SpOtkanie MieSiĄca
Jestem zawodowym schizofrenikiem – Janusz Stokłosa raPort
Import instrumentów muzycznych temat numeru
Agregatorzy, cisi dostawcy wywiad MieSiĄca
Łączymy mainstream i underground – Enej
Marzec 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Od redakcji ❘ 5
Spis treści wywiad MIESIĄCA Łączymy mainstream i underground – Enej spotkanie MIESIĄCA Jestem zawodowym schizofrenikiem – Janusz Stokłosa management Menedżer muzyczny psycholog i finansista w jednym fotografia MIESIĄCA Maria Peszek NEWS Musikmesse 2013 Wydarzenie FUGAZI jedyny taki klub, jedyny taki festiwal NEWS Aktualności branżowe PREMIERY Legendarne brzmienie dla każdego top products Oferta rynkowa PREMIERY Mówią same za siebie pod lupą Blisko klientów raport Import instrumentów muzycznych media o branży Tylko i teraz rock – Wiesław Weiss prawo Trzymaj swoją stronę temat numeru Agregatorzy, cisi dostawcy Niewidoczni, a skuteczni muzyka a… Telewizja forum Sezonowość w muzyce felieton Aj hejt Ju
Drodzy czytelnicy 4
8
10 12 14 19 22 28 30 34 36 38 42 44 46 48 50 54 58
WYDAWCA:
Adres korespondencyjny: ul.Kościelna 24/1, 60-538 Poznań Paweł Boroń - tel. 697 917 879 pawel.boron@rynekmuzyczny.com
Ilona Rosiak - tel. 605 391 275 ilona.rosiak@rynekmuzyczny.com Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść ogłoszeń reklamowych oraz udzielanych komentarzy. Jednocześnie zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów nadesłanych materiałów, ich korekty językowej, edycji oraz publikacji w dowolnym terminie. Wykorzystywanie treści zawartych w miesięczniku „Rynek Muzyczny” odbyć się może wyłącznie za zgodą redakcji.
Długo oczekiwany sezon letni dla polskiego rynku muzycznego rozpoczął się bardzo intensywnie. Pierwsze promienie słońca krajowa branża witała na ocenionych jako bardzo udane targach Musikmesse we Frankfurcie nad Menem, tuż po nich we Wrocławiu odbyła się interesująca, trzecia już Konferencja Muzyczna Audioriver, następnie w Warszawie po raz siódmy zorganizowano konferencję zatytułowaną „Muzyka a biznes”, kilka dni później rozdano Fryderyki, które powróciły na ekran publicznej telewizji w odświeżonej i, co podkreślali organizatorzy, wzorowanej na zachodnich standardach formie. Zupełnie niedawno zaś – także w stolicy – miała miejsce konferencja połączona z warsztatami i poświęcona programowi partnerskiemu YouTube. Tego rodzaju duże wydarzenia zorientowane merytorycznie na styku muzyki oraz biznesu przeplatane były całym mnóstwem mniejszych, często dedykowanych tylko branży i mediom. Wystarczy wspomnieć ciekawe spotkanie w firmie Hama poświęcone stosowaniu i wzrostowi znaczenia multimedialnych, przede wszystkim muzycznych, akcesoriów czy choćby szereg akcji edukacyjnych organizowanych przez firmy i sklepy muzyczne w całym kraju. Byliśmy wszędzie. Staraliśmy się na bieżąco informować i relacjonować poszczególne wydarzenia, poprzez nasze kanały społecznościowe, by w nowym wydaniu „Rynku Muzycznego” – w myśl zasady, że Internet jest źródłem informacji a nasze czasopismo źródłem wiedzy – zawrzeć ich summę, wyciągnąć wnioski i zastanowić się, co dalej? Motywuje nas to, że wszystkie wspomniane wydarzenia cieszyły się olbrzymim zainteresowaniem. Piszecie do nas z prośbami o informacje dotyczące terminów i miejsc kolejnych konferencji i branżowych spotkań. Wspaniale że rośnie głód dyskusji o punktach wspólnych światów muzyki i biznesu, dyskusji która ma je przecież rozwijać. O rozwoju właśnie i kondycji różnych sektorów polskiej branży muzycznej w nowym wydaniu „Rynku Muzycznego” rozmawiamy m.in. z jedną z najczęściej koncertujących formacji w kraju, czyli zespołem Enej. Na nasze pytania odpowiadają również: redaktor naczelny czasopisma „Teraz Rock”, Wiesław Weiss oraz pianista, kompozytor, prezes Teatru Studio Buffo Janusz Stokłosa. Szczególnie polecam temat bieżącego numeru, którym są tzw. agregatorzy w świecie muzyki cyfrowej. Kim są, jak działają i dlaczego warto się nimi zainteresować wyjaśnia dr Patryk Gałuszka artykułem, który będzie początkiem nowego cyklu w naszym czasopiśmie poświęconego muzyce cyfrowej. W bieżącym wydaniu stawiamy także kolejny krok w kierunku policzenia rynku raportem dotyczącym importu sprzętu muzycznego i zastanawiamy się nad obecnością muzyki w telewizji. Poza tym: Akademia Menedżerów Muzycznych, forum dotyczące sezonowości w branży muzycznej, fotografia miesiąca, prawo, rynkowe komentarze, nowości i aktualności a na zakończenie felieton Artura Rawicza.
Życzę inspirującej lektury Paweł Boroń redaktor naczelny i wydawca
4 ❘ wywiad MieSiĄca ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
na zdjęciu od lewej: jacek grygorowicz, paweł ‘bolek’ Sołoducha, Łukasz przyborowski, Mirosław ‘Mynio’ Ortyński, grzesiek Łapiński, piotr ‘lolek’ Sołoducha, kuba ‘czaplay’ czaplejewicz
rozmawia:
Paweł Boroń
Łączymy mainstream i underground – Enej enej to pierwszy i najBardziej rozpoznawalny laureat programu must Be the music. jednak chłopaki doskonale radzili soBie juŻ przed muzycznym show. olsztynianie od jedenastu lat konsekwentnie podąŻają swoją muzyczną ścieŻką, profesjonalnie podchodząc do kaŻdego występu i kaŻdej współpracy, By dziś móc cieszyć się mianem jednego z najczęściej koncertujących zespołów w kraju, zawsze gwarantującego komplet na widowni. przy czym, jak sami zapewniają: „nie roBimy niczego pod puBlikę, stylistyka enejowa pozostała niezmienna”. enej to zespół, który chyba może sobie powiedzieć: „udało się, odnieśliśmy sukces”. jak z tego punktu widzenia, czyli z punktu widzenia zespołu, któremu się udało, oceniacie i definiujecie nasz polski rynek muzyczny?
piotrek `lolek` Sołoducha: Moim zdaniem jest kilka „szuflad” na polskim rynku muzycznym. Są zespoły, wokaliści czy menedżerowie nawet, którym zależy tylko na sukcesie komercyjnym, są zespoły undergroundowe, które chcą koncertować dla swoich fanów i z własnej pasji do muzyki. Są też zespoły, które łączą oba te podejścia – taki właśnie jest Enej. Jedno jest pewne, przetrwanie na polskim rynku muzycznym proste nie jest, jak i sam rynek zresztą. Enej jest chyba idealnym przykładem zespołu, który długo walczył o swoje, wiedział co chce osiągnąć, jaką muzykę grać. 11 lat temu nikt z nas nie przyjmował do siebie wyrażenia „polski rynek muzyczny”, chcieliśmy grać koncerty dla ludzi i dla siebie, co też zostało nam do dzisiaj. Mało było ludzi, którzy chcieli nam pomóc, pozwolić zagrać koncert. Jeżeli nie jesteś „gwiazdą”, nie przyjdzie Cię posłuchać zbyt wie-
le osób, po prostu nie opłacisz się w organizacji, to jesteś mało atrakcyjny dla organizatorów. Jeżeli nie grasz dużej liczby koncertów, nie masz znajomości, to o wytwórni, wydaniu płyty możesz zapomnieć. Zostaje wiara w to, co robisz i wytrwałość. Cały czas stykamy się z jakimś olbrzymim zachwytem nad muzycznym plastikiem z Zachodu, gdzie liczy się tylko bit disco i dobre laski w teledyskach. Duże wytwórnie, menedżerowie nakierowują wykonawców do robienia dennych plastikowych piosenek i gdyby nie było to po angielsku, to mogłoby być w odbiorze normalnym disco polo. Co niestety kształtuje muzycznie też w jakiś sposób społeczeństwo. jednak nie tylko taka muzyka definiuje nasz rynek…
piotrek `lolek` Sołoducha: Owszem, są zespoły, które od dekad radzą sobie na polskim rynku, idą wyznaczonym tropem i robią swoje, jak na przykład Kult, T-Love, Coma czy Hey. Fajnie że te składy nie znikają, a przy tym jest miejsce dla młodych kapel. Enej potrzebował 11 lat, aby przegrać masę
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ wywiad miesiąca ❘ 5
koncertów poklubach dla 30 czy 100 osób, by w końcu zagrać dwa razy na Przystanku Woodstock, festiwalu Open’er, wydać dwie płyty i …i tyle. Wygrana w Must Be The Music pokazała, jak funkcjonuje rynek. Wygrywasz telewizyjny program, masz pomysł na siebie, interesują się tobą media i dopiero teraz grasz 120 koncertów rocznie, podbijasz prawie wszystkie rozgłośnie radiowe. Jednak wygrać to jedno, a obronić się to drugie. Na polu bitwy zostają prawdziwi, szczerzy i mający na siebie pomysł. Gwiazdki jednosezonowe szybko się wypalają, rodzą się nowe. Do tego wszystkiego dokłada się Internet. Kiedyś było może i trudniej się wybić, ale zespół, który wystąpił na Jarocinie czy Opolu stawał się gwiazdą i trwa do dziś, nie było tak dużego wyboru i dostępu. Kuba `Czaplay` Czaplejewicz: Trzeba zacząć od tego, że my sobie bardzo dobrze radziliśmy jeszcze przed MBTM. Brakowało nam jedynie kropki nad „i”. Tą kropką stał się dla nas program, który pozwolił nam się pokazać w popularnych mediach. Byliśmy przygotowani na to wszystko, co się zaczęło dziać później. Mieliśmy menedżera, który zajął się całą logistyką, na tyle bogaty repertuar, aby spokojnie zagrać godzinny a nawet i półtorej godzinny koncert, jeśli była taka potrzeba. Sama wygrana w programie mocno nas zaskoczyła, ale to, co działo się po, już nie. Na drugi dzień po finale, gdy emocje już opadły, ostro wzięliśmy się do roboty. Był to początek maja, a my do końca września zagraliśmy blisko 80 koncertów. W tym wszystkim liczą się też inne czynniki. Życzliwość, wiarygodność. Nie zapomnieliśmy o tych, którzy pomagali nam wcześniej. Dalej staraliśmy się być naturalni i nie zatracić autentyczności. Słuchacze odwróciliby się od nas, gdybyśmy się mocno zmienili po programie. A my pozostaliśmy sobą. Nie robimy niczego pod publikę, stylistyka „enejowa” pozostała niezmienna. Nawet przy trzeciej płycie dalej i głębiej poszliśmy w folk i to też nikogo nie odstraszyło. A może spowodowało, że więcej osób się do nas przekonało. Gdyby nie Must Be The Music, to pewnie w którymś momencie naszej drogi udałoby się w końcu osiągnąć podobny sukces. Jednak mogłoby to trwać dłużej, kolejne dziesięć lat grania mini tras, wydawania płyt dla wąskiego grona odbiorców. Przed MBTM nie mogliśmy się utrzymać jedynie z grania koncertów. Kilku z nas zarabiało na życie w zupełnie inny, pozamuzyczny sposób. Wiele kapel z tego powodu kończy swoją działalność, bo samą przyjemnością grania nie da się wyżyć. Jesteście zdaje się najczęściej koncertującym zespołem w kraju. Czy w takiej masie występów łatwo wpaść w rutynę i jak się przed tym bronicie?
Piotrek `Lolek` Sołoducha: Moment rutyny pojawia się czasami. Ratuje nas to, że każdy koncert jest w innym miejscu, wtedy chociaż krajobraz się różni i pierwsze rzędy przed sceną także. Mimo, że zawód muzyka to nie zawód bankiera, granie przez 120 koncertów takich samych piosenek staje się męczące. Ale jest i druga strona, która na tę monotonię nie pozwala, czyli ludzie. Przyjeżdżając na koncert, chcą zobaczyć cię w mega energii, bo ich nie obchodzi, gdzie wczoraj byłeś, czy spałeś 2 godziny czy 10. Każdy ma się czuć wyjątkowy i tak staramy się robić. Do tego jeżeli jeszcze publiczność chętnie wchodzi w muzyczną interakcję z zespołem, to o monotonii można zapomnieć. Ile jeszcze przed Wami występów w 2013 roku i które uważacie za najważniejsze?
Mirek `Mynio` Ortyński: Przed nami jeszcze około 80 koncertów do końca roku. Do każdego koncertu podchodzimy poważnie, każdy jest dla nas ważny i bez względu czy gramy w małym
Piotrek `Lolek` Sołoducha
miasteczku, czy w większym mieście, każdego słuchacza i widza traktujemy z takim samym szacunkiem. Dajemy od siebie tyle samo energii. Wśród tych 80-ciu koncertów są też festiwale, tj. prawdopodobnie Opole (jesteśmy nominowani w dwóch kategoriach) czy Top Trendy w Sopocie. One różnią się bardzo od zwykłych plenerowych wydarzeń, szczególnie z punktu widzenia artysty. Festiwal w Opolu jest konkursem, gdzie grający zespół wie, że będzie oceniany przez telewidzów, wtedy występują u artystów trochę inne emocje, jest większy stres, ale mobilizujący (przynajmniej u mnie). Zdobycie statuetki podnosi bardzo morale zespołu, artyści wiedzą, że to co tworzą, nie idzie w powietrze, że podoba się publiczności, są docenieni poprzez wysiłek ludzi siedzących przed telewizorami, którzy muszą wydać pieniądze głosując na nich, a więc ich praca ma sens. Dlatego też może i to wydarzenie jest jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń w tym roku. Bardzo ciekawym wydarzeniem może być też koncert w Copernicus Center w Chicago. Jeśli uda nam się załatwić wszystkie formalności wizowe, to ten występ oraz sam wyjazd będzie na pewno bardzo oczekiwany przez Enej. Jak w takim razie układa Wam się współpraca z organizatorami – w jaki sposób Wy do niej podchodzicie?
Piotrek `Lolek` Sołoducha: Lubimy jasne i czytelne sytuacje. Przez tyle lat tylko raz się spóźniliśmy, bus się popsuł. I to tylko na próbę, czyli i tego wymagamy od organizatorów- punktualności. Wstajesz rano o 4:00, jedziesz 500 km, a ktoś nie potrafi zadzwonić, że jest obsuwa, bo ktoś inny nie dojechał, nie dopilnował czasu. Nie znoszę tego. Wypracowaliśmy sobie taki sposób pracy, że na 100 koncertów 99 wychodzi tak, jak chcemy. Punktualność, barierki na autografy, brak przypad-
Mirek `Mynio` Ortyński
6 ❘ wywiad miesiąca ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
kowych ludzi na backstage i na obiad normalne jedzenie a nie pizza. Nie uważam, że organizator jest kimś gorszym od zespołu i nie lubię sytuacji, gdy nie ma nic do gadania. Ktoś cię na dobrą sprawę wynajmuje do pracy, więc stosunki powinny pozostać na bardzo ludzkie a zarazem koleżeńskie.
Paweł `Bolek` Sołoducha
Wiele zawdzięczacie swojemu menedżerowi Łukaszowi Kojrysowi. Istnieje przepis na udaną współpracę pomiędzy zespołem a menedżerem?
Kuba `Czaplay` Czaplejewicz: Sukces zespołu, to nie tylko dobra muzyka, dobre teksty i sprawni muzycy. To także prężnie działający menedżer. Nas spotkało to szczęście, że na naszej drodze pojawił się Łukasz Kojrys. Nie tylko wspólnie zakładał zespół z Bolkiem i Lolkiem (braćmi Pawłem i Piotrkiem Sołoducha – przyp. red.), ale także w nim grał. Rozumie problemy zespołu zarówno jako menedżer, także jako były muzyk. Po pewnym czasie przejął rolę osoby ogarniającej kapelę. Ciekawe w naszym przypadku jest to, że uczyliśmy się wszystkiego razem od początku. Zespół rósł razem z menedżerem, a nie, jak często bywa w przypadku wschodzących bandów, duży menedżer przejmuje młody zespół i wprowadza go w ten cały show-biznes. My w polski rynek wkroczyliśmy razem. W Eneju przepis na udaną współpracę to przyjaźń i dobre relacje międzyludzkie. Jeśli od początku działalności jedziemy na tym samym wózku, to każdy dba o ten wózek, jak tylko może. Często się słyszy o przypadkach, gdzie duzi menedżerowie z dużych wytwórni wykorzystują młode gwiazdki. Dlatego po wygraniu Must Be The Music nawet nie przyszło nam do głowy, aby korzystać z pomocy kogoś większego. Od programu mijają już dwa lata i jak widać nie potrzebowaliśmy kogoś z zewnątrz, aby utrzymać się na rynku. Gramy masę koncertów, wypuszczamy kolejne single i nie ukrywamy, że dużo w tym zasługi Kojra. To świetny logistyk trzymający w ryzach zespół. Twardo stąpający po ziemi i rozumiejący dobrze rynek. Potrafiłpołączyć rynek undergroundowy z tym bardziej komercyjnym. Dalej gramy klubowe koncerty takie chociażby, jak na trasie Punky Reggae Live, ale też i duże imprezy telewizyjne, jak Sopot Top Trendy czy Opole Festiwal. A wszystko przez to, że Łukasz twardo stąpa po ziemi. Nie ma książkowego przepisu na sukces, ale jeśli opiera się na zaufaniu, wspólnej pracy i przyjaźni, to na pewno w którymś momencie kariery przyjdzie. Bardzo interaktywnie podchodzicie do swoich fanów – ile dla Was znaczą i czy zawsze po koncercie udaje się znaleźć dla nich czas?
Mirek `Mynio` Ortyński: Dla nas fani są najważniejsi! Bez nich byśmy nie byli w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz. To oni wysyłali niejednokrotnie sms-y, gdy potrzebowaliśmy ich w programie Must Be The Music, na Festiwalu w Opolu itd. Żyjemy w takich czasach, gdzie główną rolę medialną stanowi Internet. Tam najszybciej Kuba `Czaplay` i najprościej jest trafić do fana, Czaplejewicz przekazać mu informacje, poświęcić czas, oczywiście gdy nie gra się akurat koncertów. Ja jestem tego zdania, że im więcej dasz od siebie fanom, z tym większą siłą się odwdzięczą! To właśnie oni robią największą reklamę w Internecie, na portalach społecznościowych, nie ma lepszego sposobu trafienia do młodych ludzi, niż pocztą pantoflową. I robią to z przyjemnością! Staram się utrzymywać z fanami kontakt przez Facebook nie tylko w celach promocyjnych, ale z pew-
nego przywiązania do nich. Wyjście do ludzi po koncercie jest dla nas priorytetem! Przez 11 lat grania może z 2 razy nie wyszliśmy do ludzi, co spowodowane było niedopełnieniem obowiązków przez organizatora. Wychodzenie po koncercie do ludzi jest podziękowaniem za ich przybycie, i jeśli widzimy, że ludzie zostali po koncercie, to rozdajemy autografy i robimy zdjęcia z największą przyjemnością! Piotrek, prowadzisz własne studio nagrań. Kiedy znajdujesz czas na to, by się jemu poświęcić? Śledzisz sprzętowe nowości? Inwestujesz?
Piotrek `Lolek` Sołoducha: W okresie majowo-wrześniowym czasu w studiu jest mało, chyba, że robimy płytę. To taka moja odskocznia od sceny, bawię się w nagrania od 8 lat i sprawia mi to mega frajdę. Lubię śledzić nowości sprzętowe, testować, kombinować, tylko dlaczego jest to wszystko takie drogie, hehehe. Nie mogę narzekać na urządzenia w studiu, bo kompletuje sprzęt już długo i mam z Myniem, bo razem prowadzimy to studio, dużo fajnych „zabawek” wysokiej klasy, ale mi ciągle mało. To trochę taka studnia bez dna. W studiu od konwerterów, po preampy, kompresory i mikrofony mamy bardziej unikatowe urządzenia, lubimy decydować sami o tym, jak ma funkcjonować zespół, to samo tyczy się studia. Nagrać jak się nam podoba, bez ciśnienia na czas i jakieś dziwne trendy. Pawle, starasz się śledzić rynkowe nowości w kategorii sprzętu perkusyjnego? Przy tak imponującej liczbie koncertów, inwestycje z nim związane są chyba koniecznością?
Paweł `Bolek` Sołoducha: W miarę możliwości staram się śledzić nowości firm perkusyjnych chociaż nie jest to rynek, na którym co chwilę wychodzi coś nowego. Blachy naciągi czy zestawy perkusyjne mają swój standard i nie ma potrzeby co miesiąc ich zmieniać. Instrumenty to trochę, jak wino – im starsze tym lepsze. Rzeczywiście, przy dużej liczbie koncertów jest potrzeba inwestycji w sprzęt, ale staram się kupować u znanych producentów i najwyższej jakości modele. Nie twierdzę, że nowości są złe i nowi producenci są na starcie skreśleni. Czasami nowe rozwiązania dorównują tym sprawdzonym. Stałeś się jednym z najbardziej rozpoznawalnych członków Enej i tym samym szalenie ważnym elementem wizerunku zespołu. No właśnie, jak ważny jest dla Was wizerunek i w jakim stopniu jest planowany?
Paweł `Bolek` Sołoducha: Wizerunek jest ważny i to nie tylko zespołu Enej. Każdy w tej branży powinien wyglądać na scenie inaczej niż w życiu prywatnym. Koncerty to przedstawienie i nie można lekceważyć widza. To, jak jesteśmy ubrani, to w większości są nasze pomysły, staramy się ubierać w jasne i żywe kolory. Parę razy podparliśmy się pomocą dziewczyn, które na co dzień zajmują się stylizacją, jednak są to stroje w których występujemy raczej w telewizji. Nie oznacza to, że na zwykłych koncertach wyglądamy gorzej. Po prostu, jesteśmy mniej podkręceni – tak to określamy. Jednak na pierwszym miejscu stawiamy przekaz muzyczny. Najważniejsza jest dla nas muzyka i tym staramy się bronić. ✪ (Fot. Łukasz Pepol)
kontakt:
ナ「kasz kojrys tel. 609 125 838 e-mail: enej_ska@wp.pl
8 ❘ Spotkanie miesiąca ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Jestem zawodowym schizofrenikiem Rozmawia:
Ilona Rosiak
Na spotkanie przyszedł lekko spóźniony. – Proszę wybaczyć – powiedział – ale musiałem zajrzeć na Torwar, gdzie przygotowujemy się do „Polity”. To dla nas wielkie wyzwanie, również pod względem organizacyjnym – dodaje z uśmiechem Janusz Stokłosa, prezes Studio Buffo sp. z o.o., kompozytor, człowiek wielu talentów i jednej pasji – muzyki
W
ie Pani co, nie jestem pewien, czy to co powiem kogokolwiek zachęci do kroczenia ścieżką, na którą ja wiele lat temu się zdecydowałem. Hipokryzją albo zwyczajnym kłamstwem byłoby mówić, że prowadzenie spółki i komponowanie wzajemnie się uzupełniają czy pomagają sobie. To kompletna nieprawda. Te aktywności całkowicie się od siebie różnią. To życie, sytuacja i konstatacja tego, gdzie żyję – w jakim kraju, w jakich warunkach gospodarczo-ekonomicznych, w jakiej świadomości narodowej zdecydowały, że wybrałem zawodową schizofrenię. Bo proszę mi wierzyć, że walka o wiarygodność, wypłacalność wcale nie była inspirująca dla Stokłosy-kompozytora. Tak właśnie zaczęłam rozmowę z człowiekiem, który od 1992 roku wraz z Januszem Józefowiczem prowadzi bodaj najlepszy teatr muzyczny w kraju, który ponad 20 lat temu podjął ryzyko i wziął na siebie odpowiedzialność za cały zespół utalentowanych, młodych ludzi, których połączył fenomenalny wręcz spektakl „Metro”.
Buffo to potrzeba chwili
Choć perspektywy kariery międzynarodowej kilkakrotnie stały się bardzo realne, to jednak Janusz Stokłosa, kierując się wrodzonym uporem i swoistą przekorą, postanowił pokazać światu, a przede wszystkim sobie, że w Polsce też można inicjować ciekawe przedsięwzięcia, robić rzeczy wielkie i czerpać z tego przyjemność oraz satysfakcję. – Tylko jedna rzecz mnie w tym wszystkim zaskoczyła. Szczerze mówiąc nie takiego modelu współpracy z osobami decyzyjnymi na szczeblu państwowym się spodziewałem. A już na pewno nie sądziłem, że przez 20 lat niewiele się w tej kwestii zmieni – mówi Janusz Stokłosa, sygnalizując, iż nie zależy mu na eskalacji malkon-
tenctwa, a jedynie na podkreśleniu fatalnych relacji pomiędzy urzędnikami odpowiedzialnymi za rozwój kultury i sztuki a twórcami, animatorami i wszystkimi ludźmi na co dzień probującymi coś na tych polach zdziałać. Tak jak w zamierzchłych czasach nadal urząd jest twierdzą niezdobytą, dumną ze swoich, nikomu nie zananych, osiągnięć. Według mojego rozmówcy potrzeba chwili, w wyniku której do życia powołany został w 1992 roku Teatr Buffo była i nadal jest. Na sugestię – przecież nie miał Pan innego wyjścia – odpowiedział nieco prowokacyjnie. – Wyjść było wiele. Po udanej premierze musicalu „Metro” mogłem podziękować wszystkim za wspaniałą przygodę, mogliśmy rozejść się po domach. Wówczas każdy broniłby się indywidualnie, bo przecież m.in. na tym polega zawód artysty. Ale to właśnie byłoby działaniem na szkodę naszej narodowej kultury, jej potencjału i twórzych możliwości. Bo takim potencjałem był zespół, który powstał dzięki spektaklowi „Metro“ i obowiązkiem każdego przytomnego człowieka (nawet kompozytora :), było ten potencjał chronić. Dlatego dołożyłem do swoich obowiązków konsekwentne wydeptywanie administracyjnych ścieżek i budowanie trwałych relacji międzyludzkich, dzięki którym udało nam się pozostać w tym krwioobiegu i przetrwać.
Skórzanych foteli i gabinetów nie będzie
Objęcie stanowiska prezesa w spółce Studio Buffo przypadło na 38. rok życia Janusza Stokłosy, który miał już za sobą 8 lat pracy w teatrze STU Krzysztofa Jasińskiego oraz pełnienie funkcji kierownika muzycznego Teatru Ateneum w Warszawie, dlategoteż sam nie uważał się wówczas za nowicjusza. – Suma doświadczeń wyniesionych z pracy zagranicą i w Polsce, a szczególnie w Krakowie w Teatrze STU, który poniekąd był prywatną inicjatywą zarządzaną „ręcznie” przez samego Jasińskiego, to wszystko uświadomiło mi, że instytucja
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Spotkanie miesiąca ❘ 9
kultury nie musi wyglądać tak, jak to, co powszechnie można wtedy było spotkać w naszym kraju. Pomyślałem, że przecież teatr to ludzie, a nie miejsce obrośnięte w administrację, pracownie i gabinety. To nieco hippisowskie podejście do tematu sprawiło, że początki wcale nie były łatwe. Janusz Stokłosa z uśmiechem wspomina pierwsze kostiumy, a nawet własnoręczne wyburzanie ścian w Buffo. – Wynajęta przez nas część budynku pełniła przecież różne funkcje: w teatralnej sali było kino, ze składnicy harcerskiej zrobiliśmy nowoczesne studio nagrań. To, że przez 20 lat kipi tu żywym, muzycznym teatrem, to zasługa przede wszystkim Janusza Józefowicza. Trzeba mieć wyjątkowo bogatą wyobraźnię, by w tak niewielką przestrzeń „wepchnąć“ swoje artystyczne wizje. Na tym właśnie polega sztuka, aby umiejętnie, świadomie i mądrze manipulować elementami przedstawienia scenicznego, gdzie przestrzeń jest jedną z podstawowych zmiennych.
Ludzka twarz teatru
W opinii mojego rozmówcy najważniejszy jest jednak zespół. A o takim zespole, jakim dziś może się poszczycić Studio Buffo, na dobrą sprawę jeszcze 20 lat temu można było tylko pomarzyć. Dlaczego? Bo w Polsce nie funkcjonowało pojęcie „teatru muzycznego”. Owszem, były opery i operetki. Natomiast to wszystko, co wykraczało poza te dwie formy, było marginalizowane, niezdefiniowane i rozmyte. Zdaniem Janusza Stokłosy to właśnie spektakl „Metro” wyznaczył w Polsce nowy nurt i to właśnie dzięki ludziom, ludziom „z ulicy”. – Udowodniliśmy w ten sposób, że dyplom nie jest tożsamy z talentem, a ukończona szkoła teatralna czy akademia muzyczna nie stanowi klamki, która otworzy wszystkie drzwi. Wielu studentów czy absolwentów uczelni artystycznych nie przeszło przez nasze przesłuchania. Może i byli ciekawymi wokalistami lub też aktorami, ale my potrzebowaliśmy sumy tych dwóch talentów. Znaki tej sumy, może jeszcze niewypracowanej i nieoszlifowanej, mieli Katarzyna Groniec, Robert Janowski, Milowicz, Górniak i wielu innych. Tak jest do dzisiaj z zespołem Buffo, gdzie średnia wieku wynosi około 25 lat, a wielu z nich zaczynało jako dzieci, które sygnalizowały swoje talenty oraz chęć pobierania nauk w tej osobliwej szkole życia. – Nasz zespół przypomina raczej sztafetę i nigdy do tej pory nie był wymieniony w całości – wyjaśnia Janusz Stokłosa. – Starsi koledzy wprowadzają na deski teatru tych młodszych, którzy pierwsze pół roku spędzają za kulisami, ucząc się, nabierając ogłady, a także pokory, która jest podstawą w zespole. Bo najwspanialszą gwiazdą Buffo jest jego zespół. Te poszczególne nazwiska po pewnym czasie dojrzewały do decyzji o odejściu i rozpoczęciu kariery solowej, albo zaangażowaniu się w życie rodzinne. Niekiedy było mi bardzo przykro z powodu podejmowanych przez nie decyzji, bo wiedziałem, że na deskach tego teatru mogłyby jeszcze się rozwinąć, jednocześnie dostarczając widzom wielu wspaniałych wrażeń. Ale zmiany są rzeczą naturalną i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko je zaakceptować.
Szukajcie, aż znajdziecie
Liczba osób, jakie biorą udział w przesłuchaniach Buffo pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość nie tylko tego konkretnego teatru, ale również branży muzycznej. – W Polsce nie brakuje utalentowanych ludzi, tylko mądrych i doświadczonych producentów, którzy owe talenty odkryją, podejmą trud ich oszlifowania i ryzyko promocji. Mnie jednak najbardziej interesowało to, czy osoby biorące udział w castingach są już ukształtowane artystycznie i gotowe na zetknięcie ze światem teatru i muzyki. Odpowiedź niestety nie była zaskoczeniem. – Nie są artystami, ich świadomość warsztatowa jest praktycznie żadna. Właściwie nie wiedzą, dokąd zmierzają – choć w tym akurat nie ma nic złego. Najgorsze jest jednak zmanierowanie. Co ciekawe: dotyczy to również dzieci, o czym przekonaliśmy się ostatnio
podczas przesłuchań do „Piotrusia Pana”. Niestety za tę sytuację w większości przypadków odpowiedzialni są rodzice („prowadzący“ swoje pociechy wg własnych wyobrażeń i tęsknot) a w przypadku artystycznej młodzieży – szkoły. Propagowany w nich klasyczny system edukacji (impostacji i emisji głosu) świetnie sprawdza się w chórze, ale na pewno nie na scenie współczesnego teatru muzycznego. Tu potrzebne są inne wzorce i inne metody dochodzenia do nich. Potrzebny jest też nowy sposób komunikacji z widzem: mniej formy a więcej autentyczności czyli wiarygodności. W tej nowej propozycji kontaktu z widzem tkwi jeden z fenomenów „Metra”. – To spektakl, który nigdy nie stracił przekazu prawdziwej energii, prawdziwego uczucia i identyfikacji – stwierdza Stokłosa. „Ja” na scenie równam się „ja” na widowni. Nikt nie dopowiada znaczeń, nie nadkłada domyślnych interpretacji. „Metro” to prosty przekaz młodych do młodych o uniwersalnym i ponadczasowym wymiarze.
Brutalna (nie)rzeczywistość
Przesłuchania do musicali co prawda odbywają się za zamkniętymi drzwiami, a te do programów typu „talent-show” na oczach kilku milionów widzów, niemniej jednak chodzi w nich pozornie o to samo – odnalezienie wyjątkowych głosów. Janusz Stokłosa jednak nie ogląda tego typu programów, bo uważa, że róznica jest zasadnicza. Przesłuchanie do musicalu to casting na wyrobnika, którego czeka ciężka praca. Udział w „talent-show“, to nadzieja na błyskawiczny sukces i (choć chwilową) popularność. Ale także żal mu tych ludzi, którzy uczestniczą w konwencji przypominającej handel żywym towarem. – Telewizja nieustannie potrzebuje świeżego mięsa, to medium, które uwielbia przemielać, przetwarzać i nieustannie karmić widzów zaskakującymi nowościami. Proszę sobie wyobrazić siedemnastolatka w roli idola jednego sezonu, bo za pół roku na jego miejsce wskakuje pięć następnych. I co wtedy? Mamy do czynienia z młodym, sfrustrowanym człowiekiem, który już w nic nie wierzy. Stąd nieprawda tych programów, a kalectwo wyrządzane tym młodym ludziom budzi we mnie głęboki sprzeciw. W sztuce zawsze obowiązywała hierarchia – uczeń – czeladnik – mistrz. Nauka trwała bardzo długo i odbywała się pod czujnym okiem nauczyciela. Zaburzenie rytmu tego biegu dla wszystkich jest bardzo niekorzystne i krzywdzące. O tym należałoby pamiętać. ✪
10 ❘ Management ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Menedżer muzyczny psycholog i finansista w jednym Tekst:
Ilona Rosiak
W branży muzycznej panuje powszechna opinia, że menedżerem trzeba się po prostu urodzić, a zespół Teorię tę już od kilku miesięcy skutecznie obala Akademia Menedżerów Muzycznych, która w profesjonalny sposób
cech niezbędnych do wykonywania tego zajęcia jest immanentną częścią konkretnej osoby.
C
przygotowuje adeptów muzycznego managementu do pracy w charakterze opiekuna artysty
o wspólnego mają z sobą psychologia oraz finanse? Pozornie nic, ale jeśli te dwa bieguny połączy z sobą menedżer muzyczny, to bardzo szybko zdołamy odkryć, jak wiele je spaja i jak silnie z sobą korespondują. Przekonali się o tym słuchacze Akademii Menedżerów Muzycznych, którzy podczas marcowych zajęć mieli szansę spotkać Joanna Ostrowska
się z Joanną Ostrowską, trenerką i właścicielką firmy szkoleniowej House of Change oraz z Pawłem Walczakiem, właścicielem Agencji Koncertowo-Wydawniczej VIP.
zienie jego rozwiązania w analizie stylu reagowania na tego typu sytuacje okazały się umiejętnościami najcenniejszymi.
Psychologia prowadzenia zespołu i artysty
Rola finansów w działalności artystów i menedżera
Pierwszy dzień zajęć w całości należał do Joanny Ostrowskiej, której nie tylko udało się zaintrygować słuchaczy podejmowaną tematyką, ale również włączyć ich do udziału w zajęciach praktycznych. – Skuteczny menedżer zdaje sobie sprawę z własnej odpowiedzialności, a jego zachowanie jest wynikiem świadomego wyboru – powiedziała Joanna Ostrowska. – Trudno zrozumieć innych w momencie, gdy brak nam świadomości na temat samych siebie. Aby uniknąć przenoszenia intencji na zachowanie innych, należy najpierw dowiedzieć się, kim właściwie jesteśmy – dodała. Zwieńczeniem zajęć Joanny Ostrowskiej było zaprezentowanie możliwych strategii rozwiązywania sporów, do których bardzo często dochodzi na linii zespół – menedżer. Metodyczne podejście do konfliktu i odnale-
Drugiego dnia zjazdu uczestnicy przeniesieni zostali do całkiem innego świata – cyfr, słupków i twardych narzędzi analizy finansowej. Słuchacze dowiedzieli się m.in. o analizie SWOT, która bywa pomocna w analizowaniu planowania strategicznego. Paweł Walczak nie zapomniał również o istocie tworzenia biznesplanu, a także prowadzenia rachunku kosztów i zysków. Co najważniejsze, wskazał na źródła pozyskiwania finansów – od ZAiKS-u, poprzez sponsoring, na sprzedaży gadżetów skończywszy. – W pracy menedżera muzycznego wyjątkowo ważna jest wizja, a więc obraz przyszłości wspólnego biznesu artystycznego – powiedział Paweł Walczak. Dobrze jest, gdy wizja stanowi wyraz wyobraźni menedżera, ale nie należy zapomnieć, że powinna ona wynikać z racjonalnych przesłanek – spointował. ✪
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Management ❘ 11
Pawel Walczak
Next time
W kolejnej relacji z zajęć Akademii Menedżerów Muzycznych: • Kamil ‘Jakuza’ Jaczyński i sposoby na promocję w Internecie • Piotr Turek oraz cyfryzacja muzyki
Przypominamy, że: • • •
Trwa nabór do drugiej edycji AMM Od 22-26 lipca skorzystać można z Wakacyjnej Akademii Menedżerów Muzycznych Szczegółowe informacje znaleźć można na stronie:
www.akademiamm.pl
12 ❘ Fotografia miesiąca ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Maria Peszek
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ fOtOgrafia MieSiĄca ❘ 13
Jezus Maria Tour 2013... koncerty w ramach tej trasy różnią się nieco od poprzednich programów. Tu, zwłaszcza w pierwszej części występu, nie ma miejsca na flirt z publicznością, na dialog, na interakcję. Tak jak pełne emocji są utwory z ostatniej płyty artystki, tak ona angażuje się w ich zaprezentowanie. Do końca, do bólu... do upadłego. ✪ Maria Peszek w warszawskim Och Teatrze, 10 kwietnia 2013. Autor zdjęcia: Artur Rawicz, www.mfk.com.pl
14 ❘ News ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Musikmesse 2013: skromniej, ale bardziej biznesowo
Targi Musikmesse we Frankfurcie nad Menem w którymś momencie przejęły funkcję podobnych imprez organizowanych w Polsce. Przede wszystkim dlatego, że ostatnie takie polskie targi odbyły się w 2010 roku, zaś nam z roku na rok do Zachodu robi się coraz bliżej. Na tyle, że już nawet nad Musikmesse branża przelatuje, śpiesząc z końcem stycznia na kalifornijskie targi Namm
T Tekst:
Paweł Boroń
argi Musikmesse, które odbywały się w dniach od 10 do 13 kwietnia bieżącego roku odnotowały rekordową liczbę zwiedzających. Od czterech lat organizatorzy nie cieszyli się aż tak dużym zainteresowaniem – bieżącą edycję oraz towarzyszące jej targi Pro Light + Sound odwiedziło blisko 113 tysięcy osób ze 142 krajów. W roku ubiegłym targi odwiedziło nieco ponad 109 tysięcy osób. – Zainteresowanie zwiedzających przewyższyło zarówno nasze oczekiwania, jak i oczekiwania wystawców – powiedział ostatniego dnia imprezy Detlef Braun, dyrektor generalny frankfurckich targów. Ważne, że w tłumach przemierzających hale frankfurckiej imprezy oraz – co najważniejsze – na stoiskach targowych coraz częściej słychać język polski.
Polskie akcenty
Przedstawiciele polskich firm wystawiających się w tym roku, choć sami zauważają, że Musikmesse są coraz skromniejsze, niezmiennie postrzegają tę imprezę targową jako świetną okazję do bezpośrednich spotkań i nawiązywania biznesowych kontaktów. – Faktycznie, da się zauważyć, że targi Musikmesse są z roku na rok nieco skromniejsze, jednak stają się też bardziej biznesowe, a przecież o to w targach chodzi – mówi Michał Frąckowiak, dyrektor handlowy w Przedsiębiorstwie Specjalistycznym Teatr. W trakcie naszego trzydniowego pobytu na Musikmesse nastawiliśmy się przede wszystkim na polskie akcenty towarzyszące tej edycji targów. Oficjalnie na targach wystawiało się 14 polskich firm (w roku ubiegłym było ich 12). Jednak nasze przedstawicielstwo było silniejsze – dla przykładu wspólnie z firmą G Lab wystawiła się firma Hesu, zaś stoisku Polskiego Wydawnictwa Muzycznego
Od lewej: Tobiasz Hes, właściciel firmy Hesu z klientem Silna reprezentacja polskiej firmy Liszko
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ News ❘ 15
Stoisko firmy BlacKat Guitars
Jednym z polskich akcentów podczas tegorocznych targów były wzmacniacze Laboga dystrybuowane przez firmę Gewa
Dla firmy Fender tegoroczne Targi Musikmesse były szczególnie ważne, ponieważ stanowiły okazję do podsumowania pierwszego roku funkcjonowania nowego modelu dystrybucji
Stali uczestnicy frankfurckiego święta branży – firma Taurus – w składzie (od lewej): Adam Kozakiewicz, właściciel; Wojtek Lacki, export sales manager oraz Mateusz Rybicki, export marketing DEPT
16 ❘ News ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
i Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina towarzyszyło wydawnictwo Absonic. Poza tym, na stoiskach największych graczy, jak na przykład Fender, Gewa czy Adam Hall bez kłopotu można było spotkać polskiego przedstawiciela danej firmy. Każdej z przeprowadzonych rozmów towarzyszył bardzo optymistyczny wydźwięk. Polskie stoiska cieszyły się dużym zainteresowaniem, zaś wystawcom udało się nawiązać wiele cennych z biznesowego punktu widzenia kontaktów. – Zdecydowaliśmy się na udział w targach niemal w ostatniej chwili – mówi Jakub Liszko, główny menedżer w firmie Liszko, uznanym producencie skórzanych pasów do gitar. – Stąd pewnie to miejsce, bo ulokowano nas nieco na uboczu. Jednak nie narzekamy na brak zainteresowania. Niedawno wróciliśmy z Namm i z pewnością zarówno tamte targi, jak i Musikmesse zaliczamy do udanych. Warto było – dodaje. Jak przyznawali niemal wszyscy polscy wystawcy, brakowało im czasu na zwiedzanie. A o to chyba w targach chodzi.
Wybrane polskie firmy wystawiające się na targach Musikmesse 2013: Bettermaker Marek Walaszek www.bettermaker.eu BlacKat Guitars Tomasz Slawinski www.blackat-guitars.com Box Electronics s.c. www.taurus-amp.pl The Fryderyk Chopin Institute www.nifc.pl Publishing House EUTERPE www.euterpe.pl Gem Audio Labs www.gemaudiolabs.com G LAB (Elzab Soft Sp. z o.o.) www.glab.com.pl INTERKLANG ANDRZEJ KLIMECKI www.interklang.pl Lipinski Sound Sp. z o.o. www.lipinskisound.com Gitary ´Mayones´ S.C. www.mayones.com K&W Meyer sp. z o.o. www.meyer.com.pl Polskie Wydawnictwo Muzyczne S.A. www.pwm.com.pl Rali Design Sp z o.o. sp. k. www.liszko.com SPSF Stowarzyszenie Polskich Stroicieli Fortepianów www.spsf.pl
Musik und show geschäft
Wartą odnotowania ciekawostką było zorganizowanie po raz pierwszy w historii targów Musikmesse specjalnej strefy o nazwie Musikbiz Lounge & Congress, w której znalazło się miejsce dla kilku stoisk związanych raczej z sektorem promocyjno-edukacyjnym czy fonograficznym rynku muzycznego. Miały tam także miejsce panele dyskusyjne i warsztaty poświęcone choćby kwestiom związanym z prawami autorskimi czy rozwojem branży w ogóle. Ot, takie nasze warszawskie „Co Jest Grane”, tyle że w mocno kiełkującej dopiero wersji. Niemniej, inicjatywa ciekawa i pokazująca ogólnoświatową w naszej opinii tendencję do zacieśniania współpracy pomiędzy poszczególnymi sektorami branży muzycznej.
I co dalej?
Wystawcy powrócili do domów. Rozpoczął się nie mniej gorący okres uruchamiania nawiązanych na targach kontaktów – czym zaowocują? Będziemy przyglądać się firmom i śledzić ich rozwój oraz na bieżąco informować o ważnych dla rynku rezultatach biznesowych kooperacji. Na Musikmesse nie zabrakło także przedstawicieli Międzynarodowych Targów Poznańskich, którzy przyglądali się największym targom sprzętu muzycznego na świecie, przygotowując swój muzyczny debiut, czyli targi Music Lab, które odbędą się w dniach 25 – 27 października właśnie w Poznaniu. Kolejna edycja targów Musikmesse czeka nas w dniach 12 – 15 marca 2014 roku. Będzie nas tam więcej? W tym roku było o dwóch więcej wystawców z Polski, niż w ubiegłym. I zapewne dopiero kolejne miesiące pokażą, na ile skutecznym okazało się pokazać na Musikmesse 2013, co będzie najlepszym argumentem dla niezdecydowanych na to, czy wybrać się w przyszłym roku do Frankfurtu nad Menem czy też nie. ✪
Wśród wystawców nie mogło zabraknąć również firmy Mayones, która dumnie prezentowała nowe modele gitar
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ News ❘ 17
Od lewej: Marcin Kowalczyk, redaktor naczelny wydawnictwa Euterpe oraz Tatiana Stachak, redaktor
Arkadiusz Kosior, kierownik ds. marketingu Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina
Stoisko firmy Interklang
Sylwia Religa, dyrektor ds. handlowych Polskiego Wydawnictwa Muzycznego Nowością w ofercie firmy Gem Audio Labs był Sculptor, o którym przeczytać można na stronie internetowej: www.gemaudiolabs.com
Marek Walaszek, twórca marki Bettermaker – światowego bestselleru, który większą popularnością cieszy się na Zachodzie niż w Polsce
18 ❘ News ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Firma Athletic z siedzibą w Kluczborku zainwestowała w tym roku łącznie w ponad 100 mkw. powierzchni wystawienniczej
Grzegorz Kardasz, przedstawiciel regionalny firmy Monacor
Od lewej: Paweł Boroń, redaktor naczelny „Rynku Muzycznego” podczas rozmowy z Michałem Frąckowiakiem, dyrektorem handlowym Przedsiębiorstwa Specjalistycznego Teatr
Od lewej: Marek Czarnik, właściciel firmy Show Design wraz z Bartoszem Kijem, realizatorem oświetlenia zespołu Feel
Dagmara Majewska, reprezentująca polski oddział firmy Adam Hall
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Wydarzenie ❘ 19
FUGAZI jedyny taki klub, jedyny taki festiwal Choć położny na warszawskiej Woli klub Fugazi istniał zaledwie niecały rok, trwale odcisnął się w pamięci wszystkich, którzy 21 lat temu mieli okazję w nim grać, bawić się, pomieszkiwać bądź zwyczajnie być. Świadczy o tym fakt, że na wieść o planach reaktywacji klubu pamiętający go lub przynajmniej słyszący o nim muzycy i dziennikarze zareagowali gromkim
„Hurrra!”. Dlaczego klub
Fugazi okazał się być tak ważnym wówczas i co dziś planuje jego pomysłodawca, Waldek Czapski? Tekst:
F
Paweł Boroń
ugazi Music Club istniał od stycznia do grudnia 1992 roku w dawnym kinie WZ na Woli w Warszawie. – Miejsce praktycznie stworzyliśmy sami – wspomina Waldek. – Zaczęło się od niezwykłej idei stworzenia klubu, w którym właściwie 24 godziny na dobę będzie grana muzyka. Przede wszystkim na żywo. Ludzie szybko podchwycili ten pomysł, przyłączali się do nas i zupełnie dobrowolnie wspierali. Tak udało nam się niepowtarzalnie zaaranżować to niezwykłe miejsce. Mieliśmy czternastometrowy bar w kształcie gitary, a w jednej z sal wstawiliśmy połowę autobusu zwanego „ogórkiem”. W Fugazi znajdowała się także sala bilardowa oraz niezwykły sklep muzyczny – dodaje.
„Buduj Świątynie”
Fugazi Music Club wystartował w naprawdę mocnym stylu. Przez pełne 3 tygodnie, od 10 do 31 stycznia 1992 roku, odbywały się tam w ramach festiwalu o nazwie „Buduj świątynie” koncerty na żywo. 24 godziny na dobę. Odbyło się to jeszcze przed remontem klubu, który miał miejsce w maju. Na deskach nowo otwartego Fugazi grały wówczas prawie wszystkie znane i początkujące kapele. Trwający nieprzerwanie przez 21 dni festiwal sprawił, że o klubie Fugazi zrobiło się głośno w całym kraju.
Tysiące niezwykłych historii w komiksie
Do niezwykłego miejsca zjeżdżali się ludzie z całej Polski, polecali je sobie muzycy. To tam po raz pierwszy, w któryś przeznaczony na „Niespodziankę” wtorek, Kult zagrał nowe wówczas utwory z płyty „Tata Kazika” kompletnie zaskoczonym słuchaczom. Tam ludzie przyjeżdżali ze śpiworami, tam spali i pomagali, zajmowali się drukiem ulotek i plakatów, (robili to wtedy w więzieniu na Rakowieckiej). – Redagowali naszą klubową gazetę Figazigaz, sprzątali, zajmowali się zespołami. To była jedna wielka rodzina klubu Fugazi – wspomina z uśmiechem Waldek Czpski. Krótka historia składa się z tysiąca niezwykłych opowieści.
(Fot. Piotr Wolfran)
Tutaj zorganizowano pierwszą w Polsce imprezę techno, w słynnym autobusie „ogórek” Vader planował pierwszą europejską trasę, reaktywował się Oddział Zamknięty, dziennikarski warsztat szlifował Kuba Wojewódzki, a konferansjerami byli Grzegorz Miecugow i Jurek Owsiak. Każdy dzień zdawał się być nie z tego świata. Tam się działy rzeczy niezwykłe. Aktualnie zbieramy je wszystkie i wydamy w formie komiksu. Planujemy także film dokumentalny – mówi Waldek Czapski.
300 koncertów w 11 miesięcy
Trudno dziś powiedzieć, ile w klubie Fugazi nakręcono klipów, programów muzycznych i ile przeprowadzono wywiadów. Szacuje się, że przez cały
20 ❘ Wydarzenie ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
okres istnienia klubu, na jego deskach pojawiło się co najmniej 300 zespołów i wykonawców. Przez dwie sceny w salach mieszczących odpowiednio 2 000 oraz 500 osób przewinęły się w ciągu niecałego roku bodaj wszystkie liczące się wówczas zespoły w Polsce. Koncertowało tam także kilkadziesiąt kapel zagranicznych. – Bywały takie dni, że klub był pełen, a do środka próbowało się dostać nawet dwa tysiące osób. Polewaliśmy tych ludzi wodą z dachu, by powstrzymywać napór – śmieje się Waldek Czapski. Każdy młody zespół chciał zagrać w Fugazi, chciał się tam pokazać, bo w Fugazi wówczas bywali wszyscy. Działo się nie tylko w klubie. Społeczność Fugazi była także inicjatorem i organizatorem festiwalu klejnotów rocka SILLMARILE, który odbył się w warszawskiej Hali Gwardii. Na trzydniowej imprezie, której gwiazdami byli m.in. Kult, Dezerter, Armia, Maanam, Oddział Zamknięty, Dżem, TSA, Acid Drinkers oraz IRA pojawiło się ponad 14 tysięcy osób.
FUCKED UP, GOT AMBUSHED, ZIPPED IN
Nazwa Fugazi została zainspirowana płytą Marillion, konkretnie jej tytułowym utworem. Samo słowo, to akronim używany przez amerykańskich żołnierzy służących w Wietnamie. „FUcked up, Got Ambushed, ZIpped in”. „Fugazi”, mawiali po nieudanej akcji. I tak samo mogli sobie powiedzieć twórcy Fugazi Music Club z końcem 1992 roku, gdy do ich drzwi zapukali przedstawiciele rosnącego w siłę światka przestępczego Warszawy, żądając haraczu za tzw. ochronę. – Mieliśmy po dwadzieścia lat – wspomina Waldek Czapski. – Gdy poszliśmy na policję i rozpoznaliśmy naszych nieproszonych gości na zdjęciach, powiedziano nam, że mają wyroki za morderstwa. „Kupujcie pistolety i spierd***jcie chłopaki”, dodał wówczas prokurator. Przez tych jedenaście miesięcy udało nam się osiągnąć naprawdę dużo. Stanęliśmy przed mnóstwem wyzwań i zadań pozornie nie do przeskoczenia – dawaliśmy radę, często nie wierząc samym sobie. Jednak bywają momenty, w których ludzkiej złej woli nie da się pokonać. To był taki czas – podsumowuje. ✪
Powrót w rekordowym stylu Nazwisko Waldka Czapskiego, a przy nim nazwa Fugazi od dłuższego czasu znów pojawiają się w muzycznych mediach. Idea klubu Fugazi powraca. Od 1 do 22 września w Warszawie będzie odbywał się FUGAZI FESTiwal pretendujący do bicia rekordu Guinnessa w graniu muzyki na żywo non stop. Wydarzeniu przede wszystkim przyświeca idea promowania dobrych, młodych zespołów. Przez 22 dni ma ich zagrać blisko 150. Do tego 50 gwiazd polskiej sceny, czyli w sumie przynajmniej 200 zespołów i wykonawców. Aby rekord Guinnessa został pobity, koncerty muszą trwać nieprzerwanie przez co najmniej 15 dni. Waldku, czy klub Fugazi powróci?
Nie wiem, czy jest taka potrzeba. Istnieje cała masa fantastycznych miejsc w Warszawie: CDQ, Progresja, Fabryka Trzciny. Liczę na jedno, że powróci choć na chwilę pozytywna energia, taka jaką kiedyś emanował cały rynek muzyczny. Dla mojego pokolenia koncerty rockowe były niekończącym się happeningiem i obfitowały w ważny przekaz – Jarocin, Róbrege, Marchewka – nikt nie powie, że wszystkim chodziło wtedy jedynie o kasę. Jakiś czas temu odbyłem rozmowę z kolegą pracującym przy nagłaśnianiu imprez i opowiadał, jak wygląda to dzisiaj: „Waldek – wszyscy przychodzą na koncert, jak do roboty – kontrakt – umowa – bilans – sztuka – kasa… i do domu”. Publiczność – płaci – słucha… i do domu”. Nic się nie dzieje. Nie ma w tym wszystkim odrobiny rock ’n’ rolla. Nie dziwię się, że coraz więcej osób zasiada przed okienkiem YouTube i prze-
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Wydarzenie ❘ 21
sprzedające muzykę w sieci do reklamy usług wśród publiczności – np. pakiet startowy razem z biletem na koncert – to bardzo dobry pomysł. Istotne są nagrody dla najlepszych artystów. Nasza statuetka – ZŁOTA DUPA – przyznawana codziennie przez 22 dni dla najlepszej kapeli to trochę mało. Zachęcamy całe środowisko do obdarowania najlepszych 22 zespołów – warto. My oczywiście odwdzięczymy się takim firmom klasycznym i niekonwencjonalnym wachlarzem reklamowym. Pomysłów jest masa, np. reklama w oknach czerwonych autobusów „ogórków” lub na koszulkach z nazwami 200 zespołów (dla najlepszych sponsorów mamy specjalne miejsce – pod pachami). Festiwalem żywo interesują się media – jaki masz plan na promocję tego przedsięwzięcia?
staje przychodzić na koncerty. Nastąpił brak prawdziwych wydarzeń i pozytywnej adrenaliny. „Fugazi powróci”? Długo zastanawiałem się nad takim powrotem – po co? Bo jakaś zdechła rocznica? By nabrać dwa pokolenia – jedno na wspominki, drugie na legendę i wydusić z tego parę zł? Wiedziałem jedno, że musi być super pomysł plus idea. Mamy takie trzy! Rzetelny przegląd polskiej muzyki rockowej. Największy festiwal dla młodych kapel – dający wszystkim zespołom szansę prezentacji bezpośrednio przed wybraną gwiazdą i wymarzoną publicznością. Uczestnictwo w szaleństwie bicia rekordu Guinessa na najdłuższy koncert świata. Robert Brylewski napisał w swojej książce, że „Fugazi to szczyt frywolki tamtych czasów”. Tę frywolkę tworzyli ludzie – chcieli i potrafili. Dzisiaj mam nadzieję stanie się tak samo. Mechanizm jest podobny – DAJEMY WAM SCENĘ – oczarujcie nas – muzyką, tekstem, pomysłami – twórczo i kreatywnie zagospodarujcie swój czas. Jak zamierzacie technicznie opanować 22 dni festiwalu z muzyką na żywo, w tym minimum 15 dni po 24 godziny na dobę?
Dzisiaj mamy jedynie szkielet wydarzenia i non stop wołamy do wszystkich: „Dodajcie coś od siebie – to wasza impreza”. Najpiękniejsze będą chyba te noce. Palimy ogniska i rozstawiamy specjalny namiot pod sceną. Codzienna ra-
mówka będzie zawierała: jam session, występy młodych zespołów konkursowych (150 ekip), koncerty 50 gwiazd, film niemy – do którego będziemy podkładali muzykę – wschód słońca witany kwartetem smyczkowym z różnymi muzycznymi odcieniami, występy na dużej scenie dla najmłodszych – mające zachwycić dzieciaki i spowodować zainteresowanie rynkiem muzycznym. Zaplanowano jeszcze: Wojnę Hip-Hopową, nocne wyczekiwanie na UFO połączone z muzyką elektroniczną, hippisowskie jam session. Serio – jestem bardzo dumny z tego projektu – najzwyczajniej jest dobry i bardzo potrzebny. Fugazi Festiwal z założenia ma skupiać się na promocji dobrej muzyki, ale może być też przecież świetnym miejscem promocji dla firm z branży muzycznej. Jesteś otwarty na współpracę z nimi? Co może zaoferować takie wydarzenie?
Dla firm z branży muzycznej współpraca przy organizacji FUGAZI FESTiwalu to najzwyczajniej najlepsza inwestycja w przyszłość. Młode kapele będą kształtowały rynek za kilka lub kilkanaście lat. To im trzeba będzie organizować trasy koncertowe i budować zaplecze. Setki zespołów to stali odbiorcy wszelkich marek i produktów w salonach oraz sklepach muzycznych. Gołym okiem widać kończący się czas płyt CD. Osobiście zapraszam firmy
Media to podstawa. Dla dziennikarzy zaplanowaliśmy trzy konferencje prasowe. Pierwsza odbyła się w kwietniu i chyba się udała. Jechaliśmy naszym czerwonym autobusem do kina Iluzjon – wystąpili fantastyczni goście – to był super dzień. Opowieści o klubie i festiwalu trwały trzy godziny i nikt nie wyszedł! Kolejne spotkanie planujemy 20 czerwca. Będzie to wystawa ocalałych plakatów, zdjęć, biletów, ulotek, kart klubowych i innych pamiątek. Zaprosimy masę zespołów i dziennikarzy. Organizujemy spotkanie z młodymi zespołami na gruzach starego klubu. Zapytamy, czego oczekują od festiwalu, jakie mają pomysły i jak wygląda droga do sławy kapeli w dzisiejszych czasach. Powiesiliśmy niewielka liczbę billboardów, reklamujemy się w prasie muzycznej, wybieramy się z ulotkami na wszystkie letnie festiwale i inwestujemy w media społecznościowe. Facebook to podstawa. Osobiście liczę na wsparcie 200 występujących zespołów (powinno się zagotować na wielu profilach). Kilka kanałów telewizyjnych poprosiło o spoty reklamowe. Mamy imponujący patronat medialny…. I wszystko się uda! Kontakt Facebook – Klub Fugazi lub FUGAZI FESTiwal Zgłoszenia młodych zespołów w.czapski@op.pl Od lewej: Waldek Czapski i Maciej Ostatek, zaangażowany w organizację festiwalu
22 ❘ News ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Branżowe rozmowy o wytwórniach i kobietach
Kobiety w muzyce elektronicznej oraz rola wytwórni muzycznych dziś – te tematy zdominowały mającą miejsce 13 kwietnia bieżącego roku III Konferencję Muzyczną Audioriver. Muzycy oraz przedstawiciele rynku w otoczeniu zaangażowanych słuchaczy przez cały dzień dyskutowali na bardzo emocjonujące, jak się okazało tematy. Do jakich doszli wniosków? Tekst:
Paweł Boroń
C
zy w dobie powszechnego za sprawą Internetu dostępu do muzyki i artystów rozwijany właściwie od lat pięćdziesiątych model biznesowy funkcjonowania wytwórni płytowych ma jeszcze jakiś sens i jak wyglądają doświadczenia muzyków związane ze współpracą z największymi wytwórniami w kraju? Interesująco do sprawy odniósł się Radosław `Bond` Bednarz związany z Miloopą czy Hang Em High przedstawiciel wydawnictwa i agencji bookingowej Gig Ant. – Jakiś czas temu udało mi się nawiązać kontakt z przedstawicielem jednej z największych wytwórni na świecie – mówił. – Ten zainteresował się naszą muzyką, powiedział jednak, że najpierw musimy wypracować sobie silniejszą pozycję na rynku w Polsce i odesłał mnie do oddziału tej wytwórni nad Wisłą. Tu natomiast odpowiedziano nam, że dobrze byłoby, aby zespół osiągnął coś poza Polską, wówczas chętnie podejmą współpracę. Błędne koło. O tym i podobnych błędnych kołach oraz ustępstwach, na jakie skłonni są pójść artyści za cenę legalnie wydanego albumu, paneliści, w skład których oprócz wspomnianego Bonda weszli: Adrian Ciepichał – general manager WiMP Polska, Maki Polne – przedstawiciel niemieckiej wytwórni VinylClub Recordings, Kuba Sojka – producent muzyki elektronicznej, Łukasz Łazarczyk – przedstawiciel labelu We Are Your Music Mate oraz piszący te słowa Paweł Boroń z ramienia „Rynku Muzycznego”, rozmawiali długo. Konsensus – wytwórnie muzyczne muszą starać się być coraz bliżej artystów i zespołów. Być może powinny, zupełnie jak Gig Ant angażować się także w booking koncertów. Z pewnością jednak, z racji swojego olbrzymiego doświadczenia, powinny ewoluować w stronę swego rodzaju centrów wsparcia rozwoju artystycznego, stać się czymś na kształt menedżerskiej korporacji, która będzie potrafiła sprawnie i kompleksowo kierować karierą muzyków i zespołów.
Szanowne grono panelistów. Od prawej: Łukasz Łazarczyk - przedstawiciel labelu We Are Your Music Mate, Kuba Sojka - producent muzyki elektronicznej, Maki Polne - przedstawiciel niemieckiej wytwórni VinylClub Recordings, Adrian Ciepichał - general manager WiMP Polska, Radosław `Bond` Bednarz związany z Miloopą czy Hang Em High przedstawiciel wydawnictwa i agencji bookingowej Gig Ant, Paweł Boroń, redaktor naczelny „Rynku Muzycznego”. Na drugim planie Łukasz Napora – moderator spotkania, współorganizator płockiego festiwalu Audioriver
Niejednokrotnie prowokowane przez
Konferencja zgromadziła ponad 200 uczestników
prowadzącego całą konferencję Łukasza Naporę
w całej Polski
panie, skutecznie broniły swojej rosnącej pozycji w silnie zmaskulinizowanym jak się okazuje świecie Dj-ów
Nie mniej emocji wzbudził panel z udziałem przedstawicielek polskiej i nie tylko sceny elektronicznej, tj. Lottie (Geisha, UK), Diany D’Rouze, Joany, Senthii oraz An On Bast. Niejednokrotnie prowokowane przez prowadzącego całą konferencję Łukasza Naporę panie, skutecznie broniły swojej rosnącej pozycji w silnie zmaskulinizowanym jak się okazuje świecie Dj-ów. – Faceci stają się DJ-ami często
po to, by podrywać dziewczyny – powiedziała żartobliwie jedna z panelistek. – Nam naprawdę chodzi przede wszystkim o muzykę – dodała. Niezwykle sprawnie zorganizowana III Konferencja Muzyczna Audioriver okazała się znakomitą okazją do poruszenia ważnych i aktualnych tematów oraz budzącym spory apetyt przedsmakiem Festiwalu Audioriver, który już od 26 do 28 lipca w Płocku. Dziękujemy za zaproszenie i gratulujemy – za rok Konferencja ma odbyć się w Krakowie. ✪
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ News ❘ 23
Muzyka a biznes Dwudniowa konferencja „Muzyka a biznes” zorganizowana została przez Studenckie Naukowe Koło Marketingu Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie oraz Niezależny Miesięcznik Studentów „Magiel”. W tym roku po raz pierwszy spotkanie odbyło się nie na uczelni, ale w klubokawiarni „Sztuki&Sztuczki”, co
Z
zdaniem organizatorów miało posłużyć rozpowszechnieniu wydarzenia ainteresowani mieli szansę wziąć udział w dyskusji na temat założeń projektu ustawy o zasobach otwartych, serwisów streamingowych czy skutecznej promocji zespołu. Zwieńczeniem pierwszego dnia rozmów był podjęty temat kondycji dziennikarstwa muzycznego, w którym zaznaczyła swoją obecność również redakcja „Rynku Muzycznego”. Drugi dzień konferencji zainaugurowany został opozycyjnym zestawieniem małych wytwórni z koncernami wydawniczymi. Następnie m.in. Stanisław Trzciński opowiedział w jaki sposób dobrze zorganizować koncert. Na uwagę zasługuje równie panel dotyczący teledysków, w którym wziął udział Paweł Boroń. Wisienką na konferencyjnym torcie okazały się jednak fascynujące opowieści kompozytorów muzyki firmowej. Siódma edycja konferencji udowodniła, że zapotrzebowanie na tego typu spotkania jest ogromne, a grono zainteresowanych łączeniem muzyki z biznesem sukcesywnie rośnie. Cieszy fakt, że wśród uczestników w przeważającej liczbie wskazać można było na studentów. Oni już niebawem będą nadawać ton branży, wyznaczać kierunki jej rozwoju i stanowić największy kapitał. Branży bowiem potrzebna jest profesjonalizacja, a im szybciej zrozumiemy, że wykonywanie sztuki dla sztuki to pieśń przeszłości minionych epok, tym szybciej Polska pod każdym względem dorówna rynkom wysoko rozwiniętym. ✪
W panelu dotyczącym promocji wzięli udział m.in. Przemek Kubajewski z Akademii Menedżerów Muzycznych, Kamil ‘Jakuza’ Jaczyński z Wielkiego Joł czy Daga Gregorowicz z formacji Dagadana
Największym atutem konferencji okazała się interakcja panelistów ze słuchaczami
Właściwie wszystkie panele wzbudziły ogromne zainteresowanie słuchaczy, wśród których można było dostrzec poza studentami również artystów, dziennikarzy czy menedżerów muzycznych
O roli teledysku rozmawiali m.in. Paweł Boroń, Anna Oszajca oraz Dawid Kępski
24 ❘ News ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Hama dla dziennikarzy W drugiej połowie kwietnia przedstawiciele firmy Hama, producenta oraz dystrybutora m.in. takich marek jak Marshall, Koss, Urbanears, Skullcandy, Monster czy Beats spotkali się z dziennikarzami w swojej siedzibie pod Poznaniem
K
onferencja prasowa przybrała formę nie tylko prezentacji nowości produktowych, ale co ważne, była okazją do przedstawienia wartości i wielkości sprzedaży firmy Hama w poszczególnych sektorach jej działalności. Tłem do dyskusji stały się informacje związane z rynkiem urządzeń mobilnych oraz towarzyszących im akcesoriów. Z badań wynika, że już 25 proc. Polaków posiada smartfony, które w większości przypadków wykorzystywane są do przeglądania Internetu, robienia zdjęć i aż w 48 proc. do słuchania muzyki. Nic więc dziwnego, że jednym z najczęściej kupowanym akcesorium są słuchawki. Podaje się nawet, że aż 2/3 osób, które zakupiło smartfona, w ciągu 90 dni wyposażyło się również w słuchawki audio. W kontekście sklepów muzycznych najważniejsza informacja wynika z faktu, iż obecny poziom sprzedaży słuchawek w Polsce wynosi zaledwie 18 proc. wartości rynku europejskiego, a potencjał drzemiący w tej kategorii produktów z całą pewnością nie jest należycie wykorzystywany. Aby usprawnić ten proces firma Hama poszerza dystrybucję słuchawek również o sklepy muzyczne, do dyspozycji których oddaje wiele uznanych w świecie marek, takich jak Beats, Monster, Skullcandy, Marshall, ColoudHeadphones, Koss, Urbanears czy Thomson. Poza sprawnym serwisem i zoptymalizowanym łańcuchem dostaw oferuje materiały wspierające sprzedaż oraz sprzężone z nimi kampanie reklamowe. Przykładem może być np. akcja promocyjna marki Beats By dr. Dre, której ambasadorami jest m.in. Rychu Peja i dj Decks. ✪
Konferencja była niepowtarzalną okazją do zapoznania się z szerokim asortymentem firmy Hama
Konferencja odbyła się 19 kwietnia w podpoznańskim Robakowie, gdzie mieści się siedziba firmy Hama
Uczestnikami spotkania byli przedstawiciele
Nad przebiegiem konferencji czuwał m.in.
czołowych mediów branży mulimedia, fashion
Maciej Kramer, kierownik działu marketingu
oraz technologie
i reklamy
Również dziennikarze najbardziej zainteresowani byli sprzężeniem oferowanego sprzętu audio z telefonami komórkowymi
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ News ❘ 25
Nagrody Fryderyk 2013 W czwartkowy wieczór 25 kwietnia w Teatrze Polskim w Warszawie zostały wręczone nagrody Akademii Fonograficznej Fryderyk. W kategoriach Muzyki Rozrywkowej triumfowała Mela Koteluk, która zdobyła 2 statuetki w kategoriach Debiut Roku i Artysta Roku.
Muzyka Rozrywkowa Artysta Roku: Mela Koteluk Album Roku: T.Love „Old Is Gold” Utwór Roku: Brodka „Varsovie” Debiut Roku: Mela Koteluk Muzyka Jazzowa Artysta Roku: Henryk Miśkiewicz Album Roku: Atom String Quartet „Places” Debiut Roku: Damas (Piotr Damasiewicz) oraz
Interplay Jazz Duo
Złotymi Fryderykami uhonorowani zostali Józef Skrzek (Muzyka Rozrywkowa), Tomasz ‘Szakal’ Szukalski (Muzyka Jazzowa) oraz Jan Ekier (Muzyka Poważna). Najważniejsze nagrody przemysłu muzycznego wręczono po raz dziewiętnasty. Uroczystą ceremonię, która zgromadziła czołówkę muzyków, autorów, kompozytorów, producentów muzycznych, dziennikarzy i branżę fonograficzną transmitowano w Programie Drugim Telewizji Polskiej oraz w TVP Kultura. ✪
Muzyka Poważna Artysta Roku: Paweł Łukaszewski Album Roku: Rafał Blechacz „Debussy – Szy-
manowski” Najwybitniejsze Nagranie Muzyki Polskiej: Karol Lipiński „Works for Violin & Piano” Złoty Fryderyk Muzyka Rozrywkowa:
Józef Skrzek Złoty Fryderyk Muzyka Jazzowa:
Tomasz Szukalski „Szakal” Złoty Fryderyk Muzyka Poważna:
W kategoriach Muzyki Rozrywkowej triumfowała
Jan Ekier
Mela Koteluk Fot. R. Nowakowski
Henglewscy dla dzieci Minął zaledwie miesiąc, a firma lutnicza Henglewscy znów wsparła młodą sztukę, tym razem w grupie najmłodszych skrzypków podczas IV Łódzkich Spotkań Dzieci Suzuki. Mali muzycy wraz z rodzicami mogli z bliska przyjrzeć się asortymentowi, otrzymać poradę oraz dokonać zakupu instrumentu.
Tego typu spotkania są dla firmy znakomitą okazją do pokazania, że akcesoria wcale nie muszą być nudne, że metronom może być kotkiem, a pulpit na nuty nie musi być czarny. Prawdą jest, że pociechy chętnie uczą się nowych rzeczy jeśli dobrze się przy tym bawią, a firma Henglewscy jest tego samego zdania. Dobierając małemu skrzypkowi podpórkę i podbródek, warto pomyśleć o przyjemności, a więc np. kolorowych akcesoriach. Prócz skrzypcowych akcesoriów, rodzice mogli zakupić szeroką gamę muzycznych upominków, od ołówka po torbę na nuty. ✪
26 ❘ News ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Ohm
w Czekoladzie Firma Ohm ma na koncie kolejną realizację nagłośnienia klubu. Tym razem mowa o Czekoladzie przy ul. Narutowicza w Lublinie.
– Cały system nagłośnienia od toalet poprzez korytarze, klatki schodowe i piętra, na głównym systemie kończąc, został dostarczony i zamontowany przez nas – mówi Przemysław Pochylski, przedstawiciel firmy Ohm. Aby uzyskać pożądany efekt dźwiękowy, poza kolumnami i napędzającymi je wzmacniaczami, potrzebne były dwa procesory głośnikowe Oyster i jeden Cred 2-4 Mk2 – łącznie 16 niezależnych kanałów sterujących całym systemem. ✪
Konferencja YouTube Głównym tematem spotkania był przede wszystkim Program Partnerski YouTube, który został uruchomiony w Polsce w lutym 2011 r. Pozwala on użytkownikom YouTube, tworzącym oryginalne treści, rozwijać swoje kanały i otrzymywać przychody z reklam wyświetlanych przy ich filmtach wideo. W ciągu pierwszego roku do Programu Partnerskiego dołączyło ponad 100 polskich partnerów. Obecnie partnerów tworzących treści i rozwijających swoje kanały jest już w Polsce ponad 500. Program Partnerski YouTube działa w 30 krajach na całym świecie. Już czwarty rok z rzędu łączne zyski partnerów rok do roku wzrastają ponad dwukrotnie. Kilkuset partnerów na całym świecie zarabia już kwoty 6-cyfrowe, a w ubiegłym roku podwoiła się liczba partnerów zarabiających na YouTube równowartość ponad 1 tys. USD miesięcznie. ✪
Sprzedaj duszę dla SOLD MY SOUL i zostań menedżerem! Sold My Soul to „kwartet z tzw. górnej półki”, którego potencjał kapeli jest nie do przecenienia. Jego członkowie dokładnie wiedzą, czego chcą, potrafią grać i zjednywać sobie fanów szczerością oraz poczuciem misji. Formacja powstała w grudniu 2011. Tworzą ją muzycy o dużym doświadczeniu w kraju i za granicą. Grupa nagrała w ciągu 2 dni na tzw. 100-tkę promocyjne Ep z pięcioma utworami latem 2012. Na pierwszy koncert zespołu na początku tego roku wysprzedano bilety, a kilka tygodni temu radiowa Trójka dwa razy w jednym tygodniu zaprezentowała Sold My Soul jako nową nadzieję rocka, choć zespół nie ma na rynku jeszcze oficjalnego albumu. - Nie zrób tego samego błędu jak ci, którzy pierwsi słyszeli kiedyś Stonesów czy Led Zeppelin i nie dali wiary! – przekonuje przyjaciel zespołu. - Im szybciej zdasz sobie z tego sprawę tym lepiej, bo życie rzadko daje drugą szansę. Jeśli słuchasz naszej Epki i nie widzisz w tym nic ciekawego, to najprawdopodobniej nie powinieneś zajmować się muzyką. Jeśli jednak Sold My Soul zawładnął Twoją duszą, zostań menedżerem mamy dla Ciebie propozycję! – dodaje. Zespół szuka menedżera oraz promotora z prawdziwego zdarzenia, który nawiąże kontakt z klu
bami oraz organizatorami koncertów. Profesjonalizm, doświadczenie i kontakty wymagane oraz… szczypta poczucia humoru bo to magiczna ochrona by nie zwariować w tej branży! ✪ kontakt: smokguitar@yahoo.com; www.soldmysoul.pl; www.facebook.com/soldmysoulmusic
Targi Muzyczne Audioriver 2013 Targi Muzyczne to – tak jak niedawna Konferencja Muzyczna Audioriver – część dużego projektu o nazwie Rynek Niezależny, którego celem jest rozwijanie i promowanie biznesu opartego na muzyce alternatywnej. Na płockiej starówce twórcy festiwalu udostępniają namioty przeznaczone na stoiska wytwórni płytowych, organizatorów wydarzeń kulturalnych, mediów, sklepów muzycznych i uczelni.
W ubiegłych latach wśród wystawców znalazły się takie organizacje, jak Skylark Records, Centrum Działań Twórczych 1500 m2, Im@Home czy Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna w Łodzi. Co jest zupełnym ewenementem, Audioriver pozwala promować także inne festiwale, jak FreeForm, Original Source Up To Date czy Mayday i Soundtropolis. Jest się o co starać, ponieważ na Targach pojawia się nie tylko kilkunastotysięczna publiczność festiwalu, ale i osoby, które nie mają karnetów na nocną zabawę na plaży. Wstęp na rynek jest bowiem bezpłatny. Wystawcy także nie muszą płacić za swoje stoiska, choć
w tej kwestii jest pewna nowość. Co roku dostajemy zapytania od typowo komercyjnych organizacji, które chcą pojawić się na naszych targach. Mówimy tu m.in. o znanych międzynarodowych markach oraz ich przedstawicielach na Polskę. Ich sytuacja jest jednak zgoła inna niż małych, często hobbistycznie zakładanych firm i dlatego od takich podmiotów będziemy pobierać opłaty. Stawki dla wystawców komercyjnych będą ustalane indywidualnie. ✪ Targi Muzyczne Audioriver rozpoczną się w piątek 26 lipca o godzinie 16:00, a zakończą dzień później o 20:00.
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ News ❘ 27
Kosmici wylądowali i szukają menedżera Poznańska formacja Dyzmatronik, która w lutym 2013 roku wydała debiutancką płytę, poszukuje menedżera zdolnego otworzyć przed nią drzwi klubów muzycznych, zatroszczyć się o promocję i wesprzeć w organizacji trasy koncertowej. O potencjale muzycznym Dyzmatronika decyduje eksperymentalna warstwa muzyczna i pozorna prostota tekstów. – Wszelkie szuflady gatunków muzycznych były dla nas zbyt ciasne, dlatego stworzyliśmy swoją własną kategorię „trup-hop” – mówi Maciej ‘Maciora’ Balcewicz, wokalista formacji i autor tekstów. Warstwą muzyczną z kolei zajmuje się Maciej ‘Sosen’ Klimaszewski poruszający się na pograniczu brzmień elektronicznych i ambientowych. Nienachalny eksperyment, pełen poczucia humoru i dystansu do otaczającego świata sprawia, że formacja gromadzi coraz większą publikę, głównie dzięki aktywnej działalności koncertowej. ✪ Więcej informacji na temat zespołu znaleźć można na: www.facebook.com/Dyzmatronik lub pod adresem: dyzmatronik@gmail.com Fot. Kacper Lipiński
Urodziny KSM Drugie urodziny Krakowskiej Sceny Muzycznej to trzecie już wydarzenie w ramach corocznego cyklu stanowiącego niepowtarzalny przegląd krakowskiego rynku muzycznego.
14 czerwca czyli dokładnie dwa lata po inauguracji działalności inicjatywy, na scenie klubu The Stage, zaprezentuje się 8 krakowskich zespołów, których twórczość stanowi przekrój sceny muzycznej miasta. Przez dwa kolejne dni, 15 i 16 czerwca odbędą się też panele dyskusyjne skierowane do młodych muzyków, menedżerów muzycznych, organizatorów wydarzeń kulturalnych, animatorów kultury i promotorów wszelkich form artystycznych, których zwieńczeniem będą wieczorne koncerty lokalnych zespołów wspieranych przez reprezentantów scen muzycznych z innych miast. ✪ www.krakowskascenamuzyczna.pl
28 ❘ premiery ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Legendarne brzmienie dla każdego Rewolucyjne rozwiązania na konsumenckim rynku muzycznym dotarły również do Polski. Firma Marshall Amplification, jeden z czołowych producentów wzmacniaczy gitarowych, wprowadziła głośniki Marshall Hanwell oraz słuchawki Marshall Monitor, dzięki którym legendarne brzmienie stanie się dostępne prawie dla każdego. Dlaczego? Otóż jubileuszowa seria głośników jest limitowana. Do Polski trafiło zaledwie kilkadziesiąt egzemplarzy w niezwykle atrakcyjnej, bo zdecydowanie niższej niż średnia europejska, cenie. Wynegocjowała ją firma Hama, która zajmie się ich dystrybucją
Tekst:
Ilona Rosiak
M
arshall to legenda. Każdy profesjonalny muzyk oraz fan gitarowego brzmienia bezbłędnie rozpoznaje markę i pozycjonuje ją na szczycie sprzętowej hierarchii. Tymczasem jest szansa, aby kultowe Marshalle trafiły pod strzechy amatorów. W jaki sposób?
Szczęśliwa 13-tka
Rok 2013 jest dla Marshalla wyjątkowy, a to z uwagi na fakt, iż firma obchodzi swoje 50-te urodziny. Na szczególne wyróżnienie zasługuje również debiut na rynku konsumenckim, co niewątpliwie można określić przełomowym momentem w historii firmy. O czym to świadczy? Z pewnością o rozwoju przedsiębiorstwa i przemyślanej koncepcji dywersyfikacji. Mniej profesjonalne rozwiązania skierowane już nie do twórców, ale odbiorców muzyki, otwierają potężne wrota poszerzenia dystrybucji. Pomoże w tym wyjątkowo silna marka, której powszechna rozpoznawalność pozytywnie wpłynie na wyniki sprzedaży. Marshall to również obietnica najwyższej jakości i wysublimowanych walorów brzmieniowych.
Marshall Hanwell, czyli…
Designerski majstersztyk, niezwykle praktyczny gadżet i ziszczone marzenie o Marshallu do słuchania muzyki w jednym. Innymi słowy Marshall Hanwell to głośniki zintegrowane ze wszelkiego
typu urządzeniami mobilnymi – telefonami, komputerami czy odtwarzaczami muzyki, z którymi działa na zasadzie plug&play. Sercem Hanwella są dwa 6-calowe głośniki niskotonowe oraz dwa wysokotonowe, chłodzone ferrofluidem – cieczą utworzoną przez zawiesinę drobnych cząsteczek tlenku żelaza. Jej zastosowanie zwiększa obciążalność termiczną głośnika, a także tłumi drgania własne membrany. Maksymalna moc zestawu wynosi 100 W. Obudowa wykonana jest z drewna oraz winylu, a złota lamówka dodaje elegancji oraz idealnie koresponduje z logo producenta. Panel sterujący zawiera analogowy przełącznik zasilania, pokrętła do regulacji basów i wysokich tonów oraz wejście Jack 3,5 mm.
Jeszcze więcej Marshalla?!
Nieco dłuższą tradycję obdarowywania konsumentów muzycznymi rarytasami firma Marshall kultywuje w zakresie słuchawek. Do tej pory na rynku dostępne były dwie linie tych produktów – Major oraz Minor. Z końcem kwietnia 2013 r. dołączyła do nich trzecia – Monitor, a podziwiać można ją było m.in. na Targach Musikmesse we Frankfurcie. Słuchawki, podobnie jak głośnik Hanwell, utrzymane są w stylistyce vintage rodem z przełomu lat 60-tych i 70-tych. Tłoczone logo i czarna skóra nadają słuchawkom niepowtarzalny charakter, a metalowe zawiasy i elastyczna konstrukcja wpływają na ich wytrzymałość.
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ premiery ❘ 29
Za jakość charakteryzującego się głębokimi basami dźwięku odpowiadają w tych słuchawkach głośniki o średnicy 40 mm. Interesującym rozwiązaniem jest system F.T.F.,pozwalający dostosować brzmienie do specyficznych wymagań użytkownika. A wszystko za sprawą specjalnej wkładki znajdującej się pod poduszkami wyścielającymi wnętrze muszli.
Zbuduj przewagę konkurencyjną z Marshallem
Premierowe produkty firmy Marshall już wkrótce znajdą się w sklepach muzycznych, z którymi dystrybutor coraz chętniej nawiązuje współpracę, udzielając jednocześnie wsparcia sprzedaży w postaci materiałów promocyjnych. Wejście na rynek prezentowanych rozwiązań może okazać się doskonałą okazją do zbudowania przewagi konkurencyjnej sklepu muzycznego. Co za tym przemawia?
1. Po pierwsze możliwość zaoferowania klientom produktów całkowicie nowych, których dystrybucji nie można nazwać masową. 2. Po drugie limitowana liczba głośników, co sprawia, że stają się one jeszcze bardziej elitarne. 3. Po trzecie budowanie wizerunku placówki handlowej przy udziale renomowanej marki. 4. Po czwarte możliwość skorzystania z materiałów wspierających sprzedaż w postaci ekspozytorów i bannerów. 5. Po piąte wprowadzenie do oferty sklepu produktów komplementarnych, które poza najwyższą jakością wyrażają ściśle określony styl i filozofię życia potencjalnych odbiorców. ✪ Więcej informacji na temat warunków handlowych i współpracy z marką Marshall w obrębie głośników Hanwell oraz słuchawek Monitor znaleźć można na stronie internetowej:
www.hama.pl.
30 ❘ tOp prOductS ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Oferta rynkowa
Prawdziwy festiwal produktowych nowości mamy już za sobą. Producenci z całego świata podczas Targów Musikmesse we Frankfurcie zaprezentowali wiele interesujących propozycji, które niebawem trafią na polski rynek. Póki co jednak rodzimi producenci i dystrybutorzy mają swoje propozycje, które przedstawiamy poniżej. ✪
Głośniki Beats Pill™ Hama Polska Sp. z o.o. Robakowo, ul. Poznaska 5 62-023 Gądki tel. 61 873 10 21 office@hama.pl www.hama.pl
829 zł
Cena detaliczna:
Avantone Pro CV-12 Wielkomembranowy mikrofon lampowy Musictoolz ul. Harfowa 5 02-389 Warszawa, tel. 48 22 487 56 89, sales@musictoolz.pl, www.musictoolz.pl Cena detaliczna:
Słuchawki Koss „PORTA PRO“, stereo, czerwone Hama Polska Sp. z o.o. Robakowo, ul. Poznaska 5 62-023 Gądki tel. 61 873 10 21 office@hama.pl www.hama.pl Cena detaliczna:
219 zł
GŁOŚNIKI MONSTER CLARITY HD Hama Polska Sp. z o.o. Robakowo, ul. Poznaska 5 62-023 Gądki tel. 61 873 10 21 office@hama.pl www.hama.pl Cena detaliczna:
2 499 zł
Telefunken CU29 Wielkomembranowy mikrofon lampowy Musictoolz ul. Harfowa 5 02-389 Warszawa, tel. 48 22 487 56 89, sales@musictoolz.pl, www.musictoolz.pl Cena detaliczna:
5 900 zł
1 950 zł
LOOPTROTTER AUDIO SATURAMP Przedwzmacniacz z saturacją w formacie rack 500 tel. 22 397 79 08 facebook.com/mjaudiolab office@mjaudiolab.pl www.mjaudiolab.pl Cena detaliczna:
2 335 zł
Przedwzmacniacz X-Preamp & X-A160 Best – Audio ul. Traugutta 25 90-113 Łódź, tel. 42 633 59 07 info@bestaudio.pl www.bestaudio.pl Cena detaliczna:
4 900 zł
Monitory aktywne PMC Modele: twotwo.5, twotwo.6, twotwo.8 tel. 22 397 79 08 facebook.com/mjaudiolab office@mjaudiolab.pl www.mjaudiolab.pl Ceny promocyjne monitorów:
PMC twotwo.5 – 1950 PMC twotwo.6 – 2365 PMC twotwo.8 – 3850
GBP para GBP para GBP para
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ tOp prOductS ❘ 31
Cyfrowy procesor głośnikowy DYNACORDDSP 600 2x in, 6x out, FIR, Ethernet, 1 HU TOMMEX ŻEBROWSCY Sp. J. ul. Arkadowa 29 02-776 Warszawa tel. 503 138 055 piotr@tommex.pl www.tommex.com.pl Cena detaliczna:
1 260 euro
System Vertical Array VA 215 DYNACORD 2 x TS400, 2 x PSD 215, 2 x TA-TS400 TOMMEX ŻEBROWSCY Sp. J. Ul. Arkadowa 29 02-776 Warszawa tel. 503 138 055 piotr@tommex.pl www.tommex.com.pl
9 352,94 euro Kontroler MULTIzone
Kolumna szerokopasmowa CT-15 OHM POLSKA Sp. z o. o. ul. Makowa 2, Przyborki 62-300 Września tel. 603 984 136 info@ohm.pl www.ohm.pl Cena detaliczna: informacje u dystrybutora
Fafner II Wzmacniacz basowy firmy EBS Music Dealer sp.j. ul. Gospodarcza 7 20-213 Lublin tel. 81 745 06 04 wojtek@musicdealer.com.pl www.musicdealer.pl Cena detaliczna:
8 990 zł
Cena detaliczna:
Audica Professional 6-in + mic, 4-out TOMMEX ŻEBROWSCY Sp. J. Ul. Arkadowa 29 02-776 Warszawa tel. 503 138 055 piotr@tommex.pl www.tommex.com.pl Cena detaliczna:
Firma Muzyczna ul. Kasprowicza 28E 31-523 Kraków tel. 12 307 57 40 biuro@firmamuzyczna.pl www.firmamuzyczna.pl
Cena detaliczna: 1 102 zł
ok. 400 GBP
Kolumna niskotonowa CS-18 OHM POLSKA Sp. z o. o. ul. Makowa 2, Przyborki 62-300 Września tel. 603 984 136 info@ohm.pl www.ohm.pl Cena detaliczna: informacje u dystrybutora
Kolumna niskotonowa CS-218 OHM POLSKA Sp. z o. o. ul. Makowa 2, Przyborki 62-300 Września tel. 603 984 136 info@ohm.pl www.ohm.pl Cena detaliczna: informacjeu dystrybutora
%Fot. 13
ISP Decimator G String Pedal
DAVID LABOGA CABLES Seria Perfection – Tommy Emmanuel 3 metry Firma Muzyczna ul. Kasprowicza 28E 31-523 Kraków tel. 12 307 57 40 biuro@firmamuzyczna.pl www.firmamuzyczna.pl Cena detaliczna:
176,90 zł
Bum Bum Rurki Boomwhackers Zestaw Diatoniczny Firma Muzyczna ul. Kasprowicza 28E 31-523 Kraków tel. 12 307 57 40 biuro@firmamuzyczna.pl www.firmamuzyczna.pl
Cena detaliczna 119 zł
32 ❘ tOp prOductS ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Gitara elektryczna Fujigen J-Standard JMY-7/R/BK Music Partners Polska s.c. Aleja Wolności 2 (budynek Filharmonii Kaliskiej) 62-800 Kalisz tel. 62 502 90 23 krzysiek@musicpartners.pl www.musicpartners.pl Cena detaliczna:
4 200
Boulder Creek gitara elektroakustyczna OM Body model: ECRM6-N RaBas ul. Batalionów Chłopskich 11A 78-200 Białogard tel. 500 11 77 80 info@rabas.pl www.rabas.pl www.bouldercreekguitars.pl Cena detaliczna:
Kisielewski s.c. ul. Węglowa 1/3 60-122 Poznań tel. 61 623 25 00 info@kisielewski.com.pl www.oferta.kisielewski.com.pl
1230 zł
Gitara T.Burton Forestriver Kisielewski s.c. ul. Węglowa 1/3 60-122 Poznań tel. 61 623 25 00 info@kisielewski.com.pl www.oferta.kisielewski.com.pl Cena detaliczna:
1 230 zł
Kapodaster T.Burton K-02 Kisielewski s.c. ul. Węglowa 1/3 60-122 Poznań tel. 61 623 25 00 info@kisielewski.com.pl www.oferta.kisielewski.com.pl Cena detaliczna:
49 zł
Stojak do gitary składany T.Burton AGS-01 Kisielewski s.c. ul. Węglowa 1/3 60-122 Poznań tel. 61 623 25 00 info@kisielewski.com.pl www.oferta.kisielewski.com.pl Cena detaliczna:
THOMASTIK SPIROCORE 4/4 – komplet Romuald i Nell Henglewscy ul. Grotkowska 17 60-176 Poznań tel. 61 868 48 48 henglewscy@henglewscy.com.pl www. henglewscy.com.pl Cena detaliczna:
70 zł
430 zł
Stompin’ Bass Urządzenie do nabijania rytmu SHADOW Romuald i Nell Henglewscy ul. Grotkowska 17 60-176 Poznań tel. 61 868 48 48 henglewscy@henglewscy.com.pl www. henglewscy.com.pl Cena detaliczna:
3 481 zł
Gitara T.Burton Foresthill
Cena detaliczna:
Struny wiolonczelowe
451,50 zł
SAX HOLDER Uchwyt do saksofonu Romuald i Nell Henglewscy ul. Grotkowska 17 60-176 Poznań tel. 61 868 48 48 henglewscy@henglewscy.com.pl www. henglewscy.com.pl Cena detaliczna:
206 zł
Skrzynia dźwiękoszczelna Silent–Box-4U Keoda – Leszek Banaś Aleja Katowicka 330 URZUT 05-831 MŁOCHÓW tel. 692 348 331 info@keoda.com www.keoda.pl Cena detaliczna:
1 485 euro
Silent-Server Room Keoda – Leszek Banaś Aleja Katowicka 330 URZUT 05-831 MŁOCHÓW tel. 692 348 331 info@keoda.com www.keoda.pl Cena detaliczna:
od 6 450 euro
Silent-Server-Rack Keoda – Leszek Banaś Aleja Katowicka 330 URZUT 05-831 MŁOCHÓW tel. 692 348 331 info@keoda.com www.keoda.pl Cena detaliczna:
od 2 485 euro
34 ❘ Premiery ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Mówią same za siebie
na polskim rynku muzycznym nie Brakuje interesujących rozwiązań, których autorami są rodzimi producenci. zamiast szukać alternatyw na innych kontynentach, warto rozejrzeć się wokoło i dostrzec takie firmy jak mj audio laB, która stała się wyłącznym dystryButorem polskiej marki looptrotter audio tekst:
C
Ilona Rosiak
yfrowa technika dźwięku przed konstruktorem Looptrottera budzi respekt, mimo to jednak stara się być wierny rozwiązaniom analogowym, którym upust daje w proponowanych przez siebie konstrukcjach.
monsteruje dźwięk
Andrzej Starzyk, bo o nim mowa, w świecie sprzętu muzycznego zasłynął głównie dzięki autorskiej realizacji urządzenia „3 w 1” – Monster Compressor, umożliwiającego jednocześnie kompresję i ocieplenie śladów, obróbkę podgrup oraz mastering. Układ kompresora w bardzo muzykalny sposób wyrównuje sygnał przed nasyceniem lampowym. Unikalne połączenie kompresji i nasycenia lampowego umożliwia wyraźne przybliżenie dźwięku, wyeksponowanie detali oraz dodanie energii do obrabianego
dźwięku. Sprawia, że dźwięk staje się bardziej namacalny i jednocześnie przyjazny dla ucha. Monster Compressor zbudowany jest z wykorzystaniem najlepszych zdobyczy technologii analogowej. W najwyższej jakości minimalistycznej ścieżce sygnałowej użyte są zarówno układy scalone, układy dyskretne, jak i lampy elektronowe.
sa2rate i satur-8
Sukces Monstera skłonił konstruktora do dalszych poszukiwań brzmieniowych, efektem czego są kolejne rozwiązania. SA2RATE to dwukanałowy układ nasycenia nawiązujący do brzmienia starych lampowych konsolet mikserskich i magnetofonów studyjnych. Pełni również funkcję analogowego soft limitera. Łagodnie wyrównuje sygnał oraz w inteligentny sposób dodaje harmoniczne niskiego rzędu. Może być wykorzystywany zarówno w procesie rejestracji śladów, jak i miksu. Urządzenie zna-
komicie sprawdza się przy przepuszczaniu już zarejestrowanych śladów, np. perkusji, syntezatorów (zarówno instrumentów wirtualnych, jak i syntezatorów sprzętowych!), gitar, wokali, głosów lektorskich, instrumentów dętych, basów czy wręcz całych grup czy miksów. SATUR-8 z kolei charakteryzuje łatwość użycia. Poszczególne kanały posiadają dwa pokrętła: DRIVE (głębokość nasycenia) i OUTPUT (poziom wyjściowy). Głębokość nasycenia (ilość dodawanych harmonicznych) wskazują dwie diody LED zapalające się przy 4 i 8 proc. THD. Urządzenie posiada ponadto analogowy sumator 8 x 2 z instertem na sumę. Każdy z 8 kanałów posiada możliwość ustawienia panoramy (L,C, R) natomiast poziom wyjściowy sumy stereo regulowany jest za pomocą potencjometru Master. Wejście AUX umożliwia podłączenie kolejnych SATUR-8 i zwielokrotnianie ilości sumowanych kanałów.
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Premiery ❘ 35
Na przekór „cyfrze”
Wymarzony Holy Grail adam toczko realizator dźwięku, producent
Monster Compressor to pierwsze urządzenie, po wielu latach poszukiwań, które wywołuje mój uśmiech radości za każdym razem, gdy je uruchamiam. Genialna koncepcja połączenia szybkiego kompresora z blokiem lampowego nasycenia harmonicznego daje mi niewiarygodne możliwości kreowania brzmienia od subtelnej kompresji i lekkiego nasycenia, po monstrualne kompresje i przesterowania, które są niewiarygodnie przyjemne muzycznie. Potrafi nawet ożywić software’owe synthy, wydobywając z nich brud. Jest wymarzonym Holy Grail’em do ożywienia doskonałego ale martwego świata opanowanego przez cyfryzacje.
andrzej Starzyk autor urządzeń, konstruktor
kompleks polski wielu producentom w branży muzycznej nie pozwala uwierzyć w swoje możliwości. panu udało się stworzyć urządzenie, które zbiera bardzo pozytywne recenzje za granicą. czy w polsce również cieszy się uznaniem? Od początku prac nad urządzeniami myślę nie tylko o rynkach światowych, ale przede wszystkim o rynku polskim. Doskonale znam polskie realia i chcę wspierać polskich realizatorów oraz producentów dźwięku. Staram się tak tworzyć konstrukcje, aby stosunek jakości do ceny był maksymalnie korzystny. Dlatego daję możliwość kupna naprawdę oryginalnych i doskonale brzmiących narzędzi w rozsądnej cenie.
asortyment urządzeń studyjnych jest wyjątkowo szeroki. nic dziwnego, że w tej kategorii liczy się oryginalność. jak panu udało się tego dokonać? co najbardziej wyróżnia proponowane rozwiązanie? Żyjemy w czasach gwałtownego rozwoju techniki cyfrowej. Nie oszukujmy się, narzędzia cyfrowe są coraz bardziej doskonałe. Technika cyfrowa bardzo wysoko podniosła poprzeczkę konstruktorom sprzętu analogowego. Dla mnie głównym założeniem jest tworzenie innowacyjnych konstrukcji i nowego brzmienia, niemniej jednak inspirowanego wczesnymi analogowymi rozwiązaniami. Moje konstrukcje z zasady mają posiadać mocny, analogowy charakter, który ma zadanie dopełnić bezduszny świat techniki cyfrowej. Myślę, że to właśnie w tym podejściu, przekładającym się na brzmienie, tkwi sukces urządzeń z logo Looptrotter. w świecie marketingu mówi się częściej o sprzedaży korzyści, a nie stricte produktu. co zyska studio nagrań, jeśli znajdzie się w posiadaniu pana konstrukcji? Wielu szczęśliwych użytkowników moich konstrukcji jest zgodnych co do tego, że nie są w stanie uzyskać podobnych efektów za pomocą narzędzi cyfrowych. Myślę, że to jest główny argument przemawiający za tym, aby wziąć poważnie pod uwagę zapoznanie się z moimi konstrukcjami.
Monster ogrzewa dźwięki andrzej karp realizator dźwięku, producent, muzyk
dystryBucja
Wyłącznym dystrybutorem na Polskę marki Looptrotter Audio jest firma MJ Audio Lab z siedzibą w Warszawie. Niezbędnych informacji na temat warunków handlowych udziela Robert Fijałkowski pod nuerem telefonu 888 693 711 lub adresem mailowym: robert@mjaudiolab.pl
Niedawno dostałem do przetestowania prototypowy egzemplarz kompresora skonstruowanego przez polskiego inżyniera Andrzeja Starzyka. Ponieważ jestem fanem rodzimych konstrukcji, z ciekawością podłączyłem urządzenie jako insert do Pro Toolsa. Po usłyszeniu pierwszych dźwięków wiedziałem, że łatwo się z nim nie rozstanę. Perkusja stała się mocna i mięsista, hammond zyskał subtelną chrypkę, a kompletny mix nasycił się i pogrubił. Poprzez saturację i kompresję Monster wyraźnie koloryzuje sygnał, na pewno nie jest to sprzęt dla wielbicieli sterylnej czystości brzmienia, ale nie im jest dedykowany. Za to fani mocnych rockowych soundów znajdą w nim najlepszego przyjaciela. Looptroter Monster zdążył już ogrzać dźwięki na kilku moich płytach, choć bardzo niedawno zamieszkał między nami. Polecam realizatorom i instrumentalistom lubiącym mocne brzmienia.
wśród użytkowników looptrotter audio są m.in: •
Mark Ellis „Flood” (producent m.in: U2, Depeche Mode, 30 Second To Mars, Ninie Inch Nails),
•
Eddie Stevens (Moloko),
•
Adrian Sherwood,
•
The Chemical Brothers,
•
Justin Chancellor (TOOL),
•
Andrzej Karp,
•
Adam Toczko,
•
Glaca,
•
Jacek Antosik,
•
Jan Smoczyński,
•
Bogdan Kondracki,
•
Sound Division Studio,
•
Sound and More,
•
RecPublica,
•
Custom 34 Studio,
•
Grzegorz Skawiński,
•
Bodek Pezda,
•
Grzegorz Piwkowski (Hig End Audio),
•
Matt Kovalsky,
•
Robert Lica Friedrich,
•
Dugout Studio
36 ❘ Pod Lupą ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Blisko klientów
Nie w każdej branży lokalizacja placówki handlowej ma znaczenie. Dobra promocja może zniwelować negatywne skutki złego położenia i sprawić, że klienci z łatwością trafią pod wskazany adres. Tego problemu jednak nie mają sklepy firmowe Henglewscy, bo umiejscowione są w samym centrum muzycznego świata. Gdzie dokładnie?
D Tekst:
Ilona Rosiak
wa z trzech prezentowanych w tym wydaniu sklepów firmowych Henglewscy znajdują się w Warszawie, jeden w Poznaniu. Łączy je przede wszystkim asortyment, bo specjalizują się głównie w instrumentach smyczkowych oraz akcesoriach niezbędnych do ich użytkowania. Cechą wspólną jest również profesjonalna obsługa. A czym się różnią?
Krakowskie Przedmieście, międzynarodowe możliwości „Atelier – instrumenty muzyczne” to nie sklep lecz bezpieczna przystań dla muzyków. W roli doradcy – Andrzej Żurawski, którego wiedza i nieskończone wręcz pokłady życzliwości sprawiają, że bywają u niego klienci nie tylko z Warszawy, ale z całego kraju, a nawet
Marta Motyka
zagranicy. Doskonałe położenie, w samym centrum stolicy, tuż przy starówce z całą pewnością ułatwia dotarcie. Próżno tam jednak szukać klientów przypadkowych, ponieważ silnie wyspecjalizowany asortyment nie wzbudza ich zainteresowania. Na szczególną uwagę zasługuje zagospodarowanie przestrzeni. Wydzielona jest bowiem niewielka sala prób, gdzie spokojnie można przetestować instrument. Pomyślano również o części wypoczynkowej, która pełnić może również funkcję przyjemnej poczekalni. Klientów bowiem jest co nie miara, niektórzy nawet umawiają się telefonicznie na wizyty.
Studencka brać
Drugi z odwiedzonych warszawskich sklepów firmowych Henglewscy mieści się w murach Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Zza lady uśmiechem wita Marta Motyka, która doskonale wie, czego potrzebują studenci i ich profesorowie. Największym atutem sklepu jest dostępność produktów i szeroki asortyment, mimo iż powierzchnia placówki zajmuje nie więcej niż 20 mkw. Klienci, którzy wciąż poszukują doskona-
Poszerzamy kręgi Marta Motyka Firmowy sklep Henglewscy, Hol Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie
Niewątpliwie ogromna rzesza klientów, wśród których najczęściej spotkać można studentów i profesorów, wynika z lokalizacji sklepu. Bardzo szybko jednak, za sprawą szerzącej się pozytywnej opinii na temat tego miejsca, grono zainteresowanych zwiększyło się o osoby spoza środowiska uniwersyteckiego. Często odwiedzający nas klienci zaskoczeni są bogactwem asortymentu, w którym dominują przede wszystkim akcesoria, czyli wszystko to, co podlega eksploatacji. Umożliwiamy również zakup instrumentu, choć ich wybór – z uwagi na ograniczoną przestrzeń – jest mocno zawężony. Co ważne, proces sprzedaży poprzedza i zwieńcza szeroko pojęte doradztwo.
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Pod Lupą ❘ 37
Muzyka przede wszystkim Andrzej Żurawski Atelier – instrumenty muzyczne, Warszawa, ul. Krakowskie Przedmieście 56
Andrzej Żurawski łego brzmienia, mają możliwość realizacji swoich dźwiękowych wyobrażeń i chętnie interesują się nowościami. Praca z nimi wymaga kreatywności ze strony sprzedawcy i umiejętności uważnego wsłuchiwania się w potrzeby. Najbardziej cieszą powroty zadowolonych muzyków, którzy od tej pory stają się stałymi klientami.
Strzał w dziesiątkę
Na terenie poznańskiej Akademii Muzycznej od listopada 2012 r. prężnie rozwija się ko-
Lidia Topolan
lejny sklep firmowy Henglewscy, na którego czele stoi Lidia Topolan. W tym miejscu zaopatrują się nie tylko studenci, ale uczniowie szkół muzycznych z Poznania i okolic, a także profesorowie oraz artyści filharmonii. Sklep znajduje się przy jednej z głównych ulic Poznania, co szczególnie pozytywnie oceniają klienci. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się muzyczne gadżety – od parasolek, poprzez kubki, na krawatach skończywszy. W sklepie nie może również zabraknąć zeszytów nutowych. ✪
Lokalizację prowadzonego przeze mnie sklepu nazwałbym strategiczną. Blisko starówki, przy jednej z najczęściej uczęszczanych ulic, w otoczeniu Teatru Narodowego, Opery i szkół muzycznych. Właściwie wszystkich klientów, którzy trafiają do Atelier, mógłbym nazwać stałymi. Na przestrzeni 8 lat mojej pracy w tym miejscu udało się z nimi nawiązać szczególne relacje, które raczej nie przypominają klasycznego układu klient-sprzedawca. Moi klienci nie chcą być traktowani szablonowo, ale bardzo indywidualnie. Często nawet artystom o wieloletnim stażu doradzam zakup instrumentu, ale przede wszystkim dobrze znam ich oczekiwania i preferencje. Wiem, jakich strun używają, po jakiego typu kalafonię sięgają, jakimi nowościami mogliby być zainteresowani. Atelier nie jest bowiem muzycznym supermarketem, ale miejscem z duszą, gdzie priorytet stanowi muzyka.
Spieszyć na ratunek Lidia Topolan Muzyczna Apteka, Hol Akademii Muzycznej w Poznaniu
Myśl przewodnia sklepu, na co wskazuje sama nazwa Muzyczna Apteka, ma za zadanie spieszyć na ratunek w nagłych wypadkach. Dowodem na to mogą być wizyty artystów z sąsiadującej z nami filharmonii oraz opery, którzy często tuż przed samym koncertem wpadają po struny. W pozostałych przypadkach zwyczajnie zaspakajamy pierwszą potrzebę studentów, uczniów oraz ich profesorów. Mamy w asortymencie również akcesoria lutnicze – oraz środki konserwujące. Z całą pewnością szerszy asortyment znaleźć można w naszej siedzibie głównej przy ul. Grotkowskiej, dlatego często odsyłam bardziej wymagających klientów właśnie tam. Lokalizacja na terenie Akademii sprawia, że sklep darzony jest większą estymą, a towarzyszące działalności uczelni liczne konferencje i spotkania powodują, że wciąż możemy liczyć na nowych klientów. M.in. z tego względu wśród asortymentu, który cieszy się największą popularnością, wskazać można upominki z muzycznym akcentem.
38 ❘ Raport ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Import instrumentów muzycznych Czasy, w których najlepsze instrumenty i akcesoria ze Stanów Zjednoczonych czy Japonii, można było zobaczyć jedynie na estradzie czy w studiu, minęły bezpowrotnie. Właściciele sklepów sprowadzający te produkty nie muszą też obawiać się, że obrosną kurzem. Jak będzie rozwijał się import instrumentów i akcesoriów w najbliższych latach? Czy klienci nadal będą poszukiwać lepszych-zagranicznych towarów? Rozmawia:
Alicja Siwek
W
światowym rankingu czołowych dostawców i n s t r u m e n t ów i akcesoriów muzycznych Global 225 od kilku lat zmienia się niewiele. Niekwestionowanym liderem eksportu pozostaje
Japonia. Udział Yamahy w globalnym rynku sięga już prawie 4,6 mld dolarów, Rolanda niemal 1 mld dolarów, a Kawai 741 mln dolarów. Co interesujące, nie tylko instrumenty klawiszowe z kraju kwitnącej wiśni cieszą się ogromną popularnością wśród grających. Dla przykładu, po akustyczne gitary Takamine sięgają już nawet gwiazdy pokroju legend takich jak David Bowie.
Wojna na Pacyfiku
Mimo iż produkty japońskie można znaleźć w większości szkół muzycznych i na estradach wszystkich kontynentów, to z roku na rok wyraźnie wzrasta zapotrzebowanie na asortyment muzyczny sprowadzany ze Stanów Zjednoczonych. Najlepszymi wynikami finansowymi może poszczycić się Fender. Wartość ubiegłorocz-
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Raport ❘ 39
Starannie dobrany asortyment ale można przyjąć, że bardzo niewiele. Trzeba by również zapytać, skąd ma ten wzrost się pojawił? Czy jest to oznaka „drgnięcia” całej gospodarki, czy jakieś doraźne działania stymulujące rynek wygenerowane przez dużych graczy (producentów, dystrybutorów, sklepy detaliczne, Internet). Można by też zapytać – czy w krótkiej historii obecnego kryzysu wzrosty w USA przekładały się bezpośrednio na wzrosty w Europie, a zatem i w Polsce? Żadne stwierdzenie zawierające frazę „z całą pewnością” nie będzie uprawnione.
Marcin Popek dyrektor handlowy, Lauda Audio
Prognozuje się, że wartość rynku w USA po długim czasie dekoniunktury wzrośnie o 3%. W jaki sposób ta sytuacja może wpłynąć na rynek w Polsce? Wzrost rynku w USA raczej nie wpłynie na nasz rynek w znaczący sposób. Polski eksport do USA w naszej branży jest znikomy i jeżeli pojedyncze firmy sprzedające do USA zanotują jakiś wzrost, będzie to sukces. Według szacunków 3 proc. rynku USA to ok. 200 mln. dolarów – z całą pewnością niemała kwota. Ile jej jednak przypada na zakup produktów z Polski? Trudno oszacować,
Z których rynków europejskich powinniśmy brać przykład? To zależy z czyjego punktu widzenia spojrzymy na to zagadnienie. Jako dystrybutor życzyłbym sobie rynku w stylu skandynawskim – duża ilość dobrze zaopatrzonych sklepów, duży rynek wewnętrzny, promocja kultury (np. szwedzkiej) poza granice, która przekłada się na wzrost zainteresowania graniem i większy popyt na sprzęt muzyczny. Trzeba zaznaczyć, że w pewnym sensie przykład „sam się bierze”. Mam na myśli fakt, że pewne rozwiązania, które wiodący producenci stosują na rynkach zachodnich są
w bezpośredni sposób kopiowane na rynek polski. Czy są to działanie sensowne i przynoszą spodziewany skutek to jest już zupełnie inna historia. Jakie czynniki mogą okazać się decydujące w pogoni za sukcesem handlowym w Polsce? Oprócz czynników wspólnych dla każdego biznesu – płynności finansowej, bazy klientów, wiarygodności biznesowej itd. postawiłbym w pierwszej kolejności na starannie dobrany asortyment. W dzisiejszych czasach klient często traktuje zakup jak inwestycję, co oznacza, że przykładowo klasyczne instrumenty jak Les Paul cieszą się większym wzięciem niż tzw. „nowoczesne” gitary. To samo dotyczy innych segmentów, może z wyjątkiem syntezatorów czy komputerowego sprzętu studyjnego. Wyszkolona i zmotywowana ekipa pracowników to kolejny filar dobrej firmy w naszej branży. Jesteśmy nie tylko sprzedawcami, ale także (a może przede wszystkim) doradcami klienta w bardzo – w sumie – osobistej materii. Pomysł na wyróżnienie się spośród innych, czy to w mieście czy w Internecie jest również nie bez znaczenia.
40 ❘ Raport ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
nej sprzedaży szacuje się na ponad 700 mln dolarów. Poza tym spośród amerykańskich firm znaczącą pozycję mają marki: Harman, Shure i Steinway. Warto przy tym nadmienić, że wyjątkowo dużym powodzeniem na świecie cieszą się też mikrofony i słuchawki niemieckiego Sennheisera.
Polskie sklepy będą próbować sił na Zachodzie
Przywilej bogatych?
Póki co instrumenty wyprodukowane w USA i Japonii importują głównie dystrybutorzy, a także klienci indywidualni z wysokorozwiniętych krajów Europy Zachodniej, m.in. Wielkiej Brytanii i Niemiec. Grubość portfela oraz nieustanny rozwój rynku fonograficznego w tych krajach sprawiają, że sprowadzanie towarów zza Oceanu opłaca się tak samo, jak sprzedawanie instrumentów i akcesoriów wyprodukowanych w Unii Europejskiej, nieobjętych opłatami celnymi. Czynniki mające korzystny wpływ na popyt w zachodniej części starego kontynentu, w Europie Środkowo-Wschodniej stają się barierą, choć z czasem zaczyna się to zmieniać.
Za muzyczną kurtyną
Z ostatnich danych GUS wynika, że od 2010 roku wartość importu instrumentów oraz akcesoriów muzycznych wzrosła o ponad 6% i wynosi obecnie ponad 31,3 mln euro, czyli blisko 130 mln złotych. Nadal najwięcej produktów importujemy z Chin. GUS podaje, że wartość zamówień wciąż przekracza próg 41,5 mln złotych, lecz z drugiej strony stopniowo maleje. W stosunku do 2010 roku spadła ona o ok. 10%. Jeżeli zasobność społeczeństwa w ciągu następnych kilku lat będzie rosła i zwiększy się zainteresowanie grą na instrumentach, to można oczekiwać nawet dwucyfrowego spadku zapotrzebowania na chińskie instrumenty i akcesoria muzyczne.
Tańsze na lepsze
Okazuje się, że coraz więcej instrumentów muzycznych sprowadzamy z Niemiec. Ze statystyk GUS wynika, że w porównaniu do 2010 roku wartość zamówień na niemiecki asortyment muzyczny wzrosła aż o 38% i wynosi ok. 5,8 mln euro, czyli 24,3 mln złotych. W tym samym przedziale czasowym wartość importu ze Stanów Zjednoczonych zwiększyła się niemal o 11%, do ok. 3,8 mln dolarów,czyli blisko 11,4 mln złotych. Niestety mniej pieniędzy dystrybutorzy wydali na produkty z Japonii. Spadek w 2011 roku wyniósł ponad 9%. Nie ma jednak pewności czy tendencja ta utrzyma się w przyszłości, bo wartość zamówień z kraju kwitnącej wi-
Piotr Chłopaś właściciel sklepu muzycznego Guitar Dream
Jak będzie w przyszłości wyglądała sytuacja dominującego w tej chwili importu sprzętu muzycznego z Chin? Sprzedaż sprzętu muzycznego w naszym kraju jest bezpośrednio związana z jego importem. Lokalni producenci stanowią dzisiaj jedynie niewielką część tej sprzedaży, bez istotnego, albo właściwie żadnego wpływu na jej ogólną sytuację. Dominuje oczywiście import z Chin i tu mimo pewnych zawirowań związanych z częstym ostatnio wzrostem cen u chińskich producentów niewiele się zmieni. Nie wiemy, jak to będzie wyglądać w dłuższej perspektywie, ale na najbliższe lata absolutna dominacja Chin pozostanie niezagrożona. W porównaniu do 2010 roku wartość zamówień na niemiecki asortyment muzyczny wzrosła aż o 38%. Dlaczego coraz bardziej interesujemy się importem z Niemiec? Mimo że w ostatnich latach te podmioty zanotowały wzrost sprzedaży w naszym kraju, wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie trend może się odwrócić. Po pierwsze polscy sprzedawcy znaleźli sposób na obniżenie cen detalicznych, ceny nie tylko zostały zrównane z cenami niemieckimi, ale często są nawet niższe.
śni jest tylko o 12% mniejsza od tej z USA, a w 2010 roku była o 15% większa.
Celna uwaga
Ogólnie można wysunąć umiarkowanie optymistyczne prognozy dla importu instrumentów oraz akcesoriów muzycznych do kraju. Należy jednak zaznaczyć, że na wzrost wolumenu oraz wartości zamówień ogromny
Jak na konkurencyjność względem innych krajów wpływa na polskiego importera podatek VAT? Na pewno wysoki podatek VAT jest sporą trudnością, a właściwie dodatkowym kosztem, jednak są to działania niezbędne. Po drugie stopniowo eliminowany zostaje największy problem polskich sklepów, czyli możliwie duża dostępność oferowanego sprzętu w czasie rzeczywistym. Dystrybutorzy, którzy nie poradzili sobie z odpowiednią podażą zostali zastąpieni przez dystrybutorów europejskich, a polskie sklepy zostały włączone do europejskiego systemu dystrybucji. Od połowy zeszłego roku takie firmy, jak Fender czy Ibanez są tak samo dostępne dla polskich jak i niemieckich sklepów, wcześniej takie rozwiązanie wprowadziła Yamaha oraz Roland. Wydaje się, że bardzo dobrze radzą sobie z podażą najwięksi, rodzimi gracze na polskim rynku. Mam tutaj na myśli Mega Music (m.in. dystrybutor Korg), Polsound (Shure, Harman), ostatnio również Soundtrade. Sensownie prowadzona przez te firmy polityka dystrybucji ukierunkowana na ścisłą współpracę z polskimi sklepami przynosi coraz lepsze efekty. Kupujący w Polsce mają dzisiaj te same ceny oraz coraz bardziej zbliżoną do niemieckich sklepów dostępność towarów. Do tego dochodzi bezproblemowy serwis na miejscu oraz wiele innych związanych z zakupami w Polsce bonusów. Sytuacja musi okrzepnąć, ale logika wskazuje na odwrócenie trendu, myślę że w niedalekiej przyszłości polskie sklepy mogą próbować sił również w Europie Zachodniej. Guitar Dream udaje się coraz częściej obsługiwać klientów z Czech czy Słowacji, więc wszystko jest możliwe. Jak oceniasz perspektywy importu sprzętu muzycznego, tzn. – zakładasz wzrost czy spadek w ciągu najbliższego roku? Jeżeli chodzi o generalne perspektywy importu sprzętu muzycznego, to jest to oczywiście zależne od kondycji całej gospodarki. Wzrost bezrobocia i inne negatywne zjawiska w gospodarce odbiją się niekorzystnie również na naszej branży, więc jeżeli te zjawiska będą miały dalej miejsce możemy miećdo czynienia ze spadkiem importu w najbliższym roku.
wpływ miały zmiany z 1 maja 2004 roku, wprowadzone po wejściu Polski do wspólnoty unijnej. Dawniej właściciele sklepów muzycznych musieli liczyć się z koniecznością zapłaty cła przywozowego. Jeżeli instrument pochodził z państw Światowej Organizacji Handlu, ze Stanów Zjednoczonych lub Indonezji, cło wynosiło 12%. Około 3% mniej
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Raport ❘ 41
Łatwiej oclić instrument z Chin, niż T-shirt ze Stanów otwarciem kontenera, już dawno minęły. Teraz produkty z Chin są po prostu wszędzie, a ich jakość jest często więcej niż zadowalająca. Nawet jeżeli instrument był wykonany czy tylko składany w Stanach czy Europie, to też często zawiera komponenty produkowane w Chinach.
Leszek Chylak kierownik działu sprzedaży, Music Dealer
Kolebką produkcji instrumentów są niezaprzeczalnie Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Niemcy czy Japonia. Tymczasem to z Chin trafia do Polski najwięcej instrumentów. Jak na przestrzeni doświadczeń Państwa firmy kształtowała się ta sytuacja. Jakie obowiązywały proporcje kiedyś i dziś? To nie jest tylko kwestia Polski, ale dotykająca firm z całego świata. Większość producentów wybrało rozwiązania, które pozwoliłyby na zmniejszenie ceny produktu tak, aby stał się bardziej dostępny, celem było zmniejszenie kosztów produkcji. Przeniesienie fabryk do „tańszych” krajów było oczywistym rozwiązaniem dla nich. Nasza firma przez lata unikała importu produktów z Chin, bo były one często utożsamiane ze słabą jakości, ale rzeczywiście na przestrzeni lat to się zmieniło na plus. Wielu światowych producentów wypracowało system, który opiera się na odpowiedniej kontroli jakości. Myślę, że czasy, kiedy importer łykał garść relanium przed
detaliści płacili za towar wyprodukowany Chinach czy Wietnamie.
Unijny standard
Wstępując do UE, Polska musiała zmienić dotychczasowy Kodeks Celny. Dość wysokie stawki krajowe zastąpiły te unijne, wynoszące od 2,7% do 4%. W praktyce oznacza to, że dystrybutor lub właściciel sklepu muzycznego, sprowadzający towar z Malezji, Chin albo USA nie musi liczyć się z tak wysokimi kosztami importu jak wcześniej.
Klient sklepu muzycznego zwraca uwagę na markę. Czy ma świadomość jednak z jakiego kraju pochodzi i gdzie została wyprodukowana? Czy warto w ogóle o tym informować? Jestem przekonany, że większość klientów sklepów muzycznych czyta etykiety. Wielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że już sama cena często określa miejsce produkcji. Istotna z punktu widzenia muzyka jak i sklepu, który instrument sprzedaje, jest właściwa proporcja jakości do ceny; czasami oznacza to kompromis między oczekiwaniami i zasobnością portfela. Kwestia czy informować o miejscu pochodzenia, o kraju, w którym instrument został wykonany, to nie tylko prawny obowiązek, ale przede wszystkim element uczciwości kupieckiej. Z jakimi bolączkami musi się zmagać importer? Cło? Niestabilna waluta? I czy kryzys w tej materii jest rzeczywiście odczuwalny? To, co stanowi dla importerów największą bolączkę, to przede wszystkim długi czas trwania dostawy. Wie o tym każdy, kto miał do czynienia z importem z Chin. Często od momentu zamówienia do przyjęcia towaru na magazyn mijają 2-3 miesiące. To wymaga solidnego planowania zakupów i odpowiedniego prognozowania sprzedaży. Oczywiście wahania na rynku walutowym to kolejny element, który potrafi mocno osłabić rentowność całej operacji. Co do cła to po prostu trzeba się przyzwyczaić, z doświadczenia wiem, że łatwiej oclić instrument z Chin niż T-shirt ze Stanów.
Niestety niedługo po wejściu Polski do Unii weszła w życie też nowa ustawa o podatku VAT, dotycząca importowanych instrumentów i sprzętu muzycznego. Stawka 23% sprawia, że właściciele sklepów nie mogą swobodnie obniżyć cen detalicznych i wpłynąć w ten sposób na lepszą sprzedaż.
Liberum VAT-o
Z drugiej strony, detalistom coraz bardziej opłaca się sprzedawanie produktów ze Stanów Zjednoczonych, Japonii, Indonezji oraz
Chin. Dlaczego? – Ponieważ klienci indywidualnie sprowadzający gitarę lub fortepian z tych krajów muszą zapłacić nie tylko cło, ale również wysoki podatek VAT. Oznacza to, że konsument wracający zza granicy płaci więcej za dany instrument niż przed 1 maja 2004 roku. Inaczej sprawy wyglądają w przypadku przywozu produktów z krajów należących do wspólnoty unijnej. W każdym z państw obowiązuje inna stawka VAT, nierzadko niższa od tej w Polsce. Klient może zatem zamówić towar na niemieckim portalu lub pojechać do Niemiec, by kupić go w sklepie taniej. Wówczas bowiem podatek VAT będzie wynosił tylko 16%.
Jasne strony i perspektywy wzrostu Z drugiej strony, Polska nie znajduje się jeszcze w strefie euro, co komplikuje zakupy indywidualne. Poza tym kupiec zaopatrujący własny punkt w innych krajach Unii nabędzie instrumenty oraz akcesoria bez zagranicznego podatku VAT, a wprowadzając je do sprzedaży doliczy 23-procentową polską stawkę oraz własny zysk. Generalnie można oczekiwać, że sprzedaż importowanych instrumentów będzie stabilnie wzrastać. Mimo iż o hurraoptymizmie nie może być mowy, to rosnąca z roku na rok wartość importu jednoznacznie wskazuje na coraz większe zapotrzebowanie na japońskie i amerykańskie produkty, oferowane przez znane i cenione na świecie marki.
Wielkie nadzieje
W najbliższych latach o sprzedaży importowanych produktów dla muzykujących zadecyduje przede wszystkim grubość portfela klientów, a więc również klimat konsumencki. Poza tym koniunktura w znacznej mierze będzie zależna od kosztów produkcji oraz możliwości eksportowych firm. Ostatnie wyniki ze światowych giełd pozwalają na wysunięcie umiarkowanie optymistycznych prognoz odnośnie importu. W marcu na nowojorskim Wall Street wskaźnik Dow Jones wzrósł do poziomów wyższych od hossy z 2007 roku, japoński Nikkei skoczył o ponad 2%. Mimo iż wyniki te nie mogą być odczytywane jako zwiastuny końca kryzysu ekonomicznego, to dobitnie świadczą o większej pewności konsumentów w Europie. Jeżeli więc młode osoby, dopiero rozpoczynające swoją przygodę z muzyką, zechcą dalej rozwijać się w tym kierunku, to można prognozować, że zapotrzebowanie na dobrej klasy instrumenty z importu znacząco wzrośnie. ✪
42 ❘ Media o branży ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Przed mikrofonem radiowej Trójki
Fot. Darek Kawka
Tylko i teraz rock – Wiesław Weiss
Choć z wykształcenia jest ekonomistą, jego życiem zawodowym pokierowała pasja, jaką jest dziennikarstwo muzyczne. Uważa, że kryzys ekonomiczny nie musi oznaczać kryzysu kultury. Wręcz odwrotnie. – Ludzie, gdy jest im źle, gdy im się nie powodzi, właśnie w kulturze szukają jakiegoś metafizycznego wsparcia. Nawet jeśli ich sytuacja ekonomiczna jest gorsza, potrafią wygospodarować większe kwoty, by móc odreagować, rozerwać się, pójść na dobry koncert czy kupić płytę – mówi. Z zamiłowania krytyk muzyczny i na pewno, co podkreśla żartobliwie, nie niespełniony muzyk. Jeden z ostatnich na przyczółku w walce o prasę tradycyjną. Pasjonat rocka, uznany dziennikarz muzyczny, redaktor naczelny czasopisma „Teraz rock”, Wiesław Weiss Rozmawia:
Paweł Boroń
Od kiedy Wiesław Weiss jest oficjalnie dziennikarzem muzycznym? Bo zdaje się, że dostępne informacje na ten temat są nieścisłe.
A w latach osiemdziesiątych, po zmianie nazwy na „Magazyn Muzyczny”, chyba więcej było w nim rocka, niż jazzu?
Jeśli za punkt wyjścia obrać mój pierwszy opublikowany w poważnym medium muzycznym artykuł, to był nim tekst dotyczący zespołu Queen, który ukazał się latem 1976 roku, a nie, jak można przeczytać w różnych źródłach trzy lata później, czyli w roku 1979. Artykuł ukazał się w czasopiśmie „Jazz”. Był to mój poważny debiut dziennikarski i jednocześnie pierwszy artykuł o zespole Queen, który ukazał się w polskiej prasie.
Zgadza się. Jednak nawet wtedy to czasopismo cechował bardzo szeroki zakres tematyczny publikowanych artykułów.
W czasopiśmie jazzowym…
„Jazz” już w latach sześćdziesiątych poświęcał trochę miejsca na artykuły związane z muzyką pop i rockiem.
A Pana interesował tylko rock…
Przede wszystkim. Z „Magazynu Muzycznego” odszedłem w 1988 roku i trzy lata później wraz z Wiesławem Królikowskim, z którym współpracowaliśmy od dawna, postanowiliśmy zrealizować nasze marzenia i stworzyć czasopismo poświęcone w całości muzyce rockowej i okołorockowej. We wrześniu 1991 roku wprowadziliśmy na rynek czasopismo „Tylko Rock”. Magazyn pod tą nazwą ukazywał się do 2002 roku. Konieczność zmiany wydawcy spowodowała
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Media o branży ❘ 43
zmianę tytułu na „Teraz Rock”. Jednak do dziś jest to nadal to samo czasopismo robione w dużej mierze przez tych samych dziennikarzy. Jak bardzo od chwili Pana debiutu zmieniła się rola i praca dziennikarza muzycznego?
Diametralnie. W latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych w dziennikarstwie muzycznym najważniejsza była informacja, bo w Polsce mieliśmy do czynienia z jej deficytem. Ludzie nie wiedzieli nic o nowościach płytowych, jeśli nie pojawiły się w radiu, brakowało dostępu do danych biograficznych i dyskograficznych, informacji o planach muzycznych artystów, ciekawostek zich życia. To były zupełnie inne czasy, przede wszystkim z uwagi na realia ustrojowe. Wówczas dziennikarz muzyczny najwięcej pracy wkładał w zdobywanie informacji. Miał olbrzymie poczucie misji i swego rodzaju ciążącej na nim odpowiedzialność za rozwój wiedzy muzycznej czytelników. A to nie było tak proste jak dziś. Swoje prywatne środki inwestowałem podczas sporadycznych wyjazdów do krajów zachodnich nie tylko w niedostępne u nas płyty, ale też w książki encyklopedyczne i biograficzne na temat rocka, stanowiące cenne źródła niezbędnych nam informacji. Chociaż dodam, że w „Jazzie” i potem „Magazynie Muzycznym” mieliśmy dostęp do niektórych zagranicznych czasopism, jak na przykład „Melody Maker”. Dziś, w czasach Internetu, jest zupełnie inaczej. Dostęp do informacji jest bardzo łatwy, płyty są dostępne, pojawiła się też możliwość bezpośredniego kontaktu z artystami. Dziś ważna jest więc nie tyle informacja co raczej osobowość dziennikarza muzycznego. Musi być wyrazisty, pisać na tyle interesująco, by przyciągnąć do siebie czytelnika i przebić się w natłoku lepszych bądź gorszych artykułów i newsów muzycznych. Bez wątpienia Internet zrewolucjonizował rynek dziennikarstwa muzycznego. Zrewolucjonizował też rynek prasowy w ogóle.
Tak, to prawda. Śledzę to, co się dzieje na rynku prasy w Polsce i na świecie. Spora część tytułów znalazła się w defensywie i przeniosła do Internetu. Kurczą się także sprzedażowe słupki. Jest to jednak, póki co, charakterystyczne przede wszystkim dla mediów o profilu ogólnoinformacyjnym. Im najtrudniej jest stawić czoła sieci. Jestem raczej spokojny o najbliższą przynajmniej przyszłość „Teraz Rocka” i jemu podobnych wydawnictw, tzn. czasopism poświęconych konkretnej tematyce i dedykowanych konkretnemu odbiorcy. W dobie regresu prasy możemy się nawet w ostatnich dwóch latach pochwalić delikatnym wzrostem sprzedaży. To coś oznacza. Poza tym nadal często to prasa tradycyjna jest źródłem wszelkich informacji, które pojawiają się w Internecie
No właśnie. Internetowy natłok informacji siłą rzeczy zmusza do poszukiwań sprawdzonych i zaufanych źródeł. Takim pewnym źródłem oprócz bezpośrednich kontaktów okazują się czasopisma drukowane. Prosty przykład, „Teraz Rock” jako pierwsze medium w Polsce i jedno z pierwszych na świecie relacjonuje sesję nagraniową nowej płyty Deep Purple – na podstawie rozmów z muzykami zespołu. Oczywiście, jestem realistą i mam świadomość tego, że być może papier nie wytrzyma tej próby i trzeba będzie poważnie zastanowić się nad zmianą formy wydawania pisma. Nie są to jednak decyzje na już. Więc póki co, kryzys sprzedażowy prasie nie grozi – pytanie czy z kolei kryzys ekonomiczny zagraża w Pana opinii kulturze?
Wydaje mi się, że raczej zadziałał tu mechanizm odwrotny. Ludzie, gdy jest im źle, gdy im się nie powodzi, właśnie w kulturze szukają jakiegoś metafizycznego wsparcia. Nawet jeśli ich sytuacja ekonomiczna jest gorsza, potrafią wygospodarować większe kwoty,
by móc odreagować, rozerwać się, pójść na dobry koncert czy kupić płytę. Wiem, że w czasach wielkiego kryzysu w Stanach Zjednoczonych w latach trzydziestych ubiegłego wieku bardzo intensywnie rozwijało się kino. Z wykształcenia jest Pan ekonomistą, prawda?
Tak, ukończyłem studia ekonomiczne. Pisałem pracę magisterską na temat dotyczący przemysłu muzycznego, ale była to jedna z niewielu prób połączenia wykształcenia zawodowego i pasji, jaką jest dla mnie muzyka. Interesuje się Pan tym, co dziś dzieje się w branży sprzętowej lub fonograficznej?
Siłą rzeczy trochę tak. Uważam, że zarówno firmy produkujące czy dystrybuujące sprzęt muzyczny, jak i firmy decydujące się na wydanie tych a nie innych płyt w znacznym stopniu wpływają na charakter i różnorodność rynku muzycznego oraz ukierunkowują odbiorcę. Jednak przede wszystkim, skupiam się na muzyce jako wartości artystycznej. I lubię pisać o niej. W czasach szkolnych grałem na gitarze i gitarze basowej, nigdy jednak nie kontynuowałem na poważnie tej aktywności muzycznej. Mówi się, że krytycy muzyczni to niespełnieni artyści, ale ja naprawdę zawsze chciałem robić to, co robię. Jak Pan ocenia dorobek naszej polskiej sceny rockowej czy okołorockowej?
Uważam, że możemy cieszyć się bardzo bogatą sceną, mnóstwem niezwykle interesujących artystów i zjawisk. Na przestrzeni tych wszystkich lat mojej dziennikarskiej aktywności, nigdy nie mogłem narzekać na brak tematów z naszego rodzimego rynku. Na pewno scena rozwinęła się szczególnie efektownie przez ostatnie dwadzieścia lat. Związane jest to oczywiście z transformacją ustrojową, otwarciem się rynku i szerokim dostępem do muzyki z innych krajów oraz dostępnością sprzętu muzycznego. Można jedynie żałować, że do dziś żadnemu z naszych rodzimych artystów nie udało się osiągnąć światowego sukcesu, chociaż niektórzy mieli taką szansę, w dawniejszych latach Czesław Niemen czy zespół SBB, a w późniejszych na przykład grupa Hey. Myślę, że gdyby konsekwentniej pokierowano jej karierą w kontekście właśnie sukcesu na rynku zachodnim, mogło się udać. Na koniec – najważniejsze wydarzenie muzyczne 2013 roku w Polsce?
W mojej opinii takim najważniejszym muzycznym wydarzeniem będzie koncert Paula McCartneya. Najważniejszy zespół w historii muzyki rozrywkowej, czyli The Beatles, nigdy w Polsce nie wystąpił. Był u nas owszem Ringo Starr, jednak to Paul McCartney uosabia zespół i bardzo cieszę, się że doczekaliśmy się tego niezwykłego wydarzenia. ✪ Wiesław Weiss z Jonem Lordem Fot. Marcin Pawlak
44 ❘ PRAWO ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Trzymaj swoją stronę Trudno wyobrazić sobie dziś artystę nie posiadającego strony internetowej. Na stronie prowadzona jest komunikacja z fanami, działania marketingowe, sprzedaż gadżetów. Wykonawcy planujący rozwój swojej kariery powinny w pierwszej kolejności pomyśleć o zarezerwowaniu domen zawierających ich imię, nazwisko, pseudonim lub nazwę zespołu. Przy rejestracji obowiązuje bowiem zasada „kto pierwszy ten lepszy”. Każdy może wykupić domenę o dowolnej nazwie. Podmioty rejestrujące nie sprawdzają, czy dana domena narusza prawa osób trzecich Tekst:
Z
Karolina Tołwińska, Kancelaria JWP Rzecznicy Patentowi ajętą domenę można odkupić, poczekać aż się zwolni (ale wtedy trzeba działać szybko) lub starać się o jej odzyskanie na drodze postępowania przed sądem powszechnym lub arbitrażowym. W przypadku gdy nazwa zespołu, pseudonim artystyczny lub nazwisko wykonawcy zostały zarejestrowane jako znaki towarowe, można „podkupującemu” domenę zarzucić naruszenie prawa do znaku towarowego, prawa do firmy czy też podjąć działania w oparciu o ustawę o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.
Na drodze postępowania sądowego
Zarzuty te są rozpatrywane przez Sąd Polubowny ds. Domen Internetowych przy Polskiej Izbie Informatyki i Te-
W przypadku gdy nazwa zespołu, pseudonim artystyczny lub nazwisko wykonawcy zostały zarejestrowane jako znaki towarowe można „podkupującemu” domenę zarzucić naruszenie prawa do znaku towarowego, prawa do firmy czy też podjąć działania w oparciu o ustawę o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji
lekomunikacji lub Sądem Arbitrażowym przy Krajowej Izbie Gospodarczej w Warszawie w odniesieniu do domeny „.pl” i „com.pl”. Jeżeli stronami postępowania są podmioty posiadające miejsce zamieszkania lub siedzibę poza granicami Rzeczypospolitej Polskiej, właściwe jest Centrum Mediacji i Arbitrażu przy Światowej Organizacji Własności Intelektualnej, w odniesieniu do domeny „.com”. Sprawy związane z domeną „.eu” rozstrzyga Sąd Arbitrażowy w Pradze.
Porozumienie polubowne
Firmy hostingowe zawierają w swoich regulaminach klauzule pozwalające im rozwiązać umowy z podmiotami, na rzecz których zarejestrowane są domeny internetowe, a które nie podpiszą zgody na postępowanie polubowne. Postępowanie polubowne trwa kilka miesięcy, postępowanie przed sądem powszechnym niestety dłużej. Długość postępowania różni się w zależności od stopnia skomplikowania sprawy i aktywności uczestników. Na czas trwania postępowania domena jest blokowana i pozwany nie może jej sprzedać. Koszty postępowań arbitrażowych w sprawach domen „.pl” wynoszą około 4 000 złotych. W przypadku domen „.eu” i „.com” są wyższe i uzależnione m. in. od liczby orzekających arbitrów. ✪
46 ❘ temat numeru ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Agregatorzy, cisi dostawcy w marcowym numerze „rynku muzycznego” wspomniałem o tzw. agregatorach – podmiotach, które zajmują się dostarczaniem katalogów nagrań do serwisów internetowych prowadzących sprzedaŻ treści online (np. plików luB w formie streamingu). poniewaŻ w najBliŻszych latach sprzedaŻ nagrań w sieci wzrośnie, zwiększeniu ulegnie takŻe zapewne rola agregatorów. warto zatem przyjrzeć się tym firmom nieco BliŻej tekst:
P
dr Patryk Gałuszka, Instytut Ekonomii, Uniwersytet Łódzki, autor książki „Biznes Muzyczny”
onad dziesięć lat temu, gdy zaczęły się pojawiać pierwsze sklepy z plikami muzycznymi, wydawało się, że nadchodzi era sprzedaży nagrań bez pośredników. W porównaniu z tradycyjnymi kanałami dystrybucji Internet jawił się jako narzędzie umożliwiające sprzedaż bez barier. Wielu artystów zaczęło wówczas sprzedawać nagrania za pośrednictwem swoich stron internetowych, co może być dobrym rozwiązaniem, gdy ma się grupę fanów skłonnych w ten sposób kupować muzykę.
nie mikro ale makro
Problem pojawia się jednak, gdy artysta chce dotrzeć do masowego odbiorcy lub gdy z różnych powodów fani nie są chętni do dokonywania zakupów za pośrednictwem stron internetowych artystów. Może to być konsekwencją tego, że większość nabywców nagrań woli korzystać z jednego dużego sklepu z treściami muzycznymi on-line, zamiast odwiedzać strony konkretnych artystów, by kupić nagrania bezpośrednio od nich. W efekcie, mimo tego że sprzedaż nagrań za pomocą własnej strony internetowej jest dla niektórych arty-
stów w dalszym ciągu dobrym rozwiązaniem (szczególnie w przypadku płyt CD), większość dąży do tego by ich muzyka była dostępna w kilku dużych sklepach muzycznych, takich jak np. iTunes czy Deezer.
prawo ekonomii
I tu pojawia się problem: ku zaskoczeniu niektórych obserwatorów rynku, najwięksi detaliści internetowi wcale nie są skłonni do tego, by negocjować sprzedaż nagrań bezpośrednio z każdym artystą. Nie wynika to z ich złej woli – artystów chcących sprzedawać muzykę w dużych sklepach jest tak wielu, a skala
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ temat numeru ❘ 47
złożoności zagadnień prawnych związanych ze sprzedażą on-line tak znaczna, że dużym detalistom internetowym nie opłaca się podpisywać umów bezpośrednio z każdym z setek tysięcy artystów. Jak złożonym procesem jest sprzedaż nagrań on-line, pokazuje wypowiedź pracownika jednego z globalnych koncernów muzycznych: „Więc co dzieje się gdy (...) mam zamiar ściągnąć piosenkę francuskiego zespołu grającego kower utworu The Beatles, będący własnością Sony Publishing, zakupu dokonuję w Hong Kongu, a płacę japońską kartą kredytową? OK, czy trzeba dodać VAT? Czy jest jeszcze podatek od sprzedaży? Według jakiej stawki wypłacane są tantiemy należne firmie publishingowej i artystom? W jakim kraju transakcja miała miejsce? (...) Nagle zdajesz sobie sprawę, że przez sto lat nasze kontrakty były zawierane w odniesieniu do albumów ”. Innymi słowy, gdyby np. Spotify chciało udostępniać wyłącznie nagrania tysiąca najpopularniejszych artystów, wówczas nie byłoby dla niego problemem skontaktowanie się z każdym z artystów oraz załatwienie formalności z kilkoma reprezentującymi ich wytwórniami. W sytuacji gdy w katalogu serwisu subskrypcyjnego jest przynajmniej kilka milionów utworów, indywidualne negocjacje, choć teoretycznie możliwe, stają się bardzo kosztowne.
kto większy, ten lepszy
W praktyce na bezpośrednie negocjacje ze sklepami sprzedającymi treści muzyczne on-line mogą sobie pozwolić jedynie globalne koncerny muzyczne, które dysponują tak dużymi katalogami nagrań, że żaden duży serwis nie może ich pominąć. Zakończone powodzeniem negocjacje z globalnym koncernem muzycznym poszerzają ofertę danego sklepu internetowego o przynajmniej setki tysięcy utworów. Negocjując natomiast z mało znanym artystą, serwis sprzedający treści muzyczne on-line mógłby poszerzyć swój katalog jedynie o kolejnych kilka utworów, a nakłady które musiałby na to ponieść w wielu przypadkach mogłyby się nie zwrócić. W efekcie pojawia się miejsce dla pośrednika, który przejmie na siebie proces łączenia katalogów wielu indywidualnych artystów i mniejszych wytwórni oraz dostarczania ich w pakietach do dużych detalistów internetowych.
pośredniczy i łączy
Tak oto czynniki ekonomiczne zadecydowały o tym, że Internat, ograniczając rolę jednego typu pośredników (tradycyjnych dystrybutorów płyt), stworzył miejsce dla innego typu pośredników – agregatorów. Agregator jest pośrednikiem działającym na rynku B2B (business to businness),
w związku z czym uczestnicy rynku muzycznego nieobeznani ze specyfiką rynku treści on-line mogą nie być świadomi, czym dokładnie zajmuje się taka firma. Warto więc przybliżyć obszary działalności agregatorów. Dla porządku należy zacząć od rozróżnienia pomiędzy firmami obsługującymi przede wszystkim wytwórnie muzyczne (np. The Orchard), a firmami adresującymi swoje usługi do niezależnych artystów (np. TuneCore). Jako dość ogólną regułę można przyjąć, że jeśli agregator prezentuje na swojej stronie internetowej ofertę cenową (np. ile kosztuje jego pośrednictwo w przypadku dostarczenia albumu do określonej liczby sklepów), wówczas oferuje on usługi indywidualnym artystom. W przeciwnym wypadku, adresatem usług agregatora są firmy fonograficzne, a koszty współpracy zależą od wyniku bezpośrednich negocjacji między stronami. Tu jako ogólną regułę można z kolei przyjąć, że im większym i bardziej atrakcyjnym katalogiem dysponuje dana wytwórnia, tym lepsze warunki może jej się udać wynegocjować z agregatorem.
zakres pracy
Po pierwsze, jak wspomniałem powyżej, agregator pośredniczy w dostarczeniu katalogu nagrań do detalistów internetowych. Przykładowo, brytyjski agregator RouteNote deklaruje na swojej stronie internetowej, że dostarcza nagrania do serwisów takich jak eMusic, iTunes, Amazon Mp3, Spotify i Deezer. Przyjmując perspektywę drugiej strony rynku, można podać przykład serwisu Spotify, który podaje na swojej stronie internetowej, że indywidualni artyści mogą mu dostarczać swoje nagrania za pomocą następujących agregatorów: CDBaby, Record Union, Ditto Music, AWAL, The state51 Conspiracy, Emubands, Zimbalam, Tunecore, La Cúpula, IndigoBoom, FUGA, SongCast, RouteNote, ReverbNation. Jak widać wybór jest duży, a artysta lub wytwórnia zainteresowani współpracą z agregatorem powinni zacząć od zapoznania się z cenami wybranych firm. Warto też wziąć pod uwagę współpracę z agregatorem funkcjonującym w kraju, w którym działa dany artysta, co w przypadku Polski oznacza wybór pomiędzy dwoma rodzimymi firmami: e-Muzyka oraz Independent Digital. Po drugie, agregator przekazuje właścicielom praw do nagrań raporty dotyczące sprzedaży muzyki w poszczególnych serwisach internetowych, co w przypadku jednoczesnego korzystania z usług wielu detalistów, może znacząco ułatwić firmie fonograficznej pracę. Istotnym elementem związanym z raportowaniem jest też monitorowanie statusu praw – agregator może przypomnieć stronom transakcji np. o zbliżającym się terminie wygaśnięcia
umowy o udzieleniu licencji na wykorzystanie nagrań. Po trzecie, agregatorzy mogą udzielać wsparcia promocyjnego. Przykładowo, agregator może dostarczać treści promocyjne do sklepów z plikami, co jest szczególnie istotne dla mniejszych wytwórni, które same nie byłyby w stanie zagwarantować, że ich nagrania uzyskają należytą ekspozycję na stronie internetowego sklepu z plikami. Wiele oczywiście zależy w tym przypadku od praktyk danego agregatora, warunków jego współpracy z daną wytwórnią oraz jakości materiałów promocyjnych nadesłanych przez firmę fonograficzną. Po czwarte, agregator dba o to, by pliki muzyczne, które są dostarczane do konkretnego sklepu, miały taki format, jaki jest przez ten sklep wymagany. Dotyczy to zarówno muzyki, jak i np. okładek płyt – sklepy z muzyką on-line mają różne oczekiwania dotyczące formatu i jakości plików, a zatem potrzebny jest podmiot, który zadba o przygotowanie i ujednolicenie treści. Po piąte, część agregatorów świadczy dodatkowe usługi. Przykładowo, TuneCore świadczy usługi zarządzania majątkowymi prawami autorskimi (publishingu), a ReverbNation oferuje kompleksowe narzędzia do zarządzania karierą i kontaktami z fanami.
początki nie muszą Być trudne
Jak wspomniałem powyżej, współpracę z agregatorem należy rozpocząć od poznania jego oferty. Przykładowo, indywidualny artysta może rozważyć dwa przeciwstawne modele: ofertę RouteNote, który pobiera 15% prowizję od przychodów ze sprzedaży nagrań lub TuneCore, który pobiera roczną opłatę w wysokości 29.99 USD w pierwszym roku (49,99 USD w kolejnych latach) za dostarczenie jednego albumu do sklepów internetowych. W oczywisty sposób artysta, który nagrał kilka albumów, ale nie posiada zbyt dużego grona odbiorców, będzie preferował propozycję nie wiążącą się z koniecznością wnoszenia z góry żadnych opłat. W przypadku polskich wytwórni muzycznych przegląd oferty agregatorów należy rozpocząć od firm e-Muzyka oraz Independent Digital, bowiem rodzimi agregatorzy najlepiej znają specyfikę polskiego rynku, a znaczna część ewentualnych rozliczeń będzie mogła być dokonywana w złotówkach. Po podpisaniu umowy należy pamiętać, że wprawdzie agregator rozwiązuje szereg problemów związanych ze sprzedażą nagrań on-line, jednak nie zastąpi on systematycznej pracy nad budowaniem wizerunku artysty w sieci i poza nią. Tę część pracy artysta i jego wytwórnia muszą wykonać samemu. ✪ 1.
Leyshon, A., Webb, P., French, S., Thrift, N., & Crewe, L. (2005). On the reproduction of the musical economy after the Internet. Media, Culture & Society, 27 (2), 177-209.
48 ❘ temat numeru ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Niewidoczni, a skuteczni rynek muzyki cyfrowej w polsce odznacza się niezwykle szyBkim tempem rozwoju. kto w porę dostrzeŻe jego potencjał, ten w perspektywie długofalowej Będzie mieć szansę zBudować swoją przewagę konkurencyjną. na tym polu BranŻowej eksploatacji oBecni są jednak partnerzy, dzięki którym nieoswojony jeszcze świat cyfrowych nośników staje się prostszy i Bardziej przyjazny. to oni stanowią ogniwo spajające serwisy muzyczne z artystami, odpowiadają za promocję utworów, a przede wszystkich ich sprzedaŻ. są niewidoczni, ale skuteczni. o swojej pracy i mechanizmach działania agregatorów opowiedzą agnieszka gos, head of digital distriBution independent digital oraz marek włodarczyk i andrzej dąBrowski, właściciele firmy. rozmawia:
Ilona Rosiak
Marek włodarczyk
na waszej stronie internetowej przeczytać można, że „independent digital zajmuje się pozyskiwaniem oraz dystrybucją treści w formatach cyfrowych”. powszechnie zaś nazywa się was w branży agregatorem. czym dokładnie się zajmujecie i na czym polega wasza praca? Marek włodarczyk: Jesteśmy jedynym niezależnym podmiotem
w Polsce – wśród udziałowców nie ma ani wytwórni, ani serwisu muzycznego, który zajmuje się profesjonalnie sprzedażą muzyki w formacie cyfrowym na komputery, tablety i telefony komórkowe. Mamy podpisane umowy bezpośrednio z najistotniejszymi serwisami muzycznymi w Polsce i z kilkoma równie ważnymi zagranicą, w szczególności iTunes, Deezer, Wimp, Spotify, YouTube. Wszystkie nasze działania opieramy na solidnych fundamentach technologicznych Independent Digital, które stanowią wewnętrzne systemy porządkujące zarówno produkcję, jak i raportowanie,
a także platformy umożliwiające sprzedaż muzyki. Przykładem mogą być zarządzane przez nas dwa serwisy T-Mobile – serwis video oraz serwis muzyczny. Z całą pewnością będziemy kontynuować tę ścieżkę rozwoju, która już dziś rozpościera przed nami szerokie perspektywy. Nie możemy pominąć również ważnej roli naszych pracowników w kwestii promocji artystów i ich utworów. W pierwszej kolejności przekonujemy wydawców do tego, że świat muzyki cyfrowej umożliwia zarabianie pieniędzy. W kolejnym etapie zaś uruchamiamy wszelkie możliwe narzędzia i zasoby know-how gromadzone od wielu lat, aby tak właśnie się stało. Mamy tę unikalną szansę pracując jednocześnie z operatorami telefonii komórkowej, a także z serwisami muzycznymi. andrzej dąbrowski: Pełnimy również funkcję doradczą. Sugerujemy artystom, co dokładnie mają zrobić, aby utwór zaczął egzystować w cyfrowej sprzedaży. Uczymy promowania utworów, poruszania się w świecie muzyki cyfrowej i egzekwowania przysługujących praw. Dzielimy się wiedzą, którą zdobywamy od 10 lat, kontaktując się nieustannie z serwisami czy operatorami o międzynarodowym zasięgu. Dużo energii wkładamy także w edukację wytwórni, które nie zawsze mają świadomość wagi muzyki w formatach cyfrowych i możliwości jej szerokiej dystrybucji. Zakładam, że portfolio waszych produktów stanowią utwory muzyczne, których macie dziś kilkadziesiąt tysięcy. Z handlowego punktu widzenia zarządzanie takim asortymentem jest wyjątkowo skomplikowane, bo na jednakową promocję wszystkich brandów nie ma szans. jaką w związku z tym przyjęliście politykę zarządzania? Marek włodarczyk: Zacznę od tego, że w większości przypad-
ków dysponujemy prawami do utworów na cały świat, co zdecydowanie ułatwia nam pracę, ale przede wszystkim jest bardziej korzystne dla naszych licencjodawców. agnieszka gos: Oczywiście jesteśmy świadomi tego, że serwisy internetowe z którymi współpracujemy mają ograniczone miejsce i zwyczajnie nie są w stanie pokazać na swoich stronach wszystkich dostarczanych przez nas informacji czy polecanych utworów. W takich przypadkach niezbędne są dobre relacje z przedstawicielami dystrybutorów, choć i tak decydująca jest
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ temat numeru ❘ 49
•
agnieszka gos
rzetelna argumentacja. Bo jeśli utwór nie jest emitowany w mediach tradycyjnych, a my dostrzegamy w nim ogromny potencjał, również sprzedażowy, przedstawiamy np. wskaźniki odsłon na YouTube lub inne formy aktywności na platformach społecznościowych. Marek włodarczyk: Preferowany przez nas sposób działania jest korzystny dla rozwoju niezależnego katalogu polskiego. Powszechnie wiadomo, że w branży muzycznej obowiązują pewne schematy, które budują konkretne stacje radiowe, instytucje tworzące zestawienia, listy, rankingi. Ten stan rzeczy ma podwaliny historyczne i perspektywy na jego zmianę są raczej odległe. Dlatego tak ważne jest działanie alternatywne, szczególnie we współpracy z niezależnymi wytwórniami, którym niezwykle trudno stać się elementem systemu i chociażby zaistnieć ze swoimi utworami w rozgłośniach radiowych. Internet i wszelkie platformy muzyczne oraz społecznościowe sprawiają, że aktywności artysty czy popularności utworu nie da się pominąć, i nareszcie decydujący głos mają słuchacze, czyli osoby, które potencjalnie kupią płytę czy zapłacą za możliwość jej odsłuchania. agnieszka gos: Dlatego też bardzo dokładnie śledzimy wszystko to, co dzieje się w sieci. Wiemy bowiem, że solidne grono fanów, przyjaciół, miłośników konkretnego artysty czy utworu jest najlepszą rekomendacją i nieformalną obietnicą na wysokie wyniki sprzedaży. O tym też przekonujemy dystrybutorów i sprzedawców, którzy również dzięki nam otworzyli się na polskich wykonawców, dostrzegając ich rosnącą popularność. Czasami jednak musimy walczyć o miejsce dla utworu nieco dłużej, dlatego znamienną cechą naszego zespołu jest dociekliwość, kreatywność i zaangażowanie. Wszelkie działania bowiem wspieramy kampaniami promocyjnymi, dodatkowymi eventami, które potem są dźwignią sprzedaży. Wszystko odbywa się jednak w bezpośrednim porozumieniu z wytwórniami, z którymi wspólnie wybieramy utwory czy albumy o wysokim potencjale. Są też świadomi, że nie wszystko będziemy mieć szansę zaprezentować. wielowymiarowość waszej działalności może sugerować, szczególnie mniej doświadczonym artystom, że obowiązujące mechanizmy współpracy są trudne i skomplikowane. w skrócie praca z independent digital polega na… Marek włodarczyk: W skrócie? Na kontakcie. Od tego się wszyst-
ko zaczyna i właściwie do tego sprowadza. Ująłbym to w następujący sposób: • Kontakt z labelem lub wykonawcą, który jest zainteresowany współpracą z nami, a co za tym idzie, sprzedażą muzyki w formie cyfrowej;
Spotkanie z content managerem, który objaśnia zasady umowy, warunki finansowe i zakres współpracy • Podpisanie umowy i dostarczenie materiałów – opis, muzykę, okładkę itp. Na tym etapie zasadniczo kończy się wysiłek, jaki w pracę z nami musi włożyć artysta. Cała reszta leży po naszej stronie. To my zapraszamy do udziału w akcji promocyjnej, przypominamy o dostarczeniu kontentu, prosimy o udzielenie informacji. Jeśli artysta nie wykazuje się należytą aktywnością, staramy się go do niej zachęcać, bo zależy nam na dobrych efektach współpracy i zadowoleniu klientów. agnieszka gos: Rzeczywiście, praca artysty niejako kończy się na wymienionych przez Marka punktach. Działania zespołu Independent Digital są kontynuowane na następujących polach: • Opracowania kontentu • Dostarczenia go do serwisów • Promocji • Weryfikacji publikacji • Raportowania Mimo szczytnych celów wasza działalność nie jest charytatywna, a zyskami dzielicie się z właścicielem praw do utworów. często jednak mówi się o dążeniu do pomijania pośredników i skracania łańcucha zależności. czy istnieją więc realne szanse, aby indywidualny artysta czy mniejsza wytwórnia przeszła przez ten proces samodzielnie, w efekcie nawiązując bezpośrednią współpracę z operatorem czy sklepem? andrzej dąbrowski: Nawiązanie współpracy z niektórymi opera-
torami zajęło nam 2 lata. Swoją pozycję nieustannie umacniamy od 2002 roku, skupiając się przede wszystkim na niezależnym katalogu polskich wytwórni. Obecnie nasze siły rozkładają się na wszystkich istotnych serwisach muzycznych w Polsce i coraz większej liczbie zagranicznych serwisów. Nie wspomnę o operatorach telefonii komórkowych, z którymi – podobnie jak z serwisami – nie ma szans wejść w bezpośrednią współpracę. Dlaczego? Po pierwsze – z uwagi na rozdrobnienie rynku, po drugie – z uwagi na ekonomię, po trzecie – wymogi techniczne dostarczonego kontentu. Jeśli do tego wszystkiego dołączymy promocję i raporty rozliczeniowe, postawione wyżej pytanie okaże się retorycznym. ✪
andrzej dąbrowski
Muzyka a telewizja śpiewka o kryzysie, a właściwie o tragicznym przeformatowaniu telewizji muzycznych jest jak cher. stara, ale ciągle się odmładza. chyBa juŻ wszyscy o tym mówili. moŻemy Być jednak pewni, Że za jakiś czas, w przypływie młodzieńczej nostalgii, znowu ktoś to powie. z ośrodków prezentujących teledyskowe nowości i w znacznej mierze kształtujących w ten sposóB co najmniej jedno pokolenie, telewizje muzyczne stały się śmietnikami, w których grzeBią mało amBitni gimnazjaliści i znudzeni aBonenci kaBlówek w róŻnym wieku. ramówkę niegdyś kultowych mtv i vivy zaludniają teraz najdziwniejsze mutacje programów typu reality show i seriale dla Bezrefleksyjnej młodzieŻy. w tej sytuacji teledyski wyemigrowały do krainy youtuBe, a muzyka, wchodząc w mariaŻ z talent show, do ogólnodostępnych telewizji, równieŻ tej puBlicznej. ale o Żadnej misji nie moŻe Być mowy. parafrazując tytuł powieści milana kundery, misja jest gdzie indziej tekst:
T
Jacek Stramik
ytuł powieści Kundery odnosi się do życia. W sumie nie trzeba było go parafrazować, bo równie dobrze można uznać, że życie muzyki w telewizji realizujące się na gruncie talent show tętni poza TVP 2, gdzie emitowane są dwa programy tego typu. Pomijając już samą oprawę, tandetną i plastikową, zauważalną na poziomie klipów promocyjnych, wystarczy zerknąć na tytuły. „Bitwa na głosy” – czyli mamy wgląd na arenę współ-
czesnych gladiatorów wykorzystujących w walce umiejętności wokalne. Nie ma nawet sensu tego komentować. Jest to po prostu idea zgoła absurdalna. „The Voice Of Poland” – a więc szukamy głosu, nie interesuje nas muzyka, najważniejsza „osobowość” (w znaczeniu tandetno-telewizyjnym, nie psychologicznym, stąd cudzysłów); muzyka nie jest dla nas formą sztuki, chcemy się tylko rozerwać, poznać nowych ludzi, przeżywać z nimi różne przygody etc. W obecnej edycji „The Voice Of Poland” furorę robi Natalia Sikora. Oto, co myśli Na-
talia Sikora na temat tego programu: „To są sytuacje telewizyjne, w których chodzi tylko o zarobek – o nic więcej. Tam jest wszystko z góry wiadome. Na smsach wysyłanych przez ludzi ta dżungla po prostu zarabia. (…) Ja mam w głowie sprawy artystyczne, oni mają w oczach monety i banknoty. To nie ma sensu. Takie sytuacje nie mają sensu i tu nie ma cienia szansy na zmienienie tego”. Przytoczone wypowiedzi pochodzą z serwisu Top Kultura, wywiad z Natalią Sikorą ukazał się w październiku ubiegłego roku.
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Muzyka a… ❘ 51
Krytyczny stosunek do formatu show nie przeszkodził wokalistce w robieniu furory na planie „The Voice Of Poland”. Widocznie ten rozdźwięk Natalia Sikora zawdzięcza swojej „osobowości”. Jakże elastyczna musi być to „osobowość”! Nie ma się co pastwić nad „kontrowersyjną artystką” (cyt. za Interia Muzyka). Trzeba jednak zauważyć, że sąinne dżungle, które obok grzechu zarabiania na smsach, przestrzegają jedenaste (a może dwunaste lub trzynaste?) przykazanie – starają się promować muzykę. Nie jakieś bitwy pod patronatem ludzi, na których nie tylko szkoda patrzeć, ale o których również szkoda gadać (poza Titusem), dlatego nie zostali tutaj wymienieni (Titus, Titus, Titus – został wymieniony czterokrotnie). Nie głos czy „osobowość” i łzawe historie o talentach wywodzących się z patologii, potrzebujących pomocnej, telewizyjnej, dłoni, by stanąć na nogi. Tylko muzykę!!!
Inne dżungle (nie zapłacił mi Polsat!)
Polsat można spokojnie nazwać dżunglą. Blisko półgodzinne reklamy w trakcie filmów, najlepsze tytuły z gatunku mocusoup („Trudne sprawy”, „Pamiętniki z wakacji”, „Dlaczego ja?”), wciąż pozostający – jakby to ujął prezes Kaczyński – „absmak” po „Jak oni śpiewają”. Dorzućmy do tego nietknięty apokalipsą, na którą już dawno zasłużył „Świat według Kiepskich” i telenowele, które nawet takim haniebnym opowiastkom jak „M jak miłość” czy „Na dobre i na złe” nie dorastają do pięt. W serialach obyczajowych Polsatu grają osoby, które najprawdopodobniej studia aktorskie kończyły eksternistycznie; w Tadżykistanie (w hołdzie dla kraju pochodzenia Okiła Khamidowa, polsatowskiego odpowiednika Ilony Łepkowskiej). To jest dżungla. To jest Sparta. Natalia Sikora przekraczając próg studia Polsatu, musiałaby mieć wodę święconą na podorędziu. Wtedy może udałoby się jej jako tako zaśpiewać. Tymczasem w tej właśnie infernalnej, zepsutej zgniłym komercjalizmem, przestrzeni powstał program „Must Be The Music”, który mógłby obdzielić misyjnością wszystkie muzyczne formaty telewizyjne publicznego nadawcy (dla dopełnienia obrazu grozy, czy raczej zgrozy, przypomnijmy jeszcze, że Jedynka wciąż daje światu genialny „Jaka to melodia”). Pomijając tym razem użyteczną egzegezę tytularną, trzeba zaznaczyć, że w polsatowskim show – obok smsów – chodzi przede wszystkim o muzykę. Zgłaszają się tam twórcy i zespoły z własną wizją, prezentujący autorską twórczość. Są to niekiedy artyści z już ugruntowaną pozycją w swoich
Rozrywka i nauka
Marcin Bąkiewicz, music programmer kanału rbl.tv, wcześniej przez 6 lat związany z Viacom International Media Polska (programował m.in. VH1 Polska, VH1 Classic European, MTV European)
W Polsce mamy w tej chwili dwanaście kanałów muzycznych. Jedne grają więcej muzyki, inne mniej, ale jednak nie widać jakiegoś krachu i zwijania się ich z rynku. Telewizja muzyczna, tak jak i każdy inny kanał telewizyjny, wygrywa tym, że ludzie z natury są
niszach. Jak zwycięzcy pierwszej edycji, zespół Enej. „Must Be The Music” jest chlubnym wyjątkiem wśród rodzimych talent show. Programem, który zasługuje na jakieś lepsze, mniej skompromitowane zaszeregowanie gatunkowe. „Must Be The Music” poprzez wysoki poziom uczestniczących w nim artystów wyewoluował z machiny castingowej, przesłuchującej amatorów ku radości gawiedzi, w stronę profesjonalnego „przesłuchowiska” (wiem, nie ma takiego słowa, właśnie zostało wymyślone). Pod tym względem show Polsatu przerosło najśmielsze oczekiwania, ale nie twórców czy producentów, tylko smakoszy muzyki i obserwatorów rynku muzycznego. Skoro jednak z założenia miał to być kolejny program typu talent show, dlaczego zaczęli tam przychodzić ludzie niepozbawieni ogromnych ambicji artystycznych?
Wehikuł popularności
Przed udziałem w programie Polsatu, zespół Enej wygrał eliminacje do Przystanku Woodstock. Nic to nie dało. Kapela z takim potencjałem musiała myśleć o innych sposobach zdobycia popularności, przekładającej się na ilość koncertów i sprzedanych płyt, a więc
leniwi. Żeby znaleźć coś na Youtube, trzeba uruchomić komputer, znać nazwę piosenki i artysty, a telewizor wystarczy włączyć jednym przyciskiem i dostaje się gotowy produkt – „paczki” z teledyskami, zaprogramowanymi w ustalony, zależący od danego pasma sposób. Do tego w telewizji muzycznej, przynajmniej tej dobrej, widz powinien dostawać też coś więcej – programy autorskie, listy przebojów, newsy, konkursy – czyli to, co wciągnie go mocniej w oglądanie kanału, a nawet pozwoli mu się z tym kanałem identyfikować. Wreszcie, w telewizji podobnie jak w radiu można, oglądając klipy trafić na coś nowego, czego wcześniej się nie znało, a może się to spodobać. Rola telewizji muzycznej jest w mojej opinii dwojaka. Z jednej strony, to rola rozrywkowa, dostarczanie teledysków, które oglądają widzowie. Z drugiej – edukacyjna. Nie chcę zabrzmieć zbyt górnolotnie, ale tak jak powiedziałem wcześniej – dobra telewizja muzyczna powinna nie tylko dostarczać rozrywki, ale i czegoś uczyć, dostarczać jakąś treść, pokazywać coś więcej, niż tylko aktualne klipy. Czy to poprzez programy autorskie, czy wywiady z artystami, newsy ze świata muzyki, czy tematyczne pasma z teledyskami. ■
święty spokój i możliwość życia z komfortem artystów, na których dokonania czeka jakaś grupa odbiorców. W rozmowie z tygodnikiem „Wprost” wspomina o tym Łukasz „Kojro” Korys, menedżer olsztyńskiego zespołu: „Przed startem mieliśmy gotowy numer <<Radio Hello>>, który na drugi dzień po programie zagościł na długo w rozgłośniach radiowych i nie pozwolił o nas zapomnieć. Wiedzieliśmy, że pięć minut sławy trzeba bardzo szybko wykorzystać”. Enej wykorzystał swoją szansę. Zwycięzcy kolejnych edycji, jeśli nie będą dysponowali konkretnymi, autonomicznymi, nie narzucanymi przez wytwórnie płytowe i producentów programu wizjami siebie, nie powtórzą tego sukcesu. Enej pokazał, że romans muzyki z telewizją musi nosić znamiona legalnej prostytucji, tzn. być prowadzony na jasno określonych warunkach. Członkowie kapeli od początku wiedzieli, w jakim celu decydują się pokazywać swoją twórczość w Polsacie. Podobnej świadomości brakuje większości uczestników talent show. Jest to albo „przygoda” albo „zabawa” albo jedno i drugie oraz może szansa na zrobienie „kariery”. Często bez własnego repertuaru. Tacy „artyści” nie mają
52 ❘ Muzyka a… ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Nie ma sztuki bez biznesu i biznesu bez sztuki
Viktoria Skuratko, Alter Sound, dziennikarka/producent TV
Jako autor audycji muzycznej, uważam, że oczywiście należy angażować się w tworzenie telewizji muzycznej! Jako producent wiem, że nie jest to łatwe. Rozgraniczyć tutaj trzeba względy finansowe i artystyczne. Nie ma sztuki bez biznesu i biznesu bez sztuki, więc może tu należy szukać nadziei na lepsze jutro w muzyce. Moim marzeniem byłaby telewizja, w której miejsce znalazłaby ambitna, dobra muzyka. Nie musimy ograniczać się do gatunku. Bo tak naprawdę dla ludzi kochających tę formę sztuki, to jest jedyny podział: muzyka dobra, muzyka zła. Ta druga zdecydowanie zajmuje za dużo czasu antenowego. Niekomercyjna muzyka ambitna, ludzie, którzy ją tworzą i wydarzenia koncentrujące się wokół niej, to tematy, które potrzebują promocji. Pierwszy jednak krok to możliwość pokazania ich. Muzyczne eventy i festiwale skupiają coraz więcej ludzi. Z roku na rok przybywa fanów ciekawszych, nowych dźwięków. To świadczy o tym, że obserwujemy coraz większe zainteresowanie
szans na zaistnienie, a co dopiero na utrzymanie się na rynku muzycznym. Nie powinno wsiadać się do wehikułu popularności bez treści, które miałoby się do przekazania po ewentualnym zdobyciu popularności. Chyba, że jest się Mandaryną, ale nie jest to raczej wzorzec do naśladowania przez złaknionych „kariery” telewizyjnych „artystów”. Właściwie logika talent show przeczy założeniu, że trzeba być ukształtowanym artystą, aby zabiegać o popularność. Jest to w końcu plac zabaw amatorów. „Must Be The Music” przełamuje tę konwencję. Zauważają to sami jurorzy polsatowskiego programu, dla przykładu Elżbieta Zapendowska pośrednio przyznaje w rozmowie z portalem iWoman, że wabik dla uczestników show jest absolutnie nietypowy: „Do naszego programu przychodzi wielu młodych artystów, których w dużej mierze przyciąga to, że mogą tam zagrać swoje utwory, a nie covery”.
dobrą muzyką. Po pierwszej serii programu Alter Sound, emitowanej w TVP Katowice dochodziły do mnie tylko pozytywne opinie. To tylko potwierdziło moje przekonanie, że taka inicjatywa jest potrzebna i że ludzie chcą tego w telewizji. Oczywiście, musi być to zintegrowane z siecią internetową, innymi mediami i akcjami, które będą to promować. Musi zadziałać mechanizm, by widz, potencjalny uczestnik festiwalu, nabywca płyt i twórca kultury, mógł się z tematem zapoznać. To pierwsze zadanie telewizji muzycznej, czy też telewizji, która chce poszerzyć swoją ofertę właśnie o dobrą muzykę. Przecież to wpisuje się w misję , którą niesie telewizja. Nie możemy pomijać jej kontekstu edukacyjnego. Zjawisko prezentujemy, by następnie móc umożliwić jego dalszą eksplorację. Poznawanie twórców muzyki, twórców kultury jest bardzo istotne. Chodzi też o to, by inspirować młodych ludzi, którzy być może nie są jeszcze do końca zepsuci tym, co serwujemy im w telewizji w porze śniadania, czy niedzielnego obiadu.Należy udowodnić, że warto rozwijać swoje pasje. Nie zapominajmy też o tych, którzy już wiedzą, co dobre. Niech ci pasjonaci, znawcy, koneserzy nie odwracają się od telewizji na zawsze, surfując po YouTubie, poszukując ciekawych treści tylko w niezależnych portalach. Muzyka to kultura. To dla jednych religia, dla drugich pasja, dla innych sposób na życie, a dla jeszcze innych po prostu rozrywka. I to jest równie ważne zadanie muzycznej audycji. Rozrywka na poziomie. Telewizja jest dla ludzi. Są ludzie, którzy na to czekają i są ludzie, którzy chcą ją tworzyć. ■
Muzyka specjalnej troski
Bartek Chaciński, opierając się na badaniach bardziej postępowych niemieckich telewidzów (którym podśpiewywanie amatorów mocno się już znudziło), pisał dwa lata temu na łamach „Polityki”, że stali odbiorcy programów typu talent show nieco inaczej traktują ich uczestników. Chaciński tłumaczył tym brak sukcesu wielu nie tylko uczestników, ale nawet zwycięzców tych programów. „Na całe lata pozostają postaciami z telewizji, odbiorcy nie mieszają ich z Madonną czy Britney Spears, tworzą dla nich oddzielną kategorię” – tłumaczy Chaciński. Zarówno z rozważaniami żurnalisty „Polityki”, jak i z przytoczonymi nieco wcześniej słowami Elżbiety Zapendowskiej koresponduje upubliczniona przez „Wprost” wypowiedź wokalisty jazzowego Mateusz Krautwursta,
uczestnika aż czterech programów typu talent show. Krautwurst zdradza, że czuje – ponownie używając zgrabnego sformułowania Jarosława Kaczyńskiego – „absmak” porównywalny z występowaniem na weselu, kiedy musi na antenie jednej czy drugiej stacji telewizyjnej wykonywać covery: „Ale zdaję sobie sprawę, że talent show działa jak karabin maszynowy, który milionami wystrzelonych pocisków razi przypadkowe osoby. Wśród nich mogą się znaleźć odbiorcy mojej twórczości. Postanowiłem to wykorzystać”. Krautwurstowi można byłoby poradzić to samo, co Natalii Sikorze, ale jedna ofiara złośliwości w skali tekstu wystarczy. Nie sposób jednak pominąć fundamentalnej dla fenomenu talent show kwestii. Podczas wieczorów, kiedy emitowane są wszystkie tego typu programy (pomijając „Must Be The Music” i dodając do omówionych wcześniej produkcje TVN-u) z telewizyjnych głośników wylewa się fala irytującego, trudnego do wytrzymania na dłuższą metę jazgotu, przerabianych na najprzeróżniejszą modłę, coverów, wykonywanych przez ludzi, którzy najczęściej nie mają w sobie nic interesującego poza umiejętnością generowania dźwięków powszechnie uznanych za nieszkodliwe, momentami znośne czy estetycznie strawne. I służy to wyłącznie – jak słusznie zauważyła Natalia Sikora – zarabianiu pieniędzy. Muzyka nie ma tutaj nic do rzeczy. Albo inaczej: to jest muzyka, ale specjalnej troski, muzyka innej, gorszej kategorii, w jakimś stopniu niepełnoprawna, tak jak jej wykonawcy, którzy poza tym kontekstem nie istnieją, o czym pisał Chaciński.
Kiedy to się skończy?
Według Stinga talent show „cofnęły muzykę o całe dekady”. Nie mniej surowy w swojej ocenie jest Damon Albarn. Lider Blur następująco opisuje to, co się dzieje z uczestnikami programów tego typu: „Nawet jeśli już pojawi się w nich jakiś piękny głos, to i tak zostaje przerobiony przez maszynę i zamieniony w muzyczny fast food”. Trudno stwierdzić, czy zagorzałych przeciwników telewizyjnych kuźni talentów, czekających na koniec popularności tego rodzaju rozrywki jest więcej niż jej zwolenników, ale osób, które wieszczą ten koniec można znaleźć co najmniej kilka. Jedną z nich jest Piotr Radzymiński, producent telewizyjny, szef polskiego oddziału Fremantle Media, produkującego „X Factor” i „Mam talent”. Prognoza Radzymińskiego jest optymistyczna dla przeciwników talent show, które według producenta będą rządzić telewizyjną anteną jeszcze przez rok, góra dwa lata. Główny powód? Przesyt. „Ileż razy można w każdy weekend
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Muzyka a… ❘ 53
oglądać zmagania śpiewających albo tańczących osób – tak, jak jest to obecnie w naszej telewizji. W każdy piątek, sobotę i niedzielę na antenie emitowany jest jakiś talent show” – mówi w wywiadzie z „Wirtualnymi Mediami”. Jednocześnie Radzymiński nie dostrzega zarzutów wysuwanych przez przeciwników talent show: „Telewizja jest zabawą dla mas. To nie jest kościół powszechny, gdzie należy wierzyć albo nie wierzyć. Talent show bezsprzecznie wpisują się w formułę współczesnej telewizji. Nie zgadzam się z tezą, że ze zwycięzcami tych programów nic się nie dzieje. Jedni robią karierę, inni jej nie robią. Co jakiś czas któryś talent show wprowadza na rynek jakąś osobowość. Ale zaistnienie albo wygranie takiego programu nie jest żadną gwarancją, udział w takim programie to swego rodzaju przyspieszony casting. Jest wielu artystów, którzy zanim zrobili karierę, tułali się przez kilka lub kilkanaście lat po całej Polsce. My dajemy ludziom szansę zaistnieć w ciągu zaledwie pół roku. Pomagamy tym osobom się pokazać, ale co ta osoba z tym zrobi dalej, na to już nie mamy wpływu”.
I tym optymistycznym akcentem…
Argumentacja szefa rodzimego oddziału Fremantle Media może wydawać się cyniczna. Zupełnie jak odporność na argumenty projakościowe (przecież nie liczy się jakość, ważna jest zabawa, którą akceptują masy), ale z drugiej strony jest to wypowiedź profesjonalisty, który zna swój fach i jego specyfikę. Wobec tego musi stosować się do prawideł telewizyjnej rozrywki: choć telewizja nie jest zdaniem Radzymińskiego kościołem powszechnym, to – jak sam mówi – wierzy on w talent show, bo inaczej straciłby wiarę w sens swojej pracy. Widocznie nawet praca, która nie ma nic wspólnego z wiarą może stać się jej domeną. Ot, mały paradoks, drobna niekonsekwencja. Nie przeszkadza ona (tak, tak) wierzyć Radzymińskiemu na słowo. Jeszcze rok, może dwa lata i nastąpi kres talent show. Nie tylko tych (luźno) związanych z muzyką. W końcu talent show to również „You Can Dance” czy „Tylko taniec. Got To Dance” i kuźnie talentów wszelakich – „X Factor” oraz „Mam talent”. Chociaż nie jest to tylko sfera wiary. Potwierdzają to doświadczenia niemieckie. Wspomina o tym socjolog Zdzisław Krasnodębski: „Polska wyjątkowo lubi ten typ programów. W Niemczech, na przykład, takie zjawisko prawie nie występuje. Istnieją kultury celebryckie, które gloryfikują taki sposób robienia kariery poprzez medialne show”. Pytanie tylko, jaki będzie los muzyki w telewizji po końcu ery talent show? Tego nie wie nawet Piotr Radzymiński. ✪
Grupa 4+
mar-13
Zmiana SHR%
mar-12
Lp.
Kanał TV
AMR
SHR%
AMR
SHR%
r/r
1.
Polo TV
40 820
0,59
12 243
0,2
204,10%
2.
Eska TV
32 014
0,47
12 849
0,2
127,90%
3.
4fun.tv
16 803
0,24
16 957
0,27
-9,60%
4.
VIVA Polska
15 349
0,22
27 747
0,44
-49,40%
5.
ITV
12 279
0,18
3 969
0,06
182,50%
6.
TV.DISCO
6 192
0,09
2 700
0,04
109,30%
7.
MTV Polska
4 717
0,07
7 887
0,13
-44,80%
8.
VH 1
2 539
0,04
1 931
0,03
19,40%
9.
RBL.TV
2 136
0,03
1 042
0,02
82,40%
10.
Stars.tv
1 606
0,02
0
0
11.
Kino Polska Muzyka
983
0,01
953
0,02
-6,70%
12.
AXN Spin
431
0,01
0
0
Grupa 13-29
mar-13
Zmiana SHR%
mar-12
Lp.
Kanał TV
AMR
SHR%
AMR
SHR%
r/r
1.
Eska TV
11 801
1,26
6 038
0,66
91,30%
2.
Polo TV
9 330
1
3 278
0,36
178,70%
3.
4fun.tv
6 618
0,71
8 264
0,9
-21,60%
4.
VIVA Polska
5 911
0,63
10 794
1,18
-46,40%
5.
ITV
2 970
0,32
674
0,07
334,20%
6.
MTV Polska
2 234
0,24
3 564
0,39
-38,70%
7.
TV.DISCO
1 303
0,14
751
0,08
69,50%
8.
VH 1
485
0,05
691
0,08
-30,70%
9.
Rebel.tv
331
0,04
200
0,02
59,10%
10.
AXN Spin
194
0,02
0
0
11.
Stars.tv
146
0,02
0
0
12.
Kino Polska Muzyka
38
0
34
0
0,00%
NAM: Oglądalność kanałów muzycznych i młodzieżowych – marzec 2013** * „Dane Nielsen Audience Measurement dzięki uprzejmości Atmedia” za www.media2.pl **AMR – wielkość widowni danego programu (wyrażona jako liczba widzów); jest liczona na podstawie wszystkich minut programu **SHR % – udział w widowni telewizyjnej; określa jaka część osób, które w danym czasie oglądały telewizję było widzami danego programu
W marcu 2013 roku najpopularniejszym kanałem muzycznym pozostaje Polo TV z wynikiem 40,8 tys. widzów, który w ujęciu rocznym notuje wzrost udziałów o ponad 204 proc. Drugie miejsce utrzymuje Eska TV z wynikiem32 tys. widzów i wzrostem udziałów o ponad 127 proc. w ujęciu rocznym*
Na trzecią pozycję awansuje 4Fun.TV z wynikiem 16,8 tys. widzów i spadkiem udziałów na poziomie ponad 9 proc. Na czwartym miejscu plasuje się natomiast VIVA Polska z wynikiem 15,3 tys. widzów i spadkiem udziałów o ponad 49 proc. * Duże wzrosty notują Polo TV (ponad 204 proc.), iTV
(ponad 182 proc.), Eska TV (ponad 127 proc.) oraz TV.Disco (109 proc.). Po raz pierwszy w zestawieniu uwzględnione zostały wyniki nowej telewizji muzycznej Stars.TV, która dostępna jest na platformach satelitarnych i prężnie rozwija swój zasięg w sieciach kablowych*
54 ❘ forum ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Sezonowość w muzyce Opracowanie:
Paweł Boroń
Nie ma pewnej strategii
czy rynek muzyczny charakteryzuje się wyraźną sezonowością? w jednym z opuBlikowanych w naszym czasopiśmie felietonów
artur rawicz
przedstawił, jak z punktu widzenia mediów wyglądają poszczególne pory roku w BranŻy muzycznej
– kiedy
ruch wydawniczy czy koncertowy jest największy, a kiedy redakcyjne skrzynki mailowe świecą pustkami.
jednak choćBy monika Biss, a&r manager w emi music poland ripostuje: – od lat utarło się, Że najlepsze okresy wydawnicze to wiosna i jesień.
nie wynika
to jednak z wyjątkowej płodności artystów w tym czasie, a raczej cyklu pracy mediów w naszym kraju.
zapytaliśmy zatem BranŻy, czy jest w ciągu roku najlepszy okres na wydanie płyty, czas w którym najBardziej opłacalne jest granie koncertów Bądź optymalny moment na wejście do studia nagraniowego?
Marta „SarSa” parilla, wokalistka
Zarówno czas letni, jak i zimowy dla artysty mają swoje plusy i minusy. Ja osobiście uważam, że wszystko powinno się zacząć w okresie letnim – jest bardziej przyjazny, ludzie są radośni, podkręceni nadchodzącym czasem wolnym od pracy i co za tym idzie, mają większy komfort i swobodę, by móc cieszyć się muzyką. Lepiej jest prezentować coś nowego wśród otwartych, pozytywnie nastawionych ludzi. Dodatkowo czas letni zapewnia nam szereg event’ów dla debiutów muzycznych, festiwali, które mogą pomóc w promocji nowego materiału. Minusem z kolei może być to, że w tym okresie dzieje się również wiele innych ciekawych rzeczy z obrębu kultury wysokiej i popularnej spoza działań muzycznych. Nie ma zatem pewnej strategii postępowania, która gwarantuje sukces a czynników na to wpływających jest wiele – czy muzyka się podoba, czy artysta jest już znany, czy dopiero zaczyna, czy ogarnięte ma dobrze kwestie reklamy i wizerunku, czy jest to w danym momencie akurat interesujące. Płytę można wydać według indywidualnych upodobań ale koncerty promocyjne trzeba grać cały rok. I na ten moment taką drogę widzę też dla siebie. ■
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Forum ❘ 55
Hip-hop sprzedaje się przez cały rok
Marcin Gabla, www.KupujciePolskiRap.pl
Rynek hip-hopowy jest specyficzny, premiery mamy właściwie codziennie, więc trudno zauważyć jakąś sezonowość na wydawanie płyt w danym miesiącu czy kwartale. Raperzy zawsze skupiali się na słuchaczu, który kupuje płyty z pełną świadomością, wie po co sięga. Nie potrzebujemy akcji pokroju: „płyta na gwiazdkę” czy „składanka na dzień kobiet”. Obecny natłok premier spowodowany jest bardziej tym, że rap pojawia się w mediach, a co za tym idzie wzrastają także słupki sprzedażowe i potencjalny zysk artysty. Patrząc na analogiczną sytuację po premierze „Blokersów”, możemy się tylko cieszyć, że wydawcy nie oszukają już artystów. Przy obecnej koniunkturze na hip-hopowe płyty, sprzedają się przez cały rok w podobnych ilościach, a jedyny trend, jaki można zaobserwować to ostry ruch wydawniczy w okresie przedwakacyjnym. Myślę, że bierze się to z tego, że zbliża się czas festiwali, juwenaliów i innych imprez, na których można się pojawić z nowym materiałem, jednocześnie promując go bezpośrednio wśród fanów. Dla słuchaczty to też bonus, ponieważ często mogą premierowo słuchać niektórych numerów na żywo. Na pewno okres maj-wrzesień jest najlepszy dla raperów pod względem koncertowym. Bardzo cieszy mnie, że pojawia się coraz więcej festiwali na mapie naszego kraju. Nie ma większej satysfakcji dla artysty, niż zagrać przed tysiącami fanów, którzy nie pojawili się przypadkiem, dlatego że miasto zrobiło darmową imprezę, ale świadomie kupili bilety i nierzadko przyjechali w dane miejsce, podróżując przez całą Polskę. Są koncerty, są płyty, są fani i biznes się kręci, mam nadzieję, że nie zapomni nikt w tym wszystkim o tym co najważniejsze – hip-hopie, a dalej będziemy świętować tłuste lata w twórczość i udział w rynku. ■
Wszystko warto robić tak, by na jesień było gotowe
Rafał Oleksiak, gitarzysta zespołu Zgon Na wydanie autorskiego materiału dobry jest w mojej opinii każdy moment. Cały proces tworzenia materiału, szlifowania detali nowych pomysłów, myślenie 24 godziny na dobę o potencjalnych zmianach i poprawkach dla materiałów już gotowych, a nareszcie – jako wisienka na torcie – wejście do studia i nagranie materiału związane jest z takimi emocjami i pozytywnym ładunkiem, że po prostu nie możesz się doczekać, aż płyta zostanie ukończona i w końcu wydana. Przestaje mieć znaczenie, kiedy to będzie, byle od razu. Z punktu widzenia rynku pewnie nie jest już tak kolorowo i tutaj odpowiedź brzmi – jesienią, bo właśnie wtedy zaczyna się sezon koncertowy, dzięki czemu możesz połączyć wydanie płyty i jej promocję. O koncertach najlepiej myśleć po wydaniu
płyty. Ale jeżeli nie ma się takiego luksusu, to każdy czas jest dobry, za wyjątkiem sezonu letniego i wakacyjnego – to okres największych festiwali plenerowych i albo się na nich gra, albo robi się przerwę, podwaja liczbę prób i nagrywa materiał, żeby zdążyć go wydać jesienią. A gdy uda się nagrać materiał do jesieni, patrz wyżej. Pewną parafrazą odpowiedzi może być też to, że nie warto robić kontrimprezy dla większego koncertu odbywającego się w tym samym czasie. Dużo lepiej połączyć siły i zagrać wspólnie na jednej scenie, niż organizować konkurencyjny koncert, bo inaczej w efekcie mamy o połowę mniej widowni, o połowę mniej muzyki i o połowę mniej zabawy. I najlepiej tak zaplanować sesję w studio, by mieć pewność, że materiał mamy ograny i przećwiczony w 110 proc i wydamy go jesienią. Jak ma się taką pewność i akurat nie gra się w wakacje wielkich imprez plenerowych, które mogą zająć zdecydowaną większość czasu – warto wejść do studia właśnie wtedy, by mieć gotowy materiał i datę wydania na przełomie września i października. Czyli cały czas potwierdzam tu jedną tezę – wszystko warto robić tak, by na jesień było gotowe. Wtedy z pierwszym spadającym liściem sprzedajesz pierwszą płytę i grasz pierwszy koncert premierowy – jeśli masz szczęście, to sprzedajesz w miesiąc tyle płyt, ile liści spada z najstarszego kasztanowca w mieście i dwa razy tyle koncertów. ■
Święta, styczeń, luty, marzec, kwiecień, październik i listopad
Maciek Michniewicz, gitarzysta zespołu Venflon
Najatrakcyjniejszym okresem z punktu widzenia premiery płyty są miesiące przed Bożym Narodzeniem. Sprzedaż płyt wzrasta na Święta, więc wstawienie płyty do sklepów w tym okresie zwiększa szanse na dużą sprzedaż. Oczywiście jest również druga strona medalu. Ponieważ ten termin jest najatrakcyjniejszy, najwięcej zespołów planuje premiery w tych miesiącach. A ilość miejsca na sklepowych półkach jest ograniczona. Jeżeli mniej znana kapela z Polski walczy o wystawienie z dużymi,
amerykańskimi bandami, może im się w ogóle nie udać przebić na półkę. Najłatwiej wywalczyć miejsce w Empiku w wakacje, styczniu lub lutym. Każdy zespół sam zatem musi podjąć decyzję o dacie premiery, biorąc pod uwagę własną siłę przebicia. Natomiast, w mojej opinii, najlepszy okres dla koncertów klubowych to październik i listopad, a potem marzec oraz kwiecień. W wakacje frekwencje są niższe ze względu na wyjazdy i duże festiwale, w maju spadają ze względu na liczne Juwenalia. Widoczna jest też zasada – im cieplej na zewnątrz, tym mniej osób przychodzi na koncert. W wielu przypadkach doznania artystyczne przegrywają z możliwością picia piwka na słońcu w pobliskim parku. Chyba najlepszy termin na sesję nagraniową to taki, w którym studio proponuje zniżki… A tak na poważnie – każdy zespół musi sam ustalać najlepszy termin dla siebie, biorąc pod uwagę planowany czas premiery, swój grafik koncertowy, a także to, ile czasu będzie kapeli potrzebne, żeby się do nagrań należycie przygotować. ■
56 ❘ Forum ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Mainstream sezonem się nie przejmuje
Mateusz Samoląg, basista i wokalista w zespole Big Fat Mama
Sezonowość w działalności artystycznej zależy od rodzaju i popularności artysty. Z felietonu Artura Rawicza w „Rynku Muzycznym”
dowiedziałem się, że dziennikarze muzyczni w miesiącach zimowych narzekają na zastój i brak tematów, są wtedy bardziej skłonni sięgać po mniej rozpoznawalnych wykonawców. Artyści mainstreamowi nie muszą się tym tak bardzo przejmować, bo mają łatwiejsze dojście do środków przekazu. Można też spojrzeć pod kątem psychologicznym. Najlepsza jest wiosna, bo jest to czas wzmożonej aktywności ludzi i całej przyrody. No chyba, że stylistyka wykonawcy bardziej ciągnie ku jesiennej „depresze”. Lato to czas jałowy, wszyscy są wtedy na wakacjach, łącznie z osobami decyzyjnymi w tym biznesie. Co do koncertów, od niedawna mam wątpliwości czy granie koncertów, w ogóle jest opłacalne. Chyba, że mowa o czymś innym niż finanse, czyli np. o pokazywaniu się zespołu, lub nie wychodzeniu z wprawy (koncert to też ćwiczenie dla muzyka). Tu też wszystko jest względne. Mniej znane zespoły występują głównie jesienią, zimą i wczesną wiosną. Mogą wtedy liczyć na mniejszą, lecz bardziej aktywną publiczność klubową, która zjawia się jeśli koncerty są dobrze rozrekla-
mowane (nawet pocztą pantoflową) i jeśli zespół potrafi wytworzyć dobrą atmosferę. Ciepłe pory roku to czas festiwali i miejskich imprez. Te pierwsze zapewniają ukierunkowaną publiczność, lecz mniej znanym zespołom, trudniej się na nie dostać. Drugie przyciągają publiczność przypadkową (skupioną bardziej na piwie i kiełbasie) i służą w istocie, ekspozycji artystów znanych z telewizji. Każdy burmistrz czy radny marzy o występie telewizyjnej gwiazdy podczas organizowanego przez niego „Święta Leszcza” dajmy na to, bo to jest prestiż dla gminy. Z doświadczenia wiem, że sesje studyjne najlepiej planować, gdy się jest dobrze przygotowanym. Sesje Big Fat Mamy zawsze wypadały najczęściej wtedy, gdy nadarzała się ku temu okazja. Mieliśmy mniej koncertów, musieliśmy jak najszybciej nagrać jakiś materiał lub ludzie, z którymi współpracowaliśmy, byli w tym czasie bardziej dyspozycyjni. Nigdy nie rozpatrywałem tego pod kątem sezonowości. Choć przyznam, że moim marzeniem są nagrania w ładnym odosobnionym miejscu (Bieszczady), blisko przyrody i najlepiej przez cały rok. ■
Najgorszy był sezon letni w 2010 roku
Joanna Seremak, menedżer, właścicielka Music No Stress Menagament
Trudno planować cokolwiek, mając takie a nie inne realia rynkowe. Od lat materiał w studiu nagrywaliśmy jesienią. To bardzo dobry czas, na zamknięcie się w studiu.
Gotowy materiał oddawało się w ręce wydawcy, pod warunkiem, że posiadało się takowy. W trakcie wybierało singiel, do którego powstawał teledysk i tym samym zapowiadało materiał. Okres wiosenny jest o tyle dobrym czasem, że daje możliwości prezentowania płyty podczas imprez wiosenno-letnich. Wszystkiemu powinna towarzyszyć odpowiednia promocja, wszystko powinno być skrupulatnie zaplanowane. Z pewnością okresem wyczekiwanym przez artystów niezmiennie jest to czas plenerów, tj. okres od wczesnej wiosny, po późną jesień. Można, nie tylko podreperować budżet, ale przede wszystkim pokazać się szerszej publiczności. Idealnie byłoby, gdyby organizatorzy imprez plenerowych dawali też szansę młodym zdolnym, przy okazji tych już świetnie rozpoznawalnych, ale niekoniecznie tak jest. Specyfika tej pracy polega, nie tylko na zarabianiu pieniędzy (chociaż to ważne), ale przede wszystkim na promowaniu tego, nad czym się pracowało. Artysta bez koncertów, to jak ryba bez wody. Najgorszym sezonem letnim był dla mnie sezon w 2010 roku. Rozpoczął się od – tak modnej w naszym kraju, żałoby narodowej – aczkolwiek wówczas uzasadnionej, później wszystko
w swoje ręce wziął żywioł (powódź) i w konsekwencji była jedna wielka artystyczno-organizacyjna depresja. Filip Moniuszko, z którym m.in. współpracuję zawsze powtarza, że najlepszym okresem na studyjne sesje nagraniowe jest okres jesienno-zimowy. Czas nostalgii, wyciszenia, moment, w którym można przełożyć wszystkie tęsknoty, odczucia na dźwięki, kompozycje. Uważam, że ma rację. To bardzo dobry czas na nagranie nowego materiału. Po okresie nasilonego grania, związanego z częstymi wyjazdami przychodzi moment na wyciszenie, na pracę studyjną. Podobnie, jak i Filip, uważam że to dobry czas na zaplanowanie sobie sesji nagraniowej. Zimę w Polsce najlepiej przezimować w studiu, ponieważ koncerty klubowe w naszym kraju, nie należą do opłacalnych. Pomijam oczywiście samo spotkanie ze słuchaczami, bo ono zawsze jest najcenniejsze. Od strony finansowo-organizacyjnej to „Dziki Zachód”, każdy rządzi się własnymi prawami. Doskonale wiem, jak wyglądają negocjacje z klubami i ilu organizatorów proponuje artystom, chociażby minimum. Nie napawa to optymizmem, dlatego też warto zająć się w takim okresie tworzeniem czegoś nowego, bo to wyzwala nową bardzo dobrą energię, rodzi plany i chociaż chwilami napawa optymizmem. ■
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ Forum ❘ 57
Nagrywa się wtedy, gdy jest czas emocjonalny
Sezonowość w ograniczonym zakresie
Arkadiusz Kosior, Adam Harris, basista w zespole Hammer
W mojej opinii najlepszym czasem na wydanie płyty są dwa terminy: wiosna i jesień. Powody są oczywiste, oba te okresy poprzedzają sezony koncertowe plenerowe czy też, w przypadku jesieni i zimy, klubowe. Choć samo pojęcie „sezon koncertowy” traktuję bardzo umownie. Chyba w każdym okresie opłaca się bądź nie podobnie. To zależy od marki zespołu a nie pogody za oknami, natomiast okres maj/czerwiec zawsze był i będzie koszmarny z prostej przyczyny: ludzie dostają wielką dawkę darmowych koncertów, które organizują miasta z okazji typu „Dni miasta”, gdzie płaci się tylko i wyłącznie największym, a cała reszta gra za free lub, jeśli się nie godzi, nie gra wcale. Jeśli chodzi o najlepszy okres na wejście do studia, to uważam, że w każdym czasie jest dobrze to zrobić, pod warunkiem, że zespół jest przygotowany i czuje potrzebę, że powinien już wejść do studia. To też nie jest uwarunkowane kalendarzową porą roku, a przynajmniej nie powinno. Nagrywa się wtedy, gdy jest czas emocjonalny, ja osobiście uwielbiam pracować wiosną, gdy jeszcze nie jest za gorąco, a już nie jest zimno. Dostaję wówczas potężnego kopa i z doświadczenia wiem, że wtedy wychodzą mi najlepsze nagrania. Natomiast nienawidzę ponurej jesieni, wszystko jest smętne i do bani, nic mi się nie chce i pracuję na siłę. Myślę więc, że każdy z muzyków ma swoje ulubione momenty, gdy nagrywa kolejne płyty. ■
kierownik do spraw marketingu Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina
Tak jak każda muzyka, również muzyka poważna, charakteryzuje się pewną sezonowością, ale w bardzo ograniczonym zakresie. W ogóle sytuacja jest bardzo złożona. Zależy od czynników takich, jak np. klasy wykonawcy lub od tego czy mówimy o sprzedaży płyt, czy po prostu o organizacji koncertów. W mojej sytuacji to jest jeszcze inaczej, ponieważ jestem odpowiedzialny za sprzedaż płyt w ogromnej przewadze tematyki chopinowskiej, co powoduje, że ta zależność jest bardzo ograniczona. Biorąc udział w najważniejszych targach muzycznych, mam wgląd całego segmentu muzyki klasycznej. Przede wszystkim, rozważając sezonowość, powinniśmy zacząć od podziału na rynek Polski i zagraniczny. Oczywiście panuje tendencja spadkowa w sprzedaży płyt z uwagi na ogólnoświatowe tendencje
i to dotyczy wszystkich rynków. Polski rynek muzyki poważnej na szeroką skalę praktycznie nie istnieje, w porównaniu do tego na przykład, jak to wygląda na rynkach zachodnioeuropejskich. Dobrym przykładem może być tutaj porównanie rynku niemieckiego pod kątem ilości występujących tam księgarni muzycznych. Jest to rynek kilkuset tego typu placówek handlowych. W Polsce mamy ich kilka. To w jasny i oczywisty sposób przekłada się na sprzedaż. Problem jednak nie leży w dostępności, ale w popycie na określony produkt. W moim przekonaniu w Polsce o wszystkim decyduje zupełny brak powszechnej edukacji muzycznej, a jako ojciec trójki dzieci wiem, o czym mówię. Bez gruntownych zmian w tym zakresie niestety będziemy mogli mówić, a tak naprawdę już mówimy tylko o sezonowości, ale tylko poza naszym krajem. Sezonowości, która tak jak powiedziałem na wstępie, występuje w muzyce poważnej w ograniczonym zakresie. Na pewno zaobserwować możemy tendencję do spadku zainteresowania klasyką na początku roku, czyli zaraz po świętach i Nowym Roku, i oczywiście w okresie wakacji. Ceniony wykonawca zawsze się obroni i będzie się cieszył dużym zainteresowaniem bez względu na porę, w jakiej wydaje płytę czy rozpoczyna trasę koncertową. Oczywiście możemy powiedzieć, że takie osoby prowadzone są przez profesjonalnych agentów i wydają swoje nagrania w najlepszych wytwórniach, w związku z czym mogą liczyć na w pełni fachowe, oparte na doskonałej znajomości rynku działania promocyjno-marketingowe. Jednakże nie tylko. Ważnym czynnikiem na zmiany w sezonowości może być innowacyjne podejście do prezentacji muzyki. Przykładem takiego podejścia jest np. międzynarodowy festiwal Chopin i jego Europa organizowany przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. ■
Noworoczne postanowienia Monika Biss, A&R Manager/Concert Label EMI Music Poland
Trudno określić konkretny moment w roku, w którym debiutanci są najaktywniejsi, ale można zauważyć nieco większy ruch na początku roku oraz jesienią. Wydaje mi się, że może mieć to związek z – jakkolwiek abstrakcyjnie to zabrzmi – noworocznymi postanowieniami oraz okresem powakacyjnym, kiedy młodzi ludzie mają czas, by zająć się swoją pasją, zarejestrować materiał demo. ■
58 ❘ FELIETON ❘
RYNEK MUZYCZNY ❘ Maj 2013
Aj hejt Ju Po wydaniu kultowego albumu „I Ching” w 1983 jego inicjator i koło zamachowe - Zbigniew Hołdys - zebrał najaktywniejszych twórców tej płyty w jedną supergrupę i poczęstował wszystkich nie mniej kultową, a z pewnością bardziej obrazoburczą płytą „Świnie” sygnowaną nazwiskami „Morawski, Waglewski, Nowicki, Hołdys”. To z tej płyty pochodzi utwór „Ludzkie psy”, który mimochodem nucę sobie, przeglądając nasz muzyczny Internet wycia psa – kup se płytę TSA”, „Republika – syf muzyka”. Nie lekko mieli fani Depeche Mode, Roxette aż po Iron Maiden i Slayer. W sumie nic wielkiego. Aż nastała Sieć.
Tekst:
Artur Rawicz
W
„Ludzkich Psach” Hołdys w jakiś taki nerwowy i trochę proroczy sposób powtarza, jak mantrę „nienawidzę was..., nienawidzę was”, by po niespełna trzydziestu latach samemu stać się celem ślepej nienawiści. Nienawiści przede wszystkim w cyberświecie. Muzyka to emocje, a nienawiść, to przecież odwrotność miłości. Zatem obecność nienawiści w muzyce jest tak naturalna, jak obecność miłości. Oczywiście, piosenek o miłości jest więcej. Gołym okiem to widać. Ale ja nie o tym... Zanim pod strzechy trafiły pierwsze modemy i zaczęliśmy się „wdzwaniać” w numer 202122 (taki chyba był, nie?), nienawiść generowana była jedynie silnymi tarciami między subkulturami, później między fanami poszczególnych zespołów. Skinheadzi, punki, depesze, metale... Czasem antagonizmy pojawiały się w ramach jednej subkultury, czego boleśnie doświadczali np. pracownicy PKP próbujący oszacować zniszczenia w pociągu jadącym na katowicką Metalmanię ze Szczecina przez Poznań. Itd. itp... Z czasem wszystko się nieco uspokoiło. Pięści i pasy zamieniono na niemalże niewinne napisy na murach i klatkach schodowych. Obrywało się wszystkim. „Chcesz posłuchać
że „Łódź przeprasza za Biebera”. Dlaczego? Za co? „Nienawidzę was...”.
Z początku nieśmiało, z czasem szerokim strumieniem zaczęła przez Sieć płynąć rzeka nienawiści. Jej apogeum był bezpardonowy lincz na wspomnianym wcześniej Zbyszku Hołdysie, który miał odwagę publicznie poprzeć proponowane rozwiązania ACTA. Atak był tak bezpardonowy, że ograniczył nie tylko minimalną aktywność artystyczną do zera, ale i kompletnie zredukował obecność muzyka w mediach. „Nienawidzę was...”.
Najzabawniejsza jednak historia ze ślepą nienawiścią w tle przetoczyła się przez nasz muzyczny Internet w ostatnich dniach. Otóż sławny nazwiskiem ojca, brat Natalii Kukulskiej postanowił zostać raperem, co skwapliwie podchwyciły wszystkie plotkarskie media. Niby nic wielkiego, już wcześniej PiKej (to pseudonim Piotra Kukulskiego) próbował muzykować ku uciesze jednych i zażenowaniu drugich. Jednak tym razem aktywność w sieci samego zainteresowanego ściągnęła na niego nieszczęście.
Innym jaskrawym przejawem nienawiści był głośny konflikt między Peją a Tede. Dwóch tuzów polskiego rapu poróżniła ocena niesławnych wydarzeń w Zielonej Górze (nawiasem mówiąc – u podłoża których stała nienawiść!). Jeden ocenił drugiego, drugi zareagował na słowa pierwszego i tak rozpętała się wojna między... fanami obu artystów. Wojna, która po dziś dzień toczy się w mniej atrakcyjnych zakamarkach Internetu. „Nienawidzę was...”.
Najpierw sam na facebooku publicznie dopytywał się tuzów amerykańskiego rapu o mikrofony, na których najlepiej nagrywać wokale, czym zapewne rozbawił większość miłośników hip-hopu w Polsce. Dalej w kompletnie nieelegancki sposób od któregoś z tabloidów domagał się szacunku dla swojego nazwiska, samemu wyrządzając mu największy dyshonor. A to ściągnęło już zainteresowanie wszystkich. A wraz z nim nienawiść.
W erze Sieci okazało się, że katalizatorem nienawiści jest popularność. Niedawno w naszym pięknym kraju gościł równie sławny, co śliczny Justin Bieber. Człowiek, który mimo młodego wieku nie dość, że został globalną gwiazdą, to jeszcze na tym nieźle zarobił, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy. Nastolatki szaleją za nim, jak kiedyś ich mamy szalały za New Kids On The Block i nic w tym złego. I niby ok, ale nie zapominajmy o sieci. Ilość niewybrednych, wrogich komentarzy już pod pierwszymi informacjami o koncercie Biebera w Łodzi pobiła wyśrubowane rekordy ustanowione przez Tede, Peję i Hołdysa. Dzieciaki bez żadnego poczucia zażenowania wypisywały apele o „odjebanie typa przez snajpera”, zauważały, że 36 osobistych ochroniarzy nie znaczy nic wobec ładunku wybuchowego i w ogóle,
Tym razem obok fanów stanęli też sami muzycy, co jest jeszcze bardziej przerażające. Jedni i drudzy wściekali się na PiKeja, że to co robi, nie stało nawet koło rapu, że obraża hip-hop, że media nazywając go raperem, czynią krzywdę całemu gatunkowi, itd, itp, etc. Tak oto cała scena znienawidziła biednego (w przenośni) PiKeja. Komentarze nie nadają się do cytowania. „Nienawidzę was...”. „Nienawidzę was” i kompletnie nie rozumiem. Bo kiedy Doda czy Radek Majdan mówią, że nagrywają rockowe płyty to nawet najbardziej zatwardziali fani rocka co najwyżej uśmiechają się z politowaniem. Bo komu to i jaką krzywdę może zrobić? Gdzie tu powód do nienawiści? P.S: korzystając z okazji, jeśli ktoś z Państwa ma dobrze zachowane egzemplarze „I Ching” lub „Świń”, to ja chętnie odkupię. Serio. Kontakt przez wydawcę.
Muzyczni odkrywcy
Maj 2013 ❘ RYNEK MUZYCZNY ❘ neXt SteP ❘ 59
kaŻde wydanie „rynku muzycznego” to dla
nas summa nowych doświadczeń na drodze poznania interesujących osoBowości, udziału w BranŻowych wydarzeniach, przygotowywania materiałów prasowych, których lektura powinna Być z kolei dla państwa inspiracją, poszerzeniem horyzontów, przyBliŻeniem odległych dotąd muzycznych oBszarów. nawiązywane relacje są więc korzystne dla oBu stron – wydawcy oraz czytelników, co w języku Biznesowym określiliByśmy win-win. ale co konkretnie wygrywamy? Przede wszystkim wiedzę i dostęp do informacji – a więc najcenniejsze dziś wartości. Każde wydanie niejako tworzą przedstawiciele branży – właściciele sklepów muzycznych, dystrybutorzy oraz producenci, wydawcy, artyści i ich menedżerowie. Rolą redakcji jest z kolei podanie tej wiedzy w przystępny, a zarazem atrakcyjny sposób, kolportując wśród możliwie najszerszego grona zainteresowanych. „Rynek Muzyczny” stanowi również jedyną w branży muzycznej profesjonalną platformę komunikacji biznesowej. Na naszych łamach brak miejsca na celebryckie wynurzenia, tabloidyzację czy plotkarskie wywody niskich lotów. Warto więc spojrzeć na czasopismo w kontekście narzędzia marketingowego, które pozwoli dotrzeć do osób zawodowo związanych z branżą, dla których liczą się konkretne komunikaty, spójne wizerunkowo przekazy, jednoznaczne, a zarazem wartościowe informacje. Na straży tej jakości stoi redakcja czasopisma, która każdego miesiąca przemierza setki kilometrów w pogoni za branżą. W ten sposób możemy wyprzedzić ją o jeden krok i nie tylko relacjonować, ale przede wszystkim zwiastować najbliższe wydarzenia. Bo czyż nie to ma charakteryzować muzycznych odkrywców? Z pozdrowieniami
ilona rosiak, dyrektor wydawniczyv
w następnym wydaniu m.in.: Eksport instrumentów muzycznych Wywiad z Justyną Steczkowską Muzyka a… marketing miast Wywiad z Piotrem Turkiem - muzo.pl
tam Będziemy:
24.05.2013 r. Kortofest – wystąpimy w roli fundatora nagrody oraz członka jury 07.06.2013 r. Muzyka w przestrzeni publicznej. Filozofia muzyki - udział w konferencji Sekcji Życia Publicznego Koła Studentów Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu 14-16.06.2013 r. 2. Urodziny Krakowskiej Sceny Muzycznej – udział w panelach dyskusyjnych