Spirala
Wyznania projektanta Roman Duszek w rozmowie z EwÄ… SataleckÄ…
Karakter
Spirala
Wyznania projektanta Roman Duszek
w rozmowie z Ewą Satalecką
Karakter Kraków 2020
•
Ewa: Wielu ludzi używa frazy: „już nigdy nie będzie tak, jak przedtem”. Prowadziłeś ze studentami ćwiczenie: „przedstaw graficznie swój dzień”. Opisywali kolejne wydarzen ia i miejsca, umieszczając je na linii czasowej. Na początku i końcu pojawił się dom. Zaprotestowałeś: – Jak to? Dwa odmienne domy? A jednak, nie jest to też ten sam dom. Między wyjściem, a powrotem minął czas. Poradziłeś studentowi by pokazał linię czasową w formie spirali. Powracał do tych samych miejsc, lecz na innych warstwach czasowych. Chciałabym, żebyśmy wykorzystali tę strukturę i zaczęli od początku, czyli od momentu, kiedy się urodziłeś. Roman: To będzie spory krok wstecz. Można by zacząć tak, jak zaczynało się życiorysy w czasach PRL-u: urodziłem się w rodzinie „inteligencji pracującej”. Zwykle pisząc tak czułem się nieswojo, ta warstwa społeczna budziła podejrzenia. Najlepiej było urodzić się w rodzinie robotniczej lub chłopskiej; ta trzecia grupa wprawdzie pracowała, ale nie zawsze zgodnie z założeniami ustrojowymi.
Późną jesienią, nad Warszawą wypadłem z dzioba, wracającemu do ciepłych krajów bocianowi. Od upadku uratowali mnie rodzice
Jestem warszawiakiem. Nazwałbym się peryferyjnym warszawiakiem, ponieważ pierwsze lata życia spędziłem na Bielanach. Najpierw mieszkaliśmy w wynajętym domu czynszowym, a po jakichś dwóch latach rodzice kupili domek w miejscu, które nazywało się „Zdobycz Robotnicza”
Bielany. Pierwsze mieszkanie w Domu Towarnickiego, na ul. Shroegere a potem przeprowadzka na ul. Chełmżyńską
Dwa pokoje z kuchnią. Mała sionka, pierwszy pokój był przechodni, potem, kuchnia, schodki na górę; tu znajdował się drugi pokój. Z kuchni wchodziło się do niewielkiej łazienki, była też piwniczka. Dlaczego „Zdobycz Robotnicza”? Można by to osiedle porównać z WSM na Żoliborzu, idea była podobna; planowano je dla robotników, wprawdzie lepiej zarabiających, ale robotników. Jednak większości z nich nie było stać na utrzymanie domków. Zostali więc usunięci przez bank, a mieszkania sprzedano kolejnym użytkownikom. Byliśmy niejako drugą linią zasiedlania. Moi rodzice zapożyczyli się – pożyczka pochodziła od naszej rodziny – i kupili dom w tej zielonej dzielnicy. Domy te były szeregowcami i przylegały do nich niewielkie ogródki, 6 m na 18 m , tworząc ogromny teren sadów. Wokół, od Puszczy Kampinoskiej pod Warszawę, ciągnęły się piaski i sosnowe zagajniki. Bielany rozbudowywały się w tę stronę. W latach 1935–1936, na obszarach w pobliżu Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego, potem nazwanego Akademią Wychowania Fizycznego, zorganizowano rodzaj wystawy budownictwa, prezentując domy, które można było budować tanio i szybko: konstrukcja drewniana, ramowa, podobna do tej, stosowanej w domach amerykańskich. Budynki stojące na terenie wystawy zostały zasiedlone. Niektóre z nich przetrwały do dnia dzisiejszego. Ich modernistyczna forma była bardzo prosta i funkcjonalna. Miały wiele wspólnego z ideą żoliborskiego osiedla WSM. przebudowywali te mało funkcjonalne wnętrza według
E: Co czuje projektant, gdy staje się adresatem, użytkownikiem innego projektu czy produktu? R: Jesteśmy ustawicznie użytkownikami, konsumentami czy nabywcami wytworów, zaprojektowanych przez innych. Nie zawsze się nad tym zastanawiam, ale często zawodowe skrzywienie nakazuje spojrzeć na to w trochę innysposób. Doznaję wręcz uczucia fizycznej przyjemności, gdy widzę opakowanie, wyróżniające się z tłumu poprzez swą prostotę, czytelność czy funkcjonalność. Doznaję zaś uczucia zawodu, gdy muszę przeczytać jakiś dłuższy tekst i widzę w środku wiersza uskok, idący przez całą stronę, powodujący zakłócenie rytmu czytania (autentyczne). Projektant chciał być inny, oryginalny a mnie naraził na „czkawkę” przy brnięciu przez stronę.
Samochód musi być “ładny,”dlaczego więc nie wyposażyć go w ozdoby. Powinien być także bezpieczny, ale tego nie widać.
Ucieknę się do innego przykładu, doświadczenia z nowym modelem samochodu. Od lat jeździmy z żoną samochodami tej samej marki, ba nawet trzymamy się tych samych modeli. Rok temu, żona zmieniła swój samochód, bowiem stary był się zużył, pozostając wierna swemu modelowi tyle że młodszemu. Wsiadłem do samochodu i zauważyłem niekoniecznie dobre zmiany. Cała deska rozdzielcza upstrzona była „ozdobami.” Pojawiły się jakieś listewki niby niklowane, inne udające mahoń czy coś w tym rodzaju. Posmutniałem i zrobiłem się jeszcze smutniejszy, gdy odblaski słońca od tych cudów zaczęły razić w oczy. Deska czołowa w poprzednim modelu była dostojnie spokojna, spełniając swoją rolę bez zarzutu. Prawdopodobnie projektant był ponaglany żądaniem by samochód był ładny, a więc go uślicznił. Smutek
mój się powiększył, gdy zobaczyłem, że zmniejszyło się pole widzenia do tyłu, ale za to linia karoserii odpowiadała ostatniemu trendowi w stylingu. Oczywiście jeździmy tym co jest, chwaląc właściwości trakcyjne nowego modelu, gadżety bezpieczeństwa i inne, ale wspominamy starsze modele z nostalgią. Mój sąsiad długo mi zazdrościł mojego nowego nabytku, aż kupił taki sam i jest szczęśliwy. No i jak w takiej sytuacji mówić o projektowaniu wedle potrzeb użytkownika. Może coś jest ze mną nie w porządku? Być innym to wielka pokusa, ale wejście w buty użytkownika, wczucie ię w jego potrzeby może być ciekawym doświadczeniem.
Każde takie moje spotkanie z dizajnem, jest momentem do zastanowienia i nauką że: „nie czyń drugiemu co tobie nie miłe,”lub wskazówką na przyszłośc. Nie będę daleki od prawdy, gdy powiem, że duża grupa projektantów, myśli przede wszystkim o tym by ich praca dobrze się prezentowała, była atrakcyjna, była inna i przede wszystkim ładna. Na drugi plan schodzi zagadnienie celowości projektu, dlaczego go robimy, co chcemy przezeń osiągnąć. Zresztą często nasz zleceniodawca nie bardzo zna ten cel, ważnym dla niego jest by to „biło po oczach.” Powoli się to zmienia, ale idzie opornie. Ciągle mam w oczach drogi wjazdowe do naszych miast, z kilometrami koszmarnych szyldów, stojących przy drodze. Tak kończy się „upiększanie,” miast informowania. Będąc grafikiem zdaję sobie sprawę, że mój chybiony projekt niekoniecznie zaszkodzi, aczkolwiek może utrudnić życie. Natomiast, projekt nie spełniający swego zadania nie jest projektem, ale sztuką dla sztuki. Zdaję sobie sprawę pisząc te słowa, że mój profil psychologiczny, moje upodobania czy przekonania polityczne, są gromadzone gdzieś w tajemnych bankach danych i to nie dlatego bym był jakąś ważną osobą, ale dlatego że jestem potencjalnym nabywcą wszelkich dóbr. Innym powodem może być to, że ktoś znający moje preferencje będzie usiłował w nie utrafić, projektując coś pod mój gust. Jawi się więc pytanie, dlaczego ustawicznie napotykamy projekty, przedmioty czy informacje tak niedopasowane do naszych potrzeb?
E: Jak wyglądała siedziba Lonsdale Front siedziby agencji Lonsdale Poniżej znak dlakoncernu aluminiowego SCAL
Agencja mieściła się w dziewiętnastowiecznej kamienicy przy Avenue George V, w Le 8e arrondissement de Paris – ósmej dzielnicy Paryża, jednej z najbogatszych jego dzielnic. Mieliśmy biuro na drugim piętrze. Był to ogromy apartament, składający się z ośmiu czy dziewięciu pokoi. Wchodziło się do recepcji, gdzie siedziała reprezentacyjnie wyglądająca pani standardiste odbierająca telefony oraz kierująca gości do poszczególnych działów. Dyrekcja znajdowała się w centralnym punkcie. Mieliśmy dział handlowy, dział księgowości, salę konferencyjną – z długim stołem i półkami do prezentowania projektów – komputery jeszcze nie było. Na początku amfilady mieścił się dział projektowania tzw. PLV – mini stoisk reklamowych do umieszczenia w sklepach. Przylegały do niego dwa studia graficzne, w każdym cztery biurka, siedziało nas tam chyba około ośmiu grafików. Oddzielny był dział projektowania form przemysłowych – dwóch projektantów. Była też służbówka do spania i kuchnia. Często projektowaliśmy znaki i towarzyszące im formy. Nie mówiło się o brandingu, ale robiliśmy go już wtedy na co dzień.
W pewnym momencie dyrektor powiedział: – „Chcemy, żebyś robił tylko szkice ideowe, a resztę będą robić ‘wykończeniowcy’ (finalizateur), szkoda twojego czasu”. Byli to zwykle młodsi graficy, z niewielkim stażem; mający umiejętności manualne i mogli dokończyć projekt według pobieżnego szkicu, najczęściej narysowanego flamastrami na kartce. Markowałem, że tu ma być rodzima wieś spokojna z pasącymi się krowami albo winnica, a oni to rysowali. Był projektant-makietysta do montażu tekstu. Spod jego ręki wychodziły falujące fantazyjnie linie 10 punktowego tekstu, ciętego, literka po literce ze szczotkowych odbitek. Współpracowaliśmy ze studiem fotograficznym. Szkic scenograficzny mógł zawierać wyimaginowany obiekt do reżyserowanych zdjęć. Wyszukiwaniem rekwizytów na targach staroci czy w antykwariatach, zajmowała się młoda projektantka, Marie Francoise Tourraine. Studio pracowało nad opakowaniami różnego typu i wielkości. Kiedyś pracowałem nad etykietą bartissol apéritif, naczelny zapytał, czy to piłem. – „Jak możesz pracować nad czymś, czego nie znasz”? – zaciągnął mnie do baru na dole i postawił mi taki właśnie apéritif, żebym „wszedł w atmosferę” projektu. Bardzo często pracowałem nad opakowaniami czekolad, dostawaliśmy ich całe skrzynki. Musiałem znać produkty konkurencji; przynoszono nam wszystko, co było na rynku. Przez długie lata, po pobycie we Francji, nie jadałem czekolady. Dużo było innych produktów spożywczych, alkoholi oraz chemii gospodarczej. Pracownia była zawalona pudełkami i butelkami o różnej zawartości. Trzeba było wiedzieć w jakim sąsiedztwie stanie nasze opakowanie. Po wykonaniu zadania można było je wziąć do domu. Modernizacja wizerunku “Śmiejąca Krowa,” produktu znanego we Francji od ponad 50 lat. Projekt ten zajął 6 niesięcy.
Wiąże się z tym zabawne zdarzenie. Pracowaliśmy kiedyś nad serią proszków do prana i po zakończeniu zadania wziąłem jedno pudełko, z zamiarem użycia przy najbliższej okazji, w pobliskim punkcie pralniczym. Późnym wieczorem załadowałem pralkę, wsypałem przyniesiony proszek i zająłem się czytaniem gazety. Pralka pracowała pełną parą. W pewnym momencie na jej wierzchu zaczęła rosnąć góra piany, ciekła na podłogę, pokrywając ją białym dywanem. Byłem zupełnie sam. Rzuciłem się by ratować pralnię przed potopem. Z wielkim trudem opanowałem sytuację. Wziąłem do ręki pudełko i przeczytałem, że proszek przeznaczony jest do prania ręcznego. Od tej pory czytam instrukcje nim przystąpię do użycia produktu. Koledzy patrzyli z pobłażaniem na moje „gospodarskie” podejście do materiału, który dostarczała Agencja. Przed przyjazdem do Francji, szczyciłem się umiejętnością zakładania plakatówką tzw. apli czyli nieskazitelnie równej w kolorze i walorze płaszczyzny, co nie było takie proste. Opakowania serków i twarogów firmy Gervais, udawały w tamtym czasie prawdziwe produkty wiejskie, stąd często stosowane na nich motywy natury. Na prawj stronie, na oakowaniu Ferfrais, widoczna nawet wioska, niezbyt francuska ale zadanie spełniała.
Firma Danone produkowała także wyroby mleczarskie. Opakowanie kefiru o smaku jagodowym. stanowiło całkowity niewypał projektowy. Po wprowadzeniu na rynek sprzedaż spadła. Uratowało go nowe opakowanie, na którym “znskowe”jagody zastąpione zostały fotografią.
Tutaj tej techniki nie stosowano. W ogóle mało pracowaliśmy plakatówkami. Używano tzw. tramów, kolorowych, samoprzylepnych folii, przeźroczystych bądź półprzeźroczystych, którym nadawano kształt ostrym (x-acto) nożem bądź cyrklem do wycinania kół.
Ilustracje do kalendarza ściennego, wykonałem techniką “odprysku” wyniesioną z pracowni grafuki warsztatowej, ale zastosowaną nie na metalu a papierze.
Marzenie zostania maszynistą nie ziściło się, ale po latach znalazło swe odbicie w ilustracji na kartkę potwierdzenia odbioru dla amatorskiej stacji krótkofakowej PKP (polskich Kolei Państwowych)
E: Jak wszedłeś na rynek znaków? Cofnijmy się do pracowni Grafiki Artystycznej profesora Rudzińskiego. Uprawialiśmy tam różne techniki, przeważnie metal. Andrzej Rudziński, nawet po latach, widząc mnie mówił: – „Ale nie zapominaj o grafice artystycznej. To ci się zawsze będzie przydawać”. Bardzo lubiłem grafikę artystyczną i wydawało mi się, że po wyjściu z Akademii i to właśnie będę
robił. Miałem za sobą indywidualną wystawę na Nowym Świecie w Warszawie, wystawę w Wiedniu, brałem udział w kilku wystawach ogólnopolskich, w Warszawie, w Radomiu. Jednocześnie widziałem wspaniałe prace moich kolegów grafików, Haliny Chrostowskiej, Andrzeja Rudzińskiego, Zenka Januszewskiego (który był jego asystentem) i myślałem sobie: ja im nigdy nie dorównam. W tym trzeba być po prostu najlepszym. Zacząłem więc myśleć poważniej o grafice projektowej.
Instytut Badań Jądrowych w Świerku. Nazwa miejscowości posłużyła tym razem do indywidualizacji powszechnie znanego symbolu atomu.
Znak z niewygranego konkursu zamkniętego, dla Zjednoczenia Budowy Maszyn Budowlanych, przylęty do realizacji. Ponieważ obok naszyn budowlanych były tam budowane czołgi, znak przyjęło potem Konsorcjum Zrojeniowe.
Polsrebro, kombinat wyrobów z metali szlachetnych
Znak z wygranego konkursu zamkniętego, powszechnie używany, przez wiele lat widniał także na sprzęcie medycznym zakupywanym przez Fundusz
Będąc grafikiem zdaję sobie sprawę, że mój chybiony projekt niekoniecznie zaszkodzi, aczkolwiek może utrudnić życie. Natomiast, projekt nie spełniający swego zadania nie jest projektem, ale sztuką dla sztuki. Zdaję sobie sprawę pisząc te słowa, że mój profil psychologiczny, moje upodobania czy przekonania polityczne, są gromadzone gdzieś w tajemnych bankach danych i to nie dlatego bym był jakąś ważną osobą, ale dlatego że jestem potencjalnym nabywcą wszelkich dóbr. Innym powodem może być to, że ktoś znający moje preferencje będzie usiłował w nie utrafić, projektując coś pod mój gust. Jawi się więc pytanie, dlaczego ustawicznie napotykamy projekty, przedmioty czy informacje tak niedopasowane do naszych potrzeb? E: Opisz Twoją metodę projektowania systemów way-finding. W 1968, w czasie trwania „bratniej pomocy” w Czechosłowacji, gospodarze najechanego kraju znaleźli prosty sposób walki z intruzami: zdjęli drogowskazy z rozstajnych dróg bądź ustawiali je w odwrotnym kierunku. Skutki były bolesne dla nieproszonych gości. Ten fragment z historii pokazał jak ważną rolę w naszym życiu odgrywa informacja kierunkowa, dzisiaj także zwana way-findingiem.
Wielofazo Analiza i przewidywanie
ny
Testo . ch. o kownika testowanego w prawdziwych warunkach
z poprzednich etapów
Projektowanie ukierunkowane na użytkownika. W cebtrum uwagi projektanta jestodbiorca produktu i jego potrzeby.
Projektowanie informacji kierunkowej bierze pod uwagę główne zasady tego co dziś nosi miano UCD User Centered Design – projektowanie ukierunkowane na użytkownika. Zasadami tymi są: Analiza i przewidywanie jak produkt będzie używany; testowanie zasadności przewidywań w stosunku do zachowań użytkownika testowanego w prawdziwych warunkach oraz wnioski wynikające z poprzednich etapów. Gdy projektowałem Metro, definicja UCD (User Centered Design) jeszcze nie istniała , ale by uwzględnić w projekcie wszystkie niezbędne elementy, starałem się wcielić w użytkownika systemu. Nazwałem to dla siebie „projektowaniem od środka, ” gdzie środkiem był użytkownik. I jeszcze o innym aspekcie projektowania informacji, który w czasie, gdy robiłem pierwsze projekty, nie był na czele moich rozważań. Dostępność. Niedawno zetknąłem się z eksperymentem, któremu poddano potencjalnych projektantów portów lotniczych, w tym systemów informacji. Ubrano tych projektantów w specjalne stroje ograniczające ich zdolność widzenia i możliwości szybkiego poruszania się. Jednym słowem zdegradowano ich zdolności motoryczne i percepcyjne do średnich możliwości 80-latka. Puszczono tak ograniczonych fizycznie projektantów na teren portu lotnicze