Lady's Club nr 4 (55) 2018

Page 1

 NR 4 (55) SIERPIEŃ - WRZESIEŃ 2018

DWUMIESIĘCZNIK

ISSN1899-1270

EGZEMPLARZ BEZPŁATNY

BEATA CHROBAK

Podróżniczka i właścicielka Biura Rachunkowego DOKUM w Tychach » CZYTAJ STR. 10



artykuł sponsorowany

Beneficjentki Roku Dress for Success Poland – dotychczasowe laureatki

ewa warzecha

bogusława kowalska

anna Magryta

iza koralewska

beata kołoczek

katarzyna pycia

joanna dwojewska

jolanta kwaśniewska patronka dress for success w polsce

uwieRz w sieBie! za osiągnięCiaMi koBiety sukCesu stoi najCzęśCiej ona saMa. jak BarDzo wierzysz, że tak jest? na ile to, kiM jesteś, Co roBisz i Co Masz, zawDzięCzasz soBie saMej? zastanawiałaś się naD tyM? zaMknij oCzy, wyoBraź soBie, że wiDzisz swoje żyCie.

Zarząd i Rada Patronacka

ewa piaskowska

krystyna lisiecka

dorota stasikowska -woźniak

joanna karzełek

iwona woźniak -bagińska

ela kwaśnicka

jolanta czech-sierak

lidia Mikita

katarzyna franczak -durczok

alina dobosz -sztuba


artykuł sponsorowany

C

o z tego, co wydarzyło się dotychczas, uważasz za najważniejsze? Gdzie jesteś teraz? Co przed Tobą? Narysuj na kartce długą linię. Na początku zaznacz rok Twojego urodzenia. Później kolejne ważne wydarzenia. Ile ich było? Te najważniejsze według Ciebie zaznacz dodatkowym kolorem. Zabrakło miejsca? Stwórz odnośniki, użyj strzałek. A teraz zaznacz punkt, w którym jesteś dziś. I te nadchodzące, o których myślisz, że będą zwrotne w Twojej karierze. Koniecznie wpisz przy nich daty. Spójrz na kartkę: to co widzisz, to Twoje życiowe cele na bliższy i dalszy czas. Wiesz już, jak je osiągniesz? Masz plan? W naszym stowarzyszeniu w 150 filiach na całym świecie prowadzimy warsztaty, w których pomagamy kobietom odkryć ich własny potencjał. Powyższe zdania pochodzą właśnie z takich spotkań. Dress for Success to największa na świecie organizacja wspierająca kobiety poszukujące pracy, dążące do niezależności ekonomicznej. W Polsce mamy siedzibę przy ul. 3 Maja 36 w Katowicach. W całym kraju działamy społecznie już 10 lat. Patronatem honorowym zaszczyciła nas od początku funkcjonowania w Polsce Pani Prezydentowa Jolanta Kwaśniewska. Na świecie pomogłyśmy już 800 000 kobiet. W Polsce z naszych darmowych, profesjonalnych warsztatów (pisanie CV, autoprezentacja, wsparcie psychologiczne, wzmocnienie, dress code, makijaż, wizyty w salonie fryzjerskim, ale także budżet rodzinny, eko-kuchnia, joga, literatura, wystąpienia publiczne, tworzenie własnej firmy i in.) skorzystało już około 1.000 kobiet. Każda z nich, poza warsztatami, wizytą w salonie

fryzjerskim i sesją fotograficzną, dostała od nas także szczęśliwą sukienkę, czyli odpowiedni strój na rozmowę kwalifikacyjną. Jednak nie wystarczy zakwalifikować się na zajęcia Dress for Success, żeby odnieść sukces. Trzeba pragnąć zwycięstwa, a to oznacza olbrzymi wysiłek i potężną, mrówczą pracę nad sobą. Wiemy, że to możliwe – kobiety dają radę! Aż 75% spośród tych, które trafiają na nasze dwutygodniowe warsztaty, zdobywa pracę! Gratuluję tym wszystkim, które wbrew przeciwnościom losu, tragediom, jakie je spotykają, często bezsilności i goryczy, podejmują trud rozpoczęcia nowego etapu w życiu zawodowym, a często i prywatnym. Dziękuję tym, które potrafią potrzebującym podać w odpowiednim momencie pomocną rękę. Pani Prezydentowej Jolancie Kwaśniewskiej, wspaniałym Damom Roku Grażynie Kulczyk, Dorocie Soszyńskiej, Solange Olszewskiej, Ninie Kowalewskiej-Motlik, Krystynie Kaszubie, Bożenie Walter, Kamili Gasiuk-Pichowicz, że są z nami, wspierają nas swoim autorytetem, są mentorkami i wzorcami zachowań. Dziękuję niezwykłym, tak mocno zaangażowanym w działania wolontariuszkom i wolontariuszom, bez których Dress for Success nie mógłby istnieć. Dziękuję przedstawicielom samorządów i władz wszystkich szczebli, urzędom, instytucjom, mediom i organizacjom pozarządowym, które ze zrozumieniem wspierają nasze działania, wiedząc, jak bardzo są potrzebne. Dziękuję za wspólne, wspaniałe 10 lat! DOROTA STASIKOWSKA-WOŹNIAK Dyrektor generalna Dress for Success Poland


artykuł sponsorowany

W stowarzyszeniu pracujemy nieodpłatnie. Cały Zarząd, Rada Patronacka i trenerki działają społecznie, bo widzimy głęboki sens we wspieraniu innych kobiet. Zapraszamy do nas! Może potrzebujesz naszej pomocy albo chcesz zostać u nas wolontariuszką? Napisz: poland@dressforsuccess.org lub zajrzyj na FB: Dress for Success Poland. Bądźcie z nami, wspierajcie piękną, globalną ideę Dress for Success. Nieśmy wspólnie magiczny ogień, jak niosły go kobiety przed nami i będą nieść po nas. Niech płomień w naszych rękach będzie równy i mocny!


reklama


reklama


artykuł sponsorowany

„przecież ja taka nigdy nie będę!” – pomyśli niejedna z przyszłych panien młodych po obejrzeniu kolejnego programu w telewizji ślubnej. Kanałów poświęconych ślubom jest coraz więcej, niektóre nadają całą dobę. Takie serie, jak „say yes to the dress”, mają już trzysta odcinków! piękne dziewczyny, bogate wnętrza i olśniewające suknie. po obejrzeniu kolejnego odcinka programu „Ślub za milion dolarów” w wedding TV nasuwa się pytanie, czy to baśniowa fikcja, czy prawdziwa gorączka ślubnych przygotowań?

B

yć może wkrótce czeka Cię wyzwanie w postaci organizacji uroczystości weselnej i wyboru sukni ślubnej. Gdy nadchodzi moment podjęcia decyzji, najczęściej okazuje się, że ukochany mężczyzna niekoniecznie czyta codziennie Vogue i Harper’s Bazaar, rodzice nie śledzą najnowszych trendów mody, a koleżanki mają odmienny gust. Niestety, bogactwo wyboru nie ułatwia przyszłym pannom młodym zadania. Ślub i wesele są niezwykle ważnym wydarzeniem w życiu panny młodej, tymczasem nadmiar możliwości, jakie dają nam media i ogromna oferta rynkowa potrafią skutecznie odebrać radość z organizacji tego dnia. Ślubne przygotowania są obecnie gorącym medialnym tematem. Przewijając kolejne strony z poradami w internecie, trudno się na coś zdecydować. Warto przemyśleć, komu zaufać i powierzyć swoje wątpliwości? Czy pomoc wykwalifikowanych stylistek ślubnych jest w tym przedsięwzięciu naprawdę potrzebna? Zapytaliśmy o to osobę, która o ślubach i modzie ślubnej wie naprawdę dużo, pomagając już od 17 lat przyszłym pannom młodym zmagać się z trudnymi decyzjami. Pani Ewa Śliwa, stylistka, blogerka modowa (jej artykuły o modzie, obyczajach i inspiracjach ślubnych znajdziesz w sieci pod

6 L a dy ’ s C L u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

hasłem „Ślubna Ulica”) i właścicielka atelier ślubnego, opowiedziała nam o swojej pracy i pasji, jaką jest moda ślubna. Na początek odrobina historii. Pierwszy salon ślubny przy ulicy 3 Maja 7 w Bielsku-Białej powstał w 2002 r. i od tego czasu pani Ewa z powodzeniem doradza pannom młodym. Co roku uczestniczy też w najważniejszych targach mody ślubnej w Mediolanie, Rzymie, Barcelonie, Paryżu i Düsseldorfie. Rozmawia z projektantami, poznaje z wyprzedzeniem

obowiązujące trendy. Zawarte przez nią na targach kontrakty sprawiają, że w Bielsku-Białej możemy znaleźć to, co proponują salony włoskie czy francuskie. Każda panna młoda ma dostęp do oryginalnych kolekcji, szytych często na wymiar, a więc niepowtarzalnych i dopasowanych do sylwetki. – Moda ślubna to moja pasja. Moja oraz zespołu stylistek i konsultantek – podkreśla pani Ewa. – Zajmujemy się wyszukiwaniem najpiękniejszych, najbardziej orygi-


artykuł sponsorowany

nalnych projektów polskich i światowych marek. Obsługa powinna być kompleksowa: od A do Z – uważa pani Ewa. – Dlatego też proponujemy wszystkim przyszłym pannom młodym bezpłatne konsultacje, pomiary, stylizacje, staranny dobór fasonu sukni do sylwetki i poprawki krawieckie. To wyznaczniki stworzonego przez lata standardu usług w moich salonach. Wszystkie wyszkolone u nas stylistki służą fachową wiedzą i doświadczeniem w zakresie mody ślubnej, tak, aby każda panna młoda po wejściu do atelier poczuła się wyjątkowo. Podstawą udanego wyboru sukni ślubnej jest zarówno odpowiednia ilość proponowanych fasonów, jak i sposób ich ekspozycji, który powinien być przejrzysty. Dlatego

Ewa Śliwa Atelier Ślubne Salon Sukien Ślubnych Bielsko-Biała, ul. 3 Maja 7, tel. +48 660 410 310 pon-pt: 10-18, sob: 10-14 www.divina.com.pl • www.slubnaulica.pl – blog •

oprócz ponad 100 wzorów sukien – eksponowanych, co istotne, na manekinach, a nie wieszakach – w salonach pani Ewy można uzupełnić ślubną stylizację dodatkami: od butów poczynając, na bieliźnie i biżuterii znanych marek kończąc. – Rynek sukien ślubnych nie jest łatwy, konkurencja duża, ale moje salony wciąż się rozwijają i mają ugruntowaną pozycję – zdradza nam pani Ewa. – Przyjeżdżają do nas panny młode ze Śląska i Małopolski, a także z Czech i Słowacji, czym warto się chlubić. Miarą dobrej kondycji firmy i rynkowego sukcesu jest to, że w 2016 r. powstał drugi salon ślubny – Divina Bridal – jedno z niewielu miejsc na Śląsku, gdzie można znaleźć ekskluzywne projekty tylko i wyłącznie znanych światowych projektantów.

Divina Bridal Salon Sukien Ślubnych Bielsko-Biała, ul. 3 Maja 27, +48 604 123 899 pon-pt: 10-18, sob: 10-14 www.facebook.com/DivinaBridal.BB •

www.facebook.com/pg/SlubnaUlica

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C L u b 7


od rEdAKTorA

J

est jeszcze lato – wprawdzie już końcówka – ale wciąż lato. Gorące, parne, duszne. Nietypowe. Synoptycy prześcigają się w prognozach, że może potrwać do października, a kto wie – może nawet do listopada. Zmiany klimatu widać gołym okiem. Ale nie o klimacie

chcę pisać, choć kusi. Jest lato, zatem najlepiej o podróżach. Bohaterką wydania jest Beata Fot. Magdalena Ostrowicka

Chrobak z Tychów, dobra znajoma magazynu Lady’s Club i naszych Czytelników, podróżniczka, która opowiedziała nam o kolejnej swojej eskapadzie, tym razem do Nowej Zelandii. Klątwa Maorysów to zapowiedź przygód, jakie ją tam spotkały. Warto przeczytać i obejrzeć piękne zdjęcia. W tym numerze podróżujemy także do Szczepankowa na Mazurach, do starożytnego Egiptu, oczywiście z Ewą Kassalą, no i w głąb siebie – do serca, jako że prof. Paweł Buszman z niepokojem pisze o tym, że na serce choruje 5 milionów Polaków. Częścią tego numeru jest również podróż w przeszłość, do czasów PRL-u, kiedy triumfy święcił wspaniały

STANISŁAW BUBIN, redaktor naczelny 509 965 018 redakcja@ladysclub-magazyn.pl s.bubin.ladysclub@gmail.com www.ladysclub-magazyn.pl

duet fortepianowy Marek i Wacek. Pamiętacie chłopaków? Jeśli nie, warto przeczytać wspomnienie o duecie pióra Mariusza Urbanka. Mimo urlopów i wyjazdów – dużo u nas do poczytania. Zatem czytajcie!

W NUMErZE 10 PASJE: BEATA CHROBAK W BIELSKU-BIAŁEJ 13 REPORTAŻ PODRÓŻNICZY Z NOWEJ ZELANDII 20 KOCHAM WSZYSTKIE KRÓLOWE EGIPTU

NA OKŁADCE

24 DOROTA BOCIAN O POJMOWANIU SZCZĘŚCIA W RÓŻNYCH KRAJACH

BEATA CHROBAK PODRÓŻNICZKA I WŁAŚCICIELKA BIURA RACHUNKOWEGO DOKUM W T YCHACH

28 Z DYREKTOREM WITOLDEM MAZURKIEWICZEM ROZMOWA O TEATRZE POLSKIM 33 ACH, TA DZISIEJSZA MŁODZIEŻ! – FELIETON MARTY ZDANOWSKIEJ 34 ELENI: ŻYJĘ PO SŁONECZNEJ STRONIE 36 NIE UKRADNIESZ MI DZIECKA. RECENZJA 37 SKÓRA ZWIOTCZAŁA – KIEDY ZACZYNA NAM ZWISAĆ

ZDJĘCIE MAGDALENA OSTROWICKA / WWW.COBRAOSTRA.PL MAKIJAŻ ARTYSTYCZNY EWA HECZKO / WWW.FACEBOOK.COM/EWAZALOTMAKEUP

40 ROZMOWA LITERACKA. SZCZEPANKOWO PRZYDA SIĘ KAŻDEMU 42 EWA STELLMACH O TYM, CO SIĘ KRYJE W MÓZGU NASTOLATKA

®

44 ANNA ADAMUS UWAŻA, ŻE SAMOOPALACZE SĄ LEPSZE OD SŁOŃCA 46 JOANNA SKOREK-KOPCIK OSTRZEGA: PIĘKNA SKÓRA NIE DLA RAKA 48 PAULINA PASTUSZAK: CZY LAMPY UV SĄ SZKODLIWE? 50 TRENER DAWID CEMBALA O RÓWNOWADZE MIĘDZY DIETĄ A WYSIŁKIEM FIZYCZNYM

54 PROF. PAWEŁ BUSZMAN: NA SERCE CHORUJE 5 MILIONÓW POLAKÓW 56 CZY ZAWAŁ MAMY ZAPISANY W GENACH? 58 SPÓJRZMY NA NIEMCY INACZEJ. RECENZJA 60 CZŁOWIEK, KTÓRY POWSTAŁ Z LODU. RECENZJA 61 LISTY Z MONACHIUM ALDONY LIKUS-CANNON 62 MAREK I WACEK 69 BLUEBERRY GIRL. EDYTORIAL MAGDALENY OSTROWICKIEJ 74 STRONY EKOLOGICZNE „ZAGRAJMY W ZIELONE” 76 FELIETON EWY KASSALI

8 L a dy ’ s C L u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

WYDAWCA FIRMA WYDAWNICZA LADY’S CLUB ADRES REDAKCJI 43-309 BIELSKO-BIAŁA, UL. SUCHA 32 REDAKTOR NACZELNY STANISŁAW BUBIN, S.BUBIN.LADYSCLUB@GMAIL.COM, TEL. 509 965 018 REKLAMA TEL. 509 965 018, REDAKCJA@LADYSCLUB-MAGAZYN.PL, WWW.LADYSCLUB-MAGAZYN.PL WSPÓŁPRACA ANNA ADAMUS, ROMAN ANUSIEWICZ, DOROTA BOCIAN, JUSTYNA CIEŚLICA, EDYTA DWORNIK, BARTOSZ GADZINA, LUCYNA GRABOWSKA-GÓRECKA, MARZENA JANKOWSKA, ANNA JURCZYK, KRZYSZTOF KOZIK, ALDONA LIKUS-CANNON, KRZYSZTOF ŁĘCKI, MAGDALENA OSTROWICKA, EWA PACZYŃSKA, PAULINA PASTUSZAK, NATASHA PAVLUCHENKO, ALEKSANDRA RADZIKOWSKA, KRZYSZTOF SKÓRKA, JOANNA SKOREK-KOPCIK, DOROTA STASIKOWSKA-WOŹNIAK, EWA STELLMACH, ANIKA STRZELCZAK-BATKOWSKA, BEATA SYPUŁA, WIOLETTA UZAROWICZ, MIKOŁAJ WOŹNIAK, MAGDALENA WOJDAŁA, EWA HECZKO, AGNIESZKA ZIELIŃSKA, KATARZYNA GROS LAYOUT PAWEŁ OKULOWSKI ISSN

1899–1270


Reklama reklama


PASJE


BEATA CHROBAK W BIELSKU-BIAŁEJ Dla Beaty Chrobak , właścicielki istniejącego od 1992 roku Biura Rachunkowego DOKUM w T ychach, praca jest pasją . A poza pracą uwielbia podróże .

– Fascynują mnie od lat – powiedziała nam podróżniczka, spotkana na starówce w Bielsku-Białej. – Uwielbiam zwiedzać i poznawać świat. Na co dzień jestem „buchalterem”, siedzę za biurkiem, wpatruję się w rzędy cyfr, studiuję paragrafy, więc podróże to odskocznia, inny wymiar rzeczywistości, inne spojrzenie na to, co nas otacza. Lubię się przemieszczać – i dla mnie to bez znaczenia, czy chodzi o Japonię, Peru, Boliwię, czy o wycieczkę rowerową nad Paprocany albo do Bielska-Białej, gdzie się urodziłam, czy do Lwowa, gdzie byłam ostatnio i wróciłam zachwycona. Jest to możliwość całkowitego wyłączenia się, więc robię to z pełnym entuzjazmem, nie przejmując się

ewentualnymi kłopotami. Nieprzewidziane kłopoty nie mogą mi zmarnować podróży, one są wpisane w radość wędrowania. Do każdego wyjazdu przygotowuję się starannie, lubię mieć wszystko należycie zorganizowane. To cecha wynikająca z mojej pracy zawodowej. Moje ulubione kierunki to raczej kraje ciepłe, egzotyczne. Bardziej Daleki Wschód niż Zachód. A gdy już jestem na miejscu, uwielbiam fotografować. To kolejna moja pasja. Nie wyobrażam sobie wyjazdu bez porządnego aparatu. Robię zdjęcia dla siebie i bliskich. Opracowałam własny system folderów i katalogów, żeby się nie pogubić i szybko dotrzeć do fotografii, które mnie interesują.

Pani Beata zwiedziła już wiele krajów na różnych kontynentach, ale – jak twierdzi – podróż życia wciąż jest przed nią. Powodzenia! A w tym numerze Lady’s Club zapraszamy również do lektury reportażu Beaty Chrobak z Nowej Zelandii.

ZDJĘCIA MAGDALENA OSTROWICKA / www.cobraostra.pl MAKE-UP EWA HECZKO / www.facebook.com /ewazalotmakeup

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 1 1


1 2 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8


podróże

Nowa Zelandia

i klątwa Maorysów Korespondencja własna magazynu „Lady’s Club” K ażdy,

kto zdecyduje się odwiedzić ten daleki , fascynujący kraj, musi wiedzieć , że czeka go długa i męcząca

– dwa dni w samolocie. To kraj najdalej ze wszystkich oddalony od P olski: ponad 18 tysięcy kilome trów, 12 godzin różnicy czasu. T rudy takiego wyjazdu wynagradza jednak wszystko, co można tam zobaczyć i przeżyć . I zapamiętać do końca życia . podróż

K

iedy wyruszałam w moją podróż, Europa pomału witała się z szarością jesieni. Dwa dni później, idąc na pierwszy spacer w kierunku punktu widokowego, z którego roztaczał się piękny widok na Auckland, pomyślałam tylko: Zielono mi!... W powietrzu rześkim i czystym czuć było wiosnę, jak na nowozelandzki listopad przystało. Później już nie dzi-

wiłam się, że tyle osób różnych narodowości zdecydowało się właśnie tam zapuścić korzenie. Wrażenia niebywałe: tyle wolnej, zielonej przestrzeni i wspaniały błękit oceanu wokół największego miasta Nowej Zelandii. Miasta charakterystycznego dla tej części świata, a zarazem innego niż miasta europejskie. I całkowicie odmiennego od azjatyckich gigantów.

nie 18.00 pozamykać wszystko na cztery spusty i celebrować życie. Drogi rowerowe zapełniają się jednośladami, nadmorskie promenady biegającymi, a prawie wszystkie puby pękają w szwach. Trzeba do tego przywyknąć. *** W idyllicznych plenerach Nowej Zelandii kręcono trylogię „Władca pierścieni” według

*** W Auckland, położonym w północno-zachodniej części Wyspy Północnej, między Morzem Tasmana i Oceanem Spokojnym, u podnóża wygasłego wulkanu Eden, wszystko jest poukładane jak w zegarku; jest czas na pracę, na zakupy, na sport, relaks i odpoczynek. Dużo, dużo czasu na sport i relaks. Tam już ludzie sobie zapracowali, żeby o godzi-

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 1 3


Niezapomnianych wrażeń dostarcza lot helikopterem na lodowiec

Tolkiena. Dziś można zwiedzać wioskę hobbitów i plan filmowy, który wygląda tak, jakby przed chwilą opuścili go aktorzy. Na sznurkach suszy się pranie, na grządkach rosną warzywa, stoły uginają się od potraw... Na zakończenie zwiedzania turyści proszeni są na małe co nieco do autentycznej gospody Shire (Śródziemie). *** Nie byłoby Nowej Zelandii bez widowiskowych gejzerów parku Wai-O-Tapu koło Rotorua. Tam maoryscy artyści oddają się sztuce, a ich rzeźby zdobią kaplice wotywne w różnych

Maorysi są potomkami klanów polinezyjskich z wysp wschodniej części Oceanu Spokojnego. Jak głosi legenda, przybyli na wyspy nowozelandzkie w 7 olbrzymich łodziach żaglowych

Milford Sound często nazywana jest ósmym cudem świata

regionach kraju. To właśnie Maorysi, rdzenni mieszkańcy Nowej Zelandii, pozostawili mi niezapomnianą pamiątkę, którą noszę do dziś w postaci blizny na nodze. A było tak: któregoś dnia odwiedziłam Muzeum Narodowe Te Papa Tangarewa w stolicy Wellington. Bardzo nowoczesne, z doskonałą ekspozycją, podkreśloną efektami audiowizualnymi, z postaciami żołnierzy nadnaturalnej wielkości, jak żywymi, w pełni oddającymi atmosferę okrucieństw wojny. Przechodząc po kolei sale wystawowe, doszłam do miejsca

poświęconego kulturze i wierzeniom Maorysów. Obowiązywał tam (i tylko tam) całkowity zakaz fotografowania. Szybko jednak zauważyłam, że nikt nie patrzy i nie pilnuje, nie ma kamer (tak mi się wydawało), a ponieważ znalazłam się sama wśród przepięknych rzeźb stojących jakby na straży czczonych tu do dziś bóstw maoryskich, wyjęłam aparat i wbrew zakazowi z zapartym tchem zrobiłam kilka zdjęć. Nagle, jak spod ziemi, wyrósł przede mną człowiek o maoryskich rysach twarzy i spokojnym, lecz stanowczym szeptem powiedział:

Radość życia na wysokości około 3 tys. metrów – na dole wiosna, na górze zima

1 4 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8


Autorka na tle budynku Parlamentu w Wellington, wzniesionego w 1918 (arch. John Campbell)

Te zdjęcia musisz skasować! Nic więcej. Przeszył mnie dreszcz. Strażnik nie wyrwał mi aparatu, nie wyciągnął karty, nie postraszył żadnymi sankcjami... Po prostu szepnął groźnie to jedno zdanie. Po wyjściu z muzeum jednak nie skasowałam zdjęć. Następnego dnia, po przelocie na Wyspę Południową, stanęłam nad brzegiem przepięknego jeziora Tekapo o powierzchni 87 km kw. i głębokości 120 metrów, otoczonego ośnieżonymi szczy-

tami Alp Południowych. Tak zafascynowało mnie to miejsce, że cała oddałam się fotografowaniu. W pewnym momencie obróciłam się gwałtownie i w ostatniej chwili zobaczyłam przed sobą ścianę pochylonej w dół skały. Miałam wrażenie, jakby nagle wyrosła przede mną, bo wcześniej w ogóle jej nie widziałam. Straciłam równowagę. Poleciałam w dół, raniąc się boleśnie w nogę i rozbijając aparat fotograficzny. Niewiele szczegółów pamiętam z tego upadku,

ście obiektyw ocalał, a w bagażu miałam zapasowy sprzęt). Byłam niepocieszona, wręcz nieszczęśliwa z powodu tej straty. Nowy aparat w końcu kupiłam, jeszcze w czasie podróży nowozelandzkiej, lecz ślad na nodze pozostał mi do dziś. *** Mimo tego zdarzenia, Nowa Zelandia oczarowała mnie. Starałam się wykorzystać wszelkie możliwe atrakcje turystyczne. Polecam szczególnie lot helikopterem na lodowiec Tutoko

lecz nagle przed oczami dostrzegłam twarz tamtego Maorysa. Mówił dobitnie: Te zdjęcia musisz skasować! Można mi wierzyć lub nie, lecz pomyślałam wtedy, że to on rzucił na mnie klątwę w muzeum sztuki maoryskiej. Zostałam ukarana za nieposłuszeństwo, a jedyną rzeczą, która uległa zniszczeniu, był aparat fotograficzny. I zdarzyło się to tylko mnie, nikomu innemu. Wtedy jednak bardziej niż rozbitą nogą zmartwiłam się brakiem porządnego aparatu (na szczę-

Plan filmowy „Władcy pierścieni” według powieści J.R.R. Tolkiena w reżyserii Petera Jacksona

Zatoka Milforda

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 1 5


Urocza fotografia z Hobbitonu – wioski położonej w Shire

między górami, wodospadami i fiordami – aż do miejsca, gdzie kończy się Zatoka Milforda, a zaczyna Morze Tasmana. Nic dziwnego, że Fiordland to park narodowy Nowej Zelandii, ulokowany na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zatoka Milforda odznacza się unikalnym składem fauny i flory, a sąsiadujące ze sobą słone i słodkie wody tworzą środowisko, które

jest w części jeziorem, a w części oceanem. *** Każdy, kto miał okazję zwiedzać Wyspę Południową, nie ominie też Christchurch, stolicy regionu Canterbury, która – wbrew religijnej nazwie – doświadczyła tragedii trzęsień ziemi w 2010 i 2011 roku. Skutki tych katastrof, między innymi w postaci kompletnie zniszczonej angli-

NOWA ZELANDIA

Przepiękne Alpy Południowe, z najwyższym szczytem – Górą Cooka (3754 m npm)

w Zatoce Milforda. Młody kapitan, zapytany przeze mnie, ile godzin wylatał już na śmigłowcach, odparł spokojnie: No, dziś pierwszy raz lecę. Mimo to popisywał się akrobacjami przy samej ścianie skalnej Milford Sound – i tak doleciał na wysokość około 3 tys. metrów, bez-

1 6 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

piecznie wylądował i dał mi czas na podziwianie świata z tej perspektywy. Cudowne, rześkie powietrze i biały puch pokrywający jęzor lodowca... Widoki bezcenne! Niemniej atrakcyjny, choć nie dostarczający tyle adrenaliny, był również rejs statkiem po-

Nowa Zelandia, w języku maoryskim Aotearoa, czyli Kraj Długiej Białej Chmury, to państwo wyspiarskie na południowo -zachodnim Pacyfiku, składające się z wysp Północnej i Południowej oraz szeregu mniejszych, w tym wysp Stewarta i Chatham. Połączone jest unią personalną z Wielką Brytanią. Archipelag nowozelandzki to najdalej na południe wysunięta część Oceanii, na południowy wschód od Australii. Do ok. 1280 Nowa Zelandia była bezludna, aż z wysp Oceanii zaczęli do niej przypływać Maorysi. Odkrywca Nowej Zelandii był żeglarz holenderski Abel Tasman, który w 1642 nazwał ją Staaten Landt, tzn. Ziemia Stanów, na cześć ówczesnych Stanów Generalnych. Nazwa Nieuw Zeeland pojawiła się 23 lata później na mapie holenderskiej z 1665. Pochodzi ona od holenderskiej prowincji Zelandia. Nowa Zelandia jest najodleglejszym państwem od Polski.


Gejzery Rotorua – stolica geotermalna. Gejzer Pohutu wyrzuca 4-5 razy na godzinę strumienie pary i gorącej wody na wysokość do 20 metrów

kańskiej katedry, widać do dziś. Są symbolami nieokiełznanej siły natury. Ale czas płynie szybko, miasto podniosło się już z ruin i odbudowano w nim wszystko, by mieszkańcom żyło się wygodnie. Dodam, że trudno byłoby znaleźć na świecie miasto nie tyle o podobnej architekturze, co o sposobie by-

Tego zdjęcia lepiej nie oglądać, jeśli nie chcecie spotkać się z maoryską klątwą

cia mieszkańców. Don't worry, be happy – powie wam każdy mieszkaniec Christchurch. I całej Nowej Zelandii, określający się żartobliwie mianem Kiwusa. Nazwa ta, wbrew pozorom, nie pochodzi od owocu kiwi, lecz od endemicznego stworzenia – ptaka kiwi, nielota żyjącego tylko w Nowej Zelandii, żerującego w ciemnościach, trudnego do uchwycenia w kadrze. To właśnie jego wybrali Nowozelandczycy na swój symbol, utożsamiając się z rzadkim, ginącym ptakiem kiwi całkowicie. Dlatego nawet niewielka nowozelandzka Polonia mówi, że mieszka w Kiwusowie. *** A ja po powrocie do Polski nieoczekiwania uświadomiłam sobie jedną rzecz: teraz już nikt nie może powiedzieć, że był dalej ode mnie! A już na pewno, że widział wspaniałą zieloną, kwitnącą wiosnę na przełomie listopada i grudnia.

TEKST BEATA CHROBAK ZDJĘCIA BEATA CHROBAK AND CO.

BEATA CHROBAK Właścicielka kancelarii doradztwa podatkowego Biuro Rachunkowe DOKUM. Magister prawa i prawa międzynarodowego, administratywistka, absolwentka GWSH w Katowicach. Od 26 lat właścicielka kancelarii doradztwa podatkowego Biuro Rachunkowe DOKUM w Tychach. Doradca podatkowy, wpisana na listę Krajowej Izby Doradców Podatkowych. Podróżniczka. Stała współpracowniczka magazynu Lady’s Club.

Biuro Rachunkowe DOKUM Beata Chrobak ul. Bohaterów Warszawy 14/1 • 43-100 Tychy tel./fax 32 227 43 29, +48 608 327 490 www.dokum.com.pl • dokum@onet.eu

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 1 7


Artykuł sponsorowany

Nie ulegaj modzie,

zmień styl życia Czy zamiast szukać coraz to nowych diet, nie prościej byłoby po prostu zmienić swoje nawyki żywieniowe i zacząć racjonalnie się odżywiać?

G

dyby istniał gotowy przepis na sukces, ilość dostępnych na rynku diet nie byłaby aż tak duża. Uzyskanie szybkich efektów odchudzających jest oczywiście możliwe, należy jednak wziąć pod uwagę rachunek, jaki wystawi nam w przyszłości nasz organizm. Podczas nieprzemyślanego i nieumiejętnego stosowania restrykcyjnych bądź eliminacyjnych diet najczęściej dochodzi do niedoborów witamin i minerałów. Narażeni jesteśmy również na bardzo nielubiany efekt jo-jo, który pojawia się często po zakończeniu stosowania drakońskiej diety. Jeśli chcemy schudnąć i utrzymać efekt bez negatywnych skutków, należy to zrobić w świadomy sposób, nie ulegając trendom. W walce o wymarzoną figurę pomoże nam zdrowy, zbilansowany sposób odżywiania, który nie wprowadza wielkich restrykcji i dostarcza organizmowi wszystkiego, co niezbędne, czyli białek, tłuszczy i węglowodanów w odpowiedniej proporcji. Regularne posiłki, wyeliminowanie „śmieciowego jedzenia” i pustych kalorii, spożywanie dużej ilości warzyw, owoców i węglowodanów złożonych, a także wprowadzenie aktywności fizycznej na pewno przyniesie z czasem zamierzony efekt w postaci poprawy zdrowia czy utraty kilogramów. Celem samym w sobie powinna być zmiana naszego stylu życia, a nie tylko i jedynie utrata kilogramów, bez względu na wszystko. Oczywiście każdy jadłospis powinien być dopasowany do indywidualnych preferencji żywieniowych, nietolerancji pokarmowych i dolegliwości pacjenta. Inaczej będzie wyglądał jadłospis dla osoby chcącej się odchudzić bez żadnych problemów zdrowotnych, a inaczej dla osoby, która jest chora na cukrzycę lub ma podwyższony poziom cholesterolu we krwi. PRZEJDŹ NA DIETĘ – TO MODNE Dietetyczne trendy są jak pory roku – szybko się zmieniają. Te uznane kilka lat wstecz

1 8 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

MAŁGORZATA TROJANEK-ZERA za wartościowe, dziś ustępują zupełnie nowym metodom. Stosowanie diet staje się modne, jednak mało kto postrzega je w prawidłowy sposób. Dieta to po prostu określony sposób odżywiania – raz lepiej, raz gorzej skomponowany. Porady dietetyczne zamieszczane w głównej mierze w internecie mogą być jedynie inspiracją, którą warto skonfrontować z dietetykiem.

Małgorzata Trojanek-Zera często wędruje po górach z kijkami

SUPLEMENTACJA. CZY WARTO? Często spotykam się z pytaniem, czy należy stosować suplementy uzupełniające witaminy i mikroelementy lub takie, które mają zastąpić posiłek? Jest to trudne pytanie. O ile do suplementów witaminowych mam bardziej łagodne podejście (są przypadki, w których suplementacja może okazać się korzystna, np. w przypadkach chorób jelitowych, kiedy składniki pokarmowe nie wchłaniają się w ogóle lub w ograniczonym zakresie), to jestem przeciwnikiem zastępowania pełnowartościowych posiłków gotowymi suplementami diety (np. zupkami w proszku). Zawsze bardziej korzystny dla organizmu jest posiłek złożony z „prawdziwych” składników, niż jedzenie zastępcze. JAK SCHUDNĘ, TO BĘDZIE „CUD” Wydaje się, że „dieta cud” istnieje, gwarantując szybką utratę zbędnych kilogramów, przez ograniczenie ilości spożywanych ka-


Artykuł sponsorowany

lorii, bez wcześniejszych badań i konsultacji. Efektem takiego postępowania są problemy z zaparciami, zwolnienie metabolizmu, utrata apetytu, efekt jo-jo oraz niedobór substancji odżywczych i witamin. Stajemy się apatyczni, nerwowi, nasza skóra traci blask, a włosy zaczynają wypadać. Należy jasno powiedzieć i podkreślać na każdym kroku – „dieta cud” nie istnieje. Nie należy jednak przekreślać wszystkich diet, o których zrobiło się głośno w ostatnim czasie np. diety DASH, która obniża ciśnienie tętnicze, zmniejsza ryzyko cukrzycy czy też wpływa pozytywnie na poziom cholesterolu. Oparta jest ona na warzywach i owocach, niskotłuszczowych produktach mlecznych, pełnoziarnistych produktach zbożowych, tłuszczach roślinnych i rybach. Odchudzanie to proces, który wymaga czasu, inaczej przyniesie zamiast korzyści same problemy. Warto zatem skorzystać z porady dietetyka, który będzie wsparciem i motywatorem w chwilach załamania i zwątpienia. Nie bójmy się korzystać z porad dietetyków. Naszym podstawowym celem jest pomoc pacjentowi, niezależnie od tego, z jakim problemem przychodzi do gabi-

netu. W przyjaznej atmosferze można porozmawiać m.in. o tym, jak zmienić swoje nawyki żywieniowe, jak zaplanować spadek wagi, jak odżywiać się w przypadku chorób dietozależnych, na co zwracać uwagę podczas zakupów artykułów spożywczych oraz co jeść, aby mieć zdrową skórę, włosy i paznokcie. RUCH TO ZDROWIE To prawda znana od lat. Każda zdroworozsądkowa aktywność fizyczna zawsze przynosi korzystny wpływ na organizm. Aby poczuć się lepiej, nie trzeba forsować organizmu ciężkimi treningami. Na początek wystarczą codzienne spacery, które z czasem przerodzą się w nordic walking, podczas którego można w godzinę przy średnim tempie 4-5 km/h spalić 300-400 kcal. Nawet maszerowanie wolnym tempem z kijkami sprawia, że nasze mięśnie się kształtują, sylwetka prostuje, a tłuszcz spala. Oczywiście nie można zapomnieć o takich aktywnościach, jak pływanie, jazda na rowerze lub rolkach czy bieganie. Jest tyle możliwości ruchu, że na pewno każdy znajdzie odpowiednią formę aktywności dla siebie.

KLUCZ DO SUKCESU Kluczem do sukcesu jest połączenie zdrowego, przemyślanego odżywiania, dokonywanie świadomych wyborów, takich jak unikanie przetworzonej żywności czy porzucenie słodyczy na rzecz owoców i warzyw oraz aktywności fizycznej. Odchudzanie to proces, w czasie którego warto wykazać się cierpliwością. To małe, świadome kroki, które mogą przynieść długofalowe korzyści. Nie czekaj do poniedziałku czy pierwszego dnia następnego miesiąca, tylko zacznij zmianę już dziś i zrób coś dobrego dla siebie.

Autorka jest dietetykiem, właścicielem Gabinetu Dietetycznego Victumania w Bielsku-Białej przy ul. Legionów 57. Pasjonatka zdrowego trybu życia i aktywności fizycznej. Warmiaczka, która z miłości do gór zamieszkała z rodziną w Bielsku-Białej u stóp Beskidu Śląskiego. Więcej na stronie: www.dietetyk.victumania.pl

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 1 9


WYWIAD

Kocham wszystkie królowe Egiptu Rozmowa z DOROTĄ STASIKOWSKĄ-WOŹNIAK, autorką jedynej na świecie trylogii o królowych egipskich, piszącą pod pseudonimem EWA KASSALA

Doroto, uważam, że nieprzypadkowo to właśnie ty jesteś predysponowana, by pisać o wielkich kobietach. Działasz społecznie, zarządzasz i kierujesz kobietami, aby osiągały wiarę w swoją wyjątkowość i wielkość. Jakiego szczególnego podejścia wymagało od ciebie tworzenie powieści, które zyskują coraz większą sławę na świecie? To nie było łatwe zadanie!

Każda z nas ma własne życiowe doświadczenia. Mamy swoje ścieżki i drogi. W czasie wędrówki jest różnie: świeci słońce, pada deszcz, zdarzają się burze... Bywa, że ktoś lub coś łamie nam skrzydła. Życie ma to do siebie, że często rzuca nas na kolana, ale to też element jego niezwykłej, pociągającej i przewrotnej urody. Mimo trudów, przecież najczęściej podnosimy się i idziemy dalej. Ta wędrówka – upadanie i podnoszenie się, dotykanie i smakowanie życia we wszystkich jego odmianach –

2 0 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

jest uniwersalna. Dotyczy każdego zakątka świata i momentu w historii. Jestem o tym przekonana, że kobiety w starożytności były takie, jak my dziś. Tak samo kochały, troszczyły się, cierpiały, zachwycały i podnosiły po klęskach. Tyle że miały inne narzędzia do dyspozycji. Moje spojrzenie na egipskie królowe jest wynikiem wsłuchiwania się w to, co wokół mnie. Uważnie patrzę i otwieram się na to, co daje świat. Inspiracją są ludzie wokół mnie. Lubię ich, cenię ich historie i życiowe drogi. Moje powieści, a jestem autorką jedynej na świecie trylogii o egipskich królowych, są dostępne (póki co) po polsku, angielsku i hiszpańsku – także to czyni je w jakiś sposób uniwersalnymi i o tym uniwersalizmie świadczy. Która z dotychczas opisanych królowych – Kleopatra, Nefretete, Hatszepsut – zyskała twoje największe zainteresowanie?

Każda z nich jest ulubiona i kochana! I każda inna. Kleopatra, królowa-kochanka, korzystała ze swojej mądrości, erotycznego czaru i seksualności, by Egipt mógł być niezależnym państwem. Gdyby nie jej bliskość z Juliuszem Cezarem, a potem z Markiem Antoniuszem, kraj jeszcze za jej życia stałby się prowincją rzymską. Piękna i mądra Nefretete – żona i matka, czuła i dobra, a jednocześnie przecież jakże silna! Do dziś jej popiersie, stworzone przez wybitnego rzeźbiarza Totmesa, który był jej przyjacielem i kochankiem, niezwykle działa na wyobraźnię. Subtelna Nefretete przez długie lata rządziła Egiptem. No i Hatszepsut – królowa-władczyni, która zasiadała na tronie nie jako żona faraona, ale jako potężny, samodzielny faraon. Doczepiała sobie brodę, a na polu bitwy chodziła w męskim stroju. Wiedziała, że kobietom w świecie władzy jest po prostu trudniej. Gdy ją poznałam, zrobiła


na mnie naprawdę kolosalne wrażenie. Ale lubię je wszystkie. Chciałabym móc wypić z każdą duże latte i porozmawiać o życiu. Każda z nich ma dla nas inny przekaz, pokazuje inny rodzaj silnej kobiecości. Każda przy tym jest mądra i niezwykle silna.

To dla mnie wielka radość, że ludzie na całym świecie poznają historie Kleopatry, Nefretete czy Hatszepsut opowiedziane moimi słowami. To zaszczyt, ale i wielka odpowiedzialność. Nim zaczynam pisać, robię wielki research, konsultuję się z ekspertami, rozmawiam z profesorami, egiptologami, znawcami tematyki. Zależy mi, by czytelnicy odnaleźli w moich powieściach przyjemność, ale także żeby poznali historię podaną w lekki sposób. Dbam o szczegóły. Postacie z moich książek to w ponad 90% osoby prawdziwe, które kiedyś żyły. Cieszę się bardzo, gdy ktoś chce zajrzeć do mojej książki, zanurzyć się w fascynujący starożytny świat razem ze mną. Kto nie zna tamtych czasów, zdziwiłby się zapewne, widząc, jak wiele zawdzięczamy starożytnym Egipcjanom. Tam sięgają przecież nasze korzenie kulturowe. To Egipcjanie podzielili rok na 365 dni (Juliusz Cezar zapożyczył kalendarz od Kleopatry), wiedzieli, że ziemia jest okrągła, zbudowali podwaliny astrologii, geometrii, matematyki i medycyny. Dużo by opowiadać!... Dodam, że zawsze fascynowały mnie silne kobiety, a takich i wówczas, i dziś jest wiele. Zapytałaś o dedykacje... Siłą rzeczy one nie zawsze mogą być osobiste, ale zawsze staram się odgadnąć, kim jest człowiek, którego mam przed sobą i wpisuję coś serdecznego. Bo lubię ludzi. Bardzo się cieszę, że podoba ci się dedykacja, jaką masz w „Boskiej Nefretete”. Jak wiesz, podobnie jak wiele moich koleżanek, także ty nie raz byłaś dla mnie i wciąż jesteś literacką inspiracją. Czy śląskość ma coś z potęgi dawnych królestw? Odrobinkę?...

Co prawda cała rodzina mojej mamy, czyli Kassala, ma korzenie we Lwowie, a tato i jego dziadkowie pochodzą z Częstochowy,

EWA KASSALA EWA KASSALA Stasikowska-Woźniak. Pisarka, dziennikarka,

Fot. Łukasz Jungto

Zwróciłam uwagę na twoje inspirujące dedykacje w książkach zakupionych przez czytelników. Sama też mam kilka wspaniałych i wyjątkowych. Jednoznacznie wskazują, że historie bohaterów mają dla ciebie ogromną wartość, także współczesną.

Właściwie Dorota coach, kreatorka akcji społecznych, specjalistka ds. równouprawnienia kobiet i mężczyzn, Właściwie Dorota Stasikowska-Woźniak. Pisarka, dziennikarka, coach,autoprezentacji kreatorka ak- i kreowania wizerunku. Część książek (m.in. „Portret kobiety zatracenia”, „Poradnik cji społecznych, specjalistka ds. równouprawnienia kobiet iwieku mężczyzn, autoprezentacji nowoczesnej czarownicy”, „Mandragora”) wydała pod prawdziwym nazwiskiem. Autorka i kreowania wizerunku. Część książek (m.in. „Portret kobiety wieku zatracenia”, „Pojedynej na świecie trylogii o królowych egipskich. Jej „Żądze Kleopatry”, „Boska Nefreteradnik nowoczesnej czarownicy”, „Mandragora”) wydała pod prawdziwym nazwiskiem. te” i „Hatszepsut” zostały wydane w Polsce przez Wydawnictwo Sonia Draga. Ukazały się Autorka jedynej na świecie trylogii o królowych egipskich. Jej „Żądze Kleopatry”, „Boska także w tłumaczeniu na angielski i hiszpański. Obecnie pracuje nad „Królową Saby”, która Nefretete” i „Hatszepsut” zostały wydane w Polsce przez Wydawnictwo Sonia Draga. jeszcze w tym roku ma być wydana w USA. Założycielka i od 10 lat dyrektor generalna Ukazały się także w tłumaczeniu na angielski i hiszpański. Obecnie pracuje nad „Królostowarzyszenia Dress for Success Poland. Stała felietonistka magazynu „Lady’s Club”. wą Saby”, która jeszcze w tym roku ma być wydana w USA. Założycielka i od 10 lat dyrektor generalna stowarzyszenia Dress for Success Poland. Stała felietonistka magazynu „Lady’s Club”. ja czuję się Polką i Ślązaczką. Jestem z tego dumna. Jesteśmy pracowici, uporządkowani, sądzę także, że pokorni i pragmatyczni. A to cechy także starożytnych mądrych, pracowitych i powściągliwych Egipcjan.

Zauważ, że piramidy i świątynie, które zbudowali, stoją do dziś... Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała MARLENA WITEK

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 2 1


Artykuł sponsorowany

MIEĆ ALBO NIE MIEĆ? Czy

Oto jest pytanie

zastanawiałeś się kiedyś nad zasadnością codziennie używanych słów?

Weź na przykład pod uwagę bezokoPOSIADAM. Mam COŚ NA WŁASNOŚĆ, jestem

licznik MIEĆ. Pochodzi od słowa MAM, czyli od przekazu WŁAŚCICIELEM CZEGOŚ. T ych zwrotów używa się najczęściej w odniesieniu do materialnych rzeczy o znacznej wartości, na co zwrócili uwagę także językoznawcy.

P

PIOTR S. WAJDA

osiadanie można też opisać jako instytucję prawa rzeczowego, oznaczającą stan faktyczny, polegający na władaniu określoną rzeczą pod ochroną prawa. Do czego zmierzam? Postaram się przekonać Cię, że słowa MIEĆ i POSIADAĆ są kluczowe dla Twojego i mojego życia, ponieważ nasze życie oparte jest o system finansowo-monetarny, który towarzyszy nam od momentu narodzin i od którego jesteśmy uzależnieni. Zrozumienie znaczenia tych słów pozwali nam jednak zmienić tę zależność i da możliwość uwolnienia się od patologii rozwiązań inżynierii finansowej, narzucanych ludziom przez rozmaite instytucje. KAŻDY KTO MYŚLI O GODNEJ PRZYSZŁOŚCI dla siebie i najbliższych wie, że sam musi zadbać o fundamentalne podstawy przyszłego życia. Chodzi tu o potrzebę oszczędzania, inwestowania czy odkładania, czyli o rezygnację z części dóbr, krótko mówiąc z pieniędzy, na rzecz korzyści obiecanych w przyszłości. Co otrzymujesz jednak w zamian za przekazywanie swoich środków instytucjom finansowym? Zazwyczaj obietnicę w formie papieru, według którego posiadasz... No właśnie – co posiadasz? „Inwestując” w poliso-lokatę

2 2 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

lub polisę otrzymujesz zapisane na papierze jakieś gwarancje. Czy POSIADASZ dzięki temu fizyczną rzecz o znacznej wartości? Czy według prawa rzeczowego polisa oznacza władanie określoną rzeczą? Żadna polisa nie daje Ci tego typu praw, a jedynie opisuje tak zwane warunki, z których wynika,

że po wielu latach otrzymasz coś w postaci środka płatniczego. Polisa w doskonały sposób określa Twoje zobowiązania i kary, jakimi zostaniesz obłożony w razie niewywiązania się z obowiązków płatniczych. Możesz w niej również przeczytać, ile zostanie z Twoich środków zabrane na rzecz


Artykuł sponsorowany

prowizji, prowadzenia konta, kosztów administracyjnych i inwestycyjnych – za to, że przekazałeś swoje pieniądze danej instytucji. Wyraźny zapis powie Ci też, że nie masz wpływu na sposób wykorzystania Twoich środków. Dodatkowo opisane zostanie tam, że w razie dotrwania do końca zobowiązań, z kwoty, jaką otrzymasz po potrąceniu wszystkich kosztów (które mogą być w każdej chwili zmienione według potrzeb instytucji ), po odliczeniu strat wynikających z inflacji, część zabierze Ci jeszcze instytucja fiskalna. Więc co naprawdę z tego masz? W rzeczywistości zawsze jesteś coś WINIEN instytucji finansowej (słowo WINIEN wywodzi się od słowa WINNY, czyli SKAZANY). Przypuszczam, że chyba niezupełnie o to Ci chodziło. A lokaty? Co POSIADASZ, przeznaczając swoje środki na lokatę? Zasada przeznaczania środków na lokatę oznacza zwiększenie emisji obligacji państwowych, na których bazują lokaty. Emisja dodatkowych obligacji skarbu państwa, to zwiększenie zadłużenia państwa, w którym żyjesz. Bo przecież obligacje państwowe są papierem dłużnym, który będzie musiał być spłacony z odsetkami przez społeczeństwo w nim żyjące. Czyli także przez Ciebie! Więc co POSIADASZ? Masz inwestycję czy dług? Masz władzę nad jakąś fizyczną rzeczą? Co oprócz obietnicy na papierze masz tak naprawdę? Nic! A co z akcjami czy funduszami TFI? Co POSIADASZ, przeznaczając swoje pieniądze na tego typu rozwiązania? Czy posiadasz materialne, fizyczne rzeczy lub towary o znacznej wartości i pełną władzę nad nimi? Zastanów się dobrze, nim odpowiesz. Wbrew temu, co mówią pseudoeksperci, nie jestem pewien, czy faktycznie możesz o sobie powiedzieć, że jesteś „współwłaścicielem firmy” tylko dlatego, że postanowiłeś oddać prawdziwym właścicielom część swoich ciężko zarobionych środków – w nadziei, że oni podzielą się z Tobą ewentualnymi zyskami. Czy masz jakąkolwiek decyzyjność co do strategii firmy? Jakikolwiek wpływ na to, w jaki spo-

sób wykorzystane zostaną Twoje pieniądze? A może masz prawa jako „współwłaściciel” do aktywów firmy – gruntów, nieruchomości, maszyn, pojazdów? Co masz w ręku prócz obietnicy na kawałku papieru, że zostaniesz wzięty pod uwagę w razie wygenerowania przez firmę zysków? To, że Twój kapitał ponosi pełne ryzyko w razie strat związanych z kryzysami, inflacją, wysokimi kosztami i że część wypłaconych środków odbierze Ci fiskus, to z pewnością już wiesz. Ale co POSIADASZ? DORADZANIE MOŻE BYĆ PROSTE. Jeszcze prostsze jest podejmowanie decyzji, warunkiem muszą być jednak zdrowy rozsądek i logika. Oczywiście znać tę zasadę to jedno, a umiejętnie ją stosować – to drugie. Musisz więc na podstawie odwiecznej, podstawowej zasady rynku, kierować się popytem i podażą. To, o czym tu piszę i co staram się sensownie przekazywać każdemu, dotyczy jednego, jedynego rynku – rynku surowców. Rynek surowców zawiera wszystko to, co potrzebne jest do określenia wyżej wymienionych czynników. Spójrz na rynek surowców metalowych. Fizycznie istnieją, są zakupione i przechowywane dla klientów z całego świata w magazynach o najwyższym poziomie bezpieczeństwa na terenie neutralnym geopolitycznie: Metale Szlachetne i Metale Strategiczne. Metale, które znasz, o których słyszałeś, ale także te, o których większość nie słyszała. Nie są one przechowywane w bankach! Biorąc pod uwagę zniesienie tajemnicy, czyli poufności bankowej, mam na myśli przechowywanie ich pod nadzorem urzędu celnego – szwajcarskiego urzędu celnego. Są to metale, które w historii ludzkości od tysiącleci wywołują pozytywne emocje, entuzjazm i euforię. Ale też metale, które odegrały i nadal odgrywają niezastąpioną rolę w historii ludzkości. Metale, bez których nie tylko postęp i nasze życie byłyby niemożliwe. Metale Szlachetne: Złoto, Srebro, Platyna i Pallad, jak i Metale Strategiczne: Tellur, Bizmut, Ind, Chrom, Hafn, Wolfram, Molibden, Tantal, Cyrkon, Gal, Kobalt i Ren. Czy to nie ekscytujące? Może na pierwszy

rzut oka niespecjalnie, ale najważniejszym moim przekazem jest zapewnienie możliwości udziału w rozwoju tego niesłychanie interesującego rynku metali. No i możliwości odnoszenia realnych korzyści z POSIADANIA WŁASNOŚCI w postaci surowców, na które zapotrzebowanie wzrasta w szybkim tempie, przy coraz bardziej ograniczonej dostępności i zasobach. ODPOWIEDZIALNOŚĆ SPOŁECZNA, UCZCIWOŚĆ, SPRAWIEDLIWOŚĆ. Te trzy wartości są fundamentem działania Stowarzyszenia Valores Veri – Polskiego Instytutu Prawdziwych Wartości. Organizacji pozarządowej, której misją jest rozwijanie świadomości polskiego społeczeństwa. Na bazie suchych faktów, lecz w barwny i prosty sposób członkowie stowarzyszenia i pionierzy tej dziedziny przekazują informacje o systemie finansowo-monetarnym, odpowiedzialnym za standard naszego życia. I, co ważniejsze, konkretne, alternatywne rozwiązania i możliwości, jakie dzięki przynależności Polski do Unii Europejskiej i odpowiednim kontaktom biznesowym są dostępne dla każdego Polaka. Dotychczasowa nasza działalność zmieniła i rozszerzyła świadomość wielu osób zainteresowanych swoją przyszłością. Rozwój wydarzeń na rynkach finansowych sprawia, że fizyczna ekonomia jest coraz częściej uznawana za jedyną możliwą, a nawet konieczną formą edukacji finansowej. Bo przecież TYLE WOLNOŚCI, ILE WŁASNOŚCI! Każdy z nas ma tylko jedną przyszłość. CZY MASZ ODWAGĘ ZAUFAĆ SOBIE?

Piotr Niewiadomski – certyfikowany ekspert Auvesta Edelmetalle AG członek VALORES VERI – Polski Instytut Prawdziwych Wartości tel. 500 722 327 • piotr.niewiadomski@prawdziwewartosci.pl www.auvesta.pl • www.valoresveri.pl

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 2 3


NoWE oBYCZAJE

Ja TO mam sZCZęŚCiE... wakaCje to fajny Czas, szkoDa, że już się końCzą. wszystko lateM wygląDa i paChnie inaCzej – przy CzyM z pewno śCią nie jest to tylko zasługa pogoDy. oDpoCzynek , poDróże, piękne Chwile, krajoBrazy, przyroDa, niekieDy nowa Miłość, szCzęśCie... a właśnie, skoro o szCzęśCiu Mowa, to popatrzMy, CzyM jest ono Dla nas, a CzyM Dla innyCh.

N

asze normalne życie wypełnione jest głównie obowiązkami, projektami, misjami, ogromem różnych zadań – a i tak na koniec dnia przeważnie wyrzucamy sobie, że jeszcze czegoś nie udało nam się wcisnąć do napiętego harmonogramu. Podziwem darzymy ludzi bardzo zajętych, żyjących w nieustannej aktywności, bez przerwy coś realizujących, gdzieś i po coś pędzących. Zazdrościmy im po cichu, też tak byśmy chcieli. Bo przecież jeśli tyle mają do zrobienia, ich życie z pewnością musi być wartościowe, pełne sensu i oczywiście... szczęśliwe. Czym jest szczęście? Co nas w życiu uszczęśliwia? Ta kwestia od wieków zajmuje ludzkie umysły. Koncepcja szczęścia frapowała starożytnych filozofów, a współcześni naukowcy, prorocy, guru i inni próbują rozłożyć je na czynniki pierwsze. Półki w księgarniach uginają się od przeróżnych poradników: „Prawdziwe szczęście”, „Szczęście dla pesymistów”, „Droga do szczęścia”, „W stronę szczęścia”, „Szczęście dla każdego”... Jaka jest najkrótsza definicja tego stanu? Szczęście jest emocją, spowodowaną doświadczeniami ocenianymi przez podmiot jako pozytywne – klaruje nam Wikipedia. Wiele czynników decyduje o tym, czy czujemy się szczęśliwi, czy nie. Niektóre z nich (podobno aż 40% ) mogą zależeć od nas, na inne wpływu nie mamy. Jak inne narody radzą sobie z nadmiarem pozytywnych emocji? Japończycy wierzą, że każdy ma swoje ikigai, napędową siłę życia, którą trzeba

2 4 L a dy ’ s C L u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

dorota bocian znaleźć. Niektórzy już znaleźli, inni nadal szukają. Posiadanie jasnego i określonego ikigai, czyli czegoś w rodzaju wielkiej pasji, dostarcza satysfakcji i nadaje życiu sens. Podobno właśnie ikigai stanowi jeden z sekretów szczęśliwego życia mieszkańców wyspy Okinawa, gdzie mieszkają ludzie uznawani za najbardziej długowiecznych na świecie. Zadziwia jednak fakt, że w ostatnich latach wśród krajów regularnie wygrywających w rankingach najbardziej szczęśliwych narodów świata nie zwyciężają południowcy, lecz Skandynawowie, zwłaszcza mieszkańcy Norwegii, Szwecji, Danii. Zalała nas fala hygge – sztuki tworzenia przyjemnej atmosfery i ciepła domowego ogniska. Duńczycy

mają hygge, słowo oznaczające komfort, wygodę, przytulność, stan wewnętrznej równowagi, bezpieczeństwa i szczęścia, a Finowie sisu. Emilia Lahti, psycholożka i aktywistka społeczna, badaczka sisu, mówi że to przekraczanie siebie, przebijanie murów. Fińskie sisu słabo się jednak tłumaczy na inne języki, ale za to jest bardzo ważne w życiu każdego Fina. – To kwintesencja fińskości, a zarazem cecha, którą każdy z nas nosi w sobie, ucieleśnia ona naszą najbardziej pierwotna naturę – dodaje Emilia Lahti. U Szwedów występuje lagom. Przybliżone polskie znaczenia to: w sam raz, akurat tyle, ile trzeba. Ale również oznacza ono szwedzką sztukę równowagi, życia zgodnego z naturą, doceniania tego, co się posiada, umiarkowania, rezygnacji z wyścigu szczurów, napędzającego inne nacje. Znajdując równowagę między pracą a życiem prywatnym, Szwed oddaje się swojemu hobby, spędzając czas z bliskimi – to właśnie postępowanie zgodnie z lagom. Oszczędzanie, łagodzenie stresu, aktywność fizyczna, czas na pasje – to wpisuje się w lagom. A zatem lagom to styl życia, a hygge to momenty dobrostanu i błogości, osiągnięte dzięki wskazówkom, jak tego dokonać. Jest jeszcze jeden ciekawy duński wyraz – arbejdsglæde. To znaczy „być szczęśliwym w pracy”. Duńczycy są chyba najbardziej zadowolonymi pracownikami na świecie. Mają około sześć tygodni wolnego w roku, ponadto roczny urlop macierzyński i ojcowski, dużo świąt narodowych i wychodzą


Fot. Arc

z pracy o przyzwoitej godzinie. A Polacy, dla porównania, wiecznie narzekają, cierpią często na wypalenie zawodowe i przechwalają się, że od lat nie byli na urlopie. Swoisty stan... poczucia nieszczęścia. Pozostańmy jednak wśród Skandynawów. Norweskie friluftsliv to „życie na świeżym powietrzu”, gdyż Norwegowie odczuwają nieustanną potrzebę szanowania własnej przyrody i dali temu wyraz także w słownictwie. Dbają o to, co ich otacza, w pełni korzystają z dobrodziejstw natury, ale tak, żeby jej nie niszczyć. Spędzanie czasu na świeżym powietrzu jest u Norwegów niezwykle mocno zakorzenione, bez względu na pogodę czy niepogodę. Stąd różne

Fot. Pexels.com

Tak niektórzy wyobrażają sobie szczęście domowe, czyli po skandynawsku

Pełnię szczęścia można osiągać na różne sposoby...

*** W pogoni za szczęściem wciąż poszukujemy czegoś nowego, co odmieni nasz los, poprawi go. Jak widać z przytoczonych przykładów, najczęściej klucz do szczęścia tkwi w codzienności, w tym, co zwykłe. I choć nie ma nic złego w pragnieniu lepszego życia, łatwo wpaść w błędne koło. Czasem największe szczęście znajdujemy tuż koło siebie. Lub w takich momentach, gdy o nic nie walczymy, niczego nie planujemy, siedzimy w domu, w otoczeniu bliskich i cieszymy się drobiazgami. I czy nazywa się ono hygge, kalsarikännit, dolce vita lub jeszcze inaczej – najważniejsze, by było naszym wyborem. By każdy mógł westchnąć z zadowoleniem: Ja to mam szczęście... Autorka od 7 lat prowadzi Open Business Boutique. Promuje działalność na własny rachunek i harmonię. Dzieli życie i pracę między Polskę a Włochy, tworząc dwa wielokulturowe domy.

Fot. Andres Chapparo

formy aktywności (biegi, jazda na rowerze, narciarstwo biegowe) i sukcesy w tych dyscyplinach. Dla Norwegów dziwny jest ktoś, kto nie uprawia żadnego sportu. Norwegowie mają też koselig. Twierdzą, że Duńczycy podkradli im hygge w XIX wieku, ale oni i tak robią to lepiej, czyli... koselig. Włączają lampy, zapalają świece, rozpalają

kominki, piją coś ciepłego i rozgrzewającego, jedzą słodkości, wyłączają telewizory, a włączają muzykę, idą na dwór i spędzają czas w miłym gronie. Podobnie robią Finowie, przy czym kalsarikännit to fiński sposób na spędzanie czasu, polegający na popijaniu drinków, ale w piżamie. Finowie nie są w tym osamotnieni, jako że Holendrzy mają z kolei określenie niksen na takie nicnierobienie w luźnym stroju domowym, bez wyrzutów sumienia. Dorzućmy jeszcze Islandię ze słówkiem gluggaveður, które określa to wspaniałe uczucie, gdy siedzisz przy oknie lub na parapecie z filiżanką czegoś ciepłego w dłoni i obserwujesz pogodę na zewnątrz, choćby nieszczególną, ciesząc się zaciszem własnego domowego wnętrza. A teraz z trudnym do wymówienia słowem gezelligheid dotarliśmy do Holandii. Holendrzy też mają swoje sposoby na obłaskawianie szczęście. Wierzą na przykład, że największe szczęście daje przebywanie w kręgu bliskich. Czas spędzony w miłym towarzystwie, z ludźmi, którzy zawsze cię wspierają, to właśnie gezelligheid.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 2 5


Najpiękniejsza Wiktoria Gruszka w koronkowej koronie

połowie lipca w amfiteatrze Pod Skocznią odbyły się kolejne, 22. Dni Istebnej, połączone jak co roku z wyborami najpiękniejszej góralki. Firma Mokate tradycyjnie ufundowała nagrody dla uczestniczek konkursu. O koronkową koronę walczyło w tym roku 8 pięknych dziewczyn: Wiktoria Gruszka z Koniakowa, Julia Polok z Istebnej, Barbara Celak z Istebnej, Karolina Fiedor z Koniakowa, Maria Sikora z Koniakowa, Natalia Sikora z Istebnej, Ola Motyka z Istebnej i Barbara Sikora z Koniakowa. Publiczność mogła podziwiać kandydatki m.in. w suk-

1

niach ślubnych z salonu Izabela w Skoczowie, w kreacjach wieczorowych z butiku Imperiano i strojach góralskich. Tytuł najpiękniejszej góralki 2018 otrzymała Wiktoria Gruszka z Koniakowa. Jurorzy w jednomyślnej decyzji docenili u niej połączenie wyrazistej urody z mocnym charakterem, a także umiłowanie tradycji i folkloru. Zdobywczyni koronkowej korony pasjonuje się jazdą konną i gotowaniem, a także śpiewa i tańczy w Zespole Regionalnym Koniaków. Do startu w konkursie namówiła ją babcia Urszula Gruszka – Kobieta Oryginalna Śląska Cieszyńskiego 2017.

2

3

Zdjęcia. www.istebna.eu

W

góralka

1. Kandydatki w letnich sukienkach z butiku Imperiano Anny Urbaczki-Domasik • 2.Małe góralki z zaciekawieniem przyglądały się wyborom; za parę lat i one mają szansę na koronę • 3. Uczestniczki konkursu w ulubionych strojach regionalnych

Po japońsku, czyli może być lepiej

J

apońskie słowo kaizen ma podwójne znaczenie – pisane znakami kanji wyraża dążenie do poprawy, zmiany na lepsze, a pisane sylabiczną katakaną oznacza filozofię biznesową, polegającą na ustawicznym poprawianiu procesu produkcji i zarządzania. Kaizen przez stopniowe doskonalenie wszelkich aspektów działalności firmy dąży między innymi do poprawy jakości i ergonomii stanowisk roboczych oraz redukcji kosztów. Filozofia biznesu kaizen po raz pierwszy została opisana w 1986 w książce Masaaki Imai Kaizen: Klucz do sukcesu konku-

2 6 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

rencyjnego Japonii i wdrożona w zakładach Toyoty. Czy Polska istotnie ma szansę stać się drugą Japonią? W tym roku filozofia kaizen wkroczyła także do zakładów Mokate. Wygraj z pomysłem – to hasło przewodnie programu opartego na filozofii ciągłego

doskonalenia kaizen. Chodzi o to, by zmiany nie były inicjowane tylko przez kierownictwo firmy, lecz także przez jej pracowników. Każdy może i powinien usprawniać produkcję i organizację pracy, redukować koszty, marnotrawstwo energii,

materiałów i czasu. Program Wygraj z pomysłem powinien zachęcić pracowników Mokate (kadra kierownicza została wyłączona) do wdrażania filozofii kaizen w bezpośrednim otoczeniu. Autorzy trzech wdrożonych pomysłów racjonalizatorskich co kwartał będą otrzymywać nagrody pieniężne w wysokości 1.000 zł, a raz w roku najlepszy z nich otrzyma bon wakacyjny za 15.000 zł. Ponadto autor pomysłu, który przyniesie firmie największe oszczędności, zostanie wyróżniony nagrodą specjalną w czasie spotkania świątecznego Mokate.


Tytuł Manager Awards 2018 dla S

ylwia Mokrysz, prokurent Mokate SA, uhonorowana została nagrodą Manager Awards 2018, przyznawaną przez wydawnictwo Business Magazine Manager. Nagrody te otrzymują przedstawiciele świata biznesu, ekonomii i kultury, którzy są w głównej stawce managerów efektywnie zarządzających przedsiębiorstwami w oparciu o najwyższe standardy. Kapituła nagrody wyróżniła Sylwię Mokrysz za wybitne osiągnięcia w dziedzinie zarządzania. Laureatka w trakcie uroczystości powiedziała m.in.: – Zapewniam, że cenię sobie niezwykle

Prowadzący ceremonię odczytuje uzasadnienie nagrody Manager Awards 2018 dla Sylwii Mokrysz

wysoko tę nagrodę, podobnie zresztą jak grono moich współpracowników w Mokate. Ta zbiorowa satysfakcja z dowodu uznania jest tradycją w naszej firmie – z dwóch powodów. Po pierwsze, staramy się zawsze działać w zespole, ściśle współpracując i solidarnie współuczestnicząc zarówno w odpowiedzialności jak i w sukcesie. Mam znakomity zespół zgranych ze sobą fachowców, na co dzień zwany teamem herbacianym, i to z nimi teraz łączę się w satysfakcji i radości z wyróżnienia. Po drugie, to dzielenie się owocami wspólnego wysiłku jest właściwością każdej dobrej rodziny, a Mokate, firma rodzinna od ponad stu lat, obyczaj ten zachowała do dziś. Przy okazji dodajmy, że ukazał się drugi tegoroczny numer Serwisu Mokate Lato 2018, a w nim ciekawy wywiad z Sylwią Mokrysz. W rozmowie padło pytanie o obecny wygląd rynku herbaty w Polsce. Sylwia Mokrysz stwierdziła: – Obecnie polski rynek herbaty wart jest ok. 1,4 mld zł. Coraz bardziej zyskują na znaczeniu herbaty pre-

Fot. Materiały prasowe

Sylwii Mokrysz Sylwia Mokrysz przegląda album o herbacie i delektuje się oczywiście herbatą LOYD

mium, których bardzo dobrym przykładem jest marka LOYD. W dalszym ciągu najbardziej popularna jest herbata czarna – jej udział w rynku to około 47% wartości sprzedaży wszystkich herbat. Na drugiej pozycji znajdują się herbaty owocowe, na trzeciej ziołowe, w dalszej kolejności są to: Earl Grey i herbaty zielone. Wzrasta nie tylko sprzedaż herbat ziołowych, dobrze radzą sobie również herbaty funkcjonalne, owocowe, zielone i białe. Sprzyja im prozdrowotny trend konsumencki. Rosnące zainteresowanie konsumen-

tów zdrowym stylem życia oraz wspomagającymi go produktami innowacyjnymi powodują, że rynkowym hitem stają się napoje wzmacniające odporność, pomagające w walce z nadwagą oraz dodające energii. W ten nurt wpisują się idealnie herbatki funkcjonalne LOYD: „Recepta na spokojny i dobry sen”, „Recepta na aktywne trawienie”, „Recepta na zdrowe gardło”. Są to produkty najwyższej, „aptecznej” jakości, w popularnych piramidkach. Odpowiadają wprost na oczekiwania konsumentów.

W

klubie Buksza Polo & Riding w Lipowej koło Warszawy odbyły się w drugiej połowie lipca Mistrzostwa Polski drużyn kobiecych w polo. Mokate ufundo-

zdjęcia. mokate.com.pl

Mistrzostwa polo

wało nagrody, a goście częstowali się kawami Lavazza, Caffetteria Mokate i herbatami LOYD. Pojawiło się wielu entuzjastów tej wciąż egzotycznej u nas dyscypliny sporto-

wej, choć jej tradycje mają już dwa tysiące lat. Polo wymaga sprawności, trzeźwego myślenia, jedności jeźdźca i konia oraz współpracy całej drużyny. Niewiele powstało w historii ludzkości równie szlachetnych dyscyplin, nic zatem dziwnego, że polo nazywane jest sportem królów.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 2 7


Fot. Tomasz Tobys

TEATR

ZESPÓŁ jest moim największym osiągnięciem Z WITOLDEM MAZURKIEWICZEM, aktorem i reżyserem, od pięciu lat dyrektorem naczelnym i art yst ycznym Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, rozmawia Stanisław Bubin

Podobałby się panu taki baner w mieście: „Dyrektor Witold Mazurkiewicz – kolekcjoner rekordów”? Bo padł właśnie kolejny: frekwencyjny. W sezonie 2017/2018 teatr odwiedziło 93.844 widzów!

Pewnie by mi się podobał, czemu nie, ale zespół i ja podchodzimy do takich wyników z pokorą. Zastanawiam się nad tym, co się dzieje w Bielsku-Białej. Czy to fenomen miasta, jego mieszkańców, czy też konsekwencja strategii repertuarowej, uporu, talentu, wkładu pracy i naszego samo-

2 8 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

zaparcia, by codziennie widzieć pełną salę, kolejki do kasy i zadowoloną publiczność? Często o tym myślę i nie znajduję dobrej odpowiedzi. Skłonny jestem uznać, że te efekty są mieszaniną wszystkich czynników naraz. Fenomen miasta i jego mieszkańców znany jest od dawna, istniał zawsze, a takich efektów wcześniej nie było. Zatem?

Rzecz jest w pasji, jak sądzę. Dajemy z siebie wszystko, co można dać, by realizować oczekiwania widzów. Naszymi celami nie

są jednak rekordy, lecz przedstawienia na najwyższym poziomie artystycznym. Rekordy padają po drodze, to wartość dodana. Czasami miewamy do czynienia z klęską urodzaju – i to mnie martwi, bo przecież są granice wytrzymałości czy wydolności. W zeszłym roku także osiągnęliśmy rekord: 340 spektakli, 82 tys. widzów. Wydawało mi się wtedy, że doszliśmy do granicy, której nie przekroczymy. I przekroczyliśmy: w tym sezonie 8 premier, 93.844 widzów, 371 spektakli, średnia frekwencja 92,74% – wyższa niż w poprzednim roku o 4,81%.


Na próbie „Pomocy domowej” Marca Camolettiego w reż. Witolda Mazurkiewicza

Pięć lat temu, w 2013, gdy obejmował pan stanowisko dyrektora teatru, publiczności mieliśmy połowę mniej, na poziomie 50-55 tys. Widać więc wyraźnie, że nacisk na jakość procentuje...

Trudno mi odnosić się w szczegółach do tego, co było wcześniej, niemniej – i to będę podkreślał – teatr, jaki obejmowałem 5 lat temu był teatrem dobrym i tak był postrzegany na mapie teatralnej Polski. Co się zmieniło? Odmienne podejście

do repertuaru, inna strategia, ale też zgoła różne traktowanie zespołu. Właśnie zespół, co do tego jestem przekonany, to podstawowy składnik sukcesu naszego teatru. Przez te 5 lat udało mi się zbudować pełny, trójpokoleniowy, silny zespół: bardzo młodych i bardzo zdolnych aktorów, na których już się „chodzi” w naszym mieście, średniego pokolenia znanych mistrzów oraz mistrzów ukochanych, szalenie ważnych, w pełni dojrzałych, dla których zawsze tu będzie

Fot. Joanna Gałuszka

Myślę, że to się wydarzy, ale musimy uważać, żeby gdzieś w trakcie nie stracić na jakości, naszego celu nadrzędnego. I nie możemy wpaść w panikę, gdyby – co także możliwe – tendencja lekko się zawahała. Mamy wszak do czynienia z żywą materią, z człowiekiem. Wszelkie zasługi są wynikiem ciężkiej pracy zespołu artystycznego i technicznego. Będę to powtarzał do znudzenia. Wszyscy bierzemy to na swoje barki. Naszym podstawowym sensem istnienia jest dbałość o jakość realizowanych spektakli, o różnorodność repertuaru, mocno przecież eklektycznego. Czy chodzi o tak zwaną sztukę wysoką, wręcz eksperymentalną, czy o sztukę środka, czyli spektakle klasyczne, muzyczne, czy o sztukę lżejszą, komedie i farsy, które wydają się łatwe, ale to tylko pozór, bo w rzeczywistości są bardzo trudne do realizacji na najwyższym poziomie – w każdym przedsięwzięciu staramy się o najwyższą jakość wykonania, najlepszy poziom artystyczny, poczynając od reżyserii, przez grę aktorską i wykonanie scenografii. Wszystkie spektakle na Dużej Scenie, realizowane z całym dobrodziejstwem inwentarza, to znaczy z całym zespołem, z ogromną scenografią, muzyką i tak dalej, sprawiają, że mój zespół jest przez dziesięć miesięcy w roku bardzo, ale to bardzo zajęty.

Fot. Joanna Gałuszka

Jesteście więc blisko 100 tysięcy widzów w sezonie – historycznego rekordu!

Dale Wasserman, „Człowiek z La Manczy”, reż. Witold Mazurkiewicz

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 2 9


Fot. Joanna Gałuszka

Niektórzy tak się tu przytulają, że zostają na stałe.

Fiodor Dostojewski, „św. Idiota”, adaptacja i reż. Janusz Opryński

miejsce. Siła właśnie w tej zespołowości, w atmosferze. Każdy ma swoje miejsce, każdy je zna, nikt nie czuje się zagrożony. Dla publiczności i dla teatru wszyscy razem i każdy z osobna stanowią wartość, której nie da się przecenić.

Czy udział w festiwalach przyczynia się do budowania marki Teatru Polskiego?

Rzecz oczywista! Byliśmy w czerwcu z moim „Człowiekiem z La Manczy” w Centrum Spotkań Kultur w Lublinie, a w sierpniu zaprezentowaliśmy w Chinach dwa przedstawienia: „Humankę” w reżyserii Agaty Puszcz i „Wujaszka Wanię” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza.

Fot. Joanna Gałuszka

Z tak dojrzałym, sprawnym zespołem, w którym każdy świetnie gra, tańczy i śpiewa, może pan zrobić wszystko.

Kiedyś mówiło się, że teatr, który ma tak pełny, skończony zespół, może pokusić się o wystawienie „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. I właśnie w styczniu 2019 roku będziemy „Wesele” realizować w reżyserii Igora Gorzkowskiego. Zbudowanie takiego zespołu (a mówię nie tylko o aktorach etatowych, lecz także o gościnnych, przytulonych) jest moim najważniejszym i zarazem najbliższym sercu osiągnięciem.

W tym roku udało mi się przyjąć na etat kolejnych dwoje znakomitych aktorów, Anitę Jancię-Prokopowicz i Grzegorza Margasa. Zespół cały czas ewoluuje, teatr ewoluuje, nic nie stoi w miejscu i nie zastyga. Chciałoby mi się przyjąć więcej aktorów, odrzucam z bólem serca co roku kilkadziesiąt podań o pracę. Nie ograniczam się tylko do przeczytania CV, zapraszam na rozmowy ludzi z całej Polski. Wśród tych kilkudziesięciu osób trafiają się niewiarygodnie zdolni i ciekawi. Rozstajemy się, lecz tych najlepszych zostawiam sobie w pamięci, a nuż kiedyś będą mi potrzebni. Powtórzę: zespół jest moim największym osiągnięciem. Także techniczny, który z ogromnym wysiłkiem realizuje tych kilkaset spektakli w sezonie.

Zuzanna Bojda, „Ciało Bambina”, reż. Agata Puszcz

3 0 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8


Fot. Krzysztof Grabowski Próba „Człowieka z La Manczy”

Jeździmy z projektem Teatr Polska, odwiedzamy najróżniejsze festiwale. Już na przyszły sezon mamy zakontraktowane wyjazdy ze „św. Idiotą” według Dostojewskiego, w adaptacji i reżyserii Janusza Opryńskiego, z „Ciało Bambina” Zuzanny Bojdy w reżyserii Agaty Puszcz, z „Wandą” w reżyserii Marii Sadowskiej i Joanny Grabowieckiej, z udziałem Anity Janci-Prokopowicz, która dostaje mnóstwo zaproszeń z całej Polski... Wszystko jednak ma swoje dobre i złe strony. Wyjazdy ograniczają repertuar kształtowany w Bielsku-Białej. A tu widzowie też chcą chodzić. Zdobywanie biletów graniczy niekiedy z cudem. Wyjeżdżając, osierocamy scenę macierzystą. Na niektóre przedstawienia biletów nie można kupić na kilka miesięcy do przodu. Z jednej strony to cieszy i jest najlepszą dla nas reklamą, z drugiej strony martwi, bo ilości zagrań zwiększyć się już nie da, jest granica wydolności, do której się zbliżyliśmy. Niechętnie jako artysta mówię o wskaźnikach, lecz jako dyrektor muszę: u nas granica wypełnienia widowni sięga 95%. Przy 371 spektaklach to wynik rewelacyjny, nie boję się tego słowa. Można przecież dużo grać przy sali

wypełnionej w połowie, można rozdawać bilety – dla statystyki. Ale nie o to chodzi. My zagraliśmy 371 przedstawień przy widowni wypełnionej po dach! Mając takie wyniki dyrektorskie, nie ciągnie wilka do lasu? Nie chciałoby się panu więcej reżyserować, a i zagrać czasem, sprawdzić się samemu przed wymagającą publiką?

Ciągnie, oj ciągnie! Zazdroszczę grającym kolegom. Dawno nie stałem na scenie i myślę, że któregoś dnia będę musiał zrobić sobie tę przyjemność, żeby całkiem nie zardzewieć. Niestety, taka ilość obciążeń dyrektorskich, wynikających z liczby spektakli i widzów, a teraz dodatkowo z racji wakacyjnego remontu budynku teatru, nie pozwala mi angażować się dodatkowo w aktorstwo. Za mało czasu! Spełniam się czasem w żywiole reżyserskim. Wcześniej, na innym etapie, w teatrze Provisorium i Kompanii Teatr, podróżowaliśmy z kolegami w mrokach literatury Różewicza, Camusa i Gombrowicza... U Gombrowicza najbardziej cieszyło nas jego poczucie humoru. Dziś radość i oddech daje mi reżyse-

rowanie musicali i fars. Cieszą się one tutaj ogromnym powodzeniem. Kiedy ma się do czynienia z zespołem, który udźwignie wszystko, reżyserowanie takich sztuk musi być rzeczywiście przyjemnością.

Dziękuję, że pan to powiedział! Bez takiego zespołu na pewno nie pociągnąłbym udanie linii musicalowej. A robimy musicale na najwyższym poziomie, jeździmy z nimi w różne miejsca. Ostatnio, jak wspomniałem, byliśmy w Lublinie z „Człowiekiem z La Manczy”, gdzie spektakl odniósł ogromny sukces przy 800-osobowej widowni. Zaowocowało to tym, że otrzymaliśmy propozycję ogromnej koprodukcji z Centrum Spotkań Kultur. Przygotujemy wspólnie „Sztukmistrza z Lublina” według Singera. Próby mają się zacząć za rok, a dla mojego zespołu będzie to nobilitacja – zrobimy coś w dwóch przestrzeniach, dla Lublina i Bielska-Białej. Bardzo mnie ten projekt kręci, jako że połączy on również mnie, bielszczanina, który przeszło 20 lat pracował teatralnie w realiach lubelskich. A ponieważ mój zespół jest ciągle głodny grania, więc cieszę się tym bardziej.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 3 1


Fot. Tomasz Tobys

Witold Mazurkiewicz w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej

Co zobaczymy w nowym sezonie, prócz wspomnianego już „Wesela”?

Zaczynamy 15 września z wysokiego C, czyli od premiery spektaklu „Boska!” w reżyserii Pawła Szkotaka według tekstu Petera Quiltera. Z gościnnym udziałem w roli głównej Beaty Olgi Kowalskiej, aktorki na co dzień występującej w teatrach muzycznych Łodzi i Warszawy, między innymi w „Nędznikach” w Teatrze Muzycznym w Łodzi i „Czarownicach z Eastwick” w Teatrze Syrena w Warszawie. Telewizyjna widownia zna ją dobrze z roli doktorowej Wezółowej w serialu „Ranczo”, poza tym z brawurowego wykonania „Rebeki” Ewy Demarczyk w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”. Ta sztuka jest słodkogorzką komedią o Florence Foster Jenkins, „najgorszej śpiewaczce świata”, której udało się zrobić międzynarodową muzyczną karierę. Ostatnio widzieliśmy o niej film z Meryl Streep w roli głównej i monodram z Krystyną Jandą. To na pewno będzie hit. Przygotowujemy też na połowę listopada premierę spektaklu „Gałązka rozmarynu”

3 2 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

w reżyserii Jana Nowary, który będzie naszym wkładem w obchody 100-lecia niepodległości Polski, ale na pewno nie będzie jednorazowym wydarzeniem ani akademią „ku czci”, bo to tekst lekki, muzyczny, zgrabnie napisany przez Zygmunta Nowakowskiego. Z kolei w Sylwestra jak co roku będziemy mieli i farsę, i spektakl muzyczny. Pod ogromnym naciskiem publiczności w mojej reżyserii powróci w młodej obsadzie pierwszy „Mayday” Raya Cooneya. Będzie to zupełnie nowe, świeże szaleństwo. Kiedy po raz pierwszy wspomnieliśmy gdzieś o tym wiosną, natychmiast rozdzwoniły się telefony z zamówieniami na bilety, choć przecież poprzedni „Mayday” grany był w Bielsku-Białej przez kilkanaście lat i zdjęty został z afisza kilka lat temu w aurze niebywałego sukcesu. Tego fenomenu nie sposób zlekceważyć. Na koniec powiedzmy kilka słów o remoncie teatru.

Remont generalny zakończył się 8 lat temu, a ja teraz przeprowadzam renowację, od-

świeżenie. Jako gospodarz nie chciałbym dopuścić do sytuacji, że za kilka lat naprawdę trzeba będzie wszystko z gruntu remontować, bo przecież zabytkowy budynek żyje, odwiedza go w każdym sezonie 80-100 tys. osób, więc to musi mieć wpływ na substancję – i ma, widoczny zresztą. Zaczęliśmy od remontu schodów głównych, później odmalujemy zabytkowe elewacje, więc nasza bombonierka znowu będzie błyszczeć. Zrobimy remont rampy, dołożymy wentylację w pomieszczeniach technicznych, potem naprawimy oświetlenie dookoła teatru, jako że z sześćdziesięciu kilku lamp świeci teraz kilkanaście. Wymienimy też podłogę na Małej Scenie. Pieniądze z Programu Operacyjnego – blisko 1,3 mln zł, z czego około 840 tys. zł z funduszy UE – rozłożone zostały na 2 lata. W przyszłym roku czeka nas między innymi renowacja foyer, sztukaterii i złoceń. Chcę to wszystko zrobić w przerwach między sezonami, żeby nie zakłócić normalnej pracy teatru. Dziękuję za rozmowę.


fElIEToN

aCH, Ta dZisiEJsZa mŁOdZiEż!

„wakaCje, znów BęDą wakaCje” – ta fraza z piosenki kaBaretowej jest Dla MłoDzieży tyM, CzyM punkt poDparCia Dla arChiMeDesa. pewnikieM pozwalająCyM przetrwać Dziesięć szkolnyCh MiesięCy w oCzekiwaniu na laBę i szalone zaBawy. r ównież w Czasie wakaCji, CzęśCiej niż kieDykolwiek , MalkontenCi wszelkiej MaśCi przywołują słowa CyCerona „o teMpora, o Mores”, wieszCząC upaDek oByCzajów i wzDyChająC DoDatkowo: „aCh, ta Dzisiejsza MłoDzież!”. pohamowane ambicje, żelazną konsekwencję, niekontrolowany często rozwój; witalność i przebojowość wsparte rozlicznymi talentami. Dzięki temu, dzięki takiej postawie, pasji i autentycznemu zaangażowaniu, młodzi ludzie stają się godnym naśladowania wzorcem dla rówieśników, nie tracąc przy tym nic ze skromności i przyjacielskiej postawy wobec otoczenia. Niejednokrotnie młodzi dają też wyraz swojemu specyficznemu poczuciu humoru, rodem z najlepszych dowcipów Monty Pytona. W swoich pomysłach i działaniach bywają tak konsekwentni, jak Katon Starszy, domagający się zniszczenia Kartaginy w każdym swoim przemówieniu przed rzymskim senatem. Einstein powiedział: Jeżeli zabałaganione biurko jest efektem bałaganu w głowie, to znakiem czego jest puste biurko? Zdecydowanie widać u młodych ten twórczy bałagan, a to rozwija, pozwala otwierać się na nowe możliwości. Ach, ta dzisiejsza młodzież! – wzdycham więc z uznaniem, obserwując jej sukcesy i potknięcia, szaleństwa i wykazywaną zaskakująco często dojrzałość, entuzjazm i zaangażowanie, serdeczność, otwartość i łapczywość na poznawanie świata. Ach, ta dzisiejsza młodzież! – wzdycham z zazdrością, odnotowując, jak młodzi wymykają się schematom i uproszczeniom, jakby chcieli udowodnić, że większość twierdzeń z zakresu rachunku prawdopodobieństwa nie działa w odniesieniu do zbioru wyzna-

czanego dwójką z przodu numeru PESEL. I mam wrażenie, że żaden z problemów, z jakimi młodzież się mierzy, nie okazuje się trudniejszy od ułożenia kostki Rubika, a do pokonania naprawdę wysokich przeszkód potrafi skorzystać z koła ratunkowego. Młodzież musi tylko wiedzieć, że takie koło jest, że może po nie sięgnąć. Tym kołem ratunkowym jesteśmy my, dorośli, którzy już byli w jej wieku, co wcale nie oznacza, że też nie popełnialiśmy błędów. Oznacza jedynie: Jeśli zechcesz, opowiem ci o swoich doświadczeniach, żebyś nie popełnił moich błędów. Jeśli nie pomożemy, nie wesprzemy, nie naprowadzimy, będziemy wciąż wzdychać z rezygnacją: Ach, ta dzisiejsza młodzież! Przypatrując się dzisiejszej młodzieży, powinniśmy raczej wzdychać z podziwem: Ach, ta dzisiejsza młodzież, jakaż ona wspaniała. Cztery wieki temu Jan Zamojski, fundując Akademię Zamojską, na-

pisał: Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Patrząc na współczesnych młodych, ze spokojem myślę o ich przyszłości.

Fot. Magdalena Ostrowicka / mua Ewa Heczko

R

obię w myślach remanent dni, tygodni, miesięcy – dwudziestu lat pracy z młodzieżą – i przyznaję, że też niejednokrotnie wyrywało mi się to westchnienie, tyle że w nieco innym kontekście. Nie przypominam sobie, bym miała problem w porozumiewaniu się z młodzieżą. Jeśli już, to miewałam kłopoty z dorosłymi. Z nauczycielami, rodzicami, systemem. Ale nie pamiętam kłopotów z młodzieżą. Jasne, że każde dorastające pokolenie narzeka na starsze i odwrotnie. Jak świat światem – młodzi zawsze różnili się od starszych. Tak zwany konflikt pokoleń jest wpisany w nasze życie, trzeba tylko zadać sobie pytanie: Czy ja w tym wieku byłem lepszy? Ileż to razy słyszymy z ust starszych: Ja w twoim wieku... No właśnie, co? Czy byliśmy inni? Otóż nie! Młodość rządzi się swoimi prawami. Warto chyba przytoczyć tu myśl Czechowa, który podkreślał, że tylko taką młodzież można uznać za zdrową, która nie godzi się ze starym ładem i głupio czy mądrze walczy z nim. Wymaga tego jej natura i na tym opiera się postęp. To nieprawda, że młodzi nie mają żadnych zainteresowań, pasji, że nie mają pomysłu na przyszłość, na siebie, że są egoistycznie nastawieni do życia. Wystarczy rozglądnąć się wokół, by zauważyć, jak młodzi ludzie chętnie angażują się w różnego rodzaju zajęcia. A wakacje były tego najlepszym dowodem. W ich działaniach można dostrzec niejednokrotnie imponującą rzetelność, nie-

maRTa ZdaNOwsKa

Absolwentka filologii polskiej UŚ w Katowicach. Edukator oświaty. Dyplomowany nauczyciel języka polskiego. Autorka książki i zbiorów e-booków dla młodzieży. Laureatka plebiscytów Nauczyciel na medal 2017 w kategorii szkoły ponadgimnazjalne i Osobowość roku 2017 w kategorii działalność społeczna i charytatywna. Nominowana przez uczniów do nagrody Serca Kryształowego. Wielokrotna laureatka uczniowskich konkursów w kategoriach Belfer Roku; Najbardziej życzliwy nauczyciel; Autorytet roku; Mistrz w przekazywaniu wiedzy. Wychowawca, mentor, wymagający nauczyciel, zaufany powiernik młodzieży. Niezmordowana w udowadnianiu młodzieży, że stać ją na więcej niż się wydaje.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C L u b 3 3


CO U PANI SŁYCHAĆ?

Żyję po słonecznej stronie Z piosenkarką ELENI rozmawia Agnieszka Zielińska

małam wiele listów od osób, które opowiadały mi swoje historie. Korespondencja ze mną podtrzymywała je na duchu, była drogowskazem, jak poradzić sobie z codziennością. Te słowa były dla mnie ważne.

Kilkakrotnie wygrywała pani plebiscyty Lata z Radiem o tytuł Królowej Polskiej Piosenki. Czy czuje się pani nią nadal?

Królową? Nie! Byłam i jestem zwyczajną Eleni. Staram się być osobą pełną słońca dla innych, jak w moich piosenkach, i przez muzykę przekazywać to, co najważniejsze. Próbuję się w życiu nie pogubić. Gdy chodziłam do szkoły, chciałam być nauczycielką. I gdyby los nie potoczył się inaczej, pewnie bym nią została. Byłam wstydliwym dzieckiem i jako osoba dorosła też jestem nieśmiała. Wstydzę się, kiedy wychodzę na scenę i tyle osób na mnie patrzy. Być nieśmiałym i występować na estradzie to ogromnie trudne. Ale spotkania z ludźmi, które są dla mnie bardzo ważne, ten wysiłek, wynagradzają mi stokrotnie. Muzyka towarzyszyła pani od najmłodszych lat...

W naszym domu nigdy jej nie brakowało. Moi rodzice byli z muzyką związani. Rodzeństwo grało na różnych instrumentach, śpiewali wszyscy. Odebrałam solidne wykształcenie muzyczne, oprócz śpiewu uczyłam się także gry na gitarze klasycznej. Jest pani obecna na scenie od 42 lat. Ostatnia płyta „Miłości ślad” ukazała się w 2013. Plany na przyszłość?

Pracujemy nad nową płytą, która ukaże się w tym roku. Zależało mi, aby były to greckie rytmy. Już w trakcie nagrywania

3 4 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Otrzymała pani międzynarodową Nagrodę św. Rity – dla osób niosących przebaczenie.

Dla mnie ważniejsze od nagrody jest to, że ludzie dzielą się ze mną swoimi przeżyciami. Śmierć naszej córki, morderstwo dokonane przez jej chłopaka, to tragedia dwóch rodzin. Nikt nie wychowuje swojego dziecka, żeby było mordercą. I moja rodzina, i rodzina tego chłopaka cierpiały z tego powodu. Uważam, że trzeba komuś pomóc, by pokonać własne cierpienie. materiału słyszałam, że to się udało. Są tam klasyczne greckie instrumenty, buzuki, piszczałki, a teksty nawiązują do kultury greckiej. To piękne kompozycje Kostasa Dzokasa. Który z utworów z poprzednich płyt ma dla pani szczególne znaczenie?

Ważne są na pewno te z pierwszej płyty długogrającej „Po słonecznej stronie życia”, z lat 70. I te z wydanej w 1995 „Nic miłości nie pokona”. Pełnej refleksji, bardzo osobistej. Na pani oficjalnej stronie wśród informacji o pracy zawodowej znalazł się również wpis o tragicznej śmierci córki, 17-letniej Afrodyty w 1994. Czy ta śmierć dalej bardzo boli?

To wydarzenie będę nosić w sercu do końca życia, ale musiałam nauczyć się żyć bez Afrodytki. Ona jest z nami, ze mną i mężem, przez cały czas, w sposób duchowy. Nadal obchodzimy wspólnie jej imieniny, urodziny. Zastanawiamy się z mężem, co by robiła, czy miałaby dzieci, ale lata robią swoje. Nauczyłam się z tym żyć, chociaż na pewno żyje się bez niej zupełnie inaczej. Po śmierci córki wyjątkowe było to, że o bólu i żalu mówiła pani publicznie. Czy to pomogło?

Już wcześniej angażowałam się w akcje społeczne, ale po stracie córki postanowiłam jeszcze więcej robić dla innych. Gdy Afrodytka zginęła, chciałam opowiadać o tym, co czułam. Otrzy-

Wróćmy do muzyki. W jaki sposób przez kilkadziesiąt lat nie straciła pani sympatii fanów? Pani utworów słuchają kolejne pokolenia...

Przede wszystkim jestem szczera wobec siebie i innych. Nie ukrywam swojego wieku. Mam 62 lata. Czy zostało we mnie coś z tej młodziutkiej dziewczyny, która śpiewała o słońcu, miłości, radości życia? Myślę, że tak. Staram się być osobą zwyczajną, robić zakupy, uprawiać ogród, hodować kwiaty. Mój mąż (jesteśmy małżeństwem od 1976) jest związany z branżą muzyczną, ale nie pracujemy razem na co dzień. Wraca pani myślami do dzieciństwa?


Urodziłam się w Polsce i tutaj wychowałam. Tu są moi przyjaciele, rodzeństwo. Rodzice po 35 latach pobytu w Polsce wrócili do Grecji. Uwielbiam rodzinne opowieści, byłam najmłodsza z dziesięciorga rodzeństwa, które musiało się mną opiekować, zamiast spędzać wolny czas wśród kolegów. Do dziś jestem im za to wdzięczna. Pytanie o dzieciństwo to dla mnie również pytanie o dwie ojczyzny, Polskę i Grecję. Nie umiem odpowiedzieć, która jest dla mnie ważniejsza. Kiedy jestem w Polsce, tęsknię za Grecją – gdy jestem w Grecji, tęsknię za Polską. Co odczuwa pani, oglądając w telewizji tłumy imigrantów?

Myślę o rodzicach, którzy opuszczając swoją ojczyznę, sądzili, że wrócą po roku, dwóch, a tymczasem ich pobyt w Polsce przedłużył się – wró-

cili do Grecji dopiero w 1987, zostawiając tu połowę serca. Cieszyli się, że znaleźli w Polsce dach nad głową. Nigdy nie narzekali na swój los, mimo że życie 12 osób w dwupokojowym mieszkaniu było bardzo trudne. Problem emigracji jest złożony. W latach 50. do Polski przyjechało około 14 tys. Greków. Wtedy zostali bardzo serdecznie przyjęci. Obecna sytuacja na świecie jest zupełnie inna. W wielu punktach globu wybuchają konflikty zbrojne, chociażby w Syrii. Współczuję wszystkim imigrantom, po kobiecemu, i dziwię się, że przywódcy polityczni mogą spać spokojnie, kiedy dzieje się tyle zła. Myślę, że każda z rodzin dotkniętych wojną chciałaby żyć godnie i szczęśliwie w swojej ojczyźnie. Nie wiem jednak, jakie rozwiązania byłyby dobre. Dziękuję za rozmowę.

ELENI Helena Dzoka z domu Milopulos, znana jako Eleni, urodziła się w Bielawie na Dolnym Śląsku w 1956. Nim zaczęła karierę solową, występowała z zespołem Prometheus. Od tamtej pory stale współpracuje z muzykami Kostasem Dzokasem, który jest również jej managerem i autorem części piosenek oraz Aleksandrem Białousem. Nagrała przeszło 20 płyt w milionowych nakładach, zdobywając 8 Złotych Płyt i 2 Platynowe. Wiele jej utworów weszło na stałe do kanonu piosenki popularnej, m.in. „Miłość jak wino”, „Muzyka twoje imię ma”, „Za wszystkie noce”, „Troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca”, „Dla ciebie jestem ja”, „Wakacyjny flirt”. Koncertowała na całym świecie. W 2017 odbyła trasę koncertową po USA i Kanadzie. Artystka chętnie występuje w koncertach charytatywnych, wspomagając niepełnosprawnych, ofiary przemocy rodzinnej, hospicja i chorych na AIDS. Niedawno wystąpiła w Dąbrowie Górniczej w kościele św. Rafała Kalinowskiego w ramach metropolitalnego święta rodziny i w Sosnowcu w koncercie charytatywnym. Reklama

FABRYKA JĘZYKA

 zajęcia językowe dla maluszków od 1. roku życia  zajęcia językowe dla dzieci, młodzieży i dorosłych

Cieszyńska 53 Bielsko-Biała

 konwersacje (Native Speaker)  w ofercie również język hiszpański

DOŁĄCZ DO NAS!

Kontakt

Z nami angielski to PIECE OF CAKE!

e-mail angielskizfantazja@onet.eu

tel. 506 269 232, 603 330 810 www.angielskizfantazja.pl


RECENZJA

Nie ukradniesz mi dziecka

Lubię skandynawskie kryminały. Chyba zresztą nie tylko ja. Doskonały, trzymający w napięciu do ostatniej strony szwedzki thriller psychologiczny Elisabeth Norebäck „Powiedz, że jesteś moja”, utwierdził mnie w tym przekonaniu. Kiedyś będzie z tego świetny film. Mógłby nosić tytuł „Nie ukradniesz mi dziecka”. Albo jakoś tak . bo choć akcja zasadniczo rozgrywa się w sercach i umysłach trzech kobiet, nie brakuje w książce scen mrożących krew w żyłach. Jak u Hitchcocka.

P

ewnego dnia młodziutka Stella poszła z córką na spacer. Alice spała bezpiecznie. Stella ciesząc się pięknym widokiem na chwilę odeszła od wózka. Kiedy wróciła, Alice już nie było. Pusty wózek, po dziecku ani śladu. Świat Stelli rozpadł się. Policja, prasa, sąsiedzi i znajomi starali się ogromnie, by jej pomóc, ale dziewczynka zniknęła bezpowrotnie. Ciała Alice nie odnaleziono, a po roku policja zamknęła sprawę, sugerując, że roczna dziewczynka stanęła nad brzegiem rwącej rzeki, wpadła do wody i utonęła. Ta opowieść dotyczy więc kobiety, która straciła córkę. Dwadzieścia lat później rozpoznała ją w dziewczynie szukającej pomocy w jej poradni psychoterapeutycznej. Przypadek? Spotkanie okazało się początkiem wielu niebezpiecznych zdarzeń. Czy studentka Isabelle Karlson, która po śmierci ojca

Elisabeth Norebäck, Powiedź, że jesteś moja (oryg. Säg att du är min). Przekład Maciej Muszalski. Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2018. Str. 512.

3 6 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

ma problemy psychologiczne, to zaginiona dawno temu Alice? „Może odszukała mnie z ciekawości, chciała zobaczyć kim jestem. Może chciała mnie oskarżyć, sprawić, bym nigdy nie zapomniała. A może się zemścić” – pomyślała Stella. Wszyscy kazali jej myśleć, że roczna Alice utopiła się przez przypadek. Stella przeszła załamanie nerwowe, lecz wyleczyła się, ponownie wyszła za mąż, urodziła synka. Zamknęła przeszłość, stawiając Alice symboliczny kamień na cmentarzu. Żeby pomagać kobietom w podobnych kłopotach, poszła na psychologię i otworzyła klinikę. I choć minęło dwadzieścia lat, wciąż wracała w myślach do Alice. Wszyscy jej mówili, że córka nie żyje, a ona wiedziała, że to nieprawda. Ktoś Alice porwał. Ktoś przez tyle lat ukrywał prawdę. Ktoś mylił tropy i zacierał ślady. Kto? Czy Isabelle, studentka, która przyszła do niej na terapię, to Alice, bo ma zabawne dołki, kiedy się uśmiecha, a Alice też takie miała?! Pojawienie się Isabelle uruchamia ciąg niezwykłych zdarzeń.

Stella próbuje przekazać swoje podejrzenia mężowi, koleżankom, przypadkowo spotkanej w parku kobiecie, ale jej opowieści na nikim nie robią wrażenia. Znowu przechodzi załamanie nerwowe – padają oskarżenia. Gdyby tak było naprawdę, to kto wystaje pod jej oknem? Wciąż widzi ciemną postać w kapturze. Kto wrzucił do skrzynki pocztowej jej nekrolog? Dlaczego dostaje telefony z pogróżkami? Kto chce zabić jej syna? Atmosfera zagęszcza się. Stella jest na skraju załamania. Albo zwariuje, albo zacznie swoje śledztwo, skoro ani mąż, ani policja jej nie wierzą. Teoretycznie łatwo przewidzieć finał, skoro zdarzenia rozwijają się w tak wąskim gronie, lecz autorka myli naszą czujność, podrzuca nowe wątki. Dzięki temu tak często eksploatowany w kryminałach motyw porwanego dziecka i skrzywdzonej matki zyskuje na nowym, świeżym znaczeniu. Wydarzenia obserwujemy nie tylko z perspektywy Stelli, lecz także Isabelle i jej nadopiekuńczej matki Kerstin. Która mówi prawdę, a która kłamie? Która

jest świetnie maskującą się psychopatką? Elisabeth Norebäck zaskakuje, przedstawiając nam relacje między tymi kobietami. Niby wszystko zmierza ku prostemu rozwiązaniu, ale jest tyle niedopowiedzeń, że i my zaczynamy bawić się w śledztwo. A ostatnie strony i tak przewracają układankę do góry nogami. Zachęcam do lektury, ale ostrzegam, że książkę początkowo czyta się ciężko. Później jednak nabiera takiego tempa, że pospadacie z krzeseł.

STANISŁAW BUBIN KONKURS Mamy dla Was 3 powieści „Powiedz, że jesteś moja” Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka (www.zysk.com.pl) mamy dla Was 3 thrillery psychologiczne Elisabeth Norebäck „Powiedz, że jesteś moja”. Otrzymają je ci Czytelnicy, którzy wymienią przynajmniej pięć powodów, dla których warto czytać thrillery? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl


ZDROWIE I URODA

Skóra zwiotczała

– kiedy zaczyna nam zwisać

Moi pacjenci, zwłaszcza kobiety, często pytają, jak to się dzieje, że czasem czterdziestolatka wygląda o 10 lat młodziej, a dwudziestolatka może mieć twarz czterdziestolatki? Dlaczego jedni starzeją się szybciej, inni zaś wolniej? Starzenie się to bardzo indywidualny proces.

Fot. Archiwum Domowe

O

rganizm ludzki jest genetycznie zaprogramowany na stopniowe wygaszanie swej aktywności. Przejawia się ono w coraz mniejszej aktywności biologicznej komórek i spowolnieniu ich regeneracji. U każdego z nas ten proces wygląda jednak nieco inaczej. Poza tym ma na niego wpływ wiele różnych czynników. Geny tylko częściowo determinują to, co, jak i kiedy się z Tobą dzieje. Twój styl życia również ma duży wpływ na starzenie się i dotyczy to także skóry. Nie jest żadną tajemnicą, że wiele może tu zmienić pielęgnacja. Rzadziej bierze się pod uwagę takie czynniki, jak dieta, zmęczenie, stres, aktywność fizyczna i używki – zwłaszcza palenie papierosów – które są w stanie dodać lub odjąć Twojej twarzy lat, nie tylko optycznie, ponieważ wpływają na wiek skóry. A ten nie zawsze pozostaje w zgodzie z metryką. Oczywiście w młodości nie musisz zbyt się starać, żeby dobrze wyglądać, pod warunkiem, że nie cierpisz na żadne zaburzenia dermatologiczne. Twoja skóra jest jędrna, elastyczna i nie dostrzegasz na niej zmarszczek. Jeżeli należysz do grona szczęściarzy, którym natura dała w prezencie dobre geny, dbasz o cerę i prowadzisz zdrowy tryb życia, to oznaki starzenia dostrzeżesz dopiero po czterdziestce. Jedną z nich jest wiotczenie skóry, czyli utrata przez nią elastyczności i jędrności, której towarzyszy uwidocznienie się lekkich załamań i zmarszczek mimicznych. Za te naturalne zmiany odpowiada przede wszystkim postępujący stopniowo od 25.

IZABELA LENARTOWICZ

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 3 7


roku życia ubytek kolagenu i elastyny. Skóra staje się słabsza, zaczyna wiotczeć i powoli traci napięcie, tworząc fałdy w okolicy ust i nosa. Wyraźnie opadają powieki, oczy stają się podpuchnięte i podkrążone. W medycynie wyróżnia się kilka typów i podtypów starzenia się skóry: 1. Wewnątrzpochodne: – chronologiczne, czyli związane z wiekiem, – menopauzalne, wywołane zmianami hormonalnymi w okresie przekwitania. 2. Mimiczne (miostarzenie), spowodowane długoletnią pracą mięśni twarzy. 3. Zewnątrzpochodne, powstające pod wpływem czynników zewnętrznych: – fotostarzenie wywołane długotrwałym działaniem promieni ultrafioletowych, – tzw. skóra palacza, czyli starzenie spowodowane paleniem papierosów i kontaktem skóry z dymem tytoniowym, – senne – jego przyczyną jest ułożenie ciała podczas snu, na przykład spanie zawsze na tym samym boku, – grawitacyjne – wywołane oddziaływaniem przyciągania ziemskiego. Najczęstsze przyczyny wiotczenia skóry: Gwałtowna utrata wagi Czy zdarzyło Ci się kiedyś w krótkim czasie stracić dużo kilogramów? To marzenie wielu kobiet, nie zawsze jednak stanowi powód do radości. Gwałtowna utrata wagi może być rezultatem niezbyt rozsądnego odchudzania się, niewłaściwej diety lub choroby i zazwyczaj odbija się także na Twojej skórze. Na szczęście, zwłaszcza kiedy jesteś młoda, dość łatwo możesz temu zaradzić. Przede wszystkim pomyśl o aktywności

3 8 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

fizycznej, na przykład bieganiu lub jodze, które poprawią nie tylko kondycję skóry, ale także Twoje samopoczucie. Po drugie, pamiętaj o właściwej pielęgnacji, a szczególnie o nawilżaniu. Jeśli o nie zadbasz, odzyskasz jędrność, elastyczność i odpowiednie napięcie skóry. Warto również wybrać się na masaż, ponieważ przynosi on wiele korzyści całemu organizmowi. Starzenie się W przypadku starzenia się przeciwdziałanie wiotczeniu skóry jest trudniejsze, gdyż mamy tu do czynienia z naturalnym procesem, którego nie da się zatrzymać. Na dodatek zaczyna się on już dość wcześnie, bo po 25. roku życia, choć przez pierwszych kilka lat jego postępy nie są zbyt widoczne. Oczywiście wiele zależy od uwarunkowań genetycznych i gospodarki hormonalnej. Nie na wszystko masz wpływ i choć to odwieczne marzenie człowieka, nikomu jeszcze nie udało się powstrzymać starzenia. Możesz jednak spowolnić ten proces, w pierwszej kolejności unikając czynników, które go przyspieszają i robiąc wszystko, co pozwoli dłużej cieszyć się zdrowym i młodym wyglądem. Procesy prowadzące do powstania skóry zwiotczałej Zacznę od podstawowych informacji. Oznaki starzenia się skóry możesz bez trudu rozpoznać. Przede wszystkim staje się ona sucha i w wyniku odwodnienia traci elastyczność i jędrność. Wokół kącików oczu i ust pojawiają się drobne zmarszczki mimiczne. Naskórek staje się cieńszy i szorstki, ponieważ jego żywe komór-

ki, zwane keratynocytami, regenerują się w zwolnionym tempie. Promieniowanie słoneczne pobudza komórki skóry do podziałów i przyspiesza proces rogowacenia naskórka. Na twarzy i na całym ciele pojawiają się brązowe plamy pigmentacyjne, które są skutkiem zaburzeń w wydzielaniu melaniny. Krążenie w naczyniach włosowatych ulega zmianie i stają się one bardzo kruche, coraz częściej rozszerzają się i pękają. Fibroblasty, czyli komórki tkanki łącznej właściwej, zmniejszają swą aktywność, co wpływa na osłabienie włókien kolagenowych i elastynowych oraz ich kurczenie się. W rezultacie zmienia się owal twarzy, policzki, kąciki ust i powieki opadają, przygina się mięsień bródkowy, pogłębia dolina łez. Mogą się pojawić cienie pod oczami. Na szczęście tym objawom można przeciwdziałać! Leczenie skóry zwiotczałej Zwiotczeniu skóry i zmarszczkom najlepiej zacząć zapobiegać jak najwcześniej, prowadząc zdrowy tryb życia i stosując właściwą pielęgnację. Przede wszystkim warto się postarać i zmienić złe nawyki na takie, które przedłużą młodość. Osobiście wszystkim pacjentom w pierwszej kolejności zalecam rzucenie palenia, rezygnację z solarium i ograniczenie przebywania na słońcu, zwłaszcza w lecie. Duże znaczenie ma też dieta bogata w warzywa i owoce oraz unikanie stresu. Profilaktyka w młodym wieku jest znacznie łatwiejsza i skuteczniejsza niż usuwanie zmarszczek, kiedy masz 50 lat. Jednak nawet jeśli zmiany na Twojej twarzy już zaszły, nie martw się. Można jeszcze sobie z nimi poradzić. Medycyna estetyczna oferuje wiele metod, które pomogą przywrócić Twojej zwiotczałej skórze dobrą kondycję i ładny wygląd. Można w tym wypadku zastosować zabiegi z kwasem hialuronowym i botoksem, różne rodzaje mezoterapii, plasmę IQ, fotoodmładzanie z użyciem IPL, zabiegi pelleve z wykorzystaniem fal radiowych, nici liftingujące czy thermolifting. Przeprowadzałam je wielokrotnie i mogę potwierdzić ich skuteczność. Warto z nich korzystać, jeśli czujesz taką potrzebę. Mity i fakty na temat skóry zwiotczałej Mity 1. Proces tworzenia się zmarszczek można zatrzymać Niestety, nikt nie posiadł jeszcze takich magicznych umiejętności, nie istnieje też żaden cudowny eliksir przeciw zmarszcz-


kom. Dzięki nowoczesnym kosmetykom i zabiegom medycyny estetycznej można jednak znacznie spowolnić proces ich powstawania. 2. Młode kobiety nie powinny używać kremów przeciwzmarszczkowych, a dla tych po 45. roku życia jest już na to za późno Wiek naszej skóry nie zawsze odpowiada metryce, dlatego do każdego przypadku należy podchodzić indywidualnie. Kremy te z pewnością nie zaszkodzą dwudziestopięciolatkom, a jeżeli ich cera jest zniszczona, przesuszona słońcem, paleniem papierosów i złym trybem życia, to preparaty przeciwzmarszczkowe są wskazane. Oczywiście kobiety po 45. roku życia jak najbardziej powinny stosować kremy przeciwzmarszczkowe. 3. Krem przeciwzmarszczkowy usuwa zmarszczki To, niestety, nie jest możliwe. Krem sprawi natomiast, że staną się one płytsze. Starzejącą się skórę trzeba przede wszystkim ujędrnić poprzez odpowiednie nawilżenie i odżywienie, a wtedy zmarszczki będą mniej widoczne. 4. Kremy z fitoestrogenami to hormonalna terapia zastępcza dla skóry Fitohormony, czyli tak zwane hormony roślinne, są występującymi w roślinach substancjami, które przypominają ludzkie estrogeny. Badania wykazały, że w naszym organizmie pełnią one tylko funkcję nawilżającą i ochronną. Ich działanie pod żadnym względem nie przypomina jednak hormonalnej terapii zastępczej. 5. Zastrzyki z toksyny botulinowej likwidują zmarszczki na zawsze Botoks działa tylko około sześciu miesięcy i dokładnie na tak długo możemy dzięki niemu pozbyć się zmarszczek. Podanie tej substancji likwiduje napięcie mięśni odpowiedzialne za powstawanie zmarszczek, a w rezultacie skóra rozluźnia się i wygładza. Fakty 1. Spadek poziomu hormonów wpływa na tworzenie się zmarszczek Zależność ta jest wyraźnie widoczna w okresie menopauzy, ale może też pojawić się wcześniej w związku z różnymi zaburzeniami hormonalnymi. Spadek poziomu estrogenów i progesteronu osłabia włókna elastynowe i kolagenowe, odpowiedzialne za jędrność i sprężystość skóry. Spowolnione zostaje też działanie gruczołów łojowych i potowych, co przyspiesza jej odwodnienie.

Policzki tracą jędrność i gładkość, a powieki zaczynają się marszczyć z powodu osłabienia mięśni podtrzymujących owal twarzy. 2. Styl życia może przyspieszyć lub opóźnić proces starzenia się skóry Mamy duży wpływ na to, jak wygląda nasza skóra i jak szybko stanie się sucha, wiotka i pomarszczona. Niewłaściwa dieta, palenie papierosów, gwałtowne odchudzanie i przybieranie na wadze, stres, brak aktywności fizycznej, zbyt mało snu, praca w klimatyzowanych pomieszczeniach – to czynniki, które mogą sprawić, że choćbyś była jeszcze studentką, Twoja cera będzie w gorszej kondycji niż u zadbanej czterdziestolatki. 3. Nadmierne opalanie jest bardzo szkodliwe dla skóry Jeśli nie znosisz swojej jasnej karnacji i należysz do amatorek opalania, zwłaszcza w solarium, to jesteś na prostej drodze do szybkiego zestarzenia się. Ekspozycja na promienie ultrafioletowe powoduje nieodwracalne zmiany, uszkadza komórki i przyczynia się do powstawania dużej ilości wolnych rodników, które nie tylko sprzyjają nowotworom, w tym także skóry, ale niszczą włókna kolagenowe i elastynowe oraz komórki tłuszczowe w naskórku, co prowadzi do wysuszenia skóry i w rezultacie do pojawienia się zmarszczek. 4. Skóra sucha, wrażliwa starzeje się dużo szybciej Dzieje się tak, ponieważ ze względu na niedostatecznie rozwiniętą warstwę lipidową, która stanowi naturalną barierę ochronną, jest ona bardzo delikatna i cienka. Ten rodzaj skóry pozostaje bardziej narażony na atak wolnych rodników i łatwo się odwadnia, co prowadzi do szybszego wiotczenia i powstawania zmarszczek. 5. „Kurze łapki” pojawiają się u osób z ożywioną mimiką To stwierdzenie nieco przesadne, ale prawdziwe. Marszczenie brwi, uśmiechanie się lub śmiech wiążą się z kurczeniem mięśni twarzy, które z czasem pozostawiają na niej ślady właśnie w postaci „kurzych łapek” oraz zmarszczek na czole i między brwiami. Stopniowo pogłębiają się one i stają się cechami charakterystycznymi Twojej twarzy. Jeżeli nie ukrywasz emocji i często się śmiejesz, to musisz się liczyć z szybszym i obfitszym pojawieniem się ich na Twoim obliczu. 6. Lifting bez skalpela jest możliwy Obecnie masz dostęp do wielu alternatywnych technik liftingu twarzy. Do najczęściej

wykorzystywanych nieinwazyjnych metod należą: thermolifting, nici liftingujące Barb, wstrzykiwanie kwasu hialuronowego czy plasma IQ. 7. Skóra puszystych pań dłużej pozostaje gładka Dzieje się tak dlatego, że grubsza podściółka tłuszczowa napina skórę, a zmarszczki, które na niej powstają, nie są tak głębokie jak u szczupłych kobiet. 8. Zmarszczek można się pozbyć na pewien czas, wstrzykując preparaty kwasu hialuronowego Zabiegi te pozwalają na uzyskanie spektakularnych efektów. Oprócz czasowego usuwania zmarszczek poprawiają ogólną kondycję i wygląd skóry.

Fragment pochodzi z książki „Skin Doctor. Biblia zdrowej cery”, Wydawnictwo Znak 2018. Autorka udziela w niej sprawdzonych porad na temat leczenia i pielęgnacji cery, kosmetyków i zabiegów medycznych. Jej książka to skuteczny program walki z powszechnymi problemami skóry. Dr Izabela Lenartowicz jest światowej sławy lekarką, osobowością Who is Who, członkinią World Society i Federacji WORLDCOB. Laureatka wielu prestiżowych nagród, m.in. Anioł Medycyny, The Bizz, Perły Medycyny, Laur Pacjenta. Właścicielka katowickiej kliniki medycznej, certyfikowana lekarka medycyny estetycznej, wyspecjalizowana w zaawansowanych technikach odmładzania skóry i profilaktyce anti-aging.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 3 9


WYWIAD

Szczepankowo

Fot. Prószyński i s-ka

przyda się każdemu

Z MARIĄ ULATOWSKĄ i JACKIEM SKOWROŃSKIM, duetem pisarskim, autorami Cyklu szczepankowskiego, rozmawia Stanisław Bubin Wspólne pisanie książek to rzadkość na naszym rynku, tymczasem państwo powołaliście zawodowy tandem, który stworzył już sześć powieści i tworzy następne, zakreślając perspektywę takiego pisania na... 30 lat! Razem łatwiej, czy po prostu szybciej i przyjemniej?

Razem i łatwiej, i przyjemniej, i szybciej. Gdyby nie to, poprzestalibyśmy na wspólnym napisaniu jednej książki. A my już piszemy ósmą. Sześć wydanych, siódma wyjdzie w październiku, ósma będzie w księgarniach w marcu przyszłego roku.

Jak od strony technicznej wygląda takie pisanie? Przed rozpoczęcie dyskutujecie o treści, układacie schemat, zmieniacie się przy komputerze, dzielicie rozdziałami, ujednolicacie styl? Pani pisze do południa, pan wieczorem lub na odwrót? Uchylcie, proszę, rąbka tajemnicy na temat warsztatu?

Każde z nas pisze na swoim komputerze, niezależnie od tego, czy siedzimy w jednym

4 0 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

pomieszczeniu, czy w innych. O treści oczywiście rozmawiamy, nigdy jednak nie tworzymy schematu. Na ogół pozwalamy bohaterom na samodzielność i jeszcze nigdy nas nie zawiedli. Chociaż zaskoczyli – niejednokrotnie. Wszystkie rozdziały są pisane wspólnie. Jedno z nas pisze, drugie wpisuje się w powstałą już treść, dopisując część dalszą, w którą następnie wpisuje się ten, kto pisać zaczął – i tak da capo al fine. Jako pisarze macie za sobą indywidualne dokonania: pani w sferze książek obyczajowych, pan kryminalnych. Te gatunkowe osiągnięcia pięknie złożyły się w powieść „Pewnego lata w Szczepankowie”. Jednak nie widać w niej pęknięć w sposobie narracji i kreacji bohaterów. Jakim sposobem wypracowaliście mistrzowski styl opowiadania?

Cóż, dziękujemy za komplement – „mistrzowski” brzmi dumnie. Myślimy jednolicie, czasami jednym tchem mówimy to samo, więc i wspólne pisanie nam się

układa. Dzięki temu, że razem piszemy każdy fragment. Nie każdy, kto pisze, mógłby udanie współpracować z innym piszącym. Kwestia charakterów, temperamentu, przyzwyczajeń. Czy oprócz literatury macie wspólne pasje? Na przykład muzykę, malarstwo, podróże? I czy nie ma między wami spięć zawodowych?

Charaktery, temperamenty i przyzwyczajenia mamy zupełnie odmienne. Natomiast wspólne pasje tak – tych jest mnóstwo. Największą jest zamiłowanie do podróży. Jeździmy po całej Polsce i po świecie, odwiedziliśmy już prawie wszystkie kontynenty. Przed nami jeszcze Australia, do której oczywiście też dotrzemy. Spięcia? A co to jest? Jeśli pyta pan, czy się kłócimy, odpowiedź brzmi: nie. Szkoda nam na to czasu. A poza tym, jak to zrobić, skoro myślimy i mówimy tak samo? Łączy nas wszystko. A dzieli? Może ulubiona pora pisania: dla MU to popołudnie lub wieczór, dla JS – wczesny ranek.


Traktujecie literaturę w kategoriach profesjonalnych czy hobbystycznych? Pani Maria zajmowała się kiedyś prawem dewizowym, pan Jacek studiował ekonomię w Nowosybirsku i Moskwie, a na życie zarabiał jako tragarz, brukarz czy sprzedawca butów. Co sprawiło, że założyliście spółkę?

Spotkaliśmy się, gdy w naszym życiu istniało już pisarstwo. Ot, po prostu kiedyś postanowiliśmy sprawdzić, czy uda nam się coś napisać razem. Literatura jest teraz naszym zawodem – i to takim, z którego udaje nam się całkiem dobrze utrzymać. Wystarcza także na podróże po świecie. Formalnej spółki nie założyliśmy, wystarczy nam gentlemen’s agreement. Wasza najnowsza, dobrze przyjęta powieść „Pewnego lata w Szczepankowie”, to początek serii o tych samych bohaterach: Oldze i Adamie, Krystynie i Stefanie, Krzysiu i Zojce, Kajce i Tejce. W październiku w tym cyklu ukaże się „Niecodzienny upominek”, w marcu 2019 – „Dziewczyna ze Szczepankowa”. Ta mazurska miejscowość, Szczepankowo, jest autentyczna. Czym zasłużyła sobie na trylogię?

Otóż po prostu jest to prawdziwa Sosnówka. Miejsce, od którego zaczęła się pisarska przygoda MU. Po pierwszych wspólnych książkach, którymi były dwa obyczajowe kryminały, a następnie dwie opowieści z historią w tle, potem jeszcze obyczajowa humoreska, zachciało nam się powdychać

woni sosnowych igieł i posłuchać szumu jeziornych fal. Wróciliśmy więc do Sosnówki, czyli do Szczepankowa. A czy tylko trylogia? Może będzie tetralogia? Jeździmy po całej Polsce, na spotkania autorskie w bibliotekach. Wiemy już doskonale, co najbardziej lubią czytelnicy. Piszemy przecież dla nich właśnie, dla czytelników. Nie do szuflady! Cykl szczepankowski zwraca uwagę prawdziwymi uczuciami, umiłowaniem zwierząt i przyrody. Nie brakuje też odrobiony sensacji. Dążenie do szczęścia, przyjaźni i budowania więzi rodzinnych to główne wątki tej serii. Chcecie nas przekonać, że każdy może mieć taką swoją ostoję jak Szczepankowo? Że ludzie w większości są dobrzy?

Nie wiemy, czy ludzie w większości są dobrzy. Wiemy, że zdarzają się tacy i że warto im dobrem odpłacać. Robimy to więc w naszych książkach. Natomiast takie Szczepankowo przyda się naprawdę każdemu. To rzeczywista ostoja – a fakt, że jest autentyczna, powinien każdego mobilizować do szukania dla siebie takiego miejsca. Jaką wiedzę o odbiorze swoich książek czerpiecie ze spotkań z czytelnikami? Z listów, maili, portali społecznościowych i blogów? Na jakie inne, niezwiązane ze Szczepankowem powieści możemy jeszcze liczyć, skoro tandem będzie trwał lata?

Nasz opis spotkań z czytelnikami byłby jednym wielkim chwaleniem się. Może lepiej

spytać którąś z bibliotekarek? Napiszemy więc tylko jednym zdaniem: nasze książki bardzo się czytelnikom podobają i słyszymy prośby o następne. Po Cyklu szczepankowskim chcemy napisać książkę, której akcja toczyć się będzie w Kenii. Byliśmy w tym kraju i zakochaliśmy się w nim. A następne powieści? Mamy wiele pomysłów, które przychodzą nam do głowy na ogół w wyniku podróży. Ale nie tylko. Czasami wystarczy jakaś niechcący usłyszana rozmowa w pociągu lub scena na ulicy. Wyobraźnię obydwoje mamy żywą i bardzo aktywną, więc lista tematów układa się szybko. Wiele bibliotek czeka na opowieści, których akcja toczyć się będzie w ich miejscowościach. Obiecaliśmy to, bowiem i tam, i tam, i tu coś się wydarzyło, coś zobaczyliśmy, opowiedziano nam coś, co nas zainspirowało. Oby więc tylko sił starczyło, bo woli pisania i tematów nam nie zabraknie. Dziękuję za rozmowę.

KONKURS

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka (www.proszynski.pl) mamy dla Was 2 powieści „Pewnego lata w Szczepankowie”. Otrzymają je ci Czytelnicy, którzy jako pierwsi wymienią przynajmniej trzy znane spółki literackie, piszące pod pseudonimem artystycznym lub pod swoimi nazwiskami? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 4 1


ZAGADKI NAUKI

W mózgu nastolatka

Buntują się, nie słuchają „dobrych”, naszych rad, są dziwni i jacyś inni. Nastolatki. Zwykle mówimy: to trudny wiek, za chwilę z niego wyrosną. Albo: to tylko hormony. Czy na pewno? I co oznacza ten trudny wiek?

W

książce „Burza w mózgu nastolatka” Daniel J. Siegel przedstawia najnowsze odkrycia neurobiologii, pokazujące, że zachowania młodych ludzi, które do tej pory tłumaczyliśmy działaniem hormonów wieku dorastania, niekoniecznie zdarzają się pod ich wpływem, lecz wynikają głównie z rozwijającego się w tym okresie mózgu. Badania mózgu potwierdziły, że nastolatki zwykle są w pełni świadome ryzyka, z jakim wiążą się ich zachowania. Mimo to przywiązują znacznie większą wagę do spodziewanych korzyści i pozytywnych aspektów swoich doświadczeń – dreszczyku emocji, wspólnej zabawy, przygody, ekscytacji związanej z łamaniem zasad. Nadmierna koncentracja na tym, co pozytywne, wynika ze zmian, jakie zachodzą w mózgu w trakcie dojrzewania. Okres między 12 a 24 rokiem życia decyduje o tym, kim staniemy się w przyszłości. Skłonność do ryzyka, duża emocjonalność, ekscytacja nowościami to cechy, które pomagają wypracować strate-

4 2 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

gie radzenia sobie z wyzwaniami, jakie czekają na każdego z nas.

EWA STELLMACH Ludzie są jak morze, czasem łagodni i przyjaźni, czasem burzliwi i zdradliwi. Przede wszystkim to jednak tylko woda Albert Einstein

Dopamina i nagrody Nastolatki myślą głownie o tym, żeby im samym było dobrze. Ich myślenie wynika z silnego dążenia do nagrody, jaka pojawia się w mózgu w okresie dorastania. Mózg to zbiór komórek, które komunikują się ze sobą przy pomocy substancji chemicznych, zwanych neuroprzekaźnikami. Jedną z nich jest dopamina – jej uwalnianie odpowiada za dobre samopoczucie, pozytywną energię, a nawet za tzw. motyle w brzuchu w stanie zakochania. Można powiedzieć, że to substancja odpowiadająca za nagrody. W okresie dorastania zwiększa się aktywność układu dopaminowego, związanego z dążeniem do nagrody. Zwiększone uwalnianie dopaminy można zaobserwować już we wczesnym okresie dorastania, a osiąga ono szczyt w połowie tego okresu. To właśnie dlatego nastolatki poszukują niebezpiecznych, emocjonujących


Jedną z tendencji wieku dorastania jest podatność na uzależnienia

doświadczeń. Badania wykazały, że początkowy poziom dopaminy jest niski, ale wyraźnie wzrasta pod wpływem doświadczeń, co może wyjaśniać, dlaczego nastolatki tak często czują się znudzone, gdy nie angażują się w żadne stymulujące lub nowe aktywności. Z powodu zwiększonego uwalniania dopaminy młodzi ludzie czują, że żyją, ale mogą też skupić się tylko na spodziewanych nagrodach, ignorując potencjalne zagrożenia. Zdaniem Daniela Siegela, silne dążenie do nagrody przejawia się w życiu nastolatków w postaci trzech tendencji (chodzi o tendencje wieku dorastania, zależne od rozwoju układu dopaminowego): 1. Zwiększona impulsywność polega na podejmowaniu nieprzemyślanych działań, a więc pomiędzy impulsem a działaniem, w okresie umożliwiającym rozważenie innych możliwości, nastolatki nie próbują niczego innego rozważyć, po prostu działają. Próby wyciszenia takich impulsów zabierają czas i energię, więc znacznie lepiej po prostu zrobić od razu to, co jako pierwsze przyjdzie do głowy. Gdy bez zastanowienia realizujemy kolejne pomysły, żyjemy tak, jakbyśmy ciągle pędzili do przodu, wciskając pedał gazu i nie korzystając z hamulców. Zazwyczaj jest to źródłem stresu zarówno dla nastolatków, jak i ich rodziców czy nauczycieli.

Autor wskazuje, że istnieje sposób zatrzymania impulsywności – w wyższej części mózgu istnieją pewne włókna, które umożliwiają stworzenie przestrzeni mentalnej między impulsem a działaniem. Zaczynają one rozwijać się w okresie dorastania i równoważą nadmiernie pobudzony układ nagrody. W rezultacie pojawia się kontrola poznawcza i młodzi ludzie nie postępują już tak ryzykownie i impulsywnie. Można stymulować rozwój tych włókien niezależnie od wieku, w jakim się jest. 2. Podatność na uzależnienia. Wszelkie uzależniające substancje wiążą się z uwalnianiem dopaminy, dlatego nastolatki są nie tylko bardziej skłonne do eksperymentowania, ale też podlegają większemu ryzyku, że ich organizmy zareagują na daną substancję nagłym uwolnieniem dużych ilości dopaminy, co może być początkiem uzależnienia. Alkohol podwyższa poziom dopaminy i gdy działanie napoju spada, dążymy do spożywania większej ilości, by aktywować dopływ dopaminy. Badania dowiodły, że produkty o wysokim indeksie glikemicznym, tj. pokarmy wysoko przetworzone czy węglowodanowe (ziemniaki, chleb), powodują nagły wzrost cukru we krwi i także mogą zwiększać poziom dopaminy, a tym samym aktywować układ nagrody w mózgu. 3. Hiperracjonalość. Chodzi o myślenie w sposób zbyt kon-

nalne wpływa na nasze zachowania, niezależnie od wieku, ale w okresie nastoletnim znacznie częściej ulegamy wpływowi rówieśników. Mózg nastolatka koncentruje się na wyobrażeniach związanych z nagrodą: ekscytacji poszukiwania wrażeń. Zazwyczaj więc ignoruje potencjalne, negatywne konsekwencje. Kalkuluje, że postąpi tak a nie inaczej – to częste zachowanie hiperracjonalne. Dobra wiadomość jest taka, że stopniowo hiperracjonalność ustępuje miejsca szerszej perspektywie. Nie można zatem powiedzieć, że nastolatki są z natury impulsywne albo że działają pod wpły-

kretny i dosłowny. Polega ono na tym, że bierzemy pod uwagę jedynie fakty, pomijając kontekst sytuacyjny. Taka dosłowność myślenia sprawia, że młodzi ludzie przywiązują większą wagę do spodziewanych korzyści niż do potencjalnego ryzyka. Badania wykazały, że nastolatki są w pełni świadome podejmowanego ryzyka, a nawet czasami je przeceniają, ale i tak większą wagę przykładają do ekscytujących wrażeń. W przeciwieństwie do impulsywności, hiperracjonalność nie polega na działaniu bez zastanowienia lub refleksji. Nie wiąże się też z uzależnieniem od jakiejś substancji czy zachowania – ten proces kładzie więk-

Młodych cechuje hiperracjonalość, czyli dosłowność myślenia

wem szalejących hormonów. Badania naukowe dowiodły, że ich ryzykowne zachowania mają niewiele wspólnego z hormonami. Wiążą się raczej ze zmianami w mózgu, a dokładniej – w układzie dopaminowym i korze mózgowej. Zmiany te sprzyjają hiperracjonalności, czyli skłonności do przeceniania pozytywnych (według nastolatków) aspektów przy podejmowania decyzji. Wnioski? Jak stwierdził psycholog Jacek Walkiewicz, „człowiek uczy się na błędach wtedy, kiedy wie, że je popełnia”.

szy nacisk na aspekty pozytywne i poświęca niewiele uwagi negatywnym. Chodzi o to, że ośrodki oceny w mózgu bagatelizują ryzyko i przeceniają znaczenie spodziewanych korzyści. Poszukiwanie wrażeń Nastolatki mają tendencję do skupiania się na pozytywnych rezultatach. Argumenty „za” mają dla nich większe znaczenie niż argumenty „przeciw”. Nic zatem dziwnego, że wydaje im się, że warto ryzykować. Tendencja ta może szczególnie silnie uaktywniać się w towarzystwie innych nastolatków. Lub wtedy, gdy na młodego człowieka ktoś patrzy i obserwuje jego zachowanie (szczególnie koledzy). Środowisko społeczne i emocjo-

Autorka jest trenerem mentalnym i coachem, prowadzi szkolenia dotyczące poprawy odporności psychicznej, umiejętności radzenia sobie ze stresem i emocjami.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 4 3


KOSMETYKA MEDYCZNA

Samoopalacze

Jestem

lepsze od słońca

szczęśliwa widząc, jak wiele z

Was

coraz chętniej przechodzi do codziennego używania filtrów

i przestaje się smażyć na słońcu, wybierając samoopalacze!

SPF 50

A trzeba Wam wiedzieć, że – paradoksalnie – to nie letnie słońce jest największym zagrożeniem dla naszej skóry, lecz to całoroczne, atakujące nas nawet w dni pochmurne.

P

romienie UV są bardzo, ale bardzo silne. Spośród nich UVA są obecne przez cały rok i stanowią 95% promieniowania ultrafioletowego docierającego do powierzchni naszej planety. Promienie te przenikają przez chmury, szkło i naskórek. W przeciwieństwie do promieni UVB nie wywołują wprawdzie bolesności skóry, ale mogą wnikać w nią głęboko, aż do komórek skóry właściwej. Ponieważ są odpowiedzialne za tworzenie się wolnych rodników, w długim okresie mogą prowadzić do fotostarzenia, wiotczenia skóry i utraty jędrności, pojawienie się zmarszczek, zaczerwienienia, swędzenia, zaburzeń pigmentacji, a nawet rozwoju nowotworów. Te promienie działają szkodliwie zawsze – także w czasie ulewy czy śnieżycy. Od wschodu do zachodu UVA i UVB konsekwentnie niszczą naszą skórę, przenikając nawet (UVA) przez szyby w domach i samochodach. Efekt? To właśnie wspomniane przebarwienia, zmarszczki, suchość, wiotkość, szorstkość. Krótko mówiąc, cera brzydka i cienka jak ogon węża. Kiedy się jednak odetniemy od działania promieni UVA (dzięki SPF 50) zobaczycie, jak szybko i mocno nasza skóra będzie piękniejsza, a wszystkie zabiegi tym mocniejsze, że nie zostaną zniszczone efekty naszych działań pielęgnacyjnych.

4 4 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Fot. Piotr Baran

Zatem filtry i samoopalacze do dzieła! W tym momencie pewnie sobie pomyślicie: co za fatyga nasmarować ciało samoopalaczem?! Owszem, nie jest to żaden problem i wyzwanie. Po prostu jeśli chcesz mieć pięknie wymodelowane (optycznie) ciało, niczym modelka na zdjęciach czy pokazach, musisz to robić stale. Konsekwencja czyni cuda! Resztę zrobią dobry makijaż i światło. A naszym makijażem może być

Samoopalacze to narzędzie do tworzenia iluzji wspaniałego ciała. Nasza autorka modeluje się tak przez całe lato i przed każdą sesją zdjęciową


Promienie UVA i UVB niszczą naszą skórę, więc lepiej opalaj się... pod dachem

Kilka uwag praktycznych: przed użyciem samoopalacza (najlepiej dzień wcześniej) zrób dobry peeling ciała, uwzględniający pięty, łokcie i kolana, żebyś nie miała później w tych miejscach pomarańczowych plam. A potem konkretnie nawilż i odżyw skórę balsamami i masłami. Gruntownie się też wydepiluj – uwierz mi, nie ma nic brzydszego niż smugi, ciemne kropki i niezafarbowane miejsca, gdzie włoski na ciele miały długość około 2 mm. Następnego dnia opalamy ciałko. Całe posmaruj samoopalaczem, prócz pięt i stóp. Palce dłoni trzymaj blisko siebie, złączone. To sekret równomiernej opalenizny, bez smug i zacieków. Tak kiedyś praktykowałam w luksusowych gabinetach SPA. Niech Twoje dłonie będą szpachelkami, a palce koniecznie trzymaj razem. Gdy je rozcapierzysz, będziesz miała zebrę na paluchach! Uwaga: niektóre samoopalacze w piance (St. Moriz, Fake Bake, St. Tropez) wymagają

specjalnych rękawic do nałożenia kosmetyku, inaczej nie zmyjesz ciapek ze skóry przez dwa tygodnie! Po kilku minutach od nałożenia pierwszej warstwy, problematyczne miejsca sylwetki trzeba pokryć kolejną warstwą opalacza albo nawet dwiema, w kilkuminutowych odstępach czasowych. Nałóż też dodatkowe warstwy na: • boki brzucha (linia talii)

Fot. Joanna Czogała

właśnie... samoopalacz. Tanie nie są (od 60 do 150 zł), ale to wspaniałe narzędzie, jeśli mogę się tak wyrazić, do tworzenia iluzji ciała szczuplejszego, kształtniejszego i piękniejszego, które dzięki odpowiedniemu przyciemnieniu poszczególnych stref uzyskuje głębię światłocienia. Ja sama modeluję się tak przez całe lato i przed każdą sesją zdjęciową.

Na zdjęciu z paprotką Ania cała jest w samoopalaczu, prócz twarzy oczywiście

• środkową, najbardziej zwykle odstającą część brzucha • uda i pupę (aplikacja kosmetyku na całą ich wewnętrzną i zewnętrzną część, od kolan aż po talię, wyszczupli je) • pucołowatą twarz (wysmuklisz ją, nakładając drugą warstwę opalacza tylko na dolną część i boki, ukosem, od brody przez żuchwę, aż do uszu) Uwaga: żeby lepiej uwydatnić piersi i pogłębić przedziałek, przyciemnij skórę między nimi, a złudzenie optyczne przybliży je i wymodeluje. Taka metoda świetnie sprawdza się i u szczypiorków takich jak ja, bo pięknie akcentuje smukłość i kształty nabierają sportowego wyglądu. A jeśli dodasz do tego odrobinę sportu, samoopalacz zrobi z Ciebie antyczną boginię. Na koniec koniecznie wyszoruj ręce, żeby nie były pomarańczowe. Osobiście nie polecam samoopalacza na buzię, bo bardzo wysusza, ale istnieją przecież bronzery, no nie? Autorka jest właścicielką gabinetu kosmetyki medycznej Zaciszek Piękna w Czechowicach-Dziedzicach (www.zaciszekpiekna.pl), II Wicemiss Polski Kosmetyczek 2012, wykładowcą, szkoleniowcem i pedagogiem, a także fotomodelką. Laureatka II miejsca w konkursie na najlepszy salon kosmetyczny 2016 powiatu bielskiego.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 4 5


kosmetologia

Piękna skóra nie dla raka

ŚWIADOMOŚĆ ZAGROŻEŃ RAKOWYCH jest coraz większa, jednak ciągle zadziwia mnie lekkomyślność i pobłażliwość, z jaką traktujemy ochronę przeciwsłoneczną. Może komuś innemu słońce szkodzi – nam nie! Cały czas też myślimy, że kremy z filtrem należy stosować tylko latem, a gdy wychodzimy na plażę, celowo kupujemy preparaty z niskim faktorem (SPF 15), żeby się opalić. Ile razy słyszałam od moich klientek, że chyba lepiej nie kupować kremów SPF 50, bo z wakacji nie wrócą z piękną opalenizną. Jest to chyba najbardziej błędne myślenie na temat pielęgnacji i ochrony skóry, jakie kiedykolwiek słyszałam. SPF to skrót od angielskiego oznaczenia Sun Protector Factor. Wskazuje ono, jak długo można wystawiać skórę na działanie promieni słonecznych, nim pojawi się rumień. Jeśli mamy jasną cerę i zaraz po wyjściu na słońce zaczynamy różowieć i czerwienieć, to wyraźny sygnał, że powinniśmy stosować kremy ochronne z najwyższym filtrem SPF 50. Osoby z ciemniejszą karnacją, które opalają się na brązowo, mogą korzystać z filtrów słabszych – SPF 20 lub SPF 30. Wskaźnik ten określa stopień ochrony przed promieniowaniem UVB. WSKAŹNIKIEM OCHRONNYM JEST TAKŻE PPD – Peristent Pigment Darke-

4 6 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Fot. Magdalena Ostrowicka

Od lat niezmiennie proszę i apeluję: trzeba chronić skórę przed słońcem. I przypominam, jak bardzo promieniowanie słoneczne niszczy komórki skóry, narażając nas na poważne zagrożenia – możliwość wystąpienia czerniaka i innych nowotworów złośliwych.

JOANNA SKOREK-KOPCIK ning, określający stopień zabezpieczenia przed promieniowaniem UVA. Najlepiej zatem szukać na kosmetykach informacji, czy chronią przed UVA i UVB. Żeby lepiej zrozumieć zagrożenia wynikające z opalania się i braku ochrony przeciwsłonecznej, muszę wyjaśnić, jak powstaje „piękna opalenizna”. Brązowa skóra daje nam poczucie zdrowego wyglądu. Czy na pewno? Ta upragniona opalenizna to w rzeczywistości reakcja obronna skóry na działanie szkodliwych promieni UV. Kiedy opalamy się, w komórkach skóry włącza się ALARM.

Zaczynają się bronić przed promieniowaniem i wytwarzać melaninę – ochronny barwnik skóry. U osób z jaśniejszą karnacją skóra wolniej wytwarza melaninę i gorzej reaguje na słońce. Dlatego jeśli nie chcemy dopuścić do poparzeń i podrażnień, musimy stosować kremy z wysokim filtrem, które tak naprawdę nie są przeciwko słońcu, lecz na słońce. Pozwalają uzyskać ładną opaleniznę, ponieważ stosując krem z faktorem SPF 50 też opalimy się, lecz wolniej i bez narażania się na poparzenia. Nie istnieje coś takiego jak bloker. Wysoki filtr w odpowiedni sposób zabezpiecza skórę i pozwala powoli „wysycić” ją opalenizną. Gdy jesteśmy na urlopie i przebywamy na plaży, trudno uniknąć słońca. Możemy jednak w odpowiedni sposób zabezpieczyć się, zabierając parasol, kapelusz i filtr ochronny. PO WAKACJACH MUSZĘ LIKWIDOWAĆ skutki niedbałej pielęgnacji i nieodpowiedniej ochrony. Te najgorsze to przebarwienia posłoneczne. Pod wpływem promieniowania komórki skóry zostały zniszczone i pojawiają się brązowe plamy. Zmiany pigmentacyjne tworzą się przez kilka lat i to, że ich teraz nie widać, nie oznacza, że nie pojawią się później, ponieważ umiejscowione są w głębszych


warstwach skóry. Kolejne efekty nadmiernego opalania się i to dość niebezpieczne, to pojawienie się rozszerzonych naczynek. Poparzenia słoneczne mogą być przyczyną rozszerzenia się drobnych naczynek krwionośnych i brzydkiego rumienia na twarzy. Niekorzystne efekty działania słońca to także rozszerzone pory (skóra traci elastyczność, a pory słabiej się kurczą i stają bardziej widoczne), ogólne podrażnienia, utrata jędrności, przedwczesne pojawianie się zmarszczek (nic tak nie niszczy kolagenu jak słońce), suchość i pogrubienie naskórka.

Fot. ARC

TAŃSZA I PRZYJEMNIEJSZA JEST PROFILAKTYKA PIELĘGNACYJNA. Powtarzam to od dawna. Zastanawiam się, skąd ta niechęć do kremów zawierających filtry. Preparaty dostępne obecnie na rynku są zdecydowanie inne i lepsze od tych sprzed kilku lat. Mamy duży wybór lekkich kremów z filtrami, a także fluidów i pudrów. Każdy znajdzie coś dla siebie. Zawsze też można zwrócić się o pomoc do zaprzyjaźnionej kosmetyczki o poradę pielęgnacyjną. Od razu wyjaśniam, że najlepiej stosować ochronę przez cały rok, ponieważ promieniowanie UVA dociera do skóry nawet w pochmurne dni. Stanowi ono 95% całe-

CZERNIAK To najzłośliwszy nowotwór skóry i błon śluzowych, wywodzący się najczęściej z melanocytów znamion barwnikowych. Powstaje w wyniku ich nadmiernego pobudzania przez promieniowanie ultrafioletowe (np. w trakcie intensywnego opalania się) i daje wczesne przerzuty zarówno drogą naczyń chłonnych, jak i krwionośnych. Ten rak jest przyczyną ok. 75% zgonów spowodowanych nowotworami złośliwymi skóry. W ciągu ostatnich 30 lat odsetek chorych na czerniaka skóry wzrasta stale wśród białej populacji od 3-7% rocznie.

Opalenizna to w rzeczywistości reakcja obronna komórek skóry przed promieniowaniem UV

go promieniowania, wnika do głębszych warstw skóry, powoduje przedwczesne starzenie się i przebarwienia. Drugi rodzaj promieniowania – UVB, to tylko 5%, ale to ono odpowiada za poparzenia i rumień na skórze. Najlepsza pielęgnacja ochronna, jaką mogę zarekomendować, to kremy lub serum zawierające przeciwutleniacze (wit. C, E, resweratrol, kwas ferulowy, wyciąg z zielonej herbaty), które chronią skórę przed wolnymi rodnikami, kremy z odpowiednim filtrem, które nie tylko zabezpieczą nas przed słońcem, ale także pomogą skórze w regeneracji. Kolejnym etapem może być nałożenie podkładu, który aplikujemy na krem z filtrem. Idealnie byłoby, gdyby fluid zawierał wspomniane oznaczenia SPF i PPD. JAKIE FILTRY SĄ LEPSZE – CHEMICZNE CZY MINERALNE? Często w salonie panie zadają mi to pytanie. Uważają bowiem, że jeśli coś jest chemiczne, to musi być złe. Otóż filtry mineralne też są chemiczne. Inaczej nazywa się je fizycznymi. To najczęściej dwa związki: dwutlenku tytanu i tlenku cynku. Odbijają one promieniowanie UV i tworzą na powierzchni skóry barierę ochronną. Są lepiej tolerowane przez skórę wrażliwą, gdyż nie wnikają w naskórek. Natomiast filtry chemiczne inaczej nazywa się organicznymi. Działają na zasadzie reakcji chemicznej, pochłaniając energię światła słonecznego, dzięki czemu promieniowanie

UV nie wnikają w głąb skóry. Zapewniają one większą ochronę przed UVA niż filtry mineralne. W preparatach pielęgnacyjnych możemy również wyróżnić dużą grupę naturalnych składników, absorbujących promieniowanie UV. Są to olej z pestek malin, masło shea, kwas ferulowy, olej z awokado, ekstrakt z granatu, ekstrakt z zielonej herbaty, olej tamanu, ekstrakt z nagietka, olej sezamowy. Nie zapewniają one jednak pełnej ochrony przed słońcem, dlatego najlepiej wykorzystywać je jako uzupełnienie pielęgnacji ochronnej. *** Dla zachowania pięknej, zdrowej skóry bez przebarwień musimy bezwzględnie pamiętać o wprowadzeniu do pielęgnacji dziennej kremu z filtrem. Niech to się stanie naszym pozytywnym nawykiem jak poranne mycie zębów. Piękna skóra nie lubi słońca. Tę mądrość już dawno poznały Azjatki, które nie wyobrażają sobie codziennej pielęgnacji skóry bez ochrony przeciwsłonecznej. Chcesz dowiedzieć się więcej? Napisz do mnie: joanna.kopcik@cityspa.com.pl Autorka jest kosmetologiem, ekspertem ds. zdrowia i urody, współwłaścicielką salonu City Spa & Wellness przy ul. Jordana 19 w Katowicach, www.cityspa.com.pl

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 47


NAIL ART

PAULINA PASTUSZAK

Szkodliwe lampy UV? Piękna pogoda rozpieściła nas wysokimi temperaturami i błogim lenistwem. A wiemy, że starannie wykonany manicure to ważny element znakomitego samopoczucia. Jeśli więc mowa o słońcu, to większość z nas już wie o szkodliwym wpływie promieniowania UV na skórę. Korzystając z tych okoliczności przyrody, chcę rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące rzekomego ryzyka nowotworowego, związanego ze stosowaniem lamp UV/LED przez salony stylizacji paznokci.

W

łaściwie mogłabym ograniczyć się do zacytowania oświadczenia prestiżowej The Skin Cancer Foundation, w którym czytamy, że naukowcy nie doszukali się jednoznacznego związku tych lamp z rozwojem raka skóry. Co więcej, absolutnie nie należy porównywać promieniowania słonecznego czy występującego w solarium – ze światłem emitowanym przez lampy używane w gabinetach manicure. Bardziej dociekliwym Czytelniczkom ta informacja może

4 8 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Profesjonalna 36-watowa lampa ledowa UV

jednak nie wystarczyć, dlatego warto odnieść się do kolejnych

faktów. Zacznijmy od tego, że według badań przepro-

wadzonych już w 1966 roku, wierzchnia część dłoni jest najmniej wrażliwą na promieniowanie UV częścią naszego ciała, czyli najbardziej odporną na poparzenia i zaczerwienienia. To pierwszy czynnik zmniejszający ryzyko potencjalnego niebezpieczeństwa, na jakie możemy narazić się w czasie regularnego wykonywania manicure hybrydowego. Weźmy też pod uwagę, że promieniowanie UV jest standardowo stosowane również w światłolecznictwie, na przykład w leczeniu


ku, że restrykcyjna Food and Drug Administration (amerykańska Agencja Żywności i Leków) postrzega lampy używane w stylizacji paznokci jako produkty o niskim ryzyku generowania zmian nowotworowych. Jedno z badań z 2013 roku udowadnia, że nawet 30-minutowa codzienna ekspozycja na promieniowanie występujące w gabinecie kosmetycznym znalazłaby się poniżej wartości granicznych. A przecież w czasie zabiegu utwardzamy paznokcie jedynie przez około 10 minut. I to raz na 2-3 tygodnie! Warto przy tym nadmienić, że lampy, w których odbywa się utwardzanie masy, używane są na świecie od ponad 30 lat. Gdyby rzeczywiście były szkodliwe, zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone nie dopuściłyby do ich stosowania przez konsumentów. Zakładając więc, że zabieg wykonywany jest poprawnie, a stylistka paznokci posiada odpowiednią wiedzę i doświadczenie, naprawdę nie musimy się niczego obawiać. Marketing strachu, owszem, potrafi wzbudzić obiekcje i podejrzenia, ale w tym przypadku nie ma ku temu podstaw. Bawmy się zatem kolorami, inspirujmy nietuzinkowymi zdobieniami i cieszmy się pięknym, trwałym manicure.

Fot. Semilac

łuszczycy. Co ciekawe, magazyn The Journal of Investigative Dermatology doniósł niedawno, że aby zabiegi stylizacji paznokci metodą światłoutwardzalną (czyli lakierem hybrydowym, żelem lub akryżelem) naraziły kogoś na taką dawkę promieniowania, jaką stosuje się w terapii łuszczycy, klientka musiałaby przychodzić do gabinetu stylizacji paznokci co tydzień przez 250 lat! Przyznacie chyba, że taka perspektywa raczej nam nie grozi. Kolejny argument także bazuje na suchych faktach, dostarczonych tym razem przez firmę Lighting Science Inc. Jak się okazuje, promieniowanie UVB generowane przez lampy do manicure, to dosłownie śladowa ilość w porównaniu z promieniowaniem słonecznym spotykanym na co dzień. Inaczej mówiąc, to dodatkowe 17-26 sekund ekspozycji z przebywania na słońcu. Z kolei promieniowanie UVA, z którym klientki również mają kontakt w salonach, można porównać do około 2,7 minut spędzonych na opalaniu. To przecież bardzo mało! Większe ryzyko czyha na nas w czasie spaceru z psem lub weekendowego grillowania nad jeziorem. Ktoś jeszcze ma wątpliwości? Wspomnijmy więc dla porząd-

PAULINA PASTUSZAK

Dyrektor ds. merytorycznych Akademii Semilac Jedna z nielicznych edukatorek prowadzących kursy od Meksyku, przez większą część Europy, Indie, Sri Lankę, Mongolię, Mauritius aż po Tajlandię. Zwyciężczyni pucharu świata WorldCup Nail Art w Monachium. Kilkukrotna finalistka mistrzostw Polski, niemal trzydziestokrotna jurorka polskich i zagranicznych mistrzostw stylizacji paznokci, ponad trzydziestokrotna prelegentka największych edukacyjnych kongresów kosmetycznych. Autorka przeszło 230 artykułów w prasie branżowej na świecie. Autorka technik Deep Gel Manicure, MetaLOVE i CoverEXPRESS, zestawów ćwiczeniowych do One Stroke i zdobień klasycznych. Więcej szczegółów na stronie www.paulinapastuszak.pl.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 4 9


Fot. Arc

TRENER OSOBISTY

Wysiłek fizyczny czy dieta Cel: zrzucenie zbędnych kilogramów. Co wybrać – dietę czy ćwiczenia? Lepiej biegać na siłownię, czy wymienić pizzę na sałatkę, a batonik na owoce? Każdy rodzaj aktywności jest bardzo ważny dla naszego zdrowia. Przyjmuje się, że 80% sukcesu to odpowiednio zbilansowana, zdrowa dieta, a 20% to wysiłek fizyczny. Czy na pewno? W tym pojedynku nie ma wygranych i przegranych. Odpowiednia dieta pozwoli nam schudnąć, a ćwiczenia utrzymają idealną wagę i sylwetkę.

W

iele bywalców klubów fitness pragnie schudnąć dla zdrowia, ze względu na wydolność, lub dla wyglądu. Szybka utrata wagi może jednak nieść poważne konsekwencje. Ponad 90% stosujących diety nie jest w stanie utrzymać niższej, utraconej wagi w ciągu kolejnych 5 lat. Klucz do utrzymania wagi na dłuższą metę tkwi w naszym trybie życia. Najszybsze i najlepsze efekty uzyskamy przez włączenie zarówno diety, jak i treningów. Ćwiczenia i dieta wzajemnie się uzupełniają. Nie należy rezygnować z któregokolwiek ich aspektu. Jeśli nie mamy siły, nie musimy ciężko trenować, ważny jest bowiem każdy, choćby najmniej-

5 0 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

szy rodzaj aktywności fizycznej. Odpowiednio dopasowany trening, uwzględniający wszystkie preferencje, przyniesie mnóstwo pożytku nie tylko dla sylwetki, ale też dobrego samopoczucia. Sama dieta to za mało. Czy zmniejszenie ilości spożywanych pokarmów pomoże nam w utracie wagi? Na początku zapewne tak. Waga będzie spadać przez pewien czas, po czym – niestety – zauważymy zahamowanie ubytku masy ciała. Organizm dostosuje się do mniejszej ilości kalorii, przejdzie na tryb oszczędnościowy, aby przetrwać ciężkie czasy. Oprócz tkanki tłuszczowej zaczniemy tracić także tkankę mięśniową,

Fot. Szymon Wójcik

DAWID CEMBALA

a im mniej mięśni, tym mniej spalamy. Włączenie do diety aktywności fizycznej zapobiegnie utracie mięśni i przyspieszy metabolizm, a tym samym utrwali uzyskane efekty i zapobiegnie efektowi jo-jo. Utrata masy ciała i tkanki tłuszczowej nie jest łatwa. Nie dość, że trzeba się porządnie zmęczyć, to musimy się także katować dietą. Jeśli po tych zmaganiach nasza waga ani drgnie – nietrudno będzie o frustrację i re-


Nie upadaj na twarz, nie rezygnuj z treningu siłowego

Fot. Materiały Prasowe

zygnację. Dlatego przedstawię Wam kilka pułapek, jakie same stawiacie sobie w procesie odchudzania – zarówno w diecie, jak i wysiłku fizycznym. Te pułapki przyczyniają się do wygaszenia zapału, a później niechęci do aktywności fizycznej i zdrowego trybu życia. ZA DUŻO TRENINGU CARDIO. Trening cardio jest kluczem do szybkiego spalania tkanki tłuszczowej, lecz źle wykonywany jest mniej skuteczny. Częstym błędem, popełnianym głównie przez kobiety, jest pomijanie treningu siłowego. W czasie treningu siłowego spalamy nie tylko kalorie, ale także dodatkowo budujemy mięśnie. Łącząc trening siłowy z treningiem cardio spalamy kalorie jeszcze parę godzin po treningu, a nie tylko w czasie jego trwania. Innym rozwiązaniem jest trening interwałowy (pomijamy wtedy siłowy). Po takiej aktywności organizm spala tłuszcz także kilka godzin po treningu. POMIJANIE BUDOWY MASY MIĘŚNIOWEJ. Dotyczy najczęściej pań, które myślą, że ćwicząc z obciążeniem, będą wyglądały jak kulturystki. Nic bardziej mylnego – im więcej mamy mięśni, tym więcej spalamy kalorii. NIEODPOWIEDNIE PROPORCJE SKŁADNIKÓW MAKRO W DIECIE. Układając menu na kolejny dzień, musimy zwracać szczególną uwagę nie tylko na kalorie, ale również na makroskładniki: białka, tłuszcze, węglowodany. Szczególny nacisk powinien być kładziony na białka, gdyż są one niezbędne do naprawy mięśni i zachowania masy mięśniowej. Białka są także przydatne, gdy chcemy zgubić zbędne kilogramy. Sycą, a zatem pomagają w dietach redukcyjnych. Białka wpływają też na szybkość naszego metabolizmu, przyspieszając go.

REZYGNACJA Z TŁUSZCZÓW. Już dawno obalona została teoria, że żeby schudnąć, trzeba całkowicie zrezygnować z tłuszczów. Tłuszcze pomagają w produkcji hormonów, przyspieszają pracę mózgu i, co najważniejsze, dają uczucie sytości w diecie. Oczywiście nie mogą to być byle jakie tłuszcze. Do najwartościowszych należą tłuszcze nienasycone, wzmacniające odporność i wpływające na utrzymanie prawidłowego poziomu cholesterolu. SPOŻYWANIE PRZETWORZONEJ ŻYWNOŚCI. Jeżeli chcemy osiągnąć szybkie rezultaty, powinniśmy się trzymać z dala od przetworzonej żywności – parówek, sosów z torebek, płatków, chrupek, słodyczy itd. Taka żywność zawiera bardzo mało błonnika, za to bardzo dużo cukrów i węglowodanów złożonych. Przetworzone jedzenie pozbawione jest wielu cennych witamin i składników mineralnych. NIEDOJADANIE. Gdy chcemy ograniczyć ilość zjadanych pokarmów, musimy to robić z głową. Nie można z dnia na dzień nagle obniżyć diety o 1000 kcal, gdyż grozi to obniżeniem metabolizmu i utratą mięśni. Kolejnymi efektami ubocznymi będą zmę-

czenie i złe samopoczucie. Kalorie powinno się redukować stopniowo, aby organizm przystosował się do nowej sytuacji. NIEDOSTARCZANIE ODPOWIEDNIEJ ILOŚCI MAKROSKŁADNIKÓW. Dieta o znacznie obniżonej kaloryczności może doprowadzić między innymi do niedoboru witamin i minerałów (wapnia, chloru, magnezu, fosforu, potasu, sodu). Dla uzyskania trwałych efektów zarówno dieta, jak i ćwiczenia muszą pełnić taką samą, wzajemnie się uzupełniającą rolę. Nie jest możliwe kontrolowanie masy ciała za pomocą samej diety. Tak samo jest w przypadku ćwiczeń – sam wysiłek nie zagwarantuje nam utrzymania efektów. Idealną formę i zdrowie zagwarantuje racjonalne połączenie wysiłku fizycznego z dietą. Trening nie musi być intensywny. W połączeniu z odpowiednią ilością spożywanych posiłków otrzymamy idealny bilans, zapewniający zachowanie nienagannej sylwetki. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, napisz do mnie: dawid@twojtrener.bielsko.pl

Fot. Pexels.com

DAWID CEMBALA

głodzenie się jest przyczyną gwałtownego chudnięcia, które może doprowadzić do anoreksji

Absolwent Beskidzkiej Wyższej Szkoły Umiejętności w Żywcu na kierunku fizjoterapia. Pasjonat sportów siłowych, wytrzymałościowych, narciarstwa, treningu funkcjonalnego. Jako trener przede wszystkim stawia na bezpieczeństwo. Ważna jest dla niego technika wykonywanych ćwiczeń i dostosowanie poziomu zaawansowania. Wciąż poszerza wiedzę i doskonali umiejętności, biorąc udział w licznych szkoleniach i konwencjach. Więcej na www.twojtrener.bielsko.pl.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 51


Artykuł sponsorowany

JAK SKUTECZNIE LECZYĆ

NIETRZYMANIE MOCZU

Problem wstydliwy, coraz bardziej rozpowszechniony i, niestety, często pozostawiony sam sobie. Nie musi tak być. Są sposoby skutecznego leczenia, o których mało kto wie.

Kogo dotyczy ten problem? Nie tylko małych dzieci i panów z przerostem prostaty, ale głównie kobiet. W zależności od grupy wiekowej, od 25-55% kobiet. Dane mogą być zaniżone – wiele kobiet nie przyznaje się bądź bagatelizuje problem, myśląc, że to naturalny element procesu starzenia. TAK NIE JEST! U młodych kobiet wysiłkowe nietrzymanie moczu może wystąpić bezpośrednio po porodzie – zwykle ustępuje samoistnie, z czasem lub po fizjoterapii. I tu możliwości mamy wiele. U kobiet po menopauzie zmiany hormonalne prowadzą do pogorszenia objawów wysiłkowego nietrzymania moczu i częstszego występowania nadreaktywności pęcherza moczowego. Dlaczego nie należy go lekceważyć? Nietrzymanie moczu może prowadzić do nieodwracalnych, poważnych zmian fizjologicznych. Będzie wymagało leczenia farmakologicznego, a nawet operacyjnego. Spowoduje trwałą utratę komfortu życia. Zwykle rozwija się powoli. Sygnałem ostrzegawczym może być niewielkie, okazjonalne ulewanie moczu przy silnym kaszlu lub częstsza potrzeba odwiedzania toalety – nawet wtedy, gdy pęcherz nie jest do końca wypełniony. Objawy różnią się w zależności od rodzaju i stopnia zaawansowania choroby.

5 2 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Przyczyny: • nadreaktywność pęcherza moczowego, czego skutkiem jest nagłe parcie na pęcherz i częste oddawanie moczu (naglące nietrzymanie moczu); • osłabienie mięśni dna miednicy, powodujące nietrzymanie moczu przy kaszlu, kichaniu, śmiechu czy aktywności fizycznej (wysiłkowe nietrzymanie moczu); większość przy-

padków nietrzymania moczu to problemem izolowany, niezwiązany z innymi chorobami; • może to być też manifestacja innych schorzeń, np. mięśniaków macicy uciskających na pęcherz, stwardnienia rozsianego, cukrzycy, nawracających infekcji dróg moczowych, powodujących nadreaktywność pęcherza moczowego bądź schorzenie polekowe. Diagnoza: • ogólna ocena stanu zdrowia; • wywiad ginekologiczno-położniczy lub urologiczny, wywiad neurologiczny;

Elektrostymulator pomaga w leczeniu nietrzymania moczu

• badanie jamy brzusznej, badanie ginekologiczne, badanie per rectum, badanie neurologiczne, badanie USG, badanie ogólne moczu i posiew moczu, ocena ilości moczu zalegającego po mikcji, cystouretroskopia, badanie urodynamiczne; • analiza kwestionariusza do oceny nietrzymania moczu i dzienniczka mikcji (jak często zdarza się nietrzymanie moczu, jak duże są ilości moczu, jakich sytuacji dotyczy nietrzymanie, czy towarzyszy mu ból, czy moczenie występuje w nocy, jak często w ciągu dnia jest oddawany mocz, ilość mikcji dziennie, częstotliwość epizodów niekontrolowanego oddawania moczu, ilość bezwiednie oddawanego moczu, ilość epizodów nocnego oddawania moczu). Jak zapobiegać? • dbać o mięśnie dna miednicy: w zależności od przyczyny – relaksacja lub wzmacnianie; najlepiej zacząć ćwiczyć mięśnie dna miednicy zanim zostaną uszkodzone, np. w wyniku porodu; • wyeliminować czynniki niekorzystnie wpływające na dno miednicy (np. przestać palić); • stale stosować prawidłową dietę, która pomoże znormalizować wagę ciała i uniknąć przewlekłych zaparć; dieta powinna być zbilansowana i bogata w błonnik; • przyjmować prawidłową ilość płynów o odpowiedniej jakości; zrezygnować z płynów gazowanych i ograniczyć kofeinę;


artykuł sponsorowany

• nauce odpowiednich ćwiczeń wzmacniających mięśnie Kegla przy użyciu stożków dopochwowych; • elektrostymulacji dopochwowej bądź doodbytniczej zarówno w centrum, jak i w warunkach domowych; • metodę biofeedback’u; • terapię z wykorzystaniem urządzenia INDIBA.

TO, CO NAPRAWDĘ WAŻNE: mimo że nietrzymanie moczu może stanowić wstydliwy problem, należy zgłosić się wcześnie do specjalistów. Nietrzymaniu moczu da się skutecznie zapobiegać i je leczyć – nie musi być automatyczną konsekwencją ciąży, porodu i menopauzy, nie musi uprzykrzać i ograniczać życia.

stożki dopochwowe

• zadbać o prawidłową postawę ciała podczas wykonywania wielu codziennych czynności; • podnosić ciężkie przedmioty na wydechu, w celu zmniejszenia ciśnienia śródbrzusznego; • nauczyć się prawidłowego wstawania z łóżka, kichania i kaszlu. • podczas oddawania moczu i defekacji przyjąć prawidłową postawę; w trakcie mikcji należy trzymać plecy prosto, ponieważ przodopochylenie wpływa negatywnie na pozycję pęcherza; mikcja powinna odbywać się bez parcia; • nie należy oddawać moczu „na zapas”; nie należy przetrzymywać moczu, ponieważ nadmierna ilość doprowadza do przepełnienia i rozciągania ścian pęcherza moczowego; nie należy wstrzymywać strumienia moczu podczas mikcji. LECZENIE ZACHOWAWCZE: • modyfikacja stylu życia; • zmiana diety, rodzaju i ilości przyjmowanych płynów; • ćwiczenia mięśni dna miednicy; • farmakoterapia; • ostrzyknięcie pęcherza toksyną botulinową.

LECZENIE INWAZYJNE: • zabieg wszczepienia pod cewkę moczową syntetycznej, polipropylenowej taśmy, która stymuluje miejscową produkcję kolagenu (zabieg małoinwazyjny, wykonywany drogą przezpochwową, bez naruszenia powłok brzucha); • zabieg przeprowadzany przez powłoki brzusznej, gdy nietrzymaniu moczu towarzyszy inna przyczyna. CENTRUM MEDYCZNE MEDEA W MAZAńCOWICACH KOŁO BIELSKA-BIAŁEJ PROPONUJE KOMPLEKSOWĄ POMOC OPARTĄ NA WSPÓŁPRACY SPECJALISTÓW ginekologii, urologii i chorób wewnętrznych (opracowanie planu diagnostyki i schematu leczenia), dietetyka, położnej (opieka wdrożona już w trakcie ciąży oraz przygotowania do porodu i połogu) i fizjoterapeuty. W RAMACH CENTRUM FIZYKOTERAPII CENTRUM MEDYCZNE MEDEA OFERUJE: 1) naukę prawidłowego wykonywania czynności codziennych; 2) ćwiczenie mięśni dna miednicy oparte na:

urządzenie Medyczne indiba®actiV jest skuteczne w terapii Mięśni dna Miednicy

Centrum Medyczne MEDEA w Mazańcowicach koło Bielska-Białej powstało w marcu 2016. Właścicielami są dr n. med. Magdalena Firlej-Pruś, specjalista chorób wewnętrznych, i lek. med. Grzegorz Pruś, specjalista neurochirurg.

MEDEA Centrum Medyczne Mazańcowice 1045 k. Bielska-Białej tel. 531 550 105 www.medea-mazancowice.pl kontakt@medea-mazancowice.pl Centrum Medyczne Medea

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C L u b 5 3


MEDYCYNA

Na serce choruje 5 milionów Polaków

Mimo rosnących wydatków na służbę zdrowia, efektywność leczenia pacjentów w Polsce wyraźnie spada. Efekt – aż 16 tysięcy zgonów z powodu zawałów serca i czołowe miejsce Polski pod względem umieralności na choroby sercowo-naczyniowe wśród państw europejskich.

J

akie są przyczyny tak dużej śmiertelności Polaków i niewydolności służby zdrowia? Gdzie podziało się dodatkowych 8 mld zł na ochronę zdrowia? Jaka jest przyczyna tych 16 tysięcy zgonów w Polsce, mimo tak dużego wzrostu nakładów na służbę zdrowia? Raporty GUS potwierdzają znaczny wzrost śmiertelności w trakcie roku – do poziomu najwyższego od początku lat 90. Co jest przyczyną? Nie mieliśmy przecież epidemii grypy, katastrof naturalnych zbierających śmiertelne żniwo, nie było wojny ani skokowego zwiększenia śmierci na nowotwory, na które z reguły umiera się powoli. Mamy za to w Polsce jeden z najwyższych współczynników umieralności na choroby sercowo-naczyniowe w Unii Europejskiej. Truje środowisko Jedną z przyczyn dużej zapadalności na udary i zawały jest pogarszająca się jakość środowiska, w którym żyjemy, w szczególności

5 4 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

PAWEŁ BUSZMAN coraz bardziej zanieczyszczone powietrze. Badania potwierdzają korelację pomiędzy zwiększeniem narażenia na pyły zawieszone, ozon, związki siarki i azotu, a wzrostem występowania udarów, zawałów i przyspie-

szonej miażdżycy. W Polsce notujemy największe przekroczenia norm w tym zakresie – nie tylko w Europie, ale i na świecie. Według prognoz GUS (Atlas Demografii Polski), przełożyło się to na wzrost umieralności sercowo-naczyniowej i zmniejszenie populacji o 4 miliony Polaków. Nie wolno biernie poddać się prognozom, ale należy aktywnie zapobiegać tym trendom, między innymi poprzez poprawę jakości powietrza, wzrost nakładów i skuteczności wydatkowania pieniędzy w systemie opieki zdrowotnej. W ostatnich latach (2000-2016) dzięki wysiłkowi ośrodków kardiologicznych udało się uzyskać wyraźne trendy spadkowe, głównie w zakresie umieralności z powodu choroby wieńcowej i zawału serca. Potrafimy zatem ludzi leczyć. Możemy również ograniczyć zapadanie na te choroby, ale kardiologia musi stać się priorytetem ministerstwa zdrowia. Również w aspekcie finansowym.


Zły system finansowania Póki co, tendencja jest odwrotna. W „nagrodę” za skuteczne działania polska kardiologia dostała trzykrotną, dramatyczną obniżkę wycen świadczeń kardiologicznych ratujących życie (nawet o 50-60%), co obecnie bezpośrednio wpływa na dostępność i jakość dostarczanych usług. Mamy także limity na zabiegi kardiochirurgiczne, limitowanie leczenia niestabilnej dławicy piersiowej (stanów przedzawałowych), a do tego do tzw. sieć szpitali, w której brak jest poziomu ośrodków sercowo-naczyniowych, choć jest poziom pulmonologiczny, onkologiczny i pediatryczny. Dodajmy, że utworzona sieć szpitali, posiadająca stałe budżety, nie jest zmotywowana do efektywnej pracy, a tym bardziej do rozwoju i inwestycji w medycynę sercowo-naczyniową, która przynosi straty lub ledwie się bilansuje. Dramatycznie obniżone płace kardiologów (kilkakrotnie niższe niż anestezjologów) prowadzą do sytuacji, gdy ten sam kardiolog otrzymuje 2-3-krotnie wyższe wynagrodzenie w POZ (podstawowej opiece zdrowotnej). Zaczyna więc brakować obstawy na dyżurach kardiologicznych. Ponadto zapowiadany program KOZ (koordynowanej opieki pozawałowej) został wprowadzony tylko do nielicznych ośrodków będących w sieci, a ośrodki kardiologii inwazyjnej, które są poza siecią, nie weszły do tego programu, a to oznacza dramatycznie nierówny dostęp do opieki zdrowotnej chorych po zawale. Program KOZ, który miał wyrównać obniżki cen, nie zadziałał powszechnie, gdyż dopuszczone są do niego głównie duże ośrodki uniwersyteckie i ministerialne, które i tak otrzymały podwyższony wskaźnik wyceny o 10%. Czekamy niecierpliwie na zmiany, poprawę dostępu do usług kardiologicznych i zapowiadany przez rząd Narodowy Program Zdrowia Kardiologicznego. Publiczne kontra prywatne W walce z prywatnymi inwestorami politycy i decydenci zapomnieli o pacjentach i o tym, jak wiele ośrodki sercowo-naczyniowe dały społeczeństwu, które się ich domaga i których broni. Dzięki tym ośrodkom, których działalność jest w sposób nierynkowy ograniczana (arbitralne decyzje NFZ), udawało się obniżyć umieralność z powodu choroby wieńcowej o 30%, a z powodu zawału aż o 50%. Powszechne zaś zarzuty dotyczące braku kontynuacji leczenia po zawale serca powinny być kierowane do NFZ, który

nie gwarantował odpowiednich środków na dokończenie leczenia, a nie do ośrodków kardiologii inwazyjnej, które miały bardzo ograniczone kontrakty na leczenie planowe i dokończenie terapii po zawale serca. Ograniczenie dostępności do kardiologa w AOS (ambulatoryjnej opiece zdrowotnej) i niskie kontraktowanie opieki specjalistycznej, a także ograniczanie kontraktów na hospitalizację planową w kardiologii, spowodowało istną epidemię zawałów i udarów (łącznie ok. 200 tys. zachorowań rocznie) i wysoką umieralność z powodu schorzeń układu krążenia. Doprowadzono do sytuacji, w której na serce choruje 5 milionów Polaków, w tym milion na niewydolność serca, i to pomimo wzrostu w ostatnim roku nakładów na leczenie o 8 mld zł. Jak to się stało? Obniżono o 30% wydatki na leczenie chorób układu krążenia i o ponad 50% wycenę procedur kardiologii interwencyjnej, doprowadzając polskie wyceny do poziomu najniższego w Europie (wyższe są nawet w Albanii!). To powoduje konieczność zamykania kolejnych ośrodków kardiologicznych, co dotknęło już między innymi Starachowice, Gdańsk, Nysę czy Myszków. Problemem staje się brak chętnych lekarzy do pracy na ciężkich dyżurach z powodu niskich płac, które wprost wynikają z obniżenia wycen przez NFZ. Pacjent na przegranej pozycji? Jedynym sposobem zapobieżenia depopulacji i odwrócenia negatywnych trendów demograficznych jest zwiększenie środków na prewencję i leczenie chorób sercowo-naczyniowych i powikłań do poziomu 15-20% całościowych wydatków na szpitalnictwo i AOS, a więc do poziomu standardowego dla krajów OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju). Obecnie poziom ten wynosi mniej niż 10%. Jeszcze gorzej

wypada porównanie wydatków w wartościach bezwzględnych na mieszkańca. Tutaj, w porównaniu z Niemcami czy Francją, wydajemy nawet 6-10-krotnie mniej. Program leczenia ostrych zespołów wieńcowych pokazał, jak bardzo skuteczna potrafi być medycyna sercowo-naczyniowa oraz jak bardzo ważna jest współpraca jednostek publicznych i prywatnych w zwalczaniu chorób sercowo-naczyniowych. Świetne wyniki pracy polskich kardiologów, kardiochirurgów i naczyniowców znów mogą przekładać się na skuteczne ratowanie zdrowia i życia Polaków. Tylko od polityków i decydentów zależy, czy Polacy będą umierać, czy też będą leczeni tak jak na to zasługują. A odpowiedź na zadane na początku pytanie jest prosta: pieniądze wydano na tzw. służbę zdrowia, a nie na ochronę zdrowia – stąd ten katastrofalny brak efektów.

O autorze

Prof. dr hab. n. med. Paweł Buszman urodził się w Rudzie Śląskiej. Kardiolog, prezes zarządu American Heart of Poland SA. Zaczynał pracę w Zabrzu w latach 80., gdzie tworzono program intensywnego leczenia zawału serca. Pionier w zakładaniu stentów wieńcowych (jako pierwszy w Polsce wszczepił stent do tętnicy szyjnej). Współtwórca Polsko-Amerykańskich Klinik Serca, zdobywca nagrody polskiego EY Przedsiębiorcy Roku 2015 (EY – Entrepreneur Of The Year) za wyjątkową umiejętność połączenia zdolności ratowania tysięcy istnień ludzkich z wysoką efektywnością ekonomiczną leczenia. Autor 149 publikacji w czasopismach medycznych (m.in. Journal of the American College of Cardiology, Circulation, The Lancet, The New England Journal of Medicine), koordynator i główny badacz wielu międzynarodowych badań naukowych.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 5 5


MEDYCYNA

Zawał zapisany w genach?

I

Hipercholesterolemia rodzinna to najczęściej występująca wśród polskiej populacji choroba genetyczna. Szacuje się, że chory na nią może być nawet co dwieście pięćdziesiąty Polak. Choroba ta jest bardzo groźna i podstępna. Przez wiele lat może nie dawać żadnych objawów. Prowadzi do wzrostu stężenia cholesterolu LDL we krwi i rozwoju miażdżycy. Nieleczona powoduje szereg groźnych powikłań – do zawału serca i udaru mózgu włącznie.

stnieją jednak proste badania wykrywające chorobę i skuteczne terapie lekowe, pozwalające ją kontrolować. Od 2015 roku w Polsce dostępna jest najnowocześniejsza z nich – terapia inhibitorami PCSK9, nowoczesnymi lekami biologicznymi, umożliwiającymi chorym normalne funkcjonowanie i niepowodującymi uciążliwych skutków ubocznych. Geny determinują płeć, kolor oczu, grupę krwi. U niektórych w genach zapisana jest też groźna choroba – hipercholesterolemia rodzinna, niosąca z sobą poważne ryzyko wystąpienia choroby niedokrwiennej serca, zawału serca i udaru mózgu – nawet we wczesnych latach życia. Szacuje się,

5 6 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

że w Polsce jedna na 250 osób może być na nią chora. Wcześnie zdiagnozowana i właściwie leczona daje szansę na normalne życie – przekonują eksperci. Hipercholesterolemia rodzinna to choroba o podłożu genetycznym, powodująca zwiększenie stężenia cholesterolu LDL we krwi. Jego nadmiar odpowiada u chorych za rozwój miażdżycy i zwiększenie ryzyka wystąpienia zawału serca, udaru mózgu czy chorób sercowo-naczyniowych. Dziesięciokrotnie większe zagrożenie Jak pokazują dane zbierane od 2006 roku w rejestrze TERCET, spośród prawie 20

tysięcy pacjentów przyjętych w tym czasie do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, nawet 5% spośród nich może cierpieć na hipercholesterolemię rodzinną, a około 10% to osoby z zawałem serca zdiagnozowanym w młodym wieku. – Hipercholesterolemia rodzinna przekłada się na dziesięciokrotnie większe zagrożenie chorobą wieńcową i ostrymi zespołami wieńcowymi – przestrzega dr Krzysztof Dyrbuś z II Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego – Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. – Dobrze widać to na przykładzie naszego oddziału. Mężczyźni poniżej 50 roku życia i kobiety poniżej 65 roku


z podejrzeniem hipercholesterolemii stanowią ponad 25% wszystkich pacjentów z ostrym zespołem wieńcowym. Wśród tej grupy chorych obserwujemy większą śmiertelność w ciągu miesiąca po przebyciu ostrego zespołu wieńcowego. W dłuższym okresie czasu, ze względu na podjęte leczenie, choroba nie ma przełożenia na większą śmiertelność pacjentów. Inhibitory PCSK9 szansą na zdrowsze i dłuższe życie Osoby cierpiące na hipercholesterolemię rodzinną wymagają przez całe życie podawania leków znacząco obniżających stężenie cholesterolu LDL we krwi, takich jak statyny, lub stosowania LDL aferezy, polegającej na filtrowaniu osocza krwi z cząsteczek cholesterolu. Podczas gdy leczenie statynami jest tanie i ogólnodostępne, to terapię LDL aferezą oferują w Polsce jedynie nieliczne ośrodki. Ta terapia zmniejsza jakość życia pacjentów i jest stosunkowo kosztowna – podkreśla prof. dr hab. Adam Witkowski, prezes-elekt Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. Część chorych ze względu na nietolerancję statyn lub ich zbyt słabe działanie ma od niedawna możliwość skorzystania z nowej terapii lekowej inhibitorami PCSK9. Dla niektórych z nich to jedyna szansa nie tylko na powrót do zdrowia, ale w ogóle na przeżycie. Niestety, aktualnie leki te nie są w Polsce refundowane, a miesięczny koszt leczenia wynosi około 2,5 tys. zł. Nie ma „złego” cholesterolu Im szybciej choroba zostanie zdiagnozowana i im szybciej chory podejmie leczenie, tym większe ma szanse na normalne życie.

Dlatego tak ważne są badania przesiewowe pod kątem hipercholesterolemii rodzinnej, wykonywane we wczesnym dzieciństwie – przekonuje prof. dr hab. Maciej Banach, dyrektor Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. – Stąd bardzo popieramy jako Polskie Towarzystwo Lipidologiczne wszystkie działania dotyczące badań przesiewowych u 6-8-latków w trakcie bilansu czy też badania profilu lipidowego przez lekarzy medycyny pracy. Do postawienia diagnozy zazwyczaj wystarczą oznaczenie poziomu cholesterolu we krwi i wywiad rodzinny. Każdy lekarz powinien pamiętać, że pacjent z poziomem cholesterolu LDL powyżej 190 mg/dl może być chory na rodzinną hipercholesterolemię. Badania genetyczne przeprowadzane są natomiast rzadko – na świecie dotyczy to raptem 25% pacjentów i nie są to badania potrzebne do rozpoczęcia terapii, oczywiście z wyjątkiem dzieci – mówi prof. Banach. Jak przekonuje prof. dr hab. Marlena Broncel, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych i Farmakologii Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, pacjenci nie

powinni ulegać mitowi „dobrego” i „złego” cholesterolu. – Wysoki wynik HDL, tzw. „dobrego” cholesterolu w lipidogramie, wcale nie oznacza, że pacjent nie jest narażony na miażdżycę. To wysoki wynik tzw. „złego” cholesterolu, czyli LDL, przesądza o ryzyku sercowo-naczyniowym u pacjenta. Należy przy tym pamiętać, że dla każdego pacjenta norma LDL może być inna, dlatego przy ocenie wyników badań nie należy kierować się normami laboratoryjnymi drukowanymi na wynikach badań – tłumaczy prof. Broncel. Demonizowanie statyn szkodzi chorym Kolejnym mitem, jaki obalają eksperci, jest mit o dużej szkodliwości statyn, a zwłaszcza przekonanie o wielu niepożądanych skutkach ubocznych, jakie powoduje ich długotrwałe stosowanie. Niestety, wiele osób z rozpoznaną hipercholesterolemią rodzinną przerywa leczenie lub go w ogóle nie podejmuje, sugerując się między innymi krążącymi w internecie negatywnymi opiniami – ubolewa prof. dr hab. Piotr Jankowski z I Kliniki Kardiologii i Elektrokardiologii Interwencyjnej oraz Nadciśnienia Tętniczego Instytutu Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, sekretarz Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego. – Oczywiście, jak każdy lek, statyny mają pewne działanie uboczne, jednak należą do leków o stosunkowo dobrym profilu bezpieczeństwa – dodaje prof. Jankowski. Mechanizmy psychologiczne leżące u podstaw powstania i aktywności tzw. koalicji antystatynowej, lub szerzej – antycholesterolowej i „antyszczepionkowej” są podobne – zaznacza prof. Jankowski. Oprac. (BUS)

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 5 7


RECENZJA

Od 140 lat Niemcy są główną potęgą na kontynencie europejskim, a przeszło ćwierć wieku temu (3 października 1990), po połączeniu RFN i NRD, powstało nowe państwo niemieckie. Na ile jesteśmy w stanie je zrozumieć i jak Niemcy sami postrzegają dziś siebie?

Niemiec (w przeciwieństwie do pozostałych europejskich państw) nie sposób stworzyć spójnej, wspólnej wersji narodowej historii, gdyż w tym kraju uwarunkowania historyczne, jak i geograficzne były zawsze zmienne i niestabilne. Przez ponad 600 lat, o jakich traktuje książka, Niemcy składały się z wielu odrębnych bytów politycznych, mających własną historię. Wszelkie zaś bezpieczne i wygodne wersje wspólnych dziejów narodu, jakie Niemcy mogli sobie opowiadać przed rokiem 1914, przepadły na dobre w wyniku zdarzeń z następnych trzydziestu lat. Mimo że nieodłączną cechą niemieckiej historii była pewna fragmentaryczność, to jednak pojawiło się w niej sporo wspólnych dla większości Niemców wspomnień, odczuć i doświadczeń. Neil MacGregor postawił sobie za cel bliższe zbadanie niektórych z nich. Poczynając od wynalezienia

druku przez Gutenberga w XV wieku, autor wybierał z dziejów niemieckich jak rodzynki z ciasta takie przedmioty, idee, miejsca i postaci, które wciąż budzą żywy oddźwięk – jak drezdeńska porcelana i fragmenty ruin tego miasta, projekty Bauhausu, piwo i niemieckie kiełbaski, korona Karola Wielkiego czy bramy obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie... W ten sposób pokazał nam zbiorową pamięć i wyobraźnię Niemców. NIKT DO TEJ PORY NIE NAPISAŁ PODOBNEJ KSIĄŻKI. Nikt też nie wydał podobnego dzieła, które ma ponad 700 stron i jest pięknie zilustrowane. To księga i do czytania, i do oglądania zarazem. A przede wszystkim do przemyślenia naszego stosunku do sąsiadów. Chwała Wydawnictwu Zysk i S-ka w Poznaniu za tak staranną edycję w tłumaczeniu Tomasza Tesznara. Otrzymaliśmy panoramę niemieckiej histo-

Fot. Materiały prasowe

ODPOWIEDZI POSZUKAJMY W PRACY Neila MacGregora, brytyjskiego historyka sztuki, świetnego gawędziarza w angielskim stylu, założyciela i od 2015 dyrektora Forum Humboldta w Berlinie (w latach 2002-2015 był dyrektorem British Museum, a w latach 1987-2002 dyrektorem National Gallery w Londynie). Autor twierdzi, że w przypadku

Spójrzmy na Niemcy Inaczej

Mainz (Moguncja) – Stare Miasto z wieloma budynkami z muru pruskiego

5 8 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8


KSIĄŻKĘ MOŻNA CZYTAĆ OD DOWOLNEJ STRONY i dowolnego rozdziału. Niekoniecznie od Karola Wielkiego (bój z Francuzami o tę postać trwa do dzisiaj) czy Wiosny Ludów. Można zacząć od narodowego socjalizmu lub Bismarcka, a potem poznać pruskiego monarchę Fryderyka II. Kogo bardziej zainteresuje rola piwa, bockwurstu, Bawarii i garbusa jako charakter ystycznych elementów w łańcuchu niemieckiej tożsamości, ten powinien sięgnąć do rozdziału „Made in Germany”. Rozmaite rzeczy i zdarzenia z przeszłości (reformacja, wojny napoleońskie, Wiosna Ludów, mur berliński) zostawiły po sobie mnóstwo wspomnień

Fot. wikimedia commons

rii, kultury i obyczajów – przegląd dorobku cywilizacyjnego, jaki Niemcy przez stulecia stworzyli. Spojrzenie zgoła inne od tradycyjnego, z perspektywy nieobciążonej żadnymi zaszłościami. Imponuje wiedza autora i jego pieczołowitość w doborze wątków. Mamy okazję spotkać się z takimi postaciami, jak Karol Wielki, Johannes Gutenberg, Albrecht Dürer, Johann Wolfgang Goethe, Fryderyk Wilhelm II, Marcin Luter, Heinrich Heine, Wilhelm Otto von Bismarck, Konrad Adenauer, Hans Holbein, Ferdinand Porsche, Heinrich Schmidt. Ale także z Fryderykiem Engelsem, Adolfem Hitlerem i Erichem Honeckerem. Znany historyk Antony Beevor napisał w Observer, że jest to „lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć dzisiejsze Niemcy”. Dodajmy, że lektura doskonale wyważona i przemyślana, pomocna w rozważaniach nie tylko nad dzisiejszymi Niemcami, lecz także nad współczesną Europą. Dużo w niej także miejsca o sąsiadach z zachodu, głównie Francuzach, a prawie nic o Polakach, sąsiadach ze wschodu. Dla tych, którzy się nadymają z pychy i dumy, ilekroć słyszą słowo Polska, może to być konieczna lekcja pokory na temat naszego znaczenia w historii kontynentu. Ale to na marginesie.

kÖlner doM, czyli katedra w kolonii i Most hohenzollerna z lotu ptaka

i pomników, które na trwałe wpisały się do niemieckiej i europejskiej świadomości. Niby o nich wiemy, coś tam słyszeliśmy, lecz w rzeczywistości nasza wiedza na temat Niemców i niemieckości jest kompromitująco niewielka. Dlatego książkę MacGregora trzeba mieć i wczytywać się w nią nieustannie, żeby wiedzieć, czym było Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, skąd wziął się trójkolorowy sztandar Niemiec, czy Bismarck naprawdę był zły i dlaczego przedstawia się go jako kowala, jaką wartość miało białe złoto, czyli miśnieńska porcelana, jak powstała kolonia hanzeatycka w Londynie, co widać z Bramy Brandenburskiej, dlaczego Niemcy utracili stolice w Królewcu i Pradze, jak Luter został ojcem języka ogólnoniemieckiego, czy Kopernik był Polakiem czy Niemcem, a Franz Kafka – Żydem, Niemcem czy Czechem? I jak rządzić

bierrepublik deutschland. żartobliwa Mapa nieMiec ze słynnyMi piwaMi

Fot. Martin Bauer / visually

narodem, który posługuje się trzystu kilkudziesięcioma dialektami i ma ponad tysiąc rodzajów kiełbasy? bUS Brakowało takiej książki, ale już jest. NIE PRZEGAPCIE JEJ!

Neil MacGregor, Niemcy. Zbiorowa pamięć narodu (oryg. Germany. Memories of a Nation). Zysk i S-ka Wydawnictwo 2018. Przekład Tomasz Tesznar. Str. 702. Dziękujemy Wydawnictwu za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C L u b 5 9


RECENZJA

Człowiek, który powstał z lodu T

i historyk Stephen R. Bown, opierając na wspomnieniach samego Amundsena (dziennikach, listach i autobiografii), a także na materiałach prasowych i relacjach innych osób (tylko New York Times poświęcił mu ponad 400 artykułów), starannie opisał wszystkie życiowe ścieżki słynnego podróżnika z epoki przed telewizją i internetem. Autor nie skupił się na odkryciach geograficznych, choć stanowią one istotną część książki, lecz stworzył portret człowieka z krwi kości, którego jedni kochali, a drudzy nie cierpieli. Amundsen nie był łatwy w obejściu, lecz za lojalność odpłacał lojalnością. W czasach silnych podziałów rasowych z szacunkiem traktował tubylczych Inuitów i tego samego oczekiwał od swoich załóg. Zdarzało się, że w potrzebie bez oporu zjadał własne psy zaprzęgowe, choć psy uwielbiał. Nie brakowało mu specyficznego poczucia humoru i dystansu wobec siebie. Dzień dobry, drogi Lindstrømie. Przygotowałeś dla nas jakąś kawę? Tak nad ranem 26 stycznia 1912 przywitał zaskoczonego kucharza po 3 mie-

Fot. Opdagelseseiser

ak w grudniu 1928 pisał Boyden Sparkes w artykule The Last of the Viking na łamach amerykańskiego magazynu Popular Science Monthly. Pół roku wcześniej, 18 czerwca, 56-letni Roald Amundsen na dwupłatowcu Latham 47 z młodą, norwesko-francuską załogą, ruszył na pomoc człowiekowi, którego nienawidził, włoskiemu faszyście Umberto Nobilemu, który zaginął nad Arktyką podczas lotu sterowcem Italia. Nobile został uratowany po 5 dniach, natomiast ciała Amundsena nie odnaleziono nigdy. Samolot miał silnik zbyt małej mocy, był przeciążony i nie został przystosowany do lądowania na falach bądź lodzie. Wzbił się w górę, wniknął w mgłę i nikt więcej go nie widział... Dlaczego Norweg nienawidził Włocha? Jaką rolę w konflikcie polarnika z generałem odegrał Mussolini? Co sprawiło, że Nobile i Amundsen znaleźli się w zeppelinie Norge nad biegunem północnym i Alaską? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedzi w ekscytującej biografii Amundsena, którą czyta się jak najlepszą powieść przygodową. Kanadyjski pisarz

Amundsen karmi niedźwiedzia Marie, Czukotka 1920

6 0 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Fot. Daniel Georg Nyblin

Amundsen! Samo to nazwisko niesie pieśń arktycznych wiatrów, tajemnicę spowitych bielą miejsc na ziemi. Spośród wszystkich ludzi tylko on jeden stanął na obu wierzchołkach naszego wirującego świata. Od dzieciństwa poświęcił życie odludnym szlakom polarnym, a gdy jako zaprawiony w bojach stary człowiek ruszył samolotem na wyprawę ratunkową w białą ciszę, jego ukochana kraina śniegu wreszcie się o niego upomniała.

Roald Amundsen, Oslo 1899

siącach wyczerpującej wyprawy, pokonawszy na saniach i nartach 1300 km. Wyprawy, której efektem było pierwsze zdobycie 14 grudnia 1911 bieguna południowego. Wygrał wyścig z tragiczną ekspedycją brytyjską, dowodzoną przez por. Roberta Falcona Scotta, czego Anglicy do tej pory Norwegowi darować nie mogą. „Ostatni wiking” bił na głowę tych, którzy ścigali się z nim, by nanieść na mapę świata nieznane zakątki. Jako pierwszy pokonał Przejście Północno-Zachodnie, zdobył biegun południowy, wykonał pionierski lot sterowcem nad biegunem północnym. Za życia stał się legendą i swoistym celebrytą. Ścigany był przez wierzycieli, uwielbiany przez kobiety (trwał w związkach z trzema mężatkami), należąc ciałem i duszą do epoki wypraw badawczych, która niebawem dobiegła końca, ponieważ postęp techniczny sprawił, że podróżowanie stało się łatwe. Autor biografii zadał sobie wiele trudu, by „odkłamać” Amund-

sena, jednego z największych odkrywców w historii. Ukazując świat pionierskich wypraw i odkryć geograficznych, pokazał, jak niegdyś wyglądała odwaga na skraju szaleństwa. Amundsen miał na koncie więcej osiągnięć niż ktokolwiek inny w tamtych czasach. Podróżnicze plany opracowywał z dokładnością strategów wojennych. Przez większość życia balansował na granicy bankructwa, a wierzyciele ścigali go nawet na oficjalnych rautach – zawsze jednak regulował długi, a honor był dla niego wartością, której bronił do końca. Warto poznać życie człowieka, który z lodu powstał i w lód się obrócił – jego przygody bez radia i kontaktu ze światem, w 50-stopniowych mrozach, na odludziu, w towarzystwie śniegu, wiatru, fok i niedźwiedzi.

STANISŁAW BUBIN

Stephen R. Bown, Amundsen. Ostatni wiking. Przekład Krzysztof Cieślik. Str. 454, Wydawnictwo Poznańskie 2018 (www.wydawnictwopoznanskie.com)


Listy z Monachium

Francesco od Kochanowskiego

Fot. Di Grandin Mirco

Przypadków nie ma; to, co jawi się nam jako ślepy traf, pochodzi właśnie z najgłębszych źródeł – Friedrich von Schiller

Aldona Likus-Cannon Wielu uważa, że przypadek nie istnieje, a to, co dzieje się w naszym życiu, jest precyzyjnie zaplanowanym zdarzeniem losu. Spóźnienie się na samolot, wykupienie w tym, a nie w innym punkcie losu z wygraną, czy nawet banalne spotkanie na ulicy znajomego, to wbrew pozorom nie przypadki, lecz idealnie zaplanowane zbiegi okoliczności.

K

ażdy z nas przeżył przynajmniej jedną taką historię i jest w stanie udowodnić, że ów splot zdarzeń odmienił jego życie. Opowiem teraz, co przytrafiło nam się w czasie wyjazdu do Włoch. Tuż za Wenecją dzieciom zachciało się pić coś zimnego. Jak na życzenie wyrósł przed nami supermarket, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy, mimo że przejeżdżaliśmy obok niego setki razy. Wyglądał na zamknięty, bo parking był pusty. Dzieci, na nic nie zważając, wyskoczyły z samochodu i pobiegły do wejścia. Szklane drzwi

otworzyły się automatycznie, lecz w sklepie nie było żywej duszy. Dopiero po dłuższej chwili zza lady z wędlinami wychylił się starszy pan, który cały czas rozmawiał przez telefon. – Jak długo macie otwarte? – zapytałam. – Tak długo, jak zechcecie – odrzekł, nie przestając gadać. Pokiwałam głową i zaczęłam przyglądać się wędlinom. Nie miałam ochoty na zakupy, jednak z uprzejmości poprosiłam o parę plasterków szynki parmeńskiej. Starszy pan stwierdził, że powinnam spróbować szynki lokalnej, bo jest wyjątkowa, po czym wręczył mi świeżo ukrojony kawałek. – Naprawdę wyśmienita – zachwyciłam się szczerze. – Bo ona jest specjalnie robiona – zaczął mi objaśniać technikę obróbki szynki. Tymczasem mąż i dzieci zapełnili wózek z zakupami i zjawili się obok mnie, gotowi do wyjścia. Gdy sprzedawca, który okazał się właścicielem supermarketu, usłyszał obcy język, zapytał skąd jesteśmy. Odparłam, że jestem Polką mieszkającą w Niemczech. Niebywale się ucieszył, jego radość nie miała końca. Zawołał z zaplecza żonę, która na hasło „Polacy w sklepie” szybko przyniosła kawę i ciastka, a dzieciom lody. Okazało się, że jego siostrzeniec, duma rodziny, jest profesorem na uniwersytecie w Polsce i świetnie mówi po polsku, choć nikt z rodziny nie tylko nie ma polskich korzeni, ale też nigdy w Polsce nie był. – Włoch mówiący po polsku? – zapytałam zdziwiona. – On zrobił profesurę z polonistki – odrzekł dumnie i rozgadał się na nowo. – A gdzie wykłada? – zapytałam. – Nie mam pojęcia, gdzieś w Polsce, zaraz spytam – odrzekł i szybko wybrał numer telefonu. – Gdzie wykładasz? W Krakowie? A kiedy będziesz w domu? Jutro? Z czego robiłeś profesurę? Z Kokanowskiego – docierały do mnie fragmenty rozmowy. – Z Kokanowskiego robił – powiedział dumnie, po zakończeniu rozmowy telefonicznej, męcząc się z polską wymową. – Kokanowski, Kokanowski – powtarzałam głośno i dopiero gdy po raz trzeci powtórzyłam, dotarło do mnie, że Włosi nie są w stanie

wymówić polskiego „ch” i z pewnością chodziło o Jana Kochanowskiego. – Kochanowski bardzo znany jest. Każde dziecko w Polsce go zna – podzieliłam się moją radością z właścicielem sklepu. Oczywiście gadatliwego Włocha nikt nie był w stanie zatrzymać w opowieściach i gdyby nie dzieci, przegadalibyśmy do rana. Zostaliśmy też zaproszeni do domu, gdy przyjedzie siostrzeniec. Takim oto sposobem poznaliśmy Francesco, profesora polonistyki i italianistyki, który studiował polski we Włoszech, a później spędził kilka lat w Polsce, by nauczyć się naszego języka. Francesco jest dumny, że mówi po polsku. Na powitanie najpierw uściskał mnie z lekkim dystansem, a później z gracją pocałował w rękę. Zaniemówiłam, co wprawiło go w zabawny nastrój. Śmiejąc się, wytłumaczył: – Bo ja teraz Polak jestem całą gębą! – I jak? Mówi po polsku? Dobrze mówi? – dopytywali członkowie rodziny, bo włoskim zwyczajem zlecieli się wszyscy. Francesco zachowywał się jak Polak, mówił jak Polak i lepiej ode mnie władał studenckim żargonem. Siedzieliśmy pod rozłożystą włoską lipą, racząc się jej cieniem, i rozmawialiśmy o polskiej literaturze i Kochanowskim. Skorzystałam z okazji i wręczyłam mu moją książkę. Wujek i reszta rodziny byli rozczarowani, że nie mogą przeczytać jej po włosku, na co on kurtuazyjnie obiecał, że ją przetłumaczy, co bardzo wszystkich ucieszyło. Od tej chwili odwiedziliśmy już Włochów parę razy. W pewnym sensie staliśmy się częścią tej włoskiej rodziny. Umówiliśmy się też na spotkanie w Krakowie, bo jak stwierdził Francesco, trudno mu pojąć, co widzimy we Włoszech, skoro Polska jest tak pięknym krajem... Czy przypadek istnieje? A może było to precyzyjnie zaplanowane zdarzenie losu, żebyśmy mogli poznać kogoś, kogo nie mielibyśmy okazji poznać, gdyby dzieciom nie zachciało się pić. Dzięki temu nie tylko uświadomiliśmy sobie piękno naszego języka, ale też zmieniliśmy życie.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 61


MAREK i WACEK

W

Klasyków grali tak, jak się gra przeboje, przeboje grywali tak, jak się gra klasyków

acek, jak przed wojną ojciec, wstąpił do dawnego Konserwatorium Warszawskiego, które w 1946 roku otrzymało nazwę Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Kontakty utrzymywaliśmy cały czas – wspominał Tomasz Stańko. – Kiedy w 1963 roku przyjechałem do Warszawy na Jazz Jamboree, zamieszkałem

u Kisielewskich w alei Szucha. A gdy się okazało, że Komeda potrzebuje trębacza i chce, żeby to był właśnie Stańko, Wacek pożyczył przyjacielowi własne spodnie. Jazzmanów obowiązywały jeszcze wtedy garnitury. Ale Wacek był szczuplejszy, więc spodnie się nie dopinały i trzeba było przewiązać je sznurkiem. Jednak po Krakowie nigdy już razem nie zagrali. Muzyka, którą graliśmy, była zbyt różna, żeby można było ją połączyć – mówił Tomasz Stańko. Ćwierć wieku później zagrał nad grobem Wacka. – Wacek przyjeżdżał co jakiś czas do Krakowa, gdzie zostawił swoją pierwszą miłość, Bożenkę. Zatrzymywał się nawet w pokoju gościnnym na Krupniczej, ale potem przestał – opowiada Jan Polewka. – Nasza przyjaźń odżyła dopiero w 1970 roku, w Paryżu. W konserwatorium Wacek trafił do klasy profesora Zbigniewa Drzewieckiego, tego

6 2 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

samego, który przed wojną uczył Stefana. Po 1945 roku pracował w Krakowie, ale gdy tylko stało się to możliwe, wrócił do Warszawy. Po latach Wacek mówił, że Drzewieckiemu zawdzięcza właściwie wszystko. (...) W klasie profesora Drzewieckiego znalazł się razem z Markiem Tomaszewskim, który

przyjechał na studia w Warszawie z Gdańska. Byli na siebie skazani. Oprócz nich na liczącym osiemnaście osób roku były same dziewczyny, a Wacek nie był szczególnie dobrego zdania o koleżankach ze studiów. Wygłaszał o pianistyce kobiecej opinie, które już wtedy były bulwersujące, a dziś na pewno zostałyby potraktowane jak herezja.


ku, nagrał dla Polskiego Radia kilka utworów jazzowych. Gra na dwóch fortepianach okazała się doskonałą zabawą. „...gdy jeden grał etiudę Chopina, drugi nieoczekiwanie wplatał w nią temat Oczu czarnych, gdy jeden przypominał przebój z filmu René Claira, drugi wysnuł natychmiast z tej melodii Allegretto z sonaty Beethovena... – pisał Kydryński, który później prowadził jako konferansjer wiele koncertów duetu. – Nagle, i zupełnie przypadkowo, odnaleźli coś, co ich szczerze bawiło, zaskakiwali się nawzajem lawiną pomysłów muzycznych, niezwykłych skojarzeń – często obrazoburczych”. Tym bardziej że bawiło to nie tylko ich. Karol Beylin, który wykładał w konserwatorium filozofię, często prosił, żeby po zajęciach coś zagrali. Więc grali. – Choć myślę, że gdyby nie przyjaźń, która nas wtedy łączyła, nie udałoby się nam – wspomina Tomaszewski. – W takich wypadkach nawet najlepszy pomysł i ciężka praca często nie wystarczają. Grywali też w domu Kisielewskich, gdzie mieli do dyspozycji dwa fortepiany. Byli na drugim roku studiów, gdy Stefan wpadł na pomysł: – Powinniście pójść z tym do radia. Radio zmieniło się w telewizję, bo tam Stefan miał znajomości. Szef redakcji muzycznej TV Czesław Lewicki załatwił im występ. 8 czerwca 1963 roku, na żywo, za 600 złotych dla każdego. W dniu występu okazało się jednak, że telewizja będzie transmitować pogrzeb zmarłego pięć dni wcześniej papieża Jana XXIII, który jako pierwszy papież uznał prawa Polski do ziem zachodnich. Komunistyczna władza z wdzięczności kazała w tym dniu odwołać wszystkie audycje rozrywkowe. Zamiast Marka i Wacka wystąpił Witold Małcużyński, który na jednym z przygotowanych dla

Stefan i Wacław Kisielewscy

Fot. Władysław Pawelec / Archiwum Jerzego Kisielewskiego

„...nie należy także brać nazbyt poważnie pianistyki kobiecej” – mówił w jednym z pierwszych wywiadów. Kobiety mają zdolność przebrnięcia tylko przez pierwszy okres nauki, który wymaga dyscypliny, systematyczności i w ogóle porządku, twierdził. Potem jest już tylko gorzej. Nie mają wiele do powiedzenia i szybko przestają się liczyć. „To już sprawa temperamentu, psychiki i jeszcze jakichś cech przypisanych niewiastom” – ogłosił z niezmąconą pewnością siebie, jaką ma się, nie ukończywszy jeszcze dwudziestu czterech lat. – Wacek powtarzał, że przygodę intelektualną to on może mieć z Markiem Tomaszewskim, a od dziewczyn nie takich przygód oczekuje – opowiada Krystyna Kisielewska. Jednak przyjaźń jedynych mężczyzn w klasie prof. Drzewieckiego zaczęła się dopiero wtedy, gdy podczas Jazz Jamboree Wacek zobaczył kolegę z roku w składzie big-bandu Jana Tomaszewskiego, starszego brata Marka. Ich grą zachwycił się nawet amerykański trębacz Don Ellis, gwiazda zaproszona na festiwal. – Wacek przekonał się, że gram także jazz. To nas bardzo zbliżyło – wspomina Marek Tomaszewski. – Spodobał mu się mój swingowy styl gry i aranżacje. Byli kompletnie inni. Nie tylko dlatego, że Marek Tomaszewski był pszenicznym blondynem, a Wacek brunetem. Różnili się przede wszystkim temperamentem. Marek był spokojny i refleksyjny, Wacek porywczy i beztroski. (…) Któregoś dnia w sali konserwatorium, w której stały dwa fortepiany, zaczęli grać jakieś bluesy, ragtime’y, jazzowe kawałki, które znali obaj. „...u profesora Drzewieckiego grało się niemal wszystko” – wspominał Wacek. To Drzewiecki pierwszy, jeszcze w latach dwudziestych XX wie-

Z Marleną Dietrich po koncercie w Sali Kongresowej, 1966

nich fortepianów zagrał marsza żałobnego Chopina. Zdążyli jednak zarejestrować swój pierwszy koncert; wyemitowano go kilka tygodni później. Zagrali m.in. Gdy mi ciebie zabraknie, Oczy czarne, Prząśniczkę i uwerturę do Cyrulika sewilskiego, utwory, które znalazły się później na płytach duetu. Z tymi samymi utworami, za namową Kisiela i Waldorffa, poszli do radia. Tadeuszowi Wysockiemu, kierownikowi muzycznemu Polskiego Radia, który objął to stanowisko po Władysławie Szpilmanie, spodobało się oryginalne brzmienie duetu studentów. Zaproponował im cykl audycji. Co niedziela, dziesięć minut, tuż po wiadomościach o 12.00. – Propozycja była świetna, ale związana z kolosalną pracą – mówi Marek Tomaszewski. Dziesięciominutowa audycja oznaczała konieczność przygotowania co tydzień trzech, rzadziej dwóch dłuższych utworów. „Weszli w muzyczne życie Polski nie modą, lecz odrębnością. Młodych nie razili «podniebnością» muzyki poważnej, starych nie zniechęcali manierami – wspominał ich audycje Jacek Bryl. – Formą trafiali do nastolatków, repertuarem zaś do emerytów”. – Przez rok pracy musieliśmy przygotować ponad setkę utworów – dodaje Tomaszewski. – Tymczasem jedynym miejscem, gdzie mogliśmy ćwiczyć, były sale konserwatorium. To był problem, bo studentom szkoły muzycznej nie wolno było „psuć” sobie rąk graniem muzyki rozrywkowej, a tym bar-

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 6 3


Fot. Jan Zelman

Warszawa, 1967. Marek, Wacek i Krystyna Mazurówna

dziej brać za to pieniędzy. Gdy tylko ktoś usłyszał, że grają jazz, wypraszał ich z sali. Przypominało to zabawę w kotka i myszkę, bo prawo wyrzucania niesfornych studentów otrzymał nawet woźny. – Jakoś się udawało, choć czasem trzeba go było przekupywać – wspomina Tomaszewski. Ale kiedy audycje „Duetu fortepianowego Wacława Kisielewskiego i Marka Tomaszewskiego” zaczęły pojawiać się na antenie radia, szkoła nie mogła udawać, że nic się nie dzieje. Dziekan prof. Natalia Hornowska, „zmiękczona” przez Drzewieckiego, wezwała studentów i powiedziała, że robi dla nich wyjątek i pozwala ćwiczyć na instrumentach uczelni. – Trochę nie miała wyjścia – mówi Marek Tomaszewski. – Po występie w telewizji i pierwszych audycjach w radiu cieszyliśmy się już sporą popularnością. (...) W telewizji był tylko jeden program, w radiu dwa, więc o duecie grających studentów musieli usłyszeć wszyscy. Posypały się propozycje koncertów. Zgłaszały się kolejne filharmonie. Pierwsza bydgoska, później gdańska i krakowska. – Poprosiliśmy o prowadzenie koncertów Irenę Dziedzic – wspomina Marek Tomaszewski. – W Polsce utarło się bowiem, że musi być konferansjer, który w przerwach opowiada publiczności o muzykach. Największa gwiazda peerelowskiej telewizji zgodziła się. Ale kiedy przyjechali do Bydgoszczy, zobaczyli miasto zalepione plakatami z wielkim napisem: Irena Dziedzic zaprasza... a pod spodem maleńkimi literkami: Kisielewski i Tomaszewski. Podczas pierwszych koncertów towarzyszył im tylko Szymon Walter na perkusji. Dopiero później pojawili się basiści: Adam Skorupka, Edward „Gucio” Dyląg oraz Józef Gawrych na instrumentach perkusyjnych. Podczas

6 4 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

koncertów Irena Dziedzic siedziała na scenie w dużym, antycznym fotelu, wsłuchiwała się w muzykę, a kiedy kończyli, zakładała słynne z telewizji okulary na łańcuszku i zaczynała mówić. – Jak dystyngowana dama, która wprowadza w wielki świat swoich synów – mówi Tomaszewski. (…) Prawdziwego przyspieszenia ich kariera nabrała w roku 1966, akurat wtedy, gdy mieli grać wieńczące studia koncerty dyplomowe. Pierwszy w styczniu, drugi w czerwcu. Jednak od końca poprzedniego roku wiedzieli, że w czasie, kiedy powinni cyzelować utwory dyplomowe, będą towarzyszyć samej Marlenie Dietrich podczas jej tournée po Polsce. Burt Bacharach, który był z niemiecką gwiazdą w Polsce dwa lata wcześniej, tym razem nie mógł przyjechać. Zaczął właśnie robić karierę w Hollywood (dostał m.in. dwa Oscary za muzykę i piosenkę do filmu Butch Cassidy And The Sundance Kid, a następnie Oscara za piosenkę do Artura) i ktoś w Pagarcie doszedł do wniosku, że najlepiej zastąpią go Kisielewski i Tomaszewski. Byli młodzi, zdolni, ambitni, gwiazda powinna być zadowolona. – Uznaliśmy, że drugi raz taka szansa może się nie powtórzyć. Jeśli jej nie wykorzystamy, będziemy tego żałować do końca życia – mówi Marek Tomaszewski. Marek i Wacek występowali w pierwszej części koncertu, Marlena Dietrich w drugiej. Na początku w ogóle nie mieli z nią kontaktu. Gwiazda ignorowała młodych Polaków, których zadaniem, jak sądziła, było jedynie przygotować publiczność na jej wejście. Nie interesowała się nawet tym, co robią na scenie. Dopiero w Gdańsku, podczas koncertu w hali Stoczni, w której piętnaście lat później Lech Wałęsa podpisywał porozumienia sierpniowe, zaintrygowały ją owacje, którymi publiczność nagradzała duet po każdym utworze. Wyszła z gardero-

by posłuchać, komu klaszczą ludzie, którzy przyszli na JEJ występ. – Po koncercie wezwała nas i ogłosiła: Od jutra jadacie razem ze mną obiady i kolacje. Śniadań nie jadała w ogóle – wspomina Marek Tomaszewski. – Okazała się miłą, otwartą i naturalną osobą. Nie musiała grać gwiazdy, jaką była na Zachodzie. Z tego okresu pochodzi słynne zdjęcie Marleny i duetu. Marlena w białym futerku, wyglądająca najwyżej na połowę swoich sześćdziesięciu dwóch lat, a po bokach, w smokingach, Marek i Wacek, którzy nawet razem byli znacznie młodsi niż niemiecka gwiazda. Marzyli o tym zdjęciu, ale Marlena wciąż uważała, że chwila nie jest odpowiednia. Fotograf Władysław Pawelec przyjeżdżał trzykrotnie i trzykrotnie był odprawiany z kwitkiem. Tamtego dnia grali w Sali Kongresowej w Warszawie. Marlena Dietrich zgodziła się wreszcie na fotografię, ale tym razem to Pawelec stwierdził, że jest zajęty i na darmo jeździł nie będzie, bo kapryśnej gwieździe na pewno i tak się w końcu odwidzi. – Powiedzieliśmy mu, że musi być za kwadrans w Kongresowej, bo zdjęcie będzie teraz albo nigdy – mówi Marek Tomaszewski. – Dał się przekonać i zdjęcie powstało. Ale to jeszcze nie był koniec. W dniu, w którym grali pierwszy z koncertów dyplomowych (Tomaszewski był już po występie, Kisielewski czekał na swoją kolej), otrzymali propozycję wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Polish Stars Parade organizował słynny przez lata impresario Jan Wojewódka. Wyruszyli w marcu. Najpierw dziesięciodniowy rejs Batorym przez Atlantyk, potem sześć tygodni w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, koncerty w Montrealu, Bostonie, nowojorskiej Carnegie Hall, w Detroit, Chicago i powrót na pokładzie Batorego do Polski. Dwa miesiące w drodze. Popłynęły największe polskie gwiazdy: Ewa Demarczyk, Anna German, Katarzyna Sobczyk, Karin Stanek, Czerwono-Czarni, komiczno-akrobatyczna grupa Mortales, Lucjan Kydryński jako konferansjer i dwójka debiutantów... Marek i Wacek. Wszystko było dla nich nowe. „Wczoraj był bal kapitański, wielka gala, uroczysta kolacja (homary, gęś z jabłkami, łosoś z wody, krewetki, zupa żółwiowa, krem Pompadour i płonące lody” – relacjonował rodzicom Wacek z pokładu Batorego (cytat za Lucjanem Kydryńskim). Zagrali koncert dla załogi, ale głównie zajmowali się słodkim nicnierobieniem.


W 1967 na Festiwalu Filmów i Programów Telewizyjnych w Montreux (Szwajcaria) film Tandem z udziałem Marka i Wacka zdobył Brązową Różę. W następnym roku w nagrodę wystąpili w Montreux podczas polskiej gali. Kręcenie filmu „zakłóciła” depesza z Francji. Coquatrix chciał, żeby Marek i Wacek natychmiast przyjeżdżali do Paryża. Z estradą żegna się jeden z wielkich bardów francuskiej sceny Jacques Brel, Marek i Wacek (razem z grupą Novi Singers) mają mu towarzyszyć podczas cyklu pożegnalnych koncertów w Olimpii. Propozycja była z gatunku nie do odrzucenia. Kontrakt na miesiąc, wyjazd za pięć dni. PoleGeniusz Marka i Wacka nie polegał na tym, że wpadli cieli nad Sekwanę na pomysł trawestacji szlagierów. Ich geniusz bez francuskich wiz. polegał na tym, że wymyślili własny, oryginalny Coquatrix, który styl, zachwycając techniczną sprawnością gry, osobiście odbierał brylując wirtuozerią, a równocześnie wzruszając ich na lotnisku, postarał się, żeby wbirowizji, Oczy czarne i kilka tematów z Kon- to je im do paszportów już na miejscu. certu a-moll Edvarda Griega. Zrobili furorę. – Spędziliśmy z Brelem w Olimpii pięć fan„...rozentuzjazmowane dziewczęta rzucały tastycznych tygodni – mówi Marek Tomaim do stóp kwiaty wiązane naszyjnikami szewski. Na koncerty przychodził cały Paz pereł” – pisał Lucjan Kydryński, który ryż. Politycy, aktorzy, piosenkarze. zapowiadał koncerty. Perły były co prawda Ludwik Stomma Brela uwielbiał. Kiedy sztuczne, ale uczucia jak najbardziej praw- przeczytał w gazetach, że Wacek spędził z idolem tyle czasu i nic nie powiedział, dziwe, zapewniał. Amerykańscy menedżerowie byli mniej zgłosił się z pretensjami. W odpowiedzi wylewni. Marek i Wacek wrócili zza oceanu usłyszał: nie chciałem ci zrobić przykrości. bez kontraktu. I nigdy więcej w USA nie za- Zrozumiał po jakimś czasie. Wacek, którego grali. Ale w Polsce czekała już na nich kolej- Brel obchodził mało, nie chciał, żeby kolena propozycja. Bruno Coquatrix, dyrektor ga zazdrościł mu występów z flamandzkim Olimpii, zapraszał reprezentację polskich bardem. Przy całym swoim stylu nieskręartystów na dwa tygodnie występów w Pa- powanego bon vivanta bał się, by mówieryżu, w cyklu prezentującym music-hallo- nie o odnoszonych sukcesach nie zostało we gwiazdy z całego świata. Prócz Polaków odczytane jako samochwalstwo, napisał udział w festiwalu wzięli Amerykanie, Ro- Ludwik Stomma. „...był wewnętrznie wzrusjanie, Kanadyjczycy, Jugosłowianie, repre- szająco nieśmiały” – dodał. Po powrocie do Polski dokończyli nagrywazentacja Izraela i oczywiście Francuzi. Polacy wystąpili tuż po Amerykanach. Kon- nie Tandemu, a w grudniu wystąpili w Kacert był mieszanką folkloru, jazzu i muzyki iserslautern podczas Tygodnia Polskiego pop. Oprócz Marka i Wacka wystąpili Vio- i udzielili wywiadu utrzymywanemu przez letta Villas, Czesław Niemen, grupa Novi rząd amerykański antysowieckiemu Radiu Singers, Ewa Demarczyk, Alina Janowska, Wolna Europa. Ryzykowali, bo komuniŚląsk i oczywiście Mortalesi. Prowadzili styczna władza nie lubiła takich prowokakoncerty Lucjan Kydryński i była modelka cji, ale umówili się z Janem Tyszkiewiczem Ewa Wende, bo Kydryński nie znał francu- z RWE, że będą rozmawiać tylko o muzyce. Do drugiej części recitali dyplomowych skiego. „...duet Kisielewski i Tomaszewski brawu- przystąpili z rocznym opóźnieniem, rowo grał na fortepianach adaptacje zna- w kwietniu 1967 roku. „Uczestniczyłem nych tematów” – napisał. Publiczność była w publicznym egzaminie Wacka i z przyzachwycona, a wkrótce miało się okazać, jemnością słyszałem, jak znakomicie grał że także Coquatrix docenił talent Marka Appassionatę Beethovena” – wspominał Jerzy Waldorff. I Waldorff, i prof. Drzewiecki i Wacka. (...) „Na statku przegrałem w «Bingo» (b. dobra gra hazardowa) 2 dolary i w tej chwili nie mam już nic, ale jutro dostajemy zaliczkę” – informował Wacek rodziców. Na koncerty przychodziła przede wszystkim Polonia i zaproszeni przez Wojewódkę przedstawiciele amerykańskiego show-biznesu, którzy mieli zachwycić się polskimi gwiazdami i zaproponować im lukratywne kontrakty. Marek i Wacek grali podczas koncertów Prząśniczkę, fortepianową wersję włoskiego szlagieru Non ho l’eta`, którą Gigliola Cinquetti wygrała w 1964 roku festiwal Eu-

wróżyli Wackowi wielką karierę, ale wtedy nikt nie mógł już mieć złudzeń, że nie będzie to kariera na scenach, na których gra się muzykę poważną. – To jest wielki talent pianistyczny! Mógłby z powodzeniem uczestniczyć w Konkursie Chopinowskim – powiedział kiedyś Kisielowi prof. Drzewiecki. – Gdyby poświęcił na to nieco więcej czasu, wierzę, że zrobiłby wirtuozowską karierę, tylko... tylko że on bardzo nie lubi grać! Wacek wręcz upierał się, że dyplom nie jest mu już do niczego potrzebny, ale w końcu uległ presji matki. – Mama chodziła za nim i marudziła: Wacek, zrób wreszcie ten dyplom – mówi Jerzy Kisielewski. – A on odpowiadał: Mama, po co, ja jestem artystą variétés. – Nie bardzo widzieliśmy wtedy sens tych egzaminów, ale wszyscy wokół mówili, że dyplomy koniecznie musimy zrobić, więc zrobiliśmy – dodaje Marek Tomaszewski. – Mój nigdy mi się do niczego nie przydał. Dziś nie wiem nawet, gdzie jest. (...) Byli ewenementem. Wyróżniali się wśród masy uzdolnionych amatorów, mieli za sobą klasyczne przygotowanie zawodowe, najwyższe, jakie można było zdobyć. Zostali zaakceptowani zarówno przez fachowców, jak i publiczność. Krytycy podkreślali, że młodzi pianiści grają inaczej niż ktokolwiek inny. Geniusz Marka i Wacka nie polega na tym, że wpadli na pomysł trawestacji szlagierów. Ich geniusz polega na tym, że wymyślili własny, oryginalny styl, ocenił Piotr Wierzbicki. „...zachwycając technicz-

Okładka książki o rodzie Kisielewskich

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 6 5


ną sprawnością gry, brylując wirtuozerią, a równocześnie wzruszając zwłaszcza niemieckie audytoria delikatnym sentymentalizmem” – pisał Jerzy Waldorff, któremu najbardziej spodobała się parafraza Prząśniczki Stanisława Moniuszki. Wierzbickiego zachwycała muzyczna wyobraźnia duetu i pojawiające się w najpoważniejszych utworach cytaty. Oto w Chopinowskim Preludium As-dur nagle wtrącają cytat z drugiej części Koncertu e-moll, a Beethovenowska sonata raptem kończy się kawałkiem włoskiej piosenki. – Krytycy pisali, że w taki sposób jak my nie grał wcześniej nikt na świecie – mówi Marek Tomaszewski. – Owszem, przeróbki utworów klasycznych funkcjonowały w filmie jako muzyka ilustracyjna, ale nie istniały samodzielnie. Uzupełnione o jazz, swing, nawet elementy rocka, tworzyły muzykę, jakiej dotąd nie było. A Stefan najbardziej dumny był, kiedy w parku usłyszał ojca wołającego dziecko: Chodź, zobacz, to jest tatuś Wacka Kisielewskiego. (...) To wtedy, gdy ich kariera błyskawicznie się rozwijała, Wacek związał się z Krystyną Mazurówną. Był już sławny, ale ona była prawdziwą gwiazdą. Tancerka jazzowa i choreograf nie miała sobie w Polsce równych. Nie mógł się bez niej obejść żaden program telewizyjny i estradowy. Kilka lat starsza od Wacka, po rozwodzie, z dzieckiem, szukała stabilizacji. Zwróciła uwagę na muzyków z coraz bardziej popularnego duetu. – Tylko dobrze wybierz – ostrzegł reżyser telewizyjny Grzegorz Lasota. – Jeden z nich jest

6 6 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

jakiś taki wymięty, wiecznie zgarbiony, na pozycja nagrania płyty, jaką otrzymali od krzywych nogach, ciągle się ze wszystkich Eddiego Barclaya, właściciela jednej z najpodśmiewa, za to ten drugi jest czysty, ład- większych w Europie wytwórni płytowych, nie pachnie i zawsze ma na głowie przedzia- który razem z Sachą Ditry zasiadał w jury. łek. Tancerce znacznie bardziej interesujący „Marek Tomaszewski i Wacław Kisielewski wydał się pierwszy. Kiedy Lidia Kisielewska mają wszystkie dane, aby stać się gwiazdami dowiedziała się, że jej syn ma romans z... nie tylko estradowymi, lecz także płytowyTĄ Mazurówną, upuściła talerz, który wła- mi i to w skali światowej” – powiedział Barcśnie myła. A Krystyna zaczęła wozić Wacka lay „Tygodnikowi Polskiemu”. W wytwórni między aleją Szucha a swoim mieszkaniem. Barclaya wydawali najwięksi na francuskim Miała samochód, o którym Wacek mógł na rynku: Mireille Mathieu, Charles Aznavour, razie tylko marzyć. Coraz częściej też jeź- Gilbert Bécaud i Dalida. W rozmowie z „Tydzili razem na występy, w Polsce i za Jeden z nich jest jakiś taki wymięty, wiecznie granicą. Po fantazgarbiony, na krzywych nogach, ciągle się ze stycznym roku 1966 wszystkich podśmiewa, za to ten drugi jest czysty, w następnym było ładnie pachnie i zawsze ma na głowie przedziałek. jeszcze lepiej. Na Tancerce Mazurównie znacznie bardziej interesujący Międzynarodowym wydał się pierwszy Festiwalu Variétés w Rennes w Bretanii Marek i Wacek zdobyli Grand Prix. Trzy ty- godnikiem” zapowiedział, że płyta duetu siące widzów przyjęło występ duetu owacyj- z dwunastoma utworami polskimi i francunie; musieli uwierzyć, że mają świat u stóp. skimi ukaże się bardzo szybko. Zdjęcie pianistów w towarzystwie francu- – W Polsce dużej płyty jeszcze nie mieliśmy skiej gwiazdy Mirreille Mathieu ukazało się – wspomina Marek Tomaszewski. – Polskie na okładce wydawanego we Francji „Tygo- Nagrania kilkakrotnie odrzucały nasze prodnika Polskiego” („La Semaine Polonaise”). pozycje. Mogliśmy nagrać płytę, pod wa„Jeszcze nigdy, od początku istnienia Mię- runkiem że damy odpowiednim osobom dzynarodowego Festiwalu w Rennes nie łapówki. Nie chodziło o pieniądze, mielibyło tak idealnej jednomyślności widowni śmy nagrać na płycie kilka utworów jednei jury – mówił «Tygodnikowi Polskiemu» go z dyrektorów. Odmówiliśmy. dyrektor festiwalu André Chanu. – …silna Wydana przez Polskie Nagrania promoindywidualność obu młodych pianistów cyjna płytka duetu (tzw. EP) z czterema i ich wysokiej klasy wirtuozeria (...) dają utworami: The Last Waltz, San Francisco, niezwykle fascynujący rezultat artystyczny, Massachusetts i The World We Knew, miała nie mający wzorów ani naśladowców”. zaledwie 5000 nakładu i kompromitującą Chanu przepo- jakość. Jeden z zachodnich impresariów, wiedział Polakom który chciał wykorzystać krążek do promowielką przyszłość cji duetu, po przesłuchaniu zrezygnował. na rynku między- Barclay postanowił, że nagrają dwanaście narodowym. To aktualnych hitów francuskiej muzyki rozswobodni, bardzo rywkowej. Sami są jeszcze nieznani, a pumłodzi i ładni bliczność musi wiedzieć, co kupuje. Skrzychłopcy, którzy wił się też na brzmienie ich nazwisk. potrafią bawić Kisielewski i Tomaszewski? Za długie! We się tym, co robią, Francji się nie przyjmie. – Jakie macie imioa to niesłychanie na? Marek i Wacek? I niech tak zostanie! ujmuje widownię, – powiedział tonem nieznoszącym sprzecipodkreślał. Głów- wu. W imieniu Wacka dodatkowo zmienił na nagroda festi- literę „W” na „V”. Tak dzięki Barclayowi powalu – 3000 fran- wstała nazwa, pod którą Wacław Kisielewków – była dla ski i Marek Tomaszewski zdobyli sławę. Na młodych Polaków podpisanie kontraktu zaprosił ich do Parysumą zawrotną, ża. Był początek grudnia, więc zapowiedź, ale jeszcze waż- że płyta musi zostać nagrana jeszcze przed niejsza była pro- Bożym Narodzeniem, bo w styczniu odbyArtyści na płycie Wifonu


Lata 80. Marek & Wacek na jednym z ostatnich zdjęć

wają się Międzynarodowe Targi Płyt i Wydawnictw Muzycznych MIDEM w Cannes, zabrzmiała dość absurdalnie. W Polsce płytę nagrywało się dwa lata i to tylko wtedy, jeśli się miało wystarczające znajomości. Tymczasem absurd okazał się rzeczywistością. Barclay wynajął im najlepszą w Paryżu sekcję rytmiczną, grającą na co dzień z Gilbertem Bécaud. Mieli dwa tygodnie na przygotowanie dwunastu utworów. Nagrali Ballade pour deux pianos przed Bożym Narodzeniem, na MIDEM płyta była gotowa. Znalazły się na niej m.in. Massachussetts, How Can I Be Sure Nany Mouskouri, La dernie`re valse i Un monde avec toi Mireille Mathieu, Le Néon Adamo, Vivre pour vivre Yves’a Montanda, Il est mort le soleil Nocolette i Je reviens te chercher Dalidy. – Płyta, którą nagraliśmy dla Barclaya, nie była reprezentatywna dla tego, co robiliśmy, nawet wtedy – mówi Marek Tomaszewski. – Nasz styl to była Prząśniczka, przeróbki Beethovena, Mozarta, Chopina. W styczniu 1968 pojechali promować płytę do Cannes, gdzie do dziś wszyscy, którzy liczą się w europejskiej branży rozrywkowej, przyjeżdżają sprawdzić, co w ostatnim roku pojawiło się na rynku nowego, a przy okazji

podpisać kontrakty płytowe i koncertowe. Na MIDEM niepodzielnie panował rock (czyli „bigbeatowe ryki”, jak pisał Jerzy Waldorff relacjonujący festiwal w polskiej prasie) i nic, co nie było rockiem, szans na sukces nie miało. Marek i Wacek znaleźli się w delegacji Pagartu razem z Ewą Demarczyk, Czesławem Niemenem i Konstantym Andrzejem Kulką. „Tomaszewski i Kisielewski mieli szczególnie trudną sytuację – donosił w tygodniku «Świat» Waldorff. – Ze swą delikatną muzyką na dwa fortepiany, siak czy owak brzmieliby na tle dookolnego ryku jak szelest skrzydeł łątki, która polatuje nad stadem bawołów”. Ani Marek i Wacek, ani Ewa Demarczyk, ani nawet Czesław Niemen nie przywieźli z MIDEM nagród. Nie przywieźli też żadnych umów ani intratnych propozycji. Kisielewski i Tomaszewski zobaczyli za to, jak działa prawdziwe kasyno. Z przejęciem opowiadali potem Waldorffowi o znudzonej i brzydkiej Amerykance z końską szczęką, która nie mrugnąwszy nawet okiem, przegrała w bakarata siedem milionów franków. Przegrała, ale już sama kwota działała na wyobraźnię. Wtedy jednak, zdaniem Marka

Tomaszewskiego, stracili szansę na karierę na rynku francuskim. Po Grand Prix Sacha Ditry zaproponował im kontrakt w paryskim music-hallu. Oferował każdemu po 350 franków za występ. Wcześniej Coquatrix płacił im po 150 franków, ale po festiwalowym sukcesie wartość duetu wzrosła. Jednak przedstawiciel Pagartu, który im towarzyszył, nie zgodził się. – Przechytrzył – wspomina Tomaszewski. – Powiedział, że 350 franków to za mało. Ma być po 500. Ditry zadzwonił i zapytał, ile nam Coquatrix płacił. Kiedy się dowiedział, drzwi się zatrzasnęły. Kompletnie idiotycznie, nasza kariera we Francji mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Byliśmy na fali, a wtedy nastąpiło załamanie. Także płyta wydana przez Eddiego Barclaya nie odniosła wielkiego sukcesu. Plany wydawania kolejnych nie zostały zrealizowane. Później miało się okazać, że francuskiego rynku muzycznego nie podbiją nigdy. W dodatku w Polsce wybuchł skandal. Jakim prawem p o l s k i duet, który nie wydał jeszcze płyty w p o l s k im wydawnictwie, nagrał ją dla jakiegoś kapitalistycznego Barclaya? Błyskawicznie jak na polskie warunki przygotowano płytę z angielskim tytułem

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 6 7


KISIELEWSKI TOMASZEWSKI Play Favourite Melodies. Ukazała się pod koniec 1968 roku. Znalazły się na niej m.in.: ukochana przez publiczność Prząśniczka Stanisława Moniuszki, Allegretto Ludwiga van Beethovena, Cyrulik Sewilski Gioacchina Rossiniego, Preludium As-dur Fryderyka Chopina, Łabędź Camille’a Saint-Saënsa, a na deser po każdej stronie płyty (winylowe płyty były nagrywane dwustronnie) utwory muzyki popularnej: rosyjska melodia Oczy czarne i przebój kabaretów międzywojennej Polski, utwór Miltona Agera Chciałabym, a boję się. „...klasyków grają tak, jak się gra przeboje, przeboje grywają tak – jak się gra klasyków” – napisał na okładce longplaya Lucjan Kydryński. To zdanie na wiele lat stało się obowiązującą charakterystyką tego, co Marek i Wacek robili na scenie. A „wymuszony” na Polskich Nagraniach krążek okazał się jedyną polską płytą duetu na kolejnych kilkanaście lat. Teoretycznie byli na szczycie, w Polsce osiągnęli praktycznie wszystko, ale nie bardzo wiedzieli, co dalej. – Po pięciu latach doszliśmy z Wackiem do takiego momentu, że albo powinniśmy się reklama

rozstać, albo wyjechać – mówi Marek Tomaszewski. – W Polsce nie byliśmy w stanie zrobić już nic nowego. Dalej mogliśmy się rozwijać wyłącznie na Zachodzie. Zresztą, już wtedy częściej można było usłyszeć ich na Zachodzie niż w Polsce. Prowokacyjnie zabrzmiało w związku z tym zakończenie jednego z wywiadów duetu. Zwłaszcza w roku 1968, gdy Niemcy i Pan Bóg wydawali się największymi osobistymi wrogami pierwszego sekretarza partii komunistycznej Władysława Gomułki. – Sta-

nowicie świetną okazję dla estrady telewizyjnej. Niemcy się na tym poznali. Miejmy nadzieję, że spostrzeże to i Warszawa – pointował wywiad Ryszard Kosiński. – Ano, daj Boże – odpowiedział Wacek. Decyzję o wyjeździe przyspieszyła pewnie burza, która przetoczyła się przez Polskę w marcu 1968 roku i wydarzenia, które nastąpiły później. Tym bardziej że Stefan stał się jednym z ich głównych bohaterów.

MARIUSZ URBANEK

Fragment książki Mariusza Urbanka Kisielewscy. Jan August, Zygmunt, Stefan i Wacek, wydanej przez Wydawnictwo ISKRY. Galerię wybitnych przedstawicieli tego rodu otwierają Jan August Kisielewski, dramaturg i jeden z założycieli kabaretu Zielony Balonik, a także Zygmunt, pisarz, radiowiec, z przekonań piłsudczyk – ojciec Stefana Kisielewskiego. Centralną postacią książki jest sam „Kisiel”, człowiek wszechstronny: kompozytor, publicysta, pisarz, wybitna osobowość życia politycznego i społecznego, enfant terrible Polski Ludowej. Zainteresowania muzyczne przekazał swemu tragicznie zmarłemu synowi, Wacławowi Kisielewskiemu (zmarł 12 lipca 1986, w wieku 43 lat, po wypadku samochodowym, któremu uległ trzy dni wcześniej). Obecnie rodzinę reprezentują Jerzy Kisielewski, dziennikarz, i Krystyna Kisielewska-Sławińska, romanistka i tłumaczka. Dziękujemy Wydawnictwu ISKRY za udostępnienie rozdziału o Wacku Kisielewskim. Skróty pochodzą od redakcji.


ModA

blueberry

gIrL

photo Magdalena Ostrowicka www.CobraOstra.pl design clothes & model Jagoda Sokołowska / www.instagram.com/jagoda_sokolowska make-up artist Angelika Nabiałczyk / www.facebook.com especially for Lady’s Club www.LadysClub-Magazyn.pl



n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 7 1




zagr a jmy w zielone Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach

na czyste powietrze ponad

Oddychamy najbardziej zanieczyszczonym powietrzem w Europie, a na opracowanej przez WHO liście miast z najgorszą jakością powietrza nie brakuje także miast ze Śląska. Statystyczny mieszkaniec Unii z powodu zanieczyszczeń żyje o 8 miesięcy krócej, a Polak o 10 miesięcy. Pyłem zawieszonym PM10 jest zanieczyszczone ok. 80% terytorium Polski, a rakotwórczym benzo(α)pirenem – 90% kraju. Za złą jakość powietrza odpowiada spalanie śmieci i najgorszej jakości opału w domowych, przestarzałych piecach. Od dawna mówiło się, że aby to zmienić, potrzebne jest wsparcie finansowe. Przewiduje je porozumienie pomiędzy Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej a 16 wojewódzkimi funduszami ochrony środowiska i Bankiem Ochrony Środowiska. Niedawno dla naszego regionu Tomasz Bednarek, prezes WFOŚiGW w Katowicach, podpisał takie porozumienie z Kazimierzem Kujdą, prezesem NFOŚiGW. Program Czyste Powietrze zakłada finansowanie zarówno termomodernizacji, jak i źródeł ciepła. Na tego typu działania, nadrabiające wieloletnie zapóźnienia, rząd przeznaczy 103 mld zł do 2029 r. Bene-

Fot. WFOŚiGW Katowice

100 mld zł

Tomasz Bednarek, prezes Funduszu w Katowicach, podpisał porozumienie z Kazimierzem Kujdą w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

ficjentami programu będą osoby fizyczne, posiadające prawo własności lub będące współwłaścicielami budynków. W przypadku domów jednorodzinnych finansowane będą m.in. wymiany kotłów węglowych starej generacji na węzły cieplne, nowoczesne kotły na węgiel lub biomasę, systemy ogrzewania elektrycznego, kotły gazowe kondensacyjne i pompy ciepła. Dodatkowo prace obejmą docieplenie budynków, odnawialne źródła energii, czyli kolektory słoneczne i mikroinstalacje fotowoltaiczne. Natomiast w nowo powstających budynkach dofinansowanie obejmie zakup i montaż węzłów cieplnych, kotłów na paliwo stałe, systemów ogrzewania elektrycznego, kotłów gazowych kondensacyjnych i pomp ciepła.

Wymarzone wakacje

D

zięki dotacjom z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach tak-

że w tym roku dzieci z naszego regionu wypoczywały w atrakcyjnych miejscowościach nad morzem i w górach.

Profilaktyka zdrowotna obejmuje dzieci z obszarów, na których występują przekroczenia standardów jakości środowiska

74 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Właściciele domów, których dochody są najniższe, otrzymają do 90% dotacji na realizację przedsięwzięć finansowanych w ramach programu. Maksymalne koszty kwalifikowane, przewidziane do wsparcia, wynoszą 53 tys. zł. Minimalny koszt realizowanego projektu to 7 tys. zł. Budżet programu przewiduje finansowanie w formie dotacji w wysokości 63,3 mld zł, a w formie pożyczek zwrotnych 39,7 mld zł. Pożyczki mogą być udzielane na okres do 15 lat z preferencyjnym oprocentowaniem, które dzisiaj wynosi 2,4%. Twórcy programu zakładają, że w jego ramach termomodernizacji zostanie poddanych nawet ponad 4 mln domów. Od 2019 dotacje w ramach programu Czyste Powietrze nie będą dochodem podatnika. Fundusz od lat dofinansowuje wyjazdy najmłodszych mieszkańców na zielone szkoły, obozy i kolonie. Dzięki temu dzieci ciekawie spędziły czas w lasach, na szlakach turystycznych i plażach, nad jeziorami, nabierając sił i zdobywając wiedzę związaną ze środowiskiem naturalnym. Wszystko to odbywało się w ramach profilaktyki zdrowotnej, ponieważ na wyjazdy przeważnie kwalifikowane są dzieci z najbardziej zanieczyszczonych ośrodków. W tym roku najmłodsi wyjeżdżali m.in. do Świnoujścia, Sarbinowa, Władysławowa, Mrzeżyna, Jastrzębiej Góry, Mielna, Łeby i Pogorzelicy, a część z nich pojechała także do Wisły i Jaworzynki w Beskidzie Śląskim. n


zagr a jmy w zielone Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach

W

łej. Za wspólnie przejechane w ramach projektu kilometry dzieci otrzymują rowery. Inicjatywa z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością. W czym rower pomaga? W poprawie samopoczucia i kondycji. Poruszając się rowerem, szybciej dotrzesz na miejsce, nie płacisz za benzynę i bilety – podkreślają organizatorzy. Rower nie szkodzi ziemi, nie emituje spalin. Dlatego promocja kultury rowerowej wśród Polaków jest taka ważna. Przede wszystkim zaś rower daje radość. – Dowolną odległość pokonaną na rowerze należy wpisać na stronie www.rowerpomaga.pl – zachęca Wojciech Owczarz, prezes Arki.

Dzięki Arce i jej partnerom do dzieci trafiło już około 100 rowerów

Arka za realizację projektu Rower Pomaga otrzymała w maju nagrodę Travelery w 12. edycji plebiscytu National Geographic w kategorii Społeczna inicjatywa roku. Doceniony został aspekt charytatywny akcji – za kilometry przejechane na rowerze fundacja przekazuje rowery podopiecznym domów dziecka i świetlic środowiskowych.

Na półmetku wakacji uczestnicy projektu przejechali już 31.793.066 km, ograniczając emisję dwutlenku węgla o ponad 8 tys. ton. W 2018 organizatorzy zamierzają przejechać wspólnie 10 mln rowerowych kilometrów – z udziałem ok. 100 tys. osób. Pozwoli to rozdać potrzebującym dzieciom 100 rowerów.

Dla służb ratowniczych

ramach ogólnopolskiego programu finansowania służb ratowniczych WFOŚiGW w Katowicach ogłosił nabór wniosków na zakup sprzętu ratowniczego dla jednostek OSP z woj. śląskiego. Wnioski były składane do końca lipca. Beneficjentami środków zostaną jednostki znajdujące się na liście zaakceptowanej przez Ministra Środowiska – wyjaśnia Fundusz. Ochotnicza Straż Pożarna otrzyma w ten sposób 382 nowe samochody

Fot. Arc

T

akże w tym roku Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach został partnerem akcji Rower Pomaga, promującej jazdę na rowerze, troskę o zdrowie i środowisko. Jej organizatorem od 4 lat jest Fundacja Ekologiczna Arka z Bielska-Bia-

Fot. Fundacja Arka

Rower pomaga

W naszym regionie na dotacje przeznaczono 5,86 mln zł, z czego 3,76 mln z NFOŚiGW, a 2,1 mln z WFOŚiGW w Katowicach

ratowniczo-gaśnicze za 286 mln zł. Nowe wozy, ratujące życie i mienie, a także specjalistyczny sprzęt pływający i inne urządzenia strażacy otrzymają w perspektywie kilku miesięcy. Będzie to miało znaczący wpływ na dalszą poprawę bezpieczeństwa. Samorządy przekazały jako wkład własny do tego projektu ponad 115 mln zł, 100 mln zł pochodzi z NFOŚiGW i wojewódzkich funduszy, natomiast 52 mln zł przekazało MSWiA.

Rzeka, rzeczka, rzeczułka M asz pomysł na opowiadanie lub wiersz? Weź udział w konkursie literackim dla dzieci i młodzieży „Rzeka, rzeczka, rzeczułka”, zorganizowanym przez Śląski Ogród Botaniczny w ramach kampanii Klimat dla Śląska. Warunkiem jest wykorzystanie słów-kluczy: deszcz, powódź, regulacja, barka, pluskać. Prace elektroniczne z kartą zgłoszeniową należy nadsyłać na e-mail konkurs@sibg.org.pl. W formie papierowej na adres: Śląski

Ogród Botaniczny, ul. Sosnowa 5, 43-190 Mikołów. Karta zgłoszeniowa jest na stronie www.obmikolow.robia.pl. Termin nadsyłania upływa 3 września. Uroczyste rozdanie nagród nastąpi 16 września w Centrum Edukacji Przyrodniczej i Ekologicznej Śląskiego Ogrodu Botanicznego w czasie obchodów Dnia Rzeki. Nagrody zostaną sfinansowane przez WFOŚiGW w Katowicach. Więcej informacji pod tel. 534 994 578.

n r 5 5 / 2 0 1 8 • L a dy ’ s C l u b 7 5


Czas wyjazdów, spotkań towarzyskich, biesiadowania, niekiedy do późnej nocy. Dyskusji ze znajomymi, krewnymi lub osobami dopiero co poznanymi. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że ważne jest z KIM spędzamy wolny czas. Od tego zależy jakość naszego wypoczynku. Wyobraźmy sobie wspaniały hotel nad morzem, ciepły wieczór, restauracja serwująca smakołyki. Pijemy kolejnego drinka, gdzieś w tle dyskretna muzyka, jest dobrze. Siedzimy w wygodnym fotelu, mamy widok na morze i – pstryk, czary-mary, przy stoliku pojawia się znany polityk. A po nim drugi, trzeci... Z którym z nich (możesz wybrać jednego) chciałabyś spędzić przy stole dwie-trzy godziny? Jaki jest Twój typ? Oto moje rozważania. Andrzej Duda. Kto chciałby zjeść kolację z prezydentem? Jest grzeczny, ułożony, na pewno zna zasady savoir-vivre. O czym można z nim porozmawiać? O polityce chyba nie, bo nie sprawia wrażenia, że mógłby powiedzieć coś oryginalnego. Nie wygląda na wyluzowanego, pilnuje się cały czas. Więc pewnie trzeba by siedzieć prosto i wygłaszać zdania równie okrągłe jak on. Więc mimo pokusy (kolacja z prezydentem, ho-ho) jednak nie. Robert Biedroń. Przesympatyczny, na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie świetnego kompana. Wyluzowany, dowcipny, inteligentny. Poznałam go osobiście. Pewnie można by z nim przegadać pół nocy, nie nudząc się ani chwili. Więc chętnie, ale... Jeśli założyłam, że można wybrać tylko jednego, jeszcze się zastanowię. Włodzimierz Czarzasty. Wow! Wykształcony, oczytany, dowcipny. Ze względu na iskrzącą przewrotnością inteligencję i wiedzę, którą może się popisać niemal w każdym temacie, chętnie właśnie jego zaprosiłabym do stolika, ale... Jest zupełnie nieromantyczny i nieuduchowiony. Podejrzewam, że nie byłby w stanie z zaangażowaniem słuchać na przykład moich opowieści o starożytnych królowych egipskich. A może się mylę? Antoni Macierewicz. Postać jak z książki. Niezwykle bogata osobowość. Moja siostra psychoterapeutka potrafi taką osobowość fachowo nazwać. Barwny, mówią, uroczy towarzysko. Całuje kobiety w rękę i w ogóle jest zachwycający. Więc

76 L a dy ’ s C l u b • n r 5 5 / 2 0 1 8

Fot. Łukasz Jungto

felieton

EWA KASSALA

RÓŻOWA MAGIA Z którym z nich? gdybym zamierzała pisać powieść współczesną (póki co, nie planuję), to z byłym ministrem chętnie bym porozmawiała. O czym? O fantastyce, zjawiskach paranormalnych, spiskach i innych zdarzeniach z obszarów oscylujących w okolicach baśni z tysiąca i jednej nocy. Roman Giertych. Kiedyś mnie nie przekonywał. Sprawiał wrażenie zarozumiałego i przemądrzałego. Od jakiegoś czasu (dojrzał politycznie?) wydaje mi się atrakcyjny intelektualnie, przekorny i sprawny w słowie (świetne felietony). Byłby doskonałym kompanem. Tylko czy zniosłabym, że przy stoliku jest gwiazda i że to nie ja nią jestem? Donald Tusk. Kiedy widzę zdjęcia, jak szef europarlamentu wraca do domu z torbami pełnymi zakupów, to myślę, że go lubię. Do tego kaszubskie „r”, które kojarzy mi się z twardym śląskim akcentem. Gdy je słyszę, czuję się jakoś bezpiecznie. Z przewodniczącym byłoby fajnie, po domowemu, a równocześnie światowo. Pewnie, że bym chciała! Rafał Trzaskowski. Kolacja z takim przystojniakiem? Super! Zna mnóstwo interesujących ludzi, pisarzy, reżyserów, aktorów. Byłoby niewątpliwie o czym i o kim mówić. Sprawia wrażenie złotego chłopca. Przemiły, ułożony, kulturalny i bardzo europejski. Jak dla mnie, bywa jednak trochę zbyt miękki i z lekka narcystyczny. Gdyby-

śmy poszli na wieczorny spacer i (odpukać) napadłby na nas zbir, to kto by mnie obronił? Pewnie musiałabym się bronić sama. Grzegorz Schetyna. Nie! Jego (prawie) hollywoodzki uśmiech zupełnie mnie nie przekonuje. No nie i tyle! Radosław Sikorski. Światowiec, bez dwóch zdań. Lubię go, mimo że słyszałam na jego temat sporo nie całkiem pochlebnych opinii. Inteligentny, dowcipny i ma błysk w oku. Szkoda, że kiedyś nie dostał od swojej partii nominacji na start w wyborach prezydenckich. Ale jest młody, wszystko przed nim. Więc kolacja – bardzo chętnie, z tym że, jak słyszałam, musiałabym założyć od razu, że to ja płacę. Paweł Kukiz. Och! Kotłują się w nim różne natury: sceniczna, rockowa, zawadiacka, przywódcza. Odkąd wszedł do polityki dobrze się bawi, ale momentami nie nadąża. To jednak nie jego świat. I o tym ewentualnie moglibyśmy pogadać. Ale zamiast rozmawiać, wolałabym posłuchać jak śpiewa. Leszek Miller. Niewątpliwie samiec alfa. Niewątpliwie wielbiciel kobiet. Inteligentny i słynący z bon motów. Pewnie zacząłby świetnie, ale nie mam pewności – pamiętając jego fatalną rekomendację dla Ogórek – jak by zakończył. Chyba bym nie zaryzykowała. Aleksander Kwaśniewski. Najwyższe notowania. Dowcipny, kulturalny, inteligentny, z dystansem do siebie i otoczenia. Wyrobiony politycznie na poziomie absolutnie światowym. Zawsze ma świeże, nietuzinkowe spojrzenie. Zatańczy, pożartuje, zjednuje sobie ludzi bezpośredniością i stylem. Jednoczy. Mam wielką przyjemność znać Pana Prezydenta osobiście – i wiem, co mówię. Jarosław Kaczyński. Intryguje. Postać tajemnicza. Samotny stary kawaler, rzadko bywa za granicą, nie prowadzi samochodu, sprawia wrażenie niewspółczesnego, jeszcze niedawno nie miał konta w banku, a rządzi nie tylko swoją partią, gdzie ma posłuch absolutny, ale i 38-milionowym narodem. Słyszałam opinię, że w mojej powieści „Mandragora” w jednym z rozdziałów opisuję właśnie jego. Mimo że w literaturze lubię postacie mroczne i pełne tajemnic, szczerze mówiąc, gdybym to jego miała zaprosić na kolację, chyba bym się trochę bała. Chociaż kto wie!... A Ty? Kogo widziałabyś przy swoim stoliku?




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.