READ Magazyn #5

Page 1


REDAKTOR NACZELNY Jakub Ciosiński ZASTĘPCA REDAKTORA NACZELNEGO Ola Bąk DESIGN Jakub Ciosiński KOREKTA Paulina Imiela, Katarzyna Romaniuk ZESPÓŁ REDAKCYJNY Ola Bąk, Jakub Ciosiński, Paulina Imiela, Dominik Kowol, Kamil Łukowicz, Jarosław Majętny, Maciej Mańka, Wojciech Mazur, Judyta Patoka, Katarzyna Romaniuk, Damian Wojdyna

Zdjęcia: mat. prasowe Kontakt: readmagazyn@gmail.com

ZNAJDŹ NAS NA FACEBOOKU



;=-…łkl;lm, n


Na te płyty czekamy Ziemia obiecana pianisty Muzyczne Oscary rozdane Zakochani MC’s VNM: Czas na nekst lewel Recenzje: Wrong Cops Karty Sim


NA TE PŁYTY

CZEKAMY Ola Bąk

Metronomy Po prawie trzech latach milczenia Brytyjczycy powracają z nowym albumem Love Letters, który ukaże się już w marcu.

Adele Bardzo możliwe, że następca bijącego wszelkie rekordy 21 na półki sklepowe trafi jeszcze w tym roku. Wiadomo już, że najprawdopodobniej zatytułowany będzie 25, a jego producentem będzie i tym razem Paul Epworth.

Coldplay Wszystko wskazuje na to, że przełom maja i czerwca będzie należał do grupy Coldplay. To wtedy ma się ukazać ich szósty studyjny album.


Ed Sheeran Drugi album Brytyjczyka ,według zapowiedzi, na półki sklepowe ma trafić dokładnie w dniu jego 23.urodzin, czyli 17 lutego. Za jego wyprodukowanie odpowiedzialny jest Rick Rubin.

Frank Ocean Mimo że w jednym z wywiadów zasugerował koniec kariery, to jest wysoce prawdopodobne, że jeszcze w tym roku wypuści następcę Channel Orange. Nowa płyta ma być koncept albumem.

Foster the People Ich najnowsze wydawnictwo światło dzienne ujrzy 18 marca. Supermodel ma być, według zapowiedzi muzyków, bardziej organiczny i bardziej ludzki.

Kasabian Nie wiadomo jeszcze, kiedy dokładnie ukaże się ich nowa płyta. Muzycy zdradzili jednak, że możemy się jej spodziewać jeszcze w pierwszej połowie tego roku


DEBIUTANCI

The dumplings Śmiało można stwierdzić, że w ubiegłym roku szturmem wdarli się na polski rynek muzyczny. On komponuje, ona pisze teksty i śpiewa. Niedawno weszli do studia, by nagrać swoją debiutancką płytę, o której głośno jest już przed premierą.

xxanaxx Pod tą tajemniczą nazwą kryją się wokalistka Klaudia Szafrańska oraz producent i instrumentalista Michał Wasilewski. Ich współpraca rozpoczęła się już dwa lata temu, ale to dopiero ten rok ma im przynieść debiutancki, pełnogrający album.

Oly Aleksandra Komsta, bo tak naprawdę nazywa się Oly. to młodziutka artystka, która udowodniła, że bez wielkiej promocji można podbić serca tysięcy ludzi. Jej krążek ukaże się nakładem NEXTPOPU, spodziewać się zatem możemy pięknych, klimatycznych kompozycji.


MØ To kolejna zdolna artystka ze Skandynawii, dla której beaty tworzy sam Diplo. Jej muzyka to dobry, lekki electro pop, którego słucha się z prawdziwą przyjemnością. Porównuje się ją do Grimes, Purity Ring i jej rodaczki Oh Land

Artur Rojek Trudno mówić o nim jak o debiutancie, bowiem ma na swoim koncie kilkanaście krążków i nie ma chyba w Polsce osoby, która nigdy nie słyszałaby jego nazwiska. Tym razem Rojek postawił na solową karierę, czego efekt poznamy już niebawem, kiedy to światło dzienne ujrzy jego pierwszy solowy album.

Sam Smith Nie bez powodu znalazł się na szczycie prestiżowego plebiscytu BBC Sound of 2014. Jego głos słyszeliśmy już w Latch duetu Disclosure , ale prawdziwą sławę przyniósł mu hit La La La producenta Naughty Boy. Ten rok będzie upływał pod znakiem jego solowych dokonań.


ZIEMIA OBIECANA

PIANISTY Judyta Patoka

Wojciech Kilar. Słysząc to nazwisko, nasze myśli wędrują do Pana Tadeusza, Pianisty, czy słynnego walca z Ziemi Obiecanej. Choć już od miesiąca mamy Nowy Rok, stary pożegnaliśmy smutną wiadomością o śmierci kompozytora. Mało jest osób, które słysząc tę wiadomość przeszły koło niej obojętnie. To jeden z tych muzyków, który tworząc dzieło przypisywane kategorii muzyki klasycznej, potrafił stworzyć z niej coś iście bajecznego.


M

uzyk urodził się we Lwowie, a mimo to najczęściej przypisywany jest Katowicom. Jego rodzice, ojciec - lekarz i matka grająca w teatrze, posyłali małego Wojtka na lekcje gry na fortepianie, których ten nie znosił. Jak większość dzieci buntował się i nie chciał ćwiczyć, nie wiedząc oczywiście jak to się skończy. Rodzina Kilarów została wysiedlona do Rzeszowa. Rok 1947 był ważnym rokiem w życiu Wojciecha. Jako piętnastolatek zdobył drugie miejsce, wykonując Dwie miniatury dziecięce własnej kompozycji, a dodatkowo rodzina znów się przeniosła, tym razem do Krakowa. Tam też nie mieszkali długo. Chłopak przez rok chodził na lekcje fortepianu do Państwowego Liceum Muzycznego, a także poznał pierwsze zasady harmonii. Dopiero wtedy Kilarowie wprowadzili się do Katowic. Tu, w Wyższej Szkole Muzycznej, Wojtek nadal uczył się nielubianego kiedyś fortepianu oraz kompozycji u świetnych pedagogów, Władysławy Markiewiczówny oraz Bolesława Woytowicza. Po studiach ukończonych z wyróżnieniem zdał sobie sprawę, że komponowanie będzie jego sposobem na życie. Pod koniec lat 50. początkujący kompozytor spędził rok w szkole w Paryżu.

Awangarda w nowym wydaniu Początkowo Kilar tworzył w stylu neoklasycznym. Powstała wtedy oda Béla Bartók in memoriam, za którą bostońska fundacja L. Boulanger przyznała mu nagrodę. Młody kompozytor stwierdził - to nie dla mnie -i wraz z Krzysztofem Pendereckim i Henrykiem Góreckim zaczęli tworzyć nowy kierunek w muzyce sonoryzm, który opiera się na awangardowych i nietypowych dla klasyków brzmieniach. Wtedy też powstały tak świetne utwory jak Riff 62 czy Générique. Kiedy kierunek ten rozwinął się w Polsce i przejęli go także inni kompozytorzy, Kilar uprościł swoje kompozycje, do których zaczął dodawać elementy zarówno ludowe jak i religijne. Chyba najważniejszym i najbardziej symbolicznym utworem tego okresu jest Krzesany, który zachwyca w każdym możliwym aspekcie. Moment w którym Krzesany powstał, był głośno komentowany w środowisku muzycznym. Tak nagła zmiana wywołała podziw wśród słuchaczy, ale wprowadziła niepokój wśród profesjonalnych muzyków, którzy często nadal jedną nogą tkwili w klasycyzmie lub próbowali rozgryźć sonoryzm.

Sztuka: muzyka i film Muzykę do pierwszego pełnometrażowego filmu Kilar napisał mając 27 lat, a był to film Lunatycy. Łącznie około 130 filmów wypełnionych jest jego muzyką. Współpracował z najlepszymi polskimi reżyserami takimi, jak choćby Kazimierz Kutz, czy Stanisław Różewicz. Współpracę z Krzysztofem Zanussim rozpoczął od filmu Struktura kryształu, który został uhonorowany nagrodą Klubu Krytyki Filmowej, Syrenką Warszawską. Napisanie muzyki do każdego kolejnego filmu Zanussiego było zadaniem Kilara. Nie wszystkie były udane, ale to nie muzyka podlegała krytyce. Iluminacja, Bilans kwartalny, Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową, czy Persona non grata. Wszystko to filmy nagradzane lub nominowane do głównych nagród polskiego kina, a także zbierające pozytywne recenzje. Na uwagę zasługuje też jego współpraca z Andrzejem Wajdą. Jest to reżyser, o którym wielokrotnie było głośno nie tylko w Polsce. Razem stworzyli jedne z ważniejszych dzieł polskiej kinematografii. Muzyka do Pana Tadeusza w całości skomponowana przez Kilara, nagrana została w Sali Koncertowej NOSPR. Nawet ten, kto filmu jeszcze nie widział Poloneza zna doskonale. Ten utwór, jak i Walc z Ziemii obiecanej, na stałe wpisały się do historii polskiej muzyki.

Z sukcesem na ty Kolejny reżyser, który chciał, aby to właśnie Wojciech Kilar skomponował muzykę do jego filmów Dziewiąte wrota, Pianista i Drakula, to Roman Polański. To właśnie tym ostatnim filmem rozpoczęła się ich współpraca i to on sprawił, że o kompozytorze dowiedziało się bardzo szerokie grono słuchaczy. Muzyka jest przejmująca i sprawia, że oglądając niesamowicie wczuwamy się w akcję filmu. O Pianiście wiele mówić nie trzeba. Film rewelacyjny pod każdym względem, także za sprawą muzyki, jednego z głównych tematów filmu. Dracula i Pianista zostały nagrodzone Oscarami. To jednak nie znaczy, że muzyce z Dziewiątych wrót czegoś brakuje. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli film bywa krytykowany, nie ma chyba nikogo, kto powiedziałby złe słowo o kompozycjach. Wojciech Kilar był jedną z tych nielicznych postaci, która pokazywała Polskę światu jedynie za pomocą swojego talentu. Był zarówno genialnym kompozytorem filmowym, jak i dobrym człowiekiem. Pozostawił po sobie piękną, docenianą muzykę i chyba o to mu w życiu chodziło.



MUZYCZNE OSCARY

ROZDANE Ola Bąk

Chyba żadne nagrody w świecie muzycznym nie budzą tyle kontrowersji, co Grammy Award. Jedni nazywają je muzycznymi Oscarami i traktują jak wyrocznie, drudzy krytykują za napędzanie gigantycznej maszyny promującej sam przemysł, a nie sztukę artystów. Nie zmienia to jednak faktu, że co roku rzesze ludzi siadają przed telewizorami czy komputerami, i zarywając noc śledzą galę.


N

ie inaczej było tym razem – sam Twitter zanotował w tym czasie 15,7 mln wpisów dotyczących Grammy. Największymi triumfatorami gali bez wątpienia są muzycy z Daft Punk, duet Macklemore & Ryan Lewis i Pharrell Williams – do każdego z nich trafiły cztery statuetki. Z pustymi rękami z Staples Center nie wyszedł także Justin Timberlake, który zgarnął trzy charakterystyczne pozłacane gramofony. Smakiem musiał się obejść Jay Z, który był nominowany aż w 9(!) kategoriach, a do domu wrócił jedynie z dwoma statuetkami. Akademia postanowiła również wyróżnić polskiego pianistę Włodka Pawlika i kaliskich filharmoników w kategorii najlepszy album dużego zespołu jazzowego. Niemalże tyle samo emocji co same nagrody budzą występy artystów. Tegoroczną, 56. już ceremonię rozdania nagród oficjalnie rozpoczął występ Beyoncé i Jay’a Z, którzy wspólnie wykonali utwór Drunk In Love z ostatniej płyty wokalistki. Ociekające seksem show nie wszystkim przypadło jednak do gustu. Pojawiły się głosy, że występ był zbyt gorący jak na tak wczesną porę (transmisja zaczęła się o 20:00). Dyskusja rozgorzała także po najmocniejszym punkcie całej gali, kiedy to na jednej scenie spotkali się Macklemore & Ryan Lewis, Madonna i Mary Lambert. Artyści wspólnie zaśpiewali piosenkę Same Love, a podczas ich występu trzydzieści trzy pary zarówno hetero, jak i homoseksualne wzięły ślub. Duże wrażenie zrobił również występ Imagine Dragons

i Kendricka Lamara, którym świetnie udało się połączyć ze sobą Radioactive i m.A.A.d city. Nie obyło się oczywiście bez kilku małych skandali. Najwięcej emocji wzbudziło przerwanie przez organizatorów emisji z występu wieńczącego galę. Na jednej scenie muzycy z Nine Inch Nails, Queens of the Stone Age, Dave Grohl i Lindsey Buckingham wykonali wspólnie dwa utwory: Copy of A i My God Is the Sun. Ich koncert najpierw został zakłócony przerwą reklamową, a po chwili przedwcześnie zakończony. Szkoda, bo artyści dali niesamowite show, którego już zapewne nigdy nie zobaczymy na żywo. Oburzenia nie krył sam Trent Reznor z NIN pisząc: Największa muzyczna noc obdarta z szacunku...Prosto z serca – pieprzcie się. Wszystkich zaskoczył także Macklemore, który krótko po zakończeniu gali wysłał Kendrickowi Lamarowi smsa, w którym stwierdził, że jego zdaniem zwycięstwo w kategorii Best Rap Album należało się właśnie jemu i przeprosił go. Dodał, że chciał to powiedzieć na scenie podczas swojej przemowy, jednak organizatorzy puścili w tym czasie muzykę. Emocje wzbudził także dobór nominowanych artystów w kategorii Best New Artist, który był w tym roku delikatnie mówiąc zaskakujący – Eda Sheerana czy Jamesa Blake’a trudno jest nazwać debiutantami, wielu zwróciło także uwagę na brak Lorde w tym gronie.


NAGRODY

W NAJWAŻNIEJSZYCH KATEGORIACH Nagranie roku: GET LUCKY Daft Punk

Najlepszy Album Dance/Elektronika: RANDOM ACCESS MEMORIES Daft Punk

Album roku: RANDOM ACCESS MEMORIES Daft Punk

Najlepszy Album Rock:

Piosenka roku:

Najlepszy Album Alternatywa:

ROYALS Lorde

Najlepszy Nowy Artysta: MACKLEMORE & RYAN LEWIS

Najlepszy Album Pop: UNORTHODOX JUKEBOX Bruno Mars

CELEBRATION DAY Led Zeppelin

MODERN VAMPIRES OF THE CITY Vampire Weekend

Najlepszy Album R&B: GIRL ON FIRE Alicia Keys

Najlepszy Album Hip-Hop: THE HEIST Macklemore & Ryan Lewis

PEŁNĄ LISTĘ NAGRODZONYCH ZNAJDZIECIE TU:


ZAKOCHANI

MC’S

Rap -czy to polski czy zagraniczny, tematyki miłosnej ustrzec się nie mógł. Nie mógł również uciec od miażdżącej ilości emo-songów na kiepskim poziomie, ale kiedy nie krzepić się pozytywnymi uniesieniami, jak nie w dzień zakochanych ? Oto kilka propozycji z ostatnich lat do playlisty z rapem, idealnej na Walentynki.

Kamil Łukowicz

Stasiak

B.O.K.

Nie Wychodźmy Dzisiaj Z Łóżka feat. Piotr Pacak (Pół Żartem Pół Serio)

Gdzie Ty Byłaś (W Stronę Zmiany)

Najstarsza, bo aż 4-letnia produkcja. Produkcja niesamowicie klimatyczna, obdarza nas ogromną ilością pozytywnej energii zarówno ze strony rapera, wokalisty czy podkładu. Miękkie sampelki świetnie współgrają z gospodarzem, chcącym wraz ze swoją partnerką zdławić gwar życia codziennego.

Rapowy poety kultury i kolejny z raperów, dla którego kobieta jest oazą i azylem przed realiami obecnego świata. Bisz zaprzęga emocje tak dobrze mu znane i uwalnia się ze straceńczych obaw artysty, niczym jeden z romantyków. A tę wolność daje mu jego kobieta. Do tego podkład Oera, który świetnie dawkuje słodycz.

VNM

Ten Typ Mes

Jesteś (Etenszyn: Drimz Kamyn Tru)

L.O.V.E. (Kandydaci Na Szaleńców)

V na drugim solo dotyka tematyki damskomęskiej nadzwyczaj często, jednak w odróżnieniu od hitowego Nigdy Więcej, ta piosenka to szczyt pozytywnych uczuć. Jest uczuciowo, jest bardziej cieleśnie, ale nigdy bez smaku, o co w tej branży nietrudno. A nawet te prostsze i zdałoby się myśleć wyświechtane wersy brzmią tutaj zupełnie inaczej.

Kompan Stasiaka przygotował propozycję żywszą, niesamowicie wiosenną. Gracja to słowo klucz dla tego kawałka, gdyż jest ona tutaj obecna w każdej sekundzie. Gospodarz snuje swoją opowieść o kobiecie, zmiennej niczym Holly Golihtly ze Śniadania u Tiffany’ego. Takie utwory japończycy określają mianem kawaii .


Hukos Jasna Strona Marsa (Knajpa Upadłych Morderców) Żołnierz na frontach wojen małych ludzi sprawnie oddał swego rodzaju cześć swej partnerce, która jest jego największym wsparciem. Mało jest takich numerów, przepełnionych stricte męskimi spostrzeżeniami i emocjami w stylu starego dobrego Toma Waitsa. I właśnie za tą odmienność numer znalazł się w tym zestawieniu.

Sokół & Marysia Starosta W Sercu (Czysta Brudna Prawda) Chyba najsmutniejszy numer w zestawieniu. Ale może przez bagaż doświadczeń piszącego? W każdym razie wyczuwalna jest niepewność i momentami postawa podobna do tej Hukosa, jednak numer dopełniony wokalem Marysi oraz bardzo dobrym podkładem Ph7 kopie mocniej. Choć może bardziej dotyka ?

Kościey Inna Niż Wszystkie (Ciekawe Przypadki Człowieka Nizioła) Reprezentant Wrocławia wpada w truizm wyłącznie w tytule, jednak oprócz tego, raczy nas całkiem udanym numerem. Bez rozbuchanych emocji, za to z odpowiednimi proporcjami, które połączone z zachowawczym bitem dają ciekawe połączenie, którego słucha się z przyjemnością.

Pyskaty Porozmawiajmy O Tym (Pasja) Po tym numerze można Pyskowi tylko pogratulować. Udanego numeru i udanej wybranki, bez której numer by nie powstał. Na wykorzystywanym wcześniej, ale odświeżonym samplu, raper snuje swoją opowieść, która zdobywa serce prawdziwymi emocjami w niej zawartymi i plastycznością, która jest przeogromna.

Zeus Obcy Sufit (Zeus. Nie Żyje.) Odpoczynek od burzliwych życiorysów MC’s daje nam Zeus, który zwyczajnie tęskni za swoją ukochaną. Na ciepłym i wysmakowanym podkładzie oczekujemy razem z nim powrotu do grodu Łódź, aby oddać się życiu prywatnemu. Jednak żywot rapera jest żywotem trudnym. Ale może i dobrze, skoro przez trudne okoliczności powstają takie numery ?

Wdowa Szczęście (Listopad EP) Jedyna propozycja kobieca, ale również i jedyna tak rozpoetyzowana, podobnie z resztą jak cały Listopad EP . Raperka doskonale balansuje głosem i emocjami, w czym pomaga jej świetnie dopasowany, pozytywny podkład Fleczera. Wdowa uciekając w kosmogoniczne metafory nie wpada w grafomanię, a wręcz wywołuje uznanie i podziw.


VNM CZAS NA NEKST LEWEL Damian Wojdyna

T

omasz Lewandowski ,znany bardziej jako VNM lub po prostu V, rocznik 84', pochodzi z Elbląga. Niektórym trudno uwierzyć, że ten człowiek wydał już 13 płyt oraz współpracował z takimi nazwiskami jak Sokół, HiFi Banda, Don Guralesko, Pezet, Fokus czy Eldo. Jest pierwszym w historii raperem bez kontraktu z wytwórnią płytową, który trafił na okładkę Magazynu Hip Hop. Szersze audytorium poznało VNM-a dzięki kultowej już składance Prosto Mixtape 600V z 2010 roku, gdzie raper był narratorem obok samego Wojtka Sokoła. Owocna współpraca obu panów poskutkowała pierwszym kontraktem dla Tomka, i to od razu w renomowanej wytwórni Prosto Label, w której to rok później pojawił się pierwszy oficjalny legalny album pt. De Nekst Best. Tak rozpoczęła się jedna z najbardziej spektakularnych karier we współczesnej historii rapu w Polsce. Po świetnie przyjętym De Nekst Best, VNM wydaje w 2012 Etenszyn: Drimz Kamyn Tru, gdzie gościnny udział biorą Marysia Starosta, Wozzo i Tomson. Ostatnią pozycją w dyskografii jest wydany pod koniec listopada ubiegłego roku album Propejn, wyprodukowany przez świetnego SoDrummatica.


Propejn, czyli pain pro, czyli mój ból Sukces E:DKT okazał się bolesnym doświadczeniem. To sytuacja graniczna, najdalej wysunięty punkt na wykresie funkcji ciężkiej pracy/talentu i oczekiwań. VNM osiągnął już swoje cele - dziś stać go na to, żeby się utrzymywać się z wydawania płyt i grania koncertów. Paradoksalnie, dla niego to jest problem. Pochodzący z Elbląga raper nie ma już z kim konkurować w Polsce. Nie oszukujmy się, album Propejn ukonstytuował jego pozycję na rodzimym poletku rapu na tyle silnie, że trafił do ligi, w której do tej pory tkwili samotnie przez wiele lat Tede, Peja, w pewnym zakresie alkopoligamiczna rodzina Mesa oraz Sokół. O ile przedostatni inwestuje ostatnimi czasy więcej w ciuchy niż rap, a ten ostatni szefuje wytwórni, dzięki której raper mógł spełnić swoje marzenie o pierwszym legalnym krążku studyjnym, postać VNM-a spina zręcznie pomost między nimi. Mianowicie wers jestem na poziomie szczerości, który zawstydza innych został już dawno przejęty od Mesa, jako bodaj najwłaściwsza jednowersowa charakterystyka naszego bohatera. Od jakiego rapera usłyszycie, że jedyne czego oczekuje po tym biznesie, to benga? VNM stworzył idealną maszynkę marketingową, nie wkładając żadnego piarowskiego bełkotu, ba, wydaje się nawet, że drwi sobie z całego tego promocyjnego pajacowania - album Propejn miał niemal zerową kampanię marketingową, a płyta osiągnęła podobny sukces jak E:DKT. Wniosek? Istnieje ogromny target, który zamiast słuchać jak zły mamy kraj, jak ciężko zarobić na rapsach, i że ogólnie ch*jnia wszędzie, chce w końcu poznać kogoś, komu coś się udało, poznać przeszkody, z jakimi

musiał się zmierzyć oraz odkryć, że niczym one się nie różnią od tych, które spotykamy na co dzień. Target, który być może potrzebuje takich historii po to, by móc się otrząsnąć z zapętlenia o którym VNM rapuje w kawałku Obiecaj Mi. Grupa ludzi, która nie spojrzy chciwym i zawistnym okiem na wersy mówiące o przekroczeniu drugiego progu podatkowego. Grupa chcąca usłyszeć coś szczerego, zamiast tych zakłamanych banałów, że hajs się nie liczy, tylko rap i świadomość (bla bla bla). VNM bez celów i kolejnych bodźców pchających go dalej w rozwoju nie da sobie rady. Chyba że...

De nekst best 2 ... spróbuje niemożliwego. Niemożliwego do tej pory dla żadnego innego rapera z Polski, ale nie dla niego. Bo jeśli już zewsząd porównujemy VNM-a do kanadyjskiego rapera Aubreya Grahama aka Drake, co jest samo w sobie trochę dziwne, bo obu łączy co najwyżej szczątkowa maniera podśpiewywania w refrenach, to czemu nie wypromować VNM-a po za granicami kraju? Ktoś pewnie zapyta: ale po polsku? Oczywiście, że nie! Wszystko jest kwestią motywacji i uświadomienia sobie przez samego Tomka, że może on zapisać zupełnie nową kartę w historii polskiego rapu. Wierzę, że stać go na to, by za jakiś czas zapełniać sale na wyprzedanych koncertach w Stanach. O ile dalej będzie tak mocno pracował jak do tej pory, jest w stanie to osiągnąć. I to chyba jedyna metoda, by dziś rozpędzony i będący w świetnej formie VNM nie spadł z tego wąskiego mostu, jakim jest krajowe podwórko. Nie wydaje mi się też, żeby satysfakcjonowało go odcinanie kuponów i wlepianie co tydzień postów o nowej dostawie tshirtów do jego v-sklepu. Dajesz człowieku Szempejn Papyn jeszcze przed Tobą, wierzę w Ciebie!


Mr Oizo Wrong Cops Damian Wojdyna

O

to obraz niedalekiej przyszłości: zupełny brak przestępczości, który zmusza funkcjonariuszy kalifornijskiej policji do dorabiania sobie na boku poprzez dilowanie trawką czy branie udziału w sesjach zdjęciowych do magazynu dla gejów. Już pierwsza scena, kiedy gliniarz z białymi słuchawkami w uszach sprzedaje porcję zielska opakowanego w zdechłego szczura jakiemuś dzieciakowi na rowerze, nie wróży nic normalnego. Ale nie ma się czemu dziwić, skoro za reżyserię wziął się Quentin Dupieux aka Mr Oizo. I nie ma się też co dziwić- bez kilku zdań o filmie ciężko jest mówić o jego ścieżce dźwiękowej. Tym bardziej, że soundtrack do Wrong Cops paradoksalnie gra tu pierwszoplanową rolę, a cała fabuła ,kręcąca się wokół postrzelonego kolesia (w rolę wcielił się Daniel Quinn), który pomaga jednookiemu policjantowi dokończyć miks kawałka Stunt (w rzeczywistości popełnionego przez Mr Oizo wraz z Sebastianem Tellierem), to tylko otoczka. Bo czy ktoś widział gliniarza jadącego radiowozem i skaczącego po rozgłośniach,

aż natrafi na tą, która w biały dzień puszcza Camelfuck? Albo każącego Emonastolatkowi (Marylin Manson) słuchania The End? Swoją drogą, tą sceną Mr Oizo chce chyba wziąć zakamuflowany atak na niemiecki przemysł muzyki elektronicznej, a całym filmem zaś wybudować mały posążek dla zapomnianego francuskiego electro - wróć dla zapomnianych dokonań... Mr Oizo. Bo o ile film, nawet dla przeciętnego widza, technicznie może wydawać się mocno średni, to w kontekście tych wszystkich smaczków, które serwuje w scenach oraz soundtracku (będącego w rzeczywistości zbiorem w stylu the greatest hits of Mr Ozio) warty jest obejrzenia. Zresztą nikomu odrobina specyficznej dupieuxowskiej ironii nie zaszkodzi, a być może niektórym pozwoli na nowo odkryć jego twórczość muzyczną. Dzięki Wrong Cops zmieniłem swój stosunek do chociażby Stade 2, i zacząłem lubić kawałek Positif. Film jako przejaw filantropii i nowy rodzaju promocji własnej muzyki? Jest w tym może jakaś metoda.

7


RH-

Karty Sim Kamil Łukowicz

C

oś niedobrego dzieje się z Hadesem, odkąd jego zwrotki zaczęły przecinać się z twórczością O.S.T.R.- a , nieważne czy ten drugi rapuje wraz z warszawiakiem, czy jest obecny tylko w warstwie produkcyjnej numerów. Na Kartach Sim wszystkie podkłady zostały skomponowane właśnie przez reprezentanta Asfalt Records i Hades znów nie może przeskoczyć wysokiej poprzeczki, którą ustawił sobie swoim pierwszym solo. Nowe Dobro To Zło bujało lepiej, a odpowiedzialny za nią produkcyjnie Galus, przygotował dużo lepsze tło pod rymy gospodarza. Tutaj jesteśmy karmieni stabilnym (jak zwykle w kwestiach bitów) samplingiem, który jednak nie potrafi odnaleźć w sobie tego pierwiastka wyjątkowości, ot solidność skrzypka. A jak miewa się drugi z MC’s ? Gorzej od gospodarza. Rak mistrzem mikrofonu nie był nigdy,

a i na tej płycie raczy nas nawijką na stałym poziomie, która wpędza nas w zwyczajną obojętność. Hades również niebezpiecznie zbliża się do zwykłej przeciętności, która dla mnie, jako fana jego poprzednich dokonań (prócz HAOS-u rzecz jasna), jest jeszcze większym zawodem. Warstwa tematyczna również nie raczy nas niczym szczególnym prócz małych wyjątków, ot przywiązanie do spraw przyziemnych, zwykłych mieszkańców osiedli gdańskich tudzież warszawskich. I tak z kilkoma ziewnięciami docieramy do końca tego ponad godzinnego albumu, który wydaje się być rzeczą zwyczajnie niepotrzebną. Może Epka dołączana do pierwszej solówki Hadesa była szczytem możliwości zespołu, a może była po prostu przystępniejsza i mniej wtórna ? Jakościowo nie jest to NDTZ , marketingowo i brzmieniowo nie jest to HAOS – Karty SIM są nazbyt nieokreślone.

4



Premiery 2014 House of Cards: Za kulisami władzy Wybitni aktorzy bez Oscarów Wojtek Polak Smarzowski Recenzje Pod Mocnym Aniołem Wilk z Wall Street Zniewolony. 12 Years a Slave Kamerdyner 47 Roninów


FILMY, NA KTÓRE NAJBARDZIEJ

CZEKAMY W 2014 ROKU Jakub Ciosiński

Interstellar Chistopher Nolan jeszcze nigdy nie nakręcił złego filmu, więc i tym razem możemy spodziewać się po nim zapierającego dech w piersiach widowiska. Jego nowa produkcja zatytułowana Interstellar będzie science-fiction opowiadającym o podróżach między wymiarami. Z pewnością szykuje się kolejny hit pokroju Incepcji i trylogii o Batmanie.

Ona Miłość to motor napędowy większości współczesnych filmów. Nigdy jednak nie była ona przedstawiona w taki sposób, jak w nowym filmie Spike'a Jonze'a. Mężczyzna zakochujący się w zaawansowanym systemie operacyjnym, przemawiającym głosem Scarlett Johansson? Brzmi intrygująco, a co z tego wyjdzie, będziemy mogli zobaczyć już 14 lutego w walentynki.

American Hustle Dawid O. Russel zdaje się być maszyną do zbierania Oscarów. American Hustle to jego trzeci film z rzędu, za który otrzymał górę prestiżowych nagród i nominacji. Jeśli tylko zdoła utrzymać poziom Fightera i Poradnika pozytywnego myślenia (a wszystko na to wskazuje), to czeka na nas perfekcyjna mieszanka komedii, dramatu i kina akcji podana w klimatach lat 70.


Witaj w klubie Matthew McConaughey nareszcie dojrzał do poważnych ról i stał się aktorem z krwi i kości. Jeśli można oceniać po zwiastunach i wierzyć opiniom zza oceanu, to udało mu się stworzyć oscarową kreację. Dorównuje mu w tym także fantastyczny Jared Leto, który drastycznie schudł, aby wcielić się w odgrywaną przez siebie postać transwestyty.

Sin City: A Dame to Die For Mało jest filmów tak wyrazistych stylistycznie, jak pierwsze Sin City. Celowo przerysowane postacie i niepowtarzalna oprawa wizualna zadecydowały o sukcesie tej produkcji. W tym roku na ekranach kin będziemy mogli oglądać kolejny festiwal krwi spod znaku Franka Millera i Roberta Rodrigueza. Miejmy nadzieję, że i tym razem Miasto Grzechu wypali z wielkim hukiem.

Tajemnica Filomenty Wzruszających historii opartych na autentycznych zdarzeniach nigdy nie jest nam za wiele. Tym bardziej jeśli filmowi towarzyszy brytyjskie poczucie humoru i gra w nim świetna Judi Dench! Czy Tajemnica Filomenty warta była czekania i czterech nominacji do Oscara, przekonamy się już 21 lutego.

Noe: wybrany przez Boga Noe prawdopodobnie nie znalazłby się na tej liście, gdyby nie Darren Aronofsky, który siedzi na krześle reżysera. Nakręcił on między innymi Requiem dla snu oraz Czarnego łabędzia, co sprawia, że ma u mnie bardzo duży kredyt zaufania. Pozostaje tylko pytanie, czy Aronofsky zdoła powtórzyć komercyjny i artystyczny sukces Pasji Mela Gibsona, czy może Noe zgubi się w tłoku innych wielkich produkcji.

Transcendence Nad Transcendence wisi jak na razie wielki znak zapytania - tak jak zresztą w przypadku każdego reżyserskiego debiutu. Tym razem jednak po drugiej stronie kamery nie stanie nowicjusz w świecie filmu. Wally Pfister to autor zdjęć do znacznej części produkcji Christophera Nolana. O ile jako kamerzysta za każdym razem spisywał się bardzo dobrze, to nie mieliśmy jeszcze okazji obserwować go jako reżysera.


HOUSE OF CARDS ZA KULISAMI WŁADZY Maciej Mańka

14 lutego na stronie Netflix.com ukaże się drugi sezon serialu House of Cards. Fenomen tej produkcji może być wyrażany jej niezwykłym kunsztem i ekspresyjnym profesjonalizmem. Pierwszy sezon, wyemitowany w 2013 roku odniósł ogromny sukces kasowy, nawet pomimo monopolu Internetu jako jedynego medium nadającego serię w USA. Znak czasów? Rzućmy okiem na najdroższy na świecie domek z kart.



Power is a lot like real estate. It`s all about location, location, location. The closer you are to the source the higher you value. Fabuła serialu kręci się dookoła osoby kongresmena Francisa Underwooda (Kevin Spacey), który oszukany przez nowo wybranego prezydenta, nie dostaje obiecanego mu urzędu Sekretarza Stanu. Frank wypowiada cichą wojnę przeciwko własnej partii, wdrażając w życie swój diaboliczny plan, którego kolejne etapy wyłaniają się przed widzem w miarę następnych odcinków. W celu zemsty, posługuje się m.in. dziennikarką Zoe Barnes (Kate Mara), której wspomaga karierę, subtelnie podrzucając jej sekrety Kongresu, a także kongresmenem Peterem Russo (Corey Stoll), bezlitośnie kontrolując wszystkie jego posunięcia. W genialnej intrydze Francisa wspiera go jego żona, Claire Underwood (Robin. Wright), jedyna osoba, która zna wszystkie sekrety bohatera. Akcja filmu toczy się głównie w Waszyngtonie, dając widzowi świetny podgląd na kulisy amerykańskiego rządu i umysły polityków

I`m feeling hungry today. Kevin Spacey to zdecydowanie największy atut tej produkcji. Jego postać -Frank Underwood to machiaweliczny, bezlitosny manipulator. Niesamowicie inteligentny, zna wszystkie niuanse polityki i posługuje się wszystkimi dostępnymi mu środkami, by zrealizować swe autorytarne plany. Kongresmen nie cofnie się przed niczym, bez zmrużenia oka wykorzystując swoje kolejne marionetki. Klimatu dodają momenty, w których Spacey zwraca się bezpośrednio do widza, dając mu wgląd w myśli swego bohatera. Frank jest kongresowym wyjadaczem, archetypem polityka, wyrafinowanym profesjonalistą. Bohaterem, który zarówno powoduje w nas moralne nudności, jak i grzeszną fascynację. Oto jest stereotyp człowieka, który bez względu na to, co się stanie, zawsze będzie unosił się na wodzie.

I love that woman. I love her more than sharks love blood. Kobiety w House of Cards nie różnią się wiele od mężczyzn, niejednokrotnie ukazując nad nimi wyższość. Sekretarzem Stanu jest Linda Vasquez (Sakina Jaffrey), błyskotliwa amerykanka pochodzenia hinduskiego. Ale dwie najważniejsze kobiety w życiu Underwooda to jego żona, Claire i dziennikarka Zoe Barnes. Ta pierwsza to niewątpliwie dama jego życia. Choć często w to powątpiewamy, zawsze w końcu dostrzegamy miłość między nimi, chłodną, stoicką i dojrzałą, silniejszą niż jakiekolwiek romanse obojga. Robin Wright jest w swej roli świetna. Wyniosła, perfekcyjna, jest kobietą z wyższych sfer, będącą najsilniejszym wsparciem dla swojego męża w jego „grze”. Pod wieloma względami przypomina Franka, choć czasem w nią wątpimy, na przykład gdy flirtuje z rozpustnym fotografem (Ben Daniels). Ciemną stroną związku Underwoodów jest dla Franka Zoe Barnes, piękna, młoda dziennikarka, którą wykorzystuje, by oczerniać innych polityków. Kate Mara także sprawdza się w swej roli bardzo przekonująco, odgrywając przemianę od naiwnej ambitnej dziewczynki po doświadczoną, piękną kobietę, która nie waha się używać swoich wdzięków. Sceny miłosne tych dwojga obrazują ich wzajemną relację, w której Frank zdaje się kompletnie ją sobie podporządkowywać. Jak się okazuje, Zoe może się wiele się nauczyć od swojego kochanka…


Friends make the worst enemies. Sceneria obrazu, jak i jego postacie oraz fabuła, składają się na harmonię współczesnej, wyidealizowanej Ameryki, by pokazać nam wady naszego świata. Ludzie w House of Cards są perfekcyjni, inteligentni, bogaci. Nikt nie cierpi na choroby, wszystkie twarze są idealne niczym posągi antycznych bóstw. Jednak pod tą perfekcją, twórcy pokazują nam ludzi zepsutych, niemoralnych. W tym świecie nie ma miejsca na bezinteresowną, epikurejską miłość. Żaden polityk nie zawaha się przed wzniesieniem się kosztem innych, wykorzystaniem słabszych od siebie. Władza i pieniądze często skrywają niedojrzałość emocjonalną, alkoholizm czy problemy rodzinne. Sporadycznie występujące postacie, niezepsute jeszcze przez bliskość władzy, są przedstawiane w gorszych pozycjach, choć to jedyni bohaterowie, których naprawdę nam żal. Krzywe zwierciadło? Zapewne, jednakże ukryte pod niezwykle wciągającą i nieprzewidywalną fabułą.

You might very well think that. I couldn’t possibly comment Cechą charakterystyczną tego serialu, odróżniającą go od innych produkcji jest fakt, iż nie jest on tak masowy. Widz musi być na tyle inteligentny, by orientować się w prawach rządzących władzami -wykonawczą i ustawodawczą. Bez znajomości podstaw struktury Kongresu i specyfiki Republikanów i Demokratów, dużo traci się na niezrozumieniu samej treści. Dla mnie House of Cards było stymulantem do głębszego poznania struktur rządu w USA. Trzeba też się przyzwyczaić do zawiłych, wręcz dyplomatycznych wypowiedzi Francisa Underwooda. Pierwszy sezon był bez wątpienia hitem na światową skalę. Czy zmieni się to w przypadku drugiego? Prawdopodobnie nie, biorąc pod uwagę zwiastuny i zakończenie ostatniego odcinka serii. Na pewno długo jeszcze będziemy towarzyszyli Kevinowi Spacey w jego drodze do potęgi.



WYBITNI AKTORZY BEZ

OSCARÓW Jarosław Majętny

O ile złota statuetka nazywana Oscarem nie musi wcale świadczyć o umiejętnościach, to bez wątpienia podnosi rangę osoby, która ją otrzymała. Nad wieloma jej laureatami można by polemizować, jednak aktorzy, których wymienię, mają na koncie wybitne role, które aż krzyczą, że jeśli oni na nią nie zasługują, to kto inny? Gala rozdania Oscarów zbliża się wielkimi krokami, więc możliwe, że dla niektórych poniższa lista nie będzie już aktualna, jednak sam fakt, że do tej pory nie mają oni swoich statuetek jest co najmniej niesprawiedliwy.

Leonardo DiCaprio 

  

Leo na swoją nagrodę czeka już od czasów Co gryzie Gilberta Grape’a oraz Titanica i ,pomimo wielu świetnych ról, do dziś najlepszą statuetką, jaką może podziwiać na swojej półce, jest Złoty Glob. Jedni kojarzą go jeszcze jako młodego chłopaczka z wyżej wspomnianego Titanica, inni jako Wielkiego Gatsby’ego z filmu o takim samym tytule, a jeszcze inni jako niezrównoważonego właściciela plantacji w Django. Jest on prawdopodobnie jedyną osobą na mojej liście, której Oscara życzy zdecydowana większość fanów kina, i akurat Leo jak najbardziej na to uznanie zasługuje. Prawdopodobnie DiCaprio już za niedługo będzie mógł się poszczycić długo wyczekiwaną nagrodą za rewelacyjną rolę w Wilku z Wall Street. Cóż, wielu mówiło to samo przy okazji Django, ale tym razem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na uwiecznienie jego osiągnięć w złocie.


Brad Pitt Gdzieś pomiędzy kreowaniem Brada na ideał mężczyzny, a plotkowaniem o jego związku z Angeliną Jolie i ich skłonności do adopcji dzieci zapomniano, że tak naprawdę nie jest on modelem, tylko aktorem, i to bez wątpienia świetnym. O ile w przeciwieństwie do wymienionych wcześniej Leonardo niewiele jego ról jest naprawdę wartych uwagi, to wśród nich jest kilka perełek, które spokojnie mogłyby dodać do dorobku aktora najwyższą nagrodę w postaci Oscara. Czym byłby opis Brada Pitta bez wspominania o jego wybitnej roli w Fight Clubie? Anarchiczna postać Tylera Durdena, idealnie przedstawiona przez Brada, wzbudza u widza refleksje o wolności i nieskrępowanym postrzeganiu świata. Kolejną bardzo istotną rolą aktora był dowódca Amerykańsko-Żydowskiej armii wyzwoleńczej w Bękartach Wojny. Jakkolwiek poważnie jego rola by nie brzmiała, udało mu się świetnie złapać charakterystyczny już dla filmów Quentina Tarantino czarny humor, nie zahaczając przy okazji o absurd.

Johnny Depp Jakkolwiek ciężko w to uwierzyć, uważany przez wielu za najlepszego aktora wszechczasów Johnny mógł dotąd zobaczyć Oscara jedynie w rękach swoich kolegów po fachu. Znany jako Kapitan Jack Sparrow, Sweeney Todd, Willy Wonka, Szalony Kapelusznik, czy chociażby John Dillinger, aktor platynowymi literami zapisał się już na zawsze w światowej kinematografii. Można za nim nie przepadać ze względu na jego arogancję, ale bez wątpienia zasłużył na cały szacunek. Zgadza się, ma on swój konkretny, ustalony styl gry, od którego nie ustępuje, jednak fenomenem jest to, że udało mu się wpasować nim w większość gatunków filmowych, wciąż nie tracąc na oryginalności i jakości odegranych ról. Tak jak Leonardo DiCaprio, zaczynał on w rolach, które przyniosły mu niewiele więcej niż westchnienia nastolatek, jednak zdołał zaznaczyć swoją pozycję w świecie filmów. Nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek zasługiwał na Oscara bardziej niż Johnny.


Will Smith Tak, też byłem zdziwiony, że tak utalentowany aktor jak pan Smith musiał dotąd obejść się smakiem w kwestii Oscarów. W przeciwieństwie do Leonardo, zdania na temat umiejętności aktorskich Willa są dosyć mocno zróżnicowane, jednak różnorodność jego ról jest wręcz zachwycająca. Facetów w czerni można kochać lub nienawidzić, jednak trzeba przyznać, że gra aktorska tego artysty jest głównym czynnikiem, który zapisał tą trylogię w klasykach komedii na stałe. Przejdźmy jednak do innego oblicza Willa Smitha. Oczywiście, Eddie Murphy i Jim Carrey, znani jako aktorzy komediowi, podchodzili także do poważnej tematyki w filmach, jednak żadnemu z nich nie udało się przekazać emocji tak wiarygodnie, jak zrobił to Will. Jako pierwszy przykład posłuży film szerzej znany, czyli Jestem Legendą. Pomimo dyskusyjnej jakości samej produkcji, atmosfera samotności i cierpienia, w którą wprowadził nas opisywany aktor była tak silna, że wręcz przytłaczała widza, pomagając przymknąć oko na słabsze cechy filmu. Jako kolejne przykłady podam W pogoni za szczęściem i Siedem Dusz, czyli filmy, które dosłownie zmiażdżyły mnie emocjonalnie. Jeśli ktoś neguje umiejętności tego aktora bez uprzedniego obejrzenia wyżej wymienionych produkcji, to jestem pewny, że po ich zobaczeniu zmieni swoje zdanie.

Gary Oldman Gary jest aktorem unikatowym, a to ze względu na brak jednego, określonego wizerunku. Nawet, jeśli nie kojarzycie go z żadnej roli, to gwarantuję, że nieraz widzieliście go na ekranie swoich ulubionych produkcji. Przykłady jego ról z popularnych filmów? Proszę bardzo: Syriusz Black z serii o Harrym Potterze, Komisarz Gordon z Nolanowskiej trylogii Mrocznego Rycerza, Mason Verger z Hannibala czy chociażby Norman Stansfield z Leona Zawodowca. Popularności aktorowi odmówić nie można, jednak nie da się ukryć, że zasługuje on znacznie większe uznanie w świecie filmu. Ogromna różnorodność ról i wizerunków, oraz zaliczające się do czołówki światowej umiejętności aktorskie aż proszą się o całą kolekcję Oscarów, podczas gdy Gary dotąd nie ma ani jednego.


WOJTEK

POLAK SMARZOWSKI Kamil Łukowicz

Z okazji premiery „Pod Mocnym Aniołem” przybliżamy postać reżysera tego bardzo udanego filmu. Jest o kim - a przede wszystkim o czym pisać. Nie ma również co przedłużać, przed wami mistrz opowieści i niezwykle celny obserwator naszego pięknego kraju.

Polska

Widz uwielbia dzieła tego reżysera właśnie przez doskonałe wyczucie i oddanie polskich realiów, nawet wtedy, gdy czasem gości w jego filmach spora hiperbola. Każda sekunda filmu jest przesiąknięta polskością, niezależnie od czasu akcji czy podejmowanej tematyki. Mnie i moim znajomych nie raz i nie dwa zdarzyło się skwitować jego filmy krótkim „ no cóż poradzić, tak jest” . I to chyba wystarczająca rekomendacja, choć może to smutne. Bo w tych dziełach za wesoło raczej nie bywa. A jeśli już widz siedzi rozbawiony przez większość filmu jak w Weselu, to smutne wnioski i zaduma dopadną go tak czy inaczej.

Mrok

Ostatnie zdanie poprzedniego akapitu to oczywiście ogromny eufemizm. Litry alkoholu, brutalność oraz brak skrupułów spoziera na nas z całej filmografii Smarzowskiego. Nie ma białych ani czarnych, złych i dobrych. Jednak w

odcieniach szarości dominuje czerń. Apogeum zostało osiągnięte w Róży , która zdaniem wielu (również autora tego tekstu) jest jego najlepszym filmem. Mało jest tak wstrząsających i dogłębnych analiz człowieka zezwierzęconego przez wojnę.

Polaryzacja

Tak jak pisałem, pięćdziesięciolatek nie pozwoli widzowi na obojętność. Jest jednym z niewielu, o których faktycznie można powiedzieć, że są kochani lub nienawidzeni (choć to jeden z najbardziej nadużywanych, a przez to chybianych epitetów) . Nie spotkałem się z innymi reakcjami niż skrajne, a nie było tak nawet w przypadku takich reżyserów jak Tarantino. Mroczna wizja świata to coś, co nie będzie pasować wszystkim, tak jak i cała ta pesymistycznoagresywna konwencja.


Historie

Bo to one przyciągają i tworzą pozycję reżysera. Realia kraju i narodu to jedno, ale są one równie często po prostu podkładką i tłem dla historii, które u Smarzowskiego śledzi się z zapartym tchem. Takim właśnie filmem jest „Pod Mocnym Aniołem”. To po prostu świetnie napisana (tu akurat zaadaptowana) historia, którą obserwuje się z przyjemnością.

Bohaterowie

Kolejny trademark pochodzącego z Jedlicza twórcy. Od czasu jego, chyba niesłusznie pominiętego debiutu (może przez telewizyjną formę?) czyli Małżowiny, współpracuje na planie swoich filmów z Marianem Dziędzielem. Ten doświadczony aktor złapał przy reżyserze drugi oddech oraz zdobył ogromne uznanie, wchodząc na szczyt przebojem, nie ustępując ani na krok nawet tym dużo młodszym kolegom. Oprócz tego najjaśniejszego przykładu mamy sporo innych, bo trzeba wiedzieć, iż właśnie aktorzy (m.in. Marcin Dorociński czy Kinga Preis) są jedną z głównych, niezmieniających się osi dzieł reżysera.

Oczekiwania

Za każdym razem ogromne, gdyż to właśnie on został okrzyknięty filmowym wizjonerem na skalę kraju, co z jednej strony jest ogromną pochwałą, a z drugiej musi spowodować wzrost apetytu u widzów i krytyków. Z tego rodzaju napięciem nie da się walczyć inaczej niż za pomocą dobrych filmów, a na szczęście reżyser nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Czasem tylko brak przełomu i innowacji, jednak przypadłość Uroborosa jest autorowi obca.


POD MOCNYM ANIOŁEM Kamil Łukowicz

P

rzełomu czytelniku nie doświadczysz. Nie jest to nawet najlepszy film w dorobku pięćdziesięcioletniego już Wojtka Smarzowskiego. I to wszystko nie zmienia faktu, że otrzymaliśmy film bardzo dobry. Można narzekać na pewną powtarzalność artysty, że znów alkohol w hektolitrach, że brutalnie, że fatalizm. Jak wiadomo przyzwyczajenia są cechą najlepszych w swoim fachu (np. Quentina Tarantino) . A jeśli do tego zbioru dodamy jak zwykle dobrą historię, żywe dialogi i świetną, choć znaną z poprzednich dzieł reżysera obsadę, otrzymamy bardzo interesujące półtorej godziny. Adaptacja oparta na powieści J. Pilcha o tym samym tytule broni się znakomicie. W kwestiach przeniesienia treści na ekran – klimat powieści został tu oddany świetnie, może odrobinę mroczniej, jednak losy pisarza- alkoholika śledzi się i tu i tu z zapartym tchem. Specyficzny język i hiperbole zostały przedstawione znakomicie, zwłaszcza jeśli chodzi o głównego bohatera (Robert Więckiewicz), który wybija się na tym tle

najbardziej. Film jednak częstuje nas dużo bardziej oniryczną rzeczywistością, która nieustannie miesza się z jawą (świetne sceny deliriów bohatera) . Ogromnym plusem są też historie, opowiadane przez alkoholików na terapii, które często rozbawiają, by jednak finalnie wpędzić w zadumę. W tym przejawia się ogromna zasługa aktorów, na czele z genialnym Więckiewiczem, który po roli w filmie o Wałęsie jest na fali, a tutaj mistrzowsko oddaje wszelakie stany choroby alkoholowej. Na uznanie zasługuje również Ilona Bielska, która przyćmiła pozostałych, robiących już przecież ze Smarzowskim nie jedno. Reżyser nie zmienia świata, pokazuje tylko jego niewielki ułamek opowiadając świetną historię. Tylko i aż, bo przecież gdzie uświadczymy dobrych historii jeśli nie w kinie? A że reżyser to mistrz pojedynczych kwestii i scen, to nie zapomnisz drogi widzu o tym filmie zbyt szybko.

8


WILK Z WALL STREET Dominik Kowol

B

o to, co nas podnieca, to się nazywa kasa i to nie taka zwykła, mówimy tutaj o kasie liczonej w tonach! Każdy nałóg, bez znaczenia w jakiej formie go przyjmujemy, uzależnia tak samo – wystarczy choćby mała dawka, żeby stracić kontakt z realnym światem i ślepo popędzić za zaspokojeniem swojego głodu. Wilk z Wall Street jest ucieleśnieniem wszystkiego, co uznalibyśmy za podłe, zgniłe i nieczyste, a jednocześnie hipnotyzuje nas splendorem i smakiem życia, o którym skrycie (chcąc nie chcąc) sami marzymy. Seks, kasa, narkotyki, głośne imprezy i ogromne kłopoty -w tym świecie nie ma miejsca na sentymenty, liczy się tylko forsa i najlepsze panienki. Zastanawiacie się pewnie, czy to wszystko było legalne – ni cholery!

DiCaprio kolejny raz pokazuje nam, że od czasów Titanica przeszedł długą drogę. W przeciągu piętnastu minut pokaże nam ludzką tragedię, rzuci do celu karłem, przeprowadzi niemałą batalię z FBI, prześpi się z kochanką i zmotywuje do pracy biuro maklerskie, cały czas pozostając wiarogodnym i spójnym Belfortem. Dość o uroczym Leonardo, spójrzmy na resztę ekipy. Cała ferajna maklerów jest po prostu przekomiczna. Nie uświadczymy tutaj inteligentnych żartów o polityce i kulturze, raczej coś w stylu KacVegas na Wall Street. Dużo przekleństw, dużo gagów, dużo alkoholu, dużo śmiechu, aż przykro patrzeć jak z czasem cała ta Sodoma zapada się do fundamentów.

Od zera do bohatera. Bohatera krętaczy i oszustów, których jedyną ambicją jest bogacenie się i wydawanie brudnych pieniędzy. Pan Belfort to niemały krętacz, który przez telefon sprzedałby Ci własną matkę, gdyby jeszcze była dostępna na magazynie. Z odrobiną kreatywności i żyłką do interesów zmienił swoich niedorobionych kumpli w światowej klasy brokerów i biznesmenów. Każdy chce być jego podnóżkiem, a przecież zaczynał od kompletnego zera. Nawet w biurze nie możemy pozwolić sobie na nudę, więc zamówmy prostytutki i zorganizujmy firmową orgię. Kto bogatemu zabroni? Próbowaliście kiedyś przedawkować leki na bezsenność, których produkcję zarzucono kilkanaście lat temu? Cóż, nie róbcie tego zanim wczołgacie się za kierownicę!

Wybierając się na Wilka z Wall Street możemy być pewni dobrego kina. Terence Winter włożył masę pracy w każdą linijkę scenariusza, tworząc symfonię przesadzonych, a jednocześnie dziwnie realnych dialogów. Świetnym przykładem jest rozmowa głównego bohatera z jego przyszłym szefem (Matthew McConaughey); zapadające w pamięć kilka minut czystego komizmu i niezręczności. Podstarzały już Martin Scorsese cały czas ma w sobie duszę rozhulanego gangstera, o czym przekonywał nas przez bite trzy godziny, nie dając nawet chwili wytchnienia. Za granicą Wilk zyskał już miano najlepszego filmu 2013 roku, czy w Polsce uda mu się podbić również rok 2014? Przekonamy się w grudniu.

8 ,


ZNIEWOLONY 12 YEARS A SLAVE Maciej Mańka

D

o tegorocznego wyścigu po Oscary stanęły aż trzy filmy opowiadające o prześladowaniach rasowych. Zwycięzca mógł być tylko jeden i został nim Zniewolony, który zdobył dziewięć nominacji i zostawił filmy Kamerdyner oraz Mandela: Long Walk to Freedom daleko w tyle. Co spowodowało tak przychylne opinie krytyków? Przede wszystkim jest to produkcja na wskroś amerykańska. Fabułą filmu jest osadzona na początku XIX wieku w USA biografia muzyka Solomona Northupa (Chiwetel Ejiofor), który zostaje uprowadzony i sprzedany jako niewolnik. Przeżywamy wraz z nim 12 lat ciężkiej niewoli, podczas której doświadcza wręcz męczeńskich katorg na kolejnych plantacjach. Niestety fabuła w gruncie rzeczy ogranicza się do starań głównego bohatera, by powiadomić o swej sytuacji przyjaciół, którzy mogliby zaświadczyć o jego wolności.

Mocną stroną filmu jest niewątpliwie obsada. Czasem aż zanadto dramatyczny i przekonywujący Ejiofor równoważony jest przez diabolicznego właściciela (Michael Fassbender), który stanowi zdecydowanie najlepszą rolę męską. Odkryciem stała się Lupita Nyong`o, w roli Patsey, niewolnicy będącej obiektem pożądania swego białego pana. Bardzo naturalna i przez to niesamowicie poruszająca widza aktorka, wywalczyła sobie nominację do Oscara. Twórcy filmu wyraźnie postawili na ekspresję. Wyrazista do granic twarz Ejiofora, bardzo drobna sylwetka Nyong`o i przedstawienie plantacji białego jako przedsionka piekła potęgują wrażenie, że film jest skierowany do naprawdę szerokiego grona widzów.

7


KAMERDYNER Maciej Mańka

F

ilmy biograficzne cechuje akcja, która ciągnie się przez lata. W Kamerdynerze Lee Daniels ukazuje historię Cecila Gainesa, służącego afrykańskiego pochodzenia, aby przybliżyć nam losy czarnoskórych w USA. Musimy więc być przygotowani na dwie godziny starzejącego się Foresta Whitakera, z krótkimi epizodami almanachu kolorowej historii Ameryki.

radykalne akcje syna z codziennym, rutynowym służalstwem ojca. Za tym kryzysem rodzinnym ukryty jest prawdziwy przekaz filmu: moralizatorska, poczciwa lekcja historii, przywodząca na myśl Forresta Gumpa. Poznajemy sekrety życia Białego Domu i kulisy takich wydarzeń jak zamach na JFK czy Marsz na Waszyngton.

Film przedstawia życie Gainesa, od najmłodszych lat pracującego dla białych, zaczynając na plantacji, a kończąc w Białym Domu, gdzie służy przez 30 lat i jest świadkiem przełomowych wydarzeń niejako „od kuchni”. Poznajemy jego żonę (Oprah Winfrey), mającą ogromne problemy ze swoim synem, aktywnym członkiem Czarnych Panter, zbuntowanym przeciwko postawie ludzi takich, jak jego ojciec. Obserwujemy rozpad rodziny wynikający z różnicy poglądów, porównujemy

Przez ekran przewija się plejada gwiazd, począwszy od Whitakera, perfekcyjnie wcielającego się w postać Eugene`a Allena, przez Winfrey i Terrence`a Howarda, grających czarny proletariat, aż po Alana Rickmana czy Robina Williamsa wcielających się w kolejnych Prezydentów. Film może zbyt patetyczny i amerykański, ale wciąż intrygujący i wart wielu nagród.

47 RONINÓW

7

Jarosław Majętny

H

istoria 47 roninów jest w Japonii jedną z najbardziej popularnych opowieści, a dla samych Japończyków jednym z ważniejszych wydarzeń w historii Kraju Kwitnącej Wiśni. Co jednak wyjdzie z połączenia wydarzeń historycznych z dużą dawką fantasty? Moim pierwszym skojarzeniem był historyczny i epicki film akcji, jak 300, połączony ze zrobionymi ze smakiem elementami fantasy, rodem z Władcy Pierścieni. Jeśli również spodziewaliście się takiej fuzji, to muszę Was rozczarować. Sama historia jest typowym przykładem zdrady i zemsty, jednak ciężko się jej czepiać, skoro jest bezpośrednio oparta na faktycznym wydarzeniu. Myślę, że największą bolączką tej produkcji jest bardzo słaby montaż. Sceny, które mają minimalny wpływ na wydarzenia w filmie, potrafią ciągnąć się w nieskończoność, podczas gdy kluczowe wydarzenia są zrobione na szybko i bez większej głębi.

Kolejna sprawa to immersja. O ile do gry aktorskiej w 47 Roninach nie mogę się przyczepić, to deweloping postaci leży i kwiczy. Na końcu filmu nie wiedziałem jak nazywa się połowa bohaterów, ani jaki był ich cel. O elementach fantasy też niestety nie mogę powiedzieć dobrego słowa. Po pierwsze było ich zdecydowanie za dużo jak na film oparty o wydarzenia historyczne. Po drugie robiły wrażenie wciśniętych na siłę i zamiast efektu Wow! wywoływały raczej uśmiech politowania.

7

Film w całości można określić niestety jako tylko, albo aż, minimalnie ponadprzeciętny. Nie ukrywam, że moje oczekiwania były duże i liczyłem na świetny samurajski film, który mógłby w końcu stworzyć konkurencję dla Ostatniego samuraja. Nie jest to zła produkcja, ale bez wątpienia dużo potencjału poszło na marne.

5



gfd

Nadzieje na rok 2014 CES 2014 Oddajcie mi mojego pada! Wieczny smartphone


NADZIEJE NA ROK

2014 Wojciech Mazur

Baterie, baterie, baterie… To może wydawać się już śmieszne, ale prawdę mówiąc, nadal w tym kierunku nie robi się nic oprócz zwiększania pojemności baterii. Na rynku od lat panują te same trendy, a od czasów smartfonów codzienne ładowanie to norma. Po co nam ogromne sklepy z „appkami” ,skoro możemy bawić się nimi nie więcej niż pół dnia. Ekrany, które można wyginać? Świetnie, naprawdę świetnie, szkoda jedynie, że nic nam po takim urządzeniu, którego nie możemy nawet włączać zbyt często, żeby dotrwać do wieczora. To samo tyczy się wszelkich innych urządzeń czy pojazdów. Energia elektryczna w obecnej formie nie wydaje się być rozwiązaniem, chyba, że ziścimy marzenie Tesli o wolnej energii, dostępnej dla każdego człowieka na świecie. Potrzebne jest ogromne ograniczenie zużywanej energii, bądź zupełnie nowa technologia akumulatorów. Czy to w tej samej formie, czy może wodór, plazma, energia jądrowa, tego nie wiadomo. Jasne jest tylko jedno- ludzie żądają rewolucji w tym segmencie, a dynamiczny rozwój nie będzie możliwy, jeśli nic się nie zmieni.


Nie ilość, a jakość

Trochę odwagi!

Do niedawna niewychodzenie poza podstawowe funkcje swojego sprzętu było problemem głównie starszego pokolenia , jednak teraz dochodzi do absurdów, kiedy większość dodatków jest po prostu zbędna . Zamiast zastanowić się nad faktycznym sensem i korzyścią płynącą z zainstalowania danego modułu urządzenie jest przeładowane „funkcjonalnością”, z której to nic nie wynika. Dobrym przykładem jest Apple, które mimo wygórowanych cen ma wielu nabywców. Co prawda oprogramowanie nie daje wiele, ale wszystko, co jest dostępne, po prostu działa, i to nieźle. Jeśli chodzi o Androida , dobrym przykładem jest nowy flagowiec LG, w którym to Koreańczycy zdecydowali się na umieszczenie przycisków z tyłu urządzenia. Mała zmiana? Ale jaki pozytywny odzew! Tyczy się to również tabletów. Aktualnie niestety większość z nich to po prostu większy smartfon. Pomimo jego dużych rozmiarów i całkiem dobrej funkcjonalności, nadal potrzebny będzie nam laptop do zrobienia czegokolwiek poza przeglądaniem Internetu czy pograniem w proste gry, bo nie oszukujmy się, edytor tekstu nadal nie zmienia tabletu w narzędzie do pracy… Więc jeśli ciekawostki , to takie, które będą ułatwiały korzystanie z urządzenia, a nie doprowadzały nas do szewskiej pasji, kiedy włączają się w nieodpowiednich momentach, zasysają energię z naszych baterii czy po prostu działają niezwykle topornie.

Ostatnio jedynym trendem na rynku jest design w stylu prostej, prostokątnej bryły. Jednak wydaje mi się, że sukces tego typu telefonów nie oznacza, że trzeba się tego kurczowo trzymać! Mam wrażenie, że przed tą modą producenci więcej eksperymentowali, mieliśmy więcej innowacji na rynku, chętniej podejmowano ryzyko. Zupełnie porzucono fizyczne klawiatury, a dodatki do telefonów praktycznie nie istnieją. Myślę, że wszyscy chcieliby zobaczyć więcej eksperymentów, jak linia Nexus od Google czy wyginane ekrany, zarówno w telewizorach, jak i smartfonach. O tyle dobrze, że powoli odchodzi się od błyszczących plastików na rzecz szkła, aluminium czy chociaż plastiku gumowanego lub stylizowanego na inny materiał. Warto byłoby również zwiększyć różnorodność, jeśli chodzi o zakres cenowy, ponieważ często pojawia się jeden czy dwa flagowce, które faktycznie są dobre, a reszta to niska i średnia półka, która nawet nie ma szansy na aktualizacje czy jakieś ciekawsze wersje telefonu. To wszystko byłoby piękne, niestety, jest chyba mało prawdopodobne, przynajmniej w tym roku. O bateriach konsumenci trąbią już od dłuższego czasu, więc może chociaż tutaj producenci podejmą jakieś kroki. Oczywiście tyle życzeń, ile osób, ale dostatecznie głośny odzew ze strony fanów może zmobilizować, jeśli nie głównych graczy na rynku, to chociaż tych mniejszych, którzy być może rozpoczną swoją przygodę od Kickstartera czy Indiegogo, które, chociażby w USA, nabierają coraz większego rozpędu. Jednak ,mimo wszystko, wybór jest całkiem spory, a kontrahenci coraz bardziej chcą poznawać potrzeby swoich klientów, więc przyszłość zapowiada się coraz lepiej.



CES

2014

LAS VEGAS, COROCZNE CENTRUM NAJNOWSZEJ TECHNOLOGII Wojciech Mazur

Kolejny rok, kolejne targi Consumer Electronics Show. Kolejna szansa na to, że świat elektroniki zostanie owiany falą świeżości, płynącej prosto z Las Vegas. Ten rok być może nie obfitował w przełomowe wynalazki, nie był też szczególnym zaskoczeniem, ale między setkami dodatków do iPhone’ a, których prawdopodobnie nikt nigdy nie użyje, „inteligentną” szczoteczką do zębów, dziesiątkami telewizorów, z których większość obsługiwała standard 4K, mnóstwem „ubieralnych” gadżetów, czy komputerem od Intela wielkości karty pamięci, które i tak były niezwykle ciekawe, przebiło się kilka szczególnych produktów, które mogą nieco namieszać na rynku.


NVIDIA Tegra K1 VCM Przepis na inteligentny samochód Mimo, że NVIDIA zawiodła nieco użytkowników desktopów, to osoby lubiące ciekawe technologie i gadżety powinny być zadowolone. Zaprezentowany moduł Tegra K1VCM ma być krokiem w stronę umilania czasu podróżującym samochodem, zarówno pasażerom, jak i kierowcy. Dzięki temu, że procesor posiada niezwykłą moc obliczeniową przy zachowaniu dużej oszczędności energetycznej, możliwe będzie na przykład zamontowanie w nagłówku ekranu i granie w gry o jakości zbliżonej do konsoli, oraz wyświetlanie filmów w wysokiej rozdzielczości. Jeśli chodzi o ułatwienia dla kierującego pojazdem, niezwykle ciekawie zapowiada się przetwarzanie obrazu z kamer umieszczonych w pojeździe, które ma pozwalać na wykrywanie pieszych na drodze, monitorowanie martwego pola, ostrzeżenia o opuszczeniu pasu ruchu, rozpoznawanie znaków drogowych czy alarm wybudzający, jeśli kamera wykryje, że kierowca zasypia.


Sony Z1 Compact Mała bestia Telefon, na który czekała ta część populacji, która nie ma dłoni wielkości patelni, na co wskazywałby ostatni trend na telefony powyżej 5,5 cala. Tym razem mamy do czynienia z małym potworkiem, którego producent zdecydował się na brak kompromisów, jeśli chodzi o hardware telefonu. Odrywając się od średnio zadowalających ekranów Z czy Z1, tym razem dostaniemy telefon z matrycą IPS wielkości 4.3 cala, który ma zapełnić lukę na rynku pomiędzy iPhonem, a wyżej wspomnianymi „phabletami”, co może zapewnić Japońskiemu flagowcowi niezwykłe powodzenie na rynku.

Samsung Galaxy NotePRO Powoli do przodu Samsung w tym roku postanowił położyć duży nacisk na tablety, jednak to właśnie NotePRO wydaje się być najciekawszą propozycją tegoż producenta. Oficjalnie przekroczono barierę, która od pewnego czasu nieoficjalnie panowała na rynku tabletów z Androidem, i zdecydowano się na ekran o przekątnej 12,2 cala o imponującej rozdzielczości 2560 x 1600 pikseli. Wnętrze tabletu to również sprzęt najwyższej jakości, który powinien zapewnić najlepsze możliwe wrażenia z użytkowania. Obudowa została wykonana z plastiku stylizowanego na skórę, jak w przypadku Note 3. Warto zwrócić uwagę również na interfejs, który został odświeżony, a funkcja MultiWindow pozwala teraz używać aż do czterech aplikacji jednocześnie. Ciekawie zapowiada się również możliwość kontrolowania swojego komputera z poziomu NotePRO, i na odwrót.


Oculus Rift Crystal Cove

Sen rodem ze Star Treka Zdecydowanie jeden z najlepszych konceptów całych targów i niezwykła gratka dla graczy. Co prawda całość wygląda jak urzeczywistnienie filmów Sci-Fi z lat 80, ale w tym przypadku wszystko jest naprawdę dobrze przemyślane i może się podobać. Publika pokochała poprzednią wersję już na etapie prototypu z niską rozdzielczością i programem do testowania, gdzie możliwości zawężały się do chodzenia po zamku i statku kosmicznym. Teraz co prawda nadal mamy do czynienia z prototypem, ale nowa wersja zaprezentowana na targach CES wyciągnęła to, co najlepsze, niwelując to, co najgorsze. Wszystko jest teraz dokładniejsze, obraz ostrzejszy, system śledzenia ruchów głowy pozwala na wychylanie się zza półek czy zerkanie zza rogu. A, co najlepsze, deweloperzy rozpoczęli tworzenie pierwszej, szybkiej, dynamicznej gry na Oculusa, której warto wyczekiwać równie bardzo, jak końcowej wersji samego „okularu”.


Airtame Rozstanie z kablami Istnieje kilka możliwości na bezprzewodowe podłączenie wyświetlacza do komputera czy konsoli, jednak wszystkie rozwiązania są drogie i mocno ograniczone. Ale spokojnie, tym razem wygląda to dość obiecująco. Twór grupy Duńczyków to tak zwany „dongle”, czyli urządzenie wielkości pendrive’a, które podłączone do portu HDMI pozwala na bezprzewodowy przesył obrazu bez względu na to, jakiego systemu używamy, ponieważ wszystko, czego potrzebujemy to WiFi. Instalacja idzie jak z płatka: instalujemy, podpinamy i sprzęt jest gotowy do użycia, a obraz można wysyłać nawet do kilku wyświetlaczy w tym samym czasie. Co zaskakujące, czas reakcji również jest zaskakująco dobry, więc bez problemu pogramy w gry. Projekt na stronie „crowdfundingowej” ,gdzie ludzie mogą „fundować” twórcom pieniądze na tworzenie produktu, kilkukrotnie przebił oczekiwania, a aktualnie Airtame można sprawić sobie za 99 dolarów na oficjalnej stronie produktu.

PlayStation Now Granie w chmurze Co prawda nie jest to zaskoczeniem, ze względu na wcześniejszą zapowiedź Sony o planach wprowadzenia możliwości „streamowania” z PS3 na inne urządzenia oznaczone mianem PlayStation, co wiązało się z kupnem firmy Gaikai. Jednak, ku zaskoczeniu użytkowników, usługa w przyszłości ma działać również na telewizorach, smartfonach i tabletach, a gry prezentowane za pośrednictwem tej technologii były imponująco płynne. Jak będzie to wyglądało w rzeczywistości dowiemy się już latem tego roku, gdyż właśnie wtedy Sony planuje włączyć Now w Stanach Zjednoczonych.


ODDAJCIE MI

MOJEGO

PADA! Dominik Kowol

„Teraz to ty jesteś kontrolerem” - muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz usłyszałem to hasło reklamowe, byłem nieco podekscytowany. Nigdy nie byłem fanem kontrolerów ruchu w ogóle (ani Nintendo ani żadnych innych), ale pozbycie się jakiegokolwiek kontrolera brzmiało przełomowo. Przez jakiś czas nawet do mnie przemawiała perspektywa skakania po pokoju jak potłuczony i krzyczenia zaklęć w kierunku telewizora; niestety wyglądało to o wiele gorzej niż sobie wyobrażałem. Zarówno Move w PlayStation jak i Kinect okazały się smutnym rozczarowaniem dla niemalże wszystkich (no może poza najmłodszymi). Dlaczego kurczowo trzymamy się naszych padów i myszek, a z tak wielką niechęcią podchodzimy do -chciałoby się rzec -zdrowszego dla naszego ciała sposobu grania? Zastanówmy się. Spójrzmy na gry wideo jak na filmy fabularne lub muzykę. Kluczem do dobrego odbioru takich mediów jest możliwość wczucia się w ich realia, w świat przedstawiony na ekranie czy odczucie określonych emocji, które twórca chciał nam przekazać. Grając w Call of Duty chcemy poczuć się jak na prawdziwym polu bitwy albo przynajmniej jak w kasowym filmie wojennym, gdy tak


naprawdę siedzimy na kanapie i tępo gapimy się w ekran. Nie robimy nic ekscytującego, a mimo to czujemy się zaangażowani. W tym momencie możemy wyciągnąć już pierwszy wniosek kontroler ruchu psuje immersję. Siedząc nieruchomo w zamkniętym pokoju, odcinamy się od świata zewnętrznego, bodźce docierające do naszego ciała są znikome, więc możemy bez oporów zatracić się w świecie gry i w pełni cieszyć się rozgrywką. Co daje nam Kinect, Wii czy Move? (Nintendo o dziwo zawsze jakoś dawało sobie radę, a chyba każdy ma kuzyna/kolegę, u którego w domu stoi zakurzone Wii). Zamiast porządnie się wczuwać, musimy uważać na meble, psa, innych domowników lub, co gorsza, drugiego gracza, który z naszej perspektywy wygląda komicznie. Nie wspominając już o niemożliwej (póki co) interakcji z obiektami w grze. Grając w Demon Souls można prawie poczuć siłę każdego zadawanego ciosu, bo ograniczamy się tylko do oglądania animacji, niestety gdybyśmy sami mieli symulować cięcie mieczem, nie używając niczego poza własnymi rękami, yhhh… cała magia znika, czyż nie? Wszystko to może wydaje się strasznie oczywiste, ale warto o takich rzeczach pamiętać, bo najwyraźniej twórcy gier sami nie wiedzą, co chcą

z tą technologią zrobić. Nie mam siły wymieniać wszystkich okropnych tytułów, które okazały się po prostu nic niewartą papką, jest to przecież zdecydowana większość. Ewidentnie minęliśmy się z przeznaczeniem tej zabawki. Próby wepchnięcia na siłę kontrolerów ruchu do Forz’y czy Killzone’a są i będą bezowocne. Widelec nie został stworzony do jedzenia nim rosołu, więc nie siorbmy z talerza jak świnie, tylko zróbmy z nim coś pożytecznego. Dance Central nie jest idealnym symulatorem tancerza, ale niezaprzeczalnie jest przyjemną rozrywką, która nie miałaby prawa bytu bez Kinecta. Jeśli umielibyśmy się skupić na czymś, co faktycznie mogłoby wykorzystać możliwości tych kontrolerów, na pewno z czasem zaczęłyby pojawiać się nowe marki, które przypadłyby do gustu większej grupie odbiorców. Jeśli jednak wydałeś ciężko zarobione pieniądze, nie załamuj się, jeszcze będzie z tego pożytek. Wystarczy spojrzeć na to, jakie nadzieje niesie nam Oculus Rift. Wirtualna rzeczywistość pierwszy raz nie jest tylko nieużyteczną zabawką na pięć minut, ale faktycznie ma potencjał na stworzenie nowego poziomu percepcji w grach wideo. Cierpliwie czekam na połączenie sił największych marek, żebyśmy wreszcie otrzymali grywalny i wygodny w użytkowaniu produkt, zarówno dla niedzielnych, jak i najbardziej hardcore’owych graczy.


WIECZNY SMARTPHONE Wojciech Mazur


Żyjemy w czasach, w których wciąż musimy zmieniać sprzęt elektroniczny na nowszy aby „był na czasie”, a szybkość jego działania nie doprowadzała nas do szewskiej pasji. Czy nie byłoby znacznie łatwiej, jeśli moglibyśmy wymienić w nim tylko część podzespołów? Dzięki tej możliwości ludzie od lat nadal używają PC. Nowy koncept, zwany Phoneblocks, zbiera to, co najlepsze w komputerze stacjonarnym, i aplikuje do mobilnego świata. Pomysł jakże świetny, a zarazem niesamowicie trudny do zrealizowania.

C

ała idea opiera się na tym, by do swego rodzaju „bazy”, czyli pewnych fundamentów naszej podręcznej maszynki, w której znajdują się dziesiątki małych dziurek, podłączyć wybrany hardware. Z pewnością są funkcje, z których nigdy nie korzystałeś w swoim telefonie, jak na przykład żyroskop, a być może trzymasz pliki w chmurze, dzięki czemu nie potrzebujesz karty pamięci. Lubisz robić zdjęcia? Również znajdzie się coś dla Ciebie, jak na przykład większa optyka. Wideo zaprezentowane przez pomysłodawców pokazuje, że telefon może być złożony z dowolnych części tak, aby był jak najbardziej spersonalizowany. Oglądając bloki, z których składa się ten koncepcyjny smartphone, mamy wrażenie, że wszystko jest proste i nie ma tam większej filozofii. Jednak największym problemem może się okazać oprogramowanie do takiego telefonu. Otóż nietrudno się domyślić, że niezwykle dużym wyzwaniem będzie napisanie systemu, który wykryje zainstalowane części i odpowiednio je „obsłuży”, a do tego będzie gotów do upgrade’u naszych podzespołów. Do tego dochodzi również problem zagospodarowania miejsca we wspomnianej wcześniej „bazie” telefonu. Dopóki telefon składa się z kwadratów i prostokątów nie zawsze będziemy mogli dopasować je tak, aby wszystko grało, nie rezygnując z wartościowych dla nas funkcji lub będziemy musieli wypełnić jakoś puste miejsce. Kolejnym ciekawym pomysłem jest Project Arazapowiedziany pod koniec 2013 roku telefon modułowy. Tym razem koncepcja wydaje się być znacznie bardziej dojrzała, a sam telefon dużo

lepiej przemyślany. Motorola, bo to właśnie ich inicjatywa, zapowiedziała, że już tej zimy, wypuszczona zostanie pierwsza wersja oprogramowania dla developerów. Cieszy również fakt, że zdecydowano się na oprogramowanie open-source, czyli takie, które może być dowolnie rozwijane, rozpowszechniane i zmieniane przez użytkowników. Co więcej, koszty takiego telefonu miałyby być relatywnie niskie, CEO Motoroli twierdzi, że byłaby to nawet jedna trzecia ceny nowego IPhone 5. Wspaniałe wizje, śmiało zaglądające w przyszłość, lecz pozostaje pytanie: ile ma to wspólnego z rzeczywistością? Pomysłodawcy wychodzą z propozycją komórki, którą możemy uaktualniać w czasach, gdy coraz większą część mobilnego rynku zajmują telefony jednoblokowe, czyli w dużej mierze bez możliwości wyjęcia baterii czy bez slotu na kartę MicroSD. Phoneblocks, będący obiecującą futurystyczną wizją, narobił już dużo szumu w sieci, między innymi dzięki stronie Thunderclap, na której projekt jest promowany, a jego pozytywny odbiór zaskoczył samych pomysłodawców. To samo tyczy się Projektu Ara, który wydaje się być nawet ciekawszy i bardziej przemyślany, a już na pewno lepiej zaprojektowany. Kwestią sporną pozostaje nadal trwałość i wygoda używania takiego urządzenia, a do tego pytanie, czy ludzie, którzy nie mają pojęcia o ich komputerach, mieliby pojęcie o tym, jak ulepszyć swój telefon? Mimo wszystko nic nie działa tak dobrze jak konkurencja i każda taka inicjatywa to okazja do rozwoju rynku urządzeń mobilnych, a przecież właśnie na to najbardziej liczymy.



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.