Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 73 | Lipiec 2020

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Społeczny wymiar powstań śląskich

Olu, jesteśmy z Ciebie dumni! Nagroda Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Aleksandry Tabaczyńskiej z „Wielkopolskiego Kuriera WNET”! FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Błędem jest zawężanie przyczyn powstań śląskich do starcia koncepcji przyszłych losów tamtych ziem po I wojnie światowej. Wywołało je także m.in. przebudzenie narodowe Górnoślązaków, organizowanie się robotników i chłopów dla obrony swych interesów czy społeczne skutki militarystycznej polityki Niemiec podczas Wielkiej Wojny. Stanisław Orzeł

„Za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i b. senatora A. Gawronika, sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa red. Jarosława Ziętary”. Z Laureatką rozmawia Jolanta Hajdasz.

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 73 Lipiec · 2O2O

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

6 sierpnia

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

102 lata temu nikomu nie przychodziło do głowy, że bohatersko obronione miasto, dumne krzyżem Virtuti Militari i patriotyzmem swych mieszkańców, z potwierdzeniem polskości bezprecedensowym zwycięstwem nad bolszewicką nawałą sprzed 100 laty, zostanie zaledwie 21 lat później brutalnie Polsce wyrwane.

Remake rewolucji październikowej trwa. Zmienia się kolor sztandaru, hymn, klasa, na jakiej rewolucja się zasadza, ale cel jest ten sam: przejąć władzę, zniszczyć cywilizację, a potem się sprywatyzować. Jan Bogatko

Lwów utracony

3

Dariusz Brożyniak

Polskie sądownictwo: korporację zastąpić demokracją

FOT. WIKIPEDIA

W Polsce minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo sędziowie sądzą sędziów, ale to u nas, nie w Pradze czy Berlinie, sędziowie wychodzą na ulice. Mariusz Patey, Marcin Warchoł

4

Co wynika z listu biskupa Janiaka?

J

uż w wyniku zamachu stanu dokonanego przez Ukraińców we Lwowie nocą 1 listopada 1918 r., dzielną i ofiarną obronę ludności przed napaścią wsparły elity. Między innymi koło 300 osób społeczności Politechniki włączyło się czynnie w obronę polskości miasta. Profesor zwyczajny geometrii wykreślnej Kazimierz Bartel organizował wojska kolejowe dla

utrzymania łączności z Przemyślem i resztą kraju. Usuwając zewsząd austriackiego dwugłowego czarnego orła i zastępując białym w koronie na czerwonej tarczy, zerwano jednocześnie symbolicznie z habsburskim zaborem. To we Lwowie właśnie powstały wszystkie paramilitarne organizacje, takie jak strzeleckie, stanowiące zalążek Polskiej Armii, pozwalające realnie zamarzyć po

123 latach o znów wolnej Polsce. Dwa lata później Józef Stalin, mając świadomość gdzie mocno i energicznie bije intelektualne i patriotyczne serce Polski, wbrew rozkazowi Tuchaczewskiego oblegał Lwów, przyczyniając się walnie do spektakularnej klęski bolszewików w Bitwie Warszawskiej. Lwów, będąc ze swymi uniwersytetami o wszystkich kierunkach

naukowych centrum kultury Polski, wypełniał tym samym znów swą odwieczną historyczną rolę i dla jej wschodniego płuca. Od unii lubelskiej tworzył się bowiem naród polityczny, którego wspólnym domem była właśnie Polska.

Dokończenie na str. 5

Lubelski Lipiec a gdański Sierpień Narodziny Solidarności Z Marcinem Dąbrowskim – dr. historii, głównym specjalistą Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN Oddział w Lublinie, zajmującym się historią Lubelskiego Lipca 1980 i NSZZ Solidarność na Lubelszczyźnie – rozmawia Wojciech Pokora. Panie Doktorze, zacznę nieco przewrotnie. Lublin nie kojarzy się, a na pewno w czasach PRL tak było, jako miasto opozycji. Raczej z Manifestem PKWN z 22 lipca 1944 r. O żołnierzach wyklętych operujących w tych rejonach przecież wówczas głośno nie mówiono. Za to zdecydowanie bardziej chwalono się, że stąd pochodził Bolesław Bierut. A lipiec był obchodzony właśnie jako rocznica wspomnianego manifestu… Skąd nagle znalazła się tu w ludziach siła do buntu? To ówczesne kojarzenie Lublina i Lubelszczyzny z Manifestem PKWN, czy szerzej z tzw. Polską Lubelską z lat 1944–1945, czyli okresem zainstalowania się władzy komunistycznej na ziemiach polskich, było bardzo krzywdzące dla mieszkańców tego regionu. Zwrócił Pan Redaktor uwagę na żołnierzy wyklętych. Powojenna partyzantka antykomunistyczna należała na tym terenie do najsilniejszych w kraju.

A były jeszcze wydarzenia związane z cudem w katedrze lubelskiej w 1949 r. Zwróciły one oczy całego kraju na Lublin. Tysiące wiernych przybywających z całej Polski. Wojskowe i milicyjne blokady na rogat-

miasto w Polsce. A dodajmy jeszcze mniej znane wydarzenia w obronie krzyża w Kraśniku Fabrycznym w 1959 roku. Dalej, aresztowanie przez komunistów peregrynującej kopii obrazu Matki Boskiej w 1966 r., jako kara za

Właśnie dzięki katolickiej uczelni Lublin stał się w drugiej połowie lat 1970. jednym z najważniejszych ośrodków opozycji politycznej w Polsce. Pierwsze profesjonalne powielacze przemycone z Zachodu i początki niezależnej poligrafii w kraju to dzieło lubelskiego ośrodka opozycji. kach miasta. Uliczne starcia z MO i KBW. Setki zatrzymanych i aresztowanych. Z tego ponad sto osób skazanych na kary pozbawienia wolności, nawet do 5 lat więzienia. Takich pacyfikacji nie przeżyło wówczas żadne

żywiołowe przyjęcie ikony na ulicach Lublina. Rozwodzę się o tym wszystkim po to, żeby uzmysłowić, że postrzeganie Lublina i Lubelszczyzny jako jakiejś kolebki Polski Ludowej jest nieporozumieniem. To, że propaganda

PRL kreowała przez dziesięciolecia swoje wizje, to nie znaczy, że my po latach też powinniśmy je powielać. Pamiętajmy, że przez cały okres PRL istniał tu Katolicki Uniwersytet Lubelski. I wiele osób kojarzyło Lublin właśnie z KUL-em. Czym była ta instytucja i jaką rolę odegrała, mimo wszystkich rozmaitych ograniczeń i uwarunkowań, to temat na osobną opowieść. W każdym razie był to ważny symbol. Ale także realne miejsce dające schronienie osobom wyrzuconym z uczelni państwowych, na przykład po marcu 1968 r. czy po grudniu 1981 r. I być może Pana zaskoczę, ale właśnie dzięki katolickiej uczelni Lublin stał się w drugiej połowie lat 1970. jednym z najważniejszych ośrodków opozycji politycznej w Polsce. Pierwsze profesjonalne powielacze przemycone z Zachodu i początki niezależnej poligrafii w kraju to dzieło lubelskiego ośrodka opozycji. Dokończenie na str. 8

Ofiary pedofilii stają się pretekstem dla przeprowadzenia rewolucji w Kościele; zniszczenia hierarchii i odebrania Kościołowi materialnych podstaw działalności. Ryszard Skotniczny

10

500+ – eppur si muove „A jednak się kręci”. To samo – wbrew antyrodzinnej i antypolskiej propagandzie – można już dziś powiedzieć o Programie 500+. Andrzej Jarczewski

6

Przed ewentualną II turą Przy obecnym prezydencie reszta pretendentów to trzecia czy czwarta liga wobec drużyny narodowej. Jednak niech nas to nie usypia. Adam Gniewecki

12

Walka nie może się rozpalać w nieskończoność Istnieje taki wymiar, który obejmuje całe życie ludzkie, ludów i narodów. I człowiek widzi, że nie można walczyć bez końca, nie można prowadzić tak zwanej wojny totalnej. Stefan kard. Wyszyński

17

ind. 298050

S

zukam spokojnego miejsca, gdzie nie docierałyby informacje ze świata i z Polski, w którym nie ma ani polityków, ani dziennikarzy. Ale odrzućmy na bok marzenia i zajmijmy się polską polityką. Nieważne – w I czy w II turze – chciałbym, żeby wybory wygrał urzędujący prezydent Andrzej Duda. Jeśli już komuś nie przychodzi do głowy żaden inny argument, to niech pomyśli o ciszy. Jeśli wygra Andrzej Duda, to będziemy mieć trzy lata spokoju, bez żadnych wyborów. Wprawdzie życie polityczne i agresja nie znikną z portali internetowych, telewizji i gazet, ale ta agresja będzie wypłaszczana jak pandemia kroronawirusa w czerwcu. Opozycja przez co najmniej 2 lata nie będzie zmuszona do totalnej negacji, a dobra zmiana będzie miała czas, by udowodnić, że jej program jest nadal skuteczny. Powstanie przekop przez Mierzeję Wiślaną, zostanie ukończony Baltic Pipe, rozbudowany port w Świnoujściu i mam nadzieję, że ruszy budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego. Zwycięstwo Andrzeja Dudy zagwarantuje też ciągłość polskiej polityki zagranicznej, w tym bardzo ważną koncepcję tworzenia Międzymorza. A jeśli wygra kandydat opozycji, to wejdziemy w czas wielkiego konfliktu politycznego: sejm i rząd kontra senat i prezydent. Z tego konfliktu może narodzić się jedynie paraliż państwa. I to w momencie, w którym decyduje się nowy porządek świata i mamy coraz więcej niewiadomych niż rozwiązań. Nie wiemy, gdzie i dlaczego świat stracił głowę i byłoby niedobrze, gdyby i Polska ją straciła. Ale my głów nie traćmy. Lipiec i sierpień to są jedyne dwa miesiące w roku, w których mamy szanse odnaleźć spokój. Możemy zamienić codzienność na pływanie w jeziorze, zbieranie grzybów czy chodzenie po górach. I skorzystajmy z tej okazji, nie bojąc się pandemii i innych niewidzialnych stworów, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą. Nie zapomnijmy też zabrać ze sobą nawet na najdalszą wyprawę „Kuriera WNET”. Po przeczytaniu może być idealnym narzędziem do walki z insektami i nie tylko. A jeżeli już nasze wakacyjne ścieżki poprowadzą nas na Dolny Śląsk, to pamiętajmy, że tam od 1 lipca na częstotliwości 96,8 nadaje Radio Wnet. Cieszę się, że po czasie internowania w przestrzenie wirtualnej „Kurier WNET” trafił do drukarni i znów mogą Państwo trzymać go w rękach. Niestety, w tym wydaniu „Kuriera” nie znajdą Państwo odpowiedzi na nurtujące nas pytanie, kto i w której turze wygra wybory prezydenckie. 25 czerwca, kiedy piszę te słowa, możemy dzień po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu stwierdzić tylko, że wygląda na to, że urzędujący prezydent jest na dobrej drodze. Jego pobyt w Białym Domu potwierdził, że w koncepcji prezydenta Donalda Trumpa Polska odgrywa poważną rolę. Prezydent Trump w czasie konferencji prasowej powiedział, że w obchodach stulecia Bitwy Warszawskiej i zwycięstwa nad bolszewikami weźmie udział bardzo wysoki przedstawiciel Białego Domu. I może dla ożywienia wyobraźni spróbujmy go postawić koło Rafała Trzaskowskiego, którego koncepcja polityki zagranicznej jest diametralnie różna niż prezydenta Dudy czy Trumpa. Rafał Trzaskowski wyobraża sobie Polskę jako część imperium europejskiego. A naszą talię kart chciałby przekazać w ręce Berlina, Paryża i Brukseli. To pokazuje, jak ważnego wyboru dokonamy w czasach zarazy. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

2

TELEGRAF Suszę zastąpiły ulewy i podtopienia.TZara-

pojawiły się w cenie 2 złotych sztuka „aroma-

o 10%.TPoinformowano, że dochody podat-

relokację w Polsce części amerykańskiego kon-

za spod znaku covid-19 odpuściła na tyle, że

tyczne kartoniki” aromatyzujące zawartość

kowe budżetu państwa w okresie styczeń–maj

tyngentu, redukowanego w Niemczech z uwagi

w Europie ponownie otwarto granice dla Euro-

paczek papierosów w ciągu godziny.TPo licz-

br. okazały się niższe w stosunku do ubiegło-

na niewywiązywanie się Berlina z NATO-wskich

pejczyków.TNa Węgrzech zniesiono stan nad-

nych protestach użytkowników nawigacji, Google

rocznych o 14,2 mld zł, tj. wróciły do poziomu

zobowiązań.TW proteście przeciwko zaprzy-

zwyczajny, który przedstawiany w maju jako

Maps wyłączyło syntetyzator mowy i przywró-

z analogicznego okresu 2018 roku.TKolejni

czynionej przez policjanta śmierci czarnoskórego

„zaprowadzenie dyktatury”, posłużył Platfor-

ciło głos Jarosławowi Juszkiewiczowi.TWzro-

ekonomiści zaczęli przyznawać, że przesadzili

recydywisty George'a Floyda, na ulice amery-

mie Obywatelskiej do usprawiedliwienia swo-

sła stawka VAT na owoce morza, lód używany

z pesymizmem co do spadku PKB czy wzrostu

kańskich miast tłumnie wyszli lewicowi demon-

jego udziału w (nieudanej) próbie usunięcia

stranci, czego ofiarą stały się liczne sklepy, a na-

Fideszu z szeregów Europejskiej Partii Ludo-

wet pomniki.TW niemieckim Gelsenkirchen

wej.TWbrew oczekiwaniom opozycji, premier

odsłonięto pomnik ludobójcy Włodzimierza

Mora­wiecki ponownie otrzymał wotum zaufa-

Przedłużona pomimo pandemii kampania wyborcza postawiła Polaków przed decyzją: czy od przyszłego prezydenta oczekują więcej chleba, czy więcej igrzysk.

nia dla swojego gabinetu w Sejmie.TZgodnie z oczekiwaniami opozycji, Senat dalej pracował niespiesznie.T„Komisja Europejska była przygotowana na inne orzeczenie. Uznała, że źle by

mi katolikami, za co zostali pochwaleni przez antyklerykalny „Newsweek”, slogan reklamowy „3 w jednym” okazał się być uznany za skuteczny także w świecie polityki.TZa 900 mln

towane oświadczenie się zmarnowało” – wyjaś-

złotych Tesco odsprzedało sieci Netto trzy setki

nił prof. Karol Karski słowa wicerzecznika KE

do celów spożywczych, kminek oraz szafran.

bezrobocia w Polsce z powodu pandemii.TPre-

swoich sklepów, centra dystrybucji oraz własną

Christiana Wiganda o „zaniepokojeniu Komi-

zydent Donald Trump wraz z żoną – pochodzą-

centralę w Polsce.TOdnaleziony cudownie po

sji” wygłoszone po tym, jak Izba Dyscyplinar-

TNBP wpłacił do budżetu państwa 7,5 mld złotych z ubiegłorocznego zysku.TRada Po-

cą ze Słowenii katoliczką Melanią – odwiedził

100 latach Portret prof. dr Karola Gilewskiego Jana

na Sądu Najwyższego nie uchyliła immunitetu

lityki Pieniężnej utrzymała główną stopę pro-

Sanktuarium św. Jana Pawła II w Waszyngtonie,

Matejki został sprzedany za 5,9 mln złotych, sta-

sędziemu Igorowi Tulei.TW ślad za unijnym

centową na rekordowo niskim poziomie 0,1%.

aby zapowiedzieć zwiększenie zaangażowania

jąc się tym samym najdrożej wycenionym obra-

rozporządzeniem zakazującym sprzedaży papie-

TW efekcie wysądzenia pieniędzy od Gazpro-

USA w obronę wolności wyznawania religii na

zem w historii polskiego rynku aukcyjnego.T

rosów mentolowych, w ofercie polskich sklepów

mu, PGNiG-e zapowiedziało obniżkę cen gazu

świecie.TPrezydenci Trump i Duda uzgodnili

Maciej Drzazga

Coraz więcej polskich polityków, a nawet kandydatów na urząd Prezydenta, zaczyna się interesować ideą wprowadzenia elementów demokracji oddolnej w Polsce (referendum, inicjatywa obywatelska i weto obywatelskie). Niestety niektórzy z nich mieszają pojęcia i podają niepełne albo wręcz błędne informacje na ten temat. Poniżej opisuję w wielkim skrócie, o co chodzi w mojej koncepcji wprowadzenia narzędzi bezpośrednio-demokratycznych w jakimkolwiek państwie (nie tylko w Polsce), którą nazwałem magicznym trójkątem demokracji bezpośredniej, przy czym dokładniej opisuję mniej znany w święcie instrument oddolno-demokratyczny, jakim jest weto obywatelskie.

A zatem – wybory! Warunkowe, ale się odbędą

Magiczny trójkąt demokracji bezpośredniej

Jan A. Kowalski z przepowiedniami sondaży, że przed II turą zdecydowanie poprze on kandydaturę Andrzeja Dudy. Nie licząc się z talmudycznymi podpowiedziami narodowych i wolnościowych towarzyszy-konfederatów. Bo w interesie Polski leży utrzymanie jednolitej władzy wykonawczej, z prezydentem i premierem pochodzącymi z tego samego obozu politycznego. To nieszczęsna konstytucja z 1993 roku, ustanowiona przez chwilową, neobolszewicką większość, sprowadziła na Polskę trwałe nieszczęście braku kompetencji i odpowiedzialności w tym segmencie władzy państwowej. To nie było chwilowe zaćmienie, ale celowe wprowadzenie do systemu władzy czynnika destabilizującego i anarchizującego. Opisałem rzecz całą w cyklu felietonów Zanim napiszemy nową konstytucję i dokonałem korekty tego celowego błędu w moim projekcie nowej konstytucji – Konstytucji V Rzeczypospolitej. I wszystkich konfederackich mądrali zachęcam do zapoznania się z tą krótką lekturą. Dla otrzeźwienia i przewietrzenia umysłów z mgły i dymu korwinizmu. Mam nadzieję, że w I turze Krzysztof Bosak zyska co najmniej 10% poparcie społeczne; dla pokazania wolnościowych aspiracji Polaków. I mam też nadzieję, że Andrzej Duda wygra w II turze, zyskując wszystkie głosy oddane w I na Krzysztofa Bosaka, po jego jednoznacznym apelu. Bo nikt, kto jest za wolnością, niepodległością i tradycyjnymi wartościami chrześcijańskimi, nie może popierać rzeczy jednoznacznie im przeciwnych. Mam też nadzieję, że po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach Krzysztof Bosak – mój kandydat – nie weźmie udziału w przygotowanej zawczasu hucpie pod tytułem: nie­ konstytucyjność wyborów. Bo w takiej anarchizującej funkcjonowanie państwa hucpie mogą wziąć udział tylko wrogowie Polski. I proszę się nie martwić, Panie Krzysztofie: za 4–5 lat zwyciężymy. Zwyciężymy dlatego, że pełna odpowiedzialność za nieudolne, biurokratyczne (ale polskie) rządy spadnie na jeden obóz polityczny – na obóz Zjednoczonej Prawicy… a nie na PSL. K

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Mirosław Matyja

N

ajważniejszym elementem demokracji bezpośredniej, a więc takiego typu ustroju demokratycznego, w którym obywatele współuczestniczą w podejmowaniu decyzji na szczeblu państwowym, jest referendum, czyli wiążące i bezprogowe głosowanie ogólnokrajowe w ważnych sprawach. Wszyscy zgodzą się z tym, że referendum jest narzędziem kontroli władz, kształtowania ustroju i wyrazem woli społeczeństwa. Aby mogło dojść do referendum, bodziec inicjujący powinien wyjść od społeczeństwa, które zna najlepiej swoje problemy i bolączki. Referendum powinno w następstwie przeprowadzonej inicjatywy obywatelskiej doprowadzić do zmiany zapisu w konstytucji albo w następstwie weta umożliwić zmianę lub uchylenie istniejącej ustawy. W Szwajcarii inicjatywa obywatelska w celu zmiany zapisu w konstytucji dochodzi do skutku na żądanie 100 tys. obywateli. W Polsce wymagana liczba podpisów pod wnioskiem inicjatywnym winna więc porównywalnie wynosić 500 tys. Realistyczny okres na zbieranie podpisów mógłby wynosić 18 miesięcy. Natomiast jeśli chodzi o zmianę ustawy, bodźcem do przeprowadzenia referendum na wzór szwajcarski powinno być weto obywatelskie, a więc pewna forma protestu (stąd nazwa weto) wobec istniejącej już ustawy. Weto obywatelskie to nic innego jak wyrażenie sprzeciwu wobec rozwiązań istniejących w obowiązującym systemie prawa. Zamiast wychodzić na ulicę, organizować marsze i demonstrować, obywatele powinni mieć w swoim ręku narzędzie, które umożliwia im zawetowanie każdej ustawy. W Polsce partie polityczne robią wszystko, by zdobyć jak najwięcej tzw. władzy i rządzić, ignorując nie tylko swoich politycznych przeciwników, ale także ogół obywateli. Rządzić w imię swoich oligarchicznych, partyjnych interesów,

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Redakcja E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

obywatelskiego jest nieznana. A to wielka szkoda, bo byłoby ono z pewnością nowatorskim i skutecznym instrumentem mającym realny wpływ na polski krajobraz polityczny, zdominowany przez ugrupowania partyjno-elitarne. Porównując liczbę ludności w Polsce i w Szwajcarii, w naszym kraju weto obywatelskie winno zostać przeprowadzone na żądanie, powiedzmy, 250 tys. obywateli uprawnionych do głosowania w ciągu jednego roku. Taki elektorat mógłby zażądać poddania pod głosowanie ogólnokrajowe istniejącej już i obowiązującej ustawy. Wynik głosowania w referendum (za albo przeciw) byłby wówczas decydujący o zmianie danej ustawy. Teoretycznie wydaje się to bardzo proste, a i w praktyce ta procedura nie jest wcale trudna do realizacji. Spójrzmy jednak na opisane zjawisko z innej strony. Weto obywatelskie nie musi być stosowane „na co dzień”. Ale dla rządzących istnieje zawsze zagrożenie użycia tego instrumentu przez obywateli. Sama świadomość tego faktu

Libero i wydawca

Krzysztof Skowroński

Maciej Drzazga, Tomasz Wybranowski

Lech R. Rustecki

Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Wojtek Pokora, Piotr Witt Zbigniew Stefanik, Piotr Sutowicz V Rzeczpospolita Jan Kowalski

spowoduje, że głosowania nad ustawami w parlamencie będą ostrożniejsze, bowiem parlamentarzyści i stojące za nimi partie i ugrupowania polityczne będą musiały się liczyć z niezadowoleniem społeczeństwa lub różnych grup interesów i ich ewentualną reakcją w postaci weta obywatelskiego. Wprowadzenie zapisu o wecie obywatelskim do polskiej konstytucji byłoby z pewnością działaniem nowatorskim i dawałoby społeczeństwu obywatelskiemu ważne narzędzie kontrolne. Ludzie, zamiast narzekać, mo-

Inicjatywa (szczebel konstytucji), weto (szczebel ustawy) i referendum to właśnie propagowany przeze mnie „magiczny trójkąt” w ramach demokracji oddolnej/bezpośredniej.

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

Z

bez bieżącego udziału społeczeństwa. Rządzić, wykorzystując do tego uchwalane przez siebie prawo. Polacy mogą przeciwko temu protestować jedynie na ulicach. Hałaśliwie, ale nieskutecznie. A przecież powinni mieć możliwość zaprotestowania przeciwko uchwalanym przez rządzących ustawom przy urnach wyborczych, wykorzystując do tego polityczne narzędzie, jakim jest weto obywatelskie. W Polsce, podobnie jak i w innych krajach, w których panuje demokracja pośrednia/parlamentarna, forma weta

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

gliby wziąć inicjatywę w swoje ręce i zebrać – w razie potrzeby – odpowiednią ilość podpisów w celu zmiany niewygodnej, złej lub chybionej ustawy. Należy podkreślić, że o tym, czy ustawa będzie zatwierdzona lub odrzucona, decydowałaby większość biorących udział w referendum, a jego wynik byłby prawnie wiążący dla organów decyzyjnych w Polsce. Należy uspokoić rządzące elity polityczne – zebranie 250 tys. podpisów nie jest łatwe i wymaga organizacji i czasu. Jednak sama świadomość, że istnieje taki kontrolny nadzór społeczeństwa, spowoduje, iż ośrodki władcze będą musiały się liczyć z elektoratem. Ale wróćmy do szarej rzeczywis­ tości. Mamy w Polsce demokrację pośrednią, odgórną, połowiczną, oligarchiczną i elitarną. Urzędnicy rządowi zachowują się jak niekoronowani królowie, którzy posiedli prawo decydowania o tym, co dobre, a co złe w kraju i dla kraju. Jakim prawem może urzędnik rządowy, choćby nawet był ministrem, decydować o szczęściu

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

albo nieszczęściu polskich obywateli? Czy bezduszna i niekompetentna machina administracyjna ma prawo decydować o losach polskich rodzin? Weto obywatelskie jest instrumentem ochronnym przeciwko takim praktykom polityków. Instrument ten można zastosować w ramach demokracji oddolnej w odniesieniu do dowolnej ustawy. W przypadku opowiedzenia się głosujących za wprowadzeniem zmian, rząd jako organ wykonawczy miałby pewien okres czasu, np. 1 rok, na wprowadzenie zmian. Najważniejszymi działaniami w kierunku zmiany aktualnego systemu polityczno-decyzyjnego w Polsce jest wprowadzenie do Konstytucji RP zapisów dotyczących autentycznych i funkcjonalnych instrumentów demokracji oddolnej i proces uświadomienia/edukacji społeczeństwa o słuszności tych rozwiązań. Inicjatywa (szczebel konstytucji), weto (szczebel ustawy) i referendum to właśnie propagowany przeze mnie „magiczny trójkąt” w ramach demokracji oddolnej/bezpośredniej. Społeczeństwo w opisanym procesie nie jest organem uchwałodawczym, lecz siłą protestującą i domagającą się zmiany istniejących przepisów prawnych za pomocą uznanych i skutecznych instrumentów demokratycznych. K Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie. https://www.facebook.com/profesormatyja/ https://profesormatyja.pl/blog/

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 73 · LIPIEC 2O2O

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 27.06.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

R

afała Trzaskowskiego, potrafiącego wszystko spieprzyć i którego jedynym udanym projektem w dotychczasowej działalności jest nieustanna pomoc finansowa dla środowiska LGBT. Przyznam otwarcie, tylko zdecydowane i jednoznaczne stanowisko samego kandydata Konfederacji ocaliło dla niego mój cenny głos. Bo nie możemy przecież naprawiać Polski, popierając ucieleśnienie patologii obyczajowej i politycznej. Z jej największym marzeniem, jakim jest wyzbycie się samodzielności państwowej na rzecz Niemieckiej Unii Europejskiej. I stałą praktyką osłabiania państwa polskiego na arenie międzynarodowej. Czyżby zatem posła Jacka Wilka dopadł syndrom samego mistrza Janusza Korwin-Mikkego, niszczącego wzrost poparcia dla swojej partii, gdy tylko go odnotowywała? Może jednak niszczenie wizerunku i wiarygodności własnej formacji nie jest tylko jednostką chorobową. Bo systematycznie na przestrzeni kilkudziesięciu lat formacja wolnościowa i antybiurokratyczna (dlatego zagłosuję na Bosaka), jest niszczona od środka. Niszczona i ośmieszana przez jej własnych liderów. I dlatego nie może zwiększyć swojego poparcia społecznego. Poparcia potrzebnego nie tylko dla zwiększenia wpływów w polskim społeczeństwie, ale też dla przeprowadzenia reformy samego państwa. Jeżeli na ośmieszaniu swojej partii miałoby polegać prowadzenie działalności politycznej, to formacja ta jest niedoścignionym wzorcem. Sam Janusz Korwin-Mikke – politycznym geniuszem. A Jacek Wilk jego godnym następcą. Ale zagłosuję na Krzysztofa Bosaka w I turze, żeby pokazać sercem (trochę wbrew rozumowi), jakie wartości są mi bliższe. Bo… Wolę niepewną wolność od pewnej niewoli. Wolę państwo silne siłą obywateli, a nie siłą rządu. Wolę sam decydować o swoim losie, a nie, gdy wyręcza mnie w tym biurokracja. Wolę, wreszcie, prawdę od fałszu. Dlatego zagłosuję na Krzysztofa Bosaka 28 czerwca i oczekuję, licząc się

A

z żoną zapewnili w wywiadzie, że są rzymski-

było, gdyby tak dobrze, jej zdaniem, przygo-

W tej pierwszej rundzie wyborów prezydenckich, zagłosuję na kandydata Konfederatów, Krzysztofa Bosaka. Po długiej chwili wahania, sprokurowanej przez posła tej formacji, Jacka Wilka, który zadeklarował poparcie w II turze Rafała Trzaskowskiego.

G

Lenina.TPo tym, jak Rafał Trzaskowski wraz


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

W

dawnej monarchii wygląd pretendenta liczył się znacznie mniej. Wycieczki oprowadzane po Wersalu patrzą z podziwem na monumentalne wizerunki Ludwika XIV. W rzeczywistości Louis le Grand mierzył 156 cm wzrostu, a według innych źródeł 155 – był mniejszy i od Hollande’a i od Sarkozy’ego. Nadworny portrecista Hyacynt ( Jacek) Rigaud, świadomy swej misji, tworzył wizerunek władcy Francji takiego, jakim uczyniło go stanowisko, nie krępując swego talentu powłoką cielesną modela. Na początku XX stulecia o plenerowym portrecie prezydenta Faure’a mówiono, że przedstawia „wielkiego Feliksa na tle małych Alp”. Piękny Feliks sypiał z żoną portrecisty, panią Stein­ heil, tak zapamiętale, że pewnego przedpołudnia zasnął w jej objęciach snem wiecznym. Rzecz miała miejsce w Pałacu Elizejskim, skandalu nie dało się zatuszować, jak i okoliczności powstania wizerunku. Władcy dawnego ZSRR wybrali formułę pośrednią między naturalizmem Clintona i idealizmem Ludwika XIV. Byli fotografowani, a następnie ich wizerunki retuszowano tak długo, aż przypomniały idealnego przywódcę narodu. Uczeni historycy sztuki mogliby na tej podstawie wprowadzić klasyfikację na szkołę francuską i szkołę radziecką naprawiania historii. W każdym razie: jak cię widzą, tak cię piszą. Kiedy piszę te słowa, nie jest jeszcze znany wynik wyborów paryskich. O fotel mera ubiegają się trzy gracje: Rachida Dati (prawica), Agnes Buzyn – makronia i ustępująca mer Anna Hidalgo – prawica lub lewica, zależnie od okoliczności. Botox, dieta odchudzająca i szminka są ważnymi argumentami wyborczymi. Walka idzie zażarta, kandydatki wymyślają sobie, ile wlezie, ale nie dotykając istoty rzeczy. Rządy Hidalgo są dla stolicy katastrofalne. Obiecuje zmienić miasto w rodzaj wsi dla cyklistów: zieleń, parki i rowery. Na razie betonuje w Paryżu każde wolne miejsce. W tym najbardziej przeludnionym mieście świata, zaludnionym gęściej niż Szanghaj, Hongkong i Bombaj, wydaje zezwolenia budowlane na prawo

C

zasami od reguły czyni się wyjątki. Niejako dla sprawy. Otóż w Gelsenkirchen (Zagłębie Ruhry, 260 tysięcy mieszkańców, 20% muzułmanie, tendencja rosnąca) wzniesiono pomnik prawdziwego demokraty, Włodzimierza Lenina. Ba, ojca demokracji! Wszak Józef Stalin ( jego pomnika nadal w Niemczech nie ma) najlepiej zdefiniował demokrację w duchu swego Mistrza: demokracja to komunizm, reszta to faszyzm. Dlatego Mongolia była (obok ZSRS) państwem demokratycznym, a Polska faszystowskim. Ktoś spyta: a Niemcy?! Otóż Niemcy nie były państwem faszystowskim, bo jedyni faszyści w III Rzeszy to był (niecały) personel ambasady Królestwa Włoch w Berlinie. Dla Rzeszy Hitlera i Rosji Stalina to właśnie 1 Maja był największym świętem, co chętnie podkreślali obaj Wodzowie. Otóż w Gelsenkirchen, przed gmachem Komitetu Centralnego komunistycznej partii MLPD (Marksistowsko-Leninowska Partia Niemiec), wniesiono pomnik Włodzimierza Lenina, wysoki na 2,15 metra (sam Wielki Lenin był znacznie krótszy, mierzył zaledwie metr sześćdziesiąt pięć). Może ktoś zapyta: a czy wolno gloryfikować komunistyczną dyktaturę w Niemczech? Teoretycznie nie. Był nawet proces, lecz miejscowi funkcjonariusze sądowi wydali orzeczenie sprzyjające celom wyznawców Marksa i Lenina. To kolejny dowód na to, że Zachód jest czerwony, sądy jak i urzędy, szkoły jak i prasa, prasa jak radio i telewizja. Nie tak dawno temu w Meklemburgii i na Pomorzu Zaodrzańskim (w języku przypominającym polski określa się to nowotworkiem „Meklemburgia – Pomorze Przednie”; gdzie to Zadnie Pomorze, pytam), rewolucyjna komunistka (to w Niemczech komplement, nie obelga), niejaka Barbara Borchardt, została sędzią landowego Trybunału Konstytucyjnego. Za Genossin Borchardt głosowali też posłowie (w Niemczech jest demokracja, więc sędziów krajowych TK wybierają posłowie do Landtagu, a nie jakieś tam organizacje samorządowe sędziów) CDU, a zatem z nazwy chrześcijańscy demokraci. Wywołało to nieśmiałe protesty, równie skuteczne, co i zapewne szczere, ze strony centrali partyjnej CDU, a ściślej tzw. Unii Wartości, czyli

i lewo. Nasze piętnaste arrondissement 40 lat temu było dzielnicą małych domków, gdzie po rewolucji sowieckiej najchętniej osiadali rosyjscy uciekinierzy. Dziś domki ustąpiły miejsca siedmiopiętrowym buildingom, zagęszczenie przekracza 25 000 osób/km2 – warunki doskonale sprzyjające epidemii. Dla porównania – zagęszczenie ludności w Warszawie – 2400/km2. Nawet pandemia nie zahamowała szaleństwa – w naszym najbliższym sąsiedztwie otwarto trzy nowe place budowy. W tym szaleństwie jest metoda – 20–30 000 €/ m2 mieszkania. Dochody najdroższego miasta są zahipotekowane na trzydzieści lat z góry. Jak to możliwe? Już 20 lat temu Philippe Seguin, ówczesny prezes Cour de Comptes (NIK) dziwił się, że budowa krótkiego odcinka linii tramwajowej kosztuje w Paryżu siedem mld €. Za to, dla oszczędności, autobusy są nieklimatyzowane, metro również, mimo temperatur w lecie bliskich 40°C. Kibicuję pani Dati, w nadziei, ze jako mer Paryża usunie wreszcie z Pól Marsowych postawiony przez rodzinę Halterów szkaradny szklany „mur dla pokoju”, pokryty napisami Freedom, Pax, Mup itp. Towarzysz Marek Halter zapamiętał je zapewne z młodości spędzonej w Moskwie i w Warszawie. Nie spodziewam się jednak po wyborach zasadniczych zmian. Obok spraw istotnych kandydatki przechodzą dość obojętnie. Najwyraźniej nie pragną burzyć istniejącego systemu, który jest nader korzystny dla mera, ale zainstalować się w nim i korzystać z jego dobrodziejstw. Przeszłość przekazała nam w spadku wizerunki dawnych sław i wielkości w postaci pomników. Prezydent Macron, przemawiając wieczorem w niedzielę 14 czerwca, tonem jak zwykle patetycznym, zapowiedział: „Republika nie będzie cenzurować historii ani obalać pomników”. Była to aluzja do ostatnich wydarzeń. Czarni wyszli na ulice Paryża. Amerykańska afera Charlesa Fielda obudziła we Francji dawną aferę Traore’a. W 2016 roku 43-letni czarny obywatel Adam Traore zmarł podczas przesłuchania policyjnego. Rodzina zmarłego oskarżyła policję o mord. Po 4 latach śledztwo nie doprowadziło

konserwatywnego listka figowego tej dziś lewackiej partii (skrobanki, LGBT itd. in vitro i tak dalej). W akompaniamencie rewolucyjnych pieśni, rozbrzmiewających w centrum Gelsenkirchen, czerwona płachta powoli odsłania lico Wodza Rewolucji, Ojca Imperium Gułagów. Niejednemu kręci się łza w oku! Nadburmistrz Gelsenkirchen, polityk lewicowej SPD, Frank Baranowski, protestuje. „To ciężkie do zniesienia” – mówi potomek polskich osadników w Zagłębiu Ruhry. Oczywiście wśród protestujących przeciwko wzniesieniu pomnika architekta obozów koncentracyjnych (obelisk z odzysku, import z byłej Czechosłowacji) nie zabrakło faszystów, podkreśla niemiecka prasa. Było w obu demonstracjach aż 50 osób. Historia skandalu jest krótka: miasto Gelsenkirchen początkowo zabroniło ustawienia pomnika ludobójcy. Lecz Wyższy Sąd Administracyjny w Nadrenii Północnej – Westfalii uchylił ten zakaz (nie tylko w Meklemburgii – na Pomorzu Zaodrzańskim są jeszcze niezawiśli sędziowie). Nadaremno władze dzielnicy Gelsenkirchen-Zachód zwracały uwagę na wydawałoby się oczywisty fakt, że „Lenin jest synonimem gwałtu, ucisku, terroru i cierpień człowieka”. Bajania faszystów! Wodza Die MLPD, Gabi Fechtner, widzi w Leninie „sprawdzonego w historii świata prekursora walki o wolność i demokrację dla mas”. Pomnik Lenina to kolejny dowód na budowę realnego socjalizmu w Niemczech po zjednoczeniu. Poza pielgrzymami z Chińskiej Republiki Ludowej mało kto pamięta o tym, że w cesarskim rzymskim Trewirze dwa lata temu wzniesiono pomnik Karola Marksa, ojca lewicowych totalitaryzmów (z nazizmem włącznie). Statua przy placu Simeonstifftplatz jest dziełem towarzysza Wu Weishana i „wielkim darem dla wielkiego syna miasta”, jak przekonuje strona miasta Trewir. Wielki, socjalistyczny pomnik dla wielkiego, socjalistycznego kraju! Nie jest to zresztą jedyny pomnik duchowego sprawcy fizycznej pożogi na świecie. W Chemnitz, do niedawna Karl-Marx-Stadt, straszy przechodniów po dziś dzień ponadnaturalnej wielkości pomnik Capo di tutti capi, ikony czerwono-tęczowej międzynarodówki. Jego sprawcą był z kolei rosyjski rzeźbiarz

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Chaos Wynalazek telewizji wzbogacił wybory demokratyczne o czynnik wyglądu. W demokracji wszyscy są równi, ale niektórzy są bardziej fotogeniczni. Politolog amerykański Calder S. Brown uważa, ze Lincoln nigdy nie zostałby wybrany, gdyby w jego czasach istniała telewizja. Twarz najlepszego prezydenta Ameryki szpeciły dzioby po ospie. Zdaniem Henry’ego Kissingera to Bill Clinton wprowadził politykę w nowy wiek: wiek wyglądu; odtąd emocje przekazywane przez telewizję wpływają silniej na decyzje niż raporty ekspertów. do ustalenia prawdy; ekspertyzy, kontrekspertyzy i dochodzenia w toku. Rodziny muzułmańskie są liczne. Ojciec Traore’a z czterech żon miał 17 dzieci. Razem z kuzynami tworzy to cały klan, który zniecierpliwiony długim śledztwem, bez trudu skrzyknął kilkudziesięciotysięczny tłum manifestantów. Przed Pałacem Sprawiedliwości było ich 80 000, w marszu protestacyjnym wzdłuż Wielkich Bulwarów 30–50 000. Restauratorzy, od placu Republiki do Opery, którzy po dwóch miesiącach

żydowskiego pochodzenia, Lew Kerbel, powszechnie fetowany mistrz sztuki w służbie Stalina, przyjaciel Ericha Honeckera, wielkiego niemieckiego demokraty, zmarłego na emigracji w Chile. Mieszkańcy Kamienicy Saskiej (tak nazywał się po polsku Chemnitz w czasach czystości języka polskiego) nazywają pomnik po prostu „łeb”. Ten „łeb” to największy na świecie monument głowy, obok głowy Lenina w Ułan-Ude,

J

a

n

B

o

przerwy otworzyli nareszcie w poniedziałek tarasy swoich kawiarni i restauracji usytuowanych na trasie marszu, musieli zaraz je zamknąć i okna zabić dyktą w przewidywaniu wydarzeń. Minister spraw wewnętrznych przepuścił nową okazję, żeby zamilczeć. Schlebiając manifestantom, oskarżył policję francuską o rasizm. Z właściwym sobie talentem ubił jednym kamieniem dwa wróble: wzbudził w policjantach nienawiść do rządu i uszczuplił zastęp wyborców Macrona o tę garstkę, która

stolicy Buriacji, na Syberii. Na odsłonięcie pomnika w roku 1971 przyjechał też do Karl-Marx-Stadt prawnuk Marksa, Robert-Jean Longuet, zmarły w Paryżu adwokat, „bojownik przeciwko kolonializmowi”. Uroczystość odsłonięcia daru ChRL w Trewirze przypominała jak żywo podobne uroczystości w tzw. „krajach demokracji ludowej”. A więc premiera Nadrenii Palatynatu, Malu

g

a t k o

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Remake rewolucji październikowej trwa. Zmienia się kolor sztandaru, zmienia się hymn, zmienia się klasa, na jakiej rewolucja się zasadza, ale cel jest ten sam: przejąć władzę i zniszczyć cywilizację, a potem się sprywatyzować.

jeszcze pozostała mu wierna. Od rasizmu do kolonializmu jeden krok – postkolonialna społeczność Francji zażądała usunięcia z przestrzeni publicznej wszelkich śladów przeszłości kolonialnej, w pierwszym rzędzie pomników. Strach padł na Republikę: głównym apostołem kolonializmu w XIX wieku był Jules Ferry – wielokrotny minister, premier rządu i jeden z ojców Republiki. Ma wiele pomników i ulice swego imienia w każdym większym mieście. Będzie co obalać i zmieniać. Na razie odwołano projekcję słynnego filmu Przeminęło z wiatrem, który miał być wznowiony w kinoteatrze Rex na Wielkich Bulwarach. W tym najpiękniejszym kinie Paryża, zbudowanym za apogeum Hollywoodu w latach 30. XX w., widza otacza makieta miasteczka meksykańskiego z westernów: nad głową ma wygwieżdżone niebo, a na scenie przed filmem balet kolorowych fontann. Clark Gable i Vivien Leigh zostali zakazani ze względu na bijący z nich rasizm. Płaczcie, młodzi, nie dane wam będzie ujrzeć legendarnej epopei. Będziecie musieli się zadowolić filmami pani Holland, które są w Paryżu pokazywane z towarzyszeniem hałaśliwej reklamy. Jeśli tak dalej pójdzie, niebawem może wam być odebrany również dostęp do pierwszej literackiej nagrody Nobla, dzieła, którego francuski przekład pobił wszystkie rekordy wydawnicze od czasu wynalezienia powieści: 300 000 egzemplarzy w 1905 roku (a ukazał się w 1901). To więcej niż dzieła Aleksandra Dumasa razem wzięte. Mam naturalnie na myśli Quo Vadis Henryka Sienkiewicza. Czytajcie, póki czas. Skoro film o białych właścicielach plantacji został zakazany na żądanie wspólnoty czarnych ludzi, to dlaczegóżby apologia chrześcijaństwa nie mogła zostać wycofana z obiegu na wniosek wspólnot religijnych innych wyznań? Młodzi, będziecie za to mieli do dyspozycji na każde zawołanie najnowszego literackiego Nobla – opowieść Olgi Tokarczuk o dawnych Polakach, antysemitach tak zawziętych, że nieszczęsnych Żydów, którzy przeszli na katolicyzm, karali nadaniem szlachectwa i zwolnieniem z podatków. Za te

zbrodnie Polacy jeszcze zapłacą – grozi autorka Drabiny Jakubowej. Na Gwadelupie obalono już pomnik Victora Schoelchera, który zniósł niewolnictwo w koloniach francuskich (słynna ustawa 27 kwietnia); w Paryżu żądają usunięcia pomnika Colberta, który poddał handel niewolnikami przepisom prawnym. Przed podjęciem decyzji trzeba będzie się dobrze zastanowić. Jean Baptiste Colbert – premier rządu Ludwika XIV – został zaklęty w kamień jako najwybitniejszy mąż stanu w historii Francji. Ma prawo do jednego z czterech pomników świeckich patronów, którymi Republika ozdobiła fronton Zgromadzenia Narodowego od strony Sekwany. Kto miałby go zastąpić? Trudny wybór. Tych wahań nie znał mer (formalnie prawicowy!) alzackiego miasta Thionville w departamencie Mozeli. Uprzedzając ogólne życzenie wyborców, przemianował liceum im. Colberta na liceum niejakiej Rosy. Największą krzywdę wyrządził uczniom. Zawszeć to „liceum Colberta” lepiej brzmi na świadectwie maturalnym niż „liceum Rosy”, nieznanej we Francji amerykańskiej bojowniczki o zniesienie niewolnictwa. Walka z pomnikami wybuchła w momencie, kiedy wojna o chlorochinę, rozpoczęta w Marsylii, przybrała zasięg światowy. We wtorek 16 czerwca komisja parlamentarna przesłuchiwała dyrektora zdrowia Jerome’a Salomona na okoliczność błędów popełnionych przeciwko zdrowiu i życiu Francuzów. Prokurator Republiki wszczął dochodzenie przeciwko ministrom na wniosek kilkudziesięciu skarżących instytucji i osób prywatnych. Zainteresowanie ogromne. Oskarżycielska książka obrońcy chlorochiny, profesora Christiana Perronne’a, która 18 czerwca rano trafiła do księgarń, wieczorem plasowała się już na szczycie sprzedaży. Tytuł wymowny: Czy jest taki błąd, którego ONI nie popełnili? i podtytuł: Covid-19. Święta unia niekompetencji i ignorancji. Książka prof. Didiera Raoul­ta na temat szczepionek, ich dobrodziejstw i ryzyka z nimi związanego, wydana w marcu, zajmuje pierwsze miejsce w kategorii literatury niebeletrystycznej. K

Dreyer, polityczka socjalistycznej SPD, stwierdziła przy tej okazji, że „dar z Chin postrzegam jako filar i most partnerstwa”. Nie wszyscy podzielają jej opinię. Na łamach niegdyś konserwatywnego, dziś równie lewicowego jak cała prasa niemiecka dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, znalazłem uwagę, że to nie tyle prezent dla miasta, co dla samych Chińczyków od siebie. Pomnik przeznaczony jest przede wszystkim dla turystów z ChRL, odwiedzających miasto narodzin swego świętego. Do Trewiru przyjeżdża około 50 tysięcy gości z Chin Ludowych, udając się do kamieniczki Mark­ sów, gdzie Karol przyszedł na świat. Ale pecunia non olet! Niemcy o tym dobrze wiedzą. Christian Saehrendt z FAZ zauważa: „rzeźba Wu Weishana w Niemczech to obce ciało, przecież oba kraje nie mają pokrewnych reżimów, jak swego czasu NRD czy Związek Sowiecki”. Czyżby? Marks made in China to pomnik imponujący. Liczy 5 i pół metra wysokości wraz z cokołem. Stoi obok rzymskiej Porta Nigra, symbolu miasta. Tu mieściła się rezydencja Konstantyna Wielkiego Czy teraz miejsce tej bramy do miasta Augusta Treverorum zajmie jako symbol grodu Karol Marks? Konstantyn i Karol Marks… Pierwszy – przyjął chrześcijaństwo. Ten drugi – postawił sobie za cel jego unicestwienie. Pierwszy przyniósł mieszkańcom ówczesnego cywilizowanego świata wolność przez odkupienie. Drugi milionom niewolę w nieludzkich, totalitarnych systemach, których był patronem. Jeszcze trwają uroczystości. Podobnie jak w Gelsenkirchen, kamienne truchło duchowego ojca nie tylko komunizmu, ale wszystkich lewicowych dewiacji, z nazizmem włącznie, spowito w czerwone płótno. Do Trewiru na imprezę odsłonięcia pomnika Marksa przybyło ponad 200 gości z niemieckiego świata polityki. Ale nie tylko: na liście oficjeli widnieje także przewodniczący Komisji UE, Jean-Claude Juncker oraz wiceminister urzędu propagandy Chińskiej Republiki Lodowej, towarzysz Guo Weimin. Jean-Claude Juncker nawet nie poczuł siarczystego policzka, jakim uraczył go gość z Chin w randze wiceministra, zrównany protokolarnie z Junckerem. Och, tak, tak – były, rzecz jasna, protesty, znowu jacyś faszyści chcieli

zepsuć demokratom widowisko. Dla jednych pomnik to skandal, dla innych wyraz dziejowej sprawiedliwości. Marks to wielki syn miasta, powtarzają niczym zaklęcie. PEN Club Niemcy był przeciwko; powołując się nieśmiało na brak wolności słowa w ChRL. Ale to też tylko listek figowy. I nowa, świecka tradycja: w Bazylice Trewirskiej ówczesny przewodniczący Komisji Unii Europejskiej, Jean-Claude Juncker, wygłaszając kazanie, przestrzega przed tym, by obarczać Karola Marksa odpowiedzialnością za zbrodnie komunizmu. Cytat: „Za to, że niektórzy z jego późniejszych uczniów wartości, jakie on sformułował, i słowa, jakich użył do ich opisu, użyli jako broni przeciwko innym, nie można obarczać odpowiedzialnością Karola Marksa”. W religijnym uniesieniu premiera Nadrenii-Palatynatu, Malu Dreyer (SPD), powtarza innymi słowami wypowiedź Junckera wobec tysiąca zaproszonych gości: „nie wolno obarczać go winą za zbrodnie na milionach ludzi, popełnione w XX wieku w jego imieniu”. Związek Ofiar Komunizmu (były jakie ofiary?), Izba Pamięci Berlin-Hohenschönhausen oraz Towarzystwo na rzecz Zagrożonych Narodów wyrazili protest przeciwko uczczeniu Marksa. Także AfD przeprowadziła marsz milczenia ku czci ofiar komunizmu. Ale co tam faszyści! Sojusz Marksistowski z udziałem komunistycznej partii Die Linke (ta boi się określenia „komunistyczna” jak diabeł wody święconej) i DKP (Niemiecka Partia Komunistyczna; taka naprawdę istnieje i wspiera m.in. Antifę) zorganizował demonstrację przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi. Stuttgart, w czerwcu. Setki lewackich „przeciwników rasizmu” (lewicowa „Sueddeutsche Zeitung” określa ich mianem „imprezowiczów”) demolowały sklepy w centrum miasta. Nadburmistrz (prezydent) Stuttgartu, Fritz Kuhn (Zieloni), mówił o tragicznej niedzieli w tym mieście. SZ już wie: „przemoc to pijani faceci”. Naprawdę? Zatrzymani bandyci mają od 16 do 33 lat; to międzynarodówka o niemieckich, chorwackich, irackich, portugalskich i łotewskich paszportach. Podobno są sfrustrowani pandemią. Wielu policjantów rannych. Rewolucja bis? Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

4

NIETYKALNI

Polskie sądownictwo

Korporację zastąpić demokracją

Z Marcinem Warchołem – sekretarzem stanu i pełnomocnikiem Rządu ds. praw człowieka rozmawia Mariusz Patey. Przygotowanie: Mariusz Patey i Filip Januszewski sądowniczy nie będzie ani skuteczniejszy, ani sprawiedliwy. Zarówno przywołane diagnozy sędziów Rzeplińskiego i Stępnia, jak i wyrażane

Bez zmiany modelu na demokratyczny można tworzyć kolejne ustawy usprawniające pracę sędziów, przeznaczać na sądy jeszcze większe środki, zatrudniać jeszcze więcej asystentów, ale to nie zadziała w praktyce. downictwa. Potrzeba nam tylko mądrych i wyłącznie uczciwych sędziów, potrzeba nam tylko dobrze zorganizowanych sądów działających jak szwajcarskie zegarki”. Nic dodać, nic ująć. W tych wypowiedziach przebija się zarazem diagnoza, ale i przyczyna – korporacjonizm. Bez zmiany modelu na demokratyczny można tworzyć kolejne ustawy usprawniające pracę sędziów, można przeznaczać na sądy jeszcze większe środki, zatrudniać jeszcze więcej asystentów, ale to nie zadziała w praktyce. Czyli uważa Pan, że bez zmian strukturalnych, samo zwiększenie środków przeznaczanych na sądownictwo nie będzie się przekładało na efekty? Absolutnie. Największe nakłady finansowe i zwiększenie zatrudnienia asystentów dla sądów, których liczba wzrosła o 100%, poczynił w 2006 roku minister Zbigniew Ziobro i jesteśmy dziś w czołówce krajów europejskich, jeśli chodzi o nakłady na sądownictwo. Mamy 26 sędziów na 100 tysięcy obywateli, ale jeśli spojrzymy na efekty pracy, to niestety jesteśmy blisko końca listy. W 2013 roku minister Jarosław Gowin przeprowadził badania dotyczące wpływu zwiększenia liczby asystentów na pracę sądów. Co się okazało? Sądy z największą ilością asystentów pracowały najwolniej. Bez zmiany modelu, bez odejścia od korporacjonizmu, system

niego wyroków w sprawach zwykłego obywatela, który stał się w tym sporze zakładnikiem. Sprawy są odwlekane, a sędziowie, tacy jak Igor Tuleya, realizują swoje polityczne interesy na forum Unii Europejskiej. A jeśli chodzi o Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, to wydał on 19 listopada ubiegłego roku wyrok, który został instrumentalnie wykorzystany przez to środowisko, bo w żadnym miejscu TSUE nie zakwestionował ani Izby Dyscyplinarnej, ani KRS. Co więcej, wskazał w punkcie 130., że nie ma jednego modelu ani rad sądowniczych, ani sądownictwa dyscyplinarnego. Ponadto w punkcie 145. wprost zaznaczył, że decyzje prezydenta w sprawach powołania sędziów SN nie mogą być przedmiotem kontroli sądowej. Ten wyrok „nadzwyczajna kasta” przedstawia jednak w sposób kłamliwy i wykorzystuje go do podważania statusu sędziów. Dlatego ustawa grudniowa chroni ład i porządek, zakazując podważania decyzji innych sędziów. Ustawa wskazała za niezgodne z konstytucją i ustawami kwestionowanie statusu jednego sędziego przez drugiego. Jest to sprawa dla Izby Dys­cyplinarnej, bowiem trudno oczekiwać akceptacji takiego zachowania. Co do kwestii odpowiedzialności dyscyplinarnej, to nasze rozwiązania nie poszły tak daleko, jak ma to miejsce w niektórych krajach. W Czechach postępowanie dyscyplinarne wszczyna minister sprawiedliwości lub prokuratura, nie ma też rad sądownictwa. Niemcy czy Austria nie mają sędziowskich immunitetów. W Polsce są najszersze immunitety w Europie, a minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo to przecież sędziowie sądzą sędziów, a mimo to, to u nas, a nie w Pradze czy Berlinie sędziowie wychodzą na ulice. Paradoks. RYS. WOJCIECH SIWIK

Panie Ministrze, chcielibyśmy raczej porozmawiać o fundamentach przeprowadzanych reform niż o bieżącej polityce. Zaufanie do wymiaru sprawiedliwości w Polsce jest zdecydowanie niższe niż w krajach zachodnich. Skąd się to wzięło? Rzeczywiście sondaż przeprowadzony przez „Dziennik Gazetę Prawną” i Radio RMF pokazał, że działalność polskich sądów wysoko lub bardzo wysoko ocenia zaledwie niewiele ponad 5% ankietowanych, bardzo nisko natomiast ponad 38% – przeciętnie jest to około 32%. Skąd takie oceny? Jedną z głównych przyczyn jest społeczne przekonanie o braku uczciwości i rzetelności polskich sędziów – bardzo wysoko lub wysoko ocenia te cechy 11,7% badanych Polaków, z kolei bardzo nisko lub nisko aż 34%. Wskazywał na to już dawno sam sędzia Andrzej Rzepliński, nazywając Krajową Radę Sądownictwa „związkiem zawodowym sędziów konserwujących interesy źle służące polskiemu sądownictwu”. Podkreślał to sędzia Jerzy Stępień, a także poseł Jan Rokita, przywołując zdanie Rzeplińskiego i tłumacząc, że jeśli nie odbierzemy sędziom KRS, daremne będą jakiekolwiek reformy sądownictwa. Rozumiała to przecież nawet Platforma Obywatelska, która w swoim programie z 2006 roku postulowała demokratyczny wybór sędziów do KRS przez Sejm. Sędzia Stępień na pytanie, czy KRS spełnia swoje funkcje, czy stoi na straży niezawisłości sędziów i niezależności sądów, odpowiedział w 2014 roku: „KRS nie spełnia tych funkcji, w praktyce jest miejscem zaklepywania kandydatów na sędziów. Każdy przychodzi tam ze swoimi kandydatami i dba o to, żeby to oni właśnie przeszli. Dotyczy to także polityków. To nie jest najlepsze miejsce na decydowanie o tym, kto zostanie sędzią. KRS dba o interesy korporacji sędziowskiej, nie jest natomiast organem, który naprawdę dba o prawdziwą niezawisłość”. Z kolei sędzia Rzepliński w 2006 roku w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział: „Media informują o wcale licznych, jak na profesję ludzi o nieskazitelnych charakterach, aferach korupcyjnych, pijanych sędziach w gmachach sądów, pijanych sędziach za kierownicą samochodu, sędziach-sprawcach przestępstw pospolitych. Co do części tych afer dotychczasowe ustawowe mechanizmy korekcyjne są bezradne wobec siły układów, wobec przejawów demonstrowanej publicznie mentalności »oblężonej twierdzy« najważniejszych struktur naszego są-

w sondażach opinie społeczeństwa jedynie to potwierdzają. Jakie są zatem fundamenty przeprowadzanej przez Was z takim zaangażowaniem reformy? Są trzy filary. Pierwszym jest zmiana modelu wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa z korporacyjnego na demokratyczny. Członkowie KRS są powoływani przez Sejm większością trzech piątych głosów – ta procedura została stworzona na wzór hiszpański. Warto zaznaczyć, że koalicja rządząca nie miała takiej większości w Sejmie. Drugim jest wprowadzenie nowego modelu postępowania dyscyplinarnego przez stworzenie Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, niepowiązanej organizacyjnie ani osobowo z innymi sądami, w myśl zasady nemo iudex in causa sua. Izba ta w pierwszym roku jej orzekania wydała wiele orzeczeń pozbawiających immunitetu bądź usuwających z zawodu sędziów łapówkarzy, złodziei, pijanych kierowców czy stosujących przemoc domową. Jej rozstrzygnięcia o wydaleniu z zawodu zapadały często na jednej rozprawie, podczas gdy wcześniej sądom średnio półtora roku zabierało samo pozbawienie immunitetu sędziów nadużywających zaufania publicznego. Sąd Najwyższy pozostawił w zawodzie sędziego, który na stacji benzynowej dopuścił się kradzieży 50 złotych, czy innego sędziego, który ukradł część do wkrętarki. Należy zadać pytanie:

jaką moralną legitymację ma sędzia, który jest złodziejem, do sądzenia innych złodziei? Dlatego nowa Izba Dyscyplinarna zyskała szybko aprobatę społeczną, w przeciwieństwie do Sądu Najwyższego. Jest wreszcie trzeci filar, czyli Izba Kontroli Nadzwyczajnej. Ta izba uchyla niesprawiedliwe wyroki. Ostatnio prokurator generalny wygrał tam w sprawie ochrony przed lichwą, gdzie pewna pani padła ofiarą oszustwa. Odsetki były czterokrotnie zawyżone. Ta izba wprowadza elementarną sprawiedliwość, uchylając wyroki sądów, które stają po stronie – choćby jak w tym przypadku – lichwiarzy. Transparentny system powoływania sędziów, sprawiedliwe sądzenie i uchylanie niesprawiedliwych wyroków wydawanych w sądach powszechnych – to są trzy fundamenty naszej reformy. Jaka jest Pana zdaniem relacja między moralnością – czy ogólnie rozumianą sprawiedliwością – a przepisami prawa i ich egzekwowaniem przez środowiska sędziowskie? Niestety te dwie sfery w praktyce sądowej często nie są powiązane. Drastycznym przykładem była sprawa re-

statystyk, dlatego wolą się nie wychylać i wydawać wyroki niejako automatycznie, zgodnie z przyjętą linią. W niektórych przypadkach pojawiają się w sprawach prywatyzacyjnych niestety również zarzuty korupcyjne, co bada prokuratura. Prawnicy w wywiadach tłumaczyli, że prawo przecież wprost nie zabrania ustanowienia kuratora dla 120-letniej osoby. Ale prawo wielu rzeczy wprost nie zabrania, bo nie można oczekiwać, że uda się stworzyć prawo omnipotentne. Tak samo jak nie może zadekretować uczciwości, przyzwoitości czy zdrowego rozsądku. A to właśnie zdrowy rozsądek nakazywałby odrzucić wniosek o ustanowieniu kuratora dla 120-letniego staruszka. Tego niestety u niektórych sędziów brakuje. W imię świętego spokoju taki sędzia podpisuje się pod czymś, co wyrządza ludziom krzywdę. Dlatego takie patologie najlepiej likwiduje transparentny, demokratyczny system, bo w systemie korporacyjnym mamy po prostu do czynienia z niezdrową solidarnością środowiskową i popieraniem swoich kandydatów, a później tacy właśnie ludzie wydają wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej.

W Polsce są najszersze immunitety w Europie, a minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo to przecież sędziowie sądzą sędziów, a mimo to, to u nas, a nie w Pradze czy Berlinie sędziowie wychodzą na ulice. Paradoks. prywatyzacji w Warszawie. Problem polega na tym, że nawet jeżeli sędzia uzna, że ze sprawą z pozoru oczywistą jest coś nie tak i wyda wyrok raczej nieoczekiwany, musi go później pisemnie uzasadnić. A uzasadniać mu się często po prostu nie chce albo nie umie tego rzetelnie zrobić. I w apelacji wyrok mu uchylą. Sędziom zależy na zachowaniu jak najlepszych

Jaki jest Pana zdaniem wpływ Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i europejskich środowisk prawniczych na kształt reform w Polsce? Czy Trybunał Federalny Niemiec ma silniejsze umocowania traktatowe niż polski Trybunał Konstytucyjny? Dane porównawcze z różnych krajów pokazują, że tam, gdzie nie ma rad

sądownictwa w polskim rozumieniu albo gdzie są one powoływane przez władzę wykonawczą lub ustawodawczą, sądownictwo cieszy się największym zaufaniem. Niemcy, Czechy, Austria i Luksemburg pozostają w czołówce rankingu zaufania do wymiaru sprawiedliwości, a w krajach tych nie ma w ogóle rad sądowniczych. Demokratyzacja procesu wyboru do rad sądowniczych jest kluczem do poprawy

Wiemy, że trwają prace nad zbiorem zasad etyki zawodowej w środowisku adwokatów. W propozycji Naczelnej Izby Adwokackiej, paragraf 52. ustęp 2., pojawia się zapis mający odniesienie do powinności adwokata wobec swojego środowiska, mówiący, że adwokat powinien powstrzymywać się od publicznej krytyki uchwał władz samorządu adwokackiego. Czy nie jest to wypaczenie etyki pracy adwokata, który powinien przede wszystkim służyć swojemu klientowi i społeczeństwu? W roku 2008 podobna sprawa zawisła w Trybunale Konstytucyjnym. Sprawa dotyczyła artykułu 52. Kodeksu Etyki Lekarskiej, który TK uznał za niezgodny z konstytucją. Przepis ten zakazywał krytyki jednego lekarza przez drugiego. Trybunał uznał, że sądy lekarskie stosują zbyt szeroką wykładnię tego przepisu, zapominając o prawdziwej i uzasadnionej interesem publicznym krytyce lekarzy.

Transparentny system powoływania sędziów, sprawiedliwe sądzenie i uchylanie niesprawiedliwych wyroków wydawanych w sądach powszechnych – to są trzy fundamenty naszej reformy. kondycji sądownictwa i do odzyskania społecznej akceptacji dla sądów. W Niemczech sędziów do sądu najwyższego powołują politycy – komitet wyboru sędziów składa się z 16 przedstawicieli Bundestagu i 16 ministrów landowych. W Hiszpanii sędziów do krajowej rady sądownictwa powołuje parlament, w Szwecji i Danii rady sądownictwa powołują ministrowie sprawiedliwości, a w Irlandii sędziów sądu najwyższego rekomenduje rząd, a powołuje prezydent przy niewiążącej opinii rady sądownictwa. W Polsce grupka stanowiąca niewielką część środowiska sędziowskiego, która jest za korporacyjnością, sabotuje reformy, wykorzystując hasło „ulica i zagranica”. Uważają, że skargi w Unii Europejskiej i anarchizacja wymiaru sprawiedliwości są ich najlepszą bronią. Teraz wpadli na pomysł kwestionowania statusu sędziów wybranych w sposób demokratyczny. Groteskowość tej sytuacji polega na tym, że to sędziowie wybrani korporacyjnie lub wręcz przez Radę Państwa PRL kwestionują mandat demokratyczny. To jest oś całego sporu. Kwestionowanie statusu sędziego to również kwestionowanie wydanych przez

Nie można bronić zaufania do lekarzy czy adwokatów, zabraniając jakiejkolwiek krytyki, nawet opartej na prawdzie, czy odbierając wolność słowa. Ograniczenie dyskusji ogranicza klientom, pacjentom możliwość uzyskiwania wiedzy na temat działalności adwokatów i lekarzy. Prawo powinno zapewniać każdemu wolność wyrażania poglądów i pozyskiwania informacji, bo to jest ochrona interesów zwykłych ludzi, którzy powinni wiedzieć, czy leczący lub reprezentujący ich fachowcy rzeczywiście mają odpowiednią wiedzę, a nawet walory moralne. Próba ograniczenia wolności słowa w przypadku adwokatów to działanie czysto polityczne, które ma uciszyć tych z własnym zdaniem, odmiennym od zdania rady adwokackiej. To knebel z najgorszych czasów PRL. Artykuł 17. konstytucji mówi wyraźnie, że w „drodze ustawy można tworzyć samorządy zawodowe, reprezentujące osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawujące pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony”, zatem interes publiczny jest tu wyraźnie wyartykułowany jako nadrzędny. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

5

KRESY

B

ył czas, kiedy – jak pisze Paweł Jasienica – księstwa ruskie pełniły rolę wielkich i bogatych ośrodków kultury. Najazdy tatarskie, tureckie i wchłaniająca ekspansja księstwa moskiewskiego zniszczyły to bezpowrotnie. Dzika i łupieżcza Litwa, podbijając także ziemie ruskie, zagrażała i Królestwu Polskiemu, powodując ogromne straty ciągłymi rabunkowymi najazdami, przede wszystkim porywaniem ludzi („brańcy” z całymi rodzinami osiedlani byli nad Niemnem, Wilią i Niewiażą, by niewolniczą pracą na roli łagodzić ciągły niedostatek). Dwóch jednak wielkich wrogów zagrażało wszystkim – Krzyżacy i Moskwa. Wielki projekt Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego – Rzeczpospolita Obojga Narodów – z Władysławem Jagiełłą jako królem Polski, stworzył wreszcie potężny bastion przeciw temu historycznemu przekleństwu dwóch frontów. Dopiero trzema zaborami udało się go rozerwać. Zwycięstwo na bolszewikami znów wyzwoliło entuzjazm dla energicznej budowy projektu „Polska”. Nie było zupełnie istotne miejsce urodzenia; wartością stała się możliwość stworzenia – dla wszystkich chcących pol-

skiej tożsamości – gmachu na solidnym fundamencie tysiącletniej zachodniej kultury łacińskiej. Przetrwanie polskiej kultury, tradycji i języka dowodziło najlepiej jego trwałości i sensu kontynuacji. Ruska szlachta, nękana hajdamacko-kozackimi stepowymi rabusiami, prosiła Rzeczpospolitą o objęcie jej tym projektem. Profesorowie Bartel, Mościcki i inżynier Kwiatkowski – „grupa lwowska”, rzucając się na głęboką wodę

Dokończenie ze str. 1

Lwów utracony Dariusz Brożyniak

Sikorski-Majski). Poza jednak kilkunastoma przypadkami przepadnięcia bez wieści czy pojedynczych rozstrzelań, głównie na skutek indywidualnych denuncjacji, sowieci zdecydowali się wykorzystać zastany niezwykle wysoki potencjał naukowy. Sensacyjne i brawurowe wystąpienie profesora Stanisława Fryzego z sukcesem rozładowało napięcie wiecu zorganizowanego na klatce schodowej Politechniki Lwowskiej przez komisarza Politechniki, podpułkownika zarządu politycznego Armii Czerwonej, brudnego prymitywa, Jusimowa. W rezultacie nastąpiła współpraca naukowa w Moskwie, w trakcie której profesorowi Bartlowi po raz pierwszy zaproponowano stanięcie na czele prosowieckiego rządu polskiego, i to pod warunkiem zwolnienia z więzień i deportacji wszystkich Polaków. Odrzucając tę propozycję w lipcu 1940 r., profesor nie wiedział jeszcze o losie więźniów Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. Początek lata 1941 roku okazał się złowrogi dla profesorskiej elity Lwowa. Miasto nie otrząsnęło się jeszcze po przerażającej zbrodni NKWD – wymordowaniu więźniów politycznych w spływających krwią więzieniach „Brygidek”, „Zamarstynowa”, czy „Łąckiego” – gdy w nocy z 3 na 4 lipca z kolei Niemcy przeprowadzili akcję pacyfikacyjną i rankiem 4 lipca, poniżej II Domu Techników, na stoku Wzgórz Wuleckich zgładzono 40 osób, w tym 13 związanych z Politechniką Lwowską. Mija właśnie bez mała 80 lat od tego tragicznego wydarzenia, którego ofiarą padł także Tadeusz Boy-Żeleński, pisarz, poeta, satyryk, lekarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, od 1939 roku z nadania sowieckiego kierownik katedry literatury francuskiej Uniwersytetu Jana Kazimierza (prosowiecki lewak i liberał, zwolennik przyłącze-

na wewnętrznym dziedzińcu politechnicznej biblioteki, a w razie niepogody – w katedrze teorii maszyn cieplnych u profesora Kazimierza Ochęduszki, dla pokoleń autorytetu w dziedzinie termodynamiki. Dzielono się wiadomościami bieżącymi, z nasłuchu radiowego, danymi delegatury rządu londyńskiego. Większość kadry naukowej zaangażowana była w podziemny ruch oporu. Na Politechnice Lwowskiej znajdował się jeden z najważniejszych punktów kontaktowych struktur AK Okręgu Lwowskiego. Po decyzji Niemców w 1942 r. o podjęciu niektórych kursów zawodowych, powstała możliwość tajnego nauczania i, w uzgodnieniu z rządem emigracyjnym, realizacja w ten sposób pełnego programu akademickiego z 1938 roku. Lipiec 1944 r. przyniósł ofensywę Armii Czerwonej. Dowództwo AK w ramach akcji „Burza” przystąpiło do walki o miasto. Kompanie Kedywu wyzwalały także uczelnie. Nad miastem, które uniknęło wyburzenia, powiewały, często obok sowieckich,

Dla Stalina rzecz była jednak od początku przesądzona. Bawił się emocjami swych adwersarzy, obalając argument, że Lwów nigdy nie był rosyjski, przewrotnym i złowrogim przypomnieniem, że… Warszawa była.

innymi profesor Stanisław Fryze, kierownik katedry elektrotechniki ogólnej Politechniki Lwowskiej, trafił do obozu pod Krasnymdonem w Zagłębiu Donieckim, do tamtejszych kopalń antracytu. Uderzenie w środowisko akademickie było możliwe za sprawą listy wywozowej sporządzonej przez członka jeszcze przedwojennej komunistycznej jaczejki, zlikwidowanego w 1945 r. wyrokiem sądu AK. Jeszcze w trakcie wywózek pojawiła się we Lwowie delegacja PKWN z Lublina. Usiłowano wymusić na profesorach, pod groźbą uznania ich za hitlerowców, podpisanie rezolucji potępiającej rząd emigracyjny w Londynie oraz AK. Po raz kolejny władze lwowskich uczelni wykazały niezłomny patriotyzm, nie ulegając komunistycznej prowokacji. Jednocześnie intensywną działalność prowadził Związek Patriotów Polskich we Lwowie, założony w oparciu o przedwojennych komunistów, którzy po wrześniu 1939 r. znaleźli się tam pozbawieni zdelegalizowanej w 1938 roku KPP i przywództwa zlikwidowanego w Moskwie. Ster objęła Wanda Wasilewska, ciesząca się nieograniczo-

W latach 1944–46 pod naporem władz sowieckich i groźbą wywózki do Kazachstanu i Donbasu, rozpoczął się exodus polskiej ludności ze Lwowa (66,7% mieszkańców miasta według statystyk sowieckich na 1 października 1944 r.).

Radzieckim”. Także Oskar Lange argumentował: „rząd radziecki powinien uznać istnienie starych ośrodków kultury polskiej [takich jak np. Lwów], które choć usytuowane na etnicznym terytorium ukraińskim lub białoruskim, ukształtowały się jako integralna część polskiego życia narodowego”; „W Polsce było pięć centrów kulturalnych: Warszawa, Kraków, Poznań, Lwów i Wilno. Utrata dwóch z nich byłaby bardzo ciężka, a uzyskanie niemieckich miast bez polskiego dziedzictwa kulturalnego nie może być uważane za wyrównanie utraty starych historycznych polskich ośrodków”; „Lwów był w każdym razie poza Ukraińską Republiką Radziecką”. Dla Stalina rzecz była jednak od początku przesądzona. Bawił się emocjami swych adwersarzy, obalając argument, że Lwów nigdy nie był rosyjski, przewrotnym i złowrogim przypomnieniem, że… Warszawa była. Zadra 1920 roku pozostała głęboko. Stalin wolał nawet oddać połowę Puszczy Białowieskiej. Ten patologiczny morderca wiedział, jak okaleczyć Polskę, by pozostała słabym politycznym inwalidą na dziesięciolecia, bez wystarczającej siły dla budowy własnej suwerenności. Wiedział także, że bez Polski i dawne kresy Rzeczypospolitej stają się znów łatwym łupem w zasięgu, tym razem bolszewickiej, Moskwy. W lutym 1945 r. „Czerwony Sztandar” podał pierwsze wiadomości o ustaleniach konferencji w Jałcie. Do Lwowa przyjechał z Londynu profesor Stanisław Grabski, walczący o Lwów

w rozmowach ze Stalinem do końca, tzn. do otwartego pogwałcenia traktatu ryskiego przez aliantów i faktu niemal wybaczenia Stalinowi paktu Ribbentrop-Mołotow. Uznano konieczność ratowania ludzkiego i umysłowego potencjału Lwowa dla Polski, poprzez połączenie z narodem. W przypadku Politechniki Lwowskiej postanowiono przeniesienie jej in corpore do Gdańska i ukonstytuowanie jej tam jako Politechniki Morskiej. Rząd w Lublinie nie wyraził na to zgody. Prosowieccy komuniści postanowili ostatecznie wygasić i wymazać tradycje polskiej nauki i kultury we Lwowie, domagając się wyjazdu profesorskiego grona w rozpro-

nym zaufaniem Stalina. ZPP wydawał organ prasowy „Wolna Polska”, organizował dla uwiarygodnienia (ukrycia rzeczywistych sowieckich intencji) życie „patriotyczno-kulturalne”, prowadził na szeroką skalę działalność pomocową i opiekę społeczną. Jedwielkich projektów technicznych, rozpoczęła budowę nowoczesnej Polski, mając przecież świadomość nieuchronności kolejnej wojny po traktacie wersalskim. Port w Gdyni przełamał niemiecką blokadę gospodarczą mogącą zadławić kraj, a magistrala węglowa łączyła go z południem, z przemysłowym Śląskiem. Centralny Okręg Przemysłowy, lokujący we wschodniej dziś Polsce przemysł zbrojeniowy, miał uzupełnić strategicznie niepewny Śląsk i załagodzić napięcia społeczne kryzysu lat 30. w rejonach najbiedniejszych. Lwowskie Targi Wschodnie i zachodnie Targi Poz­nańskie wychodziły z polską ofertą na świat. Po wkroczeniu 22 września 1939 r. Armii Czerwonej do Lwowa, profesorowie lwowscy obawiali się podzielenia losu swych kolegów z krakowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, wywiezionych 6 listopada przez Niemców do Sachsenhausen. Po aresztowaniu przez NKWD, wywieziono do ZSRR byłego posła na Sejm RP, znamienitego profesora ekonomii Uniwersytetu Jana Kazimierza, Stanisława Grabskiego (zwolnionego w ramach układu

nia Lwowa do ZSRR). To był początek końca polskości tego miasta, rozpoczęty uderzeniem w jego akademicką elitę. 8 października 1941 r. dokonano ekshumacji pogrzebanych na miejscu zbrodni, zwłoki wywieziono do lasu Krzywczyckiego, gdzie oblano je benzyną i spalono, rozrzucając następnie popioły. Profesorowi Kazimierzowi Bartlowi, pięciokrotnemu premierowi rządu RP, zaproponowano utworzenie z kolei proniemieckiego rządu polskiego. Kiedy odmówił, został na rozkaz Himmlera skazany w więzieniu przy ul. Łąckiego na rozstrzelanie i zamordowany o świcie 26 lipca 1941 r. na tzw. Piaskach Janowskich; tam też pogrzebany. Niemcy zamknęli wszystkie uczelnie Lwowa. Przygotowany rząd ukraiński z Jarosławem Stećką-Karbowyczem na czele, aresztowali i internowali w Berlinie, a trzy południowo-wschodnie województwa II RP ze Lwowem przyłączyli jako Distrikt Galizien do Generalnej Guberni w tymże jeszcze lipcu 1941. Życie akademickie przerodziło się w życie towarzyskie bezrobotnych profesorów i ich asystentów

biało-czerwone flagi – po raz ostatni. Zaczęto przeczuwać, dla kogo zachowano, w przeciwieństwie do Warszawy, to miasto. Po wejściu oddziałów NKWD rozpoczęły się wywózki. Od 2 do 4 stycznia 1945 r. odbywały się we Lwowie aresztowania i deportacje w głąb Związku Sowieckiego. Według danych AK wywieziono w ciągu trzech dni 17 000 osób, w tym 31 pracowników Uniwersytetu i Politechniki, oraz

38 inżynierów i techników, w tym odnawiających Panoramę Racławicką uszkodzoną bombardowaniem. Między

nocześnie Wanda Wasilewska i tworzący promoskiewską Krajową Radę Narodową Władysław Gomułka byli zagorzałymi zwolennikami przyłączenia Lwowa do Związku Sowieckiego. W 1944 r. w obecności Churchilla Bierut wprawił obecnych wręcz w zażenowanie, domagając się natarczywie i wyjątkowo służalczo „w imieniu narodu polskiego wcielenia Lwowa do ZSRR”. Przeciwny był nawet Zygmunt Berling, obawiając się o morale w LWP, gdyż „polskie Wilno i polski Lwów stanowią dla nich [tzn. żołnierzy] kamień węgielny zaufania i szczerości wzajemnych stosunków między nami a Związkiem

szeniu do Krakowa, Gliwic, Wrocławia i Gdańska. Ostatnia z czterech grup wyjechała ze Lwowa w czerwcu 1946 roku, wraz z profesorami zwolnionymi z donbaskich łagrów i więzień w tym z prof. Stanisławem Fryzem. Wyjeżdżali z całymi rodzinami i dobytkiem, towarowymi wagonami (mieszczącymi 40 ludzi lub 8. koni). Na jedną rodzinę przypadało około jednej czwartej takiego wagonu. Wyjeżdżali z pocieszeniem swego znakomitego lwowskiego kolegi, geografa i geopolityka prof. Eugeniusza Romera, który utrzymywał tezę o „ciążeniu terenów nad górnym Bugiem i Dniestrem ku Polsce, a nie w stronę Kijowa” (ponad dwa miliony Ukraińców i Białorusinów pracujących w dzisiejszej Polsce, z czego tak wielu inwestuje i chce pozostać na stałe, wydaje się potwierdzać ten pogląd sprzed 75 lat). W latach 1944–46 pod naporem władz sowieckich i groźbą wywózki do Kazachstanu i Donbasu, rozpoczął się exodus polskiej ludności ze Lwowa (66,7% mieszkańców miasta według statystyk sowieckich na 1 października 1944 r.). Następowała

planowa, sztuczna wymiana ludności. Wysiedlano ogromną ilość firm i rzemieślników, z których żyło to miasto przez setki lat. Chociażby „batiarski” Zamarstynów, który z dość cuchnącą rzeką Pełtwią był mekką pracowitych i zręcznych w rzemiośle polskich Ormian, zasilających swymi wyrobami meblarskimi Targi Wschodnie, wzbogacających produktami swych odlewni miejską infrastrukturę (a i ostrogi dla Rydza-Śmigłego musiał ktoś wykonać). Cała sfera kultury, opera, teatry,

wystawy, kluby lotnicze, samochodowe, motocyklowe, sportowe – wszyscy zapełniali listy wysiedleń. Oparciem do ostatnich polskich dni miasta był arcybiskup lwowski Eugeniusz Baziak, stawiając opór sowieckim szykanom. Jego wyjazd 26 kwietnia 1946 roku stał się momentem zwrotnym w historii Lwowa. To miasto kochało życie, było nowoczesne i awangardowe, promieniowało na całą Polskę, było w najlepszym sensie swych kontaktów europejskie, a nawet światowe. W chwili próby zdumiewało patriotyzmem i odwagą. Polski Lwów pozostał w prozie Adama Zagajewskiego, syna lwowskiego profesora elektroniki przemysłowej Tadeusza Zagajewskiego, pisanej już w Gliwicach. I pozostał w dziełach genialnego matematyka Stefana Banacha, w dziełach architektów – jak kościół św. Elżbiety, Dworzec Główny we Lwowie czy nowe łazienki w Krynicy, sanatorium w Żegiestowie, w muzyce Wojciecha Kilara, w śladach na murach, w nazwiskach na pokrywach miejskiej kanalizacji – wymieniając wyłącznie sygnalnie. Pozostał w sercach prawdziwie patriotycznych Polaków rozumiejących sens tworzenia jak najwartościowszej przywódczej elity, kulturowo-historycznych korzeni, wzorca i chwalebnego przykładu – dla tożsamości narodu i jego państwowotwór-

czych zdolności. Dziś Ukraińcy lubią pisać w pozdrowieniach do Polaków: „Witanje ze Lwowa, najlepszego miasta na Ukrainie!”. „Czwarty rozbiór Polski” doprowadził do rozdrobnienia na kresach Rzeczpospolitej, gdzie jakże łatwo można dziś wzniecać lokalne nacjonalizmy i antagonizmy dodatkowo osłabiające Polskę, skazaną teraz na koniunkturalne sojusze. Małe państwa bałtyckie same wymagają polskiej opieki, Białoruś, sojusznik Federacji Rosyjskiej, ledwo negocjuje warunki swej niepodległości z Moskwą. Rękę Moskwy widać i w samym Lwowie, gdzie ogromny pomnik Bandery stoi bezpośrednio właśnie obok kościoła św. Elżbiety. Ciągłe utarczki i trudności z obroną tradycji języka polskiego na Litwie, Białorusi i Ukrainie dowodzą jednoznacznych intencji tworzenia stałego poczucia zagrożenia od wschodu, przy ciągle wzrastającej sile Niemiec o potencjale IV Rzeszy. Polska Piastów przyjęła z zachodu chrześcijaństwo wraz z kulturą łacińską. W rezultacie mogła budować państwo, namaszczając królów. Z czasem stała się także Rzecząpospolitą dla innych narodowości, kultur i religii. Geopolityczne rozumienie znaczenia Lwowa to rozumienie państwowotwórczej roli Rzeczypospolitej Polskiej, jedynego zachodniołacińskiego bytu politycznego w tej części Europy. To rozumienie także wielu ważnych przyczyn trudności 30-letnich już zmagań znów wolnej Polski. Można jednak odnieść wrażenie, że do tej pory rozumieją to ciągle najlepiej odwieczni jej wrogowie. K Zdjęcia pochodzą ze zbiorów autora


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

6

M

yślenie o stanie danego kraju i o perspektywach na przyszłość zawsze zaczyna się od oszacowania „siły żywej”, czyli liczby obywateli i struktury demograficznej. Później rozpatruje się zagadnienia geopolityczne, gospodarcze, kulturowe, naukowe i wszelkie inne. Zwracam uwagę na strukturę demograficzną, bo o tym nie zawsze pamiętamy. To jest (w czasie pokoju) parametr stały, dokładniej: wolnozmienny.

Myślenie liczbą Warto przypomnieć, że w Polsce od roku 1956 zaczęto realizować politykę antynatalistyczną, zmierzającą do ograniczenia liczby ludności, czego skutkiem jest groźne zaburzenie struktury uwidocznionej na wykresach. Władysław Gomułka był przerażony wizją roku 2000, kiedy to PRL (według ówczesnych prognoz) miał liczyć 52 miliony obywateli. Wyrwy po tej polityce do dziś są widoczne na naszym demograficznym portrecie. W roku 1957 widzimy lokalny szczyt powojennego wyżu, a później wiele lat słabych. Trzeba od razu zaznaczyć, że ten wyż i tak musiał się wkrótce zakończyć. Liczba dzieci nie mogła nieprzerwanie przyrastać, bo w wiek rozrodczy wchodziło pokolenie zdziesiątkowane przez wojnę (to też wciąż widać na wykresie). Poza tym – w XX wieku, już przed wojną, w całej Europie systematycznie spadała dzietność. W roku 1914 Niemcy liczyli na łatwe zwycięstwo nad francuską „armią jedynaków”. Wojny nie wygrali, ale podstawowy problem Francji zdiagnozowali poprawnie. W roku 1936 ten spadkowy trend zauważył nawet Stalin. Dla niego najważniejsza była liczebność armii, a ta – gdyby ów trend się utrzymał – mogłaby nie wystarczyć do planowanych podbojów. Zakazano więc aborcji na życzenie, co powoli zaczęło dawać efekty w następnych latach. Z kolei nasz Gomułka – wbrew sowieckim przestrogom – popełnił błąd maltuzjański, polegający na ekstrapolowaniu powierzchownie obserwowanych w Polsce trendów. W roku 1956 wprowadzono ustawę o „przerywaniu ciąży”, która – wraz z bardzo silną propagandą antynatalistyczną – doprowadziła do tego, że wkrótce liczba aborcji była porównywalna z liczbą urodzeń: po kilkaset tysięcy rocznie. Cel osiągnięto. Polska nie osiągnęła nawet 40 milionów.

NARODOWA DE M OGR AFIA w kolejnych latach niż będzie się pogłębiał, co zresztą jednoznacznie prognozował Główny Urząd Statystyczny. Ale uwaga. Ten niż miał się pogłębiać nie dlatego, że taki był powierzchowny trend, ale dlatego, że w pokoleniu od rocznika 1983 aż do 2003 systematycznie w każdym kolejnym roku (sprawdźmy to na wykresie) jest po kilka-, kilkadziesiąt tysięcy rodziców mniej. W roku 2015 GUS prognozował poprawnie, że tych brakujących dzieci po prostu nie będzie miał kto rodzić. Ponadto XX-wieczny

Scenariusze Nie ulega wątpliwości, że Program 500+ już powołał do życia setki tysięcy młodych Polaków (w odniesieniu do prognoz GUS, nieprzewidujących tego programu). Nie ulega również wątpliwości, że 500+ nie podniesie dzietności do poziomu zapewniającego pełną zastępowalność pokoleń. Struktura wiekowa będzie nadal zdeformowana, co – licząc nie kadencjami, ale pokoleniami – musi doprowadzić do wyludnienia, czyli zaniku polskości w Polsce.

zasady powszechności, która chroni kobiety przed upokarzającymi staraniami w różnych urzędach, co zresztą by kosztowało strasznie dużo. Wiem, bo byłem urzędnikiem odpowiedzialnym za podobne sprawy. Segregacja rodzin na „lepsze” i „gorsze” wymagałaby zatrudnienia wielu odpowiednio wykształconych specjalistów, zdobywania tysięcy zaświadczeń i nieraz kończyłaby się w sądzie. Mam również inne doświadczenia. Otóż jako ojciec czworga dzieci musiałem – oprócz etatu – brać dodatkowe

To już piąty doroczny raport demograficzny, publikowany przeze mnie na łamach „Kuriera WNET”. Dziś proponuję zabawę w spostrzegawczość. Pokazuję wykresy z różnych lat i proszę o wyszukanie podobieństw i różnic. Portret demograficzny z początku roku 2016 ilustruje stan sprzed Programu 500+. Portret 2020 pozwala dostrzec, co już osiągnęliśmy i co trzeba zrobić w przyszłości.

500+ eppur si muove Andrzej Jarczewski

europejski trend malejącej dzietności jest kontynuowany i w Polsce osiągnął zupełnie katastrofalny poziom (nie przytaczam tu liczb, dostępnych w licznych źródłach, by skupić się na ocenie jakościowej, strukturalnej, a nie liczbowej). Teraz spójrzmy na portret z roku 2020, sporządzony według tej samej „koedukacyjnej” metody. Podstawo-

Możemy się z tym pogodzić: niech nas zastąpią narody demograficznie prężniejsze. Niewykluczone nawet, że to się stanie bez naszej zgody. Tak jak w Bizancjum. Możemy też przyjąć opcję „europejską”, czyli najpierw zlać się z innymi narodami Europy, a później – niezbyt długo – „czekać na barbarzyńców”. Możemy jednak uznać, że polskość jest wartością zasługującą na długie

zajęcia lub przynosić różne roboty do domu, co skutkowało przerzuceniem wielu ciężarów wychowawczych na żonę nauczycielkę. Ta znów z tego powodu nie mogła pracować zawodowo przez wiele lat. Ja musiałem zarabiać (w kopalni czy w urzędzie) względnie dużo, co sprawiało, że prawie nigdy nie załapałem się na żaden socjal, choć – po podzieleniu przez 6 – moje zarobki starczały

funkcjonowania. Nieprzyjaźni obserwatorzy skutek nazywali przyczyną. Nie dostrzegali rodzin, które dają radę wspaniale, choć kosztem wielkiej pracy matek i wyrzeczeń ojców. Powinno nam zależeć, żeby dzieci rodziły się nie tylko w rodzinach patologicznych, ale również w takich, które potrafią potomstwu zapewnić wzorowe wychowanie. W takich rodzinach bardzo często zdarza się tak, że przy jednym dziecku żyje się na względnie wysokiej stopie, ale każde następne dziecko rujnuje dobrobyt, choć dochody takiej rodziny są nadal dużo wyższe niż jakikolwiek próg socjalny. Przy okazji: zauważyłem, że naprawdę bogaci ludzie coś nie gardzą 500+, które jest dla nich zaledwie dodatkiem do reszty z kieszonkowego. Głośno krytykują, ale cicho biorą.

Polskość rozegra się w kulturze W XIX wieku polskości w Polsce nie uratowały stymulanty finansowe. Gdybyśmy nie mieli Mickiewicza, Chopina, Matejki czy Sienkiewicza... nikt nie wie, czy dowieźlibyśmy polskość aż do roku 1918. I czy tej polskości starczyłoby aż na Polskę. Dziś stoimy w obliczu gigantycznej przemocy medialnej ze strony niepolskich, a często polonofobicznych monopolistów. Tworzone są indeksy ksiąg zakazanych, których na terenie Polski nie wolno udostępniać w antypolskich sieciach handlowych. Wymyślane są różne formy cenzury (pisałem o tym na tych łamach w kwietniu br., a o dystrybucji prestiżu w czerwcu). Już chyba każdy (z wyjątkiem idiotów i agentów) widzi, że kapitał medialny ma narodowość. Trzydzieści lat medialnej przemocy! W poprzednich raportach domagałem się utworzenia konglomeratu polskich mediów, wspierających Program 500+. Proponowałem założenie miesięcznika flagowego pod roboczym tytułem „Matka Polka”, który by konkurował na rynku z tą śmieciową makulaturą, propagującą antywartości. W czasach internetowych taki miesięcznik musiałby być wspierany przez cały mobilny anturaż, umożliwiający dotarcie do starych i młodych. Wysyłałem to do różnych urzędów i polityków. Na razie – bez jakiegokolwiek odzewu. Być może

Demograficzny portret Polski A.D. 2016

sowietyzacją, bo jednak większość grona nauczycielskiego stanowili patrioci odporni na marksizm. Czy tak jest nadal? Tego nie wiem. Może warto sprawdzić. Obawiam się jednak, że sformatowani przez komunistyczne uniwersytety nauczyciele chętniej zajmą się promocją aborcji, masturbacji i „wielką księgą cipek” niż wychowaniem ku odpowiedzialnej dzietności. Kilku niestety takich znam. Nigdy nie powinni być nauczycielami, ale to oni dziś rządzą szkołami samorządowymi.

Wnioski arytmetyczne Nie wypowiadam się o moralnych aspektach dopuszczalności aborcji na życzenie. Dla mnie sprawa jest jasna, ale wielu Polaków akceptuje ciemność. Porozumienie jest niemożliwe, a wszelka dyskusja – stratą czasu. Należy znaleźć rozwiązanie na innej płaszczyźnie, np. arytmetycznej. Pamiętamy o skutkach ustawy proaborcyjnej z roku 1956. Wprowadzono ją w szczycie wyżu, a mimo to przyniosła skutki katastrofalne. Teraz, gdy znajdujemy się (spójrzmy na wykresy) w epoce nieuniknionego pogłębiania się niżu, liberalizacja aborcji oznaczałaby wręcz wygaszenie narodu polskiego. Powtarzam: nie używam żadnych argumentów moralnych ani religijnych. Wskazuję to, co z punktu widzenia elementarnej znajomości matematyki powinno być dla każdego jasne. Przez co najmniej 20 lat liczba urodzeń musi spadać ze względu na to, że nie będzie miał kto tych brakujących dzieci rodzić. Czysta arytmetyka. Możemy tylko ten nieunikniony(!) proces spowalniać lub przyśpieszać. Zwolennicy aborcji na życzenie są na szczęście poza większością parlamentarną, więc z tej strony nic poważnego nam nie grozi. Pojawili się jednak prowokatorzy z drugiej strony, nawiedzeni Savonarole, gotowi wszcząć wojnę, której rezultat nie jest pewny. Moralny szantaż, wywierany na polityków, jest po prostu obrzydliwy w sytuacji, gdy obecny stan świadomości społecznej gwarantuje przegraną w referendum, a wprowadzenie takiej zmiany bez referendum rozpoczęłoby epokę wojen domowych. Jeżeli głoszący jedynie słuszne poglądy Savonarola przyczyni się do poDemograficzny portret Polski A.D. 2020

Myślenie strukturą Kwestia, ilu ludzi może bezpiecznie zmieścić się na terenie Polski, jest przedmiotem sporu. Natomiast bezsporne jest to, że proporcje między pokoleniami nie mogą być dowolne w żadnym kraju. Jeżeli w niektórych regionach Afryki widzimy więcej dzieci niż dorosłych, to nie tylko bieda jest nieunikniona, ale konieczna jest praca dzieci. Gdyby młode pokolenie chodziło tam do szkół, a nie do jakiejkolwiek roboty, wszyscy by umarli z głodu. Pomoc zagraniczna jest nieskuteczna i nierytmiczna, a często szkodliwa dla rozwoju kraju. W efekcie rosną pokolenia półanalfabetów, zdolnych wprawdzie do korzystania ze smartfonów, ale niezdolnych do wyprodukowania czegokolwiek, co wymaga elementarnej wiedzy. To droga donikąd. Również narody bezdzietne mogą wkrótce spodziewać się różnych niemiłych przygód. Owszem, bez wydatków na dzieci łatwiej o beztroskie i bogate życie, ale za kilka pokoleń w takim kraju autochtoni znajdą się w mniejszości, a pracujący na nich przybysze mogą mieć nieoczekiwane poglądy na sens utrzymywania starzejącej się mniejszości przy życiu. Dziś jeszcze różne bunty i rozruchy da się jakoś stłumić, ale gdy proporcje zostaną radykalnie zmienione, zabraknie obrońców dawnych wygód. Tak padło wielkie mocarstwo, jakim przez długie wieki było Bizancjum. Zabrakło obrońców. Przyszli ci, których było więcej, a ci, których było mniej, przeszli do historii.

Czy 500+ działa Struktura ludnościowa w każdym państwie powinna być zrównoważona, a nieuniknione wyże i niże powinny być łagodzone polityką demograficzną. Tak rozumiem sens wprowadzenia programów prorodzinnych, stymulujących dzietność wtedy, gdy groził nam pogłębiający się niż. Zwróćmy uwagę na nasz portret z roku 2016 (sporządzony na podstawie danych GUS na 31 grudnia 2015 r.). Dramatyczny obraz wyżów i niżów. I pewność, że

wy rdzeń struktury nie uległ zmianie, ale przesunął się nieco ku górze. Od roku 2016 – zamiast pogłębiającego się spadku – obserwujemy wyraźny wzrost, który jednak szybko słabnie ze względu na omówione już zjawisko, czyli brak matek w poprzednim pokoleniu (1983–2003). Dalszy spadek jest nieunikniony, choćbyśmy 500+ zamienili na „milion plus”. Można tylko nieco ten spadek ograniczyć. W roku 2020 spodziewamy się nieznacznej poprawy dzięki wprowadzeniu 500+ na pierwsze dziecko, ale i ten „stymulant” będzie działał krótko i nie nazbyt efektywnie.

trwanie, że nasze późne wnuki powinny mieć szansę na mówienie po polsku we własnym kraju. To nie dla każdego jest oczywiste. Jeżeli jednak przyjmiemy opcję polską, to – pod rozpatrywanym teraz względem – musimy działać. Na dalsze stymulanty finansowe nie ma co liczyć. Ich skuteczność jest ograniczona, podobnie jak ograniczony jest budżet, oskarżany (przez idiotów lub agentów) o „rozdawnictwo”.

Doświadczenia Nie lekceważę żadnej formy finansowego wsparcia dzietności. Bronię zwłaszcza

na zaledwie bardzo, bardzo skromne życie. Gdy żona nie pracowała, odmawiano naszym dzieciom nawet miejsca w przedszkolu. Nie żalę się, tylko pokazuję przykład typowej inteligenckiej rodziny wielodzietnej. Podobnie jest w rodzinach nauczycielskich, lekarskich i wielu innych. Widzę, jak dobroczynne skutki dla młodych rodzin przynosi 500+. W PRL ośmieszano rodziny wielodzietne, które niby miały być siedliskiem patologii. W III RP ta myślowa kalka utrzymywała się bardzo długo. Bo rzeczywiście, wiele rodzin wielodzietnych wpadało w taką biedę, że traciło zdolność dobrego

jest to niewłaściwy kierunek działania. Nie wiem, co się dzieje w telewizji, bo nie korzystam z telewizora, ale siedzę w internecie i widzę dużo wartościowych działań ministerstwa kultury. Na razie ministerstwo walczy o historię, co przyjmuję z aplauzem. Potrzebne są jednak działania, wspierające polską dzietność, a tego za bardzo nie widzę. Kto się tym zajmie? Ministerstwo rodziny i wszystkiego najlepszego może administrować programami socjalnymi, ale nie przeprowadzi wieloletniej kampanii propagującej rodzinę. Szkoły? Trudna sprawa. W PRL-u szko­ ły uratowały polskość przed

rażki obecnego Prezydenta, będzie przez całą wieczność tłukł się po piekle, które teraz brukuje swoimi nieodpowiedzialnymi i egoistycznymi dobrymi chęciami. Tak więc problemów nam nie brakuje. Może nadchodzące lata, wolne od wyborczej presji, będą sprzyjać ich rozwiązaniu. W tytule zacytowałem słowa o Ziemi, przypisywane Galileuszowi: „a jednak się kręci”. Wydaje mi się, że to samo – wbrew całej antyrodzinnej i antypolskiej propagandzie – można już dziś powiedzieć o Programie 500+. A przyszłość Polski zależy od polskiej kultury. I polską twórczość należy wspierać. W każdej dziedzinie. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET R E K L A M A

P·O·L·S·K·A

CZTERY DEKADY SOLIDARNOŚCI

Nowy cykl audycji o ludziach Solidarności. Słuchaj na antenie Radia Wnet.

WARSZAWA 87.8 KRAKÓW 95.2 WROCŁAW 96.8

7


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

8

PIERWSZE STRA JKI 1980 Dokończenie ze str. 1

Lubelski Lipiec a gdański Sierpień Narodziny Solidarności Z Marcinem Dąbrowskim – dr. historii, głównym specjalistą Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN Oddział w Lublinie, zajmującym się historią Lubelskiego Lipca 1980 i NSZZ Solidarność na Lubelszczyźnie – rozmawia Wojciech Pokora.

Wiemy, że w lipcu 1980 r. wszystko zaczęło się w Świdniku… Pierwsze strajki zaczęły się 1 lipca 1980 r. w różnych miejscach w kraju, gdy w stołówkach niektórych zakładów pracy zaczęto wprowadzać podwyżkę cen artykułów mięsnych. Już wtedy zastrajkowały m.in. Zakłady Mechaniczne „Ursus” oraz Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego „PZL-Mielec”. 8 lipca 1980 r. rano zmieniono ceny w zakładowej stołówce w WSK „PZL-Świdnik” i dlatego w Świdniku też wybuchł strajk.

kolejne przedsiębiorstwa. Stopniowo strajki objęły także inne miejscowości Lubelszczyzny, jak Białą Podlaską, Chełm, Kraśnik, Lubartów, Poniatową czy Puławy. Ale głównym ośrodkiem strajkowym stał się Lublin.

Jak przebiegał strajk? Przede wszystkim od razu przy wyjaśnianiu przyczyn przerwania pracy pojawiła się ogromna ilość uwag, wniosków, postulatów. Od paru lat społeczeństwo – w tym i mieszkańcy Świdnika – było nękane narastającym kryzysem ekonomicznym, pogłębiającymi się brakami towarów. Strajk ujawnił ogromne obszary zaniedbań ze strony dyrekcji i władz różnego stopnia w zakresie spraw zakładowych, pracowniczych, socjalnych. Stąd na niektórych wydziałach zgłoszono po kilkaset postulatów. Tak było zresztą w całej Polsce. Lato 1980 r. obnażyło zaniedbania PRL w stosunku do środowisk pracowniczych, w ówczesnej nowomowie: proletariatu, dla dobra którego miano sprawować dyktatorską władzę. Tymczasem ów proletariat zbuntował

Bezpośrednią przyczyną wybuchu strajku w WSK Świdnik było podwyższenie cen w zakładowej stołówce. Z tego powodu po przerwie śniadaniowej nie podjęło pracy kilka wydziałów. Około południa robotę przerwały już wszystkie wydziały produkcyjne. się przeciw otaczającej rzeczywistości i swoim rzekomym dobroczyńcom. Istotnym elementem strajku w Świdniku, a potem i w innych zakładach pracy, okazały się wiece załogi. Setki ludzi gromadzące się pod biurowcem dyrekcji były poważną siłą nacisku. Komunistyczny aparat nie miał doświadczenia w kontakcie z takim spontanicznym tłumem. Podczas niedawnej konferencji, która odbyła się w Lublinie – „Stąd ruszyła lawina… 40. rocznica Lubelskiego Lipca 1980” – prof. Andrzej Zybertowicz zwrócił uwagę, że w momencie wybuchu protestu pojawiły się dwa nurty – część strajkujących zaintonowała Międzynarodówkę, lecz za chwilę większość zaśpiewała Boże, coś Polskę. Czy to wydarzenie można uznać za

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Zatem, jak się niekiedy mówi, bezpośrednią przyczyną strajku był kotlet. Bezpośrednią przyczyną wybuchu strajku w WSK Świdnik było podwyższenie cen w zakładowej stołówce. Z tego powodu po przerwie śniadaniowej nie podjęło pracy kilka wydziałów. Około południa robotę przerwały już wszystkie wydziały produkcyjne.

symboliczne? Nie było dwóch nurtów w czasie lipcowych strajków na Lubelszczyźnie. Ani rozdwojenia wśród strajkujących. Ci sami ludzie śpiewali Wyklęty powstań ludu i pieśni religijne. Taka była specyfika Polski Ludowej. To było wówczas bardzo szczególne miejsce na Ziemi: państwo socjalistyczne, rządzone od kilkudziesięciu lat przez komunistów i będące częścią komunistycznego bloku państw Układu Warszawskiego i RWPG, w którym ponad 90 procent obywateli chodziło – bez przeszkód – do kościoła. Wśród nich była większość członków komunistycznej partii PZPR. Również bez przeszkód, choć poza szkołą, uczęszczały na lekcje religii niemal wszystkie dzieci i prawie cała polska młodzież. W tym większość dzieci działaczy partyjnych, milicjantów, a nawet funkcjonariuszy SB. A kilka miesięcy wcześniej tłumy, liczące nawet około miliona osób, gromadziły się na spotkaniach z papieżem, i to na dodatek z rodzimym papieżem, który jeszcze niedawno żył wśród tych ludzi na co dzień. Takie rzeczy możliwe były wtedy tylko nad Wisłą.

To było wówczas bardzo szczególne miejsce na Ziemi: państwo socjalistyczne, rządzone od kilkudziesięciu lat przez komunistów i będące częścią komunistycznego bloku państw Układu Warszawskiego i RWPG, w którym ponad 90% obywateli chodziło bez przeszkód do kościoła. Wracając do Świdnika, ta Międzynarodówka śpiewana pod oknami dyrekcji była wyrazem buntu, a nie hymnem pochwalnym na cześć władz.

Musiała brzmieć zupełnie inaczej, niż podczas wcześniejszych akademii 1-majowych. I z całą pewnością nie sprawiła przyjemności słuchającym jej komunistycznym dygnitarzom, którzy przybyli do WSK. A należy wspomnieć, że do strajkującego zakładu dotarli dość wysocy funkcjonariusze rządzącego aparatu: minister przemysłu maszynowego, wojewoda lubelski, sekretarz ekonomiczny KW PZPR, dyrektor zjednoczenia. Na ówczesnym etapie rozwoju ruchu strajkowego trudno wyobrazić sobie gości wyższego szczebla. I tu trzeba podkreślić rzecz niezwykle ważną dla dalszego pokojowego przebiegu wydarzeń w lecie 1980 roku. To, że nie doszło do przemocy, do użycia siły, a być może nawet do przelewu krwi, wynikało nie tylko z opanowania i ograniczania się strajkujących. Co najmniej w równym stopniu było to efektem gotowości władzy do podjęcia szybkich rozmów ze strajkującymi, i to już od pierwszego dnia, czyli od 1 lipca 1980 r. Bez takiej postawy władz, scenariusze wydarzeń z 1980 roku mogły być zupełnie inne. Czy już wówczas zaczęto dostrzegać, że strajk jest czymś więcej niż upomnieniem się o podstawowe sprawy bytowe? Wspomniałem wcześniej o ogromnej liczbie zgłaszanych postulatów. Od tych spraw codziennych, pracowniczych, zakładowych, trzeba było zacząć i te załatwić w pierwszej kolejności. W lipcu 1980 r. władze PRL czuły się jeszcze silne i nie były skłonne ustępować tak daleko, jak stało się to miesiąc później, w sierpniu. Zdawali sobie z tego sprawę strajkujący i przedkładali realne na tamtą chwilę żądania. Pamiętajmy, że w lipcu władze w ogóle nie uznawały jeszcze pojęcia ‘strajk’. Nazywało się to „przerwami w pracy”. Dlatego nie było jeszcze wówczas Komitetów Strajkowych o takiej nazwie. Strajkujący, o ile nie bali się wyłonić jakiegoś bardziej formalnego przedstawicielstwa, używali zastępczych nazw. W WSK Świdnik był to Komitet Postojowy. To nawet władzom bardziej wówczas zależało na wyłonieniu jakiejś reprezentacji pracowników, z którą łatwiej byłoby rozmawiać i zakończyć protest, niż z wielkim, niekontrolowanym tłumem. Jeśli chodzi o horyzont postulatów, zauważmy, że od początku strajkujący w WSK upominali się o poprawę

zaopatrzenia i warunków bytowych dla całego Świdnika. Domagano się też zmniejszenia dysproporcji cywilizacyj-

Strajkujący w Świdniku mieli świadomość ograniczeń wynikających z uwarunkowań ustrojowych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie domagałby się w 1980 roku obalenia PRL czy zmiany ustroju. Ani w lipcu, ani w sierpniu 1980 roku. Nawet w 1981 r. nie głosiła tego Solidarność. nych między poszczególnymi obszarami kraju. W nowej sytuacji strajkowej zupełnie nie zdały egzaminu dotychczasowe rady zakładowe, które miały być rodzajem samorządu pracowniczego, a okazały się martwymi atrapami posłusznymi dyrekcji. Stąd ważny, jak na owe czasy, postulat uniezależnienia rad zakładowych od dyrekcji. A to byłby już pierwszy krok do utraty kontroli nad zakładami pracy. Złamaniem ówczesnego tabu było także domaganie się zniwelowania dysproporcji między zarobkami i zasiłkami dla pracowników przemysłu a takimi samymi uprawnieniami milicjantów, pracowników wojska czy działaczami partyjnymi PZPR. Czy to już nie było podgryzaniem egipskiej piramidy? A postulat wszystkich wolnych sobót na stałe, który był taki nośny w sierpniu i w czasach Solidarności? A żądanie podawania rzetelnych informacji w środkach masowego przekazu? Czy to już nie był krok ku ograniczeniu cenzury i wolności słowa? Strajkujący w Świdniku mieli świadomość ograniczeń wynikających z uwarunkowań ustrojowych. Nikt przy zdrowych zmysłach nie domagałby się w 1980 roku obalenia PRL czy zmiany

ustroju. Ani w lipcu, ani w sierpniu 1980 roku. Nawet w 1981 r. nie głosiła tego Solidarność. A wielu w szeregach PZPR szczerze próbowało jeszcze reanimować swoją partię w ramach tzw. struktur poziomych. Dopiero 13 grudnia 1981 r. i represje stanu wojennego zmieniły znowu otaczające realia, a przede wszystkim horyzonty myślowe w ludzkich głowach. Mało kto myślał już o reformowaniu systemu. Ale wtedy wszyscy mieli już za sobą 16 miesięcy zbiorowej posierpniowej wolności. Załodze WSK Świdnik udało się wymusić spełnienie postulatów. Pojawił się przykład, ze strajk jest formą dialogu z władzą. Zaskakujące jest to, że zakończony czwartego dnia strajk w WSK Świdnik sfinalizowano podpisaniem pisemnego porozumienia. To pierwszy taki przypadek latem 1980 roku.

Wiedziano, że strajki były masowe i miały pokojowy przebieg. Władze podjęły rozmowy ze strajkującymi i zgodziły się spełnić przynajmniej część zgłoszonych postulatów. Przełamana została dzięki temu bariera strachu i o tyle łatwiej było zrobić w Gdańsku kilka kroków dalej. Czy stąd strajki w kolejnych zakładach pracy na Lubelszczyźnie? Strajki w Lublinie pojawiły się już nazajutrz po rozpoczęciu strajku w Świdniku. I to od razu w dużych zakładach pracy. 9 lipca rozpoczęła strajk Fabryka Maszyn Rolniczych „Agromet”. Kolejnego dnia – Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów. Potem – największa Fabryka Samochodów Ciężarowych. I w następnych dniach

Ale nie było jeszcze wtedy żadnej struktury, która by koordynowała strajki? Od 8 do 25 lipca 1980 r. w regionie strajkowało ponad 150 zakładów pracy. Zdecydowana większość, bo około 90, w samym Lublinie. Strajki były jednak zupełnie spontaniczne, nieskoordynowane. Nie było struktury międzyzakładowej, spajającej wszystko w całość, tak jak później na Wybrzeżu. Mimo to, gdy w dniach 16–19 lipca 1980 r. strajk w Lokomotywowni Lublin zablokował cały węzeł PKP, strajkował transport zaopatrzenia sklepów, a 18 lipca stanęła komunikacja miejska – Lublin został praktycznie sparaliżowany. Większość pracowników innych przedsiębiorstw nie docierała na czas do swoich miejsc pracy. Jak zareagowały na to władze? Sytuacja wydawała się władzom na tyle poważna, że 18 lipca 1980 r. wystosowały Apel do mieszkańców Lublina. Wezwały w nim, ale w łagodnym tonie, do powrotu do pracy. Apelowały także o rozwagę i zadeklarowały spełnienie uzasadnionych postulatów. Apel został rozklejony w formie dużych afiszów na murach miasta. Opublikowała go także lokalna prasa. A na antenie rozgłośni odczytał go I sekretarz KW PZPR. W żadnym innym mieście latem 1980 roku nie wystosowano podobnej odezwy do mieszkańców. To nie wszystko. W Warszawie zebrało się Biuro Polityczne Komitetu Centralnego PZPR, czyli najwyższe polityczne gremium decyzyjne tamtych czasów. Zapadła tam decyzja o powołaniu Komisji Rządowej do rozpatrzenia postulatów zgłoszonych przez zakłady pracy Lublina i województwa lubelskiego. Postanowiony na czele komisji wicepremier Mieczysław Jagielski już następnego dnia, 19 lipca, przybył do Lublina, przywożąc ze sobą wiceministra komunikacji, który zakończył strajk kolejarzy w lubelskiej lokomotywowni PKP. Niedługo potem lubelskie strajki zakończyły się. Ale niecały miesiąc później znowu zawrzało. Tym razem na Wybrzeżu. Tam były już tradycje strajkowania i pamięć o Grudniu 1970. Od 1978 r. działały tam Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. Czy zasadne jest mówienie, że to, z czym mieliśmy do czynienia w sierpniu 1980 r., miało swój początek w lipcu na Lubelszczyźnie? O lipcowych strajkach w Lublinie doskonale wiedziano na Wybrzeżu. Mówiło o tym Radio Wolna Europa, dzięki zorganizowanej przez opozycję siatce zbierania informacji o strajkujących zakładach pracy. Wiedziano, że strajki były masowe i że mimo to miały pokojowy przebieg. Że władze podjęły rozmowy ze strajkującymi i zgodziły się spełnić przynajmniej część zgłoszonych postulatów. Przełamana została dzięki temu bariera strachu i o tyle łatwiej było zrobić w Gdańsku kilka kroków dalej. Z rzeszą doradców, pod okiem ekip dziennikarskich i kamer telewizyjnych z całego świata. Sama władza też dojrzała do znacznie dalej idących ustępstw i rozwiązań. Zresztą, była już przyparta do ściany, gdy pod koniec sierpnia stanął prawie cały kraj. Strajkujący w lipcu nie mieli tego komfortu i byli sami. Dlatego tym bardziej należy przypominać, że bez ich wcześniejszego zrywu nie byłoby potem gdańskiego Sierpnia. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

9

PRZEZ KRESY

4

maja wieczorem dotarliśmy z Dmytrem Antoniukiem do Równego. Zaczynamy od zapalenia zniczy pod tablicą poświęconą generałowi Markowi Bezruczce. To wybitny wojskowy wojsk Ukraińskiej Republiki Ludowej. W maju 1920 r. w randze pułkownika dowodził 6. Siczową Dywizją Strzelców Armii URL i razem z generałem Śmigłym-Rydzem 9 maja 1920 roku odbierał paradę ukraińskich i polskich wojsk na kijowskim Chreszczatyku, a w sierpniu 1920 roku dowodził bohaterską obroną Zamościa. W Zamościu Ukraińców wspomagał w obronie 31 Pułk Ułanów Kaniowskich. Dzięki świetnie zorganizowanej linii obrony, zasiekom i setkom min ułożonych przez ukraińskich saperów oraz wykorzystaniu do obrony umocnień twierdzy zamojskiej, Armii Konnej Budionnego nie tylko nie udało się zająć miasta, ale ostatecznie została ona okrążona i zwyciężona w bitwie pod Komarowem 31 sierpnia 1920 roku. Konna Armia, która przez miesiące siała strach i śmierć, po bitwie pod Komarowem już nie odzyskała pełnej zdolności bojowej. Ostatecznie z 20-tysięcznej 1. Armii Konnej przetrwało ok. 3 tys. żołnierzy. Marko Bezruczko w październiku 1920 roku został awansowany na generała chorążego armii URL. W 1944 roku zmarł w Warszawie i spoczywa na cmentarzu

FOT. PAWEŁ BOBOŁOWICZ

Na początku maja wyruszyliśmy w drogę szlakiem miejsc pamięci i chwały polskiego i ukraińskiego oręża 1920 roku. Początkowo nasza wyprawa miała się ograniczyć do kilkunastu miejsc. Po dwóch miesiącach akcji przejechaliśmy już 4000 km, odwiedzając dziesiątki miejsc od zachodniej Ukrainy do Ostra na lewym brzegu Dniepru – miejsca, gdzie w maju 1920 roku najdalej dotarły sojusznicze wojska Petlury i Piłsudskiego na kierunku ukraińskim. W kolejnej części reportażu opisujemy naszą wyprawę do Równego, Zdołbunowa, Lwowa i Żółtańców.

Rok 1920 – Pamięć w czasach zarazy

Przez Wołyń i Ziemię Lwowską Paweł Bobołowicz bez dat. Tak, to jest kwatera polskich żołnierzy, zapewne poległych w walach o Równe na początku lipca 1920 roku. Pomimo wielu heroicznych wyczynów naszych żołnierzy, Budionny zajął Równe 10 lipca. Ze znacznymi stratami po polskiej stronie. Miasto w ręce Polaków powróciło we wrześniu 1920 roku po bitwie pod Klewaniem – ostatnią polską potyczką z Konarmią. 17 września 1920 roku Polacy pokonali bolszewików w nietypowym starciu z kawalerią – nie na wolnym polu, ale pośród zabudowań.

Pędzący w galopie kawalerzyści z szablami w dłoniach… charakterystyczne budionówki i kamienny sztandar z napisem po rosyjsku: „вся власть советам” – „cała władza w ręce rad”. To niewątpliwie swoiste upamiętnienie wydarzeń 1920 roku… prawosławnym na warszawskiej Woli. Upamiętnienie jego postaci w Równem to dzieło m.in. Serhiusza Prowczuka, który przez całą naszą wyprawę nie pozwala zapomnieć o wydarzeniach 1920 roku i… o sobie: setki wiadomości i telefonów czasem wręcz denerwują, ale pan Serhiusz, dzięki swojemu uporowi, potrafił też doprowadzić do tego, by pamięć o wielkim ukraińskim żołnierzu trwała w Równem, mieście, w którym nie zawsze łatwo jest się przebić przez nagromadzone warstwy propagandy i mitów. Jedziemy z Dmytrem na rówieński cmentarz. Zatrzymujemy samochód przy potężnym pomniku: pędzący w galopie kawalerzyści z szablami w dłoniach… charakterystyczne budionówki i kamienny sztandar z napisem po rosyjsku: „вся власть советам” – „cała władza w ręce rad”. To niewątpliwie swoiste upamiętnienie wydarzeń 1920 roku… Wielki memoriał nie został zdekomunizowany – znajduje się na cmentarzu i jako element grobów nie może być zdemontowany. Jego istnienie ma zapewne też tłumaczyć umieszczony przed memoriałem napis: „Jesteśmy winni szacunek i pobożność dla przelanej krwi, bez względu, kim oni byli”. Jednak nie ma przy pomniku żadnych dodatkowych wyjaśnień, żadnego opisu wydarzeń 1920 roku. Kilkaset metrów dalej w kierunku, w którym pędzi pomnikowa konnica Budionnego, wzrok przyciągają białe krzyże. Ponad 100 krzyży bez nazwisk,

Klewań to jedna z miejscowości, do których musimy jeszcze dotrzeć w ramach naszej akcji. Dziś Klewań najczęściej kojarzy się z „tunelem miłości”– uroczą linią kolejową spowitą łukiem drzew. W Klewaniu jest też zamek będący główną siedzibą Czartoryskich herbu Pogoń Litewska. W czasach sowieckich był w nim zakład psychiatryczny. Historia Klewania z roku 1920 na Ukrainie pozostaje nieznana.

W

śród bezimiennych mogił na rówieńskim cmentarzu przykuwa uwagę biała płyta z inskrypcją: „Alfred Kelle Szeregowiec WP”. Z wykutych dat wynika, że żołnierz miał niespełna 23 lata: „Wielkieś nam uczynił pustki w domu naszym, nasz drogi Alfredzie, tem zniknięciem swojem. Pełno nas, a jakby nikogo nie było. Jedną duszą swoją tak wiele ubyło”. Wśród ponad 300 bezimiennych grobów tylko szeregowy Alfred Kelle został upamiętniony w ten inny sposób. Nie znamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. Wydaje się jednak, że krzyże przed wojną mogły mieć imienne tabliczki. O tym będziemy rozmawiać przy kolejnej naszej wizycie w Równem. Wtedy też dotrzemy pod pierwszy na Ukrainie pomnik Semena Petlury. Tym razem na rówieńskim cmentarzu nie odnaleźliśmy też mogił ukraińskich wojskowych, którzy walczyli z bolszewikami. Wiemy, że tu są, ale bez przewodnika do nich tym razem nie dotrzemy.

Po drodze do Lwowa jeszcze jest tyle miejsc, które zamierzamy odwiedzić, a dzień się już kończy. Musimy jednak dojechać do Zdołbunowa, gdzie czeka na nas Aleksander Radica. Wiele razy przejeżdżałem przez Zdołbunów – zawsze w pośpiechu. Ileż razy mój przyjaciel Grzegorz z Lublina prosił, bym poszukał miejsc związanych z jego rodziną – nigdy nie miałem na to czasu. Tym razem też nasze odwiedziny w Zdołbunowie muszą być krótkie. Nasz przewodnik pokazuje nam tablice pamiątkową na cześć Petlury, który miał tu swoją kwaterę. Stacjonował tu też Jewhen Konowalec – jego wizja wojny z bolszewikami różniła się od tej petlurowskiej, różniła się też jego wizja relacji z Polską. Znicze zapalamy na grobach Strzelców Siczowych walczących z bolszewikami w 1919 roku i na mogile zbiorowej 20 polskich żołnierzy, którzy według inskrypcji zginęli w obronie miasta Zdołbunowa: „Jaczkuwski Edward szer. 37 P.P., Arszewski Hózef szer p. pancer., Urszulak Antoni

Wśród ponad 300 bezimiennych grobów tylko szeregowy Alfred Kelle został upamiętniony. Nie znamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. Wydaje się jednak, że krzyże przed wojną mogły mieć imienne tabliczki. szer., Kowalski Józef ułan 9 puł., 16 nieznanych”. Jeszcze z księdzem Tomaszem Czoporem wymyśliliśmy, że 9 maja, w setną rocznicę kijowskiej parady, powinny zadzwonić dzwony od Dniepru do Wisły. Szczególnie w tych miejscach, gdzie są pochowani nasi żołnierze. Prosimy Aleksandra, by zorganizował bicie dzwonów w Zdołbunowie. Odpowiedź Aleksandra najpierw dziwi, a potem zachwyca „Dzwony nie zabiją, bo ich nie ma… ale ja zagram na trąbce”. Tak, 9 maja 2020 roku Aleksander Radica w samo południe zagrał na trąbce, wtedy gdy biły dzwony w soborze św.

Michała Archanioła w Kijowie i w kościele pod wezwaniem Krzyża Świętego w Warszawie, i w wielu innych miejscach. O tym jeszcze napiszemy… Gdzieś po drodze robię zdjęcia ostatnich chwil zachodu słońca. Po horyzont ciągnie się połać czarnej ziemi, a za nią gorzeją ostatnie blaski krwawego słońca. Niebo przybiera kolor głębokiej czerwieni, a z czasem purpury.

pada), na stacjach benzynowych można przebywać tylko podczas płacenia za benzynę. Spotykamy się tylko z tymi osobami, które wyrażą na to wyraźną zgodę. Nie chcemy nikogo do spotkań namawiać – nie umiemy przecież z całą pewnością zagwarantować, że nie jesteśmy nosicielami koronawirusa. Co do spotkania z nami nie ma żadnych zastrzeżeń Wołodymyr Prawosudow „Szturm”. To przecież właściwie

niewątpliwie nosili też polscy żołnierze – taki siwy strzelca strój. Od tej pory też Dmytro został „Panem Porucznikeim”, a ja „Panem Szeregowym”. Zadecydowały o tym przyszyte na mundurach dystynkcje, czy też ich brak. Żaden z nas nie był w wojsku, ba!, żaden z nas nie był nawet rekonstruktorem. U Szturma do zdjęć pozowaliśmy z bronią – pozbawioną cech bojowych. Niestety nie mogliśmy zabrać jej do Kijowa – wymagałoby to oddzielnych pozwoleń, papierów, a na to nie było ani czasu, ani do naszej akcji nie było niezbędne. Po pierwszych zdjęciach wrzuconych do sieci było także wiadomo, że jednym nasz pomysł się spodoba, inni powiedzą, że to zabawa, a inni wytkną (i słusznie), że nie mamy pojęcia, jak z mundurami się obchodzić. Jednak zanim mieliśmy się pojawić w mundurach w Kijowie, czekał nas cały szlak miejsc związanych z wojną 1920 roku. Ze Lwowa, już razem z naszym redakcyjnym kolegą Wojtkiem Jankowskim, ruszyliśmy do Żółtaniec.

P

ochówki polskich żołnierzy w Żółtańcach znajdują się na starym cmentarzu rzymskokatolickim, położonym kilkadziesiąt metrów od drogi, za zabudowaniami mieszkalnymi, przy bocznej, polnej drodze. Starych mogił na pierwszy

Pomniki z polskimi inskrypcjami, krzyż z Chrystusem pozbawionym ramion, figura aniołka z przewiązaną niedawno biało-czerwoną wstęgą… Smutny i piękny krajobraz. Wstęga i porządek świadczy o tym, że cmentarz jest pod opieką naszych rodaków.

N

a kolejne dni naszą bazą wypadową staje się Lwów. Chociaż niestety już wiemy, że władze miasta nie zezwoliły nam na wejście na Cmentarz Łyczakowski – ze względu na kwarantannę. O to wejście starały się i polskie służby konsularne, i redakcja zaprzyjaźnionego „Kuriera Galicyjskiego”. W ogóle te lwowskie dni naszej wyprawy to olbrzymie wsparcie ze strony konsul generalnej RP Elizy Dzwonkiewicz i oczywiście naszego redakcyjnego kolegi, Wojtka Jankowskiego. Decyzja lwowskich władz to też zimny prysznic przypominający, że na Ukrainie żniwo wciąż zbiera covid-19. Wiele miast zakazało wejścia na cmentarze i w tej decyzji nie ma co się doszukiwać żadnych podtekstów. Analogiczne zakazy funkcjonowały przecież też w Polsce. Ten nasz pierwszy dzień spędzony w drodze, we Lwowie zaczął się wydawać olbrzymią, wielodniową wyprawą. Oderwał nas też od codzienności – właśnie od myśli o epidemii i zagrożeniach z nią związanych. Rytm życia mniejszych miejscowości wygląda całkiem inaczej niż wielkich miast. Na wsi, w małych miasteczkach ludzie nie mogą zamknąć się na całodniowe kwarantanny. Z dala od dużych ośrodków miejskich niewidoczny wirus zaczyna się zdawać iluzją. Jednak wpływa też na kształt naszej podróży nawet w banalnych sprawach – nie funkcjonują żadne restauracje, nie działają hotele (na to się przygotowaliśmy i mamy ze sobą namioty, ale temperatura w nocy spada nawet poniżej zera! I wciąż

z powodu jego propozycji przekazania nam mundurów – kopii tych z epoki 1920 roku – przyjechaliśmy do Lwowa. Szturm jest założycielem Prywatnego Muzeum Wojskowego we Lwowie i posiadaczem olbrzymiej kolekcji militariów, dokumentów, a także właśnie kolekcji kopii mundurów. Ubiera rekonstruktorów i aktorów – zresztą sam jest współproducentem wielu ukraińskich filmów historycznych. Szturma poznałem na kijowskim Majdanie. Był jednym z tysięcy przedsiębiorców, który miał dosyć rządów Janukowycza, a później jednym z tysięcy ochotników, którzy wprost z Majdanu pojechali na front bronić swojej ojczyzny przed rosyjską agresją. Na froncie wspomagał i chronił polskich dziennikarzy, także mnie. Spędziłem z nim i jego kompanami z Ajdaru wiele dni i nocy w gorących punktach frontu. Tam rozmawialiśmy także o historii – wiele rzeczy nas różniło, a mnóstwo łączyło. Szturm nie miał wątpliwości, żeby wesprzeć nasz pomysł pojawienia się w mundurach polskiego i ukraińskiego żołnierza na kijowskim Chreszczatyku w setną rocznicę parady naszych wojsk. Wybór odpowiednich mundurów stał się również pretekstem do stworzenia pierwszego materiału filmowego o naszej akcji. Razem z Dmytrem staliśmy na podwórku lwowskiej firmy Szturma, a jego pracownik opowiadał historię mundurów, które mieliśmy na sobie. Dmytrowi w udziale przypadł mundur porucznika URL, mój to mundur szeregowego armii CK, ale takie właśnie mundury w 1920 roku

rzut oka nie widać z głównej drogi. Jednak udało nam się wypatrzyć kapliczkę z figurą Matki Bożej, a za nią stare krzyże. Mieszkający obok Ukraińcy nie wiedzą nic o pochówkach 1920 roku, ale szczególną czcią otaczają figurę. Jeden z nich opowiadał, że nieraz chroniła ona wieś i mieszkańców przed nieszczęściami. Komuniści próbowali ją zniszczyć, ale mieszkańcy przenieśli figurę na ten cmentarz. Pomniki z polskimi inskrypcjami, krzyż z Chrystusem pozbawionym ramion, figura aniołka z przewiązaną niedawno biało-czerwoną wstęgą… Smutny i piękny krajobraz. Wstęga i porządek świadczy o tym, że cmentarz jest pod opieką naszych rodaków. W pobliżu miejscowi chłopcy grają w piłkę. Przerywają, przyglądając się, co robimy, gdy prawie tyralierą przeczesujemy cmentarz. W końcu znajdujemy niewielką płytę z napisem „Cześć polskim bohaterom 1920”. To niewątpliwie pozostałość oryginalnej mogiły. Na płytę ktoś położył kamienny krzyż – trudno powiedzieć, czy z tego miejsca, czy może z innego pomnika. On też jest przepasany biało-czerwoną wstęgą. Zapalamy znicze. Z daleka obserwują nas mieszkańcy. Gdy opuszczamy cmentarz, jeden z nich podchodzi i mówi słowa modlitwy w języku polskim. Na końcu miejscowości, przed przejazdem kolejowym stoi koń, siwek. Te pejzaże mają w sobie tyle uroku i spokoju, w przeciwieństwie do tragicznych historii, które od wieków zraszają tę ziemię krwią. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

10

C

złowiek jako jedyny organizm przekracza (transcenduje) swoją wolą przymus zachowania kierowanego instynktem. To wolna wola jest źródłem czynu – rozumianego jako świadomy akt działania. Aktem woli człowiek wybiera cel działania i podczas jego urzeczywistniania wola wciąż uczestniczy w kolejnych wyborach, prowadzących do osiągnięcia celu. Zarysowane powyżej zagadnienie wolności wyboru – albo inaczej spontaniczności chcenia – jest trudne. Karol Wojtyła poświęcił mu sporo miejsca w monografii Osoba i czyn. Wojtyłowa propozycja rozwiązania problemu nie jest możliwa do popularyzowania, bowiem jest on skomplikowany filozoficznie i teologicznie (O braku możliwości popularyzacji złożonych koncepcji filozoficznych zob. T. Grabińska, „Kurier WNET 72/2020, s. 17). Możliwe jest natomiast przybliżenie w pewnym stopniu płaszczyzny zinterpretowanych rozważań o wolnej woli osoby ludzkiej i wskazanie na to, co z tych rozważań wynika dla praktyki ludzkiego działania i dla rozumienia wolności w ogóle. W referacie z 1976 r. na temat Transcendencja osoby w czynie a autoteleologia człowieka Karol Wojtyła tak pisał o szczególnym splocie wolności i konieczności wyboru: „Spontaniczny zwrot do wartości zostaje poddany w procesie woli [...] swoistej «konieczności wyboru»”. Wynikałoby z tego, że to system wartości ową spontaniczność wyboru moderuje i w pewnym sensie ogranicza. To realizacja wartości przełożonej na przedmiot tego, co Ja chcę wyznacza cel działania i sposób jego realizacji. Czy zatem wola nie jest taka wolna, skoro owa wartość niejako krępuje ją w wyborze celu i w sposobie jego osiągania? Wartość jest – jak dalej pisał Karol Wojtyła – „przedmiotową racją bytu każdego chcenia”. A skoro racją, to wybór celu jest kierowany rozumem, a nie wyłącznie emocjonalnym chceniem. Dlatego emocjonalne, spontaniczne chcenie nie jest istotą woli, a w związku z tym nie od niego zaczyna się i nie na jego realizacji polega wolność człowieka. Według Karola Wojtyły, to nie samo chcenie powinno być przedmiotem analizy ludzkiego czynu, lecz cały proces, w którym poprzez chcenie określonych wartości człowiek „stanowi zarazem o sobie i siebie samego w pewien sposób chce i wybiera”. W ten sposób „Ja chcę” jest zastąpione przez „Ja stanowię o samym sobie”. W owym samostanowieniu ogniskuje się wolność osoby ludzkiej. Ostatnia Wojtyłowa teza o samostanowieniu nie jest łatwa do zrozumienia, ale jeśli tylko nieco się na niej skupić, to da się z niej wywnioskować przynajmniej to, że człowiek nie jest trzciną na wietrze targaną własnymi chceniami, lecz jest niejako zarządcą swojego działania. Wybór i wykonanie działania świadczy zarówno o systemie wartości zarządcy, jak i sprawności w zarządzaniu, ale także o decyzji kształtowania siebie samego w wykonaniu czynu. Na tym polega Wojtyłowy proces samostanowienia. Czyli człowiek, wybierając zło, nie tylko

OSOBA I CZYN objawia się jako człowiek zły, ale także tym i kolejnym złym czynem pogrąża się w owym złu, czyni siebie samego bardziej złym. Doskonalenie człowieka odbywa się w procesie samostanowienia, gdy człowiek stara się wybrać dobro, okazać swoją dobroć. Na tym polega wolność woli: człowiek może wybrać dobro albo zło i, o ile nie do końca może przewidzieć konsekwencje urzeczywistnienia wybranego celu w otoczeniu, to powinien mieć pełną świadomość konsekwencji czynu realizującego ów cel dla kondycji moralnej siebie jako sprawcy. Człowiek w ten sposób samostanowi o sobie w czynie, w każdym czynie i jeśli chce czynić dobrze, to musi mieć rozeznanie tego, co dobre, i tego, co złe. Skąd pochodzi owo rozeznanie? Człowiek głęboko wierzący powie, że to bezbłędne rozeznanie jest Bożą łaską. Jednak nie każdy doświadcza łaski Bożej w tym samym stopniu i w każdym momencie, a przecież dobro jest absolutne, nie relatywizuje się do żadnej innej wyższej wartości. Jak wybierać dobro, gdy wiara w Opatrzność nie jest dostatecznie silna? Jak, czyniąc, samostanowić o sobie, by się nie zdemoralizować? Aby nie ponieść się spontanicznemu chceniu? Tradycja personalistycznej filozofii człowieka – uprawianej i rozwijanej przez Karola Wojtyłę – wskazuje, podobnie jak to jest w jej podstawie, tj. w filozofii św. Tomasza z Akwinu, na, obok woli, konieczny udział rozumu w akcie wyboru czynu.

C

złowiek jest jedyną istotą rozumną. Racjonalne przetworzenie doświadczenia pozwala mu się rozeznać w prawach rządzących otoczeniem – przyrodniczym i ludzkim. Ale rozeznanie w kwestii dobra albo zła czynu nie jest kompletne dopóty, dopóki nie zostanie poddane osądowi w matrycy wartości (w języku teologii – osądowi sumienia). A jak współdziała rozum z wolną wolą, aby jej nie ograniczać, i, z drugiej strony, aby ona nie zdominowała racjonalnie uzyskanych ustaleń? Trafnie przedstawił to współdziałanie i współuzupełnianie się woli i rozumu (intelektu) w wyborze celu czynu francuski XX-wieczny filozof – Étienne Gilson. Tak oto pisał o tym we wprowadzeniu do filozofii św. Tomasza z Akwinu pt. Tomizm: „A zatem intelekt i wola się wzajemnie obejmują, a co za tym idzie wzajemnie wprawiają się w ruch. Jakaś rzecz może poruszać drugą dzięki temu, że stanowi jej cel. W tym znaczeniu cel porusza tego, kto do niego dąży, gdyż będzie on tak postępował, aby cel ów osiągnąć. Intelekt porusza zatem wolę, gdyż dobro, które poznaje intelekt, jest przedmiotem woli i wprawia ją w ruch jako cel”. Wypowiedź Gilsona znów nie jest łatwa do jej pełnego zrozumieniu, ale nie powinna odstraszać precyzją przekazu językowego. Ten przekaz wiernie przybliża problem komplementarności (tj. współuzupełniania i współudzielania się) woli i rozumu. Pozostaje jednak dalej problem owego drogowskazu czynów etycznych, a podpowiedzią w tym cytacie jest to, że człowiek wybiera cel czynu, kierując się wolą, a ona zawsze

Czy coś kieruje tym, że „człowiek chce czegoś”, a jeśliby coś kierowało wolą, to w jakim sensie akt wyboru celu działania jest wolny? Na czym ma polegać wolność woli, skoro miałaby być od czegoś uzależniona?

„Ja chcę” a „Ja stanowię o sobie samym” – w personalizmie Karola Wojtyły Problem wolności w obliczu postprawdy Teresa Grabińska nakierowana jest na jakąś wartość (na jakieś dobro). A owo dobro (wartość) (roz)poznaje rozum (intelekt).

C

zy jednak każdy wynik poznania przekłada się na jakieś dobro? Otóż nie. Dlatego w filozofii od starożytności rozważa się transcendentalia prawdy, dobra i piękna jako to, co razem przysługuje bytowi (temu co istnieje) jako takiemu. A zatem skoro człowiek ma czynić dobrze według rozumowego rozeznania, to musi dociekać prawdy. Karol Wojtyła w przywołanym referacie głosił, że „[m]ocą odniesienia do prawdy, mocą sumienia, w którym odniesienie się to wyraża i konkretyzuje, człowiek-osoba zdobywa swoiste panowanie nad swoim działaniem, wybieraniem, chceniem. Staje jak gdyby «ponad nim»”. A więc owa matryca wartości jest w sumieniu, sumieniu rozumianym

uniwersalnie, nie zaś indywidualnie i subiektywnie (każdy ma swoją prawdę). „Zawartość” tej matrycy wartości, jeśli jest prawidłowo ukształtowana, jest taka sama – nawet mimo różnic kulturowych – u każdego człowieka. W ostatniej przytoczonej wypowiedzi Karola Wojtyły owa transcendencja, owo stawanie ponad sobą jest warunkowane odkrywaniem prawdy o sobie, o bycie skończonym i o bycie wiecznym. Odkrycie jednak całej prawdy na drodze rozumowej nie jest możliwe bez udziału wiary w Boskie Objawienie. Tu zaznacza się wyraźnie perspektywa chrześcijaństwa. Z prowadzonych rozważań wynika, że wolna wola czynienia „prawdziwego” dobra nie jest bynajmniej ograniczana ową prawdziwością, bo prawda nie ogranicza, lecz zawsze otwiera poznanie na istotę i istnienie wszelkiego bytu. Jak się zatem ma owo dążenie do

prawdy w poznaniu i równolegle do dobra w czynieniu wobec współcześnie lansowanej koncepcji postprawdy? Czy przystanie na postprawdę jako na wartość informacji i czynienie wedle niej prowadzą do poszerzenia, czy do zawężenia obszaru ludzkiej wolności?

T

ermin ‘postprawda’ (post-truth) po raz pierwszy pojawił się w latach 90. w publicystyce brytyjskiej. Oznacza on, według Oxford Dictionaries, „odniesienie [podstawy uznania tezy – T.G.] do okoliczności, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołanie się do emocji i osobistych przekonań”. Przykładem frazy z użyciem terminu post-prawda jest zdanie (z Oxford Advanced Learner’s Dictionary): „W erze postprawdy w polityce łatwo jest zebrać dane i dojść do dowolnych wniosków”.

Chodzi zatem o to, że naturalne staje się w przekazie publicznym dowolne manipulowanie faktami, aby wpłynąć na sferę emocjonalną odbiorcy w taki sposób, że nabierze on/ona przekonań zgodnych z tym, co w danym momencie jest na rękę nadawcy lub jest konsensusem jakiejś grupy. Jak bardzo ma to być oczywiste i do powszechnego zaakceptowania świadczy fakt, że rok 2016 został obwołany „rokiem postprawdy”. Temat postprawdy jest „gorący” w publicystyce i w opracowaniach akademickich. Dla rozważań rozwijanych w niniejszym eseju jest on kluczowy ze względu na zrozumienie wolności w sensie Wojtyłowego samostanowienia. Sama manipulacja ludzkimi uczuciami w celu wywołania oczekiwanych (przez kogoś z zewnątrz) przekonań nie jest niczym nowym. A skuteczność propagandy w każdym jej historycznym wydaniu dowodzi tego, że sfera emocjonalna jednostki, zwłaszcza w połączeniu z potrzebami doznawania przyjemności i afirmacji otoczenia, jest podatna na nią. Ale przecież w strukturze podejmowania decyzji przez Wojtyłową osobę ludzką także występuje odwołanie do sfery emocjonalnej jako do składowej mechanizmu woli. Tu jednak owa emocjonalność, tak przecież ważna w relacji miłości do dobra, przekracza potrzebę doznawania przyjemności w kierunku racjonalnego rozpoznania tego, co dobre – w matrycy wartości (dóbr). Połączenie emocji i rozumu w podejmowaniu wyboru działania doskonale opracował Arystoteles w swej etyce umiaru (etyka środka w Etyce nikomachejskiej). Św. Tomasz przejął naukę Stagiryty, rozwinął i przystosował ją dla doktryny chrześcijańskiej w Sumie teologicznej (w polskim, londyńskim jej przekładzie jest temu poświęcony oddzielny, 22 tom pt. Umiarkowanie). Umiar w języku potocznym kojarzy się z powściągliwością, ale nie są to synonimy. Umiar w działaniu nie tylko dotyczy woli, lecz opiera się na rozumie i jest niejako wypadkową tych dwóch współudzielających się (komplementarnych) czynników decyzyjnych, podczas gdy powściągliwość dotyczy jedynie woli. A zatem w Wojtyłowym samostanowieniu podstawą jest umiar, nie zaś powściągliwość, ponieważ ten pierwszy nie ogranicza, lecz usposabia człowieka do osiągnięcia zamierzonego dobra, podczas gdy powściągliwość działa hamująco tylko na czyste chcenie. Umiar jest podstawą wolności w realizacji celu, podczas gdy powściągliwość pełni doraźnie rolę jakby koła ratunkowego lub hamulca, gdy czynnik wolitywny niebezpiecznie przeważa racjonalny. Skoro więc rozum odgrywa tak ważną rolę w samostanowieniu sprawcy czynu o sobie, to pozbawienie człowieka racji czynienia, która odwołuje się do (obiektywnej) prawdy o bycie i zastąpienie jej postprawdą, pozbawia człowieka poznania rozumowego na rzecz przeżywania lub tzw. własnej (subiektywnej) „racji” albo na rzecz utożsamiania się z racją tych, których celem jest miękkie lub – w konsekwencji – twarde zniewolenie jednostki i całych populacji. K

Przekaz głównego nurtu od „Rzeczpospolitej”, „Więzi” aż po Deon chce sprowadzić list bpa Janiaka do czystej niegodziwości. Jak bp Janiak śmie w ogóle coś mówić. Powinien zniknąć na zawsze i tyle. Różni dostojni autorzy pouczają nawet Ojca świętego, co powinien z biskupem zrobić. Z intensywnością taką, że aż powoduje to pytanie: co właściwie chcą zakrzyczeć? Co tak naprawdę bp Janiak napisał?

Co wynika z listu biskupa Janiaka? Ryszard Skotniczny

T

o słuszny trop. Istota listu to bowiem pytanie, dla tych środowisk skrajnie niewygodne. Biskupi wyrazili wolę powołania Fundacji św. Józefa (tej, która ma się zajmować problemami pedofilii). Ale czy na pewno przegłosowali również, iż jej prowadzenie należy przekazać pewnemu środowisku? Nie jest tajemnicą, że wpływ na Fundację przejęło od początku jedno środowisko, dość specyficzne, jak chodzi o obraz polskiego katolicyzmu. Większość katolików w Polsce nie podpisałoby się np. pod wątpliwym co do zgodności z nauczaniem Kościoła poglądem: „ Jeśli jest miejsce, gdzie mamy jednego księdza na kilka tysięcy ludzi, a jednocześnie mówimy o Eucharystii jako szczycie życia duchowego, to dlaczego w imię norm i tradycji pozbawiamy tych ludzi dostępu

do Eucharystii, ucinając temat posługi kościelnej kobiet? W imię utrzymania status quo pozbawiamy tych ludzi Eucharystii”. Działalności Fundacji od początku towarzyszą zapewnienia, że chodzi wyłącznie o dobro ofiar. Coś jednak zaczyna zgrzytać, gdy dowiadujemy się: „opłacamy już indywidualne terapie osobom, wobec których odpowiedzialność diecezji nie jest oczywista ze względów prawnych”. „Odpowiedzialność diecezji”? Po wyroku Sądu Najwyższego z dnia 31 marca 2020 roku (sygn. II CSK 124/19) wszystko stało się jasne. Nawet najbliższy środowisku zarządzającego fundacją publicysta ocenił, iż jest to orzecznictwo w wyniku „nowatorskiego zastosowania art. 430 kc”. Mówiąc bardziej dosłownie, Sąd Najwyższy, wchodząc w rolę ustawodawcy,

wynalazł rodzaj odpowiedzialności zbiorowej katolików. Jedna z najważniejszych dla środowiska zarządzającego Fundacją osób zadeklarowała wprost: „Prymas Polski abp Wojciech Polak skutecznie doprowadził do powołania przez Konferencję Episkopatu Polski Fundacji Świętego Józefa, która ma nieść pomoc ofiarom przemocy seksualnej we wspólnocie Kościoła. Tyle, że ta fundacja programowo omija kwestie odszkodowań – a moim zdaniem, nieuchronnie będzie musiała się tym tematem zajmować, nawet nadal go unikając”. Dalszy program zdefiniowano równie precyzyjnie: „dopóki za sprawę nie weźmie się państwo, i to z całą surowością swojego aparatu, dopóki pierwszy biskup nie zostanie skazany za zaniedbanie obowiązków, dopóki nie zbankrutuje pierwsza diecezja,

a komputery w pierwszej kurii nie zostaną zajęte przez prokuraturę, mimo ubolewań, że to atak na Kościół, dopóty nic się nie zmieni”. A wreszcie: „Czy biskup powinien odpowiadać za swoje czyny, również grzeszne, np. ukrywanie pedofilów, tylko przed Bogiem i papieżem, czy również przed wspólnotą? Dziś świeccy z diecezji, czyli z Kościoła lokalnego, nie mogą mu nic zrobić”. Podsumujmy. W wątpliwych ( jak się właśnie dowiedzieliśmy) okolicznościach utworzono i zaopatrzono w środki finansowe pochodzące z diecezji (a więc ostatecznie z kieszeni samych katolików) fundację, którą objęło jedno środowisko. Z wypowiedzi różnych jego przedstawicieli dowiadujemy się, że ich celem jest doprowadzenie do tego, by w Polsce, podobnie jak w innych krajach, wprowadzić zasadę odpowiedzialności zbiorowej katolików (np. na poziomie diecezji), co zresztą przez przypadek zbiegło się z takim prawotwórczym orzeczeniem Sądu Najwyższego.

Dalej należy doprowadzić do bankructwa diecezji, skazania któregoś z biskupów, a wierni powinni uzyskać prawo odwoływania hierarchów. W ogóle dobrze by było, gdyby państwo wzięło się za Kościół, i to „z całą surowością swojego aparatu”. W takim zestawieniu widać chyba wyraźnie, iż ofiary pedofilii stają się jedynie instrumentalnie traktowanym pretekstem dla przeprowadzenia rewolucji w Kościele; zniszczenia hierarchii (odwoływanie biskupów przez wiernych) i odebrania Kościołowi materialnych podstaw działalności (nie duchownym winnym nadużyć – katolikom jako wspólnotom, np. diecezjalnym). O tym, czy bp Janiak winny jest zaniedbań, zadecyduje Ojciec święty. Natomiast polscy biskupi, zwłaszcza z imienia przywołany abp Polak, powinni chyba wyjaśnić katolikom w Polsce parę rzeczy. Biorąc bowiem pod uwagę wypowiedzi osób kierujących Fundacją św. Józefa i związanych z tym środowiskiem, zbyt łatwo można zauważyć, iż faktycznie mogło być tak, że celem było zaszczucie bpa Janiaka, by

na nim i Diecezji Kaliskiej przećwiczyć opisany wyżej plan. A błyskawiczne skomentowanie przez abpa Polaka filmu braci Sekielskich też jakoś za dobrze pasuje do tej układanki. Posiedzenie Episkopatu zostało przesunięte o wiele tygodni, na koniec sierpnia. To ważne posiedzenie. Zapewne właśnie tam będzie musiało zostać wyjaśnione, jak to naprawdę z fundacją było. Nawet, jeśli biskupi nie wyjawią wprost wniosków, łatwo będzie stwierdzić. Frakcja rewolucyjna też na to posiedzenie się szykuje. Chcą np. przeforsować, pod pretekstem epidemii, że podstawową formą jest udzielanie sakramentu na rękę. Jeśli tak się stanie, polscy katolicy będą mogli wyczytać z tego wiedzę nie tylko liturgiczną. Również np. to, że mogą się zacząć trzymać za portfele. Będzie to oznaczało, że biskupi zgodzili się na orzekanie przez sądy o przeróżnych odszkodowaniach. Wypłacanych być może właśnie za pośrednictwem Fundacji św. Józefa. To przed tym naprawdę, może trochę nieudolnie i desperacko, ostrzega nas bp Janiak. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

11

KOŚCIÓŁ

O

Nie ulega wątpliwości, że kryzys edukacyjny jest zjawiskiem ogólnoświatowym oraz to, że szukanie prób jego przezwyciężenia napotyka na dotąd niepokonane trudności. Daje to znać o sobie także w edukacji średniej i akademickiej, o czym przekonują nas wątpliwe sukcesy reform szkolnictwa, zwłaszcza wyższego, jakie u siebie przyszło nam przeżywać.

jciec Święty Franciszek usiłuje sięgnąć aż do samych fundamentów, na których bazuje współczesna edukacja. Dokument w tej materii opublikowany 12 września 2019 roku zapowiada szeroką światową dyskusję pod auspicjami papieża na 14 maja 2020, ale nie doszła ona do skutku wskutek pandemii. Dokument ten pobudza wszakże do dyskusji. Pytania jakie Przesłanie nasuwa mają charakter fundamentalny, jako że zachęca do nich wypowiedź Głowy Kościoła katolickiego. Jego sformułowania, często uogólniające, dość rozbieżnej treści, skłaniają do przytoczenia go w całości.

Drodzy Przyjaciele, w encyklice Laudato si zachęciłem wszystkich do współpracy na rzecz ochrony naszego wspólnego domu poprzez wspólne stawianie czoła wyzwaniom, które przed nami stoją. Po upływie kilku lat ponawiam zaproszenie do rozmowy na temat tego, w jaki sposób budować przyszłość naszej planety oraz na temat konieczności zaangażowania talentów wszystkich, ponieważ każda zmiana wymaga procesu wychowawczego, aby dojrzała nowa powszechna solidarność oraz bardziej gościnne społeczeństwo. W tym celu pragnę promować światowe wydarzenie, które odbędzie się 14 maja 2020 r., którego tematem przewodnim będzie „Odbudowa globalnego paktu wychowawczego”. Spotkanie to będzie miało na celu ożywienie zaangażowania na rzecz młodych pokoleń i wraz z młodymi pokoleniami, odnawiając pasję skierowaną na edukację bardziej otwartą i integrującą, zdolną do cierpliwego słuchania, konstruktywnego dialogu i wzajemnego zrozumienia. Nigdy wcześniej nie było tak wielkiej potrzeby łączenia wysiłków w ramach szerokiego przymierza edukacyjnego, w celu kształtowania osób dojrzałych, zdolnych do przezwyciężenia rozdrobnienia i przeciwieństw oraz do odbudowania sieci relacji na rzecz ludzkości bardziej braterskiej. Współczesny świat trwa w nieustannej transformacji i przechodzi wiele kryzysów. Przeżywamy epokową zmianę: metamorfozę nie tylko kulturową, ale także antropologiczną, która rodzi nowe języki i odrzuca, bez rozeznania, paradygmaty przekazane nam przez historię. Edukacja zderza się z tak zwanym rapidación [przyspieszeniem], które zniewala życie w wirze wyścigu technologicznego i cyfrowego, nieustannie zmieniając punkty odniesienia. W tym kontekście tożsamość sama w sobie traci spójność, a struktura psychiczna rozpada się w obliczu niekończącej się przemiany, która „kontrastuje z naturalną powolnością ewolucji biologicznej” (Laudato si, 18). Jednakże wszelka zmiana wymaga procesu edukacyjnego, który angażowałby wszystkich. W tym celu konieczne jest zbudowanie „wioski edukacyjnej”, w której, w różnorodności, dzielono by trud powoływania do życia sieci relacji ludzkich i otwartych. Pewne afrykańskie przysłowie mówi, że „do wychowania jednego dziecka potrzebna jest cała wioska”. Ale tę wioskę musimy zbudować jako konieczny warunek edukacji. Po pierwsze, po skażeniu dyskryminacją gleba musi zostać oczyszczona

Czym jest i do czego zmierza? Zygmunt Zieliński

przez wprowadzenie braterstwa, tak jak stwierdziłem to w dokumencie, który podpisałem z Wielkim Imamem Al-Azhar w Abu Zabi 4 lutego bieżącego roku. W takiej wiosce łatwiej osiągnąć globalną spójność na rzecz edukacji, która potrafiłaby stać się podstawą płaszczyzną między wszystkimi komponentami osoby: między nauką a życiem; między pokoleniami; między nauczającymi a uczącymi się, rodzinami a społeczeństwem obywatelskim z jego przejawami/cechami intelektualnymi, naukowymi, artystycznymi, sportowymi, politycznymi, przedsiębiorczymi i solidarnościowymi. To przymierze między mieszkańcami Ziemi a „wspólnym domem”, któremu winniśmy troskę i poszanowanie. Przymierze rodzące pokój, sprawiedliwość i akceptację między wszystkimi narodami rodziny ludzkiej, a także dialog między religiami. Aby osiągnąć te globalne cele, na wspólnej drodze „wioski edukacyjnej” należy poczynić ważne kroki. Po pierwsze, trzeba mieć odwagę, by w centrum postawić osobę. W tym celu konieczne jest zawarcie porozumienia na rzecz stworzenia formalnych i nieformalnych procesów edukacyjnych, które nie mogą pomijać faktu, że wszystko na świecie jest ze sobą ściśle powiązane i konieczne jest znalezienie – zgodnie ze zdrową antropologią – innych sposobów rozumienia gospodarki, polityki, rozwoju

Relatywizowanie rzeczywistości jest źródłem zamętu intelektualnego i miast formować, deformuje myślenie ludzkie. Przesłanie jest pod względem pojmowania prawdy co najmniej wieloznaczne. i postępu. Na drodze ekologii integralnej trzeba postawić w centrum wartość właściwą każdemu stworzeniu w powiązaniu z osobami oraz otaczającą je rzeczywistością i zaproponować styl życia, który nie godziłby się na kulturę odrzucenia. Kolejnym krokiem jest odwaga kreatywnego i odpowiedzialnego spożytkowania najlepszych energii. Działania

pozytywne i oparte na zaufaniu otwierają edukację na planowanie długoterminowe, które nie grzęźnie w bezruchu uwarunkowań. W ten sposób pozyskamy osoby otwarte, odpowiedzialne, gotowe, by znaleźć czas na słuchanie, dialog i refleksję oraz zdolne do budowania sieci relacji z rodzinami, między pokoleniami oraz z różnymi wyrazami społeczeństwa obywatelskiego, tak aby można było stworzyć nowy humanizm. Kolejnym krokiem jest odwaga kształtowania osób, gotowych służyć wspólnocie. Służba jest filarem kultury spotkania: „Oznacza pochylanie się nad potrzebującymi i wyciąganie ręki bez wyrachowania, bez lęku, z czułością i zrozumieniem, tak jak Jezus się pochylił, by obmyć stopy apostołów. Służyć znaczy przyjąć przybysza i wyciągnąć do niego rękę, pracować u boku potrzebujących, nawiązywać z nimi relacje międzyludzkie, więzi solidarności”. Służąc, doświadczamy, że więcej radości jest w dawaniu aniżeli w braniu (por. Dz 20,35). W tej perspektywie wszystkie instytucje muszą pozwolić na zadanie sobie pytania o cele i metody, za pomocą których wypełniają swoją misję formacyjną. Z tego powodu pragnę spotkać się w Rzymie z Wami wszystkimi, którzy, na różne sposoby, działacie w obszarze edukacji na wszystkich jej poziomach oraz badań naukowych. Zachęcam was do wspólnego krzewienia i uruchomienia, poprzez wspólny pakt edukacyjny, tych działań, które nadają sens historii i w sposób pozytywny ją przekształcają. Wraz z Wami apeluję do osób publicznych, które zajmują odpowiedzialne stanowiska w wymiarze globalnym i którym leży na sercu przyszłość nowych

W rozmowie z Wirtualną Polską wirusolog prof. Włodzimierz Gut stwierdził, że „jeżeli dojdziemy do 38 tys. zakażeń koronawirusem w skali kraju, powrót do obostrzeń będzie koniecznością”. Dodał, że w tej sytuacji niezbędne może okazać się „przymusowe zamykanie ludzi w izolatoriach”.

W Polsce może być już milion osób zakażonych koronawirusem Ad vocem wypowiedzi prof. Włodzimierza Guta W. Julian Korab-Karpowicz

T

rudno tej wypowiedzi nie skomentować jako próby zastraszenia. Pytanie, w jakim celu? Bowiem wirusolog powinien wiedzieć, że koronawirus zaraża najczęściej bezobjawowo i możemy teraz w Polsce mieć już nawet milion osób zarażonych. Aby dokładnie sprawdzić, ile jest dzisiaj w kraju osób zarażonych koronawirusem, trzeba dokonać badań statystycznych podobnych do tych, jakich dokonali naukowcy z UJ przy współpracy z firmą Diagnostyka.

Przeprowadzili oni w Krakowie badania obecności u osób zdrowych przeciwciał IgG specyficznych dla koronawirusa SARS-CoV-2. Wyniki pokazały, że około 2% osób z całej populacji było zarażonych, nie odczuwając żadnych objawów choroby. Biorąc pod uwagę, że populacja Krakowa wynosi 779 tys. osób, daje nam to 15 tys. zarażonych w jednym mieście. Dokładne badania na obecność przeciwciał przeprowadzono na terenie całej Hiszpanii, gdzie osób zarażonych koronawirusem jest już około

5%, w tym około 10–15% w Madrycie. Daje nam to liczbę około 2,5 miliona zarażonych koronawirusem Hiszpanów, a więc prawie dziesięciokrotnie większą niż 290 tysięcy, jaką podają oficjalne statystyki. Podobny wynik 10–15% w skali całego kraju uzyskano w Wielkiej Brytanii, co przy populacji 66 milionów daje około 6–9 milionów zarażeń. W Polsce mamy oficjalnie ponad trzydzieści tysięcy przypadków choroby. Zakładając, że osoby bez objawów stanowią u nas faktycznie 2–5% ogółu ludności, bowiem od czasu

pokoleń. Ufam, że przyjmą moje zaproszenie. Apeluję również do Was, Młodzi, o uczestnictwo w spotkaniu i o poczucie odpowiedzialności za budowanie lepszego świata. Spotkanie odbędzie się 14 maja 2020 r. w Rzymie, w Auli Pawła VI w Watykanie. Przygotowaniu tego wydarzenia będzie towarzyszył cykl seminariów tematycznych w różnych instytucjach. Starajmy się wspólnie szukać rozwiązań, bez obawy dajmy początek procesom transformacji i spoglądania w przyszłość z nadzieją. Zapraszam każdego, aby stał się czynnym uczestnikiem tego przymierza, podejmując osobiste i wspólnotowe zobowiązanie do pielęgnowania razem marzenia o solidarnym humanizmie, odpowiadającym na oczekiwania człowieka i plan Boga. Oczekuję Was już teraz, pozdrawiam Was i błogosławię. Watykan, 12 września 2019 r.”. (Radio Watykańskie, Aktualności Radia Watykańskiego, 16.15 CET 02 06 2020) Sama idea braterskiego porozumienia między ludźmi jest ze wszech miar słuszna i któż inny jak nie papież winien być jej orędownikiem? Pytanie z tą ideą związane odnosi się wszakże do istoty tego porozumienia i jego urzeczywistnienia. Przede wszystkim, czy ma być ono oparte na kompromisie bezwarunkowym? Czy ma tu zachodzić zmiana definicji prawdy? Trzeba przyjąć pojęcie prawdy jako fundament poznawczy. Św. Tomasz określa to tak: – „verum est adaequatio intellectus et rei. Prawda zachodzi wówczas, jeżeli to, co jest w naszym intelekcie, jest zgodne z rzeczywistością”. Otóż nie może być wielu prawd zgodnych

z rzeczywistością. W dziedzinie wychowania ma to szczególne znaczenie, gdyż relatywizowanie rzeczywistości jest źródłem zamętu intelektualnego i miast formować, deformuje myślenie ludzkie. Przesłanie jest pod względem pojmowania prawdy co najmniej wieloznaczne. Zatem nie wydaje się, żeby w Przesłaniu papieskim w tej materii panowała jednoznaczność. Są tam raczej akcenty kierowane do woli, odwołania do ogólnoludzkich wartości, takich jak braterstwo, solidaryzm, tolerancja, kompromis, dialog, szerokie przymierze edukacyjne, a zwłaszcza humanizm, w dodatku „nowy humanizm”. Ten ostatni postulat wymaga jasnej definicji wskazującej na fundament owego humanizmu obecnie, w dobie gender, wzmożonej seksualizacji, LGBT, liberalizmu w dziedzinie relacji międzyludzkich wynikających z natury człowieka i całego rodzaju ludzkiego, jak choćby charakter i postać małżeństwa i rodziny. Te wartości nie wynikają z jakiejś globalnej zgody czy umowy, ale z naturalnego przeznaczenia człowieka od niego samego niezależnego. Można to wszystko zakwestionować, stosując rozmaite sofizmaty, ale nie zmienia to rzeczywistości, a prawda oznacza z nią zgodność. Ojciec Święty odwołuje się do swego porozumienia z Wielkim Imamem; od Hillary Clinton zapożyczył slogan „wioska edukacyjna”. Diane Montagna stwierdza, że papież wzywa do „gromadzenia naszej najlepszej energii i do bycia aktywnymi dla otwarcia edukacji dla długofalowej wizji uwolnionej od tego, co było” (Diane Montagna, Pope Francis invites religious, political leaders

badań w Krakowie minęło kilka tygodni, osób zarażonych w naszym kraju może być już ponad milion. Dlaczego więc nie podaje się do powszechnej wiadomości, że odsetek zarażonych bez objawów w Polsce i innych krajach jest znacznie większy niż dotychczas sądzono? Zbadanie stanu faktycznego i dokonanie w całym kraju statystycznych badań przesiewowych powinno być główną troską Ministerstwa Zdrowia. Pozwoliłoby to bowiem monitorować rozprzestrzenienie wirusa w poszczególnych regionach Polski oraz pokazałoby, jaka jest skala rozwoju epidemii i jakie faktycznie związane są z nią niebezpieczeństwa. Badania mogłyby jednocześnie udowodnić, że koronawirus nie jest bardziej groźny niż zwykła grypa i nie ma żadnych racjonalnych podstaw dla paraliżu życia społecznego, teraz czy w przyszłości. Chociaż koronawirus SARS-CoV-2 jest niewątpliwie zaraźliwy i wiele osób może zostać zarażonych, aktualne dane pokazują, że prawdopodobieństwo zgonu osób bez dodatkowych komplikacji zdrowotnych jest niewielkie, kształtujące się na poziomie

0,1–0,3% i porównywalne ze zwykłą grypą. Wiadomo już, że koronawirus jest groźny przede wszystkim dla osób starszych, chorych już na inne choroby i innych osób mających słaby układ odpornościowy. Dlatego wcześniejsze hasło „Zostań w domu” i obecne nawoływanie do zamykania ludzi w „izolatoriach” są pomyłką. Przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach i brak ruchu na świeżym powietrzu osłabia naszą odporność, a społeczna izolacja powoduje wielkie koszty społeczne i nie pozwala nam wyrobić odporności stadnej. Jak można się o tym przekonać na podstawie statystyk choroby, dzieci i ludzie młodzi faktycznie nie chorują na covid-19. Z niewielkimi wyjątkami osób, które są chore na cukrzycę i inne choroby obniżających odporność, zarażeni przechodzą to bezobjawowo. Dlatego powinniśmy wrócić do pełnej normalności. Szkoły powinny być otwarte, firmy i usługi powinny działać normalnie, działać powinny instytucje kultury, a jedynie powinniśmy chronić osoby starsze i chore, szczególnie te, które przebywają w szpitalach i domach opieki.

ŹRÓDŁO: ORLEN

Przesłanie Ojca Świętego na inaugurację Paktu Wychowawczego:

Globalny Pakt Wychowawczy i nowy humanizm

to sign ‘Global Pact’ for ‘new humanism’, LifeSiteNews, 13 IX 2019). Autorka podkreśla też, że przesłanie papieskie ma charakter czysto świecki. Papież postulował konieczność wyeliminowania dyskryminacji i stworzenia braterskości, podpisując na ten temat w Abu Zabi Document on Human Fraternity and World Peace for Living Together (Dokument na temat braterstwa i pokoju światowego dla współżycia jednych z drugimi) z Wielkim Imamem kairskiego uniwersytetu Al-Azhar w lutym (2019). Z dokumentu wynikało, jakoby różnorodność religii była z woli Bożej. Cytowana autorka słusznie zauważa, że w dobie faktycznego ograniczania prawa rodziców do wyboru dla swych dzieci szkoły, co zmusza ich do posyłania ich do szkół publicznych, gdzie nie ma możliwości wychowania katolickiego, a co z kolei stawia de facto pod znakiem zapytania obowiązek rodziców jako głównych wychowawców swych dzieci, papież Franciszek miast o te prawa rodziców się upomnieć, mówi o wizji wychowania uwolnionej od tradycji. Biskup pomocniczy Astany, Athanasius Schneider, powiedział: „Choć szlachetne są takie cele, jak ludzkie braterstwo i pokój na świecie, to jednak być może nie powinny być one propagowane kosztem relatywizacji prawdy o jedyności Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła”. Nie ulega wątpliwości, że Przesłanie ma odniesienie do Synodu Amazońskiego, gdzie zaprogramowano „nowy Kościół”, w którym transcendencję ma zastąpić immanentyzm. Nie są to pojęcia do końca ani precyzyjne, ani zrozumiałe, ale wyrażają one całkowicie nowy i inny rodzaj posługi niż ta w Kościele, gdzie sakrament nie jest pustym znakiem, ale narzędziem zbawiającego Chrystusa. Wydaje się, że Ojciec Święty Franciszek w pewnym sensie myśli niekiedy kategoriami modnej niegdyś teologii wyzwolenia, w której szczytne zapewne hasła humanitarne głoszone były kosztem coraz bardziej do nich adaptowanej teologii, zatem pozbawionej elementu w teologii katolickiej niezbędnego – zgodności z Ewangelią i z Tradycją Kościoła. Można to nazwać „teologią parafrazowaną”. A najlepiej do teologii w ogóle nie nawiązywać, jak to w tym przypadku czyni papież Franciszek. To, że ma on jak najlepsze zamiary i intencje, nie ulega wątpliwości. Ich artykułowanie wszakże nie trafia do mentalności katolików ukształtowanych przez naukę Kościoła sięgającą daleko w historię chrześcijaństwa zachodniego i wolnego od eklektyzmu, jaki cechował chrześcijaństwo Nowego Świata. Problem polega na tym, że obecny zsekularyzowany świat wymaga katechizacji całkowicie zakotwiczonej w Ewangelii, nie obwarowanej żadnym kompromisem, nawet na rzecz „globalnego paktu wychowawczego”. I dlatego właśnie potrzebne jest ukonkretnienie wielu tez zawartych w Przesłaniu Ojca Świętego Franciszka. Papież wykreślił z pojęcia „edukacja” wszelki stres. Czy uczynił tak w przekonaniu, że propozycje wychowawcze Kościoła mogłyby zestresować wyznających laickie zasady wychowawcze? A zresztą czy wychowanie bezstresowe jest w ogóle możliwe? A jeśli nawet tak, to jakie wydaje owoce? K Ks. Zygmunt Zieliński jest emerytowanym profesorem KUL i b. członkiem PAN, historykiem, profesorem nauk teologicznych oraz publicystą poruszającym problemy współczesności.

Zdaniem wielu naukowców, aby poradzić sobie z problemem koronawirusa, całe społeczeństwo musi przejść przez proces nabywania odporności „stada”, a więc dojść do sytuacji, w której znaczna liczba osób będzie zarażonych, tyle tylko, że zdecydowana większość tego nawet nie odczuje. O ile wcześniej zakładano, że dla wytworzenia tych zbiorowych mechanizmów odpornościowych potrzeba aż 50–60% osób zarażonych, najnowsze badania pokazują, że uzyskać ją można już wtedy, kiedy zarażonych w danej populacji jest 7–25%. Tymczasem, kiedy izolujemy się od innych, zamykamy ludzi w „izolatoriach” i ograniczamy kontakty międzyludzkie, nie możemy wytworzyć odporności stadnej. Takie działania są nieproduktywne. Mamy wówczas do czynienia z czymś, co można określić jako „epidemię pełzającą”. Tkwimy w nienormalności dalej. Okres epidemii się przedłuża. K Autor jest profesorem w Instytucie Politologii Uniwersytetu Opolskiego, autorem „Harmonii społecznej” i innych książek przetłumaczonych na kilka języków.


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

12

J

uż wieszczyłem ponuro, ale przypomnę, że jeśli Rafał Trzaskowski wygrałby wybory prezydenckie, to będzie katastrofa dla Polski, a jeśli je przegra – dalszy ciąg horroru dla Warszawy. I dalej tak twierdzę. A oto krótki spis wóseckus (czyli sukcesów na odwrót) i pomysłów Prezydenta Warszawy w zarządzaniu miastem, jednocześnie kandydata Koalicji na prezydenta Polski, którego zapewne poprze, w ewentualnej II turze, prawie cała „reszta sił połączonej opozycji”. Przez półtora roku panowania w stolicy jej obecny prezydent przekonująco wykazał, że obietnice służą osiągnięciu celu, czyli fotelo-stołka, a potem niech ci, którzy deklaracjom zaufali, rozliczą się sami. Z własnym rozumem?! Nie mam na myśli wyznawców idei własnych interesów żeby było tak jak było, czyli (im) dobrze i miło. A to spora garstka. Pomijając ukrywany przez 3 tygodnie wytrysk życiodajnej Czaskowianki i skrywaną latami dystrybucję na cały kraj resztek niespalonych – bo piec wysiadł i nikt go przez lata nie naprawił – toksycznych odpadów z oczyszczalni śmieci, przypomnę losy niektórych obietnic: • hotele dla kochających inaczej – zamiast darmowych żłobków dla dzieci; • paradowanie z LGBT – zamiast nazywania ulic imionami narodowych bohaterów; • zagłodzenie ratuszowych kóz na wiślanej wyspie – zamiast 1500 tanich mieszkań na wynajem rocznie. À propos, znam taki budynek czynszowy w Warszawie, na Krakowskim

W YBORY Z A PASEM Przedmieściu, gdzie 3 mieszkania, każde po 30 m², od lat stoją puste; • „strefa relaksu” w chmurach spalin i tandetne zimowe plaże nad Wisłą – zamiast obiecanych parkingów podziemnych i koncepcji IV linii metra z Ursusa na Mokotów oraz V, łączącej Młociny i Białołękę; • sabotująca opieszałość w przekazywaniu warszawskim przedsiębiorstwom rządowej pomocy w ramach „tarczy antykryzysowej”, ponoć z powodu szczupłości kadr (choć w stołecznym ratuszu i urzędach dzielnicowych pracuje już 9 tys. osób, a w ubiegłym roku przybyło 300 zatrudnionych, doliczając zaś miejskie spółki, łączny stan zatrudnienia sięga 27 tys. osób) – zamiast 18 nowych szkół podstawowych i podwyżek dla nauczycieli; • skarżenie do sądu postanowień „komisji reprywatyzacyjnej” – zamiast wypłacania odszkodowań lokatorom pokrzywdzonym przez mafię reprywatyzacyjną z udziałem jej ratuszowych wspólników – jak przystało na wychowanka HGW. Jeśli obecny Prezydent Warszawy zostałby Prezydentem Polski, to liczbę 40 tys. skrzywdzonych mieszkańców stołecznych czynszówek trzeba będzie pomnożyć przez 10, 15, 20? Czy więcej? Co do stolicy, zastanawiam się czy prowadzi on politykę urbanistyczną, czy urbańską i widzę, że raczej tę drugą: „(Za)rząd się wyżywi”. Tymczasem zasłużony dla warszawskich lokatorów, zdecydowanie najlepszy z możliwych kandydatów na stanowisko Prezydenta Warszawy,

spisek w postaci nieujawniania terminu zakończenia epidemii i wierzy, że „dzisiaj w Polsce przybyło milion bezrobotnych”. Amnezja i splątanie, czy celowe kłamanie? Jedno i drugie dyskwalifikuje p. Trzaskowskiego jako kandydata na prezydenta RP. Ten sam kandydat nie chce Centralnego Portu Komunikacyjnego, bo przecież „będziemy mieli lotnisko pod

Berlinem”. Nie życzy sobie przekopu Mierzei Wiślanej, bo to „gigantomania”, choć nawet dzieci wiedzą, że wielkie roboty publiczne to stare, znane i skuteczne lekarstwo na kryzys. Przed wojną pewnie protestowałby przeciw budowie Centralnego Okręgu Przemysłowego i Gdyni. Woli inwestycje „za rogiem”. Wyrównanie chodnika, pomalowanie płotu, łaty na dziurawą drogę, taśma klejąca na odpadające tynki…? To jego przepis na budowanie potęgi kraju? Zapewne niekompletny. Strach pomyśleć o całości planów! Niedługo po „nieoczekiwanej zamianie miejsc”, tj. metamorfozie kandydatki w kandydata, czyli praktycznego zastosowania techniki Gendera – Koalicjanta Połączonych Progresistów – nowo powstały otwarcie groził podczas konferencji prasowej dziennikarzom TVP likwidacją ich zakładu pracy. I to w dobie, jak sam twierdził, milionowego przyrostu bezrobocia! Tu akurat mam pewność, że gdyby byłoby mu dane, „obietnicy” dotrzyma! Ostatnio p. Trzaskowski wykoncypował „stowarzyszenie pokrzywdzonych przez PiS”. W przypadku pokrzywdzonych przez PO-PSL takie stowarzyszenie nie miałoby sensu, bo, z wyjątkiem grupy byłych uprzywilejowanych, można by „z automatu” zapisać cały kraj. Co do reszty „sił połączonych opozycji”, na szczególną uwagę zasłużył sobie kandydat Biedroń, który na wiecu wyborczym, jak sam słyszałem, wyznał, iż WIERZY, że któregoś dnia przed urzędnikiem stanu cywilnego albo

Prezydentem Miasta dowolna para powie SAKRAMENTALNE tak. W jednym zdaniu wyznanie wiary i adoracja sakramentów. Chyba tylko podniosłość i waga deklaracji sprawiły, że śmiszek nie opanował szczuplutkiej grupki słuchaczy. Mniej byłoby nam do śmiechu, gdyby, w przypadku cudownego spełnienia marzeń tego kandydata, nasza nowa lewicowa Para Prezydencka składała wizytę w Białym Domu. Jak już jesteśmy przy sprawach religii i wyznań, poważny i niezależny kandydat, o.m.c. ksiądz, dziennikarz – komercyjny celebryta p. S. Hołownia – wzywa do rozdziału Kościoła od państwa, jakbyśmy byli państwem wyznaniowym. Do tego deklaruje współdziałanie ze wszystkimi siłami politycznymi w naszym kraju, udając, że nie wie, iż to po prostu niemożliwe. Kandydaci bardziej radykalni, choć niektórzy z nich wypowiadają się słusznie i z sensem, nie mają żadnych szans na zwycięstwo. Zamazują tylko obraz i rozpraszają elektorat I tury. W konfrontacji z obecnym prezydentem reszta pretendentów do fotela głowy państwa to trzecia czy czwarta liga w porównaniu z drużyną narodową. Jednak niech nas to porównanie nie usypia. Lekceważenie przeciwnika byłoby bardzo poważnym błędem w grze o losy i przyszłość Polski. Nie rozpraszajmy sił patriotycznych. Dlatego, jeżeli dojdzie do II tury, będzie konieczna powszechna mobilizacja Obozu Patriotycznego i masowe spotkanie przy urnach, by oddać głos „jak trzeba”. K

wypełnienia wniosek o pełnomocnictwo, a nadto – oświadczenie mojej zgody na to, aby zostać pełnomocnikiem. Przy okazji ostrzegła, że w urzędzie są kolejki. W obu te same dane, ale jak się dwa razy napisze, to od razu nabierze większej mocy. Wypełniłam wniosek, ciocia podpisała i pojechałam z jej dowodem do urzędu. Ucieszyłam się, że kolejka wcale nie jest taka straszna. Zbliżała się piętnasta, urząd, jak to w poniedziałki, był otwarty do 17.30, a przede mną cztery osoby. Za mną wkrótce pojawiło się kolejne parę osób. W kolejce stałam jednakowoż ponad godzinę. Wszyscy czekający mieli,

tak jak ja, sprawę do działu ewidencji, w związku z wyborami. Do innych działów szczęśliwie wchodziło się bez kolejki, ale pewnie dlatego, że prawie nikt nie miał tam interesów. Przy drzwiach wejściowych do urzędu trzech panów pilnowało kolejkowiczów. Jeden w ogóle nie wiem, po co – rozmawiał tylko z pozostałymi dwoma. Nie, przepraszam! Kiedy przyszła moja kolej, powiedział, że mogę wejść. Drugi wydawał plastikowe karty z numerem pokoju, odbierał je od wychodzących i przesuwał po namoczonej środkiem dezynfekującym szmacie – raz na kwadrans, bo takie było tempo mniej więcej, licząc także tych, którzy

mieli sprawy do innych działów. Trzeci mierzył każdemu temperaturę na czole zbliżeniowym termometrem. Oczywiście z taką samą częstotliwością. W ramach swoich obowiązków ten trzeci pan szepnął mi jeszcze numer pokoju, który już miałam wydrukowany na karcie zdezynfekowanej przez drugiego pana. Ponieważ kolejka szła powoli, panowie siedzieli i gawędzili między sobą, oczywiście z maseczkami zsuniętymi pod brodę. Obok na tablicy wisiało sążniste zawiadomienie o tym, że każdy, kto ma coś do załatwienia w urzędzie, musi mieć szczelnie zasłonięty nos i usta. Pracownicy urzędu przechodzili obok nas bez maseczek. Czułam się jak za PRL albo w jakiejś innej grotesce. Młody człowiek czekający za mną niecierpliwił się, bo gdzieś się śpieszył. Mnie było gorąco i duszno w absurdalnej maseczce. Zapytałam więc trzech nudzących się przy wejściu panów, dlaczego czekamy tak długo i nic się nie dzieje. Usłyszałam w odpowiedzi, że przed chwilą urzędniczka wzięła kilkadziesiąt wniosków i poszła z nimi na górę wklepać je w komputer. Co to za wnioski i dlaczego aż kilkadziesiąt, skoro nie było osób, od których je wzięła? Wszystkim nam bowiem kazano stać w kolejce, dzierżyliśmy swoje papiery i nikt

nam nie zaproponował, żeby je zostawić i pójść sobie. Wiem, każdy by tak chciał: zostawić wniosek i pójść. I jeszcze może dostać telefonicznie zawiadomienie, że sprawa już załatwiona. Pomyślałam, że może dla każdego co innego znaczy „przed chwilą”. Zapytałam więc jeszcze, dlaczego – skoro kolejka jest tylko do tego jednego działu i jakoś się nie skraca – nie obsługuje nas więcej osób. Uzyskałam odpowiedź, że tam pracują trzy osoby. I staliśmy dalej. Młody człowiek, który, jak się okazało, chciał uzyskać prawo do głosowania w imieniu żony, zrezygnował. We wniosku o upoważnienie jest pytanie, czy chcę pełnomoc­nictwo odebrać w gminie, czy pocztą. W gminie znów trzeba by stracić wiele czasu. Z kolei nasz miejscowy „listonosz” (podwarszawskie Mysiadło, gmina Lesznowola) nie dostarcza listów poleconych do rąk własnych (5 m od płotu do drzwi, ale musiałby przejść przez furtkę), tylko wrzuca awiza do skrzynki – jeśli w ogóle wrzuca. Kiedy ja stałam w kolejce, mąż dowiedział się w innym dziale (bez kolejki), że powinien już dwukrotnie dostać listowne zawiadomienie o terminie opłaty gruntowej, ale jakoś do nas nie dotarło… Pracownikowi poczty było nie po drodze. Dlatego obawiałam się, że pocztą mogłabym dostać

dokument po czasie. Szczęśliwie, kiedy już dotarłam do pokoju, pani powiedziała, że jak poczekam na korytarzu, to mi wypisze pełnomocnictwo od razu. Miałam okazję, siedząc pod drzwiami, usłyszeć, jak któraś z pań urzędniczek karciła zniecierpliwiona przez telefon jakąś petentkę, która chciała upoważnić swoją córkę do głosowania za nią. Z rozmowy wynikało, że córka pracuje i nie może przyjść do urzędu w godzinach pracy. Pani chciała dowiedzieć się, jak sprawę rozwiązać. Urzędniczka była niezadowolona, podniesionym głosem zarzucała rozmówczyni, że nie rozumie, co się do niej mówi, i że nie ona przecież wymyśliła procedury. Może to był pięćdziesiąty telefon w tej sprawie tego dnia, ale moje wrażenie, że wróciłam do PRL-u, się wzmogło. Wychodząc (trochę po szesnastej) usłyszałam, jak jeden z trzech panów przy wejściu tłumaczył jakiejś kobiecie (nikogo z oczekujących prócz niej już nie było), że niestety dziś już nie uda jej się załatwić sprawy. Do zamknięcia urzędu była jeszcze ponad godzina. Mała sprawa, jednak przy takich procedurach można – albo należy (?) się zniechęcić. Ale może cioci głos przeważy w najbliższych wyborach. K

z nimi rozumiał. Podobnie jak jego syn i następca, August III Sas, który oprócz języka ojczystego znał także francuski, polski i łacinę. Inna rzecz, że coraz mniej miał do powiedzenia w którymkolwiek z tych języków. Również w sprawach prywatnych August II zerwał z ciemnogrodzką hipokryzją i prowadził się jak wyzwolony i oświecony Europejczyk. Jego metres historycy naliczyli 11, tyleż samo nieślubnych dzieci. Ile było przelotnych przygód, nie dowiemy się chyba nigdy. Nie ma w ogóle porównania z Sobieskim, tak zacofanym i nudnym z tą swoją Marysieńką. Jedynym rysem na europejskości Augusta jest to, że zarówno żona, jak i metresy były kobietami. Cóż, nikt nie jest idealny. Sarmatom imponował siłą fizyczną. Potrafił rękami zginać podkowy. W polityce zagranicznej nie był już tak mocny. Wybrał model przyjaznego współżycia z sąsiadami. W końcu dzięki nim został królem. Unikał angażowania Polski w awantury wojenne i praktycznie zlikwidował polskie wojsko. W końcu po co armia polska, skoro jest saska?

Szukać historycznych podobieństw do dzisiejszych czasów to zajęcie dość ryzykowne, choć pociągające. Jeszcze bardziej ryzykowne jest wyciąganie na ich podstawie wniosków co do czekającej nas przyszłości. Dziś inne są uwarunkowania, wydarzenia biegną szybciej, a i my możemy zachować się inaczej niż nasi przodkowie. W tym cała nadzieja.

pobita i w rękach swych ciemiężycielów (czyli reformatorów) moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jako i na traktatach, które ją z Rzpltą wiążą”.

Te słowa piszę przed 28 czerwca, czyli przed pierwszą turą wyborów prezydenckich, z nadzieją, że do drugiej nie dojdzie, bo Polacy zmobilizują się, sprawiając, że Andrzej Duda zasłużenie zwycięży w pierwszej rundzie.

Przed ewentualną II turą

PALEC W OKO

Adam Gniewecki min. Patryk Jaki, przebywa na banicji w Brukseli. Smutne, ale vox populi (Varsaviae), vox Dei. …I tak można by długo i jeszcze, ale po co, jeśli kandydat na Prezydenta Polski myśli, że w swoim mieście ma 40, a nie 400 tys. przedsiębiorstw, nie pamięta, że 4 lata temu był posłem i głosował przeciwko obniżeniu wieku emerytalnego, a do tego węszy rządowy

Mieszka z nami prawie dziewięćdziesięcioletnia ciocia, która już nie jest w stanie o własnych siłach opuścić swojego pokoju. Czyta jednak prasę – zawsze „Gościa Niedzielnego” i „Niedzielę”, a „Kurier WNET” (korzystam z okazji kryptoreklamy) – ilekroć dostarczę jej wydanie papierowe, mimo że trudno z taką płachtą poradzić sobie w łóżku. Słucha także Radia Maryja i ogląda telewizję Trwam. Jest więc na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w Polsce i w Kościele.

Może nie Orwell, ale Bareja Magdalena Słoniowska

W

obec wiadomej sytuacji z wyborami prezydenckimi – wiadomej nie tylko ze względu na koronawirusa, ale przede wszystkim na kandydatów, których wygrana mogłaby być kompromitująca dla naszej ojczyzny – ciocia postanowiła zagłosować. Oczywiście nie może udać się do lokalu wyborczego. Dlatego ja mam oddać głos w jej imieniu. Z rana zadzwoniłam do urzędu gminy, żeby dowiedzieć się, jak uzyskać pełnomocnictwo. Szczęśliwie uniknęłam dzięki temu dodatkowej straty czasu. Uprzejma pani wysłała mi mejlem do

N

adzieja, gdyż pomimo opisanych wyżej zastrzeżeń, nieodparcie nasuwa się historyczna analogia między obecnym okresem najnowszej historii Polski a schyłkiem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ostatnie lata jej świetności to panowanie Jana III Sobieskiego. Nie wszystko było wtedy super, ale pamiętamy wspaniałe zwycięstwa nad Turcją pod Wiedniem i Parkanami, choć to drugie jakby mniej, może ze względu na jego późniejsze konsekwencje. Złamało ono bowiem potęgę Imperium Osmańskiego, dając tym samym poczucie bezpieczeństwa Austrii i Rosji, co pozwoliło im zająć się dobijaniem słabnącej Rzeczypospolitej. Po śmierci tego „Piasta” znudzeni nim Sarmaci wybrali królem prawdziwego Europejczyka, Augusta II Sasa, zwanego Mocnym. Wybór przyszedł tym łatwiej, że agenci cara przekonali brać szlachecką argumentami napełniającymi kieszenie. Budzi to pewne skojarzenia z finansowaniem działań politycznych we współczesnej Polsce przez niewątpliwie życzliwych nam sąsiadów. Wśród wielu powstałych dzięki temu inicjatyw najbardziej znana jest partia pod nazwą Kongres Liberalno-Demokratyczny – pierwsza partia Donalda Tuska. Ale to nie koniec analogii. August II, brylujący na salonach Europy, to przeciwieństwo Sobieskiego, czującego się najlepiej w swoim Wilanowie lub obozie wojskowym. Polacy mogli być dumni z nowego króla. Europejskie salony traktowały go jak swego. Był przecież Niemcem. Dzięki znajomości języków doskonale się

W

takich warunkach, w polityce wewnętrznej król mógłby ograniczyć się do pilnowania ciepłej wody w kranie, gdyby krany były w powszechnym użyciu. Obywatelom pozostało więc radosne grillowanie w ogródku, choć wtedy inaczej to się nazywało. Podsumowuje to znane powiedzenie „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. I gdy wzdłuż i wszerz słychać było „Kochajmy się”

Historyczne paralele Zbigniew Kopczyński

biesiadującej szlachty, Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi. Dobra zmiana nastąpiła za panowania następcy Sasów, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Państwo wymagało gruntownych reform i reformatorzy wdrażali je, jak mogli i umieli, choć nie można odmówić im zaangażowania. Był olbrzymi opór i były niekonsekwencje we wprowadzaniu reform. Dziś możemy gdybać, czy gdyby udało się wystawić armię taką, o jakiej postanowił Sejm Wielki, historia nie potoczyłaby się inaczej? By pokonać opór tych, którzy chcieli, by było tak jak było, reformatorzy musieli uciekać się do forteli i naciągania prawa. Gdyby istniał wtedy Trybunał Konstytucyjny, z pewnością uznałby tryb uchwalenia Konstytucji 3 Maja za niekonstytucyjny. Wyroki europejskich trybunałów też byłyby łatwe do przewidzenia. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wtedy nie istniał, istniała za to imperatorowa. Pochyliła się

ona nad skargą przeciwników dobrej zmiany, osądziła sprawę, wydała wyrok i go wyegzekwowała. Dziś Petersburg zastąpiła Bruksela, a skarżący, podobnie jak ich protoplaści broniący swych włości i przywilejów, płaczą nad stratą posad i dostępu do funduszy.

O

czywiście formalnie chodzi o coś innego. I wtedy, i dziś chodzi o poszanowanie prawa i wolności obywatelskich. Jeśli spojrzymy na tekst Aktu założycielskiego konfederacji targowickiej, zobaczymy, jak bardzo jest on aktualny. Ani słowa o podporządkowaniu Rzeczypospolitej Rosji, oddaniu jej gros terytorium. Nic z tych rzeczy. Jest tylko prośba o ochronę przed straszną dyktaturą, jaką była dla nich konstytucyjna monarchia dziedziczna, i protest przeciw łamaniu praw i wolności szlachty. No i te oskarżenia przeciwników o antyrosyjskość, a dziś – antyeuropejskość. „Sejm dzisiejszy, (...) przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą na

zawsze (...) ciągle ją ze wzgardą praw uzurpując, połamał prawa kardynale, zmiótł wszystkie wolności (stanu) szlacheckiego, a na dniu 3 maja r. 1791 w rewolucję i spisek przemieniwszy się, nową formę rządu (...) postanowił (...) władzę królów rozszerzył, rzeczpospolitą w monarchię zamienił, szlachtę bez posesji od równości i wolności odepchnął, (...) w wojnę szkodliwą przeciwko Rosji, sąsiadki naszej najlepszej, najdawniejszej z przyjaciół i sprzymierzeńców naszych, wplątać nas usiłował”. W tej sytuacji „konfederujemy się i wiążemy się węzłem nierozerwanym (...) przeciwko sukcesji tronu, przeciwko powiększeniu władzy królów, przeciwko oderwaniu najmniejszej cząstki kraju (...), przeciwko konstytucji 3 Maja, w monarchię rzeczpospolitą zamieniającej (...), przeciwko wszystkiemu, cokolwiek sejm zrobił illegalnego”. A jaki program działania mieli targowiczanie? Dziś jest to ulica i zagranica. Wtedy głos ulicy nie liczył się zupełnie, została więc ta druga. I tak: „A że Rzplta

A

czego spodziewali się po interwencji carycy? To również brzmi znajomo: „Żądania nasze są, aby Rzplta udzielną, samowładną, niepodległą, w granicach całą została (...) Żądamy wolności, narodowi naszemu przyzwoitej (...) Żądamy spokojności wewnętrznej, trwałego z sąsiadami pokoju, bo szczęśliwości, bezpieczeństwa własności, nie zamieszania wojen szukamy. Żądamy sobie utwierdzić rząd republikański, (...) bo inny niepokój i ruinę przynieść nam tylko może”. Prawdziwi patrioci, prawda? To jest właśnie ta pokrętna logika zdrajców: im więcej pozwolimy obcym decydować o naszych sprawach, tym bardziej będziemy wolni, a Polska niepodległa. Po ponad dwustu latach dokładnie to samo. Jaki był efekt działań tych, którzy wtedy chcieli, by było tak jak było, dobrze wiemy. Jaki będzie efekt działań tych, którzy teraz chcą by było tak jak było, zależy od nas. Od tego, czy wyciągniemy wnioski z historii, czy kolejny raz damy uwieść się pięknym, lecz pustym słowom. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

13

Ś W I AT N A U K I

Jeszcze przez lata w III RP profesor uniwersytetu był liderem rankingu prestiżu zawodów, choć jego przewaga nad innymi malała, i w badaniu CBOS w 2013 r. profesor spadł na drugie miejsce, bo społeczeństwo wyżej doceniło zawód strażaka. W badaniu z roku ubiegłego profesor uniwersytetu znalazł się – uwaga! – na 5 miejscu, ustępując prestiżem nie tylko strażakowi (nadal lider rankingu), ale także pielęgniarce, robotnikowi wykwalifikowanemu i górnikowi. Widać, że wzrost liczby uczelni, stanowisk i tytułów profesorskich oraz osób z wyższym wykształceniem przełożył się – o dziwo – na spadek prestiżu profesorów, którzy, jak można sądzić, swoimi kwalifikacjami, poziomem intelektualnym i moralnym sprawiają społeczeństwu zawód. Ciekawe, że nawet wśród absolwentów wyższych uczelni profesor uniwersytetu pod względem poważania ustępuje strażakowi, a nawet pielęgniarce. Można sądzić, że i absolwenci uczelni wreszcie się zorientowali, że z tymi tytułami jest u nas coś nie tak. Widoczna jest zależność – im wyższe wykształcenie społeczeństwa, im więcej studiujących mających kontakt bezpośredni z profesorami, tym prestiż profesorów staje się niższy. Gdy prestiż oparty był na propagandzie, mediach, ciągłym informowania o doskonałości uczonych, używaniu wobec nich określeń typu koryfeusze, luminarze – jakoś to oddziaływało na społeczeństwo, ale w dobie otwarcia na świat, powszechnego już internetu, ta nadmuchiwana tytularna bańka zaczyna pękać, nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Warto też zauważyć, że nasze elity polityczne, w których mamy też profesorów w randze ministrów, posłów czy działaczy partyjnych, ciągną się w ogonie tego rankingu. Takie jest społeczne znaczenie poszczególnych profesji. Winno to dawać wiele do myślenia, i to od dawna. A jakoś nie daje, zapewne dlatego, że myślenie przez lata uznawano (i słusznie) za zagrożenie dla rządzących, a wyrzucano (niesłusznie) na margines społeczny uczących myślenia krytycznego.

Obrzęd prezydencki W Polsce tytuł profesora nadaje prezydent, stąd o takim profesorze mówi się, że jest „prezydencki” czy „belwederski”, gdyż zwykle ceremonie odbywały się w Belwederze. I tradycyjnej nazwy nie zmieniono, choć zmieniono miejsce nadawania profesur na Pałac Namiestnikowski. No cóż, nazwa „profesor namiestnikowski” mogłaby budzić złe skojarzenia. Prezydent nie ma w obowiązku konstytucyjnym nadawania tytułu profesora, ale „decyzję o nadaniu tytułu profesora Prezydent RP podejmuje w formie postanowienia, wcześniej kontrasygnowanego przez Prezesa Rady Ministrów. Indywidualne akty nadające przedmiotowy tytuł, profesorowie odbierają z rąk Prezydenta” [prezydent.pl]. Były wiceminister edukacji i były wiceminister nauki Zbigniew Marciniak uważa, że „procedury związane z nadaniem tytułu profesora belwederskiego są polską specyfiką i zupełnie wystarczyłby tytuł uczelniany (…) w przyszłości trzeba zrezygnować z tej dekoracji mającej charakter obrzędowy, bez znaczenia dla jakości polskiej nauki [ www.prawo.pl]. Natomiast, jak czytamy w prawo. pl (Minister przeciwnikiem habilitacji i profesury), „Jarosław Gowin, wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego, wielokrotnie dawał do zrozumienia, że habilitacja jest »polskim anachronizmem«, a tytuł tzw. profesora belwederskiego – »polską wyjątkowością«. Obydwie procedury, jego zdaniem, spowalniają ścieżki awansu naukowego młodych, wybitnych uczonych i dlatego jest to »obszar do poprawy«”. Faktem jest jednak, że w obronie tego swojego, słusznego moim zdaniem poglądu, były już minister nie położył się Rejtanem i w Konstytucji dla nauki ten „obszar do poprawy” nie został poprawiony. Polski system akademicki nadal więc będzie wyjątkowy i spowalniający rozwój nauki, stąd nauka uprawiana w Polsce raczej nie będzie miała wiele szans, aby się podnieść w światowych rankingach naukowych, a i „zawód” profesora może nadal spadać w polskich rankingach prestiżu. W tym duchu argumentuje

Andrzej Jajszczyk (Polska nauka przegrywa wyścig, Wszystko co Najważniejsze), znający dobrze anachroniczny polski system akademicki: „wielkim problemem polskiej nauki jest jej nadmierna hierarchiczność, której elementami są stopień doktora habilitowanego i tytuł

– petycjeonline.com) w obronie dyskryminowanego ich zdaniem kolegi, do którego prezydent – w ich opinii – jest uprzedzony. Recenzenci Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych wniosek profesorski Michała Bilewicza ocenili jednoznacznie pozytywnie, jednak prezydent jeszcze tego wniosku

130 mówi: „Prezydent Rzeczypospolitej obejmuje urząd po złożeniu wobec Zgromadzenia Narodowego następującej przysięgi – »Obejmując z woli Narodu urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji, będę strzegł niezłomnie

godności Narodu, niepodległości i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem«”. Prezydent składa przysięgę wobec narodu, a nie jakiegoś tworu idelologicznego, i w dodatku ma strzec niezłomnie jego godności, a kandydat na

W Polsce tytuł profesora cieszył się od lat prestiżem w społeczeństwie, choć nie wszyscy odróżniają tytuł od stanowiska, a nawet od zawodu, stąd umieszczanie profesora uniwersytetu w rankingach prestiżu zawodów w Polsce. Przez lata, właśnie profesor uniwersytetu – umieszczany w kategorii zawodów – cieszył się największym prestiżem. Tak było w PRL!

Czy prezydent musi nadawać tytuł profesora? Józef Wieczorek

profesora. Już dawno stopnie te mają nikły związek z jakością legitymujących się nimi naukowców, a samo ich posiadanie stwarza złudne wrażenie wybitności”. Mniej zorientowanym w tym naszym systemie tytularnym trzeba wyjaśnić, że w Polsce funkcjonuje także pojęcie profesora uczelnianego, które oznacza stanowisko na uczelni, a nie jest tytułem naukowym. Na ogół w przestrzeni publicznej takie rozróżnienie nie jest stosowane, a profesorowie uczelniani nie mają nic przeciwko temu aby uchodzić za „prezydenckich”. Jednak znający „kuchnię akademicką” o profesorach uczelnianych wyrażają się wręcz pogardliwie – profesor „podwórkowy”, nie mający takiego prestiżu, jak profesor z nadania prezydenta. Czasem jednak poziomem intelektualnym i osiągnięciami taki profesor, podobnie jak zwykły doktor, może na głowę bić profesora „belwederskiego”. Ale taki mamy system sprawiający złudne wrażenie wartości. Warto przypomnieć, że w końcu PRL (ustawa z 1985 r.) tytuł naukowy profesora „mógł być nadany osobie, która w pełni akceptuje konstytucyjne zasady ustrojowe Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i kieruje się nimi w swojej działalności”. Stąd wielu wybitnych naukowców, którzy tych pozanaukowych warunków nie spełniali, takim tytułem nie było obdarzanych, a nawet z systemu akademickiego byli usuwani. Niestety w III RP zachowano ciągłość prawną, a także personalną z PRL, co jest jedną z najważniejszych przyczyn obecnego kiepskiego stanu nauki w Polsce, obniżenia prestiżu tytułu („zawodu”) profesora i braku zdolności profesorów do poznania historii uczelni oraz odpowiedzi na pytanie, skąd się wzięły obecne kadry akademickie? (mój blog akademickiego nonkonformisty).

Prezydent jedynie notariuszem? Ostatnio w przestrzeni publicznej zaistniała sprawa profesury belwederskiej psychologa społecznego dr. hab. Michała Bilewicza z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizującego się w obszarach dyskryminacji i uprzedzeń. Liczni naukowcy-psycholodzy (choć nie tylko) zorganizowali petycję (Petycja w sprawie nadania tytułu profesora dr. hab. Michałowi Bilewiczowi

nie podpisał. Naukowcy zatem traktują prezydenta jak notariusza, który ma bez zastanowienia i zwłoki podpisywać to, co mu komisja do podpisania podsunie. Uważają przy tym, że zwlekanie z podpisem nominacji dla Michała Bilewicza jest „szkodą wyrządzoną na wizerunku Polski w oczach międzynarodowej społeczności uczonych, którą trudno będzie w przyszłości naprawić”. Po co naukowcom potrzebny jest taki system, w którym awanse naukowe ma podpisywać bezrefleksyjnie prezydent – nie wiadomo. Prezydent wśród naukowców nie cieszy się zbytnim prestiżem, ale naukowiec ma mieć prestiż dopiero po podpisaniu jego awansu przez prezydenta? Zdumiewające – nieprawdaż? Badania rankingu prestiżu zawodów wskazują jednakże, że ten prestiż nawet po podpisaniu nominacji przez prezydenta i tak spada. Widać, że pies jest gdzie indziej pogrzebany.

Dylemat prezydenta Penetrując internet w poszukiwaniu informacji o podobno dyskryminowanym przez prezydenta naukowcu, ze zdumieniem dowiedziałem się, że będąc Polakiem, nie jestem członkiem tego narodu, lecz jakimś tworem ideologicznym. Bo jak zrozumieć słowa Bilewicza z Twittera „Nie oskarżam Polaków, tylko panoszącą się ideologię o nazwie Polacy”? W jednym z wykładów kandydat na profesora stawia pytanie: Czy istnieje jakikolwiek sposób na przyswojenie sobie przez Polaków wiedzy o negatywnych wydarzeniach z historii ich narodu?. Widać, że motorem działalności badawczej kandydata na profesora belwederskiego jest znalezienie sposobu na wpojenie Polakom – jako swoistej konstrukcji ideologicznej [?] – przekonania o ich winie nawet za to, czego nie uczynili. Chciałbym, aby naukowcy – obrońcy rzekomo dyskryminowanego – wytłumaczyli mi, jak to się dzieje, że taki kandydat na profesora belwederskiego nie wyrządza szkody wizerunkowi Polski i Polaków, a prezydent kraju Polaków nad nadaniem prestiżu takiej antypolskiej osobie, i to w Polsce, ma przechodzić bezrefleksyjnie i bez zwłoki prestiż nadawać? Czy Prezydent nie naruszyłby takim aktem Konstytucji, skoro jej Art.

profesora tę godność w swej „naukowej” działalności narusza i szuka tylko, jak przekonywać Polaków, aby czuli się winni, a nie, jaka jest prawda – co jest obowiązkiem naukowca. Prezydent ma zatem dylemat, czy postąpić wbrew swej konstytucyjnej przysiędze, czy też wystąpić jedynie w roli notariusza, aprobując to, co nie powinno być aprobowane.

Aby prezydent nie musiał

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Spadek prestiżu profesora

Powstaje pytanie: czy nie należałoby uwolnić prezydenta od obowiązku podpisywania nominacji profesorskich, skoro nie może brać odpowiedzialności za to, co naukowcy wypisują? Skoro prezydent nie powinien ingerować w badania/rezultaty badań naukowców (słusznie), bo to jest odpowiedzialność świata nauki, a nie prezydenta, to niech świat nauki bierze odpowiedzialność za kreowanie swoich członków na profesorów. W końcu naukowcy, a w szczególności rektorzy, zwykle nas przekonują (słusznie), że uniwersytet winien być apolityczny, choć sami tego nie respektują (niesłusznie). Prezydenta nie można obarczać odpowiedzialnością za spadek prestiżu tytułu profesora, skoro w nominacje nie może ingerować, a tylko jako „notariusz” ma je podpisywać. Nominacji na strażaka prezydent nie podpisuje a strażak prestiż społeczny ma, i to większy od profesora! Co więcej, prezydent u nas nie może odebrać tytułu profesora, choć jako „notariusz” ma go nadawać. Czy słyszał ktoś o odebraniu tytułu profesora komuś, kto go uzyskał w wyniku oszustwa, np. plagiatu? To co? Prezydent ma odpowiadać za awansowanie w systemie akademickim oszustów? Prezydenci Stanów Zjednoczonych nie mają takich dylematów, bo nic im do nominacji profesorskich – tym zajmują się uczelnie. I nauka na tym chyba lepiej wychodzi. Inaczej niż u nas. Może by jednak przywrócić prestiż nauce dla dobra Polski i Polaków, którzy winni pozostać narodem, a nie jakimś tworem ideologicznym w pseudonaukowych imaginacjach kandydatów do notarialnego podpisu ich nominacji/ zatwierdzenia (nie)kompetencji przez prezydenta. K

R E K L A M A

nowa audycja

DZIEŃ PO DNIU kronika roku 1920

100 lat temu miało miejsce wydarzenie, które zmieniło losy historii oraz zdecydowało o zachowaniu niepodległości przez Polskę i przekreśliło plany rozprzestrzenienia komunizmu na Europę Zachodnią. Bitwa Warszawska, nazywana Cudem nad Wisłą, była jedną z przełomowych bitew w historii świata. Od 4.07. zapraszamy na codzienną kronikę historyczną. Audycję prowadzi Krzysztof Jabłonka.

WARSZAWA 87.8 KRAKÓW 95.2 WROCŁAW 96.8 Projekt realizowany w ramach obchodów stulecia odzyskania niepodległości oraz odbudowy polskiej państwowości.


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

14

T

o bardzo uproszczony obraz historii, często romantyczny, odwołujący się do narodowych symboli i mocno nacechowany emocjonalnie. I nieprawdziwy. W poprzednich numerach „Kuriera WNET” pisałem m.in. o tym, jak wyglądała struktura narodowościowa Wołynia, gdzie Ukraińcy stanowili niemalże siedemdziesięcioprocentową większość, i których polityka narodowościowa naszego kraju pchała w ręce komunistów. Zauważył to Piłsudski i jego najbliżsi współpracownicy, i dlatego opracowali nową politykę wobec mniejszości narodowych. W miejsce idei inkorporacyjnej, zakładającej zasymilowanie i spolonizowanie wcielonych do Polski ziem, zaproponowali nowe rozwiązanie. Osobą, która miała je wdrożyć jako eksperyment na Wołyniu, był mianowany w 1928 roku wojewoda wołyński Henryk Józewski. Nowy wojewoda znał Ukrainę z racji swojego urodzenia. Jako były członek rządu Semena Petlury cieszył się także zaufaniem niektórych kręgów politycznych. I znał Wołyń, spędził tam bowiem dwa lata jako osadnik wojskowy. Znał zatem specyfikę wołyńskich problemów, obserwując je z wielu perspektyw. Przede wszystkim wiedział, że największe zagrożenie dla Polski czai się dalej na wschodzie, a na Wołyniu buduje ono jedynie przyczółki w postaci Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. I do zwalczania tego zagrożenia wysłał go na Ukrainę Piłsudski.

KO R Z E N I E K AT Y N I A W wyobrażeniu przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez długie lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów. Równocześnie popularna jest też dziś teza, jakoby obecnie kresy wschodnie były okupowane przez obcy naród, który pojawił się tam w wyniku zawieruchy wojennej i tychże rzezi właśnie. Rysuje się obraz II Rzeczpospolitej spójnej etnicznie, której terytorium sięgało niemalże od morza do morza, a jej jedynym problemem był nagły konflikt zbrojny rozpętany przez jednego lub dwóch totalitarnych sąsiadów, w zależności od wyznawanej wersji wydarzeń.

Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 4

Między komunizmem a nacjonalizmem Wojciech Pokora

Skompromitowany komunizm Jednym z głównych celów eksperymentu wołyńskiego było zyskanie lojalności Ukraińców wobec państwa polskiego. Józewski miał świadomość, że naród, który na danym terenie jest większością, potrzebuje jedynie iskry do przebudzenia się. W zależności od tego, kto tę iskrę podłoży, takiego charakteru nabierze proces zdobywania samoświadomości. W Galicji były to w dużej mierze wpływy ruchów nacjonalistycznych, na Wołyniu dominowali komuniści. Trzecią drogą była Polska. Jednak, by stała się ona alternatywą dla mieszkańców tych ziem, trzeba było im ją wskazać. W tym celu należało usunąć wszelkie ekstrema polityczne, mogące podburzać miejscowych przeciwko ich nowej ojczyźnie. Przede wszystkim komunistów. Nie było to trudne, ze względu na czas, w którym przyszło Józewskiemu sprawować swój urząd. Jak już pisałem, w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy doszło do rozłamu spowodo-

Nieśmiertelnik i medalik wydobyte z grobów katyńskich

zainteresowanie policji, która we Lwowie dosyć szybko wyłapała jej kierownictwo. Do 1930 roku skłócona i podzielona partia komunistyczna praktycznie straciła na znaczeniu. Dzieła zniszczenia jej wizerunku dokonali uciekinierzy z sowieckiej Ukrainy, którzy zaczęli masowo pojawiać się na Wołyniu, opowiadając o kolektywizacji. W miejscowościach, gdzie przesiedlano zbiegłych zza wschodniej granicy chłopów, komunistyczni agitatorzy nawet nie po-

z głównych haseł tego ugrupowania było… żądanie rozdania ziemi ukraińskim chłopom. Ci sami komuniści, którzy w stworzonym przez siebie raju wprowadzali kolektywizację, w Polsce głosili przewrotne hasła o rozdawaniu ziemi bez odszkodowania dla obszarników. Ugrupowanie zaczęło odnosić polityczne sukcesy, udało mu się nawet wprowadzić do Sejmu czterech przedstawicieli, z czego trzech było członkami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Co ciekawe, dwóch z wybranej czwórki przebywało w tym czasie w więzieniu. Do roku 1932 Józewski doprowadził do zdelegalizowania tej organizacji. Na Wołyniu działać mogło od tej pory jedynie Wołyńskie Zjednoczenie Ukraińskie, które powstało przy wsparciu wojewody i które zdobywało mandaty do Sejmu i Senatu z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem.

Nacjonalizm za niemieckie marki

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

Nacjonalistyczna prasa w Polsce nagłośniła przemówienie wojewody, które było przełomem w polityce wobec mniejszości narodowych. Jak twierdził Józewski, to właśnie polscy nacjonaliści zwrócili na nie uwagę Sowietów.

Wniosek Ławrentija Berii z akceptacją członków Politbiura WKP(b) – podstawa decyzji katyńskiej z 5 marca 1940

wanego „odchyleniem nacjonalistycznym”. Duża część ukraińskich komunistów nie widziała możliwości działania w partii, w której nie mogą sami sobie przewodzić. Uznali, że skoro to Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, to na jej czele powinni stać Ukraińcy. Tymczasem nowe, ustanowione przez Sowietów władze w znacznym stopniu składały się z Żydów. Walki wewnętrzne w partii spowodowały wzmożone

dejmowali prób swojej działalności. Komuniści spróbowali jeszcze fortelu. Mając świadomość, że jawna działalność komunistyczna grozi więzieniem, postanowili stworzyć legalną organizację fasadową, która stanie się taranem dla komunistycznej idei w Polsce. Powołano do życia Włościańsko-Robotnicze Zjednoczenie (Sel-Rob), które miało łączyć ukraiński patriotyzm i socjalizm. Jednym

Jak wspomniałem na początku, Wołyń kojarzy się dziś Polakom przede wszystkim z 1943 rokiem i z akcjami pacyfikacyjnymi OUN-UPA. Jak widać, nacjonalizm nie był jednak domeną tego regionu. Tu funkcjonowali komuniści. Nacjonalizm rodził się w południowych województwach i związany był bardziej z Galicją Wschodnią. Weterani wojny polsko-ukraińskiej z 1918 roku utworzyli Ukraińską Wojskową Organizację, która z czasem przekształciła się w Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, która uznawała polskie rządy za bezprawne. Podobnie jak komunistyczna partyzantka na Wołyniu (np. tzw. banda Piwnia, a w rzeczywistości operująca na Polesiu sowiecka partyzantka), nacjonaliści sięgali do metod terrorystycznych. W 1930 roku w Galicji miał miejsce szereg akcji sabotażowych, których celem było zradykalizowanie nastrojów. Nastąpiło setki wystąpień zbrojnych przeciwko polskim majątkom i gospodarstwom w całym regionie. W pierwszych 191 aktach sabotażowych w 19 przypadkach ucierpiał skarb państwa. Były to np. zerwane linie telegraficzne. W pozostałych 172 incydentach zniszczeniu uległ dorobek ludności cywilnej. Część akcji została zwrócona także przeciw Żydom. Dla Piłsudskiego nie była to sytuacja komfortowa i długo zwlekano z reakcjami. Jednak brak odpowiedzi na działalność terrorystyczną mógł doprowadzić do wojny domowej, na

FOT. BUNDESARCHIV

co zapewne liczyli szowiniści. Mimo sympatii do Ukraińców, która miała swój wyraz w działaniach na Wołyniu, w Galicji trzeba było zareagować. We wrześniu 1930 roku zarządzono pacyfikację Galicji Wschodniej. Do 450 wiosek wysłano tysiąc policjantów, którzy mieli za zadanie wyłapanie agitatorów. Podczas przeszukań ujawniono duże ilości broni i materiałów wybuchowych, co nie przeszkodziło nacjonalistom w uznaniu akcji policyjnej za agresję ze strony państwa i wysyłaniu protestów do społeczności międzynarodowej. Spór, który się wówczas wywiązał, zmusił Polskę do ujawnienia dokumentów dowodzących, że ukraińskie partie były finansowane przez Niemcy. Mało tego, istniał związek między tymi akcjami sabotażowymi a niemiecką akcją antypolską, prowadzoną w tym okresie w Europie. I o ile organizacje nacjonalistyczne nie były same z siebie zagrożeniem dla Polski, to już wszechstronna pomoc – logistyczna, szkoleniowa, finansowa – a także poparcie rządów i sfer wojskowych Niemiec, Czechosłowacji, Litwy, a nawet Rosji dla tych ugrupowań stanowiły problem. Jeszcze większy problem ukraiński terror stanowił dla stosunków między Ukraińcami a państwem polskim. Szczególnie, gdy dotknął jednego z głównych architektów pojednania. 29 sierpnia 1931 roku kule zamachowców dosięgły przebywającego w sanatorium Tadeusza Hołówkę. Usunięto tym samym człowieka, którego polityka osłabiała ukraiński sprzeciw wobec polskich rządów. Istnieje koncepcja – pisze o niej Timothy Snyder – że za zabójstwem Hołówki stali jednak Sowieci, nie nacjonaliści. Argumentuje to tym, że przywódcy emigracyjni byli zaskoczeni tym wydarzeniem. Wybrano bardzo zły termin na dokonanie tej zbrodni, Ukraińcy bowiem złożyli skargę do Ligi Narodów w sprawie pacyfikacji w Galicji Wschodniej i taka zbrodnia na rozpoznawalnej w Europie postaci krzyżowała im plany i nie miała najmniejszego sensu. Podobnie zbrodnia ta nie służyła Niemcom, którzy przedstawiali Polskę jako państwo nieodpowiedzialne i gwałcące prawa człowieka. Śledztwo Oddziału II zakończyło się wnioskiem, że prawdopodobnymi sprawcami byli jednak Sowieci. To zabójstwo wyeliminowało bowiem jednego z największych, obok Józewskiego, wrogów Związku Sowieckiego. To właśnie oni dwaj, Hołówko i wojewoda wołyński, stali na stanowisku, że

przyszłość Polski zależy od poparcia Ukraińców i od wspólnego sojuszu. Komuniści w Polsce nie kryli radości na wieść o tej zbrodni. Morderstwo to uosabiało ich zdaniem prawdziwą walkę z faszystowskim okupantem. Propaganda niezmienna od lat „Ukrainiec, budując współżycie polsko-ukraińskie na terenie Wołynia, nie jest w niezgodzie z myślą o Ukrainie Niepodległej na sąsiadujących z nami obszarach”. Zdanie to pochodzi z wygłoszonego przez Henryka Józewskiego wystąpienia inaugurującego jego kadencję wojewody na Wołyniu. Stanowi ono klucz do jego polityki i do ówczesnej polityki wschodniej państwa. Należało spowodować oderwanie sowieckiej

rozwojowej”. Jak się domyślamy, takie słowa nie mogły się podobać w Sowieckiej Rosji. Ale nie mogły także podobać się środowiskom nacjonalistycznym w Polsce. Nacjonalistyczna prasa w Polsce nagłośniła przemówienie wojewody, które było przełomem w polityce wobec mniejszości narodowych. Jak twierdził później Józewski, to właśnie polscy nacjonaliści zwrócili na nie uwa-

Józewski jak nikt inny rozumiał sens sowieckich działań afirmacyjnych na sowieckiej Ukrainie. Wprowadzał działania będące lustrzanymi odbiciami działań, które przeprowadzali Sowieci w celu zjednania sobie ukraińskiego narodu. gę Sowietów. Rozpoczęła się nagonka i wykpiwanie zarówno samej osoby wojewody, jak i jego poglądów. Sowiecka prasa pisała o imperialnych zapędach Piłsudskiego, o przygotowywanym ataku na Związek Radziecki („Prawda”). Inni pisali o wykorzystywaniu ukraińskich imigrantów politycznych jako oddziałów szturmowych na Wołyniu w celu najechania na Sowiety („Izwiestia”). Rysowano także karykatury wykpiwające wojewodę i nazywające go jednym z największych faszystów na świecie. Równocześnie ruszyła ofensywa dyplomatyczna. Sowiecki komisarz wojny zaprotestował przeciwko obecności i działalności petlurowców na Wołyniu, a komisarz spraw zagranicznych złożył formalny protest. I trzeba przyznać, że Sowieci mieli intuicję. Józewski jak nikt inny rozumiał, jaki jest sens sowieckich działań afirmacyjnych na sowieckiej Ukrainie. W swojej polityce wprowadzał działania będące lustrzanymi odbiciami działań, które przeprowadzali Sowieci w celu zjednania sobie ukraińskiego narodu. Gdy Sowieci wykorzystywali Ukraińców ze Lwowa, by prowadzili działania z zakresu kultury w ówczesnej stolicy komunistycznej Ukrainy – Charkowie, Józewski ściągał z Kijowa petlurowców do pracy w Łucku i na Wołyniu. Rozumiejąc znaczenie religii i Cerkwi w życiu mieszkańców podległego mu województwa, inicjował i wspierał ruch dążący do utworzenia Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, którego językiem liturgicznym byłby ukraiński. Ten

Jeden ze świadków zbrodni katyńskiej, Parfien Kisielew, w rozmowie z dr. Ferencem Orsósem FOT. WIKIPEDIA

Józewski uznawał eksperyment wołyński za element polityki zagranicznej, w jego opinii bowiem na Kresach rozstrzygały się losy Polski jako mocarstwa. Tam miał zapaść wyrok, czym będzie Polska w dziejach Europy i jej rola na Wschodzie. Ukrainy od Związku Radzieckiego. Jak to zrobić? Czyimi rękami? Odpowiedź na te pytania także pojawiły się w exposé, bowiem Józewski odwoływał się w nim do śp. atamana Petlury, „który na długo pozostanie świecznikiem idei niepodległościowej ukraińskiej”: oderwać Ukrainę od Związku Radzieckiego i zrobić to rękami Polaków i Ukraińców idących za ideą niepodległości Petlury. „Istnieje bowiem nurt podziemny, nurt głęboki, który łączy w sobie tendencje rozwojowe obu narodów, polskiego i ukraińskiego. Istnieje wspólnota podświadoma, niezawodna w swojej linii

ruch zresztą wskazywał, że wiedział doskonale, czym jest Cerkiew dla Moskwy i jaki wpływ na obywateli innych narodów można wywierać, odpowiednio tego narzędzia używając. Józewski uznawał eksperyment wołyński za element polityki zagranicznej, bowiem w jego opinii na Kresach Wschodnich rozstrzygały się losy Polski jako mocarstwa. Tam miał zapaść wyrok, czym będzie Polska w dziejach Europy i jaka będzie jej rola na Wschodzie po rozpadzie Związku Sowieckiego. Życie szybko zweryfikowało te plany. K Ciąg dalszy w następnym numerze.


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

15

ŻĄDZA RZĄDZENIA Polityka Jestem zwolennikiem starej definicji mówiącej, iż polityka jest roztropną troską o dobro wspólne. Niestety to, co dzieje się ostatnio, nie jest ani roztropne, ani nie wynika z troski, a już pojęcie dobra wspólnego w dyskusji politycznej zostało całkowicie wyrugowane: jest źle. Nie będę tu próbował wartościować, która ze stron konfliktu jest bardziej winna, mowa bowiem jest o całej klasie politycznej. Dlaczego? Bo nie twierdzę, że złe jest to, że między grupami politycznymi i stojącymi za nimi dziennikarzami i innymi autorytetami, często zresztą całkowicie samozwańczymi, toczy się spór. To niestety wpisane jest w naturę systemu, a od czasu, kiedy wymyślono ideologie polityczne, ludzie ci dzielili się według linii podziału właśnie przez nie wyznaczonych. Czy to koniecznie musi być złe? Pozostaje to kwestią otwartą. Uważam, że spór ideologiczny często bywa kontrowersyjny, gdyż ma tendencję do pożerania zagadnień w ogóle go nie dotyczących. Bo czyż powinniśmy się spierać co do tego, czy mamy żyć w bezpieczeństwie? Czy przedmiotem walki politycznej powinny być kwestie inwestycji przemysłowych, czy – ogólnie rzecz biorąc – infrastrukturalnych, służących społeczeństwu, a szerzej – całemu narodowi? Czy kwestia rozwoju społecznego musi być elementem irracjonalnych awantur? Oczywiście, że nie. Z drugiej jednak strony rozumiem, że ktoś może podnosić argumenty, w których wyraża troskę o ochronę środowiska, czy też większą niż inni uwagę przykłada do konieczności ochrony świata pracy przed nadmierną eksploatacją i wyzyskiem. Tyle tylko, że nie powinno tu być zacietrzewienia, a jeszcze gorzej, kiedy za nim stoi płatna agentura. Nie wiem, czy kwestia przekopu Mierzei Wiślanej jest dla gospodarki obszaru Warmii i Mazur niezbędna. W tej kwestii jakieś zdanie mogę mieć, kiedy zapoznam się z opiniami ludzi, których będę uważał za fachowców. Co jednak w sytuacji, w której media i politycy staną w tej kwestii w szranki i rozpoczną jazgot, jakby chodziło o nie wiadomo jakie pryncypia, często sięgając przy tym do absurdalnych argumentów w rodzaju, że przekop jest ingerencją w dzieło natury? Tak jakby mierzeja istniała od zawsze. Nie trzeba być nie wiadomo jakim historykiem, by wiedzieć, że naturalny kształt tego obszaru zmieniał się zarówno pod wpływem ludzkiej ingerencji, jak i bez niej. Mierzeja Wiślana kiedyś była przecież grupą wysepek. Nie będę zresztą wdawał się w szczegóły, kwestia przekopu jest tylko przykładem na to, jak łatwo znaleźć przedmiot irracjonalnej debaty. Polityka współczesna bowiem niestety nie dąży do rozwiązania problemu, co najwyżej do przekonania jakiejś większości do swoich racji. Z tym ostatnim znowu mam problem. Jeżeli mam wiedzę na jakiś temat, to bywa, że chcę się nią podzielić. Jeżeli mam pomysł natury społecznej, to muszę do niego przekonać… no właśnie, kogo? Społeczeństwo? Raczej to mi się nie uda. Polityków albo główne ośrodki medialne? Jedni i drudzy muszą wiedzieć, że coś z tego będą mieli, a fakt, czy ów mój rzeczony pomysł jest dobry, może okazać się drugorzędny. Oczywiście taka gra była znana co najmniej od czasów greckich sofistów, na długo przed przyjściem na świat naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Tyle, że niekoniecznie był to dyskurs obowiązkowy dla wszystkich. „Przekonywanki” co do dowolnej kwestii bywały przyjemne i czasami zabawne, niemniej władcy i inni „rządziciele” kierowali się w sprawach państwa własnym rozumem, dobrym lub złym. Tymczasem wraz z postępami czasu i rozwojem ideologii, która pewnie lokuje swe najpierwotniejsze korzenie w starożytności, losy ludzkości coraz częściej bywały poddawane wyrokom debat. Odpowiedzi na pytania o początki rozumienia polityki jako sztuki zdobycia i utrzymania władzy możemy się doszukiwać w różnych momentach historii i na razie pozostawię tą dyskusję na boku. Jedno wiem: padliśmy ofiarami takiego podejścia. Obawiam się również, że sytuacja naszego kraju stawia nas pod ścianą. Metoda dyskursywna ubrana w szaty liberalnej demokracji właśnie wyczerpuje swoje możliwości, a co będzie po niej, trzeba dopiero wymyślić.

Niechcący prawda „Nasze dzieci powinien leczyć ktoś spoza świata medycyny. Nasze domy powinien budować ktoś spoza świata architektury. Naszym państwem powinien rządzić ktoś spoza świata polityki. To równie niemądre zdania, nie sądzicie?”

Kolejny raz, pisząc do „Kuriera WNET”, muszę skonstatować, że nie wiem co będzie, mając na myśli najbliższe wydarzenia polityczne. Nie tylko nie wiem. kto będzie prezydentem w czasie, gdy tekst ten ujrzy światło dzienne; nie wiem nawet, czy taka osoba w ogóle zostanie wyłoniona. Obecna sytuacja jest objawem kryzysu, świadczącego o głębokim uwiądzie elit politycznych lub ich głębokiego zaangażowania w działalność agenturalną, zresztą jedno nie wyklucza drugiego. Wolałbym nie mieć pretekstu do pisania tego tekstu, ale niestety mam.

Kasta polityków i polityka kastowości Piotr Sutowicz

Pragnę podkreślić, że pisząc teksty, bardzo nie lubię wstawiać cytatów. Niekiedy jednak nie widzę innego wyjścia, robię to więc dla jasności. A że w drugim „wnetowym” tekście z rzędu posługuję się wypowiedzią pana Donalda Tuska, świadczy raczej o tym, że uważam jego opinie za miarodajne dla pewnego sposobu myślenia, a nie dlatego, że postanowiłem się jakoś szczególnie nad nim „pastwić”. Zresztą pewnie pan Tusk po to pisze tweety, byśmy się z nimi zapoznawali i komentowali. Co prawda, ten rodzaj „twórczości” powstaje często jako fragment bardzo bieżącej polemiki politycznej, ale niekiedy ma on znaczenie głębsze, kto wie, może nawet historyczne. Przytoczony wpis datowany jest na 29 maja br. Wprawdzie nie wiadomo, do kogo był bezpośrednio skierowany, ale wziął go sobie do serca pan Szymon Hołownia. Być może więc o niego chodziło, bowiem ten kandydat formalnie nie pochodzi ze świata polityki, choć skądinąd wiadomo, że z przysłowiowego „nikąd” też się nie jest. Wpis, z jednej strony dziwny, z drugiej znamienny. Dziwny, bowiem obóz polityczny kierowany przez pana Tuska, a potem jego następców, w trakcie kampanii często sięgał po kandydatury spoza polityki. Na listach Platformy Obywatelskiej (u przeciwników zresztą bywało podobnie) widnieli sportowcy, artyści, dziennikarze i ludzie innych, niekoniecznie politycznych profesji. Jakoś wtedy było to akceptowane. A w wypadku Hołowni ma nie być. Zresztą na Ukrainie prezydentem również jest ktoś spoza polityki, a nawet powiązanej z nią gospodarki. A obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, zdaje się, w tej dziedzinie zaktywizował się w dość zaawansowanym wieku; jeden z jego wybitnych poprzedników zaś był przez większość życia aktorem. Inny aktor, były kulturysta Arnold Schwarzenegger, był np. gubernatorem Kalifornii, a w szranki walki prezydenckiej nie stanął z powodów prawnych. Takich przypadków jest na tyle dużo, że spokojnie można powiedzieć, że nie ma czegoś takiego, jak 100% obecność polityków w polityce. A bez bawienia się w procenty powiem, że liczba ta może okazać się całkiem mała. Chyba więc nie o to chodzi. Opcja druga jest taka, że były premier chciałby, by funkcje polityczne

Tytuł technika polityka czy też magistra polityka chyba nigdzie nie jest nadawany. Sprawa jest prosta: mianem polityka można nazwać tego, kogo kasta do takiej godności dopuści. sprawowali wyłącznie politolodzy i swoim wpisem naprawia system. Jeżeli tak, to w pierwszej kolejności sam powinien zamilknąć. Swoją drogą, byłoby to dosyć smutne doświadczenie, gdyby rządziła nami globalna sieć politologów, którzy by się doskonale porozumieli między sobą, a swoje zaplecza społeczne prawdopodobnie zinstrumentalizowaliby do cna. Co i tak się dziej, tyle, że ciągle istnieją jakieś mechanizmy blokujące, głównie w postaci silnych więzów narodowych. Dłużej już dywagować nie będę. Sprawa jest jasna. Chodzi o rządy sprawowane przez zamkniętą kastę.

Kasta polityczna Pojęcie ‘kasty’ jest używane niezwykle często. Ostatnio w odniesieniu do sędziów. Ten przypadek jednak może okazać się tylko jednym klockiem w ramach kastowego układu obowiązującego, czy też wprowadzanego natrętnie, współcześnie. W swym wpisie Donald Tusk zestawił polityków w jednym rzędzie z zawodami, które wymagają fachowego kształcenia i zdobywanego latami doświadczenia. Rzeczywiście wolałbym, by leczył mnie ktoś, co do kogo byłbym przekonany, że potrafi to robić, a umiejętności ma poparte wiedzą teoretyczną. Tylko, że… lekarzem ani murarzem nie zostaje się ze społecznego wyboru. Co prawda, w ramach systemu mam pewną możliwość udania się do tego czy innego medyka, ale demokracją bym tego nie nazwał. Jeżeli mowa o kastowości systemu, to w tym sensie, że aby zostać przyjętym do jakiegoś zawodu, należy – przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz – spełnić pewne kryteria, które bywają nieczytelne i wydają się nie do przebrnięcia dla kogoś spoza grona zaufanych, powiązanych czy to rodzinnie, czy środowiskowo osób. O takową kastowość bywają posądzani właśnie lekarze, prawnicy, często dziennikarze i pewnie cały szereg innych zawodów.

Politycy teoretycznie pochodzą z wyboru, który powinien być nieskrępowany. W konstytucji i wszystkich innych aktach prawnych, nie tylko Polski, obywatele mają zagwarantowane nie tylko czynne, ale i bierne prawo wyborcze. To znaczy, że po spełnieniu pewnych postulatów ustawowych, teoretycznie równych dla wszystkich, możemy stawać w szranki na każdy obieralny urząd w państwie, a nawet w strukturach międzynarodowych, konkretnie Parlamentu Europejskiego. Sprawa jest więc prosta i oczywista. Przytoczony tweet pana Tuska zdaje się kontestować ten porządek rzeczy. Może nawet nawołuje on tu do zmiany systemu na taki, w którym taka możliwość, choćby teoretyczna, nie była powszechnie dostępna. Polityka bowiem ma być domeną polityków, kimkolwiek mieliby oni być. Wcześniej uczyniłem uwagę, że autorowi chyba nie chodzi o promocję politologów, a tytuł technika polityka czy też magistra polityka chyba nigdzie nie jest nadawany. Moim zdaniem sprawa jest prosta: mianem polityka można nazwać tego, kogo kasta do takiej godności dopuści. Może to być sportowiec, prostytutka, murarz bądź ma­gister historii, ale prawo do bycia politykiem musi mu być nadane z wewnątrz grupy polityków, tak jak w wypadku prawa przynależności do partii czy stowarzyszenia, które można uzyskać na mocy decyzji odpowiednich ciał statutowych. Rzeczywistość pokazuje, że status polityka można też uzyskać przez zasiedzenie, jak np. w wypadku Janusza Korwin-Mikkego, którego kasta autentycznie nie lubi i pewnie wolałaby by go nie było, ale swoje miejsce rzeczywiście zasiedział i zdobył sobie w ten sposób prawo obecności w tym gronie. Chociaż nie brak głosów, że on i jemu podobni powinni być otoczeni „kordonem sanitarnym” ze strony mediów, czyli mieliby nie istnieć w sferze publicznej, co jednak w dzisiejszych czasach dekoncentracji informacji może

być trudno wykonalne. Tak więc to kasta polityków miałaby sprawować rządy, których demokratyczna legitymacja byłaby rzeczą wtórną. Po co bowiem utrzymywać dość kosztowną fasadę? Z drugiej jednak strony jest ona jakoś korzystna. Ludzie mediów i społeczeństwo czerpią niejaką przyjemność z obserwacji tego, co im się wydaje autentycznym dyskursem społecznym. Być może pan Tusk uważa, że jest warte zachodu, by owa fikcja powszechnej demokracji była na razie zachowana. Pragnę zwrócić uwagę, że umacniający się najwyraźniej system kast jest zerwaniem z tradycjami intelektualnymi Europy, a nawiązuje do bardzo starej aryjskiej tradycji zachowanej częściowo do dziś dnia choćby w Indiach. Czy tendencja ta będzie kontynuowana, oczywiście czas pokaże.

Państwo Nie jestem zwolennikiem kastowości. Dla mnie państwo winno być „dobrem wspólnym suwerennego narodu”. Być może wspólnota narodowa nie jest tak stara jak system kast. Do tego w historii pojawia się w świecie semickim, w odniesieniu do Żydów. Być może to zakamuflowany antysemityzm, tkwiący w aryjskich niewątpliwie zakątkach umysłów współczesnych polityków, każe im być względem narodów tak nieufnymi. Tu też może tkwi korzeń niechęci do wewnątrznarodowej demokracji. W końcu rządy kasty są skuteczniejsze, bardziej przewidywalne, trzymają ludzi krótko w wędzidłach obowiązujących ideologii. A społeczeństwa są niebezpieczne, mogą być źródłem niekontrolowanych myśli i koncepcji. W konkretnych, niekorzystnych dla systemu kast sytuacjach żywe społeczeństwo może np. odrzucić Kartę Praw LGBTQ i Czegoś Tam jako szkodliwą, podczas gdy „słuszna linia” nakazuje inaczej. Warto też przypomnieć pojęcie interesu narodowego, które dawniej uważano za kluczowe dla państwa. W myśli „ponowoczesnych” doktryn podejście to jest absolutnie nie do przyjęcia, bowiem wolny naród, w swoim państwie odpowiednio wyedukowany, może łatwo wychwycić i wyeliminować dyskurs wprowadzany przez pochodzące z zewnątrz narracje szkodliwych ideologii czy zwykłych mafii służących siłom zewnętrznym.

Cóż więc mają począć zwolennicy kasty? Po prostu zepsuć państwo i jego instytucje. Można to zrobić na różne sposoby. Na przykład poprzez zewnętrzny nacisk militarny czy polityczny. Przy czym ten pierwszy jest niepewny i może przynieść skutki odwrotne od oczekiwanych. Drugi zresztą też, ale ryzyko jest nieco mniejsze. Najlepiej zrobić to z pozycji wewnętrznych. Społeczeństwu należy obrzydzić własne państwo, zerwać więź pomiędzy ludźmi a instytucjami. Najpierw trzeba przekonać ludzi, jak trudna i nie do ogarnięcia rozumem jest sztuka podejmowania decyzji politycznych. W ten sposób wywołuje się powszechne zniechęcenie do obserwacji sytuacji w państwie. Potem, jeśli nie ma się wpływu na rządzących, a ma się przynajmniej część mediów, należy efekt rozdźwięku między społeczeństwem a państwem narodowym pogłębiać poprzez pokazanie temu pierwszemu, że rządzący to banda ignorantów, których powinno się rozstrzelać, a potem zaprowadzić nowe rządy, najlepiej międzynarodowe, gdyż jak wiadomo, te narodowe są źródłem opresji i zbrodni. Przy okazji dobrze jest Polakom obrzydzić własną tożsamość i historię. Całą przeszłość pokazać jako błędną ścieżkę dziejów. W końcu wmówić, że lepiej jest być obywatelem świata niż dziedzicem 1000-letniej historii narodu. Jak to się ma do obecnych wyborów prezydenckich? Tak jak do każdej innej sprzyjającej sytuacji. Można je wykorzystać do psucia państwa, a przy okazji do wypromowania własnych ludzi i „nowoczesnych” idei, które pokaże się jako społecznie pożądane. Koszt w postaci zrujnowania państwa jest dla „kasty” zupełnie drugorzędny, by nie powiedzieć: pozbawiony znaczenia. Międzynarodowe mafie i ideologie Bez względu na sprzeczne interesy sił toczących na naszym terenie swoją grę, cel ich działań jest jednakowy: anihilacja naszej państwowości, tożsamości narodowej i kulturalnej. Dogadają się na naszym trupie. Dlatego źle ocenić należy zarówno działania polityków, którzy wprost działają na ich rzecz, jak i tych, którzy swoimi błędami przyczyniają się do sukcesu takiej antypolityki. Błędy przybierające pozory patriotyzmu są nawet gorsze. Tymczasem Polsce potrzebna jest twarda polityka narodowa, obliczona zarówno na wzmocnienie wewnętrznej roli państwa, jak i jego miejsca w zmaganiach międzynarodowych. Na nic mniejszego w naszej sytuacji nie możemy sobie pozwolić. Jeśli klasa polityczna tego nie rozumie, to albo trzeba jakimiś metodami wyłonić inną, albo przyjdzie nam zginąć. A co do Mierzei Wiślanej: ponieważ pomysł przekopu nie podoba się tylu ośrodkom zagranicznym i krajowej lewicy, to trzeba przekopać – i tyle. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

16

Porwanie drugie W kraju już wrzało. Stolarze rżnęli dechy pod okrągły stół. Opozycja coraz bardziej się dzieliła. Może nawet władza w Warszawie nie o wszystkim wiedziała, jak działali jej ubeccy pełnomocnicy w terenie. A oni w końcu rozpracowali elbląską opozycję. Edka porwali z ulicy. Dwaj faceci wrzucili go na tylne siedzenie samochodu. Trzeci już tam siedział. Jego kolano boleśnie ugodziło kręgosłup Edmunda. Stracił na chwilę przytomność. Gdy ją odzyskał nie miał czucia w nogach. – Panowie – grzecznie poprosił – zawieźcie mnie na pogotowie. Nóg nie czuję. Zawieziono go na komendę MO przy ul. Armii Czerwonej w Elblągu. Nie mógł nawet stanąć. Zawleczono go więc do sali przesłuchań. Szef grupy

Krasowski Stefan Truszczyński

Uwięzienie trzecie – głodówka 29 października 1985 r. – czytam w brudnopisie – w moim miejscu pracy, Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Elblągu, zostałem zatrzymany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa. Przewieziono mnie do Prokuratury Wojewódzkiej, gdzie prokurator Janikowski stwierdził, że jestem tymczasowo aresztowany na trzy miesiące za działalność antypaństwową. W związku z tym oświadczyłem, że rozpoczynam bezterminowy protestacyjny strajk głodowy. Prokurator na to – „głoduj sobie do śmierci”. W Areszcie Śledczym w Elblągu osadzono mnie w celi 2x3m, z małym oknem z pleksi, za nią była siatka i krata. Do ściany przyczepione wąskie łóżko i niewielka półka. W rogu wiadro z wodą i wiadro z pokrywą na odchody. W dziesiątym dniu głodówki z rana otwierają się z hukiem drzwi celi, a w nich widzę grupę funkcjonariuszy służby więziennej uzbrojonych w hełmy, pałki i tarcze. Nie stawiając oporu, w ich otoczeniu jestem prowadzony do więziennego ambulatorium, gdzie komendant aresztu nakazuje lekarzowi, p. dr. Chojnowskiemu, dokarmianie mnie przez lejek i gumową rurę wkładaną przez przełyk do żołądka. Ku mojemu zaskoczeniu, lekarz odmawia i pyta mnie, czy przygotowany litr „karmy” wypiję z kubka. Odpowiadam, że tak. Na to swój stanowczy sprzeciw stawia komendant. Doktor Chojnowski odpowiada, że nie będzie narażał zdrowia i życia pana Krasowskiego. W tym momencie komendant wychodzi z ambulatorium. Wraca po kilkudziesięciu minutach i po rozmowie z dr. Chojnowskim siadam w otoczeniu funkcjonariuszy. Zapłakana pielęgniarka wkłada mi do żołądka rurę i przez lejek wlewa karmę – rzadka kasza manna z dwoma żółtkami. Po około dwóch miesiącach codziennego dokarmiania gumowa rura zaczęła zabarwiać się krwią. Lekarz nakazał wstrzymanie tego procederu, a w mojej książeczce zdrowia więźnia zapisał – dokarmianie tylko przez picie z kubka. W połowie stycznia przewieziono mnie do Aresztu Śledczego na Rakowiec­ ką. Umieszczono mnie w Pawilonie II, w celi z trzema więźniami kryminalnymi. Przez 10 dni wyprowadzany byłem na centralne miejsce pawilonu i pomimo Edmund Krasowski, ur. 30 VIII 1955 r. w Elblągu, Absolwent Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego (1979). 1976–1978 kolporter „Biuletynu Informacyjnego”, „Opinii” oraz innych wydawnictw, biuletynów i plakatów podziemnych we Wrocławiu i Warszawie. 1 II – 8 IV 1980 – asystent w Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku; X 1980 – IX 1981 – zasadnicza służba wojskowa; 25 I – 30 VI 1982 – nauczyciel SP nr 21 w Elblągu, 1 IX 1982 – 12 I 1983 – nauczyciel w Gminnej Szkole Zbiorczej w Starym Polu. Od 1982 r. organizator druku, wydawca oraz kolporter podziemnych pism na terenie Elbląga („Zwyciężymy”, „Opornik Elbląski” i „Goniec Wojenny”). IV 1982 – I 1983 jako Tymczasowy Przewodniczący NSZZ „S” Region Elbląg „Marcin” stał na czele elbląskiej, podziemnej grupy kolportażowej; zatrzymany i aresztowany 12 I 1983, osadzony w ZK w Elblągu, nast. w AŚ w Warszawie. 29 VII 1983 postanowieniem Prokuratury Garnizonowej w Elblągu zwolniony z aresztu. 1 XII 1983 – 30 IV 1985 bibliotekarz w Wojewódzkiej

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Konspiracja zaczęła się na studiach. Stworzyli na Uniwersytecie Warszawskim małą grupę. Bardzo małą. Tak jest najbezpieczniej. Był rok 1973. Zaczęło się od powielania materiałów dla „ROPCiO” (Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela). Dostawali papier – A4. Nauczyli się szybko. Odbitki były coraz lepsze. W katedrze na Świętojańskiej przygotowywana była ważna msza – 11 lis­ topada 1982 roku. – Chłopaki – zapytali ci z ROPCiO – a plakat potraficie zrobić? Ale ma być first class. Tego już nie dało się zrobić na powielaczu na Kickiego. Przedstawiono im fachowca plastyka. Wzbudził zaufanie, ale drukarnia konspiracyjna była pod Ostrołęką. Pociągiem – najpierw do Ostródy, a potem drugim – ciuchciowatym. Wysiedli po kilkudziesięciu kilometrach ze sporym ciężarem papierów na plecach. Powiedziano im, by byli bardzo ostrożni, bo to ważna drukarnia. Poszli więc okrężnie i oddzielnie. „Jacek” zmienił jednak marszrutę. Dobiegł do Edka. – Chyba ktoś lezie za nami. Przerywamy. Wrócili do Warszawy. Ale nie odpuścili. Następnego dnia powrócili. Teraz już poszło gładko, choć oczywiście było tak samo ciężko z dźwiganymi ryzami. Czekano na nich w nieźle wyposażonej drukarni. Koleś-plastyk był rzeczywiście artystą. Ale i oni, w końcu studenci fizyki, i to z pewną praktyką drukarską, poradzili sobie. Plakaty – ogłoszenia o rocznicowej mszy – wypadły świetnie. Był to pierwszy poważny tekst konspiracyjny. Szkoda, że IPN ciągle nie może odszukać tych plakatów w tonach materiałów odebranych ubecji w 1989 roku po czerwcowych wyborach. W poczuciu dobrze wykonanej pracy idzie Edek Nowym Światem na mszę do katedry. Mija witryny licznych rzemieślniczych sklepików. A wtedy na tym spacerniaku warszawskim było ich jeszcze dużo. I widzi, że co rusz w tych prywatnych zakładzikach przyklejone są do szyb od wewnątrz jego plakaty. Duma i radość. Warto było ryzykować. Drukarz Krasowski i jego grupa coraz bardziej rozwijała konspiracyjną działalność. Słucham opowieści. Dużo tego. – Edward, napisz w końcu o tych latach książkę. – No – mówi – w końcu chyba napiszę. Ale ciągle mam ważniejsze sprawy – służbowe i osobiste. Wracamy do wspomnień. Sukcesy osłabiają czujność. Ktoś zabalował, ktoś się upił i chlapnął. W styczniu 1983 roku w miejscowości Stare Pole pod Malborkiem, gdzie hodują krasule i jest piękny pomnik krowy, ubecja zastawiła pułapkę. Edwarda zaskoczono, skuto i zawieziono do Elbląga. To było pierwsze porwanie Edka. Proces – wyrok. Wyszedł z więzienia po 1,5 roku. Wrócił do roboty konspiracyjnej. Niewielu wiedziało, że to on został szefem regionu.

Być odważnym. Z natury. Być bitym i nikomu o tym nie mówić. Być ważnym i uczciwie wykonywać obowiązki. Być oplutym. I wygrać.

Zdjęcie na rufie Misi II w Cieśninie Pilawskiej. Edmund Krasowski i Florian Romanowski – uczestnicy historycznego rejsu w 1990 r.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Plakat

wydawał polecenia przez radio. Jego twarzy ani wtedy, ani potem nie widział. Natomiast ubeków tarmoszących go, mimo że wył z bólu, widywał w ciągu następnych kilkudziesięciu lat wielokrotnie. Dopracowali w służbach do emerytury. Zadzwoniono w końcu po pogotowie. Był już w karetce, gdy oprawcy zmienili decyzję. Przez chwilę był sam na sam z kierowcą karetki. Poprosił, by zawiadomił księdza współpracującego z opozycją. Znowu zawieziono go do komendy. I trzymano tam półprzytomnego przez całą noc i dzień następny. Dopiero wieczorem mec. Jacek Taylor i pani profesor medycyny Joanna Penson, współpracująca z Lechem Wałęsą, zabrali go do szpitala. I znowu odsyłam czytelników do… nienapisanej jeszcze książki Edmunda Krasowskiego (napisz, Edmundzie!). A to pierwsze jej fragmenty:

Jachty w Cieśninie Pilawskiej, uczestników Międzynarodowych Regat o Puchar Mierzei Wiślanej (czerwiec 1994 r.). W latach 1991–2000 odbyło się ich dziesięć

moich protestów powrócono do wkładania mi do żołądka, tym razem plastikowej, rury. Po kilku dniach pojawiła się znowu krew. 11. dnia przeniesiono mnie do Pawilonu III – więźniów politycznych. Trafiłem do celi z Marianem Terleckim – założycielem Video Studio Gdańsk. Marian również prowadził strajk głodowy, żądał przyspieszenia swojego procesu. Długo się nie nasiedzieliśmy. Następnego dnia przeniesiono go do innej celi, a ja pożyczyłem od niego Biblię, którą z pasją chłonąłem przez kolejne miesiące więziennej udręki. Na miejsce Mariana wprowadzono, też głodującego, Andrzeja Górskiego – drukarza „Nowej”. Tym razem wrócono do decyzji dr Chojnowskiego – wróciłem do picia karmy z kubka. 25 marca 1986 r., po 145 dniach, ogłosiłem przez okno w celi, że zakończyłem strajk głodowy w odpowiedzi na list arcybiskupa Bronisław Dąbrowskiego, sekretarza Episkopatu Polski. W liście, pisanym w Rzymie, zapewniał o swojej solidarności z nami. Wielomiesięczne głodówki prowadziło wtedy czterech więźniów politycznych. Na Rakowieckiej doczekałem się wolności 5 sierpnia 1986 r.

Zwycięstwo i awans W wolnej (co nieco) Polsce, po wyborach 4 czerwca ’89, nie od razu został Krasowski szefem gdańskiego IPN. Było to wówczas niesłychanie ważne stanowisko. Pod jego nadzorem były dokumenty – donosy, raporty, notatki z przesłuchań. Znałem Edmunda już wcześniej. Ucieszyłem się bardzo. Kolega-szef przejętych ubeckich dokumentów – to zapowiadało się dla reportera, pozbawionego możliwości pracy w stanie wojennym – nie lada ciekawie. Ale nic z tego. Mogłem tylko, tak jak wszyscy inni dziennikarze, ubiegać się o dostęp do akt. Zgodnie z procedurą. To jeszcze mogłem zrozumieć, ale nie wykonywanie poleceń z aktualnej „góry” w sprawie papierów Wałęsy – to było zaskoczenie. Dyrektor gdańskiej placówki IPN okazał się lojalny wobec prawa. I robił tylko to, co prawo nakazywało. Nie dał się zastraszyć. No i co? Oczywiście został odwołany. Taki był i taki pozostał. Dostał pracę urzędniczą w porcie. I nadal tam pracuje.

Prowokacja i kara

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

E

dmund Krasowski, rocznik 1955. Jest elblążaninem. Kocha swoje miasto. Ale na studia jedzie do Warszawy. Uniwersytet Warszawski – astronomia, specjalność – obserwator. Patrzy w gwiazdy. I tak mu zostało. – Która jest twoja wybrana? Wenus? – Wenus to planeta – śmieje się z mojego niedokształcenia. Spotkaliśmy się, bo chciałem posłuchać opowieści, jak telewizyjny gwiazdor próbował manipulować wypowiedzią Edmunda. Konkretnie Michał Rachoń zabawił się w cenzora. Ale niech będzie po kolei.

J E ST J A K J E ST...

Okręt wojenny w bazie Floty Bałtyckiej w Bałtyjsku

Jako dyrektor gdańskiej placówki IPN okazał się lojalny wobec prawa. Nie dał się zastraszyć. No i co? Oczywiście został odwołany. Taki był i taki pozostał. Dostał pracę urzędniczą w porcie. I nadal tam pracuje. Bibliotece Publicznej w Elblągu; IV – X 1985 referent w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno – Epidemiologicznej w Elblągu. 1984–1986 wydawca oraz kolporter podziemnych pism, w tym m.in. „Biuletynu Regionu Elbląskiego Solidarność”, 1984–1985 stał na czele elbląskiej podziemnej grupy kolportażowej; 1984–1988 kolporter na terenie Trójmiasta i Elbląga podziemnych broszur (m.in. „Tygodnik Mazowsze”), książek, materiałów do produkcji ulotek oraz urządzeń nagłaśniających; zatrzymany i aresztowany 29 X 1985, osadzony w AŚ i ZK w Elblągu, AŚ w Warszawie i ZK w Barczewie, w III 1986 prowadził w więzieniu głodówkę protestacyjną; uwolniony 5 VIII 1986. Sąd Rejonowy w Elblągu uchylił areszt, 22 IX 1986 umorzył postępowanie na podstawie ustawy o amnestii. 7 III 1988–1989 wydawca „Biuletynu Elbląskiego”; od VIII 1988 organizator i członek Regionalnej Komisji Wykonawczej Regionu Elbląskiego; od VI 1988 członek Tymczasowego Biura Zarządu Regionu Gdańskiego; od 26 II 1989 członek Tymczasowej Międzyzakładowej Komisji

Koordynacyjnej Regionu Elbląskiego; 1 VI 1989–31 III 1990 z-ca kierownika biura ZR Gdańskiego; członek KO w Elblągu; 4 VI 1989 wybrany posłem z list KO; 1990 członek Komisji Kwalifikacyjnej funkcjonariuszy SB woj. elbląskiego. 25 XI 1991 – 31 V 1993 poseł I kadencji Sejmu RP; 1993 specjalista ds. akwizycji w Yard Service Gdańsk; 1993–1997 gł. specjalista ds. ochrony środowiska w Urzędzie Morskim w Gdyni, 1997–1999 prywatny przedsiębiorca (wydawca pisma „Dla Ciebie i dla Twojej rodziny”); 1999–2000 pełnomocnik wojewody ds. ochrony informacji niejawnych w Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku; 2000–2007 dyrektor gdańskiego oddziału IPN; od 2007 z-ca pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnych w Zarządzie Portu Gdańskiego SA. 23 III 1977– 7 IV 1976 rozpracowywany przez Wydz. III KSMO w ramach KE krypt. ED;12 V 1979 – 11 IV 1980 przez Wydz. III KSMO w ramach SOS krypt. Krasek; 22 XII 1982 – 23 XII 1983 przez Wydz. V KW MO/WUSW w Elblągu w ramach SOR krypt. Konfetti; od 23 XII 1983

I znowu pozostawię lukę w nie bardzo chronologicznej opowieści. O całym okresie, gdy posłował, bo wystartował w wyborach i wygrał ogromną ilością głosów. Krasowski – mam nadzieję – napisze książkę, kupicie, przeczytacie. Ja skupiam się na epizodach. Edmund Krasowski jest również dziennikarzem. I należy do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzy lata temu doznaliśmy szoku. Ja na pewno. Oto w bulwarówce numer jeden, niemieckiego właścicielstwa, w „Fakcie”, ukazującym się w Polsce w największym jako gazeta nakładzie, ukazało się wierutne kłamstwo. Prowokacja. Napisali mianowicie, że dziennikarz, były poseł na sejm Edmund Krasowski został zatrzymany przez policję pijany za kierownicą swojego

przez Wydz. V WUSW w Elblągu w ramach KE krypt. Astronom; 5 XI 1985 – 28 III 1987 przez Wydz. V WUSW w Elblągu w ramach SOR krypt. Marcin; 3 XI 1986 – 25 IX 1987 przez Wydz. III WUSW w Elblągu w ramach SOR krypt. Komisja; 29 I 1988 – 4 X 1988 przez Wydz. III WUSW Gdańsk w ramach SOR krypt. Menora; 9 V 1989 – 20 X 1989 przez Wydz. III WUSW w Gdańsku w ramach SO krypt. Żądło. Odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności (2018).

samochodu. Była to bzdura, kłamstwo. Do dziś nie rozumiem powodów. Nie wiem, jakie siły inspirowały akcję wobec osoby powszechnie znanej, szanowanej, cieszącej się na wybrzeżu gdańskim wielkim autorytetem. Był to atak na człowieka, który prowadził działalność konspiracyjną przeciwko reżimowi przez cały stan wojenny, działalność okupioną więzieniem. Krasowski podał oszczerców do sądu i wygrał sprawę. Ale nie od razu. Mimo korzystnego wyroku pierwszej instancji, „Fakt” i wydawnictwo odwołały się. W dodatku nadal sprzedawano paszkwilancką książkę. Niestety również niektórzy dziennikarze (nie nazwę ich kolegami) zachowali się nieuczciwie i pokrętnie – niby potępiając „Fakt”, jednocześnie nie domagali się zniszczenia kłamliwej książki. Dopiero kolejna rozprawa, już w Warszawie, naprawiła oczywistą krzywdę. Sędzia sądu apelacyjnego Pani Anna Zalewska, wydała wyrok sprawiedliwy: 40 tysięcy odszkodowania i sprostowanie w prasie. Edmund Krasowski zlitował się nad skomlącymi, że zostaną bankrutami. Zgodził się – już po wyroku – by koszty sprostowania były dla wydawnictwa niższe. Drogie ogłoszenia w gazecie w „Rzeczpospolitej” zastąpiono przeprosinami w internecie.

Żeglarz i „cenzura” Edmund Krasowski, były szef oddziału IPN, poseł, astronom, jest również żeglarzem. To właśnie on w 1993 roku był inicjatorem przepłynięcia jachtem przez Cieśninę Pilawską pod lufami rosyjskich armat na Bałtyk. Była to dość szalona demonstracja. Sfilmowana znakomicie przez reportera TVP śp. Jacka Grelowskiego. Popłynęli z wiatrem solidarności i nikt ich nie śmiał zatrzymać. Takie to były gorące czasy po czerwcowych wyborach, których 31 rocznicę właśnie obchodzimy. Skromnie. Telewizyjny, ale i radiowy prowadzący, Michał Rachoń, znał najwyraźniej tę historię. Zaprosił niedawno Krasowskiego do programu na żywo Polskim Radiu 24. Przez kilkanaście minut przypominano tamten rejs. Potem była krótka przerwa, a w drugiej części rozmowy Rachoń nawiązał do sprawy przekopu przez mierzeję. Właśnie dlatego kopiemy, by nie pozostawiać wód Zalewu Wiślanego na łasce lub niełasce Rosjan. Rachoń nie sprawdził (bo chyba by nie zaprosił do radia Krasowskiego), jaką ma opinię Krasowski w sprawie przekopu. A ma on zastrzeżenia natury ekologicznej i – zapytany – użył słowa „kuriozalny”. Poszło, bo program był na żywo. Ale już w wersji elektronicznej znalazła się tylko pierwsza część – ta o przepłynięciu przez cieśninę. Potem zaczęło się krętactwo – mailowo: czy ma również pójść druga część. W końcu rozmowy nie wyemitowano właśnie z uwagi na owe pojedyncze słowo – „kuriozalny”. Stanowisko – dosłownie to jedno słowo – Krasowskiego nie było ani ostre, ani nie może zaszkodzić słusznej idei przekopania mierzei. Też uważam, że jest to inwestycja potrzebna i nie można dopuścić do jej zatrzymania. Interwencje i nieprzyjemna kombinacja decydentów radiowych to powtórzenie sprawy piosenki Kazika. Jest to po prostu głupie i szkodzi również PiS-owi. Cenzorzy niby już zdechli śmiercią naturalną. Niestety odradzają się raz po raz w decyzjach tchórzliwych osobników. Pamiętam takiego jednego, był na moim roku na polonistyce UW. Rosłe to było i dość tępe. Ale karierę zrobił. Został cenzorem… „Szpilek” w stanie wojennym. Redaktorzy (jeden nadal gaworzy w TVN) szybko rozpoznali kolesia. Okazało się, że pisał… wiersze. Grafomańskie. A jednak „Szpilki” co jakiś czas je drukowały. Czy facet był w związku z tym trochę, czy więcej niż trochę łagodniejszy dla tekstów redakcji – nie wiem. W dobie dość szybko rozwijającej się politycznej zależności mediów Edmund Krasowski (i tacy jak on) mógłby odegrać ważną rolę. Ba, gdyby takich właśnie niezależnych ludzi wybierano na stanowiska. Medialne rady pękają w szwach i kosztują niemało. Niestety ludzie tam pracujący zapomnieli, iż najważniejszą cnotą dziennikarza winna być niezależność. Ubezwłasnowolnienie zawsze idzie z góry. Lepiej byłoby już, gdyby poszczególne wpływowe tytuły prasowe i stacje radiowe i telewizyjne opowiadały się jawnie – „my za mądrym i sprawdzonym”, a „my za młodym i nowym”. Ale jest jak jest. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

WO LN OŚĆ I SWAWO L A

J

ezus powiedział do swoich uczniów: „Słyszeliście, że powiedziano: «Oko za oko i ząb za ząb». A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie. Słyszeliście, że powiedziano: «Będziesz miłował swego bliźniego», a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. (Mt 5,38-48)

Umiłowane dzieci Boże! Słowa, które przed chwilą Kościół Chrystusowy odczytuje nam z 7. niedzieli zwykłej, to znaczy dzisiejszej, na pewno dają nam wiele do myślenia. Na pewno może się to wydać nauka Chrystusowa twardą, szczególnie w wymiarze osobistym, gdy człowiek doznaje najrozmaitszych udręk, niesprawiedliwości i ma obowiązek bronić się przed udrękami, zwłaszcza niesłusznymi, jak zresztą wyście to czynili. Jednakże istnieje taki wymiar szeroki, głęboki, który obejmuje całe życie ludzkie, nie tylko jednej rodziny, nie tylko jednego narodu, ale ludów i narodów. I wtedy człowiek widzi, że nie można walczyć bez końca, nie można prowadzić tak zwanej „wojny totalnej”, którą wy starsi przeżyliście, dlatego że ona wywołuje reakcję, a wszystko to prowadzi do samozniszczenia. Współcześnie wszyscy jesteśmy zaniepokojeni rozwojem zbrojeń. Jedne supermocarstwo przeciwko drugiemu. Mobilizuje się tak potworne środki, które mogłyby służyć ekonomii narodowej, wyłącznie na zbrojenia, że dochodzi to po prostu do absurdu. Powiedziano, że niejeden samolot bombowy wystarczyłby na wybudowanie szpitala z całym urządzeniem. I chociaż urządzenia szpitalne

Na pewno moralne najrozmaitsze zboczenia przyniosły Polsce więcej krzywdy i szkody aniżeli wadliwy system gospodarowania, chociaż i on również jest tak bardzo dla naszej Ojczyzny szkodliwy. dzisiaj są kosztowne, to jednakże te potworne maszyny latające – one pochłaniają nie tylko pracę ludzką, ale też i ludzką energię i ludzki dobrobyt. I to, co mogłoby pójść na urządzenia społeczne, na polepszenie warunków bytowania ludzi pracujących, to idzie właśnie na te superfortece, których życie jest zazwyczaj bardzo krótkie, bo ich czerepy i do dziś dnia można oglądać niekiedy, rdzewiejące na polu. Jest więc pewien wymiar dochodzenia swojej słuszności. Chrystus Pan kładzie niejako kres w tym swoim powiedzeniu, które przed chwilą słyszeliśmy, i to jest właśnie takie dla nas zobowiązujące: „Bądźcie więc wy doskonali, jako doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. I w tym się mieści jakiś wymiar dla układania stosunków życia i współżycia, zwłaszcza społecznego. Człowiek jest powołany do tego, żeby „czynił sobie ziemię poddaną”. Ziemię, to znaczy cały ten wielki świat trudu ludzkiego, myśli ludzkiej, łącznie z ziemią – rodzicielką chleba. Wiemy, jak pod tym względem wszystko w naszej Ojczyźnie było postawione do góry nogami. I to, co miało żywić, stało się jakimś dodatkowym ciężarem, tak, że chodzimy od jednych drzwi do drugich i pożyczamy chleba, co przecież nigdy nie miało w naszej Ojczyźnie miejsca, bo wiemy, że za czasów królewskich Gdańsk wzbogacił się na eksporcie zboża, którego w Polsce nigdy nie brakło. Ale jeżeli się odwróci porządek naturalny, mogą być takie następstwa. Podobnie rzecz się ma i z całym tym trudnym, ciężkim codziennym życiem, że ono musi mieć swoje czasy pracy i wytchnienia, że musi mieć czasy walki i odpocznienia, że muszą być dni wysiłku i dni oddechu. W walce jest to samo. Można ją prowadzić do pewnych tylko wymiarów, a później człowiek się przekonuje, że sama walka jeszcze niczego nie rozwiązuje, bo jest niewątpliwie niekiedy konieczną, niezbędną, ale musi przyjść czas wysiłku, pracy,

Publikujemy wygłoszoną do zgromadzonych na mszy św. 22 lutego 1981 roku delegatów Solidarności z Gdyni homilię przyszłego Błogosławionego, aktualną wtedy i teraz, kiedy nadal toczy się walka o oblicze naszej ojczyzny.

Walka nie może się rozpalać w nieskończoność Kardynał Stefan Wyszyński

trudu, o którym myśmy tyle razy w naszych przemówieniach do Narodu mówili.

Najmilsi synowie i córki! Jesteście dziećmi Narodu chrześcijańskiego. I dlatego wasza doskonałość ma obfitować bardziej niż doskonałość doktorów zakonnych. I na czym ona właśnie polega? Na tym, że człowiek umie sobie sam podyktować kres dla swoich dochodzeń. Może to się wydawać dla nas ciężkie, co Chrystus mówi: „ Jeśli cię ktoś uderzy w policzek prawy, nadstaw mu lewy”. „ Jeśli ktoś chce zabrać ci suknię, oddaj mu i płaszcz”. Rzeczywiście, to jest trudne. Ale weźmy to w wymiarze społecznym. Gdybyśmy, najmilsi, zapomnieli o tym obowiązku być lepszym od złego człowieka, to wtedy byśmy naśladowali złego człowieka. Dzisiaj prasa cała wypełniona jest opisami czynów złych ludzi. Wystarczy wziąć chociażby do ręki ostatni numer tygodnika warszawskiego „Polityka”, tak się nazywa. Na pewno żeście mieli nieraz w ręku to pismo. Ostatni numer, który ja przeglądałem, jest opisem najrozmaitszych czynów zdrożnych – kradzieży, najrozmaitszych niesumienności, różnego takiego życia na konto państwa kosztem złodziejstwa, kradzieży, przestępstw, oszustw, niesumienno-

jednych złodziei do rąk drugich złodziei. To byłoby wszystko strasznie mało. I ten wielki i daremny wysiłek i trud – krwi – począwszy od tej przelanej w Gdyni przed 10 laty – to wszystko byłoby udaremnione”. A tu właśnie idzie o „nowych ludzi plemię”. Żebyśmy, widząc złe uczynki ludzi, nie naśladowali tych uczynków. Żebyśmy ich karcąc, nie wchodzili w ich ślady. Żebyśmy, walcząc o sprawiedliwość, jakżeż słusznie, byśmy nie dopuszczali się nowej niesprawiedliwości. Na pewno moralne najrozmaitsze zboczenia przyniosły Polsce więcej krzywdy i szkody aniżeli wadliwy system gospodarowania, chociaż i on również jest tak bardzo dla naszej Ojczyzny szkodliwy. O cóż idzie? Idzie o człowieka. Idzie o lepszego człowieka. O dobrego człowieka. Idzie o takiego człowieka, który byłby świadom odpowiedzialności za własne swoje życie, za życie własnej rodziny i za życie Narodu. Odpowiedzialność, świadomość tej odpowiedzialności, o której tak dużo się pisze i w tych pismach, które wydaje Solidarność. Świadomość odpowiedzialności za życie. Za własne życie, ażeby ono było użyteczne. I osobiście, i w życiu rodzinnym, i w życiu zawodowym, i w życiu narodowym, ojczystym, a nawet w życiu politycznym. Od dawna już pisano

Od dawna już pisano i mówiono, że – właściwie – życie polityczne, kierownictwo, mogą prowadzić tylko ludzie święci. To nie znaczy – ci z ołtarza, a ci ludzie, którzy mają świadomość odpowiedzialności za swoje czyny. ści itd. I my umiemy to wszystko opowiedzieć i opisać, i opisujemy. Ale czy można bez końca to czynić? Gdyby się chciało wyliczyć wszystko zło, podliczyć sumy ukradzione i zmarnowane, gdybyśmy chcieli postawić pod sąd całą masę ludzi, którym by się to słusznie należało, poświęcilibyśmy na to tak wiele energii, że zapomnielibyśmy o tej pracy konstruktywnej, która ma tworzyć nowe życie. Nie wystarczy więc ludzi spowiadać i oskarżać. Trzeba im dać przykład innego, lepszego postępowania i lepszego życia. Napisałem w swoim liście wielkopostnym do Warszawy: „Nie o to przecież idzie, ażeby zmieniła się jedna grupa ludzi na rzecz drugiej, tylko żeby przyszli inni ludzie, żeby ci ludzie się wewnętrznie, duchowo odmieniali. Nie o to idzie – pisałem – żeby się zmieniła warta przy butelce i butelka przeszła z rąk jednych do rąk drugich, klucz od kasy państwowej z rąk

i mówiono, że – właściwie – życie polityczne, kierownictwo, mogą prowadzić tylko ludzie święci. To nie znaczy – ci z ołtarza, a ci ludzie, którzy mają świadomość odpowiedzialności za swoje czyny. Był taki polityk, który prowadził tak zwaną „rewolucję pokojową”. Nazywał się Salazar. Przez wiele, wiele lat kierował państwem, Portugalią, i doprowadził do tego, że ten kraj, ciągle niespokojny, ciągle pełen najrozmaitszych gwałtów i przemocy, stał się krajem pokoju i dobrobytu. Dlatego nazwano tę jego metodę „rewolucją pokojową”. Że wprawdzie odmienia się, ale odmienia się wszystko ku lepszemu. Odmieniają się i ludzie, ich dobre wole, ich umysły i serca. Wy, najmilsi, którzy jesteście świadkami ciężkich nadużyć i przestępstw, przeciwko którym sumienie i pracowników przemysłowych i pracowników rolnych się poruszyło,

wy musicie cały swój wysiłek skierować ku temu, żeby ludzie, którzy biorą w ręce kierownictwo spraw publicznych, żeby byli ludźmi na wysokim poziomie moralnym, poczuciu odpowiedzialności za swoje życie i powierzone im zadania. I w tym znaczeniu dzisiejsza Ewangelia w nauczaniu Chrystusa mówi: „Bądźcie więc WY doskonali. WY – doskonali. A wzór bierzcie właśnie z Ojca naszego, który jest w niebie”. Ilekroć przemawiam do naszych braci z „Solidarności” – czy tej „Solidarności” przemysłowej, czy rolnej, bo stawiam to na równej dziś płaszczyźnie, uważając, że i jedni i drudzy mają jednakowe prawa do zrzeszania się, podkreślam jak najbardziej właśnie ten wysiłek aktualny. Zmobilizować wasze życie, waszą pracę, organizacje „Solidarnościowe”, wasze

17

Że trzeba innej metody rządzenia ludźmi. Że nie można ciągle tylko z pięścią, z gwałtem, a może i podstępem, tylko trzeba uruchomić te wartości ducha chrześcijańskiego, które stają w obronie wysokiej godności człowieka jako Dziecięcia Bożego, gdziekolwiek on pracuje – czy w stoczni, czy na dnie kopalni, czy na roli, czy w fabryce – wszędzie pracuje człowiek! Dziecko Boże, odkupione Krwią Chrystusa! Należy mu się szacunek, gdziekolwiek i cokolwiek by czynił. I można by dzisiaj powiedzieć: niechby Solidarność zaczęła tworzyć „nowych ludzi plemię”, właśnie takich, którzy będą się rządzili duchem chrześcijańskim, duchem miłości Bożej, w poczuciu i zrozumieniu wysokiej godności każdego człowieka. Wtedy Ojczyzna nasza przybierze inny wyraz. I wtedy też zrozumiecie może te trudne słowa z nauki Chrystusa: „ Jeśli cię ktoś uderzył w policzek...”. Pewnie, można oddać i można rozkwasić i policzek napastnika i policzek obrońcy. Ale pytanie: „A co dalej? A co dalej?”. Święty Paweł mówi, też w sposób bardzo taki trudny do przyjęcia, o tym nieprzyjacielu: „Czyń mu dobrze, bo tak czyniąc, węgli żarzących nasypiesz na głowę jego”. On sam poczuje, że źle zrobił. Oczywiście trzeba do tego warunków, odpowiedniej kultury. Ale płacić dobrem za złe doznane, niekiedy jest rzeczą nieuniknioną, zwłaszcza w wymiarze społecznym, gdy wchodzą w grę olbrzymie rzesze ludu, gdzie walka nie może się rozpalać w nieskończoność, bo może się skończyć katastrofą dla własnej Ojczyzny, dla jej niezależności, suwerenności, jak o tym ostrzegaliśmy już 26 sierpnia ubiegłego roku w kazaniu na Jasnej Górze, kiedy mówiliśmy: „Pierwsza rzecz – przyznać wolność Bogu i jego Kościołowi, który nas uczy miłości. Stanąć w obronie prymatu rodziny, w rodzinie – życia i dla rodziny – ekonomii narodowej. Przyznać prawo zrzeszania się ludzi i stanąć w obronie suwerenności Narodu”. Wydało mi się, że są to te cztery kamienie węgielne, w granicach których odbywa się nasza walka o wolność społeczną, o sprawiedliwość społeczną i o pokój społeczny w naszej Ojczyźnie. I te szlachetne zamierzenia i te szlachetne ambicje podjęła i Solidarność stoczniowa i Solidarność górników i Solidarność rolników. I o to idzie właśnie w Ojczyźnie naszej, aby nareszcie Polska, wyzwolona z wszelkiej przemocy i gwałtu, była krainą, w której ludzie czują się bezpiecznie, są miłowani, mogą służyć jedni drugim w pokoju, czerpiąc te moce z ducha Ewangelii Chrystusowej, którą wyście tak postawili, najmilsi, i w Gdańsku, i w Gdyni, i gdziekolwiek podejmowane były prace wolnościowe; postawiliście na czoło waszych poczynań. Gdy czytałem przedmiot umowy podpisywanej w Rzeszowie i w Ustrzykach, zastanowiło mnie, że ci rolnicy, którzy tam mają moc własnych kłopotów, że się tak troszczyli o ten prymat Ducha Bożego, Ewangelii, Krzyża Chrystusowego, w nadziei, że stamtąd przyjdzie dla nas pomoc i zbawienie. Tych kilka myśli związanych z dzisiejszym tekstem ewangelicznym przyjmijcie, najmilsi, jako metodę dalszej waszej pracy, waszego trudu. Macie obowiązek walczyć o sprawiedliwość społeczną – ale wiedzcie, że źródłem tej sprawiedliwości jest zawsze Bóg.

Macie obowiązek walczyć o chleb – wiedząc, że nie samym chlebem żyje człowiek. Macie obowiązek walczyć o wolność społeczną – pamiętając, że ten cenny dar wolności nie może się zamienić na swawolę. biura i urzędy, w których wy służycie naszym braciom i pracownikom, żeby ci ludzie wszyscy zrozumieli: a jednak to jest inna atmosfera, to jest inny świat, to są inni ludzie, którzy umieją nas szanować, nam służyć, nam oddać swój wysiłek społeczny i zawodowy. Inni ludzie! Kiedyś przemawiałem w ten sposób do jednego z czołowych polityków w Polsce. Mówiłem: „Żyjecie w kraju katolickim. Sprawujecie swoją władzę wśród ludzi, którzy wierzą w Boga, którzy słuchają Ewangelii i duchem tej Ewangelii chcą żyć. Zróbcie coś, żeby wasza twarda doktryna była bardziej chrześcijańska. Te tryby walki klasowej, której tak ufacie, chciejcie złagodzić przez tę oliwę pokoju, żeby ludzie w Polsce przestali się bać, trwożyć, lękać, żeby ich przestano wyzywać i przeklinać, żeby zapanował inny język i w biurach, i w urzędach, i w fabrykach, i w kopalniach! Żeby już nie słyszano więcej ani przekleństw, ani poniewierki ludzi, zróbcie to! Przecież zmierzacie do czegoś lepszego, pokażcie to lepsze!” No, wtedy to – było to kilka lat temu – jak wiecie, moje prośby i upomnienia nie dały (...) że władza przechodzi do społeczeństwa i do narodu. I to nie przez rozgrywki polityczne, tylko przez perswazję, przez przekonywanie, jak to ostatnio miało miejsce i w Rzeszowie, i w Ustrzykach, a nawet na uczelniach akademickich. Przekonywanie.

Macie obowiązek rozszerzać granice pokoju – wiedzcie, że pokój rodzi się w sercu Boga. Macie obowiązek walczyć o chleb – wiedząc, że nie samym chlebem żyje człowiek. Macie obowiązek walczyć o wolność społeczną – pamiętając, że ten cenny dar wolności nie może się zamienić na swawolę. Macie prawo, najmilsi, do rozszerzania możliwości władzy, sprawowania władzy – ale wiedzcie, że władzę mogą sprawować tylko ludzie, którzy miłują i mają poczucie odpowiedzialności. To poczucie odpowiedzialności wspieranej przez chrześcijańską miłość bliźniego chciejcie w służbie waszej codziennej – braci pracowniczej – w sobie wypracowywać. O to będziemy się modlili, żeby ten świat, wielki świat codziennej pracy i trudu, żeby Polsce pokazał nowe oblicze: jak się ludziom służy, jak się dla nich pracuje i się ich miłuje. W tym duchu sprawujemy tę Najświętszą Ofiarę, w której wspomnimy też w modlitwie za zmarłych o wszystkich, którzy padli na ulicach Gdyni i Gdańska w krwawych dniach bolesnych strat, które wtedy się wydawały być niepotrzebne, a dzisiaj owocują, bo krew braci naszych z ziemi – jak ongiś krew sprawiedliwego Abla – woła do Pana Zastępów. K Tekst spisał z nagrania radiowego Stanisław Plawgo (Dziękczynienie za zryw na Wybrzeżu Gdyńskim, Warszawa 22.02.1981).


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

18

Schwitz, od którego pochodzi słowo Szwajcaria, to terytorium Alp Środkowych, które wraz z sąsiednimi – dolinami Uri i Unterwald – panowało nad Przełęczą Świętego Gotarda łączącą Włochy i Niemcy od czasów powstania, ok. roku 1220–1230, Diabelskiego Mostu nad wąwozami Schöllenen. Na tym, znacznie skracającym podróż między północą a południem szlaku stale rósł przepływ ludzi i towarów. Prowadzony na grzbietach mułów tym pasażem transport ożywiał gospodarkę trzech dolin, od Mediolanu po Lucernę, Zurych i Bazyleę. Pobieranie opłat, zapewnianie transportom zaopatrzenia i zakwaterowania oraz przewodników bogaciło region. Na szlak ten pożądliwym okiem spoglądał cesarz Germanów i Rzymu, a także habsburski papież. Zakusy te trzeba było powstrzymywać wszystkimi siłami, nie dopuszczając, by któryś z nich przejął owo źródło bogactwa, kontrolował je albo próbował zablokować. Dlatego właśnie Uri, Schwitz i Unterwald sprzymierzyły się paktem solidarności. Impuls twórczy pierwszego stowarzyszenia – obrona wolności i interesów przed otaczającymi mocami – trwale pozostał w historii Szwajcarii. Początkowo chodziło o obronę autonomii i przywilejów przed domem Habsburgów oraz o uzyskanie znaczącej pozycji w germańskim imperium rzymskim. Dopiero w 1386 roku doszło naprawdę do połączenia dolin Uri, Schwyz i Unterwald, zaś w 1332 r., przyłączyły się miasta: Lucerna, Zurych i Berno, którym udało się odeprzeć wyprawę interwencyjną, dowodzoną osobiście przez księcia z rodu Habsburgów. Jego porażka nad brzegiem jeziora Sempach w dniu 9 lipca 1386 r. wywołała reperkusje w całej ówczesnej Europie. Po raz pierwszy w historii chłopi powstali przeciwko swoim prawowitym panom, zagrażając średniowiecznemu porządkowi społecznemu. Byli

Neutralnie i z dystansu Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność I. Narodziny wolnego ludu Bernard Mégeais

Oto akt założycielski stowarzyszenia, które pewnego dnia zostanie nazwane Szwajcarią. Gdzie każdy w swoim domu jest panem, a próby zamachu na jego suwerenność są niedopuszczalne.

PAKT 1 SIERPNIA 1291 R. W imię Pana Naszego, amen. Oto, z honorem i pożytkiem dla dobra publicznego, w zgodzie ze świętymi zasadami praw stanowionych, potwierdza się pakty bezpieczeństwa i pokoju. Niech dowie się każdy, iżby przed okrucieństwami czasów najpewniej chronić się oraz nienaruszalność osób i ich dóbr zapewnić, mieszkańcy doliny URI, komuny SCHWYTZ oraz ludzie doliny UNTERWALD zobowiązali się w najlepszej wierze wszystkie siły i osoby swoje wraz z całym dobytkiem oddawać, by mocą swoją całą i wysiłkiem wszelkim nawzajem radą i czynem się wspomagać, wspierać na terenach dolin swoich, jak i poza nimi, przeciw każdemu, kto złe zamiary żywiąc wobec nich i ich majętności, dopuściłby się wobec nich albo z nich któregoś aktu przemocy, dokuczliwości albo nieprawości. Każda komuna przyrzeka innej w czas ów pospieszać z pomocą w każdym złym terminie, gdy potrzeba taka będzie, a takoż, gdy konieczność nastąpi, opierać się kosztem swym atakom ludzi złej woli, pomścić krzywdy przez nich spra­wione, przysięgając i przez potwierdzenie starego przymierza przysięgę odnawiając, wszelako pod warunkiem, że każdy wedle swych możliwości będzie, jak uzgodnione, panu swemu podlegał i jemu tylko służył.

to w większości wzbogaceni wiejscy hodowcy, a także drobna szlachta, którzy pochodząc z małych i odmiennych regionów, uświadomili sobie siłę wspólnoty i zaczęli postrzegać siebie jako członków Konfederacji. Wieści o zwycięzcach, którzy już w 1365 r zaanektowali Zug, w dużej mierze przyczyniły się do scalenia miast, takich jak np. Zurych, które prowadziły działalność handlową, produkcję jedwabiu i przemysł, korzystając z surowców, które przybywały z Włoch przez Przełęcz Św. Gotarda i Lucernę – szlak handlowy i pierwsze rynki zbytu dla kantonów Uri, Schwyz i Untervald, z których każdy był jednak jeszcze przywiązany do swej niezależności. Po włączeniu obszaru kantonu Glarus w 1388 r., związek stał się samowystarczalny i mógł zajmować się jedynie rozwojem interesów. Ale w 1476 r. książę Burgundii, Karol Śmiały, zamierzając stworzyć potężne królestwo między Francją i Austrią, postanowił ustabilizować sytuację w dzielących te obszary Alpach. Wcześniej jednak Związek, w 1474 r., zawarł sojusz z Alzacją, a po dwóch wiekach zmagań, trwały pokój z Austrią oraz traktat z Francją, obiecującą wsparcie finansowe. Ponad to, prewencyjnie, rozpoczął kampanię w celu zajęcia kantonu Vaud. Chcąc zatrzymać tę ekspansję, Karol Śmiały wysłał armię, która jednak w marcu, w Grandson została zmuszona do ucieczki i pobita w czerwcu, w Murten, na drodze prowadzącej do Fryburga i Berna. Do Związku przyłączyły się Fryburg i Solothurn, ale wywołało to poważny kryzys, ponieważ kantony wiejskie obawiały się rosnących w potęgę miast. Wojna domowa wisiała na włosku, gdy interwencję podjął słynny chrześcijański pustelnik, Nicolas de Flue. Brat Nicolas cieszył się tak wielkim poważaniem, że jego pokojowe przesłanie pozwoliło na pozostanie

Szwajcaria budowana z zewnątrz

Tłumaczenie z języka francuskiego. © Kurier WNET

Korzystając ze swojej świetnej reputacji, szwajcarscy żołnierze, jeśli nie walczyli o sprawy swoich kantonów, robili to na własny rachunek za granicą. Tak narodziła się tradycja najemników. w Związku Fryburga i Solothurn, choć pod warunkiem nieprowadzenia niezależnej polityki zagranicznej. Szwajcaria, jako konglomerat terytoriów rządzących się różnymi prawami, osiągnęła szczyt potęgi. Korzystając ze swojej świetnej reputacji, jej żołnierze, jeśli nie walczyli o sprawy swoich kantonów, robili to na własny rachunek za granicą. Tak narodziła się tradycja najemników.

Najemnicy Podziwiający pewnego zimowego wieczoru 1494 r. wjazd króla Francji Karola VIII mieszkańcy Rzymu ujrzeli szwajcarskich wojowników maszerujących wśród zatrważającego rytmu bębnów, z dziwnymi sztandarami, zdobionymi wzbudzającymi lęk niedźwiedziami i bykami. Wartość bojowa Szwajcarów sprawiała, iż podziwiano i ceniono tych niewysokich, brutalnych, spragnionych łupu, zawziętych alpejskich wojowników, szkolonych do boju od kołyski, walczących z całym Cesarstwem Germanów i Rzymu. Sukces przeprowadzonej przez Francję kampanii włoskiej, gdzie Szwajcarzy walczyli w służbie zwycięzcy, podniósł jeszcze bardziej ich reputację i pomnożył zyski. Powstał proceder płacenia przez przybywających werbowników łapówek za możliwość rekrutacji najemników. Osobom, które mogły umożliwić werbunek, oferowano znaczne sumy. Szwajcarski parlament starał się skodyfikować sposoby wojowania, w celu powstrzymania skłonności do gwałtu i żądzy zysku jako wypaczających zasady prowadzenia wojny. Zdecydowano, że tylko rządy kantonalne i parlament mogły zezwalać na rekrutację żołnierza, zaciąg indywidualny zaś został zakazany. W XVI wieku dochody z wynajmu żołnierzy do obcych armii stały się sformalizowaną praktyką społeczną i jedną z podstaw gospodarki, na

podstawie podpisywanych z „pracodawcami” umów, które gwarantowały władze publiczne. Sformalizowano także zawód najemnika i jego wynagrodzenie. W 1505 r. papież Juliusz II zwrócił się do sejmu szwajcarskiego (zgromadzenie deputowanych szwajcarskich kantonów) o zapewnienie stałej ochrony przez dwustu żołnierzy. Chciał mieć przy sobie szwajcarskich najemników, których uważano za najlepszych w Europie. Oficjalna data założenia Papieskiej Gwardii Szwajcarskiej to 22 stycznia 1506 r. To najstarsza, nadal w służbie, a również najmniejsza armia na świecie. W tych czasach Szwajcaria była krajem katolickim, uznającym papieża, któremu służyła zbrojnie. Państwo było zamożne dzięki korzyściom płynącym z zagranicznych „usług” najemników, tworzących unikalną w Europie instytucję. „Nie ma pieniędzy, nie ma Szwajcarów” – miał powiedzieć szwajcarski oficer do króla Francji, który nie chciał płacić żołdu. Oddziały najemne składały się wyłącznie ze Szwajcarów, dowodzone były tylko przez szwajcarskich oficerów w imieniu szwajcarskich miast i miasteczek, które negocjowały płynące stąd korzyści ekonomiczne, jak dostęp do rynku,

granic jest niełatwe. Podobnie jak w pozostałej części Europy, czasami, w zależności od zmieniających się obszarów wpływów, niektóre części państwa przechodziły z jednego kraju w posiadanie drugiego. W kantonach, w których panował ustrój demokratyczny, struktury władzy były mniej podatne na zewnętrzne naciski. W miastach dominował korporacjonizm zawodowy albo rządy arystokratów, gminy zaś, ciesząc się często znaczną niezależnością, rezerwowały prawa do działalności gospodarczej i handlu dla swoich. Instytucje centralne w praktyce prawie nie istniały. Szwajcarzy zerwali przymierze z królem Francji, który, jak uznali, nie dotrzymał zobowiązań. Zawarli sojusz z papiestwem, Hiszpanią, Austrią, Wenecją i Anglią, a potem wykorzystali go, by wypędzić Francuzów z Lombardii. Ale sojusz rozpadł się, a nowy król Francji, Franciszek I, dążył do ponownego zajęcia księstwa Mediolanu. Wkroczył do Włoch od południa, za pomocą obietnic rekompensat powodując podziały między kantonami i wycofanie sił niektórych z nich. 13 i 14 września 1515 r. szczupła armia 20 000 szwajcarskich piechurów stoczyła pod Marignano walkę z wojskami Franciszka I. Jej bilans, jak

Wówczas Konfederaci wspomnieli na słowa pustelnika Nicolasa de Flue: „Bójcie się Boga, a będziecie silni. Nigdy nie mieszajcie się w sprawy otaczających was potęg. Nie poszerzajcie nadmiernie granic, które was otaczają”. preferencje taryfowe, kontyngenty itp. Kantony dzierżyły władzę opiekuńczą i kontrolną nad regimentami najemników, którzy, w przypadku popełnienia występku, mogli stanąć jedynie przed sądem szwajcarskim, nawet na obcej ziemi. Było to źródło dochodów dla około dwóch milionów Szwajcarów, którzy służyli zagranicznym monarchom, i znakomity interes polityczny dla ich ojczyzny. Konfederacja to organizm skomplikowany. Dokładne wyznaczenie

są słabymi organizatorami państwa. Każdy kanton prowadził swoją politykę, nie licząc się z innymi. Pragnienie wolności, które dodawało im sił do walki z wielkimi mocarstwami, teraz groziło samounicestwieniem. Jednak to nie bitwa pod Marignano zakończyła europejską aktywność Szwajcarów, ale reforma i konflikty religijne, które nastały wkrótce potem. Silna osobowość Ulricha Zwinglego, proboszcza bardziej radykalnego niż Luter, wywarła silny wpływ na intelektualistów i burżuazję. Opowiadał się on za powrotem do „czystych i zdrowych obyczajów z przeszłości”. Sprzeciwiał się praktyce najemnej służby wojskowej. Sam służył jako kapelan pod Marignano, widział koszmar wojny i za jedynie sprawiedliwą uważał walkę w obronie kraju. Podgrzewało to nastroje i prowadziło do wybuchów walk zbrojnych. W 1531 r. wojska katolickie zaskoczyły protestantów z Zurychu i pobiły ich, Zwingli zginął. Pokój, który potem nastąpił, chwilowo zatrzymał postęp reformacji, a parafie, które tego sobie życzyły, mogły powracać do swojego poprzedniego wyznania. Katolicy, którzy posiadali większość w sejmie, zdawali sobie sprawę z tego, że liczebnie i ekonomicznie byli słabsi, co powstrzymywało ich przed wykorzystaniem zwycięstwa. Jednak reformacja powodowała ekspansję Szwajcarii na zachód. Berno narzuciło swoją zreformowaną wiarę nowo podbitej krainie Vaud, co stwarzało dogodne warunki do przyłączenia Genewy do reformy. Gdy Europa wojowała, Szwajcaria korzystała. Podczas rozpoczętej w roku 1618 wojny trzydziestoletniej między mocarstwami europejskimi oraz katolikami i protestantami, kantony, wysyłając najemników do walki po obu stronach, nie opowiadały się po żadnej ze stron. W tym samym czasie po raz pierwszy kantony porozumiały się w sprawie utworzenia małej armii federalnej – zarodka armii Konfederacji.

na owe czasy, był apokaliptyczny: 9000 do 10 000 zabitych po stronie szwajcarskiej i od 5000 do 8000 wśród ludzi króla Francji (którą tworzyli również najemnicy szwajcarscy). Wówczas Szwajcarzy wspomnieli na słowa pustelnika Nicolasa de Flue: „Bójcie się Boga, a będziecie silni. Nigdy nie mieszajcie się w sprawy otaczających was potęg. Nie poszerzajcie nadmiernie granic, które was otaczają”. Szwajcarzy udowodnili, że są wspaniałymi żołnierzami, ale okazali się

Rewolucja francuska odsłoniła jednak kruchość szwajcarskiej konstrukcji kantonalnej, w której każdy z członków miał swoje własne interesy i gdzie wieś coraz oporniej poddawała się dominacji miast. Po raz pierwszy od czasu swego powstania Konfederacja musiała znosić okupację armii zagranicznej, wysłanej przez Dyrektoriat francuski. Dyrektoriat zamierzał przekształcić Szwajcarię w jedną

Gdy Europa wojowała, Szwajcaria korzystała. Podczas rozpoczętej w 1618 r. wojny trzydziestoletniej kantony, wysyłając najemników do walki po obu stronach, nie opowiadały się po żadnej z nich. i niepodzielną Republikę Helwecką, z kantonami, które przez pięćset lat tego nie chciały. To oznaczałoby dla nich klęskę. W 1803 r. Napoleon, starając się zachować przejście przez Alpy, zrozumiał, że nie da się narzucić Konfederatom władzy zewnętrznej. Zaoferował więc Szwajcarom konstytucję „warunkową”, dającą im prawo do organizowania się w ramach własnej polityki wewnętrznej. W zamian Konfederaci przez dziesięć lat mieli pozostawać pod kontrolą Francji, a ponadto utrzymywać do jej dyspozycji 4 pułki, czyli 16 000 ludzi. Pomimo premii rekrutacyjnych i groźby poboru, rekrutacja kulała, a liczba ludzi pozostawała poniżej ustalonej. Nie przeszkodziło to Szwajcarom zasłynąć w armii Bonapartego, zwłaszcza podczas odwrotu z Rosji, gdy podczas przeprawy przez Berezynę poświęcili życie 1200 z 1500 swoich ludzi.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

„Zjednoczcie się, by razem bronić honoru i wspólnej wolności przed wszelkim przeciwnikiem”

RODACY WILHELMA TELLA

W 1648 r. pokój westfalski położył kres wojnie trzydziestoletniej. Dzięki Francji, która chciała zachować alpejskie przejścia i uchronić się przed Austriakami, traktat, który zawarto, zagwarantował Szwajcarii suwerenność. Szwajcarzy potrzebowali Francji, w której mieli rynek zbytu dla swoich produktów i doskonałych „pracodawców” dla swoich żołnierzy i oficerów. Nie byli rojalistami ani Francji nie kochali, ale byli wierni temu, kto płacił regularnie. Z około dwóch milionów Szwajcarów, którzy służyli zagranicznym monarchom, większość angażowała Francja. W 1748 r., poza 22 000 szwajcarskich najemników we Francji, było ich 2400 na Węgrzech, 13 600 w Hiszpanii, 6900 w Neapolu, 10 600 w Sabaudii, 20 400 w Holandii oraz wielu innych w Rosji, Prusach, Danii i w Watykanie. Podczas rewolucji francuskiej Szwajcarzy chronili króla Ludwika XVI aż do jego śmierci na gilotynie w 1792 r. W stosunku do królestwa Francji poczuwali się do obowiązków, które podjęli, a król był dla nich sojusznikiem, choć nie jedynym.

Szwajcaria znalazła się w środku konfliktu pomiędzy Napoleonem Bonapartem i carem Pawłem I, który rozkazał generałowi Suworowowi przekroczyć na czele 40 000 żołnierzy Przełęcz św. Gotarda. Ale Suworow się spóźnił. Przekraczając Diabelski Most pod francuskim ostrzałem, został zmuszony do wycofania się do Graubünden poprzez przełęcz Panix, leżącą na wysokości 2413 m. Arcyksiążę austriacki Karol w swoich Pismach strategicznych, opisuje to tak: „Przejście było pokryte lodem i dwiema stopami świeżego śniegu. Na wysokościach ani ścieżek, ani śladu człowieka. Żadnego krzaka na ognisko dla ogrzania się podczas nocy pod gołym niebem. Wielu zmarło w drodze, wielu spadło w otchłań i zniknęło na zawsze. Stracili jedną trzecią swoich ludzi, koni i artylerii. Ich marsz trwał pięć dni i tyle samo nocy. Kiedy 10 października 1799 roku ich ostatnie oddziały dotarły do doliny Renu, były bez sił i niezdolne do walki”. K CDN. Autor jest mieszkającym w swoim kraju rdzennym Szwajcarem, od dawna i z uwagą obserwującym Polskę. Tłumaczenie z francuskiego – Adam Gniewecki.


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET R E K L A M A

19

SUBIEKTYWNIE

WROCŁAW 96.8 FM

Partnerem naszego wrocławskiego debiutu jest KGHM Polska Miedź S.A.


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

20

O S TAT N I A S T R O N A

Historia jednego zdjęcia...

Zgodnie z doktryną ChRL „ Jeden kraj, dwa systemy”, sformułowaną w 1984 r. przez Deng Xiaopinga, za 27 lat Hongkong zostanie całkowicie wchłonięty przez Chińską Republikę Ludową. Wprowadzenie przez władze Hongkongu Prawa bezpieczeństwa narodowego - bez konsultacji społecznych – jest krokiem w tym kierunku. O poczuciu zagrożenia obywateli autonomii hongkońskiej i konkretnych przykładach prześladowań przeciwników zjednoczenia z Pekinem pisze tamtejsza niezależna publicystka, Hidi Zev J. Soulja. Cały artykuł poniżej. Fot. Hidi Zev J. Souljia

Wprowadzone właśnie do ustawodawstwa Hongkongu Prawo bezpieczeństwa narodowego będzie mieć ogromny wpływ na dalsze funkcjonowanie całej autonomii. Znamienny był pośpiech władz. Od daty ogłoszenia do daty przyjęcia minęło tylko dwa tygodnie. Właściwie nie poddano tej ustawy zwyczajowym konsultacjom społecznym. Sporo ludzi, zwłaszcza nie śledzących na co dzień sytuacji w Hongkongu, nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi.

Autonomia Hongkongu:

Giniemy, a świat tego nie widzi!

P

Hidi Zev J. Souljia

odejmowanie takich działań do ostatni gwóźdź wbity do trumny podstawowych wartości i ducha miasta. Obawiam się, że w niedalekiej przyszłości już nikt na świecie nie usłyszy autentycznego głosu Hongkończyków. Szykowany jest właśnie knebel prawny na nasze usta. Nasz system wymiaru sprawiedliwości, system edukacji, kultura, sys­tem opieki zdrowotnej, finanse, gos­podarka, rozwój środowiska itd. są poddawane coraz większej kontroli i dzieje się to dzień po dniu, z miesiąca na miesiąc, dzięki nowym regułom wprowadzanym przez Partię Komunistyczną, nie mającym nic wspólnego ze standardami międzynarodowymi. Mimo że jesteśmy 7,5-milionowym społeczeństwem, mniej niż 5 milionów wychowało się tutaj i urodziło się przed 1997 r. Reszta, 8%, to obcokrajowcy (około 650 000) i co najmniej 1,2 miliona imigrantów z Chin kontynentalnych, którzy przybyli tu po przekazaniu przez brytyjską administrację Hongkongu pod jurysdykcję ChRL w 1997 r. Oznacza to, że co siódmy obywatel jest Chińczykiem z kontynentu. Nie mogę wypowiadać się o wszystkich, ale wydaje się, że całkiem sporo Chińczyków kontynentalnych ma głęboko zakorzenione myślenie antydemokratyczne i ignoruje potrzebę wolności słowa, nie rozumie potrzeby walki o te

wartości ani tego, że pokojowe protesty są częścią kultury Hongkongu. Tu widać, iż wychowanie w totalitarnym państwie ma ogromny dewastujący wpływ na ludzi. Chińska Republika Ludowa jest niestety skuteczna w kształtowaniu świadomości swoich obywateli. Po „zjednoczeniu” Hongkończycy stali się mniejszością w społeczeństwie, które liczy 1,4 miliarda ludzi. Społeczeństwie kształtowanym w innych wartościach, żyjącym w innych warunkach. Zdarzające się w Chinach sytuacje „znikania” uczonych, lekarzy, obrońców praw człowieka, prawników, dziennikarzy – wzbudzają w nas strach. Dla Chińczyków to temat tabu, nie istniejący. Historia właścicieli Causeway Bay Bookstore (chodzi o porwania przez służby chińskie księgarzy sprzedających antykomunistyczną literaturę), przypadki „seryjnych samobójstw” wśród osób kontestujących władze ChRL, jakie miały miejsce w Hongkongu w zeszłym roku, to tylko wierzchołek góry lodowej. Gubernatorzy Hongkongu chcąc się przypodobać Pekinowi i dokładają wszelkich starań, aby pomóc reżimowi Komunistycznej Partii Chin ukryć przed opinią publiczną prawdziwe cele obywatelskich protestów, skompromitować ich uczestników, manipulując faktami oskarżyć wszystkich

pro­testujących jako sprawców przemocy. Osoby, które nie popierają reżimu KPCh ani nie zgadzają się z nim, które walczą na rzecz demokracji i praw człowieka, są identyfikowane, a następnie stają się celem działań nękających w świecie zarówno fizycznym, jak i cyfrowym. Policja arbitralnie aresztuje obywateli w centrach handlowych, restauracjach, na ulicach. Na przykład około 230 osób zostało aresztowanych w Dniu Matki 27 maja 2020 r. Zatrzymano co najmniej 360 osób, w tym dziennikarzy, lekarzy i osoby nieletnie, także dzieci, niezwiązane z protestami. Niektóre osoby zostały zwolnione po 48 godzinach bez postawienia zarzutów. Oznacza to, że policja stara się zastraszyć obywateli, żeby nie przyłączali się do protestów w przyszłości. 27 maja to był dzień, kiedy dzieci wróciły do szkoły po długim okresie kwarantanny.

W

cyfrowym świecie Chińczycy z Chin kontynentalnych w zeszłym roku utworzyli wiele fałszywych kont na Facebooku, które niczym powódź zaatakowały wiele grup społecznościowych. Wielu prochińskich użytkowników Fb (50 centów) gra na emocjach Hongkończyków, wklejając bzdurne komentarze, które mogą wywołać walkę lub debatę w internecie. Wielu z nich podaje na swoim profilu Hongkong jako miejsce zamieszkania, by zmylić niezorientowanych obserwatorów i oszukać światową opinię publiczną, sprawiając wrażenie popierania przez rodowitych Hongkończyków komunistycznych władz Pekinu. Miejscowi jednak łatwo rozpoznają podszywających się pod nich internetowych trolli, na przykład po słowach nie używanych w języku kantońskim, ale występujących w chińskim mandaryńskim slangu. Także zachowanie i postawa trolli odbiega od tradycji i kultury rodowitych Hongkończyków. Obroną przed manipulacją w sieci jest blokowanie takich kont, co jest powszechnie stosowanym przez Hongkończyków narzędziem. Niektórzy nieświadomi przedstawiciele opinii publicznej mogą myśleć, że ludobójstwo, jakie miało miejsce w Tybecie i Xinjiang (obszar zamieszkały przez Ujgurów walczących o niezależność od Pekinu), nie może zdarzyć się w Hongkongu – nowoczesnym,

bogatym mieście z dużą liczbą przedstawicielstw międzynarodowych korporacji. Nie podzielam tego optymizmu, ponieważ służby komunistyczne potrafią zabijać skrycie, tak aby międzynarodowa opinia publiczna i chińskie społeczeństwo nie dowiedziało się o tym. Wchodzimy w etap mrocznych czasów. Jestem głęboko zaniepokojona o bezpieczeństwo zaangażowanych w utrzymanie swojej autonomii Hongkończyków w najbliższych 5–10 latach. Według mnie, niedługo rozpocznie się prawdziwa blokada informacyjna miasta. Władze sprawują całkowitą kontrolę nad mediami krajowymi. Obawiam się, że pewnego dnia zagraniczni dziennikarze zostaną po prostu wyrzuceni. Kto zatem będzie informować o kwestiach związanych z prawami człowieka? Kto powie prawdę całemu światu? Czy ci sami, którzy wywołują chaos,

którzy kontrolują miasto i filtrują informacje? Nie tego chcą ludzie urodzeni i wychowani Hongkongu! Czy to, co się u nas dzieje, to sprawiedliwość? Czy to jest wolność? Tracimy naszą unikalną kulturę, giniemy, a świat tego nie widzi!

M

usimy działać, nie tylko dla siebie. Totalitaryzm uzbrojony w nowe narzędzia walki, obezwładniające umysły i wolę społeczeństw, znowu zaczyna zagrażać światu. My stajemy się jego kolejną ofiarą. Nasze ręce są z każdym dniem mocniej związane, a usta kneblowanie. Jeśli świat nam nie pomoże, sam także stanie się ofiarą chińskiego totalitaryzmu. Liczne doświadczenia nauczyły nas, że wycofywanie się, uległość wobec reżimu KPCh nie jest skuteczną metodą, by ochronić choć część naszej autonomii. Po prostu będą nas ignorować i realizować swoje scenariusze. ich

działania ograniczają prawa człowieka i podkopują porządek moralny. Podczas gdy cały świat nie otrząsnął się jeszcze z szoku po epidemii covid-19, reżim komunistyczny w Chinach rozpoczął atak na granicy z Indiami kilka tygodni temu, celem objęcia kontrolą źródła wody zasilającego ważne rzeki w Azji. Mam nadzieję, że światowi liderzy podejmą mądre decyzje i kroki, aby powstrzymać zbrodniczą tyranię. K Tłumaczyli Mariusz Patey i Witold Dobrowolski. Hidi Zev J. Souljia jest niezależną fotoreporterką i publicystką, urodzoną i wychowaną w Hongkongu. Poza pracą lubi rysować. Jej zainteresowanie życiem swojego miasta oraz wrażliwość moralna, pragnienie prawdy i utrzymania demokratycznego porządku prawnego sprawiły, iż zaczęła dokumentować coroczne protesty i masowe wiece w Hongkongu: ruch parasolek w 2014 r., protesty przeciwko ekstradycji obywateli Hongkongu do ChRL w 2019 r. i inne protesty przeciw działaniom Chin na terenie Hongkongu.

APEL

M

y, niżej podpisani, członkowie Mazowieckiej Rady Konsultacyjnej do Spraw Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych, zwracamy się z apelem do pozostałych przedstawicieli środowisk solidarnościowych i opozycji antykomunistycznej w Polsce oraz wszystkich, którzy nie zapomnieli, dzięki czemu odzyskaliśmy wolność, demokrację i suwerenne państwo, o poparcie kandydatury Prezydenta Andrzeja Dudy na urząd Prezydenta RP. Przez 5 lat Prezydent Duda godnie i z sukcesami reprezentował nasz kraj na arenie międzynarodowej, zasadniczo podnosząc pozycję Polski w NATO oraz w relacjach z naszym najważniejszym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi, a także nawiązując korzystną współpracę z sąsiadami, z którymi łączy nas nie tylko niezbyt łaskawa dla naszej części Europy historia, ale i pragnienie, żeby te losy odwrócić. Co jednak dla nas jest fundamentalnie ważne, kolejna kadencja prezydenta Dudy jest gwarancją, że

wartości wielkiego ruchu Solidarności będą realizowane przez polskie państwo, a nie upchnięte w muzeum czy wyrzucone na śmietnik historii, co czyniono po 1989 roku – niestety również z udziałem części naszych dawnych kolegów. Ideę społecznej i narodowej solidarności próbowano zastąpić egoizmem i prawem silniejszego, sprawiedliwość rządami bezdusznego i skorumpowanego prawa, demokrację rządami samozwańczych elit, gotowych na anarchizację polskiego państwa i rezygnację z jego suwerenności – wyłącznie, aby powrócić do władzy. Co więcej, importowanymi ideologiami chce zastąpić się naszą narodową i obywatelską tożsamość oraz bogate kulturowe dziedzictwo. Mając to wszystko na uwadze, jak też nasze doświadczenia z czasów komunizmu i zwłaszcza po odzyskaniu niepodległości, stwierdzamy, że wiarygodność haseł głoszonych przez konkurentów Prezydenta Dudy jest niska, dorobek w służbie publicznej często kompromitujący lub żaden, a prezentowana w kampanii wyborczej agresja i wyłącznie

negatywny program dyskwalifikują. Jesteśmy przekonani, że spośród kandydatów tylko Prezydent Andrzej Duda gwarantuje realną obronę polskich interesów na forum międzynarodowym i zgodną współpracę z obecnym, demokratycznie wybranym rządem dla dobra wspólnego. Dlatego jeszcze raz ponawiamy swój apel, zachęcając do czynnego włączenia się w kampanię wyborczą Prezydenta Dudy. Warszawa 15 czerwca 2020 roku

Podpisali Sławomir Karpiński- przewodniczący, członkowie; Andrzej Chyłek, Jarosław Guzy, Paweł Kołkiewicz, Krzysztof Lancman, Wiesław Mizerski, Janusz Olewiński, Andrzej Snarski Adresaci Krajowa Rada do Spraw Działaczy Opozycji Antykomunistycznej oraz Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych i Rady Wojewódzkie Do wiadomości Sztab Wyborczy Prezydenta Andrzeja Dudy, P. Konstanty Radziwiłł, Wojewoda Mazowiecki, P. Jan Kasprzyk, Szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych




Nr 73

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Lipiec · 2O2O Dziura ozonowa? Ozon od lat 80. ub. wieku ludzie kojarzą ze „śmiercionośną dziurą ozonową”. Wywołano światową panikę, porównywalną ze spowodowaną rzekomo śmiertelnym, CO2-centrycznym globalnym ociepleniem lub nawet z dzisiejszą – koronawirusową. Jacek, Karol i Michał Musiałowie

Jadwiga Chmielowska

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

3

Trzaskowszczyzna i Grupa Bilderberg

W rządzonych przez kolejnego platformerskiego prezydenta Gliwicach 23 kwietnia br. wszedł w ży­ cie „gliwicki pakiet pomocy dla przedsiębiorców”. Jak podał w połowie maja Łukasz Oryszczak, rzecznik prasowy prezydenta Adama Neumanna: – Od momentu podjęcia stosownych uchwał w tej sprawie przez Radę Miasta, wnioski w sprawie umorzenia części czynszów złożyło około 300 gliwic­ kich przedsiębiorców. O połowę mniej podań wpłynęło w kwestii dotyczącej ulg podatkowych.

Samorząd konkurencją dla rządowych tarcz anty-covid? Wstęp do analizy: przykład Gliwic Stanisław Florian

W

arto zauważyć, że „z odroczenia terminu zapłaty należności z tytułu czynszu najmu, dzierżawy lub opłat za użytkowanie miejskich nieruchomości do końca 2020 r., umorzenia części należnego czynszu i opłat za użytkowanie lub rozłożenia ich na raty” – mogą korzystać tylko ci przedsiębiorcy, którzy prowadzą działalność w nieruchomościach będących własnością miasta. Muszą oni jednak wykazać „pogorszenie płynności finansowej, tj. spadek obrotów gospodarczych z powodu pandemii. Będzie to stosunek łącznych obrotów w ciągu dowolnie wskazanych dwóch kolejnych miesięcy kalendarzowych (w okresie po 1 marca 2020 r. do dnia

Marsz Milczenia

FOT. WIKIPEDIA

poprzedzającego dzień złożenia wniosku) w porównaniu do analogicznych dwóch miesięcy kalendarzowych roku poprzedniego”. Natomiast umorzenie czynszu następuje do 81,3%. Jak można przeczytać w artykule redakcyjnym Biurokracja zadusi wsparcie? na łamach „Nowin Gliwickich” z 13 maja 2020 r.: niestety, miasto nie umarza czynszów w całości, bo „rząd nie zrezygnował z pobierania VAT-u od umorzonych czynszów, stąd zwolnienie do 81,3 proc., resztę stanowi bowiem VAT, który miasto musi odprowadzić do budżetu państwa”… Jednocześnie przedsiębiorcy gliwiccy muszą pamiętać, że „na tego typu pomoc mogą liczyć wyłącznie podmioty, które nie zalegały z opłatami na koniec

2019 r., a także, na podstawie przepisów unijnych dotyczących dozwolonej pomocy publicznej, były w dobrej sytuacji finansowej na 31 grudnia 2019 r.”. Jeśli chodzi o ulgi podatkowe – jak wyjaśnia redakcja „Nowin Gliwickich” – „Prezydent Gliwic jako organ podatkowy nie jest uprawniony do zwalniania z podatku, obniżania jego wysokości lub zaniechania poboru. Miasto może jednak, na wniosek podatnika i w przypadkach uzasadnionych jego ważnym interesem lub interesem publicznym, udzielić następujących ulg w spłacie zobowiązań podatkowych: – odroczenie terminu płatności lub zaległości podatkowej, – rozłożenie na raty podatku lub zaległości podatkowej, – umorzenie w całości lub części zaległości

podatkowych, odsetek za zwłokę lub opłaty prolongacyjnej (…), w związku z czym, np. [z – S.F.] wnioskiem o umorzenie zaległości w podatku od nieruchomości osób fizycznych za II kwartał 2020 r. lub podatku od nieruchomości osób prawnych za maj 2020 r., można wystąpić po 15 maja br.”. W łaskawości swej „Miasto do końca roku obniży o 70 proc. opłatę za zajęcie pasa drogowego na sezonową działalność gastronomiczną, czyli tzw. ogródki” – wyjaśnia ze szczegółami redakcja „Nowin Gliwickich”. Z wypowiedzi gliwickich przedsiębiorców na temat owego pakietu pomocowego wynika, że informacja miejska na jego temat była skąpa. „Brakuje Dokończenie na str. 2

FOT. JÓZEF WIECZOREK

Niezgodne z Konstytucją jest, aby prezydent reprezentował masońską organizację ponadnarodowych hochsztaplerów. Ktoś taki nie będzie „najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej”. Stanisław Florian

4

Świat na opak Trwa w Polsce wielki rwetes wokół LGBT. Istotnym elementem forsowanego przez te środowiska programu jest tworzenie swoistego wizerunku przeciwników homoseksualizmu. Otóż tworzy się go w ten sposób, by wszyscy chcieli się odciąć od tak odrażających typów. Herbert Kopiec

5

Podejrzane przeszczepy płuc w Chinach Nie da się określić dostępności narządów do przeszczepu w żadnym systemie z dobrowolnym dawstwem organów. W normalnych okolicznościach znalezienie pary pasujących płuc w ciągu jednego dnia to cud, a co dopiero pośród chaosu epidemii. Sophia Fang

10

Warto od nowa napisać historię Solidarności Walczącej Należy skończyć z mitotwórstwem i manipulacjami. Klasycznym ich przykładem jest Encyklopedia Solidarności, gdzie wszyscy drukowali z Kornelem „Biuletyn Dolnośląski”, nawet wtedy, gdy powielacz i redakcja były w moim domu. Tadeusz Świerczewski

10-11

Tajwan: przyszłość ma społeczeństwo otwarte Zwolennicy KPCh odwołują się do tzw. „modelu azjatyckiego” i tradycji konfucjańskich jako dowodu, że w Chinach nigdy nie było demokracji. Kwitnące otwarte społeczeństwo Tajwanu przeczy ich twierdzeniom. Peter Zhang

14 czerwca 2020 r., w Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady w Oświęcimiu odbyły się uroczystości upamiętnienia pierwszego transportu polskich więźniów do KL Auschwitz. „Pociąg do piekła” przetransportował 728 więźniów politycznych z Tarnowa.

Czy KL Auschwitz jest obszarem eksterytorialnym? W 80. rocznicę pierwszego transportu polskich więźniów do KL Auschwitz

W

ięźniowie polscy otrzymali numery od 31 do 758, bo numery od 1 do 30 dostali niemieccy więźniowie kryminalni, przywiezieni 20 maja 1940 r. w celu przygotowania obozu do funkcji miejsca, z którego wychodzi się tylko przez komin. W ramach tegorocznych obchodów odsłonięto (po 30 latach usiłowań!) przy dworcu PKP w Oświęcimiu tablicę pamiątkową tego wydarzenia, czego nie doczekał nawet ostatni świadek pierwszego transportu – Kazimierz Albin, który zmarł 22 lipca 2019 r.

11

Józef Wieczorek W holu dworca odsłonięto wystawę kolejarzy – więźniów KL Auschwitz. Msza św. w ramach obchodów, z udziałem Prezydenta RP Andrzeja Dudy, dwóch więźniarek KL Auschwitz: Barbary Wojnarowskiej-Gautier i Lucyny Adamkiewicz oraz niezbyt licznych uczestników odbyła się w kościele franciszkanów w Harmężach k. Oświęcimia, gdzie w podziemiach znajduje się wystawa więźnia KL Auschwitz numer 432, Mariana Kołodzieja, „Klisze pamięci”. Prezydent Andrzej Duda złożył kwiaty na torach, po których wjechał Dokończenie na str. 2

Józef Gaj – kolejarz, więzień pierwszego transportu do obozu KL Auschwitz

Kapliczki Andrzeja Brąblika Andrzej Brąblik był chłopem. Oprócz uprawiania roli zajął się budowaniem kapliczek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że stawiał je w okresie propagowanego w „Czerwonym Zagłębiu” ateizmu. Tadeusz Loster

12

ind. 298050

L

ipiec, kwitną lipy, zaczęły się waka­ cje. Uczniowie i studenci zakończyli zdalną edukację wymuszoną epi­ demią. Choć w Polsce wirus nie okazał się, na szczęście, tak groźny jak w innych krajach, to jednak zdezorganizował ży­ cie milionów ludzi. W ostatnią niedzielę czerwca wy­ bieraliśmy Prezydenta RP. Historia zno­ wu dała nam szansę na budowę silnego, bogatego kraju. Nasze położenie geo­ graficzne jest bardzo ważne dla stabili­ zacji demokratycznego świata. Prowadzona współczesnymi meto­ dami wojna trwa od 2007 r. – cyber­ atak Rosji na Estonię, działania bojowe Putina w Gruzji w 2008 r., na Ukrainie od 2014 r., a także nacisk ekonomiczny i strach. Chiny szantażują już od dłuż­ szego czasu zerwaniem łańcuchów do­ staw. Fakt, że umożliwiła im to lansowa­ na globalizacja i głupota przywódców niemal całego świata. Budowali potę­ gę komunistycznych Chin. Teraz mamy wszyscy problem. Epidemia pokazała też, do czego prowadzi lekceważenie wartości. W kilku krajach UE przepro­ wadzono dzięki niej eutanazję osób starszych. Komunizm, skompromitowany w krajach postsowieckich, zaczyna zwy­ ciężać w zachodnim demokratycznym świecie. Do Marksa, którego pomnik ufundowała Niemcom Komunistyczna Partia Chin, dołączył całkiem niedawno towarzysz Lenin. Na Ukrainie „Lenino­ pad” przetoczył się przez całe państwo, zburzono pomniki wodza rewolucji bolszewickiej – a tymczasem Niemcy mu je stawiają. Lewacka Antifa, znana niemiecka organizacja terrorystyczna, zaatakowała nawet USA, wzniecając burdy uliczne. Ciemna tłuszcza nisz­ czy pomniki również obrońców czarno­ skórych. „Dostało się” nawet Kościuszce – bohaterowi Polski i USA. Lewicowi działacze podjęli próbę likwidacji Po­ licji w wielu miastach USA, by dopro­ wadzić do chaosu. Niemcy marzą, aby UE stała się IV Rzeszą. Stąd flirt Berlina z Rosją i Chinami. Teraz, gdy państwa narodowe skupione są na ratowaniu gospodarek po epidemii, próbuje się narzucić unijną konstytucję. Niestety wiele środowisk politycznych nie ma woli przeciwstawienia się temu, marzy jedynie o preambule z zapisanymi war­ tościami. Teraz, kiedy każdy mieszka­ niec Europy doświadczył osobiście, że tylko państwa narodowe się sprawdzi­ ły, Niemcom i Francuzom śni się budo­ wa europejskiego potworka. Obecność wojsk amerykańskich w bazach na te­ renie Niemiec jest bardzo ważna – nie tylko zabezpiecza kontynent przed agresją Rosji, ale i dyscyplinuje Niem­ ców, którzy są nieobliczalni (Nord Stre­ am i zaproszenie emigrantów z Afryki). Teraz trwa ustalanie, kto jest czyim sojusznikiem. Wydaje się, że jedynie kraje Europy Środkowej i Wschodniej rozumieją komunistyczne i rosyjskie za­ grożenie. Dlatego Ameryka stawia na Międzymorze, gdzie największymi pań­ stwami są Polska, Rumunia i Ukraina. Wizyta Prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie jest bardzo ważna. Polska staje się najważniejszym sojusz­ nikiem USA w UE. Chodzi nie tylko o współpracę gospodarczą i wojsko­ wą na dużą skalę. W przyjętej deklaracji umieszczono także wzajemne wspar­ cie dla inicjatywy Trójmorza, wyrażo­ no „dumę” z przeznaczenia poważnych funduszy na rzecz jej wdrożenia i we­ zwano do przyłączenia się do przed­ sięwzięcia inne państwa, np. Ukrainę i Gruzję. W deklaracji czytamy też: „Oba nasze narody łączy posza­ nowanie dla prywatności i wolności osobistych oraz zrozumienie znaczenia bezpieczeństwa naszych systemów tele­ komunikacyjnych. (…) Zobowiązujemy się do współpracy w rozwijaniu rozwią­ zań technologicznych następnej gene­ racji, a także do korzystania wyłącznie z usług bezpiecznych i zaufanych do­ stawców, sprzętu oraz łańcuchów do­ staw w ramach naszych sieci 5G”. Wydaje się, że jest szansa ocalenia dla świata wartości, które są wyznacz­ nikiem człowieczeństwa. Módlmy się o mądrość, byśmy mogli skorzystać z szansy, którą daje nam Bóg. K

G

ŹRÓDŁO: ARCH. PAŃSTWOWEGO MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

2

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze str. 1

Samorząd konkurencją dla rządowych tarcz anty-covid? Stanisław Florian prostych i nieskomplikowanych procedur, pewnego rodzaju automatyzmu opartego na jakimś wypracowanym algorytmie. Gliwicki pakiet (…) jest mocno zindywidualizowany, każdy przypadek oceniany osobno, przez co przysparza sporo kłopotów, znacząco wydłużając czas otrzymania wsparcia”. Właściciel centrum tańca podkreślał, że pakiet Neumanna „tak naprawdę nie jest dla wszystkich prowadzących w naszym mieście interesy. (…) Szkoda, bo zapomniano o tych najmniejszych, jak my, którzy muszą sobie radzić sami. Wsparcie dotyczy tylko ludzi wynajmujących lokale użytkowe od miasta. My płacimy czynsz prywatnemu przedsiębiorcy i umorzenia czy odroczenia nas nie dotyczą”. Właścicielka restauracji uważała wręcz, że „działania podjęte przez prezydenta Adama Neumanna są opieszałe i niewystarczające, a skierowane do wąskiej grupy najemców lokali użytkowych stanowiących własność miasta. Niezrozumiałe jest dla mnie wystawianie faktur za wynajem za marzec, kwiecień i maj, a dopiero potem decydowanie o odroczeniach i odstąpieniach. Miasto tłumaczy ten fakt koniecznością wnoszenia podatku VAT do Skarbu Państwa, a tymczasem w Zabrzu już 18 marca, stosownym zarządzeniem prezydent Małgorzaty Mańki-Szulik, odstąpiono od pobierania czynszu za miejskie lokale użytkowe. Żadnych faktur, niepotrzebnej biurokracji. (…) pakiet (…) po raz pierwszy został opublikowany na oficjalnym profilu społecznościowym prezydenta 26 marca. Teoretycznie zaczął obowiązywać (…) po tym, jak stosowne uchwały podjęli gliwiccy radni (…). Teoretycznie, bo 30 kwietnia telefonowałam do ZBM I TBS i dowiedziałam się, że nie ma jeszcze żadnych instrumentów, które pozwalałyby wdrożyć pakiet pomocowy. Przy okazji poinformowano mnie, że nieterminowa

płatność czynszu będzie skutkowała naliczaniem dodatkowego obciążenia. (…) Warunki uzyskania wsparcia są (…) mocno skomplikowane. Milion dokumentów, niepotrzebnej papierologii, biurokracji, a i tak nie wiadomo, kto otrzyma pomoc i kiedy, bo każda sprawa ma być indywidualnie rozpatrywana”… Można odnieść wrażenie, że pana-prezydentowa pomoc z pakietu dla gliwickich przedsiębiorców jest adresowana do stałej klienteli przedsiębiorców związanych od dziesięcioleci z platformerskim zarządem Miasta… Do instytucji nadzorujących rynek pracodawców już docierają sygnały, że niektórzy przedsiębiorcy, dla których nie było problemem przetrwanie nawet trzymiesięcznej dekoniunktury, wykorzystali informacje z urzędów rozdzielających pakiety pomocowe i tarczę antykryzysową do osiągnięcia korzyści nadzwyczajnych, dzięki czemu obecnie zaczynają przejmować konkurencję osłabioną korona-kryzysem i brakiem odpowiednich, partyjno-biurokratycznych koneksji. Jednocześnie od przedsiębiorców z Gliwic dochodzą głosy, że również uzyskanie pomocy z tarczy rządowej jest mocno utrudnione lub wręcz wątpliwe. Mechanizm blokowania wniosków o wsparcie finansowe jest następujący: pracodawca złożył w kwietniu, po wprowadzeniu tarczy 2.0, wniosek RDZ do ZUS o zwolnienie „z obowiązku opłacania należności z tytułu składek, w terminie nie dłuższym niż 30 dni od dnia przesłania deklaracji rozliczeniowej lub imiennych raportów miesięczny należnych za ostatni miesiąc wskazany we wniosku o zwolnienie z opłacania składek”. Jeśli w tym samym czasie zwrócił się do PUP o pożyczkę dla mikroprzedsiębiorcy – to musiał się wykazać niezaleganiem ze składkami ZUS. Problem w tym, że mimo złożenia wniosku do ZUS – zaległość za marzec pozostawała

lub jeszcze się „nie wyzerowała” i na tej podstawie PUP odmawiał wypłaty pożyczki. Jeśli niektórzy płatnicy otrzymali już informację z ZUS, że zostali zwolnieni ze składek za marzec, dowiadywali się z niej, że została im udzielona pomoc publiczna z datą kilka dni wcześniejszą niż data otrzymania informacji. Gdy w tym okresie złożyli wniosek o udzielenie innego świadczenia i zadeklarowali brak otrzymania pomocy publicznej – mogło to być uznane za składanie fałszywych oświadczeń i pozbawiało prawa do innego świadczenia. Pracodawcy zatrudniający od 10 do 49 pracowników teoretycznie mogli się ubiegać w ZUS o zwolnienie z 50% należności z tytułu składek, ale ani przy dofinansowaniu z WUP, ani przy dofinansowaniu z PUP nie było takiej opcji. Wybór był następujący: albo brak zwolnienia z ZUS i dopłata do składek, albo zwolnienie z ZUS i brak dopłaty do składek, niezależnie od tego, czy okresy zwolnienia z ZUS i okresy dofinansowania się nie pokrywały. W rezultacie takich działań na szczeblu Urzędu Miasta i PUP wielu gliwickich przedsiębiorców, jednocześnie pracodawców, odeszło z kwitkiem i nie skorzystało z pomocy anty-covid czy to miejskiej, czy rządowej. Jednak w ich opinii winien tej sytuacji jest, oczywiście, rząd i cały PiS. W ten sposób samorządowa sitwa biurokratyczna, w tym przypadku Gliwic, wywołuje chorą konkurencję z władzami państwa podczas kampanii wyborczej o urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Partyjno-biurokratyczne sympatie i antypatie wydają się czymś oczywistym. Mniej oczywiste jest to, że na tych partyjniackich przepychankach w trwającym kryzysie cierpi nie tylko część przedsiębiorców, którzy dotychczas zachowywali względną niezależność od lokalnych układów mafijno-partyjnych.

Cierpi – tracąc albo część zarobków, albo w ogóle zatrudnienie – pracująca większość lokalnych społeczności. Ludzie, którzy swoimi konsumenckimi zachowaniami w ostatnich latach kreowali wewnętrzny popyt i nakręcali koniunkturę gospodarki tak lokalnej, jak i ogólnopolskiej. Trafnie dynamikę tego procesu ujął analityk rynku pracy Łukasz Komuda w artykule Popyt, panie premierze! na łamach „Le Monde Diplomatique – edycja polska” (marzec/kwiecień 2020): „Tarcza Antykryzysowa skupia się na zachowaniu gospodarki w ruchu, a więc zabezpiecza jej stronę podażową. Popyt pozostaje jednak całkowicie nieosłonięty, a bez niego kryzys i recesja są nieuchronne, bo produkowane dalej towary i usługi ktoś musi kupować (…). Tymczasem uelastycznienie rynku pracy sprawiło, że przedsiębiorcy nawet bez wypowiedzenia mogą pozbyć się (…) mln pracowników, których większość nie może liczyć nawet na zasiłek dla bezrobotnych. Czas zadbać o gospodarstwa domowe i ludzi, którzy nie tylko najsilniej odczują dekoniunkturę, ale też finansują większość działań osłonowych. Czas zadbać o pracowników”! Nawet tak pobieżnie zasygnalizowany przykład gliwickich działań anty-covid wskazuje, że partyjno-biurokratyczne sitwy, które oplotły sieciami klientelistycznych układów i zależności samorządy lokalne, stają się zagrożeniem dla spójności działań Państwa. W tym kontekście łatwo zrozumieć, że dla ludzi z takich oligarchiczno-mafijnych kręgów przeszkodą w realizacji ich geszeftów jest m.in. Prezydent Rzeczypospolitej, który zgodnie z Konstytucją gwarantuje ciągłość władzy państwowej oraz niepodzielność terytorium Państwa Polskiego. Nic więc dziwnego, że gotowi są szkodzić większości parlamentarno-rządowej, a poprzeć w wyborach choćby i kandydata promowanego na ten urząd przez ponadnarodowe lobby szemranych interesów, dla którego byłby on wymarzonym namiestnikiem nad większością Polaków, gwarantującym, że będą tanią siłą roboczą i bezkrytycznymi konsumentami, zapewniającymi krociowe zyski jego mocodawcom… K

#STOP 447 metrów od bramy KL Auschwitz Andy Waligóra

W

Harmężach, z da­ la od zadrutowa­ nej fabryki śmier­ ci – KL Auschwitz, makabrycznego miejsca na ziemi, gdzie Niemcy wymordowali po­ nad 1,1 mln ludzi, miała się odbyć Msza św. w intencji 80 rocznicy ofiar pierwszego transportu Polaków do Auschwitz. Franciszkanie, nie lękając się zarazy, z podniesionym czołem celebrowali pośród towarzyszących Prezydentowi RP urzędników w ma­ seczkach, a jedyną osobą cywilną, która na zakończenie przekazała zgromadzonym dwa zdania, był znany nam konfliktowy dyr. Cywiński z Państwowego Muzeum KL Aus­ chwitz. Mówił niezrozumiale, ale za to krótko. Chwilę później otrzymali­ śmy telefon, że wcześniej zgłoszony Marsz Milczenia stał się na skutek nacisków Cywińskiego nielegalny. Pospieszyliśmy na plac Dworcowy, gdzie zebrać się mieli patrioci wraz z rodzinami ofiar. Przybyli z różnych krańców Polski, gdyż zaplanowali już przed rokiem tę nadzwyczajną uroczystość 80 rocznicy. Przy świe­ żo odsłoniętej tablicy pamiątkowej na placu Dworcowym i po sponta­ nicznych wystąpieniach m.in. by­ łych więźniarek i autorów publikacji naukowych organizator z Mediów Narodowych zapowiedział rozpo­ częcie Marszu Milczenia, wyjaśniając przy tym powód zmiany w progra­ mie uroczystości. Pod eskortą policji, odma­ wiając w skupieniu różaniec za umęczone i wymordowane ofia­ ry Niemców i nazistów Europy, w godnej atmosferze Marsz powo­ li zmierzał w kierunku wejścia dla zarejestrowanych delegacji, gdzie mieliśmy odśpiewać hymn Polski

i wziąć udział w krótkiej modli­ twie. Nagle niespodziewanie na jego drodze pojawiły się metalo­ we zapory, tworzące ku naszemu zaskoczeniu dodatkową strefę bu­ forową. Umundurowani ludzie, nie posiadający żadnych identyfikato­ rów, częściowo przez telefon we­ ryfikowali dane i wpuszczali poza zasieki już sprawdzonych, którzy do bram obozu mieli jeszcze dość daleko. Jak się okazało – dokładnie 447 m, które należało przebyć po­ śpiesznie, bo zostaliśmy ostrzeżeni, że jeśli się spóźnimy choćby minu­ tę, stracimy nasz zarezerwowany czas. Kiedy dobiegliśmy, okazało się, że mamy jeszcze 3 minuty do kontroli osobistej. I wtedy legity­ mujący nas człowiek bez identyfi­ katora stwierdził, że „z tą masecz­ ką i taką plakietką nie wejdziecie”, a na maseczce i na plakietce był nadruk #STOP447. Zażądałem uzasadnienia takiego zakazu i wy­ legitymowania się. Przedstawił się, ale nie cofnął zakazu. Gniew z po­ wodu tak niesłychanych proble­ mów nie sprzyjał skupieniu pod­ czas długiej drogi do Baraku 11. Ściana Straceń sprawiała wrażenie płaczącej. O godzinie 16:30 była prawie pusta. Pod nią leżało może zaledwie dziesięć wieńców. Głę­ boki żal i bunt ogarnia człowieka w takich momentach. Trzeba przy­ wrócić warunki, by móc godnie okazać szacunek dla ofiar, a to się nierozerwalnie łączy z wezwaniem #STOP447. Stop też dla zakłamy­ wania historii i pokątnych umizgów do wcześniejszych oprawców i rze­ komych „sojuszników”, jak Roose­ velt czy Churchill. K Andy Waligóra C.E.N. ASOCJACJA – Wiedeń

Dokończenie ze str. 1

Czy KL Auschwitz jest obszarem eksterytorialnym? Józef Wieczorek z „pandemiczną[?]” liczbą 447 , które należało deponować przy wejściu. Na stronach Muzeum KL Auschwitz nie ma jednak wykazu żadnych „pandemicznych” liczb, których nie można wnosić na teren obozu. Ta „#STOP 447”, jak można się domyślać, kojarzy się z „ustawą 447” z 2017 roku, dotyczącą reparacji za mienie ofiar Holokaustu. Na teren KL Auschwitz, a nawet pod bramę obozu nie mogła podejść kilkusetosobowa (podzielona na dwie podgrupy po ok. 150 osób) grupa Marszu Milczenia z polskimi flagami, zorganizowanego przez Roty Niepodległości. Robert Bąkiewicz, głów-

Delegacja IPN pod pomnikiem rtm. Witolda Pileckiego

W godzinach popołudniowych istniała także możliwość złożenia hołdu pod Ścianą Śmierci przez zwykłych obywateli, ale ze względu na sytuację pandemiczną, jak informowała dyrekcja KL Auschwitz, mogły to uczynić w odstępach kilkuminutowych tylko dwuosobowe delegacje bez udziału mediów i bez flag oraz plakietek

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

FOT. JÓZEF WIECZOREK

ny organizator Marszu, nie otrzymał zgody burmistrza Oświęcimia, a to podobno z powodu ograniczeń „pandemicznych”. Uznano, że „cel zgłoszonego zgromadzenia jest tożsamy z obchodami państwowymi. Dlatego miasto uznaje, że zgromadzenie powinno być zorganizowane w Miejscu Pamięci KL Auschwitz-Birkenau zamiast w mieście

na ulicach Dworcowej i Obozowej”. Co więcej, uzasadniano, że „Miasto Oświęcim dba o pozytywny wizerunek, jak i bezpieczeństwo swoich mieszkańców. Miejsce Pamięci KL Auschwitz-Birkenau musi być otoczone czcią i szacunkiem, bowiem ofiarom byłego niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady KL Auschwitz-Birkenau należy się szacunek i pamięć. Dlatego Oświęcim nie może być areną konfliktu. Oświęcim, 10 czerwca 2020 r., UM Oświęcim”. Mimo zakazu, Marsz Milczenia się odbył, gdyż sąd miał długi weekend i nie zdążył rozpatrzyć odwołania od tej niewłaściwej decyzji, ale policja

Więźniarki KL Auschwitz – Barbara Wojnarowska-Gautier i Lucyna Adamkiewicz – w Harmężach FOT. JÓZEF WIECZOREK

eskortowała od Dworca PKP spokojny Marsz, ochraniany przez Straż Marszu, prowadzony w skupieniu i modlitwie, bez jakichkolwiek niestosownych zachowań, konfliktów. Niestety kilkaset metrów przed bramą KL Auschwitz Marsz został zatrzymany przez kordon policji i żadne negocjacje prowadzone przez Roberta Bąkiewicza nie odniosły

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

skutku, mimo że żadne merytoryczne podstawy prawne nie zostały przedstawione przez blokujących drogę, nie mających zresztą kompetencji do podejmowania innych decyzji od utrzymania blokady. Okazało się, że obszar KL Auschwitz jest jakimś terenem wydzielonym, eksterytorialnym, chyba na drodze do realizacji postulatu Jonny’ego Danielsa przedstawionego przed rokiem w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”: „Muzeum w Auschwitz powinna zarządzać międzynarodowa instytucja, mająca własną straż. Chodzi o to, by te miejsca maksymalnie oderwać od współczesnej Polski”.

wejściem na teren obozu udzielił lekcji ochronie Muzeum, wskazując na całkiem odmienne standardy obowiązujące na terenie KZ-Gedenkstätte Mauthausen w Austrii (miejsce eksterminacji m. in. polskiej inteligencji), gdzie teren obozu, jakkolwiek zabudowany wkoło, nie jest eksterytorialny i w czasie uroczystości nie ma blokad dla uczestników z polskimi flagami na drzewcach, co jest nie do pomyślenia na terytorium KL Auschwitz, nie tylko w czasach pandemii. Andrzej Waligóra zaproponował, aby dla pracowników Muzeum KL Auschwitz zorganizować wycieczką edukacyjną do obozu KZ Mauthausen-Gusen (przy

Andrzej Waligóra pod Ścianą Śmierci

Andrzej Waligóra, uczestnik Marszu z Centrum Edukacji Niepodległościowej Asocjacja z Wiednia, miał szanse przedostania się na teren KL Auschwitz w ramach indywidualnych możliwości stworzonych przez dyrekcję Muzeum KL Auschwitz dla wcześniej zarejestrowanych uczestników, ale bez plakietki „447”. Poirytowany sytuacją, przed

Stali współpracownicy

Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Boże­ na Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang

Niewielu Polaków wie, co oznacza data 14 czerwca, mimo że jest to Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady i mamy obowiązek powszechnego nauczania – także historii – w szkołach i mnóstwo wycieczek, tak młodzieży, jak i dorosłych, do Muzeum KL Auschwitz. Niestety historia przedstawiana w Muzeum budzi kontrowersje, a nawet oburzenie, także dawnych więźniów obozu. A przy tym polskie media, te opłacane z kieszeni podatnika, wybiórczo relacjonują wydarzenia i na okoliczność obchodów 80 rocznicy pierwszego transportu polskich

Pandemiczna plakietka zabroniona w KL Auschwitz FOT. JÓZEF WIECZOREK

FOT. JÓZEF WIECZOREK

pomocy Centrum Edukacji Niepodległościowej Asocjacja z Wiednia) dla przyswojenia sobie godnego traktowania Polaków i wszelkich oznak polskości, co obowiązuje na terenach poza Polską. Niestety mimo powszechnej edukacji i ogromnej liczby zwiedzających Muzeum KL Auschwitz, rzetelna wiedza o tym obozie zagłady jest mierna.

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

więźniów do KL Auschwitz zachowały milczenie wobec Marszu Milczenia i związanych z tym okoliczności natury prawnej i moralnej. Jedynie media niezależne – te nieopłacane, zwykle nękane – dokumentowały/relacjonowały to, co winno być prezentowane w przestrzeni publicznej zgodnie z prawdą. K

Nr 73 · LIPIEC 2O2O

(Śląski Kurier Wnet nr 68) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 27.06.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

pierwszy transport więźniów do KL Auschwitz (umieszczonych potem w budynku zajmowanym obecnie przez Wyższą Szkołę Zawodową im. Rotmistrza Witolda Pileckiego), a także pod pomnikiem rotmistrza – „Ochotnika do Auschwitz”, odsłoniętym przy torach 2 lata temu. Tam kwiaty złożyła też delegacja IPN z prezesem Jarosławem Szarkiem. Oficjalna delegacja z prezydentem Andrzejem Dudą przeszła przez bramę obozu („Arbeit Macht Frei”) i oddała hołd ofiarom przy Ścianie Śmierci, (nad którą widniały 4 flagi polskie i jedna flaga obozowa z materiału takiego, jak pasiaki więźniów).


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Dziura ozonowa? (I) Jacek Musiał · Karol Musiał · Michał Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr

Jan Matejko, Sędziwój (odkrywca tlenu)

atomowej O spotykany jest w niewielkich ilościach, na przykład w stratosferze, ale bliżej naszemu doświadczeniu – w znanej reakcji odszczepienia od nadtlenku wodoru H2O2, występującego w wodzie utlenionej. Tlen atomowy jest silnie reaktywny i może się łączyć z powrotem z innym atomem tlenu, tworząc najstabilniejszą postać O2, lub z cząsteczką tlenu O2, tworząc trójatomową cząsteczkę ozonu O3, która jest molekułą mniej stabilną, chętną do oddania tego nadmiarowego atomu tlenu innemu pierwiastkowi lub cząsteczce. Tlen O2 może być mniej lub bardziej reaktywny, w zależności od konfiguracji elektronów w atomach, co określa się jako tlen tripletowy lub singletowy i jeszcze dodatkowo w formie sigma bądź delta, a formy wzbudzone związane są z pewnym „nadmiarem” energii. Tak wzbudzone molekuły mogą oddawać swój nadmiar energii np. w postaci promieniowania widzialnego 634 nm i podczerwonego 1270 nm, jako jedna z wielu dróg przekazywania energii drogą promieniowania elektromagnetycznego, na przekór hipotezie CO2-centrycznej, nadużytej (z pobudek przedstawionych w poprzednich artykułach) przez Ala Gore’a jako dogmat. W stratosferze wolnemu atomowi tlenu trochę łatwiej napotkać jest cząsteczkę O2 aniżeli drugi wolny atom tlenu, stąd można tam znaleźć pewną (choć i tak małą) ilość ozonu. Nawiasem mówiąc, bardziej jest prawdopodobne, że ten wolny atom tlenu spotka cząsteczkę N2, mniej prawdopodobne, że spotka cząsteczkę azotu atomowego, cząsteczkę tlenku azotu, pary wodnej, a wyżej – atom wodoru... i z którymś się połączy. Odkryto występowanie kilku innych odmian alotropowych tlenu. Należą do nich: O4 – tetratlen (oksozon) i O8 – oktatlen, bardzo nietrwałe, choć mogące samorzutnie powstawać i natychmiast rozpadać się w wyższych warstwach atmosfery, laboratoryjnie zaś otrzymywane są pod znacznym ciśnieniem.

Ozon Ozon – trójtlen – powstaje w stratosferze i mezosferze wskutek oddziaływań promieniowania ultrafioletowego (UV) i cząstek wiatru słonecznego z atomami tlenu. Rozpada się samoistnie, choć ściślej – też wskutek promieniowania UV, lecz tu wystarcza mniejsza jego energia, lub po prostu podczas zderzeń

jego wytwarzania nazywane są ozonatorami. Stosowany jest jako utleniacz w napędach rakietowych. Ozon występujący w troposferze w dużej mierze pochodzi z działalności człowieka, czyli jest antropogenny. Główne źródła to motoryzacja, zakłady chemiczne i rolnictwo; zasadniczo ozon nie jest tam wytwarzany bezpośrednio, lecz powstaje wtórnie w rekcjach fotochemicznych z tzw. prekursorów ozonu, do których zalicza się tlenki azotu i tlenek węgla. Ozon w stratosferze i mezosferze przyczynia się do redukcji docierającego do powierzchni Ziemi promieniowania ultrafioletowego z zakresu 200 do 300 nm, a to głównie odpowiada tzw. UV-B (280 do 315 nm). Zapominamy jednak często, że tlen atmosferyczny już powyżej stratosfery pochłania lwią część ultrafioletu o długości fali poniżej 240 nm, czyli niosącego energię wyższą od tej pochłanianej przez ozon, i jest to zakres UV-C (100 do 200 nm), uszkadzający DNA komórek. Czyli to tlenowi O2 zawdzięczamy ochronę przed najgroźniejszym dla organizmów promieniowaniem UV-C. Ważna jednak uwaga: zakres 290 do 315 nm UV-B to potrzebne nam promieniowanie, które pozwala syntetyzować w ludzkiej skórze naturalną witaminę D z cholesterolu (która jest nieporównywalnie cenniejsza od syntetycznej, tak obecnie reklamowanej przez jej producentów, w tym Polaka – inżyniera Jerzego Ziębę). Jeśli już mówimy o tarczy przed ultrafioletem, to tworzą ją nie tylko tlen O2, nie tylko ozon O3, lecz cały szereg innych gazów i aerozoli atmosferycznych. Abstrahując od pewnych wad pomiarów metodą spektrometru Dobsona oraz wykresów ilustrujących zjawisko zmian grubości warstwy ozonowej, należy potraktować warstwę ozonu jako warstwę pochłaniającą określone zakresy promieniowania UV w sposób najpewniej logarytmiczny, czyli nie aż tak krytycznie, nawet przy zmianach grubości warstwy wyrażanej w dobsonach DU o 50%. Przyjmując wyjściowo warstwę 200 DU, to spadek o 50% spowoduje zmniejszenie warstwy cząsteczek ozonu o 50% z 5,4x1022/m2 do 2,7x1022/m2. To i tak w dalszym ciągu jest względnie gruba warstwa, aby pochłanianie odbywało się w zakresie małego nachylenia funkcji logarytmicznej. Skoro wcześniej, przed stwierdzeniem dziury ozonowej nad biegunem południowym nie prowadzono tam długotrwałych

obserwacji, to do końca nie wiemy, czy za wartość bazową powinno się przyjąć dla Antarktydy 100 DU, zaś wartość 200 DU jako wyjątkową, spowodowaną przyczynami zewnętrznymi (aktywność słoneczna, wiatr słoneczny, promieniowanie kosmiczne) lub antropogenną inną aniżeli freony, o czym będzie dalej. Czy stwierdzane fluktuacje poziomu ozonu są dla ludzkości aż tak znaczące? A nawet, gdyby tak było, to kto jeździ na Antarktydę na wakacje opalać się? Ozon jest cząsteczką silnie reaktywną chemicznie, dzięki pewnemu naddatkowi energii (entalpia) ponad stan podstawowy tlenu dwuatomowego. Ozon w stanie skroplonym jest niebezpieczny – wybuchowy, co jako pierwszy opisał Polak – Karol Olszewski; podobnie i w stanie stałym. Jest łatwo rozpuszczalny w wodzie. Ozon od lat 80. ub. wieku ludzie kojarzą ze „śmiercionośną dziurą ozonową” i teoria ta po dziś dzień opowiadana jest przez nauczycieli dzieciom w przedszkolach i szkołach podstawowych, czasem i średnich. Wywołano światową panikę, porównywalną ze spowodowaną rzekomo śmiertelnym, CO2-centrycznym globalnym ociepleniem lub nawet z dzisiejszą – koronawirusową. Skutkiem dziury ozonowej miał być epidemiczny wzrost nowotworów skóry, którego po 50 latach nie zaobserwowano poza przypadkami związanymi z nasiloną turystyką wakacyjną nieodpowiedzialnych ludzi o jasnej karnacji do tzw. ciepłych krajów, a także ze wzrostem otyłości i narażeniem na kancerogenne substancje chemiczne, a bez związku z dziurą ozonową.

Freony 40 lat temu za winowajcę dziury ozonowej uznano związki chemiczne, tzw. stare freony, będące chloro- i fluoropochodnymi metanu i etanu. Podstawą

Józef Chełmoński, Burza (źródło ozonu w troposferze) Z ARCH. AUTORÓW, WYD. „GALERIA POLSKA” KRAKÓW, OK. 1920

naukową było stwierdzenie możliwości reakcji fotochemicznych, w których promieniowanie UV miałoby w stratosferze rozbijać wiązania fluoro- i chlorowęglowodorów, uwalniając atomy chloru lub fluoru, które dalej brałyby udział w rozbijaniu ozonu. W 1985 roku politycy (nie chemicy!) uchwalili Konwencję wiedeńską w sprawie war-

Kazimierz Stabrowski, Burza (źródło ozonu w troposferze)

stwy ozonowej, następnie, w 1987 roku, w Protokole montrealskim zgodzili się na wycofywanie starych freonów z produkcji. Ograniczenia były kolejno zaostrzane w latach 1990, 1992 i 1996. Przypomnijmy, że te freony były już wtedy powszechnie stosowane jako gaz chłodzący w lodówkach, klimatyzatorach, kompresorach, do produkcji aerozoli, do spieniania materiałów budowlanych. Freony zostały opracowane jako związki chemiczne o niskiej reaktywności, a zatem niepalne i nietoksyczne, nadające się do wykorzystania w wyżej

wymienionych urządzeniach. Po latach okazało się, że lżejsze (starsze) freony nie są do końca obojętne dla zdrowia, więc może nie warto z powodu zakazu ich stosowania rozdzierać szat?

Hipoteza próbnych wybuchów jądrowych Astronomiczne finansowanie badań naukowych, w tym fizyki atmosfery, nie miało służyć badaniu klimatu ani nauce jako takiej, lecz konkretnym celom militarnym. Tak było na Zachodzie, tak było w ZSRR (instytuty w Leningradzie prowadzone przez Kondratiewa i Bu-

takie były. Wszakże i Stany Zjednoczone, i Rosja, i Chiny, jako mocarstwa atomowe, doskonale wiedziały, że takie zaburzenie wynika z wykonania próby jądrowej na oceanie. Wspomniane informacje połączone ze sobą w związek przyczynowo-skutkowy miały zapewne wstrząsnąć Rosją i Chinami i powstrzymać je od wspierania inwazji Angoli na RPA, a przynajmniej od eskalacji międzynarodowego konfliktu. Dało to RPA czas na pójście na ustępstwa dotyczące Namibii i apartheidu, i to nie w roli państwa przegranego w konflikcie, a tym bardziej nie zniszczonego obcą inwazją. Ponieważ wspomniana, praw-

Ozonator pomieszczeń

dykę) i zapewne w Chinach. Nie przypadkiem w latach 60. ub. wieku ktoś wpadł na pomysł, że monitorowanie poziomu ozonu w atmosferze pozwoliłoby na weryfikację (przynajmniej części) prób jądrowych, coraz liczniej przeprowadzanych w tamtych czasach przez wielkie mocarstwa. Szczególnie dobrze monitorowane w ten sposób były próby pod- i nadwodne. Podczas ich przeprowadzania powstawał grzyb atomowy dostarczający do stratosfery znaczących ilości izotopu 36Cl chloru w postaci atomowej, czyli bardzo reaktywnej. Ten prawdopodobnie „wygryzał” w stratosferze potężną dziurę ozonową (w późniejszym okresie wykorzystano fakt możliwości rozkładu ozonu w reakcji z chlorem dla udowadniania tezy o szkodliwości starych freonów, ale o tym potem). Promieniotwórczy izotop chloru, pochodzący z opadu radioaktywnego po przeprowadzonych w przeszłości licznych (w tym ponad 230 na Pacyfiku) próbach jądrowych po dziś dzień jest uwalniany z powierzchni Antarktydy.

Konflikt RPA – Angola W latach 1966–1990 trwał konflikt zwany wojną graniczną południowoafrykańską. Przyczyny i przebieg wojny są z grubsza opisane w dostępnej literaturze. W istocie był to jeden z poligonów, na których ścierały się ze sobą po stronie Angoli Chiny, na drugim miejscu Rosja (i pośrednio my – jako Układ Warszawski), a fizycznie – zaprzyjaźnione wówczas z nami czarnoskóre wojska kubańskie, po stronie RPA zaś najbardziej z nią związana Wielka Brytania, Portugalia, Stany Zjednoczone i praktycznie NATO. Faktem jest, że RPA, silna wówczas gospodarczo, prowadziła prace nad budową własnej broni jądrowej jako środka odstraszającego. Nagle świat obiegła wiadomość będąca „przeciekiem z tajnych obserwacji”, że 22 września 1979 r. nad Oceanem Indyjskim amerykański satelita szpiegowski VELA zaobserwował rozbłysk, niejasno sugerując, że albo pochodził z eksplodującego w atmosferze meteoru, albo z próby jądrowej. W 1982 r. Joe Farman z British Antarctic Survey oświadczył, że znaczna część pokrywy ozonowej nad biegunem zanikła – nad Antarktydą zauważono potężną dziurę ozonową. Tyle, że właściwie do 1979 roku nie obserwowano systematycznie zmian w zawartości ozonu w atmosferze (za Wikipedią, wersja polska, 05.2020), a przynajmniej nie upubliczniano, jeśli

dopodobnie przeprowadzona próba nuklearna została przypisana współpracy RPA i Izraela, dało to też sygnał ostrzegawczy państwom arabskim nastawionym wojowniczo wobec Izraela.

Patenty koncernu DuPont DuPont to jeden z pięciu najpotężniejszych koncernów chemicznych świata zachodniego. Firma została założona w 1802 roku przez syna Piotra-Samuela du Pont de Nemours, osobistego sekretarza polskiego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i członka Komisji Edukacji Narodowej (1774). Najbardziej znaną domeną działania koncernu stały się tworzywa sztuczne. W jego laboratoriach powstawały tworzywa sztuczne o niespotykanych wcześniej, niesamowitych właściwościach. Koncern dorobil się wielu tysięcy patentów. Rocznie DuPont uzyskuje w Stanach Zjednoczonych ponad 500 patentów. Dla porównania w Polsce rocznie przyznaje się łącznie ok. 3000 patentów. Jednak do Europejskiego

już wspominamy o polskich związkach firmy DuPont, warto wymienić Stepha­ nie Kwolek, zasłużonego chemika tej firmy, która wraz ze swoim zespołem w 1964 roku wynalazła kevlar – niezwykle wytrzymale tworzywo sztuczne, znane np. z kamizelek kuloodpornych. Stepha­nie Kwolek urodziła się w rodzinie polskich emigrantów w New Kensington w Pensylwani w roku 1923, zmarła w 2014. Więcej informacji Czytelnik znajdzie w książce Andrzeja i Ireny Fedorowiczów 25 polskich wynalazców i odkrywców. W swojej dwustuletniej historii ta zacna firma nie zawsze była do końca uczciwa i zdarzało jej się lobbować wśród prominentnych decydentów Stanów Zjednoczonych, czasem wykorzystując do tego wsparcie brukowej prasy. Ale świat wielkiego biznesu nie zawsze postępuje w pełni etycznie. Czy w przypadku freonów tak zasłużony dla świata koncern DuPont nie posunął się do podobnych wybiegów? Sprawa DuPont ma dwa wątki. 1. Jeśliby faktycznie niedobór ozonu w stratosferze był aż tak groźny dla człowieka i jego przyczyną miałyby być antropogeniczne freony, to czy firma nie dopuściła się opóźnienia ogłoszenia (domniemanego) niszczenia ozonu stratosferycznego przez freony? 2. Czy koncern DuPont nie zaangażował się w zakaz używania znanych freonów z przyczyn patentowych? Pierwszy wątek kojarzy się z podejrzeniami wysuwanymi wobec niektórych firm farmaceutycznych: dziwnym trafem, kiedy kończy się okres patentowy dla leku, następuje wysyp informacji o działaniach niepożądanych tego leku, czasem nawet dyskwalifikujących go. Patent DuPont: Proces fluorowania węglowodorów halowęglowych nr USA 3258500 wygasał w 1979 roku. Od tej pory wszyscy mogli bezkarnie produkować freon tą tanią technologią. Jak wspomniano wcześniej – dziurę ozonową nad Antarktydą ogłoszono w 1982 roku. Gdyby ta hipoteza była słuszna, firma powinna zostać skazana za zaniechanie lub działania do tego zmierzające. Drugi wątek wiąże się już ściślej ze sprawami ochrony patentowej. Gdy kończył sie czas ważności patentu pochodzącego z 1928 roku, DuPont posiadał już w zanadrzu wynalazki nowych, tzw. ciężkich freonów i tylko trzeba było przekonać świat do kupowania tych nowych patentów. Rok 1979 – wygaśnięcie starego patentu; rok 1982 – ogłoszenie dziury ozonowej, jakoby spowodowanej starymi freonami; rok 1985 – konwencja wiedeńska, rok 1987 – protokół montrealski, lata 1990, 1992, 1996 – kolejne zaostrzanie ograniczeń eliminujących stare freony. Jak wspomnieliśmy wcześniej – nie ma co żałować starych freonów, które miały być całkowicie neutralne dla zdrowia, a po czasie okazało się, że nie do końca są obojętne. Czy w decyzjach polityków nie można dopatrzeć się ingerencji lobby firmy DuPont?– pozostawiamy opinii Czytelników. Jeśli przedstawione wątpliwości okazałyby się słuszne, to należy postawić pytanie: Czy poważną, szanowaną firmę, jaką jest DuPont, moralnie stać na to, aby przyznać się, że w swoich

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

z innymi cząsteczkami, zamieniając swój nadmiar energii na energię kinetyczną lub wypromieniowując kwant energii elektromagnetycznej. W warunkach nam bliższych, w troposferze, ozon powstaje podczas wyładowań atmosferycznych. Charakterystyczny zapach ozonu wyczuwany może być przed burzą, podczas burzy lub już po niej. Zapach ozonu znali dobrze użytkownicy pierwszych radzieckich telewizorów kolorowych Rubin z napięciem anodowym kineskopu rzędu 30 kV. Obecnie ozon wykorzystywany jest do dezynfekcji i dezynsekcji pomieszczeń, np. szpitalnych, do neutralizacji nieprzyjemnych zapachów z samochodów i pomieszczeń, dezynfekcji ścieków. Jest też używany do dezynfekcji wody pitnej zamiast chloru. Urządzenia służące do

FOT. Z ARCHIWUM AUTORÓW

Bez tlenu nie byłoby ozonu. Tlen to pierwiastek chemiczny łatwo reagujący z wieloma innymi pierwiastkami, wchodzący w skład licznych związków chemicznych nieorganicznych i organicznych. O przyznanie zaszczytu odkrywcy tlenu pretendowali szwedzko-niemiecki aptekarz Karl Scheele, Anglik Joseph Priestley i Francuz Antoine Lavoisier, jednak faktycznie za pierwszego jego odkrywcę można uznać alchemika, Polaka – Michała Sędziwoja (Sędzimira) herbu Ostoja (łac. Sendivogius Polonus), który najpewniej dokonał tego w 1604 roku, nazywając tlen „eliksirem życia”, czego nie omieszkał opisać Nick Lane – autor monografii Tlen. Cząsteczka, która stworzyła świat, Oxford University Press 2002, wyd. polskie Prószyński i S-ka 2005. Ciekły tlen w 1883 roku jako pierwsi otrzymali Zygmunt Wróblewski i Karol Olszewski, profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tlen w naturze, jako gaz nieszlachetny, występuje przede wszystkim w postaci dwuatomowej O2. W postaci

Z ARCH. AUTORÓW, WYD. SALONU MALARZY POLSKICH, KRAKÓW, 1919

Tlen

Czytelnicy naszych artykułów pewnie zastanawiają się, dlaczego w tematyce dema­ skowania kłamstwa ekologicznego, jakim miałby być decydujący wpływ dwutlenku węgla na globalne ocieplenie, znajdują wątek ozonu. Na temat dziury ozonowej i apo­ kalipsy z nią związanej powstało już tyle prac naukowych i innych, że wydaje się, iż wszystko zostało powiedziane i wszystko jest jasne. Nie można do końca wykluczyć, że jest tak, jak to wciąż jeszcze przedstawiają podręczniki szkolne.

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

P

ozostają jednak pewne wątpliwości, które nie mogą być zbyte w stylu „bo tak mówi nauka i kropka”, jak to zwykł robić dogmatyczny blog „Skeptical Science”, którego zadaniem jest, jak się wydaje, ośmieszyć każdą hipotezę podważającą obowiązujące ustalenia. Jeszcze nie w tym artykule, lecz w przyszłości spróbujemy połączyć wątek dziury ozonowej z teorią CO2-centryczną globalnego ocieplenia.

Piorun (źródło ozonu w troposferze

Urzędu Patentowego Polska zgłasza około 500 patentów rocznie, co stanowi zalewie 0,3% spośród 174 000 wszystkich zgłoszeń. Jest to nieadekwatnie mało jak na kraj, którego gospodarka ma stanowić 1% gospodarki światowej, trzy razy mniej niż wynika z naszego potencjału ekonomicznego, co w dziedzinie wynalazczości plasuje Polskę bliżej krajów surowcowych. Stany Zjednoczone tylko do Europejskiego Urzędu Patentowego rocznie dostarczają 25% wszystkich zgłoszeń patentowych. Przez dwa wieki swojego istnienia DuPont zatrudniał wielu wynalazców o światowej sławie. Do najbardziej znanych nam patentów firmy DuPont należą nylon, lycra, neopren, kevlar i oczywiście freony. DuPont przyczynił się do wielkiego światowego postępu nauk chemicznych oraz zmiany życia całej ludzkości. O DuPont mówi się, że jest to firma, która zmieniła świat. Gdy

działaniach marketingowych posunęła się zbyt daleko z przekłamaniami? (nie chodzi tu o odpowiedź w stylu: „posunęliśmy się w sam raz”). Może na wzór Kondratiewa, radzieckiego uczonego, który – po latach tworzenia fikcji globalnego ocieplenia od CO2, sławy, dobrego życia, setek publikacji – przed swoją śmiercią dokonał swoistego oczyszczenia, przyznając, że z globalnym ociepleniem od CO2 wcale ie jest tak, jak przez lata zapewniał (patrz artykuł Spowiedź naukowca w „Kurierze WNET” nr 59 z maja 2019 r.). Na tym etapie czytania tego artykułu stara gwardia naukowa może powiedzieć: „dość podważania dogmatów nauki, trzeba przeciwko autorom tych bluźnierstw powołać inkwizycję”. Otóż nie twierdzimy, że jesteśmy nieomylni. Proponujemy jednak poczekać do publikacji książkowej, gdzie będzie obszerne rozwinięcie tego artykułu, być może zaskakujące. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

4

N

ajpierw trafiłem na ciekawą socjologicznie analizę Stanisława Janeckiego z tygodnika „Sieci”. Zdefiniował on nowego kandydata POKO poprzez jego elektorat, „trzaskowszczyznę”, jako „doświadczenie pokoleniowe (czterdziestolatków), środowiskowe ze względu na status (inteligencja, twórcy), wielkomiejskie, obyczajowe (to nie są eksperymentatorzy, choć nastawieni liberalnie) i kulturowe (tzw. syndrom europejczyka). (…) Trzaskowszczyzna to nierewolucyjna wersja pokolenia marcowych i pomarcowych komandosów, wykorzystujących pozycję swoich rodziców i ich grupowe powiązania oraz świadczone sobie przysługi. (…) Jest elitą tzw. warszawki i bardzo imponuje »słoikom«, które chciałyby być jej częścią”. Postanowiłem sprawdzić, co o kandydacie POKO piszą w Wikipedii. A tam – szok i niedowierzanie – informacja z czerwca 2019 r., że „był uczestnikiem spotkania Grupy Bilderberg”. Jako że nie wszyscy muszą wiedzieć, o co chodzi – odsyłam najpierw do hasła w Wikipedii o tej grupie. Pierwsze, co musi uderzać: w spotkaniach tej Grupy nie uczestniczy się tak po prostu, jak mogłoby wynikać z biogramu Trzaskowskiego w Wikipedii. Nie jest się demokratycznie wybranym przedstawicielem swojej społeczności, narodu. Na te spotkania jest się zapraszanym. Jak onegdaj – na dywanik do Moskwy. Na takie „zaproszenie” niektórzy czekają całe życie, a nieskorzystanie z niego może się równać zlekceważeniu zaproszenia na bal u „dobrotliwego cara batiuszki”… Jak bardzo „dobrotliwe” jest to zaproszenie, świadczy odpowiedź Radosława Sikorskiego na pytanie Money. pl, jak wyglądają takie spotkania. Były szef polskiego MSZ „odpisał krótko: – Nie mogę, bo by mnie zlikwidowali”… Sam neokandydat neoliberalów z POKO na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przyznał, że zaproszenie otrzymał właśnie od R. Sikorskiego, który od 2016 r. jest członkiem Komitetu Sterującego Grupy. Oficjalnie Grupa Bilderberg jest to międzynarodowe stowarzyszenie najwyższej rangi osób ze środowisk politycznych i gospodarczych, które organizuje coroczne spotkania za zamkniętymi drzwiami, podczas których zaproszeni uczestnicy omawiają i oceniają najważniejsze z punktu widzenia interesów elit światowych sprawy globalnego bezpieczeństwa, polityki i gospodarki. Jak można przeczytać w Wikipedii, „Pierwsze spotkanie zorganizowane przez grupę miało miejsce w holenderskim Hotelu de Bilderberg (stąd pochodzi nazwa grupy) w Oosterbeek w maju 1954 roku. Odbyło się z inicjatywy polskiego emigranta i wpływowego europejskiego polityka Józefa Retingera, który przekonał do swojego pomysłu holender-

KURIER·ŚL ĄSKI dokumenty – był członkiem konnej SS. W połowie lat 30. (…) został zaakceptowany przez królową Holandii Wilhelminę jako kandydat na męża jej córki Juliany, następczyni tronu. (…) Przyszły mąż Juliany uchodził za zwolennika polityki niemieckiej”. (…) Po ataku Niemiec na Holandię „swoimi działaniami ks. Bernhard zyskał uznanie Holendrów. Wspomagał rodzinę królewską w wyjeździe do Anglii (…). Sam pozostał w Anglii, gdzie służył jako pilot (nie zaakceptowano jego oferty pracy w wywiadzie), wspierał holenderski ruch oporu w kraju oraz był osobistym sekretarzem królowej Wilhelminy. W 1944 został naczelnym dowódcą wojsk holenderskich, rok później wraz z rodziną powrócił do Holandii. Uczestniczył w rozmowach ka-

legalnych praw ludzie z Bilderbergu kupczą wpływami w celu mianowania polityków wyższej rangi, prezydentów, ministrów ważnych resortów w szczególności w służbach bezpieczeństwa oraz resortach spraw zagranicznych, w handlu i komunikacji bez względu na formację polityczną, z której się wywodzą, republikanów, demokratów czy monarchistów na całym świecie. Wygląda na to, że ich ulubioną metodą byłoby zarządzanie kryzysami, aby nie dopuścić (…) narodów świata do wyjścia z kryzysu, przedłużenie nieporządku, konfliktów, wojen, aż poddadzą się one same tym naciskom, znieruchomiałe, zagłodzone, bez pracy, w łapach tyranii mondialistycznej. Stworzono okoliczności analogiczne do tych, które pozwoliły Stalinowi zawładnąć Polską w 1945”.

zainteresowanie pracami grupy wzrosło dziesięciokrotnie”.

D

latego, kiedy po odkryciu udziału Trzaskowskiego w ubiegłorocznym spotkaniu Grupy Bilderberg rozesłałem informację o tym do kilku fejsbukowych znajomych, ciekaw byłem reakcji. W odpowiedzi „znajomy” z kręgów radykalnego związku zawodowego odpisał, że to stara informacja i że ten kandydat już się z tego tłumaczył. Zapytałem, czy się wytłumaczył. Odpowiedź brzmiała – nie. Na moje dalsze pytanie, czy większość ludzi o tym wie – odpowiedział, że według niego, niewielu. Ciekaw byłem reakcji innego znajomego z Fb, który zwykle wykazuje się daleko idącym krytycyzmem do

Pod koniec maja, gdy stało się jasne, że wykidaną kandydatkę POstKOmuny na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zastąpi prezydent warszawskich salonów, któremu ręki nie chciała podać nawet poprzednia prezydent tych salonów – posta­ nowiłem sprawdzić, kto on zacz.

Trzaskowszczyzna i Grupa Bilderberg Stanisław Florian

pitulacyjnych w maju 1945. Po wojnie pozostał w służbie wojskowej, pełniąc m.in. funkcję szefa połączonych sztabów. (…) W 1948 po abdykacji matki na tron holenderski wstąpiła jego żona Juliana”. Według Wikipedii to ów były członek SS, bohater kilku skandali gospodarczych (m.in. afery łapówkowej firmy Lockheed oraz finansowania reżimu apartheidu w RPA za pośrednictwem znanej fundacji ochrony środowiska World Wildlife Fund, którą współtworzył w 1961 r.) i obyczajowych był inicjatorem Grupy Bilderberg, na

„Ostatecznym zamiarem grupy de Bilderberg jest bez żadnej wątpliwości, by przy tworzeniu rządu światowego jego człon­ kowie byli wszechwładni. (…) Bez żadnych legal­ nych praw ludzie z Bilder­ bergu kupczą wpływami”. skiego księcia Bernharda. (…) Celem utworzenia grupy było zbliżenie interesów gospodarczych Europy i Stanów Zjednoczonych”. Retinger pozostał sekretarzem Grupy do śmierci w 1960 r., chociaż „zmarł w biedzie w Londynie w 1960 r. na raka płuc”. Holenderski jakoby książę Bernhard był faktycznie arystokratą niemiec­kim. „Spędził młode lata w pruskiej Prowincji Poznańskiej, później Marchii Granicznej Poznańsko-Zachodniopruskiej [czyli na ziemiach zaboru pruskiego, wcześniej Wielkiego Księstwa Poznańskiego – S.F.], w dobrach rodzinnych Reckenwalde (…), obecnie Wojnowo koło Sulechowa (Züllichau) w Polsce”. (…) Gdy Hitler dochodził do władzy w 1933 r., „odbywał służbę wojskową jako pilot i podjął później pracę w przedsiębiorstwie chemicznym IG Farben”. W latach 1933–1934 firma ta wsparła finansowo niemieckich faszystów łączną kwotą 84,2 mln DM, którą przekazano bezpośrednio na cele NSDAP”. I.G. Farben stało się „przemysłową podporą przygotowań Hitlera do wojny. Zwolniono wówczas naukowców i dyrektorów żydowskiego pochodzenia. Książę Bernhard – co ujawniono w 1941 i potwierdzają to odtajnione w 2010 roku

Normana Daviesa – miał go wprowadzić do kręgu agentów wywiadu brytyjskiego. Poznał też późniejszych premierów: Wielkiej Brytanii – Winstona Churchilla i Francji – Georgesa Clemenceau, a w późniejszych latach – pierwszego prezydenta Izraela, Chaima Weizmana. Pod wrażeniem tragedii I wojny światowej ze swoim angielskim przyjacielem, Arthurem „Boyem” Capelem (amantem Coco Chanel), zaczął pisać książkę Świat na warsztacie, w której po raz pierwszy pojawił się pomysł, by utworzyć rząd światowy, oparty na przewodnictwie Anglii i Francji. Po II wojnie światowej „Retinger był orędownikiem zjednoczenia Europy”. Gdy podczas debat w budynku parlamentu w Hadze klarowała się koncepcja

spotkaniach której padła m.in. inicjatywa powołania Unii Europejskiej.

J

ózef Hieronim Retinger, ps. okupacyjny „Salamandra”, „Brzoza”, znany też jako „kuzynek diabła”, urodził się w 1888 r. w Krakowie jako syn adwokata Józefa Stanisława i Marii Krystyny z d. Czyrniańskiej. Po nagłej śmierci ojca w 1897 r. zaopiekował się nim hr. Władysław Zamoyski, dla którego ojciec chłopca wylicytował w Tatrach teren wokół Morskiego Oka, co w 1902 r. przesądziło w sądzie polubownym między autonomiczną Galicją a habsburskim Królestwem Węgier o pozostawieniu tej części Tatr po stronie polskiej. Hrabia Zamoyski zapewnił podopiecznemu nie tylko wszechstronne wykształcenie, ale i wejście do tzw. haute société – czyli europejskich elit politycznych, arystokracji, wyższego kleru, wielkiej burżuazji czy nobilitowanych kręgów artystycznych. W Paryżu Retinger poznał m.in. François Mauriaca, André’ego Gide’a, Maurice’a Ravela. Gdy w 1911 r. wyjechał do Anglii i podjął studia w London School of Economics, poznał lorda Horatia Kitchenera, a za pośrednictwem Arnolda Benneta nawet Josepha Conrada Korzeniowskiego, który – według

Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, „opartej na założeniu, że nic nie zapobiega wojnie lepiej niż wspólne interesy potencjalnych przeciwników”, Retinger omawiał swoje koncepcje nie tylko z politykami, ale również z ważnymi duchownymi, m.in. z „kardynałem Giovannim Montinim, późniejszym papieżem Pawłem VI. Miał wolny wstęp zarówno na Downing Street 10, jak i do Białego Domu. W maju 1954 r. zorganizował spotkanie ponad setki koronowanych głów, prezydentów i magnatów przemysłowych w hotelu Bilderberg” (zob. Wikipedia). Już w 1995 r. ukazała się w Polsce książka Mathisa Bortnera W drodze do upadku ekonomii światowej. Jak dobija się gospodarkę polską od 1989 roku. List otwarty do mojego przyjaciela Lecha Wałęsy (Nicea 1995), w której wskazano korzenie Grupy Bilderberg. Retinger – słynny burzyciel „suwerenności państw narodowych” – jeszcze w 1948 r. założył w Genewie Centrum Kultury Europejskiej, które „czerpało idee z Unii Federalnej Narodów [austriackiego – S.F.] hrabiego Ryszarda Coudenhove-Kalergi (1926)”, czyli Międzynarodowej Unii Paneuropejskiej. Według M. Bortnera utworzone przez Retingera Centrum atakuje „cywilizację techniczno-przemysłową, państwo narodowe, suwerenność narodową, republikę, rozum, postęp i emancypację obywateli. (…) zachwala regionalizm, separatyzm, federalizm”.

C

złonek Grupy, urodzony w Niemczech bankier James Warburg, syn bankiera Paula Warburga, z wybitnego rodu niemieckich i amerykańskich bankierów żydowskiego pochodzenia, doradca finansowy prezydenta Franklina D. Roosevelta oraz „ojciec” systemu Rezerwy Federalnej, podczas przesłuchania 17 lutego 1950 r. przed Senacką Komisją Spraw Zagranicznych USA w chwili szczerości ogłosił: „Będziemy mieć światowy rząd, niezależnie od tego, czy nam się to podoba. Pytanie dotyczy tylko tego, czy światowy rząd zostanie osiągnięty za zgodą, czy poprzez podbój”… Według M. Bortnera „ostatecznym zamiarem grupy de Bilderberg jest bez żadnej wątpliwości, by przy tworzeniu rządu światowego jego członkowie byli wszechwładni. (…) Bez żadnych

W

2015 r. ukazała się książka Daniela Estulina Prawdziwa historia Klubu Bilderberg, w której czytamy: „Jak się tworzy utopijny świat, idealny świat Davida Rockefellera, gdzie „ponadnarodowa suwerenność światowej finansjery wypiera narodowe systemy prawne wypracowane w poprzednich wiekach?”. Okazuje się, że jest to całkiem proste. Obecna demokracja parlamentarna działa w oparciu o „obieralny” rząd – głowę państwa i spore ciało opiniodawcze – który można obalić w dowolnym momencie za pomocą wyreżyserowanego kryzysu, oraz trzecią siłę (nazywaną „niezależnym systemem banku centralnego”), zajmującą się finansami. W Stanach Zjednoczonych ten „niezależny” system bankowy jest znany jako System Rezerwy Federalnej, prywatny bank powiązany z Grupą Bilderberg. W Europie niezależny system bankowy jest kierowany przez Europejski Bank Centralny, którego politykę monetarną determinują członkowie elity Bilderbergu, tacy jak Jean-Claude Trichet. W Wielkiej Brytanii niezależny system bankowy opiera się na Bank of England, którego zwierzchnicy należą również do wewnętrznego kręgu Bilderbergu. „Niezależny system banku centralnego” kontroluje emisję pieniądza, krajowy system kredytowy i stopy procentowe i za każdym razem, kiedy rząd zadziała niezgodnie z jego wolą, używa swojej władzy, by doprowadzić do jego upadku. Margaret Thatcher, brytyjska premier, została usunięta ze stanowiska przez własną partię, ponieważ była przeciwna dobrowolnemu poddaniu suwerenności brytyjskiej europejskiemu superpaństwu stworzonemu przez Bilderberg”. Bogdan Zalewski na łamach rmf.24 kwituje to krótkim stwierdzeniem: „Globaliści naprawdę mają arystokrację decydentów”. Jak powiedział Jan „piniendzy nie ma i nie będzie” Vincent-Rostowski dla Money.pl: „W tych spotkaniach uczestniczy wielu ciekawych i inteligentnych ludzi. I niewątpliwie powołanie grupy przysłużyło się powstaniu NATO, a więc pośrednio rozwiązaniu Związku Radzieckiego. Poza tym spotkania Grupy Bilderberg nie różnią się niczym od wielu innych konferencji. Dlatego uważam, że genialnym posunięciem PR-owym było wprowadzenie poufności, ponieważ to sprawiło, że

internetowych sensacji. W odpowiedzi na moją wiadomość odpisał: „Rozumiem że szok polega na tym kogo nie zaprosili”. Następnie dodał: „Nie chciałem głosować na Trzaskowskiego. Ale przekonałeś mnie. Widzę że liczy się w polityce światowej”. Na moją reakcję: „Jako pionek, to są fatalne dla Polaków rekomendacje” – „znajomy” ripostował: „Fatalnie jest wtedy kiedy cię nie ma przy stole. Nie ma gorszych rekomendacji. Tym bardziej jeśli to jest grupa nieformalna fatalne jest to że się rozmontowuje państwo prawa jeśli miałbym Ci przesłać co mnie bulwersuje to bym musiał zasypać Twoją skrzynkę”. Odpowiedziałem: „Rozumiem Twój punkt widzenia, ale go nie podzielam: dopuszczenie takiego masońskiego nominata do urzędu prezydenta RP oznacza likwidację suwerenności państwa i narodu, który je tworzy”. Odpowiedź brzmiała: „Pomijam wątek tzw. masonerii bo tu moglibyśmy

bez nas. Zagrożeniem jest sytuacja kiedy rządzą nami gówniarze z którymi nikt nie chce rozmawiać. I tego się naprawdę obawiam”. Moje kolejne pytanie: „O jakim partnerstwie Ty mówisz? Chodzi o ich nominata, aby podpisywał akty prawne przywracające rolę Polaków jako taniej siły roboczej i służebną pozycję Polski w duecie Rosja-Niemcy. Zdecydowanie się tu nie dogadamy”. Znajomy odpowiedział: „Chyba różnie rozumiemy co znaczy nominat. Nominata mamy teraz, który podpisuje co mu podsuną. Różnie też rozumiemy rolę prezydenta. Prezydent ma stać straży konstytucji i to jest jego główna rolą. Nie kształtuje polityki gospodarczej”. Zapytałem więc: „A jak to jest zapisane w Konstytucji, której ma strzec? Jakie tam są zapisy odnośnie do prerogatyw Prezydenta?” Wobec braku reakcji – zabrakło merytorycznych argumentów? – dopisałem: „Ja jestem z takich, którzy uważają, że prezydentura, jako instytucja, jest reliktem monarchii, a zatem w republice, jaką jest Rzeczpospolita, nie ma racji bytu. Dlatego albo należy zlikwidować ten urząd, albo – konsekwentnie stosując monteskiuszowski trójpodział władzy – usunąć urząd pierwszego ministra/ premiera i rząd, jak w USA, podporządkować odpowiednio silnemu urzędowi prezydenta. Póki to jednak nie nastąpiło i Konstytucja stanowi inaczej, należy przestrzegać jej zapisów w całości, a nie wybiórczo. A tam nie jest napisane, że Prezydent Rzeczypospolitej „ma stać na straży Konstytucji i to jest jego główna rola”. Tam jest napisane tak: „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej i gwarantem ciągłości władzy państwowej. Prezydent Rzeczypospolitej czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium”. Dlatego uważam, że o ile może być prezydent z takiej czy innej partii politycznej – bo są prawnym elementem systemu politycznego w Polsce – albo mieć poparcie którejś z partii, a do żadnej nie należeć, to niezgodne z Konstytucją jest, aby prezydent był reprezentantem masońskiej organizacji ponadnarodowych hochsztaplerów, bo tego w Konstytucji nie mamy.

K

toś taki nie będzie „najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej”, a tej pozapolskiej formacji, ani nie będzie „gwarantem ciągłości władzy państwowej”, bo ta mafijna struktura nie liczy się z poszczególnymi państwami, a realizuje interesy ponadpaństwowych lobby ponadnarodowych grup interesów wielkich kapitalistów. Dlatego nie będzie czuwać „nad przestrzeganiem Konstytucji”, bo ma ją w głębokim poważaniu, jeśli nie zapewnia im realizacji nadzwyczajnych zysków i przywilejów. Nie będzie też stać „na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium”, bo granice i niepodzielne terytorium są przeszkodami w realizacji ich ponadnarodowych, neokolonialnych konszachtów, dla niepoznaki nazywanych interesami i inwestycjami.

Niezgodne z Konstytucją jest, aby prezydent był re­ prezentantem masońskiej organizacji ponadnaro­ dowych hochsztaplerów, bo tego w Konstytucji nie mamy. Ktoś taki nie bę­ dzie „najwyższym przed­ stawicielem Rzeczypospo­ litej Polskiej”. długo i bez skutku. Ale prosto. Uważasz, że to gremium ma jakiś wpływ politykę światową? Zakładam, że tak bo inaczej byś uznał, że nie warto się tym zajmować. OK, to w takim razie jak mamy realizować nasze cele? Są dwie drogi albo z nimi rozmawiać albo się z nimi bić (cokolwiek by to miało znaczyć). Oni nie mają obowiązku zapraszać »przedstawiciela« jakiegoś kraju. Zapraszają tych którzy mogą być partnerem w rozmowie. Popatrz na tę listę, jakie uczelnie skończyli, na ich kompetencje negocjacyjne, kontakty międzynarodowe. Jakoś z narodowo-prawicowego grajdoła nikogo tam nie widzę. No bo niby kogo mieliby zaprosić? Fotygę? Zagrożenie dla Polski? No proszę Cię! Do niczego go nie zmuszą bo niby jak? Zagrożeniem dla Polski jest ustalanie strategicznych tematów

Dlatego uważam, że nie wolno, jeśli się jest lojalnym obywatelem Rzeczypospolitej, oddawać głosu na kogoś takiego jak Trzaskowski. Można, a nawet trzeba krytykować obecnego prezydenta, można na niego nie głosować, wybierać innego kandydata, ale jeśli się uczciwie mówi o przestrzeganiu Konstytucji RP – nie można ze względów prawnych i moralnych wybierać Trzaskowskiego. Takie jest moje – może przydługie – uzasadnienie, dlaczego sprawa udziału w Grupie Bilderberg dyskwalifikuje tę kandydaturę na prezydenta. I z tą opinią – oraz głuchym milczeniem „znajomego” z Fb – pozostawiam wszystkich zainteresowanych kandydaturą prezydenta warszawskich salonów i słoików na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

P

rogram ten (pisałem już o tym w „Kurierze WNET” nr 49/2018) – przypomnijmy – obejmuje kampanię medialną, która ma na celu zasadniczą zmianę postrzegania homoseksualistów, a także zrównanie w oczach społeczeństwa ich standardów moralnych ze standardami heteroseksualnej większości. Istotnym elementem tego programu jest tworzenie swoistego wizerunku przeciwników homoseksualizmu. Otóż tworzy się go w ten sposób, by wszyscy chcieli się odciąć od tak odrażających typów. A jak się to konkretnie robi? Ano tak, jak każdy to ostatnio widzi: przede wszystkim należy mówić o gejach i lesbijkach na tyle głośno i często, na ile to możliwe, i tworzyć wrażenie, że sprawa homoseksualistów jest bardzo ważna, bo interesuje duży odsetek społeczeństwa. Notorycznie trzeba też odgrzewać debaty na temat homoseksualizmu i zadbać, aby po stronie gejów i lesbijek stali rozmaici heteroseksualni obrońcy praw człowieka. Dość powiedzieć, że Krakowskie Dni Kultury Gejowskiej i Lesbijskiej popierali nobliści Szymborska i Miłosz. Homoseksualistów należy przedstawiać w roli ofiar, nigdy zaś w roli agresywnych rywali, a także trzeba koniecznie przemilczać chwiejność ich związków. W każdej kampanii zmierzającej do pozyskiwania dla homoseksualistów przychylności opinii publicznej muszą być oni ukazywani jako ofiary, które potrzebują ochrony, tak aby w heteroseksualistach wywołać spontaniczny odruch wzięcia na siebie

roli ich obrońców. Dziś społeczeństwa, zwłaszcza zachodnie, wiedzą już, że homoseksualiści podlegali i podlegają prześladowaniom, choć na ogół nie są w stanie przypomnieć sobie konkretnego przypadku takich współczesnych prześladowań. Ostatecznie – w myśl analizowanego programu – należy doprowadzić do całkowitego zakłamania sytuacji: realne problemy środowiska homoseksualnego mają być całkowicie oderwane od rzeczywistych rozmiarów tego zjawiska. Słowem: ma być wielka ściema! Już choćby na tym przykładzie trudno się dziwić, iż można się coraz częściej spotkać z opinią, że żyjemy w spatologizowanym kraju, a państwo z jakichś (?) względów nie chce się temu przeciwstawić. Natomiast społeczeństwo jako takie też nie jest w stanie tego zrobić. Zakłada się, że mógłby tu coś wskórać ruch społeczny, który trzeba zorganizować. To „szambo” (cytat), w jakim żyjemy, nie zrobiło się samo. Ono wbrew pozorom nie jest produktem naturalnym, bo gdyby takim było, wyglądałoby zupełnie inaczej. To jest wynik bardzo określonego ruchu społecznego, który został uruchomiony przez niewielką grupę aktywistów. Tak twierdzi Krzysztof Karoń (usiłujący – przypomnijmy – ująć marksizm całościowo, by zrozumieć, dlaczego współczesny świat wygląda tak, a nie inaczej). Myślę, że w tym, co twierdzi ten – jak mówi o sobie – dyletant, jest coś na rzeczy. Gdy mówię o niewielkiej grupie aktywistów,

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec Trwa w Polsce wielki rwetes wokół LGBT. Można odnieść wrażenie, że nie ma ważniej­ szej sprawy na tym Bożym świecie. Myślę, że trudno o lepszy dowód na to, że program organizacji homoseksualistów (opublikowa­ ny w 1987 r.) jest wreszcie także w Polsce po­ myślnie realizowany. Siły lewackiego postępu mają więc powody do optymizmu i zapewne odetchnęły już z ulgą.

Świat na opak to mam na myśli osoby, które wczoraj twierdziły, że Ziemia jest w centrum wszechświata, a dziś, że kręci się wokół Słońca. I wczoraj mieli rację, i dziś mają rację, bo są przecież tak zwanymi autorytetami. To są osobnicy – przykładowo – pokroju Radosława Sikorskiego (ur.

Na początku swojej kadencji prezydent Wołodymyr Zełeński zrobił kilka miłych gestów wobec tych, którzy bronili i bronią Ukrainy przed rosyjską agresją. Jednym z nich było nadanie obywatelstwa zagranicznym wetera­ nom walk w Donbasie. Jednak pod koniec pierwszego roku swojej prezy­ dentury całkowicie zmienił podejście do nich.

Prześladowania polityczne na Ukrainie Wład Kowalczuk

N

ajpierw Zełeński zasłynął w mediach oraz sieciach społecznościowych, kiedy arogancko rozmawiał z ochotnikiem i weteranem pułku „Azow” Denysem Jantarem, który brał udział w akcji przeciwko wycofaniu się ukraińskiej armii z miejscowości Zołote-4. W obecności kilku ochroniarzy prezydent Zełeński poniżał weterana, który protestował przeciwko implementacji formuły Steinmeiera, przewidującej wycofanie się wojsk, a później wybory w Donbasie pod kontrolą OBWE, z możliwością zapewnienia samozwańczym republikom specjalnego statusu, amnestii dla bojowników oraz polityczną i gospodarczą autonomię. Wstępna zgoda na formułę podczas spotkania zespołu negocjacyjnego w Mińsku wywołała ogólnokrajowe protesty pod hasłem „Nie kapitulacji”. W protest zaangażowali się również weterani walk w Donbasie, którzy rozpoczęli blokadę wycofania się ukraińskiej armii ze względu na ryzyko przejęcia opuszczonych pozycji przez separatystów i rosyjskie wojska. Sama miejscowość Zołote-4 znalazłaby się w szarej strefie, odcięta od Ukrainy

i pozbawiona dostępu do podstawowych rzeczy, jak na przykład opieka medyczna, dostawy żywności, etc. Pierwszą jaskółką represji był proces przeciwko żołnierzowi Sił Operacji Specjalnych Andrijowi Antonience oraz weterankom Janie Dugar – pielęgniarce – i Julii Kuzmenko – znanej chirurg dziecięcej. Wszyscy są oskarżeni o zabójstwo dziennikarza z Białorusi Pawła Szeremeta. Jana Dugar została zwolniona po wpłacie kaucji i pozostaje w areszcie domowym. Co do Andrija Antonenki i kardiochirurga oraz kandydatki nauk medycznych Julii Kuzmeńko, to wciąż przetrzymywani są w areszcie śledczym, mimo że nie ma żadnych dowodów ich winy. Warto zaznaczyć, że kaucję 168 tysięcy hrywien na zwolnienie Jany Dugar zebrano w ciągu trzech godzin.

K

olejnym przykładem politycznych prześladowań weteranów jest sytuacja związana z zakłóceniem tak zwanej Narodowej Platformy Pokoju i Pojednania, która odbywała się 12 marca w centrum konferencyjnym „Parkowyj”. Wydarzenie

to zostało zorganizowane przez wyznaczonego przez Zełeńskiego doradcę ds. reintegracji Donbasu, Sergija Siwochę, członka Rady Bezpieczeństwa i Obrony, który kilkakrotnie podczas spotkania powiedział, że w Donbasie trwa wojna domowa i że należy dążyć

do pokoju i wybaczenia. Sergij Siwocho nie chciał uznać, że Ukraina od 6 lat ma do czynienia z rosyjską agresją, czym sprowokował gniew weteranów ochotniczego pułku „Azow” – Sergija Tamarina, Oleksandra Demydowa i Jurija Kapli. Co ciekawe, nikt nie zaprosił weteranów do udziału w wydarzeniu, w związku z czym sami zabrali głos. Podczas kłótni doszło do lekkiej przepychanki w tłumie, w trakcie której Sergij Siwocho spadł na ziemię, szczęśliwie

Pożegnanie Marylki

B

nie odniósłszy żadnych obrażeń. Policja zatrzymała 15 osób. 12 osób zwolniono – oprócz wymienionych wyżej weteranów Azowa, których oskarżono o występek chuligański, dokonany przez grupę osób. Co do weteranów, w stosunku do których trwa upolityczniony proces sądowy, to warto zacząć od Oleksandra Demydowa, który jest rdzennym mieszkańcem Doniecka. Na początku okupacji stworzył grupę partyzancką, która zajmowała się atakami na działaczy prorosyjskich oraz patrole terrorystów. Był torturowany, uciekł z Doniecka, dołączył do batalionu „Donbas”, a później do ochotniczego pułku „Azow”. Sergij Tamarin walczył w szeregach grupy partyzanckiej „Czarny Korpus”, utworzonej tuż po Rewolucji Godności, kiedy Rosjanie dopiero zaczynali przejmować ukraińskie miasta. Później jako żołnierz pułku „Azow” brał udział

Sergij Siwocho nie chciał uznać, że Ukraina od 6 lat ma do czynienia z rosyjską agresją, czym sprowokował gniew weteranów ochotniczego pułku „Azow” – Ser­ gija Tamarina, Oleksandra Demydowa i Jurija Kapli.

Marylka Szcześniak odeszła 16 czerwca 2020 r. w szpitalu w Chorzowie.

yła znaną obserwatorką procesu zo­ mowców uczestniczących w pacyfikacji Kopalni „Wujek” 16 grudnia 1981 r., kiedy zginęło 9 górników. Dopiero w III RP członkowie plutonu ZOMO stanęli przed sądem. Trudno jednak było skazać rozkazodawców – Jaruzelskiego i Kiszczaka. Maria Szcześ­niak razem ze śp. Jolantą Gar­ dynik z Gliwic obserwowały wszystkie roz­ prawy toczącego się procesu. W tym czasie była wielokrotnie zastraszana i szykanowana. W 1993 r. policja wkroczyła do jej mieszka­ nia, pobiła matkę i wyprowadziła jej kolegę, z którym działała w Ruchu dla Rzeczpospolitej. W 1999 r. wydała książkę Idź i zabij. Wykorzystała w niej zapiski z procesu do­ tyczącego pacyfikacji kopalni „Wujek”. Za tę książkę została nagrodzona dyplomem

1963, politolog, m.in. minister spraw zagranicznych), który ongiś oświadczył publicznie, że Całun Turyński to średniowieczny falsyfikat, choć nie tak dawno temu z dumą opowiadał, jak to udało mu się klęknąć przed – jak stwierdził – tą najświętszą z relikwii

Literackiej Nagrody Solidarności przez NSZZ „Solidarność” oraz Stowarzyszenie Literatów Polskich. W 1999 r. Idź i zabij została uznana za książkę roku. Maria Szcześniak urodziła się 18.01.1965 r. w Katowicach. Skończyła Li­ ceum Ogólnokształcące im. Juliusza Ligonia. Już w latach szkolnych kolportowała w szkole niezależną prasę, między innymi „Ucznia Pol­ skiego”. Na przerwach organizowała spotka­ nia polityczne i modlitewne. Była wzywana do dyrekcji i straszono ją niezdaniem matury. Podczas studiów na Wydziale Nauk Społecznych współpracowała z podziem­ nym NZS-em i KPN ( J. Lipski, K. Błażejczyk, S. Sowa, P. Szmajdziński i J. Kustra). Była kol­ porterką i przywiozła z Uniwersytetu Jagiel­ lońskiego powielacz. W 1985 r., w rocznicę

we wszystkich kluczowych walkach na wschodzie Ukrainy: w szturmie na miejscowość Marijinka, wyzwoleniu Mariupola oraz ofensywie na Szyrokino, celem której było zapewnienie bezpieczeństwa Mariupola po ostrzałach miasta przez Rosjan w styczniu 2015 r. Podczas operacji szyrokińskiej został ranny i odniósł kontuzję Po powrocie z frontu dołączył do jednostki specjalnej „Wschód”, która walczyła w Donbasie oraz z grupami separatystów działających w konspiracji w miastach poza

zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki, w pa­ rafii św. Floriana w Chorzowie zorganizowa­ ła montaż słowno-muzyczny. Konsekwencją była interwencja SB u dziekana i zablokowa­ nie jej studiów na kierunku dziennikarstwa. Po obronie pracy magisterskiej w 1989 r. rozpoczęła pracę w biurze prasowym NSZZ Solidarność. Działała w Chorzowskim Komi­ tecie Obywatelskim, gdzie pełniła funkcję redaktor naczelnej „Górnoślązaka”. W 1990 r. została uhonorowana medalem „Zasłużony dla Kultury” miasta Chorzowa. Podczas pracy w Zarządzie Regionu Solidarności była re­ daktor naczelną „Gazety Górniczej” i śląską korespondentką „Tygodnika Solidarność”. Relacjonowała w nim proces plutonu spe­ cjalnego ZOMO o zabicie 9 górników z KWK „Wujek”. Regularnie współpracowała z tygo­ dnikiem „Nasza Polska”, redakcją „Naszego Dziennika” i Radiem Maryja. Pełniła funkcję rzecznika prasowego Ko­ mitetu Budowy Pomnika ku czci Górników KWK „Wujek”. Była też rzecznikiem Komitetu Pamięci i rodzin ofiar.

(„Gazeta Polska”, kwiecień 2020). No cóż, jeszcze w niedalekiej przeszłości – zauważmy – takie światopoglądowe wolty wprowadziłyby normalnych/ przyzwoitych ludzi w zdumienie. Dziś, w spatologizowanym, schizofrenicznym społeczeństwie wygadywanie głupot, nawet w uniwersytecie, już nie robi wrażenia. Myślę, że atakowanie wrogów/oponentów (bywa, że wydumanych, bo czy są rzeczywiści, jest tu jakby mniej istotne) należy do najbardziej odstręczających chamskich praktyk III RP. Szczególnie obrzydliwy jest tu styl działania: szczucie, nagonka, jątrzenie, a następnie przedstawianie się w roli pokrzywdzonego. (Mamy dość! Nie damy się obrażać!). Ostatnio posługuje się tym hasłem – z niezłym rezultatem, jeśli wierzyć medialnym przekazom – Rafał Trzaskowski, wschodząca gwiazda naszej postępowej lewicy, kandydat na prezydenta RP.

Trzaskowski nadzieją, wybawcą Polski? Ten pretendent do najwyższego stanowiska w państwie i jego sztab oraz kampanijni aktywiści robiący zadymy grają rolę atakowanych, czyli ofiar, choć w istocie są prowokatorami i agresorami. Tworzy to świat na opak. Wszystko jest na odwrót, burząc szeroko rozumiane poczucie bezpieczeństwa. Odwrócenie sensów i znaczeń „powoduje erozję całego systemu moralnego i przenosi się na inne dziedziny życia,

strefą frontu. Od 2017 do 2019 roku był jej dowódcą. Posiada nagrody za obronę Mariupola i za odwagę w służbie. Jurij Kapla jest weteranem pułku „Azow”, brał udział w walkach o Iłowajsk, został ciężko ranny pod Mariupolem podczas eksplozji miny przeciwpancernej. Przez dłuższy czas w związku z odniesionymi obrażeniami był przykuty do łóżka, a później poruszał się na wózku.

T

rzech weteranów łączy również fakt, że są działaczami partii Korpus Narodowy, która prawie od początku kadencji Wołodymyra Zełeńskiego jest w opozycji do jego rządu i która zaczęła blokadę wycofania wojsk z miejscowości Zołote-4. Procesy sądowe wytoczone weteranom sprawiają wrażenie zemsty, a nie sprawiedliwego sądu. Wszystkim trzem, bez względu na ich zasługi wobec państwa, grozi więzienie tylko za to, że wyrazili swój sprzeciw wobec polityki negocjacji i zapewnienia amnestii prorosyjskim terrorystom. Jak wspomniano wyżej, wskutek przepychanki Sergij Siwocho nie odniósł żadnych obrażeń, a pod presją społeczeństwa i wspólnoty weteranów ten organizator Narodowej Platformy Pokoju i Pojednania podał się do dymisji. Nie mniej upolityczniana jest sprawa mieszkańca Odessy Sergija Sternenki, który walczył z korupcją w swoim mieście oraz w sposób prawny zwalczał prorosyjskie organizacje. W trakcie swojej działalności Sergij trzy razy był ofiarą zamachu na jego życie. Podczas trzeciego zamachu w samoobronie zabił jednego z napastników. Policja trzykrotnie odmówiła mu ochrony, a teraz przeciw niemu toczy się proces sądowy o umyślne zabójstwo.

W latach 1998–2002 należała do Zarzą­ du Regionu Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności oraz była delegatką na Zjazd Krajowy. Dzia­ łała w Lidze Republikańskiej i we władzach naczelnych Ruchu dla Rzeczpospolitej, a po 1995 r. była przewodniczącą Zarządu Wo­ jewódzkiego RdR. W 1998 została odznaczona Złotą Od­ znaką Honorową „Za Zasługi dla Wojewódz­ twa Śląskiego”, a w 2001 r. – Srebrnym Me­ dalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej, nadawanym przez Radę Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa. Po śmierci matki rozchorowała się i od 2000 roku miała coraz większe problemy ze zdrowiem. Od 2006 r. była na rencie, a od czerwca 2015 r. wraz z ojcem mieszka­ ła w DPS im K. Jaworka w Chorzowie. Historia Marylki jest niestety przykła­ dem na to, że różni hochsztaplerzy brylują i prosperują, a prawdziwi, cisi bohaterowie i patrioci, skazywani są na niebyt. Żegnaj, Przyjaciółko! Jadwiga Chmielowska

wywołuje deprawację na wielką skalę, czyni z kłamstw, oszczerstw i zniesławień pełnoprawne narzędzie uprawiania polityki. Po co to wszystko? Ano zakłada się, że ma to tak zdestabilizować społeczeństwo, aby stworzyć popyt na wybawcę, a ma nim być oczywiście Rafał Trzaskowski. A wszystko to dzieje się pod maską z przyklejonym uśmiechem”. („Sieci”, nr 25/2020). Gdy tak sobie myślałem o zarysowanej deprawacji, której towarzyszy cyniczny uśmiech, przypomniałem sobie o spostrzeżeniu Kazimierza Przerwy-Tetmajera: „W niczym się tak chamstwo ludzkie nie wyjawia jak w uśmiechu”. Otóż to! Tak oto doczekaliśmy czasów, iż bywa, że nawet ci mający się za tzw. przyzwoitych ludzi, widząc złodzieja wołającego, by łapać złodzieja, nie stukają się już (jak jeszcze niedawno bywało) w czoło. PS W Dziennikach F. Kafki można odnaleźć pod datą 27 maja 1914 roku takie oto zdanie: „Tańczcie dalej, świnie; cóż ja mam z tym wspólnego!?”. Myślę, że jak ulał pasuje w miejsce podsumowania tego, o czym opowiedziałem, rekonstruując założenia „świata na opak”. A już myślałem, że skrobnę dziś coś lżejszego i puenta nie będzie musiała być tak ostra. No cóż, nie udało się i pozostaje mi się pocieszyć znaną maksymą: Nigdy nie można zakazać mieć nadzieję… Ufam zatem, że nadarzy się okazja, aby napisać coś krzepiącego/ sympatycznego innym razem. K

Bez względu na sympatie lub antypatie do byłego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki, jego też należy uznać jedną z ofiar prześladowań politycznych. Prezydent Poroszenko niewątpliwie ponosi odpowiedzialność za niektóre czyny i powinny one być przedmiotem osobnego śledztwa. Niemniej jednak jest oskarżany także o rzeczy absurdalne, jak na przykład o zdradę stanu oraz nawoływanie do nienawiści na tle religijnym. Ostatnie oskarżenie budują na fakcie, że dzięki staraniom Petra Poroszenki ukraińska cerkiew prawosławna uzyskała tomos, czyli niezależność od rosyjskiej prawosławnej cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego. Opisane wyżej sprawy nie są pojedynczymi przypadkami – są po prostu najbardziej znanymi i obserwowanymi przez społeczeństwo. Łączy je fakt, że wszystkie osoby, przeciwko którym toczą się procesy sądowe, należą do środowisk politycznych, tworzących opozycję na poziomie społeczeństwa obywatelskiego albo partii politycznych. Wśród nich nie ma takich partii, które otwarcie popierają prorosyjską narrację o wojnie domowej na Ukrainie. Ofiarami prześladowań politycznych stają się tylko i wyłącznie organizacje i działacze, które są w opozycji do rządu Wołodymyra Zełeńskiego i sprzeciwiają się polityce zbliżenia z Rosją. Biorąc pod uwagę, że partia prezydenta Sługa Narodu jest największą frakcją w ukraińskim parlamencie, obawy przed ryzykiem uzurpacji władzy i niszczeniem opozycji w całym kraju są uzasadnione, zwłaszcza na tle planów Wołodymyra Zełeńskiego przeprowadzenia wyborów na okupowanych terenach i propozycji nowego spotkania w formacie normandzkim. K

Msza św. pogrzebowa śp. Marii Szcześniak od­ była się 23 czerwca we wtorek o 9.00 w kapli­ cy pw. św. Jadwigi na cmentarzu przy ul. Drzy­ mały w Chorzowie (przy ZUS). Po mszy nastąpił pogrzeb na tamtejszym cmentarzu.


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

6

Maciej Mielżyński (1869–1944) ps. Nowina-Doliwa, hrabia, adiutant Wilhelma II, ppłk. kawalerii WP, naczelny wódz III powstania śląskiego

N

iewątpliwym było, że rząd polski miał związane ręce i działał pod presją mocarstw sprzymierzonych, z głębi duszy zaś życzyć musiał, żeby nasi bracia Górnoślązacy osiągnęli zwycięstwo nad Niemcami. Zwłaszcza że Niemcy, choć urzędowo głosili, że nie mieszają się do walki na terenie plebiscytowym, to całe pułki z Niemiec przez granice puszczali na Górny Śląsk”. Z kolei Wojciech Korfanty, nie chcąc narażać rządu RP na posądzenie o wywołanie powstania, złożył urząd Polskiego Komisarza Plebiscytowego i ogłosił się dyktatorem. Już wcześniej Prusacy oskarżali go, iż podburza Polaków przeciw Niemcom, co znalazło

KURIER·ŚL ĄSKI

Tadeusz Puszczyński (1895–1939) ps. Konrad Wawelberg, dowódca Grupy Wawelberga prowadzącej operacje specjalne podczas III powstania śląskiego

Górnym Śląsku. Za Wydział Wydawniczy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w trzecim powstaniu śląskim odpowiadał legionista, major artylerii Kasper Wojnar, do 28 VIII 1920 r. pracownik Departamentu Naukowo-Szkolnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, odkomenderowany na Górny

Stanisław Baczyński (1890–1939) ps. Adam Kersten, Akst, pisarz i publicysta, żołnierz Legionów Polskich, kpt. WP, podczas III powstania kierował działaniami dywersyjnymi podgrupy „Południe”

w sierpniu 1920 r. informacje polskiego radiowywiadu, zorganizowanego przez Jana Kowalewskiego, miały „bezwzględnie rozstrzygający wpływ” na decyzje strategiczne Józefa Piłsudskiego i w konsekwencji na rozmiar zwycięstwa Wojska Polskiego nad nacierającą na Warszawę Armią Czerwoną, cze-

Stanisław Rostworowski (1888–1944) herbu Nałęcz, ps. Prawdzic, pisarz, dr filozofii, rotmistrz, szef sztabu Obrony Plebiscytu, generał WP

Puszczyńskiego. Na odcinku 90 km jej członkowie wysadzili 9 mostów na zachodniej granicy obszaru plebiscytowego, odcinając go od zaopatrzenia z głębi Niemiec. Powstańcy w ciągu tygodnia opanowali teren wyznaczony tzw. linią Korfantego, biegnącą od granicy z Czechosłowacją na północ wzdłuż Odry do przedmieść Krapko-

Rudolf Kornke (1884–1958) ps. Insurgent, komendant okręgu VIII POW G.Śl., senator II RP, prezes ZG ZPŚl

silne. Wojska polskie cofnęły się na linię Koźle-Stara Kuźnia. Niemcy chcą widocznie wbrew Komisji alianckiej opanować zagłębie przemysłowe. Aby zapobiec temu, gen. Le Rond zarządził zgrupowanie wojsk alianckich między Opolem a Wielkimi Strzelcami, lecz ataki niemieckie umiały obejść linię sprzymierzonych. Gen. Höfer wręcz odmówił żądaniu aliantów i godzi się

Tak więc w kręgach konspiratorów wojskowych POW G.Śl. podjęto ostateczną de­ cyzję o rozpoczęciu trzeciego powstania. Naczelny wódz Maciej Mielżyński zano­ tował: „1 maja 1921 roku odebrałem od rządu kategoryczny zakaz rozpoczynania jakiejkolwiek akcji zbrojnej na Górnym Śląsku, pod osobistą odpowiedzialnością. Tego zakazu nie usłuchałem. Wiedziałem, że jedynie akcja zbrojna, rozpoczęta natychmiast, może sytuację uratować.

Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka

Karl Höfer (1862–1939), niemiecki generał, dowódca Grenzschutzu i Selbst­ schutzu

odzwierciedlenie w artykule pt. Niemcy a Korfanty, opublikowanym na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. W tej trudnej sytuacji Józef Piłsudski dotrzymał danego Górnoślązakom słowa i wysłał z pomocą „co miał najlepszego”, blisko 5000 ludzi, m.in. byłych legionistów, bojowców

Jan Lortz (1888–1942) ps. Rozen, dowódca POW G.Śl., w III powstaniu dowodził batalionem w 1. Pułku W. Fojkisa, prezes ZG ZPŚl

PPS i peowiaków oraz ponad 60 tys. karabinów. Na doradców M. Mielżyńskiego J. Piłsudski delegował doświadczonych „dwójkarzy”, m.in. Wojciecha Stpiczyńskiego, legionistę i współorganizatora Wydziału Plebiscytowego dla Górnego Śląska przy Oddziale II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych, oraz Bogusława Miedzińskiego, Szefa Oddziału II, organizatora pomocy wojskowej dla Górnego Śląska, który ściśle współpracował z Karolem Polakiewiczem, szefem sekcji plebiscytowej Ministerstwa Spraw Wojskowych i członkiem Komitetu Plebiscytowego przy Radzie Ministrów. Znaczny udział w przygotowaniu powstania mieli byli legioniści: Feliks Ankerstein ps. Butrym (powiat tarnogórski), Stanisław Rostworowski ps. Lubieniec – szef sztabu NKWP w Szopienicach w randze majora, Adam Benisz – komendant garnizonu w Kędzierzynie oraz Stanisław Baczyński ps. Bittner (syn powstańca 1863 r.), od 1920 r. szef referatu operacyjnego Centrali Wychowania Fizycznego i III Wydziału Operacyjnego Dowództwa Obrony Plebiscytu, który wraz z Tadeuszem Puszczyńskim ps. Konrad Wawelberg opracował plan działań powstańczych na

na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” cz. VI: Ostatnie boje i powrót do Macierzy Zdzisław Janeczek

Śląsk. Wszyscy oni korzystali z pomocy wiceministra spraw wojskowych gen. Kazimierza Sosnkowskiego oraz Ignacego Boernera, eksperta od spraw niemieckich, a także „dwójkarzy”: Lucjana Miładowskiego i Ignacego Matuszewskiego. Żołnierzami Piłsudskiego byli również: Henryk Krukowski, dowódca oddziałów destrukcyjnych Grupy „Północ”, Szymon Białecki, szef Wydziału Organizacyjnego Grupy „Wschód” i Seweryn Jędrysik, pseudonim „Wallenstein”, organizator POW G.Śl. w powiecie strzeleckim, dowódca baonu w Podgrupie „Harden”, autor wspomnień Polskie powstania w powiecie strzeleckim, opublikowanych w zbiorze O wolność Śląska (Katowice 1931). W trakcie walk dołączyli do nich inni. Wśród 200 ochotników przybyłych do Szopienic znalazł się m.in. Władysław Targalski, jeden z najmłodszych obrońców Lwowa. W akcji plebiscytowej i powstaniach śląskich uczestniczył także Marian Kantor Mirski, który przeszedł cały szlak bojowy 3 Pułku Piechoty I Brygady Legionów. Następnie organizował akcje dywersyjne Polskiej Organizacji Wojskowej na Ukrainie, a w 1922 r. był już kapitanem Wojska Polskiego odznaczonym Krzyżem Walecznych i francuskim orderem „De la Victoire”.

go pokłosiem było drugie powstanie śląskie. Kowalewskiemu towarzyszyli na Górnym Śląsku inni oficerowie II Oddziału, m.in. por. Edmund Kalikst Charaszkiewicz. Wszyscy oni zdążyli na czas do wyznaczonych miejsc, by podjąć się realizacji swojej misji. W nocy z 2 na 3 maja wybuchło trzecie powstanie śląskie. Współpracujący z „Gwiazdką Cieszyńską” poeta Jan Kubisz, ps. Ślązak, wieść o jego wybuchu powitał wierszem Cześć!: „Górnoślązacy, czołem, cześć! / Wy polskiej czci pochodnie, / gdzie honor Polski trzeba nieść, / przodem kroczycie godnie; / z Wami dziś Polska, z Wami Bóg, / któryż Wam może sprostać wróg?! // Trzeciego Maja pamięć Wy / orężem dokańczacie, / iścicie dawno śnione sny / w piastowskiej Śląska chacie; / Z Wami dziś Polska, z Wami Bóg, / któż śmiałby zhańbić śląski próg?! // Daj Boże, mocny Boże, daj! / jak Śląsk szeroki, długi, / by gorzał męstwem cały kraj, / wolności płacił długi; / z Śląskiem dziś Polska, z Śląskiem Bóg, / gdzież wróg, co by Go zmógł?! // Gotowy lont, gotowy strzał / dzierży „Cieszyniak” w wierze, / że stanie z Braćmi w polu chwał, / skradzioną włość odbierze; / z Śląskiem dziś Polska, z Śląskiem Bóg, / dziś grzmi wyzwolin róg!! // Za święty przykład, świętą wieść, / Górnoślązacy cześć!!”

U góry: Bitwa o Górę św. Anny, mal. Wojciech Kossak; Góra św. Anny na starej pocz­ tówce. Niżej: Powstańczy pociąg pancerny „Pieron”; powstańcze auto pancerne „Korfanty”

Wśród ochotników znaleźli się zbuntowani kadeci lwowscy i por. Jan Kowalewski. Ten ostatni nieprzypadkowo pokierował wywiadem w trzecim powstaniu śląskim. Jako kryptolog miał za sobą w tej dziedzinie znaczące dokonania. W czasie Bitwy Warszawskiej

Powstańcy, dzięki zaskoczeniu przeciwnika, w pierwszej fazie walk do 10 V 1921 r. odnieśli duży sukces strategiczny. Zwycięski pochód ku Odrze zapoczątkowała w noc wybuchu insurekcji operacja „Mosty”. Przeprowadziła ją grupa destrukcyjna Tadeusza

wic, a następnie skręcającą na północny wschód w stronę Kamienia Śląskiego, Ozimka, Gorzowa Śląskiego i dochodzącą do ówczesnej granicy z Polską w okolicach Zdziechowic. W. Korfanty już 7 V w Dąbrówce Małej rozpoczął negocjacje rozejmowe z przedstawicielami Międzysojuszniczej Komisji bez udziału Niemiec, realizując swoją koncepcję powstania jako

wycofać tylko z okolic, którym alianci zapewnią zupełną ochronę ludności niemieckiej”. Nieustępliwość Niemców wymusiła ostrzejszą reakcję. Jej wyrazem była Ostra nota koalicji do gen. Höfera i taki tytuł nosił kolejny tekst redakcyjny gazety śląskiej, która donosiła: „Ponieważ niemiecka samoobrona przeszła pod dowództwem gen. Höfera do wielkiej

Z lewej: Rudolf Niemczyk (1894–1964), w III powstaniu dowódca 3. Pułku im. gen. Jana Henryka Dąbrowskiego; powyżej: Karol Gajdzik (1883–1955), dowódca Pułku Piechoty w Królewskiej Hucie, odznaczony Krzyżem VM przez J. Piłsudskiego, poseł na Sejm Śląski; z prawej: Michał Grażyński (1890–1965), kpt. WP, dr filozofii i prawa, działacz harcerski i niepodległościowy na Spiszu-Orawie oraz Górnym Śląsku, uczestnik II i III powstania śląskiego, szef sztabu Grupy „Wschód”

demonstracji politycznej. 9 V podpisał rozejm, który miał zapewnić korzystną dla Polski linię demarkacyjną. Niestety wskutek niemieckiego protestu alianci się wycofali, a gen. Henri Le Rond zdementował wiadomość o rozejmie. Tymczasem 10 V W. Korfanty, ogłaszając w specjalnej odezwie dobrą nowinę o zawartym układzie, wezwał mieszkańców Śląska do powrotu do fabryk. Równocześnie konstatował: „Godzina wolności wybiła. Stajemy się panami własnego domu”. Niestety słowa te nie miały pokrycia w rzeczywistości. Zrobił się zamęt. Wielu uważało, iż nastąpił koniec powstania i podjęło decyzje powrotu do domu. Tymczasem czekał ich jeszcze ciężki bój o Górę św. Anny, gdyż Niemcy od strony Krapkowic i Kluczborka przygotowywali kontrofensywę. „Gwiazdka Cieszyńska” alarmowała – Wielka ofensywa niemiecka: „Bandy niemieckie (Orgesch) i wojska gen. Karla Höfera rozpoczęły w ostatnich dniach gwałtowną ofensywę przeciw powstańcom. Dnia 6 bm. ataki były

ofensywy i zajęła Kędzierzyn, wystosowała Komisja Międzysojusznicza notę do gen. Höfera w tej sprawie, wzywając go, aby cofnął się bezzwłocznie ze swoimi wojskami na linię Leśnicy. W razie nieusłuchania tego wezwania do odwrotu, Komisja Międzysojusznicza zagroziła sprowadzeniem wojsk sojuszniczych do obwodu przemysłowego. Gen. Höfer odpowiedział, że nic nie może (?) wstrzymać wojsk samoobrony. Generał apeluje do poczucia żołnierskiego przedstawicieli misji międzysojuszniczej, oświadczając, że żądanie cofnięcia się stoi w sprzeczności (?) z prawami ludności górnośląskiej, które powinny być znane z obrad angielskiego parlamentu”. Na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej” ukazał się także artykuł, którego autor z podziwem i uznaniem pisał o poświęceniu i harcie ducha powstańców. „Zestawiając przebieg dotychczasowych 6-tygodniowych krwawych walk, należy podkreślić męstwo i wytrwałość zarówno poszczególnych

Alfons Zgrzebniok (1891–1937) ps. Rakoczy, komendant powstań śląskich, jeden z założycieli ZPŚl

dowódców, jako też oddziałów powstańczych, które bez mundurów, z brakami uzbrojenia, z troską o los rodzin robotniczych pozostałych bez zarobków w domu przetrwały w dotychczasowych walkach. Na szczególne uznanie zasługuje oddział grupy północnej [kpt. Alojzego –Z.J.] Nowaka, który w ciężkich walkach z przeważającymi siłami nieprzyjaciela, wyposażonego obficie w najnowocześniejsze środki techniczne, nie opuścił przed przemocą ani jednej piędzi raz zdobytego terenu. W grupie środkowej odznaczyły się szczególnie oddziały 1. Dywizji oraz [Pawła – Z.J.] Cymsa i [Walentego –Z.J.] Fojkisa. Oddziały powyższe, które w krwawych walkach zdobyły Kędzierzyn, Leśnicę i Górę św. Anny, odpierały częstokroć w walce na białą broń niezliczone ataki nieprzyjaciela i w bohaterskiej obronie udaremniły zamiar oddziałów niemieckich przebicia się do Gliwic. Oddział Grupy „Południe” Cietrzewia zniweczył nieprzyjacielski ruch flankowy w rejonie Olzy, trzymając wierną straż nad Odrą. Podnieść również należy sprawność i sprężystość naszych kolejarzy, którzy częstokroć w ogniu nieprzyjaciela pełnili ofiarnie swój obowiązek, jak również działalność żandarmerii polowej na froncie jak i w kraju, zyskując poszanowanie nie tylko ludności polskiej, lecz i niemieckiej. Wojska powstańcze spełniły w tym okresie z wielką chlubą swoje zadanie”.

„Gwiazdka Cieszyńska” ówczesny bieg wydarzeń komentowała w artykule Komisja Międzysojusznicza chce uniemożliwić dalsze walki: gremium to podjęło „rokowania z gen. [Karlem – Z.J.] Höferem, dowódcą niemieckiego Selbstschutzu i z wojskami powstańczymi celem zakończenia walk. Rozchodzi się o utworzenie strefy neutralnej, którą by obsadziły wojska Ententy, a która by tworzyła wał między walczącymi stronami. Rokowania Komisji Międzysojuszniczej z władzami wojsk powstańczych są ukończone, rokowania zaś z przywódcami niemieckich wojsk ochotniczych trwają dalej. Trwają też ciągle ataki wojsk niemieckich”. Artykuł Na Górnym Śląsku panuje spokój zapowiadał powolną normalizację sytuacji politycznej. Gen. Karl Höfer wraz z władzą naczelną niemieckich bojówek, tzw. Wydziałem Dwunastu, przyjął żądania opolskiej Komisji Międzysojuszniczej i nakazał wycofanie wojsk niemieckich z niektórych dotąd zajmowanych stanowisk, m.in. z Góry św. Anny. „Zmiana w zapatrywaniu władz niemieckich – pisała śląska gazeta – miała podobno źródło w tym, że przedstawiciele robotników w Wydziale Dwunastu nie zgadzali się na nieprzejednane stanowisko gen. [Karla – Z.J.] Höfera i prezesa komitetu ks. [Karla – Z.J.] Ulitzki. Wojska koalicyjne obsadzają strefę neutralną. Polskie oddziały powstańcze cofają się powoli.


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Apel do rolników śląskich

Dotychczasowe powstańcze władze wojskowe oddają władzę w ręce polskich władz cywilnych, które tworzą oddziały milicji i żandarmerii celem utrzymania porządku”. W tej sytuacji redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej” konstatowała: „jeżeli Niemcy również przeprowadzą rozbrojenie i Komisja Międzysojusznicza, względnie jej wojska dopilnują tego rozbrojenia, można spodziewać się w najbliższych dniach nastania normalnych stosunków na Górnym Śląsku”. I o tym właśnie znalazły się informacje w prasowej notatce Komisja aliancka obejmuje władzę. Obwieściła ona w Opolu, że z dniem 5 lipca zostały rozwiązane polskie siły powstańcze oraz nieregularne formacje niemieckie. Ponadto, ponownie obejmując zarząd Górnego Śląska, ogłosiła amnestię, „stosując ją do wszystkich czynów przeciwnych prawu, a popełnionych z powodu powstania. Wynika z tego – domniemywał autor artykułu – że aliancka Komisja chce zaprowadzić na Górnym Śląsku stosunki, które tam panowały przed powstaniem. Nieste-

przedstawia się sytuacja mniej korzystnie. Zapewniają, że strefa neutralna jest niemal ostatecznie utworzona oraz że rokowania z generałem Höferem i z polskimi powstańcami przywrócą wkrótce spokój. Jednak w każdym razie nie uważa się sprawy górnośląskiej za załatwioną i koła miarodajne zdają sobie jasno z tego sprawę, że takie przejściowe załatwienie nie może trwać wiecznie. W kołach dyplomatycznych zapewniają, że wniosek dyplomaty włoskiego (Carla – Z.J.) hr. Sforzy, przyznający Polsce oprócz Rybnika i Pszczyny oraz części Raciborskiego jeszcze Katowice, Bytom, Tarnowskie Góry i część Lublinieckiego, będzie stanowił podstawę otwarcia dyskusji na najbliższej konferencji Rady Najwyższej. Data tej konferencji dotychczas nie jest jeszcze ustalona”. O ile „Gwiazdka Cieszyńska” oceniała Bitwę Warszawską i III powstanie śląskie jako sukces, z goryczą wracała do kwestii utraty Zaolzia. Dała temu wyraz publikując wiersz Jana Kubisza ps. Ślązak pt. Apel: „O Polsko, Matko, kraju nasz złoty!

Józef Grzegorzek (1885–1961), przywódca peowiacki, uczestnik akcji plebiscytowej, w III powstaniu członek Komitetu Wykonawczego Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych

na czele z Tadeuszem Puszczyńskim, żołnierzem 4 batalionu I Brygady Legionów Polskich. To oni już w pierwszych godzinach powstania znacząco przyczynili się do jego sukcesu. Jednak dla redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej” wciąż najważniejszą sprawą, jak odnotowała, była nieustająca wola ich ziomków połączenia z Macierzą: „Nas przede wszystkim obchodzi sprawa cieszyńska”. Ostrej krytyce z tego tytułu poddano najważniejszych polityków. Pierwszy na liście osądzonych znalazł się Jędrzej Moraczewski. Po nim rozprawiono się z przywódcą PSL-u. „Pogromca Czechów z cieszyńskiego rynku, p. [Wincenty – Z.J.] Witos – pisała „Gwiazdka Cieszyńska” – całą parą prze do ugody z Czechami. Jego

Podział Górnego Śląska Problem podziału Górnego Śląska był tej wagi i wynikał z tak dużych

Jan Łysek (1887–1915), śląski poeta i bohater Legionów Polskich

rozbieżności interesów politycznych, że trudno było ustalić wspólne zdanie. Dlatego „Gwiazdka Cieszyńska” z pewnym rozczarowaniem w artykule Znowu zwłoka w załatwieniu sprawy górnośląskiej pisała: „Jak donieśliśmy, Rada Najwyższa poleciła Komisji Międzysojuszniczej w Opolu wygotować plan załatwienia sprawy górnośląskiej. Tymczasem członkowie Komisji nie mogą się porozumieć, tak że widoki na wspólny i jednomyślny wniosek Komisji Międzysojuszniczej co do podziału Górnego Śląska są bardzo małe. Gdyby Komisja nie przedłożyła wspólnego wniosku, wtedy zacznie badać sprawę górnośląską komisja rzeczoznawców; ostatecznie zaś rozstrzygnięcie zastrzegła sobie Rada Najwyższa”. Zdaniem „Gwiazdki Cieszyńskiej” niezmiernie ważną rolę w kształtowaniu rzeczywistości politycznej na Górnym Śląsku odgrywała Francja. Redakcja w felietonie Paryż a Górny Śląsk pisała: „Od kilku dni prasa paryska mniej się interesuje sprawą górnośląską. Według sprawozdań gen. Le Ronda

/ zerwij z rąk dzieci te czeskie sploty, / nie dopuść wrogów do swojej twarzy, / ich pocałunek to jad zbrodniarzy, / sztylet gotowy do wrażych pchnięć / pędź od Swej twarzy wroga, pędź! // O pomnij na krwi serdeczne związki / jak z Białym Orłem nasz Orzeł śląski / szybował wolny w górnym pędzie / i siadał razem na ojców grzędzie, / chroniąc szponami miasta i wsie / i wiodąc hufce na pole psie!... // Na cóż dziś pożółkłe pergaminy? / One nie sklecą ludów rodziny, / a historyczne prawa też niczym / przed zdrady wroga pełnym obliczem! / On dzisiaj z praw tych szydzi, drwi! / mocniejsze od nich prawa krwi!!! // Karwina, Trzyniec i Stonawa / Już zaświadczyły krwią swe prawa; / Olza i Wisła krwawą pianą / już zniosły w morze śląskie wiano, / krwią ociekł ziem skoczowskich skraw! / Czyż trzeba jeszcze innych praw?! // Nie dopuść, Polsko, by moce obce / sypały u nas granicy kopce / i by graniczne wraże rowy / krajały nam włość do połowy!! / powstań w obronie śląskich strzech, / a pierzchnie z ziemi Piastów Czech!!” „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule Benesz „łaskawy” dla Polski obnażała prawdziwe oblicze tego polityka, który po Bitwie Warszawskiej, traktacie ryskim i III powstaniu śląskim zmienił front w obawie przed konfrontacją z Rzecząpospolitą w obliczu trwającego zatargu o Śląsk Cieszyński. Gazeta donosiła, iż minister E. Benesz oświadczył na posiedzeniu komisji zagranicznej, że stosunek do Polski uległ widocznej poprawie i że „jest rzeczą Czechosłowacji i Polski obustronnie starać się porozumieć i myśleć raczej o przyszłości niż o przeszłości. Nieporozumienia, jakie istniały między Polską a Czechosłowacją z powodu stosunku Czech do Rosji i Galicji Wschodniej, zostały usunięte. O Śląsku Cieszyńskim ani wspomniał”. Sytuacja ta zainspirowała poetę do napisania wiersza Apel. Jan Kubisz nie był jedynym śląskim twórcą zaangażowanym w aktualne sprawy wielkiej polityki. Wszystkie zawiłości dziejów Górnego Śląska tego okresu oddał syn Ziemi Cieszyńskiej, znawca realiów tego regionu, jego mieszkańców i ich mentalności – Gustaw Morcinek w znakomitej powieści o walorach dokumentalnych, Mat Kurt Kraus, na której stronach, obok Wojciecha Korfantego i Arki Bożka występują bohaterowie Grupy „Wawelberga”

który zginął 5 XI 1915 r., trafiony rosyjską kulą w głowę w trakcie ataku na jedno ze wzgórz podczas bojów pod Kostiuchnówką na Wołyniu. Przynależał do formacji, o której Niemcy mówili Ein Haufen Helden (Banda bohaterów); w razie frontowych kłopotów oficerowie Wilhelma II prosili Austriaków o wsparcie „pod postacią” kompanii Legionów Polskich lub dwóch czeskich pułków. W Jabłonkowie i w Nawsiu cieszyńscy Ślązacy gościnnie przyjmowali legionistów i ich komendanta Józefa Piłsudskiego, opiekowali się chorymi i rannymi. W 1919 r., w obliczu rosnącego zagrożenia bolszewickiego i niemieckiego, pod Skoczowem powstrzymali zdradziecki atak czeski, składając najwyższą ofiarę na ołtarzu Ojczyzny. To był ich kapitał krwi.

Jan Wyglenda (1894–1973) ps. Traugutt, działacz plebiscytowy i uczestnik powstań

Marszałek zdawał sobie sprawę, iż klęska Polski doprowadziłaby do załamania się znienawidzonego przez Berlin traktatu wersalskiego oraz oznaczałaby powrót Niemiec do wielkiej polityki i skutkowała odzyskaniem wschodnich prowincji. Bez „cudu nad Wisłą” nie byłoby „cudu nad Odrą”. Ważnym dopełnieniem była Realpolitik Romana Dmowskiego – „rewizjonistyczna wobec tradycji, osadzona na »niezmiennikach« geopolityki, stawiająca na czynnik siły własnego narodu jako instrument rozstrzygający o powodzeniu”, którą wyrażała m.in. wiara gen. Tadeusza Jordana-Rozwadowskiego w ostateczne zwycięstwo polskiego oręża. Jako potomek kresowych rycerzy, nigdy nie myślał on o trudach, nigdy nie bał się tego, co nadchodzi. Nie zmienił się w obliczu największych wyzwań, wciąż prezen-

Powstańczy patrol

i głębokiej wierze Chrystusowej. „Ratując raz jeszcze wiarę i kulturę europejską, Polska przysądziła sobie dawne tytuły chwały, a zwycięską krwią przypieczętowała swoje niezestarzałe prawa do bytu i posłannictwa”. Wiedeń i Warszawa w historii symbolizowały niezwyciężone twierdze Zachodu. Zwycięski czyn bohaterskiej armii polskiej roku 1920 osiągnął w dziejach Europy znaczenie zwycięstw pod Tours i pod Lepanto. Jego wielkość podniósł do rangi symbolu były nuncjusz apostolski w Polsce, Czcigodny Sługa Boży Pius XI, za pośrednictwem kardynała Aleksandra Kakowskiego przekazując Marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu specjalne błogosławieństwo, w którym napisał: „Przesyłamy naszemu Kochanemu Synowi w Chrystusie Józefowi Piłsudskiemu, Naczelnikowi Państwa Polskiego, błogosławiąc z uczuciem szczególnej i niemiernej

Grób Nieznanego Powstańca. Plac Wolności w Katowicach; z prawej: Pomnik Powstańców Śląskich w Katowicach, upamiętniający trzy zrywy niepodległościowe. Projekt rzeźbiarski Gustawa Zemły i architekta Wojciecha Zabłockiego

Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi; Gwiazda Górnośląska

ty Niemcy już zaczynają się mścić na Polakach, licząc na przychylne dla nich rządy Komisji”. Ta zaś musiała się zająć rozstrzygnięciem zaognionego sporu.

Nikodem Sobik (1894–1940), uczestnik I, II i III powstania, dowódca II bat. 2. Pułku Powstańczego, odznaczony Krzyżem VM przez J. Piłsudskiego

przysłowiowy »chłopski rozum« zapomniał o niedawnych wykrzyknikach i zapewnieniach. Bez względu na następstwa wyciąga rękę do czeskiego »pobratymca«, wysyła do komisji delimitacyjnej p. Bratkowskiego, który z lekkim sercem godzi się na nowe krzywdy polskie przy krajaniu Śląska Cieszyńskiego, a do Pragi wysyła największego w Polsce ugodowca, by tylko przyśpieszyć chwilę, kiedy Piłsudski będzie mógł rzucić się w objęcia [Tomasa – Z.J.] Masaryka i zawołać: Witaj, bracie serdeczny! A przy tym moraczewszczyzna witosowa ciągle podkreśla, że działa w interesie państwa polskiego i że nie może iść po linii polityki uczuciowej! […] Twierdzi Warszawa, że się nie może bawić w politykę uczuciową; niech więc sobie przypomni rozumowo, czy Czesi kiedykolwiek dotrzymali jakiejkolwiek umowy, niech sobie przypomni, że Czesi zawsze w rozstrzygającej chwili stawali w szeregu wrogów Polski”. Cieszyniacy od początku Wielkiej Wojny walczyli o niepodległą Rzeczpospolitą i jak pozostali legioniści musieli się zmagać z austriacką tzw. „CKmendą”, tj. Cesarsko Królewską Komendą. Śpiewali też z pozostałymi żołnierzami

Gen. Władysław Sikorski

J. Piłsudskiego: „Jak skończym z Nikołą, / pójdziem na Wilhelma, / zabrać Wielkopolskę, /co ją gnębi szelma”. Ich chlubą był poeta Jan Łysek (1887– 1915), kawaler Krzyża Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i Krzyża Niepodległości, nazywany „śląskim Tetmajerem”, współzałożyciel Legionu Śląskiego oraz kapitan Legionów Polskich,

Zakończenie Powodzenie militarne Bitwy Warszawskiej i III powstania śląskiego skutkowało włączeniem w granice II Rzeczypospolitej wschodniej części Górnego Śląska, która była drugim zagłębiem przemysłowym Europy. Wydarzenie to zmieniło w znaczący sposób strukturę gospodarczą rolniczej Polski, upodobniając stosunki polskie do krajów o kulturze kapitalistycznej. Przyłączenie części tej historycznej prowincji, którą Jan Długosz zaliczał do „ciała Korony Polskiej”, ze względu na potencjał przemysłowy i wojskowy tego obszaru było dużym wydarzeniem nie tylko politycznym, ale gospodarczym i wojskowym. Górny Śląsk był największym okręgiem przemysłowym w kraju. Łącznie Wielkopolska i Górny Śląsk stanowiły gwarancję materialną niepodległości II Rzeczypospolitej. Fakt ten podkreślała „Gwiazdka Cieszyńska” w artykule O znaczeniu Górnego Śląska. W roku 1923 miejscowe kopalnie i huty dostarczały 73% stali, 87,7% cynku i 99,7% ołowiu. Bez tej produkcji niemożliwa była odbudowa i rozwój gospodarki polskiej po pierwszej wojnie światowej. Działało w tym obsza-

tował się jako sztywny, poważny, nieprzejednany oficer o silnym poczuciu obowiązku. Znaczącą rolę odegrało także zaangażowanie gen. Władysława Sikorskiego, dowódcy 5. Armii nad Wkrą, gen. Edwarda Śmigłego-Rydza i gen. Józefa Hallera, Generalnego Inspektora Armii Ochotniczej. Wielki syn śląskiej ziemi, Prymas Polski ks. August Hlond wpisał umiejętnie „Cud nad Wisłą” i „Cud nad Odrą” w dzieje ogólnonarodowych zmagań w obronie cywilizacji chrześcijańskiej i szeroko pojętej idei wolności, zaliczał do wydarzeń historycznych, których pamięć ukształtowała święta narodowe, usuwając w cień spory, jednocząc społeczność polską w kraju i za granicą. Hlond nauczał, iż zwycięstwo pod Wiedniem było „koniecznością dziejową” i wyrosło „z wyższości ducha polskiego, spotęgowanego pięciowiekowym bojowaniem o wiarę i cywilizację”, a Jan III Sobieski prowadził „żelazne rycerstwo polskie i barwne armie sprzymierzone do zwycięstwa, które z istoty swej było triumfem Krzyża i kultury europejskiej”. W podobnym duchu rozpatrywał Prymas „Cud nad Wisłą”, gdy w 1920 r. zbrojne „hufce bezbożnego materiali-

Gen. Edward Rydz-Śmigły

Prymas August Hlond

rze ponad 1500 zakładów, z których wiele miało kluczowe znaczenie dla obronności Polski. Nieprzypadkowo Józef Piłsudski, któremu przypisywano zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej i tzw. „Cud nad Wisłą”, 27 VIII 1922 r. po odebraniu defilady, wysłuchaniu Mszy św. i dekoracji powstańców śląskich Krzyżami Virtuti Militari na katowickim rynku, powrót Śląska do Macierzy nazwał „cudem nad Odrą”.

zmu” stanęły pod murami Warszawy i „zażądały wolnej drogi do Europy”. Tym razem do walki Polacy musieli stanąć osamotnieni. Dlatego Hlond znacznie wyżej ocenił ten czyn zbrojny w porównaniu z 1683 r.: „Stawka większa była niż pod Wiedniem. Trud wojenny niezrównany”. Rozgromienie „potęgi orężnej Wschodu” było zdaniem Prymasa możliwe tylko dzięki instynktowi dziejowemu Polaków

Plakieta okolicznościowa z 1922 r. Powrót Górnego Śląska do Macierzy; poniżej: Marszałek J. Piłsudski na katowickim Rynku dekoruje Krzyżami VM powstańców śląskich. 1922

życzliwości Jego i Jego szlachetny, drogi naszemu sercu kraj”. Niestety Bitwa Warszawska zapewniła Polsce niepodległy byt tylko na niepełne dwie dekady. Już w chwili zawierania traktatu ryskiego rosyjski kontrahent rozważał możliwości jego niedotrzymania. Wyrazem tego była dalsza zacieśniająca się, z woli Lenina i Trockiego, a później Stalina, współpraca sowiecko-niemiecka i słowa gen. Ijeronima Piotrowicza Uborewicza (1896–1937), komandarma I rangi Armii Czerwonej, skierowane w 1931 r. do niemieckiego szefa Urzędu Wojskowego, płk. Fischera: „Czy za dwa lata będziemy przygotowani, by Polsce zadać śmiertelne uderzenie i dokonać regulacji granicy? Przecież musimy Polskę ponownie podzielić”. W 1932 r. na ostatnie manewry w Republice Weimarskiej, zorganizowane w Brandenburgii, zaproszono wszystkich akredytowanych w Berlinie przedstawicieli wojskowych z wyjątkiem polskiego. Z Moskwy przybyła delegacje Armii Czerwonej, której przewodniczył marszałek Michaił Tuchaczewski. Powitał go uroczyście Prezydent Republiki, feldmarszałek Paul von Hindenburg. Polskę przysłaniał już złowrogi cień Paktu Hitler-Stalin. K Nr 1, 7 c, 16 a- b,, 19, 24, 25 – zbiory Autora Nr 11 – Zbiory Muzeum Powstań na Górze Św. Anny Pozostały materiał – Zbiory Biblioteki Ślą­ skiej w Katowicach


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

8

P

rzykładem tak płytkiego postrzegania powstań śląskich jest np. artykuł Ryszarda Kaczmarka, zatytułowany Prolog. Powstańcza wojna, a zamieszczony na łamach wydanego przez „Politykę” w 2019 r. „Pomocnika Historycznego” nr/7, zatytułowanego Dzieje Śląska czyli historia na pograniczu – w którym rzeczony profesor, czyli autorytet akademicki, pisze w nawiązaniu do wojny w tytule, że „Powstania śląskie były w istocie trzyletnim konfliktem polsko-niemieckim”. Inny przykład to tekst Dariusza Zalegi Powstania… czyli rewolucja. Górny Śląsk: czas burzy, który ukazał się na łamach miesięcznika „Le Monde Diplmatique – edycja polska” nr 4 już w 2016 r. Problem polega na tym, że wypreparowanie powstań z kontekstu tego, co się działo pod koniec I wojny światowej na froncie wschodnim, oraz antykajzerowskiej rewolucji w Niemczech, musi prowadzić do kulawej interpretacji faktów. Oprócz przebudzenia narodowego polskich Górnoślązaków od 2 poł. XIX w. do procesów, które poprzedzały, przenikały lub towarzyszyły tendencjom, jakie doprowadziły do powstań śląskich, należy zaliczyć rosnące zainteresowanie nowych i starych wielkich grup społecznych – takich jak robotnicy i chłopi górnośląscy – organizowaniem się dla obrony i wyrażania swoich indywidualno-grupowych potrzeb i interesów. Kolejnym procesem, który znacząco wpłynął na wzrost nastrojów buntu wśród „poczciwego ludu śląskiego”, były społeczne skutki militarystycznej polityki władz i kapitałów niemieckich podczas Wielkiej Wojny, czyli pozbawienie wielu śląskich rodzin głównych żywicieli zatrudnionych w przemyśle czy w rolnictwie, a w efekcie wymuszenie pracy licznych kobiet w produkcji wojennej, problemy aprowizacyjne w miastach górnośląskich, głodowe stawki płac, a wreszcie – rosnąca buta i arogancja przemysłowców i władz pruskich wobec osób poddanych wojennemu przymusowi pracy. Stanowiło to podatny grunt pod kolejny proces społeczny, który uruchomił lawinę wydarzeń zakończonych powstaniami śląskimi: przenikanie do świadomości części pracowników na Górnym Śląsku wyidealizowanego przekazu na temat rewolucji w Rosji, a następnie włączenie się najzadziorniejszych z nich w wydarzenia rewolucji niemieckiej od listopada 1918 r. Na tle tych procesów należy dostrzegać znaczenie działań organizacyjnych podejmowanych przez związki zawodowe, propagandę różnych ideologii i koncepcji przyszłości Śląska, uprawianą przez partie i ugrupowania polityczne od prawicy przez centrum po lewicę, ekstremy prawicowe i lewicowe, wreszcie przenikające z zaciszy gabinetów na ulice śląskich miast i wiosek skutki tzw. „wielkiej gry” mocarstw i kapitałów.

Polskie przebudzenie narodowe na Górnym Śląsku Na Górnym Śląsku w XIX w. mieliśmy do czynienia z klasycznym zjawiskiem „etnoklasy”, sytuacją, gdy podziały etniczne nakładają się na społeczne – uważa dr Jarosław Tomasiewicz. Według niego początkowo opór polskojęzycznych Ślązaków przyjął formę ruchu socjalnego, nie narodowego. Wątek społeczny akcentował „Katolik” ubolewając, „że dla wyborów zapomniano o sprawie socjalnej i przez bratanie się z pracodawcami zmniejszono sobie zaufanie u robotników”. W 1885 r. na łamach „Katolika” pisano: „Nie obaczysz tu [w Kółku Polskim w Roździeniu – S.O.] żadnego gospodarza, jeno rzemieślników i robotników, bo gospodarz [...] który konie w kopalni lub pod jakim Żydem ma [wynajmuje], boi się, aby mu ich z roboty nie wygnał”. „Na żadnym obwodzie przemysłowym świata nie ciąży tak wyraźne piętno dwoistości sił, które do jednej pracy są tu sprzężone – dwoistości świata panów i niewolników. Nie ma tu świadomej pracy jednego narodu. Akcjonariuszem, dyrektorem, inżynierem, dozorcą – słowem frakowcem, śmietanką, jaśnie panem jest Niemiec. Polak może być robotnikiem, szleperem, proletariuszem, pariasem, chacharem” – pisał Teodor Tyc, historyk i działacz plebiscytowy. Skład społeczny powstańców śląskich determinowała struktura społeczna i – związana z nią na Górnym Śląsku – narodowa, które były rezultatem procesów uruchomionych w połowie XVIII w. podbojem Śląska przez Prusy i jego oderwaniem od habsburskiej Korony Królestwa Czech, pruskimi reformami

KURIER·ŚL ĄSKI agrarnymi z początku XIX w., trwającą od 1. poł. XIX w. niemiec­ką rewolucją przemysłową, a wreszcie – zjednoczeniem Niemiec przez militaryzm Prus w 2. poł. XIX w. Lata I wojny światowej nie wniosły większych zmian w procesy (de-)formujące strukturę społeczną Górnego Śląska. Jej kolonialne zniekształcenie przejawiało się w tym, że dominującą rolę odgrywała tu niemiecka wielka własność ziemska (m.in. rodów Ballestrem, Colonna, Donnersmarck, Gaschin, Hochberg von Pless, Hohenlohe-Oehringen, Lichnowsky, Paczensky und Tenczin,

świadomości narodowej. W miastach większych, ośrodkach administracji politycznej i gospodarczej, Górnoślązacy polscy lub polskojęzyczni byli zdominowani przez drobnych mieszczan: niemieckich urzędników, pastorów i księży, lekarzy, prawników, redaktorów gazet, kupców, sklepikarzy itp. Część ludności polskojęzycznej uległa pod ich presją środowiskową germanizacji. Jednak wielu, poprzez codzienne drobne konflikty interesów, jeszcze silniej rozwinęło od poł. XIX w. polską świadomość narodową. Według niemieckiego spisu po-

zatrudnienie kobiet wzrosło z 18,4% w 1913 r. do 29,6% w 1918 r., a w górnictwie węglowym z 4,55% do 12,3%. W 1918 r. kobiety stanowiły 52,2% zatrudnionych w górnictwie rud żelaza, 30,3% w górnictwie rud cynku i ołowiu oraz 23,3% w hutnictwie żelaza i 23,2% w hutnictwie cynku i ołowiu. Następstwem tego oraz zatrudniania innych niewykwalifikowanych robotników (młodocianych, jeńców wojennych, robotników przymusowych) – zwłaszcza w kopalniach – były głodowe zarobki, brak troski pracodawców o bezpieczeństwo pracy,

Społeczny wymiar powstań śląskich często umyka uwadze stron zainteresowanych historyczno-politycznym sporem o ich charakter. Zawężanie przyczyn ich wybuchu jedynie do polityczno-ideologicznego starcia dwóch lub trzech koncep­ cji kształtowania przyszłych losów ziem śląskich po I wojnie światowej jest wyrazem braku zrozumienia dla głębszych pro­ cesów, które je poprzedzały lub przebiegały równolegle do nich i je przenikały.

Społeczny wymiar powstań śląskich (I) Stanisław Orzeł Posadowsky, Promnitz, Schaffgotsch, Sedlnitzky-Odrowąż, Strachwitz, Wengersky, Wilczek czy Ziemięckich/Ziemietzky), której posiadłości obejmowały 60% ziem Górnego Śląska. W 1907 r. właścicielami ponad połowy ziemi było tu 258 wielkich obszarników, a siedmiu największych magnatów trzymało 27,7% ziem uprawnych i lasów. Majątki ponad 500-hektarowe zajmowały 1/3 ziem wielkiej własności, a razem z majątkami od 100 do 300 ha – 35,2% wszystkich gospodarstw. Spośród 10 najbogatszych Niemców aż 7 było górnośląskimi milionerami. Wielki kapitał przemysłowy wyrastał z wielkiej własności ziemskiej albo był z nią powiązany. W tym czasie z pracy w rolnictwie utrzymywało się prawie 594 tys. osób, czyli 28,7% wszystkich zatrudnionych na Górnym Śląsku – pracujący na roli i ich rodziny. Przemysł z górnictwem zatrudniał ponad 987 tys. ludzi, czyli 47,7% ogółu zatrudnionych. Prawie połowę z nich zatrudniano w wielkich zakładach, liczących kilkuset pracowników, a w kopalniach nawet po kilka tysięcy. Najsilniej deformację struktury społecznej na Górnym Śląsku wyrażał – odsłaniając jej jednoznacznie kolonialny charakter – fakt, że podziały klasowe w większości pokrywały się z podziałami narodowymi, tzn. rodzima – polska, polskojęzyczna lub czesko-morawska ludność pracowała na roli w wielkich majątkach należących do Niemców. Podobnie w przemyśle – własność i kadry zarządzające też były w większości niemieckie. Rodzima ludność górnośląska miała minimalne szanse kształcenia się, a jeśli już – pod warunkiem germanizacji, wyrzeczenia się języka rodzimego – to w seminariach duchownych lub w tzw. wolnych zawodach, jak lekarze, kupcy, dziennikarze itp. Górnych warstw struktury społecznej nie mogła uzupełnić asymilacja polskiej inteligencji z zaborów austriackiego lub rosyjskiego: chętnych było mało, kapitaliści niemieccy mocno związani z akcją germanizacyjną na Śląsku nie widzieli potrzeby ich zatrudniania, a po klęsce powstania styczniowego 1863 r. znaczna liczba tzw. wysadzonych z siodła – inteligencji szlacheckiej z Królestwa Polskiego – nie mogła się zatrudnić w pruskim przemyśle kolonialnym na Górnym Śląsku, bo w 1885 r. władze Niemiec zakazały osiedlania się w Rzeszy Polaków z pozostałych zaborów. W efekcie od początku kolonialnej rewolucji przemysłowej pod dyktatem Prus, aż do końca I wojny światowej większość górników na Górnym Śląsku pracujących na stanowiskach poniżej kadr dozoru pochodziła z ludności polskiej lub polskojęzycznej. W hut­ nictwie na stanowiskach robotniczych pracowali ludzie z obu grup narodowych, za to w przemyśle metalowym – w większości Niemcy. W mniejszych miastach, gdzie dominowało górnictwo i hutnictwo, przeważała ludność polska lub polskojęzyczna o niesprecyzowanej

jego zaleceń. Z jego raportu wynikało, że w Zakładach tych pracowało ponad 1000 kobiet, podczas gdy przed wojną było ich 189. W jednym ze sprawozdań stwierdzano, że „zaniedbanie pomieszczeń dla robotników, szatni, umywalni posunęło się bardzo daleko, niektóre zupełnie zanikły”. Dla fabrykantów zamówienia wojskowe stanowiły wystarczający pretekst do narzucenia pracy w godzinach nadliczbowych, zwłaszcza że dawne ograniczenia w tym zakresie na czas wojny zostały uchylone. W następstwie – katastrofalna sytuacja żywnościowa wszystkich robotników, ale zwłaszcza kobiet i dzieci, oszczędzanie maszyn i urządzeń, oświetlenia itp. powodowały wzrost wypadkowości. Jednocześnie przyzwyczajeni do niskich płac kobiet przemysłowcy niemieccy nie chcieli podnosić zarobków wracającym do pracy mężczyznom, a jeśli już – to tylko niemieckim weteranom. Polscy i polskojęzyczni weterani z armii kajzera liczyć na powrót do pracy lub godną płacę nie mogli. Mimo pewnych starań władz państwowych i wojskowych, aby ograniczyć czas pracy i poprawić jej warunki – postępowała więc radykalizacja nastrojów. Jednym z przykładów był strajk opisany w sprawozdaniu inspekcji przemysłowej, który 1 lipca 1918 r. wywołały w kopalni rud, ołowiu i cynku „Biały Szarlej” robotnice zatrudnione na powierzchni, żądając skrócenia czasu pracy z 11 do 8 godzin. Dlatego na wiecach robotniczych w Bytomiu, Katowicach, Królewskiej Hucie, Rudzie Śląskiej, Świętochłowicach czy Zabrzu żądano reform społecznych, a jednocześnie wołano o powrót Śląska do polskiej Macierzy, w nadziei, że tam reformy nastąpią szybciej niż w pokonanych i zdezorganizowanych rewolucją Niemczech.

wszechnego pod względem językowym „Regencya Opolska, Śląsk Cieszyński i powiaty Brzeg, Namysłów i Syców regencyi Wrocławskiej miały razem w r. 1910 2,765.881 ludności, z czego było Polaków 1,525.156 = 55,2%, Niemców 1,057.528 = 38,2% Czechów 170.942 = 6,5%, tymczasem Romer, według oszacowań podaje liczbę Polaków w regencyi Opolskiej na 1,502.000 = 68,6%, na Śląsku Cieszyńskim na 260.000 = 61,0%, dodając do tego Polaków w trzech wyżej wymienionych powiatach regencyi Wrocławskiej, która wynosi 33.168 = 23,1%, otrzymamy

a w konsekwencji – poważny wzrost zachorowań i wypadków przy pracy. W piśmie z 28 lutego 1917 r. bytomski inspektor przemysłowy zwracał uwagę, że w Hucie Pokój zatrudniano kobiety przy pracach tak ciężkich, że powodowały trwałe kalectwo. Mówiące po polsku – jak zaznaczył inspektor – dziewczęta wykonywały prace, od których palce kostniały i ulegały trwałemu zniekształceniu, przez co robotnice te nie były w stanie wykonywać innych, domowych robót ręcznych. Inspektorzy przemysłowi Königliche Gewerbeinspektion/Kró-

Hans Lukascheck

Anton Jadasch

Kardynał Adolf Bertram

razem 1,795.000 Polaków, (…) 64,9% ogółu ludności”. Na samym tylko Górnym Śląsku było to 1 mln 169 tys. osób polskojęzycznych oraz 884 tys. niemieckojęzycznych. Większość ludności regionu trwała przy dialekcie języka polskiego (i katolicyzmie), co nie oznaczało, że wykazywała polską świadomość narodową. Ta zaczęła się formować na przełomie XIX i XX w., wraz z początkami ruchu narodowego, ale prawdziwe przebudzenie indyferentnych narodowo Górnoślązaków przyniosła I wojna światowa. Klęska „niezwyciężonych” Niemiec i Prus, dla których Górnoślązacy byli „mięsem armatnim”, przyspieszyła krystalizowanie świadomości narodowej wśród tych z nich, którzy byli obojętni narodowo lub labilni językowo.

lewskiej Inspekcji Przemysłowej odnotowali też statystyczny wzrost wypadkowości wśród kobiet, choć wielu wypadków nie zgłaszano. „W 1915 r. wybuch w jednej z fabryk spowodował 46 wypadków lekkich, 6 ciężkich i 21 śmiertelnych. W 1918 r. nastąpił drugi wybuch tego rodzaju i pociągnął za sobą 277 wypadków lekkich, 41 ciężkich i 18 śmiertelnych”, co było

ich 66 z 35 487 strajkującymi. W 1918 r. doszło już do 134 strajków z prawie 121 tys. strajkujących. O ile na jeden strajk w 1917 r. przypadało średnio 539 strajkujących, to w 1918 r. – już 902. Żądano głównie poprawy zaopatrzenia, podwyżek płac realnych czy zniesienia uciążliwych ograniczeń powodowanych wojną. Spontaniczne wystąpienia pracownic i pracowników na Górnym

Strajki oraz rady robotnicze i chłopskie pod koniec wojny Najostrzejszym wyrazem napięć społecznych narastających na Górnym Śląsku pod koniec wojny i w pierwszych miesiącach po jej zakończeniu była rosnąca ilość strajków. Na terenie całej rejencji opolskiej w 1917 r. było

Społeczne skutki Wielkiej Wojny Równocześnie załamanie dotychczasowego modelu śląskiej kultury pracy przyspieszył rozwój ich świadomości klasowej. Gdy mężczyźni wrócili z frontu, okazało się, że wiele ich matek, żon, sióstr czy narzeczonych pracowało lub pracuje w przemyśle, codziennie stykając się z butą, arogancją, molestowaniem seksualnym, wyzyskiem płacowym lub uciskiem narodowym, czyli poniżeniem ze względu na język polski lub gwarę śląską, którymi mówiły w pracy. Wiele z nich w wyniku fatalnych warunków bezpieczeństwa pracy w czasie wojny utraciło zdrowie, a część – życie. W rejencji opolskiej

Kopalnia „Biały Szarlej”. Segregowanie rudy cynkowej

efektem brutalnego podnoszenia wydajności w przemyśle chemicznym. Od 1917 r. było już widać, że fabrykanci lekceważą inspekcję przemysłową: z meldunku gliwickiego inspektora przemysłowego z 23 września tego roku wynika, że dyrekcja Zakładów Huldczyńskich nie chciała respektować

FOT. NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Śląsku od 1918 r. zaczęły wyprzedzać działalność organizacji robotniczych. Znacznie silniejsze niż polityczne, narodowych nie wyłączając, były socjalno-bytowe żądania robotników. Żywiołowość górowała nad świadomością… Obok podzielonych narodowo związków zawodowych i – często – bezsilnych

rad, wrzenie rewolucji w Niemczech pchało ludzi na Śląsku do niekontrolowanych przez żadne organizacje wystąpień przeciw władzom niemieckim i pracodawcom. W Nysie zrewoltowani żołnierze szturmem wzięli więzienie, uwalniając aresztantów. „Opanowanie wszystkich bytomskich placówek urzędowych przez nikłą garstkę żołnierzy dokonane zostało w przeciągu zaledwie godziny. Nie padł ani jeden strzał, gdyż nie znalazł się człowiek, który by na widok karabinu i czerwonej kokardy natychmiast nie kapitulował” – wspominał powstaniec Józef Grzegorzek. Dopiero w ostatnich strajkach 1918 r. prócz postulatów ekonomicznych pojawiły się postulaty polityczne: zakończenia wojny, obalenia odpowiedzialnej za nią monarchii Hohenzollernów, ustanowienia republiki socjalistycznej, a pod wpływem agitacji komunistów – 8-godzinnego dnia pracy, samorządów robotniczych w zakładach pracy, ograniczenia wszechwładzy właścicieli przedsiębiorstw… Szczególną rolę w artykułowaniu żądań robotniczych odgrywały rady chłopskie i robotnicze. W niektórych wsiach powiatu lublinieckiego w listopadzie i grudniu 1918 r. powstały radykalne rady chłopskie, spośród których najbardziej zdecydowanie działała rada w Sierakowie, utworzona z inicjatywy W. Reimanna, który wcześniej brał udział w rewolucji październikowej w Rosji. Pod jego przywództwem rada usunęła dotychczasowe władze gminy i wybrała nowe, na czele których stanęli… komuniści. Starosta (landrat) lubliniecki pisał, że Reimann „usiłował nie bez powodzenia zachęcić ludność również w innych okolicznych wsiach do podobnych bezprawnych wystąpień, żądał usuwania wójtów, zwracał się do właścicielki dóbr p. v. Klitzing w sprawie podziału jej dominium, robotników dominium wzywał do porzucenia pracy itp. [jego] działalność wnosi zamieszanie w umysły bezkrytycznej ludności i narusza porządek”… Sprawą zajęła się Rada Ludowa i Rada Żołnierska we Wrocławiu, podlegające bezpośrednio rządowi prawicowych socjalzdrajców Eberta w Berlinie, i niemieckie wojsko przystąpiło do działania… Podobnie 15 listopada landrat z Raciborza donosił do rejencji opolskiej, że w niektórych gromadach jego powiatu dochodzi do wystąpień przeciwko płaceniu podatków i ściąganiu kontyngentów żywnościowych. O podobnych zajściach pisali także landraci z Pszczyny i Rybnika. W grudniu wysłannik Wrocławskiej Rady Ludowej przewidywał wręcz groźbę powstania ludności wiejskiej i w związku z tym zalecał wzmocnienie oddziałów wojskowych, zwłaszcza w rejonach rolniczych. Przed ogłoszeniem samodzielnej „republiki radlińskiej” przez radę robotniczą zdominowaną przez polskich Górnoślązaków, rybnicki landrat/starosta, dr. Hans Lukaschek, i przewodniczący rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej, prawicowy socjaldemokrata Fritz Wasner, przestrzegali w raporcie, a raczej donosie do centralnej Rady Ludowej we Wrocławiu: „Zainteresuje zapewne Radę Ludową rozwój stosunków we wsi Radlin, wsi przemysłowej z ok. 7000 mieszkańców, do której należy także kopalnia Emma. Tamtejsza Rada Robotnicza usamodzielniła się i w najbliższej przyszłości proklamować będzie z pewnością Polską Republikę Radlińską. Mieszkańcy sprowadzili sobie z Berlina sekretarza przesiąkniętego naleciałościami spartakusowskimi, który posiada jakieś stosunki z Centralną Radą w Berlinie. Sprawa jest tym bardziej interesująca, że radlińska Rada Robotnicza jest czysto polska i usiłuje jawnie ratować od aresztowania przestępców znajdujących się w Berlinie, których dotąd nie udało się pozbawić wolności”. I wydał zakaz wypłacania pieniędzy radlińskiej radzie. Radzie tej przewodniczył znany działacz robotniczy, Alojzy Swoboda. Do jej kierownictwa należeli: Leopold Zarzycki, Izydor Basztoń, Jan Radecki, Wilhelm Połomski i lewicowy działacz robotniczy Franciszek Menżyk, który jeszcze przed wojną światową, pracując w Westfalii, zetknął się z socjalistami i wszedł do klasowego związku górników, Deutscher Bergarbeiterverband. Najpewniej to on sprawił, że w opracowywaniu „statutu Republiki Radlińskiej” brał udział członek Związku Sprartakusa z Berlina, niejaki Schwer. Tymi „przestępcami” – według landrata – byli zwolennicy komunistycznego Związku Spartakusa. Gdy Dokończenie na sąsiedniej stronie


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

P

o wnikliwych penetracjach terenu Puszczyński z Baczyńskim opracowali plan działań destrukcyjnych. „Grudniowy plan działalności dywersyjnej oprócz zasadniczego celu, jakim była izolacja niemieckich ośrodków dyspozycyjnych, miał również „dążyć do osiągnięcia fizycznego i psychicznego efektu, który podniósłby nastrój w pierwszych dniach powstania. Pokazać w pierwszej chwili tak swoim, jak i obcym, że przyszła rozgrywka zbrojna nie jest burdą polityczną, lecz konsekwentną walką, do której każdy musi się ustosunkować w sposób rzeczowy i ściśle określony” – zacytowała Puszczyńskiego Zyta Zarzycka w swojej książce Polskie działania specjalne na Górnym Śląsku 1919–1921 (s. 64). Oddział II sztabu Generalnego WP, a zwłaszcza kpt. Kierkowski, nie tylko pozytywnie odniósł się do tego pomysłu, ale od razu wsparł Puszczyńskiego. Referat Destrukcji otrzymał status autonomicznej jednostki z własnym budżetem i niezależnością organizacyjną. Pieniądze przeznaczano na zakupy broni, środków technicznych, materiałów wybuchowych, opłacenie podróży, kwater i żywności oraz diety dla pracowników referatu. Ciekawostką jest to, że wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. „Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie.

Choć przyszło Ślązakom czekać na decyzję mocarstw przyznania Polsce ich ziem, doświadczeni ciągłymi tylko obietnicami, przestali wierzyć, że w drodze zabiegów dyplomatycznych można cokolwiek osiągnąć. Przygotowywali się więc do powstania. Już od grudnia 1920 r. kpt. Tadeusz Puszczyński zaczął tworzyć Grupę Destrukcyjną. Miała ona odciąć całkowicie teren plebiscyto­ wy, czyli Górny Śląsk, od Rzeszy, by uniemożliwić przerzut wojska niemieckiego w rejony walk. Puszczyński przyjął pseudonim Wawelberg – czyli Wzgórze Wawelskie.

Grupa Destrukcyjna „Wawelberga” Historia powstań śląskich · Część XX Jadwiga Chmielowska

kiedy lud górnośląski będzie musiał sam dopomnieć się o swoje prawa z bronią w ręku. Mimo młodego wieku wszystkich tych spiskowców dla dobrej sprawy cechowała niezwykła powaga. Zwłaszcza jeden z nich, rzadko pokazujący się w hotelu Lomnic, zazwyczaj milczący, po wysłuchaniu rozkazów odchodził, ale dokąd? – nikt o tem nie wiedział. Ktoby jednak chciał śledzić jego kroki, przekonałby się, że ów młodzieniec zdąża do jednego z miast, położonego przy węzłowej stacji kolejowej i tam zatrzymuje się w hotelu, będąc uważany za powojennego spekulanta nazwiskiem Wawelberga. Tam to nie-

Wysokość pensji nie wiązała się ze stopniem, ale z potrzebami i zobowiązaniami rodzinnymi. Większe pobory otrzymywali szeregowi obarczeni rodziną niż oficerowie-kawalerowie. Uwzględniano również posiadanie na utrzymaniu rodziców lub rodzeństwa” – napisała Zyta Zarzycka w swojej książce. Nad finansami czuwał ppor. Edmund Charaszkiewicz. Wypłacał on kolejne zaliczki dopiero po drobiazgowym rozliczeniu poprzednich kwot. Charaszkiewicz był siostrzeńcem Elżbiety Korfantowej. Po wczesnej śmierci matki wychowywał się na Górnym Śląsku. Znał teren i był szalenie skrupulatny w rozliczeniach. Kpt. Puszczyński pobrał w Oddz. II Sztabu MSWojsk. 130 190 marek niemieckich. Po zakończeniu powstania do kasy zwrócono 4 364,05 z dokładnością do feniga. Resztę rozliczono rachunkami. Oczywiście referat dysponował też markami polskimi i dolarami. Walutę niemiecką kupowano w Gdańsku na czarnym rynku, przez wysyłanych tam specjalnie z Warszawy oficerów Wydziału Plebiscytowego. Warto wspomnieć, że w 1921 r. za 1 $ płacono 65 marek niemieckich, a 790 marek polskich. „W siedzibie Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu, w małym pokoiku hotelu Łomnic, w małym, ciemnym i dusznym pokoiku zbierało się grono ludzi, którzy przy kulawem biurku przygotowywali po cichu, ale wytrwale potężną organizację, mającą stworzyć armię powstańczą. Ludzie ci, małomówni, zamknięci w sobie, czynili w pierwszej chwili wrażenie spiskowców, działających na własną rękę, przekonanych, że musi przyjść chwila,

ustannie przyjeżdżali do niego i wyjeżdżali ludzie o wyglądzie agentów handlowych. I ktoby, śledząc losy owych agentów, pragnął zdobyć o nich bliższe informacje, z pewnością – znikłby bez wieści” – czytamy we wspomnieniach Bartłomieja Sieleckiego opublikowanych w Księdze Pamiątkowej Powstań i Plebiscytu na Śląsku (s. 90).

B

azę wypadową dla Referatu Destrukcji ulokowano w Sosnowcu. Miasto to, „położone nad graniczną Przemszą, bez reszty było zaangażowane w pomoc Górnemu Śląskowi. W koszarach Traugutta znajdował się obóz zdemobilizowanych z szeregów Wojska Polskiego Ślązaków udających się na teren plebiscytowy oraz obóz uchodźców politycznych ze Śląska. W latach 1919–1920 w Sosnowcu mieścił się sztab I i II powstania. Następnie działało tu Dowództwo Główne POW Górnego Śląska. W mieście miały siedzibę ekspozytury MSWojsk. i Sztabu Generalnego WP zarówno jawne jak i tajne. Z Sosnowca dokonywano na teren plebiscytowy przerzutów sił i środków bojowych. Stąd też miasto penetrowały intensywnie niemieckie służby specjalne, ale wśród różnorodnych instytucji wojskowych i cywilnych pracujących na rzecz Górnego Śląska baza Referatu Destrukcji stawała się niezauważalna. Bez większych podejrzeń można było też magazynować materiał wybuchowy zarówno w koszarach Traugutta, jak i prochowniach miejscowych kopalń”

– czytamy w książce Zyty Zarzyckiej (s. 67). Kpt. Puszczyński nie miał problemów z budową referatu. Liczyło się przede wszystkim doświadczenie w pracy konspiracyjnej, gdyż wśród górników było bardzo dużo osób potrafiących obchodzić się z materiałami wybuchowymi, a nawet mających doświadczenia saperskie z armii niemieckiej z czasów niedawnej wojny. Kandydaci, którzy trafiali do Referatu Destrukcji, musieli odznaczać się umiejętnością podejmowania błyskawicznych i ryzykownych decyzji oraz odpowiednimi, bardzo specyficznymi cechami psychicznymi – zdolnościami aktorskimi, umiejętnością wcielania się w różne role i profesje. Od wszystkich pochodzących spoza Śląska wymagano też znajomości tzw. hochdeutsch, czyli niemieckiego literackiego. Referat potrzebował minimum ok. 100 osób, aby dokonać zniszczeń obiektów rozrzuconych na przeszło 90-km odcinku. Byli członkowie Referatu do Zadań Specjalnych, działającego przy Dowództwie Głównym POW, zasilili szeregi tworzącej się Grupy Wawelberga – byli to w większości Górnoślązacy. „Oto na jesieni 1920 r. i zimą 1921 r. zachodziły częste wypadki, iż Górnoślązacy w odpowiedzi na prowokacje niemieckie samorzutnie wysadzali w powietrze urządzenia drogowe, mosty, a przede wszystkim pomniki znienawidzonego b. cesarza niemieckiego Wilhelma II. Wawelbergowi udało się nawiązać stosunki z niektórymi zamachowcami, a rozumiejąc bezcelowość samorzutnych wystąpień, postanowił tych zamachowców związać, w ścisłą i będącą z nim w porozumieniu grupę destrukcyjną, która niebawem stała się tak doskonale zakonspirowana, że nawet w Hotelu Lomnic o niej nie wiedziano” – pisał w swoich wspomnieniach cytowany już Bartłomiej Sielecki.

D

o Referatu Destrukcji trafiali działacze PPS z partyjnych organizacji bojowych. Większość z nich brała już udział w I i II powstaniu. Członkowie Związku Niezależnej

Do „Destrukcji” trafiali też ochotnicy – saperzy z Wojska Polskiego. Wszyscy niemal rekrutowali się z Wielkopolski, m.in. dzięki znajomości języka niemieckiego. Mieli oni też doświadczenie nabyte podczas swojego powstania.

zaliczyć m.in. strajk z 28 listopada 1918 r. w 22 kopalniach, który ogarnął 14 tys. górników. Podczas strajku kopalń i hut 17–19 grudnia 1918 r., w kopalni „Schlesien” w Chropaczowie (dziś Świętochłowice – S.O.] część robotników szturmem wzięła budynek

FOT.

Kopalnia Emma, Dębieńsko pocz. XX w. FOT.

kopalni do „zawieszenia broni” i kolejnych negocjacji, które znów się przeciągały… Radlińska rada robotnicza, mimo pacyfikacji kopalni „Emma” przez wojsko, funkcjonowała jeszcze, mimo narastającego terroru prawicy niemieckich socjaldemokratów Hőrsinga, w lutym 1919 r. Do ówczesnych największych strajków można

dyrekcji. Rada załogi przedsiębiorstw Spółki Akcyjnej Śląskiej w Piaśnikach w piśmie do dyrekcji zażądała zwolnienia urzędników, „którzy dopuścili się wykroczeń przeciwko robotnikom. (…) W przeciwnym razie nie bierzemy żadnej odpowiedzialności za to, co może nastąpić”. Wówczas trzy kompanie wojska obsadziły Lipiny, Chropaczów i Piaśniki. Jeden pluton

Królewska Huta, pocztówka z początku XX w.

7 grudnia 1918 r. zastrajkowali górnicy z pobliskiej kopalni „Emma” [później „Dębieńsko” – S.O.], bo zarobki były tam niższe niż w innych kopalniach okręgu rybnickiego, dyrektor Prietze nie był w nastroju do ustępstw i wezwał do „negocjacji” wojsko z Rybnika. W walce zginął jeden górnik. Po interwencji delegatów rybnickiej rady robotniczej i żołnierskiej doszło na

Młodzieży Socjalistycznej (ZNMS) brak doświadczenia saperskiego rekompensowali ideowością i olbrzymią odpornością psychiczną. Świetnie uzupełniali się ze śląskimi górnikami. Niestety bojowcy-weterani rewolucji 1905–07 nie zawsze nadawali się już do czynnego uczestnictwa w oddziałach terenowych; mieli olbrzymie doświadczenie, lecz niestety lata konspiracji i stresów z tym związanych sprawiły, że obniżyła się nie tylko ich sprawność fizyczna, ale i odporność psychiczna. Byli oni w zasadzie jedynie instruktorami i konstruktorami bomb. W działalność referatu włączali się też byli członkowie Lotnych Oddziałów POW, Pogotowia Bojowego i Milicji Ludowej PPS. Mieli oni wszyscy wielkie doświadczenie w pracy dywersyjnej. „Tych kpt. Puszczyński znał osobiście, byli to bowiem jego dawni towarzysze broni z pracy niepodległościowej lub partyjnej. Znał ich doświadczenie konspiracyjne, wady i zalety, i odporność psychiczną w obliczu nieprzyjaciela, bowiem z milicjantami przeszedł szlak frontowy VIII batalionu strzelców w 1919 r. Ta właśnie grupa, choć nieliczna, stała się podstawą rekrutacji personalnej do Referatu Destrukcji” – napisała Zyta Zarzycka w swej książce (s. 70). Do „Destrukcji” trafiali też ochotnicy – saperzy z Wojska Polskiego. Rozkaz ministra spraw wojskowych zezwalał na urlopowanie z szeregów polskiej armii ochotników śpieszących na pomoc Górnemu Śląskowi. Nie przyjmowano wszystkich chętnych. Za każdym razem kandydat musiał zdać specyficzny egzamin. Wszyscy niemal saperzy-ochotnicy rekrutowali się z Wielkopolski, między innymi dzięki znajomości języka niemieckiego. Mieli oni też doświadczenie nabyte podczas swojego powstania. Zbieranina w tym referacie była wielka. Od górników po studentów, powstańcy śląscy i wielkopolscy, oficerowie WP i peowiacy z całej Polski. „Znaleźli się w nich ludzie o rozmaitych poglądach politycznych, od skrajnie konserwatywnych – jak ppor. Edmund Charaszkiewicz, poprzez działaczy PPS, jak kpt. Tadeusz

obsadził ratusz i usiłował aresztować członków rady robotniczej. Tyle że, jak wspominał Anton Jadasch, było tam „kilka setek proletariackich”, czyli uzbrojonych członków milicji robotniczej. Po walce, w której zginęło dwóch robotników, a postrzelonych zostało kilku żołnierzy, robotnicy rozbroili żołnierzy, a broń zwrócili im dopiero, gdy ci się wycofali. W dniach 27–29 grudnia 1918 r. wybuchł strajk ekonomiczny. Prezydent rejencji śląskiej w Opolu twierdził wtedy, że robotnicy zachowywali się wobec dyrekcji zakładów jak ich prawowici właściciele. Dyrektor jednego z większych przedsiębiorstw górnośląskich skarżył się 29 grudnia w prywatnym liście: „Tu nie jest wesoło. Wczoraj pertraktowałem przez cały dzień. Załoga uprawia politykę rewolwerową i zmusiła mnie do przyrzeczeń. Na innych kopalniach sprawy poszły o wiele dalej. Trzech dyrektorów generalnych złożyło już swoje funkcje i opuściło Górny Śląsk. U mnie zwolnili oni [robotnicy – S.O.] z pracy dziesięciu urzędników na drodze uchwały masowej”. K

Puszczyński, por. Stanisław Baczyński, Stanisław Dubois, Kazimierz Kuszell, Stanisław Machnicki, Stanisław Saks, Wacław Wardaszako – po komunistów – jak Bohdan de Nissau. Różnice poglądów czy przekonań nie zaważyły jednak absolutnie na spoistości wewnętrznej i sprawności oddziałów dywersyjnych. Niemałą rolę w kształtowaniu dyscypliny wewnętrznej i wysokiego morale żołnierskiego oddziałów odegrali bez wątpienia tzw. wychowawcy” – napisała Zyta Zarzycka (op. cit., s. 71).

T

ymczasem Michał Grażyński ps. Borelowski, współpracując z płk. Pawłem Chrobokiem, reorganizował struktury Dowództwa Obrony Plebiscytu (DOP). Przestał obowiązywać system „dziesiątek”. Formowano pułki dzielące się na baony, kompanie i sekcje. Na terenach położonych na lewym brzegu Odry system organizacyjny miał pozostać bez zmian. 22 stycznia 1920 r. szef sztabu M. Chmielewski, J. Wyglenda i M. Grażyński przenieśli się z Grodźca pod Będzinem do Królewskiej Huty – obecnego Chorzowa. W Milowicach pod Sosnowcem pozostała kancelaria i archiwum. Płk. Chrobok wydał 4 lutego 1921 r. rozkaz o utworzeniu Inspektoratu Głównego (IG), odpowiedzialnego za stan organizacji terenowych. Szefem IG został Janusz Sołtys. „Powołanie do życia Inspektoratu Głównego pozwoliło piłsudczykom na odseparowanie się od DOP, które przez negatywną ocenę szefa sztabu, kpt. Henryka Zborowskiego, oraz wszystkich funkcjonariuszy rekrutujących się z dowódców formacji wielkopolskich, uzyskało opinię instytucji odosobnionej, obcej terenowi. Inicjatorzy powstania IG zyskali nie tylko poparcie miejscowych konspiratorów wojskowych, kontrolę nad oddziałami, ale również zmianę podejścia do zgłaszanych przez siebie propozycji. Zamiast przedstawiać swe poglądy jako ocenę grupy osób przyjezdnych, mogli przekazywać je dowództwu jako opinię Górnoślązaków” – czytamy w książce Wandy Musialik Michał Tadeusz Grażyński 1890–1965. Borelowski zwrócił się do Wojciecha Korfantego z propozycją wzniecenia powstania jeszcze przed plebiscytem, zanim na Górny Śląsk przybędą tzw. emigranci. Wiadomo było, że decyzja o dopuszczeniu ich do udziału w plebiscycie działa na szkodę Polaków. Ślązacy na szczęście nie wiedzieli, że to polska delegacja umieściła ten dziwny zapis. Czuliby się zdradzeni podwójnie. „Przyjmując za prawdopodobne

Mapa rad rewolucji niemieckiej na Śląsku

doniesienia raportów dyplomatycznych, przewidujących wykorzystanie przez przeciwnika podjętych działań zbrojnych jako argumentu przemawiającego za unieważnieniem korzystnego dla Polski plebiscytu, W. Korfanty zdecydowanie odrzucił ideę czynu zbrojnego” – napisała w swej książce Wanda Musialik. Nie udało się jednak dotrzeć do tych dokumentów. Korfanty tymczasem, bojąc się wybuchu powstania, szukał pomocy nawet u gen. K. Sosnkowskiego. Na konferencji 18 marca 1921 r. pod naciskiem Korfantego płk P. Chrobok uznał, że wywołanie powstania w obecnej chwili nie ma szans powodzenia, gdyż będzie stłumione przez aliantów i bojówki przybyłych emigrantów. Korfantemu udało się więc po raz kolejny nie dopuścić do powstania. Konflikt pomiędzy Korfantym a Chrobokiem narastał. „W dniu 4 kwietnia 1921 roku, na skutek różnicy zdań w kwestii dalszego rozwoju organizacji, odwołano płk. Pawła Chroboka z funkcji dowódcy i powierzono to stanowisko ppłk. Maciejowi Mielżyńskiemu” – napisał w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie Michał Cieślak (s.10). Płk Chrobok chciał tworzyć na terenie Polski regularne wojsko powstańcze, które miało wkroczyć w razie wybuchu walk. Nic nie stało na przeszkodzie, by takie oddziały powstawały. Lecz i ta jego koncepcja była sprzeczna z ciągłym oczekiwaniem na przychylność

18 marca 1921 r. pod naciskiem Korfantego płk P. Chrobok uznał, że wywołanie powstania w obecnej chwili nie ma szans powodzenia, gdyż będzie stłumione przez aliantów i bojówki przybyłych emigrantów. ententy. Koncepcja unikania konfliktu z Niemcami też już nie miała uzasadnienia, gdyż siła bojowa polskiej armii w 1921 roku przewyższała możliwości niemieckie. Pomimo kolejnej zmiany w kierownictwie Dowództwa Obrony Plebiscytu (DOP) organizacja rozwijała się szybko. Ślązacy podtrzymywali się na duchu, śpiewając: Zmartwychwstanie Hanysa Kocyndra (pseudonim): Alleluja, Alleluja! / Biją na świat cały górnośląskie dzwony, / Niechaj będzie Chrystus pochwalony! / Niech brzmi pieśń zwycięstwa, / Pieśń polska radosna, / Idzie Nowe Życie, idzie Polska Wiosna! / Alleluja, Alleluja! / Pieśń wolności dziś śpiewamy, / A zarazem przysięgamy, / Że tej naszej drogiej ziemi / Z jej skarbami bogatymi / Więcej nie oddamy! / Alleluja, Alleluja! / Zwyciężył lud, zwyciężył duch, / Duch gnębion od stuleci. / Wytęż Entento, dobrze słuch, / Bo głos nasz mocny leci: / Nie damy ziemi, skąd nasz ród, / Nie śmie tu władać więcej wróg, / Tak nam dopomóż Bóg! K

FOT.


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

10

W

szyscy biorcy byli wcześniej zainfekowani wirusem KPCh, powszechnie znanym jako nowy koronawirus, ale zgodnie z doniesieniami wynik testu był negatywny w momencie operacji. Ponieważ płuca doznały nieodwracalnych uszkodzeń, pacjentów poddano przed zabiegiem intubacji i ECMO (metoda pozaustrojowego utlenowania krwi). Jednocześnie chińskie media podawały niewiele dodatkowych, jakkolwiek identycznych informacji o źródle każdej pary płuc – osoby ze śmiercią mózgową z innej prowincji. Krótki czas oczekiwania na te przeszczepy wskazuje na to, że dawcy zostali zabici w celu pozyskania organów – to wniosek, jaki się nasuwa po przeanalizowaniu liczby operacji w ostatnim miesiącu. Określenie dostępności narządów do przeszczepu jest niemożliwe w żadnym systemie, gdzie istnieje dobrowolne dawstwo organów. „Oprócz podkreślenia niezwykle krótkiego czasu oczekiwania na odpowiednich dawców, przydzielenie płuc takim pacjentom-biorcom wydaje się w obecnym czasie nietypową decyzją, która może być podważona z medycznego punktu widzenia” – napisał w wiadomości e-mail do „The Epoch Times” dr Jacob Lavee, dyrektor oddziału transplantacji serca w Sheba Medical Center w Izraelu i członek założyciel Doctors Against Forced Organ Harvesting (Lekarze przeciwko Grabieży Organów). „Z pewnością świadczy to o dużej dostępności płuc na przeszczepy lub o nieodpartej potrzebie zdobycia światowej sławy naukowej”.

KURIER·ŚL ĄSKI Na początku marca br. chińskie media państwowe informo­ wały o serii „pierwszych na świecie” przeszczepów płuc. Pierwszy przeszczep płuc u pacjenta, u którego wcześniej zdiagnozowano covid-19, przeprowadził dr Chen Jingyu z Wuxi w prowincji Jiangsu 29 lutego. Następnie 1, 8 i 10 mar­ ca przeprowadzono trzy podobne procedury u starszych pacjentów.

Podejrzane przeszczepy płuc w Chinach Sophia Fang

Podwójny przeszczep płuc w Wuxi Weźmy na przykład przypadek ze Szpitala Ludowego Wuxi, w którym czas oczekiwania na parę płuc był krótszy niż jeden dzień. 59-letni pacjent uzyskał pozytywny wynik testu na obecność wirusa KPCh w dniu 26 stycznia. 7 lutego został zaintubowany, a 22 lutego poddany terapii ECMO. Dwa dni później został przeniesiony do szpitala chorób zakaźnych Wuxi, najwyraźniej nadal zainfekowany. Nie jest jasne, w jaki sposób ten pacjent znalazł się pod opieką Chena w Szpitalu Ludowym w Wuxi. W wywiadzie dla „Southern Metropolis Daily” Chen opisał sposób podjęcia decyzji o przeszczepie. „Płuco pacjenta zaczęło obficie krwawić 28 lutego” – powiedział. „Całe było wypełnione krwią i mocno napięte. Pacjent był bliski śmierci. (...) Po przedyskutowaniu tego przypadku z ekspertami na szczeblu prowincji postanowiliśmy przeprowadzić przeszczep płuc w trybie nagłym. Przypadkiem znalazł się dawca”. Dzień później płuca od dawcy z rzekomą śmiercią mózgu zostały przetransportowane 500 mil do Wuxi z prowincji Henan, przez „zieloną bramę” dla narządów – są to specjalne zasady dotyczące kolei i linii lotniczych, umożliwiające najszybszy możliwy transport narządów na przeszczepy. W tym przypadku posłużono

Śpieszmy się, dopóki żyją ostatni, nieliczni świadkowie Mateusz Morawiecki w pierwszym rozdziale swojej pracy magisterskiej pt. Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej (https://old.sw.org.pl/index1. html) pisze: „Nie było oczywiście tak, że tylko późniejsi członkowie SW sprzeciwiali się porozumieniu z Wałęsą przed i po ogłoszeniu dekretu o stanie wojennym. Przewodniczący RKS od listopada 1982 r., Józef Pinior, przed 13.12.1981 r. zdecydowanie krytycznie ustosunkowywał się do pomysłu powołania Frontu Porozumienia Narodowego, który – jego zdaniem – ma na celu wykształcenia się rzeczywistego pluralizmu politycznego. Podobne zdanie na temat FPN miał Tadeusz Świerczewski, organizator podziemia w pierwszych miesiącach stanu wojennego; pyta on, dlaczego niektórzy chcą zawierać nowe kompromisy i porozumienia, jeśli stare, z sierpnia 1980, nie zostały dotrzymane. Kornel Morawiecki przestrzegał przed możliwością ataku na Związek i postulował wprowadzenie zabezpieczeń. (…) Frasyniuk docenia jednak rolę, jaką »Z Dnia na Dzień« odegrało przy nawiązywaniu pourywanych kontaktów,

Według niezależnego Trybunału dla Chin, proceder grabieży organów w ChRL, sankcjonowany przez państwo, nadal trwa. Zdjęcie ilustracyjne FOT. PAVLOFOX / PIXABAY

się koleją dużych prędkości. Nawet w normalnych okolicznościach byłoby uznane za cud znalezienie pary pasujących płuc w ciągu jednego dnia, a co dopiero pośród chaosu epidemii wirusa KPCh. Kto był dawcą? Jak doszło do śmierci mózgu tego pacjenta? Kto zajmował się procedurami dawstwa narządów? Co na to członkowie rodziny dawcy? Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.

oddziału transplantacji płuc, dr Han Weili, przeprowadził transplantację narządów pozyskanych w prowincji Hunan. 8 marca w tym samym szpitalu 70-letni pacjent, który był na ECMO od 26 lutego, dostał nowe płuca od osoby z rzekomą śmiercią mózgu, z prowincji Jiangxi.

Po przeprowadzeniu przeszczepu Chen wypowiedział się dla ThePaper. cn: „Możemy wybrać poważnie zainfekowanych pacjentów w Wuhan nadających się do operacji przeszczepu płuc, z wysokim prawdopodobieństwem sukcesu transplantacji, tych w wieku 20, 30, 40, 50 lat. Chcemy ich uratować poprzez przeszczepy płuc”. W większości krajów powszechną praktyką jest tworzenie kolejki biorców czekających na nieprzewidywalne zdarzenie, jakim jest pojawienie się umierającego, kwalifikującego się dawcy, co sprawia, że czas oczekiwania wynosi miesiące, a nawet lata. Złożoność

przeszczepu płuc często oznacza dłuższy czas oczekiwania. Jednak w Chinach od 2000 r. powszechną praktyką stało się odwrotne dopasowywanie. Istnieje grupa żywych ludzi, którzy czekają na biorcę, a jeśli któryś ma grupę krwi i rodzaj tkanki zgodne z biorcą, staje się dawcą „ze śmiercią mózgu”, jak wynika z dowodów zebranych przez niezależnych śledczych. W tygodniu po przeszczepie, który miał miejsce 29 lutego, pojawiły się doniesienia o trzech kolejnych transplantacjach wykonanych nawet u starszych pacjentów. 10 marca Chen przeprowadził przeszczep płuc u 73-letniego pacjenta zakażonego wirusem KPCh, z cukrzycą i zaburzeniami czynności nerek. Płuca dawcy rzekomo ze śmiercią mózgu zostały przetransportowane drogą powietrzną do Wuxi z Guangzhou (z Kantonu) i ponownie nie podano żadnych dodatkowych informacji na temat dawcy. Jednocześnie w innym szpitalu, 100 mil od Wuxi, wykonano jeszcze dwie operacje przeszczepu płuc. 1 marca 66-letnia kobieta, u której 31 stycznia otrzymano wynik pozytywny na obecność wirusa KPCh, przeszła podwójny przeszczep płuc w Pierwszym Uniwersyteckim Szpitalu Zespolonym w Zhejiang. Dyrektor

przy budowie nowej siatki kolportażu i łączności oraz przy odtwarzaniu zalążków oporu w fabrykach. Być może niechęć Frasyniuka do ZDnD wywodziła się nie tylko faktu powiązania

Morawiecki, jak i Świerczewski mieli zezwolenie, pełnomocnictwa od Frasyniuka, Bednarza i Piniora, bądź tylko od Frasyniuka do sygnowania tekstów »za RKS«. Być może nie było

członków RKS był tak głęboki, że nie było możliwe przekazanie tego do pism regionalnych, czy zakładowych w takim terminie, by poruszany problem był nadal aktualny. (…)

Odwrotne dopasowywanie w celu znalezienia dawców?

Nawet w normalnych okolicznościach byłoby uznane za cud znalezienie pary pasujących płuc w ciągu jednego dnia, a co dopiero pośród chaosu epidemii wirusa KPCh. Liczba dawców o wiele mniejsza niż liczba przeszczepów Tym, którzy są zaznajomieni z praktykami nielegalnych transplantacji w Chinach, ostatnie przypadki mogą przypominać lata sprzed 2015 r., kiedy to zdrowi więźniowie byli zabijani na żądanie. Pod wpływem międzynarodowej presji Chiny rozpoczęły prowadzony na pokaz „program dawstwa narządów” i ogłosiły, że po 1 stycznia 2015 r. nie zostaną wykorzystane

Ostatnio znajdują się chętni do pisania historii nie o Solidarności Walczącej, lecz o Kornelu Morawieckim, nawet wśród naszych prze­ ciwników. To prawda, że tę historię należy napisać od nowa, należy bowiem skończyć z mitotwórstwem i manipulacjami.

Warto od nowa napisać historię Solidarności Walczącej Tadeusz Świerczewski pisma z Morawieckim i Świerczewskim (które notabene nie wykraczało poza sferę organizacji i wymiany informacji). (…) Władysław Frasyniuk, jako przewodniczący RKS, miał pretensje do Tadeusza Świerczewskiego i Kornela Morawieckiego za używanie, a raczej nadużywanie autorytetu RKS poprzez sygnowanie tekstów podpisem »RKS«, bez wcześniejszych ustaleń. Wiele wskazuje na to, że zarówno

to zezwolenie sformalizowane. Choć Maria Koziebrodzka, łączniczka między całą trójką, pisze w liście do »Rus­ tejki« [Świerczewski] o »glejcie« od Frasyniuka dla niego, Świerczewski twierdzi, że w pierwszych tygodniach stanu wojennego nikt inny prócz Morawieckiego i jego samego nie mógł podpisywać oświadczeń i apeli RKS ze względów praktycznych – stopień zakonspirowania Frasyniuka i innych

organy więźniów. Wyposażony w nowy program, chiński przemysł transplantacyjny nadal bił światowe rekordy ilości przeprowadzonych operacji. Oficjalne dane za rok 2017 to 10 793 przeszczepy nerek, 5149 przeszczepów wątroby, 299 przeszczepów płuc i 446 przeszczepów serca, co rodzi pytanie, w jaki sposób nowy program dawstwa narządów mógł dostarczyć organy na 16 687 operacji. Według skumulowanych danych za poprzednie dziewięć lat na temat dawstwa w prowincji Hunan, przedstawionych w sierpniu 2019 r. przez „Xiaoxiang Morning Post”, z tej samej prowincji na przeszczepy oddano 4291 nerek, 1623 wątroby, 35 serc i 11 płuc od 2233 dawców. Prowincja Hunan liczy prawie 70 mln mieszkańców. W ciągu dziewięciu lat w ramach programu dawstwa oddano rocznie średnio 1,2 płuca. W związku z tym, biorąc pod uwagę populację Chin wynoszącą 1,4 mld, można byłoby oczekiwać, że w całym kraju nowe płuca otrzymają 24 osoby w ciągu jednego roku. Jednak liczby przeszczepów płuc przedstawiają zupełnie inną historię. Szpital Ludowy w Wuxi, w którym Chen pełni funkcję zastępcy dyrektora, zarządza chińskim rejestrem przeszczepów płuc. Choć nie jest on publicznie dostępny, chińskie media ujawniły o nim pewne informacje. W artykule opublikowanym w 2017 r. Chen omówił rozwój transplantacji płuc w Chinach oraz przedstawił wykres pokazujący całkowitą liczbę operacji przeszczepów płuc w 2016 r. „Liczby ze Szpitala Ludowego w Wuxi stanowią 70 procent całości w kraju” – napisał Chen. „Były dwa miesiące w 2016 r., kiedy wykonaliśmy 20 [przeszczepów płuc] w ciągu jednego miesiąca. Przeprowadziliśmy również sześć przeszczepów płuc w ciągu 24 godzin. Mamy trzy zespoły do ekstrakcji płuc. Przynajmniej w naszym szpitalu przeszczep płuc to proces bardzo dojrzały. To zwykła operacja klatki piersiowej”. Całkowita liczba przeszczepów płuc w Chinach w 2017 i 2018 r. wyniosła odpowiednio 299 i 403. Jak wskazywało wiele niezależnych raportów śledczych, liczba dawców i liczba przeszczepów w Chinach nadal nie pasują do siebie. Międzynarodo-

22.01.1982 r. Świerczewski sporządził i przekazał list z upoważnienia RKS dla bp. Dyczkowskiego, w którym porusza sprawę wszechstronnej pomocy Kościoła dla podziemia. Z osobistych dopisków biskupa wynika, że pozytywnie odnosił się on do rozszerzenia oporu społecznego i stworzenia mu zaplecza organizacyjnego. Morawiecki w liście z 26.01 1982 r. do Rustejki pisze: »Świetnie załatwiacie sprawę z

we Towarzystwo Transplantacji Serca i Płuc (ISHLT) zarządza Międzynarodowym rejestrem przeszczepów narządów klatki piersiowej (TTX), który zawiera dane dotyczące przeszczepów serca i płuc z ok. 300 kwalifikujących się ośrodków transplantacji w krajach z dojrzałymi systemami dawstwa narządów. Żadne chińskie centrum transplantacji płuc nie zgłasza danych do tego rejestru. Podczas gdy chiński rejestr jest uważany za tajemnicę państwową, to dane TTX są łatwo dostępne do

Kościołem. Dobrze, że przez bp. Dyczkowskiego«. (…) Argumentację nawet największego przeciwnika łatwiej jest zrozumieć dopiero po latach, toteż wzajemne pretensje Frasyniuka o niewykorzystywanie struktur, Świerczewskiego o ich niepotrzebne narażanie – stały się kolejną przyczyną odejścia części działaczy z RKS i utworzenia Solidarności Walczącej”.

Kornel Morawiecki – jego relacja ujęta w pracy Mateusza „Moim zdaniem, przyczyną powstania SW był stan w kierownictwie Solidarności podziemnej i mój konflikt z Władysławem Frasyniukiem. Chodziło głównie o sposób, w jaki prowadził on RKS. Pierwszym, zasadniczym spięciem było to, że nie chciał on organizować manifestacji na 1 i 3 Maja, mimo że we Wrocławiu była dobrze zorganizowana prasa i związek podziemny, byli przedstawiciele większych zakładów pracy, których wprowadziliśmy do RKS-u wcześniej. Nazwa »Solidarność Walcząca« pojawiła się dość nieoczekiwanie. Zaproponował ją Tadeusz Świerczewski; było to po spotkaniu RKS-u, które odbyło się na Biskupinie 20.05.

publicznych analiz. Informacje opublikowane na stronie ISHLT wskazują, że całkowita liczba przeszczepów płuc w 139 ośrodkach, od 1 lipca 2017 do 30 czerwca 2018 r., wynosiła 3936. To oznacza 28 przeszczepów płuc rocznie przypadających na jedno centrum. W marcu 2017 r. w Pekinie został założony ośrodek przeszczepów płuc w Szpitalu Przyjaźni Chińsko-Japońskiej, z Chenem na stanowisku zastępcy dyrektora. Do listopada 2018 r. ośrodek przeprowadził 154 transplantacje płuc. Wykres porównawczy wzrostu w oddziale w stosunku do 10 najlepszych na świecie ośrodków transplantacji płuc pokazuje, że jest to najszybciej rozwijające się centrum na świecie. Jaka tajemnica kryje się za niezwykłą krzywą wzrostu?

Trybunał: Grabież organów nadal trwa Niezależny Trybunał w sprawie Grabieży Organów od Więźniów Sumienia w Chinach po dwóch latach badania dowodów i licznych przesłuchaniach opublikował ostateczny wyrok 1 marca. „Szpitale w ChRL miały dostęp do populacji dawców, których narządy można było pobierać zgodnie z zapotrzebowaniem. [...] Podczas długotrwałej praktyki grabieży organów w ChRL praktykujący Falun Gong byli faktycznie wykorzystywani jako źródło – prawdopodobnie główne źródło – przymusowej grabieży narządów” – stwierdzono. Falun Gong, znane także jako Falun Dafa, to praktyka składająca się z ćwiczeń medytacyjnych oraz nauk moralnych koncentrujących się na prawdzie, życzliwości i cierpliwości, brutalnie prześladowana przez chiński reżim komunistyczny przez ponad dwie dekady. Według Centrum Informacyjnego Falun Dafa setki tysięcy jej zwolenników zostało wtrąconych do więzień, obozów pracy i ośrodków prania mózgu, gdzie wielu torturowano, aby zmusić ich do porzucenia przekonań. Trybunał stwierdził, że praktykujący Falun Gong są głównym źródłem narządów, które napędzają lukratywny przemysł przeszczepów chińskiego reżimu i że proceder grabieży organów przez reżim stanowi zbrodnię przeciwko ludzkości. Ponadto „nie ma dowodów na to, że praktyka [przymusowego pobierania narządów] została zatrzymana, a Trybunał jest przekonany, że trwa” – orzeczono. Chen, czołowy chiński chirurg zajmujący się transplantacją płuc, jest aktywnym użytkownikiem WeChata i ma 985 000 obserwujących. Często zamieszcza zdjęcia przeszczepów płuc oraz oferował transmisje na żywo z operacji. Gdy świat zmaga się z rozprzestrzeniającym się wirusem KPCh, Chen jest zajęty podróżowaniem po kraju. 12 marca udał się do prowincji Syczuan, aby przeprowadzić w ciągu jednego dnia operację przeszczepu płuc u dwóch 66-letnich biorców. Dwaj dawcy rzekomo ze śmiercią mózgu zostali cudem znalezieni w tym samym szpitalu w Chongqing 11 marca. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 29.03 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Były wtedy mocne spory personalne w RKS. Koncepcja SW nie pojawiła się jako alternatywa dla związku. Długo się wahaliśmy, czy tworzyć coś nowego. Najpierw powstało pismo »Solidarność Walcząca«. SW powstała w dużym stopniu z nurtu związku związanego z podziemiem wydawniczym. Na początku grupa wydająca ZDnD wydawała równocześnie SW i do sieci drukarń zarządzanej przeze mnie i przez Świerczewskiego daliśmy swego rodzaju dobrowolną »ofertę« drukowania albo ZDnD i SW, albo jednego z tych dwóch pism. Pierwsze wydanie wyszło na początku czerwca. Ukazało się w nim wezwanie do manifestacji na 13.06, wezwaliśmy do składania kwiatów pod tablicą Solidarności. W ZDnD nie było podanej godziny rozpoczęcia manifestacji”. List Kornela Morawieckiego do Orszy (Świerczewskiego) z dnia 9 VI 1982 r.: „(...) list Twój z dnia 7 VI 82 r. otrzymałem dziś w nocy. Robiłem nowe pismo (...) Pierwsze egzemplarze »Solidarności Walczącej« będą już dziś”. 13.06.82 r. to data wystąpień na ul. Pereca, gdzie powstały nawet barykady, i data wydania i dystrybucji pierwszego numeru pisma „Solidarność Walcząca”, który miał cztery strony formatu Dokończenie na sąsiedniej stronie


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

A

by uczcić 40 rocznicę wystosowania przez chińskie władze przesłania do Tajwańczyków, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping zrobił dokładnie to samo i 2 stycznia (2019 r. – przyp. redakcji) wygłosił bardzo długie przemówienie noworoczne, aby przekonać Tajwan do przyjęcia opcji zjednoczenia. Podczas redefiniowania tzw. konsensusu z 1992 roku jako „jednego kraju, dwóch systemów”, Xi omówił pięć zasad postępowania wobec Tajwanu: 1. urzeczywistnienie pokojowego zjednoczenia, 2. zjednoczenie w ramach „jednego kraju, dwóch systemów”, 3. naleganie na niezachwianą zasadę „jednych Chin”, 4. promowanie ściślejszej współpracy / obustronnego rozwoju oraz 5. promowanie wzajemnego uznania pokojowego zjednoczenia. Ponowne zjednoczenie pod rządami Xi było „noworocznym prezentem” dla Tajwanu, który – jego zdaniem – pragnie powrotu do serca kraju. Prezydent Tajwanu Caj Ing-wen nie czekała jednak długo z odrzuceniem „konsensusu z 1992 roku”, jak również oferty Xi dotyczącej „jednego kraju, dwóch systemów”. Zadrwiła także z wezwania Pekinu, by „ludzie po obu stronach cieśniny stali się bliscy niczym jedna rodzina”, zadając pytanie: „Jak to możliwe, skoro nie są oni w stanie poradzić sobie nawet z problemem afrykańskiego pomoru świń?”. Wybuch śmiertelnego afrykańskiego pomoru świń w Chinach spowodował, że Tajwan zakazał importu wieprzowiny z Chin, jednak zarażone chińskie produkty wieprzowe są podobno wciąż przemycane na wyspę.

Konsensus z 1992 roku Szeroko informowano, że termin ‘konsensus z 1992 roku’ (zasada jednych Chin, ale obie strony zezwalają na różne interpretacje) ukuł tajwański polityk Kuomintangu (KMT) Su Chi po spotkaniu quasi-rządowych delegatów z Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL) i Republiki Chińskiej (Tajwanu, RC). KMT potwierdził istnienie konsensusu z 1992 roku, jednocześnie nalegając, aby tzw. jedne Chiny odnosiły się tylko do RC z udziałem Chin kontynentalnych, podczas gdy Pekin stwierdził, że tylko ChRL reprezentuje Chiny, a Tajwan jest ich częścią. Tymczasem Demokratyczna Partia Postępowa (DPP), partia opozycyjna do KMT, zaprzeczyła istnieniu konsensusu z 1992 roku, podobnie jak Lee Teng-hui, prezydent Tajwanu w roku 1992, który był wówczas w KMT, ale później został z niego wydalony. Su podobno przyznał w 2006 roku, że wymyślił ten termin. „Nigdy nie zaakceptowaliśmy konsensusu z 1992 roku” – utrzymuje Caj. Zaapelowała o udzielenie międzynarodowego wsparcia dla faktycznej niepodległości Tajwanu po tym, jak Xi zagroził, że w razie potrzeby użyje siły, aby doprowadzić do zjednoczenia wyspy z kontynentem. Pomimo głębokiego podziału politycznego między KMT i DPP na Tajwanie, większość jego obywateli woli utrzymać

Koń trojański namalowany na niewielkim starożytnym greckim naczyniu FOT. KAISERLICH DEUTSCHES ARCHÄOLOGISCHES INSTITUT / DOMENA PUBLICZNA

status quo i suwerenność Tajwanu, niż poddać się represyjnej komunistycznej dyktaturze Pekinu. Nawet Chiang Wan-an, prawnuk Czang Kaj-szeka (przywódcy KMT 1928–1975 r.) i członek parlamentu reprezentujący KMT, poparł sprzeciw Caj wobec żądań Pekinu w kwestii „jednego kraju, dwóch systemów”. Chiang zauważył, że „Tajwan nie jest Hongkongiem i większość Tajwańczyków nie może zaakceptować propozycji Pekinu”. Chociaż Chiang uznaje „konsensus z 1992 roku”, to powiedział, że zasada jednych Chin odnosi się tylko do Tajwanu, a nie ChRL. 2 stycznia, w odpowiedzi na naciski Pekinu, Caj sprzeciwiła się im, stawiając „cztery warunki konieczne”, aby stosunki po obu stronach cieśniny mogły się pozytywnie rozwinąć: 1. Pekin musi uznać istnienie Republiki Chińskiej/Tajwanu, 2. Pekin musi uszanować wolę 23 mln Tajwańczyków co do wolności i demokracji, 3. Pekin musi traktować obustronne różnice jako pokojowo nastawiony i równy partner oraz 4. Pekin musi negocjować z rządem Tajwanu lub podmiotem przez niego upoważnionym.

Nieudany „jeden kraj, dwa systemy” w Hongkongu W 1979 roku Deng Xiaoping po raz pierwszy przedstawił ideę „jednego kraju, dwóch systemów” dla Hongkongu. „Pokojowe zjednoczenie” i „jeden kraj, dwa systemy” stały się od tego czasu oficjalnym stanowiskiem Pekinu wobec Tajwanu. 1 sierpnia 2017 roku, podczas obchodów 90 rocznicy utworzenia Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, Xi wystosował ostrzeżenie: „Nikt, żadna organizacja ani partia polityczna, nie ma pozwolenia na oddanie żadnego fragmentu terytorium Chin w jakimkolwiek momencie lub w jakiejkolwiek formie”. W artykułach „The New York Times” poczyniono sugestie, że biorąc pod uwagę osobistą spuściznę Xi, może on mieć ambicje przejęcia Tajwanu siłą w czasie swoich rządów, szczególnie gdy potrzebne jest odwrócenie uwagi od

W Odysei Homera słynny koń trojański był wspa­ niałym prezentem od Greków. Później rzymski poeta Wergiliusz (70–19 p.n.e.) napisał w Eneidzie (II, 49): „Timeo Danaos et dona ferentes”, co po polsku znaczy: „Lękam się Greków, nawet przynoszących dary”. ‘Prezent od Greków’, co w dzisiejszym świecie oznaczałoby ‘od przeciw­ nika’, odnosi się do dawania komuś czegoś z za­ miarem wyrządzenia mu krzywdy. W Chinach od dawna mówi się: „Łasica, która składa kurom noworoczne życzenia, ma ukryte zamiary”.

Tajwan: przyszłość ma społeczeństwo otwarte Peter Zhang

narastających kryzysów wewnętrznych. W 2017 roku RAND Corporation (amerykański think tank – przyp. redakcji) prognozowała, że Pekin może podjąć działania wojskowe w celu odzyskania Tajwanu około roku 2020 i że najprawdopodobniej uda mu się tego dokonać. Zależy to oczywiście w dużej mierze od stopnia interwencji USA w przypadku konfliktu zbrojnego. Według Chrisa Pattena, 28. i jednocześnie ostatniego gubernatora Hongkongu, zaledwie 10 lat po przekazaniu terytorium Chinom przez Wielką Brytanię okazało się, że ustalona na 50 lat tzw. doktryna „jednego kraju, dwóch systemów” zakończyła się niepowodzeniem. Zgodnie z sondażem przeprowadzonym przez Uniwersytet Chiński w Hongkongu, ponad 50 proc. hongkońskiej młodzieży rozważa emigrację, ponieważ wolność wypowiedzi i stowarzyszania się pod nadzorem Pekinu nie jest już taka jak kiedyś.

W 2018 roku Economist Intelligence Unit (dział grupy medialnej The Economist Group – przyp. redakcji) ocenił, że pod względem poziomu demokracji Hongkong znajduje się na 73 miejscu na świecie, o siedem miejsc wyprzedzając Singapur. Tajwan natomiast zajął 32 miejsce, a Chiny ponure 139. Od czasu „rewolucji parasolkowej” w Hongkongu w 2014 roku, kiedy tysiące studentów zorganizowało serię protestów ulicznych przeciwko ingerencji Pekinu w lokalną politykę, nastąpiła eskalacja represji ze strony władz. Potwierdzono doniesienia o tym, że agenci bezpieczeństwa z Chin kontynentalnych przekraczali granicę, aby porywać mieszkańców Hongkongu i zamykać ich w areszcie w Chinach. Zrobiono tak m.in. z kilkoma wydawcami książek. Obecnie zwiększenie autocenzury w prasie, ograniczenie

A4. W tym dniu od godzin rannych, po wyjściu z kościoła przygotowywaliśmy „wojenkę” na ul. Pereca, o której każdy chyba słyszał. Tu muszę dodać, że Kornel, Hanka Łukomska i ja rozpoczęliśmy układanie krzyża ze świeczek i kwiatów. A że była to dzielnica zamieszkała przez lud bitny, tylko na to czekali. W tym dniu powstało pismo Porozumienia Solidarności Walczącej; „było przygotowane do rozrzucania po mieście i nawoływania do protestu w dniu 13.05.82 r.”. Takie listy znajdują się w pracy magisterskiej Mateusza, jest tego bardzo dużo. Czy powstanie pisma można uznać za powstanie SW?!

Fragmenty wspomnień Falickiego: „Miałem poważne zastrzeżenia do funkcjonowania Rady Solidarności Walczącej we Wrocławiu i do traktowania jej przez K. Morawieckiego, który częstokroć sam podejmował decyzje, Rada zaś miała je zatwierdzać. (…) Po wyjściu z więzienia uczestniczyłem w zebraniach Rady SW, choć nie czułem się już jej członkiem. Moja deklaracja wystąpienia najwyraźniej była zbyt słaba i dlatego byłem ciągle za członka Rady uważany. W latach 1985–86 czułem się redaktorem »Repliki«. (…) Kolejne osoby wchodziły

Budynek we Wrocławiu przy ul. Orłowskiego 25, w którym 20 maja 1982 r. odbyło się spotkanie i powołano RKS

do jednego z lepiej wyglądających domków. Przy wejściu hasła nie obowiązywały – zostałem wcześniej sprawdzony

w mieszkaniu-filtrze, czy nie mam »ogona«. Gospodarz – p. Tadeusz Bielawski – zapraszał na drugie piętro-poddasze”.

Opowieść Falickiego mija się z prawdą, daty i pory roku są wymieszane. Paweł Falicki nie był członkiem SW,

swobód akademickich, podważenie niezależności sądów i niepewne perspektywy gospodarcze należą do głównych obaw mieszkańców Hongkongu, którzy regularnie przypominają Tajwanowi napisami na transparentach: „Dzisiejszy Hongkong będzie jutrzejszym Tajwanem”.

Kwitnące otwarte społeczeństwo tajwańskie Od dziesięcioleci zachodni „przytulacze pand” (ang. panda-huggers, aktywiści polityczni z Zachodu lub urzędnicy, którzy popierają politykę KPCh – przyp. redakcji), w tym kierownictwo Wall Street, naukowcy i decydenci, otrzymują od KPCh różnorodne korzyści za pomoc w legitymizacji jej dyktatury w Chinach kontynentalnych. Ci zwolennicy KPCh często odwołują się do tak zwanego „modelu azjatyckiego” i tradycji konfucjańskich jako uzasadnienia twierdzeń, że w Chinach nigdy nie było demokracji. Jeśli historie sukcesu demokracji w Korei Południowej i Japonii (oba kraje z tradycjami konfucjańskimi) nie były wystarczająco przekonujące dla tych apologetów, to samo istnienie Tajwanu jako otwartego społeczeństwa rządzonego w sposób praworządny skutecznie osłabiło przyjęte przez nich błędne założenie. Kwitnące otwarte społeczeństwo Tajwanu pokazuje, że demokracja daje się pogodzić z narodem chińskim i tradycjami konfucjańskimi. Chociaż Tajwan utrzymuje stosunki dyplomatyczne tylko z 16 państwami członkowskimi ONZ i Stolicą Apostolską (w momencie publikacji oryginalnej wersji artykułu, obecnie jest to 15 krajów – przyp. redakcji), to według rankingu Henley Passport Index opublikowanego 9 stycznia, posiadacze paszportów z Tajwanu cieszą się możliwością podróżowania do 149 krajów (w 2020 r., według tego samego rankingu, jest to 146 państw – przyp. redakcji) bez obowiązku wizowego (w przeciwieństwie do mieszkańców Chin kontynentalnych, którzy bezwizowo mogą wyjechać jedynie do 74

nie składał przysięgi. O jego pracy w redakcji dowiaduję się teraz. Pod koniec maja 82 r. razem ze Zbigniewem Bełzem wyjechali do Gorzowa, a następnie do Lublina, gdzie zajmowali się jakimś wydawnictwem. Tak, był na pierwszym posiedzeniu RKS-u, lecz nie wie, gdzie ono się odbyło, gdyż budynek nie ma strychu-poddasza, ma parter, gdzie odbyło się zebranie, i piętro; wprowadził go Kornel. Posiedzenie RKS-u było obstawione przez naszych ludzi, którymi dowodził Stanisław Połoniewicz wraz ze swoimi ludźmi. Falicki mija się z prawdą, pisząc, kto uczestniczył w tym posiedzeniu. Byli tam: Wł. Frasyniuk, P. Bednarz, J. Pinior, B. Labuda, T. Jakibowski – te dwie ostatnie osoby nie były członkami RKS-u; następnie K. Morawiecki, T. Świerczewski, Jan Gajos – Jan Pawłowski – [siedział w drugim pomieszczeniu, prowadząc nasłuch], M. Muszyński, Mieczysław Sieradzki – Przewodniczący „S” w Archimedesie. Ostatnie spotkanie Kornela z RKS-em odbyło się 29.05.82 r. Na posiedzeniu nie było Zb. Oziewicza i M. Gabryela. Jednym z założycieli SW spoza Wrocławia był Zbigniew Bełz. Był on w Radzie SW, ale po wpadce został z niej wykluczony, ponieważ w więzieniu został zmuszony do podpisania tekstu, w którym wypierał się

krajów). (Dla porównania – Polacy podróżują bez wiz do 176 państw – przyp. red. KW). Mimo że populacja Chin jest 58 razy większa od populacji Tajwanu, to jej całkowity dochód narodowy jest tylko 10 razy większy od dochodu ludności Tajwanu. W 2018 roku PKB Tajwanu w przeliczeniu na jednego mieszkańca wynosiło 25 534 USD, a w Chinach 10 200 USD, podczas gdy średnia długość życia wynosiła w 2017 roku na Tajwanie 80,4 roku i 76,5 roku w Chinach. Jeśli chodzi o Globalny Indeks Konkurencyjności (ang. Global Competitiveness Index), to zgodnie z raportem Światowego Forum Ekonomicznego, Tajwan zajmuje 15 miejsce, a Chiny pozostają na miejscu 27 (w raporcie za 2019 r. są to miejsca odpowiednio 12 i 28 – przyp. redakcji). Reporterzy bez Granic w 2018 roku wymienili Tajwan na 42 miejscu pod względem wskaźnika wolności prasy (ang. World Press Freedom Index), podczas gdy Chiny zajęły miejsce 176, wyżej tylko od Syrii, Turkmenistanu, Erytrei i Korei Północnej (w roku 2020 są to miejsca 43 i 177 – przyp. redakcji). Podczas gdy w Chinach wiele tradycji kulturowych i religijnych jest represjonowanych, na Tajwanie są one prawnie chronione i pozostają żywe – w tym tradycyjne chińskie znaki, praktyki buddyjskie i taoistyczne, Falun Gong oraz dziedzictwo Tybetu. Przez 5000 lat historii Chińczycy nigdy nie oddychali świeżym powietrzem demokracji, aż do 1996 roku, kiedy na Tajwanie odbyły się pierwsze bezpośrednie wybory prezydenckie. Ponadto w 2000 roku w drodze wolnych wyborów doszło do pierwszej zmiany rządzącej partii politycznej, co oznaczało wysoki stopień dojrzałości demokracji na Tajwanie. Pekin, ostrzegając Tajwan przed wejściem w „ślepy zaułek”, najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że właśnie tam zmierza dyktatura komunistyczna, ponieważ Chińczycy, gdyby mieli szansę, woleliby wolne, otwarte społeczeństwo. Tak jak napisała Caj na Twitterze: „Wzywam Chiny do odważnego podjęcia kroków w kierunku demokracji, aby mogły naprawdę zrozumieć mieszkańców Tajwanu”. Opowieści o Trzech Królestwach – jedna z czterech najznakomitszych chińskich powieści – rozpoczyna się od spostrzeżenia: „Taka jest ogólna zasada pod Niebem, separacja po długim zjednoczeniu i odwrotnie”. Zjednoczenie Chin z Tajwanem jest być może kwestią czasu, ale zakończenie będzie szczęśliwe dla wszystkich tylko wtedy, gdy ludzie z obu stron Cieśniny Tajwańskiej dojdą do tego samego zrozumienia. Z pewnością dyktatura komunistyczna nie powinna w dzisiejszych czasach decydować o tym, w jaki sposób ponad miliard ludzi powinno żyć. Chińczycy chcą być wolni, tak jak mieszkańcy Tajwanu. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią politycz­ ną Chin i Azji Wschodniej. Jest absolwen­ tem Pekińskiego Uniwersytetu Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy i Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 18.01. 2019 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

„Solidarności”. Wyszedł z więzienia w roku 1984 i wyjechał do Kanady…

Takich ludzi dobierał sobie Kornel. I oni mają pisać historię SW? Kornel miał dobrą pamięć, lecz niestety wybiórczą, a mówił to co, mu było wygodne w danej chwili, fakty też dopasowywał do swoich potrzeb. Dlatego powtarzam po raz kolejny: historię SW należy napisać od nowa, póki żyją jeszcze świadkowie – działacze z tamtych lat, są dokumenty, niektóre wydawnictwa. Dobrze jest zapoznać się z pracą Mateusza i zawartymi tam relacjami poszczególnych „aktorów”. Geneza i pierwsze lata Solidarności Walczącej – praca magisterska Mateusza Morawieckiego z roku 1992 r. – nie jest skażona niczyimi sugestiami, nawet Kornela. Pozostałe wydawnictwa były pisane pod dyktando Kornela, Romcia Lazarowicza i prof. Włodzimierza Sulei. Niektóre wątki były dopisane nawet na stronie SW, niedawno, aby przypodobać się niektórym osobom. Klasycznym przykładem takiego mitotwórstwa jest Encyklopedia Solidarności, gdzie wszyscy drukowali z Kornelem „Biuletyn Dolnośląski”, nawet wtedy, gdy powielacz i redakcja były już w moim domu. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

12

D

la rodowitego Ślązaka za rzeką Brynicą rozciąga się „czerwony matecznik”, kraina, gdzie uwielbia się towarzysza „Wiesława”, podziwia Gierka, z rozrzewnieniem wspomina się robotniczo-chłopski sojusz, jednym słowem – czuje się nostalgię do prawdziwej Polski („Ludowej” ). Czy Zagłębie zwane Dąbrowskim, część Górnego Śląska, było i jest „czerwonym matecznikiem”? Czy rzeczywiście jego mieszkańcy należeli do robotniczo-chłopskiej grupy obywateli PRL-u głęboko uświadomionych politycznie i wierzących tylko w komunistyczny raj na ziemi, a nie ten obiecany nam przez Stwórcę po śmierci? Zawiercie to miasto powiatowe leżące na terenie historycznej Małopolski. Zaliczane jest do Zagłębia Dąbrowskiego ze względu na bliskość miast Zagłębia oraz historię olbrzymiego rozwoju przemysłu pod koniec XIX wieku, takiego jak włókienniczy, hutniczy, odlewniczy, ciężki czy szklarski. Mimo tego przemysłu oraz rozwijającej się struktury miejskiej, Zawiercie otrzymało prawa miejskie dopiero w 1915 roku. Obecnie miasto liczy około 50 tys. mieszkańców. W okresie międzywojennym liczyło blisko 30 tys., a co ciekawe, rozwinięty przemysł zawierciański w okresie międzywojennym i jeszcze w latach 50. XX w. zatrudniał więcej pracowników, niż wynosiła liczba ludności zamieszkującej w mieście. Niedobór robotnika miejscowego uzupełniali chłopi z pobliskich miejscowości, tworząc typową społeczność robotniczo-chłopską. Wszelkie zawirowania historyczne, które dotykały miasto, a przede wszystkim przemysł spowodowały, że Zawiercie nazywano „miastem umarłym” lub „miastem bezrobotnych”. Taki stan skutkował silnym wpływem komunistycznym. I tak w 1928 roku komuniści w mieście zdobyli blisko 25% głosów, a PPS około 8%. W tym okresie działaczem komunistycznym w Zawierciu był towarzysz „Wiesław” – Władysław Gomułka. W 1930 roku doszło do starć zbrojnych między bezrobotnymi a policją. Zginęły trzy osoby, a dzień ten – 18 kwietnia 1930 roku – nazwano „Krwawym Piątkiem”. Zawiercie leży w połowie drogi pomiędzy Częstochową a Krakowem,

Kapliczka w Kocikowej 1945 r.

czyli w środku Jury Krakowsko Częstochowskiej. Nazywane jest Bramą do Jury. Tu rozchodzą się szlaki turystyczne na tereny Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd do atrakcyjnych turystycznie obszarów wapiennych ostańców i średniowiecznych ruin zamków: w Ogrodzieńcu, Bobolicach, Mirowie, w Smoleniu czy w Morsku. Najbliższe okolice Zawiercia obfitują także w rezerwaty skalne i przyrody, wymarzone dla miłośników turystyki i wspinaczki. Zwiedzając okolice powiatu zawierciańskiego, można natknąć się na pomniki-kapliczki, które do złudzenia przypominają „pomniki wdzięczności” stawiane tu w 1866 roku na cześć cara Rosji i króla Polski Aleksandra II po uwłaszczeniu włościan. Kapliczek jest około czterdziestu, usytuowane są przy drogach, na skrzyżowaniach dróg oraz na prywatnych posesjach. Kapliczki mają solidne cementowe fundamenty, na nich podstawę wymurowaną z jurajskiego kamienia wapiennego, na podstawie betonowy segment w formie prostopadłościanu zwieńczonego stylizowaną koroną, w której tkwi betonowy krzyż. Na widokowej stronie segmentu wypisane są sentencje o różnych treściach. Przy nich wyryto daty wystawienia kapliczek, co ciekawe – przeważnie z okresu tzw. stalinowskiego oraz ateistycznego PRL-u. Na

KURIER·ŚL ĄSKI Andrzej Brąblik był chłopem, mieszkał w Kocikowej w pobliżu Pilicy w powiecie za­ wierciańskim. Oprócz uprawiania roli zajął się stawianiem betonowych kapliczek. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że budował je w okolicach Zawiercia i to w okresie propagowanego w „Czerwonym Zagłębiu” ateizmu.

Kapliczki Andrzeja Brąblika Tadeusz Loster

Andrzej Brąblik (pierwszy od lewej) stawia kapliczkę w Sławniowie koło Pilicy, 1951 r. FOT. ZE ZBIORÓW RODZINY BRĄBLIKÓW

Andrzej Bąblik wraz z żoną Balbiną, Kocikowa, lata 40. XX w. FOT. ZE ZBIORÓW RODZINY BRĄBLIKÓW

niektórych kapliczkach, w tylnej ich części wypisane jest nazwisko wykonawcy: „A. Brąblik, Kocikowa”. Andrzej Brąblik urodził się w 1890 roku w Kwaśniowie koło Klucz. Był chłopem – prowadził małe, kilkuhektarowe gospodarstwo we wsi Kocikowa koło Pilicy. Praca w gospodarstwie nie wystarczała Brąblikowi. Założył kuźnię,

„WIEK” w Ogrodzieńcu, polne i wapienne kamienie. Z tego materiału powstawał fundament oraz kamienna podstawa kapliczki. Na tak wybudowanym postumencie montowane były górne segmenty – gotowe elementy wykonane wcześniej w zakładzie Brąblika. Dekoracje i zdobienia elementów betonowych rzemieślnik sporządzał w odpowiednich

Kapliczka w Bzowie z 1959 r.

miał także warsztat kamieniarski, rozpoczął produkcję cementowych wyrobów oraz otworzył sklep z artykułami spożywczymi. Wnuczka Brąblika, Stanisława Żyła, wspomina go jako człowieka uczciwego i dobrego, o pogodnym usposobieniu, bardzo religijnego. Może dlatego jeszcze podczas wojny, w 1942 roku wybudował kapliczkę-pomnik przy drodze do Biskupic, a zaraz po zakończeniu wojny, w 1945 roku, kapliczkę przy swoim drewnianym domku. W 1946 roku Andrzej Brąblik wraz z Antonim Wnukiem postawili podobną w Ryczowie przy drodze leśnej do Pilicy, a w 1949 roku – na Górce przy wjeździe do Kocikowej. Wszystkie cztery kapliczki przypominały wyglądem starsze od nich „pomniki wdzięczności” stawiane carowi Rosji przez okolicznych chłopów w 1866 roku po uwłaszczeniu włościan. Dzieła Brąblika spodobały się okolicznym mieszkańcom i do jego zakładu zaczęli zgłaszać się klienci, zamawiając budowę „takiego” pomnika. Nowe kapliczki kamieniarz budował dla fundatorów w okolicy Zawiercia, zamiast wcześniej stojących drewnianych krzyży lub w nowych miejscach. Stawiał je nawet na terenach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od warsztatu. Na wybrane miejsce przywożony był piasek, cement z pobliskiej cementowni

nie identyczne. Niektóre z nich, w zależności od zasobności fundatora, są pokaźniejsze i bogatsze w ozdoby, napisy i zewnętrzny wystrój. Jedna z najwcześniej wybudowanych kapliczek, przy domu Brąblików, nosi napis „JEZUS MARYJA NIECH WAM BĘDZIE CZEŚĆ I CHWAŁA ZAWSZE I WSZĘDZIE FON. A. i B.

Kapliczka przy szosie nr 790 z 1953 r. (napis na kapliczce po renowacji w maju 2020 r.)

drewnianych formach. Tekst inskrypcji, omawiany z fundatorem i przez niego zatwierdzany, wydrapywany był w betonie jeszcze przed jego utwardzeniem. Kapliczkę zwieńczał osadzony w otworze górnego segmentu betonowy krzyż.

Niekiedy był to krzyż stalowy, z cmentarnego odzysku. U podnóża krzyża montowano betonowe „pudło” o łukowym sklepieniu, w którym można było umieścić gipsową lub porcelanową figurkę. Postawiona w ten sposób kapliczka miała około 4 m wysokości. Kapliczki były do siebie podobne, jednak

Kapliczka w Gieble z 1949 r.

BRĄBLIKOWIE KOCIKOWA ROK P. 1945”. (Ten i pozostałe teksty w oryginalnej pisowni). Pomrożyce to wieś oddalona od Kocikowej o ponad 20 km. Tutaj stoją dwie kapliczki wybudowane przez

Kapliczka w Pomrożycach z 1951 r.

Bzów – obecnie dzielnica Zawiercia – to dawny zaścianek szlachecki. Tutaj przy ul. Konopnickiej została postawiona kapliczka w 1959 roku. Na jej licu widnieje napis: „BOŻE BŁOGOSŁAW WSZYSTKIM KTÓRZY CIĘ WZYWAJĄ STRZEŻ I ZACHOWAJ OD ZŁEGO KIEDY W TOBIE UFAJOM, ROK P. 1959”.

FOT. ALEKSANDER BĄBA

Brąblika w 1951 roku. Obydwie zostały ufundowane przez mieszkańców Pomrożyc. Na jednej z nich jest napis: „O JEZU POKORNIE CIĘ BŁAGAMY NIECH POKÓJ SERCA I DUSZY W TOBIE MAMY. FUNDATOROWIE GROMADA POMROŻYCE ROK P. 1951”.

Trudno przytoczyć wszystkie sentencje umieszczone na blisko 40 kapliczkach. Należy zaznaczyć, że tekst na każdej z nich jest inny. Chciałbym zatrzymać się jeszcze przy dwóch, które charakteryzują okres, kiedy były stawiane. Jedna z nich to kapliczka w Gieble przy ul. Częstochowskiej, wybudowana w 1949 roku w miejscu starego drewnianego krzyża, datowanego już w 1843 roku. Na kapliczce tej widnieje sentencja: „BOŻE BŁOGOSŁAW PRACY ROLNIKA. GIEBŁO DN. 15. IV. ROK P. 1949”. Najważniejsza kapliczka, okazalsza i większa od innych, została wystawiona przy szosie nr 790 na skrzyżowaniu drogi prowadzącej do Giebła. Wybudowano ją w miejscu szczególnym, gdzie w tamtych czasach był przystanek przewozu pracowniczego. Chłoporobotnicy dojeżdżający do przystanku z dalszych odległości na rowerach, pozostawiali je do czasu powrotu u zaprzyjaźnionego gospodarza. Podczas rozmów w oczekiwaniu na „robotniczy” przewóz pojawił się pomysł wybudowania w tym miejscu kapliczki. Pomysłodawcy odczuwali potrzebę polecenia się opiece boskiej na czas pracy. Finansowanie budowy przez robotników wsparli mieszkańcy pobliskich zabudowań. Tak w 1953 roku rozpoczęła się budowa kapliczki na posesji Kazimierza i Franciszki Cichorów. Przy

budowie pomagał Brąblikowi murarz z rodziny Cichorów. Na wystawionej kapliczce wypisano sentencję: „PÓJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY, KTÓRZY PRACUJECIE I OBCIĄŻENI JESTEŚCIE, A JA WAS OHŁODZĘ. CHWAŁA NA WYSOKOŚCI BOGU A NA ZIEMI POKÓJ LUDZIOM DOBREJ WOLI. – BUDOWA TEJ FIGURY Z DOBROWOLNYCH OFIAR ROBOTNIKÓW GIEBŁA I KIEŁKOWIC. – NA CZEŚĆ CHRYSTUSOWI W HOŁDZIE – ROBOTNICY 1953 R”. W treści tej sentencji jest ukryty obraz i dużo prawdy o tym, jacy byli ROBOTNICY ROKU 1953. Na pewno inni niż pisała, mówiła i chciała PRL-owska propaganda. A był to Rok Pański szczególny. 22 lutego w więzieniu mokotowskim po sfingowanym procesie został powieszony generał August Fieldorf „Nil”. 5 marca zmarł Józef Wissarionowicz Stalin, próbując wytrzeźwieć po długotrwałej libacji z Nikitą Chruszczowem. Dzień pogrzebu Stalina, 9 marca, został ogłoszony dniem żałoby narodowej w PRL-u. Jeszcze przed pogrzebem, 7 marca, nastąpiła zmiana nazwy Katowice na Stalinogród, województwa katowickiego na stalinogrodzkie i jednocześnie Pałacowi Kultury i Nauki nadano imię Józefa Stalina dla „uczczenia pamięci Wielkiego Wodza i Nauczyciela mas pracujących i jego wiekopomnych zasług dla Polski”. Mimo śmierci Stalina walka z Kościołem w Polsce nasiliła się, aresztowano i skazano na długoletnie więzienie księży, w tym biskupa Czesława Kaczmarka. 25 września został aresztowany przez bezpiekę Prymas Polski Kardynał Stefan Wyszyński, a robotnicy „Czerwonego Zagłębia” oddawali się w opiekę Panu Bogu, budując kapliczkę. Warto wspomnieć opiekunów kapliczek, ale trudno opisać i wymienić wszystkich. Przyjrzyjmy się przykładowo tym od „robotniczej kapliczki”. Postawiona na posesji rodziny Cichorów, była przez nich doglądana do 1992 roku, przy wsparciu sąsiada Jarosława Guzika. Opiekę nad kapliczką przejęła ich córka Kazimiera wraz z mężem Jerzym Jarosem. Obecnie, od 2005 roku, kapliczką opiekuje się wnuk Antoni Jaros z żoną Urszulą. W maju bie-

Kapliczka w Cisowej z 1974 r.

żącego roku kapliczka ze szczególną starannością została odnowiona przez Urszulę Jaros. W lutym 1978 roku zmarł Andrzej Brąblik. Ostatnia jego kapliczka została wzniesiona w Cisowej w 1980 roku, już po jego śmierci. W miejscu, gdzie została postawiona, stał drewniany krzyż z czasów powstania 1863 roku. W 1974 roku właściciele posesji, państwo Rochowie, zdecydowali, że na miejscu, w którym kiedyś stał krzyż, ufundują kapliczkę. Do Andrzeja Brąblika pojechał Franciszek Roch i złożył zamówienie. Jednak przywieziona na miejsce w elementach, nie została postawiona z uwagi na „brak zezwolenia administracyjnego na budowę”. Wyleżała się na placu do 1980 roku. Wraz z gospodarzami wymurował ją i złożył murarz ze Smolenia, Jan Sikora. Na postawionej kapliczce wypisana jest sentencja: „JEZUS MARIA MY SIĘ ZAWSZE WASZEJ OPIECE POLECAMY ROK P. 1974” W 1981 roku, w nowej politycznej rzeczywistości, w okresie „Solidarności”, podczas obrzędu poświęcenia pól w Cisowej kapliczkę poświęcił proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Pilicy, ks. Kanonik Mieczysław Zaława. K Autor dziękuje Panu Aleksandrowi Bąbie – mi­ łośnikowi historii Ziemi Zawierciańskiej – za udostępnienie materiałów oraz wykonane zdjęć kapliczek umieszczonych w artykule.




Nr 73

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Lipiec · 2O2O Pedofilia to straszny grzech. Walczmy z nią w prawdzie Trwanie w milczeniu byłoby prawdopodobnie wykorzystywane przeciwko mnie, w myśl łacińskiego porzekadła: Qui tacet consentire videtur, to znaczy: kto milczy, zdaje się swoim milczeniem potwierdzać to, co o nim mówią. Wywiad z kaliskim bp. seniorem Stanisławem Napierałą.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

Nagroda Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Aleksandry Tabaczyńskiej z „Wielkopolskiego Kuriera WNET”!

2

Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!

Sukcesja Świętego Wojciecha

„Za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i byłego senatora Aleksandra Gawronika, sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary. Przez ponad 28 lat wymiar sprawiedliwości nie ukarał nikogo za tę śmierć, a do dziś nawet nie odnaleziono ciała zamordowanego dziennikarza śledczego. Rzetelnie i systematyczne relacje Aleksandry Tabaczyńskiej z kolejnych rozpraw procesu w Poznaniu przypominają tragiczne losy zamordowanego oraz skalę niejasnych powiązań polityki i biznesu z początku transformacji ustrojowej w Polsce” – w ten sposób Jury Główne tegorocznego Ogólnopolskiego Konkursu Dziennikarskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich uzasadniło przyznanie nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej Aleksandrze Tabaczyńskiej, naszej koleżance z redakcji „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Rozmawia z nią Jolanta Hajdasz. Jak przyjęłaś informację o nagrodzie Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Ciebie? Przyjęłam ją z wielką radością oczywiście, a także wzruszeniem. Ma ona dla mnie jeszcze dodatkowy wydźwięk, jest po prostu oddaniem szacunku i pamięci młodemu, zamordowanemu dziennikarzowi. Jest swoistym aktem solidarności społeczności zawodowej z krzywdą i okrutnym losem Jarosława Ziętary. Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które zdecydowały o przyznaniu mi tej nagrody. Dzięki niej kolejny już raz można przypomnieć opinii publicznej o młodym dziennikarzu, który za swoją pracę zapłacił życiem. Ta historia bowiem od blisko 28 lat wciąż trwa. W uzasadnieniu nagrody jury napisało, iż jest to nagroda „za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i byłego senatora Aleksandra Gawronika sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary”. Co Ty na to? Mogę tylko jeszcze raz podziękować i zapewnić, że jestem bardzo wdzięczna za te słowa. Relacje, które publikuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na swoich stronach oraz artykuły w „Kurierze WNET” to próba udokumentowania zeznań świadków, a więc tego, co słyszy skład sędziowski. Słowa i całe historie wybrzmiewające na sali sądowej zostaną przez sąd ocenione pod względem wiarygodności, a oskarżeni – osądzeni. Przy okazji zeznań świadków powstaje obraz, jak budowała się w Poznaniu gospodarka rynkowa. Przedsiębiorstwo Elektromis, którego działalnością interesował się Jarosław Ziętara, zostało założone w roku 1987, a więc na dwa lata przed transformacją ustrojową w Polsce. Pierwsze hurtownie rozpoczęły działać już w 1990 roku i w krótkim czasie została stworzona cała sieć hurtowni Elektromis. W tamtym momencie była największą siecią hurtowni w Polsce. Proces pokazuje między innymi, kto tworzył środowisko wokół i w samym Elektromisie – okazuje się, że głównie

osoby związane z Milicją Obywatelską, Służbą Bezpieczeństwa, ZOMO, a nawet ówczesną prokuraturą czy klubem sportowym także związanym z policją. Czy ludzie tworzący ten światek byli w stanie skrzywdzić innych, stojących na drodze ich rozwoju finansowego? Moim zdaniem – z pewnością tak. Kiedy po raz pierwszy usłyszałaś historię zamordowanego dziennikarza? W 1992 roku, z doniesień telewizyjnych. Wtedy to były jeszcze informacje o zaginięciu Jarka Ziętary, które można było przeczytać w prasie czy obej-

Ziętara, zostanie jednak opublikowane nie tyle w formie artykułów śledczych, ale relacji z sali sądowej. Które z zeznań wydają Ci się najważniejsze? Zeznania Macieja B. ps. Baryła z pewnością robią wrażenie. Mam tu na myśli nie tylko ich treść, która poraża, ale także sam sposób przekazu. Stara się on za wszelką cenę przekonać sąd, a także dziennikarzy, że mówi prawdę, uwiarygadniając swoje słowa wieloma szczegółami. Z pewnością Baryła jest na swój sposób charyzmatyczny. Jednak najmocniej poruszył mnie jego ostat-

Jarosław Ziętara „czekał” na swoją śmierć, według „Baryły”, trzy dni. Myślę, że był pewien, że ktoś się o niego upomni. Miał prawo liczyć nie tylko na rodzinę czy kolegów – tu się nie zawiódł – ale przede wszystkim na policję i służby specjalne, z którymi miał kontakty. Nic takiego się nie stało. Ktoś jednak powinien się z tego wytłumaczyć.. rzeć w poznańskiej telewizji. Te obrazy sprzed lat wróciły do mnie szczególnie, gdy tuż przed procesem „ochroniarzy” przeczytałam książkę kolegów Jarosława Ziętary: Piotra Talagi i Krzysztofa Kaźmierczaka Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa, nagrodzoną w 2015 roku przez jury konkursu SDP. Dlaczego zainteresowałaś się tym tematem? Dobrze pamiętałam emocje, które wywoływał jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych. Jednak gdyby nie to, że procesy sądowe zostały objęte obserwacją przez CMWP SDP, nie wróciłabym aż tak szczegółowo do tragicznego losu poznańskiego reportera. Warto też dopowiedzieć, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich od lat czynnie wspiera wszystkie działania, które służą wyjaśnieniu tej sprawy. Uhonorowany został też Społeczny Komitet im. Jarosława Ziętary. A dzięki objęciu obserwacją procesu „ochroniarzy” i Aleksandra G., jest ogromna szansa, że to, czego nie zdążył opisać

ni apel do dziennikarzy, wygłoszony podczas styczniowej rozprawy przeciwko Aleksandrowi G. Brzmiał on tak: „Ja nie pogrążyłem żadnego bandziora czy gangstera, tylko klawisza i ubeka. Bił ludzi. Był dobry w biciu ludzi, gdy był klawiszem. Ciągle piszecie najbogatszy, senator, a to klawisz i ubek. Jego pogrążyłem”. Pozostali świadkowie to także w zdecydowanej większości albo osoby karane, albo odsiadujący właśnie wyrok więźniowie, którzy przyjeżdżają w asyście policji. Mają – średnio – pięćdziesiąt lat lub więcej i masę własnych kłopotów, tak że obserwujący proces dziennikarze są dla nich najmniejszym problemem. Na jakim etapie jest sprawa? Kiedy zapadnie wyrok? Obecnie przed Sądem Okręgowym w Poznaniu toczą się dwie sprawy. Jedna to tak zwany „proces ochroniarzy”. Oskarżonymi są bowiem dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis.

Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia 2019 roku. Ze względu na pandemię odwołano zaplanowane w 2020 roku posiedzenia, które mają być wznowione we wrześniu. Druga sprawa to trwający od 2016 roku proces, w którym oskarża się Aleksandra G. o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Rozprawy również zostaną wznowione we wrześniu. W listopadzie 2019 roku Prokuratura Krajowa, Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie podała, że umorzyła postępowanie w sprawie zabójstwa Ziętary wobec niewykrycia sprawców. Innymi słowy, nie można postawić zarzutu zamordowania, bo człowiek, który zadał śmiertelny cios Jarkowi, nie żyje. Miał to być rosyjskojęzyczny gangster. Z tego wynika jasno, że na wyroki z pewnością jeszcze długo poczekamy. Czy jest szansa, że poznamy prawdę o śmierci Jarka? Procesy, które toczą się przed sądem okręgowym w Poznaniu, mają odpowiedzieć na pytania: czy Aleksander G. podżegał do zabójstwa Jarosława Ziętary oraz czy ochroniarze „Lala” i „Ryba” brali udział w uprowadzeniu dziennikarza, którego następnie przekazali mordercom. I mam nadzieję, że w tym zakresie otrzymamy odpowiedź nie budzącą wątpliwości. Jest jeszcze jeden wątek tej sprawy, który na sali sądowej wybrzmiewa w szczątkowej formie albo wcale. Jarosław Ziętara „czekał” na swoją śmierć, według „Baryły”, trzy dni. Myślę, że był pewien, że ktoś się o niego upomni. Miał prawo liczyć nie tylko na rodzinę czy kolegów – tu się nie zawiódł – ale przede wszystkim na policję i służby specjalne, z którymi miał kontakty. Nic takiego się nie stało. Ktoś jednak powinien się z tego wytłumaczyć. Dokończenie na str. 6

Święty Wojciech wizję cesarza Ottona III budowy chrześcijańskiej Europy podniósł do samego nieba, czyniąc to w poszanowaniu wolności i praw pogan, wyrzekając się przymusu i przemocy. Kontynuatorami takiej postawy byli prymasi Polski, kardynałowie August Hlond i Stefan Wyszyński. S. Katarzyna Purska USJK

4–5

Patriotyczna kontrofensywa w polskiej ekonomii Walka między nurtem patriotycznym a kosmopolitycznym w polskiej ekonomii jest zażarta, wręcz mordercza. Wygrana nurtu patriotycznego będzie wymagała ogromnej konsekwencji i działań na wielu szczeblach. Ogromne znaczenie ma ukształtowanie odpowiednich postaw polskiej młodzieży. Eryk Łon

6

Żołnierze postępu Dwie posłanki lewicy poinformowały świat, że są biseksualistkami. Kiedyś takie informacje nie były uważane za warte rozgłaszania, ale czasy się zmieniają. Dlatego ja także, z pewną taką nieśmiałością, postanowiłem się przyznać i zrobić coming out. Wyznaję, że jestem heterykiem, co wciąż nie jest naganne, acz nie polecane. Jan Martini

7

Co to jest LGBT? W Polsce nie ma obowiązku być katolikiem. Niekatolik nie może jednak – przyznając sobie prawo do aprobaty, a nawet publicznej gloryfikacji skłonności homo- czy biseksualnych – odmawiać zarazem katolikom prawa do oceny tych postaw zgodnie z katolickim systemem wartości i do publicznego wyrażania tej oceny. Jacek Jadacki

7

Czy uda się tym razem? My – pokolenie Solidarności – stopniowo kończymy swą propaństwową działalność. Następcy ( jeśli tacy się znajdą) muszą nie tylko nie stracić tego, co udało się osiągnąć, utrzymać gwarantujący nasze bezpieczeństwo sojusz z USA, ale także starać się o uzyskanie pełnej kontroli nad państwem. Jan Martini

8

ind. 298050

P

oznań, czerwiec 2020. Kupuję truskawki w warzywniaku. Kartą czy gotówką? – pada pytanie i natychmiastowa odpowiedź sprzedawcy: ja bym wolał gotówkę, bo zanim ci z banku mi to przeleją na konto, mija nawet 5 dni, jeśli ich regulaminowe 3 dni zahaczają o weekend. A poza tym, jak nie będziemy płacić gotówką, to zobaczy Pani, jak szybko zabiorą nam naszą walutę i wtedy dopiero będzie kryzys gospodarczy… Miałam akurat gotówkę, mogłam więc uradować znajomego od lat sprzedawcę. I choć się z Panem z Warzywniaka zgadzam, to wiem, że po „koronie” ten typ transakcji odejdzie w niebyt. Tego trendu nie powstrzymamy, bo i wygoda, i rzekome względy wyższe, czyli bezpieczeństwo. Czy zauważymy moment, gdy dobrowolnie zgodzimy się na to, by ten, kto zarządza naszym elektronicznym kontem, decydował o tym, co płacimy w pierwszej kolejności, a co w drugiej? Obyśmy zdążyli się zbuntować. A co jeszcze zostanie nam po tej pandemii, która zatrzymała nas wszystkich na bite 3 miesiące? Mam nadzieję, że nie będzie to szkoła online. Poziom wiedzy przyswajanej zdalnie przez ciągle jeszcze analogowe, niezachipowane umysły jest naprawdę o wiele niższy niż przy metodach nauki w kontakcie bezpośrednim, gdzie udział w zajęciach i prawdziwe emocje przyspieszają zapamiętywanie. Widzę to po egzaminach moich studentów, którzy po wykładach tradycyjnych na podstawowe pytania odpowiadali bez kłopotu, a teraz częściej się gubią. Na pewno skutkiem pandemii jest totalny chaos w przekazach medialnych. Setki tysięcy fake newsów nie wiadomo czyjego autorstwa. Tylko w czerwcu Twitter zawiesił 170 tys. kont używanych w kampanii dezinformacji, wspieranej przez rząd Chin i polegającej na przekazywaniu korzystnych dla niego treści, w tym oczywiście dotyczących pandemii koronawirusa. Takie info podał nasz rodzimy PAP za agencją Reutera. Według Twittera chińskie sieci były związane z ujawnionymi w ubiegłym roku operacjami wpływu na tej platformie oraz na Facebooku i w należącym do Google serwisie YouTube. Aktywność w sieci dotycząca covid-19 osiągnęła szczyt w marcu. Głównym motywem tych wpisów było wychwalanie Chin za reakcję na pojawienie się koronawirusa. A to tylko Twitter i chińskie wpływy. A gdzie Rosja i USA, Niemcy i inni; a gdzie nasze rodzime polityczne fake newsy i zalew treści, których nikt nie jest w stanie ogarniać i weryfikować na bieżąco? Wątpię, czy po „koronie” uda nam się uratować proces komunikowania masowego, czyli przekazywania sprawdzonych i wiarygodnych treści wielkim, anonimowym i zróżnicowanym odbiorcom, a mówiąc zwyczajnie – uratować klasyczne dziennikarstwo, w którym wiemy, kto jest nadawcą, kto odbiorcą i kto za co odpowiada. Bez tego skazani jesteśmy na chaos informacyjny w stopniu, jaki trudno sobie chyba jeszcze wyobrazić. A reakcją na niego będzie utrata zaufania nie do jednego medium, tylko do wszystkich. Jako masa zwyczajnych odbiorców mediów stajemy się wyjątkowo podatni na manipulację, bo przecież informacje o tym, co się dzieje dookoła, i tak nas dopadną, pytanie tylko, jakim kanałem. Póki co, nosimy nadal maseczki, choć jeszcze na początku pandemii sama WHO twierdziła, iż „nie chronią”, i trzymamy „bezpieczny” dystans, choć coraz więcej z tego dowcipów niż realnej ochrony. I tylko szkoda starszych, schorowanych ludzi, którym wciąż nie jest do śmiechu i którzy nadal są przekonani, iż lepiej nie wychodzić z domu, by się nie zarazić, i lepiej z nikim się nie spotkać, by się nie zarazić, i lepiej dezynfekować ręce, by się nie zarazić… Czy kiedykolwiek poznamy prawdę o pandemii, czy damy radę wyeliminować jej negatywny wpływ na nasze życie prywatne i społeczne? Mam nadzieję, że tak, ale oby i ona nie stała się fake newsem, zanim odkryjemy jej prawdziwą wersję. K

G

FOT. Z ARCHIWUM A LEKSANDRY TABACZYŃSKIEJ

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Ks. bp Stanisław Napierała:

Widzę skoncentrowany atak na naszą diecezję Bóg błogosławił i błogosławi Diecezji Kaliskiej. Czy może się to podobać władcy tego świata?

Mamy wspaniałych duszpasterzy; kilkaset sióstr zakonnych, w tym klasztory kontemplacyjne, które umacniają nas modlitwą; dzieci, a także młodzież licznie uczęszczają na katechezę; co miesiąc w Narodowym Sanktuarium św. Józefa jest sprawowana Eucharystia, połączona z odpowiednimi modlitwami i konferencją, poświęconą obronie dzieci poczętych, ale niechcianych, aby mogły urodzić się i żyć; Bóg chciał naszej diecezji, błogosławił jej i błogosławi. Jest żywą cząstką Kościoła Jezusa Chrystusa. Czy może się to podobać władcy tego świata? – mówił ks. bp Stanisław Napierała, biskup senior diecezji kaliskiej, na temat kierowanych przeciwko niemu medialnych oskarżeń. Rozmowę przeprowadził ks. red. Andrzej Klimek z Dwutygodnika Diecezji Kaliskiej „Opiekun”.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Trwanie w milczeniu byłoby prawdopodobnie wykorzystywane przeciwko mnie w myśl łacińskiego porzekadła: Qui tacet consentire videtur, tzn.: Kto milczy, zdaje się swoim milczeniem potwierdzać to, co o nim mówią.

W publikacjach portalu „Onet” podjętych skwapliwie przez inne media pojawia się wypowiedź matki jednej z ofiar, pani Ewy Hurny, która twierdzi, że osobiście rozmawiała z Księdzem Biskupem podczas jednej z uroczystości na Górze Krzyża i wręczyła Księdzu Biskupowi list odnośnie do molestowania jej syna przez ks. Arkadiusza Hajdasza. Czy pamięta Ksiądz Biskup to wydarzenie? Taką wypowiedź należałoby pominąć milczeniem. Nie ma bowiem dokumentów, przy pomocy których można by potwierdzić jej wartość. Jej autorka, pani o nazwisku Ewa Hurna, podała ją do mediów dwa tygodnie temu, opierając się na swojej pamięci. To, co mówi mediom, miało mieć miejsce siedemnaście lub szesnaście lat temu. Dokładnie, jak stwierdza, nie pamięta. Niestety na podstawie tak przekazanej przez ową panią wypowiedzi pewne podmioty i środowiska o określonej orientacji światopoglądowej wysunęły ciężkie oskarżenia pod moim adresem, ciągle w mediach powtarzane. W tej sytuacji trwanie w milczeniu byłoby prawdopodobnie wykorzystywane przeciwko mnie w myśl łacińskiego porzekadła: Qui tacet consentire videtur, tzn.: Kto milczy, zdaje się swoim milczeniem potwierdzać to, co o nim mówią. Spróbuję zatem odpowiedzieć w dwóch częściach, które należy traktować jako jedną całość. Najpierw zbiorę istotne elementy, jakie znajdują się w wypowiedzi pani Ewy, przekazanej mediom dwa tygodnie temu. Następnie do nich szczegółowo się ustosunkuję.

I Co pani Ewa miała powiedzieć mediom? Cytuję: „O tym, że mój syn został skrzywdzony przez ks. Hajdasza, osobiście powiedziałam biskupowi Napierale. To miało miejsce w 2003 lub 2004 roku. Dziś już dokładnie nie pamiętam. Pojechałam na uroczystości, które miały miejsce pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie, którym przewodniczył właśnie biskup

Napierała. Całą historię Andrzeja opisałam również w liście, zostawiając w nim kontakt do nas”. „Gdy uroczystości się skończyły, osobiście podeszłam do biskupa, wręczając mu list, on schował go do kieszeni, wziął mnie na stronę i zapytał, w jakiej sprawie przychodzę. Opowiedziałam w kilku zdaniach, po czym odszedł do namiotu. Chciałam go jeszcze dogonić, żeby mu to wytłumaczyć, ale Napierała nakazał wtedy dwom innym księżom, by mnie jak najszybciej od niego odsunęli”. Według przekazu medialnego biskup Napierała „wiedział o pedofilii ks. Hajdasza”, ponieważ pani Ewa „wielokrotnie” mu to „zgłaszała”. Zaś jej syn ze swej strony miał napisać do mediów, że jego mama skierowała do mnie „listy” z informacją o „molestowaniu go”.

II Co sądzę o tym medialnym przekazie? Pani Ewa miała mi przekazać informację o molestowaniu jej syna Andrzeja przez ks. Hajdasza. Miała to uczynić siedemnaście lub szesnaście lat temu, w czasie uroczystości pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie. Pragnę tu wyjaśnić, że od dwudziestu lat Diecezja Kaliska urządza dwa razy w roku pielgrzymkę na urokliwe miejsce, położone na najwyższym wzniesieniu Wielkopolskiej Ziemi. Został tam w roku 2000 postawiony dwudziestometrowy krzyż dla upamiętnienia dwudziestu wieków od zbawczej śmierci Pana Jezusa. W pielgrzymce uczestniczy około dwóch do trzech tysięcy diecezjan, głównie młodzież. Po nabożeństwie wychodziłem do ludzi, by się z nimi bezpośrednio spotkać. Ludzie wtedy cisną się, oblegają, rozmawiają, proszą, by ich pobłogosławić, by zrobić sobie fotografię. Otoczony pielgrzymami, powoli razem z nimi posuwałem się ku kotłom, by wspólnie, na powietrzu, spożyć smaczną zupę z bułką czy chlebem. W takiej sytuacji pani Ewa miała podejść do mnie i „zgłosić” mi swoją sprawę. Jaką? Miała to być, jak mówi, „cała historia o pedofilii ks. Hajdasza

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

w stosunku do jej syna Andrzeja”. Zaś według relacji pana Andrzeja, jego mama zgłosiła mi o „molestowaniu” go przez księdza. A zatem zgłosiła mi „pedofilię”. Czy rzeczywiście pedofilię? Pytanie to nasuwa się po ukazaniu się „Oświadczenia ks. Piotra Bałoniaka w sprawie oskarżeń zawartych w publikacjach Onetu”. Niżej „Oświadczenie” to przytaczam w całości. Spotkanie pani Ewy z ks. P. Bałoniakiem, jak wynika z dat, musiało odbyć

kościele Matki Boskiej Częstochowskiej, powstaje uzasadnione pytanie: Co pani Ewa właściwie „przekazała”: informację o „pedofilii” ks. Hajdasza wobec jej syna, czy informację o „homoseksualizmie” jej syna? W oświadczeniu bowiem ks. Bałoniaka, a ma on pamięć bardziej sprawną od mojej (różnica wieku między nami wynosi 36 lat), czytamy, że w rozmowie z nim pani Ewa nie mówiła o pedofilii ani o księdzu, który miałby się jej dopuścić wobec jej syna, lecz

Oświadczenie

W

związku z oskarżeniami zawartymi w artykule „Czy kolejny ksiądz tuszował przestępstwa ks. Arkadiusza H.?”, autorstwa Marty Glanc, Szymona Piegzy i Bartosza Rumieńczyka, opublikowanym na portalu Onet.pl dnia 27 maja 2020 r., oświadczam: W parafii Św. Ap. Piotra i Pawła w Sycowie w latach 1997-1999 byłem wikariuszem, a nie proboszczem, jak błędnie podano w artykule. W tej parafii ani w żadnej innej nie współpracowałem z Ks. Arkadiuszem Hajdaszem. Nigdy nie ukrywałem i nie tuszowałem przestępstw Ks. Arkadiusza Hajdasza, bo o żadnych nie wiedziałem, nie byłem ich świadkiem ani przez nikogo nie byłem o nich informowany. Andrzeja Hurnego poznałem w czasie dwuletniego pobytu w Sycowie i zapamiętałem pozytywnie jako ministranta aktywnie uczestniczącego w życiu parafii. Po moim odejściu z Sycowa nie spotkałem go ani z nim nie rozmawiałem. Nieprawdą jest, że pani Ewa Hurna kilka razy rozmawiała ze mną, zgłaszając wykorzystanie seksualne swojego syna Andrzeja przez Ks. Arkadiusza. Rozmawiała tylko jeden raz, po kilku latach od mojego odejścia z Sycowa, podczas przypadkowego spotkania przy kościele Matki Bożej Częstochowskiej. Rozmowa nie dotyczyła jednak nadużyć seksualnych wobec Andrzeja Hurnego, ale orientacji seksualnej jej dorosłego wówczas już syna. Pani Ewa Hurna żaliła się, iż syn w dramatycznych okolicznościach wyznał rodzinie, że jest osobą homoseksualną. Żadne inne rozmowy na ten temat nie miały miejsca. Wyrażając najgłębsze współczucie wobec doznanej przez Andrzeja Hurnego i jego rodzinę krzywdy, proszę redaktorów Onetu i ich informatorów o niekrzywdzenie mojej osoby poprzez rozpowszechnianie fałszywych informacji”. Ks. Piotr Bałoniak

się mniej więcej w tym samym czasie, co jej udział w pielgrzymce pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie. Analizując dwie jej wypowiedzi, tę w czasie pielgrzymki pod Jubileuszowym Krzyżem i tę w Sycowie, przy

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

„żaliła się, iż syn w dramatycznych okolicznościach wyznał rodzinie, że jest osobą homoseksualną”. Co dziś o swojej tożsamości podaje do publicznej wiadomości sam pan Andrzej? Można się o tym dowiedzieć

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Ta sama pani twierdzi, że zamiast właściwej reakcji i kontaktu z nimi, sprawdzał Ksiądz Biskup wiarygodność jej rodziny u miejscowego proboszcza, a także na policji. Czy taki proces weryfikacji rzeczywiście miał miejsce? Czy sprawdzałem wiarygodność pani Ewy u miejscowego proboszcza? Nie wiem, skąd pani Ewa mogłaby taką wiedzę posiadać. Nie mogę jej zweryfikować, ponieważ ksiądz, który wówczas był proboszczem nie żyje. Czy wiarygodność jej rodziny sprawdzałem na policji? Nie pamiętam, bym zwracał się do policji o opinię o jakimś moim diecezjaninie. Owszem, interweniowałem w sprawie diecezjan, ale by im pomóc, na przykład, kiedy zbrojnie rozpędzono pod Kaliszem strajkujących rolników. Niestety, nie udało się zapobiec tragedii. Na zakończenie mojej odpowiedzi na pytanie postawione mi przez ks. redaktora odnośnie do medialnej wypowiedzi pani Ewy, pragnę zauważyć, że zdaję sobie sprawę, iż moja odpowiedź jest przydługawa i chyba nużąca, głównie z powodu zastosowanej Dokończenie na str. 6

Nr 73 · LIPIEC 2O2O

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 65)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o.

z jego wypowiedzi i obejrzeć na fotografii, jakie zamieścił w mediach internetowych. Według mediów, pani Ewa „wielokrotnie” mi zgłaszała swoją sprawę. Nie wykluczam, że pani Ewa była osobą, której nazwisko i imię podają dziś media. Przez wszystkie minione lata nazwisko to i imię nie zapisało się w mojej pamięci. Przykro mi, że muszę to powiedzieć. Nigdy ktoś o tym nazwisku ze mną się nie spotkał ani nie rozmawiał. Według mediów pani Ewa miała mi wręczyć „list”, a jej syn mówi nawet o „listach”. W aktach Kurii nie ma śladu listu od pani Ewy Hurnej. A musiałby być jakiś ślad, zwłaszcza gdyby listów było więcej. Przynajmniej w księdze korespondencji, gdzie odnotowuje się każde pismo papierowe, przesłane pocztą czy doręczone. Nie było „listów”. Nie było „listu”. Zdarzało się, że w czasie zgromadzeń uroczystościowych podchodził ktoś do mnie po nabożeństwie i coś mi zgłaszał: prośbę, zażalenie, skargę. Niekiedy wręczał mi też kartkę papieru ze swoimi danymi. W takiej sytuacji, otoczony ludźmi, odpowiadałem: proszę się zgłosić do Kurii. Najczęściej przychodzili, pisali, telefonowali. Nie pamiętam, by pani o nazwisku Ewa Hurna kiedykolwiek się zgłaszała, pisała, telefonowała. Muszę zauważyć jeszcze jedną okoliczność, mianowicie w Sycowie bywałem wiele razy: na uroczystościach, na bierzmowaniu, na wizytacji. Nigdy ktoś o nazwisku Ewa Hurna ani o innym nazwisku nie prosił mnie o rozmowę w sprawie, o której mowa. Nie pisał ani nie telefonował do mnie lub do Kurii ani przed przyjazdem, ani po odjeździe moim z Sycowa. Nie mogła się też zgłosić wymieniona osoba do któregoś z księży sycowskich: proboszcza, dziekana lub innego księdza, bo by na pewno taką informację mi przekazali. Co sądzę o słowach, którymi pani Ewa mnie scharakteryzowała w mediach: „Wziął mnie na stronę i zapytał, w jakiej sprawie przychodzę… Opowiedziałam… Po czym odszedł do namiotu… Chciałam go jeszcze dogonić… Ale Napierała nakazał wtedy dwom innym księżom, by mnie jak najszybciej od niego oddalili”. Ośmielam się wyznać, że taki typ człowieka nie odpowiada mojemu usposobieniu. Czułbym się w nim obco i źle.

Data i miejsce wydania

Warszawa 27.06.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Ks. red. Andrzej Klimek: Księże Biskupie, wiem, że z prośbą o rozmowę zwrócili się do Księdza Biskupa dziennikarze portalu „Onet”. Ksiądz Biskup odpowiedział im negatywnie, natomiast zdecydował się na rozmowę z Dwutygodnikiem Diecezji Kaliskiej „Opiekunem”. Dlaczego? Ks. bp Stanisław Napierała: Nie zamierzałem odmówić dziennikarzom spotkania. Jednak to, co zamieszczono w mediach – treści, w których niepodobna się rozpoznać, napastliwy ton, insynuacje, czy nawet formułowane oskarżenia – w związku z wypowiedziami, jakie miałem podczas święceń kapłańskich, których z upoważnienia mojego następcy księdza Biskupa Edwarda Janiaka, udzieliłem w Katedrze Kaliskiej w sobotę 23 maja 2020 roku, uniemożliwiło mi jakąś sensowną rozmowę, której celem miałaby być prawda. Nie mogę jednak milczeć w tym, co wymaga wyjaśnienia. To, co chcę tu powiedzieć, kieruję przede wszystkim do moich niedawnych diecezjan. Czy można wyobrazić sobie dla tego celu periodyk bardziej odpowiedni niż nasz diecezjalny dwutygodnik „Opiekun”? Na wstępie trzy ważne uwagi, które powinny towarzyszyć w ciągu całej lektury tego wywiadu: Pierwsza uwaga: Pedofilia to ohydne zło. Trudno znaleźć słowa, by je wyrazić i określić. To niewyobrażalna krzywda wyrządzona dziecku. Uderza ona w samo człowieczeństwo dziecka i rani je prawdopodobnie na całe życie. Dotyczy to każdej pedofilii, niezależnie, kim jest ten, kto się jej dopuszcza. Jeśli pedofilem jest osoba duchowna, wówczas czyn jej otrzymuje specjalną kwalifikację. Jest strasznym przestępstwem. Jest ciężkim grzechem nie tylko przeciw małoletniemu człowiekowi, lecz także przeciw Kościołowi i przeciw Bogu. Jako grzech jest „obrzydliwością” w oczach Pana. Jest silnym uderzeniem w Kościół, którego ksiądz jest reprezentantem. Jest zgorszeniem i bólem zadanym Ludowi Bożemu. Ksiądz pedofil winien zadośćuczynić sprawiedliwości wymierzonej mu przez sąd cywilny i sąd kościelny. Za grzech winien pokutować. Winien się nawrócić, grzech swój nazwać po imieniu, szczerze za niego żałować, wyznać go w sakramencie pokuty przed trybunałem Boga-Sędziego sprawiedliwego i miłosiernego. Winien pragnąć i dążyć, by się pojednać z tym, którego skrzywdził, i mu zadośćuczynić. Druga uwaga: Precyzyjne, szczegółowe kościelne normy prawne w sprawie pedofilii duchownych oraz sposobu postępowania w tej dziedzinie biskupów, otrzymały ostateczny swój kształt w decyzjach Ojca Świętego Franciszka. Były poprzedzone pewnym procesem rozwoju. W przeszłości, przed ich ukazaniem się, biskupi kierowali się prawem kanonicznym, ogólnie przyjętą praktyką, normami moralnymi, sumieniem. Trzeba o tym pamiętać, kiedy dziś rozpatrujemy ciężkie wykroczenia duchownych przeciwko kapłańskiej czystości i celibatowi, jakie miały miejsce w odległej niekiedy przeszłości. Inaczej byłby to błąd anachronizmu. Trzecia uwaga: Nie zawsze są dokumenty, które pozwalają ustalić wydarzenia, działania, decyzje, okoliczności, jakie miały miejsce w przeszłości. Co wówczas robić? Trzeba sięgnąć do pamięci, na ile jest to możliwe. Pamięć jest jednak zawodna. Słabnie coraz bardziej w miarę posuwania się człowieka w latach, a także nękania go przez dotkliwe choroby.


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Koronaedukacja

Apel Poznańskiego Komitetu Honorowego Prezydenta Andrzeja Dudy Polacy przetrwali najtrudniejsze czasy i który także dzisiaj jest źródłem rozwoju Polski. Tu szczególnie trzeba podkreślić dbałość o polską rodzinę i oparcie na niej spoistości i poczucia wartości naszego narodu. Przez pięć lat prezydentury Andrzej Duda potwierdził swoją wiarygodność jako polityk sprawny, dotrzymujący obietnic, myślący długofalowo o interesie Polski, dążący do wewnętrznego wzmocnienia państwa polskiego oraz jego znaczenia na arenie międzynarodowej. Jego znakomite predyspozycje do pełnienia zaszczytnej funkcji Głowy Państwa Polskiego w bezprecedensowy sposób potwierdzone zostały również w ostatnim trudnym czasie pandemii, gdy wspólnie z rządem przygotowywał ceniony w świecie program ratowania gospodarki i ochrony miejsc pracy. Tylko Andrzej Duda jest może zapewnić Polsce budowanie jej zewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa oraz kontynuację rozwoju, a także uczciwość w sprawiedliwym dzieleniu wspólnie wypracowywanego dobra.

Małgorzata Szewczyk

Skończył się rok szkolny 2019/2020, najtrudniejszy bodajże w XXI wieku dla uczniów, nauczycieli i rodziców, bo choć nie pamięta się o tym na co dzień, w procesie wychowawczym biorą udział oba podmioty – grono pedagogiczne i rodzina.

P

rzez ostatnie miesiące, a w zasadzie cały drugi semestr, jako społeczeństwo mogliśmy dowiedzieć się, jak niełatwy, a niedoceniany, jest zawód nauczyciela. Wcześniej pisałam już, że żadne ogniwo łańcucha edukacyjnego nie było przygotowane na formę zdalną i że trzeba było, niemal z dnia na dzień, przystosować się do nowej rzeczywistości. Na pierwszej linii frontu byli oczywiście dyrektorzy i nauczyciele. Od organizacji pracy, konkretnych wytycznych odnośnie do platform, za pomocą których miały odbywać się lekcje, wyznaczenia godzin pracy, sposobu przygotowania sprawdzianów, przepływu informacji naprawdę wiele zależało, i to we wzajemnych relacjach nauczyciel-uczeń. Ekstremalne sytuacje, a taką była nauka online, obnażają pełną prawdę o człowieku. Nie ma co ukrywać, że początki były dość nerwowe, a samo dostosowanie się do wirtualnych realiów wymagało czasu i wysiłku oraz pokładów cierpliwości. Dziś można zapytać, czy egzamin wypadł pozytywnie? Ponieważ miałam okazję z bliska obserwować codzienne zmagania nauczycielki, podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, stanowiącymi zapis koronaedukacji. Wydawałoby się, że sposób komunikowania się za pomocą e-maili

W imieniu Komitetu: prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – Przewodniczący Poznań, 22 czerwca 2020 r.

SKŁAD KOMITETU HONOROWEGO ANDRZEJA DUDY W POZNANIU

To może być rozwiązanie dla wielu rodziców, którzy do tej pory nie brali nawet pod uwagę domowej edukacji swoich dzieci. Teraz niewykluczone, że skorzystają z tej metody.

Projekt ustawowego wsparcia edukacji domowej

W

czwartek 18 czerwca poseł Prawa i Sprawiedliwości Bartłomiej Wróblewski wraz Dominiką Chorosińską, Agnieszka Górską oraz Piotrem Uścińskim złożyli w Sejmie projekt ustawy wspierający edukację domową. Zakłada on redukcję ograniczeń administracyjnych oraz zwiększenie subwencji z budżetu państwa. Są to cztery rozwiązania: • zniesienie ograniczeń w wyborze szkoły ze względu na teren województwa; • zniesienie wymogu uzyskania opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej; • zapisanie na poziomie ustawy wysokości subwencji dla dzieci spełniających obowiązek szkolny lub nauki poza szkołą oraz podwyższenie go z 0,6 do 0,8 podstawowej subwencji; • dopuszczenie do edukacji domowej polskich dzieci mieszkających za granicą, przy ograniczonym finansowaniu z budżetu (język polski, historia i geografia Polski).

także w nowych urządzeniach wypożyczonych przez szkołę. Oczywiście to wszystko są martwe rzeczy i zawsze coś może się popsuć, ale przez 2–3 miesiące tak trudno było to naprawić? Spóźnianie się na lekcje, o których uczniowie byli poinformowani, kartkówki online pisane przez panie i panów korepetytorów, przerywanie lekcji, bo „kurier przyszedł”, „proszę pani, już jestem, bo kolega pytał, czy zagram z nim na kompie”, „niech mi pani przesle ta kartkowke” (pisownia oryginalna), „udział” w lekcjach uczennicy z perspektywy kierownicy roweru lub ucznia… z wędką w ręce nad stawem – to tylko niektóre atrakcje lekcji online. Zdaję sobie sprawę, że rzeczywistość z tej „drugiej strony”, czyli z punktu widzenia rodzica, była inna. Wysuwano zarzuty o nadmiar przesyłanego materiału i zadań do zrobienia, o nieregularne łączenie się z dziećmi na platformie, o konieczność wyboru pracy na laptopie między dzieckiem a ojcem również pracującym zdalnie itd. Jednak nauczyciel, nawet pracujący zdalnie, to nie kolega z FB czy innego portalu społecznościowego ani partner do gry, a edukacja to nie pole minowe, choć przez ostatni czas bardziej je przypominała… Obyśmy mieli etap zdalnej edukacji za sobą, czego nam wszystkim życzę. K

zachętę dla rodziców, którzy do tej pory nie korzystali z edukacji domowej, aby wdrożyć taki model nauczania. Poseł Wróblewski powołał się także na art. 48 Konstytucji RP, który gwarantuje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Zwrócił też uwagę, że jest to bardzo stare prawo; że w ostatnich latach nastąpił „renesans wycho-

Jak informuje Bartłomiej Wróblewski, impulsem politycznym do złożenia projektu było podpisanie 10 czerwca przez prezydenta Andrzeja Dudę Karty Rodziny, w której została umieszczona również edukacja domowa. Według projektodawców, wzrost wydatków z budżetu państwa na edukację domową wyniósłby milion złotych rocznie – z 16 do 17 mln zł. Autorzy projektu wskazują, że ułatwienia zaproponowane w ustawie mogą stanowić

wywania i edukacji dzieci w domach”, a epidemia covid-19 spowodowała, że „to, co jest możliwością przewidzianą prawem, stało się codziennością dla milionów polskich rodzin”. Bartłomiej Wróblewski zajmował się sprawą w ostatnich trzech latach, a projekt przygotowano po licznych konsultacjach z (ideowo bardzo zróżnicowanymi) środowiskami edukacji domowej. K AT

Premier Morawiecki w Poznaniu Andrzej Karczmarczyk

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

1. prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – UAM, przewodniczący Komitetu Honorowego 2. mgr Mirosław Andrałojć – archeolog 3. dr hab. prof. IFM PAN Bartłomiej Andrzejewski – Instytut Fizyki Molekularnej PAN 4. prof. dr hab. Wiesław Z. Antkowiak – UAM 5. dr hab. Lidia Banowska – UAM 6. Marek Banowski – przedsiębiorca 7. prof. dr hab. Czesław Błaszak – em. prof. dr hab. dr h.c. UAM 8. prof. dr hab. inż. Jacek Błażewicz – czł. rzecz. PAN, PP, Inst. Chemii Bioorganicznej 9. ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz – UAM 10. prof. dr hab. Adam Choiński – UAM 11. mgr inż. Piotr Cieszyński – AKO 12. dr Małgorzata Czabańska-Rosada – Akademia im. Jakuba z Paradyża; Akcja Katolicka 13. dr hab. prof. UAM Elżbieta Czarniewska – UAM 14. prof. dr Janusz Czebreszuk – Wydz. Archeologii UAM 15. prof. dr hab. Jacek Dabert – UAM 16. dr hab. prof. UAM Mirosława Dabert – UAM 17. dr inż. Romualda Danków – UP Poznań 18. mgr Natasza Dembińska-Urbaniak – Prezes Kongresu Kobiet Konserwatywnych 19. Jerzy Jacek Domicz – konsul honorowy Chorwacji 20. dr hab. em. prof. UPP Zbigniew Dworecki – Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu 21. dr hab. prof. UAM Sławomir Futyma – Wydział Studiów Edukacyjnych UAM 22. mgr inż. Jerzy Glowacki – SM Mlekovita 23. mgr Stanisław Grzesiek – artysta plastyk 24. dr Zdzisław Habasiński – informatyk 25. dr inż. Bogusław Hajdasz – menedżer, Fundacja im. Abp A. Baraniaka 26. prof. dr hab. med. Anna Jabłecka – UMP 27. prof. dr hab. dr h.c. Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz – UAM 28. mgr inż. Robert W. Jankowski – przedsiębiorca 29. dr inż. Janusz Karlikowski – Politechnika Poznańska 30. dr Anna Kasprzyk – UAM, nauczyciel akademicki 31. dr Henryk Kasprzyk – UP, nauczyciel akademicki 32. prof. dr hab. inż. Zdzisław Kołaczkowski – AJP 33. mgr Izabela Komar-Szulczyńska – SJO UAM 34. dr hab. prof. UAM Bartosz Korzeniewski – Instytut Etnologii i Antropologii Kultur. UAM 35. dr Henryk Krzyżanowski – Warsztaty Idei Obywateli Rzeczypospolitej, publicysta 36. prof. dr hab. Grzegorz Kucharczyk – Inst. Historii PAN, Akad. im. Jakuba z Paradyża 37. Rafał Leszczyński – Wielkopolska Pracownia Pomysłów 38. dr Maria Leśniewicz – em. Inst. Matematyki PP 39. Ryszard Liminowicz – Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej 40. ks. Tadeusz Magas – duszpasterz ludzi pracy 41. mgr Jan Martini – artysta muzyk, publicysta 42. Ernest Mencel – Związek Oficerów Rezerwy Okręgu Wlkp. 43. dr hab. prof. UAM Jerzy Michalik – UAM 44. dr hab. prof. UAM Grzegorz Musiał – Wydział Fizyki UAM 45. prof. dr hab. Aurelia Nowicka – UAM 46. dr hab. prof. UE Jan Paradysz – Uniwersytet Ekonomiczny 47. prof. dr hab. Zdzisław W. Puślecki – UAM 48. dr hab. em. prof. PP Lucyna Rempulska – Inst. Matematyki Politechniki Poznańskiej 49. dr Lech Różański 50. mgr Wanda Różycka-Zborowska – reżyser filmowy 51. prof. dr hab. Wojciech Rypniewski – Instytut Chemii Bioorganicznej PAN 52. mgr Halina Aurelia Siwa – dziennikarz 53. dr hab. Andrzej Jan Skrzypczak – Politechnika Poznańska 54. Stanisław Smektała – działacz na rzecz przywrócenia prawdy w społeczeństwie 55. dr n. med. Rafał Spachacz – specjalista zdrowia publicznego 56. dr hab. Mieczysław Staniszewski 57. prof. dr hab. Anna Stankowska – UAM 58. prof. dr hab. Wojciech Stankowski – UAM 59. dr Mirosław Szulczyński – UAM 60. mgr inż. Karol Świercz – przedsiębiorca 61. prof. dr hab. Wojciech Święcicki – czł. rzecz. PAN, Instytut. Genetyki Roślin PAN 62. mgr Małgorzata Talarczyk-Andrałojć – archeolog 63. Eugeniusz Toman – pisarz, publicysta 64. prof. dr hab. med. Jerzy B. Warchoł – UMP 65. dr Teresa Warchoł – UMP 66. mgr Joanna Wargin-Torchała – Porozumienie Poznań, Stow. Gm. Czerwonak 67. prof. dr hab. inż. Jerzy Weres – Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu 68. mgr Maria Weres – Uniwersytet Ekonomiczny 69. prof. dr hab. inż. Jan Węglarz – Politechnika Poznańska 70. mgr inż. Maciej Wiśniewski – Wlkp. Stowarzyszenie Upamiętnienia Żołnierzy Wyklętych 71. dr inż. Stefan Wolny – IOR-PIB 72. dr Paweł Wosicki – prezes Fundacji Głos dla Życia 73. dr Bartłomiej Wróblewski – dr n. prawnych, wykł. akad., poseł na Sejm 74. Aleksandra Wyganowska – Prezes Stowarzyszenia R. Brandstettera 75. dr Jerzy Zerbe – dr chemii, em. st. wykł. UAM 76. dr Olga Żuromska – nauczyciel

i czatu młode pokolenie opanowało perfekcyjnie, jednak rzeczywistość jest zupełnie inna. Być może jest tak, że e-mail czy czat bardziej ośmiela człowieka, ale nie zwalnia z zachowania podstawowych form grzecznościowych, nadal obowiązujących. Rzadko kto posługiwał się formą „Szanowna Pani” czy kończył wiadomość sformułowaniem „Z poważaniem”, nie wspominając już o błędach ortograficznych, gramatycznych czy formułowaniu zdań bez zachowania jakichkolwiek reguł języka polskiego, i nie byli to uczniowie z pierwszych klas szkoły podstawowej. Niestety w ten sam sposób swoje myśli na ekran komputera czy tabletu przelewali niektórzy rodzice tych uczniów… Polskie społeczeństwo, tak starsze, jak i młodsze, ma też, niestety, problemy z czytaniem… Mimo każdorazowych próśb o przesyłanie zadań na czas i z określonym opisem, nauczyciele otrzymywali e-maile wysyłane np. o godzinie 23.33 lub 3.40 bez treści, za to załącznik nazwany był np. fiza2020, mat123, angol456… Jak w tym gąszczu kryptonimów miał się odnaleźć nauczyciel, który otrzymywał dziennie 30–40 takich wiadomości? Osobnym problemem były kłopoty ze złączem internetowym, brakiem prądu (w centrum Poznania, sic!), niedziałającym mikrofonem czy kamerą,

FOT. BIURO POSELSKIE BARTŁOMIEJA WRÓBLEWSKIEGO

K

ierując się dobrem wspólnoty narodowej, my – wielkopolscy akademicy, nauczyciele, artyści, przedsiębiorcy – apelujemy o oddanie w nadchodzących wyborach głosu na obecnego prezydenta Polski Andrzeja Dudę. Swoją dotychczasową pięcioletnią prezydenturą Andrzej Duda udowodnił, że potrafi dobrze wypełniać obowiązki Głowy Państwa i godnie reprezentować Rzeczpospolitą na forum międzynarodowym oraz dbać o polską rację stanu. Pozwala to czynić z Polski podmiot, a nie tylko przedmiot polityki międzynarodowej. Prezydent Andrzej Duda kontynuuje dążenia Lecha Kaczyńskiego do budowania silnej i niezależnej Polski zyskującej międzynarodowy prestiż. Śmiałymi wystąpieniami na forum międzynarodowym umacnia bezpieczeństwo i pozycję Polski w świecie. Jego harmonijna współpraca z rządem umożliwia dynamiczny rozwój ekonomiczny kraju oraz prowadzenie nowatorskich rozwiązań w polityce społecznej i prorodzinnej. Dalsze sprawowanie przez niego urzędu prezydenta zapewni utrzymanie dotychczasowych osiągnięć w tych dziedzinach, a także kontynuowanie reform w wymiarze gospodarczym i społecznym oraz poprawę jakości życia wszystkich grup społecznych w Polsce.Jego prezydentura wspiera tradycyjny polski system wartości, dzięki któremu

W

e wtorek 23 czerwca premier Mateusz Morawiecki spotkał się w Poznaniu na placu Wolności z kilkuset zwolennikami prezydenta Andrzeja Dudy i w jego imieniu pozdrowił zebranych. Podczas wygłoszonego przemówienia wyliczył, z czym przyjechał do naszego miasta. „Dzisiaj wpłynęło do Wielkopolski już dokładnie 10 miliardów złotych z tarczy finansowej na ratowanie miejsc pracy” – powiedział i dodał, że Poznań

będzie mógł skorzystać z rządowego programu budowy dróg lokalnych. A wcześniej przekazał czek na budowę Centralnego Szpitala Klinicznego, który ma powstać w Poznaniu. Inwestycja została wpisana do wieloletniego planu inwestycyjnego rządu i w najbliższych latach państwo przeznaczy na tę budowę ponad pół miliarda złotych. To wszystko jest możliwe dzięki ścisłej współpracy z obecnym prezydentem Andrzejem Dudą, a dalsza realizacja

tych zamiarów bez zbędnej przepychanki będzie kontynuowana po jego ponownym wyborze. Namiastkę tego, co nas czeka w razie zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego, pokazała kilkuosobowa grupka jego zwolenników, którzy na słowa premiera wyliczającego sposoby współpracy obecnego rządu z prezydentem Andrzejem Dudą, krzyczeli „nie pozwalamy!” – co było z różnych względów dziwne. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

4

W

Kościele katolickim istnieje nieprzerwanie od czasów apostolskich następstwo biskupów prawnie wybranych i ważnie konsekrowanych, którzy strzegą i przekazują depozyt wiary. Nazywane jest ono sukcesją apostolską. Sukcesja jest gwarancją trwania Tradycji Apostolskiej. Istnieje zaś jako więź pomiędzy kolegium biskupów a Apostołami. Jest ona ciągłością historyczną, ale należy ją również rozumieć w sensie duchowym. Arcybiskupi gnieźnieńscy jako metropolici od początku byli uważani za zwierzchników całego Kościoła katolickiego w Polsce i najwyższych dostojników kościelnych, choć dopiero za czasów panowania Władysława Jagiełły dokonało się ustanowienie godności prymasowskiej. Odtąd miejsce pochówku św. Wojciecha stało się siedzibą polskich prymasów. Obecnie prymas Polski jest tytułem honorowym, ale początkowo wiązał się, prócz zwierzchności jurysdykcyjnej w Kościele, także z uprawnieniem do koronacji królewskiej. Prymas był w Polsce najważniejszą osobą po królu. Na sejmie w 1573 r. przyznano prymasom oficjalnie urząd interreksa (interrex). Do jego obowiązków należało objęcie władzy w państwie po śmierci króla. 950 lat po śmierci św. Wojciecha, 10.03.1947 r. Kard. Prymas August Hlond napisał w liście pasterskim do wiernych: „Wojciech jako jeden z apostołów objawionej prawdy zasiadł na stolicy praskiej jako drugi jej biskup (…) Od książąt, duchowieństwa i wiernych żądał wiele, bo pełnego chrześcijaństwa. Dlatego narażał się bardzo i doznawał zawodów, których tłem nie były drobne nieporozumienia, lecz przeciwieństwa dotyczące samych zasad życia (…) Na pozór rozbite życie Wojciecha jest skierowane ku przyszłości Kościoła w nowo ochrzczonych krajach (…) w piastowskim rozpoznaniu przyszłości był nam drogowskazem”. Prymas Hlond nazwał św. Wojciecha drogowskazem ku przyszłości Kościoła, a zatem dostrzegł więź, będącą następstwem, które się dokonuje na przestrzeni dziejów. Miał jednak na myśli również więź duchową. Zapytajmy więc, co z ducha św. Wojciecha przetrwało w prymasostwie kard. Augusta Hlonda i jego następcy – kard. Stefana Wyszyńskiego? Wojciech z czeskiego rodu Sławnikowiców był w skoligaconych m.in. z saską dynastią Ottonów. Przyszedł na świat w 956 roku w Libicach – siedzibie rodu. Miał wszelkie dane ku temu, aby osiągnąć sukces w państwie lub w Kościele. Był ponoć niezwykle urodziwy i wybitnie utalentowany. Studiował pod okiem Adalberta, pierwszego arcybiskupa Magdeburga, a potem – w magdeburskiej szkole katedralnej. Poznał łacinę, niemiecki i język Wieletów. Czytał Ojców Kościoła i pisarzy starożytnych. W 981 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Dytmara, pierwszego ordynariusza biskupstwa praskiego. Już dwa lata później 27-letni Wojciech Adalbert został mianowany biskupem praskim. Szybko zdobył prestiż i wszedł na drogę kariery kościelnej. Jednakże wcale o to nie zabiegał, lecz pragnął radykalnego pójścia za Chrystusem drogą Ewangelii. Źródła podają, że jako nowy biskup praski wszedł do swojej stolicy boso. Żył skromnie, a nawet ascetycznie, był pełen miłosierdzia i nade wszystko miłował ubóstwo. Ponoć sypiał na gołej ziemi, nigdy nie kładł się syty, wstawał wcześnie, modlił się gorliwie i regularnie odwiedzał ubogich, także więźniów, a w szczególności targi niewolników. Handel niewolnikami był jedną z poważniejszych bolączek tamtych czasów i przyczyną sporów międzynarodowych. Spory bywały drastyczne, gdyż owi niewolnicy wywodzili się niekiedy z krajów już ochrzczonych. Wojciech osobiście zaangażował się w zwalczanie tego procederu. Naraził się tym niezmiernie swoim diecezjanom, którzy z eksportu niewolników czerpali ogromne zyski. Tymczasem on stanowczo domagał się od nich przemiany życia i wzywał do nawrócenia. Twarde słowa nagany kierował zarówno do możnych, jak i duchowieństwa. Ci jednak nie zamierzali być mu posłuszni. W tej sytuacji, niezłomny Wojciech opuścił stolicę biskupią w Pradze i udał się do Rzymu, do klasztoru św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie, gdzie wraz ze swym bratem Radzymem Gaudentym przywdział habit benedyktyński. W roku 992 r. na polecenie papieża, „kierując się nie tyle własną wolą, ile prawem Bożym”, wrócił do Pragi. Tam zastał dawne rozprzężenie obyczajów. Sytuację dodatkowo komplikowały zatargi między rodem Sławnikowiców a panującymi Przemyślidami. Ich finałem było zniszczenie – za sprawą Bolesława II Pobożnego – Libic, siedziby rodu bp. Wojciecha, i wymordowanie niemal całej jego rodziny. Nie mogąc nic już zdziałać, biskup ponownie wrócił do rzymskiego klasztoru na Awentynie (rok 995 lub 996). Tam właśnie spotkał go i zafascynował się nim przebywający czasowo w Rzymie 17-letni Otton III. Młodziutki niemiecki cesarz miał wizję

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A zjednoczenia w chrześcijańskim imperium czterech równoprawnych, współpracujących ze sobą królestw. Jednym z nich miało być państwo Bolesława Chrobrego, który panował w Polsce od roku 992. Biskup Wojciech przyczynił się do budowania Civitas Christiana, choć inaczej niż pojmowali to ówcześni władcy. W roku 997 udał się do Polski, która już od czasów Mieszka I była krajem ochrzczonym, z istniejącym od 968 r. misyjnym biskupstwem w Poznaniu i Gnieźnie. Wojciech przybył tam wraz ze swoim bratem Gaudentym, aby za zgodą papieża podjąć misję ewangelizacyjną wśród pogan. Wedle tradycji, trzy miesiące później wyruszył z Gniezna na wyprawę misyjną do kraju Prusów. Od Bolesława Chrobrego otrzymał co prawda łódź i trzydziestu zbrojnych, ale odesłał ich natychmiast po przybyciu na miejsce. Pozostał sam, jedynie ze swoim bratem Gaudentym i z towarzyszącym im w charakterze tłumacza benedyktynem Boguszem. W świetle relacji św. Brunona z Kwerfurtu, Wojciech zwrócił się do Prusów słowami: „Z pobliskiego kraju Polan, nad którym sprawuje rządy chrześcijański książę Bolesław, przychodzę do was dla waszego zbawienia”. Ci jednak rzucili się na bezbronnego biskupa i odcięli mu głowę. Bolesław Chrobry natychmiast wykupił ciało męczennika i pochował je na gnieźnieńskim

Wzgórzu Lecha. Życie biskupa Pragi zaowocowało dopiero po jego śmierci. Dwa lata później, w 999 r., papież Sylwester II wyniósł go na ołtarze. W roku 1000 do kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Gnieźnie, gdzie spoczywały relikwie Świętego, pielgrzymował cesarz niemiecki Otton III. Ogłosił on wówczas papieską decyzję o erygowaniu pierwszej polskiej metropolii ze stolicą w Gnieźnie. Nowo utworzona metropolia była podległa papieżowi, a jej pierwszym arcybiskupem został Radzym Gaudenty.

P

o prawie 10 wiekach sukcesję na stolicy prymasowskiej w Gnieźnie przejął August Hlond. Urodził się 5 lipca 1881 roku w małej górnośląskiej wiosce Brzęczkowice, w rodzinie, w której przyszło na świat 12 dzieci. Ojciec Augusta pracował na kolei jako zwrotniczy. Dom rodzinny Hlondów był przesycony atmosferą religijną i patriotyczną. Przyczynił się do tego zwłaszcza ojciec rodziny, który wszędzie akcentował swą polskość. August właśnie jemu zawdzięczał swój polski patriotyzm, którego nie utracił, mimo że od 12 roku życia przebywał we Włoszech, najpierw jako uczeń szkoły salezjańskiej, potem zakonnik, kleryk i student na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Po powrocie do Polski, 23 września 1905 r. przyjął w Krakowie święcenia kapłańskie. Pochodził z prostej śląskiej rodziny, ale odznaczał się „pewną wytwornością w sposobie bycia”. Cechowała go pracowitość, wytrzymałość fizyczna, bystrość umysłu, poczucie humoru i umiejętność obcowania z ludźmi. „Nie był filozofem książkowym, ale był mędrcem czynu (…) ten syn ziemi górników miał w sobie wspaniałość królewską” – wspominał

go potem kard. Wyszyński. Miał też głęboką wiarę i pragnął służyć Chrystusowi w Kościele). Przełożeni dostrzegli te walory jego ducha i umysłu i dlatego powierzali mu coraz bardziej odpowiedzialne funkcje w różnych placówkach salezjańskich. W roku 1921, w wyniku przeprowadze-

Akcję Katolicką, utworzył Radę Społeczną, założył Katolicką Szkołę Społeczną i Katolickie Wyższe Studium Społeczne dla lepszego przygotowania duchowieństwa do pracy społecznej. Dążył tym sposobem do aktywizacji ludzi świeckich w Kościele. Był przekonany, że „nie jest możliwe uzdrowienie społeczne

Św. Wojciech był pełen miłosierdzia i nade wszystko miłował ubóstwo. Ponoć sypiał na gołej ziemi, nigdy nie kładł się syty, wstawał wcześnie, modlił się gorliwie i regularnie odwiedzał ubogich, także więźniów, a w szczególności targi niewolników. nia plebiscytu na Górnym Śląsku, część tych ziem przypadła Polsce. Na tym obszarze Pius XI ustanowił administrację apostolską, a na jej czele postawił ówczesnego prowincjała salezjanów – ks. Augusta Hlonda. Podczas sprawowania tego urzędu uczynił on wiele dla przywrócenia polskości Śląska. Choć podjął szereg cennych działań organizacyjnych i dusz-

bez uzdrowienia myśli w tych warstwach, które przodują”, dlatego zadbał o wychowanie katolickich elit w państwie. Wiele uwagi poświęcał również rodzinie i wychowaniu w niej młodego pokolenia. Widział pilną potrzebę pracy nad pogłębieniem świadomości religijnej ludności wiejskiej. Świat robotniczy uważał natomiast za klasę uświadomioną, która

pasterskich, do końca sprawowania tej funkcji zmagał się z trudnymi do rozstrzygnięcia konfliktami narodowościowymi i krytyką ze strony ludności niemieckiej. Pomimo tych trudności, w roku 1926 został mianowany pierwszym biskupem w nowo utworzonej diecezji katowickiej. W ciągu krótkiego czasu posługi udało mu się zbudować struktury diecezji, zainicjować szereg działań o charakterze duszpasterskim, wśród których szczególne znaczenie miały te, które służyły zmniejszeniu napięć w relacjach polsko-niemieckich i budowaniu jedności Kościoła katolickiego tych ziem. Nie-

poddała się złu, przystosowując się tylko powierzchownie do sytuacji. W atmosferze napięć społecznych i komunistycznej propagandy powtarzał: „Humanizm chrześcijański to nie wyciągnięta ręka, lecz znak krzyża”. Twierdził, że najtragiczniejsza utopia świata to samowys­ tarczalność człowieka. „Władzom świeckim dawał maximum kredytu zaufania. Kiedy jednak ich metody kolidowały z prawem natury lub przykazaniami Bożymi, odważnie wypowiadał swoje zdanie (…) Nie potrafił milczeć, gdy spostrzegł zło. Nie uznawał kompromisów”. Zatroskany o do-

August Hlond w atmosferze napięć społecznych i komunistycznej propagandy powtarzał: „Humanizm chrześcijański to nie wyciągnięta ręka, lecz znak krzyża”. Twierdził, że najtragiczniejsza utopia świata to samowystarczalność człowieka. cały rok potem, 20.06. 1926 r. został powołany na abp. Poznania i Gniezna i nominowany prymasem Polski, w roku 1927 zaś otrzymał godność kardynalską. Z tej okazji skierował do prezydenta RP znamienne słowa: „Iść pragnę z całą gotowością na nowoczesne męczeństwo jakichkolwiek trudów dla Kościoła św. i nieustraszonej obrony jego świętych praw”. Stało się dokładnie tak, jak zapowiadał. Zmuszony był zarówno stawać w obronie praw Kościoła, jak też doświadczyć męczeństwa. Jako prymas podjął ogromny wysiłek dla odnowy życia katolickiego w Polsce: zreorganizował

bro wspólne, wyznawał pogląd, że należy rozdrobnić wielką własność rolną, także kościelną. Naraził się tym zarówno środowisku ziemian, jak i niektórym duchownym, którzy zaczęli zarzucać, że „komunizuje Polskę”. Jednak wśród zdecydowanej większości Polaków kard. August Hlond cieszył się ogromnym autorytetem. Powszechnie liczono się z jego zdaniem. Nawet wśród rządzących budził respekt i szacunek. Zresztą on sam nosił w sobie świadomość swojego przewodnictwa w narodzie. Nauczał: „Kto przewodzi niechaj innych szanuje i z ich dobrych chęci korzysta, ale niech wymaga

porządku i sam niech go strzeże”. Przestrzegania tej zasady wymagał od kapłanów, urzędników państwowych i polityków, ale też od samego siebie. Biskupi wspominali, że podczas obrad Konferencji Episkopatu nigdy nie narzucał swego zdania, pilnując kolegialności. Jest to ciekawy głos we współczesnym dyskursie o sposobie realizacji zasady kolegialności w Kościele katolickim. Ważną wartością dla prymasa Hlonda była jedność w Kościele. Dbał, aby biskupi trwali w jedności z duchowieństwem, aby proboszczowie byli w swej parafii fundamentem jedności kapłanów i ludzi świeckich. Mówił do nich: „interesów Kościoła nie można poświęcać niczyjej wygodzie”. Kapłanom przypominał, że mają być przede wszystkim świątobliwi. W roku 1932 powiedział do seminarzystów: „Widzę wśród was męczenników”. Czy w tej prorockim stwierdzeniu dostrzegł i swój przyszły los? Po agresji Niemiec, 14.09.1939 r. opuścił Polskę, nie ze strachu ani z braku patriotyzmu, lecz na wyraźne życzenie ówczesnego Rządu Rzeczypospolitej. Udał się z misją do Rzymu, aby przedstawić papieżowi Piusowi XII zaistniałą sytuację. Podczas słynnego przemówienia radiowego dnia 28.09.1939 r. powiedział: „Nie zginęłaś, Polsko, bo nie umarł Bóg. Bóg nie umarł i w swym czasie wkroczy w wielką rozprawę ludów, i po swojemu przemówi”.

Prymas planował zdobyć paszport watykański i jak najszybciej powrócić do kraju. Jednakże władze hitlerowskie dwukrotnie odrzuciły jego oficjalny wniosek w tej sprawie, uznając go za „największego wroga hitleryzmu i podżegacza narodów przeciwko Hitlerowi”. W tej sytuacji kard. Hlond, mimo że był otoczony przez policję faszystowską i śledzony przez gestapo, pomagał swojej ojczyźnie na miarę swoich możliwości: wygłaszał przemówienia radiowe, pisał artykuły, memoriały i podejmował rozmowy z dyplomatami, a także pomagał materialnie uchodźcom i żołnierzom polskim. Ignacy Paderewski wyraził się o tej aktywności, że „była to najlepsza propaganda dla nas i dla Aliantów”. Okres wojny spędził we Francji, w Lourdes. 3 II 1944 r. został aresztowany i przewieziony do więzienia w Paryżu. Pod koniec wojny Niemcy zaproponowali mu oficjalny powrót do Polski i kolaborację z rządem niemieckim. Oferta, oczywiście, została odrzucona.

P

owrócił do Poznania 20 VII 1945 r. Zaraz po przybyciu do kraju z ogromną energią zabrał się do duchowej i materialnej jego odbudowy. Powojenną posługę rozpoczął od poświęcenia Polski Niepokalanemu Sercu Maryi. Akt ten dokonał się 8.09.1946 r. Ks. Prymas rozumiał, jak wielką rolę odgrywają sanktuaria maryjne, zwłaszcza Jasna Góra, i dlatego zapoczątkował tradycję odmawiania Apelu Jasnogórskiego. W 1947 r., podczas uroczystości 950-lecia męczeńskiej śmierci św. Wojciecha, od Jego grobu w Gnieźnie skierował do wiernych wezwanie: „Każdy Polak odmawia co dzień swój różaniec”. Widział odrodzenie moralne narodu w długiej perspektywie pracy


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A misyjnej Kościoła. Stąd zrodziła się w nim myśl o obchodach 1000-lecia chrztu Polski. Uważał, że pilnie potrzeba reform społecznych. Mówił: „Nie lękajmy się ani nowoczesności, ani przemian społecznych, o ile uszanowane zostaną zasady niezmiennej moralności chrześcijańskiej”. Odzyskanie Ziem Zachodnich uznawał za akt sprawiedliwości dziejowej. Dlatego, choć odmawiał wciągania Kościoła do polityki, zrobił wiele dla tej sprawy. Wyposażony przez papieża w nadzwyczajne uprawnienia, pomimo sprzeciwu biskupów niemieckich, mimo nieustannych ataków ze strony prasy państwowej, a także pomimo, że konkordat został zerwany, zorganizował tam administrację apostolską. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej nie przyjął do wiadomości dokonanych przez niego nominacji, a Watykan nie zajął jednoznacznego stanowiska w tej sprawie.

K

ardynał August Hlond zmarł 22.10. 1948 r. w Warszawie, w dniu Matki Bożej Patronki Szczęśliwej Śmierci, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. „Proszę powiedzieć Ojcu świętemu, że mu zawsze byłem wierny (…) Zawsze kochałem Polskę i będę się w niebie za nią modlił” – wyznał na kilka mi-

z którymi trzeba się było liczyć”. A jednak ta zaskakująca nominacja okazała się dla Kościoła w Polsce opatrznościowa. Dziś mówi się o kard. Prymasie Wyszyńskim jako o ostatnim rzeczywistym interrexie. Nazywany jest też Prymasem Tysiąclecia. Pozostaje jednak zagadką, czym kierował się wtedy Prymas Hlond,

natomiast zostały ukształtowane w okresie włocławskim, tj. przed rokiem 1939. Z uwagi na te zainteresowania społeczne, został jeszcze przed wojną powołany przez prymasa do Rady Społecznej. Ks. Wyszyński, podobnie jak prymas Hlond, był przekonany, że w polityce społecznej są konieczne strukturalne zmia-

Stefan Wyszyński uważał, że solidarność jest wartością w służbie narodu i człowieka. Całe jego powojenne duszpasterstwo było naznaczone troską o tak rozumianą solidarność. Nigdy nie powodowała nim walka z człowiekiem, ale o człowieka. jakimi kryteriami, kiedy dokonywał wyboru? Mimo młodego wieku, nowy prymas nosił w sobie mądrość i ten sam majestat, co jego Poprzednik. Urodzony 3 sierpnia 1901 r., był o pokolenie młodszy od zmarłego kard. Hlonda. Podobnie też jak on, wywodził się ze skromnej, niezamożnej rodziny – organisty kościoła parafialnego w Zuzeli nad Bugiem. Doświadczył trudów pracy i zmagań związanych z niedostatkami materialnymi.

ny, które byłyby korzystne dla świata pracy. Swoje poglądy przedstawił w 1934 r. na łamach „Ateneum Kapłańskiego”: „Ogromne pensje wysokich urzędników (...) tak dalece pochłaniają budżet instytucji, że nie jest ona w stanie wypłacić drobnych pensji niższym urzędnikom i pracownikom. Stan taki nie da się pogodzić z katolickim pojęciem sprawiedliwości”. Będąc zdecydowanie krytyczny wobec rewolucyjnej drogi przebudowy społecznej,

krytyce przez duchowieństwo i świeckich. Tym bardziej, że zostało ono podpisane w czasie, gdy w Czechosłowacji dochodziło do zamykania księży i zakonników w obozach, gdy w Polsce odbywały się procesy księży i gdy był już gotowy dokument państwowy o obsadzaniu stanowisk kościelnych. Co więcej, porozumienie wywołało zaniepokojenie także papieża. Czyż można porozumiewać się z komunistami? Czyż nie należy to do kompetencji papieża? Kardynał Wyszyński zadeklarował wtedy, że bierze na siebie całą odpowiedzialność za zawarte porozumienie wobec historii i Kościoła. W ostateczności Pius XII okazał mu zaufanie. Prymas dobrze rozumiał, że rząd komunistyczny dąży do pacyfikacji Kościoła i zaczął się proces, który on próbował zatrzymać poprzez dokument, który określał modus vivendi Kościoła i państwa. We wrześniu 1953 r. Stefan Wyszyński został aresztowany. Więziony przez trzy lata, po kapelusz kardynalski pojechał dopiero w maju 1957 r. Komuniści mówili o nim: „wróg systemu”. Tymczasem on sam zapewniał, że każda sytuacja, w której stawką jest dobro kraju i państwa, niejako zawiesza bądź zupełnie odsuwa na bok krzywdy, czy też jego odczucia osobiste. Tak było w 1956 r., kiedy to pod presją ludu Warszawy, domagającego się powrotu prymasa, wysłannicy Gomułki nakłaniali go do jak najszybszego powrotu do stolicy. Powró-

Sukcesja św. Wojciecha Prymas August Hlond nazwał św. Wojciecha drogowskazem ku przyszłości Kościoła, a zatem dostrzegł więź, będącą następstwem, które się dokonuje na przestrzeni dziejów. Miał jednak na myśli również więź duchową. Zapytajmy więc, co z ducha św. Wojciecha przetrwało w prymasostwie kard. Augusta Hlonda i jego następcy – kard. Stefana Wyszyńskiego? s. Katarzyna Purska USJK

nut przed śmiercią (wg relacji abp. Baraniaka). Na koniec wypowiedział słowa prorocze: „Pamiętajcie, po mojej śmierci zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Matki Najświętszej”. 22.10.1978 r., czyli dokładnie 30 lat później, odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu Jana Pawła II, papieża, który przyjął zawołanie „Totus Tuus” („Cały Twój”), Maryjo. Przypadek? W uroczystość Matki Bożej Miłosierdzia sekretariat Stanu powiadomił mnie, że mam być pasterzem nad osieroconymi stolicami w Gnieźnie i w Warszawie” – wspominał kard. Wyszyński. Potem, zwłaszcza w trudnych chwilach, wracał do notatek pisanych w ostatniej chwili przez prymasa Augusta Hlonda. Wprowadzały one pokój do jego życia, bo – jak sam wyznał – „wie człowiek, że tam mówi Bóg”. Często przywoływał też inne słowa, które August Hlond wypowiedział na łożu śmierci: „Przyjdzie inny i dzieło moje poprowadzi dalej”. Kard. Stefan Wyszyński uważał się za wykonawcę duchowego testamentu Prymasa Hlonda. Ostatnia wola umierającego była do końca tajemnicą nawet dla samego Stefana Wyszyńskiego. Kardynał Hlond przekazał ją przez swego zaufanego sekretarza ks. Antoniego Baraniaka papieżowi Piusowi XII, a ten Radzie Stałej Episkopatu. Ta nominacja była zaskoczeniem. Nie przypuszczano, że papież wskaże najmłodszego członka Episkopatu, jakim był wówczas ks. bp Wyszyński, na następcę prymasa Hlonda. Biskupem lubelskim mianował go prymas August Hlond w roku 1946, arcybiskupem gnieźnieńskim i warszawskim, i Prymasem Polski zaś został 12.11.1948 r. Wspominał potem ten moment: „Nie czułem się przygotowany do tak odpowiedzialnej pracy, zwłaszcza w dwóch archidiecezjach, i to odległych, mających odmienne właściwości,

Bardzo wcześnie zapragnął ofiarować swoje nieprzeciętne zdolności na służbę Chrystusowi w Kościele. Święcenia kapłańskie przyjął 3 sierpnia 1924 r. W latach 1925–1929 studiował na Wydziale Prawa Kanonicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zwieńczył je doktoratem. Chcąc zgłębiać mało znaną wówczas katolicką naukę społeczną, w latach 1929–1930 kontynuował studia za granicą w Austrii, Włoszech, Francji, Belgii, Holandii i Niemczech. Zdobytą wiedzę wykorzystał po powrocie do kraju, prowadząc Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy i działalność społecz-

ks. Wyszyński był jednocześnie zwolennikiem samej przebudowy. Na Kursie Duszpasterskim Akcji Katolickiej w roku 1937 tak wyjaśniał swój negatywny stosunek do drogi rewolucyjnej: „Kościół zwalcza socjalizm i komunizm dlatego, że wypaczają one całkowicie pogląd na naturę społeczeństwa, jego celowość i charakter społeczny człowieka”. Zamiast rewolucji proponował solidarność. Przy czym uważał, że jest ona wartością w służbie narodu i człowieka, i nie może być sama dla siebie. Całe jego powojenne duszpasterstwo było naznaczone troską o tak rozumianą solidarność. Nigdy nie

Polacy w 1980 r. zadziwili świat masowym udziałem strajkujących robotników w mszach św., umieszczaniem wizerunków Maryi Królowej Polski na płotach zakładów pracy i chrześcijańskim charakterem NSZZ Solidarność. no-oświatową w chrześcijańskich związkach zawodowych. Był gorącym patriotą, zaangażowanym w służbie ojczyźnie. Podczas powstania warszawskiego posługiwał jako kapelan Grupy AK Kampinos (działającej m.in. w Laskach) i szpitala powstańczego. Myślę, że prymas Hlond, wskazując na bp. Wyszyńskiego jako swojego następcę, widział jego patriotyzm, a obok tego – pobożność maryjną. Wiedział też, że jego poglądy społeczne są zbieżne z jego poglądami. Ks Stefan Wyszyński odznaczał się religijnością maryjną od lat chłopięcych, jego poglądy społeczne

powodowała nim walka z człowiekiem, ale o człowieka, jego wolność i podmiotowość. Był przeciwnikiem wszelkiego rodzaju totalitaryzmu oraz władzy państwowej, która ingeruje we wszystkie dziedziny życia i – jak mało kto – rozumiał znaczenie polskiej racji stanu oraz troskę o tożsamość religijną i narodową. Kierował się troską o dobro wspólne nawet za cenę niezrozumienia i nieuzasadnionej krytyki. Tak było w kwietniu 1950 r., z chwilą zawarcia porozumienia z rządem komunistycznym. Prymas Wyszyński jako główny architekt tego porozumienia został wówczas poddany ostrej

cił 28.10 i było to jego osobiste zwycięstwo i prowadzonej przez niego mądrej polityki. Był przeciwnikiem upolityczniania Kościoła i wykorzystywania haseł katolickich do walki partyjnej. Miało to miejsce zarówno przed wojną, jak i po, choć realia były inne. Prymas uważał, iż komunizm w Polsce nie upadnie szybko. Ta jego intuicja co do trwałości porządku jałtańskiego pozwoliła mu wybrać skuteczną taktykę w walce o przetrwanie Kościoła katolickiego w Polsce. Był pasterzem i głową Kościoła katolickiego w Polsce. Choć osobiście był zwolennikiem jak największego udziału laikatu w życiu Kościoła, zmuszony był ograniczyć jego rolę, pomimo wskazań Soboru Watykańskiego II i ostrej krytyki, której był poddawany, także przez środowiska katolickie. Nie ugiął się wobec tej krytyki i przeprowadził polski Kościół przez okres zniewolenia komunistycznego, inicjując wydarzenia, które ożywiły wiarę religijną narodu i zintegrowały katolików. Dziejowym wydarzeniem tych czasów był niewątpliwie Akt Ślubów Jasnogórskich, który prymas Wyszyński napisał, będąc jeszcze w więzieniu. Nawiązał nim do historycznych ślubów króla Jana Kazimierza, które dokonały się 300 lat wcześniej w katedrze lwowskiej. W 1957 r. z jego inicjatywy episkopat ogłosił Wielką Nowennę, czyli 9-letni program duszpasterski, którego zwieńczeniem miały być uroczystości upamiętniające przyjęcie chrztu przez Mieszka I. Wielka Nowenna była programem ogólnopolskim, który miał na celu ożywienie wszystkich dziedzin duszpasterstwa w kraju, ale dla władz PRL – znakiem do rozpoczęcia otwartej wojny z Kościołem o rząd dusz w narodzie. Inauguracją obchodów Millenium chrztu Polski była Msza św. celebrowana na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie w dniu 14 kwietnia 1966 r. Punktem kulminacyjnym tych uroczystości

było święto Królowej Polski. W tym dniu prymas wraz z całym episkopatem, wobec kilkusettysięcznej rzeszy wiernych, zebranych u stóp Jasnej Góry, dokonał wiekopomnego aktu całkowitego oddania Polski w niewolę Matce Chrystusowej za wolność Kościoła w ojczyźnie i w świecie. W latach 1980–1981 kard. Wyszyński pośredniczył w rozmowach między władzami PRL a Solidarnością. Strajkujących robotników wzywał do rozwagi i odpowiedzialności. Polacy go słuchali, bo stał się dla nich niekwestionowanym autorytetem i głosem Kościoła. Prymas wystąpił publicznie ostatni raz 22 maja 1981 r., otwierając obrady Rady Głównej Episkopatu Polski. Zmarł sześć dni później, w czwartek 28 maja, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego.

Ś

więty Wojciech wizję cesarza Ottona budowy chrześcijańskiej Europy podniósł do samego nieba nie dlatego, że do pogańskich Prus zaniósł Ewangelię Chrystusową. Przede wszystkim dlatego, że czynił to w poszanowaniu ich wolności i praw, wyrzekając się przymusu i przemocy. Bronił godności osoby ludzkiej i wolności stanowienia o sobie nawet za cenę własnego życia. Takie właśnie było świadectwo jego życia. Jego umęczone ciało zostało złożone w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Maryi. Była to jakby pierwsza polska pieta i zapowiedź losów narodu, w którym pozostał. Prymas August Hlond nazwał go drogowskazem. O ile można tak nazwać pierwszego patrona Polski, to kim był w naszych dziejach ten, którego nazywano „prymasem maryjnym”? Podobnie jak św. Wojciecha, „duch wiary ożywiał całe jego życie (…) Nie uznawał kompromisów. Zawsze ze szlachetną odwagą wypowiadał swoje katolickie przekonania i poglądy”. Takie świadectwa dawał o nim Prymas Józef Glemp i wielu, którzy go pamiętali. ks. Henryk Goździewicz wspominał prymasa Hlonda: „Niewzruszenie wierzył, że Polskę czeka wielka dziejowa misja do spełnienia”, wybuch II wojny światowej zaś ocenił jako „kataklizm (który) jest następstwem dechrystianizacji życia, jest wynikiem apostazji od Chrystusa i Jego prawa, jest rezultatem przywróconego pogaństwa (…) Tak zdegradowano człowieka pod pretekstem jego praw i postępu (...). Jedyną skuteczną radą jest rechrystianizacja Europy”. Ten prorok współczesnych czasów był jak przydrożna latarnia, która oświetla dalszą drogę Polski i Europy. Prymas Stefan Wyszyński był jego spadkobiercą nie tylko w znaczeniu sukcesji apostolskiej, ale i w sensie duchowym. Był tym, który poprowadził dalej dzieło prymasa Augusta Hlonda. Jasnogórskie Śluby naszego Narodu, Wielka Nowenna i obchody Millenium chrztu Polski można odczytać jako realizację testamentu jego wielkiego poprzednika. W nauczaniu i programach duszpasterskich kard. Wyszyńskiego wciąż powracała myśl o godności człowieka, o wolności i o zasadzie solidarności społecznej. Polacy wpoili sobie do serc tę jego naukę tak mocno, że podczas sierpniowych dni 1980 r. zadziwili świat masowym udziałem strajkujących robotników w mszach św., umieszczaniem wizerunków Maryi Królowej Polski na płotach zakładów pracy i chrześcijańskim charakterem rodzącego się Niezależnego Związku Zawodowego Solidarność. Kościół pod przewodnictwem prymasa Wyszyńskiego pełnił w tych dniach „karnawału solidarności” nieocenioną rolę doradczą. Solidarność, która wówczas wybuchła w Polsce i rozlała się na całą Europę, i to wszystko, co wydarzyło się później, było owocem mądrego programu duszpasterskiego Prymasa Tysiąclecia, a nade wszystko jego prorockiej wizji Polski i jej miejsca w Europie. „Zwieńczeniem programu Wielkiej Nowenny, choć nieprzewidywalnym wcześniej, stał się dzień 16.10. 1978 roku. Kardynał Karol Wojtyła został papieżem Janem Pawłem II. Od tego dnia liczymy czas upadku komunizmu w Polsce, w Rosji i w Europie Środkowo-Wschodniej” – napisał prof. Jan Żaryn. Jeśli prymasa Hlonda można przyrównać do przydrożnej latarni, to kim można by nazwać kardynała Wyszyńskiego? Nazwałabym go przewodnikiem na drodze wiary. Tym, który dźwigał bagaż bolesnych doświadczeń narodu i tym, który pozwolił, aby na jego ramionach stanął inny mocarz wiary – Karol Wojtyła, który dojrzał taką perspektywę, jakiej nikt z Polaków przed nim dojrzeć nie zdołał. Jako papież Jan Paweł II, w pierwszym liście skierowanym do Rodaków, z 23.10.1978 r. zwrócił się do kard. Stefana Wyszyńskiego: „Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Dokończenie ze str. 1

Ks. bp Stanisław Napierała:

Widzę skoncentrowany atak na naszą diecezję metody analizy. Skoro jednak nie znajdujemy dowodów czy świadectw, posłużyłem się analizą, by przypatrując się poszczególnym elementom i sformułowaniom wypowiedzi pani Ewy, przynajmniej jakoś zbliżyć się do prawdy i ocenić jej wartość. Jak to możliwe, że ksiądz Arkadiusz Hajdasz, któremu od kilku lat są stawiane zarzuty za czyny pedofilskie popełnione podczas jego posługi wikariuszowskiej w parafiach w Sycowie i Pleszewie, był posyłany do kolejnych parafii, a nawet został proboszczem? Stwierdzam, że ks. Hajdasz nigdy nie był przenoszony karnie. Jakiekolwiek przeniesienie go z jednej parafii na drugą nie było próbą ukrywania jakichś jego grzechów, przewinień lub czegoś gorszącego. Jako wikariusz był przenoszony według zwyczajów diecezjalnych,

o tym wspominam? Bo również ks. A. Hajdasz przed powstaniem Diecezji Kaliskiej należał do Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Ks. prał. E. Nowak znał ks. A. Hajdasza. Znał jego matkę. Cieszył się, gdy otrzymał ks. A. Hajdasza jako swego wikariusza. Cieszył się także ks. Hajdasz, tym bardziej, że niedaleko Pleszewa, w Korytach, mieszkała jego matka, gdzie była dyrektorem szkoły. Z Sycowa miał ks. Hajdasz do Koryt daleko. Z Pleszewa blisko. Wiadomość o zarzutach, stawianych ks. A. Hajdaszowi z powodu czynów pedofilskich w parafiach w Sycowie i w Pleszewie, dochodzi do mnie teraz, gdy ją zgłaszają dorośli dziś panowie, którzy twierdzą, że jako małoletni byli molestowani przez księdza. Z tego, co mówią, wynika, że uczynili to gdzieś około roku 2016. Jeszcze na krótko przed odejściem Ks. Biskupa na emeryturę, po okresie kapelaństwa u Sióstr, ks. Hajdasz został

Nigdy ktoś o nazwisku Ewa Hurna ani o innym nazwisku nie prosił mnie o rozmowę w sprawie, o której mowa. Nie pisał ani nie telefonował do mnie lub do Kurii ani przed przyjazdem, ani po odjeździe moim z Sycowa. a więc co dwa, trzy lata. Wyjątkiem był Syców, gdzie wikariuszem był przez rok (1996–1997). Został wtedy przeniesiony do Pleszewa, do parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela, gdzie zawakował jeden z wikariatów. Proboszczem był tam ks. prał. Eugeniusz Nowak. Pleszew i ks. prał. Eugeniusz Nowak przed powstaniem Diecezji Kaliskiej należeli do Archidiecezji Gnieźnieńskiej. Dlaczego

ponownie ustanowiony proboszczem w Chwaliszewie, czyli do tego czasu nie było żadnych zgłoszeń odnośnie do jego zachowań? Ks. Hajdasz był proboszczem w dwóch parafiach: Lubini Małej (492 wiernych) w latach 2002–2010 oraz w Chwaliszewie (920 wiernych) w latach 2012–2016. W okresie 2010– 2012 był kapelanem Sióstr Antoninek

w Mirkowie. Na każdą z tych placówek był posyłany z potrzeb duszpasterskich, a także na jego prośbę. W mediach pani o nazwisku Ewa Hurna oskarża mnie, że wiedziałem o pedofilii ks. Hajdasza, ponieważ „ona mi ją wielokrotnie zgłaszała”. Wypowiedź tę starałem się wyżej, w odpowiedzi na drugie i trzecie pytanie postawione mi przez księdza redaktora, rozpoznać w świetle akt kurialnych oraz tego, co potrafię sobie przypomnieć. W łączności z tym pragnę dopowiedzieć: nie przypominam sobie, by ktoś z proboszczów, innych księży, osób świeckich, przekazał mi informację – osobiście, korespondencyjnie, telefonicznie – o jakichś pedofilskich wykroczeniach księdza Hajdasza. Otrzymanie tego rodzaju informacji musiałoby zrodzić we mnie uzasadnione podejrzenie i wówczas nie byłoby mowy o powierzeniu mu samodzielnej placówki. Nie wolno mi też pomijać milczeniem faktu o wyrazach uznania i wdzięczności, jakie w okresie całej posługi ks. Hajdasza napływały do Kurii. Przesyłały je pojedyncze osoby, grupy, zespoły. W aktach kurialnych zachowują się pisma pochwalne i dziękczynne, firmowane przez dziesiątki i setki ludzi. Wśród nich liczne lokalne autorytety. Mimo nie najlepszego zdrowia, ks. Hajdasz odznaczał się zawsze wielką gorliwością i duszpasterskim zapałem. Charakteryzowało go kanoniczne posłuszeństwo i szacunek wobec przełożonych. Był pogodny. Nie było można dostrzec w nim symptomów, które by sugerowały jakieś rozdwojenie czy dwulicowość. Już po przejściu na emeryturę wizytowałem w roku 2014, z mandatu mojego następcy, parafię Chwaliszew. Spotkałem parafię prowadzoną wręcz

wzorowo. Ogromna radość parafian i wdzięczność za proboszcza. Żadnej skargi ani podczas wizytacji, ani później. Nawet anonimu. Same pochwały. Przy pełnym zrozumieniu ofiar i współczuciu dla nich, trzeba też postawić pytanie, dlaczego akurat nasza diecezja stała się przedmiotem ataku? Dlaczego akurat nasza Diecezja stała się przedmiotem ataku? Nie wiem. Nie wiem, lecz widzę skoncentrowany na nią atak. Muszę tu nieskromnie wyznać, że jeśli ktoś koncentruje swoje spojrzenie i uwagę na naszej Diecezji, to spodziewałbym się raczej od niego pochwały. Dlaczego? Powstaliśmy jako Diecezja z części aż sześciu różnych diecezji. Udało nam się tę wielość różnorodną jakoś scalić w jedną

Wszystkie dzieci, poczynając od ich poczęcia, te w łonie matek i te urodzone, zdrowe i niepełnosprawne, zwłaszcza te ostatnie. Wypełniając testament, jaki Ojciec św. Jan Paweł II zostawił nam w Kaliszu w roku 1997, co miesiąc w Narodowym Sanktuarium św. Józefa jest sprawowana Eucharystia, połączona z odpowiednimi modlitwami i konferencją, poświęconą obronie dzieci poczętych, ale niechcianych, aby mogły urodzić się i żyć. Nabożeństwo to jest transmitowane przez TV Trwam i Radio Maryja na cały świat. Z perspektywy czasu z radością mogę powiedzieć, że Bóg chciał tej naszej Diecezji, błogosławił jej i błogosławi. Jest żywą cząstką Kościoła Jezusa Chrystusa. Czy może się to podobać władcy tego świata?

Współcześni „znawcy” Kościoła przedstawiają go tak, jak byłby on czystą organizacją, jedną z ludzkich społeczności, jakie istnieją na świecie. Sprowadzają go jedynie do tego, co zewnętrzne, widzialne, ludzkie całość Ludu Bożego. W trudnych warunkach zbudowaliśmy główne obiekty diecezjalne. Utworzyliśmy struktury administracyjne, duszpasterskie oraz inne. Mamy wspaniałych duszpasterzy. Pojedynczych przypadków nie wolno uogólniać i tak przedstawiać, by w odbiorcach przekazu podważać zaufanie, budzić wątpliwości i podejrzenia, że „oni wszyscy są tacy”. To nieuczciwe i karygodne. To gwałt zadawany prawdzie. W Diecezji mamy kilkaset sióstr zakonnych, w tym cztery klasztory kontemplacyjne, które umacniają nas modlitwą, ofiarą życia, twórczym apostołowaniem w rozmaitych dziedzinach, zwłaszcza w dziedzinie charytatywnej. Dzieci, a także młodzież licznie uczęszczają na katechezę. Bogu dzięki! Dzieci są największym skarbem.

Trudno nie zauważyć, że atak zbiegł się z setną rocznicą urodzin św. Jana Pawła II w Polsce, Papieża, który w 1992 roku powołał do istnienia w Polsce trzynaście nowych diecezji, w tym także kaliską. To wielkie jego dzieło. Ożywiło Kościół w naszej Ojczyźnie. Nadało mu wiele nowych impulsów. Uderzono w biskupów. Z bólem mówię, że wyrządzono mi krzywdę i szkodę. Nie jest łatwo zapanować nad niedobrymi uczuciami. Wybaczam jednak wszystkim, aby Bóg i mnie wybaczył (nie chodzi o grzech zaniedbania). Któż jest bez grzechu? Za św. Janem Pawłem powtarzam: Ratunkiem dla wszystkich jest Miłosierdzie Boże. Jak zawsze, ufam całkowicie św. Józefowi – Opiekunowi Kościoła świętego, postrachowi duchów piekielnych, któremu niebawem, w Kaliskim

Sanktuarium Narodowym, zostanie zawierzona Polska i Kościół w Polsce. Do tego, co powiedziałem wyżej, muszę dołączyć jeszcze ważną uwagę końcową. Otóż wszystko, co powiedziałem wyżej, stanowi jedną całość. Nie wolno zatem wyrywać jakiegoś fragmentu i nadawać mu własne obce treści, bez uwzględniania kontekstu. Tak postąpiono, niestety, w mediach z moją wypowiedzią, skierowaną do neoprezbiterów 23 maja 2020 roku. Przecieram oczy i nadziwić się nie mogę, że miałem ich uczyć, iż wobec zła w Kościele (pedofilii?) mają milczeć, bo „są sytuacje, że trzeba milczeć dla dobra wszystkich”. Taką metodą można wszystko udowodnić, nawet, jak żartobliwie się mówi, udowodnić, i to na podstawie Pisma Świętego, że nie ma Boga. Księże Redaktorze, już jakby na marginesie chciałbym powiedzieć, że zastanawiam się, czy nie poprosić księdza o kolejny wywiad, którego przedmiotem byłby Kościół. Dlaczego? Współcześni „znawcy” Kościoła przedstawiają go tak, jak byłby on czystą organizacją, jedną z ludzkich społeczności, jakie istnieją na świecie. Sprowadzają go jedynie do tego, co zewnętrzne, widzialne, ludzkie. A to wewnętrzne, co niewidzialne, boskie w Kościele? Co stanowi jego misterium, bez czego Kościoła nie ma? Kościół jest Chrystusowy. Chrystus go założył. On go umiłował i wydał za niego samego siebie. On jest jego głową. Obawiam się, że w „Kościele”, jaki z taką pewnością siebie głoszą współcześni jego „znawcy”, Chrystus niewiele już może rozpoznać ze swego Kościoła. Istnieje zatem pilna potrzeba przypomnienia sobie podstawowej prawdy katechizmowej: Co to jest Kościół. Jeden, święty, powszechny i apostolski. Księże Biskupie, bardzo dziękuję za wypowiedź „na wyłączność” dla Dwutygodnika Diecezji Kaliskiej „Opiekun”. Z całą pewnością powrócimy do rozmowy o Kościele. K Dwutygodnik Diecezji Kaliskiej „Opiekun”/ radiomaryja.pl Przedruk za zgodą redakcji Dwutygodnika „Opiekun.”

Dokończenie ze str. 1

Walka między nurtem patriotycznym a nurtem kosmopolitycznym w polskiej ekonomii jest zażarta, wręcz mordercza. Ważne, by sobie uświadamiać, iż wygrana nurtu patriotycznego będzie wymagała ogromnej konsekwencji i działań na wielu szczeblach.

Patriotyczna kontrofensywa w polskiej ekonomii Eryk Łon Transformacja od kosmopolityzmu do patriotyzmu w polskiej ekonomii Obserwując rozwój polskich nauk ekonomicznych od początku lat 90. XX wieku do chwili obecnej, można dostrzec pewną ewolucję. Istotą owej ewolucji jest zmiana podejścia do idei patriotyzmu gospodarczego. Na początku ostatniej dekady XX wieku w polskich naukach ekonomicznych dominował pogląd, że „kapitał nie ma narodowości”. Zagadnienia gospodarcze traktowane głównie były z punktu widzenia maksymalizacji korzyści konsumenta w oderwaniu od tego, że ów konsument jest zazwyczaj także członkiem dwóch ważnych wspólnot: rodziny i narodu. Tematyka gospodarstwa rodzinnego oraz gospodarstwa narodowego była traktowana bardzo pobieżnie, wręcz lekceważona. Podkreślano wagę kapitału zagranicznego, dostrzegano w zdecydowanej większości pozytywne skutki sprzedawania polskich przedsiębiorstw w ręce inwestorów zagranicznych. Ten sposób myślenia był dosyć powszechny. Ogromną wagę przywiązywano do PKB, podkreślając, że istotne znaczenie ma realna zmiana PKB. Natomiast nie doceniano innych mierników działalności gospodarczej, takich jak sytuacja w zakresie zatrudnienia, nierówności społeczne, a także, co bardzo ważne – struktura własnościowa. Ten ostatni element ma znaczenie fundamentalne. Naród ważnym aspektem dociekań ekonomisty Chodzi bowiem o kwestię, czy rozpatrując jako ekonomista zagadnienia ekonomiczne, czuję się częścią narodu,

czy też w toku swoich rozważań pomijam ten aspekt. Uważam, że ta sprawa jest ogromnie istotna. W gospodarce fundamentalne znaczenie ma system finansowy. Jest on jakby krwiobiegiem całej gospodarki. Z tego też powodu bardzo ważny jest fakt, że mamy własną walutę. Istotne jest też, czy banki są w polskich rękach, czy strategię giełdy

wszystkim na uczelni wyższej, argumenty o potrzebie wyprzedaży polskiej własności w obce ręce. Z tego powodu osoby te mogły przyswoić sobie ten sposób myślenia i w sobie go utrwalić. Dlatego tak ogromne znaczenie ma ukształtowanie odpowiednich postaw polskiej młodzieży. Bardzo się cieszę, że pojawiła się

Strategia społeczno-gospodarcza, której istotą jest patriotyzm gospodarczy, musi być realizowana nie przez kilka, czy nawet kilkanaście najbliższych lat, lecz przez dziesięciolecia. warszawskiej ustalamy sami, czy ustalają ją za nas inni. Wielką rolę odgrywa struktura własnościowa handlu, przemysłu, także mediów. Z biegiem czasu w debacie publicznej zaczęły pojawiać się stopniowo coraz liczniejsze głosy, że „kapitał ma jednak narodowość” i że trzeba, abyśmy jako Polacy byli gospodarzami we własnym kraju, także pod względem własności podmiotów gospodarczych. Wojna między nurtem patriotycznym a kosmopolitycznym w polskiej ekonomii Trzeba zdecydowanie podkreślić, że walka między nurtem patriotycznym a nurtem kosmopolitycznym w polskiej ekonomii jest zażarta, wręcz mordercza. Ważne, by sobie uświadamiać, iż wygrana nurtu patriotycznego będzie wymagała ogromnej konsekwencji i działań na wielu szczeblach. Wiele osób słyszało w szkole, a przede

koncepcja stopniowego zwiększania płacy minimalnej. Ważne jest bowiem, abyśmy stopniowo dochodzili do poziomu płacy minimalnej charakterystycznej dla najbogatszych krajów starego kontynentu. Mam na myśli Wlk. Brytanię, Niemcy czy Francję. Podnoszenie płacy minimalnej powoduje, że Polacy mogą czuć się bardziej bezpiecznie w swoim kraju i stają się mniej podatni na argumenty zachęcające do emigracji. Strategia społeczno-gospodarcza, której istotą jest patriotyzm gospodarczy, musi być realizowana nie przez kilka, czy nawet kilkanaście najbliższych lat, lecz przez dziesięciolecia. Patriotyzm niezbędny wśród gospodarczej kadry kierowniczej Szczególne znaczenie ma ukształtowanie myślenia patriotycznego u osób reprezentujących funkcje kierownicze w różnego typu instytucjach.

Oczywiście myślenie takie już coraz częściej występuje i to bardzo cieszy. Chodzi jednak o to, żeby myślenie to stało się powszechne. Myślę, że jednym z testów na patriotyzm jest reakcja polskiego ekonomisty na samo sformułowanie „patriotyzm gospodarczy”. Przyznam, że duży niepokój budzić może postawa negatywna, krytyczna, alergiczna, a nawet obojętna. Oczywiście, by wyciągnąć odpowiednie wnioski, trzeba by przeprowadzić różnego typu badania wśród polskich ekonomistów. Przede wszystkim warto w tych badaniach dociekać, jaki jest stosunek poszczególnych przedstawicieli tego zawodu do podstawowych zasad patriotyzmu gospodarczego, do potrzeby utrzymania polskiej waluty narodowej, zwiększania polskiej własności w bankowości, handlu, przemyśle i mediach. Powiązanie uczelni ekonomicznej z firmami o polskim kapitale kluczowym kryterium oceny uczelni Przede wszystkim trzeba uświadamiać studentom ekonomii, że nauka ta jest nauką społeczną. Nie można traktować jej jako swoistej dziupli, w której podejmowane będą rozważania o charakterze niezrozumiałym, bardzo teoretycznym. Istotne jest używanie języka możliwie najprostszego. Dlatego uważam, że potrzebne jest zastanowienie się nad rolą ekonomisty w XXI wieku, jeżeli chce on być nazywany ekonomistą w pełni tego słowa znaczeniu polskim, ekonomistą o nastawieniu patriotycznym. Jestem głęboko przekonany, że potrzeba bardzo silnej współpracy uczelni ekonomicznych z podmiotami gospodarczymi o polskim kapitale. Natężenie tych więzi między uczelnią polską a podmiotami gospodarczymi o polskim kapitale mogłoby być wręcz jednym z kluczowych kryteriów oceny uczelni ekonomicznej. Uczelnie ekonomiczne nie istnieją bowiem same dla siebie, lecz dla konkretnej gospodarki, dla konkretnego narodu. Uświadomienie sobie tego faktu jest podstawowe w dyskusji o przyszłości polskiej ekonomii jako nauki. K Dr hab. Eryk Łon jest profesorem nadzwyczajnym UEP i członkiem Rady Polityki Pieniężnej, autorem książki „Patriotyzm gospodarczy”.

Olu, jesteśmy z Ciebie dumni! Jak trafiłaś do dziennikarstwa? Czym prywatnie i zawodowo zajmujesz się na co dzień? Ukończyłam Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu i przez 10 lat pracowałam w zawodzie. W międzyczasie rodziły się dzieci i może zabrzmi to banalnie, ale pracowałam w domu, zajmując się rodziną. Studia podyplomowe dziennikarskie skończyłam, mając już czworo dzieci. Zaczęłam publikować, podejmując tematykę społeczną i historyczną dotyczącą społeczności, wśród której mieszkałam. Publikowałam swoje teksty od prasy parafialnej przez tygodniki, dwutygodniki, miesięczniki, a na-

dobru, a nie ochraniać jakiekolwiek interesy; czyli prawda, obiektywizm i pokora to podstawowe wytyczne w tej pracy. Lubię powiedzenie „słowo napisane, nieszczęście zasiane”. To działa jak przestroga. Jesteś także autorką fantastycznych, wesołych opowiadań z życia ministrantów, pt. Armia księdza Marka, które drukujemy na lamach „Wielkopolskiego Kuriera WNET” i które zostały wydane w formie książki. Opowiadania uderzają autentyzmem i niebanalnym humorem. Skąd się biorą te anegdoty?

Lat bycia mamą na pełen etat nie zamieniłabym na żaden sukces zawodowy. Wszystkim matkom, które teraz „siedzą z dziećmi w domu”, dedykuję tę nagrodę. Może teraz omija was wiele szans, ale przyjdą następne. wet kwartalniki społeczno-kulturalne. Angażowałam się w życie społeczne, które następnie opisywałam. Tak trafiłam do „Kuriera WNET”, konkretnie do jego wydania poświęconego Wielkopolsce. Reasumując, nie mam za sobą błyskotliwej kariery dziennikarskiej, raczej zwykłą, żmudną pracę w terenie. Jednak lat bycia mamą na pełen etat nie zamieniłabym nigdy na żaden sukces zawodowy. I wszystkim matkom, które teraz „siedzą z dziećmi w domu”, dedykuję tę nagrodę. Być może teraz omija was wiele szans, ale z pewnością przyjdą następne. Kim dla Ciebie jest dziennikarz, jaka jest misja tego zawodu? A może jej nie ma, może to tylko sposób na zarabianie pieniędzy, zawód jak każdy inny? Podejście do etyki dziennikarskiej niestety odzwierciedla spory światopoglądowe w społeczeństwie. Tak oczywiście nie powinno być. Dziennikarz ma służyć swoją pracą wspólnemu

Inspiracją byli moi chłopcy, którzy przez kilka lat służyli przy ołtarzu. Większość postaci występujących w tych opowiastkach to prawdziwi ministranci. Jest to niezwykle wesoła i dynamiczna wspólnota w Kościele katolic­kim, a rzadko opisywana. Ministranci są oczywistością dla wiernych i mało kto się nad tym zastanawia. Dlatego chciałabym też bardzo, żeby w dalszym ciągu tworzyli ją tylko chłopcy. Moim zdaniem, gdy pojawią się dziewczyny, zawsze uczesane, wymyte i świetnie zorganizowane, to bardzo szybko wygryzą biednych chłopaków. Czego sobie życzysz? Jako dziennikarka i jako osoba prywatna, żona i matka czwórki dzieci? Jak każdy, mam wiele marzeń i planów. Chyba takie najważniejsze, to nie zmarnować otrzymanego życia i zasłużyć sobie na Niebo. A dziennikarsko – cudnie byłoby się jeszcze na coś przydać. K


LIPIEC 2O2O · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

ostawiony w roli prezydenta Warszawy, Trzaskowski spłaca dług wdzięczności wobec swego mentora George’a Sorosa, któremu zawdzięcza stypendium w Oxfordzie. Stąd te „karty LGBT”, hos­ tele (na godziny?) dla „wykluczonych”, „parady równości” i miejskie dotacje dla miłych mu stowarzyszeń. Dzięki takim, jak Trzaskowski, na ulicach europejskich miast panoszy się równość, różnorodność i szaleje tolerancja. Bo Soros udziela wielu takich stypendiów i jako zawodowy filantrop nie żąda nic w zamian. Jednak beneficjenci (na Węgrzech zwą ich „husarzy Sorosa”) czują się zobowiązani, szerzą więc powszechnie znane idee George’a Sorosa. Mimo swego sędziwego wieku filantrop jest skrajnie postępowy – zwalcza zacofaną religię katolicką, opresyjną instytucję heteroseksualnego małżeństwa i przestarzałe państwa narodowe, wspomaga natomiast wykluczonych. W tym celu zorganizował na wielką skalę muzułmańskie osadnictwo w Europie, tworząc kanały przerzutu, ośrodki pomocy z woluntariuszami, wydając wielojęzyczne przewodniki i płacąc „stypendia” osadnikom zwanym „uchodźcami” (wśród nich byli też faktyczni uchodźcy). Stypendia były płacone w ratach – np. część po osiągnięciu Zagrzebia, następna rata w Budapeszcie itp. Wszystko po to, aby zbudować nowe, bezklasowe i wieloetniczne „społeczeństwo otwarte”, kierowane przez szczerych demokratów, którzy mają talent do zarządzania zasobami ludzkimi. Bo największą troską Sorosa jest szerzenie demokracji, a jak powszechnie wiadomo, najlepiej wdraża się demokrację za pomocą tajnych stowarzyszeń. Takim stowarzyszeniem jest tajemniczy Klub Bilderberg, który organizuje coroczne spotkania znakomitych osobistości, z bankierami i możnymi tego świata na czele. Media nie mają wstępu na obrady, a uczestników obowiązuje tajemnica. Politycy, którzy dostąpili zaszczytu zaproszenia, stają się „papable” (tak w Watykanie zwą kardynała, który ma szansę być papieżem) i często później zostają premierami czy prezydentami, bo takie są prawa demokracji. Tak było m.in. w wypadku Billa Clintona i Tony’ego Blaira, którzy po wizycie w Klubie Bilderberg zostali demokratycznie wybrani wolą elektoratu. Rafał Trzaskowski był uczestnikiem takiego „konklawe” w roku 2019, twierdząc, że zaprosił go kolega Sikorski. Jest to prawdopodobne, bo Radosław

J

eśli chcemy się oprzeć takiej manipulacji – lub jeśli brzydzimy się techniką manipulacji innymi ludźmi – powinniśmy zdawać sobie sprawę z tej wieloznaczności i żądać od tych, którzy się tym skrótem posługują, aby jasno określili, o które znaczenie im w danym wypadku chodzi. Główne znaczenia LGBT są takie: W pierwszym sensie – nazwijmy go grupowym – skrót LGBT odnosi się do ogółu osób, które są lesbijkami, gejami, biseksualistami lub transseksualistami. Zauważmy, że grupa ta jest niejednorodna; z jednej strony należą do niej osoby o skłonnościach nieheteroseksualnych (homoseksualiści lub biseksualiści), z drugiej – należą do niej osoby, które w taki czy inny sposób zmieniły płeć (transseksualiści). Cóż można ogólnie powiedzieć o wszystkich elgiebetowcach (nazwijmy tak ludzi należących do grupy LGBT) jako takich? Na pewno, że istnieją. Żeby odpowiedzialnie powiedzieć coś jeszcze, trzeba przeprowadzić odpowiednie badania – w szczególności badania naukowe. Chodziłoby o badania nad ewentualnymi korelacjami między płcią, skłonnościami homoseksualnymi i zmianą płci – a zainteresowaniami, postawami, zdolnościami, twórczością itd. W związku z zainteresowaniem problematyką takich badań powstała nawet specjalna dyscyplina naukowa, zwana z angielska gender studies, którą po polsku zgrabniej byłoby nazwać genderystyką (analogicznie np. do takich terminów, jak ‘germanistyka’, ‘polonistyka’ itp.). I to jest drugi sens – można go nazwać teoretycznym – wiązany z LGBT. Nawiasem mówiąc, za część genderystyki można uważać feministykę, a więc badania nad korelacjami między płcią żeńską a zainteresowaniami, postawami, zdolnościami, twórczością itd. Co można powiedzieć o tej dyscyplinie? Na pewno, że jest w powijakach; że nie dopracowała się jeszcze żadnej teorii spełniającej kryteria naukowe; że jest co najwyżej zbiorem niepowiązanych ze sobą hipotez. Poza

Trzymając się stylistyki XVIII-wiecznych „Nowych Aten”, można by powiedzieć: „jaki jest Rafał Trzaskowski, każden widzi”. Jest ekstremalnie piękny i jako taki stanowi obiekt westchnień progresistów wielu płci.

Żołnierze postępu Jan Martini

Sikorski jest członkiem Komitetu Sterującego Grupy Bilderberg i uczestniczy (wraz ze swoją wpływową małżonką Anne Applebaum) we wszystkich spotkaniach od roku 2016. Twórcą założonego w 1954 roku Klubu Bilderberg był pochodzący ze spolonizowanej rodziny żydowskiej Józef Retinger – postać tajemnicza, o niezwykłym życiorysie. Dzięki swojemu

w „imieniu mas”, choć przeważnie wbrew ich woli. W wyniku rewolucji 1917 roku wprowadzono „demokrację” i ustanowiono „świeckie państwo”. W przeciwieństwie do rewolucji bolszewickiej, w Meksyku nie walczono z religiami, tylko konkretnie z religią katolicką (wspomagano np. zielonoświątkowców). W przyjętej konstytucji rozdział Kościoła od państwa szedł

Bo największą troską Sorosa jest szerzenie demokracji, a jak powszechnie wiadomo, najlepiej wdraża się demokrację za pomocą tajnych stowarzyszeń.

pochodzi od kleru; Bóg nie istnieje, religia jest mitem, Biblia kłamstwem; Nie potrzebujemy uznawać żadnych bożków”. W obronie religii katolickiej wybuchło wówczas powstanie ludowe (tzw. Christiada) podczas którego śmierć poniosło 100 tys. ludzi. Dopiero interwencja Stanów Zjednoczonych skłoniła rząd do kompromisu i złagodzenia represji. Jeden z ministrów gabinetu Callesa nadał swoim trzem synom imiona: Szatan, Lucyfer i Lenin, a minister oświaty wprowadził do szkół „edukację seksualną”. Wcześniej taką edukację wprowadzono w Rosji po rewolucji bolszewickiej i w komunistycznej Węgierskiej Republice Rad. Odtąd aż po dzień dzisiejszy postulat kształcenia erotycznego dzieci pojawia się stale w środowiskach „postępowych”, czego wyrazem są słynne zalecenia WHO dla Europy. Partyjny kolega Trzaskowskiego – Janusz Palikot postulował wprowadzenie obowiązku nauczania przedmiotu o nazwie „Wiedza o seksualności człowieka”. Czy obsesje seksualne lewicowców wynikają z wrodzonej erotomanii funkcjona-

Reich uważał, że rewolucja proletariacka jest niemożliwa tak długo, dopóki kapitaliści i robotnicy mają wspólny system wartości i wyznają wspólną religię. Dlatego przed wybuchem rewolucji należy odciągnąć proletariat od religii, a najskuteczniej można to zrobić za pomocą seksualizacji dzieci i młodzieży. Doskonałym parawanem dla osiągania faktycznych celów „żołnierzy jasności” (luciferae militans), którzy pchają świat w kierunku postępu i oświecenia, bywa troska o człowieka. Zalecenia WHO pisane przez ekspertów niemieckich mają na uwadze wyłącznie zdrowie i dobrostan dzieci (tylko europejskich! – tych z innych kontynentów już nie). Także odwołanie majowych wyborów konieczne było ze względu na „zdrowie i życie Polaków”, a nie zmianę kandydata.

Dlaczego Anna Maria smutną ma twarz? Posłanki lewicy Anna Maria Żukowska i Hanna Gil-Piątek (prywatnie żona tego Piątka, co rysował śmieszne wykresy uzasadniające związki Macierewicza z Putinem) uznały za stosowne poinformować świat, że są biseksualistkami. Dawno temu takie informacje nie były uważane za warte rozgłaszania publicznego, ale czasy się zmieniają. Dlatego ja także, z pewną taką nieśmiałością, postanowiłem się przyznać i zrobić coming out. Wyznaję, że jestem heterykiem, co wciąż nie jest naganne, acz niepolecane. Oglądałem kiedyś w BBC relację z marszu poparcia dla osób biseksualnych (o takich mówiło się w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym „dwurura”). Okazuje się, że w przeciwieństwie do bardzo mocnych psychicznie „heteryków” i nie-

mentorowi, hr. Zamoyskiemu, uzyskał staranne wykształcenie (m.in. Oxford) i trafił na europejskie „salony”, gdzie poznał najwybitniejszych ludzi swoich czasów – jak Winston Churchill i Georges Clemenceau. Ponieważ całe swoje bardzo aktywne życie poświęcił na wdrażanie szeroko rozumianego „postępu”, w 1958 roku został nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Był jednym z twórców Wspólnoty Europejskiej i sekretarzem generalnym Ruchu Europejskiego, a wcześniej – w czasie II wojny światowej – pracował jako doradca i tłumacz (znał 8 języków) Władysława Sikorskiego, któremu towarzyszył we wszystkich podróżach. Jednak intuicja podpowiedziała mu, żeby nie jechać do Gibraltaru… Najbardziej mroczna część jego życiorysu to „wspomaganie postępu” w Meksyku, gdzie był doradcą z ramienia europejskiej masonerii. W Meksyku oświecone (?) elity usiłowały zbudować nowoczesne społeczeństwo i szybko wdrożyć „postęp”, posługując się bardzo drastycznymi metodami. Działano

dalej niż postulaty Roberta Biedronia – pozbawiono praw wyborczych księży, zakazano im noszenia sutann i sprawowania wszelkich obrzędów na zewnątrz kościoła. Pięciu kolejnych prezydentów kraju było masonami, którzy się nawzajem skutecznie mordowali. Z czasem walka z Kościołem uległa radykalizacji, a represje wobec księży osiągnęły poziom absurdu. Poszczególne stany musiały składać zapotrzebowanie na ilość księży, a stan Tabasco, w którym zniszczono wszystkie kościoły, złożył podanie o 0 księży. Księżmi mogli być wyłącznie żonaci (!) mężczyźni powyżej 50 lat i mogli przebywać tylko w miastach. Represje osiągnęły apogeum za prezydentury Plutarcha Callesa i właśnie temu prezydentowi doradzał Józef Retinger. Ogłoszono wówczas tzw. prawo Callesa, którego główne tezy odnoszące się do „wolnego i socjalistycznego wychowania młodzieży” głosiły: „Dziecko było w tyranii kleru, rodziców i nauczycieli, dziś ma stanowić o sobie; Każde dziecko od piątego roku życia należy do państwa; Wszystko zło

riuszy postępu? „Ojcem założycielem” edukacji seksualnej był Wilhelm Reich – polski Żyd z Tarnopola, komunista, współpracownik Zygmunta Freuda we Wiedniu, który nauczał robotników, studentów i żołnierzy o sprawach seksu. Reich zauważył, że mówiąc o walce klas, szybko traci zainteresowanie słuchaczy, natomiast wszyscy chętnie słuchają pogadanek z dziedziny seksuologii. Jako komunistyczny agitator

co rozchwianych pod tym względem gejów, biseksualiści mają liczne problemy i są nadzwyczaj niestabilni psychicznie. Na zakończenie reportażu był wywiad z profesjonalną biseksualistką, która zbolałym głosem skarżyła się, że wydaje majątek na psychologów i psychoterapeutów i pokazywała tabletki, które musi codziennie zażywać – rano prozac, w południe żółtą, przed snem biała itp. Mówiła też, że kiedy uprawia

tym – ze względu na to, że przedmiot zainteresowań genderystyki należy do sfery intymnej, niektóre badania w tej dziedzinie (medyczne, psychologiczne, socjologiczne) natrafiają i natrafiać będą na poważne trudności. Jednakże poza sensem grupowym (‘elgiebetowcy’) i teoretycznym (‘genderystyka’) – jest jeszcze doktrynalny sens ‘LGBT’. Można by na jego oznaczenie użyć terminu ‘genderyzm’. Przez doktrynę rozumie się zbiór ocen i nakazów, które wyznawca doktryny chciałby narzucić sobie lub innym ludziom jako ich obowiązujące. O co chodzi w doktrynie genderyzmu? Ma ona różne wersje, ale na ogół chodzi w niej o to, aby elgiebetowcom zostały przyznane określone prawa lub aby nieelgiebetowcom określone prawa zostały odebrane. Z genderyzmem bywa łączony feminizm, a więc doktryna, zgodnie z którą to właśnie kobietom powinny zostać przyznane określone prawa. Zarówno w odniesieniu do elgiebetowców, jak i do genderystyki (lub feministyki), odpowiedzialny polityk powinien zachować całkowitą neutralność. Nie powinien więc np. publicznie obrażać elgiebetowców (podobnie zresztą jak innych ludzi) ani odmawiać komukolwiek prawa do uprawiania genederystyki (podobnie zresztą jak innych dyscyplin wiedzy). Jednak wobec doktryny genderyzmu (lub feminizmu) stanowisko odpowiedzialnego polityka powinno to być zróżnicowane – w zależności od tego, wprowadzenie jakich nakazów-praw zwolennicy doktryny genderyzmu postulują i jak to uzasadniają. Od razu warto zaznaczyć, że mówienie o zbiorze elgiebetowców jako mniejszości jest zwykłym chwytem erystycznym. Przez mniejszość w kontekście praw rozumiało się tradycyjnie mniejszość etniczną (np. mniejszość niemiecką czy ukraińską w Polsce), której większość etniczna przyznaje dobrowolnie lub pod przymusem (np. określonych traktatów pokojowych po zmianie granic) pewne prawa obywatelskie, np.

LGBT jest skrótem wyrażenia ‘lesbijki, geje, biseksualiści i transseksualiści’. W dyskusjach – zwłaszcza politycznych – skrót ten jest używany, celowo lub nieświadomie, w bardzo różnych znaczeniach, wskutek czego znakomicie nadaje się do manipulacji opinią publiczną.

prawa – z dwoma zastrzeżeniami: (a) związek taki nie powinien nazywać się w języku prawa małżeństwem (analogicznie jak elgiebetowców nie powinno nazywać się mniejszością), lecz np. ‘związkiem partnerskim’; (b) pozostawanie w takim związku partnerskim dawałoby ściśle określone i dokładnie wskazane uprawnienia, np. uprawnienie do dziedziczenia, do emerytury po współpartnerze itp. Zalegalizowanie takich związków partnerskich wymagałoby zresztą przedyskutowania zakresu wspomnianych uprawnień, np. tego, czy w związki takie mogą wstępować tylko dwie, czy np. także więcej (ile?) osób. Drugi postulat – to przyznanie członkom związków partnerskich prawa do adopcji dzieci. Co do tego odpowiedzialny – a zwłaszcza konserwatywny – polityk powinien zając stanowisko negatywne. Wpływ środowiska homoseksualnego na rozwój – zwłaszcza psychiczny – dziecka nie został dotąd w sposób poważny zbadany, a jego naukowe badanie wiązałoby się z koniecznością dokonywania eksperymentów na ludziach bez ich woli (dzieci takiej woli wyrażać nie są w stanie), co powszechnie jest uznawane za niedopuszczalne. Trzeci postulat – to przyznanie osobom pragnącym dokonać transwersji płciowej prawa do dokonywania jej na koszt państwa. Tutaj sprawa jest stosunkowo prosta. Państwo – w ramach ubezpieczeń – powinno pomagać obywatelom leczyć choroby. Jeśli chęć zmiany płci nie jest chorobą, lecz czymś naturalnym, jak mówią niektórzy genderyści, to nie może tu być mowy o leczeniu; jeśli zaś jest chorobą, to właściwym lekarzom należy pozostawić decyzję, jak powinna przy takich objawach przebiegać terapia. Czwarty postulat – to wprowadzenie do szkół obowiązku prezentowania a nawet propagowania, w takiej czy innej postaci, doktryny genderyzmu. W tym wypadku – podobnie jak w odniesieniu do propagowania dowolnej innej doktryny (czyli – przypomnijmy – systemu ocen i nakazów)

Przed wybuchem rewolucji należy odciągnąć proletariat od religii, a najskuteczniej można to zrobić za pomocą seksualizacji dzieci i młodzieży.

Co to jest LGBT? Jacek Jadacki

prawo do używania swojego języka w lokalnych urzędach, szkołach itd. Zachowajmy ten tradycyjny sens słowa ‘mniejszość’ do kontekstu ‘mniejszość etniczna’. Z tego, że elgiebetowców jest – zdecydowanie – mniej niż nieelgiebetowców, nie płyną bowiem automatycznie żadne zobowiązania tych drugich wobec tych pierwszych! Rozważmy teraz przykładowo

cztery postulaty genderystów, a więc zwolenników genderyzmu (których należy odróżniać od genderowców, a więc badaczy uprawiających genderystykę). Pierwszy postulat – to przyznanie parom homoseksualnym prawa do zawierania związków o charakterze małżeńskim. Nie widać powodów, aby rozsądny polityk był przeciw przyjęciu takiego

7

miłość ze swym partnerem męskim, to połowa jej jestestwa czuje się gwałcona, natomiast w wypadku seksu z partnerką damską, gwałcona jest ta druga część… Warto, żeby wiedzieli o tym uczestnicy naszego brutalnego życia politycznego i uszanowali w polemikach sejmowych wrażliwość i delikatność lewicowych posłanek biseksualnych. Czy przypadkiem takie przypadki nie są efektem edukacji seksualnej zachęcającej do eksperymentowania i utrzymującej, że wszystkie formy zaspokajania swego popędu są jednakowo dobre? Natomiast z pewnej prywatnej polskojęzycznej telewizji dowiedziałem się o wzrastającej roli seksu oralnego we współczesnym świecie. Atrakcyjna ekspertka – seksedukatorka z organizacji „Ponton” – w rozmowie z panią redaktorką uwypukliła niedostatki obecnej formy edukacji seksualnej. Jej zdaniem młodzież ma jedynie fragmentaryczną i niepogłębioną wiedzę na temat eksploatacji swych narządów rodnych, dowiadując się o ich funkcjonowaniu pokątnie i nierzetelnie. Zdaniem pani ekspertki nieobowiązkowy przedmiot „Wychowanie do życia w rodzinie” nie wyczerpuje całości zagadnienia, bo koncentruje się na małżeństwie, wstrzemięźliwości, abstynencji, opóźnianiu inicjacji, a przecież seks to nie tylko pożycie małżeńskie. Narządy płciowe towarzyszą nam całe życie, a ich dotykanie to nic złego zwłaszcza, że to zaleca Światowa Organizacja Zdrowia. Rozmawiające panie skupiły się na zagrożeniach wynikających z niedostatków edukacji. Zdaniem dyskutantek młodzież uzupełnia wiedzę za pomocą wszechdostępnej pornografii. Zagadnienie szkodliwości abstynencji (pryszcze?) nie zostało pogłębione. Natomiast dowiedziałem się o zagrożeniach, które niesie seks oralny. Wprawdzie nie grozi on niechcianą ciążą, ale nie zapobiega zarażeniom. Z tych względów zaleca się jednak stosowanie prezerwatyw. Sytuacja komplikuje się przy kobiecych narządach. W tym (dzikim?) kraju niedostępne są na rynku odpowiednie kapturki (dowcipne? nacipne?) do seksu oralnego. Pani edukatorka zaleca w tych okolicznościach – szczególnie, gdy nie znamy partnera – stosowanie choćby rozdartej torebki foliowej. Dzisiejszy hedonistyczny świat ma atrakcyjne propozycje dla wchodzącej w życie młodzieży. Lizanie d... obcej babie przez torebkę foliową to jedna z ofert lewicy dla Polaków… K

– odpowiedzialny polityk powinien stawiać twardy warunek, aby taka propaganda mogła się odbywać wyłącznie za pisemną zgodą rodziców. Jednym z argumentów na rzecz wprowadzenia takiego warunku jest potrzeba uniknięcia dysonansu aksjologicznego na styku szkoła-dom. Nawiasem mówiąc, jeśli szkoła ma pozostać neutralna pod tym względem (a jest to wielka wartość, o którą warto zabiegać), to dodatkowym warunkiem prezentowania genderyzmu, i argumentów genderystów, powinno być jednoczesne prezentowanie antygenederyzmu i argumentów antygenderystów.

O co chodzi w doktrynie genderyzmu? Ma ona różne wersje, ale na ogół chodzi w niej o to, aby elgiebetowcom zostały przyznane określone prawa lub aby nieelgiebetowcom określone prawa zostały odebrane. Na zakończenie – uwaga dotycząca relacji między religią, w szczególności katolicyzmem, a doktryną genderyzmu. Jeśli zgodnie z katolicyzmem współżycie homoseksualne jest grzechem, to katolik musi uważać je za grzech. Sprawa grzeszności transwersji nie jest chyba w katolicyzmie przesądzona. Trzeba jednak pamiętać, że – w każdym razie w Polsce – nie ma obowiązku być katolikiem, a kto nie jest katolikiem, nie musi uważać homoseksualizmu i biseksualizmu za grzech, chociaż oczywiście może uważać te skłonności za naganne. Niekatolik nie może jednak – przyznając sobie prawo do aprobaty, a nawet publicznej gloryfikacji tych skłonności – odmawiać zarazem katolikom prawa do oceny tych postaw zgodnie z katolickim systemem wartości i do publicznego wyrażania tej oceny. K


KURIER WNET · LIPIEC 2O2O

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Czy uda się tym razem? Po I wojnie światowej mieliśmy tylko 20 lat i się nie udało

A

merykanie zdali sobie sprawę, że są mocarstwem globalnym i poczuli się w obowiązku pomóc Europejczykom w takim urządzeniu kontynentu, by nie był on zarzewiem stałych konfliktów. W tym celu postanowiono nie dopuścić do odbudowy potęgi Niemiec i Rosji, przez powołanie szeregu mniejszych państw według zasady „samostanowienia narodów”. Największym i najważniejszym z tych państw była oczywiście Polska, ale jej powstanie wywoływało też największe sprzeciwy. W maju 1918 roku odbyła się potężna demonstracja w Nowym Jorku przeciw odbudowie Polski, w której brało udział 100 tys. Żydów. Ówczesna koncepcja Trójmorza nie okazała się stabilna, bo Amerykanie porzucili sprawy Europy, gdy tylko u nich pojawiły się kłopoty – kryzys gos­podarczy i zagrożenie komunizmem. Odtąd tendencje izolacjonistyczne w społeczeństwie amerykańskim pojawiają się od czasu do czasu, co może być powodem obaw sojuszników USA. W książce Fall of Germany 1945 jest ciekawa wiadomość. Otóż gen. Eisenhower po osiągnięciu Renu zamierzał zatrzymać się do maja („by wody opadły”) przed forsowaniem rzeki. Na dramatyczne ponaglania Anglików, zatroskanych o przyszłość polityczną Europy, generał odrzekł w prostych, żołnierskich słowach: „Mam w dupie przyszłość Europy – chcę jedynie bezpiecznie doprowadzić do domu swoich chłopców”. Gdy generał Patton, będąc 90 km od Berlina, chciał swoimi czołgami wjechać do miasta, nie napotykając większego oporu – został zdymisjonowany. Tak skuteczna była sowiecka agentura w USA. Trudno nam dzisiaj uwierzyć, że Amerykanie do lat czterdziestych ubiegłego wieku praktycznie nie mieli kontrwywiadu, w instytucjach federalnych zostało zainstalowanych 400 sowieckich agentów, a dwoje z nich (Alger Hiss i Harry Hopkins) było najważniejszymi z doradców prezydenta Roosevelta. Jeden nawet mieszkał w Białym Domu (!), a drugi został sekretarzem generalnym ONZ – nowo powstałej organizacji mającej strzec pokoju światowego… Obecna amerykańska administracja wydaje się być bardzo zmotywowana, by wbrew staraniom rosyjsko-niemiecko-francuskim nie dać się „wyprowadzić” z Europy. Jest to dla nas szansa, gdyż interes amerykański pokrywa się z naszym – możliwe, że otworzyło się w polskiej historii „okienko możliwości”. Właśnie w tym kontekście należy rozpatrywać projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego – inwestycji niezbędnej do budowy Trójmorza. Wprawdzie są w Polsce politolodzy, którzy „naukowo” dowodzą, że Trójmorze to mrzonka, ale trzeba do takich opinii podchodzić z rezerwą, bo trudno jest rozróżnić „realistę” od agenta wpływu… Istnieje szansa na sprowadzenie amerykańskiego kapitału, który jest ewakuowany z Chin, a obecność tego kapitału w Polsce byłaby naszą najlepszą polisą ubezpieczeniową i gwarancją na wypadek, gdyby jakiś lokator Białego Domu „przestał się interesować Europą” (jak Obama). Wiemy, że już od stu lat mamy w Ameryce wielu wpływowych nieprzyjaciół. Wiemy też, że ci ludzie mają w Polsce swoich pomagierów, lub na odwrót – to mieszkający w Polsce wrogowie posługują się „zagranicą” do swoich celów. Niedawno przewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, Eliot Engel, domagał się, by Donald Trump odwołał zaproszenie dla prezydenta RP Andrzeja Dudy, bo: „prezydent Duda i jego partia podkopali polski wymiar sprawiedliwości, zainstalowali lojalistów partyjnych na wpływowych stanowiskach w wojsku i sabotowali niezależne media. Ponadto prezydent Duda promuje przerażające, homofobiczne stereotypy i polityki,

Jan Martini które są sprzeczne z prawami człowieka”. Dlaczego jednak w Polsce tak dużo ludzi utyskuje na amerykańską obecność? Chyba lepsze są „okupacyjne” wojska amerykańskie niż jakiekolwiek inne. Ci zaś, którym nie podoba się rola Ameryki jako żandarma światowego, powinni sobie uzmysłowić, że bez Ameryki pojawi się inny żandarm, z pewnością nie lepszy… Niewątpliwa „dobra chemia” między prezydentami USA i Polski wynika z podobieństw sytuacji, w której znajdują się ci przywódcy. Obaj starają się o reelekcję i są równie intensywnie zwalczani przez elity medialne, kulturalne, intelektualne i finansowe. W Polsce mało znany jest fakt, że po zwycięstwie Trumpa odbywały się przez szereg tygodni ogromne demonstracje przeciw nowemu prezydentowi (znacznie przewyższające zadymy „kodziarzy”). W ten sposób najbardziej „światła” i „demokratyczna” część społeczeństwa amerykańskiego zareagowała na „niewłaściwy” ich zdaniem werdykt wyborczy. Wielu z nas ma pretensje do prezydenta Trumpa, że deklarując się jako przyjaciel Polski, podpisał ustawę 447. Ale czy mógł nie podpisać ustawy JUST o „Sprawiedliwości dla ofiar Holokaustu, które nie otrzymały rekompensat”? 90% amerykańskich Żydów, którzy są najbogatszą i najbardziej wpływową grupą etniczną, głosowało przeciw Trumpowi. Ponieważ w Ameryce (podobnie jak w Polsce) niemożliwe jest rządzenie wbrew interesom mniejszości żydowskiej, umizgi Trumpa do tej grupy etnicznej są zrozumiałe. Stąd np. przeniesienie ambasady do Jerozolimy, uznanie wzgórz Golan za część Izraela, czy nawet wydanie córki za Kushnera. Wszystko nadaremno – wrogość mediów, elit i prawników się nie zmniejsza (tak samo jak u nas).

M

amy sytuację taką, że legalnie działają w kraju ośrodki dywersji ideologicznej, docierające do milionów ludzi i kształtujące ich postrzeganie świata. „Rząd dusz” nad ogromnymi rzeszami Polaków sprawują ludzie, których nikt demokratycznie nie wybrał. TVN podczas próby puczu w grudniu 2016 r. otwarcie wspierała puczystów i nadawała kłamliwe informacje. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ukarała stację karą 1,6 mln zł. Kara została uchylona na skutek interwencji ambasady USA, broniącej „niezależności mediów”. Czasem wygląda na to, że ambasador Mosbacher reprezentuje nie tyle administrację Trumpa, co koncern medialny Discovery, będący w rękach żydowskiego kapitału, który chce mieć narzędzia do wpływu na wewnętrzną sytuację w Polsce. Właścicielem stacji jest David Zaslav, człowiek o „polskich korzeniach”, najlepiej zarabiający szef firmy (CEO) w Ameryce i aktywista „przemysłu Holokaustu” (szef Fundacji Pamięci o Shoah). Trudno nam pojąć, dlaczego rząd polski, będący strategiczny sojusznikiem USA, jest tak intensywnie zwalczany przez „amerykański” koncern TVN? Odpowiedź może być jedna – widocznie interesy lobby żydowskiego w Ameryce nie pokrywają się z interesami państwa amerykańskiego, a wpływ administracji kraju na to lobby jest ograniczony. Może interesy pewnych grup górują nad interesami aktualnej administracji USA? Geneza stacji TVN sięga lat osiemdziesiątych, gdy Jerzy Urban przedstawił gen. Kiszczakowi plan, by stworzyć służbę propagandową pod egidą MSW i zaproponował najlepszych fachowców, zresztą już współpracujących z komunistycznymi służbami – dziennikarza Mariusza Waltera (TW „Mewa”) i polonijnego biznesmena Jana Wejcherta (TW „Konarski”). Pomysł Jerzego Urbana doczekał się realizacji dopiero w „wolnej Polsce”, przy wydatnej pomocy czynników zewnętrznych. Mariusz Walter: „Gdyby nie pan Ronald Lauder i jego determinacja, mam poważne wątpliwości, czy TVN zaistniałaby tak szybko i silnie” (Lauder jest prezydentam Światowego Kongresu Żydów). Tak

więc współpraca etnicznie sprofilowanych komunistów z podobnymi kapitalistami potrafi tworzyć wielkie dzieła – w 2017 roku wartość TVN wynosiła niemal 15 miliardów dolarów (za tyle kupił stację David Zaslav). Tylko w tej grupie etnicznej ludzie o krańcowo odmiennych poglądach politycznych potrafią ze sobą harmonijnie współpracować, a nawet tworzyć udane małżeństwa. Takim jest małżeństwo prawicowego konserwatysty Roberta Kagana z lewicowo-liberalną Victorią Nuland. To ona, będąc szefową Biura ds. Europy i Eurazji w amerykańskim Departamencie Stanu, spotkała się podczas wizyty w Warszawie z przywódcą Nowoczesnej Ryszardem Petru. Po tej wizycie polityk oznajmił, że „będzie następnym premierem tego kraju”. Jednak ludzie, którzy zainwestowali w tego przywódcę, stracili pieniądze – aby zarobić, powinni raczej inwestować w TVN.

A

meryki nie można pokonać militarnie, jednak – jak wykazała wojna wietnamska (która została przegrana w Waszyngtonie) – można ją sparaliżować od wewnątrz. Wiedzą o tym jej wrogowie. Obecne rasowe zamieszki oglądane w telewizji czy na YT robią wrażenie, że to kraj chylący się do upadku. Ale trzeba sobie uświadomić, że problem dotyczy tylko miast i stanów rządzonych przez lewicowych burmistrzów czy gubernatorów. To nie jest cała Ameryka! Kraj ma niewątpliwe problemy wewnętrzne, ale też ma ogromną siłę naprawczą, zdolność do regeneracji i wielkie rezerwy. Ci, którzy mówią o USA jako o „mocarstwie schodzącym”, są w błędzie lub działają w złej woli. Jednak jeśli którykolwiek z prezydentów – Duda czy Trump – nie zdobędzie reelekcji, nasze szanse na podmiotowość gwałtownie się zmniejszą. Przedstawiony zestaw doradców Rafała Trzaskowskiego nie pozostawia najmniejszych wątpliwości. Płk Pytel to były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego – jednostki powołanej przez A. Macierewicza i przejętej po wygranych przez PO wyborach. Pułkownik, jako poważny człowiek, nie uznał za stosowne poinformować premiera Tuska (kompletnego figuranta – medialnej wydmuszki) o zawarciu umowy o „współpracy” z posowiecką służbą FSB, za co go teraz niepokoją prokuratorzy. Dzięki tej umowie nasze wojskowe służby używały rosyjskich serwerów, gen. Patruszew wizytował Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, a w pomieszczeniach SKW pisano interpelacje poselskie dla posła Brejzy. Geostrateg A. Dugin, doradca prezydenta Putina i twórca koncepcji „Euroazji” („wspólnego europejskiego domu od Lizbony po Władywostok”), w rozmowie z polskim dziennikarzem powiedział otwartym tekstem: „Polska nie jest nam potrzebna, Polacy mogą tylko przyłączyć się do narodów słowiańskich”. Przyłączeni już byliśmy przez 200 lat. My – pokolenie Solidarności – stopniowo kończymy swą propaństwową działalność. Niektórzy z nas odeszli już z ziemskiej służby. Osiągnęliśmy bardzo wiele, ale znacznie mniej, niż zakładaliśmy. Widocznie tu i teraz więcej osiągnąć się nie dało. Myśleliśmy, że ci, których jedyną legitymacją władzy były działania pułkownika Arona Pałkina, który kierował sfałszowaniem wyborów 1947 roku, będą mieli więcej taktu, że usuną się w cień, by spokojnie konsumować efekty swoich przywilejów. Ale ich następcy chcą wciąż wpływać na losy kraju i nie zamierzają się dzielić korzyściami. A może ktoś ciągle wymaga od nich służby? Następcy (jeśli tacy się znajdą) muszą nie tylko nie stracić tego, co jest, utrzymać gwarantujący nasze bezpieczeństwo sojusz z USA, ale także starać się o uzyskanie pełnej kontroli nad państwem, by nieformalne grupy czy mniejszości nie miały tak wielkiego wpływu na ważne obszary naszej państwowości. K

List z wakacji Aleksandra Tabaczyńska

Kochana Mamo, te wakacje są zupełnie inne w porównaniu z tymi, na które jeździliśmy do tej pory z księdzem Markiem. Tą nowością jest siostra Hosanna, którą ksiądz Marek zabrał z nami na wyjazd. Siostra Hosanna czekała już na nas w obozie i kiedy przyjechaliśmy, od razu zarządziła zbiórkę. Powiedziała, że jedyną osobą, która potrzebuje wakacji, jest ksiądz Marek, bo przez cały rok nas chrzci, spowiada, uczy religii i musi mieć siły na następny rok. A charyzmatem jej zgromadzenia jest wspieranie kapłanów i ona naszego księdza Marka na tych wakacjach wesprze. Zupełnie miny nam zrzedły, jak kazała wszystkim napisać esemesa do rodziców, że nasze komórki są u siostry Hosanny w szafie i dopiero odda nam w dzień wyjazdu, a zamiast telefonów będziemy pisać listy. Upokorzeń na tym nie koniec. Podzieliła nas na trzy grupy: baranki, wołki i osiołki, na czele których stoją Neptun, Lok i Welon. My z Piecykiem i Kefirem jesteśmy w grupie baranków. Wszyscy płakaliśmy, więc Neptun zmienił nazwę i jak siostra Hosanna nie słyszy, to nazywamy się Nieustraszone Szerszenie Północy. Dziś wypadł dzień pisania listów i siostra Hosanna zachęcała, że jak ktoś chce, to ona może mu sprawdzić. Nie było chętnych, więc siostra powiedziała, że naga prawda o naszej ortografii wyjdzie na dobre nam, naszym rodzicom, a nawet w dalszej perspektywie całemu społeczeństwu. Wszyscy więc biegamy z problemami do Neptuna, naszego prezesa, a on konsultuje się z Lokiem, swoim zastępcą, i Welonem – tym najlepszym ceremoniarzem w parafii. Jak mają jeszcze wątpliwości, to lecą pytać się księdza Marka, a ksiądz może się jeszcze poradzić siostry Hosanny, która ma słownik. Z tym pisaniem listów jest prawdziwy cyrk i całkiem niezłe jaja, a Welon to nawet stwierdził, że nie miał pojęcia, że jest tyle wyrazów. Siostra Hosanna kazała w pierwszym liście napisać plan dnia w obozie. Więc wstajemy o 6.00, myjemy się i chlapiemy wodą, zawsze jest kupa śmiechu i granda. Ubieramy się i ścielimy łóżka, ale nie tak jak w domu, tylko porządnie. Potem msza i śniadanko – pycha, choć jest wszystko to, czego nie lubię. Później zbiórka w kąpielówkach (wszyscy oprócz siostry

AUTORKĄ ILUSTRACJI NA OKŁADCE JEST ELŻBIETA KOWALSKA

Wskrzeszenie Polski na gruzach dziewiętnastowiecznej „pięknej epoki” było wydarzeniem graniczącym z cudem. Obok uporczywej walki pięciu pokoleń Polaków i równoczesnym rozpadzie wszystkich państw zaborczych, cud ten był możliwy także dzięki „wmieszaniu się” Stanów Zjednoczonych w sprawy Europy.

Dziś wypadł dzień pisania listów i siostra Hosanna zachęcała, że jak ktoś chce, to ona może mu sprawdzić. Nie było chętnych, więc siostra powiedziała, że naga prawda o naszej ortografii wyjdzie na dobre nam, naszym rodzicom, a nawet w dalszej perspektywie całemu społeczeństwu. Hosanny) – strasznie śmiesznie to wygląda – i wyjście na plażę. Ksiądz Marek zauważył, że plaża jest zupełnie pusta, a nie jest prywatna ani ogrodzona. Po prostu jak tylko przychodzimy, to wszyscy zaraz się wynoszą. Po plaży obiad. Wcinam wszystko, choć niczego nie lubię, i nawet mi smakuje. Po obiedzie najgorsze, czyli obowiązkowy odpoczynek, jak w jakimś przedszkolu. Z odpoczynku siostra zwolniła tylko księdza Marka, który ma odmawiać w tym czasie brewiarz, a my albo piszemy te listy i wtedy jest śmiesznie jak nie wiem co, albo siostra Hosanna

opowiada nam niesamowite historie, wszystkie podobno ze Starego Testamentu. Czemu do tej pory nie dałaś mi tej książki do czytania, przecież mamy Biblię w domu? Jak tylko wrócę, to zaraz sobie poczytam. Dziś była kiepska pogoda, więc na zbiórce w kąpielówkach siostra Hosanna powiedziała, żebyśmy zamiast na plażę, poszli na ryby. Wręczyła chłopakom wędki, a księdzu Markowi całe pudełko robaków, które sama nakopała. Powiedziała, że mamy się pośpieszyć z tym połowem, bo dziś przewidziała na obiad ryby, więc żeby nie marudzić, tylko szybko nałowić i przynieść jej do smażenia. Prawie pędem pobiegliśmy na przystań i ksiądz Marek, Neptun, Lok i Welon wszystkim nabijali na haczyk robaki. Jednak nic nie złowiliśmy, bo Kefir cały czas beczał, że nie chce łowić, że nie cierpi żadnej obrzydliwości i nie zje ryby, która chociażby spojrzała na robaka, i że przyniesie zwolnienie od rodziców na to łowienie. W tym samym czasie Piecyk, ten, co zawsze coś zbroi, wlazł na takie wysokie drzewo, bo zobaczył gniazdo i chciał zabrać dla siostry jajko, lizus jeden. Oczywiście nie wiedział, jak zejść, bo po drodze złamał gałąź. Ksiądz Marek szybko poleciał z Welonem po drabinę do najbliższego gospodarstwa, a Neptun i Lok nas pilnowali. Nagle przyjechał samochód z lodami. Wszyscy pobiegliśmy tam i nawet Piecyk nie czekał już na drabinę, tylko szybko zszedł na loda. Więc Neptun i Lok poszli oddać drabinę, a Ksiądz postanowił, że najlepiej będzie po prostu te ryby na obiad kupić od rybaka. Okazało się jednak, że ktoś wykupił dziś rano wszystkie ryby i musieliśmy wrócić do obozu bez połowu, chociaż straciliśmy całą przynętę. Wyszło na to, że Lok znalazł jedną zdechłą rybę, którą oddaliśmy siostrze Hosannie na obiad plus jajko Piecyka na panierkę. Ksiądz Marek stracił wszystkie robaki, bo o nich zapomniał, wędki miały splątane żyłki i haczyki, więc czuliśmy się jak prawdziwe baranki, wołki i osiołki. I to wszystko przez siostrę Hosannę, która śmiała się do łez. Na szczęście ryb przybywa podczas smażenia, tak mówi siostra, i starczyło dla wszystkich. Kocham Cię i z Bogiem, Nieustraszony Szerszeń Północy

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. Armia księdza Marka. Można ją nabyć przez internet: www.armiaksiedzamarka.pl lub www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: ratola@wp.pl

O antyklerykalizmie (wersja soft)

Henryk Krzyżanowski Napisałem tę bajkę dla moich studentów lat temu kilkanaście, stwierdziwszy ze zdumieniem, jak

wielu z nich żywi się irracjonalnym antyklerykalizmem. Było to jeszcze przed występami posła Palikota & consortes, kiedy wydawało się, że antyklerykalizm jest (tak jak zawsze był) częścią naszej kultury, niezbyt istotną, ale rodzimą. Dzisiaj coraz wyraźniej dostrzegamy, że stał się on groźnym orężem w globalnej wojnie kultur mającej zniszczyć naszą cywilizację. Zatem morał bajki jest zdecydowanie zbyt optymistyczny. Ale tak wtedy myślałem.

Bajka o antyklerykalnym Jasiu Żył raz Jaś, co kraju chlubą Przez swą bystrość i energię Byłby, ale jego zgubą, Że na księży miał alergię. Sutannę, idąc ulicą, Gdy widział przez okamgnienie, Zaraz go paliło lico I szło w górę mu ciśnienie.

Jak tu żyć z taką fiksacją? Czy to obłęd się zaczyna? Czy się skończy operacją? Niech ratuje medycyna! Do lekarza na Szpitalną Pędzi: „Ratuj, mnie doktorze! Przez mą fobię klerykalną Wnet w mogiłę się położę”.

Zakonnika raz w Dopiewie W czarnym zobaczył habicie. Z bryką lądował na drzewie – Prawie byłby stracił życie. Kiedyś z panną, napalony, Już w parterze był, niecnota… Wtem z parafii słyszy dzwony – Wnet odeszła go ochota. Innym razem w barze „Strzecha” Na stół wjeżdża gicz cielęca! Aż na salę wchodzi klecha – Jaś nie przełknął ani kęsa.

Lekarz był stuknięty nieco, Lecz pacjentów miał bez liku, Bowiem (szukać ich ze świecą) Miał praktykę w psychiatryku. Jasia bada, potem szybko Zerka na z rentgena fotę, Wreszcie z szafki z białą szybką Bierze z długą rączką młotek. „Przez dni osiem, miły panie, Rankiem, kiedy ciszę nocną Kończysz, jeszcze przed śniadaniem

Wal się młotkiem w głowę mocno. Później noś go z sobą zawsze, By, gdy wrócą fobie owe, Nawet w kinie czy teatrze Walić nim się mocno w głowę. Niezawodny jest to sposób: Czy w Poznaniu, czy Sztokholmie, Tak zrobiło wiele osób, Tak od fobii cię uwolnię”. Jaś opłatę wniósł sowitą, Młotek schował do kieszeni I wyszedł – dumając, czy to Życie całkiem mu odmieni. Trzymajmy za niego kciuki, Żeby przez kolejne lata Mocno trzymał się nauki: W łeb wal siebie – nie prałata! Że to bajka, na wesoło Morał niech jej sens dopowie:

Źródłem fobii nie świat wkoło, FOBIE LĘGNĄ SIĘ W TWEJ GŁOWIE!


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.