Część I - Porwanie Ryloth - pustynna planeta położona na Szlaku Koreliańskim w sektorze Gaulus. System ten stanowił początek "Korytarza Wiatru Śmierci". Prędkość wiatrów na Ryloth dochodziła do 500 km/h. Planeta ta była ojczystym domem rasy Twi'leków. Jednym z nich był Morathi Amadis. Miał 15 lat, zieloną skórę i niebieskie oczy. Był ponury, wolał izolować się od innych mieszkańców planety i z tego powodu ciągle przebywał w swoim pokoju. Pewnego upalnego dnia - nigdy nie było chłodno na tej planecie, piętnastolatek przebywał jak zwykle w swoim pokoju. Pokój był pomalowany na czarno, okna wiecznie zasłonięte, przez co w pomieszczeniu panował półmrok. Drewniana szafa stała naprzeciwko drzwi. Obok okna umieszczone było biurko chłopaka, a na nim lampka, która dawała delikatne światło. Siedział na łóżku i jak zwykle patrzył w ścianę. Było to jego bardzo częstym zajęciem. W pewnej chwili do ciemnego pomieszczenia weszła jego mama, która miała na imię Melania. Też miała zieloną skórę lecz oczy miała brązowe niczym dwa bursztyny w morskiej fali. Po chwili usiadła przy nim na jego łóżku i spojrzała na niego i powiedziała - Morathi, co się dzieje ? Jesteś jakiś...dziwny, smutny. - Nie odpowiedziałem. Zawsze gdy coś mnie martwiło, co zawsze mi się zdarzało, nie odzywałem się, chciałem sam rozwiązać swoje problemy, bez niczyjej pomocy. Twi'lekanka nalegała ciągle, abym powiedział jej co mnie trapi lecz byłem nieugięty i nic nie powiedziałem. Po chwili moja mama wyszła. Widać było po niej, że martwi się o mnie, według mnie niepotrzebnie. No ale tacy są rodzice-czegoś nie powiesz to chodzą zmartwieni. Na dworze było pięknie i słonecznie. Szkoda by było nie skorzystać z pogody. Mimo tego, że rzadko wychodziłem, prawie nigdy. No ale taki już byłem. Postanowiłem wyjść jednak na dwór na jakiś krótki spacer. Wstałem ze swojego łóżka i wyszedłem z pokoju. W całym domu było jasno, tylko w moim pokoju było bardzo ciemno. Na ścianach wisiały różne obrazy przedstawiające jakieś starożytne postacie. Zszedłem po drewnianych schodach na dół domu i założyłem niebieskie buty. Poinformowałem Melanię, że idę na spacer poczym wyszedłem z domu. Zacząłem chodzić po pustynnych terenach Ryloth. Po około dwóch godzinach byłem na terytorium kontrolowanym przez piratów. Troszkę się bałem ale szedłem dalej. Po jakimś czasie chodzenia dostałem czymś metalowym w głowę i straciłem przytomność, upadając na piasek, który pokrywał całą planetę. Ocknąłem się kilka godzin później. Byłem w ciemnej piwnicy przywiązany sztywną liną do krzesła. Kiedy próbowałem się poruszać, lina wbijała mi się w każdy element mojego ciała, mogłem poruszyć jedynie głową. Przede mną stał wysoki Rodianin. Miał na sobie ubranie łowcy nagród. Co się dalej stanie? Zobaczymy w drugiej części "Przygód Morathiego"