ŚLĄSKI KURIER WNET
WIELKOPOLSKI KURIER WNET FOT. ARCHIWUM ŚLĄSKIEGO CENTRUM WOLNOŚCI I SOLIDARNOŚCI
Krwawa środa w Katowicach Do akcji pacyfikacyjnej zamierzano wysłać 1471 funkcjonariuszy milicji oraz 720 żołnierzy, 22 czołgi i 44 bojowe wozy piechoty. Zomowcy z plutonu specjalnego strzelali „w łeb i na komorę”, co w ich slangu oznacza celowanie w głowę i klatkę piersiową. Zastrzeleni górnicy byli trafieni w głowę, klatkę piersiową, brzuch i w jednym wypadku w szyję. Podobnie ci, którzy przeżyli postrzał. Sebastian Reńca
Najpiękniejsza kolęda świata Cicha noc, święta noc jest dziełem Josepha Mohra i Franza Grubera, których życiowe drogi spotkały się na tyrolskiej ziemi, w Oberndorfie niedaleko Salzburga. Po odprawieniu Pasterki obaj zaśpiewali kolędę na dwa głosy, przy akompaniamencie gitary, którą znakomicie posługiwał się ksiądz Mohr. Przypadek? Zbieg okoliczności? A może wielki dar Nieba? Stanisław Kozłowski ŚWIĄTE C
48 STRON!
ZNE
■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Grudzień · 2O2O Styczeń · 2O21
O-NOW ZN YDANI O E W
C RO
Nr 78/79
Cicha noc
9 zł
w tym 8% VAT
Następny numer „Kuriera WNET”
będzie w sprzedaży w kioskach sieci RUCH, Garmond Press, Kolporter oraz w Empikach
4 lutego
Krzysztof Skowroński
N
a balkonie nowej siedziby Radia Wnet i „Kuriera WNET” powiewają dwie flagi: biało-czerwona i biało-czerwono-biała z herbem Wielkiego Księstwa Litewskiego. To nie przypadek. Od połowy listopada w naszej siedzibie trwa nocne życie. Kiedy kończy się „Podsumowanie dnia” w Radiu Wnet, do studia wchodzą dziennikarze białoruscy, by poprowadzić swój trzygodzinny program. „Białoruskie noce” kończą się o godzinie drugiej nad ranem. Gdy białoruska redakcja w Warszawie idzie spać, do pracy wstają ich koledzy w Kijowie, by punktualnie o piątej rozpocząć poranny program „Świt wolności”. Działamy na rzecz wolnej Białorusi i do tego działania udało nam się zaprosić Czesława Okińczyca. Audycje, które powstają przy Krakowskim Przedmieściu, transmituje Radio znad Wilii. Słychać głos wolnych Białorusinów w Wilnie, gdzie swój sztab ma pani Swiatłana Cichanouska, ale też, dzięki nadajnikom zainstalowanym na wieży litewskiej telewizji, program „Białoruskie noce” przekracza zamknięte przez Łukaszenkę granice i dociera nad Niemen. Myślę, że nie jest to tylko symboliczne wsparcie walki Białorusinów o godność. Widzimy efekty naszych działań w mediach społecznościowych i prawdziwą determinację redakcji białoruskiej Radia Wnet w walce o możliwość powrotu do wolnej ojczyzny. Nie tylko Radio Wnet uruchomiło swoje możliwości na rzecz walki z reżimem Łukaszenki. Zrobiło to również Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. We współpracy z ukraińskimi dziennikarzami powstała książka Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?. To zbiór dwudziestu relacji dziennikarzy białoruskich, prześladowanych po sfałszowanych wyborach. Trzy z tych relacji publikujemy w tym wydaniu „Kuriera WNET”, a całość jest bezpłatnie dostępna na stronie sdp.pl. Udało nam się wydać tę książkę w pięciu językach, w tym po angielsku i rosyjsku, z nadzieją, że dotrze ona do opinii publicznej na Wschodzie i na Zachodzie. Bardzo dobra współpraca między SDP a związkiem dziennikarzy na Ukrainie była możliwa dzięki naszemu wsparciu udzielonemu ukraińskim dziennikarzom w okresie, gdy w Kijowie rządził prezydent Janukowicz, oraz podczas Majdanu. Nie moglibyśmy podjąć tych wszystkich działań i skutecznie doprowadzić ich do końca, gdyby nie zaangażowanie Fundacji Solidarności Międzynarodowej. Tak się złożyło, że podczas pisania tego wstępniaka otrzymaliśmy wiadomość, że Radio Wnet rozpoczęło nadawanie w Białymstoku. To czwarty nasz nadajnik i wspaniały prezent na święta. Media Wnet rosną w siłę, o czym przekonają się Państwo, czytając świąteczno-noworoczne wydanie „Kuriera WNET”. Mam nadzieję, że zwiększona objętość tego numeru ucieszy naszych Czytelników, a korzystając z wolnych dni, będą Państwo mogli spokojnie i z przyjemnością, przeczytać te 48 stron od deski do deski. Ułatwi to narodowa kwarantanna i godzina policyjna od 19 do 6 rano. Kwarantanna skończy się wraz z feriami 17 stycznia, chyba że Wielki Brat postanowi inaczej. Mimo wszystko Autorom i Czytelnikom naszej Gazety Niecodziennej składam najlepsze życzenia świąteczne, abyśmy w Betlejem odzyskali radość życia i w nowy, 2021 rok weszli z uśmiechem i nadzieją na to, że nie tylko Białoruś odzyska wolność, ale że my jej nie stracimy, a pandemiczna paranoja skończy się jak zły sen. K
G G AA ZZ EE
TT AA
N N
II
EE
CC
O O
DD
ZZ
II
EE
NN NN AA
Współpracuję z pewnym periodykiem katolickim, dla którego przygotowuję okolicznościowe teksty związane z rokiem liturgicznym. Tak się składa, że mniej więcej w okolicach pierwszych najważniejszych świąt medytuję drugie najważniejsze święta, i vice versa. Akurat teraz, gdy w sklepach zacznie dominować atmosfera „święta choinki”, wypada mi pisać rozważania dotyczące „drzewa Krzyża, na którym zawisło zbawienie świata”.
Koronawirus w cieniu Narodzenia Pańskiego
Z
początku trochę niepokoiło mnie to „przesunięcie” roku liturgicznego w mojej głowie względem tego, co w swojej pamięci rozważa Kościół. Ale dochodzę do wniosku, że prócz „plusów ujemnych” ma to również swoje „plusy dodatnie”. Raz, że takie pomieszanie koresponduje z ogólnym pomieszaniem „płynnej ponowoczesności”, dwa – że paradoksalnie pozwala dostrzec Boży zamiar, który inaczej mógłby umknąć uwadze. Święta Narodzenia Pańskiego zwykle kojarzą się z klimatycznymi kolędami i sielankową atmosferą rodzinną. W świecie postchrześcijańskim jeszcze jakoś siłą bezwładu udaje się zachować pamięć o Słowie, które staje się ciałem i zamieszkuje między nami. Nie tyle przeżywa się prawdę o historycznym wydarzeniu „raz na zawsze” Wcielenia, ile celebruje jakieś mgliste echo radości pastuszków. Coraz bardziej przypomina to wydmuszkę, mit fruwający sobie w powietrzu bez zakorzenienia w faktach, a zatem także bez większego wpływu na życie czy nawet samo przeżywanie świąt. Ale nie ma co psioczyć i miauczeć, na tle bezpłodnej babci Europy (© papież Franciszek)
Z
ilomaż to przerażającymi sprawami mieliśmy do czynienia w Polsce w ciągu ostatnich miesięcy. We Francji jeszcze dłużej, gdyż nie ma spokoju nad Sekwaną od czasu wystąpienia żółtych kamizelek jesienią 2018 roku. Naród nie mógł otworzyć telewizji, a ludzie z wyższym wykształceniem radia, żeby nie usłyszeć komunikatu o ilości chorych i zmarłych. „A w niejednym urzędzie strach na kasjera siędzie i pępek mu przegryzie, poczym w jelicie utkwi” – przepowiadał poeta w proroctwie o końcu świata. Zwłaszcza jesienią strach zagościł w jelitach narodu. Wystarczyło, żeby maska nieco zsunęła ci się z nosa, a już pasażerowie autobusu wsiadali na ciebie jak na zbrodniarza. Widywało się ostrożnych, którzy co parę przystanków nacierali ręce żelem hydroakoholowym. Kichnąłeś pod maską i przechodnie na ulicy rzucali się do ucieczki. Obawiałem się najgorszego. Paroletnie studia nad mechanizmem pandemii nauczyły mnie wiele. Wprawdzie
Sławomir Zatwardnicki z jej postępującą amnezją i tak wypadamy całkiem staroświecko. Nie do tego jednak zmierzam, lecz do powiązania drugich świąt z pierwszymi. Uważny Czytelnik zirytował się już być może tym moim pisaniem o „pierwszych” i „drugich” świętach.
życie Narodzonego dokonywało się w perspektywie śmierci – tik, tak, tik, tak. Gdyby się było artystą malarzem, można by to oddać po mistrzowsku grą poważnych światłocieni. A tak trzeba poprzestać na stwierdzeniu, że cień Krzyża kładł się już na żłób.
Bóg nie przyszedł po to, żeby nas rozweselić, ale by nas odkupić. Jest różnica między oczekiwaniem od Boga uciechy a doświadczeniem radości płynącej z tego, że Bóg zbawia. Celowo przyjąłem taką terminologię, żeby zasugerować pewnego rodzaju „Boskie pomieszanie bez poplątania” – splatanie się tajemnic wiary w jedno wielkie Misterium Chrystusa. Narodzenie Pańskie jest chronologicznie pierwsze przed Wielkanocą, bo przecież śmierć musi być poprzedzona przyjściem na świat. Ale z perspektywy Bożych planów to raczej Pascha Chrystusa wyprzedza Wcielenie. Wszak sam Chrystus zapewniał: „właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę” (J 12,27). To zaś oznacza, że całe
P
i
o
t
r
N
ie jest to zresztą żadne „odkrywanie Ameryki”, raczej odsłanianie zasłony betlejemskiej tajemnicy. „Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (Łk 2,7). Zaczynają się audiencje, przyszli wieśniacy ze słomą w butach, a już króle, jak śpiewamy w królowej polskich kolęd, „cisną się między prostotą, niosąc dary Panu w dani: mirrę, kadzidło i złoto. Bóstwo to razem zmieszało z wieśniaczymi ofiarami!” (Franciszek
W
i
t
t
Końca świata nie będzie Na szczęście ten straszny rok już dogorywa. Strzeżmy się, dopóki nie wypowiedział ostatniego słowa. kiedy Chopin bezskutecznie usiłował zadebiutować w Paryżu ogarniętym zarazą, chodziło o cholerę, ale reakcje
ludzkie w 2020 roku zaskakująco przypomniały te z roku 1832. Podobnie jak wówczas, musieliśmy stawić czoła
Karpiński). Wszyscy oni odejdą z radością w sercu, gdyż narodził się Zbawiciel. Ale przecież i tę radość trzeba dobrze rozumieć, żeby się móc ucieszyć jak tamci. Jaka to nieziemska radość, że Pan rodzi się na sianie i otrzymuje w darze mirrę? Mirra symbolizuje śmierć męczeńską (por. Mk 15,23), która jest Chrystusowi pisana (= jaką Syn sam sobie napisał w odwiecznie wyrażonej zgodzie na wolę Ojca). Bóg nie przyszedł po to, żeby nas rozweselić, ale by nas odkupić. Jest różnica między oczekiwaniem od Boga uciechy a doświadczeniem radości płynącej z tego, że Bóg zbawia. Nie ma pierwszego bez drugiego, czy też, inaczej: to drugie musi być pierwsze, by pojawiła się obiecana nam radość nie z tego świata. Proszę spróbować następującego ćwiczenia: spojrzeć na lewy palec, potem na prawy. To proste. Ale teraz proszę popatrzeć jednocześnie i na krzyż: lewym okiem na prawy palec, a prawym na lewy. Niemożliwe? A jednak tak właśnie mamy patrzeć: jednym okiem spoglądać na Dziecię i wyśpiewywać „Gloria”, a drugim okiem dostrzegać już Paschę i wylewać „Gorzkie żale”. Dokończenie na str. 2
chorobie nieuleczalnej, o nieprzewidywalnym przebiegu i nieznanym zakończeniu. Przez ileż to głupstw, przerażających wieści, przez ile kłamstw trzeba się było przekopać w 2020 roku, żeby dotrzeć do obrazu rzeczywistości wolnego od stronniczych interesów. Na próżno jeden z najwybitniejszych infekcjologów świata przekonywał, że obecny wirus należy do najmniej zaraźliwych chorób zakaźnych, że zachorowanie na raka i zawał są znacznie bardziej prawdopodobne niż zarażenie covidem. Wystarczyło zajrzeć do urzędowego rocznika statystycznego sporządzonego przez INSEE – główny francuski urząd statystyczny, żeby się uspokoić. (Ale kto czyta roczniki statystyczne!). Między początkiem czerwca i końcem września poziom umieralności we Francji jest identyczny za ostatnie trzy lata i wynosi stale około 9,1%. Dopiero później liczba zgonów nieco wzrasta, co zresztą w niewielkim tylko stopniu wpływa na bilans roczny. Dokończenie na str. 3
Korespondencja z Londynu Nadgorliwi higieniści po wieczorowych kursach instruują, jak mijać się na ulicach, jak i kiedy myć ręce, jak oddychać. Rząd radzi, by w Święta nie ściskać się z babcią i w poczuciu obywatelskiej troski donosić na sąsiadów. Andrzej Świdlicki
2
Wigilia nie do zniesienia Nie znośmy świąt, nawet jeśli ich nie znosimy. Zastanówmy się raczej, czego nam brakuje, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem radości z posiadania przyjaciół i narodzenia się w naszych sercach Boga. Marcin Niewalda
5
Gdańsk – problem redivivus? Jeśli Polacy dziś kokietujący Niemców myślą, że wespół z nimi stworzą sobie z Gdańska wspólny z Niemcami folwark, to dają tylko popis niebotycznej głupoty i haniebnej zdrady Polski. Ks. Zygmunt Zieliński
9
Reportaż ze skrępowanymi rękami Ta noc pomogła mi dokonać wyboru. Odpowiedziałam sobie na pytanie, czy jestem gotowa oddać wolność dla jednego reportażu. 3 lata później zadam sobie inne – czy warto ryzykować życie? Kaciaryna Andrejewa
11
Wyspa W. Wielka podróż życia Gdy w TVP usłyszałem wypowiedź dr Półtawskiej po orzeczeniu TK: „Wreszcie zwycięstwo, tego by chciał Jan Paweł II”, zrozumiałem, że jestem świadkiem absolutnego wypełnienia czyjegoś życia. Jego. Paweł Zastrzeżyński
13
Dziedzictwo terroru i hegemonii w wojnie kulturowej Marksizm nie wymaga solidnego wykształcenia ani dyscypliny. Zakłada stworzenie człowieka, który pozbawiony elementarnej wiedzy i etosu pracy, będzie w pełni uzależniony od państwa. Jacek Wanzek
20
ind. 298050
Redaktor naczelny
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
2
AKTUALNOŚCI
Koronawirus w cieniu Narodzenia Pańskiego
O
graniczenia liczbowe klientów pod gastronomicznym dachem wygenerowały popyt na przenośne butle z propanem – można wystawić je na zewnątrz dla zagospodarowania ogródka lub chodnika, w zgodzie z wymogami zachowania dystansu. Klasa średnia musiała wprawdzie zrezygnować w tym roku ze śródziemnomorskich wakacji, ale dostała w zamian możliwość pracy zdalnej. Zareagowali na to projektanci wnętrz, umieszczając w nich jednoosobowe biura, a także sprzedawcy nieruchomości na prowincji, bo po co mieszkać w zakorkowanych miastach, gdy zoom daje możliwość pracy z ogródka na wsi? Wolne zawody przeliczyły kwarantannę na ulgi podatkowe, a zajęte samorealizacją w samoizolacji mogły nie zauważyć, że są tacy, co stracili źródła utrzymania, i że ich przybywa. Bez PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł
+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”
2 egzemplarze za 100 zł
Imię i Nazwisko
Adres
Telefon
W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać imię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celu świadczenia usługi prenumeraty oraz w celach marketingowych przez administratora, którym jest Radio Wnet Sp. z o.o., z siedzibą przy ul. Zielnej 39, 00-108 Warszawa, KRS 0000333607, REGON 141961180, NIP 5252459752. Informujemy, że dane będą przetwarzane w sposób zgodny z ustawą z 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, a także, że posiada Pan/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania oraz zwrócenia się z żądaniem usunięcia podanych danych osobowych. Zbierane dane przetwarzane będą wyłącznie w celu wskazanym powyżej. Podanie przez Pana/Panią danych osobowych jest całkowicie dobrowolne.
DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO
Sławomir Zatwardnicki
i nieludzkich (szopa i zwierzaki); emigracja do obcego królestwa egipskiego, żeby chronić Królestwo przychodzące w Dziecku, na którego życie nastawał Herod. Cień zawisa nad światłością tego dnia, gdy Bóg staje się Emmanuelem, czyli „Bogiem z nami”. A może jest raczej odwrotnie? Może to właśnie „światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1,5)? W tym wszystkim Bóg reżyseruje swoje plany, niejako pod prąd historii widzianej jedynie doczesnymi oczami. Ale, ale, gdzie ten koronawirus zapowiedziany tytułem? – zapyta może zniecierpliwiony Czytelnik. Nie śpieszę wyjaśnić, że znajduje się on
Podobnie jak przykre incydenty sprzed dwóch tysięcy lat, tak i współczesne doświadczenia z covidem nie tylko nie przekreślają Bożych zamiarów, ale właśnie w nich one mogą się realizować. właśnie w cieniu Narodzenia Pańskiego. Podobnie jak przykre incydenty sprzed dwóch tysięcy lat, tak i współczesne doświadczenia z covidem nie tylko nie przekreślają Bożych zamiarów, ale właśnie w nich one mogą się
realizować. Być może przyjdzie nam inaczej spędzić świąteczny czas, niż do tego przywykliśmy. Ale dzięki temu przyzwyczaimy się może do bycia z Bogiem, podobnie jak On we Wcieleniu – jak określił to biskup Ireneusz
z Lyonu (zm. ok. 202) – przyzwyczaił się do zamieszkania w człowieku. Będziemy spełniać wszystkie wytyczne rządu, który walczy z wiatrakiem wirusa, poddawać się testom i gromadzić w ilościach urągających społecznej naturze człowieka. Niektórzy z nas znajdą się w ultrasterylnych warunkach szpitalnego żłobu, wśród zapiętych na wszystkie guziki lekarzy przypominających raczej kosmitów niż ludzi. Część z nas być może umrze w samotności i bez sakramentów; jest prawdopodobne, że księża potulnie jak baranki prowadzone na rzeź sekularyzmu usprawiedliwią każdą państwową restrykcję rzekomą miłością bliźniego,
Jak oswoić koronowirusową nienormalność? Można udawać, że wirus nie taki straszny, póki sieć Waitrose sprzedaje łososia zarówno w hodowlanej odmianie szkockiej, jak i dzikiej, norweskiej. Do tego melon z Kenii lub Hiszpanii, kalifornijskie bądź australijskie wino. Maseczki pojawiły się w sprzedaży jako akcesoria mody – kobiety mogą je dopasowywać do torebki, mężczyźni do krawata.
pracy są nie tylko kelnerzy i pokojówki, ale piloci linii lotniczych, spece od marketingu, artyści, muzycy. Tym ostatnim mój lokalny kościół organizuje występy raz w tygodniu. Niektórzy zgłaszają się do rozwożenia pizzy, konkurując z kolorowymi imigrantami. Zaprzyjaźniony Włoch, zmuszony do zamknięcia lokalu wiosną, zdecydował się na ucieczkę do przodu, zagospodarowując piwnicę z myślą o organizowaniu występów muzyków, a gdy jesienią wydawało mu się, że wychodzi na prostą, rząd przyblokował go ponownie, zezwalając tylko na sprzedaż kanapek na wynos. Nie tracę nadziei, że się odbije, bo lubię jego miejsce. Większe obawy mam o przyszłość Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, sfinansowanego ze zbiórek emigracji politycznej. POSK stracił przychód z restauracji i imprez. Nie ma z czego utrzymać biblioteki zamkniętej od marca. Londyńskie metro straszy pustkami nawet w godzinach szczytu, zamykają się sklepy w dzielnicach handlowych, o ile zawczasu nie przestawiły się na sprzedaż przez internet, co jest tak, jakby wymuszać powrót od filmu mówionego do niemego. Rynek nieruchomości komercyjnych pikuje w dół jak zestrzelony spitfire, przybywa klientów psychoterapeutom, a w londyńskim City atmosfera jak w raporcie z oblężonego miasta Zbigniewa Herberta: wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta wzdłuż granic naszej niepewnej wolności patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków doprawdy niepojęte, że Miasto jeszcze się broni. Życie polityczne i społeczne przejęli nadgorliwi higieniści przeszkoleni na wieczorowych kursach oceny ryzyka, instruujący ludzi, jak mijać się na ulicach, gdzie, jak i kiedy myć ręce, jak oddychać. Nie znając się ani na wirusach, ani epidemiach, chcą uchodzić za ekspertów od zdrowia publicznego, bezdusznie forsując lekarstwo gorsze od choroby. Umieralność na złowróżbnego covida, liczona w proporcji do zakażeń, z wyłączeniem chorób współtowarzyszących, wynosi 0,26 procent, a milionom młodych i zdrowych uniemożliwia się życie po swojemu. Czy jest ucieczka przed sanitarnym terrorem niszczącym gospodarkę i stosunki międzyludzkie? Jak w pościgu z filmu Butch Cassidy and Sundance Kid, za każdym razem, gdy Robert Redford i Paul Newman łudzą się, że zmylili pościg, zdeterminowani stróże prawa wyłaniają się nie wiadomo skąd. Co to za ludzie? – pytają sami siebie uciekinierzy. Gdy nie mają dokąd uciekać, w ostatniej chwili ratują się skokiem do rwącej rzeki z urwistej skały. Na taki wyczyn zdobyli się gangsterzy uciekający przed stryczkiem, z czego jeden nieumiejący pływać, ale
między sektorem finansowym a rządem są drzwi obrotowe. Będzie to rzeczywistość, w której o wiele trudniej będzie o spontaniczne stosunki międzyludzkie, ochrona indywidualnego zdrowia zostanie wyjęta nie tylko ze sfery prywatności, ale zdrowego rozsądku, a nauka będzie sprzyjać lewicowej agendzie politycznej, co zresztą dzieje się od pewnego czasu.
W
mojej dzielnicy Putney widzę ludzi ze strachu, bezmyślności lub wrodzonej skłonności do konformizmu przecierających zdezynfekowaną szmatką rączki od metalowego koszyka w supermarketach, mimo że mają na ręku gumowe rękawiczki; przywdziewających maskę w samochodzie, mimo że jadą sami; niepodających ręki starym znajomym; w czynie społecznym strofujących innych. To wyznawcy kultu świętego spokoju, wierzący, że powrót do normalności prowadzi przez posłuszeństwo nakazom, usprawiedliwiający stadny instynkt zbiorową ochroną zdrowia, niezastanawiający się, dlaczego policjanci klękają przed demonstrantami Black Lives Matter, a pałują przeciwników lockdownu? Lecz przecież widzą, że na ulicy przybywa sklepowych pustostanów i bezdomnych. Czy przychodzi im na myśl, że przełoży się to na trudniejszy start dla ich dzieci? Bo jeśli to, co widać gołym okiem, nie daje im do myślenia, jeśli sądzą, że da się wrócić do normalności, która normalna nie była, jeśli nie zauważyli, że świat nigdy nie wyszedł z finansowego krachu z roku 2008, to gdzie im się wydaje, że żyją? W pancernej bańce wyimaginowanego komfortu, inercji zasilanej codzienną strawą nagłówków czytanych na smartfonie, świecie rzekomo słusznie i obiektywnie interpretowanym przez BBC? Wielu zajętych trudem zarabiania na życie takich pytań sobie nie zadaje, bo nie zna odpowiedzi, nie wie nawet, gdzie ich szukać i nie chce rozterek. O wielu z nich można powiedzieć, że przyswoili sobie hasło „głosuj na szaleństwo, bo ma sens”, rozpowszechniane przez Monster Raving Looney Party, czyli Wyjątkowo Zwariowaną Partię Pomyleńców. Partia ta – protest przeciwko skostniałemu, dwupartyjnemu systemowi wyborczemu – nigdy nie miała reprezentacji parlamentarnej, ale jej pomysły, zwariowane w chwili wysunięcia, jak paszporty dla krów, zostały wprowadzone w życie, a nawet przebite w przypadku obniżenia wieku wyborczego z 21 lat do 18, bo w Szkocji rozważa się dalszy upust do 16 roku życia. Nie ma zresztą powodów, by prawa wyborczego nie rozszerzyć jeszcze bardziej, przyznając je umarłym, tym bardziej, że w ostatnich wyborach prezydenckich w USA licznie zagłosowali oni na demokratów. Na realizację czekają niektóre inne pomysły MRLP, np. zbudowania bieżni, po której biegaliby entuzjaści fitnessu, napędzając przy
Konformiści, higieniści i gangsterzy Korespondencja z Londynu Andrzej Świdlicki
Samozwańczy higieniści chcą przebudować innym nie tylko zachowanie, ale świadomość i język. Ostatnio rzadziej słyszy się w Anglii o maseczkach. Przypuszczalnie w reakcji na wątpliwości, czy za ich noszeniem stoi jakakolwiek nauka, mówi się teraz: „nakrycia twarzy”. Maseczka nie
czy stać na niego zwykłych ludzi? Bo jeśli chcą ocalić wolność, pamięć, wiarę i tożsamość, a na taki skok się nie zdobędą, to przegrają. Nad banditos gringos mają tę przewagę, że wiedzą, kto ich ściga, a to już coś, bo obrona tylko wtedy jest skuteczna, jeśli wroga rozpracowało się na samym początku.
Życie polityczne i społeczne przejęli nadgorliwi higieniści przeszkoleni na wieczorowych kursach oceny ryzyka, instruujący ludzi, jak mijać się na ulicach, gdzie, jak i kiedy myć ręce, jak oddychać.
A
zatem „kim są ścigający”? To ludzie twierdzący, że mają po swej stronie naukę i interes zdrowia publicznego, uzasadniając nimi drobiazgową kontrolę ludzkiego zachowania. Po części medycy, częściej z tytułami profesorskimi niż bez, menedżerowie publicznej służby zdrowia, eksperci od prognoz i statystycznych modeli, spece od bhp i zarządzania ryzykiem, miliarderzy-filantropi z globalistyczną agendą. Na ogół pośrednio lub bezpośrednio żyją z pieniędzy farmaceutycznych koncernów lub rządowych grantów. Są wśród nich oportuniści, karierowicze, szaleni bądź niedouczeni naukowcy, dla których życie tylko wówczas jest realne, kiedy potwierdza ich teorie. Niektórzy to hipokryci, często sami nie stosujący się do nakazów narzucanych innym.
przestała być maseczką, ale stała się nakryciem twarzy, tak jak czapka lub kapelusz są nakryciem głowy. Nie jest to jedyną innowacją językową wprowadzoną pod płaszczykiem rzekomej pandemii. Zamiast „skutki uboczne” w odniesieniu do szczepionek mówi się „odpowiedź organizmu”, co sugeruje, że mamy do czynienia z czymś niewymiernym i subiektywnym, niemożliwym do wkalkulowania w ryzyko, a zatem zwalniającym koncerny farmaceutyczne od odpowiedzialności za niepożądane skutki. Podmiana języka prowadzi do podmiany rzeczywistości. W nowej normalności ludzie będą pracować albo dla państwa, albo dla międzynarodowych korporacji. Czy za miskę ryżu od premiera Morawieckiego, którego wyniesienie potwierdza, że
.
Redaktor naczelny Krzysztof Skowroński . Sekretarz redakcji i korekta Magdalena Słoniowska
Libero i wydawca Lech R. Rustecki . Stała współpraca Paweł Bobołowicz, Adam Gniewecki, Jan Bogatko, Zbigniew Kopczyński, Wojciech Pokora, Piotr Sutowicz, Piotr Witt, Jan A. Kowalski . Projekt i skład Wojciech Sobolewski .
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
okazji generatory energii, albo umieszczenia parlamentu na kółkach, by objeżdżał kraj jak wędrowny cyrk i był przez to bliżej wyborców. Nie jest to śmieszne, jeśli wziąć pod uwagę, że są ludzie już teraz mówiący o polityce torysów Borysa Johnsona, że jest looney. Looney – przymiotnik od lunacy – oznacza wariacki lub szaleńczy w szerszym znaczeniu niż medyczne. To drugie jest coraz wyraźniejsze, jeśli sądzić po rządowych pomysłach spędzania Świąt. Nadzieją są ludzie myślący niezależnie, a Anglia ma długą tradycję intelektualnych ekscentryków. Ostatnio sędzia sądu najwyższego Lord Sumption skrytykował „jakobinów z rządowej grupy doradczej ds. stanów wyjątkowych (SAGE) i maniakalnych zwolenników kontroli wszystkich i wszystkiego z resortu zdrowia”. Uznał, że takiego podejścia „nie da się obronić na gruncie moralności i konstytucji w kraju, który nie jest totalitarny”. Wcześniej zauważył, że „społeczeństwa tracą wolność nie dlatego, że tyrani mu ją odbierają, lecz zwykle dlatego, że ludzie dobrowolnie rezygnują z niej dla ochrony przed rzeczywistym, ale wyolbrzymionym zagrożeniem z zewnątrz”. Wypowiedzi Lorda Sumptiona to nie to samo, co narzekania mało komu znanego blogera, cenzurowanego przez Wikipedię i YouTube za demaskowanie spiskowych praktyk. To sygnał, że prawniczy establishment daje rządowi do zrozumienia, że przeszarżował. Oznaką nadziei są niezależnie myślący lekarze oddziałujący swym autorytetem na środowisko, a także to, że rząd zaczyna mieć gorszą prasę. Choć krytyczne głosy Petera Hitchensa, Allison Pearson i Fredericka Forsytha są spychane na margines, a ich wpływ na opinię publiczną nie wydaje się duży, może się okazać, że to oznaka wzbierającej fali, która osiągnie masę krytyczną. „Obostrzenia narzucane w wielu częściach kraju byłyby trudne do zniesienia, gdyby można było oczekiwać po nich pożytku. Kłopot w tym, że nie ma nawet źdźbła dowodu, że pomogą w czymkolwiek” – napisał „Mail on Sunday”. Jednak większość krytycznych pod adresem rządu tekstów prasowych utrzymana jest w duchu pokornych petycji kierowanych do cara Wszechrusi: rząd powinien wzruszyć się losem ludzi ponoszących koszty jego decyzji, przemyśleć celowość swoich działań, niekoniecznie słuchać doradców lub poszerzyć ich krąg, dopomóc, mieć na uwadze, działać proporcjonalnie do skali zagrożenia, konsultować się itd. itd. Rząd odpowiada, że wie, co robi, nad wszystkim panuje, radzi, by w Święta nie ściskać się z babcią i w poczuciu obywatelskiej troski donosić na sąsiadów. Nieuchronnie zbliża się moment, gdy trzeba będzie wybierać między skokiem do rwącej rzeki z urwistej skały, co daje jakąś szansę przeżycia, a czekaniem, aż rząd nas z niej zepchnie bez nadziei na odratowanie. K
Nr 78/79 · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 ISSN 2300-6641 . Warszawa 19.12.2020 r. . Nakład globalny 10 000 egz. . Druk ZPR MEDIA SA
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
G
w imię jakiegoś przewrotnego, uwspółcześnionego sojuszu ołtarza z tronem, któremu w imię autonomii pozwoli się na wszystko. Recesja gospodarcza doprowadzi jednych do „emigracji wewnętrznej”, czyli do sięgnięcia po uzależniacze, a drugich do „emigracji zewnętrznej”, czyli zarobkowej – jeśli jeszcze będzie w ogóle jakiś „Egipt”, do którego warto wyjechać. Jest to, przyznają Państwo, dobra okazja, żeby w nowy sposób przeżyć święta Narodzenia Pańskiego. Jakoś inaczej spojrzeć na Dziecię. Wzorem pastuszków, którzy „nie tylko zewnętrznie, ale również wewnętrznie żyli bliżej tego wydarzenia niż spokojnie śpiący mieszczanie” (Joseph Ratzinger). A mieszczańskie wykształciuchy, jak wiadomo od Tuwima, „patrząc – widzą wszystko oddzielnie”, a modląc się o zachowanie „od nagłej śmierci […] zasypiają z mordą na piersi”. Koronawirus nie syntezuje się wtedy ze świętami, a ciemność pochłania światło. Na przekór temu przypomnijmy raz jeszcze nieodwołalną nowinę: „Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło” (Mt 4,16). Czuwajmy zatem z podniesioną głową! K
I
E
N
N
A
.
Reklama reklama@radiownet.pl
.
Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl
.
Dystrybucja własna – dołącz! dystrybucja@mediawnet.pl .
.
Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl
Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.
ind. 298050
B
Dokończenie ze str. 1
o odkupienie już się rozpoczyna wraz z narodzeniem w żłobie. Postuluję w związku z tym Betlejem dodać do Drogi Krzyżowej jako stację „zero”, zgodnie zresztą ze sztuką ikonograficzną. „Opierając się na teologii ojców – pisał Joseph Ratzinger w swojej książce poświęconej dzieciństwu Jezusa z Nazaretu – tradycja ikon interpretowała żłób i pieluszki także teologicznie. W Dziecku ściśle owiniętym w pieluszki widzi się znak wskazujący na godzinę Jego śmierci […]. Dlatego żłób przybierał kształt ołtarza”. Czy podobnego muzycznego obrazu można dosłuchać się w naszych kolędach? Raczej tylko pośrednio, na zasadzie odbicia lustrzanego: zbawienne światło prześwieca tutaj przez cały czas i oświetla również początki życia Chrystusa. Ale przecież jesteśmy jeszcze przed Paschą, dlatego kolędowanie nie może trwać cały rok, choć próbujemy je wydłużać maksymalnie. To przyszłe wydarzenie Krzyża zapowiadają już obecne epizody: pielgrzymka ciężarnej Niewiasty i Opiekuna Józefa w celu spełnienia biurokratycznego wymysłu (spis ludności za Cezara Augusta); przyjście Zbawiciela na świat w warunkach, powiedzmy oględnie, mało sterylnych
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
3
WOLNA EUROPA
U
nas, w niemieckim Zgorzelcu, jak i we wszystkich innych miastach i miasteczkach w Niemczech, jest ciemno, ponuro i cicho. Jak nigdy w dziejach. Nigdy też przedtem nie ogłoszono tu praktycznie stanu wyjątkowego. Mamy Adwent, okres radosnego oczekiwania na Boże Narodzenie, ale i budzącą trwogę pandemię. Morderczy wirus zbiera śmiertelne żniwo. Powiat zgorzelecki (w Saksonii) ma wielką zachorowalność. Szpitale przepełnione. Szkoła, do której chodzi moja córka, gimnazjum (liceum) Augustum-Annen, ( jak i inne) zamknięta z powodu stwierdzonych przypadków złowrogiej infekcji. Po raz pierwszy od 1565 roku, w którym to je założono. Albo zgoła od 1458, jeszcze w katolickim Zgorzelcu, przed zwycięstwem reformacji, kiedy to w zlikwidowanym później klasztorze Franciszkanów powstała szkoła dla braci, studium particulare, jak zwano ów przybytek oświaty. Nie wiadomo dokładnie, czy uczniowie tej szkoły są objęci kwarantanną, czy też nie. Na razie dzieci uczą się zdalnie; laptop zastępuje im klasę szkolną, ekran tablicę. Nie ma hałasu na długiej przerwie, bo nie ma długiej przerwy. Ani żadnej innej. Kioski spożywcze niedaleko szkół, które zazwyczaj dają utrzymanie właścicielom, Wietnamczykom i tubylcom, pozamykane. W Zgorzelcu niemieckim godzina policyjna. Ta się wprawdzie zdarzała w tym mieście częściej, ale tego już niemal nikt nie pamięta. Teraz budzi zaskoczenie i niedowierzanie. Mieszkańcy pięknych domów Małej Pragi, jak często nazywany jest Zgorzelec na zachodnim brzegu Nysy Łużyckiej, nie mogą opuszczać bez ważnego powodu własnych czterech ścian między godziną 10 wieczorem a 6 rano. A i tak chodzenie po mieście ograniczono. Nici ze spaceru. Nawet w maseczce! To nie jest ważny powód! Polacy, stanowiący w Zgorzelcu poważną mniejszość ( jest ich tutaj wedle ostatnich statystyk ponad 4300, liczba ta wzrasta), mają do tych ograniczeń stosunek dość ambiwalentny, w przeciwieństwie do Niemców, na ogół przestrzegających polecania władz. I tak granica z Polską, aczkolwiek formalnie otwarta, jest faktycznie zamknięta. Pamiętam krzyk, jaki się podniósł z chwilą oficjalnego zamknięcia
Na covid umierają wszyscy. Kiedy umarł prezydent Giscard d’Estaing, podano jako przyczynę śmierci covid-19. Prezydent miał 94 lata i od dłuższego czasu cierpiał na dolegliwości płucne. Mówiono wiele o zainteresowaniu finansowym służby zdrowia pracą przy covidzie. Lekarze i personel szpitalny otrzymali specjalne premie od ryzyka, w związku z czym podobno zdarzało się, że zmarłych z przepalenia lub przepicia – przypadek bardzo częsty we Francji – zapisywano do covidovców. Nagrobki wszystkich tych ofiar nałogu – powinny nosić napis „POLEGŁ ZA SPRAWĘ” lub „Poległ za miliony” albo jeszcze lepiej – za miliardy – gdyż dobrze przysłużył się spotęgowaniu strachu, a lęk o życie usprawiedliwił miliardowy koszt szczepionek. Kto temu rozumowaniu przeciwstawia poszanowanie etyki lekarskiej, święte w świecie medycyny, niech sobie przypomni „aferę chirurgów z Perpignan”, którzy wycinali ludziom zdrowe nerki, żeby zarobić na operacji (tzw. przypadek odosobniony) albo „aferę zatrutej krwi”, kiedy w skali masowej dokonywano transfuzji krwi zakażonej wirusem AIDS. W szlachetnym celu zarobienia pieniędzy, lecz za aprobatą czynników ministerialnych. Moją skaleczoną piętę czterech renomowanych paryskich chirurgów chciało operować natychmiast (po zapoznaniu się z możliwościami mego prywatnego ubezpieczenia), dopiero piąty, zdjęty litością, postawił diagnozę szybkiego zagojenia samoistnego. I tak się stało. Amen. Efekty są znikome. Główny dyrektor zdrowia, p Salomon, zeznając przed komisją parlamentarną 30 października ujawnił, że liczba zgonów we Francji w 2020 roku jest mniejsza niż była w 2019. Sfabrykowany czy nie, strach przed zarazą miał efekty korzystne – odwrócił uwagę od kryzysu gospodarczego i jeżeli nie załagodził, to w każdym razie stłumił rozdygotane nastroje. Teraz, kiedy lęk przed chorobą opada, spoza wirusa ukazuje swoją kościstą twarz zapaść ekonomiczna. Katastrofalną sytuację gospodarczą minister gospodarki przedstawia jako rezultat zarazy. Z początku wspominał
przez Polskę granicy podczas pierwszej fali pandemii: protestowali niemieccy politycy i polski burmistrz Zgorzelca! Dzisiaj? Cicho, sza! Piszę ten felieton w niedzielę, 13 grudnia; to paskudna rocznica, myśli się kłębią w głowie. Za oknem cicho, nie przejeżdża ani jeden samochód. Na ulicach mniej też widziałem samochodów na polskiej rejestracji, to znaczy, mniej zgorzelczan z Polski przyjeżdża na zachodni brzeg Nysy. W „Bild Zeitung”, wysokonakładowej, lewicowej jak niemal wszystkie, gazecie, informacja o tym, jak policja wyłapuje Niemców, którzy pojechali na wschodni brzeg chętni na papierosy (nadal tańsze niż w Niemczech), na zakupy do francuskich supermarketów czy tankowali w Polsce paliwo. Za ten czyn grozi kara w wysokości 60 euro i dziesięciodniowa kwarantanna. W Niemczech uważa się, że wirus korony przybywa właśnie z Polski do Saksonii, mimo, że na zdrowy rozum mogłoby się wydawać, że jest raczej odwrotnie – to tu jest przecież więcej zachorowań niż po polskiej stronie (w przeliczeniu na 100 000 mieszkańców). Za nieszczęścia zawsze obwiniano tutaj obcych, to ma już długą tradycję. Ostatnio zawsze są winni Polacy, a to za to, że nie pracują, albo że pracują, że wykupują towary, albo nic nie kupują i kradną, i tak dalej. W Adwencie, pięknym okresie przedświątecznym, w wielu miastach odbywają się Jarmarki Bożonarodzeniowe. Mają one regionalne, często tradycyjne od stuleci nazwy, najróżniejsze, jak Adventsmarkt czy Adventmarkt, albo Christkindlesmarkt (lub Christkindlemarkt, Christkindlmarkt, Christkindchesmarkt). Poza tym niektóre jarmarki mają własne, lokalne nazwy, jak drezdeński Striezelmarkt czy Weberglockenmarkt w Neubrandenburg (Nowy Branibórz na Pomorzu). Ile jest Jarmarków Bożonarodzeniowych w Niemczech? Tego nikt nie zliczył w kraju, w którym wszystko zmierzono, zważono i policzono. Mówi się, że jest ich od 1500 do 300 tysięcy. Jedne trwają tylko jeden dzień, inne kilka tygodni. Co oferują? Wszystko, co się kojarzy z Bożym Narodzeniem: wyroby rzemiosła artystycznego, artykuły spożywcze i dekoracje na choinkę i dla domu. Całość uzupełniają teatrzyki jasełkowe czy koncerty bożonarodzeniowe, czasem śpiew chóralny.
P
i
o
t
r
W
i
t
t
Końca świata nie będzie Dokończenie ze str. 1
o tym nieśmiało, w miarę upływu czasu coraz wyraźniej. Dzisiaj „rachunek za covid” wszedł już do repertuaru truizmów, inaczej mówiąc – stwierdzeń oczywistych. Ten, kogo choroba nie pozbawiła pamięci, przypomina sobie jednak, że wystąpienie żółtych kamizelek, manifestacje służby zdrowia, kolejarzy, policjantów, bezrobotnych, bezdomnych jesienią 2018 roku – miały za powód rosnące bezrobocie, obniżkę poziomu życia, masowe
zwolnienia, zamykanie zakładów pracy, słowem: symptomy Wielkiego Kryzysu. Wcześniej, w 2018 roku, Christine Lagarde podniosła alarm w sprawie sytuacji gospodarczej w ogóle i Francji w szczególności. Wskazywała na dług publiczny – arytmetyczny wyraz kryzysu. Dyrektorka Światowego Funduszu Walutowego obawiała się generalnego załamania gospodarczego, pogrążenia świata w nędzy i chaosie, jeżeli nie zmieni się polityki gospodarczej.
VECTORSTOCK.COM
K
iedy komentatorzy w środkach masowego przekazu podawali przerażającą liczbę 250 zmarłych na covid w ciągu ostatniej doby, nikt dla porównania nie dodawał, że czy rok dobry, czy zły, we Francji w ciągu doby umiera stale ok 460 chorych na raka i że tak zwany rak palaczy zabija od stycznia do grudnia 73 000 osób. Ujmując rzeczy w miliardach, wkraczamy w mistykę wielkich liczb, podczas gdy ze statystyki wynika niezbicie, że poziom zgonów na covid wynosi 0,05% i żadną miarą nie usprawiedliwia akcji masowych szczepień obejmujących miliardy ludzi na świecie. I że kraje bogate są najmocniej dotknięte, gdyż ludzie tam żyją najdłużej, a – co za tym idzie – liczba osób słabych, podatnych na zarażenie jest największa. Ameryka Północna, gdzie liczba ofiar była względnie wysoka, wyhodowała u siebie społeczeństwo chore nawet bez epidemii. Chroniczna otyłość zabija co roku w Stanach Zjednoczonych miliony ludzi, a innych naraża na zwiększone niebezpieczeństwo wielu chorób. Maseczka na twarzy nie uchroni dwustukilogramowej dziewczyny przed cukrzycą ani zawałem. Ci, którzy rządzą, czytają przecież statystyki. Najwyraźniej nie leżało w interesie władz przytaczanie pełnych informacji ani poprawa stanu sanitarnego nie była głównym celem ich działań. Decyzje odgórne o wymiarze krajowym podejmowano chętniej na podstawie danych fałszywych. Raport o szkodliwym działaniu chlorochiny uczeni bardzo prędko zdemaskowali jako ordynarne oszustwo. Wydawca przeglądu medycznego „Lancet” przyznał im rację i potępił własną publikację. Tylko francuski minister zdrowia nie przyjął do wiadomości przekrętu. Olivier Veran w trybie nagłym, w 48 godzin po ukazaniu się falsyfikatu, wydał zakaz stosowania leku i nigdy go nie wycofał. Oszustwo wymyślone na drugiej półkuli przez dwóch filutów pochodzenia hinduskiego lepiej przystawało do jego wizji stanu sanitarnego Francji niż dane rodzimego rocznika statystycznego. Jeżeli fakty przeczą tej wizji, tym gorzej dla faktów.
Jarmarku Bożonarodzeniowego w Zgorzelcu tym razem nie ma, podobnie, jak i w Budziszynie, w Dreźnie czy gdziekolwiek indziej między Nysą a Renem. A jarmarki te są trwałym elementem – na przekór krytykom – chrześcijańskiej tradycji w Niemczech. Po zjednoczeniu odżyły one, niczym feniks z popiołów, w zateizowanych Niemczech Wschodnich, gdzie protestantyzm poddał się komunistom.
J
a
n
B
o
Niektóre z tych jarmarków utrzymały się mimo sierpa i młota, jak drezdeński Striezelmarkt (Rynek Struclowy). Może uratowała go tradycyjna nazwa, pozornie nie mająca nic wspólnego z Bożym Narodzeniem? Strucla to typowy świąteczny wypiek w Saksonii; na Boże Narodzenie z marcepanem. Striezelmarkt to jeden z najstarszych i najbardziej znanych na świecie Rynków Bożonarodzeniowych. Odbywa się on
g
a t k o
Smutny Adwent w Niemczech Ubiegłoroczny okres przedświąteczny, Adwent, był radosny i kolorowy. Rozświetlony milionami lampek na tysiącach choinek i straganów. Pachnący grzanym winem. Rozbrzmiewający skoczną muzyką. W tym roku jest inaczej.
O covidzie nikt jeszcze wówczas nie słyszał. A przecież na początku 2018 roku Francja płaciła ponad 40 miliardów € rocznie odsetek od zaciągniętych pożyczek; przez czterdzieści lat wyniosło to 1350 miliardów. Zamknięcie tysięcy zakładów zaplanowano i przygotowywano od dłuższego czasu. Końca świata nie będzie, bowiem koniec świata nastąpił już wcześniej. Czekano tylko na odpowiedni moment, żeby go ogłosić. Obecnie, aby spłacić długi, przeciętny Francuz musiałby pracować przez póltora roku bez wynagrodzenia, nie jedząc, nie pijąc i mieszkając pod mostem. Niektórzy uważają anulowanie zadłużenia za jedyne wyjście z tej niemożliwej sytuacji, inni – spłacenie go pieniędzmi bez wartości, po masowej dewaluacji; inni wreszcie – rozłożenie na raty. Doświadczenie długiego życia przekonuje mnie, że długi nie będą spłacone, bowiem nie leży to w interesie wierzycieli. Bankierzy nie pragną zwrotu. Przeciwnie, gotowi są wam dopłacać, byleście wzięli od nich pieniądze. Im więcej, tym więcej wyniosą odsetki. A na spłacenie odsetek potrzeba będzie niewolniczego wysiłku narodu, jeżeli nic się nie zmieni. Od piątku 4 grudnia znamy już nieoficjalne, ale autorytatywne stanowisko w tej sprawie. Jean Arthuis został mianowany przewodniczącym komisji do spraw zadłużenia. Były przewodniczący Komisji Budżetowej Parlamentu Europejskiego odrzucił optymistyczne prognozy. Spłata odsetek nie będzie anulowana. „ Jeżeli chcecie pogrzebać jakiś problem, powołajcie komisję” – mówił Georges Clemenceau. Tymczasem w sprawach medycznych nastąpiło nowe objawienie. Celem publicystyki jest nie tylko opisywanie wydarzeń i faktów, ale także przewidywanie. Nauczony historią pandemii, od początku uwierzyłem w terapię prof. Raoulta – hydroksychlorochina z antybiotykiem azytromycyną podawane we wczesnym stadium choroby. Establishment rzucił się na Raoulta. Zagrożono mu odebraniem prawa praktyki i grzywną. Wstrzymano dostawę chlorochiny do szpitala. Była
minister zdrowia Budzyn pozbawiła połowy budżetu uniwersytecki instytut szpitalny w Marsylii, którym profesor kieruje. Nie posunę się tak daleko, żeby twierdzić, że za każdym razem, kiedy chce obronić dobrą sprawę, Pan Bóg posyła Polaka, ale finanse szpitala Polak uratował. Prof. Ryszard Frąckowiak, urodzony w Anglii światowej sławy specjalista od mózgu, na znak protestu z trzaskiem podał się do dymisji ze stanowiska przewodniczącego fundacji szpitala. Historia przyznała mi rację. Głowy zaczynają spadać. P. Martin, dyrektor Agencji bezpieczeństwa leków, który zakazał stosowania chlorochiny, został wyrzucony na własną prośbę. Raoult zalecał masowe testy. Prezydent Republiki głośno wypowiadał się przeciwko, ale po cichu przyznał, że Raoult miał rację. WHO dyskretnie wycofała zastrzeżenia wobec hydroxychlorochiny. Trzy międzynarodowe programy badawcze potwierdziły jej skuteczność. Remdesivir, kosztowny lek amerykański popierany przez establishment, zakupiony przez UE po 2000 € za ampułkę, ta sama WHO uznała za nieskuteczny, a co gorsza – szkodliwy dla nerek i wątroby. Prof. Raoult wskazywał na te właściwości remdesiviru już w kwietniu. Ze swej strony Pfitzer ogłosił wyniki własnych badań: osoby nieszczepione szczepionką Pfitzera są dwa razy bardziej odporne od szczepionych. W Prowansji sprzedają obecnie świece świąteczne z wizerunkiem profesora Raoulta – dobroczyńcy ludzkości – i figurki pod choinkę wyobrażające go w białym kitlu. Zachęcam rodaków, aby postawili przy szopce figurkę profesora Ryszarda Frąckowiaka, Polaka, który szpital w Marsylii uratował. Nie było nigdy w Europie kultury innej jak chrześcijańska. I nie było innej etyki jak chrześcijańska. Życzę wszystkim moim Czytelnikom i Słuchaczom, aby także i w tym roku mogli spędzić święta Bożego Narodzenia w rodzinie uformowanej na wzór Świętej Rodziny przedstawianej w szopce, w obrazach i rzeźbach zapełniających muzea całego świata. K
w Adwencie na drezdeńskiej starówce od roku 1434! To oczywiście magnes dla niezliczonych gości. W ubiegłym roku ściągnął on około dwu milionów ciekawskich i klientów. Ten w 2019 (od 27 listopada do 24 grudnia) był to jarmark numer 585. W tym, 2020 roku, miał to być 586 jarmark. Lecz go nie będzie. 20 listopada odwołano go z powodu pandemii. Zatrzymam się trochę dłużej przy drezdeńskim Striezelmarkt. Także i dlatego, że od dziecka przepadam za wszelkimi struclami. Ostatnio pojawiła się próba (nieudana zresztą) dechrystianizacji Rynku Bożonarodzeniowego w Dreźnie. Zorganizowano „konkurencyjny” (nowa, „świecka” tradycja?) rynek na Prager Straße i w okolicznych lokalizacjach. Nikomu nie przeszkadza, ale nie było dotąd tam tłoczniej niż na tradycyjnym Striezelmarkt. 230 stoisk na Starym Mieście w onegdaj jednej z trzech stolic Rzeczypospolitej wypracowało ostatnio obroty w wysokości prawie 50 milionów euro. Jak na niecały miesiąc to niemało. Za czasów nieboszczki NRD nikt z czerwonych bonzów nie wpadł na pomysł, by zakazać Jarmarku Bożonarodzeniowego. Uzupełniono go jedynie carillon z miśnieńskiej porcelany; składa się on z sześciu dzwonków, wygrywających melodię zgodnie z partyjnym motto: „niech nad Niemcami rozbrzmiewają dzwonki pokoju”. Enerdowska poczta miała zresztą filię na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Dreźnie, gdzie można było uzyskać okolicznościowy stempel, ceniony przez publiczność i filatelistów. Nowe czasy też nie przeszły przez jarmark bez śladu: dla ochrony przed islamskimi terrorystami ustawiono wokół Rynku Bożonarodzeniowego 160 kloców betonowych. Pamiętają Państwo zamach w Berlinie? Ale nadszedł covid-19. Walka z pandemią pozostaje w Niemczech w zasadzie w gestii rządów krajowych, ale bez kanclerz ani rusz. I tak 15 kwietnia tego roku Angela Merkel wraz z szefami rządów krajowych podczas pierwszej fali korony podjęła decyzję, że do 31 sierpnia zabrania się organizacji wielkich wydarzeń. Ale już 27 sierpnia przedłużono ten zakaz do 31 grudnia Obejmuje on te wydarzenia z liczną publicznością, podczas których nie da się zachować
ani wymogów higieny, ani zbadać dróg przenoszenia infekcji. A temu nie można sprostać przecież na Bożonarodzeniowych Jarmarkach! Zaraz po ogłoszeniu nowych ograniczeń w związku z pandemią już 28 sierpnia odwołano wielkie kolońskie jarmarki. Inne miasta starały się początkowo sprostać wymogom sanitarnym, ale okazało się to – mimo początkowych sukcesów – znacznie trudniejsze, niż zakładano. Cios nadszedł 27 października – tego dnia kanclerz Merkel i szefowie rządów krajowych postanowili wprowadzić w Niemczech „Lockdown light“ do 30 listopada – najpóźniej tego dnia zrezygnowano z większości planowanych i bezpiecznych, jak się wydawało, wydarzeń. Przedłużenie „Lockdown light“ do 20 grudnia uśmierciło lub poważnie ograniczyło dalsze inicjatywy. W niektórych miastach na zachodzie i na wschodzie Niemiec odbędą się w tym roku kadłubowe Jarmarki Bożonarodzeniowe. Pojedyncze stoiska w wielkim oddaleniu od siebie ustawiono w centrach miast w wyznaczonych miejscach. Sprzedaje się tam bożonarodzeniowe ozdoby, zabawki i… opakowane słodycze. Nici z migdałów w cukrze, nici z grzanego wina! Sprzedawcom nie wolno przygotowywać jedzenia (nie ma kiełbasek z chrupiącą bułką lub frytkami) ani napojów wyskokowych, po których spożyciu tak chętnie śpiewano! Lokalni politycy, jak i miejscowy handel, starają się jak mogą – utrzymuje prasa – zachęcić publiczność do odwiedzin w wyludnionych centrach miast. Ale nie idzie to raczej w parze z apelem, by witać się bez podawania rąk i ograniczać osobiste kontakty. Pozostaje telewizja, stare filmy o czasach, kiedy wszystko było wolno, były otwarte knajpy, a nawet wolno w nich było palić. Pesymiści uważają, że one się już nie wrócą. Nie wiem, czy moja starsza córka przyjedzie do domu z Frankfurtu nad Menem, gdzie studiuje. Bilet ma na 22 grudnia, a do tego czasu może się jeszcze wszystko zmienić. Na gorsze, rozumie się. W poniedziałek 14 grudnia jadę do Polski po gazety. Teoretycznie nie wolno nic kupować. Stąd mój felieton w lutowym numerze raczej niepewny. Wesołych Świąt i Do Siego Roku! K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
4
PUNKT WIDZENIA
Na początku – muszę to przypomnieć – byłem przeciwnikiem przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Z mojego prostego szacunku wynikało, że więcej stracimy, niż zyskamy. Tak jak więcej straciły niż zyskały Hiszpania, Portugalia i Grecja. Mam, rzecz jasna, na myśli państwa i narody, a nie elity.
Jeszcze jeden sukces i będzie po nas (po grudniowym szczycie w Brukseli)
W
przededniu ostatniego brukselskiego szczytu potwierdził to nie byle kto, bo sam wiceminister Aktywów Państwowych, Janusz Kowalski z Solidarnej Polski. Pokazał czarno na białym, kto tak naprawdę zyskuje na naszym członkostwie i zawołał: Veto albo śmierć! Tymczasem na szczycie, w zamian za mgliste obietnice, zgodziliśmy się na wszystko. A premier Morawiecki ogłosił wielki sukces, machając przed naszymi oczami wielką ilością zer. Zatem mamy sukces i musimy się cieszyć. Wystarczy namalować buźki na maseczkach. Od 2004 roku minęło parę lat. I coraz mniej jestem przekonany, że miałem rację. Może inaczej: teoretycznie miałem 100% racji. Teoretycznie, bo widziałem ogromny polski potencjał i zakładałem, że patriotyczna elita potrafi go zagospodarować dla korzyści narodu i państwa polskiego. Wystarczy ją wybrać. Dziś, 16 lat później, muszę to przyznać – myliłem się. Potencjał nadal jest, ale jak nie było, tak nie ma państwowej elity. Mającej całościową wizję rozwoju Polski i konsekwentnie dążącej do celu. Sam Jacek Saryusz-Wolski to za mało. Zatem zadajmy pytanie podstawowe: dlaczego sami nie potrafimy zagospodarować swojego potencjału? I drugie, uzupełniające: dlaczego obecne elity państwa nie potrafią nawet naszego wewnętrznego bogactwa dostrzec? I jeszcze trzecie, ale pamiętajcie – ani mru mru: czy nie moglibyśmy je zmienić na takie, które widzą i potrafią? Ten tekst będzie próbą odpowiedzi. Żeby cokolwiek zrozumieć, cofnijmy się o co najmniej 30 lat, do roku 1988. To w owym roku generał Kiszczak, szef tajnych służb PRL, chcąc zapewnić byłym komunistom przemianę w kapitalistów i bezpieczeństwo dla ich świeżo
Im większą własność indywidualną i narodową zachowamy, tym mocniejsza będzie nasza przyszła pozycja w nowym świecie. zdobywanych majątków, przeprowadził weryfikację opozycji. Nie pod kątem jednak wybitnych zdolności do zarządzania państwem, ale agenturalności, uległości i bylejakości. I niedostrzegania konglomeratu WSW, a potem WSI w aparacie i spółkach Skarbu Państwa (te wszystkie późniejsze mafie). Zatem zweryfikowani przez Kiszczaka opozycjoniści musieli mieć szczególne właściwości: brak zdolności organizacyjnych i przerośnięte ego. Tak zweryfikowanych inteligenckich nieudaczników ustanowiono w roku 1989 w roli nowej, tytularnej elity władzy. A oni, już dysponując odpowiednimi argumentami, dobierali od tej pory kolejnych. Takich, którzy nie mogli zagrozić ich pozycji. Naszą elitę polityczną stanowią zatem ludzie, którzy pracą własnych rąk i rozumu niczego nie osiągnęli. Nie rozumieją więc, że sukces pochodzi z własnego mózgu i siły charakteru. Że największą wartością jesteśmy my sami, nasz rozum i pracowitość. A największy sukces osiągamy dzięki umiejętności współpracy z innymi. Rozumieją tylko tyle, ile doświadczyli. To, że pieniądze pochodzą z zewnątrz, a oni mogą je jedynie odpowiednio rozdysponować. To znaczy umocnić swoje polityczne wpływy w terenie. Zatem zamiast twórców i autorów sukcesu, u steru naszego państwa mamy urzędników i księgowych. A urzędnikom i księgowym łatwiej jest policzyć
Jan A. Kowalski to co jest, niż założyć, że może być tyle samo lub więcej, jeżeli się postaramy. Jeżeli to sami wypracujemy. Pomimo całej swej wizerunkowej błyskotliwości, tak wyraźnej na tle szarej elity władzy, premier Morawiecki jest tylko byłym urzędnikiem bankowym, a nie byłym bankierem. Dostrzeżmy różnicę. Po drugie, skoro nigdy nie zarobili pieniędzy, to nie potrafią ich szanować. Nie ma w nich ich potu i krwi. I dlatego te brukselskie pieniądze tak beztrosko marnują. Tylko w części są one przeznaczane na rozwój infrastruktury. I tu od razu zauważmy infrastrukturę integrującą zachodnią część Polski z gospodarką niemiecką (Hitler też budował autostrady). W części tworzą ogromną sieć uzależnienia od finansowania zewnętrznego. Na przykład w zamian za odstąpienie od hodowli i uprawy – żeby nie zagrażały hodowlom i uprawom niemieckim, holenderskim i duńskim.
N
ajwiększym jednak nieszczęściem dla polskiego potencjału rozwojowego jest to, że ogromne środki „unijne” zostały przeznaczone na zwichnięcie społecznej struktury naszego państwa. Wzorem Hiszpanii zbudowaliśmy ogromnie przerośniętą biurokrację, która tylko z nazwy ma coś wspólnego z efektywnym niemieckim zarządzaniem. O 1 milion osób wzrosło zatrudnienie w administracji. Liczyłem już to kiedyś. 1,5 miliona osób (urzędników, nauczycieli, policjantów itp.) jest w Polsce niepotrzebnie zatrudnionych. Obciąża budżet naszego państwa, zamiast przynosić korzyści. Jakie to pieniądze? Przy niskich zarobkach 1 niepotrzebnie zatrudniony pracownik generuje roczny koszt w wysokości 50 000 złotych. Gdyby był prawidłowo zatrudniony, powinien przynieść firmie/państwu taki sam dochód. 1,5 miliona x 50 000 złotych to 75 miliardów złotych. Jak łatwo policzyć, strata w naszych finansach wynosi 150 miliardów złotych. Rocznie. Ile teraz dostaniemy? Bardzo brudne pieniądze przywozi tym razem nasz premier z Brukseli. Pieniądze, które w lwiej części i tak będziemy musieli oddać. Ale o tym już milczy. Pieniądze, które w dalszym ciągu będą umacniać dysfunkcyjność naszego państwa. I mogą stać się, za sprawą Komisji Europejskiej, wystarczającym argumentem za przyjęciem przez nas tęczowej zarazy i islamistów. Wtedy, gdy wyczerpie się zdolność kredytowa polskiego państwa. Czy zatem 30 lat po Okrągłym Stole i parę lat po śmierci generała Kiszczaka nie moglibyśmy wreszcie rozejrzeć
się za innymi ludźmi? Takimi, którzy własną głową, siłą charakteru i pracowitością osiągnęli sukces? I wykorzystać ich doświadczenie i zdolności do stworzenia zupełnie innej organizacji państwa?
M
yślę, że najwyższy czas na to. Na skończenie z brakiem gospodarności i brakiem przedsiębiorczego myślenia. Ale żeby tak się stało, musimy uruchomić nową siłę polityczną. Chrześcijańską i wolnorynkową. Potrzebną po to, żeby Polacy mogli wreszcie wybrać między socjalistyczną Zjednoczoną Prawicą a Chrześcijańską Partią Wolnych Polaków. Partią zdolną do zapewnienia Polsce samowystar-
Największym nieszczęściem dla polskiego potencjału rozwojowego jest to, że ogromne środki „unijne” zostały przeznaczone na zwichnięcie społecznej struktury naszego państwa. czalności finansowej w oparciu o zasoby wewnętrzne. Inaczej nie obronimy się przed zakusami na naszą wolność, nasze chrześcijańskie wartości i nasze bogactwo. Czas na to najwyższy, bo pod przykrywką pandemii dokonuje się nowe światowe rozdanie w sferze finansów, gospodarki i wartości. Obecny system finansowy, który formalnie jeszcze trwa, ale podważony został co najmniej 30 lat temu, na pewno zostanie obalony. Nie wiemy jeszcze, jak będzie wyglądał nowy, do którego reguł będziemy się musieli dostosować. Bo to nie my rządzimy tym światem. Jednak im większą własność indywidualną i narodową zachowamy, tym mocniejsza będzie nasza przyszła pozycja w nowym świecie. Bez innowacyjnych rozwiązań systemowych na pewno się nam nie uda. Co najwyżej popaść w niewolę. Dlatego teraz, póki jeszcze czas, stwórzmy i zastosujmy te rozwiązania. Jak je sobie wyobrażam, napiszę w kolejnym „Kurierze WNET”. K
Polacy to taki dziwny naród, zupełnie nieprzystający do cywilizacyjnych wzorów płynących z bardziej rozwiniętych krajów. Przyswoili wprawdzie niektóre zdobycze cywilizacyjne, jak chrześcijaństwo czy prawo magdeburskie, ale z innymi kwestiami było i jest znacznie gorzej.
Hamulcowi postępu Zbigniew Kopczyński
N
awet chrześcijaństwo przyjęli z Rzymu, ale pokrętną drogą przez Czechy, zamiast prościej z Niemiec, i załatwili sobie od razu własne biskupstwo, by ograniczyć niemiecki wpływ na Kościół, a tym samym państwo, bo takie były wtedy zależności. Tak więc od początku kwestie religijne były w państwie polskim rozwiązywane obok, a często wbrew głównemu nurtowi postępowej myśli europejskiej. I nie dotyczyło to tylko chrześcijaństwa. Już od zarania polskiej państwowości napływali wyznawcy religii mojżeszowej, wyganiani lub co najmniej zniechęcani do pobytu w krajach będących wzorem europejskości. Jak widzimy, rozwiązywanie kwestii żydowskiej w taki lub inny sposób ma w Europie wielowiekową tradycję. Polska, tkwiąc w swym zacofaniu, nie podążała za głównym nurtem. Nie tylko pozwalała Żydom osiadać na jej terenie, lecz już w roku 1264 książę wielkopolski Bolesław Pobożny nadał im w Kaliszu wiele przywilejów i wziął pod opiekę prawa. Wydany przez niego dokument był wielokrotnie potwierdzany przez następnych władców. W efekcie w XVI wieku w Rzeczypospolitej mieszkało blisko 80% światowej populacji wyznawców tej archaicznej religii sprzed tysięcy lat, ku zgorszeniu całej postępowej ludzkości. Nie tylko Żydów darzyli Polacy niezrozumiałą estymą. Europejska elita zebrana w roku 1418 na Soborze w Konstancji została zszokowana zdecydowanym veto Polaków, którzy wtargnąwszy siłą do pałacu papieskiego, wymusili potępienie stanowiska
Gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata.
Pokolenie Niepodległych i Walczących
Aleksandra Więckiewicz
5
Włodzimierz Domagalski
grudnia 2020 w Telford w Walii zmarła Aleksandra Więckiewicz, działaczka opozycji niepodległościowej w czasach PRL – Konfederacji Polski Niepodległej i Solidarności Walczącej. Urodziła się 3 lutego 1941 r. w Łodzi. W 1969 r. ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Łódzkim, pracując następnie jako nauczycielka języka polskiego w łódzkich szkołach ponadpodstawowych. W 1980 roku podjęła działalność w KPN i Komitecie Obrony Więzionych za Przekonania. Do 13 XII 1981 r. była członkiem Kierownictwa Akcji Bieżącej i szefem propagandy łódzkiego obszaru KPN. Wraz ze Zbigniewem Rybarkiewiczem i Marią Kępińską redagowała pisma „Wolna Polska” i „Niepodległość”. Po wprowadzeniu stanu wojennego sprzeciwiała się próbom rozwiązania struktur Konfederacji Polski Niepodległej w Łodzi. W 1982 r. była pomysłodawcą, redaktorem, autorką testów i drukarzem pisma „Przedwiośnie” i równocześnie współredagowała inny tytuł: „Zawsze Solidarność”. Po aresztowaniach związanych z tymi pismami kontynuowała działalność wydawniczą. Wraz z synem Pawłem Kozłowskim redagowała i drukowała kolejne tytuły: „Harce” (1983)
i „Obszar III” (1986–1987). W latach 1984–1986 – wraz z mężem Markiem Więckiewiczem i P. Kozłowskim utworzyła wydawnictwo „Polska i Polityka”, które wydało kilkanaście broszur. Dokonywała wyboru tekstów, redagowała, przygotowywała matryce i drukowała poszczególne pozycje we własnym mieszkaniu przy ul. Brackiej 45. Współpracowała w zakresie poligrafii z pismami „Prześwit” i „Gotowość »S«”, sygnując drukowane wydawnictwa jako Drukarnia im. Hieronima Dobrowolskiego. W publikowanych tekstach posługiwała się pseudonimem Paweł Winnogórski. W latach 1984–1987 była członkiem Centralnego Kierownictwa Akcji Bieżącej. 31 października została pobita przed blokiem przy ul. Wspólnej 5 przez funkcjonariusza SB. Doznała wówczas wstrząsu mózgu. W jej mieszkaniu pięciokrotnie dokonywano rewizji. W latach 1988–1990 związana z oddziałem łódzkim Organizacji Solidarność Walcząca, m.in. redagowała pismo „Unia”. Po 1990 r. wyjechała na kilka lat do Kazachstanu, gdzie nauczała dzieci potomków polskich zesłańców. W 2006 r. otrzymała z rąk Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. K
niemieckiego zakonu krzyżackiego, będącego wyrazem poglądów ówczesnej europejskiej opinii publicznej w kwestii nawracania pogan. Chodziło przede wszystkim o ludy bałtyckie: Prusów, Jaćwingów, Litwinów. Polacy narzucili Soborowi pogląd, że poganie też mają swoje prawa i nie można ich w imię wiary chrześcijańskiej mordować ani pozbawiać ziemi czy majątku. Teza, że poganie mają swoje prawa, była dla ówczesnych postępowców równie szokująca, jak dla dzisiejszych piewców postępu myśl, że to chrześcijanie mają jakieś prawa. Jeszcze gorzej rozwiązywali Polacy kwestie ustroju państwa. Gdy w całym ówczesnym postępowym świecie władca decydował o wszystkim w swoim państwie, łącznie z życiem i mieniem poddanych, polski kronikarz tamtych czasów, Wincenty Kadłubek, pisał o Polsce jako o Rzeczypospolitej, czyli własności nie władcy, a wolnych obywateli, którzy sobie tego władcę wybierają. A gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, tenże Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata. Nic dziwnego, że przez następne wieki polscy królowie nie cieszyli się poważaniem europejskich i azjatyckich dworów. Bo co to za król, który nie może wszystkiego? Jeszcze europejscy postępowcy nie ochłonęli z wrażenia, nie mogąc pojąć, jak można podważać oczywiste prawo władcy do decydowania o wszystkim, gdy polski król Władysław Jagiełło ogłosił w roku 1425 przywilej, a w zasadzie konstytucję Neminem captivabimus nisi iure victum, czyli zobowiązywał się, iż nikogo nie uwięzi bez wyroku sądowego. I takie ubezwłasnowolnienie panującego obowiązywało już do końca I Rzeczypospolitej, co skutecznie hamowało postęp społeczny.
P
ostęp w Europie nie ustawał i wkrótce sięgnął kolejny, wyższy poziom. Po wieloletniej, intensywnej teologiczno-militarnej wymianie zdań w kwestiach religijnych, osiągnięto w Niemczech porozumienie zwane pokojem augsburskim, zawierające postępową zasadę cuius regio, eius religio, czyli panujący w danym kraju decyduje o religii swych poddanych. Dzięki temu w państwach protestanckich utworzone zostały Kościoły narodowe, a ich głowami byli z reguły panujący. Gdy proponowano Zygmuntowi Augustowi w podobnie postępowy sposób uporządkować sprawy wyznaniowe, ten odpowiedział „Nie jestem królem sumień waszych”. Tym samym jego ciasny konserwatyzm uniemożliwił przekształcenie Rzeczypospolitej w nowoczesne państwo wyznaniowe. Inni tej szansy nie zmarnowali. Taki na przykład cesarz niemiecki, będący równocześnie głową Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego, zaordynował wsparcie Boga dla swojej armii, choć sam Zainteresowany dowiedział się o tym z napisów na pasach niemieckich żołnierzy. Były to czasy, gdy dysputy teologiczno-militarne były w Europie bardzo ożywione, choć w Rzeczypospolitej ograniczały się do teologii – zawsze inaczej. We Francji w noc św. Bartłomieja uporządkowano dokładnie sprawy wyznaniowe. Gdy wiadomości o tym doszły nad Wisłę, szlachta (różnych wyznań) zebrana na konfederacji warszawskiej w roku 1573, a więc w roku następnym po zaprowadzeniu porządku we Francji, uchwaliła: „Obiecujemy to spólnie (…), iż którzy jestechmy dissidentes de religione [różni w wierze], pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać”. W ten sposób Rzeczpospolita odsunęła się sama na margines wielkich dysput postępowej Europy i zyskała mało chwalebny przydomek „azyl
heretyków”. Pogrążyła się tym samym w ciemnej zaściankowości, podczas gdy pozostałą Europę oświetlały blaski stosów i wojennych pożarów. Chaos religijny, słaby król, wybierany przez naród, a od roku 1505, czyli od uchwalenia Konstytucji Nihil novi, zupełnie uzależniony od woli Sejmu, sprowadzony do roli dożywotniego prezydenta – statusu niegodnego monarchy, powszechna katolicka ciemnota i zacofanie – tak wyglądała Rzeczpospolita w oczach przeciętnego Europejczyka. Nic więc dziwnego, że w końcu sąsiednie państwa, rządzone w sposób absolutystyczny, a nie bez powodu nazywane absolutyzmami oświeconymi, w których król, cesarz czy car byli rzeczywistymi władcami ze wszystkimi należnymi kompetencjami, postanowiły uwolnić Europę od tego ropiejącego wrzodu.
R
ozbiory były unikalną szansą nadgonienia cywilizacyjnego opóźnienia i roztopienia się w postępowej europejskości. Szansy tej Polacy nie wykorzystali. Zamiast zgody i posłuszeństwa – powstania, konspiracje, a choćby i praca organiczna, ale zawsze przeciw lepszym i mądrzejszym. Mimo tego po I wojnie światowej europejskie elity udzieliły im kredytu zaufania. I okazało się, że 123 lata intensywnej edukacji poszły na marne. Podczas gdy europejskie i światowe elity entuzjazmowały się lewicowymi, postępowymi ideologiami, czy to w postaci brunatnego narodowego socjalizmu, czy czerwonego bolszewickiego komunizmu, Polacy trwali w swym zacofanym katolicyzmie. Trudno się dziwić, że cierpliwość liderów postępu uległa wyczerpaniu i skończyło się tak, jak musiało się skończyć. I znowu żadnych wniosków. Zamiast uczciwie pracować dla Tysiącletniej Rzeszy lub budować komunistyczny raj na Ziemi – konspiracje, powstania, jacyś żołnierze wyklęci. Ciągnie się ta krnąbrna postawa aż po dziś dzień. Dziś, gdy dostaliśmy kolejną szansę – wierzganie, wymachiwanie szabelką, psucie europejskiego domu. Czy tak trudno zrozumieć, że Polska rozwijać się może tylko słuchając starszych i mądrzejszych? Czy jednak liczne protesty w ostatnich dniach nie zwiastują zmiany tego trendu? Byłbym ostrożny z optymistycznymi prognozami. Były już podobne zdarzenia w polskiej historii.
„Obiecujemy to spólnie (…), iż którzy jestechmy dissidentes de religione [różni w wierze], pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać”. W ten sposób Rzeczpospolita odsunęła się sama na margines wielkich dysput postępowej Europy. Była reakcja pogańska, były sukcesy reformacji, byli też odważni ludzie walczący z ciasną ksenofobią i dążący do integracji europejskiej, jak Janusz Radziwiłł czy targowiczanie; byli też w okresie międzywojennym zwolennicy lewicowych ideologii. Wszystkim im nie udało się jednak zmienić paskudnego charakteru Polaków, choć odnosili czasowe sukcesy. Tak więc droga do europeizacji Polski może być jeszcze daleka. K
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
5
TRADYCJA CHRZEŚCIJAŃSKA
U
T
ak w wiejskiej chacie, jak i szlacheckim dworze, przez wieki rodzina składała się z wielu pokoleń. Zazwyczaj rodzice i liczne dzieci mieszkały razem z dziadkami, różnymi ciotkami, kuzynami – często już mającymi swoje rodziny. Dalej – w domu mieszkali często tzw. gracjaliści – czyli osoby pozostające „na łasce” – gracji. W dworach byli to starzy słudzy, często wojacy z powstań narodowych lub po prostu osoby samotne. Zawsze nieco rubaszni w swojej nieporadności, specyficznie szanowani, powtarzający do znudzenia te same historie z zamierzchłych czasów. Czasem ich jedynym obowiązkiem było panią domu do stołu prowadzić pod rękę i tylko za tę pomoc otrzymywali wikt i opierunek do śmierci. Jednak i w wiejskiej chacie zamieszkiwali parobkowie, osoby samotne, komornicy lub po prostu biedacy proszący o to, aby przetrzymać zimę. Jeszcze dalsze koło, włączane
Zaraz po wieczerzy wigilijnej państwa, przy tymże stole w stołowym zasiadała służba. Na miejscu babki prezydowała kucharka Kazimierzowa i garbaty „gospodarz” (włódarz) Laskowski. Babka wchodziła z opłatkiem, dzieląc się ze wszystkimi, przy czym każdemu mówiła indywidualne życzenia. Nie zawsze były te życzenia słodkie. Czasem babka pochyla się do ucha: – Patrzaj – zaczynał się cichy szept, po czym nic już nie było słychać, tylko palec wskazujący babki surowo groził. Zaczerwieniony delikwent ułamywał opłatek, całował w rękę i skwapliwie ustępował następnemu (Melchior Wańkowicz). Czym jest ‘soft-education’ i co przyniosła Polsce w dziejach? To określenie szeregu zjawisk, które nikogo nie zmuszają. Propozycja dobrej postawy jest tu niejako wartością dodatkową. Taką „miękką-edukacją” były w dawnej Polsce zwykłe prace codzienne, ale czynione z dobrym sercem, ochotą, przyjaźnią, we wzajemnej trosce i pomocy. Nikt nikomu nie robił wykładów z „dobrego serca”. Nie stawiano pomników „szlachetności wzajemnej”. Po prostu celem było zapewnienie zdrowia i życia wszystkim, a miłość stanowiła wartość dodaną.
W POLONIA TYPOGRAPHICA
nas Święta Bożego Narodzenia przed wojną na Kresach Wschodnich obchodzono bardzo tradycyjnie i uroczyście. W dużym pokoju jadalnym (mieliśmy swój własny dom), oświetlonym świeczkami bielił się długi stół nakryty obrusem, pod którym na środku leżało sianko. W rogu pokoju stały snopki zboża, przywiezione przez ojca z jednej z polskich wsi Polesia. Przy stole dwanaście miejsc dla rodziców, nas – dwojga dzieci, dla pięcioosobowej rodziny Pietraszków, nierozłącznych przyjaciół domu, dwojga domowników i niespodziewanego gościa jak każe tradycja. W powietrzu była cisza, spokój. Z dala dochodził tylko głos polskiej, tak miłej dla ucha kolędy – Wśród nocnej ciszy” (Jan Wójcik, rok 1938, Brześć). Jednym tchem każdy wymieni cechy pięknej polskiej Wigilii – opłatek, 12 dań, rodzina przy stole. Gdy ktoś spyta o elementy wychowawcze, niemal każdy powie bez namysłu o dodatkowym talerzu dla gościa, o czytaniu Ewangelii, o symbolice ryby czy maku, o poście, sianku pod obrusem, o prezentach, kolędach. To oczywiście wszystko prawda. A jednak nie to było źródłem najsilniejszych emocji, zapadających na zawsze w duszę uczuć mających moc przemieniania zatwardziałych serc. Przecież i dzisiaj czynimy tak samo: pieczemy ciasta, spotykamy się, dajemy prezenty. Dlaczego więc tyle ludzi „nienawidzi świąt”? Dlaczego tak wiele osób wzdycha z ulgą, że już po tym koszmarnym obowiązku? Co takiego się zmieniło, że owo najbardziej oczekiwane wydarzenie stało się czymś nie do zniesienia? Przed ganek zajechały sanki, a służba wybiegała na wyścigi. Państwo także pospieszyli do siebie i wrócili otoczeni gromadką zaproszonych, bezżennych sąsiadów. Jeszcze powitalne pocałunki nie ucichły, gdy znów rozległ się turkot i stary sługa, Adam, zawołał: – Panienka nasza przyjechała! A stojąc za nim Marysia, pokojowa, zgromiła go z oburzeniem: – Pan Adam zawsze po swojemu… Nie panienka Joasia, tylko już od dawna pani Kryńska z córeczkami i synkami... („Wieś i Dwór”, rok 1912). Jeszcze 100 lat temu każde święto było zawsze uroczystym początkiem lub zwieńczeniem powszedniej rzeczywistości. Obchodzono dożynki, ale i zażynki (na początek sianokosów). O świcie śpiewano Kiedy ranne…, a dnia nie chwalono przed zachodem słońca. Wigilia też nie była oderwana od zwykłego życia biegnącego przez cały rok. Nie była czymś zaskakującym. Ona sumowała i uświęcała wszystko to, co trwało w inne, powszednie dni. Nie było to tylko radosne oczekiwanie Bożego Narodzenia. Wydarzenie to było pretekstem i podsumowaniem życia rodzinnego od poprzedniej zimy, wzajemnej troski, a także wszystkich trudów w polu, gospodarstwie, urzędach lub w pracy politycznej – zależnie od roli społecznej. Wspominano więc tych, co odeszli, radowano się z nowo narodzonych. Doceniano też i poprzednie lata, długie wspólne życie, zastanawiano się nad dawnymi tradycjami przodków i czczono odwieczne obyczaje spajające rodzinę. Medard z uprzejmej ręki wina nalewał, na toasty wydobył soterer w ślubnym naszym roku postawione i czuć to z wytrawności smaku, że mu trzydzieści lat mija. Podziwiano jodełkę pod sufit sięgającą, pięknie oświeconą i obsypaną cukrami, piernikami, owocami (...) Póki świeczek stało, młodzi i starzy obrywali i ostrzygali ozdoby. Ale na końcu czadem się napełniła sala i trzeba ją było przewietrzać (Romerowie, połowa XIX wieku, Wileńszczyzna).
Mamy w naszej tradycji wspaniałe narzędzia wychowawcze, których nie tylko nie wykorzystujemy, ale wręcz zamieniamy w antyedukację. Jednym z nich jest Wigilia. Zawierała tak silne i głębokie przesłanie, że byli mu wierni nawet skazańcy w syberyjskich kopalniach i postyczniowi emigranci w Argentynie. Dzisiaj zamieniana jest na tandetną „magię świąt”. Czy powinniśmy znieść Wigilię? Pytanie celowo ma dwa znaczenia.
Wigilia nie do zniesienia Marcin Niewalda
poniekąd w obręb rodziny, stanowiła we dworach cała służba, tzw. oficjaliści, panny apteczkowe (trzymające klucze do ziół i nalewek), ekonomowie, woźnice, wszyscy pracujący i żyjący na obszarze pańskim – niekiedy kilkadziesiąt rodzin. Wsie również miały odpowiedniki takiego towarzystwa. W dawnej Polsce gospodarz mający łan (czyli pole utrzymujące 1 rodzinę) nigdy by sam nie obrobił owych 15 (czasem nawet 20 lub 50) hektarów. Oprócz takich rodzin żyli więc we wsiach ludzie, którzy najmowali się do sezonowych prac, pomagali też oprawiać sady, międlić len, w zimie wyrabiać łyżki czy cebrzyki do sprzedaży na targu. Przed wilią rodzice, a następnie (po śmierci matki) sam ojciec, ze starszą siostrą, schodził na parter, gdzie stały stoły zastawione dla służby i łamali się opłatkiem, potem z nami. (…) Nasze Boże Narodzenie było piękne i wesołe, jak zwykle (...) z wszystkimi drogimi dziećmi w dobrym zdrowiu. W sumie 362 osoby zostały obdarowane. Jerzy ofiarował mi prześliczną suknię i wspaniały wachlarz (Czapscy, przełom XIX i XX wieku, Przyłuki). Cała społeczność, czy to wsi, czy dworów, zorganizowana była we współpracujące ze sobą grupy i kręgi. Obecnie model jest całkowicie inny. O sukcesie rodziny można mówić, gdy dzieci po ślubie szybko są „na swoim”. Rodzina ma model 2+1, i to wszystko. Nikt nie pomaga na co dzień. W chwilach trudnych brak wsparcia. Nie znamy często sąsiadów zza ściany, a jeśli znamy, kontakty ograniczamy do pozdrowienia na schodach. Tragedie pozostają w czterech ścianach. Nikt nie nakłania przemocowego mężczyzny, aby szanował swoją żonę, nikt nie pomaga rodzicom w kształceniu dzieci – co więcej – istnieje przekonanie, że tylko rodzic ma do tego prawo, a inni nie powinni
się mieszać. Dziś już nikt nie dba o to, żeby wszystkim wkoło żyło się dostatnio, każdy pilnuje „własnego ogródka”, a o wspólne dobro nie zabiega.
Ż
ycie było wolniejsze, ludzie mniej zestresowani, ale święta zawsze mieliśmy rodzinne. O przygotowaniach jednak można powiedzieć wszystko, ale nie to, że były spokojne. Jakieś trzy tygodnie przed Wigilią mama piekła pierniki, bo musiały zmięknąć. Pamiętam, że było ich dużo, i że miały bardzo różne kształty. Moja mama nie umiała niczego zrobić w małych ilościach, zawsze mieliśmy góry ciastek. Tato szedł z braćmi do lasu po drzewko. Nikt wtedy nie ścigał ludzi za to, że sami wycinali choinki z lasu. Nie było straży leśnej, a poza tym, nikt choinkami nie handlował, tak jak obecnie. Choinka zawsze była pstrokata, bo taka tradycja. My ubieraliśmy nasze drzewko w ciastka i pierniki, małe czerwone jabłuszka, długie cukierki w złotkach. Mieliśmy też bombki, ale zawsze miały one przeróżne kształty – nigdy nie były okrągłe. Sami też robiliśmy łańcuchy z bibuły i słomy. Gufrowało się cienką bibułkę, przykładało do niej słomkę i wszystko nawlekało się na nitkę. Powstawał taki przetykaniec z bibuły i słomy (Jadwiga Kołodenna – lata międzywojenne w Tłumaczu, ob. Ukraina). Obecnie w sytuacji, gdy trzeba przyjąć do stołu kogoś praktycznie obcego – jak stryja z sąsiedniego miasta – owo święto staje się gehenną. Rozmawiać nie ma o czym. Znosić trzeba tych, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni. Co więcej, nie uczymy się na co dzień „znosić jedni drugich i wybaczać sobie nawzajem” – dlatego tym bardziej jest to ciężkie, choćby przez te parę godzin. Robi się wszystko jak najszybciej, bez celebracji, bez rozpoznawania treści symbolicznej
potraw, zwyczajów, ozdób, aby tylko odbyć i mieć przekonanie, że nauczyło się czegoś młodzież. Matki narzekają, że muszą się starać, podenerwowani ojcowie co chwila są zmuszani do robienia drobnych zakupów, wszystko nagle staje na głowie. Dzieci w tej atmosferze widzą tylko to, że dzieje się coś złego, nieprzyjemnego, zakończone hipokrycko „dobrymi życzeniami” i to najczęściej składanymi prawie obcym dziadkom lub wujkom, którym nie wiadomo co powiedzieć poza „zdrowia i pomyślności”.
I dzisiaj czynimy tak samo: pieczemy ciasta, spotykamy się, dajemy prezenty. Dlaczego więc tyle ludzi „nienawidzi świąt”? Dlaczego tak wiele osób wzdycha z ulgą, że już po tym koszmarnym obowiązku? Co takiego się zmieniło, że owo najbardziej oczekiwane wydarzenie stało się czymś nie do zniesienia?
spaniałą rolę w średniowiecznej Polsce pełniły tu np. zakony cysterskie. Nie tylko posiadali majątki – co może nas dzisiaj razić. Używali w średniowieczu nowoczesnych urządzeń, jak wodne toalety czy nawet odświeżacze powietrza, związane z podziemnymi systemami dostarczania wody i kanalizacją. Udoskonalili hodowlę zwierząt, ryb, sadownictwo, produkowali świetne gatunki piwa, wina, sera, sprowadzali figi, daktyle, wytapiali żelazo, szkło, a nawet posiadali kopalnie węgla, srebra i złota. To oni upowszechnili płodozmian, uczyli siać zboża jare i ozime. Wokół ich klasztorów tworzyły się nowoczesne osady, gdzie nie tylko doskonale gospodarowano, ale dbano też o kulturę duchową, rozwój społeczny i mentalny. Ludzie garnęli się do nich, bo żyło się tam dobrze, także z powodu tworzenia dobrej ludzkiej społeczności. To właśnie w skryptorium jednego z takich miejsc powstała Kronika Henrykowska, w której znalazło się pierwsze zapisane po polsku zdanie, tak pięknie świadczące o miłości mężczyzny do kobiety „Daj, teraz ja pomielę na żarnach, a ty sobie odpocznij” (Daj ać ja pobruszu a ti pocziwaj). W czasie świąt organizowano teatrzyki i wspólnie radowano się z przeżytego roku. Był to świetny przykład soft-education. Kasacja zakonów przez zaborców, zabór majątków, mordowanie księży przez komunę, odbieranie parafiom możliwości pracy świeckiej związane były też z zatrzymaniem wielu takich właśnie działań społecznych. Przez 250 lat niszczono też rodziny, rozpijano naród, sączono chore ideologie. Dzisiaj próbuje się sprowadzić Kościół tylko do roli czysto religijnej, a rodziny tylko do zapracowania na życie. Rozbija się nawet także i same rodziny, szczególnie wyrywając młodzież z tej „nudnej hipokryzji”. Wszystko to robi się właśnie po to, aby ta „miękka-edukacja” nie mogła działać. Na pasterkę nie mogliśmy pojechać, bo sprawnik, czy inny jaki Moskal, nie pozwolił jej odprawić w Szumbarze (tym, co to niegdyś do Bohowitynów należał). (Maria Bohityn-Kozieradzka, 1860). Niestety i rząd, zmieniony od 2015 roku, nie podejmuje absolutnie żadnych działań wspierających i rozwijających soft-education. Wspiera się co prawda budowę pomników, sympozja, widowiskowe działania – i trudno odmówić tu słuszności – jednak brak jest działań typu pośredniego. I nie chodzi tu o tzw. obszar miękkich programów (czyli np. szkolenia czy promocję) – tylko o faktycznie takie programy, które wartości dobrego serca niosą jako wartość dodaną. Brakuje więc działań np. turystycznych zbudowanych na bazie historii, sportu z odniesieniem do moralności, dziecięcej beletrystyki związanej z tożsamością, filmów fabularnych zanurzonych we wspaniałych wartościach. W takich działaniach jest czas na refleksję, obserwację, wolną decyzję i wybieranie dobrych dróg. Znacząco się różni to od edukacji wprost – przez wielu odbieranej jako przymus do czegoś, co jest niezrozumiałe. Zwykła edukacja w szkole, szczególnie gdy zaczyna sią od nudnej, niezrozumiałej definicji, obniża chęć do nauki. Tymczasem siły, które ostatnio
tak agresywnie niszczą świat, prowadzą niezwykle silnie i skutecznie działania typu „soft”. Massmedia, książki o magii i demonach, gry, filmy poprawne politycznie i kulturowo, akcje społeczne, przesłodzone memy, moda, influencerzy, coacherzy sukcesu – wszystko to zachęca do życia egoistycznego, skupionego na sobie, swoich przeżyciach, na własnym asertywnym rozwoju i sza-
Nie znośmy świąt, nawet jeśli ich nie znosimy. Zastanówmy się raczej, czego brakuje nam dzisiaj na co dzień do tego, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem, przeżyciem wzajemnej życzliwości i radości z posiadania dużego grona przyjaciół, narodzenia się w naszych sercach Boga. cunku dla każdej dziwności. Zachwyconym okiem patrzał Wojtek przez niedomknięte drzwi jadalni na jarzącą się światłem choinkę. Stała pośród pokoju, ogromna, pod sufit sięgając prawie – spowita w mgły srebrzystego szronu, jak grono bogate, kapiące owocem, słodyczami, świecidłem. Dookoła „gwiazdki” niby motyl w ruchu – skakały dzieci, paniątka szczęśliwe, uradowane, syte... Staś dostał mały samojazd, Zosia dźwigała lalkę ogromną o wytrzeszczonych, strasznie głupich oczach i modnej fryzurze. Izio – najmłodszy, miał pełną buzię cukierków i różne zabawki. Ośmioletni Izio był przyjacielem Wojtka. Mieli ze sobą różne konszachty, bawili się razem, a Wojtek ogrodniczek znosił Iziowi najczerwieńsze jabłka, najlepiej strugał mu z drzewa żołnierzy i konie. Kochali się bardzo. Toteż – gdy Izio spostrzegł w szparze drzwi lnianą czuprynkę Wojtka, rzucił część zabawek na kolana matki i skoczył ku drzwiom. – Wojtek... Wojtuś!... Patrz co ja dostałem!... Trąbkę... Konie... Książeczki... A i ty Wojtuś dostaniesz książkę... Zobaczysz jaka ładna. Widziałem u mamy... („Wieś i Dwór”, 1912).
C
zy więc dzisiaj mamy co świętować w czasie Wigilii? Czy nie należałoby może znieść tego święta, które jest dla wielu nie do zniesienia? Które niczego nie podsumowuje? Niczego nowego nie zaczyna? Czy więc dziwić się temu, że w czasie Wigilii nie mamy o czym rozmawiać, że nie czujemy, że jest to świętowanie całego roku? Tak, jak potrzebujemy wartości życia codziennego, potrzebujemy też święta. I choć jednego elementu brakuje, trwajmy chociaż przy tym drugim. Nic by się nie nauczył ktoś, gdyby miał same tylko przykłady, a nie było podsumowania. Gdy mamy podsumowanie, wiemy przynajmniej, czego nam brak, za czym możemy tęsknić i co naprawić. W tamtych czasach zimy były zimami z prawdziwego zdarzenia, pamiętam ten cudownie skrzący się w blasku księżyca świeży śnieg. Taka nocna sanna była niezapomnianym przeżyciem. W kościele czuć było wyraźnie zastygły w mroźnym grudniowym powietrzu zapach kadzidła. (…) Po pasterce wymienialiśmy jeszcze długo życzenia świąteczne (Jan Tyszkiewicz, lata międzywojenne, Tarnawatka). Nie znośmy świąt, nawet jeśli ich nie znosimy. Zastanówmy się raczej, czego brakuje nam dzisiaj na co dzień do tego, aby Wigilia była prawdziwie pięknym czasem, przeżyciem wzajemnej życzliwości i radości z posiadania dużego grona przyjaciół, narodzenia się w naszych sercach Boga, który tak wiele dla nas wycierpiał. K Marcin Niewalda jest prezesem Fundacji Odtworzeniowej Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego i redaktorem naczelnym „Genealogii Polaków” www.genealogia.okiem.pl. Na stronie znajdują się także setki autentycznych przepisów wigilijnych sprzed ponad 100 lat.
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
6
G
dy po 2015 roku przestaliśmy płacić w różnych formach „kryszę” zewnętrznym patronom, nagle się okazało, że pieniędzy jest całkiem sporo. Starczyło na wielkie programy społeczne, na śmiałe, wizjonerskie inwestycje i jeszcze można było stopniowo ograniczać deficyt budżetowy (gdyby nie pandemia, mielibyśmy budżet zrównoważony). I to jest najlepsza odpowiedź na pytanie o opłacalność suwerenności. Żaden rząd III RP nie zrobił tyle dla Polaków, ile obecny, a w dodatku mamy największy zakres podmiotowości od 1939 roku. Jednak tyle samo, ile uzyskali Polacy, stracili inni – dlatego trudno tym innym tolerować naszą niezależność. Czy mają spokojnie czekać, aż dokończymy przekop Mierzei Wiślanej, tunelu do Świnoujścia, zbudujemy Centralny Port Komunikacyjny lub – co gorsza – zintegrują się wokół nas kraje Trójmorza? Całkiem niedawno odbyło się spotkanie ambasadorów USA i Niemiec na temat „wolności mediów w Polsce”. Sprawa pluralizmu mediów w naszym kraju szczególnie „leży na sercu” zaprzyjaźnionym ambasadorom, bo wiedzą, że ustawa medialna jest niemal gotowa. Jest ona kopią francuskiej – już zatwierdzonej przez TSUE. Konsekwencją jej uchwalenia będzie ograniczenie wpływów zewnętrznych na opinię publiczną w Polsce. Z punktu widzenia graczy nieprzywykłych do istnienia samodzielnej Polski, sytuacja jest alarmująca, bo właśnie Orlen wykupił Polska Press (m.in. 20 dzienników). Najprościej byłoby przeczekać rządy PiS (w następnych wyborach prawdopodobnie naród powierzy władzę siłom „demokratycznym”), ale w 2022 r. kończy się umowa gazowa z Gazpromem. Potrzebny jest kolejny Pawlak, aby ją przedłużyć… Dlatego istnieje pilna potrzeba zmiany władzy w Polsce na bardziej pragmatyczną, więc cała „opozycja demokratyczna” – demokraci, liberałowie, ludowcy, socjaliści, socjaldemokraci, antysystemowcy, wolnościowcy, ultrakatolicy i hurrapatrioci są zjednoczeni „ponad podziałami” w celu „wysadzenia” rządu. A czas właśnie dojrzał – ogromne protesty szalonych aborcjonistek spowodowały wzrost zakażeń i śmiertelności, nasilają się problemy gospodarcze – jest nadzieja na upragnioną destabilizację. Nasze sprzedawczyki już zacierają ręce, a sprzedawczyków ci u nas dostatek – nigdy nie brakowało w Polsce ludzi działających przeciw polskim interesom narodowym bez względu na to, czy sprawowali władzę, czy znajdowali się w opozycji. Mimo wszystko jesteśmy w nieporównanie lepszej sytuacji niż
N
ader nieładną rolę w kryzysie czechosłowackim odegrała Polska, która razem z Niemcami uczestniczyła w rozbiorze Czechosłowacji. Analogicznie zachowały się Węgry.” Powyższy cytat nie pochodzi z podręcznika do historii pisanego przed 1989 rokiem ani nie jest fragmentem propagandowej broszury z czasów Zimnej Wojny. Tekst ten jest fragmentem jednego z licznych komunikatów zamieszczonych na stronie ambasady Rosji w Polsce. Współcześnie. Gdy myślimy o kremlowskiej propagandzie, w pierwszej kolejności przychodzi nam na myśl jeden z wielu tytułów „prasowych” będących rosyjską tubą propagandową. W Polsce najpopularniejszym i najlepiej rozpoznanym rozsadnikiem propagandy jest oczywiście „Sputnik”. Wszyscy wiedzą, że nie jest to żadne niezależne medium, tylko rosyjska rządowa agencja informacyjna oraz sieć stacji radiowych i wielojęzyczna strona internetowa, których właścicielem w całości jest rosyjskie państwowe przedsiębiorstwo medialne Rossija Siegodnia, utworzone 9 grudnia 2013 roku dekretem prezydenta Rosji Władimira Putina. Polska jest także w polu rażenia stacji RT – założonej 10 grudnia 2005 roku telewizji, utworzonej z inicjatywy ówczesnego ministra komunikacji Michaiła Lesina oraz Aleksieja Gromowa – rzecznika prasowego Władimira Putina. Właścicielem stacji jest rosyjska międzynarodowa agencja informacyjna RIA Novosti finansowana ze środków budżetu Rosji. Poza tymi dwiema największymi tubami propagandy rozpoznane są mniejsze, już nie wprost powiązane z Kremlem,
P R AW DA I N A RR AC J A My, Polacy płaciliśmy wielokrotnie najwyższą cenę – cenę krwi, a i tak często nie udawało nam się utrzymać suwerenności. Dlatego bardzo cenimy sobie możliwość samodzielnego decydowania o naszych sprawach. W XVIII wieku rządzili naszym formalnie niepodległym krajem ambasadorowie rosyjscy, w III RP sterowaniem nawą państwową zajmowali się usłużni politycy, ale decyzje podejmował koncert rezydentów zaprzyjaźnionych wywiadów.
Ile jest warta suwerenność? Czy warta jest „ogromne pieniądze”? Może 100 miliardów? Czy opłaca się być suwerennym, mimo ryzyka z tym związanego? Jan Martini nasi ojcowie w 1939 roku – raczej nikt do nas nie wjedzie na czołgach. Grozi nam tylko inwazja ideologiczna, przed którą mamy szansę się bronić. Najlepszą obroną przed wojną ideologiczną jest znajomość faktów. Wszyscy wiedzą, że Unia Europejska „daje nam pieniądze”, co jest miłe. Niestety nie wszystko, co miłe, jest bezpieczne. W stanie wojennym pieniądze, które napływały z Zachodu od dobrych ludzi i związków zawodowych na pomoc Solidarności (były to miliony dolarów), przyniosły skutek fatalny – wręcz dewastujący solidarnościową opozycję. Kanały przerzutowe tych funduszy były kontrolowane przez SB i pieniądze te, krążąc wśród podziemnych struktur, posłużyły do dekonspirowania, korumpowania i szantażowania działaczy. Największą korzyść wynieśli funkcjonariusze SB nadzorujący operację i tu nastąpiła wstępna akumulacja kapitału, umożliwiająca wygenerowanie kapitalistów – „geniuszy gospodarczych” III RP. Całość była precyzyjnie zaprogramowana przez służby. Kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego władze Solidarności wysłały do Stanów Zjednoczonych delegację pod kierownictwem Jerzego Milewskiego. Milewski (TW „Franciszek”), „nie mogąc” wrócić do kraju, założył w Brukseli Biuro Koordynacyjne NSZZ Solidarność, które stało się rodzajem ambasady związku. Tu koncentrowała się cała działalność międzynarodowa Solidarności, tu spływały fundusze pomocowe, stąd wysyłano do kraju maszyny drukarskie i powielacze przemyślnie ukryte w transportach tirów. Powielacze miały zainstalowane nadajniki radiowe, dzięki czemu SB docierała do drukarzy jak po sznurku. Biuro brukselskie Solidarności pozostawało pod 24-godzinnym nadzorem SB. Pieniądze woził do kraju Zdzisław Pietkun (TW „Irmina”) i przekazywał je do „Bankiera”, którym był Jacek Merkel – kolega Tuska, Lewandowskiego
i tym podobnych, późniejszy biznespartner wysokich funkcjonariuszy SB. Merkel – specjalista od budowy okrętów – już wiedział, że w Polsce nikt nie będzie budował okrętów. Dlatego podczas internowania w Strzebielinku pilnie studiował niewątpliwie pasjonujące prawo bankowe. Opozycjonista Borusewicz nigdy nie rozliczył się z „podziemnych pieniędzy”, tłumacząc brak dokumentacji wymogami konspiracji. Niewątpliwie istnieje związek między
Szczególnie niekorzystna jest emigracja do Niemiec, o której Angela Merkel powiedziała: „Polacy w Niemczech są przykładem udanej polityki integracyjnej”. Inne zdanie miał Jarosław Kaczyński: „Nie jest w naszym interesie wzmacnianie demograficzne Niemiec”. wysypem talentów politycznych z Trójmiasta a tymi pieniędzmi. Czy dzięki nim zaistniała także „mała Sycylia”? Bo Gdańsk to miejsce szczególne – tylko tu w pogrzebie prominentnego gangstera uczestniczył biskup, a człowiek tak skompromitowany, że nawet PO nie umieściło go na swoich listach, został uroczyście pochowany w katedrze. Z tematem „podziemnych pieniędzy” łączy się ok. 100 niewyjaśnionych zgonów działaczy Solidarności średniego szczebla w latach dziewięćdziesiątych. Temat ten do bezpiecznych nie należy – dziennikarze interesujący się sprawą okazywali się ludźmi słabego zdrowia i szybko umierali. Zaś sam konfident Milewski (TW „Franciszek”) został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego u prezydenta Wałęsy (TW „Bolek”) i następnie u prezydenta Kwaśniewskiego (TW „Alek”). Otrzymywane pieniądze były nieszczęściem Solidarności i właściwie
„ZSSR był jedynym krajem, gotowym przeciwstawić się nazizmowi i stanąć w obronie Czechosłowacji zgodnie ze swymi zobowiązaniami (umowy o wzajemnej pomocy z 1935 roku z Francją i Czechosłowacją). Jednak, jak wszystkim dobrze wiadomo, Londyn i Paryż wywarły najsilniejszy nacisk na Pragę dlatego, żeby ona zrezygnowała z oporu i nie skorzystała z pomocy ZSSR.
Historia jako obiekt manipulacji rosyjskiej propagandy Wojciech Pokora ale propagujące jego narracje, jak np. popularne kresy.pl, będące niemalże kalką dwóch wymienionych wyżej tytułów. Mało kto jednak wie, że chyba największym źródłem materiałów do analizy pod kątem manipulacji i dezinformacji jest strona ambasady Rosji w Polsce.
S
trona ambasady jest tak skonstruowana, że nie zostawia cienia wątpliwości, że stanowi element prowadzonej przez Federację Rosyjską wojny informacyjnej. W innym przypadku nie byłoby potrzeby tworzenia oddzielnych zakładek, np. „O historii Rosji i stosunków rosyjsko-polskich”, z wyszczególnionym punktem: „O układzie monachijskim z 1938 roku”, z którego pochodzi cytowany na wstępie fragment. Trzeba dużo wyobraźni, by układ monachijski podpiąć pod
zlikwidowały ten wielki ruch społeczny i narodowo-wyzwoleńczy. Miejmy nadzieję, że unijne pieniądze nie przyniosą nam aż takiego pecha, zwłaszcza że dostawać ich będziemy relatywnie mniej. „W 2021 r. Polska ma wpłacić do wspólnotowego budżetu aż 28,5 mld zł. To duży skok w porównaniu z 2019 r., gdy nasza składka wynosiła 21,7 mld zł. Polska rozwija się szybciej niż pozostałe państwa członkowskie. Rośnie
zakładkę pt. relacje rosyjsko-polskie. Albo dużo przebiegłości w budowaniu narracji służącej propagandzie. Powyższy przykład jest elementem prowadzonej na szeroką skalę przez Federację Rosyjską akcji dezinformacyjnej na polu polityki historycznej. Nieprzerwanie od czasów Stalina budowany jest mit Rosji (bez znaczenia jest tu, jak widać, czy to Rosja sowiecka, czy Federacja Rosyjska, bo metody i źródła manipulacji są kontynuowane), która od początku przeciwstawiała się faszyzmowi i budowała front antyhitlerowski. W tej narracji nie ma niestety miejsca na fakty, nie znajdują one uznania u rosyjskich propagandystów. Nie dowiemy się więc z tej wersji historii o znaczeniu paktu Ribbentrop-Mołotow, o współpracy Stalina z Hitlerem, o wspólnej agresji na Polskę i wywołaniu II wojny światowej. W tej alternatywnej wersji
więc nasz udział w unijnej gospodarce, a przez to – także udział w finansowaniu unijnych wydatków. Ciekawostką jest też to, że im lepsze efekty uszczelniania VAT, tym więcej musimy oddać na rzecz wspólnego budżetu”. („Rzeczpospolita”) Wzruszająca jest troska brukselskich urzędników o nasz kraj, o prześladowanych gejów i gnębionych sędziów, ale paradoksem jest, że w trosce o naszą praworządność jaskrawo narusza się praworządność unijną, łamiąc traktaty. Wchodząc do Unii zgodziliśmy się zrezygnować z jasno określonej części naszej suwerenności, ale nie wzięliśmy pod uwagę ewolucji tej organizacji w kierunku coraz większej integracji. Często mówi się: „wchodziliśmy do innej Unii” i rzeczywiście – dziś jest to diametralnie inna organizacja, bo bez Wielkiej Brytanii! Wątpię, czy do takiej UE wstępowalibyśmy równie entuzjastycznie, zdając sobie sprawę, że
historii wojna zaczyna się w 1941 roku, a ZSRR od początku stoi na straży pokoju w Europie. Polska natomiast przedstawiana jest w niej jako sojusznik Hitlera, który w domyśle w pełni zasłużył na swój los.
P
róby budowy przez Rosję alternatywnej wersji historii zasługują jednak na uznanie ze względu na konsekwencję. Ponieważ kłamstwo jest co do zasady niespójne i trudno je utrzymać w konfrontacji z rzeczywistością, przy różnych okazjach fakty muszą być korygowane komunikatami rosyjskich służb dyplomatycznych. W tej samej zakładce – „O historii Rosji i stosunków rosyjsko-polskich” – znajdziemy więc komunikat z 19 listopada 2020 r. pt. „O przemówieniu ambasadora Niemiec na Litwie podczas ceremonii odsłonięcia pomnika żydowskiego woziwody w Wilnie 19 października 2020 r.”, w którym czytamy: „Z żalem stwierdzamy, że ostatnio w Niemczech coraz aktywniej promowana jest pseudohistoryczna narracja, która zrównuje ZSRR z Trzecią Rzeszą w kontekście genezy II wojny światowej i utożsamia ze sobą reżimy komunistyczny i narodowosocjalistyczny. Czyni się to oczywiście w celu pozbawienia odpowiedzialności Niemiec za nieludzkie zbrodnie nazizmu. Takie podejście wywołuje nasz kategoryczny sprzeciw i stawia pod znakiem zapytania bezprecedensowy pod względem aktów ludzkiego samoprzezwyciężania proces powojennego pojednania między Rosjanami i Niemcami”. W cytowanym komunikacie znajduje się jeszcze jeden fragment, który zasługuje na uwagę. W części
bez Anglików Unia stać się może niemieckim folwarkiem. Jest sporo faktów przemawiających za tezą, że wypchnięcie z UE Wielkiej Brytanii odbyło się za cichą aprobatą Niemiec, a z pewnością w tym kierunku działało wielkie lobby rosyjskie na wyspach. Donald Tusk także odegrał w tym procesie swoją rolę. Mówiąc o unijnych funduszach dla Polski, często mówi się, że „z każdego euro pomocy 80 centów WRACA do Niemiec”. To błąd. Niemcy, choć są największym płatnikiem netto, nie wpłacają 80 procent składki unijnej. Powinno się zatem mówić o transferowaniu czy „przepompowywaniu” pieniędzy innych płatników netto do najsilniejszego kraju Unii, którego mieszkańcy mają głowę do interesów. W 2001 roku było w Polsce 76 cukrowni. W ciągu dwóch lat koledzy „bankiera” i „Franciszka” sprzedali 49 z nich. Nabywcami (po okazyjnej cenie) byli głównie Niemcy, którzy intuicyjnie wyczuli (?), że prawo unijne zostanie zmienione. I rzeczywiście – w 2006 r. Unia wprowadziła przepis, który w przypadku całkowitego demontażu urządzeń produkcyjnych, za każdą wycofaną tonę nakazywał wypłacić rekompensatę z funduszu restrukturyzacyjnego w wysokości 730 euro. Po zdemontowaniu wszystkich cukrowni przepis przestał działać, pomysłowi Niemcy zarobili ok. miliard euro, Mercosur bardzo sobie chwali polski rynek cukru, a z 76 polskich cukrowni zostało 18. Tego typu akcji było mnóstwo (np. z cementowniami). Dla mnie zaś mistrzostwem świata było 200 mln z funduszy pomocowych dla ubogich krajów na promocję sklepów Lidla w Polsce. Na razie cieszymy się z obecności w UE nie tylko z powodu niewątpliwych korzyści ekonomicznych i swobody podróżowania, ale mamy też poczucie więzi kulturowych z innymi Europejczykami, z którymi łączy nas wspólne dziedzictwo. Oprócz korzyści
dotyczącej definicji Wielkiej Wojny Ojczyźnianej rosyjscy propagandyści piszą: „Przez ponad trzy lata wielonarodowy naród radziecki walczył o swoje przetrwanie”. Nie będę w tym miejscu znęcał się nad logiką wyrażenia „wielonarodowy naród radziecki”, bo tu cała Akademia Platońska by nie podołała próbie uchwycenia praw tego rozumowania, zwrócę jedynie uwagę na zawartą w tym zdaniu manipulację. Zakładając, że istnieje coś, co nazwiemy „wielonarodowym narodem”, to pod tę nazwę rosyjski propagandy-
Mało kto wie, że chyba największym źródłem materiałów do analizy pod kątem manipulacji i dezinformacji jest strona ambasady Rosji w Polsce. Jest tak skonstruowana, że nie zostawia cienia wątpliwości, że stanowi element prowadzonej przez Federację Rosyjską wojny informacyjnej. sta wtłoczył wszystkie podbite przez Stalina narody, które średnio miały możliwość walki o swoje przetrwanie, będąc pod bezpośrednim wpływem stalinowskiego aparatu terroru. Jedyną prawdą w tym zdaniu, która przedarła się przez kłamstwa, jest fakt, że sowiecka Rosja walczyła z Hitlerem 3 lata w trwającej 5 lat wojnie. Dwa pierwsze lata z nim współpracowała. Jednak zakłamywanie tej części
są jednak uciążliwości – musieliśmy wygasić nasz przemysł stoczniowy, musimy zaprzestać wydobycia węgla, co oznacza koniec suwerenności energetycznej. Wprawdzie na fuzję Orlenu z Lotosem w końcu wyrażono zgodę, ale pod warunkiem sprzedaży części stacji benzynowych. Uciążliwością już dość zapomnianą było zatrzymanie budowy obwodnicy Augustowa pod pretekstem ochrony zasobów przyrodniczych doliny Rospudy. Niektórzy uważają, że chodziło raczej o utrudnianie komunikacji Polski z Litwą. Musieliśmy także bezsilnie patrzeć, jak niszczeje wielka część Puszczy Białowieskiej i gniją ogromne ilości drewna. Decyzję o tym skandalu wydała trzyosobowa „wysoka komisja” UE o porażających kompetencjach – poeta, socjolog i aktywista Zielonych. Minister Szyszko domagał się odszkodowań za gigantyczne straty, ale zmarł. Nie da się przeliczyć na pieniądze strat demograficznych, jakie poniosła Polska w wyniku emigracji do krajów unijnych. Ci, co wyjechali, raczej już nie wrócą, a z pewnością nie wrócą ich dzieci. Szczególnie niekorzystna jest emigracja do Niemiec, o której Angela Merkel powiedziała: „Polacy w Niemczech są przykładem udanej polityki integracyjnej”. Inne zdanie miał Jarosław Kaczyński: „Nie jest w naszym interesie wzmacnianie demograficzne Niemiec”. Niewątpliwie bilans korzyści i strat naszego członkostwa w Unii jest dla nas dodatni, ale nie powinno nas to zwalniać z czujności, bo sytuacja może się zmienić. Wstępując do Unii Europejskiej wiedzieliśmy, jaki będzie kierunek ewolucji tej organizacji, bo nie było to tajemnicą. Przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi (wg Mitrochina – agent KGB) w 1999 roku powiedział: „Budowanie federalnej Europy ma być celem samym w sobie (…) w procesie integracji europejskiej rozpoczął się nowy rozdział, w którym dotychczasowy kształt państwa narodowego nie ma racji bytu”. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz w 2010 roku oznajmił, że za 10 lat Unia będzie zintegrowaną federacją. Wygląda na to, że są opóźnienia, stąd nerwowe ruchy prezydencji niemieckiej. „Do Europy” wprowadzali nas pryncypialni komuniści Kwaśniewski i Miller, którzy w ciągu 2 dni (27–31 stycznia 1990 r.) przekonwertowali się na miłośników demokracji, wartości europejskich i praw człowieka. Popularne powiedzenie głosi, że „dawanie daje więcej satysfakcji niż branie” i nie dotyczy to bynajmniej tylko kociąt – na dawaniu można nieźle zarobić. Darowane pieniądze zaś mogą być narzędziem zniewolenia. K
historii wymaga oddzielnego działu na stronie ambasady, stąd mamy zakładkę: „O Zwycięstwie narodu radzieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”. Polityka historyczna odgrywa w rosyjskiej propagandzie zasadniczą rolę, pozwala uzasadniać działania obecnych władz Rosji na arenie międzynarodowej. Dzięki odpowiednio prowadzonej narracji putinowska Rosja staje się raz obrońcą prawosławia, innym razem szerzej, broni chrześcijańskiego charakteru Europy, by znów w zależności od potrzeb budować koncepcję panslawizmu. Dlatego na stronie ambasady nie może brakować takich działów jak „Historia Rosji w rosyjskich podręcznikach szkolnych”, w której znajdziemy materiały uzasadniające wszystkie współczesne strategie geopolityczne Władimira Putina i Aleksandra Dugina. Kiedyś w Polsce popularne było hasło „Nauka w służbie ludu”, uzasadniające inżynierię społeczną realizowaną na socjalistycznych uniwersytetach. Przyszło mi to hasło do głowy podczas lektury materiałów propagandowych zamieszczonych na stronie ambasady Rosji w Polsce, bo doskonale oddaje charakter tych treści. Byłoby to nawet ciekawe poznawczo i można by traktować te materiały w kategoriach pewnego skansenu, gdyby nie fakt, że nie jest to archiwalna strona internetowa Związku Radzieckiego, ale oficjalny portal placówki dyplomatycznej państwa, którego imperialne ciągoty mogą sprowadzić na Europę kolejne nieszczęścia. Niestety z materiałów zamieszczanych na tym portalu czytelnik nie dowie się, że już kilka nieszczęść tak rozumiana polityka Rosji na świat sprowadziła. K
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
7
MYŚL JP II
kazuje się, że tego typu treści są nie tylko irytującą chorobą żądnych kasy mediów elektronicznych, ale i doskonałym środowiskiem do szerzenia dezinformacji. Takie są realia. Dzisiejsze „wiadomości” mają niską jakość, często wręcz nie mają sensu, a ich jedynym celem jest wzbudzenie emocji, kradzież czasu i zmuszenie użytkownika do „kliknięcia” w tytuł. Ta nienośna biegunka pseudoinformacyjna sprowadza się choćby do tego, że w chwili, gdy piszę ten tekst, na jednym z największych polskich portali informacyjnych „główne wiadomości” widnieje zestaw zagadkowych tytułów w typie: „Łzy trenera polskich skoczków. – Muszę to przyznać” (O co chodzi? Kliknij! – przyp. W.M.) i przerażających doniesień: „Robimy mało testów, ale nie tu jest problem. Prof. Gut ostrzega rząd” (Straszne! Kliknij! – przyp. WM) czy „Będziemy ofiarami. Słowa prof. De Barbaro niepokoją” (Sprawdź, kliknij! – przyp. WM). I tak każdego dnia. Można spytać: kto uznaje, że są to treści tak ważne, że trzeba je
Słowo ‘kariera’ pochodzi od francuskiego ‘carrière’ i oznacza galop, szybki bieg, wyścig. Włoskie słowo ‘carriera’ ma podobne znaczenie, tak jak i angielskie ‘career’. Zatem kariera w sektorze zawodowym lub publicznym to wyścig w osiąganiu kolejnych celów. Jeśli wyścig, to rozłożony na kolejne etapy. Jeśli wyścig, to z kimś: z innymi, chcącymi osiągnąć w podobny sposób podobne awanse lub dobra finansowe. Kariera umożliwia zdobycie prestiżu w społeczeństwie i prawa do wynikających z niego przywilejów.
na doskonalenie moralne i estetyczne, odpowiedzialnie wykonywali swe obowiązki wobec poddanych? Czy Wilczek – wywodzący się z pokoleń poddanych władzy szlachec kiej, niewątpliwie zbyt często opresyjnej – się upodmiotowił, stając się dość szybko partnerem w interesach innych karierowiczów, ale tylko czekał lada okazji, aby ich okpić? Czy to raczej okazja i brak skrupułów w korzystaniu z niej zapanowały nad Wilczkiem? Jednak w przypadku Wilczka można wskazać na pewne oznaki upodmiotowienia człowieka pochodzącego z gnębionego przez wieki ludu, a teraz jednak w jakiś sposób realizującego własny interes w cynicznym wydobywaniu się z dna społecznego po szczeblach kariery. Podczas gdy Borowiecki w końcu uświadomił sobie marność celów, jakie sobie postawił i osiągnął, Wilczek ma małe szanse, aby dojść do takiej refleksji, jeśli nie obudzi się w nim w porę sumienie (o którym więcej w listopadowym „Kurierze WNET”). Na jakimś etapie kariery zostanie pokonany przez sprytniejszych lub popadnie w konflikt z prawem, albo też w nuworyszowskim zadufaniu będzie się delektował dorobkiem self made man’a. Czyżby zatem kariera była dobrem dla ludzi pochodzących z nizin społecznych i o niskim poczuciu moralności?
Uczestnictwo według Karola Wojtyły
Kariera czy służenie sobą? Teresa Grabińska
I
nną wartością, którą niesie kariera, jest – jak to podnoszą apologeci karierowiczostwa – wolność. Ale o jaką wolność chodzi? Jeśli o tę pozytywną – DO (o której więcej w listopadowym „Kurierze WNET”), to jest ona nieodłączna od podmiotowości osoby ludzkiej w jej samostanowieniu. A więc podniesione zastrzeżenia względem podmiotowości dotyczą także wolności DO. Jeśli jednak chodzi o wolność negatywną – OD, to to, w jakim zakresie można ją osiągnąć, zrobiwszy karierę, najlepiej świadczą znów słowa Borowieckiego: „– Chciałem tego, pożądałem i mam, mam! – pomyślał z nienawiścią niezgłębioną niewolnika, spoglądając na czerwone mury fabryk swoich, na tego potwornego tyrana”. Następną wartością, która rzeczywiście w pewnym stopniu towarzyszy robieniu kariery, jest doskonalenie umiejętności i kompetencji zawodowych, dochodzenie w nich do mistrzostwa. Jednak i tu zjawia się pewna wątpliwość w konfrontacji z oceną wartości mistrzostwa przez Arystotelesa. I tu bowiem istotna jest intencja i konieczne zachowanie podmiotowości. Ponad 2300 lat temu Stagiryta krytykował w Polityce popisujących się zawodowo mistrzów muzyki, ponieważ „doświadczenie pokazuje, że stają się rzemieślnikami, gdyż cel, jaki sobie wytknęli, jest marny. Pospolity bowiem słuchacz zwykle ujemnie oddziałuje na muzykę przez to, że artystów, którzy się w grze względem na niego kierują, wedle siebie urabia duchowo i niszczy fizycznie przez pobudzenie do nadmiernych wysiłków”. Gdyby jednak spojrzeć na robienie kariery przychylnym okiem i np. wskazać na wzrost sprawczości człowieka znajdującego się na wyższym poziomie decyzyjnym w strukturze zawodowej lub publicznej, a w związku z tym
RYS. WOJCIECH SIWIK
W
tradycyjnej kulturze polskiej robienie kariery ma wydźwięk pejoratywny. Dążenie do osiągnięć zawodowych, majątku, awansu w pozycji społecznej, gdy zdobywane uczciwą pracą, dzięki wykorzystaniu własnego talentu i przy wsparciu innych ludzi, nie jest wszak robieniem kariery. To spełnienie losu każdego człowieka, który jest świadom swej podmiotowości, swego posłannictwa i potrzeby doskonalenia się w różnych sprawnościach etycznych i działaniu praktycznym. Tymczasem ustawienie ludzi w roli psów gończych lub ścigających się szczurów zdaje się być elementem odczłowieczającym. Kariera nosi w zanadrzu jakiś podstęp w wyprzedzaniu innych, jakiś element nieczystej gry, bezwzględność w stosunku do rywali, a nade wszystko wymaga skupienia na własnym, egoistycznie pojętym interesie, na JA. Nic dziwnego, że pozycja karierowicza jest chwiejna; zawsze bowiem przez innego karierowicza może być w podobnie brutalny sposób zepchnięty z kolejnego zdobytego szczebla kariery, przegoniony na kolejnym etapie. Pod znakiem zapytania stoi szczęście człowieka (o którym więcej w eseju w październikowym „Kuriera WNET”) osiągającego sukces w karierze. W nieocenionej Ziemi obiecanej Władysława S. Reymonta Karol Borowiecki, gdy już wspiął się na szczyt własnej kariery, w takich oto gorzkich słowach ów upragniony stan określił: „– Tak jestem egoistą, tak poświęciłem wszystko dla kariery… (…) Poświęcił wszystko i cóż ma teraz? Garść pieniędzy bezużytecznych i ani przyjaciół, ani spokoju, ani zadowolenia, ani chęci do życia – nic… nic…”. I przestrzegał potencjalnych karierowiczów w taki oto sposób: „– Człowiek nie może żyć tylko dla siebie – nie wolno mu tego pod grozą własnego nieszczęścia”. Borowiecki, wychowany w tradycyjnej szlacheckiej kulturze polskiej, przyznał, że w gruncie rzeczy dobrze wiedział o marności karierowiczostwa, że powinien się spodziewać rozczarowania wynikiem już wtedy, gdy wstępował na drogę kariery łódzkiego fabrykanta. Jednak poddał się „postępowemu” trendowi rywalizacji o kapitał i o lokalną władzę. Inny karierowicz z Ziemi obiecanej, niejaki Stach Wilczek, zdobywał kapitał nikczemnym lichwiarstwem, hamowany w swojej pożądliwości jedynie przepisami prawa. „Był głodnym od wieków i przez tyle pokoleń poniewieranym, tratowanym przez mocniejszych, odpychanym od stołu życia, przepracowanym, łaknącym – teraz przyszła kolej na niego, podnosił głowę, wyciągał chciwe ręce, chwytał zdobycz i nasycał głód odwieczny. – Odbiję sobie wszystko i za wszystko!”. Niektórzy usiłują w robieniu kariery odnaleźć wartości, odkryć w nim jakieś dobro. Często wskazują na upodmiotowienie człowieka wstępującego na drogę kariery i podążającego nią, zarządzającego sobą – jak twierdzą. Czy jednak Borowiecki się upodmiotowił, czy też zatracił swą podmiotowość kształtowaną przez liczne pokolenia tych przodków, którzy zważali
Dopiero klęska karierowicza, gdy zachował jeszcze resztki sumienia prawego, zmusza go do rozejrzenia się wokół siebie i do oszacowania strat, jakie poczynił w sobie i we wspólnocie, wspinając się po szczeblach kariery.
Ile razy spotkali się Państwo z sytuacją, że klikając w jakiś „sensacyjny tytuł” w internecie otrzymywali Państwo informację kompletnie pozbawioną nie tylko znaczenia, ale i sensu? Ale klikaliście i pewnie nieraz zrobicie to ponownie.
Wojciech Mucha zaserwować milionom Polaków? Co takiego dzieje się w redakcjach, które przyjmują taki model komunikacji? Wreszcie – dlaczego robi się z nas idiotów, karmiąc nas tymi clickbaitami – bezsensownymi wiadomościami o chwytliwych tytułach, które mają sprawić, że nabijemy temu czy innemu serwisowi oglądalność? Odpowiedz jest prosta – robi się to dla pieniędzy. Dla statystyk, które potem pokazuje się reklamodawcom, wreszcie, w szerszym planie, dla przyzwyczajania czytelnika
tych śmieciowych informacji do dalszej konsumpcji podobnych treści. Ogłupia się nas, po prostu. Że robią to durnie? Cóż, świadczy to tylko o nas… Oczywiście może pomyślą Państwo, że przecież wszyscy o tym wiemy, że nikt się na to nie nabiera. Gdyby tak było, żaden macher od mediów nie wymyślałby kłamliwych, szokujących, wyolbrzymiających tytułów. Nikt nie traciłby czasu na kompilowanie „newsów”, w których jedyną treścią jest kretyński komentarza polityka,
który ten wcześniej zamieścił w serwisie społecznościowym lub relacja z programu publicystycznego, gdzie w zależności od linii programowej portalu ten czy ów został „zmasakrowany” lub „zaorał” przeciwnika. Gdyby to „nie żarło”, nikt by tego nie robił. Tymczasem i wśród moich znajomych mam ludzi, którzy nie ustają w konsumpcji i przekazywaniu dalej podobnych treści. Czyli działa. Co to ma jednak wspólnego z dezinformacją? Wbrew pozorom
mogącego skuteczniej urzeczywistniać wybrane dobro, to karierowicz musi się niejako „nawrócić”, tzn. zawrócić z drogi kariery. Po pierwsze, musi sobie zdać sprawę z marności własnego człowieczeństwa, mimo sukcesu zawodowego lub finansowego. Po drugie, musi zadośćuczynić złu, które wyrządził podczas eliminowania konkurentów i bezwzględnej walki „o swoje”. A tak się czasem dzieje z tymi, którzy zrobili karierę: stają się filantropami, służą potrzebującym swoim majątkiem i koneksjami, rezygnują z „życia na świeczniku”. I znów przykładem tej przemiany jest Borowiecki z Ziemi obiecanej, który w ostatnim zdaniu wybitnej powieści mówi: „– Przegrałem własne szczęście!... Trzeba je stwarzać dla drugich”. W zawróceniu z drogi kariery zjawia się wreszcie ten drugi, bliźni – TY. Alienacja karierowicza przekształca się wtedy w służbę innym, w uczestnictwo (partycypację). W nurcie personalizmu Karol Wojtyła uczestnictwu, jak i alienacji poświęcił wiele uwagi w swoich pismach. A na początku pracy z 1975 r. pt. Uczestnictwo czy alienacja? wskazał na podstawową antynomię w znaczeniach obu terminów.
R
obiący karierę w trybie wyścigu, równolegle do wspinania się po jej szczeblach podlega alienacji (wyobcowaniu). W relacji JA–TY (drugi, bliźni) zjawiają się coraz głębsze rysy, oddalające realizację wymaganej już w Etyce nikomachejskiej Arystotelesa przyjaźni, która czyni ze zbiorowiska ludzi wspólnotę (także pracowniczą). Alienacja zaś wyzwala lub wznieca takie emocje jak zawiść, nienawiść, skłonność do agresji, niechęć. Te negatywne uczucia w stosunku do TY nie tylko godzą w TY, ale z równą, a może i większą siłą godzą w JA (zwykle rodzą depresję), na skutek destruowania moralnego sprawcy przez własny czyn (o czym szerzej w czerwcowym „Kurierze WNET”). U tych, którzy zachowali w jakimś stopniu sumienie prawe, opanowujące ich ujemne uczucia powodują cierpienie JA, mimo osiągnięcia sukcesu. We wspomnianej pracy Karol Wojtyła pisał: „Alienacja oznacza (…) nie co innego, jak zaprzeczenie uczestnictwa, osłabienie czy wręcz zniweczenie możliwości przeżycia innego człowieka jako drugiego »ja«”. Budowanie relacji JA–TY nie opiera się wyłącznie na człowieczeństwie (na warstwie ontycznej bezpieczeństwa personalnego – jakby to nazwała pisząca). Niezbędne są te elementy kultury, które dostarczają wzorów relacji interpersonalnej, zgodnych z ludzką bytowością, i przekładają je na psychologię zachowań społecznych. Współcześnie obserwowany proces alienacji jest tak powszechny, że Karol Wojtyła takimi oto słowy wyrażał swoją troskę o ludzkość: „Zachodzi pytanie, czy niebezpieczeństwem alienacji nie jest zagrożona cała nasza cywilizacja, zwłaszcza atlantycka, z jej prymatem interesu i techniki”. Słowa napisane prawie pół wieku temu nabierają jeszcze większego znaczenia w obliczu postępującej szybko wirtualizacji relacji międzyludzkich i transhumanistycznej zapowiedzi technologizacji biologicznego uposażenia człowieka.
– wiele. Oprócz tego, że samo w sobie jest zaśmiecaniem mózgu, to zalew treści niskiej jakości jest doskonałym nośnikiem fake newsów. Przyzwyczajenie umysłu do bzdurnych lub sensacyjnych wieści o tym, że „jedna baba drugiej babie”, stępienie wrażliwości i koncentracji powoduje, że kolporterzy dezinformacji mają zadanie proste jak nigdy – nie muszą się wysilać. Jeśli nasz umysł nie tylko przyzwyczaja się do niewymagających przekazów, swoistego darmowego medialnego fast foodu, to tym łatwiej jest wcisnąć nam przekaz, w który jeszcze nie tak dawno z pewnością byśmy nie uwierzyli. Coś jak wirus, który przenosi się na wiele metrów w chmurze kaszlu. Czy jest z tego wyjście? Cóż, naukowcy go szukają. Jak czytamy w „Scientific American” – najstarszym amerykańskim miesięczniku popularnonaukowym (wydawanym od 1845 r.) – im prędzej odejdziemy od tworzenia i udostepniania materiałów niskiej jakości, tym szybciej pozbawimy twórców dezinformacji nośników tejże. Amerykanie piszą wprost: Może najwyższa pora zacząć zmuszać ludzi do płacenia za udostępnianie lub otrzymywanie informacji? I nie chodzi
Karol Wojtyła w ukazywaniu przeciwieństwa uczestnictwa w stosunku do alienacji zalecił – po pierwsze – zastąpienie relacji JA–TY relacją JA–MY, gdyż „zaimek ‘my’ bardziej zdaje się wskazywać na wielość, a pośrednio tylko na osoby przynależące do tej wielości [społeczności – T.G.]”. Jednak wielość (społeczność) z punktu widzenia personalizmu to byt przypadłościowy, a nie substancjalny (w języku tradycyjnej filozofii). Charakteru substancjalnego wielość podmiotów (społeczność) nabiera wtedy, „kiedy właściwy swój sens czerpie wyrażenie ‘my’ z dobra (wartości), które – jednocząc wiele ludzi – zasługuje na nazwę dobra wspólnego”. Zaimek MY, bardziej niż TY, „zawiera w sobie przynajmniej wezwanie do wspólnoty”.
P
o drugie, Karol Wojtyła podkreślił, że nie wystarczy do pełnego zrozumienia uczestnictwa to, że człowiek zanurzony w owej wielości „działa z innymi”. Oczywiście, działając z innymi „ma jakiś udział w całości większej niż on sam, że w niej uczestniczy”. Jednak w personalistycznym rozumieniu uczestnictwo jest czymś więcej. „Uczestnictwo jest poniekąd właściwością osoby działającej i bytującej wspólnie z innymi. (…) [D]ziałając i bytując w ten sposób człowiek spełnia sam samego siebie”. Polega to na podwójnym sprawstwie ludzkiego czynu. Czyn nie tylko wywołuje skutek w otoczeniu, lecz człowiek, podejmując czyn wspólnie z innymi, „jest zdolny do urzeczywistnienia personalistycznej wartości swojego czynu”, tzn. czyn kształtuje go moralnie – buduje albo niszczy jego osobowość ontyczną. Personalizm wyklucza zatem indywidualistyczne działanie, nakierowane na JA, przeciw TY, na własną korzyść i sukces mimo wszystko. A takie cechy nosi robienie kariery. Przedstawione rozważania nie powinny skłaniać czytelnika do wniosku, że zrobienie kariery jest jakimś etapem w dojrzewaniu służenia sobą innym. Nic bardziej błędnego! To dopiero klęska karierowicza, gdy zachował jeszcze resztki sumienia prawego, zmusza go do rozejrzenia się wokół siebie i do oszacowania strat, jakie poczynił w sobie i we wspólnocie, wspinając się po szczeblach kariery. Powrót do naturalnej postawy służenia sobą jest dla niego szansą odrodzenia się jako osoby. Potrzeba zamiany kariery z wyścigu po sukces na doskonalenie się zawodowe w służbie innym okazuje się nie tylko odwiecznym postulatem tworzenia harmonijnej i twórczej wspólnoty (w naszej kulturze na pewno od Arystotelesa, jak i w nauce społecznej Kościoła – NSK). Współcześnie w tzw. postępowym świecie, lekceważącym Arystotelesa i NSK, dają jednak o sobie znać trendy w naukach o zarządzaniu, które wyraźnie wskazują na konieczność kształtowania zgranej, wydajnej i odpowiedzialnej wspólnoty (pracowniczej). Znani autorzy tego obiecującego nurtu to np.: Rober K. Greenleaf (o przywództwie służebnym w np. The Servant as Leader), Stephen R. Covey (o tworzeniu przyjaznych wspólnot pracowniczych, w np. Zasady skutecznego przywództwa), Frédéric Laloux (o tzw. turkusowym modelu zarządzania, w Pracować inaczej). K
koniecznie o pieniądze: „Płatność może mieć formę poświęcenia czasu, pracy umysłowej, takiej jak układanie puzzli lub mikroskopijnych opłat za subskrypcje lub użytkowanie”. Wszystko dlatego, że – jak zauważają badacze: „Bezpłatna komunikacja nie jest bezpłatna. Obniżając koszt informacji, zmniejszyliśmy jej wartość i zachęciliśmy do jej fałszowania”. Czytelnicy „Kuriera WNET” zapewne mają tego świadomość. Wszak to bodaj ostatnia gazeta w Polsce ukazująca się w formacie broadsheet, który już poprzez swoją formę zmusza odbiorcę do pewnego fizycznego wysiłku i intelektualnego skupienia. Tu nie ma „kliknij i zapomnij”, nie ma też śmieciowych treści, bo nikt ich nie chce. Czy jednak jesteśmy w stanie wygrać globalną walkę z wirusowymi wiadomościami, infodemią, klikofilią czy portalozą? Czy zmusimy wydawców serwisów internetowych, by zrezygnowali z zysku i publikowali „ambitne treści” w stonowany sposób, i to jeszcze obarczając dostęp do nich rygorem intelektualnego wysiłku lub mikropłatności? No nie, to na pewno się nie uda. A siewcy fake newsów wiedzą o tym doskonale. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
8
R E K L A M A
P·O·L·S·K·A
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
9
GERMANIZACJA
Z
wróciłem uwagę na niebezpieczne zagrywki polskich danzigerów już w 2017 r. Zresztą nie do końca jestem pewny określenia „polskich”, bo nie o status formalny tu chodzi, ale idee przyświecające działaniu owych miłośników niemieckiej przeszłości Gdańska. Mój artykuł do dziś ma ponad 310 tysięcy wejść. Mało który może z nim w tej materii konkurować. Już w 2019 r. musiałem dać uzupełnienie. Problem Gdańska istnieje i daje znać o sobie. Wszedł w fazę, kiedy władze Rzeczypospolitej nie powinny być bierne. Pozwalam sobie przypomnieć to, co pisałem sukcesywnie w tej sprawie i postawić kropkę nad „i”, bo rzecz zaczyna mieć swój dalszy ciąg, zbyt mocno przypominający tamten sprzed 80 lat.
Rząd II RP świadom był ogromnej wagi statusu Polski we Freie Stadt Danzig. Nie licząc tego, co czynił Konsulat Polski w Gdańsku, wystarczy uświadomić sobie przygotowanie na każdą ewentualność Westerplatte, polskiego przyczółka nad Motławą. Zdał on egzamin we wrześniu 1939 r. Dziś trzeba się szarpać z lokalnymi władzami Gdańska, jeszcze stale polskimi, o zapewnienie Westerplatte należnego miejsca nie tylko w historii, bo tego nikt nie jest w stanie ruszyć, ale – co gorsza – o godne traktowanie tego miejsca przez włodarzy Gdańska.
Gdańsk – problem redivivus? Ks. Zygmunt Zieliński
Żądamy używania rozumu Niepoprawni.pl, 24 stycznia 2017 (do 25 X 2020 – ponad 310 tys. wejść)
Tytuł nawiązuje do artykułu na Niepoprawni.pl pt. Żądamy Wolnego Miasta Gdańsk. Spodziewać się można, że któryś z kolei głos demokratyczny odezwie się w sprawie przywrócenia Generalnego Gubernatorstwa – jak demokracja, to demokracja – wszystkie chwyty dozwolone. Z autorem podpisującym się: jazgodyni zgadzam się w stu procentach i zamiast komentować poruszony przezeń problem, po prostu odsyłam do jego tekstu, który warto przeczytać, by nie lekceważyć takich idiotycznych pomysłów, jakie niektórym rodzimym gangsterom chodzą po głowie. Czy aby tylko rodzimym, to pytanie? A następne pytanie, czy pozostawiono by im zagarnięte łupy, gdyby znowu na tablicy przed miastem widniał napis: „Freie Stadt Danzig”. A gdyby udało się urwać jeszcze kawał Polski, to mogliby nawet napisać „Freistaat Danzig”. Albo po prostu: „Hansestadt Danzig”. Byłoby nawet zręczniej, bo ukryto by element aneksji. Złodziejowi, jak już raz zacznie kraść, zamiast resztek zdrowego rozsądku pozostaje tylko pazerność, nawet gdyby miał się tym, co pochłania, udławić. Wiadomo, o kim mowa. Ale wiadomo też, jaką Gdańsk – ów „Freie Stadt Danzig” – rolę spełnił w naszej najnowszej historii, dlatego łapy precz od tego tematu. Nie wątpię, że władze nasze zareagują na każdą głupotę w tym względzie. Jeśli już jesteśmy przy, nazwijmy to, nazewnictwie, choć to coś znacznie więcej – zwróćmy uwagę na inny nonsens, niegdyś zaplanowany, bo w czasie PRL nie mówiło się o Niemcach jako zbrodniarzach wojennych. Zbrodniarzami byli naziści, a Niemcy mieszkali wszakże też w NRD; czyż wypadało ich nazywać zbrodniarzami wojennymi? A więc, kiedy chciałem w czasie PRL dać tytuł książce: Życie religijne w Polsce w czasie okupacji niemieckiej, cenzura zażyczyła sobie, żeby było: w hitlerowskiej. Cóż było robić? Obecnie, kiedy pewne lobby, jakie – nie wspomnę, bo zaraz przykleją mi wizytówką anty… – współpracują nad ukuciem takich pojęć w odniesieniu do holocaustu i wojny, jak ‘bystanders and perpetrators’ (gapie i sprawcy) w odniesieniu do Polaków, których w czasie wojny zginęło też ponad 3 miliony, w tym ileś tam tysięcy za ratowanie Żydów, niektórzy nasi idioci (jak inaczej ich nazwać?) publicznie domagają się, żeby nie mówić o zbrodniach Niemców, bo rzekomo popełniali je naziści. I taki facet był rzecznikiem jakieś partii, ale w końcu – jaka partia, taki rzecznik. Można by te idiotyzmy tylko wykpić, bo prowadzenie w tej materii rzeczowej dyskusji jest upokorzeniem dla każdego rozgarniętego człowieka. Ale ludzie dopuszczani z takimi bredniami do mediów, ba, nawet do sejmu, bardzo szkodzą wizerunkowi Polski i Polaków. Nawet ci Niemcy, którzy pracują nad zepchnięciem na Polskę odpowiedzialności za wojnę, w duchu śmieją się z tych „bornierte Polen” – ograniczonych, głupich Polaków, którzy sami dostarczają im na siebie amunicji. Nie wiem, czy i jak takie usługi są wynagradzane, ale niezależnie od tego, z tymi ludźmi nie powinno się prowadzić dyskusji, ale jak kiedyś durnych uczniów – sadzać ich do oślej ławki. To jedno. A więc nie: hitlerowski, nie nazizm, w odniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie. Do 1945 r. w NSDAP było około 8,5 miliona członków – +/10% ludności Niemiec. To zwykli Niemcy popierali Hitlera i robili wszystko, co im rozkazał, a narodowi socjaliści byli wśród nich. Jest jeszcze trzeci problem, który coraz bardziej „stawia się na głowie”.
Dlaczego? Trudno dociec, choć można mieć różne przypuszczenia. To coś takiego, jak z nazizmem. Chodzi o udział Polaków w siłach zbrojnych III Rzeszy. Było ich chyba coś około 400 tys. Ryczałtem sądzić, że jako Polacy zostali zmuszeni do służby wojskowej, jest fałszem od początku do końca. Mogło tak być na Śląsku, choć i tu trzeba sprawę traktować indywidualnie. Takich „stockpolen” albo, jak ich nazywano, „nationalpolen”, raczej nie brano, gdyż był to element niepewny. Nie będę wdawać się w szczegóły tych praktyk. Gdy chodzi o Freie Stadt Danzig, sprawa była jasna. Obywateli
Nie hitlerowski, nie nazizm – w odniesieniu do zbrodni wojennych. Były po prostu niemieckie. Do 1945 r. w NSDAP było około 8,5 mln członków – +/10% ludności Niemiec. To zwykli Niemcy popierali Hitlera, a narodowi socjaliści byli wśród nich. Wolnego Miasta, bez względu na narodowość, traktowano jak obywateli Rzeszy. Zupełnie inaczej miała się rzecz w przypadku obywateli tzw. Reichsgau Danzig-Westpreussen. Tutaj od 1942 r., na mocy dekretu gauleitera Alberta Forstera, zaprowadzono tzw. volkslistę. Ludność polska została wezwana do składania podań o przyjęcie na nią, w kategoriach III lub IV, w zależności od stwierdzonego stopnia zniemczenia jednostki lub jej polonizacji. Każdy składający podanie musiał stawić się przed landratem i poddać się egzaminowi (Prüfung), gdzie musiał wyprzeć się polskości i prosić o dobrodziejstwo przynależenia do narodu niemieckiego. Niech nikt mi nie wmawia np., że stosowano przymus; przeciwnie, dużą część wniosków odrzucono, a przyjmowano zwłaszcza te, gdzie w rodzinach byli dorośli mężczyźni wcielani następnie do wojska. Tzw. eingedeutscht, mający III lub IV grupę, stawali się obywatelami III Rzeszy, tym samym zrzekali się obywatelstwa polskiego, co po wojnie miało pewne konsekwencje. Cała reszta Polaków na tym terenie, ja też do nich
należałem, nie miała żadnego obywatelstwa, ale byli to tzw. Reichsschutzangehörige – podopieczni Rzeszy, czyli ludność przeznaczona do wywózki. Ostatnio czytałem czyjeś wywody, jak to ci zmuszeni do służenia w armii niemieckiej cierpieli, jak dezerterowali jako polscy patrioci. Nie można temu zaprzeczyć w wielu przypadkach, choć nie we wszystkich. Sam byłem świadkiem, jak żołnierze, właśnie ci eingedeutscht, słabo mówiący po niemiecku, będąc na urlopie z frontu wschodniego, chwalili się – niekiedy nawet kilkoma – panzerzerstörerabzeichen (medalami za zniszczenie czołgu), jak opowiadali o swoich wyczynach frontowych. Jeśli kto nie chce wierzyć, jak bardzo zależało wielu Polakom na zdobyciu obywatelstwa niemieckiego, niech poczyta sobie ich odwołania do landratur przechowywane w archiwum wojewódzkim w Bydgoszczy. Dajmy więc spokój legendom i nie wypowiadajmy się o czymś, o czym nie mamy pojęcia. Ja tam żyłem. Jako dzieciak widziałem i starałem się już rozumieć zarówno tragedię, jak i podłość. Tragedię tych, którzy ze strachu podpisywali wniosek o volkslistę i tych, którzy cieszyli się, że na niemieckie kartki żywnościowe dostaną masło, którego dla Polaków nie przewidziano. Natomiast nie znam żadnego przypadku, żeby z tego terenu kogoś przymusowo zabrano do niemieckiej armii.
Postscriptum: Danzig Deutsche Hansestadt? Częściowo w: Niepoprawni.pl 1 II 2019 r.
Po blisko dwóch latach od ukazania się powyższego tekstu problem Gdańska nie tylko nie zaniknął, ale się zaostrzył. Wracam pamięcią do lat 90., kiedy bywałem w Dusseldorfie, gdzie w znanej Lambertuskirche jest grobowiec biskupa Karla Marii Spletta, w latach międzywojennych i czasie wojny biskupa diecezji gdańskiej, w latach okupacji zarządzającego także diecezją chełmińską. Rozmawiałem wtedy z niektórymi gdańszczanami, których w tym mieście była spora grupa. Rozumiem ich przywiązanie do swego miasta rodzinnego, co zresztą na ogół manifestowali w sposób bardzo taktowny. Co mnie wszakże zaskakiwało, to opowieści również gdańszczan z urodzenia, deklarujących się jako Polacy i chyba faktycznie nimi będący, którzy także z nostalgią wspominali ten dawny, niemiecki Gdańsk. Z rozmów tych wynikało, jakoby w Wolnym Mieście Gdańsku obywatele bez względu na narodowość traktowani byli jednakowo i dzielili te same obawy przed nadmierną ingerencją państwa polskiego w sprawy Gdańska. W ich przekonaniu w podobny sposób traktowano wysiłki III Rzeszy zmierzające do dominacji w Wolnym Mieście. Kiedy zagadnąłem kiedyś o oflagowanie niemal wszystkich domów, także prywatnych, chorągwiami ze swastyką, a także o tłumne i gorące witanie odwiedzających Gdańsk bonzów hitlerowskich, nie znajdowano przekonywającej odpowiedzi. Podobnie reagowano na pytania o rolę Gdańska
w 1939 r., o udział Danziger Heimwehr w ataku na Westerplatte i Pocztę Gdańską, o okrucieństwa wobec Polaków, o mord pracowników i obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. W jednym przypadku wypowiedź starszego już byłego gdańszczanina wprost zdumiewała. Powiedział, że musi przyjść czas, kiedy Gdańsk, stary hanzeatycki port, od zawsze niemiecki, znowu się nim stanie. Oczywiście był to przyjaciel Polaków, bez pretensji do nich o posiadanie Gdańska, podarowanego im przecież przez Stalina. Zapewnił też, że sporo Polaków-gdańszczan głośno tego nie powie, ale w zaufaniu – owszem. Tylko w jednym przypadku znalazłem niedwuznaczne potwierdzenie takich poglądów, i to u dobrze mi znanego człowieka, którego bym nigdy o to nie posądzał, gdyż w Polsce głosił poglądy diametralnie przeciwne. W pełni zrozumiałem sens tamtych rozmów dopiero w ostatnim czasie, kiedy z Gdańska zaczęły dochodzić głosy przypominające tamte z Dusseldorfu. Pod płaszczykiem samorządu zaczęto Gdańsk traktować jako miasto o wyjątkowym statusie. Przy tym nie strajk w Stoczni Gdańskiej stanowił argument wspierający te ambicje, ponieważ nie wszyscy jego uczestnicy w podobny sposób oceniali jego przeprowadzenie i owoce, nie tylko w postaci przemian, jakie w Polsce nastąpiły, ale także startu w wielką politykę pewnej grupy działaczy. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej postawiło problem Gdańska na nowej płaszczyźnie. Można by przypuszczać, że pewne koła polityczne w Niemczech będą zainteresowane ściś lejszym powiązaniem Gdańska, zwłaszcza gospodarczym, ze zjednoczonymi Niemcami. Zmarły tragicznie prezydent Gdańska mógł spać spokojnie, obojętny na zarzuty mu stawiane. Jego aparycja ułatwiała mu przyjmowanie pozy, jaką przed II wojną światową niejednokrotnie manifestował ówczesny prezydent Senatu Gdańskiego. Jego nazwiska nie będziemy tu przypominać. Sympatie i chęć powrotu do czasów Freie Stadt Danzig, jakże mile widziane za Odrą, uwidoczniły się w gestach władz gdańskich, co w przytoczonym tu artykule z Niepoprawnych.pl opisałem. Wypowiedź Piotra Grzelaka, wiceprezydenta Gdańska, sugerująca winę Polski za wybuch II wojny światowej, nie doczekała się następstw, jakie winny mieć miejsce ze strony polskich władz państwowych. Stanowisko pani prezydent Gdańska w sprawie Westerplatte też daje do myślenia, a już jej projekt obchodów wybuchu II wojny światowej można by uznać za bardzo niewybredny żart, ale wszystko wskazuje na to, że takie obchody, radosne, roztańczone, stwarzające okazję do świetnej zabawy – były poważnie planowane. Spotkały się z dość jednomyślną krytyką i uległy zmianie. To jednak niczego nie załatwia, gdyż osoba czy osoby chcące rządzić – zwłaszcza w Gdańsku – powinny mieć elementarną wiedzę o tym, co wydarzyło się we wrześniu 1939 roku, jaki był początek wojny właśnie w Gdańsku i na Pomorzu w ogóle. Jeśli takiej wiedzy nie
posiadają, to kto powierzył im władze samorządową? Odpowiedź jest prosta – demokracja. Jej słabości znamy doskonale, ale czy można założyć, że ona usprawiedliwia wszystko, także zachowania, które ranią naszą tragiczną pamięć? Jeśli przyjmiemy, że pani Dulkiewicz zna historię II wojny światowej, że zna ją także jej zastępca, to zdumienie z racji ich wypowiedzi rośnie. Każdy logicznie myślący człowiek musi postawić sobie pytanie, czy demokracja usprawiedliwia sprawowanie tak ważnych urzędów przez osoby, które z dziejów Ojczyzny robią kiepski happening? Gdańsk dzięki takim wyda-
Nie mieliśmy wprawdzie Quislingów i Pétainów. Ale mieliśmy i mamy masę kundli, którzy machają ogonkami przed każdym, wobec kogo spłaszcza ich kompleks niższości. I tak jest także w przypadku współczesnego Gdańska. rzeniom nabiera znaczenia, ale niestety w tym najgorszym wydaniu. Ile trzeba będzie włożyć trudu, kiedy wreszcie miastem tym rządzić będą ludzie odpowiedzialni i znający lepiej historię, byśmy w Gdańsku naprawdę byli u siebie, bez reminiscencji do Freie Stadt Danzig, do czasów Greisera i Forstera? Kiedy wróci pamięć o egzekucjach w Wejherowie, Górnej Grupie, Lesie Szpengawskim, Rudzkim Moście, Fordonie, Piaśnicy, Dolinie Śmierci pod Chojcami (gdzie zginął mój ojciec), w Stutthofie i o tylu innych miejscach kaźni? Brak pamięci o tym to może przygotowywanie czegoś podobnego. Użyłem pojęcia ‘Deutsche Hansestadt’, gdyż ‘Freie Stadt Danzig’ to był twór Wersalu – malum necessarium, któremu kres położył Hitler. Jeśli więc Polacy dziś kokietujący Niemców myślą, że wespół z nimi stworzą sobie z Gdańska wspólny z Niemcami folwark, a do tego to wszystko zmierza, to dają tylko popis niebotycznej głupoty i haniebnej zdrady Polski. Nawet gdyby, jak to było w przypadku wielu w przeszłości, stali się znowu eingedeutscht.
Zukunftsmusik – kto dyryguje? Nie mają racji ci, którzy z beztroską odnoszą się do szukania analogii dzisiejszych wydarzeń do tych w końca lat 30. ubiegłego wieku, a reminiscencje z tego, co poprzedzało wybuch II wojny światowej, starają się często włożyć między bajki. Bywa wszakże, że pojawia się jakby wstrząs budzący z drzemki. Oto Kacper Płażyński przekazał portalowi tvp.info następującą informację: „Przewodniczący Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku, Roland Hau, zapytał internautów, czy w obliczu sytuacji w Polsce cały czas chcą zwierzchności Warszawy nad naszym wspólnym Gdańskiem? »To pytanie pobędzie tylko 24 godziny na moim profilu« – zaczął swój internetowy wpis Roland Hau. »Patrząc na to, co się właśnie teraz na naszym przykładzie dzieje, mam pytanie: Czy naprawdę, w swoim bezkrytycznym patriotyzmie, cały czas chcecie zwierzchności Warszawy, a dokładnie jej żoliborskiej dzielnicy, nad naszym wspólnym Gdańskiem?«”. Kacper Płażynski ujawnił zresztą więcej ciekawych faktów w poruszanej sprawie. Oto co znajdujemy na cytowanym portalu: „Sprawą niezwykle bulwersującą dla mnie jest to, że pan Roland Hau, o czym nie wiedziałem, od wielu lat swoich poglądów nie ukrywał. Już w 2002 roku publicznie w liście do jednej z trójmiejskich reakcji mówił o tym, że Gdańsk nie jest polskim miastem i władzami Gdańska jest rząd na uchodźstwie”. Historia nie powtarza się nigdy w tej samej postaci, ale pewne zdarzenia wracają łudząco podobne do tamtych sprzed lat. Zajmowałem się swego czasu mniejszością niemiecką w Polsce międzywojennej. Zapewne dziś nie istnieje w Niemczech instytucja podobna do ówczesnej Deutsche Siftung – chcę w to wierzyć – ale wciąż za to działa sztuczna formacja tzw. ziomkostw, których zadaniem nie jest wprawdzie irredenta, ale podtrzymywanie świadomości utraty ziem, uważanych – słusznie czy nie – za „urdeutsch”, czyli pierwotnie niemieckie. Jako ziemie zabrane Niemcom wymienia się Pommern, Provinzmark Posen, Schlesien. Oczywiście w myśleniu wielu Niemców „urdeutsch” jest, obok Krakowa, także Gdańsk. Tym razem nie chcą jednak powtórzyć zaboru tego miasta w 1793 roku przez Fryderyka Wilhelma II, wówczas już nie króla in Preussen, ale von Preussen, ale wpadli na zgoła lepszy pomysł, polegający na inspirowaniu w samym Gdańsku miejscowego lobby, składającego się z tzw. – jak by ich nazwać w żargonie kulturträgerów – leistungspolen, czyli Polaków na usługach nowych właścicieli. Aż dziwne, jak uporczywie wracają wzorce wypracowane kiedyś przez tzw. Ostarbeit. Awantury proaborcjonistów w Polsce posługują się esesmańskimi symbolami i znanymi z czasów weimarskich burdami ulicznymi. Kto wie, czy wzdychają, by mieć swojego Horsta Wessela. Patrioci – już nie Gdańska, ale, jak chce Hau, naszego wspólnego Hansestadt Danzig, „naszego” w sensie miasta urdeutsch – do żywego przypominają piąta kolumnę, jeśli jeszcze wiemy, co to znaczy. I to nie od dzisiaj, bo to trwa dłużej niż Ostarbeit pana Hau. I to wszystko pod okiem antydemokratycznego PiS-u i ponoć faszystowskiej polskiej publiczności ważącej się urządzać marsze niepodległości. Można bez krzty przesady powiedzieć: déjà vu. Już to wszystko przerabialiśmy. Nie mieliśmy wprawdzie Quislingów i Pétainów. Ale mieliśmy i mamy masę kundli, którzy machają ogonkami przed każdym, wobec kogo spłaszcza ich kompleks niższości. I tak jest także w przypadku współczesnego Gdańska. Samorząd samorządem, ale za Polskę nie jest odpowiedzialny samorząd Gdańska ani teraz, ani nigdy, bo wartością niezbywalną jest Rzeczpospolita i dla tych, którzy są innego zdania, nie ma w niej miejsca. Czy ich zechcą przyjąć mocodawcy, przy których klamce się wieszają, to tylko ich sprawa. Także tych, którzy wstydzą się polskiego obywatelstwa, o których ostatnio Wojciech Mann tak współczująco wspomina. Z wielkiej chmury mały deszcz – powiedzą tak oceniający występy pana Hau i wielu gdańszczan. Ale czy nie było takich, co podobnie mawiali nawet jeszcze w sierpniu 1939 roku? To, co dzieje się w Gdańsku, można porównać do uwertury. Do czego – to się okaże. Ale zawsze dobrze jest znać dyrygenta. Odpowiedzialni na Polskę winni wiedzieć, kto zacz. W 1939 roku wiedzieli, bo służby działały sprawnie, ale myślano, że nie należy drażnić bestii. Na nic się to zdało. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
10
JESTEM DZIENNIKARZEM –
P
rzez cały ten czas Żenia zbierała informacje o torturach i prześladowaniach dysydentów na Białorusi. Opublikowała na swoim kanale kilka historii ofiar brutalności funkcjonariuszy organów ścigania. W sierpniu było bardzo nerwowo. Kilka dni po wyborach kobiety ubrane na biało wyszły na ulice, narodził się ruch protestu kobiet. Potem zaczęły wychodzić w każdą sobotę, chciałam relacjonować te marsze, to było dla mnie bardzo ciekawe. Wydaje mi się, że katalizatorem dla brutalnych działań milicji były wpisy na Telegramie, a szczególnie deanonimizacja – ujawnianie danych osób zaangażowanych w represje. Za chwilę Żenia zostanie dwukrotnie oskarżona o „udział w nielegalnym zgromadzeniu”, za marsz z dnia 29 sierpnia i za to, że wyszła na protest w kostiumie pandy. W tym czasie uwaga władz skupiła się na firmie informatycznej Panda.doc. Jej właściciel, Mikita Mikado, zaoferował pomoc funkcjonariuszom organów ścigania, którzy zrezygnowali ze służby. Część kierownictwa firmy przez sfabrykowane sprawy karne trafiła za kratki, pozostali opuścili kraj.
Jesteś tym, czym jest twój sprzeciw 9 października około godziny 17 Jauhienia wracała ze sklepu do domu: następnego dnia miało się odbyć przyjęcie urodzinowe jej chrześnicy, której w prezencie kupiła dziecięcą porcelanową zastawę oraz wózek dla lalek. Jeszcze na przystanku autobusowym zauważyła dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach, którzy wyraźnie ją obserwowali. W piątek odwołano zajęcia muzyczne jej 9-letniej córki Saszy. Ojciec dziewczynki miał ją odebrać wcześniej ze szkoły i zabrać do domu. Wraz z córką szli w stronę Żeni, kiedy nagle do dziennikarki podeszło dwóch mężczyzn: – Proszę z nami. Byli to oficerowie HUBAZiK-u (Główny Wydział ds. Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją MSW. Dziś jeden z głównych organów prześladowań politycznych na Białorusi, zajmuje się m.in. represjonowaniem dziennikarzy i działaczy opozycyjnych – przyp. red.). Widziałam, że Sasza się boi, zaczyna płakać, drżeć: – Mamo, kto to jest?! – Sasza, nie martw się. Odwróciłam się do oficerów, mówiąc, że straszą mi dziecko. A oni do mnie: – Możemy przestraszyć jeszcze bardziej. Proszę podziękować, że tak delikatnie z panią postępujemy. Jedziemy na komisariat! Poprosiłam o pozwolenie na wejście do mieszkania i zabranie ciepłych rzeczy, bo miałam na sobie tylko cienką bluzę, ale nie pozwolili mi tego zrobić. – Posiedzi pani pół godziny na posterunku i tyle. Pocałowałam Saszę, powiedziałam, że jest silna i wszystko będzie dobrze. Na komisariacie milicji dzielnicy Partyzancki Rajon funkcjonariusze HUBAZiK-u zniknęli, ich miejsce zajęli milicjanci. Ich sposób postępowania z Żenią nie przypominał rutynowego
Jauhienija Douhaja ma 28 lat i współpracuje z różnymi mediami, także zagranicznymi. Prowadzi własny kanał na Telegramie, gdzie pisze o ekologii, feminizmie i kwestiach związanych z płcią. Na początku sierpnia przeprowadziła dla japońskiej telewizji wywiad z kandydatką na prezydenta, Swiatłaną Cichanouską. Po wyborach kraj ogarnęła fala przemocy, ludzie z aresztu śledczego przy ulicy Akreścina w Mińsku wychodzili cali posiniaczeni od bicia.
Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę
Zdejmij majtki i kucnij Przy ulicy Akreścina w Mińsku znajduje się cały kompleks więzienny. Nowy budynek stoi obok starego korpusu aresztu tymczasowego. Do nowego z reguły trafiają osoby aresztowane z powodu wykroczeń, stary jest przeznaczony dla osób, które sądzone są za przestępstwa. Jednak podczas tak masowych represji, jakie mają miejsce teraz, w obydwu częściach znajdują się więźniowie „polityczni”. Nawet jeśli ktoś dostał wyrok tylko kilku dni, może wkrótce stać się oskarżonym w sprawie karnej. Każdy, kto kiedykolwiek był areszcie przy ul. Akreścina, wie, że warunki w nowym budynku są trochę lepsze – niedawno był tam niewielki remont, ubikacje nie śmierdzą tak mocno. O starym budynku mówi się, że to piekło. To właśnie tam trafiła Jauhienija Douhaja.
Wadzim Zamirouski jest fotokorespondentem portalu TUT.by od 2013 roku; dziennikarstwem zajmuje się od roku 2003. Współpracował z takimi redakcjami, jak: Znamia Junosti, Minskij Kurier, BielGazeta oraz z agencją ITAR-TASS.
Przed procesem wyświetlono nam film propagandowy Nazarij Wiwczaryk
O
d 2010 roku jest współorganizatorem konkursu fotografii prasowej „Belarus Press Photo”. Ma specyficzny charakter – spokojnym głosem i w dokładnym porządku chronologicznym opowiada swoją historię. Wadzim pracował za obiektywem nie tylko na Białorusi. Urodził się w Północnym Kaukazie, mieszkał w Jakucji. Do Mińska przeprowadził się w 1991 roku. Jego motto życiowe to: „Zawsze iść do przodu”. W 2014 roku relacjonował wydarzenia na ukraińskim Majdanie. Kilkakrotnie przygotowywał fotorelacje z Donbasu, a podczas pracy na Krymie został aresztowany przez Rosjan. Od rozpoczęcia tegorocznych politycznych zawirowań na Białorusi zatrzymywano go niejeden raz. 2 września w pobliżu stacji metra Puszkińska w Mińsku został brutalnie zatrzymany i pobity przez milicjantów. Jak czytamy na portalu TUT.by: „Wadzim wykonywał swoje obowiązki służbowe, fotografował to, co działo się wokół miejsca pamięci Alaksandra
Tarajkouskiego, który zginął podczas akcji protestacyjnej. Utworzony przez mieszkańców Mińska napis „Nie zapomnimy” zasypano dziś po południu solą drogową. Ludzie, którzy zebrali się tam wieczorem, próbowali ją usunąć z napisu. Chwilę po tym, jak Wadzim poinformował redakcję, że dotarł na miejsce, został brutalnie zatrzymany przez funkcjonariuszy. Należy zaznaczyć, że Wadzim Zamirouski miał na sobie niebieską kamizelkę z napisem „prasa” i identyfikator TUT.by. Spędził około 40 minut w milicyjnym busie, zabrano mu pendrive’y i odesłano do Sucharawa (dzielnica w Mińsku – przyp. red.)”. – Jednak to niejedyna taka sytuacja... – 17 października robiłem zdjęcia podczas protestu studentów. Było ich niewielu, około 150 osób. Nic szczególnego się nie działo. Kolumna ruszyła w dół ul. Rumiancewa, skręciła w ul. Kazłowa i wyszła na prospekt Niepodległości. Wtedy podjechało kilka busów. Wybiegli z nich funkcjonariusze OMON-u, zatrzymali studentów, Darię Śpiewak i mnie. Nie było żadnego ostrzeżenia, nie
Komitet ds. Bezpieczeństwa Informacji
Kiedy mnie przywieziono, przyszła strażniczka i po rewizji osobistej powiedziała: – Zdejmij majtki i kucnij! Potem zabrała mnie na pół godziny do „szklanki” – małej kabiny, w której miałam czekać na przydział celi – wspomina dziennikarka. W celi było bardzo zimno. Wcześniej kazali mi zdjąć sportową koszulkę, bo „mogłabym się na niej powiesić” i zostałam w cienkiej bluzie założonej na nagie ciało. Po chwili zaczęłam krwawić z nosa z powodu spadku ciśnienia. Pani doktor – chuda, młoda kobieta z szarymi lokami, stwierdziła, że ciśnienie krwi Żeni jest bardzo niskie, ale kiedy ta poprosiła o koc, lekarka wykrzyknęła: – Nie wolno ci! Dziennikarka nie dostała niczego, mimo że sąsiednia cela, w której dziewczynie mierzono ciśnienie, była zawalona kocami i materacami. Musiała zadowolić się pustą żelazną pryczą. Lekarka dodała na pożegnanie: – Cóż mogę powiedzieć, nie trafiłaś do sanatorium... Tutaj zdarza się, że kobiety wcześniej dostają miesiączki. Nijak nie mogę pomóc... Strażnik, który zabrał mnie z powrotem do mojej celi, szepnął: – Nawet o tym nie myśl, to nie zadziała, nie wezwę tu karetki. Wtedy zatrzymałam się, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam bardzo głośno: – Ogłaszam strajk głodowy! – Proszę bardzo. Jeśli zdechniesz, zrobisz mi przysługę – odpowiedział. Pierwsza noc w areszcie wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Koleżanka z celi – dziewczyna, która ukradła ze sklepu butelkę wódki – poradziła Żeni owinąć nogi w gazety, żeby tak nie marzły. Temperatura w celi nie przekraczała 13 stopni. Strażnik co godzinę stukał w stalowe drzwi pałką: – Wstać! Starając się utrzymać ciepło, Żenia przykucnęła, próbowała też robić pompki. Rano znów dostała krwotoku z nosa. W sobotę rano do jej celi trafiła doktor
Mężczyzna o zupełnie przeciętnej, niczym niewyróżniającej się twarzy przedstawił się jako „członek Komitetu ds. Bezpieczeństwa Informacji”. Taki komitet nie istnieje na Białorusi. Prawdopodobnie był po prostu śledczym. Chociaż rozmowa odbywała się w zwykłym biurze, zamknął Żenię jak w klatce, przekręcił zamek trzykrotnie, następnie zaproponował „przyjacielską pogawędkę”. – Których z dziennikarzy zna pani osobiście? – Wielu… – Dlaczego pracuje pani dla Biełsatu? – Ale ja nie pracuję dla Biełsatu! – Prowadziła pani tam relacje na żywo. – To nieprawda! – Czy wie pani, że pani przyjaciele próbują destabilizować sytuację? –… – Wie pani, że organizowała pani kobiece marsze? – Niech pan da spokój! – Publikuje pani wezwania do protestów. – Jakie wezwania? – Udostępnia pani linki do relacji Biełsatu, Radia Swaboda. Można to nazwać wezwaniem. – Nie, to tylko wiadomości. – Dlaczego nie publikuje pani normalnych wiadomości? – Myślę, że to normalne wiadomości. – A tak na marginesie, co pisała pani ostatnio na temat ekologii? – Że z powodu promieniowania wielu ludzi zaczyna mieć problemy z tarczycą. Mężczyzna zapisuje w notatniku: problemy z tarczycą. Przywołując dialog ze śledczym, Żenia się śmieje, ale wtedy wcale nie było jej do śmiechu. Milicjanci grozili jej karą więzienia, przekonywali, że wszyscy przyjaciele zeznawali przeciwko niej, radzili „pomyśleć o przyszłości córki”. Ogólnie rzecz biorąc, były to metody podobne do tych, które służby stosowały za czasów Stalina: demotywacja, szantaż, groźby. Człowiek po czymś takim załamuje się i zgadza się na wszystko. Jednak w przypadku Żeni było inaczej. Dziennikarka powołała się na art. 27 Konstytucji Białorusi, który zezwala na odmowę składania zeznań. Śledczy zostali z niczym. Rozpoczął się trzeci dzień głodówki. Podczas śniadania strażnik więzienny w cywilnym ubraniu podszedł do okienka w drzwiach. Namawiał mnie do jedzenia. – Zjedz trochę zupy, proszę! Albo masz, trzymaj mój telefon, zadzwoń do rodziny i poproś o przyniesienie tabletek, przekażemy ci je!
było próśb, żebyśmy się rozeszli. Miałem przy sobie legitymację prasową i robiłem zdjęcia w ramach wykonywania obowiązków służbowych. Zaprowadzili nas do busa, chwilę wozili po mieście, a potem przemieścili do innego pojazdu. Pewnie ze względów logistycznych. Było tam bardzo ciasno, chłopaki siedzieli na podłodze. W końcu wpakowali nas do milicyjnej więźniarki z kabinami w środku i zaczęli rozwozić do komisariatów. – Jak Pan był ubrany w czasie protestu? – Miałem na sobie turkusową kurtkę, a na szyi duży identyfikator redakcji. Trzymałem też dwa aparaty, było widać, że jestem dziennikarzem. Nie stosowano wobec mnie przemocy. Pamięta, że szedł z boku, niebezpośrednio w kolumnie studentów, biorących udział w marszu. Fakt ten nie wpłynął jednak na działania funkcjonariuszy. Znaki rozpoznawcze fotokorespondenta również nie zrobiły na nich najmniejszego wrażenia. – Przywieziono nas na komisariat. Okazało się, że byli tam wyłącznie dziennikarze. Robią tak, żebyśmy nie widzieli, co dzieje się z pozostałymi zatrzymanymi. Podobno na komisariatach traktują ludzi bardzo źle. Nie pobito nas, ale domyślaliśmy się, jak to się skończy. Jeden z funkcjonariuszy, który wydawał się w porządku, powiedział, że trzeba czekać na polecenia od przełożonych. Następnie skierowali nas do aresztu tymczasowego, ale przed przeniesieniem trzeba było wypełnić dokumenty. Wyglądały, jakby ktoś je przygotowywał metodą kopiuj-wklej, do tego z mnóstwem błędów. Na przykład na jednym zaznaczono, że jestem płci żeńskiej, w innym znalazły się błędne informacje dotyczące mojego wykształcenia. Mojej prawniczce udało się dotrzeć do aresztu i pokierowała mnie, gdzie podpisywać, a gdzie nie. Chociaż nie miało to większego znaczenia, bo i tak wszyscy dostają takie same wyroki.
Następnie dziennikarzy przewieziono do aresztu. Po przyjeździe usłyszeli serię znanych wszystkim poleceń: „Twarzą do ściany!”, „Ręce do tyłu!”. Ponieważ grupa została zatrzymana w sobotę, wszyscy czekali na poniedziałek, wtedy sąd miał wydać decyzję. Mieli nadzieję, że skończy się na 3 dobach w areszcie (na Białorusi zatrzymany powinien stanąć przed sądem w ciągu 72 godzin – przyp. red.). – Zaprowadzono nas na projekcję filmu propagandowego. Sklecili bardzo naciąganą historyjkę propagandową, do tego część ujęć była z Majdanu na Ukrainie. Nie było wtedy jeszcze decyzji sądu, nie wiedzieliśmy, czy zostaną nam postawione zarzuty. W grupie, którą przyprowadzono na film, byli różni ludzie, ale wydaje mi się, że wszyscy się wtedy śmiali, bo propaganda była bardzo złej jakości. Dla profesjonalnych reporterów to było oczywiste. Swoją drogą, byłem na Majdanie w Kijowie, spędziłem tam 3–4 tygodnie, więc znałem tę historię od poszewki. Wadzim mówi, że proces odbywał się w formie wideokonferencji. Włączono Skype’a i dziennikarz widział sędzię na monitorze. Bronił się, mówiąc, że miał wszystkie dokumenty i wypełniał polecenie redakcji. To jednak nie poskutkowało. Wadzim nie potwierdził żadnego z oskarżeń. Sąd był poinformowany również o tym, że ma niepełnoletnie dziecko, ale mimo to zapadł wyrok: 15 dni aresztu. Uznano go za winnego udziału w nielegalnym zgromadzeniu (art. 23.4 kodeksu wykroczeń – przyp. red.) oraz niepodporządkowania się funkcjonariuszom milicji (art. 23.4 kodeksu wykroczeń – przyp. red.). – Po moim pobycie w areszcie przy ul. Akreścina mam wrażenie, że zatrudnia się tam wyłącznie osoby, które zgadzają się z ideologią władz. Wśród zatrzymanych byli ludzie, którzy trafili tam przypadkowo, po prostu przechodzili obok. Jeden chłopak szedł na wystawę, ktoś inny chciał zrobić zakupy. Ale dla pracowników więzienia wszyscy jesteśmy wrogami
Kaciaryna Andrejewa przesłuchania, mundurowi byli bardzo nadgorliwi. Natychmiast zabrano jej kolczyki, a z butów wyciągnięto sznurówki. Na początku przyczepili się do zdjęcia na Instagramie, na którym stałam, trzymając plakat z cytatem z piosenki zespołu Krovostok: Bądź zła, kochanie, sprzeciwiaj się systemowi, sprzeciwiaj się bez względu na wszystko. Jesteś tym, czym jest twój sprzeciw, i prawie niczym więcej. – Przyznaj się. To ty koordynowałaś kolumnę protestujących, to ty ich prowadziłaś?! – Nie, to nieprawda! – Wszystko jest nagrane na kamery. Lepiej od razu się przyznaj. Potem zaczęli krzyczeć i szantażować mnie, że przeszukają mój dom na oczach Saszy, że mnie w coś wrobią i zabiorą mi dziecko. Zadzwonili do kogoś: – Dowiedz się, kto z sierocińca może pojechać po dziewczynkę. Na komisariat dzwonili moi przyjaciele, pytali, czy jest tam Jauhienija Douhaja. A gliniarz ostentacyjnie patrzył mi w oczy i odpowiadał, że nikogo takiego u nich nie ma.
filozofii Wolha Szparaha, która została zatrzymana w czasie akcji protestacyjnej. Kobieta dostała poszewkę, potem rzucono jej jeszcze koc. Teraz mogły razem spać pod kocem, przytulając się do siebie na usłanej gazetami pryczy. W celi bardzo śmierdziało, warunki były fatalne. Przynieśli nam brudną szmatę i kazali umyć podłogę. Prosiłam o wezwanie lekarza, ale lekarka przyszła dopiero wieczorem. Dała nam dwie tabletki waleriany, a potem wyprowadzono nas z celi i odbyłyśmy bardzo dziwną rozmowę.
O co się martwisz? Zmierzyli mi poziom cukru we krwi – spadł do dwóch, czyli był bardzo niski. Lekarka zażądała od kierownictwa, żeby dali mi koc. Naczelnik zapytał: – No, czego jeszcze chcesz? Powiedziałam, że chcę czystą poduszkę, bez wszy. I dla mojej koleżanki z celi też. I że chcę wyjść na spacer. Przynieśli czystą pościel. – Zjesz teraz trochę zupy? Ale ja byłam uparta, oświadczyłam, że głodówka będzie trwać, dopóki mnie nie wypuszczą. Wkrótce wszyscy więźniowie wyszli na spacer. Oprócz głodu Żenia była też odwodniona – w ciągu dnia przyjmowała tylko dwie szklanki płynu. Strażnik od czasu do czasu opierał się o okienko: – Piękna, chodź tu, czego chcesz? Zrobię ci bardzo dobrą kawę, moją własną. Ale za to masz zjeść państwową kiełbasę. – Sam sobie zjedz państwową kiełbasę! – Jaka niepokorna! W nocy z niedzieli na poniedziałek nikt nie stukał pałką w drzwi. Wcześnie rano, kilka godzin przed procesem, przyniesiono materace.
Nieudany weekend Jak mówi Żenia, pracownicy aresztu stale się z jej powodu kłócili: nie chcieli, żeby na ich zmianie doszło do jakiegoś „incydentu”. Przyszli po mnie około dwunastej, a proces odbył się dopiero przed osiemnastą. Najwyraźniej nie chcieli, żebym siedziała w celi. Bardzo źle się czułam, obraz rozmywał mi się przed oczami. Słyszałam, jak szeptali: – Jeszcze głodnej brakowało… A co, jeśli nam tu zejdzie?! Gdy czekałam na swoją kolej, widziałam pobitych ludzi wychodzących z sali sądowej z dumnymi twarzami. Dostając wyroki do odsiedzenia, śmiali się gliniarzom w twarz. Żenia została uznana za winną i ukarana grzywną w wysokości 810 rubli białoruskich (około 1200 złotych – przyp. red.). Kiedy wróciłam do domu, moja córka wracała z dziadkiem ze szkoły. Zobaczyła mnie i podbiegła się przytulić. Zbliżał się Dzień Matki (na Białorusi Dzień Matki obchodzony jest 14 października – przyp. red.), robili w szkole laurki. Sasza dała mi wycięte z papieru serce. Narysowała na nim czarny drut, a obok bestię i podpisała: OMON. Wewnątrz widniały daty mojego zatrzymania i wyjścia na wolność. Czy płakałam choć raz? Nie, ani razu przez cały pobyt w areszcie. Nie chciałam im pokazać, że dałam się złamać. Fizyczny ból też był – od spania na żelaznych pryczach zostały mi siniaki na pośladkach. Płakałam już na wolności, gdy dowiedziałam się, że moi rodzice nie przyszli na komisariat w dniu zatrzymania i nie szturmowali aresztu, chcąc przekazać mi paczkę. Poszli na przyjęcie urodzinowe chrześnicy, jakby nic się nie stało. Powiedzieli, że przecież nie mogli nie pójść, jedzenie by się zmarnowało! – Mogłabyś okazać trochę współczucia, przez ciebie mieliśmy nieudany weekend – powiedzieli. K obowiązującej ideologii. Kiedy staliśmy w szeregu, jedna z dziewczyn źle się poczuła. Stała jakieś 5 metrów ode mnie, miała około 20 lat. Pozostałe dziewczyny prosiły milicjantów, by ktoś udzielił jej pomocy, by sprawdzono, co z nią nie tak. Nie rozumiem, dlaczego młody milicjant, który nas pilnował, nie mógł zachować się jak człowiek i wezwać lekarza, który był w pobliżu. – Nie bili was? – Nie użyto przeciwko nam siły fizycznej. Teraz, w większości przypadków, obrażeń doznaje się przy zatrzymaniu. Byłem w celi czteroosobowej. Miejsca było wystarczająco dużo, jak w niezbyt dobrym hostelu. Byliśmy tam od poniedziałku do czwartku, następnie zostaliśmy przewiezieni do więzienia w Baranowiczach. Robią to przed weekendem z dwóch powodów. Po pierwsze po to, żeby zwolnić miejsca dla nowych więźniów. A po drugie, moim zdaniem, z czystej złośliwości. Czwartek to właściwie jedyny dzień, kiedy można dostać paczkę od bliskich, a to jest bardzo ważne. Ludzie trafiają do więzienia nagle, zupełnie na to nieprzygotowani. Bez zapasowej bielizny, szczoteczki do zębów, bez podstawowych przedmiotów użytku codziennego. Dlatego pozwalają na paczki. W Baranowiczach to było już prawdziwe więzienie – stary, ogromny budynek. Tam traktowali nas neutralnie. Nie czuło się, że jesteśmy ich wrogami politycznymi i że z tego powodu nas nienawidzą. Odsiedziałem tam swoje 15 dni. Fotograf żartuje, że w Baranowiczach zaczyna się już „rozumieć żargon więzienny”. Tam też wydają zaświadczenie, które można pokazać kontrolerowi biletów i na jego podstawie dojechać do domu. Wadzima z aresztu odebrali bliscy i przyjaciele. – Będzie Pan dalej pracować w tym zawodzie? – Tak, a cóż począć? To moja praca. Próbuję nadrobić zaległości. Chcę znowu być ze wszystkim na bieżąco po tej dwutygodniowej „głodówce” informacyjnej. K
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
11
– DLACZEGO MNIE BIJECIE? Gdyby ktoś poprosił, żebym przypomniała sobie, kiedy to wszystko się dla mnie zaczęło, powiedziałbym: w marcu 2017 roku, w surowych ścianach jednoosobowej celi w areszcie w Orszy. Miałam 23 lata i właśnie zaczęłam pracować jako korespondent Biełsatu. Na Białorusi wybuchły protesty – początkowo żądania ludzi ograniczyły się do zniesienia podatku od bezrobocia, ale wkrótce przez cały kraj przeszła fala niezadowolenia z systemu politycznego.
Reportaż ze skrępowanymi rękami Reporterka kanału tv Biełsat o zatrzymaniach, pobycie w areszcie i gotowości do podejmowania ryzyka Kaciaryna Andrejewa
P
rotesty odbywały się nie tylko w stolicy, ale również mniejszych miastach, takich jak Orsza. Udałam się tam z operatorem, by relacjonować na żywo demonstrację na głównym placu miasta, który w połowie dnia był już całkowicie zapełniony protestującymi. Pod koniec protestu postanowiliśmy eskortować do samochodu jednego z opozycjonistów, Pawła Siewiaryńca – myśleliśmy, że w obiektywie kamery organy ścigania nie odważą się go zatrzymać. Było inaczej. Zatrzymano zarówno Siewiaryńca, jak i mojego operatora. Nie mogłam pozwolić, by zabrali kolegę i wywieźli go w nieznanym kierunku, zaczęłam głośno protestować. Po chwili byłam już na miejscowym komisariacie milicji, a stamtąd przewieziono mnie do aresztu tymczasowego, oskarżając o „nieposłuszeństwo wobec milicji”. W odpowiedzi na pytania o mój przyszły los, strażnik zatrzasnął drzwi celi ze słowami: – Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Konstytucji! Myślę, że ta noc pomogła mi dokonać ważnego życiowego wyboru. Odpowiedziałam sobie na pytanie, czy jestem gotowa oddać swoją wolność dla jednego reportażu. Trzy lata później zadam sobie inne – czy warto ryzykować życie?
Robi się gorąco Praca w Biełsacie zawsze wiązała się z prześladowaniem przez władze. Za każdym razem, kiedy ubiegałam się o akredytację w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, dostawałam odmowę bez wyjaśnienia przyczyn. Jednak obie strony znały powód. Państwo ma „monopol” na media, przez co na Białorusi nie istnieje żaden komercyjny ani niezależny kanał informacyjny. Dlatego Biełsat, który propaguje wartości demokratyczne, od momentu pojawienia się w 2007 r. jest wrogiem systemu. Dziś do tej kategorii należą wszyscy nielojalni wobec reżimu dziennikarze, a posiadanie akredytacji i legitymacji prasowej nie ratuje przed zatrzymaniem. Przez całe lato 2020 roku sytuacja polityczna na Białorusi robiła się coraz bardziej napięta. W sierpniu cały kraj wrzał. Ja i moi koledzy przygotowywaliśmy się na najgorsze: przypominaliśmy sobie wskazówki dotyczące zachowania bezpieczeństwa podczas protestów, kupowaliśmy kamizelki kuloodporne chroniące tylko przed gumowymi kulami, bo inne nie były ogólnie dostępne, okulary ochronne na wypadek użycia gazu łzawiącego, hełmy i inne rzeczy potrzebne reporterowi będącemu w centrum wydarzeń. Osobiście nigdy nie nosiłam kamizelki – o wiele łatwiej jest uciec, gdy nie ma się jej na sobie. 9 sierpnia od samego rana miałam dobry humor. Dzień był jasny i pogodny, wyszłam do pracy w nowym ubraniu, z makijażem i ułożonymi włosami. W ciągu dnia nasza ekipa przemieszczała się z jednego lokalu wyborczego do drugiego. Frekwencja wszędzie była bardzo wysoka: kolejki chętnych do głosowania ciągnęły się setki metrów. Większość wyborców miała na rękach białe bransoletki (symbol zwolenników Swietłany Cichanouskiej – przyp. red.). Wolontariusze przynosili ludziom wodę
i napoje, starszym osobom proponowali stołki, z okien sąsiednich domów grzmiały dźwięki piosenki Pieremien! (ros. „Chcę zmian!”, utwór Wiktora Coja, będący nieoficjalnym hymnem białoruskiej rewolucji – przyp. red.). Transmisja na żywo z prezenterami w studiu Biełsatu i relacjami reporterów z różnych części Białorusi miała trwać do późnej nocy. Wieczorem ludzie zbierali się pod lokalami wyborczymi, aby zażądać od komisji przekazania uczciwego protokołu z głosowania. Wszyscy chcieli wiedzieć, ile głosów otrzymała Cichanouska. Nagrywaliśmy wywiad z obserwatorem w jednej z komisji wyborczych w centrum miasta, kiedy nagle za plecami mojego rozmówcy pojawiły się autobusy, z których wyskoczyły oddziały OMON-u. Ostatnią część relacji nagrywaliśmy w biegu. W tym czasie w Mińsku mobilny internet był już zablokowany, nagranie z fragmentem relacji wysłaliśmy do redakcji z mieszkania chłopaka, który wbiegł z nami do budynku. Swoją drogą, wpuszczanie dziennikarzy do mieszkań stanie się powszechne w kolejnych miesiącach.
Mińsk zapłonął Pół godziny później, wstrzymując oddech i oglądając się przez ramię, wyszliśmy na zewnątrz. Wstępne wyniki głosowania były już znane: około 80 proc. dla Łukaszenki. Ludzie zaczęli gromadzić się w centrum, wokół obelisku „Mińsk Miasto-Bohater”. W pewnym momencie ogromny tłum zawrócił: stanął przed nim kordon milicjantów z tarczami. W ciągu kolejnych 20 minut, krążąc po pogrążonych w mroku podwórkach, usłyszeliśmy odgłosy wybuchów. Ciemne sierpniowe niebo było oświetlane bladymi przebłyskami. Milicjanci byli coraz bliżej, a my dotarliśmy do trzymetrowego ogrodzenia. Włożyłam mikrofon pod pachę i pobiegłam do budynków mieszkalnych nad torami kolejowymi. Nagle z ciemności wybiegł człowiek, był ranny w nogę, ręce mu drżały. Chwycił operatora za kamizelkę z napisem „prasa” i poprosił o zabranie go w bezpieczne miejsce. W pobliżu mieszkali moi przyjaciele. Kiedy dotarliśmy do ich mieszkania, opatrzyłam ranę tego człowieka, a on dał mi pendrive’a: – Proszę to wziąć, nagrałem, jak więźniarka potrąciła człowieka. O 4 rano dotarłam do domu i udało mi się na chwilę zasnąć. To był dopiero początek. Wieczorem 10 sierpnia na ulicy Prytyckiego zatrzymały się wszystkie samochody. Ludzie trąbili, włączali Pieremien!, wyszli z samochodów na jezdnię i nie zamierzali odejść. Niektórzy weszli na dachy samochodów i umieścili na nich biało-czerwono-białe flagi. Tymczasem na skrzyżowaniu w pobliżu stacji metra Puszkińska protestujący budowali barykady z plansz reklamowych, kwietników, a nawet ławek zabranych z tarasu McDonalda. Tak więc protestujących przed funkcjonariuszami z jednej strony miały chronić barykady, a z drugiej kolumna samochodów biorących udział w proteście. Obok osiłków w kaskach stały bardzo młode dziewczyny z flagami na ramionach. Twarze miały pomalowane
w biało-czerwono-białe barwy, śpiewały piosenki, plotły wianki. Nagrywałam wywiad z chłopakami, którzy przeciągali śmietnik na barykady. W powietrzu było czuć napięcie. Skierowałam kamerę telefonu na migające w oddali światła pojazdów służb bezpieczeństwa. „Są jeszcze daleko”, pomyślałam; w następnej chwili na asfalcie obok mnie wylądowało coś świecącego. Błysk. Huk. Nic nie słyszę. Jeszcze jeden błysk. Telefon spada na ziemię. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Kask jest za ciężki. Z krzykiem „Dziennikarz!” wbiegłam do jakiegoś budynku i upadłam na podłogę klatki schodowej, wokół byli ludzie. Nagle na piętrze otworzyły się drzwi: – Tędy, pospieszcie się! Tak poznałam Wierę i Alaksandra. Przykucnęłam na balkonie ich mieszkania i połączyłam się z Biełsatem przez telefon, by skomentować wydarzenia w relacji na żywo. Wtem mundurowi zaczęli strzelać do mieszkania piętro niżej, było słuchać brzęk tłuczonego szkła. Wybuchy i strzały pod oknami nie ustawały przez kilka godzin. Zgasiliśmy światła i położyliśmy się na podłodze – dziesięcioro przerażonych, obcych sobie ludzi trzymało się za ręce. Nad ranem gospodyni zaparzyła dla mnie mocną herbatę, dała swój szlafrok i pościeliła sofę. W takim trybie nie da się długo pracować, fizycznie jest to niemożliwe i ósmego dnia protestów straciłam przytomność. Stało się to na placu Niepodległości podczas wiecu, na którym, kipiąc ze złości, przemawiał Łukaszenka. Obudziłam się w ramionach rosłego mężczyzny w cywilnym ubraniu. Niósł mnie przez tłum do karetki pogotowia, u jego pasa wisiała raca... Wraz z końcem sierpnia rozpoczęło się polowanie na dziennikarzy. Niebezpiecznie było pokazywać się na demonstracjach w kamizelce z napisem „prasa”. 27 sierpnia, jeszcze przed rozpoczęciem protestu, zatrzymano 50 dziennikarzy i fotografów czołowych niepublicznych mediów. Większość z nich wypuszczono kilka godzin później, ale ja i trzech kolegów zostaliśmy zatrzymani na noc w auli komisariatu milicji dzielnicy Kastrycznicki Rajon. Ciekawe jest to, że milicjanci przygotowali dla zatrzymanych poczęstunek: kawę, słodkości, ciastka, gulasz. I zaczęli nagrywać. – Na tych ciastkach jest krew pokojowo nastawionych obywateli! – powiedział jeden z kolegów. – Ogłaszam strajk głodowy aż do momentu mojego wyjścia na wolność – oświadczyłam. Rano po procesie zostałam wypuszczona, a akt oskarżenia za „udział w nielegalnym zgromadzeniu” został wysłany do rewizji.
Zimny poranek w areszcie na Akreścina – Wychodzić! Twarzą do ściany, ręce na ścianę dłońmi do przodu! Zdjąć buty! Ręce za plecy! – krzyki strażniczki odpędzają resztki snu. Stoję w korytarzu i patrzę na obrzydliwe szaroniebieskie ściany. Obok mnie w tej samej pozie zamarły cztery kobiety w różnym wieku: najmłodsza ma 21 lat, choć wygląda jak nastolatka, najstarsza jest po pięćdziesiątce.
W nocy bardzo się denerwowała, bo mundurowi zatrzymali jej córkę: – Obcięta na krótko, po chemioterapii, nie widziałyście może? – pytała. Chwilę później wracamy do celi. Po kipiszu wszystko jest tu wywrócone do góry nogami. Trzeba położyć na miejsce brudne materace, zebrać porozrzucane podpaski, szczotki, chusteczki. Na podłodze, w kurzu leży maskotka-tygrys, którą pozwolono mi zatrzymać po rewizji osobistej. – Ciekawe, co chcieli tutaj znaleźć. – Nieważne, dziewczyny, napijmy się herbaty, bo już prawie ostygła. Częstujcie się! Jak dotąd tylko ja dostałam paczkę. Zapach czekoladowych ciasteczek, które mąż starannie ułożył w paczce, uderza w nos i miesza się z okropnym zapachem z „toalety” – śmierdzącej brunatnej dziury w podłodze. Robi mi się niedobrze. Tak zaczyna się kolejny poranek w areszcie na Akreścina. Zostałam zatrzymana razem z operatorem 12 września podczas transmisji na żywo z Marszu Kobiet. Podjechał bus, wyskoczyli z niego funkcjonariusze OMON-u – wszystko według stałego schematu. Przez 5 godzin kisiliśmy się na komisariacie, rozmawialiśmy ze strażnikami o polityce i stosunku milicji do protestujących. Mundurowi, widząc, że nic z nas nie wyciągną, przestali w ogóle zwracać na nas uwagę i wbili wzrok w swoje telefony. Czekali na rozkazy przełożonych. Potem milicyjną furgonetką z zasłonkami w oknach przewieziono nas do aresztu przy ul. Akreścina. Dwóch konwojentów, obaj bardzo młodzi, patrzyło na mnie bykiem, jak na egzotyczne zwierzę. W końcu jeden z nich nie wytrzymał i zapytał, dlaczego nie zostałam w domu. – Czy zdaje pan sobie sprawę, że wszyscy nienawidzą teraz milicji? – zmieniam temat. – A za co? – Bo od was ludzie wracają cali w sińcach. – Mieliśmy patrzeć, jak rzucają koktajlami Mołotowa w funkcjonariuszy?! – Gdybyście nie zaczęli używać tego specjalnego sprzętu i nie strzelali do protestujących, nikt by was nie tknął. Nie chce pan zrezygnować z pracy w organach ścigania? Są programy wsparcia, dadzą pieniądze, zapewnią mieszkanie… Przy słowie „mieszkanie” uniósł brwi z zainteresowaniem. – Naprawdę? Dadzą mieszkanie? Najwyraźniej to ważny czynnik.
Jesteśmy tu razem Jedzenie w areszcie na Akreścina to szczególna „przyjemność”. Połykam kilka łyżek lepkiego śluzu, który tutaj nazywa się „owsianką”, ale mam odruch wymiotny. Do czasu, kiedy dostanę paczkę, planuję jeść tylko szary chleb namoczony w wodzie. Jeśli trzyma się chleb w ustach przez długi czas, to wydaje się słodki. Ogólne osłabienie sprawia, że znów jestem senna. Czas do obiadu upływa niepostrzeżenie. – Zupa, dziewczyny! Mamy rybny dzień! – pani roznosząca jedzenie stuka miskami w korytarzu. Przede mną pojawia się znowu dziwna papka, sina kiełbasa i niewyobrażalnie kwaśna kapusta. Może po tygodniu głodu zjadłbym wszystko do czysta. Na razie tknęłam tylko kapustę. Nie spędziła w żołądku zbyt wiele czasu. W pewnym momencie wyszła na jaw tajemnica dziwnego posmaku więziennej herbaty: na dnie pływała gruba mrówka. – Dadzą coś do picia na kolację? – zapytałam. – Przestań pić, już wystarczy! – zachichotała pani roznosząca jedzenie. W nocy przeniesiono mnie do czteroosobowej celi. Było nas tam pięć, ale i tak miałam szczęście: podczas masowych aresztowań do takiej celi zostaje wepchniętych dziesiątki osób. Dzielimy łóżko z Wieraniką, jest weterynarzem. Na górnej pryczy, projektantka Dzijana i nauczycielka śpiewu chóralnego Lizawieta. Obok niej jest Tacciana, której chora córka również została zatrzymana. – Jako pierwszą zatrzymali Wikę, ja stałam przed więźniarką i nie zamierzałam odchodzić, tam było przecież moje dziecko! – mówi. Po wyłączeniu świateł nikomu nie chce się spać. Rozmawiamy do białego rana: o polityce, o przyszłości, o naszych rodzinach, o pracy, o planach, którym nie jest dane dojść do skutku w najbliższych dniach.
– To wszystko przypomina mi jakiś szpital. – Tak, tylko to nie my tutaj jesteśmy chore. Dla wielu zabrzmi to dziwnie, ale poznanie tego okropnego miejsca od środka było z punktu widzenia dziennikarki ciekawym przeżyciem. Tak, rozbieranie się do naga podczas rewizji było upokarzające. Tak, materace były brudne i śmierdziały. Tak, tego jedzenia nie da się jeść. Ale za każdym razem, gdy w moich oczach pojawiały się łzy zwątpienia, pocieszał mnie fakt, że nie jestem sama. Obok były nowe przyjaciółki, a w sąsiednich celach lekarze, artyści, sportowcy i moi koledzy, dziennikarze. Byliśmy tam razem. Parę dni później kobiety, z którymi dzieliłam celę, zostały przeniesione do aresztu w Żodzinie z wyrokami od 11 do 13 dni pozbawienia wolności. 15 sierpnia rano przyprowadzono mnie na proces, który miał się odbyć w sąsiednim budynku aresztu. Świadkowie – milicjanci, którzy byli przy moim zatrzymaniu – nie pojawili się. Sędzia Alena Żywica pospiesznie zapoznała się z aktami sprawy, obejrzała fragment mojej relacji na żywo z Marszu Kobiet, który nieposłuszeństwem nawet nie pachniał, i ogłosiła 15 minut przerwy. W tym czasie miał zapaść wyrok. Przesiedziałam prawie 3 godziny. Kiedy sędzia ogłosiła, że „akt oskarżenia zostanie wysłany do komisariatu w celu jego rewizji…”, nie dałam rady powstrzymać emocji i wykrzyczałam: – Kto odda mi te trzy dni życia?! Właściwie to miałam dużo szczęścia. W październiku dziennikarzom rzadko zasądzano tylko 3 dni, coraz częściej otrzymywali maksymalny wymiar kary – 15 dni. Po krótkim urlopie na wsi wróciłam do pracy. W każdą niedzielę, kiedy w Mińsku odbywają się marsze i ich brutalne rozpędzanie, wsiadam z operatorem do samochodu i krążymy po mieście, podążając za wielotysięcznymi tłumami demonstrantów. Rozpraszaniem protestów zajmują się ostatnio funkcjonariusze Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji, w cywilnych strojach, kamizelkach kuloodpornych założonych na kurtki sportowe i z pałkami w rękach. Czasami zamiast pałek mają zwykłe drewniane kije. Włamują się do kawiarni, w których ukrywają się przestraszeni ludzie. Nie mają oporów przed wtargnięciami do mieszkań, zatrzymanych powalają na ziemię, biją i kopią. Pokojowi demonstranci są ostrzeliwani granatami hukowymi i gumowymi kulami. Ofiar przemocy jest tysiące. Przynajmniej 8 osób zginęło. Nie wszczęto jeszcze żadnych spraw karnych przeciwko funkcjonariuszom organów ścigania. Za to społeczeństwo obywatelskie jest karane codziennie: jak dotąd wszczęto około 1000 spraw karnych. Dziś więźniowie polityczni to: lekarze, studenci, artyści, nastolatki, zawodowi sportowcy, zwykli przechodnie. I, oczywiście, dziennikarze. W tej chwili za kratkami jest 17 moich kolegów. Niektórzy z nich zostali pobici na komisariatach milicji. Wciąż słyszę propozycje wyjazdu za granicę, przynajmniej na jakiś czas, aby przeczekać ten niebezpieczny czas w Polsce albo na Litwie. Jak długo jestem gotowa kontynuować pracę, kiedy moja przestrzeń wolności osobistej zawęża się z każdą godziną? Kiedy każdy dzień zaczyna się od wiadomości o kolejnych przeszukaniach i zatrzymaniach? Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. Ale wiem, że na Białorusi są ludzie, którzy od czterech miesięcy wychodzą na ulice z biało-czerwono-białymi flagami i kwiatami w tych kolorach. A to oznacza, że trzeba pokazać ich na antenie Biełsatu. 12 listopada 31-letni Raman Bondarenka zmarł w szpitalu na oddziale intensywnej terapii, nie odzyskawszy przytomności. Dzień wcześniej został zatrzymany za próbę powstrzymania funkcjonariuszy przed przecięciem biało-czerwono-białych wstążek na jednym z podwórek Mińska. 1,5 godziny spędził na posterunku milicji. Kiedy zabierała go stamtąd karetka, był już w śpiączce. Poważny uraz głowy, obrzęk mózgu. Został pobity na śmierć na oczach całego kraju. W ciągu 24 godzin na podwórku stworzono miejsce pamięci tonące w kwiatach. Ludzie je wciąż przynoszą i przygotowują się do niedzielnego Marszu Śmiałych. Powinniśmy pokazać to na antenie Biełsatu. Dlatego zostaję. Jak mówi jedna z moich koleżanek, do działania napędza nas wściekłość. K
Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa zostały zatrzymane w niedzielę 15 listopada 2020 roku na 13 piętrze bloku przy placu Zmian, skąd nadawały relację o pacyfikacji protestu mieszkańców osiedla, broniących miejsca pamięci zamordowanego w tym miejscu kilka dni wcześniej 31-letniego artysty Romana Bandarenki. Za złamanie art. 23.34 i 23.4 kodeksu wykroczeń („udział w masowych protestach” i „nieposłuszeństwo wobec funkcjonariusza milicji”) każda została ukarana 7 dniami aresztu. Następnie sąd przedłużył karę, orzekł, że dziennikarki zostaną w areszcie 2 miesiące, do 20 stycznia 2021 r. Kobiety przebywają w areszcie śledczym w podmińskim Żodzinie. Zostały oskarżone „o organizację i przygotowanie działań, które naruszają w znacznym stopniu porządek społeczny” (art. 342 pkt. 1 kodeksu karnego), za co w świetle białoruskiego prawa grozi kara do 3 lat więzienia (przyp. red.).
„ Jestem dziennikarzem. Dlaczego mnie bijecie?” Książka do bezpłatnego pobrania na www.sdp.pl
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
12
Punkty wyjścia Bez wątpienia tym, co łączy wszystkie kraje europejskie na przestrzeni XX wieku i jednocześnie jest przydatne w analizowaniu postaw dwóch wielkich ludzi Kościoła, kardynałów Mindszenty`ego i Wyszyńskiego, jest spotkanie się narodów Starego Kontynentu z totalitaryzmami. Oczywiście misją obu tytułowych postaci było przede wszystkim głoszenie Ewangelii, lecz to właśnie zderzenie z określonymi zjawiskami historycznymi determinowało tę posługę. Trzeba jednak zaznaczyć, że nawet biorąc pod uwagę ten wskazany czynnik, przy porównaniu działalności osób wchodzimy na teren niebezpieczny. Narażamy się bowiem na ryzyko niesprawiedliwych ocen. Wydaje się, że te ostatnie głębiej dotykają naszego węgierskiego bohatera niż prymasa Wyszyńskiego, którego nie tylko historia oceniła pozytywnie, ale już za życia jego działalność i opór wobec komunizmu spotkały się z masowym uznaniem i akceptacją. Czy to oznacza, że prymas Mindszenty jest postacią kontrowersyjną? Otóż nie. Tak twierdzą jedynie ci, którzy próbują jego opór wobec komunizmu z różnych powodów deprecjonować. Józef Mindszenty, a właściwie Józef Pehm (tę kwestię wyjaśnię poniżej), przyszedł na świat w roku 1892, a więc niemal dziesięć lat przed Stefanem Wyszyńskim. Kiedy wybuchła I wojna światowa, był już pod koniec drogi seminaryjnej, na kapłana został wyświęcony w roku 1915. Pierwsze zetknięcie z komunizmem w węgierskim wydaniu przeżył w roku 1919, kiedy to został uwięziony i mimo kilkakrotnie podejmowanych prób ucieczki ostatecznie został uwolniony wraz z upadkiem Węgierskiej Republiki Rad w początkach sierpnia 1919 r. Warto w tym miejscu przypomnieć kilka faktów z historii Węgier tamtego czasu, która wpłynęła na historię narodu węgierskiego co najmniej do dzisiaj. Nic też nie wskazuje, by skutki tamtych wydarzeń dały się odwrócić w najbliższym czasie. O ile dla nas, Polaków, przy naszym narodowym wysiłku i wykorzystaniu splotu okoliczności, I wojna światowa zaskutkowała niepodległością, o tyle dla Węgrów jej koniec oznaczał coś przeciwnego. Klęska państw centralnych, odwrotnie jak w przypadku Polski, była klęską Węgier. Symbolem tejże do dziś dnia jest słowo „Trianon”, normalnie nazwa pałacu w Wersalu, gdzie 4 czerwca 1920 r. podpisano traktat pokojowy między Węgrami a ententą. Jego data i miejsce stało się punktem odniesienia dla narodu i jego elit politycznych, chcących odwrócić katastrofalny powojenny ład. W momencie podpisywania traktatu wiele już zdążyło się wydarzyć na terytorium Korony św. Stefana. Węgrzy przeżyli przepoczwarzenie się w republikę, a ta szybko przedzierzgnęła się w krótkotrwałe państwo komunistyczne, którego ofiarą padł młody ksiądz Pehm-Mindszenty. Po upadku Węgierskiej Republiki Rad krajowi przywrócono formę quasi-monarchiczną z akceptowalnym przez ententę przywódcą, którym został admirał Miklós Horthy. Wynikiem klęski wojennej, rewolucji, okupacji rumuńskiej i ekspansji Czechosłowackiej były Węgry okrojone do 1/3 dotychczasowego terytorium. Dla patriotów był to niewątpliwie bolesny cios, a dla wszystkich członków narodu – trauma trwająca, jak już wspomniałem, do dziś dnia. Ksiądz Mindszenty musiał mocno przeżyć ten okres. Szczególne musiało być dla niego krótkotrwałe doświadczenie reżimu komunistycznego, które niestety miało powrócić ze znacznie zwiększona siłą. Odrodzonej Polski również nie ominęło doświadczenie zmagań z komunizmem. W czasie, kiedy młody Stefan Wyszyński uczył się i przygotowywał do kapłaństwa, krajowi udało się odepchnąć najazd bolszewicki. Węgrzy, którzy w tym czasie stabilizowali swe nowe państwo, byli jedynym sąsiednim narodem, który podjął próby pomocy Polakom w tych zmaganiach. Obaj kapłani w dwudziestoleciu międzywojennym zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkie zagrożenie płynie ze strony totalitaryzmu bolszewickiego, obaj starali się zgłębić zasady doktryny komunistycznej i szukali rozwiązań, by zapobiec zagrożeniu. To na pewno obie postaci łączy. Oczywiście są również różnice. Ksiądz Mindszenty był i jest do dziś identyfikowany raczej jako monarchiczny, czy szerzej: konserwatywny przeciwnik komunizmu. Stefanowi Wyszyńskiemu takich zarzutów raczej się nie stawia. Być może podobna identyfikacja obu postaci nie jest pozbawiona
NIEZŁOMNI Porównywanie dwóch postaci, dwóch różnych osobowości funkcjonujących w nieco odmiennych okolicznościach politycznych i historycznych, jest zabiegiem dość ryzykownym, aczkolwiek stosowanym przez historiografię od czasów Plutarcha i jego Żywotów równoległych.
Wobec reżimu komunistycznego Kard. prymas Stefan Wyszyński i kard. prymas József Mindszenty Piotr Sutowicz
słuszności, jednak musimy pamiętać o owych kalkach narodowych obu naszych bohaterów. Monarchia Węgierska w dwudziestoleciu międzywojennym, która bardziej powinna być rozpoznawana jako konserwatywna dyktatura niż królestwo nieposiadające przecież trwale monarchy, mimo wszystko była czymś innym niż republika w Polsce. Kościół węgierski pozostawał instytucją
narodowościowa Polak-katolik była dość mocna, co nie zawsze miało tylko dobre strony. Dwudziestolecie międzywojenne obu naszym bohaterom upłynęło pod znakiem pracy duszpasterskiej, edukacyjnej i społecznej. W obu wypadkach realne zagrożenie bolszewickie wpływało na kształt i charakter posługi. Losy obu państw potoczyły się odmiennymi drogami i mimo sympatii, jakimi się darzyły, znalazły się w przeciwnych obozach politycznych. Tym bardziej warto pokazać, że zarówno Wyszyński, jak i Mindszenty wobec prądów antyreligijnych zajęli podobną postawę.
Dwa totalitaryzmy
Mianowany 4 marca 1944 r. biskupem Veszprem ks. Pehm, mający pochodzenie, które możemy określić mianem niemieckiego, a będący węgierskim monarchistą i patriotą, zmienił nazwisko na Mindszenty. silnie identyfikowaną z państwem i jego, mimo wszystko, monarchicznymi odwołaniami pojęciowymi. W Polsce nasze doświadczenia z historią ustawiały Kościół na nieco innej pozycji. Poza tym, społeczeństwo węgierskie nie było i nie jest jednolite religijnie. Co prawda, w interesującym nas tu okresie katolicy stanowili większość Węgrów, ale drugim liczącym się wyznaniem był i pozostaje kalwinizm, który wyznaje około 20 proc. ludności. Traktat z Trianon uprościł strukturę religijną Węgrów, odcinając od kraju większość wyznawców prawosławia. Z II Rzeczpospolitą wyglądało to nieco inaczej, przy czym identyfikacja
Europa lat 20. i 30. XX w. była ogarnięta falą wielkiego kryzysu ekonomicznego, który przebudowywał życie polityczne kontynentu. Bieda i brak odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjalne wpychały ludzi w objęcia radykalnych ideologii, wśród których niewątpliwie prym wiodły nazizm i komunizm. Do tego należy dodać poczucie krzywdy, jakie dręczyło niektóre narody, w tym przede wszystkim Węgrów, pragnących na nowo wznieść się do poziomu wielkiego narodu politycznego, jakim byli przez niemal 1000 lat. Polacy natomiast padli ofiarą rewizjonizmu niemieckiego, który z czasem ubrany został w szaty rasowe. Jednym słowem, wskutek złego pokoju i niedoskonałości systemu gospodarczego rozpętało się piekło, którego doznały społeczeństwa Europy. Nazizm utorował drogę komunizmowi, który z czasem zapanował nad wieloma milionami istnień ludzkich. Jeśli chodzi o wspólnotę losów polskich i węgierskich wyznawców katolicyzmu, to najważniejsze jest to, że byli oni pierwszoplanowymi wrogami komunizmu. Mianowany 4 marca 1944 r. biskupem Veszprem ks. Pehm, mający pochodzenie, które możemy określić mianem niemieckiego, a będący węgierskim monarchistą i patriotą, zmienił nazwisko na Mindszenty. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wystąpienia i aktywność, możemy powiedzieć, że jest to kwestia zasadniczego wyboru. Jego objęcie biskupstwa zbiegło się w czasie z początkiem na Węgrzech niemieckiej okupacji i wzrastających wpływów lokalnych zwolenników nazizmu,
czyli strzałokrzyżowców. Historycy będą oczywiście racjonalizować wybór zmiany nazwiska Mindszenty’ego tym, że był on znany Gestapo jako człowiek świadczący pomoc polskim uchodźcom. Może to jakaś część prawdy, jednak szybko dał się im poznać również pod nowym nazwiskiem i został aresztowany. Jego uwolnienie nastąpiło na skutek interwencji Miklósa Horthyego; ochrona ze strony tego ostatniego wkrótce jednak miała okazać się niemożliwa. Rządy na Węgrzech przejęli właśnie wspomniani strzałokrzyżowcy, którzy przyłączyli się do niemieckiej polityki ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, przeciw czemu nowy biskup Veszprém protestował i po raz kolejny został aresztowany, tym razem aż do końca działań wojennych na Węgrzech. Z więzienia w Sopron wyszedł uwolniony przez Rosjan, ale ogrom barbarzyństwa, jakie widział w ich wykonaniu, nakazał mu nie mieć z nimi nic wspólnego. Do swej stolicy biskupiej wracał, nie skorzystawszy z ich pomocy, nawet transportowej. Drugie w życiu zetknięcie z komunizmem nie napełniło go optymizmem, a pamiętajmy, że tak naprawdę najgorsze miało dopiero nadejść.
Komunizm W warunkach Kościoła polskiego rzecz przedstawiała się zgoła inaczej. Nazizm był wrogiem nie tylko ideologicznym, ale i biologicznym. Stefan Wyszyński, który ukrywał się przez całą okupację, nie mógłby liczyć na niczyją pomoc. Jedyny przypadek, jaki się w tym względzie wydarzył, miał miejsce w Zakopanem, gdzie został przypadkiem aresztowany i w trakcie przesłuchania zorientował się, że miejscowy folksdojcz, będący tłumaczem, ewidentnie działa na jego korzyść, by po wszystkim udzielić mu pozaprotokolarnej porady, aby jak najszybciej opuścił miasto. Sowieci przynieśli do Polski takie samo zło, jak na Węgry, ale istniała jedna, delikatna różnica. Polska w czasie wojny nie była sojusznikiem Niemiec, nasze wojska walczyły na wszystkich antyniemieckich frontach i nie można było przejść nad tym całkiem do porządku dziennego. Poza tym lokalni komuniści szukali w Kościele sojusznika, który po pierwsze uspokoi
nastroje społeczne, po drugie pomoże w przesiedleniu milionowych mas ludności ze wschodu na zachód. To, co było dla wielu milionów Polaków ogromną traumą w pewnych okolicznościach, okazywało się jednak warunkiem spowalniającym postępy komunizmu. Sama postać prymasa Hlonda, który pochodził z – używając języka komunistów – klasy robotniczej i jej
Możliwe, że szykowany proces prymasa Wyszyńskiego, który nabierał cech realności po skazaniu biskupa Kaczmarka, miał być tylko odwzorowaniem tego przeprowadzonego przeciw prymasowi Węgier. problemy nie były mu obce, nie była tu bez znaczenia. Pewnie takich czynników można by przytoczyć więcej. Wszystkie one złożyły się na to, że w pierwszych latach po wojnie represje względem Kościoła w Polsce były znacznie mniejsze niż na Węgrzech. Rzutowało to również na skalę oporu względem komunistów, jaki podejmowano w obu wypadkach. Józef Mindszenty został prymasem Węgier i arcybiskupem Ostrzyhomia 15 września 1945 r., w lutym roku następnego otrzymał od Piusa XII kapelusz kardynalski. Jeżeli podejść
do obu naszych postaci pod kątem żywotów równoległych, to warto zauważyć, że rzeczy działy się blisko siebie. Stefan Wyszyński został mianowany biskupem lubelskim w marcu tegoż roku, a więc w dwa lata po biskupiej sakrze Mindszenty`ego. Na prymasostwo musiał czekać dwa i pół roku, do listopada 1948 r., przy czym ingresy do obu stolic biskupich, czyli Warszawy i Gniezna, odbyły się w roku następnym. Wydarzenia te nie obyły się bez prowokacji ubeckich znanych w literaturze przedmiotu, ale są one niczym, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że prymas Węgier w tamtym czasie już przebywał w więzieniu i właśnie zaczynał się jego proces. Na Węgrzech w pierwszych latach po wojnie formalnie nie rządzili komuniści, a pierwsze i drugie wybory zostały przez nich przegrane. Nie przeszkadzało im to wcale poszerzać swoich obszarów władzy i, stosując politykę pozaprawnego terroru, zagarniać kolejne aspekty życia społecznego. W 1947 roku ich władza była absolutna, a represje względem Kościoła postępowały coraz szybciej. Można powiedzieć, że te, które działy się w Polsce w początku lata 50., były kopią węgierskich z końca czterdziestych. Możliwe, że szykowany proces prymasa Wyszyńskiego, który nabierał cech realności po skazaniu biskupa Kaczmarka, miał być tylko odwzorowaniem tego przeprowadzonego przeciw prymasowi Węgier. Metody śledcze stosowane przeciw węgierskiemu kardynałowi w niczym nie odbiegały od tych, które znamy z literatury traktującej o terrorze stalinowskim w naszych więzieniach. Sam proces urągał wszelkim kryteriom i zasadom, jakimi winno było się kierować państwo cywilizowane. Reżim Mátyása Rákosiego (Mátyás Rosenfeld) był w tym bezwzględny. Cóż z tego, że cywilizowany świat protestował przeciwko bestialskiemu procesowi i skazaniu prymasa na dożywotnie więzienie? Komuniści robili swoje. Kościół na Węgrzech został złamany. Uderzenie było wyjątkowo celne. Historia nie lubi zdań w rodzaju „co by było, gdyby”, ale strach pomyśleć, co by się stało, gdyby komuniści w Polsce tak samo szybko działali w wypadku Wyszyńskiego i naszego Kościoła. Z drugiej strony można powiedzieć, że sprawa węgierska była jednym z poligonów i akcji eksperymentalnych. W końcu komuniści też nie wiedzieli, jakie będą skutki ich działań. Spodziewać się można było wszystkiego, łącznie z wojną domową. Na Węgrzech łatwiej by ją było stłumić niż w Polsce. Kto wie, jakimi kryteriami kierowała się logika tego systemu w poszczególnych posunięciach względem Kościoła, oczywiście poza jednym: zniszczyć. Kolejnym efektem wydarzeń węgierskich, choć nie tylko tych, mogło dla polskiego episkopatu być wypracowanie strategii opóźniania działań komunistów i szukanie rozwiązań, które byłyby grą na czas. Jest to teza wątpliwa, ale prawdopodobna. Porozumienie między państwem a Kościołem, jakie zostało zaakceptowane w 1950 roku przez Wyszyńskiego, może być interpretowane w tym duchu. Zresztą podobny dokument niemal równolegle został podpisany na Węgrzech. Jego sygnatariuszem ze strony kościelnej był biskup Józef Grősz. Różnica pomiędzy oboma krajami była taka, że w Polsce władza kościelna jeszcze pozostawała w rękach prawowiernych biskupów, na Węgrzech natomiast trwał w najlepsze proces rozkładu tej instytucji. Ciekawym elementem walki z Kościołem w jednym i drugim kraju było stworzenie prorządowych ruchów księży, którzy wypowiedzieliby posłuszeństwo swoim biskupom i sami przejęli rządy nad kościelnymi instytucjami w imieniu komunistycznych władz. U nas ruch ten znany jest pod nazwa „księży patriotów”, na Węgrzech – „księży pokoju”. Różnica w obu krajach polega na tym, że u nas prymas, pozostający dłużej na wolności, mógł ową piątą kolumnę komunizmu powściągać, nad Dunajem takiej siły zabrakło. Jedyne, co jeszcze mógł Prymas Węgier zrobić wbrew tutejszym komunistom, to ciągle żyć.
Odmienne historie Tak czy tak, obaj prymasi skończyli uwięzieni. Może okoliczności odosobnienia Stefana Wyszyńskiego były łagodniejsze, poza tym szybko po jego internowaniu okazało się, że strategia stalinowców co do dalszego postępowania względem Kościoła załamuje się, ale polski prymas również został odcięty od możliwości sprawowania swej funkcji. Zmiany w obu krajach nadchodziły Dokończenie na sąsiedniej stronie
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
13
SIOSTR A PAPIEŻ A
2
czerwca 2009 r. w Archikatedrze rozpocząłem zdjęcia do filmu Jeden Pokój. W rocznicę pielgrzymki Jana Pawła II do Polski nagrywałem recytację Krzysztofa Kolbergera. W ciągu następnych dni byliśmy już w domu dr Wandy Półtawskiej i rejestrowaliśmy jej wypowiedzi – dokładnie wtedy, gdy wybuchła burza medialna wokół Beskidzkich rekolekcji. To wówczas pojawiła się w mediach informacja o tym, że dr Wanda Półtawska przekazała list w sprawie abp Paetza. W zarejestrowanym nagraniu Ernest Bryll komentuje to na gorąco, jak ta sprawa była przekazana przez jednego z dziennikarzy: „Madam idzie, niesie list, zastępują ją halabardami, ponieważ nie chcą jej wpuścić, ona rozrywa te halabardy, rozwala bramy od Watykanu i prosto zanosi ten list, kładzie na stół no i…”. Dr Półtawska nie skomentowała tych doniesień. Gdy podekscytowani wydawcy Beskidzkich rekolekcji, już poza kamerami, komentowali sprawy na gorąco, ona ze spokojem zapytała tylko: czy się modlicie? W jednym z dokumentów dr Półtawska zwraca się do swojego brata – tak nazywała Karola Wojtyłę – w związku z pielgrzymką do Polski i pisze: „myśląc Ojczyzna trzeba objąć wszystkich ludzi dobrych i złych – wierzących i ateistów /nazwać ich po imieniu/ i wyrazić wielkie pragnienie, żeby właśnie w tym narodzie, jak mówisz umiłowanym, zaczęła się realizować ta wielka przepowiednia, że będzie jedna owczarnia i jeden pasterz”. I dalej jednoznacznie podkreśla: „Współodpowiedzialność za los – Polski – świata to nie jest szukanie winnych, ale szukanie sposobu zmiany zła na dobro”. W tym samym liście wspomina o wolności i pisze: „Ale jest jeszcze delikatny problem wolności narodu – myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że wolność narodu nie jest sumą wewnętrznej wolności ludzi, ale jest prawem do istnienia, zakorzenionym głęboko w ludzkiej egzystencji, jest glebą, na której rośnie człowiek – im głębsza, czystsza, prawdziwsza wolność narodu, tym większe szanse samorealizacji mają ludzie”. Nasiąkanie nauczaniem Papieża Polaka przy boku dr Półtawskiej to doświadczenie bezcenne. Stykając się latami z duchem Jana Pawła II i faktami z życia dr Wandy Półtawskiej, niejako z jej natchnienia postanowiłem przygotować scenariusz filmu fabularnego na temat życia papieża Polaka i dr Wandy Półtawskiej. Jednak tu, w odróżnieniu od Jednego Pokoju, sprawa okazała się dużo trudniejsza i rozgrywała się w zupełnie innej skali. Zbierane materiały i myśli przelewałem na papier. Zastanawiałem się, jak o tym powiedzieć dr Wandzie Półtawskiej? 3 listopada 2011 r. projekt
1 czerwca 2009 r. we włoskim dzienniku „La Stampa” został opublikowany artykuł Don Stanislao e lettere di Wanda, w którym kard. Stanisław Dziwisz, w związku z opublikowanymi Beskidzkimi rekolekcjami dr Wandy Półtawskiej, podważył wyjątkowość relacji między Papieżem Polakiem a polską lekarką. „Pani Półtawska przesadza. Na pewno nie jest ona jedyną osobą, która miała taką długą zażyłość z Karolem Wojtyłą” – stwierdził, dodając, że setki osób korespondowały z papieżem, a nikt nie ogłasza tych listów dla rozgłosu”. Dr Półtawska ze spokojem odpowiedziała: „Kardynał Dziwisz jest od nas 17 lat młodszy. Z papieżem przyjaźniliśmy się, gdy kardynała nie było jeszcze w jego otoczeniu. Nigdy zresztą nie zwierzaliśmy mu się z charakteru naszych relacji”.
Wyspa W wielka podróż do ŻYCIA Paweł Zastrzeżyński
scenariusza leżał już na moim biurku. Moja żona odebrała telefon od Pani Wandy, która poprosiła, żeby zrobić jej zakupy i przyjechać w piątek na Mszę św. Po skończonej rozmowie żona przekazała mi, co trzeba kupić. Odruchowo zanotowałem to na scenariuszu. 5 listopada pojechaliśmy do państwa Półtawskich na Chyszówki. Scenariusz z listą zakupów położyłem w samochodzie na półeczce. Zabraliśmy Panią Wandę i prof. Andrzeja Półtawskiego i pojechaliśmy do Limanowej na Mszę o 11.00. Po Mszy poszedłem z Profesorem do apteki, a żona z Panią Wandą zostały w aucie. Pani Wanda wzięła z półeczki scenariusz i zaczęła czytać. Kiedy naniosła poprawki, odłożyła plik na półeczkę i tyle – o treści scenariusza nie powiedziała ani słowa. To była jej pierwsza redakcja Wyspy W. Potem pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. Jak zawsze, poszedłem z Profesorem do sklepu, a panie zostały w aucie. Pani Wanda powiedziała, że dostała piękną recenzję książki Jeden Pokój od arcybiskupa Michalika, który napisał, że książka ta robi wiele dobra, i drugą, od biskupa Kaszaka. Potem rozmawiały o wierszu Wyspa W, który kiedyś dr Półtawska nam recytowała. Pani Wanda opowiadała, jak Joasia Szydłowska, 10 lat starsza od niej, recytowała ten wiersz w obozie dla niej, gdyż inicjały Pani Wandy to WW (Wanda Wojtasik). Potem żona nawiązała do scenariusza, a Pani Wanda ze spokojem powiedziała: „To jest wiersz z mojej młodości, dlatego
Dokończenie z poprzedniej strony
w drugiej połowie lat 50., destalinizacja i liberalizacja kursu politycznego były odczuwane i nad Wisłą, i nad Dunajem. Więzienie Mindszenty`ego stopniowo przeradzało się w internowanie, a pod koniec w areszt domowy. W końcu, wraz wybuchem rewolucji węgierskiej, został uwolniony 30 października 1956 r. Warto podkreślić tę datę, bo prymas Wyszyński wracał do Warszawy z Komańczy 26 października tegoż roku. Jednak to, co działo się później w obu wypadkach, okazało się całkowicie inne. 4 listopada interwencja sowiecka i likwidacja powstania w Budapeszcie zmusiła prymasa Węgier do szukania schronienia w poselstwie amerykańskim, w którym przyszło mu spędzić kolejne piętnaście lat. Prymas Wyszyński natomiast jesienią rozpoczął przygotowania do największej akcji duszpasterskiej swojego życia, czyli do Wielkiej Nowenny przygotowującej naród do 1000 rocznicy chrztu. Czekały go lata trudnych zmagań i walki z systemem, ale ich rezultaty były imponujące, jeśli na nie patrzeć z perspektywy aktywności Kościoła w XX wieku, nie tylko w realiach państwa komunistycznego. Prymas Węgier, przebywający właściwie w odosobnieniu, w murach poselstwa, mimo dobrych warunków materialnych, jakie mu stworzono, coraz bardziej podupadał na zdrowiu. Poza tym z czasem jego osoba sama w sobie zaczęła coraz bardziej ciążyć co najmniej kilku ośrodkom – w pierwszej kolejności na pewno ku nowemu reżimowi Janosa Kadara, z drugiej – Amerykanom, którzy chcieli się go jednak pozbyć. Wreszcie Mindszenty i jego symboliczny opór wobec komunizmu coraz bardziej dokuczał samemu
Watykanowi, a szczególnie planom nowej polityki wschodniej realizowanej przez Agostina Casarolego, który dążył do porozumienia z komunistami w różnych krajach, w tym także na Węgrzech. Ocenę jego działalności pozostawię na inną okazję, chociaż zaznaczę, że prymas Polski zabiegi tego dyplomaty watykańskiego na terytorium swojej jurysdykcji traktował wrogo i, można powiedzieć, skutecznie je torpedował. W kwestii węgierskiej odniosę się tylko do pamiętników Casarolego, w których w słowach dyplomatycznych, ale nie próbował ukrywać, że problem Mindszenty`ego jest dla niego dokuczliwy. W końcu w 1971 r. na skutek osobistej interwencji Pawła VI udało się przewieźć podeszłego w latach Prymasa Węgier do Wiednia, skąd udał się do Rzymu, gdzie spotkał się papieżem. Lata, które mu zostały, spędził na dużej aktywności duszpasterskiej i porządkowaniu edytorskim swych pamiętników, choć nie ominął go jeszcze jeden krzyż. Otóż zarówno komunistom, jak i Casarolemu zależało na tym, by zrzekł się funkcji Prymasa Węgier, czego uczynić nie chciał. Ponoć do interwencji w tej sprawie zamierzano nawet użyć prymasa Wyszyńskiego, chociaż do takiego faktu nie doszło. Nie wiadomo, czy wydarzyło się to na skutek odmowy naszego kardynała, czy nastąpiły jakieś inne okoliczności. Ostatecznie urzędu pozbawił go Paweł VI w lutym 1974 r., na niewiele ponad rok przed śmiercią węgierskiego prymasa. Józef Mindszenty został pochowany w austriackim sanktuarium w Mariazell, jednak w 1991 r. jego szczątki zostały sprowadzone do ojczyzny. Obecnie przy jego grobie można się modlić w Krypcie Prymasowskiej w katedrze ostrzyhomskiej. K
musiałby robić film o obozie”. A potem z uśmiechem dodała: „A ma do tego materiały?”. O czym opowiada scenariusz filmu Wyspa W? Wyspa W to układ gwiazd, wśród których znajduje się największa gwiazda na niebie. Historia bazuje na prawdziwych wydarzeniach. Opowiada o życiu Wandy, która jako 16-letnia harcerka została aresztowana przez Gestapo, a następnie przewieziona do obozu koncentracyjnego Ravensbrück.
się z ograniczeń. Niesie przesłanie, że można wydostać się z każdego piekła, potrzebne w dzisiejszym świecie przesyconym wojnami. To wizytówka Polski. Nasz wyjątkowy potencjał, wyróżniający się na tle innych krajów. Przygotowano niezbędną dokumentację produkcyjną i przetłumaczono ją. Folder dotyczący filmu został przesłany do 3000 filmowców na całym świecie. Z nadesłanych odpowiedzi wynikało, że Wyspa W znajdzie odbiorców niemal we wszystkich krajach świata.
Gdy 22 X 2020 r. w Wiadomościach TVP przytoczono wypowiedź dr Półtawskiej w związku z orzeczeniem Trybunału: „ Jestem szczęśliwa, wreszcie zwycięstwo, tego by chciał Jan Paweł II”, zrozumiałem, że stałem się świadkiem absolutnego wypełnienia czyjegoś ludzkiego życia. Jego. Tam poznała nieludzką męskość i nieludzką kobiecość. To doświadczenie odbiło się echem w całym jej życiu, a punktem zwrotnym stało się wydarzenie, kiedy to Niemcy na jej oczach wrzucili do pieca krematoryjnego niemowlę. W tym momencie postanowiła, że będzie ratować każde życie. W obozie została poddana eksperymentom pseudomedycznym. Pod koniec pobytu trafiła do trupiarni obozowej. Tam, paradoksalnie, zaplanowała swoją przyszłość: zostanie lekarzem psychiatrą. Chce zrozumieć ludzką psychikę.
K
ończy się wojna. Obóz zostaje wyzwolony. Wanda rozpoczyna studia medyczne. W czasie studiów wychodzi za mąż za Andrzeja. Rozpoczyna pracę w szpitalu psychiatrycznym w Krakowie. Wie, że system komunistyczny to kolejny totalitaryzm. Komuniści ustawowo zezwalają na zabijanie dzieci. Jednak Wanda nie pozostaje bierna i kontynuuje walkę. Na swojej drodze spotyka ks. Karola. Oboje chcą ratować życie ludzkie. Rozwija się między nimi przyjaźń. Wanda staje się dla niego siostrą, a on dla niej bratem. Rozumieją się bez słów. Wanda wpada w wir pracy – działalność z ks. Karolem, praca lekarza i obowiązki domowe – mąż i cztery córki. Przeszkodą staje się śmiertelna choroba, jednak zostaje cudownie uzdrowiona za wstawiennictwem Ojca Pio. W dniu planowanej operacji budzi się zdrowa; zabieg jest niepotrzebny. Wraca do pracy. Po paru latach pojawia się kolejna choroba. To uraz z obozu. Ból jest nie do zniesienia. Operacja może być przeprowadzona tylko w Honolulu. Wanda nie może wyjechać, żyje w systemie komunistycznym, trwa zimna wojna. Ks. Karol zostaje biskupem, arcybiskupem, kardynałem. Wanda jest przy jego boku cały czas, dlatego nie może dostać paszportu. Jednak znajduje się komunista, który pomaga. Wanda rusza w drogę na tę rajską wyspę, nieświadoma, że ta wielka podróż ma odmienić losy świata. W kolejnych latach sprawa filmu nabierała rumieńców. Scenariusz został pozytywnie zrecenzowany w polskiej wersji językowej przez kilkudziesięciu recenzentów. Przetłumaczoną wersję podobnie ocenili filmowcy z wielu krajów: treść zrozumiała, przekaz spójny. Główny cel filmu to ukazanie postawy, która zachwyca siłą i głębią człowieczeństwa. Film ten to historia wyrwania
Została nawiązana współpraca z Joshuą Sinclairem – zrobił ostatni film z Patrickiem Swayze, a operatorem jego filmów był Vittorio Storaro, dwa razy nagrodzony Oscarem. Arturo Sandoval, zdobywca dziesięciu statuetek Grammy, był gotów napisać muzykę do filmu. Powstała pełna dokumentacja produkcji w języku angielskim. Pojawiła się producentka w Holywood. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski napisał do nas: „To może się udać”.
27
kwietnia 2014 – dzień kanonizacji Jana Pawła II. Papież Franciszek mówi: „Jan Paweł II był papieżem rodziny. Kiedyś sam tak powiedział, że chciałby zostać zapamiętany, jako papież rodziny”. Gdy Papież Franciszek skończył homilię, staliśmy z żoną przed bramą do pewnego lasu, skąd Karol Wojtyła wyruszył do Watykanu. Podjechał samochód, z którego wysiadł prof. Andrzej Półtawski. Powiedział, że właśnie skończył słuchać homilii papieża Franciszka. Podkreślił, że dziś ich życie się wypełniło. Wanda i Andrzej Półtawscy poznali młodego kapłana i z pełną miłością przyjęli go do swojej rodziny. Budowali wzajemną przyjaźń z księdzem, biskupem, kardynałem, papieżem i teraz świętym. Tego dnia w Limanowej, skąd wyruszyliśmy do lasu, padał deszcz. Jednak w lesie świeciło piękne słońce. Chmury, jak w bajce, wisiały na błękitnym niebie. Pani Wanda powiedziała z uśmiechem, że tam, w Rzymie, będą rozczarowani, bo tam nie ma Jana Pawła II. On jest tu. Bo przyrzekł jej, że ilekroć ona będzie w lesie, On będzie z nią. Następnego dnia w Rzymie na placu św. Piotra odbyła się dziękczynna Msza za dar kanonizacji Jana Pawła II. Nie mogłem wysłuchać homilii, gdyż nie pozwoliły na to wydarzenia, które spowodowały, że nazywam ten dzień najstraszniejszym w moim życiu. 28 kwietnia 2014 r. o 10:30 zadzwonił prof. Półtawski, abym natychmiast przyjeżdżał. Rzuciłem słuchawką i wsiadłem do samochodu. Miałem przed sobą 140 km drogi. Spieszyłem się, bo nie wiedziałem co się stało. Kiedy spotkałem Profesora, usłyszałem: „Ona się paliła”. Wszedłem po drabinie na górę. Przy stoliku siedziała Pani Wanda. Zobaczyłem spalonego człowieka! Ten obraz mam do dziś przed oczami… Jednak Pani Wanda zachowała absolutny spokój. Mówiła tak,
jakby tego wszystkiego, co widziałem, nie było. „Pawełku, paliłam się, jednak uratowałam wszystko. Byłam dzielna. – Musisz teraz zrolować śpiwór Ojca świętego… To ty?... Ja nie widzę (cała jej twarz była spuchnięta od oparzeń). Pozamykaj okna i pozbieraj te spalone rzeczy, co wyrzucałam przez okna. To było straszne… Tego nie znałam. To nowe doświadczenie…”. Pani Wanda chciała jechać do Krakowa. Nie chciała zostać w przypadkowej izbie chorych. To jej życzenie było szaleństwem, ale posłusznie je wykonałem. Kosztowało nas to dodatkowe 2 godziny. Ona całe to cierpienie przyjęła ze stoickim spokojem. Dotarliśmy do szpitala w Krakowie. Następnie odwiozłem Profesora do domu. Czas wypadku pokrywał się z wydarzeniami związanymi z Deklaracją wiary, którą zainicjowała dr Wanda Półtawska. Sztab deklaracji mieścił się w naszym domu. Pamiętam dokładnie dzień „narodzin” Deklaracji wiary. Moja żona wyszła z domu z Chyszówek z pokreśloną kartką papieru. Następnego dnia miała ją przepisaną oddać Pani Wandzie. Rozpowszechnianie deklaracji z dnia na dzień nabierało tempa, a media rozszalały się w komentowaniu tego małego tekstu. Jednak kluczowym momentem było poparcie, jakie dla Deklaracji wyraził między innymi kardynał Stanisław Dziwisz, co w konsekwencji doprowadziło niemalże do rewolucji światopoglądowej. Zbiegiem okoliczności ja także miałem udział w tym wydarzeniu. Pracowaliśmy z żoną w sztabie Deklaracji wiary i równocześnie jeździliśmy do szpitala, gdzie przebywała poparzona dr Wanda Półtawska. Moja żona siedziała na oddziale przy Pani Wandzie, a ja w samochodzie na szpitalnym parkingu. Wypadek był dla mnie taką traumą, że nie byłem w stanie iść do Pani Wandy. Któregoś dnia poszedłem do budynku szpitala na kawę. Przy głównym wejściu zobaczyłem kardynała Stanisława Dziwisza. Trzeba zaznaczyć, że znałem go tylko z obrazków i przekazów medialnych. Byłem też trochę „wymięty” i zaniedbany, bo cały dzień drzemałem w samochodzie. – Jestem ten od Deklaracji i to ja wiozłem Panią Wandę – przedstawiłem się. Zapytałem, czy idzie do Pani Półtawskiej. Odpowiedział, że przyszedł do znajomego księdza, który tu leży. Wspomniał również, że wie, że tu jest Pani Wanda, ale rozmawiał z profesorem Półtawskim i dowiedział się, że Pani Doktor jest… (tu wykonał ruch ręką wokół głowy, który miał ukazać rany na jej twarzy). Nie wiem czemu powiedziałem, że Duch Święty chce, aby poszedł do niej. Kardynał zapytał o numer piętra. Wróciłem do samochodu. Nie zadzwoniłem do żony, bo nie byłem pewny, czy Kardynał nie wziął mnie za pacjenta oddziału psychiatrycznego. Jednak okazało się, że kard. Dziwisz odwiedził Panią Wandę w jej pokoju.
D
rugim wyjątkowym spotkaniem w szpitalu były odwiedziny Floribeth Mory Diaz. Floribeth jest Kostarykanką, została cudownie uzdrowiona za przyczyną Jana Pawła II i to właśnie jej cud został wybrany do kanonizacji. W nieopublikowanych wypowiedziach na temat Deklaracji wiary i tego, co wówczas się działo w przestrzeni społecznej, dr Wanda Półtawska
wspomina, że kiedyś zapytała Jana Pawła II, dlaczego diabeł jest tak mocny? Odpowiedział: „Przeczytaj sobie Księgę Hioba”. Dlatego to, że szatan szaleje, dr Półtawskiej nigdy nie zaskakiwało, choć może zdumiewać fakt, że tyle ludzi stoi po stronie zła. Dr Półtawska, mówiąc Janie Pawle II, wielokrotnie powtarzała: „w Polsce nie było jeszcze otwarcia się na Jego naukę. Cała koncepcja personalizmu, teologii ciała, koncepcja pięknej miłości przeszła ponad głowami ludzi – nie zrozumieli, bo nie uczyli się i dotąd nie znają dokumentów, jakie On pisał. W Polsce jest totalna ignorancja nauki Kościoła, a właśnie nasz święty Papież, filozof, teolog i poeta dawał drogowskazy, których ludzie nawet z wyższym wykształceniem nie znają. Trzeba zacząć uczyć się poznawać prawdę o człowieku – Jan Paweł II powtarzał: »uczcie się kochać«. Oczywiście, że Polacy mają większą odpowiedzialność i z pewnością będą odpowiadali za ten grzech zaniedbania – bo mieli Go na co dzień, a nie słuchali”. Gdy pisałem scenariusz Wyspy W, mojej świadomości byli obecni Jan Paweł II i dr Wanda Półtawska, ich słowa i przykład ich życia. Całą pracę oparłem na dokumentach i na tym, co przez 10 lat udało mi się zanotować, nie chciałem dodawać od siebie ani słowa. Dopiero ostatni etap zmusił mnie do złamania tej zasady i osadzenia fabuły na jakiejś osi. Do tego celu stworzyłem małego chłopca, Adasia, który opowiada całą historię. To chłopiec, który w wyniku wojny traci rodziców. Zostaje sam i stara się odnaleźć w życiu. Przygląda się ludziom i wybiera dla siebie te postaci, które go inspirują i pociągają, dodają siły na dalszą drogę. Takimi ludźmi są dr Półtawska, prof. Półtawski i Karol Wojtyła. Niestety wypadek dr Półtawskiej całkowicie zatrzymał prace nad filmem. Bo to właśnie w dniu wybuchu gazu scenariusz Wyspy W został przekazany dr Półtawskiej do ostatniej recenzji. W moimi archiwum mam egzemplarz z nadpalonymi brzegami. Jednak cała ta historia nie ma wydźwięku pesymistycznego. Sens mojej pracy scenariuszowej i filmowej był oparty na tym, co jako świadek zaobserwowałem w życiu dr Półtawskiej i Karola Wojtyły. Ich WIELKĄ SPRAWĘ, którą była ochrona ŻYCIA ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. I gdy 22 października 2020 r. w Wiadomościach TVP przytoczono wypowiedź dr Półtawskiej w związku z orzeczeniem Trybunału: „Jestem szczęśliwa, wreszcie zwycięstwo, tego by chciał Jan Paweł II”, zrozumiałem, że stałem się świadkiem absolutnego wypełnienia czyjegoś ludzkiego życia. Jego.
O
rzeczenie Trybunału miało miejsce w dniu wspomnienia Jana Pawła II. Kilka dni później, 29 października 2020 r. umarł prof. Andrzej Półtawski. 4 listopada 2020 r., w dniu imienin Karola Wojtyły, odbył się pogrzeb w Kościele Mariackim. Msze pogrzebową celebrował kard. Stanisław Dziwisz. Tego dnia Prezydent Andrzej Duda odznaczył pośmiertnie Profesora Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Tymczasem na ulice wyszły kobiety w proteście przeciwko orzeczeniu Trybunału. Zaczął się atak na Kościoły i to charakterystyczne hasło protestów… W „Tygodniku Powszechnym” 26 marca 1961 r. ukazał się tekst dr Wandy Półtawskiej, w którym pisze: „Nie walczę z kobietami, walczę o kobiety”. W 2018 r. na jej prośbę nagrałem jej wypowiedź do Senatorów Rzeczypospolitej, w której mówi, że u dwóch więźniarek obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, poddanych eksperymentom pseudomedycznym, operowane rany po 70 latach na nowo się otwarły i zaczęły ropieć. Jedną z nich była ona sama. Kobieta, która jak mało kto na świecie wie, czym jest wojna i zna sens tego słowa. Dziś „wojna” to jedno z haseł głoszonych na ulicach polskich miast przez młode kobiety. Razem ze scenariuszem Wyspy W spłonęła książka Odnaleziony, nad którą razem z dr Półtawską pracowaliśmy. I tak jak w wypadku scenariusza, wszystko się skończyło. Książka ta opowiadała o moich losach, ale przede wszystkim o życiu bardzo zagubionego człowieka, który spotyka na swojej życiowej i filmowej drodze nie tyle dr Półtawską i Papieża, co naukę, jaka płynie z ich życia. Tę naukę przyjmuje. I z tego budulca konstruuje własną wyspę, na której dziś jest szczęśliwy, mimo że wszystkie zewnętrzne okoliczności powinny temu przeczyć. Nadzieja wbrew nadziei. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
14
1990–1994, przestudiowano oryginalne dowody i przesłuchania świadków zebrane przez Komisję Burdenki. Ustalono, że Komisja dopuszczała się fałszerstw. Jej członków, a także twórców fałszywego aktu oskarżenia w sprawie katyńskiej przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze oraz wszystkich ukrywających zbrodnię katyńską do upadku ZSRR, przewodniczący grupy śledczej, ppłk Anatolij Jabłokow, w swojej decyzji uznał za winnych. Na wyznawcach Burdenki nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Nie tylko orzeczenia ekspertów, ale i dokumenty, które 13 kwietnia 1990 roku Michaił Gorbaczow przekazał Wojciechowi Jaruzelskiemu, i uwierzytelnione kopie dokumentów z teczki specjalnej nr 1, które 14 października 1992 roku zostały przekazane Lechowi Wałęsie, zostały uznane przez nich za fałszerstwo. I koniec, kropka.
A
le był jeden problem – Miednoje. Prawie nie różniło się od innych znanych miejsc pochówku rozstrzelanych polskich oficerów – Katynia, Charkowa czy Bykowni. Doły śmierci na terenach osiedli letniskowych (tak zwanych dacz) NKWD, sznurki niby to niemieckiego pochodzenia, strzały w tył głowy i pociski niemieckich walterów – wszystko się zgadzało. Lecz ani Twer (podczas wojny Kalinin), ani Miednoje, ani Ostaszków, gdzie byli więzieni Polacy – nie były pod okupacją niemiecką. Owszem, we wsi Miednoje Niemcy byli przez 3 dni, lecz trudno sobie wyobrazić, że przez ten czas przywieźli tam i rozstrzelali 6300 osób. I taki oto „szczegół” obracał w pył całą konstrukcję zbudowaną przez Komisję Burdenki i radziecką propagandę. Na dodatek kluczowym świadkiem w sprawie katyńskiej był Tokariew, ongiś szef NKWD w Kalininie. Mimo że był w bardzo podeszłym wieku, ujawnił przerażające szczegóły zbrodni, odsłonił nieznane dotychczas losy jeńców polskich z obozu w Ostaszkowie i wskazał miejsce ich pochówku. Był to las blisko wsi Miednoje, w którym podobnie jak w lesie katyńskim, za czasów Stalina grzebano radzieckie ofiary represji. Ani w Katyniu, ani w Miednoje przez dziesiątki lat nikt się tym szczególnie nie przejmował. Dopiero kiedy Polacy rozpoczęli prace ekshumacyjne, zaczęto mówić o „ludzkich kościach pod każdą sosną”. Z dziwnym patosem, jakby chodziło o wielkie osiągnięcie, powtarzano, że leżą tu nie tylko Polacy, lecz także Białorusini, Ukraińcy i Żydzi, a więc trzeba postawić pomnik „wszystkim ofiarom stalinowskich represji”. I bardzo dobrze, że te pomniki powstały w Katyniu i Miednoje (tak zwane rosyjskie części Memoriałów). Było to pierwsze w Rosji upamiętnienie ofiar stalinowskich. Szkoda, że do dziś nikt tych terenów nie zbadał dokładnie, nie ustalił konkretnych miejsc grobów i okoliczności śmierci tych, którzy tam spoczywają. Mimo wszystkich doniosłych słów, upamiętnienia służyły nie tyle pokucie narodowej, ile relatywizacji zbrodni katyńskiej. W Twerze negatorzy posunęli się dalej – od relatywizacji do zaprzeczania samemu faktowi zbrodni. Już od kilku lat twierdzą, że nie było żadnych egzekucji Polaków w obwodowym NKWD. Owszem, polscy jeńcy wojenni byli
Ostatnio minister zdrowia powiedział: „ Jako państwo bierzemy na siebie odpowiedzialność dotyczącą tego, co będzie się działo z osobami zaszczepionymi przeciwko COVID-19”.
Parę uwag na temat państwa i Konstytucji Mirosław Matyja
C
iekawe są też takie powiedzenia: „państwo nie odda podatku, …nie odda ropy, …nie odda gruntu pod Stadionem Narodowym, …nie odda kontroli nad giełdą” itp., itd. Poza tym coraz częściej czytamy i słyszymy stwierdzenia tego typu: „pieniądze państwowe”, „z kasy państwowej”, „ten szpital tymczasowy nie funkcjonuje, ale on jest zbudowany za państwowe pieniądze”, „ile państwo płaci rodzinom” itp. Należałoby postawić pytanie: cóż to takiego to państwo i skąd się biorą państwowe pieniądze?
Z definicji wiemy, że państwo jest strukturą mającą na celu ochronę porządku prawnego, której organami są zarówno instytucje władcze, jak i obywatele zamieszkujący określone terytorium. Czyli – zgodnie z obowiązującą w Polsce nomenklaturą medialną – ta struktura posiada własne pieniądze? I ta struktura bierze odpowiedzialność za osoby zaszczepione przeciwko COVID-19? Tak więc dobrowolnie zaszczepiony obywatel nie poniesie za siebie odpowiedzialności, lecz zostanie ona przeniesiona na państwo – czyli na kogo?
przetrzymywani w obozie ostaszkowskim, ale zostali zwolnieni w 1941 r. Na cmentarzu wojennym w Miednoje spoczywają zaś szczątki nie polskich oficerów, tylko rannych żołnierzy radzieckich zmarłych w szpitalach.
P
rzez długi czas nikt nie brał tego poważnie. Nie było chętnych do dyskusji z absurdalnymi stwierdzeniami niemającymi związku z rzeczywistością, nieuwzględniającymi ani wyników ekshumacji, ani archiwalnych
W pierwszych latach po ujawnieniu przez Gorbaczowa zbrodni katyńskiej ukazało się wiele wspaniałych książek i artykułów. Głos w tej sprawie zabierali najlepsi dziennikarze i publicyści, wybitni naukowcy i działacze społeczni. Ale w 1994 roku nagle zapadła cisza. Mimo że w tamtych czasach w Rosji jeszcze istniały niezależne mass media, uwadze społeczeństwa umknęły skandaliczne zachowania pierwszych negatorów – szczególnie smoleńskiej administracji obwodowej – którzy robili
Z czterech obecnie znanych miejsc pochówku polskich oficerów rozstrzelanych przez NKWD wiosną 1940 roku dwa znajdują się w Rosji. Pierwsze blisko niewielkiej wioski w obwodzie Smoleńskim, która nadała nazwę całej tej straszliwej zbrodni – Katyń. Drugie – nieopodal tak samo skromnej wioski Miednoje, która w ostatnich latach, razem z obwodowym miastem Twer, zasłużyła na miano stolicy negatorów zbrodni. Jak przystało na stolicę, toczy się w niej życie burzliwe, obfitujące w rewelacje. Przedstawiam Państwu sprawozdanie z najbardziej znaczących wydarzeń odchodzącego roku.
Jeden rok z życia negatorów zbrodni katyńskiej
FOT. ANNE NYGARD / UNSPLASH
25
marca w gmachu twerskiej filii Moskiewskiego Instytutu Humanistyczno-Ekonomicznego odbyła się spektakularna promocja książki amerykańskiego profesora (Uniwersytet Montclair, USA), Grovera Ferra, pt. Tajemnica rozstrzelania w Katyniu: dowody, rozwiązania. To już druga książka napisana przez Ferra w sprawie Katynia. Tak samo jak poprzednia (Egzekucja katyńska. Obalenie oficjalnej wersji, 2016), usiłuje udowodnić, że Związek Radziec ki został uznany za winnego zbrodni katyńskiej w wyniku zakrojonego na szeroką skalę fałszerstwa. W imprezie uczestniczyli prawie wszyscy najbardziej aktywni i wpływowi w swoim środowisku negatorzy, dlatego była podobna raczej do sejmiku, na którym miał być opracowany plan dalszych działań. I rzeczywiście, została przyjęta rezolucja, wzywająca „do ostatecznego triumfu prawdy”. W tym celu m.in. zaproponowano, by wystosować list do Prezydenta Rosji z prośbą o oficjalne uznanie niewinności ZSRR co do zbrodni katyńskiej, a także zainstalować stoiska informacyjne w Katyniu, Miednoje i Ostaszkowie, na których byłaby przedstawiona inna wersja historii zbrodni katyńskiej, „żeby w świadomości publicznej nie dominował jedyny punkt widzenia”, zdaniem uczestników obrad – kontrowersyjny. Wkrótce stoisko informacyjne rzeczywiście zostało zainstalowane przy wejściu do klasztoru Niłowa Pustyń w Ostaszkowie, gdzie od 1939 roku mieścił się obóz polskich jeńców wojennych. Według twerskich mediów, „rzucało światło na wydarzenia 1939–1940 r”. Jako Prometeusz występowała tym razem organizacja „Patrioci Górnej Wołgi” (Патриоты Вехневолжья). Światło, jakie nieśli ludziom, pochodziło z płomienia wiary w nieomylność Komisji Burdenki. Wiadomo, że komisja ta została powołana 13 stycznia 1944 r. przez Biuro Polityczne WKP(b) i była do tego stopnia dociekliwa, że z góry wiedziała wszystko – nim zaistniała, już w uchwale o jej powołaniu otrzymała nazwę: „Specjalna komisja ds. ustalenia i przeprowadzenia śledztwa okoliczności rozstrzelania w lesie katyńskim polskich jeńców wojennych przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców”. No i naturalnie nie zawiodła, ustaliła to, co trzeba. W latach 1992–1993 komunikat Komisji Burdenki został przeanalizowany przez zespół rosyjskich naukowców – znanych ekspertów od lat zajmujących się sprawą Katynia, wśród których byli: Aleksandr Jakowlew, Innesa Jażborowska, Walentyna Parsadanowa i Jurij Zoria. Naukowcy ci doszli do wniosku, że „Komunikat komisji specjalnej pod przewodnictwem N. Burdenki, wnioski i orzeczenie komisji pod przewodnictwem W. Pozorowskiego, ignorujące rezultaty poprzedniej ekshumacji, ze względu na ich nieobiektywny charakter, fałszowanie dowodów rzeczowych, dokumentów i zeznań świadków – należy uznać za nieodpowiadające wymogom nauki, a orzeczenia – za nieodpowiadające prawdzie (Kwalifikacja prawna zbrodni katyńskiej. Orzeczenie Komisji Ekspertów [fragmenty], w: „Zeszyty Katyńskie” nr 20, Warszawa 2005). Ponadto w trakcie śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej, prowadzonego przez rosyjską Główną Prokuraturę Wojskową w latach
K Ł A M S T W O K AT Y Ń S K I E
Swietłana Fiłonowa
Kiedy Polacy rozpoczęli prace ekshumacyjne, zaczęto mówić o „ludzkich kościach pod każdą sosną”. Z dziwnym patosem powtarzano, że leżą tu nie tylko Polacy; także Białorusini, Ukraińcy i Żydzi, a więc trzeba postawić pomnik „wszystkim ofiarom stalinowskich represji”. dokumentów. To łatwo zrozumieć, lecz na ile opinia publiczna była w stanie odróżnić absurd i kłamstwo od prawdy? Ilu Rosjan ma dziś przynajmniej powierzchowną znajomość przebiegu ekshumacji z 1991, 1994 i 1995 r. i ich wyników? Czy wielu jest takich, którzy byliby w stanie odpowiedzieć na pytanie, do czego obowiązywała polsko-rosyjska umowa O grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji z 22 lutego 1994 roku? I właśnie o to chodzi: w próżni informacyjnej dobrze rosną wszelkiego rodzaju fikcje i legendy.
wszystko, żeby utrudnić pracę polskiej ekipie. Nawet instynkt dziennikarski, który – zdawałoby się – nakazywałby odruchowo reagować na każdy skandal, nie pobudził nikogo do działania. Może poza nielicznymi wyjątkami, które – jak jedna jaskółka – wiosny nie czynią. Rosyjskie społeczeństwo nie dowiedziało się o przebiegu prac, jak i o cennych znaleziskach, które były częścią prawdy wykopywanej spod ziemi. Wyniki ekshumacji w Miednoje dopiero w tym roku po raz pierwszy zostały opublikowane po rosyjsku
Rodzi się też pytanie: gdzie się podziewają pieniądze z podatków? Czy są to właśnie te pieniądze państwowe? Do kogo należą te pieniądze? Do „państwa” czy do obywateli, którzy podobno wchodzą w skład państwa? Ciekawa jest ta polityka dawania, dzielenia i odbierania pieniędzy państwowych. Sprawa się jeszcze bardziej komplikuje, gdy czytamy albo słyszymy o „rządowych pieniądzach”, np. „rządowe pieniądze dla muzyków, …dla wybranych instytucji, …dla klubów sportowych” itp. Czy rządowe pieniądze to też państwowa kasa, czy jakaś inna? Jaka jest na przykład różnica między szpitalem wybudowanym za państwowe, a za rządowe pieniądze? Nie śmiem już pytać, czy istnieją szpitale wybudowane za pieniądze podatników. Wszystko to trochę skomplikowane, ale ta struktura mająca na celu ochronę porządku publicznego (państwo) chyba wie, co robi i na co wydaje państwowe (a może rządowe) pieniądze. Ale czy to ma jakieś znaczenie?
Przypominam, że określenie: „państwu (albo rządowi) mogą się skończyć pieniądze” nie jest właściwe. Państwo (obojętne, kto stoi za tym tworem) w praktyce zawsze może „wydrukować” kolejne pieniądze na realizację swoich wydatków. W ekonomii nazywa się to „kreowaniem pieniądza”, co pozwala państwu (dalej nie wiemy komu?) uniezależnić się tymczasowo od pieniędzy podatnika. Więc czym jest dla Polaków państwo? Trudno powiedzieć – ono po prostu jest. *** Zastanawiają mnie wypowiedzi osób, które sugerują, że nowelizacja Konstytucji nie jest konieczna, natomiast należy przestrzegać aktualnie obowiązującej ustawy zasadniczej. Tym osobom pragnę odpowiedzieć krótko i poniekąd prowokacyjnie: aktualna Konstytucja RP jest jak najbardziej przestrzegana. Może teraz ktoś się zdziwi albo zaprzeczy, ale nie będzie miał racji. Jednym z zasadniczych problemów polskiej semidemokracji jest praktyka stosowania art. 7 polskiej
w książce Zabici w Kalininie, pochowani w Miednoje. To już druga książka wydana przez stowarzyszenie Memoriał pod kierownictwem Aleksandra Gurijanowa, szefa sekcji polskiej tego stowarzyszenia, w której znalazły się biogramy rozstrzelanych przez NKWD w 1940 r. Polaków i materiały źródłowe znalezione w archiwach polskich, rosyjskich i niemieckich. Tak jak pierwsza książka (Zabici w Katyniu), została sfinansowana z datków pieniężnych zebranych wśród obywateli Rosji. Niewątpliwie wydanie tych książek to bardzo ważne wydarzenie. Ale czy książki, których nakład wynosi tysiąc egzemplarzy, będą w stanie zatamować powódź niesprawdzonych legend, wymysłów, spekulacji? Negatorzy są aktywni. Wykorzystują wszystkie współczesne środki przekazu – wydają książki i artykuły, nagrywają filmy, prowadzą blogi i strony internetowe, organizują różne zebrania i imprezy. Ostatnia akcja wzburzyła nawet tych, którzy nie są specjalnie wrażliwi na sprawy katyńskie. W Twerze przez ostatnie trzydzieści lat zbrodnie stalinowskie były upamiętnione przez dwie tablice wmurowane w ścianę budynku Uniwersytetu Medycznego, gdzie przed wojną mieściła się siedziba NKWD. Właśnie tu, w podziemiach budynku, rozstrzeliwano polskich jeńców. Było to także miejsce kaźni sowieckich ofiar represji. 7 maja br. tablice te znienacka usunięto. Tego samego dnia drogą mailową z adresu Departamentu Polityki Informacyjnej rządu regionu Twer rozesłano komunikat prasowy, w którym fakt rozstrzelania polskich jeńców wojennych i pogrzebania ich szczątków w Miednoje uznano za „kłamstwo historyczne”. Departament odżegnał się od komunikatu, twierdził, że nic takiego nie wysyłał, że komunikat jest fałszywy i nie wiadomo skąd pochodzi, jednak nie zamierza ścigać tego, kto go tak skompromitował. Sprawa została niewyjaśniona do dziś dnia.
W
ybitni rosyjscy naukowcy – 69 akademików, członków-korespondentów i profesorów Rosyjskiej Akademii Nauk – napisali list otwarty, bo uważali usunięcie tablic pamiątkowych za niedopuszczalne, ponieważ „niszczy to naukę i pamięć historyczną społeczeństwa”. Wezwali w nim do przywrócenia tablic na poprzednie miejsce i ukarania „winnych tego przestępstwa przeciwko narodowej pamięci historycznej”. Listy o podobnej treści nadchodziły do administracji miasta i do kierownictwa Uniwersytetu Medycznego od wielu mieszkańców kraju. Na żaden z nich nikt nie odpowiedział. Z prośbą o umieszczenie tablic pamiątkowych na ich miejscu zwróciło się do twerskiego uniwersytetu także stowarzyszenie Memoriał. Jednak uczelnia odmówiła, twierdząc, że działała w ramach wypełnienia wniosku Prokuratury Okręgu Centralnego Tweru z dnia 25 października 2019 roku nr 27-15-2019, która rzekomo zażądała demontażu tablic. Ponoć „podczas kontroli Prokuratury Okręgowej ustalono, że pierwsza z ww. tablic pamiątkowych powinna znajdować się pod innym adresem. Co do drugiej, z napisem »Pamięci Polaków z obozu ostaszkowskiego zabitych przez NKWD w Kalininie.
Konstytucji, czyli tzw. zasada legalizmu: „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Zgodnie z nią organy państwowe i samorządowe mogą działać tylko w taki sposób, na jaki pozwala im uchwalone prawo, a więc m.in. ustawy. Ustawy i przypięte do nich rozporządzenia to przecież też prawo. Problem ten dotyczy niestety nie tylko organów publicznych, ale również innych sektorów życia społecznego i gospodarczego. Weźmy pierwszy lepszy przykład. Art. 22 Konstytucji RP mówi, że ograniczenie wolności działalności gospodarczej jest możliwe tylko w drodze ustawy… Przeciwnicy nowelizacji polskiej ustawy zasadniczej powinni wziąć ją do ręki i sprawdzić, ile razy w Konstytucji występuje zapis: „Chyba że ustawa stanowi inaczej…”. Zapewniam Czytelnika, że wiele razy. Tak więc Konstytucja powołuje się non stop na ustawy (i specustawy), które – jak powszechnie wiadomo – można zmieniać w parlamencie dowolnie i można je uchwalać na szybko – w dzień i w nocy, bez ładu i składu,
W trosce o ostrzeżenie świata«, Prokuratura uznała, że widniejące na niej informacje nie są oparte na faktach. Stowarzyszenie Memoriał złożyło pozew administracyjny przeciwko Państwowemu Uniwersytetowi Medycznemu do Centralnego Sądu Okręgowego miasta Twer. Uznania demontażu za nielegalny i przywrócenia tablic na ich pierwotne miejsce razem z Memoriałem żąda szesnastu innych powodów, w większości krewnych osób rozstrzelanych w wewnętrznym więzieniu budynku NKWD; trzynastu z nich to obywatele Polski. Na razie odbyły się trzy rozprawy sądowe – 19. 10, 09. 11 i 11. 12. W sumie skończyły się na niczym. Tyle że rektor Uniwersytetu Medycznego teraz twierdzi, że demontaż przeprowadzili pracownicy administracji Okręgu Centralnego, a Prokuratura wyjaśnia, że jej wniosek był raczej propozycją niż nakazem. Nie chciałabym występować w roli Kasandry, ale obawiam się, że czeka na nas jeszcze wiele takich rozpraw sądowych. Lecz niezależnie od tego, ile ich będzie i jakie zapadną wyroki sądu, faktem jest, że po raz pierwszy w gronie negatorów znalazły się instytucje państwowe. I to jest znak, że żarty się skończyły. W ostatnim czasie, od 16 do 18 listopada, w Ostaszkowie odbyło się pod patronatem Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego kolejne posiedzenie negatorów. Miało długi, pompatyczny temat – „Konferencja naukowo-praktyczna na temat stosunków polsko-rosyjskich, ze szczególnym uwzględnieniem skomplikowanych zagadnień historycznych, w tym kwestii losów polskich jeńców wojennych w latach 1939–1941”. Podkreślam – kolejne, bo wywołało tyle emocji, jakby było czymś rewolucyjnym, a tak naprawdę nie bardzo różniło się od poprzednich. Może tylko tym, że nareszcie przyciągnęło uwagę mediów. W rezolucji podsumowującej konferencję czytamy: „Utrwalone przez dziesięciolecia upolitycznione i tendencyjne podejście do wyjaśnienia tzw. sprawy katyńskiej nie spełnia zasad obiektywizmu i historyzmu. Takie podejście należy postrzegać jako jeden z kierunków ogólnej kampanii informacyjno-propagandowej dążącej do obarczenia winą ZSRR za wybuch II wojny światowej. Nieuzasadnione oceny polityczne dokonywane w imieniu przywódców naszego kraju w latach 1989–1990 oraz oświadczenie Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej z 26 listopada 2010 r. nadal pozostają czynnikami wstrzymującymi bezstronne, naukowe badanie wydarzeń z lat 1939–1941, w tym losów obywateli polskich na terytorium Związku Radzieckiego". 26 listopada Władimir Miedinski, do stycznia 2020 roku Minister Kultury RF, dziś doradca prezydenta RF i prezes Towarzystwa WojskowoHistorycznego, udzielił wywiadu radiu „Echo Moskwy”. Zapytany o konferencję w Ostaszkowie powiedział, że go na niej nie było, dlatego nie może jej w żaden sposób skomentować, i nagle zaczął opowiadać o muzeum w Katyniu. Wtedy dziennikarz zapytał wprost: – Proszę Pana, jedno słowo – tak albo nie: czy będzie zmiana oficjalnego stanowiska co do odpowiedzialności NKWD za zbrodnię katyńską? Miedinski nie odpowiedział. K
bez uprzednich konsultacji ze społeczeństwem. Bo i po co? Paradoksem polskiego parlamentu jest zaś to, że dominują w nim znane nam siły partyjne, które chętnie powołują się na uchwalane przez siebie ustawy. Czyli ustawy górują nad Konstytucją, a nad ustawami góruje partyjny parlament. Aby wyjść z tego zaklętego koła, potrzebna jest nowa ordynacja wyborcza w Polsce, ale to już zupełnie inny, choć powiązany z omawianym temat. A tymczasem produkcja ustaw idzie w Polsce pełną parą – w zgodzie z aktualną Konstytucją, która to zjawisko jak najbardziej umożliwia i wręcz prowokuje. Tak tworzone jest polskie prawo – o nadrzędności Konstytucji nad ustawami możemy chyba tylko pomarzyć. Jestem przekonany, że nowelizacja polskiej Konstytucji jest nieodzowna – nie ma to jednak nic wspólnego z przestrzeganiem lub nieprzestrzeganiem aktualnej ustawy zasadniczej, lecz z brakiem jej nadrzędnej roli w polskim systemie prawnym. K
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
SZWA J C ARSKI E W YZWAN IA
Z
naczną rolę w rozwoju przemysłu szwajcarskiego odegrali obcokrajowcy, którzy ze względu na niską cenę siły roboczej zakładali tutaj firmy. Na przykład Anglik Brown i Niemiec Boveri założyli w 1891 r. firmę elektrotechniczną Brown Boveri Company (BBC), która od fuzji ze szwedzką firmą Asea na początku lat 90. ub. wieku, znana jest pod nazwą ABB (Asea Brown Boveri). ABB, działając m.in. w sektorach: energetycznym, wydobywczym, morskim, paliwowym, transportowym oraz przetwórstwa minerałów stała się na tym polu największym koncernem na świecie. Wynalazca mleka w proszku, niemiecki farmaceuta Henri Nestlé, połączył siły z Amerykanami – braćmi Pages, którzy jeszcze przed wchłonięciem firm czekoladowych posiadali fabrykę mleka skondensowanego. W roku 1947 firma Nestlé przejęła fabrykę roślin strączkowych i zup syna włoskiego imigranta Juliusa Maggiego, który w Szwajcarii w 1886 roku wprowadził na rynek przyprawę „Maggi” oraz pierwsze zupy w proszku. Obecnie Nestlé SA jest największym przedsiębiorstwem spożywczym świata oraz światowym liderem produkcji odżywek dziecięcych, mleka w proszku, kawy rozpuszczalnej, lodów, wód mineralnych oraz karmy dla zwierząt. Pracodawcy wpajali personelowi specyficzną burżuazyjno-protestancką etykę, opartą na kulcie pracy, oszczędności i wymaganiu od siebie i innych. Chęć podwyższania kapitału i uzyskiwania coraz wyższych dochodów nie szła w parze z ochotą do godziwego wynagradzania pracowników, pozbawionych także ubezpieczeń. Niezadowolenie i napięcia społeczne rosły, osiągając szczyt w 1918 r., gdy podczas jedynego w kraju strajku generalnego pracownicy wyszli na ulice, co jednak nie poprawiło ich sytuacji. Niemal całkowite uspokojenie nastrojów przyniosło rozpoczęte w roku 1937 stopniowe wprowadzanie zbiorowych układów pracy. Zanim Szwajcaria stała się celem turystycznych i literackich podróży romantycznych, rzadkimi w tym alpejskim kraju gośćmi byli pielgrzymi w drodze do Włoch lub Hiszpanii i poganiacze załadowanych towarami mułów. Pierwsi, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, turyści pojawili się tutaj w 1858 roku, wraz z wyjazdami wakacyjnymi organizowanymi przez angielskie biuro podróży Thomasa
P
ewne jest i oczywiste, że historia oraz jej znajomość to fundament teraźniejszości i przyszłości narodów. Zatem jest bardzo ważna. Choć historii za naukę nie uważam, sądzę, że nauki z niej wyciągać należy, a nawet trzeba. Głupi, kto mogąc na cudzych błędach się uczyć, uczy się na własnych, a jeszcze głupszy ten, który je powtarza. Po publikacji trzeciej i ostatniej części historii Szwajcarii „w pigułce”, gdzie Bernard Mégeais ukazał polskiemu czytelnikowi naturę i zachowania Helwetów od zaczątków ich państwa poprzez chwile przełomowe po dzień dzisiejszy, nasuwają mi się porównania i wnioski, związane oczywiście z nami i dziejami naszego kraju. Państwo szwajcarskie, licząc od Paktu 1 sierpnia 1291 r., jest o około 300 lat młodsze od naszego, a jego zarodek powstał w celu solidarnej walki w obronie wspólnych interesów, bezpieczeństwa i suwerenności ludności trzech kantonów założycielskich. Szwajcarscy wojownicy, a później żołnierze i najemnicy, zasłynęli bojowością, niezawodnością i lojalnością. Przez setki lat odstraszali potencjalnych najeźdźców, będąc właściwie jedynym „towarem eksportowym” i podstawowym źródłem dochodów tego alpejskiego, powoli umacniającego się kraju. Z ojczyzny „mercenaire’ów”, pasterzy i emigrantów za chlebem, powoli, ale konsekwentnie tworzyło się państwo demokratyczne, suwerenne, neutralne (z własnej woli), uprzemysłowione, zasobne oraz finansowo i militarnie silne. Kraj położony między trzema ludnymi mocarstwami – Francją, Niemcami i Włochami, nie licząc Austrii – przetrwał i trwa dalej, choć naporowi historycznie nowej Unii Europejskiej przeciwstawia się z coraz większym trudem. Naród, dumny ze swojej demokracji bezpośredniej i neutralności, w referendach odmawia przystąpienie do ONZ, NATO i UE, ale rządzący, w imię bieżących interesów, wpuszczają tylnymi drzwiami unijne porządki,
Od XVI wieku szwajcarskie banki prywatne umiejętnie i dyskretnie zarządzały swoimi zasobami, w przemysł inwestując niewiele. W celu pobudzenia rolnictwa, rzemiosła i kredytowania działań politycznych oraz zapewnienia płynności finansowej jednostkom terytorialnym, kantony tworzyły własne banki. Te już w połowie XVI stulecia wprowadziły, obok już istniejącego ubezpieczenia od pożarów, system ubezpieczeń na życie, od wypadków oraz reasekuracji. Dziś szwajcarski system ubezpieczeń uznaje się za jeden z najlepszych na świecie.
Neutralnie i z dystansu Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność III. Rozwój gospodarczy i aktualne wyzwania Bernard Mégeais
Cooka. Przez alpejskie przełęcze były już poprowadzone drogi, a nowe środki transportu, w szczególności kolej, otworzyły Alpy na masową turystykę. Dzięki wynalezieniu zębatki, koleje mogły wspinać się na strome stoki. Szwajcarscy budowniczowie kolei szeroko korzystali z postępu technicznego. Pod koniec XIX w. zaczęły powstawać hotele dla coraz liczniejszych turystów. Pojawiły się pierwsze wielkoformatowe plakaty reklamujące miejscowości turystyczne oraz pocztówka jako protoplasta pamiątek z podróży. W latach 1820–1840, po nieudanych powstaniach w Niemczech, Polsce i Włoszech, Szwajcaria udzieliła schronienia tysiącom emigrantów. Byli wśród nich intelektualiści, inżynierowie, profesorowie różnych specjalności i lekarze, którzy swoją wiedzą wzbogacili kraj.
P
ierwsza wojna światowa wystawiła na próbę jedność Szwajcarii i jej wielokulturową konstrukcję. By zapobiec ewentualności podziału wewnętrznego, kraj wzmocnił swoją neutralność. Świadoma wrażliwości swej struktury, Szwajcaria do dzisiaj aktywnie uczestniczy w tworzeniu międzynarodowych systemów zapobiegania konfliktom militarnym i społecznym. Na początku XX wieku niewiele krajów oferowało tak korzystne warunki działania dla międzynarodowego kapitalizmu, jak Szwajcaria.
ideologie i obce rdzennym Helwetom obyczaje. W dużej mierze gospodarczo uzależniona od otaczającej ją Unii, Szwajcaria musi iść na ustępstwa, czekając – jak sądzę – na osłabnięcie albo rozpad koalicji, w której centrum leży. Szwajcarzy umieli skutecznie walczyć o panowanie nad łączącą Włochy i Niemcy Przełęczą Świętego Gotarda, potrafili przerwać bratobójcze domowe wojny religijne, udało im się uzyskać i utrzymać neutralność, rozwinęli dochodową luksusową turystykę, stworzyli słynną na świecie bankowość, nowoczesny przemysł i UWAGA – utrzymali jedność państwa złożonego z trzech narodowości mówiących trzema, a właściwie czterema językami i wyznających różne religie. Model współistnienia, jedności i dobrze rozumianej tolerancji. Nasi nie mniej waleczni przodkowie mieli łatwiej. Kraj był żyzny, równinny, obfity w zwierzynę i surowce oraz etnicznie w zasadzie jednolity. Dopóki Polską władali mocni, ekspansywni i bezkompromisowi królowie, kraj był suwerenny, silny, bogaty i bezpieczny. Stanowił skuteczne wschodnie przedmurze chrześcijańskiej Europy. Podejmował wyprawy wojenne dla ratowania europejskich braci w wierze, choć zysków i korzyści z tego ciągnąć nie potrafił.
P
óki Polska była rządzonym mocną ręką, silnym państwem, póty się rozwijała. Z nadejściem wolnych elekcji, liberum wetów, samorządów terytorialnych – czytaj sobiepaństwa, demokracji, która była zupełnie nie na tamtą sytuację i czasy, władza centralna miękła, a państwo słabło, aż się rozsypało. Jak się to skończyło, wiemy wszyscy. Kto nie wie, niech zapyta ducha gospodarza obiadów czwartkowych albo posłucha przyjaciela Polski, Szwajcara, Bernarda Mégeais, którego przodek, Pierre-Maurice Glayre, który jako ostatni sekretarz osobisty króla Augusta Poniatowskiego, by Polskę od rozbiorów ratować, prowadził
Od 1900 roku ten neutralny kraj stał się centrum zarządzania kapitałem, a umiarkowane opodatkowanie ułatwiało rozwój gospodarczy. Podczas kryzysu lat 30. rząd podjął działania w ochronie oszczędności drobnych ciułaczy. Aby zrekompensować tę ingerencję państwa w sprawy finansowe, przepisy dotyczące tajemnicy bankowej potwierdzono ustawowo, nadając jej status interesu publicznego. Miało to uspokoić obawy wielkich banków. W 1943 r., kontynuując ochronę tajemnicy bankowej, Konfederacja wprowadziła podatek zaliczkowy od anonimowych aktywów bankowych, jednak część wkładów, ujętą w zeznaniu podatkowym, zwracano. Sposób na zachowanie neutralności przez Szwajcarię podczas II wojny światowej często krytykowano. Kraj nie przyjmował uchodźców, a interesy finansowe z nazistowskimi Niemcami i eksport wyposażenia wojskowego przekraczały granice neutralności do tego stopnia, że pod koniec wojny alianci rozważali wprowadzenie sankcji, do czego, dzięki zimnej wojnie, nie doszło. Nietknięta zniszczeniami wojennymi i rozporządzająca potężnymi kapitałami Szwajcaria cieszyła się niezwykłym na owe czasy dobrobytem. Sprawiając wrażenie szczelnie zamkniętej w swoich granicach, ekonomicznie podbijała świat. Pozorna słabość małego państwa skrywała siłę gospodarczą. Zamożność Szwajcarii to wynik nieustającej mobilności. Kraj – mimo braku surowców – od
epoki żołnierzy najemnych i emigracji za chlebem dotarł do fazy rewolucji przemysłowej, handlu międzynarodowego na wielką skalę i eksportu wyrafinowanych wyrobów przemysłowych oraz myśli technicznej, stając się także mekką turystów. Można powiedzieć, że siła polityczna Szwajcarii nie dorównuje gospodarczej. W marcu 2010 roku władze musiały ustąpić pod naciskiem międzynarodowym, usuwając rozróżnienie między uchylaniem się od opodatkowania i oszustwami. Wprowadzono także system automatycznego informowania rządów innych krajów. W drugiej połowie XX w. Szwajcaria stała jednym z krajów najszerzej otwartych dla imigrantów, których praca wsparła jej rozwój gospodarczy. Wraz z otwarciem granic ruch migracyjny przekształcił się w napływ nieaktywnej, stale rosnącej populacji, coraz bardziej obciążającej społeczeństwo. Spadające poczucie bezpieczeństwa i rosnąca skala handlu narkotykami obniżają jakość życia, zwłaszcza warstw mniej uprzywilejowanych, czemu, wbrew oczywistości, władze i większość polityków zdecydowanie zaprzeczają. Ultraliberalna polityka stopniowo zubaża klasy średnie i niższe. System opieki zdrowotnej przeszedł w ręce prywatnych firm ubezpieczeniowych, które pod byle pretekstem podnoszą składki w skali wykładniczej. Przy udziale polityków powstał system, który można porównać do wymuszania haraczy.
Nie jestem historykiem i uważam, że historia to raczej dziejopisarstwo, a nie nauka. Opowieści różnej treści i ich interpretacje można, obiektywnie i subiektywnie, snuć, komponować, dostosowywać do…, relatywizować i zakłamywać. Słowem, manipulować. Nauki ścisłe opierają się na teoriach i dowodach, które eksperyment czy kontrdowód może w każdej chwili obalić i ustalić nowe. Uczonych cenimy zawsze. Historyków – okresowo i koniunkturalnie.
Lekcja szwajcarskiego
PALEC W OKO
Adam Gniewecki ostateczne rozmowy z Fryderykiem Wielkim i Carycą Katarzyną. Tenże P.M. Glayre, nie chcąc oglądać dalszego dramatu bliskiego swemu sercu kraju, następnego dnia po powrocie do Warszawy do swej ojczyzny powrócił. Państwo Helwetów powstało dzięki solidarności, bojowości i sprytowi. Później, kierując się pragmatyzmem, oportunizmem oraz egoizmem, Szwajcarzy
manipulowali, naginali swoją neutralność, korzystali, kolaborując z Hitlerem i przejmując pożydowskie majątki. I to prawda. Prawda opisana m.in. przez Jeana Zieglera – szwajcarskiego socjologa, profesora paryskiej Sorbony i Uniwersytetu Genewskiego, który w swoich książkach bezlitośnie rozprawił się z rzekomą neutralnością Szwajcarii podczas II wojny światowej.
Powróćmy na chwilę do historii. W XVII wieku Jean Bodin wydał swoje pierwsze, powszechnie wysoko oceniane pisma na temat suwerenności państw. (Jean Bodin zwany Bodinusem – francuski prawnik, teoretyk państwa, polityk, opracował nowożytne pojęcie suwerenności jako władzy najwyższej i niezwiązanej prawami, której cechą najważniejszą jest wyłączność prawodawcza. Cytat: „Rzeczpospolita jest prawym rządzeniem wielu gospodarstwami rodzinnymi i tym, co jest im wspólne, z władzą suwerenną”. Przyp. A.G.). Trzeba było wielu stuleci zmagań, by narody wyzwoliły się spod ignorującej ich tożsamość władzy królów i książąt. Nazizm i komunizm przyniosły setki milionów ofiar, a mimo wszystko państwami i narodami stale rządzi prawo siły.
W
1758 r. ukazał się w Londynie tekst, którego autor Emer Vattel, Szwajcar pochodzący z Neuchâtel, podał pierwszą, absolutnie nową definicję suwerennego państwa jako podmiotu prawa międzynarodowego: „Suwerenne państwo to każdy naród, który rządzi się samodzielnie w dowolnej formie, niezależnie od innych państw… Jego prawa są w naturalny sposób takie same, jak prawa innego państwa. Zatem suwerenność należy do państwa, a nie do władcy. Suwerenność definiowana jest jako niezależność od innego państwa i synonim niezależności”. Emer Vattel mówi o państwach suwerennych, a jednocześnie o wolnych i niepodległych. Dziesięć lat po publikacji myśl Vattela stała się definicją wolnego państwa. Państwo wolne musi odwoływać się do praw człowieka, co owocuje suwerennością obywateli. Dziś przynależność do Unii Europejskiej stawia obywateli w obliczu ponadterytorialnej, ponadnarodowej potęgi, gdzie najsilniejsze państwa znów zachowują się jak władcy, którzy narzucają swoją politykę, wywłaszczając inne państwa z ich suwerenności, a zatem drogi suwerennie obranej przez narody. Im dalej znajduje się ośrodek władzy, tym słabszej podlega kontroli, stając się coraz mniej pożyteczny dla populacji, którą zarządza. 557 lat po pierwszym Sojuszu Trzech Dolin – Uri, Schwitz i Unterwald – Szwajcarii, która drogą wszelkich możliwych kompromisów zawsze chciała uwolnić się od dominacji
Twarda prawda, prawda polityki, bo oni jeszcze przed Churchillem wiedzieli, że nie ma przyjaźni między państwami, są interesy narodowe. Oni po prostu dbali o całość, niepodległość, siłę państwa i interes narodowy, a jako ludzie – często też o interesy prywatne. C’est la vie, a Szwajcaria nie była jedynym państwem, które skorzystało na II wojnie światowej. Sam, w ramach obowiązków służbowych, odwiedzałem położoną tuż pod Genewą elektrownię wodną – Barrage de Verbois, gdzie w hali generatorów wmurowano tablicę upamiętniającą datę ich uruchomienia – 1 sierpnia 1944 r. Gdy Polska jęczała pod okupacją niemiecką, gdy płonąca Warszawa spływała krwią powstańców i cywilów, oni uruchamiali nowoczesne elektrownie. Ta tablica krzyczy o niesprawiedliwości dziejowej. Ale kto sądzi, że w polityce można odnosić sukcesy bez używania kłamstwa, przebiegłości, fałszu, oportunizmu i przemocy, ten się myli. Ktoś zapyta: a chrześcijaństwo? Dla odniesienia zwycięstwa posłużyło się przemocą, ale nie swoją, a przemocą swoich wrogów – inny mu odpowie. „Lekcja szwajcarskiego” przypomina znaną od wieków zasadę, że miarą jakości w polityce jest skuteczność, a cel może uświęcać środki, bo w skali makro obowiązują inne zasady niż w mikro. Potwierdza też prawdę, że polityka stanowi o losach narodów, a te są zbyt poważną sprawą, by kierować się tylko szkolną etyką i moralnością, przyjętą przez ludzi cywilizowanych.
M
y, tak jak inni, mamy pełne prawo do walki o swoje interesy. Mamy swoje 5 minut – okienko czasowe, które się zamknie, ale nadal daje szansę na suwerenność, a nawet na umocnienie niepodległości. Suwerenność rozumiem jako możność samodzielnego podejmowania decyzji w swoich sprawach, zaś państwem niepodległym jest takie, które ma społeczeństwo oraz terytorium, którym włada i jest międzynarodowo uznawane.
15
władców Europy, udało się w roku 1848 zbudować jeden z najlepszych ustrojów demokratycznych, oparty na obywatelskiej suwerenności. Obecnie kraj stopniowo traci suwerenność w zamian za korzyści gospodarcze i zyski płynące z uczestnictwa w rynku Unii Europejskiej. Podstępne i niesprawiedliwe, przybierające formę ukrytej przemocy mechanizmy powiązań procesów gos podarczych z politycznymi wykorzystuje się do wszczepiania ideologii i wymuszania tzw. poprawności politycznej.
Obecnie kraj stopniowo traci suwerenność w zamian za korzyści gospodarcze i zyski płynące z uczestnictwa w rynku UE. Formalnie nie należąc Unii Europejskiej, ale uczestnicząc w unijnym rynku i od niego gospodarczo uzależniona, Szwajcaria musi dostosować się pod względem praw i zasad do tych przyjętych w UE, podczas gdy Szwajcarzy uważają się za suwerennych i niezależnych obywateli. W rzeczywistości już tak nie jest. Naród wierzy w swoją niezależność i prawa polityczne, podczas gdy władze, rząd i parlament pracują nad wprowadzeniem kraju pokrętnymi drogami do Unii. Używa się podstępów w postaci mało zrozumiałych niuansów politycznych i manipulacji prawnych, co stanowi zamach na suwerenność ludności, wprost odmawiającej członkostwa w UE. Demokracja jest już tylko fasadą i pozorem w kraju, którego konstytucja uważana jest za najbardziej demokratyczną na świecie. Szwajcarzy, głosując za gospodarczymi porozumieniami z UE, w rzeczywistości akceptują procesy polityczne, których celem jest integracja z Unią Europejską i utrata politycznej autonomii ich kraju, a wszystko pływa w kąpieli wrażliwości społecznej, nieograniczonych wolności, pokoju i przyjaźni narodów. Tymczasem to motor dwulicowo i obłudnie sterowanych działań, niszczących opartą na prawdzie społeczną umowę, która miała jednoczyć Szwajcarów. Tłumaczenie z francuskiego Adam Gniewecki
My, tak jak inni, mamy pełne prawo do walki o swoje interesy. Mamy swoje 5 minut – okienko czasowe, które się zamknie, ale nadal daje szansę na suwerenność, a nawet na umocnienie niepodległości. Niepodległość zawiera w sobie suwerenność, ale państwo niepodległe może suwerenną decyzją zrezygnować z części swojej suwerenności. Rezygnując z suwerenności krok po kroku, można stopniowo stracić niepodległość. Odwieczna, „polska” europoseł, Danuta Hübner, komentując nasze zmagania o suwerenność w sprawach wewnętrznych oraz o równe i sprawiedliwe traktowanie Polski przez Unię, w kontekście naszej groźby zawetowania nowego budżetu UE powiedziała, że na jednej szali leżą pieniądze, a na drugiej wartości. Twierdzę, że bez kategorycznej determinacji nie będziemy mieli ani pieniędzy, ani wartości. Do tego krok po kroku będziemy dalej tracić suwerenność, a potem niepodległość, czego naszemu państwu, Państwu ani sobie szczerze nie życzę. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
16
R E K L A M A
NIECH ŻYJE BA(A)L
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
17
STOP-FAKE
C
o logik – jako taki – ma do powiedzenia w sprawie pandemii? Nic. Ale za to ma wiele do powiedzenia o tym, jak MÓWI SIĘ o pandemii: tu i teraz. I właśnie swoimi spostrzeżeniami na temat tego, jak się mówi w dzisiejszej Polsce o pandemii, chciałbym się podzielić z Czytelnikami. Po co? Chodzi o to, że większość z nas wszystko, co wie o obecnej pandemii, wie na podstawie tego właśnie, co się o niej mówi. Nie jest więc to w istocie – jeszcze raz podkreślę – wiedza o pandemii. Jeśli zatem chcemy czegoś się dowiedzieć naprawdę o pandemii – a zakładam, że chcemy – to musimy ocenić prawdziwość tego, co się o niej mówi. Większość z nas nie ma możliwości bezpośredniego sprawdzenia, czy to, co się mówi o pandemii, jest prawdą. Pozostaje więc sposób pośredni: ustalenie, czy to, co się mówi, jest wewnętrznie spójne – czyli, mówiąc bez ogródek: czy to „trzyma się kupy”. Postaram się pokazać, że – mówiąc ostrożnie i z umiarem – bardzo często niestety nie „trzyma się kupy”. Jeśli mi się to uda, postawa ostrożności i umiaru będzie tym bardziej godna polecenia. Zacznę od przypomnienia i uporządkowania pojęć, które występują w – jak to się teraz nazywa – „narracji” o pandemii: o każdej pandemii. Za wszystko, co piszę poniżej, przyjmuję pełną odpowiedzialność, która obejmuje gotowość do sprostowania każdego błędu w tym, co piszę, jeśli tylko zostanie on równie odpowiedzialnie przez kogoś „przygwożdżony”. Otóż pandemia jest to masowe zapadanie ludności co najmniej kilku państw na określoną chorobę zakaźną – jednocześnie lub w krótkich odstępach czasu – przy czym poszczególne wypadki zachorowań są ze sobą powiązane przyczynowo. Zauważmy od razu, że słowa „masowe (zapadanie)”, „kilka (państw)” i „krótkie (odstępy czasu) są bardzo nieprecyzyjne – i jeśliby sformułowanie, w których te słowa występują, miało być dokładniejsze, trzeba by rozstrzygnąć, że masowe – to tutaj tyle, co obejmujące np. co najmniej ¼ ludności, kilka – to np. co najmniej 4 państwa, a krótkie – to np. co najwyżej 4-dniowe. Przyjrzyjmy się teraz kluczowemu w definicji pandemii terminowi ‘choroba zakaźna’. Otóż choroba zakaźna jest to choroba wywołana przez drobnoustroje chorobotwórcze – albo inaczej – mająca w nich przyczynę. Takimi drobnoustrojami są m.in. bakterie i wirusy; dalej ograniczę się dla uproszczenia do działania tych ostatnich. W jaki sposób wirusy wywołują chorobę w organizmie? Znowu uprośćmy sprawę, ograniczając się do organizmu ludzkiego. Działanie wirusów rozpoczyna się od wtargnięcia do organizmu i rozmnażaniu się w nim. Wtargnięcie odbywa się w ten sposób, że wirus dostaje się do ustroju przez skórę lub błony śluzowe – albo też przez naturalne otwory ciała (usta, nos, uszy itd.). Takie wtargnięcie – to właśnie zakażenie. Rozmnażanie jest ograniczone do bezpośredniego otoczenia miejsca wtargnięcia lub rozprzestrzenia się po innych częściach organizmu, gdy wirus unoszony jest przez płyny (np. krew lub limfę) wędrujące po tym organizmie. Rozmnażanie wirusów powiększa obszar zakażenia. Los wirusów, które wtargnęły do organizmu i zaczęły się w nim rozmnażać, bywa różny. Po pierwsze, organizm zaczyna wytwarzać przeciwciała – czyli
czynniki, które niszczą wirusy lub hamują ich rozmnażanie. Taki organizm, jeśli wytworzy dostatecznie szybko dostatecznie dużo odpowiednich przeciwciał, wychodzi zwycięsko z zakażenia: choroba się w nim w ogóle nie rozwija lub rozwinąwszy się do pewnego poziomu, zostaje zahamowana. Po drugie, organizm nie wytwarza przeciwciał albo wytwarza je zbyt późno lub w zbyt małej liczbie i wirusy bezkarnie uszkadzają lub zaburzają funkcjonowanie części organizmu – od komórek po całe organy lub nawet ich zespoły: choroba się rozwija „dramatycznie” i może stać się przyczyną trwałego kalectwa organizmu, a nawet jego śmierci.
Zawsze uważaj! Nigdy nie przesadzaj! Logika wobec pandemii Jacek Jadacki
W obu wypadkach organizm zakażony wirusami – w okresie po wtargnięciu ich do organizmu, w okresie choroby oraz przez pewien czas (nawet przez kilka lat!) po wyzdrowieniu – jest nosicielem tych wirusów, a wydalając je, może stanowić źródło zakażenia dla innych organizmów. Wtedy opisany cykl się powtarza z nowo zakażonym organizmem.
W
jaki sposób można pomóc organizmowi, by choroba wywołana działaniem wirusów nie przybrała postaci dramatycznej, a w szczególności nie skończyła się trwałym kalectwem organizmu lub jego śmiercią? Z tego, co zostało już powiedziane, możliwe strategie takiej pomocy opisać ogólnie może nawet laik w zakresie medycyny (mnie nie wyłączając). Wyliczmy je w kolejności dostosowanej do „losów” wirusów chorobotwórczych: (a) Należy po prostu nie dopuścić do wtargnięcia wirusów do organizmu. (b) Należy zniszczyć wirusy, które wtargnęły już do organizmu. (c) Należy zahamować rozmnażanie wirusów w organizmie, do którego już wtargnęły. (d) Należy pomóc organizmowi w wytarzaniu dostatecznie szybko i w dostatecznej liczbie przeciwciał. (e) Należy
„Gdzieś już to słyszałem” Wojciech Mucha
S
posiądzie umiejętność ich wytwarzania – w sytuacji, która jeszcze nie grozi dramatycznymi, a w wypadku wirusów martwych – żadnymi skutkami dla jego zdrowia. Po drugie, kiedy dojdzie do inwazji wirusów w pełni zjadliwych, organizmowi będzie łatwiej się przed nimi bronić. Nawiasem mówiąc – chyba się nie mylę sądząc, że jeśli w organizmie znajduje się już granicznie duża liczba wirusów zjadliwych, to szczepienie nie tylko jest nieracjonalne, ale i niebezpieczne, gdyż tylko powiększa tę liczbę (w wypadku, gdy wprowadzamy do organizmu wirusy nie martwe, tylko – osłabione). Przed podjęciem decyzji o szczepieniu trzeba więc to ostatnie wykluczyć.
Tak brzmiały rady, których mi udzielili Kazimierz Sikorski, wybitny muzykolog i kompozytor, i Marian Przełęcki, równie wybitny logik i etyk: pierwszy był moim profesorem w czasie studiów muzycznych, drugi – w czasie studiów filozoficznych. Staram się przez całe życie stosować do tych rad, zalecających ostrożność i umiar; rady te – jak się okazało – znakomicie się uzupełniają.
Zakaz seksu, cudowne lekarstwa i Afryka jako poligon doświadczalny dla koncernów farmaceutycznych. To tylko niektóre z dezinformacji dotyczących pandemii koronawirusa, jakie krążyły lub krążą nadal na Czarnym Lądzie. Warto je poznać, by uświadomić sobie, że nie tylko my jesteśmy poddawani ciągłej presji info- i dezinformacyjnej.
top Fake Polska w ramach monitorowania i zwalczania dezinformacji zajmuje się głównie obszarem Rzeczypospolitej oraz szeroko pojętym Trójmorzem (ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy jako obszaru o krytycznym znaczeniu). Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na to, jak poszczególne narracje
pomóc organizmowi odbudować się ze zniszczeń spowodowanych przez wirusy, które do niego wtargnęły. Aby zastosować strategię (a), trzeba znaleźć sposób na zamknięcie drogi inwazji określonych wirusów. Wymaga to m.in. zidentyfikowania owych wirusów – np. jako wirusów SARS-CoV-2 – chyba że dysponujemy tamą, o której wiemy skądinąd, że nie dopuszcza ona do organizmu żadnych wirusów. Aby zastosować strategię (b) lub (c), trzeba dysponować lekarstwem niszczącym nasze wirusy lub hamującym ich rozmnażanie, co znowu (wyjąwszy mało prawdopodobny wypadek lekarstwa uniwersalnego) wymaga identyfikacji tych wirusów np. jako wirusów SARS-
i tendencje dezinformacyjne funkcjonują w pozostałych, także bardzo odległych od naszego kraju częściach świata. I choć trudno używać tu pojęć takich jak ‘egzotyka’, to Czytelnikom „Kuriera WNET” zapewne przyjdą one do głowy. Przy innych zapewne pomyślą Państwo „gdzieś to już słyszałam/łem”.
-CoV-2. Aby zastosować strategię (d), trzeba wprowadzić do organizmu odpowiednią szczepionkę. Zanim wyjaśnimy, co to jest szczepionka, odnotujmy od razu, że aby zastosować strategię (e), trzeba dysponować znowu odpowiednim lekarstwem – tym razem takim, które odbudowuje zniszczone części organizmu. W każdym z wypadków (a)–(e) trzeba się również zmierzyć z trudnym pytaniem, czy zastosowanie tej czy innej strategii, prowadząc do założonego celu – nie prowadzi zarazem do jakichś groźnych celów niezałożonych, czyli, jak to się mówi potocznie, nie ma niepożądanych skutków ubocznych. Wróćmy teraz do szczepionek. Czym one są i jaki jest spodziewany skutek wprowadzenia ich do organizmu? Otóż zauważono, że organizm wytwarza przeciwciała nie tylko wtedy, gdy wtargną do niego wirusy chorobotwórcze „w pełni sił”, lecz także, gdy wtargną wirusy osłabione, a nawet martwe. Skoro tak – to aby „skłonić” organizm do produkcji przeciwciał, wystarczy wprowadzić do niego odpowiednią liczbę wirusów słabych lub martwych. Skutki tego wprowadzenia są następujące. Po pierwsze, organizm będzie miał „pod ręką” gotowe przeciwciała – lub
Oto bowiem w Afryce popularnym „fejkiem” jest taki: pandemia koronawirusa to celowy zabieg, który ma na celu wymazanie populacji tego kontynentu po nieudanych próbach, jakie miały miejsce w przypadku wirusa Ebola. Podobną sensację wzbudza plotka, jakoby Czarny Ląd miałby być ze względu na swoje zaludnienie i ubóstwo poligonem doświadczalnym dla koncernów farmaceutycznych, które testują tam lekarstwa na SARS-COV-2 przed dopuszczeniem ich do użytku w świecie zachodnim. I tak w RPA pojawiła się teoria spiskowa, według której prezydent tego kraju pozostaje w związku konspiracyjnym z Billem Gatesem i planuje wprowadzenie w Afryce programu pilotażowych szczepionek przeciwko SARS-COV-2. Czy podobnych, zmodyfikowanych na „krajowy rynek” teorii nie słychać także w Polsce?
Nie muszę dodawać, że także i strategia (d) wymaga identyfikacji wirusów, w interesującym nas wypadku – SARS-CoV-2, a ponadto umiejętności ich osłabiania lub zabijania.
W
idać z tego, jak ważną rzeczą jest ustalenie, że w danym organizmie jest wirus SARS-CoV-2 oraz ewentualne w jakiej liczbie i jakiej siły. Jak coś takiego się zazwyczaj robi? Pobiera się mianowicie próbki z miejsca domniemanej inwazji, np. wymaz z gardła, u kogoś, u kogo jest podejrzenie, że poszukiwany wirus właśnie przez gardło wtargnął do jego organizmu, i następnie wyszukuje się ten wirus wśród wielkiej liczby znajdujących się w owym wymazie drobnoustrojów. Aby to zrobić, trzeba oczywiście umieć zidentyfikować inne drobnoustroje: najlepiej – wszystkie inne. Inaczej wygląda to testowanie w wypadku ustalania, że wirus był obecny u kogoś, kto już nie żyje; podstawą testu jest wówczas sekcja zwłok. Zmarłemu nie można już oczywiście pomóc – ale wiedza o obecności wirusa w martwym organizmie ma ogromne znaczenie dla oszacowania tego, jak groźna jest choroba wywoływana przez ów wirus. Ostatecznie można sobie wyobrazić, że
Ale to także pozornie zabawne sprawy, jak ta z Kenii, gdzie gubernator Nairobi Mike Sonko włączył do paczek z żywnością dla biednych butelki z koniakiem. Twierdził ( jak i niektórzy z naszych rodaków na początku epidemii), że alkohol skutecznie zwalcza COVID-19. Ileż to i my nasłuchaliśmy się „dobrych rad”, by profilaktycznie „szczepić” się a to wódką z pieprzem, a to wysokoprocentowym bimbrem. Cóż, w Polsce nie rozpowszechniali tego wysocy urzędnicy państwowi. Co nas jeszcze różni, to m.in. to, że w Polsce nie słyszeliśmy takich plotek jak w Ugandzie, gdzie spekulowano, iż w celu zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusa, władze zakazują seksu. Jednak najciekawszą i cóż – egzotyczną – narracją była ta krążąca po Sudanie Południowym. W tym kraju dość popularne było używanie „kart
mamy do czynienia z pandemią zupełnie dla ludzi niegroźną. Skąd wiadomo, że ktoś (żywy) jest poszukiwanym podejrzanym? Można to zrobić na podstawie ustalenia, że: jego organizm wytworzył określone przeciwciała; w jego organizmie występują określone zaburzenia; ów ktoś ma określone objawy. Kiedy więc mówi się, że ktoś został poddany testowi, może chodzić o to, że poddano go badaniu na obecność w jego organizmie poszukiwanego wirusa, określonych przeciwciał, takich a nie innych zaburzeń, a nawet tylko objawów. Bagatela! Ustalenie, że zachodzi którykolwiek z tych wypadków, jest nie lada sztuką. Chodzi o to, że trzeba najpierw wiedzieć, jak wygląda nasz wirus, np. wirus SARS-CoV-2; że na obecność tego wirusa organizm odpowiada takimi, a nie innymi przeciwciałami (innymi niż na pozostałe wirusy); że właśnie ten wirus wywołuje takie, a nie inne zaburzenia (inne niż pozostałe wirusy) oraz że zaburzenia te wywołują takie, a nie inne objawy (inne niż pozostałe wirusy). Innymi słowy – trzeba ustalić pewne prawidłowości przyczynowo-skutkowe. Chyba nie tylko dla logika jest jasne, że aby tego dokonać, trzeba przeprowadzić bardzo dużo eksperymentów, które odsłonią odpowiednie korelacje – oraz że z samej istoty takiego sposobu ustalania prawidłowości wynika, że nigdy nie osiągniemy tutaj całkowitej pewności. Eksperymenty zaś, o których mowa, muszą polegać na wprowadzeniu do wielu organizmów (ludzkich!) uprzednio zidentyfikowanych wirusów danego typu, i obserwacji, jakie wywołują one skutki: do wytwarzania jakiego typu przeciwciał mobilizują te organizmy, jakiego typu zniszczenia sieją w tych organizmach i jakie te zniszczenia wywołują objawy. Kiedy więc chcemy krytycznie czytać, co się pisze o pandemii COVID-19 wywołanej przez wirus SARS-CoV-2, przyłóżmy do tego miarę naszkicowanego przeze mnie modelu pandemii w ogóle, i… zachowajmy ostrożność i umiar w ocenie sytuacji. Jak przykładać tę miarę, pokażę na przykładzie tego, co na ten temat można wyczytać w oficjalnym internetowym Serwisie Rzeczypospolitej Polskiej (z ostrożności uzupełnię: co można było wyczytać w tym serwisie m.in. 24 października br.). Ograniczę się z konieczności do dwóch składników tej „narracji”, ale myślę, że Czytelnik, który przebrnął do tego miejsca przez mój tekst, poradzi sobie bez trudu z wykorzystaniem wspomnianego modelu do rekonstrukcji całej „narracji”. Czytamy więc we wspomnianym serwisie m.in.: (1) „Osoby zakażone koronawirusem zwykle mają: wysoką gorączkę, duszności, kaszel, kłopoty z oddychaniem. Rzadziej pojawiają się takie objawy, jak utrata węchu i smaku, bóle mięśni i głowy, biegunka, wysypka”. Co tu jest powiedziane? Że żadne z wymienionych objawów – ani kombinacje tych objawów – nie występują u WSZYSTKICH osób zakażonych koronawirusem. A ja dodam do tego od siebie, że każdy z tych objawów i każda z ich kombinacji – bywają objawami INNYCH CHORÓB. Objawy te – krótko mówiąc – są w małym stopniu diagnostyczne. (2) „Lekarz podstawowej opieki podczas teleporady, porady domowej lub wizyty w przychodni przeprowadzi ocenę stanu Twojego zdrowia i jeżeli podejrzewa lub rozpoznaje zakażenie wirusem SARS-CoV-2, zleci Ci
do usuwania wirusów”. Te przypominające identyfikator etykiety zapina się na piersi, a zawarte w nich środki dezynfekujące (o potencjalnie niebezpiecznym dla układu oddechowego składzie) mają rzekomo wytwarzać wokół użytkownika specyficzną „bezpieczną strefę” rzekomo zapobiegającą zakażeniu. Rzecz brzmi niepoważnie, jednak – jak się okazuje – nie zabrakło wysokich rangą polityków Sudanu, którzy eksponowali karty podczas oficjalnych spotkań. Z tym „antycovid ID” widziana była np. minister obrony Angelina Teny czy wiceprezydent Riek Machar, który założył ją nawet na spotkanie z ambasadorem USA. Ciekawostką jest także „rosyjski ślad” w narracjach z Afryki. Na Madagaskarze wybuchła sensacja związana z napojem Covid-Organics, który miałby rzekomo leczyć z koronawirusa.
test […]”. Co tu się zakłada? Że lekarz itd. jest w stanie nie tylko nabrać podejrzeń co do zakażenia, lecz także ROZPOZNAĆ takie zakażenie. Dla moich Czytelników jest chyba jasne, że tego ostatniego nie jest w stanie zrobić na podstawie samych objawów. Nic dziwnego, że zleca test. Powinniśmy oczywiście zadać sobie pytanie, co ustala ów test: obecność wirusa w organizmie, obecność przeciwciał, czy może występowanie „zniszczeń”? Rzecz jasna, chciałoby się wiedzieć także, jaka jest miarodajność owego testu – i, mówiąc w uproszczeniu, kto jest jej poręczycielem. No i chciałoby się wiedzieć wiele innych istotnych rzeczy, o których w Serwisie Rządu RP nie ma ani słowa, gdyż jego autorzy skupiają się głównie na tym, jak się powinniśmy zachowywać, żeby być w zgodzie z obowiązującymi przepisami w zakresie tzw. walki z pandemią – a nie na tym, jak z nią walczyć i dlaczego tak właśnie, a nie inaczej. Zakładam, że „narracja” Serwisu, której dwa fragmenty poddałem analizie, jest, co prawda – eufemistycznie mówiąc – wadliwa logicznie, ale nie jest kłamliwa, a więc wyraża to, co Rząd RP naprawdę myśli w tych sprawach. Przy okazji podkreślę raz jeszcze, że z tego, że Rząd RP to a to myśli o pandemii, nie wynika bez dodatkowych (silnych!) założeń, że tak się właśnie rzeczy z pandemią mają. Dobrze, żeby z tego zdawał sobie sprawę także sam Rząd RP, gdyż – jak się zdaje – podejmuje on decyzje o daleko idących konsekwencjach z (silnym!) założeniem, że właśnie ma dostateczną wiedzę o tym, jak się mają rzeczy z pandemią.
W
serwisie jest – godne pochwały – wezwanie: Korzystaj z wiarygodnych źródeł informacji! Do tego, aby być wiarygodnym źródłem informacji, nie wystarczy jednak nie kłamać. Trzeba jeszcze znać prawdę. Niestety nawet założenia o prawdomówności narratorów – jako bierny, ale pilny obserwator panującego u nas chaosu (dez)informacyjnego – nie jestem w stanie zrobić w odniesieniu do znanych mi mediów współtworzących ten chaos. Skądinąd przypuszczenie, że wszyscy dokoła kłamią, czyniłoby wszelką wymianę zdań czynnością absurdalną. W każdym razie narracja medialna o pandemii zdaje się mieć w wielu wypadkach postać opisaną w pięknym (i mądrym) wierszu Jana Brzechwy Ptasie plotki. Ponieważ nie mam pewności, czy w kolejnych (pseudo)reformach oświaty nie zniknął on z programów szkolnych, przytoczę newralgiczne punkty akcji: Usiadła zięba na dębie: „Na pewno dziś się przeziębię!” Podniosła lament sikora: „Podobno zięba jest chora!” Stąd dowiedziała się wrona, Że zięba na pewno kona. A zięba nic nie wiedziała, Na dębie sobie siedziała… Nie cytuję passusu o trumnie, żeby nie być posądzonym o złośliwość ze znamionami okrucieństwa, ale zachęcam tych, którzy wiersz pamiętają, żeby sobie ten passus przypomnieli, a tych, którzy wiersza nie znają, żeby do jego tekstu po prostu zajrzeli. I wtedy uświadomią sobie w całej krasie wymowę rad, których udzielili mi moi Profesorowie: Zawsze uważaj! Nigdy nie przesadzaj! Ziębie zaś życzę, żeby usłyszawszy, że skonała z przeziębienia – nie skonała naprawdę… z wrażenia. K
Rzecz stała się głośna, ponieważ prezydent tego kraju, Andry Rajoelina, sam zaapelował o stosowanie tego specyfiku, twierdząc, że istnieją potwierdzone przypadki uzdrowień. Przywódca propagował napój na konferencjach prasowych i podczas oficjalnych wydarzeń. I choć istotnie prowadzone są badania nad tym, czy ekstrakt z piołunu może pomóc w leczeniu ciężkich przypadków COVID-19, a Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zatwierdziła protokół dotyczący testowania afrykańskich leków ziołowych jako potencjalnie skutecznych w zakażeniu koronawirusem, nie ma na to dostatecznych dowodów. Tak jak brak potwierdzenia fantastycznych teorii, jakoby prezydent Rosji Władimir Putin osobiście zamówił miliony butelek Covid-Organics dla obywateli Federacji Rosyjskiej. K Więcej podobnych informacji znajdą Państwo na stronie stopfake.org/pl.
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
18
1
stycznia 2021 roku w specjalnym bloku świątecznym, od godziny 9:00 będę opowiadał o tych albumach wspólnie z szefem Listy Polskich Przebojów WNET Poliszczart Sławomirem Orwatem i redaktorem Adrianem Kowarzykiem. Zatem zaczynam odliczanie. 30. Lunatic Soul Through Shaded Woods 29. Ralph Kamiński Morze 28. Quebonafide Romantic psycho 27. Natalia Kukulska Czułe struny 26. Magda Ruta Nie wiem, czy będę 25. Bardziej Sex & drugs & poezja śpiewana 24. Rejda z Grzechem Zabierz mnie 23. Mikromusic Kraksa 22. Kuba Karaś i Piotr Rogucki Ostatni bastion romantyzmu 21. Vader Solitude in Madness 20. Stanisława Celińska Jesienna – jazz/Musicom 19. Oreada Mówili ludzie – folk, muzyka świata/Wydawnictwo Oreada 18. Adam Nowak i Akustyk Amigos Pół płyty rock, pop, folk/Wydawnictwo Agora 17. Resoraki Widoki – rock/Wydawnictwo Resoraki 16. Renata Lewandowska Dotyk (1974) – funk/soul/Polskie Radio 15. 1984 Piękny jest świat – rock/ zimna fala/Antena Krzyku 14. Igor Herbut Chrust – pop/Agora Muzyka 13. O.S.T.R. Gniew – hip-hop/Asfalt Records 12. Batushka (Krysiuk) Raskol – atmospheric black metal/Witching Hour Productions 11. Kazik Zaraza – rock alterna tywny/S.P. Records
10. Peja/Slums Attack Czarny Album hip-hop/RPS Enterteyment Przyznam, że z emocjami oczekiwałem na album Pei. Ryszard Andrzejewski, znany jako Peja, wiarus hip-hopu z Poznania, krążkiem Black Album wniósł bardzo wiele na polską scenę rapową. Klimat oldschoolowej szkoły rapu sprawdził się. Nie wszystkim przypadły do gustu nagrania z Igim i Multim, ale była to próba pozyskania młodszych słuchaczy. A wiadomo, że wszystkich się nie zadowoli. Takie nagrania jak Najlepszą obroną jest atak, Czarny psalm czy Wejście smoka to znakomity rap, a uliczne wersy podszyte doświadczeniem życiowym i zmysłem obserwacji Pei zapadają w pamięć. Słowa uznania dla gości ze świata – Big Shug i Smoothe Da Hustler – oraz naszego klasyka, Lukasyna. Pomniki to najważniejsze nagranie w zestawie z kapitalnym udziałem Ero. Liczę na to, że Peja i Magiera zaskoczą nas jeszcze nieraz wspólną produkcją.
9. Sanah Królowa dram – indie pop; electro pop/Magic Records Nieszczęśliwa miłość, rzeki wylanych łez – słyszeliśmy to tyle razy, prawda? Jednak nie w ten sposób… Smutek i jednocześnie nadzieja, wyrażone zarówno tekstami, jak i unikatowym wokalem roztaczają aurę tajemniczości. Nieśmiała Sanah, czyli Zuzanna Jurczak, dojrzewa z każdą nową produkcją. Premierowy krążek Królowa dram jest zastawem nagrań, których można się było spodziewać w warstwie lirycznej, jak i przyjętej artpopowej konwencji, jednakże zaskoczył na plus. Urokliwe i barwnie zaśpiewane historie tworzą świetne połączenie z warstwą muzyczną. Już pierwszy utwór z płyty Początek wprowadza nas w melancholijny klimat z przygrywającą wiolonczelą, która będzie powracać w reszcie utworów, podobnie jak hipnotyzujące pianino. Utworów takich
MUZYKA WNET Kolejny rok za nami. W muzyce nie był to rok tak dobry, jak poprzedni. Pandemia odcisnęła swoje piętno i na rodzimych twórcach. W naszym subiektywnym zestawieniu – trzydziestka płyt bez podziału na style i gatunki. Dodam, że piosenki z każdej płyty gościły na antenie Radia WNET. Bo Radio WNET to „muzyka warta słuchania”.
Najlepsze 30 polskich albumów 2020 roku Subiektywny wybór Radia WNET
Tomasz Wybranowski · współpraca: Sławomir Orwat i Adrian Kowarzyk
jak Szampan, Oto cała ja czy Melodia to już są niekwestionowane hity. Królowa dram miała swoją prapremierę na antenie Radia WNET za sprawą Adriana Kowarzyka w obecności samej Sanah. Przyniosła jej tytuł księżniczki polskiego popu. Drżyjcie, królowe!
8. EABS – Discipline Of Sun Ra – jazz/ jazz nowoczesny/Astigmatic Record Herman Poole Blount, czarnoskóry jazzowy pianista, nie był szczególnie popularny w Polsce. Sun Ra jednakże, jak i jego muzyka i wrażliwość (dziwna, pokręcona, niepokorna, ale zostająca w sercu) wypaliły wielkie znamiona na sercach muzyków. Ukochali go wrocławianie z grupy dla mnie absolutnie magicznej – EABS (Electro-Acoustic Beat Sessions). Zespół zyskał sławę i fanów nie tylko w Polsce, dzięki nowemu, jak na polskie możliwości (i wrażliwość), podejściu do jazzu i jego spuścizny. EABS nabiera w żagle już nie wiatru, ale huraganu. Na albumie współgra mozaika jazzowych stylów i klimatów. Oto mamy postbop, jazzrock, psychodelię, drone i space rock, a nawet spirituals jazz i free jazz. Od otwierającego Brainville przez Instellar Low Ways, gdzie słyszymy wsamplowany głos samego idola Sun Ra, po kołyszące do snu UFO soulowo-hip-hopowej perełki – muzyka płynie. Wyróżnić trzeba także The Lady with the Golden Stockings (The Golden Lady), gdzie przez zapętloną melodię saksofonu znowu słyszymy głos protektora albumu wypowiadający monotonnie: „I am Sun Ra”. Kolejny znakomity album EABS! Trzy lata temu ogłosiłem płytą roku Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda). Rok temu Slavic Spirit znalazło się na drugim miejscu zestawienia najlepszych albumów roku 2019 redakcji Radia WNET.
7. Francis Tuam – Let’s pretend – pop rock, funk & soul Fryderyk Nguyem, lider formacji Katedra, mimo że ma około trzydziestu lat, jest już jednym z najważniejszych wykonawców na polskiej scenie muzycznej. Ma w sobie charyzmę i talent, i nieuchwytne COŚ! Udowodnił to z grupą Katedra (albumy Zapraszamy na łąki i Człowiek za dużo myślący) i solo, jako Francis Tuan. Towarzyszą mu basistka Ajda Wyglądacz i Katedralny perkusista Paweł Drygas. Co o Let’s pretend sądzi Sławomir Orwat, szef i prowadzący Listę Polskich Przebojów Radia WNET Poliszczart? „Kompozycje z krążka Let’s pretend najbardziej (choć nie tylko) inspirowane są stylistyką początku lat 80., kiedy to muzyka popularna miała najwyższą jakość. Uważny słuchacz doszuka się także disco lat 70. i mieszanki indie
rocka sprzed dekady, połączonej ze współczesnym graniem alternatywnym. Nie brak również elementów popu współczesnego, muzyki psychodelicznej oraz folk rocka i muzyki wietnamskiej, z którą lider formacji jest związany rodzinnie. Po okresie fascynacji latami 60., co słychać na albumach Katedry, Fryderyk popłynął w pełną przygód podróż do krainy aranżacyjnych pomysłów Quincy’ego Jonesa i Davida Paicha. (…) Dzięki nowemu wcieleniu artysta objawił się jako autor dobrych anglojęzycznych tekstów, a także jako wokalista, sięgając do nowych barw i technik, jak choćby po popularny w końcówce lat 70. falset. Jednak tym, co przykleja uszy do tych dźwięków najbardziej, jest niezwykle pozytywny vibe, który niczym czarodziejski pył powoduje u słuchacza nieskrępowane poczucie weekendowego nastroju i niegasnącej nadziei na skuteczny reset zmęczonego całotygodniową walką o byt umysłu”.
6. Bartas Szymoniak Wojownik z miłości – beatrock/Out Production Krążek Wojownik z miłości to trzecia solowa płyta Bartasa Szymoniaka. Idzie on drogą, którą zapoczątkował na poprzedniej płycie Alarm. Beatrock, poezja i światło – tak charakteryzuję ten album. Tym razem Bartas podarował nam dziewięć wartościowych, pełnych emocji i uczuć nagrań. Na płycie, oprócz autorskich tekstów Szymoniaka słyszymy także oryginalne i bardziej niż odkrywcze interpretacje wierszy Bolesława Leśmiana. Texas jaśnieje radością istnienia miłości, zaś Ludzie to świeża, niczym zroszona trawa ze zbiorku Leśmiana Łąka, wzorcowa poetycka piosenka. Tutaj uwaga: aby tworzyć znakomitą muzykę, nie trzeba mieć wielkiego elektrycznego składu z baterią gitar i mocną sekcją. Bartas Szymoniak tworzy gamę melodii, gąszcze rytmów i dźwiękowe przeszkadzajki jedynie (ale AŻ) swoim głosem. Najważniejszym instrument na płycie oprócz gitary Michała Parzymięsa to ponownie głos Bartasa. Bazą 9 kompozycji na albumie Wojownik z miłości jest poszerzona i udoskonalona odmiana beatboxu, która polega na zastąpieniu partii wielu instrumentów dźwiękami wyczarowywanymi rezonatorami mowy Bartasa Szymoniaka. Powinien to opatentować! Ta znakomita płyta w czasach zarazy daje ludziom i miłość, i światło, i potrzebę dzielenia się tym, co najważniejsze: sobą, bez żadnych złudnych fetyszy.
5. Natalia Świerczyńska O północy – dream pop/MTJ Jak powtarza Natalia Świerczyńska, muzyka i dźwięki wypełniają jej cały
świat. Po udanym muzycznym romansie z ikoną piosenki Frankiem Sinatrą, w 2020 roku Natalia wydała solowy album. Klisze rozmów z jej babcią o jej przeżyciach z czasów II wojny światowej, trwoga, strach i afirmacja życia przeniknęły do najgłębszych zakątków jej serca i duszy. Piosenki opowiadają o marzeniach, tęsknotach, a przede wszystkim o pragnieniu wolności i chęci życia dziewczyny, której przyszło żyć na Kresach Wschodnich podczas II wojny światowej, co absolutnie przewartościowało jej świat. Z zestawu nagrań wyróżniam Na świętego Jana, piękne wspomnienie nocy świętojańskiej. Przepaść to najcięższy utwór z całej płyty, który jako jedyny wprost opowiada o wojnie, a dokładnie o tym, jak ścigana przez NKWD dziewczyna myśli, że to już koniec: „karabin mam przy skroni, umieram”. – Pisząc teksty piosenek do tej płyty, czułam, że jestem do babci bardzo podobna – wyznaje Natalia Świerczyńska. Natalia Świerczyńska jest mistrzynią techniki wokalnej. Album O północy to wielkie oddanie uczuć, znakomite aranże oraz liryki dające słuchaczowi obraz artystki o wielkim talencie muzycznym, wrażliwości i głębi. Dodam, że zdarzenia z życia babci Natalii Świerczyńskiej spisała Hanna Krall, a Natalia postanowiła, że wplecie je w swoje teksty piosenek z pierwszej płyty. Płyty znakomitej.
4. Mgły Samotna podróż do Arkadii – dream pop/space rock/Wytwórnia Mgły Już obwoluta albumu grupy Mgły programuje nasze zmysły. Zmusza do żegnania się z latem, oczekując pierwszych chłodów, cienistości i mgieł. Spodziewałem się całości zakomponowanej (jak mi się jawiło) w letniej dream popowej polewie porywów serc i lipcowo-sierpniowych zdarzeń, odrealnionych wobec szarości zwykłych dni. Okazało się inaczej, z czego bardziej niż się cieszę. O czym za chwilę… 24 kwietnia 2020 r. przyniósł premierę Samotnej podróży do Arkadii. Od pierwszego taktu, od pierwszej rozśpiewanej wyliczanki miesięcy w Tess (trochę jak u mistrza Śliwonika, tylko zestaw miesięcy inny) porzuciłem letnie pejzaże na rzecz dystyngowanych dam: jesieni i nostalgii. Melancholii w 13 nagraniach na płycie jest więcej niż moc. Muzycznie też dzieje się wiele. Ale owo dzianie się w strukturze jest nieśpieszne, bez fajerwerków na siłę i schematów. Analogowe klawisze wtapiają się w wiolonczelę i wianki wysmakowanych orkiestracji (trąbka i flugelhorn), jak w cudownym nagraniu Smutna piosenka. Dopełnieniem jest głos Ewy Wyszyńskiej, który przykuwa uwagę słuchacza i zatapia go w półśnie. Oniryczność dream popu z domieszką space rocka i triphopowego nastroju łowi słuchacza na błogą smycz. Baśniowa i poetycka to płyta. Urzeka i daje wytchnienie od wielości znaków zapytania, co też przyniosą nam kolejne fale czasu. Finalny utwór Inaczej z transową perkusją, analogowo-moogową wycieczką (do innej muzycznej Arkadii) zachęca, by czekać na drugi album grupy Mgły.
3. Half Light (Nie)pokój wolności – electro-rock/Audio Anatomy Toruńska electro-rockowa grupa Half Light to równolatek Radia WNET. Wspólnie antenowo rok temu obchodziliśmy dziesięciolecie istnienia. To ważny zespół na muzycznej mapie Polski. Powstał z konfiguracji energetycznej dwóch muzycznych kręgów, wokalisty i autora tekstów Krzysztofa Janiszewskiego i klawiszowca Piotra Skrzypczyka. Muzyczny gwiazdozbiór dopełnł gitarzysta Krzysztof Marciniak. 3 lutego br. i ukazał się kolejny album (Nie)pokój wolności – 11 kompozycji electro-prog-rockowych, które tworzą idealny i przystający do „świata w czasach zarazy” koncept albumu. Płyta w warstwie lirycznej opiera się na wszechstronnej i wyczerpującej interpretacji prozy George’a Orwella, choć ja odnajduję i echa powieści Roberta Musila Człowiek bez właściwości. Ale aktualna aura polityczna, społeczna i mentalna w kraju i na świecie była koronnym motywem do nagrania tego albumu, dodam – pełnego cierpienia szarego człowieka, który musi zmagać się z narzucanymi regułami, inwigilacją, wreszcie brakiem intymności oraz koniecznością wyboru: „z nami lub przeciw wam”. Bez końca szukamy w sercu i społecznych relacjach owego „pokoju wolności”, w którym chcemy być wreszcie sobą i kultywować własne wartości. Niestety takich niemal utopijnych miejsc na ziemi jest coraz mniej. Muzykę skomponował cały zespół. Niezwykłe metafory napisał Krzysztof Janiszewski, także głos Half Light. Krzysztof wyrasta na sukcesora poetycko-muzycznych wizji innego mieszkańca Torunia – Grzegorza Ciechowskiego. Znakomicie czuje sprawy społeczne i ostateczne (2+2 zaśpiewane z nerwowym rytmem, oddającym niepokój dzisiejszego świata), ale i pięknie pisze o uczuciach, z delikatnym erotyzmem w tle (cudowne Istnieję, czy psalmowe Kochajmy się). Muzycznie też niekonwencjonalnie: motywy electro i nowej fali, rock progresywny i sythpop, wreszcie ambient łagodzący industrialne źródła. To także płyta gitarzysty Krzysztofa Marciniaka, który – jak mawiam – wreszcie w pełni pokazał swój talent. Cały album znakomity, równy i ani na jotę nienudzący. Teraz w głowie mam Departament Zbędnych Słów, motoryczne à la Republika 3 minuty nienawiści i emocjonujący Pokój wolności. Ten krążek trzeba koniecznie poznać. Przetrwa dziesięciolecia!
2. Julia Marcell Skull Echo – pop/Mystic Production Tegoroczny album Julii Marcell jest dla mnie i objawieniem, i muzycznym
ukontentowaniem. To lek na tęsknoty i kolejna znakomita płyta artystki, która ma coś ważnego do zakomunikowania światu, który w pędzie i ekstazie wielkiego hedonistycznego dobrostanu totalnie nie zastanawia się, gdzie zmierza. Echo czaszki/Skull Echo wybija z tego marazmu i bezwolności myśli i uczuć. To najdojrzalsza płyta Julii Marcell, a teksty celnie i boleśnie dają świadectwo stanu cywilizacji oraz coraz bardziej samotnych ludzi. Bo prawda często boli i nie znosi czegoś w pół taktu, w zawieszeniu. Bo półprawd po prostu nie ma! Skull Echo to 11 obrazów współczesności, która zarozumiale niczego się nie lęka, ale wciska w ramy samotności, tęsknoty i nie-Miłości. Tekstowo to najdojrzalsza płyta Julii Marcell. Wszystkie liryki są dojrzałe i niezwykłe. A kluczem i kamieniem węgielnym zrozumienia całego zbioru jest nagranie Domy ze szkła – ABSOLUTNIE doskonałe! To dzieło sztuki! /…/ Domy na domach i w domach ze szkła Widoki z okien spowija mgła Domy na domach i w domach ze szkła W zbrojonych trumienkach się sypia do cna /…/ Julia Marcell zmierzyła się na Skull Echo z wielkimi tematami i mocami. To samotność, absolut i perspektywa jednostkowa. Zależało jej na tym, aby pisać jak najprościej. Wszystkie wymyślne metafory i zabawy słowem wypadały po jednym dniu. Jak powiedziała w rozmowie ze mną na antenie Radia WNET tuż po premierze, dążyła do takiego stanu, gdzie mogła w jak najprościej, bardzo szczerze pisać, o czym myśli, co czuje na te właśnie tematy. – I to długo trwało, było bardzo trudne. Często chodziłam z jednym tekstem kilka miesięcy, zmagając się z nim. Muzyka powstała jako pierwsza i bardzo szybko – powiedziała Julia Marcell. To album, przy który wzruszamy się, uśmiechamy i smucimy. Ale przede wszystkim wspólnie smakujemy drogi ku odpowiedziom na współczesne kwestie, nie tylko egzystencjalne. Ku dobru i światłu!
1. Świetliki Wake Me Up Before You F..k Me – muzyka alternatywna/Karrot Kommando To się nazywa z wielkim rozmachem i artystyczną gracją uczcić ćwierćwiecze muzycznego debiutu. 25 lat po wydaniu albumu Ogród koncentracyjny Marcin Świetlicki, Grzegorz Dyduch, Tomasz Radziszewski, Marek Piotrowicz (od roku 1992 w zespole) oraz Michał Wandzilak i jedyny kobiecy rodzynek w zespole – znakomita wiolonczelistka Zuzanna Iwańska – wydali na świat album doskonały! Wake Me Up Before You F..k Me to zestaw muzycznych poezji, który opowiada o świecie i ludziach z perspektywy narracyjnego offu. Oto świat, który zdaje się nie mieć końca, zasklepiony w niedokończonym i coraz bardziej przypadkowym ruchu, wciąż trwa. A my, ludzie, jesteśmy w stanie zniewolenia, chocholej nieważkości i nie chcemy otwierać bliźniemu swoich drzwi. Nieważne, czy do domu, czy do serca. Katastrofista, znakomity poeta Marcin Świetlicki wreszcie doczekał się wigilii końca świata, który znaliśmy przed zarazą. A wieścił to od dawna, od początku… Stało się bowiem to, co przewidział w Wierszu bez światła: „A więc światło umarło, Wiele martwych świateł leży przede mną, w tym bezkształtnym mroku”. Co ciekawe, album został nagrany przed czasem pandemii. Ot, wielkość prawdziwego poety rodem z podlubelskiego miasteczka Piaski, z adresem w Krakowie! Na nowej płycie Świetlików znajdziemy wiele oksymoronów. Obok pewności siebie, czasem arogancji, a na pewno dezynwoltury odnajdujemy delikatność, spokój, obycie i uspokojenie. Wake Me Up Before You F..k Me koi i płynie. Bo poezja najlepsza i dobra muzyka płynąć musi nie tylko z głośników, ale przede wszystkim przepływać przez serca, dusze i ducha narodu. Tego narodu! Płynie, choć nie liczy na to, że stanie się sztuką dla mas. Świetliki nie Dokończenie na sąsiedniej stronie
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
19
MUZYKA WNET Jack, to dla mnie wielki zaszczyt, że mogę rozmawiać z synem jednego z największych gitarzystów. Gary Moore to prawdziwa legenda i najtkliwszy gitarzysta w historii muzyki dla mnie osobiście. To on wpoił Ci miłość do gitary. Twoje pierwsze wspomnienia – Gary Moore jako nauczyciel gry? Właściwie powiedziałbym, że pozwolił mi traktować gitarę po swojemu. Zachęcał mnie, abym po prostu szedł w głąb siebie, bawił się dźwiękami i skalami i rozwijał własną tożsamość i wrażliwość. To chyba najlepsza rada, jakiej mógł mi udzielić. Tak naprawdę każdy z nas powinien odkrywać siebie i iść własną drogą, co często nie ma związku z osobą, która cię uczy. Ale on był moim tatą i oczywiście chętnie podsuwał różne wskazówki i patenty, gdy tylko chciałem się czegoś nowego nauczyć albo kiedy miałem jakieś problemy.
wyjątkowe miejsce. Tam znalazłem mój właściwy kierunek muzyczny i swój styl. Z Andrew Smithem zaczęliśmy nagrywać i tworzyć podwaliny pod nasze trio. I dlatego jest to dla mnie bardzo szczególne miejsce. I widzę siebie, jak tam regularnie powracam. Oczywiście teraz panuje tam chaos i wiele się dzieje. Ameryka jest teraz trochę niełatwa. W tej chwili trudno tam być, mieszkać czy tworzyć, i to nie jest tylko wina wirusa. W tym dziwnym roku bardziej zależało mi na tym, by być bliżej rodziny, bliżej domu. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku krajobraz będzie inny. Na pewno nie spakuję się i nie polecę do Los Angeles, by zacząć tworzyć nową muzykę.
Polska to jedno z najlepszych miejsc do koncertowania
Zauważyłem, że masz – podobnie jak twój wielki ojciec– pewną niezwykłą słabość. To miłość do bardzo wyjątkowego typu gitar, zwłaszcza jednej. Czy możesz coś więcej powiedzieć o swoim „naj ukochańszym dziecku”, Gibsonie Les Paul, wykonanym na przełomie 1967 i 1968 roku? Pytasz o tego bluesowego Gibsona Les Paula? Tak. I dobrze wiesz, dlaczego pytam o tę konkretną gitarę! Tak, to naprawdę wyjątkowa gitara, którą zachowaliśmy w rodzinie Moore’ów dla przyszłych pokoleń. Jest dla całej rodziny bardzo sentymentalną pamiątką po tacie. Stworzył na niej ogromną część swoich największych piosenek, które wciąż są i wierzę, że będą legendarnymi szlagierami. Jesteśmy do tego modelu Gibsona Les Paul bardzo przywiązani. Poza tym przypomina o bardzo pięknym i ważnym fragmencie historii muzyki rockowej, gdzie w roli głównej występował Gary Moore, mój tata. Bardzo mi go brakuje. Wiesz doskonale, że brakuje go nie tylko Tobie, ale wielu milionom fanów na całym świecie. Przy tej okazji zapytam o elitarny muzyczny magazyn „Young Guitar”, wydawany w Japonii. Tomoyuki Yamazaki to znany Ci dziennikarz muzyczny. Udzieliłeś mu ostatnio długiego, bardzo długiego wywiadu. O tak! Tomoyuki Yamazaki to wspaniały facet. Pewnego razu spotkał się ze Dokończenie z poprzedniej strony
szukają zwolenników i wyznawców. Oni szukają kogoś kto posłucha i… pomyśli. Z dala od zgiełku, z dala od mód i celebryckich fajansów, z dala od rzezi eterowych i reklamowych opakowanych g… Wake Me Up Before You F..k Me to diapozytyw dwóch ich wcześniejszych albumów Cacy cacy fleischmaschine (1996) i budzącej we mnie grozę Sromoty (2013). Jest kameralnie, kontemplacyjnie, minimalistycznie, bo mniej – jak mawiają mistrzowie – znaczy więcej. A mistrzem jest Świetlicki. I Świetliki są mistrzami. Niczego nie muszą, czasami ewentualnie coś chcą uczynić. I czynią to genialnie. Wszystkie nagrania są genialne. Czy to otwierający Jimi Czeczen, czy z metaforami Gałczyńskiego Ulica Szarlatanów albo szczery do bólu, a traktujący o sprzedajności i braku moralnej bazy O wojnie, oraz mój hymn (od kwietnia tego roku) Sierpień w mieście – wszystko niezwykłe, choć proste jest. I zachwyca ten zbiór. Marcinie Świetlicki, dzięki tej płycie miasto – Kraków – jest już Twoje! A co poeta i muzycy mieli na myśli? Jeśli kto ciekawy, odsyłam do zamykającego nagrania Info track, gdzie wujo Grzenio nieco („nieco” z naciskiem) oświeci. W świątecznym noworocznym bloku, 1 stycznia 2021 roku, od godziny 9:00 na antenie Radia WNET (Kraków 95,2 FM, Warszawa 87,8 FM i Wrocław 96,8 FM) zaprezentuję nagrania z najlepszych 50 polskich płyt roku 2020. Zapraszam. K
FOT. PIOMAS
Muzykowaliście razem? Syn Jack i wielki ojciec – Gary Moore? Ćwiczyliśmy razem w domu. Ale raczej zostawił mnie samemu sobie. I myślę, że zrobiło mi to bardzo dobrze, bardzo też pomogło również w moim zrozumieniu muzyki. Po prostu zachęcił mnie do słuchania muzyki i nauki moich ulubionych piosenek. To było bardzo dobre i ważne.
Alicja Sękowska i Jack Moore podczas sesji fotograficznej przed premierą singla INNI
Jack Moore – brytyjski muzyk, gitarzysta i kompozytor. Jest synem nieżyjącego już genialnego gitarzysty i wokalisty Gary’ego Moore’a, autora m.in takich hitów jak Still Got The Blues, Empty Rooms czy Over the Hills and Far Away. Jack przez wiele lat występował wraz z ojcem na światowych scenach. Grał też m.in w Royal Albert Hall, uświetniając koncert Joe’go Bonamassy i Deep Purple. Do wspólnych koncertów zaprosił go również Thin Lizzy. Występował na festiwalach w całej Europie (w tym wielokrotnie w Polsce). Jack Moore grywa z zespołem Cassie Taylor, realizując równocześnie własne projekty muzyczne. Jest związany z projektem Gary Moore Tribute Band, z którym koncertuje w Polsce i Europie. Rozmawia Tomasz Wybranowski. mną i powiedział, że przygotowują specjalny numer „Young Guitar” z okazji 30 rocznicy premiery albumu taty Still Got The Blues. Tomoyuki chciał poznać wiele szczegółów z naszego życia rodzinnego. W ciągu kilku tygodni przeprowadziliśmy kilka długich rozmów. To był dla mnie rejs po rzece wspomnień. Wiesz, jak to jest. Te emocje, gdy przeglądacie stare zdjęcia z ojcem, a ty opowiadasz historie z nimi związane. Potem dopowiadanie różnych smaczków i historii, aby poskładać je w dobrą opowieść. Przyznam, że to było dość trudne. Dlaczego, Jack? Powód był jeden. Tomoyuki Yamazaki w przeszłości przeprowadził kilka wyczerpujących rozmów z moim tatą. I musiałem trochę wysilić pamięć, żeby czymś go zaskoczyć. Wspaniale było też przypomnieć sobie wspólne chwile z tatą czy związane z jego twórczością. To były bardzo dobre rozmowy. A ja cieszę się, że Gary Moore wciąż jest ważny dla fanów i ludzi zajmujących się muzyką. Wiesz, że Radio WNET planuje już specjalne programy i koncerty w 2022 roku, związane z Twoim ojcem. To moje wielkie marzenie. A Twoje? Oczywiście. Mam nadzieję, że uda nam się właściwie i w sposób pełny uczcić 70. rocznicę urodzin taty. To będzie bardzo specjalne wydarzenie. Jak wiesz, z powodu pandemii w tym roku trudno było świętować trzydziestolecie premiery płyty Still Got The Blues. Bardzo chcieliśmy uczcić tę datę i dać ludziom na całym świecie okazję do muzycznego świętowania, ale nie udało się. Ale jak wszystko wróci na właściwe tory – a wierzę, że stanie się to szybko – odbędą się specjalne wspominkowe koncerty. Też na to czekam. Wiesz, jestem najprawdopodobniej największym fanem Twojego taty. Dla mnie Gary Moore to najtkliwszy gitarzysta świata i dumny syn Belfastu. Wiem, że w Waszym radiu muzyka taty rozbrzmiewa i pamięć o nim jest wiecznie żywa. A jak to się stało, że pojawiłeś się w niezwykłym wydawnictwie Moore Blues For Gary (A Tribute To Gary Moore) z 2018 roku? To Bob Daisley,
przyjaciel Twojego ojca i muzyk w jego zespole wpadł na ten pomysł… [Bob Daisley, australijski basista, który współpracował przy nagraniu siedmiu albumów Gary’ego Moore’a, w tym m.in. Victim of the Future (1983), wspominanej Still Got the Blues (1990), czy Power of the Blues (2004). Daisley był także muzykiem G. Moore’a podczas tras koncertowych – przypomina T.W.] To był 2017 rok i Bob zadzwonił do mnie, że przygotowują wydawnictwo, które będzie hołdem dla taty. Zgadaliśmy się, że pojawię się w jednej albo dwóch piosenkach z zestawu, który przygotowywał Bob z przyjaciółmi. Tak więc zagrałem na gitarze w Don’t Believe a Word Thin Lizzy. Piosenka pochodzi z czasów, kiedy tata grał z Philem Lynottem. Zresztą, jak zapewne doskonale wiesz, na tej płycie zaśpiewał także mój brat Gus [Gus Moore zaśpiewał piosenkę This One’s For You, którą skomponował i napisał do niej słowa Bob Daisley – przyp. T.W.] Bob Daisley to jeden z najbliższych przyjaciół Twojego taty. O tak! Bob to świetny facet i odkąd pamiętam, zawsze był w pobliżu. Gdy byłem dzieckiem, od czasu do czasu odwiedzał tatę w naszym rodzinnym domu. Bardziej niż miło zrobiło mi się na sercu, kiedy zaprosił nas, synów Gary’ego Moore’a, do współpracy nad Moore Blues For Gary (A Tribute To Gary Moore), a potem wspólnie do wysłuchania całej płyty.
bardzo szybki i naturalny proces. Innych nagraliśmy w jakieś dwa tygodnie. To było może pięć sesji w studiu. Oboje byliśmy bardzo podekscytowani i zadowoleni z ostatecznego efektu. Mieliśmy wspólną wizję artystyczną, więc singiel Inni brzmi dokładnie tak, jak chcieliśmy. Szybko powstało wideo, które możecie oglądać. I wiem, że regularnie pojawia się w Twoim radiu. To znakomita piosenka rockowa z bluesowym sznytem, choć czuć trochę brzmienia à la americana. Ale zdarzyła się rzecz niezwykła. Umieściłeś klip Innych na swoich kontach społecznościowych i…? Byłem bardzo zaskoczony pozytywną reakcją, i to nie tylko z powodu muzyki. Zaskoczenie i zdumienie wzbudził we mnie fakt, że ludzie na świecie w zasadzie nie rozumieją języka polskiego, a jednak, patrząc na komentarze, przekonałem się, iż muzyka jest najważniejsza sama w sobie. W większości nie rozumieją, o czym Alicja Sękowska śpiewa, ale kochają tę piosenkę. Wiem, że ten utwór ma potencjał. Jeśli będzie częściej grywana w stacjach radiowych, to pokocha ją większe audytorium.
A jak znalazłeś Alicję Sękowską? Czy to może Alicja znalazła Ciebie? Zgrywasz się. Doskonale znasz tę historię. Spotkaliśmy się na jakiejś wystawie albo koncercie ponad rok temu. Właściwie to robiła ze mną wywiad, a ja nie byłem świadomy tego, że Alicja cokolwiek robi muzycznie. Potem zaczęliśmy od czasu do czasu wymieniać informacje i posty na Instagramie. I w końcu okazało się, że śpiewa!
Premiera Innych miała miejsce w Telewizji Polskiej i myślę, że jak najprędzej Alicja powinna zaśpiewać ją po angielsku. Też tak myślę. Mam świadomość, że wspólnie z Alicją coś budujemy i tworzymy. Chcę wkrótce nagrać z nią jeszcze kilka piosenek. Wspaniale będzie kontynuować ten projekt, ponieważ naprawdę lubimy pracować razem. Po drugie, szczerze mówiąc, Polska staje się moim drugim domem, zwłaszcza Warszawa. Mieszkam tu przez większą część roku. Lubię tutaj być, koncertować, nagrywać, pisać piosenki i spotykać się z ludźmi. Myślę, że przyśpieszymy z tym projektem i nagramy wiele piosenek. Być może w przyszłym roku zagramy też więcej koncertów. Wiele nas czeka w 2021 roku. To będzie fantastyczny czas.
Jak powstała piosenka Inni? To znakomity singiel i zapada w pamięć. Przez kilka tygodni muzykowaliśmy, próbując znaleźć wspólny muzyczny mianownik, który odpowiadałby nam obojgu. Alicja wpadła na świetny pomysł muzyczny i zaczęła pisać piosenkę. A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Weszliśmy do studia i był to
Na Radio WNET możecie liczyć, Jack. Natomiast powiedz mi, co się wydarzyło z zespołem Caiority, w którym grałeś. Czy trio Smith, Lyle & Moore to jego naturalna kontynuacja? Tak. Teraz to jest mój priorytet. Sprawa jest nieco banalna. Mieliśmy problemy z nazwą, bo w Los Angeles jest kilka różnych grup o tej samej nazwie.
Sprawiało nam to trochę kłopotów. W końcu stwierdziliśmy, że najlepiej będzie firmować naszą muzykę własnymi nazwiskami. Na szczęście, jak dotąd, nie ma w Los Angeles Smitha, Moore’a i Lyle’a jako nazwy zespołu. Wreszcie wydaliście EP-kę o tytule „EP I”. I jestem tym bardzo podekscytowany. Cieszy nas, że na całym świecie zdobywa dobre recenzje, a przede wszystkim, że podoba się słuchaczom. Smith, Lyle & Moore to projekt, który zawładnął naszymi sercami. I tak jak z Alicją, z chłopakami lubię spędzać czas, pracując razem w studiu. Mam nadzieję, że w przyszłym roku wydamy więcej piosenek. Może drugą EP-kę a może duży album, nad którym prace już trwają. To bardzo nas pochłania. [Trio z Los Angeles Andrew Smith, Tyler Lyle, & Jack Moore wydało EP I 18 listopada 2020 r. To dobra rockowa muzyka środka z folkowym drivem, który może przywodzić na myśl nieco dokonania Toma Petty’ego, a przede wszystkim supergrupy Traveling Wilburys – przyp. T.W.]. Pośród czterech nagrań na płycie jest także Fate, gdzie zaśpiewał syn legendarnego George’a Harrisona. Tak, Dhani Harrison jest moim przyjacielem od bardzo dawna. Zresztą mój tata i George, jego ojciec, byli też przez długi czas świetnymi przyjaciółmi. Myślę, że Dhani wiele wniósł do tego utworu. Jego głos wydaje mi się być jest wyjątkowy, wyraźnie folkowy, taki przewiewny, co nie jest podobne do stylu jego ojca. Wspaniale było namówić go na to przedsięwzięcie, zwłaszcza że kiedyś rozmawialiśmy przez jakiś czas o współpracy. Teraz z innej beczki. Jack, gdzie jest tak naprawdę twój dom? W Londynie, Los Angeles, czy w Warszawie? To dobre pytanie, stary. I nieco skomplikowane. Obecnie mieszkam w Barcelonie. Dorastałem w Londynie, gdzie spędziłem dużo czasu, ale myślę, że ten rozdział już się zakończył w moim życiu. W ciągu ostatnich siedmiu, ośmiu lat dużo bywałem w Los Angeles. To naprawdę
Powiedz mi coś więcej o swoim odczuwaniu Polski. To bardzo interesujący kraj. Od pierwszego kontaktu uważam Polskę za bardzo otwartą na muzykę. Myślę, że Polska i Polacy nie zawsze dostają muzykę, na którą zasługują. Polacy są bardzo wdzięczni. Kiedy przychodzi mi grać tutaj koncerty, to widzę publiczność, która ma w sobie pasję muzyki i czuje ją. Poziom energii jest bardzo wysoki, ludzie dobrze się bawią. I szczerze mówiąc, myślę, że w Polsce mamy największą koncertową publiczność – a trochę grywałem po całym świecie. Tutaj zdarzają się nadzwyczajne koncerty. Kiedy dajesz z siebie moc energii, czujesz się dobrze i duchowo scalisz się z salą, to w Polsce dostajesz zwrot tej energii z naddatkiem. Powtórzę: Polska to jedno z najlepszych miejsc do koncertowania. Oswajam się i wrastam w to miejsce całym sobą. Poznałem kilka polskich miast, szczególnie Warszawę. I powtórzę się: czuję się teraz w niej jak w prawdziwym domu. Mam tutaj także dobrych i sprawdzonych przyjaciół. To już coś na kształt miłości? O tak! Naprawdę kocham to miejsce, kocham Warszawę. Kraków też jest świetny. I Wrocław. W sumie mam tu kilka całkiem fajnych miejsc. Lubię tu być. Jack, wymieniłeś wszystkie miasta, gdzie można słuchać Radia WNET. Bądź pewny, że masz w nas i przyjaciela, i patrona Twoich działań. Fantastycznie! Dziękuję Ci Tom, ale wiesz co… na takie słowa czekałem. Nawiązując do twórczości Gary’ego Moore’a, Twojego ojca, i nazwy jego albumu Still Got the Blues: rock i blues wciąż będą trwać? Myślę, że zdecydowanie tak. Blues jest na swój sposób historią muzyki, bo sięga do jej samych korzeni, ponieważ… on jest tym korzeniem. Nawet kiedy spojrzysz na lata osiemdziesiąte w muzyce, blues był po prostu jej fundamentem. I zasadniczo to blues jest początkiem wielu różnych stylów: rocka, hard rocka czy heavy metalu. Tak wiele z bluesa wynika, że tkwi on głęboko w muzycznej tożsamości. I zawsze będzie blisko. Blues tkwi w duszach biednych ludzi, doświadczonych życiowo. Bogaci z wielkich metropolii nie zrozumieją go. Myślę, że blues wciąż jest ważny i czytelny dla osób, które borykają się z licznymi problemami. A dziś też ich nie brakuje. Blues to muzyka, która powstała w zetknięciu z cierpieniem i rozpaczą. Wciąż tam tkwi. Ponieważ rok 2022 związany będzie z wyjątkową rocznicą 70. urodzin Twojego ojca, to już teraz zapraszam Cię na specjalne obchody i nie tylko na nie. Bardzo się cieszę z tego powodu. Możecie na mnie liczyć. Na koniec prośba o kilka słów do słuchaczy Radia WNET i czytelników miesięcznika „Kurier WNET” w związku z 30. rocznicą wydania albumu Still Got the Blues, Jack. Chciałbym tylko powiedzieć, że wspaniale jest patrzeć wstecz na tak wyjątkowy zbiór piosenek, zwłaszcza nagranie tytułowe. Still Got the Blues jest nierozerwalnie związana z moim tatą. To jedno z jego najlepszych dzieł. To absolutnie klasyczny i piękny utwór muzyczny w historii muzyki światowej. Jestem przekonany, że dla wielu milionów ludzi do dziś pozostaje niesamowitą i specjalną piosenką. Jack, bardzo Ci dziękuję za rozmowę i niezwykłe spotkanie. Do spotkania twarzą w twarz w roku 2021. Wiem, że tak będzie. Dziękuję za rozmowę i pamięć o moim tacie. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
20
Historia jednego zdjęcia...
W
zasadzie cywilizacja chrześcijańska od zawsze musiała zmagać się z siłami dążącymi do jej unicestwienia. Niezależnie od tego, czy były to działania odśrodkowe, czy zewnętrzne. Jednak nawała ta w tak zintensyfikowanej formie rozpoczęła się na dobre podczas tak zwanej rewolucji francuskiej lub – jak kto woli – antyfrancuskiej. Niszcząca Kościół i dotychczasowy ład społeczny, przedstawiana jako dojrzałe dzieło rozumu, na które czekały wieki, rozsławiała ideę człowieka abstrakcyjnego, podczas gdy człowieka konkretnego poddawała niewyobrażalnym cierpieniom, dopuszczając się gilotynowania niepokornych czy zbrodni ludobójstwa w Wandei. Francja, najstarsza córa Kościoła, spłynęła krwią.
Francuskie wzorce a sprawy w Rosji Mimo sadystycznego wręcz okrucieństwa, rewolucja francuska przez ponad sto lat stanowiła pierwowzór dla wszystkich, którzy występowali przeciw monarszym „rządom absolutnym” oraz różnym dyktaturom. Tak było w carskiej Rosji. Tam doświadczenia z Francji posłużyły za pewnego rodzaju schemat. Walka o konstytucję, zniesienie przywilejów, uznanie praw człowieka i obywatela – a później już z górki. Najpierw terror kolektywny, a następnie dyktatura jednostki. Rzecz jasna, wszystko to pod płaszczykiem walki o „równość, wolność i braterstwo”. Nietrudno bowiem doszukać się w rewolucji bolszewickiej licznych analogii do przewrotu z Francji. Polaryzacja stanowisk, wskazywanie wroga ludu, wdrożenie pojęcia kontrrewolucji łudząco przypominały rządy Robespierre’a. Sami bolszewicy określali się przecież mianem proletariackich jakobinów, nawiązując tym samym wprost do Wielkiej Rewolucji. Stosunkowo łatwo było przewidzieć skutki takich inspiracji. Dławienie wszelkich przejawów opozycji, zwalczanie Kościoła i wszechobecna, obezwładniająca tyrania wypełniały codzienność rewolucyjnej Rosji. Wszak „terror bez cnoty jest zgubny, cnota bez terroru jest bezsilna” – tłumaczył autor jakobińskiego terroru Maximilian de Robespierre.
O S TAT N I A S T R O N A
16 grudnia Swiatłana Cichanouska, odbierając w Parlamencie Europejskim wspólnie z Weranicą Capkale, w imieniu demokratycznej opozycji na Białorusi, nagrodę im. Sacharowa za wolność myśli 2020, powiedziała: „Każdy obywatel Białorusi uczestniczący w pokojowych protestach przeciwko przemocy i bezprawiu (...) jest bohaterem. Każdy jest przykładem odwagi, współczucia i godności”. Radio Wnet (Радыё Ўнэт) ruszyło miesiąc temu, w 102 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, ze specjalnym programem, tworzonym przez redakcję białoruską we współpracy z redakcją polską i studiami Radia Wnet w Warszawie, Kijowie, Wilnie i Lwowie oraz korespondentami Radia Wnet na Białorusi (audycje: „Жыве Беларусь уначы” (Białoruskie noce), „Світанак Свабоды” (Świt wolności) i „Ноч свабоды” (Noc wolności). Audycja „Жыве Беларусь уначы” (Białoruskie noce) jest transmitowana od 1 grudnia przez Radio znad Wilii z nadajnika w Wilnie. Fot. Alexis Haulot / European Union 2020 (EP)
Jednak władza oparta na terrorze nie może utrzymywać się w nieskończoność. Obnażyły to dobitnie doświadczenia obu rewolucji. Okazało się też, że pomimo olbrzymiej propagandy, klasa robotnicza nie wsparła masowo przewrotu dokonanego przez bolszewików. Dramat II wojny światowej i nędza gospodarcza komunizmu wpłynęły na ogromny spadek społecznego zaufania, a co za tym idzie – znacznie ograniczyły popularność marksizmu wśród zachodnich społeczeństw, które były bardziej zafascynowane amerykańskim stylem życia.
Reforma marksizmu i „nowa kontrrewolucja” przez słowa i kulturę Stało się jasne, że ekspansja marksizmu w jego dotychczasowej formie jest niemożliwa. Potrzebna była zatem głęboka reforma. Swoistym geniuszem w tej kwestii popisał się włoski komunista Antonio Gramsci, który głosił urbi et orbi, że trwałe przejęcie władzy za pomocą przewrotu i siły militarnej jest nie tylko nieskuteczne, ale i nieekonomiczne. Uważał on, że głównym powodem, dla którego masy pracujące nie uległy czarowi marksizmu i nie dały wyzwolić się z kapitalistycznego uścisku, było zbyt silne przywiązanie tych mas do idei chrześcijaństwa i panującej kultury. Z tego powodu Gramsci głosił potrzebę zmian nie przez rewolucyjny przewrót, a przez hegemonię w kulturze. Co zatem należało zrobić z dotychczasowym ładem i tradycyjnymi wartościami? Rozmontować je. Zdewaluować. Ośmieszyć. Następnie zastąpić nowymi wartościami i ustanowić własną hegemonię. Oczywiście marksiści nie zakładali przejęcia władzy od razu, dlatego opracowali długofalowy plan, zorientowany na tak zwany marsz przez instytucje. Na czym on polegał? Ogólnie rzecz ujmując, strategia ta ma doprowadzić do zmian kulturowych poprzez przejęcie instytucji społecznych odpowiedzialnych za kształtowanie ludzkiej świadomości. W praktyce oznacza to obsadzenie przez marksistów szkół, uczelni, ministerstw, banków i szeroko rozumianych instytucji kultury. Jednak to nie wszystko. Celem jest również zmiana
Będąc nawet mało wnikliwym obserwatorem życia publicznego i wydarzeń zachodzących na globie, nie sposób nie zauważyć, iż jesteśmy świadkami przewalającej się z hukiem przez świat wojny cywilizacyjnej. Znany nam stary porządek świata, oparty na myśli greckiej, prawie rzymskim i religii chrześcijańskiej, raz po raz musi dawać odpór coraz to prężniejszym i śmielszym atakom ze strony ideologii, którą dziś eksperci określają mianem marksizmu kulturowego.
Dziedzictwo terroru i hegemonii w wojnie kulturowej Jacek Wanzek
postrzegania instytucji rodziny, religii, deprecjacja tradycyjnych wartości czy odrzucenie idei państw narodowych. Niszczenie ich i tworzenie od podstaw nowych instytucji byłoby czasochłonne i mogłoby się okazać nieefektywne, dlatego postanowiono dokonać przewartościowania starych, wykorzystując przy tym istniejące już społeczne zaufanie do nich. Dlaczego jednak w okresie tak wysoce rozwiniętego kapitalizmu, rosnącego dobrobytu i rozwoju cywilizacyjnego człowiek miałby tak drastycznie zmieniać obraz społeczeństwa? Według Herberta Marcuse’a, profesora Uniwersytetu Brandeisa oraz głównego ideologa rewolucji studenckiej z 1968 roku, żyjemy jedynie w iluzji wolności, a dotychczasowy dobrobyt jest okupiony zniewoleniem jednostki. Ten przedstawiciel słynnej szkoły frankfurckiej uważał, że człowiek, który „ułożył się”
z systemem, nie jest zdolny do jakichkolwiek zmian społecznych. Marcuse marzył, aby to grupy dotychczas marginalizowane przez system dokonały przewrotu społecznego i budowy nowej aksjologii. Uważał bowiem, że jedynie ludzie wykluczeni nie zostali skażeni systemem i wyłącznie oni mogą dokonać zmian. Kim według Marcuse’a miały być te osoby? Namaszczeni do tego zostali różnego rodzaju autsajderzy: homoseksualiści, feministki, hipisi, tułacze, prowokatorzy, bezrobotni, studenci etc. W skrócie – tak zwana Nowa Lewica. To oni mają za zadanie wywrócić do góry nogami obecną, represywną według nich cywilizację. Dotychczasowa kultura oparta na sublimacji ma zostać zastąpiona antykulturą. Ma zerwać z dotychczasowym sposobem pojmowania moralności ograniczającej człowieka i tłamszącej jego popędy, których
zaspokojenie według marksistów jest podstawą szczęśliwości obywatela. Aby ową szczęśliwość osiągnąć, należy odrzucić tradycyjne związki i wartości, a patriarchalny model rodziny powinien zostać zniesiony.
Kościół – największy wróg neomarksistów Największego wroga lewica upatruje zatem w Kościele i moralności chrześcijańskiej. To właśnie rewolucja seksualna ma dokonać rewolucji społecznej, a nie odwrotnie – głosił Erich Fromm. Marksiści doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że młody człowiek, który w łatwy sposób oddaje się zaspokajaniu swych potrzeb seksualnych, jest odciągany od tego, co ważne w społeczeństwie kapitalistycznym. Nie kanalizuje swojej energii w sposób wartościowy, lecz poprzez permanentne oddawanie się seksualnym przyjemnościom. Postawa taka z kolei stawia go w konflikcie z wymagającymi autorytetami w postaci rodziców czy nauczycieli. Są oni postrzegani przez niego jako przedstawiciele opresyjnego systemu, a to już prosta droga do napięć i buntów przeciwko nim, a w konsekwencji przeciw systemowi. Po co bowiem ulegać opresyjnym i przaśnym nakazom społecznym, skoro można w pełni i bez zobowiązań oddawać się pokusom hedonizmu? W dobie Netflixa, powszechnej aborcji czy tanich lotów młodzi ludzie coraz mniej zainteresowani są przykrym obowiązkiem rodzicielstwa, tworzeniem rodziny i wynikającą z dorosłości odpowiedzialnością. Człowiekowi „wyzwolonemu” ciężko jest podporządkować się ascetycznym normom, więc dąży do ich unicestwienia. O to właśnie chodzi marksistom, którzy rewolucję seksualną postrzegają jako sprytne narzędzie do osiągnięcia swoich dawno zamierzonych celów. Marksizm, w przeciwieństwie do kapitalizmu, nie wymaga solidnego wykształcenia ani dyscypliny w celu osiągnięcia względnego dobrobytu. Wręcz przeciwnie, zakłada stworzenie nowego człowieka, który pozbawiony elementarnej wiedzy i etosu pracy, będzie w pełni uzależniony od państwa, które w łatwy sposób sobie go podporządkuje.
Mimo niewytrzymujących krytyki antyutopijnych założeń, teorie neomarksistowskie znajdują duży poklask w społeczeństwach zachodnich. Podobnie dzieje się także w Polsce. Propaganda środowisk lewicowych okazała się niezwykle skuteczna. Stało się bowiem normą, że poglądy jeszcze niedawno określane mianem konserwatywnych, są przedstawiane w lewicowej narracji jako rasistowskie, zabobonne i homofobiczne. Dziś osoby o przekonaniach nieodpowiadającym nowym normom spychane są na margines dyskursu publicznego i politycznego, i postrzegane jako faszystowscy troglodyci o zacofanym światopoglądzie. Dlaczego tak się dzieje? To kolejny element marksistowskiej ideologii. Wspomniany wcześniej Herbert Marcuse swoim dziele pt. Tolerancja represywna pisał: „Wyzwalająca tolerancja (tolerancja represywna) oznaczałaby zatem nietolerancję wobec prawicy i tolerancję dla ruchów lewicowych. Jeśli chodzi o zakres tej tolerancji i nietolerancji, musiałaby się ona rozciągnąć zarówno na płaszczyznę działania, jak i też dyskusji i propagandy, na słowa i czyny (...) Brak tolerancji dla ruchów reakcyjnych, zanim jeszcze staną się one aktywne, nietolerancja skierowana również przeciw myśleniu, poglądom i słowom (przede wszystkim nietolerancja wobec konserwatystów i politycznej prawicy)”.
W skrócie: brak tolerancji dla nietolerancji Po raz kolejny zatem całe społeczeństwa poddaje się terrorowi typowemu dla ruchów wywrotowych. Dziedzict wo terroru objawia się dziś przede wszystkim w nieopisanej agresji słownej i w szantażu poprawności politycznej, która coraz skuteczniej zamyka usta „niepokornym”. Słaba kondycja Kościoła, brak autorytetów i finansowanie lewicowych organizacji przez różnego rodzaju „filantropów” tylko przyśpieszają rozkład europejskich wartości. „Postęp” zdaje się być nieunikniony. To, co jeszcze niedawno można było jedynie wyczytać w antyutopiach Orwella czy Huxleya, dziś staje się nieodzownym elementem naszej rzeczywistości. Czyżby nadchodził nowy wspaniały świat? K
Nr 78/79
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Grudzień · 2O2O Styczeń · 2O21 Ameryka w punkcie krytycznym
Jadwiga Chmielowska
G
rudzień, styczeń nastrajają do podsumowań i prognoz. Mijający rok upłynął pod znakiem zarazy i wojny kulturowej. Chińczycy rozsiali wirusa po świecie w roku wyborów w USA. Dwa główne cele zrealizowali: panikę i dewastację gospodarek. Już 2500 lat temu San Tzu, chiński filozof i strateg, uczył strategii małych kroków: „Osiągnąć sto zwycięstw w stu bitwach nie jest szczytem umiejętności. Szczytem umiejętności jest pokonanie przeciwnika bez walki”. Na ulicach USA tuż przed wyborami prezydenckimi rozgorzały walki lewicowych bojówek. W tym kontekście trzeba oceniać próby rozhuśtania nastrojów w Polsce. Posłużono się niedouczoną, rozhisteryzowaną młodzieżą. Wielu ludziom myli się świat rzeczywisty z wirtualnym. Wiele dziewcząt przebiera się stroje bohaterek serialu Opowieść podręcznej produkcji HBO i atakuje kościoły. Uwierzyły, że religia i mężczyźni niewolą i torturują kobiety. Głupota młodzieży jest efektem poziomu szkolnej edukacji i brakiem wychowania w rodzinie. Zapomniano o słowach Jana Zamoyskiego z XVI wieku: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie... Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli”. Uczelnie wypuszczają kolejne roczniki niedouczonych magistrów. Z uniwersytetów usuwani są „nieprawomyślni” profesorowie – obowiązuje wszak poprawność polityczna, która daje o sobie znać na ulicach polskich miast. Chamstwo i agresja są dla lewicy OK. To we współczesnej nowomowie język miłości, a przynależne zdrowemu rozsądkowi wypowiedzi są na cenzurowanym. Głoszenie prawdy jest, zdaniem neokomunistów, tzw. językiem nienawiści. Unia Europejska małymi krokami przekształca się w jedno państwo. Na naszych oczach tworzy się IV Rzesza Niemiecka. Mamy powtórkę z historii. Król Pruski Fryderyk II w XVIII wieku przyrównywał Polskę do karczocha, którego należy rozebrać i zjeść listek po listku. Caryca Katarzyna II też była gwarantką praworządności i niezmienności ustroju oraz wolności religijnych. Tak więc UE niczego nowego nie wymyśliła. Mamy znów współpracę niemiecko-rosyjską, np. Nord Stream 2. Putin twierdzi, że Europa była najbezpieczniejsza za ministra Gorczakowa, któremu dobrze się współpracowało z Bismarckiem. Polska została wymazana z mapy Europy. Znów powstaje oś Berlin–Moskwa, być może nawet z Pekinem. Doradca Putina A. Dugin twierdzi, że Polska nie tylko nie jest nikomu potrzebna, ale jeszcze przeszkadza Niemcom i Rosji. Zaciągnięcie wspólnego europejskiego długu na walkę z pandemią jest krokiem do budowy jednego państwa. Dług będą spłacać wszyscy. Niedługo UE będzie nas straszyć blokadą pieniędzy ze względu na brak praworządności. Zmuszą nas do przyjmowania uchodźców z Afryki. Obawiam się budowy Europy od Lizbony do Władywostoku! Pozostaje nadzieja, że w niektórych krajach parlamenty nie ratyfikują tych decyzji UE. Niepokoi fakt blokowania prac nad lekami przeciwko covid-19. Dopiero dzięki programowi Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” ruszyły badania nad stosowaniem chlorku amantadyny, skutecznym w chorobie Parkinsona. Doktor Włodzimierz Bodnar z Przemyśla udokumentował ponad 100 przypadków wyleczeń bez potrzeby użycia respiratorów. Podobne badania prowadzone są w Meksyku, Turcji i Hiszpanii. Pozostaje teraz problem nadawania kodów osobom zaszczepionym. „Chiny wzywają do stworzenia globalnego systemu certyfikatów zdrowotnych w formie uznawanych na całym świecie kodów QR, by ułatwić podróże międzynarodowe w czasie pandemii Covid-19" – ogłosił na szczycie grupy G20 Xi Jinping. Obrońcy praw człowieka ostrzegają, że kody mogłyby zostać wykorzystane do „szerokiego politycznego nadzoru i wykluczenia”. Smutno, że obłędna ideologia klimatyzmu zniszczy polskie górnictwo, podstawę naszego bezpieczeństwa energetycznego. Pozostaje jednak nadzieja – „Bóg się rodzi, moc truchleje”. K
G
A
Z
M
E
T
arian Giermuziński był jednym z 23 postrzelonych górników, którzy przeżyli pacyfikację strajku przez siły milicyjno-wojskowe w dniu 16 grudnia 1981 r. Sześciu górników zginęło na miejscu, trzech kolejnych zmarło w następnych dniach. Wspomniany przez Mariana Giermuzińskiego Józef Czekalski był najstarszym wśród zastrzelonych, miał 48 lat, wkrótce miał przejść na emeryturę. Andrzej Pełka, najmłodszy z zabitych, był dziewiętnastolatkiem, który dopiero zaczynał dorosłe życie.
Preludium Jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego, nocą z 12 na 13 grudnia 1981 r. został zatrzymany Jan Ludwiczak, przewodniczący zakładowej Solidarności w katowickiej kopalni „Wujek”. – Wpadło ich dziewiętnastu do mieszkania, pełny pokój ludzi. Aż tylu na jednego człowieka? Dziwiło mnie to. Butów nawet nie zawiązałem, bałem się schylić, bo wokół tylu milicjantów z pałami. Złapali mnie pod ręce i wyprowadzili na dół po schodach. Wtedy stwierdziłem, że czuć od nich wódką. Wyszliśmy z klatki, a z góry ludzie zaczęli zrzucać doniczki z kwiatami. Wsadzili mnie do samochodu i zawieźli na komendę milicji przy ulicy Kilińskiego – wspomina pan Jan. Internowanie Jana Ludwiczaka stało się impulsem do strajku, który początkowo wybuchł w jego obronie. Już 14 grudnia 1981 r. górnicy poszerzyli swoje postulaty. Żądali uwolnienia nie tylko przewodniczącego Ludwiczaka, ale też innych internowanych. Domagali się także zniesienia stanu wojennego oraz przestrzegania porozumień zawartych w sierpniu i wrześniu 1980 r. Władza nie miała jednak zamiaru spełnić ich żądań. Pierwsze pacyfikacje strajków w województwie katowickim miały miejsce już w poniedziałek 14 grudnia 1981 r. Informacje o brutalnym zachowaniu zomowców wobec strajkujących robotników docierały do kopalni „Wujek”. Górnicy postanowili, że nie pozwolą tak łatwo wejść ZOMO na teren ich zakładu pracy, by ich spałowało, i zaczęli przygotowywać sobie prymitywną broń, np. w postaci stylisk czy łańcuchów. W kilku miejscach kopalni postawili również barykady.
A
NN
II
EE
CC
O O
D D
ZZ
II
EE
N
N
A
4 – Godzina mogła być około 12.00, jak pocisk uderzył w mur kotłowni i posypał się ogień. Mówimy: „Tu nie ma żartów, tu chyba z ostrej amunicji strzelają”. Na razie nie było widać, żeby po ludziach strzelali. Zaczęliśmy się wycofywać w kierunku łaźni szafkowej. Przechodziliśmy już za wagę tak, jak jest transformator wysokiego napięcia. Był z nami też Józef Czekalski. Pierwsze, to zauważyłem, jak on upadł. Doskoczyliśmy do niego. Jak go dźwigałem, to poczułem… coś mi się ciepło zrobiło. Byłem w kufajce bez rękawów i nie zauważyłem, że jestem postrzelony – mówił Marian Giermuziński, górnik z kopalni „Wujek”, przed tzw. komisją Rokity w 1991 r.
Krwawa środa w Katowicach
39 rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek” Sebastian Reńca · Fot. Archiwum Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności
Obecny przełom w Unii E. a nauki płynące z historii Tocząca się za parawanem „koronakryzysu” hybrydowa wojna godzi nie tylko w suwerenne prawa Polaków, ale i innych społeczeństw europejskich. Dlatego opór Polski wobec dyktatu instytucji europejskich jest – jak od wieków – walką „za Waszą i naszą wolność!”. Stanisław Orzeł
6
Bez odwołania do wartości prawo jest puste Obywatel musi mieć pewność, że sędzia wykonuje swoją pracę nie jako członek korporacji, która walczy o swoją pozycję, ale bezstronny organ orzekający na podstawie obowiązującego prawa. Agnieszka Borowska, Mariusz Patey
7 16 grudnia 1981 r., zanim doszło do ataku na kopalnię, do strajkujących górników przyszli: dyrektor Zaremba, płk Piotr Gębka – zastępca szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego – wraz z płk. Czesławem Piekartem oraz wiceprezydentem Katowic, Jerzym Cyranem. Spotkali się ze strajkującymi
przed łaźnią łańcuszkową. Próbowali nakłonić ich do przerwania protestu, argumentując, że „Wujek” jest ostatnią strajkującą kopalnią. Odpowiedziały im gwizdy, po czym strajkujący odśpiewali hymn polski; wojskowi przyjęli postawę na baczność. Na zakończenie spotkania poinformowano górników,
że najpóźniej do godziny 11.00 mają opuścić kopalnię. Strajkujący odpowiedzieli, że jeżeli na teren zakładu wkroczy wojsko, nie będą się bić z żołnierzami i zakończą strajk, jednak jeśli zostaną zaatakowani przez ZOMO, zamierzają się bronić. W tym czasie kopalnię Dokończenie na str. 2
Prekanibalizm albo Polska dla Jasia, Polska dla wszystkich
S
„Przerwanie ciąży” jest zwrotem zakłamanym. Istotę sprawy dobrze oddaje hasło: „Jeśli zabicie dziecka nazywamy przerwaniem ciąży, to zabicie emeryta nazwijmy przerwaniem emerytury”. Aborcja nie może być czymś dobrym, bo nie można dobrze... zabić człowieka. Herbert Kopiec
5
Jeżeli, jak twierdzi lewica, płód ludzki to nie człowiek, to stąd niedaleko do kanibalizmu.
koro to nie człowiek, to można uznać, że rodzaj produktu mięsnego, jak wątróbka i inne podroby zwierzęce i może stać się w niektórych kręgach przysmakiem. Bo to przecież nie ludzie – a kury, kaczki, świnie i baraninę jemy. Sama już myśl napawa obrzydzeniem, ale radykalne działaczki chcą aborcji na życzenie, bez względu na okres ciąży. Jeden sobie zażyczy kurczaka, drugi kaczkę, trzeci królika, czwarty kawałek wieprzowiny, a lewica zażyczy sobie… No właśnie. Czego sobie niedługo zażyczy? Skoro to nie człowiek, więc też można. Czym w takim razie jest ludzki płód, skoro nie człowiekiem? Rzeczą czy towarem? Jako że część lewicy wzywa do obrony praw zwierząt i całkowitego wyrzeczenia się mięsa, przytoczę słowa Ambrozjusza Teodozjusza Makrobiusza, piszącego po łacinie na przełomie IV i V wieku filozofa i pisarza, który takim cytatem skomentował rzeź niewiniątek na okrutny rozkaz Heroda, prekursora Marksa, Lenina, Stalina i Hitlera: „Dowiedziawszy się, że pośród małych dzieci, które kazał w Syrii zamordować Herod, znalazł się też synek Heroda, robiąc aluzję do żydowskiego zwyczaju powstrzymywania się od wieprzowiny, powiedział August:
W kręgu zawołania bojowego liberałów – czemu nie?!
Sławomir Matusz Lepiej być wieprzem Heroda niż jego synem”. Parafrazując: lepiej być wieprzem niż ludzkim płodem. Jeżeli się na takie postulaty zgodzimy, niedługo trzeba będzie z Polski z dziećmi uciekać. Antykoncepcja ma być ogólnie dostępna, tak jak aborcja. Czyli aborcja ma być formą antykoncepcji. Dla najbardziej radykalnych działaczek nieważne, czy to ósmy, dwunasty tydzień ciąży, czy miesiąc przed porodem. One chcą prawa do aborcji w każdym czasie. Lewicy wolność pomyliła się z wolnością seksualną i z prawem do zabijania słabszych i bezbronnych. Znaczenia słów się zmieniają, możemy je rozszerzać, nadać nowe. W ten sposób można uznać, że poród to też aborcja, tyle że naturalna, a więc zabić można miesiąc przed terminem porodu albo tuż po porodzie – bo to przecież jeszcze nie człowiek. Nie chodzi, nie mówi i nie myśli tak, jak my. A skoro o antykoncepcji mowa, to znam kobietę, która się od niej uzależniła i uzależniła się od seksu. Kiedy była nastolatką, matka zaczęła jej podawać profilaktycznie tabletki antykoncepcyjne. Dziewczyna przeczytała ulotkę i dowiedziała się, po co są te tabletki, że nie musi martwić
się ciążą. Może iść z kim chce i kiedy chce. Wolność pomyliła z wolnością seksualną. Skutek był taki, że już jako dorosła kobieta nie potrafiła się związać z nikim na dłużej. Po dwóch, trzech miesiącach partner jej się nudził i szukała zmiany. Ale w końcu zakochała się, wyszła za mąż, a nawet zaszła w ciążę. Jednak małżeństwo po pół roku się rozpadło. Mąż pojechał za granicę na dwa tygodnie do pracy. A po powrocie znalazł w aparacie jej zdjęcia z nieletnim kochankiem. Natychmiast się spakował i wyjechał. Nigdy się więcej nie widzieli. Przysłał jej tylko pozew rozwodowy. Kobieta korzystała w pełni z wolności seksualnej, jaką daje tabletka antykoncepcyjna, a miłość pomyliła z miłością własną, a właściwie okropnym egoizmem, sprowadzonym do ulegania zachciankom, przez co została na resztę życia sama. Nie wiem, czy jeszcze żyje.
B
o miłość to czułość, troska, tęsknota. Miłość oswaja nas z ciałem drugiego człowieka, uczy szacunku. Miłość po owocach poznacie, a nie po tym, jaki jest seks. A zatem owocujcie, drogie panie. ‘Miłość’ to słowo obce, nieznane w zdeprawowanych polskich sądach,
w których na wielką skalę niszczy się rodziny i małżeństwa. ‘Prawda’ to również słowo nieznane, a wyroki ustala się nie w sądzie, a przy grillu. O wyrokach decydują sympatie polityczne podsądnych, a nie dowody, które i tak można pod czujnym okiem sądu sfałszować. Jak ktoś ma niesłuszne poglądy, to walczy z kastą. Jeżeli mowa jest o aborcji, to nikt nie pyta o to mężczyzn, ojców poczętych dzieci. Ojciec jest przegranym w sądzie z reguły. Mężczyźni przegrywają 97% spraw w sądach o opiekę nad dziećmi. Mimo konstytucyjnej ochrony rodziny i małżeństwa są one (rodziny i małżeństwa) dręczone i męczone w taki sposób, by je ostatecznie zniszczyć. W sądach nie ma prawdy, bo przeciw prawdzie tworzy się fałszywe dowody przy pomocy specjalistów sądowych od tworzenia fałszywych dowodów, na zlecenie sądów. Na przykład Okręgowy Zespół Specjalistów Sądowych (inaczej Okręgowy Zespół SS) w Sosnowcu w wydanej opinii stwierdził w jednej ze spraw przemoc domową, mimo że wszyscy świadkowie w sprawie stwierdzili, że nie widzieli nigdy śladów przemocy ani nie słyszeli o kłótniach w rodzinie. Dokończenie na str. 2
Taki pieniądz był za Sasa Monety emitowane przez czterokrotnie zmieniające się rządy powstania listopadowego są jedynym pieniądzem suwerennej państwowości polskiej w XIX w. Srebrna dwuzłotówka doczekała się nawet opisu poetyckiego. Tadeusz Loster
10
Bartnictwo – nasza narodowa tradycja Bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesarstwie Rzymskim. Wskazuje na to datowanie znalezionej barci, która jest starsza o ponad 100 lat od Wergiliusza. Sławomir Matusz
12
Bunt jagiellońskich polonistów Naukowcy winni kontrolować to, co robi i mówi minister od nauki. Poloniści UJ nie akceptują, i to mocno, poglądów ministra, choć uzasadnienie tego braku akceptacji jest słabe. Z kolei ja nie akceptuję poglądów polonistów. Józef Wieczorek
15
ind. 298050
redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet
Od swojego powstania Stany Zjednoczone Ameryki były latarnią, której światłem jest wolność religijna i wolność słowa niespotykane w innych częściach świata. Obecnie znalazły się na krawędzi komunistycznej otchłani. Redakcja „The Epoch Times”
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
2
KURIER·ŚL ĄSKI
Giza Krzysztof
otoczyły oddziały formacji milicyjnych oraz czołgi i wozy bojowe. Decyzja o „odblokowaniu” kopalni zapadła dzień wcześniej – 15 grudnia 1981 r., na posiedzeniu Wojewódzkiego Komitetu Obrony w sali telekonferencyjnej Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach. Do akcji pacyfikacyjnej zamierzano wysłać 1471 funkcjonariuszy milicji oraz 720 żołnierzy. Postanowiono, że wojsko użyje przeciwko strajkującym 22 czołgów i 44 bojowych wozów piechoty.
Gnida Joachim
Gzik Ryszard
Kopczak Bogusław
Pełka Andrzej
Dokończenie ze str. 1
39 rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek” Sebastian Reńca
Atak Jeszcze nie upłynął termin ultimatum danego strajkującym, gdy siły milicyjno-wojskowe zaczęły akcję „odblokowania” od „oczyszczenia przedpola”. Milicja użyła armatek wodnych i gazów łzawiących do rozpędzenia ludzi zgromadzonych przed kopalnią. Byli to w większości mieszkańcy pobliskiego osiedla oraz rodziny strajkujących, którzy trzeci dzień wspierali górników. Pierwszy atak na kopalnię nastąpił od strony bramy kolejowej. – Jak ZOMO na nas szło, pałami uderzali w tarcze. Do obrony miałem trzonek od kilofa, inni mieli to samo, jeszcze inni jakieś pręty, łańcuchy. Ponadto rzucaliśmy w nich śrubami. Oni szli na nas, a my na nich. I tak było kilka razy – opowiada Kazimierz Bodejko, górnik, który brał udział w strajku. – Jak odrzucaliśmy w stronę ZOMO gaz, świece dymne, to trochę poparzyłem dłoń. Nad nami latał śmigłowiec i był ogromny huk, bo z czołgów strzelali chyba „ślepakami”. No i cała kopalnia została zagazowana. Oczy piekły, łzawiły, a dym dusił człowieka. Tamten atak się nie powiódł. Po pierwsze, czołg, który miał torować drogę milicjantom, zawisł na barykadzie. Po drugie, górnicy zatrzymali trzech funkcjonariuszy MO. Drugi atak przeprowadzono w pobliżu bramy głównej, gdzie jeden z czoł-
Jego działania zabezpieczali żołnierze. Czołg ruszył. Widziałem, jak rozwala mur i dewastuje przyklejony do niego barak – opowiada pan Stankiewicz. Zomowcy przeszli przez wyłom na teren kopalni. Dwie kompanie ZOMO ruszyły w stronę szybów, a dwie posuwały się wzdłuż magazynu odzieżowego. Tam czołg rozbił barykadę ustawioną pomiędzy narożnikami magazynu odzieżowego i kotłowni. – Zaczęliśmy rzucać w zomowców wcześniej przygotowanym złomem i wszystkim innym, co znalazło się pod ręką. I udało nam się pogonić ich poza teren kopalni. Pod kotłownią zobaczyłem, jak jeden z zomowców oberwał w kask elementem z podnośnika zgrzebłowego i na przyłbicę trysnęła krew. Dwóch kolegów wyniosło go bezwładnego, wspartego na ich ramionach – wspominał dwie dekady temu Leon Banek, górnik z „Wujka”. Funkcjonariusze wystrzeliwali w stronę strajkujących granaty gazowe oraz odrzucali spadające na nich przedmioty. Ładunki z gazem były również zrzucane na plac przed kotłownią z helikoptera, który krążył nad kopalnią. Pomimo to oddziały ZOMO nie potrafiły przełamać oporu górników. Czołg dokonał kolejnych wyłomów, najpierw staranował ogrodzenie w okolicy wagi, a następnie przy bramie głównej. W tym czasie strajkujący zatrzymali funkcjonariuszy ZOMO, którzy próbowali dostać się w głąb kopalni drogą ciągnącą się wzdłuż kopalnianych szybów „Lechia” i „Krakus”, o czym tak opowiada górnik Henryk Ciupa: – Część ludzi od nas przebiegła przejściem nad przetwornicą, z „Lechii” na „Krakusa”. Zaatakowaliśmy ich z drugiej strony, zostali zablokowani i nie mogli iść do przodu ani się wycofać. Zomowiec nagle zaczął coś krzyczeć. Przerwaliśmy walkę, bo chcieliśmy się dowiedzieć, czego chce. Jeden z nas, chłopak z oddziału szyby, poszedł pogadać. Ten dowódca wyszedł przed swoich ludzi i powiedział, że chce się wycofać i żebyśmy nic nie robili. Andrzej Głowacz, dowodzący ZOMO, postanowił negocjować z górnikami, lecz rozmowy zostały przerwane, kiedy nadleciał śmigłowiec. Gdy przy bramie głównej kolejne ataki zomowców załamywały się, na teren kopalni weszli funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO, uzbrojeni w pistolety maszynowe typu PM-63 „RAK”. Z rampy magazynu odzieżowego oddali strzały w kierunku górników…
Do akcji pacyfikacyjnej zamierzano wysłać 1471 funkcjonariuszy milicji oraz 720 żołnierzy. Postanowiono, że wojsko użyje przeciwko strajkującym 22 czołgów i 44 bojowych wozów piechoty. gów staranował ogrodzenie i przejechał przez magazyn farb i lakierów. Świadkiem tego był fotograf Leonard Stankiewicz, który uwiecznił ten moment, a tak o nim wspomina: – Aby nas przepędzić sprzed kopalni, zomowcy użyli granatów łzawiących. Ludzie zaczęli uciekać przed gryzącym dymem. Poddałem się zupełnie tłumowi. Uciekaliśmy przed gazem w kierunku najbliższych budynków mieszkalnych. Zostałem z kilkudziesięcioosobową grupą wtłoczony na klatkę schodową. Jeden z granatów łzawiących wpadł w otwarte drzwi wejściowe i tam wybuchł. Efekt był taki, że wszyscy w panice zaczęliśmy wbiegać schodami na górę. Na pierwszym albo drugim piętrze ktoś zapukał do drzwi jednego z mieszkań. Właścicielka uchyliła je, a my wręcz wdarliśmy się do środka. Ponieważ miałem przy sobie aparat, postanowiłem zrobić trochę zdjęć z okna „gościnnego” mieszkania. Początkowo Leonard Stankiewicz fotografował zza firanki, ale w końcu ją odsłonił. – W pewnej chwili naprzeciwko naszego domu podjechał czołg. Wymanewrował przodem do muru kopalni, obracając jednocześnie wieżyczkę w ten sposób, że jego lufa celowała dokładnie w dom, w którym przebywaliśmy. Przygotowywał się do taranowania muru. Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
w kopalni „Wujek” i jeden z czterech skazanych przed sądem wojskowym w lutym 1982 r. Zomowcy z plutonu specjalnego strzelali „w łeb i na komorę”, co w ich slangu oznacza celowanie w głowę i klatkę piersiową. Górnicy, którzy zostali zastrzeleni, byli trafieni w głowę, klatkę piersiową, brzuch i w jednym wypadku w szyję. Podobnie było w przypadku tych, którzy przeżyli postrzał. W punkcie opatrunkowym, do którego został zaprowadzony Marian Giermuziński, już byli lekarze, którzy przyszli do kopalni z zewnątrz, by nieść pomoc rannym górnikom. – Gdy zdjąłem ubranie na punkcie, zaraz mnie złapał doktor Jankowski. Kazał mi się położyć i założono mi opatrunek. Dostałem postrzał w klatkę piersiową – opowiadał górnik posłom z tzw. komisji Rokity. Przed ta samą komisją zeznawał Józef Mikoś: – Kiedy dostałem, to przytomności nie straciłem. Dostałem w policzek,
„Sprawiedliwość” Już 20 stycznia 1982 r. wojskowa prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie strzałów w kopalni „Wujek”. Według prokuratora porucznika Janusza Brola, funkcjonariusze plutonu specjalnego działali w obronie własnej „w celu odparcia bezpośredniego, gwałtownego i bezprawnego zamachu na ich życie
Dokończenie ze str. 1
Matko
Prekanibalizm albo Polska dla Jasia, Polska dla wszystkich
i zdrowie”, przy czym każdy z nich „starał się kierować strzały w górę”. W dalszej części uzasadnienia prokurator przyznał, że w ten sposób oddanym strzałom „nie można dać w pełni wiary, bowiem przeczą temu skutki, do jakich użycie broni doprowadziło”. W toku śledztwa nie zdołano stwierdzić, kto strzelał w górę, a kto w ludzi, „niemniej jednak w świetle poczynionych w sprawie ustaleń i ocen prawnych użycia broni, okoliczność ta ma znaczenie drugorzędne”! Już 3 lutego 1982 r. ruszył proces
Gdy przy bramie głównej kolejne ataki zomowców załamywały się, na teren kopalni weszli funkcjonariusze plutonu specjalnego ZOMO, uzbrojeni w pistolety maszynowe typu PM-63 „RAK”. Z rampy magazynu odzieżowego oddali strzały w kierunku górników… pracowników kopalni „Wujek”. Wyrok zapadł 9 lutego. Sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego skazał czterech przywódców strajku w kopalni „Wujek” na kary od trzech do czterech lat więzienia, cztery osoby uniewinniono, a postępowanie wobec jednego górnika zostało umorzone. Najwyższy wyrok usłyszał Stanisław Płatek: cztery lata pozbawienia wolności i trzyletni okres
P
dlaczego zabiłaś naszą siostrę dlaczego zabiłaś naszego brata przecież Chrystus umarł już za niego a teraz wcielił się i umarł z woli Piłata
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
dlaczego zabiłaś naszą siostrę przecież wszyscy poszlibyśmy na śmierć dla niej dlaczego rzuciłaś ciało naszej siostry brata
Wiersz dla Jasia (i dla Iwony)
Opłatek
liczymy z Jasiem jeden spacer to około pięciu kilometrów przez sześć lat byliśmy na tysiącu spacerach tysiąc cudownych dni w słońcu deszczu śniegu mrozie pchałem wózek z Jasiem tam gdzie on pokazywał (porażenie mózgowe astma śliczny uśmiech uwielbia czytać atlasy) liczymy w sumie to pięć tysięcy kilometrów kawał drogi przebyliśmy Jasiu zastanawia się gdzie doszliśmy pokazuje palcem na mapie Karaczi w Pakistanie a potem Amritsar w Zachodnich Indiach u bram miasta witają nas przyjaźni Sikhowie kierujemy się do Złotej Świątyni pokłonić się Bogu idziemy obmyć stopy w Jeziorze Nieśmiertelności
łamiemy się opłatkiem tu jest serce Pana Jezusa Iwonki Jasia i moje mówi mi jakiś wewnętrzny głos zdejmuję okruszek z kącików ust Iwonki by nie upadł na ziemię
Jasiu w moim sercu żegluje prawdziwy Jonasz z niego a Jonasz to po hebrajsku gołąb kiedy sztorm ucichnie delikatnie położę go na łonie Iwonie
Nr 78/79 · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · Śląski Kurier Wnet nr 73/74 . Data i miejsce wydania Warszawa 19.12.2020 r.
.
Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński . Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl . Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o.
Reklama reklama@radiownet.pl
.
Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl
.
Prenumerata prenumerata@kurierwnet.pl
.
Nakład globalny 10 000 egz.
.
Autor jest pracownikiem Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności.
śpiewasz matko masz usta we krwi spuchnięty czarny od krwi mikrofon zamiast języka
.
.
Proces funkcjonariuszy z plutonu specjalnego ZOMO mógł ruszyć po zmianach 1989 r. Jednak dopiero 31 maja 2007 r. – w trzecim procesie – sąd skazał zomowców z plutonu specjalnego, dowódcę i 14 podległych mu funkcjonariuszy, którzy w stanie wojennym strzelali do strajkujących górników z kopalni „Wujek” i „Manifest Lipcowy”. Wyrok był nieprawomocny. Rok później – 24 czerwca 2008 r. – zapadł prawomocny wyrok. Wówczas na ławie oskarżonych zabrakło Romana S. i jeszcze jednego funkcjonariusza plutonu specjalnego ZOMO, który tak jak S., wyjechał do Niemiec na początku lat dziewięćdziesiątych. W maju ubiegłego roku Roman S., ścigany Europejskim Nakazem Aresztowania, został zatrzymany i wydany stronie polskiej. Wyrok w jego sprawie zapadł dokładnie w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – 13 grudnia 2019 r. Sąd Okręgowy w Katowicach uznał oskarżonego Romana S. winnym i skazał go na 7 lat pozbawienia wolności. Jednak wyrok został obniżony na podstawie amnestii o połowę – do 3,5 roku. Za zbrodnię w kopalni „Wujek” nigdy nie odpowiedzieli Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak. K
ty nie płaczesz - rzuciłaś ciałem naszej siostry brata o ścianę a potem nastąpiła cisza taki spokój dlaczego ściany płaczą a ty nie płaczesz
Redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 · mail: slaski@kurierwnet.pl . Adres redakcji śląskiej ul. Warszawska 37 · 40-010 Katowice Stali współpracownicy Dariusz Brożyniak, dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, Piotr Hlebowicz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Zbigiew Kopczyński, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Jacek Musiał, Stanisław Orzeł, Mariusz Patey, Renata Skoczek, Józef Wieczorek, Peter Zhang . Korekta Magdalena Słoniowska . Projekt i skład Wojciech Sobolewski Z
Sprawiedliwość
matko dlaczego nie płaczą teraz z nami nasz brat nasza siostra a płaczą i wyją psy i świnie którym rzuciłaś ich ciało i kości matko dlaczego
.
A
pozbawienia praw publicznych. Jerzy Wartak został skazany na trzy i pół roku pozbawienia wolności oraz pozbawienie praw publicznych na trzy lata. Adama Skwirę i Mariana Głucha sąd skazał na trzy lata więzienia i pozbawienie praw publicznych na dwa lata.
matko dlaczego rzuciłaś kości naszej siostry brata psom na pożarcie idź teraz na klęczkach prosić psy by oddały kości jeszcze nieogryzione nienarodzone
.
G
Zając Zenon
do chlewa do korytka na pożarcie świniom idź teraz prosić na klęczkach świnie by je oddały gdybym była trzecia moje ciało też byś im rzuciła
(dla Natalii Przybysz)
dlaczego zabiłaś naszą siostrę dlaczego zabiłaś naszego brata mogłaś nas zabić mnie zabić by zrobić miejsce dla nienarodzonego
odsądny części testów nie zrobił, bo spóźnił się na badania i nie był w stanie ich wykonać, a wszystkie wykonane testy sfotografował (czego robić nie wolno!), a biegłe napisały, że podsądnego uważnie obserwowały w czasie badań. Oznacza to, że biegłe nie wiedziały, co robi badany i skłamały w wydanej opinii. Sprawą tą zajmuje się już minister sprawiedliwości i Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Jeżeli w tak ważnych dla obywateli sprawach, a tak drobnych dla Państwa, państwowe instytucje oszukują, to jak wierzyć im w sprawach tak ważnych, jak katastrofa w Smoleńsku? Dla sądu wykonywanie obowiązków małżeńskich, opisanych w Kodeksie rodzinnym, jest nękaniem. Dowody normalnego życia rodziny, jak zdjęcia i rodzinne filmy, nie są żadnymi dowodami. Na siłę szuka się patologii tam, gdzie jej nie ma, i fałszuje dokumenty i dowody. Bo małżeństwo i rodzina w sądach w Polsce (dalej niepolskich sądach) są z założenia źródłem wszelkiego zła, są penalizowane przez takich sędziów jak: SSA Roman Sugier, SSA Joanna Naczyńska, SSO Jacek Włodarczyk, SSO Jolanta Sasiak z Sądu Okręgowego i Apelacyjnego w Katowicach, czy SSR Beata Chmielnicka z SR w Sosnowcu. To też rodzaj prekanibalizmu, bo w sądach brutalnie niszczy rodziny, małżeństwa i godność ludzką. Podsądny dla sędziów jest tylko mięsem, a Konstytucja, obowiązujące prawo, wyroki wydawane w imieniu Rzeczypospolitej – tylko opakowaniem dla tego mięsa. Dlaczego Polska dla Jasia? Jasiu w listopadzie skończył 22 lata. Urodził się z porażeniem mózgowym czterokończynowym i wymaga całodobowej opieki. Matka urodziła i nie oddała dziecka, podejmując się nad nim opieki. Jasiu chciał przyjść na świat i matka go przyjęła z miłością i troską. Jasiu jest nie tylko wspaniałym dzieckiem, pełnym radości i uśmiechu, ale też wspaniałym kompanem w wędrówkach. Jest tym Jasiem z wierszy obok. Bo Jasiu jest przyjazny dla każdego i Polska powinna być przyjazna dla niego i podobnych jemu dzieci. Wolna od eutanazji i kanibali wszelkiej maści. Wolna od Heroda! Pełna miłości i jej owoców. A zatem pchajmy dalej wózek razem. Jasiu, prowadź, Królu Mój! Matko, Królowo... K
– Gdy zniknęła chmura dymów, zauważyłem leżącego górnika. Od bramy i czołgu to była odległość około 50 metrów, a od magazynu około 70 metrów. Chciałem do niego podbiec i ściągnąć go za narożnik kotłowni. W tym momencie zostałem ranny. Poczułem szarpnięcie. W pierwszym momencie pomyślałem, że zostałem uderzony petardą. Dopiero gdy odskoczyłem za narożnik, zobaczyłem, że z rękawa cieknie mi krew. Wtedy zrozumiałem, że używają ostrej amunicji, wcześniej byłem przekonany, że strzelają „ślepakami” – wspomina Stanisław Płatek, przywódca strajku
Wilk Zbigniew
dlaczego zabiłaś naszą siostrę dlaczego zabiłaś naszego brata przecież miejsca w domu wystarczyłoby dla pięciorga
Sławomir Matusz
Zbrodnia
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
przeszyło mi gardło i klatkę, w ręce kula została. Miałem krwotok, który próbowałem zatamować ręką i poszedłem na punkt. Kiedy ja tam doszedłem, już trzech nie żyło, byli przykryci. Mnie się słabo robiło. Tam Basia, koleżanka i pielęgniarka, szybko mnie zaopatrzyła. Już nie było gdzie się położyć, tylu było ludzi. Dwa pokoje zajęte, położyłem się na jakimś kocu. Dalsza kontynuacja strajku nie miała sensu. Górnicy postanowili zakończyć protest. Jeszcze tego samego dnia zaczęły się zatrzymania tych, którzy mieli odpowiedzieć przed sądem za organizowanie i kierowanie strajkiem.
Stawisiński Jan
Druk ZPR MEDIA SA
.
ISSN 2300-6641
ind. 298050
Czekalski Józef
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
3
KURIER·ŚL ĄSKI Trzęsienia ziemi powodowane budową zapór Po instalacji zapór dla dużych zbiorników wodnych, w części przypadków w okolicy występuje zwiększona liczba i siła trzęsień ziemi. Zjawisko znane jest jako RIS – Reservoir Induced Seismicity. Przypuszcza się, że ponad 100 mniejszych lub większych trzęsień ziemi zostało spowodowanych budową i napełnieniem sztucznych zbiorników wodnych. Taką przyczynę miało m.in. trzęsienie ziemi w chińskiej prowincji Syczuan, w którym zginęło ok. 80 000 ludzi, a czynnikiem wyzwalającym miała być zapora Zipingpu (o wysokości 150 m choć pojemność zbiornika to zaledwie 1,12 km3). Według hipotezy przedstawionej w raporcie Dams and development – a new framework, The Report of the World Commission on Dams (Earthscan Publications Ltd, London and Sterling, World Commission on Dams, 2000), przyczyną zwiększonej tektoniki sąsiedztwa zapór miałoby być powolne przesiąkanie wody przez dno zapór i nawilżanie – „smarowanie”, a zatem osłabianie szczelin granic naprężonych struktur. Katastrofy sztucznych zbiorników wodnych Wysokie zapory to wysokie spiętrzenie wody. Budowa zbiorników wodnych o dużej pojemności pozwala zabezpieczyć stały duży przepływ, niezależnie od aktualnych opadów, zbliżony do średnich rocznych przepływów. Spośród 800 000 sztucznych zbiorników ponad 40 000 to tzw. duże zapory, a ponad 300 to zapory bardzo duże. Jako kryterium przyjęto, że duża zapora to taka o koronie powyżej 15 m, jako bardzo duże zaś klasyfikuje się zapory powyżej 150 m. Statystyki ICOLD (International Commision on Large Dams) pokazują, że spośród zapór zbudowanych przed 1950 rokiem dużym awariom ulega 2,2% rocznie, zapory nowocześniejsze zaś, konstruowane w latach 1950–1995, ulegają poważnym awariom rzadziej niż 0,5% rocznie. Wyjątkiem są Chiny, gdzie dla zapór zbudowanych do 1950 r. ilość poważnych awarii była dwukrotnie wyższa.
Katastrofalne skutki sztucznych zbiorników wodnych dla klimatu i środowiska są znacznie większe aniżeli wydobycie i spalanie węgla. Odkłamanie mitu hipotezy CO2-centrycznej nie jest łatwe, z uwagi na stojących za nią bardzo wpływowych ludzi i grupy interesu. Staramy się jednak to robić, z czym Czytelnicy mogli się zapoznać we wcześniejszych artykułach, publikowanych w „Kurierze WNET” od stycznia 2019 roku.
Hipoteza Harsprånget (III)
Czy zapory wodne i hydroelektrownie zmieniają klimat? Jacek Musiał · Karol Musiał · Michał Musiał · wybór ilustracji Jacek Musiał jr
Zbombardowana w 1943 roku zapora Edersee-Sperrmauer, Niemcy
Zdecydowana większość awarii hydroelektrowni na świecie była niezamierzona. Do najbardziej znanych należy zaliczyć awarię w 1963 roku zapory Vajont we Włoszech, zbudowanej w 1961 roku jako najwyższej wtedy na świecie. Zginęło prawie 2000 ludzi. W roku 1975 w prowincji chińskiej Hanan doszło do katastrofy zapory wodnej Banqiao i w następstwie – szeregu kolejnych zapór. Bezpośrednio ofiar śmiertelnych było od 26 do 85 tysięcy, a razem z ofiarami wtórnymi – od 171 do 230 tysięcy; zniszczenia wpłynęły na los kilkunastu milionów ludzi. Przez 20 lat informacje były (tradycyjnie) utajnione przez chińskie władze. Poza Chinami, w XX wieku awarie 200 zapór wodnych przyczyniły się do śmierci około 13 500 ludzi na świecie. Interesujący wykaz i opis większych awarii zawiera liczące ponad 200 stron opracowanie pod redakcją Krzysztofa Fiedlera: Awarie i katastrofy zapór – zagrożenia, ich przyczyny i skutki oraz działania zapobiegawcze, IMiGW, Warszawa 2007.
Zapora elektrowni wodnej Harsprånget w Szwecji
Ponad 5000 zapór wodnych ma więcej niż 50 lat. Znaczna część starszych zapór na świecie wymaga działań naprawczych, lecz brak środków i możliwości czasowego unieruchomienia powodują balansowanie pomiędzy ekonomią i ryzykiem. Awarie można podzielić na niezamierzone i zamierzone. Zamierzonych udokumentowanych jest względnie niewiele. Wśród nich należy wymienić zapory wysadzone lub zbombardowane w czasie II wojny światowej, np. niemiecka zapora Edersee (ilustracja – pocztówka z 1943 roku przedstawiająca fotografię uszkodzonej zapory). Inną znaną katastrofą było wysadzenie na rozkaz Stalina Dnieprzańskiej Zapory Wodnej celem zalania niemieckich wojsk, które w 1941 roku tam przełamały front: zginęło wtedy od 1500 do 2000 niemieckich żołnierzy i... od 20 do 120 tysięcy cywilnych obywateli Ukrainy. Prawdopodobną przyczyną awarii Sajańskiej Elektrowni na Syberii w 2009 roku, w której na szczęście zginęło tylko 75 osób, miał być zamach dokonany przez Czeczenów. Duże zapory wodne stanowią najbardziej wrażliwe punkty w razie konfliktu zbrojnego: dzisiejsze zbiorniki są wielokrotnie większe od tych z czasów II wojny światowej, a atak na nie spowodowałby nawet setki milionów ofiar. Obserwatorzy sytuacji na froncie wojny tlącej się pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem mogli w tym roku zauważyć wzajemne, na szczęście tylko słowne pogróżki zaatakowania rakietami azerbejdżańskiej zapory wodnej, a w drugą stronę – armeńskiej elektrowni atomowej.
FOT. WIKIMEDIA COMMONS
Straty pojemności zbiorników wodnych i kosztowna konieczność ich oczyszczania Z powodu zatrzymywania osadów w sztucznych zbiornikach wodnych tracą one rocznie od 1 do 2,3% pierwotnej pojemności. Łącznie zatrzymują 40 km3 osadów rocznie (czyli 40 000 000 000 m3). Dla poprawnego funkcjonowania zbiorniki te wymagają one regularnego, bardzo kosztownego oczyszczania, na co wielu krajów, szczególnie biedniejszych, po prostu nie stać. Kalkulacje światowych potrzeb finansowych można znaleźć w raportach ICOLD.
Brak samooczyszczania rzek Działalność ludzka wiąże się ze stałym zanieczyszczaniem cieków i ich brzegów. Zanieczyszczenia te wymywane są przez okresowe zwiększone przepływy wody. Rezerwuary, które powstały na rzekach, z jednej strony stabilizują przepływy wody do wielkości średniorocznej, co ma zapewnić całoroczne, stałe dostawy wody jej odbiorcom, w tym elektrowniom, rolnictwu, przemysłowi, gospodarstwom domowym, jednak nie pozwala to na samooczyszczanie rzek na dalszym ich odcinku, za zaporą. Sztuczne zbiorniki wodne a gazy cieplarniane Nie sposób w tym miejscu nie poruszyć problemu gazów cieplarnianych związanych z funkcjonowaniem antropogenicznych akwenów. Jeśli przyjąć, że gazy cieplarniane inne niż para wodna mają faktycznie tak istotny wpływ na globalne ocieplenie, jak to do niedawna sugerował IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Changes), to trzeba zdać sobie sprawę z tego, że w związku z procesami butwienia i gnicia na dnie zbiorników materiału biologicznego, wydzielane są gazy cieplarniane, w tym dwutlenek węgla i metan. Ich ilość i proporcje zależą od ilości materiału biologicznego zalanego akwenem (czasem to były całe lasy), ilości dopływającego materiału biologicznego, składników odżywczych sedymentujących na dnie, w tym napływających z pól uprawnych nawozów sztucznych i środków ochrony roślin, wreszcie od cyrkulacji i natlenowania wody. Ilości gazów cieplarnianych generowane w zbiornikach sztucznych są kilkakrotnie wyższe niż w naturalnych jeziorach. Zależą istotnie od klimatu – wzrastają ze wzrostem temperatury. Największe emisje występują w pierwszych kilkunastu latach od ich powstania, następnie maleją, aby po kilkunastu kolejnych latach ponownie zacząć wzrastać. W cieplejszym
WALDECKKISCHER FOTO-VERLAG, SEVERIN, VALDECK, 1943
i bezpośrednio metan mają decydujący wpływ na globalne ocieplenie). Czy elektrownie wodne są faktycznie odnawialnym źródłem energii? Zbiorniki wodne powstające dla funkcjonowania hydroelektrowni bezpowrotnie niszczą naturalne środowisko. Obszar zajęty przez te zbiorniki sięga już 400 000 km2, czyli o ¼ więcej niż terytorium Polski. Gdy uwzględnić oddziaływanie zapór na tereny dolin rzecznych położonych poniżej, to obszar oddziaływania już liczy się w milionach km2. Zmianami dotknięte bywają delty rzek, a nawet najbliższe środowisko morskie. Największe, nieodwracalne zmiany do ekosystemów wprowadzają te gigantyczne instalacje. Nauczone doświadczeniem biedniejsze kraje, nieposiadające rozwiniętej infrastruktury, obecnie starają się rozwiązywać potrzeby energetyczne racjonalnie – regionalnie: w klimacie o dużym nasłonecznieniu – panelami fotowoltaicznymi, na terenach o dużej wietrzności – energetyką wiatrową, gdzie indziej – małymi hydroelektrowniami. Polska, gdzie infrastruktura energetyczna jest już od dawna rozwinięta, nasłonecznienie ani wietrzność nie są rewelacyjne, przechodzenie na ostatnio wymienione rodzaje małej energetyki może jest modne, ale nieuzasadnione. Czy w świetle przedstawionych faktów można dalej twierdzić, że energetyka oparta na hydroelektrowniach jest czysta? Jeszcze niespełna pół wieku temu wydawało się, że energetyka wodna to czyste i bezpieczne dla środowiska źródło zaopatrzenia w energię. Trzeba przypomnieć, że działo się to w czasach, gdy w wielu krajach elektrownie węglowe lub węglowodorowe nie posiadały systemów oczyszczania spalin, a jeśli – to bardzo prymitywne. Współcześnie spaliny opuszczające kominy poza parą wodną zawierają często mniej zanieczyszczeń aniżeli sąsiadujące środowisko. Pół wieku te-
klimacie zdarzają się zbiorniki wodne hydroelektrowni, które przy produkcji podobnej ilości energii elektrycznej potrafią emitować więcej dwutlenku węgla aniżeli elektrownie węglowe. Skrajny przypadek to zbiornik Balbina w Brazylii. Poprzez emisje gazów cieplarnianych miałby mieć 20 razy większy wpływ na globalne ocieplenie aniżeli elektrownia paliwowa podobnej mocy. Zatem energetyka wodna, w zależności od lokalizacji i innych czynników, może bądź zmniejszać, bądź zwiększać ilość emitowanych gazów tzw. cieplarnianych w porównaniu z energetyką węglową (o ile ktoś jeszcze twierdzi, że to antropogeniczny dwutlenek węgla
W ogólnopolskiej części „Kuriera WNET” z września 2020 r. w artykule o tytule jak wyżej zasygnalizowaliśmy konieczność weryfikacji tego progra-
Zapora i zbiornik na rzece Soła, Międzybrodzie-Porąbka
go się, największego obszarem (70 km2) i drugiego pod względem pojemności (0,4 km3) w Polsce Zbiornika Włocławskiego oraz o spowodowanych przez ten zbiornik, nieodwracalnych szkodach środowiskowych. Wiele zbiorników na świecie ma powierzchnię lub pojemność 100 razy większą... i odpowiednio większy wpływ na środowisko i klimat. Zatem my, Polacy, powinniśmy być dumni, że nasze sztuczne akweny wnoszą zaledwie ułamek procenta negatywnego wkładu środowiskowego i klimatycznego spowodowanego przez zapory wodne. Czy UE i ONZ mogą pozostawać bezczynne wobec faktycznej przyczyny globalnego ocieplenia?
Zapora Trzech Przełomów w ChRL
Program „Retencja wody na wsi”
Brudna energia
Brak dopływu naturalnych osadów rzecznych poniżej zapory Duże zapory wodne zatrzymują do 98% niesionych przez rzeki osadów, które pierwotnie użyźniały gleby dolin rzecznych poza miejscem postawienia zapory. Ich niedobory odczuwane są dziesiątki, a nawet setki kilometrów w dół rzeki, a nawet w deltach rzek i zaburzają dotychczasową równowagę strukturalną i biologiczną ujście rzeki – morze. To zatrzymanie 40 km3 materiału w zbiornikach. Brak naturalnego nawożenia wraz z wyginięciem licznych gatunków ryb stały się przyczyną ubożenia ludności zamieszkującej nawet ponad 100 km poniżej zapory. Brak namułu zmusza rolników do kosztownego zwiększenia ilości stosowanych nawozów sztucznych, które z kolei degradują środowisko.
katastrofalnego ich wpływu na środowisko, pozwalają wyżywić kilka miliardów ludzi i żyć na pewnym poziomie cywilizacyjnym. Jeśli faktycznie, co bardzo prawdopodobne, antropogeniczne zbiorniki wodne odpowiedzialne są za obserwowany w minionym stuleciu wzrost średniej temperatury na Ziemi, to wzrost ten, jako wartość izolowana, niekoniecznie musi być złem. Dla rozległych obszarów Ameryki, Europy i Azji powyżej 50. równoleżnika jest z ogromnym prawdopodobieństwem korzystny, co przewidywał kiedyś szwedzki fizyk Arrhenius. Dla części lądów położonych poniżej 50o szerokości geograficznej umożliwia dwa sezony wegetacyjne. Prawdziwą klęską są wymienione wyżej nieodwracalne straty środowiskowe i klimatyczne związane z nawadnianiem tych terenów i produkcją energii. Wyobrażenie o wpływie sztucznych zbiorników na środowisko Czytelnik może sobie wyrobić, doczytując łatwo dostępne w języku polskim informacje o problemach technicznych starzejące-
lobbują za kredytami, lekceważąc przedstawione powyżej dramatyczne skutki ekologiczne, klimatyczne i społeczne, powodowane budowaniem kolejnych sztucznych zbiorników wodnych. Niepokojący wydaje się być pomysł Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej ds. Europejskiego Zielonego Ładu, przedstawiony na XII Europejskim Kongresie Gospodarczym (2–4 września 2020 r.) w Katowicach. Ogłaszając projekt wprowadzenia przez UE podatku od śladu węglowego, zrobił wyraźny ukłon w stronę Chińskiej Republiki Ludowej. Chiny zajmują na świecie pierwsze miejsce i pod względem produkcji energii z hydroelektrowni, i z turbin wiatrowych, więc bez trudu wszystkie ich towary eksportowane do Europy uzyskają certyfikaty zwalniające od podatku węglowego. Niestety za cenę faktycznego (a nie urojonego, jak w przypadku CO2) wpływu na światowy klimat i środowisko, co opisano w niniejszym artykule. Beneficjentem zostanie Chińska Republika Ludowa, ofiarami zaś – tak kraje wewnątrz Unii Europejskiej, jak i dotychczasowi, pozaunijni dostawcy i nasi sojusznicy. To niewyobrażalne wywrócenie światowego ładu gospodarczego i sojuszy. To dalsza degradacja środowiska i prawdziwe globalne ocieplenie spowodowane sztucznymi zbiornikami. Zniszczenie istniejących zbiorników wodnych przyniosłoby światu tylko głód. Te, które nie stanowią zagrożenia, powinniśmy pozostawić. Zniszczyliśmy nimi środowisko naturalne i zmieniliśmy klimat wystarczająco. Chrońmy świat przed kolejnymi takimi obiektami. Tylko wstrzymując dalszą eskalację budowy sztucznych zbiorników możemy zahamować postępujące globalne ocieplenie. A może jednak zgodzimy się z Arrheniusem, że globalne ocieplenie jest korzystne dla klimatu?...
FOT. IPDEFENSEFORUM.COM
mu wiedza na temat spektrum szkód środowiskowych powodowanych stawianiem dużych zbiorników wodnych była znikoma. Hydroelektrownie obecnie dostarczają około 15% globalnej energii (w Polsce dziesięć razy mniej, co wynika z polskich uwarunkowań hydrologicznych oraz odpowiedzialnej polityki środowiskowej i energetycznej Polski w minionym 50-leciu). Zrezygnować z istniejących na świecie zbiorników wodnych, tych służących do celów energetycznych ani tych służących do irygacji niestety nie można, podobnie jak niemożliwe jest odejście od intensywnego stosowania środków ochrony roślin, gdyż pomimo
W związku z przedstawionymi powyżej dowodami na decydujący dla klimatu wpływ sztucznych zbiorników wodnych, Unia Europejska powinna pilnie rozważyć, czy nie byłoby słuszne wprowadzenie: – Moratorium w sprawie nieproliferacji nowych dużych rezerwuarów. – Nacisku na banki, aby nie udzielały kredytów na inwestycje nowych sztucznych zbiorników wodnych w Europie i na świecie. – Podatków ekologicznych od śladu wodnego. – Ceł importowych powiązanych ze śladem wodnym. Natomiast organizacje proekologiczne mogłyby apelować o społeczny bojkot towarów wytworzonych z wykorzystaniem energii z hydroelektrowni. Niestety zadanie to może być politycznie bardzo trudne z uwagi na fakt, że w wielu przypadkach to europejscy wykonawcy zapór i hydroelektrowni
ES-KA, 1937
mu pod kątem nowych danych na temat wpływu zbiorników wodnych na klimat i środowisko. Wnioski Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością sztuczne zbiorniki są najważniejszą antropogeniczną przyczyną obserwowanego globalnego ocieplenia. Nie można wykluczyć, że dla szerokości geograficznych powyżej 50o, a więc dla północnych krajów europejskich, Rosji, Kanady, części Stanów Zjednoczonych i Grenlandii, zaobserwowane niewielkie ocieplenie klimatu okazało się korzystne, tak jak to przewidywał kiedyś Arrhenius, choć mechanizm okazał się zgoła inny. W cyklu artykułów Hipoteza Harsprånget wymieniliśmy najważniejsze i chyba wystarczające dowody na wpływ antropogenicznych zbiorników wodnych na klimat, choć jeszcze nie wszystkie – następne będą omówione wkrótce, w kolejnych hipotezach. Jeszcze inne wymagałyby poświęcenia dodatkowych kilku lat mozolnej pracy dla zebrania danych, z czym do końca nie poradziły sobie dotąd ani agendy Unii Europejskiej, ani ONZ. IPCC przy ONZ, wyolbrzymiając (z niejasnego powodu) wpływ dwutlenku węgla na globalne ocieplenie, całkowicie zbagatelizowało w swoich opracowaniach nie tylko spalanie gazu ziemnego, nie tylko budowę dróg, urbanizację i uprawę roli, ale i kolejny, niezwykle istotny bodziec globalnego ocieplenia, jakim są sztuczne zbiorniki wodne. Czy po zapoznaniu się z przedstawionymi argumentami nie mają Państwo skojarzeń, komu mogłoby najbardziej zależeć na odwróceniu od siebie uwagi i rzucaniu na dwutlenek węgla fałszywych oskarżeń? K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
4
KURIER·ŚL ĄSKI Stanów Zjednoczonych i stanie się dominującą siłą na świecie. Od dziesięcioleci dąży on do tego celu, a teraz jest blisko jego osiągnięcia. Metody wywrotowe partii komunistycznej są dopracowane i już głęboko zakorzenione. W lipcu dyrektor FBI Christopher Wray powiedział, że jego agencja ma prawie 2500 otwartych dochodzeń kontrwywiadowczych dotyczących Chin i że średnio co 10 godzin otwiera następne. W trakcie administracji Trumpa, który dostrzegł śmiertelne zagrożenie ze strony KPCh dla Stanów Zjednoczonych, rozwój Chin został jednak zatrzymany, a nawet się cofa. Sekretarz stanu Mike Pompeo określił KPCh jako „główne zagrożenie na-
Ameryka w punkcie krytycznym
swojej bezkrytycznej publiczności. Aby postawić młodych przeciwko autorytetom, uniemożliwiając im przyswajanie wiedzy i mądrości tradycyjnej kultury, nadużywane są pojęcia krytycznego i kreatywnego myślenia.
W
krajach komunistycznych, po wymordowaniu strażników tradycyjnej kultury, większość ludności została zindoktrynowana, aby przyłączyła się do rewolucji. Gdy KPCh przejęła władzę, zajęło jej 25 lat wychowanie pokolenia „młodych wilków”. Jest to chińskie określenie tych, którzy dorastali w komunizmie i byli indoktrynowani, by nienawidzić i zabijać wrogów narodu.
Komunizm to plaga ludzkości. Jego celem jest zniszczenie ludzkości, a jego aranżacje są szczegó łowe i konkretne. szych czasów”. Podejmowane są ogólnokrajowe wysiłki, aby uwolnić Stany Zjednoczone spod wpływów KPCh, a także przeciwdziałać międzynarodowej agresji partii komunistycznej Chin. Nie trzeba dodawać, że chiński reżim komunistyczny wiele zyska, jeśli prezydentura Trumpa dobiegnie końca.
Bitwa między dobrem a złem
Statua Wolności na wyspie Liberty Island w Nowym Jorku FOT. MARIO_BOARD / PIXABAY
Od swojego powstania do chwili obecnej Stany Zjednoczone Ameryki były latarnią, której światłem jest wolność religijna i wolność słowa, niespotykane w innych częściach świata. Jednak nie zdawano sobie sprawy, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ten wielki kraj był powoli infiltrowany przez komunistyczne widmo. W obliczu wiarygodnych zarzutów o oszustwa głosujących i nieprawidłowości wyborczych, Ameryka znalazła się na krawędzi komunistycznej otchłani. Zespół redakcyjny „The Epoch Times”
W
idmo komunistyczne dało początek reżimom w Związku Radzieckim, na Kubie, w Korei Północnej i w Chinach. Jego ideologia totalitaryzmu zmierza raczej do kontroli ludzkości, a nie do jej rozkwitu. Upiór ten sukcesywnie przejmuje Zachód w biały dzień. Jak w 1864 roku napisał francuski poeta Charles Baudelaire, „największą sztuczką diabła” jest przekonanie cię, że on nie istnieje. Podczas zimnej wojny świat został podzielony na dwa obozy wojskowe i dwa polityczne. Mimo że ich systemy społeczne wydawały się być diametralnie różne, to jednak ten sam proces, przyjmując różne formy, zachodził po obu stronach. Wielu rewizjonistycznych komunistów w stylu zachodnim, socjalistów, fabianistów, liberałów i postępowców publicznie odrzucało model radziecki i chiński. Jednak ich wysiłki poprowadziły społeczeństwo w kierunku struktury socjalistycznej, nieróżniącej się od tych w Związku Radzieckim i w Chinach. I tak działo się w większości zachodniego świata. Po upadku muru berlińskiego w 1989 roku i upadku Związku Radzieckiego zaledwie kilka lat później Zachód odetchnął z ulgą. Jednak widmo komunizmu nigdy nie zginęło. Nadal rozwijało się w Chinach, najbardziej zaludnionym kraju świata. Nawet gdy zimna wojna dobiegła końca, międzynarodowy ruch komunistyczny nigdy nie zaprzestał wysiłków, aby osiągnąć swój globalny cel, jakim jest komunistyczna dominacja. W czasie, gdy reżimy komunistyczne kontynuowały swoje dyktatury, polityka partyjna w wolnych społeczeństwach osiągnęła punkt krytyczny. Komunizm w krajach demokratycznych, manipulując głównymi partiami politycznymi, wykorzystał luki w prawie i w systemach politycznych. Ten trwający od dziesięcioleci proces niemal się udał.
Socjalizm Socjalizm zawsze był częścią marksizmu i międzynarodowego ruchu komunistycznego. Jak stwierdził Włodzimierz Lenin: „Celem socjalizmu jest komunizm”. W państwach demokratycznych socjalizm za pomocą ustawodawstwa powoli ogranicza wolność
ludzi. Na Zachodzie proces tworzenia systemu socjalistycznego trwa dziesiątki lat lub pokolenia i czyni ludzi coraz bardziej odrętwiałymi, zobojętniałymi i przyzwyczajonymi do socjalizmu. Cel zarówno ruchów socjalistycznych wdrażanych stopniowo i za pomocą środków „prawnych”, jak i ich krwawych odpowiedników, jest ten sam. Socjalizm nieuchronnie ewoluuje w komunizm, a ludzie sukcesywnie pozbawiani są swoich praw, aż do momentu, gdy pozostaje już tylko bestialski reżim. Socjalizm poprzez ustawodawstwo posługuje się ideą zagwarantowania równości rezultatów, ale ten pozornie szlachetny cel jest sprzeczny z naturą. W normalnych okolicznościach ludzie w naturalny sposób różnią się pod względem przekonań religijnych, standardów moralnych, obycia, znajomości kultury i sztuki, wykształcenia, inteligencji, hartu ducha, pracowitości, poczucia odpowiedzialności, agresywności, innowacyjności, przedsiębiorczości i nie tylko. W rzeczywistości dążenie socjalizmu do równości wypacza moralność i pozbawia ludzi wolności do skłaniania się ku dobru. Socjalizm atakuje podstawowe rozeznanie moralne, używając „politycznej poprawności”,
przez partię komunistyczną, to i tak podlegają cenzurze państwa. Gdzie indziej media są zależne od wpływów finansowych lub stronniczości. Uczciwe relacje i dyskurs są pogrzebane przez lawinę sensacjonalizmu, „poprawności moralnej” (ang. virtue-signaling – dosłownie: sygnalizowanie cnót; nowe pojęcie praktyki publicznego pokazania swojej opinii lub upodobania, którego intencją jest pokazanie poprawności moralnej osoby w konkretnej kwestii – przyp. redakcji) i jawnie fałszywych wiadomości.
N
a całym świecie ruchy socjalistyczne i komunistyczne wykorzystały niepokoje gospodarcze i tę pandemię, aby zająć pozycje wpływowe, mając na celu obalenie istniejącego porządku społecznego. To samo rozgrywa się w Ameryce. Stany Zjednoczone zaszły już bardzo daleko w ideologii socjalistycznej. Media głównego nurtu są orędownikami idei równości i postępują na wzór Komunistycznej Partii Chin (KPCh) atakującej Amerykę. Nasze młodsze pokolenia przychylnie patrzą na socjalizm i bardzo gorliwie biorą udział w protestach i zamieszkach, których celem
Cel zarówno ruchów socjalistycznych wdrażanych stopniowo i za pomocą środków „prawnych”, jak i ich krwawych odpowiedników, jest ten sam. i sztucznie zmusza wszystkich do tego, aby byli tacy sami. Nastąpiło to wraz z legalizacją i normalizacją wszelkiego rodzaju antyteistycznych i wulgarnych wypowiedzi, perwersji seksualnych, demonicznej sztuki, pornografii, hazardu i zażywania narkotyków. W rezultacie powstała pewnego rodzaju „odwrotna” dyskryminacja tych, którzy wierzą w Boga i dążą do moralnego wzniesienia się, mająca na celu marginalizację i ostateczne ich wyeliminowanie. Lewicowcom i innym ludziom o ukrytych zamiarach udało się zdobyć tak duże wpływy w głównym nurcie społeczeństwa Zachodu głównie dzięki pomocy środków masowego przekazu. W krajach rządzonych przez reżimy komunistyczne wszystkie media, jeśli nie są bezpośrednio kontrolowane
jest zniszczenie naszego dziedzictwa kulturowego. W międzyczasie całe społeczeństwo poparło ideę, że rząd powinien zapewniać opiekę zdrowotną, edukację i być może pełne koszty utrzymania. Świadomie i nieświadomie, stopniowo wymieniamy nasze wolności na system, który kontroluje ludzi. Socjalizm i komunizm z założenia są włodarzami nie tylko całego majątku, ale i samych ludzi. Socjalizm żąda od ludzi porzucenia wiary w Boga i w zamian uznania państwa jako Boga. Stany Zjednoczone, założone w oparciu o fundamentalną wiarę w wolność, stały się krajem, w którym wolność zostaje zdradzona. Teraz w trakcie wyborów stało się to wyraźnie widoczne, zwłaszcza w świetle wiarygodnych zarzutów o oszustwa wyborcze.
Państwo, które na tym może najwięcej zyskać, to Chiny, w których KPCh rządzi brutalnie od ponad 70 lat, a w rezultacie jej rządów co najmniej 65 milionów ludzi zmarło nienaturalną śmiercią. Stany Zjednoczone zawsze stały na drodze komunistycznym Chinom, które chciały przejąć kontrolę nad światem. Od samego początku celem komunistycznego reżimu było obalenie
Komunizm wpaja ludziom, by zastępowali wiarę w Boga ateizmem i materializmem. W konsekwencji w dzisiejszym świecie kryteria rozróżniania dobra i zła zostały odwrócone. Prawość jest odrzucana jako niegodziwość, a przestępczość stała się miłosierdziem. Na początku XX wieku ateistyczna i antytradycyjna myśl, wspomagana przez lewicowych ekspertów pedagogicznych, którzy zinfiltrowali środowi-
Zachęcani byli, by na oślep walczyli, rozbijali, rabowali i podpalali. KPCh aktywnie rozwija i podsyca mordercze uczucia. Podczas rewolucji kulturowej, w ramach ideologicznej krucjaty Mao, nastolatki bez zahamowań biły swoich nauczycieli na śmierć. Na Zachodzie partie komunistyczne z dumą nawiązują do doświadczeń rewolucji francuskiej i Komuny Paryskiej. Każda rewolucja i powstanie zostały rozpoczęte przez motłoch, który nie miał skrupułów, wstydu i miłosierdzia. Komunizm to plaga ludzkości. Jego celem jest zniszczenie ludzkości, a jego aranżacje są szczegółowe i konkretne. Ludzka cywilizacja została przekazana człowiekowi przez niebiosa. Jeśli ludzie zniszczą swoją kulturę i tradycję, a moralność społeczeństwa upadnie, nie będą w stanie zrozumieć Boga. Możemy przebić się przez atak komunistyczne-
Socjalizm atakuje podstawowe rozeznanie moralne, używając „politycznej poprawności”, i sztucznie zmusza wszystkich do tego, aby byli tacy sami. sko naukowe i mieli wpływ na system edukacji, zaczęła stopniowo przenikać do szkolnych programów nauczania. Społeczeństwu zostaje wpojona „nowoczesna świadomość” i jest mobilizowane do pokonania mniejszości ludzi, którzy uparcie trzymają się tradycji. Intelektualiści ostro krytykują kultury ludowe na całym świecie, sprzyjając rozwojowi ograniczonych poglądów
go widma, aktywnie odrzucając jego wpływ i zamiast tego podążać za niebiosami, przywracając nasze tradycje i podnosząc moralność. Jesteśmy w erze zarówno rozpaczy, jak i nadziei. K Artykuł został napisany częściowo na podstawie specjalnej serii redakcyjnej „ Jak diabeł komunizmu rządzi naszym światem”. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 25.11 br.
Osadnictwo celtyckie na Górnym Śląsku
O
publikacja Narodowego Instytutu Dziedzictwa
pracowanie pt. Osadnictwo celtyckie na Górnym Śląsku, autorstwa Marka Bednarka i Krzysztofa Spychały, jest rezultatem ich ponad 30-letnich poszukiwań powierzchniowych w południowej części Opolszczyzny, w tym wielokrotnych prospekcji Płaskowyżu Głubczyckiego, archeologicznych badań wykopaliskowych na wytypowanych stanowiskach oraz kwerendy archiwów i literatury. Publikacja opisuje osadnictwo celtyckie na obszarze Płaskowyżu Głubczyckiego oraz zachodniej części Kotliny Raciborskiej. Uzupełnia i aktualizuje wiedzę o siedliskach celtyckich na terenie Górnego Śląska w obrębie województwa opolskiego i śląskiego. Informacje archeologiczne uzyskane podczas terenowych badań przedstawione są w powiązaniu ze środowiskiem naturalnym tego regionu. Eksploracja i analiza odkrytych i przebadanych obiektów zlokalizowanych w obszarach osad, obserwacja kontekstu ich występowania oraz charakterystyka pozyskanych ruchomych zabytków pozwoliły na szerokie rozpoznanie kultury lateńskiej na tym terenie. Wiedza i informacje przedstawione w opracowaniu są głównie sumą autorskich spostrzeżeń dokonanych w terenie oraz analiz wynikających z badań. Katalog stanowisk uzupełniający monografię został opracowany na bazie kart ewidencyjnych stanowisk archeologicznych KESA, wykonanych w latach 1979–2014 w ramach ogólnopolskiego programu Archeologiczne Zdjęcie Polski (AZP), informacji zawartych w archiwach i zbiorach muzeów w Opolu, Bytomiu, Raciborzu, Prudniku i Wrocławiu oraz Wojewódzkiego Archiwum Państwowego we Wrocławiu. Katalog przedstawia 400 notek dotyczących punktów archeologicznych zlokalizowanych na terenie Górnego Śląska (w obrębie Płaskowyżu Głubczyckiego, zachodniej części Kotliny Raciborskiej). Na obszarze woj. opolskiego ich zasięg obejmuje powiaty: głubczycki,
kędzierzyńsko-kozielski, wschodnią część prudnickiego; w woj. śląskim – zachodnią część powiatu raciborskiego, a także teren Śląska Opawskiego (Czechy). Zapraszamy do lektury opracowania, przybliżającego wyjątkową i oryginalną kulturę Celtów – przybyszów z południowych obszarów Europy na teren Górnego Śląska. Lud ten stworzył kulturę, która przyczyniła się do rozwoju cywilizacyjnego ludności na ogromnym obszarze ówczesnej Europy, a w IV stuleciu przed Chrystusem te umiejętności i technologie przyniósł na ziemie, na których dzisiaj mieszkamy. Publikacja została wydana przez Narodowy Instytut Dziedzictwa w 2020 roku. Fundacja „Dla Dziedzictwa”
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
5
KURIER·ŚL ĄSKI Błąd antropologiczny Można odnieść wrażenie, że w rewolucyjnym ruchu proaborcyjnym (także ruchu ulicznym) strajkujących kobiet, zafascynowanych i upajających się wulgarnym hasłem w........ć, mała jest świadomość (bądź jej nie ma wcale!), że z naukowego, medycznego punktu widzenia sprawa początku człowieka została definitywnie rozstrzygnięta. Człowiekiem jest się od poczęcia. Stwierdzają to naukowcy niezależnie od wyznawanego światopoglądu i religii. Połączenie komórki jajowej i plemnika, czyli gamety matczynej i ojcowskiej daje początek odrębnemu życiu. W wyniku zapłodnienia powstaje w pełni genetycznie uformowany nowy człowiek, którego rozwój dokonuje się w czasie życia ludzkiego. Tak więc embrion, płód, noworodek, niemowlę, dziecko, dorosły, starzec to określenia poszczególnych etapów rozwoju tego samego człowieka. Słowem: cykl życia trwa od poczęcia do śmierci i jest jednością. Nie da się go podzielić na okresy przed i po nabyciu CZŁOWIECZEŃSTWA. Tymczasem po II wojnie światowej w wielu krajach uchwalono prawo do zabijania najsłabszych i bezbronnych – czyli dzieci nienarodzonych. Warto w tym kontekście przypomnieć, że siłę łańcucha zawsze mierzy się siłą jego najsłabszego ogniwa. Niewątpliwie najsłabszym ogniwem ludzkości jest właśnie embrion. Stąd zasadne jest stwierdzenie, że ci, którzy dokonują zamachu na embrion – może zabrzmi to nieco patetycznie – dokonują zamachu na całą ludzkość. Dlatego – choć pomny, że w szeregach strajkujących rozwścieczonych kobiet chwały mi to nie przyniesie – przypomnę, że „przer wanie ciąży” jest zwrotem zakłamanym. Bez ryzyka popełnienia błędu da się powiedzieć, że służy temu, żeby ukryć pod nim krew, przerażenie i ból nienarodzonych. A przecież istotę sprawy dobrze oddaje ongiś wymyślone hasło: „Jeśli zabicie dziecka nazywamy przerwaniem ciąży, to zabicie emeryta nazwijmy przerwaniem emerytury”. Aborcja – zauważmy – nie może być czymś dobrym, bo nie można przecież dobrze... zabić człowieka. Papież Franciszek porównał ostatnio aborcję do
Preparowanie człowieczeństwa Wzmiankowałem już kiedyś, iż przykładem błędnego odczytania prawdy o człowieczeństwie może być definicja człowieczeństwa, sformułowana przez autora podręczników socjologii okresu PRL prof. Jana Szczepańskiego, który pisał: „Ogół cech społecznych – zarówno w ujęciu socjologicznym i polityki społecznej – nazywa się człowieczeństwem” (J. Szczepański, Wstęp do antropologicznej teorii konsumpcji, PWE, Warszawa 1981). Wisława Szymborska uznała swego czasu Lenina za „nowego człowieczeństwa Adama”. Zauważmy, że jest to pojmowanie człowieka, który własne człowieczeństwo preparuje, używając do tego zabiegów socjotechnicznych, ideologicznych, psychotechniki
według okoliczności. Pod płaszczykiem troski o – dumnie brzmiący – tak zwany „wszechstronny wymiar człowieczeństwa” toczy się powszechna walka dobra ze złem. A wszystko w imię niczym nieograniczonego „prawa do samorealizacji” oraz „indywidualnego kreowania wartości”.
O wpływie sytuacji materialnej rodziny na jej wychowawcze funkcjonowanie nie zamierzam nikogo przekonywać. Na użytek niniejszych uwag ograniczę się do przywołania wyników badań przeprowadzonych w ramach programu chroniącego młodzież przed zagrożeniami.
REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA
Herbert Kopiec
Polityka społeczna jako narzędzie kształtowania człowieczeństwa Odnotujmy na początek, że polska Ustawa o świadczeniach rodzinnych, będąca elementem polityki społecznej, która obowiązywała od maja 2004 r., wyraźnie dyskryminowała ubogie dzieci z rodzin pełnych, pozbawiając je prawa do zasiłku, jaki mogą otrzymać dzieci z rodzin niepełnych, będące w takiej samej sytuacji materialnej. Jeśli ustawa nie zostanie zmieniona – słusznie podkreślano w kręgach „moherowych” – wiele rodzin biednych, zwłaszcza wielodzietnych, może się rozpaść, byle zyskać prawo do zasiłku. To niewątpliwie wpłynie na modyfikację pojęcia ‘człowieczeństwo’, nierozerwalnie związanego przecież z rodzi-
Prawdziwie mądrzy ludzie dawno już zauważyli, że mały błąd na początku okazuje się wielki i brzemienny w konsekwencje na końcu, co szczególnie uwidacznia się w rozumieniu człowieka. To, jak człowiek angażuje się w budowę swojej przyszłości, zależy od jego pojmowania siebie, swojego przeznaczenia i człowieczeństwa w ogóle.
W kręgu zawołania bojowego liberałów:
Czemu nie?!
i odpowiedniej polityki społecznej. Mamy tu do czynienia z lewicowym/ postępowym przeświadczeniem, że ludzie dość dowolnie mogą ukształtować siebie samych i świat. Posiadamy rzekomo jakoby samostwarzające się kompetencje, a rzeczywistość wokoło (łącznie z człowiekiem!) to bierna materia czekająca na formy, które jej nadamy. Ale nie tylko. Przyjmuje się, że istotną rolę w „preparowaniu człowieczeństwa” odegrać może także polityka edukacyjna. Tak oto testy (rzekomo bardziej obiektywne) – w ramach postępowej edukacji – zastąpiły większość egza-
Posłuchajmy charakterystycznej, konkretnej wypowiedzi, wpisującej się w ducha „prawa do samorealizacji” i „indywidualnego kreowania wartości”. Zbigniew Szawarski, profesor etyki z Uniwersytetu Warszawskiego, napisał: „Każdy z nas ma takie lub inne przekonania moralne. Każdy z nas należy do takiej lub innej tradycji moralnej. Ale właśnie dlatego, że tradycji tych jest tak wiele, żadna z nich nie ma monopolu na prawdę” (Wyd. Uniwersytetu Warszawskiego, 2009). Nie trzeba być wyrafinowanym intelektualistą i ekspertem, aby rozpoznać w tych stwierdzeniach barbarzyństwo
Mama jako skarb człowieczeństwa Młodzież miała wskazać osoby, które są dla niej autorytetem najlepiej ją chroniącym. I co się okazało? Otóż osobą, która chroni przed wszystkimi typami zagrożeń, jest mama. Ojciec był wskazany jako osoba chroniąca tylko w niektórych przypadkach. Okazuje się, że ojciec nie chroni przed seksualizacją, hazardem, papierosami! Interpretując wyniki tych badań w perspektywie współczesnych wydarzeń, można wnioskować, że lewackim animatorom i aktywistom rewolucji udaje się w sposób znaczący zneutralizować
(II)
ną. Wszak zdrowa (pełna) rodzina jest naturalnym środowiskiem, w którym wzrasta i rozwija się człowiek. Wobec tak ukierunkowanej polityki rodzinnej, Forum Kobiet Polskich, zrzeszające 57 organizacji kobiecych, słusznie postawiło publicznie szereg pytań. Oto niektóre: „Kiedy Rząd i Parlament podejmą działania w celu zmiany ww. ustawy, aby świadczenia rodzinne uzależnione były wyłącznie od obiektywnej sytuacji materialnej? 2. Czy i kiedy media publiczne przedstawią tragedie małżonków rozwodzących się w celu uzyskania świadczeń? 3. Kto ostrzeże kobiety, godzące się na rozwód, aby
Walka z głodem bowiem może zostać przekształcona w eliminację biedaków poprzez kontrolę urodzin. Natomiast promowana opieka zdrowotna daje w rzeczywistości pierwszeństwo tzw. zdrowiu reprodukcyjnemu, czyli zespołowi działań, który łączy cele rewolucji seksualnej, takie jak np. „powszechny dostęp do różnych metod antykoncepcji” i tzw. bezpiecznej aborcji. Więc w rzeczywistości „zdrowie reprodukcyjne” i związane z tym projektem metody działań stały się obsesyjnym priorytetem globalnego zarządzania od konferencji ludnościowej w Kairze w 1994 roku. Od tego czasu na wszystkie kraje wywierana jest presja, by wcielały w życie jej postanowienia, i to w sytuacji, gdy ludzie nadal głodują, nie mają domów i odzieży. Dziś widzimy, że te pomysły są realizowane, tymczasem prawdziwy rozwój biednych krajów postępuje – niestety – bardzo słabo (Diabeł popiera globalizację, „Nasz Dziennik”, 20. 11. 2010). I to są – podkreślmy to z naciskiem – te ideologie. Należą do nich jeszcze rozmaite teorie człowieka prowadzące zazwyczaj do psychologizacji życia społecznego. Ten pseudointelektualny bełkot podbija świat i ledwie garstce odważnych wyrywa się okrzyk, że król jest nagi. Tak zwane pozytywne myślenie czy manipulowanie swym umysłem często prowadzi do negowania nawet najbardziej oczywistych faktów. Zauważmy, że różnego rodzaju negatywne emocje, które człowiek przeżywa, są ostrzeżeniem, że coś trzeba zmienić w życiu i wypieranie ich jest głupotą. Właśnie takimi zabiegami, a nie argumentami, wyrabia się w znacznej części społeczeństwa przekonanie, że orientacja homoseksualna jest równie dobra jak heteroseksualna. Akceptację takiego poglądu promuje się jako kryterium już nie tylko demokratyczności i nowoczesności, lecz nawet respektu i szacunku do ludzi. Z mającymi inne zdanie się nie dyskutuje, bo „oni są nie na poziomie”. – Czytałem w gazetach – mówi w rozmowie z „postępową” Barbarą Hollender czeski reżyser Bohdan Slama – że polską opinię publiczną zaprzątała niedawno dyskusja, czy gej może być nauczycielem. My takiego problemu nie
FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI
wynajęcia płatnego zabójcy. Nawet jeśli prawo w jakichś sytuacjach dopuszcza ten czyn, nie zmienia to jego istoty: aborcja pozostaje zabiciem człowieka. Koniec. Kropka. Żądanie prawa do zabijania dziecka nienarodzonego jest więc niegodne człowieka. Podkreślają to polscy biskupi w listach pasterskich na tegoroczny Adwent. Słowem: robi się bardzo niebezpiecznie, bo jeśli dziś my uznamy aborcję za „wartość europejską”, to mocą takiego samego mechanizmu przyszłe pokolenie będzie mogło jako taką samą wartość uchwalić – przykładowo – eutanazję albo segregację, eliminację na przykład chorych na cukrzycę czy alkoholików. Bo dlaczego/czemu nie? Dramaturgii sprawie dodatkowo nadaje fakt, że nawet zwolennicy aborcji też nie są wolni od licznych wątpliwości: „Jestem zwolennikiem złagodzenia obecnego prawa antyaborcyjnego – napisał lewoskrętny Marek Beylin z „Gazety Wyborczej” – ale zgadzam się, że problem, kiedy z komórek powstaje człowiek, jest jednym z poważniejszych i zapewne pozostanie nierozstrzygalny”. Tego typu wyznania – słusznie zauważa prawoskrętny Tomasz P. Terlikowski – są bowiem zwyczajnym ściemnianiem. Gdyby bowiem zwolennicy aborcji rzeczywiście mieli wątpliwości, rzeczywiście zastanawiali się nad człowieczeństwem płodu i zarodka, to nigdy nie zgodziliby się na jego zabicie. Przecież jeśli mam wątpliwości, czy gdzieś w krzakach rusza się dziennikarz „Gazety Wyborczej”, czy dzik, to nie strzelam z obawy, że mogę się pomylić. I podobnie jest z dzieckiem. Jeśli mam wątpliwości, to nie zabijam go. Jeśli zaś zabijam, to albo jestem mordercą, albo uznaję, że istota, którą likwiduję, nie jest człowiekiem („Gazeta Polska” 2. 10. 2013).
minów w szkołach i uczelniach. Język polski jest traktowany coraz mniej poważnie, bo stał się poniekąd dodatkiem do bardziej przydatnych w karierze języków obcych. Młodzież w większości polskich szkół pisze jedno wypracowanie na semestr. Oznacza to, że już nigdy nie posiądzie umiejętności sprawnego posługiwania się piórem, że napisanie tekstu będzie przez całe życie traktować jako udrękę. Umiejętność werbalizowania myśli w sposób uporządkowany jest trudna i musi być podejmowana codziennie. Prawdziwą zmorą współczesnego kształcenia są więc testy. Polonista, zamiast uczyć mówić, uczy wypełniać testy; zadanie ucznia polega na postawieniu krzyżyka w kratce, jakby był analfabetą. Na „nowoczesnym” egzaminie nikt już nie sprawdza, czy zdający potrafią napisać choćby kilka sensownych zdań. Nieważne, że sprzyja to obniżaniu poziomu wymagań szkolnych. Jeśli natura ludzka stanowi ograniczenie wzrostu produkcji, modyfikujmy ją; jeśli naturalne potrzeby uległy zaspokojeniu, kreujmy nowe; jeśli tradycyjne kultury hamują plastyczność ludzkiej natury, zniszczmy je. Widać więc, że kryzys współczesnej kultury ujawnia cenę liberalnej tolerancji i lansowania różnego rodzaju „postępu, wolności” – wolności od obowiązków rodzinnych, od szacunku dla natury ludzkiej, od odpowiedzialności za sensowną edukację („Nasza Polska”, 6. 12. 2005). W przywołanej „definicji” człowieczeństwa odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to odrzucono źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie natury ludzkiej jako rzeczywistości, zastępując ją „wytworem myślenia” dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym
lewackiego postmodernizmu. Idźmy dalej: „Społeczeństwu próbuje się narzucić pozornie potrzebny, jednolity dyskurs – pisze Gabriela Kuby – który ma na celu egzekwowanie zapisanego w prawie równego traktowania oraz
wpływ ojców na wychowanie. Oznacza to, że mamy do czynienia z narastającą marginalizacja udziału ojców w kształtowaniu i ochronie pojęcia człowieczeństwa przed jego deformacją. Wygląda na to, że obecnie lewackie siły postępu zmierzają
Skompromitować, zabić macierzyństwo – to wydaje się aktualnie być celem zdemoralizowa nych, agresywnych i proaborcyjnych aktywistek. walkę z dyskryminacją. Ale za tym kryje się w rzeczywistości radykalny przełom: zmiana pojęcia człowieczeństwa i rozumienie go w dowolny sposób” („Nasz Dziennik” 21. 01. 2013). Odnotujmy dla jasności wywodu, że podejmowane działania (w ramach polityki społecznej państwa) zmierzające do zmiany pojęcia człowieczeństwa
wprost do unicestwienia ostatniej bariery chroniącej dziecięce serca, jaką są mamy. Skompromitować, zabić macierzyństwo – to wydaje się aktualnie być celem zdemoralizowanych, agresywnych, lewackich i proaborcyjnych aktywistek. Dobrze wiedzą, że jak uda im się odczłowieczyć mamy/matki poprzez zabicie i skompromitowanie ich macierzyństwa, to dopną
Istotę sprawy dobrze oddaje ongiś wymyślone hasło: „ Jeśli zabicie dziecka nazywamy przer waniem ciąży, to zabicie emeryta nazwijmy przerwaniem emerytury”. nie mają charakteru dowolnego. Jest w nich bowiem obecny czynnik, który mniej lub bardziej bezpośrednio prowadzi do odhumanizowania życia ludzi. Wpływając – przykładowo – na destrukcyjną modyfikację relacji międzyludzkich w rodzinie, przyczyniają się do osobliwego odczłowieczania tych relacji w tradycyjnym sensie. Przyjrzyjmy się sprawie bliżej, analizując sygnalizowane zagrożenia na przykładzie ustawy o świadczeniach rodzinnych.
swego. A z punktu widzenia naszych analiz oznaczać to będzie unicestwienie sensownie pojętego człowieczeństwa. Wszak sporo obserwacji wskazuje, że (zwłaszcza po zmarginalizowaniu w życiu rodziny obecności ojca) serce człowieczeństwa znajduje się u MAMY. Co robić? Dla zachowania autentycznych cech ludzkich w pojmowaniu człowieczeństwa chronić i wzmacniać autorytet MAMY. To jest bowiem prawdziwy skarb człowieczeństwa („Nasz Dziennik”, listopad 2020).
uzyskać zasiłek dla swoich dzieci, że tracą prawną ochronę należną małżonce? 4. Kto poniesie odpowiedzialność za dzieci, z tego powodu wychowywane w rodzinach rozbitych?”. Forum zasadnie przestrzegało, iż ustawa może w niedalekiej przyszłości spowodować degradację rodziny na nieznaną dotąd skalę (Polskie matki pytają, „Głos”, 22. 05. 2004). W zarysowanym kontekście godzi się odnotować, że realizowany w Polsce od 1 kwietnia 2016 roku państwowy program z zakresu polityki społecznej (o nazwie Rodzina 500 plus), mający pomóc rodzinom w wychowaniu dzieci poprzez comiesięczne świadczenia wychowawcze na każde dziecko w rodzinie w wysokości 500 złotych, jawi się jako krok we właściwym kierunku. Także z punktu widzenia tworzenia sprzyjających warunków dla kształtowania i zachowania człowieczeństwa w tradycyjnym znaczeniu.
Pułapki lewicowej polityki społecznej Da się więc powiedzieć, iż przyczyna kryzysu współczesnej kultury, odnoszącego się do pojmowania człowieczeństwa, tkwi w tym, że jest to kultura w dużej mierze zideologizowana i zawierająca różne pomysły, jak człowiekiem się posłużyć. Oto ONZ narzuca krajom członkowskim lewicową politykę społeczną, która budzi liczne kontrowersje. O co chodzi? Otóż ONZ ma mandat od krajów członkowskich na promowanie pokoju, praw człowieka i rozwoju na świecie, ale każde z tych pojęć może zostać perwersyjnie zmienione od środka, jeśli zostaną zinterpretowane według parametrów źle skonstruowanej antropologii.
mamy – stwierdził i wyjaśnił, dlaczego. Opowiedział, jak kręcił z naturszczykami Mojego nauczyciela, opowieść o nauczycielu geju. W filmie dochodzi do gwałtu – nauczyciel (Petr) wykorzystuje seksualnie niepełnoletniego, 17-letniego ucznia. „To była jedna z najtrudniejszych scen, jakie w życiu reżyserowałem” – przyznaje. „Starałem się zainscenizować ją tak, by obiektywnie pokazać moment, w którym Petr przekracza granice, jakich mu przekroczyć nie wolno. Ale jednocześnie chciałem, by widz poczuł klimat tej chwili, ukrytą w niej namiętność i tęsknotę. Myślę, że bardzo wiele zawdzięczam Pavlowi Lis ce, który wzniósł się na szczyty aktorskiego kunsztu. Ma niezwykłą charyzmę. Zagrał tak, że publiczność go nie odrzuca, lecz stara się zrozumieć jego odmienność i to, jak trudno żyć człowiekowi, który jest inny. Widzowie mu wybaczają, podobnie jak matka chłopca. – Myśli pan – powątpiewa Barbara Hollender – że matka jest w stanie wybaczyć człowiekowi, który podstępnie skrzywdził jej dziecko? – Tak. Każdy ma swoje ciemne strony, pewnie dlatego możemy zrozumieć tych, którzy dają się ponieść namiętnościom, a nawet przekraczają granice wyznaczone przez moralność” (Każdy człowiek ma ciemne strony, Barbara Hollender rozmawia z Bohdanem Slamą, „Rzeczpospolita” 18. 6. 2009). Wyobrażenie o wszechmocy psychologii, która potrafi nie tylko wyjaśnić każdy ludzki problem, ale także zaradzić mu, jest efektem naiwnego pozytywizmu, ufnego w omnipotencję nauki. Nic z tej naiwności dobrego nie może wyniknąć. A jeśliby ktoś potrzebował na to argumentów – to obiecuję, że znajdzie je w kolejnych numerach Kuriera. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
6
KURIER·ŚL ĄSKI
Obecny przełom w Unii E. a nauki płynące z historii Stanisław Orzeł
Z
e sprawozdania rządu Minsteru (Regierung Münster, Bericht über den Stand der Polenbewegung im Westen Deutschlands in der Zeit vom 1. September 1920 bis 1. September 1921) wynika, że już w lipcu 1920 r. komuniści w Zagłębiu Ruhry rozpoczęli akcję agitacyjną wśród Polaków, zwołując w Gelsenkirchen „polsko-komunistyczne” zebranie. Pomimo zakazu Zarządu tamtejszego polskiego Komitetu Miejscowego, na zebranie przyszli niektórzy Polacy (verschiedene Polen). Głównym mówcą był zagraniczny komunista Pawłowski, który oprócz propagowania komunistycznych idei szkalował prowadzoną przez Polskę wojnę przeciwko bolszewikom. Jednakże ze strony obecnych Polaków dostał zdecydowaną odprawę, tak iż wystąpienie swoje musiał zakończyć przed czasem. Podobnie posłuchu wśród Polaków nie zyskała komunistyczna agitacja w Oberhausen-Altsaden, Hamborn i Bochum, gdzie próbowano stworzyć osobną polską sekcję komunistyczną. Polacy przerywali wystąpienia i wychodzili z sali. Nieliczni dający posłuch komunistom wstąpili do niemieckiej VKPD. Dla wielu przegrana Polski byłaby obaleniem przynajmniej części postanowień traktatu wersalskiego. Stąd też wielka irytacja i protesty Niemców przeciwko wcielaniu optantów niemieckich w szeregi walczącego wojska polskiego. Wszystkie te wydarzenia odbijały się rykoszetem na położeniu ludności polskiej w głębi Niemiec. Dnia 20 sierpnia Wicekonsulat w Essen donosił m.in.: heca mas niemieckich przeciwko Polakom w Westfalii i Nadrenii przybiera rozmiary skandaliczne. Jeden z dwóch raportów politycznych Wicekonsulatu w Essen, sporządzonych 26 sierpnia dla MSZ, zaczynał się od słów: Nieżyczliwość polityczna w stosunku do Polski nigdy nie objawiała się tutaj tak wyraźnie, jak się dzieje obecnie. Kierunek centrowy charakteryzuje niesłychany hakatyzm, a kierunek komunistyczny opanowała zupełnie sympatia dla Rosji bolszewickiej, a antypatia do „reakcyjnej Polski”. Polskę i Konsulat zaczepia się przy każdej możliwej okazji, rozmowy na zebraniach, schadzkach i pogadankach toczą się tylko o Polsce, a nawet gromadki gawędzących na ulicach lepszego przedmiotu do opowiadań nie mają jak wojna polsko-rosyjska, ziejąc przy tem jadem nienawiści na wszystko, co polskie. Interesanci niemieccy w Konsulacie zachowywali się wprost wyzywająco. W dniach 19–20 sierpnia obrzucono Konsulat kamieniami, uszkadzając na nim polskie napisy. Zachowanie to było poniekąd związane z artykułami zamieszczanymi na łamach pisma „Das Freie Wort”. (…) W kolejnym raporcie politycznym do Wydziału Konsularnego MSZ, datowanym na ten sam dzień 26 sierpnia 1920 r., Barciszewski donosił, iż: prądy przeciwpolskie w zagłębiu rzeki Ruhry spotęgowały się do rozmiarów dotąd niebywałych. Charakter ich uwydatnia się w trzech kierunkach. Do nurtu tego zaliczał 1. podjudzające artykuły przeciwko Polakom, ukazujące się w lokalnej prasie, zazwyczaj autorstwa specjalnie przeszkolonych nauczycieli, którzy oprócz uprawiania agresywnej publicystyki zwoływali zebrania i wiece, jak również uprawiając politykę w szkole dokuczali polskim dzieciom w sposób nie do zniesienia. Również niezwykle uciążliwych i niebezpiecznych dla Polaków „wszechniemieckich” urzędników wydalonych z byłej dzielnicy pruskiej, a od niedawna osiedlonych w Zagłębiu Ruhry, a także 2. Górnoślązaków i 3. komunistów. Środowiska te łączyły się w związki i organizacje, zabiegając u władz o drastyczne represje wobec zamieszkałych tu Polaków. Podczas jednego z zebrań Verband der Heimatstreuer Oberschlesier (VHO), skupiającego wspomnianych
których ta większość nie raczyła wybrać na namiestników Polski ani do Sejmu, ani na najwyższy urząd Prezydenta Rzeczypospolitej nominatów Brukseli, Berlina czy Grupy Bildenberg spośród partiokratycznej Targowicy. Tocząca się za parawanem „koronakryzysu” hybrydowa wojna wypowiedziana przez neoliberalnych hochsztaplerów wielkiego kapitału i sprzymierzonych z nimi libertynów spod znaku tzw. tęczowej „lewicy” oraz bojówkarzy – robiącej za użyteczną idiotkę prawicy neokolonialnej – tzw. lewicowej Antify, godzi nie tylko
w suwerenne prawa większości Polaków, ale i innych społeczeństw europejskich, które mają zostać sprowadzone do roli bezwolnej siły roboczej berlińsko-brukselskiego establishmentu. Jednym z elementów tej antydemokratycznej eksploatacji jest projekt aborcji na masową skalę na potrzeby firm farmaceutycznych i kosmetycznych oraz handlu dziećmi w interesie lobby LGBT+. W tej sytuacji neokolonialnej oligarchii okupującej urzędy unijne, depczącej buciorami berlińskiej dyplomacji i duszącej suwerenność narodów białymi rękawiczkami
Szykany, którym w sierpniu i wrześniu 1920 r. poddana została ludność polska w Niemczech, miały bezpośredni związek z kulminacją toczącej się wojny polsko-sowieckiej, jak również plebiscytem i powstaniami na Górnym Śląsku. 15 sierpnia 1920 r. rozpoczęła się bitwa o Warszawę decydująca o losach wojny, o istnieniu państwa polskiego i przeniesieniu rewolucji na zachód. Wielu lewicowo nastawionych Niemców i różne organizacje z niecierpliwością oczekiwały zwycięstwa bolszewików. Próbowano także komunistycznej agitacji wśród Polaków, lecz dała ona mizerne rezultaty.
Wystąpienia antypolskie M. Piotrowski
czynowników, uchwalono w sierpniu 1920 r. w Herne dwunastopunktową rezolucję domagającą się m.in. wydalenia Polaków z Niemiec. (…) Także w Dortmund odbyło się w dniu 21 sierpnia 1920 r. zebranie kierowników okręgów Ortsgruppen heimatstreuer Oberschlesier. Wzięło w nim udział 27 uczestników reprezentujących 33 organizacje. Zebranie przebiegało w bardzo gorącej i nerwowej atmosferze, a zostało zakończone uchwaleniem dziesięciopunktowej rezolucji, zawierającej podobne (…) postulaty. Skierowano je pod adresem policyjnych władz. Nie były prośbą, lecz zdecydowanym żądaniem ich wypełnienia, zakończonym groźbą. W wypadku zignorowania przez Rząd uchwalonych „przykazań” zapowiadano przejście do „samopomocy” (Selbsthilfe), która może doprowadzić do „rozlewu krwi”. Zapowiadano również zwoływanie w najbliższym czasie podobnych wieców na obszarze Zagłębia Ruhry. Jako sprzymierzeńców postrzegano komunistów, którzy w kontekście trwającej na terytorium Polski wojny z Rosją Sowiecką zwracali się przeciwko polskim organizacjom w Niemczech. W aktach archiwum w Düsseldorfie zachował się także tekst kolejnej ośmiopunktowej rezolucji, uchwalonej w Herne 22 sierpnia 1920 r. podczas publicznego zebrania Reichstreuer Ostmarken-Deutscher Oberschlesier, przy udziale ok. 8000 osób. (…). Każda rezolucja zaczynała się od żądania wydalenia z Niemiec polskich agitatorów, działających na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski. (…) Występując ostro i zdecydowanie przeciw wszystkiemu co polskie, zwłaszcza tworzeniu polskich szkół, autorzy rezolucji przestrzegali przed utworzeniem w Westfalii językowo mieszanego obszaru.
N
aciski Niemców i niemieckich Górnoślązaków stawały się (…) coraz bardziej powszechne i groźne. Wzmogła się także policyjna inwigilacja środowiska polskiego, zwłaszcza górnośląskiego w głębi Niemiec. Według opinii Barciszewskiego – szczególną grupą zainteresowań stali się właśnie Górnoślązacy, podjudzani zarówno przez wspominane środowiska, jak i przez wielkich właścicieli hut i kopalń. Zajścia na Górnym Śląsku spotęgowały kontrreakcję do tego stopnia, że nikt nie chciał przyjąć odpowiedzialności za bezpieczeństwo Polaków biorących udział w jakichkolwiek zebraniach. Bojówki niemieckie bezkarnie napadały na lokale, rozbijając zgromadzenia, bijąc obecnych i tłukąc
urządzenia. W piśmie prezydenta policji z Essen do Regierungspräsidenta w Düsseldorfie z dnia 29 października znalazły się słowa: W ślad za brutalnymi zbrodniami Polaków przeciw Niemcom na Górnym Śląsku, wschodnich i zachodnich Prusach w końcu sierpnia tego roku w Okręgu Przemysłowym także wśród niemieckich robotników zrodziła się wielka zawziętość. Irytacja Niemców pogłębiła się po wyjściu na jaw (w końcu sierpnia 1920 r.), że dwóch przewodniczących niemieckich związków Heimattreuer Oberschlesier „zdradziło niemiecką sprawę” i okazało się, że są nastawieni propolsko. 29 sierpnia grupa młodych Niemców z obozu dla uchodźców napadła na uczestników polskiego zebrania w Essen, przypuszczając, iż pośród nich znajduje się wspomnianych dwóch „zdrajców”. Pobito dwie osoby, z których jedna należała wcześniej do Heimattreuer Oberschlesier, lecz nie była tą poszukiwaną. Tego samego dnia rozbito jeszcze jedno polskie zebranie, demolując lokal, w którym się ono odbywało. Wydarzenia te miały związek z zakończonym właśnie drugim powstaniem śląskim oraz przygotowywanym tam plebiscytem. Akcja uświadamiająca i agitacyjna na rzecz Górnego Śląska odbywała się także w głębi Niemiec. Była ona zwalczana przez policję niemiecką, która agitację na rzecz przynależności Górnego Śląska do Polski traktowała jako zdradę kraju (Landesverrat). Pod takim zarzutem aresztowano 28 października 1920 r. czterech górników polskich w miejscowości Hamm. Byli to: Stanisław Witczak, Ignacy Lubiński, Franciszek Młynarczyk i Władysław Retajski, przy których podczas aresztowania znaleziono znaczne sumy pieniędzy i listy z nazwiskami. (…) W tym czasie ze szczególną uwagą inwigilowano także polskie zgromadzenia, z których przebiegu sporządzano obszerne sprawozdania. 1 listopada 1920 r. odbyło się w miejscowości Habinogorst (pow. Bochum) zebranie polskich Górnoślązaków, w którym udział wzięło ok. 300 osób. Głównym mówcą był przybyły z Essen Pordzik. W swoim referacie odpierał tezy propagandy niemieckiej, jakoby Górny Śląsk od 800 lat należał do Niemiec. Jego zdaniem obszar ten „zniewolony był” przez Rzeszę od 150 lat, a mimo tego nie udało się zgermanizować ludności Śląska. Wskazując na szczególne zacietrzewienie i obłudę polityków pruskich względem ludności polskiej na Śląsku, cytował słowa Philippa Scheidemanna, który
brukselskich eurokratów – nie pozostaje nic innego, jak dokonać w Unii – mimo weta Polski i Węgier – pozatraktatowego przewrotu za pomocą tzw. mechanizmu praworządności podczas uchwalania budżetu na kolejne lata i wychodzenie z „koronakryzysu”. Dlatego opór Polski wobec dyktatu chwilowej większości koalicyjnej w instytucjach europejskich jest – jak od wieków – walką „za Waszą i naszą wolność!”. Jak pod Legnicą, Wiedniem czy Warszawą – oporem przeciw niszczycielskiej tyranii, która chciała złupić i zniszczyć Europę i jej kulturę.
miał osobiście stwierdzić: Niedotrzymywanie słowa to jedna z najstarszych tradycji Prus. Miało być to odpowiedzią na niemiecką agitację i obietnice. Przypominając niemieckie szykany i napady na Polaków w Zagłębiu Ruhry, Pordzik uspokajał: Polacy potrafią być spokojni, jednak każda krzywda, która zostanie im wyrządzona w Nadrenii-Westfalii, zemści się na Niemcach w Polsce. Było to wyraźną zapowiedzią podjęcia kroków odwetowych względem Niemców zamieszkałych w Polsce.
Z
a kolejny i zarazem najbardziej niebezpieczny kierunek wicekonsul polski uznał poczynania komunistów, zawiedzionych w swoich nadziejach na prędkie połączenie się z bolszewicką Rosją. Grozili oni bowiem strajkiem generalnym, aby zmusić przedsiębiorców oraz właścicieli fabryk i kopalń do wyrzucenia z pracy wszystkich Polaków, gdyż oni z reakcyjnemi imperjalistycznie usposobionemi robotnikami polskimi wspólnie pracować nie mogą. Wprawdzie związek właścicieli kopalń próbował łagodzić sytuację, tłumacząc konieczność zatrudnienia polskich górników względami ekonomicznymi, to jednak wiele załóg na własną rękę zastrajkowało i skutecznie wymogło na zarządach natychmiastowe zwolnienie wszystkich Polaków pracujących w odnośnych fabrykach. Przykładowo prezes Komitetu Towarzystw Rady Ludowej w Dortmundzie J. Roszkowski w liście do wicekonsula w Essen z dnia 23.08.1920 r. pisał m.in.: Niniejszem daję do wiadomości, iż w niedzielę dnia 22 sierpnia 1920 urządziła tutejsza partia niezależna-socjalistów wielki wiec ludowy w dużej sali Fredenbaum przy Dortmundzie. Referentem był tam niejaki wyższy nauczyciel Strenmer i tam zapadła uchwała, wywołanie strajku jeneralnego przeciw Polakom, gdyż powiadano, że będą tak długo strajkować, dopóki wszystkich Polaków z pracy nie wydalą, zarazem ma się odbyć dziś, dnia 23. b.m. demonstracja przeciw Polakom (AAN, Kons. Gen. Berlin, Raport polityczny, Odpis pisma J. Roszkowskiego, sygn. 2, k. 103.). Sytuacja polityczna – donosił Barciszewski – jest jednem słowem bardzo groźna. Komuniści nie zasypiają gruszek w popiele i przygotowują się do decydującej rozprawy z burżujami. Na niedzielę dnia 29 VIII zapowiedziano wielkie pochody demonstracyjne. [...] Z raportów ludzi służących Konsulatowi wiem pozytywnie, że na poufnych zebraniach komunistycznych postanowiono, iż na wypadek dojścia ponownie do władzy, należałoby bezwarunkowo „sprzątnąć (beseitigen) wszystkie ważniejsze elementy polskie jako filary reakcji polskiej, a temsamem i wroga postępu komunistycznego”. (…) Konsulat w Essen niewiele mógł zrobić, gdyż sam narażony był na niebezpieczeństwo. Świadczyła o tym propozycja prezydenta policji, aby funkcjonariusze strzegli gmachu Konsulatu. Początkowo Barciszewski odmówił, lecz po kilku dniach sam zwrócił się o zbrojną pomoc i opiekę policji. W jednym z raportów do MSZ wyjaśniał: Co noc bowiem zbiegały się przed domem Konsulatu szajki ciemnych elementów, które rzucały kamieniami, wyrzucały żelazne wrota na ulicę, urządzały krzyki jak: „Polackenbande, Schweinehunde” itd., wzywając mieszkańców domu do pokazania się na ulicę. Naturalnie, że na nic nie reagowano. Obecnie całe noce obserwuje zdwojony patrol państwowej policji i bezpieczeństwa dom Konsulatu. Na dziś, niedzielę zapowiedziano wielkie demonstracje na pohybel Polski, a na rzecz Rosji sowieckiej. Sytuacja wyglądała wczoraj tak groźnie, że prezydent policji radził mi obsadzenie Konsulatu silnym patrolem wewnętrznym, gdyż inaczej nie może ręczyć za bezpieczeństwo. (…) W tym czasie w mieście tak dużo mówiono o „nienawidzonym Konsulacie polskim”, że
Jak bardzo nie jest to nic nowego w „demokratycznych” Niemczech, również w wydaniu obecnych tzw. ordo-liberałów, którzy nienawiść do Polski i Polaków wysysają z mlekiem – coraz częściej islamskich – matek, niech świadczy lektura fragmentów mało znanego opracowania o wystąpieniach antypolskich w Niemczech podczas wojny Polski z bolszewikami w 1920 r., autorstwa M. Piotrowskiego, Polacy w Niemczech w okresie wojny bolszewickiej 1920 roku i ich reemigracja („Roczniki Humanistyczne” tom XLVIII, zeszyt 2, 2000, ss. 265-277).
gospodyni, u której mieszkał jeden z jego urzędników, wymówiła mu mieszkanie obawiając się jako reakcji plądrowania mieszkania ze strony podburzonych tłumów (jw., Raport polityczny, sygn. 2, k. 98-99).
D
emonstracyjne pochody rozpoczęły się 29 sierpnia o godzinie dziesiątej rano i zakończyły o pierwszej po południu. Przebieg ich był na ogół spokojny i zbrojna obrona Konsulatu okazała się niepotrzebna. Z pewnością na spokojny przebieg pochodów miała wpływ konferencja zarządów wszystkich tamtejszych związków zawodowych, która odbyła się dwa dni wcześniej, tj. 27 sierpnia. Radzono nad środkami zapobieżenia masowym pogromom Polaków. Wszyscy byli jednego zdania, że materiału wybuchowego jest dosyć i potrzebny już tylko rzucić maleńką iskierkę, a wybuch nastąpi momentalnie. Konferencja ogłosiła wezwanie do robotników, aby zachowali spokój, które wydrukowano w polskich i niemieckich gazetach. Nie wszędzie jednak było spokojnie. W robotniczej części Essen gromadki Niemców ze znakami komunistycznymi, śpiewając komunistyczne pieśni, zdemolowały polską biblioteką i czytelnię. Wyrzucono książki na ulicę i prawdopodobnie poważnie poturbowano kilku Polaków. (…) Powstały jednak wątpliwości, czy byli to rzeczywiście komuniści, czy też bojówka górnośląska pod nich się podszywająca (AAN, Kons. Gen. Berlin, Pismo wicekonsula Barciszewskiego do Poselstwa Polskiego w Berlinie z dn. 31.08.1920 r., sygn. 2, k. 71-72; Por. też: „Essener Allgemeine Zeitung” z 2 i 3. 09. 1920 r.). Od niedzieli 29 sierpnia Niemcy na ogół się uspokoili, natomiast Polaków opanowało poważne zdenerwowanie i niepokój z powodu ostatnich zajść i gróźb robotników niemieckich. Stało się to przyczyną prawdziwego
FOT. NAC
T
rwa próba destabilizacji Państwa Polskiego przez „ulicę i zagranicę” za pieniądze Sorosów, Gazpromów i ich kulturtregerskich kamratów w niemieckiej Unii E. – i warto sobie zdać sprawę, że jest to nowe wydanie starego usiłowania podporządkowania Polski i Polaków. Skierowana przeciw Polsce neokolonialna agresja medialna, uliczna i na forum Unii E. ma swoje źródło w irytacji wywołanej suwerenną wolą większości społeczeństwa polskiego, wyrażoną w demokratycznych wyborach, podczas
Leon Barciszewski, w 1920 r. wicekonsul RP w Essen. Zdjęcie z ok. 1925 r. jako burmistrza w Gnieźnie. W 1939 r. - prezydent Bydgoszczy, zamordowany przez Niemców wraz z synem. Miejsca zbrodni i pochówku nie ustalono do dziś...
„boomu” reemigracyjnego, a co za tym idzie, oblężenia Wicekonsulatu w Essen. (…) Wielu Polaków z obawy przed prześladowaniem robotników-kolegów niemieckich porzuca pracę i szuka sposobu przedostania się do Kraju lub do Francji. Toteż tłumy robotników polskich oblegają codziennie od rychłego rana Konsulat, domagając się rady i pomocy, której Konsulat doraźnie udzielić nie może. Gromady te zdenerwowane
i zniecierpliwione kilkugodzinnem wystawaniem przed domem Konsulatu buntują się w końcu i doszło ostatecznie do tego, że w nocy musi policja strzec domu konsularnego przed napastnikami, a w dzień przed zdenerwowaniem interesantami, u których drobnostką jest wyrzucenie wrót żelaznych i wyparcie drzwi, aby tylko dostać się do biura konsularnego celem domagania się obrony i opieki. Tłumy otaczały Konsulat dzień i noc tak, że jego urzędnicy po dziesięciu, a nawet kilkunastu godzinach pracy nie mogli przedrzeć się do domu lub na posiłek. (…) Sytuacja ta wzbudziła dodatkowe urągania i kpiny ze strony ludności niemieckiej. Wicekonsul Barciszewski zastanawiał się nawet nad zawieszeniem urzędowania i czasowego zamknięcia Konsulatu. Decyzję uzależniał od tego, czy urzędnicy „wytrzymają tę próbę ogniową”.
T
ymczasem przedstawiciele wychodźstwa próbowali szczegółowo zainteresować problemem przebywającego w Toruniu Prezydenta Rady Ministrów, Wincentego Witosa. Premierowi, za pośrednictwem wojewody pomorskiego Jana Brejskiego, zostało doręczone pismo sporządzone 9 września 1920 r., (…) w którym przedstawiono dziewięć z dwunastu (…) uchwał powziętych na licznych wiecach na zachodzie Niemiec przeciw tamtejszym Polakom. Brzmiały one następująco: 1) Aby wydalić wszystkich radikalnych Polaków, 2) aby wydalić wszystkich Polaków, których rodziny zamieszkują w kraju, 3) aby szkółki polskie pozamykać i na dalsze otwieranie nie zezwalać, 4) aby towarzystwa Sokole rozwiązać i Czytelnie Ludowe pozamykać, 5) aby Banki polskie obłożyć aresztem, 6) aby Polakom przy przeprowadzkach ścisłą kontrolą przeprowadzić, 8) aby zebrania polskie mieć pod ścisłą kontrolą policji, 9) aby śledzić Polaków, czy nie tworzą wojska polskiego, które by w razie obsadzenia przez koalicją z zagłębia przemysłowego westfalsko-nadreńskiego nie było pomocnym wojskom koalicyjnym (AAN, PRM, sygn. 19676/20, k. 41). (…) Interwencje nie wpłynęły na zmianę położenia ludności polskiej w Niemczech i jedynym ratunkiem zdawała się być bezpośrednia akcja odwetowa na ludności niemieckiej zamieszkałej na terenach byłej Dzielnicy Pruskiej. Wobec coraz bardziej wiarygodnych pogłosek użycia siły względem mniejszości niemieckiej w Polsce oraz twierdzeń rządu polskiego o niemożności przeciwdziałania ewentualnym ekscesom, ze względu na złe traktowanie Polaków w Niemczech, sami Niemcy mieszkający w Poznańskiem wystosowali w listopadzie 1920 r. specjalną odezwę do swoich współziomków w Westfalii i Nadrenii. Domagano się w niej natychmiastowego zaprzestania szykan względem Polaków w Niemczech. (…) Brak źródeł nie pozwala na określenie reakcji, jaką wywołała odezwa. Nie wpłynęła ona jednak w widoczny sposób na położenie Polaków w głębi Niemiec. Sytuacja nadal była dramatyczna... K Opracowanie i tłumaczenie cytatów z języka niemieckiego: Stanisław Orzeł
Tyle opracowanie M. Piotrowskiego. Na podstawie współczesnych wydarzeń widać, że antypolskie stereotypy niewiele się w Niemczech od 100 lat zmieniły, a i sympatie prorosyjskie i prolewackie pozostały takie same. Wydaje się, że niemiecko-unijna histeria antypolska sięga do sprawdzonych metod współpracy władz Republiki Weimarskiej z niemieckimi komunistami. Warto jednak, by w Niemczech pamiętano, że skończyło się to najpierw sojuszem z Sowietami Stalina, potem dekapitacją samej Republiki na rzecz III Rzeszy, następnie likwidacją komunistów przez hitlerowskich faszystów, później ogólnoświatową rzezią II wojny i holokaustem Żydów, a w końcu – rozgromieniem „tysiącletniej” Rzeszy niemieckiej i podziałem Niemiec na sowieckie NRD i pozostającą pod kontrolą armii USA Republikę Federalną. Może lepiej wyciągnąć nauki z historii i zawrócić z tej drogi, póki jeszcze czas… Stanisław Orzeł
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
7
KURIER·ŚL ĄSKI Jak to się stało, że zrezygnowała Pani z pracy dziennikarskiej? Mój zawód nie wynikał tylko z pasji i ciekawości świata, ale także z niezgody na niesprawiedliwość, krzywdę i cierpienie. Zaczynałam jako dwudziestolatka, a więc dziennikarstwo było dla mnie wzrastaniem, ale i towarzyszeniem ludziom, którzy znaleźli się w trudnej, czasem ekstremalnej sytuacji. Zajmowałam się dziennikarstwem kryminalnym, śledczym, interwencyjnym. Praca z policjantami, prokuratorami nie była łatwa. Lata 90. to był czas przestępczych porachunków, egzekucji i zamachów bombowych. Obserwowałam jako dziennikarka prawie wszystkie ważne wydarzenia kryminalne w Warszawie i okolicach, a inne relacjonowali dla mnie reporterzy z kraju. Rywalizowaliśmy z policją, szukaliśmy zawsze własnych źródeł i autorytetów. W swoim programie „Kronika kryminalna” w TVP1 stworzyłam stały cykl o ofiarach przestępstw, wskazując nieprawidłowości policji i prokuratury, które nie chciały przyznać się do błędów. Szukając prawdy, nieraz naraziłam się na szykany w telewizji publicznej, która w latach 90. i 2000. zdominowana była przez kilka sił politycznych nieprzyjaznych dziennikarzom krytykującym państwo i władzę. W jakimś momencie zawsze doprowadzało to do zdjęcia z anteny programu, czy też pozostawienia dziennikarza bez zleceń, aby głodem zmusić go do uległości. Tak też było w przypadku „Kroniki kryminalnej”, której niemal każdy odcinek oglądało ponad 2 miliony widzów. Mam za sobą wiele doświadczeń dziennikarskich, zarówno upokorzeń, jak i sukcesów. Nominacje do Grand Press, nagrody na przeglądach i konkursach, ale i czas, gdy straszono mnie w redakcji, że wydano na mnie wyrok i musiałam zgodzić się na wynajętą ochronę oraz ukrywanie się w mieszkaniu operacyjnym. Tak było po ujawnieniu przeze mnie ułaskawienia Słowika oraz innych członków gangu pruszkowskiego, korzystających z przychylności głowy państwa – prezydenta Lecha Wałęsy. Praca dała mi obraz rzeczywistości, w której zwykły człowiek nie ma szans z siecią powiązanych ze sobą ludzi wpływu, służb z okresu PRL, sędziów, prokuratorów i policjantów. Pokazywałam to w reportażach i filmach dokumentalnych, tam jak na dłoni widać, kto tworzył państwo po 1989 roku i komu faktycznie ono służyło. Telewizja publiczna była terenem zdobycznym dla partii politycznych; spokój wypracowywano, dzieląc an-
O duchu kastowym środowiska sędziow skiego pisał niemiecki kryminolog Dieter Shenk w kontekście niemieckiego sądowni ctwa lat powojennych. Stwierdził ten sam mechanizm w Polsce. teny. Zwykły dziennikarz zawsze miał pod wiatr. W 2014 r., kiedy rządziły PO i PSL, Leasing Team – agencja pracy tymczasowej – przejęła ponad 400 dziennikarzy TVP, również i mnie. Uznano nas za „pogłowie”, za zarządzanie którym jakaś agencja wzięła podobno ponad 200 mln złotych. Potem ZUS uznał tę umowę za nieważną i nakazał TVP zapłacenie składek do chwili obecnej. Sprawa do dziś toczy się w sądzie. Dla mnie to był sygnał, że czas odejść. Czy praca w tym ministerstwie to przypadek, czy przemyślana decyzja? Przeszłam do PR – najpierw organizacji pozarządowych, potem project managementu, wreszcie dla dużego biznesu, a wszędzie stykałam się z polityką i public affairs. Brakowało mi jednak wpływu na rzeczywistość. Kiedy ogłoszono konkurs na rzecznika prasowego Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, pomyślałam: to mój temat. Udało mi się dostać tę pracę, a potem po głośnej awarii ściekowej w Warszawie, gdy zastanawiałam się, co dalej, otrzymałam propozycję od Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry, aby zostać jego rzeczniczką. Zawsze ceniłam konsekwencję i wartości, jakie reprezentował jako polityk. To był dla
oprócz zamieszek, w których wykorzystuje się osoby nieletnie lub ze środowisk anarchistycznych dokonujących ataków na kościoły, czy osaczania osób publicznych poprzez nachodzenie ich w miejscach zamieszkania. Te wszystkie działania są bezprawne i niebezpieczne. Politycy mówią wprost o podpalaniu Polski, a każdy odpowiedzialny obywatel musi to potępiać i przeciwstawiać się temu.
Bez odwołania do wartości prawo jest puste Z rzeczniczką prasową Ministra Sprawiedliwości Agnieszką Borowską rozmawia Mariusz Patey
mnie zaszczyt, ale też ukoronowanie wielu lat pracy dla ofiar przestępstw. Z pewnością polityka jest dziś linią medialnego frontu, a ja jestem gotowa na wspieranie tworzenia kapitału społecznego sprawiedliwszej Polski. Jest Pani niejako częścią zespołu pracującego nad reformą wymiaru sprawiedliwości. Nie pracuję nad reformą, nie jestem prawniczką, ale administratywistką. Wspieram i rozumiem potrzeby zmian ustrojowych wymiaru sprawiedliwości. Przywrócenie podmiotowości obywatelowi to podstawa w relacjach państwo-suweren. W latach 90. magicznie myślano, że wymiar sprawiedliwości sam się oczyści. Do dziś mamy sędziów, którzy skazywali na wyroki za działalność patriotyczną w opozycji. Środowisko sędziowskie przez lata nie potrafiło się oczyścić. Było kilka prób wprowadzenia ustawowych rozwiązań odpowiedzialności dyscyplinarnej w sądownictwie. Kiedy profesor Adam Strzembosz prowadził badania dotyczące postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów wydających wyroki w stanie wojennym, okazało się, że na aktywnych 44 sędziów wobec 41 odmówiono wszczęcia postępowania, a 3 uniewinniono. KRS wtedy nie złożyła żadnego wniosku. To najlepiej pokazuje, że środowisko było zainteresowanie trwaniem i zachowaniem przywilejów. Profesora Strzembosza nie można podejrzewać o sympatię dla obecnego rządu, ale to jego badania są dowodem na zabetonowanie sądów w okresie III RP i opór przed jakąkolwiek normalizacją. Jakość stosowania prawa była tymczasem przedmiotem rozczarowań i braku wiary ludzi, którzy doznawali krzyw sądowych. O duchu kastowym środowiska sędziowskiego pisał niemiecki kryminolog Dieter Shenk w kontekście niemieckiego sądownictwa lat powojennych. Stwierdził ten sam mechanizm w Polsce. Przynależność korporacyjna rodzi poczucie powinności udzielenia pomocy temu, komu grozi odpowiedzialność za to, co czynił, krótko – swój swojego broni. Ten sam mechanizm obserwuję w kontekście obrony sędziów, wobec których istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, jak w przypadku p. sędzi Morawiec. Nie
dziwią więc działania antyreformatorskie Iustitii czy innych stowarzyszeń. Sędziowie walczą o swoje przywileje i nie chcą zmian, to grupa interesu, która prowadzi swoją politykę. Społeczeństwo wręcz odwrotnie: chce sprawiedliwych i roztropnych wyroków oraz apolitycznych, fachowych sędziów. Przypomnę słowa polskiego genialnego prawnika Leona Petrażyckiego – twórcę prawa pozytywnego: wartość społeczna prawa polega na tym, że umożliwia ono realizację naczelnej wartości moralnej, którą jest stan całkowitego uspołecznienia człowieka – ideał miłości. Bez aksjologii, czyli odwołania do wartości, prawo jest puste, staje się systemem doktrynerskim, służącym jedynie władzy. Ja widzę prawo poprzez wartości i polską rację stanu. Nie prawo dla samego prawa, ale prawo w służbie społecznej w oparciu o wartości uniwersalne, czyli prawo naturalne. Dlaczego trzeba ten system zmienić? Przecież opozycja twierdzi, że to, co robicie jest łamaniem prawa… Jesteśmy w trakcie transformacji. Sędziowie podzielili się na starych i nowych. Wojują za pomocą stowarzyszeń sędziowskich i zabierają głos politycznie; to oczywiście stoi w sprzeczności z Konstytucją. Chcą stanowić o nas i stanowić o sobie; czasem mam wrażenie, że zapomnieli o suwerenie. Najlepiej widać te podziały w Sądzie Najwyższym. Część „starych” sędziów, którzy orzekają w Izbie Karnej SN, nie chce orzekać z „nowymi”, skierowanymi przez I prezes SN. Mają być tworzone w ramach Izby Karnej składy orzekające złożone albo wyłącznie ze „starych”, albo z „nowych” sędziów. Podobnie jest już w Izbie Cywilnej. Wydaje się, że ci, którzy otrzymali przed laty nominacje sędziowskie, uważają się za inną kastę. Ma to źródło w niezrozumieniu, czym jest państwo i jaką rolę pełni w nim władza sądownicza. Ona nie stanowi prawa. Obywatel musi mieć pewność, że sędzia wykonuje swoją pracę nie jako członek korporacji, która walczy o swoją pozycję, ale bezstronny organ orzekający, szukający prawdy i ważący dowody na podstawie obowiązującego prawa. Po owocach ich poznacie – tak można by najkrócej powiedzieć, ale jedno jest pewne: korporacjonizm jest zagrożeniem dla suwerena i dla Polski.
Jakie są podstawowe cele reformy? Mieliśmy czas zmian ustrojowych w obszarze TK, KRS i SN. Zbigniew Ziobro – Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny – konsekwentnie dąży do tego, aby tworzyć państwo sprawiedliwe i solidarne, między innymi np. eliminować z obrotu prawnego wyroki krzywdzące i niesprawiedliwe. Dzięki wprowadzeniu instytucji Skargi Nadzwyczajnej można to czynić systemowo. Uważam to za jedno z największych osiągnięć, bo krzywdzących orzeczeń stygmatyzujących ofiary przestępstw, a nawet wprost narażających je na krzywdę poprzez na przykład niskie kary dla sprawców okrutnych zbrodni, jest naprawdę wiele. Ministerstwo Sprawiedliwości bardzo angażuje się też w nadzór np. nad zawodami prawniczymi, w ramach nadzoru administracyjnego sprawdza pracę komorników, syndyków, sądów. Zupełnie inaczej traktuje też niż w poprzednich rządach sprawy interwencyjne czy też naruszenia dobra dzieci. Ministerstwo Sprawiedliwości ma dziś ludzką twarz i to mnie cieszy najbardziej. Gdyby nie społeczna wrażliwość Ministra Zbigniewa Ziobry, nie udałoby się z pewnością zrewolucjonizować prawa w bardzo wielu dziedzinach: w zakresie lepszej ochrony kobiet i rozwiązań antyprzemocowych, wprowadzenia nakazu opuszczenia mieszkania przez sprawcę przemocy, walki z lichwą i ochrony dłużników, ułatwień upadłości konsumenckiej dla ludzi w pułapce zadłużenia, pomocy w ściganiu alimenciarzy i historycznego rekordu ściągalności alimentów dla dzieci czy ochrony dobra dzieci w postępowaniach opiekuńczych i rodzinnych, także tych na podstawie Konwencji Haskiej. Polska przestała być bierna wobec dramatów ludzi, zaczęła upominać się o swoich obywateli; to jest skok cywilizacyjny. Lewica nie wie, jak się pozbierać, bo przez lata nie była w stanie dać takiego wsparcia zwykłym ludziom, dlatego też radykalizuje się, żeby w ogóle było ją widać. To, co widzimy przy okazji Strajku Kobiet, to anarchizacja i przemoc używane jako narzędzia destabilizacji. W żaden sposób nie przynosi to korzyści kobietom. Ulica to nie jest miejsce na trudne tematy bioetyczne, dotyczące ochrony życia. Druga strona sceny politycznej nie potrafi już niczego zaproponować
Do przyszłych wyborów parlamentarnych zostały 3 lata… Czy ten czas wystarczy do wypełnienia misji? To na pewno będzie czas pełen napięć. Mamy swoje pragmatyczne cele, ważne dla ludzi. Przede wszystkim usprawnienie systemu sądowniczego, choć z pewnością sytuacja pandemiczna i lockdown, jaki przeszliśmy w obliczu nowego zagrożenia Covid-19, nie ułatwia zadania. Tylko w czasie zamrożenia pracy sądów, gdy toczyły się jedynie sprawy pilne, aresztowe czy dotyczące ubezwłasnowolnienia osób chorych psychicznie, z wokand spadło ok. 230 tysięcy spraw. Pocieszające, że dość szybko udało się odmrozić sądy, ale działają w reżimie sanitarnym, co zmienia także dynamikę ich sprawności. Sędzia Anna Dalkowska, wiceminister sprawiedliwości, w porozumieniu z Prezesami Sądów Apelacyjnych i Głównym Inspektorem Sanitarnym, wypracowali wytyczne dla sądów w okresie pandemii, tak aby zminimalizować zagrożenie rozprzestrzeniania się koronawirusa. Także i w sądownictwie mieliśmy sytuacje zakażeń – w Katowicach, Janowie Lubelskim czy też Biłgoraju. Mimo pandemii prace nad usprawnieniem postępują, wkracza wirtualizacja, mamy już sądy, które świetnie radzą sobie z e-wokandami, jak Sądy w Apelacji Wrocławskiej. Ten, komu wydaje się, że zmiany uda się zatrzymać, jest w błędzie. W Ministerstwie Sprawiedliwości eksperci dokonali szerokiej analizy systemów europejskich. W większości krajów europejskich jest znacznie więcej sędziów niż w Polsce, we Francji o około 30%, a w Hiszpani o 50%. Sądownictwo musi się zmieniać w stronę większej sprawności orzeczniczej przy jednoczesnej wysokiej jakości rozstrzygnięć. To misja na wiele lat w zakresie przebudowy strukturalnej. Sądy polskie muszą być jednocześnie sprawiedliwe i sprawne. Proponujemy zmiany spłaszczenia struktury, wprowadzenie dwóch instancji, sądów pokoju, łatwiejsze drogi awansu dla pracowitych i rzetelnych sędziów, a także jednolite stanowisko sędziego. Procedowanie musi być skuteczniejsze i szybsze. Teraz sędziowie pełniący kilka funkcji, np. przewodniczącego wydziału i rzecznika prasowego, zarabiają więcej, bo otrzymują dodatki funkcyjne, ale za to mniej orzekają. Chodzi więc również o optymalniejsze wykorzystanie kadr. Ważne, aby
Polska przestała być bierna wobec dramatów ludzi, zaczęła upominać się o swoich obywateli; to jest skok cywilizacyjny. Lewica nie wie, jak się pozbierać, bo przez lata nie była w stanie dać takiego wsparcia zwykłym ludziom. utrzymać kierunek zmian wyznaczony przez rząd Zjednoczonej Prawicy, a więc sprawiedliwe państwo. Jak się Pani odnosi do decyzji KE o łączeniu przyznawania funduszy z praworządnością w krajach członkowskich UE, mimo sprzeciwu Węgier i Polski? Neoliberalne elity urzędnicze UE coraz częściej próbują pozatraktatowo naciskać na kraje członkowskie w dziedzinie ustroju wymiaru sprawiedliwości. To całkowicie bezprawne i trzeba to rozumieć jako polityczną ekspansję. Zasady praworządności są w różnych krajach i w różnych rozwiązaniach ustrojowych definiowane odmiennie. To mogą być subtelne różnice albo zasadnicze. Konstytucja RP mówi między innymi, że „Polska jest demokratycznym państwem prawa
urzeczywistniającym zasadę sprawiedliwości społecznej”. Niemcy tak szeroko nie zapisali zasady demokratyzmu, tam komponent sprawiedliwości społecznej nie jest podniesiony do takiej rangi. Z powodów historycznych dla Polaków kwestie sprawiedliwości społecznej są ważne, bo mamy za sobą okres narzuconych rządów w okresie PRL i dominacji Sowietów tworzących swój blok wschodni, pod który Polska trafiła bez żadnych szans na przeciwstawienie się. Różne doświadczenia historyczne tworzą różne perspektywy dla postrzegania prawa i sprawiedliwości. Wydaje się, że konflikt wokół różnic w postrzeganiu zasady praworządności był całkowicie zaplanowany przez unijne środowiska polityczne pod negocjacje dotyczące nowego budżetu UE. Ogłoszono, że co prawda Polska otrzymać ma 750 mld euro, ale KE postuluje, aby uzależniać je od oceny praworządności danego kraju członkowskiego. Jestem zdania, że to dalekie wykroczenie poza art. 7, sprzeczne z traktatami. Nie można tworzyć nowego mechanizmu nadzoru nad poszanowaniem praworządności, jeśli traktaty, które są źródłami prawa, tego nie przewidują. Urzędnicy mogą działać wyłącznie na podstawie prawnej, a traktaty jej w tym względzie nie formułują. Na ten temat wypowiedziała się już w 2014 roku Służba Prawna Rady Europejskiej UE 10296/14, oceniając, że nowe ramy UE na rzecz praworządności w kształcie przedstawionym przez KE nie są zgodne z zasadą przyznania, która reguluje kompetencje instytucji Unii. Mechanizm nadzoru nad poszanowaniem praworządności przez państwa członkowskie, wykraczający poza art. 7, jest bezprawny. Jak widać, elity europejskie nie mogą tego jednak zaakceptować i nadal próbują forsować niedozwolone mechanizmy, zwiększające rolę polityczną KE względem krajów członkowskich UE. To czysta polityka poszukiwania przewagi konkurencyjnej. Jakie organy UE będą orzekać i na jakiej podstawie, czy praworządność w Polsce jest łamana? Procedura z art. 7 Traktatu o UE dotyczy ochrony wartości i została wprowadzona do traktatu z Amsterdamu w 1997 roku. Zawiera ona dwa mechanizmy: zapobiegawczy, jeśli istnieje ryzyko poważnego naruszenia wartości UE, i mechanizm sankcji, jeśli do naruszenia rzeczywiście doszło. Konkretne sankcje nie są w traktacie wymienione, ale mogą one obejmować zawieszenie prawa do głosowania na posiedzeniach Rady i Rady Europejskiej. W obu przypadkach decydują przedstawiciele krajów członkowskich w Radzie, a nie Komisja Europejska. Obecnie mamy więc europejską rozgrywkę, która fundamentalnie jest nadinterpretacją traktatów. Trzymajmy się zasad traktatowych i walczmy o swoją pozycję w Unii Europejskiej. Dla mnie osobiście to politycznie bardzo pouczające, ale i niebezpieczne, że KE nie wspiera reform wymiaru sprawiedliwości w Polsce, a staje po stronie wstrzymujących konieczne ustrojowe zmiany, próbując ingerować w kompetencje kraju członkowskiego. Chciałoby się właśnie odwołać do art. 2 Traktatu o UE, wymieniającego państwo prawne jako jedną z wartości, na których opiera się UE. Działanie bez podstawy prawnej jest urzędniczym przestępstwem. Mamy wiele dowodów, że brak dekomunizacji powstrzymał rozwój kraju i demokratycznego państwa prawa. Rząd Prawa i Sprawiedliwości odwraca te niekorzystne zaniechania przy ogromnym sprzeciwie grup uprzywilejowanych interesariuszy postkomuny. W sądownictwie czy bankowości – obszarach porządkujących gospodarkę – jasno to widać. A gospodarka polska to przecież gwarancja niezależności państwa i bytu obywateli. Co może wiedzieć Francuz czy Niemiec o praworządności w wykonaniu tajnych współpracowników SB umieszczonych na kluczowych stanowiskach państwowych czy gospodarczych po roku 1989? Nadal dowiadujemy się prawdy o mechanizmach, jakie kierowały losami Polski i Polaków. Ta praca nauczyła mnie, że prawdę możemy poznać, gdy znamy wszystkie okoliczności, a przede wszystkim kontekst. Nie warto ulegać nacis kom. Trzeba krok po kroku stanowczo i silnie walczyć o wartości i polską rację stanu. Każdy dokłada swoją cegiełkę. Cieszę się, że pracuję z ludźmi mądrymi i ideowymi, którzy konsekwentnie zmieniają system sprawiedliwości. Dotykam wielkich rzeczy małym palcem, to lepsze niż grzebać w małych rzeczach wielkim paluchem. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
8
R E K L A M A
KURIER·ŚL ĄSKI
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
9
KURIER·ŚL ĄSKI
na prezydenta i głosami elektorskimi przedstawia się następująco: • Arizona: 10 457 głosów (11 głosów elektorskich) • Georgia: 12 670 (16 głosów elektorskich) • Nevada: 33 596 głosów (6 głosów elektorskich) • Michigan: 154 188 głosów (16 głosów elektorskich) • Pensylwania: 80 555 głosów (20 głosów elektorskich) • Wisconsin: 20 608 głosów (10 głosów elektorskich). Braynard powiedział, że zespół znalazł również osoby, które głosowały więcej niż raz. Zasugerował też, że liczby odkryte przez jego zespół są prawdopodobnie znacznie niższe niż rzeczywiste, ponieważ nie był w stanie porównać danych z liczbą ludzi głosujących osobiście w dniu wyborczym. Liczba wyborców głosujących dwukrotnie, we wczesnych wyborach i zaocznie, w Nevadzie i Pensylwanii wyniosła w przybliżeniu 750 osób, podczas gdy w pozostałych czterech stanach wahała się od 150 do 400 osób. Braynard stwierdził, że analizy
W
przeprowadzone przez jego zespół nie wymagają żadnego aktu wiary czy kredytu zaufania w „magiczne formuły matematyczne”. – Mogę podać listę osób głosujących w tych wyborach, które złożyły formularz zmiany adresu w Geor gii, przenosząc się do innego stanu – oświadczył w wywiadzie dla „The Epoch Times”. – Mogę też pokazać następujące po sobie rejestracje wyborców, osób w innych stanach, które potem głosowały we wczesnych wyborach lub oddały głos zaocznie w Georgii. Mogę pokazać imiona i nazwiska tych, którzy głosowali w wielu stanach i nieprzetworzone dane, które są udostępniane przez te stany. Biuro Sekretarza Stanu Pensylwanii Kathy Boockvar poinformowało wcześniej, że nie znalazło dowodów na oszustwa wyborcze lub masowe nieprawidłowości w Pensylwanii; sekretarze stanu w Arizonie, Georgii oraz Michigan twierdzili podobnie. Na początku zeszłego tygodnia dział cyberbezpieczeństwa Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oświadczył, że wybory 3 listopada były „najbezpieczniejszymi” w historii
Stanów Zjednoczonych, twierdząc, że „nie ma dowodów, by system głosowania usunął lub zgubił głosy, zmienił głosy lub w jakikolwiek sposób działał błędnie”. Zespół prawników Trumpa stwierdził jednak, że znalazł wystarczające dowody, by potencjalnie unieważnić wybory. Braynard powiedział, że podpisał deklaracje dotyczące kontynuowania analiz, które są wykorzystywane w procesach sądowych w pięciu stanach. Korzystając z ustaleń Braynarda, 25 listopada grupa prawników złożyła pozew w Georgii, twierdząc, że naliczono ponad 150 000 nielegalnych głosów. W pozwie zarzucono również, że nie policzono 43 688 prawidłowych głosów.
Skrytki pocztowe Również w Georgii Braynard znalazł kolejne 1000 osób, które zarejestrowały się do głosowania, podając w tym celu numer skrytki pocztowej, ale usiłowały przedstawić go jako numer mieszkania. Zgodnie z prawem osoby rejestrujące się w celu głosowania muszą posługiwać się swoim rzeczywistym adresem
Problemy z głosowaniem korespondencyjnym Wybory w 2020 roku przyniosły ogromny przyrost liczby głosów oddanych korespondencyjnie, które uznano za najbardziej narażone na fałszerstwo. Dziewięć stanów oraz Dystrykt Kolumbii wysłały karty do głosowania do wszystkich osób ze swoich list wyborców, niezależnie od tego, czy o to prosili, czy nie. Pięć z sześciu spornych stanów, którym przyjrzał się Braynard, wymagało od wyborcy prośby o przesłanie karty do głosowania korespondencyjnego, podczas gdy Nevada rozesłała karty do głosowania do wszystkich osób ze swoich list wyborczych. W pięciu stanach, gdzie wymagano złożenia prośby o kartę do głosowania, zespół Braynarda odkrył znaczną liczbę osób oznaczonych przez stan jako te, które żądały karty do głosowania, ale jej nie odesłały. Po skontaktowaniu się z tymi osobami, jak powiedział Braynard, wiele z nich poinformowało telefonistów z jego zespołu, że w ogóle nie prosili o kartę do głosowania. Inni oznajmili, że zażądali karty i ją zwrócili, ale nie została ona zaznaczona jako zwrócona ani policzona.
informacji – daty głosowania. To wywołało wiele spekulacji prasowych. Berliński korespondent norweskiej gazety przeprowa-
Sto lat temu na Górnym Śląsku prasa donosiła: „Noc noworoczna minęła na ogół bez wybryków”. Kawiarnie i restauracje były czynne jedynie do godziny 22, a z uderzeniem zegara o godzinie 24 część ludności wyległa na ulice, aby Nowy Rok powitać niekulturalnymi krzykami i rykami.
Sprawa plebiscytu na Górnym Śląsku w styczniu 1921 roku Renata Skoczek pozbawione praw z powodu choroby umysłowej. Każda osoba uprawniona głosować miała w gminie, w której zamieszkiwała w dniu 1 października 1920 roku, jeśli nie posiadała stałego miejsca pobytu w gminie, w której się urodziła.
ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI NARODOWEJ
Bytomiu około godziny 2 po północy „jakiś głupiec” rzucił na Rynku koło synagogi bombę w puszce od konserw, której huk przestraszył okolicznych mieszkańców, wybijając wiele szyb w pobliskich domach. W Katowicach podczas nocy sylwestrowej ulicami przeciągały liczne grupy Niemów, śpiewając niemieckie pieśni. W końcu zeszli się wszyscy na placu Wilhelma, gdzie zgromadzili się przed cokołem niedawnego pomnika cesarza Wilhelma II. Stojąc przed strzaskanym cokołem z odkrytymi głowami, we wzniosłym nastroju odśpiewali niemiecką pieśń patriotyczną, co polska prasa uznała za głupotę. W pierwszy dzień Nowego Roku 1921, który przypadał w sobotę, mieszkańcy Górnego Śląska nie zajmowali się polityką, choć Towarzystwo Polek z Załęża (Katowice) o godzinie 3 po południu zorganizowało zebranie dla swoich członkiń. Następnego dnia Polski Komitet Plebiscytowy w Miejskiej Dąbrowie (Bytom) urządził wielki wiec plebiscytowy, na którym przemawiali pozamiejscowi prelegenci. W poniedziałek 3 stycznia gruchnęła wiadomość, że sprawująca od lutego władzę na tym obszarze Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa dzień przed sylwestrem 1920 roku podpisała przygotowywane od miesięcy „przepisy dla głosowania ludowego”. Początek 1921 roku przyniósł na Górnym Śląsku publikację niezwykle ważnego dla wszystkich mieszkańców regionu dokumentu. Z racji tego, że ostatni dzień roku przypadał w piątek, przepisy zostały urzędowo ogłoszone dopiero 5 stycznia. Większość polskich gazet górnośląskich opublikowała tę informacje następnego dnia, a treść obszernego dokumentu zatytułowanego Regulamin Plebiscytu na Górnym Śląsku jako dodatek wydrukował popularny „Katolik” oraz „Kurier Śląski”. Oryginalny dokument został przygotowany w trzech językach: francuskim, polskim i niemieckim. Składał się łącznie z 52 artykułów podzielonych na sześć rozdziałów. W pierwszym rozdziale, zatytułowanym „przepisy ogólne”, znalazły się artykuły dotyczące prawa do głosowania, które otrzymała każda osoba posiadająca w dniu 1 stycznia 1921 roku ukończone 20 lat, urodziła się na Górnym Śląsku i zamieszkiwała teren plebiscytowy (kategoria A), urodziła się na Górnym Śląsku, ale nie zamieszkiwała na tym terenie (kategoria B) lub na stałe zamieszkiwała ten region od 1 stycznia 1904 roku (kategoria C) oraz zamieszkiwała ten region, ale została przez władze niemieckie wysiedlona przed 1920 rokiem (kategoria D). Wykluczone z głosowania były osoby
FOT. ELEMENT5 DIGITAL / UNSPLASH
Charlotte Cuthbertson
Polska ulotka propagandowa
W rozdziale drugim przepisy omawiały władze ustanowione do przeprowadzenia głosowania. Na szczeblu gminnym był to Komitet Parytetyczny, następnie w obwodzie głosowania Biuro Głosowania, a na szczeblu powiatowym – Powiatowe Międzysojusznicze Biuro Plebiscytowe. Członkowie Komitetów Parytetycznych i Biur Głosowania mieli otrzymać wynagrodzenie jako urzędnicy publiczni. W skład Komitetów i Biur nie mogli wchodzić urzędnicy, członkowie magistratów i duchowni. Rozdział trzeci ustanawiał przepisy odnośnie do sporządzania list wyborczych, za które odpowiedzialny w każdej gminie był Komitet Parytetyczny, oraz podawał terminy przygotowywania wykazów głosowania. Rozdział czwarty – najkrótszy – zatytułowany „głosowanie” zawierał tylko jeden artykuł, podający informację, że sposób przeprowadzenia głosowania będzie później ustalony rozporządzeniem. Rozdział piąty, zatytułowany „kary”, informował, że przestępstwa przeciwko Regulaminowi zostały wyłączone
z jurysdykcji innych sądów i podlegają Sądowi Specjalnemu Górnego Śląska oraz wymieniał kary za naruszenie przepisów, które obejmowały zarówno wysokie grzywny pieniężne, jak i więzienie. Ostatni rozdział, szósty, zatytułowany „przepisy różne”, zawierał między innymi wiadomości, że godziny pracy Biur Międzysojuszniczych i Komitetów Parytetycznych zostaną wyznaczone w każdym powiecie przez tamtejsze Powiatowe Biura, które zostały zobowiązane również do podawania do publicznej wiadomości informacji o swej pracy poprzez obwieszczenia wywieszane lub ogłoszenia w prasie. Dokument podpisany w Opolu przez przewodniczącego Międzysojuszniczej Komisji gen. Henri’ego Le Ronda oraz przedstawiciela Wielkiej Brytanii, płk. Harolda Perciva-
Orędownik Komisariatu Plebiscytowego z odezwą W. Korfantego
la, i przedstawiciela Włoch – gen. Alberta de Marinisa zawierał wiele szczegółowych przepisów, zabrakło jednak w nim najważniejszej
W Arizonie 44 proc. osób, z którymi nawiązano kontakt telefoniczny, stwierdziło, że nie poprosiło o kartę do głosowania korespondencyjnego, pomimo że stan otrzymał zwróconą i wypełnioną w ich imieniu kartę do głosowania. W Michigan było takich przypadków 24 proc., w Pensylwanii 32 proc., a w Wisconsin i Georgii 18 proc. – To dość zaskakujące liczby, ponieważ pytanie brzmi: jak? Jak zażądano ich kart do głosowania? Kto to zrobił? Czy to możliwe, że ludzie, z którymi rozmawialiśmy, okłamali nas, czy może zrobili to i zapomnieli? Czy to błąd urzędniczy, który byłby aż tak znaczny? – pyta Braynard. – Kiedy wyjęto karty do głosowania korespondencyjnego z kopert i rozdzielono je, ustalenie stanu faktycznego stało się bardzo trudne. 15–33 proc. osób, do których zespół się dodzwonił, powiedziało, że zażądały wysłania im karty do głosowania, ale ich karta została oznaczona jako niezwrócona, chociaż mówili, że w rzeczywistości oddali kartę. W Pensylwanii nie policzono ponad 160 000 kart do głosowania korespondencyjnego, o których przysłanie poprosili zarejestrowani republikanie lub ktoś inny w ich imieniu. Braynard powiedział, że ma nadzieję, iż jego ustalenia pomogą wprowadzić lepszy nadzór procesu wyborczego, w szczególności procesu weryfikacji kart do głosowania korespondencyjnego (sugeruje użycie odcisków palców zamiast podpisów), przejrzystych list wyborców i dostępności do danych z maszyn do głosowania, opartych na rozwiązaniach open source. – To przykre, ale trzeba decyzji sędziego, który zarządziłby powtórkę, kolejne wybory [...] a jeśli nie, to naprawdę nie wiem, jak to naprawić – stwierdził Braynard. – Wydaje mi się, że o wyniku tych wyborów rozstrzygnięto na podstawie wysoce wątpliwych głosów. Nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, kto wygrał te wybory. Myślę, że nikt tego nie potrafi. K Relacja powstała przy udziale Jacka Phillipsa i Petra Svaba. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 26.11 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.
niemieckiego w sprawie regulaminu plebiscytu nie może liczyć na powodzenie, bo Międzysojusznicza Komisja jest zdania, że jej postanowienia są słuszne i spełniają warunki traktatu wersalskiego. Jeszcze przed wejściem w życie Regulaminu Plebiscytu, co stało się 10 stycznia, Polski Komisariat Plebiscytowy w osobie Komisarza Wojciecha Korfantego wydał odezwę, w której czytamy: „Rodacy! Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa ogłasza regulamin plebiscytowy i ustanawia warunki, w których ma obyć się niebawem głosowanie ludowe przewidziane traktatem wersalskim,
Regulamin Plebiscytu na Górnym Śląsku, wydanie w językach polskim i niemieckim
dził wywiad z generałem Henrim Le Rondem, w którym stwierdził, że „sądząc wobec obecnego stanu rzeczy, głosowanie ludowe nie może się odbyć wcześniej jak w marcu, wszystkie inne doniesienia gazet tutejszych są śmieszne”. Jedna z polskich gazet – powołując się na francuski dziennik – w wydaniu z 6 stycznia podała nieoficjalną informację, że termin plebiscytu jest już ustanowiony i ma się odbyć w połowie marca. Następnego dnia agencja Reutera przekazała ogólną wiadomość, że termin głosowania został już ustalony, a ogłoszenie go przez Międzysojuszniczą Komisję nastąpi niezwłocznie po ukończeniu przygotowań do plebiscytu. Gazety poświęcały sporo miejsca także innym sprawom, na przykład, jak będą wyglądać karty do głosowania. Przytaczano wiadomości uzyskane z kręgu pracowników Międzysojuszniczej Komisji, że karty z napisem „Polska – Polen” będą posiadać polskie godło, a z napisem „Deutschland – Niemcy” – niemieckiego orła. Pierwotny projekt, aby karty wydać w dwóch różnych kolorach, został ostatecznie odrzucony z uwagi na to, że tajność głosowania mogłaby zostać naruszona, bo po kolorze karty można by łatwo stwierdzić, kto jak głosował. W dniu 9 stycznia niemiecka gazeta „Deutsche Allgemeine Zeitung” podała informację, że rząd niemiecki zaprotestował przeciwko Regulaminowi Plebiscytu ogłoszonemu przez Międzysojuszniczą Komisję. Kontrowersje wzbudził zapis, że głosowania pozbawione są osoby nie urodzone na Górnym Śląsku, jeśli nie zamieszkują na tym terenie nieprzerwanie od 1 stycznia 1904 roku. Tym samym prawa głosu może zostać pozbawionych 80% urzędników, 35% pracowników prywatnych i 15% robotników. Kilka dni później paryski dziennik opublikował wiadomość, że nota rządu
ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI NARODOWEJ
Jedno z największych odkryć Braynarda dotyczyło wyborców, którzy przesłali formularz zmiany adresu, wskazując, że wyprowadzili się do innego stanu, jednak okazuje się, iż głosowali w stanie, który opuścili. W stanie Georgia zespół odnalazł 138 221 takich osób, co stanowi znacznie większą liczbę niż obecna różnica w oddanych głosach (12 670) w wyborach prezydenckich. W Michigan było takich osób 51 302, w Wisconsin 26 673, w Nevadzie 27 271, w Arizonie 19 997, a w Pensylwanii 13 671. Braynard stwierdził, że liczby są na tyle wysokie, że mogą z łatwością odwrócić obecne wyniki wyborcze. – Liczba wątpliwych głosów przewyższa obecną różnicę głosów w co najmniej trzech stanach – Arizonie, Georgii i Wisconsin – powiedział Braynard 25 listopada w wywiadzie dla „The Epoch Times”. Te trzy stany mają łącznie 37 głosów elektorskich. – To nie są spekulacje. To jest to, co pokazują dane. Obecnie różnica w liczbie głosów pomiędzy dwoma kandydatami
Wnioski analityka na temat wyborów prezydenckich w USA
zamieszkania. Numer skrytki pocztowej może być używany tylko jako adres pocztowy. Osoby bezdomne mogą podać adres schroniska, jadłodajni dla ubogich albo nawet parkingu. – A więc zamiast zapisu „skrytka pocztowa nr 123” adres jest podany jako „mieszkanie nr 123” – powiedział Braynard – i tu się zapala czerwona lampka. W Pensylwanii grupa naliczyła 1400 takich wyborców. Okazuje się, że prawie wszyscy ci ludzie, zamiast głosować osobiście w dniu wyborów, zagłosowali wcześniej lub zaocznie – liczba takich osób znacznie przekracza całkowitą średnią. – Tu naprawdę zapala się czerwona lampka, ponieważ są nielegalnie zarejestrowani – stwierdził. – To wygląda na niezły problem do rozwiązania przez FBI. Braynard oświadczył, że zamierza podzielić się swoimi odkryciami z organami ścigania i FBI.
ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI NARODOWEJ
Zmiana adresu
WASZYNGTON. Były dyrektor ds. danych i strategii zespołu wyborczego prezydenta Donalda Trumpa z 2016 roku twierdzi, że znalazł wystarczające dowody na to, że wyniki wyborów mogą z łatwością zostać odwrócone na korzyść obecnego prezydenta. – Opierając się na tym, czego się dowiedzieliśmy, nie mam pewności, czy Joe Biden zasłużył na zwycięstwo w wyborach – powiedział Matt Braynard w nagraniu filmowym z 25 listopada. – Może wygrał, może nie wygrał. Może Trump przegrał, a może został wybrany ponownie. Po prostu nie wiemy tego, ze względu na to, jak źle funkcjonował ten system wyborczy.
ZE ZBIORÓW MUZEUM POWSTAŃ ŚLĄSKICH W ŚWIĘTOCHŁOWICACH
B
raynard zebrał zespół zaledwie kilka dni po wyborach, aby znaleźć niespójności w sześciu spornych stanach: Pensylwanii, Georgii, Michigan, Wisconsin, Arizonie i Nevadzie. Na początku grupa zidentyfikowała 1,25 mln problematycznych głosów wyborczych i badała je poprzez rozmowy telefoniczne oraz porównywanie informacji z innymi bazami danych. Zespół przeprowadził kilka większych analiz, w tym dotyczących wyborców, którzy wyprowadzili się ze stanu, ale nadal głosowali w stanie, który opuścili; wyborców, którzy zarejestrowali adres skrytki pocztowej zamiast adresu zamieszkania, jak to było wymagane; wyborców, którzy poprosili o wysłanie karty do głosowania i przesłali ją tylko po to, aby nie była liczona; wyborców, którzy nie prosili o przesłanie karty do głosowania korespondencyjnego i jej nie otrzymali, ale odkryli, że głos w ich imieniu został oddany; a także osób, które głosowały więcej niż jeden raz oraz tych, którzy znajdują się w spisie zmarłych.
Polska ulotka propagandowa
które rozstrzygnąć ma nareszcie o przyszłości politycznej Górnego Śląska i jego mieszkańców. Zbliża się wielka chwila dziejowa, tak dawno przez wszystkich Górnoślązaków upragniona i niecierpliwie oczekiwana, w której przed całym światem złożymy dowód naszego przywiązania i naszej miłości do ziemi rodzinnej… Dziś jeden jedyny cel przyświeca dążeniom naszym, a to jest zwycięskie przeprowadzenie plebiscytu”. W drugiej połowie stycznia na łamach prasy Komitety Parytetyczne rozpoczęły publikowanie ogłoszeń o składach osobowych i godzinach urzędowania, a Komitety Plebiscytowe wzywały wszystkich urodzonych poza obszarem plebiscytowym, a zamieszkałych na Górnym Śląsku od 1 stycznia 1904 roku, aby udali się do miejscowych Komitetów Parytetycznych z prośbą o wpis na listę do głosowania. Gazety podawały prawdopodobną datę plebiscytu – najczęściej 13 marca, ale termin urzędowy nadal pozostawał nieustalony. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
10
Ze Śląska do Legionów Białecki urodził się 27 IX 1893 r. w Połomi. Dzieciństwo spędził w gospodarstwie rodzinnym, które graniczyło z majętnością doktora Mikołaja Witczaka, właściciela uzdrowiska w Jastrzębiu Zdroju, ojca Mikołaja juniora i Józefa Witczaków, którzy przeszli do legendy śląskich powstań. Okolica była malownicza, przez miejscowość przepływał potok Kolejówka i rzeka Szotkówka, w której z braćmi łowił ryby. Jego rodzinna wieś od końca XV do początków XIX wieku wraz z okolicznymi terenami wchodziła w skład Państwa Wodzisławskiego (z łac. Status Minor Vladislaviensis). Król czeski, węgierski i chorwacki Władysław II Jagiellończyk (1456–1516) zdecydował o przekazaniu ziemi wodzisławskiej pierwszemu panu stanowemu, Jerzemu Salenbergowi. Państwo wodzisławskie wydzielono z południowo-wschodniej części księstwa raciborskiego. Do 1526 r. Wodzisławskie Państwo Stanowe pozostawało pod zwierzchnią władzą królów czeskich, potem od 1526 do 1742 r. było częścią Monarchii Habsburgów, a po woj-
Felix Ludwig Triest: Topographisches Handbuch von Oberschlesien; Im Auf trage der Königlichen Regierung und nach amtlichen Quellen herausgegeben […], Königlichen Regierungs-Assessor. Breslau1865
nach śląskich weszło w skład Królestwa Prus. Zachowało odrębność administracyjną do początków XIX wieku. Granice państwowe i królowie zmieniali się, ale poddani byli wciąż ci sami. Felix Ludwig Triest (1838–1878), autor dzieła pt. Topographisches Handbuch von Oberschlesien; Im Auftrage der Königlichen Regierung und nach amtlichen Quellen herausgegeben […], Königlichen Regierungs-Assessor; Breslau (Topograficznego opisu Górnego Śląska z 1865 r.), na stronie 785 tak charakteryzował stosunki ludnościowe na terenie wsi: „In Pohlom befinden sich 168 Haushaltungen mit 875 nur polnisch Sprechenden” (W Połomi znajduje się 168 gospodarstw domowych z 875 mieszkańcami mówiącymi tylko po polsku). Atmosfera domu i niezwykła osobowość ojca wpłynęła na postawę Szymona i jego czterech braci: Jana, Franciszka, Karola i Teodora, którzy zaangażowali się w polski ruch niepodległościowy. Z kolei siostra Marta poślubiła Franciszka Musioła, uczestnika akcji plebiscytowej i trzech powstań śląskich na ziemi wodzisławskiej. Uczucia patriotyczne młodego Białeckiego spotkały się z przychylną atmosferą Krakowa, gdzie obchodzono jubileusz Marii Konopnickiej, a następnie 500-lecie bitwy pod Grunwaldem. Tutaj wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim Wincenty Lutosławski, nauczający, iż spoiwem narodu jest jego dusza. Białecki, pobierając nauki w podwawelskim grodzie, wstąpił do organizacji strzeleckiej. W „Promieniu” włączył się w akcję samokształceniową i pracę narodową. Nie spełnił oczekiwań ojca, który liczył, iż syn ukończy studia teologiczne i wstąpi do stanu duchownego. Na przeszkodzie stanęła piękna krakowianka, która nawiązała korespondencję z młodym klerykiem. Rzucony przez okno bilecik przechwycił przełożony i Szymon został relegowany z seminarium. I tak, zamiast posługi kapłańskiej, podjął się twardej powinności żołnierskiej w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. O wartości tego oficera i dowódcy decydowały takie czynniki, jak: system szkolenia, wspólnota ideowa Legionów Polskich, wyznawany kodeks moralny, patriotyzm, zdolności osobiste i zalety charakteru. Jedną z charakterystycznych cech Legionów Polskich,
KURIER·ŚL ĄSKI w których Białecki podjął służbę, było gorliwe i systematyczne prowadzenie ćwiczeń oraz „kształcenie umysłów”. Dowódcy mieli ambicje, by ich formacja pod względem bojowym dorównywała armii niemieckiej. Szkolili podkomendnych forsownie nawet w czasie marszu, tak iż legioniści, zrobiwszy duże postępy, mogli popisywać się sprawnością „w ataku, odwrocie i celnym strzelaniu”. Białecki zdobyte w Legionach doświadczenie konsekwentnie wykorzystał w powstaniach śląskich.
Na czele lwowskich Orląt W boju wyróżniał się spokojem, zawsze zachowywał zimną krew w największym niebezpieczeństwie, był surowy dla siebie i wyrozumiały dla podkomendnych. Uważał, że zapał patriotyczny nie zastąpi wyszkolenia wojskowego i doświadczenia nabytego w walce. Był zawsze w pierwszej linii razem ze swoimi żołnierzami. Ważną rolę w życiu oficera odgrywa też jego prezencja, na którą składają się nie tylko stan zdrowia, postawa fizyczna, ale i higiena osobista oraz język. Białecki, który świadectwo dojrzałości uzyskał w Krakowie, a w 1918 r. wstąpił na Politechnikę Lwowską, biegle posługiwał się językiem literackim, nie zapomniał jednak gwary śląskiej, dzięki znajomości której nawiązywał łatwy kontakt ze swoimi ziomkami. Od 1 II 1918 r. działał w POW G.Śl. Zagrożony aresztowaniem, używał pseudonimu Jerzy Węgierski. Zanim wpadł w wir działalności niepodległościowej na Górnym Śląsku, zdążył jeszcze w listopadzie 1918 r. odpowiedzieć na apel kapitana Czesława Mączyńskiego i wziąć udział w polsko-ukraińskich walkach o Lwów. Według scenariusza Obsady personalnej obrony Lwowa 1–22 XI 1918 r., podchorąży Szymon Michał Białecki został przydzielony do strefy: Odcinek I. Pododcinek Szkoła Kadecka. W ten sposób znalazł się on w centrum walk o Lwów. Ważnym punktem oporu i dowodzenia był Dom Techników przy ul. Issakowicza (ob. Horbaczewskoho). Organizatorem, a zarazem pierwszym komendantem tej grupy był podchorąży Ludwik Wasilewski. Podejmowano stąd śmiałe wypady na remizę tramwajową u zbiegu ul. Pełczyńskiej i Kadeckiej, na koszary dragońskie na Wulce, a wreszcie w kierunku Szkoły Kadeckiej, którą obsadzono 3 listopada na stałe. Siły Polaków w Domu Techników szybko rosły. Zgłaszała się tu głównie młodzież. Białecki podziwiał nieugiętą wolę walki Orląt Lwowskich i doszukiwał się jej źródeł. Miał na to pytanie prostą odpowiedź: „Dziecko lwowskie przetrwało wszystko, okazało się idealnym żołnierzem, dla którego nie istniały żadne przeszkody; któremu za mało było nie chleba, gościa dość rzadkiego, lecz naboi; które trzeba było gwałtem ściągać na wypoczynek kilkugodzinny po dniach i nocach krwawych zmagań; pilnować, by ze źle wygojoną raną nie uciekało ze szpitala na linie bojowe, by nie rwało się tam, gdzie najgęściej ście-
Od 5 listopada Dom Techników otrzymał nazwę I Odcinka. I Odcinek znajdował się niemal w ciągłej walce, ponieważ nieprzyjaciel usiłował tu właśnie całość obrony przełamać i dostać się na tyły. W związku z tym szczególnie ważne zadanie miała do spełnienia, jako skrajny bastion obrony, Szkoła Kadecka, której załoga przechodziła ciężkie momenty 4, 5, 7 i 13–17 listopada; ale nie tylko te ataki odparła, lecz także podejmowała wycieczki i kontrataki. Niezależnie od tego obrońcy I Odcinka brali udział w śmiałym wypadzie na ul. Mickiewicza, w kierunku Ogrodu Jezuickiego, prowadzonym 4 listopada przez podchorążego Ludwika Wasilewskiego, czego rezultatem było usadowienie się w Śródmieściu. W czasie tych walk Szymon Białecki został ranny w rękę. Bój toczono o każdą kamienicę i podwórko. Artur Schroeder, uczestnik tych zmagań, poeta i dziennikarz, autor zbioru opowiadań Orlęta i wiersza w Krwawym gnieździe, pozostawił opis tamtych listopadowych walk, których uczestnikiem był Szymon Białecki: Krwią ociekłe, zgłodniałe, w łunie ognia znów, nie zdoławszy zabliźnić jeszcze świeżych ran, nieugiętych, kresowych gniazdo polskich lwów w huraganie dział gnie się, jak pod burzą łan. Z pośród ciężko nawisłych ponad miastem chmur raz po razu wybłyska niewstrzymany grom, z jękiem cichym ktoś pada pod uliczny mur – wali się gdzieś z łoskotem rozszarpany dom. Między ludźmi chichocząc chadza jawnie śmierć, towarzyszką się stała już nocą i dniem – w chudych dźwiga piszczelach kosy krwawej żerdź i zabija bezbronnych swym trującym tchem. Nikt nie myśli już o niej. Jeden więcej trup wszak nie zdoła przerazić bólem skutych serc w mieście, które jest całe, jak otwarty grób, przemieniony w ostatnią z zapomnianych twierdz. Z jej niezłomnych i dumnych, ogniem żartych baszt tak, jak dawniej, powiewa Święty Biały Ptak – niby w morzu tonący okrętowy maszt całej Polsce ostatni daje życia znak. Był to bardzo ważny okres w biografii Szymona Białeckiego. W szeregach Legionów Polskich, podczas służby w koszarach i na polu walki spotykał ludzi różnych stanów, pochodzenia, wykształcenia i materialnej kondycji. Dla wielu takich jak on chłopskich rekrutów była to szkoła życia, dająca żołnierzom ze Śląska, Mazowsza, Kujaw czy Małopolski poczucie przynależności do tego samego narodu. Pamiątki po służbie wojskowej (w Legionach i powstaniach śląskich) – rogatywki, kurtki mundurowe, odznaczenia, patenty
6 VIII 1914 roku w chłodny i mglisty ranek z podkrakowskich Oleandrów w stronę granicy zaboru rosyjskiego wyruszyło 166 ochotników 1. Kompanii Kadrowej. Maszerowali na Słomniki, Miechów, Kielce – do Warszawy. Rozpoczęła się wojna o wolną Polskę. 24 VIII 1914 r. do I Brygady Legionów wstąpił młody Ślązak Szymon Michał Białecki. Wówczas niewielu Polaków wierzyło w spełnienie marzeń Józefa Piłsudskiego. Jednym z nich był syn Marianny Ździebło i Karola Białeckiego, śląskiego rolnika z Połomi koło Rybnika.
Rafał Białecki, sierpień 1944 r., ostatnie zdjęcie przed śmiercią
Rafał Białecki z siostrami Aldoną i Jolantą
Śląski Hiob – bohater nadziei Kpt. Szymon Michał Białecki (1893–1948), ps. Jerzy Węgierski Zdzisław Janeczek Wydziale Polityki Wewnętrznej Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu, a z ramienia Dowództwa Obrony Plebiscytu kierował referatem bezpieczeństwa. Na szczególną uwagę jednak zasługuje jego zaangażowanie w działania związane z trzecim powstaniem śląskim. Początkowo pełnił obowiązki szefa Wydziału I Organizacyjnego Grupy „Wschód”, a po jej podziale na grupy „Wschód” i „Środek”, 8 VI 1920 r. objął po Janie Ludydze-
Wstęgą Waleczności i Zasługi. Krwią spłacili Śląskowi dług, jaki zaciągnęli u Górnoślązaków walczących o ich miasto w latach 1918–1920. Kapitan Szymon Białecki był jednym z nielicznych Górnoślązaków, którzy jako oficerowie Wojska Polskiego przejmowali przyznaną Polsce część Śląska. Uroczyście witano go m.in. 26 czerwca 1922 r. w Lipinach. Jego żołnierzom, przekraczającym tryumfalną bramę, towarzyszyły cywilne banderie,
Szymon Białecki na czele WP, witany przez mieszkańców Lipin 26 VI 1922 r.
Dyslokacja podległego kpt. Sz. Białeckiemu, batalionu KOP „Łużki”
liły się trupy. Nikt tym drogim, małym chłopiętom nie mówił, że obrona Lwowa jest poniekąd obroną całej wschodniej połaci kraju, że jeśli Lwów padnie, zagony dzikich najeźdźców rozleją się jeszcze dalej po Polsce, że zniszczeje jeszcze bardziej wiekowa kultura polska, że jest obowiązkiem i honorem naszym bronić wydanego podstępem przez Prusy i Austrię na łup miasta, że rozgrywa się moment, który zaważy w dziejach. Zrozumiały to same przedziwnie mądrze, przeczuły to ich serca gorące i czyste, mężne dusze, tęskniące od zarania do czynu, jaki by dorównał tym ze sławnych pobojowisk i tym do ostatka ofiarnym z 1831 i 1863 r.”. Dom Techników, zwany Sektorem, współdziałał najściślej z komendą Szkoły im. Henryka Sienkiewicza. Od 2 listopada w godzinach popołudniowych objął nad nim dowództwo porucznik dr Bolesław Bujalski, sprawujący komendę aż do końca walk lwowskich.
-Laskowskim dowództwo tej pierwszej. Jeszcze raz okazał się człowiekiem „po żołniersku twardym i po żołniersku wyrozumiałym” oraz kompetentnym dowódcą. Rola Białeckiego w trzecim powstaniu potwierdziła jego zdolności, doświadczenie i umiejętności. W trzecim powstaniu wzięło udział również czterech jego braci, z których najmłodszy, liczący zaledwie 19 lat Teodor, zginął 23 V 1921 r. w Olzie. Szymona Białeckiego doszły także wieści o lwowskich kadetach. W III powstaniu śląskim wzięło udział łącznie 120 ochotników z tej znakomitej szkoły. Spośród nich poległo siedmiu. Byli to z Korpusu Kadetów nr 1: Karol Chodkiewicz, Henryk Czekaliński, Zbigniew Pszczółkowski, Zygmunt Toczyłowski, Zygmunt Zakrzewski, Zbigniew Zaszczyński. Orderem Virtuti Militari V kl. został pośmiertnie odznaczony Karol Chodkiewicz, dwóch Krzyżem Walecznych, wszyscy pozostali Śląską Wstęgą Waleczności I kl. lub Śląską
oficerskie, a czasem broń – przechowywano w rodzinnych domach jako „wspomnienie wielkich chwil, przeżytych w służbie Ojczyzny”.
W walce o polski Śląsk Odradzało się państwo polskie i jego Siły Zbrojne. W grudniu 1918 r. Białecki został oddelegowany do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Niebawem otrzymał nominację na kapitana Wojska Polskiego, w którym służył od 11 XI 1918 r. Zdążył także wziąć udział w pierwszym i drugim powstaniu śląskim. Po drugim powstaniu w 1920 r. organizował Policję Plebiscytową, czynnie uczestniczył w akcji plebiscytowej, propagując ideę polskości. Był jednym z nielicznych w tamtym czasie wybitnych fachowców wojskowych. Znalazł się w swoim żywiole, mógł wreszcie wpływać na losy swego ukochanego Górnego Śląska. Prowadził Sekcję Polityki Górnego Śląska przy
delegacje TG „Sokół”, ZHP, organizacji społecznych, gospodarczych i spółdzielczych. Witano ich okrzykami: „Niech żyje Polska!”, „Niech żyje Górny Śląsk!” A poczytna na Górnym Śląsku gazeta „Katolik” w numerze 77 odnotowała: „W Lipinach witali wchodzące wojsko polskie pod generałem [Kazimierzem – Z.J.] Horoszkiewiczem: ławnik gminy Placek, a po nim ksiądz [kapelan powstańczy Franciszek – Z.J.] Palarczyk. Odśpiewano: Ciebie Boże chwalimy, po czym przemówili jeszcze imieniem powstańców: p. Kot, a następnie p. Folwarczny”.
Żołnierz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Do 1932 r. Białecki służył jako zawodowy oficer. 3 maja 1922 r. został zweryfikowany w stopniu kapitana ze starszeństwem z 1 czerwca 1919 r. i 1591 lokatą w korpusie oficerów piechoty, a jego oddziałem macierzystym był
75 Pułk Piechoty. W tym okresie poznał i poślubił Janinę Zakrzewską, związaną z PPS-em sympatyczkę Józefa Piłsudskiego, która 7 marca 1926 r. urodziła mu syna Rafała. Z wcześniejszego związku z Feliksem Łukaniewiczem miała dwie córki: Jolantę (ur. 15 VI 1920 r.) i Aldonę (ur. 2 VII 1921 r.). Z dniem 20 października 1924 r. kpt. Szymon Białecki został przeniesiony do Korpusu Ochrony Pogranicza. W lutym i marcu 1926 r. pełnił obowiązki dowódcy 5 baonu granicznego „Łużki”. Nazwa jednostki pochodziła od leżącej na północnej Wileńszczyźnie miejscowości Łużki, znajdującej się wówczas na obszarze województwa wileńskiego i będącej macierzystym garnizonem batalionu. W jego skład wchodziły: cztery kompanie piechoty, drużyna dowódcy batalionu i plu-
Umundurowanie podkomendnych kpt. Sz. Białeckiego, żołnierzy KOP
ton łączności. Według etatu liczył on 25 oficerów, 200 podoficerów i 603 szeregowców. Jego uzbrojenie stanowiły: 2 ciężkie karabiny maszynowe, 48 ręcznych km, 48 garłaczy, 439 karabinów, 280 karabinków i 32 pistolety. Środki transportu to 15 wozów taborowych, 1 motocykl i 7 rowerów. Długość ochranianego przez batalion kpt. Białeckiego odcinka granicy wynosiła 91 kilometrów. Była to ciężka i niebezpieczna służba, o czym bardzo szybko dowiedział się, pełniąc obowiązki komendanta baonu „Łużki”, o ile wcześniej nie czytał wiersza Artura Oppmana pt. K.O.P: Z niebezpieczeństwem twarzą w twarz, Bezsenne mając leże, Na pograniczu stoi straż, Co cię, Ojczyzno, strzeże. Wzdłuż ziem, zbroczonych polską krwią Na posterunku widzisz ją, Z bronią na pogotowiu. Może kresowa, cicha wieś
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
11
KURIER·ŚL ĄSKI
Odznaka Za Służbę Graniczną
Pracować, spać spokojnie, Bo w trzęsawiskach, w borach gdzieś K.O.P. czuwa, jak na wojnie. Jak w starej gwardii w chłopa chłop, Z palcem na cynglu stoi K.O.P., Stróżuje na pustkowiu. Myśl wytężona, wzrok i słuch, Od ziemi do gwiazd stropu – I Mohortowy żyje duch W rycerskim bractwie K.O.P.-u. Na północ patrzy i na wschód Wołodyjowskich dzielny ród, Wojsk polskich awangarda. Granica wschodnia II Rzeczypospolitej, mimo zawartego w Rydze traktatu pokojowego, jeszcze długo nie była spokojna. NKWD na kresowe strażnice dokonywało napadów, zabijano i porywano żołnierzy. Dobrze uzbrojone komunistyczne oddziały terrorystyczne siały zamęt i spustoszenie, dopuszczały się rabunkowych napadów na okoliczną polską ludność i urzędy. Według zestawienia opublikowanego na łamach rocznicowej „Jednodniówki KOP”, na przestrzeni roku 1924–1925 „odparto ogniem” 89 prób wdarcia się przez granicę zbrojnych band. Dlatego do nowo powstałej formacji wyznaczono starannie dobraną kadrę oficerską. Tak więc wybór na komendanta placówki KOP-u kpt. Szymona Białeckiego, cieszącego się opinią dobrego żołnierza, nie był przypadkowy. Warto zaznaczyć, iż nie był on jedynym Ślązakiem w tej formacji. W 1928 r. odznaczono go Krzyżem Walecznych. Na placówce KOP-u kpt. Białecki włączył się także w różne formy pracy oświatowej i kulturalnej dla żołnierzy. Był odpowiedzialny m.in. za organizowanie pogadanek i odczytów, inscenizacji teatralnych, wycieczek oraz kursów przymusowego nauczania w zakresie szkoły powszechnej. Były to próby zrekompensowania podkomendnym trudów 24-miesięcznej służby, o 6 miesięcy dłuższej niż w pozostałych formacjach. Służba na granicy była uciążliwa i trwała zwykle do ośmiu godzin dziennie, bez względu na warunki atmosferyczne i terenowe, porę dnia i nocy, do czego dochodziły jeszcze szkolenia i inne zajęcia służbowe i porządkowe. Ciągłe pogotowie i czujność konieczna w czasie pełnienia warty, przy ustawicznym zagrożeniu życia, wymagała od żołnierza stałego napięcia nerwowego. Warunki rozlokowania oraz pełnienia służby wymagały od niego szybkiej decyzji i dużej inicjatywy, od których zależało bezpieczeństwo granicy. Żołnierz Korpusu stykał się bardzo często z żołnierzem sowieckim i agitatorami komunistycznymi, przygotowanymi do destrukcyjnej pracy, mającej na celu wprowadzenie rozprzężenia w polskich oddziałach. Kpt. Białecki odpowiadał również za życie muzyczne (zespoły i chóry żołnierskie), urządzanie obchodów świąt wojskowych i narodowych oraz „teatry kinematograficzne” i bibliotekę.
Pod urokiem kresowej legendy Mohorta W tym czasie zapoznał się z postacią „sędziwego pradziada” Korpusu Ochrony Pogranicza, swojego imiennika, rotmistrza-oboźnego Szymona Mohorta, której propagatorem pośród żołnierzy KOP-u był. gen. Józef Olszyna-Wilczyński. Mohort prawie całe życie przesłużył „w pancernym znaku” i w Kawalerii Narodowej na kresach ukrainnych. W końcu swej służby wojskowej osiadł w stanicy pogranicznej, położonej w Ziemi Czehryńskiej, na prawym brzegu Dniepru, zwanej Żelaznym Ulem, gdzie czuwał z pistoletem i szablą „wiecznie jak żuraw na straży”, zajmując się w wolnym czasie uprawą roli. Bohater poematu Wincentego Pola po raz ostatni wziął udział w wojnie polsko-rosyjskiej w 1792 r. Wiadomość o bohaterskim jego zgonie podobno (według słów księcia Eustachego Sanguszki ze Sławuty) książę Józef
Pomnik marszałka Piłsudskiego wystawiony przez żołnierzy baonu KOP „Łużki”
Wigilia w kasynie baonu KOP „Łużki”
Poniatowski przyjął ze łzą w oku. Natomiast Józef Włast w swych Opowiadaniach historycznych z dziejów okolicy Słuczy podawał, że w Boruszkowcach („wsi na pół drogi z Połonnego do Lubaru”), przy wyjeździe z wąskiej grobli widział jeszcze w 1897 r. kurhan ze starym drewnianym krzyżem, w którym, według słów tamtejszych starych włościan, spoczywali polegli w tej bitwie, a wśród nich wielki „łycar” polski. Tak chwalebnie zakończył służbę Mohort, rycerz kresowy, ostatni na tatarskim, czyli „czarnym” szlaku rycerz Rzeczypospolitej, liczący co najmniej 83 lata. W tak sędziwym wieku – na koniu, w boju, z szablą i pistoletami w dłoniach. Kpt. Szymon Białecki i jego podkomendni mieli iść i poszli w jego ślady, w 1939 r. dzieląc tragiczne losy obrońców polskich stanic. W 1930 r. kpt. Białecki został przeniesiony z PUWFiPW do PKU Pszczyna. W latach 1930–1931 był kierownikiem I Referatu Administracji Rezerw i zastępcą komendanta Powiatowej Komendy Uzupełnień – Pszczyna, która podlegała Dowództwu Okręgu Korpusu Nr V i administrowała powiatami pszczyńskim i rybnickim. W tym czasie zajmował się racjonalnym rozdziałem rekruta oraz ewidencją i administracją rezerw i podlegał komendzie ppłk. piechoty Franciszka Pałkowskiego. W grudniu 1931 r. został zwolniony z zajmowanego stanowiska i oddany do dyspozycji dowódcy Okręgu Kor-
W dym prochu, łoskot strzałów, ognia błyskawice Żaden nam wał zachodni nie dawał osłony Przed atakami czołgów, a za schron lotniczy Miał polski piechur tylko drzew korony. Kpt. Szymon Białecki dostał się do niewoli i został poddany okrutnym torturom przez śledczych funkcjonariuszy NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk i Moskwę. Nie podzielił jednak losu oficerów zgrupowanych w Ostaszkowie, Starobielsku lub Kozielsku i zamor-
dokonali „selekcji” więźniów, wybierając młode kobiety i mężczyzn, których podejrzewali o udział w powstaniu. Tam prawdopodobnie zostały zamordowane siostry Rafała Białeckiego. Miejsce ich pochówku nie jest znane. Według relacji kuzyna, dr. Józefa Musioła, Niemcy zatrzymali jedną z sióstr, przyodzianą w wojskową panterkę, a druga do niej dołączyła, nie godząc się na rozdzielenie. Obie
Żołnierz KOP-u w sowieckiej celi
Młodzi obrońcy Grodna, wrzesień' 39
dowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski i Środkowy Wschód przez Iran, Palestynę, Egipt. W tym trudnym okresie założył koło Ślązaków spośród przebywających tam oficerów rezerwy w ośrodku w Tel Awiwie.
zostały spalone żywcem miotaczami ognia w bramie pobliskiej kamienicy. Tragedia Aldony ps. Ada i Jolanty ps. Jola wpisała się w dramat, jaki rozegrał się na Czerniakowie. 23 IX w godzinach porannych Niemcy opanowali ostatnie bastiony polskiej obrony na Powiślu. Do niewoli trafiło około 470 ostatnich obrońców Czerniakowa. Podczas masakry, która nastąpiła, Niemcy zamordowali tego dnia około 200 osób
znaczna część społeczności ukraińskiej i żydowskiej. Miejscowi Żydzi jako informatorzy stali się „dla NKWD nieocenionym wprost biczem przeciw ludności polskiej”. W Grodnie ich dywersyjne bojówki atakowały obrońców miasta: żołnierzy, milicjantów, ochotników cywilnych i harcerzy („Grodzieńskie Orlęta”), broniących pod komendą harcmistrza Brunona Hlebowicza linii Niemna. Rankiem 20 IX 1939 r. kolumnę czołgów zmierzającą na Białystok zawrócono na polecenie J. Stalina na Grodno i grupa Żydów komunistów, ku zaskoczeniu Polaków, od strony południowo-zachodniej wprowadziła ją, jak mówili „do swojego miasta”. Po zdobyciu przez Armię Czerwoną trzeciej stolicy Rzeczypospolitej, „rzucili się z całą furią na urzędy polskie, urządzali masowe samosądy”. Na Psiej Górce rozstrzeliwano cywilów i harcerzy. Na placu Hieronima Wołłowicza palono polskie książki. Pod Grodnem w bestialski sposób zamordowano dobrze znanego kpt. Białeckiemu oficera KOP-u, gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego i towarzyszącego mu adiutanta kapitana artylerii Mieczysława Strzemeskiego, po czym zmasakrowano ich ciała. Podobne sceny gwałtów i rozbojów rozgrywały się od miejscowości Łużki, gdzie kpt. Białecki dowodził baonem KOP-u, po Kołomyję, Trembowlę i Tarnopol. Sowietów witały bramy tryumfalne, portrety Stalina oraz czerwone flagi z sierpem i młotem. Widział też splą-
Juliusz Kossak, Mohort drzemie na drewnianym koniu
pusu Nr V. Z dniem 31 maja 1932 r. został przeniesiony w stan spoczynku. 20 grudnia tegoż roku przyznano mu Krzyż Niepodległości. Przez cały czas służby na Kresach utrzymywał bliski kontakt z rodziną. Podczas pobytów w Połomi zawsze odwiedzał grób poległego w powstaniu brata Teodora. W późniejszym okresie podczas tych wizyt towarzyszyły mu dzieci.
Między nazistowskimi Niemcami i czerwoną Rosją W latach 1932–1939 pracował w przemyśle węglowym. Zmobilizowany przed wybuchem II wojny światowej, odbył kampanię wrześniową 1939 r. Uniknął niemieckiej niewoli, by znaleźć się na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną. Doznał wówczas wstrząsu, będąc świadkiem sowieckich gwałtów i rabunków oraz zdrady, jakiej dopuściła się wobec II Rzeczypospolitej
drowane, puste sklepy z powybijanymi wystawowymi oknami. Obrazy te prześladowały go przez kolejne lata życia, mimo nowych bolesnych przeżyć. Stan jego duszy i umysłu we wrześniu 1939 r. oddawał wiersz: Mam tylko karabin, przy pasie i granaty Sześć ładownic naboi i bagnet na broni Bunkrami są tylko chłopskie stare chaty Nie mamy takich fortec jakie mają „Oni” Nie było setek armat, czołgów, samolotów Na czołg szliśmy z butelką benzyny i granatem Nie w okopach z betonu, a wśród wiejskich płotów W wieniec sławy wplataliśmy, nowe wielkie czyny Bo miałem mężne serce, wiarę w słuszność sprawy Za którą szedłem, walczyć o owych ziem granice Dla której w bój szedłem zażarty i krwawy
Hiobowe wieści Kpt. Szymon Białecki, dzieląc trudy i znoje żołnierzy Armii gen. Władysława Andersa, nie przeczuwał, jakie nieszczęścia spadną na rodzinę pozostawioną w kraju pod niemiecką okupacją. Starszy syn Rafał, pod pseudonimami: Podciep (w gwarze śląskiej znaczy podrzutek) i Krajan zaangażował się w działalność konspiracyjną. Jako starszy strzelec wszedł w skład struktur Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej – VIII Samodzielnego Rejonu Okęcie – 7. Pułku Piechoty „Garłuch” – III batalionu – 5. kompanii – plutonu 36. W powstaniu warszawskim walczył w szeregach 2 kompanii batalionu „Parasol”, przydzielony do zgrupowania „Radosław”. Jego szlak bojowy wiódł przez Wolę–getto–Stare Miasto. Poległ 19 VIII 1944 r. w ruinach getta, w okolicach pałacu Krasińskich. Ciężko rannego w szyję próbowała ratować starsza siostra Aldona, pełniąca obowiązki sanitariuszki batalionu „Parasol”. Niestety stan rannego był beznadziejny. Zmarłego brata zawinęła w dywan przyniesiony z pałacu Krasińskich i pochowała przy ul. Długiej razem z poległymi kolegami: st. strz. Stanisławem Banaszkiewiczem – „Piką”, kpr. pchor. Zbigniewem Olędzkim – „Zbyszkiem” i kpr. pchor. Jerzym Galewskim – „Jurem”. Nie tylko Rafał Białecki konspirował pod niemiecką okupacją, ale także obie jego siostry. Aldona Józefa, ps. Ada, związała się z Szarymi Szeregami (była druhną 62 Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej), następnie z Kedywem Komendy Głównej Armii Krajowej. Przydzielona najpierw do kompani „Pegaz”, od lata 1944 r. pełniła służbę w 3 kompanii batalionu „Parasol”. Jako studentce medycyny przydzielono „Adzie” funkcję sanitariuszki. W powstaniu warszawskim jej batalion wszedł w skład zgrupowania „Radosław”. Dzieliła więc los swoich przyjaciół walczących na linii Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Za odwagę i ofiarność została odznaczona Krzyżem Walecznych. Jej siostra Jolanta ps. Jola jako łączniczka 2 kompani batalionu „Parasol” (zgrupowanie „Radosław”) w powstaniu warszawskim również odbyła szlak bojowy: Wola–Stare Miasto–kanały– Śródmieście–Górny Czerniaków. Obie siostry ostatni raz były widziane po upadku Czerniakowa, 23 IX 1944 r. w Al. Szucha. Ocalałych cywilów oraz AK-owców, którzy zdołali zamaskować się w tłumie, popędzono do siedziby Sipo. Wówczas gestapowcy ponownie
Notatka kpt. Sz. Białeckiego na odwrocie fotografii, styczeń 1945 r.
– żołnierzy AK, łączniczki, sanitariuszki oraz młodych mężczyzn podejrzewanych o udział w powstaniu. W pobliżu domu Solec 53 powieszono na pasach transmisyjnych 14 jeńców – w tym księdza Józefa Stanka „Rudego” (kapelana Zgrupowania „Kryska”) oraz pięć sanitariuszek. Rozstrzelano tam także porucznika Stanisława Warzeckiego „Jerzego Szumskiego”. Kolejnych 30 powstańców powieszono w pobliżu przystani KS „Syrena”. Zamordowano również kilku rannych ukrywających się na statku „Bajka”. Oddziałami SS mordującymi ostatnich obrońców Czerniakowa dowodził major Kurt Fischer (szef sztabu gen. Heinza Reinefartha, w latach 1951–1967 burmistrza Westerlandu i posła do Landtagu Szlezwika-Holsztynu), po wojnie szef policji w Kassel. Rzeź Czerniakowa była kolejną niemiecką zbrodnią. 30 VIII 1944 r. rządy USA i Wielkiej Brytanii zgodziły się uznać oficjalnie Armię Krajową za integralną część Polskich Sił Zbrojnych, której przysługują pełne prawa kombatanckie. W odpowiedzi na te międzynarodowe postanowienia 3 IX 1944 r. Deutsche Nachrichtenbüro nadało komunikat, w którym ogłoszono, iż również Niemcy uznają prawa kombatanckie żołnierzy AK. W rzeczywistości wzięci do niewoli powstańcy byli niemal bez wyjątku mordowani – bez względu na płeć i stan zdrowia. Nie zmieniał tego fakt, że żołnierze AK prowadzili walkę w sposób otwarty i posiadali przewidziane prawem oznaki żołnierskie – a więc walczyli zgodnie z konwencją haską. Z kolei powstańcze łączniczki
i sanitariuszki padały ofiarą okrutnych gwałtów. Regułą stało się mordowane rannych w powstańczych szpitalach wraz z personelem medycznym. Zabójstwom i grabieżom towarzyszyły gwałty na kobietach spośród ludności cywilnej. Brutalnym i ludobójczym działaniom niemieckim w stolicy towarzyszyły równie ohydne poczynania Armii Czerwonej na Kresach, a ich odzwierciedleniem była tragedia ludności cywilnej i żołnierzy AK Okręgu Wileńskiego i Lwowskiego, a później Lubelszczyzny i Podlasia. Hiobowe wieści z Kresów i walczącej Warszawy dochodziły także do żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Kpt. Szymon Białecki w styczniu 1945 r. na odwrocie swojej fotografii sporządził odręczną notatkę: „Po zamordowaniu Warszawy przez »sprzymierzeńców« i własnych zdrajców – na horyzoncie politycznym ciemne, ołowiane chmury. Kraj zalewają dzikie hordy mongołów, niszcząc, gwałcąc i rabując. Wokół szerzy się małoduszność i zdrada. Trzeba trwać i walczyć choćby i przeciw nadziei”. Nadzieję tę ostatecznie odebrały mu postanowienia wielkich mocarstw w Jałcie, Teheranie i Poczdamie. Wielu żołnierzy z racji rodowodu kresowego nie miało dokąd wracać. Ich uczucia i emocje dobrze wyraziła we Wspomnieniach wojennych Karolina Lanc korońska, hrabianka, nauczycielka akademicka Uniwersytetu Jana Ka-
Kpt. Szymon Białecki w mundurze PSZ
zimierza we Lwowie, żołnierz Armii Krajowej, więźniarka stanisławowskiego gestapo i obozu koncentracyjnego Ravensbrück, oficer prasowa 2 Korpusu Polskiego Polskich Sił Zbrojnych, po 1945 r. najszerzej rozpoznawalna działaczka Polonii we Włoszech, inicjatorka i współzałożycielka Polskiego Instytutu Historycznego w Rzymie, pisarka, członek założyciel Polskiego Towarzystwa Naukowego na Obczyźnie i członkini Polskiej Akademii Umiejętności.
Zakończenie Mimo iż ojcowizna kpt. Szymona Białeckiego była w granicach PRL-u, to jednak los oficerów PSZ, a w szczególności podkomendnych gen. Władysława Andersa, w nowej rzeczywistości politycznej był godny pożałowania. Jako ostrzeżenie dla Białeckiego mogły posłużyć „perypetie” asa lotnictwa i kawalera Złotego Krzyża Virtuti Militari, Stanisława Skalskiego, który, gdy w 1947 r. wrócił do Polski, został przez władze komunistyczne oskarżony o zdradę i skazany na karę śmierci. Wielu jego towarzyszy broni trafiło na długie lata do więzień Urzędu Bezpieczeństwa. W tej sytuacji kpt. Białecki pozostał na emigracji. Jego organizm, wycieńczony trudami wojennymi, odmówił mu posłuszeństwa i uniemożliwił powrót do kraju. Szymon Białecki zmarł 30 X 1948 r. w brytyjskim Szpitalu Wojskowym we Wraxham, gdzie został pochowany na miejscowym cmentarzu. K Ilustracje: 1, 10 – Biblioteka Śląska w Katowicach; 4, 11 – Jednodniówka K.O.P. 1924-1929; pozostałe: pamiątki rodzinne dr. Józefa Musioła, siostrzeńca kpt. Szymona Białeckiego
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
12
U
rodziła się w przededniu wojny (18 lutego 1939 roku) we wsi Bucniów pod Tarnopolem, a pożegnaliśmy Ją w gronie najbliższych i wielu przyjaciół 22 sierpnia 2019 roku na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jak opowiadała, Jej wczesne dzieciństwo było w miarę normalne, mimo naznaczenia wojną, szczególnie okrutną na tamtych terenach. Najpierw wkroczenie wojsk radzieckich, później niemieckich i znowu sowieckich. A także atak UPA, na szczęście nieudany, na ich dom. Ojciec działał w AK, w domu ukrywano zbiegów. Koszmar, który zostawia bolesne ślady w pamięci na całe życie. Zapytałam Ją kiedyś, czy nie myślała o tym, żeby odwiedzić strony swego dzieciństwa. Stanowczo zaprzeczyła. Nie chciała tam już wracać. Zwłaszcza, że po wojnie Jej rodzina podzieliła tułaczy los repatriantów – koszmarne warunki przesiedleń, życie w barakach, głód, poniewierka. Najpierw Bytom, potem Kluczbork, aż wreszcie rodzina Brodzkich osiadła w Krakowie, próbując względnie normalnie żyć. Po studiach filozoficznych na UJ Teresa przyjechała na Śląsk i została już tu do końca, pozostając jednak związana z Krakowem. Rodzinnie i intelektualnie. Z rodziną łączyły ją silne więzi, opiekowała się ojcem, matką, otaczała miłością siostry i siostrzenice. W ostatnich latach życia, gdy słabły siły i zdrowie, mogła liczyć na rodzinną pomoc i życzliwość. Także na najbliższych przyjaciół. Zwłaszcza na Kamilę Sokołowską i małżeństwo Dorotę i Przemka Miśkiewiczów. Każdego roku organizowała niezwykłe spotkanie. Zgodnie w wyniesioną z domu rodzinnego tradycją (mimo, że była agnostykiem), każdego roku 6 stycznia, w dniu Wigilii prawosławnych Świąt Bożego Narodzenia, zapraszała na wieczerzę do swego katowickiego mieszkania przy ul. Kochanowskiego swoich przyjaciół. Mieliśmy zaszczyt wraz z mężem należeć do tego grona.
3 maja 1815 roku na mocy traktatu rosyjsko-austriacko-pruskiego zostało utworzone Królestwo Polskie zwane potocznie Kongresówką. Utworzone decyzją kongresu wiedeńskiego polskie państwo, proklamowane 20 czerwca 1815 roku, miało pozostać pod kontrolą rosyjską, oddane „na wieczne czasy w ręce Najjaśniejszego Cara Wszechrosji”.
Taki pieniądz był za Sasa Tadeusz Loster
ILUSTRACJE ZE ZBIORÓW AUTORA.
I
stniejące w latach 1815–1832 Królestwo posiadało własną konstytucję, Sejm, wojsko, monetę i szkolnictwo, co do złudzenia przypomina status PRL-u. Poza tym każdy imperator Rosji miał być równocześnie królem Polski. Taki tytuł dodał sobie tuż po 1815 roku car Rosji Aleksander I, choć nie uznał za konieczne koronowanie się na króla Polski. Dopiero po jego śmierci (1825) wstępujący na jego tron Mikołaj I, 24 maja 1828 roku, podczas ceremonii koronacyjnej na Zamku Królewskim w Warszawie nałożył osobiście na swoją głowę koronę cesarską Anny Iwanowny z 1730 roku. Należy przypomnieć, że koronę królów polskich służącą do koronacji potajemnie zniszczyły władze pruskie. Kilka lat po utworzeniu Kongresówki została naruszona przez Rosję suwerenność państwa. Swobody obywatelskie gasły z powodu coraz ostrzejszej polityki caratu. Konstytucja była łamana przez Namiestnika, Wielkiego Księcia Konstantego. Od 1825 roku utajniono obrady sejmu, a społeczeństwo było zastraszane rozbudowaną siatką konfidentów. Rok 1830 zapowiadał się fatalnie dla Królestwa Polskiego. Zły stan zbiorów, drożyzna, zmniejszenie eksportu sukna i produktów górniczo-hutniczych – wróżyły ciężkie czasy. Spowodowany tym wzrost cen i bezrobocie zapowiadały ferment wśród biedoty. W lipcu w Paryżu wybuchła rewolucja, a miesiąc później rozpoczęło się powstanie Belgów przeciw Holendrom. Pogłoski, że armia polska będzie wykorzystana do tłumienia rewolucji na Zachodzie, siały niepokój wśród społeczeństwa. W tych warunkach dojrzewał spisek Wysockiego. Wieczorem 29 listopada 1830 r. wybuchło powstanie, w grudniu objął dyktaturę gen. Józef Chłopicki. Wzrost patriotycznych nastrojów społeczeństwa zmusił Sejm do uznania powstania za narodowe, a 25 stycznia 1831 roku parlament podjął jednomyślną uchwałę o detronizacji noszącego tytuł króla polskiego Mikołaja I. Decyzja ta spowodowała zmiany ikonograficzne dostosowanych do ustroju politycznego monet, które w okresie autonomii, czyli przed wybuchem powstania, opatrzone były popiersiem „króla polskiego” – cesarza Rosji oraz dwugłowym orłem cesarstwa z orłem polskim na jego piersiach. Już 10 lutego 1831 r. dyrektor mennicy otrzymał polecenie wykonania nowych stempli menniczych, a od
KURIER·ŚL ĄSKI
Awers i rewers powstańczej monety 2 zł, z prawej: przytarta moneta 2 zł noszona po powstaniu jako patriotyczny wisiorek
marca mennica warszawska biła nowe monety z godłem rządu powstańczego: dwupolową tarczą z Orłem i Pogonią na awersie i znakiem wartości na rewersie. Monety miały następujące wartości: 3 grosze z miedzi, 10 groszy bite w słabym srebrze oraz srebrne 2 i 5 zł. Na obrzeżu monet pięciozłotowych umieszczono napis „Boże zbaw Polskę” – (najkrótszą modlitwę za Polskę). Nazwa państwa ‘Królestwo Polskie’ nie została zmieniona. Mennica warszawska biła również złotego dukata wzorowanego na dukacie holenderskim, uznawanego w tamtych czasach powszechnie na międzynarodowym rynku pieniężnym. Monety te, emitowane przez czterokrotnie zmieniające się rządy powstańcze, są jedynym pieniądzem suwerennej państwowości polskiej w XIX wieku – pierwszym po 1795 r. i ostatnim przed 1918 r. Niewiele polskich monet doczekało się opisu poetyckiego. Jedną z takich monet jest srebrna powstańcza dwuzłotówka. Opis tej monety znalazł się w wierszu Dziad z Korony, umieszczonym w zbiorze wierszy Wincentego Pola pt. Pieśni Janusza, wydanym w 1833 roku. Ten zbiorek wierszy znanego poety okresu romantyzmu jest poetycznym opisem zdarzeń z powstania listopadowego, w którym poeta uczestniczył
Z Teresą spotykałam się nie tylko 6 stycznia. Czasem (żałuję, że zbyt rzadko) umawiałyśmy się po prostu na kawę. Była świetnym rozmówcą. Pozbawiona egzaltacji, trzymała się konkretów. Była par excellence filozofem. Obie miałyśmy losy pokręcone przez komunę, ale Jej był szczególny. Jako magister filozofii po studiach trafiła do Gliwic w ramach odpracowywania stypendium. Najpierw była nauczycielką szkoły podstawowej, potem zatrudniła się w Studium Nauczycielskim, aż została pracownikiem naukowym na Politechnice Śląskiej. Jednakże praca naukowa z otwartym przewodem doktorskim została przerwana. Z „wilczym biletem” zwolniono Ją z pracy. Powód? Przekonania polityczne. Oznaczało to, że na dalszą pracę naukową i dydaktyczną na wyższych uczelniach nie miała szans. Jej podania o pracę odrzucił zarówno Uniwersytet Śląski, jak i Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Opolu. Mimo tego 4 lata później obroniła doktorat na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Podczas któregoś z naszych spotkań wyznała, że otrzymała propozycję pracy na UŚ w 1982 roku. Ale gdy dowiedziała się, że to etat po relegowanym z uczelni w stanie wojennym pracowniku, zrezygnowała. Życie płata figle, bo tym usuniętym pracownikiem byłam ja. Nie znałyśmy się jeszcze wtedy. Potem, po latach porównywałyśmy treść naszych zwolnień. Teresę zwolniono w 1977 roku z uwagi na „niezadowalające postępy w pracy ideowo-wychowawczej oraz brak nadziei na ich poprawę”, mnie w 1982 za „negatywne oddziaływanie wychowawcze na studentów”. Ja także, pracując poza uczelnią, obroniłam pracę doktorską z filozofii. Żartowałyśmy z Teresą, że w nauczaniu filozofii tkwić musiała wielka moc sprawcza, skoro komuniści tak jej się bali. Po zwolnieniu Teresa zatrudniła się najpierw w Zakładzie Wychowawczym i Domu Dziecka nr 1, gdzie pracowała z młodzieżą upośledzoną umysłowo, a po dwóch latach w ZOZ w Zabrzu.
i walczył na Litwie w korpusach generałów Giełguda i Chłapowskiego, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
K
iedyś bardzo popularne i śpiewane Pieśni Janusza obecnie popadły w zapomnienie, choć pieśń Mazur śpiewana jest przez Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze, do wiersza Śpiew z mogiły muzykę napisał Fryderyk Chopin, a ognisty mazur ze słowami wiersza Krakusy przypomina nam co roku wybuch powstania. Warto w całości przytoczyć ten jeden z piękniejszych wierszy z tomiku Wincentego Pola, którego akcję poeta umieścił bezpośrednio przed wybuchem powstania na Litwie: Dziad z Korony Zdala słychać wiejskie dzwony, Zaszczekały psy wieczorem, A ku karczmie wlókł się borem, Z poza Niemna dziad schylony. W dzień świąteczny w karczmie ludzie, odpocząć trza po trudzie; Zagorzały i łuczywa, Ale z ludzi nikt nie śpiewa; Wszyscy milczą choć przy trunku, Wszyscy smutni chociaż tłumnie, W koło wojna! Człek w frasunku; Bo dziś żyje, jutro w trumnie. Wszedł do karczmy dziad schylony, Skłonił głowę ludziom nisko,
Rzekł: „Niech będzie pochwalony!” I stał sobie przy drzwiach blisko. „Zkąd – to dziadku Bóg prowadzi? Ponoś obcy w naszej stronie?” „Nie! Nie obcy gdyście radzi, Dziad tam w domu gdzie stos płonie”. I siadł sobie przy kominie, Spojrzał zwolna w wszystkie strony, Jak-by pytał o drużynie, I rzekł; „tak jest, ja-m z Korony”. – „Co tam słychać, chciej powiedzieć!” „Cóż tam?” – wszyscy go pytali – „Ha! Co słychać chcecie wiedzieć? Zapytajcie się Moskali! Odkąd, dzieci! Świat ten światem, Odkąd Polszczą Polszcza dawna, Jako dziś nie była sławna! Jest zwycięstwo i cześć z ludem, Bo lud wzburzył się od roli; Lecz nie ludem ale cudem Dźwiga Polskę BÓG z niewoli!” „Dzięki BOGU Najwyższemu!” – Wszyscy razem zawołali, I przynieśli jeść staremu, I do niego przypijali. „Dzięki wam za boże dary! Na znak że was sobie ważę, to i ja wam coś pokażę; Czasem cacko ma i stary”. – Rzekł, i dobył pieniądz z pasa – A czy znacie pieniądz taki? Taki pieniądz był za Sasa. Patrzcie dobrze na te znaki!
To dwa złote nowe, nasze. Patrzcie, to jest znak POGONI, A to polskie bujne ptasze. Ptak już wzleciał! Nad Koroną, Górnie wzleciał! Lecz POGONI Coś nie widać na tej błoni, Litwa sobie drzyma pono”. Rzekł, i spojrzał śmiało kołem: Młodzi oczy pospuszczali, Z nachylonym stali czołem, A on tak im mówił dalej: „Jako tutaj do połowy POGOŃ razem z ORŁEM leci, Tak potrzeba i nam dzieci Dłoń i serca łączyć znowu. I ja-m Litwin, Litwin z rodu, I nie zawsze z torbą chodził, Byłem młody, a za młodu Już w te piersi Moskal godził. Pod Karolem Radziwiłem, Przed półwiekiem już służyłem, I w Koronie i na Litwie Przez lat siedem byłem w bitwie. Pod Pułaskim byłem potem W oblężeniu Częstochowy. – Kraj się zalał krwawym potem, Jak nie stało Jego głowy. – Tam straciłem nogę prawą, Nasi legli nie bez części, Bo też bój się toczył krwawo! Pan Pułaski znikł bez wieści. Znikł Pułaski – Wola Boża! Kraj rozdarto na kawały, A od morza aż do morza Podniósł lament naród cały. Co się odtąd w kraju działo Wy niewiecie; – lecz ja pomnę: Ziemia ludziom rodzi mało, Wieki naszły wiarołomne, W gruzach legły zamki stare, I kościoły i klasztory, Syzma ciśnie naszą WIARĘ, A kozacy palą dwory; Ale w BOGU ufność nasza! On powróci szczęście Litwy! Kto dziś młody do pałasza, A kto stary do modlitwy! Jam ostatnie siły zebrał, Z dalekiego idę grodu: Za Ojczyznę krew za młodu, A dziś niosę com wyżebrał. Byłem znowu w Częstochowie, – Jest tam obraz pełen cudu, Co powraca chorym zdrowie, I przyjmuje wota ludu. – Tam złożyłem na ołtarzu Taki pieniądz na ofiarę, I płakałem na smentarzu Za poległą BARSKĄ WIARĘ. Teraz – coś wam Litwin powie? MATKĘ BOSKĄ sławną w świecie Ostrobramską znacie przecie? Otóż idę ku Wilnowi. Dzieckiem z matką tam bywałem
Mówiliśmy o niej „świecka święta”. Dlaczego? Ze względu na prawość charakteru śp. Teresy, Jej mądrość, uczciwość, solidność, altruizm, solidarność, patriotyzm… Była – jakże ciągle trudno mówiąc o Niej używać czasu przeszłego – z pokolenia, które odchodząc, w jakiejś mierze pozbawia świat wartości, które stanowią o sile i prawości charakterów właśnie.
Pamięci Teresy Jasińskiej-Brodzkiej Mirosława Błaszczak-Wacławik
Zawsze była niepokorna, mogła zrozumieć zachowań reagowała na nieprawiddziałaczy regionalnych strukłowości, śmiało nazywając tur. Bo przecież niby wszystkim rzeczy po imieniu. W 1980 chodziło o to, żeby zbrodnie koroku organizowała Solimunistyczne nagłaśniać w prasie darność i została wybrana prasę podziemnej i poprzez zaprzewodniczącą Komitetu chodnie media. A jednak… ZnoZakładowego. 13 grudnia wu pomocna okazała się mec. 1981 została internowana Teresa Kurcyusz, która pośred(obozy w Lublińcu, Darniczyła w nawiązaniu kontaktu łówku i Gołdapi), a gdy z Markiem Antonim Nowickim po przeszło pół roku zoz Komitetu Helsińskiego. I tak od Teresa Jasińska-Brodzka, Kamila Sokołowska i Mirosława stała zwolniona, przeszła Błaszczak-Wacławik 1984 r. Teresa rozpoczęła działalFOT. Z ARCHIWUM AUTORKI do działalności podziemność w ramach Komitetu Helsińnej. Współpracowała ze strukturami adwokatów i na procesy ludzi Solidar- skiego, który tworzył listy represjoregionu i pomagała ludziom, roznosząc ności. Najwięcej informacji dostarczała nowanych z całego kraju. Ewidencje zapomogi (także pieniądze) i zajmując zrazu mecenas Teresa Kurcyusz (dzisiaj przekazywano środkom masowego się kolportażem wydawnictw podziem- sędzia Krajowej Rady Sądownictwa), przekazu za granicą. Również lista nych. Równocześnie dojrzewała w niej zasłużona dla podziemia adwokat lat Teresy odczytywana była w „Głosie myśl, że to, co się dzieje, należy zapisać, osiemdziesiątych. Później doszły inne Ameryki”. Raport liczył kilkaset stron zarejestrować, utrwalić. Chodziło prze- kancelarie. Opracowała cały system maszynopisu, zaczynał się od wykazu de wszystkim o represje. A fala areszto- ewidencji. Pracę prowadziła bardzo „pomordowanych, zranionych i pobiwań, procesów, zatrzymań, prześlado- systematycznie i w sposób uporząd- tych”, a większość raportu zajmowała wań i przemocy wzmagała się. kowany. Nie tylko nazwiska i repre- lista internowanych. Olbrzymia lista. sje, ale numery spraw sądowych, na- Wszakże w regionie śląskim interracając z obozu w Gołdapi, zwiska sędziów, prokuratorów. Gdy po nowano około dwóch tysięcy osób, sporządziła listy interno- latach fachowcy czytali Jej ewidencję, a Teresa dotarła do 1500 nazwisk! wanych. Sporo osób robiło nie mogli uwierzyć, że było to dzieło W 2017 roku przekazała swój raport wtedy takie listy. Jednak tylko Teresa właściwie jednego człowieka. Teresa do Śląskiego Centrum Wolności i Sopoza strukturami podziemnej Solidar- realizowała je w jakże posępnych la- lidarności. ności, właściwie w pojedynkę, zaczę- tach osiemdziesiątych. Samodzielna Do końca walki z komuną poła tworzyć ewidencję internowanych. ewidencja represji tworzona w czasie zostawała czynna. Angażowała się Każdy mógł wpaść na taki pomysł, po- wszechobecnych represji! Dla wielu w roku 1988 jako członek sztabu wtarzała po latach. Może i takie pomy- rzecz nie do wyobrażenia. wspomagającego strajki, brała udział sły rodziły się w niejednej głowie, ale Zwłaszcza że Teresa pracowała w manifestacjach w Jastrzębiu i Katoich realizacja wymagała odwagi, roz- poza strukturami podziemia. Ba, Re- wicach, pomagała w pracach Komitewagi, cierpliwości, wytrwałości i de- gionalna Komisja Wykonawcza „S” nie tów Obywatelskich przed wyborami terminacji. Najpierw zebrała listy od wyraziła zgody na publikację Jej opra- w 1989 roku. Mimo że była przeciwznajomych, potem zaczęła chodzić do cowań. Jeszcze po latach Teresa nie niczką kompromisu okrągłostołowego
W
W bramie-m uczył się pacierza, Tam mą matkę pożegnałem, Gdy mnie wzięto na żołnierza. Długom w świecie się mozolił, Pragnę umrzeć w swojej stronie. Dziś, gdy PAN BÓG mi pozwolił Ujrzeć Orły i Pogonie, Chcę ten pieniądz zlany łzami, Wnieść ze skruchą do karbony, Wezwać rzewnie jej obrony; A KRÓLOWA POLSKI, LITWY Może przyjmie te modlitwy, I zlituje się nad nami!” Rzekł, i zakrył łzawe oczy, Starzy razem z nim płakali, A parobcy, na uboczy, Z cicha na coś się zmawiali. Tak noc zeszła – Gdy odniało, Dano w rękę grosz starcowi, Całe sioło go żegnało, A on ruszył ku Wilnowi. I gruchnęły wnet pogłoski, Że nad Niemnem straż wybito: Siedemnastu uszło z wioski, Opłaciwszy wrogom myto; Ale nikt nie pytał po co W Augustowskie poszli bory, Bo zabrali, idąc nocą, Ostre kosy i topory.
P
o kapitulacji Warszawy 9 września 1831 r. i opuszczeniu granic Królestwa Polskiego przez Sejm i Rząd Narodowy powstanie zaczęło chylić się ku upadkowi. Utworzony przez władze carskie Rząd Tymczasowy zaczął ściągać z rynku pieniądze powstańcze za pośrednictwem kas skarbowych, do których ludność wpłacała podatki. W ten sposób w latach 1832– 1838 wycofano z obiegu i przetopiono około 45% niechcianych i drażniących Rosję monet z Orłem i Pogonią. Monety Rządu Narodowego rozpoczęły jednak po powstaniu nowe życie – jako pamiątki patriotyczne. Przechowywane przez ludzi, w znacznej liczbie przetrwały do czasów obecnych, mimo, że władze carskie wydały na nie wyrok skazujący na zagładę. Karierę zrobiła zgrabna i nieduża dwuzłotówka. Często noszono ją z dolutowanym uszkiem jako medal zawieszony na biało-czerwonej wstążeczce, służyła też do wykonywania biżuterii patriotycznej, bransoletek, spinek do mankietów, wisiorków przy zegarkach. Często lutowano ją do tabakierek lub wykonywano z niej denka srebrnych kubków, na których widniały napisy „Boże zbaw Polskę” lub „Pamiątka z 1831 r.”. Te patriotyczne pamiątki przechodziły z pokolenia na pokolenie, podtrzymując wolę walki o niepodległą Polskę. K
i nie głosowała w wyborach, to jednak chciała pomóc, by wybrano ludzi przyzwoitych. Przynajmniej uznawanych za przyzwoitych.
W
III RP nie zwolniła i nadal pracowała na rzecz wolności i utrwalania pamięci. Była członkiem Społecznego Komitetu Pamięci Górników KWK Wujek Poległych 16 Grudnia 1981, w latach 1990–1992 przewodniczącą, następnie członkiem Prezydium Zarządu Wojewódzkiego Porozumienia Centrum, a w latach 1997–2009 członkiem Stowarzyszenia Represjonowanych w Stanie Wojennym Regionu Śląsko-Dąbrowskiego. W 2009 roku została Odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1997 roku powstało Stowarzyszenie „Pokolenie” i Teresa rozpoczęła drugie wielkie dzieło swojego życia – dokumentację podziemia lat 80. Ruszyła w świat, przeprowadzała ankiety i wywiady, rozmawiała z ludźmi podziemnych struktur. I skrupulatnie notowała. Spędzała godziny i dni w IPN, wertując dokumenty. Spod jej pióra wychodziły kalendaria, biografie, opisy podziemnych gazet, czasopism, ulotek. Brała udział w konferencjach i spotkaniach. Jest między innymi jednym z autorów kalendarium w książce XX lat Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, opracowała wiele haseł w kolejnych tomach Encyklopedii Solidarności. Była tytanem pracy. Pracowała społecznie, zawsze bezinteresowna, pomocna, życzliwa. Ale przy tym stanowcza, uparta. Reagowała na kłamstwo i głupotę. Tu była nieustępliwa. Śp. Teresę Jasińską-Brodzką zapamiętamy jako osobę trzeźwego umysłu i niezwykłego poczucia humoru. To pozwalało Jej w jakiejś mierze patrzeć z dystansem na współczesną Polskę. Odzyskaniu niepodległości i wolnej Polsce poświęciła swoje siły, talent, wiedzę i zdrowie. W pamięci przyjaciół pozostanie świecką świętą… K
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
13
KURIER·ŚL ĄSKI
Zerwane kontakty z naturą Gimnazjaliści stanowili dotąd większość uczestników „Lipy”. Wraz z upadkiem gimnazjów w Polsce diametralnie zmniejszyła się ilość tekstów nadsyłanych na przegląd. Teraz jest ich ponad 700, podczas gdy w poprzednich latach bywało 1500–2500. Na mniejszą ilość „lipowiczów” wpłynęła także pandemia, podczas której uczniowie – w pewnej mierze –utracili kontakt z nauczycielami i przede wszystkim ze szkołą. Niepokoi ponadto już od kilku lat inne zjawisko. Jeszcze trzy czy cztery lata temu bardzo dużo, jeśli nie najwięcej, było tekstów poświęconych przyrodzie. Pisały je zwłaszcza dzieci w młodszym wieku szkolnym oraz młodzież gimnazjalna. Obecnie teksty o naturze są wyjątkowe. Zwłaszcza brak utworów poświęconych florze. Fauna obecna jest w nielicznych wierszach i prozie o zwierzętach domowych. Wydaje się, że młodzi ludzie nie wychodzą już z nauczycielami szkół podstawowych zobaczyć, czy przyszła wiosna lub jak cudownie barwi nasz świat jesień. Brak kontaktu z naturą jest groźny dla człowieka (a zwłaszcza dla twórcy) m.in. dlatego, że powoduje zanik zdolności zdziwienia światem. Tracimy jedno ze źródeł energii poetyckiej. Najpoważniejsze źródło inspiracji. Zrywamy związki z przyrodą. Zamiast posługiwać się kodem naturalnym przy pomocy zmysłów, wyczulonych onegdaj na naturę, tracimy zapach, wzrok, słuch, dotyk. Obcujemy tylko z kodem sztucznym, cywilizacyjnym – poprzez ekran, czy wręcz z ekranem komórki, komputera, już nawet nie telewizora. Stajemy się ślepi, głusi, nie czujemy innych. Nie znamy ich potrzeb. Nie współczujemy. Nie ma czterech pór roku, jest tylko jedna – pora telewizora, czy raczej komputera. Nie ma natury, więc wszystko, co sztuczne, staje się dla nas środowiskiem… naturalnym. Dzieci reagują na ten świat, próbując go rozszyfrować, ale szyfr jest jednoznacznie tragiczny. Emilia Albertusiak z VI klasy Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I st. im. Stanisława Moniuszki w Katowicach powiada, że nawet krople naszych łez pochodzą z ekranu: – (…) szklane krople na dłoni/ biegną bez opamiętania// (…) rozmazane oczy szukają światła/ znajdując tylko ciemność/ okrutną codzienność// tę która wszystkich dogoni Sztuczność kojarzy się ze szkłem także Adzie Galant, wielokrotnej laureatce Lipy, uczennicy II klasy LO w Lublinie: Pokazała to w wierszu Szklani ludzie: codziennie widuję tylu szklanych ludzi żyją obok mnie oplatając się szklaną ciszą chyba tylko ja słyszę ich wołanie mimo to nie podchodzę z obawy że ich roztrzaskam
XXXVIII Wojewódzki i XXIV Ogólnopolski Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa ’2020” pod patronatem prezydenta Bielska-Białej znów wspaniale zaowocował. Co prawda ze względu na kłopoty szkolnictwa – związane głównie z pandemią i likwidacją gimnazjów – prace literackie na „Lipę” nadesłało zaledwie 290 autorów z całej Polski.
Smaczne owoce „Lipy” Jan Picheta
Jeszcze w ub. roku laureaci mogli spotkać się z organizatorami i jurorami „Lipy” MATERIAŁY PRASOWE ORGANIZATORA: SM "ZŁOTE ŁANY" W BIELSKU-BIAŁEJ.
Kontakt z ludźmi, którzy świata nie widzą za szklaną powłoką ekranu jest niemożliwy, żadne uczucie do nich nie przemówi. Każdy krok w ich kierunku to katastrofa. Nie mogą już żyć poza swoim środowiskiem. Sylwia Plath pisywała o zamknięciu pod kloszem. Metaforę szklanych ludzi można także rozumieć w podobny sposób. Żyjemy bowiem – każdy z osobna – pod szkłem, gdyż kontakt z innymi napawa lękiem. Pandemia spowodowała, że nawet ci, którzy chcą obcować z przyrodą, nie mogą tego robić, bo albo zamyka się lasy i parki, albo nos i usta: (…) mój oddech nie wypełnia płuc/ stłamszony kawałkiem słabej jakości bawełny/ nie pozwala chłonąć zapachu ciepłego wiatru i tulipanów – jak twierdzi uczennica VIII klasy z Międzyrzeca Podlaskiego, Małgorzata Chodyka. Naturalny pęd poznawczy do świata przyrody zyskał w zarazie kolejnego przeciwnika: niewidzialna procesja zmiany z kostuchą w oddali/ zmierza do świata tylko na ekranie monitora/ ograniczającego moją ciekawą wszystkiego wrażliwość/ Może czekała na mnie gdzieś miłość mojego życia/ Druga połówka pomarańczy albo truskawki/ O ciepłym dotyku czułych dłoni (…) Zniewolenie administracyjnymi decyzjami władz dodatkowo ogranicza możliwości wyboru innych opcji życiowych. Pozostaje ekran monitora… i ucieczka do miłości.
jeden oddech – gdyż młodzi ludzie są mistrzami w operowaniu poetyckim skrótem. Podobną poetykę widzimy w wierszu bez tytułu Aleksandry Kocot z VI klasy SP nr 36 w Bytomiu: krzyk serca krzyk myśli krzyk duszy krzyk umysłu noc taki hałas a Ty się nie budzisz
Groza świata Poza miłością – tym, co emocjonuje młodych ludzi pióra, jest groza świata stworzonego przez dorosłych. Niestety w obliczu zagrożenia koronawirusem pojawia się krzyk rozpaczy. Bartosz Kozak z VII klasy SP nr 26 w Gliwicach widzi nasz świat tak, jakby był już po wielkim kataklizmie. Oto fragment jego Bezpiecznego świata: mój bezpieczny świat/ co miał przetrwać/ tysiąc lat/ dziś/ to już tylko bilans strat/ na piasku ślad Sprzeciw wobec świata dorosłych wyrażają dzieci w sposób otwarty, np. Nikola Wojtusiak z V kl. SP TS im. M. Lutra w Bielsku-Białej w wierszu Konstytucja Wersów zakazanych znowu stosy płoną Palą je prawnicy Palą politycy Za kilka lat dzieciom naszym ktoś
Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą. Tylko miłość Tak było zresztą, choć oczywiście nie w tak dużym stopniu, w początkowych latach „Lipy”. Tak jest obecnie: Oto „fragment” – wiersz Nel Dąbrowskiej z VII klasy POSM w Katowicach: kazałeś mi znaleźć kogoś takiego jak ty kazałeś zamienić ciebie na kogoś i znalazłam i zamieniłam i rozpaczam bo w kimś dokładnie takim jak ty brakuje cząstki mnie bo ją dałam tylko tobie i jak ja ucieknę? i jak ja znajdę fragment? jak? Są to na ogół wiersze najprostsze, oparte na jednym koncepcie, jakby powiedział Tomasz Jastrun, takie na
opowie Skłamaną historię – stojąc przy tablicy Zakłamanie dorosłych najlepiej wykpić przy pomocy ironii. Krąży opinia, że nasze państwo jest tekturowe. Jak nań spogląda mieszkanka Roszczyc Kornelia Jakszta z II klasy LO w Lęborku? Oto wiersz pt. ołów ujawniający kruchość naszej rzeczywistości i stosunek nas do siebie samych: papierowe łzy, papierowe miasta papierowy oddech, papierowe marzenia z papieru sny, z papieru nasze serca papierowe też gwiazdy na niebie i papierowe kwiaty na łące a słowa nadal cięższe niż z ołowiu Podobną dwoistość moralną naszego najbliższego świata ujawnia jej koleżanka szkolna Agata Kankowska z Luzina pod Wejherowem. Oto miejsce, które kocham: ściany krzyczą pięść się zaciska łzy cisną się do oczu tłuczone szkło rozsypuje się po podłodze
serce na moment staje pulsuje piekący policzek witamy z powrotem w domu Zło naszego świata pokazuje w wierszu Choroba dzisiejszych czasów Wiktoria Pichola z II klasy LO w Elblągu: Brak miłości Brak ciepłych słów Brak rozmów Brak empatii A cierpią tylko osoby zdrowe – Ci, którzy nami rządzą, nie cierpią, bo to chorzy ludzie – zdaje się myśleć elblążanka. „Szklany obraz” dominuje też w wierszu pod tym właśnie tytułem Wiktorii Pytlarz z I klasy LO w Pile poświęconym Ziemi. (…) zielonym płucom brak tchu (…) jesteśmy sprawcami których zgubiła/ miłość nieokazana (…)// Jutro będzie za późno/ by ułożyć posypany obraz/ w całość Uczyniliśmy sobie Ziemię poddaną i co dalej!? Ona się nam zbyt niebezpiecznie poddała. Mamy władzę (?), ale nie jesteśmy w stanie z niej dobrze skorzystać! Ziemia jednak trochę pochoruje i się odrodzi. Gorzej z nami – zdaje się wieszczyć niebezpieczeństwo Wielkopolanka.
Liryczna proza W tym roku mieliśmy sporo tekstów prozatorskich, które ujawniały liryczny język ich autorów. Czy nasycanie lirycznością i metaforyką nowel lub opowiadań będzie stałą tendencją młodej literatury? W każdym razie bardzo dobrze świadczy o artystycznym warsztacie autorów. Ciekawą osobowością pisarską o skłonnościach do metaforyzacji języka jest Monika Gurak – uczennica III kl. XXXIII LO w Warszawie – autorka noweli Księgarnia na rogu. Jej bronią wydają się sentencje, którymi okrasza swobodny tekst narracji trzecioosobowej. Właściwie każde zdanie ma wymiar złotej myśli, czasem bardzo rozbudowanej. Złote myśli dobitnie podkreślają wszechwiedzę narratora. To absolutny besserwisser, który znakomicie porusza się po polach literatury, w tym także klasycznej. Najbardziej podobają mi się dywagacje na temat książek. Tak może pisać o nich człowiek rzeczywiście zakochany w codziennych – czy cowieczornych – lekturach: W mieszkaniu ustawiła na stole wszystkie książki, które wyznaczały rytm jej ostatnich dwóch miesięcy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęły one dla niej oznaczać rzeczywistość pełniejszą, barwniejszą i bardziej obiecującą niż ta za oknem. Literatura przypominała przecież życie, pełna zawrotnie różnorodnych przeżyć na wyciągnięcie ręki, których jedyną wadą jest immanentna nieosiągalność, to, że nigdy się ich nie dotknie, nie wyjdzie poza ledwie
wyczuwalną granicę nieziszczonych możliwości. Wyrównała brzegi stosiku rękami, chłodny dotyk śliskiego papieru był przyjemnie uspokajający. Słowa przesypywały się jej przez palce, każde o innej ciężkości, smaku i zapachu. Swojskie jak kakao w kubku z oberwanym uchem, niepokojące jak daleki grzmot, bolesne niczym krótkie pchnięcie lśniącym ostrzem. Słowa w różnych językach, książki, które straciły swoją świeżość przekonywania, zaprzęgnięte w mozolną współpracę ze słownikiem. Grube powieści, poplamione kiślem i okruchami herbatników, które nie przestają zaskakiwać zdaniami, które domagają się koniecznie grubej linii ołówka, udokumentowania zachwytu. Podręczniki, odłożone z niechęcią na potem. Egzemplarz „Dżumy” jak kiepski żart z kiepskiej lekcji „co literatura o życiu nauczyć potrafi”. Cytaty klasyków, każdy pretendujący do bycia tym jedynym. Style wulgarne, proste, poetyckie, awangardowe i klasyczne, erudycyjne, przeładowane przymiotnikami, składające się z samych czasowników. Poszatkowana składnia, kropki i przecinki w nieładzie. Podróże na piórze i viajes literarios. Niestety w naszych czasach, gdy połowa narodu zmierza prostą drogą do wtórnego analfabetyzmu bądź już tam dotarła – książka nie jest wartością tzw. pierwszego wyboru intelektualnego jak disco polo czy duże piwo. Dlatego księgarnie należy uśmiercić: Połowa książek zniknęła. Inne leżały w bezładnych stosach, pozbawione dawnej pewności siebie, figlarności i połysku. Wyglądały jak liście na jesieni, podeptane zabłoconym butem. Pogwałcona świetność królestw, które upadają w przeciągu nocy. Księgarnia na rogu, swojsko zaadoptowany kawałek wszechświata, zakończyła swoje istnienie, bez zapowiedzi, przemowy pożegnalnej i ostatnich odwiedzin. Te zabłocone buty barbarzyńcy to znak naszych czasów. Ile takich księgarni, bibliotek, szkół zniknęło z naszego polskiego pejzażu w ostatnim czasie?
Oświatowa katastrofa Jakub Krok, uczeń VIII klasy SP w Węgrzcach Wielkich koło Wieliczki, w prozie Dzień z życia posługuje
PROJ. PROF. DR HAB. KRZYSZTOF DADAK
M
łodzi ludzie napisali „tylko” 745 utworów, ale ich jakość się nie zmieniła, dlatego jurorzy (Tomasz Jastrun, Jan Picheta, Juliusz Wątroba i Irena Edelman – przedstawicielka organizatora: Spółdzielni Mieszkaniowej „Złote Łany”) ze spokojnym sumieniem mogli nagrodzić, jak zwykle drukiem w „lipowej” antologii, sto najcelniejszych tekstów stu młodych twórców. „Lipa” jest pod względem ilości nagrodzonych twórców jedynym tego typu konkursem literackim, w dodatku najstarszym, który trwa nieprzerwanie od 1983 r. Jurorzy żałowali, że wskutek pandemii nie mogli spotkać się podczas rozdania nagród i warsztatów literackich z „lipową” młodzieżą – zobaczyć wschodzące nadzieje polskiej literatury, przyszłych intelektualistów czy przynajmniej bardzo wrażliwych czytelników i z nimi porozmawiać. Nagrody wraz z osobliwymi dedykacjami przesłano każdemu laureatowi pocztą. Wydaje się, że pandemiczny wirus zdezorganizował szkolne życie literackie w dotąd bardzo silnych „lipowych” ośrodkach, takich jak Zakopane, Wrocław, Żywiec czy przede wszystkim Bielsko-Biała, skąd nadesłano tym razem bardzo małą ilość tekstów. Mimo to geografia „Lipy” nadal jest imponująca. Przesyłają teksty młodzi ludzie z dużych ośrodków: Warszawy, Szczecina, Katowic, Krakowa, Lublina, Bydgoszczy, Poznania, Elbląga czy Rzeszowa, ale i z najmniejszych przysiółków – nieznanych w sąsiednich powiatach – jak Szarwark, Godziszka, Ryczów, Luzino, Siepietnica czy Cienciska.
się monologiem wewnętrznym zorientowanym narracyjnie, z elementami mowy niezależnej i pozornie zależnej. Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą. Bohater jest bowiem autsajderem – ostatnią rzeczą, która go interesuje, jest nauka. Jeśli tak ma wyglądać polska szkoła, to uczniowie nie powinni w niej bywać: Siadają. Ona coś mówi, o czymś opowiada, spójniki jakieś i zdania złożone współrzędnie, podrzędnie, ale co z tego, co z tym w związku. (…) dzwonek, męczarnie znowu, liczby na tablicy nieuchwycone się pałętają. (…) bezsensu liczenie, bo po co to wszystko, fota jakaś na społecznościowe media, cytat tani z youtuba, z filmu depresyjnego dla nastolatek, w tle Billie Eillish, oczy sztucznie załzawione i koniec, wychodzą, ale nie jeszcze jedno, ich nauczycielka woła, zawołuje. Podchodzą i aby więcej się na lekcji skupiali, bo egzamin i liceum i technikum i szkoła branżowa, ale co to kogo teraz, to za cztery miesiące, się dopiero zbliża, nie czas teraz rozmyślać o tym, rzeczy ważniejsze. Wuefowa szatnia, drzwi załatane, w warstwach chyba piętnastu, bo co miesiąc nową dziurę kopniakiem wybijają, ustawka, dwaj się bez koszulek biją, reszta stoi, zakrzykuje, smartfonem to nagrywa i do innych wysyła i zaraz więcej się ich zbiera, dyżur, dyżurny ucieka do dyrektora goni, że chaos, nie sposób nad rzeczą całą zapanować, ale co zrobić, dzwonek znowu, tłum rozgonić do klas, a tam znowu cała rzecz
nieistotna, a tutaj wuef w piłkę kopią, klną, do siebie przyskakują, ale w efekcie dobra jest, pograli, że koniec wkurzeni, ale na obiad pęd, bo kolejka i nie zdąży, chociaż jedzenie nie ucieknie. Soli do kompotu wsypać, ale śmieszne, hehehe, czego drugiej porcji nie dadzą, albo trzeciej nawet, bo głód, a kasy już nie ma, bo na browara w kieszeni trzyma, na później czeka. Na lekcje wraca, ale głód, zmęczenie, całość jakaś zmierzwiona. Masz czymś zapić, mam, pod ławką kielicha strzelić, pod tablicą emerytka stoi ślepa, zmanipulowana, że nic nie było zrobić, i krzyki, że to ona na schizofrenię w takim cierpi wieku, i niech nie oszukuje tu nikogo, ale w pierwszej ławce znowu ten zez efekt cały psuje, ale co z nim, kielich leci, po nim drugi, od razu cieplej, raźniej. Znowu przed nimi one się uśmiechają, obracają, na naukę obojętne, bo co nauka, skoro oni piją, jacy odważni, że to tak w publicznym miejscu, przed wiekiem lat osiemnastu, przy opiekunie nie prawnym, acz naukowym, co lekcję stara się prowadzić, jacyż hardzi i ogółem, to z nimi trzeba pójść, za nimi, tekst jakiś na podryw, związek przez Messengera, cały prawie cztery dni może potrwa, ale zabawa, czego by nie za tydzień z kim innym spróbować. Dobra, koniec. Jeszcze dwie chyba zostały, ale wyjść lepiej, uciec, dalej by w tej matni nie siedzieć, nie przestawać, nie tkwić, nie trwać. Z wprawą woźną minąć, bo do szatni znowu na cholerę zmierzać, plecakiem zarzucić, jedno tylko ramię, to samo zawsze, i co, że skolioza, kogo to teraz obchodzi, zlekceważyć należy rzecz całą. Do siwego, starego podejść, co drży w kurtce brudnej pod monopolowym, i żeby sobie kupił coś ładnego, ale im też przy okazji, bo czego miałby nie, Wisła czy Cracovia, Wisła, j...ć pasy, dobre chłopaki. Następnego dnia drzwi w szatni bez łat już, ale czyste nowe, poprzednie widocznie z framugi uwolnione. Podziwiam nasycenie wydarzeń, które młody autor uzyskał przy pomocy skracania słów i zdań w monologu wewnętrznym. To duża sztuka, żeby zostawiać słowa, które najlepiej oddają rytm narracji i ją rozwijają w szybkim tempie. Nasycenie zdarzeń oddaje też nasycenie szkoły ludźmi. W przeładowanych klasach i szkołach nie sposób siebie odnaleźć. Każdy jest anonimowy. Niemożliwy jest też wpływ nauczycieli na uczniów. Małopolski autor znakomicie to zresztą ujawnił, gdyż kazał swemu bohaterowi uciec z ostatnich lekcji: Jeszcze dwie chyba zostały, ale wyjść lepiej, uciec, dalej by w tej matni nie siedzieć, nie przestawać, nie tkwić, nie trwać (…). Co zrobić, żeby i uczniowie, i nauczyciele czuli się dobrze we współczesnej szkole? To pytanie do ministra edukacji i szkolnictwa wyższego. On wszystko wie. Chyba, że go z kimś mylę? Oto laureaci „Lipy’ 2020” z województwa śląskiego: Emilia Albertusiak z VI kl. Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I st. im. S. Moniuszki w Katowicach, Aleksandra Bednarz z VIII kl. SP nr 1 w Skoczowie, Szymon Błoński z VII kl. SP Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Tychach, Gaja Bochyńska z IV kl. POSM I st. im. S. Moniuszki w Katowicach, Agata Chmielarz z IV kl. POSM w Katowicach, Nel Dąbrowska z VII kl. POSM w Katowicach, Marta Dyrda oraz Stanisław Englert z VI kl. SP nr 2 w Czechowicach-Dziedzicach, Amelia Iwan z VIII kl. POSM w Katowicach, Aleksandra Kocot z VI kl. SP nr 36 w Bytomiu, Jan Kocot – uczeń V kl. SP nr 36 w Bytomiu, Bartosz Kozak z VII kl. SP nr 28 w Gliwicach, Olga Pytasz z VI kl. SP nr 18 w Dąbrowie Górniczej, Maja Stanclik z VIII kl. SP im. M. Kopernika w Buczkowicach, Małgorzata Wierzchałek z VIII kl. POSM w Katowicach, Julia Wojciuch z V kl. SP w Godziszce, Nikola Wojtusiak z V kl. SP nr 2 TS im. M. Lutra w Bielsku-Białej, pisuje wiersze; Magdalena Wyszomirska – uczennica VII kl. SP nr 37 w Bielsku-Białej, Paulina Orzeł z II kl. Państw. Liceum Szt. Plast. w Bielsku-Białej, Maciej Szkróbka z I kl. LO im. A. Mickiewicza w Katowicach, Dagmara Szopińska z CKZiU Technikum nr 6 w Sosnowcu, Marta Świetlicka z II kl. LO im. S. Żeromskiego w Bielsku-Białej, Patrycja Wykrent z II kl. LO im. M. Kopernika w Bielsku-Białej. Na uwagę zasługuje aż sześcioro laureatów z Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I st. im. S. Moniuszki w Katowicach. To niechybny znak, że w katowickiej placówce nie tylko kształci się wybitnych muzyków, ale w ogóle ludzi wysokiej kultury. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
14
KURIER·ŚL ĄSKI
K
Bartnictwo – nasza narodowa tradycja
iedyś była to dziedzina życia odrębna od rolnictwa i – można powiedzieć – rolnictwo ją zniszczyło, przez wypalanie i wycinanie lasów. Bartnictwo to pozyskiwanie miodu poprzez hodowlę pszczół w puszczach i lasach, a więc naturalnym siedlisku występowania pszczoły miodnej (Apis mellifera). Obecnie byłby to dział gospodarki leśnej, a nie rolnictwa. Jest to nasza wielka, narodowa tradycja. Kto dzisiaj wie o tym, że w XV i XVI wieku w granicach Rzeczypospolitej było około miliona barci, a eksport wosku pszczelego i miodu był źródłem bogactwa dla całego państwa? Można sądzić, że początki bartnictwa w Europie sięgają neolitu, a więc 5–6 tys. lat temu, kiedy ludy dotychczas wędrujące, żyjące wcześniej z łowiectwa i zbieractwa, zaczęły się osiedlać. Dla ludów wędrownych jedyną drogą pozyskania miodu było wypalanie i wybijanie całych roi, aby zabrać z nich wszystek miód i wosk. Osiadły tryb życia wymusił „współpracę” z pszczołami i zapoczątkował świadomą hodowlę. Nie można było wybijać w dziuplach pszczół, bo by nie wróciły do nich. Ludzie zauważyli, że można je hodować, wyszukując im siedziby, a później dłubiąc w drzewach dziuple i zasiedlać je z pomocą królowych matek. Takie były początki bartnictwa w dziejach ludzkości. Pierwszą z metod hodowli opisał dokładnie Wergiliusz w Georgikach 30 lat przed narodzinami Chrystusa:
Sławomir Matusz zdjęcia: Roman Rogoziński
Najpierw trzeba siedzibę wyszukać pszczołom zaciszną, Iżby dostępu wiatrowi nie było (wichry przeszkodzą Nieść do ula pożytek). Niech owce ni żwawe koźlęta Kwiecia nie depcą w pobliżu i rosy niech z traw nie otrząsa Gniotąc wyniosłe źdźbła, puszczona w pole jałówka Niechaj nie grożą ulom zasobnym ani jaszczurki Grzbiet malowany jeżące, ni żołny, ni inne też ptactwo, Ani Prokne, co dłońmi swą pierś pokalała krwawymi Niosą bo one zniszczenie, chwytając dziobem lecące Pszczoły na smaczny karm drapieżnemu w gnieździe potomstwu. (Tłum. Zofia Abramowiczowa) Prokne symbolizuje w wierszu jaskółkę – w pełnym okrucieństwa micie, a jej siostra Filomela słowika – dlatego, że straciła język, aby mogła śpiewać. Ale wróćmy do Wergiliusza i jego pszczół. Dalej poeta zaleca, jak zatrzymać pszczoły w pożądanym miejscu: Otóż gdy tam i sam w przestworzu roje igrają Przeszkódź wnet lekkomyślnym istotom w próżnej zabawie; Trud to niewielki – oberwać jedynie królom skrzydełka, Skoro zaś oni opadną, to nikt nie odważy się w górę Frunąć lub w samym ulu napaścią wzniecać rozterki. Niech je więc nęcą kwieciem szafranu tchnące ogrody... W Georgikach duża część Księgi IV poświęcona jest pszczołom. Ponieważ to piękny tekst, o wysokich walorach artystycznych, zacytuję jeszcze jej fragment: Wtedy unoszą się wciąż po polanach pszczoły, po gajach Plon z purpurowych kwiatów zbierając i lekko w przelocie Krople z rzeki chwytając. I czymś nieznanym radosne Koło potomstwa i gniazd się krzątają; wtedy też świeży Wosk wyrabiają przemyślnie i miód zgęszczają dojrzały. Poeta opisuje pracowitość pszczół i pożytek, jaki przynoszą, a w Eklodze I Bukolik także przyjemność z hodowania pszczół. Tak o niej mówi wierszem Melibeusz, zwracając się do starego do Tyrrusa: Będziesz u świętych strug cienistego chłodu zażywał. Tutaj ten sam co zawsze od granic sąsiednich żywopłot Karmiąc pszczoły hyblejskie wierzbowych baziek okwiatem Często łagodnym szelestem do drzemki znęci cię słodkiej. W Eklodze IV dorzuci jeszcze takie zdanie: Z twardych zaś dębów miód rosisty sączyć się będzie... Jak widać, bartnictwo i pszczelarstwo od zawsze łączyły się ze sztuką. To nie jedyny przykład z piśmiennictwa rzymskiego poświęcony pszczołom. Kilkadziesiąt lat po Wergiliuszu Lucius Columella w dużym traktacie De re rustica będzie radził w części ósmej Publiusowi Silvinusowi, jak postępować z pszczołami i innymi dzikimi zwierzętami.
O
polskich miodach pierwszy napisze Gall Anonim w Kronice polskiej: „Kraj to wprawdzie bardzo lesisty, ale niemało przecież obfituje w złoto i srebro, chleb, mięso, w ryby i miód”, zachwalając dalej: „gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”. Jednak bartnictwo na ziemiach polskich jest znacznie starsze niż Kronika Galla Anonima. Jak podaje Józef Banaszak: „Najstarszym dowodem archeologicznym barci wykonanej przez człowieka jest dąb wydobyty z Odry w pobliżu ujścia Małej Panwi. Miał on na wysokości 5 m nad systemem korzeniowym wykonaną ludzką ręką dziuplę dla pszczół. Wiek wydobytej w roku 1901 z dna Odry barci oceniono na 2030 lat; pochodziła zatem z przełomu epok neolitycznej i brązu” (Mazak 1975). Oznacza to, że bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesarstwie Rzymskim za czasów Wergiliusza. Wskazuje na to datowanie znalezionej barci, która jest starsza od Wergiliusza o ponad 100 lat. Ponadto rzymski poeta zalecał szukanie naturalnych dziupli dla pszczół, podczas gdy nasi przodkowie konstruowali już własne barcie. Pierwszą polską pracą poświęconą pszczelarstwu była Nauka koło pasiek z informaciey Pana Walentego Kąckiego
Kto dzisiaj zna takie polskie słowa, jak: chmal, dzienia, kószka, leziwo, oczkas, śniot, samobitnia? A to stare polskie słowa, związane z jednym z najstarszych zajęć ludzkich, dziedziną gospodarki związaną z osadnictwem, z bartnictwem, a dzisiaj – pszczelarstwem. Anno M.D.C. XII w Komarnie u mnie Iana Ostroroga woiewody poznańskiego spisana, a wydana w 1614 r. w Zamościu. Nie ma jednak miejsca tutaj na omawianie tego tekstu, wymagającego wielu komentarzy i wyjaśnień. Budowa barci nie zmieniała się przez wieki. Stefan Blank-Weissberg objaśnia konstrukcję: „Barcie wyrabiane (dziane) były przeważnie w sosnach, czasami jednak do ich wyrobu używano też innych gatunków drzew jak lipy, wiązy, jodły, świerki i dęby. Barcie dziane były najczęściej na wysokości od kilku do kilkunastu metrów nad ziemią, chociaż czasem niżej (2 m) lub powyżej (20 m). Drzewo przeznaczone na barć musiało mieć odpowiednią grubość. Średnica na wysokości piersi musiała wynosić co najmniej 1 m, gdyż inaczej pień mógłby łatwo ulec złamaniu przez wiatr. Zwykle sosny używane do tego celu miały wiek powyżej 120 lat. W celu przerwania wzrostu drzewa wzwyż, a jednocześnie, aby spowodować szybkie zwiększenie grubości pnia, drzewa bartne ogławiano, tj. ścinano im wierzchołki i przykrywano z wierzchu korą brzozową
Bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesar stwie Rzymskim za czasów Wergi liusza. Wskazuje na to datowanie znalezionej barci, która jest starsza od Wergiliusza o ponad 100 lat. lub deską, dzięki czemu unikano zamakania. Sama barć, inaczej dzienia, była to sztuczna dziupla w pniu drzewa, mająca około 1–1,5 m wysokości, 30–40 cm głębokości i 10–14 cm przy otworze, a 25–30 cm w głębi. Otwór barci w kształcie wysokiego prostokąta, nazywany dłużnią, znajdował się w przeważającej liczbie przypadków po stronie południowo-wschodniej pnia. Dłużnia zamykana była deską zwaną też dłużnią lub zatworem. Wylot dla pszczół czyniono w dłużni albo w pniu. Wewnątrz barci umieszczano w różnych kierunkach kilka lasek (snoz) podtrzymujących całą budowę pszczół” (Blank-Weissberg: Barcie i kłody w Polsce, 1937). Dawna barć mogła pomieścić 30–50 tysięcy robotnic, czyli podobną ilość do współczesnych uli.
J
ak trudna i niebezpieczna była praca bartnika, opisuje inny fragment książki Blanka-Weisberga, który zaczyna od opisu leziwa. Zwracam uwagę na język pełen słów i form gramatycznych używanych pewnie jeszcze zanim łacina pojawiła się w Polsce. Tak autor opisuje pracę bartnika:
„Leziwo składa się z właściwego leziwa i leżaja. Leziwo właściwe sporządzone jest z grubego powroza splecionego w kształcie warkocza długości około 40 m, na którego jednym końcu sporządzony jest jeden do trzech węzłów. Drugi koniec przewleczony jest przez 4 otwory, znajdujące się po dwa na końcach deseczki długości 50 cm i szerokości 8 cm. Deseczka ta nazywa się łaźbieniem, siadanką lub siedlanką. Nawleczona ona jest na powróz w ten sposób, że wisi na nim jak gdyby huśtawka, a 4 kawałki powroza, na których jest zawieszona, łączą się w odległości 60 cm od niej. W miejscu tym przymocowany jest koziołek, zwany też inaczej kluczką, względnie krukiem (…) – odchodzą od niego cztery 60-centymetrowe części sznura do łaźbiebia oraz piąta, której długość wynosi ponad 30 m. Niekiedy, jak na przykład na Kurpiach, powróz powyżej koziołka zrobiony jest z taśmy zszytej cienkim szpagatem, z dwu w przeciwstawne skręconych sznurów. Wtedy ta część sznura nazywa się uzyskiem, w przeciwieństwie do znacznie krótszej części końcowej, którą tworzy już tylko sznur pojedynczy zwany chobotem (...). Leżajo jest to sznur na ogół nieco grubszy i znacznie krótszy (około 15 m), na którego jednym końcu znajduje się krótka pętla, a którego drugi koniec jest na długości 9 m złożony na pół i zszyty w kształcie koła. Przy końcu tak utworzonej pętli wszyte jest tzw. lągło, to jest półkolisty kawałek drewna, wygładzony na swej wklęsłej powierzchni, a z wyżłobionym rowkiem dla sznura na całej powierzchni wypukłej. Chcąc wleźć na drzewo, bartnik przepasany pasem, boso lub w postołach, zakłada leziwo i leżajło na ramiona tak, że zarówno łaźbień jak i koziołek ma na plecach. Stojąc koło drzewa, na które zamierza się wspiąć, zarzuca on (pacha) podwójnie złożony uzysk na wysokości głowy, przekłada pętlę (strzemię), w którą wstępuje stopą i unosi w górę (...)”. Cytując ten ustęp, podkreślić trzeba dwie rzeczy: ciężar pracy bartnika, który idąc do lasu musiał dźwigać kilkadziesiąt metrów sznura, ale też znaczenie, urodę i etymologię wielu słów, których wyjaśnienie wymagałoby odrębnego szkicu. Jakże piękny jest ten język – prawdziwie polski. Dla przykładu podam, że Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego wyjaśnia, iż dzienia pochodzi od czasownika ‘dzienić’ – co oznacza drążyć w drzewie otwór na barć; dziać; i podaje przykład użycia z 1870 r. z „Tygodnika Ilustrowanego”: „Wolno im była, jak z dawna, wszelkie drzewo dzienić (dzień, otwór w ulu) albo drążyć do barci sposobne, tak w dębinie, jak i w sośninie”. Ciekawym słowem jest kószka. Jest to kosz lub koszyk ze słomy, pleciony dla pszczół, jednak intrygująca jest zamiana rodzaju męskiego: ten kosz, koszyk, na tę kószkę. Forma żeńska może wskazywać na prasłowiańskie pochodzenie tego słowa – koszka – koszać – bazia – kotek, które spożywano w święta pogańskie związane z obchodami wiosny. Z witek brzozowych też pleciono kosze i oba słowa mają ten sam rdzeń kósz-, kosz-, ale kosz znacznie wcześniej poddał się latynizacji, stąd jego męska forma.
Z
barciami wiąże się też pojęcie ‘bór’. Las, w którym znajdowało się 60 barci, nazywano borem; jeśli barci było o połowę mniej – las nazywano półborem. Bór był to więc las, gdzie była wielka obfitość pszczół – a że barcie dziano na dużych sosnach, zdolnych oprzeć się wiatrom, liczących ponad 120 lat, stąd zaczęto nazywać borami lasy, gdzie rosły sosny, i powstał związek frazeologiczny ‘bór sosnowy’. Kronika Galla pisana była jeszcze w języku łacińskim, choć bartnictwo na ziemiach polskich rozwijało się już dawno i łacinie się opierało – czego dowodem są stare polskie nazwy i określenia, które zachowały się przekazywane z ojca na syna. Bartników polskich łaciny nie uczono. Pierwsze wzmianki na temat pszczelarstwa w języku polskim pojawią się – a jakże inaczej – w poezji Jana Kochanowskiego. Przypomnę znany wszystkim fragment fraszki Na lipę: Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają, Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają. Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły. O bliskości życia człowieka z naturą i rozwoju pszczelarstwa, czy też bartnictwa w Polsce świadczy inna fraszka Mistrza z Czarnolasu, adresowana do wojewody wileńskiego, Mikołaja Radziwiłła: Na pszczoły budziwiskie: Patrzaj, jako płodnych pszczół niesłychane roje Okładły, zacny panie, miodem ściany twoje. Dobry to znak, jeśli Bóg dał wieszczą myśl komu, Że dostatek i wieczne potomstwo w twym domu. Posiadanie barci i obfitość miodu było w tym czasie synonimem dostatku – bo też sprzedaż miodu i wosku dawała duże dochody. Nadleśniczy z Człuchowa na Pomorzu wykazywał w 1773 r. 14 talarów 25 groszy przychodu z lasu i 507 talarów, czyli 35 razy więcej, z danin miodnych. Według źródeł historycznych eksport wosku pszczelego i miodu przynosiły Rzeczypospolitej w epoce Jagiellonów, dworowi królewskiemu i książętom więcej dochodu niż łowiectwo i eksport drewna razem wzięte. W tym czasie to właśnie las i pszczoły były największym źródłem bogactwa. W niektórych wsiach chłopi płacili daniny wyłącznie w miodzie – co wskazuje na rangę bartnictwa w całej gospodarce. Dość powiedzieć, że w granicach Polski ilość barci w puszczach liczono w setkach tysięcy, blisko miliona, a w okresie schyłkowym bartnictwa w Polsce, w czasach Królestwa Kongresowego, było ich około 70 tysięcy. XVI–XVIII wiek to czasy, kiedy bartnictwo zaczyna ustępować pszczelarstwu we współczesnym rozumieniu. Barcie ustępują miejsca kłodom: stojakom i leżakom, słomianym kószkom, a wreszcie ulom i pszczelarstwo przenosi się z puszcz i lasów na pola i łąki. Wiązało się to z ubywaniem pierwotnych puszcz oraz wygodą pracy. Kłodę, czy kószkę
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
15
KURIER·ŚL ĄSKI
można było ustawić w pobliżu domu, łatwiej docieplić na zimę, a doglądanie barci wiązało się z pracą w lesie i wspinaniem się na drzewa, nawet na wysokość 20 metrów (do czego używano leziwa). Barcie w lasach jednak znacznie przewyższały kłody wydajnością – według różnych źródeł barcie w Puszczy Białowieskiej były od 10 do 20 razy bardziej wydajne od kłód i uli. Ta różnica wynikała stąd, że barcie wieszano lub ustawiano w lasach, gdzie pszczoły miały pod dostatkiem ziół i kwiatów, a przydomowe kłody czasem były znacznie oddalone od pożywienia. Kłody też różniły się od siebie. Były kłody stawki, zwane czasem korzennikiem – ustawione na drzewach w lesie, na ziemi lub w obejściu. Były kłody na staniach – czyli dylach drewnianych wkopanych w ziemię, i kłody na sochach, paki, dziuplanki i bezdenki, aż do pierwszych uli ramowych konstruowanych w drugiej połowie XIX w., a używanych obecnie.
N
ajstarszym polskim pszczelarzem znanym z imienia i nazwiska dzięki zachłanności i pieniactwu Mikołaja Reja, jest być może Hapon Borsuk, chłop ze wsi Hańsko koło Chełmna i Rejowca, poddany sędzi Andrzeja Hańskiego. W Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Lublinie wśród materiałów źródłowych okresu staropolskiego znajdują się akta sprawy pomiędzy sędzią Hańskim a Mikołajem Rejem, który zabrał sędzi zboże ze wspólnego młyna, burzył kopce graniczne i wyłowił wszystkie ryby ze stawu. W aktach znajduje się też wzmianka o tym, że w 1563 roku Rej przywłaszczył 4 ule z pola należącego do chłopa. Rejowi czyn ten uszedł bezkarnie, gdyż korzystał z protekcji starosty chełmskiego i samego króla Zygmunta Augusta. Mimo ogromnych tradycji, bartnictwo jako powszechny zawód zanikło w Polsce około 150–200 lat temu. Do jego zniszczenia przyczyniły się zakazy i ograniczenia ustanawiane przez zaborców jako kara za udział w powstaniach, wycinanie lasów, a także wojny światowe, w czasie których o barcie nie miał kto dbać i w następstwie prowadzono rabunkową gospodarkę. Ostatnich polskich bartników wymienia Stefan Blank-Weissberg w swojej książce z 1937 roku: Jana Walentukiewicza ze wsi Kobiele w powiecie grodzieńskim, który liczył sobie wtedy 98 lat, bartnika Jana Burę i gajowego Benedykta Burę ze wsi Zapurwie z pow. grodzieńskiego. Przed wybuchem II wojny światowej bartników zostało zaledwie kilkunastu. Józef Banaszak w książce Pszczoły i las publikuje zdjęcia bartnika Filimona Waszkiewicza z 1948 roku i kilka zdjęć bartnika Jana Buszki z Puszczy Białowieskiej, z 1963 r. Być może byli to ostatni żyjący bartnicy po II wojnie światowej. Reszta
zginęła prawdopodobnie w czasie hitlerowskich pacyfikacji Puszczy Białowieskiej w 1941 r., po utworzeniu tzw. Reichsjägdgebietu. Największym zagłębiem miodnym na obszarze dawnej Polski były Bory Tucholskie. Tuż przed rozbiorami naliczono w nich 20 tys. barci. W Puszczy Knyszyńskiej było 7770 barci, a w Puszczy Białowieskiej – 6600 barci. Na Mazowszu było około 6000 barci. Sławne były miody kurpiowskie, a bartnicy z Puszczy Kurpiowskiej od XV w. zaopatrywali w swoje wyroby dwory książęce i królewskie od czasów regale wydanego przez księcia Janusza Mazowieckiego w 1401 r. W 1559 r. starosta przasnyski Krzysztof Niszczycki ustanowił prawo bartne, tzw. Przywileje Bartnickie, zwane też Statutem Niszczyckiego – który został zatwierdzony przez Zygmunta Starego, a rozszerzony przez Zygmunta III dekretem tykocińskim z 20 grudnia 1630 r. W Puszczy Augustowskiej i Piskiej w czasie zaborów ilość barci spadła dziesięciokrotnie, do około 1700 w połowie XIX w. Nieliczne tylko dotrwały do lat 90., po kilka lub kilkanaście w Puszczy Knyszyńskiej, Piskiej i Augustowskiej. Najwięcej ich zostało w Puszczy Białowieskiej – około 100, z czego tylko kilkanaście zasiedlonych przez pszczoły.
B
artnictwo zaczęło się jednak w latach 90. XX wieku w Polsce odtwarzać. W Nadleśnictwie Augustów na początku lat 90. powstał program odtworzenia bartnictwa w czterech największych puszczach polskich. Dzięki środkom uzyskanym od Norway Grants i European Economic Area (www.norwaygrants.org) i pomocy baszkirskich pszczelarzy wybudowano, powieszono i zasiedlono pszczołami po 20 barci w każdej z puszcz. Celem programu jest przywrócenie zawodu bartnika i odtworzenie bartnictwa w Polsce, jako ważnej dziedziny gospodarki leśnej. Więcej informacji o projekcie znaleźć można na stronie http://www.tradycyjne-bartnictwo.pl. Zachowane w Puszczy Białowieskiej barcie mogą mieć po 400 lat, konserwowane przez odporny na wodę wosk pszczeli, miód, substancje grzybobójcze zawarte w miodzie i wydzielinach pszczół, naturalną żywicę.
ekologiczna, tak modna obecnie. Tylko że ta myśl liczy sobie ponad 2000 lat. Barciom, kłodom, kószkom i ulom ich twórcy i konstruktorzy nierzadko nadawali wyraz artystyczny, tworząc z nich rzeźby ukazujące świat bartnika, tajemniczy, barwny, przeniknięty duchem lasu, utkany z prasłowiańskich, puszczańskich mitów i wierzeń. Ten piękny, często niedostępny, zapomniany świat – na szczęście ocalał ukazany w fotografii. To również materialne świadectwa kultury polskiej i polskiej tożsamości – równie ważne co dwory i pałace budowane przez zachodnich, włoskich architektów, a nawet jeszcze od nich ważniejsze – bo własne i starsze od nich. Ale to również ogromy wysiłek fotografa, który wymagał wielu miesięcy, a może wielu lat pracy. Łączny obszar lasów, ukazanych w tych zdjęciach, to blisko 300 tysięcy hektarów. Wykonanie zdjęć wymagało wędrówek po puszczach od świtu do późnego wieczora, bez względu na deszcz, śnieg, zaspy, błota, wiatr czy latem upał. Zacząłem od poezji, więc i zakończę poezją, tym razem współczesną. Współcześni poeci nie poświęcają pszczołom tyle uwagi, co poeci rzymscy lub poeci renesansu, ale wrażliwości na piękno lasu, piękno puszczy nie zatracili. Zakończę więc fragmentem wiersza poety, który mieszka w samym sercu Puszczy Piskiej, w Praniu. To pierwsza zwrotka pięknej Modlitwy o łagodność rosiczki Wojciecha Kassa z tomu Wiry i sny (2008):
Przylaszczki, fiołki, groszki wiosenne, zawilce, szczawiki zajęcze, rogownice, mniszki lekarskie, pięciorniki gęsie, złocienie, gajowniki, starzec jakubek i bluszczyk kurdybanek – tyle tego podczas krótkiej wyprawy w las. Patrzyłem na mój cień, jak się ociąga, jakby szukał zamieszkania w drzewie. O czym myśli poeta? Czyż nie o powrocie do barci, zamieszkaniu w dzieni? W innym utworze wiesza na drzewach wiersze jak barcie – zapraszając pszczoły do czytania: Powiesiłem wiersz na drzewie a teraz nie pamiętam, dawno to było? I nie jestem pewien, czy aby drzewo nie napisało tego wiersza. Dziś pisało go jezioro napierające o świcie poranna mgła snuła a mrówka wlokła sosnową igłę jak myślnik. (z tomiku Ba!, 2014) Bo przecież poeta wie, że pszczoły czytają las, czytają kwiaty, czytają odbite światło. Prawdziwy bartnik z niego. W Praniu można się miodu napić z samym Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, który też miodów piskich próbował, czemu dał świadectwo: Albo jesteś egipska królowa jak miód słodka i mądra jak sowa a ja jestem dla ciebie jak światło. (K.I. Gałczyński, We śnie) K
Bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesar stwie Rzymskim za czasów Wergi liusza. Wskazuje na to datowanie znalezionej barci, która jest starsza od Wergiliusza o ponad 100 lat. Zwykła kłoda drewna wystawiona na wodę, mróz, słońce i wiatr, na działanie grzybów i mchów – zmurszałaby, rozsypała i zgniła po kilku latach. A barcie i kłody, nawet opuszczone przez pszczoły, trwają; zakonserwowane woskiem i propolisem opierają się czasowi – mimo że nie pamiętamy już bartników, ich twórców. To przykład architektury doskonale zintegrowanej z naturą, świadomej konstrukcyjnej myśli, która nie walczy z naturą, a stara się w nią wkomponować i korzystać z jej siły, mocy i mądrości. Architektury trwałej dzięki współpracy człowieka i pszczół. Dziś powiedzielibyśmy, że to architektura
10 grudnia bieżącego roku odszedł nagle Bogdan Widera – dziennikarz radiowy, publicysta piszący pod własnym nazwiskiem, a przed laty podpisujący swe felietony w „Gościu Niedzielnym” pseudonimem Jarosław Starzyk. Związany był również z miesięcznikiem „Śląsk”, gdzie prowadził dział społeczno-historyczny, systematycznie też recenzował książki.
O Bogdanie Widerze (1947–2020)
B
ył człowiekiem ogromnej wiedzy, erudytą, szczególnie interesowała Go historia Śląska. Jego twórczość cechowało duże poczucie humoru, ironia, a nawet kpina, w której odzwierciedlał się dystans do rzeczywistości. Miał lekkie pióro. Czytelnicy zaczynali lekturę tygodników oraz miesięczników zwykle od Jego felietonów i artykułów. Współpracował – podobnie jak ojciec – z katowickim teatrem „Ateneum”. W Radiu Katowice prowadził przez wiele lat audycje, jednymi z najbardziej popularnych były te, które tworzył wspólnie z redaktor Beatą Tomanek pt. „Czy to prawda, że…”. Przygotowywał wykłady z zakresu literatury współczesnej oraz psychologii do „Szkoły bardzo wieczorowej”. Był postacią barwną
i charakterystyczną dla Katowic. Miał liczne talenty, był znawcą jazzu; szczególnie lubił L. Armstronga (stąd w jego audycjach tyle było znakomitej muzyki), dobrze grał na fortepianie i śpiewał, miał charakterystyczny niski ciepły głos. Nazywano Go redaktorem wszystkowiedzącym. Duchowo bliskie Mu zawsze było Zaolzie. Był synem Wandy Gertrudy ze znanego cieszyńskiego rodu Stefków. Prawie wszystkich krewnych z rodziny matki zabrała Mu wojna. Po ojcu, Aleksandrze – folkloryście, radiowcu i poecie – był Górnoślązakiem. Jego rodzina ze strony ojca, pochodząca z Rozbarku i Piekar, musiała po 1922 roku przenieść się na polski Śląsk. Dziadek, Ignacy, był powstańcem śląskim. Ojciec, znany folklorysta, prowadził przez lata w Polskim
Radiu Katowice audycje „Od Cieszyna do Gogolina. Gawędy, baśnie, legendy”, był autorem licznych książek. Obydwoje rodzice, zaangażowani podczas wojny w działalność podziemną, zostali przez Niemców aresztowani (Aleksander w Katowicach, Wanda na Zaolziu) i trafili do obozu koncentracyjnego Auschwitz. Tam się poznali, a kiedy mamie udało się przeżyć obóz, a ojcu jeszcze dodatkowo marsz śmierci, pobrali się jesienią 1945 roku. Mieli dwóch synów. Obecnie żyje tylko wnuczka Magdalena z bliskimi. Bogdan w okresie Solidarności wygłaszał prelekcje w kościołach diecezji opolskiej (np. w Bytomiu), zaś w stanie wojennym kolportował książki. Z pracy w radiu został zwolniony (podobnie jak wszyscy pracownicy) 14 grudnia 1981 roku i powtórnie Go do
FOT. ARCHIWUM RADIA KATOWICE
Bożena Cząstka-Szymon
niej nie przyjęto, tak więc musiał wyuczyć się nowej specjalności i pracował w okresie grzewczym jako palacz. Ożenił się z Barbarą Grabską-Widerą, absolwentką katowickiej szkoły plastycznej oraz Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Przeżyli razem kilkadziesiąt lat. Pogrzeb śp. Bogdana Widery odbył się 15 grudnia przed południem. Chowało Go
dwóch księży: proboszcz parafii bogucickiej i j.em. proboszcz parafii archikatedralnej, będący przez wiele lat duszpasterzem akademickim w Katowicach. W ostatniej drodze śp. Bogdanowi towarzyszyła rodzina, przyjaciele, koledzy z radia i redakcji czasopism, czytelnicy. Spoczął w grobie rodziców na cmentarzu ewangelickim w Katowicach. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
16
J
ak można przeczytać w Wikipedii, urodzony w 1951 r. prof. P. Urbańczyk jest m.in. członkiem Komitetu Narodowego PAN ds. Współpracy z Europejską Fundacją Nauki (ESF). Wie, jak działa European Science Foun dation. Fundacja została założona jeszcze w 1974 r. i jest stowarzyszeniem instytucji naukowych z 30 krajów. Jej celem jest promowanie wysokiej jakości w badaniach naukowych prowadzonych w Europie. ESF działa w charakterze forum dla środowiska naukowego i przedstawicieli instytucji finansujących badania, umożliwiając prowadzenie debat, planowanie oraz implementowanie inicjatyw na skalę europejską. Działalność Europejskiej Fundacji Nauki prowadzona jest w pięciu dziedzinach naukowych, w tym m.in. humanities (nauk humanistycznych) oraz social sciences (nauk społecznych). W tych dziedzinach Fundacja oferuje różnego typu granty: od finansowania tworzenia sieci naukowych, konferencji i warsztatów do grantów indywidualnych. Od co najmniej 2011 r. prof. Urbańczyk jest entuzjastą jasnych wytycznych ESF, jak przyznawać granty na badania naukowe czekającym z niecierpliwością na ich wprowadzenie do nauki polskiej. W 2011 r. EFS opublikowała „European Peer Review Guide”, w którym przedstawiciele 30 organizacji z 23 państw Unii E. podali szczegółowe wytyczne dla organizatorów i recenzentów kilku rodzajów konkursów o granty na badania naukowe. Jak na łamach „Gazety Wyborczej” 2 listopada 2011 r. pisał P. Urbańczyk: „Pierwsze zdanie tej 82-stronicowej broszury oddaje jej główne przesłanie: „Doskonałość w badaniach zależy od jakości procedur używanych do selekcji wniosków kierowanych do finansowania”. Na dalszych stronach opisano kolejne elementy „dobrej praktyki” opartej na zestawie podstawowych zasad, które powinny być przestrzegane w Europejskim Obszarze Badawczym (ERA): nadrzędność jakości projektu, równość traktowania uczestników, przejrzystość procedur, zgodność z warunkami konkursu, maksymalna szybkość procesu oceny, poufność informacji i brak wątpliwości etycznych”. Anonsowany w internecie jako osoba, która kierowała licznymi grantami KBN, FNP, NID, NPRH i NCN – prof. archeologii Urbańczyk zdaje się od lat narzucać, dzięki owym procedurom selekcji wniosków do finansowania w Europejskim Obszarze Badawczym, odpowiednio wyselekcjonowaną interpretację początków polskiej historii. Od 2008 r. prof. Urbańczyk podważa istnienie „plemienia Polan”, od którego bierze się nazwa Polski i Polaków. Popularyzuje publicystycznie tezę, że Polanie „w tekstach źródłowych nie pojawiają się przed rokiem 1000”.
Spór slawisty z archeologiem Doświadczenia w kierowaniu licznymi grantami nie mogą jednak usprawiedliwiać braków wiedzy historycznej profesora archeologii. Wykazał je już w 2016 r. Michał Łuczyński z Uniwersytetu Jagiellońskiego, publikując artykuł Jeszcze o prapolskim etnonimie Polanie („Slavia Occidentalis” 73/1). Wykazał w nim, że pierwsze źródło wymieniające „etnonim Poloni, czyli Vita s. Adalberti, tzw. Żywot I Kanapariusza, jest datowane na ok. 998–999 rok, a dotyczy wydarzeń z lat 995–997, wiadomości w nim zawarte pochodzą więc bezsprzecznie sprzed zjazdu gnieźnieńskiego [rok 1000, czyli przed datą wymyśloną przez Urbańczyka – S.O.]. Znajdujemy w nim wzmiankę: Bolizlav Polanorum duce ‘Bolesław książę Polan’. (…) Drugą kwestią, którą należy na wstępie wyjaśnić, jest niezasadność kwestionowania wiarygodności tzw. Latopisu Nestora z XII wieku (Powieści minionych lat, w skrócie PVL), podającej szczegółowe informacje o plemieniu srus. Poljanie, niewątpliwie pochodzące z autopsji, na co zwraca uwagę szereg autorów. Jak można sądzić, źródło łacińskie odnosi się do Polan zamieszkujących bliżej nieokreślone terytoria na terenie późniejszej Polski, staroruskie – do Polan zasiedlających Naddnieprze i okolice Kijowa. Interesujący tu nas etnonim został zatem potwierdzony niezależnie przez dwa źródła historyczne i podważanie ich wiarygodności nie wydaje się uzasadnione. Niezależne poświadczenie tych nazw i ich niewątpliwy autentyzm świadczą o istnieniu odpowiedniego etnosu/odpowiednich etnosów określanych za ich pomocą. Pozwala to zakwestionować główną tezę
KURIER·ŚL ĄSKI P. Urbańczyka o pseudoetnonimie Polanie, a także podobnie krytyczny stosunek tego badacza do etnonimu Wiślanie (łac. Uuislane), poświadczonego przez II część tzw. Geografa bawarskiego z początku X wieku. Podważanie wiarygodności tekstów źródłowych należy w tym wypadku ocenić jako pozbawione podstaw, a próbę sklasyfikowania staroruskiego etnonimu jako pseudoetnonimu pochodzenia literackiego – za nieprzekonującą” (M. Łuczyński, jw., s. 105–106).
archeologowi Urbańczykowi stawia autor komparatystycznej analizy Podanie o Piaście i Popielu, prof. Jacek Banszkiewicz. Pisze on – nie bez ironii: „Właściwie w interpretacyjnej robocie źródłowa opowieść ma drugoplanowe znaczenie wobec »historycznej mądrości« badacza, jego wiedzy i rozpoznania, co też tam w przekazie ciekawego i »dziejowego« jest lub być powinno. W przypadku Piastowej sagi – jak pokazuje świeży przykład pióra Przemysława Urbańczyka – jej przekaz narracyjny
Opis grodów i ziem z północnej strony Dunaju) – została spisana w Ratyzbonie dla Ludwika Niemca, wnuka Karola Wielkiego, który w latach 817–843 był królem Bawarii, a od traktatu w Verdun z 843 r. do śmierci w 876 r. – królem wschodniej części imperium Karolingów, z której w dalszych procesach dziejowych ukształtowały się Niemcy. Walki toczone przez niego od 844 r. przeciw najpierw Obotrytom, a później Rzeszy Wielkomorawskiej w latach 846, 855, 864, 870 i 874 – wiązały
uważać zachodnich Polan za plemię wielkopolskie (kujawskie), jak niemal powszechnie przyjmuje historiografia. Zgodnie z wyraźnym świadectwem tekstu źródłowego, Polanie powinni być lokalizowani w Małopolsce, tym bardziej że – w świetle analizy źródeł historycznych – właśnie w związku z Małopolską wspominani są w najwcześniejszych źródłach dotyczących ich zachodniosłowiańskiego odłamu. Jak już wspomniano wyżej, Żywot I Kanapariusza (ok. 998) w kontekście wydarzeń z 995
W przededniu Święta Niepodległości Polski, 8 listopada 2020 r., prof. archeolog Przemysław Urbańczyk kontynuował swoją krucjatę przeciw Polsce i polskości, tym razem na łamach „Polityki”. Autor kontrowersyjnych tez zawartych w rozważaniach nad wybranymi problemami badawczymi dotyczącymi czasów historycznie pierwszego władcy Polan, czyli w książce Mieszko Pierwszy tajemniczy (Toruń 2012) – który jako archeolog zaproponował sugestie historiograficzne, a nie konkluzywne stwierdzenia – nadal prowokuje.
Polanie istnieli przed X wiekiem Część I
Stanisław Orzeł
Archeolog Urbańczyk odrzuca w swojej publicystyce „potwierdzenie w Powieści minionych lat funkcjonowania nazwy „plemienia” Polan, co miałoby odpowiadać […] zjawisku podwójnego, a nawet wielokrotnego występowania nazw etnicznych na różnych, często odległych od siebie obszarach”… Twierdzi – wbrew faktom – że „istnienia Polan nie potwierdza (…) żadne źródło z pierwszego tysiąclecia”. Wychodząc od tego fałszywego twierdzenia – „opierając się na faktach źródłowych” jakoby, przyjmuje założenie, że „pseudoetnonim Poloni/Palani/ Poleni pojawił się dopiero na początku XI wieku w szeregu dokumentów związanych z przyjmowaniem ogólnej nazwy politycznej przez wieloetniczne państwo Bolesława Chrobrego (...)”. Warto zadać pytanie – dlaczego archeolog odrzuca istnienie i wagę jednych źródeł, a dla uzasadnienia swoich twierdzeń zakłada, że ważne są inne źródła? Wskazówką pozwalającą odpowiedzieć na to pytanie jest analiza, której dokonał M. Łuczyński, pisząc: „P. Urbańczyk trafnie zauważa, że określanie poddanych Chrobrego mianem Polan, a jego państwa jako Polonii (Polski) upowszechnia się dzięki zachodnioeuropejskim źródłom pisanym i nasila się w pierwszych latach XI wieku w środowiskach niemieckim i czeskim”. Czyżby dla uzasadnienia swoich twierdzeń archeolog zakładał, że ważne są zachodnioeuropejskie źródła pisane, zwłaszcza niemieckie i czeskie? Co leży u podstaw takiej selektywnej oceny źródeł historycznych? Czy tylko względy merytoryczne i trafna metodologia, czy może „grantologia”, albo raczej – granciarstwo? M. Łuczyński wskazuje dalej, że „problem genezy podwójnego (a nawet potrójnego, jak wskazano powyżej) etnonimu Polanie został przez P. Urbańczyka rozwiązany niewłaściwie. W argumentacji Autora widoczne jest podejście niehistoryczne”. Zarzut niehistoryczności, czy raczej ahistorycznego myślenia w badaniach dziejów, jest jednym z najcięższych i często wskazuje na niejawne założenia wynikające z takich czy innych poglądów badacza, wpływających na jego wnioski badawcze. Dalej M. Łuczyński dowodzi, że wnioski Urbańczyka „na podstawie arbitralnego odrzucenia PVL i Vita s. Adalberti” nie wydają się „metodycznie właściwe. Geneza zdublowania nazwy wiązała się najpewniej z przeniesieniem etnonimu motywowanym przez migrację ludności, podobnie jak w wypadku np. Chorwatów czy Serbów. Przypuszczenie takie uzasadnia zresztą samo źródło staroruskie, odrzucanie jego świadectwa i poprawianie go wydaje się więc sprzeczne z zasadami krytyki historycznej”. Sprzeczność z zasadami krytyki historycznej źródła – to kolejny zarzut najcięższego kalibru w badaniach historycznych. Jeszcze poważniejszy zarzut
w zasadzie przeszkadza temu specjaliście w przygotowaniu czytelnikowi właściwego historycznego wykładu treści pomieszczonych we wspomnianym zabytku. Wnikliwe i doświadczone oko znawcy łapie pewne występujące w narracji szczegóły powołanej do życia rzeczywistości i te ją zdradzają – dezawuują jej ideowo-mitologiczny sztafaż i prowadzą do prawdy niefabularnej. „Pozbawiając Gallową opowieść zbędnych ozdobników, uzyskamy niemal podręcznikowy opis procesu tworzenia wczesnośredniowiecznego państwa dynastycznego. Przejęcie dominującej pozycji przez człowieka wybranego przez »lud« niezadowolony z poprzedniego przywództwa, to przecież typowy scenariusz rozwiązywania kryzysu władzy w organizacjach wodzowskich” (R. Urbańczyk, Trudne początki Polski, Wrocław 2008, s. 181n.). Badacz ten jest w szczęśliwym położeniu: po prostu wie, jakie to są „zbędne ozdobniki” opowieści Galla, i wie także, co w gruncie rzeczy »relacja Anonima oferuje«. Kolega Urbańczyk rozbraja mnie jednak całkowicie stwierdzeniami w rodzaju: »Piast… po prostu skorzystał z chwilowych kłopotów aktualnego przywódcy (Popiela), aby pokazać swoje predyspozycje do przejęcia jego zadań«; »Obalony wódz (Popiel), który widocznie nie chciał uznać swojej porażki i zaakceptować nowego przywódcy, musiał wyemigrować wraz z potomstwem«; »Siemowit, próbując uniknąć losu swego poprzednika, zastosował nową, bardziej efektywną strategię finansowania swojej władzy«” (Vide: P. Urbańczyk, „Zamach stanu” w tradycji piastowskiej Anonima Galla, w: „Zamachy stanu w dawnych społecznościach”, s. 224b i n.; za: J. Bana-
się z aktywnym rozpoznaniem wywiadowczym „grodów i ziem z północnej strony Dunaju”, czego efektem – „zapiska karolińska”. M. Łuczyński pisze dalej, że zgodnie z aktualnym stanem badań nad ową „zapiską…”, plemienną mapę Polski można by zrekonstruować w następującej postaci dla X wieku... I tu zaczynają się kontrowersje. Skoro zapiska jest z ok. 845 r., to znaczy, że została sporządzona przed tym rokiem, czyli w 1 poł. IX w. Po drugie – M. Łuczyński, zgodnie z Geografem…, na terenie Wielkopolski wylicza największe ówczesne plemię, które miało 400 grodów, ale – nie wiedzieć dlaczego – nadaje mu nazwę Głobianie, wbrew zapisce, gdzie ich nazwa brzmi „Glopeani”, co większość historyków odczytuje jako Goplanie. Na terenie dzisiejszej Małopolski – podkreśla M. Łuczyński zgodnie z Geografem… – Lendizi, czyli Lędzice/ Lędzianie mieli 98 grodów, a Uuislane, czyli Wiślanie – nieznaną ich liczbę. Według tzw. Legendy panońskiej, czyli Żywota św. Metodego, spisanego ok. 885 r., krajem Wiślan władał pogański książę, który został zmuszony do chrztu przez władcę Rzeszy Wielkomorawskiej, Świętopełka. Z relacji spisanej po 890 r. przez króla Wesseksu w Anglii, Alfreda Wielkiego, na podstawie informacji z podróży anglosaskiego podróżnika Wulfstana, który dopłynął z Haithabu/Hedeby na Jutlandii do ujścia Wisły i osady kupieckiej Trusao po lewej stronie Wisły, zamieszkanej przez Estów, czyli bałtyjskich Prusów – tereny na północ od Wielkiej Morawy zajmowało plemię Horithi, czyli Chorwatów. Pojawia się problem, jak się mają Horithi/Chorwaci Wulfstana do Lendizi/Lędziców i Uuislane/Wiślan
Od 2008 r. prof. Urbańczyk podważa istnienie „plemienia Polan”, od którego bierze się nazwa Polski i Polaków. Popularyzuje tezę, że Polanie „w tekstach źródłowych nie pojawiają się przed rokiem 1000”. szkiewicz, „Zamach stanu w Gnieźnie”, czyli kilka uwag na marginesie książki Podanie o Piaście i Popielu”, w: „Rocznik Antropologii Historii” 2012, rok II, nr 2 (3), s. 243–244). Dalszy wywód M. Łuczyńskiego jest wprawdzie interesujący, ale już bardziej kontrowersyjny. Przywołując – słusznie – tzw. zapiskę karolińską z ok. 845 r., bardziej znaną jako tzw. Geograf bawarski, stwierdza, że w jego świetle „zarówno PVL, jak i Vita s. Adalberti i pozostałe przekazy zawierają wiarygodne informacje pozwalające na rozwiązanie etnonimu Polanie”. Owa „zapiska” – w oryginalnym tytule Descriptio civitatum et regionum ad septentrionalem plagam Danubii (pol.
Geografa…? Jedno wydaje się ewidentne: dla tego okresu, od poł. IX do końca IX w., nazwa Polanie w źródłach nie występuje. Ale czy na pewno? Dla archeologa Urbańczyka nazwy Polanie nawet do czasu XI-wiecznych źródeł niemieckich lub czeskich, czyli zależnych od cesarskich Niemiec – nie ma. Natomiast w hipotezie Łuczyńskiego: „według wyraźnego świadectwa PVL Polanie byli odłamem Lędzan, którzy pierwotnie zamieszkiwali rejon Dunaju, a następnie wskutek najazdu „Wołochów” (tzn. najpewniej Rumunów) zostali wyparci w kierunku Naddnieprza (grupa wschodnia) oraz Wisły (grupa zachodnia). Nie widać więc obiektywnych przesłanek, by
roku określa Bolesława Chrobrego jako księcia Polan (łac. Polanorum duce). Tymczasem Chrobry, jako siostrzeniec księcia Bolesława II, pod zwierzchnictwem czeskim zarządzał Krakowem i podległymi mu pertynencjami (łac. civitas Craccoa z Dokumentu praskiego) aż do 992/993 roku, gdy po śmierci Mieszka I najechał państwo gnieźnieńskie i scalił obydwa civitas w jeden organizm państwowy, od 1002/1003 roku określany w źródłach łacińskich jako Polonia, Polenia, Polania itd. Pierwotnie jednak zakres semantyczny tej nazwy prawdopodobnie nie obejmował całego terytorium państwa, jak o tym świadczy chociażby analiza odpowiednich fragmentów żywotów św. Wojciecha. Należy zauważyć, iż epitet Chrobrego Polanorum (tj. najpewniej ppol. *polanьsk) wyraźnie wskazuje, iż panował on nad plemieniem Polan w sensie przede wszystkim militarnym. (…) Nomenklatura wskazuje na geograficzny aspekt tego typu tytulatury i pozwala szukać genezy przydomku Chrobrego w »krainie Polan«, gdzie by na trwałe do niego przylgnął i stał się na tyle stałym epitetem, że funkcjonował nawet po podbiciu sąsiednich terenów. Skądinąd wiadomo, że przed 992 rokiem Chrobry przez blisko dekadę zarządzał Krakowem, a dzielnicą, gdzie mógłby nabyć taki tytuł, była najprawdopodobniej właśnie Małopolska zachodnia (…)”. Dalej zaczynają się językoznawcze – tym razem – uroszczenia M. Łuczyńskiego: „Zgodnie z tą interpretacją kraina Polan zaczynała się na Nowotarszczyźnie. Jednoznacznie wskazuje to na małopolski zasięg występowania tego etnonimu” – pisze Łuczyński. Wprawdzie zaraz wskazuje właściwy trop, pytając: „Jak wobec tego zapatrywać się na tradycyjną interpretację lokującą »Polan« na Kujawach? Kwestia w dużej mierze wyjaśnia się dzięki bliższej analizie najwcześniejszych zapisów. Żywot II Brunona (z 1004 roku) jest drugim źródłem potwierdzającym funkcjonowanie formacji etnonimicznej Polanie. Zawiera on wzmiankę o Śląsku jako „Polanicis terris” (…)”. Nie rozwija jednak tego wątku. Rodzi się pytanie zasadnicze: gdzie było owo terytorium Polan? Jak chce tradycja na odległych od Chorwatów/ Lędziców/Wiślan Kujawach, czy – jak w hipotezie Łuczyńskiego – „formacja etnonimiczna Polanie była autentyczną nazwą plemienną. Była to nazwa podrzędna w stosunku do Lędzanie, co jest zgodne z treścią PVL i nie stoi w sprzeczności z tzw. Geografem bawarskim, który wspomina o Lędzianach w Małopolsce wschodniej (oraz o Wiś lanach w zachodniej). W wymienionych przez niego Wiślanach zasadnie można dopatrywać się Polan – Lędzian osiadłych w dorzeczu Wisły lub konglomeratu Polan oraz innych pomniejszych plemion, określonych tą nazwą zbiorczą derywowaną od hydronimu Wisła”?
Związek Lugiów, czyli teren wyjściowy Według hipotezy profesora Henryka Łowmiańskiego, na północ od Karpat już na początku naszej ery powstał związek plemienny rodzimych plemion staroindoeuropejskich „połużyckich” kultur „pomorskiej” i „przeworskiej” pod organizacyjną – komunikacyjną i handlową – kontrolą emporiów celtyckich. Do rzymskiej historiografii przeszedł on jako wielki lud Lugiów. Znaczące, że tworzące rdzeń słowny tego związku plemiennego słowo ‘Lug’ jest znane jako imię celtyckiego boga słońca, światła i patrona poetów. Można zatem przyjąć, że nazwa plemienna była pochodzenia celtyckiego. Pomiędzy końcem starej ery a 6 r. n.e. Lugiowie zostali na krótko podporządkowani markomańskiemu królestwu Marboda. Ok. 50 r. n.e., za panowania cesarza Klaudiusza, „niezliczone mnóstwo” Lugiów przyczyniło się do rozbicia germańskiego „państwa Kwadów” Wanniusza i jego sarmackiej konnicy, czyli Jazygów, a w latach 86–91 byli sojusznikami cesarza Domicjana w walkach z germańskimi Swebami-Markomanami. W późniejszym okresie na wielką skalę rozwinęli hutnictwo żelaza i handel wytwarzaną z niego bronią. Jednym z uchwytnych do dziś śladów tego związku plemiennego są nadwarciańskie tzw. kurhany książęce w miejscowości Przewóz Pustkowie, położonej w odległości ok. 15 km od Wielunia. „Kurhany i osada zostały zinwentaryzowane. przez H. Wiklaka w 1962 r. Badania archeologiczne prowadzone były w latach 1964–1974 przez zespół archeologów pod kierunkiem prof. Konrada Jażdżewskiego z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi”. „W bezpośrednim sąsiedztwie kurhanów, poniżej krawędzi doliny na tarasie nadzalewowym Warty, odkryto rozległą osadę kultury przeworskiej. Badaniami objęto 5825 m2, eksplorując stanowisko w 90%. W efekcie badań stwierdzono dwie strefy osady – produkcyjną (północno-zachodnią) oraz mieszkalną. W partii produkcyjnej odkryto kilkanaście obiektów związanych z wytopem żelaza, m.in. dymarki i paleniska, którym towarzyszyły liczne bryły żużla w postaci klocy i wysypisk. W części mieszkalnej odsłonięto pozostałości ponad 30 budynków, z których 22 zostały zinterpretowane jako mieszkalne. (…) Wyjątkowe znaleziska to żelazny cyrkiel, walcowata kłódka platerowana miedzią, żelazna szalka do wagi oraz grot włóczni, ostroga i srebrny denar Faustyny Starszej. Kurhany powstały w końcu II w., były one współczesne ze starszą fazą osady, która funkcjonowała jeszcze w IV w.”. Faustyna Starsza była żoną cesarza Antoninusa Piusa, cesarza rzymskiego w latach 138–161, ojca filozofa na tronie Marka Antoniusza. Antoninus wyznaczył „króla” klientelnemu państwu germańskich Kwadów (Swebów), którzy za rządów jego syna w 167 r. wspólnie z Markomanami najechali Panonię, wszczynając tzw. wojny markomańskie (lata 167–180). Nieco ponad dwa kilometry od Przywozu, w Toporowie, odkryto w jamie 3 żelazne radlice (jedna była reperowana) i 2 żelazne kroje. Narzędzia wiąże się z osadą, która funkcjonowała od poł. IV do I poł. V w. n.e. Około 20 km na północ od Przywozu, w Walkowie-Kurnicy znaleziono 7 sierpów, półkosek i krój do radła. Wymienione przedmioty były starannie ułożone (pierwotnie zapewne w coś owinięte) i w pośpiechu płytko ukryte tuż pod próchnicą. Dzisiaj już wiemy, że osada została spalona, a jej mieszkańcy nie wrócili do swych domostw. Osada funkcjonowała od końca III do przełomu VI–VII lub do początków VII w. n.e. W odległości około 30 km na północ od Przywozu, a ok. 20 km od Wielunia, również nad Wartą, w Konopnicy znajdowały się trzy dalsze kurhany, z których zachował się jeden, datowany na koniec II w., przebadany w 1973 r. przez pracowników Muzeum Ziemi Wieluńskiej. Drugim obszarem, na którym wyraźne są ślady związku Lugiów, jest Górny Śląsk. K. Godłowski opublikował w 1964 r. na łamach „Archeologii Polskiej” (t. 9, z. 1–2, s. 400–429) artykuł Z badań nad rozwojem osadnictwa kultury przeworskiej na Górnym Śląsku, w którym zwrócił uwagę, że „co najmniej ok. połowy I w. rozpoczęła się konsolidacja osadnictwa kultury przeworskiej w okolicy Opola (…). Wymownym tego dowodem jest książęcy grób »typu Lubieszewo« z Gosławic Dokończenie na sąsiedniej stronie
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
17
KURIER·ŚL ĄSKI
P
rotestują „przeciwko wypowiedziom dr. hab. Przemysława Czarnka, które są kłamliwe, łamią zasadę równości obywatelskiej i naruszają godność nas wszystkich” i apelują, „by stanowisko Ministra Edukacji i Nauki objęła osoba, która nie będzie naruszała podstawowych wartości przyświecających edukacji obywatelskiej”. Pouczają przy tym, że „edukacja nie polega tylko na przekazywaniu wiedzy, ale także na budowaniu kultury dialogu oraz wpajaniu zasady szacunku dla każdego człowieka”. A „poglądy dyskwalifikują dr. hab. Przemysława Czarnka jako kierującego ministerstwem zajmującym się wychowaniem kolejnych pokoleń Polaków”. Piszą w liście, że „poszanowanie ludzkiej godności i różnorodności, przekonanie o równości wszystkich w prawach i obowiązkach oraz wrażliwość na krzywdę drugiego człowieka to wartości fundamentalne, których nie może podważać osoba kierująca w Polsce Ministerstwem Edukacji i Nauki”. Oświadczenie zbuntowanych jagiellońskich polonistów, z datą 28 października 2020 r., podpisało ok. 150 sygnatariuszy.
Granice świata polonistów No cóż, naukowcy winni kontrolować to, co robi i mówi minister od nauki, i mają prawo, a nawet obowiązek, wypowiadać się w tych kwestiach. Z listu widać, że poloniści UJ nie akceptują, i to mocno, poglądów ministra, choć uzasadnienie tego braku akceptacji jest słabe. Z kolei ja nie akceptuję poglądów polonistów, gdyż ci, mimo że od lat są na etatach na wzorcowym, prestiżowym polskim uniwersytecie, nie tylko nie zbudowali kultury dialogu (żadnego dialogu na UJ mimo wysiłków i propozycji nie zarejestrowałem), nie wpoili kadrze UJ zasad szacunku dla każdego człowieka ani poszanowania ludzkiej godności, ani wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka. Materiałów w tym zakresie jest moc i poloniści z tego wydziału, piastujący na UJ wysokie, także rektorskie stanowiska, żadnego zainteresowania, żadnego działania w tych kwestiach nie wykazywali. List, jak można sądzić, podpisali ich współpracownicy/współpracowniczki, uczniowie/uczennice – sformatowani w ramach wartości latami wdrażanych w życie nie tylko Wydziału Polonistyki, ale i całego Uniwersytetu. Z tymi wartościami, prezentowanymi ostatnio w przestrzeni publicznej, przed szacownymi murami jagiellońskiej uczelni przez jej kadry młodzieżowe, mogli zapoznać się mieszkańcy Krakowa, co dokumentowałem (Reakcje w sprawie wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Krakowie, 28.10.2020 r. – serwis Józef Wieczorek w Krakowie ( i nie tylko) w 2019–2020 r. Wobec prezentowania tych wartości krakowianie zmuszeni byli zatykać uszy i odwracać oczy, gdyż nie dało się tego słuchać ani na to patrzeć, jeśli się było uformowanym w ramach innego systemu wartości, wręcz w ramach odmiennej, bo łacińskiej cywilizacji. To, co się działo, to jakieś zdziczenie, nawiązujące do cywilizacji Hunów czy tym podobnej barbarii. Jakoś do tej kwestii poloniści jagiellońscy wcale się nie odnoszą, choć chyba mają
Pracownicy Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego na wieść o tym, że ministrem został Przemysław Czarnek, napisali list otwarty do Premiera RP i Prezydenta RP, gdyż trudno im przechodzić obojętnie wobec wypowiedzi ministra o LGBT, deprawacji, aborcji, edukacji.
Bunt jagiellońskich polonistów Józef Wieczorek Wszak nie odejmuje klejnotowi szacunku, kto go z plam brudnych ociera. Bicz na akademików krakowskich, Universitas, 2003
obowiązek służbowy i moralny analizować pod względem językowym to, co w przestrzeni jagiellońskiej jest demonstrowane. Może biorą przykład z opinii swego kolegi po polonistycznym fachu, choć chowu warszawskiego, Michała Boniego, mającego spore doświadczenie w prowadzeniu dialogu ze służbami minionego systemu (TW „Znak”), a także doświadczenie polityczne na odcinku kultury, środków przekazu i polityki społecznej. Ten polonista oświadczał w mediach „Wypier... stało się normalnym elementem języka, komunikacji publicznej i społecznej; ja się tego słowa nie boję; młodzi używają go na co dzień, bo to jest ich rewolucja”. Jego i jagiellońskich polonistów koleżanka po fachu, profesorka uniwersytetu Szczecińskiego i Rady Doskonałości Naukowej, Inga Iwasiów (od kultury i języka polskiego), słowa „je...ć PiS”, „wyp....lać” wręcz traktuje jako swoje credo życiowe.
Polonistyczne korzenie i rozgałęzienia
Ten poziom kultury języka, zdaje się odpowiadać polonistom jagiellońskim. Jeden z sygnatariuszy ich listu – Michał Rusinek, doktor jagiellońskiej wszechnicy, rzecz jasna habilitowany, wręcz zachwyca się tym językiem – „Wyraz »wypierdalać« jest niezwykły pod względem fonetycznym”. No cóż, trzeba by tu przytoczyć Ludwiga Wittgensteina: „Granice mojego języka są granicami mojego świata”, aby poznać, jakie są granice świata tych polonistów. Smutne to. Ale zamknięcie się w tych granicach można było przewidzieć, obserwując staczanie się akademickiego świata wartości jeszcze w czasach komunistycznych. Moi studenci i wychowankowie – wykładowcy oskarżanego o negatywny wpływ na młodzież akademicką, bo uczącego myślenia, i to krytycznego – ostrzegali decydentów jagiellońskich, że ich metody nie wprowadzą nauki polskiej godnie w wiek XXI. I tak się stało. Wiek XXI nadszedł, godność nauki odeszła. Dlaczego tego zjawiska nie byli w stanie rozpoznać profesorowie i ten obecny upadek uniwersytetu jest dla wielu z nich szokiem?
nie radosnych – jak „komunizm”, czy „stan wojenny”, jakby takie słowa wykraczały poza granice świata jagiellońskiego, zamkniętego na własną, niekiedy wstydliwą i smutną historię. Zresztą sam rektor miał swoje wstydliwe doświadczenia, sygnowane jakże trafnym pseudonimem Zebu, dokumentowane w aktach SB. Z kolei polonista Władysław Miodunka, przez lata w randze prorektora UJ, wykazał się iście imponującym heroizmem w walce o niepoznanie prawdy i miał poważne trudności w zrozumieniu prostych tekstów. Stąd musiałem interweniować u głównego rektora, aby prorektor nie odpowiadał na pisma do niego niekierowane, których nie rozumie. Niestety w kolegium rektorskim UJ był taki podział pracy, iż polonista, jako rektor od polityki kadrowej, miał odpowiadać na pisma kierowane do rektora, nawet wtedy, gdy zrozumienie ich treści przekraczało jego intelekt i znajomość języka polskiego. Z mojej wieloletniej korespondencji z władzami UJ wynika, że pełniący obowiązki rektorów, także poloniści lub
mający do pomocy liczne gremia etatowych znawców języków wszelakich, w ramach budowania kultury dialogu rejterują przed słowem „anonim”, stąd uważają, że brak imienia i nazwiska autorów opinii o nauczycieli skazywanych na wygnanie z uniwersytetu nie dowodzi anonimowości opinii [sic!]. Mimo upływu dziesiątków już lat, znaczenia słowa „anonim” do tej pory nie zdołali sobie przyswoić. Dialogu – brak. Kultury tym bardziej. I co na to sygnatariusze listu z Wydziału Polonistyki UJ? Uważam, że taki stan rzeczy poważnie naruszał prawa obywatelskie, jako że każdy obywatel ma niezbywalne prawo do szansy nawiązania kontaktu intelektualnego z każdym decydentem, a decydentem akademickim w szczególności. Takich praw poloniści-sygnatariusze listu w ogóle nie analizują. Wśród autorów listu zwraca uwagę nazwisko Andrzeja Romanowskiego, redaktora naczelnego Polskiego słownika biograficznego, który tę funkcję przejął po poloniście Henryku Markiewiczu, mającym doświadczenia z PPR, PZPR, „Kuźnicy,” jak i w podpisywaniu listów (Rezolucja Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego z 1953 r.). Andrzej Romanowski, już całkiem samodzielnie, przed kilku laty zasłynął w przestrzeni publicznej atakiem na IPN i biografię rtm. Witolda Pileckiego. Na tę okoliczność wystosowałem zapytania w imię prawdy (https://blogjw.wordpress.com/2013/05/20/zapytania-w-imie-prawdy/), które pozostały bez odpowiedzi. Jakoś tak niedługo potem pani minister podała się do dymisji, jakby zrezygnowana z tego powodu, że na koniec roku akademickiego takiej odpowiedzi nie była w stanie mi udzielić (https://blogjw.wordpress. com/2013/11/15/spelniony-postulat-obywatelski-jest-jedno-wyjscie-podanie-sie-do-dymisji/). Można rzec, doszło do obywatelskiej dymisji ministerialnej, ale Andrzej Romanowski pozostał na swoich stanowiskach i ponownie dał znać o sobie, tym razem w liście o dymisję ministra. Może mi pozazdrościł skuteczności? Wielką rolę na UJ odgrywał polonista rektor Mieczysław Karaś, którego marzeniem było przekształcenie jagiellońskiej wszechnicy w Instytut Propagandowy Polskich Komunistów (opinia prof. Karola Estreichera), a wielu innych polonistów w tej materii miało swoje zasługi. Nie tylko wspomniany Henryk Markiewicz, ale i Marian Stępień, a także Kazimierz Wyka – co prawda
lub doliną Wagu i przez Przełęcz Jabłonkowską na Górny Śląsk ku Kaliszowi nad Prosną. Godłowski pisał, że „w okresie późnorzymskim (…) obserwujemy dalsze silne zwiększenie się dynamiki osadniczej ludności kultury przeworskiej na Górnym Śląsku”. „Wydaje się, że największe nasilenie przybrał on w drugiej połowie III i w IV w. (…) Przyczyną był tu najprawdopodobniej wzrost liczby ludności”. Ostatecznie – dla III i IV w. – „analizując rozmieszczenie stanowisk kultury przeworskiej na Górnym Śląsku, można wyróżnić kilka ich skupień przedzielonych pasami rozrzedzonego osadnictwa. W okresie późnorzymskim takie skupienia istniały np.: na Wyżynie Głubczyckiej, nad Odrą w rejonie Opola i Strzelec Opolskich, w Kluczborskiem nad Prosną, w dorzeczu Liswarty, w Gliwickiem nad środkowym biegiem Kłodnicy i nad środkowym biegiem Nysy Kłodzkiej – w powiatach Grodków i Nysa. Jest dość prawdopodobne, że ośrodki te, zwłaszcza wykazujące ciągłość istnienia przez kilka faz w obrębie omawianego okresu, odpowiadają jakimś jednostkom społeczno-politycznym, jak plemiona lub mniejsze jednostki terytorialne w obrębie plemion”
(K. Godłowski, Z badań nad rozwojem osadnictwa kultury przeworskiej na Górnym Śląsku, w: „Archeologia Polski”, rok: 1964, tom 9, zeszyty 1–2, s. 413– 414). Plemiona te najpewniej wchodziły w skład związku lugijskiego. W IV w. w okolicach Wrocławia wykształcił się duży ośrodek władzy, o którym świadczą tzw. grobowce książęce w Zakrzowie/ Sackrau. Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że nadwarciański i górnośląski ośrodek hutnictwa żelaza obsługiwały potrzeby obronne i handlowe – w kontaktach z germańskimi Markomanami, a później Kwadami wojującymi z Rzymem – związku Lugiów na „szlaku bursztynowym”. Ostatnie informacje o Lugiach są niepewne. Na tzw. Mapie Peutingeriana, znanej jednak tylko ze średniowiecznego odpisu wykonanego przez kopistę z Kolmaru w 1265 r. (z wcześniejszej kopii), ale odtwarzającej ciągi komunikacyjne późnego Rzymu, ukończonej zapewne po 328 r., bo zaznaczono na niej założony wówczas Konstantynopol – ponad rzymskimi prowincjami Macedonią i Mesią Inferior, za Dunajem, w pasie limesu zaznaczono znaczny odcinek jako Lupiones/Lugiones Sarmate, co może wskazywać, że na tym odcinku jeszcze
w IV w. Rzymianie kojarzyli Lugiów jako lud sarmacki, nie germański. Na początku V w. większość poceltyckich Silingów z terenu związku lugijskiego przyłączyła się do luźnej koalicji Hasdingów, Swebów i Alanów, która w noc sylwestrową 406 r. przekroczyła skuty lodem Ren, atakując cesarstwo rzymskie. W związku z tym logiczna wydaje się hipoteza prof. Godłowskiego dotycząca nagłego kresu kultury przeworskiej ok. połowy V w., kiedy ludność tej kultury zaczęła nawiązywać pogłębiające się z czasem kontakty z rosnącymi w siłę Hunami, którzy pod panowaniem Attyli od 434 r. zaczęli tworzyć w tej części Europy dominujący organizm polityczny. Liczne świadectwa archeologiczne i obyczajowe wskazują na możliwość wejścia co najmniej związku lugijskiego w sojusz i współdziałanie z Hunami, ponieważ w źródłach rzymskich i bizantyńskich zanikły w tym czasie wzmianki na jego temat. Według J. Gąssowskiego, „można zaryzykować twierdzenie”, że co najmniej ten związek plemienny, zajmujący wówczas większość południowo-zachodnich przyszłych ziem polskich, znalazł się „w gigantycznym sojuszu wieloetnicznych ludów pod przywództwem Attyli”. Jednak po klęsce Hunów pod
Z polonistami jagiellońskimi w randze decydentów miałem nieco do czynienia, kiedy starałem się o uzyskanie informacji o dokumentach mnie dotyczących, do czego, jak każdy człowiek, miałem prawo. Niestety równość wszystkich w prawach, o czym wyrażają się w liście poloniści, nie miała zastosowania w moim przypadku, bo ani prawa, ani równości w tej materii nie zaznałem. Pozbawianie obywatela prawa, deptanie godności, brak wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka, czyli fundamentalnych wartości, jest chyba standardem jagiellońskiej wszechnicy, także w czasach panowania polonistów w gronostajach. W Dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego, które miały przynieść radość Czytelnikom, w opinii polonisty Franciszka Ziejki w randze rektora UJ nie można znaleźć takich słów – fakt, że
Z listu widać, że poloniści UJ nie akceptują, i to mocno, poglądów ministra, choć uzasadnienie tego braku akceptacji jest słabe. Z kolei ja nie akceptuję poglądów polonistów.
wybitny znawca literatury, ale i zasłużony dla instalacji najlepszego z systemów w Klubach Demokratycznej Profesury, i to w czasach panowania Wielkiego Językoznawcy. Po latach wszedł do Wielkiej Księgi Patriotów Polskich. Obecny rektor UJ, prof. dr hab. Jacek Popiel, to były dyrektor Instytutu Polonistyki i były dziekan Wydziału Polonistyki UJ, który do tej pory nie zabrał głosu w sprawie języka młodzieży jagiellońskiej, a prof. dr hab. Magdalena Popiel stoi po stronie zdziczałej barbarii. Korzenie obecni poloniści zatem mają i przekaźniki antywartości także. Z młodzieży polonistycznej w czasach komunistycznych wyróżniał się w domenie publicznej Lesław Maleszka, nadzwyczaj wydajny współpracownik służb bezpieczeństwa, umieszczony na jagiellońskiej liście pokrzywdzonych w PRL („Lista Wyrozumskiego” – represjonowanych pracowników i studentów UJ w PRL-u, Lustro Nauki), bo chyba samo istnienie tych, na których donosił, stanowiło dla niego krzywdę. Podobnie zresztą rzecz się miała z mniej znanym pokrzywdzonym z tej listy, studentem polonistyki Arturem Bieszczadem, którego twórczość stanu wojennego, zapisana w materiałach SB, ułatwiła mi uzyskanie legitymacji członka opozycji antykomunistycznej. Można rzec – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ale nie zawsze tak jest. Z absolwentów polonistyki UJ warto też wymienić znanego hipisa Tadeusza Sławka, później w randze rektora Uniwersytetu Śląskiego, walczącego o nieprzeprowadzenie lustracji na uniwersytetach i negatywnie nastawionego do nonkonformistów, co zresztą było typowe także dla władz UJ, ze skutkami widocznymi obecnie w przestrzeni publicznej. Nie wszyscy zachowali postępową orientację intelektualną i moralną, instalowaną wraz z komunizmem. Wielu było po stronie przeciwnej, ale chyba jakoś okrakiem, bo niektórzy znajdują się wśród sygnatariuszy listu (np. działaczka „S” UJ Ewa Miodońska-Brookes), a inni całkiem pomijają ten list milczeniem, chowając głowę w piasek, co – jak wiadomo – jest orientacją zapewniającą dożywotnie etaty na uczelniach, ale nie dającą szans na wydobycie się z zapaści intelektualnej i moralnej, w jakiej znalazł się UJ i cały nasz świat akademicki. Do tej pory wiadomo mi, że jedynie dr Elżbieta Morawiec w reakcji na ten list postanowiła natychmiast wypisać się z grona Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, do którego należy kilku sygnatariuszy listu polonistów. Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni, tym bardziej, że nadciąga zima, i to pandemiczna, nie tylko ze względu na koronawirusa, ale także z powodu szerzenia się plag akademickich.
Minister Przemysław Czarnek w swoich wypowiedziach przypomina to, co zostało zapomniane na wielu uniwersytetach i często pousuwane ze statutów: nauka to jest poszukiwanie prawdy. Stoi po stronie tych naukowców, którzy uważają, że gender to jest ideologia marksistowska, a nie nauka. Uważa, że „najpilniejsze na uczelniach wyższych jest wprowadzenie wolności nauki tak,
żeby naukowcy mieli prawo do głoszenia swoich poglądów bez narażania się na odpowiedzialność dyscyplinarną na uczelni”. Negatywnie wypowiada się o ustanawianiu godzin rektorskich w okresie nasilonych manifestacji, co zachęcało studentów do uczestnictwa w nich, a to wszystko w szczycie pandemii. Podnosi skandaliczne aspekty agresji, wulgarności i zachowań na manifestacjach, które nie pasują do przyzwoitego człowieka. Wszystko to, jego zdaniem, dowodzi porażki systemu oświaty z ostatnich kilkudziesięciu lat. I trudno się z tym nie zgodzić, choć tylko niewielu etatowych profesorów publicznie taki punkt widzenia prezentuje, zapewne z obawy przed dyskryminacją ze strony środowiska akademickiego i konsekwencjami na uczelniach. To, że ideologia na uniwersytetach jest ponad nauką, nie jest zjawiskiem nowym. Taki stan rzeczy istniał po instalacji systemu komunistycznego, przy czym zetempowskie Brygady Lekkiej Kawalerii nie były w stanie szybko rozprawić się ze starą profesurą o odmiennej od komunistycznej orientacji intelektualnej i moralnej. Co więcej, nawet lewicowi decydenci byli jeszcze silnie zakorzenieni w wartościach naukowych, bo tak zostali uformowani przed wojną. Warto przypomnieć, że wybitny i bardzo lewicowy fizyk Leopold Infeld, który po latach współpracy z Albertem Einsteinem, po wojnie wrócił do Polski i organizował naukę w PRL, potrafił zetempowca wyrzucić za drzwi, kiedy ten usiłował wywrzeć nacisk na przebieg egzaminów albo domagał się ze względów ideologicznych, aby nie zatrudniać asystentki chodzącej do kościoła. A sam Infeld był przecież ateistą, pochodzenia żydowskiego. Naukę stawiał jednak wyżej od ideologii. Takich postaw jednak na UJ raczej nie było i absurdalne, fałszywe zarzuty, anonimowych zresztą komisji, podczas politycznych weryfikacji kadr nie były wrzucane do kosza, lecz kierowane do realizacji w polityce kadrowej prowadzącej do kompromitującego stanu obecnego. Dziś reprezentujących chrześcijański system wartości na uczelniach się dyskryminuje, usuwa z uczelni, kościoły profanuje, a katolicy albo są obojętni na takie akty zdziczenia moralnego, albo sami biorą w tych aktach udział lub wspierają je swoimi apelami/listami. Ja nie wyrażam zgody, aby tacy akademicy byli finansowani z mojej kieszeni podatnika, ale czy minister zdoła taki postulat wprowadzić w życie? Czy znajdzie bicz na takich akademików, szkodzących nauce? Zaraza czerwona nie została powstrzymana, lecz uległa transformacji w zarazę tęczową, chyba jeszcze bardziej szkodliwą dla naszej cywilizacji. Co więcej, zaraza ta szerzy się coraz bardziej na uczelniach, formatujących według takich antywartości kolejne pokolenia. Czy minister Czarnek, stojąc po stronie cywilizacji łacińskiej, zdoła obronić uczelnie/naukę przed barbarią, przed niszczącą ideologią, aby umożliwić przetrwanie naszej cywilizacji? Warto przypomnieć słowa Feliksa Konecznego (O ład w historii): „W historii bywa górą gwałt i zgnilizna, tym bardziej należy tę niemoc zbadać i godzi się zadać nauce pytanie: czyż tak źle z nami, iż nie ma sposobów, by ruszyć z bagna?”. K
Orleanem (Campi Catalaunicis, dziś Châlons-sur-Marne) i śmierci Attyli w 453 r. sojusz ten rozpadł się, a skutkiem jego załamania był m.in. nagły zanik kultury przeworskiej. Według szacunkowych obliczeń w wyniku huńskiej „awantury” nastąpił z nasileniem na 2 połowę V w. znaczny odpływ ludności z dorzecza Odry i Wisły, który objął do 60% jej dotychczasowych mieszkańców. J. Gąssowski pisze: „Można przypuszczać, iż znaczna część tej ludności opuściła nasze ziemie, emigrując ku lepszym (…), które były teraz dostępne po upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego [476 r. – S.O.]. (…) Załamanie struktur społecznych po upadku (…) Hunów, zwłaszcza po bitwie nad rzeką Nedao, gdzieś w środkowej strefie Dunaju, i zryw Gotów i Gepidów w 454 r. spowodowały ruchy ludów, sprzyjające migracji na zachód i południe. Na zachodzie oczekiwały ziemie opuszczone przez germańskie ludy, które zdążyły już w początkach V w. wkroczyć na obszary prowincji rzymskich, a na południu uległy zmianie stosunki osadnicze w strefie naddunajskiej i zrobiło się luźniej dla nowych przybyszów”.
Jednak minimum 40% pozostało. Po 525 r. konsul na dworze króla Ostrogotów Teodoryka Wielkiego, Rzymianin Flavius Magnus Aurelius Cassiodorus (ok. 485–580), znany jako Kasjodor, na podstawie sag germańskich i wcześniejszych źródeł historycznych napisał Historia Gothica libri XII. Oryginał w mrokach średniowiecza zaginął, jednak ok. 551 r. Ostrogot Jordanes (ok. 485–po 554) wypożyczył jej rękopis z biblioteki założonej przez Kasjodora wraz z klasztorem w jego rodowym Scyllacium (dziś Squitlace w Kalabrii) i dokonał jego dość ścisłego streszczenia. Przetrwało ono i przeszło do historiografii jako De Getarum sive Gothorum origine et rebus gestis, tzn. „O pochodzeniu i czynach Getów, czyli Gotów”. Niewątpliwie za Kasjodorem, czyli na podstawie danych sprzed 526 r., Jordanes zapisał, że wzdłuż północnych stoków Karpat od źródeł Wisły rozsiedli się Wenedowie. Nie zna już Lugiów ani związku lugijskiego. Można jednak bez problemu założyć, że na zachód i północ od tych źródeł, między Odrą i Wartą, na dawnych terenach owego związku trwała miejscowa ludność, pozostała po odejściu w V w. plemion germańskich. K
Czy minister obroni naukę przed ideologią?
Dokończenie z poprzedniej strony
pod Opolem (…), wskazujący na istnienie tam już (…) jakiegoś ośrodka władzy. Odkrycie w sąsiadującej z nim osadzie (…) żużla żelaznego świadczy, że już w tym czasie rozwinęła się tam produkcja hutnicza, która, jak się wydaje, w okresie późniejszym stała się jedną z podstaw gospodarczego rozwoju opolsko-strzeleckiego ośrodka osadniczego. W młodszej fazie okresu wczesnorzymskiego, prawdopodobnie pod koniec I w., rozpoczyna się na Górnym Śląsku okres bujnego rozwoju, który trwa nadal w ciągu II w.”. Z początkiem II w. n.e. ów ośrodek osadniczy skonsolidował się na skutek napływu ludności z terenów późniejszej Wielkopolski w rejon Opola i Strzelec Opolskich. Szczególną rolę w życiu zamieszkującej go ludności „zajmowało hutnictwo żelaza. Odkryto szereg stanowisk z dużą ilością dymarek, które w większości pochodzą (…) z okresu późnorzymskiego”. Jak pisał w 1964 r. K. Godłowski – „stanowiska kultury przeworskiej pojawiają się w tym czasie również nad Kłodnicą (…) oraz w dorzeczu Liswarty”. Wskazuje to wyraźnie na przesunięcie w II w. n.e. „szlaku bursztynowego” z kierunku: Czechy – Śląsk środkowy, na Bramę Morawską
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
18
Z
asługi prasy polskiej w okresie zaborów w budzeniu, obronie i umacnianiu polskości pod obcym panowaniem „trzech czarnych orłów” są nie do przecenienia: wystarczy przypomnieć przykłady działalności Karola Miarki, Franciszka i Stanisława Przyniczyńskich, dr. Władysława Łebińskiego w zaborze pruskim, gdzie ukazywały się wielonakładowe i poczytne gazety, np. „Katolik” w Królewskiej Hucie (Chorzowie), „Pielgrzym” w Pelplinie, „Gazeta Toruńska”, „Dziennik Poznański”, „Gazeta Gdańska”. Z terenu zaboru rosyjskiego przypomnijmy choćby „kuźnie” pozytywistów – „Przegląd Tygodniowy” oraz „Niwę”. Ze Lwowa na trzy zabory rozchodził się „Przegląd Wszechpolski”. W najnowszej swojej książce Profesor Zdzisław Janeczek prezentuje natomiast łamy wieloletniego periodyku z terenu austriackiego Śląska Cieszyńskiego, „Gwiazdki Cieszyńskiej” (1851–1939), koncentrując uwagę na wybranych zagadnieniach, które interesowały redakcję w przełomowych latach 1918–1921. Sam tytuł książki jest wielowątkowy, dotyczy bowiem dziejów prasy polskiej, jej zaangażowania w bieżące problemy walk o granice z Niemcami, Czechosłowacją, Rosją sowiecką, międzynarodowych kwestii dyplomatycznych, oceny obiektywności przekazów, roli innych periodyków polskich i polskojęzycznych, niemiec kich i zachodnioeuropejskich w zaprezentowanych wyżej cezurach. Jest to zatem obfity materiał poznawczy, poruszony dzięki benedyktyńskiej pracowitości jednego Autora!
KURIER·ŚL ĄSKI książki przybliżyć czytelnikom postać Friedricha Naumanna (1860–1919), protestanckiego aktywisty, członka Ligi Pangermańskiej, który w swoim tygodniku „Die Hilfe” (od 1890 r.) pokrętnie tłumaczył, iż zbrojenia są tylko ochroną interesów niemieckich, a Rzesza pragnie… pokoju. W książce pt. Mitteleuropa postulował polityczne i gospodarcze podporządkowanie się jej części kontynentu od Finlandii przez Polskę i Bałkany po Kaukaz. Zasługą Autora jest bardzo bogata prezentacja ikonografii niemieckiej, zwłaszcza karykatur prasowych, które w złym, ironicznym i obelżywym świetle przedstawiały naród polski i samego Wojciecha Korfantego. Tymczasem Korfanty, cokolwiek by o nim całkiem słusznie krytycznego powiedzieć, szanował prawa mniejszości narodowych i starał się zachować przed zniszczeniem niemiecką własność prywatną jako miejsce pracy Polaków. Przypomina mi się podobna karykatura z 1919 roku, na której skonfrontowano dwie rodziny: niemiecka – schludna, zadbana, bogata, siedzi przy czystym rodzinnym stole, druga – polska – przedstawia w karczmie obraz nędzy, brudu i pijaństwa.
D
yplomatyczna gra o Polskę między Niemcami, Czechosłowacją, Zachodem, Rosją (carską i sowiecką), z Watykanem i Węgrami w tle z jednej strony, a władzami II RP z drugiej, odgrywa w monografii znaczącą rolę i zajmuje dużo miejsca (s. 11–68, 112–118), pokazując jednocześnie międzynarodowe znacze-
Medal Mennicy Warszawskiej wybity w z okazji 70. rocznicy Bitwy Warszawskiej
„Cud nad Odrą” w cieniu Cudu nad Wisłą
Refleksje o książce Zdzisława Janeczka: Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze, Siemianowice Śląskie 2020 Dariusz Ostapowicz Marian Lutosławski
Józef Lutosławski
Z narracji wyłania się w miarę ujednolicony, podobny w formach model patriotycznego, niepodległościowego działania Polaków, jaki istniał w różnych częściach zaboru pruskiego, nie tylko na Górnym Śląsku, ale np. na Pomorzu Gdańskim. I tu, i tam również formowano w podziemiu POW, rozwijano struktury „Sokoła” i straży obywatelskich w oparciu o związki wojackie (kombatanckie), tworzono struktury wojskowe, czerpano z siły lokalnej endecji i wpływów duchowieństwa rzymskokatolickiego. Klęska Cesarstwa Niemieckiego w I wojnie światowej prawie nic nie zmieniła w mentalności typowego Prusaka. Na zewnątrz widoczny był „szyld” Republiki Weimarskiej, a w istocie w niemieckiej duszy niezmienny pozostał monarchizm i militaryzm. „Tak samo zarozumiała buta, taka sama nienawiść do wszystkiego, co nieniemieckie. W duszy każdego gnieździła się chęć odwetu, zemsty” – cytuje opinię „Gwiazdki” prof. Z. Janeczek (s. 14). Niegdyś Bismarck mówił: „Die germanische Rasse ist von der Vorsehung bestimmt, die Weltherrschaft zu führen. Sie ist physisch und geistig vor
nie Śląska i zaboru pruskiego. „Biali” i „czerwoni” rosyjscy dyplomaci starali się rozgrywać przed Zachodem kartę polską w dogodnym dla siebie interesie. Zachód uważał nieobecną przy wersalskim stole „białą” Rosję za uczestnika Ententy, a Polskę za wymuszony okolicznościami tymczasowy jej ersatz (s. 45). Jedynie Węgry konsekwentnie pomagały Polsce w dostawach amunicji i sprzętu; jedynie papież Benedykt XV sprzyjał, wspierał i błogosławił Polskę (s. 183–184).
Iwanowi Paskiewiczowi w przeprawie przez Wisłę w celu zaatakowania Warszawy, w 1863 – podobnie jak 28 IX 1939 roku – obie strony podpisały porozumienia gwarantujące współpracę w zwalczaniu polskiej irredenty. 2. Warto pamiętać, że w dniach, gdy ważyły się losy niepodległości Polski zagrożonej przez czerwony najazd, Niemcy dokonali pogromów Polaków na Górnym Śląsku 16–17 VIII 1920 r., rozpoczęli na pograniczu zbrojne prowokacje zajmując stację kolejową Bis
Gen. Hans von Seeckt
Czerwonoarmista
Zdzisław Janeczek przypomina na kartach książki wyraźnie antypolską postawę premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a, który wykazał się nieznajomością mapy Europy (dziwił się, po co Polakom… hiszpańska prowincja Galicja. allen andern bevorzugt” (Rasa germańska opatrznościowo stworzona jest do dominacji nad światem, preferowana fizycznie i duchowo przed wszystkimi innymi) i dodawał, że zabór pruski został zdobyty krwią, żelazem i pługiem, więc nigdy nie zostanie Polakom oddany. Niejako w parze z tą wypowiedzią szła następna, Paula Hindenburga z 1919 r.: „Sollen wir jetzt willen und tatenlos vor polnischen Machtansprüchen kapitulieren?” (Czy będziemy ustępować i kapitulować przed polskimi żądaniami terytorialnymi?). Takie postawy towarzyszyły realizacji programu „naumanowskiej Mitteleuropy” (s. 16), lansowanego już w 1914 r. przez kanclerza II Rzeszy Theobalda Bethmanna Hollwega. Warto byłoby w tym miejscu
Walorem książki i kunsztu historycznego Autora jest synkretyczne przedstawienie tych zagadnień na tle szerokiej panoramy historii stosunków niemiecko-rosyjskich. Czytelnicy, przyzwyczajeni zazwyczaj do podręcznikowych, odseparowanych od siebie ujęć historii, mają niezwykłą okazję zestawić różne fakty i wyciągnąć wnioski. Podam kilka przykładów: 1. Historia antypolskiej współpracy niemiecko-rosyjskiej sięga m.in. powstania kościuszkowskiego w 1794 r. Suworow ostrzeliwał Polaków z pruskich dział, pruska gazeta „Schlesische Privilegirte Zeitung” sfingowała domniemany okrzyk Najwyższego Naczelnika spod Maciejowic: „Finis Poloniae!”. W 1831 roku Prusacy pomagali
kupiec (17 VIII), atakując most pod Kwidzynem (19 VIII) czy koncentrując wojsko pod Babimostem (20 VIII 1920), a pobity sowiecki korpus Gaj-Chana znalazł bezpieczne schronienie za kordonem w Prusach Wschodnich. 3. Wizyta Marszałka Józefa Piłsudskiego w Paryżu skorelowana była z zakończeniem pokojowych rokowań ryskich z Sowietami (18 III 1921) i przed uchwaleniem Konstytucji Marcowej
Leonid Krassin, wysłannik Lenina w Londynie
(17 III). Sojusz z Francją, zakończenie wojny na Wschodzie, zwolnienie wojska z frontu, pokazanie światu, że jesteśmy stabilną państwowością, wbrew niemieckiej propagandzie o „państwie sezonowym” – to wszystko miało przygotować Górny Śląsk na plebiscyt (20 III 1921) i III powstanie – synchronizuje Z. Janeczek. Autor ujawnia militarne znaczenie tajnego traktatu Niemców z Sowietami poprzedzającego pokój brzeski „wymierzony w polskie dążenia niepodległościowe”, zwłaszcza przeciwko próbom tworzenia polskich formacji wojskowych. Plany te ujawnili bracia Marian i Józef Lutosławscy (ojciec kompozytora Witolda), zamordowani z zemsty przez bolszewików w 1918 roku. (s. 19). „Istnienie Polski jest nie do zniesienia i niezgodne z życiodajnymi interesami Niemiec. Musi ona zniknąć i zniknie (…) w wyniku działań Rosji i z naszym udziałem”. To nie są słowa Ribbentropa z 1939 r. Tak mówił generał Hans von Seect w 1920 r. (s. 21). Nie czekał zresztą na realizację swoich słów, bo już w 1919 r. niemiecki sztab generalny opracował plan ataku na Polskę w celu odbicia Poznańskiego pod kryptonimem „Frühhlingssonne” (Wiosenne Słońce). Pewne plany Kremla ujawniali zresztą Niemcom… Turcy, w tym naczelny wódz armii tureckiej Enver Pasza (s. 27).
Józef Piłsudski, drzeworyt Pawła Stellera
dzisław Janeczek przypomina na kartach książki wyraźnie antypolską postawę premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a, który wykazał się nieznajomością mapy Europy (dziwił się, po
co Polakom… hiszpańska prowincja Galicja, wyrażał oszczercze opinie, iż „oddać w ręce Polaków przemysł Śląska, to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Polska, jak w sztuce Alfreda Jarry’ego, była „nigdzie”, a Polaków
David Lloyd George
Lord d`Abernon
Z
postrzegano jako „egipskich niewolników” (s. 12–13). Warto dodać, że na uwagę Lloyda George’a, iż Niemcy nie są już imperialistyczne, lecz bardziej marksowskie – premier Ignacy Jan Paderewski ripostował celnym kalamburem, że i owszem, nawet „bis-marcksowskie”. Złym duchem Lloyda George’a był wybitny historyk brytyjski Lewis Bernstein Namier (właśc. Ludwik Niemirowski, 1888–1960), urodzony w Kongresówce działacz syjonistyczny, emigrant żydowski w Londynie, urzędnik Foreign Office. Wprawdzie stworzył nowoczesną metodologię badań historii dyplomatycznej, ale – jak podkreśla prof. Andrzej Nowak – osobiste doświadczenia w zetknięciu z antysemityzmem wywołały w nim postawę skrajnego antypolonizmu, którym „karmił” gospodarza Downing Street. Nie były to zresztą poglądy nowe. W XVIII wieku – jak pisał prof. W. Konopczyński, biograf Fryderyka II („poczdamskiego Machiawellego”)
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
19
KURIER·ŚL ĄSKI 7 grudnia 2020 r. odszedł od nas do wieczności Janusz Sanocki, „żołnierz” Solidarności, partyzant prawdy, typ niepokorny, woJOWnik o zmianę ordynacji, wydawca, autor książek, felietonista, burmistrz, radny, poseł, ostatnio browarnik i przedsiębiorca.
Śmierć woJOWnika Wspomnienie o Januszu Sanockim Tomasz Kwiatek Nysy opowiadałeś, co się udało zrobić przez 4 lata. PWSZ w Nysie, słynne na cały kraj prawybory i faktycznie wdrożony program „Bezpieczna przyszłość – rodzina na swoim”. Ktoś jeszcze pamięta, kto miał takie hasło wyborcze? Ty to robiłeś – uwłaszczałeś mieszkańców Nysy, wydałeś poradnik, zachęcałeś mieszkańców do bycia na swoim, dając duże samorządowe bonifikaty. To rozwiązanie przenieśliśmy do Opola. Inspirowałeś do dyskusji i myślenia nieszablonowego. – Tomek, chcesz jechać na Białoruś? – zadzwoniłeś jakieś 9 lat temu. Wtedy byłem zaangażowany w wydawanie „Niezależnej Gazety Obywatelskiej” w Opolu. Dziś bym się zgodził jechać z Tobą. Pisał o tym wyjeździe cały kraj. Do naszego NGO pisałeś felietony, udzielałeś okolicznościowych wywiadów, służyłeś poradą, jak wygrać z wymiarem sprawiedliwości. Mieliśmy już pierwsze pozwy za teksty śledcze. Ty je wygrywałaś, choć nie w Polsce, a paradoksalnie w Strasburgu. Nigdy nie liczyłeś na polskie sądy, że staną w obronie wolnego słowa. Miałeś rację, że Strasburg ostatnio też już tej wartości nie broni i mamy na to dowody. Wreszcie pamiętna konferencja prasowa w lokalu Stowarzyszenia „Stop Korupcji”, która pomogła Ci startować do Senatu bez poparcia partyjnego. Dziś Twoje zdjęcia z tego lokalu są w „Gazecie Wyborczej”, z którą tak kiedyś mocno walczyłeś. Potem już jako Poseł Ziemi Opolskiej, dyżurowałeś tu, aby spotykać się z osobami pokrzywdzonymi
Stanisław Ligoń – Hanys Kocynder. Drzeworyt Pawła Stellera (ochotnika z 1920 r.), zwanego śląskim Dürerem
– władca Prus po pierwszym rozbiorze uznał za stosowne „w tej zaniedbanej, dzikiej »Kanadzie« nadwiślańskiej wśród Irokezów i Karaibów rozpocząć pracę cywilizacyjną”. Jak w istocie ona wyglądała, streszczają wybitni history-
który państwo polskie ostatecznie rozrąbał, zabił zarazem odzyskane prawa polityczne mieszczan, wolność osobistą chłopów, opiekę prawa nad nimi – a co nie jest obojętnym dla żadnej warstwy narodu – zabił w jego życiu wolność”
Autor uwypukla religijność Piłsudskiego, rolę Matki Bożej (Ostrobramskiej) w jego życiu, o czym świadczy pomysł z przeniesieniem stolicy Polski na Jasną Górę i Akt oddania Polski Sercu Najświętszej Maryi Panny. cy (Marian Kukiel, W. Konopczyński): germanizacja, ucisk fiskalny i pobór rekruta, skrajny centralizm administracyjny, nadzór nad Kościołem, rekwizycje zboża, psucie monety, wywłaszczenia majątków, a zatem „ten topór katowski,
(M. Kukiel: Dzieje Polski porozbiorowe 1795–1921, Paryż 1983, s. 32.). Autor ujawnia nieco inne, nie zawsze znane oblicze kilku znanych postaci historycznych: ekonomista John M. Keynes miał więcej współczucia dla
przez wymiar tzw. sprawiedliwości. Ile to już razy startowałeś? I to nie Kukiz sprawił, że się dostałeś do Sejmu. Nazwisko samo nie wystarczy, trzeba mieć struktury. Ty je miałeś w całym kraju. Byłeś świetnym organizatorem, zbierałeś podpisy pod reformami od ordynacji po Konstytucję. Chciałeś Polski wolnej od partyjniactwa. Pamiętam, jak zaskoczyłeś nie tak dawno PKW i OBWE pismem z 2019 r., pytając, co to za wybory, w których obywatel nie może swobodnie kandydować? I co taka procedura ma wspólnego z demokracją? Przytoczę Twoje argumenty, bo je zawsze miałeś: Konstytucja RP przyznaje każdemu obywatelowi prawo do ubiegania się na
Niemców niż Polaków, lord Edgar Vincent D’Abernon, autor 18 decydującej bitwy w dziejach świata, zdążył wcześniej… wychwalać Niemców; o zgodę na linię Curzona nawet nie zapytano rządu polskiego. (Dodajmy, że lekceważąca postawa Anglików znamionowała ich również później: przed 1939 r. ambasador Wielkiej Brytanii w Niemczech Nevile Henderson miał mówić o „lotnych piaskach granic Europy Wschodniej”). O prawdziwym obliczu Zachodu świadczy też pewna prowokacja Lloyda George’a: sam nie zamierzając wysłać wojsk do Polski, zapytał marszałka Focha, czy ten poświęci bataliony Francuzów do kontynuowania wojny na Wschodzie. „Pas d’hommes” odpowiedział wódz, utwierdzając tylko premiera, że Paryż, więc i Londyn nie muszą „umierać” nie tylko „za Gdańsk”, lecz także za Warszawę (s. 54). Nasuwa się analogia z 1831 rokiem, gdy paryska propagandowa oferta pomocy powstańczej Polsce została w zawoalowany sposób odrzucona przez Londyn. Autor podaje jeszcze inne przykłady ustępstw Zachodu, zwłaszcza Wielkiej Brytanii (USA, Francji) wobec Sowietów kosztem Polski, co sprawia, że pojęcie appeasementu – tak silnie związane z latami 30. i postawą wobec Hitlera – należałoby przesunąć wstecz do roku 1920, 1815, ale nie zapominać o konferencjach Wielkiej Trójki.
O
sobny, choć przesunięty bardziej do Aneksu źródłowego ważny wątek narracji to stosunki polsko-czechosłowackie na tle sporu o Zaolzie w 1919–1920 roku. Benesz jawił się na stronach „Gwiazdki” jako „wyrafinowany wróg Polski” (s. 10). Należy obiektywnie dodać, że był wybitnym politykiem i dyplomatą czechosłowackim, który dla swoich narodów zrobił bardzo wiele w kontaktach z Quai d”Orsay już w 1917 r., choć początki jego kariery politycznej wskazywałyby na prohabsburskiego lojalistę marzącego o austroslawizmie – i w tym podobny był raczej do lojalisty Dmowskiego niż do buntownika Piłsudskiego. Rada Narodowa w Paryżu (podobnie jak KNP) została uznana przez Londyn, a legiony czeskie na Syberii stały się sojusznikami Ententy. Podobną antypolską postawę reprezentował prezydent Tomasz Masaryk, który napisał: „Polakom nie zaszkodziłoby uderzenie w twarz, przeciwnie, nawet pomogłoby
w których jacyś obywatele mogą decydować o przyznaniu innym obywatelom prawa do kandydowania, nie są już ani równe, ani powszechne, ani bezpośrednie. (…) Uważam bowiem, że nie sposób w ocenie prawidłowości procesu wyborczego pominąć tak rażące naruszenie Konstytucji i zobowiązań międzynarodowych Polski i odebranie w praktyce przez ustawę Kodeks wyborczy prawa do kandydowania do Sejmu obywatelom nie chcącym należeć do żadnej partii. To i za czasów komunizmu i Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, przed 1989 rokiem były takie „wybory”, w których obywatele wrzucali do urn kartki z nazwiskami kandydatów, tylko tych kandydatów wyznaczała partia komunistyczna i jej przybudówki. Dzisiaj jest dokładnie tak samo, tyle że partię komunistyczną zastąpiło kilka innych partii. Ludzie wrzucają do urn wyborczych kartki z nazwiskami kandydatów, a te nazwiska wyznacza kilku liderów partii. Januszu, mieliśmy się napić tego piwa, którego nawarzyłeś w Nysie. Sprawdzałem – 20 listopada – tak się ostatni raz umawialiśmy. Covid 7 grudnia 2020 roku nam tego nie zabierze. Będziemy o Tobie pamiętać tu, na niezależnym O-polu. Dziś media regionalne zmieniły właściciela z Niemca na Polaka. Czyż to nie symboliczny prezent dla Ciebie? Jestem ciekaw, co byś mi odpowiedział. K
FOT. PIOTR GALICKI / NGOPOLE.PL
T
o tylko niektóre role, jakie pełniłeś, przecież byłeś też społecznikiem, pierwszy powiedziałeś – STOP WOŚP! Wolałeś zbierać kasę dla Nysa–Dzieciom, a nie dla Owsiaka. Walczyłeś w latach 90. z jeszcze silnymi wtedy gazetami jak NTO czy „Wyborcza”. Kto wtedy miał odwagę mówić coś złego o Owsiaku? Janusz Sanocki to potrafił. Mieć inne zdanie. Iść pod prąd. Takiego go poznałem 2000 r. jako burmistrza Nysy. Organizowaliśmy jako Niezależne Zrzeszenie Studentów UO konferencję o ordynacji, wspólnie z jego Ruchem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. To był 12 kwietnia 2000 r., sala im. Księcia Jana II Dobrego. Pytałeś nas o poglądy, dociekałeś, zachęcałeś do zaangażowania w samorząd, przekonywałeś do zmiany ordynacji. Kto wtedy słyszał hasło: „Poseł z każdego powiatu” – czyż nie byłoby to proste? Przecież w Wielkiej Brytanii tak wygląda demokracja. Po konferencji kawa z ekspertami zagranicznymi, bo takich wtedy ściągnęliśmy do Opola, aby przybliżyć inną politykę. Czy lepszą, do dziś nie wiemy, bo mamy tę samą ordynację od 30 lat, partyjną, zwaną dla zmylenia „proporcjonalną”. To dzieło trzeba dokończyć; jest już w samorządzie, pewnie przez mieszane rozwiązanie kiedyś trafi na Wiejską. Dwa lata później, już jako radni Opola, spotkaliśmy się w Twojej redakcji „Nowin Nyskich”. Byłeś redaktorem naczelnym silnej gazety lokalnej. Już jako były burmistrz
równych prawach o dostęp do służby publicznej (art. 60), a zatem przyznaje każdemu obywatelowi prawo do swobodnego kandydowania do Sejmu i ubiegania się w ten sposób o mandat posła. Uprawnienie takie jest fundamentalnym prawem obywatelskim, potwierdzonym m.in. przez Międzynarodowy Pakt Praw Politycznych ratyfikowany przez Polskę w roku 1977, a także przez Deklarację Kopenhaską OBWE z 1990 r. Gwałcąc te uprawnienia obywatelskie, twórcy ustawy Kodeks wyborczy w Polsce nie zawarli w nim procedury, która pozwoliłaby obywatelom na swobodne, indywidualne kandydowanie do Sejmu, a więc skorzystanie ze swojego biernego prawa wyborczego. W maju 2019 r. zwróciłem się w tej sprawie do Państwowej Komisji Wyborczej i otrzymałem orzeczenie z dnia 31.05.2019 r. Państwowa Komisja Wyborcza – organ nadzorujący przebieg wyborów – stwierdza, że nie mam możliwości – jako obywatel – ubiegać się o mandat posła indywidualnie. Oznacza to, że o tym, czy polski obywatel w ogóle może kandydować – decydują liderzy poszczególnych grup politycznych (partii), co oznacza odebranie obywatelom możliwości skorzystania z przysługującego im biernego prawa wyborczego – bo o tym, czy obywatel może skorzystać z prawa do kandydowania, decydują jacyś inni obywatele. Ale także narusza zapisy art. 96 polskiej Konstytucji. Wybory,
w wytępieniu niebezpiecznych szowinistów”. Problem Polski polegał na tym, że jak niejednokrotnie w historii (np. w 1621, 1794, 1939 r.) musiała walczyć na kilku frontach naraz. „Karwinę przegraliśmy pod Kijowem” napisała „Gwiazdka Cieszyńska”, obiektywnie dostrzegając związki między sytuacją na froncie wschodnim a decyzjami konferencji w Spa (s. 150). W Aneksie znalazł się ciekawy i ważny wątek związany z życiorysem Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Medal. Wojciech Korfanty
Wbrew stereotypowi przypinającemu Marszałkowi łatkę agnostycznego „socjała” (zwłaszcza w kręgach wrogo doń nastawionej endecji), Autor uwypukla religijność Piłsudskiego, rolę Matki Bożej (Ostrobramskiej) w jego życiu, o czym świadczy pomysł z przeniesieniem stolicy Polski na Jasną Górę i Akt oddania Polski Sercu Najświętszej Maryi Panny (książkę zresztą otwiera Obraz Czarnej Madonny). Z. Janeczek ubarwia narrację wieloma ciekawostkami. Oto jedna z nich: w czasie plebiscytu głosujący otrzymywali dwie kartki (Polen i Deutschland). Niemcy, którzy nie wrzucili do urny kartki z napisem „Polska” i udowodnili to, pokazując tę pozostawioną, otrzymywali od władz finansowy zasiłek. Szybko pomysł ten wykorzystali Polacy, którzy dodrukowali kartki z napisem „Polska” i również przedstawiali je władzom niemieckim (s. 106). Propagandyści niemieccy w jednym z wierszy wysłali Korfantego w zaświaty, gdzie św. Piotr darł na strzępy organ prasowy Dyktatora, pokazał mu widma przezeń pomordowanych i – zesłał do piekła na asystenta diabła (s. 124). Jeszcze inna: w gorących dniach Cudu nad Wisłą kompozytor Wacław A. Lachman wystąpił z pomysłem skomponowania
mszy rezurekcyjnej na melodię Mazurka Dąbrowskiego (s. 97); kolejna: ojcem znanego pisarza i tłumacza Macieja Słomczyńskiego (pseud. literacki Joe Alex) był amerykański lotnik, Merian C. Cooper, współtwórca amerykańskiej eskadry kościuszkowskiej w Wojsku Polskim w 1920 roku (s. 86).
K
siążkę wzbogacają wiersze polskich poetów ze Śląska oraz olbrzymia ilość ikonografii, która niejako idzie śladem narracji (naliczyłem 264 fotografie); prawie każdy fakt czy postać są w ten sposób uzupełnione. Dodatkowo pomocne w lekturze okazują się: kalendarium, mapy, indeks osobowy, bardzo bogata bibliografia wykorzystująca archiwa, prasę, tytuły polskie i obcojęzyczne (s. 186–212). I jeszcze jedna konstatacja: narracja, mimo że dotyczy wydarzeń sprzed stulecia, okazuje się nadzwyczaj aktualna. Wskazuje
Levis Namier
na arenie międzynarodowej i znaczenie elit w rządzeniu ojczyzną, a przede wszystkim wysiłek całego narodu w walce o niepodległość, suwerenność i granice (legioniści z I Brygady walczyli o Górny Śląsk, powstańcy śląscy, a wśród nich por. Henryk Kalemba (s. 104), bohater poprzedniej książki Profesora, walczyli na Wschodzie z bolszewikami).
Narracja, mimo że dotyczy wydarzeń sprzed stu lecia, okazuje się nadzwyczaj aktualna. Wskazuje przecież na postawy Zachodu wobec żywotnych spraw Polski, na powtarzające się związki Berlina z Moskwą, na haniebną rolę polskojęzycznych mediów. przecież na postawy Zachodu wobec żywotnych spraw Polski, na powtarzające się związki Berlina z Moskwą, na haniebną rolę polskojęzycznych mediów, pokazuje miejsce i rolę Polski
Górny Śląsk… to książka o miłości do Ojczyzny, zatem nieprzypadkowo Autor dedykował ją „pamięci Obrońców polskich Kresów Wschodnich i Zachodnich”; o patriotyzmie, któremu dał wyraz lud polski na Śląsku w prostych, dobitnych słowach: „Isto jednak nas Pónbóczek mają radzi. Już się zdało, że nas ci czerwoni zbóje mongolscy zaleją, a tu naroz kij się obrócił i młóci po zadkach bolszewickich (…), jeny trzeja trocha poczekać, to wszyscy ci lenini, troccy i cało ta bolszewicka pokaź pejsato pójdzie na gałąź” („Gwiazdka Cieszyńska” nr 187 z 27 VIII 1920 – s. 97). I w wierszu: „Niech se Lloyd George co chce, gada,/ A Millerand to łyka –/ Dla Polaka jedna rada:/ Grzmocić bolszewika! (…)/ A Ślązakom wiernym synom,/ Też ojczyzna droga –/ To też niejeden już ruszył/ Z Sosnowca na wroga! (s. 92–93). K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
20
W
edług Internetowej Encyklopedii PWN język, zwany inaczej językiem naturalnym, jest najbogatszym systemem semiotycznym, którym dysponuje człowiek. Innymi słowy, to system służący do przenoszenia informacji w społeczeństwie. Bez względu na szerokość geograficzną, historię, poziom PKB per capita danej społeczności, zasadniczą funkcją języka jest komunikacja. Aspekt komunikatywny to przede wszystkim podstawowa funkcja informacyjna, której zadaniem jest przekaz pozbawiony zabarwienia emocjonalnego, a także intencji wywołania u odbiorcy określonych reakcji. Czym dla Polaków jest język polski? Encyklopedyczne ujęcie nie oddaje istoty i wagi naszego ojczystego języka. Codziennie wypowiadamy i zapisujemy niezliczoną ilość słów usystematyzowanych zgodnie z gramatycznym porządkiem. Przekazujemy informacje, wiedzę, wyznajemy miłość, pocieszamy, wyrażamy zdziwienie, oburzenie, gniew, pytamy, żartujemy, prosimy o pomoc. Katalog pól, na których używamy języka, jest otwarty i trudno wyliczyć je wszystkie. W zależność od sytuacji dodajemy pierwiastek emocji adekwatny do kontekstu. Komunikując się, dla zaakcentowania naszego przekazu używamy cytatów, zwrotów zaczerpniętych z literatury lub filmu, sentencji, przysłów, co jest elementem kodu kulturowego każdej społeczności. Likwidacja wykluczenia edukacyjnego, pojawienie się nowych technologii, łatwość podróżowania po najdalszych zakątkach świata wymusiły na nas słowotwórczą kreację dla nazwania nowych zjawisk, narzędzi, technologii, opisu tego, z czym spotykamy się po raz pierwszy. Jest to niekończący się proces zarówno w języku polskim, jak i w pozostałych językach świata. Można odnieść wrażenie, że globalizacja przyspiesza zmiany zachodzące we wszystkich sferach naszego życia. Stąd biorą się nowe kalki językowe, do słownika wkraczają obco brzmiące wyrazy, które z czasem na stałe zadomawiają się w naszym języku. Tradycja przenikania zapożyczeń z języków obcych do języka polskie-
KURIER·ŚL ĄSKI polskiej literatury z tekstami literackimi pisanymi współcześnie uzmysłowi nam stopień zmian zachodzących w języku polskim na przestrzeni wieków. Bez względu na modę i trendy panujące w danej epoce, czytając utwory Jana Kochanowskiego, Mikołaja Reja, Jana Andrzeja Morsztyna, Jana Chryzostoma Paska, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego – wciąż podziwiamy kunszt literacki wyrażony bogactwem języka polskiego. Historia i język to spoiwa łączące społeczność zamieszkującą określone
uczono czytać i pisać po polsku. Czy pamiętamy jeszcze o strajku dzieci z Wrześni? Sprzeciw uczniów, dziewcząt i chłopców z Katolickiej Szkoły Ludowej, wobec germanizacji, głównie przeciwko nakazowi modlitwy i nauki religii w języku niemieckim, dowodzi miłości do ojczystego języka. Przejmująco brzmi wiersz napisany przez dzieci z Wrześni w 1901 r.: My z Tobą, Boże, rozmawiać chcemy, lecz „Vater unser” nie rozumiemy i nie zmusi nas Ciebie tak zwać, boś Ty nie Vater, lecz Ojciec nasz. Podziw budzi
w duchu patriotyzmu i umiłowania ojczystego języka, chociaż ojczyzny od ponad stu lat nie było na mapach, zasługują na najwyższy szacunek. Lata zaborów wpłynęły na kształt języka polskiego. Różnice pokrywały się z granicami zaborów i dotyczyły akcentu, fleksji, gramatyki, a czasami semantyki. Na to zjawisko nakładały się też gwary i regionalizmy występujące w każdym narodzie. Triumfem Polaków jest fakt, że pomimo 123 lat zniewolenia, język polski przetrwał i połączył żołnierzy POW, a następnie Legioni-
Czym dla człowieka, mieszkańca danego terytorium, jest język, którym porozumiewa się w każdej sferze swojego życia? W domu, w relacjach towarzyskich, zawodowych, w sprawach codziennych?
Może warto wrócić na lekcje języka polskiego? Maria Czarnecka
terytorium. W języku odnajdujemy przeszłość, cechy charakterystyczne, kod kulturowy i tożsamościowy danej nacji. Język jest wyróżnikiem narodu. Polacy zrozumieli, jak ważny dla narodowej identyfikacji jest ojczysty język. Rozbiory unicestwiły administracyjnie i organizacyjnie państwo polskie, wymazały z map Europy Rzeczpospolitą, ale nigdy nie wydarły Polski z serc jej obywateli. Germanizacja i rusyfikacja prowadzone przez zaborców w celu pozbawienia Polaków ich narodowej tożsamości, nie powiodły się, ponieważ Polacy, pomimo szykan stosowanych przez zaborców, mieli odwagę myśleć, modlić się, tworzyć po polsku i żyć po polsku. Był to najbardziej powszechny znak sprzeciwu wobec zniewolenia narodu polskiego przez Rosję, Austrię i Prusy. Język był ostoją polskości i wyrazem wolności. Spadkiem otrzymanym od przodków. Pomimo rozdarcia
Marineakademie, mimo że lepiej władał językiem niemieckim niż polskim, podczas II wojny światowej jako jeniec niemieckiego oflagu komunikował się z Niemcami jedynie za pośrednictwem tłumacza. Twierdził, że 1 września 1939 roku zapomniał, jak się mówi w języku Goethego. Dla Polaków zakończenie wojennej hekatomby nie było jednoznaczne z końcem walki o niepodległość. Sowieccy okupanci, wspierani przez polskich komunistów, instalując na
RYS. WOJCIECH SIWIK
odwaga i determinacja młodych ludzi, którzy urodzili się i wychowywali w pruskim zaborze. Rodzice, którzy pomimo kar nakładanych przez Prusaków, wychowywali swoje dzieci
Montaż nowego krzyża na mogile żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego Siergiej Porowczuk
W
słoneczny jesienny dzień 26 listopada na terenie fortu w Tarakanowie na Wołyniu, w Dubnie koło Równego, przedstawiciele harcerskiego hufca „Wołyń” ze Zdołbunowa z jego szefem Aleksandrem Radicą oraz Płastuńskiego Ośrodka nr 33 im. Samczuka w Równem, z ich duchowym opiekunem o. Witalijem Porowczukiem, wzięli udział w montażu nowego krzyża na mogile żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego, którzy polegli w walce z konnicą Budionnego w czasie obrony przed bolszewikami fortu Zahorce w dniach 7–21 lipca 1920 roku. Na krzyżu zainstalowano tabliczkę w językach polskim i ukraińskim: „Żołnierzom WP poległym w lipcu 1920 r., Солдатам ВП загиблим у липні 1920 р”. Historyk
o. Witalij Porowczuk poprowadził modlitwę w intencji bohaterów Polski oraz
Ukrainy, którzy oddali życie z miłości do ojczyzny. Na krzyżu zawiązano
stów. Był jedną z dróg prowadzących do wolności i niepodległości. Był warunkiem sine qua non w budowie niepodległego państwa. Poczucie wspólnoty narodowej było immanentnym
również czerwono-białą wstążkę. To już kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej, będące elementem polsko-ukraińskiego pojednania i zjednoczenia naszych braterskich narodów. Akcja miała miejsce w ramach podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami równieńskiego Płasta i harcerzy. K
FOT. SIERGIEJ POROWCZUK
Polski przez trzech zaborców, podziału na odrębne porządki administracyjne, różne systemy walutowe, systemy miar oraz odmienne modele gospodarcze, język polski był symbolem wspólnoty Polaków bez względu na to, w którym zaborze żyli. Literatura i poezja romantyzmu, a następnie pozytywizmu przekraczała granice wyznaczone przez zaborców i z łatwością trafiała do polskich serc. To właśnie wspólny język podtrzymywał tradycje patriotyczne, rozbudzał dążenia niepodległościowe. Walka o zachowanie języka polskiego w codziennym życiu była długofalowym wyrazem patriotyzmu. Niejednokrotnie wśród uboższych warstw polskiego społeczeństwa modlitewnik pełnił rolę elementarza, z którego
obrazy filmowe. Dialogi toczone na małym lub dużym ekranie ociekają przekleństwami, które można porównać do wypełniacza, dzięki któremu czas emisji filmu nie kończy się dwudziestu minutach. Podobnie jest we współczesnej literaturze. W efekcie wulgaryzmy z dużą intensywnością przeniknęły do języka potocznego i coraz rzadziej budzą pejoratywne skojarzenia. Nie ma znaczenia wiek, płeć, wykształcenie. Niecenzuralne słowa płyną z ust elegantek, nastolatek i nobliwych, starszych osób. Czasami można odnieść wrażenie, że niektórzy używają ich jako znaków interpunkcyjnych lub uniwersalnych słów w sytuacji, gdy trudno znaleźć adekwatne określenie jakiegoś zjawiska, rzeczy, uczucia. Gorzej, gdy wulgaryzmy z dodatkiem skrajnie negatywnych emocji pojawiają się na ulicach naszych miast. Tak, jak miało to miejsce w ostatnich miesiącach. Wydaje się, że te „wieczorne spacery” zatraciły swój pierwotny cel na rzecz brutalizacji języka i zachowań. Trudno znaleźć uzasadnienie dla zachowania liderki, która jedyne, co może zaoferować, to wielokrotnie wykrzykiwane hasło „W…….ć”. Do tego na niesionych przez manifestujących tabliczkach wypisane są inne wulgaryzmy. Istny festiwal kreacji ordynarnych związków frazeologicznych. Obserwując te wydarzenia, można odnieść wrażenie, że staliśmy się świadkami deprecjacji ojczystego języka. Czemu służy wulgaryzacja języka polskiego? Sięgając pamięcią do lat osiemdziesiątych, przypominam sobie język, jakiego używali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa podczas przesłuchań. Niewybredne i obraźliwe epitety miały na celu wywołanie strachu i poniżenie przesłuchiwanych. Notabene w tamtym czasie używanie słów niecenzuralnych nie było powszechne, więc
Jaki wpływ na tych młodych ludzi i dzieci wywrze atmosfera panująca na demonstracjach? Czy będąc świadkami poniewierania ojczystego języka, będą potrafili zrozumieć jego rolę w naszym życiu? A może nie będzie im przeszkadzało jego skarlenie?
Do dzisiaj podczas rozmów z Ukraińcami można spotkać się ze zdziwieniem, że w Polsce po 1945 roku rosyjski nie stał językiem urzędowym, tak jak to miało miejsce na Ukrainie, Białorusi czy w państwach nadbałtyckich. go nie jest niczym nowym. W Polsce przez wieki łacina była językiem kontaktów międzynarodowych, dyplomacji, religii, prawa, językiem urzędowym oraz językiem nauki. Język Wergiliusza obowiązywał wśród duchowieństwa, naukowców, szlachty, co odróżniało te stany od pozostałych grup społecznych. Poziom znajomości łaciny był zróżnicowany i uzależniony od stopnia wykształcenia. Często forma też odbiegała od ideału. Do dziś w języku polskim pozostały łacińskie zwroty frazeologiczne, przysłowia, sentencje. Makaronizmy wciąż pozostają w użyciu, ale kolejne stulecia to rozwój języka polskiego, który wkroczył w sferę życia codziennego, literatury, nauki. Porównanie tekstu Bogurodzicy, najstarszego znanego nam dotąd zabytku
elementem języka polskiego. Polacy zwycięsko wyszli z wieloletniej wojny o zachowanie narodowej skarbnicy, z której czerpano siły podczas kolejnej tragedii, jaką była II wojna światowa. Warto przywołać postać kontradmirała Józefa Unruga. Urodzony w Brandenburgii w spolszczonej rodzinie o niemieckich korzeniach, będąc w niemieckiej niewoli dobitnie pokazał, jak wielkie znaczenie miał dla niego język polski. Ten oficer marynarki wojennej, który pierwsze oficerskie szlify uzyskał przed I wojną światową w niemieckiej
terenie Polski podległe sobie władze, próbowali oprócz sowieckiej ideologii zaimplementować na gruncie językowym sowiecką nomenklaturę, która z czasem miała wtopić się w język polski. Przykładem takiej próby jest haniebna zmiana nazwy miasta Katowice na Stalinogród. Język rosyjski stał się obowiązkowym przedmiotem szkolnym. Do dzisiaj podczas rozmów z Ukraińcami można spotkać się ze zdziwieniem, że w Polsce po 1945 roku rosyjski nie stał językiem urzędowym, tak jak to miało miejsce na Ukrainie, Białorusi czy w państwach nadbałtyc kich. Jako naród mieliśmy już wielopokoleniowe doświadczenie ochrony własnego języka. Wiedzieliśmy, że bez niego nie przetrwamy. Historia pokazała nam, że tylko myśląc, mówiąc, czując po polsku jesteśmy w stanie przeciwstawić się dominacji okupanta. Język polski jest spuścizną wszystkich Polaków bez względu na miejsce zamieszkania. To ogromny dar, jaki otrzymaliśmy od przodków. Oni oddali swoje życie w kolejnych zrywach powstańczych, podczas dwóch światowych wojen, broniąc naszych granic przed bolszewicką nawałnicą w 1920 roku, walcząc w trzech powstaniach śląskich, przeciwstawiając się sowieckiemu i komunistycznemu zniewoleniu po 1945 roku po to, abyśmy mogli swobodnie myśleć, czuć i mówić po polsku.
C
o my, współcześni, robimy z tym darem? Czy dbamy o jego piękno i chronimy przed deprecjacją? Język jest żywą materią i żywo reaguje na wszelkie zmiany. Akceleracja zmian w życiu społecznym spowodowała, że w sferze języka to, co jedną lub dwie dekady temu było uznawane za niedopuszczalne, niewłaściwe, dzisiaj stało się normą. Dotyczy to szczególnie wulgaryzacji języka. Oczywiste jest, że słowa niecenzuralne zawsze miały swoje miejsce w naszym słowniku. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy ich nie użył. Użycie wulgaryzmów bywa czasami koniecznym zabiegiem stylistycznym podkreślającym emocje, kontekst werbalny lub sytuacyjny. Wzbudza w odbiorcach zamierzone przez twórcę reakcje, jednak po warunkiem, że takie chwyty stylistyczne nie spowszedniały z powodu ich nadużywania. Przykładem są niektóre
tym większe wrażenie robiło na tym, do kogo były kierowane. W przestrzeni publicznej unikano wypowiadania słów uznanych za obraźliwe. Obecnie możemy za Cyceronem powiedzieć „O tempora, o mores” i nie będzie tu ironicznego usprawiedliwienia wulgaryzacji naszego języka. Tym bardziej, że uczestnicy manifestacji, zapamiętale wykrzykujący niecenzuralne hasła, to w dużej mierze uczennice, uczniowie, studentki i studenci. Nierzadkie były obrazy młodych matek z dziećmi. Jaki wpływ na tych młodych ludzi i dzieci wywrze atmosfera panująca na demonstracjach? Czy będąc świadkami poniewierania ojczystego języka, będą potrafili zrozumieć jego rolę w naszym życiu? A może nie będzie im przeszkadzało jego skarlenie?
J
ako społeczeństwo musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy osoby publiczne reprezentujące różne środowiska – głównie świat polityki, media – uczestniczące lub wspierające te zgromadzenia, są świadome, że identyfikują się także z tymi wulgarnymi środkami ekspresji? Czy tak powinni zachowywać się ci, którzy chcą uchodzić za elitę? Być może takie postawy niewielu już dziwią. Przecież obsceniczny i wulgarny spektakl wystawiany w Teatrze Powszechnym, godzący w pamięć o świętym Janie Pawle II, przez kilka tygodni nie schodził z afisza. Czy wulgaryzacja języka polskiego w życiu publicznym jest początkiem jego destrukcji? Kolejne pytanie: czy to działanie świadome? Jeśli tak, to komu i dlaczego zależy na tym, by niszczyć nasz ojczysty język i sprowadzić naszą komunikację do prostackich i płytkich formuł? Wzruszamy się podczas kolejnych rocznic ważnych wydarzeń historycznych. Okazjonalnie pamiętamy o poległych za Ojczyznę. A co robimy w ramach codziennego patriotyzmu? Szanując pamięć o narodowych bohaterach, powinniśmy dbać o nasz język, który łączy nas jako Polaków, ale łączy też przeszłość z teraźniejszością. I nie chodzi o to, by wyeliminować z naszego codziennego słownika słowa-śmieci, ale by reagować na wszelkie próby deprecjacji języka polskiego w życiu publicznym. Brak szacunku dla języka ojczystego jest wyrazem braku patriotyzmu. K
KONKURS DLA DZIENNIKARZY Nr 78/79
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
SZCZEGÓŁY NA STR. 2
Grudzień · 2O2O Styczeń · 2O21
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Czy zmierzch cywilizacji?
Jolanta Hajdasz
B
ez rozgłosu przebiegła przez media informacja o tym, iż Sąd Okręgowy w Krakowie oddalił pozew w sprawie homilii metropolity krakowskiego abpa Marka Jędraszewskiego z 1 sierpnia ubiegłego roku, w której duchowny użył słów „tęczowa zaraza”. W ocenie sądu w wypowiedzi arcybiskupa nie było niczego niebezpiecznego. Sąd przyznał, że konkordat gwarantuje autonomię w głoszeniu wiary, a więc duchowni mają prawo używać nawet ostrych sformułowań. Dobrze pamiętam tę sprawę sprzed blisko półtora roku. Wyrwane z kontekstu słowa homilii metropolity krakowskiego cytowane były tysiące razy w setkach mediów, szczególnie tych tzw. mainstreamowych. Wszędzie mówiono o tym, że arcybiskup zaatakował środowiska LGBT, a „Tygodnik Powszechny” zawyrokował nawet, iż kazanie, które wygłosił abp Marek Jędraszewski, jest przeciwne nauce Pana Jezusa. Teraz cisza lub niewielkie informacje na internetowych portalach. A arcybiskup Marek Jędraszewski wskazał wówczas na prawdziwe źródło niszczycielskiej ideologii gender. W tej homilii, wygłoszonej w 75 rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, przypomniał najpierw, że to z powstańczych mogił narodziła się wolna Polska. I zacytował wiersz żołnierza Armii Krajowej, Józefa Szczepańskiego „Ziutka”. Wiersz nosi tytuł Czerwona zaraza, a w nim padają gorzkie słowa: Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci. Byś nam kraj przedtem rozdarwszy na ćwierci, była zbawieniem witanym z odrazą. – Dziś czerwona zaraza już nie chodzi po naszej ziemi, ale pojawiła się nowa, neomarksistowska, chcąca opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie czerwona, ale tęczowa – powiedział arcybiskup. Te słowa wywołały wściekłość i niepohamowane ataki na niego. Gdy prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie, pojawiły się oskarżenia ze strony organizacji wspierających osoby LGBT. Ale teraz także Sąd Okręgowy w Krakowie stanął po stronie prawdy i zdrowego rozsądku, bo jednoznacznie orzekł, że mówiąc o „tęczowej zarazie”, metropolita krakowski działał w szeroko pojętym interesie społecznym, że „miał on wręcz nakaz obrony prawd wiary”, wynikający z kodeksu kanonicznego. Chciałabym jednak zwrócić Państwa uwagę na jeden bardzo istotny szczegół – ta sprawa żyje w medialnym przekazie już prawie półtora roku. Tyle czasu potrzebuje wymiar sprawiedliwości, by potwierdzić coś najbardziej oczywistego, czyli to, że w wolnym kraju ksiądz czy biskup ma prawo w czasie kazania w kościele mówić to, co myśli, że ma prawo głosić prawdy wiary, którą wyznaje i której poświęcił swoje życie. Przez te półtora roku słowa o grożącej nam tęczowej zarazie, przed którą przestrzegał abp Marek Jędraszewski, przytaczano wielokrotnie, usiłując wmawiać nam wszystkim, jak bardzo słowa Arcybiskupa były niewłaściwe i ubliżające osobom LGBT. Dziś ze strony atakujących Arcybiskupa polityków i mediów nie padnie słowo „przepraszam” i nikt nie wycofa z internetu niesprawiedliwych dla metropolity oskarżeń o niepopełnione czyny. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że takie coraz częstsze i mocniejsze ataki na ludzi Kościoła sprawiają, że część katolików zaczyna wątpić i odsuwa się od Kościoła. I właśnie o to chodzi architektom nowego społecznego ładu, którzy usiłują uśpić nasze sumienia i umysły, którzy chcą, byśmy byli coraz bardziej tępi i nierozumiejący nic z tego, co się dzieje wokół nas. Dlatego tym bardziej trzeba cenić tych, którzy jak abp Marek Jędraszewski bronią Prawdy sprawdzanej i potwierdzanej przecież od ponad 2 tysięcy lat. Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia i błogosławionego Nowego 2021 Roku!
G
A
Z
E
T
A
NN
II
EE
CC
O O
D D
ZZ
II
EE
N
N
A
Stile nacht, heilige nacht – Cicha noc, święta noc… Historia kolędy i dzieje jej twórców
2
Skrzek żab kontra dziecko Znany performer internetowy i dziennikarz Mikołaj „ Jaok” Janusz opublikował na Twitterze film, na którym kobiety, niektóre z dziećmi w wózkach, chętnie podpisują fikcyjną petycję w sprawie ochrony skrzeku żab, a odmawiają – w sprawie ochrony życia od chwili poczęcia. Wobec takiego stanu rzeczy trudno będzie zakończyć uliczne spory. Małgorzata Szewczyk
2 Najpiękniejsza kolęda świata Cicha noc, święta noc jest dziełem dwóch osób: Josepha Mohra i Franza Grubera, których życiowe drogi spotkały się na tyrolskiej ziemi, w miejscowości Oberndorf, położonej niedaleko Salzburga. Przypadek? Zbieg okoliczności? A może wielki dar Nieba? Stanisław Kozłowski
I
Salzburg leży w alpejskiej krainie na wysokości 424 m n.p.m., w Tyrolu, w rejonie kopalnictwa soli, nazywanej białym złotem. Nazwę nadał mu pierwszy jego biskup, święty Rupert: „Salzburg”, czyli „Zamek Solny”. Przez miasto przepływa rzeka Salzbach. W odległej przeszłości Salzburg należał do państwa bawarskiego. Pod koniec XIV wieku uzyskał niezależność od Bawarii. Stał się siedzibą arcybiskupa Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a po jego sekularyzacji, w latach 1803–1805, stolicą Elektoratu Salzburg. Następnie został przyłączony do cesarstwa austriackiego, a podczas wojen napoleońskich stał się znów miastem bawarskim. Decyzją kongresu wiedeńskiego został ostatecznie przyłączony do Austrii. Salzburg to miasto kościołów i pałaców. Góruje nad nimi zamek cesarski.
W XIX wieku do zamku tego trafiła, jako dama dworu wielkich książąt toskańskich, Maria Ledóchowska, późniejsza błogosławiona Maria Teresa – założycielka Sodalicji św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich. Dumą miasta jest katedra – pod wezwaniem św. Ruperta, pierwszego biskupa Salzburga i apostoła Austrii, oraz św. Wirgiliusza, biskupa benedyktyńskiego – ogromna budowla wzniesiona na miejscu swej średniowiecznej poprzedniczki. Polskim akcentem jest w niej tablica upamiętniająca bł. Marię Teresę Ledóchowską. Miasto chlubi się również klasztorem benedyktynów, największym w tej części Europy, z bardzo bogatymi zbiorami bibliotecznymi. Właśnie w Salzburgu w 1792 r. ujrzał świat Joseph Mohr. Matka jego była prządką i pończoszniczką. Utrzymywała się z wyrabiania na drutach pończoch
i skarpet. W Salzburgu, w roku urodzenia Josepha, wynajmowała niewielkie pomieszczenie – około 20 metrów kwadratowych – które wespół z nią zamieszkiwały dwie jej córki, kuzynka i matka. Pomieszczenie nie było ogrzewane, a ponadto właściciel mieszkania wprowadził rygorystyczną zasadę korzystania z malutkiej kuchni – trzy razy dziennie wolno było wejść do niej tylko jednej osobie, dla przygotowania posiłków. Anna podczas ich sporządzania dodatkowo rozgrzewała w ogniu kamienie, które później w metalowych naczyniach przenosiła do pokoju, aby chociaż trochę ogrzać zimny pokój. Z powodu chłodu i głodu rodzinie trudno było przetrwać zimowy czas. Dochody z wykonywanych przez Annę wyrobów były zbyt małe, aby wszystkich utrzymać. Ratunkiem było przyjęcie dodatkowego lokatora. Ofertę przyjął 28-letni Franz
Mohr. Pochodził z miejscowości Mariapfarr. W ciągu dnia pełnił służbę wojskową jako muszkieter, a w nocy pracował jako strażnik jednej z bram miejskich Salzburga. Kiedy z nocnej służby powracał do mieszkania rodziny Schoiberów, kładł się do jednego z dwóch łóżek znajdujących się w pokoju. Zimą, zgodnie z umową, należało mu się ciepłe posłanie, toteż ktoś z domowników pozostawał w łóżku, by zagrzewać pościel do samego przyjścia nowego lokatora. Można tylko przypuszczać, że któregoś zimowego poranka Anna nie zdążyła, może nie chciała w porę opuścić łóżka lub żołnierz nie czekał na jego opuszczenie… Na wieść o ciąży Anny Mohr uciekł z miasta i zdezerterował ze służby wojskowej. Wszelki słuch o nim zaginął. Anna zaś urodziła swoje czwarte, nieślubne dziecko. Dokończenie na str. 4
Ze względu na pandemię i jej efekty, których jeszcze nie jesteśmy w stanie w pełni przewidzieć, kończący się właśnie rok może być uznany za „annus horribilis” – rok straszny. W takich okolicznościach zawsze następuje wielki transfer kapitału i zawsze w jednym kierunku – od drobnych ciułaczy do rekinów finansjery. Nie wiemy (i prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy), czy wirus został wytworzony przez zmyślnych konstruktorów w tajnych laboratoriach, czy powstał w wyniku naturalnego procesu organizującej się materii organicznej w najsprawniejszą formę istnienia.
Rok 2020 – annus horribilis
A
le niezależnie od sposobu powstania, wirus SARS-CoV-2 już zadziałał jako broń biologiczna, powodując ogromne zmiany polityczne na świecie. Bez pandemii prezydent Trump, mający ogromne osiągnięcia (zwłaszcza ekonomiczne), nie miałby najmniejszych trudności z uzyskaniem reelekcji. W Polsce prezydent Duda zdołał wprawdzie wygrać niewielką ilością głosów, ale ze względu na dezorganizację życia gospodarczego i politycznego, nastąpiło znaczne wzmocnienie opozycji. Zagrożony jest także rząd konserwatywny w Wielkiej Brytanii, ale rządy lewicowe – np. we Włoszech i Hiszpanii, mimo fatalnej reakcji na kryzys epidemiczny – mają się dobrze. Widocznie chaos sprzyja „postępowi”… Ameryka z prezydentem Trumpem wraz z tandemem polsko-węgierskim stanowiła pewne utrudnienie
o tym choćby fakt, że tylko w tym państwie istniało zarządzane przez KGB ministerstwo dezinformacji, któremu podporządkowana była agencja prasowa Nowosti i dziesiątki tysięcy dziennikarzy. Story uważał, że rozszerzenie Unii Europejskiej i NATO na wschód znacznie ułatwiło formalnie upadłym Sowietom sterowanie procesem destrukcji zachodnich demokracji przez infiltrację rządów i mediów, a także ostrzegał, że sama Unia Europejska będzie użyta do stopniowego ograniczania suwerenności państw narodowych. Był zdania, że konflikt sowiecko-chiński został upozorowany (w rzeczywistości oba kraje pracują nad upadkiem Zachodu), a zwycięzcą zimnej wojny bynajmniej nie jest świat zachodni. Christopher Story prawdopodobnie miał rację, gdyż został „zneutralizowany” – zmarł w wyniku tajemniczej choroby wątroby w lipcu 2010 r., przeżywając Lecha Kaczyńskiego zaledwie o 2 miesiące.
Wolność słowa może stać się karykaturą samej siebie, a przeciętny odbiorca mediów może mieć trudności z odpowiedzią na pytanie, kim jest dziennikarz. Wybuchła medialna bomba atomowa z powodu zakupu przez Orlen niemieckiego monopolisty na rynku regionalnych gazet drukowanych, czyli spółki Polska Press. Jolanta Hajdasz
3
„Budujmy Arkę przed potopem” Rozgrywająca się właśnie rewolucja zmiecie także opozycję. Tak więc aplauz ze strony opozycji dla jej postulatów jest całkiem nieuzasadniony. Przegrywają bowiem wszyscy, którzy są wierni wartościom i zasadom i którzy chcą zachowania instytucji i struktur. A zatem nie o projekt polityczny tu chodzi, lecz o wojnę cywilizacyjną. S. Katarzyna Purska USJK
6
Jan Martini
w procesie „lewaczenia” zachodnich demokracji, ale nie była w stanie odwrócić trendów. Od wielu lat można zaobserwować erozję chrześcijaństwa i tryumfalny pochód lewicowo-liberalnego neomarksizmu w świecie zachodnim. Proces ten uległ wielkiemu przyśpieszeniu po tzw. upadku komuny, z powodu m.in. zaniku antykomunizmu. Ludzie odetchnęli z ulgą, że nie ma już sowieckiego zagrożenia, więc antykomunizm uznano za zbyteczny. Ostatnim europejskim antykomunistą był wydawca magazynu „The Soviet Analyst” – brytyjski sowietolog Christopher Story. Jako doradca premier Margaret Thatcher przestrzegał ją przed entuzjastycznym przyjęciem reform Gorbaczowa, które uważał za chytry wybieg mający na celu rozmiękczenie Zachodu. Story wskazywał dezinformację jako podstawowe narzędzie osiągania celów politycznych przez ZSRR, a świadczył
Wolność słowa A.D. 2020. Listopad/ Grudzień
U nas komunizm traktowany jest jako równie zbrodniczy jak faszyzm niemiecki, ale na zachodzie Europy, mimo wiedzy o milionach ofiar, komunistów traktuje się ze zrozumieniem, bo „mordowali w słusznej sprawie” i „uwolnili świat od Hitlera”. Dlatego nasze argumenty tłumaczące reformę sądownictwa koniecznością usunięcia komunistycznych sędziów nie znajdują zrozumienia, a eurodeputowany Kostas Papadakis z Komunistycznej Partii Grecji występował nawet przeciw „antykomunistycznym represjom w Polsce”. Antykomunizm w USA, choć osłabiony narracją o „budowie wzajemnego zaufania” i „korzystnej współpracy gospodarczej”, ma się znacznie lepiej. Może dlatego, że Amerykanie mają komunistów po sąsiedzku – na Kubie i w Wenezueli, rakiety północnokoreańskie są wymierzone w Kalifornię, a wyzwanie chińskie staje się coraz groźniejsze. Dokończenie na str. 7
Refleksja na Święta i koniec roku Oczywiście istnieje cicha, milionowa większość, która nie akceptuje moralnie nagannych teorii i próby wywrócenia społecznych reguł funkcjonowania rodzin, społeczeństwa i państwa. Ale nie widać jej i nie słychać. Chciałoby się zawołać, właśnie pod koniec roku, kiedy analizuje się miniony czas: gdzie jest pokolenie Świętego Jana Pawła II i jego dzieci? Marian Smoczkiewicz
8
ind. 298050
redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet
Pandemia, wojna kultur z tak zwanym Strajkiem Kobiet i wojowniczym aborcjonizmem, agresywny antyklerykalizm i antychrystianizm, konflikt ustrojowy rozdzierający Unię Europejską, masowe migracje – otaczająca nas rzeczywistość nie nastraja do spokojnego świętowania. Ale nie traćmy ducha. Henryk Krzyżanowski
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
2
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Czy zmierzch Skrzek żab cywilizacji? kontra dziecko Henryk Krzyżanowski
Pandemia, wojna kultur z tzw. Strajkiem Kobiet i wojowniczym aborcjonizmem, agresywny antyklerykalizm i antychrystianizm, konflikt ustrojowy rozdzierający Unię Europejską, masowe migracje – otaczająca nas rzeczywistość nie nastraja do spokojnego świętowania.
A
z drugiej strony – nie traćmy ducha, bowiem wielkie kryzysy nie są czymś wyjątkowym w historii. Jeden z najsłynniejszych wierszy XX wieku, Powtórne przyjście W.B. Yeatsa, taki właśnie cywilizacyjny zakręt opisuje i zapowiada. Napisany około 1920 roku wiersz jest reakcją na Wielką Wojnę, która dla sytego i spokojnego Zachodu była paroksyzmem szaleństwa i bezsensowną jatką milionów młodych mężczyzn. Za to nam przyniosła niepodległość.
Ten wiersz, którego trzecia linijka stała się w angielskim przysłowiowa, podobnie jak zakończenie pierwszej zwrotki, nie tylko opisuje apokalipsę, ale również zwiastuje jej dalszy ciąg – Lenin i towarzysze dopiero niedawno rozpoczęli swoje krwawe dzieło, a Hitler miał objąć władzę za lat kilkanaście. Jak widać, wielcy poeci bywają prorokami. Tłumacząc, starałem się przede wszystkim oddać niezwykły dynamizm tego wiersza, tak aby recytowany po polsku zachował melodię oryginału.
Dotychczasowe przekłady częściowo ów dynamizm traciły na rzecz rozlewności, np. „Kołując coraz szerszą spiralą” w pierwszej linijce jest spokojniejsze od oryginału, brzmi trochę jak fraza z Sonetów krymskich. Nawet tytuł, jeśli ma zachować dobitność oryginału, powinien oddać jego rytmikę – proponowane przez innych tłumaczy Drugie przyjście ją zatraca. Na ile udało mi się zrealizować swoje zamierzenie – oceń sam, Czytelniku. Ale czytaj na głos, jak każdą poezję. K
Powtórne przyjście
The Second Coming
W koło i w koło! Coraz szerszym kręgiem; już nie słyszy sokolnika sokół. Świat się wali; wszelka moc truchleje; wnet anarchii potop skryje nas. Krwawa piana na fal grzywach, i wszędzie krew, gdzie dotąd niewinności kult. Gdy szlachetnym brak wiary, łajdaków pcha do czynu żarliwa zła moc. Patrz, wnet prorok się objawi nam; Patrz, Powtórne Przyjście jest tuż tuż. Powtórne Przyjście! ledwiem to wymówił, gdy zjawa wielka z księgi astrologa oko trwoży: Gdzieś w piaskach pustyni coś jak lew, ale z głową człowieka, wzrok jak słońce: pusty, bez litości, wolno rusza zdrętwiałe kończyny, a nad nim taniec rozeźlonych ptaków. Teraz znów ciemno; ale wiem już przecież, że dwa millenia snu, co był jak kamień, zmąciło w zmorę nową skrzypienie kołyski. Więc cóż za bestia, gdy przyszła jej pora, wolno sunie, by się narodzić w Betlejem?
Turning and turning in the widening gyre The falcon cannot hear the falconer; Things fall apart; the centre cannot hold; Mere anarchy is loosed upon the world, The blood-dimmed tide is loosed, and everywhere The ceremony of innocence is drowned; The best lack all conviction, while the worst Are full of passionate intensity. Surely some revelation is at hand; Surely the Second Coming is at hand. The Second Coming! Hardly are those words out When a vast image out of Spiritus Mundi Troubles my sight: somewhere in sands of the desert A shape with lion body and the head of a man, A gaze blank and pitiless as the sun, Is moving its slow thighs, while all about it Reel shadows of the indignant desert birds. The darkness drops again; but now I know That twenty centuries of stony sleep Were vexed to nightmare by a rocking cradle, And what rough beast, its hour come round at last, Slouches towards Bethlehem to be born?
Małgorzata Szewczyk
To, co wydawało się niemożliwe w Polsce – kraju katolickim, w którym kościoły, może już dziś niepełne, ale i nie puste, gdzie krzyże wciąż stawia się w miejscu, gdzie wydarzył się jakiś wypadek, gdzie w szkołach nadal jednym z przedmiotów jest religia, i gdzie wciąż pamięta się o św. Janie Pawle II – po prostu się stało.
K
iedy piszę te słowa, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej wciąż trwają barbarzyńskie ataki na świątynie, pomniki papieża Polaka i symbole pamięci i kultury, wulgaryzmy, wyzwiska i znieważanie księży, policjantów i obrońców obiektów sakralnych. W Poznaniu niestety też. A już „szczytem” poznańskiej wrażliwości i solidarności był listopadowy przejazd kolumny samochodów, oznajmiających swoją obecność za pomocą klaksonów, świateł i z obowiązkowym emblematem błys
polskich miast, trudno niestety dostrzec wolę rozmowy. Protestującym, z reguły młodym ludziom, nie chodzi o dialog, ale o zaistnienie, wykrzyczenie swojego niezadowolenia i pragnienie zmiany władzy. Przerażające jest to, że o wolności kobiet i prawie do aborcji wrzeszczały 17–20-letnie dziewczyny. To reprezentantki pokolenia, które dopiero wkracza w dorosłe życie, wychowane na Youtubie, Netfliksie, Face booku i Instagramie. Wystarczy wejść raz na jeden z portali społecznościowych, by się przekonać, że nie ma tam
Znany dziennikarz opublikował na Twitterze film, na którym kobiety, niektóre z dziećmi w wózkach, chętnie podpisują fikcyjną petycję w sprawie ochrony skrzeku żab, a odmawiają – w sprawie ochrony życia od chwili poczęcia. kawicy – symbolu niezadowolonych – z parkingu przed galerią na Franowie przy… szpitalu przy ul. Szwajcarskiej, wypełnionym pacjentami chorymi na covid-19. (Nie wiem, czy wśród walczących o życie chorych choć jeden był zainteresowany tym, co myśli o aborcji i władzy „oświecona” część mieszkańców stolicy Wielkopolski). Aby móc się porozumieć lub osiągnąć jakiś kompromis, potrzebna jest rozmowa poparta argumentami. Obserwując ulice, zwłaszcza większych
William Butler Yeats (1865–1939)
Media nazywane są czwartą władzą.
żadnego tabu. Wszystkie sprawy są na sprzedaż, skoro można na nich zarobić. To pokolenie, dla którego autorytetem są celebrytki, aktorki bez dyplomu szkół aktorskich, artystki i artyści znani z jednej piosenki czy występu. To pokolenie przywykłe do otrzymywania wszystkiego, czego zapragnie, i to natychmiast. Dlaczego więc miałoby mieć jakiekolwiek ograniczenia? „Kobieta ma mieć wybór”, i tyle. W jakimkolwiek dyskursie ze zwolennikami aborcji trudno znaleźć
wspólną płaszczyznę, ponieważ różnice wynikają już z samej nomenklatury. Dla tej grupy osób dziecko w łonie matki to „płód, zlepek komórek”, a więc coś bezkształtnego, z czym można zrobić, co się komu podoba. Kościół uczy, że człowiek jest człowiekiem od samego poczęcia. Niespójność w głoszeniu proaborcyjnych „prawd” można zauważyć zwłaszcza wśród celebrytek, utożsamiających się hasłami związanymi z prawami kobiet. Wiele z nich dzieliło się w mediach przykrym doświadczeniem poronienia. Z tych rozlicznych wspomnień wybrzmiewał nieudawany ból po stracie dziecka. Kiedy jednak któraś z nich przyznawała się do dokonania aborcji, sięgała po argumentację wolnego wyboru kobiety, która z płodem może zrobić, co chce. Niezależnie od tego, jak bardzo zwolennicy aborcji będą przekonywać, że to dobre rozwiązanie, aborcja pozostanie morderstwem. I decyzji o jej dokonaniu nie można sprowadzić do wolnej woli człowieka, bo jest to po prostu przestępstwo. I na koniec jeszcze jeden obraz. Znany performer internetowy i dziennikarz Mikołaj „ Jaok” Janusz opublikował na Twitterze film, na którym kobiety, niektóre z dziećmi w wózkach, chętnie podpisują fikcyjną petycję w sprawie ochrony skrzeku żab, a odmawiają – w sprawie ochrony życia od chwili poczęcia. Wobec takiego stanu rzeczy trudno będzie zakończyć uliczne spory. Chyba że zmieni się władza… Na tę „właściwą”. K
WIELKOPOLSKI ODDZIAŁ SDP ZAPRASZA!
Zarządzają słowem i obrazem,
KONKURS DLA DZIENNIKARZY
wpływają na postrzeganie rzeczywistości. Dla dziennikarza najważniejsze są fakty.
NAGRODA GŁÓWNA WO SDP
One są podstawą naszej pracy.
za najciekawszy, najbardziej wartościowy materiał dziennikarski, poruszający najbardziej aktualne i najistotniejsze problemy społeczne i polityczne
Interpretacja faktów z natury rzeczy
NAGRODA VIRTUTI CIVILI
jest subiektywna.
za szczególną odwagę dziennikarza w podejmowaniu i realizacji trudnych oraz kontrowersyjnych tematów
Subiektywizm jest nieunikniony (jak pisał w „Karafce La Fontaina”
N A G R O D A I M . W O J C I E C H A D O L AT Y
za dziennikarstwo, które wyróżnia się szczególną rzetelnością i fachowością
Melchior Wańkowicz), ale kłamliwe
NAGRODA DLA MŁODYCH DZIENNIKARZY
przedstawianie rzeczywistości
zostanie przyznana autorom poniżej 35 roku życia
jest sprzeniewierzeniem się
W konkursie WO SDP mogą brać udział dziennikarze, których publikacje związane są z Wielkopolską i ukazały się w 2019 i 2020 r.
Szczegóły na stronie https://sdp-poznan.eu/ zaraz po Nowym Roku!
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
.
.
. .
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Nr 78/79 · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · Wielkopolski Kurier Wnet nr 72/73 . Data i miejsce wydania Warszawa 19.12.2020 r. Wydawca Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Redaktor naczelny Kuriera Wnet Krzysztof Skowroński
.
Adres redakcji ul. Krakowskie Przedmieście 79 · 00-079 Warszawa · redakcja@kurierwnet.pl
Redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet Jolanta Hajdasz · tel. 607 270 507 · mail: j.hajdasz@post.pl . Prenumerata j.hajdasz@post.pl Zespół WKW Małgorzata Szewczyk, ks. Paweł Bortkiewicz, Aleksandra Tabaczyńska, Michał Bąkowski, Henryk Krzyżanowski, Jan Martini, Danuta Namysłowska
.
Korekta Magdalena Słoniowska
.
Reklama reklama@radiownet.pl
. .
Projekt i skład Wojciech Sobolewski Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl
.
Nakład globalny 10 000 egz.
.
Druk ZPR MEDIA SA
.
ISSN 2300-6641
ind. 298050
.
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
FOT. NEONBRAND / UNSPLASH
zawodowi.
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
3
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Wydarzenia z ostatniego miesiąca z udziałem dziennikarzy po raz kolejny pokazują, jak coraz łatwiej w naszym systemie prasowym wolność słowa może stać się karykaturą samej siebie, a przeciętny odbiorca mediów może mieć trudności z odpowiedziami nawet na najprostsze pytania ich dotyczące, np. kim jest dziennikarz, jak powinien się zachowywać w czasie manifestacji, czy media mogą finansować działalność polityczną i gdzie jest granica zaangażowania redakcji np. w akcję protestacyjną.
Wolność słowa AD 2020 Listopad / Grudzień Jolanta Hajdasz
C
zy można się dziwić, że policja ma problemy z odróżnieniem dziennikarza od aktywnego uczestnika np. manifestacji przed gmachem Ministerstwa Edukacji i Nauki, skoro tenże dziennikarz jest dosłownie w pierwszym rzędzie protestujących, wznosi razem z nimi okrzyki i szarpie się z policjantem, a dopiero przy zatrzymaniu krzyczy, że jest z prasy? Dlaczego tak wielu redakcjom nie przeszkadza to, iż na konferencje prasowe organizatorów protestu spod znaku „strajku kobiet” nie są wpuszczani dziennikarze nietolerowanych przez nich mediów, a to oni zadają pytanie o niejasne interesy głównej organizatorki protestów czy pokazują, ile zarabia ona na naiwności osób biorących z powodów ideowych udział w organizowanych przez nią demonstracjach. W grudniu z kolei wybuchła medialna bomba atomowa z powodu zapowiedzi zakupu przez PKN Orlen niemieckiego monopolisty na rynku regionalnych gazet drukowanych, czyli spółki Polska Press. Te i inne problemy dotyczące naszego środowiska znalazły odbicie w działaniach Centrum Monitoringu
Kościoła. Jego autor napisał o polskich biskupach: „żyją w pałacach, w których siostry zakonne pracują jako służące. Jedzenie podstawione pod nos, pranie zrobione, rachunki opłacone”. Opinie krzywdzące siostry zakonne zostały powtórzone w artykule-odpowiedzi na list sióstr, zatytułowanym Siostry zakonne atakują „Wyborczą”: „Nie jesteśmy służącymi abp. Gądeckiego”. Ale fakty są inne”, który ukazał się na portalu poznan.wyborcza.pl 8 listopada. Siostry zakonne zrezygnowały jednak z wytoczenia sprawy pomawiającemu je dziennikarzowi i jego redakcji, gdyż, jak oświadczyły, „jako zwykłe siostry zakonne” nie będą się zwracać się do polskiego wymiaru sprawiedliwości z pozwem o obronę swojego dobrego imienia na podstawie art. 212 kk. Ze względu na to, iż artykuł ten naruszył dobra osobiste zarówno Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety, jak i – poprzez uogólnienia – każdej z jego przedstawicielek, CMWP SDP opublikowało „List otwarty sióstr elżbietanek” z apelem o przeproszenie sióstr zakonnych skrzywdzonych przez ich zniesławienie na łamach „Gazety Wyborczej”.
dobry element prowokacji, bo wówczas można mieć pewność, że sprawa będzie nagłośniona przez media. (…) Postrzelenie fotoreportera przez policję spowodowało nagłośnienie przez media tematu, że na Marszu Niepodległości są brutalne zamieszki i trzeba strzelać do ludzi, bo źle się zachowują – mówiła dyrektor CMWP SDP m.in. w PR24 w audycji „Temat dnia” w rozmowie z red. Antonim Trzmielem. – Nic nie usprawiedliwia brutalnej przemocy wobec fotoreporterów, oni mieli kamizelki z napisem „Press” i krzyczeli, że są z prasy. Jolanta Hajdasz, dyrektor CMWP, zapowiedziała pełne wsparcie dla poszkodowanych dziennikarzy, którzy ucierpieli podczas Marszu Niepodległości.
Wolności Prasy SDP. Sporo tego, jak na ostatnie tygodnie roku, w którym po raz kolejny pandemia koronawirusa większość z nas miała zatrzymać w domach. Chyba wszyscy z utęsknieniem czekamy na powrót do świata bez maseczek i konieczności izolacji.
12 listopada
do siedziby ruchu społecznego Strajk Kobiet na konferencję dla dziennikarzy. Reporterka miała w ręce mikrofon reporterski, towarzyszył jej operator telewizyjny z kamerą i wyjaśniała, w jakim celu przyszła do siedziby organizacji. Tymczasem ekipa TVP nie została wpuszczona na konferencję, nie została jej udzielona żadna informacja na temat działalności organizacji ani nie został wskazany sposób jej pozyskania w przyszłości, do czego zobowiązana jest każda instytucja prowadząca działalność publiczną, w tym działalność o charakterze finansowym. Szczególnie bulwersujące jest przy tym potraktowanie dziennikarki przez mężczyznę, który na polecenie osoby z organizacji Strajk Kobiet w brutalny sposób usunął dziennikarkę z lokalu, gdzie miała się odbyć konferencja. Było to zachowanie wyjątkowo naganne, narusza bowiem nietykalność osobistą dziennikarki i jednocześnie uniemożliwia jej wykonywanie obowiązków zawodowych.
Wybrane sprawy z działalności CMWP SDP w listopadzie 2020 r.
4 listopada CMWP SDP objęło monitoringiem sprawę red. Samuela Pereiry pozwanego przez Ringier Axel Springer Polska Ringier Axel Springer Polska skierował pozew przeciwko red. Samuelowi Pereirze za jego krytyczne komentarze w mediach społecznościowych dotyczące wydawnictwa i jego publikacji. Pozew cywilny dotyczy kilkudziesięciu wpisów z Twittera i Facebooka. Dziennikarz rzekomo naruszył dobra osobiste wydawnictwa, ponieważ pisał w nich m.in., że „+Fakt+ jest niemiec kim tabloidem”, „linia programowa RASP jest tworzona pod dyktando Niemiec”, prezes wydawnictwa „Mark Dekan jest niemieckim nadzorcą”, a RASP działa w interesie Niemiec.
9 listopada CMWP SDP broni Sióstr Zakonnych ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety przed zniesławieniem przez „Gazetę Wyborczą” 6 listopada br. trzy siostry z ww. zgromadzenia wystosowały list otwarty do Rzecznika Praw Obywatelskich, w którym wyraziły swój sprzeciw wobec tekstu Piotra Żytnickiego pt. Gejowska rozwiązłość na Netfliksie, czyli jak abp Gądecki zawraca młodych do
Protest CMWP SDP przeciwko atakom na dziennikarzy podczas Marszu Niepodległości CMWP SDP z najwyższym niepokojem odnotowało działania policji w stosunku do dziennikarzy w czasie Marszu Niepodległości 11 listopada 2020 r. i zaapelowało do Komendanta Głównego Policji i szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji o szczegółowe wyjaśnienie wszystkich okoliczności zajść, w których ucierpieli dziennikarze. Najbardziej bulwersująca jest sprawa postrzelenia w twarz gumową kulą fotoreportera „Tygodnika Solidarność”, Tomasza Gutrego, gdy fotografował działania policjantów na rondzie de Gaulle’a w Warszawie. Ponadto funkcjonariusze używali pałek, także w stosunku do dziennikarzy i fotoreporterów, mimo tego, iż mieli oni w rękach widoczny sprzęt reporterski (np. aparaty fotograficzne) oraz oznakowane kamizelki (lub inne elementy ubioru) z napisem „Press”. CMWP przypomniało, że fizyczne ataki na dziennikarzy, operatorów czy fotoreporterów są jaskrawym naruszeniem zasady wolności słowa, która jest fundamentem ustroju każdego demokratycznego państwa, i nigdy nie powinny mieć miejsca. Niedopuszczalne jest przy tym, by dziennikarze byli ofiarami policjantów, czyli osób stojących na straży ładu i bezpieczeństwa w państwie.
17 listopada CMWP SDP w Telewizji Republika, PR 24 i Radio Maryja o brutalności policji wobec dziennikarzy w czasie Marszu Niepodległości – Zaatakowanie dziennikarza to bardzo
19 listopada Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP zaprotestowało przeciwko atakowi na dziennikarkę TVP w siedzibie organizacji Strajk Kobiet 18 listopada br. dziennikarka TVP Ksenia Kodymowska usiłowała wejść
19 listopada Zeznania byłego szefa delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Poznaniu w tzw. procesie ochroniarzy dot. zabójstwa red. Jarosława Ziętary Świadek Maciej U., były szef poznańskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa, swoje stanowisko objął 1 czerwca 1992 roku – 3 miesiące przed uprowadzeniem Ziętary – dziennikarza „Gazety Poznańskiej”. Maciej U. nie miał wiedzy, czy UOP prowadził jakiekolwiek czynności wobec Jarosława Ziętary oraz nie pamiętał, czy o takie informacje zwracała się do urzędu policja. Świadek wyjaśnił również, że z Jerzym Nowakowskim (redaktor „Gazety Poznańskiej”) chodził do jednej klasy w liceum
i utrzymują serdeczne kontakty do dziś. Nie chciał też spekulować, czy pojechałby do redakcji, gdyby o to poprosił ktoś inny. Nie wydał również polecenia, by przeszukać biurko służbowe Ziętary. W toku dalszych zeznań Maciej U. nie wykluczył, że UOP mógł prowadzić jakieś działania związane z Ziętarą, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Dopiero z doniesień medialnych dowiedział się, że dziennikarz otrzymał jednak ofertę z Zarządu Wywiadu. Podtrzymał swoje stanowisko, że nie wiedział o tym, gdyż Zarząd Wywiadu był odrębną strukturą.
23 listopada CMWP SDP objęło monitoringiem sprawę przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu z Gdańska, pozwanemu z art. 212 kk W związku z aktem oskarżenia wniesionym do Sądu Okręgowego w Gdańsku przeciwko red. Krzysztofowi Załuskiemu, CMWP SDP zawiadomiło sąd o objęciu niniejszej sprawy monitoringiem. 7 stycznia 2018 r. na portalu internetowym www.sdp.pl został
opublikowany artykuł Krzysztofa Załuskiego pt. Układ trójmiejski kontra repolonizacja, który stał się przyczyną wniesienia przeciwko autorowi aktu oskarżenia z art. 212 kk przez Henryka Jezierskiego.
24 listopada Protest CMWP SDP przeciwko zatrzymaniu fotoreporterki Agaty Grzybowskiej przez policję CMWP SDP zaprotestowało przeciwko zatrzymaniu red. Agaty Grzybowskiej, fotoreporterki Agencji RATS, przez policję podczas protestu pod siedzibą Ministerstwa Edukacji i Nauki w Warszawie w dniu 23 listopada br. Zatrzymanie trwało kilka godzin – dziennikarce zarzucono naruszenie nietykalności policjanta. Dziennikarka nie przyznaje się do stawianych jej zarzutów. Centrum zaapelowało do Prokuratury o niestawianie jej lub umorzenie zarzutu naruszenia nietykalności funkcjonariusza publicznego, a do dziennikarzy – o rzetelne relacjonowanie przebiegu tego zdarzenia.
24 listopada YouTube blokuje, CMWP SDP protestuje po raz kolejny Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP po raz kolejny przygląda się naruszeniom wolności polskich twórców, w tym harcerzy, przez platformę YouTube. Skrajnym przejawem naruszenia
podstawowych praw i wolności człowieka okazało się całkowite zablokowanie w sierpniu 2020 r. filmu harcerzy ZHR pt. Kilka dni, który był oddaniem hołdu przez harcerzy uczestnikom powstania warszawskiego. Po interwencji CMWP SDP dostęp do filmu został odblokowany, jednakże nastąpiło to po 1 sierpnia, a więc po historycznej rocznicy wybuchu powstania. Kolejnym złamaniem zasady wolności słowa ze strony YouTube jest aktualnie cenzurowanie treści filmu autorstwa harcerki Miry Raghavacharya dla osób poniżej 18 roku życia oraz ciągłe obniżanie zasięgów filmu bez podawania konkretnych powodów. YouTube nie określił, dlaczego przedmiotowy film autorstwa harcerki Miry Raghava charya kwalifikuje się, według ich polityki, dla osób jedynie pełnoletnich, tym samym bezpodstawnie blokując dostęp młodym ludziom do prezentowanych przez autorkę epizodów z historii Polski. W piśmie skierowanym do koncernu Google jako właściciela platformy
29 listopada
YouTube, CMWP SDP przypomniało, że bezpodstawne cenzurowanie treści jest niezgodne z Konstytucją RP, a także Europejską Konwencją Praw Człowieka. Blokowanie przez YouTube dostępu do harcerskiego filmu narusza więc zasadę wolności słowa, myśli i przekonań, co jest wielce naganne, niedopuszczalne i niezgodne z obowiązującym prawem.
kierownictwo organizacji, która wzywa do protestów i mieni się obrońcą praw człowieka, takie traktowanie dziennikarzy toleruje i wręcz do niego zachęca. Organizatorzy strajku zachowują się jak prowokatorzy – dodała.
25 listopada Protest CMWP SDP przeciwko odmowie udzielania informacji przez organizację Strajk Kobiet prawicowym redakcjom
CMWP SDP stanowczo zaprotestowało przeciwko naruszaniu zasady wolności słowa przez organizację Strajk Kobiet poprzez odmowę udzielania informacji i niedopuszczanie do uczestnictwa w konferencjach prasowych organizacji dziennikarzom z redakcji Telewizji Polskiej SA, Telewizji Trwam, Telewizji Republika, „Gazety Polskiej”, „Gazety Polskiej Codziennie” i „Naszego Dziennika”. Szczególnie bulwersująca jest przy tym forma wyrażania tej odmowy – przepychanki z dziennikarzami, ich szarpanie oraz określanie ich słowami uważanymi powszechnie za obelżywe. Należy przy tym zauważyć, iż publikacje ww. redakcji na temat Strajku Kobiet ujawniają niejasne powiązania finansowe organizatorek akcji protestacyjnych mających miejsce w Polsce po 22 października br. oraz opisują różnego rodzaju kontrowersje związane z ich publiczną działalnością, co w ocenie CMWP SDP ma wpływ na negatywny stosunek Strajku Kobiet do dziennikarzy z tych redakcji.
29 listopada Wolność słowa staje się dziś karykaturą samej siebie. CMWP SDP w Radiu Maryja – Wolność słowa staje się dziś karykaturą samej siebie. (…) Dziś polską racją stanu jest zachowanie spokoju. Od dziennikarzy nie chcemy emocji, nie potrzebujemy podburzania do konfliktów, czekamy tylko na rzeczowe informacje. Tylko tyle i aż tyle – zaznaczyła w felietonie „Myśląc Ojczyzna” na antenie Radia Maryja dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Wypowiedź została opublikowana 29 listopada br.
Strajk Kobiet i ataki na media. Jolanta Hajdasz gościem w audycji red. Tomasza Sakiewicza „Polityczna kawa” w Telewizji Republika 29 listopada gościem „Politycznej kawy” w Telewizji Republika była dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Rozmawiano o ostatnich atakach na dziennikarzy w trakcie protestów i konferencji Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, których ofiarą padła także reporterka portalu Niezalezna.pl. – Kuriozalna jest sytuacja, kiedy odmawia się wejścia na konferencję prasową poszczególnym mediom. To sytuacje, które nigdy nie powinny mieć miejsca – tak Jolanta Hajdasz oceniła w rozmowie z redaktorem Tomaszem Sakiewiczem zachowanie aktywistek tzw. Strajku Kobiet, które selekcjonują dziennikarzy przed wejściem na konferencję prasową. – To zadziwiające, że
8 grudnia Stanowisko Zarządu Głównego SDP w sprawie zakupu wydawnictwa Polska Press przez PKN Orlen Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wielokrotnie wskazywało niebezpieczeństwa związane z nadmierną obecnością kapitału zagranicznego
na polskim rynku medialnym, w tym z praktycznie monopolistyczną pozycją na rynku prasy regionalnej wydaw nictwa Polska Press. Na to zjawisko zwróciliśmy uwagę już podczas Nadzwyczajnego Zjazdu Delegatów SDP w kwietniu 2015 r. Stwierdziliśmy wówczas, iż media regionalne po 26 latach od czasu transformacji ustrojowej znalazły się w bardzo trudnej, a pod niektórymi względami wręcz katastrofalnej sytuacji. Świadczyła o tym systematycznie malejąca liczba tytułów, zmniejszająca się liczba ich odbiorców oraz coraz bardziej marginalne znaczenie tych mediów w publicznym życiu polskich regionów i województw. SDP zaapelowało wówczas o przywrócenie mediom regionalnym ich właściwej pozycji w lokalnych społecznościach, przeciwdziałanie monopolizacji mediów regionalnych oraz o wspieranie podmiotów polskich działających na rynku mediów regionalnych i lokalnych. Dlatego obecnie SDP z nadzieją przyjmuje decyzje PKN Orlen o zakupie spółki Polska Press od medialnego koncernu Verlagsgruppe Passau. Widzimy w tym szansę na przełamanie dominacji wydawnictw zagranicznych na rynku regionalnej prasy drukowanej i regionalnych portali w Polsce. Jednocześnie ZG SDP apeluje do PKN Orlen o stworzenie przejrzystych mechanizmów gwarantujących res pektowanie zasady wolności słowa, pluralizmu poglądów i niezależności dziennikarskiej. K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
4
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Dokończenie ze str. 1
Stile nacht, heilige nacht...
d
Stanisław Kozłowski ziecko było bękartem – takie piętno miało ciążyć na nim na całe życie. Wydanie na świat nieślubnego dziecka było wówczas uznawane za grzech, ale także za przestępstwo. Toteż Anna, zgodnie z ówczesnym prawem, została skazana na karę w wysokości 9 guldenów – sumę niebagatelną, równą jej całorocznym dochodom. Niespodzianie mężem opatrznościowym w tej sytuacji okazał się Franz Joseph Wohlmunt – ostatni salzburski kat. Był wykonawcą wielu egzekucji i autorem okrutnych tortur. Otaczała go powszechna nienawiść. Jego nazwisko wzbudzało w okolicy strach. Jako człowiek bogaty zapłacił karę w zamian za… godność podawania dziecka do chrztu. Nikt inny nie chciał, a zdaje się, że i nie mógł wystąpić w tej roli. Jednakże kat nie miał prawa wstępu do katedry. Na ceremonię chrztu wysłano do świątyni zastępcę. Kto nim był? – Nie wiadomo. Na chrzcie dziecku nadano imię Joseph. Chłopca ochrzczono w tej samej chrzcielnicy, co 36 lat wcześniej Wolfganga Amadeusza Mozarta. Kat miał wielu chrześniaków, którym pomagał materialnie i w ten sposób poprawiał swoją reputację. Podobno po uroczystości życzył Josephowi, aby nie został skrócony o głowę.
Joseph dorastał, przebywając z matką, babką, przyrodnią siostrą Klarą oraz innymi krewnymi. Rodzina w dalszym ciągu zamieszkiwała maleńkie mieszkanie w kamienicy stojącej przy pozbawionej słońca, ciasnej uliczce Steingasse 31. Przytulona do wilgotnej skały uliczka wiła się pod Górę Kapucynów. W tamtych czasach dla ubogich dostępne były jedynie nędzne, zimne, wilgotne kwatery. W dzieciństwie chłopiec doświadczył biedy. Nie chciano go przyjąć do żadnej szkoły, nie mógł też kształcić się na rzemieślnika czy kupca. Swoje najmłodsze lata spędzał nad rzeką Salzbach, obserwując transport soli na barkach i statkach. Innym miejscem jego zabaw były długie schody z tyłu domu, wiodące na górę, do klasztoru kapucynów. Już od najmłodszych lat chłopiec przejawiał wybitne uzdolnienia muzyczne i ponadprzeciętną inteligencję. Zainteresował się nim ksiądz Johann Nepomuk Hiernle, wikariusz kierujący chórem salzburskiej katedry. To on umożliwił małemu Josephowi edukację w Gimnazjum Akademickim. Stał się dla chłopca nie tylko nauczycielem i promotorem, ale także zastępował mu ojca. Joseph grał na skrzypcach i śpiewał w chórach – uniwersyteckim i benedyktyńskim, zapewne także katedralnym. Zdolności muzyczne i piękny głos umożliwiły mu też naukę. W latach 1808–1810 studiował filozofię w Liceum Benedyktyńskim w Kremsmünster w Górnej Austrii. Po ukończeniu tej szkoły, w roku 1811, a więc w wieku
19 lat, wstąpił do seminarium duchownego w Salzburgu, do czego, jako nieślubne dziecko, potrzebował specjalnej dyspensy. W roku 1815, mając zaledwie 23 lata, przyjął święcenia kapłańskie. Do ich otrzymania była również potrzebna dyspensa, ale z tego powodu, że nie osiągnął jeszcze wymaganego przepisami wieku 25 lat.
II Bezpośrednio po święceniach Joseph został skierowany na pierwszą kapłańską placówkę do flisackiej miejscowości Mariapfarr w prowincji Lungau, około 110 km na południe od Salzburga. Miał status wikariusza pomocniczego. Jak się okazało, były to ojczyste strony jego ojca. Dom, w którym się urodził i wychowywał Franz Mohr, zabytkowa wiejska chata zwana „Scharglerkeusche”, stoi tam do dziś. Joseph poznał swojego, wówczas 86-letniego dziadka, Franza Josepha Mohra, z którym serdecznie się zaprzyjaźnił. To on wprowadzał wnuka w świat miejscowych obyczajów i legend, i to nawet wywodzących się z czasów Celtów, Rzymian i Słowian. W tej okolicy od dawna tradycje pogańskie „pokojowo” współistniały z chrześcijaństwem. Jedną z dziadkowych opowieści Joseph zapamiętał szczególnie mocno. Otóż około roku 1600 do Mariapfarr przysłano nowego
Stile nacht, heilige nacht Cicha noc, święta noc TŁUMACZENIE DOSŁOWNE
POLSKA WERSJA
Cicha noc! Święta noc! Zatopiony we śnie świat. Czuwa sama Panna Najświętsza. Śliczny chłopczyku o kręconych włosiętach, Śpij w spokoju, śpij! Śpij w spokoju, śpij! Cicha noc! Święta noc! Narodzony Boży Syn! O, jak miło w uśmiechu się zmienia, A nam przychodzi godzina zbawienia, Z narodzeniem Twym! Z narodzeniem Twym! Cicha noc! Święta noc! Odkupienie światu da, Niesie ze złotych wyżyn Nieba. Pełnię Łaski zobaczyć nam trzeba W człowieczeństwie Twym! W człowieczeństwie Twym! Cicha noc! Święta noc! Gdzie rozlewa dzisiaj nam Całą moc Ojcowskiej miłości. I jak brat objął Jezus w czułości Ludzi ziemi tej! Ludzi ziemi tej! Cicha noc! Święta noc! Dawno już chronił nas, Już naszych praojców wziął w swoje objęcia, Jako Pan wybawił z nieszczęścia, Pokój światu dał! Pokój Światu dał! Cicha noc! Święta noc! Pastuszkowie niosą wieść. Przez anielskie Alleluja, Gromko brzmi i tu i tam: Jezus Zbawcą nam! Jezus Zbawcą nam!
Cicha noc! Święta Noc! Pokój niesie ludziom wszem! A u żłóbka Matka Święta Czuwa sama uśmiechnięta Nad Dzieciątka snem! Nad Dzieciątka snem. Cicha noc! Święta noc! Pastuszkowie od swych trzód Biegną wielce zadziwieni Za anielskim głosem pieni, Gdzie się spełnił cud! Gdzie się spełnił cud! Cicha noc! Święta noc! Narodzony Boży Syn, Pan wielkiego majestatu, Niesie dziś całemu światu, Odkupienie win! Odkupienie win! Błogi czas! Święty czas! Niesie ludziom łaski łup! Jasna gwiazda wiedzie króli Aby zbawieni odczuli, Do Dzieciny stóp! Do Dzieciny stóp. Błogi czas! Święty czas! Weselmy się w Panu wraz! Jezu z miłosierdzia Twego, W głębinie serca naszego Łaska cieszy nas! Łaska cieszy nas! Błogi czas! Święty czas! Od niebieskich płynie bram. Bo Twe Jezu narodzenie Przynosi ludziom zbawienie. Jezu, króluj nam! Jezu, króluj nam!
Autorzy kolędy Ks. Joseph Mohr (11 XII 1792, Salzburg – 4 XII 1848, Wagrain) – tekst niemiecki Piotr Maszyński (31 VII 1855, Warszawa – 1 VIII 1934, Warszawa) – tekst polski Franz Xaver Gruber (25 XI 1787, Hochburg-Ach – 7 VI 1863, Hallein) – muzyka
księdza, któremu była zupełnie obca specyfika tamtejszych obyczajów. Uznając je za pogańskie, zabronił ich praktykowania. Bezskutecznie. Podwyższył też podatki, co wzmogło niezadowolenie parafian. Z tych powodów w ciągu trzech lat z około 3500 rodzin zamieszkujących parafię około 2800 przeszło na protestantyzm. Jednakże protestanci nie mogli korzystać z katolickiego kościoła. Gromadzili się więc na tzw. godziny biblijne i różne modlitwy w innych miejscach, szczególnie w stajniach, a nawet na wiejskich podwórkach, ładnie udekorowanych – przede wszystkim na Boże Narodzenie i Wielkanoc, gdyż święta te szczególnie uroczyście celebrowano. Brzmienie organów zastępowali ludowymi instrumentami – skrzypcami, gitarami, rogami. Tam, gdzie nie mogli albo nie chcieli wykorzystywać tekstów łacińskich, śpiewali pieśni tyrolskie. W tej sytuacji biskup przysłał nowego księdza, zaznajomionego z tamtejszymi obyczajami. Zbuntowani parafianie w ciągu półtora roku powrócili do pierwotnej wspólnoty Kościoła. Przyjęto ich serdecznie, ale oni nie zrezygnowali ze swoich pieśni i instrumentów. I zwyczaj ich używania w kościele utrwalił się na stałe. Poznawał go i przeżywał również ksiądz Mohr. Dobrze zapamiętał swą pierwszą pasterkę. Pieśni łacińskie śpiewano na przemian z rodzimymi, muzyka organowa przeplatała się z instrumentami ludowymi. Kolędy były wykonywane z podkładem gitary i śpiewano je także poza kościołem. Młody ksiądz był zafascynowany i głęboko przejęty takim stylem świętowania. Pochodzący z XII wieku kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej w Mariapfarr należy do najbardziej znanych sanktuariów Ziemi Salzburskiej. Cudowny obraz Pięknej Madonny i pokłonu Trzech Króli skłania dzisiejszych badaczy historii kolędy Cicha noc ku przypuszczeniom, że był on dla księdza Mohra źródłem inspiracji przy tworzeniu wiersza. „Miły chłopiec z główką pełną loczków” z tekstu kolędy przypomina bowiem Dzieciątko z obrazu, którego główkę otaczają blond loczki. Bieda po zakończeniu wojen napoleońskich była w tej okolicy nader dotkliwa. Latem 1816 roku ciągle padały deszcze. Nie było więc zbioru płodów rolnych. Zapanował głód. Śmierć zbierała wielkie żniwo. Rodziny okolicznych flisaków popadały w coraz większą nędzę. W wigilię Bożego Narodzenia tego trudnego roku ks. Mohr musiał pokonywać wielkie zaspy śniegu, aby dotrzeć do chorych. Po powrocie, w noc Bożego Narodzenia nastał taki moment, że dla pocieszenia pogrążył się w modlitwie i medytacji w kościele, przed ołtarzem Matki Boskiej. Miał ze sobą Pismo Święte. Młody wikary klęczał przed ulubionym obrazem Piękna Madonna i pokłon Trzech Króli. Wtedy to, wiedziony natchnieniem, zaczął tworzyć wersety wiersza, któremu nadał tytuł Stille Nacht, heillige Nacht. Utwór miał sześć zwrotek.
III Niestety klimat górski w prowincji Lungau był zbyt surowy dla Josepha, nie sprzyjał jego zdrowiu. Odezwały się dolegliwości płuc z dzieciństwa. Ksiądz rozchorował się poważnie. Po wyjściu ze szpitala, z dniem 25 sierpnia 1817 roku otrzymał przeniesienie – w randze wikariusza parafialnego – do flisackiej miejscowości Oberndorf nad rzeką Salzach, na północ od Salzburga, a więc do rejonu o łagodniejszym klimacie. Rzeka oddzielała Oberndorf
od miasta Laufen. W rezultacie wojen napoleońskich Laufen, dwa lata wcześniej, przypadło w udziale Bawarii, natomiast samodzielny Oberndorf pozostał przy Austrii. Po podpisaniu w Monachium układu pokojowego wojska bawarskie zaczęły wiosną 1816 roku opuszczać ziemię salzburską. Radość z odzyskania wolności wkrótce przyćmiła klęska głodu wzmocnionego wczesnym nadejściem zimy. Do takiej krainy, do takiej parafii przybył ksiądz Mohr. W nowej parafii nie było budynku plebanii. Proboszcz nie miał więc gosposi. Ksiądz Mohr zamieszkał w budynku wikariatu, zajmując skromny pokój, a żywił się w okolicznych karczmach. Kantorem i organistą w parafialnym kościele pod wezwaniem Świętego Mikołaja, a równocześnie organistą w pobliskim Arnsdorfie, był Franz Gruber. On również korzystał z wyżywienia oferowanego przez karczmy. Wspólne życiowe drogi i wspólne problemy sprawiły, że ksiądz Mohr zaprzyjaźnił się ze starszym o pięć lat organistą. To była spontaniczna i autentyczna przyjaźń. W wolnych od zajęć chwilach zarówno organista, jak i nowy ksiądz z zachwytem przysłuchiwali się dochodzącym z Alp odgłosom śpiewnego porozumiewania się tamtejszych pasterzy. Wspólnym zmartwieniem obu przyjaciół były ciągle psujące się organy kościoła. (Niektórzy współcześni badacze sugerują, że kościół nie posiadał wówczas organów). Dla proboszcza Georga Heinricha Nöstlera – księdza starej daty i o poglądach wysoce konserwatywnych, człowieka złośliwego i zawistnego, młody, starannie wykształcony oraz zdobywający coraz większą popularność i uznanie wśród parafian wikariusz zaczynał być solą w oku. Wytykał mu śpiewanie pieśni „bez budujących treści” i żartowanie z osobami innej płci. Zabronił odprawiania dwujęzycznych mszy. Zaczął też pisać na niego skargi, ale zwierzchnictwo salzburskie nie traktowało tych zarzutów poważnie. Wręcz przeciwnie. W Salzburgu Mohr cieszył się opinią dobrego mówcy i duchownego o mocnych podstawach teologicznych. W roku 1819 został nawet zaproszony do wygłoszenia kazania postnego w salzburskiej katedrze, co dla 27-letniego wikariusza było wielkim zaszczytem. Tymczasem proboszcz nie ustawał w krytyce swojego współpracownika. Dla większego zdyskredytowania go upublicznił jego życiorys. Parafianie byli zaskoczeni i większość z nich odsunęła się od księdza Josepha. Nawet bliski mu Gruber, w trosce o swoją karierę, postanowił rozluźnić więzi przyjaźni. Może była to tylko gra pozorów? Z całą pewnością nie mógł jednak zrozumieć i zaakceptować postępowania proboszcza. W przeddzień wigilii Bożego Narodzenia, po porannej Mszy świętej zepsuły się kościelne organy do tego stopnia, że niemożliwe było korzystanie z nich. Proboszcz był bardzo rozgniewany. Zdawał bowiem sobie sprawę, że bez tego instrumentu trudne staje się godne celebrowanie pasterki i kolejnych mszy. Czy uszkodzenie instrumentu nastąpiło samoistnie, czy też było skutkiem skrytego działaniem organisty Grubera – nie wiadomo. A może ten nieprawdopodobny scenariusz stworzył ksiądz Mohr? Wyjaśnienie tej kwestii pozostanie na zawsze tajemnicą. Dopiero kilka lat później, w roku 1825, nowe organy w kościele w Oberndorfie zainstalował (inni podają, że gruntownie wyremontował) organmistrz Karl Mauracher. Tymczasem proboszcz zgodził się, aby pasterkę odprawił ksiądz Mohr z wykorzystaniem instrumentów ludowych, a zapewne także i ludowych śpiewów.
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
5
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Cicha noc, święta noc…
Natomiast w samą wigilię Bożego Narodzenia 1818 roku ksiądz Mohr przekazał swojemu przyjacielowi Franzowi Gruberowi wiersz, jaki napisał przed dwoma laty w Mariapfarr (to znaczy w 1816 roku), i poprosił o skomponowanie do niego muzyki. Gruber wziął się do pracy i ułożył melodię z podkładem gitarowym. Komponowanie musiało pójść szybko – Gruber określił melodię jako prostą – skoro po odprawieniu Mszy świętej pasterskiej kolędę zaśpiewali obaj na dwa głosy, przy akompaniamencie gitary, którą znakomicie posługiwał się ksiądz Mohr. Po nabożeństwie w kościele pieśń została przez ten duet powtórzona przy szopce betlejemskiej. Uczestnicy pasterki byli oczarowani jej urokiem i prostotą. Długo utrzymywało się przekonanie, że gitara była alternatywą dla zdezolowanych organów. Ksiądz Mohr jednak zapewne świadomie wybrał ją jako instrument towarzyszący. Ta kompozycja była prawdziwym przełomem w muzyce sakralnej, bo gitary używano wówczas jedynie w celach rozrywkowych, przygrywano na niej w karczmach. Toteż Cicha noc przez kilka dekad krążyła w tej okolicy jako tyrolska pieśń ludowa, śpiewana także przez flisaków. Na tamtym obszarze panował też zwyczaj dedykowania śpiewanych piosenek różnym osobom. Ksiądz i organista zadedykowali kolędę Dzieciątku Jezus. Czas wspólnej pracy i wspólnego śpiewania oraz podziwiania przyrody ks. Josepha Mohra i Franza Grubera zakończył się w 1819 roku. We wrześniu tego roku ksiądz opuścił Oberndorf. Podczas pożegnania Gruber zadedykował odchodzącemu przyjacielowi pieśń pożegnalną, a ten wzruszył się podobno do łez. Ksiądz Mohr pozostawał do końca życia w serdecznej przyjaźni z organistą. Kilkakrotnie składał też mu wizyty w Hallein, gdzie Gruber osiadł.
IV W kolejnych latach ksiądz Mohr wiódł życie głęboko zaangażowane w służbę Kościoła. Często zmieniał miejsce posługi, pełniąc godność koadiutora bądź asystenta proboszcza w miejscowościach: Anthering, Golling, Kuchl, Eugendorf, Bad Vigaun. W Hof pełnił obowiązki prowizora parafialnego, a w Hintersee – otrzymał w roku 1827 stanowisko samodzielnego wikarego. W tej miejscowości pozostawał aż 9 lat. W roku 1837, po wielu latach pracy kapłańskiej, ks. Mohr został przeniesiony do Wagrain, gdzie do roku 1848 prowadził miejscową parafię. Słynął z hojności – wszystkie dochody przeznaczał na pomoc potrzebującym. Dzięki jego inicjatywie powstała nowa szkoła dla ponad 100 dzieci, którym dotąd musiało wystarczyć jedno pomieszczenie klasowe. Założył fundację dla biednych dzieci, zaangażował się w budowę przytułku dla biednych i domu seniora. W tej parafii zastała go śmierć. Zmarł przedwcześnie na paraliż płuc, prawdopodobnie po silnym przeziębieniu, którego się nabawił podczas zimowych wizyt u chorych. Odszedł do Pana duszpasterz biedaków i flisaków. Jedynym materialnym dziedzictwem, jakie po sobie pozostawił, był rękopis wiersza Cicha noc, 2 talary, drobne przedmioty osobiste i gitara, która później znalazła się w posiadaniu rodziny Grubera. Triumfalnej podróży przez świat swojego wiersza, w postaci kolędy, kaznodzieja biednych nie dożył.
V Autor muzyki Cichej nocy – Franz Xaver Gruber to urodzony organista, kompozytor i nauczyciel. Jego życiorys jest również bardzo bogaty. Urodził się roku 1787 w miejscowości Steinpointsölde/Unterweizberg zu Hochburg w Górnej Austrii, około 44 km od Salzburga. Pochodził z bardzo prostej, wielodzietnej rodziny miejscowego tkacza lnu, jako jego piąte dziec ko. Już w dzieciństwie ujawnił się jego talent muzyczny, zwalczany zresztą przez ojca. Bardzo pragnął grać na organach. Ćwiczył więc palce na klockach włożonych między bale drewna, z których był zbudowany rodzinny dom. Dużo czasu zajęło rodzicom pogodzenie się z talentem dziecka, które próbowali przysposobić do tkactwa. W końcu ofiarowali mu pierwszy instrument, który przyjął z ogromną radością. Dzieciństwo Franza były więc bardzo podobne do dzieciństwa Josepha. Przeżycia, doświadczenia, a przede wszystkim pragnienia z tego etapu życia wzbudziły wzajemne zrozumienie, które przerodziło się później w przyjaźń. A przede wszystkim łączył ich talent oraz umiłowanie śpiewu i muzyki, tak mocno zaznaczone już w dzieciństwie. Pomocny w rozwijaniu talentu Franza okazał się miejscowy organista Georg Hartdobler z sąsiedniej miejscowości Burghausen. Wreszcie, za zgodą ojca, Franz mógł uczęszczać do szkoły. Ukończył Studium Nauczycielskie w Ried w Górnej Austrii. Uzyskawszy aprobatę ojca, zdecydował się zostać nauczycielem. W roku 1807 przybył jako pedagog do Arnsdorfu i otrzymał posadę nauczyciela. Dodatkowo sprawował funkcję organisty i zakrystiana. Był również organistą w sąsiednim Oberndorfie. Opuszczając Oberndorf, Gruber zabrał ze sobą zapisy nut do Stille Nacht, Heillige Nacht. W 1829 roku został nauczycielem w Berndorfie niedaleko Salzburga. Po sześciu latach, czyli w roku 1835, przybył do Hallein, gdzie został chórmistrzem, kantorem i organistą w kościele parafialnym. W tej miejscowości pracował aż do śmierci – 7 czerwca 1863 roku. Pozostawił po sobie bogaty dorobek muzyczny – ponad 70 organowych kompozycji, w tym Msze w języku łacińskim i niemieckim, monety i wiele innych drobiazgów. Jego grób znajduje się przed jego domem w Hallein, w którym założono muzeum jemu poświęcone. Spod tego domu rozpoczyna się godzinny Szlak Pokoju Franza Xavera Grubera.
Dopełnienie W Mariapfarr, w miejscu nieistniejącego dziś kościoła św. Mikołaja, powstała kaplica Cichej nocy. W skromnym wnętrzu dominuje ołtarz z drewnianą płaskorzeźbą Narodziny Jezusa – dziełem rzeźbiarza Hermanna Huttera z 1915 r. Poniżej znajduje się trzyczęściowa predella reliefowa przedstawiająca Pokłon Trzech Króli, Ukrzyżowanie oraz Ucieczkę do Egiptu autorstwa Maxa Domeniga. Dwa podłużne witraże upamiętniają twórców kolędy. Na drzwiach wejściowych widnieje napis „Pokój na ziemi ludziom dobrej woli”. Konsekracja kaplicy odbyła się 15 sierpnia 1937 r. W uroczystości wzięli udział wnukowie kompozytora Franza Xavera Grubera – Franz i Felix. Od 1953 roku 24 grudnia wczesnym popołudniem ludzie z wielu zakątków świata gromadzą się wokół kaplicy, aby upamiętnić pierwsze wykonanie tej kolędy i świętować Boże Narodzenie. Punktualnie o 17 wybrzmiewa ona w oryginalnej wersji,
jak powstała – sześć zwrotek na dwa męskie głosy solowe z towarzyszeniem gitary i chóru. Do wykonawców dołączają się zgromadzeni na placu, śpiewając kolędę w ojczystych językach. Uroczystość tę można śledzić w Internecie na stronie www.stillenacht.info. Tradycje śpiewania tej kolędy kultywowane są w wielu miejscach związanych z jej powstaniem oraz z miejscami zamieszkiwania jej twórców. W Hallein o godzinie 17 mieszkańcy miasteczka spotykają się przy grobie Franza Xavera Grubera, by odśpiewać skomponowaną przez niego pieśń. Spotkania te zainicjował jego wnuk Franz Gruber. Sława tyrolskich pieśni ludowych docierała do coraz szerszych kręgów austriackiej i europejskiej ziemi, na dwory książęce i królewskie, a także na place miast, miasteczek i wsi. Duża w tym zasługa dwóch śpiewających tyrolskich rodzin z doliny Zillertal – Rainerów (rodzeństwo Maria, Felix, Franz, Joseph) ze wsi Fügen i Strasserów (rodzeństwo Anna, Joseph, Amalia, Karol) z miejscowości Hippach, które Cichą noc włączyły do swoich repertuarów. Do Fügen Cichą noc przywiózł organmistrz Karl Mauracher, który przed laty otrzymał zlecenie na naprawę (instalację nowych?) organów w kościele św. Mikołaja w Oberndorfie. W czasie pracy nad organowym instrumentem poznał bowiem organistę Franza Grubera i… kolędę. W Fügen posiadał zamek hrabia Ludwik von Dönhoff – cesarski major i szambelan. W grudniu 1822 roku, dla uatrakcyjnienia pobytu w Austrii cara Aleksandra I, hrabia zaprosił do swojej posiadłości obu cesarzy – Franciszka I i Aleksandra I. Ich pobyt miał uatrakcyjnić występ rodzeństwa Rainerów. Car był zachwycony i zaprosił zespół śpiewaków na swój dwór do Petersburga. Nieco później, w roku 1827, zespół Pra-Rainerów wyruszył w trasę koncertową prowadzącą przez dwory różnych władców europejskich, między innymi króla Anglii Jerzego IV. Dalej ich trasa koncertowa wiodła do USA. W roku 1839 kolędę zaśpiewali pod pomnikiem Hamiltona w Nowym Jorku. Do Rosji dotarli w 1858 roku i koncertowali w Sankt Petersburgu oraz w innych miastach przez 10 lat. Kolędę rozsławiała także druga tyrolska rodzina. Zimą Lorenz Strasser jeździł na jarmarki do Lipska, aby sprzedawać rękawiczki. Zabierał też ze sobą dzieci, które tyrolskimi strojami ludowymi i piosenkami zachęcały przechodniów do kupowania. Tam właśnie w 1831 roku zaśpiewały po raz pierwszy Cichą noc. Kolejny rok stał się początkiem ich koncertów w Dreźnie, Berlinie i Królewcu. Z powodu śmierci jednej z córek w 1835 roku rodzina zrezygnowała z dalszych występów. Na przełomie XIX i XX wieku misjonarze zabrali Cichą noc niemal na wszystkie kontynenty. Podczas I wojny światowej, w wigilię 1914 roku, kiedy na froncie we Flandrii trwało zawieszenie broni, Cichą noc było słychać nawet ponad okopami – na krótko połączyła ona walczących po przeciwnych stronach żołnierzy. Świętowali razem. Śpiewali razem. W 1941
OD AUTORA
roku, w ogrodzie Białego Domu w Waszyngtonie, Cichą noc zaśpiewali wspólnie amerykański prezydent Franklin Delno Roosevelt i brytyjski premier Winston Churchill.
Polski akcent Ludzie ziemi stworzenia i pierwszego wykonania kolędy Cicha noc rozchodząc się po świecie zabierali tę pieśń ze sobą i ją propagowali poprzez śpiew. To stwierdzenie odnosi się także do grupy Tyrolczyków, którzy w pierwszej połowie XIX wieku, ze względów religijnych musieli opuścić położoną w dolinie rzeki Zillerthal, dopływu Iny, dolinie będącej sercem Tyrolu, miejscowość Zillerthal [ jej nazwa jest pochodzenia iliryjskiego (Ciliarestal 889 r.) a z biegiem czasu została zgermanizowana (Tilurius, Zilare)]. Za rządów salzburskich biskupów – Augusta Grubera i Friedricha von Scharzenberga – władze Tyrolu wydały 12 stycznia 1837 roku zarządzenie nakazujące protestantom konwersję w ciągu 14 dni na katolicyzm lub emigrację. 31 sierpnia około 440 mieszkańców opuściło rodzinne strony. Przeszli oni kilkaset kilometrów i dotarli do Kotliny Jeleniogórskiej (Hirschberger Tal), która przypominała im rodzinne strony. Zatrzymali się w okolicach miejscowości Erthmardorf. Miejscowa ludność nie przyjęła ich serdecznie. Jednakże hrabina Friederike Karolina von Reden zaproponowała im pozostanie. Nie zmieniło to sytuacji. Osadnicy czuli się dyskryminowani. Do akcji wkroczył ich duchowy i formalny przywódca Johann Fleid, który w tej sprawie zwrócił się do pruskiego króla Fryderyka Wilhelma III. Rząd pruski 13 lipca 1837 roku wydał zgodę na osiedlenie się Tyrolczyków na Śląsku. Osiedlili się w przestrzeni Erthmardorfu, tworząc skupiska własnych domów, co zaowocowało powstaniem nowego Zillerthalu. Nazwa ta po wielu latach została wpisana w oficjalną nazwę tej miejscowości jako Zillerthal und Erthmardorf. W latach 1839–1840 przybysze wznieśli tu 56 tyrolskich domów, wybudowanych z drewna, z charakterystycznymi balkonami o zdobnych balustradach, osadzonych na bogato rzeźbionych wspornikach. Osadnicy otrzymali też od władz 1640 mórg ziemi. W tym czasie (1836–1840) prowadzone były w tej miejscowości także prace nad budową kościoła. Pozwolenie na budowę wydał król Fryderyk Wilhelm III już w roku 1832. Oddanie do użytku neoklasycystycznej protestanckiej świątyni opóźniło się, ponieważ 8 czerwca 1838 roku o godzinie 6:30 zawaliła się wieża, co spowodowało ofiary śmiertelne. Najważniejszym zabytkiem w tej sakralnej budowli są dwie (3?) kolumny, pochodzące z wykopalisk w Pompejach, podtrzymujące daszek nad przedsionkiem głównego wejścia. Stanowiły one dar króla Neapolu dla Fryderyka Augusta III. Przybysze z dalekiej krainy swoimi zwyczajami i strojami wnieśli wiele kolorytu w miejscową społeczność. Ostatni uchodźca, Johannes Bagg (zmarł
Niniejszy tekst rodził się długo i powoli. Wiedzę czerpałem m.in. z artykułów prasowych, z których wychwytywałem, a następnie zapisywałem ważne informacje. Kolęda ta owładnęła mną do tego stopnia, że zapragnąłem pojechać do ziemi, która zrodziła Cichą noc. Wprowadziłem ją jako bardzo ważny punkt programu pielgrzymki pracowników ówczesnej Akademii Rolniczej w Poznaniu, wiodącej do Rzymu na Jubileusz Świętego Roku 2000. Firma realizująca wyjazd nie zgodziła się jednak na ten kolędowy punkt. Moje pragnienie wyjazdu pozostało niespełnione, ale trwało zdobywanie materiałów źródłowych. Wielką pomocą okazał
w 1922 r.) ufundował przywódcy przybyszów z Tyrolu – Johannowi Fleidowi – pomnik, który został odsłonięty 21 września 1890 roku i stoi do dziś. Na uwagę w tej miejscowości zasługuje także pałac, wzniesiony prawdopodobnie na miejscu XVI-wiecznego dworu, a przede wszystkim dom należący kiedyś do tyrolskiego cieśli Johannesa Lublassera, na którego balkonie widnieje napis w języku niemieckim: Błogosław Boże Fryderyka Wilhelma III. Obiekt pałacowy jest obecnie wykorzystywany jako szkoła. Tyrolczycy z doliny Zillerthal żyli w założonej przez siebie miejscowości do 1946 roku, kiedy to zostali przesiedleni przez władze PRL-u, a opuszczonej miejscowości nadano nazwę Mysałkowice. Jej dzieje sięgają w odległą przeszłość. Obecna nazwa ma słowiański rodowód. Po raz pierwszy wymieniana jest w bulli gnieźnieńskiej w roku 1136 jako Mislac. W późniejszych dokumentach – jako Mislacow (1250) i Myslacovicz (1253), a jeszcze później była zmieniana na Hertmarsdorf (1305), Erthmardorf (1786), Erthmardorf und Zillerthal (1838) i wreszcie Zillerthal und Erthmardorf (1937). Godzi się też przybliżyć postać autora polskiego tekstu Cichej nocy. Piotr Maszyński (1855–1934) to także nietuzinkowa postać w świecie muzyki – kompozytor, dyrygent, chórmistrz i pedagog. Dodać należy – tłumacz publikacji muzycznych z języka niemieckiego. Nauki pobierał u bardzo znaczących osobowości muzycznych tamtej epoki. Gry na fortepianie uczył się w klasie Aleksandra Michałowskiego, a gry na harmonii u Gustawa Roguskiego w warszawskim Instytucie Muzycznym. W latach 1876–1880 studiował kompozycję w Konstancji w Szwajcarii, pod kierunkiem Zygmunta Noskowskiego – ówczesnego dyrygenta chóru męskiego Towarzystwa Śpiewaczego Bogdan. Po powrocie w ojczyste strony związał się z Warszawskim Towarzystwem Muzycznym. W roku 1886 założył, a następnie prowadził Warszawskie Towarzystwo Śpiewacze Lutnia. Dla zaspokojenia potrzeb rozwijającego się na ziemiach polskich ruchu chóralnego doprowadził do publikacji sześciu zeszytów zawierających zbiory kompozycji chóralnych pod wspólnym tytułem Lutnia. Był, między innymi, wykładowcą w Instytucie Muzycznym, dyrygentem chóru przy katedrze św. Jana w Warszawie, założycielem chóru mieszanego Akademickiego Koła Muzycznego. Powody, które skłoniły Profesora do przetłumaczenia tekstu kolędy Sille Nacht, heilige Nacht na język polski, geneza podjęcia tej pracy – owiane są mgłą tajemnicy. Na ziemiach polskich, bez względu na zabór, w XIX wieku znanych już było wiele polskich kolęd. Dużą popularnością cieszyła się kolęda Wśród nocnej ciszy, powstała już pod koniec XVIII wieku, a po raz pierwszy opublikowana w roku 1852, w dodatku do Śpiewnika kościelnego księdza Michała Mioduszewskiego. Czy ten element nocnej ciszy nie stanowi swoistego łącznika dla obu kolęd? Czy dostrzegał go Piotr Maszyński? K
się niezastąpiony internet. Odkrywane wiadomości niekiedy okazywały się rozbieżne. Toteż dla zachowania ciągłości moich dziejów kolędy dokonywałem pewnego rodzaju racjonalnych korekt. Zadawałem też sobie pytanie – w jakim stopniu jest już poznana historia Cichej nocy i jej twórców? Odkrycie w 1995 roku manuskryptu pieśni opatrzonego datą 1816, napisaną własnoręcznie przez Josepha Mohra, wymusiło ponowne i bardziej dokładne badanie dziejów kolędy. A więc wszystko jest jeszcze przede mną. I przed Czytelnikami. Poznań, 2020 Roku po Narodzeniu Chrystusa, w miesiącu lutym, dnia 2
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
6
i gniewu wobec przedłużającego się stanu obostrzeń sanitarno-epidemiologicznych z powodu pandemii oraz związane z tym kryzysy różnej natury. Z drugiej jednak strony pokolenie to żyje raczej w rzeczywistości wirtualnej niż realnej, więc izolacja kwarantannowa nie jest dla niego szczególnie dolegliwa (A. Nalaskowski, jw.). Nic więc
nr 7–8 /117-118, s. 39–41 dokonuje analizy współczesnego repertuaru teatralnego: „Tak więc jesteśmy świadkami kulturowej wojny cywilizacyjnej. (…) Seks ma być współczesnym bożkiem nowego świata. Aby w pełni to zrealizować, trzeba najpierw wrogo nastawić ludzi (w teatrze publiczność, w szkole dzieci i młodzież) do Boga,
zadawane nauczycielom przez uczniów: „Po co mam się tego uczyć?” „Do czego to mi się przyda?”. Wygląda to tak, jakby nie interesował ich sam problem ani jego rozumienie, lecz umiejętność zastosowania w praktyce zdobytych informacji. „Prawdziwe jest, bo działa!”. W obecnym systemie edukacji dużą rolę odgrywa też postmodernizm,
skandale pedofilskie dotyczące ludzi Kościoła, w tym medialne ataki na kolejnych biskupów. Niemałą rolę w promowaniu antykościelnych i antykatolickich postawa odegrały również filmy braci Siekielskich. Punktem kulminacyjnym zaś stał się atak na Jana Pawła II jako na – być może już ostatni – powszechnie uznawany w świecie autory-
Na stoliku obok mojego łóżka postawiłam metalową figurkę św. Michała Archanioła. Kilka dni temu, gdy stojąc przy oknie prowadziłam rozmowę telefoniczną, usłyszałam jakby brzęk stłuczonej żarówki. Skonstatowałam jednak, że zarówno żyrandol, jak i lampka są nienaruszone, więc powróciłam do przerwanej na chwilę rozmowy. Jakież było moje zdumienie, gdy po jakimś czasie zobaczyłam leżącą na podłodze, roztrzaskaną na pół figurkę.
na to, co z obserwowanych ostatnio postaw wynika dla Polski i dla całej Zachodniej cywilizacji zbudowanej przecież na wartościach chrześcijańskich. Wolność absolutna, zdegradowany i uprzedmiotowiony człowiek. Czym będzie ów nowy porządek świata? Karta praw zwierząt obok Karty Praw Człowieka? Czyżby to wszystko dokonywało się samoistnie i spontanicznie? Niezależnie od odpowiedzi, trzeba nazwać to, co się teraz dzieje, wojną cywilizacyjną. Wbrew narzucającym się obrazom, nie można jej sprowadzać do brutalnych starć ulicznych i protestów. To wszystko jest tylko unaocznionymi jej skutkami, które wskazują na istotę problemu. Obsceniczne słownictwo, akty przemocy i barbaryzacja demonstrantów świadczą albo o ich skrajnej demoralizacji albo o całkowitej niezdolności do panowania nad swymi emocjami. Obie diagnozy mogą budzić poważne zaniepokojenie. Uznanie, że mamy do czynienia z wojną cywilizacji, stawia każdego wobec konieczności opowiedzenia się po stronie cywilizacji życia lub cywilizacji śmierci. Nikt nie może pozostać biernym obserwatorem tej wojny. Wszyscy zmuszeni jesteśmy wziąć w niej udział. Tylko jak?
W
„Budujmy Arkę przed potopem”
VECTORSTOCK.COM
O
powiedziałam o tym kilku osobom i byłam zdumiona, jak różnie wyjaśniali ten incydent. Dla kogoś przyczyną uszkodzenia był wadliwy stop metalu, z którego była odlana figurka. Ktoś inny tłumaczył, że spowodowały je mikrodrgania budynku, a jeszcze ktoś inny widział w tym znak duchowy. Podobnie też skala i przebieg protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności tzw. przesłanki eugenicznej z Konstytucją RP zadziwiły wielu. Różnie też próbowano je wyjaśniać. Przytaczam tu kilka możliwych interpretacji po to, aby zrozumieć te wydarzenia i odnaleźć ich duchowy sens. W kwestii ich oceny jesteśmy mocno podzieleni, dlatego zacytuję słowa kogoś, kto będąc Polakiem, śledzi całą tę sytuację z perspektywy mieszkańca dawnych Kresów Wschodnich: „Z przerażeniem odbieramy informację o tym, co się dzieje w Polsce. Dla nas na Kresach Polska była i jest świętością. A tu takie rzeczy się dzieją. Rozumiem, że mass media rozdmuchują to, co się dzieje w rzeczywistości, i prawda jest gdzieś pośrodku. Jak to wygląda naprawdę? Odbieram to jako próbę rozwalenia i zniszczenia ostatniego w Europie kraju katolickiego. Smutne to. Nic innego nie pozostaje, tylko się modlić o spokój w Macierzy”. Czy to trafna ocena sytuacji? Pozostawiam odpowiedź Czytelnikom. Zacytowałam ów fragment z listu, aby unaocznić, jak to wszystko, czego w ostatnim czasie byliśmy świadkami, rani głęboko i boli osoby mające poczucie przynależności i tym samym przemożnego obowiązku służenia swojej wspólnocie narodowej. Radek Pyffel – kierownik studiów Biznes chiński na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, na swoim wideoblogu ma zgoła inny niż autorka cytowanego listu ogląd tych pełnych dramatyzmu wydarzeń. Patrzy na nie z pewnym dystansem i ocenia je racjonalnie. Przede wszystkim zwraca uwagę, że w protestach wzięli udział w większości ludzie młodzi. Stwierdza, że należy je odczytywać jako kolejną manifestacją buntu młodzieży, który ogarnął już wcześniej Amerykę i Europę. Ocenia, że ma on znamiona rewolucji kulturowej. Biorą w nim udział młodzi z tzw. pokolenia milenialsów. Podobnie jak niegdyś czynili to ich rówieśnicy z pokolenia 1968 r., młodzież kwestionuje dziś autorytety, zasady społeczne i wartości. Dlatego przekracza kolejne bariery moralne. Przejawem tego są: wulgarny język, brutalne zachowania kobiet oraz ataki na kościoły i pomniki pamięci narodowej. Zdaniem komentatora, młodzież, która uczestniczy w tzw. Strajku Kobiet, generalnie nie jest agresywna. Jest tylko złakniona wzajemnych kontaktów i publicznej dyskusji, a swój sprzeciw demonstruje we właściwym sobie języku. Faktycznie, jeśli uświadomimy sobie, że w ostatnim czasie podobna fala protestów miała miejsce we Francji, USA, Chile i Hiszpanii, wtedy przyznamy słuszność tak postawionej tezie. Według Rafała Ziemkiewicza powodem zamieszek wcale nie jest polityka, lecz psychologia i socjologia (Stracone pokolenie?, „Do Rzeczy” 45/398 2020). Zaznacza on, że pokolenie milenialsów to ci, którzy częstokroć są wychowani w rodzinach niepełnych i dysfunkcyjnych. Stąd tyle wśród nich niespełnionych roszczeń wobec świata i dojmującego poczucia samotności. Jego zdaniem współczesną młodzież cechuje hedonizm, konsumpcjonizm i skrajny indywidualizm. W tej charakterystyce młodzieży jest zgodny z prof. Aleksandrem Nalaskowskim, który dodaje do niej powszechnie występujące skłonności do egoizmu i postawę roszczeniową. Prezentowany przez profesora pogląd zdaje się przeczyć natomiast interpretacji ostatnich wydarzeń, której dokonał Radek Pyffel. Ważnym – jak mi się wydaje – kontrargumentem przeciwko zaprezentowanej przez niego na wideoblogu tezie są przytoczone przez profesora Nalaskowskiego wyniki badań naukowych. Jak z nich wynika, obecne pokolenie milenialsów jest bierne. Nie lubi przebywać w grupach i nie identyfikuje się z jakąkolwiek zbiorowością (A. Nalaskowski, Wielkie zatrzymanie, Biały Kruk, Kraków 2020, s. 39–40). Należałoby więc oczekiwać – tak jak to dotąd bywało – znikomego sprzeciwu lewicującej młodzieży wobec próby prawnej ochrony życia poczętego. Co w takim razie sprawiło, że wyszli na ulice miast? Według red. Ziemkiewicza, bezpośrednim impulsem do zaangażowania się milenialsów w agresywne manifestacje była reakcja zniecierpliwienia
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
s. Katarzyna Purska USJK dziwnego, że skala ich zaangażowania w tzw. Strajk Kobiet budzi zdumienie polityków i pedagogów. Zaprezentowane tu opinie prowokują do stawiania pytań: Czy naprawdę masowe protesty przeciwko orzeczeniu TK, są wyrazem spontanicznej rewolucji młodych? Czy rewolucja jest ich przyczyną, czy też skutkiem? Paweł Lisicki we wstępnym artykule zamieszczonym w czasopiśmie „Do Rzeczy” (nr45/398 2020) cytuje wypowiedzi ludzi, których przyjęliśmy nazywać elitą kulturalną. Wśród tych wypowiedzi szczególnie mocne wrażenie zrobiły na mnie słowa naszej noblistki Olgi Tokarczuk: „Nie oszukujmy się – ten system cynicznie będzie wykorzystywał każdy moment kryzysu, wojny, epidemii, żeby cofnąć kobiety do kuchni, kościoła i kołyski (…) Od dziś jesteśmy wojowniczkami”. Ten „cyniczny system” to katolicyzm – wyjaśnia redaktor Lisicki. Ewa Wanat, była redaktor naczelna TOK FM, z kolei tak pisze: „Padło tabu. Pomazane sprayem kościoły. „J...ać” kler! (…) Padło tabu, okazuje się, że można to wszystko zrobić i żaden grom z jasnego nieba nie spada”. Nie chodzi zatem politykę ani o sprzeciw wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, ale o zniszczenie struktur i zasad społecznych od ich fundamentów, od korzeni. Dokonuje się tego w imię tolerancji jako wartości nadrzędnej, połączonej z fetyszem równości.
G
dy przed laty Fryderyk Nietzsche ogłaszał: „Bóg nie żyje. To my Go zabiliśmy”, wskazywał na rodzący się na Zachodzie ateizm. Przyznam się, że z pewnym niedowierzaniem patrzyłam na wzrastający wśród licealistów podziw dla jego filozofii. Dziś dopiero rozumiem, jakie to miało znaczenie. Nietzsche przeciwstawił „słabości chrześcijan podporządkowanych Bogu” siłę i wolę jednostki, której obcy był ideał osoby cierpiącej, ofiarnej i troszczącej się o dobro wspólne. Brutalne i agresywne zachowania uczestników Strajku Kobiet można poniekąd postrzegać jako efekt uwiedzenia młodego pokolenia przez tę filozofię. Owocem tego uwiedzenia są obecne we współczesnej kulturze próby zastąpienia chrześcijańskiego humanizmu przez antyhumanizm. Temida Stankiewicz-Podhorecka w artykule pt. Odczłowieczenie teatru trwa („Wpis”
naszej wiary i Kościoła katolickiego, a następnie całkowicie wyrugować Boga z przestrzeni publicznej i uzależnić człowieka od seksu tak, jak uzależnia się go od narkotyków. (…) już na samym wstępie zabija się w tych młodych ludziach wrażliwość na piękno, prawdę i dobro. (…) Człowiek jako postać w sztuce teatralnej jest nierzadko mniej ważny niż rekwizyt”.
K
ultura istnieje w określonej rzeczywistości i ma za zadanie budować wspólnotę. Jednakże obecnie jest to kultura dekonstrukcji i emancypacji, bo domaga się wyzwolenia od wszelkich tożsamości, w tym – wyzwolenia od tożsamości chrześcijańskiej i narodowej. Dlatego uprawnione jest nazywanie jej mianem antykultury. Współczesne młode pokolenie jest kształtowane w świecie, w którym panuje antykultura i dokonuje się dekonstrukcja. Karmione jest ono fałszywym obrazem świata za pomocą filmu,
który postuluje radykalny pluralizm oraz odrzucenie wszelkich struktur i schematów życia społecznego. Właśnie z filozofii postmodernistycznej wywodzi się powszechnie panująca dziś na Zachodzie ideologia gender. Oparciem dla niej jest środowisko LGBT. Wywodzący się z tego środowiska autorzy eseju/manifestu, który ukazał się w USA w 1987 r. pod tytułem The Overhauling of Straight America piszą: „Bez dostępu do radia, telewizji, mainstreamowej prasy, nie będzie kampanii. (…) Podczas gdy opinia publiczna jest jedynym podstawowym źródłem mainstreamowych wartości, drugim jest autorytet religijny. (…) Potężnemu wpływowi religijnemu musimy przeciwstawić alians nauki i opinii publicznej”. Jak widać, program, wyrażony w owym manifeście, jest aktualnie realizowany. Krzykliwie obecny w życiu publicznym ruch LGBT podważa prawo naturalne, a nawet ludzką naturę. Mimo to zdaje się być coraz bardziej atrakcyjny dla mło-
Przy tym poziomie agresji jest już za późno na dialog społeczny, ale zawsze jest czas na jasne przedstawienie nauki Kościoła i osobistych przekonań bez względu na konsekwencje. kolorowych czasopism, a nade wszystko poprzez internet, który coraz mocniej wdziera się w naszą prywatność. Niewątpliwie na poglądy i postawy współczesnej młodzieży w dużym stopniu wpłynęło także szkolnictwo. W ostatnim okresie zrezygnowało ono z wychowania, stawiając na pierwszym miejscu edukację. Edukacja zaś – jak twierdzi prof. Nalaskowski – nie ma celu, lecz w dużej mierze jest podporządkowana ideologii i celom utylitarnym (zamiast celów wychowawczych i dydaktycznych nauczyciele mają wyznaczać sobie tzw. cele operacyjne). „Nie pytaj o znaczenie, pytaj o użycie” – ta zasada, wyjęta z Traktatu logiczno-filozoficznego Ludwika Wittgensteina, znalazła odzwierciedlenie m.in. w szkolnictwie. Myślenie młodych jest według prof. Nalaskowskiego irracjonalne, bo nastąpiło wygenerowane przez system edukacyjno-wychowawczy, dobrowolne zrzeczenie się rozumienia (jw.). Sądzę, że ilustracją dla tego zjawiska może być pytanie często
dego pokolenia Polaków. Naczelnym postulatem ideologii gender jest absolutna wolność człowieka, wobec Boga i Kościoła katolickiego nauczającego o naturze męskości i kobiecości dopełniających się w relacji pomiędzy mężem a żoną. Wolność ta jest rozumiana jako uświadomiona konieczność. Stąd postulat oderwania się od norm społecznych i wypływających z prawa naturalnego zasad. Można zatem opisać trwające w Polsce manifestacje jako bunt autonomicznej jednostki przeciw Kościołowi, jego nauce o niepodważalnej godności osoby ludzkiej, o małżeństwie i rodzicielstwie. Można również widzieć w nich bunt człowieka wobec Stwórcy i Jego stwórczego planu, a także wobec fundamentalnych wartości, takich jak prawda, dobro i piękno, na których jest zbudowana cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu. Akty agresji wobec kapłanów i profanacje kościołów zdają się jawić jako metodycznie przygotowane. Poprzedziły je szeroko omawiane i nagłaśniane w mediach
tet moralny. Pojawił się nawet postulat jego „dekanonizacji” jako kolejny etap dekonstrukcji Kościoła. Niewątpliwie opisywane protesty i strajki mają swój wymiar polityczny. Ruch Kobiet, który wyznaczył prezydentowi RP tydzień na wypełnienie skrajnie lewicowych roszczeń, łącznie z postulatem odsunięcia PiS od władzy, wyznaczył sobie cele polityczne. Jednakże, jak komentuje na swoim wideoblogu Radek Pyffel, klęska PiS wcale nie będzie oznaczała zwycięstwa opozycji, gdyż rozgrywająca się właśnie rewolucja zmiecie także i opozycję. Tak więc aplauz ze strony opozycji dla tych postulatów jest całkiem nieuzasadniony. Przegrywają bowiem ci wszyscy, którzy są wierni wartościom i zasadom i którzy chcą zachowania instytucji i struktur. A zatem nie o projekt polityczny tu chodzi, lecz o wojnę cywilizacyjną. Homoseksualiści walczą o prawa do zawierania małżeństw i do adopcji dzieci. Transwestyci – o prawa do zmiany płci na życzenie. Ale to, o co walczą, nie może być prawem, gdyż prawo ma prowadzić do dobra, a nie do zła. Coś, co stoi w sprzeczności z naturą, nie może być nazwane dobrem. Aby coś nazwać dobrem lub złem, musi być odniesione do prawdy. Ta zaś musi być zgodna z rzeczywistością. Tymczasem w płynnej, postmodernistycznej rzeczywistości prawda obiektywna nie istnieje, a słowa zmieniają swoje znaczenie. Czy tak samo jak kiedyś rozumiemy dziś słowa: ‘miłość‘, ‘tolerancja’? Tolerancja jako wartość absolutna? Równość jako wartość priorytetowa? Zmienione znaczeniowo słowa zmieniły ludzkie myślenie i czynią niemożliwym wzajemne porozumienie. Jeśli się tym pogodzimy, to jak możemy ocalić demokrację? Alexis de Tocqueville w dziele pt. O demokracji w Ameryce wyraził pogląd, że choć demokracja jest przyszłością Europy, to jednak dążenie do równości może jej zagrozić, ponieważ normy w niej są dostosowane do woli większości. Był on przekonany, że demokracja nie przetrwa utraty wiary chrześcijańskiej, gdyż samostanowienie wymaga jednakowego, wspólnego spojrzenia na prawdy moralne. Podobnie też myślał papież Jan Paweł II, który w encyklice społecznej Centesimus annus napisał: „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo przeradza się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Spróbujmy w tym świetle spojrzeć
ygląda na to, że przegraliśmy bitwę o język. A Kościół katolicki, zwłaszcza w swoich strukturach hierarchicznych, zdaje się być coraz mniej widoczny. Czy wobec tego wierzący katolicy i konserwatyści są na pozycji przegranej? Prawdziwą przyczyną tych „rzeczy nowych” – twierdzi Rod Dreher w książce pt. Opcja Benedykta – jest pustka duchowa wytworzona przez ateizm, który pozostawił młode pokolenia bez drogowskazów. We wstępie do swojej książki przytoczył fragment wypowiedzi Josepha Ratzingera: „Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy (…) Będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa, mniej więcej od początku. (…) To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych… W totalnie zaplanowanym świecie ludzie będą strasznie samotni. Uświadomią sobie, że ich egzystencja oznacza „nieopisaną samotność”, a zdając sobie sprawę z utraty z pola widzenia Boga, odczują grozę własnej nędzy. Wtedy i dopiero wtedy – w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”. Wypowiedź ta pochodzi z roku 1969 i dziś nazywana jest proroctwem Benedykta XVI. Może być odczytywana w kluczu obecnego czasu. Pokazuje, że uczciwi konserwatyści i katolicy muszą zaangażować się w swoją wiarę i obronę fundamentalnych wartości w świecie, który staje się dla nich coraz bardziej wrogi. Przy tym poziomie agresji jest już za późno na dialog społeczny, ale zawsze jest czas na jasne przedstawienie nauki Kościoła i osobistych przekonań bez względu na konsekwencje. Oczywiście wymaga to dużej odwagi cywilnej i wiary nie tylko deklarowanej. Rod Dreher proponuje „wypracowanie nowatorskich, wspólnotowych rozwiązań”, które pomogą wytrwać w wierze i wartościach. Domaga się też dokonania osobistego wyboru, czy „jesteśmy gotowi zrobić decydujący zwrot ku prawdziwie kontrkulturowemu przeżywaniu chrześcijaństwa, czy też skażemy nasze dzieci i wnuki na asymilację”. Obrona własnej wiary i rzeczy świętych jest również po to, aby za jej sprawą rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, przemieniała się w taki sposób, jak przed wiekami dokonało się to za sprawa reguły św. Benedykta i mnichów, którzy według niej żyli. „Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. – napisał Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (CA 46). Budujcie Arkę przed potopem Niech was nie mami głupców chór! Budujcie Arkę przed potopem Słychać już grzmot burzowych chmur! Zostawcie kłótnie swe na potem Wiarę przeczuciom dajcie raz! Budujcie Arkę przed potopem Zanim w końcu pochłonie was! – brzmią słowa ballady Jacka Kacz marskiego. K
GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21 · KURIER WNET
7
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Demokracja amerykańska na rozdrożu? Po wygranej Donalda Trumpa w poprzednich wyborach doszło do potężnych i długotrwałych protestów. Po raz pierwszy zakwestionowano tak wyraźnie demokratyczny werdykt wyborczy. Nie stawiano zarzutów fałszerstw wyborczych, kwestionowano jednak Trumpa jako człowieka, który nigdy nie powinien zostać prezydentem, bo jest „rasistą, populistą, i człowiekiem Moskwy”. Rzeczywiście w jego sztabie wyborczym ujawniono rosyjskiego „kreta”, ale inny „kret” znajdował się także w sztabie Hillary Clinton. Rosjanie zawsze obstawiają obie strony…
i służby specjalne, a z pewnością nie był ulubieńcem małej, lecz najbogatszej i niezmiernie wpływowej mniejszości żydowskiej. Ponadto kandydata Demokratów Bidena popierała „ulica i zagranica”. Przy powtórnych liczeniach głosów przewaga Bidena zmalała i wykryto liczne „nieprawidłowości” – zawsze na korzyść kandydata demokratów… Dziś, po żenujących skandalach wyborczych, skargach sądowych i oskarżeniach o fałszerstwa widać, że coś złego się dzieje z amerykańską demokracją. Wydaje się, że osiągnęła ona stadium podobne jak w XVIII-wiecznej Polsce. Demokracja nie psuje się sama – proces ten muszą wspomagać fachowcy. Na początku XVIII wieku Rzeczpospolita była ogromnym krajem ze
rasowe, nielegalną imigrację, napięcia społeczne i ideologiczne, a także wyprowadzenie ogromnej części przemysłu do Chin. W XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej rosyjskim manipulatorom udało się wytworzyć dwa równie silne stronnictwa magnackie, które walcząc ze sobą, stopniowo pogrążały kraj. (Oficer carskiego wywiadu o dzieleniu Polaków: „Nie ma nic łatwiejszego niż doprowadzenie do starcia dwóch głównych partii, gotowych, przy sprytnym sposobie, wyniszczać się wzajemnie”). Dziś analogiczną sytuację możemy zaobserwować zarówno w USA, jak i w Polsce. Mój amerykański kolega twierdzi, że niezależnie od tego, kto wygra wybory, „będą zadymy”, a ludzie kupują broń i szyby antywłamaniowe.
ataki na kościoły. Dlaczego oburzone kobiety walczące o swe „prawa reprodukcyjne” niszczyły pomniki katyńskie i tablice poświęcone Żołnierzom Wyklętym? Ale mało kto zwraca uwagę na takie subtelności.
Niewidzialna ręka rewolucji Wiadomo, że spontaniczne, oddolne protesty społeczne udają się najlepiej, gdy są starannie przygotowane. We wrześniu ogłoszono, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej zostanie ogłoszony pod koniec października. Niestety politycy PiS nie nauczyli się od bolszewików, że trudny temat powinien być naprzód przygotowany medialnie (filmy, repor-
Obrony Demokracji (skąd wiedzieli, że rząd ma zamiar „łamać” demokrację?), później uruchomili się sędziowie, o czym donosił branżowy kwartalnik: „Odwaga, niezawisłość i niezależność, państwo prawa, trójpodział władzy, Konstytucja – to słowa najczęściej wypowiadane w czasie Nadzwyczajnego Zjazdu Sędziów Polskich, który odbył się 3.09.2016 r. w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Ponad tysiąc sędziów z całej Polski apelowało do reszty kolegów: nie bójcie się, wyjdźcie z cienia!”. Aby wyjść z cienia i oświecić ciemny lud, kupiono im w Lidlu palety świeczek. Niewielu już pamięta, że operetkowy pucz z grudnia 2016 r. i późniejszą okupację Sejmu zainscenizowano pod hasłem „Wolne media!”. Ale pamiętamy smutną scenę, jak kale-
Skąd się wzięła lewica w III RP? Po transformacji ustrojowej nie dopuszczono do odtworzenia przedwojennej PPS (prawdziwej lewicy), bo monopol na lewicowość był zarezerwowany dla byłej PZPR. W listopadzie 1989 r. przybył do Polski polityk izraelski Szimon Peres z misją ratowania rozpadającej się partii komunistycznej. Peres podał jej pomocną dłoń, zlecając natychmiastową zmianę nazwy i protegując wstąpienie do Międzynarodówki Socjaldemokratycznej, w której był wiceprzewodniczącym. W ten sposób powstała Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej, później przemianowana na Sojusz Lewicy Demokratycznej. Były jeszcze inne odmiany (np. Ruch
Dokończenie ze str. 1
Rok 2020 – annus horribilis
RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI
Jan Martini
Sowieckie ingerencje w amerykańskie wybory są faktem, który dziś już nie budzi wątpliwości. Ja jednak pamiętam artykuł z „Miami Herald” z lat 90., w którym pisano o aferze z zamówieniami na maszyny zliczające głosy w stanie Floryda. Przetarg wygrała pewna firma kooperująca z inną firmą, która z kolei miała swoich podwykonawców w firmie mającej filię w Nikaragui. W tej właśnie filii zatrudniano kubańskich fachowców-informatyków… Z uwagi na specyfikę amerykańskiego systemu wyborczego, nie trzeba oszukiwać wszędzie – można się skoncentrować tylko na stanach, gdzie siły obu partii są prawie wyrównane. Wystarczy wtedy niewielka przewaga, a zwycięzca bierze wszystko. To w stanie Floryda bywa szczególnie wyrównana konkurencja między partiami (w 2000 r. G.W. Bush wygrał z A. Gorem różnicą nieco ponad 500 głosów, co mu dało prezydenturę). W słynnej moskiewskiej uczelni dyplomatyczno-szpiegowskiej MGiMO istnieje instytut, który zajmuje się badaniem tajników demokracji, np. systemów wyborczych w krajach demokratycznych (niewątpliwie z czystej naukowej ciekawości ;) Po ostatnich wyborach w USA Maksim Grigoriew, dyrektor fundacji Badań Problemów Demokracji, powiedział, że zostały one sfałszowane i krytykował amerykański archaiczny system wyborczy jako niedoskonały i podatny na fałszerstwa (o czym on jako specjalista wie najlepiej). Ze słów Grigoriewa wynikało, że rosyjski system wyborczy jest dos konalszy. To dlatego za rządów Tuska urzędnicy Państwowej Komisji Wyborczej jeździli na szkolenia do Moskwy – stolicy światowej demokracji… Często publicyści przy okazji wysokiej frekwencji wyborczej wspominają o „tryumfie demokracji”. Jednak bardzo wysoka, 70-procentowa frekwencja, jaką odnotowano przy ostatnich wyborach w Polsce i w USA, świadczy raczej o „stanie zapalnym” demokracji – o silnych emocjach, napięciach, radykalizacji i polaryzacji społeczeństwa. Rywalizujący w Ameryce kandydaci nie mieli równych szans – prezydent Trump miał przeciw sobie praktycznie wszystkie media, finansjerę, elity artystyczno-intelektualne, sądownictwo (niechętnie podejmujące sprawy oszustw wyborczych)
szczątkową armią, gdyż pokój miłujący Polacy niechętnie płacili podatki na wojsko. Mimo to Rosja nie ryzykowała agresji militarnej, zwłaszcza że panujący w Polsce ustrój demokracji szlacheckiej był wdzięcznym środowiskiem do działań hybrydowych – rozkładu struktur administracyjnych za pomocą korupcji ludzi władzy. Od 1717 r. „zaprzyjaźnione” wojska rosyjskie stacjonowały w Polsce, „stojąc na straży” praworządności i „wspomagając” polską demokrację. Faktycznie rządzący Polską ambasadorowie rosyjscy bacznie obserwowali obrady sejmu, onieśmielając posłów, bo ci, którzy głosowali w sposób niesatysfakcjonujący, byli proszeni o ugoszczenie oddziału kozaków w swoim majątku… Metodę dokładnej obserwacji przebiegu głosowań skopiowali przedstawiciele
W 1984 r. uciekinier z KGB Jurij Bezmienow (Tomas Schuman) ujawnił, w jaki sposób prowadzona jest wojna psychologiczna przeciw społeczeństwu amerykańskiemu, której trwałym skutkiem jest już zmiana postrzegania rzeczywistości przez Amerykanów. Wojna ta jest podzielona na etapy, z których pierwszy – trwająca ok 15 lat demoralizacja – zakończył się ogromnym i nadspodziewanym sukcesem. Późniejsze etapy to destabilizacja i kryzys, który wydaje się właśnie nadchodzić. Bezmienow przyznał, że pracując dla KGB, korumpował polityków, ludzi nauki, kultury, dziennikarzy, biznesmenów, urzędników państwowych – czyli osoby, które miały wpływ na kształtowanie opinii publicznej. O wojnie psychologicznej pisze także płk. Władimitr Li-
Ideologia współczesnej lewicy kawiorowej cechuje się tzw. internacjonalizmem proletariackim, antyklerykalizmem i niechęcią do idei suwerennych państw narodowych. Dziś program lewicy najpełniej wyraża Ogólnopolski Strajk Kobiet zwięzłym hasłem ***** ***. lobby żydowskiego w Ameryce do sterowania przebiegiem procesów legislacyjnych. Deputowani, którzy głosują „źle”, nie mają szans w następnych wyborach (nie dostaną funduszy lub konkurent otrzyma wielkie wsparcie finansowe). Niewątpliwie patologią amerykańskiej demokracji jest niewspółmiernie duży wpływ drobnej grupy etnicznej (ok. 2% populacji) na legislację i politykę zagraniczną, wskutek czego nie zawsze jest ona zgodna z amerykańskim interesem narodowym. Amerykanie oczywiście nie znają polskiej historii (a mogliby się z niej sporo nauczyć), ale powinni przynajmniej wyciągnąć wnioski z wojny w Wietnamie, która została przegrana nie militarnie, lecz politycznie – na miejscu, w Waszyngtonie. Bowiem hybrydowa agresja przeciw Stanom Zjednoczonym trwa już wiele dziesięcioleci, a jej najnowszą odsłonę mogliśmy oglądać podczas ostatnich wyborów. Przeciwnicy Ameryki wiedzą, że nie da się jej pokonać militarnie, natomiast jest ona bardzo wrażliwa na działania destabilizacyjne ze względu na problemy
siczkin – autor podręcznika Problemy psychologii wojskowej. „Jednym z elementów tej subtelnie prowadzonej wojny jest dekonstrukcja tradycji historycznej przeciwnika (…) należy zlikwidować jego dumę narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, należy sprawić, by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości [pedagogika wstydu! J.M.] Wojna historyczna polega na nadszarpnięciu jedności narodu poprzez takie działania informacyjne, które mają na celu moralną likwidację wszystkich bohaterów, osobistości bądź wydarzeń, będących do tej pory źródłem dumy narodowej”. Dokładnie według tych zaleceń działały bojówki antify i ruchu BLM, obalając pomniki. Ogromne zadymy w amerykańskich miastach, palenie samochodów, rozbijanie sklepów (także murzyńskich właścicieli) ustały w jednym momencie, gdy dyspozytor „spontanicznych rozruchów” zorientował się, że anarchia napędza wyborców prezydentowi Trumpowi. Ten sam scenariusz jest realizowany w Polsce – tu również jednocześnie, jak na komendę, ustały
taże). Czasu nie stracili natomiast animatorzy „spontanicznych” protestów, którzy mieli miesiąc na ich organizację. Warto zwrócić uwagę, że po raz pierwszy uczestnicy masowo byli zaopatrzeni w kartoniki z hasłami. Na poprzednich antyrządowych protestach nie było takich rekwizytów. Teksty (identyczne w całej Polsce, celne i często dowcipne) prawdopodobnie były autorstwa jakiejś firmy pijarowej. Podstawowym sposobem skrzykiwania się aktywu są krótkie, żołnierskie komunikaty w mediach społecznościowych: „Policja zamierza zatrzymać Margot, grozi jej 2-miesięczny areszt za »znieważanie pomników«”. Na miejsce już jedzie posłanka Zielonych Urszula Sara Zielińska. Wszyscy możemy pomóc – przyjdźcie jak najszybciej do siedziby Kampanii Przeciw Homofobii – ul. Solec 30a, Warszawa. Na miejscu gromadzą się oburzeni ludzie, jest tam też posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk”. Słychać zarzuty, że „piekło kobiet” to pomysł „starego człowieka z Żoliborza”, który „nienawidzi Polaków”, więc „kazał pseudotrybunałowi” wydać wyrok i „wyprowadził ludzi na ulicę w środku pandemii” itp. Warto przypomnieć, że Kaczyński wygrał konkurs na „Heroda Roku 2016”, ogłoszony przez Fundację Pro – Prawo do Życia”, bo „ma krew na rękach”, blokując zakaz aborcji. Problem był taki, że „ruszenie” kompromisu aborcyjnego w imię racji moralnych natychmiast pogrążyłoby szansę na rządzenie. Prezes Przyłębska zdołała przetrzymać temat do zakończenia maratonu wyborczego. Wiadomo, że jest on dla PiS polem minowym, uruchamianym przez agenturę przed każdymi wyborami. Problemu agentury nie wypada poruszać w dobrym towarzystwie, bo można się narazić na opinię oszołoma, który ma coś z głową, ale Polska jest niewątpliwie obszarem ogromnie nasyconym przez agentury, gdyż tu splatają się interesy wielu możnych tego świata. I choć są sprzeczności w dążeniach poszczególnych służb (i polityków, którymi dysponują), jednak absolutna zgoda panuje co do tego, że „powinno być tak, jak było”. Czyli – musi być przywrócony konsensus okrągłostołowy. Dlatego dojście do władzy środowiska konserwatywno-niepodległościowego w 2015 r. natychmiast spowodowało przeciwdziałanie. Równocześnie z powstawaniem rządu powołano Komitet
ki senator samotnie „broni” demokracji w ciemnej i zimnej sali Sejmu, podczas gdy jego współtowarzysze walki oddają się uciechom cielesnym na Maderze czy szusują na nartach w Dolomitach (żenadę tej sceny mógł przebić tylko łkający nad konstytucją Hołownia). Nie na wiele zdały się śpiewy „Strach, strach rany Boskie, dokąd prowadzisz ten kraj”, ubieranie pomników w koszulki z napisem „Konstytucja”, okupacja budynku sejmowego przez energicznych opiekunów niepełnosprawnych czy strajk nauczycieli w czasie matur. Podobnie jak „obrona” Puszczy Białowieskiej, mordowanych dzików czy gnębionych homoseksualistów. „Zażarło” dopiero przy zakazie aborcji eugenicznej. Perspektywa tego zakazu, choć może dotyczyć marginalnej ilości przypadków, wywołała wielkie emocje społeczne i posłużyła jako pretekst do żądań pozaparlamentarnej zmiany rządu, któremu zalecono wyp…dalać. Ponadto liderki, czy raczej liderzyce Strajku Kobiet – umiarkowanie subtelne niewiasty Lempartówna i Suchanowówna – uznały Kościół za instytucje zbędną i niewartą istnienia. Te osoby wiedzą, że katolicyzm jest ważnym elementem polskiej tożsamości narodowej. Ludzie tzw. lewicy
Palikota, Razem, Wiosna), a obecnie mutacje te noszą wspólną nazwę Nowej Lewicy. Karuzela nazw miała na celu zatarcie faktu, że wszystkie są sukcesorami PZPR i mają wspólne korzenie – PPR, czy nawet KPP. Pomijając już sprawę etniczności licznych ludzi lewicy, mają oni zobowiązania względem państwa Izrael. Niestety lewica ma jeszcze inne zobowiązania międzynarodowe – m.in. względem swego „organu założycielskiego”, bo świeżej daty socjaldemokrata Leszek Miller otrzymał w mieszkaniu kontaktowym SB walizkę dolarów od rezydenta KGB Ałganowa na cele „budowy polskiej demokracji”. I choć tzw. pożyczka moskiewska wyczerpywała znamiona przestępstwa walutowego, w 1993 r. prokurator umorzył sprawę ze względu na „znikomą szkodliwość społeczną”. Ideologia współczesnej lewicy kawiorowej cechuje się tzw. internacjonalizmem proletariackim, antyklerykalizmem i niechęcią do idei suwerennych państw narodowych. Dziś program lewicy najpełniej wyraża Ogólnopolski Strajk Kobiet zwięzłym hasłem ***** ***. Ja zaś ze swej strony zaproponowałbym nowemu ruchowi społecznemu kolejne postulaty powstałe w wyniku szerokich konsultacji społecznych:
„My, Dziadersi Polscy, pokolenia 68 i starsi, w pełni popieramy Dziewuchy Komuchom i Strajk Kobiet Lesbijskich. Jednak nie podoba nam się, że jedna z przywódczyń strajku zmisgenderowała ręcznie Margota, który chociaż jest osobą bezwaginalną i wyposażoną w pełni funkcjonalnego penisa, pozostaje kobietą. Taki czyn wyczerpuje znamiona przemocy squotowej i jest niewątpliwie naganny. Równocześnie żądamy, aby środki wspomagające erekcję były dostępne dla nas za darmo. Rząd PiS-u nie ma pojęcia, jaki procent naszych skromnych emerytur musimy wydawać na te specyfiki. A przecież mamy jeszcze inne wydatki – na chleb, mleko, opłaty stałe. Równocześnie żądamy, by wprowadzono całkowity zakaz seksu rekreacyjnego bez zabezpieczeń. Takie regulacje są niezbędne, gdyż po zrealizowaniu słusznych postulatów aborcji na skinienie, grozi nam lawina zabiegów usuwania płodów (zdeformowanych i niezdeformowanych). To może sparaliżować całkowicie naszą służbę zdrowia, której my – Dziadersi Polscy – jesteśmy głównymi klientami. W wypadku niespełnienia naszych postulatów do godziny 18 w poniedziałek, uprzejmie prosimy wyp..rdalać prędziutko na Madagaskar lub w pobliże”.
laickiej (elegancka nazwa byłych komunistów) mają przeważnie niewiele wspólnego z polskością poza dowodem osobistym, ew. niektórzy z nich mogli mieć dziadusia, który strzelał w potylice Polakom.
Ale najsmutniejsze jest to, że cała ta menażeria wraz ze swoim „ekspresyjnym” językiem, (który wyniosła z domu) pojawi się w Sejmie następnej kadencji i będzie stanowić prawo… K
KURIER WNET · GRUDZIEŃ 2O2O – STYCZEŃ 2O21
8
ko przecież potwierdzeniem artykułu 38 Konstytucji o zapewnieniu każdemu człowiekowi prawnej ochrony życia. Strajki odbyły się w dużych miastach, ale również w licznych pomniejszych gminach. Ich liczebność, zacietrzewienie, agresja i wulgarność uczestników zaskoczyły wielu ludzi, w tym polityków. Ucieszyły zapewne inspiratorów całej akcji. Strajki te szybko bowiem przerodziły się z proaborcyjnych w polityczne i ujawniły główny cel, jakim stale pozostaje obalenie rządu za wszelką cenę i walka z Kościołem katolickim. Wśród licznych aspektów tych wydarzeń zwraca uwagę gremialny udział młodzieży, a to już budzi duży niepokój. Media chętnie pokazują osoby stojące na czele protestów. Ze względu choćby na mentalność tych pań trudno oczekiwać, by odniosły sukces polityczny na dłuższą metę, bez względu na siły i pieniądze, jakie za nimi stoją. Pozostaje jednak problem młodzieży. Trudno znaleźć odpowiedzi na pytania: co ją wyciągnęło na ulicę? Co wywołało taką agresję i chęć niszczenia? Na pewno bunt przeciwko starszemu pokoleniu, co jest typowe dla młodych. Może też brak szkoły i kontaktu z rówieśnikami podczas obostrzeń epidemicznych. Wreszcie słabe więzi rodzinne. To wszystko jakoś tłumaczy obecność na strajkach młodych ludzi, ale tylko w drobnym stopniu. Oczywiście istnieje cicha milionowa większość, która nie akceptuje moralnie nagannych teorii i próby wywrócenia społecznych reguł funkcjonowania rodzin, społeczeństwa i państwa. Ale nie widać jej i nie słychać.
perswazji rodziny, lekarza, możne być komisyjnie uznany za niepoczytalnego, nie mającego pełnego rozeznania rzeczywistości. W takiej sytuacji decyzję podejmie komisja z pominięciem zainteresowanego. Czy młodzi ludzie, demonstrujący w listopadzie, dadzą sobie wmówić, że to jest postęp i lepsza przyszłość? Choć koniec roku optymizmem nie napawa, to jednak każdy człowiek ma w sobie system, który pomaga odróżniać dobro od zła i nie zależy od wykształcenia ani światopoglądu. Jest wrodzony. To się nazywa etyką naturalną, a na niej są zbudowane albo odnoszą się do niej etyka chrześcijańska, materialistyczna itp. Kościół katolicki, ucząc religii, uczy także etyki. W ostatnich latach KK został zapędzony – w dużym stopniu z własnej winy – do narożnika z powodu przestępstw pedofilskich. Ta ohydna zbrodnia dotyka wiele środowisk, ale w Kościele ma szczególnie negatywny odbiór społeczny. Powinna być wyjaśniona i surowo ukarana. Ciemny margines, który ciąży na Kościele, nie może jednak hamować jego nauki, szczególnie w tak trudnych czasach, kiedy pojawiają się ideologie przeczące prawom natury, niszczące relacje rodzinne, społeczne, nawołujące
Refleksja na Święta i koniec roku Marian Smoczkiewicz
rodzinnym i być fundamentem wychowania przyszłych pokoleń. Są bis kupi i kapłani, którzy mają odwagę mówić prawdę wprost, a ta wywołuje falę nienawiści. Koniec roku to też zupełnie nieoczekiwane wydarzenie: atak na św. Jana Pawła II w związku z przestępstwami seksualnymi w Kościele. Jest to paskudne kłamstwo, manipulacja dokumentami, świadome obrzucanie błotem nieżyjącego Papieża, bo na pewno coś się przyklei. Jeszcze nie tak dawno taki atak byłby niemożliwy. Wywołałby silne społeczne oburzenie. W 2020 roku już można. Ludzie w większości zgodzili się, by zabrać im wszystko, co jest coś warte. Zabrać autorytety, piękne wzorce, które im wskazywały drogę, wszystko zszargać. Na pustyni bez drogowskazów, kompasu, zdani na wskazówki podrzucane przez manipulatorów i innych hochsztaplerów, całkowicie bezwolni, łatwo pójdą na zatracenie. Teraz łatwiej zrozumieć tak liczny odzew, szczególnie młodzieży, na apel zupełnie nieznanych manipulatorów z tak zwanego strajku kobiet. Koniec roku, grudzień, za chwilę święta Bożego Narodzenia, a mimo to jest szaro i smutno. Gdzie jest jakieś światło w tym zalewie kłamstwa, dzi-
Aborcja i eutanazja to jest to samo. A decyzję o wykonaniu takiego wyroku podejmują ci, którzy nie tylko szczęśliwie się urodzili, ale jeszcze są młodzi i zdrowi.
Chciałoby się zawołać, właśnie pod koniec roku, kiedy analizuje się miniony czas: gdzie jest pokolenie św. Jana Pawła II i jego dzieci? Nietrudno zauważyć, że ilość młodzieży uczestnicząca we Mszach św. gwałtownie spada i proces ten nasila się od dziesiątków lat. Podobnie wygląda sprawa religii w szkole. Dzieci po I Komunii św. i ewentualnym bierzmowaniu w znacznym procencie przestają uczestniczyć w lekcjach religii, uważając, że posiedli wystarczającą wiedzę w tej dziedzinie. W większości przypadków odbywa się to za aprobatą rodziców. Nieliczni, którzy chodzą na lekcje religii, są pod dużą presją niechodzących. Ci z kolei prezentują się jako osoby o szerokiej optyce, światłe, postępowe i wolne od religijnych przesądów. Taka postawa z kolei w opinii lewackich i niestety modnych mediów jest dobrze odbierana. A młodzież odpływa od wartości uniwersalnych, chrześcijańskich, wymagających wysiłku i pracy nad sobą – w stronę przyjemności, totalnej wolności bez odpowiedzialności, seksu bez ograniczeń, uzależnień i na końcu zatracenia w nihilizmie.
M
łody człowiek wchodzący w życie szuka przede wszystkim atrakcyjnej dla siebie drogi. Ta łatwa i szeroka często jest mało warta. Wartościowe wybory wymagają z reguły wysiłku i tu jest potrzebna pomoc rodziców, nauczycieli, którzy będą umieli wskazać korzyści, jakie płyną z własnego zaangażowania i włożonego trudu. Najlepszym przykładem jest sport, gdzie tylko mozolny trening przynosi wyniki. Młodzież należy wychowywać i jest to obowiązek rodziców, opiekunów, nauczycieli, trenerów, katechetów. Wychowanie polega na dyscyplinie, stanowczości, wymaganiu, a wszystko to musi być przeniknięte miłością. Dawniej mówiło się o powołaniu do pracy z młodzieżą, gdyż nauczyciel, a w słowie tym mieściło się również znaczenie ‘wychowawca’, był zawodem zaufania społecznego. I to właśnie ta grupa zawodowa powinna zadbać, by poprawność polityczna nie miała wpływu na sposób kształcenia i wychowania. A to, co obserwowaliśmy na ulicach, jest efektem tzw. bezstresowego wychowania, które chyba funkcjonuje do dziś. Zapomniano, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba o to walczyć, pokonywać trudności. Z fizjologii wiadomo, że życie bez stresu nie istnieje. Stres
jest nieodłącznym warunkiem istnienia. Rodzice powinni wiedzieć, co ich dorastające dzieci robią poza domem, w jakim towarzystwie się obracają, jak korzystają z internetu, czym się interesują. Dziecko to nie roślinka, którą wystarczy podlewać i niech sobie rośnie, ale organizm, który należy chronić przed złymi czynnikami, przesadzać w korzystniejsze warunki, oczyszczać z chwastów, przycinać, aby z czasem wyrosło na wspaniałe drzewo ku radości wszystkich. Na wychowanie młodego człowieka ogromny wpływ, prócz rodziców, ma w naszym kraju Kościół katolicki. I tu coś pękło. Jak widać po ostatnich wydarzeniach, część młodzieży zgubiła moralne podstawy, które powinna wynieść z domu, a pogłębić w Kościele. Do tego obecne media są w znakomitej większości opanowane przez liberalno-
Człowiek wchodzący w życie szuka przede wszystkim atrakcyjnej dla siebie drogi. Ta łatwa i szeroka często jest mało warta. Wartościowe wybory wymagają z reguły wysiłku. -lewicową ideologię. Przekaz jest kierowany głównie do średniego pokolenia i ich dzieci. Proponuje się życie bez ograniczeń: co lubię, to robię, życie jest jedno, a jak coś przeszkadza, trzeba to zwalczyć i zniszczyć. Głosy nawołujące do opamiętania, że nie tędy droga, określa się jako zacofanie, kołtuństwo i średniowiecze. Taką postawę jeszcze można by zrozumieć, bo każdy szuka na swój sposób pojętego szczęścia. Jednak obok tego promuje się różne dewiacje, takie jak kwestionowanie biologicznej płci, promowanie wynaturzeń seksualnych i w konsekwencji redefinicję rodziny. Pod płaszczykiem wolności osobistej przemyca się ideologię zniszczenia społeczeństwa i jego wartości. Nowe społeczeństwo ma być otwarte na wszystkie nowinki, choćby
głupie i szkodliwe; ma być szczęśliwe i nieskrępowane jakimiś przestarzałymi dogmatami. Rok 2020 jak na dłoni pokazał, że wszyscy mogą się łączyć ze wszystkimi, a później rozchodzić, by znów się połączyć, ale tym razem już w innych konfiguracjach. A najważniejsze, aby być sprawnym i zdrowym. Chciałoby się powiedzieć: na Titanicu też wszyscy byli zdrowi, i co z tego? Kto się upomni o ludzi chorych, inwalidów, niepełnosprawnych intelektualnie? Okazuje się – co głośno oraz ordynarnie wybrzmiało w listopadzie 2020 roku na ulicach polskich miast, w ustach manifestujących Polaków, że takie osoby trzeba eliminować, i to już w życiu płodowym. Zakwestionowano pewną oczywistość, że matka i ojciec, mając niepełnosprawne dziecko, w znakomitej większości zajmują się nim, bo chcą, a przede wszystkim, bo je kochają. Te manifestacje powodują, że można by tę samą miarę przyłożyć do osób starszych, niesamodzielnych, terminalnie chorych. Idąc dalej tym tokiem myślenia: wymagający stałej opieki sami powinni zrozumieć, że czas już odejść z tego świata i przestać pobierać emeryturę, generować wysokie koszty opieki, na które wszyscy się składają, po prostu zrobić miejsce młodszym. Na tym polega eutanazja.
A
borcja i eutanazja to jest to samo. A decyzję o wykonaniu takiego wyroku podejmują ci, którzy nie tylko szczęśliwie się urodzili, ale jeszcze są młodzi i zdrowi. Jednak jest to zabijanie. Zabijanie dla cudzej wygody i komfortu. Ten tragiczny wyrok maskuje się piękną otoczką gładkich słów. Prawo do zabijania innego człowieka nie ma nic wspólnego człowieczeństwem. Nie wychodzi naprzeciw czyjemuś cierpieniu, a już z pewnością nie jest spełnianiem jego pragnienia. Śmierć przez np. zastrzyk ma być świadomą decyzją, wyborem chorego czy osoby starej. Są do tego propagandowe materiały pokazujące np. starców w otoczeniu „kochającej” rodziny, oświadczających, że dosyć się nażyli i czas już uszczęśliwić najbliższych spadkiem i swoim zniknięciem. Przerysowane? Nie. Takie filmy są do obejrzenia w mediach. Bardzo podkreśla się aspekt samodzielnej decyzji, pozostawiając szeroko otwartą furtkę. Kandydat do eutanazji, który nie prosi o zakończenie życia, nie rozumie
do wolności bez ograniczeń, wyuzdania i schlebiania najniższym instynktom. Mijający rok to stan oczekiwania na silny głos Kościoła katolickiego. Głos, który jasno wskaże, co jest dobre, a co nie do przyjęcia. Jeśli jesteśmy chorzy, to zgłaszamy się do lekarza po pomoc, chociaż mamy świadomość, że on też od czasu do czasu choruje, ale to nie znaczy, że nam nie może skutecznie pomóc. Cała siła wpływowych mediów idzie w kierunku podkopania i osłabienia pozycji Kościoła w głoszeniu wartości moralnych, jakie powinny być przestrzegane w życiu społecznym,
wactwa i rozprzężenia? Święty Jan Paweł II przed laty na placu Zwycięstwa poprosił Ducha Świętego, aby zstąpił na tę ziemię, i dużo się od tego czasu zmieniło. Niestety nie wszystko na dobre, bo jako wspólnota od pewnego czasu nie bardzo z Duchem Świętym współpracujemy. Potrzeba nam większej aktywności i modlitwy, i zawierzenia Matce Najświętszej, Królowej Polski. Niech Światełko Betlejemskie, które przychodzi, będzie tym jasnym promieniem, który rozjaśni wszystko, wskaże nam drogę do pomyślności Ojczyzny. K
Carpe diem czyli stek z rostbefu Henryk Krzyżanowski W święta Bożego Narodzenia wszyscy na ogół folgujemy sobie kulinarnie, co doskonale opisują nie tylko książki kucharskie i kolorowe magazyny, lecz także literatura, zwłaszcza wspomnieniowa. Debiutujący w kuchni moher nie ma tu nic do powiedzenia, ale może zaproponować coś bardziej odświętnego na zwykłą niedzielę. Na przykład soczysty wołowy stek. Czas ucieka, wieczność czeka. Perspektywa to człowieka... Nie wiesz – bliska czy daleka? Dziś więc usmaż sobie steka. Kup rostbefu plaster gruby (Biedronki powód do chluby). Pół funta, czyli ćwierć kilo. Co tam cena, ciesz się chwilą! Logistykę tak ogarnij: niech nagrzewa się piekarnik lub kombiwar niech się żarzy, kiedy ty stek będziesz smażył. Nie rozbijaj! Solą podsyp; ma być befsztyk, a nie klopsy. Na patelnię! Czas smażenia rzecz gustu, można go zmieniać. Jeśli krwisty, dwie minutki
z każdej strony. Czas ten krótki przedłuż, jeśli wysmażenie przedkłada twe podniebienie. Tutaj łatwo zrobić wtopę, weź więc, kiedy smażysz, stoper. Ale, błagam, NIE NAKŁUWAJ! Bo będzie klęska, obsuwa! Stek bez soku, powie szef to, smętną staje się podeszwą. Usmażony owiń folią, co pochwaliłby Bergolio*. Niech dla lepszego wyniku, chwilę spędzi w piekarniku. Finis! Już ucztować możesz, plastry krając ostrym nożem. * Jako Argentyńczyk z pewnością zna się na wołowinie.
VECTORSTOCK.COM
Chciałoby się zawołać, właśnie pod koniec roku, kiedy analizuje się miniony czas: gdzie jest pokolenie św. Jana Pawła II i jego dzieci?
Kończący się rok 2020 nie nastraja zbyt optymistycznie. Każdy człowiek ma swoje radości i smutki, które go dotykają w życiu, niezależnie od zamożności, pozycji zawodowej, zdrowia, relacji rodzinnych itp. Są też problemy dotyczące pewnych grup społecznych, narodów, a nawet cywilizacji. To nie są sprawy obojętne dla jednostki ludzkiej i silnie wpływają na jej dobrostan i tak ważne poczucie bezpieczeństwa.
VECTORSTOCK.COM / WOJCIECH SOBOLEWSKI
T
en rok był i jeszcze jest bardzo obfity w różne wydarzenia o charakterze globalnym. Z początkiem roku 2020 pojawiła się infekcja wirusowa COVID-19, u nas znana bardziej pod nazwą koronawirusa. Decyzją Światowej Organizacji Zdrowia dostała status pandemii, czyli infekcji o ogólnoświatowym zasięgu. To spowodowało decyzje większości rządów o nałożeniu na większość dziedzin życia restrykcji o niespotykanej dotychczas skali. Objęły możliwości przemieszczania się, spotykania się, nawet handlu. Zamknięto restauracje, bary, większość hoteli, muzea, kina, teatry oraz kościoły. Zabroniono organizowania spotkań towarzyskich i rodzinnych typu śluby czy pogrzeby. Zamknięto stadiony sportowe, ośrodki rekreacji, sanatoria. Szkolnictwo podstawowe i wyższe, jak i wiele zakładów pracy czy urzędów przestawiono na tryb zdalny, czyli tzw. online. Trudno wszystkie zmiany roku 2020 wymienić, ale to, co się stało, w sposób zasadniczy odbija się na naszym indywidualnym życiu i samopoczuciu. Nie wiemy jeszcze, jaki te restrykcje przyniosą skutek i czy koszt tego przedsięwzięcia nie przerośnie uzyskanych wyników. Na razie znosimy ograniczenia, a inni, mniej szczęśliwi, doświadczają zakażenia i związanych z tym cierpień. Epidemie różnego typu trapiły ludzkość na przestrzeni wieków i są ściśle związane z naszym bytem. Śmiertelne żniwo dawnych epidemii jest nieporównywalne z obecną sytuacją. Niegdyś wymierały całe miasta, tylko nieliczni przeżywali. Obecnie mamy większą wiedzę o naturze zarazka i możemy się przygotować na jego zwalczanie, choćby przez szczepionki. Epidemia jest plagą, której, jak widać, nie zawsze możemy zapobiec, podobnie jak innym zjawiskom natury w postaci huraganów, powodzi czy pożarów. Są one niezależne od nas, trzeba się z nimi zmagać i na podstawie posiadanej wiedzy, doświadczenia i możliwości łagodzić ich negatywne skutki. Jednak są inne globalne nieszczęścia, które sami sobie fundujemy. Zaliczyć do nich trzeba takie zaskakujące w sumie wydarzenia, jakim stał się pod koniec roku „strajk kobiet” w odpowiedzi na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie nielegalności aborcji w przypadku podejrzenia wady rozwojowej nienarodzonego jeszcze dziecka. Decyzja Trybunału jest tyl-
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A