umorzenie postępowania dyscypli­ narnego wobec prof. Agnieszki Popieli w związku z jej publikacjami dotyczą­ cymi wręczania korzyści majątkowej marszałkowi Senatu Tomaszowi Grodz­ kiemu. 7 stycznia 2020 r. marszałek se­ natu Tomasz Grodzki zapowiedział akty oskarżenia wobec dziennikarzy i pro­ fesor Popieli za zniesławienie. Chodzi o sprawę cyklu materiałów prasowych, w których rozmówcy – pacjenci – infor­ mują o wręczeniu pieniędzy profesorowi Grodzkiemu w zamian za opiekę me­ dyczną w szpitalu Szczecin-Zdunowo, gdzie obecny marszałek Senatu był dy­ rektorem w latach dziewięćdziesiątych. Wobec tych gróźb CMWP oświadczyło, że są one w najwyższym stopniu niepo­ kojące i naruszają zasadę wolności słowa demokratycznego państwa. Dodatkowo zapowiedzi te są próbą zastraszania, po­ nieważ przykładowo profesor Popiela jest świadkiem w prowadzonym postę­ powaniu prokuratorskim powiązanym z tą samą sprawą. CMWP SDP zapew­ niło, że udzieli pozwanym nieodpłatnej pomocy prawnej na każdym etapie tego postępowania.

13 stycznia 2020 Protest CMWP SDP przeciwko skazaniu dra Bawera Aondo Akaa z Fundacji PRO – Prawo do Życia Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP zaprotestowało przeciwko skaza­ niu przez Sąd w Nowym Sączu dr. Ba­ wera Aondo Akaa z Fundacji PRO – Prawo do Życia na karę 1200 zł grzywny za powieszenie plakatu informującego o zbrodni aborcji w szpitalach. CMWP stoi na stanowisku, że wyrok w tej

to, iż w przeszłości sądy w Polsce wie­ lokrotnie uniewinniały oskarżonych w innych sprawach przeciwko obroń­ com życia, których sądzono za poka­ zywanie banerów ze zdjęciami zabitych przed narodzeniem dzieci. Szczególnie bulwersuje w tej sytu­ acji aspekt niepełnosprawności dr. Ba­ wera Aondo Akaa, który jest od urodze­ nia niemal całkowicie sparaliżowany, porusza się wyłącznie na wózku i na co dzień potrzebuje pomocy innych ludzi. Tymczasem w trakcie trwania procesu cztery razy musiał stawiać się w sądzie, był również przesłuchiwany na policji. Obecnie przeciwko niemu toczy się równolegle jeszcze 6 procesów – m.in. we Wrocławiu, w Krakowie, w Nowym Sączu i w Zakopanem. Są one konse­ kwencją publicznego głoszenia przez dra Bawera Aondo Akaa poglądów na temat ochrony życia dzieci od ich po­ częcia oraz jego zaangażowania w dzia­ łalność organizacji pro-life. Dlatego wg CMWP SDP orzeczenie wydane przez sąd powinno zostać niezwłocz­ nie uchylone, a jedynym rozsądnym i zgodnym z prawem werdyktem w ni­ niejszej sprawie może być uniewinnie­ nie dra Bawera Aondo Akaa z Fundacji PRO – Prawo do Życia od stawianego mu zarzutu.

14 stycznia 2020 Miasto Sopot przeciw TVP3 Gdańsk. Sprawa objęta monitoringiem CMWP SDP 10 stycznia 2020 r. odbyła się w Sądzie Okręgowym w Gdańsku kolejna rozpra­ wa przeciwko red. Joannie Strzemiecz­ nej-Rozen, dyrektor TVP3 Gdańsk, oraz red. Jakubowi Świderskiemu,

słowa w Polsce i w Niemczech, zatytu­ łowana „Czy w Niemczech i w Polsce nadal można swobodnie wyrazić swoje zdanie? Wolność słowa dla wszystkich poddanych kontroli”. Panel dyskusyj­ ny miał miejsce w ramach IV Forum Dyskusyjnego „Budowanie mostów na Nysie”. W dyskusji udział wzięli Micha­ el Schlitt, Andrzej Iwicki oraz dr Joa­ chim Klose z Fundacji im. Konrada Adenauera, a także red. Cezary Gmyz, korespondent TVP w Berlinie, oraz Jo­ lanta Hajdasz, dyrektor CMWP SDP. Patronem medialnym wydarzenia była „Sächsische Zeitung”, a uczestniczyli w nim przedstawiciele klubów Rota­ ry, m.in. z Görlitz, Bautzen, Cottbus, a także mieszkańcy Görlitz i Zgorzel­ ca. Zaproszenia do udziału w dyskusji nie przyjęli przedstawiciele organizacji Reporterzy bez Granic.

17 stycznia 2020 Apelacja w sprawie red. Daniela Możwiłły odrzucona! Skuteczna pomoc CMWP dla dziennikarza oskarżonego z art. 212 kk Sprawa dotyczyła rzekomego zniesła­ wienia zastępcy wójta gminy Zębowice, pana Zdzisława Szuby, przez red. Da­ niela Możwiłły, który w sierpniu 2017 r. roku zamieścił na prowadzonej przez siebie stronie „Zębowice Informacje” informacje – zdaniem zastępcy wójta nieprawdziwe – w tekście pt. Skandal!. Artykuł dotyczył okoliczności przetar­ gu na wykonanie na potrzeby PSZOK (Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych) wiaty w Zębowicach, za 400 tys. zł. Te informacje miały nara­ zić Zdzisława Szubę na utratę zaufania potrzebnego przy wykonywaniu jego

18 stycznia 2020

20 stycznia 2020

Kolejna rozprawa w tzw. procesie ochroniarzy w sprawie zabójstwa red. Jarosława Ziętary. Przesłuchanie założyciela holdingu Elektromis Według prokuratury, właśnie na tere­ nie Elektromisu Aleksander Gawronik podżegał do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary, któ­ rego mieli porwać i przekazać zabój­ com zatrudnieni w holdingu ochro­ niarze: Mirosław r. pseudonim Ryba i Dariusz L. pseudonim Lala. Obaj mężczyźni nie przyznają się do winy. „Jarosława Ziętary nie znał. Wiedzę o nim miał tylko z mediów i to do­ piero sprzed kilku lat. Nie wiedział, że dziennikarz interesował się dzia­ łalnością jego firmy Elektromis. Za­ wsze prowadził legalne i dobre intere­ sy. Aleksandra Gawronika z kolei znał słabo i nie mieli bliskich kontaktów. Jedyne biznesowe spotkanie dotyczy­ ło sprzedaży tygodnika »Poznaniak«, za który były senator ostatecznie nie zapłacił i transakcję anulowano. Na badanie wariografem nie zgodził się, bo nie widział takiej potrzeby” – ze­ znał świadek Mariusz Ś., którego Sąd Okręgowy w Poznaniu przesłuchał 16 stycznia br. podczas pierwszej w tym roku rozprawy w tak zwanym procesie ochroniarzy dotyczącym za­ bójstwa w 1992 r. red. Jarosława Zię­ tary z „Gazety Poznańskiej”.

CMWP SDP w programie „Alarm” w TVP1 20 stycznia 2020 r. w programie „Alarm” TVP1 został wyemitowany reportaż na temat skazania za zniesławienie Sławo­ mira Matusza, poety i dziennikarza oby­ watelskiego z Sosnowca. Okazuje się, że wysłanie krytycznej opinii do szefostwa instytucji kultury skończyło się dla poety z Sosnowca procesem o zniesławienie. Sąd skwapliwie skorzystał z art. 212 Ko­ deksu Karnego, rodem z PRL. Artyście zabrano wszystkie pieniądze, ale nie za­ pał twórczy – komentował red. Mirosław Rogalski, prowadzący program „Alarm”. CMWP SDP występowało w obronie red. Sławomira Matusza oraz wielokrot­ nie udzielało mu bezpłatnej pomocy prawnej. Ten wyrok skazujący dla p. Matusza jest kuriozalny – ocenia dr Jo­ lanta Hajdasz. CMWP SDP przychyla się do prośby p. Matusza do Ministra Sprawiedliwości o wniesienie kasacji od tego wyroku.

20 stycznia 2020 Co kryje „prywatne” nagranie dziennikarki? Kolejna rozprawa w procesie przeciwko red. Agacie

21 stycznia 2020 Zeznania Macieja B. „Baryły” w procesie Aleksandra Gawronika oskarżonego o podżeganie do zabójstwa dziennikarza w 1992 roku „Ja nie pogrążyłem żadnego bandziora czy gangstera, tylko klawisza i ubeka. Bił ludzi. Był dobry w biciu ludzi, gdy był klawiszem. Ciągle piszecie najbogatszy, senator, a to klawisz i ubek”. Te słowa wybrzmiały na sali sądowej 17 stycz­ nia 2020 roku w Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Wypowiedział je Maciej B. pseudonim Baryła i wydaje się, że były skierowane nie tyle do sądu, ile do

ludzi mediów, którzy relacjonują proces o podżeganie do zabójstwa 24-letniego wówczas dziennikarza Jarosława Ziętary. O czyn ten oskarżony jest były senator Aleksander Gawronik, który do winy się nie przyznaje i zdecydowanie zaprzecza postawionym zarzutom, a słowa Macieja B. uważa za kłamstwa łatwe do obale­ nia. Dziennikarz „Gazety Poznańskiej” Jarosław Ziętara nie dotarł do pracy 1 września 1992 roku i wszelki ślad po nim zaginął. Do dziś nie odnaleziono ciała chłopaka. Od blisko czterech lat w poznańskim Sądzie Okręgowym to­ czy się proces przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi, który to, według prokura­ tury, miał podżegać do zabójstwa dzien­ nikarza. 1 września 1992 roku Ziętarę uprowadzono, a czynu tego dokonało trzech ochroniarzy zatrudnionych przez twórcę holdingu Elektromis Mariusza Ś. Dziennikarz miał zginąć, bo zamie­ rzał opublikować materiały dotyczące biznesmenów. Proces przeciwko Alek­ sandrowi Gawronikowi, a także drugi – przeciwko ochroniarzom o pseudoni­ mach Ryba i Lala – obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Maciej B. już po raz kolejny zeznaje w tej sprawie i podtrzymuje swoje wcześ­ niejsze zeznania. Jest więźniem, odsiaduje karę dożywocia za morderstwo w innej sprawie. Jako młody chłopak znał się z ochroniarzami Elektromisu, szczegól­ nie z nieżyjącym Dariuszem L. pseu­ donim Lewy i razem z nimi brał udział w różnych „brudnych robotach”, takich jak zastraszanie czy pobicia. W piątek 17 stycznia potwierdził, że na terenie fir­ my Elektromis „Gawronik kazał zaj… ać Jarosława Ziętarę”. Z tej wersji Baryła już się raz wycofał, tłumacząc się rozgo­ ryczeniem na prokuraturę i śledczych. W zamian za współpracę miał otrzymać prezydencki akt łaski. Gdy zorientował się, że nie jest to możliwe, odwołał zezna­ nia, by w lutym 2019 r., podczas „proce­ su ochroniarzy”, wrócić do początkowej wersji. Jednak w zeznaniach są nieści­ słości, o które dopytuje sąd, prokurator i obrońca. Maciej B. tłumaczy się emocja­ mi, kłopotami oraz stresem spowodowa­ nym obecnością mediów. Jednak różnice w zeznaniach z poszczególnych lat nie wpływają na główną ich tezę. „Gawronik powiedział, że Ziętarę trzeba zaj…ać, bo się wpie…la w ich interesy. Szef Elektro­ misu Mariusz Ś. był przy tej rozmowie, ale do niczego nie namawiał. Samego porwania ani zabójstwa nie widziałem. Słyszałem jednak, że porywaczami byli ochroniarze Elektromisu. Ale nie wysyłał ich szef firmy Mariusz Ś., lecz to Alek­ sander Gawronik załatwił z nimi swoje sprawy związane z Ziętarą”. Inny ochroniarz, Roman K. pseudo­ nim Kapela, który nie żyje od 1993 roku i zginął w dziwnych okolicznościach – miał według Baryły przywieźć na posesję Marka Z. w Chybach OP-1. Są to płaszcze chroniące przed substancjami chemicz­ nymi. A w Chybach, jak twierdzi Maciej B. – rozpuszczono szczątki dziennikarza w kwasie. Maciej B. opowiedział również, że w bagażniku Lewego, który również już nie żyje, bo zginął w wypadku samo­ chodowym – pokazano mu zapakowa­ ne w brezentowy worek kości i czaszkę. Jeden z obecnych – Baryła nie pamięta kto – pogłaskał czaszkę, dodając, że „Ja­ ruś już teraz będzie cichutki”. Maciej B. oświadczył również, że boi się o rodzi­ nę, ale chce powiedzieć wszystko, co wie o tej sprawie. Wielokrotnie wyrażał chęć poddania się badaniom wariograficznym. Na sali sądowej zeznaniom Macie­ ja B. przysłuchuje się biegły psycholog. Następna rozprawa w kwietniu.

24 stycznia 2020 CMWP SDP na IV Polsko-Ukraińskim Forum Dziennikarzy w Kazimierzu Dolnym. Przestrzegamy Ukrainę przed kryminalizacją zniesławienia Niedopuszczalne sankcje. Do czego prowadzi kryminalizacja zniesławienia? – to tytuł wystąpienia dr Jolanty Hajdasz, dyrektor CMWP, podczas IV Polsko­ -Ukraińskiego Forum Dziennikarzy, które odbyło się w dniach 22–23 stycz­ nia br. w Kazimierzu Dolnym. Jolanta Hajdasz omówiła kontrowersje zwią­ zane z obowiązywaniem w polskim systemie prasowym przepisów grożą­ cych dziennikarzom postępowaniem karnym, grzywnami, a nawet karą wię­ zienia za zniesławienie. Ze względu na to, że obecnie na Ukrainie procedowany jest projekt ustawy o przeciwdziałaniu dezinformacji, który zawiera analogicz­ ne przepisy, uczestnicy IV Polsko-Ukra­ ińskiego Forum Dziennikarzy zwrócili się z apelem do władz Ukrainy, aby nie przyjmowały rozwiązań, które mogłyby zagrozić wolności słowa i niezależności dziennikarzy. K Jolanta Hadasz jest dyrektorem CMWP SDP.


KURIER WNET · LUTY 2O2O

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Na początek przytoczę dwie wypowiedzi: „Żywy, chociaż w dużej mierze sztucznie wykreowany przez opozycję spór o tzw. edukację seksualną ma czytelne podłoże światopoglądowe. Tylko ktoś naiwny i zupełnie niezorientowany może bowiem pomyśleć, że podstawową kwestią jest tu dobro dzieci. Nic takiego! To nowy, a właściwie stary front wojny ideologicznej, stawiającej sobie za cel trwałe odkształcenie albo wręcz uszkodzenie polskiego społeczeństwa. Jest to jednak front obrzydliwy, bo wkraczający do szkół i próbujący ich przestrzeń zamienić w pole demoralizujących zmagań”. „Świat nasz dzisiejszy (…) wypowiedział wojnę Chrystusowi Panu. Mody ohydne przyzwyczajają dziecko, przyzwyczajają młodzież do robienia wystawy ze swego ciała – lektura brudna zajmuje umysł bezwstydnymi wyobrażeniami, widowiska niemoralne, wolność, niekrępowanie się w stosunkach z mężczyznami (…) – to wszystko pozbawia młodzież naszego wieku poczucia skromności”. Dość przypomnieć, że dwie ich córki – Ma­ ria Teresa i Julia (przyszła m. Urszula) zostały wyniesione przez Kościół katolicki do chwały ołtarzy. Maria Teresa Ledóchowska – żarliwa Apostołka Afryki, założycielka zgromadzenia zwanego Sodalicją Św. Piotra Klawera, została beatyfikowana przez papieża Pawła VI w Rzy­ mie 19.07.1975 r., młodsza zaś z sióstr – Urszu­ la (chrzestne imię Julia) – została kanonizowa­ na przez Jana Pawła II 18.05.2003 r. W opinii świętości zmarli też dwaj synowie Antoniego i Józefiny: o. Włodzimierz – długoletni generał zakonu jezuitów, oddany bez reszty Kościo­

narodów i religii. A mimo to samą siebie okre­ ślała jako „gorące serce polskie”. Oboje rodzice św. Urszuli dbali o wszech­ stronny rozwój swoich dzieci. Każdemu od­ powiednio do jego zainteresowań i zdolności starali się zapewnić możliwości kształcenia, pamiętając również o jego rozwoju fizycznym, w którym mieściło się nie tylko stwarzanie im możliwości aktywnego wypoczynku na świe­ żym powietrzu, ale też uprawiania sportów, zwłaszcza sportów zimowych i jazdy konnej. Doświadczenia wyniesione z domu rodzin­ nego sprawiły, że rodzina była dla m. Urszuli

WSZYSTKIE ZDJĘCIA POCHODZĄ Z ARCHIWUM DOMU ZAKONNEGO SS. URSZULANEK W PNIEWACH

A

utorem pierwszej z nich jest wybitny pedagog z UMK w Torunia – prof. Aleksander Nalaskowski, natomiast druga – pochodzi od św. Urszuli Le­ dóchowskiej i jest fragmentem jej przemówienia, które wy­ głosiła podczas Zjazdu Soda­ lisek Szkół Średnich w Pozna­ niu w roku 1928. Zważywszy na dużą odległość czasową, jaka dzieli obie, a także na różne okoliczno­ ści, w jakich powstały, nasuwa mi się nieod­ parcie wniosek, że oto od wielu lat mamy do czynienia z destruktywnym procesem prze­ mian cywilizacyjnych, który w ostatnim czasie gwałtownie przyspieszył. To, co z rosnącym niepokojem obserwujemy w naszej rzeczy­ wistości społecznej, prof. Nalaskowski nazywa „starym frontem wojny ideologicznej”. Jest to wojna cywilizacyjna, która szczególnie mocno uderza w najmłodsze pokolenie. Dostrzega to już wielu rodziców i śledzą zafrasowani dziad­ kowie. Miłość rodzicielska i poczucie odpo­ wiedzialności sprawiają, że nie możemy nie angażować się w nasilający się spór o kształt polskiej edukacji i zasady wychowania. Za­ troskani o los dzieci i młodzieży nauczycie­ le, rodzice i opiekunowie zastanawiają się nie tyle nad przyczynami destruktywnych zjawisk społecznych, ile nad środkami zaradczymi. Co możemy jeszcze zrobić, aby ochronić najmłod­ sze pokolenie? Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło – nieuniknione procesy cywilizacyjne i czy jest recepta na dobre wychowanie? Problemy edukacyjno-wychowawcze są mi znane z wieloletniego doświadczenia pra­ cy w szkole. Mimo to nie czuję się specjalistką w dziedzinie pedagogiki na tyle, aby propo­ nować własne rozwiązania, czy też polemizo­ wać ze znawcami tematu. Pragnę jedynie na łamach tego pisma pochylić się i zadumać nad radami oraz wskazówkami świętych pedago­ gów. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje św. Urszula Ledóchowska – Założycielka Zgro­ madzenia Sióstr Urszulanek SJK. W minionym roku upłynęło 80 lat od jej śmierci. Zmarła 29 maja 1939 r. w rzymskim domu „szarych” sióstr urszulanek. Pośmiertne peregrynacje do jej łoża zdawały się nie mieć końca i były świadectwem powszechnego już wówczas przekonania o jej osobistej świętości. W po­ grzebie Matki Urszuli Ledóchowskiej uczest­ niczyli biskupi, ambasadorzy, dyplomaci, po­ litycy i przełożeni zakonów. Kim była kobieta, która zgromadziła tak liczne tłumy żałobne? Była to osoba niezwy­ kle zaangażowana nie tylko w religijne życie Kościoła, ale też – społeczne, kulturalne, a nawet polityczne. Doceniał ją za to, a na­ wet podziwiał sam papież Pius XI, który po­ dobno mawiał o niej żartobliwie: „Ona jest jak obecność Boga, można ją spotkać wszę­ dzie”. Jej odejście było wielką, niepowetowa­ ną stratą dla Kościoła katolickiego. Znana była z wszechstronnej i niestrudzonej aktywności na różnych polach, jednak zasłynęła przede wszystkim jako pedagog i autorka oryginal­ nych, daleko wyprzedzających swoją epokę inicjatyw wychowawczych. Wprawdzie nie opracowała dokumentów ujmujących jej po­ glądy i metody pracy pedagogicznej w odkre­ ślony system wychowawczy, ale można z całą pewnością stwierdzić, że stworzyła nowator­ ski system, który, jak się okazuje, był dokładną realizacją Deklaracji o Wychowaniu Chrześci­ jańskim – dokumentu Soboru Watykańskie­ go II. Co istotne, jej koncepcja wychowania ma nadal znaczenie dla całej współczesnej pedagogiki. Zrozumienie i właściwa inter­ pretacja poglądów Świętej na wychowanie wymagają sięgnięcia do źródeł. Stanowią je przede wszystkim doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego, a także jej zainteresowa­ nia współczesną myślą pedagogiczną. Rodzina, w której wyrosła, była niewąt­ pliwie dla niej wzorem i punktem odniesienia. Była to rodzina na wskroś katolicka, o której można powiedzieć za Janem Pawłem II, że w stopniu doskonałym realizowała misyjność Kościoła wobec swoich dzieci. Rodzice – An­ toni i Józefina – wychowali gromadkę dzieci na wspaniałych Polaków i heroicznych chrześcijan.

kiedy swoim szybkim, elastycznym krokiem wchodziła na katedrę i obejmowała klasę byst­ rym spojrzeniem, przykuwała z miejsca naszą uwagę do swej woli nauczania nas tego, czego nauczyć chciała (…) Matka nie tylko umiała, ale lubiła uczyć. Wyczuwałyśmy to dobrze. Na wykładach nigdy nie była zmęczona, zawsze mówiła z niegasnącym zapałem”. Ten sposób (zapał, ożywione podejście do nauczanego przedmiotu, sposób bycia w klasie) wskazują i wyjaśniają, co w pracy nauczyciela uważała za ważne. Niewątpliwie dla niej ważne były same uczennice. Gdybym próbować streścić założenia wychowawcze św. Urszuli, byłaby to pedagogika miłości, bezwarunkowej dobroci, szukania w każdym człowieku dobra, a w każ­ dej sytuacji – tego, co może łączyć w dążeniu do dobra. Pisała: „Czasem więcej dobrego może zdziałać jeden serdeczny uśmiech, do­ bre, życzliwe słowo, aniżeli bogaty dar po­ chmurnego dawcy (…) Ganić, ganić i gderać – to strasznie oddziaływa na człowieka (…) Łajania nie są zachętą do pracy wewnętrznej

Święta wyrażała pogląd, że współcześnie w wychowaniu zbyt duży akcent kładzie się na to, aby przygotować dziecko do „zdobycia całego świata”, a za mało troski wykazuje się o jego duszę. łowi i zakonowi oraz gen. Ignacy Ledóchow­ ski – bohaterski uczestnik Bitwy Warszawskiej 1920 r., człowiek żywej wiary i wielkiego hartu ducha, który zginął za sprawę polską w obozie niemieckim w Dora-Northausen w 1945 r. Co więcej, aż troje dzieci i troje wnuków Anto­ niego i Józefiny Ledóchowskich obrało drogę życia zakonnego. Czyż tego faktu nie można by nazwać fenomenem świętości rodzinnej? To rodzi ważne pytania: w jaki sposób mał­ żonkowie Ledóchowscy stworzyli środowisko rodzinne, w którym wartości chrześcijańskie i patriotyczne zostały przekazane dzieciom i wnukom? Jak to się stało, że ten przekaz zo­ stał nie tylko przez nie przyjęty i uznany, lecz stał się motywem ich świadomego i heroicz­ nego dążenia do świętości?

Ś

w.  Urszula ( Julia) Ledóchowska uro­ dziła się 17.IV.1865 w Loosdorf, na terenie Austrii, dokąd rodzina jej ojca zmuszona była przenieść się w obawie przed prześladowania­ mi zaborcy rosyjskiego. Ojciec, pochodzący z polskiej rodziny ziemiańskiej o tradycjach patriotycznych i katolickich, przekazał swo­ im dzieciom doskonałą znajomość historii i li­ teratury polskiej oraz gorące przywiązanie do wartości patriotycznych. To jemu Julia za­ wdzięczała żywą świadomość przynależności do narodu polskiego. Matka pochodziła z rodziny szwajcarsko­ -niemieckiej, katolickiej, której nieobca była tradycja protestancka. I to właśnie ona ode­ grała decydującą rolę w wychowaniu dzieci, zwłaszcza religijnym. „Wszystko, czym jesteśmy i co posiadamy (…) zawdzięczamy po Bogu Twej macierzyńskiej miłości i twemu światłe­ mu przykładowi” – wspominały ją po latach. Wiele postaw, a nawet powiedzeń św. Urszula zawdzięczała matce. „Dzieci, choćby wam się powodziło bardzo źle, nie traćcie nadziei” – powtarzała za nią św. Urszula. To wielonarodo­ we pochodzenie Świętej oraz światłe, otwarte umysły jej rodziców sprawiły zapewne, że do­ skonale czuła się na salonach Europy i miała szerokie kontakty z przedstawicielami różnych

ważnym obszarem życia społecznego obok Ojczyzny, wspólnoty religijnej i kręgu kultu­ rowego. Twierdziła, że rodzina to klucz do krzewienia komunii, ofiarności, dostrzeganie dobra i odrzucanie egoizmu. Od roku 1886, po wstąpieniu do klasztoru SS. Urszulanek w Krakowie, s. Urszula naby­ ła doświadczenie jako mistrzyni pensjonatu i nauczycielka w krakowskim gimnazjum Sióstr Urszulanek. Wysłana przez przełożone do Francji w celu zdobycia formalnych kwalifikacji do nauczania j. francuskiego, osiągnęła znako­ mitą orientację w nowych prądach pedago­ giki, dzięki czemu potrafiła wnikliwie, ale też samodzielnie i krytycznie korzystać z osiągnięć tego, co w Europie określane było terminem „nowe wychowanie”. Miała zresztą sposob­ ność osobiście spotkać na swej drodze życia sławne pionierki reform pedagogicznych. Były wśród nich szwedzka pisarka Ellen Key, inicja­ torka ogłoszenia wieku XX wiekiem „stulecia dziecka” i propagatorka wychowania skrajnie indywidualistycznego, a także włoska lekar­ ka – Maria Montessori, autorka programów wychowania dzieci przedszkolnych opartych na założeniu, że rozwój fizyczny dziecka po­ winien być traktowany równorzędnie z jego rozwojem psychicznym. Pomimo krytycznych uwag i zastrzeżeń, św. Urszula wykorzystała wszystko to, co uznała w ich programach i kon­ cepcjach za wartościowe. Jedynym kryterium przyjęcia była zgodność z jej podstawowymi celami i założeniami. Jako nauczycielka i wychowawczyni Matka Urszula dbała przede wszystkim o wielostron­ ność wychowania dziecka, o jego bliski związek z życiem, kontakty z przyrodą i sztuką. Trzeba podkreślić, że jej metody wychowawcze były nie tyle wynikiem wiedzy wyniesionej z pod­ ręczników czy kontaktów z przedstawicielkami myśli pedagogicznej, lecz przede wszystkim owocem wieloletnich doświadczeń, jakie zdo­ była, nauczając dziewczęta w Polsce, w Rosji i w Skandynawii. Uczennice tak wspominały ją po latach: „Matki wykład nie mógł być mniej lub bardziej interesujący, porywał zawsze. Wszystko jedno, czy była to lekcja historii sztu­ ki, literatury czy gramatyki francuskiej, z chwilą,

ogromną wagę do właściwego porządku pra­ cy, do wszystkiego, co łączy się z rzetelnością, sumiennością i uczciwością. Wyznawała też pogląd, że praca nie może być nigdy uważa­ na za karę i stosowana jako kara! Musi się stać naturalną, akceptowaną częścią życia, co wy­ maga długiej i trudnej pracy wychowawczej: „Uczmy nasze dzieci pracować, kochać pracę, znaleźć szczęście w pracy. Ale żeby tak być mogło, trzeba od najmłodszych lat przyzwy­ czajać dziecko do pracy” – pisała. Refleksje św. Urszuli o pracy mogą okazać się szczególnie cenne dla egzystencji współ­ czesnego człowieka, żyjącego w stanie perma­ nentnego zapracowania, a często przepraco­ wania i zapominającego o tym, że praca jest formą służby bliźniemu: „Odbiorcą ludzkiego wysiłku, powtórzmy, jest zawsze inny czło­ wiek (bliźni), choć najczęściej niewidoczny zza biurka, nieznany z wyglądu i imienia”. Wymiar społeczny, jej zdaniem, należy też uwzględnić w wychowaniu moralnym. Uważała, że wycho­ wanie religijne i moralne winno przekładać się

Co możemy jeszcze zrobić, aby o Jak wpłynąć na – zdawać by się mogło i czy jest recepta na d

Katarzyna P (…) Trzeba być dobrą, ale rozumnie dobrą. Dobroć rozumna potrafi znaleźć słowo po­ ważne – nie twarde, lodowate, lecz karcące słusznie zło” (zob. K. Czarnecka, Urszuli Ledóchowskiej refleksja o wychowaniu, „Dzwonek św. Olafa”; K. Olbrycht, Zarys systemu wychowania bł. Urszuli Ledóchowskiej, Pniewy 1991). „W swojej pracy wychowawczej m. Urszu­ la miała dwie metody: lubiła podtrzymywać rozmowy i dyskusje na tematy religii i wiary oraz kontaktować dziewczęta bezpośred­ nio z biednymi, aby w ten sposób rozbudzić w nich poczucie odpowiedzialności i chęć przyjścia z pomocą, wyrzekając się czegoś na rzecz mniej zamożnych. Inny rys charaktery­ styczny jej działalności polegał na tym, że po­ trafiła – bez przymusu – nakłaniać młodzież do gorliwej pobożności maryjnej oraz szcze­ rego pragnienia częstej Komunii świętej” – na­ pisał o niej jezuita, o. Molinari. Św. Urszula Ledóchowska dawała wyraz swoim poglądom na wychowanie w licznie wygłaszanych przez siebie odczytach i kon­ ferencjach. Podczas jednej z nich, wygłoszonej 4.02.1910 r. w Petersburgu na zebraniu Stowa­ rzyszenia Pedagogicznego, mówiła o wadach współczesnego wychowania. Wśród nich wy­ mieniła brak jasności i konsekwencji w wycho­ waniu, które nie wykluczało Boga, lecz również nie szukało w Nim oparcia. Święta wyrażała pogląd, że współcześnie w wychowaniu zbyt duży akcent kładzie się na to, aby przygo­ tować dziecko do „zdobycia całego świata”, a za mało troski wykazuje się o jego duszę. Zwracała też uwagę, że co prawda dzieci są przygotowywano do przyszłych „zadań czy­ sto świeckich”, ale jednocześnie przyzwala się im na lekceważenie obowiązków religijnych. Zdaniem m. Urszuli, sami rodzice są odpowie­ dzialni „za gaszenie w dzieciach ognia miłości Boga”. Twierdziła, że w konsekwencji prowa­ dzi to do zaniku szacunku dzieci w stosunku do własnych rodziców. Przypominała również rodzicom i wychowawcom, że wiara jest łaską, która „wyraża się choćby w dziecięcej egzalta­ cji, której nie wolno wyśmiewać”. Błędem też – według Matki Urszuli – była ślepa miłość rodziców do dzieci, w efekcie której „rodzice usuwali sprzed dzieci wszelkie trudności, nie pozwalając im nauczyć się przyjęcia cierpienia jako ofiary” (za: B. Czaplicki, Katolicka działalność dobroczynna w Rosji w latach 1860–1918, Warszawa 2008, s. 87). Ważnym elementem oddziaływania wy­ chowawczego w koncepcji św. Urszuli była praca. Włączyła ją do swego programu jako odrębną wartość. Uważała, że jest wartością specyficznie ludzką i dlatego przywiązywała

Praca nie może być uważana za karę! Musi się stać naturalną, akceptowaną częścią życia, co wymaga długiej i trudnej pracy wychowawczej: „Uczmy nasze dzieci pracować, kochać pracę, znaleźć szczęście w pracy”. na konkretne czyny, rodzić gotowość do pod­ jęcia zadań dla dobra innych. Z tego powodu dbała, aby uczennice i wychowanki zakłada­ nych przez nią szkół i internatów prowadziły nie tylko szeroką działalność charytatywną, ale też same podejmowały pracę wśród ludzi i dla ludzi. Dlatego tak mocno uświadamia­ ła im potrzeby społeczne oraz wymagała od nich działania. Zapewne stąd apel, jaki skierowała w 1927 r. do byłych uczennic: „ Jesteś stwo­ rzoną do czegoś wyższego, pożyteczniejszego jak do służenia za ozdobę (czasem wątpliwą) salonów, do tańców murzyńskich, do manikiu­ ry i rozmaitych innych, równie pożytecznych


LUTY 2O2O · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A rzeczy – pouczała je, nie bez ironii. „Propo­ nuję, byście zechciały dwa, trzy lata swej mło­ dości poświęcić Bogu i Ojczyźnie, podobnie jak mężczyźni odbywający służbę wojskową. Praca społeczna byłaby świetnym przygoto­ waniem do zamążpójścia” (Rok Święty, „Dzwo­ nek…” 1933 nr 2, s. 12). W odpowiedzi otrzy­ mała ponad 700 listów. Owocem jej inicjatywy była duża grupa młodych kobiet, które po zakończonej nauce wyjechały na Kresy, aby wesprzeć siostry w działalności oświatowo­ -opiekuńczej. W ten sposób św. Urszula stała się prekursorką wolontariatu świeckich na wie­ le lat przed Soborem Watykańskim II. Wychowanie człowieka jako osoby zakła­ da kształtowanie jego tożsamości. Budowanie jej dokonuje się w odniesieniu do najważniej­ szych wspólnot życiowych. Obok rodziny taki­ mi ważnymi dla rozwoju człowieka obszarami życia są: ojczyzna, historycznie ukształtowany krąg kulturowy i wspólnota religijna. Św. Urszu­ la wyznaczała dwa główne cele wychowaw­ cze: „Mamy więc w dziele wychowania dwo­

która życie rozjaśnia i upiększa, ale broń Boże nie zatruwa! (…) Oto pierwszy warunek wy­ chowania dzieci dla Boga – tworzyć wokół nich atmosferę szczęścia. Gdy to zrobione, reszta pójdzie łatwiej”. Ta reszta, o której wspomina, to praca nad charakterem. Aby była skuteczna, najpierw musi nastąpić zakorzenienie człowieka w wie­ rze. Była przekonana, że dopiero wówczas, gdy dziecko zostanie wprowadzone w życie wiary, można spodziewać się skutecznych re­ zultatów pracy nad jego charakterem. Koniecz­ ny jest też właściwy stosunek do prawdy, czyli umiłowanie prawdy, wierność prawdzie. Praca nad charakterem domaga się bowiem od czło­ wieka odwagi stanięcia w prawdzie. Stąd tak ważne jest wychowanie dzieci do bezwarunko­ wej prawdomówności. Matka Urszula i dzisiaj przypomina rodzicom, że dziecko przyzwy­ czaja się do prawdy przez to, że oni sami skru­ pulatnie liczą się z tym, co mówią: „Nie można pozwolić sobie na najmniejszą niedokładność w słowach – pilnować siebie ciągle – by nie

ochronić najmłodsze pokolenie? o – nieuniknione procesy cywilizacyjne dobre wychowanie?

Purska USJK

W

artykule niedawno opubliko­ wanym na łamach tygodnika „Sieci” Wojciech Reszczyński opisał głośny w mediach przy­ padek prof. Ewy Budzyńskiej z UŚ, której rzecznik dyscyplinarny prof. Wojciech Popiołek zarzucił wypowiedzi „o charakterze wartościującym” i „homofo­ biczne” oraz „brak tolerancji”, a to dlatego, że mówiła na wykładzie o wartości trady­ cyjnie pojętej rodziny oraz o antykoncep­ cji i aborcji jako o złu moralnym. Przyczyną bezpośrednią nagany, jak pisze dziennikarz, był „donos do władz uczelni, jaki złożyli stu­ denci UŚ, widać już wcześniej indoktrynowa­ ni w liceach”. Sytuacja, którą opisał, przypo­ mniała mu jego własne doświadczenie, jakim było nieudane wystąpienie w jednym z ol­ sztyńskich liceów ogólnokształcących. Powo­ dem wyrażonej przez młodzież dezaprobaty było odwołanie się autora podczas wystą­ pienia w szkole do arystotelesowskiej kon­ cepcji prawdy, a także do etyki naturalnej i do etyki katolickiej, opartej na porządku nadprzyrodzonym, jak również do tradycyj­ nej definicji małżeństwa jako cechy głównej naszej cywilizacji. Młodzież zarzuciła red. Reszczyńskiemu, że za mało w jego wystąpie­ niu było akcentów o wolności i tolerancji, na co zresztą zwróciła najpierw uwagę nauczy­ cielka. Dziennikarz był tą sytuacją zdumio­ ny i zasmucony, gdyż na podstawie dotych­ czasowych doświadczeń był przekonany, że „młodzi ludzie, podążając za prawdą, idą ra­ czej pod prąd konformistycznym poglądom”. Na koniec felietonu pisze: „Tak było w moich czasach, gdy wrażliwsza i nie taka mała prze­ cież część młodzieży odrzucała marksistow­ ską indoktrynację” (W. Reszczyński, Przeciw hunwejbinom, „Sieci”, 2020/5(374)). „Młodym ludziom zagraża materializm: Umysł dzisiejszego człowieka, zbyt obcią­ żony wszelkimi wymaganiami coraz bardziej panoszącego się materializmu, nie umie już wznosić się wyżej – umie tylko grzebać się w ziemi” („Dzwonek…” 1925, nr 4, s. 2) – jakby komentuje te wątpliwości św. Urszula i pisze jednocześnie o konieczności „zatrzy­ mania fali wzrastającego materializmu, który wysusza serce człowieka, zabija wszelkie ob­ jawy życia nadprzyrodzonego” („Dzwonek…” 1933, nr 2, s. 18.) Postawiona przez nią diagnoza niejako wyjaśnia stanowczość, z jaką przeciwstawia się nasilającym się tendencjom społecznym: „Świat dzisiejszy goni nieustannie za szczęś­ ciem, ale że szczęścia prawdziwego znaleźć

jakie zadanie: pierwsze – wychowanie dzieci dla Boga, dla ojczyzny niebieskiej, drugie, to wychowanie dzieci dla społeczeństwa, dla oj­ czyzny ziemskiej”. Pisała: „wiara i polskość są dopełniającymi się czynnikami wychowawczy­ mi. Oba żądają walki z połowicznością i rze­ telnego spełniania obowiązków codziennych”.

R

2·0·2·0

ok 2020 to wyjątkowy rok dla Sanktuarium św. Urszuli i domu macie­ rzystego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego w Pniewach w Wielkopolsce. Jest to rok jubileuszowy – setnej rocznicy założenia Zgromadzenia. W domu macierzystym w Pniewach pierwszą okazją do wspominania wyda­ rzeń sprzed 100 lat jest 11 lutego – rocznica zakupu posiadłości w Lubocześnicy pod Pniewami. Posiadłość ta bowiem miała się stać kolebką nowego zgromadzenia urszulańskiego, wspólnoty działającej dotąd na terenie Skandynawii, a wcześniej w Rosji i Finlandii… Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane też urszulan­ kami szarymi, jest jedną z licznych gałęzi rodziny urszulańskiej, powołanej do życia w 1535 roku przez św. Anielę Merici. Zostało założone przez św. Urszulę Ledóchowską w 1920 roku. Szczególną misją Zgromadzenia w Kościele jest głoszenie Chrystusa, miłości Jego Serca – przez wychowanie i nauczanie dzieci i młodzieży, służbę bra­ ciom najbardziej potrzebującym i pokrzywdzonym oraz przez inne formy działania zmierzające do ewangelizacji świata. Nauczanie i wychowanie oraz pomoc ubogim są podstawowym działaniem apostolskim we wszystkich krajach, w których żyjemy. Siostry pragną iść drogą ewangelicznego radykalizmu i braterskiej służby przez świadectwo życia osobistego i siostrzanej komunii we wspólnocie, zaangażowanie katechetyczne, wychowawcze i nauczycielskie, charytatywne i misyjne. Obecnie Zgromadzenie liczy około 800 sióstr, pracujących w prawie 100 wspólnotach, w 14 krajach na 5 kontynentach: w Polsce, we Włoszech, we Francji, w Niemczech, w Finlandii, na Ukrainie, na Białorusi i w Rosji; poza tym w Kanadzie, w Argentynie, w Brazylii i w Boliwii; w Tanzanii i na Filipinach. Dla wspólnoty urszulańskiej w Aalborgu w Danii rok 1920 był czasem pełnym niepokoju. Działały pełną parą oba prowadzone tam dzieła – dom dziecka i szkoła gospodarcza – a zarówno część wspólnoty, jak i oba dzieła po części trzeba było przenieść do nowej siedziby w Polsce… Rok 2020 jest więc rokiem z wieloma datami, w których będzie można (i trzeba) wspominać wydarzenia sprzed 100 lat – najpierw 11 lutego, potem 7 czerwca – setną rocznicę zezwolenia Stolicy Świętej na utworzenie nowej gałęzi urszulańskiej, następnie 2 sierpnia – wyjazd pierwszej grupy sióstr i dzieci z Aalborga i przyjazd ich 8 sierpnia do Pniew, 15 sierpnia – rocznicę pierwszej Mszy św. w skromniutkiej, małej kaplicy w Pniewach, 23 września – setną rocznicę założenia szkoły gospodarczej w Pniewach i w paź­ dzierniku rocznicę odwiedzin ówczesnego nuncjusza apostolskiego w Polsce, ks. abp. Achillego Rattiego, późniejszego papieża Piusa XI. Siostry Urszulanki zapraszają wszystkich do wspólnego świętowania i proszą o wsparcie modlitewne, aby rozpoczęte 100 lat temu dzieło mogło trwać dalej i nie zabrakło rąk do szarourszulańskich dzieł wychowawczych…

W

Program roku jubileuszowego

Sanktuarium św. Urszuli w niedzielę 28 lipca 2019 roku miała miejsce uroczystość inauguracji roku jubileuszowego z okazji 100-lecia istnienia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK, a jednocześnie jego domu macie­ rzystego w Pniewach. Obchody te będą trwały do jesieni 2020 roku, a złoży się na nie szereg wydarzeń – uroczystości, imprezy, spotkania i rekolekcje.

W

realizacji obu tych celów – we­ dług niej – nieocenioną rolę odgrywała rodzina, a zwłaszcza matka. Dlatego też pomoc ro­ dzinom była jednym z najczęś­ ciej poruszanych przez nią tematów. Wiele uwagi poświęcała też formacji kobiet i prze­ konywaniu ich do podejmowania obowiązków związanych z macierzyństwem. Twierdziła, że „wychowywać dziewczęta to znaczy wycho­ wywać matki rodzin”. Była zdania, że osobisty przykład matki, jej miłość oraz przekazywane przez nią podstawy życia religijnego są naj­ ważniejsze dla rozwoju i szczęśliwej przyszło­ ści dziecka. Zwracając się do matek, mówiła: „O szanowne panie, zapewniając dziecku bo­ gactwa, zaszczyty, przyjemności, wszelkie roz­ kosze świata – czy wieleście dały? Nic, nic, tro­ chę dymu, który uniesie się w powietrze i tam zginie. Boga trzeba dać dziecku! Boga trzeba mu dać, a w Bogu znajdzie źródło szczęścia, które nigdy nie wysycha – nigdy, nawet wśród łez, nawet wśród najbardziej rozszalałych bu­ rzach życia”. Twierdziła, że matki w rodzinie mają de­ cydujący wpływ na kształtowanie w dziecku uczuć patriotycznych: „Wszak wiemy, przy­ szłość narodu nie tyle w rękach polityków, ile w ręku matek spoczywa. Na kolanach świę­ tej matki wychowują się świątobliwi kapła­ ni, dzielni urzędnicy państwowi, bohaterscy obrońcy ojczyzny”. Z tego powodu wycho­ wywanie dziewcząt uznawała za formę służby Polsce. Jak tego dokonać? Jak przekazywać dzieciom wiarę i patriotyzm? Przez przykład osobistego życia – odpowiadała św. Urszula. „Przykład więcej zdziała niż najwznioślejsze kazanie (…) Za świętością matki podążą dzie­ ci (…) Na kolanach świętej matki wychowują się święci”. Udzielała przy tym wielu konkret­ nych i cennych rad: „Boga trzeba dać dziecku już od pierwszej chwili jego istnienia (…) Daj dziecku Boga, daj mu Jezusa w Komunii św., a możesz o jego przyszłość być spokojna”; ale trzeba również pamiętać, że „Gorliwość bez miłości i dobroci nie pociąga do Boga, ale od Niego, od religii, od pobożności odstręcza (…) „Prawdziwej, zdrowej, nie egzaltowanej pobożności dzieciom potrzeba, pobożności,

Wielki Jubileusz Urszulanek

Kalendarium najważniejszych wydarzeń:

„Wychowywać dziewczęta to znaczy wychowywać matki rodzin”. Osobisty przykład matki, jej miłość oraz przekazywane przez nią podstawy życia religijnego są najważniejsze dla rozwoju i szczęśliwej przyszłości dziecka. przesadzać, nie przekręcać”. Matka w listach do swoich dawnych wychowanek napomina­ ła je, aby unikały w swoim zachowaniu jakie­ gokolwiek fałszu, którego wyrazem jest bez­ względne podporządkowywanie się modzie, egzaltacje i kreowanie własnego wizerunku. Praca nad charakterem wymaga również od człowieka dzielności i samodyscypliny. A te z kolei zależą od ukształtowania woli. Jak tego dokonać? Recepta św. Urszuli zawiera się w diagnozie: „Dlaczego obecna młodzież nasza tak często choruje na brak woli? Bo nikt nie przyzwyczaja jej do ćwiczenia się w małych umartwieniach, małych ofiarach” – czytamy w artykule św. Urszuli Ledóchowskiej zamiesz­ czonym w wydawanym przez nią piśmie pt. „Dzwonek św. Olafa”. I wreszcie rzecz najważ­ niejsza w pedagogicznych poglądach św. Ur­ szuli: dążenie do świętości jako podstawowy obowiązek chrześcijanina: „Największe dobro na ziemi to – świętość, jedynie ważny cel, do którego warto na ziemi dążyć – świętość, je­ dyny skarb, który należy zdobywać” – pisała. W świętych upatrywała nadzieję dla podupa­ dającej moralnie Europy.

nie może, więc goni za zabawami, przyjem­ nościami, rozrywkami, gubi się w szale uży­ wania, by tym sposobem zagłuszyć tęsknotę do czegoś lepszego, umorzyć nudę i nie­ smak, które życie poświęcone zabawom i rozrywkom za sobą pociąga” („Dzwonek…” 1927, nr 2, s. 1). Można by tę diagnozę skwi­ tować lekceważącym wzruszeniem ramion albo też uwagą, że jako zakonnica odrzuca przyjemności, jakie niesie życie, gdyby nie to, że sami coraz mocniej widzimy objawy destrukcji i dekadencji, którą wywołał lanso­ wany powszechnie sposób myślenia i życia. Można by ją schować do lamusa, gdyby nie budząca podziw owocność jej pracy wy­ chowawczej, trafność, z jaką odczytywała znaki czasu i optymizm, z jakim patrzyła na człowieka i świat. Święty Jan Paweł II podczas kanonizacji Matki Urszuli Ledóchowskiej 18 maja 2003 r. powiedział: „Wszyscy możemy się uczyć od niej, jak z Chrystusem budować świat bardziej ludzki – świat, w którym coraz pełniej będą realizowane takie wartości, jak sprawiedliwość, wolność, solidarność, pokój”. K

8 lutego – Obchody nabycia posiadłości w Lubocześnicy (Pniewy); Msza św. o godz. 12.00 28 lutego – 1 marca – W trosce o życie i zdrowie rodziny – rekolekcje 13 marca – VI Bieg św. Urszuli 25 kwietnia – Piknik rodzinny 29 maja – Główna uroczystość z ks. abp. Stanisławem Gądeckim 12–14 czerwca – Forum rodzin 19–21 czerwca – Dziękczynienie za 100-lecie szkoły 4/5 lipca – Nawiedzenie Matki Bożej w kopii obrazu jasnogórskiego 8 sierpnia – 100-lecie przyjazdu św. Urszuli do Pniew 12 września – U „Św. Olafa” dzień otwarty 23–25 października – Międzynarodowe Forum Młodych

Odpust z okazji jubileuszu 100-lecia

Z

gromadzenia Sióstr Urszulanek SJK zwróciło się do Penitencjarii Apostol­ skiej w Rzymie o możliwość uzyskiwania łask odpustowych z racji 100-lecia istnienia swojego Zgromadzenia. Sanktuarium św. Urszuli Ledóchowskiej i dom macierzysty Zgromadzenia w Pniewach są niezwykłym miejscem, dlatego też możliwość uzyskania łask odpustowych jest tu naprawdę szczególna. Kiedy i jak można uzyskać odpust z okazji jubileuszu 100-lecia istnienia Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK i domu macierzystego w Pniewach: Przez cały 2020 rok można uzyskać odpust raz dziennie poprzez nawiedzenie Sank­ tuarium św. Urszuli Ledóchowskiej, pod zwykłymi warunkami (por. niżej) i przez udział w liturgii lub nabożeństwie albo przynajmniej przez oddawanie się przez pewien czas pobożnym rozważaniom, kończąc je wyznaniem wiary, przyzwaniem Najświętszej Dziewicy Maryi, jak również dowolną modlitwą za Zgromadzenie Sióstr Urszulanek SJK. Zwykłymi warunkami uzyskania odpustu z okazji jubileuszu Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK i domu macierzystego w Pniewach są: •• Spowiedź św. i trwanie w stanie łaski uświęcającej; •• Przyjęcie Komunii św.; •• Modlitwa w intencjach wyznaczonych przez Ojca Świętego; •• Wyzbycie się przywiązania do wszelkich grzechów, nawet lekkich

( jest to raczej stan duszy, a nie jednorazowa czynność do wykonania).


KURIER WNET · LUTY 2O2O

6

O

bserwujemy wielką eks­ pansję lewicy – kultura, szkolnictwo i media zosta­ ły już niemal doszczętnie skolonizowane. W jaki sposób możliwy był tak ogromny sukces? Otóż tylko lewica wykształciła mechanizmy sa­ mopowielania się i replikacji swoich „funków”. Wykorzystywano w tym ce­ lu znakomite osobistości i autorytety mniej lub więcej moralne (a czasem zgoła niemoralne). Już w latach 50. Sta­ lin woził po Europie tzw. Cyrk Stalina, w którym rozmaite Aragony, Picassa, Sartry czy Iwaszkiewicze wykonywały swoje numery, kierując poglądy wi­ dzów w słuszną stronę. Ale dopiero czasy nam bliższe ujawniły tak ogrom­ ne zapotrzebowanie na celebrytów, że

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A że bez jego Nobla komunizm by nie upadł, a on nie byłby w stanie wpro­ wadzić demokracji. Jerzy Targalski uważa, że przygo­ towania do „pierestrojki” zaczęły się wraz z objęciem przez Jurija Andro­ powa funkcji szefa KGB (1967), a ich pierwszym symptomem były wielkie ruchy kadrowe w sowieckich służbach. Zmieniono wówczas priorytety – ze szpiclowania, czyli zbierania infor­ macji, na ‘zarządzanie postrzeganiem’ (wpływanie na świadomość) niezbęd­ ne w „demokracji”, którą zamierzano zainstalować. Dlatego wierzę słowom pani Kiszczakowej, gdy mówi, że demo­ krację w Polsce wprowadził jej mąż, bo to on animował te wszystkie pacynki, które są uważane za „ojców polskiej

„obozowi socjalistycznemu”. Dlate­ go Carter dokonał kilku jednostron­ nych, bezinteresownych ustępstw wo­ bec ZSRR. Jednym z większych jego „dokonań” było wydarzenie z listopada 1977 r. znane jako Halloween Massacre. Zwolniono wówczas wielką ilość ofi­ cerów CIA, paraliżując na długie lata działalność tej instytucji. (R. Clarke: „Dyrektor CIA Stansfield Turner osiąg­ nął w niecały rok to, czego nie udało się osiągnąć Kremlowi podczas 30 lat Zimnej Wojny”). Wcześniej KGB przy pomocy za­ przyjaźnionej wielkonakładowej prasy amerykańskiej przygotowało klimat medialny – ukazała się seria artykułów o nieprawidłowościach w CIA (ponoć łamano tam prawa człowieka). Pisarz

Obama spełnił pokładane w nim na­ dzieje – podejmując działania zmierza­ jące do ograniczenia obecności USA w Europie, ośmielił Rosjan do inwazji na Ukrainę.

Literatura piękna, bo postępowa Dla „sił postępu” równie istotni jak laureaci są jurorzy i recenzenci kwalifi­ kujący nominatów, bo dzięki nim moż­ liwy był ten wielki przechył w stronę lewicowości literackiej nagrody Nobla ostatnich dziesięcioleci. Jednym z naj­ bardziej wpływowych krytyków lite­ rackich globu był przez niemal 50 lat Marcel Reich-Ranicki. Warto przyjrzeć się bliżej tej postaci o fascynującym

polskich emigrantów, którzy po po­ wrocie do Polski lądowali w komuni­ stycznych więzieniach”. W Londynie Ranicki (ps. Albin) miał do pomocy młodego Czesława Kiszczaka, które­ go zatrudniono w ambasadzie PRL na stanowisku... pomocnika dozorcy (?). Po ukończeniu misji Reich – już Ra­ nicki – zostaje odwołany do Warszawy i rozpoczyna pracę w wydawnictwach literackich, ale wkrótce ucieka do NRF. Czy w 1958 r. było by to możliwe bez wspomagania służb? Agenci nigdy nie jechali „w ciemno”– zawsze mieli teren przygotowany, więc szybko pomocy udzielili mu dwaj znani pisarze, a Re­ ich, używający już dwuczłonowego nazwiska, zaczął pisać w najbardziej prestiżowych gazetach.

W oddalonym o 5 km hotelu dla ka­ dry wojskowej w Głębokiem był jeszcze jeden ośrodek internowania. Przetrzy­ mywano tam inną ekipę – najwyższych funkcjonariuszy partyjnych PRL z E. Gierkiem na czele – którą właśnie od­ wołano. Ciekawostką może być infor­ macja, że pani Gierkowa, przylatując z Warszawy helikopterem w odwie­ dziny, „podwoziła” przy okazji panią Szczypiorską – żonę „opozycjonisty”... O kooperacji krytyka Ranickie­ go z pisarzem Szczypiorskim tak pisze Waldemar Łysiak: „Słynny pisarz, głosiciel prawd mo­ ralnych, wielki nauczyciel narodu stał się niezwykle cenionym publicystą, au­ torytetem moralnym i intelektualnym w Polsce lat 90. Dlaczego akurat Niem­

Współczesna lewicowość ma pewną cechę wspólną z wirusem grypy – nadzwyczajną zdolność do tworzenia licznych mutacji. U progu XX w. świat znał tylko socjaldemokratów, socjalistów (bezprzymiotnikowych) oraz komunistów. Dziś obok Nowej Lewicy występuje lewica demokratyczna, laicka, liberalna, antyfaszyści i globaliści, ekolodzy i klimatolodzy, weganie i frutarianie, aborcjoniści, genderyści i wiele innych, a wspólną cechą wszystkich tych mutacji jest niechęć do zachodniej cywilizacji i wrogość do chrześcijaństwa. Jest to obecnie główny wyróżnik lewicowości.

Nobel na służbie Jan Martini

zaistniała konieczność ich produkcji. Stąd wielka ilość rozmaitych konkur­ sów, festiwali czy rozmaitych paszpor­ tów Polityki. Ale największe znaczenie ma nagroda Nobla, gdyż jeden dobrze rozstawiony noblista dysponuje siłą rażenia większą niż tysiące zwykłych żołnierzy lewicy. Zakłada się, że po raz pierwszy so­ wieckim służbom udało się skutecznie wpłynąć na werdykt noblowski w 1954 roku, gdy nagrodę otrzymał uzdolniony

demokracji”, i że nagrodę Nobla Wałę­ sa zawdzięcza jej mężowi... Choć sam noblista został zdemaskowany i skom­ promitowany (nie udało się zatuszować jego agenturalności), w dalszym ciągu pozostaje zwornikiem wszystkich be­ neficjentów transformacji ustrojowej. Skutecznie zatuszowano natomiast skandal wokół laureata Pokojowej Nagrody Nobla z roku 1986 – Eliego Wiesela. Noblista – profesor amery­ kańskich uniwersytetów, humanista,

Chociaż zarówno nominacje, jak i wybór laureatów są długie i rygorystyczne, rosyjscy fachowcy potrafią znaleźć dojścia do recenzentów, jurorów i członków Akademii – świadczy o tym wyraźny ślad „ruskiej onucy” u niektórych laureatów. literacko agent KGB Ernest Heming­ way (ps. Argo). Wkrótce jego książki w milionach egzemplarzy zaczęły roz­ chodzić się po całym świecie, rozsie­ wając miłe sowietom treści. Pomimo, że wiadomość o agenturalności pisarza jest znana od kilku lat, Amerykanie są bardzo dumni ze swojego „amerykań­ skiego Nobla”, o czym świadczą liczne wycieczki zwiedzające jego dom – mu­ zeum na Key West. Chociaż zarówno nominacje, jak i wybór laureatów są długie i rygory­ styczne, rosyjscy fachowcy potrafią znaleźć dojścia do recenzentów, juro­ rów i członków Akademii – świadczy o tym wyraźny ślad „ruskiej onucy” u niektórych laureatów. W zasadzie Rosjan interesują tylko nagrody po­ kojowe i literackie, ale w apogeum zimnej wojny przyznano laur pewne­ mu fizykowi za opis „atomowej zimy”, będącej konsekwencją wymiany cio­ sów atomowych. Straszenie zachod­ nich społeczeństw nuklearną zagładą wpisywało się w sowiecką strategię – organizowano wówczas masowe „ru­ chy pokojowe” pod hasłem „lepiej być czerwonym niż martwym”. „Kolejna Reaganowska złośliwość, tym razem firmowana z Oslo – niewielki epizod w antypolskiej i antykomunistycznej krucjacie” – tak informację o Noblu dla Wałęsy (1983) skomentował rzecznik prasowy rządu Jerzy Urban. Jednak ta prestiżowa nagroda miała wymiar glo­ balny, co przyznał sam laureat mówiąc,

myśliciel – jest twórcą pojęcia Holo­ kaustu i autorem książki Noc, opisują­ cej koszmar obozu koncentracyjnego. Tymczasem książka okazała się plagia­ tem książki innego Wiesela, o imieniu Lazar, wydanej w małym nakładzie po wojnie, w hermetycznym języku jidysz, której autor rzeczywiście był więźniem Auschwitz. Elie Wiesel został zdema­ skowany przez Żydów – więźniów obozu, którzy poprosili go o pokaza­ nie ramienia z numerem obozowym. Profesor odmówił, tłumacząc, że prze­ konania religijne nie pozwalają mu na obnażanie własnego ciała... W myśl regulaminu, Pokojową Na­ grodę Nobla oferuje się osobom, które wykonują „najlepszą pracę na rzecz braterstwa między narodami, likwidacji lub redukcji stałych armii oraz za udział i promocję stowarzyszeń pokojowych”. Tym założeniom w pełni odpowiada laureat z roku 2002 – amerykański pre­ zydent Jimmy Carter – z zawodu ho­ dowca orzeszków ziemnych, człowiek gołębiego serca, szlachetny, wrażliwy, szczery. Stale podkreślał rolę moralno­ ści w polityce. Brzydził się wszelkim kłamstwem, matactwem, knowaniem. Te cechy sprawiały, że był wysoko ce­ niony... przez Sowietów. Ambicją Cartera było pozyskanie zaufania „skrajnie nieufnego” ministra spraw zagranicznych ZSRR Gromyki (zwanego „mister niet”), aby przeko­ nać go, że Ameryka naprawdę nie ma złych intencji i nie zamierza szkodzić

Khaled Hosseini stwierdził, że J. Car­ ter zrobił więcej dla komunizmu niż Breżniew i chyba miał rację.

W

przeciwieństwie do Carte­ ra, prezydent Obama do­ stał Nobla niejako z góry, w ciemno. Ostateczny termin zgła­ szania nominacji do nagrody upływa 31 stycznia, bo uroczystość wręczenia nagród odbywa się zawsze 10 grudnia. Barak Obama rozpoczął urzędowanie 20 stycznia 2009 roku, a więc 10 dni „pracy na rzecz braterstwa między na­ rodami” wystarczyło, aby zasłużyć na prestiżowy laur. Życiorys Baracka Obamy podle­ gał retuszom – dość szybko odstąpio­ no od narracji o „ubogim, czarnoskó­ rym chłopcu z przedmieścia” (tacy nie studiują na Harvardzie). Wiadomo, że babka Baraka była prezesem banku na Hawajach, a matka – hipiska o przeko­ naniach lewicowych, jako etnograf prze­ jawiała wielkie zainteresowanie (zawo­ dowe?) muzułmańskimi mężczyz­nami różnych ras i narodów (ojciec Baraka – Kenijczyk, ojczym – Indonezyjczyk).

Poglądy noblistki są jednak pospolite i przewidywalne – mieszczą się w „pakiecie podstawowym” zestawu, w jaki wyposażeni są wszyscy czytelnicy „Gazety Wyborczej” (choć potrafiła też zaskoczyć mówiąc o niewolnikach i polskich koloniach). Faktem jest, że prezydent wyrastał w at­ mosferze będącej dziwną mieszanką is­ lamizmu, judaizmu i lewicowości. Mu­ zułmanizm porzucił przyjmując chrzest, ale z lewicowości nie wyrósł – świadczy o tym imię jego córki (powszechną prak­ tyką sympatyków ZSRR było nadawanie rosyjskich imion dzieciom). Prezydent

i równocześnie dość typowym dla lu­ dzi lewicy życiorysie. Reich-Ranicki, zwany „papieżem niemieckiej literatury” mówił o sobie, że jest „pół-Niemcem, pół-Polakiem, ale całym Żydem”, którego „Ojczyzną jest literatura”. Był kimś więcej niż tyl­ ko krytykiem literackim – mówiono o nim, że jest „lustrem niemieckiej wi­ ny”, a jego autobiografia Moje życie stała się lekturą szkolną. Ranicki wykładał literaturę na amerykańskich uniwersy­ tetach, posiadał profesurę w Sztokhol­ mie i Uppsali (przypadek profesora bez studiów nie był tylko udziałem Barto­ szewskiego), posiadał liczne doktoraty honoris causa. W 1994 r. „wybucha bomba” – opublikowano książkę Ger­ harda Gnaucka Reich-Ranicki – polskie lata, w której „papież” został zdekon­ spirowany jako agent komunistyczny. Wydawało się, że jego oszałamiająca kariera wisi na włosku. Jednak mu­ rem stanęła za nim rzesza literatów, których uprzednio wylansował. Reich tłumaczył, że do pracy w UB zmusiło go życie, aby obronić się przed słynnym polskim antysemityzmem. Niemcy to „kupili” (nie lubią grzebania w życio­ rysach) i krytyk utrzymał swą pozycję. Pracując w Judenracie warszawskie­ go getta, Reich „ukrył” kasę Judenratu („by nie dostała się w ręce Niemców”) i ta kasa pomogła mu w ucieczce i prze­ trwaniu po stronie aryjskiej. Po wkro­ czeniu Sowietów natychmiast oferował im swoje usługi, gdyż – podobnie jak tysiące jego pobratymców – bezbłęd­ nie wyczuwał wiatr historii i energicz­ nie angażował się po stronie „słusznej sprawy”, czyli silniejszego. „Po wojnie Reich-Ranicki służył w polskim wojsku; wstąpił też do PPR. Pracował w MSZ i w wydawnictwach literackich. Krytycy zarzucali mu współpracę z komunistycz­ nymi służbami. We wrześniu 1946 r. po­ rucznik Reich został odznaczony przez Prezydium Krajowej Rady Narodowej „za wybitne zasługi, wykazane męstwo w walce z bandami dywersyjnymi oraz wzorową służbę”(Wirtualna Polska). W jakim to wojsku służył Re­ ich – precyzuje „Gazeta Wyborcza”: „Wówczas wiąże się z Urzędem Bez­ pieczeństwa. Dla UB pracuje naj­ pierw w Katowicach, potem w Lon­ dynie, gdzie pod przykrywką konsula jest rezydentem polskiego wywiadu. Przyjmuje wówczas nazwisko Ranicki, To, co robił, owiane jest tajemnicą. Po­ jawiały się głosy, że zwabiał w pułapkę

W

Polsce dziwiono się, dla­ czego człowiek o takiej po­ zycji, deklarujący polskie korzenie, niezbyt wiele zrobił dla po­ pularyzowania polskich autorów (choć przyczynił się do nagród Nobla dla Mi­ łosza i Szymborskiej, będąc jedynym ekspertem zdolnym czytać ich wiersze w oryginale). „Reich-Ranicki przyczynił się do rozpropagowania w Niemczech m.in. książki Andrzeja Szczypiorskiego Piękna pani Seidenmann. Książka stała się w Niemczech bestsellerem. Powieść ta wzbudziła w Polsce kontrowersje, po­ nieważ przełamywała utarty schemat oprawcy i ofiary, przedstawiając postać przyzwoitego niemieckiego żołnierza, chciwego Polaka ograbiającego prze­ śladowanych Żydów i zdradzającego

cy byli tak zainteresowani wszystkim, co Szczypiorski pisze i gada? Dlatego, że o ile „Salonowi” Michnikowskiemu nie udało się wypromować Szczypior­ skiego na całym świecie jako geniusza współczesnej literatury (przeszkodziła temu rażąco licha jakość tej pisaniny), o tyle w Austrii i w Niemczech się udało. Kogo spośród cudzoziemskich autorów tłumaczyło się, wydawało i reklamowało w Austrii i w Niemczech – decydował przez kilkadziesiąt lat tamtejszy legen­ darny M. Reich-Ranicki. Świat XX wie­ ku nie znał drugiego tytana, który jed­ noosobowo decydowałby o karierach literackich w całym obszarze jednego spośród czterech głównych języków glo­ bu. U schyłku XX stulecia wyszło na jaw, że od 1945 r. ten polsko-niemiecki Żyd

Wierzę słowom pani Kiszczakowej, gdy mówi, że demokrację w Polsce wprowadził jej mąż, bo to on animował te wszystkie pacynki, które są uważane za „ojców polskiej demokracji”, i że nagrodę Nobla Wałęsa zawdzięcza jej mężowi... nawet własnych rodaków”. „Piętnował w swoich wypowiedziach i publikacjach wady Polaków, krytykował też działal­ ność Kościoła katolickiego. Opowiadał się za pojednaniem i zbliżeniem polsko­ -żydowskim, stał na czele Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej”. „Szczy­ piorski został pozyskany na tajnego współpracownika w latach pięćdziesią­ tych. Przyjął kryptonim „Mirek”. Niemal cała jego bliższa i dalsza rodzina miała od dawna silne związki z UB. W latach sześćdziesiątych Szczypiorski był ak­ tywnym publicystą głoszącym ideały PZPR. Dopiero w latach 70. zaczął od­ grywać rolę jednego ze sztandarowych opozycjonistów, a w latach 1989–1991 pełnił urząd senatora z ramienia UD” (Wikipedia). Szczypiorski prawdopo­ dobnie był przygotowywany do nagrody Nobla – świadczy o tym ogromna ilość tłumaczeń i nagród „wstępnych”, ale przedwczesna śmierć autora uchroniła nas przed kolejnym „polskim Noblem”. Warto wiedzieć, że pisarz w 1981 roku był internowany w luksusowym ośrodku wypoczynkowym w Jaworzu – miejscu, w którym uwiarygodnia­ no całą ekipę przeznaczoną do ob­ jęcia władzy po „upadku komuny”.

był oficerem bezpieki komunistycznej (najpierw NKWD, później UB, wresz­ cie Stasi). To on wprowadził kolegę, TW Mirka, na niemieckojęzyczne sa­ lony literackie, to on wmówił Niem­ com i Austriakom, że Szczypiorski jest wirtuozem współczesnej literatury i to on uczynił tam pewną kiepską literacko książkę Szczypiorskiego arcydziełem prozatorskim XX wieku”. Mrówcza praca Reicha-Ranickie­ go nad społeczeństwem niemieckim przyniosła widoczne owoce w postaci ekspansji lewicowości („od ostatnich wyborów polityczne preferencje Niem­ ców przesunęły się o 7 pkt. procento­ wych w lewo”), ale my powinniśmy wystawić Ranickiemu mały pomniczek za wychowanie 90 mln Niemców na zniewieściałych pacyfistów. Nagroda Nobla ani żadna inna nie była potrzebna Jerzemu Kosińskiemu, który jako „dziecko Holokaustu” i emi­ grant z komunistycznego kraju opub­ likował w 1965 roku Malowanego Ptaka – pierwszą antypolską książkę po II wojnie światowej. Książka opisuje dramatyczne dzie­ je 6-letniego żydowskiego chłopca Dokończenie na sąsiedniej stronie


LUTY 2O2O · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dokończenie z poprzedniej strony

tułającego się po wsiach wśród wro­ giej i prymitywnej ludności. Tylko pojawiający się Niemcy mają ludzkie cechy. Dziecko doświadcza przemocy i jest świadkiem przerażających scen (wydłubywanie oczu łyżeczką, sodo­ mia dziewczyny z kozłem itp.) Kosiński niedwuznacznie sugerował, że ta epa­ tująca sadyzmem i pornografią książka ma elementy autobiograficzne. Okazało się, że właśnie takiej lite­ ratury potrzebuje Ameryka. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla Elie Wiesel uznał, że dzieło jest wybitne i ta reko­ mendacja uruchomiła oszałamiającą karierę Kosińskiego. Z dnia na dzień stał się celebrytą i ulubieńcem ame­ rykańskich salonów, wykładał na uni­ wersytetach, przyjaźnił się z politykami i został prezesem amerykańskiego PEN

też zaskoczyć mówiąc o niewolnikach i polskich koloniach). Czy na werdykt noblowski wpły­ wają względy artystyczne, czy ideolo­ giczno-polityczne, zwłaszcza teraz, gdy wprowadzono parytety płci? Wielu lu­ dzi, podobnie jak red. Żakowski, wiąza­ ło nadzieje z wpływem nagrody na wer­ dykt wyborczy Polaków. Czy jurorzy też mieli taką nadzieję, typując Tokarczuk do nagrody na rok 2018 – przed mara­ tonem wyborczym w Polsce? Choć wokół literackiego nobla afe­ ry i przecieki zdarzały się od lat (np. przy nagrodzie Szymborskiej), jednak co musiało się zdarzyć ostatnio w Aka­ demii, że aż trzeba było usunąć siedmio­ ro spośród 18 dożywotnio wybranych członków, aby móc wydać komunikat, że w dostojnej instytucji „nie ma już

Loteria charytatywna, licytacja różnych fantów, pyszne jedzenie i tańce do rana – to stałe elementy balu organizowanego w karnawale przez Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rtm. Witolda Pileckiego z Grodziska Wielkopolskiego. W tym roku zbierano także na zakup mundurków harcerskich dla uczniów Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej im. Romualda Traugutta w Brześciu. 11 stycznia, tylko w czasie jednego balowego wieczoru, udało się zebrać ponad 3 tysiące złotych.

Motocykliści z Wielkopolski, harcerze z Brześcia Jolanta Hajdasz

Żyd jest mistycyzujący i zdolny do pogłębionej refleksji. Polak prymitywny i zdradliwy, Niemiec kulturalny, a Rosjanin nieco dziki, ale „dusza-człowiek”, choć czasem strzeli w potylicę. Clubu. Założył coś w rodzaju przed­ siębiorstwa literackiego, w którym za­ trudnieni przez niego „ghost writerzy” pisali mu książki, które tłumaczone na 20 języków rozchodziły się w milionach egzemplarzy na cały świat. W końcu okazało się, że jego życiorys nie ma nic wspólnego z tym opisanym w książce, powieści są plagiatami (m. in. z Do­ łęgi-Mostowicza), Malowanego ptaka ktoś mu napisał (Kosiński wtedy słabo znał angielski), a piszący „murzyni” się zbuntowali i zażądali podwyżek. Jego upadek był równie spektakularny jak kariera – jako kłamcę i plagiatora usunięto go z PEN Clubu, a Kosiński popełnił samobójstwo. Pomimo że jest to postać doszczętnie skompromito­ wana, teatry w Poznaniu i Warszawie wystawiają Malowanego Ptaka, a film oparty na tej kłamliwej historii właśnie kandyduje do Oskara. Byłoby wielkim zaskoczeniem, gdyby nie wygrał.

W

przeciwieństwie do Ko­ sińskiego, inni pisarze potrzebują jednak wie­ loletniego promowania, żeby zaist­ nieć. Dawno skończyły się czasy, gdy pisarz napisał genialne dzieło i do­ stawał Nobla. Dziś na sukces pracuje cały kolektyw, niczym w rajdach for­ muły 1. Pisarz musi otrzymać szereg nagród „pomniejszych” (zaczynając od Michnikowej Nike), uzyskać życz­ liwość recenzentów, odbyć spotkania zagraniczne (najlepiej w Teatrze Ode­

przestępców”? Czy wyniki wyborów w Polsce byłyby inne, gdyby skandal korupcyjno-obyczajowy nie zmusił Aka­ demii do odroczenia werdyktu o rok? Wygłaszający laudację na wrę­ czeniu nagrody Oldze Tokarczuk Per Waester­berg wspomniał o polskim an­ tysemityzmie i kolonializmie (o tym musiał się dowiedzieć od samej laure­ atki), a także nadmienił, że z podtekstu Ksiąg Jakubowych przebija żydowskie pochodzenie autorki, która „nie ucie­ ka od niewygodnej prawdy, nawet pod groźbą śmierci” (?). Literaturoznawca mógłby zrobić doktorat, analizując galerię postaci za­ ludniających utwory naszych pisarzy. Wśród bohaterów nigdy nie ma Żyda – „szwarccharakteru”. Żyd jest mistycy­ zujący i zdolny do pogłębionej refleksji. Polak prymitywny i zdradliwy, Niemiec kulturalny, a Rosjanin nieco dziki, ale „dusza-człowiek”, choć czasem strze­ li w potylicę. Chyba nieczęsto można spotkać bohatera pozytywnego – Po­ laka. Szkoda, że nasi czołowi literaci nie mają więcej empatii wobec ludzi, wśród których przyszło im żyć. Czesław Miłosz uważający się za „Bałta” (a nie Polaka) był uwięziony w języku polskim jako medium swojej literackiej ekspresji. Olga Tokarczuk, będąc pisarką polską, czuje się przede wszystkim Europejką i Dolnoślązaczką (?). Gretkowska musi pisać dla ludzi o ciasnych, słowiańskich czaszkach, Nurowskiej przyszło żyć w kraju, któ­

Polska Harcerska Szkoła Społeczna im. Romualda Traugutta w Brześciu rozpoczęła rok szkolny

P

olska Harcerska Szkoła Spo­ łeczna w Brześciu działa od września 2015 r. Jej założy­ cielką jest Anna Paniszewa – główny koordynator Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwo­ du Brzeskiego.

Co to za szkoła? Szkołę tworzy wspólnota 18 nauczy­ cieli oraz rodziny polskie z Brześcia i z obwodu brzeskiego. Szkoła ma filie w Iwacewiczach i Kobryniu. W ubie­ głym roku uczęszczało do niej 160 ucz­ niów w wieku lat 6 i powyżej. Głównym celem istnienia szkoły jest chrześci­

Uczących się języka polskiego jest około 200 osób. Dlaczego chcą się uczyć języka polskiego? Najczęściej po to, aby kontynuować naukę i studia w Polsce albo jeździć na wycieczki, obozy, biwaki harcerskie do Polski i nawiązywać nowe znajomości. Albo jedno i drugie.

on w Paryżu w towarzystwie pani Ve­ ry Michalski-Hoffmann, dyrektorki wydawnictwa Noir sur Blanc) i musi mieć tłumaczenia na języki „cywilizo­ wane”. Dzięki temu, że uczynny Insty­ tut Książki przetłumaczył dzieła Olgi Tokarczuk na 25 języków (w ramach promocji kultury polskiej), dziennik „Le Parisien” mógł poinformować, że powieści Tokarczuk zostały przetłuma­ czone na 25 języków i napisać: „Olga Tokarczuk to pisarka, która nie wa­ ha się angażować w życie społeczne i wypowiadać publicznie sądów nie zawsze popularnych. Zabierała głos w sprawie uchodźców i praw mniej­ szości”. Wszystkie doniesienia medial­ ne wspominają też jej zaangażowanie w ekologię i krytycyzm wobec rządu polskiego. Poglądy noblistki są jednak pospolite i przewidywalne – mieszczą się w „pakiecie podstawowym” zestawu, w jaki wyposażeni są wszyscy czytelni­ cy „Gazety Wyborczej” (choć potrafiła

rego nienawidzi. Nasuwa się pytanie – czy najbardziej utalentowani są ludzie, którzy nie do końca utożsamiają się z Polakami? Czy może istniejące me­ chanizmy promocyjne ułatwiają karierę właśnie takim ludziom? Mecenas może ułatwić karierę, ale ma swoje oczekiwania od pisarza – usługodawcy. Zagraniczni literaci są w bardziej komfortowej sytuacji – nikt nie ocze­ kuje, żeby Orpan Pamuk rozprawiał się z tureckimi mitami narodowymi czy Khaled Hosseini piętnował afgańskie wady narodowe. A polski pisarz musi. Zły los zmusił światłych polskich pisarzy do życia wśród krnąbrnych i prymitywnych ludzi, którzy wyznają najgorszą z możliwych religię, zjadają zwierzęta, biją żony, palą w kopciu­ chach węglem i wybrali sobie populi­ styczny, łamiący konstytucję rząd. Nie jest łatwo być polskim pisa­ rzem. K

jańskie wychowanie młodzieży, która poprzez zaangażowanie społeczne ucz­ niów i rodziców, a także dzięki zjedno­ czeniu dzieci i młodzieży w drużynach harcerskich, krzewi polskość w Brześ­ ciu, opiekuje się miejscami pamięci narodowej, propaguje kulturę polską w Brześciu i obwodzie brzeskim. Jak czytamy na stronie internetowej szko­ ły, Polska Harcerska Szkoła Społeczna im. R. Traugutta zajmuje się naucza­ niem języka polskiego oraz wychowa­ niem dzieci i młodzieży zgodnie z ide­ ami harcerskimi. Kiedy się wchodzi do jej pomieszczeń przy ulicy Sowieckiej 64, to czuje się klimat, w jakim prze­ bywają uczniowie – opisuje szkołę Do­ rota Prążyńska, jedna z nauczycielek języka polskiego, skierowana do pracy w Brześciu przez Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą. Lekcje języka polskiego odbywają się zazwyczaj w sali, której patronem jest Romuald Traugutt – przywódca powstania styczniowego. Spogląda on poważnie z portretu zawieszonego na wprost drzwi na biało-czerwonym tle.

Sala Traugutta jest jednocześnie galerią malarstwa z portretami polskich boha­ terów narodowych i znanych pisarzy. Na ścianach wokół szkolnych stołów i tablicy wiszą portrety Józefa Piłsud­ skiego, Tadeusza Kościuszki, genera­ łów – obrońców twierdzy brzeskiej, Ignacego Paderewskiego, Anny Wa­ lentynowicz, Elizy Orzeszkowej, Józefa Ignacego Kraszewskiego. Wygląda to tak, jakby byli oni obserwatorami i nad­ zorcami postaw i postępów w nauce uczniów – spadkobierców ich osiąg­ nięć, bohaterskich czynów, poświęcenia i pracy – czytamy w relacji nauczycielki.

FOT. FORUM POLSKICH INICJATYW LOKALNYCH BRZEŚCIA I OBWODU BRZESKIEGO/ FACEBOOK

Czym mogą się pochwalić? Szkoła jest dumą Forum Polskich Ini­ cjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego, Jej istnienie pomaga le­ piej planować kolejne działania or­

poświęconych wybitnym Polakom związanym z Brześciem i społecz­ nością polską w nim. Ci Polacy to m.in. Julian Ursyn Niemcewicz, Ta­ deusz Kościuszko czy ks. gen. Stani­ sław Brzóska. Organizacja wydaje od roku 2012 gazetkę harcerską „Har­

Dlaczego mundurki? Zbiórki zuchowe i harcerskie odbywa­ ją się w drugiej większej sali. W niej z kolei znajduje się portret zesłańca, Ryszarda Snarskiego. Obok niego leżą znaleziska, symbole katorżniczej pra­ cy w kopalniach Workuty – fragment zardzewiałego drutu kolczastego i ka­ wałki węgla. Zostały one znalezione podczas letniego rajdu przedstawicieli harcerzy i członków FPIL śladami pol­ skich zesłańców. Na ścianie wisi tablicz­ ka z prawem harcerskim, które zawsze można wskazać i przypomnieć zasady postępowania godne harcerza. Są też inne symbole świadczące o tym, że tu w wychowaniu ważne są Bóg, Honor i Ojczyzna – obraz Matki Boskiej, brzo­ zowy krzyż i flaga Polski. Atmosfera miejsca widać odpowiada uczniom, bo ciągle ich przybywa. W szkole można się uczyć języka polskiego na każdym poziomie zaawansowania i w każdym wieku. Najmłodsi uczniowie mają 5– 6 lat. Jest dla nich specjalna grupa. Są także grupy dla dzieci 7–8-letnich,

Anna Paniszewa – główny koordynator Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego

ganizacji skierowane ku odrodzeniu polskości na Ziemi Brzeskiej, takie jak obchody świąt narodowych, do­ starczanie Betlejemskiego Światła

Na ścianie wisi tabliczka z prawem harcerskim, które zawsze można wskazać i przypomnieć zasady postępowania godne harcerza. Są też inne symbole świadczące o tym, że tu w wychowaniu ważne są Bóg, Honor i Ojczyzna – obraz Matki Boskiej, brzozowy krzyż i flaga Polski 9–14-letnich, dla dzieci uczących się języka polskiego drugi rok, dla mło­ dzieży uczącej się trzeci rok, a także dla dorosłych, którzy są na poziomie po­ czątkującym i zaawansowanym. W su­ mie uczących się języka polskiego jest około 200 osób. Dlaczego chcą się uczyć języka polskiego? Najczęściej po to, aby kontynuować naukę i studia w Polsce, w polskim systemie nauczania, albo jeździć na wycieczki, obozy, biwaki har­ cerskie do Polski i nawiązywać nowe znajomości. Albo jedno i drugie.

Pokoju do Brześcia, Dzień Żołnie­ rzy Wyklętych, akademie, koncerty polskich pieśni patriotycznych, re­ ligijnych i popularnych w Brześciu i na pograniczu. Osiągnięcia forum to m.in.: nagranie trzech filmów o Związku Obrońców w Brześciu, które zdobyły nagrodę na Festiwa­ lu Filmów Emigracyjnych w Gdyni „Emigra” oraz wyróżnienie IPN; to wybrukowanie placu Romualda Trau­ gutta w Szostakowie i opieka nad nim. To także organizacja Dni Społecznych

cerz Brześcia”. Szkoła współpracuje ze Światową Radą Badań nad Polonią. Mundurki bardzo nam się przydadzą – mówiła obecna na styczniowym balu w Grodzisku Anna Paniszewa, założycielka Polskiej Szkoły w Brześ­ ciu, i dziękowała głównemu organi­ zatorowi imprezy, Rafałowi Lusinie, który jest prezesem Motocyklowego Stowarzyszenia Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rotm. Witolda Pileckiego z Grodziska Wielkopolskiego i który zorganizo­ wał Bal Charytatywny już po raz 11. Zbiórka „na mundurki” była swo­ istym uzupełnieniem różnych ba­ lowych atrakcji, których celem jest zebranie funduszy na działalność mo­ tocyklowego Stowarzyszenia. Dochód z loterii fantowej i licytacji gadżetów przyniesionych przez uczestników balu będą wykorzystane m.in. do or­ ganizacji Rajdu do Berlina i Drezna Śladami Błogosławionej Poznańskiej Piątki, Rajdu do Maroka im. Ferdy­ nanda Ossendowskiego i planowa­ nego na jesień Rajdu im. abpa An­ toniego Baraniaka. K


KURIER WNET · LUTY 2O2O

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

O. Wojciech Męciński, męczennik

B

Tekst i grafika Andrzej Karpiński

yła to jedyna postać wśród męczenników-patronów Pol­ ski pod Krzyżem nie wynie­ siona jeszcze na ołtarze. Oj­ ciec Wojciech Męciński ciągle czeka na beatyfikację. Starania o nią podjęli polscy jezuici już pond 400 lat temu. Chwały ołtarza w międzyczasie dostąpi­ ło już 40 innych jezuitów-męczenników w Japonii, w tym chrześcijański samu­ raj Takayama Ukona z Osaki. Niestety o. Wojciech Męciński musi jeszcze tro­ chę poczekać. Jego postać wybrałem do lutowego „Kuriera WNET”, gdyż 6 lu­ tego w Kościele katolickim jest dniem wspomnienia męczenników w Japonii.

złote jabłko”. Męciński uznał to za za­ chętę do wstąpienia do zakonu jezuitów, o czym już wtedy myślał. Jednak ciężko chorował. Po złożeniu ślubów Matce Boskiej Częstochowskiej odzyskał zdro­ wie. Ucząc się w lubelskim kolegium, jeździł na dziękczynne pielgrzymki na Jasną Górę.

W

późniejszym czasie, pod­ czas pobytu we Włoszech doświadczył kolejnego cu­ du uratowania go przez Matkę Bożą. W 1619 r. podczas wieczornego spaceru nad Morzem Adriatyckim spadł z wy­ sokiego brzegu do ujścia rzeki. Topiąc

Wojciech Męciński wstąpił do no­ wicjatu jezuitów przy kościele św. An­ drzeja w Rzymie w kwietniu 1621 r. Nadal myślał o misjach na Dalekim Wschodzie. Gdy w 1628 r. w portu­ galskiej Évorze przyjął święcenia ka­ płańskie, uzyskał wreszcie zgodę na podróż do Japonii. W 1633 r. wypłynął ostatecznie do Azji. W tamtym czasie statki na tej trasie należały do prote­ stanckich Holendrów. Po drodze, u wy­ brzeży Afryki okręt podczas sztormu o mało nie utonął. Pasażerowie przywią­ zali do kotwicy relikwie św. Franciszka Ksawerego. Po burzy okazało się, że kotwica została urwana, ale okręt prze­

Powyżej: o. Wojciech Męciński, grafika do akcji Polska pod Krzyżem, z prawej: tortury męczennika

Niedługo, 23 marca, przypada także rocznica śmierci o. Męcińskiego. Było to jedno z najtrudniejszych opracowań graficznych. Nie istniały bowiem żadne dokładne wizerunki o. Męcińskiego. Jedynym dostępnym dla mnie wzorcem okazał się portret nie­ znanego autora z Archiwum Księży Je­ zuitów. Niestety zarówno w wersji olej­ nej, jak w dwóch grafikach wizerunki były rażąco podobne do św. Franciszka Ksawerego. Dodatkowo portrety były anatomicznie nasiąknięte stylem japoń­ skim. Nikły światłocień, wąskie usta, kocie brwi i przylegające, zaczesane do tyłu włosy. Słowem, na dostępnych wizerunkach o. Wojciech Męciński był mało europejski. Dlatego pozostały mi do dyspozycji jedynie opisy anatomicz­ ne męczennika np. w Herbarzu polskim autorstwa Kaspra Niesieckiego (wyd. J.N. Bobrowicz, Lipsk 1839–1845, tom 6, str. 359–368: „Był ks. Wojciech wzro­ stu większego, twarzy nieco pociągłej, czoła równego, żywych oczu, nosa na kształt orlego, twarzy pszenicznego ko­ loru, włosa czarnego i kędzierzawego, oblicza przyjemnego, łagodnej mowy”. Postanowiłem zachować układ postaci z istniejących grafik: z otwartą prawą dłonią leżącą na sercu i lewą, w której trzyma Biblię, przyciśniętą do piersi. Dysponowałem dość dokładnym opisem sylwetki. Wiedziałem, jak wy­ glądał w XVII w. strój jezuity. Wystar­ czyło na tej podstawie zbudować portret 44-letniego mężczyzny. Ale to byłoby zbyt proste. Zamierzałem zawrzeć w je­ go wyrazie twarzy i spojrzeniu opowieść o tym, co się stało. Jednocześnie chcia­ łem, aby jego wzrok skierowany był w przestrzeń, w niedaleką przyszłość, z pełną świadomością tego, co się wy­ darzy. Bowiem w pierwszej i w drugiej fali prześladowań chrześcijan w Japonii każdy misjonarz liczył się z tym, że może już do Europy nie wrócić. Warto zatem było przed tworzeniem takiego portretu zapoznać się z biografią męczennika. Najwięcej faktów z jego życia po­ chodzi z notatek i opracowań jezuity o. Kacpra Drużbickiego. Wojciech Mę­ ciński urodził się w 1598 r. w Osmoli­ cach na Lubelszczyźnie w bogatej ro­ dzinie Jana i Felicjany z Głoskowskich herbu Poraj. Matka wysłała 14-letniego Wojciecha razem z młodszym bratem Stanisławem do kolegium w Lublinie. W Lublinie, podczas modlitwy do Mat­ ki Bożej, miał widzenie Błogosławionej Dziewicy, która: „jakby podawała mu

się, modlił się do Maryi o ratunek. Prąd ściągał go w kierunku otwartego mo­ rza. W ostatniej chwili przechodzącym ludziom udało się go wydobyć z wody. Wszyscy świadkowie uznali to za cud, a Wojciech – za bezpośrednie działanie Matki Bożej. Jako majętny szlachcic mógł za­ rządzać miasteczkiem i kilkunastoma

Niezależnie od czasów, w których żyjemy, Dekalog i Boża Obietnica są niezmienne i ciągle aktualne. Bóg dał nam czas na nawrócenie, a nie do zabawy. Stawką jest wieczność, a nie krótka chwila. wsiami. Miał możliwość zostać leka­ rzem, drzwi do kariery stały przed nim otworem. Tymczasem po wczes­ nej śmierci ojca, jako jedyny spadko­ bierca, cały majątek zapisał zakonowi jezuitów. Chciał bowiem koniecznie być misjonarzem w Japonii.

trwał. O. Męciński i współpasażerowie uznali to za cud. Przerwa w podróży nastąpiła w indyjskim Goa, gdzie o. Wojciech pod pseudonimem Alberto Polaco ewangelizował w języku por­ tugalskim. Następnie trafił w niewolę do Holendrów, gdzie jako jeniec leczył współwięźniów, a po pewnym czasie uciekł. Kolejną przerwę w podróży sta­ nowiła praca misyjna w Kambodży. W końcu o. Wojciech wraz z innymi misjonarzami dotarł do Japonii. Tra­ fili na czas olbrzymich prześladowań chrześcijan. Mimo iż przybyli w prze­ braniach, już po dwóch miesiącach ich aresztowano. Trafili do więzienia w Nagasaki.

J

apończycy przez kilka miesięcy dzień w dzień torturowali skaza­ nych „karą wody”. Ta japońska tor­ tura polegała na wlewaniu do gardła przez lejek wody aż do całkowitego napełnienia ciała. Następnie ściskali i deptali ofiarę po brzuchu, aby woda została zwrócona tę samą drogą. Ska­ zańcowi zostawiali lewą rękę wolną, aby mógł na znak wyrzeczenia się wiary do­ tknąć swojej piersi. Ojca Męcińskiego poddawano tej torturze ponad 100 razy. Ponieważ wiary się nie wyrzekł, został wraz ze współbraćmi poddany jeszcze gorszym torturom. Przywiązywano ich po dwóch plecami do siebie i głową w dół opuszczano do dołów z fekalia­ mi, niemal do zupełnego utopienia. Na

W

róciłem z zebrania mi­ nistrantów w świet­ nym humorze. – Stało się coś? Jesteś taki zadowolony po tej zbiórce – w głosie mamy, jak zwykle, było „złe przeczucie”. – A tam, Neptun jest niesprawied­ liwy. No prawie nie dotrzymał słowa – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się tajemniczo. A co! – Żartujesz? – zdziwiła się mama. – Wydawało mi się, że bardzo mu zale­ ży na młodszych ministrantach. Znam jego mamę i chętnie, polubownie oczy­ wiście, załatwię ci każdą sprawę. – Mamo, błagam – zawołałem – jak zrobić komuś obciach, to ty zawsze pierwsza! Po prostu Neptun był w szko­ le i okazało się, że nie stoimy najlepiej z matmy. Do tego mieliśmy pecha, na ostatnim sprawdzianie nie było Łukasza i tego Piotrka, co repetuje. Ludwiczak też zrobił unik na ból brzucha, więc ktoś musiał być ostatni i to byłem ja. – Słucham?! – tym razem mama już krzyknęła. Widać było, że nie ma żartów. – Najgorzej napisałeś spraw­ dzian z matmy? I ty mi mówisz o ro­ bieniu obciachu? – Oj mamo – tłumaczyłem – ci trzej zawsze są ostatni, tym razem ich nie było, to nie moja wina. – Wrócimy do tego za chwilę – mama była wyraźnie zdenerwowana – A co na to wasz prezes Neptun? Tylko, proszę, bez wygłupów, powiedz, jak było, bo i tak się dowiem. – Strasznie się przejął i powiedział, że nie będzie prezesem ciemnoty ma­ tematycznej – dosłownie powtórzyłem słowa prezesa, a że miałem na końcu rewelacyjnego newsa, więc bez ściemy opowiedziałem dalej. – Neptun uważa, że wszyscy ministranci powinni się do­ brze uczyć i palnął nam, jak zwykle, oko­ licznościową mówkę. Na koniec dodał, że starsi chłopcy są najczęściej w klasach matematycznych i przodują w logicz­ nym myśleniu, więc kazał im przyjść pół godziny później. My, podstawów­ ka, w tym czasie pouczymy się matmy właśnie z prezesem. Ci, którzy napiszą następny sprawdzian najlepiej z klasy, dostaną nagrodę od księdza Marka, któ­ ry też podobno bardzo zmartwił się – jak powiedział Neptun – że przy ołtarzu ma armię matematycznych analfabetów. – Nie wiem, czy nie powinniśmy przerwać tej rozmowy, za chwilę wy­ buchnę. Słowo daję, nie dotrwam do końca. Co dalej? – Moja mama strasz­ nie wszystkim się przejmuje, mimo to opowiadałem, bo wiedziałem, że będzie ze mnie bardzo zadowolona.

– No i zaczął dyktować zadania – wyjaśniłem. – Na przykład o wannie, co to ją zapomnieli odetkać i kapała do niej woda i coś tam trzeba było zgad­ nąć, o dwóch pociągach i trzeba by­ ło wykombinować, gdzie się spotkają i takie tam. O, to będziesz wiedziała – ucieszyłem się, bo to zadanie było wprost idealne dla mojej mamy – pro­ sto z kuchni: oblicz wagę ryby, wiedząc, że jej ogon waży 3 kg, głowa tyle samo, co ogon i pół tułowia, a tułów waży tyle co głowa i ogon razem. – Ja używam wyłącznie filetów. Ogonów się brzydzę – odpowiedziała mama srogim głosem. Wcale się nawet nie zastanowiła, tylko ponaglała mnie, żebym dalej mówił. – Co było potem? Zrozumieliście te zadania? – Nie, no skąd – odpowiedziałem szczerze. – Uczciwie mówiąc, jestem pra­ wie pewien, że nie było sposobu na te zadanka. Ale Neptun tak się starał, tak

Skok

Aleksandra Tabaczyńska

AUTORKĄ ILUSTRACJI NA OKŁADCE JEST ELŻBIETA KOWALSKA

Kolejnym patronem ubiegłorocznej akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem był misjonarz, jezuita o. Wojciech Męciński. Za niewyrzeczenie się wiary katolickiej został zamęczony na śmierć w Nagasaki w 1643 r. Torturowany przez kilka miesięcy wielokrotnym napełnianiem wodą przez lejek oraz związany, topiony głową w dół w dole kloacznym.

nam tłumaczył, że nikt nie miał odwagi mu powiedzieć prawdy. Zresztą uważa­ liśmy z chłopakami, że to byłoby bardzo nieelegancko w stosunku do prezesa mi­ nistrantów. W końcu podał do wylicze­ nia zadanie z naszej branży: w ciemnej zakrystii ministrant zapalał 100 świeczek. Każdą kolejną świeczkę zapalał 6 minut po poprzedniej. Ile czasu było jasno, jeśli jedna świeczka pali się 15 minut? I Piecyk na to (ten to zawsze coś zbroi), że wystarczy spytać pana koś­ cielnego, nie trzeba liczyć. Po tej odpo­ wiedzi prezes wyglądał, jakby chciał się rozpłakać. Nikt nie miał serca przyznać, że nie kumamy.

– Prawdziwi wrażliwcy z was – ja­ koś dziwnie powiedziała mama. – Rachujemy sobie w najlepsze – opowiadałem dalej – a tu zaczyna­ ją wchodzić starsze chłopaki – same biegasy z matmy. Więc Neptun podał wszystkim zadanie, takie na gimnasty­ kę umysłu. O księdzu proboszczu, co miał trzy wejścia do kościoła, przez które mnóstwo ludzi wchodziło i wychodziło, z dziećmi i bez, do tego spóźniało się lub wychodziło przed czasem. Neptun chciał, żebyśmy zgadli, ile jest najwię­ cej ludzi w kościele, zanim wyjdą ci, co wychodzą wcześniej, i uwzględnili tych, co się spóźnili. No i zaczęła się licytacja. Ktoś zawołał 369, inny 7523 albo 1020. Padało dużo propozycji, chłopcy spiera­ li się. Niektórzy liczyli na kalkulatorze, inni mówili, że źle postawili przecinek. Jeden twierdził, że do problemu należy podejść algebraicznie, drugi, że aryt­ metycznie. Jednym słowem… Neptun znowu był bliski płaczu. – Biedny chłopak – mama poża­ łowała Neptuna. – I ty mówisz, że jest niesprawiedliwy, nie dotrzymuje słowa. – To, o czym ci opowiadam, dzia­ ło się tydzień temu. Prezes prawie nie dotrzymał słowa po tym, jak dziś naj­ lepiej w klasie napisałem sprawdzian z matmy. – Wiedziałem, że mama się ucieszy i że ją zaskoczę. – Żartujesz?! Cudnie, widzisz, jed­ nak wysiłek nie poszedł w las. Mówisz wreszcie coś pozytywnego. – Mama była uradowana, uściskała mnie. Po­ czułem się świetnie, bo bardzo lubię sprawiać przyjemność moim rodzicom. – W szkole nie było Emilki, Igora i tej Marzeny, co zawsze skarży. Właś­ ciwie to byliśmy tylko trzej z naszej klasy, bo reszta ma grypę i pani połą­ czyła lekcje z innymi piątymi klasami. Z naszej Va ja byłem pierwszy, Kefir drugi, a Piecyk trzeci. Na 6 zadań mia­ łem tylko 9 błędów, Kefir 11, a Piecyk 12. Ubłagaliśmy panią, żeby dopisała na sprawdzianie, że mamy te miejsca w Va i pani w końcu się zgodziła. – No i co?! – mama krzyknęła tak, że aż się wystraszyłem. – Chyba nie poszedłeś się pochwalić? Nie wolno ci tego sprawdzianu nikomu pokazywać! – Oj mamo, jasne, że poszliśmy pokazać. Prezes spojrzał, a potem za­ pytał nas bardzo groźnym głosem: co to jest? Zaczęliśmy tłumaczyć, no i zrobiła się draka. Na to właśnie wszedł ksiądz Marek i powiedział do Neptuna, że nic tak nie dodaje skrzydeł, jak poczucie sukcesu. Żeby zachęcić nas do dalszych postępów w nauce, kazał nam trzem, za fantastyczny skok z ostatniej pozycji na podium, ufundować lody. K

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Można ją nabyć przez internet: www.armiaksiedzamarka.pl lub www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: ratola@wp.pl

Limeryk klimatyczny o harfistce Henryk Krzyżanowski W XIX wieku można było jeszcze uprawiać sztukę dla sztuki, o czym pisze Lear. Ale dziś sztuka ma służyć Postępowi – o tym moje parafrazy.

There was a Young Lady whose chin, Resembled the point of a pin; So she had it made sharp, And purchased a harp, And played several tunes with her chin. „Może nie jest ma broda zbyt śliczna” myśli dama, „lecz jakże muzyczna!” Na harfie dla spec-gości Odę gra do Radości. A wyostrzył ją kowal ze Zbiczna.

chwilę ich wynurzano, by zaczerpnę­ li powietrza, i zanurzano ponownie. Takie podtapianie trwało przez kilka dni. Ojciec Wojciech Męciński zmarł, wierny Chrystusowi, 23 marca 1643 r., po sześciu dniach takich tortur, w dzień Zwiastowania Najświętszej Marii Pan­ ny, utopiony w fekaliach. Japończycy jednak na tym nie poprzestali. Wyciąg­ nięte z szamba ciała wszystkich tortu­ rowanych rzucono na rynku w Naga­ saki i z wściekłością pocięto siekierami. Szczątki publicznie spalono na stosie, a prochy wyrzucono do oceanu. Długo zastanawiałem się, jakiego atrybutu męczeństwa użyć w grafice. Ponieważ tradycyjnie stosuje się za­ miennie z palmą męczeństwa narzę­ dzie tortur, postanowiłem, że będzie to blaszany dzban z wodą i lejek. Podczas tworzenia portretu mę­ czennika myślałem o współczesnym świecie. O ludziach, którzy dzisiaj

Z lewicowych, to jasne, pobudek, naostrzyła swój dama podbródek. Teraz lato czy zima harfę szarpie: CHROŃ KLIMAT! Lecz sceptyczny nie słucha jej ludek.

wypierają się wiary z własnej wo­ li. Niezrozumiała jest dla mnie taka krótkowzroczność. Przecież niezależ­ nie od czasów, w których żyjemy, De­ kalog i Boża Obietnica są niezmienne i ciągle aktualne. Bóg dał nam czas na nawrócenie, a nie do zabawy. Staw­ ką jest wieczność, a nie krótka chwila. W Ewangelii św. Jana czytamy: „Kto kocha swoje życie, straci je, a kto nie­ nawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12, 25). A oto osobista modlitwa o. Woj­ ciecha Męcińskiego ofiarowania się Matce Bożej: „Najświętsza Dziewico, Boża Rodzicielko Maryjo – ja, mimo że z każdej strony niewolnik Twój i najnie­ godniejszy, abym do liczby sług Twoich był przyjęty; ufny jednak pobożnością i dobrocią Twoją i pobudzony prag­ nieniem Tobie służenia i podobania się, mocno postanawiam i przyrze­ kam od tego czasu zawsze być Tobie

posłusznym i wiernie służącym; i abym od innych dla sił moich skuteczniej był służący Tobie. I Ciebie wybieram dzi­ siaj na Orędowniczkę, Panią i Matkę, wobec Błogosławionych Aniołów Mi­ chała, Gabriela i Rafała, i Anioła mego Stróża, i Świętych Joachima, Anny i Jó­ zefa, Jana Baptysty, Piotra, Pawła i Jana Ewangelisty, i całej niebiańskiej Kurii. Od Ciebie zatem, Matko najłagodniej­ sza, poprzez krew Jezusa Chrystusa proszę pokornie, abyś mnie na sługę wiecznego przyjąć i do liczby Tobie po­ święconych zapisać raczyła; i pomagała w działaniach moich, i łaskę dla mnie uzyskała, abym we wszystkich myślach, słowach i czynach tak się prowadził, iż nigdy Twoich i Syna Twego oczu nie obraził; i błagam, abyś pamiętająca była o mnie i mnie nie opuściła w cza­ sie mojej śmierci. O łaskawa, o święta, o słodka Dziewico Maryjo!”. K www.airbrush.com.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.