numero uno 1.My_ iPod
Zaba z Katowic i jej grajek
2.My_ Favorite_ Part Mr.Gajos przed telewizorem
3.Rookies
młoda krew Anita i Rudy
4.Inspector Gadget rózne nieprzydatne pierdoły
5.Spot Check Warszawski klasyk
6.Lake Tahoe poradnik wyjazdowy
7.Streetlife “This is streetlife...”
8.New Zealand Gniazdo w roli przewodnika
9.Fashion victims ofiary losu
10.Lodowki Amica, Ariston
11.Gypsy tour... ...visiting Kaprun
12.Summertime foto-mag
13.Jak nie Snowboard to.. Pan Tomek na bolidzie
redakcja: Tomek Agnieszczak / Mi
promocja / reklama / Tomek Agnieszczak / ag
fotografia: Krzysztof Dubiel / Radek G Błażej Zacharaiasz / Artur Artified
współpraca: Michał Alster / Radek Czą Michał Surdej / Tomek Tomiak / Wojtek Pawlu cover: okładka foto Marek Ogień, jeździec
droga do Zieleńca, ekipa pociągowa Marcin&B
ikołaj Wojciechowski gu@snowtown.pl / skład / grafika / Mikołaj Wojciechowski / micos@snowtown.pl łowaty / Paweł Karasiński / Darek Orlicz / Marek Ogień / Zuzanna Stachowicz / Mikołaj Wojciechowski /
ąstkiewicz / Grzesiek Gajkowski / Agnieszka Góra / Darek Juraś / Paweł Karasiński / Adam Myszkowski / Kasia Rusin / usiak/ Maciek Błuś / Dominik Strzałkowski / Janusz Wendland
apokalipsy Michał “Mutek”Zieliński, miejscówa Boreal - Lake Tahoe / spis treści foto; nie interesuj się, miejscówa Borsuk, rider Mutek / wstępniak, foto: twoja stara, miejscówa Zieleniec, typy: Maciek x2+Borsuk
HELLO!!! Oddajemy w Wasze ręce pierwszy numer naszego web magazynu. Magazynu, którego głównym celem jest promowanie snowboardingu, nie zamykając się tylko na własnym podwórku, lecz szukając inspiracji na całym świecie. Kiedy Mikołaj zaproponował ten projekt, wpadłem w natychmiastowy entuzjazm. Z czasem okazało się, że zbieranie materiałów i tworzenie magazynu, to strasznie pracochłonne i wymagające zajęcie. Mam nadzieję, że nasz wysiłek nie poszedł na marne i choć część z Was dostrzeże nasze starania. Przyznam szczerze, iż plan był początkowo inny. Magazyn miał ukazać się w połowie października. Jak sami wiecie, mamy połowę grudnia, więc możecie potraktować to jako zwiastun nadchodzących świat, ot taki prezencik na zimowe wieczory. Ten „lekki” poślizg spowodowany jest wieloma, niezależnymi od nas rzeczami. Bogatsi w różne doświadczenia możemy tylko obiecać, że z każdym kolejnym numerem magazyn będzie wyglądać coraz lepiej. Was również prosimy o przesyłanie pomysłów, uwag czy koncepcji na nasze mejle, które znajdziecie zapewne na poprzedniej stronie w stopce redakcyjnej. Mamy nadzieję, że tematy, które wzięliśmy na tapetę przypadną Wam do gustu. Co więcej mogę powiedzieć? Zapraszam do lektury. Enjoy! A.
Snowboarding
is not for winter.
It is for lifetime.
10 ulubionych kawałków?? W setce byłoby mi trudno, a 10tka to bardzo mało, ale postanowiłam wybrać te, z którymi kojarzą mi się wspaniali ludzie, miejsca, chwile, czyli wszystko to, co od zawsze było główną inspiracją dla mnie jeśli chodzi o muzykę, której słucham. Muzyka jest moja wielką pasją i nie ograniczam się do jednego gatunku, jednak zdecydowanie mogę przyznać, że w każdym z nich jakąś konkretna osoba była moim mentorem. Muzykę elektroniczną podpowiedziała mi moja ukochana Pomorzanka JULESGODDAMN (FC Kachuna, CutCopy), najlepszy rap jaki kiedykolwiek słyszałam podsunął mi Andi ze szwajcarskiej ekipy Burton AmTour (K-Os), klimaty haus od KiteAndrzejka, chilloutowe wieczory po surfingu, do Frankerreitera na moim ulubionym tarasie w Barcelonie u MarYoli i wszystko inne czego nauczyłam się od Jogi, Dominika, Paul’a L., Sodka, PJ’a, Agu, Michasia, Rynia, Pasty, Matha, Samsona itd. Oczywiście wiele też w moim świecie muzyki zostało zaczerpnięte z filmów snowboardow ych, sur fingow ych, skateboardowych i narciarskich. Ponieważ moje uzależnienie muzyczne było tak silne, stworzyłam listę mailingowa znajomych, z którymi dziele się tym ,co sama odkrywam, a i oni pokazują mi co ostatnio ich wciągnęło. Dlatego dzięki wszystkim za inspiracje i motywacje!! 10 wybranych hitów daje w przypadkowej kolejności bo za dużo lubię naraz by się zdecydować co jest najlepsze!!
My_ iPod.
Agnieszka “Żaba”Góra
1. JUSTICE VS. SIMIAN “We are your friends” (darmowy koncert Justice w Mediolanie, na który załapałam sie będąc na Eurotripie jeszcze bardziej pogłębił moja miłość do tego zespołu. A tu oszukam trochę i polecę jeszcze przy okazji współwykonawcę Simian Mobile Disco i kawałek „I belive” …ATOM) 2. FISCHERSPOONER „Emerge” (też udało mi się usłyszeć ich live na Selectorze… mistrzostwo świata) 3. FC KAHUNA „Machine says yes” (KAUNERTAL 2005 codziennie z wielkiego różowego ipoda Julesgoddamn w drodze na lodowiec) 4. K-OS „Love song” (podsunął mi tą piosenkę Andi, a kojarzy mi się z mega wyjazdem z chłopakami ze Snowtown oraz z Jogi, Pastą i Paulką do Zieleńca) 5. PUBLIC ENEMY „Harder than you think” (niezapomniane czasy na Białym Krzyżu, BK for life, BK Kids rock, piosenka idealna do jibbowania) 6. JULIETTE AND THE LICKS „Hot Kiss” (moje początki w downhill’u ,z Bartem i Jogi w Szczyrku. Jak Juliette zaczęła śpiewać nie mogłam uwierzyć, że to ta aktorka z filmu „Co gryzie Gilberta Grape’a”. Wow co za głos!! A a propos dobrego mocnego głosu, znowu oszukam i polecę przy tej piosence jeszcze ROB ZOMBIE „Dragula”. Doooobre!) 7. THE DOORS „ Break on Through” (Drzwi Percepcji Huxley’a, Andy Warhol, Jim Morrison i boski Dionizos , W drodze i Włóczędzy Dharmy Kerouac’a, era beatników, peace’n’love, Road 66, No One Here Get Out Alive J. Hopkins’a….. LUBIE TO!!) 8. DONAVON FRANKENREITER “It don’t matter” (Barcelona 2009, moja surfinstruktorka MarYola podsunęła mi taki kąsek … bardzo polubiłam… jak również The Whitest Boy Alive „Golden Cage”….zachód slońca i powrót starym busem Volkswagenem z sufingu…niezapomniane chwile) 9. HOT HOT HEAT “Bandages” (ahhh był czas snowboardingu w „Dolomity Sportowa Dolina” w Bytomiu, ten kawałek mi sie kojarzy z popołudniami spędzanymi na desce po zajęciach na uczelni …wtedy też poznałam The Killers, które weszło akurat z piosenką „Sombody told me”-uwielbiałam ją) 10. EIGHT DAYZ „What’s so strange about me?” (Jeden z lepszych soundtracków oraz filmów snowboardowych wszechczasów AFTERLAME, perełki tego filmu- Cut Copy, The Knife, The Faint, Telepopmusik)
My Favorite Part by Greg Gajkowski Na wstępie napisze, że tęskno mi za czasami kiedy świat snowboardu nie był tak skomercjalizowany jak dzisiaj, nie było tyle firm na rynku, takiej ilości sprzętu, wydawanych gazet i filmów. Świat snowbardu miał zupełnie inny wymiar. Nie zapomne jak około 15 lat temu siadaliśmy codziennie z moim dobrym kumplem Marcinem Majewskim przed telewizorem i katowaliśmy dzień w dzień jeden film a nawet czasem jeden part ulubionego teamu czy jednego ridera. W dzisiejszych czasach rynek jest tak nasycony, że trudno jest z tego całego kolorowego, komercyjnego bełkotu wybrać najlepszego ridera, najlepszą firmę, najlepszy model deski czy wiązań. Przy wyborze najlepszego partu filmowego jest ten sam dylemat. Jest tyle teaserów, niezależnych i profesjonalnych produkcji, że nie pamięta się nawet kto jeżdził w danym filmie. Aby wybrać ten jeden najepszy part doszedłem do wniosku, że musi to być przejazd spełniający wszystkie moje oczekwiania. Chociaż rider, którego part wybrałem nie należy do moich fawortów to klimat jego przejazdu jest niesamowity. Ten part podoba mi się pod każdym względem: mistrzosko dobrana muzyka ( muzyka robi tutaj bardzo dużą robotę ), zróżnicowanie miejscówek, mamy dużo technicznego streetu, skoki, skałki, puch, triki proste i mega techniczne, super ujęcia, czasem kilka ujęć jednego triku, no i najważniejsze to styl tego ridernaturalny, lekki nic na siłę. Poprostu mistrz. Panie i Panowie Zac Marben w produkcji PEOPLE „Nice Try“
Rookies
Anita Mączka
Imię: Anita Nazwisko: Mączka Wiek: 17 Miasto: Bochnia Jeździ od: 2008r. Ulubiona miejscówka: Les Deux Alpes Ulubiony trik: bs 360 Safety trik: jakiś grab :) Pozostałe Zainteresowania/Talenty: lubię pograć w tenisa i przeczytać dobrą książkę Sukcesy: 3 miejsce MP seniorów BA, 2 miejsce MP Juniorów SS Sponsorzy: Gnu Snowboards Ulubione słowa/zwroty: Nigdy się nie poddawać i dążyć do celu. Jakim zwierzęciem byś była: lweeeeem :) Ulubione słodycze :m&m’s Ulubiony napój : Nestea cytrynowa Ideał chłopaka : Maciej Stuhr Wiele by o niej pisać :) Dziewczyna, u której zawsze coś się dzieje i która ma największe ADHD jakie świat widział . Na desce dopiero od paru sezonów, a już podbija polską scenę snowboardowa! Od tego roku w Kadrze Narodowej Pipe. Zajawkowicz. Na wyciągu zawsze śpiewa, a na desce jeździ, bo jak sama mówi - lubi uczucie lotu i płeć przeciwną :) Należy do bandy młodych talentów z KKS Ski Test. Lubi sushi i zawsze ma najlepszą muzykę na ipodzie. 17 lat, wolna! Hahahaha! - Kasia Rusin
Warszawa; Wał Miedzeszyński 377
Imię: Rafał Wiek: Jękot Miasto: BBa Jeździ od: odkąd slalom na nartach skojarzył mi się z pedalstwem :) Ulubiona miejscówka: Dachstein Ulubiony trik: salto na pierwszy strzał Safety trik: one foot na orczyku Pozostałe Zainteresowania/Talenty: tenis, batuty, imprezy Sukcesy: ostatni na Billabong Freestyle Festival Sponsorzy: Billabong, Contract, Method. pl, Rodzice, Cum Shot Production Ulubione słowa/zwroty: wpadłaś mi w oko, nie spieprz tego Jakim zwierzęciem byś był: misiem koala, całe życie na haju! Ulubione słodycze: małe dziewczynki, hahaha! Ulubiony napój: Kubuś malinowy Ideał dziewczyny: Rhona Mitra
Rookies
Rafał Jękot
Rudego poznałem zapisując się do BSS-u. Już po pierwszych dniach śmigania z Hermanem na Biały Krzyż wiedziałem, że będę widział mordkę tego rudzielca do końca życia. Widziałem po jego zajawce, że ten ziomek będzie śmigał do kresu swoich dni albo jeszcze dłużej. Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby się przekonać, że Rudy wyróżnia się z tłumu dzieciaków na snowboardach i szybko się uczy, teraz już bez spiny ogarnia rotacje na największych hopach czy lata nad kokpit w pipie. Czasem potrafi wyjechać z takim triczkiem, że wszyscy są w szoniu, takim jak double back, także myslę, że nie ma dla niego większych granic, tak więc czekamy na double corka hehe. Jest on pozytywnym ziomkiem otwartym na najdziwniejsze propozycje i chyba nie widziałem jeszcze kogoś, kogo Rudy by nie tolerował. Nie jedną akcje z nim przeżyłem i na pewno nie jedną jeszcze przeżyje, bo z tym typkiem nie da się nudzić, zawsze chodzi mu po głowie jakiś pomysł zazwyczaj dość niecodzienny na który nie wiedzieć czemu zawsze się zgadzam. A zresztą co ja będę wam tu gadał wpadajcie na Julki gdzie prawie zawsze można spotkać naszą ekipę i sami się przekonajcie, piąteczka! ~ Adam Myszkowski
1. Świnia, odtwarzacz MP3: Jedna z miejskich legend (chociaż w tym przypadku raczej wiejskich) mówiła o młodzieńcu w dresie, który na jednej z dyskotek podszedł do DJ i grzecznie poprosił: „weź puść coś wolnego, bo mi się świnia spociła” – otóż ta świnia się nie poci, niezależnie od tempa kawałka, który jest przez nią odtwarzany. Świnia występuje w różnych kolorach, ale różowy wydaje nam się jedynym słusznym. Świnia jest mała i poręczna i można ją zabrać pod pachą na każdy wyjazd. Najbliższy nam znany punkt hodowli świń to lotnisko Heathrow. Cena ok.300zł.
Inspectorgad 5
2. Suszarki do butów: to jest specjalny gadżet dla posiadaczy „chorych stóp”. Wiadomo, że na każdym wyjeździe trafiają się chorzy i powinni oni zaopatrzyć się w powyższe urządzenie. Nie zarażonych też chyba nie muszę przekonywać o przydatności suszarki na wszelkiego rodzaju summer campach, tudzież na późno wiosennych wyjazdach. Pamiętajcie – buty trzeba suszyć, bo inaczej będą walić. To stare ludowe przysłowie powinno być hasłem reklamowym dla tego produktu. Suszareczki możecie kupić w różnego rodzaju sklepach internetowych. Koszt pomiędzy.100 a 200zyli. Była ale ktoś zaj... kamera GoPro – coraz bardziej popularny gadżet nie tylko wśród snowboardzistów, ale wśród wszystkich miłośników sportów ekstremalnych. Dlaczego? Otóż, to pierwsza tego typu kamera, która gwarantuje jakość HD, przy zachowaniu wszystkich cech typowej kamery do sportów ekstremalnych, czyli wodoodporności, wstrząsoodporności i tego typu historii. Jej wymiary to zaledwie 44mm x 58mm x 32mm, a waga to niecałe 180 gram. Ogromnym atutem przy nagrywkach snowboardowych jest szeroki kąt obiektywu (170stopni) I możliwość zamocowania kamerki m.in. na kasku. Z tego powodu jest to idealny sprzęt do nagrywania lajnów i sekwencji w snowparku. Ponadto, kamera GoPro oferuje możliwość wykonywania zdjęć (5 MP), a więc dodatkowo spełniać może rolę dobrego aparatu cyfrowego. A cena? Można ją kupić już za około 1000 złotych razem ze wszystkimi akcesoriami I mocowaniami.
4 2
3. Krasnal Helmut: no cóż, może Helmut nie jest typowo przydatnym gadżetem o jakich tu piszemy. Daje to jednak mnóstwo możliwości zaadoptowania Helmuta. Nam służył dzielnie podczas wyprawy do Niemiec jako kumpel do picia i bicia. Tak, tak, nieszczęsny Helmut nie raz stał się obiektem agresji w rodzinie, ale nie tracił on nigdy z tego powodu humoru i radośnie sączył piwo z kufelka (nawet po tym jak żeśmy mu go utłukli). Największe nam znane siedlisko Helmutów znajduje się przy granicy polskoniemieckiej. W lokalnych sklepach, czynnych całą dobę, możecie nabyć sobie takiego sympatycznego przyjaciela w cenie od 30zł wzwyż.
rdget
4. Rozkładany fotelik Campingowy: Absolutny „must have”. Ile razy przebieraliście się przy furze i wciskaliście w buty, opierając się jedną ręką o brudny bolid, a drugą bezradnie machając w celu utrzymania równowagi. To jest właśnie rozwiązanie Waszego problemu + milion innych zastosowań na wyjazdach pod namiot, nad rzekę na ryby, u szwagra na grill-u itd. Polecamy zwłaszcza model z podłokietnikiem i otworem na napoje. Do kupienia w każdym większym supermarkecie w okresie letnim w cenie od 30zł.
3
1
5. Pilnik: snowboardzista bez pilnika, to jak żołnierz bez karabinu... albo jak alkoholik bez flaszki. O przydatności tego gadżetu można rozważać godzinami. Służy nie tylko jibberom do stępienia krawędzi w deskach, co by nie wcięły przy kolejnym froniu, ale również jako otwieracz do piwa czy przydząd do samoobrony. Ponadto, pilnik idealnie sprawdza się do uzdatniania przeszkód do jazdy. Czasami bowiem hendrejl ma jakieś naturalne nierówności bądź jest zwyczajnie na świecie tępy, co dzięki pilniczkowi można szybko i skutecznie zmienić i nadać mu zupełnie nową jakość. Do nabycia w każdym Leroy Merlin bądź Castoramie, a ceny zaczynają się od około 10 złotych.
Hot Spot
Warszawianka
To jest bardzo stare zdjęcie z tego spotu z czasów kiedy Jon Kooley, był prawdziwym Jonem Kooleyem bs.noseslide pretzel out Maciek “Jon” Rabeko foto: nie interseuj sie bo kociej mordy dostaniesz
Klub Sportowy Warszawianka założony w 1921 roku pierwotnie specjalizował się w piłce nożnej. Od roku 2004 mocno rozwinęła się sekcja jibbowa. Zostały tam wtedy nawet zorganizowane pierwsze w Polsce na tak dużą skalę zawody w tej dyscyplinie. Obecnie po wielu zmianach w infrastrukturze klubu ostała się jedynie sekcja „7 metrowej rury z najazdem na lewą stronę”. Zajęcia odbywają się po prawej stronie starego budynku klubowego mieszczącego się przy ulicy Merliniego na Mokotowie. Nasilenie treningów przypada zwykle na pierwszy miesiąc zimy kiedy wszyscy ćwiczą przed atakiem na inne miejskie spoty. Miejsce treningowe jest doskonale przygotowane. Posiada nachylony pod odpowiednim kątem najazd ze schodów powyżej. Absolutną specjalnością tego obiektu jest siatka przecinająca rozbieg w połowie co powoduje, że na przeszkodę wbijamy się pod lekkim kątem. W zeszłym roku członkowie sekcji jibbowej wykonali tam m.in. takie ewolucje jak 27 na Fronia, switch 5-0, bs.nosegrind, bs. Lip, itd. Wszystkich chętnych zapraszamy do rozpoczęcia treningów i przypominamy o posprzątaniu miejsca po skończonych zajęciach.
Mutek to jest jednak romantyczny, ruchacz ale romantyczny / bs 1 tail
KEEP TAHOE BLUE
CZ YLI KRÓTKI PRZEWODNIK O T YM JAK SPELNIAĆ MARZENIA TXT: AGU, FOTO: MAREK O G I E Ń
Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie idealne miejsce do uprawiania snowboardingu. Założę się, że spora część z Was pomyślała o Tahoe, które uchodzi za jedną z najlepszych miejscówek na świecie, niestety, oddaloną o 14 godzin podróży samolotem. Naszej redakcji udało się dogonić marzenia i poprzedniej zimy spędziliśmy tam kilka epickich tygodni. Poniżej prezentujemy Wam krótki przewodnik o tym, jak żyć w Tahoe. Swoje porady przedstawi również Michał Alster, który przez kilka lat studiował w lokalnym college’u.
Wstaliśmy o 6 rano żeby być na tym spocie jako pierwsi, opłaciło się. Michał, bs.3 indy
obok po prawej: naturalne dobra Californi: jezioro, San Francisco, ...Travis Parker.
“Dookola jeziora jest circa tysiac snowboardzistów, którzy codziennie wychodza na śnieg. Od rana do popoludnia jeździlem na desce, czasem siedem dni w tygodniu” Zacznijmy od kilku podstawowych faktów na temat Tahoe. Jezioro, wokół którego zlokalizowane są miasteczka i resorty leży na pograniczu stanów Kalifornia i Nevada. Ma to swoje ciekawe następstwa - w Kalifornii dozwolona jest marihuana lecznica, co w praktyce oznacza, iż legalnie można palić jointy, w Nevadzie jest to surowo zabronione. Z kolei stan Kalifornia nie zezwala na hazard, który jest legalny w Nevadzie. Dla przykładu – przez miasteczko South Lake Tahoe biegnie granica dwóch stanów. W miejscu gdzie kończy się Kalifornia, a zaczyna Nevada wyrastają dwa ogromne, kilkunastopiętrowe kasyna. Ogólnie rzecz biorąc, strasznie śmieszna jest ta Ameryka ze swoimi prawami stanowymi. Wracając do South Lake Tahoe – jest to największa miejscowość wokół jeziora, która jest nastawiona na turystów i mocno różni się od reszty miasteczek. Znajduje się tam mnóstwo kasyn, hoteli, moteli, fast-foodów i innych atrakcji. W północnej części jeziora charakterystyczne są miasteczka Incline Village i Tahoe City, które klimatem dużo bardziej przypominają serialowy przystanek Alaska. Najciekawsze statystyki związane z Tahoe prezentują się następująco: Słońce świeci przez 274 dni w roku, a średni roczny opad śniegu to 10,5 metra. Wniosek jest prosty – dużo słonecznych dni ze świeżym puchem! Dlaczego to miejsce jest tak legendarne i magiczne?
“W Tahoe co dzień sa wakacje, nawet jak musisz pracować.” Ze względu na swój niesamowity klimat, korzystne warunki atmosferyczne, ale przede wszystkim kozackie resorty, które są zlokalizowane wokół jeziora. Mamy tutaj: Northstar, Sierra-at-Tahoe, Squaw Valley, Boreal, Alpine Meadows, Kirkwood, Heavenly, a kawałeczek dalej - Kingvale. Wszystkie te ośrodki są na totalnym wypasie. Northstar i Sierra mają jedne z najlepszych snowparków na świecie. Boreal, Kirkwood czy Kingvale mają mega klimat, a z Heavenly są prawdopodobnie najlepsze landszafty na świecie. Generalnie nie ma opcji, żeby tam się znudzić. Odkrywanie nawet jednego resortu może trwać tygodniami! Jedyny przypał to fakt, że backcountry można jeździć tylko w wyznaczonych strefach, a gdy się je przekroczy, to można stracić karnet. Całe szczęście jest mnóstwo miejscówek backcountry, gdzie można wybrać się spacerkiem, widoki wygrywają i nie ma zgiełku ani tłumów ludzi, ale o tym w dalszej części tekstu. Jak dotrzeć do Tahoe? Sprawa jest oczywista – samo-lo-tem. Cena biletu nie jest jakoś horrendalnie wysoka, bo można polecieć już od 2500 złotych w obie strony. Za dodatkowy bagaż (w naszym przypadku – boardbag) będziemy musieli w niektórych liniach dodatkowo zapłacić, a stawki są różne, np w British Airways ta przyjemność kosztuje 180 złotych bądź $60 w jedną stronę. Generalnie opcje miejsca lotu są dwie: San Francisco albo Reno. Reno znajduje się około 70km od Tahoe, a San Francisco jakieś 350km. W obu przypadkach najłatwiej dostać się z lotniska mając samochód albo kogoś kto samochodem po nas wyjedzie. Jeżeli jednak nie możemy sobie pozwolić na taki luksus, to w Reno możemy złapać autobus, a w San Francisco bezpośredni autobus do Truckee (miasteczka na północy jeziora) bądź pociąg do Sacramento, a następnie autobus z Sacramento do South Lake Tahoe. Poruszanie się na miejscu jest trudne bez samochodu. W South Lake Tahoe, jako iż najbardziej nastawione na turystów, jest sieć skibusów, którymi pojedziemy w dowolną część miasta. Gorzej jak chcemy się z niego wydostać albo mieszkamy na północy. Kiedy meldujemy się w Tahoe na dłużej niż miesiąc warto rozpatrzyć kupno samochodu.
Taki tam widoczek.
Sprawa nie jest zbyt droga, już za $300400 można znaleźć coś na chodzie, co będzie nam służyć przez kilka tygodni czy miesięcy. Najłatwiej przeszukać w tym celu Internet, a przede wszystkim http://craiglist. org. Znajdziecie tam naprawdę mnóstwo okazji, a ceny – wiadomo – zawsze można negocjować. Temat mieszkania wygląda podobnie. Najwygodniej poszukać czegoś na portalu Craiglist. Można tanio wynająć u kogoś pokój bądź cały apartament lub tak, jak my, zamieszkać w motelu, który oferuje pobyty długoterminowe. Nasz pokój – z oddzielnym wejściem rzecz jasna - wyposażony był w łazienkę, kuchnię, telewizję satelitarną, wygodne łóżka, szafę i Internet, także pełen wypas, zważywszy iż miesiąc kosztował około 250 dolarów/osoba, a można trafić lepiej i taniej. Kwestia kolejna to karnet. Dzienny kosztuje taki wór pieniędzy, że współczuje tym biednym Amerykańcom, którzy przyjeżdżają na weekend i za dwa dni płacą $120-150. Jedynym rozsądnym wyjściem jest kupno karnetu sezonowego (nawet jeśli jedzie się na 10 czy 14 dni), bo te w przedsezonowej wyprzedaży, czyli od kwietnia do listopada, można kupić nawet za około $250 (w zależności od resortu). My, oczywiście, daliśmy dupy, bo liczyliśmy na zniżkę w połowie sezonu i w rezultacie zapłaciliśmy za swoje karnety po $500, czyli przepłaciliśmy podwójnie. Co ciekawe w lutym nie obowiązywała nawet zniżka studencka na karnety sezonowe, gdyż wszystkie wyprzedali ponoć już w grudniu. Niemniej, już od początku kwietnia można było kupić karnet na cały kwiecień i kolejny sezon za $360, zatem wystarczy wiedzieć kiedy polować na season passy, a można trafić na naprawdę dobrą okazję. Skoro jesteśmy już na miejscu, mamy gdzie spać, karnet zwisa nam na sznurku przy spodniach, a przy dobrych wiatrach rozbijamy się po mieście starym, zdezelowanym pick-upem, to czas najwyższy coś zjeść! A z tym nie ma w Tahoe najmniejszego problemu. Niekoniecznie zdrowo, ale na pewno tanio. Zacznijmy od podstaw, czyli fast foodów,
Narciarz???, ale za to jakie widoki. typu Burger King czy McDonalds, które w swoim menu oferują „$1 meal”, a do wyboru jest naprawdę dużo – smacznych bułek, które sprawią, że błyskawicznie zapomnimy o głodzie. Dla bardziej wymagających są lokalne knajpy, których ja osobiście jestem wielkim fanem. Nie dość, że porcje są ogromne, to jeszcze za napój płacisz raz, a później proszą Cię, żebyś pił więcej. Dodatkowo w ciągu dnia często są Happy-hours, co oznacza, że za wybrane dania płacisz pół, a czasami nawet 30% ceny! A kuchnia? Jaka tylko sobie życzysz – typowo amerykańskie jedzenie w International House of Pancakes (z największym stekiem jakiego jadłem w życiu), azjatyckie knajpki, gdzie za $5
“Za prześwietlenie i recepte na Vicodin (fani dr House’a na pewno znaja ten
skasowali mnie, a w praktyce mojego ubezpieczyciela, na $946”
magiczny preparat)
ur
pękasz w szwach, meksykańskie Baja Fresh czy Chevvys z kozackimi burrito i hot wingsami. Najlepsze burrito serwują jednak w Incline Village i niedaleko Kirkwood. Ceny w supermarketach są podobne do cen w Polsce. Trochę droższe jest pieczywo, warzywa i owoce, a z drugiej strony tańszy jest alkohol – zwłaszcza ten wysokoprocentowy i w dużych butelkach. Co jeszcze warto wiedzieć? Służba zdrowia w Stanach Zjednoczonych jest cholernie droga, dlatego kiedy będziecie się tam wybierać, koniecznie zadbajcie o ubezpieczenie. Koszt pakietu w najdroższej wersji jest i tak dużo tańszy niż wizyta w szpitalu. Ja miałem to wątpliwe szczęście skorzystać z lokalnej służby zdrowia i muszę przyznać, że standard jest wysoki, ale kiedy przysłali do motelu rachunek, to byłem w lekkim szoku. Za prześwietlenie i receptę na Vicodin (fani dr House’a na pewno znają ten magiczny preparat) skasowali mnie, a w praktyce mojego ubezpieczyciela, na $946. Kolejną kwestią jest zakup miejscowego telefonu. Kiedy wybieracie się grupą kilku osób i planujecie zostać na dłużej, warto kupić w 7-Eleven (odpowiednik naszej Żabki) najtańsze modele pre-paid, które kosztują około $10. Dzięki temu będziecie zawsze w kontakcie ze sobą, bez nerwów i niepotrzebnych spinek. W ten sposób macie załatwione podstawowe rzeczy w Tahoe. This is how we do it. Oczywiście każdy ma jakieś swoje fanaberie i jestem pewien, że tekst nie wyczerpuje tematu, ale z całą pewnością go z grubsza rozjaśnia. Długo zastanawiałem się nad formą tego tekstu. Wybrałem opcję krótkiego przewodnika, a właściwie poradnika co, jak i gdzie. Może ktoś z Was skorzysta z tych rad i już najbliższej zimy pojeździ w Tahoe. Tymczasem, na sam koniec kilka takich moich osobistych spostrzeżeń. Zacznę od tego, że Tahoe rządzi. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jest to prawdopodobnie jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Wokół ślicznego jeziora z
krystalicznie czystą wodą mamy ulokowane dziesiątki gór, które dają nieskończenie wiele opcji i możliwości. Tam, gdzie nie wjedziemy wyciągiem czy skuterem śnieżnym, można po prostu wejść i rozkoszować się naturą. Dodatkowo, znajdują tam się jedne z najlepszych snowparków na świecie, które doceniają prosi z całego świata, więc spotkanie swojego idola jest w Tahoe realne każdego dnia. Wszyscy ludzie są przyjaźnie nastawieni, uśmiechają się na ulicy, zagadują w sklepie. Jest totalnie inaczej niż w Europie. Nie potrafię powiedzieć czy fajniej czy gorzej, bo byłem tam jednak zbyt krótko, ale na pewno inaczej. Trochę więcej czasu w Tahoe spędził natomiast Michał Alster, który studiował w lokalnym college’u przez 5 lat, więc zdążył przez ten czas zadomowić się za oceanem. Przeczytajcie jak wygląda życie w Tahoe z jego perspektywy.
Po lewej: Ben Lynch podobnie jak w Poldonie jeździ w rękawiczkach z supermarketu. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Ben słucha Johnego Casha, jeździ Pick-upem i zamiast wbić sie na rail woli zrobić drop z pięcio metrowego urwiska.
Michal Alster: Tahoe resident foto: R.Wielgus, Micos
Parę tygodni temu Agu poprosił mnie, by napisać kilka słów o tym jak żyło mi się w Tahoe. Powiedział, że skoro mieszkałem tam pięć lat to powinienem mięć trochę ciekawych doświadczeń. Mam nadzieje, że to co tu napiszę nie będzie nudne i może kiedyś dla kogoś, kto planuje Trip do Tahoe okaże się przydatne.
Michał robi solidne fs.360 tail tap nad pieńkiem na który ty bał byś się wejść.
To jest naprawdę niezwykłe miejsce. Jest po prostu zajebiście ładnie. Ponadto, co roku czeka na was 300 słonecznych dni i 10 metrów śniegu. Znam paru co się zakochało w tym, co ma tu do zaoferowania matka natura i nie planuje wracać do domu. Przesiedziałem gapiąc się w jezioro setki godzin. W lato często spędzałem cały dzień na plaży, do zachodu słońca. Tak, jak mówi mój przyjaciel Rafał: “W Tahoe co dzień są wakacje, nawet jak musisz pracować.” To dlatego, że tak pięknie może być przecież tylko na wakacjach. Mieszkałem w Tahoe większość swojego dorosłego życia i próba wdrożenia się w jakikolwiek inny life style jest bolesna. A mój life style był bardzo reprezentatywny dla tego co robi lokalna młodzież. Dookoła jeziora jest circa tysiąc snowboardzistów, którzy codziennie wychodzą na śnieg. Od rana do popołudnia jeździłem na desce, czasem siedem dni w tygodniu. Co zimę miałem 3 sezonowe passy na różne ośrodki i w zależności od bieżących warunków jeździliśmy na różne miejscówki. Większość snowparków zmienia swój setup co najmniej dwa razy w miesiącu. W Northstar co tydzień jest parę pozmienianych przeszkód. Snowaprki są naprawdę profesjonalne, na co dzień takie, jak w Europie na dużych imprezach. Ciężko się znudzić, więc jeśli zdrowie dopisuje można spędzić cały tydzień na desce. Co po desce? Już trochę mniej kolorowo. Do Tahoe jest masowa migracja facetów, których przyciągnęły narty, deska, rower, wspinaczka czy inna z miliona dostępnych tu rzeczy. Jednocześnie jest masowa emigracja lokalnych dziewczyn, które marzą o tym, by wyjechać ze wsi do jakiegoś miasta. Życie w górach trochę im się znudziło i po liceum szkoły czy pracy szukają w San Francisco, LA czy gdziekolwiek, gdzie jest bogatsze życie społeczno-dyskotekowe. Z tego powodu w Tahoe jest dużo wygłodniałych facetów, którzy mają spełnione zapotrzebowanie na śnieg, ale niestety mają nieostudzone libido. Byłem w paru miejscach na świecie i uważam, że nie ma trudniejszego miejsca na podrywanie dziewczyn niż Tahoe na jesieni i w zimę. Najbardziej obiecującym targetem są tu dziewczyny z Ameryki Południowej, które przyjechały do pracy.
Tahoe, Playground.
Bs.540 indy, w jednym z kilkunastu park贸w nad jeziorem. foto.R.Wielgus
Jeśli już przebolejesz deficyt dziewczyn to w Tahoe żyje się wygodnie. Czynsz jest tańszy niż w Warszawie, a burgery tłuste i smakowite. Mi też bardzo dobrze wchodziło jedzenie meksykańskie, którego było zawsze dużo i tanio. Żyjesz w lesie, dookoła rosną wielkie sosny i inne równie fajne krzaki, w nocy chodzą niedźwiedzie, a w dzień biegają wiewiórki. Jest bajecznie. Na wiosnę robi się ciepło, ale paradoksalnie wszystkie Hopy rosną. Squaw Valley, Alpine Meadows, Heavenly i parę innych miejscówek buduje na zamówienie sponsorów wielkie przeszkody. Zjeżdżają się największe ekipy filmowe i.... Viva America. W maju razem z kumplami rozdziewiczaliśmy hopę, na której skakali później tego dnia Halldor i Kazuu. Tak naprawdę to skoczył z niej pierwszy Marek Sąsiadek za co mu bardzo dziękuje. Oglądałem też jak Torstein nauczył się switch double corka, ale widziałem też jak normalne ziomki, amatorzy próbowali podwójnych invertów. Poziom jest naprawdę wysoki w Tahoe. Jak ktoś myśli, że jest kozakiem, to ostudzi się jak zobaczy jak dzieciaki dają radę. W maju po pięciu latach wróciłem do Europy. Bardzo tęsknie za jeziorem. Na pocieszenie myślę czasem, że jak będę już obrzydliwie bogaty, to na pewno kupię tam dom. Dziewczyny będę importować skąd inąd. Do tego czasu obiecuję sobie, że raz na sezon czy dwa będę odwiedzać Lake Tahoe.
Streetlife
Tomek Agnieszczak
bs. nosepress “samoróba” / foto: Orlen
“mogę powiedzieć - I built that trick” Kilka lat temu miała miejsce deskorolkowa akcja „Red Bull: Build the trick”, która polegała na tym, iż skejciki podzielone na grupy podróżowali po Poldonie i tuningowali spoty mające potencjał, lecz w jakiś sposób nie nadające się do jazdy. Gdzieś trzeba było wybetonować odjazd, gdzie indziej doczepić kątownik, a w jeszcze innym miejscu usunąć siatkę czy szyld z najazdu. Mniej więcej rok temu w naszych głowach zaświecił podobny pomysł. Po przeszukaniu prawie całej Warszawy w poszukiwaniu spotów na zimę okazało się, że nie ma żadnego prostego i łagodnego hendrejla, który nadawałby się do bardziej technicznych trików bądź do poćwiczenia przed jakąś większą rurą. Po kilku kolejnych spacerach i rowerowych wycieczkach przez miasto udało nam się znaleźć idealne schody, które aż prosiły się o wstawienie przy nich hendrejla. W końcu powołaliśmy do życia Komitet Budowy Hendrejla (w skrócie KBH, nie mylić z KFC czy KGHM), w którym przewodnictwo przejął Darek Juraś i skrupulatnie doprowadził inwestycję do końca. A zamieszania było mnóstwo: ogarnięcie spawaczy, materiałów, później wkopanie, zabetonowanie i tym podobne żmudne oraz pracochłonne czynności. Oczywiście z każdym etapem powstawania naszego top-secret training facility (prawie jak prywatny pajp
Shauna W.) wiąże się mnóstwo śmiesznych anegdotek, ale to może kiedy indziej, a tymczasem przejdę do sedna sprawy i napiszę o swoim triku.... Któregoś pięknego zimowego dnia, kiedy w ciągu doby spadło pewnie ze 20cm śniegu postanowiliśmy wybrać się na naszą kochaną samoróbę (tak, tak. Każdy spot ma swoją środowiskową nazwę, ten został ochrzczony jako samoróba). Następnie klasyczny schemat: rozstawienie dropa, podział na tury i śmigamy. A jako, że od zawsze jarałem się stylem Jona Kooleya, a zwłaszcza bs nosepressem w jego wykonaniu, to tego dnia wymyśliłem sobie, że zapnę właśnie ten oto trik. Na początku szło kiepsko. W każdej próbie albo spadałem gdzieś z boku albo tapowałem hendrejla, a miało być czysto i ładnie od samego początku do końca, a nie jakaś pedałówa w stylu nosepress tap nosepress albo, co gorsza, nosepress tap out. Z czasem jednak coraz bardziej wczuwałem się w najazd i hendrejla, chłopaki podkręcali moją zajawę kozackimi trikami (Surdi fs270 sw fs board, Celo bs noseslide pretzel na mega panczurskim stylu), więc w końcu siadło i z dumą mogę powiedzieć: I built that trick!
Streetlife
Tomek Tomiak
fs. 5-0 Praga - Wwa / foto:Orlen
“Z zajawy na triki ziomali biorę deskę po przerwie/odpoczynku
i na wielkiej wczówce w kawałek „California Dreamin“ wrzucam 50-50 na sw 50-50”
Koniec stycznia – sezon w pełni, temperatura – sporo poniżej zera. Od rana termika „za milion dolców“ dobrze wróżyła tamtemu dniu i jeżdżeniu. Poranne ogarnianie i w końcu telefony. Spot ustalony. Kink na pradze. Nic mi to nie mówi, ale się zgadzam i podjeżdżam według wskazówek. Na pierwszy rzut oka nie ma nic do jeżdżenia. Parę minut chodzenia po terenie i znajduję ziomali. Stoi wielki, amerykańśki van Majora. W środku widzę też Świerzaka i Kordka. Siedzą wewnątrz, bo na dworzu jest meeega zimno. Przyjeżdżam z Tomkiem Baranem, więc do ogarnięcia spotu i jeżdżenia jest wystarczająco dużo ludzi. Podbija Orlen i zaczynamy. Darek wyciąga kamerę. Jeździmy na zmianę, żeby każdy mógł wystarczająco pojeździć. Pierwsza tura: Baran, Kordek i Ja. Rail to płaskownik lamaniec. Całkiem długi. Pierwsze próby i okazuje się, że rail nie należy do najprostszych. Na dodatek w przypadku lądowania na schody ze ślizgu idą wióry. Pare gleb, ale w końcu siadają jakieś triki. Kordek po wychillowanym 50-50, wkleja fs board po całości na zajebistym stylu. Zajawa wzrasta i siada mi 50-50. Zaczyna się sciemniać. Odpalamy rozstawiony wcześniej agregat i mamy światlo, a także przy czym ogrzać ręce. W nocy lecą lepsze triki. Kordek przejmuje kamerę, a Maja wrzuca ładne 50-50 na fs board, a potem na bs board. Próbuje jeszcze wrucić 50-50 na fs board pretzel out, ale coś nie idzie. Świerzak ma problemy ze ślizgiem w swojej desce, ale kombinuje jak może. Baran wrzuca 50-50 na bs board. Z zajawy na triki ziomali biorę deskę po przerwie/odpoczynku i na wielkiej wczówce w kawałek „California Dreamin“ wrzucam 50-50 na sw 50-50. Zajawa sięga zenitu. W głowie powstaje pomysł… 5-0 po całości. Krótkie konsultacje i porady od ziomali i pierwsza proba nieudana. Ale na szczęście wiem już z czym to się je. 5-0 po całym kinku siada w trzeciej próbie. Jaram się, bo jest nagrane. No to teraz może fs out? Siada za drugim podejsciem, a ja wiem, że ten dzień to najlepszy w sezonie jeśli chodzi o uliczne akcje.
“Jednak dodatkowa motywacja w postaci udanego tricku Agu pozwoliła mi pozbierać się do kupy i oddać kilka kolejnych prób, do momentu kiedy nie postanowiłem przytulić raila twarzą.” Park Morskie Oko niektórym kojarzy się z pięknymi widokami polskich gór i krystalicznie czystą wodą. Mi (nam) natomiast kojarzy się on z betonem i stalą. To właśnie w warszawskim parku Morskie Oko znajduje się chyba najbardziej popularny double kink stolicy, Blue Cactus. Od wielu lat, wiele pokoleń lokalesów próbowało swoich sił na tym przyjemnym railu. Wraz ze wzrostem umiejętności wzrósł tez apetyt i postanowiliśmy zaatakować większego brata Blue Cactusa znajdującego się niecałe 100m dalej. Nie wiem czy ktokolwiek zdążyl już nadać imię tej miejscówce, więc będę ją nazywał Blue Cactus 2. Blue Cactus 2 to istny warszawski roller coaster, dół płasko dół płasko dół to kombinacja która zapewni niekończącą się zabawę przez całą noc. Nasza przygoda z tym spotem zaczęła się pewnego zimowego popołudnia, ponieważ zima w tym sezonie hojnie obdarzyła stolice w biały puder, ochoczo zebraliśmy się do przygotowywania miejscówki. W składzie Surdi, Agu, Świeżak i dzielny Jacek – operator, złapaliśmy za łopaty i wzięliśmy się do sypania, Kiedy nasza śnieżna budowla twardniała na skutek panujących mrozów, my próbowaliśmy poskładać dropa, co dodam, nie było łatwe, gdyż palce przymarzały nam do metalowych części całej tej konstrukcji. I tak to wszystko trwało aż zapadł zmrok i trzeba było odpalić agregat, czas zacząć próby. Szczerze powiem, że dawno nie czułem się tak niepewnie stojąc na dropie, więc szybko odprawiłem rytuał poprawiania spodni, bluzy i czapki, którego mistrzem i tak jest Świeżak i ruszyłem. Pierwsza próba i już wiedziałem,
Streetlife
Michał Surdej
bs. 50-50 Blue Cactus / foto:Orlen
że nie będzie łatwo. “Trzeba się dobrze wczuć” takie zdanie panowało na ustach nas wszystkich, więc postanowiliśmy się podzielić i jeździliśmy pojedynczo. Pierwszy Agu, widać, że był kiedyś w wesołym miasteczku, bo całkiem nieźle mu szlo od samego początku, jednak 4-kink to coś, co nie siada za każdym razem. Wysokie schody, które trzeba było pokonać po każdej probie i -20 stopni to coś, co nie ułatwia zabawy. Po dłuższym czasie wreszcie rurka zostaje zaliczona i można spokojnie usiąść i popatrzeć jak idzie pozostałym. Po Agu przyszła moja kolei, tutaj nie było już tak wesoło. Pierwsze kilka strzałów, to totalna porażka, zero prędkości, zero wyczucia przeszkody. Jednak dodatkowa motywacja w postaci udanego tricku Agu pozwoliła mi pozbierać się do kupy i oddać kilka kolejnych prób, do momentu kiedy nie postanowiłem przytulić raila twarzą. Ponieważ nic mi się nie stało, cały respekt do przeszkody gdzieś zniknął w tym białym śniegu i kolejne próby, to było t,o co chciałem poczuć od początku. Pełna swoboda najazdu, wyczucie raila, pozostawało tylko próbować, aż się uda. I udało się, myślę, że potrzebowałem 20-30 prób, żeby móc wrócić do domu z czystym sumieniem. Darek startował jako ostatni, ponieważ wystał się na mrozie przez tyle czasu było mu ciężej zacząć, niż nam, na początku. Dzielnie mu szło, lecz koniec benzyny w agregacie, 3 w nocy i - 20 stopni, które z nas wszystkich najbardziej odczuwał Jacek, filmujący cale widowisko w adidasach i jeansach, przerwały mu jazdę i z takim oto bilansem 2:1 musieliśmy udać się na zasłużony odpoczynek...
Streetlife
Darek Juraś
wallride Urs - boisko / foto:Orlen
“Zupełny chill, słońce, ciepło, wygłupy.” Pewnego zimowego dnia był plan na zrobienie paru sztuczek na śniegu. Były to ostatki wielkich śniegów w Wwa i w tym okresie chyba już każdy miał przesyt jibbingu, dlatego na deskę tego dnia poszedłem sam. Z początku moim celem było zrobienie łamanej poręczy, ale bez kompana do jazdy bardzo długo bym ja przygotowywał i dlatego odwiedziłem miejscówkę znaną wszystkim skate’om. Tam jak się okazało jest wiele tzw. ‘diffrent spot’s’. Na pierwszy ogień poszedł wallride na słupie od siatki. Jednak śnieg był za bardzo rozpuszczony i trudno było na tym quaterze zdusić jakieś dobre ‘hopsztosy’. Następnie pochilowałem sobie na quaterze, którego zbudował mój Brat. Potem, odwiedził mnie Jacek B (R5) i od razu powstał plan przeskoczenia siatki ogradzającej ten spot. I tak też się stało następnego dnia. Skocznie szykowałem całą noc. Kolejny dzień spędzony tam z Jackiem i moim Bratem to chyba jeden z lepszych tamtej zimy. Zupełny chill, słońce, ciepło, wygłupy. Ollie przez siatkę w kąt na trybunach, a w tym samym momencie mój brat nosegrind na murku na deskorolce. Wszystko obejrzycie na naszym nowym filmie snowboardowym zrealizowanym przez R5.
Wojtek Pawlusiak
New Zeala
and
Podróż do Nowej Zelandii może wydawać się bardzo długa i męcząca, ale już po opuszczeniu samolotu, stwierdzamy, ze było warto się pomęczyć. Już w Warszawie na lotnisku dowiedziałem się, że samolot, którym będę leciał z Londynu do Australii i później do NZ to samolot Quantas’u, a tam zawsze są problemy z dodatkowym bagażem (w moim przypadku boardbag), dlatego też kazano zapłacić mi 50 dolarów za każdy kilogram, co razem dało ponad 1300 dolarów.... na szczęście rzetelny pracownik British Airways, u którego miałem zapłacić za extra bag znalazł lukę w przepisach i stwierdził, ze jeżeli samolot należy do Quantas, a operatorem lotu jest British Airways, to przepisy będą podlegać pod BA i nie muszę płacić 1300 dolarów, tylko 180zl za extra bag. W Londynie, gdzie miałem przesiadkę, spotkałem Marca Swobode i już razem kontynuowaliśmy podróż. Wydawałoby się, ze podróż będzie nużąca ale cały personel był do naszej dyspozycji. Lista filmów, muzyki, programów rozrywkowych i różnego rodzaju zapychaczy czasu była długa, a oprócz tego mieliśmy pod dostatkiem białe, czerwone wino i przeróżne alkohole, które umiliły nam podróż. Już z samolotu można było zauważyć różnicę w ukształtowaniu terenu i roślinności porastającej te dziewicze, jak się później okazało, tereny względem Europy. Zimą Nowa Zelandia wygląda jak step, wyblakłe żółte trawy i kolczaste krzewy sprawiały wrażenie dzikiego zachodu i Indian... Ciekawostką jest, że na 4 miliony mieszkańców NZ przypada 30 milionów owiec i są tam najlepsze hamburgery na świecie, o czym przekonałem się już pierwszego dnia. Kierowca Red Bull’a Justin, który przyjechał po nas na lotnisko wielkim Hummer’em od razu zaczął opowiadać o przyjemnościach, które spotkają nas w Queenstown. Ferg Burger, Jet Boat, Bungee Jumping i wiele innych atrakcji tylko czekały, aż spróbujemy! Pierwsze kilka dni mieszkaliśmy w Queenstown w domu Red Bull’a. Nasze board bagi oczywiście zostały zgubione i musieliśmy czekać 3 dni, żeby wreszcie pojeździć na snowboardzie, szczególnie, że kilka dni przed nami przybył tam Jamie Nicholls, który od razu zdał relację z tego jak wygląda snowpark i jak jest tam fajnie. 3 dni okazały się strasznie długimi dniami, zmiana stref czasowych i zmiana miejsca zamieszkania, sprawiły, że czuliśmy się trochę przybici, ale nie marnowaliśmy czasu. Robiliśmy wycieczki rowerowe, poznawaliśmy tamtejszą
kulturę i obyczaje. Dopiero kiedy dotarły nasze deski od razu poczuliśmy prawdziwy wiatr w skrzydłach! Zima tego roku, nie była zimą stulecia... temperatury nie były niskie i nie było śniegu wokoło, dopiero wysoko w górach na przełęczy Crown Range było widać trochę śniegu. Crown Range było pięknym miejscem przez które codziennie musieliśmy przejeżdżać do snowparku. Ciekawą sytuacją był widok stojących na poboczu samochodów, kiedy tylko zaczął padać śnieg. U nas w Polsce jedzie się do przodu nawet na letnich oponach, a kiedy ma się napęd 4wd to w ogóle nie zmienia się opon na zimę, a tam jest zupełnie odwrotnie. Nie mając zimowych opon nie jedzie się nawet mając napęd na cztery kola. Snowpark był po prostu jak z bajki. Codziennie idealnie wyshape’owany i przygotowany. Kiedy trzeba było czekać minutę na wyciąg krzesełkowy, oznaczało to, że jest tłoczno. Generalnie poziom jazdy w snowparku był wysoki, wszyscy dawali radę. Ekipa Red Bull w składzie ja, Marc Swoboda, Jamie Nicholls, Pat Moore, Seb Toots, Marc McMorris, Iouri Podladtchikov, Forest Bailey, Greg Bretz, Scotty James i Spencer O’Brien, też dawała radę. Kadra trenerska, którą mieliśmy do dyspozycji była wyspecjalizowana w kilku dziedzinach treningu. Trener kadry US w narciarstwie alpejskim, pokazywał nam trening suchy, na siłowni i w terenie. Był tam trener snowboardowej kadry Szwajcarów, który znał się na ruchach ciała na progu skoczni i w powietrzu. Był także trener freestylowej kadry US, który czuwał nad wszystkim, dawał wskazówki i tłumaczył błędy w czasie video choachingu. Naszym zadaniem było nauczenie się nowych trików pod okiem tychże właśnie trenerów. Tak też się stało, każdy zawodnik nauczył się czegoś nowego. Ja nauczyłem się podwójnego backflipa, teraz z niecierpliwością czekam na śnieg, żeby móc spróbować skoczyć go do puchu! Cały pobyt trwał ponad dwa tygodnie, ale minął jak z bata strzelił. Na pamiątkę zrobiłem sobie mały tatuaż, a później nie mogąc uwierzyć, że go zrobiłem, musieliśmy wyjść i to uczcić :) cały wyjazd został uwieczniony za pomocą rewelacyjnego aparatu sony nex 5, który jest po prostu nieziemski. Kolejnym pozytywnym akcentem jest to, że z roku na rok trzeba było czekać strasznie długo na śnieg w Europie, a kiedy ma się śnieg i snowpark do dyspozycji w sierpniu, to sezon przychodzi jakoś tak szybciej, co bardzo mnie cieszy :) pozdrawiam, W.
New Zealand
Karolina NIKITA koszula Dienstag NIKITA spodnie/jeansy Cactus Pants VANS buty Authentic Lo Pro (classic blue/peacot blue)
karolina: NIKITA longsleeve Rebel NIKITA sp贸dniczka Dazed Skirt Gagata: NIKITA sukienka/tunika Combination NIKITA SELEKZION getry/leginsy Susan VANS buty Authentic Lo Pro (pinked black)
Gagata: NIKITA kurtka Anyday Jacket NIKITA spodnie/jeansy Fairy Jeans Asia: NIKITA spodnie/jeansy Fairy Jeans NIKITA koszulka Perfectionist Tee karolina: NIKITA kurtka Oxydizing Jacket NIKITA spodnie/dresy Carnival Pants
karolina: NIKITA spodnie/dresy Carnival Pants NIKITA kurtka Aftermatch Jacket VANS buty Wellesley Stripe Leather Gagat NIKITA kurtka babylon Jacket NIKITA koszulka Plugger Tee NIKITA spodnie/jeansy Reality Jeans (ash) VANS buty Authentic Lo Pro Gore (lake blue)
Asia NIKITA bluza Not Guilty NIKITA spodnie/jeansy Carnival Pants VANS buty Wellesley Stripe Leather
modelki: Asia, Karolina, Gagata, Hesia, wszystkie ciuchy do nabycia w sklepie w sklepie stacjonarnym na ul.Radnej
, Foto: micos.ownlog.com e Chickitashop.com oraz
Lod贸wki /
Senftenberg
Przeciętnemu Polaczkowi hala kojarzy się ze zlikwidowanymi ostatnio blaszanymi szczękami pod stadionem dziesięciolecia. Jest też oczywiście Hala Banacha, ciotka Halina, Podhale ale nie ma to nic wspólnego z naszymi halami. W naszej hali się nie handluje, no może czasami ktoś pogoni jakiś towar, ale kompletnie nie o to tu chodzi. Szczerze mówiąc kiedy 10 lat temu czytałem o powstających w Japonii całorocznych, krytych stokach brzmiało to dla mnie trochę jak „Gwiezdne Wojny’ – fantastyka. Minęło parę lat i nawet Ruscy mają swoją hale. Nie mówiąc już o naszych zachodnich sąsiadach. Nas niestety szybko nie czeka żadna rewolucja w tej dziedzinie. Utwierdza mnie w tym przekonaniu moja jedyna w tym sezonie wizyta na Górce Szczęśliwickiej w Warszawie, gdzie chłopaki z braku odpowiedniej wyciągarki „dymajo” na górę, ciągnąc za sobą armatkę śnieżną. Dla takiego Szwaba to dopiero jest fantastyka. Przez ostanie 5 lat letnie wizyty w Niemieckich bunkrach ze śniegiem stały się obowiązkowym punktem programu każdych wakacji. Zwiedziliśmy przez ten czas trzy różne hale położone w Senftenberg, Wittenberg i Bispingen. Postaramy się trochę wam przybliżyć plusy i minusy każdej z nich. Najbliżej Polski położona jest hala Snowtropolis w Senftenberg. Jest to najstarsza i najmniejsza z trzech Hal. Znajduje się ona na południe od Berlina, nieopodal miejscowości Cottbus. Jest to idealne jeśli chodzi o dojazd miejsce w szczególności dla południowych mieszkańców naszego kraju. Z Warszawy do przebycia jest ok.600km. Bunkier zlokalizowany jest w środku klasycznego grzecznego, Niemieckiego miasteczka. Nie dajcie się jednak zwieźć Niemieckiej uprzejmości. Kilka lat temu Polska ekipa miała tam nieprzyjemne przejścia z lokalnym Neofaszystami, tak więc raczej ostrożnie. Jeśli chodzi o infrastrukturę możecie zamieszkać klasycznie pod namiotem lub w domku campingowym co jest raczej sporym wydatkiem (od 48 Euro za noc). Co do samych cen w Snowtropolis to karnet całodniowy od poniedziałku do piątku kosztuje 22 Euro natomiast w weekend cena rośnie do 27 Euro. Sama hala jest niewielka dlatego przeszkód też jest niewiele. Na skocznie raczej nie macie co liczyć, ale zawsze stoi set rur i box-ów. Nad szejpingiem czuwa lokalna ekipa więc przeszkody są z grubsza ogarnięte. Jedyna rzecz, która nam wydała się drażniąca to śnieg, który jest strasznie mokry. Z jednej strony dobrze bo jest miękko z drugiej po paru godzinach jest się totalnie przemoczonym. Na szczęście w lecie nie jest to aż tak uciążliwe. Wszystkie szczegóły dotyczące cen oraz rezerwacji możecie sprawdzić na oficjalnej stronie ośrodka www.snowtropolis.de. Co ciekawe występuje ona też w Polskiej wersji językowej. W naszej opinii w Senftenberg ma najlepszy stosunek jakości do ceny
Snow Fun Park Wittenburg to druga jeśli chodzi o odległość hala, zlokalizowana ok.240 km na zachód od Berlina. Nietrudną do niej trafić bo znajduje się tuż obok autostrady 24 i widać ją z daleka. Jest to zupełnie inny rodzaj obiektu niż ten w Senftenberg. O ile Snowtropolis jest rodzajem hałdy ziemi, na której ktoś postawił blaszaną halę to obiekt w Wittenburgu jest wolnostojącą konstrukcją, która naprawdę robi wrażanie. Jest to też największy tego typu obiekt w Europie. Jako jedyny posiada pełno wymiarowy pajp co teoretycznie powinno stanowić olbrzymi atut a jest wręcz odwrotnie. Hala jest podzielona na trzy tory – zwykły stok, tyczki i Snowpark. Przy czym 2/3 Snowparku zajmuje pajp a inne przeszkody typu rurki, boxy, itp. zostały ściśnięte na pozostałej powierzchni. Do tego pajp jest totalnie nie używalny, ponieważ stanowi skamieniałą bryłę lodową nad którą nikt nie sprawuje opieki. Prowadzi to do absurdu w którym w największej hali park jest mniejszy niż w dużo krótszej hali w Senftenberg. Inny jest też sposób produkcji śniegu. Tutaj mamy permanentnie zmrożoną skorupę, przykrytą cienką warstwą śniegu a raczej piachu bo to materiał który najlepiej opisuje strukturę leżącego tam „czegoś”. Kolejny minus to ceny, w porównaniu do Senftenberg tutaj całodniowy karnet w tygodniu kosztuje 35 Euro a w weekend 45Euro. Drogie jest też spanie bo do dyspozycji jest jedynie elegancki hotel bezpośrednio przylegający do hali, gdzie ceny zaczynają się od 70 Euro za podstawowy pokój. Jedyny plus jaki znaleźliśmy to wielkie stoisko Nintendo Wii z którego można korzystać za darmo. W tym roku hala była prawie całe lato zamknięta bo Szwaby przedobrzyły z konstrukcją i coś się zaczęło sypać w związku z tym musieli przeprowadzić dużą akcję naprawczą. Wszystkie aktualne dane dotyczące ośrodka znajdziecie na www.alpincenter.com. Podsumowując Snow Fun Park jest ośrodkiem raczej dla starych, bogatych Szwabów jeżdżących na nartach niż dla młodych, pięknych i…ubogich snowboardzistów.
Wittenburg
Bispingen Snow Dome Bispingen ostatni w zestawieniu, ale w naszej opinii zdecydowanie najlepszy. Niestety też najdalej położony. Około 200km za Wittenburgiem, w połowie drogi między Hamburgiem i Hannoverem. Snow Dome ma identyczną konstrukcję jak Snow Fun Park ale tutaj nikt nie pokusił się o wstawianie na siłę niepotrzebnych elementów typu Pajp. Dzięki temu cały długi stok usiany jest przeszkodami niczym rodzynkami na torcie ciotki Beaty. Przeszkód jest naprawdę mnóstwo, w różnych konfiguracjach. Raile proste i łamane, s-raile i rainbowy, boxy i PCV-ki. Do tego naprawdę niezłe skocznie. Jedna z 4 metrowym flatem, druga z sześcioma metrami płaskiego. Do tego długie, bezpieczne kąty na lądowaniu. Czego chcieć więcej – atmosfery? Proszę bardzo, do Bispingen najlepiej przyjechać w ostatnim tygodniu lipca. Odbywa się wtedy Summer Feast na który ściągają Niemiaszki z całego kraju. Nie przekłada się to o dziwo na tłok w hali. Ma wtedy miejsce całe mnóstwo imprez towarzyszących, jak choćby wieczorne jamy przed halą kiedy chłopaki wywożą ratrakami przed budynek śnieg i robią różnego rodzaju konstrukcję do jazdy. Jest mini-rampa i wspólne wieczorne oglądanie filmów na rzutniku. Tutaj absolutnie polecamy Camping bo dzieje się na nim dużo rzeczy z zakresu integracji a jest przy tym (chyba) darmowy. Oczywiście można poszukać kwatery w miasteczku obok ale znów wskoczymy w ceny rzędu 40-50 Euro za dobę. Jeśli chodzi o stok cenowo jest bliżej do Senftenberg – dzienny karnet kosztuje 29Euro ale są dni promocyjne np.poniedziałki kiedy można go kupić za 19 Euro. Tutaj też pod adresem www.snowdome.com działa strona internetowa ze wszystkimi interesującymi informacjami. Już po naszej ostatniej wizycie Hala wzbogaciła się o nową atrakcje jaką jest sztuczna fala do surfowania. Txt.Micos, Foto: Art Artified, Błażej Zachariasz, Micos
> y niczne kurort ra g za y d ie k ziła się ł jest ampów narod wanie. Pomys ro te a w k za Idea Gypsy C sze łużej, jak nsorować na , na jak najd g ie śn przestały spo st je am e rezentowali w chać tam gdzi p je y o p m e – zi y d ę st b ro p erach olejnych num aprun. najtaniej. W k ra rwszy strzał K ie p a N y. Gypsy Campe w y ra m ś yp li w a e w o jn k le a ko nd sp e znana adowy weeke łatwa i dobrz ru zo o p W długi listop y z trasę, która ej w nocy kied ci w ze y tr m ś ło li o .k zy p s i ru anek i n ście ęgry - jechali ełna niespodzi W li za d ie zw okazała sie p nie mapę chłopaki właś naszą jedyną że t, k a F się obudziłem ? ry ed g ę na Ipodzie prz strii przez W e u n A io b o o d zr yś s d p a ie k gle m t-screeny Goo stanowiły prin y ki. go dnia byliśm e ls o n p P e z st m a e n 2 zd 1 a wyj 8 i już o y na echaliśmy o 1 mi i wjeżdzam ta e rn a k z No trudno, wyj ie an towanym ekkie zamiesz ealnie przygo id o p ć a na miejscu. L ch e zj uczucie móc górę. Cudowne erwie. chopy ół rocznej prz p ie w ra any Park - dwie p ow o p ot yg rz p stoku ie ni Kolejne dwa d ycie perfekcyjn . cz lu sz ta e ym m i m k sa łe Na ro pude a. ów lotu + spo cej - prysznic ię w ć e ci ch po 8 i 10 metr o eg oczowania ym słońcu - cz różowania i k d o p w jazdy w piękn tó n e m wość wielu manka zaliczyć możli a b ze tr w só To jeden z nie lu hp rem. o niewątpliwyc ednio pod Spa w Camperze. D śr ą o zp e b u g in po schłodzon park k a ro n k ia o n lk a ty w co m no czore bułeczki, wie Rano świeże Taigę.
Gypsy Tour visiting Kaprun ................ foto/txt: micos
FKZ / fronio
>
Gypsy Tour visiting Kaprun
>
francuski lujas
szek/
foto:Piotr Karasinski/L2a/method
Maciej blus/ foto:Darek Orlicz/Spinderlovy mlyn/ollie
typ w kasku/
/
foto:Piotr Karasinski/L2a/fs miliard indy w kasku
kuba skrzypk
kowski/
foto:Piotr Karasiński
Les 2 Alpes/double front flip
maRk narciarz/
/
foto: Marek Ogień/Lake Tahoe/trik nieważny, ważne są widoki
e i n jak d r a o b w o n s to...
foto.Orlen
Jak nie snowboard, to.... ostre koło! Jest to zajawka mało związana ze snowboardem, aczkolwiek dostarczająca momentami spore ilości adrenaliny i mocno przyśpieszająca bicie serca. O co w tym wszystkim chodzi? Ostre kolo to niemal najprostsza forma roweru. Pierwotnie to rower torowy, pozbawiony przerzutek, hamulcy, wszelkich linek, klamek i nóżki. To zaleta, ale i wada. Zaleta, bo nie ma sie co popsuć. No bo niby co miałoby sie psuć? Przerzutki? Hamulce? Brak. Tu pare osób pewnie się zdziwi, ale po co hamulce w rowerze torowym gdzie kazdy gram mniej to setna sekundy szybciej na torze, a hamulce masz przecież w nogach(!!). To tyle w teorii. W praktyce wygląda to tak: pedałujemy do przodu – jedziemy do przodu, nie pedałujemy - stoimy w miejscu, pedałujemy do tyłu – jedziemy do tyłu. Pomyślicie, że w każdym rowerze tak jest. Zonk! Ostre koło pozbawione jest tzw. wolnobiegu, pozwalającego na jazdę rowerem bez pedałowania, np z górki. Ostrym kołem pedałujecie non stop, dosłownie! Jak jedziemy z tej górki, to albo fest szybko pedałujemy albo nogi kładziemy na ramę, a hamujemy butem przyciskając oponę tylnego koła. Nice! Pierwsze ostre koło zobaczyłem u koleżanki z hc-punkowej sceny. Już po pierwszej jeździe czułem, że to mega sprawa, ale jeszcze za glęboko siedziałem w deskorolce, by się tym na maksa zajarać. Drugim etapem zajawy na ostre było dowiedzenie się, że znajomy jeździ na ostrym. I znów próbowanie na pożyczonym rowerze. Zajawa rosła. W końcu mnie wzięło. Mega ekscytującą częścią tej zajawy jest samodzielne złożenie swojej fixy. Oczywiście gotowy rower można kupić, ale co to za fun. Szukanie ramy bądź całego roweru, a potem pasujących części. Następnie zaplecenie koła ze specjalną piastą i można śmigać. Ostre koło aka fixie czy fiksa to rower, którego zastosowaniem jest profesjonalny tor kolarski – velodrom. Jak doszło do tego, że ludzie jeżdzą na rowerach torowych po mieście? Faktem jest, że profesjonalni zawodowi rowerzyści uznają ostre koło za idealny rower na zimę, ma się nad nim zdecydowanie większą kontrolę, no i pomaga w skutecznym trenowaniu nóg czyli podtrzymywaniu formy. Druga akcja to fakt, iż ostre koło przejęli trochę kurierzy rowerowi będący w nieustannym ruchu w miescie, potrzebujący niemal bezawaryjnego środka tramsportu. Czemu jeżdzę na ostrym kole? Bo się tym jaram! Cisnę w korkach między samochodami i w 3 minuty jestam tam, gdzie jakiś kolo w aucie będzie za 23. Wyjeżdżam przed samochody, ścigam się z autobusami, ciskam czasem na czerwonym, czmycham przed policją:) Na prostych i pod górke czerpię z granic wytrzymałości i siły, by jechać szybciej i dłużej. Uczę się trików np. wheelie albo kółek do tyłu. Zajawa fest, bo przecież jazda na rowerze, to już zajawa sama w sobie. Wchodzę do neta: trackosaurusrex.com, pedalconsumption.com, sfgfc.wordpress.com, fixedgeargallery.com, fixedgearbikes.blogspot.com. Obczajam strony, newsy, teasery, blogi, produkty, nowe ramy, części rowerowe, oglądam filmiki i rowery innych ludzi na calym świecie. Bo na ostrym kole jeździ się na całym świecie. Od Berlina po Tokyo, od Londynu po L.A., od Kuala Lumpur po Warszawę. Za granicą, gdzie ostre koło funkcjonuje już sporo dłużej niż u na, są całe sceny i grupy ludzi jeżdżących na fixach. U nas widać coraz więcej osób na ostrych kołach. Spora częśc z nich, to ludzie którzy chcą być trendy, bo fixie jest na topie. Drogie rowery, firmowe ciuszki, lansik, ale z drugiej strony są kurierzy, bike polowcy i zajawkowicze na prędkość i triki. Ja jeżdzę, bo lubię. Fajnie jest cisnąć na tym rowerze do ostatku sił, a potem hamować mięśniami, co mimo woli zmusza do jeszcze większego wysiłku. Fajnie jechać o 3 w nocy po pustym mieście ze znajomymi w grupie albo w ciągu dnia z ziomalami wciskać się między samochody i autobusy i gnać na złamanie karku. Nie jest to zbyt mądre i bezpieczne. W końcu po ulicach jedzie masa debili szarżujących swoimi betami i merolami, ale czy np jibbing na snowboardzie jest bezpieczniejszy? Nie wiem może i jest, ale wiem, że obie te zajawy chłonę calym sobą jak gąbka i wyciskam z nich ile mogę. Taka jest zajawa i taką ma funkcję. Nasycić cię ile da radę, a ja i tak kiedy nie jeżdżę, to o jeżdżeniu myślę. Celo.