Numer 35 "Rity Baum"

Page 1

nr 35, wiosna 2015, kwartalnik, cena 12,50 PLN (w tym 5% VAT), ISSN 1429-852X

BOOK ART



SPIS BOOK ART PROZA WIERSZE FILOZOFIA SZTUKA LITERATURA

A.D-D./61-92/

MUZYKA TEATR SPOŁECZEŃSTWO SAS FOTO AUTORZY KOLOFON

40

2

Rafał Gawin, Zachód słońca w Kurwidołku

34

Ondřej Lipár, Lepiej nie odwiedzać smutnego mieszkania

34

Ondřej Lipár, /Piętro niżej/

105

Autorzy numeru Hyde Park

Poczta Rity

108

Jos Kessels, Wojciech Sokratejski swing. 53 Brzoska, 60 Gra paciorkowa. *** Instrukcja obsługi Marta Talacha, Jerzy Franczak, O możliwych 62 Znikanie. 71 regułach O Rancièrze i demokracji niemożliwej gry. Filozofia w praktyce Josa Kesselsa

J.G.+

Rafał Gawin, Bałwan! Cztery 39 kulki proszę Rafał 39 Gawin, Wwiercę

Grażyna Borowik, Po drugiej stronie książki

P.M./33-60/+

Spis treści

J.Z./2-32/+

1

Ondřej Lipár, /Instrukcja obsługi/

32

Joanna Roś, Minoux przy drzwiach zamknietych

53 Radosław Nowakowski, Włosy

30

Marta Marciniak, Dym nad Jadźwigową

82

88

Ray Grant, Typowy dialog hiszpański

Kostia Grek, Dość być provincją

Rafał Gawin, Z czadem, z pyłem Zuzanna Art Books Sokołowska, u Grohmana, Książka, Z Jadwigą Tryzno 10 ciało i tekst rozmawia Marcin Czerwiński

Rafał Gawin, Mały donos

6

93

40

101

20

40

16

75

Wojciech Brzoska, shukatsu

Fotografie do numeru

35

Łukasz Mańczyk, Kuchnia tłumaczki Wojciech Brzoska, niepotrzebne

77

53

Sas, Poczta poetycka

Sławek Rzewuski, Freedom Po raz pierwszy miałem Theatre. poczucie mocy, Generowanie kulturowego 26 Z Cezarym Miżejewskim rozmawia Ewa Miszczuk oporu Wojciech Brzoska, Brzoska, 41 /simone de 52 Wojciech stara historia beauvoir/ Mirosław Spychalski, 54 Plastic People Łukasz Rudziński, Obecni nieobecni of the Universe i wesołe getto 1


Po drugiej stronie ksiÄ…Ĺźki


Po drugiej stronie lustra Alicja odwiedziła wiele magicznych miejsc, spotkała niezwykłe postaci, doświadczyła wyimagino- nośnik wiedzy, myśli, świadek przemian cywilizacyjnych i kulwanych przygód wykreowanych wyobraźnią zgodnie z logiką turowych podlega zmianom jak wszystko dookoła, ewoluuje sennego marzenia. Po drugiej stronie książki bywa podobnie. od unikatowego dzieła sztuki do taniego przedmiotu masowej Historia pisma, rozmaite formy i sposoby utrwalania języ- produkcji. Percepcja książki wiąże się z przyzwyczajeniami odka są bogatym źródłem inspiracji dla artystów, pisarzy, myśli- biorczymi ukształtowanymi przez istniejące technologie inforcieli. Cztery tysiące lat p.n.e. Sumerowie posługiwali się szcze- matyczne. Jednak tęsknota za niepowtarzalnym i wyjątkowym gólnym sposobem „zapisu”. Gliniane tabliczki, kulki, kostki, egzemplarzem doprowadziła do pojawienia się nowej formy walce, krążki z wyrytymi kreskami, krzyżykami, nakłucia- wypowiedzi – książki artystycznej. mi były nośnikami konkretnych, praktycznych informacji. W latach dwudziestych XX wieku spora grupa artystów wyTe „listy” przesyłane w glinianych kopertach wyprzedzały o sto chodzących z tradycji awangardowych znalazła w książce znalat egipskie hieroglify uważane za pierwsze na świecie pis- komity bodziec do twórczych poszukiwań. W manifeście futumo obrazkowe. Podobne listy mogą być przesyłane i dzi- rystów z 1920 roku autorstwa Sterna i Wata czytamy: główne siaj. Znaki, które podziwiamy za ich plastyczno-przestrzenną wartości książki – to format i druk jej, po nich dopiero – treść, różnorodność, za zdumiewadlatego poeta powinien być zarazem zecerem i introligającą wariantowość graficztorem swej książki, powinien sam ją wszędzie krzyczeć, nie nych kształtów i bogactwo materiałów, na których miejscach na Ziemi, sy-deklamować. do rozpowszechnienia użyć gramofonu i kina, i z których zostały wykonastem znaków pozwalagazety. gramofony rozjeżdżające. płótno ekranu lub ściana ne, pobudzają wyobraźnię ukazywać świat w mi-jako karta zbiorowo odczytywanej książki. gazety. swym tajemniczym piękniaturze. Cudownym Poezja konkretna, która pojawiła się jako nowy kierunek nem. Lingwiści rozróżniają wynalazkiem człowie-w sztuce w latach 50. XX wieku, zaktywizowała wyobraźnię arokoło trzech tysięcy odrębka okazał się alfabet,tystów, dla których, na fali międzynarodowej kontestacji tranych języków, jednak w zadzięki któremu może-dycyjnego rynku sztuki i oficjalnych, komercyjnych instytucji, pisie jest ich zaledwie okomy opowiadać o świe-książka artystyczna stała się niezwykle atrakcyjnym nośniło stu i co ciekawe, narody cie za pomocą mniejkiem idei i komunikacji. W poezji konkretnej kompozycja ukłaz większym uporem bronią niż trzydziestu znaków.dów literniczych, znaków typograficznych, znaków przestankoswej mowy niż graficznych Pojawienie się książkiwych nie musi podlegać żadnym związkom semantycznym czy sposobów jej utrwalania. pozwoliło na dokumenPismo uważane za dar botowanie dziejów ludzgów rodziło się w różnych kości. Ten niezwykły syntaktycznym. Stanisław Dróżdż, jeden z najwybitniejszych polskich poetów-konkretystów, tak definiował kierunek: W poezji konkretnej forma jest zdeterminowana treścią, a treść formą. Poezja tradycyjna opisuje obraz. Poezja konkretna pisze obrazem. Twórczość Stanisława Dróżdża jest przykładem mariażu poezji konkretnej i sztuki książki. Praca między, prezentowana w Zamku Ujazdowskim w 1992 roku, to skomplikowana, wpisana w przestrzeń księga-instalacja, której tworzywem jest język aktywizujący się w obecności człowieka. Inna spektakularna praca, Alea Iacta Est, którą artysta reprezentował Polskę na Biennale w Wenecji, to złożona z około 250 tysięcy kości do gry kompozycja przedstawiająca wszystkie możliwe kombinacje sześciu kostek. Oszczędne i lapidarne prace Dróżdża, oparte na biało-czarnych graficznych znakach pisma i grach językowych, zaskakują bogactwem treści, możliwościami skojarzeniowymi, logiką i intelektualnym przesłaniem. W latach 60. artyści bojkotujący muzea i galerie zaczęli dzielić się swą sztuką z innymi artystami za pośrednictwem łączności pocztowej. Ojcem chrzestnym międzynarodowego ruchu sztuki poczty (mail art) był nowojorczyk Ray Johnson, wokół którego skupiali się artyści Fluxusu i konceptualiści, a z czasem także inni twórcy. Członkowie Fluxusu z Georgem Maciunasem na czele wykazywali się szczególną pomysłowością form wydawniczych. Tworzyli przestrzenne, wielowymiarowe książki-obiekty, mające niewiele wspólnego z tradycyjnymi nośnikami tekstu. W tym samym czasie w Polsce malarz Zbigniew Makowski jako jeden z pierwszych zaczął tworzyć książki artystyczzob. ilustracje na stronie 93 ne, które podobnie jak jego malarstwo pełne były tajemniczych znaków, symboli, szyfrów, ezoterycznych treści, literackich cytatów pisanych w językach oryginału, a także własnych wierszy, autobiograficznych tekstów, refleksji na temat sztuki. Książki te przypominały inkunabuły i rękopisy. W kolejnych latach Makowski realizuje prace kaligraficzne, przypominające ilustracje do traktatów kabalistycznych skomponowane z cyfr, magicznych kodów, figur geometrycznych, inspirowane

Grażyna Borowik

3


różnymi kulturami, epokami, mitologiami. Rozwój tendencji neoawangardowych, fascynacja nowoczesnymi mediami, zainteresowanie sztuką konceptualną, ulotną, efemeryczną, nowymi formami komunikacji spowodowały ożywienie artystyczne na przełomie lat 60. i 70. W roku 1972 Jarosław Kozłowski do swej książki artystycznej wprowadził tekst Kanta zredukowany do interpunkcji, w latach 90. wykonywał różne zabiegi na książkach – „więził je” na półkach, sklejał stronice i okładki, dokładnie zamalowywał teksty. Papierowa księga etc/16p Andrzeja Dłużniewskiego z roku 1978, oprawiona w twardą okładkę, została zarysowana przez autora abstrakcyjnymi wykresami powstałymi z połączeń szesnastu punktów, które tworzą rodzaj geometrycznego „pisma”. Rygory matematycznego zapisu nie podlegają bezwzględnej dyscyplinie, opierają się na improwizacji pozbawionej ideologii. Podobnie dzieje się na kartach cyklu Literatura piękna, zapisanych tuszem na papierze w formacie 107 x 75 cm. Ciągi znaków i słów, na pozór mechaniczne, w rzeczywistości noszą ślady ułomnego gestu ręki. Książka artystyczna – nowy obszar plastycznej wypowiedzi – stała się uznaną, autonomiczną formą ekspresji. Różnorodność jej form wydaje się nieskończona, jak nieskończone są możliwości twórczej wyobraźni. Precyzyjne zdefiniowanie tego zjawiska przysparza trudności ze względu na rozpiętość stosowanych środków a r t y s t yc z n e g o wyrazu, różnorodność używanych technik i materiałów: gliny, papirusu, woskowych tabliczek, jedwabiu, pergaminu, papieru, a także kamienia, kości, drewna, metalu, szkła, kory drewna, skóry, piasku, tkanin, plastiku, fotografii, ekranu, komputera – niemal wszystkiego, co służyło pisarzowi przez tysiące lat, jak i tego, co może odkryć dla siebie dzisiaj współczesny twórca. Z tego też powodu książka artystyczna może mieć charakter graficzny, malarski czy rzeźbiarski, a dodatkowo może być wmieszana w nowe media. Możemy wydzielić grupy realizacji, które w mniejszym bądź większym stopniu zbliżają się czy też oddalają od książki tradycyjnej. Tak więc istnieją książki robione i pisane przez artystów, ale zachowujące formę klasycznego druku, książki-dzieła sztuki, nawiązujące do formy książki, ale będące realizacjami niezależnymi, i książki-obiekty luźno nawiązujące do idei Księgi. Zasadnicza różnica dzieląca wydawnictwa awangardowe od książki artystycznej polega na tym, że o ile te pierwsze pozostają w jakimś związku z literaturą, najczęściej z poezją, i są środkiem upowszechnienia dzieła, to książka artystyczna, robiona zazwyczaj przez jednego autora, jest dziełem niezależnym, samoistnym, powstałym ze względów czysto artystycznych. Twórca takiej książki przestaje pełnić rolę projektanta – plastyka wykonującego usługę. Litery, słowa, fragmenty tekstu, o ile w ogóle pojawiają się w książce artystycznej, podporządkowane są zazwyczaj obrazowi, są elementami

niezależnymi, nie zachowują ciągłości semantycznej, mogą znaczyć lub być wyzwolone od znaczeń, zatarte, niewyraźne, bez końca i początku, stylizowane, przekształcane, zmiksowane; jak pisze Alina Kalczyńska w Sztuce książki (1997), książka artystyczna nie jest już książką, ale nie jest jeszcze czymś innym. W swej strukturze jest realizacją złożoną o charakterze hybrydycznym, intermedialnym. Jest zazwyczaj obiektem przestrzennym, działa kolorem, formą, fakturą, wewnętrzną konstrukcją. Jej prawzorem jest „Księga”, archetyp, do którego się odwołujemy, a który każdy artysta rozumie inaczej i którego obraz próbuje zmaterializować. Efektem tych działań i eksperymentów są wypowiedzi uwzględniające formę, materię, światło, dźwięk, płaszczyznę i przestrzeń. Odbiorca książki zmuszony zostaje do porzucenia schematów myślenia, sprowokowany do zmiany sposobu odbioru dzieła. To nie treści literackie, zapis tekstowy czy język decydują o utworze. Artysta, wydobywając i eksponując określone właściwości i cechy książki, dąży do zachowania spójności wizualnej dzieła. Wieloznacznością przekazu prowokuje widza do wydobywania sensów, do interpretacji. Książka artystyczna rzadko bywa wydawana masowo. Kalczyńska, wykształcona w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, poślubiwszy mediolańskiego

wydawcę małych serii bibliofilskich, może swobodnie realizować swoje wizje artystyczne. Oprócz książek autorskich artystka wykonuje ilustracje, okładki i całe opracowania typograficzne do wydań niskonakładowych bądź unikatowych. Książki zdobi oryginalnymi, numerowanymi i sygnowanymi barwnymi drzeworytami, linorytami, rysunkami. Ze szczególną dbałością dobiera gatunki papieru i formy okładek. W roku 1997 w nakładzie dwudziestu egzemplarzy wydała Otranto, książkę zdobioną barwnymi linorytami, których tematem są poszczególne litery: o, t, r, a, n, t, o. Diario di Otranto I wykonała Kalczyńska w jednym egzemplarzu przy użyciu tuszu, akwareli, kredek, oprawiając całość w zieloną skórę i w futerał pokryty papierem marmurkowym. Piotr Rypson, autor publikacji pt. Książki i strony (2000), wskazuje na podział, jaki ustalił się w latach 70. wśród książek artystycznych. I tak wymienia książki konceptualne i minimalistyczne, książki znaków i notacji oraz książki o książce. Interesujące książki artystyczne tworzy Joanna Adamczewska. Jej potężna Biblia z 1984 roku zapisana została jednym cytatem z Ewangelii św. Jana: Na początku było słowo. Kolejne kopie zdania zniekształcają zapis, który w swej ostatecznej wersji staje się abstrakcyjnym śladem. Artystka wykorzystuje wielorakie właściwości papieru, który jest głównym tworzywem jej twórczości. W roku 1990 w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie Adamczewska 4


zaprezentowała Polish Alphabet, projekt złożony z 35 książek poświęconych poszczególnym literom, z których każda, w kolejnych fazach przedstawień, podlega płynnej, systematycznej deformacji. W twórczości Ewy Zarzyckiej, spadkobierczyni konceptualizmu, język i pismo są stale obecne, określają podmiotowość artystki, rejestrują rzeczywistość. Język jest dla niej podstawowym medium artystycznym, zarówno w performansach mówionych, akcjach artystycznych, rysunkach pisanych, jak i w dziesiątkach Zeszytów tożsamości, zapisanych ręcznie relacjach, refleksjach, komentarzach. Sztuka słowa ma swój ciąg dalszy oparty o nowe nośniki przekazu. Książki Roberta Szczerbowskiego zrywają z tradycyjną narracją, z linearnością tekstu, dopuszczają wszelką dowolność odczytu, ich zaburzona konstrukcja zaprzecza obowiązującym standardom wydawniczym. Autor próbuje wyrwać słowo z kontekstu, zanalizować je pod kątem znaczenia, dźwięku i formy graficznej. Szczerbowski chętnie sięga po media cyfrowe, doprowadzając do zaniku słów, zamienianych na znaki kodu. Zafascynowanie pismem, drukiem, tajemnymi księgami widzimy w twórczości Andrzeja Szewczyka, artysty związanego przez ponad dwadzieścia lat z Galerią Foksal. Swoją twórczość konsekwentnie łączył z pisaniem, z ideą Księgi, z Biblioteką. Komponował obrazy z kolorowych

ołówków, z ołowiu zatapianego w drewnie stworzył cykle inspirowane listami Franza Kafki do narzeczonej Felicji Bauer, uważając, że ołów jest metalem, by wypisywać nim nagrobki. W podobny sposób tworzył Diariusze. Pokrywając ołowianymi stemplami 21 dębowych tablic, zrealizował instalację Biblioteka-bazylika. Dziełem Szewczyka są manuskrypty – Manuskrypt alchemiczny (1981–1983), Ontografia (1992), w których nakładał na zadrukowane stronice czarne plamy z obrysem. Z roku 1994 pochodzi Słownik, książka zatopiona w ołowiu i wosku. Od połowy lat 80. autorskie książki artystyczne tworzy Anna Maria Bauer, odwołując się do tajemnych znaków i symboli. Zbigniew Sałaj, uczestnik wystaw Sztuki Książki, autor rzeźb-obiektów nawiązujących do idei książki, tworzy swoje formy przestrzenne z ryz zadrukowanego papieru, które wycina i modeluje w proste bryły przypominające pnie drzew (Polano, Biblioteka indyferentna) czy też kamienie (Język, AcoLife) albo zwoje (In transitu). Zarówno obiekty statyczne, jak i mobilne nacechowane są w twórczości artysty strukturą języka, graficznością alfabetu, aranżowane w przestrzeni, odwołują się do książki jako struktury bądź metafory. (...) Książce artystycznej towarzyszy idea biblioteki. Spektakularne dzieła – książki i biblioteki obecne są w twórczości Anselma Kiefera, niemieckiego malarza, rzeźbiarza i instalatora. Jego realizacje

książek datowane od 1969 zawierają zbiory ołowianych ksiąg zapełniających stalowe półki. Te wyglądające jak spalone księgozbiory obiekty symbolizują mroczną historię niemieckiej kultury. Artysta w swej twórczości chętnie posługuje się prostymi materiałami, jak słoma, popiół, glina, ołów, suche rośliny. Motyw biblioteki obecny jest u wielu polskich twórców, m.in. Jarosława Kozłowskiego (Biblioteka, 1995). Kolosalna biblioteka utworzona z 10 tysięcy tomów ustawionych na bibliotecznych regałach, dzieło brytyjsko-nigeryjskiego artysty Yinka Shonibare zrealizowane podczas festiwalu sztuki wizualnej w Brighton, miała zwrócić uwagę publiczności na wpływ imigrantów na brytyjską kulturę. Część książek oprawnych w batikowe tkaniny z motywami afrykańskimi miała wypisane na grzbietach nazwiska znanych brytyjskich imigrantów. Sztuka książki obecna była na ostatnim Biennale w Wenecji. Japoński artysta Shinro Ohtake wypełnił niemal całą salę niezliczoną ilością swoich książek artystycznych stworzonych w technice kolażu tworzonego z materiałów znalezionych, śmietnikowych, gazet, zdjęć, rozmaitych druków. Zainteresowanie sztuką książki w Polsce, zarówno wśród artystów, jak i publiczności, nie ma zbyt długiej tradycji. Ożywienie następuje w latach 90. XX wieku. Dla wielu twórców praca z tekstem, z graficzną formą litery, sięganie do pierwotnych form wyrazu stały się istotny dopełnieniem wypowiedzi arty...stycznej. Rozwo...jowi zjawiska sprzyjają organizowane od 1994 roku konkursy, cykliczne wystawy Polskiej Sztuki Książki, Międzynarodowe Festiwale Sztuki Książki, tworzone „zbiory specjalne” w Bibliotece Narodowej w Warszawie i innych dużych bibliotekach, zakupy do muzeów i galerii, włączenie sztuki książki do obiegu międzynarodowego. Pierwszą zagraniczną prezentacją 150 prac z kolekcji Polska książka artystyczna z przełomu XX i XXI wieku była wystawa zorganizowana w 2011 r. w Galerii Musashino University of Art w Tokio. W 1990 roku fundacja Correspondance des Arts, założona przez Janusza Tryznę, powołała Muzeum Książki Artystycznej z siedzibą w Łodzi. Zadaniem placówki jest m.in. wspieranie działalności związanej z książką artystyczną, gromadzenie kolekcji. Książkę artystyczną na krajowy rynek wprowadziło Wydawnictwo Correspondance des Arts Jadwigi i Janusza Tryznów oraz Wydawnictwo Artystyczne Urszula Kurtiak i Edward Ley z Koszalina, które w 2000 roku zorganizowało na Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie pokazy polskiej książki artystycznej. W czasach kiedy przyszłość książki wydaje się zagrożona rewolucyjnymi zmianami w technice komunikacji, kiedy formy papierowe zastępowane są elektronicznymi nośnikami informacji, książka, która nosi ślady rąk artysty, która nie jest efektem wielonakładowej produkcji, wciąż pozostaje w obszarze zainteresowań twórców podejmujących próby nadania jej wartości niepowtarzalnego dzieła sztuki. 5


Książka, ciało i tekst / Zuzanna Sokołowska

Książka artystyczna jest zaprzeczeniem masowej reprodukcji, poszukiwaniem nowych rozwiązań formalnych oraz potwierdzeniem utrwalanej przez wieki relacji oko-mózg-ręka

Kiedy trzymamy w ręku książkę, zostaje uruchomiony szereg doznań zmysłowych. Pierwszym wrażeniem, jakie się pojawia, jest uczucie ciężkości w dłoniach. Opuszki palców badają strukturę publikacji, gładząc twardą, gładką lub szorstką i miękką okładkę. Po chwili, w rytm przewracanych kartek, pojawia się obezwładniający zapach nowości, drukarskiej farby lub nadmiernego wyeksploatowania woluminu, który natrętnie drażni receptory węchowe podczas wdychania powietrza, przenoszącego do komórek molekuły książkowej woni. Bez wątpienia gest czytania jest odruchem zawłaszczającym, pochłaniającym, którego pozostałości, takie jak odciski palców, zapach dłoni i otaczającej przestrzeni zostają zakonserwowane na kartkach książki. Wbrew pozorom, określenie statusu ontologicznego woluminu nie jest prostym zadaniem. Jak trafnie zauważa Andrzej Dróżdż, książki dostarczają wiedzy o świecie, ale jednocześnie pilnie strzegą wiedzy o sobie1. Powodem tego zjawiska są transcendowane w książkę treści psychiczne, które powodują, że zostaje ona wyniesiona ponad stan zwykłych rzeczy2 – konstatuje badacz. Tymczasem Michel Foucault definiuje ją jako twór wielowymiarowy – językowy, przestrzenny i kompozycyjny. Nawet jeśli rozumie się ją jako zespół powiązań – nie może być identyczna na tych wszystkich poziomach. Książka daremnie usiłuje jawić się jako przedmiot, który mamy pod ręką, daremnie krzepnie w ów mały prostopadłościan, który ją w sobie zamyka. Jej jedność jest zmienna i relatywna: gdyby poddać ją badaniu, przestaje być oczywista – nie wskazuje na siebie samą, albowiem może powstać ze złożonego pola dyskursu – stwierdził francuski myśliciel. Innymi słowy, czytanie jest formą pobudzenia energetycznego na różnych poziomach, zarówno świadomości, jak i kultury. Skoro zatem książka staje się treściową formą ludzkiej egzystencji, czym staje się okładka, która ma przykuwać wzrok przyszłego czytelnika? Andrzej Dróżdż traktuje ją jako rodzaj symbolicznej maski dla treści, ponieważ książka jest również maską autora i czytelnika, upiększającym lub wyjaśniającym elementem, wywołującym dezorientację otoczenia3. Otwarcie książki i jej zamknięcie oraz czytanie i przerwanie czytania przypomina założenie i ściągnięcie maski. Książka otwarta i czytana jest jak założenie maski (...). Książka zamknięta i odłożona na półkę oznacza, że człowiek konfrontuje się bezpośrednio ze światem pospolitym, rządzonym przez przypadek. Zakładanie maski i czytanie książki podlegają zasadom gry4 – podkreśla Dróżdż. Gest czytania to zatem naturalny odruch adaptacji do otaczającego świata, stający się symptomem i symbolem otaczającej rzeczywistości, przechodzeniem pomiędzy tym, co realne, a wyobrażone. Jeszcze więcej problemów definicyjnych nastręczają te publikacje, które pretendują do miana dzieła sztuki. Czym tak naprawdę stają się one w świecie zdominowanym przez elektroniczne media, skutecznie wypierające papier jako nośnik informacji? Obiektem wzrokowej kontemplacji? Popisem kreatywności i wyobraźni? Czy rzeczywiście prawdziwymi dziełami sztuki z prawdziwego zdarzenia? Clive Phillipot, bibliotekarz nowojorskiego Museum of Modern Art, w ten oto sposób definiuje ten rodzaj woluminu: Termin książka artystyczna został użyty, by opisać unikatowe książki i przedmioty książkowe. Książki te przedstawiają wartości bardziej malarskie lub rzeźbiarskie niż te, które powiela się w masowych nakładach. (...) Często składają się z cyklu obrazów lub kolaży oprawionych w jeden tom; nierzadko są pokaźnymi przedmiotami zrobionymi z jednego tworzywa lub ich rozmaitości. O książkach powielanych (o nakładzie większym niż jeden egzemplarz) można powiedzieć, że zbliżają się do tradycji graficznych i fotograficznych, z tym jednak, że odgrywa w nich istotniejszą rolę stosunek artysty do samego procesu powielania5. Innymi słowy, książka artystyczna staje się zaprzeczeniem masowej reprodukcji, poszukiwaniem nowych rozwiązań formalnych, a także potwierdzeniem utrwalonej przez wiele wieków relacji oko-mózg-ręka, która jest najbardziej naturalna w procesie czytania6 oraz cielesnego doświadczania przedmiotu – jego dotyku, oglądania wąchania, zawłaszczania. Tymczasem elektroniczne media, oprócz wzrokowej reakcji, pozbawiają badawczego, cielesnego kontaktu, którego można bezpośrednio doświadczyć jedynie poprzez czytanie książki. 1 2 3 4 5 6

A. Dróżdż, Książka w świecie utopii, Kraków 2006, s. 15. Cyt. za A. Dróżdż, dz. cyt., s. 24. Tamże, s. 41. Tamże, s. 41. http://aspwroclaw.blox.pl/2013/05/Czym-jest-aktualnie-ksiazka-artystyczna.html Tamże.

6


Książka jako ciało Roland Barthes w swojej książce Przyjemność tekstu opisuje strategię doświadczania niczym nieskrępowanej, ekstatycznej euforii podczas powolnego, leniwego czytania. Barthes konstruuje portret dwóch rodzajów czytelników – czytelników przyjemności i rozkoszy. Można zauważyć, że pojęcia, którymi operuje myśliciel, są tożsame z cielesnością. Nie inaczej dzieje się przypadku realizacji artysty Briana Dettmera, który w swoich działaniach łączy ciało i tekst. Z książek tworzy abstrakcyjne rzeźby, które swoją formą przypominają brutalną sekcję zwłok. Artysta odnosi się do książek, które pieczołowicie wyszukuje na pchlich targach i antykwariatach, jak do żywej tkanki, którą trzeba zbadać, spenetrować. Z powycinanych kartek tworzy ludzki szkielet, rozcina wnętrze książki, by przeprowadzić prywatną wiwisekcję, a potem tworzy własne, autorskie projekty, w tym podręcznik do chirurgii, w którym obrazki stanowią ruchome, papierowe mięśnie, mózg czy twarzoczaszkę. Dettmer unika łatwych wizualnych rozwiązań. Swoimi działaniami próbuje nadać książkom, a raczej w tym kontekście oryginalnym, artystycznym działaniom, wymiar autentycznej fizyczności, którą można poczuć pod opuszkami palców, doświadczając zmysłowej, wręcz dzikiej przyjemności. Działania Dettmera mniej lub bardziej bezpośrednio odwołują się do antropologii, a dokładniej tatuażu, jednej z pierwotnych form pisma jako przykładu żywej, mięsnej księgi, żywego tekstu i obrazu. Jego książkowe rzeźby bez wątpienia zachwycają precyzją wykonania i kunsztem, są niemal frywolne w swojej bezpośredniości, która obezwładnia. W podobnym zmysłowym tonie utrzymane są realizacje holenderskiej artystki Annemarieke Kloosterhof. W pracy The Smell of Literature znienacka wyłaniają się z książki kwiaty, stając się symboliczną egzemplifikacją zapachu tekstu. Kloosterhof swoją pieczołowicie wykonaną, papierową instalacją przypomina, że zmysł powonienia jest zmysłem uczucia. Jan Jakub Rousseau twierdził, że zdolność do odczuwania zapachów jest zmysłem wyobraźni i lubieżności, który bardziej niż słuch potrafi wstrząsnąć życiem duchowym człowieka7. Kloosterhof w swoich działaniach odwołuje się do potencjału książki jako nośnika wartości, który wpływa na percepcję. W swoich kolejnych, niesłychanie delikatnych realizacjach artystka tworzy drzewa, które wyrastają wprost ze środka książek, tworząc miniaturowy teatr cieni albo wycina skomplikowany mechanizm zegarka, nawiązując bezpośrednio do wydawanego przez Karola Dickensa periodyku literackiego „Master Humphrey’s Clock”, na który składał się szereg opowiadań tego wybitnego pisarza. Kloosterhof bawi się kulturowymi konwencjami, tworząc prywatne definicje książki. Jej szalenie 7

Cyt. za A. Hurton, Erotyka perfum, czyli tajemnice pięknych zapachów, Kraków 1994, s. 18.

7


zmysłowe prace zyskują status totalnej odrębności i żywotności. Książki, rzeczywiście, w niczym nie są rzeczami martwymi, ale zawierają w sobie potencjał życia, który czyni je na tyle aktywnymi, ile jest w nich ducha, którego są potomstwem; co więcej, one przechowują jak w jakiejś fiolce najczystszą siłę i esencję tego żyjącego intelektu, który je stwarza – trafnie zauważył John Milton8. Dla Kloosterhof książki stają się symbolicznym homunculusem, materialnym, przedmiotowym wcieleniem ludzkiej świadomości, której istotę kształtuje język oraz tekst. Książkowe obrazy Mike Stilkey nie czyta. Daleki od cielesnych skojarzeń, artysta po prostu obserwuje obwoluty i grzbiety starych książek, próbując z nich tworzyć obrazy, które składają się na wielkoformatowe instalacje. Z bardzo dobrym skutkiem. Z prawdziwie amerykańskim rozmachem Stilkey obsesyjnie układa i formuje z książek imitację gigantycznego płótna, na którą przelewa ekspresyjne skojarzenia, nawiązujące najczęściej do postaci i filmów wykreowanych przez Tima Burtona. Artysta wyjaławia książki z ich archetypicznego znaczenia, nie zwracając kompletnie uwagi na tekst, tylko na kształt. Nie pochłaniają go światy wyobrażone. Stilkey jest twardym egzystencjalistą, który kpi ze wzrokowych przyzwyczajeń malując na grzbietach książek rekiny, koty, psy i wizerunki kobiet nonszalancko odpalających papierosa. Nie inaczej dzieje się w przypadku kolejnego specjalisty od przekształcania książek w artystyczne formy, Guya Laramée. W przeciwieństwie do Stilkeya, Laramée tworzy mikroświaty, których budulcem są stare książki, słowniki i encyklopedie. Artysta, inspirując się biblijnymi źródłami, składa hołd naturze, kreując z woluminów zielone, soczyste wzniesienia, lodowce, koryta rzek i pierwotne miejsca kultu, wycinając pieczołowicie we wnętrzu książki kształty i otwory, przez które przenika światło, przenosząc wzrok widza w zupełnie inny świat. Jego przestrzenne realizacje to przykład wizualnego geniuszu. Idealnie wypreparowane i przycięte, przygotowane do wzrokowej kontemplacji książki, to niezwykłe realistyczne rzeźby, które pozbawione są jednoznacznego, ontologicznego statusu. Z jednej strony dalej zachowują swoją pierwotną formę woluminu, z drugiej stają się zupełnie osobnymi, estetycznymi obiektami. Artysta z laboratoryjną wręcz dokładnością oddaje kształt górskich krajobrazów, który wyłania się z precyzyjnie przyciętych stron encyklopedii, odzwierciedlając na nich z chirurgiczną precyzją soczystość trawy i drzew, wartki nurt potoku i topniejącego śniegu na szczycie lodowca. Tymczasem Cara Barer zamienia książki w kwietne i zwierzęce instalacje – każda ze stron woluminu, który dostanie się w jej ręce, ulega szybkim przekształceniom w formę motyla, owada lub właśnie rozkwitającego kwiatu lub krzewu. Artystka pieczołowicie moczyła kartki książek w kolorowych, wodnych roztworach, by jak najdokładniej oddać kolorystykę interesujących ją fragmentów rzeczywistości. Jej gotowe instalacje najczęściej można zobaczyć na fotografiach, które dokumentują pomysłowość artystki. Dla Barer ten rodzaj działań jest sposobem na artystyczną utylizację książek, które nie są jej już potrzebne, a których też, z drugiej strony, nie chciała się pozbywać. Stały się one dla niej źródłem ponownej inspiracji, ponownego odczytania, które przekształciła w obiekty estetycznej adoracji. Do czytania czy patrzenia? Artyści igrający z i tak już utrudnioną, jednoznaczną definicją książki stawiają jednocześnie pytania o to, czym jest tekst i czym jest publikacja. Okazuje się, że nie tworzą one zwartej jedności. Jak zauważa Ulisses Carion, książka to pewna konstrukcja przestrzeni. Każda z nich jest postrzegana w innej chwili – książka jest także sekwencją chwil. Książka nie jest pojemnikiem słów, nie jest workiem słów ani też nośnikiem słów. Pisarz, przeciwnie niż się uważa, nie pisze książek. Pisarz pisze teksty. Tekst literacki (proza) zawarty w książce ignoruje fakt istnienia książki jako pewnej autonomicznej sekwencji czasoprzestrzennej”9– twierdzi Carion. Artyści, wyjaławiając woluminy z treści, nadają im status autonomicznego, konceptualnego bytu, stanowiącego wizualny eksperyment, który uczy czytać, a nie tylko patrzeć na obrazy. zob. ilustracje na stronie 93 8 A. Dróżdż, dz. cyt., s. 48. 9 Tamże.

8



Umawiamy się w siedzibie muzeum na Księżym Młynie, dobre dwadzieścia minut piechotą ze śródmieścia Łodzi. W małym parku stoi zaniedbany dom, na oko z końca XIX wieku. Parczek otacza siatka druciana. Podchodzę pod zamkniętą łańcuchem bramę, wychodzi po mnie gospodyni wraz ze swoim psem. Zaprasza do środka. Gdy staję wewnątrz klatki schodowej, przecieram oczy ze zdumienia. To przepiękne, dobrze zachowane wnętrze z epoki. Po wejściu do sali muzealnej jestem jeszcze bardziej zachwycony – boazeria licząca prawie sto lat! Takie cacka skrywa Muzeum Książki Artystycznej – oczywiście poza samą kolekcją polskiej książki artystycznej. Marcin Czerwiński: Wszystko zaczęło się od współpracy pani i pani męża Janusza Tryzny, grafika z wykształcenia, ze Zdzisławem Jaskułą, legendarną już chyba dzisiaj postacią łódzkiego środowiska literackiego... Jadwiga Tryzno: Zdzisława Jaskułę i jego żonę Sławę Lisiecką poznaliśmy w 1980 roku – jesienią na imieninach u naszej sąsiadki. Często się wtedy spotykaliśmy przy stole, ubogim w jadło, ale bogatym w pomysły i dyskusje. Na jednym z nich padła idea „wydania” (wszyscy coś wtedy wydawali) kalendarza, w którym do każdego miesiąca zostanie wybrany odpowiedni patriotyczny


Obecnie największe szanse rozwoju mają tzw. just books, oparte o konceptualne, liberackie lub podobne idee artystyczne, możliwe do zrealizowania w oparciu o fotografię, komputer, drukarkę, Internet oraz nowe technologie Z Jadwigą Tryzno, współzałożycielką jedynego w Polsce muzeum książki artystycznej, rozmawia Marcin Czerwiński

wiersz, a do niego zrobiona zostanie równie bojowa grafika. Zdzisław podjął się wtedy wyboru wierszy, a obecni na spotkaniu trzej artyści – wykonania grafik. Ktoś rzucił tytuł Rok Polski i zdecydowano, że kalendarz ten będzie miał 13 miesięcy. Robota trwała kilka miesięcy i wiosną 1981 Rok Polski był gotowy w nakładzie 53 egzemplarzy. Tekst wierszy był wytrawiony na płytach cynkowych i odbity na prasie wałowej, tak samo jak grafiki – o składzie czcionkowym nie było wtedy co marzyć, bo oficjalnie nie było to możliwe (cenzura), a podziemnie były ważniejsze rzeczy do drukowania niż „sztuka”. Wybór wierszy zrobiony przez Zdzisława był niezwykle trafny, mogłam się o tym przekonać podczas strajku studenckiego w 1981 – na ścianach sal uczelni studenci wieszali kartki z ręcznie przepisywanymi wierszami, tymi samymi, które znalazły się w Roku Polskim. Podobno spotkaliście się wtedy z Czesławem Miłoszem? Zdzisław zarządził wycieczkę do Łomży na spotkanie z Miłoszem, który po raz pierwszy od czasu emigracji, po uzyskaniu Nobla, mógł spotkać się w kraju ze środowiskiem literackim. Wtedy Zdzisław podczas śniadania uzyskał dla nas 17 autografów Miłosza pod wierszem Który skrzywdziłeś, a potem poznał nas z przybyłą do Łomży elitą poetycką, która zobaczywszy błogosławieństwo mistrza na naszym dziele, zapragnęła z nami współpracować. Dzięki temu w czasie stanu wojennego mieliśmy co wydawać w nakładzie 100 egz. na prawach rękopisu (ta ilość i formuła chroniły nas podczas milicyjnego śledztwa). Powstały kolejne książki poetyckie z wierszami Zdzisława Jaskuły, Artura Międzyrzeckiego, Anny Kamieńskiej, Ryszarda Krynickiego oraz krótkie opowiadania Thomasa Bernharda w przekładzie


związa-

Henryk Grohman był nietuzinkową postacią... Był wybitnym kolekcjonerem i mecenasem sztuki, zaprzyjaźnionym z wieloma artystami, których gościł u siebie, Ignacym Paderewskim, Henrykiem Sienkiewiczem, Witkacym i innymi. W willi zachowały się wnętrza pochodzące z pracowni wiedeńskiej Otto Wagnera: szafy, w których Grohman gromadził swoje kolekcje, kominek z płaskorzeźbą Herkulesa – przede wszystkim zaś niezwykły urok autentyczności całej budowli i parku wokół. To sprawiło, że gdy po raz pierwszy weszliśmy do willi, od razu wiedzieliśmy, że nie chcemy już szukać

artystyczna z przełomu XX i XXI wieku (2009). Nie mamy

zeum (po 1993), szczególnie zaś od kolekcji Polska książka

żek na ich prace. Celowe zbieranie zaczęło się dopiero w mu-

czech w końcu lat 80., wymieniliśmy trochę własnych ksią-

Gdy zaczęliśmy bywać na spotkaniach z artystami w Niem-

o kolekcjonowaniu książki artystycznej?

Czy już wtedy, w latach 80., myśleli państwo

wspominamy lata 80.

legamy i nad czym zawsze bolejemy, gdy

ograniczeń czasowych, jakim wszyscy pod-

naszym niezawodnym przyjacielem mimo

czątku jej istnienia (1990) aż do dzisiaj oraz

fundacji Correspondance des Arts od po-

Zdzisław Jaskuła jest przewodniczącym rady

Książki Artystycznej.

także dla koncepcji oraz działalności Muzeum

bardzo ta nazwa okazywała się pojemna i przewidująca

dzieła. Wielokrotnie mogliśmy się też przekonać, jak

pory jako idea sztuki inspiruje wszystkie nasze książkowe

wydawnictwu nazwy Correspondance des Arts, co do tej

Niewątpliwą zasługą Zdzisława jest też nadanie naszemu

w postaci „monologu ojca”, którego dokonał Zdzisław.

Sławy Lisieckiej i wybór fragmentów prozy Brunona Schulza

artystycznych i innych nych z nimi dzieł sztuki.

innego, nawet bardziej odpowiedniego miejsca dla naszego muzeum – po 20 latach dalej myślimy tak samo. Czy to ukierunkowało w jakiś sposób działalność muzeum? Willa nie tylko umożliwiała nam działalność, ale też podpowiadała, co mamy robić i w jaki sposób. Dlatego na wstępie opowiadamy gościom o postaci Henryka Grohmana, jego zbiorach i jego wpływie na nasze pojmowanie roli muzealnika-kontynuatora jego dziedzictwa. Dlatego nie zmienialiśmy w willi niczego, co bezpowrotnie odcinałoby ją od przeszłości (z naszej inicjatywy została wpisana do tzw. białej księgi zabytków). W przyszłości, jeżeli będziemy mieć 12


Co niezwykłe, w uroczystym otwarciu muzeum brał udział sam Zbigniew Brzeziński. To zaskakujący fakt, bo przeciętnemu odbiorcy nie przychodzi na myśl, że ten sławny politolog mógłby mieć coś wspólnego z książką artystyczną... Nie tylko przeciętnemu odbiorcy to się nie mieści w głowie – na prezentację Bibliography & Drawings... przybył z USA The Librarian of Congress – James

do Łodzi z Saksonii i w I połowie XIX w.

dynku należącym do Grohmanów (Traugotta Grohmana – dziadka Henryka, który przybył

dzo blisko ul. Tymienieckiego i także w bu-

stów na ul. Tylnej 16 na Księżym Młynie – bar-

dance des Arts miało lokum w Muzeum Arty-

przez dwa lata nasze wydawnictwo Correspon-

Zanim pomyśleliśmy o Muzeum Książki Artystycznej,

wspaniałej willi Grohmana?

Proszę powiedzieć, jak to się stało, że muzeum trafiło do

dary artystów i wymiana oraz w dużym stopniu depozyty.

środków na kupowanie książek artystycznych – wszystko to

możliwość remontu (a jest to konieczne, bo ma ponad 100 lat i nie była konserwowana), dołożymy wszelkich starań, aby zachować jej „starość” i klimat właściwy czasom, w których powstała – nie zaś zrewitalizować ją jako nowy zabytek, których wiele obecnie w Polsce przybywa.

skorzystał z bardzo intratnych warunków osiedlenia i budowy przemysłu włókienniczego w Łodzi, jakie zapewniała reforma Druckiego-Lubeckiego). Międzynarodowa fundacja Konstrukcja w Procesie, która założyła Muzeum Artystów w 1991 roku, użyczyła nam jednej czwartej swojego budynku na naszą pierwszą drukarnię typograficzną. Jednak bardzo szybko okazało się, że powierzchnia ok. 100 m2 nie wystarcza na ulokowanie sprzętu, który w tym czasie mogliśmy zbierać za bezcen, ponieważ był wyrzucany na złom. Dlatego zaczęliśmy się rozglądać po okolicy i szybko znaleźliśmy idealny budynek nie tylko na nasze maszyny, ale też i na ekspozycję książek

Billington, kolega Zbigniewa Brzezińskiego z Harwardu, i w swoim wystąpieniu powitalnym powiedział, że nigdy nie przypuszczał, że Zbig na starość zostanie artystą, co oczywiście było żartem, przyjętym z wielkim aplauzem, ale w gruncie rzeczy wskazującym na istotę sprawy, jaka wiąże się z odkryciem tej niezwykłej umiejętności, a wręcz talentu Zbiga-stratega. To, że talent ten został odkryty i uświadomiony, przede wszystkim jemu samemu, zawdzięczamy jego żonie Emilie, która pokazała nam zbierane przez wiele lat ukradkiem karteczki, na których Profesor, nie przywiązując do nich żadnej wagi, machinalnie rysował i pozostawiał gdziekolwiek bądź swoje „doodles”. Dopiero zrobiona przez nas książka sprawiła, że wypowiedział 13


na

sya i n

zy

się ęd an mi ia – k e n śle iąz y w z m eny bem lec b o p o do go po spos ł. e o n wd jego tyka od a g r s i ie ji i ię ap óln olekc ł n nkam mi s g a e z k ka rysu który zcz a w s s y z i w ymi ni at cji, t iem a z m jd tu te na n z e t Co na j au now t s Ko oró ze jk w l sią śc ekc ? ic ja żk ia cji zte jes rt ro tw to ys ko kr p y ty ot nk ra bo cz ni ce M u r ne u s rs a na e w em jp as pr ch i p g ol ro ęks on op hi . sk n o Po d z z a (s o ej d ich po no o na w ne – s 10 w tó śr y 0 an Un st ó w p w iw aw cz ora pra tr d ta o je eś an cz st c m z a k e rs i e n i zę on sp k pr je y u ilo ś e o te p ć m o e j le a -

a ow z i l a

14


ec ek k n ie cji a r ole S k ó na ta w żn ke w s zo z t u w w m an ym d 4 e p uw by yc k śc i u ł ku [tu Jo 0 o rac agi a to ych i p w T ze h um ra o . – ni rku bie e :d e kt – Ost cała z p c z kio o i m b ó w i n s at kle ko ow ko zaGe yś yć n t , l o ne le i jka kt ala o lim m kc du ekc ral w z o ó c y że n ja) m re ję aś ko ji -n o p c ele iarę ie sz j sz – k e a h r os s s t z z kt ro na ią zcz cem iążk yg ate ro z w uka gn o nic e ste o j u ksi d a y p ow t ow m zn ą ię ż I ą p o n c k yc ka ia lej. ne lic uh – tern i roz ch z W z j w e ks str ty ać w ącą in i ą ż t u i w ija s ny m on ię ka s c h w No ib z m z ys i e ę tk ] ar ypa ier i c h dzie ty za d roz po st w w c str ów o n h o d ijać , n d ęs y a c l e ztu hf or j ki, m ta kj ak

w

to

p

en

ni

ez

tu

or

ar

w

a

no

y

m

po

kie dy M a s ś gr a ię na wi fika p ę , r fe sti awie c do któ ra w b bil b eu alu 200 rze – d yła CO sz w s N o ow o p prz DE tois ks ą e k X w or ac ym z o iąż w ów dm h io R w k k No i ar Jork azji ichm ksią nani tem jes am t u 40 w on żki uż or t m ym ys t y a i d a l r a to e łam ytko ty z w cia Be we oże Jor czn s wy rk e k y C na j ele tycz wy n m cja , w k aw u . P w g s t a w ent s n y, . ta e e e o we a t w w rf tz po lsk l e r ian y i a go w o órej o an d e ne a ii r B sta p ks wę cza iąż . Wy ozy dom adt ksią Cen do o s o s o c s ty k po żka tral prz k A juku i dr taw ji d inuj rts e p do o B o ed ar ia uk tró lar jw nyc ow ne p ekra api bna tyst oki aży m iał ymi h, u ane rzez nu erow do ycz ng ar m y n zd na kom a f świ na um kon owe ożli a m a at s na put ascy k ap j p wia e e ro ienie ure C rz j n ba es ącyc riała OD roty , ko cji i trz EX c hp h alb ńc bu en l o e z k n dz op ąc ii ru aza og e si iły ard ę u po chu nie ,n śm ws y. iec zec ie h he m ne 15


[doklejka do s. 15]

tylko ścigamy się ze sobą, szukając nowych, oryginalnych rozwiązań. Nie jesteśmy krytykami tej sztuki, tylko jej stroną w procesie twórczym – dlatego raczej zbieramy, niż oceniamy, zostawiając krytykę fachowcom. Zbierając, staramy się, aby reprezentowane były różne rodzaje książek, choćby z trzech podstawowych kategorii: book works, book objects i just books. Teraz największe szanse rozwoju mają tzw. just books – „zwykłe książki” oparte o konceptualne czy liberackie lub inne, podobne idee artystyczne, które są możliwe do zrealizowania w oparciu o fotografie, komputer, drukarkę, Internet oraz nowe technologie. W związku z tym, czy budulcem kolekcji będą zwykłe książki, czy na całość złożą się gotowe już obiekty? Instalacja ta już powstała – przed wyjazdem do USA zrobiliśmy cykl obiektów książkowych pt. step by step printing SUPREMATYZM, składający się z 49 prac, i chcieliśmy go zaprezentować w Bibliotece Kongresu. Udało się pokazać tam tylko dziewięć, z powodu kosztów transportu i ekspozycji, ale w dalszej części podróży koncepcja i fotograficzna dokumentacja instalacji spotkała się z żywym zainteresowaniem i jest nadzieja, że wkrótce zostanie pokazana w kilku liczących się galeriach w Kalifornii i na wschodnim wybrzeżu USA. Do tego czasu będzie ją można oglądać w Muzeum Książki Artystycznej, w którym za dwa tygodnie otworzymy jej wystawę, połączoną z pokazem filmu Book Art Museum, który był prezentowany podczas uroczystości wręczania nam nagrody APHA 2015 w Bibliotece Publicznej w Nowym Jorku, w Bibliotece Kongresu, w galerii Central Booking na Manhatanie oraz w Center for Book Arts w Los Angeles.


W piwnicach przechowują państwo fantastyczne maszyny drukarskie z zeszłego wieku, których już dzisiaj nigdzie się nie zobaczy... W czasie pobytu w USA odwiedziłam parę ważnych pod tym względem miejsc dla książki artystycznej: Center for Book Arts w Nowym Jorku i Los Angeles; Mills College w Oakland i Scripps College w Claremont, International Printing Museum w Carson (CA), Church Type w Santa Monica (CA) i wszędzie tam spotkałam sprzęt drukarski z epoki Gutenberga, służący przede wszystkim edukacji – różnego typu warsztatom typograficznym, dla potrzeb których dostosowane są zestawy urządzeń drukarskich. Urządzeń tych mają po kilka sztuk tego samego rodzaju, aby kilka osób mogło równocześnie pracować. U nas również mamy takie maszyny, ale w pojedynczych egzemplarzach, natomiast mamy inne urządzenia, których tam nie ma, ponieważ zakres edukacji ich nie obejmuje. Dotyczy to głównie urządzeń do odlewania czcionek, które u nas pracują i są obecnie unikatowe na świecie. Pod tym względem jesteśmy potencjalnymi partnerami do współpracy naukowej i artystycznej z najbardziej liczącymi się ośrodkami amerykańskimi, jak MoMA, Instytut przy Getty Museum czy Letterform Archive, z którymi nawiązaliśmy kontakt. Jak aktualnie rozwija się sztuka książki na świecie? Niegdyś propagował ją m.in. mail art. A dzisiaj, w czasach internetu? Jak to wygląda w porównaniu z Polską? Albo może inaczej: jak polska książka artystyczna wypada na tle światowej?


Łukasz Rudziński

O dzieciach w rodzinie i bez na podstawie spektakli Koń, kobieta i kanarek oraz Obwód głowy Kopalnie to nie miejsce dla kobiet. Pod ziemią jest praca tylko dla prawdziwych mężczyzn. W łonie matki Ziemi przed nieszczęściem chroni ich św. Barbara. A jak se chłop już popracuje, to potem chce odpocząć. Obiad w domu ma być, dziecko ma cicho siedzieć, a kobieta czekać gotowa na spełnianie zachcianek męża, bo ten każdego dnia ryzykuje życie, by miała co do gara włożyć. I w co się ubrać, i czym się wypachnić. Pewnie dlatego idealna kobieta górnika taka jest. Dziecko wychowuje, obiady gotuje, sprząta i krząta się po domu, zostawiając mężczyznom to, co dla nich stworzone. Ale, jak to w życiu, nie zawsze tak jest. Nawet na Śląsku. Jedna do roboty sama się garnie, bo chłop trójkę dzieci, ją, pracę i długi porzucił i uciekł nie wiadomo gdzie. I teraz, bezrobotna, chce pod ziemię zjeżdżać i za męską robotę się brać. Sztygar nie da, bo jak to tak? Kobieta pod ziemią to pech! Zresztą, kobiety, konie i kanarki pracowały już pod ziemią. Ich czas minął. Kobiet – bo słabsze od mężczyzn i pecha przynoszą. Koni i kanarków, bo są wydajniejsze metody pracy i zautomatyzowane czujniki powiadamiające o szkodliwym stężeniu metanu. Ale Bezrobotną można jeszcze zrozumieć. Dzieci rosną, długi rosną i nie wiadomo, co szybciej. A jak tu zrozumieć Córkę Sztygara, która wszystko ma, w tym ojca górnika i męża górnika, siedzi w domu i nic nie robi, a mimo to dziecka mieć nie chce? Tylko szczenną sukę bez jednego oka w domu trzyma. Chociaż jej organizm również mówi „tak” i zaszła w ciążę dzięki św. Barbarze, to wciąż uparcie „nie i nie” i chce ją usunąć. Nic dziwnego, że w tej sytuacji świętej Barbarze odpadła ręka z mieczem, którym błogosławi górników. Na szczęście ksiądz ma pomysł, jak tej biedzie zaradzić. Bo może być, że grzech za grubą warstwą skały osadowej jest ukryty, więc uważnie trzeba fedrować duszę, aż się w sobie odnajdzie siły, by zadośćuczynić świętej panience Barbarze. I znalazło się zadośćuczynienie – nowa Barbara stanie w miasteczku na „K” albo na „S”, na 50 metrów wysoka, wyższa niż figura Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata świebodzińskiego i Pomnik Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro. A wierni wybudują pomnik, który ma olśnić wszystkich, przesłonić pozostałe i osłonić górników od złego. Proste? Jak wymyślili, tak zrobili. Robota ruszyła. Po polsku, z kopyta i bez uprawnień. Te, jak i badania okresowe, to niepotrzebne zawracanie

głowy. Kto by tam się przejmował papierami, gdy tu prawo boskie do nowego miejsca kultu (a jak Bóg da, to i niezłego później zarobku) ludzi prowadzi? I wszystko byłoby na swoim miejscu. Na przykład Żona Górnika swoje od męża oberwała, ale zawsze sprawiedliwie, bo dziecka uciszyć nie umiała, jak odpoczywał po pracy. Albo z obiadem się spóźniła, więc twarz jej co jakiś czas nabiera kolorów – fioletowy, purpurowy, czerwony, siny... Żona Sztygara drylowała wiśnie, robiła ciasta, soki i wódkę, a jak trzeba, to i stała pod wiśnią i odganiała ptactwo od owoców, bo tak Sztygar nakazał. Tylko ta jego córka do niczego, sukę ciężarną hoduje, a hodowaniu własnego brzucha stara się sprzeciwić. Nic dziwnego, że w miejscowości na „K” albo na „S” od dawna już ją za dziwaczkę mają i jej mężowi szczerze współczują. Życie toczy się swoim rytmem, budowa idzie jak należy, stopa, dłoń, nos, ucho i miecz świętej Barbary już dotarły. I tylko patrzeć, jak przyjdzie reszta. Jednak ta niewdzięcznica Córka Sztygara ludzi ma za nic, nawet świętego poczęcia nie szanuje. Wśród sąsiadów jest taka, co bardzo jej zazdrości. Żona Lekarza marzy o dziecku i na marzeniach poprzestaje, bo nie donosiła ciąży. Wybrakowana, bezpłodna. I w głowie jej się nie mieści, że można nie chcieć dziecka. A Córka Sztygara nie chce. Tak nie chce, że aż usunie, co zgodnie ze słowami „naszego” papieża Jana Pawła II jest jak wybuch bomby atomowej. Przetrzymała więc Córka Sztygara nawałnicę, prośby, rozkazy, żądania, gniew męża i ojca, wściekłość kobiet i czynem zakazanym zmiecie cały świat z powierzchni ziemi. Reżyser Remigiusz Brzyk z dramaturgiem Tomaszem Śpiewakiem stworzyli bardzo zgrany tandem. Pierwszy poukładał bohaterów sztuki drugiego jak pionki na szachownicy, dał im pojedyncze gesty, jakiś wyróżnik, pozwalając aktorom zaistnieć. Drugi ubrał opowieść w szereg ozdobników z tematów angażujących społecznie i budzących wielkie emocje. Ale gładko, bez zadrapań, jątrzenia, w ironiczno-komediowej ramie. Obaj wykorzystali grę w kilku planach i na całej długości oraz szerokości sceny i widowni Teatru Zagłębia w Sosnowcu i zbudowali pełnokrwistą opowieść o patriarchacie, sytuacji kobiety w tradycyjnej górniczej rodzinie, wolności i zniewoleniu, aborcji i wybujałych ambicjach.


nieobecni Obecni

Edyta Ostojak (Córka Sztygara) buduje rolę z konfrontacji ze wszystkim i wszystkimi, zazwyczaj na siedząco, z twarzą skierowaną do widzów, z nieokazywanymi, ale wyczuwalnymi wielkimi emocjami skrywanymi jak za szybą. Zbigniew Leraczyk w roli Sztygara to samiec alfa, mądry, rozważny, zdecydowany, wszystko wiedzący (naj)lepiej. Coś fatalnego, niepokojącego tkwi w Księdzu Piotra Bułki, którego ambicje w pojedynku na pomniki pachną najgorszą kościelną pychą, a dyplomatyczne wycofanie się z ingerowania w rodzinne dramaty wiernych podejrzanie łatwo jest mu zasłonić tajemnicą spowiedzi. Ale i reszta aktorów Konia, kobiety i kanarka staje na wysokości zadania. Z drugiej strony, kilkadziesiąt lat wcześniej i kilkaset kilometrów dalej, wydarzył się, wielokrotnie, dramat nie do opisania. Bo jak znaleźć słowa, by wyrazić ból matki, której odbiera się dziecko, zabiera w nieznane, najpewniej na zawsze? Jak tłumaczyć mają sobie dzieci, że dotąd miały mamusię, teraz będą miały Mutti? I to nie od razu, bo dopiero po pobycie w specjalnym bidulu, specjalizującym się w praniu dziecięcych mózgów? A jednak ta historia wydarzyła się naprawdę. Setki, tysiące rodzin brutalnie rozbito, rodziców aresztując lub zaganiając do obozów koncentracyjnych, dzieci zaś po selekcji i stosownym „zgermanizowaniu” przekazano niemieckim 17


rodzinom do adopcji. O tym decydował obwód głowy. Dzieci po tak traumatycznych doświadczeniach, spragnione miłości, czułości, bliskości, otrzymywały ją przeważnie od nowych rodzin, więc szybko adaptowały się do nowych warunków, przyswajały zwyczaje, wchłaniały ideologię, zapominały o biednej polskiej rzeczywistości, ciesząc się sytością i obfitością nowych realiów. Tyle że to dziecięce małe Eldorado również nie trwało wiecznie. Wojna się skończyła, zaczęto szukać wywiezionych do Niemiec dzieci. Podejmować tropy, rozszyfrowywać dokumenty, by namierzyć jedno, drugie, trzecie, setne, tysięczne... Nowa niemiecka rodzina, nowa rzeczywistość były tylko na chwilę, czasem kilkumiesięczną, częściej kilkuletnią, które dla kilkulatka są przecież całą wiecznością. I znów dramat podwójny – dziecka i jego przybranych rodziców, którzy dowiadywali się nagle, że rodzice ich Hansa czy Helgi żyją i są Polakami lub, rzadziej, Żydami, a tym samym ich cudny aryjski cherubinek też wcale nie jest aryjski. Część z nich godziła się więc oddać dzieci, które często już zapomniały biologicznych rodziców, zapomniały ojczystego języka, a to, z jakiego kraju pochodzą, nie miało dla nich żadnego znaczenia. A jednak zamiast ciepła, miłości i opieki rodziców wracały do brudnej, biednej, zawszawionej Polski, gdzie przeważnie nie czekali żadni rodzice, a jedynie sierociniec, by powołując się na rzekomych rodziców, w chytry sposób pozyskać nowych obywateli wykrwawionemu wojną narodowi. Alodia Witaszek (Alice Witke) i Alojzy Twardecki (Alfred Hartmann) mieli w tym nieszczęściu sporo szczęścia. Trafili do prawdziwych domów rodzinnych. Oboje jako kilkulatkowie, odebrani rodzicom, przeszli indoktrynację w obozie Lebensborn i trafili

do dobrych niemieckich rodzin. Wyborowi nowych rodziców towarzyszą duże emocje – Alojzy/Alfred jak każdy chłopiec marzy o oficerze SS lub kapitanie lotnictwa. Alodia/Alice pragnie kochających rodziców. Oboje mają szczęście. Alodia łapie z Luise świetny kontakt już na początku. Alfred z nowym tatą, oficerem rezerwy, zbliża się podczas kilkudniowej podróży do nowego domu. Lęk przed rozstaniem z nowym tatą jest duży. Pozostali domownicy – w tym mama i zwłaszcza stary dziadek, go przerażają, ale tylko do czasu. Polska upomniała się o swoje dzieci. Zarówno Luise, jak i rodzina Alojzego decydują się oddać dzieci, co w tamtych czasach należało do rzadkości. Ich samych, kolejny raz przeżywających traumę porzucenia i rozstania z najbliższymi, nikt o zdanie nie pyta. Z dnia na dzień ich życie zmienia się w koszmar, bo myślą i mówią znienawidzonym w Polsce językiem. Są szykanowani, bici, poniżani. Muszą radzić sobie z nową rzeczywistością, budować od początku relacje z rodzicami i rodzeństwem. Nauczyć się języka, pozbyć niemieckiego akcentu, udawać Polaków, którymi się nie czują. Zbigniew Brzoza kreśli ten dokument z czułością wnikliwego dokumentalisty. Wybrał dwa główne teksty – Obwód głowy Włodzimierza Nowaka (którego tytuł posłużył za tytuł spektaklu Teatru Nowego w Poznaniu) i Szkoła janczarów. Listy do niemieckiego przyjaciela Alojzego Twardeckiego – skąd czerpie głównych bohaterów dramatu, choć nie jedynych. W dokumentalnym skrócie poznajemy losy polskich i niemieckich matek, innych dzieci (Maciej/Martin, Maria Witaszek). Brutalnie wygląda sfilmowana lekcja w polskiej szkole, gdy dzieci wyśmiewają niemiecki akcent „Niemry” Alodii i „hitlerowca” Alojzego. Daniela Popławska i Janusz Grenda tragizm swoich bohaterów w retrospektywnych relacjach wydobywają najprostszymi środkami – przyspieszonym oddechem, nieobecnym spojrzeniem, tonem głosu, pauzą. Cała ta opowieść jest z pogranicza reportażu, filmu i koszmarnego snu, z którego każdy chce się obudzić. Dzięki wideomappingowi część scen zaczyna


się filmem, kończy grą aktorów albo łączy film i grę w planie żywym. Dominuje jednak wspomnienie, refleksja, namysł nad trudną przeszłością, kradzieżą tożsamości, dzieciństwa, rodziców i rodzeństwa. Nie ma wątpliwości, że reżyser jest zdecydowanie po stronie jednostki w konfrontacji z systemem i krytykuje narodowościowe kryterium decydowania o cudzym losie. Nie ma tu jednak próby przekonywania do takiego, a nie innego sposobu patrzenia na te dziecięce dramaty ani jakiejkolwiek agitacji. Bo za czym? I po co? Mleko już dawno, dawno temu zostało rozlane. Tomasz Śpiewak, Koń, kobieta i kanarek, reż. Remigiusz Brzyk, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, premiera 5 kwietnia 2014. Obwód głowy, reż. Zbigniew Brzoza, Teatr Nowy w Poznaniu, premiera 24 października 2014.

19



Generowanie kulturowego oporu SĹ‚awek Rzewuski


Kulturowa intifada na Zachodnim Brzegu – palestyński teatr wolności Taksówkarz: Do Tubas? Kobieta: Zgadza się. NA PUNKCIE KONTROLNYM Żołnierz 1: Ruchy, ruchy, ruchy. Żołnierz 2: Musicie jechać w innym kierunku – tam jest szkolenie wojskowe. NA MIEJSCU Kobieta i mężczyzna: Witajcie! WCHODZĄ DO DOMU, POKAZUJĄ WIDOK Mężczyzna: Widzisz tę ziemię? I tam? Tam będzie nasz dom. Żołnierze: To strefa C – nie można tam budować1.

Freedom Theatre w obecnym kształcie działa od 2006 roku w Jeninie – obozie dla uchodźców, wygnanych z ziem nazywanych dzisiaj Izraelem. Teatr założony został przez Juliano Mer-Khamisa – izraelsko-palestyńskiego aktora, Zakarię Zubeidi – palestyńskiego bojownika o wolność, oraz Jonatana Stanczaka – szwedzkiego aktywistę, aktualnie dyrektora placówki. Początki teatru sięgają jednak pierwszej intifady, kiedy to Żydówka z pochodzenia Arna Khamis (matka Juliano) przyjechała do Jeninu, by zorganizować sieć ośrodków edukacyjnych dla dzieci z obozu, używając rysunku jako twórczej formy ekspresji i terapii. Za swoją działalność w Jeninie Arna dostała nagrodę Right Livelihood, naywaną alternatywnym Noblem. Niedługo potem, za pieniądze z nagrody, powstał pierwszy teatr nazwany Kamiennym Teatrem na cześć dzieci, które rzucały kamieniami w izraelskie pojazdy opancerzone, kiedy przekraczały próg obozu. Arna nigdy nie kryła swoich politycznych przekonań i mówiła wprost, że przyjechała do Palestyny, by walczyć z okupacją. Juliano Mer Khamis, wzięty aktor izraelski, przyjechał do obozu, by zrobić film o swojej matce2 – chorej już wtedy na raka. W trakcie kręcenia filmu Juliano prowadził warsztaty teatru i dramy. W 1995 roku Arna umarła, a Juliano opuścił Jenin. Pięć lat później, podczas drugiej intifady, teatr został zburzony przez izraelskie buldożery. Kiedy po latach Juliano przyjechał do obozu, zorientował się, że prawie wszyscy jego uczniowie nie żyją.

22


FREEDOM



T H E AT R E

Yous se Teatr f Switat, uc ze spies . Był dum zeń Julian zy do o, jak ny i s o z s głow ą i bi zkoły ost częśliwy. młody ch egnie Podc rzela Yous nej zas łopak g zn se ogień fa opowi ią do pob przez izr drugiej i rał jedną ae nt ad z li z kar abinu ają, że ta skiego sz lskie czoł ifady You głównych mteg pitala gi. Bi sef, j ról w do pr uż er o . K Na g zech odnió dnia prze Dziewczy ze na ręc jako dor amienny ruza o e n ch K s m w s k t d tej ch ły m a a z w łs ie u ami Izrae w lu i zo ię uśmiec miera mu wczynkę ężczyzna styń ili jest to ennego T z h , n staje a z cz e c zastr ć. Kilka d a rękach. akrwawi dawa ycy mog hyba jed atru Julia oną zelon ni pó Przy ą po yne n ć poc o j ź y na a wraz mie czu zucie miejs niej Yous ciele sef o tożs ć się zno jsce na o z przyja cu. amo twier Albo w c k iółm upo ści, w u woln a d i. Tea wanym i buduje spóln proj ołączys tr za Zach Free ekcie z do oty, c o d z w d Pa ął om de n yzwo trem lił um znowu g im Brzeg Theatre prze strukcj lestyńcz i–m e z nie u y y n k s e ł ó r y. ować , w któr . Od w znan ó ym ych s wił Julian w ich w kultu Małe a p o rowy Palelc rawc d ów... Mer-Kha e o woln opór Czek zieci Jon , mis, o at am zamo ść, albo wa p y z niec ana po r do Iz rdow az ko ierpl rzy s rae any w iw to le rzan a Pa le mimo ością na jny budu 2011 lczyków l w e b j roku ą s izrae o a prze w ich lskic tyńczyko lnie scho rszcz, kt wieżę z d tea k hwo ó m jes l d o r z y c i k g n ó bozie ot a t w dziec codzienn tematy p uje się ju , po czy m i Jon ż atan ością nie olityczne od kilku z impet a ma em ją ją ko tylko w Je . Represj godzin. e i zb Luźn burzą. szma ninie a io ry no . cne, Po ostat rowa kar rozmoktóre niej i a wy nt m spęd zają erwencji iesen z w ma oczu ojsk tce . i ch W śm ieci raca j ą u The c s atre ytuow po ko la , gd a zie ne na cji do prz dzi hot Kul eci e tur spę ciwko elu, ni ow e a in dza tifa ją w obozu mogł Po da o l śm ny jest p em się trw cza lace dzi ierci a. o s. ej d Juli m z przeć aba w r otkn ano t p ok w, j rzykr ię e e edy Bus u. Gro tym p atr nie nym mu wr , rz m p spo który adzą emoc rzest mie ażen prz one ą m ał is łec jsce iu, ż e z t i ty, m e mp m.i ności d ierza dziesi ejscu Z nieć. O oza wysy bec ach naj ątki t i do n. z fi o dr Fre pisk b n o y ros u l edo o łym mu, fo giej. P ardzie sięcy dnieg ie jest m oB j za wid m izz tog rzy o zów rzeg cnie rafi esp tea paln Kie i e u . t ołe j d m s czy dr rze dz miejs Do te odby szy ni ma y jest żk am zok iała ca w go t wa em ćw y u r też zeb się p iedyk na Pal pou . Na czu ryn s ol s a e o s s z ce ję s raz z ow zeroką koła a tynie także nad 80 wiek. W pod się si toku. nie, c e , d k p g l z ska o D cza t p n o. lę p orska rzeno dać p rzeds najba s w y, ży la mn uję si wy alki roje row , w k szą taw rie a ę, ja c i k k o Je ie adz t d k nin umn torst bym r one órej o opowi t Free ń y– . dby dom eśc wo zuc s ą ij mó też w wił jest ja ał kam zaję ają si ednej Ash k rz ęw i c e i a n raf u z dz arsz Abu canie iami. O iećm takup al-H kok i t a a a n yja zob , m jlami M t chc . fot łod i ogr y u ołot ałby n afie c o z n e 1 a st ń Ju wa. N as utr Fr ron lian z a ie 9 2 A agmen o za scen y4 t sz rna i e b ity Da ’s chil tuki A nni el.

s dre n, 2 kadin 004 yia, , reż Free . Jul d iano om Th e Me r-K atre 2 ham 014 . is i Dan niel

25


Okazuje się strajkami, , że z wyzyskiem k człowieka okupacją, protestamapitalizmu można w (w) pracy, m i a ożna też zai manifami. By zachlczyć nie tylko o łożyć spół dzielnię so wać godność cjalną

Ewa Miszczuk: Spółdzielnia Socjalna „OPOKA” otrzymała tytuł Przedsiębiorstwa Społecznego Roku 2014 w konkursie organizowanym przez Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. Co taka nagroda daje spółdzielni? Czy jest to tylko symboliczne wyróżnienie? Cezary Miżejewski: To wyróżnienie wiąże się z nagrodą pieniężną, którą ufundowała Fundacja Crédit Coopératif, ale nie to jest najważniejsze. Zdobyliśmy wcześniej inne wyróżnienia, na przykład jako Małopolski Lider Przedsiębiorczości Społecznej 2013. Dla nas najważniejsze jest budowanie wizerunku dzięki tym tytułom. Podnoszą one naszą wiarygodność, która jest niezbędna do tego, żeby spółdzielnia mogła z powodzeniem funkcjonować na ryku i zatrudniać ludzi. W sektorze ekonomii społecznej tytuł Przedsiębiorstwa Społecznego Roku to zdaje się najważniejsze wyróżnienie. Tak, w świecie ekonomii społecznej to jest najważniejsza nagroda, przyznawana już czwarty raz. Zawracam też uwagę, że głównie otrzymują to wyróżnienie spółdzielnie socjalne, więc to jest bardzo miły akcent. Przecież żyjemy w kraju, w którym spółdzielnia kojarzy się z sitwą polityków, w kraju, w którym deprecjonuje się w ogóle spółdzielczość. Spółdzielczość socjalna ma jeszcze bardziej pod górkę, ponieważ kojarzy się z wykluczeniem społecznym. Nawet ostatnio dyskutowaliśmy na temat słowa „socjalna” czy „socjalny”, które ma konotację czegoś „dobroczynnego”. „Dobroczynnego” albo związanego z „marginesem społecznym”. Zgadza się. Przy czym wielu polityków myli margines z marginalizacją. To jest oczywiście obciążenie, ale udało nam się stworzyć system wspierania, który coraz lepiej funkcjonuje. Zaczęło się od noclegowni dla bezdomnych Chrześcijańskigo Stowarzyszenia Dobroczynnego – jest to organizacja społeczna zielonoświątkowców. Później powstało Centrum Integracji Społecznej, jedno z pierwszych w kraju

Z Cezarym Miżejewskim rozmawia Ewa Miszczuk

P

i prężnie działające do dzisiaj. Jest to formuła warsztatów, działania wyciągającego osoby bezrobotne, niepełnosprawne, sprawiającego, żeby chciało im się na nowo chcieć.Następnie lokalne stowarzyszenia razem postanowiły, że część ludzi z CIS może nadal pracować w spółdzielni socjalnej. W końcu Stowarzyszenie na rzecz Zrównoważonego Rozwoju Społeczno-Gospodarczego „KLUCZ” i Chrześcijańskie Stowarzyszenie Dobroczynne założyły w 2009 spółdzielnię socjalną, bo od tego roku istnieje takie prawo. Spółdzielnie najczęściej tworzą osoby fizyczne, ale muszą one być już zdecydowane, gotowe, potrzebują okresu przygotowawczego, zanim założą wspólne przedsiębiorstwo. Dlatego powołaliśmy spółdzielnię, bazując na osobach prawnych, a później dołączyły do niej osoby fizyczne. „Opoka” była chyba nawet pierwszą albo jedną z pierwszych tego typu spółdzielni socjalnych. Na ostatnim walnym zgromadzeniu, w lutym zeszłego roku, przyjęliśmy pierwszych ośmiu pracowników, którzy otrzymali ofertę przystąpienia do spółdzielni. Dzisiaj zatrudniamy pięćdziesiąt osób, firma ma duże obroty, ale na początku mieliśmy spore wątpliwości, czy to się uda, czy ci ludzie będą świadomi tego, że stają się właścicielami. Czy wszyscy pracownicy są członkami spółdzielni? Nie wszyscy są członkami. Aktualnie w spółdzielni są dwie osoby prawne i dwanaście osób fizycznych. Spółdzielnia socjalna zakładana przez osoby prawne najpierw zatrudnia osoby, które po pewnym czasie mogą stać się spółdzielcami. Czyli jest to rodzaj przygotowania do członkostwa w spółdzielni. Jak rozumiem, pierwszym elementem waszego sukcesu było przygotowanie środowiska, ale też fakt, że spółdzielnię założyły organizacje. Przedsiębiorstwo „Opoka” nie powstawało z niczego, z grupy ochotników, którzy się nie znają... O sukcesie spółdzielni można mówić wtedy, gdy jest grupa ludzi, która sobie ufa, niezależnie od tego, czy są oni członkami organizacji czy są to osoby fizyczne. Zakładając przedsiębiorstwo, mieliśmy już jakiś dorobek i plany na przyszłość. W Centrum Integracji Społecznej kobiety były przyuczane do pracy w kuchni i z tego narodził się pomysł, żebyśmy poszli w kierunku gastronomii. Po założeniu spółdzielni udało się znaleźć wspólny język z Ośrodkiem Pomocy Społecznej, który zlecił nam usługę przygotowania posiłków dla swoich klientów. Oczywiście musieliśmy najpierw wygrać konkurs. W ten sposób znaleźliście pierwszego, i to „dużego”, kontrahenta. 26


Współpraca lokalna jest kluczowa, ponieważ samorządowy rynek lokalny to są tysiące różnych zamówień. Na tym opiera się sukces włoskich spółdzielni socjalnych – władze samorządowe wiedzą, że trzeba dać zarobić spółdzielcom, mieszkańcom i nie ma dyktatu ceny, nie zleca się usług temu, kto zrobi to naj taniej. Wracając do „Opoki”, po pierwszym zamówieniu przyszły następne, udało nam się otworzyć własną restaurację, gdzie przychodzą ludzie, żeby zjeść domowe posiłki, ale też żeby ciekawie spędzić wieczór. Dziewczyny dwoją się i troją, żeby przyciągnąć klientów. Prowadzimy też barek przy krytym basenie w miejscowości obok, ale na razie jeszcze nie mamy z tego większych dochodów. Uruchomiliśmy także Zakład Aktywności Zawodowej, czyli miejsce, gdzie zatrudniani są niepełnosprawni, osoby z upośledzeniem umysłowym. Otwierając ZAZ przy spółdzielni, też byliście pionierami. Z tego, co mówisz, to o waszym sukcesie zadecydowała też wielobranżowość. Prowadzicie nie tylko usługi gastronomiczne, ale także budowlane... Kiedy mieliśmy remont Zakładu Aktywności Zawodowej, wykonaliśmy go własnymi siłami. Teraz ci pracownicy są brygadą remontową. Ważną częścią naszej aktywności są działania wspierające. „Opoka” na rynku małopolskim wypracowała sobie markę instytucji pomagającej rozwijać się innym. A przecież branża szkoleniowa jest pokaźnym elementem rynku. Doradzacie, jak założyć spółdzielnię, jak prowadzić takie przedsiębiorstwo? Tak. Szkolimy instytucje samorządowe, ale i ludzi w zakresie integracji, ekonomii społecznej. Na przykład wygraliśmy przetarg na doradztwo dla samorządów.

raz pierwszy miałem poczucie mocy

o

Miałam okazję badać sytuację podmiotów ekonomii społecznej na Dolnym Śląsku cztery lata temu i mam wrażenie, że niewiele się zmieniło od tego czasu. Spółdzielcy nadal mówią o podobnych problemach, nadal niewiele jest tego typu przedsiębiorstw i są one mało popularne wśród pracowników. Czy jednak mylę się w mojej ocenie? Jak to widzisz jako aktywny spółdzielca i szef Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych? Jednak coś się ruszyło. Przepraszam, a na przykład „Panato” we Wrocławiu? Zgadza się, jest „Panato”, są inne spółdzielnie, ale wcale nie powstało ich wiele w ostatnich latach. Wrocław rzeczywiście nie jest zagłębiem spółdzielczości, a zdecydowanie lepiej to wygląda w rejonie wałbrzyskim. To zależy od tego, czy działają instytucje wspierające, czy jest odpowiedni klimat dla spółdzielni – czy na przykład miasto jest przyjazne dla powstawania spółdzielni. Warszawa też nie jest za głębiem spółdzielczości, a raczej gminy ościenne. Ale jednak coś się zmienia. Na ostatnim Ogólnopolskim Forum Spółdzielni Socjalnych po raz pierwszy miałem poczucie mocy. Wcześniej te fora były większe lub mniejsze, w zależności od tego, ilu ludzi udało się zgromadzić, a w 2014 roku zebrało się 250 osób. Po raz pierwszy nie było też tradycyjnego marudzenia. Nie można powiedzieć, że nie ma problemów, one są nadal, ale ludzie mówili głównie o tym, jak iść do przodu i czego potrzebują, by 27


dzie, którzy ielczy, żywi lu dz ół sp t ia ar et y prol był prawdziw dzielców. się rozwijać. To żsamość i świadomość spół cie mocy? to zu mają już swoją ta pozytywna zmiana i poc iły się na rynku, mają dość al a ik rw ut yn ż w ju o e wa kategoZ czeg ółdzielnie, któr m sektorze no zradnych sp ty to w są ę si no w iła w Na pe hę be poja cję. Poza tym y projektowe pomysły troc chcą założyć stabilną pozy m że liś ą, ie dz m ie w ku cząt , ić, ale ria osób. Na po wiedzieli, co ze sobą zrob ym kapitałem społecznym e sn ni ła bi w o zy z e ór y ci kt poję osob ludzi, ł, często mają łode matz pojawiły się ra ys m Te . po ię ln ny ie la dz yś m ać spół zem którzy mają pr i przedszkolne zaczęły zakład aleźć nigdzie zn z grupą ludzi, e ły w og ko m ob e żł nia, ni ielnie znesie. Spółdz ały potrzebę takiego działa miejscowości. Chcę podkre h ic e uw aj w cz st ki od ie ny e op waż ej zo fajne zajęki, któr brakowało taki ka przedszkolna, ale bardzo z Warszawy prowadzi bard m ty za takim po a y, ie ” prac Domek órych praca w tylko op z kt to as a st dl „N , je ia ie e ln ni dz ie lu to ciągadzi spółdz ślić, że częs jawiają się mło dchodzą i – co ważne – po miej. Na przykład po ny yj ów lc ac ie uk dz ed ół po śród sp ać innego się wątek ż do tego nie chcą szuk tystycznych. W Oni inaczej ju ie. cia dla dzieci au ie jest pomysłem na życie. acy w swoim zawodzie albo w korporacji albo w urzędz pr w ać ć st eź ow or al bi ac zn ię pr ą ds cą og ch m prze jest fajne. Nie ch. Często nie ęć osób ją za sobą inny ółdzielni, bo uważają, że to ć własną firmę. e jest duży – pi e proni ł ta sp ży pi ło w ka ż za n ni Te by y . ału, ego, al ielców sca prac nie mają kapit sparła spółdz u przedsiębiorstwa usługow inie. Spóły n w ro by st , j ką ie js g ru pe Euro Azd ę rozw mieni konać Komisję e czymy, jak to si móc w urucho Udało się prze sięcy złotych, co może po y system pożyczkowy, zoba jest olbrzymi rynek. Władz ty w to 0 żo ak bo 10 ta o , ż pilo dlateg ządów otrzymuje by pośrednio, ż mówiąc . Funkcjonuje te kazując jej zadania samor oć zo rd ch ba ać e ni ow ż iz czy te dukcji ju rać, prze zą je real ale nadal mus na także wspie rywatyzowane, dzielczość moż ycofują się z różnych zadań, usługi uspołecznione czy sp w to cją. samorządowe wielka batalia o to, czy będą cami. ej przed komer któw pomiędzy spółdziel ieliśmy w Kluę si zn y ec cz oł sp ii om ta tualnie to n on –m wszeństwo ek eń, wiedzy, ko nia branżowe ie odbyło się inaczej – o pier st też wymiana doświadcz m, organizujemy też spotka ar m. W W szaw ydgoszczy ze je iłe ar a n ów od m aż sp h w go yc zo as Bard , o któr ówcz ku w B polskich forów micznych i „Opoka” była w ał „Nasz Domek”. W tym ro no ól og z óc pr O no w które organizo – z sektora kreatywnego. ółdzielni gastro ołecznych? czach zjazd sp ielni przedszkoli i żłobków, iu aw cł ro W e dsiębiorstw sp ółdzielnia w ze a , dz pr ół ch pu sp zy ty e ńc ni go spotka ębie te g opieku e. Ta sp Czy jest tu zagł rdzo sympatyczne wrażeni a społeczne. ółdzielnie usłu spotkają się sp e. Dlaczego we Wrocławiu? ba w e st ni or m bi dsię aw zrobiło na kreatywne prze ę si To bardzo ciek spomniane „Panato”, które ją ia w ja po kraju w Na pewno jest dobrej praktyki, ale w całym em ad kł zy jest pr

28


Ile jest spółdzielni kreatywnych w całym kraju? Czy są to setki, dziesiątki, czy można je policzyć na palcach jednej ręki? Bardzo wstępnie zidentyfikowaliśmy kilkanaście, może nawet około dwudziestu takich spółdzielni w Polsce. Zajmują się one wykonywaniem różnych gadżetów, stron internetowych, maskotek i zabawek dla dzieci, więc rozrzut jest spory. W najbliższym czasie planujemy wydzielić grupę najlepszych spółdzielni świadczących usługi marketingowe czy też wykonujących strony internetowe. Chcemy, by powstało spółdzielcze konsorcjum, które by innym spółdzielniom tworzyło na przykład strony internetowe. Ostatnio mieliśmy ciekawą dyskusję na spotkaniu spółdzielni żłobków i przedszkoli – okazało się, że przedsiębiorstwa te wydały pieniądze na jakieś zupełnie nieprzydatne i niskiej jakości produkty, na przykład na obsługę strony na Facebooku. Chodzi o to, by zatrzymać te pieniądze w sektorze spółdzielczym. Czy w sektorze kreatywnym można zauważyć jakąś specyfikę, czy są to takie same spółdzielnie socjalne jak w innych branżach? Ogólnie funkcjonują jak wszystkie inne spółdzielnie, chociaż przeważnie tworzy je nieco inny typ ludzi, przychodzących już z pomysłem. Zauważyłem, że pojawiły się takie osoby na różnych spotkaniach. Na przykład na forum przyjechała spółdzielnia z Bielska-Białej z ręcznie robionymi maskotkami i to były produkty naprawdę wysokiej klasy. Przedsiębiorstwo założyła grupa kobiet, która wcześniej działała w stowarzyszeniu, ale postanowiła pójść dalej i prowadzić wspólny biznes. W Byczynie działa drukarnia, a we Wrocławiu wspomniane „Panato”, które tworzy grupa młodych, kreatywnych ludzi. Chcieliśmy właśnie, by spółdzielnia wrocławska była gospodarzem spotkania spółdzielni przemysłu kreatywnego, bo może dać pozytywny przykład innym przedsiębiorcom z branży kreatywnej. Dziękuję za rozmowę. Czujemy się zaproszeni na spotkanie. Cezary Miżejewski jest członkiem Spółdzielni Socjalnej „OPOKA” w Kluczach, prezesem Zarządu Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych. 29


Marta Marciniak Dym nad Jadwigową

Kiedy za dużo chcesz, życie zabiera. I nic nie pomoże wycie, piana na ustach, czarna krew w żyłach albo przezroczyste płyny. Kawałek zwierciadła w oku, więc wszystko staje się wyraźne, cały ten cyrk, ta mała kra, kierka w oku, a w duszy żal, żel, więc kto nas uratuje? Pewnie nikt, ale czy to ważne, kiedy płyniesz sobie tak spokojnie, tak radośnie, bo masz siebie? Pośród tych fraktali i lepkich historii nic już nie jest ciekawsze. Odkryli podobno nową planetę, ale może już ją widziałeś przez to gówno w oku. Ropa. Wszędzie ropa. Płyniesz po ropnym morzu na krze, wokół ciebie szkwał, czerwone niebo nad tobą, owijasz się pościelą z kory. Autobus z Żerania do Żerania. Śpisz sobie, śnisz, że jesteś pokrzywą. Pijesz kompot, księżyc śpiewa ci piosenkę. Mieszkasz na obleśnej lagunie, na którą dostajesz się za pomocą kry. Twoim najlepszym przyjacielem jest meduza i lubisz z nią żartować. Czasami parzy, ale to tak jak ty, więc szybko, szybciej, wysoko, wyżej, w lodowatej wodzie. Pszczoła pobiera czarną krew i toczy z niej konfiturę. Wynurzasz się.

*

*

*

Braki na barkach twoich, słońce na skroniach, ręce splecione w koszyk. Otwierasz oczy. Istnieje świat, jakaś kolejność, coś należy zrobić, coś powiedzieć, a tobie chce się siku. Dzwoni telefon. – Ścisz, kurwa, ten telewizor, bo cię nie słychać, kurwa – Artur, zodiakalny Rak, rocznik. Drze się na Edytę na całą Tamkę, nic sobie nie robiąc z pogardliwych spojrzeń, własnych niezdarnych ruchów i śmietaną ubrudzonych spodni. Jednen palec macza w śmietanie i oblizuje, ramieniem telefon podtrzymuje i idzie do doma. Do doma, gdzie mieszka z Edytą, jedyną prawdziwą miłością, którą spotkał na swojej drodze donikąd. Edyta – córka dawnego warszawskiego potentata kebabowego, dopóki nie poznała Arka, myślała, że życie jej będzie sosem łagodnym i baraniną usłane. W żyłach Arka płynęła krew czerwonych, tych prawdziwych, bo sam pamięta, jak z ojcem pod

30


za nim, bo kwicze jak małe prosię, metrem centrum tańczyli w pióropuszach przy muzyce przodków. wymachując przy tym rękami. – Ej, Arek idzie coraz niżej wzdłuż Tamki i głos podnosi coraz wyżej weź, zerwiemy to – mówi, pokazu– z zarzutów, żalu i złości tworzy kosmiczną spiralę, tornado jąc na tabliczkę z nazwą i numerem „Arek”, które może być powstrzymane jedynie przez zimne piwulicy – Jadwigowa 8. ko. Nie byli już jakoś supermłodzi. Zauważali niedosyt nadmiaru, – Nie ma opcji, przypex będzie. jakim dysponowali, kiedy poznali się wtedy pod kioskiem. Seks Edyta stoi na balkonie, ale nie już nie był tak ekscytujący jak kiedyś, chociaż nigdy w sumie śpiewa merci, tak podziękuję ci, chonie był. Arek fantazjował na temat sponsoringu, ale nie miał ciaż mogłaby. Z balkonu rozciąga kasy. Jesień. Zamiast kasy wszędzie kulające się kasztany. Niesię widok na cztery żabki. Mgła opabo z popiołu nad Powiślem, stare domy ponakłuwane czerda na „Żabki”. Zbiera się na burzę, wonym bluszczem, siatką pajęczyn, natką rozmów zrywaną wiśniowe niebo się zrobi, kot się często jak połączenia telefoniczne wykonywane przez Arka. przestraszy znowu. Zaciska pręty Uspokój się, Arek, uspokój, te rozmowy to tymczasowe balkonu, prawie je zrywa w górę, tak złogi tylko, niepotrzebne przecież wcale. Pamiętasz, jak ją boli, co widzi. Zamyka oczy, wznoto było i pamiętaj, ludzie muszą się szanować, poważnie si głowę do góry i szepcze: Panie traktować, prestiżowo. Spokojnie więc, wszystko w swoim Boże, nie odcinaj mi Internetu, ale czasie rozwiążesz, a czas przecież bywa, że się łamie wpół spraw, by ten debil odciął się ode i przestrzeń też się zagina i śnieg w żyłach zamiast piór mnie na zawsze, niech ucieknie, pada, więc rozumiesz mowę bałwanów. niech go zabierze niebo wiśniowe Wybrałam klasę ekonomiczną w podróży życia – pisze i szkwał, amen. Składa ręce, myje Edyta do koleżanki i czuje się trochę poetką. Myje zęby, ręce i kładzie się do łóżka, bo próchściera pianę z brody i idzie do pokoju. nicę ma w duszy, pościel z kory na Przełącza na ezo tv. Typek mówi, żeby do niego zaciele. Edyta zasypia. dzwonić. Edyta czuje siłę, nie dzwoni. Edyta ma wstręt Blok. Bloki. Arek wchodzi do mieszdo słabości. Nie jest od niczego uzależniona, a przykania, a właściwie wlatuje do mienajmniej tego nie czuje, że jest. Czemu ulegasz impeszkania na krze. Pająk mówi mu ratywowi piątkowemu, pytała nieraz Arka. Poznała cześć w przejściu, sernik śpiewa kilka lat temu. Edyta jest długodystansowcem. piosenkę. Edyta śpi. Idealny czas, Mimo żenującego telefonu, który musiała przed jeje, rozszerza się i spala. O, tak barchwilą wykonać, nadal ma dobry humor. Dzień dzo spala. Podchodzi do akwarium, jest słoneczny, pachnie świeżo wypraną pościelą, mimo że wydaje mu się, że już od którą Edyta zaraz wyjmie z pralki. Chyba mam dawna jest w akwarium. Bul bul. coś w oku – mówi do siebie. Ale to tylko śpioszek, Rozmowa z meduzą. Nalewa komropka w oku, zaspana Edytka. Przez chwilę patrzy potu do akwarium. Masz, napij się. na znalezisko z oka i cieszy się ze skojarzenia Arek jest znudzony swoim stanem, z bursztynem. Nie wie, czy nie wydłubała sobie chce obudzić Edytę, bo z meduzą czasem z oka szkła, cóż. Edyta się jednak przede nie ma rozmowy. Edyta nie budzi wszystkim martwi, że Arek znowu wróci zrosię. Arek histeria. Oblewa ją zimną biony. Robi kebab na obiad, ale z granitą wodą. Szybko, szybciej, wysoko, z gruszki i lodami z cebuli. Bóg jej odłącza Inwyżej ją unoś, oblewaj zimniej, poternet, żeby nie siedziała na fejsie, tylko zrotrząsaj. Arek się boi zadzwonić po biła coś dobrego. pogotowie, boi się, że odkryją, że Arek już ma wchodzić do klatki, już ma spinać jest porobiony. Nie wie, czy Edyta rysy twarzy, naprężać się i ogarniać, kiedy oddycha czy nie, może tak. Wie, że spotyka Daniela, swojego dobrego ziomeczpościel jest cała zalana zimną woka, z którym postanawia jeszcze coś sobie dą, a wydaje się jakby Edyta była zapalić. Z okien słychać reklamę Merci, tak gorąca, może nawet parzy. Arek zapodziękuję ci, merci, że jesteś tu. Arek ma kłada na głowę pióropusz i uderza straszną bekę, bo myśli, że to Edyta do dłonią o usta, krzycząc. Wieje wiatr niego tak śpiewa z okna jak Alfa Romea. za oknem, dzieci się śmieją na podPośród fraktali i lepkich historii nic nie jest wórku i podnoszą pety jeszcze zaciekawsze – słyszy głos Czubówny z japalone. Czyjeś oczy spotykają się, kiegoś mieszkania. rozszerzają źrenice, pomnik na – No to się porobiłeś, mordo, Edyta ciebie patrzy, coś wskazuje. Zawkurwi się w chuj – komentuje Daniel wsze ktoś patrzy, zawsze ktoś głosem Czubówny. wskazuje. Nagle czas zwalnia, do – Mam coś w oku, kurwa – zauważa Edyty podlatuje pszczoła, nakłuprzytomnie Arek i wydłubuje z oka wa jej skórę, z której wyropkę. To tylko śpioszek – dodaje. pływa sos łagodny, za– Ty to jesteś wariat, mordo – wije się tapia się, wynurza się. z beki Daniel, aż baby się odwracają

31


Ondřej Lipár Z tomu Komponent, który został wydany dziesięć lat po debiucie Skořápky (2004). Tłumaczenie: Olga Słowik

Instrukcja obsługi została zapomniana u producenta sterowanie jest intuicyjne Trwonimy siebie każdy po swojemu Kiedy gaszę widzę jak przez okno wylatują możliwości Pozostaje otwarte żeby dzień lepiej wywietrzał z ciał Porozumienie osiągamy gestem Jest poręczny zmieści się między rozmowami nieprzenośny w czasie W szufladach mruczą razem swetry i bielizna Protokół cicho zatrzaśniętych drzwi bez kolejnych not 32


Polerowane powierzchnie nierdzewne ciała zmywalność brudów i odorów bez ozdób Cięcie Nie pasuje miejsce i czas do koloru kanapy do rozmowy pojawić się tam Niepotrzebne skreślasz Lukę zalewa hałas Uchylone okno wietrzy według oszczędnego algorytmu Ubrania starannie ułożone na krześle Spotkanie nie odbywa się nigdy „Chciałbym jeszcze raz porozmawiać o całej sprawie i znaleźć punkty styczne między nami wciąż chodzi tylko o szczegóły” Wartość dodatkowa kompletów wypoczynkowych pod nimi pełzają kable jasny obraz czysty dźwięk W pokoju odpoczywasz w ciele w rozdarciu między zasłużonym spokojem a niesmakiem Skóra rozluźnia się i znów napina wieloma językami Gdzie jest pewność na świecie który zmienia się samą sugestią powstaje przez słowo Uwolnić się od języka Wysiedzieć to rozwiązanie Nie ma do czego wracać

33


Piętro niżej planują przesunięcie na wyższy poziom pracują do nocy uruchomienie odkładają na następny kwartał Z góry przychodzą polecenia i formularze Stąd nie można krytykować i składać skarg na tym piętrze przez cały dzień podają darmową kawę i herbatę

Lepiej nie odwiedzać smutnego mieszkania Pod warstwami tapet spór o strony łóżka Przybici do siebie Pęsety noże kwiatki skrawki plamy 34

Odziedziczone zwłaszcza nowotwory dopiero później majątki budowane w niepamięci porośnięte grzybem

To nieprzekonujące rzeczy tylko wskazują A reszta tyka polana solidnym sosem

Ondřej Lipár Tłumaczyła Olga Słowik


Z roju wierszy

Sas

Autorów wierszy mogę określić jako twórców liryki pośredniej, gdyż w ich wierszach podmiot liryczny nie wyraża tego, co chce wyrazić wprost, tylko poprzez sięganie po opis, zdarzenie odzwierciedla emocje bohatera, z którym czasami się utożsamia, częściej odeń dystansuje. Moim zdaniem, należałoby się zastanowić nad paradoksem wynikającym z różnych, wzajemnie sprzecznych intencji odbiorczo-twórczych: poznawczych i realizowanych. Uświadomiony twórca chce tworzyć nowe sposoby wypowiedzi, bazując na treści lub funkcji języka, ale jak to robić, kiedy przeczytana w eseju Wodzińskiego konstatacja wywiedziona z myśli Heideggera: nieznośna hałaśliwość bytu jest zwielokrotnionym echem „klekotu pojęć i pustych słów”, który zawładnął istotą mowy, zdaje się coraz powszechniej odczuwana. W skrócie podkreślę problem stojący przed poetami: dzisiaj mówimy pięknie, a jutro jeszcze piękniej, ale co innego, lekceważąc pamięć i czas przeszły, i oczywiście ludzi słuchających. O kolejności opisania i przeczytania wypowiedzi autorów decyduje, jak zwykle, data nadesłania – nie będzie tu kompozycji i nic, co wynika z jednego autora, nie łączy się z drugim, więc:

Dominik Sobol – autor tomu Marzeniodajnia (Biała Podlaska 2014), wysłał mi wiersz Sąsiadka z naprzeciwka: nie wszczyna awantur. nie szuka wyjaśnień./ nie płacze./ opiera się na kijach wystruganych przez świę tej pamięci męża./ stwierdza zgon. zdrapuje dziewięcioletniego futrzaka z asfaltu./ modli się trzykrotnie w kierunku cerkwi, powtarzając głośno/ Hospodi pomiłuj,/ to był jej ostatni współlokator. myszy spod łóżka zniknęły/ tydzień temu. (...) Dla mnie jest to jeden z najlepszych tekstów o śmierci kota i nadchodzącej człowieka, jednocześnie można sposób kształtowania treści w tym wierszu uznać za reprezentatywny dla nadesłanego zestawu. Poezja Sobola jest silnie związana z tradycją, niejako z niej wychodzi i ma to swoje zarówno minusy, jak i plusy. W kategorii pszczół mamy do czynienia z pszczołą robotnicą – osadzoną w tradycji liryczno-światopoglądowej, która nie chce niczego zmieniać, a raczej potwierdzać powszechne zasady wyrabiania miodu na pewno wartego liźnięcia, bo tradycyjnego. W tych sześciu wierszach obserwujemy coraz to nowe cechy podmiotu, który utożsamia się z twórcą i prezentuje swój portret. Do słabych stron należy brak pracy nad tekstem polegający na mieszaniu stylów wypowiedzi, wykorzystywaniu martwych metafor typu „stare kości”, „podeszły wiek”. Ograniczanie odbiorcy poprzez zbyt dosłowne wytyczanie point w danym tekście. Do niewątpliwie dobrze zrealizowanych stron większości wierszy (Święta Góra, Sąsiadka..., Stypa, Nad grobem..., Ostateczne rozwiązanie...) należy dyskretna obecność metafizyki, która poprzez opis umykających nam na co dzień zdarzeń po cichu wydzwania swoją ledwo słyszalną melodię. Pytam autora: Proszę uzasadnić, dlaczego tak ważne jest dla Pana przedstawianie portretu poety w swoich wierszach? D.S. odpowiada: Nie ma jakiejś istotnej przyczyny na skupianiu się na swoim autoportrecie, taka, a nie inna forma wierszy jest mi po prostu najłatwiejsza do „stworzenia”. Pytam po raz drugi: Czym dla Pana (artysty – kreatora) jest dominująca w tych tekstach metoda potwierdzania znanych, uniwersalnych prawd – praw? Co zyskuje twórca głoszący to, co znane i jak może obronić się przed zarzutem wtórności poznawczej? D.S.: Co do wtórności poznawczej i powtarzania uniwersalnych prawd – wierzę w określone wartości i ciągle mam nadzieję, że nie jestem

35


w mniejszości w ich wyznawaniu. Życzę Panu Sobolowi dłuższego związku z poezją, choćby takiego na kocią łapę, bo styl i forma z czasem się wygładzają, a umiejętność opisania niezwykłego w zwykłym to dobry potencjał twórczy. Ciekawą dla mnie, głoszącego dominację funkcji fatycznej, a ściślej pozorów komunikacyjnych, jakie wytwarza zużyta mowa mowy, jest propozycja Iana Kempa, twórcy urodzonego w Sztokholmie. Posmakowałem utworów i dziwna nazwa z tego miodu wychodzi: miód pozorny. To znaczy: jak miód słodki, pożywny, jak tradycyjny w kolorze miodowym, a jednak pusty, oszukujący, choć nieoszukiwany. Fałszywy, choć nie z fałszywego, bo z kolokwialnego kwiatu stylu i tak powszechnych, że aż przezroczystych prawd, sytuacji życiowych urabiany. Nowy miód czy zła poezja, która na manowce wywodzi? I.K.: nie czuję się poetą i nie piszę poezji. Te teksty może w pełni nie pokazują tego, ale

36


z poezji czerpię tylko formę zapisu; treść, styl, narracja są wywiedzione z prozy. nie jest to też proza poetycka ani poezja z elementami prozy. nazywam to short stories. czy silę się na oryginalność? nie. to nie jest moim celem. A ja pytam autora: dlaczego w swoich tekstach narracyjnych kumuluje Pan ogólną bylejakość istnienia człowieka? I.K.: a propos Pana zdiagnozowania problematyki poruszanej w tekstach. nie chciałbym się do tego odnosić, bo przecież każdy czyta inaczej. najcelniejszym odczytaniem wydało mi się wskazanie na funkcję fatyczną. I taki fragment wiersza W kinie oprócz bestii żrących popcorn są kobiety: powiedz mi czego szukasz a odpowiem ci, że tego nie ma./ powiedz mi czego pragniesz a odpowiem ci, że mnie to nie obchodzi./ głód – to nas nie połączy./ samotność tym bardziej, nawet wspólne interesy skończą się wraz/ z rosnącą konkurencją i odchodzącymi pracownikami, którym/ nie chcieliśmy zapłacić. powiedz mi, że mnie pragniesz a stanę się impotentem./ oczekuję czegoś więcej od miłości niż te użyteczne bzdety. (...) Dystans, ironia, sięgnięcie po kontekst, często pozaliteracki, co zresztą na dobre literaturze wychodzi, takie to dominanty znajduję w nadesłanych „historiach”, a I.K. pisze: może mamy różne poczucie komizmu, ale dla mnie są one (wiersze) jednocześnie lekko smutne, ironiczne, zabawne (czarny humor), satyryczne oraz pozbawione funkcji moralizatorskiej. celowo, świadomie nie oceniam moich bohaterów. owszem, śmieję się z nich, ale jest to śmiech raczej ciepły niż szyderczy. Teksty Kempa są przykładem na sposób istnienia przynajmniej częściowo realnej komunikacji pomiędzy nadawcą a odbiorcą w tej naszej paplaninie językowo-myślowej. I.K.: taka a nie inna wersyfikacja, układ tekstów wynika ze świadomego wyróżnienia danych fragmentów, nadania im większej autonomii, podkreślenia ich znaczenia, z graficznej przejrzystości tekstu, pewnej rytmiki na poziomie większych części. zapis – w sensie graficznym – ma dla mnie duże znaczenie, stąd taki a nie inny „wygląd” tekstów. Cztery „kontesty” – „sprzeciwy” przysłała Beata Patrycja Klary, autorka tomu Misterium solitera wydanego w 2014 roku („Kontesty” wyszły w 2014 roku jako arkusz w zbiorowym projekcie piętnastu autorów Portfel z wierszami poetów okrągłego stołu). Zapis graficzny wiersza ma realizować koncepcję zapisu dwóch wierszy w jednym. Forma narracji poprzez odwołanie się do tematu zewnętrznego wobec przedstawianej treści jest u poetki dominująca. Autorka należy do twórców piszących przede wszystkim o ideach, wciąż jeszcze krążących po naszym coraz bardziej opustoszałym świecie. Robiąc swój poetycki miód, ta pszczoła sięga przede wszystkim po tradycyjne składniki i ma intencję dodania do nich czegoś zaskakującego, nie tyle przez treść, co przez formę. Uważam, biorąc pod uwagę lepkość i płynność miodu, że nie jest to wyczuwalne. To znaczy, że w moim przekonaniu wiersze wbudowane w wiersz-kościec nie są wystarczająco dobrze wyeksponowane treścią. Pytam więc: jaką funkcję pełni taka forma „rozrzuconego” zapisu treści i na co chciała położyć nacisk poetka tak pisząca? B.P.K.: Kontesta liryczna jest elementem szerszego projektu. Protest, zaznaczenie własnej odrębności, dywersyfikacji starych układów, pokazanie czegoś odrębnego – wiersze w wierszu! Lewa strona ma własne życie i zmusza do innego odczytania. Prawa ma odrębną powściągliwość klasycznego epigramatu. Po wymianie słów stwierdzam, że żadnego wiersza nie odczytałem w zgodzie z intencją autorki. Uważam, że tak może być i każdy ma prawo do uzasadnionej interpretacji, a poeta ma prawo do śmiechu i zdziwienia. Bez względu na udane lub mniej udane odczytanie treści, zauważyłem dominację powtórzeń – najczęściej stosowanych środków stylistycznych, stąd pytanie: Dlaczego tak dużą rolę przypisuje Pani powtórzeniom? Raz pełnią funkcję refrenu, klamry, raz funkcjonują jako rytmiczna fraza tnąca przedstawianą i połączoną z nią treść. Słowem, czy zdaniem Pani utwór powinien posiadać elementy powtarzające się, bo dzięki temu…? B.P.K.: Powtórzenia budują rytm – proszę to czytać na głos! „Kontestacja kontestacja to jest dobre na wakacjach...” – słowa z piosenki Krzysztofa Skiby – to przecież celowe nawiązanie do stylu muzycznego. Same tytuły czasem trzeba też powtórzyć – choć nie zostało to zapisane – tak jest w przypadku Kiedy spotykam się z mężczyzną wewnątrz siebie. Kontesty mają być skandowane! Zupełnie jak poezja antyczna, którą tylko śpiewano. Dla przykładu wiersz Kiedy spotykam się z mężczyzną wewnątrz siebie: Nie mamy twarzy. Nasze maski leżą/ na podłodze obok białych ciał bojących się solarium./ Nie mamy twarzy. To właśnie wtedy/ najczęściej myślę o złowionych motylach. Owadach/ nabitych na duże igły zaraz po złapaniu w siatkę/ Nie mamy twarzy. Jedynie oddechy/ wylizują resztki pigmentu z nadzieją że cisza potrafi odkazić. – Taki poetycki zapis stanów do wypowiedzenia w formie wiersza w wierszu jest specyficzny, ale już ukierunkowany, obrany. Warto śledzić następne posunięcia artystyczne autorki nadesłanych „kontest” i jestem

37


przekonany, że B.P. Klary zaskoczy nas woltą formalną i ideową niejeden raz. Marek Stachowiak w czterech wierszach nie chce ujawnić swoich punktów wrażliwych w sposób bezpośredni, w dwóch zaś wprost wyraża swoje racje poetyckie. Jawi się jako prawieukształtowany rzemieślnik, jeszcze nie do końca wyzwolony z potwierdzania cudzych prawd, a jednocześnie już zapowiadający kierunki swojej poetyckiej penetracji, czyli odzwierciedlanie przemyśleń oddających wewnętrzny charakter, światopogląd. Stachowiak szuka połączenia tradycji ze współczesnością, ale nie skupia się na tworzeniu uniwersalnych prawd, tylko na nadaniu już funkcjonującym prawdom nowych rysów, swoistej kosmetyki wynikającej z użycia współczesnych środków. Zapytałem więc: Dlaczego wybiera Pan formę ukrywania stanów metafizycznych autora, konsekwentnie przedstawiając w nadesłanych wierszach typ liryki narracyjnej? Na co chce Pan zwrócić uwagę odbiorcy, wybierając ten graniczący z epiką sposób wypowiedzi? M.S.: Przyglądając się im (wierszom), przyznaję – w większości mają wymienione w Pańskich pytaniach wspólne cechy, na pewno liryka narracyjna, granicząca z epiką. Być może jest to związane z faktem, iż moje pierwsze próby literackiego oddania tego czegoś we mnie miały właśnie formę krótkich opowiadań i takie połączenie zdaje mi się właściwe do przekazania myśli potencjalnym czytelnikom. Na pewno warto odwrócić się od dialogu z tradycją, gdyż w pewnych aspektach jest on już niemożliwy do przeprowadzenia – mosty zostały zerwane poprzez wyjałowienie treści wyrazów – i postarać się o odkrywanie prawd powszechnych. Nowe smaki w większości produkowanego z kwiatów tradycji miodu dostrzegam w liryce bezpośredniej. Fragment wiersza Na marginesie: Zapytałeś co u mnie – u mnie stara bieda./ Czasem pod sklepem piję piwo wpatrując się w horyzont./ Zwykle mi nie rysuje, a jeśli już to kontur lokalnych pielgrzymów./ Miejscowy koloryt zawłaszcza ławkę autobusowego przystanku./ Obok – z tablicy ogłoszeń uśmiechają się wyblakłe twarze złotoustych pasterzy./ Wójt informuje, powiadamia sołtys, dają pożyczkę bez BIK-u,/ a Józefowi się pożyło i jutro będą wołać anioły./ Powtarzalność taka, że aż stawiam puszkę pod butem,/ unoszę nogę i wzmacniam przekaz przeciągłym kurrrwa! Dziękuję – D. Sas. 38


Rafał Gawin WWIERCĘ to słowo, które otwiera próżnię: lotnicy przenajświętszej zdrady, kołujcie wzwyż, niech wam skacze ciśnienie i puszczają hamulce, gdy bliskość tajemnicy i chęć zniszczenia jej od środka krzyczy: Pani z wami! Nigdzie się tak nie spotkacie, jak pod butą, wieżą z kości słoniowej dającą słowo, które przebija kadr; o, dokładnie tu.

39

BAŁWAN! CZTERY KULKI PROSZĘ Malej! Winnych jest coraz więcej. Podłączeni do matki udają wolne elektrony. Masa, razy, prędkość, siła – przyśpieszenie, choć nieziemskie, w dół. To jest stan, co sam się podbija, to jest ten stan! Żebyś nie kwiczał, że tony są wysokie, tony są ciężkie, jakby balon, którym podróżujesz od dziecka, w końcu zrozumiał, gdzie tkwi symbol. Niepodległość? Ile jeszcze wyliczeń i odwróceń, ile dróg na krzyż – gdzieś w połowie drogi; upuść krwi! Sieci są za słabe! Nie wypłyniesz; kara należy się wybranym, spierasz się jak plama, niedoszły początek, gniew przeklęty w wyniku odejmowania. Nie masz, więc jeszcze stracisz – pismo robi łaskę. Gdyby polskie znaki mogły odejść od korzeni, nie gniłby w tobie posąg ze słomy, kanał, opóźniony zapłon. Zapał? To wtedy kredy, głowy od szpil, żelazo i mata. Rośnij! Winnych się nie tłumaczy.


Z CZADEM, Z PYŁEM

Pozdrawiam rogate bydło, z którego robi się mydło.

40

A może jednak tak: Ślizgaj się! Ziemia ci będzie kulą u drogi, królem ubogim na przestrzał kolan. Koniec modlitwy! Konie ma z Litwy ZACHÓD SŁOŃCA W KURWIDOŁKU Ukradnę ci fragment, który przegoni tę twoją całość, każdą jej warstwę, wzdłuż miejsc, gdzie potrzebne były strzały: krew, pot, łzy, życiodajne wydzieliny spod ciemnej gwiazdy skazanej na poniewierkę. Jednostka czuje się lepiej po takim seansie (adresy stron, lewej i prawej, znajdziesz na końcu, który już blisko), gdy pogłębia swoją słodycz: cząstka-piąstka i palec-zakalec. Jak przełoży to tłumacz, jeśli nie przez kolano, przy nowej kapliczce wyświetlanej w lajkach? Boska ręka jest dobra na Falklandy, nam możliwość wyspy każe tonąć w morzu: odbezpieczyć szczegół, który jest zbyt czysty. I rzucać się, rzucać jak wirus, laska dynamitu, gdy ten wygra tożsamość w diabelskim płynie: ciężkie „r” u autora z zębami niczym grabie i chomik z krzyżykiem na trwogę.

srogi Manekin Prawdy. Pożyczyłem go z ustawki. Jestem niepoprawny potylicznie, krzywię się jak czasoprzestrzeń, krwi-oi!-oi!-oi!-obieg. Nie oddam ci początku, o mityczne zboże, dopóki się nie dowiem, gdzie wtedy byłem.

MAŁY DONOS Pachnący kibel w PKP! Grzegorz Wróblewski już miałby wiersz, ja widzę, że krzywo leci. I pewnie ktoś patrzy, gdy zamalowane okno się nie domyka.

Rafał Gawin


Wojciech Brzoska

simone de beauvoir odwiedza jean paul sartre’a na początku wiosny, po zmroku, umrę na twoje ostatnie choroby. w okrągłą rocznicę. przyjdę do ciebie w czerwonym szlafroku. z obrzękiem płuc i marskością wątroby.





TR PA

Y

A CJ

Og

r

M

T AS

o od

a Ad

EJ

w

a pt

yc

c ja

h

b Ry

o pr

je

k

P

k ył

d tu

la

ow

i „R

ty

an B

ie

” m u a




Ogrodowych Ryb Pyłkowanie Ogrodowe Ryby lubią wilgotne i ciemne miejsca, szczególnie mokry czarnoziem. Ogrodowe Ryby mają brzuszki pełne ikry. Czas Pylenia jest u nich trudny do przewidzenia.





stara historia mieszkam obok domu. w dzień cały składam się z kłódek. mój mostek nigdy nie zaznał miłości. przez sen teraz połykam klucz za kluczem, który nie otwiera we mnie żadnej starej historii.


*** w samo południe siedzieć w cieniu. patrzeć jak słońce rozdaje się ludziom, a oni innym setki ulotek. korzystać z dnia wolnego, przepisując listy od zmarłego. mijać robotników schodzących powoli pod ziemię. shukatsu w poszukiwaniu przyjaciela do grobu, najpopularniejsze są wycieczki jednodniowe. łączenie przyjemnego z pożytecznym.

niepotrzebne co pamiętam z tych dni? ogromny, czarny dym. malowanie ran czerwonym atramentem. usta czarne od gorączki. kiedy uciekałam w stronę skrzyni z piachem, pożary oświetlały znikający kolor ulic.

na przykład leżenie na plaży w okinawie i udawane rozsypywanie prochów nad morzem.

mogłabym ci narysować rozkład nóżek w szpitalu.

albo rejs po zatoce tokijskiej.

nie zadawałam sobie żadnych pytań, bo to wszystko było

obiad i sadzenie drzewa pod wspólny grób.

niepotrzebne.

i szczególnie polecane na deser: przymierzanie trumien.

Wojciech Brzoska

53


Plastic People Mirosław of Spychalski the Universe i wesołe getto Lou Reed, Egon Bondy i historia najsłynniejszej grupy czeskiego undergroundu lat 60. i 70.

W roku 1992 w wolnej już Czechosłowacji poeta Ivan Martin Jirous, zwany „Magorem” (Szajbusem), bohater czeskiej opozycji z okresu komunizmu, kierownik artystyczny legendarnego zespołu Plastic People of the Universe, stanął po raz kolejny w swoim życiu przed sądem. Wcześniej w komunistycznych więzieniach spędził ponad 6 lat. Tym razem został skazany za obrazę moralności publicznej oraz głowy państwa. Przebieg wydarzeń według oskarżonego wyglądał następująco. Siedział sobie właśnie ze znajomymi studentami w gospodzie w Jihlavie i dyskutował z nimi o sztuce. Wtem usłyszał w radio utwór swojego idola, Franka Zappy, w którym ten nawoływał: Jeśli chcesz się wypowiedzieć, tańcz. Oskarżony – jak twierdził – nie mógł nie posłuchać tego wezwania. Wskoczył więc na stół i zaczął tańczyć, a że nie przywykł tego czynić w ubraniu, więc się rozebrał. Świadkowie skwapliwie dodali, że podczas tańca wykrzykiwał obelżywe słowa pod adresem prezydenta republiki Václava Havla. Havel nadzwyczajną decyzją ułaskawił Jirousa. Nikogo, kto znał obu, nie zdziwiło zachowanie żadnego z nich. Jirous pozostał sobą, a Havel nie miał wyjścia – zbyt wiele Jirousowi zawdzięczał. Być może nawet prezydenturę. Albowiem o ile w Polsce zaczynem rewolucji „Solidarności” byli robotnicy, to w przypadku aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji taką rolę w dużej mierze odegrali undergroundowi artyści. Czeski underground to w ogóle zjawisko unikatowe i niezwykłe na skalę światową. František Stárek, redaktor pierwszego, powstałego w 1979 roku czeskiego undergroundowego pisma „Vokno”, wspomina: Po aksamitnej rewolucji, w 1990, udałem się wraz z Jirousem na jakąś konferencję w USA. Kiedy dotarliśmy do hotelu, czekał tam już na nas Allen Ginsberg z kilkoma kolegami i wygłaszali na nasz temat peany. Mówili: to wy byliście prawdziwym undergroundem, nie my tutaj. Nie ukrywam, że poczułem dumę1. Wszystko zaczęło się ok. roku 1968

54

Rockandrollowe szaleństwo w Czechosłowacji, podobnie jak na całym świecie, trwało już od kilku lat. Zespoły powstawały i się rozpadały. Wszyscy marzyli o sławie. Kariery Beatlesów, Stonesów działały młodym na wyobraźnię. Sukces wydawał się na wyciągnięcie ręki. Dobitnie przecież przekonywały o tym kariery tych prostych brytyjskich chłopaków. Pod koniec lat 60. w samej Pradze, jak wyliczył Jirous, działało kilkaset zespołów bigbitowych. Ich liczba w całej Czechosłowacji szła najpewniej w tysiące. Z reguły składały się one z początkujących samouków, więc nie tworzyły muzyki wybitnej. Stworzyły natomiast środowisko, które – jak zauważa Ivan Martin Jirous w swoim manifeście Sprawozdanie o trzecim odrodzeniu muzycznym w Czechach – wyłoniło spośród siebie, poza państwowymi komisjami kwalifikacyjnymi i systemem szkolnictwa, tych najciekawszych. Ta eksplozja czeskiego rocka, która wywołała spore zainteresowanie także na Zachodzie, to było, według cytowanego przez Jirousa jednego z muzyków Primitives Group Karola Vojáka, „drugie odrodzenie muzyczne”. Trzecie miało dopiero nadejść. Milan „Mejla” Hlavsa swój pierwszy zespół założył jako trzynastolatek w roku 1964. Było ich kilka. Najbardziej znany nazywał się The Udertackers i był jednym z wielu zespołów grających zachodnie przeboje na sobotnich


młodzieżowych potańcówkach. Ich kariera trwała krótko, ale też wystarczająco długo, by nastoletni Hlavsa przekonał się, że nie chce w życiu robić niczego innego. Władza na to zezwalała. Większe problemy stwarzała szkoła, kiedy chciało się nosić długie włosy. Ale to też dało się jakoś obejść. Wszyscy dorastający wówczas w Europie Wschodniej miłośnicy bigbitu mieli opanowane do perfekcji różnego rodzaju „zaczeski”, którymi maskowało się długość włosów. Uczeń technikum masarskiego w Pradze, Milan Hlavsa, dla zamaskowania nieprzepisowej fryzury używał nawet kołnierza 55 ortopedycznego. Jeszcze lepszy sposób wymyślił Frántišek „Ciunias“ Stárek, późniejszy redaktor undergroundowego „Vokna“, który po prostu, idąc do szkoły, zakładał krótkowłosą perukę. W Europie Wschodniej upodobania muzyczne w dużej mierze kształtował przypadek. Zachodnie płyty nie docierały oficjalną drogą. Nawet nie dlatego, że była to muzyka zakazana. Nie była co prawda przez władze lubiana, ale z czasem zaczęto ją tolerować. Głównym powodem było to, że wschodnioeuropejskich firm płytowych nie było stać na zakup licencji zachodnich wykonawców. Słuchało się tylko tego, co ktoś przywiózł. Oczywiście sława Hendrixa, Led Zeppelin, Deep Purple za sprawą zachodnich rozgłośni, ale też krajowych, dotarła także tutaj. Bardzo często jednak o tym, czego słuchają młodzi Polacy, Czesi i Niemcy, nie decydowali macherzy z wielkich wytwórni, ale gust łaskawcy z Zachodu, który płytę przysłał, oraz to, jak liczny i wpływowy był krąg znajomych szczęśliwego właściciela płyty. Zdarzały się więc kariery zaskakujące, kiedy status gwiazdy w „krajach demokracji ludowej” osiągali artyści w swoich ojczyznach niemal nie znani. Tak było na przykład w Polsce z sukcesem włoskiego piosenkarza Drupiego. Jednak Drupi nie wpłynął na historię ani swojego kraju, ani Polski. Poza tym działał w sferze pop music i był promowany przez państwowe media. Inaczej było z Velvet Underground, który przyczynił się – nie wiedząc nawet o tym – do upadku komunizmu w dalekiej Czechosłowacji. Kiedy (w 1986 roku – przyp. M.S.) Lou Reed był w Pradze jako reporter „Rolling Stone”, zrobiliśmy dla niego koncert. Opowiedzieliśmy mu naszą historię, którą zresztą znał w zarysie. Nie wiedział jednak o tym, że gdybyśmy nie trafili na ich płytę w 1967 roku, nasz zespół nigdy by nie zaistniał. Zrobiło to na nim duże wrażenie. Okazało się, że byli wtedy bardziej znani w Czechosłowacji niż w USA – wspominał w 1999 roku Milan Hlavsa2. Nie Jimmi Hendrix, nie Stonesi ani Beatlesi... ale fascynacja Velvet Undeground, Captainem Beefheartem i Frankiem Zappą posłać miała kilka lat później paru młodych czeskich muzyków do więzienia, co uruchomiło lawinę. Zespół, który miał stać się legendą, powstał w fatalnym dla Czechosłowacji momencie historycznym – jesienią roku 1968. W pierwszym składzie grupy grali: Milan Hlavsa (bas, wokal), Michal Jernek (wokal, klarnet, saksofon sopranowy), Jiří Števich (gitara, wokal) i Josef Brabec (perkusja). Nazwę Plastic People of The Universe zapożyczyli z piosenki innej legendy amerykańskiego niezależnego rocka – Franka Zappy. Piosenka nosiła tytuł Plastic People. Końcówkę „of the Universe“ dodał, jak wspominał Hlavsa, jego „mistycznie nastawiony” kolega. To, że zespół powstał w czasie inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, nie miało żadnego związku z jego powstaniem. Mnie polityka nie interesowała. Mnie interesował rock and roll. Jeżeli był w tym jakiś bunt, to bunt przeciwko starszym – wspominał Hlavsa. Potwierdza to Petruška Šustrova: Tak był zaaferowany tworzeniem kapeli, że dopiero we wrześniu zauważył, że weszli Rosjanie3. Hlavsa po latach – całkiem możliwe, że dla poprawy swojego wizerunku – nieco zaprzeczał tej wersji. Twierdził, że o wejściu Rosjan powiedział mu jego starszy brat w dniu inwazji, ale przyznał, że szybko przestał sobie tym zawracać siedemnastoletnią głowę. Nie uznał tego za wydarzenie, które powinno zakłócać jego rockandrollowe plany. Był przecież w trakcie zakładania nowej kapeli! Magor Wiosną 1969 roku wystąpili w konkursie młodych talentów. Wtedy to młodzi muzycy, którzy mieli jeszcze pstro w głowach, poznali związanego z psychodelicznym Primitives Group poetę i historyka sztuki, Ivana Martina Jirousa, który z czasem zyskał przydomek „Magor” (Szajbus). Primitives Group w pewnym sensie można nazwać protoplastą Plastic People. Była to w końcówce lat 60. jedyna czeska grupa, która programowo postanowiła nie robić kariery i od momentu powstania usytuowała się w undergroundzie (jeszcze w rozumieniu zachodnim), będąc odporna na pokusy komercjalizacji i oficjalnego uznania, której nie opierały się inne zespoły. Primitives Group miała w repertuarze utwory przedstawicieli niekomercyjnego rocka, niemal wówczas jeszcze w Europie nieznanych: Zappy, The Fugs, The Mother of Invention. Jirous niedługo przed spotkaniem z młokosami z Plastic People opuścił zakład psychiatryczny, w którym ukrywał się przed wojskiem. Miało się po latach okazać, że ta terapia nie pozostała bez wpływu na losy zespołu Jirousa, a nawet kraju. Petruška Šustrova wspomina, że Jirous, jak wielu, uciekał w ten sposób przed wojskiem, ale chodziło też o to, że miał pewne problemy psychiatryczne. Wariatem nie był na pewno. Ale był strasznie depresyjny. To się z czasem, w wyniku późniejszych przeżyć, jeszcze pogłębiało i czasem bywał nie do wytrzymania. Nie można jednak powiedzieć, że miał jakoś zachwiany ogląd rzeczywistości. Jednocześnie było w nim coś takiego dowcipnego. To w ogóle był dobry człowiek. No i piekielnie utalentowany. Tylko że labilny emocjonalnie4.


Pewnego razu na przykład pisał w mieszkaniu Šustrovej tekst na maszynie. Tekst Jirousovi niespecjalnie wychodził. Uznał, że winna temu jest maszyna do pisania i „musi umrzeć”, więc wyrzucił ją przez okno i zasiadł do drugiej. Tekst nadal nie wychodził. Druga maszyna oczywiście szybko podzieliła los pierwszej. Kiedy przyjechał następnym razem, mówi: „Wiesz, ja się wstydzę za to, co zrobiłem z tymi maszynami” – wspomina była właścicielka maszyn. Ja mu mówię: „OK, w porządku, przeprosiny przyjęte”. Dla niego to jednak było za mało: „Wiesz, chcę, żebyś do mnie przyjechała i z okna wyrzuciła moją maszynę, którą mam po tacie”... Był w tym swoim wariactwie także uroczy5. Właśnie wtedy w szpitalu poznał innego pacjenta, z którym dobrze mu się rozmawiało o filozofii, życiu i sztuce. Tamten przedstawił mu się jako Zbyněk Fišer. Dopiero na wolności, kiedy opowiedział o tym spotkaniu swoim kumplom, ci powiedzieli mu: ty baranie, przecież to był Egon Bondy, i tak dowiedział się, że jego szpitalny rozmówca to wielbiona przez niego legenda undergroundu lat 40. i 50., poeta i filozof, który za kilka lat miał się stać głównym „dostarczycielem tekstów” dla Plastic People. Bondy skomentował to tak: Wtedy wszyscy myśleli, że Egon Bondy od dawna nie żyje6. Jirous najpierw zaczął młodym muzykom doradzać, zapoznał ich też z pierwszym menedżerem. Dzięki tym poradom stali się zespołem w pełni profesjonalnym. Dość szybko został „kierownikiem artystycznym” grupy. Dziesięć lat starszy od Hlavsy i solidnie wykształcony Jirous stał się ich intelektualnym przewodnikiem. To było takie romantyczne i trochę naiwne. On na początku odwoływał się do kontrkultury amerykańskiej, o której nie za wiele wiedział. Coś tam słyszał, coś przeczytał. Oczywiście w Stanach nigdy nie był. Trochę wyciągał z Kerouaca, trochę z Ginsberga, ten romantyzm postawy – mówi Petruška Šustrova7. Był dla tego zespołu tym, kim Malcolm McLaren dla Sex Pistols. Tylko że w tym przypadku głównym celem nie było zarabianie pieniędzy. Jirous miał większe ambicje. Nie chciał zmieniać mody ani rynku muzycznego. On chciał za pomocą sztuki zmieniać świat, chciał wyzwalać ludzi. „Magor” miał olbrzymią charyzmę, którą później przez swoje różne manie trochę utracił. Kiedyś miałam z nim taką dyskusję – wspomina Petruška Šustrova. – On mówi: „Ja wymyśliłem underground”. Ja mu mówię: „Nie, tego nie da się wymyślić. To ruch. Nie wymyślisz ludzi”. On: „Oni się pętali, a ja im dałem ideologię”. No to mu powiedziałam, że jest jak komuniści, którzy uważali, że to dopiero oni zwalczyli ciemnotę. Ale faktem jest, że częściowo miał rację – przyznaje Šustrova8.

56

Underground powstał nieco później. Na razie mogli jeszcze występować legalnie. W 1969 roku uzyskali nawet status profesjonalistów. Dzięki temu mieli salę do prób w klubie i sprzęt. Oznaczało to także, że mogli oficjalnie zarabiać na graniu określone przepisami pieniądze. Było to ważne dla wszystkich. Także dla osiemnastoletniego Hlavsy, który zajęty muzyką, nie znajdował specjalnie czasu na naukę w technikum masarskim, z którego go w końcu wyrzucili, i od jakiegoś czasu utrzymywał się z fuch u zaprzyjaźnionych rzeźników. Za sprawą Jirousa do grupy dołączył klawiszowiec Primitives Group, Josef (Pepa) Janiček. Jirous też wymyślił image zespołu. Plastic People od początku kładli wielki nacisk na stronę wizualną koncertów oraz na swój wizerunek. Tak opisywał po czterech latach, z wyraźnym rozrzewnieniem, legalny okres działalności grupy Jirous: Na scenie płoną ognie podsycane przez „palaczy” w barwnych kostiumach, członkowie zespołu mają pomalowane twarze, w utworze Piorun kulisty występuje połykacz ognia. Na premierze Symfonii wszechświata w klubie artysty-plastyka Manes Plastikowi Ludzie składają bogu Marsowi ofiarę w postaci kury, a występując wieczorem tego samego dnia, gdy pierwszy człowiek stanął na Księżycu, zapalają latający talerz, który był dotąd stałym elementem ich dekoracji9. Do tego nieco zalatującego kiczem obrazka dodać warto, że grali w ozdobnych szatach. Zabawy z ogniem wychodziły im różnie. W archiwum wytwórni filmowej Barrandov zachował się strzęp nagrania utworu The Sun z jeszcze legalnego występu zespołu z roku 1969, na którym zarejestrował się moment, kiedy od płonącego ognia zapala się także szata jednego z muzyków i zaczyna on krzyczeć z bólu. Śpiewali wówczas różne teksty; jak choćby zmodyfikowane fragmenty Snu nocy letniej Szekspira, wiersz Wiliama Blake’a The Tiger. Pojawiły się w ich repertuarze także własne utwory, jak choćby po trosze programowa Symfonia wszechświata, w której śpiewali: Piękny jest świat lecz ludzie z plastiku tego nie widzą Piękne są kwiaty lecz ludzie z plastiku tego nie widzą (...) tylko jedno jest dla nich piękne tylko jedno dla nich istnieje ludzie z plastiku w podziemiu10 a w The Sun: wszystkie głupie mózgi są na słońcu nasz silny naród żyje w podziemiu11.


Głównym kompozytorem grupy od początku był Hlavsa, który wykazał w tej dziedzinie niebywały talent. Teksty pisali Jernek i poetka Vera Jirousova, to właśnie one tworzyły „podziemną mitologię” zespołu. Większość śpiewali po angielsku, ale często pojawiały się też recytacje po czesku. Dążyli do tego, aby ich koncerty nie były zbiorem piosenek, ale stały się pełnowymiarowymi spektaklami. Ich teksty pełne były odwołań do mitologii i religii. Na jeden z tych koncertów trafiła, jeszcze jako dziecko, Jana Němcová, córka katolickiego filozofa, Jiřego Němca, i późniejszej sygnatariuszki Karty 77, Dany Němcovej. Miała wówczas czternaście lat. Mama powiedziała: „Idziemy na koncert”. Więc ubrałam się w stylonowy strój i najładniejszą bluzkę. Ivan Martin Jirous rozpychał tłum zgromadzonych w sali długowłosych, byśmy mogli przejść, moja mama Dana Němcová i jej siedmioro dzieci, i usiąść w pierwszym rzędzie tuż przed występującymi The Plastic People... Kiedy usiedliśmy, było już jasne, że nie powinnam się tak ubrać. Wszyscy wokół mieli długie włosy i ja w tym ładnym stroju wyglądałam tam dziwnie. Jakiś smarkacz, który wlazł do sali przez okno, śmiał się z nas: „Co tu robicie, pionierzy!” Więc powiedziałam mu: „Nie bądź chamem”. Tego właśnie dnia czternastolatka z dysydenckiej rodziny zakochała się w gitarzyście basowym i wokaliście zespołu, Milanie Hlavsie. Niedługo później, widząc go z okna, kiedy zmierzał w odwiedziny do jej rodziców, powiedziała: On będzie moim mężem. Cztery lata później został jej mężem, a ich wesele okazało się wydarzeniem ważnym nie tylko w ich życiu. Jirous w wyniku swoich teoretycznych przemyśleń uznał, że zespół powinien wykonywać utwory po angielsku. Dla niego angielski był jedynym właściwym dla tej muzyki. Jest dla rocka tym, czym francuski dla literatury – lubił powtarzać. Dochodziło nawet do tego, że ich własne teksty były przekładane na angielski. Aby poprawić angielszczyznę kapeli, Jirous postanowił jako wokalistę zaangażować Kanadyjczyka Paula Wilsona. Spotkałem się z zespołem za sprawą Ivana Jirousa, który zaprosił mnie na imprezę, na której byli członkowie zespołu. Siedzieliśmy, rozmawiając o muzyce, grając i słuchając Fugs i Velvet Underground. Wtedy właśnie Jirous wpadł na ten szalony pomysł, aby zaprosić mnie do zespołu jako wokalistę! Powodem nie było to, że mam świetny głos, ani to, że jestem świetnym gitarzystą. Mogłem jednak brzdąkać na gitarze, ale przede wszystkim byłem przydatny do transkrypcji tekstów piosenek ze starych zjechanych taśm Velvet Underground, które mieli. I tak dołączyłem do zespołu w 197012. Niedługo po nim pojawił się w zespole świetny altowiolinista i skrzypek Jiři Kabeš, który podobnie jak Janiček, związał się z Plastic People już na zawsze. Weryfikacje i pokątne eksperymenty Przez rok z kawałkiem grali koncerty, nie interesując się niczym poza muzyką, nawet postępującą polityczną „normalizacją”. W końcu jednak polityka się nimi zainteresowała i proces „normalizacji” dotarł także do nich. W 1970 roku zaczęły się weryfikacje – wspominał Hlavsa – okazało się, że zespół nie może mieć angielskiej nazwy i powinien mieć w repertuarze utwory radzieckie. Pod takimi właśnie warunkami może występować oficjalnie. Odmówiliśmy spełnienia tych warunków. Straciliśmy klub i sprzęt. Ale zdecydowaliśmy, że gramy dalej. Pozostało nam jeszcze sporo możliwości13. W kapeli w wyniku sporu o przyszłość pozostało wtedy tylko czterech muzyków, trzech, którzy stali się trzonem zespołu – Hlavsa, Kabeš, Janiček oraz Wilson. Pozostali nie byli aż tak bardzo zdeterminowani. Chcieli żyć z grania. Do tego składu dobierano różnych perkusistów, a okazjonalnie także innych muzyków. Zespół stracił też dotychczasowego menedżera. Jego obowiązki wziął na siebie Jirous. Dość szybko kapele, które poszły na ustępstwa, dowiadywały się, że to jeszcze nie koniec ustępstw i konieczne są następne. Na przykład trzeba ściąć włosy, inaczej się ubrać i występować na partyjnych imprezach. Kapele się rozpadały, muzycy lądowali w knajpach. Niektóre rozwiązały ten problem w taki sposób, że wykonywały tylko muzykę instrumentalną. Tak zrobiła jedyna czeska eksportowa grupa lat siedemdziesiątych, grający progresywnego rocka Modry efekt. Dla słuchaczy zagranicznych pozwolono im łaskawie używać nazwy Blue effect. Na nowy sprzęt członkowie zespołu zarobili, pracując jako drwale. A potem koncertowali w różnych miejscach. Były to gospody, świetlice, w początkowym okresie także kluby i prowincjonalne festiwale. W miarę możliwości nadal starali się o efektowną oprawę wizualną koncertów. Tak było jeszcze w roku 1971, w jednym z praskich klubów, kiedy podczas koncertu poświęconego Andy Warholowi, składającego się z piosenek Velvet Underground, wyświetlali przeźrocza z dziełami artysty. Wykorzystywali lukę w przepisach, które zezwalały na to, aby w knajpach i świetlicach mogły występować amatorskie zespoły. Raz udało im się wystąpić nawet pod egidą związku działkowców na ich imprezie. Sława zespołu, który odmówił poddania się weryfikacji, rosła. Na ich koncertach pojawiała się coraz liczniejsza publiczność. Kapela dojrzewała też muzycznie. Widać było w kompozycjach Hlavsy i jego kolegów inspiracje Velvet Underground i Zappy, ale trudno ich nazwać epigonami. Wypracowali swój własny styl. Obecność w zespole Kabeša i Janička nadawała kapeli oryginalne i rozpoznawalne brzmienie. Swoje nowe brzmienie i nowy program zaprezentowali po raz pierwszy zimą 1971 na zabawie tanecznej w Ledči nad Sazawą. W programie znalazły się między innymi kompozycje do wierszy Jiřego Kolařa, artysty i poety, wielkiej postaci czeskiej powojennej kultury. Na ten koncert przybyli ludzie z całych Czech, samochodami, autostopem, koleją, po to, by usłyszeć kapelę, która się nie poddała. Ten widok dziesiątek przyjezdnych słuchaczy bardzo podniósł morale grupy. Hlavsa, jak wspomina Jirous, powiedział wtedy, że nie mogą się na to wypiąć, nawet gdyby chcieli. Jak inaczej ci ludzie będą się bawić? – zapytał14. Zespół Plastic People – pisał Jirous – znalazł się w wyjątkowym położeniu, jako jedyna grupa podziemna w Czechach. Całą swoją działalnością wykazywali, że underground nie jest tylko nalepką, oznaczającą nowy styl muzyczny, lecz przede wszystkim postawą życiową i duchową15.

57


Zagrali w tym czasie kilka koncertów z inną eksperymentującą grupą, założonym przez poetę, artystę i performera akcjonistę (związanego ze słynnym Fluxusem) Milana Knižaka zespołem Aktual. Zespołem bardzo ważnym w początkach czeskiego undergroundu lat 70. Chociaż sam Knižak do undergroundu jako ruchu zachowywał pewien dystans. Nie oznacza to wcale, że dzięki temu władze dały mu spokój. Jego indywidualne akcje artystyczne też były wystarczającym powodem do licznych aresztowań i innych kłopotów. Knižak już wówczas był artystą o światowym rozgłosie. Zdobył go jako współtwórca happeningów i akcji artystycznych. Miał już za sobą wystawy na całym świecie. Od 1965 roku był dyrektorem Fluxusu na Wschodnią Europę. Trzy poprzednie lata spędził w USA. Wrócił do Czechosłowacji w roku 1970 i od powrotu był praktycznie cały czas pod milicyjnym nadzorem. Aktual nie był zespołem rockowym, bliżej było mu do tego, co tworzył John Cage. Jak wspominał Jirous, podczas ich wspólnych koncertów eksperymenty muzyczne Knižaka polegały między innymi na użyciu – obok klasycznych instrumentów – wiertarki, tłuczeniu w beczki i odpalaniu motocykla na scenie. Towarzyszyły temu wszystkiemu prowokacyjne teksty, jak choćby taki:

58

odrzućcie mózgi odrzućcie serca odrzućcie wszystko co czyni was ludźmi STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! świnia dobrze żyje żre tylko i pije czasem porucha STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! STAĆ SIĘ ŚWINIĄ! STAĆ SIĘ ŚWINIĄ16. Podczas koncertów okazało się jednak, że to, co prezentował Aktual, trafiało tak naprawdę tylko do członków Plastic People, bo reszta publiczności opuszczała salę. Jak to zdiagnozował Jirous : Aktual wyprzedzał epokę17. Eksperymenty Aktualu wywarły wielki wpływ na poszukiwania muzyczne Plastic People. Do swojego repertuaru włączyli wówczas jedną z piosenek Knižaka, Życie to walka, która najpewniej bardzo współgrała z ich stanem ducha: Życie to walka Życie to walka Życie to walka walka walka Życie to walka Życie to walka Życie to walka walka walka Życie to walka Życie to walka Życie to walka walka walka18 Co ciekawe, Milan Knižak nastawiony był mniej entuzjastycznie do tego, co prezentowało Plastic People. W roku 1975 napisał list otwarty do Jirousa, w którym poddał środowisko PP ostrej krytyce. Główny jego zarzut był taki, że Jirous stworzył aureolę awangardy wokół czegoś, co tak naprawdę awangardą nie było. Byli to jego zdaniem zaledwie solidni muzycy, którzy w żenujący sposób kopiowali rzeczy już dawno odkryte. Natomiast cała ideologia, którą Jirous wokół zespołu stworzył, pasuje do niego, jak pięść do nosa. W roku 1972 udało się im zagrać już tylko cztery koncerty. W marcu jakimś cudem zagrali w sali należącej do gimnazjum w miejscowości Pisek, co spowodowało zwolnienie z pracy całej dyrekcji szkoły. W maju dali krótki występ na wieczorze tańca ekspresyjnego w Pradze, w Centrum Kultury na Zavadilce. Tym razem obyło się bez interwencji. Ale już w czerwcu, gdy grali w Zruču nad Sazawą, ich występ wywołał wzburzenie lokalnej prasy. Kilka dni później zagrali w zakładowym klubie ČKD (zakłady produkujące tramwaje i lokomotywy) w Pradze. Tam doszło do starcia Jirousa z członkiem Pomocné stráže Veřejné bezpečnosti (odpowiednik polskiej Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej). Ani starcie, ani jego przypuszczalnie ostra forma nikogo pewnie nie zdziwiły, bo jak wspomina Petruška Šustrova:


Magor strasznie lubił się kłócić z ludźmi. Jak był pijany, to był nie do wytrzymania. Został aresztowany i przewieziony na komisariat milicji. Był to pierwszy zwiastun przyszłych problemów. Od zatrzymania Jirousa przez następne dwanaście miesięcy zespół nie koncertował, skupił się na próbach i ćwiczeniu nowego repertuaru. Do kapeli dołączył wtedy poeta i saksofonista freejazzowy, Vratislav Brabenec, który miał się stać kolejną ważną postacią w grupie. Dzięki jego jazzowemu doświadczeniu muzyka zespołu stała się jeszcze ciekawsza. Wtedy też objawiła im się siła poezji Egona Bondy’ego i trzy jego utwory trafiły do ich repertuaru, w tym ten, który miał stać się na lata evergreenem grupy Podivuhodný mandarin. W drugiej połowie roku udało się zespołowi zagrać kilka koncertów. 30 lipca zespół stracił swojego kierownika artystycznego i menedżera, czyli Jirousa, który wdał się w gospodzie w awanturę z emerytowanym pułkownikiem czeskiej bezpieki i został skazany na dziesięć miesięcy więzienia za akty chuligaństwa i zniesławiania narodu19. Tym razem poszło o to, że Jirous w knajpie pozwolił sobie dowcipkować na temat Armii Radzieckiej. Po wyjściu z więzienia Jirous doprowadził do bliższej współpracy zespołu z Egonem Bondym. Jej owocem jest między innymi uważana za najlepszą w dziejach grupy płyta Egon Bondy’s Happy Hearts Club Banned. Ten mariaż z poetą o skrajnych lewackich poglądach wywołał w środowisku pewne kontrowersje. Z ideami, które legendarny poeta starał się narzucić grupie, dość ostro polemizowali „undergroundowi chrześcijanie”, czyli śpiewający pastor, który z czasem zaczął wspólnie z zespołem występować, Svatopulk Karásek, Vratislav Brabenec oraz teść Milana Hlavsy, filozof Jiři Němec. Co ciekawe, ten spór dotyczył bardziej ideologii niż libertyńskiej postawy życiowej Bondy’ego. Jeżeli o takie sprawy chodzi, Czesi są nad wyraz tolerancyjni. Warto też zauważyć, że ten ostry czasami spór nigdy nie doprowadził do rozpadu środowiska. Fragment przygotowywanej książki Wyścig niePokoju – Warszawa – Berlin – Praga. Wesołe i ponure wypisy z historii undergroundu. Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 1 Spotkanie z Františkiem Starkiem w bibliotece im. V. Havla w Pradze, 6.03.2013. 2 Rozmowa z Milanem Hlavsą. Materiał roboczy do filmu M. Jasińskiego i M. Spychalskiego Gry leśne, uliczne i piwniczne (TVP 2, 1999). 3 Rozmowa autora z Petrušką Šustrovą. 4 Rozmowa autora z Petrušką Šustrovą. 5 Tamże 6 Rozmowa z Egonem Bondy [w:] A. Kaczorowski, Europa z płaskostopiem, Wołowiec 2008. 7 Rozmowa autora z Petrušką Šustrovą. 8 Tamże. 9 I.M. Jirous, Sprawozdanie o trzecim odrodzeniu muzycznym w Czechach, przeł. L. Engelking, „Literatura na Świecie” 1993, nr 11(268). 10 Przeł. L. Engelking; cyt. za: „Literatura na Świecie” 1993, nr 11(268). 11 Tamże. 12 Rozmowa z Paulem Wilsonem dla czeskiego radia. Rozmawiał Jan Velinger. 13 Gry leśne, uliczne i piwniczne, dz. cyt. 14 I.M. Jirous, dz. cyt. 15 Tamże. 16 M. Knižak, Stać się świnią, przeł. S. Szymczak, cyt. za: Czeski underground: wybór tekstów z lat 1969-1989, oprac. M. Machovec, Wrocław 2008. 17 I.M. Jirous, dz. cyt. 18 M. Knižak, Życie to walka, przeł. S. Szymczak, [w:] Czeski underground... 19 Akt oskarżenia z procesu Plastic People z roku 1976, cyt. za: Hnědá kniha. O procesech s českým undergroundem, red. M. Machovec, Praga 2013.

59


Sokraski pa-

Jos

tej-

Gra swing. Gra koko-

cior-

60

wa. wa.

Omówienie to, zwięzłe i schematyczne, jest tylko wstępem do głębokiego procesu rozmowy osadzonej na konkretnej planszy. Każde pole jest wyraźne, kostka leży pod przegubem serca. Myśl oraz doświadczenie, świadomość i analiza, poprowadzone w każdym rzucie, celnie i wymownie. Start i meta. Sens bez porażki.

Instrukcja obsługi* Odkrycie idei wymaga analizy dziesięciu paciorków rozłożonych na czterech poziomach całego procesu: fakty, osoba, bieguny oraz podsumowująca idea. Oto jej schemat: Idea

wizja

małe

bieguny

wielkie brzuch sytuacja

serce

punkt zapalny

osoba

głowa rozwój

pytanie

fakty

Rozpocznij od określenia tematu badania. Przeanalizuj następnie paciorki, jeden po drugim. Ćwiczenie polega na opisaniu każdego z nich jednym lub kilkoma trafnymi zdaniami.

Fakty 1. Sytuacja: opisz sytuację, którą chcesz zbadać. Co jest właściwym opowiadaniem, jakie są jego najważniejsze składniki? O co chodzi? Postaraj się, aby każdy z tych opisów móc przedstawić wyraźnie, z konkretnymi detalami i przykładami, których sam doświadczyłeś. 2. Punkt zapalny: w jaki sposób dana sytuacja stała się pytaniem? Jak i kiedy doszło do momentu zapalnego, opisz konkretną scenę, która stała się ładunkiem/nośnikiem dla twojego pytania. 3. Rozwój: jak rozwinie się sytuacja, jeśli nic się nie wydarzy? Jaka jest oczekiwana przyszłość, jaka perspektywa adekwatna do sytuacji i jakie siły współoddziałują na badanym polu ? 4. Pytanie: co jest istotą, tematem, punktem ciężkości całego badania? Sformułuj tylko jedno zwięzłe pytanie.


[ ` 61 ` ]

Kessels

Osoba Postawa, z jakiej dokonujesz analizy faktów, jest podzielona tradycyjnie na brzuch, serce i głowę – trzy części duszy. W języku przedsiębiorstw i organizacji: ryzyko, potrzeby i wartości. W języku mitologii: potwory, które ci zagrażają (brzuch), ofiara bohatera (serce) i bogowie, którzy cię inspirują (głowa). 5. Brzuch: jakie jest ukryte ryzyko? Jakiej katastrofie należy zapobiec lub jej uniknąć? Jakim kosztem? Jakiej niewygody, nieprzyjemności czy cierpienia należy się spodziewać?

6. Serce: jakie pojawiają się potrzeby lub sprzeczności? Co porusza twoją ambicję, pasję, co cię oburza i dotyka? Jakiego trudu czy cierpienia musi podjąć się bohater? Czego musisz zaniechać, jaką złożyć ofiarę? 7. Głowa: jakie wartości są tu najważniejsze? Jakie sposoby widzenia, nadzieje i inspiracje nadają sens i znaczenie? Co musi zostać ocalone czy oszczędzone?

Bieguny Na tym poziomie przebiega analiza rożnych możliwych punktów widzenia czy przeciwstawnych sobie scenariuszy. Pomiędzy jakimi skrajnościami musisz się poruszać? Co jest tezą i antytezą? Wymień je i podaj argumenty. Jednym ze sposobów jest odszukanie „wielkiego- i-małego”: 8. Wielkie: spróbuj wyolbrzymić twój sposób widzenia lub uczucie do przesady. Do jakiego uzasadnienia i odpowiedzi to prowadzi? 9. Małe: teraz pomniejsz to uczucie. Jak wygląda odpowiedź? Istnieją jeszcze inne przeciwieństwa: harmonia-konflikt, przyszłość-teraźniejszość, władza-miłość; mężczyzna-kobieta; rozwój-jakość; liberalny-konserwatywny i tak dalej.

Wizja Na tym poziomie określasz to, co stanie się ideą w danym przypadku. To, co może nadać pewną formę dla ciebie i innych oraz dla opisanej kwestii, pojętej jako całość. Idea nadaje esencji, jest kluczem do badania lub też zasadą, którą można traktować rozumowo. Czy jesteś w stanie ująć to w obraz, metaforę, opowiadanie lub wyrocznię? Być może nie potrafisz odpowiedzieć na to pytanie od razu, być może twoja odpowiedź potrzebuje czasu, aby dojrzeć. Spróbuj wszystkie przeczucia ująć w słowa. Pomocna może być analiza głównych cnót: - Jaka odwaga jest od ciebie wymagana (fortitudo)? - Co musisz oddać, zaniechać, w czym musisz ćwiczyć umiar (temperantia)? - Czemu musisz stawić czoło (prudentia)? -Co jest potrzebne, aby tę sytuację utrzymać jako całość w równowadze (iustitia)? tłumaczyła Marta Talacha Podstawa tłumaczenia: Gra z ideami. Sztuka rozmowy filozoficznej, Jos Kessels, Spelen met ideeën, Uitgeverij Boom, 2012

* tytuł rozdziału od tłumaczki... a jego wygląd od dwóch graficzek


[ ` 62 ` ]

O możliwych regułach niemożliwej gry. Filozofia w praktyce Josa Kesselsa

W Holandii popularne stały się praktyki filozoficzne, rodzaje poradni, gdzie zamiast konsultacji z psychologiem czy coachem Marta Talacha doświadczamy rozmowy z filozofem

Walczę nieustannie ze zbrodniarzem, bestią i złoparking, każdy kosz na śmieci, przydrożny bar czy metal ulicznej barierki są realnymi czyńcą, który jest we mnie, a jednocześnie ze zbyt aktorami rozgrywek. W swoich Autonaupospiesznym pragnieniem osiągnięcia wewnętrztach z kosmostrady pozwolił nie tylko wejść nej harmonii, przeciw łatwej rezygnacji, przeciw w świat innego postrzegania rzeczywistości, pokusie ucieczki w szczodrość, szlachetność serca ale pobudził do podobnej zabawy czyteli czystą niewinność. Te dwie strony naszej natury nika-odbiorcę, wspólnika wtajemniczonesą niezbędne. Gdyby nie było w nas bestii i zbrodgo w zasady: niarza, bylibyśmy tylko wykastrowanymi aniołami, bez prawdziwego życia. Ale i bez żarliwej Zasady były niezmienne i nikt nie wiedział dlawoli ku przemianom, oczyszczeniu, duchowości czego. Trzeba było znaleźć rzeczywiście wyjąti bezinteresowności, bez nich również jesteśmy kowe okoliczności (albo grać z samym sobą), w błędzie. żeby móc je zmodyfikować; grając w klasy, na przykład, na zboczu Hermann Hesse, z listu do Carla Seeliga, 1919 pagórka, można było przynajmniej dodać jakieś wymyślone reguły: jeśli kamień potoczy się w prawo – jeden obrót mniej, jeśli w lewo Jeśli grasz dla samej przyjemności gry, możesz spodziewać się – można skakać dalej, a jeśli mała lawina zagarnie wszystko, kto wygranej, która będzie rekompensatą trudu przejścia przez pierwszy dobiegnie do domu – wygrywa; i tak zmieniać świat1. pola pamięci, wspomnienia, od których tak często starasz się uciec, starcia z własnymi niedoskonałościami, ułomnością ję- Oczywista jest w swoim przewrotnym duchu i naturze właścizyka czy szybko uciszonym lękiem. To po tej własnej, jedynej, wej dla wprawnego gracza Gra w klasy i jej zmyślna konstrukcja, intymnej szachownicy przetoczy się gra, która mimo całkowi- która nadaje wytyczne w sposobie czytania, interpretacji i klutej powagi może odwołać się do zapachu kartonowego pudeł- czenia po wyznaczonych polach i labiryncie znaków. ka, z którego wyciąga się lekko naddartą planszę, może skle- Poszukując z kolei terenu, przestrzeni, miejsca do gry interjoną nieudolnie taśmą, wyławiając z głębin wszystkie kolory tekstualnej, odnajdujemy na przykład u Borgesa rodzaj planpionków, szukając kostki (czy aby na pewno się nie zagubiła?), szy do gry niemożliwej, bo przybierającej formę kuli, o niekońi cały pejzaż wędrówek, poszukiwania skarbów, zbierania tek- czącym się grzbiecie, wypełnionej nieskończonością tekstów turowych grzybków, kupna minidomków, ucieczek na skróty, i możliwości interpretacji. Kula, pełna pierwotnej mądrości, to sprzedaży za fałszywe pieniądze czegoś, co istnieje tylko przez konstrukcja biblioteki Babel, która jawi się jako bezmiar języchwilę. Powaga zapraszająca do siebie mrugnięciem oka i prze- ków i znaków, jako Wszechświat. Jest lub próbuje być tworem wrotnością, może do zdradziecko łatwej zabawy, może do bliskim boskiemu, ale jednocześnie mówi o swojej niedoskoniepokojących podchodów w ciemności i szaleństwa ukrytego nałości i niewiedzy. w labiryntach. Minotaur własnego lęku, nić Ariadny, pozornie tyl- Podczas gdy intertekstualność u Cortazara jest raczej formą ko splątana w pajęczą tkankę bez początku. Znane są reguły, zaproszenia do zabawy słownej, zupełnie innym tonem odwięc wiemy, jak się poruszać, wiemy też, jak długo, a ewentu- znacza się pełna powagi i tajemnic oraz nie do końca jasnych alny trud wiąże się z wysiłkiem każdych poszukiwań. Początek reguł Gra szklanych paciorków Hermana Hessego. W swojej wędrówki oznacza porzucenie utartych schematów i reguł za- ostatniej powieści Hesse przedstawia członków Zakonu Kastalii, pochłoniętych grą, która tworzy rodzaj sacrum, a sama jej ufanego świata, pozostawienia za sobą starych przyzwyczajeń natura staje się głównym bohaterem. Podobnie jak u Borgesa i wejścia w nowy obszar jeszcze nieodkrytych wizji. pojawia się symbolika geometrii – kula jako ideał nieskońKonwencja gry pojawia się na wielu polach życiowych: w li- czoności znaków, u Hessego gra szklanych paciorków może teraturze, sporcie, polityce, codziennych rozrywkach, w psy- również zostać wizualnie odczytana na konkretnej planszy, chologii czy w psychiatrii. Amerykański psychiatra Eric Berne, spójnej geometrycznie. Taką propozycję przedstawia Jos Kesodwołując się do reguł gry, opisał modele zachowań w sto- sels, współczesny filozof niderlandzki. Podjął on próbę rekonsunkach społecznych, aby lepiej zrozumieć własne postępo- strukcji reguł tej tajemniczej gry, bohaterki powieści noblisty. Keswanie i wszelkie interakcje. Berne podzielił gry na swego rodzaju sels proponuje związek między grą szklanych paciorków a trianrozdziały, kreśląc tereny tychże międzyludzkich potyczek: gry gularnym schematem tetraktysu, figury-symbolu, którą Pimałżeńskie, seksualne, gry świata podziemnego, gry życiowe tagoras określał jako matematyczne odzwierciedlenie początczy gry terapeutyczne. Nadał im nazwy (Patrz, co przez ciebie zro- ków przyrody, harmonii kosmosu i muzyki. Tetraktys opiera biłem, Jak się stąd wydostać, Gra w pończoszkę), wyodrębnił graczy. się na dziesięciu punktach tworzących kształt piramidy, przy Oczywiście pojęcie gry użyte zostało umownie, jako model do czym każdy z tych punktów stanowi swego rodzaju odrębny określenia naszych zachowań, do opisania analizy transakcyjnej klucz, paciorek. Tylko wszystkie razem mogą utworzyć pełnię, i lepszego zrozumienia swojego „ja”. nierozerwalny łańcuch powiązań i odwołań. Gra szklanych paIdąc dalej, w rejony fikcji i twórczości literackiej, zabawy po- ciorków, jaką ukazuje Hesse, jest grą znaczeń, wartości, norm, przez słowo i zabawy słowem, literacką grę-wędrówkę, pro- odwołań do rozumu, ale także do emocji, a każda runda stawadzoną równolegle w życiu i w tekście, prowadzi Cortazar, nowi rodzaj intelektualnego i zarazem kreatywnego dyskursu. wyruszając w podróż po autostradzie słońca. Wraz z żoną ba- Reguły te, mowa znaków i gramatyka gry, stanowią rodzaj wił się, nadając nowe znaczenia rzeczywistości, gdzie każdy wysoko rozwiniętego, tajemnego języka, w którym swój udział




[ ` 65 ` ]

mają przeróżne nauki i sztuki, zwłaszcza jednak matematyka i muzyka (albo teoria muzyki), wyrażając treść i rezultaty niemal wszelkich nauk i wzajemnie mogąc tworzyć pomiędzy nimi związki. Gra szklanych paciorków jest zatem grą wszelkimi treściami i wartościami naszej kultury, igra nimi zapewne tak, jak w okresie rozkwitu sztuk pięknych malarz igrał barwami swojej palety2. Oprócz idei samej planszy Kessels opisuje w swoistym podręczniku Gra z ideami. Sztuka rozmowy filozoficznej reguły tej specyficznej rozmowy, odwołując się do mitologii greckiej, historii filozofii, poezji czy też doświadczenia w pracy jako filozof-konsultant. Podaje on przykłady ze swojej długoletniej praktyki, rozpisuje wyraźny przebieg poszczególnych rund, sytuując wszystko w konkretnej przestrzeni danego przypadku. Kolektyw artystyczny, korporacja, bank, organizacja społeczna, rządowa, szkoła, dom, grupa znajomych – w każdej konstelacji pojawiają się codzienne dylematy, obowiązek podejmowania często niewygodnych decyzji, konflikty czy też po prostu konieczność przedyskutowania pewnych kwestii. Teren może być też zupełnie inny, osobisty, związany z przeżyciem, niepokojem, zwykłym pytaniem o sens działania czy chęć wyzwolenia się, rozwoju, przejścia, zrozumienia. Kessels mówi o grze na poważnie, o grze z powagą. To coś więcej niż tylko gra ze słowami. Jesteśmy tak często zamknięci w naszych codziennych przekonaniach, że pozostaje nam niewiele przestrzeni na dopuszczenie innych, alternatywnych czy zaskakujących obrazów i sposobów widzenia. Ta gra relatywizuje to, co zastałe, utarte i stare, dzięki czemu możemy od nowa zbadać odpowiednie relacje w danej kwestii3. Któż nie zadaje sobie pytań, nie podaje w wątpliwość własnych poglądów, nie pogrąża się czasem w niezrozumieniu aspektów codzienności? Jak pogodzić się z utratą bliskiego? Jak odmówić trudnej decyzji o zwolnieniu pracowników, narzuconej odgórnie np. przez szefa? Jak w przypadku skrajnie różnych przekonań i doświadczeń osobistych osiągnąć konsensus? Dlaczego sprawy nie toczą się po mojej myśli? Czy postępuję dobrze, wybierając dany kierunek studiów? Dziecko, które pyta: Dlaczego wszystko ma swój początek i koniec?, jest również świetnym rozmówcą w filozoficznej grze paciorkowej. To wszystko tylko zalążki pytań, które mogą stać się punktem wyjścia do poszczególnych rozgrywek. W Holandii popularne stały się praktyki filozoficzne, rodzaje poradni, gdzie zamiast konsultacji z psychologiem czy coachem doświadczamy rozmowy z filozofem. Konsultacje filozoficzne odnoszą się do wszelkich pytań życiowych, związanych z przestrzenią pracy zawodowej, sferą emocjonalną lub społeczną, mogą dotyczyć zarówno pytań abstrakcyjnych, jak i praktycznych. W rzeczywistości podlegającej szybkim zmianom, pełnej nowości, porad, obrazów i dyskusji, w których problematyka ginie w pojęciach zbyt ogólnych i abstrakcyjnych; gdzie środowisko zawodowe wymaga błyskawicznego rozwiązywania problemów, prac zadaniowych, projektów realizowanych na czas – wszędzie tam borykamy się z pytaniami. Gdzie są granice, czy każdy może wyznaczyć swoje własne, czy w zależności od sytuacji możemy zmienić reguły gry? Co jest uczciwe, zgodne z naszą wewnętrzną prawdą, a co nienaturalne, fałszywe i wbrew (własnym) wartościom? Filozof-konsultant może pomóc w szukaniu odpowiedzi na wszelakie pytania. Oczywiście istnieje wiele różnych technik, stylów czy sposobów rozmowy. Najbardziej znana, również

dzięki kawiarniom filozoficznym, jest metoda sokratejska czy w skróconej wersji sokratejski dialog. Warto podkreślić zasadniczą różnicę między dość swobodnym stylem rozmów kawiarni filozoficznych, gdzie oprócz zaangażowania stykają się lekkość i powaga, często przypadkowy wybór tematu, nie zawsze przemyślany plan rozmowy, ponieważ formuła pozostaje otwarta i spontaniczna. Natomiast w czasie rozmów czy kawiarni sokratejskich, w tym także gry paciorkowej, temat zostaje zaproponowany wcześniej, również cała rozmowa ma wyraźną strukturę, normy, zasady, czas czy nawet ilość uczestników. Kessels powołuje się na Sokratesa jako mistrza, przyjmuje postawę sokratejską, stosując niekiedy metodę elenktyczną lub odwołując się do majeutyki. Nie poucza, nie stoi wyżej, nie epatuje wiedzą, ale bierze na siebie rolę akuszerki, tak jak czynił to Sokrates, rolę pomocnika przy narodzinach prawdy, mędrca we współczesnym gąszczu pojęć, gdzie samo znaczenie tego słowa straciło już swoją pierwotną wartość. Prowadzący trzyma grę w ryzach, kontroluje czas, pilnuje właściwych ram i reguł, ponieważ zna metodę, ale przede wszystkim ma doświadczenie. W powieści Hessego mistrzem gry (nazywanym tu magister ludi) jest niejaki Józef Knecht.

Nas dzisiaj nie interesuje ani patologia, ani dzieje rodziny, ani popędy, ani trawienie, ani też sen bohatera; nawet historia jego duchowego rozwoju i wykształcenia przez ulubione studia i ulubioną lekturę wydaje się nam niezbyt ważna. Bohaterem godnym szczególnego zainteresowania jest dla nas jedynie ten, kto z natury i dzięki wychowaniu potrafi zatracić w sposób niemal doskonały własną osobę w jej funkcji hierarchicznej, nie tracąc jednak przy tym silnego, świeżego a godnego podziwu impulsu, decydującego o indywidualnej wartości4. Samo pojęcie kryjące się za słowem „gra” prawdopodobnie nadaje inny odcień całemu działaniu. Gra pozostaje w silnym związku znaczeniowym z pojęciem zabawy, a tylko bawiąc się, dziecko i dorosły są kreatywni i wykorzystują swoją osobowość w całości. Tylko będąc kreatywnym, jednostka może odkryć siebie. Kreatywność zaś nie jest miarą naszych uzdolnień, ale tego, w jaki sposób jesteśmy w stanie rozwiązać dany problem5. Podczas gry czy zabawy komunikacja jest możliwa na innym poziomie, przybiera nową formę, otwiera inną drogę komunikacji. Ta gra oprócz tła filozoficznego kryje poezję i argument poetyczny, ukryty w ostatnim, końcowym paciorku. Wciąga w myślenie nie po to, żeby wygrać z przeciwnikiem, ale żeby dotrzeć do źródła, do początku, do idei. Prawda czy wizja ukryta jest w samym pytającym, konsultant zaś – mistrz gry – pomaga tę prawdę wydobyć. Rozmowa tworzy nową przestrzeń dla samego przeżycia, nową perspektywę i spojrzenie na problem. Rodzaj głębokiej analizy, czasem, w przypadku bardzo konkretnego dylematu – przegląd czynników i pomoc w dokonaniu wyboru, bez sugestii, aluzji czy porad. Gracz nigdy nie zostaje poddany ocenie. I być może to stanowi o największej wartości i – brzydko mówiąc – atrakcyjności tej gry. To poszanowanie intymności przeżycia, odmienności drugiego gracza i dzięki temu jego całkowitej wolności. Nie chodzi o żadną wiedzę, spryt, znajomość teorii, historii filozofii czy akademickich postaw. Nieważny jest status społeczny, wiedza nabyta czy oczytanie. Warunkiem jest rzetelne skierowanie się ku własnej prawdzie, sprawiedliwości i porządkowi, a ideałem mistrza gry jest ktoś, kto mimo swojej wiedzy i sprawności gracza nigdy nie naruszy integralności drugiej osoby,


[ ` 66 ` ]

partnera w rozgrywce. Podobnie jak w Zakonie Kastalskim z powieści Hessego, bardzo ważną rolę odgrywa tu dyscyplina, ofiarowanie sobie czasu, niespieszność, umiejętność czekania. To są elementy konieczne, aby dojść do sedna zapytania, do ostatniego paciorka – głęboko ukrytego w nas znaku, wizji czy wyroczni. O funkcji gier Berne napisał: Ponieważ tak mało jest okazji do intymności w codziennym życiu, a niektóre jej formy (zwłaszcza te intensywne) są dla większości ludzi psychologicznie niemożliwe, nasze życie społeczne w przeważającej części upływa na grach. A zatem gry są zarówno konieczne, jak i pożądane, a cały problem sprowadza się do tego, czy gry uprawiane przez daną osobę są dla niej najbardziej korzystne6. Pojawiająca się potrzeba intymności, jest moim, zdaniem konieczna w procesie przejścia przez grę idei, jaką proponuje Kessels. Odkrywając swój intymny przebieg myśli, filozof nie pyta o ogół, o prawdy generalne, poglądy i nie wchodzi w politycznie poprawne dyskusje. Pyta o przeżycie, co wiąże się z koniecznością odkrycia tegoż przeżycia, przekazania go w słowach. Nie jest to terapia ani psychologiczny seans, choć rzeczywiście można by umiejscowić to działanie na tej samej płaszczyźnie. Punktem wyjścia jest przeżycie, doświadczenie. To ono jest faktem, to ono staje się pierwszym paciorkiem. Bez doświadczenia filozofia jest pustą dywagacją. I to bardzo wyraźnie odczuwamy w czasie każdej z rund. Gra rozłożona na planszy tetraktysu składa się z dziesięciu etapów-paciorków. U podstawy leżą fakty, zaczerpnięte poniekąd z nauki Arystotelesa o czterech przyczynach. Każda kwestia powstaje na bazie pewnej materii, uwarunkowań, osób biorących udział w opowieści, bohaterów wydarzenia – czyli opisu zaistniałej sytuacji. Co sprawiło, że dane pytanie mnie nurtuje? W którym momencie stało się ważne? Czy ktoś znajomy (żona, nauczyciel, klient, konkurencja mojej firmy) spowodował, że zaczynam o czymś myśleć? W jakich okolicznościach? Sytuacja powstała jednak poprzez pewne spięcie, natężenie, wydarzenie, które Kessels nazywa punktem zapalnym. Rozwój zaś jest punktem trzecim, trendem, kierunkiem, polem działających sil. To nierzadko tu ukryty jest zalążek problemu, często niechciany, trudny do odsłonięcia przed samym sobą. Ale niezbędny do utworzenia czwartego pola, w którym postawi się już właściwe pytanie. Dla wielu osób zadanie pytania dosłownego, wyraźnego stanowi poważną trudność. Zadajemy pytania, które zawierają już ukryte odpowiedzi albo uciekając przed odpowiedzialnością indywidualną, generalizujemy je, oddalając się tym samym od własnej prawdy. Takie uogólnianie powoduje często przedwczesne zakończenie gry, bez żadnego rezultatu. Pytanie powinno być krótkie, lekko drażniące, może nawet nieprzyjemne. Każdy paciorek, jego możliwości, odnośniki opisane są wyraźnie w osobnych rozdziałach. Kessels pisze również o pytaniach-zagadkach, jakie stawiają dzieci. Natura zagadek tworzy magiczny rytuał, buduje wizje rzeczywistości, pcha w stronę poszukiwań wiedzy tajemnej albo tej pierwotnej, zapomnianej. Edyp, który pokonuje Sfinksa, rozwiązując jego zagadkę, to jeden z wielu kesselsowskich odnośników do źródeł mitologii.

poezja, literatura i świat wyobrażeń zachowały swoją zagadkowość. Rozgrywa się ona w schronieniu ducha, gdzie rzeczy mogą mieć inną twarz niż w zwykłym życiu, gdzie wszystko może być w innych relacjach niż tylko w czysto racjonalnych układach i powiązaniach7.

Kolejny, drugi poziom tetraktysu to postawa. Jej ośrodkami są brzuch, serce i głowa. To tu powstają lęk, ból i nadzieja. Podstawowe emocje strachu, złości czy smutku wraz ze swoimi odwróconymi obrazami: zaufaniem, spokojem i radością. Można zrozumieć je lepiej w dwóch wymiarach: racjonalnym, wywodzącym się z psychologii, i w języku obrazów mitologicznych. Na tym poziomie rodzą się potwory, bohaterowie i bogowie. Pytania pomocnicze w przypadku piątego paciorka to: Czego się obawiasz, co wprawia cię w złość, co cię zasmuca – oczywiście w kontekście omawianego problemu. Brzuch to potwory, przeszkody, braki. Świat podziemny, pierwotne potrzeby: jedzenie, spanie, przyjemności. Także ciemne strony podświadomości, które mogą przyciemniać wizje jasnego spojrzenia. Dalej jest serce, paciorek szósty, położony centralnie na naszej planszy. Co pobudza twoje pasje, ambicje? Z jakiego powodu jesteś zły? W mitologii bohater reprezentujący serce niesie pomoc, pojawia się tam, gdzie trzeba pokonać potwora, łączony jest z ogniem, składaniem ofiary. Co będzie ofiarą w kontekście omawianego problemu? Czy trzeba coś poświęcić? Wykonać mimo braku woli? Odejść od własnego ego na rzecz rytualnej ofiary? Ostatni na tym poziomie jest paciorek głowy. Głowa niekojarzona jest z emocjami, ale Kessels mówi o uczuciach, które nadają kierunek dla sensu i rozpoznają znaczenia, np. uczucie depresji może być związane z brakiem umiejętności nadania znaczenia życiu. Głowa to wgląd, nadawanie wartości. Domena Zeusa, odpowiadająca również za kwestie wierzeń: co jest dla ciebie święte, jakie znaczenie ma miłość czy wiara? Pytanie w grze może brzmieć: jakie są twoje nadzieje, jakie inspiracje? Na przedostatniej linii tworzącej całość planszy, linii zwanej biegunami, leżą dwa paciorki, dwie skrajności: powiększenie i pomniejszenie problemu. Jest to poziom czysto dialektyczny, odwołujący się do ekstremalnie różnych aspektów danego problemu. Zbadanie przesytu i niedostatku, doprowadzonych do granic, posunięcie w wizje absurdalne lub schematyczne. Konstrukcja i dekonstrukcja. Analiza sytuacji poprzez relatywizowanie, ponieważ przekonanie, że już coś wiemy, że znamy odpowiedź, jest główną przeszkodą ku zbadaniu kwestii8. To podanie w wątpliwość własnego przekonania, że znamy odpowiedź, po to aby jeszcze gruntowniej przyjrzeć się naszemu pytaniu. I wreszcie zadanie bohatera podsumowujące własną, wewnętrzną odyseję: paciorek ostatni, medalik spinający całość, rycina wyryta nożykiem między sercem a pamięcią, między umysłem a doświadczeniem i czuciem. Po przejściu wszystkich etapów powstaje idea, wyrocznia stworzona przez samego gracza lub też przez niezaangażowanego w grę doświadczonego obserwatora idei. Obserwator idei to swoista profesja, której naucza Kessels w swojej szkole – biurze filozoficznym Eidoskoop, mieszczącym się w Amsterdamie. Wyrocznia, niekiedy bliska formie poetyckiej, funkcjonuje tu jako argument filozoficzny. Szukając powierzchni stycznych Z biegiem czasu różnego rodzaju dyscypliny wiedzy zatraciły swój między literaturą a inną dyscypliną sztuki bądź nauki, można zagadkowy, tajemniczy charakter: prawo, nauka, religia, polityka. Na- by posłużyć się formą opowiadania. W paciorku ostatnim, wisza kultura podległa racjonalizacji i została odarta z tajemnicy. Tylko zji i wyroczni, chodzi o stworzenie opowiadania, które istnieje






[ ` 71 ` ]

w nas, tym razem za pomocą innych słów, metafizyki, którą możemy ledwo przeczuwać; poprzez odniesienie się do innej warstwy gramatycznej, tajnej gramatyki czucia. To słowa pomyślane od nowa, niewypowiedziane językiem logiki czy argumentów, to wybór innej formy językowej, która może być wejściem w inną formę życia9. To tekst – znaki, rytm słów, którym niepotrzebna jest elegancka konstrukcja, poprawnie ułożony schemat, zaskakujące metafory. Nie jest to poemat poddany ocenie, bo nieszukający odbiorcy; jedynym czytelnikiem jest sam uczestnik gry. To spotkanie z własną wyrocznią. Ta gra może zostać odczytana również jako kreacja własnego opowiadania, które nie przechodząc w fikcję, pozostaje bliskie odczuwaniu i uśmierza lęki, pomaga w przyznaniu się do niewiedzy, akceptacji może trudnych, niewygodnych odpowiedzi, przyjęcia odpowiedzialności za swoje działanie. To nadanie konstrukcji problemowi według fascynujących reguł, które mimo przystosowania do współczesnego świata i dzisiejszych problemów sięgają korzeniami do antycznej Grecji, idei Platona, Sokratesa, ale także współczesnych autorytetów. To przeżycie na granicy terapii słowem wydobytym z własnej duszy, bólu odczuwanego fizycznie, gdzieś w brzuchu, rozumowego ciągu myśli układanych pomału, za pomocą niezwykłej rozmowy. Odwołuje się do indywidualnych przeżyć, a konkretnie do jednego doświadczenia stanowiącego początek działania. Jest przejściem między tym, co w nas niejasne, niedopowiedziane i zbyt ciężkie, by można je ubrać w koncept

słowny – nawet jeśli będzie to tylko umownym, tymczasowym zdaniem. To tekst pomyślany, przemyślany, czyli czerpiący swe źródło w umyśle, ale stworzony w sercu, bo odwołujący się do czucia, do samej głębi każdego przeżycia. Myśli rodzą się w umyśle, ale myśli, które nas dotykają, poruszają i nie pozostawiają obojętnymi to te, które dotykają również serca. Są formą odczuwania, przeżywania świata; Kessels mówi o czującym myśleniu lub myślącym czuciu. To wędrówka w poszukiwaniu równowagi między poetyckim odczuciem świata a trzeźwą analizą pojęć, walka z pozorną przejrzystością myśli, za którymi mogą czaić się demony. Jest to gra niezwykle wciągająca, ale i wymagająca. Ma jasno wyznaczone ramy czasowe – w zależności od problematyki może trwać do kilku miesięcy. Być może to forma terapii przeżycia, własną myślą i czuciem, logiką i poezją. Poszukiwanie sylaby, znaku, wizji i przepowiedni, niejasnej w pierwotnej warstwie znaczeniowej, ale niosącej nieoceniony rezultat możliwej i doskonale funkcjonującej w praktyce gry. 1 J. Cortazar, Autonauci z kosmostrady, tłum. M. Jordan, Warszawa 1999, s. 56. 2 H. Hesse, Gra szklanych paciorków, tłum. M. Kurecka, Poznań 1971, s. 12. 3 J. Kessels, Spelen met ideeën. De kunst van het filosofisch gesprek, Amsterdam 2012, s. 40 [tłum. własne]. 4 H. Hesse, dz. cyt., s. 11. 5 D.W. Winnicott, Jeu et réalité: l’espace potentiel, Paris 1984, s. 76 [tłum. własne]. 6 E. Berne, W co grają ludzie, tłum. P. Izdebski, Warszawa 2000, s. 21. 7 J. Kessels, dz. cyt., s. 64. 8 Tamże, s. 88. 9 Tamże, s. 64.

Znikanie

Dziewiętnastowieczni robotnicy czytali wiersze i powieści, by rozpocząć odwracanie pojęć ogólnych i by za pomocą skradzionych słów Jerzy Franczak odmienić swój los – a co robić dziś? W październiku 2014 roku Jacques Ranmach Rancière’a. Francuski filozof wywodzi, cière przyjechał do Krakowa na zaproszeże owszem, demokracja jest wynalazkiem nie organizatorów Conrad Festiwal. Miałem zachodniego świata i należy ją praktykować, przyjemność prowadzić z nim spotkanie tak jak praktykuje się równość. Nie jest jed– w wytwornej, przypominającej wielką nak żadną cywilizacyjną „zdobyczą”, nie jest bombonierę sali Pałacu pod Baranami. czymś, co możemy posiąść, ani czymś, co poRozmawialiśmy o ożywczych sprzecznośzwoliłoby się ustanowić. Nie żyjemy „w deciach jego myśli, o fundujących ją paradokmokracjach”, lecz w państwach prawa olisach i o anarchiczno-insurekcyjnej strategii garchicznego, gdzie władza oligarchii jest filozofowania. Gdy przyszedł czas na pytaograniczana przez demokratyczne procesy. nia, od razu pojawiła się prośba o doraźny Już sam proceder powoływania politycznej polityczny komentarz: w całej Europie obreprezentacji jest w swej istocie antydemoserwujemy wzrost sił nacjonalistycznych, czerpiących pełnymi kratyczny (co sprawia, iż określenie „demokracja przedstawigarściami z faszystowskiej symboliki. Co mamy zrobić, żeby cielska” nabiera cech oksymoronu), gdyż istotą demokracji jest obronić demokrację, tę bezcenną zdobycz zachodniego świata? losowanie. W Gorgiaszu Platona odnajdziemy zestawienie siedmiu podstaw sprawowania władzy: cztery pierwsze, odnoszące się do urodzenia, to władza rodziców nad dziećmi, starych Demokracja/oligarchia nad młodymi, panów nad niewolnikami, dobrze urodzonych Nie pamiętam dokładnie odpowiedzi, jaka padła podczas nad pospólstwem. Do tego dochodzą dwie zasady „prawa spotkania, ale wiem na pewno, że znaleźć ją można w pis- natury” – władza silniejszych nad słabszymi i mądrzejszych


[ ` 72 ` ]

nad głupszymi. Siódme uprawnienie natomiast to „przychylność bogów”, czyli ingerencja przypadku. To moment narodzin demokracji, czyli polityki: wprowadzenie panowania ekscesu, nadmiaru, braku legitymizacji. Demokracja jest anarchiczna, gdyż zrywa z logiką arché (o której za chwilę słów parę). Nie znaczy to wcale, że należy przywrócić losowanie. Oznacza to tylko tyle i aż tyle: od czasów reformy Klejstenesa demokracja jest panowaniem tych, którzy nie mają żadnego tytułu do sprawowania władzy. Krzepnie ona bezustannie w oligarchię, ta zaś rozsadzana jest od środka przez egalitarny impuls. Pozostaje permanentnym skandalem, który dowodzi, że rządy społeczeństw mogą opierać się wyłącznie na własnej przygodności. Co wynika z takiego postawienia sprawy? Otóż wymazany zostaje statyczny obraz świata podzielonego na zantagonizowane obozy i grupy interesów, a w jego miejscu pojawia się wizja zmiennych, dynamicznych konfiguracji sił, ścierających się w przestrzeni „politycznego”, czyli w domenie wspólnotowych uzgodnień. Wszystkie najbardziej spektakularne wydarzenia rozgrywające się w przestrzeni publicznej – skandale, afery, strajki – wpisują się w tę logikę. Nie oznacza to wcale, wbrew felietonowej mądrości, że „wszystko jest polityczne”. Wręcz przeciwnie – wszystko ma tendencję do krzepnięcia w policyjny ład, a polityka wydarza się (il y a de la politique – powtarza Rancière), jest wydarzeniem o charakterze momentalnym, obdarzonym mocą przekształcania świata. Policja/polityka Rancière wzbrania się przed łatką „filozofa politycznego”, bo całą filozofię polityczną uważa za zespół myślowych operacji mających na celu zniesienie skandalu polityki i demokracji. Stara się myśleć na przekór całej bogatej tradycji próbującej zdefiniować rządy prawa i redukującej racjonalność niezgody. Przede wszystkim nawołuje do odrzucenia konceptu władzy, to on bowiem pozwala twierdzić, że wszystko jest polityczne – skoro wszędzie są relacje władzy. Jean-Luc Nancy nazwał tę maksymę „doskonale neoteologiczną”, tzn. niwelującą lukę, w której operuje polityka. Podobnie wywodzi Rancière: to nader istotne, powiada, by pokazać (jak uczynił to Michel Foucault), że porządek policyjny rozciąga się daleko poza wyspecjalizowane instytucje i techniki, ale jeszcze istotniejsze wydaje się wykazanie, że nic nie jest polityczne samo przez się, przez fakt, że podlega praktykom władzy. By rzecz stała się polityczną, trzeba, aby była miejscem spotkania logiki policyjnej i logiki egalitarnej. Ta sama rzecz – wybory, protest, manifestacja – mogą otworzyć przestrzeń dla polityki albo nie. Zgodnie z logiką policji społeczeństwo składa się z grup mających określone zawody, z miejsc, gdzie się je wykonuje, i ze sposobów życia, które im odpowiadają. Jej zawołanie to: Proszę się rozejść! Tu nie ma na co patrzeć! Polityka natomiast pojawia się wtedy, gdy dochodzi do zakłócenia układu, gdy podważony zostaje monopol słowa prawomocnego, gdy prywatne okazuje się publicznym, a nienazywalne – wypowiadalnym. W tym sensie rolę policjantów przyjmują wszyscy ci, którzy nawołują do zajęcia przypisanego miejsca. Znamy te okrzyki w ich tysięcznych mutacjach: murarze do kielni, pielęgniarki do łóżek, pisarze do piór, studenci do nauki, a Żydzi na Madagaskar itd. Ale także: niech robią, co chcą, ale we własnym domu (tutaj policjant odsyła delikwenta w mroczną przestrzeń życia prywatnego). A co okaże

się w tej perspektywie wydarzeniem modelowo politycznym? Otóż nie wojny czy rewolucje, lecz słowa i gesty zwykłych ludzi, kreślące na nowo mapę postrzegalnego – ruch secesjonistów plebejskich, którzy wycofali się z Rzymu na wzgórze awentyńskie, bunt szewców, którzy nie godzili się z symboliczną degradacją własnego zawodu, odruch sprzeciwu czarnoskórej kobiety, która w autobusie nie ustąpiła miejsca białemu pasażerowi. Po raz kolejny – co zmienia takie ujęcie sprawy? Komentatorzy polityczni przekonują nas, że tzw. polityka toczy się na różnych szczeblach władzy, podczas gdy naprawdę ona wydarza się wszędzie, ma szansę zaistnieć w każdej relacji społecznej, zawodowej, rodzinnej czy intymnej. Nie jest spektaklem, wystawianym na scenie, na której pojawiają się tzw. aktorzy polityczni, lecz ukrytą możliwością naszego codziennego działania, mówienia i myślenia. Możliwością – dodajmy – głęboko ukrytą, a nawet aktywnie skrywaną, maskowaną przez wszechobecne procesy anulowania polityki. Cztery anulowania Filozofia polityczna jest instytucją pojęciowej redukcji polityki, ale znacznie większe znaczenie mają inne policyjne strategie, spośród których Rancière wyróżnia cztery najważniejsze. Pierwszą techniką anulowania polityki i skandalu demokracji jest platońska a r c h e p o l i t y k a, czyli próba ufundowania wspólnoty na pojedynczej arché, na integrującej zasadzie, która wyklucza możliwość istnienia jakiegokolwiek naddatku po nałożeniu rachunku na ludność. Znamy dobrze takie próby zdefiniowania przestrzeni społecznej – zamkniętej, organicznie ustrukturyzowanej i homogenicznej – w której realizuje się pewna źródłowa zasada, gdzie prawo (nomos) istnieje jako żywe słowo (logos) i jako sposób bycia (ethos). Przesłanka uzgadniająca bez reszty sposoby bycia i sposoby działania, sposoby odczuwania i sposoby myślenia może mieć charakter etniczny (charakter narodowy), klasowy (wspólnota arystokratyczna bądź proletariacka), wyznaniowy (wspólnota wiary) lub mieszany (tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem...). Archepolityka przekształca się zatem w mitologię wspólnotowych wiar, która koryguje demokratyczne laisser-aller i nadaje spójność republikańskiemu ciału. Z kolei arystotelesowska p a r a p o l i t y k a przekształca aktorów i formy politycznego sporu w partie i strony konfliktu. Akceptuje konflikt polityczny, ale przekształca go w rywalizację wewnątrz przestrzeni przedstawicielskiej pomiędzy uznanymi podmiotami. Usuwa z polityki wszelkie antagonizmy, pilnuje, by agoniczna procedura zgłaszania roszczeń nie eksplodowała w politykę. Funduje ten model rządów demokratycznych, jaki znają mieszkańcy „wolnego świata”: jego naczelną cnotą jest rozproszenie i bierność mas, jego zasadą skuteczne zarządzanie pragnieniami, a funkcją uboczną – cichy koniec polityki. Parapolityka przechodzi płynnie w inną, względnie nową technikę zniesienia demokracji. Jej nazwa jest powszechnie znana, a brzmi ona – p o s t p o l i t y k a. Konflikt wizji ideologicznych zostaje tu zastąpiony współpracą oświeconych technokratów z liberalnymi multikulturalistami. Nastają rządy konsensusu, który skutecznie uzgadnia sens i sensualność, czyli zmysłową obecność rzeczy i sposoby ich interpretacji. W efekcie dostrzegamy te same rzeczy i tak samo je rozumiemy. Uznajemy, że żyjemy w pozapolitycznych wspólnotach, w obrębie których sposoby rozwiązywania problemów są bezdyskusyjne, nie ma więc o czym mówić, a władzę należy oddać w ręce specjalistów.




[ ` 75 ` ]

Tym trzem technikom anulowania polityki przeciwstawia się inny, skądinąd równie skuteczny, zwany m e t a p o l i t y k ą. W najczystszej postaci realizuje się on w koncepcji walki klas, stanowiącej ostateczną prawdę politycznego kłamstwa. Marksizm dostrzega „krzywdę absolutną” w organizacji życia społecznego i uznaje ją za ukrytą prawdę polityki, dlatego dąży do denuncjacji i zniesienia tej ostatniej. Interpretuje sprawy życia publicznego w kategoriach zamaskowania – to zjawiska zakrywające prawdziwą naturę wydarzeń. Konflikty polityczne to jedynie teatr cieni, obrazujący umownie rzeczywiste ruchy na pierwotnej (ekonomicznej i klasowej) scenie. Znikanie Z powyższego zestawienia mogłoby wynikać, że Rancière należy do grona współczesnych apokaliptyków, względnie lewicowych melancholików, którzy każą nam wierzyć, że znajdujemy się w brzuchu potwora, że nasze gesty oporu nie mają żadnego znaczenia, są absorbowane przez bestię i przydają jej tylko nowych sił. Jest zupełnie inaczej – to jeden z ostatnich filozofów tak żarliwie wierzących w równościowy dogmat i w możliwość jego realizacji. Jakiej odpowiedzi udziela zatem autor Nienawiści do demokracji na kłopotliwe pytanie: co robić? Przypomina mi się wykład Gianiego Vattimo, któremu postawiono właśnie takie pytanie, on zaś odpowiedział płomiennym wezwaniem: róbcie cokolwiek, protestujcie, połóżcie się na chodni-

ku, krzyczcie, byleście stawiali opór! Otóż Rancière sytuuje się na antypodach takiego patosu (deklaruje nawet, że nie znosi samego słowa „opór”). Mówi nam coś zupełnie innego, a mianowicie: nie jesteście sobą, jako potencjalne podmioty polityki istniejecie w interwale pomiędzy nazwami. Dziewiętnastowieczni robotnicy czytali wiersze i powieści, by rozpocząć odwracanie pojęć ogólnych, by za pomocą skradzionych słów odmienić swój los, wreszcie by poprzez anachroniczny kolaż nazwać samych siebie „proletariuszami”. W tym samym czasie młode dziewczęta przeznaczone do roli gospodyń domowych poczęły zgłębiać ukryte sensy słów takich, jak „szczęście”, „namiętność” czy „uniesienie”. Słowa to bezcielesne byty, które mają moc wyrywania istot ich naturalnemu przeznaczeniu. Podobnie idee czy obrazy – mogą stać się narzędziem zmiany, gdyż pozwalają zrekonfigurować przestrzeń zmysłowego (sensible), w której policja uzgadnia to, co sensualne i to, co sensowne, budując i naturalizując status quo. Nie przypadkiem polityka wydarza się najczęściej tam, gdzie dochodzi do kradzieży pojęć, gdzie metafory i nowe przedstawienia zaburzają porządek widzialnego, wypowiadalnego i wykonalnego. Zapytajmy na koniec w nieco publicystycznym tonie: co z tą demokracją? Wnioski okazują się zaskakujące i pozornie paradoksalne. Jest – zupełnie jak synonimiczna względem niej polityka – niepochwytna i momentalna, znienawidzona przez większość i dostępna każdemu. Jest ciągłym znikaniem. I właśnie jako taka nie wymaga obrony, gdyż doskonale broni się sama.

Minaux przy drzwiach zamkniętych

Z Drugim niszczymy się i zagrażamy sobie wzajemnie, ponieważ każdy z nas pragnie żyć własną wolnością – co mówią o sobie Joanna Roś nawzajem teksty Sartre’a i litografie Minaux?

W swoim tekście Rozmowa o malarstwie , który pierwotnie ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” w 1952 roku, Zbigniew Herbert opisuje spotkanie dwóch znajomych... na kamiennych schodach wiodących do Zachęty. Jeden z nich to sprawozdawca z wystaw, trochę malarz amator1, w którym domyślamy się samego autora, a drugi – uznany plastyk, z nazwiskiem oblepionym etykietami różnych awangard2. Panowie idą zobaczyć Francuzów3, bo jak możemy się dowiedzieć, szperając w notach do tekstów, opublikowanych w Herbertowskim Węźle gordyjskim staraniem Komitetu Współpracy Kulturalnej z Zagranicą i francuskiego Towarzystwa Przyjaźni Francusko-Polskiej, 17 marca 1972 roku w warszawskiej Zachęcie otwarta została Wystawa Współczesnej Plastyki Francuskiej. Pokazano na niej siedemdziesiąt osiem dzieł – malarstwa, rzeźby, grafiki i tkanin. Znajomi bardzo szybko dają wyraz swoim odmiennym gustom – zaraz na wstępie, przy Żniwiarzach Rohnera, wybucha konflikt. Plastyk „z prawdziwego zdarzenia” nie może uwierzyć, jak sprawozdawca z wystaw „może wytrzymać” przed

wspominanym dziełem, przed tym okropnym naturalizmem4. Ten broni się, że to nie realizm, ale nadrealizm, opisując lirycznie scenę przedstawioną na obrazie. Ale plastyk nie daje się przekonać: To wszystko, co pan mówi, to jest literatura – kwituje – a mnie chodzi o środki malarskie5, które, jak następnie się dowiadujemy, rozmówca Herberta postrzega jako złe. Obrońca obrazu Rohnera przekornie stwierdza na to, że na wystawie można znaleźć jeszcze inne dzieła, które są literaturą, mam tu jeszcze coś z literatury6 – mówi, po czym wskazuje na dwa obrazy: Zasypanych górników Humblota i Kompozycję Minaux. Nas interesuje szczególnie to drugie dzieło, więc zadajmy w końcu pytanie: czym jest dla Herberta Kompozycja Minaux, oprócz tego, że jak już wiemy, jest „czymś z literatury”? Jest to obraz zanurzony w atmosferze egzystencjalizmu, który przedstawia jakby scenę ze sztuk Sartre’a: cztery kobiety oddzielone od siebie i świata czarnym konturem, jakieś ubogie sprzęty, czarny, zgaszony kolor beznadziejności, zamknięte drzwi, emanacja nicości...7 . A jak wypowiada się o nim plastyk „z prawdziwego zdarzenia”?


[ ` 76 ` ]

Świetny rysunek, prosty, konsekwentny układ i ten brud, który jest jednak kolorem8. Nawet on dostrzega w tej malowanej literaturze układ i kolor, a właściwie brud, który się nim okazuje. Określenie to absolutnie mnie nie oburzyło, wręcz przeciwnie, odnalazłam w nim pewną intuicję, którą trudno mi było uchwycić przy pierwszym zderzeniu z obrazami Minaux, poza tym przypomniało jedną z ciekawszych opinii dotyczących twórczości Sartre’a. Opinię tę przed kilkoma laty udało mi się wywalczyć jako cytat w pracy dyplomowej z filozofii, poświęconej związkom myśli filozoficznej z twórczością literacką na przykładzie Bytu i nicości oraz wybranych dramatów Jeana Paula Sartre’a. W jednym z jej rozdziałów stwierdzam tak: Wyrazistą cechą Sartre’a jest szczególna zawziętość i głębia, z jaką zanurza w swojej twórczości (...) paradoks życia. Francuski twórca według krytyków był obdarzony wielkim talentem, a dramat pozwolił mu na sugestywne przedstawienie swoich filozoficznych wizji, których charakter często określa się mianem „ohydnych”. Allardyce Nicoll pisze tak o jego scenach dramatycznych: Lubuje się we wszystkim, co plugawe, brudne, zdeprawowane: jego wyobraźnia przejawia dziwne upodobanie do metafor i porównań zaczerpniętych z procesów trawienia. Odnosimy wrażenie, że tak jak Hamlet myślał przede wszystkim o Aleksandrze, tak Sartre myśli przede wszystkim o odbytnicy9. Opinia ta unaocznia, jak specyficzny przekaz Sartre’a, szczególnie w 1945 roku i w latach następnych, a więc w czasie, gdy towarzyszyła mu niezwykła popularność, a właściwie ogromny zgiełk wokół jego osoby, był często przeinaczany za pomocą pogłosek, plotek i znacznej skłonności do przesady u krytyków. O jego twórczości mówiono, że jest ona przeznaczona dla chorych, zdeprawowanych ludzi oraz że ulubionym żywiołem ich autora jest wszelki brud fizyczny i moralny10. Nie mylę w tym momencie brudu moralnego z brudem, jakim może się wydawać zastosowany przez malarza kolor na płótnie – przywołuję to jako wstęp do krótkiej, zupełnie nieobiektywnej analizy jednej ze sztuk Sartre’a w kontekście dzieł Minaux. W katalogu Wystawa współczesnej plastyki francuskiej, odnalezionym w jednym z warszawskich antykwariatów, nie znalazłam Kompozycji. Wewnątrz znajdują się wybrane reprodukcje takich twórców, jak Milhau, Miailhe czy Matisse, ale Minaux – brak. Także na francuskiej stronie internetowej, poświęconej malarzowi, nie natrafiłam na to dzieło. Byłam już skłonna porzucić zamiar podzielenia się swoimi wrażeniami z obcowania z jego sztuką, kiedy uzmysłowiłam sobie, że znajomość wymienionego przez Herberta obrazu nie jest mi do tego wcale potrzebna. Usprawiedliwienie dla zaczętego już, a przecież szkoda, aby na darmo, eseju? Nie, nic w tym rodzaju. Więc dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę zaprosić was w podróż po małej galerii obrazów ze sztuki Jeana Paula Sartre’a Przy drzwiach zamkniętych (1944). Na początku wyobraźmy sobie troje zmarłych ludzi – Garcina, Estellę i Inez; wyobraźcie sobie, że znajdują się w piekle. Piekło dla tych trojga, według wizji Sartre’a, ma oznaczać to samo – wieczne przebywanie ze sobą, bez możliwości wyrwania się z „ogni piekielnych”, które stanowią salon z ubogimi sprzętami i ciągłe pozostawanie w zasięgu wzroku pozostałej dwójki. Każda z postaci jest wydana na ciągłą, poniekąd uzupełniającą jej istnienie obecność pozostałej dwójki, bo aby sama mogła zaistnieć, konieczna jest obecność Innych. I także dlatego jest to kompozycja piekielna. Garcin jest szowinistycznym, bezwzględnym, urodziwym mężczyzną, Inez to zagubiona emocjonalnie lesbijka, a Estella – pozornie skruszona dzieciobójczyni. Uwięzieni znajdują się w jednym

pokoju i z racji samego w nim „współistnienia” są dla siebie zagrożeniem, ale też dopełniają się wzajemnie, ponieważ kiedy trafiają do piekła, pozornie sobie nieznani, łączą ich głębsze relacje, niż się wydaje na samym początku. Ale czy na temat tych zagrażających relacji mówią nam coś obrazy Minaux? Spróbujmy obejrzeć jego wybrane litografie i grawury w kolejności ich powstawania. Na początku wybieram litografie La robe orange z 1967 roku, Green (1968), Cariatide (1969), Intimate (1969), Petite Jeanne (1970), Entre Autres Ombres (1972) oraz Les Temps Entranges (1973) i Ombre et Lumiere (1976). Nieprzypadkowo wymieniam je obok siebie – nawet zupełnie niewprawne oko od razu dostrzeże, że na każdej z nich przedstawiona została postać, najprawdopodobniej kobieca, choć trzeba też zauważyć, że na niektórych obrazach owa „kobiecość” jest bardziej oczywista, na innych mniej. A zatem jedna kobieta, ale... Właśnie. To jest, jakkolwiek mgliście to zabrzmi, „kobieta i ale”, jedna postać, indywidualność, jednostka, a mnie trudno oprzeć się wrażeniu, że malarz podczas tworzenia widział obok niej jeszcze jedną postać, być może nawet więcej niż jedną. Otaczające tę kobietę, wchodzące z nią w tego rodzaju relacje, które powodowały, że ta, pozostając w zasięgu ich wzroku, zaczęła grać, krępować się, aby nie dać się zupełnie wystawić na ich wzrok. Poczęła chować się: za framugą drzwi, za jakimś meblem, za firanką, za przedmiotem, którym zasłania swoją pierś, za własnymi dłońmi, którymi oplata ramiona, budując choćby marną barierę przed oceniającym spojrzeniem tych Innych. Jak bardzo widać tutaj to, co Sartre próbował przedstawić choćby w dramacie Przy drzwiach zamkniętych: że Drugi myśli własnymi myślami, a nie moimi, a mimo to pozostaje moim zwierciadłem, niebezpiecznym i nieokreślonym źródłem mojego lęku i niepokoju, który chcę kontrolować, chociaż to niemożliwe; pozostaje także w ocenie oglądających te litografie – bo że to widać, jestem przekonana. Nie chcę jednak wchodzić w tok perswazyjny, proponuję przejść do grawur Minaux, na których malarz uwiecznił więcej niż jedną postać – czyli uwiecznił tak nieporadnie wyrażone przeze mnie „ale”. Na początku Jambes z 1974 roku, gdzie widzimy tylko nogi przedstawionych postaci, tej leżącej na łóżku i tych znajdujących się za parawanem czy też za drzwiami, a może odbijających się w lustrze. Ich twarze są zakryte – postać na pierwszym planie jakby celowo schowała głowę pod zdobionym, a może po prostu brudnym stolikiem, i choć widzimy, że stopy oparła swobodnie o półkę z kwiatem, to przedziwna, wywołująca nawet pewien rodzaj irytującego smutku obecność „nóg Innych” sprawia, że ten, ktoś mógłby powiedzieć, leniwy poranek wydaje się toksyczny i trudny. Postaci, jak w pokoju za zamkniętymi drzwiami, złapane są w chwili, a właściwie w chwilę, w której pozornie nie wchodzą w żadne relacje, a jednak obcując z Jambes czujemy łączące ich trudne do wyrażenia, zagrażające sobie nawzajem relacje międzyosobowe. Spójrzmy jeszcze na Nu au collier z 1970 roku, ale wcześniej przypomnijmy sobie, co według Sartre’a oznacza, że człowiek, aby odkryć siebie, potrzebuje innego człowieka i co rozumiał przez określenie „byt-dla-innego”. Według francuskiego filozofa o bycie-dla-innego mówimy wtedy, gdy świadomość odkrywa, doświadcza istot, które klasyfikuje jako szczególnie podobne do siebie inne świadomości, co dosłownie oznacza innych ludzi11. Bytem-dla-innego jest po prostu ten, który rozpoznaje Innego. Z Drugim niszczymy się i zagrażamy sobie wzajemnie, ponieważ każdy z nas pragnie żyć własną wolnością. Cokolwiek zrobię, nie uniknę muru, który stawia przede


[ ` 77 ` ]

mną drugi człowiek. To Inny jest poniekąd warunkiem mojego świadomego istnienia. Gdyby nie on, nie wiedziałbym, kim właściwie jestem, jak moje bycie prezentuje się na tle innych bytów. Egzystujemy obok siebie i choć „mój świat” jest także światem Innego, ode mnie samego zależy, jakie znaczenie nadam nam obu. Te twierdzenia systemu filozoficznego Sartre’a znajdują właśnie wyraz w sztuce Przy drzwiach zamkniętych. A teraz powróćmy do Nu au collier. W przestrzeni przedzielonej ramami obrazów, framugami drzwi bądź okien, płachtami, zasłaniającymi niewskazane światło, na pierwszym planie widzimy nagą kobietę z zawieszoną na jej dłoniach konstelacją geometrycznych korali. Za prześwitującą płachtą, czy też w otwartych drzwiach, stoi zagadkowa postać ludzka z niewidoczną lewą dłonią i w czymś przypominającym turban na głowie. Nie widzimy jej oczu, nie potrafimy też rozróżnić płci, w przeciwieństwie do istoty umieszczonej na pierwszym planie. To jasny kontur człowieka, wypełniony papierowym światłem, o którym nie możemy nawet powiedzieć jednoznacznie, że stoi odwrócony do kobiety z kolią plecami, ponieważ wydaje się, że jego twarz jest zwrócona w jej stronę. Szczególnie wstrząsające jest spojrzenie – spojrzenie, którego nie ma, a przecież widzimy je tak wyraźnie. Francuski filozof pisze, że drugi człowiek, którego poznaję, przedstawia mi się jako „byt-dla-siebie”, lecz ja czynię z niego „byt-dla-mnie” pod ciężarem spojrzenia, którym go obdarzam, ale nie chodzi tutaj dosłownie o akt patrzenia, akt widzenia, tu chodzi także o akt pozostawania w zasięgu tego wzroku, możliwość zostania „obejrzanym”12. Minaux prawdopodobnie nie zamierzał namalować tej gry spojrzeń, a jednak patrząc na obraz, rozumiem, co miał na myśli Sartre, kiedy pisał, że pod ciężarem wzroku zaczynamy grać kogoś, kim nie jesteśmy i choć pozujemy, nie dając tego po sobie poznać, wstydzimy się, że jesteśmy właśnie tacy, jakimi inni nas widzą. To spojrzenie kogoś stojącego za kotarą, opierającego się o framugę drzwi czy nawet trzymającego mnie za rękę, sprawia, że odkrywam mój „byt-dla-innego”. W jaki sposób? Poprzez płochą świadomość jego egzystencji,

poprzez doznanie wstydu. Postać, której twarzy nie widzimy, jawi nam się jako doświadczana przez kobietę z kolią część jej samej, jako część struktury tworzącej jej byt. Zdaję sobie sprawę, że wielu moje przemyślenia uzna za przesadne, stwierdzając, że ilustracja aktu samowiedzy, który mnie dotyczy, a który jest zarazem odkrywaniem i zderzeniem z istnieniem Innego w moim własnym wnętrzu13 to ostatnia rzecz, którą Minaux przedstawił w swoich pracach. Moim celem nie jest zuchwałe tłumaczenie wspaniałego języka malarstwa na, jak pisał Herbert – pojemny jak piekło język14, ani udowadnianie, że odnalazłam nowego „malarza egzystencjonalnego”, którego odtąd, w tej kategorii, można wymieniać razem z Giacomettim czy Wolsem. Do podjęcia tych wysiłków skłoniło mnie wyłącznie zaskoczenie bogactwem wrażeń i informacji pojawiających się w Węźle gordyjskim, które zaowocowało poszukiwaniami sposobu wyrażenia tego, na co sama jestem wrażliwa, stojąc twarzą w twarz z obrazem, nawet jeśli jest to wrażenie stawania się dla drugiego człowieka czymś jak drzewo zgięte wiatrem, jak długopis na stole i tak dalej... A panów, którzy zobaczyli Francuzów, zostawiłam dyskutujących jeszcze przy wejściu. 1 Z. Herbert, Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948-1998, tom I, Warszawa 2008, s. 150. 2 Tamże. 3 Tamże. 4 Tamże. 5 Tamże. 6 Tamże. 7 Tamże, s. 151. 8 Tamże. 9 A. Nicoll, Dzieje dramatu, od Ajschylosa do Anouilha, t. II, tłum. W. Krzeszkowski, W. Niepokólczycki, J. Nowacki, Warszawa 1975, s. 399. 10 Por. S. Beauvoire, Siłą rzeczy, t. I, tłum. J. Pański, Warszawa 1967, s. 61. 11 Por. J.P. Sartre, Byt i nicość, tłum. J. Kiełbasa, P. Mróz, R. Abramciów, Kraków 2007, s. 151. 12 Tamże, s. 360-361. 13 H. Puszko, Być Stendhalem i Spinozą... Szkic o filozofii Jeana Paula Sartre’a, Warszawa 1997, s. 152. 14 Z. Herbert, [w:] tenże, Martwa natura z wędzidłem, Zeszyty Literackie, Warszawa 2003, s. 91.

Kuchnia tłumaczki

Rozdział XIV książki pt. Biserka, której bohaterką, a także narratorką jest znakomita serbska tłumaczka literatury polskiej, Łukasz Mańczyk mieszkająca w Belgradzie Biserka Rajčić

Dzień tłumaczki To takie zwyczajne, aż wstyd opowiadać. Wstaję rano. Wstawiam kawę (do połowy garnczka leje się wodę, dodaję cukru, gotuję). W tym czasie się myję. Do wrzącej wody wsypuję bardzo drobno zmieloną kawę. Ciecz idzie do góry. Gdyby nie to, że woda była tylko do połowy, byłaby plama na dzień dobry. Po wypiciu kawy idę do pokoju i siadam przed komputerem. Jeśli nie zacznę pracować rano, nic z pracy nie wychodzi.

I tak mniej więcej do trzeciej. Potem bazar (raz w tygodniu) lub inne zakupy. Codziennie – obowiązkowo „Politika”. Obiad. A po południu porównywanie przetłumaczonego tekstu z oryginałem, czytanie nowych czasopism, serbskich i polskich. Wieczorem przychodzą do mnie przyjaciele. Wychodzę na spotkania literackie. Na pokaz filmu. Lubię bardzo film autorski i dokumentalny. Do teatru. Najczęściej do najlepszego belgradzkiego, Jugoslovensko dramsko pozorište (Jugosłowiański Teatr Dramatyczny).


[ ` 78 ` ]

Ostatnio często na balet, bo córka mojej siostrzenicy Vesny, Ivana Kozomara, jest solistką w zespole Teatru Narodowego. Czasem są takie dni, że trzeba naprawić lodówkę, że przecieka okno, nie działa winda. Wypadają całe. Czasem lekarz. Na dom trzeba poświęcać przeciętnie dwie godziny dziennie, żeby wszystko było jako tako. W takie dni uświadamiam to sobie z naddatkiem. Emerytura Dla wielu ludzi problemem jest przejście na emeryturę. Dla mnie życie wtedy się zaczęło. Wtedy stałam się „prawdziwym” tłumaczem. Wcześniej tłumaczyłam tylko po przyjściu z pracy i zrobieniu szybkiego obiadu dla rodziny. Zawsze w kuchni, jakieś dwie, trzy godziny dziennie, nie więcej. Bo przecież rano, o piątej znowu trzeba było wstawać do pracy. Dzisiaj nie pracuję już w kuchni. I od pewnego czasu sama zajmuję całe mieszkanie. Do komputera stacjonarnego dokupiłam biurko, które zmieściło się w małym pokoju, obok okna. Po prawej stronie mam półkę ze słownikami, których najczęściej używam. W dużym pokoju mam szeroki na pięć metrów regał z książkami, aż do sufitu. W najniższych rzędach encyklopedie, specjalne słowniki w różnych językach i podręczniki. W wyższych książki. Osobno poezja, proza, eseistyka, filozofia. Wszystko w trzech rzędach. Pod oknem mam półkę z albumami sztuki i literaturę teologiczną. W przedpokoju, w dużej solidnej szafie – historię i historię literatury. Znowu w trzech rzędach. W małym pokoju obok biurka taką samą szafę, gdzie są książki, które wykorzystuję w aktualnej pracy. Obecnie już trzeci rok pracuję nad książką o polskiej awangardzie – materiały do niej zbierałam od czterdziestu lat. Mam je w regale, w plastikowych pudłach i na podłodze. Wszystko w grupach albo teczkach. W ten sposób znajduję z łatwością to, czego szukam. Obok łóżka na podłodze trzymam książki, które czytam wieczorem dla siebie, po skończeniu pracy. Po przeczytaniu wracają na półki. Tematycznie. Żeby mi się nie zgubiły. Co pół roku pozbywam się książek, których nie będę potrzebowała. Musiałam tak zrobić z większością zbieranych latami czasopism. Wycięłam z nich to, czym jeszcze będę się zajmować, resztę oddałam. Sporo serbskich książek oddałam trzem młodym ludziom, zaczynającym przygodę z krytyką i teorią literatury. Ivanowi Anticiowi, Draganowi Djordjeviciowi, Marjanowi Čakareviciowi. Reszta książek trafiła do belgradzkiego trzynastego gimnazjum. Od lat współpracuję z ich sekcją literacką. Miałam też duży stos współczesnej polskiej prozy, którą przeczytałam, ale z braku czasu nie będę tłumaczyć. Młodsza koleżanka Svetlana wyraziła chęć ich „przejęcia”. Na jej miejscu przyszłabym po takie książki już następnego dnia. Ale ona zwlekała pół roku. Zapakowałam je i większą część zaniosłam do katedry slawistyki. Żeby mi tam powiedzieli, że nie mają na nie miejsca, żebym już więcej nie przynosiła. Ze smutkiem wróciłam do domu. Z pytaniem: co dalej? Pewnego razu dziennikarz radiowy zapytał mnie, co zabrałabym do arki Noego. Odpowiedziałam: encyklopedię, słownik polsko-serbski i Biblię. Mój mąż, Milan Tabaković, tłumacz z niemieckiego i rosyjskiego, pracował za biurkiem w większym pokoju, w którym przyjmo-

waliśmy gości. Ze względu na to, że było wśród nich mnóstwo osób z Polski, nazwaliśmy go „pokojem polskim”. Syn mieścił się w mniejszym pokoju, siedział za równie dużym biurkiem. Studiował geologię i musiał bez przerwy rysować. Gdy był u mnie Tadeusz Różewicz, widząc, że pracuję w kuchni, powiedział, że i u niego w Gliwicach była podobna sytuacja: połowa stołu była teściowej, a połowa moja. Praca w bibliotece zajmowała mi osiem godzin, dochodził do tego dojazd (w czasie sankcji z powodu deficytu autobusów – wielogodzinny). Przez cały czas gdy pracowałam w bibliotece, byłam panią domu, prałam i sprzątałam w niedziele. Na szczęście mąż lubił robić zakupy, w czym mnie wyręczał. Zmarł w 1994, a pod koniec tego samego roku zagrożony poborem do armii syn wyemigrował do Kanady. W 2003 roku przeszłam na emeryturę. Zostały mi przede wszystkim tłumaczenia. I dom, w którym zwykle jestem sama (chyba że przyjedzie ktoś z rodziny albo autor z Polski), ale o który trzeba dbać. Dopiero około dziesiątej, jedenastej wieczorem oglądam dziennik telewizyjny, żeby się dowiedzieć, co się stało w ciągu dnia. Czasami obejrzę jakiś film. Pracując od ośmiu do dziesięciu godzin dziennie, w 2009 roku przetłumaczyłam 1200 stron. Bez względu na to, że tłumaczeniem zajmuję się prawie pół wieku, maksymalnie tłumaczę 3-4 strony dziennie. Albo jeden wiersz. Postępując tak, nazbierało mi się 95 wydanych przekładów i 5 książek własnych. Między innymi historia kultury Polski, wydana pod tytułem Poljska civilizacija (Cywilizacja Polski). Mam jeszcze dwie przygotowane do druku. Książkę wywiadów z polskimi teoretykami literatury, teatru, pisarzami, dysydentami, która ukaże się pod tytułem Poetyka rozmowy. Druga nosi tytuł Listy z Polski. Obie powstawały od końca lat 70. Jeżeli chodzi o pisanie, jestem przede wszystkim eseistką. Szczególnie lubię eseje-listy. Piszę takie do belgradzkiego dziennika „Politika” oraz do czasopism literackich. Opublikowałam już dwie książki tego typu, Listy z Pragi i Mój Kraków. Lubię pisać o miastach. Ostatni tekst napisałam o Wenecji, w której byłam podczas tegorocznego karnawału. Po dwudziestu latach niepodróżowania do najcudowniejszego miasta świata. Po powrocie napisałam tekst, który został już opublikowany w izraelskim czasopiśmie elektronicznym „Lamed”, które redagują moi znajomi Ana Šomlo i Ivan Ninić. Ale o tym będziemy chyba mówić później? Półtora roku temu byłam pierwszy raz w Izraelu i w Jordanii. I ta podróż była wyjątkowa. Długo przygotowywałam się do niej, studiując historię Ziemi Świętej. I to, co widziałam na miejscu, było nieprawdopodobne. Szczególnie zachwyciło mnie Muzeum Książki w Jerozolimie z kumrańskimi rękopisami, najstarszymi tekstami biblijnymi. Niestety, ze względu na ogromne tłumaczenia, nad którymi ostatnio pracuję (dwutomowa awangarda polska, Dziennik pisany nocą Herlinga-Grudzińskiego, antologia poezji polskiej XX wieku) nie napisałam ani słowa o impresjach z tej podróży.

„Nullum dies sine littera”. W 2009 roku Biserka miała złamaną rękę. Kończyła wtedy „Poetykę teoretyczną” Mayenowej. 750 stron wpisała do komputera jedną ręką. Efekt? Gdy w 2007 roku serbskie Ministerstwo Kultury, na okoliczność przyznania emerytury dla twórców, zażądało od Biserki sprawozdania osiągnięć, wyszło, że ma ponad 1500 jednostek bibliograficznych, przetłumaczyła 330 autorów, wydała 68 książek...




[ ` 81 ` ]

Każdego dnia tłumaczę trzy, cztery strony. Jedna strona na dwie godziny. Tłumacząc, muszę wiedzieć, jaka to będzie książka od pierwszego do ostatniego zdania. Siadam za biurkiem. Najpierw trzy, cztery razy czytam cały tekst. Potem rozwiązuję problemy językowe. Czytam bibliografię i literaturę przedmiotu, o tym, na czym polega istota zagadnienia. Jeśli tłumaczę dzieła naukowe, przypominam sobie całą terminologię w moim języku. Sprawdzam, jakie definicje już są, a jakie dopiero muszę stworzyć (może się okazać, że w danej dziedzinie wiedzy jest już wykształcona terminologia i wtedy muszę ją respektować). Jeżeli chodzi o literaturę piękną, tłumaczenie to w dużej mierze praca nad stylem. Najważniejszy w tekście jest rytm. W trakcie tłumaczenia nie można się oderwać, bo potem przyjdzie inne tempo, inna melodia. Szczególnie kiedy tłumaczę poezję. A tłumaczyłam cały polski poetycki XX wiek. Wszystkie możliwe poetyki. Z przewagą, oczywiście, poezji awangardowej, którą, jak pokazuje moja bibliografia, zajmowałam się od początku swojej pracy translatorskiej. Nie tłumaczy się tylko konkretnego tekstu. Tłumacząc, uwzględnia się kontekst. Czytając przetłumaczony tekst, to się po prostu czuje. Czuje się, kto i jak przetłumaczył tekst. Bez względu na to, że nie istnieje „idealny” przekład. Bo sporo rzeczy jest nieprzetłumaczalnych. Na pierwszy rzut oka bardzo prostych. Na przykład, bardzo ważne są samogłoski i spółgłoski. Ich brzmienie w każdym języku decyduje o muzyczności poezji i stylu beletrystyki w ogóle. Potem problem składni, semantyki, semiotyki i wielu innych zagadnień, którymi czytelnik się nie zajmuje i nie musi ich rozwiązywać, a tłumacza obowiązują. Dziewięćdziesiąt procent słów przychodzących do głowy najpierw, których (podstawowe) znaczenie znam, mi nie odpowiada. Istnieje około 1500 wspólnych słowiańskich słów, ale ich zaawansowane znaczenie może wyprowadzić na manowce. Trzeba brać podpowiedzi drugie z brzegu... Znaczenie jest wymuszane przez kontekst. Dopiero wtedy robi się prawdziwe tłumaczenie. W odniesieniu do całych zdań, rozdziałów, książki... Dopiero jak mam wizję całości i wszystkie słowa, przystępuję do tłumaczenia. U Kołakowskiego na przykład zdania są bardzo długie, ale jest rytm. (Gdybym nie znała wcześniej wszystkiego, nie mogłabym skutecznie przełożyć). Czasem, żeby translacja była jasna, potrzebne są zmiany na poziomie struktury. Napisałam raz do niego w tej sprawie list: Naturze mojego języka odpowiadają krótsze zdania. Nasz czytelnik domaga się krótkich zdań. Co pan o tym sądzi? Zgodę posłał już w następnym liście. Zupełnie inaczej tłumaczy się dzieła autorów, którzy jeszcze żyją, z którymi można na ten temat porozmawiać... Gdy już skończę książkę, następuje korekta wydawcy. Długie posiedzenia z redaktorem. Jego uwagi, propozycje zmian tekstu, poszczególnego słowa, znaku, które przyjmuję lub nie. Potem zaczyna się korekta językowo-stylistyczna. Potem znowu książkę czyta redaktor. I dopiero po tym idzie do druku. Jeszcze inaczej wchodzi się w poezję. Zauważyłam, że jeśli tłumaczem jest poeta, przekłada innych na swoją modłę. Współpracowałam przez wiele lat z naszym

znanym poetą Stevanem Raičkoviciem w tłumaczeniu poezji narodów słowiańskich. Z rosyjskiego, polskiego, czeskiego, słowackiego i bułgarskiego. Nie znał żadnego z tych języków. Był poetą, który pisał wyłącznie rymowaną poezję. Wybieraliśmy więc do wspólnych tłumaczeń poezję rymowaną. Musiałam rymować. A on mnie jeszcze po tym poprawiał. Czytałam, wybierałam, tłumaczyłam, a on decydował, przerabiał. Znalazł wydawcę. Starałam się uchwycić istotę tej poezji oraz sprawy wersyfikacyjne. Po dziesięciu latach ukazała się jego antologia. Dostał nawet nagrodę Stowarzyszenia Tłumaczy Serbii za przekład. Dostałam od niego egzemplarz i podziękowanie po otrzymaniu tej nagrody. Wracając do domu, nie wytrzymałam i zaczęłam w autobusie czytać przekłady. Poczułam się okropnie i zaczęłam płakać. Ludzie patrzyli na mnie, nie wiedząc, o co chodzi. Na pewno uważali, że chodzi o jakieś sprawy intymne. Chodziło o to, że wszyscy poeci rosyjscy, polscy, czescy, słowaccy, bułgarscy w jego przekładzie byli podobni. Przypominali jego poezję. Póki to było publikowane pojedynczo w czasopismach, nie zauważałam. Ale jak zobaczyłam to w całej antologii i jeszcze dostał nagrodę, zrozumiałam. Jak mu po tygodniu to powiedziałam, nasza współpraca się skończyła. I już nigdy nie współpracowałam z żadnym poetą. Bo ja zawsze szukam indywidualnego stylu każdego z moich autorów. Staram się, by nie było archaizmów, jeśli nie zostały użyte w sposób zaplanowany. Żeby mnie było widać jak najmniej. Dzięki temu mogę tłumaczyć różne poetyki, włącznie ze slamową. Nawiązuję kontakt z autorem na całe życie. Lubię odkrywać nowych, ciekawych. Bez względu na wiek. Prezentować ich i czekać na reakcję „moich” czytelników. A mam ich dużo. Wieczór Adama Zagajewskiego w roku 2008 był sensacją. Pełna sala, korytarz i schody Centrum Kulturalnego Belgradu. Mnóstwo wywiadów we wszystkich ważnych gazetach. Lubię krótkie zdania. Lubię nawet jedno słowo z kropką. Redaktorzy chcą mi czasem wydłużyć frazę, a ja nie pozwalam. Znam zasady gramatyki. Toczymy małe wojny. Dla nich często nie istnieje styl, a jedynie gramatyka, i to taka, jakiej uczą w szkole (a przecież to, co pisaliśmy w szkole – studia przedmiotu, rozprawki – było maksymalnie stereotypowe; gramatyka była jak podstawy matematyki). Trzydziestu procent przetłumaczonych tekstów, przede wszystkim poetyckich, nie publikuję. Najczęściej dzieje się tak z wierszami filologicznie dokładnie przełożonymi. Czytając na głos, już jako czytelnik odkrywam, że brakuje w nich właśnie „poezji”. Po pewnym czasie wracam znowu do tłumaczenia tych wierszy, ale jeżeli mi się za pierwszym razem nie udało, to zazwyczaj nie uda mi się i później. Pracuję codziennie, czytam najnowsze wiersze moich autorów w czasopismach i powoli je tłumaczę. Jeśli za parę lat złoży im się z nich książka, u mnie jest ona już zazwyczaj przetłumaczona. Z tych wierszy składam tomik. Jeszcze trochę pracuję nad całością. Piszę posłowie, posyłam wydawcy. Czasami zwracamy się do Instytutu Książki, który nam pomaga w wydawaniu polskiej poezji. Ostatnio Instytut nie pokrywa pełnych kosztów druku i żeby tomik się ukazał, rezygnuję ze swojego honorarium. Po śmierci Vujičicia jestem jedynym systematycznym tłumaczem polskiej poezji. O tym świadczą poszczególne tomiki moich ulubionych poetów i antologie. Ważne: większość autorów daje mi bezpłatnie prawa autorskie. Po prostu nie


[ ` 82 ` ]

zapominają lat, kiedy tłumaczył ich tylko Petar Vujičić. Sporo z nich było wtedy na „indeksie”, publikowali w drugim obiegu. W przypadku tłumaczenia filozofii problemem może być niewłaściwe rozpracowanie systemu. Jakaś wewnętrzna sprzeczność. Czasem mam inne wątpliwości. Ale rzadko mi się to zdarza. Daję sobie radę na przykład z Kołakowskim, który jednak tłumacza „męczy” czym innym – niepodawaniem dokładnego źródła. Stąd czasami cały tydzień szukam cytatu na przykład w Biblii. Ale i tak łatwiej tłumaczyć tekst filozoficzny niż poetycki. O przekładach, które odkładam ad acta, zapominam. Jest ich cała masa. Wracam do nich często przypadkowo. Tak było z opowiadaniem Czecha Jakuba Demla Noc. Odłożyłam je z jakiegoś powodu, zapomniałam i znalazłam po dwudziestu latach. Wysłałam do „Politiki”, tutejszej głównej gazety codziennej. W wydaniu niedzielnym jest dodatek literacki. Dawno nie czytałam tak dobrego opowiadania, usłyszałam od redaktorki prowadzącej rubrykę prozatorską. Podobną przeprawę miałam z dwiema sztukami Krzysztofa Zanussiego. Czasem giną teczki, czasem w pokoju, a czasem w komputerze. Masakra. Mam pięćdziesiąt teczek z samymi przekładami i łatwo coś zgubić. Autorzy, których tłumaczyłam wiele razy, mają osobną teczkę. Pozostali są we wspólnych. Dodaje mi sił zajmowanie się bardzo różnymi przekładami. Gdy w obrębie jednego tekstu czy gatunku tracę koncentrację, zmie-

niam gatunek. Teorię literatury na poezję, poezję na reportaż. Odzyskuję świeżość spojrzenia. Zawsze staram się jednak książki kończyć i dopiero potem aplikować płodozmian. Najdziwniejsze zlecenie W latach 70. przyjęłam bez wahania propozycję przetłumaczenia książki o tresurze psów dla wydawnictwa Nolit. W trakcie okazało się, że to skomplikowana dziedzina, o której nie mam pojęcia. Dostałam konsultanta. Chodziłam do niego do zakładu pracy. Wyjaśniał mi psią fizjologię. Po paru miesiącach książka była gotowa. Ten sam wydawca zaproponował mi wtedy książkę o królikach. Powiedziałam: „nigdy w życiu”. Wyspecjalizowałam się w teorii literatury (dzięki znajomości tej dziedziny mogłam tłumaczyć tekst naukowy nawet z mniej znanego sobie języka, jak bułgarski), filozofii, literaturze pięknej. Eseju, który też uprawiam jako autor. Zrozumiałam, że pewne rzeczy są nie dla mnie. Nie tylko kynologia, dużo zarobić można na przykład na tłumaczeniach dla biznesu czy tekstach użytkowych, jak instrukcje obsługi. Jednak dzięki temu, że miałam pracę w bibliotece, a potem emeryturę, całe życie mogłam wybierać, co chcę tłumaczyć. Książka o psach okazała się zresztą hitem. Jeszcze jakiś czas temu w witrynie księgarni widziałam jej któreś z kolei wydanie. Przy czym wydawca już mi za nie nie płaci. Książka Biserka powstała dzięki stypendium MKiDN „Młoda Polska”. Przedruk fragmentów za zgodą wydawcy.

Typowy dialog hiszpański Ray Grant Lekko drżące ręce, którymi przygotowuję się do schadzki (schadzka, też mi słowo, ale randka sugeruje romantyzm, tymczasem romantyzm nie jest planowany, Amerykanie z brutalną dosłownością proponują sex-date, jednak seks-randka brzmi jak oksymoron, pies-pingwin, tak więc), biorąc prysznic, myjąc włosy i brodę, wycierając się do sucha puchatym ręcznikiem, myjąc zęby dwa razy dłużej niż zwykle, przyodziewając się w gustowny t-shirt i świeżo wyprane dżinsy, klepiąc się po brzuchu, który mimo straty ośmiu kilogramów pozostaje bytem zauważalnym. Spojrzenie na zegarek po raz czternasty, ciągle nie ma godziny osiemnastej pięć, mimo to postanawiam już wyjść, ponieważ zwierzątko w żołądku, rozhuśtane i rozchichotane, zawiadamia mnie potężnym rykiem, że mi zależy, chociaż może nie powinno, nawet na pewno nie powinno, ale.

Luby (luby!), z którym się schadzam, nosi przepiękne miano Sierioża Korwin, mimo narodowości niderlandzkiej (cóż, rodzice mieli słowiańską fantazję), z wyglądu jest podobny do Sebastiena Chabala, na którego punkcie mam hopla od chwili, gdy zobaczyłem go w telewizji podczas meczu rugby, który drużyna narodowa Francji rzecz jasna wygrała, bo jakże mogłoby być inaczej, gdy Chabal, bestia rozmiaru niedźwiedzia i urody smagłego Wikinga, na sam widok jego barów drużyna przeciwna jakby zmalała, brodą zmiażdżył to, co z drużyny przeciwnej pozostało, po czym oklaski i wręczenie pucharu. Ale ja tu robię dygresje, podczas gdy Sierioża czeka i nalewa wodę do wanny, co już samo w sobie stanowi element przyciągający, albowiem wanny nie są dobrem powszechnie spotykanym w Amsterdamie. Zdając sobie sprawę z absurdu brania






[ ` 87 ` ]

prysznica przed kąpielą, dochodzę krokiem na siłę niespiesznym do promu, którego rzecz jasna jeszcze nie ma, albowiem godzina osiemnasta pięć. Zwierzątko w żołądku uprawia samo ze sobą grę w krzesełka, Sebastien Chabal, Asgeir (jak to możliwe, żeby kompletnie obcy człowiek zapytał mnie, czy znam Asgeira, Islandczyka, który na mojej liście Top 10 Islandczyków prześcignął w zeszłym roku Björk?) i Madonna w słuchawkach w sposób zupełnie nieprzystający do sytuacji. Prom, tramwaj, uważne pilnowanie przystanku, Google Maps, mój telefon ma problemy ze wskazywaniem kierunku i uparcie twierdzi, że idę bokiem. Bokiem czy nie, ważne, że idę we właściwym kierunku, zwierzątko jakby przyczajone, może to napad nagłej odwagi, być może warto by go wykorzystać w sposób mądrzejszy niż schadzka (ha!) – ale teraz już za późno, Sebastien/Sierioża czeka obok wanny, chociaż może jeszcze nie, cholera, jestem za wcześnie, ale co mi szkodzi zadzwonić, i tak, przecież nawet jeśli jest nagi, to wcale w niczym nie przeszkodzi, a wręcz. Sierioża otwiera, uśmiechnięty od ucha do ucha, od Chabala różni się posiadaniem brzucha wydatniejszego od mojego, co zauważam rozdarty między próżnością a ulgą. Gada coś. Zdejmuję buty i kurtkę, czego się napijesz, wody – proszę jak zwykle, nie dodając, że planuję się za nim wepchnąć do kuchni i upewnić, że rzeczywiście nalewa mi wody prostu z kranu, a nie ze specjalnie w tym celu przygotowanej butelki. Sierioża gada, ignorując moją prośbę nalewa herbaty do dwóch filiżanek. Mimo wizji samego siebie, budzącego się w wannie pełnej lodu z silnym bólem na wysokości nerek, straceńczo pociągam łyk herbaty ziołowej (jakie zioła?), która okazuje się całkiem smaczna. Po pierwszym łyku na wszelki wypadek odstawiam filiżankę, poniekąd z żalem, myśląc nie wiadomo czemu o Zbrojmistrzu, który doskonale wie, z kim się znajduję, choć nie wie, gdzie. Sierioża gada. Może to nieśmiałość? Pokazuje mi swoje obrazy i rzeźby, zachwycam się posłusznie, och, cudowne, magnifique, sacrebleu, pokazuje mi zdjęcia swoich rodziców, pokazuje mi wreszcie wannę, którą rzeczywiście posiada i do której trzeba napuścić wody, która leci strumyczkiem dość niemrawym. Sierioża gada. Woda leci. Włączamy przyniesioną przeze mnie Björk, Vulnicura, album o treści nadzwyczaj antyschadzkowej, Sierioża zachwyca się grzecznie pomiędzy akapitami, ja wtrącam coś od siebie i odnotowuję, że robi przerwę, żeby mnie wysłuchać, a potem odpowiada na temat. Więc jednak nieśmiałość, a nie tylko wielkie ego, wielkie ego odpowiedziałoby ale dość już o mnie, porozmawiajmy o tobie, jak ci się podobam? Woda ciurka, jakby uprawiała strajk włoski, z jednej strony nie mogę się doczekać kąpieli, z drugiej wcale mi się nie spieszy do rozbierania, bo Sierioża wprowadził atmosferę typową raczej dla otwarcia nowej wystawy w galerii niż – ach – seksu. Z drugiej strony w wannie seksu raczej uprawiać nie będziemy, mityguję się, przestawiając błyskawicznie na doznania higieniczne. Do wody dodał olejku eterycznego o zapachu trawy cytrynowej (usypiającego?, pyta czujne zwierzątko, ale nie miałoby to sensu, skoro planuje wejść do wody wraz ze mną...), który pachnie aż tutaj, przebijając herbatę ziołową, którą sam w międzyczasie dopił, dając mi motywację do zaczerpnięcia drugiego łyka. Siedzimy w wannie. Sierioża gada, ale teraz gadam i ja, zupełnie nie wiem kiedy zjechaliśmy na doznania duchowe, nagle opowiadam mu o swojej chorobie, ma wielu znajomych z bipolarem (czemu mnie to nie zaskakuje, wśród nas, artystów, choroby psychiczne są w tym sezonie wyjątkowo modne),

zwierzątko zwinęło się w kulkę i zasnęło. Sierioża jest artystą chwilowo bezrobotnym, albowiem magistrat w Arcueil, ujrzawszy jego wyobrażenie Wercyngetoryksa, spalił się z wrażenia i zaprzestał zamawiania kolejnych dzieł. Artysta czuje się sobą wtedy, gdy pracuje nad dużymi projektami, jak na przykład Wercyngetoryks, jednakowoż w związku z kryzysem na rynku rzeźbiarskim panuje aktualnie posucha – informował mnie Chabal, jednocześnie przypadkiem przemieszczając stopę tak, aby, zresztą nieważne. Przyświadczyłem, że kryzys, panie, i owszem, przypadkiem kładąc dłoń na łydce artysty, który co jak co, ale nogi miał godne gracza w rugby. Kilka przypadków później dolaliśmy do wanny nieco gorącej wody, albowiem atmosfera robiła się z gatunku mrożących krew w żyłach, nawet pomimo stóp i łydek, które powoli zaczynały sugerować, że gramy w Twistera. Wreszcie skończyłem herbatę i odetchnąłem z ulgą, stwierdziwszy, że ani trochę nie robię się senny. Vulnicura dobiegła nieuniknionego końca. Woda powoli robiła się znów cieplejsza. Wymieniliśmy nieuniknione w tych warunkach uwagi na temat odchudzania. Sierioża gorąco zachwalał zalety soku z kale, brokułów i innych potwornych składników, co nachalnie kojarzyło mi się z Goopy Paltrow, czułem się zupełnie nieschadzkowo, nawet pomimo przypadkowychstópiłydek, ale było mi całkiem dobrze, pominąwszy fakt, że woda schładzała się w wybitnie niesportowym tempie. Gdy zaproponował wyjście z wanny i przemieszczenie się w ogólnym kierunku salonu, zgodziłem się z mieszanką ulgi i oczekiwania. Oczekiwanie nie trwało długo, ponieważ zdążyłem wyłącznie wstać i przyjąć ręcznik, gdy rzeźbiarz padł przede mną na kolana zupełnie dosłownie, co wprawiło mnie natychmiast w zupełnie sprzyjający schadzkom nastrój. Artysta okazał się utalentowany w wielu dziedzinach, co doceniłem fizjologicznie i werbalnie, po czym powstał z kolan i pocałował mnie. Przez moją głowę przebiegło naraz wiele spłoszonych myśli: – ojej – on dziwnie smakuje – jak to możliwe, żeby tak smakować, czy ludzie dzisiaj – bogowie, czemu on dziwnie – to sok z kale i produktów trawiastych – to na pewno sok z kale, chyba, że, ale na pewno – jak ja mam się skupić w tych warunkach! – to nawet nie jest obrzydliwe, to jest po prostu aseksualne jak Keanu Reeves – jak by mu tutaj elegancko zasugerować, żeby umył zęby – to wszystko podczas, gdy nasze usta i języki wykonywały rytualne gesty powitalne, a ślina – ja chyba nie lubię soku z kale – poprzestanę na mojej metodzie odchudzania – ale Chabal – dlaczego Chabal, dlaczego zawsze, dlaczego nigdy Chabal. Stopy – dłonie – splot – uchwyt – usta – kale, dlaczego kale! – kolana – usta, znowu – prowadzę go w kierunku południowym, zdecydowany unikać dalszych pocałunków, lecz rugbysta ma na ten temat swoje zdanie, moje oko pada na zdjęcie zupełnie autentycznego Chabala, wycięte z gazety (moja siostra stwierdziła, że jesteśmy nie-do-odróżnienia, informuje z zapałem rzeźbiarz), tak mi przykro, naprowadzam, muszę się niedługo zbierać, rozumiesz, lekarstwa, wcześnie spać, oczywiście, tak, następnym razem może bez kąpieli, he he he, oczywiście, co za pech, że, do widzenia, Sierioża gada, następnym razem, tak, następnym razem zrobimy wszystko i jeszcze więcej, lecz teraz tramwaj, jadę do domu, obwąchując podejrzliwie brodę, trzeba wziąć kolejny prysznic, bo przecież nie przywiozę Zbrojmistrzowi w prezencie obcego człowieka we włosach i brodzie, zwłaszcza pachnącego kale i brokułami.


[ ` 88 ` ]

Resztę drogi spędzam, myśląc różne rzeczy o pierniczkach pewne też spożywają różne dziwne rzeczy, a w międzyczasie z polskiego sklepu i o kurczaku po klatchiańsku, na którego przestaję się dziwić, że Chris Martin i Goopy Paltrow się rozstali, dostałem przepis od Niny, i o graczach w rugby, którzy za- skoro kale.

Dość być provincją

(autorskie tłumaczenie wydania ukraińskiego)

Kostia Grek – Oto już mamy ukraińską granicę... Od tych słów prezydent Republiki Federalnej Niemiec Roman Herzog obudził się ze stanu lekkiej drzemki, w który to stan został mimo woli wprowadzony przez zaledwie słyszalne brzmienie silników samolotowych. On otworzył powieki i spojrzył na swego tłumacza, a potem powoli przeniósł swój pogląd w iluminator. Żadnych osobliwości – jeno rozrzucone to tut, to tam pośród zielonego oceanu kupy malutkich pudełek. Do tego już w ciągu godziny lub dwóch przelotu jego oczy miały czas się przyzwyczaić. Ciężczej to było jednak się przyzwyczaić do myśli o tym, że już za kilka lat tu rozciągnie się granica zjednoczonej Europy... Oto one ostatecznie przekroczyły tą linię symboliczną i już lecą nad ziemią tego dziwnego i nienadającego się do rozumienia kraju, który tak uwielbiał jego tłumacz, Gans Gauber, ten młody entuzjast i pasjonariusz kultury i języka ukraińskiego. Ze swoją Ukrainą mu nawet się wyspać nie dał... Aby go... – Przepraszam, panie Herzog, czy pan nie spał? – zaniepokoił się nagle ten. – Nie, jeno drzemałem – powiadał Herzog powoli, nawet trochę wątle, i znów się zagłębił we swe namysły. To przecież było ciekawie, czy by mógł ktoś z pięciu, nie, raczej sześciu jego poprzedników nawet sobie wyobrazić, że prezydent Niemiec gdykolwiek będzie potrzebował usług specjalisty z języka ukraińskiego... A tu masz... Przecież jest to suwerenne państwo… Przed Herzogiem, jak i przed większością polityków zachodnich Ukraina kształtowała się jako wielka tajemnica. Jednogo razu już zwiedzał Kijów, wydaje się, że to było przed rok czy dwa lata. Odniosł wtedy od ukraińskiej stolicy dość sprzeczne wrażenia. Na pozór wszystko było w porzątku, ale nawet po dziś dzień nie mógł zapomnieć, jak władcy tu za złożonymi z urostości kulisami teatralnymi marnie usiłowały przychować ubóstwo i nędzę swego ludu. Z dalekich wspomnień jego powojennej dziecięcej przyszłości widok tego okropnego pobytu został już od dawna wywietrzony, a tu, w kraju ich zwyciężców, trwał on jednak, jako okrutna rzeczewistość dla milionów ludzi. Ale chyba tylko o tym chodzi? To przecież jakaś niedorzeczność, że tyle milionów ludzi liczący naród europejski byt państwowy dostał dopiero w końcu drugiego tysiąclecia. I jeśli

dać wiarę jego doradcam, dużo jest wśród Ukraińców takich, które chcą ten zaszczyt zaniechać. I co już wszelką miarę umysłu przechodziło, że ich połowa po rosyjsku mówi! To tak wygląda, jak gdyby pół Polski zaczęło po niemiecku szwargotać. Ale to dziwota... No już... Jako słynny ze swego skeptecyzmu prezes jest on za dużo wzruszony. Herzog rzucił prędkie spojrzenie na swego tłumacza – czy byle on nie dostrzegł jakichkolwiek wskazówek niezadowolenia lub strapienia na prezydentskiej twarze? Co tam! Ten pozostawał na miejscu, jako przykuty do krzesła, a już tu nieobecny wzgląd jego oczu utkwił się nieruchomie w iluminator. Chyba bardzo się cieszył, że się ponownie znalazł we kraju swych marzeń. – Już się zbliżamy… Oto Lwów – uroczyście poinformował Gaubers Herzoga. Naprawdę, w iluminatorze niebawem się ukazały chaotycznie zgromadzone budowle wielkiego miasta. Już za chwilę w samolotowej sali zdjęło się pomieszanie. Obsługujący prezydenta personel troszczył się o dokonanie ostatecznych przygotowań przed tym, jak samolot miał zacząć obniżanie. Przez czas jakiś obejrzywał Herzog ten harmider, potem wreszcie uległ namówieniom spikera, przypiął pas ochronny i skoncentrował pogląd na ziemi, która już się im powoli zbliżała. ************************************* Za kilka minut, wyszedłszy ze samolotu, Roman Herzog już na całe piersi wdychał powietrze wiosennego poranka. Wydawało się, że tu już wszyscy się zebrali. Tylko samolot prezesa Bułgarii wylądował po nim na lwówskim lotnisku. Herzog życzliwie odpowiedział swemu koledze wzmachnięciem ręki. Krocząc czerwonym chodnikiem na czele swej obsługi, prezydent RFN powoli objął oczyma okoliczną przestrzeń. Jakże to tu smugę lotniczą wyglansowały! Można było uwierzyć, że granicę rodzimych Niemiec on jeszcze nawet nie przekroczył. Już tu, po prawej ręce, trochę do tyłu, żwawie kroczył jego tłumacz. Od tej chwili on naprawdę uczyni się jego prawicą, jego uszami oraz językiem na tej tajemniczej słowiańskiej ziemi. Teraz on mu coś tam opowiadał o ukraińskich tradycjach gościnności. Herzogowi jednak pobyt w Ukrainie już nie pierwota. Wstyd-




[ ` 91 ` ]

liwe dziewczęta z piwnymi oczyma, które wyciągły przed nim na wyhaftowanych ręcznikach chleb i sól były, wydaje się, bardzo wzruszone i zmieszane, kiedy to przewodniczący niemieckim państwem po ojcowsku obdarzył każdą z nich całunkiem w policzek. Ze smutkiem odwrócił on pogląd od ich piękności: to przecież jedynie Bóg wiedział, ile tego pysznego ukraińskiego kwiatu jeszcze więdnie pod mętnym światłem czerwonych latarni we brudnych miejskich dzielnicach całej Europy... Po natychmiastowym opanowaniu się i odrzuceniu całkiem tu niedorzecznych emocji przeszedł Herzog do szablonowej ceremonii ręczkowania się z przedstawicielami ukraińskiej władnej arystokracji. No masz! Wicepremier, zastępca ministra spraw zagranicznych, burmistrz... Wygląda na to, że on, chociaż i jest w Niemczach tylko mizerną królową, nie uchodzi tu za byle jakiego figla. W tej samej chwili zawstydził się Herzog swego egocentryzmu. Oprócz niego na lwówskim lotnisku przecież były obecne przewodniczące jeszcze sześciu suwerennych państw1, z nich niektórzy posiadali w ogóle nie symboliczną władzę... W każdem razie jednak, jest to rzecz wątpliwa, by im tu przypadło wskórać coś więcej, niż ozdobić przez swe imiona kilka tablic pamiątkowych i wpisać jeszcze jedną europejską kreskę do rejestru zasług swego ukraińskiego gospodarza. Raczej przebiegną dziesiejsze szczyty we Lwowie jako procedura symboliczna i nieformalna, jak to się dzieje wtedy, gdy chodzi o dżentelmeńskie zebranie za filiżanką kawy czy, jak tu więcej uwielbiają, skromną ucztę za flaszką sznapsu, chociaż i upiększą je przez pstrokaty program teatralizowany. Herzog jeszcze raz wskrzesił w pamięci jego składniki: odwiedziny muzejów, teatrów, zapoznanie się ze sztuką i kulturą. Wkrótce mówiąc, nic innego oprócz tego, co on i jego poprzedniki czynili w ciągu swego pobytu w krajach obcych. Na pozór jest to ciekawie, a prawdę mówiąc ani on, ani pewnie ktokolwiek z jego kolegów nie spodziewał się natrafić tu, na wschodniej bramie Europy, na lada co o prawdziwym interesie. Chyba właśnie z tego powodu odczuwał on, jak nigdy dopiero wyraźnie, że jest już zmęczony przez swe uczestnictwo w takiego rodzaju ceremoniach. Dzięki Bogu, jest to jego ostatni występ na takim poważnym i jednocześnie próżnym show. Po nim już tym maskowaniem zaopiekuje stateczny i solidny ojciec z Północnego Rheinu-Westfalii lub ta energiczna i ambitna dama z Magdeburgu2. On zaś zostanie emerytem i, chwiejąc się na biegunach we swym ukochanym słomkowym fotelu, będzie spokojnie spoglądywał na to z ekranu swego starego Grundiga... Spoczywając na oparciu wyściełanego fotelu w czekającym na nich przy wyjściu z lotniska komfortowym autobusie, Herzog westchnął z otuchą. We wnętrzu tego szczytownie współczesnego pięknisia umieściły się ładówka z barem oraz sala dla konferencji na 16 miejsc, którą tą salę można było używać według rzeczenia i dla przeglądu wideo. Domyślając się, że ten autobus został sporządzony wyłącznie z okazji szczytów, Herzog nie mógł się powstrzymać od kilku komplimentów kierowce, które Gauber mu natychmiast przekazał przez śpiewne i melodyjne dzwięki języka ukraińskiego: – Dobry autobus. Czy to ukraiński? – Owszem, ale jest opatrzony przez wiele części z Niemiec – odpowiedział na to z uśmiechem kierowca. – Został jednak dobrze sprojektowany, właśnie dla naszych dróg. Przecież Pan wie, jakie tu mamy w Ukrainie drogi, hop-hop…

Wyglądało na to, że chciał kierowca jeszcze coś dodać, ale zmilczał, gdyż odczuł na sobie zastrzeżenie, które mu wyraźnie przekazywał swym względem przedstawiciel władzy lokalnej. Dobra, Ukraincy więc potrafią coś robić, jeśli zachcą. Jeśliby jeszcze były zdolne kształtować dobre ustawy, mogłyby pewnie żyć przynajmniej podobnie do ich sąsiadów Polaków. Dalej uwaga prezydenta została odwrócona przez treść wideoklipu, we którym uprzejma dyktorka we wspaniałym języku angielskim (jedynie, że raz po razie tłumionym syreną policyjną) opowiadała o dziejach miasta. Nagle się okazało, że to nie po raz pierwszy został Lemberg3 podniesiony do godności gościć wydarzenia o takim wysokim poziomie. Już od trzynastego wieku zbierali tu miejscowe książęta noszących wieniec dostojników z całej Europy Wschodniej, usiłując w taki sposób stawić czoło groźnej chmurze nienasyconej tatarskiej szarańczy, która powoli, ale nieustannie, jakoby przedrzeczona losem, sunęła od Azji do Europy. Herzog się odwrócił z nieco kwaśnym uśmiechem: przecież już wieki odtąd spłynęły, groźba ze Wschodu jednak jeszcze nie minęła. Ciekawie, o ile aktualnym będzie ten problem w ciągu dzisiejszego spotkania. Ale to wszystko polityka, na którą on jeszcze będzie miał czas. Raczej chciałby jak najprędzej zaobserwować te baroczne budziki i pałacy, których okna odblaskiwały tysiącami słońc z ekranu telewizijnego. Niestety, spoglądać na nie mógł on tylko tam. Autobusowe okna zaś zostały przesłonione przez czarne kurtyny, a ich odsłonięcia reguły bezpieczeństwa srodze zakazywały. Tak to przecież jest. To tylko prosty śmiertelny człowiek myśli, że jest to rzeczą taką łatwą i uprzejmą, być prezesem lub którymkolwiek innym dostojnikiem... A to nie... W rzeczewistości jednak wożą takiego chłopa wszędzie pod czarną osłoną podobnie do wyszukanego wielobarwnego papugi; jeno, że odsłaniają je niekiedy, aby mógł ten nieszczęśnik paplać dla publiczności jakiś sakramentalny frazes, który, chociaż i był przed tym z góry mu przygotowany na szpargału, miał przy tym podziwić cały świat z głębizny swej treści i przenikliwości. Chociaż jeśliby mogli nasi gościowie odsłonić tą czarną kurtynę i obejrzeć ulicę, to chybaby ogarnęło ich do siebie jeszcze większe poszanowanie: według całej drogi prowadzącej od lotniska do hotelu „Dnister” z oczekującymi na nich komfortowymi i zacisznymi pokojami oraz smacznym śniadaniem wyciągnęły się zagrodzenia z policjantów i pracowników DAI4, oddzielające drogę od tłumów próżnujących tego dnia na ulicach miasta gapów. Jeszcze dotąd we Lwowie opowiadano zaszłą we dniu szczytów zabawną przygodę, kiedy to jeden z pracowników DAI dostał ze swej przenośnej radiostacji jakieś zawiadomienie i wnet porwał się rozpędzać tłum na ulicowym poboczu, grożąc i machając swą biało-czarną smugastą buławą. Każdy widzący to zamarł w napięciu. Ale jak głośno wszyscy naokół się śmiały, kiedy to zamiast „mercedesów” o zaciemnionych oknach zadreptał przez drogę rudy bezdomny pies. Postrzegłszy raptem, że wpadł we wszechstronne spojrzenie, nieszczęsny Sirko5 z przerażenia rzucił się prosto do policjanta. „Cześć mu oddaj!” – zawołał natychmiast jakiś dowcipny student i od głośnego śmiechu tłumu nawet szybki w oknach okolicznych domów zaczęły dźwięczyć. Ani tego, ani innych wydarzeń wysocy gościowie księżęcego miasta jednak nie widziali i widzieć nie mogli. Wartko, podobny do jaskółki, przeniósł się, przy akompaniamencie syreny policyjnej, ich autobus przez miejskie ulicy, budząc ogólny za-


[ ` 92 ` ]

chwyt i ciekawość. O tym, że wprowadziły w takie uniesienie lwowskich próżniaków, dowiedziały się prezesy dopiero wtedy, gdy ich autobus zajechał na rozległy plac przed wielopiętrowym kompleksem hotelowym „Dnister” i na spotkanie do nich wyszedł, okrążony rykiem i brzmieniem tłumu, uśmiechnięty gospodarz dzisiejszych szczytów – prezydent Ukrainy Leonid Kuczma. ************************************* Kiedy to państwowe przewodniczące, gładząc po smacznym śniadaniu we „Dnistrze” swe pełne żołądki, zjawili się we drzwiach Pałacu Kultury Kolejarzy, który to pałac jest jeszcze wśród ludzi wyimienowany jako „Roks”, tablicy pamiątkowej jeszcze na jego ścianie nie było. Chociaż pewnie i bez tego musiał on wkrótce wzrosnąć do godności Mekki dla miejscowych amatorów historii nowoczesnej, których tłumy i dotąd jeszcze włóczą się dokół wszelkich „prezydentskich zabytków”, jak gdyby one miodem zostały nasmarowane. A do „Roksu” musiał ich więc już sam Bóg zaprowadzić, bo gdzież jak nie tu zaszły oficyjne rokowania liderów dziewięciu centralnoeuropejskich państw. Hucznym odgłosem rozległy się te wydarzenia we sławnym mieście księżęcym i już na długie lata pozostawiły swój ślad w naszych prowincjonalnych duszach. Chyba jeszcze i dzieci swoje my długo będziemy z początkiem maja zasyłały po gałązki jabłkowe do siedziby Gruszewskiego 6, wieczorem zaś, trwając w gładzeniu ich miękkich i łagodnych pączków, nie przestawamy nostalgicznie wymawiać „Czy pamiętasz?” i wznosić za zdrowie całej dziewiątki kieliszki z przechowywaną dotąd w piwnice wódką „Summit we Lwowie”7. Jakże to rzadko naprawdę zastanawiają się nasze dzierżące rządy dostojniki o tym, jaką to furorę budzi między pospolitych ludzi ich zjawienie się. Razem z powitaniem swej ręki migną oni mimo naszych oczy i znikną we drzwiach rozkosznego pałacu lub za czarnym szkłom luksusowej limuzyny bez żadnego nawet podejrzenia, jaką to falę naszej radości wywołał ich drobiazgowy gest. Ale skorzystamy ze swego prawa jako autora, żeby razem z Prezedentem Niemiec, któremu to Prezydentu zawdzięczamy swój pobyt w centrum tych historycznych wydarzeń, powędrować do sali dyskusji „Roksu”, gdzie on już zajął swe miejsce za stołem rokowań obok innego naszego znajomego, tłumacza Gansa Gaubera. W sali niemal ciżba się uczyniła od ołbrzymiego zgromadzenia dyplomatów, współpracowników prasowych, przedstawicieli władz miejscowych, rządowych i biznesowych kół, które to zgromadzenie brzmiało bez przestanku jako pszczoły w ulu. Zbiegał jednak czas i sala stopniowo się zwalniała od zbędnych ludzi, a wtedy, kiedy to dopiero nieliczne minuty zostawały się do oficjalnego otwarcia rokowań, pogrążyło się tu wszystko w ciszę i zamarło w napięciu oczekiwania. Prezydent Niemiec chętnie skorzystał z tej pauzy, żeby jak się należy skupić swą uwagę i przygotować się do początku rozmów. „Ludzki wymiar ogólnoeuropejskiej integracji regionalnej oraz jej rola w rozbudowie nowej Europy”. Hm... Brzmi całkiem nieźle. Roman Herzog jeszcze raz przejrzał pstrokate zgromadzenie rozmieszczone na wygodnych fotelach i zniecierpliwione oczekiwaniem wściekłej dyplomatycznej potyczki. Spokojne i łagodne, o wysokim intelektualnym czole, oblicze Václava

Havela tworzyło wybitny kontrast w porównaniu z celowym i nawet nieco agresywnym wyrażeniem, które ukształtowało się na twarzy młodego lwa demokracji bułgarskiej Petara Stojanowa. Poważnie, zachowując serjozną minę, oparł się na swe łokcie Rumun Emil Constantinescu – jegoż to kraju według pogłosek nie dają spokoju ołbrzymie wymiary gościnnej Ukrainy, największego państwa w Europie8. Z tą poważnością wybitnie się zgadzają dobre manery jego austrijackiego sąsiada Thomasa Klestila. Ani na neutralnej i obojętnej twarzy Węgra Árpáda Göncza, ani na ciągle niezadowolonej minie Prezydenta Słowenii Milana Kučana Herzog długo się nie zastanawiał: wraz wlepiał on wzrok w uśmiechnięte od ucha do ucha oblicza Prezydentów Ukrainy i Polski. To jednak przyjacieli, że ich i wodą nie rozlać. Ale i jemu, Herzogowi, tu powodów do zazdrości brak: chytry Ukrainiec już pewnie i jego sobie zaliczył do przyjaciół, gdyż w korytarzu, jeszcze przed początkiem rokowań, uchwycił go za rękę i tak dał się z nim sfotografować. I Herzog wzniosł oczy do pułapu w zamyśleniu... No, już wreszcie start. Zaledwie zdążył Kuczma z ogłoszeniem trwającego pięć minut przemówienia wstępnego, we którym oznajmił kategoryczną niechęć Ukrainy, aby na na skutek rozszerzenia Unii Europejskiej odsłaniać się od krajów cywilizowanych kolczastym drutem, jak głos zabrał jego sąsiad, Prezydent Rzeczypospolitej Polski. – Zgadzam się z panem Kuczmą w pytaniu granicznym – wypowiadł ze szyrokim słowiańskim uśmiechiem na ustach Kwaśniewski, i po przybraniu już na swym obliczu pozorów powagi i troski, mówił dalej: – Jeśliby lada dzień się okazało, że na skutek przyłączenia Polski czy któregokolwiek innego kraju do europejskiej wspólnoty, znowu zjawiła się „żelazna kurtyna”, traktowałbym to dla siebie jako dzień klęski... – Jednak, poszanowane przez mnie mówce – ozwał się Austriak Thomas Klestil – oraz i wszystkie inni, jako, mam nadzieję, naszi koledzy, przystaną również i do zdania, że w wyniku różnych stopniów rozwoju gospodarczego naszych krajów, nie możemy się pozbyć i zapowiadanych przy przykroczeniu granic ograniczeń. Szyderski, ale razem z tym elegancki uśmiech, jako wąż przepełzł przez usta Klestila, jego umiarkowane i stanowcze gesty zaś, jakich by przecież i dyrygent Opery w Wiedniu się nie zawstydził, może i nie były równie pasjonarne, ale wyraźnie mówiły o tym, że nawet po upływie 81 roku odtąd, jak jego współkrajowcy zostawiły te miasto, czuje on się tu nie gorzej od gospodarza Kuczmy. Ten ostatni, co prawda, nie czuł z powodu takiego zuchwalstwa żadnej konfuzji. 1 Na lotnisku doszło do przyjęcia tylko siedmiu z dziewięciu uczestników szczytów. Prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski przybył do Lwowa jeszcze do ich oficialnego otwarcia 15 trawnia 1999 roku, a prezydent Ukrainy Leonid Kuczma udziału w ceremonii nie brał. 2 Stateczny i solidny ojciec z Północnego Rheinu-Westfalii lub ta energiczna i ambitna dama z Magdeburgu – tak zwykle określano przez dziennikarzów niemieckich kandydatów na posadę siódmego Prezydenta RFN Johannesa Rau i Dagmarę Schipanską. 3 Lemberg – tak tradycyjnie po niemiecku nazywa się Lwów. 4 DAI – „Derżautoinspekcja”, policja drogowa, w Ukrainie podporządkowana Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. 5 Sirko – bardzo rozpowszechnione w Ukrainie piesie nazwisko. 6 Na pamiątkę o wydarzeniach szczytów we Lwowie prezydenci wysadzili na terenach siedziby Gruszewskiego ogród jabłkowy. 7 Z powodu sczytów we Lwowie produkowano wódkę pod tytułem „Summit we Lwowie”. 8 Chodzi o pretensje terytorialne do Ukrainy ze strony niektórych politycznych kół Rumunii.


93

z lewej: ▒ Brian Dettmer, The Life of Vertebrates, ręcznie wykonana książka w twardej okładce, lakier akrylowy, 9-1/2” x 6-3/4” x 2-1/8”, 2008. Image Courtesy of the Artist & Packer Schopf Gallery, ▒ Brian Dettmer, Ram Skull, taśma magnetofonowa, 9” x 17” x 13”, 2007. Image Courtesy of the Artist and Kinz & Tillou Fine Art, z prawej: ▒ Grażyna Borowik, Ulisses, książka, technika mieszana, 2009, ▒ książka artystyczna Annemarieke Kloosterhof, ▒ Grażyna Borowik, Transkrypcje, technika mieszana, 2 części 120 x 60 cm każda, 2010 na następnej stronie: ▒ Freedom Theatre, fot. Sławek Rzewuski




96


97


98


99


100


101


102


103


WYCZERPANIE L`EPUISEMENT FRANCZAK, KALIŃSKI tłumaczenie: RATAJCZYK ilustracje: PIO Wydawnictwo: LOKATOR 2015 Nakład limitowany, zawiera linoryt z serii Saint-Sulpice, Street View. PIO 2014

reklama

W październiku 1974 roku Georges Perec zasiadł przy kawiarnianym stoliku na Place Saint-Sulpice z twardym postanowieniem, że będzie notował wszystko, co zobaczy i usłyszy. Po kilku dniach powstała niewielka książeczka pt. Tentative d’épuisement d’un lieu parisien. Czterdzieści lat później Franczak i Kaliński decydują się powtórzyć eksperyment francuskiego pisarza. Czy uda im się wyczerpać to ludne i gwarne miejsce w sercu Paryża? A może sama idea eksperymentu uległa wyczerpaniu? JERZY FRANCZAK (1978) – prozaik, eseista, wykłada literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autor między innymi trylogii powieściowej Nieludzka Komedia, Da Capo, NN i wielu książek artystycznych stworzonych we współpracy z PIO. PIO KALIŃSKI (1977) – linorytnik, grafik, ilustrator, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Animator życia artystycznego w klubie Lokator. Autor licznych wystaw w dziedzinie fotografii i grafiki w Polsce i za granicą (Niemcy, Czechy, Słowacja, Francja). Założyciel wydawnictwa LOKATOR. w w w . l o k a t o r m e d i a . p l

1. Data: 29 września 2014 roku. Godzina 18.00. Miejsce: Café de la Mairie, 8 Place Saint-Sulpice. Pogoda: ciepło i sucho, bure niebo, przez chmury przebija się blade słońce. W tym miejscu, dokładnie czterdzieści lat temu, Georges Perec rozpoczął pewne przedsięwzięcie. Przez trzy dni, przesiadując w dwóch kawiarniach na Place Saint-Sulpice, przyglądał się otoczeniu, łowił dźwięki i zapachy i wszystko opisywał. Tak powstał tekst pod tytułem Próba wyczerpania pewnego miejsca paryskiego (Tentative d’épuisement d’un lieu parisien). Nie znam jeszcze tej książki, jutro ją kupię i przeczytam. Postanowiliśmy wspólnie z PIO ponowić eksperyment, z koniecznymi zmianami (jak choćby ta, że pracujemy we dwóch albo ta, że mamy na to cały tydzień). Wiemy też z góry, i to jeszcze przed lekturą Próby…, że powstanie rzecz odmienna i samoistna. Perecowi nie uda się popełnić „plagiatu przez antycypację”. Nie wiem nic o miejscu, w którym jestem, przyglądam mu się okiem czystym i niewinnym. Widzę katedrę, złożoną w pół przez grę perspektywy: monumentalny biały gmach odsłania przede mną swoje fałdy, wklęsłości i wybrzuszenia. [...]


Autorzy numeru Hyde Park

Grażyna Borowik ukończyła studia na Wydziale Malarstwa krakowskiej ASP. Dyplom z wyróżnieniem uzyskała w 1979 w pracowni prof. Adama Marczyńskiego. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, fotografią, działaniami w przestrzeni, performansem i poezją, jest autorką tekstów o sztuce. Jest profesorem Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie na Wydziale Sztuki. Od 1985 kieruje Galerią Zejście, od wielu lat organizuje wystawy w Galerii Albert przy krakowskim KiK-u. Współorganizuje międzynarodowe konferencje szkoleniowo-naukowe i towarzyszące im wystawy plastyczne z cyklu Psychiatria i Sztuka. Swoje prace prezentowała na ponad stu wystawach w Polsce i za granicą. W 2003 wzięła udział w wystawie oficjalnie towarzyszącej 50. Biennale Sztuki w Wenecji „Extra 50”. Wojciech Brzoska ur. 1978; poeta. W latach 2003-2005 redaktor magazynu literackiego Kursywa. Współzałożyciel zespołu Brzoska i Gawroński (w 2012 roku ukazała się EP-ka Nigdzie indziej oraz LP NUNATAK). Publikował m.in. w „Odrze”, „Tygodniku Powszechnym”, „Kresach”, „Czasie Kultury”, „Lampie”, „Studium”, „Gazecie Wyborczej”, a także w antologiach polskich i zagranicznych. Wydał m.in. tomy Niebo nad Sosnowcem (2001), przez judasza (2008), Drugi koniec wszystkiego (2010). Marcin Czerwiński / mar czer / czerwo01 redaktor naczelny „Rity”, adiunkt w IFP UWr. Autor dwóch książek o literaturze: Smutek labiryntu (2013), Maszyna przecząca (2014). Pracuje nad projektem czytania w ciemności, ale sam czyta przy lampce. Mieszka we Wrocławiu. Andrzej Dudek-Dürer jest jedną z najbardziej oryginalnych, konsekwentnych i rozpoznawalnych osobowości współczesnej polskiej sztuki. Performer, fotograf, grafik, kompozytor i muzyk, pracujący często

z instrumentami i mediami elektronicznymi, jest aktywny na wielu polach wypowiedzi – tworzy instalacje, rzeźby, zajmuje się environment, budową instrumentów, działalnością metafizyczno-telepatyczną. Swoją twórczość prezentował i prowadził zajęcia m.in. w The Art Institute w Chicago; Academy of Art College w San Francisco; Conservatorio National de Musica w Mexico City; School of Art Otago Polytechnic w Dunedin – Nowa Zelandia; The City Art Institute w Sydney; University of California, Berkeley; ASP w Gdańsku; CSW w Warszawie. Stypendysta Ministerstwa Kultury w 2002, Stypendysta MKiDN 2011. Laureat Nagrody Marszałka Województwa Dolnośląskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury(2014) oraz MKiDN za nieocenione zasługi dla kultury polskiej (2014). http://www.a.dudek.durer.artwroc.com Jerzy Franczak ur. 1978, prozaik, eseista, literaturoznawca. Opublikował m.in. zbiory opowiadań Trzy historye (2001) i Szmermele (2004), tom esejów Grawitacje (2007), powieści Przymierzalnia (2008), Nieludzka komedia (2009), Da capo (2010), NN (2012), a także dwie rozprawy o literaturze nowoczesnej: Rzecz o nierzeczywistości. Sartre-Gombrowicz-Nabokov (2002) oraz Poszukiwanie realności (2007). W TVP Kultura prowadził program o nowościach wydawniczych „Czytelnia”. Wykłada na polonistyce i kulturoznawstwie UJ. Redaguje „Książki w Tygodniku” – dodatek do „Tygodnika Powszechnego”. Więcej: http://franczak. wydawnictwoliterackie.pl Rafał Gawin ur. 1984 w Łodzi; poeta, krytyk literacki, korektor i redaktor Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie”, redaktor serwisu Poezja Polska. Wydał arkusz Przymiarki (2009) i książkę poetycką Wycieczki osobiste / Code of Change (2011). Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Odrze”, „Opcjach”, „Kresach”, „Red.”, „Portrecie”, „Wyspie” i w antologiach. Mieszka w Łodzi.

105


106

Julita Gielzak projektuje książki i druki ulotne, potem one śnią się po nocach poligrafom i wydawcom.

nagrody Iłłakowiczówny za debiut poetycki w roku 2004. Radny Krowodrzy, V Dzielnicy Miasta Krakowa.

Ray Grant ur. 1977; z wykształcenia matematyk, z zawodu grafik, z miłości kowal. W wolnych chwilach pisze piosenki i bloga www.miloscpo30.net. Autor książki Dwubiegunówka dla początkujących.

Marta Marciniak ur. 1990 w Pile. Publikowała w „Chimerze”, „Twórczości” i „Lampie”. Dwukrotna laureatka nagrody literackiej im. Mariana Redwana na międzynarodowym festiwalu Fama w Świnoujściu. Lubi okoliczności przyrody.

Kostia Grek ur. 1974 we Lwowie; wł. Kostiantyn Androsow. W latach 2007-2013 pracował jako dziennikarz w czasopiśmie „Derewoobrobnyk” we Lwowie, a od 2010 współpracował jako freelancer z niemieckim czasopismem „Holz-Zentralblatt”. W roku 2007 we lwowskim wydawnictwie państwowym „Kamieniarz” opublikował swą pierwszą powieść o międzynarodowych spotkaniach prezydentów we Lwowie pt. Dość być prowincją (1999, oryg. Досить бути провінцєю...), którą sam przetłumaczył na język niemiecki i częściowo na polski. W roku 2009 ukazała się druga książka pt. Co dalej? Telegry patriotów (oryg. Що далі? Телеiгри патріотів). Jest to powieść awanturnicza o wysiłkach ukraińskiej młodzieży w celu ustanowienia sprawiedliwego społeczeństwa na Ukrainie. Od roku 2013 Kostia Grek zajmuje się wyłącznie działalnością pisarską: wydaje i rozpowszechnia we Lwowie oraz innych miastach Ukrainy swoje utwory, stosując metody reklamy ulicznej i marketingu „wirusowego”. W „Ricie” publikujemy fragment powieści Dość być prowincją. Jos Kessels ur. 1948; początkowo pracował jako muzyk, dziennikarz i nauczyciel filozofii. Po ukończeniu doktoratu z teorii poznania i dydaktyki filozofii zaczął specjalizować się w teorii i praktyce rozmowy sokratejskiej. Od 25 lat prowadzi treningi i rozmowy z menedżerami różnych sektorów życia publicznego: służby zdrowia, rządu, policji, nauki czy banków. Prowadzi biuro filozoficzne Eidoskoop w Amsterdamie, specjalizujące się w rozwoju idei. Autor książek wydanych w języku niderlandzkim, m.in. Sokrates na rynku, Wolna przestrzeń, Argument poetycki, Polowanie na ideę, Gra z ideami. Jego najnowsza książka Edukacja ducha – czego nauczył mnie Sokrates ukazała się w 2014. Ondrˇej Lipár ur. 1981; mieszka w Pradze. Absolwent komunikacji marketingowej oraz public relations i doradztwa medialnego na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Karola, pracuje jako edytor i fotograf. Jest autorem dwóch tomików poezji: Skořápky (2004) oraz Komponent (2014). Łukasz Mańczyk autor trzech książek poetyckich: służebność światła, affirmative, pascha 2007/punkstop. Laureat

Patrycja Mastej absolwentka ASP we Wrocławiu. Podczas studiów stypendystka Ministra Kultury. Działa aktywnie na polu sztuk wizualnych i projektowania graficznego. Jest współautorką Interaktywnego Placu Zabaw (produkcji Centrum Sztuki WRO), prezentowanego miedzy innymi w warszawskiej Zachęcie i w CSW Toruń. Laureatka Nagrody Kulturalnej „Gazety Wyborczej” wARTo za rok 2008. Jej interaktywną animację Oswajaki możemy zobaczyć w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Obecnie dla Muzeum Współczesnego we Wrocławiu projektuje cykl instalacji pt. Samoobsługowe muzeum, równolegle prowadzi tam program edukacyjny Rozrusznik wystaw. Ewa Miszczuk socjolog rynku pracy i sztuki, redaktorka „Rity”, obserwatorka i działaczka. Radosław Nowakowski ur. 1955 w Kielcach; pisarz, muzyk, tłumacz, projektant, wydawca. Studiował architekturę, nie buduje jednak domów, lecz książki. Od końca lat 70. „zbudował” ich prawie trzydzieści: napisał, narysował, przetłumaczył, zaprojektował, złożył. Sam też je drukuje i oprawia. Wszystkie są w nakładach otwartych. Wszystkie (nie)opisują świat. Prezentował je na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych, różnego rodzaju targach i festiwalach książki konwencjonalnej i niekonwencjonalnej na całym świecie. Jest także autorem opowieści hipertekstowych. Prowadzi razem z żoną własne wydawnictwo – LIBERATORIUM (www.liberatorium.com). Od prawie czterdziestu lat gra na bębnach muzykę fruwającej ryby z zespołem Osjan. Tłumaczy prozę i eseistykę. Projektuje różne rzeczy. Mieszka w Dąbrowie Dolnej u podnóża Łysogór. Joanna Roś ur. 1989; doktorantka w Zakładzie Teatru i Widowisk Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się światową recepcją twórczości Alberta Camusa i Jeana Paula Sartre’a, co stanowi przedmiot jej dotychczasowej pracy naukowej. Łukasz Rudziński absolwent filologii polskiej oraz slawistyki na Uniwersytecie Gdańskim. Współpracował


z Instytutem Teatralnym im. Z. Raszewskiego w ramach projektu Nowa Siła Krytyczna. Publikował m.in. w „Teatrze”, „Scenie”, „Notatniku Teatralnym”, „Teatrze Lalek”, „Morelach i Grejpfrutach”, „Kulturze Enter”, „Opcjach”, a także na wortalu e-teatr.pl. Od 2008 roku dziennikarz serwisu Kultura Portalu Trojmiasto.pl. Sławek Rzewuski ur. 1982 w Gdyni; kulturoznawca, fotograf. Zaangażowany w wiele akcji społecznych i kulturowych. Aktualnie przebywa na Zachodnim Brzegu, tworząc dokumentację zbrodni dokonywanych każdego dnia na ludności palestyńskiej. O sobie: uwielbiam fotografować, pojawiam się wtedy w miejscach, do których normalnie nie miałbym odwagi tak bardzo się zbliżyć. Parafrazując słowa Zygmunta Baumana: Jeśli ja panu dam dolara i pan mi da dolara, to każdy z nas ma po jednym dolarze. Ale jak ja panu dam obraz (myśl) i pan mi da obraz, to każdy z nas ma po dwa obrazy. slaw.rzewuski@gmial.com; www.e-rzewuski.pl. Dariusz Sas ur. 1965. Współzałożyciel grupy poetyckiej „Poet Poet” oraz pisma „Karton” (wydawane w latach 2000-2005), w którym zamieszczał wiersze, opowiadania i krytyczne uwagi o książkach lub szczególnie ważnych dla niego wydarzeniach artystycznych. Uprawia poezję aluzji, kryptocytatów, która jest tylko komentarzem do istniejących już dzieł sztuki lub osobistych doświadczeń. Publikował niewiele – przede wszystkim w pismach z Dolnego Śląska. Od kilku lat współpracuje z „Ritą Baum”, SPP i ZLP we Wrocławiu. Jedyną samodzielną książkę poetycką Komentarze wydał w 2001 roku. Swoje wiersze zamieścił w kilku antologiach. Kilka z nich do muzyki Rafała Augustyna od czasu do czasu wykonuje chór Cantores Minores Wratislaviensis. W 2004 roku rozpoczął 11-letni happening, polegający na organizowaniu spotkań poetyckich przy (na) grobie Rafała Wojaczka w dniu jego śmierci – na które zaprasza. Olga Słowik ur. 1990; mieszka w czeskiej Pradze, ale pochodzi z Gliwic. Absolwentka bohemistyki na Wydziale

Filozoficznym Uniwersytetu Karola, w wolnym czasie tłumaczy, pisze lub żyje. Zuzanna Sokołowska historyczka i filozofka. Doktorantka w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Śląskiego. Mirosław Spychalski ur. 1959; prozaik, publicysta, krytyk, autor filmów dokumentalnych. Absolwent filologii polskiej UWr. W latach 1978-1989 związany z opozycją demokratyczną. Redaktor i dziennikarz pism podziemnych. Publikował także w pismach emigracyjnych, m.in. w paryskiej „Kulturze”. W latach 1989-92 mieszkał w Nowym Jorku, gdzie współpracował z „Nowym Dziennikiem” i Radiem Wolna Europa. W latach 1987-1993 członek redakcji kwartalnika literackiego „brulion”, szef telewizyjnego magazynu kulturalnego Pegaz (1995-1996). Opublikował zbiór opowiadań Opowieść heroiczna (1989, wspólnie z Mirosławem Jasińskim), tomik wierszy Próba ucieczki (1989) oraz książkę reporterską Mówi Karpowicz (wspólnie z Jarosławem Szodą). Obecnie dziennikarz TVP, gdzie m.in. realizował wspólnie ze Stanisławem Beresiem „Telewizyjne Wiadomości Literackie” (TVP 2). Juror Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”. Marta Talacha absolwentka niderlandystyki i germanistyki oraz studiów z literatury porównawczej i tłumaczeń literackich. Mieszka na południu, choć nosi w sobie biegun północy. Prowadzi stowarzyszenie kulturalne, jest inicjatorką wydarzeń artystycznych w przestrzeni miejskiej i koordynatorką projektów multidyscyplinarnych. Pracuje jako wolontariuszka przy akcjach społecznych z niderlandzką NGO. Obserwuje, pisze i tłumaczy. Jacek Zachodny absolwent ASP we Wrocławiu, studiował także archeologię na UWr. Tworzy głównie instalacje multimedialne i prace wideo, ale jest również performerem, malarzem oraz autorem scenografii filmowych i teatralnych. Jest podróżnikiem – w swoich pracach porusza się w obszarach różnorodnych kultur i ich wzajemnych powiązań.

SPROSTOWANIE Czytelników poprzedniego numeru „Rity Baum”, o Belgradzie, a przede wszystkim Bośniaków, chciałbym serdecznie przeprosić za kiks, jaki przywędrował do mojego artykułu pt. To nie jest białe miasto. Napisałem tam, że Sarajewo jest chorwackie. Tymczasem, jak dobrze wiemy, to stolica Bośni i Hercegowiny, chociaż oczywiście mieszkają tam i Chorwaci. Marcin Czerwiński

107


108

Poczta Rity Książki • Marcin Badura, Niemcy, Stowarzyszenie Pisarzy polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Jura Detela, Mech i srebro, Instytut Mikołowski, Mikołów 2014; • Dzikie dzieci, Antologia laureatów konkursu im. Jacka Bierezina, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Ford, Chwila nieuwagi, Instytut Mikołowski, Mikołów 2014; • Sylvie Jaudeau, Cioran, czyli ostatni człowiek, Instytut Mikołowski, Mikołów 2014; • Marcin Jurzysta, Abrakadabra, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Urszula Kulbacka, Tanzen, tanzen, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Paulo Leminski, Powróciło moje polskie serce, Wydawnictwo Gnome, 2014; • Agata Ludwikowska, Sezon w sobie, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Tomasz Mielcarek, Obecność/Presence, 2014; • Marcin Orliński, Tętno, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Bartosz Sadliński, Korytarz przyjmie pospieszne kroki, Wydawnictwo „Pod tytułem” Bartosz Sadliński; • Piotr Sobolczyk, Obstrukcja obsługi, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014; • Marcin Zegadło, Cały w słońcu, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, 2014. Czasopisma • „Fragile”, nr 3,4/2014; • „Twórczość”, nr 12/ 2014 i 1,2,3/ 2015; • „Czas Kultury ”, nr 4,5/2014; • „Kronos”, nr 3,4/2014; • „Fraza”, nr 3/2014; • „Lampa”, nr 5,6,7,8/2014; • „Ha!art”, nr 48/2015.

Adres do korespondencji „Rita Baum” ul. Ruska 46A, lokal 12/13 50-079 Wrocław Redaktor naczelny i prowadzący Dział filozofii Marcin Czerwiński / mar czer redaktor.naczelny@ritabaum.pl Kolegium redakcyjne Piotr Czerniawski dzial.poetycki@ritabaum.pl Andrzej Ficowski dzial.teatralny@ritabaum.pl Ewa Miszczuk dzial.spoleczny@ritabaum.pl Paweł Piotrowicz pawel.piotrowicz@ritabaum.pl dział prozy: redakcja@ritabaum.pl Współpraca Tomasz Bohajedyn, Barbara Kuchta, Marcin Maziej, Jerzy Olek, Małgorzata Radkiewicz, Dariusz Sas, Joanna Winsyk Artyści zaproszeni do projektu Andrzej Dudek-Dürer / s. 61-92 Patrycja Mastej / s. 33-60 Jacek Zachodny / s. 2-32 Koncepcja typograficzna i skład oraz projekt okładek i spisu treści JuRita Gielzak Skład komputerowy Tomasz Odrzywolski Redakcja merytoryczna i techniczna Łukasz Plata Korekta Alicja Kobel ROCZNA PRENUMERATA z wysyłką: (poniżej kwoty i numery kont wydawcy) • na terenie Polski: 4 x 12,5 = 50 PLN 67 1030 0019 0109 8530 0042 4747 • na terenie Unii Europejskiej: 40 EUR CITYPLPX 67 1030 0019 0109 8530 0042 4747 (w tytule przelewu wpisujemy PRENUMERATA oraz imię i nazwisko, a adres wysyłki poprosimy mailem: redakcja@ritabaum.pl)

Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń i reklam, nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo skracania i redagowania tekstów. Poglądy wyrażane w artykułach zamieszczanych w czasopiśmie nie są poglądami redakcji. Wydawca Stowarzyszenie Kulturalno-Artystyczne „Rita Baum”

Projekt dofinansowany przez Miasto Wrocław www.wroclaw.pl

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Program: Wydarzenia artystyczne Priorytet 5 – Czasopisma ISSN 1434-852X Nakład 300 egz. (edycja limitowana) Druk Drukarnia Anex Ewa Galińska-Postawka 54-530 Wrocław ul. Jerzmanowska 99 tel. 71 349 31 32, 668 848 399 www.anex.pl Serigrafia REPRINT ul. Rychtalska 8 50-304 WROCŁAW tel. 500 294 603, 71 339 86 39 www.reprint.com.pl

Aby ogarnąć przerost formy tego numeru, robiliśmy naprawdę wiele dla ciała codziennie powitanie słońca, z rzadka siłownia, sporadycznie narty, rower do pracy, piłka nożna, basen, gimnastyka, ćwiczenia rozciągające, ćwiczenia z kijem, 8 prostych ćwiczeń QiGong, przetransformowany taniec butoh, gra na sitar i fortepianie, elementy ćwiczeń tantrycznych i medytacji Kundalini, wędrówki metafizyczne, dematerializacje, skręcanie bibułki

dla umysłu kawa, kawa z mlekiem, czarna herbata, yerba mate, rooibos z cynamonem, cukier, piwo niepasteryzowane, martini, gewurztraminer, wódka żołądkowa klasyczna, dereniówka, jamajska nalewka ziołowa, jednodniowy sok jabłkowy, humus, owsianka ze smażonym jabłkiem, jogurt naturalny, słonecznik, migdały, sezam, rodzynki, kandyzowany imbir, tytoń, marihuana, kwas L-askorbinowy, aspiryna,

dla duszy L’Arpeggiata, Arvo Pärt, Morton Feldman, Miles Davies, John Coltrane, Jan Garbarek, Particia Barber, Nina Simon, Madeleine Peyroux, Johny Cash, John Bender, Pere Ubu, 19 Wiosen, Maanam, Emancipator, Charlotte Gainsbourg, Burt Bacharach, Bob Marley, Trans Power Music Project, sakralna muzyka sikhijska, rytuał Czöd, Sacred Chants of Budda, mantra: Om Aim Hrim Klim Chamundaye Vichche, komponowanie muzyki, miauczenie kota,

ritabaum.pl



edycja limitowana


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.