S mag 6

Page 1


Menu: 8 - 9. I.Pod.Kajtek Kaleniak 10-11.My Favorite Part.Maskotka numeru o Burning Bridges 12-15.Rookies.Aniaaa i Kacpaaa 16-17.Inspecta Gadget. U źródła... 18-19.Hot Spot.Bunkier w Zako. 20-21.Od A do Z.A jak Aleksander Kupis 22-25.BeGypsy On Tour.Na kradzionych zdjęciach 26-39.JAPOW!!!.POW POW POW 40-47.Teges na gigancie.Chłopcy z Bielska o swoich przygodach 48-57.#Boys Are Back In Town.Cygański film 58-65.When The Music Is Over.Wzorek na wycieczce w Kato. 66-75.Galeryjka.Szalone foto 76-79.Kidz...are allright. 80-81.Jak Nie Snowboard To...deskorolka oczami Peewee3000

NUMER 66


redakcja: Tomek Agnieszczak / Mikołaj Wojciechowski promocja / reklama / Tomek Agnieszczak / agu@snowtown.pl / skład / grafika / Mikołaj Wojciechowski

/ micos@snowtown.pl

fotografia: Dariusz Orlicz / Marek Ogień / Wojtek Wzorowy / Zuza Stachowicz / Jonya / Błażej Zachariasz /Mikołaj Wojciechowski / Stefan Eigner / Paweł Karasiński / WDT / Wojtek Nieżychowski / Mers / Radek Głowaty /

współpraca: Maciek Rabeko / Kajtek Kaleniak / Marzena Zając / Maciej Grzelak / Wojtek Pająk / Michał Ligocki / Maciej Peewee / Aleksander Kupis / Łukasz Kowalski

cover: cover foto. Japońska pizgawica / spis treści: pies w japońskiej pizgawicy / intro: drzewa w Japońskiej pizgawicy!

w w w.snow town.pl


INTRO Zauważyłem, że Tomek zawsz piszę entuzjastyczne wstępniaki a ja wręcz odwrotnie, tym razem postanowiłem to zmienić. To będzie radosny wstępniak. Cieszę się bo w Warszawie wreszcie po trzech miesiącach oczekiwania spadł śnieg, cieszę się bo udało się wydać kolejny numer co oznacza, że wydajemy to ścierwo od czterech lat!!! cieszę się bo wczoraj byłem na desce i jutro pewnie też pójdę muszę tylko skończyć pisac te głupoty, ciesze się wrescie bo ten numer praktycznie cały poświęciliśmy Sobie a nic tak nie poprawia humoru jak czytanie o własnych sukcesach i dokonaniach. Zacznę od tego, że redaktora Agnieszczaka zrobiłem gwiazdą. Wypowiada się w tym numerze w praktycznie każdej kwestii niczym Zbyszek Hołdys. Do tego jest na co drugim zdjęciu. I tak napisał on o sowim ulubionym video parcie, opowiedział o o naszym zeszłorocznym tripie do Japonii i do tego wylądował na killku zdjęciach z „making of...” NASZEGO filmu snowboardowego. Jak widzicie dużo NAS w tym numerze, dlatego tym bardziej się cieszę! MCS



P D F 2

7 I Z ] S

www.stubai.at


POWDER DEPARTMENT FREERIDE CAMP 21 - 23 LUTEGO 2014

7U]\ GQL Z\SHãQLRQH IUHHULGHP WHVWDPL VSU]Ä•WX ZDUV]WDWDPL RUD] Z\FLHF]NDPL ] FHUW\ÀNRZDQ\PL SU]HZRGQLNDPL JyUVNLPL


fot. Radek GĹ‚owaty


Kajtek Kaleniak

piosenka do podróży - Alessi brother - Seabird piosenka do pracy - set Noemi Ferst - HNY 2013 piosenka do melanżu - Gypsy Blood (Kolombo remix) piosenka do jazdy na desce - Eight Dayz - What so strange about me piosenka, która cię motywuje - Ben Harper - I will not be broken piosenka do zasypiania - The Cardigans - In the round piosenka na randkę - Charles and Eddie - Would I lie to you piosenka z filmu snowboardowego Graham Nash - Better Days piosenka do stania w korku - Kaliber 44 - Masz albo myślisz o nich piosenka, która przypomina ci dzieciństwo - Queen - Bohemian Rhapsody


Jeśli chodzi o filmy snowboardowe to jestem absolutnym zboczeńcem. Oglądam praktycznie wszystko co się nawinie - od amatorskich produkcji nikomu nieznanych ekip, po wszystkie topowe produkcje z pierwszej ligi. Dlatego też wybranie jednego przejazdu, który zrobił na mnie wrażenie jest praktycznie niemożliwe, bo takich było mnóstwo. Niemniej, jest jeden przejazd, który poniekąd ukształtował mój snowboarding i sprawił, że jaram się takim, a nie innym stylem jazdy. Chodzi oczywiście o the one and only - Burning Bridges (pierwszy film snowboardowy jaki widziałem w życiu) i otwierający part Jona Kooleya. JK był w tamtych czasach największym kotem na streecie. Ładował na obie nogi niełatwe sztuczki (fs 27, cab 27 czy sw boardslide na stromym double kinku), a snowboarding jarał go na pewno bardziej niż dziaranie i motory. Ten przejazd to też najlepsza deska K2 ever z różowym ślizgiem (choć część partu nagrana już na Santa Cruzie) i wreszcie kozacka piosenka Yeah Yeah Yeahs. Szkoda, że Jon nie nagrał już później równie dobrego przejazdu i bardziej poświęcił się innym zajawkom, bo mógł chłop jeszcze coś pojeździć. Kolejne produkcje MDP i Videograss, w których się pojawiał to niestety coraz krótsze i coraz mniej imponujące przejazdy. W ogóle Burning Bridges to snowboarding w najlepszym, klasycznym wydaniu. Lubię wracać do tego filmu z wielu powodów - soundtrack, klimat, ujęcia, trochę też sentyment.

TOMEK AGNIESZCZAK


fot. Darek Exxon Orlicz


Imię: Anna Nazwisko: Lalik Wiek: 15 Miasto: Bielsko Biała Na desce od: 5lat Ulubiona miejscówka: w L2A Safety trick: Method Ulubiony trick: Bs180 Idealny dzień na desce: słoneczko, dobry park i znajomi Pozostałe zainteresowania / talenty ; granie na nerwach rodzicom :) Sukcesy: 1 Miejsce MP Juniorek Młodszych Sponsorzy: Colorshake, Voelkl Ideał chłopaka: mądry, dobrze jeżdżący snowboardzista lub narciuch ;)) 3 życzenia do złotej rybki: 1. więcej życzeń 2. wiecej śniegu w PL 3. lepsze triczki Czego się boisz: że nie dolecę do końca hopki! ;( Dlaczego snowboard: oderwanie się od codzienności, super sposób na życie i dobra zabawa! Marzena Zając: Lalik to synonim do zajawa. Kolejna zawodniczka zasilająca szeregi UKS Kangur Tychy. Młoda, zdolna i zakręcona. Zawsze kolorowa w Colorshake’owych ciuszkach i z, charakterystycznym już dla niej, uśmiechem na twarzy zasuwa gdzieś na desce. Wyznaje zasady: “jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz” i “do odważnych świat należy”. Poobijana, rozgadana i lekko nienormalna piętnastolatka, która wyjaśnia w snowparkach.


rookies Anna Lalik

fot. Zuza Stachowicz


rookies

Kacper Tyszkiewic


cz

Imię: Kacper Nazwisko: Tyszkiewicz Wiek: 21 Miasto: WWA od 4 lat Na desce od: 1999r Ulubiona miejscówka: L 2 A Safety trick: fs board/bs lip, a na hopy Methodzik. Ulubiony trick: fs blunt 270 out, hopy fs 360 d. shifty. Idealny dzień na desce: nic odkrywczego- słońce, śnieg, znajomi, niezacinający metal i dobra atmosfera! Pozostałe zainteresowania / talenty: windsurfing, usilne próby ogarnięcia deskowrotki. Sukcesy: progres sezonu 2012/13 połączony z środkowym palcem dla dyskopatii L4/L5 i L5/S1. Sponsorzy: StepChild i AirHole. Ideał dziewczyny: przede wszystkim z prawdziwą zajawką (niekoniecznie snb), a jeśli odpali X-Box’a i uraczy zimnym piwkiem to faktycznie będzie to „ideał”. 3 życzenia do złotej rybki: nowy (lepszy) kręgosłup, wehikuł czasu i depenalizacja. Czego się boisz: kontuzji (bynajmniej nie złamanej ręki). Dlaczego snowboard: bo daje wolność, dużo frajdy i możliwość poznania świata i ciekawych ludzi. Maciej Grzelak: Kacperka poznałem, jak obaj byliśmy jeszcze snowboardowymi oseskami. To co wtedy od razu zobaczyłem to szybkość z jaką Kacper progresuje i jaką frajdę mu to sprawia, czego efekty tego widać dziś- jak wrzuca sobie nierzadko fs 3 na rure. Dla mnie jest 2gim po Płotce najefektywniej rozwijającym się ziomalem, który do tego jest spoko kompanem do jazdy bo tak jak ja lubi zbijać piątki i krzyczeć po fajnej sztuczce “uuu”. Jednym słowem, dobry ziomal, dobre skilsy, dobra morda, i życzę mu na maksa najlepiej. Yo! fot. Mers


inspector gadget

3 1


inspect 5

1. Jim Beam - Livigno classic! ok.10euro za litrową butelkę. Walory smakowe raczej nieistotne nadaje się idealnie żeby zalać ją Kolką albo zalać się nią w trupa. 2. Chivas Regal - pamietam jak dostałem butelkę na swoje szesnaste urodziny od wujka. Wypiłem ją prawie na hejnał i pożygałem się jak kot. No cóż, walory smakowe raczej nie złe ale co z tego jak za jedną butelkę możecie mieć dwie Jim Beama. 3. Jack Daniels - Król wszystkich Whiskey, oczywiście tych dla plebsu, ale kim innym jesteśmy. Jest to najstarsza łycha ze Stanów i nalezy jej się szacunek. Dlatego nie pij jej z pedalskich puszek rozcieńczonych kolą tylko bezpośrednio najlepiej z litrowej butelki o charakterystycznym kształcie z piękną czarną etykietą. 4. Ballantines -to świetne whiskey, najlepiej smakuje z lodem i kolą. 5. Bushmills - tak jak powyżej tylko jest droższe, więc lepiej wybrać tańsze. Proste! Drogi czytelniku mamy nadzieję, że nasz mały poradnik okaże Ci się pomocny przy wyborze trunku. Włożyliśmy dużo serca i czasu w jego przygotowanie. Pozdrawiamy serdecznie w imieniu inspectora!

2

4


Hot

spot


P

omysł na miejscówkę był zupełnie inny, ale ja to często bywa - plany się zmieniają. Zakopane, pierwszy dzień temperatury dodatniej, zbiera się na halny. Spot na który byliśmy nastawieni - odpada. Chwila zastanowienia i przenosimy się do najbliższego miejsca, które zakopiańczycy nazywają kamieniołomami. Jonya rozstawia sprzęt, a ja ogarniam najazd. Po chwili, jestem po pierwszym skoku. Miejscówka którą wybraliśmy to opuszczony bunkier w środku lasu. Znajduje się ona na wysokości wielkiej krokwi. Zjazd dość stromy i wąski, mało czasu na przygotowanie się do oddania triku. Między budynkiem a lądowaniem, kilka metrów płaskiego i dopiero kącik. Pempek

fot. Jonya


Alkohol - Masa przygód. Baked Rats - Nasze crew. Cracktown - Ciezko o nude. Dachstein - Musisz trafić w pogode. Endeavor - Wspiera jak trzeba. Facebook - Cieżko uciec. Góry - Uwielbiam nie tylko zimą. Holandia - Kiedyś odwiedze. Inspiracje - Ludzie. Jibbing - Czerpie z deskorolki. Kielce - Sporo nauczyły. Lipslide - Wole backside. Mini - Wtorkowy klasyk. Nagrywki - Czesto się nie chce. Obiad - Najlepszy u Mamy. Piłka Nożna - Kawał życia, ciagle aktywny. Rudy - Skurwiel, mój kot. Snowboarding - Wiecej niż sport. Trener - Nie, dziękuję. Uczelnia - Wiecznie problemy. Wykop - Przeglądany regularnie. Zombi - Przyjaciel.


ALEKSANDER

K U P I S OD A DO Z

fot. Paweł „Menel” Karasiński



txt. Tomek Agu foto.Stefen Eigner

L

ubie listopad. Listopad oznacza poczatek sezonu (zebysmy mieli tutaj jasnosc - prawilny snowboardzista nigdy nie konczy i nigdy nie zaczyna sezonu, gdyz ten trwa nieprzerwanie, ale warto miec jakis punkt odniesienia, wiec ten poczatek traktujmy czysto metaforycznie). Oczywiście, raz na jakiś czas zdarzają się cuda i pierwszy śnieg pojawia się w Poldonie jeszcze w październiku (jak choćby rok temu w Warszawie, czy kilka lat wstecz w górach - pamiętny październik 2009 na BK), ale zwykle są to pojedyncze, nietrwałe epizody i na właściwą zimę musimy czekać przynajmniej do końca listopada, a zwykle do połowy grudnia… Na ratunek przychodzą w tej sytuacji austriackie lodowce, które już w październiku otwierają swoje tereny dla spragnionych śniegu riderów. Najlepszy na tę porę roku jest naszym zdaniem Stubai, który po raz kolejny wybraliśmy w celu wczesnosezonowego rozruchu z cyklu beGypsy on tour.

Lodowiec Stubai gwarantuje nam wiele kilometrów szerokich i bardzo sympatycznych tras oraz z roku na roku coraz lepszy i większy snowpark. W tym roku, w związku ze zbliżającymi się IO w Soczi, snowparki powstały dwa. Jeden, dla szpeni, który imituje olimpijski slopestyle, gdzie oprócz mega hop i przeszkód można było ponadupiać na poduchę trenując potrójne salta i inne wysoko punktowane manewry. Drugi, większy i bardziej urozmaicony obejmował linię pięciu idealnych skoczni (każda po 7-8m płaskiego) i kilkanaście przeszkód jibbowych – od zwykłych boxów, przez kreatywnie ustawione grube pcv’ki i zwykłe poręcze – każdy mógł znaleźć


coś dla siebie. W mojej skromnej opinii jest to w tej chwili najlepiej przygotowany park w Europie, czego dowodem są tłumy jadące w kierunku Stubaiu z każdego zakamarka Europy czy nawet ze Stanów. Niestety nie wszystko może być idealnie i podczas naszego wyjazdu zawiódł czynnik, na który nie mieliśmy najmniejszego wpływu – pogoda. Pierwszego dnia wydawało nam się, że będzie idealnie – lampa, +3 na górze i całkiem przyzwoite prognozy. Niestety, kolejnego dnia obudził nas padający deszcz (całe szczęście na lodowcu sypał śnieg), widoczność znacznie się pogorszyła, a do tego zerwał się wiatr. Taki warun dokuczał nam przez cały weekend. Każdy line przez park to była loteria – czy dojeżdżając do skoczni będę cokolwiek widział? czy dobiorę sobie optymalną prędkość do raila? I mimo iż było to dość upierdliwe, to fun był ogromny. Kiedy ostatniego dnia wyszło słońce, a my byliśmy już dość rozjeżdżeni i chcieliśmy ten dzień wykorzystać na maxa, to okazało się, że park… został zamknięty. Przez noc napadało tyle śniegu, że shaperzy nie zdążyli nic ogarnąć. Wszystko ma jednak


W

iecej informacji na temat snowparku Moreboards Stubai Zoo znajdziecie na niezawodnym fejsbuniu facebook. com/stubaizoo oraz na stronach stubaiergletscher.com i stubai-zoo.com. Park w tym sezonie bedzie otwarty do 18 maja 2014, wiec rezerwujcie sobie czas, bo naprawde warto!

swoje dobre strony. 25-30 cm świeżego puchu sprawiło, że odpaliliśmy naprawdę przyjemny freeride. Niestety, momentami wychodziły skały i kamienie, więc trzeba było być mega czujnym i ostrożnym, ale zrobić kilka fajnych skrętów i obsypać ziomali pióropuszem śniegu w listopadzie is the best part! Tereny freeridowe na Stubaiu są naprawdę fajne, więc z czystym sumieniem możemy polecić Wam tę miejscówkę w styczniu czy lutym, jak spadnie już wystarczająca ilość śniegu. Dodatkowym atutem niech będzie Powder Department, czyli 15 specjalnie wytyczonych zjazdów, które na pewno zadowolą każdego.


Txt: Agu Foto: Dariusz Orlicz

Japow!!!

J

aponia przez długi czas nie była na mojej liscie “things to do in life”. Wydawało mi sie, ze na swiecie sa setki lepszych miejsc do snowboardingu, a w Kraju Kwitnacej Wisni mozna co najwyzej zjesc sushi, poogladac mange i pograc w pachinko. Kiedy jednak zacząłem oglądać kolejne edity i czytać kolejne artykuły to uznałem, że jest w tym miejscu coś magicznego. Naszą podróż zaczęliśmy planować z Micosem pewnie jakiś rok wcześniej. Za każdym razem najebani kończyliśmy rozmowę na ten temat: “ziomal, trzeba tam jechać!”. No i tak od melanżu do melanżu - dopięliśmy swego. Na lekkiej spince, ale jednocześnie przy sporym szczęściu, miesiąc przed wylotem kupiliśmy bilety i wtedy wszystko było już jasne - jedziemy osobiście sprawdzić Japow!!! Ostatecznie wyszło nawet lepiej, bo do naszej wesołej dwójki dołączyli Marcin, Orlen i na doczepkę nasz mistrz - Marcin Jaskółka. Z kolei tydzień przed nami polecieli Marek Doniec i Meehow, z którymi udało nam się spędzić trochę czasu, usłyszeć kilka cennych rad, wypić kilka flaszek i kontrolnie rozbić Subaru. Dzięki za wszystko chłopaki!


Japonczycy kiedy chca powiedziec, ze cos jest zajebiste uzywaja słowa yabai. Dla nas kazdy powder turn, jak ten Tomka na zdjeciu ponizej, był SUPER YABAI!



Kiedy nadszedł dzień naszego wylotu czułem lekkie podniecienie i podekscytowanie. Długo myślałem jak będzie. Czy ten puch będzie rzeczywiście tak kozacki? Czy my, warszawiaczki, damy sobie radę w tym śniegu? Czy będziemy bezpieczni mając, szczerze mówiąc, średnie pojęcie o backcountry? Czy japońska kultura i obyczaje są faktycznie totalnie inne niż nasze, europejskie? Milion rozkminek na minutę, wiadomo. 42-godzinna podróż przebiegała dość wesoło. Na Okęciu zaopatrzyliśmy się w kilka butelek Jacka Danielsa, na pokładzie Airbusów linii Emirates mieliśmy Open Bar, co ostatecznie zaowocowało tym, że nawet 12-godzinny stopover i nocka na lotnisku Tokio Narita nie należały do problematycznych kwestii. Kiedy w końcu wylądowaliśmy w Sapporo i wyszliśmy przed terminal, wydawało nam się, że widzimy dużo śniegu. Złapaliśmy busa do Niseko (naszego miejsca docelowego), w którym mieliśmy spędzić jeszcze 2,5h. Po 1h bus zrobił pierwszy postój. Żaden z nas nie widział w swoim życiu takich zasp. Wybiegliśmy na parking i jak - oh ironio - japońscy turyści zaczęliśmy robić sobie zdjęcia z zaspami, japońskimi znakami etc.



Jak się później okazało, to było tylko preludium. W Niseko zaspy były dwa razy większe. Każdego kolejnego dnia kiedy wsiadaliśmy do skibusa byliśmy w nieustannym szoku. Po lewej stronie - ściana śniegu, po prawej - ściana śniegu. Nie widać zupełnie nic, poza śniegiem. Pierwsze dni w Japonii były dla nas wszystkich kulturowym szokiem. Wszystko było nowe i inne. Każdy dzień przynosił masę nowych doznań i atrakcji. Praktycznie codziennie padał śnieg. Lokalesi mają w zwyczaju mówić “Hokkaido is a fucking snow machine”. Rocznie spada tam około 14 metrów śniegu i jest to, zdaje się, drugi wynik na świecie. Bywają jednak lata, że pokrywa wynosi 20 metrów. Przed co drugim domem stoi koparka - tutaj łopaty czy odśnieżarki nie mają większego sensu. Dość mocno zastanawiało nas co Japończycy robią z tym nadmiarem śniegu, przecież miasteczka mają swoje ograniczenia powierzchniowe. Pewnego dnia jeden z lokalesów uświadomił nas, że

część wywożona jest wielkimi ciężarówkami prosto do oceanu, a część trafia do ogromnych, podziemnych magazynów w Sapporo, które latem służą do zasilania klimatyzacji na lotnisku, w szkołach czy w biurowcach. Sam śnieg pod kątem jazdy jest niesamowity. Mroźne i suche powietrze znad Syberii w połączeniu z prądami morskimi Morza Japońskiego sprawia, że opady są intensywne, a puch wyjątkowo lekki i szybki. My ponoć spóźniliśmy się 2-3 tygodnie, bo było już trochę cieplej, zdarzyło się w tzw. międzyczasie kilka dni wokół 0 stopni, ale dla nas puch i tak był niesamowity. Zresztą nie będę się na ten temat zbędnie rozpisywać - jakość śniegu najlepiej obrazują zdjęcia. Na pewno wielu osobom wydaje się, że Japonia jest horrendalnie droga i żeby pojechać tam na snowboard trzeba wydać fortunę. Otóż nie, ceny są porównywalne do cen w alpejskich kurortach, a nasze dwa tygodnie na miejscu wyszły taniej niż mielibyśmy jechać na tyle samo do Zakopca




“Powiecie, ze zlapanie takiego melona jak na stronie obok to zadna filozofia. Tak to zadna filozofia to czysta przy jemnosc! Redaktor Wojciechowski w malowniczych okolicznosciach przyrody rzuca sie z jednego z licznych pillow-ow w jeden z nielicznych slonecznych dni.” heh. Nocleg warto zarezerwować w Niseko. Jest to idealne miejsce wypadowe, zlokalizowane w miarę w centralnym punkcie południowej części Hokkaido. Samo Niseko jest idealnie skomunikowane autobusami, którymi można podróżować za darmo mając karnet, ale przed wylotem do Japonii warto wyrobić sobie międzynarodowe prawo jazdy (nasz największy błąd i ból). Na miejscu bowiem można za rozsądne pieniądze wypożyczyć auto i w komfortowy sposób przemieszczać się między resortami czy miejscówkami w okolicy. Jedzenie w Japonii jest pyszne, a jeśli ktoś myśli, że ogranicza się do sushi, to grubo się myli. My skupiliśmy się na potrawach raczej trudno dostępnych nad Wisłą, a podstawę naszej diety stanowiły: ramen, tepanyaki, okonomyaki czy onigiri. Obiad w knajpie to koszt rzędu 10001500 jenów, ale kupując to samo w supermarkecie i podgrzewając w hostelu można obciąć koszty nawet kilkukrotnie. Największy ból to cena piwa, które jest tak pyszne, że nie sposób go sobie odmawiać. Najtańsze puszki w markecie kosztują około 300 jenów, w barach pół litrowy kufel kosztuje dwa razy więcej. Na ratunek jednak pędzą trunki wysokoprocentowe, wspaniałomyślnie obłożone niską akcyzą 0,7L lokalnej, bardzo dobrej, whisky można kupić za jakieś 600-700 jenów. W takim momencie hasło “life’s good” nabiera zupełnie nowego znaczenia. Po desce, oprócz klasycznej najebki, warto sprawdzić

japońskie łaźnie - onsen - mega relaks! Ale to wszystko to był tylko dodatek i wisienka na torcie do atrakcji, które mieliśmy w ciągu dnia. A tych przez dwa tygodnie było sporo. Udało nam się odwiedzić 3 resorty: Niseko United, Rusutsu i Moiwa. Niseko United jest największym i najbardziej znanym ośrodkiem w południowej części Hokkaido. W praktyce oznacza to, że jest to najbardziej zatłoczony resort, w którym jest mnóstwo lokalnych kamikaze, Australijczyków i z każdym rokiem - coraz więcej Europejczyków i Amerykanów. Niseko United składa się z 4 mniejszych ośrodków: Annupuri, Niseko Village, Grand Hirafu i Hanazano. We wszystkich można jeździć na jednym karnecie, ale istnieje też opcja kupienia karnetu na każdy mniejszy resort osobno, którego plusem jest trochę niższa cena. Każdy z 4 resortów ma swoje atuty. Annupuri jest trochę na uboczu, więc jest tam najmniej ludzi, a resort jest znany ze sporej ilości miejscówek backcountry. Ciekawostką jest fakt, że różnica poziomów wynosi tu ponad 1000m, gondola startuje na wysokości ok 300 m, a górna stacja znajduje się na wysokości 1309 m. W Annupuri spędziliśmy najwięcej czasu, a i tak czuję spory niedosyt. Niseko Village, to najbardziej bananowy resort, u podnóża znajduje się Hilton, a ciekawe tereny są strictly off piste, co oznacza, że jak Cię złapią za bramką, to automatycznie, bez żadnych dyskusji, zabierają karnet. Japończycy są na tym punkcie wyczuleni, więc nie ma co ryzykować. Generalnie na terenie całego Niseko United są wydzielone strefy gdzie można jeździć backcountry. Dlatego warto wstawać rano i być pierwszym przy bramce, bo chętnych jest wielu. Kolejny resort, Grand Hirafu, to prawdopodobnie najlepsza nocna jazda na jakiej byłem. Zrobienie kilku pióropuszy



w świetle halogenów jest epickie. W Hanazano z kolei znajduje się snowpark, gdyby komuś znudziła się jazda w puchu, ale jest tam też mega popularne Strawberry Fields, gdzie trzeba być pierwszym, żeby zaliczyć świeży ślad, bo japońscy kamikaze są bezlitośni - wiedzą, gdzie jest najlepiej i gdzie należy jechać, żeby zrobić fajną linię przed pójściem do roboty. Ah, dodatkowo z Grand Hirafu i Hanazano rozciąga się, przy dobrej widoczności, kozacki widok na Mt Yotei - charakterystyczny, spory wulkan, trochę przypominający słynne Mt Fuji, który wg sejsmologów będzie miał erupcję około... 3550 roku. Spokojnie!

“Takich miejscówek jak ta na zdjeciu ponizej jest w Japoni cale mnost wo. Tutaj Pan Marcin senior rodu rozdziewicza drzewo “Y” i robi to z gracja. Na st ronie obok Tomek na misji.” Rusutsu dla odmiany jest mniej popularnym ośrodkiem, więc mamy dużo większe szanse na zaliczenie fajnej linii. Dodatkowo nikt nie zabierze Wam karnetu, bo nie ma tam wydzielonych stref do backcountry, tylko można jeździć praktycznie wszędzie. Podczas naszego 4-dniowego pobytu w Rusutsu nie zdążyliśmy sprawdzić nawet połowy możliwych opcji, mimo


iż na pierwszy dzień resort zadbał o nas po królewsku i wydzielił nam nawet przewodnika, który pokazał nam najfajniejsze tereny. Możliwości jest jednak mnóstwo i równie dobrze moglibyśmy tam spędzić 2 tygodnie. Po powrocie zrobiliśmy sobie takie subiektywne podsumowanie i w naszym odczuciu Rusutsu było najlepsze pod każdym względem. Karnety w Rusutsu są trochę tańsze niż w Niseko, więc możemy oszczędzić parę jenów na browarki. Sam ośrodek położony jest w miarę blisko oceanu, więc ze szczytu możemy podziwiać zarówno wulkan Mt Yotei, jak i Pacyfik. Jedynym problemem wydaje się baza noclegowa, ponieważ w okolicy nie ma zbyt wielu tanich hosteli.

Większość miejsc noclegowych należy do ośrodka, więc jak się domyślacie mają one odpowiedni standard i jednocześnie cenę. Moiwa była ostatnim resortem jaki odwiedziliśmy. Jest to dość kameralna miejscówka z dwoma wyciągami, ale która mimo to - daje ogromne możliwości. My niestety trafiliśmy tam podczas delikatnej odwilży (szczęśliwie był to przedostatni dzień naszego tripu) i pluliśmy sobie w brody, że nie dotarliśmy tam podczas


“Japoncy tak to sobie wszystko ladnie ogarneli zeby mozna bylo jezdzic od rana do wieczora. Po godzinie 16 zapalane sa gigantyczne halogeny jak na stdionie Podbeskidzia i mozna sobie ciupac do 22. ”

lepszych warunków śniegowych. Moiwa ma doskonałe tereny i, co ważne, dla miłośników puchu - nie jest tak popularna jak Niseko czy nawet Rusutsu. To oznacza, że nawet popołudniu możemy zaliczyć przyjemną linię z wieloma soczystymi spuchami. Właścicielem / opiekunem Moiwy jest mega zajawkowy człowiek, który ma dobre wyczucie smaku i wszystko w ośrodku jest fajnie zaprojektowane, a obsługa stoi na najwyższym poziomie. This must be the place!


W gruncie rzeczy mógłbym pisać i opowiadać o naszej wyprawie godzinami. Mamy setki anegdotek, wspomnień, historii. Teraz Wasza kolei. Rozbijajcie skarbonki, pakujcie manatki i łapcie samolot do Sapporo. To musi zrobić chociaż raz w życiu każdy szanujący się snowboardzista. Na pewno nie będziecie żałować. Japonia ma do zaoferowania naprawdę dużo, zarówno pod kątem snowboardingu, jak i w aspektach czysto turystycznych... Ja już tęsknię i kombinuję, żeby tam wrócić!


Teges na gigancie czyli Brelok Pajak i Ogien o swoich przygodach. foto:Ogien


Chłopcy potrafią się dobrze bawić, ale w między czasie potrafią też zasunąć takie stylowe bs.7 na mamuciej skoczni w Planai. Tu w wykonaniu Breloka


Były 2 akcje które zapadły mi w jacyś turyści po drodze je zgarnęli i już pamięć, oczywiście poza aspektami ich nie zobaczymy, tym bardziej, że były snowboardowymi, czyli jazdą. wbite w okolicach uczęszczanego szlaku na Zawrat. Postanowiliśmy w drodze Pierwsza z nich wydarzyła się w dzień, na Kozi zboczyć trochę z planowanej w którym z powodu słabej pogody trasy i sprawdzić czy aby nie tkwią tam skautowaliśmy całą dolinę w poszukiwaniu dalej wbite w śniegu...Były tam gdzie je miejscówek. Oczywiście ze schroniska zostawiliśmy, lekko przysypane śniegiem. wyruszyliśmy z całym ekwipunkiem, Mogliśmy spokojnie atakować szczyt. A tak Piotrek i Ogień z plecakami pełnymi na marginesie, nie były to zwykłe czekany. sprzętu foto/video, Brelok i ja uzbrojeni w Brelok pożyczył swój od Małacha, który bipery, czekany, kijki, izotoniki, prowiant, wręczając go napomknął, że ten sprzęt był zapasowe rękawiczki, lornetki, go pro itp. na Everescie i ma sentymentalną wartość, a To wszystko sporo waży, więc po jakimś swój dostałem na urodziny od całej bandy czasie wszyscy zaczęliśmy to odczuwać znajomych i zawsze w górach dodawał mi na barkach, Ogień nawet ukuł nazwę pewności. Druga miała miejsce podczas naszego Zaalarmowalismy narciarza o zjazdu z Koziego Wierchu. Ja wybrałem swoją linię bardziej po lewej stronie patrząc zaistniałej sytuacji gromkim Narciarz z dołu, Brelok postanowił zaatakować spier....LAWINAAA!!! najszerszy, centralny żleb. Warunki w górnej partii były całkiem ok, natomiast im bardziej w dół tym świeżego puchu było dla mięśnia który najbardziej dostaje coraz mniej, a pod deską wyraźnie było po dupie w jego przypadku - mięsień czuć lodowe podłoże. Mój line obył się przysłony. Po kilku godzinach skautowania bez większych ekscesów, jedynie w dolnej doliny lekko się przejaśniło, pojawił partii, na lodzie straciłem równowagę i się kontrast i zaczęliśmy coraz więcej miałem trochę problemów z opuszczeniem widzieć. Zauważyliśmy fajną linię między swojego żlebu między skałami. Generalnie skałkami po drugiej stronie Wielkiego wszystko poszło zgodnie z planem i line Stawu i postanowiliśmy spróbować się Breloka oglądałem już z dołu razem z tam dostać. Najpierw odłożyliśmy nasze chłopakami. Wszystko szło dobrze do kiedy plecaki zostawiając w obozie wszystko, co po kilku skrętach żlebem którym jechał nie było nam do tej akcji potrzebne. Na zaczęła schodzić lawinka pyłowa. Nie pierwszy strzał poszły czekany. W trakcie wiadomo skąd, u ujścia żlebu nagle znalazł podchodzenia pogoda znów się załamała i się narciarz, który nieświadomy niczego coś straciliśmy kontakt wzrokowy z chłopakami, tam majstrował przy narcie. Lawina robiła przez radio musieliśmy odwołać akcję i się coraz większa i zaczęło to wszystko umówiliśmy się na odwrót i rendes vous na wyglądać dosyć groźnie. Zaalarmowaliśmy Wielkim Stawie. Wróciliśmy do schroniska narciarza o zaistniałej sytuacji gromkim z nadzieją na lepszą termikę następnego Narciarz spier....LAWINAAA!!! a ten zaczął dnia. Obudziła nas bezchmurna pogoda w popłochu uciekać w bezpieczne miejsce i słońce zaglądające do naszego pokoju. z jedną nartą na nodze, drugą w ręce, Zerwaliśmy się na równe nogi i zaczęliśmy przewracając się raz po raz wyglądało to się pakować. Po chwili zorientowaliśmy komicznie. Na szczęście lawina się rozeszła się, że nie mamy czekanów, które były i w dolnej partii nie stanowiła już większego nam bardzo potrzebne bo w planach niebezpieczeństwa. Wszystko skończyło się mieliśmy zjazd z Koziego Wierchu. Lipa. dobrze, a Brelok nawet nie zauważył co się Piotrek i Ogień zapomnieli je spakować i stało. Wojtek Pająk zostały na miejscówie. Byliśmy pewni, że


wu pe

Wojtek Pająk jest Biznesmanem i wie jak prawidłowo trzymać teczkę!


“Mimo iz to jezdzenie z nimi kosztuje sporo wysiłku (ciagłe podchodzenie w głebokim sniegu) to po kazdym zjezdzie czy triku chce wy jsc jeszcze raz do góry i zrobic cos lepiej, cos wiecej, modle sie tylko by słonce ciagle swieciło i nie zaszło za jakieschmury czy góry. By taki dzien trwał i nigdy se nie konczył..” Często snowboarderzy w wywiadach na zadane im pytanie „jak wygląda wasz wymarzony dzień na desce” odpowiadają „dobry warun i Przyjaciele”. Sam też tak odpowiadam a po wyjeździe z WuPe, Ogniem, Kamilem i Kabatem w Tatry i do Austryjackich Alp jestem już w 100% pewien, że ta odpowiedź jest najbardziej trafna jaka może być. Myślę nawet, że złe warunki atmosferyczne nie są w stanie zepsuć dnia na desce z Przyjaciółmi, może nie będzie to wymarzony dzień, ale i tak będzie zajebiście. Ja akurat z tą


k elo br

ekipą uwielbiam być w górach, wszyscy rozumiemy się doskonale. Wiem, że na chłopakach mogę polegać a oni na mnie. Na Wojtka od początków swojego snowboardingu patrzyłem jak na Guru i nie wiele się w tym temacie zmieniło, Ogień pstryka takie foty, że ciarki mnie przechodzą, a Kabat z Kamilem historie nasze nagrywają i montują tak, że mogę je oglądać w kółko i zawsze jestem w szoku. Mimo iż to jeżdżenie z nimi kosztuje sporo wysiłku (ciągłe podchodzenie w głębokim śniegu) to po każdym zjeździe czy triku chcę wyjść jeszcze raz do góry i zrobić coś lepiej, coś więcej, modlę się tylko by słońce ciągle świeciło i nie zaszło za jakieś chmury czy góry. By taki dzień trwał i nigdy się nie kończył. Jest jakaś magiczna atmosfera między nami. Mimo iż z deski schodzimy opór wymęczeni to banany na gębach mamy od ucha do ucha i od

razu planujemy następny dzień, wyjazd i sezon. Życzę każdemu, aby znalazł sobie swoją „bandę”, wtedy dopiero dni na desce w dobrym warunie staną się naszymi wymarzonymi dniami. PS. To w sumie nasz pierwszy raz kiedy tak konkretnie polecieliśmy z materiałem, ale już wiemy, że chcemy takich akcji robić więcej, a support w postaci samych pozytywnych komentarzy w sieci jeszcze bardziej nas w tym umocnił. Bądźcie z nami i czekajcie na więcej.Michał Ligocki

Foto powyżej, nie tylko w Polsce brakuje wyciągów wzdłuż Pajpu, z tym, że u nas brakuje też Pajpu! Obok Brelok leci w dal we Flachauwauwinkalau!


To był dość spontaniczny wypad do D5S (Dolina 5 Stawów). Polskie Tatry są mi tak dalekie jak Japonia i polska reprezentacja piłki nożnej. Wyprawa ta zdecydowanie odmieniła moje zdanie. Zdałem sobie sprawę że moje patrzenie na niektóre rzeczy jest bardzo ułomne i ograniczone jak cygańskie życie w przyczepie. D5S objawiła nam się ciężkim nocnym podejściem, o mały włos z Wojtkiem nie wpakowaliśmy się w tarapaty z których jak stwierdziły dziewczyny prowadzące schronisko mogliśmy stamtąd już nie wrócić. Może trochę zbyt będę filozofował ale dla mnie takie wyprawy są jak religia. Nie chodzi o robienie niewiadomo jakiego materiału, idziesz poczuć moc natury, poczuć miejsce którego nie znasz i zakochujesz się od razu, nie ma tam zbyt wielu ludzi, panuje magiczna cisza i jedynie kogo możesz spotkać na swojej drodze to dziką kozice. Jak dla mnie był to zdecydowanie udany wyjazd, mocno lifestylowy, odkrywczy i dał mi mocny oddech ponownego świeżego spojrzenia na życia. Przy tym wszystkim mogłem robić zdjęcia z Wojtkiem i Michałem którzy podchodzą w pełni profesjonalnie do wyznaczonych przez siebie zadań. Ale tak jak pisałem wcześniej dla mnie jest wyprawy typu - idź odetnij się, poczuj magię życia i ciesz się nim.

miejscówek na skocznie, generalnie wyśmienity teren backcountry. Drugie miejsce - Planai, gdzie q-parks obsługuje profesjonalnie wyposażony snowpark, 3 duże skocznie, z 7 małych, sporo metalu i boxów, wi-fi pod każdą kolejką czy orczykiem. Do tego weiss mit cola po robocie, czy można jeszcze o coś prosić? Obie miejscówki przywitały nas pełnym słońcem, bardzo miłymi ludźmi oraz chorobą górską, która objawiła się dopiero w Planai gdzie zaczeliśmy rozglądać się za

ien og

Lubię Austrię bo mają świetne autostrady. Chyba gdybym był Austriakiem chciałbym pracować przy autostradach. Potrafią je pociągnąć w tak piękne miejsca, wszędzie otaczają Cie niesamowite widoki. W każdym razie bycie w drodze jest czymś fantastycznym a jadąc tymi wszystkimi autostradami w doborowym towarzystwie z dwoma najlepszymi polskimi snowboardzistami Wojtkiem Pająkiem i Michałem Ligockim oraz mając na pokładzie mega utalentowanego Kamilem Śliwkę robi się jeszcze przyjemniej. Wybraliśmy się w dwa miejsca Flachauwinkl oraz Planai. Dwa magiczne miejsca, to pierwsze zdecydowanie bardziej kameralny resort z masą różnych poduch puchowych,


Wojtek też się potrafi zakręcić. Tutaj Cork 5, poniżej: tak się zgina dziub pingwina

n

kiepskimi dziewczynam. Odżywialiśmy się zdrowo, dużo spacerowaliśmy w puchu, głęboki śnieg mocno utrudniał wybieranie kadrów, często śmialiśmy się z sytuacji które działy się spontanicznie. Wojtek i Michał są wytrawnymi snowboardzistami i widać że nie straszne im strome zbocza, urwiska, zasypane korzenie, wysokie skoki nad przeszkodami oraz na dużych skoczniach. Mam nadzieję że zdjęcia opiszą to lepiej niż moje słowa.Marek Ogień


BOYS

WSZYSTKIE FOTO:

Tuż przed ubiegłoroczną zimą Micos wypatrzył na promocji w MediaMarkt małpeczkę do pstrykania zdjęć na wczasach w Sharm-el-Szejk czy Bułgarii. Okazało się, że aparat ma też funkcję nagrywania, więc dorzucił statyw z Biedronki, a to oznaczało, że czekają nas piękne, zimowe nagrywki.

ARE BACK IN TOWN

Darek orlicz

A zima dopisała. Przez praktycznie 3 miesiące mieliśmy śnieg w stolicy, więc udało nam się zrobić kilka mniej lub bardziej fajnych spotów. Oczywiście wg pierwotnego planu miało być dużo więcej materiału, ale ciągle dokuczał nam pech – brak prędkości, kontuzje i inne sytuacje losowe. Dodatkowo trzeba było chodzić do pracy / szkoły, a to t e ż raczej utrudnia temat. Kilka ubiegłorocznych sesji wspominam bardzo miło, jak choćby mega mroźny, choć słoneczny dzień na „samoróbie” z Benją i Surdim, rail przy Gdańskim w równie piękny i słoneczny dzień, choć z inną ekipką – Celem i Tobarem czy wreszcie 4-quadkink za Górą Kalwarią, który kosztował mnie sporo energii, ale ostatecznie ok. 1 nad ranem udało się go zrobić. Niestety więcej było tych pechowych spotów – obite piszczele na pierwszej sesji w roku i zbicie kolana przy pierwszym podejściu do Blue Cactusa, rail przy Łazienkowskim, gdzie na resztę zimy wyautował się Benja czy kilka miejscówek, jak choćby ta spod lotniska, gdzie wszystko wydawało się spoko, ale nie mieliśmy wystarczającej prędkości. Niemniej, bardzo miło wspominam ten czas i już nie mogę doczekać się opadu w Warszawie, zwłaszcza że mamy upatrzone kilka nowych, świeżych miejscówek. A to, co udało nam się nagrać w zeszłym roku będziecie mogli zobaczyć na filmie #BoysAreBackInTown, który już się montuje, a internetowa premiera powinna być niebawem! Agu.

AGNIES

p


TOMEK SZCZAK piecdziesiat napiecdziesiat fs out



Michal surdej

melo transfer

cytadela


piec na piec koniec planszy

maciej blus



Michal surdej 50-50 fs-out pod samolotem



tomek baran transfer blue cutas



TXT I FOTO WOJTEK WZRR ANTONOW



Zeszłoroczna zima kończyła się długo. B gdzie w mieście wciąż można było znaleźć żeby było już lato, słońce, rozgrzany as momencie gdy w Warszawie było już cał kwietnia postanowiłem to sprawdzić i nie 300 razy lepszy niż pe ka pe i cztery g oczywiście do kwatery Marka Dońca z k mówić, nie?! Bardzo miłą niespodzianką mieliśmy pierwsza klasa. A w garażu cze jak cholera to napędza wszelkie streetow się z godnością. Temperatura powoli rosł nie musieliśmy szukać, bo Doniu wiedzia Polski, lecz daleki od idealnego skatepa tworząc coś na kształt pseudo basenu. Techramps i Beton Bytom. A daleki od id połowie nawierzchnia jest gładką i śliską


Bardzo długo. Śnieżyce w marcu, Wielkanoc na nartach, w końcu początek kwietnia i Katowice, ć całkiem fajny śnieg. Taka wiosna powoduje u mnie rozdwojenie jaźni: z jednej strony chciałbym sfalt i plaża, z drugiej kurczowo trzymam się zimy i ciągle mi mało. Zimna strona wygrała w łkiem wiosennie, ale fejs-bóg donosił, że na południu jeszcze zima trzyma. Pomimo początków e zastanawiając się długo wbiłem się w autobus który z racji swojej ceny i warunków jest jakieś godziny później byłem na Ślunsku. Katowice, pikne życie! Swoje pierwsze kroki skierowałem którym umówiłem się na akcję. Dobry kot z tego Marka, ale to chyba nie muszę wam tego był fakt, że u Donia biwakował także Michał Ligocki, a po chwili dołączył Michał Kondrat. Ekipę ekał na nas nowiusieńki, prosto z USA winch Grinch, diabelska wyciągarka która choć ciężka we akcje i dzięki niej niemożliwe staje się możliwe. Faktycznie w Katowicach zima dokonywała ła w górę, a wszędzie dałoby się znaleźć coś do zrobienia, gdyby tylko poszukać. Na szczęście ał gdzie idziemy. Kierowany swoim rolkarskim instynktem zaprowadził nas do unikalnego w skali ark w Tychach. Unikalny, bo zbudowany w kształcie bowla, a raczej flatu otoczone quarterami, NIe kojarzę drugiego takiego obiektu w Polsce, zwłaszcza, iż powstał na długo przed erą deału bo w połowie ma chropowatą nawierzchnię która zdziera jak papier ścierny, w drugiej ą jak lodowisko na Stadionie Narodowym. I tak źle, i tak niedobrze. Bardzo byliśmy ciekawi



jak ta miejscówka sprawdzi się na narty i snowboard, i od razu wyjaśniając że na końcu zabił ogrodnik informuję, że sprawdziła się lepiej niż myśleliśmy. Na skatepark przyjechaliśmy w ostatnim momencie. Zalegającym w środku śnieg zaczął już zamieniać się w błotko, trzeba było się śpieszyć. Po spędzeniu połowy dnia na atakowaniu małego spine’a, zabawach z miejscowymi kundelkami i innych lokalnych atrakcjach, po sklejeniu kilku trików mieliśmy już dość, gdy zacząłem się zastanawiać, co by było gdyby… Okazało się, że o tym samym myśli też Mareczek: czy da się napędzić winchem na tyle, żeby przeskoczyć trybuny i wkleić się w kąt “bowla”?? SPRÓBUJMY. Po pól godzinie pracy nad lądowaniem, ustawieniu wyciągarki przyszła pora na próby. Przyznam szczerze, nie byłem pewien. To jest kawał dropa, prędkości nie ma, a i wkleić się w taki kącik… Ale Doniu jest Doniu więc po kilku speed checkach poleciał. Beng, mamy to. Plan obejmował też działania w Szczyrku, jednak szału tam nie zrobiliśmy. Opuszczony szpital zajął nam cały dzień, jednak ciężko było z tego wyciągnąć jakieś super zdjęcia, albo po prostu byłem zły bo oporowo przemokły mi buty i ogólnie było mi zimno i źle. Nie pamiętam, choć na pewno jedna z powyższych wersji jest właściwa. Nadszedł “Weekend w Katowicach” (widać zasiedziałem się chwilę u Marka) a to przecież zawsze jest okazja, więc… daliśmy radę. Jak okazało się ja najbardziej.


Muzyka się skończyła a ja dalej chciałem tańczyć. Coraz starszy? Tak. Mądrzejszy? Nigdy! Pozdrowienia dla oficera służb Marka Ch. który ratował mnie i Michałka z komendy gdzieś pod najgorszym adresem w Katowicach. Po całodziennym kacu i 113 niedobranych telefonach od mojej dziewczyny, które zapewne w swojej treści niezmiennie niosły pytanie: co ja k…… robię tyle czasu w Katowicach, przyszedł czas na tzw. final round. Dzięki Bogu zrobił się już 9 kwietnia, a śnieg ciągle jeszcze leżał. Zwłaszcza w parkach. Po dokonaniu tego odkrycia wybraliśmy się już tylko we dwóch do najsłynniejszego chyba parku w Kato. Przepraszam, było nas trzech, w każdym z nas inna krew. Przecież Dondi skacze, ja robię zdjęcia i jeszcze ktoś do wyciągarki jest potrzebny, więc jasne że było nas trzech, jak trzech muszkieterów, tylko że ich było czterech. Nieważne! Ważne jest, że w ten słoneczny i chyba naprawdę ostatni dzień zimy zrobiliśmy kawał naprawdę dobrej roboty, a ja ze spokojnym sumieniem mogłem wrócić do domu. Z tym spokojnym sumieniem to trochę przesadziłem, bo delikatnym wyrzutem sumienia mogło być to że pojechałem do Kato na 2-3 dni a zostałem tydzień, zaliczając po drodze lekkie pato. Wliczając w to zachęcające mnie do powrotu domu (delikatnie mówiąc) smsy od mojej dziewczyny można powiedzieć: najwyższy czas się pożegnać i wyruszyć w stronę W-wa. Po powrocie do naszego mieszkania na warszawskim Wierzbnie okazało się dlaczego moja miła była aż tak ściśnieniowana. Okazało się, że mam zostać tatą… Ale to już przecież zupełnie inna historia.



SZALONA GALERIA Grzesiek szalony Gajkowski przeslizg foto Maras Ogien




Piotr szalony Janosz obrot foto Blazej Zachariasz



Mikolaj szalony Wojciechowski skok foto Darek Agip Orlicz



Wojtek szalony Pajak Gturn Wojtek Wzrr Antonow foto




JAK PRZYSTALO NA SZANUJACY SIE SZMATLAWIEC DOROBILISMY SIE RUBRYKI KOTLETOWEJ. ZDJECIA ZROBIL KTOS, GDZIES, SPRAW


WDZ FACEBOOK.COM/THISISKIDZ


Jeśli nie snowboard to… deskorolka. Pamiętam jak za małolata będąc piłkarzem z grzywką na żelu, kończącego szkołę sportową o profilu siatkarskim, grającym po godzinach w streetball zobaczyłem na osiedlowej drodze kolesia pomykającego na deskorolce z wielkimi czerwonymi kołami bones całymi w czaszki ciągniętego przez wilczura na smyczy ładującego co chwile powerslide’y. Pojawił się od razu klasyczny reality check... O KUR-WA! Raz, dwa, trzy poszedł wywiad środowiskowy w podstawówie i po tygodniu i pięciu ustawkach byłem szczęśliwym posiadaczem używanego Powell Peralta mini logo - kolor fiolet. MAGIA! Pamiętam nawet zapach griptape’u. Pierwszego ollie, wheellie nauczył mnie wyzej wspomniany kolega później poznałem ekipę z pobliskich osiedli, i zaczęła się fiesta. Codzienne noszenie 100kg grindboxa na boisko szkolne,Tom Penny, klejenie butów, THPS 2, Andrew Reynolds, przegrywanie filmów, Chad Muska, tripy, PKS’y... GOOOOD TIMES! Później wjechała zima, wsiadłem

na snowboard, który okazał się nieporównywalnie prostszy, polska scena była w powijakach i dosyć szybko zacząłem dostawać jakieś fanty za frykasa, jakieś foto w gazecie, jakieś podium tu i tam, i odkleiłem się od deskorolki na parę lat, zawsze mi towarzyszyła ale nie w tym wymiarze co na początku - chodziłem na deskę raz - 2 razy w tyg maks. Teraz jest kompletnie na odwrót od jakiś 2-3 lat deskorolka stanowi 80% mojej „aktywności fizycznej” a snowboardzistą głównie ze względów ekonomicznych nazwałbym sie weekendowym... co mam nadzieje że w tym roku się zmieni. Najważniejsze w tym wszystkim jest to ze osoby które poznałem na samym początku są moimi przyjaciółmi i dalej są sto procent


skate-heads’ami. Pozdrowienia dla Łukasza, WDT. (www. wdt.ownlog.com) SK POSSE (www.skposse. com) i wszystkich których poznałem dzięki deskorolce. JAH BLESS AMEN! Dzięki! SKATE AND DESTROY! Maciek Przężak



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.