Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 75 | Wrzesień 2020

Page 1

ŚLĄSKI KURIER WNET

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Śląsk wypłukany ze śląskości

Matka Polka wobec przemocy

Tym, co sie choć kapka znają na poprawności politycznej, nie trzeba dużo łonaczyć, czamu hanysy z gorolami nie za bardzo sztimują. Hanys to autochton. Ślązacy ze Śląska gorolami nazywają mieszkańców Zagłębia, pozostałych części Polski oraz Polaków mieszkających na Śląsku. Zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to wciąż nie to samo. Herbert Kopiec

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’. Tymczasem wywodzi się ono z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki. Sens postawionych przed Matką Polką zadań był jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo. S. Katarzyna Purska USJK

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 75 Wrzesień · 2O2O

9 zł

w tym 8% VAT

Następny numer „Kuriera WNET”

będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach

1 października

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł

G G AA ZZ EE

TT AA

N N

II

EE

CC

O O

DD

ZZ

II

EE

NN NN AA

Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać pociąg. Pociąg się nie zatrzymał, ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie! Piotr Witt

Białoruś

3

Pandemia LGBTitd.

Niedokończona historia

Białoruś jest uważana za jedno z bardziej zrusyfikowanych i zsowietyzowanych państw byłego ZSRR. Społeczeństwo coraz częściej pokazuje swoją podmiotowość. Żywe jest w nim poczucie odrębności, godności, wspólnoty, tęsknota za życiem w wolnym, demokratycznym kraju.

Mariusz Patey

FOT. WITOLD DOBROWOLSKI

G

ospodarka Białorusi, uza­ leżniona od cen surowców energetycznych ustalanych z pominięciem zasad ryn­ kowych, weszła w stan stagnacji. Bez­ pośrednią tego przyczyną było po­ szukiwanie przez rząd FR w kraju sojuszniczym dodatkowych dochodów dla topniejącego na skutek malejących przychodów z eksportu ropy budże­ tu Rosji. Zwrócono uwagę na rezer­ wy tkwiące w białoruskiej gospodarce i obniżono rabat od cen giełdowych na surowce energetyczne, jaki zwyczajowo Mińsk otrzymywał. Niskie ceny to też niższe wpływy ze sprzedaży produktów ropopochodnych. Polityka gospodarcza ekipy Łu­ kaszenki uzależniała kraj od sektora rafineryjnego i przetwórstwa surow­ ców energetycznych pochodzących z FR, a sprzedawanych na rynkach UE i Ukrainy. Zaniechanie dywersyfikacji oferty produktowej, rynków zbytu, jak też dostaw surowców energetycznych zagraża stabilności ekonomicznej i su­ werenności kraju. Elita władzy na Kremlu scalanie „ziem czasowo odłączonych od ma­ teczki Rosji” traktuje jako misję i jest gotowa na poniesienie dużych, ale nie nieograniczonych kosztów jej realiza­ cji. Prezydent FR uznał, iż pretekstem do szybszej integracji Białorusi może być obniżenie rabatów na gaz i ropę wobec ich spadających cen. A brak dodatkowych wpływów od białorus­ kich odbiorców ropy i gazu może być

„usprawiedliwiony” tylko przyspiesze­ niem procesu integracji Białorusi z FR. Aleksander Łukaszenka, choć co do zasady podzielający ideę integracji i po­ wołania jednego państwa związkowego ZBiR, czego był zresztą pomysłodawcą i promotorem, nie zgadza się na mar­ ginalizację swojej pozycji w przyszłym państwie związkowym. Stąd jego opór przed dalszą kontynuacją tego procesu. Integracja jest dyktowana strachem przed trwałą ucieczką Białorusi z kręgu wpły­ wów Kremla i wynika ze strukturalnej nieufności Moskwy wobec nawet bliskich sojuszników. Działania prezydenta Łuka­ szenki, idące naprzeciw oczekiwaniom Moskwy, nie były dostatecznym argu­ mentem dla aprobaty i wsparcia ambicji politycznych Łukaszenki ze strony władz FR; przeciwnie – uruchomiły eskalację kolejnych żądań prowadzących de fac­ to do likwidacji niezależności państwa białoruskiego. Duża część społeczeństwa biało­ ruskiego ma dość wieloletnich rządów Aleksandra Łukaszenki. Po raz pierw­ szy protesty objęły także prowincję i duże państwowe zakłady produkcyj­ ne. Tylko 7,7% procent Białorusinów popiera integrację z FR wg rosyjskiego scenariusza. Białorusini w większości chcą demokratycznego państwa pra­ wa, wolnych wyborów i niepodległości. Niejasne jest stanowisko FR co do sytuacji na Białorusi. Niedostateczny postęp w procesie integracji Białoru­ si z FR tak w kontekście wojskowym, jak i gospodarczym może skutkować

różnymi niekonwencjonalnymi dzia­ łaniami ze strony Kremla. Na Białorusi nigdy nie doszło do białorutenizacji służb i wojska. Istnieje przekonanie części analityków, iż duża część ofi­ cerów wojska i służb przychylnym okiem patrzy na proces integracji z FR i jest bardziej lojalna wobec Moskwy niż Mińska. Aleksander Łukaszenka w swych wystąpieniach publicznych używał FR jako straszaka wobec państw sąsiadują­ cych i społeczeństwa białoruskiego, li­ cząc na sparaliżowanie oporu. Obecnie niejasna jest jego rola w strategicznych planach Kremla. Wydaje się, iż przemiany ustrojo­ we, demokratyzacja kraju – bez prób przystąpienia do UE i NATO – mimo że mogą zahamować integrację z FR, nie wywołają jawnej bądź hybrydowej in­ terwencji Kremla, który będzie używać narzędzi ekonomicznych w nadziei, iż obniżenie stopy życiowej, niechęć do ponoszenia kosztów niepodległości skłoni Białorusinów do dobrowolnego wyboru ścieżki integracji. Jeśli chodzi o Polskę, narracja rosyj­ skich mediów jest następująca: Polska ma podobne zakusy na Białoruś, jak FR, tyle że jest mniejsza i nieudolna. Ma ochotę przejąć Białoruś – przynaj­ mniej w części. Ten przekaz jest zbieżny z propagandą mediów zależnych od Łu­ kaszenki. Jest to oczywista nieprawda. Polska chce współpracować z sąsiadami na zasadach partnerskich i wzajemnych korzyści, a nie „integracji”.

Słów kilka o historii Język białoruski pochodzi w prostej linii od ruskiego, który był językiem urzędo­ wym Wielkiego Księstwa Litewskiego do końca XVII w. Język, literatura białoru­ ska, rozwijająca się bujnie w XVI w na terenach Wielkiego Księstwa Litew­ skiego, na skutek wojen Rzeczypospo­ litej z Carstwem Rosyjskim z lat 1654– 1667 weszły w stan poważnego kryzysu. Rosjanie dokonali niemal depopulacji ludności ruskiej (z której wywodzi się współczesny naród białoruski), mordu­ jąc i porywając jej przeważającą część. Wskutek tego doszło do obniżenia zna­ czenia języka białoruskiego na teryto­ rium Wielkiego Księstwa Litewskiego i zastąpienia go w 1697 r. w oficjalnym użyciu językiem polskim. Jednak w liturgii kościoła unickie­ go, który miał silne i rozbudowane wpły­ wy na terenie Wielkiego Księstwa Litew­ skiego, nieprzerwanie używano języka ruskiego. Białorusini przejmowali ducha republikańskiego demokracji szlache­ ckiej. Ich dzisiejsze oczekiwania wobec państwa są zbieżne z poglądami Pola­ ków, Litwinów, Łotyszów i Ukraińców. Po rozbiorach Rzeczypospolitej władze carskie energicznie zabrały się za ograniczanie użycia języka biało­ ruskiego także i w liturgii. Językiem narodu ruskiego miał być odtąd ro­ syjski. W 1839 r. przyłączono parafie greckokatolickie do cerkwi prawosław­ nej, narzucając w liturgii język rosyjski. Czytaj na s. 10-11

1 egzemplarz za 70 zł + dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank:

nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.

Ciekawe, czy Allegro będzie zwracać część pieniędzy za akcje, gdy okaże się, że eBilet nie jest jednak jego własnością? Czy oferta kupowania udziałów w bagnie prawnym, jakim jest akwizycja portalu eBilet, na pewno jest uczciwa wobec milionów użytkowników Allegro.pl?

Debiut giełdowy Allegro z trupem w szafie

A

llegro wkrótce zadebiutuje na giełdzie w Warszawie. Niewykluczone więc, że posiadacze kont w portalu Allegro.pl (kilka milionów polskich przedsiębiorstw plus kolejne kilka­ naście milionów kupujących) zoba­ czą na swoich panelach użytkownika

Piotr Krupa-Lubański zaproszenia i funkcje do zapisywania się na akcje. Pytanie tylko, czy ku­ pujący akcje będą wiedzieć, co na­ prawdę kupują i w jakich praktykach uczestniczą? W skład przedsiębiorstwa Alle­ gro wchodzi od niedawna (2019) por­ tal eBilet.pl, znany kilku milionom

Śniło mi się, że jestem psem

użytkowników. Jest to jedna z najstar­ szych polskich marek internetowych. Portal sprzedający bilety na wydarze­ nia artystyczne i sportowe rozpoczął działalność w 2001 roku i od tego czasu zawsze był liderem w swojej branży. Do sądów idą jednak właśnie pozwy o unie­ ważnienie przejęcia portalu eBilet.pl

przez Allegro, z żądaniem zwróce­ nia go spółce eBilet, czyli zwrócenia jej udziałów w spółce eBilet Polska. W roku 2019 Allegro kupiło 80% udzia­ łów eBiletu za 88 mln zł, wyceniając w umowie całą spółkę na kwotę 110 mln zł, gwarantując sobie prawo do kupienia pozostałych 20%. Czytaj na s.18 i 19

II rewolucja październikowa wybuchła tym razem po cichu na tzw. Zachodzie. Przybrała formę zwycięskiego pochodu ideologii LGBT. I na tych czterech literach się nie kończy, co zapewnia tej rewolucji nieśmiertelność. Jan Bogatko

3

Celebryt infantylizmu religijnego Śp. Maciej Rybiński napisał: „Wstydzę się, że byłem dziec­ kiem, i dziękuję Bogu, że mi to jakoś przeszło”. Niestety nasi rodacy nie wstydzą się tego, że religijny infantylizm im nie przeszedł. Sławomir Zatwardnicki

6

Pandemia reprywatyzacyjnej impotencji Ojcowizna ludzi, którzy za Polskę gotowi byli oddać życie, rozgrabiana jest przez wnuków komunistycznych bandytów i kolaborantów. Czy ta mentalna pandemia będzie trwać wiecznie? Krzysztof M. Załuski

7

Nie wdychać Koronawirus jest groźny tylko wtedy, gdy wdychane przez nas powietrze wcześniej przeszło przez cudze płuca! Poziomy przeciąg, owiewający kolejno różne osoby, jest znacznie groźniejszy od klimatyzacji. Andrzej Jarczewski

8

Józef Mackiewicz, RWE i SB Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował wszelkie próby ułożenia z nim stosunków: przez Piłsudskiego, AK, Watykan i NSZZ Solidarność. Andrzej Świdllicki

15

ind. 298050

W

zruszające są obrazy, które do nas docierają z Białorusi. Jest jakaś naturalna uczciwość i szczerość w białoruskiej rewolucji. Nam przypomina sierpień ’80 roku. Wtedy w Gdańsku, Szczecinie, Jastrzębiu czy Wrocławiu chodziło o poszanowanie najprostszych zasad, o przywrócenie godności i elementarnej uczciwości w zakłamanym świecie komunistycznego reżimu. O to samo chodzi Białorusinom, dlatego tak dobrze czujemy nastrój ulic Mińska czy Grodna. Nie ma liderów, nie ma podziałów. Po drugiej stronie barykady jest ten, któremu wydawało się, że jego władza jest wieczna i nie może się pogodzić z tym, że jego czas właśnie się skończył, że brutalna siła, aresztowania i tortury, stosowane masowo w aresztach, na niewiele się zdadzą, że już stał się czarną kartą w historii Białorusi. Jest jeszcze jedna analogia do polskiego sierpnia. Białoruś dziś nie może myśleć o pełnej niepodległości. Śpiewają o Pogoni i Ostrej Bramie, odwołując się do historii Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale wiedzą, że Moskwa nie może wycofać się z Mińska Litewskiego. Patrząc na szlachetną pokojową walkę i demonstracje Białorusinów, możemy ją porównać do ruchu żółtych kamizelek czy obecnych demonstracji w Ameryce. W Mińsku nie ma stłuczonych witryn i obrabowanych sklepów. To jest świadectwo głębi i powagi. I jeszcze jedna istotna różnica. Na Białorusi jest nadzieja, a w Paryżu tej nadziei nie było. W krajach starej Europy i Stanów motorem jest destrukcja i chęć coraz głębszego dzielenia ludzi. Tu, czyli w Mińsku, jest wspólnota. Ta idea dzielenia ludzi, izolowania i budowania między nimi nienaturalnych murów, jest teraz w świecie Zachodu nowym wyznaniem wiary. Jest jakaś siła, której głównym zadaniem jest mieszać, zmieniać znaczenia słów po to, by coraz bardziej utrudniać ludziom komunikację. Tak jest z ideologią LGBT, z ruchem burzącym pomniki w Ameryce, z nieszczęsnym covidem, który bezobjawowo może doprowadzić do najgłębszych cywilizacyjnych zmian poprzez zmiany sposobu funkcjonowania gospodarki i likwidacji pieniądza. To jest podstawowa różnica między sierpniem w Polsce 40 lat temu a białoruskim w 2020 roku. My widzieliśmy za murem berlińskim normalny świat, a w oknach pałacu apostolskiego – Jana Pawła II. Białorusini widzą świat, który sam siebie postanowił pozbawić życia. I to nie teraz. To rozpoczęło się na długo przed strzałami Gawriły Principa w Sarajewie. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

2

PUNKT WIDZENIA działania, które w konsekwencji oka­ zały się często samobójcze, jak choćby operacja „Wachlarz” czy potem akcja „Burza”. Poświęcenie i wysiłek żołnie­ rzy AK nie miały wpływu na propagan­ dę sowiecką, bo nie kierowała się ona prawdą, a interesem politycznym ZSRR. Część oficerów AK, zwłaszcza związanych z komórką BIP-u ANTYK, skłaniała się ku poglądowi, iż należy rozpocząć przygotowania do kolejnej okupacji, tym razem sowieckiej. Bór-Komorowski otrzymywał sprzeczne i często nieprawdziwe in­ formacje – na przykład dotyczące sy­ tuacji na froncie, a docierające od ko­ mórek wywiadu AK. Tu niepoślednią rolę odegrał Antoni Chruściel „Mon­

swój kolaboracyjny rząd nie dlatego, iż AK nie dość mężnie się biła, ale dlate­ go, że miał siły i środki, by przesunąć granice wpływów Kremla daleko na zachód, aż do Łaby. Byli jednak tacy polscy politycy i dyplomaci, którzy – przeczuwając he­ katombę – próbowali jej zapobiec. Do przeciwników powstania warszawskie­ go należy zaliczyć Naczelnego Wodza WP gen. Kazimierza Sosnkowskiego, a także tajemniczego polskiego dyplo­ matę, hr. Adama Ronikiera. Prowadził on rozmowy z Niemcami, by namówić ich do opuszczenia Warszawy bez wal­ ki w przypadku przełamania frontu wschodniego przez Armię Czerwoną. Równolegle próbował on odwieść ofi­

Dziś łatwo oceniać decyzje dowódców AK, mając współczesną wiedzę o procesach, jakie zachodziły w Europie w 1944 r.

Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego Mariusz Patey

ter”, dostarczając wątpliwej wartości ra­ porty o porażkach Niemców i stwarza­ jąc złudzenie bliskiej ewakuacji wojsk niemiec­kich z Warszawy. Po latach pisał on: „Gdybym był wiedział, że w Lon­ dynie nic nie przygotowano zawcza­ su, moja postawa wobec perspekty­ wy walki w stolicy byłaby na pewno negatywna”. Chciano powtórzyć scenariusz z 1918 r., rozbroić zdemoralizowanych Niemców i zmienić ustalenia „wiel­ kiej trójki” z Teheranu, ustanawiając w Warszawie silną administrację Pol­ skiego Państwa Podziemnego i struk­ tury wojskowe przed Sowietami. Pano­ wało przekonanie, iż to, co wydarzyło się we Lwowie, w Wilnie czy Lublinie (rozbrajanie, aresztowanie ujawnia­ jących się oddziałów AK), nie będzie możliwe w stolicy, bo alianci w końcu przejrzą na oczy i powstrzymają Stali­ na przed wyniszczaniem swojej wier­ nej sojuszniczki – Polski. Z dzisiejszej perspektywy można uznać i te rachuby za mało realistyczne. Podsumowując, oficerowie KG AK, w tym gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, dość naiwnie myśle­ li, iż demonstracją zbrojną przeciw Niemcom można przekonać Stalina do odbudowy Polski wolnej i niezawi­ słej. Stalin zajmował Polskę, instalując

cerów KG AK od pomysłu wzniecenia powstania. Jak wiemy, to się nie udało. Ronikier zresztą, chory – prawdopo­ dobnie w wyniku otrucia – został na dwa tygodnie przed wybuchem pows­ tania wyłączony z bieżącej polityki. Kanały komunikacji między Na­ czelnym Wodzem, rządem emigra­ cyjnym a KG AK kontrolowali ofice­ rowie tacy, jak gen. Stanisław Tatar – zwolennicy współpracy ze Stalinem (czyli de facto podporządkowania się władzom sowieckim w nadziei na ich wielkoduszność).Tak więc KG AK była poddana wielopoziomowym naciskom – z zewnątrz i od wewnątrz popycha­ jącym do powstania.

D

rugą po AK pod względem li­ czebności organizacją były Na­ rodowe Siły Zbrojne, w 1944 roku podzielone na zwolenników scale­ nia z AK i przeciwników łączenia tych struktur. Przywódcy tej organizacji byli zdecydowanie przeciwni wybuchowi powstania w Warszawie i uważali, że wobec nieuchronnej porażki Niemców trzeba, nie oglądając się na relacje alian­ tów ze Stalinem, przygotowywać się na drugą okupację, osłabiając przy tym or­ ganizacje komunistyczne i agenturę so­ wiecką na ziemiach polskich. Uważano, iż przyjdzie czas, kiedy Stalin uderzy

Gdybanie jest coraz bardziej popularne. Wystarczy wspomnieć modne ostatnio przedstawianie historii alternatywnej. Gdybanie jest też zajęciem bezpiecznym. Gdybając, można ukryć swą niepewność lub niewiedzę co do rzeczywistego stanu rzeczy, a również nie narazić się na protesty i pozwy, bo przecież nie mówimy, jak jest, lecz co by było, gdyby.

Gdybym był Chińczykiem Zbigniew Kopczyński

I

mnie nie ominęła ochota na gdybanie. Pogdybam więc trochę o koronawirusie, a raczej jego pochodzeniu. Gdybam nie z powodu ostrożności procesowej, a niewiedzy. Po prostu nie wiem, jak było. Mogę jedynie gdybać, jak mogłoby być. Teorii pochodzenia tego pas­ kudztwa jest wiele i dziś trudno stwierdzić, które są bardziej, a które mniej prawdopodobne. Twardych dowodów brak. Spróbuję je z grubsza uporządkować. Wirus powstał w wyniku naturalnej mutacji, co twierdzi wielu wirusologów, albo wskutek laboratoryjnych manipulacji, co głoszą inni fachowcy. Jeśli jest wytworem laboratorium, to którego? Tu głównym podejrzanym jest laboratorium w Wuhan. Ale ciekawsze jest pytanie: czy wydostał się przez przypadek, czy wskutek celowego działania? Jeśli to drugie, to kto jest tego sprawcą? Amerykanie oskarżają Chińczyków, a Chińczycy

Amerykanów, choć chińskie oskarżenie ma raczej charakter rytualny. I gdy wydawało się, że jedynym oskarżonym zostały Chiny, niespodziewanie władze Rosji zgłosiły specyficzny donos na samych siebie. Prezydent Putin, ogłaszając niewątpliwy sukces jego kraju, jakim jest stworzenie skutecznej szczepionki na covida, dodał, że rosyjskie laboratoria pracowały nad nią od sześciu lat. Sześć lat pracy nad wirusem, który pojawił się rok temu, musi zadziwiać. Prorocy jacyś, czy co? Rosja jest wprawdzie stroną konwencji o zakazie broni biologicznej, jednak w dotrzymywanie przez Sowietów i ich kontynuatorów umów rozbrojeniowych mogą wierzyć tylko dzieci do lat czterech i to pod warunkiem, że nie uświadomiły ich starszaki. Podobnie jest z bronią chemiczną, teoretycznie zakazaną. Skuteczność tego zakazu widzieliśmy kilkakrotnie w postaci gorących herbatek

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

serwowanych niezbyt gorliwie kochającym obecnych władców Rosji. Wypuszczenie wirusa w Chinach, tak by oddalić od siebie podejrzenia i jednocześnie wzmocnić konflikt chińsko-amerykański, mogłoby być działaniem w stylu sowieckich służb.

P

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

nich niekorzystnych, ale mogła też być celowym podgrzewaniem atmosfery grozy. Efektem, wcale nie ubocznym, był spadek wartości akcji firm zachodnich, przede wszystkim amerykańskich, działających w Chinach jako wspólne przedsięwzięcia z kapitałem chińskim. Umożliwiło to ich wykup przez Chiny, a tym samym przejęcie przez Chińczyków technologii tych firm i ich ośrodków badawczych. Tak, epidemia w Wuhan kosztowała życie tysięcy, a może i dziesiątek tysięcy istnień ludzkich. Historia nauczyła nas, że poświęcenie życia nawet milionów swoich obywateli nie jest dla komunistów problemem, gdy chodzi o realizację ich urojonych celów. Sama rewolucja kulturalna zabiła w Chinach circa 60 milionów ludzi, i to bez epidemii jakiejkolwiek choroby, a raczej wirusa, bo ślepa wiara w mark­sistowskie brednie jest ewidentnie jednostką chorobową. Wyeksportowanie wirusa do Europy i Ameryki spowodowało zamrożenie życia, również gospodarczego, w prawie wszystkich krajach. Epidemia miała w kilku miejscach bardzo dramatyczny przebieg, lecz wirus, choć bardzo zaraźliwy, nie okazał się tak śmiercionośny, jak można się było obawiać. Jednak ostatecznych efektów jeszcze nie znamy. Znamy natomiast już dość dobrze efekty gospodarcze. Kryzys dotknął praktycznie wszystkie kraje. Wygląda jednak na to, że kraje zachodnie

Libero i wydawca

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Stała współpraca

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja A

ozostańmy przy Chinach, których stosunek do konwencji rozbrojeniowych jest podobny do rosyjskiego. Co zrobiłbym, gdybym był Chińczykiem, a ściślej mówiąc, chińskim przywódcą, i chciał osiągnąć to, co jest niezmiennym celem komunistów, czyli zniszczyć zgniły Zachód? Wydaje mi się, że postąpiłbym mniej więcej tak, jak mieliśmy okazję obserwować. Wywołałbym epidemię na ograniczonym obszarze, jednocześnie ograniczając przepływ informacji stamtąd. Oczywiście blokada informacyjna mogła być spowodowana wrodzonym komunistom odruchem zatajania informacji dla

woliło na oszczędzenie wielu żołnierzy alianckich. Nie wiadomo, czy Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zdawali sobie sprawę z ludobójczego charakte­ ru reżimu stalinowskiego, czy rzeczy­ wiście wierzyli w zapewnienia Stalina o jego woli przeprowadzenia wolnych wyborów w „wyzwolonych krajach”, czy też ich zgoda na przejęcie przez Sowie­ ty odpowiedzialności za kraje takie jak Polska była efektem kalkulacji i niechęci do kolejnej wojny o Polskę. Kreml zamierzał obszar Europy Środkowo-Wschodniej w sposób moż­ liwie bezproblemowy i niskim kosztem zintegrować w ramach „bloku państw socjalistycznych”, czyli zarządzać tymi terenami, które zajął z pomocą lokal­ nych kolaborantów. Powstanie w War­ szawie było mu na rękę. Wywołanie chaosu na tyłach armii niemieckiej ułatwiało przygotowanie ofensywy przełamującej obronę Niemców na Wiśle. Kreml osiągał także korzyści polityczne: rękami Niemców pozbywał się gigantycznego problemu, a miano­ wicie rozbudowanych struktur Pol­ skiego Państwa Podziemnego, które na pewno po wojnie stanęłoby do walki o Polskę wolną i niezawisłą. A stosunki z aliantami były niepewne. Stalin nie dowierzał nikomu.

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

G

na Zachód, a wtedy polskie podziemie będzie znów potrzebne aliantom. Musi zatem przetrwać okupację niemiecką możliwie silne. Kiedy jednak powstanie wybuchło, NSZ wzięły udział w wal­ kach w zgrupowaniach Warszawianka i Chrobry II. AL i PPR realizowały agendę poli­ tyczną Kremla, omówię zatem stosunek ZSRR do Polski, Rządu Londyńskiego, Państwa Podziemnego i AK. Interes polityczny Kremla był jas­ ny: przejąć kontrolę nad ziemiami pol­ skimi. Przypomnijmy, że w Teheranie alianci zachodni milcząco oddali Europę Środkowo-Wschodnią Stalinowi w za­ mian za „wkład w zwycięstwo nad Hit­ lerem”. Zaangażowanie Sowietów poz­

Maciej Drzazga, Jan A. Kowalski

Lech R. Rustecki

Paweł Bobołowicz, Piotr Bobołowicz, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Stefan Truszczyński, Piotr Sutowicz, Piotr Witt V Rzeczpospolita Jan A. Kowalski

Wojciech Sobolewski reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna – dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

S

talin lubił też stwarzać pozory „postępowca”, któremu zależy tylko i wyłącznie na dobru ludu pracującego, dlatego chętnie wykorzy­ stywał Niemców do realizacji swoich koncepcji i eliminacji potencjalnych wrogów, ale kiedy trzeba było, znaj­ dował preteksty, by samodzielnie do­ konywać rozprawy z rzeczywistymi i domniemanymi wrogami. Tak było z Mińskiem. To miasto, zarządzane przez antykomunistycznych aktywi­ stów zorganizowanych wokół Białoru­ skiej Centralnej Rady, Stalin postanowił srogo ukarać za kolaborację. Otoczono Mińsk, zamykając w kotle jednostki niemieckie, po czym przez dwa tygo­ dnie ostrzeliwano miasto, niszcząc 80% tkanki miejskiej i dokonując masakry ludności cywilnej. Przeżyło około 20% dawnych mieszkańców miasta. Alian­ ci podeszli do tego ze zrozumieniem, bo przecież walka z Niemcami wyma­ gała ofiar. Stalin podobno nie zgodził się na proponowany przez Niemców korytarz humanitarny dla ewakuacji cywilów. Nowy Mińsk zasiedlony no­ wymi mieszkańcami miał być sercem sowieckiego narodu Białorusi. Czy to był możliwy scenariusz i dla Warszawy w przypadku pasywnej postawy AK? Być może. Jak wiemy, Stalin przyjął wybuch powstania jako szansę wzmocnienia swojej pozycji w Polsce. Markując po­ moc, zlikwidował „niepewnych” żoł­ nierzy tzw. armii Berlinga, pozwalając ochotnikom iść z pomocą Warszawie. Większość zginęła, walcząc bez odpo­ wiedniego wsparcia artylerii. Długo nie zgadzał się na międzylądowania samo­ lotów alianckich, dokonujących zrzu­ tów ze wsparciem dla walczącej War­ szawy. Kiedy jednak powstanie weszło w fazę krytyczną, cynicznie przedłużał nadzieje powstańców na pomoc, chcąc prawdopodobnie, by Niemcy wymor­ dowali jak najwięcej żołnierzy Polski Podziemnej. Co jednak z Niemcami? Niemcom w 1944 roku paliła się ziemia pod nogami i starali się utrzy­ mać front wschodni choćby na linii Wi­ sły. Ścierały się w tej sprawie dwie grupy nazistów: fundamentaliści (z Adolfem Hitlerem na czele), którzy mimo ewi­ dentnych symptomów klęski, dalej roili o niemieckiej rasie panów i prowadzili zimną wojnę z „liberałami” (skupiony­ mi wokół szefa Abwehry Wilhelma Ca­ narisa). W 1944 roku starcie to przeszło w fazę otwartego konfliktu. Fundamentaliści z satysfakcją czytali raporty o możliwości wybu­ chu pows­tania, odbierając to jako

ucierpiały bardziej niż – przypadkiem? – Chiny, które dość szybko pozbierały się po kryzysie i wychodzą na prostą. Lada chwila pojawią się pytania, czy warto było tak mrozić gospodarkę.

T

o mniej więcej stan na dziś. A co zrobiłbym dalej, będąc Xi Jinpingiem? Ano, poczekałbym na uspokojenie sytuacji, a później wysłał kolejnego wirusa podobnego do covida. Można przewidzieć, że reakcja rządów nie będzie już tak zdecydowana. Wiele z nich długo będzie zastanawiać się nad wprowadzeniem obostrzeń, a część nie zrobi nic, uważając, że zamrożenie gospodarki jest zbyt kosztowne. Operację taką można powtórzyć kilka razy, aż uzyskamy stan zobojętnienia na zagrożenie, przynajmniej w kluczowych krajach Zachodu. Wtedy wpuściłbym naprawdę groźnego wirusa, bardzo zaraźliwego i ze śmiertelnością porównywalną z wirusem Ebola. Gdy społeczeństwa i rządy zorientują się, że tym razem sytuacja jest inna, będzie już za późno. Powodzenie tego scenariusza będzie klasycznym przykładem wygrania wojny bez konieczności jej prowadzenia, o czym chińscy stratedzy nauczają już od ponad 2500 lat. Wnioski, jakie wynikają z mojego gdybania, są banalnie proste, choć nie tak proste w realizacji. Przede wszystkim – nie lekceważyć żadnych zagrożeń epidemiologicznych i reagować jak najszybciej, by ograniczyć

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

pretekst do ostatecznego zniszcze­ nia stolicy znienawidzonego narodu. Polaków uważali oni za jedną z prze­ szkód do realizacji nazistowskiej wizji poszerzenia niemieckiej przestrzeni na wschodzie. Druga grupa, bardziej pragmatyczna, szukała możliwości za­ trzymania pochodu Armii Czerwo­ nej. Jej przedstawiciele podjęli nawet rozmowy z hr. Adamem Ronikierem o warunkach wycofania się Niemców bez walki z Warszawy w przypadku za­ łamania się frontu wschodniego. Pro­ pozycja ta była jednak z niemieckiego punktu widzenia ryzykowna, Warszawa stanowiła bowiem ważny węzeł komu­ nikacyjny i przejęcie jej przez Sowie­ tów przyspieszyłoby przerwanie linii obrony Niemców. Ewentualne korzyści dla Niemiec wynikające ze spodziewanego konfliktu między Polskim Państwem Podziem­ nym a Sowietami w Warszawie były problematyczne także wobec stano­ wiska aliantów, bezwarunkowo wspie­ rających Stalina. Poza tym wiemy, że Hitler zlikwidował większość tzw. li­ berałów do końca lipca 1944 r. Cana­ ris, najpierw zdymisjonowany, został ostatecznie aresztowany 23 lipca 1944 r. Frakcja mniej zideologizowanych nazi­ stów straciła wpływ na bieg wydarzeń. Hitler na wieść o wybuchu pow­ stania wydał rozkaz wymordowania mieszkańców i zniszczenia miasta tak, by nikt w okupowanej jeszcze Europie nie miał wątpliwości, co może czekać niepokornych. W pierwszych dniach powstania doszło do straszliwych mor­ dów na cywilnych mieszkańcach Woli. Potem Niemcy, bojąc się reakcji alian­ tów, zmniejszyli ilość mordów, a po­ wstańcom przyznano prawa jeńców wojennych. Bilans powstania był potworny: śmierć poniosło 150 do 200 tysięcy Po­ laków, w tym 16 tysięcy żołnierzy; cała struktura Polskiego Państwa Podziem­ nego została zniszczona, członkowie podziemia rozproszeni, miasto w 90% obrócono w perzynę. Komuniści za­ siedlali stolicę mieszkańcami wsi, z po­ wodu wykorzenienia łatwiejszymi do wciągnięcia w orbitę ideologii komu­ nistycznej. Do dziś się z tym borykamy przy kolejnych wyborach. Jednocześnie pamięć powstania jest silnym spoiwem dla polskiej toż­ samości narodowej, łączącym dzi­ siejszych Polaków. Ta pamięć wpły­ wa także na nowych mieszkańców Warszawy. Komunistom nie udał się plan przeprogramowania świadomości Polaków – właśnie dzięki poświęceniu Powstańców. K

ekspansję wirusa, nie oglądając się na innych. Procedury przeciwdziałania powinny umożliwić szybkie i skuteczne izolowanie ognisk zakażeń, tak by możliwie ograniczyć koszty gospodarcze i społeczne. Jak to łatwo napisać! O konieczności zapewnienia odpowiedniej ilości wyposażenia: masek, rękawiczek, kombinezonów, środków i urządzeń do dezynfekcji nie trzeba przypominać. Z kolei zbytnie gromadzenie specjalistycznego sprzętu nie ma sensu, jako że nie wiemy, czy przy kolejnej pandemii potrzebne będą respiratory, czy sztuczne nerki, czy jeszcze coś innego. Jedyne, co można zrobić, to opracować możliwości szybkiego pozyskiwania potrzebnego sprzętu. A wszystkie te przygotowania rozpocząć należy już teraz, bo prędzej raczej niż później pojawi się kolejny wirus. Obojętnie, czy wypuszczony będzie z chińskiego, czy rosyjskiego laboratorium, czy powstanie wskutek naturalnej mutacji. Bo taka jest natura wirusów. K

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

Nr 75 · WRZESIEŃ 2O2O

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 29.08.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

J

ak z punktu widzenia mieszkań­ ców wyglądała sytuacja Warsza­ wy w 1944 r.? Cały czas sowieckie rozgłoś­ nie radiowe (np. radio Kościuszko) na­ dawały wezwania do powstania w stoli­ cy. Działała propaganda komunistyczna i agentury w różnych podziemnych grupach i grupkach o nieustalonej pro­ weniencji. Podważano przy tym legity­ mację Polskiego Państwa Podziemnego jako reprezentanta „klasy obszarniczoburżuazyjnej”. AK oskarżano jeśli nie o kolaborację z Niemcami, to o uni­ kanie walki i stanie z bronią u nogi. Czy to miało wpływ na społeczeństwo? Niestety tak. Informacje o zbrodniach sowieckich były przez wiele osób, nie mających doświadczenia z NKWD, przyjmowane jako, jeśli nie nieupraw­ nione, to przesadzone. Ludność Warszawy miała dość Niemców, dość poniżeń i zniewag, dość działań zbrodniczego aparatu przemocy. Chęć odpłacenia Niem­ com za lata okupacji była powszechna. I nie u wszystkich rozsądek przeważał. Widziano cofających się Niemców i to skłaniało do działania. Zapewnienia Sowietów o pomocy, nadawane w au­ dycjach Radia Kościuszko, przez część młodzieży były brane, niestety, poważ­ nie. Niosło to oczywiście ryzyko spon­ tanicznych wystąpień, które mogłyby być inspirowane, a następnie przejęte przez komunistyczne struktury kon­ spiracyjne w Warszawie. Podobny scenariusz komu­niści próbowali zrealizować 5 –8 maja 1945 roku podczas powstania w Pradze. Tam właśnie doszło do spontanicz­ nych wystąpień i w praktyce przeję­ cia przez komunistów ośrodka władz powstańczych. Walki dobrze uzbrojo­ nych, wyszkolonych jednostek SS ze źle uzbrojonymi, nieprzygotowanymi pod względem wojskowym powstańcami doprowadziłyby niechybnie do masa­ kry patriotycznej młodzieży czeskiej, gdyby nie pomoc stacjonujących opo­ dal oddziałów ROA. A jak kształtowała się sytuacja w KG AK? Zdawano sobie sprawę z nastro­ jów społecznych. Nie mając dobrego rozeznania co do możliwości komuni­ stów, obawiano się poważnie wystąpień i przejęcia władzy przez agenturalne grupy powiązane z Sowietami. W kie­ rownictwie AK były osoby podatne na wpływ sowieckiej manipulacji. Popu­ larna była teza o tzw. ekonomii krwi, wychodząca naprzeciw sowieckim oczekiwaniom. Część oficerów podejmowała


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

3

WOLNA EUROPA

kandydat na prezydenta RP, wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej, liberał, zwolennik wypalania żelazem wszystkiego, co pisowskie. Lesser o iluminacji: „Dla wielu to zwiastun nadziei, bowiem za tym stoi liberalny nadburmistrz Rafal Trzaskowski, który w czerwcu tylko minimalnie przegrał z Andrzejem Dudą z rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS). Po zatrzymaniu 48 osób, demonstrujących w piątek na rzecz zwolnienia Margot Sz., tęczowy pałac osładza nieco rozgoryczenie”. Dla aktywistki z lewackiej berlińskiej gazety w Polsce jest jasne, że „homofobiczna nagonka ze strony rządu, prezydenta i polskiego Kościoła katolickiego po cienkim zwycięstwie wyborczym Dudy nie skończyła się”. Rozczarowana przegraną wyborczą swego kandydata, Trzaskowskiego, Lesser histeryzuje, że teraz członków ruchu LGBT w Polsce „kryminalizuje się i zamyka w więzieniach”. Dziennikarka TAZ cytuje pewną warszawską „aktywistkę LGBT”: „Dla Margot (to ten facet podający się za kobietę, dopisek JB) najgorsze, co jej uczyniono, że sąd skierował ją na dwa miesiące do aresztu męskiego”. To dramat dla lesbijki, jaką jest Margot Sz., w cywilu Michał Sz. Lesser nie stawia pytania, jak w areszcie kobiecym czułyby się aresztantki, gdyby posadzono z nimi biologicznego samca. Też byłyby pewnie „wielotysięczne” protesty, tylko inaczej motywowane: kiedy faszyści utworzą wreszcie areszty dla trans, bo te osoby „są prześladowane” w innych? Artykuł Lesser żywo przypomina pod względem przekręcania czy przemilczania faktów i agresywnego tonu relację sowieckiego korespondenta moskiewskiej „Prawdy” z jakiejś lewac­ kiej zadymy w którymś z miast byłego Zachodu. Aktywistka LGBT rozpisuje się dalej z zachwytem o akcji (pewnie apolitycznego) zrzeszenia sędziów Iustitia, które uważa, że „dwa miesiące aresztu za wieszanie »tęczowej« flagi to za wiele”, nie pisząc wszakże, gdzie ta flaga zawisła i dlaczego. I dodaje, że po tej interwencji Iustitii „dodano nagle Sz. zarzut zniszczenia mienia”. Berlińska „Prawda” (TAZ) zamieszcza dramatyczny opis wydarzeń w Warszawie, żywo przypominający wstrząsające wydarzenie onego roku w Piotrogradzie. A więc brutalna akcja policji (obejmuje to prośbę policjanta

o

t

r

W

i

t

t

Śniło mi się, że jestem psem... Lipiec, Prades, miasteczko w Pirenejach

Na głównej ulicy szyld nad zakładem fryzjerskim obiecuje „Coiffure moderne”. Tylko na głębokiej prowincji można jeszcze napotkać podobną reklamę, tak jak bary Progres albo Avenir. W Paryżu nikogo się już na „moderne” nie nabierze, ani na Postęp, ani na Przyszłość. rocznica wybuchu wojny i najazdu na Polskę osiemdziesiąt jeden lat temu przeszła we Francji prawie niepostrzeżenie. Kilka stereotypowych wspomnień, stary film Działa Navarony z Clintem Eastwoodem i innymi gwiazdami Hollywoodu, i to prawie wszystko. Z biegiem lat dramatyczne wydarzenia, wciąż te same, przypominane po raz kolejny, banalizują się, bohaterstwo powszednieje, Clio – muza historii – zamyka usta, jakby już nic więcej na temat wojny nie miała do powiedzenia. Hollywoodzka wizja dziejów ogranicza się do scen spektakularnych: strzelają, rzucają granaty, umierają, giną. Mniej widowiskowe, ale bardziej istotne są motywacje. Archiwa odtajniane po latach informują coraz pełniej o motywacjach, o cynizmie, chciwości i tchórzostwie

jednych, za które inni płacili życiem. Nauki płyną z nich zawsze aktualne, zwłaszcza dzisiaj, w obecnej dziwnej wojnie (trudno powiedzieć z czym: z wirusem czy z chlorochiną), która także pochłania ofiary. Dawna Europa jest słusznie krytykowana przez historyków za uległość wobec Hitlera. Na jej usprawiedliwienie należy przypomnieć, że Führer prowadził swoją politykę zaborczą w sposób naukowy, opierając się na prawach przyrody odkrytych przez wielkich uczonych i trudnych do ominięcia. Tym, co widzą w nim tylko nieudanego malarza i niedouczonego kaprala, niełatwo jest wytłumaczyć sukcesy, jakie odnosił wobec doskonale udyplomowanych oksfordczyków i absolwentów słynnej École Militaire. Hitler był samoukiem, ale jego nienasycony głód

SKI

Po hałas nie trzeba fatygować się do sali koncertowej. Ma się go wszędzie. Wzdychamy z żalem za miesiącami przymusowej klauzury w Paryżu cichym i pozbawionym spalin, gdzie słyszeliśmy śpiew ptaków i oddychali świeżym powietrzem. Beethoven byłby zachwycony nadmorską wsią plażową, gdzie rozbiliśmy namioty obecnie: plaża piaszczysta i dobrze utrzymana, Morze Śródziemne mniej zanieczyszczone niż w opowieściach złych języków, piękne pinie parasolowe, malownicze domki rybaków na plaży. Beethoven byłby zachwycony, ponieważ był głuchy. Nie słyszałby kompresora głośnego jak odrzutowiec, którym sprzedawca sprzętu kąpielowego z parteru nadmuchuje plastikowe delfiny, ani chłodniczego TIR-a z dostawą beczek i mrożonych frytek do hotelu naprzeciwko, ani Belgów upojonych Morzem Śródziemnym i piwem, jak wykrzykują nocą swoją radość życia. W hałasie ostatnich miesięcy

i

BO LEW

Wieś plażowa w Pirenejach, sierpień

P

IECH SO

L

wia część społeczeństw sowiec­ kiego świata uznała długo wyczekiwane narodziny „socjalizmu z ludzką twarzą” w Polsce (okrągły stół itd.) czy tzw. runięcie Muru Berlińskiego za śmierć komunizmu. Nic błędniejszego! Новая экономическая политика (nowa polityka ekonomiczna), bardziej znana jako NEP, jest tym razem znacznie głębsza i bardziej rewolucyjna niż za czasów wielkiego Lenina. Dotyczy to także z nielicznymi wyjątkami tzw. Zachodu, gdzie gospodarka zbliżyła się do leninowskich wzorców wraz z konwersją kapitalistów na New Religion, jaką jest nowa, tym razem lewicowa, ideologia górnych stu tysięcy. Miliarder nie kojarzy się dzisiaj lewicy z cylindrem na głowie amerykańskiego kapitalisty z cygarem w zębach ( jak z „Mister Twister” Samuela Marszaka), o nie! Kapitalista jeździ na rowerze z tęczową chorągiewką, nie pali, pije ziołowe herbatki i szczodrze łoży na projekty LGBT! (IKEA, Zalando). Czy gdyby Lenin zgodził się był swego czasu na finansowanie „Prawdy” przez miejscowych kapitalistów, rewolucja seksualna tow. Kołłątaj, córki carskiego generała, prekursorki rewolucji ’68, nie odniosłaby aby sukcesu? Wówczas to Rosja stałaby się mocarstwem LGBT, a jej sztandar powiewałby ponad trony. Wyznawcy New Religion, jak wszyscy neofici, są nadzwyczaj nietolerancyjni. Nawet wierzący, lecz niepraktykujący, dalecy są od okazywania zrozumienia dla starych kultur, które muszą runąć w obliczu walca tęczowej rewolucji. Zero tolerancji dla „faszystowskiej” Polski, krzyczą aktywiści LGBTQIAP+ pod ambasadą Polski w Londynie i w innych stolicach „otwartej i światłej” Europy. Lewicowa prasa (a innej w zasadzie nie ma) w stolicach byłego demokratycznego, a dziś czerwonego Zachodu, płacze nad aresztowaniem faceta podającego się za kobietę, jakby ten fakt (podawania się za kobietę przez mężczyznę, bohatera filmów dostępnych w sieci) zwalniał go od jakiejkolwiek odpowiedzialności za cokolwiek! Dla Gabri­ele Lesser z berlińskiej gazety TAZ to oczywiste, że ten facet to kobieta, bo on się za taką uznaje! Zachwyca się iluminowanym wedle barw Beckera (często mylonych z tęczą!) największym pomnikiem Stalina na świecie (dla mniej obeznanych z historią: to pałac kultury i nauki w Warszawie). Prezydentem stolicy jest, jak wiadomo, „bezpartyjny” były

„moderne” kosztuje coraz drożej. Za umieszczenie w programie Nono, Stockhauzena, Bouleza dyrektorzy festiwali szanujący swoją publiczność żądają coraz więcej. Mimo kolosalnej reklamy, jaką zrobiono apostołom awangardy, coraz mniej melomanów ma siłę wysiedzieć do końca na utworze programowo pozbawionym ciągłości, złożonym ze stuków, zgrzytów, pisków, ewentualnie warczenia, które w dowolnym momencie można przerwać i w innym wznowić bez szkody dla logiki utworu. „Trąba chrypy i dudu”, mówił poeta Miron Białoszewski. Skądinąd coraz częściej zwierzenia kompozytorów awangardy zniechęcają do nabożeństwa. Najbardziej znany Amerykanin, John Cage, wyznał w swoich wspomnieniach opublikowanych pośmiertnie: „chodziło nam tylko o narobienie hałasu”. Od siedemdziesięciu lat Prades chwali się swoim Casalsem. W ostatnich tygodniach miasteczko zyskało nowy tytuł do sławy. Jego mer Jean Castex został merem całej Francji – premierem rządu.

RYS. W O JC

N

awet Retro odchodzi w mrok. Niektóre sklepy afiszują jeszcze, wzorem amerykańskim, „vintage”. Już sto lat mija, jak termin ‘moderne’ wszedł w użycie u fryzjerów. Po I wojnie oznaczał strzyżenie głowy na krótko, na „garsonkę”, w przeciwieństwie do długich włosów, chluby pięknych dam poprzedniego pokolenia. Co może oznaczać dzisiaj uczesanie nowoczesne? Na Irokeza? – które mogłoby się nazywać równie dobrze „na starożytnego Sarmatę”, gdyby konterfekty barokowych Polaków były na świecie równie popularne jak wizerunki Indian amerykańskich. Łeb podgolony ze wszystkich stron i grzebień albo osełedec pozostawiony na czubku. Przyjechaliśmy do Prades z sąsiedniej doliny na inaugurację festiwalu muzyki kameralnej Pablo Casalsa, imprezie o siedemdziesięcioletniej już tradycji. Słynny wiolonczelista hiszpański mieszkał tutaj po ucieczce z Barcelony pogrążonej w hiszpańskiej wojnie domowej. Co roku w sierpniu kilkunastu dobrych muzyków z różnych krajów spotyka się w Prades, by przez kilka dni uprawiać muzykę kameralną w starożytnych murach. Jednym z nich jest wicedyrektor festiwalu, kontrabasista Jurek Dybał, krakowianin. Koncert inauguracyjny ma miejsce w tysiącletnim kościele bazylikalnym św. Piotra Apostoła, gdzie Casals koncertował w 1950 roku, pierwszy raz po dziesięciu latach protestacyjnego milczenia. Na festiwalach grywa się oprócz muzyki klasycznej także kawałki „moderne”, dla zaspokojenia potrzeb współczesnych kompozytorów i polityki kulturalnej rządów. Od kiedy politycy, po wielu latach nieufności, nawrócili się na awangardę, niełatwo ich ze złudzenia wyprowadzić. Polska płaciła przez lata ciężkie pieniądze dyrekcjom rozmaitych znanych festiwali i właścicielom sal koncertowych za umieszczanie w programie Pendereckiego. Kosztowna inwestycja przyniosła rezultaty. Polska dała się poznać na świecie jako kraj „moderne”. Dopiero próba lustracji zasłużonych funkcjonariuszy przyniosła jej epitet „zacofanej”. Kontynuowanie

J

a

n

B

o

g

a t k o

Pandemia LGBT itd. II rewolucja październikowa wybuchła tym razem po cichu na tzw. Zachodzie. Po upadku fetowanej w salonach Paryża czy Nowego Jorku klasy robotniczej i transformacji własnościowej tzw. elit państw komunistycznych, co błędnie zinterpretowano jako „upadek komunizmu”, przybrała ona formę zwycięskiego pochodu ideologii LGBT. I na tych czterech literach się nie kończy, co zapewnia tej rewolucji nieśmiertelność.

wiedzy popychał go do sumiennego zgłębiania problemów, którymi się zajął. „Czytanie – pisał w Mein Kampf (s. 32) – nie jest celem, lecz środkiem dla każdego do wypełnienia ram, które wyznaczyły jego talenty i uzdolnienia. (...) Czytałem bardzo wiele w tym okresie (w Linzu, w Wiedniu i w Monachium, P.W. ) i w sposób pogłębiony. Wykułem sobie w ciągu kilku lat zespół wiadomości, które stały się granitowym cokołem mojej przyszłej działalności. Pewne rzeczy dorzuciłem później. Niczego nie muszę zmieniać”. Erudycja, którą chętnie się popisywał, dzięki wyjątkowej pamięci zdumiewała wszystkich, którzy się z nim zetknęli. Namiętny czytelnik literatury popularnonaukowej poznał także dzieła profesora Friedricha Goltza, który odkrył i opisał m.in. niektóre funkcje systemu nerwowego żab (1869). Doświadczenie z wrażliwością żaby, przeprowadzone przez wybitnego neurofizjologa, zainspirowało Führera do jego działalności politycznej. „Zanurzcie żabę – pisał Goltz – w garnku z gotującą wodą, a natychmiast z niego wyskoczy. Umieśćcie ją w wodzie zimnej i podgrzewajcie powoli: żaba przyzwyczai się do zmiany i pozostanie spokojna, dopóki się nie ugotuje”. Prawo rządzące fizjologią żab Hitler zastosował do dyplomacji międzynarodowej z doskonałym rezultatem. „ Jeżeli postawi się ich [rządzących] brutalnie wobec radykalnego problemu, obudzi się ich wrogość i chęć odwetu, ale postępując łagodnie, krok po kroku, można zrobić z nimi wszystko” – tłumaczył swoim generałom. Stosując tę metodę, zajął kolejno Austrię i Sudety, i wypowiedział pakt o nieagresji z Polską za milczącym przyzwoleniem mocarstw europejskich, zadowolonych, że ustępując nieco „panu Hitlerowi”, ratują pokój. A przecież mocarstwa były związane z Czechosłowacją i Polską sojuszami wojskowymi i gwarantowały nietykalność ich granic. W obecnej wojnie sanitarnej chodzi o znacznie mniej, ale spektrum zagadnienia jest szersze. Stopniowo narzucono nam, nie bez zamysłu politycznego, ograniczenia coraz

poważniejsze i coraz mniej usprawiedliwione. Profesor Raoult potwierdza użyteczność żelu hydroalkoholowego, ale go nie przecenia. Z równym skutkiem wystarczy dobrze myć ręce wodą i mydłem. Wczoraj pasażer autokaru w Perpignan wyraził optymis­ tyczną nadzieję, że doświadczenia obecnej zarazy nauczą wreszcie Francuzów mycia rąk. Byłaby to w istocie prawdziwa rewolucja obyczajowa. Pisałem już kiedyś, że przez lata życia we Francji tylko jeden na pięciu wezwanych przez nas do domu lekarzy umył ręce, zanim zabrał się do badania. A co mówić o pacjentach? We Francji znikły ze sklepów żółte kamizelki, zastąpione innymi kolorami, za to maski każą nam nosić prawdopodobnie do końca roku. Czy wystarczy to do uniknięcia jesieni socjalnej, gorącej każdego roku? Z pewnością złagodzi wybuch. Jedni nie pójdą manifestować z obawy zarażenia, inni z obawy przed grzywną. Powoli przyzwyczajamy się do masek. Kaganiec na razie jest miękki. Hitler nie powiedział swoim generałom, że profesor Goltz przed ugotowaniem odciął żabie głowę. Pozostał jej refleks, ale świadomy wybór, dusza – zniknęły bezpowrotnie. Führer uznał w danym przypadku głowy swoich rozmówców za szczegół nieistotny. Profesor Raoult nie przecenia także znaczenia masek, gdyż w ciągu kilkudziesięciu lat praktyki epidemiologicznej stwierdził, że zakażenia dokonują się głównie przez ręce. Śniło mi się, że jestem psem. Stałem obok torów kolejowych i próbowałem zatrzymać jadący pociąg towarowy. Szczekałem, ile sił, ale pociąg gwizdnął i przejechał. Mój przyjaciel, obeznany z dziełami Karla Gustawa Junga, wytłumaczył, że tak, w formie syntetycznej i alegorycznej, objawił się sens mojej działalności publicys­t ycznej. Słowem, jak mówił nie­zastąpiony Władysław Gomułka: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej”. Pociąg się nie zatrzymał – dodał znawca psychologii głębi – ale szczekanie zwróciło uwagę innych. Szczekajcie więc, ile wlezie! K

o podanie personaliów), zwłaszcza w porównaniu z pokojowymi ope­ racjami francuskiej policji)! Lesser uspokaja wstrząśniętych czytelników swej gazety, że „polski ombudsman, Adam Bodnar, zapowiedział konsekwencje”, tym bardziej, „że wielu rodziców w piątkową noc jeździło od komisariatu do komisariatu w poszukiwaniu swych zatrzymanych dzieci”. Lesser: „A kiedy sam Duda w kampanii wyborczej podżegał do walki przeciwko LGBT (»usiłuje się nam wmówić, że to są ludzie, ale to jest zwyczajnie ideologia«), policja nie stała w pogotowiu, by go zatrzymać. A kiedy pewien ważny polityk zdegradował pedała (w tekście Lesser w języku oryginału Schwul) do klasy »podludzie« albo gdy krakowski arcybiskup w pełnym nienawiści kazaniu przestrzegał przed »tęczową epidemią«, to nie zareagował żaden prokurator”. Ciarki mnie przechodzą na myśl, co by się w Polsce działo, gdyby wybory prezydenckie wygrał liberał Trzaskowski, ten od „wypalania żelazem”. Wtedy policja pewnie stanęłaby w pogotowiu, a prokurator zareagowałby. Jeden z tendencyjnie wybranych przeze mnie nielicznych komentarzy pod artykułem Gabriele Lesser: „Czy w demonstracji w Warszawie udział wzięło zaledwie 48 uczestników? Czy teraz TAZ oddaje cześć nieistotnemu wydarzeniu?”. Czy rzeczywiście w Niemczech udało się z powodzeniem zastąpić sztandar z sierpem i młotem kolorowym pasiakiem? Raczej tak. Nie oznacza to jednak, że rozsądek ogłosił bezwarunkową kapitulację wobec totalitarnej New Religion. Akcja „Zagrożone dzieci” to kropla w morzu potrzeb, ale jednak od kropli się zaczyna! W tych dniach „Aktion KIG” (Akcja Zagrożone Dzieci) przystąpiła do kolportażu książki pod wszystko mówiącym tytułem Ideologiczne wykorzystywanie dzieci. Jej autorem jest Mathias von Gersdorff. Jego tezy: życie dzieci w Niemczech znalazło się na ideologicznym polu bitwy. Nowego człowieka lewica chce „stworzyć” na swój wzór i podobieństwo za pomocą języka. Kiedy dziecko trafia do przedszkola lub szkoły, to staje w obliczu następujących projektów: „Pierwsza szkoła w Kolonii planuje ubikacje unisex: szkoła podstawowa i średnia w Kolonii otrzymają takie ubikacje” (gazeta „Rheinische Post” z 25 lutego). Transwestyta

(Olivia Jones) odwiedza przedszkola, by wyjaśniać dzieciom, co to takiego homoseksualizm: „chodzi o to, by pokazać dzieciom, że mężczyźni mogą kochać mężczyzn, a kobiety kobiety, i że świat się na tym nie kończy”. W Szlezwiku-Holsztynie wprowadza się genderowy język: „matka” i „ojciec” to teraz rodzic numer jeden i dwa (czy numer dwa nie stygmatyzuje?). Przedszkolaki w Hamburgu mają zrezygnować z kostiumów Indian na karnawał: dyrekcja chce w ten sposób udaremnić powielanie stereotypów (gazeta „Rheinische Post” z 6 marca 2019). Z kolei Zieloni (ta partia walczyła w latach 80. o uznanie pedofilii za legalną orientację seksualną, czego jestem świadkiem) chcą nadać ideologii gender rangę konstytucyjną i domagają się przyznania 35 milionów euro na „narodowy plan akcji na rzecz gender”. Kolejnym hitem lewicy w Niemczech jest narzucenie ideologii gender szkołom i wychowanie „na rzecz seksualnej różnorodności”. Kiedy już kilka lat temu zapytałem syna znajomych, odbierając go wraz z babcią z kortów, co miał dzisiaj w szkole, powiedział: „nic szczególnego, tylko wychowanie homoseksualne”. No i cel Zielonych: (Federalny Kongres Młodzieżówki): prawo do dojrzałości seksualnej od lat 14, perspektywicznie od dnia narodzin, z prawem wyboru płci. Zielona młodzieżówka wspiera aktywność antify i uważa, że lewicowy terroryzm… nie istnieje. Józef Stalin się cieszy pod murami Kremla z iluminacji swego monumentu w Warszawie. Wprawdzie iluminacja nie z sierpem i młotem, ale antyfaszystowska. Dla bodajże największego zbrodniarza wszechczasów walka z faszyzmem (czyli ze wszystkim, co nie jest komunizmem, a zwłaszcza z demokracją bezprzymiotnikową), była celem najwyższym. Dzisiaj, po wypaleniu klasy robotniczej i zgonie siermiężnego komunizmu pierwszych dni, prowadzą tę walkę jaczejki salonowego komunizmu LGBT, który zwał się ruchem liberalnym. Termin ‘liberalizm’, zgodnie z duchem tej złowrogiej i nietolerancyjnej ideologii, zmienił znaczenie, według zasady, że rewolucja rozpoczyna się od języka. Rozpoczyna się, ale nie kończy. Droga do antycywilizacji śmierci, jaka zastąpi umierającą na naszych oczach i za naszym przyzwoleniem cywilizację życia, wyraźnie się skraca. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

4

D

awanie świadectwa prawdzie jest trudne w obliczu licz­ nych przeciwności, współ­ cześnie wzmożonych prze­ kazem medialnym, który w dużym stopniu służy ideologizacji społeczno­ ści globalnej, ale przede wszystkim jest groźny dla cywilizacji zachodniej (jak ją nazywał Florian Znaniecki), wyrosłej z korzeni antyczno-chrześcijańskich. W świetle poprzednich esejów opublikowanych w ostatnich numerach „Kuriera WNET”, na tle personalizmu Karola Wojtyły i nauczania św. Jana Pawła II rysuje się konstytucja osoby ludzkiej. Jest osoba ludzka stworzeniem racjonalnym i wolnym w podejmowa­ niu czynu, odpowiedzialnym za jego skutki zarówno w formowaniu własne­ go profilu moralnego, jak i we wpływie na kondycję wspólnoty i skupianie jej wokół solidarnego wysiłku urzeczywist­ niania dobra społecznego i indywidu­ alnego. Owo dobro działania nieroze­ rwalnie wiąże się z prawdą o podmiocie i przedmiocie działania. A obrona dobra wymaga mężnego trwania w prawdzie, czasem aż do męczeństwa. Jan Paweł II tak o tym pisał we wspomnianej encykli­ ce: „W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a za­ razem nietykalność osobowej godno­ ści człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Godności tej nie wolno nigdy zbrukać ani działać wbrew niej, nawet w dobrej intencji i niezależ­ nie od trudności”. Męczeństwo jest najwyższym po­ święceniem się w cierpieniu, jak i w od­ daniu życia za prawdę i dobro bliźniego lub wspólnoty. Jest radykalną obroną granicy „między dobrem a złem” i „sta­ je się wyrzutem dla tych wszystkich, którzy łamią prawo”. Chrześcijanin zaś jest zobowiązany tak w czasie wojny, jak i pokoju, „do heroicznego nieraz zaangażowania, wzmocniony cnotą męstwa, dzięki której – jak uczy św. Grzegorz Wielki – może nawet »ko­ chać trudności tego świata w nadziei wiecznej nagrody«”. Cnota męstwa jest więc konieczną dyspozycją do obrony wartości dobra i prawdy. I – jak każda cnota – wyma­ ga systematycznego kształtowania od najmłodszych lat życia, lecz nie każdy ją w dostatecznym stopniu posiądzie. Nie zwalnia to jednak nikogo od goto­ wości do podejmowania czynów męż­ nych, a dla żołnierzy jest męstwo jedną z czterech niezbywalnych cnót – obok posłuszeństwa, sprawności decyzyjnej i prawości (co tuż przed II wojną świa­ tową wpajał polskiemu wojsku o. Józef M. Bocheński, korzystając z nowoczes­ nego na owe czasy środka masowego przekazu, czyli radia). Cnocie męstwa Arystoteles po­ święcił w Etyce nikomachejskiej prawie całą Księgę III i od męstwa zaczął oma­ wianie poszczególnych cnót (dzielności etycznych). Jest ono zatem najbliższe fundamentalnej cnocie umiaru, czyli podstawie każdej Arystotelesowskiej cnoty. Stagiryta, wyważając udział ro­ zumu i woli (emocji) w podejmowa­ niu czynu, pisał, że „dzielność etyczna

W

Niemczech po ame­ rykańskiej decyzji rozległy się lamenty rozpaczy z powodu obojętności Trumpa na kwestie bezpie­ czeństwa europejskiego. A tymczasem sami Niemcy lekceważą bezpieczeń­ stwo europejskie, zaniedbując utrzy­ manie Bundeswehry na światowym poziomie militarnym. Aktualnie nie można oczekiwać, że spierający się w Waszyngtonie i Berlinie politycy będą szukać konstruktywnego rozwiązania. Te dwa kraje, z ich różnią­ cą się moralnie i strategicznie polityką zagraniczną, odgrywają niewątpliwie wielką rolę na arenie polityczno-mili­ tarnej, niemniej jednak nie są jedyny­ mi centrami zglobalizowanego świata. NATO jest gwarantem bezpieczeństwa dla wszystkich państw europejskich, które nie znajdują się w rosyjskiej strefie wpływów. Planowane wycofa­ nie wojsk amerykańskich z Niemiec to sygnał alarmowy dla wszystkich, nie tylko dla Niemiec. Nawet jeśli część tych wojsk pozostanie w państwach wschodnioeuropejskich, w tym w Pol­ sce. Niepodważalnym faktem jest, że Stany Zjednoczone odwracają się od Europy. Krytyka europejska jest odru­ chowo wymierzona w republikańskie­ go Trumpa, podczas gdy demokrata Biden, po jego ewentualnym wyborze na stanowisko prezydenta USA, może zmieni retorykę, ale nie zmieni fak­ tów. Po siedmiu dekadach skupienia

DZIELNOŚĆ ETYCZNA Celem ludzkiego poznania jest poszukiwanie prawdy, ale samo poszukiwanie nie jest pełnym wyznacznikiem godności osoby ludzkiej, lecz jest nim koniecznie dawanie świadectwa prawdzie, służenie sobą w obronie i krzewieniu prawdy – „aż po całkowity dar z siebie”, jak nauczał św. Jan Paweł II, m.in. w encyklice o prawdzie – Veritatis splendor (Blask prawdy).

Męstwo a męczeństwo Obrona własnego „Westerplatte” – według Jana Pawła II Teresa Grabińska dotyczy doznawania namiętności i po­ stępowania, w których nadmiar jest błędem, środek zaś przedmiotem po­ chwał i czymś właściwym (…). Jest te­ dy dzielność etyczna pewnego rodza­ ju umiarem, skoro zmierza do swego środka jako do swego celu. (…) Idzie tu o średnią miarę pomiędzy dwoma błędami, tj. między nadmiarem i niedo­ statkiem” w owym wyważeniu udziału rozumu i woli (chcenia dyktowanego emocją) w podejmowaniu czynu. Mę­ stwo jest zaś „środkiem w odniesieniu do bojaźliwości i odwagi”. Bojaźliwość i odwagę należy tu rozumieć jako gra­ niczne stany emocji – odpowiednio – negatywnej i pozytywnej ‘namiętności’.

Ś

w. Tomasz z Akwinu poświęcił cnocie męstwa cały obszerny traktat (w londyńskim polskim tłumaczeniu Sumy teologicznej – 21. tom pt. Męstwo). Wymienił trzy rodzaje czynów mężnych w postępowaniu na wojnie i w czasie pokoju:

trudnościami, które są na tyle możne, że mogą przeszkodzić woli w pójściu za wskazaniem rozumu. Z drugiej strony, trzeba nie tylko niezachwianie wytrzy­ mać nacisk trudności przez poskro­ mienie bojaźni, lecz także trzeba w nie uderzać, i to w sposób zdyscyplinowa­ ny, a należy to czynić wtedy, gdy je, dla osiągnięcia przyszłego bezpieczeństwa, złamać wypada. (…) Tak więc męstwo ma za przedmiot zarówno bojaźń, jak i odwagę: pierwszą powstrzymując, a drugą kierując”. Jan Paweł II w homilii wygłoszo­ nej 22 października 1978 r. w Rzymie, pierwszej po wstąpieniu na Stolicę Apo­ stolską, wzywał do kształtowania cnoty męstwa takimi oto słowy: „Nie lękaj­ cie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, sy­ stemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek.

W męczeństwie, jako potwierdzeniu nienaruszalności porządku moralnego, jaśnieje świętość prawa Bożego, a zarazem nietykalność osobowej godności człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. 1) trudne czyny żołnierskie, od­ znaczające się gotowością do zmie­ rzenia się z trudnościami w sposób, który jest wynikiem odpowiedniego wyszkolenia; 2) pokonywanie skrajnych stanów psychicznych – z jednej strony – zwąt­ pienia (negatywnych namiętności) lub popędliwości (kierowanej gniewem); 3) graniczne postępowanie w po­ konywaniu przeciwności, ale tylko w celu obrony wartości, przejawiające się u Arystotelesa zuchwałością, a do­ piero w etyce chrześcijańskiej – także męczeństwem. A oto Tomaszowa definicja mę­ stwa. „Męstwo ma więc za właści­ wy sobie przedmiot obawy przed

On jeden to wie!”. A pod sam koniec swego pontyfikatu powtórzył ten prze­ kaz 4 kwietnia 2004 r. podczas Świato­ wych Dni Młodzieży w Rzymie. Mówił: „W naszej epoce, w której dobrobyt materialny i wygoda są przedstawiane i poszukiwane jako najwyższe wartości, nie jest łatwo zrozumieć orędzie pły­ nące z krzyża. Ale wy, drodzy młodzi, nie lękajcie się głosić Ewangelii krzyża w każdej sytuacji. Nie lękajcie się iść pod prąd!”. Zwykle przytacza się tylko jedną, trzywyrazową część trzech spośród rozkazujących zdań papieskiego we­ zwania: „Nie lękajcie się!”. Może to być zamierzonym albo niezamierzonym skutkiem postępującej dechrystianiza­ cji życia publicznego. Wezwanie w tej

spopularyzowanej formie, wyrwane z kontekstu obu papieskich wypowie­ dzi, akcentuje węższe, tj. Arystotelesow­ skie rozumienie męstwa, a nie szersze – chrześcijańskie. W tym węższym sensie nie uwzględnia się racji męczeństwa, które w chrześcijańskim ujęciu męstwa w żadnym razie dalej nie jest celem, lecz ma wyznaczać ostateczną granicę miarkowania metod w realizacji dobra. Ale i to – po Arystotelesowsku pojmowa­ ne męstwo – okazuje się cenne w obli­ czu barbaryzacji kultury europejskiej i zachłyśnięcia się europejskich społe­ czeństw hedonizmem i konsumpcją.

Konflikt postaw Majora i Kapitana zdiagnozował Wańkowicz w jednym z tekstów w 2. tomie zbioru Anoda i katoda. Pokazał dwa oblicza męstwa na­ kierowanego na ochronę dobra (warto­ ści), ale inaczej mającego się realizować w konkretnym czynie, tu – przerwania albo kontynuowania obrony. Wańko­ wicz nazwał to konfrontacją postawy realistycznej (pochodnej chłopskiego pochodzenia Majora) i postawy romantycznej (pochodnej szlacheckiej tradycji rodu Dąbrowskich). Konfrontacja postaw Majora i Ka­ pitana jest dobrą ilustracją poszuki­

Współczesne młode pokolenie nie zna wojny, lecz nie mniej potrzebuje męstwa w pokonywaniu powszednich trudności, gdyż to ono zapewnia poczucie godności.

Z

araz po zakończeniu II wojny światowej Melchior Wańkowicz pierwszy przybliżył Polakom i światu mężną obronę Westerplatte w pierwszych siedmiu dniach września 1939 r. Zdążył jeszcze spisać bezpośred­ nią relację mjr. Henryka Sucharskiego (zmarłego w 1946 r.) – w 1939 r. dowód­ cy garnizonu Wojska Polskiego, stacjo­ nującego tam na cyplu wydzielonym z Wolnego Miasta Gdańska. Potem do Wańkowicza dochodziły głosy innych uczestników obrony, którzy podnosili sprawę konfliktu między mjr. Suchar­ skim a jego zastępcą – kpt. Francisz­ kiem Dąbrowskim. Chodziło o podję­ cie decyzji o zakończeniu obrony, czyli o poddaniu się Niemcom. Mjr Sucharski w obronie życia walczących żołnierzy, kiedy już stwierdził, że po 24 godzinach nie nadejdzie wsparcie z zewnątrz, miał zdecydować o wywieszeniu białej flagi. Kpt. Dąbrowski (prawdopodobnie po­ tomek gen. Jana Henryka Dąbrowskie­ go, uwiecznionego w słowach polskiego hymnu) wyrażał potrzebę dalszej he­ roicznej walki. W drugim dniu obrony zwyciężyła opcja Kapitana (i dużej czę­ ści obrońców), a załoga poddała się po ponad 6 dniach walki, gdy już po prostu nie było czym walczyć.

wania owego Arystotelesowskiego umiaru. Postawa zwana przez Wań­ kowicza realistyczną uzasadniona by­ ła wykonaniem rozkazu obrony przez 24 godziny, racjonalną analizą ryzyka walki i odpowiedzialnością za ok. 200, najczęściej bardzo młodych mężczyzn broniących Westerplatte. Postawa zwa­ na przez Wańkowicza romantyczną przedkładała bezwzględne przeciwsta­ wienie się złu i graniczne poświęcenie w imię obrony Ojczyzny. Postawa zw. realistyczną moderowała jednak ową romantyczną namiętność. A obrona Westerplatte ukazała zarówno przy­ kładne męstwo walczących z najeźdź­ cą, gotowych na poświęcenie życia (na męczeństwo), ale i męstwo końcowej decyzji o poddaniu się, naznaczone od­ powiedzialnością dowództwa za powie­ rzone im zdrowie i życie podwładnych. A jak w obliczu tego szkicowego opisu heroizmu obrońców Westerplatte jawi się treść homilii Jana Pawła II, skie­ rowanej do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte 12 czerwca 1987 r.? Oj­ ciec Święty powiedział wtedy, że mło­ dzi obrońcy Westerplatte powinni być wzorem dla współczesnej młodzieży w okazywaniu męstwa w obronie naj­ cenniejszych wartości.

Donald Trump wycofuje swoich żołnierzy z Niemiec, ponieważ jest zirytowany tym, że Berlin nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań finansowych w ramach NATO. Trump świadomie akceptuje szkody wyrządzone sojuszowi, jakby NATO służyło wyłącznie interesom niemieckim, a nie w równym stopniu interesom amerykańskim w Europie.

Polityka bezpieczeństwa w Europie Mirosław Matyja się na współpracy atlantyckiej, Ame­ ryka zwróciła się w kierunku Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. W tej całej sytuacji nie byłoby tragedii, gdyby Europejczycy chcieli i byli w stanie zlikwidować wynikają­ cą z tego lukę w ramach polityki bez­ pieczeństwa na Starym Kontynencie. Wiemy przecież, że Europa Zachodnia rozkwitła gospodarczo po II wojnie światowej dzięki przekazaniu swoje­ go bezpieczeństwa militarnego Sta­ nom Zjednoczonym i skupieniu się na rozwoju ekonomicznym i społecz­ nym. Ten europejski model rozwoju jest jednak przestarzały i zagraża Eu­ ropie pod względem bezpieczeństwa. Nie istnieje na świecie coś takiego jak dobrobyt gospodarczy i społeczny bez bezpieczeństwa wojskowego, nawet je­ śli wydaje się to mało realne w czasach pokoju. Historycznie rzecz biorąc, ża­ den naród nie przetrwał, jeśli nie był w stanie powstrzymać lub odeprzeć

ataków militarnych. Poza tym agre­ sywna polityka Pekinu rozciąga się obecnie na Europę, jeszcze nie mili­ tarnie, ale gospodarczo i politycznie. Chiny kupują porty, wyposażają sieci telekomunikacyjne i jako nienasycony partner handlowy tworzą zależności ekonomiczne. Rosja udoskonaliła obec­ nie swoją nową politykę strategiczną, będącą mieszanką przemocy fizycznej (Ukraina i Syria) i wojny cybernetycz­ nej w internecie. Co prawda, Moskwa nie jest już tak silna jak dawniej, nie­ mniej jednak bezwzględność, z jaką używa swoich sił zbrojnych, czyni z niej poważnego przeciwnika.

A

co z Paktem Północnoatlan­ tyckim? NATO zostało za­ łożone zgodnie ze starzejącą się doktryną, mającą chronić Europę przed Rosjanami. Ta organizacja tra­ ci strategicznie na wartości z dnia na dzień i Europa niewiele może zrobić,

Krytyka europejska jest odruchowo wymierzona w republikańskiego Trumpa, podczas gdy demokrata Biden, po jego ewentualnym wyborze na stanowisko prezydenta USA, może zmieni retorykę, ale nie zmieni faktów. aby temu przeciwdziałać. Poza tym sposób, w jaki Londyn i Bruksela ne­ gocjują brexit, stawia to partnerstwo pod dużym znakiem zapytania. Poza Francją, Brytyjczycy utrzymują jedyne siły zbrojne, które (z dyskretną pomocą Amerykanów) mogą nadal obsługiwać średniej wielkości operacje wojskowe. Niemcy natomiast preferują kurs pacy­ fistyczny w europejskiej polityce mili­ tarnej i ograniczają się tylko do misji pokojowych. Ta niemiecka doktryna militarna uniemożliwia autonomiczną strategię bezpieczeństwa w Europie. Na

przykład Paryż musi zawsze obawiać się, że Berlin odmówi udziału w opera­ cji wojskowej w kluczowym momencie. Pokojowa inicjatywa dla Libii właśnie się nie powiodła, ponieważ Europej­ czycy nie mogli dojść do porozumienia w sprawie konsekwentnego wdrażania embarga na broń. Jak ma wyglądać wspólna poli­ tyka bezpieczeństwa w Europie, jeśli UE dyskutuje tygodniami o finansach, kłócąc się o każdy cent? Nie oszukuj­ my się, Unia Europejska jest politycz­ nym i militarnym karłem w polityce

„Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje We­ sterplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zde­ zerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba utrzymać i obronić, tak jak to Westerplatte, w so­ bie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych. (…) I dobrze będzie chyba, jeżeli po tylu latach, które dzielą nas od wydarzeń na Westerplatte, każ­ dy młody Polak, każda młoda Polka rozważy w sercu, że każdy i każda ma w swoim życiu podobne Westerplatte, może mniej sławne, mniej historycz­ ne, powiedzmy, na mniejszą skalę ze­ wnętrzną, ale czasem może na więk­ szą jeszcze skalę wewnętrzną, i że tego swojego Westerplatte nie może oddać!”.

S

łowa te są nawoływaniem do kształtowania cnoty męstwa w obronie wartości, czyli do działania kierowanego wyważeniem racji rozumu i porywów woli (emo­ cji), w proporcjach odpowiednich do sytuacji. Owa odpowiedniość sytuacji – podobnie jak w konfrontacji postaw dowódców obrony Westerplatte – wy­ maga czasem przesunięcia wskazówki umiaru w stronę spowolnienia lub na­ wet zaniechania działań w godny spo­ sób (choć mogący być z zewnątrz po­ wierzchownie ocenianym jako przejaw bojaźliwości), a czasem przesunięcia jej w kierunku brawurowej akcji w potrze­ bie natychmiastowej ochrony i obrony jakiegoś dobra (zwykle ocenianej z ze­ wnątrz jako akt odwagi). Kształtowanie cnoty męstwa jest zadaniem w pierwszym rzędzie dla wy­ chowawców młodego pokolenia, aby sami tak pojmowane męstwo okazywali i potrafili zaszczepić je wychowankom. A następnie jest to zadanie dla świado­ mych swojego postępowania i otwar­ tych na przemianę młodych ludzi, aby podjęli się ćwiczenia w męstwie nie tyl­ ko żołnierskim, ale i cywilnym, i zdali sobie sprawę ze znaczenia owej cnoty dla spełnienia się jako osoby. Polska młodzież wychowywana w trudnym okresie międzywojnia zdała egzamin z męstwa, zwłaszcza w cza­ sie licznych zagrożeń podczas II woj­ ny światowej, ale i po niej. W niemie­ ckich oraz sowieckich kazamatach i do dziś niezidentyfikowanych miejscach straceń, w niemieckich obozach kon­ centracyjnych i sowieckich syberyj­ skich łagrach. Wielu z nich za obronę wartości chrześcijańskich, humani­ stycznych i patriotycznych zapłaciło męczeństwem. Współczesne młode po­ kolenie nie zna wojny, lecz nie mniej potrzebuje męstwa w pokonywaniu powszednich trudności, gdyż to ono zapewnia poczucie godności. Mimo, że na razie nie oczekuje się od młodych Polaków męczeństwa, to na pewno – także ze względu na odpowiedniość sytuacji, ostatecznie nie do przewidzenia – należy zdawać sobie sprawę z war­ tości poświęcenia i cierpienia, aż do ofiary z siebie. K

światowej. A wycofanie wojsk amery­ kańskich z Niemiec uświadamia ten fakt jeszcze bardziej. Przy dzisiejszej erozji złożonego systemu traktatów, wiarygodne odstraszanie nuklearne jest obecnie ważniejsze niż kiedykol­ wiek. Jak dotąd, to Ameryka zapew­ niała Europie równowagę nuklearną. Na Starym Kontynencie nie ma nato­ miast amerykańskiego odpowiedni­ ka, jeśli chodzi o potencjał nuklearny. Francja i Wielka Brytania posiadają broń nuklearną, ale jest ona przezna­ czona tylko do obrony własnego kraju. Natomiast samozwańcze „pokojowe mocarstwo Niemiec” unika wszelkich problemów związanych z bronią jądro­ wą. Oczywiście wynika to z fatalnych skutków II wojny światowej. Berlin uważa, że postępuje moralnie, uni­ kając odpowiedzialności wojskowej w Europie. Jeśli USA nie zrezygnują z polityki wycofywania się z Europy, Unia Euro­ pejska będzie miała wielki problem. Czy politycy w Brukseli dostrzegają to? Śmiem w to poważnie wątpić. Ak­ tualnie są zajęci innymi problemami: koronawirusem łącznie ze szczepionką, brexitem, wspólnymi długami i paro­ ma innymi „strategicznymi” sprawami. A bezpieczeństwo Europy? Owszem, jest parę sloganów na ten temat, ale nic więcej. K Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

5

ZIEMIAŃSTWO Ruiny zabytkowych dworów szlacheckich, młynów, manufaktur i gorzelni nie są niczym niezwykłym w wiejskim krajobrazie III RP. Jeśli polskie władze nadal będą uchylać się przed przyjęciem ustawy reprywatyzacyjnej, za parę lat po tych zabytkach kultury ziemiańskiej nie pozostaną nawet cegły. Na zdjęciu XIX-wieczny dwór w Szulmierzu – w 1887 r. mieszkał w nim i pracował jako guwernant Stefan Żeromski. Swój pobyt w majątku opisał w Dziennikach. Wyznaje w nich: „Przeszłość pozostawiona w Szulmierzu należeć będzie do najlepszych, jakie pozostawiłem za sobą. Dobre to było życie”. Atmosferę szulmierskiego dworu odtwarza również w opisie Nawłoci w Przedwiośniu oraz w nowelach Rozdziobią nas kruki, wrony! i Zapomnienie. Ostatnim właścicielem majątku Szulmierz był Kazimierz Załuski – dziadek autora tekstu.

Pandemia reprywatyzacyjnej impotencji Krzysztof M. Załuski

FOT. KMZ

6

września 1944 roku tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Naro­ dowego wydał dekret o tzw. reformie rolnej. Ofiarą nacjo­ nalizacji padły miliony polskich pa­ triotów. Przymusowa parcelacja, prze­ prowadzona przez sowiecką agenturę, doprowadziła do zniszczenia tradycyj­ nej polskiej wsi i ostatecznej zagłady – szczególnie zasłużonej dla Rzeczpo­ spolitej warstwy społecznej – ziemiań­ stwa. Napisany pod dyktando Stalina „dekret”, pomimo upadku komunizmu, obowiązuje do dziś. Co gorsza, coraz więcej polityków pragnie ograniczyć prawo właścicieli i ich spadkobierców do zwrotu zagrabionych przez komu­ nistów majątków. Polska Ludowa przestała ponoć istnieć 4 czerwca 1989 roku. Jednak usankcjonowana prawnie „sprawied­ liwość dziejowa”, narzucona Polakom w roku 1944 przez sowieckich agen­ tów, nadal jest aktualna. Pomimo kilku prób uchwalenia przez Sejm ustawy reprywatyzacyjnej, Polska pozosta­ je ostatnim niepodległym państwem postsowieckim w Europie, w którym nie tylko nie dokonano restytucji zra­ bowanego przez komunistów mienia, lecz nadal nie zwrócono honoru i do­ brego imienia ofiarom stalinowskiego terroru. Pomimo transformacji ustro­ jowej, kurs polityczny wobec ziemiań­ stwa, „znacjonalizowanych” w podobny sposób przemysłowców i tzw. kułaków pozostaje niezmienny od czasów, kiedy zręby „demokracji ludowej” tworzyli nad Wisłą towarzysze Berman, Minc i Bierut. Nic dziwnego, że tak wielu ograbionych przez „władzę ludową” obywateli ma coraz większe wątpliwoś­ ci, czy III RP jest w ogóle państwem prawa, czy może raczej stała się repub­ liką złodziei i paserów? I czy rzeczy­ wiście transformacja ustrojowa roku 1989 była wybiciem się Polski na nie­ podległość, czy jedynie kosmetycznym zabiegiem, mającym na celu utrzyma­ nie postkomunistycznego status quo.

Ziemiańska Tarcza Zagłada ziemiaństwa polskiego zaczęła się we wrześniu roku 1939. Na ziemiach wschodnich, zaanektowanych przez ZSRR, ziemianie, którzy nie zdołali uciec na zachód, byli mordowani lub całymi rodzinami wywożeni w sybe­ ryjską tajgę i w stepy Kazachstanu. Pod okupacją niemiecką ich los był nieco lepszy. Wprawdzie w Wielkopolsce, na Pomorzu i północnym Mazowszu, któ­ re zostały włączone do III Rzeszy, wielu właścicieli ziemskich zostało rozstrze­ lanych albo zesłanych do obozów, lecz eksterminacja fizyczna nie dotyczyła, jak w strefie sowieckiej, całych rodzin z małymi dziećmi włącznie. W Generalnym Gubernatorstwie Niemcy pozostawili zdecydowaną większość ziemian w ich majątkach. Wprawdzie wyznaczone kontyngenty zboża, mleka, mięsa i innych produk­ tów były drakońskie, jednak pewne nadwyżki żywności udawało się ukryć przed władzami okupacyjnymi, prze­ mycić do głodującej Warszawy, zaopa­ trzyć oddziały partyzanckie – żołnie­ rzy Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. W pałacach i dworach po­ łożonych w GG goszczono także krew­ nych, znajomych, a często całkiem ob­ cych ludzi, najczęściej uciekinierów z Warszawy – przedwojennych polity­ ków, artystów, uczonych – kwiat pol­ skiej inteligencji, zagrożonej fizyczną eksterminacją. Jesienią 1941 roku na terenach Generalnego Gubernatorstwa i ziem wcielonych do III Rzeszy powstała konspiracyjna, paramilitarna organi­ zacja ziemiańska „Uprawa-Tarcza”. Jej członkowie zajmowali się dostarcza­ niem funduszy na potrzeby podziemia, utrzymywaniem łączności z władzami wojskowymi ZWZ i AK, zbierali także informacje z terenu, ukrywali i organi­ zowali przerzuty zdekonspirowanych członków organizacji podziemnych, kupowali i zaopatrywali w broń odzia­ ły partyzanckie, udzielali schronienia zbiegom z terenów pod okupacją ra­ dziecką oraz osób prześladowanych przez Niemców, w tym rodzinom ży­ dowskim, zaopatrywali w żywności jeńców obozów koncentracyjnych, wy­ kupywali z rąk gestapo więźniów poli­ tycznych, organizowali kursy i punk­ ty sanitarne. W dworach prowadzono także tajne nauczanie. Stanowiły one punkty wywiadowcze i kontrwywia­ dowcze ZWZ–AK. Generał Tadeusz Bór-Komorowski już po wojnie pisał o tej ziemiańskiej organizacji następująco: „Gdyby nie Uprawa-Tarcza, Armia Krajowa nie mogłaby była spełnić wielu swoich za­ sadniczych zadań (...) opieka Tarczy

Gniazda „krwiopijców” unicestwiane były kompleksowo. Wszelkie ślady po ziemiaństwie miały zniknąć z powierzchni ziemi – w parkach wycinano masowo drzewa, rozbierano na materiał budowlany zabudowania folwarczne. uchroniła od głodu, demoralizacji i ra­ bunku wiele oddziałów partyzanckich, powstających jak grzyby po deszczu po 1943 roku”. Organizacji tej poświęcona jest także tablica pamiątkowa na jed­ nym z krakowskich budynków – oto jej treść: „W hołdzie ziemianom, pol­ skim bohaterom walk o niepodległość, członkom ZWZ-AK i Uprawy-Tarczy, wiernym Najjaśniejszej Rzeczypospoli­ tej, prześladowanym i pomordowanym przez Niemców, Sowietów i władze ko­ munistyczne w Polsce – Rodacy”. Nic dziwnego, że komuniści po wkroczeniu do Polski Armii Czerwo­ nej, jako głównego wroga upatrzyli sobie właśnie ziemian. Nowi władcy „Polski Ludowej”, często nie posiada­ jący nawet polskich korzeni, zdawali sobie bowiem doskonale sprawę, że jedynie całkowite wytępienie przed­ wojennej elity, składającej się głównie z ziemiaństwa, otworzy im drogę do pełnego zniewolenia polskiego naro­ du. Dlatego też pierwszy edykt władzy ludowej – tzw. Manifest PKWN – wy­ raźnie akcentował przekazanie ziemi „obszarników” chłopom.

Twierdza AK Polski Komitet Wyzwolenia Narodo­ wego był samozwańczym, całkowicie uzależnionym od ZSRR, tymczaso­ wym organem władzy, działającym na obszarze Polski zajmowanym w 1944 r. przez Armię Czerwoną. Został po­ wołany w Moskwie decyzją Józefa Stalina – tego samego zbrodniarza, który wydał rozkaz wymordowania polskich oficerów w Katyniu. To on osobiście zdecydował o powstaniu, nazwie, statusie i kształcie personal­ nym tego „komitetu”. PKWN, jako obca agentura, nie miał więc prawa do wydawania jakichkolwiek dekretów na terenie Państwa Polskiego. Jak wów­ czas mówiono, sama nazwa „Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego” zawierała trzy kłamstwa: nie polski – tylko sowiecki, nie komitet – lecz szajka bandytów, i nie wyzwolenia na­ rodowego – lecz zniewolenia narodu w myśl sowieckich instrukcji. Opublikowany 22 lipca 1944 r. Ma­ nifest PKWN, jak każda tego rodzaju „rewolucyjna” proklamacja, był ogól­ nikowym zbiorem sloganów. Obiecy­ wał polskiemu „ludowi pracującemu” swobody demokratyczne, równość

obywateli wobec prawa, szybki roz­ wój kraju, bezpłatne szkolnictwo i takąż służbę zdrowia. A także wolność prasy, wolność zrzeszania się w organizacjach politycznych i zawodowych… W rze­ czywistości przyniósł śmierć, gwałty i zniewolenie. Pierwszą sprawą, jaką dla Polski załatwili „patrioci” z PKWN, była nowa polsko-radziecka granica. Porozumie­ nie w tej sprawie między PKWN a rzą­ dem ZSRR podpisał Edward Osóbka­ -Morawski. Nową granicę wytyczono wzdłuż tzw. linii Curzona. Tym samym Polska utraciła prawie połowę swoje­ go przedwojennego terytorium. Po­ za granicami państwa pozostały m.in. Lwów, Wilno i Grodno oraz miliony Polaków, skazanych na łaskę i niełaskę bolszewików. Równie propolska była tzw. refor­ ma rolna. Jej twórcy założyli, że par­ celacji podlegać będą „nieruchomo­ ści rolne stanowiące własność Skarbu Państwa, będące własnością obywateli III Rzeszy i obywateli polskich narodo­ wości niemieckiej, będące własnością zdrajców narodu skazanych prawo­ mocnie przez sądy polskie za zdradę stanu, pomoc udzieloną okupantowi i inne podobne przestępstwa, stanowią­ ce własność lub współwłasność osób fizycznych lub prawnych, jeżeli ich roz­ miar łączny przekracza bądź 100 ha powierzchni ogólnej, bądź 50 ha użyt­ ków rolnych, a na terenie województw poznańskiego, pomorskiego, śląskie­ go, jeśli ich rozmiar łączny przekracza 100 ha powierzchni ogólnej, niezależ­ nie od wielkości użytków rolnych tej powierzchni”. W ten sposób patriotów zrównano ze zdrajcami. Realizację „reformy rolnej” po­ wierzono funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz robotniczym i wojskowym brygadom parcelacyjnym. Pozbawianemu własno­ ści ziemiaństwu zabroniono zbliżania się do swoich dóbr na odległość nie mniejszą niż 30 km (notabene przepisu tego w III RP nikt do tej pory nie uchy­ lił), w przypadku zaś stawiania oporu poczynaniom nowej władzy groziła im kara śmierci – co zapisane zostało w art. 2 Dekretu o Ochronie Państwa, wydanego przez PKWN 30 paździer­ nika 1944 roku. Z danych Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego wynika, że w latach 1944/45 komuniści dokonali zaboru

9707 majątków ziemskich o łącznej po­ wierzchni około 7,5 miliona hektarów. Z tego areału ok. 1,5 mln zatrzymano w rezerwie państwa, tworząc z nich na­ stępnie tzw. Państwowe Nieruchomo­ ści Ziemskie (przekształcone wkrótce w PGR-y), sześć milionów hektarów rozdzielono zaś pomiędzy robotni­ ków rolnych i właścicieli karłowatych gospodarstw. Folwarki ziemiańskie komuniści nazywali „twierdzami AK”. I tak jak żołnierzy podziemia niepodległościo­ wego, ziemian tępili w sposób wyjąt­ kowo bezwzględny. Równolegle z ak­ cją parcelacyjną trwały aresztowania. Część właścicieli ziemskich, przewi­ dując los, jaki ich czeka, uciekła za granicę. Ci, którzy pozostali w kraju, w najlepszym razie zostali wypędzeni ze swojej ojcowizny wraz z rodzinami. Wielu, zwłaszcza zajmujących ekspo­ nowane stanowiska w II Rzeczypo­ spolitej, trafiło do ubeckich katowni, sporo ziemian wywieziono do ZSRR do kopalń i obozów pracy, skąd natu­ ralnie nigdy już do Polski nie powró­ cili. Osierocone rodziny także zostały przepędzone, a wcześniej – zgodnie z nauką wodza sowieckiej rewolucji, Włodzimierza Iljicza Lenina: „grab za­ grabione!” – obrabowano je do ostat­ niej kołdry i poduszki… Przez parę lat szykanowane były również dzieci ziemian – uniemożliwiano im studia, utrudniano znalezienie pracy. Zdarzało się, że wyroki w pokazowych procesach otrzymywały za samo nazwisko. Tak właśnie wyglądała „reforma rolna” i „sprawiedliwość dziejowa”, za­ implementowane Polakom przez ko­ munistów.

Odrodzenie ziemiaństwa Wbrew głoszonej w PRL komunistycz­ nej propagandzie – szlachta (bo z niej w 90% składała się warstwa ziemiań­ ska) aż do wybuchu II wojny światowej stanowiła elitę Polskiego Narodu. Była to warstwa silna zarówno społecznie, jak i pod względem ekonomicznym. I to pomimo konfiskat i wywózek na Sybir po powstaniach listopadowym i styczniowym, po uwłaszczeniu chło­ pów, po zawirowaniach gospodarczych spowodowanych przez I wojnę świa­ tową, a potem przez światowy kryzys lat 1929–1935. Przynależność do tej

warstwy była prestiżem. Pierwszy Sejm II Rzeczypospolitej zniósł wprawdzie w roku 1921 tytuły arystokratyczne, ale nie miało to większego znaczenia – dwór polski nadal promieniował na najbliższą okolicę jako ośrodek kultury i cywilizacji. Chłopska wieś patrzyła ku niemu z szacunkiem, przyjmując nowinki techniczne, sposób ubierania się, wyrażania i spojrzenia na świat. W 1944 roku świat ten jednak został skazany na zagładę. „Reforma rolna” oznaczała likwidację całej war­ stwy społecznej, liczącej – wraz z tzw. rezydentami – około 200 tysięcy osób. Wcielenie w życie komunistycznej „sprawiedliwości dziejowej” było rów­ noznaczne z całkowitym zniszczeniem wielowiekowej polskiej kultury repre­ zentowanej przez społeczność ziemiań­ ską, ruinę dworów i pałaców (z których wiele było arcydziełami architektury) wraz z mieszczącymi się w nich dzieła­ mi sztuki – meblami, rzeźbami, obra­ zami mistrzów malarstwa polskiego i obcego, z bibliotekami i archiwami rodzinnymi, stanowiącymi często bez­ cenne źródła historyczne. Gniazda „krwiopijców” unice­ stwiane były kompleksowo, według bolszewickiego scenariusza. Wszelkie ślady po ziemiaństwie miały zniknąć z powierzchni ziemi – w parkach wy­ cinano masowo drzewa, rozbierano na materiał budowlany zabudowania folwarczne. Z około 16 tysięcy ziemiań­ skich rezydencji, jakie znajdowały się w granicach II RP, do końca PRL do­ trwało niespełna tysiąc – ocalały te, w których pomieszczone zostały szkoły, biblioteki lub inne instytucje publicz­ ne. To, że dziedzictwo „krwiopijców i wyzyskiwaczy” było niszczone przez stalinowskich nadzorców „Polski Lu­ dowej”, można poniekąd zrozumieć, ludzi tych bowiem przepełniała dzi­ ka, patologiczna wręcz nienawiść do wszystkiego, co polskie. Na tej niena­ wiści i kompleksach budowali swoje władztwo w zniewolonym kraju. Bu­ dowla ta notabene okazała się wyjąt­ kowo trwała – po czerwcu 1989 roku, czyli rzekomym upadku komunizmu, polityczna kasta III RP, jak na dzieci i wnuki sowieckich agentów przystało, nadal lansowały lewacką wersję historii, z której miało wynikać, że przedwo­ jenna elita intelektualna i finansowa Rzeczypospolitej to „zdrajcy narodu polskiego”. Dziwi jednak fakt, że po

przejęciu władzy przez prawicę, szla­ checkie dwory nadal się rozpadają – obecnie w Polsce stoi jeszcze niewiele ponad 400 oryginalnych tego rodzaju budynków. We wrześniu 1989 roku gdański pisarz Stanisław Załuski wpadł na po­ mysł, aby zjednoczyć ziemian i upo­ mnieć się o swoje prawa. Koncept padł na podatny grunt – zjazd założyciel­ ski Polskiego Towarzystwa Ziemiań­ skiego zgromadził w auli Politechniki Warszawskiej ponad tysiąc dawnych właścicieli ziemskich i ich potomków. Rozpoczęła się długa walka o restytu­ cję zrabowanego przez komunistyczne państwo mienia… Wydawało się, że reprywatyzacja ziemskich folwarków jest rzeczą prostą, zwłaszcza że na odszkodowania czekali także przemysłowcy, aptekarze, młyna­ rze, a nawet bogaci chłopi (tzw. kuła­ cy). Okazało się jednak, że III RP jest nie tylko prawnym sukcesorem Polski Ludowej, lecz że jej ówczesne władze zamierzają respektować bandyckie de­ krety Bieruta i Stalina. Państwo niczym paser – pomimo protestu właścicieli – zaczęło sprzedawać ocalałe dwory. Szybko stało się jasne, że nowa Polska ziemiaństwa nie potrzebuje, przynaj­ mniej tych z tradycją. Przez 10 kolejnych lat Zarząd Główny PTZ walczył o ustawę reprywa­ tyzacyjną. Dopiero zimą 2001 roku par­ lament, w którym większość posiadała Akcja Wyborcza Solidarność, przyjął akt prawny, zgodnie z którym dawni właściciele lub ich spadkobiercy mieli otrzymać rekompensaty w wysokości 50% wartości zagarniętego mienia. Nie­ stety prezydentem był wówczas Alek­ sander Kwaśniewski, komunistyczny aparatczyk, który ustawę zawetował. Potem nastąpiły rządy kolejnego gen­ seka z czasów komuny – Leszka Mil­ lera, który wprawdzie uchwalił ustawę reprywatyzacyjną, ale dotyczyła ona jedynie Zabużan z dawnych Kresów Wschodnich II RP. Kolejną próbę rząd RP podjął w roku 2008 (Ustawa o za­ dośćuczynieniu z tytułu krzywd do­ znanych w wyniku procesów nacjo­ nalizacyjnych w latach 1944–1962), ale i ona skończyła się fiaskiem. 25 czerwca 2015 r. posłowie uchwalili natomiast tzw. małą ustawę reprywatyzacyjną, która dotyczyła jedynie gruntów war­ szawskich. Pod koniec rządów Leszka Millera, w kwietniu 2003 r., Jarosław Kaczyń­ ski wysłał list do prezesa londyńskiego oddziału Polskiego Związku Ziemian, w którym napisał: „Reprezentuję śro­ dowisko polityczne, które od zarania III Rzeczypospolitej wypowiadało się za reprywatyzacją i które już przed wie­ lu laty sformułowało postulat moralnej rewolucji”. Prezes PiS ubolewał w nim, że pol­ skie państwo nie zwróciło znacjonali­ zowanych majątków, co według niego jest przejawem „poważnej choroby na­ szego życia publicznego”. Z treści listu wynika, że dla prezesa Kaczyńskiego reprywatyzacja jest elementem walki z postkomuną i kwestią moralną, bo racja leży po stronie potomków przed­ wojennych ziemian, którym władze ko­ munistyczne wyrządziły krzywdę. Wy­ raził także nadzieję, że w Polsce nastąpi rewolucja moralna i – po wygranych wyborach – PiS doprowadzi kwestie reprywatyzacji do końca. Dwa lata później w wyborach par­ lamentarnych rzeczywiście zwycięży­ ło Prawo i Sprawiedliwość i kwestia reprywatyzacji znowu stanęła na po­ rządku obrad Sejmu. Partia Jarosła­ wa Kaczyńskiego żadnej ustawy nie zdążyła jednak uchwalić. Po dwóch latach, w wyniku przedterminowych wyborów, władzę w kraju przejęła lewi­ cowo-liberalna Platforma Obywatelska. W swoim programie wyborczym partia Donalda Tuska miała punkt, mówią­ cy o konieczności przeprowadzenia reprywatyzacji. Po dojściu do władzy lider PO oświadczył jednak, że jego rząd zajmować się tą sprawą nie będzie, bo „Polski na reprywatyzację nie stać”. Zaproponował, podobnie jak Aleksan­ der Kwaśniewski, aby byli właściciele dochodzili swoich praw na drodze ad­ ministracyjnej – przed polskimi sądami i Europejskim Trybunałem Praw Czło­ wieka w Strasburgu. W efekcie tej de­ cyzji niejasny stan własnościowy wielu nieruchomości do tej pory powoduje blokowanie inwestycji i paraliż plano­ wania przestrzennego. Z okazji 20-lecia powstania Pol­ skiego Towarzystwa Ziemiańskiego, które przypadło w roku 2010, prezydent RP Bronisław Komorowski polukrował ziemian, dekorując najbardziej zasłużo­ nych działaczy Towarzystwa wysokimi odznaczeniami… Dokończenie na str. 6


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

6

P

ojawiły się w czasie waka­ cji informacje o rodzimych gwiazdach, które nie ochrzciły swoich dzieci. Swoją drogą, wciąż jeszcze żyjemy w kraju siłą bez­ władności katolickim, skoro plotkuje się nie o tych, którzy poprosili Kościół o chrzest, lecz o tych, którzy propozycję sakramentu odrzucili. Mogłoby to na­ pawać jakąś nadzieją, ale nie napawa, gdy się człek zapozna z powodami, ja­ kie podaje się dla uzasadnienia decyzji odroczenia chrztu na „święty nigdy”. Chodzi o to, żeby mała gwiazdka mogła w przyszłości na rynku przekonań wy­ brać sama. Ten argument o nienarzu­ caniu „Zosi samosi” nie jest wyjątkiem od reguły, raczej regułą, od której coraz mniej wyjątków. Śp. Maciej Rybiński napisał kiedyś: „Wstydzę się tego, że byłem dzieckiem, i dziękuję Bogu, że mi to jakoś przeszło”. Niestety nasi ro­ dacy nie wstydzą się tego, że religijny infantylizm im nie przeszedł. Spróbujmy wyobrazić sobie przy­ szłe wydarzenia, do których zresztą w ogóle nie dojdzie. Celebrytek, gdy do­ rośnie, wejdzie do hipermarketu świa­ topoglądowego i sam sobie wybierze. Załóżmy na chwilę optymistycznie, że półka uginająca się od krzykliwych pro­ pozycji ateistycznych nie przykuje jego uwagi. Że minie następnie sto kolej­ nych regałów z towarami rzekomo neu­ tralnymi światopoglądowo, a mocno reklamowanymi w dobie sekularyzmu, i w końcu dojdzie do tej jednej, znajdu­ jącej się na szarym końcu, z produkta­ mi religijnymi. Tam w oparciu o swoje kryterium dokona wyboru, sięgnie ręką i ściągnie z półki kieszonkowego boż­ ka, by ten odtąd mu się kłaniał. Uczyni go na swoją miarę, a przede wszystkim zabroni wtrącania się w życie, boć prze­ cież od berbecia wychowywany był na samowystarczalnego. Jego życie jest jego, czyż nie? Dlaczego ta, w gruncie rzeczy surrealistyczna, sytuacja się nie wy­ darzy? Po pierwsze, dorastający wy­ chowanek ominie światopoglądowy hipermarket z daleka – wybór już się dokonał za jego plecami, gdy on sam był jeszcze niezdolny do samodziel­ nych wyborów. Całe późniejsze życie przeszedł w butach rodziców, zupełnie

M

niej ważne, co się dzia­ ło przy wspomnianym meblu i na nim; istotne, z góry ustalone oraz de­ terminujące przyszłość było to, co od­ było się cichcem pod nim, co po już nadgniłych, bo już 30-letnich, zatrutych owocach poznaliśmy. Do dzisiaj się z tą toksyną zmagamy, a końca zmagań nie widać, osoby Podstolich i Podstolin zaś, ze stron obu, świadomemu czytel­ nikowi znane są aż nazbyt dobrze, tak z dawnych relacji, jak i z dzisiejszych mównic, ław, piedestałów i list osobi­ stości nieomylnych. „Oni” już w latach 70. minione­ go wieku przewidywali, że „to” się za­ wali – bo musiało, choć nie wiedzieli dokładnie, kiedy. Sam w owym czasie o tym słyszałem z ust prof. Zdzisława Rurarza, jednego z doradców ekono­ micznych Edwarda Gierka. Mieli sporo czasu, by czerwone wdzianka przełożyć zieloną podszewką w kolorze dolara na wierzch. Następstwem opisanej powyżej maskarady było objęcie urzędu pierw­ szego Prezydenta III RP przez człowie­ ka, który – broniąc interesów proso­ wieckiej nomenklatury – dwukrotnie kierował armię przeciw własnemu na­ rodowi (Gdańsk 70, stan wojenny ’81). Szopka sejmu kontraktowego przy po­ wyższym ewenemencie blednie. Tam­ ten prezydent i tamten sejm położy­ li podwaliny pod gmach bezkarności i władzy finansowej byłych prominen­ tów, exbeków, PZPR-owskich fusów, tłamsicieli, sługusów Moskwy i wszel­ kiej innej kanalii. Potem przefarbowane „towarzystwo” musiało już sobie radzić samo i robi to nieźle do dzisiaj, troskli­ wie wychowując pokolenie następców. Zaniechanie rozliczeń i bezkarność skończyły już 30 lat. Efekty okrągłe­ go stołu i jego następstw wciąż dzia­ łają toksycznie. Nie mówiąc o prostej sprawiedliwości, to deprawacja i zły przykład – „rób, i tak nic ci nie zro­ bią”. Ponury casus to aksamitny, sym­ bolicznie tylko zakłócany koniec Jaru­ zelskiego i Kiszczaka, honorowanych przez „salon”, oraz luksusowe doży­ wanie Urbana – polskiego Goebbelsa. Kary, raczej symboliczne, spadły na pionki i pomniejszych wykonawców. Następny, niejedyny z przykładów, to rozwydrzona „nadzwyczajna kasta”, zmaganiom z którą końca nie widać.

AD CALENDAS GRAECAS Gdyby w podparyskim Sèvres znalazła się miara infantylizmu religijnego, zapewne nosiłaby nazwę „celebryt”. Wiadomo, że celebryci znają się niemal na wszystkim, od medycyny przez politykę, aż do kwestii religijnych. Na pewno stanowią ostateczną wyrocznię w tych właśnie sprawach. Przynajmniej dla swoich małoletnich dzieci.

Celebryt infantylizmu religijnego Sławomir Zatwardnicki

tego nieświadomy. Dlaczego miałby teraz dokonywać trudnego wyboru, od którego rodzice uciekli? Po drugie, po co komu bożek wybierany jak to­ war marketingowy, krojony na ludzki obraz i oczekiwania? Po trzecie w koń­ cu i najważniejsze, młodemu człowie­ kowi jedynie wydaje się, że ma wolność wyboru. W istocie, jeśli poważnie po­ traktować Objawienie, naukę Kościoła i doświadczenie chrześcijan, rzeczywi­ sta wolność jest możliwa dopiero dzięki Bogu. W tym cały szkopuł, że to nie co innego jak chrzest gładzący skutki grzechu pierworodnego – przywraca człowiekowi wolną wolę, bo przywraca człowieka Bogu. Jak się okazuje, neutralność rodzi­ ców lekce sobie ważących wagę sakra­ mentu jest jedynie pozorna. W istocie ich poglądy budują się na fundamen­ cie tej postawy duchowej, w której się znajdują: co w sercu, to na języku, co w duchu, to projektowane na pudelko­ we poglądy. Jako potomkowie Adama i Ewy Rajskich – żyją poza Bogiem, który jest źródłem prawdziwej wol­ ności. Wydają się sobie sami sterem, żeglarzem i okrętem, ale w istocie pły­ ną miotani falami, a okrętem porusza sternik o kosmatych łapach. To dlatego wszelkie poddanie się Bogu jawi im się

w opozycji do wolności człowieka. Nie ma bardziej oczywistego dowodu na zniewolenie człowieka niż właśnie ta śmiertelnie poważna zabawa w przecią­ ganie liny: im więcej mnie, tym mniej ciebie. Im mniej Boga, tym więcej czło­ wieka, im więcej rodzica, tym mniej dziecka. Sequel wydarzeń z raju, z tym samym, wcale nie happy, endem. Jako alternatywę dla tego kłam­ stwa Kościół wskazuje na Chrystusa – Drugiego Adama: Jego życie nie jest Jego. Nikt bardziej wolny jako człowiek, a zarazem nikt bardziej poddany Bogu niż On. Jedno idzie w parze z drugim, także w naszym życiu: wolność stwo­ rzenia jest wprost proporcjonalna do uległości Stwórcy. Posłuszeństwo Bogu to drugie imię synostwa, czyli dziecię­ ctwa Bożego. Właśnie to przybrane synostwo zostaje zaaplikowane czło­ wiekowi w sakramencie chrztu. Do­ piero sakrament jest otwarciem drzwi do właściwych wyborów. Można by zaryzykować stwierdzenie, że również opowiedzenie się za Bogiem jest moż­ liwe jedynie dzięki Bogu; paradoksal­ nie – kto chce dobrowolnego wyboru piekła na ziemi i po śmierci, nie może tego dokonać nie odnosząc się do Boga. Henri de Lubac w książce Najnowsze paradoksy wskazywał na występujący

Na początek, dla najmłodszych i niezorientowanych, trochę uproszczonej historii transformacji poczętej przy tzw. okrągłym stole. Okrągły, a jakie kanty!

Kruchy fundament suwerenności

PALEC W OKO

Adam Gniewecki Po epizodzie 2005–2007, w roku 2015 przyszedł, pięcioletni już, okres rządów Zjednoczonej Prawicy. Dla wie­ lu, a nawet większości – wreszcie od­ dech, wiara w początek dobrej drogi. Mniejsza o to, czy PO przegrała wybo­ ry z powodu własnej słabości, czy siły ówczesnej opozycji. Prezydent, Sejm i Senat były wreszcie „nasze”. Po epo­ ce panowania sowieckiego, po czasach dominacji exbeków i postkomunistów oraz okresie władz, kłaniających się na Zachód bez wypinania się na Wschód polityków-akrobatów, gotowych oddać naszą niezależność za czapkę śliwek albo wdzięczność zachłannych, moż­ nych i silniejszych– wreszcie przyszła nadzieja na budowanie od dawna wy­ czekiwanej suwerenności. Suwerenno­ ści na bazie najsilniejszej z wypracowa­ nych przez ludzkość kultur – kultury chrześcijańskiej, wywodzącej się z pra­ wa rzymskiego, filozofii greckiej i etyki oraz moralności chrześcijan. Kultury, która miała moc opanowania prawie całego niegdysiejszego świata. Suwe­ renności opartej na solidnym funda­ mencie patriotyzmu, siły gospodarczej i militarnej, dobrych sojuszach i posza­ nowaniu przez innych naszego prawa

do decydowania o własnych sprawach wewnętrznych. Zjednoczona Prawica, mimo to­ talnego oporu opozycji, kłód rzuca­ nych pod nogi z Brukseli i Moskwy oraz upartych, różnorodnych wysko­ ków ciamajdanowców, konsekwentnie ten fundament kładzie. Byśmy my i nasi następcy mogli na nim wznosić solidny gmach IV Rzeczypospolitej – Polski, jak powiedział Napoleon Bonaparte, „zwornika Europy”. Budowniczowie fundamentu są ludźmi, którym, jak wszystkim, zda­ rzają się słabości, błędy, pomyłki, po­ tknięcia i zaniechania. Niektóre drobne i bez konsekwencji, ale inne poważ­ niejsze, mogące kontynuację budowy znacznie utrudnić albo wręcz zniwe­ czyć. A stawka jest bardzo wysoka. Gra idzie o dalsze losy narodu. Nie będę omawiał wielu bezspor­ nych osiągnięć, o których już pisałem, takich jak: przyspieszony rozwój go­ spodarczy i znaczna poprawa stanu finansów państwa, nowe świadczenia socjalne, śmiałe inwestycje, realna obecność w naszym kraju sił NATO i pomyślny rozwój stosunków z USA, uporczywe reformowanie wymiaru

u współczesnych ludzi kontrast między ich wiedzą świecką a religijną; ten ce­ niony teolog przestrzegał: „ta pierwsza to wiedza człowieka dojrzałego, który długo studiował, który wyspecjalizo­ wał się w jakiejś profesjonalnej technice, który zna życie, który się wykształcił; ta druga natomiast pozostała wykształce­ niem dziecka, zupełnie podstawowym, rudymentarnym, mozaiką dziecięcych wyobrażeń, źle przyswojonych abs­ trakcyjnych pojęć, strzępów mętnych i wyrywkowych informacji uzbieranych przypadkowo z biegiem czasu. Dyspro­ porcja jest tak wielka, że często płaci się za nią porzuceniem wiary”. Być może celebrytom brakuje wia­ ry; na pewno zaś szwankuje u nich podstawowa wiedza religijna. Co w takim razie stanie się z naszą małą nieochrzczoną gwiazdką i jej rodzica­ mi? Czy drzwi zamknęły się dla nich ostatecznie? Na szczęście „Bozia” nie mieszka w hipermarkecie; a ponieważ w odróżnieniu od bożków lepionych na modłę człowieka, Bóg naprawdę ma coś do powiedzenia, jest i dla na­ szych antybohaterów jeszcze szansa nawrócenia, prawdziwej wolności, no i wyzwolenia z infantylizmu religijne­ go, którego miarą jest, przypomnijmy, celebryt. K

sprawiedliwości i szkolnictwa, wskrze­ szenie uczuć patriotycznych i dumy z historii (choć wg politycznego akro­ baty „polskość to nienormalność”) oraz faktu, że świat, a w tym kraje unijne, muszą się coraz bardziej liczyć z gło­ sem i interesami Polski.

N

iech będzie mi wolno wskazać kilka kwestii, w moim mnie­ maniu ważnych dla utrzyma­ nia władzy służącej realizacji słusznej sprawy. To nie tylko moje spostrzeże­ nia, ale często słyszane opinie rodaków i życzliwych Polsce obcokrajowców, jak Bernarda Mégeais, Szwajcara, którego teksty mam przyjemność tłumaczyć dla „Kuriera WNET”. Po pierwsze – bezkarność: • rządzących uprzednio, a czas pły­ nie i zaciera pamięć oraz ślady takich afer, jak: VAT-owskiej, Amber Gold czy reprywatyzacyjnej. Niekończące się posiedzenia komisji, sprawozdania, wskazanie winnych i… praktycznie nic. Hanna Gronkiewicz-Waltz, która sama potwierdziła fakt działania w ratuszu

Nie chcę wierzyć w istnienie układu wzajemnego nieruszania „kolegów” polityków, przynajmniej tych z najwyższych półek, ale wierzę w „doktrynę Neumanna ” i wspólną samoobronę „nadzwyczajnych kast”. mafii reprywatyzacyjnej, mimo bar­ dzo wielu wezwań, ani razu nie sta­ wiła się przed Komisją ds. reprywaty­ zacji, a grzywny płaciła… z pieniędzy

Dokończenie ze str. 5

Pandemia reprywatyzacyjnej impotencji Krzysztof M. Załuski

O

d tamtego wydarzenia minęła kolejna dekada. Sędziwi po­ tomkowie polskiej elity od­ chodzą jeden za drugim z tego świata. Na naszych oczach dogorywa także ostatni relikt siedemsetletniej świet­ ności Rzeczpospolitej – polski dwór. Ojcowizna ludzi, którzy za Polskę goto­ wi byli oddać życie, nadal rozgrabiana jest przez wnuków komunistycznych bandytów i kolaborantów. Czerwo­ na zaraza, która spłynęła na nasz kraj od Wschodu, nie odpuszcza. Czyżby ta mentalna pandemia miała trwać wiecznie?

Od zwycięskich dla Prawa i Spra­ wiedliwości wyborów minęło pięć lat. W mediach publicznych wiele mówi się o tradycji i o wartościach – o polskiej tożsamości, polskiej historii i wierze przodków, o naszej historii, patrioty­ zmie i odpowiedzialności za ojczyznę. Powstają kolejne muzea i izby pamięci narodowej. Organizowane są patrio­ tyczne festiwale i konkursy. Upamięt­ niane jest bohaterstwo i męczeństwo żołnierzy wyklętych, walczących z ko­ munistyczną zarazą… I chyba już wszy­ scy zostali docenieni, z wyjątkiem zie­ mian, którzy w świadomości społecznej albo w ogóle nie istnieją, albo stanowią niechlubny relikt zaprzeszłości. Pod koniec października 2017 roku Prawo i Sprawiedliwość przygotowało projekt tzw. dużej ustawy reprywaty­ zacyjnej. Zakłada on między innymi zakaz zwrotów znacjonalizowanych dóbr w naturze, zakaz zwrotów z wy­ korzystaniem instytucji kuratora oraz zakaz handlu roszczeniami. Prawo do odszkodowań przyznano jedynie

dawnym właścicielom, ich spadkobier­ com w pierwszej linii oraz współmał­ żonkom. Autorzy projektu zapropono­ wali wypłatę odszkodowań na poziomie 20 do 25% wartości mienia. Zdaniem Patryka Jakiego i Kamila Zaradkiewi­ cza, którzy pracowali nad ustawą, ta­ kie rozwiązania „stanowią kompromis pomiędzy moralną powinnością wobec osób pokrzywdzonych a ekonomiczny­ mi możliwościami państwa”. Od publikacji pisowskiego pro­ jektu miną wkrótce trzy lata. Przez ten czas nic w zasadzie się nie wydarzyło. Polska nadal nie ma ustawy reprywaty­ zacyjnej. W gruzy rozsypują się ostat­ nie gniazda ziemiańskie. Ziemię, tam gdzie majątek nie był rozparcelowa­ ny, nadal przejmują za bezcen hoch­ sztaplerzy, wywodzący się najczęściej z komunistycznego „układu”. Rosną fortuny byłych działaczy PZPR, ZSL i funkcjonariuszy komunistycznych służb. Powstają latyfundia, liczące po kilkanaście tysięcy hektarów. Bogacą się kaci, ofiary pozostają z niczym. Czy po zapowiedzianej na jesień rekonstrukcji rządu premier Mateusz Morawiecki, przy tak zmasowanym oporze postkomunistycznych „elit”, jaki obserwujemy w Senacie, Sejmie i na „ulicy” przy wprowadzaniu każdej niemal ustawy, będzie w stanie przy­ wrócić ziemianom honor i choćby sym­ boliczne zadośćuczynienie? A może tym razem „moralną powinność” pań­ stwa wobec pokrzywdzonych obywateli przekreśli druga fala koronawirusa albo inna pandemia? Zobaczymy… Marszałek Piłsudski zwykł mawiać: „Naród, który nie szanuje swej przeszło­ ści, nie zasługuje na szacunek teraźniej­ szości i nie ma prawa do przyszłości”. Być może warto polskim elitom te słowa po raz kolejny przypomnieć. K

miasta. Postanowienia Komisji bloko­ wane odwołaniami (o zgrozo! – tak­ że władz miasta) do sądów, a ustalone odszkodowania niewypłacane, mimo iż Miasto pieniądze na ten cel dostało. Brak sprawiedliwej, choćby częściowej, ustawy reprywatyzacyjnej spowodował tragedie dziesiątków tysięcy wykwa­ terowanych i poczucie niepewności u setek tysięcy. Taka ustawa powinna być uchwalona i bezzwłocznie wprowa­ dzona w życie, nawet jeśli miałaby się nie podobać wielu wpływowym zagra­ nicznym kręgom i grupom interesów. Nasza ustawa to nasza sprawa! • Odpowiedzialnych i współod­ powiedzialnych za tragedię smoleń­ ską oraz uparte przedstawianie zre­ dagowanych pod dyktando Moskwy, fałszywych raportów o jej przebiegu i przyczynach. Z tego grona tylko To­ masz Arabski stanął przed sądem – i to z oskarżenia prywatnego, otrzymując jedynie symboliczny wyrok; • Tych, którzy od lat rozpowiada­ ją w Brukseli i po świecie kłamstwa o rzekomym łamaniu w Polsce praw człowieka, prześladowaniu opozycji czy zbrodniczej nietolerancji wobec kochających inaczej; bezkarność eu­ roposłów otwarcie żądających sankcji ekonomicznych wobec własnego kraju. A przecież to jawne godzenie w inte­ resy państwa i narodu, który ich tam wysłał, by działali na rzecz tych właś­ nie interesów; • Bezczeszczących i profanujących świętości narodowe i chrześcijańskie prowodyrów oburzających maskarad i profanacji w wykonaniu kochają­ cych inaczej i wyznawców idei LGBT. (Gdzie były czujne patrole policji, gdy w Warszawie jednej nocy zbezczeszczo­ no kilka pomników i figurę Chrystusa przed bazyliką św. Krzyża?). Komedia i maskarada, ale jako godząca w naszą kulturę może okazać się z czasem sku­ teczniejsza niż sądzi wielu. Wyznawcy ideologii LGBT pchają już się wszędzie. Od tego mamy władze, aby te zapędy radykalnie ukróciły, póki nie doszło do zastosowania metod pozaprawnych… • obrzucających obelgami, bezpo­ średnio i w internecie, najważniejsze osoby w państwie – w tym prezydenta. Co na to kodeks karny? • kłamiących w żywe oczy w mediach. Brak elementarnej sprawiedli­ wości ludzi porusza, boli, zniechęca

i demoralizuje, a w rezultacie odpycha od urn wyborczych. Nie chcę wierzyć w istnienie ukła­ du wzajemnego nieruszania „kolegów” polityków, przynajmniej tych z najwyż­ szych półek, ale wierzę w „doktrynę Neumanna ” i wspólną samoobronę „nadzwyczajnych kast”. Kolejne ważkie kwestie to: • Ustępliwość wobec Brukseli, któ­ ra, choć może niekiedy konieczna dla powodzenia dobrej sprawy, wyborcom Zjednoczonej Prawicy się nie podoba. Cenią konsekwencję w realizacji raz podjętej decyzji. • Niedostatek propagowania do­ brych idei i rzetelnej informacji o suk­ cesach, w obliczu zalewu kłamstw i półprawd, płynących szeroko z zako­ rzenionych w Polsce obcych mediów. Nie służy to powiększaniu rzeszy zwo­ lenników dobrej sprawy. Tu wypada wspomnieć o obiecanym i słusznym programie „repolonizacji mediów”. • Sprawa, w zasadzie słuszna, pod­ wyżek wynagrodzeń najważniejszych osób w państwie oraz posłów i sena­ torów, która stanęła na „wokandzie” w, mówiąc delikatnie, niezbyt odpo­ wiednim momencie, bo w okresie kry­ zysu finansów wywołanego pandemią. Gdyby PO się nie POplątała o włas­ ne nogi, ostatecznie temat zamykając, odpowiedzialność za tę niepopular­ ną decyzję spadłaby na ugrupowanie rządzące. • Utrata większości w Senacie, chyba jako wynik rezygnacji z praktykowane­ go w zmaganiach politycznych użycia wszystkich dostępnych środków. Nie ułatwia to obozowi dobrej zmiany re­ alizacji zamierzeń ani nie wzmacnia wiary w jego siłę. • Brak zdecydowania co do terminu wyborów sprawił, że wobec konsolida­ cji sił „antypisu”, prezydent Duda wy­ grał dopiero w II turze, i to tylko o włos. Budowniczowie podwalin suwe­ renności wzięli na siebie ogromną od­ powiedzialność za naród i jego rozbu­ dzone aspiracje. Uczynili to zapewne świadomie, co podziwiam, choć z oba­ wą, że sprawy z rodzaju wymienio­ nych, choć to pozornie tylko rysy na konstrukcji fundamentu suwerenności, jako suma mogą jednak przyczyniać się stopniowo, ale systematycznie do jego skruszenia i udaremnienia dalszego na nim budowania. K

Moralność a ekonomia


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

7

NIEUGIĘTY

P

isarz mieszkał w Monachium z żoną Barbarą Toporską, żył bardzo skromnie, koniec z końcem wiązał z trudem. Bawarska stolica była też siedzibą finan­ sowanego przez Amerykanów Radia Wolna Europa, w okresie zimnej woj­ ny nadającego do pięciu krajów obozu moskiewskiego, w tym do Polski. Dla wywiadu PRL audycje rozgłośni były dywersyjną propagandą, a ona sama kryptoagenturą.

Wielki nieobecny na antenie Wolnej Europy Wydawać by się mogło, że antykomuni­ stycznego pisarza wiele łączyło ze stacją stawiającą sobie za cel przełamanie par­ tyjnego monopolu informacji, uodpor­ nienie Polaków na sowietyzację, walkę z cenzurą i zbliżenie emigracji z krajem. Jednak stosunek RP RWE do Mackie­ wicza był taki sam, jak cenzury PRL. W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżnia­ ły trzy elementy: wojenna współpra­ ca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupo­ waniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwo­ leńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg. NiD był jednym z trzech polskich stronnictw emigracyjnych w Londy­ nie finansowo wynagradzanych przez Amerykanów za współpracę w zbie­ raniu informacji, przerzuty sprzętu i kurierów. Z ramienia partii w taką działalność zaangażował się późniejszy zastępca Nowaka Tadeusz Żenczykow­ ski-Zawadzki. Można zakładać, że No­ wak, będący w NiDzie ważną personą, wiedział o tym i to aprobował. NiD w rozgłośni polskiej był najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redak­ torów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym. Berg z RWE łączył związek czasowy – rozgłośnia (pod po­ czątkową nazwą Głosu Wolnej Polski) zainaugurowała działalność w Mona­ chium w maju 1952 r., geograficzny – Monachium i Berg są położone bli­ sko siebie, a także związek w sensie finansowania i politycznego ośrodka dyspozycyjnego. Berg zlikwidowano w grudniu 1952 r., gdy UB wycofała się z wywiadowczej gry z Amerykanami. Mackiewicz nie mógł do tego to­ warzystwa pasować: był spoza komba­ tanckiego klucza Armii Krajowej, nigdy nie był niczyim „agenciakiem” i nie należał do żadnej politycznej partii. Komunizm zwalczał na płaszczyźnie ideowej, a nie w ramach jakiejś orga­ nizacji z własną agendą. Przeciwnicy zwalczali pisarza po linii AK-owskiej, NiD-owskiej i amerykańsko-wywia­ dowczej. W tym ostatnim przypadku wskutek czyjegoś donosu Amerykanie odrzucili wniosek Mackiewicza o za­ trudnienie w monachijskiej siedzibie radia Głos Ameryki, mimo dobrych re­ komendacji. Był to okres maccartyzmu, gdy donos wystarczał do umieszczenia kogoś na czarnej liście. Głównym powodem zwalczania pisarza była chęć uwiarygodnienia się rozgłośni u słuchaczy w Polsce. Roz­ głośnia Polska RWE potrzebowała le­ gendy AK, bo można było przykryć nią to, że u jej kolebki był wywiad USA, operacje wojny psychologicznej, po­ lityczna dywersja. Legenda AK mogła być w tym pomocna tylko, jeśli była wyrazista. Mackiewicz uważał, że AK błędnie oceniała sytuację okupowa­ nej Polski, a jej działacze na emigracji nie powinni rościć sobie monopolu na patriotyzm. Dla pisarza Armia Krajo­ wa była nie tylko faktycznym sojusz­ nikiem Sowietów (podlegała rządowi RP w Londynie razem z ZSRS będącym w alianckiej koalicji antyhitlerowskiej), ale także sojusznikiem w tym sensie, że skupiając się na wrogu niemieckim, nie dostrzegła zagrożenia ze Wschodu, nie przygotowała Polaków na bolszewizm i rozbroiła ich psychicznie. Działacze AK na emigracji w Wlk. Brytanii, RFN i USA: Jan Nowak (Zdzi­ sław Jeziorański), Tadeusz Żenczykowski (Zawadzki), Józef Garliński, Stefan Kor­ boński, Franciszek Miszczak nie polemi­ zowali z Mackiewiczem. Koncentrowali się na dyskredytowaniu go ad personam jako rzekomego wydawcy proniemie­ ckiej gazety w okupowanym Wilnie, za co podziemny sąd AK skazał go na ka­ rę śmierci, choć wyroku nie wykonano. Z nieprawdziwym zarzutem wyczerpu­ jąco i elokwentnie rozprawił się Wło­ dzimierz Bolecki w Ptaszniku z Wilna.

Innym powodem zwalczania Mac­ kiewicza przez Nowaka i jego ludzi był stosunek do komunizmu. Wolna Euro­ pa stała na gruncie jego reformowal­ ności, Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował próby ułożenia sobie z nim stosunków nie tylko przez Armię Krajową, ale gdziekolwiek je widział: u Piłsudskiego, w Watykanie i NSZZ Solidarność. RWE i Mackiewicz różnili się też w ocenie granicy na Odrze i Nysie. Nowak chciał widzieć w niej grani­ cę międzypaństwową, mimo iż by­ ła nieuznawana przez rządy w Bonn i Waszyngtonie. Dla pisarza bardziej liczyła się granica na Łabie oddziela­ jąca wolny świat zachodni od komu­ nistycznego; Odrę i Nysę traktował jak

a ten dawał mu to odczuć. Są to tyl­ ko przypuszczenia. Faktem jest to, że z końcem lat 60. Zadrożnego zaczął podchodzić agent „Adalbert” – łódzki lekarz znający go z czasów okupacji. Namówił go na spotkanie w Salzburgu z zastępcą naczelnika wydziału VIII Dep. I MSW, płk. Zbigniewem Mikoła­ jewskim, pozującym na PRL-owskiego dyplomatę, oferującego redaktorowi RWE pomoc w skomplikowanej spra­ wie rozwodowej. Dzięki poznaniu urlo­ powych planów Zadrożnego, z których sam się „Adalbertowi” zwierzył, SB la­ tem 1970 r. najprawdopodobniej pod­ topiła go na Lazurowym Wybrzeżu, gdy samotnie wypłynął daleko w morze. Niedoszły topielec mógł wywia­ dowi PRL wskazać na mieszkającego

Jeziorański to jedna i ta sama osoba. Szubska pamiętała Nowakowi, że ob­ cesowo spławił ją w 1952 r., gdy sta­ rała się o pracę w rozgłośni, w czasie rozmowy kwalifikacyjnej interesując się tylko o ojcem. Doszła do wniosku, że Nowak i jej ojciec w czasie okupacji musieli mieć jakąś styczność.

Polisa ubezpieczeniowa Barbary Szubskiej Mieszkająca na Florydzie Szubska po­ czątkowo trzymała tę wiedzę dla siebie. Do wyjścia z nią na szersze forum skło­ niła ją obrona dobrego imienia Józefa Mackiewicza. Wraz z Alfonsem Jacewi­ czem z Meksyku w 1970 r. założyła mię­ dzynarodowe Towarzystwo Przyjaciół

Józef Mackiewicz (1902–1985) miał antypatię do komunizmu, stąd zapis cenzorski w PRL był na niego szczelny. Jego twórczość stała się szerzej znana w Polsce dopiero po jego śmierci, dzięki podziemnym oficynom wydawniczym w latach 80.

Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB Andrzej Świdlicki

Lago di Bolsena. Gustaw Herling-Grudziński, Józef Mackiewicz, Barbara Toporska

wewnętrzną granicę w ramach sowiec­ kiego imperium. Znaczenie dla stosunków Mackie­ wicz – RWE może mieć i to, że Nowak, jego współpracownicy i freelancerzy: Andrzej Pomian, J. Garliński, Alek­ sander Bregman, T. Żenczykowski byli członkami Rady Naczelnej NiD-u bądź Centralnego Komitetu Wykonawczego tej partii. Podpisywali się pod doku­ mentami programowymi głoszącymi wolnomularskie hasło „światowego państwa”. Mackiewicz nigdy nie po­ czuwał się do lojalności wobec żadnego ponadnarodowego organizmu. Miał wyrazistą tożsamość Polaka z Litwy i mocne przywiązanie do niepowta­ rzalnych elementów składających się na lokalne odrębności.

Wywiad PRL szuka sposobu na rozgłośnię Kluczowym okresem w historii Roz­ głośni Polskiej Radia Wolna Europa był przełom lat 60. i 70. W tym okresie wywiadowcza penetracja Monachium była najintensywniejsza. Wywiad PRL zyskał nowe możliwości działania po podpisaniu przez rządy w Warszawie i Bonn układu o unormowaniu sto­ sunków, w którym RFN potwierdzała granicę na Odrze i Nysie. W Kongresie USA zapoczątkowano przesłuchania stawiające przyszłość finansowanych przez CIA rozgłośni pod znakiem za­ pytania. Do Polski ściągnięto, głównie ze względów propagandowych, pra­ cownika działu badań i analiz RWE, Andrzeja Czechowicza. Nie wiadomo, jak SB zorientowa­ ła się, że w życiorysie dyrektora RP RWE była biała plama z okresu hit­ lerowskiej okupacji, obejmująca lata 1940–1942. Być może na trop napro­ wadziło ją archiwum, które wraz z ma­ jątkiem przekazał UB tuż po wojnie szef BiP KG AK, płk. Jan Rzepecki. Być może w ogólnodostępnym formularzu Nowaka, zdeponowanym w Studium Polski Podziemnej w Londynie, wy­ wiad PRL wyczytał, że wstąpił on do AK wiosną 1941 r. Źródłem informacji o okupacyjnym życiorysie dyrektora RP RWE mógł być któryś z pracowni­ ków rozgłośni, np. Stanisław Zadrożny, w powstaniu warszawskim kierownik rozgłośni „Błyskawica”, w której No­ wak redagował serwis anglojęzyczny. W Monachium role się odwróciły – Zadrożny był podwładnym Nowaka,

w Monachium Johanna (Jana) Kassne­ ra, w czasie wojny przedstawiciela na Generalne Gubernatorstwo firmy Zün­ dapp, producenta motocykli dla Weh­ rmachtu. Brat Jana Albert w okupowa­ nej Warszawie zarządzał pożydowskimi firmami i nieruchomościami. Obaj za wiedzą podziemia podpisali dla przy­ krycia listę Volksdeutschów i współ­ pracowali z oddziałem polskiej Dwójki w Budapeszcie. Korzystając z kontak­ tów biznesowych w Niemczech, bra­ cia rozpracowywali dla niej niemiecki przemysł metalowy i chemiczny. SB wiedziała o tym ze śledztwa UB prze­ ciwko Alfredowi Kassnerowi z końca lat czterdziestych.

Mackiewicz uważał komunizm za zarazę i piętnował próby ułożenia sobie z nim stosunków nie tylko przez Armię Krajową, ale gdziekolwiek je widział: u Piłsudskiego, w Watykanie i NSZZ Solidarność. Zadrożny i jego nadzwyczaj kolo­ rowa żona Elżbieta znali się z Janem Kassnerem towarzysko. Wywiad PRL usiłował podejść go także przez trze­ cią żonę, Krystynę, młodszą od niego o 32 lata. I to prawdopodobnie od niej MSW dowiedziało się o mieszkającej na Florydzie drugiej żonie Kassnera, Barbarze Szubskiej z domu Koczubej, z którą rozwiódł się w 1955 r. Jej oj­ ciec, kniaź Bazyli, był współpracowni­ kiem hetmana krótkotrwałego państwa ukraińskiego, Pawły Skoropadskiego. W przedwojennej Polsce jako politycz­ ny emigrant działał wywiadowczo prze­ ciw Sowietom, a w pierwszych latach okupacji był dyrektorem personalnym Komisarycznego Zarządu skonfisko­ wanych Żydom firm i nieruchomości (Kommissarische Verwaltung Sicher­ gestellten Grundstücke). To on, jesz­ cze w 1966 r., potwierdził córce, że dy­ rektor RP RWE Jan Nowak i komisarz okupacyjnego verwaltungu Zdzisław

COPYRIGHT AMPR

Twórczości Józefa Mackiewicza. Wtedy też najprawdopodobniej zwróciła na siebie uwagę wywiadu PRL. Być może wyobrażała sobie, że jej b. mąż Jan Kassner, z którym utrzymywała poprawne stosunki, wspólnie z Mackie­ wiczem wezmą na siebie trud groma­ dzenia dowodów przeciwko Nowakowi i będą firmować akcję przeciw niemu. Namawiała pisarza na spotkanie z nim, ale nie był on zainteresowany wiedzą Kassnera o okupacyjnych zaszłościach Nowaka. Londyńskiemu wydawcy Lewej wolnej, Juliuszowi Sakowskiemu, napi­ sał, że nie obchodzi go, co Nowak robił za czasów okupacji niemieckiej, lecz tyl­ ko to, co robi aktualnie. Stwierdził, że nie zwalczał go osobiście, lecz ideowo, za propagowanie w RWE polskiej wersji titoizmu, co nazwał z niemiecka natio­ nalkommunizmem. Swoim zastrzeżeniom do politycz­ nej linii rozgłośni dał wyraz w wydanej w 1969 r. własnym sumptem broszurze Mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. W oparciu o nią przygotował memoriał, który Szubska przetłuma­ czyła na angielski, usiłując zaintere­ sować nim amerykańskich polityków. Wskazywał w nim, że stosunek RWE do komunizmu nie odpowiadał dłu­ gofalowym politycznym celom Ame­ ryk;, twierdził, że rozgłośnia zwalczała ideowy antykomunizm, lansowała ko­ munizm z ludzką twarzą, a jej wysoką słuchalność tłumaczył odrzuceniem komunistycznej propagandy. Szubską oburzyła prywatna wojna Nowaka z Mackiewiczem za pieniądze amerykańskiego podatnika. Dopatry­ wała się jego inspiracji w nagonce na pisarza za wydane w 1969 r. w Instytu­ cie Literackim Nie trzeba głośno mówić, której szczytowym punktem była wyda­ na w 1971 r. nakładem Zarządu Głów­ nego Koła AK w Londynie paszkwilan­ cka broszura Pod pręgierzem. Zdawała sobie sprawę, że Nowak może zechcieć odegrać się na niej za antyreklamę, któ­ rą chciała rozkręcić w prasie amery­ kańskiej i na gruncie polonijnym. Wy­ starała się więc o coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej. Namówiła byłego męża do sporządzenia notarialnego oświadczenia, które mu przygotowała w wersji roboczej w oparciu o to, co cztery lata wcześniej napisał jej ojciec. W oświadczeniu z 22 IV 1970 Jan Kassner stwierdził, że znał braci Jezio­ rańskich z lat 1940–1942 jako zarząd­ ców (oberkommisar) w Komisarycznym

Zarządzie pożydowskich nieruchomo­ ści w Warszawie. W tym samym 1970 r. u Szub­ skiej stawił się Alex Ostoja-Starzew­ ski, szemrana postać powiązana z tzw. Ruchem Odrodzenia Narodowego póź­ niejszego samozwańczego prezydenta RP na uchodźstwie, Juliusza Sokolnic­ kiego. Miał on kontakty z antykomuni­ styczną prawicą partii republikańskiej i niemieckimi rewizjonistami w USA. Szubska wraz z kilkoma członkami To­ warzystwa Przyjaciół Twórczości Jó­ zefa Mackiewicza podpisała się pod inspirowanym przez RON międzyna­ rodowym apelem o osądzenie zbrodni w Katyniu, wydanym z okazji jej 30. rocznicy. Dawało to Starzewskiemu pretekst do skontaktowania się z nią. Usiłował namówić ją na współpracę z ośrodkiem dokumentowania zbrodni komunistycznych, który chciał założyć, ale nie wydał się jej przekonujący. Wynika stąd, że już w 1970 r. SB mogła wiedzieć o Nowaku bardzo du­ żo i szukała sposobu wprowadzenia tej wiedzy do publicznego obiegu, ale tak, by nie wyglądało to na jej robotę. Naj­ odpowiedniejszy do roli przekaźnika byłby S. Zadrożny – mógłby powołać się na osobistą znajomość z Nowakiem z czasów okupacji. Był jednak u progu emerytury, a w Polsce się nie widział. Zarzuty przeciwko Nowakowi byłyby także wiarygodne, gdyby wystąpił z ni­ mi Mackiewicz. Wywiad PRL mógłby mówić, że antykomunistyczny pisarz ujawnił ciemne strony życiorysu dy­ rektora RP RWE w ramach rewanżu za oskarżenia go o kolaborację z Niem­ cami w Wilnie. Propaganda PRL od­ malowałaby swoich najgroźniejszych przeciwników jako okupacyjnych „ko­ laborantów”, aby zdyskredytować obu. Jeśli takie były kalkulacje, to spełzły na niczym. Służba Bezpieczeństwa mimo to nie zniechęciła się – do wystąpienia w roli przekaźnika usiłowała nakłonić Wik­ tora Trościankę – czołowego komen­ tatora RP RWE, uczestnika powstania warszawskiego, skłóconego z Nowa­ kiem, jednego z nielicznych redakto­ rów, którzy wyłamali się z ostracyzmu Mackiewicza. Trościanko był uczest­ nikiem dwóch poufnych politycznych kontaktów władz Stronnictwa Narodo­

Mackiewicz nigdy nie poczuwał się do lojalności wobec żadnego ponadnarodowego organizmu. Miał wyrazistą tożsamość Polaka z Litwy i mocne przywiązanie do niepowtarzalnych elementów składających się na lokalne odrębności. wego w Londynie z wojskowym kontr­ wywiadem PRL, ale ani on, ani jego par­ tia nigdy nie uważali tego za współpracę wywiadowczą. Kontakty były niemądre, ale nie agenturalne. Dlatego niespodzie­ wana wizyta płk. Mikołajewskiego w do­ mu Trościanki w Delii koło Alicante w sierpniu 1971 r. dla redaktora Odwrotnej strony medalu musiała być przykrym doświadczeniem. Jednak na firmowanie oskarżeń przeciw Nowakowi nie zgodził się. Stąd wściekły, świadczący o frustra­ cji raport Mikołajewskiego ze spotkania z Trościanką, który b. szef pionu eduka­ cyjnego IPN Paweł Machcewicz wziął za dobrą monetę. Przełom z punktu widzenia MSW nastąpił wiosną 1972 r., gdy Starzewski ponownie stawił się u Barbary Szub­ skiej. Tym razem miał więcej szczęś­ cia. Dostał kopię notarialnego oświad­ czenia Kassnera. Szubska udostępniła mu ją, ponieważ działając wcześniej na własną rękę, zdziałała niewiele, a on chełpił się kontaktami z wpływowymi Amerykanami. Dodatkowo Wolna Eu­ ropa stała się tematem obrad Kong­resu USA. Starzewski jako redaktor anty­ komunistycznego pisma „Washington Approach” posłał ją senatorom Wil­ liamowi Buckleyowi i Cliffordowi Case’owi, a ci przekazali Komitetowi Wolnej Europy, sprawującemu nadzór nad RWE. Jego prezes William Durkee odpisał, że życiorys Nowaka i antyko­ munizm RWE nie budziły zastrzeżeń. Nowak chciał procesować się ze Sta­ rzewskim, ale prawo amerykańskie nie

dopuszczało zaskarżenia za to, co kto napisał w korespondencji z członkami Kongresu. Służba Bezpieczeństwa wzięła so­ bie oświadczenie Jana Kassnera z lewe­ go numeru biuletynu wydanego przez Starzewskiego w jednym egzemplarzu. Nie mogła się jednak nim posłużyć, mając na uwadze, że Nowak mógł wy­ toczyć Kassnerowi sprawę o zniesławie­ nie, a wskutek trudności dowodowych wygrać ją ze względów formalnych. Im­ pas z punktu widzenia SB odblokowała dopiero śmierć Kassnera w czerwcu 1973 r. Z listów Szubskiej do Mackiewi­ cza wynika, że żonie Kassnera Krysty­ nie mogło zależeć na jej przyspieszeniu.

Sukces SB, Nowak bez zadośćuczynienia Oświadczenie Kassnera po jego śmierci zyskało rangę przysięgi sądowej i uka­ zało się wiosną 1974 r. w drugim wy­ daniu Siedmiu trudnych lat Czechowi­ cza. Zauważył je (bądź mu podsunięto) współpracownik katolickiego tygodnika „Rheinischer Merkur” Joachim Görlich, który o tym napisał. Gdy gazeta odmó­ wiła przeprosin, Nowak wytoczył jej proces, zarzucając Görlichowi niewłaś­ ciwe zacytowanie oświadczenia Kassne­ ra i inne przeinaczenia. Zrobił tak, by nie musieć tłumaczyć się z rozbieżności dat. Według Kassnera w Komisarycz­ nym Zarządzie Nowak pracował w la­ tach 1940–1942, podczas gdy on sam twierdził, że zatrudnił się dopiero po wstąpieniu do AK za jej wiedzą i dla przykrywki, wiosną 1941 r. Gdy spra­ wa obrała niekorzystny dla niego obrót, nieprzekonująco twierdził, że tylko pod przykryciem pracy w komisarycznym verwaltungu mógł dokonywać kurier­ skich wypraw do Londynu. Przekony­ wał, że nie był nadkomisarzem, ale zwy­ kłym administratorem. Gdy zanosiło się na to, że sprawa może zakończyć się kompromisem po­ zwalającym Nowakowi wyjść z twarzą, jesienią 1974 r. w publicznym obiegu pojawił się dokument. Zaświadczał, że w sierpniu 1940 r. niespełna 26-letni Zdzisław Jeziorański, czyli Jan Nowak, pod rzeczywistym nazwiskiem, z po­ parciem SS ubiegał się o zarząd w cha­ rakterze Treuhändera skonfiskowanej Żydom cegielni w Radzyminie, gdzie jego stryj Stanisław był burmistrzem. Dokument uwiarygadniał oświadcze­ nie Kassnera, a zdobył go dla bezpieki podwójny agent wywiadu PRL i za­ chodnioniemieckiej BND, Andrzej Ma­ dejczyk. Za ten wyczyn MSW nagro­ dziło go złotym medalem, gdy w 1984 r. odchodził ze służby nielegała. Nowak przegrał w obu instancjach. Nie skorzystał z okazji, by przed sądem zaprzeczyć, że był nadkomisarzem oku­ pacyjnego Kommisarische Verwaltung. Wprawdzie niektórzy redaktorzy RP RWE, np. Stefan Wysocki, twierdzili, że sądowa przegrana Nowaka miała wpływ na jego odejście z Monachium z końcem 1975 r., ale powody były in­ ne: utrata parasola ochronnego CIA, reorganizacja rozgłośni, przejście na nowe zasady finansowania i nadzoru. Józef Mackiewicz w sądowych pe­ rypetiach Nowaka nie uczestniczył. Przyjmował je do wiadomości, ale mało go interesowały. Był przeciwny zwalczaniu Nowaka z pomocą komu­ nistycznej SB i walce z nim jego bro­ nią. Temperował zapędy życzliwych mu ludzi szukających sposobu dopo­ możenia mu. Przegrane procesy Nowaka miały ten skutek, że rozpadł się kordon sani­ tarny wokół pisarza. Nowak wypowie­ dział przyjaźń wieloletniemu zastępcy Żenczykowskiemu, gdy ten zrozumiał, że dawny towarzysz broni nadużył jego zaufania. Nadziei Nowaka nie spełnił też Korboński, który odmówił wystąpienia w roli świadka na procesie odwoław­ czym, nie czując się kwalifikowanym do rozstrzygania w materii procesowej. Rozeszły się drogi Nowaka i Pomiana, autora antymackiewiczowskiej broszu­ ry z 1964 r. pt. Sprawa Józefa Mackiewicza. Od Nowaka poniewczasie, ale ostro odciął się Tadeusz Nowakowski. Nowe porządki w Waszyngtonie i reorganizacja rozgłośni oznaczały, że także CIA nie mo­ gła Nowakowi pomóc w utrzymaniu się w Monachium, ale pomocną dłoń podał mu jego polityczny guru Zbigniew Brze­ ziński. Nowak-radiowiec przedzierżgnął się w Nowaka-lobbystę, by po 1989 r. stać się „wujkiem dobra rada”. Kopał pod Mackiewiczem nawet nie dołki, ale lochy do środka ziemi, by samemu w nie wpaść, w czym jest na­ uka dla jego ewentualnych naśladowców i dziejowa sprawiedliwość. K Autor napisał Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy: Wolna Europa dla zaawansowanych (Lena 2019).


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

8

G

dy pod koniec lat 20. XX wie­ ku w ZSRR ruszyła kolek­ tywizacja, jej skutki z oczy­ wistych względów odczuli przede wszystkim mieszkańcy wsi. To oni musieli przenieść się do kołcho­ zów i to głównie oni przypłacili ży­ ciem wdrażanie pierwszej pięciolat­ ki. W miastach w tym czasie pozornie działał jeszcze NEP (Nowa Polityka Ekonomiczna). Pozornie. W 1929 r. gwałtownie skończono zarówno z eko­ nomią rynkową, jak i ze względną wol­ nością na terenie całego Związku So­ wieckiego. Zaczęły się dni terroru.

Sowiecka mistyfikacja Prasa bardzo szybko wytłumaczyła zdezorientowanym obywatelom, że kolejnym wrogiem ludu, zaraz za ku­ łakami, stali się członkowie tajnej or­ ganizacji – Związku Wyzwolenia Ukra­ iny (Спілка визволення України). Akcja miała na celu sparaliżowanie starej ukraińskiej inteligencji, która prowadziła od dekady akcję narodo­ wo-kulturalną, starając się budować niezależność Ukrainy pod szyldem USRR, nie rozumiejąc, że w Związku Sowieckim nie ma miejsca na niezależ­ ność. W latach 1914–18 na Ukrainie istniała inna, bardzo podobnie nazy­ wająca się organizacja – Związek Wy­ zwolenia Ukrainy (Союз визволення України), utworzona we Lwowie przez politycznych emigrantów ukraińskich z terenu dawnego Imperium Rosyjskie­ go. Organizacji przewodniczyli Dmytro Doncow i Mykoła Zalizniak, nadając jej rys nacjonalistyczny. Koncepcja była prosta – stawiano politycznie na Au­ stro-Węgry i Niemcy, uznając, że Rosja przegra wojnę i możliwe będzie utwo­ rzenie nowego państwa ukraińskiego na terenach wydartych dawnemu im­ perium. Pomylono się jednak w tych kalkulacjach, wobec czego ZWU zli­ kwidowano 1 maja 1918 r. Co istotne, przystąpienia do organizacji odmówi­ li zarówno Mychajło Hruszewski, jak i Symon Petlura. Uznali oni bowiem, że państwa centralne nie wygrają i należy budować inną koncepcję państwowo­ ści. Nie przeszkodziło to jednak bol­ szewikom wykorzystać w swojej mi­ styfikacji zarówno nazwy, jak i nazwisk polityków niezwiązanych z ZWU.

Biuro Polityczne nakazało odnalezienie członków Polskiej Organizacji Wojskowej w szeregach KPP. Machina ruszyła. Każde aresztowanie i tortury przynosiło efekt w postaci listy kolejnych członków tajnej organizacji w szeregach partii. Sowiecka policja polityczna GPU (ros. Государственное Политическое Управление) potrzebowała uzasadnie­ nia do masowych aresztowań na tere­ nie Ukraińskiej Socjalistycznej Repub­ liki Radzieckiej. O ile mieszkańcom wsi wskazano jako wroga bogatszych członków społeczności – kułaków, o tyle w miastach potrzebowano uzasadnienia do aresztowań inteligencji. Doskonale do tego celu nadawała się tajna organiza­ cja kontrrewolucyjna, której członkowie spiskowali przeciwko oficjalnej władzy. Skoro taka organizacja nie istniała, na­ leżało ją wymyślić. Stworzono zatem Związek Wyzwolenia Ukrainy. Duża część mieszkańców USRR z czymś się ta nazwa przecież kojarzyła, zatem można jej było użyć w prowokacji. Ogłoszono, że organizacja ta powstała w czerwcu 1926 r., zaraz po zabójstwie Symona Petlury, i powiązana jest z ukraińską emigracją polityczną w Polsce, Niem­ czech, Francji, Szwajcarii, Rumunii i Czechosłowacji. Jej członkowie spi­ skowali w celu obalenia przemocą ustro­ ju komunistycznego w oparciu o obcą interwencję wojskową (głównie z Polski i Niemiec). Dawało to szerokie pole do działania GPU, które ogłosiło rozbicie organizacji w lipcu 1929 roku. Wróg zo­ stał określony, należało jedynie wyłapać i zlikwidować wszystkich spiskowców. Nie było to trudne, bowiem listy „terro­ rystów” uzupełniano na bieżąco w toku kolejnych śledztw. Wszyscy aresztowani przez GPU, tzw. zdrajcy narodu, w śledz­ twie byli łamani i składali obciążające

KO R Z E N I E K AT Y N I A się wzajemnie zeznania. Machina ter­ roru ruszyła.

POW jak ZWU Operacja GPU zakrojona była na szero­ ką skalę. Oprócz 45 oskarżonych aresz­ towano dodatkowo 700 osób bezpo­ średnio związanych ze sprawą Związku Wyzwolenia Ukrainy. Szczegółowe da­ ne mówią o ponad 30 tys. ofiar reżi­ mu, które aresztowano, zlikwidowano bądź zesłano za udział w organizacji lub związki z nią. Ofiarą tej mistyfi­ kacji stała się także Ukraińska Autoke­ faliczna Cerkiew Prawosławna, która została zmuszona do podjęcia uchwały o samorozwiązaniu. Powodzenie tej

więc o niej wszystko. Część oficerów udało mu się nawet przewerbować. Dlatego w chwili, gdy należało wskazać Stalinowi, kto stoi za dywersją na Ukra­ inie, wskazał na zinfiltrowaną przez sie­ bie organizację. Nikogo nie obchodziło, czy istnieje ona w rzeczywistości. Tak jak nie obchodziło to nikogo podczas procesów członków ZWU.

Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego W tym miejscu, by lepiej zrozumieć sy­ tuację Polaków w ZSRR, trzeba wpro­ wadzić jeszcze jednego gracza na ma­ pę sowieckiej Ukrainy. Był nim okręg

sowieckiej Polski nie powiódł się. Nie było czego przeszczepiać na Zachód. Jednak mieszkańców Marchlewszczy­ zny nie zagłodzono. Ponieważ wielu Polaków uciekało przed głodem do Polski, przekazując informacje o sy­ tuacji na Ukrainie, uznano, że niedo­ puszczalne jest, by uciekali też Polacy z własnego rejonu autonomicznego. Dlatego w chwili, gdy wokół umiera­ ły całe wioski, do Polskiego Rejonu Narodowego przychodziły transporty z żywnością. Oczywiście skala proble­ mu głodu była tak wielka, że i mimo tej pomocy z głodu umarło tu od 1 do 3 tys. osób na ok. 52 tys. mieszkańców. Porównując to do milionów ofiar Ho­ łodomoru, faktycznie niewiele.

efekt w postaci listy kolejnych członków tajnej organizacji w szeregach partii. 17 sierpnia 1935 r. oficjalnie zlikwido­ wano Marchlewszczyznę, dwa lata póź­ niej Dzierżowszczyznę. Likwidację tej pierwszej poprzedziło wykrycie „wo­ łyńskiego ośrodka Polskiej Organizacji Wojskowej”. Mieszkańców rejonów de­ portowano do Kazachstanu i na Sybe­ rię. Inteligencję likwidowano. Polityka przesiedlania objęła całe pogranicze. Na początku 1935 r. przesiedlono na wchód Ukrainy 8329 rodzin ujętych w katego­ rię „niepewne”. Wśród nich było 2866 rodzin narodowości polskiej. Byli też Niemcy. Prześladowano działaczy par­ tyjnych i członków rad sołectw, których wymieniano na Ukraińców. Polacy nie

W gmachu charkowskiej opery przy ulicy Rymarskiej przez cały Wielki Post 1930 roku toczył się proces. Związki zawodowe, sowieckie organizacje i fabryczne komitety rozdzielały bilety wstępu do wielkiej sali. Cały czas starano się zapełniać teatr ludźmi niemającymi nic wspólnego z sądzonymi. Poruszony sensacją ostatnich tygodni obywatel szedł przez ożywione wiosennym ruchem ulice na wieczorne posiedzenie sądu w gmachu Akademickiej Opery. Po prawej stronie sceny oglądał ponad czterdziestu dobrze ubranych, wygolonych i uczesanych „wrogów ludu”. […] Sesja zostaje wznowiona. Oskarżeni zeznają. Nie o czynach, ale o rozmowach, myślach, marzeniach… Przewodniczący sądu i prokuratorzy, nawet nie-Ukraińcy, mówią po ukraińsku. Rosyjskiego języka używają jedynie obrońcy, znani moskiewscy adwokaci. Przebieg rozprawy, nadawanej przez radio, śledzą z uwagą tysiące i miliony. Przysłuchują się, nie wróżąc niczego dobrego. Spoza pozornego spokoju wyzierała niespokojna przyszłość. Mykoła Słobożanin, W żelaznym pierścieniu, „Kultura” 1950, nr 5

Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 6

Ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej Wojciech Pokora operacji dało zielone światło do orga­ nizowania podobnych akcji z innymi „wrogami ludu”. Tak dochodzimy do okrytej ponurą sławą operacji wymie­ rzonej w członków Polskiej Organizacji Wojskowej. POW była konspiracyjną organi­ zacją działającą w latach 1914–1921 na terenie Królestwa Polskiego, zaboru rosyjskiego i austriackiego. Z jej szere­ gów faktycznie rekrutowało się wielu legionistów i późniejszych oficerów Wojska Polskiego, o czym szerzej pi­ sałem w pierwszym artykule z cyklu. Jednak po jej rozwiązaniu, organizacja faktycznie przestała istnieć i nie prowa­ dzono w jej imieniu żadnych działań wywiadowczych na wschodzie. Oczy­ wiście nie przeszkodziło to bolszewi­ kom w uznaniu, że jest inaczej. W chwi­ li, gdy na Ukrainie walczono z głodem, będącym wynikiem celowego działa­ nia Sowietów i kolektywizacji, należa­ ło winą za tę sytuację obciążyć kogoś trzeciego. Najpierw wskazano kułaków, następnie zindoktrynowanych przez Polskę chłopów. Stąd już prosta dro­ ga do obarczenia odpowiedzialnością polskich agentów na Ukrainie. Jednak, by wykazać, że faktycznie tacy istnieją, należało wskazać ich palcem. Pomógł w tym szef tajnej policji GPU, Wsie­

autonomiczny utworzony w obwodzie wołyńskim Ukraińskiej SRR. 22 marca 1925 r. w miejscu największego skupi­ ska Polaków na Ukrainie utworzono autonomiczną jednostkę administra­ cyjną, której stolicą uczyniono Doł­ bysz, przemianowany na Marchlewsk na cześć Juliana Marchlewskiego, pol­ skiego komunisty, przewodniczącego Tymczasowego Komitetu Rewolucyj­ nego Polski, który w czasie wojny pol­ sko-bolszewickiej miał pełnić funkcję komunistycznej władzy na terenach II Rzeczypospolitej zajętych przez Ar­ mię Czerwoną. Marchlewszczyzna, bo tak potocznie nazwano Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskie­ go, obok Dzierżowszczyzny na Bia­ łorusi (identyczny okręg utworzony na cześć innego polskiego komunisty, Feliksa Dzierżyńskiego, zresztą tak­ że członka Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski), miała stać się zalążkiem polskiej republiki sowie­ ckiej. Tu wychować się miały kadry, które w pełni zsowietyzowane, nio­ słyby tę sowieckość dalej na zachód. Niemniej ważną przyczyną powołania autonomicznego okręgu był jego wy­ miar propagandowy. W chwili, gdy w Polsce pojawiały się głosy nawołują­ ce do rozmontowywania Związku So­

Zesłańców dzielono na kategorie zgodnie ze stawianymi im zarzutami: kontrrewolucja, współpraca z obcym wywiadem, zamożność, przynależność do kościoła katolickiego, kontakt z krewnymi w Polsce czy przemyt. wołod Balicki. To on przyznał rację Stalinowi, że za głód odpowiadają ukra­ ińskie kadry, ale dodał od siebie, że kadry te, wraz chłopstwem, były ofia­ rami polskiej propagandy. Dowodów nie trzeba było długo szukać, bowiem w latach 20. Polska faktycznie kolpor­ towała na sowieckiej Ukrainie ulotki przestrzegające przed kolektywizacją. Balicki miał jeszcze jeden atut. Od 1918 r. był bowiem funkcjonariu­ szem, a następnie szefem Czeki – po­ przedniczki GPU, na Ukrainie. Pod­ czas wojny polsko-bolszewickiej miał wielokrotnie możliwość przesłuchiwa­ nia polskich jeńców, którzy często byli członkami prawdziwej POW. Wiedział

wieckiego od środka, w celu uzyskania wolności obywatelskich, przejawy wol­ ności, jakimi szczycić się mogli przed­ stawiciele mniejszości narodowych, zamykały usta propagandystom. Bo faktem jest, że od początku istnienia Marchlewszczyzny szczyciła się ona autonomią kulturowo-językową. Do czasu. Pierwszym momentem, w któ­ rym zaczęto baczniej przyglądać się te­ mu okręgowi, był okres kolektywizacji. Nie przebiegała ona tutaj tak sprawnie jak w pozostałych częściach sowieckiej Ukrainy, gdzie – jak wiemy – też nie był to proces łatwy. Opór przed kolek­ tywizacją uzmysłowił decydentom, że projekt stworzenia modelowej, małej,

I w tym miejscu wkracza znów Ba­ licki. W jego teorii Marchlewszczyzna była miejscem szczególnej aktywno­ ści Polskiej Organizacji Wojskowej. Jej agenci mieli pracować nad tym, by oderwać cały rejon od ZSRR i oddać go Piłsudskiemu. Uosobieniem takich dążeń w propagandowej retoryce Ba­ lickiego stał się pochodzący ze szla­ checkiej rodziny polski komunista i dziennikarz Bolesław Skarbek-Szacki. Kariera Szackiego w Sowietach rozwi­ jała się wzorcowo. Wywodził się z PPS, studiował w Kijowie, po 1917 r. przy­ stał do komunistów. W 1919 r. został członkiem redakcji takich gazet, jak „Komunista Polski”, „Głos Komuni­ sty” czy „Sztandar Komunizmu”. Pod koniec lat 20. Skarbek zarządzał już od­ działem Okręgowego Komitetu KP(b) U i pełnił funkcję dyrektora Instytutu Polskiej Kultury Proletariackiej przy Wszechukraińskiej Akademii Nauk. Co mogło pójść nie tak? Okazuje się, że wszystko. Sowiecki system terroru miał w krótce poznać jeszcze bardziej spektakularne upadki. Balicki oskarżył Skarbka o szpiegostwo i wmówił mu, że jako odpowiedzialny za kolektywizację na Marchlewszczyźnie, sabotował ją, zamiast uczciwie przeprowadzić, a to dlatego, że dowodził POW i dążył do odłączenia Marchlewska. Wszystko by­ ło oczywiście bzdurą, jednak Skarbkowi nie ocaliło to życia. 3 czerwca 1934 r. został rozstrzelany. Balicki się rozkręcał. Uznał, że wszystkie jednostki kultury polskiej na całej sowieckiej Ukrainie są agendami POW. Rozpoczęły się aresztowania ich dyrektorów. W ten sposób życie stracił m.in. dyrektor Teatru Polskiego, drama­ turg i poeta Witold Wandurski; 9 mar­ ca 1934 został on skazany na śmierć z zarzutu o „przygotowanie zbrojnego powstania, szpiegostwo i udział w or­ ganizacji kontrrewolucyjnej”.

Zanim nastał Wielki Terror Dla Polaków zamieszkałych na Ukrainie nastał czas terroru. O ile w całym Związ­ ku Sowieckim od 1934 r. aparat represji zredukował skalę swoich działań, o tyle na zachodnim pograniczu prześladowa­ nia trwały bez ustanku. W maju 1934 r. Biuro Polityczne nakazało odnalezienie członków Polskiej Organizacji Wojsko­ wej w szeregach KPP. Machina ruszyła. Każde aresztowanie i tortury przynosiło

mieli prawa piastować żadnych funkcji, tracili też legitymacje partyjne. Było to o tyle łatwe, że narodowość w Sowie­ tach była kategorią administracyjną, wpisywaną do dokumentów tożsamo­ ści. Zatem trudno było ją ukryć, co wy­ korzystywano do masowych represji. W 1936 r. rozpoczęły się już planowe czystki etniczne. Do Kazachstanu i na Syberię przesiedlano zarówno Polaków, jak i Niemców. Na pograniczu nie mógł mieszkać nikt, kto budziłby jakiekol­ wiek kontrowersje. Zesłańców dzielo­ no na kategorie zgodnie ze stawianymi im zarzutami: kontrrewolucja, współ­ praca z obcym wywiadem, zamożność, przynależność do kościoła katolickie­ go, kontakt z krewnymi w Polsce czy przemyt. W pierwszej fazie przesiedleń do Kazachstanu wysłano 41 772 osoby. W drugiej, jesienią 1936 r. – 70 tys. Dru­ giej fali deportacji towarzyszyła także druga fala terroru. Tym razem już na obszarze całego Związku Sowieckiego. Nastały dni Wielkiego Terroru. W 1934 r. rozpoczęła się w ZSRR reorganizacja aparatu bezpieczeństwa. Po śmierci Wiaczesława Mienżynskie­ go, zastępcy Feliksa Dzierżyńskiego w Czeka, a następnie szefa OGPU (też Polaka z pochodzenia), policja poli­ tyczna została zreformowana. W miej­ sce OGPU powstało NKWD (Ludo­ wy Komisariat Spraw Wewnętrznych), na czele którego stanął były pierwszy zastępca Wiaczesława Mienżynskie­ go, czekista Gienrich Jagoda. Jednym z pierwszych posunięć nowego szefa służb było przygotowanie zamachu na przewodniczącego miejskiego komitetu partii komunistycznej w Leningradzie, Siergieja Kirowa. Po tym zabójstwie rozpoczęły się w ZSRR masowe eg­ zekucje i aresztowania. Jednak to nie nazwisko Jagody kojarzy się z Wielkim Terrorem, lecz jego następcy Nikołaja Jeżowa. Jeżow został szefem NKWD w 1936 r., a urzędowanie rozpoczął od rozprawienia się z ekipą swojego poprzednika. Wykorzystał do tego… akcję przeciwko POW. Jeżow szefem resortu mianowany został 26 września, a już w październi­ ku zatrzymano pracownika 5. Wydzia­ łu (Specjalnego) Głównego Wydziału Bezpieczeństwa Państwowego NKWD, Polaka Mieczysława Mazepusa, potem zaś działającego w Polsce sowieckiego szpiega Ilinicza. Obszerne zeznania te­ go ostatniego ujawniały istnienie siat­ ki peowiackiej w strukturach NKWD.

Dało to możliwość wyczyszczenia służb ze wszystkich prominentnych czeki­ stów angażowanych jeszcze przez… Polaków – Dzierżyńskiego i Mienżyn­ skiego. Operacji nadano kryptonim „sprawa POW” – nr 11/139. Do końca 1937 r. Jeżow doprowadził aparat ter­ roru do perfekcji. W czerwcu 1937 r. na plenum CK WKP(b) przedstawił wyniki swojej pracy – wykrycie siatki organizacji spiskowych, w tym szpie­ gowskiej POW pod dowództwem Un­ szlichta (Polak, w latach 1921–1923 wiceprzewodniczący Czeka) i Łoga­ nowskiego (Polak, sowiecki dyploma­ ta). Jeżow przekonał Biuro Polityczne, że polski wywiad całkowicie zinfiltro­ wał radziecki wywiad i kontrwywiad, co potwierdzały wymuszone torturami zeznania aresztantów. Przesłuchiwano ich w szkole dla czekistów moskiew­ skiej obłasti – Lefortowie. Tam tortu­ rami, w których osobiście brał udział Jeżow, wymuszano zeznania i przyzna­ nie do bycia polskim agentem. Mając takie zeznanie, wymuszano obciążenie innych. Następnie Kolegium Wojskowe rozpatrywało w trybie przyspieszonym sprawę aresztanta i ogłaszało wyrok. 15 listopada 1938 r. Biuro Politycz­ ne zdecydowało o zakończeniu operacji przeciw Polakom. Jednym z ostatnich szpiegów został jeszcze współpracow­ nik Jeżowa, a szwagier Stalina, Stani­ sław Redens (polski komunista), który nadzorował wiele śledztw przeciwko Polakom. Przyznał się, że był szpie­ giem od 1926 r. Spośród wszystkich objętych ter­ rorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy aresztowani byli Polakami), ponad 79% aresztowanych zabito. By­ ło to ponad 111 tys. osób, co stanowiło 16%całkowitej liczby sowieckiego ter­ roru z lat 1937–38. W latach największego terroru, gdy na terenie Związku Sowieckiego maso­ wo mordowano Polaków, przypisując im przynależność do Polskiej Organi­ zacji Wojskowej, polski wywiad także przypomniał sobie o tej nieistniejącej od lat organizacji. 8 czerwca 1935 r. Oddział II rozkazał swoim oficerom odwiedzenie wszystkich pól bitewnych, na których walczyli żołnierze POW w latach 1918–1921. Nakazano także odwiedzenie wszystkich cmentarzy, na których pochowano peowiaków i ich

Spośród wszystkich objętych terrorem w akcji przeciwko Polakom (nie wszyscy aresztowani byli Polakami), ponad 79% aresztowanych zabito. Było to ponad 111 tys. osób, co stanowiło 16%całkowitej liczby sowieckiego terroru z lat 1937–38. łączników. Z każdego z tych miejsc ofi­ cerowie wywiadu mieli pobrać wore­ czek ziemi, opisać go i dostarczyć do Polski. Z ziemi tej usypany miał zostać kopiec na cześć Piłsudskiego. Przez całe lato oraz jesień polscy pracownicy wyruszali z Kijowa i Charkowa, Moskwy i Leningradu, uzupełniając na podstawie własnej pamięci przysłany z Warszawy długi wykaz miejsc, zbierając ziemię i wysyłając ją do ojczyzny. Siedząc za kierownicami fordów i wciskając migawki aparatów Leica, wspominali piesze misje oraz pisane ołówkiem raporty. Wracali na pola, gdzie konnica walczyła w bitwach wojny, którą zdążyli już przegrać, wojny o Europę, jaka miała się ziścić. Podczas gdy sowieccy oficerowie służb bezpieczeństwa zmuszali Polaków – obywateli Związku Radzieckiego – do tworzenia fałszywej historii Polskiej Organizacji Wojskowej, jej prawdziwi weterani czynili wyznanie szczere, przyznając się do swojego romantyzmu. W czasie gdy Polacy w Związku Radzieckim padali ofiarami nowej tyranii strachu, polscy oficerowie przyznawali się do zniewolenia przez tyranię nadziei. Ich panem był Piłsudski, lecz panią – Pandora, a prowadziła ich pozostająca w puszce wręczonej jej przez Prometeusza nadzieja. W 1935 roku ukraińska ziemia była stosownym symbolem żałoby po Polskiej Organizacji Wojskowej, choć zabijanie w imieniu tej ostatniej dopiero się rozpoczęło. Timothy Snyder, Tajna wojna

K


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

9

O D P O W I E T R Z A , W O D Y. . . Końcowe miesiące roku 2020 przyniosą istotne zmiany w globalnym stanie zdrowia, wstrząśniętym przez koronawirusa. Warto o nich zawczasu porozmawiać bez trwogi czy lekceważenia. I nie chodzi tu tylko o COVID-19. Zmieni się cały świat. Proponuję zjechać najpierw do kopalni, a następnie obejrzeć różne strony globusa. Zaczynam od rozdziału o wentylacji z cytowanej już na tych łamach Szychtownicy. Pomoże to uzasadnić – mam nadzieję – pożyteczny wniosek, wyrażony tytułem.

Nie wdychać wydychanego!

Wirus w sklepie

Andrzej Jarczewski

Wentylacja

W

Wirus w kopalni Opowiedziałem o metodzie wentylacji w podziemnych zakładach górniczych, bo ma to bezpośredni związek z kopal­ nianymi ogniskami zachorowań. Łatwo zrozumieć rozwój epidemii w kopalni,

Niech motywem na to zastanowienie będą dwa zdania z niesłusznie zapomnianej powieści Gustawa Morcinka Wyrąbany chodnik. Przystąpili do skrzydeł. Osadzone na grubym wale wirowały ogromnym, szarym, krzyczącym koliskiem, prały powietrze żelaznymi łopatami, pruły je na strzępy, szarpały, miętosiły i znów rozbijały, na wyjący szum zmieniały, ssały je zachłannie z szybowej studni, wydzierały z podziemnego kretowiska i wyrzucały szerokim, rozchylającym się kominem. Ot i problem wentylacji rozwiązany. Każda kopalnia ma dodatkowy szyb, u wylotu którego pracuje gigantyczny odkurzacz, wyciągający z dołu zużyte, tzn. gorące, zanieczyszczone i zagazowane powietrze. Nie tłoczenie, lecz ssanie jest zasadą działania wentylacji! Szybami wydobywczymi powietrze pędzi na dół z siłą huraganu, a szybami wentylacyjnymi – jeszcze szybciej – wylatuje. Tłoczenie powietrza jest niewykonalne i wręcz niewyobrażalne. Jakież ciśnienie musiałoby panować kilometr pod powierzchnią? Gdzież gromadziłyby się gazy trujące i wybuchające? Tam, gdzie pracują ludzie, musi być czym oddychać. Normy wymagają, by w kopalnianym powietrzu było nie mniej niż 19% tlenu (na górze: 21%), co najwyżej 1% dwutlenku węgla i do 2% metanu. Z kolejnych warstw geologicznych i ze starych wyrobisk stale wydobywają się różne gazy, więc dopuszcza się też ściśle określone stężenia tlenku węgla, siarkowodoru i innych spodziewanych gdy uświadomimy sobie, że całe po­ wietrze dostarczane jest na dół jednym szybem i jednym szybem jest wydalane do atmosfery. Pomijam tu fakt, że każda kopalnia ma kilka szybów, bo wenty­ lacja jest zawsze prowadzona z punktu A do punktu B.

PROJ. JERZY ROŻAŁOWSKI

Andrzej Jarczewski iele jest w kopalni spraw dziwnych i ciekawych. Opowiadam o nich każdemu, kto chce słuchać, i nieodmiennie największe zaskoczenie słuchaczy obserwuję, gdy mówię o rzeczy tak prostej jak ściana. Na ogół wyobrażamy sobie, że na dole drąży się długie tunele, a ściana jest chyba przodkiem takiego tunelu. Natomiast moja definicja: „ściana to chodnik, który przesuwa się w poprzek” zawsze szokuje, a po chwili wywołuje – ukrywającą zaskoczenie – wypowiedź: „oczywiście, zawsze tak myślałem, przecież inaczej nie miałoby sensu”. Konsternacja pojawia się dopiero, gdy dodaję, że typowa ściana, czyli chodnik, miewa zwykle 200 metrów długości i 2–3 metry wysokości, a w ciągu miesiąca przejeżdża w bok pod powierzchnią kilku boisk piłkarskich. Przy metodzie „na zawał” umożliwia to takim miastom, jak np. Bytom, obniżenie poziomu całych dzielnic o 30 metrów na stulecie i proporcjonalne obniżenie ich szans rozwojowych na następny wiek, który trzeba poświęcić likwidacji szkód górniczych. Kto nie wie, jak w takich miejscach działa sieć wodociągowa, gazownicza, a zwłaszcza kanalizacyjna, niech teraz popuści wodze fantazji. Podobnie bywa z opowieścią o wentylacji. Czyż nie sądziliśmy kiedyś, że powietrze wtłacza się do podziemi wielkimi dmuchawami, albo że przesyła się je pod ciśnieniem rurociągami? Tymczasem wystarczy się chwilę zastanowić, by dojść do rozwiązania znacznie lepszego, stosowanego powszechnie.

urozmaiceń. Normy normami, a życie płynie wydobyciem. Sam raz przeszedłem na skróty przez strefę z 15 procentami tlenu w powietrzu, ale później wolałem już nadrobić kilka kilometrów innymi chodnikami, żeby podobnych przygód nie doświadczać. Gdy nie masz czym oddychać, czujesz, że powoli umierasz. Obecnie fedrujemy w kopalniach głębokich, a tam substancji lotnych jest dużo więcej niż w płytkich. Gdyby wentylacja ustała na parę godzin, nastąpiłoby zagazowanie kopalni. W roku 1985 zdarzył się taki wypadek na Węgrzech; zginęło 35 górników. Przyczyną była awaria sieci zasilającej wentylatory. Polskie przepisy każą zapewnić zakładom górniczym co najmniej dwa niezależne zasilania i wentylatory główne (niekiedy rezerwowe) działają bez przerwy. K

Innymi słowy – WAŻNE – ten sam nurt powietrza przepływa przez płuca dokładnie wszystkich pracowników znajdujących się między punktami A i B. W poprzednim zdaniu celowo przerysowałem cały obraz, bo prze­ cież większa część powietrza przepływa

Polska nie należy w Europie do państw o szczególnych zasobach wody. Zdarzające się u nas susze, a nawet zwykłe niedobory wody do celów gospodarczych i przemysłowych, zawsze budziły niepokój, zaś używanie do powyższych celów wody pitnej, na przykład do podlewania ogródków przydomowych, jest marnotrawstwem. Czy wprowadzany w Polsce program „Adaptacja do zmian klimatu oraz ograniczanie skutków zagrożeń środowiska – finansowanie retencji na wsi” ma podstawy merytoryczne?

Program „Retencja wody na wsi” Jacek Musiał

I

lość sztucznych zbiorników wod­ nych w Polsce, łącznie z tymi o po­ wierzchni kilkaset m2, szacowana jest na ponad 10 tys., z tego o po­ jemności powyżej 0,001 km3 zaledwie 140. Całkowita pojemność sztucznych zbiorników wody w Polsce nie jest wiel­ ka – jest rzędu 3 km3. Objętość wody zgromadzona w polskich sztucznych zbiornikach na jednego mieszkańca wynosi ok. 60 m3, co plasuje Polskę na jednym z ostatnich miejsc w Europie. Czy to dobrze, czy źle? Może się wydawać, że jesteśmy pod tym względem zacofani. Faktycznie, państwa europejskie o dużej ilości wo­ dy w antropogenicznych zbiornikach na głowę mieszkańca, a są to przede

wszystkim państwa skandynawskie i Hiszpania, odniosły z tego tytułu eko­ nomiczną korzyść (intensyfikacja rolni­ ctwa, rozwój przemysłu ciężkiego). Czy jednak straty ekologiczne i klimatyczne nie są większe? Państwa te dopiero teraz uświadamiają sobie, do czego doprowa­ dziły, choć – jak się wydaje – starannie to ukrywają, co więcej, próbują szukać innych winowajców zmian ekologicz­ nych i klimatycznych, aby odwrócić od siebie uwagę. Czy Polska, przy obecnym stanie wiedzy ekologicznej, powinna bezrefleksyjnie naśladować te kraje, a przynajmniej na ich skalę? Obecnie w Polsce realizowanych jest kilka programów dotacji do tzw. małej retencji: prowadzony przez

obok, a tylko niewielką część wdycha­ my, niemniej mamy tu do czynienia ze zjawiskiem niewystępującym na powierzchni: ta sama porcja powie­ trza opływa po kolei dokładnie każ­ dego górnika w wielokilometrowym systemie tuneli, a prawdopodobień­ stwo wdychania tego, co wykichał po­ przednik, jest tysiące razy większe niż na ulicy. Akurat ten wirus, z którym się teraz borykamy (SARS-2), powoduje niewielką śmiertelność, ale cechuje się wysoką zaraźliwością. Wystarczy, by niewielka liczba pojedynczych wiru­ sów dotarła do naszej śluzówki i cho­ roba gotowa, bo z tym akurat paskudz­ twem nasz organizm na razie walczy nieumiejętnie.

ARiMR (Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa) i Mini­ sterstwo Klimatu program budowy zbiorników wodnych w obszarach rolniczych; następny – „Zielono-Nie­ bieska Infrastruktura” – realizowany przez NFOŚiGW (Narodowy Fun­ dusz Ochrony Środowiska i Gospo­ darki Wodnej) i kolejny, będący w gestii Wód Polskich, wprowadzany w życie przez jednostki samorządu terytorial­ nego przy współudziale Ministerstwa Gospodarki Wodnej i Żeglugi Śród­ lądowej oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Środki zaplanowane na powyższe zadania obejmują łącznie kil­ kaset milionów złotych. Czy wszystkie te cele są słuszne?

Na każde zagrożenie reagujemy albo z przesadą, albo z niedowierzaniem. Rzadko trafiamy za pierwszym razem. Ot, gdy dowiedzieliśmy się o wirusie w kopalni, natychmiast anatemą ob­ łożono wentylatory i klimatyzatory. Tymczasem, gdy poznajemy prawdziwe przyczyny rozprzestrzeniania się wiru­ sa akurat w kopalniach, dochodzimy do wniosku, że klimatyzator jest niewinny. Owszem, może tam jakiś grzybek się rozwija, ale nie SARS. Rozpatrywany teraz wirus jest groźny tylko wtedy, gdy wdychane przez nas powietrze mogło wcześniej przejść przez cudze płuca! Poziomy przeciąg, owiewający kolejno różne osoby, jest znacznie groźniejszy od klimatyzacji. Tak więc na ulicy wystarczy w za­ sadzie dystans, natomiast w sklepie czy w samolocie konieczna jest maseczka. I znów: jeżeli wirus krąży w powietrzu, to moja maseczka za bardzo mnie nie ochroni. Wirus wlezie przez dowolną szczelinę i zrobi swoje. Chodzi o to, żeby we wdychanym powietrzu wirusa było jak najmniej, bo z pewną niewielką ilością patogenu mój organizm jakoś sobie poradzi. Czyli maseczki w sklepie jak naj­ bardziej tak, ale nie jako moja ochro­ na osobista, lecz jako ochrona całego pawilonu przez moimi wyziewami, bo jednak ta maseczka zatrzyma większość kropelek wody, które dla wirusa są we­ hikułami, umożliwiającymi atak. Wiel­ ką antywirusową pomocą jest również – wbrew pozorom – klimatyzacja, ale nie taka, która miesza powietrze, lecz taka, która wciąga wydychane przez nas powietrze do góry i wysyła je na zewnątrz. Tam już zjawiska fizyczne samoistnie doprowadzą do zmniejsze­ nia stężenia wirusa w powietrzu poni­ żej zagrażającej człowiekowi granicy.

Synektyka A teraz proponuję eksperyment my­ ślowy, stosowany często na polu bitwy, a także w projektowaniu inżynierskim, gdy rozwiązujemy zupełnie nowy prob­ lem. Korzystam w tym celu z jednej z metod synektycznych, która polega na wyobrażeniu siebie samego w ciele naszego wroga lub w kawałku czegoś, co ma być przeprojektowane. Stańmy się więc na chwilę pojedynczym eg­ zemplarzem koronawirusa. Jestem teraz (wyposażonym

Dofinansowanie do przydomo­ wych oczek wodnych ze złotą rybką tudzież do basenów to z pewnością nie dofinansowanie biednych rolni­ ków, których plantacje cierpią wskutek niedoboru wody. Otwarte zbiorniki tra­ cą wodę przez parowanie. Niefachowo wykonane zbiorniki tracą wodę przez przesiąkanie do podłoża. Słuszny jest system zwolnień podatkowych z opła­ ty za odprowadzanie wód opadowych i roztopowych do sieci kanalizacji desz­ czowej, tzw. podatku od deszczówki, powiązany z powierzchnią dachu: je­ śli właściciel nieruchomości zainstalu­ je zamknięty zbiornik na deszczówkę (ze wskazaniem sposobu zagospoda­ rowania tej wody) o pojemności pro­ porcjonalnej do powierzchni dachu – jest zwolniony z całości lub części wspomnianego podatku i jest to sy­ stem znany na świecie i wprowadza­ ny w Polsce. Budowa małych zbior­ ników retencyjnych, zlokalizowanych w polach, nie powinna odbywać się na podstawie chwilowych emocji, „bo są dopłaty, trzeba szybko brać i przez 5 lat udawać, że jest świetnie”. Takie działanie to kolejne marnotrawstwo, jakże częste w minionych 20 latach. Lepszym instrumentem niż dota­ cje są zwolnienia podatkowe. Niezbęd­ na jest edukacja dotycząca celowości,

w świadomość) wirusem SARS. Mo­ im celem jest dotarcie do nosa dowol­ nego człowieka. Niestety, nie żyję, nie mam skrzydeł ani nóg i nic nie mo­ gę zrobić sam. Mogę tylko – w dłu­ gim ciągu pokoleń – tak przekształcać swój kształt i fizykochemiczną struk­ turę zewnętrzną, by zabrać się na gapę z drobną kropelką wody. Ale „drobną” nie znaczy „bardzo małą”, bo sam nic nie zdziałam. Muszę zebrać spory od­ dział podobnych mi wojowników, bo jak już dobrze trafimy, to nawet jeżeli napadnięty organizm zniszczy naszą awangardę, zabraknie mu armat dla od­ działu głównego. Musimy więc opano­ wać transport na większych kroplach, o średnicy np. dziesiątej części mili­ metra. Tam już pomieści się nas sporo. Pierwszy punkt wykonany. Groma­ dzimy się w płucach chorego i czekamy na wydech, a najlepiej na odkaszlnięcie lub – to nam sprzyja najbardziej – na kichnięcie. Właśnie nasz gospodarz i nieświadomy producent (bo przecież z jego ciała powstaliśmy) kichnął potęż­ nie, rozsiewając nasze oddziały w wod­ nych czołgach na odległość kilku me­ trów. Niestety – właśnie widzę, że część już opada na ziemię, niektóre unoszą się dość długo, ale woda w słońcu paruje i kropelki stają się coraz mniejsze albo wiatr unosi je w górę i lądują w liściach drzew. Trudno – nic z nich nie będzie. Spoglądam więc na armię z dru­ giego kichnięcia. Milion napastników nieubłaganie zbliża się do ludzkiej postaci. Niestety, dziewięćset tysięcy trafia w plecy, a z pozostałej części – dziewięćdziesiąt tysięcy wylądowało na spodniach i rękawach. Lipa! Ale właś­ nie widzę, że dziesięć tysięcy zakręciło się koło twarzy… Co za pech. Gość ma maseczkę! Jeszcze kilka tysięcy mio­ ta się we włosach i na policzkach, ale człowiek ma ręce w kieszeniach i nie dotyka twarzy. Wszystko na nic!

Szukamy sojuszników! Nie wierzcie bajarzom, którzy twierdzą, że łatwo się zarazić koronawirusem. Z mojego punktu widzenia (nadal tu jestem obiektem synektycznym) do­ tarcie do śluzówki ofiary jest zadaniem niezmiernie trudnym. Ileż milionów moich pobratymców poległo na naj­ prostszych środkach ochronnych! Ci ludzie są naprawdę okropni. Wystar­ czy jakakolwiek przeszkoda, ot dzie­ sięć centymetrów dalej lub gumowa rękawiczka i cały wysiłek na nic. Ulica to nie kopalnia. Tu się trzeba solidnie napracować! Na razie tracimy punkty. Ludzie chronią się coraz skuteczniej, ale i my nie próżnujemy. Z każdym pokoleniem stajemy się trochę inni. Nie wiem, czy bardziej, czy mniej skuteczni, ale czas zrobi swoje. Kumple niezbyt agresywni zajmowali się najchętniej staruszkami z chorobami współistniejącymi, ale po wyeliminowaniu starców stracili ani­ musz. Teraz czekamy na mutację, która wykończy trzydziestolatków i dzieci. To dopiero zapewni nam panowanie nad światem! Tylko ktoś nam musi pomóc. Niestety – na bezinteresownych idiotów za bardzo nie możemy liczyć. Jedni za szybko wymarli, inni po przejściu choroby zmienili zdanie i na

właściwej konstrukcji takiego zbior­ nika i jego utrzymania, wymogów prawno-administracyjnych, a także jasno doprecyzowane Prawo Wodne.

W skali globalnej – międzynarodowej – powiększanie areału sztucznych akwenów to przykładanie ręki do dalszego ocieplenia klimatu. Z punktu widzenia epidemiologicznego to wylęgarnia komarów i innych muchówek. Decyzja jednego rolnika może naru­ szać interes sąsiada. Jak dokonać zgło­ szenia inwestycji? Dla dobra kraju o wiele ważniej­ szy w tej chwili jest program tworzenia

każdym kroku utrudniają nam pracę. Kto przechorował COVID, opowiada innym, że nie miał czym oddychać. Że cały czas cierpiał i umierał, a teraz nie wie, jakie spustoszenia pozostały w płucach i w innych organach. Nie muszę chyba dodawać, że takie opo­ wieści strasznie nam psują robotę. A już z pozycji czysto dywersyj­ nych wyskoczył tygodnik „Science” w numerze z 14 sierpnia 2020 r. Poja­ wiła się tam mała tabelka, która może kompletnie załamać nasze szyki. War­ to ją zacytować, bo takiej podłości nie zna historia cywilizowanej ludzkości, nie mówiąc o wirusowości. Tabelka obejmuje bowiem tylko półkulę połu­ dniową i tylko wybrane miesiące (od kwietnia do połowy sierpnia). Operując na tendencyjnie wyselekcjonowanym materiale, „Science” usiłuje dowodzić, Udokumentowane przypadki grypy od kwietnia do połowy sierpnia Kraj\rok

2018

2019

2020

Argentyna

1517

4623

53

Chile

2439

5007

12

Australia

925

9933

33

RPA

711

1094

6

że „środki kontroli COVID-19 radykal­ nie ograniczyły przenoszenie się grypy w wielu krajach półkuli południowej w tym sezonie”. Na dole globusa kończy się zima. Był tam niby sezon grypowy, którego nie było, więc podają liczby chorych, w które nikt nie wierzy. Gdyby to się powtórzyło w nadchodzącym sezonie grypowym na półkuli północnej… Strach pomyśleć. Nie byłoby CO­ VID-u ani nawet grypy! Ludzie sami będą musieli się zabijać. Kreujący się na najmądrzejszy na świecie tygodnik „Science” oraz inne imperialistyczne media pseudonauko­ we, pozostające na usługach soldateski afroamerykańskiej i każdej innej, piszą też o gwałtownym spadku zachorowal­ ności na malarię, a o przedśmiertnych drgawkach chorób „brudnych rąk” do­ noszą nawet brukowce z całego pod­ stępnego świata. I jak tu z taką zarazą walczyć?! Nawet dzieci nie dotykają już poręczy na schodach, a windę uru­ chamiają łokciem i coraz szybciej za­ pominają, jak smakują lizaki. Jeszcze trochę, a higiena osobista podniesie się na całym świecie do tego stopnia, że nie zdążymy na to zareagować i wyginiemy. Podobnie było z bliską naszemu sercu cholerą, którą w XIX wieku praktycznie wyeliminowały… ustępy spłukiwane. A nie mogło to być, jak było? Na szczęście mamy jeszcze spraw­ dzony środek panowania nad świa­ tem: ideologię. Wszędzie tam, gdzie trzeba było wprowadzić głód, wojnę, biedę lub dowolną destabilizację, za­ wsze pomagał wywar z ruskiej onucy. Wlewano do mózgów jedynie słuszne poglądy i wystarczyło poczekać. Teraz trzeba się skupić na wytłumaczeniu całej postępowej ludzkości, że wirusa nie ma. Tak więc: antyszczepionkow­ cy, covidowcy, filowiry, mądre świry, tępe młoty, mizantropy, wszelkie trole i głupole z wszystkich krajów łączcie się! W nagrodę dostaniecie… onuce na zmianę. K

lub utrzymania naturalnych, suchych zbiorników przeciwpowodziowych, w tym rejestrowanych łąk zalewowych (z ulgą podatkową dla właścicieli lub najemców i oczywistym obowiązkiem wykazywania tego faktu w razie ubez­ pieczeń). Dziwne wydaje się hasło, pod ja­ kim realizowana jest część programów retencji wody: „przeciwdziałania zmia­ nom klimatu”. Dla Polski może to i mi­ nimalnie zrównoważy negatywne skut­ ki klimatyczne spowodowane przez niezbyt odległe kraje, które zbudowały u siebie sztuczne zbiorniki o znacznej powierzchni. Z pewnością jednak nie przeciwdziała globalnemu ociepleniu, wręcz przeciwnie. W skali globalnej – międzynarodowej – powiększanie area­ łu sztucznych akwenów to przykładanie ręki do dalszego ocieplenia klimatu. Z punktu widzenia epidemiologicz­ nego to wylęgarnia komarów i innych muchówek. Nieprawdopodobne? Dramatycz­ nemu wpływowi antropogenicznych zbiorników wodnych na klimat i śro­ dowisko będą poświęcone kolejne, ob­ szerne artykuły Zapory wodne i hydro­ elektrownie – prawdziwa przyczyna globalnego ocieplenia?, które ukażą się w październikowym i listopadowym „Kurierze WNET”. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

10

Z

PRZEBUDZENIE NARODU

Dokończenie ze str. 1

abroniono używania białoruskiego języka w oświacie. Zwalczano białoruskie piśmiennictwo. Przepustką do kariery w administracji i wojsku było posługiwanie się językiem rosyjskim. Białorusini byli traktowani przez administrację rosyjską jak osoby mniej wykształcone, posługujące się nie językiem, a dialektem. Równolegle starano się ograniczać wpływ języka i kultury polskiej na tzw. terytoriach przyłączonych byłej Rzeczpospolitej. Wspólny los Polaków i Białorusinów skłaniał ich do współpracy, czego wyrazem był udział Białorusinów w powstaniu styczniowym. Polacy angażowali się w pomoc w utrzymaniu się języka białoruskiego. Władze carskie zresztą oskarżały Polaków o „sztuczne” tworzenie narodu białoruskiego w celu nakierowania mas chłopskich na działania wywrotowe: nie mogąc spolszczyć, znaleźli inny sposób na odciągnięcie Rusinów od rosyjskiego „rdzenia”. Naród białoruski tworzył się kilkaset lat, natomiast uświadomienie narodowe pojawiło się późno, bo dopiero pod koniec XIX w. Po pokoju brzeskim, kończącym wojnę Cesarstwa Niemiec z Rosją ( już wtedy bolszewicką), pojawiły się ruchy dążące do zbudowania niepod­ ległej Białorusi. Nie było zgody wśród działaczy białoruskich, w oparciu o jakie siły państwo białoruskie miałoby powstać. Pod osłoną wojsk niemieckich powołano Białoruską Republikę Ludową ze stolicą w Mińsku, nieuznaną jednak przez społeczność międzynarodową. Po odejściu armii niemieckiej pozostały dwie główne opcje: orientująca się na Polskę i prorosyjską/probolszewicką. Propolska widziała szansę w koncepcji federacji niepodległych państw Międzymorza, przedstawionej przez środowisko związane z Józefem Piłsudskim. Ta część polityków doprowadziła do podpisania umowy o współpracy wojskowej BRL z RP 23 lutego 1920 r. Bez wsparcia Polski dla idei Międzymorza nie byłoby pewnie Białoruskiej SRR i niepodległej Białorusi dziś. Nieuregulowane spory graniczne ze stroną polską osłabiały możliwości współpracy. Zwolennicy drugiej opcji upatrywali szansę rozwoju białoruskiej tożsamości jako autonomii w ramach państwa rosyjskiego czy Rosji bolszewickiej. Bolszewicy zresztą, licytując się z rządami białych, by przeciągnąć na swoją stronę mniejszości narodowe zamieszkujące Cesarstwo Rosyjskie, obiecywali narodom wolność i samostanowienie. Konkurując z Polską o sympatie Białorusinów, powołali Białoruską Republikę Rad. Ten twór parapaństwowy uzyskał w wyniku kategorycznego żądania rządu bolszewickiego wyłączne prawo do reprezentowania Białorusinów podczas negocjacji pokoju ryskiego 1920–1921 ze stroną polską. Zaakceptowanie tego warunku przez rząd RP miało fatalne skutki dla narodu białoruskiego, Polaków i Ukraińców pozostawionych za granicą ryską. Strona polska, obawiając się użycia mniejszości białoruskiej w działaniach destabilizujących rodzące się państwo polskie, odstąpiła nawet te terytoria, które były zajęte przez wojsko polskie. Okres względnej swobody rozwoju kultury i języka białoruskiego, nazywany polityką korienizacji, nie trwał długo. Już w 1925 r. zaczęły się pierwsze represje wymierzone w inteligencję białoruską: profesorów uniwersyteckich, pisarzy, nauczycieli. Pod pozorem zwalczania odchyleń nacjonalistycznych wrócono do polityki rusyfikacji. Oprócz Białorusinów represje z powodu przynależności etnicznej uderzyły na terenie Białoruskiej SRR w Polaków. Sowieci, dając pozornie prawo wyboru rodzicom nauki dzieci w wybranym przez nich języku, blokowali ścieżki karier dla osób białoruskojęzycznych. Znamy sformułowanie: „młodzi wykształceni z wielkich miast”, używane wobec niedouczonych, ksenofobicznych obskurantów z małych miast i wsi, wstydzących się swych korzeni i za wszelką cenę – także wyrzeczenia się swojej tożsamości – pożądających akceptacji elit opiniotwórczych, „dzierżących władzę” w mediach i polityce – jakiekolwiek by te elity były. Właśnie do tego prowadziła władza sowiecka. Za pozorną wolnością wyboru kryła się presja realizowana w różnych obszarach: emocji (nie mówię po rosyjsku, to znaczy: jestem ze wsi, niedouczony, gorszy), mody ( jestem częścią elity, mówię po rosyjsku)

i profitów w obszarze zaspokajania ambicji rozwoju zawodowego, statusu społecznego j materialnego. Ludobójcze działania systemu stalinowskiego lat trzydziestych, czego symbolem były Kuropaty, nie zniszczyły poczucia tożsamości narodowej Białorusinów i marzeń o swoim państwie. Wybuch wojny niemiecko-sowiec­ kiej 1941 r. uruchomił pokłady energii wśród białoruskich działaczy niepodległościowych. Uznali, dziś wiemy – błędnie – że z pomocą Niemiec odbudują państwowość białoruską. Niemcy wygrają na wschodzie, ale przegrają na zachodzie i powtórzy się sytuacja z 1918 r. Korzystając z przyzwolenia niemieckiej administracji pod kierownictwem Wilhelma Kube’ego zaczęła się tworzyć białoruska administracja, oświata, powstawały oddziały zbrojne tzw. samoobrony, broniące ludności przed sowieckimi grupami dywersyjnymi. W wielu miastach działała białoruska administracja. Powstawały struktury organizacyjne niezależne od Sowietów, a zarazem niechętne III Rzeszy, a wśród nich oddziały partyzanckie znane później jako Białoruska Armia Wyzwoleńcza. Niemcy szybko się przekonali, iż Białorusini co prawda weszli w taktyczną współpracę z III Rzeszą, ale ich celem jest własne państwo. Stąd liczne aresztowania i wyroki śmierci na działaczach niepodległościowych. (Tu warto przypomnieć postać zamordowanego w przez Niemców promotora idei niepodległości Białorusi, ks. Wincentego Godlewskiego). Sytuacja bardzo niepokoiła Stalina. Stąd pewnie działania sowieckiej partyzantki nakierowane na sprowokowanie Niemców do akcji pacyfikacyjnych wymierzonych w ludność białoruską. Także „wyzwalanie” Mińska, podczas którego od sowieckich pocisków ar-

Polacy-obywatele Białorusi wspierali protesty w swoich miejscach zamieszkania. Polskie flagi w Grodnie to nie przejaw ekspansjonizmu i rewizjonizmu polskiego, ale solidarności z Białorusinami. tyleryjskich i bomb lotniczych wyginęło 80% mieszkańców, wielu odczytywano jako kierowana logiką odpowiedzialności zbiorowej zemsta na rdzennych Białorusinach, mających czelność współpracować z Niemcami przeciwko władzy radzieckiej. Walec wojny spowodował potworne straty wśród ludności. Po wojnie dalej działała jednak antykomunistyczna białoruska partyzantka pod nazwą Białoruska Armia Wyzwoleńcza, kryptonim Czarny Kot. Przewodził jej generał Michał Wituszka. Działania zbrojne wymierzone we władzę sowiecką pojedyncze oddziały prowadziły jeszcze w latach 50. XX w. Władze sowieckie, by poprawić sytuację demograficzną na Białorusi, a jednocześnie realizować ideę budowy narodu sowieckiego, prowadziły interesowną akcję osiedleńczą ludności przywożonej z pozostałych regionów ZSRR. Rosjanie pojawiali się w miejscach dotychczas zamieszkiwanych przez Polaków (miasta zachodniej Białorusi), a także na wschodzie, gdzie budowano wielkie socjalistyczne przedsiębiorstwa, np. Nowopołock. Także do odbudowywanego Mińska przyjeżdżali nowi mieszkańcy. Język białoruski, mimo dominacji rosyjskiego, pozostawał jednak żywy dzięki wsi i odradzającej się białoruskiej inteligencji. W 1991 r. Białoruś mająca zostać krainą historyczną, jednostką terytorialną ZSRR zamieszkałą przez „jednolity naród radziecki”, uzyskała kolejną szansę. Ogłoszenie niepodległości 25 sierpnia tegoż roku obudziło nadzieję wielu działaczy narodowych na rozwój białoruskiej kultury i pełną odbudowę języka białoruskiego z pomocą państwa. Niestety, w 1994 r., w wyniku kryzysu gospodarczego,

bazując na resentymencie wielu mieszkańców do ZSRR i hasłach walki z korupcją, doszedł do władzy Aleksander Łukaszenka – obywatel sowiecki, dla którego Białoruś i Rosja to wspólna ojczyzna. Ambitny były dyrektor kołchozu, obserwując problemy prezydenta FR, schorowanego Borysa Jelcyna, już widział się w charakterze zbawcy ludzi sowieckich i prezydenta odbudowanego ZSRR. Aby ten plan zrealizować, musiał pokonać opór Białorusinów. Wychodząc zatem naprzeciw oczekiwaniom rosyjskojęzycznym mieszkańcom Republiki Białoruskiej, zrównał w prawach język rosyjski z białoruskim, co z uwagi na fakt wielowiekowej dominacji i uprzywilejowania tego pierwszego doprowadziło do niemal wyparcia białoruskiego nie tylko z przestrzeni publicznej, ale i z domów białoruskich. Odbudowa „nowego ZSRR” musiała się odbywać małymi krokami. Aleksander Łukaszenka zaproponował swoim kremlowskim kolegom (dla których rozpad ZSRR był katastrofą porównywalną z czasami „smuty” początków XVII w.) rozpoczęcie procesu reintegracji od Białorusi. Stąd jego pomysł na Kraj Związkowy Białorusi i Rosji. Białoruś uznawano za najbardziej zrusyfikowaną byłą republikę radziecką, więc pomysł uznano za łatwy do realizacji bez narażania się na większe koszty ze strony buntującego się społeczeństwa. W Rosji tymczasem dokonała się zmiana władzy i prezydentem 31 grudnia 1999 r. został równie ambitny były pracownik KGB – Władimir Putin. Dla Aleksandra Łukaszenki nie przewidziano odpowiednio eksponowanego miejsca w rosyjskim establishmencie. Proces integracji spowolnił bieg. Od 2014 r to prezydent Rosji stał się inicjatorem kolejnych etapów scalania ziem przestrzeni postsowieckiej, w tym Białorusi. Łukaszenka zorientował się poniewczasie, iż rozmontowywanie białoruskiego etnosu nie jest w jego interesie. Lepszy bowiem wróbel w garści (stanowisko prezydenta Białorusi) niż gołąb na dachu ( jakieś mgliste propozycje Putina). Niestety cała machina propagandowa, także w resortach siłowych i wojsku, była ukierunkowana na walkę z rzekomym nacjonalizmem białoruskim, a nie na obronę białoruskiej tożsamości. Do dziś nie wiadomo, czy ludzie pracujący w wojsku, milicji, KGB są lojalni wobec Mińska, czy Kremla. Należy tu zaznaczyć, iż po rozpadzie ZSRR nie tworzono narodowej armii białoruskiej czy służb od zera, ale oparto się na organizacji i ludziach Białoruskiego Okręgu Wojskowego ZSRR i KGB ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Pierwszy prezydent, ostatni prezydent? Białorusini początkowo tolerowali rządy, które zapewniały względną stabilizację gospodarki. Nieprzeprowadzenie bolesnych reform rynkowych, jak to miało miejsce w Polsce, oszczędziło Białorusinom wielu niedogodności. Wielu obserwatorom wydawało się, że Aleksander Łukaszenka znalazł tzw. trzecią drogę. Już dwa lata po objęciu rządów rozpisał referendum dające mu szerokie uprawnienia. Białoruskie przedsiębiorstwa państwowe nie optymalizowały jednak form organizacji pracy, nie szukały dywersyfikacji rynków zbytu, bazując na rynkach dawnych krajów ZSRR. Nieefektywna, nie zrestrukturyzowana gospodarka mogła trwać dzięki niższym niż światowe cenom ropy i gazu otrzymywanym z FR. Przetworzone surowce sprzedawano z dużym zyskiem na rynkach UE czy Ukrainy. Pojawiające się mimo tego deficyty budżetowe były pokrywane z kredytów otrzymywanych od FR, MFW czy Chin. Niestety okazało się, iż taki model nie jest w stanie zapewnić wzrostu efektywności gospodarki i sprostania rosnącym aspiracjom ludności, zwłaszcza młodego pokolenia. Ceny surowców energetycznych ustalane decyzjami politycznymi nie zmuszały do szukania alternatywnych źródeł surowców ani do inwestowania w infrastrukturę umożliwiającą dywersyfikację ich dostaw. Kiedy na rynkach światowych notowano wzrosty cen, FR nie szukała dodatkowych wpływów do swojego budżetu. Kiedy jednak ceny ropy i gazu na świecie zaczęły spadać, Kreml zaczął szukać rezerw i znalazł je w sąsiedniej Białorusi. Próbowano zmusić rząd Białorusi do bardziej korzystnego dla FR dzielenia się zyskami z przerobu gazu i ropy. Uznano, że utrzymanie status quo może być uzasadnione jedynie przyspieszeniem integracji. Tymczasem niedopinający się budżet Republiki Białoruskiej, nie pozwalał na przyjęcie nowego sposobu rozliczania zakupów gazu i ropy; proces przyspieszenia integracji pozostaje także w niezgodzie z ambicjami prezydenta Łukaszenki. Strukturalna nieufność prowadzi Kreml do wniosku, iż tylko uniemożliwienie – choćby i teoretycznego – uniezależnienia się nawet najbliższych sojuszników daje gwarancję lojalności. Stąd starania o utrzymanie i zwiększanie podległości ekonomicznej, a także o utworzenie zintegrowanego systemu zarządzania armią i służbami. Osłabiony różnymi czynnikami Aleksander Łukaszenka może w końcu przyjąć warunki Kremla i zapisze się w historii jako ostatni Prezydent Republiki Białoruś.

Sytuacja Białorusi w przededniu wyborów prezydenckich 2020 r. Budowa autorytarnego systemu władzy zajęła Aleksandrowi Łukaszence parę lat. Używając służb, niszczył swoich przeciwników politycznych, dyskredytując ich poprzez podważanie ich kompetencji, uczciwości, pozorując podjęcie przez nich współpracy z zagranicznymi służbami, a jak trzeba było – eliminując ich także fizycznie. Służby podejmowały działania celem rozbijania struktur niezależnych organizacji i partii politycznych. Z jednej strony represjonowano niepokornych, skazując ich nieraz na długoletnie wyroki w sfingowanych procesach sądowych, dokonywano pobić przez nieznanych sprawców, nękano grzywnami, aresztami, a z drugiej – zachęcano ich do emigracji. Tworzono system zależności od władzy dziennikarzy, ludzi kultury, nauczycieli akademickich, a także przedsiębiorców. Należy podkreślić, że 77% miejsc pracy na Białorusi jest związanych z pracodawcą państwowym.

się obawiać o swoją pozycję, nawet na Białorusi. Ignorując podpisane umowy sojusznicze z FR, zajął pozycję „neutralnego” rozjemcy między bratnimi, zwaśnionymi stronami. Nadzieje na rozluźnienie zachodnich sankcji i możliwość zagrania kolejny raz z FR kartą zachodnią spełzły na niczym. Gospodarka, by przestawić się na rynki zachodnie, potrzebuje kapitału, know how i czasu. A także woli politycznej. Aleksander Łukaszenka Zachód traktował jednak instrumentalnie i liczył na szybkie unormowanie stosunków z zaniepokojonym możliwością zwrócenia się Mińska na zachód Kremlem. Rewolucja łupkowa w USA wywołała skokowy spadek cen surowców energetycznych. FR, mimo że posiada duże rezerwy walutowe, musiała zmagać się rosnącymi kosztami interwencji zbrojnych na Ukrainie, w Syrii, dotowania Krymu, Donbasu, Abchazji, Osetii Południowej, Naddniestrza, a także ciągle Czeczenii; nie była więc chętna do wspierania Mińska. Inwestycje chińskie także nie spełniły pokładanych w nich nadziei. ChRL bowiem angażowała się na Biało-

Biało

Niedokończo

Tekst Mariusz Patey · zdjęc Mimo iż polityka Białorusi niemal w całej rozciągłości wspierała działania Kremla, to jej gospodarka nie mogła liczyć na odpowiednie wsparcie przez Rosję w okresach spadku cen surowców energetycznych. Tak też stało się w 2010 r. Wybuchły wówczas protesty społeczne, brutalnie stłumione przez struktury resortów siłowych. Państwa UE wprowadziły sankcje, a Aleksander Łukaszenka zacieśniał braterską wieź z Kremlem, jednocześnie realizując u siebie w kraju projekt tzw. suwerennej demokracji, korzystając z dobrej koniunktury na rynku surowców energetycznych. Po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie w 2014 r. zorientował się, iż Kreml prowadzi swoje interesy polityczne, nie przebierając w środkach. Tym bardziej zaczął

rusi z myślą o przyszłych zyskach ze sprzedaży na rynkach UE i FR. Pozyskiwanie tych rynków z terenu Białorusi okazało się nie takie proste, jako że Białoruś nie należy do UE i eksport z jej terytorium podlega różnym ograniczeniom i trudnościom. FR także prowadzi asertywną politykę chroniącą swój rynek. Sam zaś rynek białoruski jest zbyt płytki dla chińskich inwestorów. FR w ówczesnej sytuacji była skłonna sięgnąć po rezerwy tkwiące w białoruskiej gospodarce. I tak Białoruś weszła w stan permanentnej stagnacji. Wywoływało to frustrację społeczeństwa, zwiększone wyjazdy zarobkowe za granicę nie tylko w tradycyjnym kierunku rosyjskim, ale i do państw UE, w tym Polski. Brak swobód demokratycznych pogłębiał chęć zmian.


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

11

PRZEBUDZENIE NARODU Walka Białorusinów o demokratyczne państwo prawa Zbliżające się wybory prezydenckie wyzwoliły energię społeczną. Rozbita, skłócona tradycyjna opozycja, skutecznie dezawuowana przez propagandę propaństwowych i rosyjskich mediów, nie była w stanie wyłonić kandydatów mogących zyskać sympatię wyborców. Pojawiły się jednak nowe twarze: Wiktar Babaryka – prezes banku powiązanego z Gazpromem, bloger prowadzący wideobloga Siarhiej Cichanouski i biznesmen Waler Capkała. Wokół kandydatów rozpuszczano plotki jakoby byli podstawieni przez Moskwę celem odsunięcia „patrioty” – Aleksandra Łukaszenki. Władze szybko doprowadziły do aresztowania Wiktara Babaryki i Siarhieja Cichanouskiego, a Waler Capkała został zmuszony do opuszczenia Białorusi. Działalność polityczną podjęła jego żona, Wieranika Capkała. Dzięki dużej aktywności społecznej udało się zebrać podpisy

FR, czemu się ponoć sprzeciwiał się „patriota”, Aleksander Łukaszenka. 30 lipca w Mińsku doszło pierwszy raz do masowej demonstracji wymierzonej w prezydenta Łukaszenkę. Władze zareagowały aresztowaniami, jednak nie doszło do rozbicia demonstracji. Podczas wyborów odbywały się mityngi z symboliką w barwach uznawanych za narodowe przez opozycję demokratyczną i środowiska emigracyjne Białorusi: biało-czerwono-białych. Sztab wyborczy Cichanouskiej, w którym znalazło się miejsce dla przyjaciółki aresztowanego Babaryki, Marii Kalesnikowej, oficjalnie nie przyznawał się do związków z protestującymi, jak i nie nawoływał do protestów, by nie dać służbom pretekstu do reakcji. Administracja prezydenta nie wpuszczała do lokali komisji wyborczych obserwatorów reprezentujących zarejestrowanych kandydatów. W przeważającej liczbie lokali wyborczych mogli oni uczestniczyć jedynie w procesie liczenia głosów. To wywołało słuszny

oruś

ona historia

cia Witold Dobrowolski i zarejestrować kandydaturę żony Siarhieja Cichanouskiego, Świetlany. Pozostali kandydaci opozycyjni wsparli jej kandydaturę. Kandydaci, którym władze nie przeszkodziły w rejestracji list, stanowili tło dla głównego kandydata, Aleksandra Łukaszenki, i mieli odciągać uwagę od głównej kandydatki opozycji. Program Swiatłany Cichanouskiej – osoby do tej pory spoza polityki, matki dwojga dzieci – był prosty. Przywrócenie konstytucji z 1994 r., zwolnienie wszystkich więźniów politycznych i przeprowadzenie nowych wyborów. Propaganda Łukaszenki przedstawiała ją w oczach dziennikarzy zagranicznych, zwłaszcza z Zachodu, jako marionetkę Kremla, która ma doprowadzić do przejęcia Białorusi przez

gniew wielu obywateli. Słyszałem głosy: „już byłoby uczciwiej, gdyby ogłosił się księciem Białorusi i zlikwidował urząd prezydenta i instytucję wyborów. Po co robić z ludzi idiotów? Nie jesteśmy baranami. Widzimy, co się dzieje. Nie będzie kłamał w żywe oczy. Niech odejdzie. Już się narządził, 26 lat starczy”. Młodzi ludzie mówili, że chcą w końcu żyć w normalnym, demokratycznym państwie prawa, gdzie będzie można się rozwijać i prowadzić biznes bez strachu przed konfiskatą majątku z powodu podpadnięcia władzy. Demonstracje bezpośrednio przed ogłoszeniem wstępnych wyników wyborów i dzień później były bezwzględnie rozbijane, a ich uczestników aresztowano. W aresztach

znalazło się jednorazowo 7000 osób. Służby użyły granatów hukowych i amunicji gumowej. W aresztach zatrzymanych poddawano torturom znanym z PRL jako tzw. ścieżki zdrowia, kazano stać godzinami pod ścianą, bito gumową pałką. Zamykano ludzi w przepełnionych celach, układając jednego na drugim. Wiele osób zniknęło. Być może ci, co nie przeżyli, zostali uznani za zaginionych. Protestujący dokładali wszelkich starań, by demonstracje przebiegały pokojowo. Ludzie zbierali się pod pretekstem grupowych przejazdów rowerami czy samochodami. Ustawiali się wzdłuż ulic, wspierani przez kierowców dających znać klaksonami i gestami zwycięstwa o swoim wsparciu. Dzięki Polakom oferującym pomoc charytatywną, a także dzięki rzetelnie informującym o wydarzeniach dziennikarzom Biełsatu, Polska i Polacy zyskali sympatię ulicy. Nikt nie wierzył w tzw. polskie zagrożenie. Polacy-obywatele Białorusi wspierali protesty w swoich miejscach zamieszkania. Polskie flagi w Grodnie to nie przejaw ekspansjonizmu i rewizjonizmu polskiego, ale solidarności z tymi Białorusinami, którzy chcą demokratycznego państwa prawa, a nie autorytarnej dyktatury. Postsowieckie KGB w sposób szczególny traktowało zatrzymywanych Polaków, nawet tych z polskimi paszportami. Przypominało to metody NKWD. Z czasem do protestów zaczęli się przyłączać robotnicy dużych zakładów produkcyjnych. Nastąpiły incydenty przechodzenia członków OMON-u na stronę protestujących. Oddziały wojskowe parę razy nie wykonały rozkazów pacyfikacji demonstracji. Władze złagodniały, nie chcąc dopuścić do eskalacji wydarzeń, w której nie mogłyby liczyć na całkowitą lojalność milicji i wojska. Aleksander Łukaszenka, mimo że grał kartą antyrosyjską przed wyborami, nie może także być pewny swojego sojusznika z Kremla. Służby doprowadziły do wyjazdu na Litwę Swiatłany Cichanouskiej. Jednak ta nie zaprzestała działalności. Powołała 70-osobową Radę Koordynacyjną, która 19 sierpnia 2020 r. wybrała 7-osobowe prezydium. Aktualnymi członkami prezydium są: • Swiatłana Aleksijewicz, pisarka, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, • Lilija Ułasawa, międzynarodowa mediatorka, prawniczka, • Siarhiej Dylewski, przedstawiciel komitetu strajkowego Mińskiej Fabryki Traktorów, • Maksim Znak, prawnik, adwokat, • Olga Kovalkova, powierniczka Swiatłany Cichanouskiej, • Maria Kalesnikowa, flecistka i dyrygentka, koordynatorka sztabu Wiktara Babaryki, • Paweł Łatuszko, były minister kultury, nadzwyczajny i pełnomocny ambasador.

Łukaszenka między UE, NATO a FR Unia Europejska jest zaniepokojona sytuacją na Białorusi, ale nie ma zamiaru angażować się bardziej niż po protestach 2010 r., kiedy to nałożono sankcje na szczególnie zaangażowanych w represje współpracowników Aleksandra Łukaszenki. Polska, poza nawoływaniem do przestrzegania demokratycznych standardów niemieszania się państw trzecich w wewnętrzne sprawy Białorusi, angażuje się w pomoc humanitarną dla chorych na COVID-19, deklaruje wsparcie i uproszczone formy przekraczania granicy dla osób prześladowanych z przyczyn politycznych oraz wspiera białoruską telewizję informacyjną Biełsat, będącą częścią koncernu telewizyjnego TVP. Dziennikarze Biełsatu, w większości Białorusini, narażając się na represje, starają się przekazywać wiernie informacje o wydarzeniach na Białorusi, wypełniając przy tym istniejące luki informacyjne. Polska, wielokrotnie traktowana przedmiotowo przez Aleksandra Łukaszenkę w jego relacjach z Moskwą, nie uległa podszeptom niektórych „realistów”, iż w imię dobrych relacji należałoby zaprzestania propagowania wartości niewygodnych dla urzędującego prezydenta Białorusi. RP stoi na stanowisku niemieszania się w wewnętrzne sprawy sąsiadów, ale nie może odwrócić się od swoich wartości republikańskich, tradycji praw obywatelskich, które były zapisane już w konstytucji Nihil novi z 1505 r. Konstytucji, która także była współtworzona przez szlachtę ruską, czyli protoplastów dzisiejszych Białorusinów i Ukraińców. Oczywiście rozumiemy specyfikę współczesnej Białorusi, stoimy na stanowisku poszanowania granic, pokojowej koegzystencji i życzylibyśmy sobie wielopoziomowej partnerskiej współpracy. Chcielibyśmy, aby Białoruś umacniała swoją suwerenność, a jej obywatele nie musieli protestować. Niestety lata zaniechań prezydenta Łukaszenki na odcinku zachodnim, także polskim, lekceważenie polskiego partnera i koncentracja na rozwoju „braterskiej” współpracy z FR przyniosły skutki, które zagrażają niezawisłości Białorusi i wolnościowym aspiracjom białoruskiego społeczeństwa. Odczuwamy wspólnotę interesów ze społeczeństwem białoruskim. Oni chcą normalnego, demokratycznego państwa prawa, rozwijającego wzajemnie

korzystną współpracę ze wszystkimi państwami. A my wolelibyśmy mieć przyjaznego sąsiada, a nie wojska FR na Bugu. Niestety niewiele od nas zależy. Dziś mamy trzech rozgrywających: obóz Aleksandra Łukaszenki, Kreml i niezadowoloną z organizacji wyborów część społeczeństwa białoruskiego. Polska tylko się przygląda z rosnącym niepokojem, zwłaszcza po oskarżeniu nas przez prezydenta Białorusi o próbę zajęcia Grodna, co jest jawną nieprawdą i nie wiadomo, na czyj użytek rozpowszechnianą. Pomocą opozycji białoruskiej od dłuższego już czasu służy Litwa. To w Wilnie działa niezależny uniwersytet białoruski i to w Wilnie ukonstytuowała się Rada Koordynacyjna opozycji antyłukaszenkowskiej. Kreml z niepokojem przygląda się wydarzeniom na Białorusi. Na pewno nie zrezygnuje łatwo z planów faktycznego jej wchłonięcia. Nie musi jednak wspierać bezwarunkowo Aleksandra Łukaszenki. Może wobec braku silnych struktur opozycyjnych i rozpoznawalnych liderów podstawić jednego bądź więcej swoich kandydatów, którzy po ewentualnym przejęciu władzy będą kontynuowali proces integracji. Obecnie ingerencja zbrojna może być uznana za ostateczność, która nastąpi tylko w przypadku, gdyby Białoruś miała ochotę na trwałe wyjść z orbity wpływów rosyjskich, np. decydując się wstąpić do NATO i UE. Kreml,znając badania opinii publicznej, z których wynika iż tylko 7,7% mieszkańców Białorusi popiera integrację według scenariusza rosyjskiego, nie będzie ryzykować wykopania kolejnego dołu (po Ukrainie), tym razem między sobą a lubiącymi do tej pory Rosję Białorusinami. Konsekwencje takiej interwencji mogą wzmocnić uczucia patriotyczne i obu-

Oni chcą normalnego, demokratycznego państwa prawa, rozwijającego wzajemnie korzystną współpracę z innymi państwami. A my wolelibyśmy mieć przyjaznego sąsiada, a nie wojska FR na Bugu. dzić antyrosyjskie. W przypadku pojawienia się jakiegoś kryzysu, Białorusini mogliby zechcieć „uciec” na Zachód. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to po upadku Łukaszenki prowadzenie działań zmierzających do obniżenia poziomu życia i redefinicji dążeń społecznych zgodnych z oczekiwaniami Kremla. Podobne wahnięcia nastrojów obserwowaliśmy w Polsce, kiedy to po wspaniałym zwycięstwie w wyborach 1989 r. sił Solidarności, parę lat później ci sami Polacy zagłosowali na postkomunistów z SLD, a prezydentem na dwie kadencje został dawny działacz ZSMP i aparatczyk komunistyczny Aleksander Kwaśniewski. W razie takiego scenariusza FR, osłabiona niskimi cenami surowców energetycznych, kosztami swojej polityki rewizjonizmu, interwencjonizmu, ekspansjonizmu oraz sankcjami, uniknie kolejnych kosztów związanych z reakcją Zachodu oraz oporem społeczeństwa białoruskiego, uzyskując planowane korzyści. Dla białoruskiej opozycji upadek Łukaszenki i zmiana systemu na demokratyczny, połączone z – nawet czasowym – wstrzymaniem integracji z Rosją są do przyjęcia. Piłka bowiem dalej będzie w grze, a plany rosyjskie nie muszą się zrealizować. Osłabienie Kremla i mądra, poprzedzona dialogiem ze społeczeństwem transformacja gospodarki może także sprawić, iż państwowość białoruska okrzepnie, a obywatele docenią własne państwo. Polska na takim etapie na pewno włączy się we wszechstronną pomoc w procesie transformacji, wykorzystując własne doświadczenia. Niestety scenariusze wydawałoby się racjonalne nie zawsze się spełniają. Dlatego powinniśmy modlić się za Białoruś.

Polacy na autorytarnej Białorusi Polacy w warunkach systemu autorytarnego, śmiem mniemać, są napuszczani na siebie, konfliktowani przez służby białoruskie, dzieleni na tych „dobrych”, sprzyjających rządowi, i „złych” – odnoszących się do rządu negatywnie. Różne działania operacyjne są prowadzone we wszystkich środowiskach Polaków. Wykorzystuje się przy tym polskie cechy narodowe, takie jak swarliwość, nieufność i ambicje osobiste, by Polacy pozostawali skłóceni, podzieleni, by nie potrafili zorganizować się w pracy u podstaw, stworzyć sieci polskich parafii, szkół, centrów kultury i biznesu. To, co szczególnie niepokoi władze, to polski etos obywatelski, republikański, który jest częścią polskiej tożsamości. Próba amputacji tej części polskości to działanie obliczone na powolny uwiąd i zepchnięcie nas, Polaków, do skansenu. Kwestia braku jedności wśród Polaków to także problem specyfiki władzy na Białorusi. Reżimy autorytarne w stosunku do każdego aktywisty, który jest poza ich kontrolą, prowadzą działania operacyjne zmierzające do podważenia zaufania do niego, do znalezienia lub spreparowania kompromitujących go materiałów. Często osoby nawet z bliskiego otoczenia uprzedzają się do siebie nawzajem, nie zdając sobie nawet sprawy ze źródeł tego uprzedzenia. Tak więc propaganda z Mińska wypuszcza różne kompromitujące informacje o wszystkich bez wyjątku, którzy są wobec rządu krytyczni. W środowiskach „niepokornych” z kolei rozpuszcza plotki o tych bardziej lojalnych, by uzależnieni się nie urwali… Rząd bowiem nikomu do końca nie ufa. Znamy to z PRL-u. Tak walczono z Żołnierzami Wyklętymi, bo nie potrafiono z ideami, za które gotowi byli oddać życie. Wracając do kwestii wspierania finansowego. Państwo polskie, wydając środki polskiego podatnika, musi także widzieć w tym swój interes. A beneficjenci wsparcia muszą być także ambasadorami Polski, a nie tylko realizować zadania wyznaczane przez niezbyt przychylny Polsce własny rząd. Znając specyfikę białoruską, polskie władze powinny działać wielotorowo, wspierając różne środowiska polskie i przechodząc do porządku nad tym, że mogą one być nieraz skłócone. Jeśli Polska angażowała jakieś środki na budowę i utrzymanie infrastruktury, powinna mieć wpływ na jej wykorzystanie. Jednostronne jej przejęcie musiało z polskiej strony wywołać reakcję co najmniej obniżonego zaufania dla kolejnych takich projektów. Czasami się słyszy, iż gdyby Polska nie wspierała działającego półlegalnie Związku Polaków na Białorusi (ZPB), to Mińsk nie uderzyłby w polskie szkolnictwo na Białorusi. Jeśli chodzi o politykę władz białoruskich w stosunku do Polaków, to ilość szkół nie wynika z tego iż jacyś „źli” Polacy nie potrafią się podporządkować polityce rządu. To tylko pretekst. Główną przyczyną jest polityka rusyfikacji całego społeczeństwa białoruskiego, prowadzona metodycznie i w białych rękawiczkach od wielu już lat. Gdyby to tylko chodziło o „niepokornych”, władze, zamiast ograniczać dostęp do języka polskiego, wymieniłyby kadry. Polacy mieszkający na Białorusi niejednokrotnie przeżyli straszne prześladowania, których skutki przenoszą się z pokolenia na pokolenie. Mamy zatem różne postawy, które przez lata pozwalały przeżyć. Nic dziwnego, że Polacy wspierają dążenia Białorusinów do budowy niezależnego, demokratycznego państwa prawa. To jest bowiem i w ich interesie. Może w końcu władze przestaną ich prześladować. Mimo trudnej historii i dnia dzisiejszego okazuje się, że białoruska wspólnota narodowa żyje nawet bez własnego języka. Dopóki odrębność narodowa, wola posiadania własnego państwa będzie trwać wśród Białorusinów, odbudowa Imperium Rosyjskiego na Białorusi będzie napotykać na przeszkody. Polaków i Białorusinów łączy nie tylko wspólna historia i wspólne wartości, ale i wspólne interesy. Niewykorzystane synergie współpracy ciągle czekają na lepszy czas. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

12

N

atomiast postkomunistycznej generacji Polaków szlachta jest albo nieznana, albo kojarzy się jedynie z panem Wołodyjowskim i restauracjami, nazwanymi przez ich właścicieli „szlacheckimi”. Krótko mówiąc, Polacy z reguły nie uznają szlachty, jej obyczajów i tradycji i odcinają się od jej historii. Szkoda, bo szlachta to kilka wieków historii Rzeczypospolitej. Od końca XIV wieku pozycja szlachty polskiej rosła, co związane było z przywilejem koszyckim z 1374 roku, na mocy którego szlachta zyskiwała wpływ na wybór następcy tronu. W zamian władca zobowiązywał się, poprzez nienadawanie żadnej z istotnych godności i zaszczytów „przybyszom i obcym, lecz tylko mieszkańcom ziem królestwa”, do zagwarantowania niepodległości i całości królestwa nie tylko samej szlachcie, ale również całemu narodowi polskiemu. Bardzo istotny jest fakt, że szlachta i arystokracja posiadały monopol władzy ustawodawczej. Sejmiki szlacheckie wybierały posłów do sejmu krajowego – tzw. izby poselskiej, która obok senatu była głównym ośrodkiem prawodawstwa Rzeczypospolitej. Znaczenie obu izb zostało potwierdzone przez konstytucję Nihil novi z 1505 r. uznającą, że „nic nowego nie może być postanowionym” bez zgody sejmu i senatu. To właśnie ta zasada została uznana za podstawę demokracji szlacheckiej. Stąd też wywodzi się słynne i popularne powiedzenie: „nic o nas bez nas”. Niewątpliwie ustrój Rzeczypospolitej od początków XVI wieku może być określany jako „republika szlachecka” oparta na demokratycznych zasadach, które jak na ówczesne czasy były bardziej niż postępowe. Niepodważalnym sukcesem polskiej szlachty była likwidacja zakonu

przy UE? Czyżby nie było wiadomo, co działo się w czasie demonstracji LGBT? Po co te eufemizmy? To, co powiedziała pani Dalli, świadczy o jednym. Ruch czy ideologia LGBT jest pod ochroną tego, co UE uważa za prawo. Większość normalnych ludzi, nie oznakowanych żadnymi literkami, powinna w myśl tego prawa spokojnie znosić wybryki tamtych i profanacje drogich dla więk­ szości Polaków wartości. Nic dziwnego, że UE traci coraz bardziej na autoryte­ cie, tak interpretując prawa człowieka. A co na to rząd RP? „Czyny pana Michała Sz. powinny zostać ocenione przez wymiar sprawiedliwości, a toż­ samość, orientacja seksualna oraz za­

ajbardziej jednak bulwersujące jest zachowanie ludzi nazywających sie­ bie naukowcami. Oto apel naukow­ ców z całego świata: „Wzywamy polskie władze do natychmiastowego uwolnie­ nie Małgorzaty Szutowicz. My, niżej podpisane i podpisani ba­ daczki i badacze, wyrażamy głębokie zaniepokojenie bezprecedensowym ata­ kiem na społeczność LGBT+ w Polsce. Z całą mocą potępiamy aresztowanie działaczki LGBT+ Małgorzaty (Margot) Szutowicz, które uważamy nie tylko za niepotrzebny i nieproporcjonalny śro­

Jak sprawę potraktował sąd? „– Sąd nie zgodził się na tymczasowe areszto­ wanie aktywisty LGBT zatrzymanego przez policję za występek chuligański – poinformowała rzeczniczka Proku­ ratury Okręgowej w Warszawie, Mi­ rosława Chyr. Zgodnie z decyzją sądu zastosowano wobec niego policyjny dozór i poręczenie w kwocie 7 tys. zł. Prokuratura zapowiada zażalenie. Sz. został wcześniej zatrzymany przez policję w związku z występ­ kiem chuligańskim. Postawiono mu zarzuty w związku z czynnym udzia­ łem w zbiegowisku w dniu 27 czerw­ ca 2020 r. w Warszawie przy ul. Wil­ czej. »Podejrzany działał publicznie,

W tytule nie ma błędu. To nie ta bitwa sprzed 100 lat, ale nie mniej ważna. Z pewnością nie tylko warszawska, choć dla nas taka w pierwszym rzędzie.

Bitwa warszawska 2020 Ks. Zygmunt Zieliński

słanianie się ideologią nie mają żad­ nego znaczenia w sprawie. To próba wywierania presji: jestem z LGBT, więc mogę więcej – mówi w wywiadzie dla »Gazety Polskiej« wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik”. Druga strona widzi to inaczej, bo dla niej policja jest po to, by dać się znieważać. To policja winna uszanować rozwydrzenie manifestujących z LGBT, a nie tamci jej służbę. „Domagam się spotkania z Komen­ dantem Głównym Policji w sprawie wy­ korzystywania funkcjonariuszy do celów politycznych. Żądam informacji w spra­ wie zatrzymań obywateli i agresywnych zachowań @PolskaPolicja podczas wczo­ rajszych protestów”. To próbka filozofii, której na imię: „j…ć policję”. Tak wykrzy­ kiwali „obrońcy praw człowieka”.

dek zapobiegawczy, ale także za kolejny – po ogłoszeniu niektórych części Polski »strefami wolnymi od LGBT« – etap homofobicznej kampanii prowadzo­ nej przez polskie władze. Niepokoi nas również brutalność, z jaką polskie siły policyjne interweniowały wobec osób uczestniczących w demonstracji wspie­ rającej Małgorzatę 7 sierpnia. Wzywamy polskie władze do natychmiastowego uwolnienia Małgorzaty Szutowicz i do zagwarantowania praw osób LGBT+”. Podpisy z uczelni zagranicznych to nic nowego, bo tam często ludzie podpisujący takie apele niekoniecznie wiedzą, gdzie dzieje się to, o czym apel traktuje i w czym rzecz; wystarczy ha­ sło. Z polskich środowisk wsławił się Uniwersytet Warszawski i częściowo PAN, czyli żadne zaskoczenie.

z oczywiście błahego powodu, okazując przy tym rażące lekceważenie porządku prawnego. Popełniony przez niego czyn został zakwalifikowany jako występek o charakterze chuligańskim«. Sz. zarzucono, że w trakcie zbie­ gowiska wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami uszkodził samochód marki Renault Master poprzez przecię­ cie opon, pocięcie plandeki, urwanie lusterka, oderwanie tablicy rejestra­ cyjnej, uszkodzenie kamery cofania oraz pobrudzenie pojazdu farbą. Łącz­ na wartość strat – jak poinformowała prokuratura – wyniosła ponad 6 tys. zł na szkodę Fundacji »Pro-Prawo do Życia«. Aktywiście zarzucono również, że w trakcie zajścia przewrócił Łuka­ sza K. na chodnik, czym spowodował u niego obrażenia w okolicy pleców

Dla pokolenia Polaków, którzy swoje wykształcenie zdobyli w okresie reżimu komunistycznego, szlachta jest zdegenerowaną formacją społeczną. To ta warstwa społeczeństwa polskiego, która przyczyniła się do wielokrotnego upadku Rzeczypospolitej i która charakteryzowała się głupotą, łakomstwem, korupcją, uciskaniem chłopów pańszczyźnianych i liberum veto.

Demokracja szlachecka Mirosław Matyja

ŹRÓDŁO: WIKIPEDIA

rzed 100 laty na przedpolach War­ szawy łopotały czer­ wone sztandary. Do Warszawy ich nie wpuszczono. Nie przedostały się do Niemiec, Francji, na Zachód i zapewne wtedy lewacy tamtejsi przeklinali Polskę, że zamknęła im dro­ gę do raju bolszewickiego. Teraz znowu Polska stoi na przeszkodzie, by w całej Europie zamiast narodowych, religijnych symboli powiewały pasiaste szmaty ate­ istycznego rozpasania. Apostołowie tej antykrucjaty w przebraniu klownów i oszpeceni maskaradą wyrażającą nie­ nawiść do wszystkiego, co ludzkie, nor­ malne, a wywrzaskujący frazesy o rów­ ności i swawoli, ruszyli na podbój świata. Złożenie przed nimi broni niczym by się nie różniło od wpuszczenia przed 100 laty bolszewików do Warszawy. Tym razem atak, nie mniej bolsze­ wicki niż wtedy, idzie nie od Wscho­ du, ale od Zachodu, finansowany przez firmy światowe, przekonane, że robią dobry interes, a przecież kopią sobie grób, jak wszystkim, którym grozi pan­ demia o wiele gorsza od COVID-19. Dlatego musi trwać Bitwa Warszawska AD 2020. Wielu oficjeli zachowuje się dziś jak przed 100 laty dokerzy gdańscy, czescy kolejarze i opiekunowie Sowie­ tów na Zachodzie. Szali zwycięstwa na korzyść bolszewików wtedy nie prze­ ważyli. Dziś, miejmy nadzieję, nie prze­ ważą jej pieniądze Googla, IKEi, Coca Coli, Toyoty, Microsoftu, Empiku, Agory i wielu podobnych sponsorów. Ale nie brak też takich, i to na wysokich szczeb­ lach polityki, którzy wszystko robią, by ta pasiasta groza miała wolną rękę. Kil­ ka przykładów: „Unijna komisarz ds. równości, Helena Dalli, staje po stronie aresztowanego Michała Sz. »Margot«. Tym razem wezwała Polskę do »zajęcia się kwestią dyskryminacji i nienawiści wobec osób LGBTI«. – Policja podczas protestów spotkała się z nadużyciami. Nie wszyscy demonstranci byli pokojowi – napisało w odpowiedzi Stałe Przed­ stawicielstwo RP przy UE”. „Unijna komisarz ds. równości He­ lena Dalli napisała dzisiaj na Twitterze, że »każdy obywatel UE, w tym osoby LGBTI, ma prawo do spokojnego gro­ madzenia się i do udziału w pokojowych protestach. Wzywam Polskę do zajęcia się kwestią dyskryminacji i nienawiści wobec osób LGBTI oraz do przestrze­ gania europejskich wartości równości, demokracji i praw człowieka«”. Nie dziwię się pani Dalli, ale sta­ nowisko Stałego Przedstawicielstwa RP

K R ATO S D E M O S U

krzyżackiego i przejęcie kontroli nad zajmowanymi przez niego ziemiami przez Polskę. Po dojściu do skutku unii polsko-litewskiej w 1569 r. ogólna liczba szlachty wynosiła około pół miliona osób. Było to ok. 7% całego społeczeństwa polskiego i litewskiego. Odsetek szlachty sięgnął w XVIII wieku

nawet 10%, co było ewenementem w ówczesnej Europie. Obiektywnie wydaje się, że to niewielka liczba, niemniej jednak była ona wystarczająca, aby poważnie ograniczyć władzę królewską. Stąd też znane jest kolejne powiedzenie, określające monarchę nie jako kogoś „ponadziemskiego”, lecz tylko „pierwszego między równymi”.

Porównajmy sytuację Rzeczypospolitej w XVI i XVII wieku z resztą Europy tamtego okresu. Otóż w innych państwach europejskich wykształciły się w tym czasie rządy monarchistyczno-absolutystyczne. Polska jawiła się na tym tle jako sfera demokracji i wolności. Demokracji, która w innych państwach była wówczas zupełnie nieznana.

i lewego nadgarstka. »Zarzut obejmuje także stosowanie przemocy polegają­ cej na szarpaniu i popychaniu Łukasza K. w celu zmuszenia pokrzywdzonego do zaprzestania nagrywania przebiegu zdarzenia« – informuje prokuratura. Jak zaznaczono, Sz. nie odpowiedział na pytanie, czy przyznaje się do popeł­ nienia zarzucanego czynu oraz odmó­ wił składania wyjaśnień. rokuratura zło­ żyła wniosek do sądu o zastosowa­ nie środka zapo­ biegawczego w po­ staci tymczasowego aresztowania, powołując się na obawę bezprawnego utrudniania po­ stępowania oraz obawę ucieczki. »Sąd zastosował wobec podejrzanego środek zapobiegawczy w postaci dozoru policji oraz poręczenia majątkowego w kwocie 7 tys. zł, uznając, że zebrany materiał dowodowy wskazuje na duże prawdo­ podobieństwo popełnienia zarzucane­ go czynu«. Prokuratura zapowiedziała niezwłoczne przesłanie zażalenia na postanowienie sądu: »Postanowienie sądu należy ocenić jako wewnętrznie sprzeczne. Z jednej strony sąd uznał, że nie ma podstaw do zastosowania tymczasowego aresztowania, z dru­ giej strony jednak, dostrzegając obawę matactwa, orzekł o dozorze policji«. Jak podają media, Michał Sz. z ko­ lektywu »Stop Bzdurom« identyfikuje się jako... kobieta – Małgorzata. Michał Sz. pseud. »Margot« opisywał w rozmowie z dziennikarką »Newsweeka« okolicz­ ności ataku na Pana Łukasza. Aktywi­ ści uzbrojeni w noże wbiegli i nie tylko z furią fizycznie zaatakowali kierowcę furgonetki oklejonej materiałami kam­ panii »Stop pedofilii«, ale również zde­ wastowali samochód należący do Fun­ dacji Pro-Prawo do życia” (Taką wersję wydarzenia podał sam Michał Sz.; video, Tygodnik Solidarność, 8.8.20). Inna wersja sprawy z furgonetką Fundacji Pro-Life: „Sąd zadecydował o 2-miesięcznym areszcie dla »Mar­ got« – aktywisty LGBT, który brał udział w napadzie na ciężarówkę fun­ dacji pro-life. Na nagraniach ze zdarze­ nia widać też, jak napada na jednego z obrońców życia i dusi go. Tymczasem liczni posłowie Lewicy zebrali się pod siedzibą jednego z lokali LGBT w akcie solidarności z »Margot«. Piszą też o re­ presjonowaniu za poglądy”. Niestety, w tym sensie wypowiedział się także pan Czarzasty, zazwyczaj w wypowie­ dziach swoich rozsądny.

Podstawą demokracji szlacheckiej, którą możemy określić jako bezpośrednią i oddolną, były sejmiki, czyli organy samorządu szlacheckiego w obrębie danego województwa. Sejmik był niczym innym jak zjazdem szlachty w ważnych sprawach państwowych. Istniało kilka rodzajów sejmików szlacheckich. Sejmiki przedsejmowe zwoływane były na niecałe 2 miesiące przed sejmem walnym i wybierano na nich bezpośrednio-demokratycznie od 2 do 6 posłów na sejm i opracowywano instrukcje poselskie. Na sejmikach relacyjnych wysłuchiwano sprawozdań posłów z obrad sejmu walnego i decydowano o przyłączeniu się do jego decyzji. Z kolei na sejmikach deputackich wybierano deputatów/ przedstawicieli szlachty do Trybunału Koronnego i Litewskiego. Kwestie podatkowe, ekonomiczne, ale nawet ustrojowe omawiane były na sejmikach gospodarczych. Sejmik elekcyjny wybierał kandydatów na wakujące urzędy państwowe w Królestwie Polskim i w Wielkim Księstwie Litewskim. I wreszcie sejmiki kapturowe, zwoływane od 1572 r., zawiązywały konfederacje i powoływały sądy kapturowe podczas bezkrólewia. Generalnie koniec świetności szlachty przypada na XVIII wiek, a jej ostateczny upadek wiążemy z konstytucją marcową z 1921 roku. Szlachta wywarła więc piętno na rozwój i tradycję Państwa Polskiego – przez kilka wieków była jego nośnikiem i kształtowała system polityczno-społeczny i gospodarczy Rzeczypospolitej. Państwa ościenne spoglądały z podziwem na kształt polskiego ustroju politycznego. Jest prawdopodobne, że polskie tradycje szlacheckie wpłynęły na światopogląd polityczny szwajcarskiego filozofa Jacquesa

Wypowiedź innego „manifestan­ ta”: „34-letni mężczyzna zdjął z gma­ chu Ministerstwa Sprawiedliwości flagi państwowe, w ich miejsce wieszając flagi ruchu LGBT. Został zatrzymany. Policja prowadzi czynności w kierunku znieważenia flagi państwowej”. Tak to wyglądało. Ale naukowcy z całego świata gwiżdżą sobie na to, bo w końcu – mając gruntowne wy­ kształcenie, mogą zawsze wnieść wąt­ pliwość, czy chuliganem był mężczy­ zna, czy kobieta. In dubio standum est pro reo. Mam nadzieję – zrozumieją to ci intelektualiści. Znieważanie i lekceważenie uzna­ nych wartości i głoszenie bredni teo­ rii gender o 59 płciach, czy jak to naz­ wać, idzie zawsze w parze z szerzej rozumianym nihilizmem. „Redakcja »Newsweeka« wpadła na pomysł, by w rocznicę Bitwy Warszawskiej przypo­ mnieć swój tekst sprzed 11 lat. »Dzieło« Igora T. Miecika opisuje wojnę polsko­ -bolszewicką z perspektywy rosyjskich jeńców. Miecik pisze o rzekomym złym traktowaniu bolszewickich żołnierzy. Padają nawet słowa o »barbarzyńskich łagrach II Rzeczypospolitej«. Opowieść o rzekomym złym traktowaniu jeńców po Bitwie Warszawskiej jest motywem przewodnim wielu rosyjskich ataków na Polskę i naszą historię. (…) Inne medium Ringier Axel Springer poszło podobną drogą. Na czołówce portalu Onet.pl znaj­ dziemy wspomnienia bolszewickiego le­ karza, który znalazł się na froncie: »Tego, co wyprawiają Polacy, nie da się opowie­ dzieć«” (cytat za wpolityce.pl). To tylko niektóre wynurzenia me­ diów ukazujących się w Polsce za cu­ dze pieniądze, a wiadomo: kto płaci, ten żąda. Nie jest to nic nowego. Za okupacji niemieckiej też wychodziły gazety w języku polskim, a przecież przeciwko wszystkiemu, co polskie. Miały swoją nazwę. Na koniec coś osobistego. Mój oj­ ciec jako żołnierz zaraził się w tam­ tym czasie tyfusem plamistym od jeńca sowieckiego. Opowiadał, że chorych wśród jeńców było mnóstwo, a moż­ liwości leczenia nikłe, nawet własnych żołnierzy. Nie do końca wiadomo, jak umierali polscy jeńcy w Sowietach. Po­ łowa tylko wróciła. Ale co to może ob­ chodzić „Newsweek” i Onet? Przecież to chodziło o Polaków! Antypolska nagonka idzie różnymi torami, ale w jednym kierunku. Wyty­ czają go zawsze ci sami wrogowie, choć inaczej się nazywają. K Cytaty nieopisane w tekście pochodzą z Niezalezna.pl

Rousseau – orędownika polskich zasad ustrojowych. Rousseau twierdził, że ustrój polityczny kształtuje cechy moralne obywateli i w tym kontekście wysoko oceniał charakter Polaków. Ten sam Rousseau przyczynił się do rozwoju demokracji bezpośredniej w Szwajcarii, przyglądając się między innymi polskim doświadczeniom w demokracji szlacheckiej. Ustrój demokracji szlacheckiej w Polsce nie był idealny, ale w ówczesnych czasach na pewno wzorcowy w Europie.

Ustrój demokracji szlacheckiej w Polsce nie był idealny, ale w ówczesnych czasach na pewno wzorcowy w Europie. A co dziś pozostało po szlachec­ kiej formacji społecznej w Polsce? Co pozostało po demokracji szlacheckiej? Co wiemy o tradycjach demokratycznych polskiej szlachty? Czy nawiązujemy, łącznie z naszymi rządzącymi, do tych tradycji? Ciekawe, że inne państwa europejskie nawiązują konsekwentnie do swoich tradycji. Austriacy tęsknią za Habsburgami, Francuzi i Hiszpanie kultywują tradycje dynastii Bourbonów, Włosi są dumni ze swoich tradycji rzymskich itd. A Polacy? No cóż, Stanisław Jachowicz miał niestety rację, pisząc: „cudze chwalicie, swego nie znacie – sami nie wiecie, co posiadacie”. K Prof. Mirosław Matyja jest dyrektorem Zakładu Kultury Politycznej i Badań nad Demokracją w Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie (PUNO) w Londynie.


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

13

P O S TA Ć Ś W I ATA

W

końcu starożytna Grecja i jej filozofia rozwijały się zarów­ no w tzw. małej jak i wielkiej Grecji, w miastach azjaty­ ckich i afrykańskich; wszak biblioteka aleksandryjska, w której gromadzono dziedzictwo intelektualne starożytnego świata, mieściła się w Afryce. Religia Abrahama, Izaaka i Jakuba, a potem Mojżesza tworzyła się i rosła na Blis­ kim Wschodzie, niektóre święte księgi, również mojej religii, mają korzenie na terenie Persji. Wojna peloponeska, mity greckie, Odyseja, Iliada – jako dzieła literackie znaczą coraz mniej w kul­ turze europejskiej, ale również wzięły udział w jej kształtowaniu. Wszystko to zintegrowało się kiedyś i dało początek cywilizacji Starego Kontynentu, przeze mnie nazywanej za Konecznym łaciń­ ską, ale nie o nazwy tu idzie. Ta cywilizacja wpłynęła znakomi­ cie na kształt etnosu, który wyłonił się w średniowieczu na obszarze obecnej Polski. Elity, które budowały tutejsze państwo i społeczeństwo, tak się ową łacińskością przejęły, że uznały się za spadkobierców starożytnych Rzymian, choć z czasem spodobało im się również bycie Sarmatami, a więc ludem o gene­ zie irańskiej. Dziś, w dobie całkowitej deprecjacji wszystkiego, co było, uważa się te nawiązania za skrajnie nieodpo­ wiedzialną mitomanię. Czy słusznie? Kiedyś się okaże. Ja bym takich trady­ cji do kosza nie wyrzucał, mogą się one jeszcze okazać potrzebne, szczególnie w sytuacji, w której Europa ginie.

Śmierć Przemijanie postaci świata jest jakoś wpisane w jego naturę. Co prawda, nie powinno się chyba w kontekście cywi­ lizacji, kultur i narodów używać zbyt pochopnie analogii do świata przyro­ dy, ale jedno jest na pewno podobne – w świecie tworzonym przez ludzi nic nie jest wieczne. Historia pełna jest rozdziałów zamkniętych. Niekie­ dy przyczyną bywa śmierć, ale nieko­ niecznie, a w każdym razie nie zawsze. Plemiona żyjące na ziemiach polskich w czasach przedchrześcijańskich nie tyle umarły, co stopniowo zlewały się w naród. Narody zresztą w cywilizacji łacińskiej tak właśnie się tworzyły. Ile w tym było świadomości, a ile przy­ padku i żelaznej woli ludzi, którzy coś takiego chcieli spowodować, to zada­ nie dla historyków, którzy nie powinni w swych pracach ulegać politycznym naciskom dopasowywania przeszłości do teraźniejszości. Śmierć cywilizacji czy kultur – ro­ zumiana jako proces czy zdarzenia, w wyniku których pozostają po nich jedynie gruzy stopniowo unicestwiane przez naturalny upływ czasu – może nastąpić na skutek najazdu silniejsze­ go a bezwzględnego przeciwnika lub z własnej winy. Oczywiście słabość, która udaremnia obronę, również mo­ że być rezultatem własnych zaniedbań. Historia zna wiele przykładów na każ­ dą okoliczność. Dla przykładu, czy Ruś mogła się przygotować do powstrzy­ mania ludów turańskich w XIII wie­ ku? Fakty pokazują, że gdyby nawet nastąpił cały szereg działań scalających rozbite księstwa, na niewiele by się to zdało, fala była tak straszna, że zmiot­ łaby wszystko na swej drodze. Może w wyniku bardzo twardego oporu Ru­ si nawałnica tatarska miałaby mniej­ szy impet i nie dotarłaby pod Legnicę, a książę Henryk zwany Pobożnym nie zginąłby w bitwie i losy naszej ojczyzny mogłyby się w związku z tym inaczej potoczyć, ale to wszystko. Mogło być też odwrotnie – przy sprzyjających okolicznościach Mongo­ łowie poszliby dalej w stronę zachod­ niej Europy i dokonali zniszczenia na większą skalę; ale stało się, jak się stało. Cywilizacja turańska odniosła znako­ mity sukces, niszcząc księstwa ruskie, a tym samym unicestwiając możliwości państwowo- i społecznotwórcze miej­ scowych elit. Moskwa jako ośrodek jed­ noczenia Rusi nie była tym samym co wcześniejszy Kijów czy istniejące wciąż u jej zarania kupieckie republiki Nowo­ grodu czy Pskowa. Ruś zginęła, zastą­ pił ją podmiot nowy – turański, który z czasem próbował cywilizować się na sposób bizantyjski, ale nawet na ta­ kie wzniesienie się cywilizacyjne siły twórcze tego ośrodka były zbyt małe. Część dziedzictwa starej słowiańskiej Rusi przejęła Litwa, część – ostatni Piast w Królestwie Polskim, Kazimierz Wielki, wcielając resztki ziem ruskich leżące najbliżej jego obszarów macie­ rzystych do swego władztwa. Tradycje ruskie w pewnym wymiarze wniknęły dzięki kolejnym uniom Korony i Litwy w strukturę tego organizmu, czyniąc go

Jestem Europejczykiem, ale ważniejsze dla mnie jest bycie Polakiem. Oczywiście, ta tzw. europejskość ukształtowała moją tożsamość narodową. Nie można mówić o polskości w kontekście innych niż europejskie korzeni kulturowych, choć te miały swoją genezę również w kulturach pozaeuropejskich.

Symboliczna śmierć Zachodu Piotr Sutowicz

niejakim spadkobiercą tamtego dzie­ dzictwa, ale czas działał na niekorzyść tego niewątpliwie ciekawego ekspery­ mentu. Dziś z owego spadku nie zosta­ ło za wiele, oprócz żalu za zostawioną gdzieś za Bugiem kulturą, sentymen­ tem politycznym i przekonaniem, że na wschodzie jest miejsce Polski. Po co ta dygresja? Dla przykładu. Ruś umarła, ale jakaś jej część jest w na­ szej mentalności, w przekonaniu o byciu Sarmatami, o pragnieniu posiadania dostępu do Morza Czarnego i władzy nad Smoleńskiem czy poczucia dumy z tego, że co prawda na krótko, ale nasi przodkowie władali na Kremlu. Śnią nam się niekiedy Dzikie Pola, na których polska szabla zwycięża i przesuwa gra­ nicę przedmurza chrześcijaństwa gdzieś dalej ku Kaukazowi. Takie fantastycz­ ne myślenie lubimy, ale powinniśmy

Kraje i ich społeczeństwa w zachodniej części Europy przypominają ulokowanego w szafie trupa. Wszyscy wiedzą, że on tam jest, ale boją się otworzyć drzwi. się w tym względzie mocno pilnować. Generalnie bowiem musimy pamiętać, że jesteśmy narodem zachodnim, przy­ należnym do tradycji łacińskiej, przeko­ nanym o wspomnianych już rzymskich korzeniach narodu, który uformował się w obrębie pojęć katolickich. Taka jest nasza dziejowa struktura i punkt odnie­ sienia, innego chyba nie ma i raczej być nie powinno. Ci, którzy chcą przebudo­ wać naszą mentalność i zrobić z nas coś, czym nie jesteśmy, tak naprawdę dążą do końca historii tego narodu i rozpo­ częcia budowania nowego. Myślenie to wcale nie jest takie aż nowe, jak jego przedstawicielom się wydaje. Stara Ruś umarła, nowożytna Ro­ sja jest imperium, które ma problemy z własną tkanką społeczną, zawsze zresz­ tą je miała, bowiem jak każdy organizm zbudowany na podglebiu turańszczy­ zny, ludzi czerpie z podbojów, które

były konieczne do jego przetrwania. Cywilizacja turańska żyje tylko wtedy, kiedy prowadzi ekspansję, pozbawiona takiej możliwości umiera, tak jak stało się z wielkimi imperiami Mongołów czy najbliższym nam geograficznie Cha­ natem Krymskim. Co prawda, obecne władze Rosji próbują nawiązywać do dziedzictwa cywilizacji bizantyjskiej, ale zarówno demografia, jak i mocno tkwiący w jej elementach składowych turanizm pokazują, że bardzo prawdo­ podobny jest powrót do postaci Złotej Ordy albo bolszewii. Tak naprawdę je­ dyne, co mogłoby Rosję uratować, to westernizacja i budowa nowego narodu na bazie cywilizacji łacińskiej, nawiąza­ nie do tradycji Nowogrodu i Pskowa, ale to jest coś tak trudno wyobrażalne, że chyba całkowicie niemożliwe, a szkoda.

Zachód Chyba więc jesteśmy skazani na takie, a nie inne sąsiedztwo od wschodu – niebezpieczne, bo traktujące nas je­ dynie jako rezerwuar rzeczy do pozy­ skania i wykorzystania. Czy w związku z tym naszą nadzieją jest sojusz z tzw. Zachodem, z którego przecież wyrośli­ śmy i uważamy się za jego najdalszy ku Wschodowi wysięgnik, strażnicę, czy inaczej mówiąc faktorię, która z jed­ nej strony ma strzec granic, a z dru­ giej – być miejscem, skąd zachodnia cywilizacja rozchodzi się, promieniuje i nawraca? Jednym słowem, czy mimo wszystko mamy próbować westernizo­ wać ludy Rosji, przy okazji realizując też swój narodowy interes? Gołym okiem widzimy, że to mrzonki, ułuda. O tym właśnie jest ten tekst. Nie możemy niczego prze­ nieść z Zachodu na Wschód, bo Za­ chód umarł. Zawsze miał on ze sobą problem. Substrat barbarzyński, który miał swój wkład w cywilizację łacińską, był różny i różnym wpływom ulegał. W imię cywilizacji prowadzone były niegodne tego słowa wojny, manipu­ lowano religią i Bogiem, którego czę­ sto kształtowano na swój własny obraz i podobieństwo. Ile okrucieństw po­ pełniła Europa w imieniu takiego bo­ ga, któż to zliczy? W średniowieczu jej świeckim symbolem stało się restytuo­ wane najpierw przez Karolingów, a po­ tem kontynuowane przez niemieckich Ludolfingów i ich następców Cesar­ stwo Rzymskie, nazywane najczęściej przez historyków Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego. In­ stytucja ta kojarzy się w naszych dzie­ jach źle. Państwo pierwszych Piastów od początków swego istnienia musiało się zmagać z jego aspiracjami do pa­ nowania. Opór Chrobrego, Krzywou­ stego i im podobnych wobec zakusów cesarzy nie da się wytłumaczyć inaczej, jak ich poczuciem rzymskości i przy­ należności do wspólnoty europejskiej

na równych zasadach. Władca w Polsce czuł się jakby cesarzem i tej zasady su­ werenności swojej i swoich poddanych bronił. Jest to ciekawa sprawa, będąca ważnym elementem naszej tożsamości. Być może i dzisiaj polska niechęć do unijnych regulacji i sposobu patrzenia na wolność państw narodowych i oby­ watelskich tam ma swoje źródło. Ten mechanizm obronny może okazać się bardzo ważny dzisiaj, kiedy Zachód, jak wspomniałem, umiera, a właściwie już umarł. Kraje i ich społeczeństwa w za­ chodniej części Europy przypominają ulokowanego w szafie trupa. Wszyscy wiedzą, że on tam jest, ale boją się ot­ worzyć drzwi już to ze strachu przed prawdą, już to z obawy przed fetorem. Polskie pojmowanie cywilizacji wyrastało z Zachodu, ale politycznie zawsze było trochę inne. Dla naszych przodków cywilizacyjny dorobek, z któ­ rego czerpano, symbolizowały zachod­ nioeuropejskie katedry i uniwersytety, kult świętych i uniwersalizująca Europę od wczesnego średniowiecza cześć dla Matki Bożej. To tu budowano państwo oparte na rzymskim i pewnie greckim rozumieniu obywatelskości i na pojęciu wolności, jakie niosło chrześcijaństwo. Owszem, z czasem nie ustrzeżono się błędów, nadmiernie przejęto się oko­ łofeudalną strukturą społeczną, a wraz z narastającymi problemami i wpływami Wschodu ograniczano godność ludno­ ści pracującej na roli. Nie uniknięto też prymitywizacji ładu społecznego, korzy­ stając przy tym z dorobku absolutyzmów oświeconych Zachodu. Mimo tego ‘Zachód’ w rozumieniu ośrodka cywilizacyjnego istniał i przez wieki miał się dobrze. Tu rozwijała się filozofia i nauka, kwitła myśl techniczna, stąd szerzyło się chrześcijaństwo i dopó­ ki nie nastała epoka narodów i państw imperialnych opartych na liberalnym kapitalizmie, wiele rzeczy można było naprawić. W końcu wieku XIX było to już naprawdę trudne. Zaczęła się epoka pesymizmu, a wraz z nią permisywi­ zmu, prowadzącego do wspomnianej śmierci Zachodu. Wojny i ustroje to­ talitarne XX wieku przypieczętowały dzieło zniszczenia. Europa próbowała się podnieść, ale jej elity nie chciały tego. Wolały trwający ponad 1000 lat rozdział historii zamknąć i zacząć nowy, a zaczę­ ły od tworzenia nowych ideologii i ła­ du, który miał zastąpić dotychczasową cywilizację łacińską. Ostatni czas tym działaniom nadał nowe symbole.

Płonące katedry W zeszłym roku wstrząsnęły nami obrazy płonącej katedry Notre Dame. Spłonęła świątynia, która przetrwała barbarzyńskie czasy rewolucji fran­ cuskiej, przetrzymała różne pomy­ sły mające spowodować jej zniszcze­ nie. Nadszedł jednak jej kres. W roku

bieżącym podpalona została katedra w Nantes, której budowę rozpoczęto w 1434 roku. Podpalaczem okazał się sfrustrowany imigrant z czarnej Afryki, ponoć wcale nie muzułmanin. Muzuł­ manami bez wątpienia byli mordercy księdza Jacquesa Hamela, staruszka, który przeżył kilka przepoczwarzeń francuskiej republiki, w ramach ducha nowych czasów zaangażował się w ruch międzyreligijny, by zginąć z ręki mło­ dego wyznawcy Allacha w 2016 roku. To bardzo znamienny przypadek, jeden z wielu. Niszczenie dorobku cywilizacji zachodniej przez przybyszów widać gołym okiem, nie akceptują oni rze­ czywistości, w której żyją, płoną więc kościoły, giną ludzie, narastają żądania nowych mieszkańców kontynentu, by wszyscy podporządkowali się prawom, które oni ustanowią. Bezradność Eu­

Naszego dziedzictwa nie należy się pozbywać, trzeba je rozwijać w rzeczywistości takiej, jaka jest – między umarłym Zachodem a niebezpiecznym Wschodem. ropy w tym względzie jest znamienna, ale cóż może zrobić nieboszczyk wobec dziejącej się rzeczywistości... Tymczasem obecne elity kultural­ ne i polityczne Unii Europejskiej ocho­ czo stanęły po stronie niszczenia – im bardziej ktoś jest radykalny w swoim laicyzmie, tym bardziej popiera ekscesy przybyszów. Z drugiej strony sytuację podgrzewają ruchy nowolewicowe, któ­ rych postulaty, urastające do rangi źró­ deł prawa, sieją zniszczenie kulturowe na szeroką skalę. Szkoły, uniwersytety, placówki kultury i środki masowego przekazu rozsiewają ideologię, którą dla jasności wywodu określę mianem politycznej poprawności, chociaż to coś nie jest ani politycznością w kla­ sycznym tego słowa znaczeniu, ani nie ma nic wspólnego z poprawnością. No­ womowa nadająca zupełnie nowy sens słowom, definiująca po nowemu rzeczy

stare, dekonstruująca rzeczywistość obecną, ale i historię, czyni z ludności tubylczej Starego Kontynentu spad­ kobierców winowajców, będących tak samo jak przodkowie winnymi wszel­ kich możliwych i niemożliwych, ale wyobrażonych opresji, jakie kiedykol­ wiek się wydarzyły lub wydarzyć by się mogły. Kobiety były i są poddane represji przez mężczyzn, ci zaś – przez system wychowawczy i klasyczne więzi rodzinne. Rodzice represjonują dzieci, a struktura społeczna – przedstawicieli niemal wszystkich kilkudziesięciu płci kulturowych, jakie owe elity sobie wy­ obraziły. Z drugiej strony propaganda antynatalistyczna zaleca, wręcz naka­ zuje młodym ludziom wyzwolenie się z więzów klasycznej erotyki, połączo­ ne z bezdzietnością. Ma to być wyra­ zem nowoczesnej wolności i pomocą dla klimatu, którego urojona ochro­ na stała się kolejnym paradygmatem. Rzeczywistość społeczna przekształca się w dom wariatów. Jeżeli instytucje polityczne i gospodarcze dalej działają, a zasobność społeczna wydaje się wy­ starczająca, to dzieje się tak dzięki sile rozpędu i nowoczesnym technologiom. Ten kij ma jednak również dwa końce, nie wiadomo bowiem, czy postęp tech­ niczny połączony z permisywizmem nie przyśpiesza tego czegoś „nic do­ brego”, które nadchodzi.

Jestem Polakiem Słowa wypowiedziane, a właściwie wypisane ponad 100 lat temu przez Romana Dmowskiego w jego Myślach nowoczesnego Polaka, dziś brzmią kla­ sycznie, a zdaje się, że przed nimi druga młodość. Powoli dochodzimy do rze­ czywistości, w której słowa ‘Polak’ i ‘Eu­ ropejczyk’ nie będą wzajemnym uzu­ pełnieniem, a w każdym razie nie da się ich w taki sposób zrozumieć. Pols­ kość dla Dmowskiego była szczególną formą bycia Europejczykiem: naród polski widział on jako równorzędnego członka wspólnoty państw Europy. Po­ kazał to jako dyplomata i polityk, tak był postrzegany na konferencji w Pa­ ryżu, gdzie, co warto pamiętać, jego największym sojusznikiem był Georges Clemenceau, Francuz, wolnomyśliciel, mason i… Europejczyk. Może on chyba śmiało być uważany za jednego z ojców naszej niepodległości. Przynależność do Europy oznacza­ ła dla Dmowskiego dumę z dziedzict­ wa, z którego się korzysta, z własnej kultury i z rzeczonych katedr. W tych samych Myślach zwrócił on uwagę, że z bycia Polakiem należy być dumnym, ale trzeba się też wstydzić rzeczy wstyd­ liwych, tego, co było niegodziwe i złe; normalnie te bolesne kawałki naszej historii powinny nam służyć za naukę na przyszłość. Jeżeli ktoś ani z historii, ani z tego, co widzi gołym okiem, uczyć się nie chce, to ma problem. A jeśli do tego głosi, że to normalne, to od ta­ kiego kogoś trzeba się odsunąć jako od nieco nienormalnego, skłonnego ciągle wkładać rękę do gorącej wody i mówiącego, że tak robić należy. Osobiście uważam, że naszego dziedzictwa nie należy się pozbywać, trzeba je rozwijać w rzeczywistości ta­ kiej, jaka jest między umarłym Zacho­ dem a niebezpiecznym Wschodem. Być może nadszedł czas, w którym powinniśmy dać świadectwo. Do te­ go potrzeba dumy, a nie lawirowania. Jesteśmy w Unii Europejskiej, ale jeśli ma ona być narzędziem walki z na­ szą kulturą i państwowością, które do tego uzależnia współpracę finansową z nami od likwidacji samorządowych stref wolnych od LGBT, to po co nam taka Unia? Trzeba szukać możliwości wyjścia z niej. Jeżeli ktoś powie, że nie wolno nam jeść tego czy owego, bo to jest złe dla klimatu, a do tego sprzeczne z wartościami europejskimi, to w obu wypadkach najprawdopodobniej się myli. A jeżeli takie wartości zostaną zadekretowane, to po co nam przyna­ leżność do takiej wspólnoty? Polska bywała ostoją wolności, i to w czasach, kiedy w Europie różnie z nią bywa­ ło. W Rzeczypospolitej ludzie mogli w miarę swobodnie wyznawać różne religie i żyć według swoich reguł, niko­ mu nic do tego nie było. Jeżeli w pew­ nym momencie mechanizm zazgrzy­ tał, to dlatego, że państwo zapomniało o tym, że wolność nie może abstraho­ wać od dobra wspólnego; poza tym nasz ustrój już w wieku XVI był zbyt nowoczesny dla sąsiadów, chcieli oni, byśmy naśladowali ich wzorce. Tak jak wtedy trzeba było dalej iść własną drogą, tak też trzeba robić i dzisiaj. Zachód umarł, my chyba jeszcze żyjemy, choć czasu mamy coraz mniej. Czy prze­ trwamy, zależy od wielu czynników, w tym także od nas samych. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

14

R E K L A M A

NIECH ŻYJE BA(A)L

CZTERY DEKADY SOLIDARNOŚCI

Nowy cykl audycji o ludziach Solidarności. Słuchaj na antenie Radia Wnet.

WARSZAWA 87.8 KRAKÓW 95.2 WROCŁAW 96.8


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

15

Z LE WA I Z P R AWA Prawda jest bezlitosna: my, prawica, zachowujemy się dokładnie tak, jak chcą „oni” – neomarksiści. Jeśli tego nie zmienimy, za 15, 10 lat, a może już w 2023 roku czeka nas klęska – taka sama, jaka spotkała katolicką Irlandię czy Portugalię. Przegramy Polskę, pomimo ostrzeżenia i lekarstwa leżącego na tacy, na wyciągnięcie dłoni.

Strategia tożsamości Marcin Niewalda

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

F

eliks Koneczny wyszczególnił 7 współczesnych cywilizacji. Jako przyczynę ich istnienia wskazał wolę ludzi je tworzą­ cych. Jan Paweł II jeszcze bardziej ułatwił zrozumienie świata, mówiąc o dwóch cywilizacjach: cywilizacji śmierci (deprawacji) i cywilizacji ży­ cia (Miłości). Również ten nasz wiel­ ki rodak wskazywał wolę i chęć jako źródło wyboru jednej ze stron. Mó­ wił do młodych „musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Ten sam prosty po­ dział widzimy w Biblii, gdy mowa jest o symbolicznym Babilonie, Wielkiej Wszetecznicy, o Bestii czy o „liczbie człowieka” – przeciwstawianych Bogu Życia, Dobra, Miłosierdzia. Cała Bi­ blia to jedna wielka zachęta do wysił­ ku woli. Podział na dwie mentalności jest prosty i oczywisty: zło prowadzi do upadku – Dobro buduje i stwarza życie. Dlaczego więc zło nie przegrywa i nie znika? Dlaczego dobro nie święci pełnego tryumfu? Dlaczego dzisiaj lewactwo nie przegrywa, widząc, jak potężnie i po­ zytywnie zmieniła się Polska od 2015 roku, ile zostało zatrzymanej korupcji, biedy wśród dzieci, ile stworzono no­ wych szans? Dlaczego wciąż Trzaskow­ ski może liczyć na ponad 48% wybor­ ców? Dlaczego coraz więcej młodzieży wybiera styl oczywistego zatracenia? Dlaczego dobro i sprawiedliwość wy­ grywają jedynie o włos z korupcją i de­ prawacją? Zapewne wydaje Ci się, że znasz przyczynę. Powiesz: TVN, media le­ wicowe, manipulacje. Czy na pewno? Wielu nie będzie chciało w to uwierzyć, a jednak to nie media urabiają widzów. To widzowie decydują o tym, co chcą oglądać. Profesor Oxfordu J.R.R. Tol­ kien, autor Władcy Pierścieni, pisał: „ludzie lubią znajdować w książkach to, co i bez nich dobrze wiedzą”. Cywi­ lizacja mediów lewicy, to – tak jak pisał Koneczny – kwestia WOLI odbiorców. Gdyby zamknąć owe manipulatorskie stacje, widzowie szybko poszukaliby innych to samo mówiących. I nie jest to kwestia przyzwyczajenia, lecz zwy­ czajnej potrzeby. Widzowie lewicowi potrzebują TVN, aby ktoś im powie­ dział, dlaczego CHCĄ Trzaskowskiego, Tuska czy Budki. Zapewne każdy z Czytelników roz­ mawiał z jakimś zwolennikiem opcji przeciwnej i zbił wszystkie jego argu­ menty. Czy ów zwolennik marksizmu kulturowego wówczas powiedział: „OK, nie mam więcej argumentów, masz ra­ cję! Zostaję prawicowcem”? Najpraw­ dopodobniej nie. Raczej powiedział: „Mylisz się, bo ***** PiS”. To szokuje – ale taka jest prawda. To nie kwestia argumentów, lecz woli. Skoro znamy chorobę, wydawa­ łoby się, że nic prostszego, jak przyjąć lekarstwo, które z niej leczy. A jed­ nak nasze działania, a także działania rządu w tej kwestii, są irracjonalne. Z jednej strony nie podajemy lekar­ stwa, nie wspieramy organizacji, które chcą to robić. Z drugiej – wspieramy działania, które ułatwiają aplikowa­

Nie próbujemy działać strategicznie. A lewica to robi od lat. Prowadzi dzia­ łania, które urabiają wolę – szczególnie młodych ludzi. Poniżej omawiam 5 rodzajów dzia­ łań. Ostatnie z nich jest nieużywanym przez nas lekarstwem na deprawację, przedostatnie zaś przyczyną naszej przyszłej klęski.

1. Działania prawicowe skierowane do prawicy To budowanie pozytywnych skoja­ rzeń wokół elementów prawicowych. Działania te, takie jak np. marsze, wie­ ce, media prawicowe, działania Ca­ ritasu, Różaniec dokoła Polski, po­ mniki, festiwale patriotyczne, ordery – są wzmocnieniem myśli prawico­

Pozostawiamy dzieci w sytuacji wyboru tylko zła i dziwimy się, że schodzą na złą drogę. Pytamy potem: jak to się mogło stać? Jak on mógł wyrosnąć na zwolennika skrajnej lewicy, skoro tyle razy mówiliśmy mu, że zło jest złe? nie lewackiej trucizny i niszczą na­ wet to lekarstwo, które jest podawane w minimalnej ilości przez organizacje pozarządowe. Mechanizm widnieje w różnych miejscach na kartach Pisma Święte­ go. Był nawet przytaczany niedaw­ no w liturgii mszalnej w przypowie­ ści o siewcy. Rzucał On ziarna, które spadały na drogę, gdzie błyszczały – tam spostrzegły je ptaki i wydziobały. Ziarna, które wydały plon, musiały wpierw „zniknąć” – obumrzeć, zapuś­ cić głęboko korzenie. Rząd i my sami chcemy wspierać to, co błyszczy. Nie myślimy strategicznie. Tymczasem zły siewca wrzuca w ziemię zatrute ziarna chwastów, które od przedszkola, po kryjomu, zapuszczają głębokie korze­ nie deprawacji. Stare rosyjskie przysłowie, stoso­ wane przez lewicę, mówi: „Ciszej je­ dziesz, dalej zajedziesz” – i to niestety skutkuje. Nie dostrzegamy ziaren de­ prawacji, a sami nasze ziarna rzucamy tam, gdzie wydziobują je ptaki. Chcemy błyszczeć, pokazywać, jacy jesteśmy silni, wygrywać mięsistymi frazami w gazetach, telewizji, na Facebooku.

wej. Wspierają rozwój postaw osób o świadomości prawicowej. Są one jednak zbyt widoczne. Takimi meto­ dami nikogo się nie zmieni. Lewak jest nastawiony wobec nich negatywnie i ironicznie, i dlatego od razu je skry­ tykuje i wykpi. Działania te są słuszne, mobilizujące, lecz skuteczne jedynie w środowiskach prawicowych.

2. Działania lewicowe skierowane do lewicy Zjawiska odwrotne od powyższych. To wszelkie pucze, protesty i hucpy KOD-u, czarne marsze, parady równo­ ści, pedagogika steinerowska, patoin­ fluencerzy. Jesteśmy na nie uodpornie­ ni. Są dla nas zbyt jaskrawe i oczywiste. Odrzucamy je, protestujemy przeciwko nim. Poświęcamy na to jednak ogrom­ ną ilość czasu i energii, tracimy siły. 90% postów prawicowych na Twitterze to kpiny z jawnych działań lewackich. W wojsku mówi się na taką sytuację „związani walką” – z przeciwnikiem, który jest bardzo dobrze widoczny, a strategiczne działania prowadzi po kryjomu, na boku.

3. Działania neutralne To wszelkie aktywności niezwiązane z polityką, światopoglądem – zbieranie znaczków, chodzenie po górach, gry, wycieczki, sport, edukacja, codzienność życia, promocja dzielnicy, miasta, zdro­ wia. To działania normalne, powszednie, nie krytykowane, bo nie budzące skraj­ nych emocji. Wydawać by się mogło, że nie mają wartości, jeśli idzie o świa­ topogląd, dlatego właśnie stanowią dla lewicy niezwykle łakomy kąsek i klucz do wygranej. Za ich pomocą prowadzi ona działania „strategiczne”.

4. Działania strategiczne na korzyść lewicy To rodzaj trucizny opakowanej w szczytny, łatwy do połknięcia cel. To ziarna chwastów zapuszczające ko­ rzenie, budujące lewackie skojarzenia. Działania te dotyczą obszaru neutral­ nego, jednak związane są z wartościami deprawującymi. Będzie to na przykład akcja WOŚP, która zawiera neutralną formę ratowa­ nia chorych, buduje jednak cały szereg skojarzeń lewicowych typu „róbta co chceta”. Działania strategiczne lewackie to także filmy hollywoodzkie czy z Net­ flixa, w których oglądamy wspaniałe losy bohaterów, a jednocześnie uczymy się skojarzeń cielesnych, egoistycznej miło­ ści, folgowania swojej naturze, sukcesu za wszelką cenę. Mocne sceny pozwalają dobrze zapamiętać i połączyć neutral­ ną rzecz z lewicowym myśleniem. Stół kuchenny już nie kojarzy się z przyrzą­ dzaniem jedzenia dla kochającej rodziny lecz ze sceną gwałtownych emocji ero­ tycznych. Pub to nie miejsce spotka­ nia przyjaciół, tylko enklawa wolności i ostrego picia bez umiaru; itd. Tego typu działań jest dużo, dużo więcej. Chwytające za serce programy adopcji porzuconych piesków, budzące emocje rywalizacji programy typu Top Model, ekologia, style ubierania, żywie­ nia, gry pełne agresji i przemocy, progra­ my kulinarne o zwierzętach – wszystkie one są tak przygotowane, aby wykorzy­ stując neutralne zjawiska, budzić aktywne skojarzenia deprawujące, wykorzeniające chrześcijaństwo, polskość, prawicowość. Niewinną, emocjonującą zabawę wiążą z mentalnością lewacką. Wiedzę o co­ dziennym życiu formują w atmosferze wykoślawionego światopoglądu.

Tak samo działa nowoczesna sztu­ ka deformująca piękno, proponowane style zachowania, czesania, pokazywa­ nia się w mediach społecznościowych. Paskudne, w krzykliwych kolorach baj­ ki dla najmniejszych dzieci przycią­ gają ich wzrok, budują modele stylu bycia. Zatrute chwasty tworzą w móz­ gach najmłodszych gąszcz skojarzeń, przez które nie może się przebić żadna inna wola. Na to nakłada się potem styk z patologicznymi „wyzwaniami” w szkołach, ze środowiskiem dopala­ czy, z przemocą społeczną, ze stylem „friend-zone” itd. Takich działań są ty­ siące, nie sposób wymienić je wszystkie. Niestety samo krytykowanie tych działań nie jest skuteczne – właśnie dlatego, że wykorzystują one zjawiska neutralne. Im bardziej ich zabraniamy, tym bardziej przyciągają, tym bardziej też krytykujący wydaje się człowiekiem oderwanym od życia. I właśnie na tym zależy krzewicielom neomarksizmu – na opuszczeniu przez nas tarczy, bo „przecież to taka niewinna zabawa”. Pozostawiamy dzieci w sytua­ cji wyboru tylko zła i dziwimy się, że schodzą na złą drogę. Pytamy potem: jak to się mogło stać? Jak on mógł wy­ rosnąć na zwolennika skrajnej lewicy, skoro tyle razy mówiliśmy mu, że zło jest złe? Tymczasem po prostu zabrakło uczciwego wyboru. Obecnie w Polsce dzieci, mło­ dzież, poszukujący dorośli nie mają praktycznie żadnych szans na skorzy­ stanie z oferty neutralnej, ale związanej z dobrymi wartościami. Takie działania to nieliczne wyjątki, prowadzone naj­ częściej przez organizacje pozarządo­ we, w dodatku całkowicie lekceważone w programach grantowego wsparcia.

5. Działania strategiczne na korzyść prawicy Wstydzimy się mieć styl prawicowy, chrześcijański, ojczyźniany. Koszulki z orłem ubierają tylko „twardzi bojow­ nicy” – my, powszedni ludzie nawet kolorów patriotycznych nie założymy w święto państwowe – bo to będzie wyglądało „głupio”. Boimy się tego tak bardzo, że działania strategiczne na ko­ rzyść prawicy, filmy czy projekty wyda­ ją się nam naiwne, niewarte zachodu. Rezygnujemy z nich. Rząd nie wspiera takich działań praktycznie w ogóle. Nie ma programów budowy skojarzeń na

styku „zjawisko neutralne – wartość prawicowa”. Nie robi tego szkoła – neu­ tralna światopoglądowo. Jeśli już kto­ kolwiek prowadzi programy religijne – to są one skierowane tylko do osób wierzących. Jeśli ktoś prowadzi pro­ gramy prawicowe – to robi wszystko, aby zgromadzić widzów prawicowych. Ile widzieliśmy filmów o tym, że zwierzęta postępują altruistycznie? Większość produkcji na kanałach przy­ rodniczych to najbardziej agresywne, najbardziej dzikie, najkrwawsze ataki zwierząt oraz garść filmów o tym „jak one TO robią”; wszystko okraszone pięknem przyrody, troską o jej dobro i stwierdzeniem, że „człowiek jest naj­ większym niszczycielem”. Ile oglądaliśmy filmów, w których dziewczyna chce pozostać dziewicą do ślubu i nie jest to wyśmiewane? Gdzie mąż stara się, aby małżeństwo trwało, pomimo utraty porozumienia? Gdzie „Batman” przed skokiem z dachu wy­ konuje znak krzyża i w niego wierzy? Kluby kolekcjonerów, hobbystów, towarzystwa genealogiczne – mogące służyć krzewieniu wartości – zawsze są „neutralne światopoglądowo”. Dziw­ nym jednak trafem na czele zazwyczaj stoi kilku zagorzałych zwolenników POstkomuny. Szukanie korzeni wy­ dawałoby się naturalnym sięganiem do źródeł Rzeczypospolitej, jej pięk­ na, wyjątkowości, unikalnych warto­ ści. Tymczasem dowiadujemy się, że najważniejsze jest pochodzenie au­ striackie, pruskie, rosyjskie, mieszane, że najważniejsi byli kosmopolityczni magnaci (którzy sprzedawali Polskę, ale mieli tysiące obrazów, powozów, egzotycznych drzew i wiele wsi). Tra­ dycyjna kuchnia polska nie jest war­ tością, bo kulinaria kuszą owocami morza, sushi, kuchnią śródziemno­ morską. A ile razy czytaliśmy lub oglą­ daliśmy programy o tym, co jedli świę­ ci? Jakie dania i potrawy przyrządzali mnisi w opactwach w średniowieczu? Wcale nie ascetyczne. Ile razy uczest­ niczyliśmy w zawodach sportowych, gdzie dyscypliny nawiązywałyby na przykład do wydarzeń biblijnych albo wielkich polskich zwycięstw? Ile razy ruszyliśmy w trasę szlakiem powstań­ ców styczniowych? Dlaczego dzieci w szkole korzystają z kalek edukacyjnych z Zachodu, dla­ czego materiały wspomagające są tak bardzo bez związku z kulturą? Dlacze­ go plakaty o gramatyce, muzyce czy

matematyce nie wykorzystują grafiki związanej z polską kulturą, tradycją? Dlaczego pamiątki sprzedawane w sklepach nie mają żadnego związku z tradycją, religią, tożsamością naro­ dową? Dlaczego w Krakowie sprzedaje się miniaturowe smoki, lajkoniki, po­ cztówki z zabytkami, a nie np. kolo­ rowe karty z postaciami krakowskich świętych? Są za to zawsze „Żydzi” bo to takie „tradycyjne”. Dlaczego brak treningów katoli­ ckiego biznesu, chrześcijańskiego co­ achingu, nauki sprawiedliwej negocja­ cji, altruistycznej ekonomii? Dlaczego na samą nawet myśl o czymś takimi uśmiechamy się, myśląc, że te pojęcia są wewnętrznie sprzeczne? Wcale nie jest. Nauczyliśmy się jednak tak bardzo, że świat jest egoistyczny, że ratunkiem wydaje nam się tylko wyimaginowany „sprawiedliwy egoizm” – liberalizm. Zmiana taktyki jest łatwa. Wystar­ czy tylko nauczyć się odróżniać dzia­ łania typu pierwszego od piątego. Nie przestawać tworzyć programów skie­ rowanych tylko do prawicy, ale zacząć też, i to w wielkiej ilości, prowadzić programy prawicowe strategiczne. Za­ cznijmy dawać dzieciom, młodzieży, obywatelom wybór. Niech ich decyzja będzie wolna, ale niech mają możliwość skierowania się ku dobrym wartościom, nie pozostawiajmy ich tylko z wyborem deprawacji. Katechizm Kościoła Katolickiego, a także Jan Paweł II w kilku encyklikach i adhortacjach, uczą nas, że natura czło­ wieka jest dobra. Jeśli pozostawimy mu wolny i sprawiedliwy wybór – człowiek pójdzie dobrą drogą. Ale ten wybór musi istnieć. Niepewny, poszukujący człowiek nie pójdzie za dobrem, jeśli całość oferty ma zabarwienie depra­ wujące. Co więcej, deprawacja ta bę­ dzie odrywać pojedynczo osoby już do prawicy przekonane. Jeśli nie podejmiemy działań stra­ tegicznych, liczba bojowników pra­ wicowych będzie powoli maleć, a le­ wicowych – rosnąć. Ten trend widać w kolejnych wyborach, a rząd polski niestety nic z tym nie robi. Osoby świa­ dome i podejmujące działania zaradcze nie otrzymują wsparcia lub są wręcz zniechęcane. Części polityków nie za­ leży na zmianie mentalności – weszli w struktury prawicy tylko dla własnego interesu, więc szukają działań jaskra­ wych, na których mogą „wypłynąć”. Trzeba zmienić społeczną świa­ domość w zakresie tego, jak działać skutecznie. Nie zawsze wielkie dzia­ ła są najskuteczniejsze. Nie pokona się za pomocą armat broni biologicz­ nej czy trujących gazów rozpylanych przez wroga. Trzeba zacząć domagać się zmiany form działania, uruchomie­ nia programów, w których liczą się nie działania twarde i jaskrawe, wielkie i potężne, ale miękkie, o dużej wartości dodanej. Gdzie celem nie jest nie po­ pisywanie się i błyszczenie, ale kształ­ towanie charakteru i dobra propozycja światopoglądowa. Tylko tak uratujemy Polskę. A ma­ my do zdziałania dużo więcej. Cały świat ginie w lewackiej pożodze. Więk­ szość krajów nie radzi sobie z ciągle nowymi pomysłami aborcji, eutana­ zji, genderyzmu, legalizacji zoofilii, pedofilii. Gwiazdy show-biznesu już proponują modlitwę do szatana jako normalną rzecz. Kościół szatana w USA uzyskał takie same prawa, jak każdy inny związek wyznaniowy, a więc mo­ że się domagać prowadzenia swoich zajęć edukacji „religijnej” w szkołach. Trzeba ludzkości zaproponować ofertę dobrych wartości związanych z działa­ niami dnia powszedniego. Nie krzykli­ wych prawicowych haseł i zwycięstw, lecz czegoś, co będzie miało szansę obumrzeć i zapuścić długie korzenie. Jeśli tego nie zrobimy, Polskę i świat czeka piekło. Wzywam więc do opracowania Strategii tożsamości – programu, któ­ ry stworzy podwaliny pod nowy system edukacji społecznej, wzbogacający każ­ dego o dobre społeczne wartości, opar­ te na sprawdzonych źródłach. Strategia ta musi przełożyć się po pierwsze na świadomość polityków, po drugie na konkretne programy, również finanso­ we, a także zaowocować zbudowaniem systemu szkoleniowego, wykorzystu­ jącego nie naukowców i gwiazdy pra­ wicowych mediów, ale w pierwszym rzędzie ludzi z organizacji społecznych, którzy potrafią być skuteczni jak Siłacz­ ka i krzewić „u podstaw” prawicową świadomość. Trzeba nauczyć polity­ ków, a także polski biznes, co naprawdę warte jest wsparcia, i doprowadzić do rozpoczęcia zmian – nie kadrowych, nie na urzędach, ale zmian mało sku­ tecznych metod na działania godne prawicy XXI wieku. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

16

W Twoim domu odbywały się próby grającego country i folk irlandzki zespołu T.Band, w którym na skrzypcach grał Twój tato Paweł Jastrzębski. Czy od dziecka byłaś skazana na folkową nutę? Trochę tak. Ale zawsze podobała mi się muzyka i atmosfera, która panowała na tych próbach. Często też przyłączałam się i jako mały dzieciak grałam na ma­ rakasach czy innych przeszkadzajkach – do dzisiaj folk i akustyczne instru­ menty kojarzą mi się ze szczęśliwym dzieciństwem.

MUZYKA WNET

Karolina Jastrzębska

Zawsze chciałam mieć w zespole skrzypce i kontrabas – uważam, że w ich brzmieniu i wyglądzie jest coś majestatycznego i wspaniałego. Aku­ styczny skład z tymi instrumenta­ mi i mandoliną nie zdarza się często w Polsce. Chcemy rzucić inne światło na muzykę folk – nasz zespół nie bę­ dzie nawiązywał do folkloru polskie­ go, ale będzie wykonywał mieszankę gatunków takich jak blues, bluegrass czy pop w folkowych, akustycznych aranżacjach. Różnica zasadnicza w porównaniu do innych moich pro­ jektów to też brak perkusji! W Stacji Folk pozostawiamy dużo miejsca na wokal oraz solówki skrzypiec i gitary akustycznej. Bawimy się brzmieniem naszych instrumentów i tworzymy klimat, który nie pojawił się jeszcze w moich zespołach. Kolejnym moim celem związa­ nym z tym projektem jest populary­ zacja mandoliny w Polsce! To świetny, zwykle niedoceniany instrument, czę­ sto mylony z ukulele czy banjo. Nie­ wiele dźwięków na mandolinie potrafi dodać bardzo dużo do ogólnego wyra­ zu utworu. Chętnych do nauki gry na tym instrumencie zapraszam do mnie na indywidualne lekcje!

Bez muzyki mój świat byłby szary! Rozmawia Sławek Orwat

Czy Twoje pierwsze lekcje gry na gitarze u Mirosława Łączyńskiego i zajęcia wokalne u Agaty Wrońskiej wynikły z potrzeby serca, czy były częścią rodzinnego planu? Z potrzeby serca. Rodzice nie chcieli posyłać mnie do szkoły muzycznej, bo bali się, że muzyka z pasji przerodzi się w przymus. Dlatego pewnego dnia, jeszcze w podstawówce, sama poprosi­ łam tatę o pierwszą gitarę. Potem zaczę­ liśmy szukać nauczycieli. Okazało się, że nie jest to takie proste – nie od razu trafiłam na Agatę Wrońską. Między na­ uczycielem a uczniem musi być pozy­ tywny vibe, żeby lekcje dawały efekty.

W roku 2015 powstał zespół Caroline & the Lucky Ones, w którym śpiewasz, komponujesz, grasz na gitarze i mandolinie. Jak z perspektywy 5 lat oceniasz wybór swojej muzycznej drogi? To country zgłosiło się do mnie. Były basista z zespołu mojego taty zadzwo­ nił, że chciałby założyć grupę, która sty­ listycznie nawiązywałaby do T.Bandu, i zapytał, czy nie zechciałabym śpiewać. Zgodziłam się i rozpoczęły się próby i koncerty, które zostały bardzo pozy­ tywnie odebrane przez środowisko coun­ trowe. Założyciel zespołu odszedł, a my, w składzie: ja – mandolina/gitara, śpiew, Paweł Piekarski – śpiew, Piotr Trela – gi­ tara prowadząca, Tomek Zawadzki – bas i Jarek Cieślak – perkusja, kontynuuje­ my z powodzeniem działalność zespołu Caroline & the Lucky Ones. Na pewno nie żałuję tego wyboru. Z tym zespołem grałam na pierwszych większych festi­ walach, nagrałam płytę z w większości moimi kompozycjami i zdecydowałam się sięgnąć po mandolinę. Z Caroline & the Lucky Ones zdobyłaś wiele prestiżowych nagród i nagrałaś dwie płyty – covery znanych piosenek w stylu country i blues i zawierającą kompozycje autorskie Machatkę. Z płyty Machatka pochodzi singiel o tym samym tytule, który jest naszą najbardziej lubianą przez publiczność piosenką! Płyta Machatka to współpra­ ca wielu osób – zagrali na niej wspaniali goście: Marek „Eneti” Leszczyński na skrzypcach, Piotr Bułas na banjo i Rafał Domański na wiolonczeli. W warstwie tekstowej do moich kompozycji po­ magali: Milena Puszczak, Jacek Kozik, Andrzej Dębowski i Mateusz Różalski. Całość nagrywał i miksował nasz per­ kusista Jarek Cieślak, a master wykonał, znany z zespołu Kraków Street Band, Tomek Kruk. Myślę, że atutami pły­ ty są też jej grafika, która przedstawia mnie siedzącą na ogromnej mandoli­ nie (śmiech), oraz książeczka z teksta­ mi w towarzystwie zdjęć zespołu – za to wszystko odpowiada mój chłopak Michał Bułas. W roku 2017 dołączyłaś do bluegrassowego składu Kathy Simon Band, w którym pełnisz rolę drugiej wokalistki i mandolinistki. Opowiedz o tym projekcie. Kathy Simon Band wykonuje muzy­ kę akustyczną. Jego liderką była Kasia Sienkiewicz. Jednak wraz z rosnącą popularnością Kwiatu Jabłoni, w któ­ rym gra Kasia, zespół coraz rzadziej

FOT. MICHAŁ BUŁAS

W roku 2012 założyłaś swój pierwszy zespół Cuckoo Child, z którym koncertowałaś przez trzy lata, wykonując bluesa i funk. Czy była to próba ucieczki przed folkowym przeznaczeniem, czy rzeczywista fascynacja tymi gatunkami? Raczej to drugie – od bluesa zaczyna­ łam moją przygodę z muzyką. Pierwsze warsztaty, w których uczestniczyłam, to warsztaty bluesowe w Puławach oraz warsztaty prowadzone przez polską mistrzynię bluesa Magdę Piskorczyk. Tam zresztą poznałam świetnych lu­ dzi, z którymi do dzisiaj mam kon­ takt, a nawet gram. Muzycy z naszego Cuckoo Child do bluesa dodali funk. Zagraliśmy około 40 koncertów. Jednak po trzech latach wyjazd perkusisty do Anglii na studia spowodował, że zespół zakończył działalność.

koncertował, aż zawiesił działalność. Zdążyliśmy nagrać EP-kę z pięcioma utworami i zagrać na kilku zagranicz­ nych festiwalach, m.in. La Roche Blue­ grass Festival we Francji czy Bluegrass Festival Voorthuizen w Holandii. Tęsk­ nota za tym projektem była jednym z powodów, dla których założyłam ze­ spół Stacja Folk – również wykorzystu­ jący instrumenty akustyczne. Od roku śpiewasz także w Toto Tribute Band, który jest na etapie pierwszych nagrań i kreowania repertuaru. Trzeba mieć sporo odwagi, aby porwać się na nagrania muzyków, którzy są powszechnie zaliczani do najlepszych instrumentalistów na świecie. Masz rację! Na szczęście kwestię in­ strumentalną pozostawiam znakomi­ tym muzykom grającym w tym skła­ dzie. Z prędkością światła i wspaniałym brzmieniem na gitarze gra Paweł Ka­ pliński, któremu wtóruje na klawiszach brat – Krzysiek Kapliński. Mocnym atutem zespołu jest nasz basista – Bog­ dan Wawrzynowicz, przez lata grający w zespole Maanam. Na perkusji gra pasjonat muzyki Łukasz Stolarek. Ja staram się podołać warstwie wokalnej, która, muszę przyznać, jest dla mnie

Wszystkie te projekty sprawiają mi ogromną przyjemność, dlatego znaj­ duję na nie czas. Stosunkowo niedawno zdecydowałam się na życie wyłącznie z muzyki, a mnogość zespołów pozwala mi na pojawianie się na różnego rodza­ ju imprezach i wydarzeniach. Można powiedzieć, że mam już skład na każdą okazję. Niektórzy ludzie są wyznawca­ mi teorii – skup się na jednej rzeczy, a dojdziesz do celu. Ja mam trochę in­ ne podejście – rób dużo rzeczy, wtedy jest większa szansa, że któraś z nich wypali. Natomiast jeśli chodzi o życie prywatne – muzycy, z którymi gram, są też wspaniałymi ludźmi, więc próby to też dla mnie spotkania towarzyskie. Za to mój chłopak jest fanem mu­ zyki, ale przede wszystkim lutnikiem – razem z ojcem jako Bulas Banjos ręcznie robią banja i mandoliny. Dlatego ze spo­ kojem przyjmuje informacje o kolejnej próbie w naszym domu i lubi wyjeżdżać z nami na festiwale czy przychodzić ze znajomymi na nasze koncerty. Zresztą poznaliśmy się podczas festiwalu we Francji, gdzie Michał sprzedawał swo­ je instrumenty, a ja grałam z zespołem! Śmiejemy się, że rozkręcamy biznes mandolinowy w Polsce – moi ucznio­ wie, których uczę gry na mandolinie, zaczynają kupować mandoliny od Mi­

Od czasu do czasu koncertujesz też solo lub w duetach (najczęściej z gitarzystą Piotrkiem Trelą jako Lucky 2) oraz występujesz gościnnie z różnymi zespołami, np. znaną bluesową grupą J.J. Band. Jak znajdujesz czas na taką mnogość projektów i zespołów, z którymi współpracujesz i jak godzisz to z życiem prywatnym?

Brałaś udział w wielu warsztatach związanych z różnymi stylami muzycznymi. Niektóre z nich prowadzone były przez tak wybitnych artystów, jak Michał Urbaniak (2018), Grażyna Łobaszewska (2013) czy Magda Piskorczyk (2011–2012). Czego nauczyłaś się pod okiem takich gigantów i w jakich sytuacjach nabyta tam wiedza najbardziej Ci się przydaje? Najwięcej wyciągnęłam z warsztatów z Magdą Piskorczyk, ponieważ było to moje pierwsze zderzenie z graniem z innymi ludźmi. Magda pokazała nam, jak wygląda praca zespołowa i aranżo­ wanie piosenek. Ukazała się również nagrana przez uczestników tych war­

Znakiem rozpoznawczym Stacji Folk jest Twój charakterystyczny, czysty i barwny wokal oraz mandolina, pełne ekspresji skrzypce Michaliny Putek, melodyjna gitara Rafała Wierciocha oraz trzymający wszystko w ryzach kontrabas Michała Zunia. Mogłabyś przybliżyć sylwetki tych muzyków?

Niektórzy ludzie są wyznawcami teorii – skup się na jednej rzeczy, a dojdziesz do celu. Ja mam trochę inne podejście – rób dużo rzeczy, wtedy jest większa szansa, że któraś z nich wypali.

chała, a klienci Michała przychodzą do mnie na lekcje. Układ idealny!

sztatów płyta – pierwsza w życiu, w któ­ rej nagraniach brałam udział. Każde nagrania to dla mnie cenne doświadczenia i nabieranie wprawy. Wszystkie warsztaty, w których brałam udział, pokazały mi też różne podejścia do muzyki – tworzenia, aranżowania, sposobów wykonywania. Przy okazji każdego takiego wydarzenia odbywał się koncert finałowy – a każdy koncert to kolejne doświadczenia i oswajanie się ze sceną.

Jesteś także zdobywczynią licznych trofeów. Zdobyłaś m.in. I nagrodę w konkursie na piosenkę country roku za utwór Haste makes waste, a rok wcześniej w plebiscycie Dyliżansów zdobyłaś tytuł Wokalistki Roku. Czy czujesz się artystką spełnioną? W pewnym sensie tak. Choć mo­ że nie jest to kwestia nagród, a uda­ nych koncertów – gdy wspominam, na ilu fajnych wydarzeniach zagrałam, z iloma supermuzykami wystąpiłam – uśmiecham się. Ale jak każdy muzyk

Zainspirowana stylem americana, którego jesteś fanką od dzieciństwa, stworzyłaś zespół nawiązujący do tego gatunku, ale wykonujący większość utworów w języku polskim. Powołałaś do życia Stację Folk – autorski projekt akustyczny. Jakie marzenia chcesz w nim realizować i czym muzyka wykonywana przez ten zespół będzie różnić się od wszystkiego, co można było dotychczas znaleźć w Twojej przebogatej twórczości?

Rodzice nie chcieli posyłać mnie do szkoły muzycznej, bo bali się, że muzyka z pasji przerodzi się w przymus. Dlatego pewnego dnia, jeszcze w podstawówce, sama poprosiłam tatę o pierwszą gitarę. największym wyzwaniem ze wszystkich moich projektów. Wykonujemy pio­ senki Toto w oryginalnych tonacjach, a w obrębie jednego utworu pojawiają się zarówno bardzo dla mnie niskie, jak i bardzo wysokie dźwięki.

chciałabym, żeby więcej osób usłyszało o moich projektach. Żeby na koncerty przychodziły tłumy, a płyty sprzedawa­ ły się jak świeże bułeczki!

W piosenkach Stacji Folk można usłyszeć wpływy bluesa, bluegrassu, a nawet popu. Czym najbardziej będzie się różnić muzyka tego zespołu od stylistyki Caroline & the Lucky Ones i innych Twoich projektów, a gdzie będzie można doszukiwać się brzmieniowych podobieństw? Myślę, że będzie można znaleźć po­ dobieństwa kompozycyjne, ponieważ każdy, kto tworzy piosenki, ma swój styl, poza który ciężko jest wyjść. Jestem autorką linii melodycznej wokalu czy głównych riffów w piosenkach w obu zespołach i słuchacze pewnie wyczują, że piosenki wychodzą spod tego same­ go pióra czy kostki. Inne podobieństwa to oczywiście brzmienie mojego głosu czy pojawia­ nie się mandoliny – jednak różnica jest znacząca w brzmieniu całego zespołu. W Caroline & the Lucky Ones wyko­ rzystujemy elektryczne brzmienia, ma­ my w składzie też perkusję, a w nagra­ niach nie boimy się używać naszych instrumentów do tworzenia innych brzmień – np. grając na gitarze elek­ trycznej, za pomocą dzisiejszej techniki możemy stworzyć całą ścieżkę brzmie­ nia identycznego z klawiszowym. W Lucky Ones pojawia się też męski wokal – Paweł Piekarski czę­ sto przejmuje rolę głównego woka­ listy; wtedy ja śpiewam drugi głos. Paweł wnosi też do zespołu swoje kompozycje. Natomiast Stacja Folk to ukłon w stronę brzmienia akustycz­ nego – myślę, że przyciągnie inny rodzaj słuchaczy.

Z największą przyjemnością. Zacznę może od gitarzysty – Rafała Wiercio­ cha, bo to jego poznałam najpierw. Po­ znaliśmy się podczas warsztatów blu­ esowych w Puławach, skąd pochodzi Rafał. Był taki czas, że rok bez warszta­ tów w Puławach był dla mnie straco­ ny, więc pojawiałam się tam w każde wakacje. I za każdym razem zachwy­ całam się solówkami Rafała podczas wieczornych jam sessions. Czuję, że mamy podobną wrażliwość muzyczną i już te kilka lat temu myślałam o tym, że super byłoby ze sobą współpracować. Rafał ma świetny feeling i zagranie so­ lówki w dowolnym stylu, z marszu, to dla niego bułka z masłem. Skrzypaczkę Michalinę Putek zo­ baczyłam kiedyś podczas jam session

w warszawskiej Harendzie. Jej ekspre­ sja sprawia, że nie tylko świetnie się jej słucha, ale też super się na nią patrzy! Wszystkim słuchaczom tamtego jam session spadły kapcie, gdy Michali­ na zaczęła grać. Tego dnia gadałyśmy dosłownie chwilę, znalazłyśmy się na FB i pół roku później, gdy szukałam skrzypka/skrzypaczki do Stacji Folk, to właśnie ona była pierwszą osobą, o której pomyślałam. Ukończyła dwa stopnie szkoły muzycznej oraz, co cie­ kawe, obroniła magisterkę z malarstwa! To tylko podkreśla jej artystyczną du­ szę. Miałam obawy, że współpraca się nie uda ze względu na dzieląca nas od­ległość – Michalina mieszka na co dzień w Częstochowie. Na szczęście ta niedogodność nie przeszkodziła nam we wspólnym graniu! Ostatnim brakującym elemen­ tem mojej układanki był kontrabas. Po pomoc zgłosiłam się na facebooko­ wej grupie Szukam Muzyk. Znajomy zaproponował Michała Zunia. Michał to absolwent Uniwersytetu Muzyczne­ go Fryderyka Chopina i fan muzyki folkowej i akustycznej, ale także jazzo­ wej! Świetny, pozytywny człowiek, dla którego muzyka jest nie tylko pracą, ale wielką pasją. Ma głowę pełną dobrych pomysłów! W brzmieniu Stacji Folk nie brakuje rytmicznych zwrotek, przyjemnych dla ucha refrenów, chwytliwych riffów i zawrotnych improwizacji. Jak wyglądają prace nad aranżacją poszczególnych utworów i kto zatwierdza efekt finalny? Aranżacja piosenek odbywa się na pró­ bach i można powiedzieć, że uczestni­ czą w niej wszyscy członkowie zespołu. Myślę, że najwięcej pomysłów aranża­ cyjnych wnosi jednak kontrabasista Michał. Wszyscy muzycy wypowiadają się na temat danego pomysłu. Można powiedzieć, że głosem ostatecznym je­ stem ja, ale rzadko zdarza się, żebym nie zgadzała się z pomysłem kogoś z zespołu. Moja funkcja, jeśli chodzi o pio­ senki, sprowadza się przede wszystkim do budowania ich trzonu, z którego wy­ chodzi reszta: tekst, linia melodyczna wokalu i akordy czy główny riff. Cieszę się, że w kwestii aranżacji pomagają pozostali i staram się być liderką, któ­ ra bardzo liczy się ze zdaniem zespołu w sprawach ostatecznego brzmienia piosenki. Trzeba też zaznaczyć, że podczas prac nad nagraniami naszej pierwszej EP-ki, z której pochodzą single Naturalnie i Dziwna, za aranż odpowia­ dał także Jacek Wąsowski, u którego robiliśmy nagrania. Jacek to multiin­ strumentalista, grający między inny­ mi w zespole Elektryczne Gitary. Jego pomoc przy aranżacji tych piosenek jest nieoceniona – zawsze dobrze jest mieć doświadczoną osobę z zewnątrz, która pomoże przeanalizować pomysły i doda coś od siebie. Równolegle do działalności muzycznej obroniłaś licencjat oraz magisterkę z dietetyki na SGGW w Warszawie. Czy zdobyta tam wiedza to przyczyna Twego od lat niezmieniającego się, nienagannego wizerunku i idealnej sylwetki? Na pewno w jakimś stopniu tak – sta­ ram się stosować do zasad zdrowego odżywiania, które poznałam podczas studiów, ale też nie trzymam się ich kurczowo i mój wygląd w dużym stop­ niu zawdzięczam genom. Na zdjęciach z dawnych lat moi rodzice wyglądają bardzo szczupło! Jakie są Twoje najbliższe muzyczne plany i związane z nimi marzenia? Na początek – pierwsze koncerty Stacji Folk, na które serdecznie zapraszam. Wszystkie informacje o datach będą pojawiać się na naszej stronie na Fa­ cebooku. A marzenia? Na pewno za­ granie na różnych znanych polskich festiwalach lub supportowanie takich gwiazd, jak np. Dawid Podsiadło, a w przyszłości może wzięcie Dawida Podsiadły na support! Ale najważniejsze zawsze dla mnie jest to, żeby były koncerty, pró­ by, kontakt z muzykami. Najwięcej przyjemności sprawiają mi wyjazdy z zespołem na festiwale – zawsze cze­ kam z utęsknieniem na te podróże i występy. Byle tylko zawsze muzy­ ka była w moim życiu – bez niej mój świat byłby szary! K


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

17

MUZYKA WNET

Ukończyłaś Państwową Szkołę Muzyczną I i II stopnia im. K. Kurpińskiego w klasie skrzypiec i śpiewu klasycznego. Wybrałaś jednak wydział aktorski w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie – specjalność: aktorstwo teatru muzycznego. Musical łączy w sobie trzy dziedziny – taniec, śpiew i aktorstwo. Czy wszystkie te elementy są dla Ciebie tak samo ważne, czy masz swego faworyta? Akademia chyba mi się przytrafiła. Już tłumaczę. Mój pierwszy rok stu­ diów to dziennikarstwo i komunika­ cja społeczna na UKSW. Na początku celowo nie zgłosiłam się na egzaminy do żadnej artystycznej uczelni. Myśla­ łam, że muzyczne działania, które tak bardzo lubię, będę mogła wykonywać po zajęciach, w międzyczasie… szyb­ ko okazało się, że zaczęłam tęsknić. I po roku dziennikarstwa postanowi­ łam zdawać na wokalistykę jazzową

w dziecięcą psychikę poczucia braku własnej wartości i tym samym ich duchowego okaleczenia, które zabierają potem w dorosłe życie. Jakie emocje towarzyszyły Ci w pracy nad tą produkcją? Daria Kopiec (jeszcze wtedy studentka reżyserii) pracowała z nami nad spek­ taklem dyplomowym Fedra fitness, wy­ magającym muzycznie i ruchowo (za choreografię odpowiedzialny jest Ja­

Użyczyłaś swego głosu w niezwykle przejmującej, plastelinowej animacji Darii Kopiec – Własne śmieci. Pełen obraźliwych i ostrych słów film traktuje o domowej przemocy w pseudowychowaniu dzieci, a właściwie o świadomym wdrukowywaniu

Szczepanika. To bardzo cenne, kiedy młodzi artyści czują artystyczną więź z przebojami pokolenia ich dziadków. Skąd u Ciebie wziął się sentyment do tamtych lat i czy masz w planie przypomnieć nam kolejnego ówczesnego artystę? Gdy mi Ciebie zabraknie było ulubio­ ną piosenką mojego dziadka, którego niestety nie poznałam. A babcia miała gramofon i płytę winylową z utwora­

Paulina Wróblewska

Muzyka, śpiew, taniec są pięknymi nośnikami emocji Rozmawia Sławek Orwat

cek Owczarek). Nie tańczyliśmy cho­ reografii musicalowej; nazwałabym to raczej ruchem scenicznym, trochę tea­ trem tańca. Pod kierownictwem Natalii Czekały (odpowiedzialnej za muzykę) i Krzysztofa Guzewicza stworzyliśmy

Muzyka powinna nas poruszać, bawić, zmieniać. Odnoszę wrażenie, że odnalazłabym się w latach 50., że za późno się urodziłam, ale wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. w Akademii Muzycznej im. K. Szyma­ nowskiego w Katowicach. Nie dostałam się (dzisiaj twierdzę, że tak miało być). Przyjaciel powiedział mi o nowym kie­ runku studiów na wydziale aktorskim w Akademii Teatralnej w Warszawie, że ogłosili nabór i powinnam spróbować. Pomyślałam: „OK, skoro już tu jestem, to trzeba iść za ciosem!”. Chciałam, ale jedyne moje doświadczenie aktorskie to były przedstawienia szkolne, a praca przed kamerą – udział w dwóch progra­ mach muzycznych. Peszyło mnie też, że „być aktorką i piosenkarką” to marze­ nie małej dziewczynki… Na szczęście podeszłam do egzaminów, na szczęście się dostałam. Egzaminy do szkoły teatralnej to jeden z najbardziej ekscytujących mo­ mentów studiów. Patrzy na ciebie grupa aktorów; część kojarzysz z seriali, część z teatru, części nie kojarzysz, ale wszy­ scy wyglądają bardzo surowo i uważnie cię obserwują. Następnie dowiadujesz się, że przechodzisz do kolejnego etapu i do kolejnego, i wciąż nie wiesz, cze­ go się spodziewać i co o tobie myślą. Podczas studiów wiele tych tajemnic udaje się rozwiązać, ale nie wszystkie. I to jest w dziedzinach artystycznych najpiękniejsze – wiele zaskoczeń, nie­ wiadomych, spontaniczności… Zdecydowanie uważam, że śpiew jest moją najmocniejszą stroną. Na szczęście można te wszystkie umie­ jętności łączyć.

w wykonaniu orkiestry Alla Vienna i 20-osobowego chóru Vivid Singers już od siedmiu lat zachwycają fanów legendarnej grupy. A Ty jesteś jedną z chórzystek! Jak tam trafiłaś i na czym polega fenomen tego tribute? Od 2018 roku jesteśmy Chórem i Orkie­ strą Alla Vienna, którego kierownikiem muzycznym i aranżerem od początku jest Jan Niedźwiedzki. Queen Symfo­ nicznie tworzą muzycy m.in. z Łodzi,

FOT. Z ARCHIWUM PAULINY WRÓBLEWSKIEJ

Kutno kojarzy mi się najbardziej z corocznym Świętem Róży, a muzycznie z hałaśliwym Rock and Rose na kutnowskim Józefowie. Od kiedy śpiewasz i w jakim stopniu wzrastanie właśnie w tym mieście pomogło Ci w starcie do kariery artystycznej? Zawsze głośno powtarzam, że Kutno jest miastem róż! Jak na niewielkie mia­ sto (poniżej 50 tysięcy mieszkańców), jest bogate kulturalnie. Kutno to także Ogólnopolski Konkurs Piosenek Jere­ miego Przybory „Stacja Kutno”, Kon­ kurs Literacki im. Szaloma Asza, Letni Festiwal Muzyczny, Centrum Teatru Muzyki i Tańca z rozmaitym repertua­ rem koncertowym. I chyba właśnie to, że zawsze znajdzie się pretekst do kultu­ ralnego wydarzenia, zachęca młodych ludzi do udzielania się w nich. Trafi­ łam do Młodzieżowego Domu Kultu­ ry, w którym od szkoły podstawowej śpiewałam. Równolegle uczyłam się w Szkole Muzycznej im. K. Kurpiń­ skiego gry na skrzypcach, następnie w klasie wokalu klasycznego. Razem z moimi zdolnymi koleżankami, kole­ gami z MDK występowaliśmy podczas lokalnych wydarzeń, braliśmy udział w festiwalach wokalnych ogólnopol­ skich i międzynarodowych, uczestni­ czyliśmy w warsztatach wokalnych. To był czas częstych podróży, poznawania nowych ludzi, nawiązywania przyjaźni, które trwają do dziś. Oczywiście jes­ tem wdzięczna rodzicom za wsparcie, zaangażowanie i możliwość rozwoju muzycznego. Rodzina najwierniejszym i najszczerszy fanem!

harmonię, tło muzyczne, efekty dźwię­ kowe – wszystko za pomocą naszych głosów, prowizorycznych bębnów, bez ingerencji techniki. Wymagało to duże­ go skupienia, współpracy, dobrej into­ nacji, wyczucia. Następnie Daria zapro­ siła część z naszej grupy do współpracy przy jej animacji Własne śmieci. Odpo­ wiadaliśmy tam za całe muzyczne tło, ścieżkę dźwiękową, background, tzw. gwary. Praca nad Własnymi śmieciami była bardzo kreatywna, często im­ prowizowana, wymagała dopasowania mowy, głosu do obrazu, modyfikacji głosu – jak w dubbingu. Świetne było to, że spotkaliśmy się ponownie w na­ szym gronie studenckim! Film opowiada o formowaniu umysłów młodych ludzi, przemocy słownej. Rodzice (wierzę, że często nieświadomie) wpajają dzieciom fra­ zesy, słowa krytyki, które wielokrotnie powtarzane, zostają z ich głowach i od­ twarzają się jak taśma magnetofono­ wa. W filmie pokazana jest najbardziej klasyczna sytuacja – obiad rodzinny Kaseciaków, podczas którego padają toksyczne słowa. Najbardziej dotkli­ we zdania powtarzają się, przeradzają w śpiew. Przybierają różne rytmy, for­ my muzyczne, nakładają się na siebie, tworzą chaos. Te najbardziej piętnujące zapadają najgłębiej. I z tymi wszystki­ mi rodzinnymi obiadami, z krytyką, która miała nas motywować, idziemy później przez życie, walcząc ze swo­ imi kompleksami. Ciekawe, że przez zabiegi muzyczne, rytmiczne można wzmocnić znaczenie danego słowa lub nawet je zmienić. Niesamowite koncerty łączące nieśmiertelną muzykę zespołu Queen z symfonicznymi aranżacjami

Kielc i Warszawy. Należę do chóru od września 2018 roku. Moja mama za­ raziła mnie muzyką Queen, słuchając ich płyt, czytając wszystkie dostępne biografie. Znalazłam na Facebooku in­ formację o przesłuchaniu. Jednak pierw­ szy termin pokrywał się z dniem prób do spektaklu dyplomowego. Okazało się, że wyznaczono drugi termin, w Fil­ harmonii Łódzkiej, więc pojechałyśmy z koleżanką z roku. Była to dość szalona historia. Miałyśmy na wyjazd do Łodzi, przesłuchanie i powrót do Warszawy 4 godziny – o 18:00 musiałyśmy wrócić na próbę spektaklu. Wszystko się udało i razem śpiewamy w Queenach, tylko w innych głosach.

mi Ludmiły Jakubczak. Ponadto od dziecka brałam udział w konkursach wokalnych, gdzie bardzo często śpie­ wało się polskie piosenki powojenne. Utwory te mają wartościową treść, są dowcipne, bogate w metafory i instru­ mentarium, melodyjne – są piękne. Da­ rzę tę muzykę ogromnym szacunkiem, słucham w samochodzie, w domu. Przy utworach Ludmiły Jakubczak, Marii Koterbskiej, Nataszy Zylskiej można przenieść się lata wstecz. Muzyka po­ winna nas poruszać, bawić, zmieniać – i tak właśnie jest w tym przypadku. Odnoszę wrażenie, że odnalazłabym się w latach 50., że za późno się urodziłam, ale wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.

Jeśli już nie jesteś w stanie mówić, to zaczynasz śpiewać, jeśli śpiew nie wystarcza w wyrażeniu emocji – zaczynasz tańczyć. To zjawiskowe połączenie. A na czym polega fenomen? Na pewno na kontrowersyjnej osobie Fred­ diego, jego nietuzinkowej osobowości. Był porządnie stuknięty, ale to kocha się na scenie. Nie chcemy oglądać sza­ rego człowieka tylko ludzi, którzy się wyróżniają, przekraczają granice, czę­ sto takich, którymi chcielibyśmy być. Utwory Queenów są taneczne, szalone, ale w ich dorobku znajdziemy także przepiękne ballady. Freddie zaśpiewał także duet z divą operową – Montserrat Caballe. Był zwierzęciem scenicznym, jedynym w swoim rodzaju, z niesamo­ witą energią, głosem o ogromnej skali! Queen miało wzloty i upadki, na pe­ wien czas przestali ze sobą współpraco­ wać (przez solową karierę Freddiego), ale i w rodzinie zdarzają się poważne konflikty. Wzajemnie się uzupełniali charakterami, pomysłami muzycznymi. Jeśli się nic nie zmieni, to pod ko­ niec sierpnia wracamy do koncertów. Zapraszam do śledzenia profilu Queen Symfonicznie na Facebooku i Instagra­ mie. Ostrzegam, że te koncerty uza­ leżniają! Śpiewasz w projekcie Moja Alabama z utworami z repertuaru Ludmiły Jakubczak, natomiast w Studiu Piosenki Teatru Polskiego Radia wystąpiłaś z piosenkami Piotra

Oczywiście mam pomysł na kolej­ ny repertuar, tak jak mam pomysły na swoje utwory, ale tym razem będę szu­ kać pomocy organizacyjnej, finansowej, zaufanej osoby, która pomoże w reżyse­ rii. Do udziału w koncercie Studiu Pio­ senki Teatru Polskiego Radia zostałam zaproszona przez pana Janusza Gasta z Polskiego Radia po premierze Mojej Alabamy. Repertuar był narzucony, ale przemyślany. W końcu aktywność mu­ zyczna Ludmiły Jakubczak i początek kariery Piotra Szczepanika to lata 60. XX wieku, więc mamy muzyczne po­ krewieństwo. Nieobcy jest Ci także klasyczny musical. Przed dwoma laty wystąpiłaś na deskach Teatru Rampa w Oto Oliver Twist w reżyserii Teresy Kurpias-Grabowskiej. Musicale w ostatnich dekadach powoli, acz skutecznie wypierają z repertuarów teatrów muzycznych operetkę. Jaka forma łącząca ze sobą śpiew i choreografię będzie dominować w najbliższych latach i w jakich przedstawieniach czujesz się najlepiej? Mamy na mapie Polski kilka ważnych musicalowych miejsc, jak Teatr Mu­ zyczny Roma, Teatr Rampa, Syrena – w Warszawie, Teatr Muzyczny Ca­ pitol we Wrocławiu, Teatr Muzyczny

w Łodzi, w Gdyni, w Poznaniu i wie­ le innych. Teatry dramatyczne mają w swoim repertuarze spektakle mu­ zyczne. Moim zdaniem muzyka, śpiew, taniec są pięknymi nośnikami emocji. Jeśli już nie jesteś w stanie mówić, to zaczynasz śpiewać, jeśli śpiew nie wy­ starcza w wyrażeniu emocji – zaczynasz tańczyć. To zjawiskowe połączenie. Osiągniecie perfekcji (jeśli w ogó­ le jest możliwe) to ciężka praca. Trze­ ba się napracować, napocić, ćwiczyć godzinami, żeby twoja gra, czynność, którą wykonujesz na scenie, wygląda­ ła naturalnie, aby widz nie męczył się razem z tobą. Aktorstwo, wokalistyka, taniec to rzemiosło i ciągła praca, ale jakże satysfakcjonująca! Wspomnę jeszcze o współpracy z Teatrem Tintilo i o musicalu Oto Oliver Twist, granym w Teatrze Rampa na Targówku. Teatr Muzyczny Tintilo to miejsce, gdzie rozwijają się młodzi. Miejsce, w którym dojrzewało wielu znanych aktorów. Dzieci i młodzież uczęszczają na zajęcia teatralne, wo­ kalne, taneczne, pracują nad spektakla­ mi, które później grają na dużej scenie Teatru Rampa. Jestem pod ogromnym wrażeniem profesjonalizmu dziecia­ ków, ich skupienia, reakcji w sytuacjach stresowych, gdy np. mikroport prze­ stanie działać. W musicalu Oto Oliver Twist zobaczymy zawodowych aktorów oraz uczącą się młodzież. Uważam, że to świetna szkoła i nauka dla obu storn – spotkać się na scenie i wzajemnie się od siebie uczyć. Mam nadzieję, że pan­ demia nam nie zaszkodzi i będę mo­ gła zaprosić na spektakle od września.

żywieckiej, na którym zaprezentowa­ liśmy po raz pierwszy Filozofię po góralsku przed prawdziwą góralską pub­ licznością i ponoć nasza gwara nie była taka zła. I tak nasz egzamin znalazł się w repertuarze Teatru Collegium Nobi­ lium. Z Filozofią odwiedziliśmy kilka miejsc w Polsce. W czasie spektaklu mieliśmy możliwość improwizacji, dia­ logu z publicznością. Wciąż jestem za­ uroczona wszystkimi przypowieściami filozoficznymi i językiem ks. Tischnera, uniwersalnością każdej historii.

Jesteś asystentką reżysera Pikniku Country w Mrągowie. Dlaczego właśnie to wydarzenie? Na 38. edycji Festiwalu Piknik Country znalazłam się przez szczęśliwy przypa­ dek, z polecenia pana Jerzego Głuszyka – dziennikarza i dyrektora artystyczne­ go Pikniku Country. Zaprosiłam pana Głuszyka na premierę Mojej Alabamy do Teatru Collegium Nobilium. Następnie zostałam zaproszona na rozmowę do radia. I tak od słowa do słowa, podczas zwyczajnej wymiany zdań powiedzia­ łam, że kiedyś chciałam zajmować się pracą artystyczną od kuchni. Okaza­ ło się, że znajdzie się dla mnie miejsce na Pikniku Country. A że lubię zmiany i małe szaleństwa, zgodziłam się. I tak zostałam asystentką reżysera 38. edycji Festiwalu – Bolesława Pawicy. Współ­ praca z Piknikiem Country trwa. W tym roku, ze względu na pandemię, długo nie można było potwierdzić jego edycji. Ale na szczęście grono fanów muzyki coun­ try jest silne, ogromne zainteresowanie wydarzeniem nie zmieniło się i 39. edy­ cja Festiwalu Piknik Country odbyła się, oczywiście z wymaganymi środkami ostrożności. I w tym roku także praco­ wałam podczas Festiwalu i pojawiłam się gościnnie na scenie.

Spakowani, czyli skrócona historia o tym, kto czego nie zabrał w reżyserii Agaty Dudy-Gracz jest opowieścią o tym, co tak naprawdę traci człowiek, tracąc drugiego człowieka, i zarazem o tym, czego nie da się ze sobą zabrać. Sztuki teatralne, w jakich zdecydowałaś się dotychczas wystąpić, łączy uniwersalizm. Czy świadomie wybierasz repertuar, czy po prostu masz niesłychane szczęście do ludzi? Na razie jestem na etapie budowania swojego skarbczyka, rozpoznawania gruntu, deptania swojej ścieżki. Jako studenci dostaliśmy możliwość pracy z panią Agatą. To było coś, co spadło nam z nieba! Do Spakowanych… zo­ stali zaangażowani studenci III roku wydziału aktorskiego Akademii Tea­ tralnej, aktorzy Teatru Żydowskiego i wielu innych zaproszonych przez pa­ nią Agatę Dudę-Gracz. Spektakl został stworzony na potrzeby uroczystości upamiętniającej 50. rocznicę wydarzeń z marca 1968 roku.

„Filozof – to jest pedziane po grecku. Znacy telo co mędrol. A to jest pedziane po grecku dla niepoznaki”– twierdzi ks. Tischner. Przed trzema laty na scenie Teatru Collegium Nobilium zagrałaś w przedstawieniu Mędrole w reżyserii Małgorzaty Flegel. Z krążących w środowisku opowieści wynika, że bawiliście się podczas tego spektaklu przednio, co chyba świadczy o nieustannej aktualności patrzenia na świat ks. Tischnera? Lubisz takie rozważania?

Grand Prix na Encore Kaczmarski Festival, finalistka 22 Konkursu „Pamiętajmy o Osieckiej”, wyróżnienie na 55. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie i III miejsce na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenek Jeremiego Przybory „Stacja Kutno” świadczą o tym, że jesteś artystką nie tylko w Polsce rozpoznawalną, lecz także szanowaną. Jak te dowody uznania wpływają na ilość koncertów oraz udział w projektach artystycznych? To za dużo powiedziane, ale bardzo mi­ łe. Artystyczne życie nie jest regularne. U mnie regularnością jest różnorod­ ność projektów, a ich ilość zapewnia mi stabilizację. Część koncertów odbywa się co weekend, trafiają się pojedyncze w tygodniu, kilka dni w spektaklowych w miesiącu, czasem dzień zdjęciowy, warsztaty, festiwale i okazuje się, że nie ma tygodnia bez pracy, która jest moją pasją. Nawet jeśli nie są to (jeszcze) mo­ je autorskie projekty, wszystko obraca się wokół sfery artystycznej. I to lubię!

Strasna Zaba – wiersz autorstwa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego znam, ale Ty masz o tym szczególnym płazie o wiele większą wiedzę. Podzielisz się nią? Zaba nie jest taka strasna. Od dwóch lat współpracuję ze Stowarzyszeniem Strasna Zaba, które swoją siedzibę ma w Płochocinie. Należą do niego dzieci i młodzież z Płochocina i okolic. Spo­ tykam się z nimi na półkoloniach lub koloniach, prowadzę zajęcia teatralne. Uczestnicy warsztatów biorą udział tak­ że w zajęciach wokalnych, tanecznych, plastycznych i gier fabularnych. A przez cały rok Strasna Zaba (z Panią Prezes Małgorzatą Kowalczyk na czele) dba o rozwój naukowy, kulturalny, rekre­ acyjno-sportowy i turystyczny pod­

Okazuje się, że nie ma tygodnia bez pracy, która jest moją pasją. Nawet jeśli nie są to ( jeszcze) moje autorskie projekty, wszystko obraca się wokół sfery artystycznej. I to lubię! To było wspaniałe doświadczenie! Za­ częło się od tego, że wzięliśmy na war­ sztat Filozofię po góralsku w ramach zajęć z techniki mowy. Egzamin koń­ cowy z tego przedmiotu bardzo spo­ dobał się władzom Akademii i otrzy­ maliśmy propozycję grania Filozofii po góralsku w akademickim teatrze. Musieliśmy trochę urozmaicić materiał. W wakacje wyjechaliśmy na kilka dni do Żywca, do państwa Brodków, któ­ rzy uczyli nas góralskiej gwary, przy­ śpiewek, podstawowych tanecznych kroków. Przy okazji wzięliśmy udział w lokalnym wydarzeniu – święcie ziemi

opiecznych. Są organizowane koncerty, konkursy i mnóstwo innych wydarzeń. Z całego serca polecam Strasną Zabę! Twój największy sukces i porażka? To jeszcze przede mną. Staram się do­ strzegać małe rzeczy i cieszyć się z nie­ wielkich sukcesów każdego dnia… ta­ kie podejście cudownie nastraja! Twoje największe marzenie? Nagrać płytę, a później kolejne, nauczyć się włoskiego i częściej wyjeżdżać do Włoch. Przyszłych marzeń jeszcze nie znam! K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

18

złotych. Starczyłoby na 10 pięknych, dużych domów (z ogrodami). Dla peł­ nego obrazu sytuacji potrzebna jest jed­ nak jeszcze pewna hipoteza. Przejęcie eBiletu to seria co najmniej kilkunastu poważnych nadużyć systematycznie realizowanych na przestrzeni przeszło 10 lat. Nadużyć wobec prawa, ludzi i dokumentów. Trudno uwierzyć, aby ktokolwiek normalny, przy zdrowych zmysłach, nie bał się tak długo i kon­ sekwentnie łamać prawo i narażać się na odpowiedzialność karną, cywilną oraz ostracyzm środowiska. Chyba, że mamy do czynienia z kimś, kto jest przekonany, że prawo go nie dotyczy, a jego naturalne środowisko ma głębo­ ką wyrozumiałość dla takich praktyk dochodzenia do majątku. Zastanówmy się, jakie znajomości są potrzebne, aby ewentualnie nie bać się prokuratury i odpowiedzialności karnej. Być może wystarczy odpowied­ nio długo i dobrze funkcjonować w śro­ dowisku, które może mieć wpływ na pracę prokuratorów? Szczególnie, jeśli te znajomości pochodziłyby jeszcze z lat 80., a nasi bohaterowie, urodzeni około roku 1950, obracaliby się w krę­ gach zbliżonych do MSW lub później­ szej WSI? Nasuwa się przypuszczenie, że kontakty z tamtych czasów, odpo­ wiednio pielęgnowane, nadal mogą być przydatne. Taka hipoteza. Jeśli tę teorię uznać za prawdziwą, wszystko staje się jasne. Szczególnie, że w magiczny sposób główne postępo­ wania gospodarcze przeciwko naszym „bohaterom” kierowano do prokuratur wojskowych, nie mających bladego po­ jęcia o przestępstwach gospodarczych, zwłaszcza w obrocie międzynarodo­ wym (tu: na terenie Republiki Cypru). Trzeba było lat starań i interpelacji zna­ nych posłów, aby sprawy przejęły sekcje ds. zorganizowanej przestępczości gos­ podarczej. Jeszcze więcej postępowań umarzano pod byle pretekstem, korzy­ stając przy tym z ułomności polskiego prawa karnego, którego anachronicz­ ność po prostu poraża. Prawo karne nie zauważa, że działanie na szkodę spó­ łek z o.o. oznacza wprost działanie na majątkową szkodę udziałowców tych spółek. Kodeks karny udaje, że to nie jest problem. Podobnie jak w przykładzie z do­ mem, podczas przejmowania eBiletu kluczowy był również komornik. Nie wiemy, czy był skorumpowany, czy też tylko bezmyślny i nie znał elementar­ nych przepisów prawa dotyczących eg­

Bezkarność i swoboda działania przestępców gos­podarczych w Polsce wynika z tego, że zazwyczaj mają pewność, że przeprowadzane przez nich operacje będą zdelegalizowane najwcześniej za kilka lat. udziałów portalu na Cypr, bada Pro­ kuratura Krajowa i Okręgowa w War­ szawie – wydziały ds. zorganizowanej przestępczości gospodarczej. Wkrótce może okazać się, że cypryjski wehikuł Bola Investments, od którego Allegro odkupiło eBilet, nie miał do niego żad­ nych praw, ponieważ cała operacja wy­ prowadzenia udziałów na Cypr odbyła się w wyniku łańcuszka księgowych przekrętów, bez żadnego wynagrodze­ nia dla poprzedniego ich właściciela, polskiej spółki eBilet Sp. z o.o. (KRS 217316), założonej jeszcze w 2004 przez twórców portalu eBilet (2001). W jaki sposób przejęto te udzia­ ły? Posłużmy się analogią. Wyobraź­ my sobie, że mamy niepohamowany apetyt na wielki i piękny dom sąsiada, który wyjechał dawno temu za grani­ cę i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci. Za wspólników przestępstwa obieramy sobie znajomego komornika, notariusza oraz pracownika hipoteki. Wspólnym wysiłkiem fałszujemy ja­ kąś umowę sprzedaży albo pożyczki zabezpieczonej tym domem. Komor­ nik i notariusz sporządzają nielegalnie odpowiednie dokumenty, a urzędnik hipoteki, traktując takie sfingowane papiery jako podkładki, bez ich wery­ fikacji, przymrużając oko na niekom­ pletność i nieadekwatność, po prostu przepisuje ten dom, całkowicie niele­ galnie, na nas jako nowego właścicie­ la. Po jakimś czasie jednak prawdziwy właściciel orientuje się w sytuacji i robi się szum. Staramy się więc jak najszyb­ ciej sprzedać ten dom, może taniej niż jest wart, komuś, kto udaje, że nie wie, o co chodzi. To nie jest żart. W grubym przy­ bliżeniu tak właśnie przejęto udzia­ ły założycieli portalu eBilet o dzisiej­ szej wartości kilkudziesięciu milionów

zekucji komorniczych. Mechanizm był prosty. Sprawcy zwrócili się do komornika z wyłudzo­ nym wyrokiem zaocznym na 1,6 mln zł sfingowanych roszczeń. Ten zaś, mimo obowiązku przekazania sprawy do są­ du rejonowego, postanowił działać na własną rękę. Uczynił coś, do w ogóle do niego nie należało! Kodeks Spółek Handlowych wyraźnie precyzuje, że: „jeżeli w drodze egzekucji ma nastąpić sprzedaż udziału, którego zbycie umo­ wa spółki uzależnia od zgody spółki lub w inny sposób ogranicza, spółka ma prawo przedstawić osobę, która nabędzie udział za cenę, jaką określi sąd rejestrowy po zasięgnięciu, w miarę potrzeby, opinii biegłego”.

W

ycena przeprowadzana w ramach postępowania sądowego z udziałem bie­ głego pozwalała na dopilnowanie, aby dane użyte do wyceny były komplet­ ne i wiarygodne, a nie cichcem i bez żadnej weryfikacji podrzucane rzeczo­ znawcom komornika przez prawnika sprawców, tego samego, który świa­ domie używał nieczynnego i nieaktu­ alnego adresu doręczeń, wyłudzając wyrok zaoczny kilka lat wcześniej. Jego udział to odrębna historia, która okry­ wa hańbą Okręgową Radę Adwokacką w Warszawie, która mimo zgłoszenia jej wszystkich zdarzeń, analizowała bar­ dzo proste nadużycia prawnika dokład­ nie tyle lat, ile jest potrzebne do prze­ dawnienia się jego czynów, po czym wydała decyzję o umorzeniu sprawy na skutek… przedawnienia. Prawnik uczestniczący świadomie w przestęp­ stwach powinien być usuwany z zawo­ du, okazuje się jednak, że nie w Polsce – tu może liczyć na poparcie i ochronę swojego cechu. Tak samo postępował

ponad 20 mln zł, co oznacza, że war­ tość 29% udziałów założyciela prze­ kładała się na około 6 mln zł. Nato­ miast sprawcy dysponowali tytułem tylko na 1,6 mln zł, co pozwalałoby im przejąć najwyżej 8 z 29 punktów pro­ centowych udziałów założyciela por­ talu. Aby wyłączyć prawa kontrolne założyciela, które blokowały wypro­ wadzanie aktywów ze spółki (np. do­ meny eBilet.pl, baz danych i oprogra­ mowania), należało przejąć wszystkie jego udziały. Z tego powodu wartość tych udziałów w wycenie komornika „nie mogła” przekroczyć 1,6 mln zł z wyroku. Gdyby przekroczyła, cały plan z przejęciem udziałów spaliłby na panewce. Wszystko udało się dzięki drastycznemu zaniżeniu ceny spółki po uprzednim zaniżeniu jej wyników za rok 2010 i skrajnie nieprofesjonalnie przeprowadzanej wycenie. Komornik wszedł samozwańczo w uprawnienia sądu, mimo że zo­ stał poinformowany o tym, że tytuł, na podstawie którego działa, pocho­ dzi z wyłudzenia, prawdopodobnego przestępstwa oraz jest zaskarżony, więc wszystko, co zostanie uczynione na je­ go podstawie, trzeba będzie odkręcać, cofać, zwracać. (Poprzedni komornik, do którego z tym samym próbowali zwracać się sprawcy, po otrzymaniu ostrzeżenia, natychmiast wycofał się z egzekucji). Co ciekawe, śpieszył się ze wszystkimi swoimi czynnościami tak samo, jak referendarz z KRS. Wszyst­ ko załatwiał błyskawicznie, z dnia na dzień, zanim listy polecone z informa­

Dalszy ciąg ze str. 1

Debiut giełdowy Allegro

29% udziałów w przedsiębiorstwie eBilet zostało zgrabnie ukradzione je­ go właścicielowi, Allegro zaś, zawiera­ jąc transakcję, nie mogło nie wiedzieć o tym fakcie.

L

udzie, którzy zaplanowali i syste­ matycznie realizowali przez 10 lat ten przekręt, twierdzą, że nie są niczemu winni, bo tak działał komor­ nik i polskie prawo. Komornik próbuje się głupio tłumaczyć, że tak naprawdę nic nie zrobił, bo jego postanowienie nigdy nie stało się prawomocne, a czyn­ ności zostały unieważnione. Jednak udziały znikły. Przerzucanie się odpo­ wiedzialnością i kompletna hucpa. Na pewno cały ten rozmyty, wielowątko­ wy przekręt nie byłby możliwy, gdyby nie skrajna opieszałość, niekompeten­ cja lub nawet podatność na korupcję wymiaru sprawiedliwości, który nie potrafi nawet upilnować integralności akt KRS czy akt prowadzonych spraw sądowych. A przecież kwoty tych pro­ cesów oraz ich charakter zasługiwały na objęcie ich specjalnym nadzorem. I owszem, były pod nadzorem, ale na pewno nie osób do tego uprawnionych. Jak bowiem ocenić to, że pracow­ nicy XX Wydziału Gospodarczego SO systematycznie popełniali proste błędy w pismach sądowych, które umożliwia­ ły spółce Allegro odmawianie Sądowi Okręgowemu okazania umów, na pod­ stawie których zakupiono eBilet od cy­ pryjskiej spółki? Wystarczy, aby w piś­ mie z sądu ktoś przez pomyłkę napisał żądanie okazania umowy spółki „Bi­

Myślę, że każdy z Państwa wie, jak nazwać zakup czegoś po niższej cenie z uwagi na niepewne źródło pochodzenia. Zakup akcji Allegro oznacza po prostu współudział w takich praktykach. RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

C

ena powyższej transakcji została poważnie zaniżo­ na w stosunku do rynko­ wej wartości eBiletu, szaco­ wanej przez specjalistów na 150–180 mln zł. To w przybliżeniu 1% tego, co właściciele Allegro (trzy zagraniczne fundusze inwestycyjne) chcą obecnie pozyskać z emisji giełdowej (prawdo­ podobnie od 15 do 30 mld złotych). Cenę tę zaniżono z powodu ogromnych wad prawnych – nielegalnego źródła pochodzenia aż 29% udziałów przed­ siębiorstwa eBilet, należących orygi­ nalnie do założyciela portalu. Zosta­ ły one bezprawnie przejęte w latach 2010–2012 przez „inwes­torów” spod ciemnej gwiazdy, po czym sprzedane spółce Allegro w 2019. Jak dokonano tego przywłaszczenia, będącego cią­ giem nielegalnych operacji i nadużyć, piszę dalej. Co ciekawe, zarząd Allegro jest w pełni świadom tej sytuacji. Wie, że sprzedający ma bardzo wątpliwe prawa własności do tego, co sprzedaje. Każdy jest w stanie samodzielnie to ustalić – wystarczy przejrzeć publicznie dostęp­ ne akta KRS spółek eBilet i eBilet Polska w sądzie rejestrowym przy ul. Czer­ niakowskiej w Warszawie. Okaże się wtedy, że udziały zmieniły właściciela bez żadnej podstawy prawnej, jedynie na wniosek złożony przez sprawców, co automatycznie czyni współwinnym Państwo Polskie, które niczym za Bie­ ruta, dokonało wywłaszczenia założy­ cieli eBiletu. Tylko, że to wywłaszczenie było bez żadnego dekretu i teoretycznie dawno po upadku komuny, chociaż czy na pewno, skoro jego beneficjen­ tami są ludzie z układami z tamtych czasów? Jakie trzeba mieć znajomości, żeby dokonywać takich przekrętów? Jak potocznie nazywa się kupowanie od kogoś towaru, który nie jest jego własnością? Oficjalny stan prawny na dzień dzisiejszy jest taki, że w skład mająt­ ku Allegro teoretycznie wchodzi przed­ siębiorstwo eBilet.pl, a tym samym, kupując akcje Allegro, automatycznie będą Państwo kupować również współ­ własność w portalu eBilet. Tylko czy na pewno? Akwizycja eBiletu spółce Allegro jest na razie w toku i nieco w rozkroku. Została sądownie zaskarżona i nie wia­ domo, jaki będzie jej finał. Bezprawne przejęcie 29% udziałów w portalu eBi­ let, należących do jego założycieli, oraz nielegalne wyprowadzenie wszystkich

SP R AW I ED LI WOŚĆ P O D W YM I A R

z trupem w szafie Piotr Krupa-Lubański

Mazowiecki Urząd Kontroli Skarbowej – ze wszystkimi czynnościami zwle­ kał do ich przedawnienia lub zgrab­ nie omijał podczas kontroli zgłaszane nadużycia. Wątek oparcia wyceny spółki eBi­ let na podstawie zmanipulowanych danych księgowych też jest istotny. Księgowość i sprawozdania finanso­ we spółki eBilet pod zarządem spraw­ ców przywłaszczenia są pełne niejas­ nych zapisów i zwykłych nadużyć. Salda zamknięcia na koniec roku nie są saldami otwarcia lat następnych. Powstały na ten temat szczegółowe

oba lata 2010 i 2011 byłaby suma: plus 1,7 mln zł, minus 0,8 mln zł podzielona przez dwa, czyli po 450 tys. zł zysku w obu latach 2010 i 2011). Po co doko­ nano takiej manipulacji? Otóż wycena sporządzana jesienią 2011 roku bierze pod uwagę tylko dane za rok 2010, czyli wspomnianą potężną, sztuczną stratę. Pomija dane za lata 2001–2009 ze stałym trendem wzrostowym spół­ ki oraz wyniki za rok 2011, choćby za jego pierwszą połowę. Nie oznacza to, że wycena została sporządzona rze­ telnie, bo zgodnie z wynikami spółki, a uwzględniając jedynie te sfałszowa­

Można swobodnie kraść, byle sumy były duże – zawsze zdążą Państwo wyprowadzić pieniądze (oraz siebie) daleko za granicę, zanim „domiar sprawiedliwości” kiwnie palcem, z reguły po to, aby umorzyć postępowanie. opracowania przygotowane przez bie­ głych rewidentów. Wyniki finansowe portalu w latach były drastycznie za­ niżane w stosunku do rzeczywistych możliwości tego przedsiębiorstwa. W szczególności, przewidując przepro­ wadzanie wyceny spółki w roku 2011 (w ramach przejmowania udziałów), zmanipulowano wynik za rok 2010, deklarując stratę 800 tys. zł, mimo świetnej kondycji przedsiębiorstwa. Tak naprawdę był to efekt przerzucania kosztów i przychodów między rokiem 2010 i 2011, ponieważ później okazało się, że za rok 2011 przedsiębiorstwo raportuje aż 1,7 mln zł zysku; wynik nierealny, niemożliwy do osiągnięcia (realnym i prawdziwym wynikiem za

ne. Nic z tych rzeczy. Rzeczoznawcy od licytowanych mieszkań uznali, że spółka jest nic niewarta, bo rzekoma strata przekracza jej kapitał zakłado­ wy. Przymknęli jednak oko na to, że co roku spółka niemalże podwajała (!) swoje obroty. Nie mieli też pojęcia o tym, że i krajową i światową normą były bardzo wysokie wyceny spółek internetowych, nawet gdy przynosi­ ły straty – właśnie ze względu na ich potencjał wzrostowy (dla przykładu: w roku 2010 eBilet sprzedał bilety o wartości 30 mln zł, a w roku 2018 – o wartości 205 mln zł). Dlaczego wycena ta była tak waż­ na dla całego przekrętu? Otóż ówczes­ na rynkowa wartość firmy (2011 r.) to

cjami o jego kolejnych czynnościach miały szanse dotrzeć do założyciela portalu. Starał się redukować możli­ wości reagowania na swoje „czynności”, czytaj: przekręty. Trudno jest się oprzeć wrażeniu, że mógł działać w zmowie ze sprawcami, dla których przerzuce­ nie odpowiedzialności na błędy ko­ mornika, a więc na Skarb Państwa, jest niezwykle korzystnym rozwiązaniem w całej tej historii. Z tych powodów jednym z głów­ nych pozwanych w sprawach sądowych pod hasłem „eBilet” jest właśnie Skarb Państwa, czyli podatnicy. Wiele zda­ rzeń wskazuje na to, że cały przekręt został tak zaprojektowany, aby to Skarb Państwa zapłacił rachunek za udziały w eBilecie, a panowie z PRL mogli swo­ bodnie konsumować przejęty majątek. Najlepiej w ciepłych krajach. Oczywiście całe przedsięwzięcie nie miałoby sensu ani szans powo­ dzenia, gdyby polskie sądy i proku­ ratury działały sprawnie. Bezkarność i swoboda działania przestępców go­ spodarczych w Polsce wynika z tego, że zazwyczaj mają pewność, że prze­ prowadzane przez nich operacje będą zdelegalizowane najwcześniej za kilka lat. Jest więc czas na „uporządkowanie” spraw majątkowych. Skoro najprostsze czynności trwają w sądach całymi kwartałami, a w pro­ kuraturach nawet latami, jest to jawne zaproszenie ze strony Państwa Polskie­ go do robienia przekrętów. Naprawdę można swobodnie kraść, byle sumy by­ ły duże – zawsze zdążą Państwo wypro­ wadzić pieniądze (oraz siebie) daleko za granicę, zanim „domiar sprawied­ liwości” kiwnie palcem, z reguły po to, aby umorzyć postępowanie, bo proku­ ratorzy rozumiejący niuanse spraw go­ spodarczych są rzadkością. Co ciekawe, nawet świadomość tych faktów nie jest w stanie skłonić prokuratury do spraw­ nego działania – czy to w interesie bez­ pieczeństwa gospodarczego w Polsce i dobrego samopoczucia obywateli, czy po prostu w obronie finansów skarbu państwa. Dobre samopoczucie mają w tym kraju tylko przestępcy i ludzie z „dojściami”. Wiele wskazuje na to, że skarb państwa został wciągnięty w tę historię rzekomymi „pomyłkami” doświadczonego komornika. Więcej szczegółów na ten temat przedstawiam w wywiadzie radiowym z wiosny 2019 roku, który można znaleźć na YouTube, wpisując: „Allegro eBilet Wnet”. Jeże­ li ktoś z Państwa jest zainteresowany szczegółami prawnymi, zapraszam do kontaktu. Dokumentację sądową oraz szczegółowy opis zdarzeń udostępniam wszystkim dziennikarzom czy osobom planującym inwestycje w akcje Allegro. Podsumowując, wygląda na to, że zakup eBiletu przez Allegro ma cha­ rakter cokolwiek paserski, ponieważ

let” zamiast „eBilet” i adresat spokojnie może udawać, że nie wie, o co chodzi, i takich dokumentów nie posiada. To autentyczne zdarzenia z 2019 roku. Wróćmy do rzekomego braku wi­ ny głównych sprawców tej historii. Od czasu anulowania wszystkich wyroków w latach 2012–2014 konsekwentnie trwają oni w stanie przywłaszczenia i nie rozliczyli się w żaden sposób z za­ boru mienia. Nie mają więc najmniej­ szego pretekstu, a co dopiero powodu, do zrzucania z siebie odpowiedzial­ ności. Zamiast zwrócić pośpiesznie przywłaszczone prawa, wyprowadzili je na Cypr, a proces odszkodowawczy opóźniają, jak tylko mogą. Zagubienie akt sądowych głównej sprawy XX GC 611/14 w latach 2018–2019 z pewnoś­ cią było im na rękę. To przecież do­ kładnie wtedy negocjowali sprzeda­ nie eBiletu spółce Allegro – umowa wstępna na 110 mln zł została zawarta 31 X 2018 r. Panowie z PRL nigdy nie okazali ani skruchy, ani żadnej chęci rozliczenia się. Taki jest właśnie po­ ziom etyki biznesu tych ludzi (jako sprzedających eBilet spółce Allegro) oraz zarządu Allegro, który był w pełni świadomy wszystkich tych niuansów. Nieetyczne postępowanie Allegro polega głównie na tym, że zdecydowało się kupić pełnowartościowe przedsię­ biorstwo z potężnym rabatem – korzy­ stając z tego, że jego część (29%) była przywłaszczona. Zamiast zażądania od sprzedających trójstronnej transakcji i rozliczenia się ze wszystkimi właści­ cielami eBiletu, postanowili pójść na łatwiznę – paserską taniznę. Sam portal eBilet.pl nie miał prze­ cież, jako przedsiębiorstwo, żadnych istotnych wad, był w dobrej kondy­ cji, nieprzerwanie rosnącej od 20 lat. Wady prawne dotyczyły jedynie praw własności do niego w rękach sprzeda­ jących. Allegro doświadczyło tu cze­ goś, co w języku prawników nazywa się „bezpodstawnym wzbogaceniem się”. Kupiło eBilet bardzo tanio, ponieważ sprzedający miał niepodważalne pra­ wa tylko do 71% tego, co sprzedawał. To wzbogacenie odbyło się kosztem życiowego dorobku założyciela eBi­ letu, który włożył w eBilet cały swój majątek (dwa mieszkania), 10 lat pra­ cy przy jego budowaniu i kolejne 10 spędzone w sądach. Na szereg wezwań do rozliczenia się Allegro odpowiada­ ło w dość arogancki sposób. Myślę, że każdy z Państwa wie, jak nazwać zakup czegoś po niższej cenie z uwagi na nie­ pewne źródło pochodzenia. Czym ta historia różni się, na przykład, od za­ kupu używanego zegarka na dworcu kolejowym od podejrzanie wygląda­ jącego osobnika? Zakup akcji Allegro oznacza po prostu współudział w takich prakty­ kach. K


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

SP R AW I ED LI WOŚĆ N A D O M I A R Dlaczego żądam anulowania transakcji zakupu portalu eBilet przez Allegro od cypryjskiej spółki Bola Investments? Spółka Bola Investments, umiejscowio­ na w Nikozji na Cyprze, przy ul. Chytrej 30, lokal nr 32 (jest to adres przynaj­ mniej kilku tysięcy cypryjskich spółek), weszła w posiadanie udziałów polskiej spółki eBilet Polska na skutek działań, noszących znamiona kradzieży przed­ siębiorstwa eBilet.pl dokonanej na szko­ dę „starej” spółki eBilet (KRS 217316). Stara spółka była do tej pory jedynym właścicielem portalu, ponieważ posia­ dała 100% udziałów w prowadzącej go od 2014 roku spółce eBilet Polska (KRS 496514). Chronologicznie portal eBilet. pl był prowadzony najpierw przez firmę PMP Systemy Komputerowe – Piotr Krupa (w latach 2001–2009), potem przez spółkę eBilet (217316) w latach 2009–2013, a od roku 2013 przez spółkę eBilet Polska (496514), która przez je­ den tylko rok (2013–2014) była spółką­ -córką pierwszej spółki eBilet (217316), założonej jeszcze przez Piotra Krupę, twórcę eBiletu. Zaraz potem wywędro­ wała na Cypr. Tym samym w 2014 r., po wy­ prowadzeniu eBiletu na Cypr, spół­ ka eBilet (KRS 217316) straciła cały majątek i stała się wydmuszką – nie otrzymała bowiem żadnego wynagro­ dzenia czy ekwiwalentu za przekaza­ ny na Cypr majątek o wspomnianej wcześniej, współczesnej (2018–2019) wartości rzędu 150–180 mln zł. Została po prostu ograbiona. Z tych powodów cała „wyprowadzka” na Cypr, a potem sprzedaż z Cypru spółce Allegro po­ winna być unieważniona przez sądy lub prokuraturę. Organizatorami tej transakcji są osoby podające się obecnie za właści­ cieli 100% starej spółki eBilet (217316): dwóch panów, którzy swoje kariery za­ czynali jeszcze w czasach PRL, co być może ma jakieś magiczne przełożenie na fakt, że postępowania wobec nich (a by­ ło ich sporo) były zawsze umarzane. Aby było śmieszniej, w roku 2019 panowie ci próbowali ukrywać swoją tożsamość przed polskim KRS, gdy z ramienia cy­ pryjskiej spółki Bola Investments sprze­ dawali eBilet spółce Allegro. Dopiero, gdy KRS zagroził niezarejestrowaniem Allegro jako nowego udziałowca-właś­ ciciela spółki eBilet Polska, czyli trans­ akcji z wiosny 2019 roku, gdy Allegro kupiło pierwsze 80% udziałów za 88 mln zł, starsi panowie ujawnili swoje nazwi­ ska jako sprzedający oraz jako osoby gwarantujące prawdziwość wszystkich oświadczeń. Komedia. Wygląda na to, że współczesny KRS działa lepiej niż ten w roku 2010, który przepisał na nich udziały założyciela eBiletu, nie zadając

Szczegóły prawne tej historii Piotr Krupa-Lubański

Cypr, a tym samym również zakupu eBiletu przez Allegro. Dlaczego (rzekomi) właściciele „starej” spółki eBilet zdecydowali się pozbawić spółkę całego majątku? To bardzo proste. Złudzenie, że jest to wyłącznie ich spółka, mogło szybko minąć. To w tej spółce posiadał i po­ winien nadal posiadać 29% udziałów założyciel portalu eBilet, który zareje­ strował tę spółkę jeszcze w 2004 roku. Przywłaszczenie tych udziałów, dokona­ ne w latach 2010–2011, zostało sądow­ nie unieważnione w latach 2012–2014 i sprawcy zwyczajnie bali się, że założy­ ciel upomni się o swoją współwłasność, co systematycznie, od 10 lat, czyni. Jedy­ nym sposobem kontynuacji przekrętu było wyprowadzenie przedsiębiorstwa ze spółki. Operacji tej dokonano w roku 2014, przenosząc aportem portal pomię­ dzy spółkami eBilet (217316) i eBilet Polska (496514), przy okazji zaniżając jego wycenę do ok. 8,5 mln zł (ówczes­ na wartość rynkowa to ok. 60 mln zł). W jaki sposób przejęto udziały założyciela eBilet i jaka była w tym rola „wymiaru sprawiedliwości”? Akcję tę przeprowadzono w latach 2011–2012. W roku 2011 Sąd Rejestro­ wy przy Czerniakowskiej (tzw. KRS) przepisał udziały założyciela eBiletu na spółkę Future Invest, za którą ukrywali się wspomniani panowie z PRL. Ope­ racja w KRS odbyła się bez żadnych podstaw prawnych, wyłącznie wniosek sprawców. Następnie, co jest niespoty­ kane, przy pomocy tylko jednego wpisu w KRS spółki eBilet (nr KRS 217316, tom 6, karty od 1132, wpis numer 37471/10/571 i następne), dokonano jednocześnie kilku bardzo poważnych zmian w spółce – wykreślono założy­ ciela portalu z listy wspólników, wykre­ ślono z umowy spółki zapisy ujmujące jego prawa kontrolne oraz zmienio­ no wysokość kapitału zakładowego. Wszystko to wydarzyło się w przeciągu 36 godzin (!) od nielegalnego walnego zgromadzenia, na którym bezprawnie zmieniono umowę spółki.

Numeracja kart w aktach z tego okresu była poprawiana dwukrotnie, a bardzo ważne karty związane z przeprowadzką na Cypr zostały po prostu przez kogoś wyrwane – w aktach brakuje dwa razy po kilkanaście stron z kluczowymi umowami. wnioskodawcy żadnych kłopotliwych pytań o podstawę wniosku o zmianę udziałowca. To niejedyna rewelacja z Sądu Re­ jestrowego. Gdy w 2015 starano się za­ rejestrować w KRS fakt, iż właścicielem spółki eBilet Polska (a przez to samego portalu) stała się cypryjska spółka Bola Investments, znowu doszło do „cudów”. Numeracja kart w aktach z tego okresu była poprawiana dwukrotnie, a bardzo ważne karty związane z przeprowadzką na Cypr zostały po prostu przez kogoś wyrwane – w aktach brakuje dwa ra­ zy po kilkanaście stron z kluczowymi umowami przeniesienia własności na Cypr. Same się wyrwały? Pewnie tak samo, jak zgubiły się akta sprawy XX GC 611/14 przeciwko sprawcom tego zamieszania, które zaginęły w Sądzie Okręgowym dokładnie wtedy, gdy ne­ gocjowali z Allegro sprzedaż eBiletu. Operacje przeprowadzone na Cy­ prze były kilkustopniowe, z udziałem jeszcze kilku tamtejszych spółek. Ich pełny i precyzyjny opis przygotowany przez prawników zajmuje kilkanaście stron. Jest to swego rodzaju know how na przekręt „po cypryjsku”. Dla pub­ licznego dobra i dla rzetelnego dzien­ nikarskiego śledztwa opis ten udostęp­ niam wszystkim zainteresowanym. Postępowanie w sprawie tych zdarzeń prowadzi Wydział ds. Przestępczości Gospodarczej Prokuratury Okręgowej w Warszawie pod nadzorem Prokura­ tury Krajowej. Jednym z potencjalnych skutków postępowania może być unie­ ważnienie wyprowadzenia eBiletu na

Tak, jak w przykładzie z domem omawianym na wstępie, przekręt ten był pracą zespołową. Poza samymi sprawcami – inicjatorami kluczowa była również rola referendarza w KRS. Urzędnik ów, działający w imieniu RP, dokonał zmiany listy udziałowców, czyli wypisania z niej założyciela eBi­ let wyłącznie na podstawie formularza wniosku złożonego przez sprawców (graficznie przypomina to PIT), bez żadnych załączników, wyroków, a na­ wet bez omawianego już nieprawomoc­ nego postanowienia komornika. Zło­ żenie tego ostatniego zawsze stanowiło ryzyko, ponieważ jako nieprawomocne, musiałoby być odrzucone przez refe­ rendarza lub też wpis w oparciu o nie mógłby być łatwo zaskarżony. Czy referendarz był niedouczony? A może ktoś go namówił, aby tak zrobił? Ostatecznie bezprawnie odebrał założy­ cielowi eBiletu udziały w firmie, na które ten pracował przez 10–15 lat, inwestując w eBilet wszystko, co miał. Fakt, że re­ ferendarz dokonał swoich „czynności” już następnego dnia po złożeniu „do­ kumentów” w KRS oznacza, że prawie na pewno ktoś tę sprawę „popychał” i nadzorował. Normalnie takie czynno­ ści ciągną się tygodniami lub dłużej. Kto jest skłonny uwierzyć, że było to tylko niedbalstwo i niekompetencja (na kil­ kadziesiąt mln zł), czyniona w imieniu orła z koroną (i łańcuchem) oraz na korzyść lub szkodę konkretnych ludzi? Nieprawomocne postanowienie komornika nigdy nie stało się prawo­ mocne i zostało unieważnione przez

Sąd Okręgowy już we wrześniu 2012 roku. Oznacza to, że sprawcy nigdy nie mieli prawa do przeprowadzania egze­ kucji na udziałach założyciela eBilet.pl. Po prostu je przywłaszczyli. Nie mieli również prawa do organizowania wal­ nych zgromadzeń, usuwania wspólnika i zmieniania umowy spółki na własną rękę i na własną korzyść – bez zgody trzeciego wspólnika. A jednak podczas wspomnianego zgromadzenia usunęli z umowy spółki wszystkie uprawnie­ nia kontrolne założyciela i błyskawicz­

KSH), w ramach procesu z udziałem stron – właśnie po to, aby komornicy nie mogli robić tego typu przekrętów. Zła wiadomość dla rolników – trakto­ rów przepisy te niestety nie obejmują. Skąd się wzięło w 2010 r. (nieprawomocne) postanowienie komornika o zajęciu i licytacji udziałów założyciela eBiletu (oraz reszty jego majątku)? Było ono dzieckiem wcześniejszego przekrętu panów z Future Invest oraz

Zawiadomienia do Prezesa Sądu wielokrotnie ponawiano w miarę postę­ powania licytacji komorniczych. Jednak wymiaru sprawiedliwości nie interesuje los bezmyślnie niszczonych obywateli. Okazało się również, że nielegalnego przepisania ogromnego majątku w KRS na uzurpatorów można dokonać w 2 dni, ale już pozbawienie rygoru natych­ miastowej wykonalności podstępnie uzyskanego wyroku zaocznego i wzno­ wienie procesu zajmuje 18 miesięcy (!), mimo formalnie i wszędzie złożonego zawiadomienia o przestępstwie. Takie jest właśnie Państwo Polskie. Gdy w końcu proces przeprowa­ dzono w normalny sposób – z udziałem pozwanego, przesłuchaniem świadków i przedstawieniem dowodów – sprawcy przegrali go w obu instancjach, ponie­ waż ich roszczenie okazało się wyssa­ ne z palca. Jaka była reakcja sprawców na przegranie wznowionego procesu (IC 564/10 )? Po przegranej w pierwszej instancji (rok 2013) sprawcy uciekli z porta­ lem eBilet.pl z pierwotnej spółki eBi­ let (KRS 217316) do nowej spółki o na­ zwie: eBilet Polska (KRS 496514). Od

19

Taka jest historia przejęcia jednego z najstarszych polskich startupów in­ ternetowych przez ludzi, którzy czują się w Polsce tak bezkarni, jakby mieli w nim swoje odrębne państwo. Jed­ nak wytoczono im procesy odszkodo­ wawcze oraz unieważniające wszystkie uchwały organizowanych przez nich nielegalnych zgromadzeń spółki eBilet (217316); uchwały podjęte nielegalnie, po nielegalnym usunięciu wspólnika dysponującego udziałami kontrolnymi. Zaskarżone zostało również wyprowa­ dzenie portalu ze starej do nowej spół­ ki eBilet w roku 2013 oraz z tej nowej spółki na Cypr. Roszczenia te rozpatruje obecnie Sąd Najwyższy. W 2019 roku przedsąd Sądu Najwyższego przyjął do rozpo­ znania skargę założyciela eBiletu (co staje się udziałem zaledwie ok. 30% skarg wnoszonych do SN) i w perspek­ tywie roku wyda wyrok w tej sprawie. To może istotnie zmienić status prawny portalu eBilet i unieważnić wszystkie nielegalne operacje wykonane wokół niego w latach 2010–2014 i później. Tym samym, w ciągu roku czy dwóch może nastąpić bardzo zgrabny efekt domina. Domek z kart się roz­ sypie, albowiem… Nemo plus iuris ad alium transferre potest quam ipse habet. Z prawnej perspektywy istnieje bowiem ogromne ryzyko (dla spraw­ ców), że transakcja nabycia przedsię­ biorstwa eBilet przez spółkę z Cypru (Bola Investment) zostanie unieważ­ niona. Odkupienie eBiletu przez Allegro automatycznie stanie się fikcją, nie moż­ na bowiem sprzedawać czegoś, czego się nie posiada. Udziały w eBilecie Polska wrócą do starej spółki eBilet, a Allegro zostanie z niczym, ponieważ wypłaciło już ogromne pieniądze (88 mln zł) za 80% eBiletu dwóm prywatnym osobom

Allegro nie rozliczyło się uczciwie z zakupu eBiletu. Z takim obrzydliwym bałaganem zmierza na giełdę. Czy oferowanie udziałów w czymś, do czego ma się wątpliwe prawa, jest uczciwe wobec chętnych do kupienia akcji Allegro? Zapowiada się raczej brudny debiut giełdowy. nie uzyskali rejestrację tego przekrętu w KRS. Okazuje się, że są przypadki, gdy polskie sądy działają ekspresowo. Komornik (a wraz z nim skarb państwa) za swoje działania został po­ zwany o grube odszkodowania (sprawa IC 983/14 przed Sądem Okręgowym w Warszawie). Wraz z nim pozwano rzeczoznawców, ponieważ odrębnym, równie zabawnym przekrętem była wy­ cena spółki na zamówienie komornika. Dokonali jej „specjaliści”, którzy na co dzień zajmowali się wyceną licytowa­ nych przez tego komornika mieszkań. Nie mieli oni zielonego pojęcia o wyce­ nie firm, w szczególności internetowych, a do wyceny posłużyli się sfałszowanymi danymi księgowymi (co było omawiane wcześniej). Rzeczoznawcy od mieszkań przyznali się, że jeden nigdy takich firm nie wyceniał, a drugi jedynie użyczył swojego podpisu, a formalnie został po­ wołany do sprawy przez komornika już po dacie, która widnieje na dokumencie wyceny (!). Wygląda na to, że komornik przeprowadzał wszystko w pośpiechu, a portale budowlane pomylono z inter­ netowymi. Wycenę przeprowadzano bez obowiązkowego nadzoru sądu, co pozwoliło na 20-krotne zaniżenie war­

drastycznej opieszałości i lekceważenia obywateli przez polskie sądownictwo. Pod koniec 2009 r. wymyślili oni sobie fikcyjne roszczenie na 1,6 mln zł wobec założyciela eBiletu i wystosowali prze­ ciwko niemu pozew, używając z pre­ medytacją nieaktualnego adresu dorę­ czeń, mimo iż kilka miesięcy wcześniej oficjalnie, za pokwitowaniem, zostali powiadomieni o nowym adresie. Adres, którego użyli (ul. Wilcza w Warszawie), był identyczny z adre­ sem KRS spółki eBilet, której biuro przejęli siłowo pół roku wcześniej, a za­ tem był to w zasadzie ich własny adres (!), a nie pozwanego przez nich zało­ życiela eBiletu. Biuro spółki przenieśli w nowe miejsce w lipcu 2009 r., zmiany adresu w KRS dokonali dopiero póź­ ną wiosną 2010, a wspomniany pozew złożyli w grudniu 2009 r. Dzięki temu proces odbył się za plecami pozwanego. Jednocześnie intryganci prowadzili pozorowane negocjacje z pełnomoc­ nikami założyciela. Mogli spytać go o właściwy adres, wiedząc, że ich pozew nie dotarł do jego rąk, ale świadomie tego nie uczynili. Negocjacje prowadzi­ li tylko do czasu, gdy jesienią 2010 r. uzyskali wyrok zaoczny z Sądu Okrę­

Nielegalnego przepisania ogromnego majątku w KRS na uzurpatorów można dokonać w 2 dni, ale już pozbawienie rygoru natychmiastowej wykonalności podstępnie uzyskanego wyroku zaocznego i wznowienie procesu zajmuje 18 miesięcy (!). tości spółki w stosunku do rynkowej. Ominięcie nadzoru wydłużyło zaskar­ żenie wyceny, trzeba jej było dokonać post factum, a nie na bieżąco, przed jej bezprawnym użyciem przez komorni­ ka. Komornik sporządził swoją samo­ zwańczą wycenę we wrześniu 2011 r., a unieważniono ją równo rok później, jesienią 2012. Gdyby odbywała się w są­ dzie, nikt nie mógłby jej użyć, dopóki nie wyjaśniono by wszelkich wątpliwości i nie stałaby się prawomocna. Trzeba pamiętać (nawet, a może przede wszystkim, gdy jest się komor­ nikiem), że zgodnie z polskim prawem licytacje nieruchomości oraz udzia­ łów w spółkach powinny odbywać się w sądzie rejonowym (patrz art. 185

gowego na 1,6 mln zł sfingowanych, nienależnych kar umownych. Dyspo­ nując tak wyłudzonym tytułem, poszli do komornika, a ten do założyciela eBi­ letu, zajmując jego majątek i niszcząc jego nowe przedsięwzięcia – innowa­ cyjne startupy. O manewrze z adresem i swego ro­ dzaju majątkowej napaści powiadomio­ no natychmiast prokuraturę oraz pre­ zesa Sądu Okręgowego w Warszawie, ponieważ przestępcy, zamiast łomu, użyli wyłudzonego z tego sądu wyroku, wydanego bez najmniejszej nawet pró­ by poszukiwania przez sąd pozwanego. Założyciel eBiletu przez cały ten czas przebywał w kraju i był dostępny dla wszystkich zainteresowanych.

tej pory, czyli od połowy 2013 r., por­ tal eBilet.pl jest oficjalnie prowadzony przez spółkę eBilet Polska z siedzibą na Stadionie Narodowym. Jest to swego rodzaju profanacja. Była to naturalna reakcja kogoś, kto spodziewa się, że wkrótce utraci swój łup. Skoro wyrok, przy pomocy którego przejęto udziały, stanie się za chwilę nieważny, trzeba będzie zwrócić zagarnięty majątek. Co ma więc zrobić lisek, który już witał się z gąską? Naj­ prościej było opróżnić spółkę z całego majątku i wynieść go do następnej spół­ ki. Ale na to też są paragrafy. Gdy wyrok zwalniający założycie­ la z obowiązku zapłacenia sfingowa­ nych kar umownych (1,6 mln zł) zapadł w drugiej instancji, natychmiastową re­ akcją intrygantów było wyprowadzenie udziałów w nowej spółce (eBilet Pol­ ska) na Cypr. Dokonano tego w sposób pozbawiający starą spółkę eBilet (KRS 217316) całego majątku – czyli udziałów w eBilet Polska (KRS 496514), która od 2013 roku prowadziła portal eBilet.pl. Stara spółka nie otrzymała ekwiwalentu za ten majątek. Wyprowadzkę na Cypr przeprowadzono po to, aby potężnie za­ oszczędzić na podatkach (kosztem skar­ bu państwa) oraz aby założyciel eBiletu nie mógł odzyskać swoich udziałów. Po­ szukiwania spółek na Cyprze są bowiem skomplikowane i bardzo kosztowne, a przecież wcześniej założyciela pozba­ wiono z pomocą komorników całego osobistego majątku i uniemożliwiono podejmowanie jakiejkolwiek etatowej pracy (już od 10 lat). Co bardzo ważne, sprawcy, poda­ jący się fałszywie za wyłącznych właś­ cicieli spółki eBilet, pozbawili tę spółkę oraz tak jakby samych siebie majątku wartego już wtedy około 70–90 mln zł. Zrobili to w pełni świadomie, aby po całej operacji znowu stać się właści­ cielami tego samego majątku, ale teraz już za pośrednictwem wianuszka cy­ pryjskich spółek, do których założyciel eBiletu miałby trudniejszy dostęp. I to jednak będzie na nic. Spółki te zostały właśnie pozwane cywilnie oraz objęte międzynarodowym postępowaniem prokuratorskim.

o niskiej wiarygodności i sporej zdol­ ności ukrycia się gdzieś w świecie. Cała układanka może się rozsypać i zakoń­ czyć kompromitacją. Zdumiewające, że mimo tylu monitów, Allegro przez ostat­ nie dwa lata nie rozliczyło się uczciwie z zakupu eBiletu, tylko z takim obrzyd­ liwym bałaganem zmierza na giełdę. Czy oferowanie udziałów w czymś, do czego ma się wątpliwe prawa, jest uczciwą ofertą wobec chętnych do kupienia akcji Allegro? Zapowiada się raczej brudny debiut giełdowy. Spółka Allegro.pl była od roku 2018 wie­ lokrotnie o wszystkim powiadamiana, jednak nadal „rżnie głupa”, próbując zasłaniać się tym, że KRS wskazuje ja­ ko właściciela spółki eBilet Polska (KRS 496514) cypryjską spółkę Bola Invest­ ments. Te same akta KRS zawierają setki stron dokumentacji świadczącej o przy­ właszczeniu udziałów założyciela eBilet. pl – żaden proces weryfikacyjny (tzw. due dilligence) nie mógł ich przeoczyć. A dokumenty przed zakupem eBiletu sprawdzała znana firma konsultingowa. Sytuacja jest jasna nawet dla począt­ kującego prawnika, a co dopiero dla zespołu, który prowadził badanie due dilligence dla Allegro. Ciekawe, jak prze­ prowadzający proces DD skomentowali wspomniany wcześniej fakt wyrwania w kilku miejscach wielu stron z klu­ czowymi dokumentami. Tyle jest wart polski KRS, takie jest bezpieczeństwo właścicieli spółek w nim rejestrowanych. Bałagan i przekręty, jakie miały miejsce w KRS, są też przyczyną odręb­ nego procesu przeciwko Skarbowi Pań­ stwa, odpowiedzialnemu za ułatwienie przywłaszczenia udziałów założycieli eBilet; bez złamania prawa przez ko­ mornika oraz referendarza sądowego z KRS nigdy nie doszłoby do zmiany właściciela tych udziałów. Media czy fundusze inwestycyjne zainteresowane wglądem do dokumen­ tów lub dalszymi szczegółami zapra­ szam do kontaktu. K Pozdrawiam, założyciel Portalu eBilet.pl Piotr Krupa-Lubański, tel. +48 533 344 220, piotr.krupa@pmp.com.pl

SYSTEM SPOŁECZNEJ WYMIANY DÓBR I USŁUG DLA WSZYSTKICH. ZAPRASZAMY!


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A S T R O N A

Wnętrze kościoła parafialnego pw. św. Stefana w Barwicach na Pomorzu Zachodnim. W ten sposób proboszcz i parafianie uhonorowali 100 rocznicę Bit­wy Warszawskiej. Kościół udekorowany z takim pietyzmem na święto – które dla Polaków jest zarówno uroczystością Wniebowzięcia Maryi, jak i pamiątką wiekopomnego zwycięstwa militarnego – nieczęsto można zobaczyć nawet w stolicy, pod której bokiem rozegrał się przecież ten bój o tożsamość Europy, której ta z taką beztroską się teraz wyrzeka … Fot. Magdalena Słoniowska

D

awniej komuniści, przerabia­ jąc nam umysły, pozwalali wspominać i uczyć się o po­ wstaniach. Pewnie właśnie dlatego, że zakończyły się w większości klęskami. Przedstawiając je w odpowied­ ni sposób, chcieli ukształtować w nas poczucie, że jesteśmy w stanie tylko bo­ hatersko i bezsensownie ginąć. Kto uczył się jeszcze w komunistycznej szkole, pa­ mięta tę pedagogię. O zwycięstwach – im bliższych współczesności, tym mniej.

Stałym, eksponowanym i powtarzanym zgodnie z goebbelsowską i stalinowską zasadą kłamstwem jest to, że Polacy z upodobaniem czczą swoje klęski. To zdumiewające, jak to hasło „chwyciło” po roku 1989. Wyzwoliliśmy się ponoć spod komuny, ale myślenie, czyniące z nas „rabów”, dopiero po transformacji objawiło się w całej krasie, kiedy to dobrowolnie przyjmujemy poniżające poglądy i postawy.

Umiemy czcić zwycięstwa! Tekst i zdjęcia Magdalena Słoniowska

Nikt normalny nie cieszy się z klę­ ski. Dlatego na przykład nie obchodzi­ my rocznicy powstania warszawskiego 2 października, tylko 1 sierpnia, kiedy wszczęto je z zamiarem zwycięstwa; tak jak wszystkie inne zrywy. A dzie­ lenie przez niektórych interpretato­ rów historii powstańców na dowód­ ców o złych intencjach, kierujących się prywatą i własnymi ambicjami, i na masę żołnierską, która dała się wodzić

I cieszmy się z tego, że możemy swo­ bodnie obchodzić także nasze zwycię­ stwa. Że nareszcie wolno głośno mówić – choć o ponad kilkadziesiąt lat za późno, ze szkodą dla naszego poczucia wartości i naszej pozycji w Europie – o wygranej wojnie z bolszewikami, o Bitwie War­ szawskiej, o Cudzie nad Wisłą, o tym wielkim wydarzeniu, w którym jest i mę­ stwo, i męczeństwo, i zwycięstwo o zna­ czeniu co najmniej europejskim.

Proboszcz w homilii nawiązał nie tylko do święta z tego dnia – Wniebo­ wzięcia – ale także do Maryi, która miała swój udział w Cudzie nad Wisłą, ukazu­ jąc się sowieckim żołnierzom i wzbudza­ jąc w nich takie przerażenie, że uciekali z pola bitwy, opowiadając zgodnie o wi­ dzeniu Bożej Matieri, w którą zakazano im przecież wierzyć, a która kierowała ich pociski przeciw nim samym. Cu­ dem było też i to, jak mówił proboszcz,

Mural na garażu w Barwicach

O demokracji szlachec­kiej – z lekceważe­ niem i negatywnie. O Wiedniu, obronie Lwowa, o powstaniach wielkopolskich, odzyskaniu niepodległości w 1918 roku – mało albo wcale. O wojnie z bolszewi­ kami i Bitwie Warszawskiej – wstydliwie, a czasem z oburzeniem, że Polska miała czelność przeciwstawić się dobroczyn­ nej ideologii. Tak formowani w szkołach, kiedy po okrągłym stole pedagodzy wsty­ du zaczęli wmawiać nam, że potrafi­ my czcić tylko klęski, przyjęliśmy to w większości bez oporu. Może dlate­ go, że zaczął się liczyć natychmiastowy i spektakularny sukces. Nie miejsce tu na głębszą analizę; od tego są specjali­ ści. Chcę tylko napisać, że to niepraw­ da, że mamy upodobanie w klęskach. Owszem, czcimy tych, którzy wal­ czyli i ginęli. Owszem – ginęli w po­ wstaniach i bitwach, które w wielu wy­ padkach nie były zwycięskie. Ale cześć oddajemy nie klęskom. Czcimy odwa­ gę, męstwo, gotowość do poświęcenia własnego życia dla bliźnich, dla nas. Czcimy zrywy, które zostały podjęte w imię wolności, tożsamości, godno­ ści, honoru, możliwości decydowania o sobie! Pragniemy uszanować mę­ czeństwo, które zostało podjęte także z myślą o nas.

Cześć oddajemy nie klęskom. Czcimy odwagę, męstwo, gotowość do poświęcenia własnego życia dla bliźnich, dla nas. Czcimy zrywy, które zostały podjęte w imię wolności, tożsamości, godności, honoru. Część wystawy rocznicowej w kościele parafialnym w Barwicach

za nos i głupio, bezmyślnie ginęła –za­ strzegających się przy tym, że ci drudzy oczywiście zasługują na najwyższy sza­ cunek – jest takim samym działaniem, jak dzielenie komunistów społeczeń­ stwa na wrogie klasy. Teraz, kiedy znamy przeróżne (ale nie wszystkie) okoliczności historycz­ ne, możemy oceniać, osądzać, krytyko­ wać, wyśmiewać. To prawda, historię należy badać i uczyć się na niej. Ale niech nikomu nie wydaje się, że jest mądrzejszy od przodków. Wystarczy, jeśli każdy spojrzy uczciwie na własne życie i własne decyzje. Opisujmy, anali­ zujmy, ale bez pychy i szyderstwa – ani wobec tych, którzy zginęli, ani wobec współczesnych, którzy podtrzymują tradycję narodową i oddają cześć tym, którym zawdzięczamy naszą tożsamość.

S

ą tacy, którzy twierdzą, że osobi­ ście ich obraża nazwa „Cud nad Wisłą”. Bo nie było żadnego cudu, tylko męstwo żołnierza. Mnie pomoc Boża nie obraża. I o tej Bożej interwen­ cji miałam okazję posłuchać 15 sierp­ nia w małym miasteczku na Pomorzu Drawskim – w Barwicach. Byłam tam z mężem na krótkim urlopie i 15 sierpnia znaleźliśmy się w parafialnym kościele pw. św. Stefa­ na Węgierskiego. Kościół na zewnątrz i cały w środku był udekorowany pol­ skimi flagami. Po obu stronach ołtarza rozstawione były tablice wystawy przy­ gotowanej przez historyków z Muze­ um Wojska Polskiego, informujące szczegółowo i ciekawie, z wieloma zdjęciami, o przebiegu wojny z bol­ szewikami.

że sam Naczelnik Józef Piłsudski prosił arcybiskupa Kakowskiego o jak najwię­ cej księży jako kapelanów, gdyż duch w wojsku polskim gasł wobec niepo­ wstrzymanego parcia bolszewików na zachód. Arcybiskup wezwał księży do posługi żołnierzom i nakazał im nie od­ stępować walczących. Warszawiacy zaś czuwali w noc przed bitwą w kościołach, modląc się o zwycięstwo. Okazało się, że w Barwicach również odbyło się czuwa­ nie nocne na wzór tego sprzed stu laty w Warszawie. Proboszcz podziękował parafianom za to, że całą noc „Pan Je­ zus nie pozostał sam”, mimo że nie było uprzednich zapisów. Na zakończenie mszy św. zgromadzeni odmówili nie tylko modlitwę do Michała Archanioła, do której zachęcił ojciec św. Franciszek, ale też piękną modlitwę za diecezję ko­ szalińsko-kołobrzeską, za wszystkich jej

mieszkańców, za rodziny, o wzajemną miłość, jedność, wiarę i miłosierdzie dla wszystkich potrzebujących. W pobliżu kościoła, na garażu obok cukierenki, do której poszliśmy po mszy na lody, widnieje mural upa­ miętniający odzyskanie niepodległości w 1918 roku. I takich miejsc w róż­ nych miejscowościach na Pomorzu

zauważyłam więcej. A na szczytowych ścianach trzech sąsiadujących baracz­ ków (magazynów?) przy drodze wyjaz­ dowej ze Szczecinka widnieje wielki napis: Bóg – Honor – Ojczyzna. I te słowa są sensem wszelkich narodo­ wych rocznic. Okazuje się, że Cud nad Wisłą jest świętem zwycięstwa, które Polacy ob­ chodzą i które ich obchodzi. I że świętu­ jemy nie tylko klęski, i nie tylko w sto­ licy. A właściwie – tylko nie w stolicy. Bo jej gospodarz udał się ostentacyjnie na urlop, jakby nie wiedział, kiedy wy­ pada rocznica naszego największego poza Wiktorią Wiedeńską zwycięstwa. Tymczasem traktowana z wyższością przez wszelkie samozwańcze kasty prowincja („Duda wygrał tylko gło­ sami prowincji”), tak daleka przecież od miejsca – przez tyle lat spychanej w niepamięć – bitwy sprzed wieku, umie „zachować się jak trzeba”. K




Nr 75

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Wrzesień · 2O2O Hipoteza Poznań (II) Urbanizacja, budowa dróg, a jeszcze wydatniej mechaniczna uprawa roli z nawadnianiem – mają największy wpływ na absorpcję promieniowania słonecznego i najprawdopodobniej to właśnie one odpowiadają za globalne ocieplenie. Jacek Musiał i Karol Musiał

Jadwiga Chmielowska

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

14 sierpnia 2020 r. w Panteonie Bohaterów w Sanktuarium Narodowym w Ossowie został odsłonięty i poświęcony pomnik śp. Sławomira Skrzypka. Prezes Narodowego Banku Polskiego wraz z 93 innymi osobami towarzyszył Parze Prezydenckiej w drodze do Katynia, by tam 10 kwietnia 2010 r. upamiętnić 70 rocznicę zbrodni dokonanej przez Sowietów na polskich oficerach.

3

Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa O niebezpiecznych warunkach pracy i niegodnych XXI w. warunkach zakwaterowania tanich pracowników z zagranicy jakoby „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiadują się „porządni Niemcy”. Stanisław Orzeł

Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie Maria Czarnecka

S

amolot, który w kwietniowy poranek wystartował z Okęcia, nigdy nie wylądował w Smoleńsku. Rozbił się w pobliżu lotniska. Wszyscy członkowie delegacji oraz załoga samolotu zginęli. Pan Ryszard Walczak, Prezes Kapituły Medalu „Zło Dobrem Zwyciężaj” i Ogólnopolskiego Komitetu Pamięci ks. Jerzego Popiełuszki oraz ks. dziekan Jan Andrzejewski, Kustosz Sanktuarium Narodowego w Ossowie, od kwietnia 2012 roku realizują przepiękną i bardzo szczytną ideę upamiętnienia ofiar narodowej tragedii pod Smoleńskiem, która odcisnęła dramatyczne piętno na historii powojennej Polski. Do tej pory w alei otoczonej 96 Dębami Pamięci stanęły już pomniki Pary Prezydenckiej

– Lecha i Marii Kaczyńskich, ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, dowódców wojskowych oraz osób duchownych. Pomnik śp. Sławomira Skrzypka został odsłonięty przez jego najbliższych: żonę Dorotę oraz synów Stanisława i Aleksandra. Jego Ekscelencja Biskup Romuald Kamiński, Ordynariusz Diecezji Warszawsko-Praskiej, podczas poświęcenia popiersia modlił się z uczestnikami uroczystości nie tylko za ofiary tragedii smoleńskiej, ale również za tych wszystkich, którzy w 1920 roku oddali swoje życie na przedpolach Warszawy w walce z bolszewikami. W liście odczytanym przez minister Halinę Szymańską Prezydent RP Andrzej Duda, pisząc o śp. Sławomirze

Skrzypku, szczególnie podkreślił fakt, że tragicznie zmarły był patriotą i państ­ wowcem, którego aktywność już od czasów licealnych była skoncentrowana na walce o niepodległą Ojczyznę. Wybory życiowe oraz zawodowe pochodzącego ze Śląska prezesa Narodowego Banku Polskiego potwierdzają słowa Prezydenta. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński w swoim w liście skierowanym do uczestników uroczystości, a odczytanym przez dyrektora Klubu Parlamentarnego PiS, p. Katarzynę Lubień, zwrócił uwagę na drogę zawodową Sławomira Skrzypka, która połączyła go z Prezydentem Lechem Kaczyńskim. Wśród zebranych byli przedstawiciele świata polityki: Małgorzata

Gosiewska, wicemarszałek Sejmu, Sebastian Chwałek – wiceminister obrony narodowej oraz samorządu terytorialnego. Ponadto w uroczystości udział wzięli przedstawiciele osób i instytucji, które wsparły powstanie pomnika śp. Sławomira Skrzypka: Ministra Obrony Narodowej Mariusza Błaszczaka, Rektora Wojskowej Akademii Technicznej gen. broni Tadeusza Szczurka, Starosty Wołomińskiego Adama Lubiaka, Prezesa zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej SA Wojciecha Dąbrowskiego, Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych Andrzeja Koniecznego, Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości oraz Wojskowego Instytutu Uzbrojenia. Dokończenie na str. 2

Erwin H. był wiecznym studentem politechniki lwowskiej. Często przed wojną odwiedzał restaurację mojego ojca Rudolfa, mieszczącą się w Pałacu Sztuki na Placu Powystawowym we Lwowie. Do restauracji przychodził nie sam, towarzyszyła mu grupka młodych ludzi niekiedy mocno rozbawionych, a niekiedy dostojnie poważnych. Zasobność kieszeni Erwina przysparzała mu przyjaciół. W oczach mojego ojca był pożądanym, dobrym klientem. Po niewielkim upływie czasu student Erwin stał się dobrym kolegą ojca, wizytując nie tylko rewiry jego restauracji, ale i rodzinny dom przy ul. Kordeckiego we Lwowie.

„Mazur” znaczy patriota

C

o roku we wrześniu na Placu Powystawowym rozpoczynały się Międzynarodowe Targi Wschodnie. W tym czasie była to największa impreza handlowa II RP. Lwów, przygotowujący się już w sierpniu 1939 roku do imprez towarzyszących otwarciu Targów Wschodnich, został zaskoczony wybuchem wojny. W pamiętnym 1939 roku Targi miały trwać od 2 do 12 września. 3 września miały im towarzyszyć zawody balonowe o puchar Gordona Bennetta, będące mistrzostwami świata w tej dyscyplinie. Już pod koniec sierpnia pawilony Targów Wschodnich zaczęły wypełniać się towarem przywożonym przez krajowych i zagranicznych handlowców. Lwów żył zbliżającymi się imprezami. Dnia 1 września po godzinie 11 matka moja, Helena wyszła z domu na codzienne zakupy. Nie zatrzymały jej i nie przeraziły wyjące syreny, do których była przyzwyczajona podczas ostatnich częstych ćwiczeń obrony przeciwlotniczej. Zaniepokoił ją huk strzelającego karabinu maszynowego na dachu Fabryki Kontaktów mieszczącej się naprzeciwko naszego domu. Na niebie zauważyła sylwetki samolotów. Kilka donośnych wybuchów bomb przekonało ją, że wybuchła wojna.

Tadeusz Loster

Nieśmiertniki bombardiera Rudolfa Lostera z 1939 r. oraz obozowy ze Stalagu XXB

W tym czasie ojciec mój przebywał w swojej restauracji na Placu Powystawowym. Mimo niepewnej sytuacji z pobliskich pawilonów zaczęli schodzić się goście. Zjawił się również Erwin H.; był podekscytowany. Wyciągnął 100 zł i podał kelnerowi, zamawiając dla wszystkich gości wódkę. Podszedł do podium, gdzie siedziała milcząca orkiestra, i krzyknął do zaskoczonych gości: „Proszę państwa, niech żyje Polska, za tydzień będziemy w Berlinie!”. Zwracając się do orkiestry poprosił, aby zagrała hymn polski. Po odśpiewaniu hymnu owacjom i okrzykom nie było końca.

3

września ojciec mój, zmobilizowany do wojska, wyjeżdżał na front z dworca kolejowego we Lwowie. 12 września 1939 roku w pobliżu Warszawy dostał się do niewoli niemieckiej, a 19 września tegoż roku został osadzony w Stalagu nr XXB w Malborku. 22 września 1939 roku wojska sowieckie zajęły Lwów. Student Erwin H. zniknął z miasta bez śladu. Przez kilka miesięcy matka moja bezskutecznie poszukiwała męża. W marcu 1940 roku jeniec Rudolf Loster, a faktycznie nr 11366, został przeniesiony do Stalagu VI J w Krefeld

4

Maksymilian Basista (1883–1967) Basista był Górnoślązakiem, synem Ziemi Rybnickiej. Należał do tych, którzy nie ulegają mowom demagogów i na ich życzenie nie chwytają za broń. Jeśli jednak już podejmują walkę, nie poddają się, a gdy czegoś bronią, gotowi są za to zginąć. Zdzisław Janeczek

6–7

Stany Zjednoczone przeciw tyranii KPCh Przez ponad 4 dekady, odkąd USA znormalizowały stosunki z KPCh, Chiny nie doszły do poziomu wolności, na jaki wielu miało nadzieję. Prezydent Nixon obawiał się, iż stworzył Frankensteina, otwierając świat dla KPCh. I oto jesteśmy w takim momencie. Cathy He

9

Towarzystwa Polek na Górnym Śląsku w 1920 roku Na początku 1920 r. na Górnym Śląsku aktywnie działało ponad 50 Towarzystw Polek, które skupiały od kilkudziesięciu do kilkuset członkiń. Działalność statutowa była prowadzona według wartości „Bóg, Rodzina i Ojczyzna”. Renata Skoczek

10

Fichtenhain koło Bonn, gdzie przebywał do września 1944 roku, pracując ciężko w tzw. jenieckich obozach pracy. Dobre stosunki sojusznicze między Niemcami a Sowietami spowodowały, że korespondencja z obozu jeniec­kiego do Lwowa zaczęła dochodzić już w kwietniu 1940 roku. Dostarczane listownie skąpe, ocenzurowane wiadomości upewniały w tym czasie piszących, „że żyjemy” i budziły nadzieję rychłego zakończenia wojny, która niestety trwała. 22 czerwca 1941 roku wybuchła wojna między Sowietami a Niemcami. W nocy z 28 na 29 czerwca wojska sowieckie opuściły Lwów. 30 czerwca miasto zostało zajęte przez Niemców. Kilka dni wcześniej Sowieci po kilku miesiącach przesłuchań wywieźli na Sybir drugiego męża mojej babki Zofii. Rozpoczęła się okupacja niemiecka, obfitująca w represje nie mniejsze jak za Sowietów. Na początku października matka moja otrzymała wezwanie na gestapo. Znając postępowanie Niemców, mogła spodziewać się najgorszego. Blisko trzyletnią moją siostrę Basię zostawiła pod opieką babci Zosi. Żegnając się z rodziną przypuszczała, że może nie wrócić do domu. Dokończenie na str. 2

Traktat o tyranach Arystoteles ostrzegał Ateńczyków, by w nie dopuszczali nikogo do długotrwałego piastowania urzędów, bo to jest źródłem tyranii. Ten temat uchodzi dziś uwadze tysięcy obywateli, bo nigdy nie słyszeli o wykładzie zasady rządów Arystotelesa. Władysław Zajewski

11

Mazury – cud… Przy oczku wodnym ląduje bocian, czmychają żaby. Za ogrodzeniem rodzinka szopów przenosi się na nową działkę. Lis sprawdza, czy ludzie nie zostawili dla niego smakołyków. Płynącą po kanale krypę „oklaskuje” ogonem bóbr… Stanisław Florian

12

ind. 298050

A

FOT. TADEUSZ DESZKIEWICZ

W

rzesień. Zakwitły wrzosy, dziatwa spragniona wiedzy i towarzystwa rówieśników rusza do szkoły. Pandemia okazała się nie tak straszna, jak przypuszczano. Mam wrażenie, że jednak wirus genderowej zarazy jest o wiele groźniejszy. Nie atakuje płuc, a mózgi. Wbrew faktom i doświadczeniu każe wierzyć w brednie, żyć w wyimaginowanej rzeczywistości i działać wbrew rozumowi. 81 lat temu wybuchła II wojna światowa. Życie straciło kilkadziesiąt milionów ludzi, bo dwie zbrodnicze ideologie chciały przebudować świat. Narodowo-socjalistyczne Niemcy i komunistyczna Rosja napadły na Polskę. Kunktatorstwo Wielkiej Brytanii i Francji doprowadziło do tragedii. Chciały uniknąć wojny, którą i tak miały. Ich mocarstwa upadły i gdyby nie przystąpienie USA do walk, Europa cała stałaby się Rzeszą Niemiecką już 80 lat temu. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, że już od 2007 roku (atak cybernetyczny na Estonię) trwa wojna. Chiny doprowadziły do epidemii covida i do epidemii strachu. Mamy więc wojnę nie tylko biologiczną, ale i psychologiczną. Chiny i USA sprawdzają swoje sojusze. Wojna kinetyczna, czyli walki, toczą się już w kilku krajach. Nie ulega wątpliwości, że USA zostały zaatakowane nie tylko przez wirusa, ale też przez lewackie organizacje typu Antifa i Black Lives Matter. Bitwy na ulicach trwają. „Możliwość skorzystania z praw wynikających z Pierwszej Poprawki jest niezwykle ważną częścią naszej demokracji i dążenia do sprawiedliwości. Pozostaje jednak granica między pokojowym zgromadzeniem a tym, co widzieliśmy zeszłej nocy, co stanowi zagrożenie dla osób, rodzin i przedsiębiorstw” – stwierdził w komunikacie prasowym gubernator stanu Wisconsin Tony Evers – demokrata. Oby naród amerykański miał dość demolki dużych miast i Trump wygrał. Ważne jest to, że jako konserwatysta odwołuje się do Boga i wartości. Jedynie one są ważne, bo porządkują świat. Demolowanie ulic, palenie samochodów to nie tylko domena lewackiej dziczy w USA. Tak samo wyglądają zamieszki w Europie Zachodniej. Jakże inaczej demonstrują Białorusini. Pragną wolności, a nie zniszczeń. Cały świat powinien brać przykład. Podobnie wyglądał na początku kijowski Majdan. Dopiero bestialski atak Berkutu doprowadził do walk ulicznych. Miejmy nadzieję, że braciom Białorusinom uda się stworzyć demokratyczne, w pełni niepodległe państwo. Najważniejsze, że naród się przebudził. Koszt interwencji rosyjskiej jest zbyt wysoki dla Kremla. Białorusini nie są antyrosyjscy, a po interwencji będą. Putin nie powtórzy błędu: na Ukrainie interwencja zbrojna doprowadziła nie tylko do konsolidacji narodu, ale i do jego antyrosyjskości. Putin teraz zastanawia się, jak pozbyć się Łukaszenki i zastąpić go przychylnym Rosji kandydatem. Dla zachowania niepodległości naszych państw konieczna jest budowa Międzymorza i współpraca z USA. Nagrodę Prometejską im. Lecha Kaczyńskiego dostali w sierpniu 2020 r. m.in. b. prezydent Litwy Valdas Adamkus i b. sekretarz ds. energii USA Rick Perry. Niebezpieczne jest dążenie lewaków do tworzenia nowego człowieka, który ma wierzyć we wszystkie brednie ideologii LBGT. Pouczanie też nas – Polek przez zakompleksiałe Anglosaski, jak ma wyglądać równouprawnienie kobiet, to żenada. Polskie kobiety brały udział we wszystkich powstaniach, a w 1920 r. kobiece oddziały bojowe biły bolszewików. Pierwszy w świecie obóz jeniecki dla kobiet-żołnierzy AK, wziętych do niewoli po powstaniu warszawskim, był w niemieckim Oberlangen. Prawa wyborcze polskie kobiety uzyskały już w dniu ogłoszenia niepodległości w 1918 r. Amerykańskie – dopiero w 1920 r. (19 poprawka do konstytucji USA), a Szwajcarki aż w 1971 r. Kto ma kogo cywilizować? Odporne na komunizm, wolne i solidarne narody Międzymorza, czy zniewoleni lewactwem dekadenci Zachodniej Europy, walczący z rozumem i Bogiem? K

G

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

2

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze str. 1

„Mazur” znaczy patriota Tadeusz Loster

W ostatnich dniach lipca 1944 roku armia sowiecka zajęła Lwów. Jeszcze przed oblężeniem Lwowa rodzina moja szczęśliwie opuściła miasto, udając się do rodziny babki Zofii do Żabna koło Tarnowa. Z uwagi na zbliżający się front zachodni, w październiku 1944 roku jeńców polskich z obozu VI J przeniesiono do Stalagu VI K w Senne (Paderborn), gdzie ojciec mój przebywał do kwietnia 1945 roku. W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku pod Belsen jeniec nr 11366 został wyzwolony z niewoli przez wojska angielskie, a po uwolnieniu wcielono go do Wojska Polskiego. W ostatnich miesiącach wojny korespondencja między moimi rodzicami urwała się. Matka moja po przetoczeniu się frontu zatrzymała się w Zawierciu u swoich rodziców. Do Gliwic przyjechała na tzw. handel. Tam spotkała znajomych i sąsiadów, którzy po wypędzeniu ze Lwowa znaleźli schronienie w Gliwicach. To zdecydowało, że w sierpniu 1945 roku przyjechała z córką i teściową do Gliwic, aby tu

Grupa jeńców polskich – Krefeld Fichtenhian Stalag VI J 1942 r. Drugi od prawej jeniec Rudolf Loster

zamieszkać. We wrześniu siostra moja Basia poszła do szkoły. W tym czasie

Kartka pocztowa wysłana z Gliwic 30 marca 1946 r. do Rudolfa Lostera, do 111 Polskiego Ośrodka Wojskowego koło Hamburga

ojciec mój przebywał w 111 Polskim Ośrodku Wojskowym koło Hamburga. Dopiero w pierwszych miesiącach 1946 roku udało się mojej matce za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża zdobyć adres Polskiego Ośrodka Wojskowego koło Hamburga. Niestety listy pisane do ojca już nie dotarły. 22 kwietnia 1946 roku wyjechał do Polski. Rodzice moi spotkali się w Zawierciu kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi, w domu rodziców matki. Ojciec mój po blisko siedmiu latach zobaczył swoją córkę Basię. Z powodu „zbyt późnego” przyjazdu do kraju, po zamieszkaniu w Gliwicach musiał przez dłuższy czas meldować się na UB. W pobliżu kościoła pw. Piotra i Pawła otworzył małą restauracyjkę, którą nazwał „Wschodnia”. Po niespełna roku od przyjazdu ojca do Polski, jako już powojenne pokolenie, przyszedłem na świat, otrzymując imię Tadeusz Marcin.

wem resztki mebli oraz „drogocenne” rzeczy uległy częściowemu zniszczeniu. Ja otrzymałem gramofon z kolekcją przedwojennych przebojów na szelakowych płytach. Patefon był zepsuty, miał zerwaną sprężynę, jednak nie przeszkodziło mi to w odtwarzaniu płyt, które kręciłem palcem. W taki sposób opanowałem teksty i melodie nagranych na nich przebojów. Mimo urządzenia się w Gliwicach, ojciec mój zawsze marzył o powrocie do Lwowa. Niektórzy znajomi za tzw. mienie zaburzańskie, czyli domy pozostawione na wschodzie, zajmowali domy poniemieckie. Ojciec mój, mając możliwość pozyskania domu w Gliwicach, usilnie jednak składał „papiery” w Krakowie, ale otrzymać tam dom było niemożliwością.

Sławomir Skrzypek w Panteonie Polskich Bohaterów w Ossowie Maria Czarnecka

P

relatywizmu, podkreślającą etos walki o wolną Polskę. Symboliczna była data odsłonięcia pomnika śp. Sławomira Skrzypka: 14 sierpnia, czyli wigilia Święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Podczas błogosławieństwa kwiatów i ziół, jakie ma miejsce w trakcie uroczystości kościelnych 15 sierpnia, kapłan wypowiada słowa: „A gdy będziemy schodzić z tego świata, niech nas, niosących pełne naręcza dobrych czynów,

Sławomir Skrzypek był patriotą i państwowcem, którego aktywność już od czasów licealnych była skoncentrowana na walce o niepodległą Ojczyznę. jako klamrę łączącą przeszłość i teraźniejszość, ze wspólnym mianownikiem, jakim jest okrutna śmierć polskiej elity na rosyjskiej ziemi. Udział Sławomira Skrzypka w delegacji udającej się do Katynia był związany z jego obowiązkami jako prezesa banku centralnego. W katyńskim lesie miała się odbyć promocja monety wyemitowanej dla uczczenia pamięci polskich oficerów zamordowanych 70 lat wcześniej z rozkazu Stalina. Sławomir Skrzypek przywiązywał duże znaczenie do polityki historycznej i w ramach przyznanych prezesowi banku centralnego uprawnień realizował ją w zakresie emisji banknotów i monet kolekcjonerskich. Szczególne miejsce w planach emisyjnych monet i banknotów kolekcjonerskich było zarezerwowane dla wydarzeń historycznych i polskich bohaterów. W ten sposób Sławomir Skrzypek realizował politykę historyczną pozbawioną

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta”. Sławomir Skrzypek jako prezes Narodowego Banku Polskiego przywiązywał ogromną wagę do wspierania edukacji ekonomicznej. Bank centralny pod jego kierownictwem realizował wiele programów, których celem był wzrost poziomu wiedzy z zakresu ekonomii i bankowości centralnej. Działania edukacyjne były skierowane do różnych grup zawodowych i wiekowych. Obejmowały uczniów, studentów, nauczycieli, dziennikarzy. Uważał, że najlepszą inwestycją jest inwestycja w naukę. Nagrody dla laureatów konkursów ekonomicznych, stypendia dla studentów kierunków ekonomicznych przyznawane w ramach projektu realizowanego z Fundacją Dzieło Nowego Tysiąclecia, to tylko przykłady dobrych uczynków prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka. A było ich o wiele więcej, szczególnie tych na rzecz Ojczyzny.

Symboliczne jest miejsce, w którym utworzono Panteon Bohaterów. To tutaj, na przedpola Warszawy 14 sierpnia 1920 r. dotarł ksiądz Ignacy Skorupka wraz z grupą ochotników, składającą się z gimnazjalistów i studentów, by stanąć do walki o wolną Polskę. Sławomir Skrzypek już podczas nauki w katowickim liceum rozpoczął działalność opozycyjną. Jadwiga Chmielowska we wspomnieniach zapamiętała go jako siedemnastolatka, który często bywał w katowickiej siedzibie MKZ. Tak jak ochotnicy księdza Skorupki, i on nie zawahał się w potrzebie: pospieszył z pomocą górnikom z kopalni „Wujek”, pacyfikowanym 16 grudnia 1981 r. przez oddziały ZOMO. Po wprowadzeniu stanu wojennego współtworzył Młodzieżowy Ruch Oporu. Zapłacił za to uwięzieniem i dwukrotnym procesem sądowym, problemami na uczelni. Odwaga jednego z przedwojennych lwowskich profesorów uczących na Politechnice Gliwickiej uchroniła Sławomira Skrzypka przed relegowaniem z uczelni. Po wyjściu z więzienia kontynuował podziemną działalność w strukturach KPN i NZS. Na uroczystości odsłonięcia pomnika Sławomira Skrzypka, wśród licznie przybyłych osób była obecna Jadwiga Chmielowska, aktualnie sekretarz generalna SDP, Sławomir Czyż, w przeszłości działacz KPN i NZS, obecnie prezes Stowarzyszenia Pokolenia NZS, dawni współpracownicy prezesa NBP Sławomira Skrzypka, teraz doradcy Prezydenta RP – Tadeusz Deszkiewicz i Zdzisław Sokal, a ponadto m.in. Robert Jagiełło, Trajan Szuladziński, Sławomir Zawadzki, Urszula Kulisiewicz i autorka niniejszego tekstu. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

bez wyjazdów do Krakowa, oglądania domu i snucia marzeń. W 1959 roku przed samym Bożym Narodzeniem rodzice wybrali się do Krakowa, aby po raz kolejny obejrzeć dom oraz kupić coś ciekawego na święta. W czasach PRL-u komuna w okresie przedświątecznym rzucała na rynek produkty niedostępne w innym okresie. I tak można było na przykład kupić takie luksusowe towary, jak szynkę czy cy-

Kartka pocztowa wysłana ze Lwowa 22 stycznia 1941 r. do jeńca nr 11366 do Stalagu VI J, obóz pracy nr 14

Dokończenie ze str. 1

anteon Bohaterów jest położony w szczególnym miejscu. Krzysztof Jabłonka podczas audycji Radia Wnet poświęconej 100 rocznicy Bitwy Warszawskiej zwrócił uwagę, że idąc do alei, w której posadowione są pomniki ofiar katastrofy smoleńskiej, mijamy tablicę poświęconą ofiarom mordów w Katyniu, Miednoje i Charkowie. Jest to bardzo symboliczna koincydencja, zakotwiczona w polskiej historii, którą można interpretować

„Myśliwskiej” załatwił ojcu jego przedwojenny kelner ze Lwowa, Tońcio. Tońcio mieszkał niedaleko nas i był brzuchomówcą, co bardzo mnie jako małego chłopca intrygowało. Potrafił mówić, miauczeć i gdakać, nie otwierając ust. Kiedy nas odwiedzał, zawsze mnie tymi swoimi umiejętnościami zabawiał, nazywając mnie „następcą tronu”. Po 1956 roku rozpakowaliśmy się. Przechowywane u rodziny pod Tarno-

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

ności „władza” zażądała od niego przydziału na lokal, aby mógł otrzymał koncesję, a starając się o przydział na lokal, nie otrzymał go, ponieważ nie miał koncesji. Nie było innego wyjścia tylko praca w państwowym przedsiębiorstwie. Ojciec poszedł pracować jako kelner do gliwickiej restauracji „Bagatela”. Już po paru miesiącach, nie spodziewając się tego, został „przodownikiem pracy”. Przypuszczalnie tytuł ten socjalistyczna władza rozdawała kelnerom za ilość sprzedanej „gorzały”. Otrzymał w nagrodę talon na rower i zaszczytny wyjazd do Warszawy na Światowy Kongres Pokoju, który trwał od 16 do 22 listopada 1950 roku. Oczywiście nie jechał tam jako gość, tylko w nagrodę – jako kelner do obsługi gości. Na kongresie nie miał szczęścia. Kiedy zwrócili się do niego per „towarzyszu”, odpowiedział, że nie jest członkiem partii. Po powrocie do Gliwic zaproponowano mu wstąpienie do PZPR-u, które kategorycznie odrzucił. Mama moja wspominała, jak mówił, że załatwi sobie żółte papiery, a do partii nie wstąpi. Ojca wywalili z pracy. Mimo zaledwie kilku lat, które w tym czasie miałem, pamiętam bardzo ciężką sytuację materialną w domu przez trzy miesiące, kiedy ojciec szukał pracy. Sprzedawaliśmy „po ludziach” wszystko, co było możliwe. Pracę w restauracji

O

dwiedzała nas często sąsiadka ze Lwowa, Lusia B., która wyszła za mąż za inżyniera krakusa. Podczas jednej z wizyt mąż Lusi oświadczył, że jest skłonny sprzedać pół domu w Krakowie na Krowodrzy. Od tego momentu ojciec mój nosił się z chęcią kupna domu i przeprowadzenia się do Krakowa. Jednak z powodu zasobów finansowych rodziców chęci pozostały tylko marzeniami. Mimo smutnej rzeczywistości, nie obyło się

tryny, których przybycie statkiem do portu w Gdańsku zapowiadano w radiu już miesiąc wcześniej. Po oględzinach domu rodzice moi udali się na rynek starego miasta, podziwiając wystrojone przedświątecznie witryny sklepowe. Jedna z nich była dopiero ubierana. Dekorację przypinał męż stronę wystawowej szyby. Był to Erwin H. Rodzice od razu rozpoznali swojego znajomego ze Lwowa, a ojciec zapukał w szybę. Pan Erwin odwrócił się, było widać, że się zmieszał i szybko opuścił wystawę sklepową. Ojciec mój wszedł do sklepu, ale nie zastał w nim Erwina. W sklepie na wieszaku pozostał jego płaszcz i buty. Erwin H. tylnym wyjściem uciekł ze sklepu w skarpetkach. W czasie rozmowy z ekspedientką rodzice moi dowiedzieli się, że dekorator ma inne imię i nazwisko niż wymieniane przez rodziców. Nie chcieli pamiętać nowego nazwiska Erwina H. starali się zapomnieć o sprawie, która przez dłuższy czas bardzo ich poruszała. Wiosną 1968 roku ojciec mój zachorował i znalazł się w szpitalu. Okazało się, że ma marskość wątroby, choć nigdy nie nadużywał alkoholu. Chorobę przypuszczalnie zafundowali mu Niemcy blisko sześcioletnią dietą obozową. We wrześniu tegoż roku Rudolf Loster – „mazur” – zmarł. K

Janusz Kawecki tytuł swojej najnowszej książki Prawda o „imperium” ojca Rydzyka wyjaśnia następująco: „Kłamliwą etykietę o »imperium ojca Rydzyka« wylansował Jerzy Morawski w swoim filmie wyemitowanym w 2002 r.

„Warto dzielić się prawdą z bliźnimi i należy przeciwstawiać się kłamstwu” Stefania Mąsiorska

J

ego tytuł brzmiał właśnie Imperium ojca Rydzyka i niemal natychmiast po jego upublicznieniu przeciwnicy rozgłośni zaczęli upowszechniać to określenie, wiążąc je z o. Tadeuszem Rydzykiem i własnością instytucji powstających z jego inspiracji”. Tymczasem Janusz Kawecki przekonuje, że jedynym imperium o. Rydzyka są jego sympatycy. Zamysł książki oparł na konfrontacji rzeczywistości z głównymi elementami czarnego PR skierowanego przeciwko ojcu Tadeuszowi Rydzykowi, jego inicjatywom i dokonaniom. Zestawiając twarde dane dotyczące polskich mediów wykazał też, że toruńskie „imperium” to zaledwie jedna ogólnopolska radiostacja i jeden telewizyjny program społeczno-religijny o nastawieniu katolickim na multipleksie, a Agora, TVN i Polsat pod względem przychodów, zysków, widowni oraz słuchaczy biją na głowę TV Trwam, Radio Maryja i „Nasz Dziennik”. W kolejnych rozdziałach autor przedstawia metody walki z Radiem Maryja, rozpowszechnianie

Stali współpracownicy

Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hle­bowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang

o mediach o. Rydzyka kłamliwych etykiet, czyli np. oskarżeń o lżenie naczelnych organów państwa, antysemityzm, a także pokazuje sposoby poniżania środowiska radiomaryjnego („moherowe berety” itp.). Spora część książki poświęcona jest początkom Radia Maryja oraz kolejnym etapom długiej i trudnej walki mediów założonych przez o. Rydzyka o przyznanie im częstotliwości i koncesji. Autor rozprawia się też z mitem „publicznych pieniędzy na imperium”, wyjaśniając, że „dopiero od 2016 r. zespoły naukowe i dydaktyczne tej uczelni mogą zgłaszać – i czynią to z powodzeniem – wnioski dotyczące różnych konkursów na projekty i granty, wiedząc, że nie będą przez gremia oceniające dyskryminowane ze względów pozamerytorycznych”. Geotermia toruńska natomiast, w głośnym sporze o cofniętą (za czasów rządu Donalda Tuska) dotację na wiercenia

geotermalne, otrzymała w końcu wysokie (26 mln) odszkodowanie, przyznane przez sąd w 2016 roku. Dostała też na ten cel kolejne miliony z Unii Europejskiej. Profesor Kawecki ucina też medialne spekulacje i przedstawia fakty, którym trudno było przedostać się do opinii publicznej: o. Rydzyk nie miał luksusowego maybacha ani helikoptera i nie ma milionów na swoim koncie, a Radio Maryja przez wiele miesięcy prowadziło akcję zwrotu sum wpłaconych na ratowanie Stoczni Gdańskiej po tym, jak sprzedano ją przed ukończeniem zbiórki na ten cel. Dowiemy się też z tej książki, że współpracownicy o. Rydzyka rocznie odnotowują około 3 tys. atakujących go komentarzy i artykułów. K Janusz Kawecki, Prawda o „imperium” ojca Rydzyka, Fundacja „Nasza Przyszłość”, Kraków-Warszawa 2019. Książka jest bezpłatnie udostępniona przez wydawcę pod adresem https://www.radiomaryja.pl/wp-content/ uploads/2019/12/ksiazka-prawda-o-imperium-prof-j-kawecki.pdf.

Janusz Kawecki (ur. 21 stycznia 1943 r. w Grodnie) jest inżynierem, nauczycielem akademickim i publicystą, profesorem nauk technicznych, członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w kadencji 2016–2022.

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Nr 75 · SIERPIEŃ 2O2O

(Śląski Kurier Wnet nr 70) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 29.08.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

K

u jej olbrzymiemu zaskoczeniu, przesłuchującym ją był Erwin H. ubrany w mundur NSDAP. Zapomniał, że był z mamą na ty. Zwracał się do niej po niemiecku, a słowa jego tłumaczyła sekretarka. Pytał, z czego żyje i jak daje sobie radę bez męża. Po kilku minutach wyprosił z pokoju sekretarkę i zaczął z mamą rozmawiać po polsku. Powiedział, że wezwał ją w sprawie Rudolfa i wie, że przebywa on w „naszym” obozie jenieckim, gdzie jest mu ciężko. Wyjawił, że chce mu pomóc i ściągnąć go z obozu z Niemiec do Lwowa, gdzie znalazłby mu dobrą pracę, ale pod jednym warunkiem – że podpisze volkslistę. Odpowiedź mamy była jednoznaczna – że na ile go zna, to jest to „mazur” (patriota) i tego nie zrobi. Erwin poinformował ją, że już rozmawiali z ojcem, proponując mu tylko zrzeczenie się wojskowości polskiej, ale i na to ustępstwo nie chciał się zgodzić. Zaproponował mamie, aby listem poinformowała męża o ich spotkaniu i jego propozycji. Odpowiedź ojca była krótka: „Helu, jest mi tu bardzo dobrze”.

Gliwice wypełnione były uchodźcami ze wschodu, przeważnie lwowiakami. Tutaj odwiedzało się dawnych znajomych i sąsiadów ze Lwowa, ale do rodziny jechało się do Bytomia lub Wrocławia. Na początku 1950 roku zlikwidowano ojcu restauracyjkę, i to w bardzo sprytny sposób. Co roku trzeba było odnawiać koncesję na działalność gastronomiczną oraz przydział na lokal. Podczas załatwiania tych formal-


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Nie wierz w to, co widzisz Kiedy na początku ubiegłego stulecia szacowano bilans energetyczny Ziemi, przyjęto pewne współczynniki. Jednym z nich jest właśnie albedo planetarne na poziomie 30%. Planetarne oznacza – Ziemi widzianej jako planeta z daleka – z kosmosu. Po drodze do powierzchni Ziemi promieniowanie elektromagnetyczne Słońca ulega odbiciu od atmosfery, rozproszeniu w niej, odbiciu od chmur. Udział albedo powierzchniowego w wyżej wymienionych 30% stanowi w przybliżeniu zaledwie 1/5. Zamierzano wtedy opisać albedo różnych powierzchni. Względnie wiarygodne przyrządy służące do pomiaru albedo – albedomierze – zaczęły powstawać dopiero w II połowie ubiegłego wieku. Do tego czasu dostępna za to była fotografia czarno-biała (monochromatyczna), w której poziom szarości wydawał się odpowiadać natężeniu promieniowania trafiającego przez obiektyw aparatu na kliszę (błonę) fotograficzną. Ilość tego promieniowania miała być zależna od jasności fotografowanego obiektu, czyli od jego zdolności do odbijania światła. Po latach okazało się jednak, że oszacowane wówczas w ten sposób wartości albedo znacznie odbiegają od rzeczywis­tości. Przede wszystkim produkowane emulsje światłoczułe (materiały panchromatyczne), używane do produkcji negatywów, były prawie niewrażliwe na barwę zieloną. Negatyw w miejscach zielonych przedmiotów pozostawał niedoświetlony, pozytyw zaś przedstawiał obraz zieleni jako najczarniejszych elementów zdjęcia, czarniejszych od asfaltu i papy dachów. Ludzie się do tego przyzwyczaili, radość rozpoznawania obiektów na fotografiach niwelowała wady, że pewne jej elementy były rozpoznawane według kształtów, a nie poziomu szarości. Nawiasem mówiąc, w zastosowaniach fotografii w I wojnie światowej najważniejsza była identyfikacja kształtów okopów i armat, a nie rzeczywiste odzwierciedlenie poziomem szarości energii promieniowania elektromagnetycznego odbitego od fotografowanych obiektów. Jako ciekawostkę załączamy fotografię Krakowa, wykonaną z samolotu w latach 20. ub. wieku przez jednego z pionierów polskiej fotografii lotniczej – Stanisława Meyssenhaltera, wspomnianego w publikacji Agnieszki Cieślikowej Muzealnictwo lotnicze w Polsce do 1963 roku, „Acta aeronautica”, Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, 2014. Albedo powierzchni szacowane w czasach, gdy tworzono teorię CO2-centryczną globalnego ocieplenia, znacznie odbiegały od rzeczywistości, w szczególności zaniżane było albedo zieleni. Dla innych materiałów światłoczułych, z jakich wykonywano wtedy negatywy, występowały odchylenia czułości w zakresach czerwonym, niebieskim bądź nawet niepożądana czułość w zakresie podczerwieni. Wiedząc o tym, współcześnie z humorem

Dwudziesty wiek był tym okresem w najnowszej historii klimatu, kiedy to udało się zaobserwować średni wzrost temperatury przyziemnej warstwy troposfery o nieco ponad pół stopnia Celsjusza. Od 40 lat ścierają się ze sobą zwolennicy hipotezy antropogenicznej i naturalnej tego zjawiska. Antropogeniczny znaczy: spowodowany działalnością człowieka.

Hipoteza Poznań (II) Drogi, dachy i rolnictwo przyczyną globalnego ocieplenia?

Jacek Musiał · Karol Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr czopki i pręciki, nie odbiera promieniowania elektromagnetycznego zakresu widzialnego w sposób liniowo zależny wyłącznie od długości fali elektromagnetycznej. Za widzenie barwne odpowiadają trzy (w zasadzie) rodzaje czopków i każdy ma własne maksimum czułości w swoim zakresie barw: czerwonej (R), zielonej (G) i niebieskiej (B). Są to tzw. barwy podstawowe, z których można utworzyć wszystkie znane naszej ludzkiej percepcji barwy. Analiza barw dokonuje się w mózgu, w sposób indywidualny dla każdego człowieka. Zjawisko mieszania barw zostało wykorzystane w telewizji barwnej RGB, gdyż najlepiej odpowiada budowie siatkówki ludzkiego oka. Ludzka percepcja promieniowania elektromagnetycznego słońca odcięta jest dla zakresu z jednej strony ultrafioletu (UV), z drugiej – dla podczerwieni (IR). Widocznie ewolucyjnie człowiekowi nie było to potrzebne, choć niektóre zwierzęta mają taką zdolność. Człowiek może jedynie mało precyzyjnie odczuwać podczerwień poprzez receptory ciepła w skórze. UV docierający do powierzchni Ziemi stanowi margines. Energia słoneczna osiągająca powierzchnię w postaci IR stanowi ponad 50%.

Złudzenia optyczne Jednym z chwytów wykorzystywanych przez głosicieli teorii CO2-centrycznej jest informowanie o topniejących masowo lodach Antarktydy, Arktyki i Grenlandii, zestawiając tę informację z mapami. Robi to wrażenie, gdyż na mapach przedstawione obszary lodowe wydają się ogromne. Przykładowo – Grenlandia leżąca blisko bieguna północnego na siatce geograficznej walcowej, wizualnie wydaje się być wielkości Afryki. W rzeczywistości ich powierzchnie są dużo mniejsze, gdyż złudzenie wynika z rozwinięcia – przekształcenia powierzchni kulistej na prostokątny arkusz mapy, co znacznie powiększa obszary znajdujące się na globusie w okolicach podbiegunowych. A w dodatku od stosunkowo niedawna wiadomo, że śnieg i lód, o ile dobrze odbijają i źle przepuszczają promieniowanie widzialne, to mają

Odzwierciedlenie rzeczywistości w malarstwie W związku z przedstawionymi wyżej wadami odzwierciedlania świata w przeszłości za pomocą fotografii, w szczególności odzwierciedlania poziomem szarości energii światła słonecznego, można się zastanowić, jak sobie z tym radzili artyści malarze.

można opisane błędy samemu obserwować na starszych monochromatycznych zdjęciach czy pocztówkach. Jeszcze ciekawsze efekty występowały, gdy fotograf stosował filtry barwne. Nie tylko materiały światłoczułe fotografii monochromatycznej obarczone są błędem. Wzrok nie odzwierciedla energii promieniowania. Oko ludzkie, w którym światłoczułymi receptorami – wypustkami mózgu – są

WYD. A. FIALKO, WILNO, OK. 1930

one zupełnie inne właściwości fizyczne wobec podczerwieni, czyli energii niewidzialnej dla ludzkiego oka, które stanowi ponad 50% energii słonecznej przy powierzchni Ziemi, a na biegunach jeszcze więcej. Nic więc dziwnego, że ostatnio naukowcy nie nagłaśniają już antropogenicznego zanieczyszczenia śniegu i lodu w Arktyce jako tak istotnego czynnika ich topnienia, jak wcześniej sądzono.

ścian zgodnie z prawem odbicia i w końcu ląduje na podwórku, gdzie jest absorbowane przez ciemne podłoże i zamieniane na ciepło. Ten efekt pułapki łączy w sobie działanie zwierciadła i modelu ciała doskonale czarnego. Lokalnie to gromadzone ciepło nie może zostać odprowadzone podstawową drogą transportu ciepła – przy pomocy wiatru, z uwagi na obecność licznych ścian wokół. Szerzej o tym aspekcie i innych miejskiej wyspy ciepła będzie w osobnym artykule. Podobna sytuacja występuje w dobrze rozwiniętej powierzchni gleby wskutek mechanicznych zabiegów agrotechnicznych.

Albedo spektralne

Kraków – widok z lotu ptaka

Fotografom sprzed 100 lat (np. tworzącym pocztówki) często bardziej zależało na efekcie niż na realizmie. Fotografowie unikali cieni, wykonywali zdjęcia przy największym oświetleniu, mając słońce za plecami. Nieistotne, a wręcz niekorzystne dla fotografa były ciekawe dla fizyka zjawiska atmosferyczne. Dla zwiększenia wrażenia używano barwnych lub polaryzacyjnych filtrów, choć takie zdjęcia z pewnością nie były wykorzystywane przez fizyków do szacowania albedo. Malarstwo artystyczne obejmuje wiele kierunków. Najbliższe rzeczywistości są naturalizm, realizm i hiperrealizm. Dzieła przedstawiające otaczający świat to tzw. pejzaże topograficzne. Malarze nie unikali zjawisk pogodowych ani cieni; wręcz przeciwnie. Jeśli malarz nie korzystał w swoich obrazach z fotografii, już nacechowanych wadami, np. przejaskrawieniem zieleni na pozytywach, zmienionym poziomem szarości, np. uwidaczniających podczerwień, co było związane z dostępnymi wówczas materiałami światłoczułymi, a do tego nie miał wady wzroku (np. zaćmy) i tworzył w wymienionych kierunkach malarstwa, to jego twórczość lepiej potrafiła odzwierciedlać rzeczywistość niż fotografia, nawet do lat 80. ubiegłego wieku. Nie mogła jednak służyć do obliczania albedo.

Czy warto pomalować świat na biało?

Uliczka – pułapka ciepła. Wilno, ul. Bernardyńska

stosowano dla pokrywania budynków i budowli cementowni i wapienników, aby nie było widać ogromu ich pyłów. Jest jeszcze inny aspekt problemu białych dachów: biel jest kolorem umownym. W odróżnieniu od mężczyzn, którzy w najlepszym wypadku powiedzą o czymś, że ma barwę „ciemnobiałą” lub „jasnobiałą”, kobiety – wrażliwsze na kolory – potrafią wymienić kilkanaście odmian tej barwy. Biel to spra-

W związku ze światową histerią dotyczącą globalnego ocieplenia (już 10 lat temu według Ala Gore’a mieliśmy mieć na świecie apokalipsę, która wszakże nie nastąpiła i ludzie obecnie patrzą na całą sprawę z przymrużeniem oka), można zastanowić się nad celowością białych dachów i białych nawierzchni dróg. Biały asfalt prawdopodobnie zbyt oślepiałby kierowców. Do betonowych nawierzchni dróg współcześnie celowo bywają dodawane ciemne pigmenty. Gdyby pomalować zurbanizowane powierzchnie płaskie na biało, okazałoby się, że dysponujemy na świecie zbyt małymi mocami produkcyjnymi jasnych farb, a co jakiś czas trzeba malować drogi i dachy na nowo. O tym, że ściany pionowe budynków mogą mieć niekorzystny wpływ na bilans energetyczny terenów zurbanizowanych, będzie za chwilę. Tradycyjne czarne (ciemne) dachy miały swoje uzasadnienie estetyczne – nie brudziły się od sadzy, jaka 100 lat temu była zmorą wielu prymitywnych pieców i kotłów, tzw. kopciuchów, oraz instalacji kominowych. Białe (szare) zaś dachy

wa kontrastu. Gdy zestawi się ze sobą dwa przedmioty osobno ocenione jako białe, jeden z nich może okazać się szary, czy wręcz czarny. Coś lepiej oświetlonego zostanie ocenione jako białe, mniej oświetlonego – jako szare. Barwa biała jest mieszaniną trzech podstawowych zakresów promieniowania elektromagnetycznego: czerwonego, zielonego i niebieskiego. Barwy te odpowiadają trzem rodzajom czopków-receptorów w siatkówce oka. Biel jest interpretowana w mózgu ludzkim jako kolor najjaśniejszy (tzn. wszystkie trzy rodzaje czopków są maksymalnie pobudzone). Co więcej, barwę białą można

Ponad sto lat temu, tworząc model bilansu energetycznego Ziemi, nie zwrócono uwagi na fakt, że różne materiały – różne podłoża mają różniące się współczynniki odbicia i absorpcji dla różnych barw światła (matematycznie – dla różnych częstotliwości promieniowania elektromagnetycznego), choć wydaje się, że już wtedy powinno to być logiczne. Być może uproszczenia lub możliwości laboratoryjne jeszcze na to nie pozwalały. Albedo jako białość dla wąskich przedziałów promieniowania nie jest dobrą nazwą, ale wielu jej używa. Bardziej prawidłowym określeniem byłby tu współczynnik odbicia spektralnego, wyrażany jako stosunek energii promieniowania odbitego dla danej długości fali (lub częstotliwości) do energii promieniowania padającego o tejże długości fali. Dzięki wprowadzeniu takiego pojęcia i wykonania szeregu badań okazuje się, że ta sama powierzchnia zupełnie inaczej pochłania i odbija promieniowanie o czasem tylko nieznacznie innej długości fali (częstotliwości). Warto wiedzieć, że materiały (po-

Szczególne albedo wody Promieniowanie słoneczne padające prawie prostopadle na powierzchnię oceanów w okolicach równika jest bardzo dobrze pochłaniane – albedo wody jest wtedy małe. Obserwowane odbicie własnej twarzy w spokojnej wodzie jest mało wyraźne, z uwagi na to, że wiązka światła odbitego pada prawie prostopadle do obserwatora. Odbicie drugiego człowieka, stojącego nad wodą trochę dalej, jest już wyraźne. Dla wyobrażenia sobie tego zjawiska zamieszczamy ilustracje przedstawiające odbicie w wodzie obiektów znajdujących się po drugiej stronie stawu. Jasność odbić tych obiektów w wodzie wydaje się być równa jasności samych obiektów, co wynika głównie z faktu dużego albedo wody wobec światła padającego pod kątem. Jeśli promieniowanie słoneczne pada prostopadle do nieruchomej wody, albedo wody jest rzędu 1% i pochłonięciu przez wodę ulegnie blisko 100% światła. Odbicie promieni słonecznych narasta wraz z kątem określającym wysokość Słońca nad horyzontem. Dla kąta 50o, czyli kąta padania promieni słonecznych w dniu równonocy dla szerokości geograficznej Katowic, albedo wody wynosi jeszcze zaledwie 3,5%, czyli pochłonięciu może ulec 96,5% światła (w oparciu o: Wypych S., Bokwa A., Klimat miasta, Environmental Science, Uniwersytet Jagielloński, Kraków, updt.2004). Już w okolicy koła podbiegunowego wartość albedo wzrasta do ok 10% i dalej gwałtownie narasta w kierunku bieguna do 90%, co oznacza, że tam już odbiciu ulega 90% padającego światła. Duże albedo wody dotyczy zatem szczególnie obszarów o większych szerokościach geograficznych, ale także wszystkich innych, nawet okołorównikowych, jeśli nie są akurat pod Słońcem w zenicie. Zmienność albedo wody jest niezwykle ważnym czynnikiem uzależniającym pochłanianie energii słonecznej przez wodę. W przypadku oceanów czynnikiem niwelującym skrajne wartości albedo są fale morskie. Pofalowanie w okolicach okołorównikowych zwiększa albedo tych okolic oceanu, zaś fale w okolicach podbiegunowych zmniejszają tamtejsze albedo. Biorąc pod uwagę dramatyczny wpływ kąta padania na albedo wody oraz jego zależność od długości fali, błędne są wczesne kalkulacje bilansu energetycznego Ziemi dokonane przez radzieckich uczonych Budykę i Kondratiewa, a już całkowicie nieuprawnione czynią prezentacje science-fiction Ala Gore’a głoszone w czasach, gdy opisane powyżej zjawiska były już znane. W artykule Spowiedź naukowca, opubliko-

Od lewej: model ciała doskonale czarnego; pułapka ciepła podwórka; pułapka ciepła gleby rozwiniętej

uzyskać mieszając ze sobą różne barwy, nie tylko wymienione podstawowe, czyli mieszając promieniowanie elektromagnetyczne o różnych długościach fali, wywołując w mózgu człowieka wrażenie bieli. Klasyczny już trójkąt Maxwella z XIX wieku to diagram, gdzie można odnaleźć długości fal, których zmieszanie da ludzkiemu mózgowi wrażenie bieli. Niekoniecznie więc każda biel optyczna będzie miała wysokie albedo. Farba, jaką postrzegamy jako białą, a którą pomalujemy dom, najprawdopodobniej zwiększy albedo (czyli zdolność odbijania energii świetlnej), ale przy pewnych jej składowych – może je pogorszyć, a szczególnie, jeśli przy odbijaniu światła widzialnego będzie pochłaniała podczerwień.

Efekt pułapki miejskiej Na ilustracjach przedstawiono porównanie modelu ciała doskonale czarnego i podwórka lub uliczki między domami. Droga lub podwórko najczęściej są czarne. Ściany domów – białe. Promienie wpadające pionowo na podwórko od razu rozgrzewają jego powierzchnię. Światło słoneczne pada jednak najczęściej pod kątem, odbija się od białych

wierzchnie), które bardzo dobrze odbijają promieniowanie widzialne, np. pewne lustra, mogą dobrze pochłaniać (czyli nie odbijać) promieniowania innej częstotliwości, np. podczerwonego, lub odwrotnie. Albedo spektralne nakazuje uwzględnienie przy powierzchni Ziemi aktualnego widma promieniowania słonecznego w zależności od pory roku, pory dnia i szerokości geograficznej. Europejscy lobbyści teorii CO2-centrycznej globalnego ocieplenia od dwudziestu lat usiłują ugrać swój kawałek tortu, gdy tymczasem dopiero od niedawna satelity dokonują skanowania Ziemi z punktu widzenia albedo spektralnego. Wprawdzie niepewność elektronicznej aparatury jest rzędu poniżej 0,1%, jednak wzory empiryczne zastosowane do wyznaczania albedo z obserwacji satelitarnych obarczone są niepewnością rzędu 5%. Ponadto pomiary obejmują w najlepszym przypadku 95% widma słonecznego, i to w sposób nieciągły. Pomimo bardzo dobrej powtarzalności i dokładności pomiarów, wymienione wyżej niepewności są większe aniżeli wielkość domniemanego wpływu dwutlenku węgla na globalne ocieplenie.

RYS. JACEK MUSIAŁ

wanym w maju 2019 r., wspomnieliśmy, że Kondratiew świetny fizyk – naukowiec, zasłużony dla rozwoju nauk związanych z fizyką atmosfery, niezbędnych dla techniki wojskowej ZSRR, w 2011 roku publicznie wycofał się z wcześniej szeroko lansowanej przez niego tezy CO2-centrycznej, dzięki której zrobił międzynarodową karierę (w dziedzinie wojskowej było to niemożliwe). Natężenie promieniowania na Ziemi zależy od szerokości geograficznej, co wynika z trygonometrii i jest oczywistym, podstawowym czynnikiem, który determinuje klimat na danej szerokości geograficznej. Zsumowane obydwa czynniki powodują, że pochłanianie energii słonecznej odbywa się przede wszystkim w niskich szerokościach geograficznych – bliższych równikowi. Zatem minimalna nawet zmiana albedo dokonywana antropogenicznie w tych rejonach powierzchni Ziemi: urbanizacja, budowa dróg, a jeszcze wydatniej mechaniczna uprawa roli z nawadnianiem – mają największy wpływ na absorpcję promieniowania słonecznego i najprawdopodobniej to właśnie one odpowiadają za zaobserwowane globalne ocieplenie. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

4

M

ożna jednak było temu zapobiec, gdyby ktoś z kierownictwa firmy zareagował na komentarz z 24 marca tego roku na portalu GoWork: „W Tönnies Rheda-Wiedenbrück jest największe skupisko ludzi różnych narodowości i ludzie padają jak kaczki, karetka co chwilę jeździ i co? tam dalej pracują; – Przecież nic się nie stało... Wsio tabu”… W maju wydawało się, że wszystko jest w porządku: zarząd Tönniesa zlecił przetestowanie pod kątem koronawirusa wszystkich ponad 6500 pracowników zakładu w Rheda-Wiedenbrück. Stwierdzono stosunkowo niski odsetek infekcji. Według oświadczeń kierownictwa, firma przestrzegała wszystkich zasad higieny, takich jak ochrona ust i przepisy dotyczące odległości… Jednak w środę 10 czerwca ta największa niemiecka firma ubojowa zgłosiła gwałtowny wzrost liczby zakażeń koronawirusem wśród pracowników w Rheda-Wiedenbrück. Według lokalnych mediów okręg Gütersloh (koło Bielefeld w Nadrenii Północnej-Westfalii) odnotował 29 nowych infekcji Sars-COVID-19, z czego 27 w zakładach Tönniesa. Tydzień później, 21 czerwca, na 6139 przeprowadzonych testów na COVID-19, 1331 okazało się pozytywnych. Zaraziło się też kilkadziesiąt osób nie związanych ani z pracownikami rzeźni, ani z ich rodzinami. Na kwarantannę skierowano około 7 tysięcy osób, które mogły mieć kontakt z patogenem. Akcję wspomagały Bundeswehra, policja, Czerwony Krzyż oraz Stowarzyszenie Malta Służba Medyczna. Całą załogę zakładu Tönniesa, w tym pracowników firm podwykonawczych i ich rodziny, skierowano na kwarantannę, a działalność zakładu została zawieszona na 14 dni. Jak napisał dziennik „Tagesspiegel”, wyniki skłoniły lokalne władze do zamknięcia zakładu i zawieszenia działalności wszystkich szkół i przedszkoli w regionie do początku wakacji, tj. do 29 czerwca. Właściciel firmy, Clemens Tönnies, bezpodstawnie obwiniał swoich pracowników, głównie z Rumunii i Bułgarii, ale również Polaków, o podróż do domu podczas długiego weekendu i sprowadzenie ogniska wirusa do Niemiec. Jednak według Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób – Niemcy miały znacznie więcej potwierdzonych przypadków koronawirusa niż Rumunia czy Bułgaria i Polska razem wzięte. W tym czasie w RFN zarejestrowano 4814 nowych przypadków, w porównaniu do 2888 w Rumunii, 915 w Bułgarii i 376 w Polsce. Premier Nadrenii Północnej-Westfalii Armin Laschet z CDU ostrzegł cudzoziemskich pracowników z Rumunii, Bułgarii i Polski w zakładach Tönniesa w Rheda-Wiedenbruck przed pospiesznym powrotem do swoich krajów. Zapewnił, że w razie wykrycia u nich zarażenia koronawirusem otrzymają w Niemczech „najlepszą z możliwych pomoc i opiekę medyczną”. Do mieszkań pracowników wysyłano tłumaczy, którzy zapoznawali ich z przysługującymi im prawami i zamiarami wobec nich nie tylko władz lokalnych. Laschet odniósł się też do jednej z wypowiedzi C. Tönniesa, że ze względu na ochronę danych osobowych nie ujawni władzom wszystkich adresów swoich pracowników. Premier Nadrenii Północnej-Westfalii stwierdził, że podczas epidemii koronawirusa władze muszą w każdej chwili wiedzieć, czy dana osoba pracuje w danej firmie i gdzie mieszka, ponieważ wymaga tego sytuacja nadzwyczajna. Wprawdzie opinie prawników w tej kwestii są zróżnicowane, jednak liczył na dobrą wolę zainteresowanych, zastrzegł też, że w razie konieczności przepisy można zmienić. Władze Landu – powiedział Laschet – trzymają właściciela zakładów w Rheda-Wiedenbrück za słowo, że nie dopuści do powtórzenia się podobnej sytuacji w jego przedsiębiorstwie. Firma planowała dalsze działania w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się infekcji. Obejmuje to optymalizację systemów wentylacyjnych i lamp UV o działaniu hamującym patogeny, co dowodzi, że wbrew wcześniejszym zapewnieniom kierownictwa zakładów Tönniesa – od dawna nie stosowano tam „wszystkich zasad higieny”. Po wizycie w Gütersloh A. Laschet, który kandyduje na nowego przewodniczącego CDU, pośpiesznie wprowadził ograniczenia w poruszaniu się wszystkich 370 tys. mieszkańców tego powiatu oraz 277 tys. mieszkańców powiatu Warendorf, gdzie mieszkają pracownicy z zakładów Tönniesa. Wydarzenia w Rheda-Wiedenbrück ujawniły opinii publicznej

KURIER·ŚL ĄSKI Półtora tysiąca pracowników, czyli mniej więcej jedna czwarta załogi niemieckich zakładów mięsnych Tönnies w Rheda-Wiedenbrück, zaraziło się koronawirusem. Wśród nich jest co najmniej kilkudziesięciu Polaków – informowała w czerwcu „Rzeczpospolita”. Zdecydowana większość spośród 900 polskich pracowników tych zakładów nie miała jednak objawów, jedynie kilku wymagało opieki specjalistycznej, ale wyszli już ze szpitala.

Wyzysk i koronawirus w niemieckich zakładach mięsnych Tönniesa Przewrót kopernikański w niemieckich porządkach pracowniczych: zdrowie ludzi ważniejsze od uboju świń i producentów trzody! Stanisław Florian

od działań władz państwowych i lokalnych nawet w tak „silnych” państwach, jak ordo-liberalne Niemcy… Sam Tönnies problem widział inaczej: zakaz zawierania umów usługowych spowoduje według niego „niemałą migrację pracowników, którzy chcą kontynuować pracę w systemie kontraktowym”. Zastanawiał się też, czy przetwórstwo mięsne da się utrzymać w Niemczech. Żądał równocześnie od państwa zwrotu dochodów za wymuszone przez władze zamknięcie swojej głównej fabryki. Zapowiedział w tej sprawie wejście na drogę sądową. Jednocześnie z dochodzeniem przeciw Tönniesowi w sprawie systemu zarządzania, który spowodował obrażenia ciała i naruszenie ustawy o ochronie przed zakażeniami – trwa społeczna krytyka jego postawy. M.in. jeden z polityków SPD opublikował na Twitterze „wierszyk” nawiązujący do popularnej piosenki duetu Schlager Kalus und Klaus Już świnia ubita… W wolnym tłumaczeniu tekst brzmi: „Dziś będzie wieprzek ubity, dziś będzie zysk zrobiony, a herr Tönnies się śmieje, kiedy Ruble roluje. Ciasto/państwo znów ugniata zielono-lewicowy troll wedle uznania. Bułgar znowu haruje, bezpieczeństwo zwierząt i pracy wyparowuje! Dziś świnia ubita będzie, dziś kiełbasa będzie…”

G

w Niemczech, Unii Europejskiej i na świecie, że niemiecki sektor przetwórstwa mięsnego od dawna zatrudnia pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej (terenu niemieckich projektów tzw. Mitteleuropy od I wojny światowej) w złych warunkach pracy, na umowy o dzieło (tzw. śmieciówki) i narzucając lichwiarskie czynsze za mieszkania. Według „Straubinger Tagblatt/Landshuter Zeitung” polityczna indolencja przywódców landu, w tym premiera Lascheta, niechętnych, by coś w tym zakresie zmienić, ma ewidentny wpływ na „katastrofalne warunki w nadreńskich ubojniach”. Chodzi m.in. o odejście od powszechnych w tej branży umów o dzieło, „otwierających drzwi do wyzysku pracowników”. Katolicki ksiądz Peter Kossen, który jest duszpasterzem wielu pracowników przemysłu, uważa, że „kobiety i mężczyźni pracujący w zakładach mięsnych są po prostu zmęczeni tymi warunkami życia i pracy. Są traktowani tak, jakby nie mieli ludzkiej godności, jakby byli obywatelami trzeciej kategorii. – Dopóki nie zmieni się tej struktury, zawsze będziemy mieć masowe wybuchy w przemyśle mięsnym” – dodał.

G

dy „Deutsche Welle” dotarła do jednego z byłych rumuńskich pracowników zakładów w Rheda-Wiedenbrück, ten opowiedział o nieludzkich warunkach panujących w firmie Tönniesa: – Pracowałem w Tönnies przez dwa lata, zatrudniony przez podwykonawcę. Rzadko kończyliśmy pracę po 8 godzinach. Często pracowaliśmy po 12 albo nawet 13 godzin i notowaliśmy nadgodziny. Na końcu miesiąca nie były one jednak wykazane w naszych zarobkach. Z jego relacji wynika, że w zakładzie było bardzo zimno i wilgotno, a taśmy produkcyjne poruszały się niezwykle szybko: – Słyszałem nocą płacz kolegów. Tak wielki dokuczał im ból. Ich ręce były spuchnięte. Dodawaliśmy sobie jednak wzajemnie sił i powtarzaliśmy: wytrzymaj – opowiadał. Według niego warunki pracy poprawiały się, gdy kierownictwo wiedziało, że miały być kontrole. Jednak – podobnie jak w Polsce kontrole Państwowej Inspekcji Pracy – zawsze były zapowiadane, więc pracodawca mógł się przygotować. Polegało to m.in. na tym, że pracowników instruowano, aby podczas

kontroli udawali, że nie znają języka niemieckiego. W rozmowie z DW ów były pracownik przyznał, że sytuacja w pracy stawała się nie do wytrzymania, gdy ktoś z zatrudnionych zachorował: – Przełożeni krzyczeli na nas, żebyśmy pod żadnym pozorem nie przynosili im zwolnień lekarskich! Kiedy pewnego razu byłem bardzo przeziębiony – o co nie było trudno, bo pracowali-

otwarcia było przedłożenie koncepcji uwzględniającej wymagania dotyczące zdrowia i bezpieczeństwa zgodnie z rozporządzeniem o ochronie przed koronawirusem. – Uważam, że firma dokłada wszelkich starań, aby spełnić wymagania higieniczne dotyczące wznowienia działalności. Wszyscy jesteśmy zaangażowani w pracę nad bezpiecznym rozwiązaniem uwzględ-

Niemiecki sektor przetwórstwa mięsnego od dawna zatrudnia pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej w złych warunkach pracy, na umowy o dzieło (tzw. śmieciówki) i narzucając lichwiarskie czynsze za mieszkania. śmy w zimnie – i nakrzyczano na mnie, miałem dość. Odszedłem – powiedział. W związku z tą i innymi relacjami ambasador Rumunii w Niemczech Emil Hurezeanu poskarżył się władzom niemieckim na fatalne warunki, w jakich muszą żyć i pracować obywatele jego kraju w niemieckich rzeźniach. Według niego pracownicy rumuńscy stanowią połowę załogi zakładów w Rheda-Wiedenbrück. Właściciel zakładów mięsnych C. Tönnies stał się obecnie w niemieckich mediach przykładem chciwego kapitalisty, prowadzącego na rynku brutalną walkę konkurencyjną poprzez obniżanie cen i korzystanie z usług bezwzględnych pośredników. Niskie ceny jego wyrobów są wynikiem niebezpiecznych warunków pracy i niegodnych XXI wieku warunków zakwaterowania tanich pracowników z zagranicy, o czym jakoby „dopiero teraz” – jak w przypadku hitlerowskich obozów zagłady – dowiadują się „porządni Niemcy”. Do tej pory ich nie dziwiło, że mięso w Niemczech – w wyniku wyzysku stosowanego w tym sektorze niemieckiego przemysłu spożywczego – jest dwa razy tańsze niż w sąsiedniej Szwajcarii. Dopiero w takich okolicznościach federalna minister rolnictwa Julia Klöckner zapowiedziała koniec z dumpingowaniem cen mięsa w Niemczech… Owa największa niemiecka rzeźnia koncernu Tönnies pozostała zamknięta do 17 lipca. Warunkiem ponownego

niającym wszystkie aspekty zdrowia i bezpieczeństwa, aby wykluczyć dalsze infekcje i jednocześnie stopniowo wznawiać działalność – powiedział Theo Mettenborg, burmistrz Rheda-Wiedenbrück. Ubojnia ta jest kluczowa dla niemieckich producentów tuczników, ponieważ od 12 do 14 proc. świń z całego kraju zabijanych jest w zakładach Tönniesa. Na skutek zamknięcia zakładów Tönniesa wstrzymano ubój bydła w Bamberg i Kempten w Bawarii, gdzie bydło się zabija, a jego rozbiór przeprowadza właśnie w Rheda-Wiedenbrück. Jako że ten łańcuch produkcji został przerwany, niemieccy hodowcy trzody chlewnej są w coraz poważniejszych tarapatach i uważają, że to oni, a nie jacyś tam gastarbeiterzy ze Wschodniej Europy są najbardziej poszkodowani. – Fakt, że po dwóch tygodniach hodowcy świń nadal nie wiedzą, jak postępować, jest nie do zaakceptowania – mówił Heinrich Dierkes, przewodniczący stowarzyszenia ISN. – Co tydzień wśród dostawców Tönniesa gromadzi się do 100 000 świń i czeka w chlewniach na ubój. Podobnie sytuacja wygląda w hodowlach prosiąt – powiedział dr Torsten Staack, dyrektor zarządzający ISN. – Hodowcy zwierząt są ofiarami zamknięcia rzeźni. Ani rząd stanowy, ani powiatowy, ani też firma Tönnies nie mówią, jak będzie wyglądał dalszy przebieg działań i harmonogram wznowienia funkcjonowania rzeźni. Okazuje się,

że największym problemem jest spadek cen mięsa: – Sytuacja pogarsza się również znacznie u hodowców macior, ponieważ ich prosięta nie są dostarczane do tuczarni. Z powodu zaległości ubojowych świń występuje coraz większy brak zdolności w gospodarstwach tuczu. Dlatego hodowcy macior nie mają gdzie sprzedać towaru, co prowadzi do obniżenia cen. Stowarzyszenie grup producentów żywca i mięsa (VEZG) obniżyło w ubiegłym tygodniu cenę świń rzeźnych o 6 centów, do 1,60 euro/kg (klasa E wbc) – przypomina portal Agrarheute. Jak zauważył Jan Sochaczewski w artykule Ognisko koronawirusa w niemieckich zakładach mięsnych w Tönnies. W powiecie wraca kwarantanna na stronie internetowej National Geographic Polska, „skandal w Tönnies wpłynął na działania sieci Lidl i Kaufland względem ich dostawców. I jedną kluczową – z punktu widzenia pracownika – zmianę dało się wprowadzić »od zaraz«. – Obydwie spółki zdecydowały, że do stycznia 2021 r. wszyscy pracownicy, którzy będą brali udział w podstawowych procesach uboju, rozbioru i pakowania mięsa – niezależnie od tego, czy są pracownikami sieci handlowych, czy pracownikami firm dostarczających mięso do tych sieci – muszą być zatrudnieni na umowę o pracę – czytamy. Na zmianę warunków pracy zatrudnionych (eliminację tzw. pracowników zewnętrznych z łańcucha przetwarzania mięsa) zgodziły się m.in. firmy Westfleisch, Tönnies Group, Willms Fleisch, Landgeflügel, Heidemark GmbH, Hubers Landhendl, Plukon Food Group Germany, Baumann, Schiller Fleisch oraz Wiesenhof ”.

F

ederalny minister pracy Hubertus Heil z SPD skrytykował warunki pracy w przemyśle mięsnym: – Tu panują nieludzkie warunki pracy! Nie możemy akceptować takiej lekkomyślnej działalności gospodarczej. Wyzysk nie może być modelem biznesowym w Europie – powiedział dla FAZ. Wprawdzie niemiecki rząd federalny w połowie lipca zapowiedział przyjęcie w Bundestagu „już” we wrześniu lub październiku projektu ustawy zakazującej umów usługowych (tzw. śmieciówek) w przemyśle mięsnym, wygląda jednak na to, że tzw. ład społecznej odpowiedzialności biznesu w ponadnarodowych korporacjach jest skuteczniejszy

woli ścisłości trzeba dodać, że zakłady przetwórstwa mięsnego są lokalnymi ogniskami zakażeń COVID-19 nie tylko w Niemczech. Również na walijskiej wyspie Anglesey w miasteczku Llangefini u 200 pracowników zakładu przetwórstwa drobiu 2 Sisters stwierdzono koronawirusa. Zakład zamknięto, a prawie 4,5-tysięczną miejscowość wyludnił lockdown… W północnej Anglii, w Cleckheaton w fabryce mięsnej Kober zarażonych było 165 pracowników. W USA z powodu wirusa wśród pracowników działalność musiało zawiesić kilkadziesiąt zakładów przetwórstwa spożywczego. W Polsce najpierw stwierdzono zakażenia u 94 pracowników 500-osobowej załogi fabryki mrożonek Anita w Działoszynie, a na początku sierpnia powiat ostrzeszowski w Wielkopolsce został ogłoszony czerwoną strefą, bo w pobliskim Mikstacie spośród 781 pracowników firmy drobiarskiej AMI koronawirusa stwierdzono u prawie 400 pracowników. Według profesora centrum badawczego Uniwersytetu Cambridge, James’a Wooda, zakażeniom sprzyja praca „ramię w ramię”, bez zachowania bezpiecznego dystansu. „Chodzi o to, że pracownicy muszą stać blisko siebie przez długi czas, a jeśli chcą się porozumieć, muszą przekrzykiwać pracujące maszyny, co sprzyja przenoszeniu wirusa w cząstkach śliny. Problemem jest również to, że w przeciwieństwie do np. linii montażowych samochodów, zakłady przetwórstwa mięsnego i spożywczego musiały pracować (mniej lub bardziej) w czasie pandemii”. Doktor Thomas Kamradt, immunolog i profesor w szpitalu uniwersyteckim na Uniwersytecie Fredricha Schillera w Jenie (Niemcy) uważa, że „ogniska pojawiają się w tych miejscach z trzech powodów: ludzie pracują bardzo blisko siebie, jest tam wilgotno i zimno”. W ocenie innych naukowców „spryskiwanie tuszy zwierzęcej wodą powoduje wytwarzanie się aerozoli, w których wirus może się przenosić”. Badania wykazały również, że wirus w pomieszczeniach bez bezpośredniego dostępu świeżego powietrza i światła słonecznego może być aktywny od kilkunastu godzin do kilku dni, a na powszechnie stosowanych w zakładach przetwórstwa spożywczego materiałach z tworzyw sztucznych i stali nierdzewnej może przetrwać do trzech dni. J. Wood uważa, że „epidemie w zakładach przetwórstwa mięsnego spowodowane są prawdopodobnie kombinacją takich czynników, które razem wzięte, zwiększają ryzyko zakażenia”. Warto zauważyć, że podobne uwarunkowania sprzyjają powstawaniu ognisk zakażenia wirusem wśród górników kopalń węgla kamiennego na Śląsku…. Rzecz w tym, że w większości przedsiębiorstw, nie tylko sektora przetwórstwa mięsnego, właściciele przez całe lata nie inwestowali w poprawę warunków pracy, a dążyli do obniżania kosztów produkcji m.in. przez niskie płace i oszczędzanie na bezpieczeństwie w środowisku pracy, zatrudniając pracowników-cudzoziemców lub o niskich kwalifikacjach, którzy zgadzali się pracować w niegodnych XXI w. warunkach, byle cokolwiek zarobić… COVID-19 obnaża obecnie skutki takiego XIX-wiecznego stylu prowadzenia biznesu. K


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

W

racamy do wątku: dlaczego hanysom i gorolom nie zawsze jest po drodze, o czym świadczą chociażby kąśliwe wice. Obserwacje wskazują, że wprawdzie zmienił się ustrój, komuna się skompromitowała i upadła, ale hanys i gorol to jednak wciąż nie to samo. Przypomniała o tym ostatnio „Gazeta Wyborcza” (5 sierpnia 2020 r.) w związku z inicjatywą Iwony Świętochowskiej – wdowy po Kazimierzu Kutzu (1929–2018), która przekazała do Muzeum Śląskiego pamiątki po swoim zmarłym mężu. I zaczęły się schody, bo otrzymała wiadomość, że Muzeum nie ma pieniędzy ani miejsca na ich eksponowanie. Na krytyczne uwagi pod swoim adresem kierownictwo Muzeum Śląskiego zareagowało pojednawczo zapewnieniem (ale czy szczerze?), że jest otwarte na upamiętnienie Kutza i czuje się niezmiernie wyróżnione przekazaniem w darze pamiątek po wybitnym reżyserze/popularyzatorze śląskiej kultury. Jakoż jednoznaczne oczekiwanie, że Muzeum odtworzy dwupokojowy gabinet reżysera w formie wystawy stałej, nie jest możliwe do zrealizowania, natomiast zaplanowana jest wystawa czasowa poświęcona reżyserowi – oświadczyło kierownictwo Muzeum Śląskiego. Można odnieść wrażenie, że jest w tej przepychance jakaś nutka niechęci/obstrukcji Muzeum Śląskiego wobec upamiętnienia Kazimierza Kutza. Niewykluczone, że zagnieździł się w Muzeum Śląskim jakiś zacofany prawicowy konserwatysta, który mógł się przestraszyć oczekiwań wdowy po K. Kutzu, które nie ograniczają się wyłącznie do stałej wystawy pamiątek. Świętochowskiej-Kutz marzy się bowiem, aby w Muzeum Śląskim „było takie miejsce, do którego każdy będzie mógł przyjść, gdzie będzie można spotkać się z drugim człowiekiem. Miejsce, w którym będą mogli działać młodzi artyści i aktywiści. Miejsce tętniące życiem, wolnością słowa, nieskrępowaną niczym wolnością artystyczną. Mój mąż – przypominała wdowa – nigdy nie dał na sobie niczego wymusić, nawet krawata. Pozwólmy młodym ludziom działać tak samo. To wymarzone miejsce ma służyć wymianie myśli

mierze polegały na innym etosie pracy i innym stosunku do SOLIDNOŚCI. Ślązacy – głównie robotnicy funkcjonujący w małych i zamkniętych środowiskach – nie utrzymywali raczej kontaktów z Zagłębiakami. W Zagłębiu, zwanym czerwonym, podkreśla się silne związki tego regionu z ruchem robotniczym. Duże wpływy miała tu Polska Partia Socjalistyczna. Po II wojnie światowej tradycje robotnicze/komunistyczne „Czerwonego Zagłębia” znacznie eksponowano, szczególnie w okresie, kiedy I sekretarzem PZPR był wywodzący się stąd Edward Gierek. Nadto po 1945 roku komuniści postrzegali Ślązaków nie jako Polaków, ale pół-Niemców, co dodatkowo prowokowało antagonizmy. Ślązacy posługiwali się językiem gwarowym i nie mogli za bardzo liczyć na awans społeczny. Niewielu wtedy także kończyło studia. I coś jest chyba w tym wszystkim na rzeczy.

artystycznej bez żadnych ograniczeń. Nie będzie tam czegoś takiego, że coś wypada, a coś nie. Wypadać to mogą zęby albo macica – sugestywnie dowodziła Świętochowska – ale nic innego”. Widać, że wdowa po Kutzu poszła na całość. Można odnieść wrażenie, że wyszło na to, iż marzy jej się, aby w Muzeum Śląskim było miejsce przypominające przystanek Woodstock… Tak oto wkroczyliśmy w sferę problemów, które, zwłaszcza dla młodych ludzi nie znających historii, są zazwyczaj niezrozumiałe. Mam bowiem poczucie, że niewielu z nich wie, gdzie leży przyczyna dość powszechnie znanych (przybierających zróżnicowane konfiguracje) animozji między hanysami i gorolami. W moim pokoleniu – przykładowo – istniało i nadal istnieje przekonanie, że przyczyna leży w zaszłościach historycznych. O co chodzi? Otóż podkreśla się, że Katowice znajdowały się na terenie państwa niemieckiego, natomiast Sosnowiec najpierw należał do zaboru pruskiego, a później rosyjskiego. Tak więc Zagłębie i Śląsk różni odmienny kod kulturowy. Zagłębiacy, w większości wyłącznie ludność napływowa, nie wytworzyli tak odrębnej i wyrazistej kultury jak Ślązacy. Opowiadał mi przed laty zaprzyjaźniony historyk (hanys), że pośród tej napływowej ludności był też element przestępczy. Władze zaboru rosyjskiego miały bowiem zwyczaj wysyłać karnie kryminalistów na obrzeża swojego rozległego imperium. Przez lata antagonizmy w dużej

sparzało mi sympatii. A wystarczyło tylko – podkreślmy to – że byłem hanysem właśnie i imię Herbert miałem dla nie-Ślązaków z niemiecka brzmiące. Pamiętam, że tak bywało prawie zawsze, ilekroć znalazłem się w środowisku nie-Ślązaków, będąc w nim jedynym hanysem.

(...) człowieka, który całą Polskę uczył Śląska”. Manipulatorzy z „Wyborczej” alarmują i ostrzegają przed współczesną Polską, przywołując te słowa Kazimierza Kutza: „Kaczyński nie zajmuje się rządzeniem, tylko poszerzaniem swojej władzy, a Polska staje się na naszych oczach państwem wyznaniowym”. Ma-

i przekształcania Kościoła w taki sposób, aby wprawdzie pozostał Kościołem, tyle że bez Boga. Nigdy więc za dużo uwyraźniania fatalnych konsekwencji wynikających z lekceważenia mądrości Arystotelesa, który uważał zasadę niesprzeczności za najbardziej pewną ze wszystkich zasad. Rzeczywiście! Nikt

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

(czyli m.in. radosnym samopobłażaniem, brakiem odpowiedzialności za słowo) lubi niekiedy mówić o sobie, że jest „chrześcijaninem pogańskim”, który nie chce mieć nic wspólnego z agresywnym katolicyzmem. Ma też swojego anioła stróża, tyle że ze skłonnościami do libertynizmu. W swoje 78 urodziny K. Kutz wyjaśniał czytelnikom „Gazety Wyborczej”, dlaczego nie chodzi do Kościoła. Przy okazji mówił: „Nie wierzę w diabła, ale każdy ma go w sobie”. Skołowany czytelnik tej wypowiedzi ma jednak szansę poczuć się lepiej, gdyż w tym samym wywiadzie senator Kutz wyznał: „Ja jestem facetem, który nosi w sobie diabła nieodpowiedzialności wobec samego siebie”. Wobec takiego fandzolenia narzuca się/powraca wciąż to samo pytanie: co kierowało Kazimierzem Kutzem i po co mu to wszystko było? No cóż, wygląda na to, że chodzi o oswajanie ludzi z brakiem odpowie-

dzialności za słowo, czyli kontrolowane oswajanie z piramidalnym absurdem, że A i nie-A są tym samym. I tyle. Zasadne jest zatem stwierdzenie – oczywiście z pozycji zacofanego prawicowca – że bezkarne wypisywanie

i wygadywanie takich głupot dowodzi głębokiego kryzysu przyzwoitości i prawości, a przede wszystkim braku szacunku dla rozumu. Okazuje się, że rozważany problem wystąpił podczas uroczystości pogrzebowej. Poszło o znane przekleństwa Kutza. Oto Olbrychski w swojej mowie pogrzebowej ocenił, że „nikt nie umiał tak poetycko przeklinać, jak Kutz. Robił to w taki sposób, że mógł to robić w kościele przy kapłanach i żaden kapłan ani kobieta nie miałaby żadnych pretensji” – przekonywał pogrzebników i dodał, „że tak przeklinać jak Kutz potrafiła jedynie Kalina Jędrusik”. A żegnając swojego ojca (określał go niekiedy luzacko: facet), Gabriel Kutz powiedział: „Nigdy nie uważałem, żebyś kiedykolwiek klął, raczej umiałeś bardzo umiejętnie, poetycko i rozważnie wykorzystywać niedocenione możliwości języka”. Pogrzebnicy mogli się też dowiedzieć z pierwszej ręki o wielkiej dobroci zmarłego. Tak o tym opowiadał drugi syn zmarłego, osadzając wspomnienie w szerszym kontekście: „Kiedyś, podczas jakiejś imprezy, podszedł do mnie facet i zapytał, jak to jest być synem Mistrza. Rozbawiło mnie to i przypomniała mi się pewna anegdota. Kiedy byłem mały, poszliśmy z Kaziem do McDonalda na nuggetsy – on uwielbiał te nuggetsy i sos słodko-kwaśny – i jak wyszliśmy, to ojciec zorientował się, że zapomniał czapki. Pewnie większość z was ją kojarzy, bo towarzyszyła mu przy większości jego filmów.

do komunizmu wywoływali złudzenie drugiego dna ideologii komunistycznej, jakiejś głębszej warstwy mądrości, tkwiącej niczym skarb pod ohydą komunistycznej codzienności. W ten sposób mącono w umysłach ludzi, siano wątpliwości i zdołano chyba zachwiać elementarnym rozeznaniem, co jest złem, a co dobrem. Tacy intelektualiści i artyści odbierali też ludziom (i nadal odbierają) nadzieję płynącą z wiary, że zło nie może mieć po swojej stronie rzeczników tak solidnych wartości, jak: mądrość prawda, dobro i piękno. Również dzisiaj wynajęci do mącenia w głowach artyści i intelektualiści kreowani są przez media na nosicieli prawd moralnych. Warto jednak pamiętać, że nawet najwspanialsze osiągnięcia artystyczne (vide K. Kutz) nie gwarantują słuszności wyborów moralnych czy intelektualnych, a także nie stanowią skutecznej zapory przed manipulacją. Ta konstatacja dotyczy nie tylko naszej polskiej rzeczywistości, lecz także światowych areopagów. I jest trafna zarówno wobec sfer artystyczno-literackich, jak i przedstawicieli nauk empirycznych – w końcu bywa przecież, że „paraliż postępowy także ścisłe trafia głowy”. PS Ryzykując zarzut obsesji (a niechta bydzie!) odniosę się jeszcze do faktu, że K. Kutz lubił się żenić, skoro trzy razy się hajtnął. Był więc w tym względzie jakby dwukrotnie mało solidny. Jak na hanysa, Kutz się ożenił o dwa razy za dużo. K

Śląsk wypłukany ze śląskości

Czy Kazimierz Kutz nadaje się na edukatora Ślązaków? Pisałem już („Kurier WNET” nr 15/2015) w tekście Prorocy nowej Śląskiej tożsamości i dwa lata później (nr 33/2017) w tekście Oswajanie „Świra”, że odpowiedź na to pytanie musi być zdecydowanie negatywna. Dziś, powodowany imperatywem śląskiej solidności, uważam za swój święty obowiązek dopowiedzieć, że Kazimierz Kutz, owszem, nadaje się (i to bardzo) wyłącznie do tytułowego wypłukiwania ze Śląska śląskości właśnie. Pomaga mu w tym m.in. „Gazeta Wyborcza”, która konsekwentnie i z uporem godnym lepszej sprawy od lat (ale zawsze zgodnie ze swoją lewacką, postmodernistyczną i antykatolicką linią) kreuje fałszywy obraz Kazimierza Kutza jako niedościgły wzór Ślązaka i wielkiego edukatora Ślązaków. W sukurs „Wyborczej” idzie śląska gazeta „Dziennik Zachodni”. Z okazji zbliżającej się pierwszej rocznicy śmierci Kutza można w niej było przeczytać, że „straciliśmy najwybitniejszego Ślązaka od czasów Korfantego,

nipulatorzy z „Wyborczej” za nic mają fakty, z których przecież wynika, że ten – skądinąd wybitny – reżyser skumulował w sobie wszystko, co każe go traktować jako anty-Ślązaka, bo np. chełpił się swoimi inklinacjami do lewackiego/

(chyba tylko ten, kogo rozum opuścił) nie może mieć wątpliwości, że to samo nie może zarazem przysługiwać i nie przysługiwać temu pod tym samym względem. A to właśnie – zauważmy i podkreślmy – głosi zasada niesprzecz-

Uważam za pewne: Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, znacząco potwierdzającym jej samobójstwo. antykatolickiego postępu i nie miał nic wspólnego ze śląską solidnością i szacunkiem dla tradycji. K. Kutz – przypomnijmy – nawoływał w 2004 roku: „Mamy prawo żyć w lepszym społeczeństwie – tolerancyjnym i stwarzającym równe szanse wszystkim – Polakom, Ślązakom, homoseksualistom”. Problem w tym, że świadomość tego przekrętu – nie wahajmy się tego nazwać po imieniu: oszustwa – jest niewielka, zwłaszcza pośród najmłodszych wielbicieli Kazimierza Kutza. Młodzi tumanieni bywają wedle następującego schematu: agresywni ideolodzy i bojówkarze, dążący do destrukcji fundamentów życia społecznego, przedstawiani są jako bezbronne ofiary uciskane przez system. Tym bardziej więc należy, gdzie to tylko możliwe, sprawę uwyraźniać i nagłaśniać. Na marginesie zauważmy, że na dobrą sprawę pomysł wypłukiwania ze Śląska śląskości nie zawiera w sobie nic oryginalnego, wszak jako żywo przypomina znane inicjatywy naprawiania

ności. Tymczasem, niestety, wielu ludzi nie chce i nie podąża za mądrością Arystotelesa. Ten brak respektu/szacunku wobec zasady niesprzeczności przybiera różnorodne konfiguracje i skutki. Tak oto na gruncie założeń dokonującej się rewolucji kulturowej/zmiany społecznej (zmierzającej, najogólniej rzecz biorąc, do postawienia świata na głowie), tradycja i przechowywanie dziedzictwa przeszłości nie są już cenną wartością. Idąc tym absurdalnym tropem, lewackie siły postępu z uporem godnym lepszej sprawy propagandowo nadymają wybitnego artystę/reżysera Kazimierza Kutza jako wybitnego/wzorcowego Ślązaka. Mają w głębokiej pogardzie to, że w rzeczywistości Kazimierz Kutz pod nieomal każdym względem jest zaprzeczeniem Ślązaka/hanysa. Trudno o większą głupotę niż ta, z którą mamy do czynienia. Oto mamy Ślązaka, i to rzekomo wybitnego, który jest zdeklarowanym bezbożnikiem. Mamy więc trefnisia, który zgodnie z regułami poprawności politycznej

Jak skutecznie podbić kraj? Nie dowiemy się już, czy wykreowany na wybitnego Ślązaka senator Kutz wiedział, co dawni chińscy filozofowie radzili swojemu cesarzowi. A doradzali tak: jeśli chcesz podbić jakiś kraj, spraw, by wszystko, co w nim jest dobre i silne, stało się śmieszne, a przede wszystkim jego wiara i jego patriotyzm. W zarysowanym kontekście warto przywołać intuicje Adama Mickiewicza, odnoszące się do patriotyzmu i wiary, z Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego: „Cywilizacja to nie modne i wykwintne ubiory, smaczna kuchnia, wygodne karczmy, piękne teatra i szerokie drogi – cywilizacja to obywatelstwo, oparte na zdolności poświęcenia się dla ojczyzny. Więcej: cywilizacja, prawdziwie godna człowieka musi być chrześcijańska. Nie Wy macie – wskazywał wieszcz – uczyć się cywilizacji od cudzoziemców, ale macie uczyć ich prawdziwej cywilizacji chrześcijańskiej”. Narzuca się pytanie: czy my, Polacy, jesteśmy do tak pojętej działalności edukacyjnej wobec cudzoziemców przygotowani i zdolni? Czy aby nie oddaliśmy już Polski siłom lewackiej rewolucji kulturowej? Polecając te pytania uwadze moich Czytelników, jedno uważam za pewne: Śląsk z wypłukaną śląskością, czyli ze zniszczoną tożsamością – gdyby do tego, nie daj Panie Boże, doszło – byłby kolejnym gwoździem do trumny cywilizacji zachodniej, znacząco potwierdzającym jej samobójstwo. Refleksja końcowa. W przeszłości intelektualiści, artyści swym akcesem

Tym, co sie choć kapka znają na poprawności politycznej, nie trzeba dużo łonaczyć, czamu hanysy z gorolami nie za bardzo sztimują. Hanys – wyjaśnijmy tym, co nie bardzo wiedzą – to określenie rdzennego mieszkańca dawnej pruskiej części Górnego Śląska. Hanys to autochton. Nie określa się tak osób spoza Śląska, które na Śląsku mieszkają i przyjęły śląską kulturę. Hanys pochodzi od niemieckiego imienia Hans jako odpowiednika polskiego imienia Jan. Słowo to miało sugerować niemieckie pochodzenie Ślązaków. Słowami bliskimi znaczeniowo do hanysa są ‘miejscowy’ i ‘tutejszy’, w znaczeniu ‘stąd’ (a nie zza rzeki, czyli z Zagłębia i reszty Polski). Ślązacy ze Śląska określeniem gorol nazywają mieszkańców sąsiadującego Zagłębia i pozostałych części Polski oraz Polaków mieszkających na Śląsku.

Napiszę o tym dwa słowa, ponieważ tak się składa, że mam w tym zakresie osobiste doświadczenia w postaci epizodów z lat chłopięcych (na szczęście incydentalne), w których postrzegany byłem jako pół-Niemiec, co nie przy-

Kiedy zawróciliśmy do knajpki, chwiejnym krokiem wyszedł z niej bezdomny. Spojrzałem na ojca, ojciec spojrzał na czapkę na głowie bezdomnego i po chwili Kazik powiedział: »A ch.. z tym, niech mu będzie«. I tym właśnie było dla mnie bycie synem Mistrza”. Oczywiście, łatwo ośmieszyć tę moją pisaninę. Wytknąć mi jakiejś obsesyjne czepianie się głupot. A wielbicieli Kutza będzie ona zapewne mierzić i bydom jom – nie dostrzegając w tym, przed czym ostrzegam, żadnego zła – smolić. Tymczasem zło ma to do siebie, że im mniej jest uświadamiane, tym bardziej jest niebezpieczne.


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

6

chłopska wiara

Ś

redniowieczne księstwo rybnickie zostało na wiele wieków oderwane od ziem Korony i funkcjonowało poza granicami Rzeczypospolitej, poddane wpływom czeskim i niemieckim. Jednak stereotyp mieszkańców oraz religia i mowa ojczysta tej prowincji przetrwały dominację czeską i politykę kulturkampfu. Kościół i religia w czasach najcięższych prób były dla ziomków M. Basisty niemal jedyną przystanią, która nie zawiodła. Stały one na straży prawa, potępiały gwałt i przemoc, starając się prowadzić do ewangelicznej równości i sprawiedliwości, uszlachetniając człowieka, wskazując mu wielkie i wzniosłe cele. Kościół był ostoją dla języka i polskości, chroniąc je od zniszczenia w czasie barbarzyńskiej polityki germanizacyjnej kanclerza Ottona von Bismarcka-Schönhausena. Dla pokolenia rodziców Maksymiliana Basisty chłopska wiara i Kościół były chlebem, który pomagał im przechodzić ciężką drogę doczesnego życia. Nieprzypadkowo Basista miał wszystkie cechy, które wyróżniały jego ziomków, jak przywiązanie do wiary i mowy ojców, ostrożność i racjonalność w podejmowaniu decyzji, oszczędność i trzeźwość myślenia. Należał do tych, którzy nie ulegają mowom demagogów i na ich życzenie nie chwytają za broń. Jeśli jednak już podejmują walkę, nie poddają się, a gdy

KURIER·ŚL ĄSKI Maksymilian Basista pseudonim Klin, przywódca peowiacki i działacz plebiscytowy, urodził się i wychował w jednym z najbardziej charakterystycznych regionów Polski Piastów. Był Górnoślązakiem, synem Ziemi Rybnickiej.

Maksymilian Basista (1883–1967) ps. Klin, Wojciech Kwiecień Zdzisław Janeczek Albersa (1888–1976) – wybitnego malarza abstrakcjonisty, profesora Bauhausu, współtwórcy popartu. W Bottrop podjął pracę w kopalni. W ten sposób dołączył do starszego brata, który wcześniej emigrował w poszukiwaniu chleba. Tutaj nawiązał kontakt z polskimi organizacjami i stowarzyszeniami, które zachęcały Basistę do dalszego samokształcenia. Związał się m.in. z Towarzystwem Oświaty im. św. Barbary. Wytyczone zadanie ułatwiała mu nadzwyczajnie dobra pamięć, zdolność szybkiego pojmowania, wytrwałość w pracy, oszczędność i dobra kondycja fizyczna oraz ambicja, by dorównać lepszym. Na twardej drodze życia, jaką kroczył od dzieciństwa, zdobytą wiedzę zawdzięczał szkole ludowej, rodzicom i swojej pracowitości. Zmiany w poglądach przynosił także wiek, doświadczenie, poczucie obowiązku i wzrastająca świadomość narodowa.

Mistrz Wincenty Lutosławski

Emaliowany kubek z wizerunkiem Wilhelma I – wyrób Huty „Silesia”

czegoś bronią, gotowi są za to zginąć. Maksymilian Basista dowiódł swej lojalności i skuteczności nie tylko jako żołnierz w okresie powstań i plebiscytu. Wspomnienia współczesnych kreują wizerunek człowieka o nieprzeciętnej, barwnej, niepowtarzalnej osobowości. Wacław Ryżewski zaliczył go w poczet wybitnych przywódców politycznych, którzy „odegrali pionierską, czołową rolę w przygotowaniu i przeprowadzeniu powstań”. Z wyrywkowych zapisków wyłania się nam obraz działacza niepodległościowego, poznajemy także jego sposób myślenia, stosunek do rzeczywistości, obowiązków i zadań, światopogląd religijny, społeczny i polityczny. Jako dziecko śląskiej wsi, chociaż zamieszkał w mieście, czuł się zawsze związany z chłopami wszystkimi więzami losu i pokrewieństwa. Urodził się 7 VIII 1883 r. w Górkach w powiecie rybnickim, z ojca Jana i matki Franciszki z domu Kałuża, osiadłych na nierentownym, małym gospodarstwie rolnym. Aby utrzymać ciągle powiększającą się rodzinę, ojciec musiał dorabiać w pobliskim młynie i tartaku. Maksymilian miał sześciu braci i trzy siostry. Jego najbliższe otoczenie to chłopska rodzina, uboga i skrzywdzona, żyjąca w niedostatku, utrzymująca się z ciężkiej, codziennej pracy. Nieco dalsze zaś to chłopi-sąsiedzi żyjący w takich samych warunkach. Całą naukę stanowiła miejscowa szkoła ludowa, którą ukończył, wyróżniając się zdolnościami spośród miejscowych dzieci. Maksymilianem Basistą zainteresował się ksiądz Nitsche z Lysek, gotów łożyć na jego dalszą edukację w seminarium duchownym we Wrocławiu. Rodzice w obawie przed niebezpieczeństwem wynarodowienia syna nie przyjęli ofiarowanej im pomocy. Wykształcenie młodego Basisty musiało opierać się zatem na lekturze różnych pism i książek, jakie mógł zdobyć. Czytanie książek i gazet rozszerzyło jego horyzont, a równocześnie wzbudzało ambicję i pchało do wysiłków otwierających drogę do realizacji wyższych zamierzeń. Czasowo jednak zmuszony był podjąć pracę w rybnickiej hucie „Silesia”. W 1889 r. w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy zdecydował się na wyjazd do Bottrop w Zagłębiu Ruhry, kolebce niemieckiego przemysłu, dzisiaj znanego jako miasto rodzinne Josefa

W 1903 r. zetknął się z naukami przebywającego w Westfalii profesora Wincentego Lutosławskiego i inspirowanym przez niego ruchem „Eleusis”. Jako aktywny członek tej organizacji przeżył fascynację polską literaturą i historią. Bliskimi mu postaciami, które były wzorem patriotyzmu, okazali się królowie Władysław Jagiełło i Jan III Sobieski oraz naczelnik Tadeusz Kościuszko. W ramach akcji odczytowej

Wincenty Lutosławski (1863–1954), polski filozof, poliglota i działacz narodowy

na ich temat Basista deklamował wiersze i wygłaszał referaty w pobliskich Bottrop miastach, jak: Essen, Dellwig i Oberhausen, w którym powstała już pod koniec XVIII w. pierwsza odlewnia żelaza. Były to ważne ośrodki przemysłu hutniczego i górniczego w Europie. Mieściły się w nich duże skupiska polskich robotników-emigrantów. Po osiągnięciu pełnoletności, jako poddany pruski, w 1904 r. został powołany do dwuletniej służby wojskowej w armii cesarza Wilhelma II. Gdy wywiązał się z obowiązku, powrócił do pracy w Bottrop. W 1906 r. został wydelegowany przez polskich górników z Westfalii na kursy naukowe organizowane przez prof. Wincentego Lutosławskiego w Krakowie. W programie uwzględniono podstawy matematyki, logiki, gramatyki języka polskiego i historii Polski. M. Basista nie ograniczył się do zajęć prowadzonych w ramach Wszechnicy Wychowania Narodowego im. Adama Mickiewicza. Uczęszczał również na kurs drukarski w zakładach graficznych Władysława Ludwika Anczyca oraz kurs handlowy i księgarski u Gebethnera i Wolffa. W wykładach Wszechnicy uczestniczyli także inni Górnoślązacy, m.in. Edward Rybarz i Jan Przybyła, wybitni krzewiciele polskości. W czasie pobytu w Krakowie Basista zdobył także kwalifikacje przewodnika wycieczek turystycznych. Poznał nie tylko dzieje i zabytki tego miasta, ale także ludzi, którzy tworzyli magię Krakowa, wielką przeszłość podwawelskiego grodu, która przeplatała się z rytmem codziennego życia.

Równocześnie utrzymywał stały kontakt z Górnym Śląskiem. W 1907 r. prowadził agitację wyborczą w okręgu gliwicko-lublinieckim na rzecz polskich kandydatów do niemieckiego parlamentu. Ponadto organizował wycieczki Ślązaków pragnących zwiedzić królewski Wawel.

Pragnienie służby Ojczyźnie Po odbyciu kursów nie wrócił już do Westfalii, lecz w 1910 r. osiadł na stałe w Rybniku, gdzie podjął działalność kulturalno-oświatową. Otworzył polską księgarnię i nawiązał kontakt z wydawnictwem Karola Miarki w Mikołowie i „Katolika” w Bytomiu. Ponadto wystarał się o koncesję na sprzedaż „Kuriera Śląskiego” i „Polaka”. W propagowaniu polskości wspierała go żona Maria z Burdów (1892– 1948), która ukończyła Zakład Wychowawczy dla Dziewcząt w Kuźnicach koło Zakopanego. Była to „Szkoła Życia” – nazywana także Szkołą Domowej Pracy Kobiet – Jadwigi z Działyńskich Zamoyskiej (1831–1923), autorki książek: O pracy (1900) i O wychowaniu (1907). W organizację zajęć szkoły angażowały się dzieci generałowej: Władysław i Maria. Sprzyjał inicjatywie także klimat wielkopolskiej rezydencji historycznych rodów Górków i Działyńskich. W kórnickim domu rodzinnym uczono Jadwigę patriotyzmu na dziejach rodu senatorskiego

Gustaw Adolf Gebethner (1831–1901), księgarz i wydawca

Ogończyków i przykładzie, jaki dawali: dziad Ksawery (poseł na Sejm Wielki), ojciec Tytus (powstaniec listopadowy) i brat Jan Kanty (powstaniec styczniowy) Działyńscy. Powtarzano jej od najmłodszych lat, iż „do służby ojczyźnie należy się przygotować: poprzez doskonałe wypełnianie codziennych obowiązków, poprzez gospodarność, pracę, naukę, oszczędzanie i rozwijanie cnót”. Dom Działyńskich słynął z przywiązania do Rzeczypospolitej i kultu pracy: „Warszawska cytadela, knut, kibitki, Syberia – to były przedmioty rozmów na porządku dziennym. Dla kraju pracować, dla kraju umrzeć – o tym się marzyło nieustannie” – wspominała Jadwiga Zamoyska, w której krzyżowały się cechy dwóch wielkich polskich rodów: Działyńskich (po ojcu Tytusie) i Zamoyskich (po matce Celestynie Zamoyskiej). Uczestniczyła w życiu politycznym emigracji, towarzyszyła mężowi, gdy podczas wojny krymskiej organizował Legiony Polskie w Turcji. Zanim poświeciła się bezpłatnej edukacji dziewcząt z biednych domów włościańskich, odebrała – jak przystało na arystokratkę – staranne wykształcenie. Uczyła się „geografii, literatury, historii, rysunku, gry na klawikordzie, języków obcych, nie tylko angielskiego czy francuskiego, ale też hiszpańskiego, szwedzkiego i perskiego. Przywiązywała dużą wagę do nauki i doskonalenia ojczystego języka. Chcąc służyć Ojczyźnie, zapragnęła zrealizować młodzieńcze pragnienie kształcenia się w obowiązkach chrześcijańskich, ekonomicznych i społecznych”. Założenie „Szkoły Życia” J. Zamoy-

ska traktowała jako misję patriotyczną, wiodącą ku odrodzeniu moralnemu i organicznemu polskiego narodu. Pomocą w założeniu szkoły gospodarczej posłużyli jej filipini – francuscy księża katoliccy stowarzyszeni w Kongregacji Oratorium Świętego Filipa Neri (Congregatio Oratorii Sancti Philippi Neri). Szkoła w Kuźnicy „kształtowała równorzędnie ducha, umysł i ciało”. Tutaj formowały się silne charaktery, umysły i duch polskich kobiet, w myśl propagowanej przez J. Zamoyską idei „trójpracy”. Naczelnym hasłem zakładu było motto: „Służyć Bogu – służąc Ojczyźnie, służyć Ojczyźnie – służąc Bogu”, w godle szkoły zaś znalazły się: krzyż, kądziel i książka. Papież Pius X w liście do J. Zamoyskiej tak ocenił jej dzieło: „Podoba nam się w istocie, że macie na celu uzupełnienie wychowania dziewcząt, często zaniedbywanego w najniebezpieczniejszej dla nich chwili, gdy opuszczają szkołę; że kształcicie je w pobożności i nauce, i uczycie przykładać ręce do pracy domowej. Stąd wynika, że wasza instytucja jest zarówno praktyczną szkołą życia chrześcijańskiego, jak i szkołą dobrego gospodarstwa domowego. Co jednak jeszcze milsze czyni na Nas wrażenie i bez wątpienia rozszerza zakres waszej działalności, to wasze dążenie, by przyjść z pomocą całemu społeczeństwu, a to za pośrednictwem uczennic przez was wychowywanych”. W rozprawie O miłości Ojczyzny w 1899 r. Jadwiga Zamoyska pisała: „Człowiek należy (…) do Ojczyzny, której stanowi cząstkę żywotną, której chwała i pomyślność od niego w części zależą, Ojczyzny, którą winien znać i kochać, ażeby móc jej wiernie służyć, królestwo Boże w niej szerząc. Ojczyznę zatem trzeba znać: znać jej dzieje, jej język, jej właściwe cechy, jej warunki bytu ekonomiczne, społeczne i polityczne, gdyż z obeznania się z jej sprawami ubiegłymi i bieżącymi, z jej zasobami materialnymi i moralnymi wynika możność służenia jej rozumnie i skutecznie. W rzeczy samej, ludzie najbardziej pod względem narodowym wykształceni zwykle najpożyteczniej Ojczyźnie służą”. Miała świadomość nadchodzących zmian, nie tylko politycznych, ale i społecznych. Nieprzypadkowo cieszyła się szczególną admiracją i uznaniem współczesnych. Jej opinii zasięgał nawet Naczelnik Józef Piłsudski, a absolwentka Magdalena z Kossaków Samozwaniec napisała, iż „była istnym generałem w spódnicy, a jej wychowanki trzęsły się przed nią ze strachu jak przed drugim Panem Bogiem”.

Jadwiga z Działyńskich Zamoyska (1831– 1923), działaczka społeczno-narodowa, Służebnica Boża Kościoła katolickiego, założyła w Kórniku „Szkołę Życia” dla kobiet. Objęta w 1885 r. ustawami bismarckowskimi, została wydalona z Prus jako obywatelka Francji. W tej sytuacji szkołę przeniosła do Kuźnic

Szkoła w Kuźnicach w czasie okupacji chroniła dziewczęta przed wywózką na roboty przymusowe do Rzeszy. W 1949 r. została rozwiązana przez komunistów. Jej personel poddano represjom

Pod czujnym okiem J. Zamoyskiej Maria z Burdów przerobiła program szkoły, m.in.: naukę prania i prasowania, porządków domowych (sprzątanie, usługa przy stole itp.), kucharstwa, piekarstwa, mleczarstwa, robienia zapasów zimowych, utrzymywania bielizny domowej, kroju, szycia i cerowania, gospodarstwa podwórzowego, prowadzenia kasy. Nie obyło się bez kursu dobrych manier, dojenia krowy i oprawiania kury. W godzinach popołudniowych czytała oraz odrabiała lekcje religii, historii Polski, rachunków gospodarczych, śpiewu chórowego i uczestniczyła w pogadankach pedagogicznych. Tak wyedukowana w Kużnicach, wróciła na Górny Śląsk. Od 1911 r. prowadziła nie tylko mężowską księgarnię, ale i wychowywała dwójkę dzieci: Mieczysława i Marię. Ich dom pod jej „zarządem” zamienił się w ważny ośrodek pracy niepodległościowej. Ta energiczna Ślązaczka z Olzy w powiecie raciborskim szczególnie aktywną rolę odegrała podczas kampanii plebiscytowej w towarzystwach kobiecych. Basista, dzięki lustracjom działających w Rybnickiem kół „Eleusis”, doprowadził do ich rozrostu i siły, prze-

Obrazą protestanckich Niemiec (sympatyzujących z Imperium Osmanów) było przywoływanie katolickiej Polski, „przedmurza Europy przeciw Turkom i poganom”, co opisał przed wiekami w swoich Pamiętnikach Jan Chryzostom Pasek z Gosławic (1636–1701). Pruska policja postępowanie swoje na Górnym Śląsku uzasadniała tym, iż nawet „jeśli sztuka zawiera (…) treść historyczną, to przecież znajdują się w niej podstępne miejsca, których celem jest w obecnej sytuacji politycznej rozniecanie wśród niewykształconych górnośląskich widzów-robotników nastrojów niepokoju i niezadowolenia”. W dziełach Artura Grottgera (Polonia i Lithuania) i Wojciecha Kossaka Bitwa pod Olszynką Grochowską sądy i policja pruska widziały jedynie treści „podżegające do nienawiści”. „Seraf ”, mimo niemieckich przeszkód administracyjnych, święcił sukcesy i zdobył wiele nagród. To skutkowało szykanami władz policyjnych. Chór, nie bacząc na to, wystawiał m.in. sztuki Władysława Ludwika Anczyca i szukał wzorów do naśladowania w działalności m.in. Konstantego Niestroja, założyciela i dyrygenta „Kasyna” oraz michałkowickiego chóru „Słowi-

Edward Rybarz (1884–1940), śląski działacz społeczny, poseł na Sejm Śląski, naczelnik gminy Łagiewniki

Władysław Ludwik Anczyc herbu Ancuta (1823–1883), poeta, dramatopisarz i wydawca

kształcając je w Związek Towarzystw Górnośląskiej Młodzieży Ludowej, który w 1912 r. na zjeździe delegatów w Kostuchnie wszedł do Wydziału Kulturalno-Oświatowego tegoż Związku. W działaniach tych wspierał go Jan Dziuba, działacz narodowy, którego początki pracy oświatowej wiążą się z rybnicką hutą „Silesia”. Ponadto należał do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” i Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, co ułatwiało mu kontakt z polskimi robotnikami na Śląsku. Maksymilian Basista w 1911 r. po wizycie w Rybniku księdza Antoniego Ludwiczaka (od stycznia 1912 r. sekretarza generalnego Towarzystwa Czytelni Ludowych) rozbudował w swoim rejonie sieć bibliotek, a w Rybniku objął stanowisko prezesa TCL. Ponadto prowadził i organizował kursy bibliotekarskie. 18 maja 1913 r. mimo przeszkód i trudności stwarzanych przez niemieckie władze miejskie w Rybniku założył Towarzystwo Śpiewu „Seraf ”. Wybrany jego prezesem, piastował tę funkcję z przerwami do 1929 r. Pierwszym dyrygentem chóru i współpracownikiem M. Basisty został Franciszek Nowak.

W opozycji do kulturkampfu Nazwa zespołu łączona jest z pamiętną mszą sylwestrową u św. Antoniego w 1912 r. Wówczas zrodził się pomysł na nazwę chóru. Seraf – inaczej serafin – to istota biblijna wymieniona w Starym Testamencie przez proroka Izajasza: „ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren Jego szaty wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swoje nogi, a dwoma latał. I wołał jeden do drugiego: Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały”. Słowa, które wypowiadały serafiny, są częścią hymnu Sanctus śpiewanego podczas Eucharystii. Hebrajskie ‘seraphim’ w liczbie mnogiej oznaczało: „płomienni”. Tacy byli członkowie chóru założonego przez M. Basistę – „płomienni patrioci”, dla których zawołaniem była dewiza rodu Lubomirskich „Zwróceni ku Ojczyźnie”. Aby uniknąć pruskich represji, pierwsze próby odbywali na terenie prywatnych posesji, a nawet „w lesie lub w polu poza miastem, przeważnie w Zebrzydowicach w zabudowaniach pana Prusa”. Gdyż policja, poirytowana „wychwalaniem polskości”, której uosobieniem byli Jan III Sobieski („Zbawca chrześcijaństwa”) i Tadeusz Kościuszko („Szermierz wolności”), tępiła wszelkie przejawy ducha polskiego.

czek”. Członek „Serafu”, Walenty Kuczera, idąc w ślady siemianowickiego hutnika Piotra Kołodzieja, sam napisał w 1913 r. dwie sztuki: Zemsta Cyganki i Niedola Halusi. Z „Serafem” związana była także Aniela Wolnik z rybnickiego Paruszowca, sanitariuszka powstań śląskich, kurierka i działaczka plebiscytowa. Gdy przyszli po nią Niemcy, by aresztować ją za udział w pierwszym powstaniu 1919 r., poprosiła rodzicielkę: „Pobłogosław mnie, matko, na śmierć za Polskę”. Przetrzymywana w szpitalu psychiatrycznym i poddawana ciężkim przesłuchaniom, których celem było ujawnienie lokalizacji magazynów broni oraz personaliów konspiratorów POW G.Śl. i uczestników insurekcji, nikogo nie wydała. Dlatego w mniemaniu sędziów zasłużyła na wyrok śmierci. Przewieziono ją do więzienia w Raciborzu, gdzie była jedyną kobietą oskarżoną o zdradę stanu. Mimo kolejnych prób zastraszania, nie uległa presji prześladowców. Po półrocznym śledztwie została zwolniona. Gdy wydostała się z pruskich kazamat, objęła patronat nad teatralną działalnością chóru, a w trzecim powstaniu została sanitariuszką rybnickiego 5 Pułku. Aniela Wolnikówna była podporą społecznej, politycznej i kulturalnej działalności M. Basisty wymierzonej w „niemiecką pracę kulturalną” (deutsche Kulturarbeit). W 1920 r. dużą popularnością cieszyli się – w wykonaniu aktorów „Sera-

Uczennice „Szkoły Życia”, ze względu na białe czepce były zwane przez górali „cepculkami”

fu” – Łobzowianie: obrazek dramatyczny w jednym akcie ze śpiewkami Władysława Ludwika Anczyca, Gwiazda Syberii Leopolda Eugeniusza Starzeńskiego i przypominający Zbójców Fryderyka Schillera dramat Karpaccy górale Józefa Korzeniowskiego. Szczególne wzięcie miała pieśń Czerwony pas. Muzykę do wersji scenicznej Karpackich górali napisał Stanisław Moniuszko. Dzięki Maksymilianowi Basiście na Górnym Śląsku w walce z kulturkampfem tryumfy święciła polska sztuka i żywe słowo. W ten sposób podważał on ideę niemieckiego Kulturvolku i roszczenia jego propagatorów do panowania nad ziemiami polskimi wchodzącymi w skład monarchii Hohenzollernów. Przeciwstawiał się poglądom, którym drogę w minionym stuleciu torował


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI bowiem przeszkodzić, żeby przez niewłaściwe traktowanie moich ludzi ich dobre charaktery demoralizowano. Siła II Pułku włącznie ze sztabami liczy 2400, wobec tego w przeciwstawieniu do siły początkowej podwyższam etatową siłę na 2800 chłopa. Maria Basista (1890–1948), śląska działaczka narodowa i plebiscytowa

„żelazny kanclerz” Otto von Bismarck. M. Basista rozumiał, że celem następców kanclerza, toczących z Polakami wojnę kulturową, było odebranie Polakom szans na odbudowę państwa poprzez kulturalne wyniszczenie, zatarcie śladów polskiej historii i tradycji poprzez uniemożliwienie ich przekazywania, wyrugowanie ze szkolnictwa języka polskiego i usunięcie z życia publicznego katolickiego duchowieństwa. W odpowiedzi na ataki na Kościół katolicki, pod względem narodowościowym na Górnym Śląsku niemal w całości polski, M. Basista przywołał na pomoc owych biblijnych serafinów, którzy patronowali jego chórowi. Pomiędzy 1920 a 1922 rokiem

Maksymilian Basista przed księgarnią w Rybniku

V. Proszę kurierowi mojemu dać odpowiedź”.

poligonów wojskowych. Obóz więźniów górnośląskich (działaczy narodowych i powstańców) niczym nie różnił się od tych późniejszych, jak hitlerowski KL Auschwitz. Jeńców lokowano w drewnianych barakach, otoczonych wysokimi ogrodzeniami z drutu kolczastego, w warunkach urągających elementarnym wymogom sanitarno-higienicznym. Z braku łóżek i sienników spali oni stłoczeni na gołej podłodze. Wielu z nich cierpiało z powodu odniesionych w wyniku pobicia ran. 14 IV 1919 r. Nadzwyczajny Sąd Wojskowy w Raciborzu za zdradę stanu, „usiłowanie oderwania Śląska od Niemiec z bronią w ręku” i „udzielanie

Różnice pokoleniowe

M. Basista w pasiaku obozowym

Maksymilian Basista, śląski działacz narodowy i powstaniec

Oprócz pozycji społecznej i wykształcenia wojskowego duże znaczenie odgrywał wiek kadry dowódczej powstań śląskich, który w pewnym sensie stymulował bunt młodych przeciw zastanej rzeczywistości. Na powyższy fakt zwrócił uwagę m.in. Mikołaj Witczak, jeden z organizatorów POW G.Śl. W swoich wspomnieniach pisał: „Choć nasi oficjalni przedstawiciele sprawy polskiej byli znani i powszechnie szanowani, to jednakowoż wiara 18–40 -latków (roczniki te uważaliśmy za swoje) darzyła nas większym zaufaniem i po większej części odnosiła się

Maksymilian Basista, czas walki plebiscytowej i powstań

„Seraf ” zaprezentował widzom takie sztuki, jak: W górę serca: obraz w 4 aktach na tle dziejów 1863 roku Dominika Franciszka Gabriela (1859–1926) oraz Barbarę bohaterkę chrześcijańską. Ogólnie od 1920 r. „Seraf ” dał w ciągu 11 lat 38 przedstawień. Członkowie „Serafu” nie tylko pobierali lekcje śpiewu, ale organizowali wieczorki poetyckie, wygłaszali referaty dotyczące literatury i dziejów Polski. Działania te jawiły się jako zagrożenie dla żywotnych interesów Prus i Rzeszy, a tym samym dla ich „misji kulturalnej”. M. Basista podczas pierwszej wojny światowej został powołany do armii pruskiej i skierowany na front zachodni. Walczył m.in. pod Verdun, gdzie został ciężko ranny. Po rekonwalescencji został przydzielony do oddziałów pomocniczych najpierw w rejonie Brześcia nad Bugiem, następnie w Estonii. We wrześniu 1918 r., uzyskawszy urlop, dotarł przez Prusy Wschodnie, Poznań, Wrocław do Rybnika, z którego nie powrócił już do jednostki macierzystej. Po drodze widział, jak Niemcy wykorzystywali gospodarczo okupowane narody i rabowali wszelkie mienie. Rozkopywali w miastach chodniki i wyrywali z ziemi miedziane elektryczne kable, klamki i okucia z okien, rekwirowali nawet drzwiczki od pieców. W Tylży był świadkiem pierwszych wystąpień rewolucyjnych zapowiadających upadek dwóch potęg zaborczych. Już wówczas nachodziła go myśl, iż „klęska Niemiec w tej wojnie to nasze zwycięstwo”.

W szeregach POW G.Śl. W pierwszym rzędzie zajął się odbudową podupadłej w czasie wojny firmy księgarskiej i nawiązaniem kontaktów z polskimi działaczami narodowymi w Ziemi Rybnickiej. 18 I 1919 r. złożył przysięgę peowiacką. Wspólnie z Janem Dziubą inspirował działalność cywilną i wojskową w rejonie zamieszkania. Następnie podjął pracę organizacyjną i propagandową zmierzającą do rozbudowy okręgu rybnickiego POW G.Śl. Trzon związku wojskowego stanowili ludzie młodzi. Najczęściej byli to miejscowi członkowie TG „Sokół”, ZZP i Towarzystwa Śpiewu „Seraf ”, politycznie wyrobieni, w pracy i walce zahartowani, mający za sobą długą i ciężką szkołę doświadczenia tak z czasów pokoju, jak i Wielkiej Wojny. Nastąpił także znaczny dopływ młodzieży oddanej sprawie, jednak z życiem politycznym nie obeznanej, lękającej się odpowiedzialności, nieraz prześcigającej się w radykalizmie i demagogii. W marcu 1919 r. Basista został przez policję pruską zdekonspirowany i aresztowany wraz z innymi członkami dowództwa POW, m.in. Janem Dziubą, Nikodemem Sobikiem, Ludwikiem Koniecznym i Józefem Bułą. Wielu z ich kolegów osadzono w obozie Neuhammer (Świętoszów), zlokalizowanym na jednym z największych niemieckich

lokali księgarni dla zbrodniczej działalności organizacji polskich” skazał Maksymiliana Basistę na 9 miesięcy więzienia. Za kaucją 5000 marek udzielono mu, ze względu na zły stan zdrowia, tymczasowego urlopu zdrowotnego. Odzyskawszy wolność, wyjechał z Rybnika i schronił się w Piotrowicach na Śląsku Cieszyńskim, gdzie mieściła się siedziba POW G.Śl. W nowej sytuacji komendant Alfons Zgrzebniok powierzył mu kierownictwo referatu personalnego w Dowództwie POW. Tym samym Basista włączył się w przygotowania do pierwszego powstania. Jego zaangażowanie odzwierciedla dokument, podpisany 12 czerwca 1919 r. w Piotrowicach, przez niego i Mikołaja Witczaka. Adresatem było Dowództwo Brygady Strzelców Rybnickich. Pismo dzieliło się na cztery części. „I. Sprawozdania Spisy szeregowców otrzymałem z 5, 6, 7, 8 i 12 k[ompanii], które załączam. Raport I i III baonu jest niedokładny. Dotychczas tylko baon II spełnił rozkazy z zadowoleniem. Baon III utracił chwilowo z nami związek z powodu ataku przez Grenzschutz. Powód zabranie koni Grenzschutzowi. Po dokładnym stwierdzeniu zdarzenia wyślę uwiadomienie. Siła każdej kompanii składa się z ludzi, którzy złożyli przysięgę i w liście wymienieni są nazwiskami. W rzeczywistości siła jest większą. W najbliższych dniach nastąpi zaprzysiężenie. Podania co do broni uważam za nieprawdziwe z następujących powodów: znanym jest, że prawie każdy posiada broń do spisu podają tylko broń, którą zakupiono za pieniądze P[olskiej] O[rganizacji] W[ojskowej] dwa zestawienia rachunkowe załączam i proszę jak najwcześniej uregulować. II. Położenie ogólne Duch u naszych ludzi bardzo podrażniony, częściowo nawet przeciwko własnym dowódcom, zarzucając im strach i kłamstwo. Jest to nie po wojskowemu lecz dobrym znakiem do ruszenia. W ostatnim czasie nieprzyjaciel przez naszych ludzi zaniepokojony, jest przygnębiony i w mniejszości. III. Własne zdanie Według wszelkich danych trzeba dać rozkaz i to jak najprędzej do ogólnego ruszenia. IV. Sprawa miejscowa Celem uniknięcia nieprzyjemności proszę wszystkich szeregowców II Pułku, którzy opuścić muszą kraj, stawić mnie do dyspozycji jako kurierów. Pragnę

do „cylindrów” krytycznie. Również starsze roczniki garnęły się w nasze szeregi; w pewnym okresie mieliśmy oddział złożony z ludzi starszych niż 55 lat i spełniali oni doskonale różne funkcje pomocnicze i czemu się do tej formacji przyczepiła nazwa »kompania

„Sztandar Polski” Gazeta Rybnicka, nr 23 z 25 II 1932, s. 1.

dobrej rady«, sam nie wiem”. W okresie trzeciego powstania grupę najmłodszych wiekowo oficerów reprezentowali Józef Witczak (21 lat), Walter Larysz (lat 23), Alojzy Seget (lat 24), grono „cylindrów” zaś Paweł Chrobok (lat 48), dyktator Wojciech Korfanty (lat 48) i Paweł Brandys (lat 52). Problem braku zaufania do starszego pokolenia polityków wielokrotnie podnosił m.in. Mikołaj Witczak (lat 25). Oskarżał on je o brak „wspólnictwa krewkości i nadziei z młodymi żywiołami”. O postawie swoich towarzyszy broni pisał: „Byliśmy samorodni. Dlatego też reagowaliśmy na sugestie spoza naszego środowiska nie zawsze po myśli

Legitymacja M. Basisty, wystawiona przez Powiatowy Komitet Polski w Sonthofen, w regionie Allgäu, 14 września 1945 r.

sugestorów. To dla tych panów był stan nieznośny. Obóz legionowy uważał, że wyłącznie on ma monopol czy patent na wolność (tak się wówczas mówiło), zaś politycy uważali za niedopuszczalne by im ktoś »nieodpowiedzialny« kombinacje polityczne krzyżował. (…) Mieliśmy poza tym ten brzydki zwyczaj prawić każdemu w oczy co myślimy i jeśli była potrzeba mówiliśmy twardo i bez ogródek”. Padały więc subiektywne oskarżenia i stwierdzenia jak to, iż powstańcom o wiele bliżsi od „własnych wodzów”-„dywersantów” oraz „polityków józefinów” byli ludzie z otoczenia Karola Liebknechta i Karola Hoelza, gdyż ci ostatni „robili dywersję na zapleczu wroga”. Tymczasem „nasi wodzowie” tylko „bawili się w wodzów”. Młodzi, jako zwolennicy orężnego rozstrzygnięcia przynależności Górnego Śląska do

Polski, wypowiadali nawet sąd, iż „Po co z dziadkami w ogóle gadać, szkoda czasu!”. Autentyczny ich gniew wyrażała ulotna poezja kolportowana w postaci ulotek: Gdy Śląsk nie zerwie teraz psiej obroży i w pruskie jarzmo drugi raz kark włoży, Choćbyście potem jak w piekle cierpieli, Świat na to powie: Samiście tak chcieli. Mikołaj Witczak, ferując oceny „starszyzny”, nazywanej w niektórych przypadkach „cylindrami” lub „józefinami”, nie brał pod uwagę zdania gerontologów, którzy przedział wiekowy od 25 do 60 lat określali jako lata „pełni sił”. Podobnie Jan Faska (lat 28) wartościował świat „polityków starej daty”, których jedyną bronią było „piękne gadanie”. Średnia wieku kadry dowódczej powstań śląskich prezentowanej w niniejszej pracy wynosiła 31,8. To znaczy, że powstańcza kadra oficerska złożona z Górnoślązaków była znacznie młodsza nie tylko od niemieckiego korpusu oficerskiego. Analiza porównawcza wskazuje także na dużą różnicę wiekową dowódców w stosunku do Wojciecha Korfantego i jeszcze większy przedział czasowy dzielący dyktatora od masy powstańczej. Nie nawiązał on z nią takiego kontaktu, jak „Dziadek” Piłsudski ze swoimi „legunami”. Być może oprócz podziałów politycznych była to jedna z przyczyn konfliktów W. Korfantego z dużą grupą młodych oficerów Górnoślązaków. Nie był jednym z nich, pierwszą wojnę światową spędził nie w okopach, lecz w berlińskim parlamencie i na salonach dyplomatycznych. Wojska nie lubił i na dowodzeniu się nie znał. Stąd padały pod jego adresem oskarżenia, że w obozie powstańczym „widział on jedynie albo frondujących niedojrzałych awanturników, albo nadających się jemu do własnych celów”. Zarzucano mu, iż „oślepiała go złość, że nie potrafił sobie podporządkować dla własnych celów obozu powstańczego, który ktoś nazwał mocarstwem”. Powtarzano, że chociaż rodowity Ślązak, „nie zrozumiał nigdy duszy powstańczej”. Podejrzewano w gronie młodych oficerów, iż Wojciechowi Korfantemu chodziło wyłącznie „o zniesienie osobowości powstańczej, aby powstańcy

„Powstaniec Śląski” nr 2 II 1928, s. 1.

stać się mogli »korfanciarzami«”.

W powstańczych szeregach Nieufność rozgorączkowanych konspiratorów, prących do zbrojnego zrywu, dotykała nierzadko także samego Maksymiliana Basistę, który liczył sobie już 37 lat. W podpisanym po 22 czerwca, wspólnie z Mikołajem Witczakiem, Zawiadomieniu do I, II i III baonu 2 Pułku Strzelców Rybnickich próbował studzić gorące głowy: „Z powodu nader ważnych wypadków politycznych akcję przez nasz rząd wstrzymano. Żołnierze i bracia, tego wielkiego poświęcenia Ojczyzna od nas wymaga. Jeżeli nie macie zaufania do góry, to nie odbierajcie go nam. My tak samo cierpimy, jak wy, Bóg da, że w dniach następnych wszystko na dobre się zmieni. A więc od ostatecznego rozwiązania czas niedługi nas dzieli. ROZKAZ. Natychmiast ogłosić powyższe zawiadomienie wszystkim żołnierzom. Organizację trzymać karnie jak dotychczas według zasad wojskowych. Baczyć na czynności podkomendnych i szeregowców, czy rzeczywiście każdy odpowiada swemu stanowisku, na które powołał go lud śląski. Cześć”. W dniu 17 VIII 1919 r. Basista wyruszył na czele oddziału, by wziąć udział w walkach na Ziemi Rybnickiej. Nie udało mu się jednak przerwać pruskiego kordonu i zmuszony został do odwrotu w kierunku Dziedzic. Ze względu na przygraniczne położenie tej miejscowości, Basista podjął się zorganizowania w Dziedzicach punktu powstańczego i sformowania specjalnych grup bojowych do zadań dywersyjnych, wykorzystywanych m.in. do przerzutu broni i amunicji. Ponadto nawiązał współpracę z miejscowym Komitetem Opieki nad Powstańcami, który reprezentowały Elżbieta Kasperlikówna i Maria Stryczkówna. Komitet organizował pomoc lekarską i żywnościową dla powstańców wypartych za Wisłę. Maksymilian w okresie pierwszego powstania

Plakat plebiscytowy: Tu gwałt nędza brak ziemi. Hier Zwang Elend Bodenhunger. Tam reforma agrarna i dostatek. Dort Agrarreform und Wohlstand

współpracował m.in. z Mikołajem Witczakiem, jednym z wybitniejszych dowódców i działaczy niepodległościowych na Górnym Śląsku. 5 IX 1919 r. płk. Michał Żymierski, szef Ekspozytury Oddziału II, powołał M. Basistę do służby w Milicji Górnośląskiej. Po ogłoszeniu amnestii, 21 listopada 1919 r. powrócił on do Rybnika i w dalszym ciągu pracował w POW G.Śl. na terenie powiatu. Jednak w coraz większym stopniu angażował się w działania kulturalne, oświatowe i propagandowe. Powołał do życia liczne nowe towarzystwa, w lutym 1920 r. doprowadził do utworzenia Związku Śląskich Kół Śpiewaczych okręgu rybnickiego. Ponadto z ramienia Polskiego Komitetu Plebiscytowego na powiat rybnicki organizował polskie wiece i manifestacje narodowe. Był jednym z założycieli „Gazety Rybnickiej”, mutacji „Sztandaru Polskiego” – dziennika wydawanego i redagowanego w Gliwicach od 19 VIII 1919 r. przez Michała Kwiatkowskiego. Gazeta uważała się za organ ogólnośląski i była szykanowana przez niemiecką cenzurę. Maksymilian Basista jako dojrzały działacz narodowy w dniu głosowania, tj. 20 III 1921 r., pełnił obowiązki członka Komitetu Parytetycznego w Rybniku. W okresie trzeciego powstania śląskiego komenda POW na powiat rybnicki powierzyła mu kierownictwo akcji propagandowej. Wyrazem zaangażowania były artykuły skreślane w całości lub częściowo z łamów „Gazety Rybnickiej” przez pruską cenzurę. Pismo oddawało gorącą atmosferę trzeciego powstania śląskiego, w którym walczyli bracia Maksymiliana: Józef, Jan, Paweł i Teodor. Ten ostatni zginął w bitwie o Górę św. Anny.

W niepodległej Rzeczypospolitej Po odzyskaniu niepodległości Basista nie przestał interesować się polityką. W 1922 r., po wygaszeniu powstania i podziale Górnego Śląska, jako członek rady miejskiej w Rybniku podjął przygotowania do uroczystego przejęcia miasta i powiatu przez polską administrację. W II RP był prezesem Związku Polskich Radnych Gmin i członkiem Izby Przemysłowo-Handlowej w Katowicach. Ponadto pełnił obowiązki prezesa Towarzystwa Czytelni Ludowych i Towarzystwa Kupców Polskich w Rybniku. Propagował tradycje niepodległościowe, m.in. kolportował w swoim kręgu „Powstańca”, którego

Władysław Basista, ur. 1928 r. w Niedobczycach; bratanek Maksymiliana; wybitny wykładowca i kaznodzieja. W śląskim seminarium prowadził zajęcia z fonetyki pastoralnej oraz homiletyki. Uczył ponadto kleryków seminarium franciszkańskiego w Katowicach-Panewnikach. Zasłużony dla Województwa Śląskiego

redakcja łączyła czyn zbrojny 1863 r. z powstaniami śląskimi. Nieprzypadkowo na stronie tytułowej 3 numeru rocznicowego tego pisma, z 22 I 1922 r., zamieszczono ilustrację Dwa pokolenia 1863–1921 r., autorstwa Stanisława Ligonia, przedstawiającą powstańca śląskiego przejmującego sztandar z orłem z rąk powstańca styczniowego. Obraz miał bogatą symbolikę: po stronie „styczniowej” w tle widniały szubienice Murawiowa, nad którymi unosiły się kruki; nad stroną „śląską” dominowały fabryczne kominy. W wielkie,

promieniste słońce Stanisław Ligoń wpisał słowa: „ZA WOLNOŚĆ OJCZYZNY”. Pod ilustracją wydrukowano dialog dwóch pokoleń powstańców, autorstwa Kazimierza Ligonia. Nosił on tytuł Powstaniec z r. 1863: Dziś do apelu stajemy, zbratani Krwią za Ojczyznę, przelaną w powstaniu, Weteran polski, w wolności zaraniu – Śląski powstańcze, niesie tobie w dani Sztandar wolności, ów talizman święty, Co wiódł nas w boje, do zwycięstw, do chwały! Niechaj rozjaśni Śląsk już zmartwychwstały, Gdzie wrzał o wolność bój długi, zawzięty. A na nim czytaj, są wyryte dzieje Krwią i bliznami: Sybir, posilenie, Szubienic rzędy, katorgi, więzienie, Zgubiona wolność, stracone nadzieje, Lecz my wytrwalim, choć szalał Murawiow, Choć zginał Traugutt, Toczyski, Krajewski, Choć się nad jeńcem pastwił tłum moskiewski, Zbawieniem Polski i was jest dziś ta krew! Śląski Powstańcze, niesiem tobie w dani Męstwo i miłość, wiarę i wytrwanie, I bezgraniczne Ojczyzny kochanie; To cel w Twym życiu, to jest Twój sakrament. O, weź ten sztandar, niech on was odrodzi, Do nowej walki zahartuje ducha! A gdy znów przyjdzie nowa zawierucha, Niech on wam zawsze i wszędzie przewodzi! Powstaniec górnośląski: O, dzięki Tobie, wielki bohaterze, Nikt mi nie wydrze to (!) wolności znamię, Żadna mnie burza, żaden trud nie złamie, Bo kocham Polskę, bezgranicznie, szczerze. W 1934 r. Maksymilian Basista objął stanowisko wiceburmistrza miasta Rybnika. 31 VIII 1939 r. wygłosił antyniemieckie przemówienie w Wodzisławiu. Po agresji niemieckiej na Polskę opuścił Rybnik.

Zakończenie Przegrana kampania wrześniowa oznaczała dla niego wieloletnią poniewierkę. Niemcy zamieścili jego nazwisko na specjalnej liście proskrypcyjnej, tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, tj. w księdze gończej grupującej nazwiska ludzi szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy. Maksymilian Basista, pod nazwiskiem Wojciech Kwiecień, do 1943 r. ukrywał się w Krakowie i jego okolicy. Aresztowany przez gestapo, został osadzony w więzieniu na Montelupich, a następnie w obozie koncentracyjnym KL Auschwitz, jako więzień numer obozowy 152740. Stamtąd w 1944 r. przeniesiono go do obozu pracy (SS Arbeitslager) w Leonbergu w Bawarii, a po jego likwidacji 2 IV 1945 r. został osadzony w obozie leśnym w Mattenheim, gdzie doczekał wyzwolenia przez żołnierzy gen. D. Eisenhowera. W październiku 1945 r. powrócił do kraju. Do 1949 r. prowadził własną księgarnię przy ul. Kościelnej w Rybniku i uczestniczył w pracach reaktywowanego „Serafu”. Ponadto należał do Związku Weteranów Powstań Śląskich. Do końca stał na straży tych samych ideałów, którym dawał wyraz, bez względu na okoliczności, w sposób jasny, szczery i otwarty. Zmarł 3 XI 1967 r. w Rybniku. Był odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Śląskim Krzyżem Powstańczym. Rada Miasta uhonorowała go, nadając jego imię jednej z ulic Rybnika. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

8

S

iły powstańcze były podzielone na trzy grupy. Każda grupa miała dowódcę, zastępcę i pomocnika dowódcy, szefa sztabu, wydział I organizacyjno-materialny, wydział II operacyjno-informacyjny, adiutanturę i referaty: gospodarczy, broni, łączności i sanitarny. Dowódcą Grupy I Zachodniej (GO „Południe”) został mianowany ppłk. Bronisław Sikorski ps. Cietrzew. Jego zastępcą i pomocnikiem został Mikołaj Witczak, a szefem sztabu por. Roman Grześkowiak ps. Brunhorst. W skład tej grupy weszły powiaty rybnicki i raciborski oraz grupa pszczyńska pod dowództwem kpt. Rataja, która do opanowania Mikołowa podlegała bezpośrednio dowódcy. Grupa II „Wschód” była dowodzona przez kpt. Karola Grzesika ps. Hauke. Jego zastępcą został Wiktor Przedpełski, szefem sztabu por. Michał Grażyński „Borelowski”, jego zastępcą ppor. Mieczysław Chmielewski „Grzymała”. Grupa ta liczyła niemal 16 tys. powstańców. Pułkiem katowickim dowodził Walenty Fojkis – znany i zasłużony w II powstaniu dowódca. Grupa III „Północ”, pod dowództwem kpt. Alojzego Nowaka „Neugebauera”, była wspierana przez kpt. Jana Wyglendę ps. Traugutt – szefa sztabu POW jeszcze sprzed I powstania. Grupa ta składała się z dwóch podgrup. Pierwsza, dowodzona przez kpt Konwerskiego ps. Harden, obejmowała powiaty strzelecki i kozielski, a druga, por. Szajbrowskiego, powiaty tarnogórski, lubliniecki i oleski. To był sam początek. Poszczególne grupy uzupełniały składy. Wbrew obawom pesymistów, do punktów zbornych stawili się nie tylko wszyscy zaprzysiężeni, ale i wielu niezaprzysiężonych ochotników. Powstańcza straż przemysłowa na długo przed wybuchem powstania, czyli

KURIER·ŚL ĄSKI „Powstańcy! Na zatratę ziemi, na dalszą niewolę, na germanizację i na odłączenie od wolnej Polski, na wyrzucenie z naszych warsztatów pracy pozwolić nie możemy. Jeśli spokojnie przeprowadzone, pomimo terroru niemieckiego, głosowanie nie wystarczyło do udowodnienia wobec świata naszych praw, musimy poprzeć je siłą. Z karabinami ukrywanymi w czasie niewoli, z bronią pozostałą z dwóch poprzednich powstań, zerwaliście się na mój rozkaz dzisiaj, zaskoczeniem obsadziliście szereg gmin i miast i gotowi jesteście bronić swej ziemi do ostatniej kropli krwi. Rozkazuję rozbrajać dalej z całą energią bandy stosstruplerów niemieckich, wobec spokojnie zachowującej się ludności niemieckiej okazać, na całym świecie znaną, polską tolerancję. Wszelki rabunek pod karą śmierci zakazany. Wobec władz koalicyjnych zachowywać bezwzględną lojalność i nie dać się porwać pod żadnym warunkiem do zatargu z nimi. Przez nasze ręce musi odzyskać lud górnośląski te części naszej świętej ziemi, które nam, się należą. W tej myśli walczymy, a zwycięstwo pewne”. Taki oto rozkaz powstania-odezwę wydał 3 maja 1921 r. o godzinie 5 nad ranem naczelny wódz ppłk Maciej hr. Mielżyński „Nowina-Doliwa”.

Umrzem lub zwyciężym! III powstanie rozpoczęte! Historia powstań śląskich · Część XXIII Jadwiga Chmielowska który pełnił równocześnie funkcję dowódcy 1. batalionu wchodzącego w skład 8. pszczyńskiego pułku piechoty w Grupie „Wschód”, poprowadził powstańców z Ligoty na Katowice w celu zajęcia miasta. Batalion Kurtoka tworzyli powstańcy nie tylko z Ligoty, ale też Piotrowic, Podlesia, Ochojca i Kostuchny. W nocie do rządów państw sprzymierzonych, wydanej 3 maja 1921 r. przez W. Korfantego czytamy: „Rząd RP odwołał mnie ze stanowiska polskiego

Zanim uderzyły oddziały liniowe, polscy policjanci jeszcze w nocy z 2 na 3 maja obezwładnili policjantów niemieckich i internowali ich. W tym samym czasie rozpoczęto zdobywanie wszystkich śląskich miast. 3 maja były one już w rękach powstańców. już podczas strajku generalnego, rozpoczętego 1 maja, obsadziła kopalnie, huty i fabryki, bojąc się aktów sabotażowych ze strony Niemców. Zanim uderzyły oddziały liniowe, polscy policjanci jeszcze w nocy z 2 na 3 maja obezwładnili policjantów niemieckich i internowali ich. W tym samym czasie rozpoczęto zdobywanie wszystkich śląskich miast. 3 maja były one już w rękach powstańców. „Zadanie opanowania terenu powiatu katowickiego oraz samych Katowic otrzymała grupa taktyczna dowodzona przez Walentego Fojkisa i kpt. Adama Kocura. Grupa składała się z 6 batalionów: Fryderyka Woźniaka, Karola Woźniaka, Marcina Watoły, Franciszka Sitka, Jana Lortza oraz Rudolfa Niemczyka. Kpt. Adam Kocur dostał zadanie opanowania południowej części Katowic oraz rozbrojenia niemieckich funkcjonariuszy policji. Natarcie na teren obecnych Katowic rozpoczęło się od strony Dębu, Załęża, Ligoty i Brynowa. W walkach wyróżnił się batalion Rudolfa Niemczyka, składający się z 9 kompanii. W skład tego batalionu wchodzili ochotnicy z: Bogucic, Zawodzia, Karbowej, Katowic, Brynowa, Załęskiej Hałdy, Józefowca, Dębu, Nikiszowca i Giszowca” – podaje Michał Cieślak w swej pracy Trzecie Powstanie Śląskie– Działanie zbrojne w Katowicach i udział pułków katowickich w walkach powstańczych, s. 22. W Giszowcu powstańcy uformowali dwie kompanie: V dowodził Jan Gałka, a VI Franciszek Koźlik. Plu-

komisarza plebiscytowego na Górnym Śląsku, ponieważ nie przeszkodziłem zbrojnemu powstaniu ludu polskiego na Górnym Śląsku. Oświadczam uroczyście, że uczyniłem wszystko, co było w moich siłach, aby zapobiec zbrojnemu powstaniu i zakłóceniu porządku publicznego. Gdy jednak propozycje Wysokiej Komisji Międzysojuszniczej i Rządzącej i Plebiscytowej w Opolu co do podziału Górnego Śląska dostały się do wiadomości szerokich kół polskich robotników i chłopów, którzy od wieków są przedmiotem wyzysku i brutalnej polityki supresji ze strony Prus i Niemiec, ogarnęła te masy bezgraniczna rozpacz na myśl, że znowu mogą powrócić pod jarzmo prusko-niemieckie. Ludność zdecydowana na wszystko dowiedziała się o raporcie i propozycjach Komisji Międzysojuszniczej w Opolu w niedzielę, dnia 1 maja, po południu o godzinie czwartej, a w poniedziałek rano samorzutnie rozpoczęła strajk generalny. Wszystkie kopalnie i huty stanęły. Trzysta tysięcy robotników strajkuje, a włościanie górnośląscy zsolidaryzowali się z nimi. W 24 godzinach po otrzymaniu wieści hiobowej, że Komisja Międzysojusznicza w propozycjach dotyczących podziału Górnego Śląska pomiędzy Polską a Niemcami uwzględniła około 35% głosów oddanych za połączeniem Górnego Śląska z Polską, ludność samorzutnie chwyciła za broń, która w wielkich masach przywożona była na teren plebiscytowy przez Niemców i którą od tajnych niemieckich orga-

To było już trzecie powstanie i wiadomo było, że w poprzednich walczący Ślązacy nie popełniali przestępstw. Być może Korfanty bał się, że powstanie przerodzi się w rewolucję. Czyżby tak daleko odszedł od swoich korzeni, że przestał rozumieć lud, z którego pochodził? ton łączności, dowodzony przez Jana Bartosza, obsadził wszystkie budynki urzędowe. Powstańcy rozbroili też niemieckich funkcjonariuszy APO. Przed wymarszem powstańców z osiedla funkcjonowała już straż obywatelska i polscy policjanci strzegli porządku. Podobnie było w Ligocie. Powstańcy opanowali dworzec kolejowy, budynki urzędu gminy, poczty, a nawet zakłady przemysłowe. Alojzy Kurtok,

nizacji za tanie pieniądze można było kupować, i w przeciągu 12 godzin okupowała powiaty: Pszczyna, Rybnik, Katowice, Zabrze, częściowo Racibórz i Koźle, a olbrzymi ten ruch żywiołowy jeszcze nie ustał, lecz posuwa się coraz więcej na zachód. Aby ten odruch rozdrażnionego ludu uzbrojonego nie zmienił się pod wpływem zbrodniczych jednostek w anarchię, stanąłem na żądanie

powstańców i robotników strajkujących na czele tego ruchu, aby ująć go w ramy organizacyjne i zapobiec morderstwom, gwałtom i rabunkom i przywrócić co prędzej porządek publiczny i normalny tryb życia. Oświadczam jednakże, że ten lud, który w przeciągu ostatnich dwóch lat po raz trzeci chwyta za broń przeciwko Niemcom, nigdy już nie zniesie panowania prusko-niemieckiego. A ja ten lud znam, bo jestem synem tego ludu i od lat dwudziestu razem z nim walczę o prawa i wolność jego. Zaręczam, że lud ten zdecydowany jest raczej na to, by wojska alianckie go wysiekły co do jednego, niż żeby miał ponownie uchylić karku pod jarzmo pruskie. Lud ten raczej zniszczy wszystkie kopalnie i huty oraz inne warsztaty pracy, niż gdyby miał kapitulować. I dlatego proszę w interesie ludzkości i życia gospodarczego Europy o powzięcie co do losów Górnego Śląska

mienia, życia i zdrowia bezbronnych ludzi naruszać nikomu nie wolno. Zabraniam usuwania urzędników, a ich samych wzywam do sumiennego wypełniania obowiązków i wytrwania na stanowiskach” (jw., poz. 1, 10. 05. 1921 r. CAW, 130.I.33). To było już trzecie powstanie i wiadomo było, że w poprzednich walczący Ślązacy nie popełniali przestępstw. To byli zaprzysiężeni bojowcy. Istniały sądy polowe. Być może Korfanty bał się, że powstanie przerodzi się w rewolucję. Czyżby tak daleko odszedł od swoich korzeni, że przestał rozumieć lud, z którego pochodził? Może wpłynęły na niego środowiska endeckie, z którymi od lat współpracował, a te bały się socjalisty Piłsudskiego. Powstańcom rzeczywiście pomagali doświadczeni bojowcy PPS, ale była ich jedynie garstka. Dlaczego kłamał w nocie do rządów państw ententy o tym, że

Baildon rozpoczęto budowę samochodów pancernych. Oddział ppor. Karola Gajdzika zajął Królewską Hutę (Chorzów). „W Bytomiu do akcji ruszyli powstańcy pod dowództwem ppor. Paula.

Klemens Borys, a z Chrześcijańskiego Zjednoczenia Ludowego – Józef Grzegorzek. Kierowali oni referatami: przemysłu, handlu, szkolnictwa, poczty, dóbr i lasów państwowych, sanitarnym, administracyjnym, aprowizacyjnym i Radą Kolejową. Roguszczak i Wojciechowski mogli występować jedynie pod nieobecność Rymera i Biniszkiewicza. Już 4 maja 1921 r. Minister Spraw Wewnętrznych RP Leopold Skulski, endek, ogłosił, że zgodnie z międzynarodowymi zobowiązaniami państwo polskie musi zachować neutralność i nie może angażować się w trwające powstanie. Władze polskie zobowiązały się do zamknięcia granicy państwa z obszarem plebiscytowym i zakazały werbunku ochotników na terenie Polski. Trzeba pamiętać, że nie istniała żadna granica z Niemcami i ochotnicy mogli swobodnie brać udział w walkach. Jednym z nich był młody Adolf Hitler. Dobrodzień po ciężkich 3-godzinnych walkach został zdobyty 6 maja. Batalion lubliniecki z Grupy „Północ”, dowodzony przez Karola Lubosa z podgrupy „Butrym,” wspierany przez batalion Teodora Mańczyka z podgrupy „Linke”, zdobył miasto-twierdzę. Na nic się zdały specjalne umocnienia tej niemieckiej kolonii zbudowane przez trzech inżynierów z Wrocławia. Powstańcy odprowadzili 100 jeńców do Częstochowy (M. Wrzosek, Działania bojowe Grupy „Północ” w czasie III powstania śląskiego 1921 r., s. 452 i wg wspomnień K. Lubos, Na szlaku bojowym od Bytomia do Olesna, s. 149; T. Mańczyk, W opolskim pułku powstańczym, s. 181).

Władze polskie zobowiązały się do zamknięcia granicy państwa z obszarem plebiscytowym i zakazały werbunku ochotników na terenie Polski. Nie istniała granica z Niemcami i ochotnicy mogli swobodnie brać udział w walkach. Jednym z nich był młody Adolf Hitler. Grupa ppor. Szendzielorza, wsparta przez ludzi kpt. Pawła Cymsa, zaatakowała Zabrze. W Gliwicach do akcji ruszyła grupa ppor. Stanisława Mastalerza. Walki toczyły się także w powiecie pszczyńskim i rybnickim. Międzysojusznicza Komisja wprowadziła tego dnia stan oblężenia na Górnym Śląsku. Oddziały alianckie nie pozwoliły na zajęcie dużych miast, w tym Katowic. Z tego powodu przystąpiono do blokowania miast, tzw. cernowania” (M. Cieślak, Trzecie Powstanie Śląskie, s. 25). Cernowanie było szczelnym obleganiem miasta przez powstańców. Michał Grażyński twierdził, że ok 1/3 powstańców brała udział właśnie w cernowaniu. Grupa „Wschód” w nocy z 3 na 4 maja ponowiła próbę opanowania Katowic. Walenty Fojkis powierzył Romualdowi Piterze dowództwo nad wydzielonymi przez siebie oddziałami, które miały zająć miasto. Wielkim bohaterstwem odznaczył się pododdział Karola Waleriusa. Polacy opanowali Katowice, ale na skutek interwencji wojsk koalicji ponownie opuścili miasto. W drugim dniu powstania w rękach polskich znalazł się cały powiat tarnogórski – bez miasta – oraz lubliniecki bez Dobrodzienia i Krupskiego Młyna. Korfanty powołał Naczelną Władzę, która była zarówno organem wykonawczym, jak i ustawodawczym. W jej skład weszli przedstawiciele Narodowej Partii Robotniczej – Józef Rymer, Franciszek Roguszczak, Michał Grajek, z PPS Józef Biniszkiewicz, Adam Wojciechowski,

Oddziały podgrupy „Bogdan”, dowodzone przez kpt. Teodora Kulika, opanowały 7 maja Kalinów i podeszły pod Gogolin. 8 maja te same oddziały podeszły pod Górę św. Anny i zajęły osiedla Zalesie, Leśnicę, Zdzieszowice. W ten sposób lewe skrzydło grupy „Północ” oparło się o Odrę. Następnie opanowano Krępną, Obrowiec i dworzec kolejowy w Gogolinie. Ppor. Stanisław Krzyżowski, komendant powiatu pszczyńskiego, szybko rozbroił Niemców w Jarząbkowicach i Goczałkowicach. Powstańcy zajęli Pszczynę i otoczyli Mikołów. Nie chcieli zdobywać miasta, by nie drażnić stacjonujących tam Włochów. Grupa Operacyjna (GO) „Południe” już w nocy z 2 na 3 maja opanowała Wodzisław Śląski. Jednakże dopiero 4 maja zakończyły się lokalne potyczki. Po zajęciu 3 maja Żor, Woszczyc i Rogoźnej, 4 maja o 4 nad ranem powstańcy zaatakowali Rybnik od strony Brzezin i Ligoty, a batalion rybnicki J. Płaczka atakował od strony Zamysłowa i rzeki Nacyny. W Rybniku stacjonowały w cywilnych ubraniach wojska Reichswehry. Szczególnie zacięte walki toczyły się w Orzepowicach i Paruszowcu, który zdobyto dopiero 4 maja po południu. Bitwy powstańcy musieli też stoczyć w Lyskach, Bierułtowicach, Rzuchowie, Jastrzębiu, Pilchowicach, Nieborowicach, Zwonowicach, Rudach i Czerwionce. Na lewym brzegu Odry powstańcy zaatakowali również Zabełków, Roszków i Krzyżanowice. K

Konfidenci Małgorzata Todd

Odezwa w 15. rocznicę wybuchu 3. powstania śląskiego 1936 r. ŹRÓDŁO: ARCHIWUM PAŃSTWOWE W POZNANIU / ZA: WIKIPEDIA

decyzji zgodnej z wolą ludu polskiego na Górnym Śląsku, której tak dobitnie daje wyraz w interesie pokoju i ludzkości, proszę o natychmiastowe wyznaczenie linii demarkacyjnej” (Dziennik Rozporządzeń Naczelnej Władzy na G.Śl. nr 1, poz. 3, 10. 05. 1921 r.). Tekst tego listu wyjaśnia w jakiejś części, dlaczego Korfanty tak bał się powstań, odwoływał je wielokrotnie, a teraz też do ostatniej niemal chwili nie wyrażał zgody. Do podjęcia decyzji zmusiła go dopiero twarda postawa Grzesika, który zagroził, iż bez zgody Korfantego powstanie i tak wybuchnie. W Odezwie do Rodaków Korfanty pisze między innymi: „Zakazuję wszelkich gwałtów, grabieży, znęcania się nad ludźmi, bez względu na ich język, wiarę lub pochodzenie. Zachowanie się powstańców powinno być wzorowe,

Ślązacy zniszczą przemysł, a nie oddadzą go Niemcom, jeśli było zupełnie odwrotnie? To powstańcy zorganizowali straż przemysłową, bo był znany – i opublikowany przez prasę polską – dokument świadczący o zamiarach Niemców przeprowadzenia dywersji i zniszczenia przemysłu. Lęk Korfantego przed walką zbrojną Ślązaków był wręcz obsesyjny. Szopienice zostały opanowane przez powstańców błyskawicznie i przez cały okres powstania stanowiły centralny ośrodek dyspozycyjny władz powstańczych. W Katowicach Niemcy stawiali silny opór, lecz około godziny 6 rano już w pierwszym dniu powstania – 3 maja – powstańcy opanowali miasto. Godzinę później do Katowic wjechały czołgi francuskie i powstańcy wycofali się. W opanowanej hucie

P

ruscy agenci wpływu działający na szkodę Polski na ogół biorą pieniądze od swoich mocodawców i są świadomi tego, co robią. Z konfidentami ruskimi sprawa nie jest tak oczywista. Najczęściej pracują za bezdurno i dadzą się poćwiartować za swoje-nieswoje poglądy. Odwołują się do PRL-owskich resentymentów, czyli do czasów, które byli ubecy wspominają z rozrzewnieniem, a młodzi nie wiedzą, o czym mowa. Tęczowy, zachodnioeuropejski komunizm jest oczywisty zarówno dla jego zwolenników, jak i przeciwników. Natomiast tradycyjne rosyjskie zakłamanie przybrało na tym etapie rzekome opowiedzenie się za wartościami konserwatywnymi. Tu walka jest trudniejsza, bo niełatwo jest wczuć się w rosyjską pokrętną duszę. Konfidenci pruscy najprężniej działają w strukturach unijnych. „Praworządność” to kolejne „modne” pojęcie, które lewacy zawłaszczyli, zmieniając mu znaczenie. Wszechwiedząca Unia Europejska chce uzależnić finanse od specyficznie rozumianej praworządności. Przypisuje sobie wszelkie kompetencje, których nikt jej nie przyznawał. To tak, jakby wypłatę wynagrodzenia uzależnić nie od wykonanej pracy, a od dowolnej, czyjejś opinii o kimś. Pracodawca mówi ci, że co prawda pieniądze ci się należą, ale nie zostaną wypłacone, bo podobno bijesz żonę. Jeśli nie masz w ogóle żony, to twój problem. Najpierw udowodnij, że jej nie bijesz. Absurd? Komunizm narodzony z absurdu na każdym etapie składa się z absurdów. K Małgorzata Todd jest autorką Internetowego Kabaretu


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

W

raz z pekińskim odwetem za aresztowanie przez Kanadę dyrektor finansowej chińskiego giganta technologicznego Huawei, chiński reżim nasilił stosowanie „dyplomacji” brania zakładników. Odkąd Meng Wanzhou została zatrzymana w Vancouver za naruszenie przez Huawei amerykańskich sankcji wobec Iranu, Pekin aresztował trzech Kanadyjczyków rasy kaukaskiej, w tym byłego kanadyjskiego dyplomatę Michaela Kovriga. Ten rozwój wydarzeń oznacza gwałtowne odejście Pekinu od poprzedniej polityki, która mierzyła głównie w kanadyjskich obywateli chińskiego pochodzenia, z zamiarem wykorzystania zakładników do realizacji interesów Chin. Według artykułu „Zapomniani” Kanadyjczycy zatrzymani w Chinach, opublikowanego w „Toronto Star”, około 200 kanadyjskich obywateli znajduje się obecnie w areszcie policyjnym lub zostało skazanych i uwięzionych w Chińskiej Republice Ludowej (w momencie publikacji oryginalnej wersji artykułu – przyp. redakcji). Chociaż większość z tych spraw nie ma charakteru politycznego, ci Kanadyjczycy są zdani na łaskę chińskiego wymiaru sprawiedliwości, która nie przypomina tej z zachodnich sądów. Życie w więzieniu jest również szczególnie ciężkie, a powszechne jest znęcanie się i tortury.

Chińska wersja „dyplomacji” brania zakładników Dyplomacja brania zakładników nie jest nową sztuczką Komunistycznej Partii Chin. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci była ona kartą przetargową Pekinu w poszukiwaniu politycznych i ekonomicznych korzyści w krajach zachodnich. KPCh wypuściła ważnych dysydentów: Wang Dana w 1997 roku i Wei Jingshenga w 1998 roku, rzekomo z powodów medycznych, podczas gdy w rzeczywistości te ruchy były negocjowane za zamkniętymi drzwiami, aby Ameryka wycofała swoje poparcie w Komisji Praw Człowieka ONZ dla rezolucji potępiającej Chiny. Zarówno Wang, jak i Wei byli obywatelami Chin odsiadującymi długie kary więzienia za działania prodemokratyczne. Było to w czasie, gdy zachodni przywódcy aktywnie realizowali tzw. politykę konstruktywnego zaangażowania z Pekinem, mając nadzieję na stopniowe przekształcenie państwa komunistycznego w społeczeństwo obywatelskie podlegające rządom prawa. W miarę

M

y, wolne narody świata, musimy wywołać zmianę w zachowaniu KPCh w bardziej kreatywny i asertywny sposób, ponieważ działania Pekinu zagrażają naszym obywatelom i naszemu dobrobytowi” – powiedział Pompeo podczas przemówienia w Bibliotece Prezydenckiej i Muzeum Richarda Nixona w Kalifornii 23 lipca. Wezwał Amerykanów i kraje partnerskie do uznania, że KPCh jest fundamentalnie reżimem marksistowsko-leninowskim, mówiąc, że „ideologia kształtuje to trwające od dziesięcioleci pragnienie globalnej hegemonii chińskiego komunizmu”. Na tej podstawie Stany Zjednoczone powinny podchodzić do reżimu z pozycji „nie ufaj i sprawdzaj” – powiedział, parafrazując słynne powiedzenie Ronalda Reagana dotyczące negocjacji ze Związkiem Radzieckim: „ufaj, ale sprawdzaj”. „Jedynym sposobem, aby naprawdę zmienić komunistyczne Chiny, jest działanie nie na podstawie tego, co mówią chińscy przywódcy, ale na podstawie tego, jak się zachowują” – powiedział. W ten sposób wystąpienie Pompeo zakończyło serię przemówień wygłoszonych w ostatnich tygodniach przez najwyższych urzędników administracji, próbujących zwrócić uwagę na wrogie działania KPCh w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Nastąpiło to, gdy Waszyngton sprzeciwił się kradzieży technologii, łamaniu praw człowieka i agresji militarnej prowadzonej przez chiński reżim. Stany Zjednoczone w bezprecedensowym posunięciu nakazały zamknięcie chińskiego konsulatu w Hou­ston, dając czas do południa 24 lipca, a Pompeo oskarżył placówkę o bycie „centrum szpiegostwa i kradzieży własności intelektualnej”. Departament Sprawiedliwości potwierdził również 23 lipca, że w konsulacie w San Francisco

Partyjne państwo chińskie rozszerza grono chińskich dysydentów branych na zakładników o Chińczyków z zagranicy oraz nie-Chińczyków z krajów zachodnich.

Nowy rodzaj pekińskiej „dyplomacji” brania zakładników

Peter Zhang Dyplomacja brania zakładników nie jest nową sztuczką KPCh

jak gospodarka i wojsko Pekinu rosły w siłę, Chiny zaczęły więzić naturalizowanych obywateli USA urodzonych w Chinach. W 2003 roku w artykule Walka żony o męża uwięzionego w Chinach, opublikowanym w „The New York Times”, opisano przypadek dra Charlesa Lee, naturalizowanego obywatela USA, który został uwięziony za próbę podnoszenia świadomości społecznej na temat prześladowań przez KPCh duchowego ruchu Falun Gong. Lee dorastał w Chinach, gdzie zdobył wykształcenie medyczne. W 1994 r. uzyskał tytuł magistra neurologii na Uniwersytecie Illinois-Urbana-Champaign. W 1995 r. prowadził badania w Harvard Medical School i zdał egzaminy amerykańskiej komisji lekarskiej. W wywiadzie dla „The Free Library” powiedział o swoim pobycie w więzieniu: „Nie pozwolili mi spać przez 92 godziny z rzędu. Zmuszali mnie do stania przez 16 dni, od rana do wieczora”. Ujawnił również: „Zmusili mnie do niewolniczej pracy pod koniec 2003 roku, do produkcji butów, lampek choinkowych i innych

rzeczy na eksport do USA. Do butów używano przemysłowego kleju zawierającego benzen. Jest bardzo toksyczny i drażniący. Miałem na skutek tego duszności i bóle głowy”. 25 listopada 2018 roku na łamach „The New York Times” doniesiono, że aby zatrzymać Liu Changminga, zbiegłego urzędnika bankowego, Pekin uniemożliwia dwójce jego dzieci – Victorowi i Cynthii Liu, którzy są obywatelami USA – opuszczenie Chin. W e-mailu do krewnego Cynthia Liu napisała: „Chińskie władze konsekwentnie utrzymują, że ani Victor, ani ja nie jesteśmy oskarżeni ani podejrzani o jakąkolwiek działalność przestępczą. Jesteśmy tutaj wyłącznie po to, by zwabić [ojca]”.

Reakcje międzynarodowe Profesor Steve Tsang, dyrektor Instytutu Chińskiego w School of Oriental and African Studies, napisał: „»Dyplomacja brania zakładników« jest czymś odrażającym dla społeczności

ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE, FOT. DŽOKO STACH / PIXABAY

międzynarodowej, a każdy kraj, który ją praktykuje, znacznie zaszkodzi swojej reputacji, wizerunkowi na arenie międzynarodowej i wiarygodności jako międzynarodowego partnera”. Profesor Donald Clarke z George Washington University School of Law zauważył w artykule opublikowanym w „The Washington Post”: „Nie można tak po prostu chodzić po okolicy, aresztować niewinnych ludzi i przetrzymywać ich jako zakładników. To znak bandyckiego państwa, a nie stałego członka Rady Bezpieczeństwa. Jeśli zatrzymanie dwóch Kanadyjczyków jest akceptowalne, to co powiecie na 20 lub 200?”. W komentarzu Kanadyjczycy chińskimi zakładnikami redakcja „The New York Times” pyta: „Czy użycie pionków (przez Pekin) jest nową chorą rzeczywistością w sporach handlowych i dyplomatycznych?”. Pomimo poważnych obaw i protestów ze strony Kanady, Stanów Zjednoczonych i społeczności międzynarodowej, Pekin nie ustępuje. Podobno zarówno Stany Zjednoczone, jak i Kanada rozważają możliwość wydania

„Wolny świat musi zwyciężyć tę nową tyranię” – powiedział Sekretarz Stanu USA Mike Pompeo, określając to jako misję naszych czasów. Wezwał demokratyczne kraje do wspólnej obrony przed ekspansywnymi zagrożeniami ze strony Komunistycznej Partii Chin, nazywając to wyborem pomiędzy wolnością a tyranią.

Stany Zjednoczone przeciw tyranii KPCh Cathy He

Sekretarz Stanu USA Michael R. Pompeo wygłasza przemówienie nt. Komunistyczne Chiny i przyszłość wolnego świata w Bibliotece Prezydenckiej Richarda Nixona, Yorba Linda w Kalifornii, 23.07.2020 r. FOT. RON PRZYSUCHA, DEPARTAMENT STANU USA

przebywa poszukiwana chińska badaczka, której zarzucono, że nie ujawniła we wniosku wizowym, iż należy do chińskiej armii. Departament podał, że niedawno aresztowano trzech innych obywateli Chin pod podobnymi zarzutami oszustw wizowych. 21 lipca Departament Sprawiedliwości ogłosił również akt oskarżenia przeciwko dwóm chińskim hakerom oskarżonym o trwającą dekadę kampanię kradzieży tajemnic handlowych od kontrahentów w przemyśle

zbrojeniowym i od setek firm na całym świecie – ostatnio w celu przejęcia badań dotyczących COVID-19.

„Frankenstein” Pompeo powiedział, że przez ponad cztery dekady, odkąd Stany Zjednoczone znormalizowały stosunki z KPCh, Chiny nie doszły do takiego poziomu wolności, na jaki wielu miało nadzieję. „Prawda jest taka, że nasza polityka i polityka innych

wolnych narodów wskrzesiły upadającą gospodarkę Chin tylko po to, by zobaczyć, jak Pekin kąsa międzynarodowe dłonie, które go karmiły” – oświadczył. „Prezydent Nixon powiedział kiedyś, że obawia się, iż stworzył Frankensteina, otwierając świat dla KPCh. I oto jesteśmy w takim momencie”. Richard Nixon, który był prezydentem w latach 1969–1974, utorował drogę do sformalizowania stosunków dyplomatycznych USA z chińskim

ostrzeżenia o podróży dla osób rozważających wizytę w Chinach. Niektórzy wieloletni obserwatorzy Chin utrzymują, że gdyby Moskwa bezzasadnie wzięła tak wielu zachodnich zakładników, media głównego nurtu i politycy dostaliby szału. Można się zastanawiać, co sprawia, że Pekin jest tak wyjątkowy?

Terroryzm sponsorowany przez państwo Jeśli kraje zachodnie po cichu dogadują się z Pekinem, aby uwolnić swoich obywateli –w tym przypadku zakładników – to czy negocjują, z prawnego punktu widzenia, z organizacją terrorystyczną? Wydaje się, że takie wysiłki niewiele różnią się od negocjacji z terrorystami w sprawie porwań na Bliskim Wschodzie. W końcu świat zachodni słynie z wieloletniej strategii nienegocjowania z terrorystami w sprawie zakładników. Clarke przedstawia ważny argument prawny: „Nazwanie tego wzięciem zakładników, a nie zwykłym śledztwem w sprawie popełnienia

reżimem w 1979 roku, organizując serię spotkań z chińskimi oficjelami, w tym także wizytę w Pekinie w 1972 roku.

To nie jest „normalny kraj” Pompeo powiedział, że ludzie i państwa „muszą mówić prawdę” o KPCh: „Nie możemy traktować tego wcielenia Chin jako normalnego kraju, tak jak każdego innego”. Przykładowo w dziedzinie

Przez ponad cztery dekady, odkąd Stany Zjednoczone znormalizowały stosunki z KPCh, Chiny nie doszły do takiego poziomu wolności, na jaki wielu miało nadzieję. handlu Pekin „traktuje międzynarodowe [...] umowy jako sugestie, jako narzędzie do globalnej dominacji”. Prowadzenie interesów z firmami KPCh również nie jest tym samym, co normalne komercyjne zaangażowanie – stwierdził Pompeo, mówiąc, że te firmy „nie odpowiadają przed niezależnymi zarządami, a wiele z nich jest sponsorowanych przez państwo i ich celem nie jest generowanie zysku”. Przytoczył przykład giganta telekomunikacyjnego Huawei. Administracja nazwała firmę „tym, czym jest – prawdziwym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego”. Stany Zjednoczone wyraziły obawę, że Huawei i inne chińskie firmy technologiczne mogą być wykorzystywane przez Pekin do szpiegostwa, biorąc pod uwagę, że wszystkie chińskie firmy mają zobowiązania wobec partii. „Jeśli nasze firmy inwestują w Chinach, mogą świadomie lub nieświadomie wspierać rażące naruszenia praw człowieka przez

przestępstwa, jest poważnym zarzutem. Tutaj jest to uzasadnione. (…) Biorący zakładnika musi ci powiedzieć, iż to jest wzięciem zakładnika i jakie są jego żądania. W przeciwnym razie cała koncepcja brania zakładników upada. (…) W tym przypadku oficjalne i półoficjalne chińskie źródła były jasne. Ambasador Chin w Kanadzie nie tylko to przyznał; ogłosił to również w komentarzu opublikowanym w »The Globe and Mail«, mówiąc, że ci, którzy sprzeciwiają się zatrzymaniu Kovriga, powinni zastanowić się nad działaniami Kanady. (…) Oczywiście, gdyby nie miało to żadnego związku, to ci, którzy się temu sprzeciwiają, powinni zastanawiać się nad działaniami Kanady nie bardziej, niż powinni zastanawiać się nad działaniami, powiedzmy, Arabii Saudyjskiej”. Meng przysługuje prawo do sprawiedliwego procesu zgodnie z przepisami w Kanadzie, tymczasem zagraniczni zakładnicy w Chinach nie mają tyle szczęścia, w tym Kovrig, były kanadyjski dyplomata, któremu odmówiono prawa do pomocy prawnej, a także do spotkań z rodziną. Meng jest przede wszystkim oskarżana o poważne przestępstwa, podczas gdy zagraniczni zakładnicy w Chinach są w większości niewinni. Pozostaje decydujące pytanie: Czy społeczności międzynarodowe powinny postrzegać wzięcie zakładników przez Pekin jako akt państwa terrorystycznego? Przez ostatnie lata ogólnoświatowe zaniepokojenie złym traktowaniem przez komunistyczne Chiny ich własnych obywateli może wynikać z jurysdykcji uniwersalnej dotyczącej praw człowieka, a także z międzynarodowych traktatów, których Chiny są stroną. Pekin nie zadowala się już wykorzystywaniem swoich własnych dysydentów do dyplomacji brania zakładników, dlatego zachodnie demokracje zaczynają się martwić, że ich obywatele zostaną wzięci jako zakładnicy przez to partyjne państwo. Inne narody powinny nazywać dyplomację brania zakładników tym, czym ona jest, i należy poważnie podchodzić do aktów państwowego terroryzmu Pekinu. Społeczność międzynarodowa powinna w sposób jednoznaczny wspólnie potępić takie bezprawne zachowanie i nie pozwolić, aby finansowany przez państwo terroryzm stał się czymś normalnym i rządził naszym życiem. K Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Ukończył Pekiński Uniwersytet Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy i Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 28.12.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

partię komunistyczną” – powiedział. Administracja umieściła na czarnej liście dziesiątki chińskich firm ze względu na ich rolę w pomaganiu reżimowi w represjonowaniu mniejszości etnicznych w regionie Xinjiang. W tym samym duchu Pompeo stwierdził, że wielu chińskich studentów i pracowników „przybywa tutaj, aby wykraść naszą własność intelektualną i zabrać do swojego kraju”. W maju Trump zabronił wjazdu chińskim absolwentom i studentom powiązanym z chińskimi instytucjami wojskowymi. Zakaz ma na celu przeciwdziałanie kradzieży amerykańskiej własności intelektualnej.

Wspieranie chińskiego narodu Stany Zjednoczone muszą także „wspierać i wzmacniać naród chiński”, który Pompeo nazwał „dynamicznym, kochającym wolność ludem, całkowicie odmiennym od Komunistycznej Partii Chin”. Powiedział, że „największym kłamstwem”, które opowiada KPCh, jest to, że „mówią w imieniu 1,4 miliarda ludzi, którzy są pod nadzorem, są uciskani i obawiają się zabrać głos”. A jest „wręcz przeciwnie, KPCh bardziej boi się uczciwych opinii Chińczyków niż jakiegokolwiek innego wroga”. Pompeo skrytykował dławienie przez reżim poglądów niewygodnych dla partii, takich jak głosy dysydentów oraz lekarzy, którzy alarmowali o wirusie KPCh na wczesnym etapie pandemii. „Przez wiele dziesięcioleci nasi przywódcy ignorowali, bagatelizowali słowa odważnych chińskich dysydentów, którzy ostrzegali nas przed naturą reżimu, z którym mamy do czynienia” – przyznał. „Nie możemy dłużej tego ignorować”. K Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 23.07 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

10

KURIER·ŚL ĄSKI

Tekst i zdjęcia Józef Wieczorek

N

a okoliczność 40-lecia Niezależnego Zrzeszenia Studentów, antykomunistycznej organizacji o zasięgu ogólnopolskim, zorganizowano wystawę w holu dworca PKP w Krakowie. Warto ją obejrzeć i zastanowić się nad historią tego ruchu i dniem dzisiejszym. Zainteresowała mnie szczególnie informacja – uzasadnienie strajku NZS w listopadzie 1981 roku w Białymstoku. Studenci demonstrowali w pobliżu ówczesnej siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na placu noszącym obecnie nazwę NZS, domagając się m.in. uwolnienia więźniów politycznych. Podnosili również, że jest to strajk o przyszłość polskiej nauki i kultury, uzasadniając, że rdzeniem polskiej

A

ktywność Górnoślązaczek rozpoczęła się w 1900 roku utworzeniem Towarzystwa Kobiet w Bytomiu. W następnych latach na wzór bytomskiej organizacji działalność zainicjowały towarzystwa kobiece między innymi z Katowic, Królewskiej Huty (obecnie Chorzów), Zabrza i Szopienic. Tuż przed wybuchem I wojny światowej poszczególne towarzystwa połączyły się w Związek Towarzystw Kobiet pod przewodnictwem Janiny Omańkowskiej, redaktorki poczytnej gazety „Katolik”. Działania wojenne zahamowały działalność wszystkich polskich organizacji i dopiero po ich zakończeniu praca społeczna zaczęła się powoli odradzać. Na zjeździe w Bytomiu w lis­ topadzie 1918 roku delegatki przyjęły nową nazwę dla organizacji – Związek Towarzystw Polek. W następnym roku Zarząd przygotował nowy statut, w którym w stosunku do wcześniejszych przepisów został obniżony wiek członkiń z 17 na 16 lat. Najważniejszą zmianą był jednak zapis, że celem towarzystwa jest pouczanie się także w sprawach politycznych, co w praktyce oznaczało włączenie się w kampanię plebiscytową do walki o głosy za Polską. Na początku 1920 roku na Górnym Śląsku aktywnie działało ponad 50 Towarzystw Polek, które skupiały w zależności od miejscowości od kilkudziesięciu do kilkuset członkiń. Działalność statutowa była prowadzona według wartości „Bóg, Rodzina i Ojczyzna”. 30 stycznia 1920 roku odbył się zjazd wszystkich Towarzystw Polek na Górnym Śląsku. Do Bytomia zjechały delegatki z ponad 50 miejscowości. Podjęto ważne uchwały, między innymi że wszystkie Towarzystwa Polek tworzą jeden związek, który zostanie podzielony na okręgi i wybrano nowy dziewięcioosobowy zarząd. Po raz kolejny przewodniczącą została Janina Omańkowska, a w pracach zarządu miały jej pomagać między innymi Stefania Eckertowa, Karolina Hagerowa, Franciszka Koraszewska, Aleksandra Szyperska, Halina Stęślicka. Obrady zakończyła przewodnicząca wskazaniem na prace i obowiązki, jakie czekają organizacje w najbliższym czasie, następującymi słowami: „jest tylko jeden program dla nas wszystkich: praca nad plebiscytem”.

pracy jest polska nauka i walczą o to, aby uniwersytet był uniwersytetem, a nauka nauką. W czasach PRL nie było to jednoznaczne, jako że naukę w niemałym stopniu zastępowała ideologia, a uniwersytety pozostawały pod nadzorem przewodniej siły narodu, aby posłuszne ideologii komunistycznej kadry akademickie formowały kolejne, posłuszne kadry budowniczych najlepszego z ustrojów.

W

ówczas w Białymstoku nie było nawet lokalnego uniwersytetu, a jedynie filia Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie na wykłady zsyłano niezbyt spolegliwych akademików uczelni-matki. Tym bardziej stan umysłów tamtejszych

studentów budzi po latach uznanie, a i Białystok doczekał się samodzielnego uniwersytetu, zwanego bardziej opisowo Uniwersytetem w Białymstoku (UwB), aby jego skrót nie budził niepożądanych skojarzeń. Odkomunizowany pomnik, pod którym odbywał się strajk, po latach został zaopatrzony – nie bez walki – w napis „Bóg, Honor, Ojczyzna” nawiązujący jasno do deklaracji studenckich i robotniczych. Strajkujący studenci uznali, że ciąży na nich odpowiedzialność za godność polskiej nauki, tak jak robotnicy w tamtym czasie wzięli na siebie odpowiedzialność za godność polskiej pracy. Mam dowody, że te deklaracje nie były gołosłowne, bo pod koniec czasów jaruzelskich, kiedy przed tzw.

Tęczowa flaga na budynku Akademii Sztuk Teatralnych

Zaangażowanie kobiet w okresie powstań śląskich i plebiscytu na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski, pomimo wielu publikacji, jakie ukazują się na temat zbrojnych zrywów Górnoślązaków, jest nadal mało znane i niedostatecznie zbadane. Tymczasem w większości gmin i powiatów aktywnie działały polskie organizacje pod nazwą Towarzystwa Polek, których nadrzędnym celem była szeroko rozumiana praca narodowa.

„Bóg, Rodzina i Ojczyzna” Towarzystwa Polek na Górnym Śląsku w 1920 roku Renata Skoczek

W

gorącym okresie plebiscytowym wszystkie organizacje kobiece aktywnie realizowały wytyczne bytomskiego Zarządu w sprawie pracy propagandowej. Na regularnie organizowanych zebraniach, na które zapraszano także rodziny członkiń, przewodnicząca lub inna osoba z zarządu wygłaszała patriotyczne przemówienie

patriotyczne wieczornice. W Bytomiu Towarzystwo Polek ku uczczeniu pamięci polskiego króla wystawiło jednoaktówkę S. Wyspiańskiego Królowa Jadwiga, połączoną z odczytem o „zasługach jednej z największych niewiast polskich”. W Raciborzu miejscowe Polki przygotowały odegrane przez dzieci przedstawienie zatytułowane Zaczarowane jabłuszko.

i gminne Komitety Plebiscytowe, uczestnicząc ze sztandarami w wiecach i patriotycznych manifestacjach. W wielu miejscowościach Górnego Śląska szczególnie liczny udział kobiet, często w strojach ludowych, zgromadziły obchody święta 3 maja. Latem 1920 r. Towarzystwa Polek aktywnie włączyły się w przygotowanie uroczystych obchodów pierwszej roczni-

Na początku 1920 roku na Górnym Śląsku aktywnie działało ponad 50 Towarzystw Polek, które skupiały w zależności od miejscowości od kilkudziesięciu do kilkuset członkiń. Działalność statutowa była prowadzona według wartości „Bóg, Rodzina i Ojczyzna”.

Ulotka z okresu plebiscytu

o miłości do ojczyzny albo przedstawiała sylwetki polskich bohaterek narodowych. Na zebraniach często gościli zamiejscowi prelegenci, którzy wygłaszali referaty o pracy kobiety polskiej w walce plebiscytowej. Niejednokrotnie zdarzało się, że prelegentem bywał miejscowy ksiądz proboszcz, który wygłaszał mowę o obowiązkach polskich matek. Najbardziej aktywne organizacje przygotowywały

ZBIORY MUZEUM POWSTAŃ ŚLĄSKICH W ŚWIĘTOCHŁOWICACH

Wzbudziło ogromne zainteresowanie, bo jak donosiła prasa, „na jeden wieczór oderwie serca i umysły od nie zawsze wesołej rzeczywistości… i stanie się dowodem, iż praca nasza zbożna nie idzie śladem brukowej propagandy naszych przeciwników”. Wszystkie organizacja kobiece czynnie uczestniczyły w polskim życiu narodowym, którym kierowały powiatowe

cy I powstania śląskiego 17 sierpnia, podczas których zorganizowano zbiórki pieniężne dla rodzin poległych powstańców i wieczornice poświęcone ich pamięci. Wybuch II powstania śląskiego spowodował przerwanie wielu zaplanowanych działań i podjęcie nowych wyzwań. Niektóre z organizacji przeprowadziły zbiórki pieniężne dla powstańców, na przykład Towarzystwo Polek z Załęskiej Hałdy.

P

iękne deklaracje studenckie z tamtych gorących dni, po latach skłaniają do gorzkich refleksji. Walka o przyszłość i godność nauki w Polsce się nie powiodła. Strajkujący wówczas studenci to dzisiejsi 60-latkowie Z wystawy „NZS – pokolenia przemian 1980-2020” – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie. Dobrze by w kontaktach międzyosobniczych), zabyło poznać ich późniejsze dokonania prezentowana na warszawskim balkoi obecne działania, bo godność w tej nie podczas Marszu Powstania Wardomenie jakby zanikła, a przyszłości szawskiego, to krok do czasów naszych też nie widać. przodków o miliony lat wstecz. Tym Uniwersytet miał być uniwersyte- niemniej decydenckie gremia akadetem, a nauka nauką – a jak się stało? mickie koncentrują swą uwagę na odUniwersytetami zostały wcześniej- miennej orientacji seksualnej, a do osób sze szkoły nie za bardzo wyższe, a na- o innej niż ich własna orientacji mowet te nazywane Wyższymi Szkołami ralnej i intelektualnej odnoszą się bez Podstawowymi. Nauka jak była zastę- empatii, a nawet z nienawiścią, grożąc powana ideologią, tak i pozostała, tyle konsekwencjami nie tylko akademickiże ideologia czerwona została wymie- mi (por. mój blog akademickiego nonniona na tęczową, a nauki na uniwer- konformisty, Orientacja bonobiańska sytetach zostało tyle, co kot napłakał. w pierwszych dniach sierpnia 2020 r., Co prawda zlikwidowano docen- Przestroga przed orientacją Komitetu tów, ale pozostawiono dostawy obo- Bioetyki przy PAN, Dezorientacja rekwiązkowe (niechby tylko kto nie ze- torska). Studenci tym razem nie prochciał dostarczyć produktów swojej testują. wiedzy przełożonemu!), więc trwa feuOcalenie Polski przed 100 ladalny podział na tych, co są do centów ty w Bitwie Warszawskiej krakowska i tych do roboty. Z tego podziału jakoś Akademia Sztuk Teatralnych „uczciła” nauka nie powstaje, a centy trafiają tyl- wywieszeniem przy ul. Marszałka Piłko do kasty nadzwyczajnej, nadal bied- sudskiego flagi tęczowej, a na pobliskim nej, bo za żadne centy nie są w stanie Collegium Novum UJ nie wywieszogodnie wyżyć. No cóż, godność jakoś no żadnych flag, nawet w „konfigunie idzie w parze z centami, więc nie racji parytetowej”, co miało miejsce dziwota. na okoliczność 100-lecia odzyskania Postępu nie ma ani na krok, a uwa- niepodległości. żana za postępową orientacja „bonoOdnosi się wrażenie, że ciężar odbiańska” (termin od ‘bonobo’ – szym- powiedzialności za los nauki i pracy pansa karłowatego, wyróżniającego się przygniótł świat akademicki (i nie tyldominującą rolą interakcji seksualnych ko) także w wolnej Polsce. K

W miejscowościach, z których pochodzili polegli powstańcy, na przykład w Biskupicach i Kochłowicach, kobiety uczestniczyły w uroczystych pogrzebach bohaterskich Polaków, którzy zginęli w walce zbrojnej. 25 sierpnia liczne delegacje Polek z Katowic i okolicznych miejscowości uczestniczyły w pogrzebie zamordowanego przez bojówki niemieckie polskiego lekarza i członka katowickiego Komitetu Plebiscytowego Andrzeja Mielęckiego. W przemarszu orszaku żałobnego z Katowic do Sosnowca przez Zawodzie, Bogucice, Roździeń i Szopienice uczestniczyły tłumy Polaków z tych miejscowości, w tym członkinie Towarzystw Polek wraz z najliczniejszą grupą z pobliskiego Janowa. Zarząd Towarzystw Polek zaangażował się bardzo intensywnie w zbiórkę pieniędzy na rzecz otwarcia sierocińca im. dr. A. Mielęckiego w Katowicach, prowadzoną jesienią tego roku. Poszczególne towarzystwa wpłacały datki na ten cel, a kwoty wynosiły od 55 marek od Towarzystwa z Wełnowca do 700 marek od Polek z Szopienic. Rekordzistą okazało się Towarzystwo z Zaborza, które uzbierało na ten cel aż 800 marek.

T

owarzystwa Polek podejmowały wiele innych działań o charakterze narodowym. W Nowych Hajdukach (obecnie dzielnica Chorzowa) wraz z innymi polskimi organizacjami zarząd Towarzystwa uchwalił rezolucję skierowaną do miejscowych władz, aby niemiecką nazwę gminy zamienić na polską, a ponadto zażądał zmiany nazw ulic na polskie i usunięcia nauczyciela, który zajmował się w szkole aktywną agitacją na rzecz Niemiec. Towarzystwo Polek z kolonii Doroty przy parafii św. Anny (obecnie dzielnica Zabrza) zaprotestowało wraz z innymi polskimi organizacjami przeciwko atakom Niemców na ks. Stefana Szwajnocha, który prężnie pracował na rzecz Polski. Jesienią 1920 r. większość Towarzystw zorganizowała pielgrzymki do Częstochowy, a niektóre organizacje wycieczki do Krakowa, gdzie kobiety górnośląskie miały okazję zapoznać się z zabytkami polskiej kultury i wysłuchać przygotowanych dla nich wystąpień, na przykład – czy Polska ma prawo do Śląska. Pod koniec roku odbyły się zjazdy powiatowe w Bytomiu,

Janina Omańkowska przewodnicząca Związku Towarzystw Polek

ZBIORY BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Walka NZS o przyszłość i godność nauki po 40 latach

że pokolenie NZS tak się przemieniło, że już nie protestuje! Skoro nie ma nic przeciwko temu, aby w historiach ich uczelni nie było omówienia czasów komunizmu, PZPR, stanu wojennego – to jego walka po latach staje się niezrozumiała.

Katowicach i Tarnowskich Górach, podczas których omawiano zintensyfikowanie działań w ostatnich tygodniach walki propagandowej. Zarząd Towarzystw Polek zachęcał kobiety i młode dziewczęta do uczestnictwa w bezpłatnym sześciotygodniowym kursie organizowanym przez Polski Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu, którego program obejmował polską historię, literaturę i geografię. 19 grudnia w Sosnowcu delegacje Towarzystw Polek wraz z innymi polskimi organi-

Ulotka z okresu plebiscytu

zacjami wzięły udział w uroczystym odsłonięciu pom­nika wzniesionego ku czci poległych powstańców. Uroczystość odbyła się z udziałem Polskiego Komisarza Plebiscytowego Wojciecha Korfantego i biskupa Augustyna Łosińskiego. 30 grudnia Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa ogłosiła regulamin głosowania. Członkinie Towarzystw Polek, tak jak wszyscy Polacy na Górnym Śląsku, z niecierpliwością oczekiwały na ogłoszenie daty plebiscytu, która miała zostać podana w późniejszym terminie. K

ZBIORY BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Strajkujący wówczas studenci to dzisiejsi 60-latkowie – czyli osoby w wieku decydenckim w domenie akademickiej. Dobrze by było poznać ich późniejsze dokonania i obecne działania, bo godność w tej domenie jakby zanikła, a przyszłości też nie widać.

transformacją ustrojową czyszczono uczelnie z elementu negatywnie wpływającego na młodzież akademicką, bo uczącego ją myślenia, i to krytycznego, jedynie studenci, zgodnie z poczuciem odpowiedzialności za godność nauki, protestowali, argumentując, że takie metody nie wprowadzą nauki godnie w wiek XXI! I nie wprowadziły. Tak ówczesnym, jak i późniejszym decydentom akademickim, wszelkim beneficjentom niegodnego systemu komunistycznego, takie metody jednak nie przeszkadzały i nie przeszkadzają do dnia dzisiejszego. Nawet największe autorytety akademickie, naukowe i moralne do dziś pozostają głuche na wołania o prawdę i sprawiedliwość, a historycy nie chcą poznać tego, co badają! Podręczniki historii (i nie tylko historii) były pełne fałszerstw, z nauką to nie miało wiele wspólnego. Studenci domagali się przygotowania nowych, pozbawionych fałszerstw podręczników historii. I co? Po 40 latach nadal takich podręczników nie brakuje na każdym poziomie edukacji. A im wyżej, tym gorzej, bo na szczeblu wyższym formatowani są nauczyciele, autorzy i recenzenci podręczników przeznaczonych także do edukacji niższej. W prosocjalistycznej edukacji przestrzegano: „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” i uczono z takim sukcesem, że po latach jasno widać: czego Jaś czy Joasia z fałszywych podręczników zbyt dobrze się nauczyli, tego Jan i Joanna nie są w stanie się oduczyć. Przeciwko fałszowaniu historii na szczeblu niższym zdarzają się protesty, ale na szczeblu wyższym protestujący to margines. A ryba przecież psuje się od głowy! Wystawa nosi nazwę „NZS – pokolenia przemian 1980–2020”. Widać,


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Opublikowana w formie małego katechizmu rozprawka prof. Timothy’ego Snydera z Uniwersytetu Yale przeszła jakby niedostrzeżona, może uznana za katechizm wolności, a wiadomo, że nad taką publikacją nie ma debaty.

Wehrmachtu! Była to zagubiona, przerażona grupka chłopców o jakieś 5 lub 6 lat tylko starszych ode mnie. Nie mieli oni żadnych szans na złożenie broni i kapitulację, bo takie grupki były zwyczajnie, z chwilą ich schwytania, rozstrzeliwane. Linia frontu była już jakieś 150 lub 200 km dalej, ich szanse na przebicie się do swoich – bliskie lub równe zeru. Nie było w ich oczach ani słowach uwielbienia dla Hitlera, ale ogromna chęć życia i chyba przytulenia się do matki. Tak to już bywa, pisał Alexander Demandt, że przy rekonstrukcji faktów historycznych niezbędna jest także odrobina wyobraźni, bo pewność jest dla historyka nieosiągalna. Cenię Autora za to, że zgodnie ze stanem rzeczywistym napisał otwarcie: „W lecie 1939 roku Związek Radziecki sprzymierzył się z nazistami, a Armia Czerwona przyłączyła się do Wehrmachtu, dokonując inwazji na Polskę” (s .53). Niestety nigdzie swoim w tekście nie wspomniał o pakcie Ribbentrop-Mołotow z 23 sierpnia 1939 r. ani też o jego uzupełnieniach o przyjaznym sąsiedztwie i granicach, z 28 września 1939 r. Znaczącym plusem dla T. Snydera jest przyznanie, że ustrój bolszewicki nie przyniósł oczekiwanej demokratyzacji, przeciwnie – gwałtowna industrializacja oraz kolektywizacja spowodowały, iż „w latach 1930–1933 miliony ludzi na sowieckiej Ukrainie,

były całkowitym zakwestionowaniem i podważeniem traktatu wiedeńskiego z 1815 roku i ustalonej tam na 103 lata mapy Europy. Nie wdając się w tym miejscu w debatę o traktacie wersalskim, można jednak zdać pytania: Czy prezydent Wilson był świadom zagrożenia cywilizacyjnego, jakie niosła ze sobą rewolucja bolszewicka? Czy nurtowały go obawy, że w Moskwie rządzi sekta terrorystów? Wilson świadom był wszakże tej możliwości, iż siły amerykańskie, już zgromadzone w Europie, wspólnie z armią angielską zdolne są powstrzymać rewolucję bolszewicką i przechylić szalę zwycięstwa na stronę „białych”. Prezydent Wilson, zdając sobie sprawę z dużego ryzyka przedłużenia konfliktu zbrojnego w Europie, widząc ogromne wyczerpanie ententy i narastający ferment w samej Ameryce, zdecydował się wysłać w lutym 1919 roku specjalną misję do Moskwy. Jej przedstawiciele mieli bezpośrednio z Leninem ustalić, czy możliwe jest zażegnanie zbrojnego konfliktu, pod pewnymi jednak warunkami. Na czele tej misji stanął podpowiedziany przez płk Edwarda M. House’a i desygnowany przez prezydenta Wilsona William C. Bullitt (1891–1967), który od 1914 r. był doradcą rządu amerykańskiego do spraw rosyjskich. Bullittowi mieli towarzyszyć nadto Lincoln Steffens oraz lewicowy dziennikarz szwedzki, Karl Klibom. W bezpośrednich trzytygodniowych rokowaniach w lutym 1919 roku Lenin zapewnił delegację amerykańską, że rewolucja bolszewicka 1917 roku przekształciła Rosję w kraj całkowicie demokratyczny, nie mający już nic wspólnego z autorytaryzmem i carskim despotyzmem. W tej więc sytuacji autorzy raportu stwierdzali: American troops were doing no sort of good in Russia (Wojska amerykańskie nie mają w Rosji nic dobrego do zrobienia), co zaś dotyczy zobowiązań dłużniczych Rosji wobec USA oraz innych krajów ententy, to będą one stopniowo i systematycznie regulowane. Wszystkie niepokoje Waszyngtonu są więc nieuzasadnione, bo w istocie nie ma żadnego konfliktu między USA a nowo budowanym demokratycznym państwem rosyjskim.

Theodor Mommsen

Thomas Paine

w Kazachstanie oraz w Rosji zginęły straszną, upokarzającą śmiercią” (s. 34–35 i 48). Skoro prof. Timothy Snyder pisze o okrutnej śmierci głodowej, to zgodnie z faktami należałoby podać, że już w 1921 r. cała radziecka gospodarka legła w gruzach, a miliony chłopów znalazły się wówczas na pograniczu śmierci głodowej w wyniku przymusowej rekwizycji zboża oraz kolektywizacji, a sam Lenin powiedział, że „powstania chłopów są o wiele niebezpieczniejsze niż wszyscy biali razem wzięci”. Skoro na str. 53 pojawia się wreszcie zdanie, że w 1939 „rząd Polski zdecydował się walczyć”, a w przedmowie do czytelnika polskiego (s. 8) Autor pisze, że „warto czerpać naukę z historii”, to zapytajmy go: jak ta Polska znalazła się ponownie na mapie Europy i komu to zawdzięczała? Budzi moje ogromne zdziwienie nieobecność w tekście nazwiska prezydenta Woodrowa Wilsona (1856– 1924), rektora Princeton University, jednego z głównych architektów traktatu wersalskiego i tej niedoskonałej, skomplikowanej terytorialnie Europy powersalskiej, z licznymi nowymi państwami narodowymi. To przecież prezydent Wilson oświadczył 22 stycznia 1917 roku w senacie, iż „every people has a right to choose the sovereignty under which they shall live” (Każdy naród ma prawo wybrać suwerenność, w jakiej będzie żył). To teza Wilsona, że „rządy czerpią swą władzę ze zgody i woli rządzonych i nigdzie nie ma takiego prawa, na mocy którego wolno byłoby przerzucać narody spod jednego panowania pod drugie, tak jakby były prywatną własnością”. Tezy Wilsona

Taki oto raport przedłożyła prezydentowi Wilsonowi mocno lewicowa delegacja amerykańska: że nie widzi ona żadnych powodów do zbrojnej interwencji w Rosji, skoro ta, jako państwo całkowicie zdemokratyzowane, uznaje wszystkie swoje długi wobec Ameryki. Na spotkaniu w Paryżu, w trakcie zawiłych prac kongresu wersalskiego, prezydent Woodrow Wilson i premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George (1863–1945) osiągnęli porozumienie: żadnej interwencji zbrojnej obu tych mocarstw na rzecz zwycięstwa „strony białych” w rewolucji domowej w Rosji nie będzie. Prezydent Wilson pozostał w przekonaniu, że skutecznie przyczynił się do upadku trzech imperiów: Hohenzollernów, Habsburgów oraz Imperium Ottomańskiego. K

Traktat o złych i łagodnych tyranach T. Snyder, O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku. Przekład Bartłomiej Pietrzyk. Znak Horyzont, Kraków 2017 Władysław Zajewski

A

przecież sam Autor, wybitny znawca historii Europy Środkowo-Wschodniej, a szczególnie losów Rzeczypospolitej szlacheckiej, napisał w tymże „katechizmie”, że „sięganie do historii jest jedną z podstawowych tradycji Zachodu” (s. 10). Model zachodniej – liberalnej, pluralistycznej demokracji jest jego ideałem, co więcej, najlepszym porządkiem, gwarantującym pełnię praw obywatelskich. Bo cały traktat prof. T. Snydera jest jednym wielkim protestem przeciw rządom arbitralnym, despotycznym, których uosobieniem było w przeszłości istnienie, co prawda krótkie, anegdotycznych tyranii. Dla prof. Syndera tyrania jest wynikiem całkowitej bierności i apatii społeczeństwa. Mimo że Autor pisze wyraźnie, że jego traktat adresowany jest do społeczności ludzi młodych, głównie w USA, rozszedł się on także w Europie. Europejska historiografia spogląda w historię tego, co wzmiankowani tylko filozofowie zwięźle nazywali tyranią – uzurpowanie władzy przez jednostkę – głębiej i bardziej wnikliwie niż zademonstrował to swoim czytelnikom pan prof. Timothy Snyder. Wybitny historyk niemiecki Theodor Mommsen (1817–1903), laureat nagrody Nobla za rok 1902, stale pozostający w konflikcie z kanclerzem Bismarckiem, napisał: „Historia to odprawianie sądów nad zmarłymi pokoleniami przez żyjących”. Według prof. Snydera dawni filozofowie uznawali za tyranię fakt zagarnięcia całej władzy przez jednostkę lub określoną grupkę ludzi (s. 10). Już samo pojęcie ‘tyran’ budzi zrozumiale obrzydzenie. Ale historia antyku jest dość skomplikowana i czytelnik może zapytać Autora tego „katechizmu wolności”: a co z łagodnymi tyranami? Wsadzimy ich do jednego piekielnego pieca z tymi złymi tyranami XX wieku? Wszak tyran Dionizjos I (430–367) z Syrakuz na Sycylii był człowiekiem bardzo inteligentnym, wykształconym, piszącym utwory artystyczne. Zapraszał do siebie na debaty Platona, który przybył do Syrakuz i dyskutował z nim długie wieczory. Platon przekonywał go do swego modelu państwa rządzonego przez filozofów,

Pizystrat, nasłynniejszy tyran ateński

Platon

Arystoteles

bowiem w chwili zagrożenia Miasta powołano na dyktatora Cyncynata, 80-letniego starca, ten bez wahania rozkazał uciąć głowę sprzeciwiającemu się mu bogatemu ekwicie Spuriuszowi Meliuszowi. Dziwne, ale historycy nie obciążają tyrana Dionizjusza obcinaniem głów swoim oponentom. Cycero, komentując rolę męża stojącego na czele władzy, pisze, że nie może on w żadnym wypadku kierować się gniewem, lecz wyłącznie sprawiedliwością. Nie wiem, jak Autor, zagorzały obrońca demokracji pluralistycznej i wolności obywatelskich, mógł przeoczyć w swoim ognistym „katechizmie wolności”, adresowanym wszak głównie do czytelnika amerykańskiego, nazwisko Thomasa Paine’a (1737–1809), wybitnego obrońcy praw człowieka-obywatela, autora dzieła The Rights of Man (1791–1792); jego broszura ukazała się w nakładzie 50 tys. egzemplarzy! Ten incydent zaniepokoił nawet władze konstytucyjnej wszak monarchii Jerzego V. Paine’a odwiedziło kilku smutnych panów z policji politycznej premiera Williama Pitta. W obawie przed oskarżeniem, że podważa chlubne tradycje rewolucji 1688 roku, autor schronił się w rewolucyjnym Paryżu u markiza Antoine’a de Condorceta (1743–1794). Miał swoistego pecha, bo publicznie sprzeciwiał się wyrokowi śmierci na Ludwika XVI w traktacie Opinion de Thomas Paine sur l’affaire de Louis Capet (Opinia Tomasza Paine’a ws. Ludwika Capeta). Aresztowany przez jakobinów,

Arystotelesa (s. 9), który nie tylko potępiał tyranię, ale ostrzegał obywateli Aten, by w żadnym wypadku nie dopuszczali nikogo do długotrwałego piastowania głównych urzędów, bo właśnie długi okres urzędowania w oligarchiach oraz w demokracjach stawał się podstawą do wytworzenia tyranii. Ten temat uchodzi jednak dziś uwadze tysięcy głosujących obywateli, z tej prostej racji, że nigdy nie słyszeli o wykładzie zasady rządów Arystotelesa. Naturalnie Autor, wyborny znawca losów Europy powersalskiej, trafnie konstatuje, że Hitler po zwycięstwie wyborczym w 1933 r. szybko i skutecznie przekształcał Niemcy w państwo monopartyjne. Wykorzystał skutecznie kryzys i niepopularność systemu

młodzieży, np. w 1938 roku incydent zakończony śmiercią polskiego studenta. Sprawca tego zabójstwa, Żyd Samuel Wofin, został skazany prawomocnym wyrokiem na dwa lata więzienia. Mniejszość żydowska w Wilnie bardzo skutecznie broniła się przed grupkami nielicznej młodzieży endeckiej. Wilno od 1920 roku było tradycyjnie „ziemią piłsudczyków”, nie doszło też do utworzenia na Uniwersytecie Wileńskim getta ławkowego; zbyt żywe były liberalne tradycje polityki księcia Adama Jerzego Czartoryskiego z początków XIX wieku, który dopuścił aż 40 Żydów do studiowania oraz do wykładania na tejże uczelni. A zatem jeszcze w sierpniu 1939 roku spacerowałem z moją Mamą po ulicy Niemieckiej oraz okolicznych ulicach, bo tam w sklepie żydowskim można było zakupić taniej (po wytargowaniu) wszystkie przybory szkolne i ubrania. Takie zakupy nie były w Wilnie żadną herezją. Mniejszość żydowska do 17 września 1939 r. cieszyła się – nie tylko zresztą w Wilnie, ale w całej Polsce – pełnią praw obywatelskich. Nie zachodzi tutaj żadna jedność położenia mniejszości żydowskiej w Niemczech od 1933 r. lub Austrii 1938 r. z sytuacją tejże mniejszości w Polsce powersalskiej. Nie mogę także podpisać się pod zdaniem Autora tej publikacji, że „w latach 20. i 30. XX wieku demokracje europejskie stoczyły się w otchłań prawicowego autorytaryzmu i faszyzmu” (s. 11). Całkiem inaczej było w Wilnie lub Warszawie, a zupełnie inaczej w Kownie, Bukareszcie, Budapeszcie, Rydze lub Sofii. Dziwi mnie też bardzo, że Autor używa terminów ‘faszyzm’ (s. 11) lub ‘nazizm’ (s. 18) bez ich wyjaśnienia, bo przecież nie oznaczają one tego samego. Chyba nikt nie może być bardziej wyczulony na używanie tych terminów, jak historyk II wojny światowej. Nazwa partii NSDAP też wymaga objaśnień, tym bardziej, skoro autor, jak już wspomniałem, używa terminu ‘naziści’ (s. 29). T. Snyder wiernie opisuje mordy dokonywane na społeczności żydowskiej, idąc śladem wspomnień Teresy Prekerowej, historyczki holokaustu (s. 56–57). Bez cienia wątpliwości piętnuje też wielką skalę morderstw popełnionych na Żydach na rubieżach Europy Wschodniej przez tzw. Einsatzgruppen, gdzie nie tylko „dowódcy, ale i w zasadzie wszyscy ich podwładni, a były ich tysiące – byli mordercami” (s. 49). Tylko jak historyk ma się ustrzec przed nadmierną generalizacją własnych opinii?

prof. Timothy Snyder

Alexander Demandt

a w końcu – rozczarowany – opuścił Syrakuzy. Dionizjos rozważał zaprezentowany mu model państwa Platona, w którym miała istnieć klasa wojowników, klasa kupców oraz rzemieślników i – co najdziwniejsze – nawet wspólne żony… Nie wiemy dokładnie, co poróżniło tyrana z Platonem, ale filozof swobodnie odpłynął do Aten. Platon pokazał się powtórnie w Syrakuzach, gdy rządził tam już syn poprzedniego tyrana, Dionizjos II (367–345). I te debaty zakończyły się powrotem Platona do Aten, ale Dionizjos II zrezygnował z modelu rządów tyrańskich. Jego doradcą był uczeń Platona – filozof, niejaki Dion. Tyran stał się zwykłym obywatelem Syrakuz i żył tam swobodnie i długo jako zwykły mieszkaniec. Nikt nie próbował pozbawić go głowy. Zresztą władza absolutna jednostki znana była w antycznym Rzymie, gdy

znalazł się już na liście osób skazanych na gilotynę, ale obalenie rządów Robespierre’a przywróciło mu wolność i prestiż. Po obaleniu Dyrektoriatu został przyjęty na audiencji przez samego pierwszego konsula Napoleona, który w bardzo przyjaznej rozmowie zapewnił go, że jego traktat Les Droits de l’Homme (Prawa człowieka) trzyma jako ulubioną lekturę pod poduszką. Paine, który generalnie popierał rewolucję francuską, ale nie jej odłam jakobiński, skrajnie antyreligijny i burzycielski, dał wyraz swoim poglądom w broszurce Le Siecle de la Raison au le Sens Commun des Droits de l’Homme (Wiek rozumu a prawa człowieka) i bardzo rychło opuścił Francję, udając się przez Anglię do Stanów Zjednoczonych. Historycy twierdzą, że Paine przeniósł spór o prawa obywatela i demokrację z grona filozofów do mas. T. Snyder przywołał w swojej rozprawie

W bezpośrednich trzytygodniowych rokowaniach w lutym 1919 roku Lenin zapewnił delegację amerykańską, że rewolucja bolszewicka 1917 roku przekształciła Rosję w kraj całkowicie demokratyczny. powersalskiego, a jego skryte marzenia o rewanżu i powrocie do mapy Europy z 1914 roku, z całkowitym zignorowaniem 12 nowych państw powstałych w rezultacie traktatu wersalskiego, głównie z ambitnej inicjatywy prezydenta Woodrowa Wilsona, znalazły poparcie licznych finansowych elit w Niemczech weimarskich. Autor omawia następnie fatalny skutek sukcesów Hitlera, jakim okazało się błyskawiczne przyłączenie, bez jednego wystrzału, Austrii do Niemiec. Anschluss spowodował nie tylko upokorzenie społeczności żydowskiej, ale także ułatwił rabunek jej własności czy nawet stworzył okazję do publicznego policzkowania Żydów (s. 35 i 45). Społeczność żydowska, mimo jej spolegliwości, była zaledwie tolerowana, z coraz uboższym zakresem praw obywatelskich. Natomiast znakomita większość obywateli Austrii zastosowała antyczną maksymę Cycerona „Ex malio eligere minima”... (Wybierz mniejsze zło). „Katechizm wolności”, pióra prof. T. Snydera, tworzy bardzo spłaszczony, a przeto fałszywy obraz Europy, na przekór rzeczywistym humanitarnym i wolnościowym intencjom Autora. W tym czasie, kiedy Niemcy dokonali Anschlussu, mieszkałem i przygotowywałem się do pójścia do drugiej klasy szkoły podstawowej w Drugiej Rzeczypospolitej, w uroczej Florencji Północy, czasem nazywanej Paryżem Północy, czyli w Wilnie – mieście ponad 200-tysięcznym, gdzie mniejszość żydowska liczyła 29% mieszkańców, natomiast Polacy – 69% ludności. Zdarzały się tam wówczas rzadkie zamieszki

W

końcu lipca 1944 r. Wilno było już opanowane przez Armię Czerwoną. Wśród mieszkańców miasta panował jednak lęk przed odwetowym nalotem niemieckim. (Ten nalot stał się zresztą faktem. Większość bomb spadła zresztą na ulicę Śniegową oraz inne pobliskie ulice, zamiast na kolej; zginęło wielu moich sąsiadów). Z tego powodu znalazłem się z woli Mamy w gospodarstwie rolnym jej brata, 30 km od Wilna. Niosąc śniadanie dla pastuszka, nieoczekiwanie napotkałem go otoczonego przez trzech uzbrojonych, młodych żołnierzy

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Autora

Władysław Zajewski (ur. 1930 w Wilnie), polski historyk, profesor w Instytucie Historii PAN, poeta. Autor ponad 650 publikacji drukowanych (książki, artykuły, eseje, recenzje naukowe).


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

12

…infrastruktury Ruszamy. Do niedawna stres kierowców zaczynał się między Siewierzem a Częstochową. Teraz – w Bytomiu, przed zjazdem na Piekary Śląskie można wjechać na Autostradę Bursztynową i między Woźnikami (gdzie najstarsza w Polsce księga miejska z lat 1483–1598, od 1521 r. – oprócz łaciny i mieszanki czesko-polskiej – spisywana była po polsku z naleciałościami śląskimi) a Lubszą (w której przez 30 lat działał i pisał budziciel polskości na Śląsku, Józef Lompa), zachodnią obwodnicą, przez Szarlejkę (nadaną przez Władysława Opolczyka na uposażenie Klasztoru Jasnogórskiego w 1382 r.) mija się dziś Częstochowę, wracając na tzw. gierkówkę. Dopiero tu zaczyna się gehenna: w związku z budową autostrady A2, aż do obwodnicy Łodzi kierowcy suną jednym pasem raz po lewej, raz po prawej stronie… Za Łodzią, pod Łowiczem, można zwiedzić parki i pałac Radziwiłłów w Arkadii i Nieborowie – ostatniej posiadłości senatora II Rzeczypospolitej Janusza Franciszka Radziwiłła – oraz posilić się w oberży „Pod Złotym Prosiakiem”. Dalej – przeprawa przez Wisłę, choćby w Wyszogrodzie – dawnym ośrodku kultu lędziańskiego plemienia Mazowszan. Jednak dla niejednego urlopowicza ze Śląska alternatywne drogi prowadzą na Kraków: albo przez Olkusz-Wolbrom-Jędrzejów na „kielecką” trasę

T

en spektakularny efekt to jednak tylko część projektu „Z kuferka prababci”, stanowiącego etap wielkiej akcji pod nazwą Akademia Tożsamości. Zarówno entuzjastyczne przyjęcie, jak i spektakularna aktywizacja środowisk są dowodem na wielką wartość nowatorskich działań edukacyjnych. Podejmowane są one przez Fundację Genealogia Polaków, która od 20 lat stawia na takie działania, które przez olbrzymią część społeczeństwa są lekceważone. Żyjemy w czasach, gdy mało osób tworzy nową wartość, większość raczej chciałaby odcinać kupony od dokonań innych. A to właśnie akt twórczy jest tym, co może prowadzić człowieka do

KURIER·ŚL ĄSKI ekspresową S7 do Warszawy, albo… samolotem z Balic na lotnisko Olsztyn-Mazury w Szymanach pod Szczytnem (gdzie – według śp. Andrzeja Leppera – mieli być przywożeni talibowie pojmani w Afganistanie, przesłuchiwani później jakoby przez CIA w nieodległym Ośrodku Szkolenia Agencji Wywiadu w Starych Kiejkutach…). Paradoks polega na tym, że loty nie są regularne, a ich ceny od 259 do 348 zł

i Bojków przesiedlonych w latach 1947– 1950 z Bieszczad i Beskidu Niskiego w ramach tzw. Akcji Wisła – na przywitanie lata odbywają się obrzędy tzw. kupałnocki, czyli Nocy Kupały. W tym roku – ze względu na COVID-19 – na najbardziej na północ wysuniętej przystani żeglarskiej Mazur, Ecomarinie, można było zobaczyć, posłuchać, przetańczyć i prześpiewać „Noc po-Świętojańską”, przygotowaną przez wolontariu-

Prawdziwy cud pojednania kultur słowiańskich na ziemiach dawnych Prusów i Jaćwingów.

…natury Odwiedziny u przyjaciół rodziny pod Kalem nad Mamrami. Nowoczesna, stylizowana rezydencja, z tarasami opadającymi ku łąkom, zaroślom i zagajnikom nad ukrytą w gąszczu strugą.

Mazury – cud… Stanisław Florian na osobę rażąco się różnią od kosztów przejazdu samochodem z Katowic do np. Giżycka. To, że mimo te wszystkie komplikacje komunikacyjne, Mazury są licznie odwiedzane przez wczasowiczów od Dolnego Śląska po Podlasie – to prawdziwy cud infrastrukturalny.

…kultury Co roku wśród zamieszkującej na Mazurach, m.in. w podgiżyckich Miłkach, mniejszości rusińskiej, m.in. Łemków

pamięci to coś więcej niż pomnik, las pomników to więcej niż ściana pamięci (faktycznie, w jednym z miast polskich zaistniała idea postawienia kilkuset pomników w jednym miejscu). Pomniki i elaboraty niewiele wnoszą do procesu kształtowania tożsamości społecznej. I choć to oczywiste z pedagogicznego punktu widzenia, większość czytelników będzie zaprzeczać temu faktowi. Dzieje się tak po pierwsze dlatego, że poklask zwolenników przedsięwzięcia robi wrażenie reakcji ogółu społeczeństwa. Po drugie powszechnie utożsamia się nagłaśnianie czegoś z jego upowszechnianiem. Niestety samo usłyszenie czyichś słów nie jest równoznaczne z ich zrozumieniem. A jeśli nawet,

szy z Młodzieżowej Rady Miejskiej w Węgorzewie. Oprócz ciekawych aranżacji pieśni ludowych w wykonaniu męskiego zespołu instrumentów tradycyjnych „Wytwórnia Sztuki”, węgorzewska młodzież dała porywający pokaz pradawnych tańców związanych z obrzędami walki dobra ze złem, światła i ciemności, życia ze śmiercią, miłości i nienawiści. W węgorzewskiej tawernie „Keja” wieczorne koncerty szantów, m.in. EKD Gdynia, żeglarskie karaoke i piątkowe dyskoteki po świt. Precz z maskami – wszyscy z odkrytymi przyłbicami.

Korzenne zapachy ziół i roślin bagiennych, a wśród nich – łosza z młodym łoszakiem… Nocleg w jednym z domków rodzinnych ogrodów działkowych. Przy ogrodowym oczku wodnym ląduje bocian, czmychają żaby. Wieczorem – za ogrodzeniem rodzinka szopów przenosi się na nową działkę. Lis przechadza się nad ranem, sprawdzając, czy ludzie nie zostawili dla niego smakołyków po grillowaniu. W noc Perseid leżysz na tarasie, ogarniając nieba przestwór i śląc życzenia ku rojowi

naukowego elaboratu i dziecko, które spisało opowiadanie dziadka, przyzna nagrodę temu drugiemu? Raczej uznanie będzie trzeba, z tych czy innych powodów, wyrazić profesorowi, który przez 2 lata wydawał pół miliona euro z grantu ministerialnego i którego dzieło Archetypy romantyczne w działaniach 2 Korpusu, postawione na sztorc, nie przewraca się.

wyobraźnię. Realizowany był w tym roku już w 5 ośrodkach kresowych jednocześnie. Pierwszy etap stanowiła praca dzieci z nauczycielami języka polskiego nad przygotowaniem wywiadów z dziadkami, starszymi osobami z lokalnej społeczności lub po prostu spisanie lokalnych legend i tradycji. Spisane opowieści nie posłużyły jedynie do konkursu. Zostały opracowane przez wybitną polonistkę – Natalię Barcz, która dodała także stworzone na tej bazie ćwiczenia i scenariusze lekcji, pod patronatem historycznym posła Zbigniewa Girzyńskiego. Następnie materiał zyskał wspaniałe opracowanie graficzne dzięki pracy autorskiej Anny Słoty, a także honorowy patro-

Z

astanówmy się jednak, którą pracę wybierze inne dziecko mieszkające na Kresach, gdy będzie chciało dowiedzieć się czegoś ciekawego o życiu ludzi ze swojego miasta? Jak zareaguje matka dziecka na wzruszający, autentyczny, namalowany prostymi

spadających gwiazd. Płynącą po kanale krypę „oklaskuje” ogonem bóbr. Na jeziorze fala za falą… Trzymajcie się, dziewczyny, za liny!

…procedury Patrioci powiatu węgorzewskiego od paru lat przygotowywali na 100-lecie odzyskania niepodległości i „cudu nad Wisłą” – uroczyste ufundowanie pomnika Piłsudskiego. Po początkowej euforii lokalnych władz, zebraniu datków od bliższych, a zwłaszcza dalszych zwolenników tradycji patriotycznych – burmistrz miasta wycofuje poparcie i cudem udaje się w platformerskiej radzie miasta zmienić nazwę placu Wolności na plac Niepodległości. Przed wyborami prezydenckimi na kolejną Mszę świętą w intencji Ojczyzny, odprawioną jak co miesiąc każdego dziesiątego, i na różaniec za Ojczyznę – po raz pierwszy od tragedii smoleńskiej gromadzi się tak wielu uczestników, jak w niedzielę… Budujące, ale przy wyborach, podobnie jak i na Śląsku – niewystarczające. Nie ma też cudu w sprawie popiersia Naczelnika na placu Niepodległości ani w sprawie usunięcia spod cmentarza żołnierzy radzieckich na wzgórzu przed Węgorzewem napisu, że polegli w walkach o wyzwolenie miasta. Absurdu – bo nie było żadnego wyzwalania ani walk, tylko palenie i plądrowanie – bronią radni PO.

opisują wydarzenia tak, jak słyszeli je z ust dorosłych, jak na nich zrobiły wrażenie – niekiedy skupiając się na sprawach, które pominąłby naukowiec.

Bez cudów… Starsza kobieta w Olsztynie dowiaduje się od lekarzy, że nie mogą jej pomóc w leczeniu zwapnienia żył w nogach. Co najwyżej mogą je amputować. W aptece próbuje wykupić lekarstwo, dzięki któremu jeszcze żyje. Dowiaduje się, że niemiecka firma, znana z doskonałej aspiryny, podniosła cenę o ponad 100%. Teraz już nie 150 zł, a ponad 300… Jedno opakowanie wystarcza na dwa tygodnie. A to nie jedyne takie lekarstwo. Emerytury może zabraknąć i co wtedy? Czyżby korzystając z COVID-19 „bratnia” europejska firma farmaceutyczna przystąpiła w Polsce do zmasowanej likwidacji żelaznego elektoratu rządzącej koalicji parlamentarno-rządowej? Rozpoczyna się weekend 100-lecia zwycięstwa nad nawałą bolszewicką w bitwach nad Wkrą (gen. Józef Haller i gen. Władysław Sikorski na podstawie rozkazu nr 10 000 gen. Rozwadowskiego), na przedpolach Warszawy pod Radzyminem i Ossowem, wreszcie w wyniku manewru marszałka Piłsudskiego znad Wieprza… Na Mazury walą kawalkady samochodów spod Warszawy, spod Białegostoku, spod Gdańska, Łodzi, nawet Krakowa i Wrocławia. Takiego tłoku na drogach nie widzieli najstarsi mieszkańcy Krainy Tysiąca Jezior. Cud będzie, jeśli jej nie rozjadą i się nie pozabijają… K

ateriał, w pięknej oprawie, inspiruje. Dzięki wsparciu Fundacji ORLEN, która doceniła wyjątkowość misji – książki cieszą wzrok barwami i dobrym drukiem. Nie będzie ich jednak można kupić. Każda z książek, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi bowiem z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim. Możemy tylko domyślać się, jak wielka duma będzie ich rozpierać, tym bardziej, że wiele środowisk kresowych

do stolicy Małopolski wraz z udziałem w „Akademii Młodego Dziennikarza” prowadzonej przez Uniwersytet Pedagogiczny. Młodzi – przyszli liderzy lokalnych społeczności, będą mieli szansę kształcić się dalej, poszerzać poczucie swojej tożsamości narodowej. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy dalsze programy zostaną wsparte przez odpowiednie programy grantowe. Niestety jest to olbrzymi problem. Przez ostatnie 4 lata fundacja złożyła 21 wniosków o dofinansowanie podobnych projektów ze źródeł państwowych. Ani jeden nie został doceniony. Powody odmowy budzą na ogół śmiech i politowanie.

ma przekonanie o byciu zapomnianym przez rodaków „z Korony”. Opowiadania, uznane i docenione przez redakcję i całą społeczność, trafią więc do tych, których rodziny żyły obok. Czytelnicy znajdą w nich dzieje swoich sąsiadów, tradycje swojej własnej okolicy, wzmocnione jeszcze odpowiednimi adekwatnymi ćwiczeniami językowymi. Wydanie – jako pozycja z numerem ISBN – spowoduje ponadto, że młodzi autorzy, polskie dzieci z Kresów, po wsze czasy będą umieszczone wśród autorów na listach Biblioteki Narodowej. Wiadomo już, że będą w znacznej mierze brały udział w kolejnych pracach fundacji – jakim jest np. wyjazd edukacyjno-turystyczny

Fundacja Genealogia Polaków chętnie dzieli się swoimi projektami i zachęca do współpracy wszystkich. Planowana jest już kolejna, znacznie szersza edycja tego projektu, mająca się odbyć nie tylko na Kresach, ale też w Polsce i wśród Polonii. Jest to realna realizacja słów św. Jana Pawła II „Wielkiego”, które są mottem Fundacji, a które ten wielki Polak wypowiedział do Polonii 16.11.1980 roku: „Człowiek świadomy swej tożsamości płynącej z wiary, z chrześcijańskiej kultury, dziedzictwa ojców i dziadów, zachowa swą godność, znajdzie poszanowanie u innych i będzie pełnowartościowym członkiem społeczeństwa, w którym żyje”. K

M

Zakończył się niezwykły projekt, w ramach którego polskie dzieci z Kresów zostały autorami książek notowanych w Bibliotece Narodowej.

Elaborat versus Czytanka kresowa wielkości. Taki ktoś znajduje rzeszę naśladowców, którzy korzystając z przetartego szlaku, często niestety nie dokonują na nim ani jednego własnego kroku. Stąd właśnie tyle akcji polegających na stawianiu pomników, wmurowywaniu tablic, urządzaniu akademii ku czci, pisaniu naukowych opracowań na temat tego, co można by opowiedzieć w sposób prosty. Im wyższa statua, im droższa akademia, im grubsza i nudniejsza książka z niezliczonymi przypisami, tym większe uznanie znajduje autor przedsięwzięcia, wydającego się bardziej poważnym. Pomnik to coś więcej niż tablica, ściana

to wciąż daleka droga do przyjęcia i wdrożenia idei. Kolosalne fundusze są wydawane na głośne wypowiedzi w formie pomników, ale te, jakkolwiek szlachetne, nie docierają do umysłów i serc. Co więcej, siła wypowiedzi, wręcz „wrzask”, jakim jest pomnik, wywołuje często chęć zatykania uszu i reakcję obronną. Dlatego Fundacja Genealogia Polaków przyjęła inną metodę pracy – jak się okazuje – niezwykle skuteczną. – Od 20 lat działamy najczęściej na tych polach, na których nie ma korzyści wizerunkowych – mówi Marcin Niewalda, prezes Fundacji. – Któż bowiem, mając do wyboru utytułowanego autora

słowami obraz historii, która przez lata była zakazana? Która praca przyczyni się bezpośrednio do uruchomienia wyobraźni – czy ta analizującą naukowe aspekty, czy ta, w której dym z ogniska wyciska łzy, gdzie skrzypi śnieg pod stopami żołnierzy wyklętych? Dzięki której książce nastąpi faktyczny przełom zaangażowania, czy dzięki tej, której czytelnikiem jest pasjonat danego tematu, czy tej, która zaciekawiła kogoś wcześniej obojętnego? Zakończony właśnie projekt „Z kuferka prababci” łączy wszystkie możliwe zalety stworzenia materiału inspirującego, motywującego i zmieniającego

nat poseł Elżbiety Dudy, która stwierdziła, że „ten projekt udowadnia, jak wielka jest tęsknota młodzieży polskiej mieszkającej na Kresach za świadomością własnych korzeni”. Opracowane książki zawierają niezwykłe historie, nieraz pozornie zupełnie przeciętne, a jednak często wzruszające do łez, radosne, romantyczne, budzące zadumę. Poznajemy ludzi, którzy uciekli z Syberii; poznajemy tradycje świąteczne, a nawet przepisy kulinarne, historie z czasów powstań, z czasów wojny i komunizmu; widzimy codzienność w chłopskiej chacie i wielkie bale w pałacu. Młodzi autorzy

Więcej o projekcie: kuferek.okiem.pl

Główny dramat straconych szans rozgrywał się w czasie, gdy na tronie rosyjskim zasiadała Katarzyna II, a w Polsce „panował” król Stanisław August Poniatowski.

Stracone szanse walki o niepodległość Waldemar Pernach

D

o zmarnowania szans niepodległościowych walnie przyczynił się zachowawczy Naczelnik Tadeusz Kościuszko, a ostatecznie w hańbiący sposób pogrzebał je polski król. Odzyskanie niepodległości w walce było wtedy niemożliwe, ale ponawianie prób, utrzymanie etosu walki było obowiązkiem. Zwycięstwo Naczelnika w trakcie Insurekcji pod Racławicami, choć nad nieznacznymi siłami rosyjskimi, podtrzymywało wtedy etos walki. Porażka pod Maciejowicami obrazuje jednak chwiejność i kunktatorstwo

Tadeusza Kościuszki. Bał się on konfrontacji siłowej z armią rosyjską. Nie chciał rozdrażniać zaborcy, jak i nie chciał dopuścić do przeniesienia do Polski praktyk rewolucji francuskiej z gilotynowaniem przeciwników. Polska scena polityczna podzielona była wówczas na dwa obozy. Jeden ugodowy, szukający porozumienia z Rosją. Drugi radykalny, dążący do ścigania i karania kolaborantów, w tym targowiczan. W 1794 roku w kwietniu w Wilnie wybuchł zaciekły bój o wolność. Po zwycięstwie powołane władze

wydały wyrok śmierci na twórcę targowicy – Szymona Kossakowskiego, którego publicznie stracono na szubienicy, a zauszników Moskwy spontanicznie tropiono i karano. Za przykładem Wilna poszła Warszawa. Pod naciskiem demonstracji ulicznych wydano wyroki na zdrajców sprawy polskiej. Zawiśli na szubienicach: hetman Piotr Ożarowski, Józef Zabiełło, Józef Ankiewicz i biskup Józef Kossakowski. Lud Warszawy wywlókł z więzień i powiesił na ulicznych szubienicach siedmiu kolaborantów, w tym biskupa Ignacego Massalskiego.

T

adeusz Kościuszko potępił rozstrzygnięcia wileńskie i warszawskie. Pobłażliwy dla targowiczan, ułaskawił skazanego na śmierć biskupa Wojciecha Skarszewskiego. Bezwzględnie rozprawił się z warszawiakami, dla przykładu skazując siedmiu na śmierć. Powieszono ich 26 lipca na Piaskach pod Warszawą. Gdy na Warszawę szły od Puław wojska Fersena i Suworowa, Kościuszko wyszedł im naprzeciw w osłabionym składzie. Trwają do dziś podejrzenia historyków,

Porażka pod Maciejowicami obrazuje jednak chwiejność i kunktatorstwo Tadeusza Kościuszki. Bał się on konfrontacji siłowej z armią rosyjską. Nie chciał rozdrażniać zaborcy, jak i nie chciał dopuścić do przeniesienia do Polski praktyk rewolucji francuskiej z gilotynowaniem przeciwników. że było to posunięcie umyślne. Nie zawiadomił też o wyjściu do boju stojącego 40 km dalej z siłą 4 tysięcy żołnierzy gen. Adama Ponińskiego. A w Warszawie pozostawił ok. 6 tysięcy dobrze uzbrojonych żołnierzy, przeznaczonych do gaszenia ewentualnych rozruchów patriotycznych i wystąpień przeciwników ugodowej polityki Naczelnika. Poza tym Kościuszko obawiał się

przebywającego w Warszawie radykalnego generała Jakuba Jasińskiego. Podejrzewał, że może on przejąć dowodzenie insurekcją i pozbawić go władzy. Generał Jasiński zginął podczas rzezi Pragi, w której wojska Suworowa wymordowały ok. 10 tysięcy prażan.

P

o przegranej bitwie pod Maciejowicami Kościuszko dostał się do niewoli i został osadzony w twierdzy w Petersburgu. Uwolniony przez cara Pawła I, podpisał akt lojalności i udał się na emigrację. Zobowiązania swojego dotrzymał. Nie uległ nawet propozycjom Napoleona, by włączył się do walki z rosyjskim zaborcą. Haniebną rolę odegrał król Polski Stanisław August Poniatowski. Prowadził uległą, a nawet hołdowniczą politykę względem zaborcy i tak samo zachował się po abdykacji. Obowiązkiem króla wobec ujarzmionego państwa było zachowanie godności nawet w więzieniu, nawet wobec represji. Takie postępowanie dałoby siłę i podstawy do tworzenia rządu na emigracji. Miałby kto reprezentować interesy

narodu i podtrzymać prawną ciągłość państwa. Aby zaświadczyć przed światem o gwałcie zadanym Polsce, król mógł odmówić oddania korony. Jednak tego nie uczynił, co przypieczętowało formalnie rozbiory Polski. A ostatnim swym aktem zlikwidował ambasady i nakazał ambasadorom opuszczenie Polski. Udaremnił tą decyzją jakiekolwiek prezentowanie sprawy polskiej za granicą. Poniatowski czynił to wszystko z gorliwością, aby Rzeczypospolitą prawnie usunąć spośród państw europejskich. Takie to były dzieje, tacy patriotyczni byli wtedy wilnianie i warszawiacy. Po przykrych doświadczeniach insurekcji i abdykacji ostatniego króla, Polaków dopadło zniechęcenie i marazm aż na prawie 60 lat. Przebudzeniem było powstanie listopadowe w 1831 roku, niestety słabo poparte przez Polaków. Jednak od tego czasu głos „Niech żyje Polska!” niósł się coraz wyraźniej przez wspaniałe czyny lat 1863, 1920, 1944 i 1980. Miejmy te historyczne doświadczenia na uwadze. K




Nr 74

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Wrzesień · 2O2O Pogrzeb tabliczki i betoniarka na Ostrowie Tumskim

Jolanta Hajdasz

S

pacer przez centrum Poznania z gośćmi z innej części Polski, sier­ pień. Co tu ukrywać, dla mnie co chwila powód do konsternacji. Na głów­ nej ulicy w mieście, św. Marcina, smutny widok wielu sklepów z alkoholem otwar­ tych do 23.00 i pustych lokali do wyna­ jęcia – po zwykłych sklepach i po second handach, które nie wiadomo dlaczego w ogóle przy tej ulicy były. Obok, przy 27 Grudnia, wielki mural na wielkim bu­ dynku z napisem „konstytucja” i „otua”, większy niż cokolwiek innego tego typu w centrum… Kto i dlaczego wykonał ten gigantyczny wysiłek pomalowania kilkupiętrowej ściany wielkiej kamienicy w sposób tak mało ponadczasowy? Kto pamięta, jak się rozwija ten skrót i co to w ogóle było? Kilka tęczowych flag w oknach wyglądających na wynajmowa­ ne siedziby, a nie mieszkania prywatne, ale z perspektywy chodnika trudno to ocenić jednoznacznie. Pseudotęcza wisi nad głowami, i tyle. Dziwaczna rzeźba na placu Wolności, szkło i aluminium zupełnie niepasujące do historyczne­ go otoczenia z widokiem na poznański Bazar, czyli hotel, z balkonu którego płomiennie przemawiał Ignacy Pade­ rewski, dając tym sygnał do wybuchu powstania wielkopolskiego. Tylko krzewy i drzewa, jak zawsze wspaniale zielone, świadczą o tym, że dawny Poznań, zwany zielonym dzięki tej ogromnej, zadbanej i bujnej roślin­ ności w środku miasta, jeszcze istnieje i zachowuje łączność z tym, co kształ­ towało go przez wieki – z porządkiem, czystością, stabilnością i tzw. zdrowym rozsądkiem, bo pragmatyczny Pozna­ niak trzy razy się zastanowił, zanim wy­ dał ciężko zarobione pieniądze. Prag­ matyczne i racjonalne do bólu były działania Poznaniaków w czasie zabo­ rów, gdy z wielkimi sukcesami nawiąza­ li i wygrywali rywalizację z Niemcami na polu gospodarczym i oświatowym; pragmatyczne były w czasach komu­ nistycznych, gdy trudno było znaleźć ruderę w centrum miasta, a czyste po­ dwórka i uporządkowane place między blokami z wielkiej płyty udowadniały, że ktoś o to dba. Dziś też jest general­ nie czysto i schludnie, ale wspomnia­ ne ideologiczne akcenty sprawiają, że człowiek przywiązany do tradycji może się poczuć w Poznaniu obco. Nie odkrywam tu zresztą Amery­ ki, piszemy o tym w „Wielkopolskim Kurierze WNET” od początku jego istnienia, wskazując na źródła tej sy­ tuacji. To przede wszystkim nieogra­ niczone i przez nikogo niekontrolowa­ ne finansowanie dziesiątek lewackich organizacji pozarządowych, funda­ cji i stowarzyszeń, które dziś w tzw. agendzie mają wszystko, co wiąże się z ideologią LGBT, popieraną przez UE i finansowane przez nią instytucje i or­ ganizacje. W ubiegłym roku o tej po­ rze pisałam o darmowych warsztatach dla tych środowisk, obejmujących na­ wet tematykę tolerancji dla rodziców dzieci LGBT, darmowe poradnictwo prawne dla osób LGBT czy warsztaty dla osób LGBT z Ukrainy, finansowane hojną ręką przez Poznań. W tym roku idziemy jeszcze dalej. W sierpniu Pol­ skę obiegła informacja o obscenicz­ nych warsztatach dotyczących technik współżycia dla środowisk LGBT, pro­ wadzonych przez organizacje, które dostały granty od władz Poznania na prowadzenie zajęć w szkołach. Proszę wybaczyć obsceniczność, ale w tym wypadku to ważne. „ Jak zrobić lewa­ tywę przed seksem analnym?”. Taki wi­ deoporadnik opublikowali tzw. eduka­ torzy seksualni LGBT z grupy Stonewall z Poznania, ci sami, którzy za pieniądze władz miasta mogą działać w szkołach. Dziś po Poznaniu w proteście przeciw­ ko temu jeździ samochód Fundacji Pro-Prawo do Życia. Ten, który został uszkodzony w Warszawie podczas na­ padu aktywistów LGBT na wolontariu­ szy Fundacji. Jeden z głównych spraw­ ców tamtej napaści, Michał Sz., który uważa się za kobietę i nazywa siebie Margot, został aresztowany przez po­ licję i usłyszał zarzuty prokuratorskie w stolicy. Kolejna odsłona ideologicz­ nej walki przed nami. Czy Poznań się przed tym atakiem obroni? K

G

A

Z

E

T

A

NN

II

EE

CC

O O

D D

ZZ

II

EE

N

N

A

2

Ważna lektura. Pamiętnik profesora Wszędzie żyją i tworzą ludzie. O wartości tego, co robią, de­ cyduje nie to, czy tworzą w me­ tropolii, czy w małym mia­ steczku lub na wsi. Ważne, czy czynią to z potrzeby serca. Ple­ szew można ukochać tak sa­ mo jak Warszawę. Ks. Edward Walewander

2

Palikot była kobietą W jednej ze sztuk Mrożek na­ pisał w didaskaliach: „Idiotyzm sytuacji wzrasta”. Nie wiemy, jak długo u nas wzrastać bę­ dzie idiotyzm, ale możemy być pewni, że żołnierze (i żołnierki) postępu jeszcze nie wyczerpali swego potencjału. Jan Martini

Niestosowny piknik w Nowym Tomyślu

3

Wolność słowa AD 2020. Wakacje Czy łatwo zabić polityka gaze­ tą? Bardzo łatwo. Każdy dzien­ nikarz i każdy polityk łapie tę dwuznaczność błyskawicznie, choć dzisiaj jeszcze łatwiej niż gazetą niszczy się ludzi (i idee) przez internet. Dlatego warto demaskować wszelkie mechani­ zmy, które służą manipulacjom. Jolanta Hajdasz

Aleksandra Tabaczyńska

Gorszące sceny na ulicach Polski z udziałem osób spod tęczowych flag, ok­reślających się mianem społeczności LGBT i ich sympatyków, opisywane są niemal każdego dnia. Śledząc wszelakie donie­sienia medialne, i to od lewa do prawa, widać jasno, że najbardziej wypróbowaną taktyką tego konfliktu jest stawianie się tych środowisk w sytua4–5 cji dyskryminowanej mniejszości. Szokuje też impet, z jakim próbuje się przebudować tożsamość, a więc dusze Polaków. Matka Polka wobec

T

e działania wprawiają tylko w osłupienie do momentu, gdy jesteśmy obserwatora­ mi zdarzeń, które odbywają się gdzieś w Polsce, do tego w dużym mieście uniwersyteckim. Jednak gdy pewnego dnia okazuje się, że obiektem ataku jest nasza parafia, nasz proboszcz, kościół, gdzie nasze dzieci przyjmowały sakramenty, a do tego na terenie, gdzie zwyczajowo przechodzi procesja Boże­ go Ciała i Droga Krzyżowa Ulicami Mia­ sta, to emocje, które temu towarzyszą, zapierają dech w piersi.

prowokację. W sobotę 22 sierpnia, jak zawsze o godzinie 18.00, rozpoczęła się eucharystia w niedzielnym obrząd­ ku, podczas której dodatkowo odbył się chrzest kilkorga dzieci. Bezpośred­ nio po mszy św. proboszcz poprosił o udział w nabożeństwie ekspiacyjnym, które trwało równolegle z tęczowym piknikiem. Ponadto zaplanowano na niedzielę na placu Chopina, pół godzi­ ny przed wieczorną mszą św., „Marsz »Stop prześladowaniu chrześcijan, nisz­ czeniu chrześcijańskiej rodziny i narzu­ caniu nam antychrześcijańskiej ideolo­ gii«”. Marsz ostatecznie zamieniono na spotkanie na placu przy wrotach koś­ cioła, w tym samym miejscu, w którym dzień wcześniej odbył się tak zwany tęczowy piknik.

Co się wydarzyło 15 sierpnia w parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Nowym Tomyślu, podczas mszy świętej, która również była transmitowana poprzez kanał in­ ternetowy, proboszcz ks. Tomasz So­ bolewski wygłosił kazanie. W pierwszej części, historycznej, homilia nawiązywała do setnej rocznicy Cudu nad Wisłą, kie­ dy to Polacy obronili swoją niedawno odzyskaną niepodległość, a następnie zahamowali inwazję bolszewicką na całą Europę i obronili wiarę katolicką oraz możliwość jej praktykowania w Ojczyź­ nie. W drugiej części omówiona zosta­ ła obecna sytuacja społeczna w kraju i konkretne akty profanacji symboli re­ ligijnych, narodowych oraz wandalizmu. W związku z tym, że działania te były przeprowadzane przez aktywistów ru­ chu LGBT, kapłan skonkludował, że te wydarzenia i sytuacje to bitwy współ­ czesnej wojny cywilizacyjno-kulturowej. I chrześcijanie muszą walczyć, tak jak Polacy 100 lat temu, z ideologią neo­ marksistowską, ideologią LGBT i innymi prądami lewicowymi, których celem jest wyrugowanie z naszych serc i z naszej polskiej rzeczy­wistości Pana Boga. „Zatrzymany aktywista LGBT na­ padł i pobił wolontariusza Fundacji Pro-Prawo do życia”, a także znisz­ czył furgonetkę Fundacji z akcji „Stop

Nieznani sprawcy zawiesili pomiędzy flagami narodowymi, papieskimi i maryjnymi, które w związku ze świętem narodowym i Wniebowzięcia NPM zdobiły wejścia do Kościoła, swoją tęczową flagę. pedofilii” (w ramach której pokazy­ wana była prawda o ideologii LGBT i tzw. edukacji seksualnej). I to nie były pierwsze przypadki ataków i zniszczeń wobec akcji ukazującej prawdę ideo­ logii gender i LGBT. Ale to jest jedna z odsłon „wielkiej wojny cywilizacyjnej”, powiemy: jedna z wielu bitew „rewo­ lucji tęczowej”. Teraz areną jest polska ziemia, na której są jeszcze respektowa­ ne i przestrzegane Prawa Boże i prawa natury – mówił w kazaniu ks. Tomasz Sobolewski. Już tego samego dnia zawrzało w internecie, a następnego w lewi­ cowej prasie. Pojawiły się tytuły ta­ kie, jak np. Ksiądz w kazaniu zrównuje osoby LGBT z bolszewikami, Wzywa do obrony przed tęczową rewolucją albo Ksiądz wzywa policję, bo na kościele wisi

tęczowa flaga. Wcześniej było homofobiczne kazanie. 18 sierpnia, prawdopodobnie w nocy, nieznani sprawcy zawiesili po­ między flagami narodowymi, papie­ skimi i maryjnymi, które w związku ze świętem narodowym i Wniebowzię­ cia NPM zdobiły wejścia do Kościo­ ła, swoją tęczową flagę. Proboszcz za­ wiadomił policję i tego samego dnia w internecie ukazało się zaproszenie na „Tęczowy Piknik”. Piknik zorganizowano na placu Chopina, w którego centrum stoi nowotomyska świątynia. Ów pik­ nik rozpoczął się w sobotę 22 sierp­ nia, o godzinie 19, a więc dokładnie w tym samym czasie, w którym kończy się we wspomnianym kościele msza św. Parafianie, mieszkańcy Nowego Tomyśla i okolic, odpowiedzieli na tę

Świadectwo Mieszkańców miasta bardzo mocno wsparł redaktor Ryszard Gromadzki. Warto dodać, że dziennikarz TV Re­ publika i Polskiego Radia 24 nie jest jakimś importowanym bojówkarzem. Pochodzi z Nowego Tomyśla, mieszka niedaleko, a świątynię NSPJ w dalszym ciągu traktuje jak swoją. W dzień tęczo­ wego pikniku wraz z żoną Elżbietą dał jednoznaczne świadectwo wiary kato­ lickiej oraz sprzeciwu wobec szargania naszych świętości. Ryszard Gromadzki wyszedł z kościoła tuż po zakończeniu mszy św. i stanął odważnie pomiędzy murami świątyni, jakby zagradzając pik­ nikującym możliwość wtargnięcia do środka. Przed sobą trzymał duży drew­ niany krzyż. Stał w milczeniu, modląc się w intencji działaczy LGBT o ich opa­ miętanie. Elżbieta Gromadzka w tym samym czasie wraz z wiernymi uczest­ niczyła w nabożeństwie. Oboje też bardzo aktywnie wsparli proboszcza i parafian dzień później, podczas spot­ kania pod hasłem stop prześladowaniu chrześcijan. Dokończenie na str. 2

przemocy

Matki Polki nie tylko wychowy­ wały dzieci na patriotów, zastę­ powały swych mężów w gos­ podarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub wię­ zienia, ale wiele decydowa­ ło się na dzielenie losów zesła­ nych na katorgę mężów. S. Katarzyna Purska USJK

6

Rowerowy Baraniak W miejscu, gdzie stał dom ro­ dzinny arcybiskupa, a dziś stoi krzyż, odsłonięto tablicę pa­ miątkową. Zaraz potem od­ był się rowerowy quest, czy­ li rodzaj rajdu, w którym każdy uczestnik musiał rozwiązać za­ danie dotyczące arcybiskupa Antoniego Baraniaka.

8

Inne barwy życia Libijskie kobiety uważają, że poza wygodą, tradycyjny ubiór daje im absolutną wolność i anonimowość. Mogą pójść na zakupy do centrum handlowe­ go, pochodzić po ulicach i do­ póki same nie zechcą, nikt ich nie rozpozna, nawet mąż. Marian Smoczkiewicz

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Projektant ekspozycji upamięt­ niającej palatium Mieszka I i ka­ plicę Dobrawy nie zgodził się na umieszczenie w jej obrębie skromnej tabliczki z krzyżem. Czyż nie jest to metafora roz­ stawania się Poznania z kato­ licką tradycją? Henryk Krzyżanowski


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Pogrzeb tabliczki i betoniarka na Ostrowie Tumskim

Dokończenie ze str. 1

Niestosowny piknik w Nowym Tomyślu

Henryk Krzyżanowski

Aleksandra Tabaczyńska Zrezygnowali ze zbawienia w imię haseł?

Z

internetowej witryny Poznań­ skiego Oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami dowie­ dzieliśmy się ostatnio, że na Ostrowie Tumskim trwają prace nad ekspozycją, która upamiętni palatium Mieszka I i kaplicę Dobrawy. Sensacyjne swego czasu odkrycie jego pozostało­ ści przy kościele NMP zawdzięczamy poznańskiej archeolog prof. Hannie Koĉce-Krenz, od ponad 20 lat prowa­ dzącej tu wykopaliska. Dziwi więc, że nie poproszono o opinię Pani Profesor co do formy owej przygotowywanej ekspozycji. Projektant całości nie wy­ raził przy tym zgody na umieszczenie w jej obrębie skromnej tabliczki z krzy­ żem, ufundowanej przez Towarzystwo na 1050-lecie Chrztu Polski. Tabliczka miała wskazywać dokładne miejsce ołtarza w kaplicy Dobrawy. To nie zapowiada niczego dobrego, zwłaszcza wobec niedawnego wyczynu artysty z patentem akademii, któremu pozwolono na trwałe zeszpecić pobli­ ską uliczkę Księdza Ignacego Posadze­ go. Przerzucono przez nią dziwaczną rzeźbę, mającą rzekomo unaocznić po­ tężny wał obronny otaczający siedzibę

pierwszych Piastów. Dla nieuzbrojonego oka profana instalacja ta wygląda jak cie­ plik lub ramię betoniarki i stanowi nie­ miły wizualny zgrzyt w pełnym staro­ świeckiego uroku otoczeniu Katedry. Ciekawe, że dysharmonii nie dostrzegł tutaj miejski konserwator, który niedaw­ no nakazał proboszczowi z Wildy usu­ nięcie z wieży kościoła sympatycznego baneru wspierającego parafian w cza­ sie pandemii. Powód? Bo kontrastował rzekomo z XIX-wieczną zabudową oto­ czenia kościoła. No proszę, tymczasowy z natury baner zakłócał, a umieszczone

Organizatorzy tęczowego pikniku cie­ szą się, że było „normalnie”, „spokoj­ nie” i że „pyszne kanapki”. Jednak spo­ wodował on wiele szkód, począwszy od finansowych. Do Nowego Tomyśla przyjechały liczne siły policyjne. Około godziny 14 na sygnale wjechały czte­ ry duże policyjne busy z Poznania. Oprócz tego zaangażowano patrole z sąsiednich powiatów. Funkcjonariusze szczelnie wypełnili plac Chopina i od­ dzielili ubranych na tęczowo aktywi­ stów od budynku Kościoła i tych osób którzy stali wokół niego, a szczególnie przy wejściu, gdzie przecież trwała modlitwa ekspiacyjna. Policja patrolo­ wała również ulice wokół placu. Jednak to są straty łatwe do policzenia i do od­ robienia. Gorzej z czasem policjantów, którzy być może mieli sobotnie plany rodzinne, a musieli stawić się na służbę. Dużo gorsza jest jednak świado­ mość, że uczestnicy pikniku – rozpo­ znałam dosłownie kilkoro, bo reszta to chyba przyjezdni – a także wspierający tę akcję w mediach społecznościowych, są osobami, które w tej parafii przyj­ mowały nie tak dawno sakramenty

na stałe modernistyczne dziwadło na Ostrowie Tumskim nie zakłóca. Hm… Co w takim razie stanie się z już ist­ niejącą tabliczką z krzyżem, wykonaną na zamówienie Towarzystwa? Tak jak za­ mierzano, została ona umieszczona do­ kładnie nad miejscem ołtarza. Tyle, że metr POD ziemią, tak że będzie niewi­ doczna dla odwiedzających to miejsce. To smutne, ale ten swego rodza­ ju pogrzeb tabliczki z krzyżem nabiera znaczenia całkiem symbolicznego – bo czyż nie jest to metafora rozstawania się Poznania ze swą katolicką tradycją? K

Księża nieczęsto publikują wspomnienia. Jest wiele przyczyn tego faktu. Kapłan częściej niż ktokolwiek inny bywa związany tajemnicą. Granica, poza którą grozi jej naruszenie, jest często bardzo płynna. Wspomnienia bez wyraźnych sądów o bliźnich zatracają swój życiowy konkret i dlatego w wielu przypadkach przestają być wiarygodne. To także zniechęca kapłanów do chwytania za pióro. Już biskup Ludwik Łętowski, dla którego pisarstwo nie było czymś obcym, uważał, że „wejście na pole literackie to zawód śliski na księdza”. Do tego dochodzi też niechęć do eksponowania siebie, a to w pewnym sensie należy do istoty pamiętnika.

Ważna lektura. Pamiętnik profesora Ks. Edward Walewander Zygmunt Zieliński, Powroty minionego czasu. Zagnieżdżone w pamięci, IPN, Warszawa 2020

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

1 września 1939 r. Trwały one przez ca­ ły okres niemieckiej okupacji. Nie usta­ ły bynajmniej po zakończeniu II wojny światowej. Jego wspomnienia rzucają też bardzo ciekawe światło na trud­ ną sytuację dziecka podczas okupacji, a także w szkole polskiej pierwszych lat powojennych. Zygmunt Zieliński należy do po­ kolenia tych kapłanów, którzy swe po­ słannictwo rozumieli szeroko. Początki ich pracy duszpasterskiej były bardzo trudne. Wielu z nich mieszkało bar­ dzo skromnie na plebanii bez żadnych wygód. Niekiedy odbywali męczące wyjazdy duszpasterskie „rzemiennym dyszlem”, na rowerze, w najlepszym ra­ zie zdezelowanym motocyklem.

Każdy ma swoje poletko, które uprawia nie dla sławy, czyjejś pochwały, ale dlatego, że się za coś wywdzięcza. Ks. Zieliński ma poczucie serdecznej więzi z Gnieznem i archidiecezją gnieź­ nieńską przetkaną historią. Nie potra­ fił przejść obok niej obojętnie. Zbierał jej okruchy i – jak to bywa z człowie­ kiem poszukującym – stał się boga­ czem. Uzbierał tyle dobra! Taki nasuwa się wniosek, kiedy weźmie się do ręki wydane przez niego wspomnienia. Ktoś może powiedzieć: co tu napi­ sać o małym mieście Nakle nad Note­ cią, gdzie autor spędził lata młodości, o parafii w Gołańczy, czy o pracy dusz­ pasterskiej w Pleszewie, gdzie posługi­

W

Seminarium Duchow­ nym powtarzano znane powiedzenie łacińskie: Labia secerdotis custodiant sapientiam (Niech usta kapłańskie strzegą mądro­ ści). Atmosfera panująca w semina­ rium gnieźnieńskim za czasów studiów alumna Zygmunta Zielińskiego została przedstawiona w jego wspomnieniach z nieukrywaną sympatią, ale realistycz­ nie. Poznajemy moderatorów i profe­ sorów. Szczególnie ciepło i serdecznie Autor wspomina ojca duchownego, ks. Stanisława Szymańskiego, rekto­ ra, ks. Józefa Pacynę i wielu innych. Każdy, kto interesuje się posługą pas­ terską prymasa Stefana Wyszyńskie­ go, nie tylko jako arcybiskupa gnieź­ nieńskiego, także powinien sięgnąć do wspomnień ks. Zielińskiego. Jego książka jest w ogóle dowodem szacun­ ku dla kapłanów i pozwala uchronić od zapomnienia ich odwagę, poświę­ cenie i człowieczeństwo. Dla alumnów gnieźnieńskiego seminarium, a także dla pasterzy archidiecezji, lektura Powrotów minionego czasu będzie z pew­ nością pasjonująca.

FOT. RADIO LUBLIN

B

ywają jednak takie sytuacje, kiedy wspomnienia kapłana są świadectwem, które trze­ ba złożyć. Jest tak choćby w przypadku misjonarzy, czy też ka­ płanów w szczególny sposób zaanga­ żowanych w życie publiczne. Ci ostatni w formie wspomnień chcą niekiedy dać uzasadnienie tego zaangażowania. Niekiedy może to być odczytane jako apologia pro vita ipsius. W przypadku ks. prof. Zygmun­ ta Zielińskiego sprawa ma się jeszcze inaczej. Pisze on pełniej, głębiej, bar­ dziej uniwersalnie. Można powiedzieć, że zbuntował się przeciwko wiekowe­ mu kanonowi, iż pisze się tylko o lu­ dziach i sprawach mających znacze­ nie dla wielkiej historii. Ukazuje, że każda historia, choćby najmniejszego człowieka, najzwyklejszych zdarzeń i tak małej wspólnoty jak wieś, wiej­ ska parafia czy małe miasto, jest wiel­ ka. Uważa, że i tę historię trzeba by dopełnić o tylu ludzi, tyle rzeczy, tyle koniecznych treści… Ksiądz prof. dr hab. Zygmunt Zie­ liński, autor recenzowanej książki, jest cenionym znawcą dziejów Kościoła nie tylko w Polsce. W swoim bogatym dorobku twórczym ma liczne artykuły i prace naukowe – w tym kilkanaście syntez (monografii) – dotyczące głów­ nie dziejów Kościoła katolickiego i jego misji edukacyjnej. Publikacje jego bu­ dzą duże zainteresowanie, bo poruszana w nich problematyka jest ciekawa i cią­ gle aktualna. Są wysoko cenione w kra­ jowych i zagranicznych środowiskach naukowych. Mają wielu czytelników. Ksiądz Zieliński jest świadkiem epoki tragicznej w przeżycia ludzi i jeszcze bardziej w nieprzewidzia­ ne, bardzo burzliwe ich następstwa. Uczestniczył w tragicznych dziejach, których początek dla drugoklasisty szkoły powszechnej zaczął się dnia

ks. Zygmunt Zieliński

wał młody ks. Zygmunt, zanim został skierowany na studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim? Co takiego tam się dzieje, dla czego warto sięg­ nąć po pióro? Odpowiedź jest prosta. Ks. Zieliński dał ją jasno i dobitnie. Wszędzie żyją i tworzą ludzie. O war­ tości tego, co robią, decyduje nie to, czy tworzą w metropolii, czy w małym miasteczku lub na wsi. Ważne, czy czy­ nią to z potrzeby serca. Pleszew można ukochać tak samo jak Warszawę. Oby­ dwa miasta są warte miłości. Ten, kto je naprawdę pokocha, napisze o nich

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini Danuta Namysłowska

prawdę. Ks. Zygmunt Zieliński zrobił to znakomicie. Opowiada nie tyle o sobie, choć rzecz jasna własnych przeżyć nie mógł pominąć. Znał doskonale miejscowe środowisko. Właśnie pokochał je. Pra­ cował tam jako duszpasterz. Był „tutej­ szy”. Czuł się kapłanem zatroskanym o los ludzi tam żyjących. To wszystko bije z każdego niemal słowa książki. Dlatego warta jest czytania. Pisał, bo miał coś do powiedzenia. Dziś publi­ kują ludzie, którymi powoduje często tylko snobizm. Niewiele mogą prze­ kazać. Pisanie ks. Zielińskiego zasłu­ guje na pochwałę. Nie tu miejsce, by ją formułować, by podkreślać walory jego książki. Niech przeczytają ją naj­ pierw ci, którzy są jej bohaterami, je­ śli nawet niewymienionymi z imienia i z nazwiska. Niech dowiedzą się, jak dawny duszpasterz, a z czasem profesor uniwersytetu, ich widział, czy wszystko dobrze podpatrzył. To są zawsze naj­ lepsi i niezawodni recenzenci. Wydaje się, że materiały do swo­ ich wspomnień ks. Zieliński groma­ dził przez całe życie. Butne wypowiedzi Niemców z okresu okupacji, Sowietów z okresu tzw. wyzwolenia Polski, za­ pamiętane i odnotowane po niemie­ cku oraz rosyjsku, a także choćby jego obrona w zetknięciu z wyrzyskim UB, świadczą nie tylko o niezwykłej pamię­ ci autora. Podobnie też wiele innych faktów, ukazanych we wspomnieniach, musiały być z pewnością post factum dobrze odnotowane w jego prywatnym archiwum. Są one doskonałym źród­ łem dla wszystkich, którzy chcą po­ znać świadomość społeczną człowieka badanej przez nich epoki. Omawiany tu pamiętnik to cenne vademecum do takich właśnie poszukiwań. Najwięcej miejsca poświęcił ks. prof. Zieliński swojej pracy nauko­ wej. Ukazał i bogato zilustrował swoje

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

I Komunii św. i bierzmowania. Mało tego, ich rodzice prosili o te sakramenty dla nich proboszcza czy biskupa albo dziękowali za nie, czynnie uczestni­ cząc w poprzedzających je przygoto­ waniach. Mówiąc „prosili” czy „dzięko­

Każdy chce dorastać, mając przy sobie mamę i tatę, stabilną, silną ro­ dzinę, która go kocha i którą on ko­ cha. Wmawianie opinii publicznej, że w imię różnorodności i tolerancji płeć jest względna, krzywdzi szczególnie

Uczestnicy pikniku – rozpoznałam dosłownie kilkoro, bo reszta to chyba przyjezdni – a także wspierający tę akcję w mediach społecznościowych, są osobami, które w tej parafii przyjmowały nie tak dawno sakramenty I Komunii Świętej i bierzmowania. wali”, mam na myśli na przykład udział w delegacji, a więc reprezentowanie ogółu rodziców dzieci pierwszokomu­ nijnych czy młodzieży bierzmowanej. Te związki z parafią przestały mieć zna­ czenie w kontekście tęczowego pikni­ ku i kilka osób ochoczo udostępniało czy komentowało sprawę w interne­ cie. Smutne jest to, że młodzi ludzie tak bezkrytycznie przyjmują lewicowo-li­ beralną ideologię i pod pozorem haseł o równości dają się po prostu zwieść.

młodzież. Czy młody człowiek pikni­ kujący w sobotę pod kościołem miał w pełni świadomość, jaki los sobie go­ tuje? Wątpię. Nie wątpię jednak, że trwa duchowa walka o dusze Polaków. Ofiarami są młodzi chrześcijanie, którzy bardziej lub mniej świadomie popiera­ ją ideologię związaną ze środowiskiem LGBT, nie zdając sobie sprawy, że tym samym podcinają swoje korzenie: re­ ligijne, tożsamościowe i rodzinne. Nie K możemy się na to zgodzić.

itinerarium uniwersyteckie, które urze­ czywistniało się nie tylko w Polsce – konkretnie na Katolickim Uniwersy­ tecie Lubelskim – ale także w innych ośrodkach naukowych kraju i zagrani­ cy. Można nawet śmiało powiedzieć, że ukazał szeroki i bogaty wachlarz pracy profesora na uniwersytecie oraz drogi jego spełniania się, zarówno dawniej, jak też współcześnie. Ksiądz Zieliński odbył wiele podró­ ży naukowych. Po zakończeniu w 1974 r. pobytu w Lowanium stwierdził: „Świat, do którego wielu Polaków łasiło się nie­ malże na kolanach, nie rozumiał nas i nie chciał zrozumieć, a największe głupstwo napisane w języku kongre­ sowym bardziej ceniono niż arcydzie­ ło wydane po polsku. Była to dla mnie ważna lekcja, z jednej strony zdałem sobie sprawę z tego, że przyjmowanie

Na marginesie swego bogatego ży­ cia autor Powrotów minionego czasu daje czytelnikowi wiele innych cennych odniesień i rad, dotyczących nie tylko życia uniwersyteckiego. Jednak ze zro­ zumiałych powodów chętnie i zasadnie wypowiada się na temat współczesnej rzeczywistości w szkołach wyższych. Przypomnijmy choćby taką lapidar­ ną konstatację: „Obecna ekonomika w tym względzie prowadzi do zapaści naukowej. Lekceważy się niezbędny tryb dojrzewania naukowego, którego wrogiem jest przedwczesne i nadmier­ ne obarczanie zajęciami dydaktyczny­ mi oraz tolerowanie zatrudnienia na licznych angażach poza uczelnią, co skądinąd jest konieczne ze względu na marne uposażenie pracownika nauko­ wego” (s. 374). Książka ks. Zygmunta Zielińskie­ go jest świadectwem. W świadectwie nie może być fałszu. Świadectwo jest wzorem. Uczy, co dobre, co warto na­ śladować. Pokazuje, co złe. Przestrzega, czego unikać... Całość książki została wzbogacona wieloma starannie dobranymi ilustra­ cjami i zdjęciami, dotyczącymi zwłasz­ cza trudnych dziejów rodziny Autora, a które nie spłonęły wraz z domami w czasie kataklizmów dziejowych. Pod­ noszą one nie tylko wizualną jakość pracy, ale w tym konkretnym przy­ padku przede wszystkim dokumen­ tują omawiane zdarzenia, pogłębiają i poszerzają treść. Książka jest napisana bardzo przy­ stępnie. Rzetelność i samodzielność poznawcza, wielka erudycja, potoczy­ sty, lekki i barwny styl, rozpoznawalny dla czytelników, którzy znają dorobek pisarski ks. prof. Zygmunta Zielińskie­ go – wszystko to sprawia, że omawiana książka z pewnością spotka się z dużym zainteresowaniem odbiorców, podob­ nie jak wszystkie jego dotychczasowe dzieła. Kto zaczął już czytać Powroty minionego czasu, ten nie odłoży książki na półkę, zwłaszcza że jest to z pewnoś­ cią niezwykłe opus vitae autora. Zatem wspomnienia ks. Zygmun­ ta Zielińskiego trzeba czytać, aby zro­ zumieć nie tylko przeszłość, ale także współczesność. Uczą one bowiem, by pamiętać i nieustannie przypominać sobie nasze polskie trudne drogi – in­ dywidualne, rodzinne i całego narodu. Rzucają nowe spojrzenie na kapłań­ stwo, na tamte czasy i na ludzi, którzy je przeżyli. K

Ks. Zieliński ma poczucie serdecznej więzi z Gnieznem i archidiecezją gnieźnieńską przetkaną historią. Nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Zbierał jej okruchy i – jak to bywa z człowiekiem poszukującym – stał się bogaczem. z bezkrytycznym zachwytem wszystkie­ go, co zachodnie, jest pętaniem naszych własnych inicjatyw, którym sami nie do­ wierzamy. Z drugiej – zrozumiałem, że profesor ze słowiańskiego kraju, który nie zna choćby trzech języków zachod­ nich, nie ma prawa głosu, choćby był geniuszem” (s. 404).

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 75 · WRZESIEŃ 2O2O

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 67)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Zygmunt Zieliński, Powroty minionego czasu. Zagnieżdżone w pamięci, [wstęp i oprac.] r. Łat­ ka, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2020, s. 872, indeks osób.

Data i miejsce wydania

Warszawa 29.08.2020 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Pogrzeb tabliczki z krzyżem nabiera znaczenia całkiem symbolicznego – bo czyż nie jest to metafora rozstawania się Poznania ze swą katolicką tradycją?


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Zachodzie używa się nazwy „dumy ge­ jowskiej”) to osoby LGBT, a ilu z nich to sympatycy ruchu czy po prostu prze­ ciwnicy polityczni rządzących? Pytań jest wiele – potrzebne byłyby rzetelne badania. Wiadomo jednak, że w dobie toczącej się rewolucji neomark­ sistowskiej, gdzie jednym z głównych haseł jest „obrona represjonowanych osób LGBT”, takich badań nie da się przeprowadzić, bo nie jest możliwe znalezienie naukowców skłonnych do zaryzykowania swej kariery w wypadku wyników „politniepoprawnych”. A może rosnąca obecność „tęczo­ wych” i ich radykalizacja wynika ze „stypendiów” Sorosa?

władz Forum wchodziły powszechnie znane „znakomitości” – od Zolla i Sa­ fiana po Bartoszewskiego i Olechow­ skiego. Na swojej stronie Forum infor­ muje, że „FOR przystąpiło do szerokiej koalicji organizacji pozarządowych, które wsparły kampanię społeczną »Zmień kraj. Idź na wybory«”. Znajduje się też tam Raport o przebiegu kampanii, z którego można się dowiedzieć, że powołano koalicję „21października.pl”, której organizatorami byli: Forum Oby­ watelskiego Rozwoju, Fundacja im. Stefana Batorego, Polska Konfede­ racja Pracodawców Prywatnych Le­ wiatan, Stowarzyszenie Agencji Re­

skutecznie „popchnął wózek postępu” w naszym kraju. Gdy PiS wygrał wybory (2005), Pa­ likot próbował przejąć medialnie rząd dusz wyborców tej partii i zainwestował wielkie pieniądze w tworzenie katoli­ ckiego tygodnika „Ozon”, energicznie zwalczającego aborcję i homoseksua­ lizm. Później został wiceprzewodniczą­ cym Platformy Obywatelskiej, a były to czasy, gdy formacja ta uchodziła za chrześcijańską demokrację i pretendo­ wała do głównego spadkobiercy ide­ ałów Solidarności. Wkrótce człowiek ten, niegdyś studiujący na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, radykalnie zmienił poglądy.

Palikot jako polityk wyrządził wie­ le szkód „Polkom i Polakom” (mówiąc językiem obowiązującej nowomowy) – politycznych, mentalnych i mate­ rialnych. Wszyscy posłowie „Ruchu” głosowali przeciw projektowi ustawy autorstwa PiS: „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej zwraca się do władz Federacji Rosyjskiej o natychmiastowy zwrot do­ wodów katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku pozostających na terenie Ro­ sji, będących własnością Rzeczypospo­ litej Polskiej, a w szczególności wraku samolotu TU – 154M”. To dzięki temu politykowi chamstwo trwale zagości­ ło w politycznych salonach i nastąpiła brutalizacja debaty publicznej.

W jednej ze sztuk Mrożka jest scena, w której regent i infant nawzajem się aresztują i w tym momencie autor napisał w didaskaliach: „Idiotyzm sytuacji wzrasta”. Nie wiemy, jak długo u nas wzrastać będzie idiotyzm, ale możemy być pewni, że żoł­ nierze (i żołnierki) postępu jeszcze nie wyczerpali swego potencjału i niejeden raz nas zaskoczą.

Palikot była kobietą Jan Martini

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

W

łaśnie okazało się, że słowo ‘Murzyn’, obecne w polszczyź­ nie od stuleci, może być obraźliwe – tak twierdzą eksperci o bogatym dorobku naukowym. Inne słowa o równie długim rodowodzie – ‘Cygan’ czy ‘Żyd’ już praktycznie wy­ szły z użycia. ‘Cygan’ został zastąpiony słowem ‘Rom’, Żydzi zaś w ogóle prze­ stali występować w przyrodzie (choć zwolennicy spiskowej teorii twierdzą, że jednak są), więc samo słowo też nie jest już potrzebne. Rewolucja, która zaczęła się w sfe­ rze języka, trwa już dość długo, jednak ciągle jeszcze nie przyzwyczailiśmy się do dziwolągów językowych i pokracz­ nych figur retorycznych („mieszkanki i mieszkańcy”, „Gildia Polskich Reżyse­ rek i Reżyserów”, „Związek Marynarek i Marynarzy”) dowartościowujących „dyskryminowane” kobiety. Mało kto wie, że istnieje organizacja o nazwie Inicjatywa Dramaturżek, Dramatopi­ sarek, Dramaturgów i Dramatopisarzy, a przecież twórców wszystkich tych kategorii można by określić jednym słowem – „dramaturżyny”. Oglądając sceny zbiorowego amo­ ku ludności Północnej Korei z okazji np. pogrzebu „umiłowanego przywód­ cy”, sądzimy, że w naszym kręgu kultu­ rowym coś takiego nie byłoby możliwe. Z kolei oni uważają pewne europejskie dylematy za dziwaczne i nierozsądne. Azjatkom obce są problemy naszych feministek, które czują się upokorzo­ ne z powodu niemożności oddawa­ nia moczu na stojąco. Dlatego pewna skandynawska feministka wynalazła urządzenie w kształcie rogu, umoż­ liwiające kobietom sikanie na stojąco i nazwała je „urinella”. Ale są też inicjatywy feministyczne mające więcej sensu. Feministki ame­ rykańskie długo toczyły batalię „pisu­ arową”. Była to walka o równe prawa w dostępie do ubikacji w gmachach publicznych – żądano zmian w pra­ wie budowlanym. W braku większych problemów może to być zasadne, bo wszyscy znamy zjawisko nierównej „przepustowości” ubikacji damskich i męskich np. w przerwach koncertów. W jednym z demokratycznych państw odsiaduje wyrok kłopotliwa więźniarka. Jest lesbijką, która noto­ rycznie gwałci współwięźniarki. Prob­ lem jest poważny, gdyż dysponuje ona męskim narządem płciowym (bardziej użytecznym przy gwałceniu) i kiedyś czuła się mężczyzną. Natomiast Brytyjczyk o nazwisku Kaz James z Manchesteru czuje się… psem. Szczeka lepiej niż niejeden pies, je z miski, obwąchuje czworonożnych kolegów i oddaje mocz, unosząc nogę. Ponoć już od dzieciństwa czuł się jak pies, ale „system i sposób wychowania tłumiły jego prawdziwe skłonności”. Teraz postanowił „odkryć swą tożsa­ mość”. Jego przekonanie (uszanowane) rodzi szereg wątpliwości prawnych – czy obowiązuje go kodeks karny, czy płaci podatki? Pilnie potrzebne są nowe regulacje, bo nietypowy „pies” znalazł już naśladowców. Jak widać demokratyczne państwo prawa jest kompletnie bezbronne wo­ bec terroru poprawności politycznej, bo żaden ekspert nie jest w stanie od­ różnić bezczelnego oszusta od „praw­ dziwego odmieńca”. „Odmieńcy” (np. atrakcja cyr­ ków – „kobieta z brodą”) pojawiali się w ludzkich dziejach od zawsze, lecz wydaje się, że dziś osób o problemach z płciowością (tzw. niebinarnych) jest więcej. Czy wynika to z lepszej eduka­ cji i większej skłonności do ujawnia­ nia problemów niegdyś skrywanych? A może przyczyna leży w zanieczysz­ czeniu środowiska? Biolodzy zaobserwowali zjawisko feminizacji samców pewnych gatunków ryb pod wpływem zanieczyszczenia wód hormonami pochodzącymi z pigułek antykoncepcyjnych. Substancje te są wy­ dalane z moczem, nie rozkładają się, nie da się ich usunąć w filtrach, a z pew­ nością zagrażają organizmom żywym. W trosce o zdrowie reprodukcyjne swoich obywateli Izrael zakazał spoży­ wania przez ludzi produktów zawiera­ jących soję. W soi znajdują się ponoć substancje „oszukujące” układ hormo­ nalny człowieka i obniżające płodność. Działanie państwa jest skuteczne, bo kobiety w Izraelu rodzą średnio 3,4 dziecka wobec 3,2 u Arabek. Nie ziściły się nadzieje Jasera Arafata o pokonaniu Izraela przez „arabskie macice”. Widzimy wzrastającą ilość „tęczo­ wych” na ulicach miast, ale nie wie­ my nawet, jak duża faktycznie jest po­ pulacja osób LGBT. Półtora czy kilka procent ogółu Polaków? Jaki procent uczestników „marszów równości” (na

Obok starych, sprawdzonych już w bojach organizacji – jak KOD, Oby­ watele RP, Fundacja Batorego, Komitet Helsiński, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Otwarty Dia­ log – o demokrację i prawa człowieka walczy cały szereg nowszych. Ich ilość jest ogromna, idzie w setki, a wszystkie mają jedną cechę wspólną – żywioło­ wo zwalczają „państwo PiS”. Ogólno­ polski Strajk Kobiet, Międzynarodo­ wy Strajk Kobiet, Strajk Wkurzonych, Ruch Ośmiu Gwiazd, Stop Bzdurom, Samzamęt, Stowarzyszenie Ery Kobiet, Kampania Przeciw Homofobii, Instytut Ochrony Praw Człowieka i wiele innych cechuje jedność ideowa – ich działa­ cze zbierali podpisy pod poparciem kandydatury Rafała Trzaskowskiego w ostatnich wyborach. Np. w Koszali­ nie siedziby większości z nich mieszczą się pod tym samym adresem – Piłsud­ skiego 6, gdzie jest biuro KOD i Partii Zielonych. Istnieje projekt ustawy o trans­ parentności finansowania organizacji ekologicznych. Być może z czasem da się ujednolicić ustawowo także inne „organizacje pożytku publicznego”, np. te zajmujące się „wspomaganiem de­ mokracji”, „walką z wykluczeniem” czy „dyskryminacją osób LGBT”. Źródła ich finansowania powinny być czytel­ niejsze. Śledząc obieg pieniędzy, naj­ łatwiej jest zorientować się, kto z ze­ wnątrz pracuje nad „umeblowaniem” naszego państwa.

Z

łowrogi potencjał „organizacji pożytku społecznego” do celów stricte politycznych przetesto­ wano po raz pierwszy w 2007 roku w celu przerwania rządów PiS, któ­ re były wynikiem niespodziewanego zwycięstwa w wyborach 2005 roku. Dojście do władzy „skrajnych nacjo­ nalistów” wywołało szok w środowisku beneficjentów okrągłego stołu, zanie­ pokojenie w kilku stolicach i nerwo­ wą krzątaninę tajnych służb wrogich i zaprzyjaźnionych. Dlatego na miesiąc przed wyborami w 2007 roku powo­ łano Forum Obywatelskiego Rozwo­ ju, którego „wyłącznym fundatorem był prof. L. Balcerowicz”, ale które pod nazwą Forum für Bürgerschaftliche Entwicklung in Warschau figuruje ja­ ko oficjalny partner Fundacji Konra­ da Adenauera – jednej z największych instytucji wpływu w Polsce. W skład

klamowych, Związek Firm Public Relations, Instytut Spraw Publicz­ nych, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja dla Wolności, Cen­ trum Edukacji Obywatelskiej, Sto­ warzyszenie Szkoła Liderów, Forum Inicjatyw Pozarządowych, Fundacja Projekt: Polska oraz Parlament Stu­ dentów RP. W skład koalicji weszło również około 150 (!) innych orga­ nizacji pozarządowych z całej Polski. W ramach kampanii przygotowano reklamy prasowe radiowe i telewizyj­ ne, bezpłatnie emitowane w najwięk­ szych stacjach telewizyjnych. Celem kampanii było maksymalne zwięk­ szenie frekwencji w grupie młodych

P

owstanie Ruchu Palikota było przykładem mistrzostwa lo­ gistyki politycznej. Chodziło o zagospodarowanie elektoratu an­ tyklerykalnego, który nie mieścił się w PO – partii formalnie postsolidar­ nościowej. Dwóch studentów ogłosi­ ło na fejsbuku datę 3 lutego 2011 jako „Dzień bez Smoleńska” („ludzie ma­ ją dość żałoby”), a media głównego nurtu zapewniły darmową reklamę. Na ulicach pojawiły się setki działaczy w pomarańczowych koszulkach, spi­ sujących zwolenników apelu. Podpisy policzono i zadecydowano, że możliwe jest zbudowanie partii, która dostanie się do Sejmu w najbliższych wyborach.

Ideowe dzieci Palikota przejęły pałeczkę w walce z zachodnią cywilizacją i jak otwarcie zapowiadają, w swoim działaniu nie cofną się przed łamaniem prawa. Jednak próby egzekwowania prawa w stosunku do nich przyjmują jako przemoc. wyborców, bo „dwudziestolatkowie wykazują największą akceptacją libe­ ralizmu”. Działania propagandzistów od Smolara i Balcerowicza zakończyły się ogromnym sukcesem – pozyska­ no głosy 3 mln młodych wyborców, rozpoczęto 8-letnie, wyniszczające rządy Platformy Obywatelskiej. Nie ulega wątpliwości, że na od­ cinku walki o prawa kobiet, gejów czy dyskryminowanych zwierząt można zrobić błyskotliwą karierę polityczną, ale politykiem, który pierwszy „zago­ spodarował potencjał” osób LGBT, był już zapomniany Janusz Palikot – to w Ruchu Palikota narodziły się karie­ ry Roberta Biedronia i Anny Grodzkiej. Warto prześledzić drogę życiową Janusza Palikota, bo jest to człowiek, który może być nazwany ojcem za­ łożycielem dzisiejszych agresywnych ruchów miłośników tęczowej flagi i „miłości, która nie wyklucza”. Pali­ kot znany był z prowokacyjnych za­ chowań i kontrowersyjnych wypowie­ dzi („konstytucja, godło i flaga nie są potrzebne Polsce. Więcej zyskamy, jeśli pozbędziemy się tych symboli”), dla­ tego uchodził za harcownika, którego nikt nie traktował poważnie. Jednak nie można zaprzeczyć, że to on bardzo

W październikowych wyborach 2011 roku nowa partia odniosła osza­ łamiający sukces, uzyskując 10% głosów – prognozowano, że jako „trzecia siła” stanie się trwałym elementem polskiej sceny politycznej. Palikot wprowadził do parlamentu 40 posłów – przeważnie młodych i energicznych, którzy byli au­ torami licznych skandali, a wielu z nich można by opisać słowami J. Kaczyńskie­ go – „chamska hołota”. Pewien utalen­ towany poseł tego ugrupowania oddał mocz na Starówce w Bydgoszczy. Inter­ weniującym policjantom najpierw poka­ zał swego penisa, a następnie legitymację poselską. Policjantom pozostawało tyl­ ko zasalutować grzecznie i oddalić się. Wyrazisty program Ruchu Palikota (świeckie państwo, ograniczenie wpły­ wów Kościoła, równe prawa dla gejów, legalizacja lekkich narkotyków, obo­ wiązkowa edukacja seksualna) wprawił w zachwyt zachodnie media. Zwrócono uwagę, że partię poparło aż 23% mło­ dych, w przeciwieństwie do „konser­ watywnej PiS, na którą głosowali słabo wykształceni ludzie po 60-ce”. Jednak Ruch Palikota stał się efemerydą, gdyż został skanibalizowany przez Platformę Obywatelską, gwałtownie „przechyla­ jącą się na lewo”.

Palikot atakował prezydenta Ka­ czyńskiego w sposób, przy którym na­ wet ataki „Gazety Wyborczej” wydawa­ ły się taktowne i kulturalne. A w ten sposób po katastrofie smoleńskiej wy­ jaśnił w radiu Zet jej przyczyny: „Lech Kaczyński jest głównym odpowiedzial­ nym za katastrofę w Smoleńsku. To była pijacka wyprawa – pili do późna w nocy, dlatego spóźnili się pół godzi­ ny. Gdyby się nie spóźnili, wszyscy by żyli – wylądowaliby przed jakiem-40, bo pół godziny wcześniej nie było mgły. Jedna z tych osób przeżyła, bo była tak upita, że nie wstała rano. Następnego dnia lecieli i leczyli kaca”. Chyba ze względu na powinowa­ ctwo ideowe wymiar sprawiedliwości był nadzwyczaj łaskawy dla tego poli­ tyka. Gdy Palikot zapomniał wpisać do swojej deklaracji podatkowej samolotu, śledztwo w sprawie jego majątku pro­ kurator Joanna Chojnowska umorzyła, gdyż uznała, że jego działalność nie miała znamion czynu zabronionego. Zdaniem prokuratury „nieprawidło­ wości w oświadczeniach majątkowych pana posła wynikają z filozoficznego wykształcenia i stosunku do wartości materialnych”.

A

fiszujący się swoim ateizmem Janusz Palikot uroczyście ogłosił apostazję z Kościoła katolickiego, ale bez rozgłosu prze­ szedł na judaizm i został przyjęty do masońskiej loży żydowskiej B’nai B’rit. Rodziło to przypuszczenia, że polityk ten został do loży dokooptowany, bo wtedy stał na czele komisji Przyjazne państwo, mającej za cel ułatwienie życia przedsiębiorcom. W tym okresie Pol­ ska podlegała niesłychanemu rabun­ kowi międzynarodowych aferzystów wyłudzających VAT. Przestępcy przy­ jęli entuzjastycznie propozycję pewne­ go profesora UW zmiany kwalifikacji prawnych przestępstw VAT-owskich z karnych, na karno-skarbowe (wiąza­ ło się to ze znacznym zmniejszeniem kar i przedawnieniem po 5 latach), co prokurator Parchimowicz natychmiast wdrożył. Zanim rząd PiS wprowadził elektroniczny rejestr transakcji kom­ plikujący życie przestępcom VAT-ow­ skim, proponowano najprostsze reme­ dium – wymóg, aby firmę rejestrować w urzędzie osobiście, a nie przez inter­ net. Utrudniłoby to powszechną prak­ tykę zakładania firm na bezdomnych

i lumpów. Propozycję storpedował Pa­ likot jako utrudnienie działalności go­ spodarczej. On też przeforsował zmianę comiesięcznych rozliczeń z fiskusem na kwartalne, a założenie fikcyjnej firmy, przeprowadzenie jednej „transakcji”, rozliczenie VAT i „wyparowanie” firmy trwało ok 2 miesięcy. Niestety niektórzy połowie z Ru­ chu Palikota wciąż funkcjonują w poli­ tyce, ale większość zniknęła z przestrze­ ni publicznej, np. potężna (1,87 cm) Anna Grodzka. Osoba ta przez 50 lat znana była jako Krzysztof Bęgowski (żona Grażyna, syn Bartek). Korwin­ -Mikke powiedział o niej, że to „chłop, który przebrał się za babę, by dostać się do Sejmu”. „Gazeta Wyborcza” napisała, że Polska jest pierwszym krajem świa­ ta, w którym parlamentarzystą została osoba transpłciowa („za swoich mę­ skich czasów kochający mąż, działacz Zrzeszenia Studentów Polskich, SdRP i SLD, i jak mówią jego dawni kum­ ple – flirciarz, a nawet pies na baby”). Natomiast tygodnik „W Sieci” podał w wątpliwość konwersję Bęgowskie­ go, twierdząc, że Grodzka tylko udaje kobietę, bo na co dzień mieszka i two­ rzy parę ze swoją przyjaciółką „Lalką” Podobińską. Niezależnie od prawdziwych prob­ lemów ludzi mających kłopoty z własną płciowością, istnieje ogromna prze­ strzeń do nadużyć. Czy da się stwier­ dzić, że ktoś przed 60 rokiem życia rze­ czywiście zmienił płeć, czy tylko stara się wyłudzić wcześniejszą emeryturę? Czarno rysują się także perspektywy sportu kobiecego. Gdy obserwowałem wiec z oka­ zji „Marszu Równości” zadziwił mnie postulat-żądanie darmowych środków antykoncepcyjnych dla osób LGBT. Czyżby groźba niechcianej ciąży też dotyczyła tej społeczności? Podobnie – jedną z największych twarzy walki o „prawa reprodukcyjne” czy „zdrowie reprodukcyjne” (to ele­ ganckie nazwy aborcji) jest Marta Lem­ part – osoba LGBT, której przypadkowa „reprodukcja” nie grozi. Obserwując całokształt działań tej aktywistki, twór­ czyni Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, łatwo zauważyć, że „prawa kobiet do własnego brzucha” czy prawa gejów są tylko pretekstem do walki z „państwem PiS”, gdyż „wraz z OSK w kolejnych latach organizowała zarówno protesty w sprawie praw kobiet, jak i przeciw pe­ dofilii w Kościele katolickim, w obronie niezależności sądownictwa czy przeciw nacjonalistycznym marszom i zgroma­ dzeniom” (Wikipedia). Niewątpliwie walka o „postęp” bę­ dzie się zaostrzać (Anna M. Żukow­ ska: „grzeczne już byłyśmy”), gdyż „po­ stęp” ma to do siebie, że z definicji musi przekraczać granice. W tym kontekście kształcenie aktywistów „ruchów miej­ skich” za miejskie pieniądze wynika nie tyle z ideowych przekonań Rafała Trza­ skowskiego, co z przyczyn praktycznych – potrzebne są bojówki do pierwszej linii walki z „reżimem PiS”. Absolwenci tych kursów już ukazali swoją użyteczność – ostatnie zadymy z wieszaniem tęczo­ wych sztandarów i napaści na „prolaj­ ferów” to ich dzieło. Dlatego porzućmy nadzieję na 3 lata spokoju do następ­ nych wyborów. Ideowe dzieci Palikota przejęły pałeczkę w walce z zachodnią cywilizacją i jak otwarcie zapowiadają, w swoim działaniu nie cofną się przed łamaniem prawa. Jednak próby egze­ kwowania prawa w stosunku do nich przyjmują jako przemoc. Na fejsbuku koszalińskiego KOD-u można przeczy­ tać: „Pochodząca z Koszalina aktywist­ ka o pseudonimie Margot ma zostać aresztowana na dwa miesiące w związku z podejrzeniem popełnienia przestęp­ stwa (...) to środek zapobiegawczy nie­ współmierny do wagi czynu. Na miej­ scu gromadzą się więc oburzeni ludzie, jest tam też posłanka Zielonych Urszula Zielińska i posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk”. Osoba zwana „Łanią”, uchodząca za „dziewczynę Margot”, powiedziała, że mówienie o Margot jako Michale Sz. jest obraźliwe. Ale obraźliwe jest też nazywanie Margot kobietą, a ludzie, którzy tego nie wyczuwają, nie rozu­ mieją istoty transgenderyzmu. Język polski nie posiada aparatu pojęciowego na wyrażenie subtelno­ ści ideologii LGBT. Myślę, że najbez­ pieczniej będzie używać zaimka „ono” w stosunku do Michała Sz. vel Margot. Ono jako męczennik (męczenniczka?) ma piękną karierę przed sobą i z pew­ nością znajdzie się w sejmie następnej kadencji. Oprócz walki z chrześcijańską cy­ wilizacją jest też walka ze zdrowym rozsądkiem. Zdrowy rozsądek w tym zmaganiu wydaje się być na straconej pozycji. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Czy łatwo zabić polityka gazetą? Bardzo łatwo. Każdy dziennikarz i każdy polityk łapie tę dwuznacz­ ność błyskawicznie, choć dzisiaj jeszcze łatwiej niż gazetą niszczy się ludzi (i idee) przez internet. Dla­ tego warto demaskować wszelkie mechanizmy, które służą manipulacjom, co stara się robić Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Co więc się działo w mediach pod­ czas tegorocznego lata?

Wolność słowa AD 2020. Wakacje Jolanta Hajdasz

W

akacje w tym roku były dla dziennika­ rzy bardzo pracowi­ te. Wiadomo, wybo­ ry. Symbolem manipulacji w ostatniej kampanii prezydenckiej w naszym kraju stał się niezawodny w takich sprawach niemiecko-szwajcarski kon­ cern Ringier Axel Springer. Na finiszu kampanii, bo tuż przed druga turą wy­ borów prezydenckich (9 dni przed), wydawany przez ten koncern tabloid „Fakt” mocno uderzył w prezydenta Andrzeja Dudę, sugerując na swojej okładce nie tylko wypuszczenie z wię­ zienia pedofila, ale wręcz sprzyjanie takim przestępcom. Trzymał córkę, bił po twarzy i wkładał jej rękę w krocze – takiej treści tytuł uderzał z okładki „Faktu”. Całość zilustrowano dużym zdjęciem prezydenta Andrzeja Dudy patrzącego w dół, nie prosto w oczy czytelnika. To manipulacja przekazem, w którym PAD miał być łączony z mo­ lestowaniem dziecka bez względu na rzeczywiste okoliczności jego związku z opisywaną sprawą. Należy przy tym pamiętać, że ten tabloid to gazeta, któ­ ra w Polsce sprzedaje się w najwięk­ szym nakładzie, do czytelników co­ dziennie trafia powyżej 200 tysięcy jej egzemplarzy, a treści z tabloidu powie­ la i jego strona internetowa, i powią­ zane z nim biznesowo portale, i konta w mediach społecznościowych. Media RAS są praktycznie bez przerwy nr 1, jeśli chodzi o liczbę cytowań w Pol­ sce, ich newsy rozchodzą się w tysią­ cach miejsc i milionach odsłon. Siła oddziaływania takiego zmasowanego ataku medialnego jest ogromna. Gdy zauważymy przy tym, iż w Niemczech w gazetach należących do tego samego koncernu (np. w „Die Welt”) ukazały się artykuły, w których przedstawiano kontrkandydata Andrzeja Dudy jako bardziej pożądanego przez Niemcy potencjalnego prezydenta, to jeszcze trudniej uznać te działania za przy­ padkowe i zakładać, iż profesjonaliści z „Faktu” popełnili te rażące błędy dziennikarskie w sposób nieświadomy. Dlatego Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP opublikowało protest przeciwko manipulacjom tab­ loidu, bo były ona elementem nieuczci­ wej gry politycznej na finiszu kampanii

prezydenckiej w Polsce. W sierpniu przekazaliśmy odpowiedź CMWP na krytyczne stanowisko OBWE na temat przebiegu kampanii prezydenckiej z Pol­ sce. Negatywna ocena dokonana przez tę organizację nie odzwierciedla rzeczywi­ stego przebiegu wolnych i demokratycz­ nych wyborów prezydenckich w naszym kraju i ich medialnego obrazu. Chłop­ cem do bicia są dla tych zagranicznych obserwatorów nieustająco polskie media publiczne, a szczególnie TVP, podczas gdy praktycznie nie dostrzegają oni roli mediów prywatnych i ich ogromnego wpływu na decyzje polityczne Polaków. Pełen raport zagranicznych obserwato­ rów z OBWE o wyborach prezydenckich w Polsce ma być gotowy we wrześniu; ciekawe czy odnajdziemy w nim postu­ lowany stale przez to gremium obiekty­ wizm i pluralizm? Całe lato poza tym to była „akcja Trójka”, czyli konflikty na linii kierow­ nictwo Polskiego Radia – dziennika­ rze. Najpierw mieliśmy szumne pro­ testy przeciwko rzekomej cenzurze, potem jeszcze bardziej spektakularne szumne odejście z Trójki – „w prote­ ście” – grupy mniej i bardziej znanych dziennikarzy, którzy założyli, jak się szybko okazało, rzekomo wolne i nie­ zależne Radio Nowy Świat. Szybko ta ich wolność się skończyła, bo okaza­ ło się, że wystarczy nazwać aktywistę LGBT „aktywistą” (czyli mężczyzną), podczas gdy on uważa się za kobietę, by stracić pracę i udziały w zakłada­ nej przez siebie firmie, o czym boleś­ nie przekonał się były już prezes tego radia. Ale Polskie Radio zaledwie ty­ dzień później popisało się w równie spektakularny sposób. Po zaledwie trzech miesiącach odwołało z funkcji powołanego przez siebie dyrektora PR III, bo „nie ma wyników”, bo „na­ rusza regulamin” i „przekracza kom­ petencje”, a zupełnie zapomniało, iż podjął się on tej pracy w chwili wiel­ kiego kryzysu wizerunkowego radia, wyciszając konflikt z zespołem, więc może warto dać mu szansę na dłużej niż 3 miesiące. Po raz kolejny dzienni­ karze odchodzą „w proteście”, a sytua­ cja w Trójce jest dowodem tłumienia wolności mediów przez obecne wła­ dze. Taki typowy strzał w stopę, a ra­ czej, w stopę i w kolano jednocześnie.

Wybrane sprawy z działalności cmwp sdp w czerwcu, lipcu i sierpniu 2020 r. 4 czerwca 2020 CMWP SDP w obronie dra Bawera Aondo-Akaa, działacza pro life W związku wyrokiem Sądu Okręgo­ wego w Nowym Sączu z dnia 31 lipca 2019 r. w sprawie przeciwko p. Bawe­ rowi Aondo-Akaa, działaczowi pro li­ fe, oraz w związku z postępowaniem prowadzonym obecnie w tej sprawie przez Sąd Rejonowy w Zakopanem, CMWP SDP objęło tę sprawę moni­ toringiem. Dr Aondo-Akaa miał się

rzekomo dopuścić zgorszenia publicz­ nego, wywieszając w sierpniu 2017 r. bilbordy przedstawiające zakrwawione płody ludzkie. CMWP SDP jest zdania, że w sprawie tej zachodzi podejrzenie naruszenia praw obywatelskich dra Ba­ wera Aondo-Akaa, i zaapelowało o je­ go uniewinnienie, a w ostateczności o umorzenie prowadzonego przeciwko niemu postępowania. W ocenie CMWP SDP celem działania dra Bawera Aon­ do-Akaa nie było wywołanie zgorsze­ nia, lecz przeciwnie – mobilizowanie

społeczeństwa w obronie wartości kon­ stytucyjnych, a sama inicjatywa pole­ gająca na wyeksponowaniu bilbordu była jedynie środkiem do celu, nie zaś celem samym w sobie. W społeczeństwach demokratycz­ nych, w tym w Polsce, stosunkowo czę­ sto dochodzi do różnego rodzaju akcji mających prowokacyjny lub obrazo­ burczy charakter, są one powszechnie nagłaśniane i komentowane w me­ diach. Ich uczestnicy cieszą się statu­ sem artystów, powołując się na wolność słowa, i w zasadzie są bezkarni. W tej sytuacji stosowanie sankcji karnych wobec obywatela, którego celem nie było godzenie w powszechnie uzna­ wane wartości, ale właśnie ich obrona, jest zaprzeczeniem istoty sprawiedli­ wości i praworządności, okoliczności bowiem wyraźnie wskazują na motyw działania, jakim jest w tym przypadku obrona ludzkiego życia.

4 czerwca 2020 Prezydent Andrzej Duda ułaska­ wił miejskiego aktywistę i dzien­ nikarza obywatelskiego Jana Śpiewaka. CMWP SDP broniło go w procesach sądowych Prezydent Andrzej Duda ułaskawił miejskiego aktywistę i dziennikarza obywatelskiego Jana Śpiewaka. Pre­ zydent zdecydował się na skorzystanie z prawa łaski w sprawie zniesławienia mecenas Bogumiły Górnikowskiej, córki byłego ministra sprawiedliwo­ ści Zbigniewa Ćwiąkalskiego. W 2017 r. na portalu Twitter Jan Śpiewak wyra­ ził opinię, iż „jedna z adwokatek, cór­ ka byłego ministra sprawiedliwości, przejęła w 2010 r. kamienicę „meto­ dą na kuratora”. To zniesławienie mec. Górnikowskiej miało kosztować Jana Śpiewaka 15 tys. zł (grzywna + tzw. na­ wiązka na cel społeczny). CMWP SDP zajmowało w tej sprawie stanowiska, wysyłając je do sądów i publikując na stronie cmwp.sdp.pl. Po ostatnim wy­ roku z 13 grudnia 2019 r., skazującym prawomocnie Jana Śpiewaka na karę grzywny i wysokiej nawiązki, CMWP SDP apelowało publicznie w swoich stanowiskach do Prezydenta RP o jego ułaskawienie.

9 czerwca 2020 Dlaczego „Gazeta Wyborcza” drukuje karty wyborcze kandy­ datowi Koalicji Obywatelskiej i czy to jest zgodne z etyką dzien­ nikarską? CMWP SDP w telewizji wPolsce.pl Dołączenie do papierowego wydania gazety kart do zbierania podpisów na konkretnego kandydata w wyborach prezydenckich mieści się w granicach obowiązującego w Polsce modelu wol­ nej prasy, w którym redakcja gazety może publicznie zadeklarować wspar­ cie jednej strony sceny politycznej, tak jak zrobiła to w ubiegłym tygodniu „Gazeta Wyborcza”, dołączając karty do zbierania podpisów na kandydata Koalicji Obywatelskiej. Szkoda tyko, że korzystając z tego prawa, tak czę­ sto odmawia go innym, deprecjonu­ jąc np. media prawicowe i ich publicy­ stów – powiedziała dr Jolanta Hajdasz w audycji Gorące pytania w telewizji wPolsce.pl, emitowanej 9 czerwca br. Gospodarzem audycji był red. Jarosław Maciejewski.

10 czerwca 2020

Dr Bawer Aondo-Akaa z Fundacji Pro-Prawo do Życia miał się rzekomo dopuścić zgorszenia publicznego, wywieszając w sierpniu 2017 r. bilbordy przedstawiające zakrwawione abortowane dzieci. Został za to skazany w pierwszej instancji przez Sąd Rejonowy w Zakopanem. CMWP SDP występowało w jego obronie. W drugiej instancji dr Bawer Aondo Akaa został uniewinniony

Bawer Aondo-Akaa uniewinniony w sprawie o „wywołanie zgorszenia w miejscu publicznym”. Decyzja Sądu zbieżna z opinią CMWP SDP Działacz pro life i publicysta mediów społecznościowych, dr teologii Bawer Aondo-Akaa, został uniewinniony przez Sąd Rejonowy w Zakopanem. Sąd ogłosił wyrok 8 czerwca 2020 r. Spra­ wa dotyczyła „wywołania zgorszenia

w miejscu publicznym” poprzez orga­ nizację wystawy antyaborcyjnej. Cen­ trum Monitoringu Wolności Prasy SDP wspierało dra Bawera Aondo-Akaa w tym procesie. Apel o jego uniewin­ nienie, a w ostateczności umorzenie prowadzonego przeciwko niemu po­ stępowania, został przesłany do Sądu Rejonowego w Zakopanem. W swojej opinii CMWP SDP pod­ kreśliło, iż doktor Aondo-Akaa zajął stanowisko w sporze o najistotniejsze prawo człowieka, jakim jest prawo do życia. Co więcej, cierpiąc na zespół Turnera, będąc osobą sparaliżowaną, stanął w obronie osób takich jak on, których życie w okresie prenatalnym jest chronione w znacznie mniejszym zakresie niż osób zdrowych.

29 czerwca 2020 Warunkowe umorzenie postępo­ wania z 212 kk przeciwko dzien­ nikarzowi z portalu www.nizan­ skie.info.pl. CMWP SDP jest obserwatorem procesu w obro­ nie dziennikarza W trybie niejawnym, bez udziału publiczności, 26 czerwca br. w Sądzie Okręgowym w Tarnobrzegu odbyła się rozprawa apelacyjna sprawy karnej z oskarżenia prywatnego Piotra Na­ wrockiego i Grzegorza Nawrockiego przeciwko dziennikarzowi Piotrowi Kani z portalu www.nizanskie.info.pl. Redaktor Piotr Kania oskarżony jest

Redaktor Piotr Kania (na zdjęciu) na portalu nizanskie.info.pl opublikował artykuł pod tytułem Afera korupcyjna w niżańskim ARiMR? na temat wyłudzania środków pieniężnych z budżetu państwa i funduszy europejskich w tej instytucji. Sąd Rejonowy w Nisku sprawę umorzył, dlatego oskarżyciele odwołali się. CMWP SDP jest obserwatorem procesów red. Kani, wspiera i będzie wspierać dziennikarza w podobnych sprawach.

z art. 212 par. 2 kk. Obserwatorem tego postępowania z ramienia CMWP jest red. Marek Jakubowicz. Oskarżenie dotyczyło artyku­ łu, jaki redaktor Piotr Kania opub­ likował na portalu nizanskie.info.pl pod tytułem Afera korupcyjna w niżańskim ARiMR?. Podjął się w nim ważnego społecznie tematu, jakim jest wyłudzanie środków pieniężnych z budżetu państwa i funduszy eu­ ropejskich. Sąd Rejonowy w Nisku sprawę umorzył, dlatego oskarżyciele odwołali się. Sąd Okręgowy w Tarno­ brzegu apelację odrzucił i podtrzymał wcześniejszy wyrok w mocy. Pozosta­ wił również warunkowe umorzenie i opłaty m.in. tytułem zwrotu kosz­ tów zastępstwa adwokackiego. Sąd zwrócił uwagę na to, że dziennikarz, podejmując ważne społecznie tema­ ty, powinien także brać pod uwagę dobro jednostek. W tej konkretnej sprawie, także w śledztwie prowadzo­ nym przez prokuraturę, nikomu nie postawiono zarzutów, zatem sugero­ wanie komuś nieprawidłowości nie powinno mieć miejsca. Piotr Kania jest obecnie osobą bezrobotną, a cze­ ka go jeszcze rozstrzygnięcie spra­ wy cywilnej, w której oskarżyciele żądają od niego zadośćuczynienia finansowego. CMWP SDP jest obserwatorem procesów red. Kani, wspiera i będzie wspierać dziennikarza w tych sprawach.

30 czerwca 2020 CMWP SDP: wstępna ocena OB­ WE nie odzwierciedla rzeczywi­ stego przebiegu kampanii pre­ zydenckiej w Polsce CMWP SDP opublikowało stanowi­ sko, iż z niepokojem przyjmuje wstępną ocenę OBWE kampanii prezydenckiej z Polsce (po I turze wyborów), w której stwierdzono, iż cechowała ją retoryka nietolerancji, nadawca publiczny nie wywiązał się ze swojego obowiązku za­ pewnienia zrównoważonego i niestron­ niczego przekazu medialnego, a w jego programach obecne były materiały ho­ mofobiczne i ksenofobiczne. 29 czerwca 2020 r. Obserwatorzy z Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE (OSCE ODIHR) przedstawili na konferencji prasowej wstępną oce­ nę wyborów prezydenckich w Polsce. Według OBWE, mimo pandemii CO­ VID-19, wybory prezydenckie w Polsce były przeprowadzone w sposób profe­ sjonalny. W opublikowanym stanowi­ sku stwierdzono jednak, że „kampania cechowała się retoryką nietolerancji, a nadawca publiczny nie wywiązał się ze swojego obowiązku zapewnienia zrów­ noważonego i niestronniczego przekazu medialnego”. Podczas prezentacji sta­ nowiska przedstawiono zastrzeżenia jedynie w odniesieniu do publicznego nadawcy, nie omawiając żadnych in­ formacji ani nie przedstawiając oceny działań prywatnych instytucji medial­ nych w Polsce, relacjonujących kam­ panię prezydencką. Eksperci OBWE ocenili także, że media publiczne „nie zapewniły zrównoważonego przekazu i służyły jako narzędzie do promowania urzędującego prezydenta”. W ocenie CMWP SDP tak nega­ tywna ocena nie odzwierciedla rze­ czywistego przebiegu wolnych i demo­ kratycznych wyborów prezydenckich w Polsce, ponieważ pomija rzeczywisty obraz działań wszystkich mediów pub­ licznych (TVP, PR i PAP) oraz istotną rolę i wpływ mediów prywatnych na decyzje wyborcze Polaków. Tymcza­ sem na rynku mediów we wszystkich ich sektorach w Polsce dominują media prywatne, w tym media o zagranicznej rezydencji podatkowej, więc ich dzia­ łania mają ogromny wpływ na decy­ zje wyborcze Polaków. Sprowadzając ocenę kampanii prezydenckiej w me­ diach jedynie do powierzchownej oce­ ny działań jednego z nadawców pub­ licznych, jakim jest publiczna telewizja TVP, wypacza się rzeczywisty przebieg kampanii prezydenckiej. CMWP SDP zwraca uwagę, iż prowadzić to może do nieobiektywnej i w konsekwencji błęd­ nej oceny przebiegu wyborów w Pol­ sce, także na arenie międzynarodowej.

3 lipca 2020 Plaga fake newsów w trakcie lock­ downu. Wyniki badań PAP na te­ mat zmian w pracy dziennikarzy w czasie pandemii koronawirusa. CMWP SDP wspierało PAP w tym projekcie W badaniu „Praca dziennikarza w do­ bie koronawirusa i lockdown”, przepro­ wadzonym we współpracy z Instytutem Rozwoju Społeczeństwa Informacyjne­ go (IRSI), uzyskano odpowiedzi 316 dziennikarzy, dotyczących ich sytuacji zawodowej i wykonywanej przez nich pracy od początku pandemii w Polsce przez prawie 3 miesiące jej trwania. Wybrane wyniki: – Prawie połowa respondentów uznała, że sytuacja związana z CO­ VID-19 niesie za sobą zagrożenie dla funkcjonowania dziedzin/branż, który­ mi zajmują się na co dzień. 35% z nich zostało zmuszonych do opisywania tych zagadnień, w których wcześniej się nie specjalizowali. Badani wska­ zali, że w czasie pandemii – pomimo ograniczenia mobilności oraz pracy zdalnej – pracują więcej.

– Prawie połowa pytanych (45%) uważa, że można wręcz mówić o pla­ dze fake newsów w trakcie lockdownu. – 80% badanych stwierdziło, że w dobie pandemii większą uwagę zwra­ ca na weryfikację wykorzystywanych w swoich materiałach informacji. – Przeszło połowa badanych uzna­ ła również, że zwiększeniu ulegnie czę­ stotliwość korzystania z webinariów i podcastów (64%), wideorozmów (55%) oraz komunikatorów interne­ towych (53%).

3 lipca 2020 Protest CMWP SDP przeciwko manipulacjom tabloidu „Fakt” na temat ułaskawienia przez Pre­ zydenta RP mężczyzny, który od­ siedział wyrok za pedofilię CMWP SDP stanowczo potępiło spo­ sób opisywania przez tabloid „Fakt” historii ułaskawienia przez Prezyden­ ta mężczyzny, który odsiedział wyrok za pedofilię, i zaapelowało do mediów i dziennikarzy o uszanowanie prywat­ ności ułaskawionego i jego rodziny. Publikacja w „Fakcie” stała się elemen­ tem nieuczciwej gry politycznej na fini­ szu kampanii prezydenckiej w Polsce, dlatego CMWP SDP zaapelowało do mediów i dziennikarzy o szczególną rzetelność przy opisywaniu tematu. Fakt opisał intymne szczegóły z akt sprawy. Gazeta zrobiła to w sposób, który jest skandalicznym naruszeniem prywatności ofiary pedofilii oraz jej najbliższych, a także jest jednoznacz­ nym zlekceważeniem przez Redakcję zasad etyki dziennikarskiej, w szcze­ gólności zasady szacunku i tolerancji rozumianej jako poszanowanie ludz­ kiej godności, praw, dóbr osobistych, a przede wszystkim prawa do prywat­ ności i intymności. Skandaliczne jest to, że w swoich publikacjach gazeta pominęła lub przeinaczyła istotne fak­ ty na temat okoliczności ułaskawie­ nia, np. to, iż akt łaski dotyczył jedynie skrócenia czasu wykonywania środka karnego w postaci zakazu kontaktowa­ nia się i zbliżania do osób pokrzywdzo­ nych, o co wnosiły same pokrzywdzo­ ne – osoby pełnoletnie. Trzymał córkę, bił po twarzy i wkładał jej rękę w krocze – takiej treści tytuł uderzał z okładki „Faktu”. Całość zilustrowano dużym zdjęciem prezydenta Andrzeja Dudy patrzącego w dół, nie prosto w oczy czytelnika. To manipulacja przekazem, w którym PAD miał być łączony z mo­ lestowaniem dziecka bez względu na rzeczywiste okoliczności jego związku z opisywanym zdarzeniem.

7 lipca 2020 „To nie są standardy dziennikar­ skie” – Jolanta Hajdasz o publika­ cji tabloidu „Fakt” i gazety „Die Welt” w PR24

Okładka „Faktu” z 3 lipca 2020 r., która stała się elementem nieuczciwej gry politycznej na finiszu kampanii prezydenckiej w Polsce,dlatego CMWP SDP zaapelowało do mediów i dziennikarzy o szczególną rzetelność przy opisywaniu tematu

„To nie są standardy dziennikarskie. To pokazuje, kto komu i w jaki sposób może sprzyjać i który kandydat jakiego państwa interesy ma w swoim progra­ mie” – powiedziała w Polskim Radiu 24 dr Jolanta Hajdasz. Dyrektor Cent­ rum Monitoringu Wolności Prasy przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich była gościem red. Ryszarda Gromadz­ kiego w audycji „Gość PR24” 6 lipca br.

8 lipca 2020 CMWP SDP w programie „Infor­ macje dnia ” w TV Trwam Brutalne ataki mediów na Prezydenta Andrzeja Dudę w końcówce kampanii prezydenckiej oraz ich konsekwencje to temat jednego z newsów programu „In­ formacje dnia” w Telewizji Trwam, emi­ towanego 7 lipca br. O komentarz w tej sprawie Redakcja poprosiła dr Jolantę Hajdasz, dyr. CMWP SDP.


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A 13 lipca 2020

14 lipca 2020

„Lepiej wierzyć w siłę mediów, łatwiej się potem przed nią obro­ nić”. Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, w tygodniku „Sieci” o pro­ wokacjach mediów wobec Prezy­ denta Andrzeja Dudy i roli me­ diów w kampanii prezydenckiej

Gdzie jest granica uczciwości me­ diów? O nieetycznych zachowa­ niach mediów w kampanii pre­ zydenckiej w Telewizji Republika z udziałem CMWP SDP Na ostatniej prostej kampanii wybor­ czej mieliśmy do czynienia z erupcją

Białorusi zostało zatrzymanych co naj­ mniej 22 dziennikarzy. Część z nich w dalszym ciągu przebywa w aresztach, a niektórzy zostali zwolnieni i skaza­ ni na zapłatę grzywny. Dziennikarze zostali zatrzymani i ukarani za wyko­ nywanie swoich obowiązków zawodo­ wych i służbowych, co jest absolutnie niedopuszczalne i sprzeczne z prawem – czytamy w apelu SDP i CMWP. Orga­ nizacje wezwały także władze białoru­ skie do natychmiastowego uwolnienia wszystkich zatrzymanych dziennikarzy, zaniechania przemocy wobec nich i do przestrzegania gwarantowanej przez międzynarodowe konwencje zasady wolności prasy.

18 sierpnia 2020

„Lepiej wierzyć w siłę mediów, łatwiej się potem przed nią obronić”. Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, w tygodniku „Sieci” o prowokacjach mediów wobec Prezydenta Andrzeja Dudy i roli mediów w kampanii prezydenckiej

– Media w demokracji zawsze od­ grywają bardzo ważną rolę, ale w tej kampanii prezydenckiej była ona wy­ jątkowa. Miały decydujący wpływ na decyzje wyborcze zarówno w pierw­ szej, jak i w drugiej turze. (…) Wolność słowa nie jest wartością samą w sobie. Granicą jest odpowiedzialność, dobro drugiego człowieka. Nigdy nie można tłumaczyć wolnością słowa brutalne­ go naruszania dóbr osobistych dru­ giej osoby, szczególnie jeżeli nie jest ona osobą publiczną. Granica w tej kampanii została przekroczona na pewno przez tabloid „Fakt”. Z aktu łaski prezydenta z marca bieżącego roku wobec osoby skazanej za prze­ stępstwo pedofilii, która odsiedziała

manipulacji i nienawiści ze strony me­ diów sprzyjających totalnej opozycji. Gdzie jest granica uczciwości mediów? Gdzie ona przebiega? Na te i inne py­ tania odpowiadali goście red. Doroty Kani z Telewizji Republika w programie „Koniec sytemu” 14 lipca br. Jednym z gości była dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP. Dziennikarze podkreślali, że zwłaszcza przed drugą turą wyborów prezydenckich część mediów, w tym te z zagranicznym kapitałem, usiłowały wpłynąć na wynik wyborów w Polsce.

17 lipca 2020 Media mają narodowość i warto, byśmy o tym pamiętali. Wywiad dr Jolanty Hajdasz, dyr. CMWP SDP dla tygodnika „Gazeta Polska” – Media dzisiaj to nie jest czwarta wła­ dza obok ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Media dziś to pierwsza, a czasem i jedyna władza, bo tak wiele w sferze publicznej od nich zależy. Nie bądźmy naiwni – mówi dr Jolanta Haj­ dasz, dyr. CMWP SDP w wywiadzie dla red. Grzegorza Wszołka, w tygodniku „Gazeta Polska”. Tygodnik opublikował oświadczenie CMWP SDP na temat prowokacji „Faktu” w kampanii prezy­ denckiej przed II turą wyborów.

11 sierpnia 2020 „Media mają narodowość i warto, byśmy o tym pamiętali. Media dzisiaj nie są czwartą władzą obok ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Media dziś to pierwsza, a czasem wręcz jedyna władza”. Wywiad Jolanty Hajdasz, dyr. CMWP SDP, dla tygodnika „Gazeta Polska na podsumowanie kampanii prezydenckiej

swój wyrok, „Fakt” zrobił podstawowy oręż w walce przeciwko ubiegające­ mu się reelekcję Andrzejowi Dudzie, choć on tylko uchylił zakaz zbliżania się, na prośbę skrzywdzonej rodzi­ ny – powiedziała dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, w rozmowie z red. Aleksandrą Jakubowską dla tygodnika „Sieci”. Wywiad ukazał się w wydaniu papierowym 13 lipca br.

Apel Stowarzyszenia Dziennika­ rzy Polskich i CMWP SDP o uwol­ nienie zatrzymanych dziennika­ rzy na Białorusi SDP stanowczo zaprotestowało prze­ ciwko aresztowaniom i aktom prze­ mocy wobec dziennikarzy relacjo­ nujących powyborcze protesty na Białorusi i zaapelowało do białoru­

CMWP SDP o kuriozalnej sytuacji w Radiu Nowy Świat CMWP SDP oświadczyło, iż z uwa­ gą i niepokojem obserwuje przyczyny i okoliczności odwołania red. Piotra Jedlińskiego z funkcji prezesa Radia Nowy Świat i zaapelowało do kierow­ nictwa tej stacji o poszanowanie zasady wolności słowa demokratycznego pań­ stwa w pracy dziennikarskiej. 9 sierpnia br. red. Piotr Jedliński opisał w mediach społecznościowych, dlaczego kierowana przez niego sta­ cja określa słowem rodzaju męskiego („aktywista”) aresztowanego działa­ cza LGBT Michała Sz. posługującego się żeńskim pseudonimem Margot. Po krytyce tej postawy m.in. przez promi­ nentne osoby związane ze stacją, red. Piotr Jedliński wycofał się ze swoje­ go zdania, jednak w kolejnych dniach okazało się, iż pod wpływem nacisków innych udziałowców stacji musiał po­ dać się do dymisji. Piotr Jedliński jest jednym z założycieli Radia Nowy Świat. Przed wymuszoną dymisją miał 30% udział w spółce, która jest właścicie­ lem rozgłośni. Opisane w mediach tradycyjnych i społecznościowych relacje z przebiegu konfliktu między kierownictwem i nie­ ujawnionymi „patronami” Radia No­ wy Świat a byłym prezesem stacji, red. Piotrem Jedlińskim, oraz konsekwencje sporu światopoglądowego w redakcji w postaci pozbawienia dziennikarza – prezesa Radia – pracy i udziałów finan­ sowych w zakładanej przez niego stacji radiowej, wskazały na naruszenie zasa­ dy wolności słowa i dziennikarskiej nie­ zależności przez właścicieli stacji. Jest to szczególnie bulwersujące i naganne w sytuacji, gdy w czasie tworzenia tej rozgłośni w kwietniu br. przedstawia­ no opinii publicznej, iż powstaje ono w proteście przeciwko rzekomej cen­ zurze w programie III Polskiego Radia, a niezależność dziennikarzy i wolność słowa będą jego podstawową zasadą. Na podstawie tego hasła była prowa­ dzona publiczna zbiórka środków na uruchomienie stacji. Obecny spór i jego przebieg świadczą o nadużyciu zaufania słuchaczy Radia przez jego twórców i właścicieli oraz ujawniają mechani­ zmy manipulowania opinią publiczną przez jego kierownictwo.

17 sierpnia 2020 Protest CMWP SDP przeciwko blokowaniu przez YouTube pub­ likacji filmu harcerzy o powstaniu warszawskim

CMWP SDP z uwagą i niepokojem obserwowało przyczyny i okoliczności odwołania red. Piotra Jedlińskiego z funkcji prezesa Radia Nowy Świat i zaapelowało do kierownictwa tej stacji o poszanowanie zasady wolności słowa po tym, jak red. Piotr Jedliński określił na antenie słowem rodzaju męskiego („aktywista”) aresztowanego działacza LGBT Michała Sz., posługującego się żeńskim pseudonimem Margot, w konsekwencji czego dziennikarz stracił pracę i udziały w zakładanej przez siebie stacji

opublikować film na swoim kanale na platformie YouTube, najpowszechniej­ szym w Polsce kanale dystrybucji dla amatorskich treści audiowizualnych. Publikacja clipu okazała się niemoż­ liwa, harcerze otrzymali jedynie tzw. pierwsze ostrzeżenie i informację, że ich produkcja narusza „reguły bezpie­ czeństwa”. Międzynarodowy koncern Google, który jest właścicielem serwisu internetowego YouTube nie podał przy tym żadnych realnych przyczyn tej ra­ dykalnej decyzji, poinformował jedynie – jak zwykle w takich przypadkach – iż stało się to z powodu rzekomego „na­ ruszenia Wytycznych dla Społeczności”. Korespondencja i próby odwoływania się od tej decyzji platformy YouTube nie przynosiły rezultatów. Dopiero gdy spra­ wa została opisana w innych mediach (m.in. na portalu wpolityce.pl), YouTu­ be przyznał się do błędu i 17 sierpnia udostępnił film bez ograniczeń. CMWP SDP podkreśla, iż jest to przykład cenzury stosowanej przez

YouTube. Szczególnie bulwersujący jest przy tym fakt, iż YouTube usunął z przestrzeni publicznej publikacje wy­ rażające ważne i dla wielu Polaków fun­ damentalne treści w momencie, gdy ze względu na przypadającą w tych dniach

Protest CMWP SDP przeciwko blokowaniu przez YouTube publikacji filmu harcerzy o powstaniu warszawskim. Zabiegi o nieskrępowaną publikację kilkuminutowego, wzruszającego, amatorskiego filmu zrealizowanego przez młodzież trwały 18 dni, dopiero 17 sierpnia YouTube opublikował filmik bez zastrzeżeń

skich władz o natychmiastowe i bez­ warunkowe uwolnienie wszystkich dotychczas zatrzymanych dzienni­ karzy. Od dnia wyborów prezyden­ ckich, to jest od 9 sierpnia 2020 r., na

W lipcu br. grupa harcerzy z ZHR sa­ modzielnie zrealizowała clip filmowy pt. Kilka dni, którym chciała upamiętnić 76 rocznicę wybuchu powstania war­ szawskiego. 31 lipca harcerze próbowali

21 sierpnia 2020 Stanowisko CMWP SDP w sprawie odwołania red. Jakuba Strzycz­ kowskiego z funkcji dyrektora Programu III PR CMWP SDP oświadczyło, iż z wiel­ kim zaniepokojeniem przyjęło nagłe odwołanie red. Jakuba Strzyczkowskiego

CMWP SDP z niepokojem przyjęło wstępną ocenę OBWE kampanii pre­ zydenckiej z Polsce dotyczącą mediów, w której stwierdzono, iż kampanię ce­ chowała retoryka nietolerancji, na­ dawca publiczny nie wywiązał się ze swojego obowiązku zapewnienia zrów­ noważonego i niestronniczego przeka­ zu medialnego, a w jego programach obecne były materiały homofobiczne i ksenofobiczne. Ocenę tę podtrzyma­ no także w stanowisku ODHIR opub­ likowanym po II turze wyborów pre­ zydenckich. W ocenie CMWP SDP ta negatywna ocena nie odzwiercied­ la rzeczywistego przebiegu wolnych i demokratycznych wyborów prezy­ denckich w Polsce i jego medialnego obrazu. Mimo pandemii COVID-19 wybory prezydenckie w Polsce były przeprowadzone w sposób profesjo­ nalny i z poszanowaniem wszystkich zasad dotyczących wyborów w wolnym i demokratycznym kraju. We wstępnej ocenie ODHIR po I turze wyborów stwierdzono, iż kampania wyborcza w Polsce cechowała się retoryką nie­ tolerancji, a nadawca publiczny nie wywiązał się ze swojego obowiązku zapewnienia zrównoważonego i nie­ stronniczego przekazu medialnego. – Chociaż nadawca publiczny zapew­ nił wszystkim kandydatom prawnie ustanowiony bezpłatny czas anteno­ wy i zorganizował jedyną wspólną debatę telewizyjną przeprowadzoną podczas kampanii, to nie pozwoliło to na żadną poważną dyskusję, która pomogłaby wyborcom w dokonaniu świadomego osądu. W okresie poprze­ dzającym wybory publiczny nadawca stał się narzędziem kampanii dla pre­ zydenta ubiegającego się o reelekcję, a niektóre doniesienia miały wyraźny ksenofobiczny i antysemicki charakter – oświadczył Thomas Boserup, prze­ wodniczący ODHIR. CMWP SDP zauważa, iż w opub­ likowanych stanowiskach ODHIR przedstawiono zastrzeżenia przede wszystkim w odniesieniu do nadaw­ ców publicznych, nie przedstawiając oceny działań prywatnych instytucji medialnych w Polsce, relacjonujących kampanię prezydencką. Krytykowa­ na przez obserwatorów OBWE sil­ na polaryzacja polityczna podmio­

Konferencja prasowa Thomasa Boserupa, przewodniczącego Specjalnej Misji Oceniającej Wybory Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE (ODIHR) z 13 lipca br. Nadzorowany przez OBWE zespół śledził kampanię prezydencką w Polsce od 16 czerwca br. Media, w tym przede wszystkim media publiczne, były szczególnym obiektem zainteresowania zagranicznych ekspertów OBWE. CMWP przesłało do tego biura swoje stanowisko na temat przebiegu kampanii w mediach

13 lipca 2020 Eksperci OBWE o przebiegu wy­ borów prezydenckich w Polsce. Zapowiedź stanowiska CMWP SDP – Kampania wyborcza nastawiona była na konfrontację i było w niej wiele wza­ jemnego szkalowania się kandydatów na urząd Prezydenta RP – powiedział Thomas Boserup, przewodniczący Spe­ cjalnej Misji Oceniającej Wybory Biu­ ra Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE (ODIHR) podczas konferencji prasowej 13 lipca br. Nad­ zorowany przez OBWE zespół śledził kampanię prezydencką w Polsce od 16 czerwca br. Media, w tym przede wszystkim media publiczne, były szcze­ gólnym obiektem zainteresowania eks­ pertów OBWE, dlatego CMWP SDP zapowiedziało przesłanie do obserwa­ torów zagranicznych swojego stanowi­ ska na temat wyborów.

także możliwość tzw. monetyzacji ka­ nału, czyli uniemożliwił twórcom filmu zarabianie na jego dystrybucji, co jest również ograniczeniem bez względu na to, czy twórcy filmu z tej możliwości chcieliby skorzystać. Nie jest to pierwszy przypadek blo­ kowania patriotycznych treści dotyczą­ cych powstania warszawskiego przez YouTube. 6 sierpnia ub. roku platforma zablokowała kanał Radia Maryja po publikacji na nim homilii abpa Marka Jędraszewskiego, metropolity krakow­ skiego, wygłoszonej z okazji 75 roczni­ cy wybuchu powstania warszawskiego.

5

rocznicę wybuchu powstania opinia publiczna była nimi najbardziej zain­ teresowana, a to w oczywisty sposób zmniejszyło liczbę potencjalnych od­ biorców filmu. YouTube zablokował

z funkcji dyrektora Programu III Pol­ skiego Radia i apeluje do kierownictwa Polskiego Radia o szanowanie zasady wolności słowa i niezależności dzienni­ karzy przy wykonywaniu funkcji zarząd­ czych i administracyjnych w mediach. 20 sierpnia br. Zarząd Polskiego Radia poinformował, iż odwołał red. Jakuba Strzyczkowskiego ze stanowi­ ska dyrektora Programu III Polskiego Radia „z powodu naruszeń regulaminu i procedur wewnętrznych Spółki oraz przekraczania kompetencji i pełno­ mocnictw”. Poinformowano także, iż „wprowadzenie zmian jest niezbędne ze względu na potrzebę poprawy wyników słuchalności, która osiągnęła w ostat­ nich 3 miesiącach najniższy poziom w historii istnienia Trójki”. Nie kwe­ stionując prawa każdego pracodawcy do prowadzenia własnej polityki ka­ drowej w zarządzanej firmie, CMWP SDP zwróciło uwagę na sprzeczności decyzyjne dotyczące kierowania tą an­ teną przez Zarząd Polskiego Radia oraz podkreśla negatywne społeczne skutki tak chaotycznie podejmowanych decy­ zji personalnych. Niestety łatwo było przewidzieć, iż po tej kolejnej zmianie dyrektora konflikt kierownictwa Pol­ skiego Radia z zespołem dziennikar­ skim ponownie się nasilił.

25 sierpnia 2020 Uwagi CMWP SDP do stanowiska Misji Specjalnej Oceny Wyborów ODIHR Rzeczpospolita Polska – czyli obserwatorów zagranicz­ nych naszych wyborów prezy­ denckich z 12 lipca 2020 r.

tów medialnych w Polsce dotyczy nie tylko mediów publicznych, ale także prywatnych, szczególnie tzw. main­ streamowych, czyli tych, które mają największe audytorium wśród odbior­ ców. Jest to bardzo ważny aspekt oce­ ny przebiegu kampanii prezydenckiej w mediach w naszym kraju, ponieważ na rynku mediów we wszystkich ich sektorach w Polsce dominują media prywatne, w tym media o zagranicz­ nej rezydencji podatkowej, więc ich działania mają ogromny wpływ na decyzje wyborcze Polaków. CMWP SDP zwraca uwagę, iż prowadzić to może do nieobiektywnej i w konse­ kwencji błędnej oceny przebiegu wy­ borów w Polsce, także na arenie mię­ dzynarodowej. Według danych Krajowej Rady Ra­ diofonii i Telewizji, na obszarze Polski widzowie mają do wyboru łącznie 617 stacji telewizyjnych. Abonenci płatnej telewizji mogą korzystać z szerokiej oferty programowej. Lista polskich i za­ granicznych programów nadawanych w języku polskim obejmuje 410 pozycji. Nadawca publiczny posiada 28 progra­ mów ogólnopolskich i regionalnych rozpowszechnianych w Polsce przez TVP SA. Stosunek programów pub­ licznych do programów komercyjnych w Polsce wynosi niecałe 6% i w ocenie KRRiT nie odbiega od średniej euro­ pejskiej. Sprowadzając ocenę kampanii prezydenckiej w mediach jedynie do powierzchownej oceny działań jedne­ go z nadawców publicznych, jakim jest publiczna telewizja TVP SA, wypacza się rzeczywisty przebieg kampanii pre­ zydenckiej. K


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

6

D

ay ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Tak brzmi pierwsze zdanie polskie, zamieszczone oko­ ło 1270 roku w tzw. Księdze Henrykowskiej. Cały tekst został zapi­ sany po łacinie przez o. Piotra – nie­ mieckiego opata i kronikarza klasztoru cystersów w Henrykowie niedaleko Wrocławia. W pewnym miejscu swej kroniki o. Piotr przytacza polskie słowa, które wypowiedział niejaki Boguchwał – osadnik rodem z Czech do swojej żony – polskiej Ślązaczki, widząc, jak jest umęczona mieleniem zboża na żar­ nach. Dzisiaj jego słowa brzmiałyby tak: „Daj, niech ja poobracam kamieniem, a ty odpoczywaj”. Dlaczego je cytuję? Być może dlatego, że w dawnych wie­ kach mielenie na żarnach było zaję­ ciem typowo kobiecym, a Boguchwał – jak się okazuje − bardzo dbał o żonę i nieraz ją w pracy wyręczał. Pierwsze polskie zdanie mówi zatem o więzi łą­ czącej męża z żoną. Dla Boguchwała jego żona to nie towar ani mężowski dobytek, lecz towarzyszka jego życia i codziennego trudu. Prof. Andrzej Nowak w IV tomie Dziejów Polski wspomina Konrada Celtisa (1459–1508) – niemieckiego humanistę, nauczyciela uniwersyte­ ckiego i poetę, który studiował przez krótki czas w Krakowie na Uniwersy­ tecie Jagiellońskim matematykę i as­ tronomię, a jednocześnie prowadził pozauniwersyteckie wykłady z retoryki i poetyki. Otóż ów humanista niemie­ cki, dumny ze swej niemieckości, sławił w swoich dziełach Germanię i przed­ stawiał wyższość jej kultury nad in­ nymi cywilizacjami, w tym natural­ nie też – polską. W jednym ze swych epigramatów – jak pisze prof. Nowak – „oburzał się na skandaliczne obycza­ je sarmackie: „Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany, / Bowiem w obydwu z tych stron rządzi kobieta, nie mąż. / Trzykroć, czterykroć balwie­ rza w więzieniu już zamykano / Za to, że żonie swej chłostę należną kazał jej dać”. „Taka to dzikość u krakowskich Sarmatów, że tu kobiet bić nie wolno! Zupełny brak wyższej cywilizacji…” – komentuje słowa Celtisa prof. Nowak (A. Nowak, Dzieje Polski, Biały Kruk, 2019, t. 4, s. 126). Marcin Bielski (1495–1575) po­ chodził z Ziemi Sieradzkiej. Po latach żołnierskiej tułaczki osiadł w rodzin­ nej wsi i zajął się pisarstwem. Jednym z owoców jego pracy był utwór za­ mieszczony w zbiorze satyr, który za­ tytułował Sjem (sejm) niewieści. Utwór ten jest niezmiernie ciekawą lekturą dla współczesnych emancypantek, które zajadle walczą o równouprawnienie kobiet. Siedem bohaterek satyry Biel­ skiego narzeka na upadek obyczajów w polityce i w życiu publicznym. Za­ rzucają mężczyznom, że dbają jedynie o urzędy, o swoją pozycję, a lekceważą króla i nie dbają o dobro „pospolitej rzeczy”. Z tego powodu panie posta­ nawiają stworzyć własny parlament, w którym chcą zaprezentować swój program naprawy Rzeczypospolitej. Wśród postulatów w nim zawartych

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W

Określenie ‘Matka Polka’ wywodzi się z wiersza Adama Mi­ ckiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Oj­ czyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

Matka Polka wobec przemocy s. Katarzyna Purska USJK

nadopiekuńcza matka, zwłaszcza w sto­ sunku do swego syna, z którego robi ka­ lekę życiową niezdolną do samodziel­ nego życia. „Zmęczona Matka Polka, która albo ma rodzinę, albo oczekuje potomka” – jak o niej wyraża się w „Ga­ zecie Wyborczej” Anna Bikont (A. Bi­ kont, „Gazeta Wyborcza”, 1995/04/081995/04/09). Tymczasem w przeszłości określenie to było tytułem do chluby, głębokiej czci i szacunku, a wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświeciła rodzinie i gromadce dzieci. odnajdziemy oddanie majątków pod zarząd kobiet oraz zreorganizowanie służby wojskowej tak, aby Polska by­ ła w każdej chwili gotowa do obrony swych granic. Trzecim z dziesięciu po­ stulatów jest przyuczenie szlachty do gospodarności na wzór miejski i troski o rodzimą wytwórczość. W kobiecym programie naprawy Rzeczypospolitej znalazł się też punkt nakazujący mę­ żom prohibicję („bo wnet chłopy szale­ ją, jak sobie podpiją”), jak również na­ prawa sądów „by nie wygrywał w nich mocniejszy pieniędzmi”. Ciekawe, że ten – wbrew pozorom poważny – pro­ gram polityczny Marcin Bielski przy­ pisuje wyemancypowanym kobietom, które w jego satyrze przejmują władzę w państwie. Brzmi to dość zaskakująco w dobie, w której kobiety były ponoć poddane opresji mężczyzn. Czyżby więc pozycja kobiet w dawnej Polsce była zgoła inna? (jw., s. 343–345). Określenie ‘Matka Polka’ ma dzi­ siaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświęciła ro­ dzinie i gromadce dzieci. Matka Polka to w powszechnym dziś rozumieniu

stało się szybkie wyeliminowanie z ży­ cia towarzyskiego i rodzinnego tych form obyczajowych. Czy słusznie? No cóż, w końcu to tylko detal, ale moim zdaniem, wiele mówiący o zmianach zachodzących we wzajemnych rela­ cjach. Kobieta, która według Księgi Rodzaju została stworzona jako „od­ powiednia pomoc” dla Adama, stała się jego konkurentką i przeciwnikiem w walce. Naczelnym hasłem podnoszo­ nym przez współczesne feministki jest walka z „supremacją męską”.

Matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska

W moim domu rodzinnym znaj­ dował się album malarstwa Artura Grottgera, do którego często zaglą­ dałam. Wizerunki kobiet z obrazów Grottgera robiły na mnie ogromne i niezatarte wrażenie. Zapamiętałam też z muzeum przy opactwie cyster­ sów w Wąchocku ekspozycję kobiecej biżuterii żałobnej z okresu zaborów. Czarne broszki w kształcie orła i bran­ soletki przypominające kajdany. To była wówczas kobieca forma demonstra­ cji, ale i lekcja patriotyzmu dla żyjącej pod zaborami młodzieży. Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. Z chwilą znalezienia się za Ura­ lem podlegały takim samym rygorom, jak skazani. Mogły powrócić do kraju jedynie po odbyciu przez małżonka ka­ ry zesłania lub kiedy on zmarł. Niektóre kobiety same stawały się więźniami lub trafiały na zesłanie za działalność pa­ triotyczną. Trudno przecenić ich rolę. Niewątpliwie były dla swoich mężów i synów ogromnym wsparciem w trud­ nych czasach walki, zaborów i okupacji.

Znane są też przypadki ochotni­ czego zaciągania się kobiet polskich do oddziałów wojskowych i powstań­ czych. Najczęściej towarzyszyły żoł­ nierzom jako markietanki (to akurat mało chlubne, bo przyjęło się uważać, że markietanki świadczyły też usługi z zakresu najstarszego zawodu świata), czasem współdziałały z nimi jako emi­ sariuszki, przewoziły broń i organizo­ wały ucieczki z niewoli. Podczas zabo­ rów wiele kobiet było znanych z pracy charytatywnej: wspierania rodzin wal­ czących, zbierania funduszów na rzecz powstań, pomocy rannym i chorym. Udział kobiet w XIX-wiecznych dzia­ łaniach powstańczych kojarzony jest przede wszystkim z litewską bohater­ ką Emilią Plater, walczącą w powsta­ niu listopadowym na Żmudzi, ale też być może z postacią Joanny Żubrowej, pierwszej kobiety odznaczonej orderem Virtuti Militari. Do najbardziej zasłużonych w okresie międzypowstaniowym polskich kobiet należała matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska (urodziła 11 dzieci), która po śmierci męża za­ angażowała się w działalność spiskową jako organizatorka jednej z pierwszych komórek kobiecych Stowarzyszenia Lu­

Gieorgija Skałona w 1906 roku; Alek­ sandra Szczerbińska zaś, później Pił­ sudska (1882–1963), zarządzała war­ szawską siecią składów broni i brała udział w przygotowaniu napadu na pociąg – akcji pod Bezdanami, którą kierował Józef Piłsudski.

B

yć może właśnie poprzez od­ wagę, poświęcenie oraz troskę o dobro wspólne te i wiele in­ nych kobiet w Polsce dowiodło, że sprawiedliwość wobec nich domaga się przyznania im pełni praw obywatel­ skich. Tak też się stało w wolnej Polsce. Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 lis­ topada 1918 r. zostało ogłoszone, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” (art. 1), który ukończył 21 lat, artykuł 7 zaś zapewniał bierne prawo wyborcze wszystkim oby­ watelom i obywatelkom. Polki nabyły je jako jedne z pierwszych w Europie. Co więcej, dekret Piłsudskiego zasad­ niczo nie był kontestowany przez męż­ czyzn. Miała na to niewątpliwie wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., rola kobiet, które – jak twierdzi historyk z KUL, dr Robert Derewen­ da – w sytuacji, gdy wielu mężczyzn

Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. du Polskiego w Krzemieńcu. W 1838 roku została aresztowana i skazana na karę utraty majątku oraz zesłanie do Berezowa i Saratowa. W okresie zrywu styczniowego wzorem kobiety-patriotki stała się Apolonia z Dalewskich Siera­ kowska, kurierka powstańcza i wdowa po przywódcy powstania na Litwie, straconym w Wilnie w czerwcu 1863 roku, która po śmierci męża i trzymie­ sięcznym areszcie, mimo zaawansowa­ nej ciąży, została zesłana do guberni nowogrodzkiej, znanej ze szczególnie uciążliwych warunków klimatycznych. Wanda Krahelska (1886–1968) została na własną prośbę główną wykonawczynią zamachu na war­ szawskiego generała-gubernatora

zginęło w czasie działań wojennych w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie spro­ stać różnym obowiązkom, związanym w utrzymaniem rodziny i wychowa­ niem dzieci, dowodząc w ten sposób nie tylko odwagi, ale i samodzielności w działaniu. Mężne, a nawet bohaterskie posta­ wy kobiet w naszej historii leżą u pod­ staw szczególnego stosunku Polaków do nich. Polacy zasłynęli wśród cu­ dzoziemek jako szarmanccy. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 70. i 80., do zasad dobrego wychowania należało przepuszczanie pań w drzwiach czy też całowanie ich w rękę. Skutecznym owo­ cem walki kobiet o równouprawnienie

deklaracji ideowej ame­ rykańskiej National Or­ ganization of Women, którą przytacza prof. Wojciech Rosz­ kowski, napisano: „Nadszedł czas od­ zyskać kontrolę nad naszym życiem. Nadszedł czas wprowadzenia wolności reprodukcyjnej dla kobiet”. Znana fe­ ministka Martha Nussbaum twierdzi: „Najbardziej okrutna dyskryminacja dotyka kobiety w rodzinie (…) gdzie kobieta musi podjąć bezpłatną pra­ cę o niskim prestiżu społecznym (…) Szczególnie kobiety cierpią z powodu altruizmu rodziny (…) podejmując za­ dań gospodarstwa domowego i wspo­ magania pracy męża”. Profesor Rosz­ kowski przytacza obie te wypowiedzi w kontekście opisywanego zjawiska zerwania przez jednostkę więzów ro­ dzinnych i tradycji. W konkluzji pisze: „Tak rodzi się człowiek wolny, ale po­ zbawiony tożsamości” i przypomina, że równość w godności kobiety i męż­ czyzny nie oznacza ich jednakowości, która jest jedną z tez pochodnej mar­ ksizmu – ideologii gender (W. Rosz­ kowski, Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej, Biały Kruk, 2019, s. 488–492). „Strony podejmą działania nie­ zbędne do promowania zmian wzor­ ców społecznych i kulturowych doty­ czących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwy­ czajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn” – brzmi artykuł 12 p. 1 zobowiązań ogólnych konwencji stam­ bulskiej, na której m.in. w ostatnim czasie ogniskuje się debata publiczna. Konwencja stambulska – jak twierdzi

który był nazywany prymasem maryj­ nym, i papież Jan Paweł II, który prawie w każdej swojej wypowiedzi wspominał o Matce Bożej. Jan Paweł II jest rów­ nież autorem dwóch dokumentów Jej poświęconych: encykliki Redemptoris Mater i listu apostolskiego Mulieris dignitatem – z okazji Roku Maryjnego o godności i powołaniu kobiety, ogło­ szonego w 1988 roku. Praktycznym wyrazem papieskiej wiary i refleksji teologicznej dotyczącej Maryi jest idea całkowitego zawierzenia Matce Chry­ stusa, wyrażona jego mottem Totus Tu­ us – Cały Twój. Mówiąc o maryjności pasterzy, nie wolno zapominać o tym, że od począt­ ku istnienia własnej państwowości na­ ród polski czcił Maryję jako swoją Mat­ kę i Królową. Tak jak dziecko, które uczy się mówić, wypowiada najpierw słowo „mama”, tak i ochrzczony na­ ród najpierw wypowiedział się w pieś­ ni Bogurodzica, która stała się naszym pierwszym hymnem. Rozbrzmiewał on później przez stulecia w ważnych chwilach życia religijnego, społeczno­ -politycznego i rodzinnego Polaków. Bogurodzicę polscy rycerze wzywali pod Grunwaldem i przed bitwą pod Wiedniem, i powierzali Jej nowo wy­ branego władcę podczas uroczystości koronacyjnych. W obliczu klęski i za­ grożenia bytu państwowego, 1 kwietnia 1656 roku, w katedrze lwowskiej król Jan Kazimierz Waza, jako legalny wład­ ca Rzeczypospolitej Obojga Narodów, powierzył losy kraju w ręce Matki Bo­ ga jako Królowej, po wszystkie czasy. Trzysta lat później, 26 sierpnia 1956 ro­ ku, naród polski ponownie złożył hołd swej Królowej, uznając i potwierdzając Jej panowanie. Nieprzypadkowo śluby królewskie zostały odnowione przez prymasa Stefana Wyszyńskiego. On to przecież, zgodnie z polską trady­ cją ustrojową, pełnił funkcję interrexa, któremu przysługiwał zaszczytny tytuł Pater regnis et regni primus, czyli był tym, który decyduje, kto po okresie bezkrólewia ma objąć tron. Prymas Stefan Wyszyński wraz ze wszystkimi biskupami zgromadzonymi na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1966 r. dokonał też aktu oddania się Matce Najświęt­ szej w macierzyńską niewolę miłości, w którym znalazły się słowa: „Odtąd,

Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambulskiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regulacjach wychodzi ponad te wymagania. Karolina Pawłowska, Dyrektor Cen­ trum Prawa Międzynarodowego In­ stytutu Ordo Iuris – oparta jest na za­ łożeniach ideologii gender. Uznaje ona bowiem, że źródłem opresji względem kobiet i przyczyną historycznie ukształ­ towanych, nierównych relacji władzy między kobietami i mężczyznami jest zakorzeniony w tradycji ład społeczny. Przeczy temu jednak nasza polska tra­ dycja historyczna i prawna. I znowu pozwolę sobie przytoczyć fragment tej konwencji. Tym razem p. 5 art. 12: „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »ho­ nor« nie będą uznawane za usprawied­ liwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwen­ cji”. Brzmienie tego artykułu sugeruje zatem, że przemoc w rodzinie wyni­ ka z takiego jej modelu, który został ukształtowany w oparciu o religię. „Zapamiętam sobie: Ilekroć wcho­ dzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej za­ jęty. (…). Pamiętaj, że przypomina ci ona Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje. Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, która ściślej jest związana z tą niewiastą niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem… Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wy­ niosłość i władztwo… Wstań, nawet gdyby weszła najbiedniejsza z Magda­ len” – zapisał ks. kard. Stefan Wyszyński w swoich Zapiskach więziennych pod znamienną datą 9.12.1955 r. Jak wynika z zanotowanych słów, nasz Pasterz odznaczał się głębokim szacunkiem wobec kobiet i była to motywacja religijna! Wizerunek Mat­ ki Bożej Jasnogórskiej nowo konse­ krowany biskup lubelski, z późniejszy prymas – Stefan Wyszyński – przyjął do swego herbu. Był zawsze przekona­ ny o pozytywnej roli kultu maryjnego. To przekonanie dzielił z nim jego wiel­ ki poprzednik – kard. August Hlond,

Najlepsza Matko nasza i Królowo Pol­ ski, uważaj nas, Polaków – jako na­ ród – za całkowitą własność Twoją, za narzędzie w Twych dłoniach na rzecz Kościoła świętego, któremu zawdzię­ czamy światło wiary, moce Krzyża, jed­ ność duchową i pokój Boży”. Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambul­ skiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regula­ cjach wychodzi ponad te wymagania – twierdzi szef resortu sprawiedliwo­ ści Zbigniew Ziobro. Prof. Aleksan­ der Stępowski – prawnik z Ordo Iuris – podkreśla, że preambuła konwencji stambulskiej posługuje się „koncepcja­ mi o wyraźnie marksistowskich inspi­ racjach”, jak odwieczna walka płci czy strukturalna przemoc jako narzędzie dominacji mężczyzn. Średni europejski wskaźnik dla przemocy wobec kobiet wynosił w 2015 roku 27,5 punktów na 100 (im wyższy wynik, tym gorsza sy­ tuacja). Polska ze wskaźnikiem 22,1 plasowała się na pierwszym miejscu, a więc jest państwem, w którym do­ chodzi do najmniejszej liczby aktów przemocy wobec kobiet. I nie twier­ dził tego PiS, ale lewicowy francuski dziennik „Libération”, powołując się na oficjalne dane. Czy zapobiegniemy złu, uderzając w tradycyjny model rodziny? Czy lekar­ stwem na przemoc jest unifikacja płci, przeczenie różnicom płciowym w imię idei absolutnej równości albo też po­ przez przeciwstawianie sobie mężczyzn i kobiet w imię tejże równości i marksi­ stowsko rozumianej sprawiedliwości? Moim zdaniem czas najwyższy powró­ cić do tradycyjnych wartości, czas na wsparcie trwałej i wielodzietnej rodzi­ ny, i czas na troskę o dobre wychowanie kobiet. „Na kolanach świętych matek wychowują się wielcy święci” – mówiła św. Urszula Ledóchowska, podkreślając doniosłość troski o rodzinę i należne w niej miejsce kobiety-matki. K


WRZESIEŃ 2O2O · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Mocno podkreślają Państwo w uzasadnieniu projektu nowelizacji prawa prasowego negatywną rolę fake newsów i nowego zjawiska tzw. kampanii character assassination. Tak, opisujemy dwa zjawiska, które się pojawiły po 1989 r. Pierwszym są fake newsy, które stały się trwałą częścią nie tylko polskiego krajobrazu medialne­ go. Niektóre agendy Unii Europejskiej zaznaczają, że fake newsy stały się rów­ nież elementem wpływu politycznego Rosji czy Chin na państwa europej­ skie. Specjalnie są publikowane takie informacje, będące kompilacją prawd i fałszu – aby publiczności wydawało się, że coś jest prawdziwe. I później te „fałszywki” dalej rozprzestrzeniają się bardzo szybko i szeroko w Internecie i poprzez media społecznościowe. Drugim zjawiskiem są kampanie „character assassination”, czyli tzw. za­ bójstwa postaci. Tym terminem nazy­ wa się niszczenie rozmaitych osób za pomocą fake newsów przez rozmaite ośrodki medialne, które wzięły te osoby na swój celownik. To niszczenie pole­ ga na podawaniu o tych osobach in­ formacji będących kompilacją prawdy i fałszu, w dodatku w złośliwym i wy­ krzywionym ujęciu. Takie mieszaniny informacyjne podawane są w atrakcyj­ nej i sensacyjnej formie i bardzo szybko się rozprzestrzeniają, a opinia publiczna zaczyna temu wierzyć – i do opisywa­ nego człowieka przylegają pomówie­ nia i kalumnie. Używa się konkretnego faktu z życia danego człowieka, miesza się to ze zmyśloną sytuacją lub mylnym kontekstem, a potem następuje bardzo intensywne i regularne powielanie tej nieprawdziwej informacji w ramach podjętej nagonki. W efekcie dany czło­ wiek znika z życia publicznego, bo jest przez prawie wszystkich uważany za osobę skompromitowaną. Daleko nie trzeba w Polsce szukać, chyba pierwszą taką operacją „zabój­ stwa postaci” w sferze publicznej była akcja wymierzona w wicemarszałka Sejmu Andrzeja Kerna, a w czasach nam bliższych tzw. sprawa wiceministra obrony narodowej Romualda Szere­ mietiewa. W artykule na łamach dzien­ nika „Rzeczpospolita” został fałszywie oskarżony w 2001 r. przez dwoje tzw. dziennikarzy śledczych. Skompilowali oni fikcyjne śledztwo dziennikarskie, obciążając Szeremietiewa zarzutami o łapówkarstwo, o ujawnianie tajem­ nic państwowych itd. W konsekwencji Romuald Szeremietiew zniknął z życia politycznego. Dopiero po 15 latach oka­ zało się, że był on całkowicie niewinny,

Niemiecko-szwajcarski portal Onet.pl w 100 rocznicę Bitwy Warszawskiej 15 sierp­ nia obarczył Polaków winą za śmierć sowieckich jeńców po wojnie 1920 r., czyli po­ wtórzył tezy sowieckiej propagandy antypolskiej, mające równoważyć sowiecką winę za Katyń. Na podstawie obecnie obowiązującego prawa prasowego nie można było zażądać od Onet.pl sprostowania tych kłamstw. Dlatego potrzebne jest roz­ szerzenie katalogu podmiotów uprawnionych, żeby tego rodzaju kłamstwa mogły być błyskawicznie w ciągu 24 godzin prostowane – wyjaśnia Maciej Świrski, prezes Reduty Dobrego Imienia, która zaproponowała nowelizację prawa prasowego, by to zmienić.

Jak walczyć z fake newsami? Ważna propozycja Reduty Dobrego Imienia

FOT. ROMAN KRAFT / UNSPLASH

PAP: Jakie były powody przygotowania przez Redutę Dobrego Imienia projektu nowelizacji prawa prasowego? Maciej Świrski: Pomysł na nowelizację wziął się z obserwacji sytuacji w me­ diach. Mamy do czynienia z zasadniczą zmianą w funkcjonowaniu mediów, ja­ ka dokonała się na przestrzeni ponad 30 lat od ustanowienia obowiązującej dzisiaj ustawy o prawie prasowym. Do­ dam, że ona weszła w życie w 1984 r., ale główne jego zręby powstawały w specyficznej sytuacji stanu wojen­ nego. Wtedy prasa i dziennikarze byli elementem „frontu ideologicznego” i w tej ustawie chodziło o wzmocnienie kontroli partii komunistycznej nad całą branżą i mediami. Po 1989 r. nastąpi­ ło kilka nowelizacji, które wyznaczyły ramy prawne dla zawodu dziennikarza i funkcjonowania mediów w wolnej Polsce. (…) Mamy teraz do czynienia w Polsce z dosyć nienormalną, patrząc na stosunki europejskie, sytuacją właś­ cicielską, bo większa część mediów jest w rękach zagranicznych. Z tego wyni­ kają dwojakiego rodzaju konsekwencje. Po pierwsze, po 2015 r. okazało się, że zdecydowana większość mediów, które należą do zagranicznych inwestorów lub firm, jest nieprzychylnie nastawio­ na do zmian dokonywanych przez wy­ brane w demokratycznych wyborach polskie władze. Okazało się, że media są aktywnym uczestnikiem gry poli­ tycznej i w bardzo znacznym stopniu odeszły od swojej funkcji informowa­ nia. To zjawisko miało miejsce również przed 2015 r., ale na znacznie mniejszą skalę. (…) No i wreszcie – nie ma za­ hamowań przed publikacją informacji niepotwierdzonych, czy w ogóle zmy­ śleń lub inscenizacji. Okazuje się po jakimś czasie, że są to wrzutki, które mają wywołać jakiś efekt polityczny, informacje nieoparte na faktach, nie­ potwierdzone źródłowo, zainscenizo­ wane, ale za to mające swoje konse­ kwencje. Tu oczywiście przypomina się informacja o „leśnych faszystach” sprzed kilku lat, wykorzystywana póź­ niej w międzynarodowych mediach do atakowania Polski.

ale do życia politycznego już nie wrócił. To typowy przykład operacji „zabój­ stwa postaci”. Po 2015 r. takich akcji można naliczyć dziesiątki, i jakoś się tak składa, że atakowane są osoby, które coś ważnego dla Polski robią. W Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem tzw. tygodniówek. Media biorą na cel osobę albo jakąś instytu­ cję – i przez tydzień jest wałkowana informacja na jej temat, będąca kom­ pilacją faktów i zmyśleń. Jeśli faktów, to tak prezentowanych, żeby opinia publiczna była przekonana, że osoba albo instytucja nie działa poprawnie, że coś zostało źle zrobione, że są ja­ kieś nadużycia itd. W konsekwencji instytucja lub osoba nie zajmuje się niczym innym tylko zarządzaniem kryzysem wywoływanym przez takie publikacje. Opinia publiczna otrzymu­ je informacje wypaczone, generujące przekonanie, że opisywane osoby nie zasługują na szacunek i w ogóle są czarnymi charakterami, podczas gdy są to – powtarzam – kompilacje faktów i zmyśleń, często okraszone komen­ tarzami mającymi nie tyle wyjaśnić czytelnikom czy widzom, jak było na­ prawdę, ile wywołać wrogość odbiorcy w stosunku do opisywanych osób czy instytucji. Przewaga mediów nad opi­ sywanymi osobami i instytucjami jest miażdżąca, głosy protestu i polemiki są praktycznie niesłyszalne. Oczywi­ ście istnieje możliwość sprostowania w dzisiejszym stanie prawnym. Tylko że, ze względu na długotrwałość pro­ cedur i uznaniowość, jest ona niewy­ dolna. Nawet jeśli komuś uda się wy­ grać w sądzie i sprostowanie fałszów czy przekłamań po wyroku sądowym się ukaże, to po takim czasie, że nikt już nie pamięta, o co chodziło. Wia­ domo tylko, że ten ktoś, kogo zaata­ kowały media, był w coś zamieszany. A przecież niczego takiego nie było. Był atak na osobę albo instytucję, po to, żeby usunąć tę osobę ze stanowiska czy funkcji, zablokować jej możliwość działania, albo żeby skompromitować instytucję. Czy dlatego proponowana nowelizacja prawa prasowego zakłada zmianę czasu rozpoznania wniosku o sprostowanie przez redaktora naczelnego danej redakcji, ale także przyspieszenie rozpoznania spraw przez sądy?

Tak. Z doświadczenia Reduty Dobre­ go Imienia, w której wciąż mamy do czynienia z tego rodzaju sprawami o sprostowanie, wynika, że instytucja sprostowania, przewidziana w polskim prawie prasowym, w obecnej sytua­ cji medialnej jest nieskuteczna. Kiedy pojawia się fałszywa informacja, jest pewien okres określony prawem na wy­ słanie żądania sprostowania do redak­ tora naczelnego. Obecnie jest to 21 dni, dodatkowo prawo prasowe przewidu­ je, że takie żądanie sprostowania trze­ ba wysłać listem poleconym, sprosto­ wanie musi mieć określoną w ustawie formę i być opatrzone osobistym pod­ pisem. Po otrzymaniu żądania sprosto­ wania redaktor naczelny elektronicz­ nego dziennika albo czasopisma ma

się cała procedura zgodna z prawem prasowym. Sąd ma teoretycznie 30 dni na przeanalizowanie dokumentacji, do­ puszczenie wniosków dowodowych, pozwany musi mieć prawo do obrony, stąd doręcza mu się pozew i zobowią­ zuje do odpowiedzi na pozew. Zdarza się, że sąd wzywa redak­ tora naczelnego i go przesłuchuje jako stronę. W praktyce trwa to dłużej niż 30 dni, czasami od samego wpływu po­ zwu do pierwszej rozprawy mija kilka miesięcy. Tutaj sąd warszawski wyróż­ nia się na tle innych sądów, bo faktycz­ nie w ciągu miesiąca jest z reguły wy­ znaczana pierwsza i czasami ostatnia rozprawa. Następnie jest apelacja i tutaj niestety czas się mocno wydłuża. Z na­ szych doświadczeń wynika, że nawet

Potrzebne jest rozszerzenie katalogu podmiotów uprawnionych, żeby tego rodzaju kłamstwa mogły być błyskawicznie w ciągu 24 godzin prostowane na tych samych łamach, na których je opublikowano, żeby ci sami odbiorcy przeczytali prawdę. 3 dni, ale robocze, na opublikowanie tego sprostowania. Jeśli jest to wydanie tradycyjne, tj. drukowane, wówczas re­ daktor naczelny winien opublikować sprostowanie w najbliższym numerze dziennika i maksymalnie ma 7 dni na publikację. Jeżeli tego nie uczyni – po­ winien napisać odmowę i w ciągu mak­ symalnie 7 dni przesłać ją do wnio­ skodawcy. Widzimy więc, że czas gra na niekorzyść wnioskodawcy. Zdarza się bardzo często, że w ogóle redaktor naczelny nie przesyła wnioskodawcy powodów odmowy. Zasadniczo, gdy w przewidzianym terminie nie ukazuje się sprostowanie, wtedy dopiero po­ krzywdzonemu przysługuje odwołanie do sądu. Z reguły jednak oczekuje się na odpowiedź od redaktora naczelnego, ponieważ prawo prasowe przewiduje również tzw. tryb naprawczy, czyli re­ daktor naczelny może wskazać wnio­ skodawcy, które ewentualnie fragmenty nadają się do publikacji albo co ewen­ tualnie należy poprawić. Taką odmowę załącza się również do pozwu. Kiedy wnioskodawca składa pozew, zaczyna

1,5 roku trwa taka procedura sądowa od wpłynięcia pozwu do prawomoc­ nego wyroku. Dlatego wiele osób re­ zygnuje i nie żąda sprostowań, uważa­ jąc, że to jest strata czasu. Obawiają się także, że tekst sprostowania wysłanego do redaktora naczelnego może stać się pożywką do kolejnego ataku. Te procedury są tak długotrwałe i tak niejednoznaczne, uznaniowe ze strony niektórych mediów, że po prostu stały się niewydolne. Redakcje często odmawiają publikacji sprostowań. Sam się kilkakrotnie spotkałem z odmową publikacji mojego sprostowania, m.in. ze strony „Gazety Wyborczej”, mimo że wszystkie wymogi formalne były spełnione. Zaproponowali Państwo tzw. szybką ścieżkę sądową, prawie jak w przypadku wyborów. Tak. W polskim prawie przewidzia­ ny jest tzw. tryb wyborczy i podobną ścieżkę proponujemy w naszej nowe­ lizacji w odniesieniu do sprostowań. Proponujemy, by każdy mógł zażądać

sprostowania albo tradycyjną drogą, czyli list, sąd etc. – albo zeskanować swoje podpisane żądanie sprostowa­ nia i poświadczenie wysłania go listem poleconym do redaktora naczelnego, i te dokumenty wysłać pocztą elektro­ niczną na publicznie znany adres e-mail redakcji. Od tego momentu redaktor naczelny ma 24 godziny na zamiesz­ czenie sprostowania. Jeżeli go nie za­ mieści – już nie czekamy na jego od­ mowę, tylko idziemy do sądu, a ściślej mówiąc, wysyłamy pocztą elektroniczną do sądu pozew przeciwko redaktorowi naczelnemu o sprostowanie informa­ cji nieprawdziwych i nieścisłych. Sąd w pierwszej instancji ma 48 godzin na rozpatrzenie tej sprawy. Jeśli nie nakaże sprostowania i odrzuci nasz wniosek – to mamy prawo do apelacji w sądzie dru­ giej instancji. Na apelację strony mają również 24 godziny i też będzie można ją złożyć drogą elektroniczną. Sąd drugiej instancji rozstrzyga apelację w terminie 24 godzin. Wtedy nie przysługuje już kasacja i jeżeli sąd nakaże sprostowa­ nie – redaktor naczelny ma 24 godziny na realizację wyroku. Jak widać, jest to procedura efektywna, która może się zamknąć w obrębie 4 do 7 dni. Gdy trwa akcja nagonki, człowiek jest oskarżany o jakieś niesłychane rzeczy i praktycz­ nie jego głos nie jest słyszalny, bo jego żądania sprostowania są odrzucane albo się procedują, a nagonka trwa i opinia publiczna zna tylko wersję jednej strony – w tym momencie należy działać bar­ dzo szybko. Przy proponowanej przez nas procedurze, sprostowania będą się ukazywać bardzo szybko na tych samych łamach, na których pojawiły się artyku­ ły. Czytelnik, czy szerzej – odbiorca, bo przecież mówimy też o Internecie – bę­ dzie miał przedstawiony obraz sprawy z wielu stron. Czyli jego wiedza będzie pełna (…) Projekt nowelizacji zakłada rozszerzenie katalogu podmiotów, które będą mogły reagować na nieprawdziwe informacje o społeczeństwie i narodzie. Czy to będą organizacje społeczne takie, jak np. Reduta Dobrego Imienia? To będzie nie tylko Reduta, ale także inne organizacje społeczne, które mają podobne cele zapisane w swoich sta­ tutach. Przede wszystkim chodzi o to, by móc wreszcie skutecznie prosto­ wać szkalujące polską historię teksty

w rozmaitych mediach. Mamy boga­ te doświadczenie w tego rodzaju spra­ wach, wygraliśmy z Onetem, „Wprost” czy „Newsweekiem”. Typowy przykład: jako Reduta Dobrego Imienia wspierali­ śmy sprawę pana Krystiana Brodackie­ go przeciwko portalowi Onet.pl. Pan Brodacki zwrócił się do nas o pomoc, ponieważ zdjęcie m.in. jego matki pro­ wadzonej na rozstrzelanie w Palmirach zostało zamieszczone na głównej stro­ nie Onetu jako ilustracja do artykułu o prostytucji podczas okupacji. Reduta nie mogła wówczas wysłać sprostowa­ nia, bo nie miała legitymacji czynnej w tej sprawie. Zapewniliśmy jednak p. K. Brodackiemu wszelką pomoc w walce z Onetem. Poradziliśmy mu pozew o naruszenie dóbr osobistych, bowiem mimo wezwania, Onet.pl od­ mawiał jakiegokolwiek przeproszenia czy też sprostowania informacji. Pan Krystian Brodacki zwrócił się do sądu – a my go wspieraliśmy naszym know-how i po przeszło półtora roku spra­ wa została wygrana. Trwało to bardzo długo, ale Onet.pl zapłacił rekordowe odszkodowanie i sąd nakazał publika­ cję przeprosin na głównej stronie por­ talu przez 7 dni. Gdyby nie to, że pan Brodacki zwrócił się do nas, oraz to, że jest osobą mającą, jak to się w języ­ ku prawniczym określa, „legitymację czynną”, czyli uprawnienie do wystę­ powania w sprawie – to nie można by było zareagować. Trzeba jednocześnie podkreślić, że poradziliśmy panu Bro­ dackiemu pozew o naruszenie dóbr osobistych, właśnie z uwagi na niedo­ godności związane z kwestiami spros­ towania. Wcześniej wygraliśmy sprawę o sprostowanie w sprawie braci Bąk (żołnierzy AK, którzy wykonywali wy­ roki śmierci wydane w imieniu Polski Podziemnej, a przedstawione o nich na łamach „Wprost” informacje były nie­ prawdziwe), ale trwało to dość długo. Muszę dodać, że przy obecnych regulacjach w prawie prasowym, kiedy mamy do czynienia z kłamstwami na temat polskiej historii, gdy są zniesła­ wiani Polacy jako naród, nie ma „osoby zainteresowanej”. I tak ostatnio w arty­ kule z 15 sierpnia portal Onet.pl w 100 rocznicę Bitwy Warszawskiej obarczył Polaków winą za śmierć sowieckich jeńców po wojnie 1920 r., czyli powtó­ rzył tezy sowieckiej propagandy anty­ polskiej, mające równoważyć sowiecką winę za Katyń. Na podstawie obecnie obowiązującego prawa prasowego nie można było zażądać od Onet.pl spro­ stowania tych kłamstw. Nie ma przecież konkretnej „osoby zainteresowanej” w rozumieniu prawa prasowego, bo wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń już nie żyją. Nie ma osoby, która mia­ łaby tzw. legitymację czynną. W tym miejscu muszę dodać, że jestem jedyną osobą w Polsce, któ­ ra wygrała sprawę o sprostowanie z „Newsweekiem” za tekst o tzw. pol­ skich obozach koncentracyjnych, za­ łożonych po II wojnie światowej, ale sąd podkreślił, że moja legitymacja wynika nie tylko z przynależności do narodu polskiego, ale głownie z mojej działalności jako fundatora RDI. Ja­ ko RDI chcieliśmy więc wprowadzić systemowe rozwiązania dla organiza­ cji społecznych. Na kłamstwa Onetu zareagował bowiem premier Mateusz Morawiecki, wysyłając list do przedsta­ wiciela właścicieli Onetu. Trudno prze­ cież oczekiwać, żeby Prezes Rady Mi­ nistrów za każdym razem zabierał głos w takich sprawach. Dlatego potrzebne jest rozszerzenie katalogu podmiotów uprawnionych, żeby tego rodzaju kłam­ stwa mogły być błyskawicznie w ciągu 24 godzin prostowane – powtarzam – na tych samych łamach, na których je opublikowano, żeby ci sami odbiorcy przeczytali prawdę. Polemiki w niszo­ wych mediach patriotycznych, porów­ nując zasięgi, nie są dostrzegane, zresz­ tą są to inni odbiorcy. (…) Na ewentualne zarzuty wobec naszego projektu, że chcemy wpro­ wadzać jakąś cenzurę, mamy prostą odpowiedź, iż zależy nam na czymś wręcz odwrotnym. Jeżeli ten projekt nowelizacji prawa prasowego byłby wprowadzony, mielibyśmy w Polsce większą wolność słowa niż do tej pory, a także zwiększenie dostępu do infor­ macji. Bo czytelnik, który jest przecież obywatelem mającym swoje konsty­ tucyjne prawa do informacji, będzie mógł zobaczyć sprawę naświetloną ze wszystkich stron – od strony autorów publikujących w jakimś medium, ale też od strony osoby lub instytucji, która jest opisywana. Uważam, że to będzie rozszerzenie wolności słowa i wolności dostępu do informacji (…). K Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP). Publi­ kujemy fragmenty wywiadu z portalu Reduty Dobrego Imienia www.anti-defamation.org


KURIER WNET · WRZESIEŃ 2O2O

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Podsumowanie

J

ak wiemy z historii i współ­ czesnego doświadczenia, woj­ ny religijne są niezwykle zacię­ te, krwawe i wyniszczające. Nie bierze się jeńców, wroga trzeba unicestwić. Niewielka ilość mężczyzn, która nie szła na wojnę, musiała zapew­ nić ciągłość pokoleń. To były główne powody dla prawnego, a potem zwy­ czajowego usankcjonowania takiego modelu rodziny: jeden mąż i kilka żon. To była sytuacja sprzed tysiąca kilkuset lat, a jak to wygląda współ­ cześnie? Obecnie w wielu krajach mu­ zułmańskich wielożeństwo nie jest zakazane, ale małżeństwa pojedyncze (mąż i żona) są powszechne, społecz­ nie akceptowane i urzędowo popiera­ ne. Młodzi przed ślubem nie zawsze się znają, ale z reguły wiedzą, co im rodzice szykują i muszą wyrazić zgo­ dę. Małżeństwo to poważna transakcja handlowa. Za pannę młodą trzeba za­ płacić, i to na ogół niemało. Są to ne­ gocjacje pomiędzy rodzicami obojga stron. Wysokość wniesionego majątku zależy od statusu społecznego panny młodej. Zapłatę można wnieść w po­ staci gruntu, domu, bydła, złota itp. W przypadku rozwodu drugie tyle trze­ ba dać, aby pozostawiona żona miała środki do życia na wiele lat dla siebie i dzieci. Pracując w krajach arabskich, spotkałem wielu samotnych, młodych mężczyzn, ciężko pracujących, aby za­ robić pieniądze, które umożliwią im staranie się o wymarzoną dziewczy­ nę. Tak skonstruowane małżeństwo ma silne oparcie w rodzinie i stabilne podstawy ekonomiczne, które przede wszystkim zabezpieczają kobietę. Roz­ wody są bardzo rzadkie, mało kogo na to stać. To są zwyczajowo-prawne wa­ runki do zawarcia ślubu. Na pewno miłość odgrywa, jak wszędzie, niebagatelną rolę i może tę sytuację po swojemu modyfikować. Jeżeli komuś się marzy wielożeństwo, to wie, że każdej żonie musi stworzyć takie same warunki, tzn. wszystkie mu­ szą mieć porównywalnej wartości od­ dzielne domy, podobne samochody, tę samą ilość złota itp. W praktyce tylko bogaci szejkowie mogą sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. Codzienna rze­ czywistość udowodniła, że najlepszym rozwiązaniem i układem jest rodzina składająca się z męża i żony. Informacje te pochodzą z rozmów z moimi arab­ skimi przyjaciółmi, a nie z oficjalnych źródeł, ale obserwacja codzienności potwierdza, że chyba prawidłowo od­ czytuję stosunki panujące w rodzinach.

K

iedyś miałem okazję prześledzić podział obowiązków w kon­ kretnej sytuacji w wielodziet­ nej rodzinie. Przez całą noc czekałem w holu lotniska w Trypolisie na połą­ czenie do Polski. Obok mnie siedziała typowa rodzina arabska: mąż, żona, pięcioro dzieci – wśród nich niemowlak karmiony piersią – oraz teściowie. Żona zajmowała się wyłącznie najmłodszym dzieckiem, małżonek próbował ogar­ nąć całość. Dzieci rozbiegały mu się po całym lotnisku, organizując sobie różne zabawy, a on starał się zebrać je, żeby któremuś się nie stała się jakaś krzyw­ da. Najwięcej kłopotów miał z drugim najmłodszym, który jeszcze nie chodził, tylko raczkował, i to błyskawicznie. Stale trzeba go było przynosić. Ma­ lec siły miał niespożyte i przez kilka

Marian Smoczkiewicz godzin uciekał z miejsca, gdzie rodzina siedziała. Nikt z pozostałych członków rodziny się tym maluszkiem nie inte­ resował. Nie zostawiając ani na chwilę bez opieki tego wędrowniczka i mając oko na resztę dzieciarni, ojciec rodziny dostarczył małżonce kilkakrotnie pi­ cie i jedzenie (potrzebuje, bo karmi); podobnie obsłużeni zostali dziadko­ wie. W pracy i trosce tego mężczyzny o rodzinę nie było widać najmniejszego zniecierpliwienia czy zdenerwowania. Dla niego to było naturalne. Inni sie­ dzący w pobliżu Arabowie nie widzieli w tym nic nadzwyczajnego. Dobrze po północy wszyscy posnęli koło dziad­ ków i mamy. Nasz bohaterski ojciec czuwał do rana, mając na oku rodzinę i bagaże. Wtedy zrozumiałem, dlacze­ go kilkuletnie dziecko, budząc się ze znieczulenia po zabiegu chirurgicz­ nym, często woła ojca. To nie wynika z poprawności myślenia dziecka, że oj­ ciec jest najważniejszy, tylko z tego, że ojciec poświęca dzieciom dużo czasu.

B

ardzo istotnym elementem kul­ tury islamskiej jest ubiór kobiet, który wyróżnia je w sposób za­ sadniczy z innych grup kulturowych. Składa się na niego długa aż do ziemi suknia połączona z nakryciem głowy (kapturem), zwykle w jednolitym ko­ lorze czarnym lub ciemnopopielatym. Kaptur może być tak skonstruowany, że zakrywa część twarzy z wyjątkiem oczu. Twarz też bywa zakrywana oddziel­ ną maseczką. Te zunifikowane stroje w różnych regionach mają swoje od­ miany i różne nazwy. Rzecz polega na tym, że piękno i powab kobiety są dla postronnych zasłonięte, a mają być za­ rezerwowane dla męża i cieszyć tylko jego. Tak ubrana kobieta w przestrzeni publicznej jest nierozpoznawalna. In­ stytucje, do których przychodzi dużo

Kobiety uważają, że poza wygodą, tradycyj­ ny strój daje im abso­ lutną wolność i anoni­ mowość. Mogą pójść na zakupy do centrum handlowego, pochodzić po ulicach i dopóki same nie zechcą, nikt ich nie rozpozna, nawet mąż. klientów, takie jak banki, urzędy, szpi­ tale powinny mieć wydzielone odrębne stoiska dla mężczyzn i dla kobiet. Jeżeli tego nie ma ze względu na miejscowe warunki i jest tylko jedno stanowisko, to kiedy przyjdzie kobieta, cała męska kolejka musi się odsunąć, wpuścić ją poza kolejnością i tak stać, aby jej nie dotykać. Kiedy pracowałem w Emiratach Arabskich, gdzie panuje duży libera­ lizm i nie ma obowiązku noszeni bu­ rek (podobnie w większości krajów arabskich), moje asystentki – lekarki miejscowe przyjeżdżały do pracy za­ kutane w czarne okrycie. Zdejmowały je w szatni i do pracy przystępowały jako modnie i elegancko ubrane damy, często lepiej i staranniej zadbane niż lekarki w Europie czy USA. W rozmo­ wie pytałem, co je skłania do tego, by po pracy na powrót zakładać tradycyj­ ne okrycia i tak jechać do miasta czy

N

FOT. Z ARCHIWUM A UTORA

Inne barwy życia

domu. Te młode, wykształcone kobie­ ty uważają, że poza wygodą, tradycyj­ ny strój daje im to absolutną wolność i anonimowość. Mogą pójść na zakupy do centrum handlowego, pochodzić po ulicach i dopóki same nie zechcą, nikt ich nie rozpozna, nawet mąż.

C

Aleksandra Tabaczyńska

zęsto mi się zdarzało, że jakaś zakryta damska postać na uli­ cy pozdrawiała mnie: Cześć, doktorze! Z uśmiechem odsłaniała twarz i widząc, że dalej jej nie pozna­ ję, rozchylała okrycie, pokazywała goły brzuch i stwierdzała: A po tej bliźnie to już poznajesz, z kim rozmawiasz! To zachowanie było naturalne. Wbrew po­ zorom, kobiety są tam swobodne i nie robią wrażenia zahukanych. Jak na tym tle wygląda aktywność działaczek wal­ czących o wyzwolenie kobiet w krajach arabskich czy muzułmańskich? To jest trochę bezczelne ingerowanie w życie i zwyczaje innej kultury, z przeświad­ czeniem, że my ci lepiej wszystko zor­ ganizujemy, bo my mamy patent na wiedzę i nasze rozwiązania są najlep­ sze. Takie działaczki nie zdają sobie sprawy ze swojej arogancji i prezen­ tują niczym nieuzasadnione poczucie wyższości. Ogarnięte ideą poprawiania świata współczesne aktywistki nie mo­ gą się pochwalić większymi sukcesami w implantowaniu w krajach arabskich modnych ideologii równości kobiet, tolerancji i innych politycznie popraw­ nych teorii. Tam rodzina i tradycja są mocne, a nowinki ideologiczne, które mają przewrócić istniejący porządek, nie mają szans. Wniknięcie w kulturę pewnej spo­ łeczności na pewno pomaga w zrozu­ mieniu części zachowań jej członków, ale czy to wystarczy, żeby żyć bezkon­ fliktowo obok siebie i żeby wszyscy byli szczęśliwi? Na pewno nie. Mamy różny wygląd, różne charaktery, skłonności, preferencje itp. Po przyjeździe do Libii bardzo mi przeszkadzało podglądanie przez otoczenie tego, co robię, gdzie idę – po prostu szpiegowanie. A to jest ce­ cha tamtych ludzi. Oni chcą wszystko wiedzieć, co się wokół dzieje. Z czasem przestałem na to zwracać uwagę. Był to okres, kiedy w Libii z powodu sankcji gospodarczych brakowało praktycznie wszystkiego, a szczególnie żywności. Czasami wydawało się, że masz szczęś­ cie, bo do sklepu przywieziono np. jajka w momencie, kiedy ty tam byłeś. Nie­ stety przy płaceniu kasjerka zabierała ci twój zakup i krótkim słowem „wynocha” kończyła wszelką dyskusję. Podobnie było z chlebem, masłem, papierosami itd. Na szczęście człowiek ma nie tylko wrogów, ale i przyjaciół, którzy znają twoje potrzeby i dostarczą artykuły nie­ zbędne do życia. W tych krajach przy­ jaźń jest bardzo poważnie traktowana i nie może zawieść. A kasjerka po prostu dbała o interesy swoich rodaków, bo wszystkiego brakowało. Obcokrajowiec dostanie w drugiej kolejności, jak dla niego wystarczy. Może to nie ma nic wspólnego z gościnnością, ale o swoich trzeba dbać, jak jest prawdziwa bieda. Nie mam żalu do tych kasjerek. Życie tam było pełne, barwne, zaskakujące, nieprzewidywalne, ale prawdziwe i dlatego ze wzruszeniem je wspominam. Libii w trudnym obec­ nie czasie życzę, aby szybko mogła wró­ cić do swoich tradycji i żyć w zgodzie i szczęśliwie. K

eptun zwołał zbiórkę. Zaczę­ ło się jak zwykle, to znaczy my z podstawówki przy­ szliśmy dwie godziny przed czasem, bo lubimy na korytarzach ple­ banii pograć w nogę piłką tenisową. Nigdy nie wiemy, jak długo nam się uda grać, bo to zależy, kiedy mecz usły­ szy ksiądz proboszcz. Jeśli proboszcz szybko się zorientuje, to mamy drugą, zapasową zabawę. W absolutnej ciszy bawimy się w Indiańców tropiących zwierzynę, czyli Deserka księdza Mar­ ka. Ta zabawa jest bardzo trudna, bo skradamy się po wszystkich zakamar­ kach, schodach i korytarzach, i żadna blada twarz nie może nas zobaczyć. Tak czy inaczej, jesteśmy zawsze pierwsi na zbiórkach i zajmujemy sobie najlepsze miejsca z tyłu sali. Oczywi­ ście jak tylko przyjdą starsze chłopaki, to podchodzą do nas i grubym głosem mówią – wypad, mały!. Co oznacza, że musimy się przesiąść. To niesprawied­ liwe, ale nie będziemy przecież robić draki na zbiórce ministrantów, więc ustępujemy i przenosimy się do przodu. W sali przy głównym stole siedział ksiądz Marek, Neptun – nasz prezes, Lok – zastępca prezesa oraz Welon – najlepszy ceremoniarz w parafii, który sam tam zasiada, chociaż nikt go nigdy nie zaprasza. Przy stole usiedli też re­ prezentanci sekcji fotograficznej, czyli Statyw i Peryskop. Na początku, jak zwykle, same nu­ dy, to znaczy: ile nas jest, kto gorliwie służy, a kto się miga. O tym, że to od­ powiedzialna i ważna służba, bo swoją postawą krzewimy wartości chrześcijań­ skie. Niezbyt rozumiemy, co to znaczy – skapowaliśmy tylko, że jak zwykle mamy być grzeczni i nie robić głupot. Już nie szło dłużej usiedzieć, gdy nagle Neptun powiedział, że przygotował dla nas nie­ spodziankę: prezentację multimedialną, podsumowującą cały rok naszej pracy. Ucieszyliśmy się, bo fajnie jest po­ oglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to są zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Peryskop i Statyw du­ żo fotografują i Neptun wziął od nich wszystkie zdjęcia, i zrobił pokaz, ale nie z tych uroczystości, tylko jak my, mi­ nistranci, prezentujemy się w kościele.

I tak na przykład ja byłem na zdję­ ciach, jak robię miny do Kefira, ta­ kie z wydętymi policzkami, z zezem i rurką z języka. Trzeba przyznać, że w minach jestem świetny. A jeden ze starszych ministrantów, którego na­ zywają Brad Pitt – bo niby taki przy­ stojniak – cały czas dokładnie wodzi wzrokiem po kościele. Normalnie lu­ struje wszystkich wiernych. Neptun spytał się, czego on tak szuka całą mszę – sprawdzasz coś, czy jak? Na to Pitt całkiem poważnie odpowiedział, że po prostu liczy te dziewczyny, które się na niego patrzą. Wiara w śmiech, a Pitt na to, żeby się go nie czepiać, bo z tego co wie, to wszyscy liczą, a on po prostu się z tym nie kryje. Ksiądz Marek powiedział, że ro­ zumie, że to ważna informacja, ale czy mógłby w takim razie liczyć rzadziej i skupić się jednak na mszy? Na to Pitt zgodził się i obiecał, że będzie liczył na początku, na intencjach i na ogło­ szeniach parafialnych, bo jego rodzice bardzo dokładnie słuchają i potem i tak mu wszystko powtarzają przy niedziel­ nym obiedzie. W ogóle trzeba przyznać, że wie­ le spraw dopiero wyszło na zdjęciach. Starsze chłopaki tak samo jak my ga­ dają, ziewają, śmieją się, tylko robią to o wiele sprytniej i nie widać tak bardzo. W salce atmosfera stawała się ner­ wowa, bo nie wszystkim podobała się prezentacja Neptuna. Okazało się też, że sfotografowali Welona na mszy świę­ tej z księdzem biskupem, jak cały czas popatrywał na zegarek, kiwał głową i strzelał miny, jakby chciał powiedzieć: – Za długo, panowie, za długo! Nie wy­ robimy się! Welon tak się wściekł, że zaraz przeszedł od stołu prezesa do chłopa­ ków z tyłu sali. Statyw i Peryskop byli wystrasze­ ni jak nie wiem co, tłumaczyli się, że oni dali te zdjęcia Neptunowi w do­ brej wierze, w życiu nigdy specjalnie na kolegów… Draka trwała na całego, wszyscy coś krzyczeli i wtedy Neptun powie­ dział, że to jeszcze nie koniec jego pre­ zentacji. Chłopaki czekali, wnerwieni że strach. Peryskop nawet chciał się zwolnić szybciej do domu, ale mu nie

dali i Neptun zaczął wyświetlać kolej­ ne zdjęcia… nie zgadniecie – parafian. Pokładaliśmy się ze śmiechu, jak zobaczyliśmy, ile pań siedzi w koście­ le ze smoczkiem w buzi (bo spadł ich dzieciom i niby tak go czyszczą), ile dojada resztki ciasteczek po maluchach. Wiele osób przysypia, wysyła eseme­ sy pod ławką, daje znaki znajomym, którzy siedzą gdzieś dalej. Na jednym zdjęciu widać, jakby księża rozdający komunię świętą stali w szczerym po­ lu, po kostki w słomie. A to dzieciaki wyciągnęły tę słomę ze żłóbka i poroz­ rzucały po całej posadzce kościoła. Na szczęście po mszy rodzice maluchów sprzątnęli to ściernisko. Grozę u wszystkich wzbudziły zdjęcia dorosłych, którzy sadzają swo­ je dzieci na balustradach balkonów. Zwłaszcza jeden pan z taką małą có­ reczką. Nasz kościół jest poewangelicki, dlatego mamy dwa piętra balkonów, i to dookoła budynku, a ołtarz jest prawie w centrum. Lok mówi, że to jest zupełny brak wyobraźni. Mama Loka pracu­ je w żłobku, więc on wie i podobno takie małe dzieci nie mają instynktu samozachowawczego. Sadzając malu­ chy na balustradach balkonów, rodzice oswajają je z wysokością i one myślą, że tak można, bo nie czują niebez­ pieczeństwa. Jakby ta dziewczynka spadła, to dokładnie na głowy nas, ministrantów. Po prezentacji ksiądz Marek po­ wiedział, żebyśmy pamiętali o tym, że trzeba umieć się z siebie śmiać. Przy setkach zdjęć, które każdy dziś robi, nie jest trudno znaleźć ujęcia dla nas korzystne, jak i te niekorzystne. Mamy o tym pamiętać i kierować się zdro­ wym rozsądkiem przy oglądaniu cze­ gokolwiek, a przede wszystkim słuchać rodziców. Wracaliśmy z chłopakami ze zbiorki do domu i pomyślałem sobie, że znowu spędziłem świetne popołu­ dnie. Wśród ministrantów mam du­ żo kumpli w moim wieku, niestety też kilku mikrusów, ale i wielu starszych. Martwi mnie tylko, że jak będę taki jak Neptun, Lok i Welon, to będę miał kumpli ministrantów – samych konu­ sów. To nie fair. K

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. Armia księdza Marka. Można ją nabyć przez internet: www.armiaksiedzamarka.pl lub www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: ratola@wp.pl

Klapsy dla dziecka czyli pocztówka z Pyzdr Henryk Krzyżanowski Pyzdry nad Wartą, niedyś graniczne miasto między zaborami pruskim i rosyjskim, nęcą kierowcę owocami. Latem i jesienią, gdy jadę do Kalisza, rzadko udaje mi się przejechać bez zatrzymania. O czym taki wierszyk:

Pochwała klapsów dla dziecka Miasteczko Pyzdry z sadów słynie, Morele, jabłka i brzoskwinie kupisz, a wcześniej też czereśnie; przy szosie z Kalisza na Wrześnię. Teraz pojadę Tuwimem: Matko, co swemu juniorowi z marketu targasz wór bananów. „On jabłkiem pluje”, tak mi powiesz, więc proszę, jednak się zastanów.

Przymusić do krajowych dziecię fruktów, z uporem twierdzę, warto. W Panamie nie zamieszka przecież, już prędzej tutaj, gdzieś nad Wartą. Chwilowe kultywując fobie, ilu pozbawiasz go tak smaków, soku, co cieknie mu po brodzie, bajecznych przy tym aromatów. Póki przez Pyzdry Warta płynie, kupujmy klapsy i brzoskwinie.

Rowerowy Baraniak

N

ie przeszkodził upał ani od­ ległość, ani kurz na drodze, ani różnice wieku uczestników. W małym Sebastianowie w Wielkopol­ sce w fantastyczny sposób upamięt­ niono 90 rocznicę święceń kapłańskich abpa Antoniego Baraniaka, który uro­ dził się i wychował w tej wiosce i właś­ nie z niej wyruszył w świat, czyli do szkoły salezjańskiej w Oświęcimiu. Rocznica przypadała 3 sierpnia. Z ini­ cjatywy młodej i energicznej szefowej miejscowego Koła Gospodyń Wiej­ skich, Karoliny Adamczak, w miejscu, gdzie stał dom rodzinny arcybiskupa, a dziś stoi krzyż, odsłonięto tablicę pamiątkową przypominającą ten fakt i ukazującą, jak dom rodziny Barania­ ków wyglądał w przeszłości. Zaraz potem odbył się rowerowy quest, czyli rodzaj rajdu, w którym każdy uczestnik, pokonując na rowerze jego trasę, oprócz dotarcia do konkretne­ go miejsca musiał rozwiązać zadanie dotyczące oczywiście arcybiskupa

FOT. B. HA JDASZ

Wielkie zainteresowanie w naszej kulturze społecznej budzi wielożeństwo, które istnieje w wielu krajach arabskich. Po­ zwala ono mężczyźnie na posiadanie kilku żon (maksymalnie czterech). Stawia go to w uprzywilejowanej sytuacji. Takie rozwiązanie wprowadził do religii islamskiej Prorok Maho­ met, starając w ten sposób zapobiec wymarciu całych grup społecznych, z których mężczyźni przebywali na wojnie i czę­ sto nie wracali.

Baraniaka i jego związków z Sebastia­ nowem, gdzie się urodził, oraz z wioską Mchy, gdzie chodził do szkoły i gdzie dzisiaj w szkole jego imienia jest jego Izba Pamięci pełna pięknych pamią­ tek. I młodsi, i starsi uczestnicy rajdu mieli do przejechania około 10 km, a zadania były konkretne: raz było to podanie sumy cyfr widniejących na pomniku, innym razem jednego słowa z nazwy kościoła czy wyrytego gdzieś z boku nazwiska albo policze­ nie kwiatów wokół ołtarza…

– On tu się urodził, tu się wy­ chował, przyjeżdżał do Sebastiano­ wa, kiedy tylko mógł – mówi Paweł Baraniak, syn bratanka arcybiskupa, który do dziś mieszka w ich rodzin­ nej wiosce, a który jako dziecko wie­ lokrotnie spotykał się ze stryjkiem. – Jesteśmy dumni z tego, że z naszej wioski pochodzi ten wielki bohater, odznaczony Orderem Orła Białego – podkreśla Karolina Adamczak. I wy­ raża nadzieję, że uda się organizować tego typu imprezy co roku. ( j) K


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.