NR 2 (65) CZERWIEC - LIPIEC 2020
DWUMIESIĘCZNIK
ISSN1899-1270
EGZEMPLARZ BEZPŁATNY
CELINA PIWKO-JELONEK właścicielka marki FaceLove® makijażystka, linergistka, certyfikowany trener makijażu permanentnego, pedagog i wykładowca akademicki » WYWIAD STR. 6
REKLAMA
ZADBAJ O SWOJĄ SKÓRĘ TEGO LATA
Hand Park Beauty zaprasza na depilację laserową Inmode i endermologię ciała LPG Tego lata -20% na wszystkie zabiegi depilacji laserowej
Hand Park Beauty Aleja Generała Władysława Andersa 6/1 43-300 Bielsko-Biała tel. 33 817 91 57 • 575 800 992 • 696 094 375 salon@handpark.pl • www.handpark.pl www.facebook.com/handparkbielsko
1
REKLAMA
2 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
REKLAMA
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
3
OD REDAKTORA
R
ok przestępny przynosi pecha. Znacie ten przesąd? Nie zaleca się zawierać w nim małżeństw ani przeprowadzać się. W Anglii wierzy się, że w jego trakcie umiera wyjątkowo dużo ludzi. Przestępny w wielu krajach przynosi rzekomo pogorszenie stanu
zdrowia, nieuleczalne choroby, wypadki, samobójstwa, kłopoty w interesach. W pierwszym tegorocznym numerze Lady’s Club zapytałem, jak Wam się zaczął 2020 i od razu asekuracyjnie dodałem: nieważne, jak wystartował – ważne, jak się skończy. To miało być pytanie żartobliwe, retoryczne, przecież jesteśmy poważni, racjonalni, nie wierzymy w ludowe bajdy. I głupio wyszło! 2020 zapisze się w historii jako rok straszliwej epidemii, która dotknęła wszystkich i zmieniła świat. Nic już nie jest takie jak było – i nie będzie. Nie można być prorokiem we własnym domu. Stwierdzenie: ważne, jak się skończy ów straszny rok nabiera w kontekście wciąż trwającej pandemii szczególnego znaczenia. Nie wiemy, jak się skończy i co z nami będzie. Nie chcemy przewidywać i wróżyć, nie będziemy spekulować na temat drugiej fali
STANISŁAW BUBIN, redaktor naczelny 509 965 018 redakcja@ladysclub-magazyn.pl s.bubin.ladysclub@gmail.com www.ladysclub-magazyn.pl
wirusa. Wracamy do Was po przerwie i bardzo się cieszymy. Staraliśmy się wykorzystać zamknięcie w domach najlepiej jak się dało. Sami oceńcie ten numer! Życzę wszystkim dobrej lektury i zdrowia. Przetrwamy!
W NUMERZE 6 WYWIAD NUMERU Z CELINĄ PIWKO-JELONEK, WŁAŚCICIELKĄ MARKI FACELOVE® W BIELSKU-BIAŁEJ 11 ZDROWIE BEZ FARMAKOLOGII, CZYLI DBAJMY O HORMONY 21 PRZEDSTAWIAMY: ANNA STOKŁOSA, AUTORKA „WAŻKI”, POWIEŚCI DYSTOPIJNEJ
24 DOROTA BOCIAN ANALIZUJE NARCYZA, KOCHAJĄCEGO SIEBIE NADE WSZYSTKO
26 BARDZIEJ NIŻ POLITYKĘ WOLĘ GOTOWANIE – ZAPEWNIA EWA WACHOWICZ 28 AGATA SAWICKA, PISARKA: TRZEBA PODĄŻAĆ DROGĄ MIŁOŚCI 34 KAŻDA GŁOWA JEST DLA MNIE RZEŹBĄ – MÓWI MONIKA SZUTA Z ATELIER MAROMI 37 JUSTYNA SUCHANEK: JAK SIĘ NIE ZABIĆ I NIE ZWARIOWAĆ
NA OKŁADCE CELINA PIWKO-JELONEK WŁAŚCICIELKA MARKI FACELOVE®, MAKIJAŻYSTKA, LINERGISTKA, CERTYFIKOWANY TRENER MAKIJAŻU PERMANENTNEGO, PEDAGOG I WYKŁADOWCA AKADEMICKI
FOT. KATARZYNA ZDROWAK / PHOTOFLOW FOTOGRAFIA KREATYWNA
40 ROZMOWA Z MNICHEM BUDDYJSKIM GILLESEM CHAMBORAIRE Z OPOLSZCZYZNY
®
43 SEKS DLA WYOBRAŹNI. WYWIAD Z KATARZYNĄ NOWAKOWSKĄ, PISARKĄ EROTYCZNĄ
46 TACY SĄ MIŁOŚNICY TEATRU – JAK DARIUSZ DOMAŃSKI Z KRAKOWA 50 SATYRYK KRZYSZTOF PIASECKI: ŚMIAĆ SIĘ MOŻNA ZE WSZYSTKIEGO 52 JAK SPRYTNIE ZABIĆ PRUSAKA. RECENZJA 54 KSIĄŻKI NA GORĄCE LATO Z WYDAWNICTWA ZYSK I S-KA
WYDAWCA FIRMA WYDAWNICZA LADY’S CLUB
56 AMIRITA: ŚPIEWA MOJE POLSKO-BURIACKIE SERCE
ADRES REDAKCJI 43-309 BIELSKO-BIAŁA, UL. SUCHA 32
58 JOLANTA KUBATEK RADZI, JAK ZAŁOŻYĆ WIZYTÓWKĘ W GOOGLE 60 MIASTO PRZYJAZNE DLA PIESZYCH? TO MOŻLIWE DZIĘKI WOONERFOM 62 ŻÓŁĆ. FELIETON MARTY ZDANOWSKIEJ 63 MIŁOŚĆ MARII I PIOTRA 66 TAJNE ŁAMANE PRZEZ POUFNE 68 LISTY Z MONACHIUM. CZY ZNASZ KOGOŚ DO SPRZĄTANIA? 69 „WŁADCY CZASU” W RECENZJI ADAMA ZDANOWSKIEGO 70 MADNESS. EDYTORIAL MAGDALENY OSTROWICKIEJ 76 EWA KASSALA O NASZYM MAŁYM, ZIEMSKIM RAJU
4 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
REDAKTOR NACZELNY STANISŁAW BUBIN, S.BUBIN.LADYSCLUB@GMAIL.COM, TEL. 509 965 018 REKLAMA TEL. 509 965 018, REDAKCJA@LADYSCLUB-MAGAZYN.PL, WWW.LADYSCLUB-MAGAZYN.PL WSPÓŁPRACA ANNA ADAMUS, ROMAN ANUSIEWICZ, DOROTA BOCIAN, DAWID CEMBALA, EDYTA DWORNIK, MAGDALENA FIRLEJ-PRUŚ, LUCYNA GRABOWSKA-GÓRECKA, KATARZYNA GROS, EWA HECZKO, MARZENA JANKOWSKA, ANNA JURCZYK, KRZYSZTOF KOZIK, ALDONA LIKUS-CANNON, KRZYSZTOF MACHA, KRZYSZTOF ŁĘCKI, MAGDALENA OSTROWICKA, PAULINA PASTUSZAK, NATASHA PAVLUCHENKO, ALEKSANDRA RADZIKOWSKA, KRZYSZTOF SKÓRKA, JOANNA SKOREK-KOPCIK, DOROTA STASIKOWSKA-WOŹNIAK, EWA STELLMACH, ANIKA STRZELCZAK-BATKOWSKA, BEATA SYPUŁA, WIOLETTA UZAROWICZ, MIKOŁAJ WOŹNIAK, MAGDALENA WOJDAŁA, MARTA ZDANOWSKA, ADAM ZDANOWSKI, AGNIESZKA ZIELIŃSKA LAYOUT PAWEŁ OKULOWSKI ISSN
1899–1270
REKLAMA
BIELSKO-BIAŁA, SOBIESKIEGO 52/ MOSTOWA 5 - CH SFERA II, PIĘTRO 2 TEL. 531818781
PIEKARNIE GRUZIŃSKIE PYSZNIE I ŚWIEŻO Z GRUZIŃSKĄ DUSZĄ:) ZAPRASZAMY!
SKUTECZNE KOREPETYCJE I KURSY Poznaj najbardziej efektywne techniki uczenia KURSY ÓSMOKLASISTY KURSY MATURALNE KURSY POPRAWKOWE KOREPETYCJE: WSZYSTKIE PRZEDMIOTY EDUKACJA DOMOWA WAKACYJNE KURSY JĘZYKOWE NAUKA W TRYBIE OFFLINE I ONLINE
Tylko u nas PIERWSZA LEKCJA ZA DARMO!
EDUN Korepetycje Bielsko-Biała ul. Barlickiego 11/2 (I piętro) 43-300 Bielsko-Biała
tel. +48 33 300 32 64, +48 666 600 610 www.edun.pl/oddzial-bielsko-biala.html
bielskobiala@edun.pl
Dla Czytelników na hasło Lady's Club 5 50 zł rabatu
Zdjęcia Katarzyna Zdrowak / Photoflow Fotografia Kreatywna
WYWIAD NUMERU
CAŁĄ RADOŚĆ ŻYCIA CZERPIĘ Z NATURY
Z CELINĄ PIWKO-JELONEK, WŁAŚCICIELKĄ MARKI FACELOVE®, MAKIJAŻYSTKĄ, LINERGISTKĄ, CERT YFIKOWANYM TRENEREM MAKIJAŻU PERMANENTNEGO ORAZ PEDAGOGIEM I WYKŁADOWCĄ AKADEMICKIM, ROZMAWIA STANISŁAW BUBIN 6
Niedawno nagrała pani z Agnieszką, chemikiem i farmaceutą, właścicielką kanału na YouTube, film z cyklu Okiem chemika, dotyczący pigmentacji estetycznej. Czy ta działalność mieści się w głównym nurcie pani pracy, czy też chodzi o coś więcej – ukazanie makijażu permanentnego nie tyle od strony praktycznej, co także naukowej? Dla kogo ten przekaz?
Dla każdego, kto interesuje się tematyką pigmentacji estetycznej, w dużym uproszczeniu – makijaży permanentnych. Tym razem chciałam zgłębić temat bezpieczeństwa pigmentacji od strony chemicznej, a Agnieszka Wojciechowska, jako osoba ściśle związana z nauką, wydała mi się najbardziej odpowiednia. Wiele się obecnie mówi o makijażu permanentnym, zwracając głównie uwagę na estetykę prac, techniki pigmentacji, miejsce wykonania czy też ceny samego zabiegu, ale znaczenie rzadziej poruszamy temat bezpieczeństwa pigmentacji, a jeszcze rzadziej – składów chemicznych produktów do tego celu używanych. W moim odczuciu to kluczowe aspekty dobrze wykonanego zabiegu i wiedza na ten temat powinna być popularyzowana.
Z okazji swoich niedawnych urodzin stwierdziła pani w mediach społecznościowych: Czuję w sobie nadal ten sam niepohamowany apetyt na życie. Nadal mieszka we mnie szalona dziewczyna, która uwielbia balansować na krawędzi. Ale też kobieta, która zna smak osobistego sukcesu i wielkiej porażki. Taka, która ma odwagę podjąć ryzyko, jak i taka, która chwilami chce się schować w ramionach ukochanej osoby i zniknąć za zamkniętymi drzwiami. Nie mówmy nic o znikaniu, ani o życiu prywatnym (chyba że pani chce), bardziej zaintrygowała mnie jednak szalona dziewczy-
na. Co kryje się pod tym wyznaniem? Ile trzeba mieć w sobie pozytywnego, życiowego szaleństwa, żeby stworzyć taki projekt, jak FaceLove®?
Stworzenie marki FaceLove® było swoistym szaleństwem, bowiem w momencie podjęcia decyzji nie miałam żadnego zaplecza finansowego, planu marketingowego ani pojęcia, z czym wiąże się prowadzenie własnej firmy, nawet miejsca na siedzibę. Słowem, nie miałam kompletnie nic. Jedyne, co mnie wówczas trzymało przy tym pomyśle, to wiara, że założenie FaceLove® ma sens. I odwaga, by zaryzykować wszystko i podążyć za swoimi marzeniami. To się
BIORĘ CAŁYMI GARŚCIAMI WSZYSTKO, CO DOSTAJĘ OD ŻYCIA. CAŁY CZAS SIĘ CZEGOŚ O SOBIE UCZĘ
Cztery lata temu powstała firma FaceLove®, która ma siedzibę w inteligentnej, nowoczesnej przestrzeni architektonicznej przy ulicy Jana III Sobieskiego 185 w Bielsku-Białej. Stworzyła pani markę wyraźnie zaznaczającą się w przestrzeni branżowej. Pewnie by się to nie udało, gdyby nie pani pasja zawodowa, chęć zaprezentowania, jaki jest pani świat. Właśnie! Jaki on jest? Co pani myśli o upiększaniu kobiet?
Swój świat zawodowy tworzyłam od samego początku z wielkiej pasji do upiększania, pasji do wydobywania z każdej kobiety jej naturalnego piękna. Czasem niewiele trzeba, by podkreślić właśnie to, co w nas najpiękniejsze, zaś upiększanie kobiet wykonane tak, by niewiele osób zauważyło moją ingerencję, jest kwintesencją dobrze wykonanego makijażu permanentnego, czyli dobrze wykonanej pracy. Upiększanie makijażem permanentnym to działanie na dłuższy czas. Nie zmyjemy tego makijażu po wyjściu z gabinetu, musi być on wykonany tak, by dodawał urody, podkreślał osobowość, nie zmieniał jednak diametralnie wyrazu twarzy. To czasem cienka granica.
7
udało! Nie od razu, nie od początku z takim rozmachem, jaki towarzyszy mi dziś, ale stworzyłam FaceLove® od podstaw sama (z nieocenioną pomocą męża). Dziś myślę, że to było szalone przedsięwzięcie. Trudno być jednak zwariowaną dziewczyną w zawodzie, który wymaga ode mnie ciągłego skupienia i pracy pod presją czasu. Ale poza gabinetem czy uczelnią, gdzie nauczam wizażu i makijażu permanentnego, nadal mam w sobie mnóstwo odwagi, by na przykład tańczyć samotnie pod sceną czy biegać boso w deszczu. Wciąż obowiązkowo śpiewam (choć kompletnie nie potrafię) stare włoskie piosenki, przygotowując kolację, a na urlopie tańczę przy muzyce Franka Sinatry z kieliszkiem szampana w dłoni, bez
względu na to, czy ktoś patrzy, czy jestem akurat sama na hotelowym tarasie. Wystarczają mi przenośny głośnik i telefon z ukochaną muzyką, by zapomnieć o całym świecie i przenieść się w ulubione klimaty retro. Mam archaiczną duszę, bywam niewspółczesna, kocham muzykę i filmy z epoki dekadenckiego Paryża i czarno-białe fotografie. Biznes wymaga pewnego stąpania po ziemi i twardej skóry. Pani tymczasem powtarza, że poza upiększaniem twarzy chce dawać kobietom empatię, ciepło, siłę i energię. Skąd takie deklaracje? Z czego czerpie pani inspirację do rozmaitych działań? Przecież mogłaby pani
NIE BYŁOBY SUKCESU FIRMY, GDYBY NIE MOJA ZDOLNOŚĆ ODCZUWANIA EMOCJI DRUGIEJ OSOBY, CO W BLISKIM KONTAKCIE Z KLIENTEM OKAZUJE SIĘ NIEZASTĄPIONE
8 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
po prostu perfekcyjnie wykonywać usługi i niczym więcej się nie przejmować, tymczasem pani tworzy kolorową wizję swojego świata, obudowuje ją pewną filozofią i wciąż się rozwija...
To prawda, biznes tworzą twarde reguły, a stąpanie po ziemi bywa nieodzowne, ja jednak jestem marzycielką, bujam trochę w obłokach, co, paradoksalnie, okazało się też moim znakiem rozpoznawczym. Pewnych cech charakteru nie da się zupełnie wyeliminować. Niemożliwe wydaje mi się, by – będąc ciepłą, empatyczną kobietą – zmienić się nagle w chłodną bizneswoman, pozostając jednocześnie autentyczną i szczerą wobec siebie. Przez wiele lat swoją ogromną wrażliwość mylnie kojarzyłam ze słabością, z możliwością łatwego zranienia mnie choćby złym słowem, czy brakiem odwagi, żeby się konfrontować z opinią publiczną. A inaczej nie da się wykonywać zawodu, który zmusza mnie do bycia ocenianą. Dziś jednak swoją wrażliwość, empatię wobec innych, czy też umiejętność zauważania najdrobniejszych szczegółów, uważam za najcenniejszą swoją cechę i jestem przekonana, że nie byłoby sukcesu FaceLove®, gdyby nie ta właśnie zdolność odczuwania emocji drugiej osoby, co w bliskim kontakcie z klientem okazuje się niezastąpione. Czas, jaki spędzam w gabinecie sam na sam z klientką, w pełni jej poświęcam. Podczas wykonywania zabiegu zazwyczaj ze sobą rozmawiamy. Często takie rozmowy w naturalny sposób przechodzą do opowieści o życiu prywatnym. Wielokrotnie czułam się tak, jakby ktoś zaprosił mnie do swojego świata, podzielił się swoimi odczuciami, przeżyciami. Taka otwartość na czyjąś historię tworzy swoistą więź, autentyczność relacji. To piękne momenty w moim życiu zawodowym. Czerpię z nich ogromną satysfakcję i jestem przekonana, że bez wrażliwości, szczerości, bez chęci słuchania drugiej osoby całą sobą, wreszcie bez bycia po prostu zwyczajną dziewczyną, która nie czuje się w niczym lepsza od innych, nie byłoby mowy o otwartości ze strony klientek i ich przywiązania do mnie, do FaceLove®. To składowe mojej filozofii. Tak naprawdę od tego wszystko się zaczęło. Nigdy nie byłam osobą, która stoi w pierwszym rzędzie, głośno krzyczy wśród tłumu, która wychodzi przed szereg i z automatu zabiera całą uwagę otoczenia. Wręcz przeciwnie – lubię wejść niezauważona, nie opowiadam nikomu o swoich sukcesach, nie podkreślam
MOŻLIWOŚĆ POPRAWIANIA NATURY NIE MA DLA MNIE ZNACZENIA, RACZEJ MOŻLIWOŚĆ SPRAWIANIA, BY KOBIETY CZUŁY SIĘ LEPIEJ SAME Z SOBĄ
Fot. Anetta Starowicz
osiągnięć, nie czuję się komfortowo, gdy muszę z kimś rywalizować, czy wreszcie być w centrum uwagi. Na uwagę otoczenia zawsze musiałam zapracować, a to nauczyło mnie bycia perfekcjonistką, stałego ulepszania prac, podnoszenia kwalifikacji, przełamywania ograniczeń, wreszcie nauczyło mnie najważniejszego – pokory. To słowo klucz. Dokąd prowadzi ta droga, gdzie pani zmierza?
Tego nie wiem. Biorę całymi garściami wszystko, co dostaję od życia. Cały czas się czegoś o sobie uczę. Nadal popełniam błędy, bywam zabiegana, zapominam o wielu sprawach, ale potrafię przeprosić, przyznać się do pomyłki, szczerze docenić pracę konkurencji i nigdy nie myślę o sobie w kategorii bycia najlepszą. Nie marzę o popularności, zdobywaniu kolejnych nagród czy tytułów. Nigdy nie czytam o sobie komentarzy. Bardzo cenię teraz swoją prywatność i czas, jaki spędzam tylko z najbliższymi. Tego nie pokazuję wirtualnemu światu. Lubię także pobyć sama w pustym lesie, siedzieć pogrążona w ciszy, słuchać odgłosów natury. To właśnie tam czerpię całą swoją radość i energię do chodzenia swoimi drogami.
Robienie makijażu, wizażu, to świetna profesja, niezwykle popularna, choć nie zawsze wykonywana starannie, z należytą jakością. Czy każda kosmetyczka może wykonywać ten zawód, czy też u podstaw zawodowego powodzenia musi leżeć odpowiednie, wysokie wykształcenie? Po czym poznać znakomitą, wybitną makijażystkę, od tej, która, niestety, mierna jest bardzo?
Pasja do wykonywania makijaży jest tym, co wyróżnia dobre makijażystki. Jeśli robisz to, co pochłania cię bez reszty, będziesz robić to dobrze, a z czasem wręcz doskonale. To proste – im więcej wkładamy uczucia i chęci w pracę, tym lepiej ją wykonujemy. Poza samym warsztatem pracy liczy się także umiejętność słuchania oczekiwań klientek. To ważne, jeśli chcemy robić dobrze jakiekolwiek usługi, chyba że wizaż jest „sposobem na życie” youtuberki, która nie maluje klientek, tylko modelki na potrzeby własnego projektu. To teraz marzenie wielu młodych wizażystek. Taka praca, w zasadzie tylko online, wbrew pozorom także daje ogromne możliwości i przynosi wymierne korzyści zawodowe czy finansowe. Czy można powiedzieć, że jest pani kobietą wszechstronną, renesansową?
Gościła pani u siebie Polki na stałe mieszkające w 15 państwach, w tym USA, Kanadzie i Australii. Prowadzi pani blog, który odwiedziło prawie ćwierć miliona osób. Nieustannie podnosi pani kwalifikacje i poszerza zakres usług. Otworzyła pani MakeUpownię dla wizażu z prawdziwego zdarzenia, gdzie nie brak światła do pracy i zdjęć. Prowadziła pani autorski projekt Szminka przy włoskiej kawie, uruchomiła sprzedaż w sklepie internetowym, zaopatrzonym w profesjonalne kosmetyki do wizażu francuskiej marki Make Up Atelier Paris. Czy może coś pominąłem?
To akurat prawda, choć wszechstronna nie jestem z całą pewnością. Nie znam jednak słowa nuda. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że zwyczajnie się nudzę. Jest tyle możliwości i pomysłów na rozwój, że przytłacza mnie świadomość braku czasu i tego, że nie zdążę w życiu posmakować wszystkiego, co mnie fascynuje. Podobnie to wygląda u mnie ze strony zawodowej. Obecnie pracujemy nad projektem szkoleń (nie tylko) z zakresu makijażu permanentnego w wersji online. Pomysł pojawił się w momencie zamknięcia gabinetu w związku z epidemią Covid 19. Nagle stanęliśmy przed wyzwaniem – czasem wolnym z dala
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
9
od gabinetu, od kontaktu z klientkami, co przy moim zabieganym trybie życia było całkowitą abstrakcją. Szybko zrozumiałam, że czeka mnie właśnie czas wolny, jakim nie dysponowałam wcześniej, który mogę w pełni poświęcić na nową działalność. Nie czekaliśmy długo z decyzją – kupiliśmy profesjonalny sprzęt do nagrań wideo i zabraliśmy się do pracy. Ogólnokrajowa platforma szkoleniowa online to duży projekt, zabiera nam mnóstwo czasu, bowiem wszystko przygotowujemy samodzielnie – od nagrań, wielokrotnych powtórzeń, aż po żmudny montaż. Jesteśmy bardzo ciekawi, z jakim spotkamy się odbiorem, ale też pełni nadziei, że to będzie strzał w dziesiątkę. Poza tym od dawna noszę się z pomysłem pisania bloga o tematyce odbiegającej nieco od makijażu permanentnego czy wizażu, bloga, w którym wspominać będę o moich kolorowych historiach, które czasem nawet mnie samej wydają się niewiarygodne. Dostałam potężną lekcję od życia, nie zawsze kolorową, ale obfitującą w mnogość niezwykłych zdarzeń. Teraz chcę się tym dzielić, może nawet bawić, trochę rozczulać, a przede wszystkim pokazać, że wśród osób zawodowo związanych z urodą są też kobiety dalekie od dążenia do współczesnych ideałów piękna czy kultu idealnego ciała. Są kobiety, którym szkoda życia na ciągłe porównywanie się i szukanie swojej wartości w oczach innych ludzi. Stąd ta moja domena internetowa pod nazwą niewspolczesna.pl. Pani świat jest tak dynamiczny, że chyba nie starcza pani czasu na urlop?
Pyta pan o urlop? Owszem, okazuje się bezcenny. Moje życie od momentu założenia firmy nabrało szalonego tempa, które wykluczyło powoli wszystko, co znajdowało się poza FaceLove®. Jednak czas, jaki zyskałam podczas przymusowego zamknięcia gabinetu, wykorzystałam, by w pełni zregenerować organizm, wyciszyć emocje, zadbać o zdrowe nawyki oraz wprowadzić do swojej codzienności chwile tylko dla siebie. Jestem gotowa, by tym razem na nieco innych zasadach wracać do pracy. To będzie nowa jakość w FaceLove®. A co panią najbardziej cieszy w pracy? Tak zwyczajnie, na co dzień, po ludzku? Możliwość poprawiania natury?
Nie, możliwość poprawiania natury nie ma dla mnie aż tak wielkiego znaczenia,
10 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
CELINA PIWKO-JELONEK
Właścicielka marki FaceLove® w Bielsku-Białej. Makijażystka i linergistka. Posiada tytuł zawodowego charakteryzatora Francuskiej Szkoły Wizażu i Charakteryzacji w Krakowie. Certyfikowany trener makijażu permanentnego. Szkoliła się u Małgorzaty Ruprich, absolwentki Oxford Brookes University oraz w Międzynarodowym Instytucie Makijażu Permanentnego w Koszalinie u Aleksandry Góreckiej. Wykładowca w Bielskiej Wyższej Szkole im. Józefa Tyszkiewicza na kierunku Wizaż i Stylizacja. Partner i regionalny dystrybutor francuskiej marki profesjonalnych kosmetyków kolorowych Make Up Atelier Parise. co raczej możliwość sprawiania, by kobiety czuły się lepiej same z sobą, dawania im odrobiny luksusu czy też czasu dla siebie, większego komfortu dnia codziennego. Cieszy mnie kontakt z drugą osobą, zaufanie, jakim zostałam obdarzona. Cieszy mnie spełnione marzenie o swojej własnej
marce, o pracy na swoich zasadach i poczucie, że jeśli czegoś chcesz, możesz po to sięgnąć w każdym momencie życia. Tego dziś życzę każdemu, kto, jak ja, nosi w głowie jakiekolwiek marzenia. Dziękuję za rozmowę.
Tel: +48 503 493 857 • ul. Jana III Sobieskiego 185, 43-300 Bielsko-Biała www.FaceLove.pl • www.sklep.FaceLove.pl • blog: www.niewspolczesna.pl www.facebook.com/FacelovePL • www.instagram.com/facelove.pl
HORMONY
ZDROWIE BEZ FARMAKOLOGII
W twoim ciele zachodzą nieustanne zmiany, którym często towarzyszą dolegliwości i złe samopoczucie. Ogromny wpływ na funkcjonowanie organizmu i zachowanie równowagi hormonalnej ma sposób życia, w tym również, a może przede wszystkim, odpowiednie żywienie. Dbanie o zdrowie jelit, wątroby i trzustki realnie przekłada się na jakość życia i funkcjonowanie mózgu. marcu ukazała się książka, która w prosty sposób pokazuje, jak w dwa tygodnie można odzyskać równowagę hormonalną. Zawiera indywidualne programy i smaczne przepisy, czyli krótko mówiąc jest podręcznikiem dochodzenia do zdrowia bez farmakologii. Cierpisz na PCOS (zespół policystycznych jajników), chorobę Hashimoto lub endometriozę? Zmagasz się z kandydozą, menopauzą lub PMS – zespołem napięcia przedmiesiączkowego? A może masz problem z utrzymaniem wagi, wahaniami nastroju i zmęczeniem? Ta książka jest właśnie dla ciebie! Jej autorką jest Magdalena Wszelaki, która po latach pracy z pacjentkami borykającymi się z różnymi schorzeniami opracowała autorski plan, pomagający odzyskać równowagę hormonalną. Na swojej stronie www.HormonesBalance.com udziela porad tysiącom kobiet. Stawiając na dobrze dobraną dietę, pomaga im osiągać zdrowy balans. Nie wierzysz, że to możliwe? W łatwy sposób przekonaj się sama! Magdalena Wszelaki mieszka w Colorado. Jest znaną nie tylko w Stanach farmaceutką, dietetyczką, ekspertką ds. hormonów i żywienia. W jej książce możesz znaleźć test sprawdzający, z jakimi problemami hormonalnymi się zmagasz, niezbędne informacje o hormonach i ich funkcjonowaniu w organizmie, opisy czynników wpływających
Fot. Audible.com
W
MAGDALENA WSZELAKI na równowagę hormonalną, a także 11 dwutygodniowych planów żywieniowych dla dwóch osób i ponad 120 przepisów stymulujących właściwą pracę hormonów. Autorka bestselleru Hashimoto, dr Izabella Wentz, stwierdziła w przedmowie: W Hormonach Magdalena pokaże ci, w jaki sposób korzystać z jedzenia, by obudzić swój potencjał zdrowotny. Niezależnie od tego, czy już dbasz o zdrową dietę, czy może tajniki odżywiania były ci dotąd niemal zupełnie obce, bardzo wiele zyskasz dzięki umiejętności wybierania składników bogatych w substancje
odżywcze i unikania pokarmów wywołujących stany zapalne oraz utrzymywania w normie stężenia cukru we krwi. Będziesz pełna sił witalnych, a długotrwałe problemy zdrowotne, które – jak sądziłaś – są „elementem genotypu”, „skutkiem procesu starzenia się”, „normalne”, takie jak huśtawki nastroju, ataki paniki, trądzik, fatalne samopoczucie, dolegliwości trawienne oraz bóle stawów, mogą ustąpić. Co najważniejsze, książka Hormony pomoże ci na podstawie występujących objawów dobrać najlepszy protokół dietetyczny. Bez względu na to, czy zmagasz się z nadmiarem estrogenów (czyli tzw. dominacją estroge-
nową), zespołem policystycznych jajników (polycystic ovary syndrome – PCOS), chorobą Hashimoto czy zaburzeniami w funkcjonowaniu nadnerczy, ten motywujący i praktyczny poradnik wyposaży cię w spersonalizowany plan wspierania twojego organizmu. Wiem, że zmiana diety może być trudna – nawet jeśli wiesz, że pomoże ci w redukcji objawów chorobowych. Być może (…) boisz się, że przejście na tak zwaną czystą dietę oznacza jedzenie na śniadanie, obiad i kolację gotowanego kurczaka i warzyw na parze. Nie obawiaj się! Sama zaś Magdalena Wszelaki wyznała: Napisałam książkę, ponieważ – podobnie jak ty – cierpię z powodu licznych zaburzeń równowagi hormonalnej. Początkowo dałam się przekonać, że są to problemy natury genetycznej bądź spowodowane czymś „bliżej nieokreślonym”. Niektóre z was prawdopodobnie słyszały, że mamy niewielki wpływ na ten aspekt naszego zdrowia, z wyjątkiem możliwości korzystania z antykoncepcji bądź suplementowania naturalnych hormonów. Nawet jeśli w przypadku niektórych z nas jest to prawdą, moja wewnętrzna mądrość podpowiadała mi, że my, kobiety, z całą pewnością możemy zrobić coś więcej, aby sobie pomóc. Podczas tej podróży przekonałam się, że nie istnieją żadne magiczne pokar-
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
11
my ani zioła, które niezwłocznie zniwelują problemy hormonalne. Jednakże jako strażniczka świątyni swego ciała możesz stworzyć środowisko sprzyjające wytwarzaniu, metabolizowaniu i wydzielaniu hormonów w taki sposób, aby uzyskać pożądaną równowagę. Podobnie jak ogrodniczka przygotowująca glebę, aby jej ogród mógł rozkwitać i wydawać plony, które później zbierze, tak i ty możesz postępować ze swoim ciałem, aby zapewnić mu równowagę. Odkryłam, że troska o tego typu balans wymaga dobrego trawienia, prawidłowego stężenia cukru (glikemii) we krwi oraz sprawnie funkcjonującej wątroby. Postrzegam trzy wymienione czynniki jako podstawowe w tym zakresie. Każdy z nich stanowi jedną z nóg trójnożnego stołka. Wszystkie trzy nogi
muszą być stabilne, abyś mogła wygodnie na nim siedzieć. Przywrócenie dobrego funkcjonowania jelitom i wątrobie oraz zapewnienie prawidłowego stężenia cukru nie tylko wpłynie korzystnie na twoją gospodarkę hormonalną, lecz również zniweluje wiele pozornie niepowiązanych dolegliwości, które być może dokuczają ci od lat, takich jak alergie sezonowe, pokrzywka, przewlekły ból, przybieranie na wadze, depresja czy niepokój. Mam zaszczyt przewodzić dużym internetowym społecznościom kobiet, które korzystają z mojej diety równoważącej hormony i dzięki niej skutecznie zmieniają swoje życie. Gdy przeprowadziłam wśród nich ankietę, pytając o największą zmianę wywołaną u nich takim sposobem odżywiania, spodziewałam się odpowiedzi dotyczących
SAŁATKA Z BURAKA I MARCHEWKI
Oczyszcza wątrobę, sprzyja równowadze estrogenów, wspiera wydzielanie progesteronu. Sałatka • 2 filiżanki startych na grubej tarce obranych buraków • 2 filiżanki startych na grubej tarce nieobranych marchewek • 1 filiżanka posiekanych orzechów włoskich • 1/4 filiżanki posiekanych dymek • 1/4 filiżanki posiekanej natki pietruszki o płaskich liściach Dressing • 1/2 filiżanki oliwy z oliwek extra virgin • świeżo otarta skórka z 1 pomarańczy • 1/4 filiżanki świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy • 2 łyżki winnego octu jabłkowego • 1 łyżeczka mielonego kuminu • 1 łyżeczka soli Porcje: 4‒6 |Czas przygotowania: 25 min. |Sprzęt: tarka, słoik z pokrywką. Przepis powstał pod wpływem olśnienia, jakiego doznałam, gdy przypadkiem usłyszałam przyjaciółkę, dr Jolene Brighten, naturopatkę, która, podobnie jak ja, pomaga kobietom dbać o ich równowagę hormonalną. Jolene mówiła, że poleca pacjentkom cierpiącym z powodu zespołu napięcia przedmiesiączkowego spożywanie marchewki i buraków na pięć dni przed początkiem miesiączki. Jest to logiczne. Buraki wspierają szlak metylacji wątroby, pomagając oczyścić ją z nadmiaru estrogenu, dopaminy, histaminy i metali ciężkich. Marchewki pomagają w wytwarzaniu większej ilości progesteronu i wiążą zbędne produkty przemiany materii antagonistycznego estrogenu. Sałatka zawiera sporo naturalnych cukrów, dlatego zadbaj o to, by zjeść ją wraz z porcją białka, na przykład w postaci kurczaka, ryby bądź jagnięciny. W celu przygotowania sałatki połącz wszystkie składniki w dużej misce. Aby przygotować dressing, umieść wszystkie jego składniki w słoiku. Zakręć pokrywkę i potrząsaj, aby dobrze się wymieszały. Polej sałatkę dressingiem i wymieszaj. Podawaj w temperaturze pokojowej bądź schłodzoną. Można przechowywać w lodówce do 4 dni.
12 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
KURCZAK Z ESTRAGONEM W MIODOWEJ GLAZURZE
Składniki • 8 udek kurczaka z kośćmi i skórą • 1,5 łyżki musztardy Dijon • 1,5 łyżki surowego miodu • 1,5 łyżki roztopionego ghee (rodzaj masła klarowanego) lub brązowego masła • 1,5 łyżeczki suszonego estragonu • 3/4 łyżeczki soli • 1/4 łyżeczki świeżo mielonego czarnego pieprzu Porcje: 4 | Czas przygotowania: 10 minut | Czas przyrządzania: 30 min. | Sprzęt: trzepaczka, naczynie do pieczenia o wymiarach 33 x 22 cm. Bogate źródło witaminy B3 i dobrych tłuszczów. Gdy chcesz szybko ugotować kolację, oto idealny przepis. Cierpkość musztardy i słodycz miodu to niebiańskie połączenie. Możesz zastąpić udka kurczaka nóżkami lub piersiami. Rozgrzej piekarnik do temperatury 205°C. Umieść kurczaka w naczyniu do pieczenia, skórą ku górze. W małej miseczce wymieszaj trzepaczką musztardę, miód, ghee, estragon, sól i pieprz. Uzyskaną miksturą obtocz kurczaka. Piecz bez przykrycia przez 30 min. lub do momentu, gdy z mięsa zacznie wypływać przejrzysty sok bądź gdy kurczak zbrązowieje. Odstaw na bok na 10 min. przed podaniem. Można trzymać w lodówce do 7 dni.
utraty masy ciała, lepszej jakości snu czy lepszego funkcjonowania na poziomie mentalnym. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że największą korzyścią opisywaną przez respondentki było zdobycie umiejętności „wsłuchiwania się” we własne ciało. Amy Myers, lekarka, autorka bestsellerów magazynu „New York Times” Możesz wyleczyć choroby autoimmunologiczne i Możesz wyleczyć choroby tarczycy: Nasze córki doświadczają problemów hormonalnych znacznie wcześniej niż niegdyś my. Ta książka to obowiązkowa lektura pozwalająca odzyskać kobietom ich świętą równowagę hormonalną. Opinia Marianny D. Schmidt z Amazon.com: Ta książka i cały opisany w niej proces bardzo mi pomogły! Mój TSH (hormon tyreotropowy, badany w przypadku podejrzenia nadczynności bądź niedoczynności tarczycy – przyp. red.) rósł z roku na rok z powodu diety paleo. Jadłam dużo orzechów, manioku, prosa i lnu, wszystko to zawierało substancje, które wpływały na moją tarczycę. Skąd miałam o tym wiedzieć?! Obejrzałam niektóre webinaria Magdaleny Wsze-
laki i postępowałam zgodnie z jej przepisami i wskazówkami, a moje TSH spadło z 17,9 do 3,9 w ciągu trzech miesięcy (…). Teraz przygotowuję przepisy z tej książki i wszystkie są bardzo smaczne (…). Nie trzeba ogromu leków, wystarczy tylko kilka suplementów! Spróbuj, to działa!
OPRAC. (BUS)
Magdalena Wszelaki Hormony. Jak odzyskać równowagę w 14 dni? Wydawnictwo Znak (www.znak.com.pl), Kraków 2020. Stron 400. Dziękujemy Karinie Caban-Rusinek ze Znaku za pomoc w przygotowaniu artykułu.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
13
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
KORTY TENISOWE W KOZACH JUŻ OTWARTE!
Nieprzeciętny komfort i sportowa rywalizacja w jednym miejscu Fotoreportaż z nowo otwartego obiektu sportowego przy ulicy Podgórskiej 7 w Kozach Od 4 maja 2020, kiedy zostały rozluźnione restrykcje związane z pandemią, rozpoczął działalność ROYAL TENNIS CLUB – nowoczesny kompleks sportowy zaprojektowany z zachowaniem najwyższych standardów i bogatą infrastrukturą sportową.
A co dla najmłodszych?
Przy kortach funkcjonuje szkółka Kids Tennis Club. Dzieci, podzielone na grupy ze względu na poziom zaawansowania, mogą uczyć się pod okiem wykwalifikowanego trenera, który nie boi się żadnych wyzwań. W tym czasie rodzice mogą spędzić czas w przytulnej kawiarence, delektując się przepyszną kawą z ciastem.
Co znajdziemy w Royal Tennis Club?
Nowy kompleks sportowy Royal Tennis Club daje swobodę gry w tenisa na dwóch całorocznych kortach wewnętrznych z nawierzchnią ze sztucznej trawy i dwóch kortach zewnętrznych z mączka ceglaną, dostępnych w sezonie letnim. Amatorzy gry w squasha mają do dyspozycji klimatyzowany kort z miejscem do relaksu i odpoczynku. Ponadto wkrótce na naszej stronie zostanie opublikowany grafik zajęć fitness, na których każdy znajdzie coś dla siebie. Dodatkowo, aby umilić czas spędzony w Royal Tennis Club, zapraszamy do kawiarni na pyszną kawę, herbatę i ciasto. Kadra trenerska na najwyższym poziomie
Członkowie klubu mogą liczyć na wsparcie profesjonalnego zespołu pracowników Royal Tennis Club. Nasi trenerzy, posiadający licencje PZT, chętnie doradzą przy wyborze sprzętu, który dostępny jest do wypożyczenia za darmo, a w razie potrzeby udzielą indywidualnych lekcji gry w tenisa.
14 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Miejsce dla każdego
KAŻDY TRENER ROYAL TENNIS CLUB POSIADA LICENCJĘ POLSKIEGO ZWIĄZKU TENISOWEGO
Serdecznie zapraszamy do rezerwacji online na stronie www.royaltennisclub.pl lub tel. + 48 730 500 049, +48 33 432 28 93.
PIERWSZE WEJŚCIE GRATIS!*
Chcąc spełnić oczekiwania miejscowej społeczności, stworzyliśmy niestandardowe miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Przedsiębiorcy mogą spędzić czas aktywnie lub przeprowadzić spotkanie biznesowe w mniej formalnych warunkach. Dzieci z rodzicami mają możliwość rozwijania swoich pasji, rozrywki i odpoczynku. Plany na najbliższe lata
Kompleks sportowy Royal Tennis Club to jeszcze nie wszystko. Poza infrastrukturą sportową w pobliżu powstanie zaplecze hotelowe ze strefą Spa & Wellness oraz salą konferencyjną, mogącą pomieścić 550 osób. Wszystko to w otoczeniu wspaniałych koziańskich widoków na Beskid Mały, przy trasie Kraków-Bielsko-Biała.
ZDJĘCIA MAGDALENA OSTROWICKA * oferta dotyczy tylko kortów zewnętrznych
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
JEDEN Z DWÓCH KORTÓW Z MĄCZKĄ CEGLANĄ
CAŁOROCZNE KORTY WEWNĘTRZNE MAJĄ NAWIERZCHNIĘ ZE SZTUCZNEJ TRAWY
ELEGANCKA KAWIARNIA ROYAL TENNIS CLUB
W KAWIARNI MOŻNA DOSTAĆ PYSZNE SOKI, NATURALNE SUPLEMENTY DIETY
KLIMATYZOWANY KORT DO GRY W SQUASHA
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
PIERWSZY ELEKTRYCZNY MINI COOPER SE W PEŁNEJ KRASIE PRZED BIELSKIM SALONEM MINI SIKORA
PREMIERA PIERWSZEGO ELEKTRYCZNEGO SAMOCHODU MINI I PIERWSZE URODZINY SALONU MINI SIKORA Pierwsze urodziny salonu MINI Sikora przy ulicy Warszawskiej 56 w Bielsku-Białej, połączone z premierą pierwszego, całkowicie elektrycznego MINI Cooper SE, odbyły się w sobotę 7 marca 2020 roku.
– Ten samochód to spojrzenie w przyszłość, uosabia zupełnie nowy wymiar gokartowych właściwości jezdnych – mówi Przemysław Brodka, Brand Manager MINI Sikora. – Dzięki niemu jazda z napędem elektrycznym staje się bardzo emocjonalnym przeżyciem, łączącym w sobie zabawę, styl i iskrę indywidualności – dodaje. MINI Electric to samochód nowoczesny, czysty stylistycznie i w wydajny sposób dynamiczny. To wielki krok do przodu w kierunku możliwości uzyskania mobilności w środowisku miejskim z gwarancją unikalnej frajdy z jazdy. Spontaniczna reakcja silnika elektrycznego na każdy ruch pedału
16 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Z OKAZJI PIERWSZYCH URODZIN NA GOŚCI SALONU MINI SIKORA CZEKAŁO WIELE PRZYSMAKÓW I PYSZNY TORT
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
gazu podnosi zwinność pojazdu. Potężny napęd czerpie energię z baterii litowo-jonowej, zapewniającej maksymalny zasięg i typową dla MINI zwinność. Elektryczny MINI Cooper SE to możliwość podróży przez miasto bez lokalnej emisji. Samochód łączy w sobie charakterystyczne dla marki proporcje i cechy designu z elementami odzwierciedlającymi jego w pełni elektryczny napęd. Jako że silnik elektryczny nie musi być chłodzony powietrzem, sześciokątna atrapa przednia została zamknięta, co poprawia właściwości aerodynamiczne auta. Zostało ono również wyposażone w dodatki wykonane z włókna szklanego, które zmniejszają opór powietrza. Wykończenie w kolorze srebrnym Reflection Silver i żółtym Interchange Yellow przyciąga wzrok. Samochód ma pod maską elektryczny silnik o mocy 184 KM. Sprint do 60 km/h zajmuje mu 3,9 sekundy, a do 100 km/h – 7,3 sekundy. Jego bateria ma pojemność 32,6 kWh, co pozwala na przejechanie ponad 230 km. MINI Electric ma możliwość szybkiego ładowania. Czas uzupełnienia akumulatora od zera do 80 proc. przy użyciu ładowarki o mocy 50 kW wynosi zaledwie 35 minut.
URODZINOWA STYLIZACJA SALONU MINI SIKORA I PEŁNA GAMA SAMOCHODÓW MINI DO DYSPOZYCJI KLIENTÓW
Wydarzenie w salonie MINI Sikora w Bielsku-Białej przyciągnęło wielu fanów marki MINI. Mieli oni możliwość przetestowania na drodze pełnej gamy samochodów MINI. Po jeździe czekał na nich urodzinowy tort. Przewidziano także atrakcje dla najmłodszych, którzy bawili się wyśmienicie z ani-
matorami, podczas gdy ich rodzice testowali samochody. Partnerami imprezy byli Naturhouse, Galeria Obrazów Anny Magdziarz i lokalna marka ILOVEBB. Więcej informacji na www.mini-sikora.pl
NIEDAWNO CORAZ BARDZIEJ POPULARNY SALON MINI SIKORA W BIELSKU-BIAŁEJ ŚWIĘTOWAŁ PIERWSZE URODZINY
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
17
Fot. Drug Development
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
ŻYWIENIE w chorobach tarczycy
Gruczoł wydzielania wewnętrznego Tarczyca, czyli gruczoł tarczowy, jest zlokalizowana w przedniej dolnej części szyi. Wydziela ona takie hormony, jak trójjodotyronina (T3), tyroksyna (T4) i kalcytonina, odpowiadające za tempo przemian metabolicznych organizmu, gospodarkę wapniowo-fosforową, a także pracę serca i układu nerwowego. Spektrum działania hormonów tarczycy obejmuje większość tkanek, zatem ich odpowiednie stężenia są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Najczęstsze choroby Podziału schorzeń tarczycy dokonujemy ze względu na stęże-
18 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Fot. Krzysztof Stryj
Schorzenia tarczycy stanowią istotny problem zdrowotny, dotyczący nawet 22% Polaków. Znacznie częściej choroby tarczycy występują u kobiet. Szacuje się, że nieprawidłowości w funkcjonowaniu tego gruczołu należą do dziesięciu najczęściej diagnozowanych chorób przewlekłych wśród pań.
DOMINIKA BIJOK nia we krwi hormonów przez nią produkowanych. Rozróżniamy nadczynność gruczołu tarczowego lub niedoczynność, a także niedoczynność ze współistniejącą chorobą Hashimoto. Choroby te mają
zróżnicowane podłoże. Mogą być konsekwencją zaburzeń immunologicznych, uszkodzenia przysadki mózgowej, przebytych infekcji wirusowych bądź znacznego niedoboru lub nadmiaru jodu i selenu w diecie.
Niedoczynność To choroba wynikająca ze zbyt niskich stężeń hormonów tarczycy bądź zakłóconego ich metabolizmu w organizmie. Spośród wszystkich schorzeń gruczołu tarczowego jest najbardziej powszechna. Dotyczy nawet 2% społeczeństwa, a ryzyko jej wystąpienia wzrasta z wiekiem. Czynniki predysponujące do pojawienia się niedoczynności tarczycy nie są jeszcze całkowicie poznane, jednak na jej wystąpienie ogromy wpływ ma zapalenie gruczołu tarczowego typu Hashimoto, będące reakcją autoimmunologiczną. Niedoczynność tarczycy występuje u około 90% pacjentów z chorobą Hashimo-
to. Do głównych objawów niedoczynności tarczycy i choroby Hashimoto należą: spowolnienie przemiany materii prowadzące do przyrostów masy ciała, wypadanie włosów, suchość skóry, łamliwość paznokci, zmęczenie i senność, nietolerancja zimna, zaburzenia miesiączkowania, obrzęki, obniżenie nastroju i stany depresyjne, zaparcia, jak i wole tarczycowe. Nadczynność Nadczynność gruczołu tarczowego objawia się nadmierną produkcją hormonów tarczycy w stosunku do potrzeb organizmu. Dotyczy około 1,5% osób. Cztery razy częściej odnotowywana jest wśród kobiet niż mężczyzn. Wystąpienie nadczynności często koreluje ze współistnieniem autoimmunologicznego zapalenia tarczycy: choroby Gravesa-Basedowa. Chorobie tej towarzyszy w 80% przypadków powiększenie tarczycy, czyli powstanie wola, u 10‒30% pacjentów dochodzi również do wytrzeszczu oczu. Wole najczęściej odnotowywane jest u kobiet w okresie menopauzy. Jednak nadczynność tarczycy zdecydowanie częściej diagnozowana jest u dzieci. Choroba ujawnia się w okresie dojrzewania. Nieleczona nadczynność tarczycy prowadzi do wielu zaburzeń pracy organizmu. Wśród najczęstszych wymieniamy nadpobudliwość, przyśpieszenie pracy serca, nietolerancję ciepła, osłabienie siły mięśniowej, spadek masy ciała, nadmierną potliwość, nerwowość, wytrzeszcz gałek ocznych, wole naczyniowe, obrzęki rąk, stóp, piszczeli, a także biegunki i wymioty. Wśród osób starszych objawy nadczynności mogą odbiegać od typowych. Rozpoznanie chorób Dla zdiagnozowania schorzeń tarczycy należy zbadać krew, oznaczając stężenie hormonu tyreotropowego (TSH), produkowanego przez przysadkę
mózgową i stymulującego gruczoł tarczowy do wytwarzania hormonów. Zbyt wysokie stężenie TSH w krwiobiegu wymaga zbadania poziomu hormonów tarczycy: tyroksyny (FT4) i trójjodotyroniny (FT3). Poszerzone badania laboratoryjne wymagają także oznaczenia stężenia przeciwciał przeciwtarczycowych (anty-TPO, anty-TG), pomocnych w zdiagnozowaniu choroby Hashimoto. Istotną rolę pełni też badanie obrazowe USG, oceniające wielkość tarczycy. Leczenie chorób tarczycy w ogromniej mierze opiera się na farmakoterapii. Istotną rolę terapeutyczną w kuracji pełni również prawidłowa dieta. Zasady żywienia Regularność. Osobom z niedoczynnością tarczycy zaleca się spożywanie 4‒5 posiłków dziennie przy zachowaniu 3‒4-godzinnych przerw między danymi posiłkami. Regularność w przyjmowaniu pokarmów sprzyja zachowaniu odpowiedniego tempa metabolizmu w organizmie. Wartość energetyczna. Kaloryczność diety powinna być indywidualnie dostosowana do potrzeb. Nie rekomenduje się restrykcyjnej, ubogokalorycznej diety, gdyż może to skutkować pojawieniem się niedożywienia. Oddziałuje ono negatywnie na pracę gruczołu tarczowego, układ immunologiczny i sprzyja spowolnieniu metabolizmu. Podaż białka. Prawidłowa dieta powinna uwzględniać zwiększone zapotrzebowanie na białko. Odpowiednia ilość białka korzystnie wpływa na produkcję hormonów tarczycy, a także hamuje główne objawy, jak wypadanie włosów. Najlepszym źródłem pełnowartościowego białka są produkty pochodzenia zwierzęcego: chude mięso drobiowe, wołowe, ryby, jaja, przetwory mleczne.
Grafika Theleadernews
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
AUTOIMMUNOLOGICZNE ZAPALENIE TARCZYCY, CHOROBA HASHIMOTO. PRZECIWCIAŁA ATAKUJĄ TARCZYCĘ
Indeks glikemiczny. Osoby z niedoczynnością tarczycy i autoimmunologicznym zapaleniem tarczycy często zmagają się z zaburzeniami gospodarki węglowodanowej, dlatego zaleca się im spożywanie pokarmów o niskim indeksie glikemicznym. Produkty o niskim IG wywierają korzystny wpływ na poziom glukozy we krwi i dlatego powinny dominować w codziennej diecie. Do artykułów żywnościowych o niskim IG zaliczamy: produkty zbożowe z pełnego przemiału, np. kasze gruboziarniste, płatki owsiane, ryż brązowy, makarony pełnoziarniste, pieczywo razowe, graham lub bułki pełnoziarniste, które charakteryzują się wyższą zawartością błonnika, witamin i składników mineralnych niż ich oczyszczone odpowiedniki. Błonnik pokarmowy daje uczucie sytości, poprawia motorykę przewodu pokarmowego, wiąże toksyczne związki w jelitach, zapobiegając ich wchłonięciu. Jest niezbędny w przeciwdziałaniu zaparciom. Ponadto obniża stężenia cholesterolu i glukozy w surowicy krwi. Doskonałym źródłem błonnika w diecie są warzywa, owoce, nasiona roślin strączkowych i produkty zbożowe. Cukier. Cukry proste w ciastach, pieczywie cukierniczym, ciasteczkach, batonach, suszonych owocach i słodzonych dżemach powinny podlegać ograniczeniom w diecie. Po-
tęgują one ryzyko wystąpienia nadwagi i otyłości oraz chorób dietozależnych. Wśród pacjentów z chorobą Hashimoto istnieje większa predyspozycja do rozwoju cukrzycy aniżeli u innych osób z chorobami tarczycy. Z tej przyczyny słodkie przekąski w codziennej diecie powinny być ograniczane. Tłuszcz. Istotna jest nie tylko ilość spożywanego tłuszczu, ale też jego jakość. Zaleca się eliminować nasycone tłuszcze zwierzęce, jak smalec. Rekomenduje się spożywanie tłuszczów roślinnych: oleju rzepakowego, słonecznikowego, lnianego, oliwy z oliwek, orzechów, awokado oraz pestek i nasion. Doskonałym źródłem nienasyconych kwasów tłuszczowych są również tłuste ryby: łosoś, tuńczyk, makrela i śledź. Spożywanie wysokiej jakości tłuszczu, przy jednoczesnym ograniczaniu nasyconych kwasów tłuszczowych, istotnie zmniejsza ryzyko wystąpienia chorób serca, które często współistnieją w autoimmunologicznym zapaleniu tarczycy. Istotne składniki w diecie Jod. Niezbędnym składnikiem do produkcji hormonów tarczycy jest jod. Źródłem jodu powinny być głównie ryby i owoce morza, otręby, sól kuchenna, wody mineralne. Nie powinno się jednak wprowadzać rutynowo suplementacji jodem, gdyż nadmiar tego składnika w organizmie prowadzi do zahamowa-
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
19
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
CHOROBA HASHIMOTO I NIEDOCZYNNOŚĆ TARCZYCY
Fot. Garo Getty
Tarczyca kieruje wieloma najważniejszymi funkcjami ciała. Wpływa na tętno, trawienie, nastrój, cykl menstruacyjny i metabolizm. Choroba Hashimoto i niedoczynność tarczycy często występują razem, ale są to dwa różne problemy zdrowotne. Hashimoto jest chorobą autoimmunologiczną, w której układ odpornościowy błędnie atakuje tarczycę. Natomiast niedoczynność tarczycy jest stanem, w którym gruczoł nie uwalnia w wystarczających ilościach dwóch głównych hormonów, które produkuje. Jeśli masz niedoczynność tarczycy, możesz odczuwać zmęczenie, spowolnienie akcji serca, przyrost masy ciała, ciągłe uczucie zimna, zaparcia, depresję, suchą skórę, cięższe lub nieregularne miesiączki, przerzedzenie włosów, zaburzenia pamięci, bolesne obrzęki stawów. Możesz także mieć wole, obrzęk szyi lub guzki. Są to również główne oznaki choroby Hashimoto, która zwykle nie powoduje tych objawów, póki nie uszkodzi tarczycy na tyle, by zaburzyć zdolność gruczołu do wytwarzania wystarczającej ilości hormonów. nia produkcji hormonów tarczycy. Zatem zarówno nadmiar, jak i niedobór jodu w diecie jest przyczyną zaburzeń w funkcjonowaniu gruczołu tarczowego. Witamina D pełni kluczową rolę w utrzymaniu odpowiedniej mineralizacji kości. Należy zwrócić uwagę na jej istotną rolę w prawidłowym funkcjonowaniu gruczołu tarczowego. Badania dowodzą, że suplementacja witaminą D zapobiega rozwojowi chorób autoimmunologicznych tarczycy, zmniejsza ryzyko wystąpienia schorzeń sercowo-naczyniowych, nowotworów i otyłości. Substancje wolotwórcze. Osoby z niedoczynnością tarczycy powinny ograniczyć spożycie substancji wolotwórczych. Substancje te w połączeniu z jodem hamują wykorzystanie tego pierwiastka do produkcji hormonów. Znaczne ilości substancji wolotwórczych znajdują się w kapuście, brukselce, kalafiorze i brokułach, roślinach strączko-
20 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
wych, głównie soi, a także w truskawkach, szpinaku, gorczycy i orzechach ziemnych. Spożycie substancji wolotwórczych przez pacjentów z niedoczynnością tarczycy nie jest zupełnie zakazane, gdyż produkty te stanowią także źródło cennych witamin i minerałów. Odpowiednia obróbka termiczna pozwala ograniczyć stężenie substancji wolotwórczych w produktach żywnościowych nawet o 30%. Diety eliminacyjne w chorobie Hashimoto Niewskazane jest wdrażanie diet eliminacyjnych w chorobie Hashimoto bez jednoznacznych wskazań ku temu. Dieta bezlaktozowa powinna być niezwłocznie włączona w zdiagnozowanej nietolerancji laktozy. Nie rekomenduje się rutynowego wykluczania nabiału w grupie osób z Hashimoto. Wśród pacjentów z autoimmunologicznym zapaleniem tarczycy należy rozważyć diagnostykę w kierunku choroby
trzewnej – celiakii. Wykazano, że ryzyko celiakii u osób z Hashimoto jest 10-krotnie większe niż u osób zdrowych. Jednak wdrożenie diety wykluczającej gluten przed zdiagnozowaniem choroby trzewnej może być przyczyną zafałszowania wyników. Gluten z diety należy wyeliminować jedynie w przypadku rozpoznania celiakii u pacjenta. Sposób żywienia rzutuje na efekty terapii. Przyjmowanie leku na godzinę przed śniadaniem, jak również dieta bogata w produkty zawierające witaminę C pozytywnie wpływają na wchłanianie tyroksyny. Natomiast kawa, sok grejpfrutowy, produkty sojowe i błonnik zmniejszają przyswajanie leku. Zasady żywienia w nadczynności Wartość energetyczna. Przyśpieszony metabolizm powoduje utratę masy ciała u osób z nadczynnością tarczycy. Przeciwdziałając spadkom wagi, rekomenduje się zwiększoną wartość energetyczną diety średnio o 20‒25%, zatem nawet o 300‒500 kcal. Podaż białka. Zapotrzebowanie organizmu na białko również jest zwiększone. Należy spożywać pełnowartościowe białko pochodzenia zwierzęcego w postaci mięsa, ryb i przetworów mlecznych. Lekkostrawność. W przypadku nasilenia perystaltyki jelit potrawy winny być przygotowywane na parze lub duszone. Należy unikać smażenia oraz produktów wzdymających (groch, bób, kapusta). Warzywa i owoce. Źródło cennych witamin i antyoksydantów w diecie. Nadczynność tarczycy sprzyja powstawaniu wolnych rodników, dlatego konieczna jest podaż witamin A, C i E, będących skutecznymi antyoksydantami. Tłuszcz. Rekomenduje się suplementację kwasów omega-3, ponieważ nienasycone kwasy
tłuszczowe wykazują działanie protekcyjne na układ immunologiczny i nerwowy. Najlepszymi źródłami kwasów omega-3 są tłuste ryby morskie i owoce morza, orzechy włoskie, siemię lniane, olej lniany bądź rzepakowy. Wapń. W nadczynności tarczycy występuje zwiększone zapotrzebowanie na wapń. Niedostateczne spożycie tego składnika predysponuje do wystąpienia osteoporozy, na którą szczególnie narażone są kobiety. Najlepiej przyswajalny wapń pochodzi z mleka i przetworów mlecznych fermentowanych (kefir, jogurt), ale również serów podpuszczkowych dojrzewających (sery żółte). Kofeina. Napoje zawierające kofeinę powinny być bezwzględnie wykluczone. Kofeina dodatkowo pobudza, co może skutkować wystąpieniem u tej grupy pacjentów zaburzeń rytmu serca, braków koncentracji i problemów z zasypianiem. *** Dieta stanowi ważny aspekt w leczeniu chorób tarczycy. Dzięki włączeniu właściwej kuracji żywieniowej i farmakologicznej stan zdrowia pacjenta i jego samopoczucie ulegną poprawie. Nie wolno bagatelizować chorób tarczycy, bo to może mieć poważne konsekwencje dla stanu zdrowia.
Autorka jest dietetykiem w Centrum Dietetycznym Naturhouse przy ul. Gazowniczej 1 w Bielsku-Białej tel. 504 160 442 www.naturhouse-polska.pl bielsko.gazownicza @naturhouse-polska.pl
Fot. Zbigniew Bodzek
DYSTOPIA
WIARA W DOBRO I MIŁOŚĆ
NIE JEST JESZCZE ZABRONIONA Z ANNĄ STOKŁOSĄ, AUTORKĄ WYDANEJ PRZEZ WYDAWNIC T WO DRAGON W BIELSKU-BIAŁEJ POWIEŚCI DYSTOPIJNEJ WAŻKA. PRZEOBRAŻENIE, ROZMAWIA STANISŁAW BUBIN
Na półce z książkami dystopijnymi można znaleźć Rok 1984 George’a Orwella, Więźnia labiryntu Jamesa Dashnera, Władcę much Williama Goldinga czy Opowieść podręcznej Margaret Atwood. Znalazła się pani w doborowym towarzystwie. Może na początek wyjaśnijmy, czym jest dystopia? Nie wszyscy znają to pojęcie...
Najprościej rzecz ujmując, dystopia jest antyutopią. Należy do literatury fantastycznonaukowej. W tego rodzaju fikcji literackiej najczęściej świat przedstawiony jest w czarnych barwach. Zwykle jest to wizja społeczeństwa nękanego przez jakiś reżim, zmagającego się z katastrofą, epidemią lub inną niszczącą siłą. Najlepiej, jeśli wykreowany świat zbliżony jest do rzeczywistości i jest prawdopodobnym scenariuszem losu ludzkości, bazującym na aktualnych tren-
dach i zjawiskach. Dla mnie utwory z tego gatunku odzwierciedlają pewne lęki i obawy społeczne. Są także przestrogą i przypomnieniem, że wolność i bezpieczeństwo nie zostały nam podarowane lub wywalczone raz na zawsze. Mamy szczęście żyjąc w, póki co, bezpiecznym i stabilnym zakątku świata. Sadzę, że to nie zwalnia nas z odpowiedzialności świadomego egzystowania, krytycznego analizowania postępowania rządzących – czy to polityków, czy wielkich korporacji i banków. Większość młodych autorów debiutuje utworami obyczajowymi, satyrycznymi, kryminalnymi, ewentualnie horrorami, a pani zaczęła z wysokiego C, od powieści, w której dużo się dzieje, ale można w niej znaleźć także rozważania spo-
łeczne, krytyczne wobec rzeczywistości, w jakiej żyjemy! Czy od początku taki był pani pomysł?
Z zamiarem napisania powieści nosiłam się od dawna. Zawsze jednak coś stało na przeszkodzie. A to czas był nieodpowiedni, a to inne zajęcia stawały się ważniejsze. Ważkę zaczęłam pisać dwa i pół roku temu, ponieważ poczułam taką potrzebę. Byłam wtedy świeżo po lekturach wielu dystopijnych książek i filmów. Moje pisanie traktowałam jak dobrą zabawę. Posiadałam ogólny zarys historii, wiedziałam, co się w niej powinno wydarzyć, ale czasami moi bohaterowie nie chcieli się podporządkować i zaskakiwali mnie, przewracając pierwotny zamysł do góry nogami. Czułam się tak, jakbym czytała tę powieść, a nie ją pisała. Byłam w jej świat totalnie wciągnięta.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
21
Pozwolę sobie na cytat z książki: (…) Władza w naszym kraju – i w wielu innych – zwykle bywała niedoskonała (…). Pani powieść jest o niedoskonałości władzy dyktatorskiej, zamordystycznej, totalitarnej, tępiącej wolność myślenia, wiary, działania i uczuć. Jaki przekaz płynie z kart Ważki? Co powinniśmy szanować i kochać, żeby nie utracić wolności?
Nie wymyślę tutaj nic oryginalnego. Powinniśmy żyć świadomie, w poszanowaniu innych ludzi, pielęgnowaniu empatii i chęci porozumienia. Poza tym nie możemy usypiać swojej czujności i pozwalać na łamanie prawa przez rządzących. Staram się zrozumieć ludzi, którzy mówią, że nie obchodzi ich polityka. W końcu mają tyle spraw na głowie! Utrzymanie rodziny albo siebie na stanowisku w firmie czy instytucji. Co nie znaczy, że zgadzam się z tą bierną postawą. Przecież decyzje podejmowane przez włodarzy mają bezpośredni wpływ na nas. To tak, jakby powiedzieć: Róbcie z moim życiem co się wam tylko żywnie podoba, ja wolę pławić się w nieświadomości. W jakich kategoriach traktuje pani pisarstwo? Lekarstwa dla duszy, szukania sensu życia? Przetwarza pani życiowe doświadczenia, czy też zdaje się tylko na wyobraźnię?
DEBIUTANCKA POWIEŚĆ ANNY STOKŁOSY, MIMO EPIDEMII, WYLECIAŁA W ŚWIAT I ŚWIETNIE DAJE SOBIE RADĘ, O CZYM ŚWIADCZĄ POZYTYWNE RECENZJE. CZEKAMY NA CIĄG DALSZY DYSTOPIJNEJ HISTORII
Pisanie jest ujściem dla burzy pomysłów i historii szalejących w mojej głowie. Traktuję je także w kategoriach dobrej zabawy i sposobu na wyrażenie siebie oraz próby zrozumienia ludzi o odmiennych poglądach niż moje. Główna bohaterka, Weronika, wychowana została przez system, Koalicję Korporacji. Dziewczyna straciła rodziców w czasie III wojny światowej. Teraz ma szansę rozwoju – rozpoczęła pracę w ogromnej firmie Brainhill i może korzystać z przywilejów niedostępnych dla zwykłych śmiertelników. Jej życie jest poukładane i spokojne. Jednak do czasu! Dzięki swojej inteligencji i wrażliwości dostrzega liczne pęknięcia w strukturze budującej Dobrą Przyszłość. Dostrzegam i ja liczne aluzje i analogie do naszej dobrej zmiany? Czy się mylę? Czy też proponowany przez panią dyskurs dotyczy raczej pryncypiów uniwersalnych?
Starałam się w mojej powieści umieścić wartości i treści, które są uniwersalne i zrozumiałe dla każdego czytelnika, nieważne, jakiej narodowości by on nie był. Oczywiście liczyłam na to, że rodzimi odbiorcy dostrzegą typowo polskie smaczki i nawiązania do naszej rzeczywistości. Tak, Dobra Przyszłość nie jest przypadkowym wyborem... Czy w trakcie pisania kieruje się pani jakąś szczególną misją?
Anna Stokłosa, Ważka. Przeobrażenie, Wydawnictwo Dragon, Bielsko-Biała 2020 (www.wydawnictwo-dragon.pl). Str. 352.
22 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Na razie wydałam tylko jedną książkę, dlatego mogę powiedzieć, czym kierowałam się pisząc Ważkę. Chciałam, żeby czytało się ją lekko, żeby porywała i jednocześnie
niosła z sobą ważne treści i wartości. Jestem niezwykle podbudowana, czytając recenzje i opinie o Ważce, w których odbiorcy zwracają uwagę na symbolikę i jawne oraz ukryte przesłania. Na drodze Weroniki staje przystojny agent tajnej policji antyreligijnej, Jan Bauman, którego zamiary wobec dziewczyny są niejasne. Weronika wplątuje się w akcje ruchu oporu, a sytuację komplikuje uczucie do tegoż funkcjonariusza bezpieki... Miłość jest w stanie wszystko przezwyciężyć, a rodzina to podstawa?
Oczywiście, że rodzina jest podstawą! Ma na nas największy wpływ i kształtuje naszą osobowość. Prawdziwa miłość, nie tylko taka pomiędzy mężczyzną i kobietą, jest w stanie dużo przezwyciężyć. Bez miłości i sztuki nie bylibyśmy ludźmi. Nie chcę zdradzać szczegółów, lecz wokół Weroniki giną ludzie, a ona musi błyskawicznie przejść przez lekcję dojrzewania społecznego i emocjonalnego, naukę odpowiedzialności. Jak w pani wyobraźni kształtowała się osobowość głównej bohaterki?
Chciałam, by była osobą pełną sprzeczności i rozterek. Czującą, że coś jest nie tak ze światem, w którym przyszło jej żyć. Miała być tchórzem, ponieważ uważam, że każdy z nas ma w sobie tchórza i bohatera. Czasem pozwalamy zwyciężyć jednej osobowości, innym razem drugiej. Weronika nie jest superbohaterką, która zbawia świat, a zwykłym, zalęknionym człowiekiem, który ma dość własnych zmartwień na głowie.
Jest pani żywczanką spod Grojca, góralką z krwi i kości, obecnie mieszkanką Wrocławia. Miłość do gór manifestuje się w wielu miejscach powieści, między innymi przez pokazanie góry Żar jako ostoi partyzanckiej. A także uczuć do zwierząt, ekologii, przyrody, a nawet domowej żywności, do natury, którą nasza cywilizacja może stłamsić i zabić. Trafiają mi do przekonania poglądy Weroniki. Jak stała się pani przeciwniczką nadmiernej produktywności, eksploatującej i zabijającej świat?
Nie zawsze myśli Weroniki są moimi. Nie zawsze moje poglądy są jej poglądami, ale miłość do zwierząt i przyrody mamy wspólną. Od przeszło piętnastu lat jestem wegetarianką. Jednak ciężko mi idzie walka z konsumpcjonizmem, ponieważ kocham modę, uwielbiam się przebierać, lubię mieć w czym wybierać, nie ograniczam się konkretnymi stylami. Staram się kupować i wymieniać odzieżą używaną. Sympatię do ciucholandów też zamanifestowałam w powieści. Jest jeszcze jedna ważna kwestia. To, że kocham przyrodę i moją lokalną ojczyznę nie znaczy, że jestem przeciwniczką nowoczesności i rozwoju. Jestem pod ogromnym urokiem azjatyckich miast, takich jak Szanghaj, Seul, Bangkok, Kuala Lumpur. Dobrze się w nich czuję, zwłaszcza w Seulu, w którym podziwiam ciekawe rozwiązania, takie jak odkrycie koryta rzeki w samym centrum i przerobienie autostrady na cudowny pas zieleni, będący ostoją dla zwierząt i ludzi. Poza tym stolica Korei położona jest między górami, dlatego na jej terenie mieści się nawet Park Narodowy Bukhansan. Zdaję sobie sprawę, że powietrze w tych miastach bywa ciężkie i zatrute, dlatego jako ludzie mamy dużo pracy przed sobą, by to zmienić. Tak samo, jak słucham muzyki klasycznej i K-popu (koreańskiej muzyki popularnej), czytam Tokarczuk i Rowling, oglądam filmy Polańskiego i K-dramy (koreańskie seriale),
tak samo dobrze czuję się zarówno w lesie, jak i wielkim mieście. Jestem zwolenniczką drogi środka, szukania balansu. Ciekawy jest wątek palonych i zakazanych ksiąg. Pani podsuwa czytelnikom tytuły, jakie warto mieć, poznać, przeczytać. To ulubiony zestaw lektur i autorów? Orwell, Zola, Tokarczuk, Tołstoj, Camus, Bułhakow, Hemingway, Vonnegut, Sołżenicyn, Herling-Grudziński? Jedna z bohaterek, Monika, została przez rządzącą Korporację powieszona publicznie za posiadanie i czytanie Zniewolonego umysłu Miłosza. Ta scena robi wrażenie! Czy walka Weroniki i Klary z okrutnym reżimem będzie kontynuowana w następnych tomach?
Przeczytałam wszystkie książki, o których wspominam w Ważce i są one dla mnie ważnymi drogowskazami. W dużym stopniu mnie ukształtowały. Każdy z wymienionych autorów jest dla mnie niedoścignionym wzorem i artystą godnym podziwu. Przechodząc do pytania... Walka o wolność dla Weroniki i Klary jeszcze się nie zakończyła, ale teraz każda pójdzie inna drogą, co zresztą sugeruje zakończenie Ważki. Przeobrażenia. Chyba nie lubi pani życia korporacyjnego, w którym mówi się deadline, feedback, reset, bekap, mesydż, updejtowanie, forwardowanie. Walczy pani z zaśmiecaniem polszczyzny?
Tak naprawdę nie znam tego korporacyjnego życia z autopsji, a jedynie z opowieści i własnych poszukiwań. Pisząc powieść, dużo czytałam na temat korpomowy, zasad panujących w firmach, kodów postępowania. Z chęcią też słuchałam opowieści ludzi pracujących w korporacjach. Czasami bezczelnie ciągnęłam za język osoby, które przyznawały się przede mną do pracy w korporacji, po to, abym później mogła wykorzystać ich historie w książce. Jeśli chodzi o zaśmiecanie polszczyzny, to zastanowiłabym się nad tym sformowaniem. Języki są żywe i często ulegają wpływom. Mamy przecież w naszym języku mnóstwo słów pochodzących z francuskiego, greckiego, łaciny, niemieckiego, czeskiego itd. Swoją drogą, fascynują mnie procesy przemiany językowej i uwielbiam słowotwórstwo młodzieżowe. Skąd przekonanie, że dobro, miłość i szczęście zawsze muszą zwyciężać,
Fot. Zbigniew Bodzek
Z początku wcale nie chce się mieszać w politykę. Nie hołubi Dobrej Przyszłości, ale też nie chce się jej jawnie przeciwstawiać. Potrzebuje impulsu, żeby wyjść z cienia tchórza i konformisty, żeby się z nim zmierzyć. Od początku wiedziałam, że powinna być człowiekiem zwykłym i zalęknionym – po to, by przejść przemianę, jak Frodo z Władcy Pierścieni, który wcale nie był przygotowany na ciężar pierścienia, a jednak zdecydował się go ponieść.
ANNA STOKŁOSA: JESTEM ZWOLENNICZKĄ DROGI ŚRODKA, SZUKANIA BALANSU
mimo przeciwności losu? Ile czasu poświęca pani na pisanie i co jeszcze, prócz tworzenia, panią zajmuje? Czy udaje się pani utrzymać równowagę między pracą a życiem osobistym? No i czy poza pisaniem znajduje pani czas na normalne życie, rodzinę i pracę?
Wow! Dużo pytań naraz! Z tym pisaniem to jest różnie. Pierwszą część Ważki stworzyłam w niespełna rok. Bywało, że pisałam całymi dniami i nocami, a później robiłam sobie kilkudniowe przerwy. Teraz, kiedy pracuję nad kontynuacją, ten proces wygląda inaczej. Nie zarywam już nocy i piszę po kilka stron dziennie, czasem tygodniowo. Oprócz pisania pracuję jako instruktor teatralny. To mój pierwszy zawód. Prowadzę jednocześnie osiem grup młodzieżowych i dziecięcych, z każdą tworzę przynajmniej jeden spektakl rocznie. Organizuję też eventy integracyjne dla pracowników różnych firm, podczas których zamieniają się w aktorów i pod okiem operatora i reżysera kręcą filmy gatunkowe. Poza tym uczęszczam do szkoły językowej, uczę się koreańskiego. Wszystkie prace dają mi dużo satysfakcji, ale cenię sobie również odpoczynek i zawsze mam wygospodarowany czas dla najbliższych, na spacery z moim psem, na powroty do rodzinnego Żywca, na rozmowy telefoniczne z rodziną, na imprezy, koncerty, filmy i spektakle oraz góry i podróże, które są moją największą pasją. Dobro i miłość powinny zawsze zwyciężać i żeby tak właśnie było, należy w to wierzyć. Na szczęście żyjemy jeszcze w świecie, w którym taka wiara nie jest zabroniona. Dziękuję za rozmowę.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
23
NASZ WIEK XXI
NARCYZ
CHORA MIŁOŚĆ WŁASNA
nie Wie pani z kim ma do czynienia! – usłyszałam od peWnego pana pod apteką. trudne czasy WyzWalają W ludziach różne emocje i zachoWania – pomyślałam W pierWszym odruchu. zaraz potem jednak naszła mnie inna refleksja. podobne słoWa peWnie każdy słyszał W sWoim życiu. k to i dlaczego Wygłasza takie zdania?
W
przypadku niektórych ludzi tego typu zachowania są na porządku dziennym i nie mają nic wspólnego z napięciem związanym z sytuacją kryzysową, z jaką się mierzymy. W dużym uproszczeniu – są to często osoby z zaburzeniami osobowości. Wzorzec zachowań takiej osoby zdominowany jest nastawieniem wielkościowym (rzeczywistym lub stworzonym w wyobraźni, urojonym), potrzebą bycia podziwianym, niezdolnością do przyjęcia perspektywy innych, a także typowym brakiem empatii. Krótko rzecz ujmując, mowa o narcyzach. Każdy z nas kocha siebie mniej lub bardziej, to normalne. Kochaj siebie – słyszymy często. W jakim momencie narcyzm staje się jednak zaburzeniem, wymagającym niekiedy interwencji psychoterapeuty?
OBRAZ DZISIEJSZEGO TYPA narcystycznego odbiega trochę od obrazu mitycznego Narcyza, który wzgardził miłością nimfy Echo i za karę, po ujrzeniu własnego
24 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
DOROTA BOCIAN wizerunku w tafli wody, zakochał się w swoim obliczu. Bo zabrakło mu pragnienia i prostej chęci zwrócenia uwagi na kogoś innego. Osobowość narcystyczna jest zazwyczaj
w każdej sytuacji biernie ukierunkowana na „ja”, dlatego czasami od razu wiemy, z kim mamy do czynienia, choć pan pod apteką twierdził inaczej. Zresztą, wystarczy włączyć telewizor, żeby właśnie tam znaleźć mnóstwo podobnych przykładów. Niekiedy jednak potrzebujemy wiedzy, by w swoim otoczeniu zidentyfikować ukryte typy narcystyczne. Ukryte, czyli takie, których intencje nie od razu są jasne. Czasami o wyrządzonych przez nich szkodach dowiadujemy się późno, a nawet wtedy nie uzyskujemy pewności, czy nasz osąd był prawdziwy. Bo w rzeczywistości mamy do czynienia z przemocą emocjonalną, psychiczną, często finansową, a nierzadko fizyczną. Gdy fizyczna przemoc jest dla nas oczywista, to przemoc emocjonalną nie zawsze jesteśmy w stanie rozpoznać – z wielu powodów. Na przykład takich, że mamy słabe poczucie własnej wartości i stawiamy innych na pierwszym miejscu. Nie zauważamy albo nie szanujemy własnych wyjątkowych cech i umiejętności. Jest wiele przyczyn, które sprawiają, że możemy być podatni na prze-
Fot. Medium
U NASTOLATKÓW NARCYZM JEST NORMALNĄ CZĘŚCIĄ ROZWOJU, ALE MOŻE TEŻ STAĆ SIĘ ZABURZENIEM
moc emocjonalną, a rezultat jest zawsze taki sam – nie potrafimy stawiać granic, by chronić własne potrzeby. Inteligencja i sukcesy życiowe nie ochronią nas przed przemocą emocjonalną. Inteligentnym i osiągającym sukcesy osobom zależy na tym, żeby mieć otwarty umysł, więc... nie chcemy oceniać innych. Rozwijamy się i wzrastamy głównie przez kwestionowanie samych siebie. A typy narcystyczne, mistrzowie manipulacji, sondują nas, testują i poddają licznym próbom, powoli i skutecznie przesuwając granice naszych ocen i wartości.
Fot. Wikimedia Commons
NASZE OSOBISTE GRANICE powinny kształtować się w dzieciństwie. Niestety, większości z nas nie uczy się słuchania własnych odruchów. Poprzez rozmaite przy-
„PRÓŻNOŚĆ”, OBRAZ FRANCUSKIEGO MALARZA AUGUSTE TOULMOUCHE (OKOŁO 1870)
kłady przekazuje się nam, jakie zachowania są akceptowalne i ile możemy tolerować w różnych sytuacjach. Zamiast nauki budowania silnych granic osobistych, wpaja się nam, że lepiej wybaczać, ludzie mają prawo mieć wątpliwości, trzeba zrozumieć sytuację innych, każdy przecież popełnia błędy. Oczywiście to są pożądane i piękne cechy, pod warunkiem, że osoba, z którą mamy kontakt również je podziela. Wyznaczanie granic i niedopuszczanie do ich przekraczania przez innych jest konieczne przy rozwijaniu poczucia własnej wartości. Powinniśmy zacząć od uznania, że nasze cechy są wyjątkowe i nie należy ich marnować na ludzi, którzy sami niczego i nikogo nie doceniają. KILKA WSKAZÓWEK dla tych, którzy mają do czynienia z ukrytymi, patologicznymi narcyzami: • narcyz zawsze jest ofiarą, winny z reguły jest ktoś drugi, za wszystko odpowiada inna osoba, • przyznanie się do błędu graniczy u niego z cudem, • zawsze ma coś do powiedzenia na każdy temat (oczywiście jego musi być najlepsze i największe), • jeżeli powiesz, że masz problem, usłyszysz, że on ma dwa, • historie narcyzów zawierają z reguły dużo nieścisłości, • emocjonalny dystans w relacjach przejawia się brakiem bliskości; nie lubi okazywać uczuć, przytulać się, • czujesz się zawsze gorszy/gorsza w towarzystwie narcyza i nie potrafisz powiedzieć, dlaczego,
• mimo miłego zachowania, masz poczucie, że to fałsz; nie czujesz się w jego towarzystwie naprawdę sobą; nie masz przekonania, że opiekuje się tobą czy interesuje się twoimi sprawami, • odczuwasz głód emocjonalny; niezależnie od tego, jak długo masz do czynienia z tą osobą, zdajesz sobie sprawę, że jesteś samotny/samotna; dostajesz tylko tyle, ile narcyz chce ci dać, • zachowania pasywno-agresywne; narcyz okazuje wrogość w sposób subtelny, uszczypliwy, wykorzystując drobne sugestie, • może ci dokuczać lub udawać, że w ogóle nie istniejesz (osoba, która naprawdę kocha, nie będzie cię zawstydzać czy poniżać), • narcyz nie uznaje sprzeciwu; spróbuj mu odmówić, a od razu zobaczysz jego prawdziwe oblicze. ZWIĄZEK Z TAKIM KIMŚ jest zabawny, wspaniały, ekscytujący... lecz tylko na początku. Z czasem zaczynasz się czuć niepewnie. Jesteś mniej inteligentna, mniej atrakcyjna i nie potrafisz wytłumaczyć, dlaczego. Jeżeli masz poczucie, że coś jest nie tak, odczuwasz niepokój, bo nie wiesz, w jakim będzie humorze, co go może zepsuć, jeżeli twoje granice są nieustannie przesuwane lub, co gorsza, brutalnie naruszane, jeżeli masz poczucie, że jesteś manipulowana, bo robisz coś, na co wcale nie miałaś ochoty, jeżeli masz do czynienia z arogancją i egoizmem lub nawet egotyzmem – to jest szansa, granicząca z pewnością, że jesteś w związku z narcyzem. Zła wiadomość brzmi tak, że on, niestety, się nie zmieni, bo do zmiany potrzebna jest autorefleksja, przyznanie się, że coś zmiany wymaga, wzięcie odpowiedzialności, być może zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy, a tego narcyz nie potrafi. Radzenie sobie z narcyzem jest oczywiście trudne. Jeśli bowiem zainwestowałyśmy już swój czas i zasoby w związek z taką osobą, łatwo nam uzasadniać konieczność trwania w nim. Bo dom, bo dzieci, biznes, tyle lat, gdzie ja teraz pójdę i co będę robić... Pamiętajmy jednak, że im dłużej będziemy przebywać w toksycznym środowisku, tym trudniej będzie je opuścić i tym więcej szkód wyrządzimy naszym ciałom, umysłom i duszom. Autorka prowadzi projekt Sensitive & More – Coaching Osób Wysoko Wrażliwych. Dzieli życie i pracę między Polskę a Włochy.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
25
KUCHNIA
BARDZIEJ NIŻ POLITYKĘ WOLĘ GOTOWANIE Z EWĄ WACHOWICZ, AUTORKĄ PROGRAMU KULINARNEGO EWA GOTUJE, ROZMAWIA AGNIESZKA ZIELIŃSKA
Jaki jest pani sposób na zachowanie nienagannej figury, mimo deklarowanej niechęci do diet i wielkiej sympatii do tego, co smaczne?
Lubię siebie i dlatego o siebie dbam, na co dzień! Nie ma zadbanej sylwetki bez codziennego dopieszczania siebie, w dobrym znaczeniu tego słowa. Mój przepis: dobre jedzenie, dobre śniadanie, picie wody mineralnej, naparów ziołowych i do tego ruch. Mam sporo własnych rytuałów, którym jestem od lat wierna. Dzień zaczynam od napoju ze świeżo zmielonego siemienia lnianego z ostropestem i czarnuszką. Piję go naprzemiennie z sokiem wyciskanym z cytryny, zmieszanym z ciepłą wodą. Sport uprawiam regularnie 4 do 6 razy w tygodniu.
26 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Czy atrakcyjny wygląd jest atutem w show-biznesie?
Show-biznes generalnie lubi pięknych ludzi. Natomiast – i to oczywiste – media i przestrzeń publiczna mocno się obecnie zmieniły. Obserwuję to w Polsce i na świecie. Wcześniej, żeby być gwiazdą, trzeba było mieć wyjątkowy talent, pięknie śpiewać, być znakomitym kompozytorem, wybitnym architektem, świetnym lekarzem. Najpierw trzeba było mieć osiągnięcia, a dopiero za tym szła sława. W tej chwili jest odwrotnie. Pojawili się tzw. celebryci. Ktoś najpierw staje się sławny, a dopiero potem zaczyna ludzi zaciekawiać, czym się zajmuje. Ale też czasy są inne. Zmieniły się media, mamy portale społecznościowe. Każdy może zrobić coś takiego, co uczyni go sław-
nym. Nie sprzeczam się z tym, ani tego nie oceniam. Piękny wygląd pomaga. W ogóle lubimy patrzeć na piękną kobietę, przystojnego mężczyznę, podziwiać pięknego psa czy kota. 17 lutego przypadał Światowy Dzień Kota. Mój Król Stefan mnie rozczula. Kot rasy brytyjskiej, który zawsze chodzi swoimi ścieżkami. Dla mnie jest po prostu piękny. Zawsze! Wróćmy do tematyki zawodowej. Wyobraża pani sobie powrót do polityki?
Wybrałam kuchnię! Jest zdecydowanie smaczniejsza i to ja decyduję, co ugotuję. Mogę przygotowywać potrawy lekkostrawne, zdrowe. W polityce nie do końca tak jest, dlatego... na pewno pozostanę przy kuchni.
Co zaproponowałaby pani na romantyczną kolację dla dwojga? Co w pani opinii jest skutecznym afrodyzjakiem?
KUCHNIA JEST WIELKĄ PASJĄ EWY WACHOWICZ, A JEJ AUTORYTETAMI KUCHENNYMI SĄ MAMA I BABCIA
Jaka jest pani kuchnia? W jednym z wywiadów powiedziała pani, że jest sexy.
Moja kuchnia jest przede wszystkim różnorodna, dostosowana do pór roku, przyrody, do tego, co ofiaruje nam matka natura. Wybieram potrawy w zależności od tego, co kupuję na targu lub czym zainspiruje mnie kolejna podróż. Na przykład ostatnio dostałam cudowną dziczyznę od przyjaciół, więc zrobiłam pieczeń z dzika. Kiedy byłam na Bali, zachwyciłam się fantastycznymi smoothie ze świeżych owoców i po przyjeździe do domu chętnie je powtarzałam w mojej kuchni. Dla mnie kuchenne inspiracje, to przede wszystkim podróże i pory roku. Ma pani kuchenne autorytety? Czy lubi pani na przykład Nigellę Lawson?
Przede wszystkim musimy najpierw dowiedzieć się, co druga połówka lubi. Ta zasada w ogóle dotyczy wspólnych posiłków, warto poznać upodobania osób, które z nami zasiądą, by coś zjeść. Każdy z nas ma inny gust kulinarny i inne smaki. Ostatnio byłam z przyjaciółmi na wyjeździe narciarskim w Turcji i okazało się, że kolega nie je niczego, co ma w sobie paprykę, a koleżanka nie zje dania, w którym znajdzie się choćby odrobina pomidorów. Takie rzeczy warto wiedzieć wcześniej o naszych gościach. Oczywiście są romantyczne klasyki, szampan z truskawkami (do napoju możemy wrzucić mrożoną truskawkę), owoce morza. Te ostatnie są skutecznym afrodyzjakiem, bo mają łatwo przyswajalne białko. Na taki posiłek można zaproponować ostrygi, krewetki, zwłaszcza z odrobiną czosnku, z patelni, z pietruszką i chili. Ostra papryka też jest afrodyzjakiem, lekko podnosi ciśnienie krwi i temperaturę ciała, wzmacnia rytm serca.
Bardzo lubię i Nigellę Lawson, i Jamiego Olivera. Jednak pierwszym, najcudowniejszym autorytetem była dla mnie i nadal jest moja mama. Także babcia. Lubię inspirować się ludźmi, którzy mają ciekawe pomysły kulinarne. To otwiera mnie na nowe skojarzenia związane z kuchnią. Stół powinien jednoczyć. Czy w Polsce tak jest nadal? Bierzemy dania na wynos, chodzimy do restauracji, niszczymy relacje rodzinne... Czy dalej Polacy chcą gotować i jeść wspólnie?
Wszystko zależy od tego, jak wychowamy nasze dzieci. Czasy się zmieniają i dostrzegamy to również w sposobie spożywania posiłków. Życie mocno przyspieszyło. Po-
KIEDY DZIENNIKARKA NIE PRACUJE, LUBI SPĘDZAĆ CZAS W PODRÓŻY I ZDOBYWAĆ SZCZYTY GÓRSKIE
Pani plany na przyszłość? Jakieś nowe marzenia?
Nie lubię opowiadać o prawdziwych marzeniach, one są tylko dla mnie. Natomiast jeśli chodzi o takie marzenia, które chcę zrealizować, to zdobycie Mount Sidley na Antarktydzie. To ostatni klejnot, którego brakuje mi do zdobycia Korony Wulkanów Ziemi. Zdobyłam już 6 szczytów, teraz czas na najwyższy wulkan Antarktydy. Natomiast co do moich planów zawodowych, wkrótce do rąk czytelników trafi moja najnowsza książka, która z pewnością zaskoczy odbiorców. Dziękuję za rozmowę.
Fot. Materiały prasowe
chodzę z domu, gdzie jeszcze wspólnie jadało się śniadania i razem siadało do obiadu. W moim domu czekało się na ostatniego członka rodziny, który się na obiad spóźniał z pracy czy ze szkoły. Ja nadal staram się przy stole gromadzić rodzinę, ale obserwuję, że w innych domach królują dania na wynos i częściej wychodzi się do restauracji. Z mojego punktu widzenia nie wygląda to jednak źle, bo większość z nas znajduje jednak trochę czasu, by spotkać się z rodziną i przyjaciółmi przy wspólnym stole, przynajmniej w weekend.
EWA WACHOWICZ
Najpiękniejsza kobieta polskiej kuchni. Producentka i dziennikarka telewizyjna, prowadząca kilka firm. III Wicemiss Świata i Miss Polonia 1992, Miss Świata Studentek 1993. Była rzecznikiem rządu Waldemara Pawlaka w latach 1993‒1995. Miłośniczka gotowania, autorka wielu książek kulinarnych. Od kilku lat prowadzi własny program telewizyjny Ewa gotuje. Gotuje smacznie, szybko i zdrowo. Dzieli się sprawdzonymi przepisami. Jest ekspertem od kuchni polskiej, zwłaszcza deserów i słodkości. Ceni smak życia w każdej postaci. Jako jurorka polskiej edycji Top Chef kształtuje młode pokolenia szefów kuchni i kulinarny gust Polaków. Zdobywczyni wielu prestiżowych tytułów i nagród branżowych. Właścicielka krakowskiej restauracji Zalipianki Ewa Wachowicz.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
27
LITERATURA
TRZEBA PODĄŻAĆ DROGĄ MIŁOŚCI
Z AGATĄ SAWICKĄ, AUTORKĄ POWIEŚCI OBYCZAJOWEJ NIESPOKOJNE SERCA, ROZMAWIA STANISŁAW BUBIN Udał ci się debiut, Agato! Twoja powieść o sile miłości, realizowaniu marzeń i podążaniu za głosem serca zdobyła wiele czytelniczek. Jak się to odbyło? Siadłaś, napisałaś i wydałaś?
Dziękuję, ale to nie było takie proste. Pisanie nie jest łatwe, choć uwielbiam pisać. Wcześniej dużo tworzyłam do szuflady, dla siebie, to był mój sposób na odpoczynek i odstresowanie. W marcu 2018 zaczęłam pisać Niespokojne serca i jak tylko skończyłam, to od razu zaczęłam szukać wydawcy.
Można tak powiedzieć. Zwracałam się do wielu wydawnictw, lecz myślę, że to zasługa mojego ukochanego dziadka Józefa, który nade mną czuwa. Któregoś dnia w ubiegłym roku pojechałam do niego na cmentarz wraz z babcią, a po powrocie odczytałam mail od Wydawnictwa Dragon, które było zainteresowane wydaniem mojej powieści. I pomyślałam wówczas, że dziadek czuwa i opiekuje się mną tam z góry. Poza tym: urodziłam się w Tychach, mój dom rodzinny jest w Świerczyńcu koło Bierunia. Po politologii, dzięki znajomości języka włoskiego, znalazłam pracę w dużej firmie w Bielsku-Białej. Wciąż uczę się miasta, w którym teraz pracuję. Jest mi bardzo miło, że w firmie mnie wspierają, mój zespół bardzo się ucieszył z książki – zrobili sobie wspólne zdjęcie z egzemplarzami powieści, rozdałam autografy. Wszyscy się interesują ciągiem dalszym, odbiór Niespokojnych serc jest bardzo miły. Twoja książka czaruje ciepłym słowem, jest plastyczna w opisach i dojrzała pod względem językowym. To klimatyczna historia o miłości w trzech wymiarach historycznych, o sile marzeń, które mogą się urzeczywistnić, gdy naprawdę się chce... Jak ją konstruowałaś?
28 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Fot. Weronika Smieszek
Pracujesz w Bielsku-Białej i wydawca też jest z tego miasta. Przypadek?
AGATA SAWICKA Zdałam się na siłę wyobraźni, której Bóg mi nie poskąpił. Żyłam życiem swoich bohaterów, wtapiałam się w ich dzieje. Miałam oczywiście plan fabuły, pewien zarys, lecz pozwoliłam się prowadzić trzem niezwykłym kobietom: Emilii, Danusi i Juliannie. Każda z nich przeżywa swoją miłość w innym wymiarze historii: Emilia przed wojną i po niej, Danusia w latach 60., gdy pozna-
je sowieckiego żołnierza Griszę, Julianna współcześnie, gdy los połączy ją z pozytywnym łobuzem Henrykiem (jak się później okazało, Danielem). Lubię szukać inspiracji w historii, w pewnych wydarzeniach, a potem pisać tym wydarzeniom własne zakończenia. Pisanie jest dla mnie przygodą. Daję się poprowadzić bohaterom, często różne wydarzenia dnia codziennego stają się dla
mnie inspiracją i dopisuję sceny w zależności od nastroju. Kim były pierwsze czytelniczki?
Po napisaniu książki dałam ją do przeczytania najpierw mamie Ilonie, potem babci Basi. Ucieszyłam się z pozytywnego odbioru i dopiero wtedy posłałam ją do wydawcy. Całość będzie trylogią. Wszystkie tomy wyjdą w tym roku. Pierwotnie tytuł brzmiał Miłość zaklęta we dworze, lecz w czasie pracy redakcyjnej uległ zmianie. Jaki to gatunek prozy? Romans z elementami powieści obyczajowej?
Tak, taka tematyka jest mi bliska. Lubię wielowątkowe sagi rodzinne, w których teraźniejszość miesza się z przeszłością. I takie książki najchętniej czytam. Od razu zdecydowałam, że napiszę książkę, którą sama chciałabym przeczytać. Jestem niepoprawną romantyczką i uwielbiam podróżować, czytać książki i pisać.
Powiedz, jak po swojemu interpretujesz tytuł Niespokojne serca? Charakter książki daleki jest od tego, co sama robisz w życiu. Manifestujesz w niej zainteresowanie historią, a przecież ukończyłaś politologię...
Chodzi mi o serca pełne miłości i pasji życia, które walczą o swoje marzenia. Dążą do znalezienia własnego miejsca na ziemi. A historia to moje hobby. Dziadek bardzo interesował się historią, mój tata jest historykiem – i stryj również. To jest mi bliskie. Historia Wołynia, skąd pochodzi moja rodzina, to dla mnie temat osobisty. Dużo o tym rozmawiałam z dziadkiem. Cudem zostali ocaleni z rzezi, sąsiadka Ukrainka ich ostrzegła, uratowali się. Taki jest przekaz domowy. Interesuję się historią Kresów i dziejami rodziny, które staram się dokumentować dla przyszłych pokoleń. Główna bohaterka, Julianna, jest trochę podobna do mnie. Wplotłam w treść książki elementy dziejów mojej rodziny. Losy Emilii zainspirowane zostały życiem prababci, która ma 99 lat. Pochodziła z biednej rodziny, a jej pierwszy mąż z bogatej, z Będzina. Zakochali się w sobie. Babcia mi ją opowiedziała, to ciekawa historia, ale oczywiście nie przeniosłam jej wprost. Poniosła mnie wyobraźnia, lecz są fragmenty, które ją odzwierciedlają. Mówię o zapiskach powieściowej Emilii, zakochanej w dworskim paniczu Wiktorze. Często tak bywa, że jakaś historia pojawia się w moim sercu, zaczyna dojrzewać, a później układa się w opowieść, którą muszę zapisać. Julianna zostawiła życie w Warszawie i ruszyła ku nieznanemu. Miała być z woli rodziców prawniczką, lecz postanowiła uciec, by znaleźć swoje szczęście.
KONKURS
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dragon w Bielsku-Białej mamy dla Was 4 egzemplarze powieści Agaty Sawickiej Niespokojne serca. Otrzymają je Czytelniczki, które pierwsze odpowiedzą na pytanie: Autorka mieszka w Bielsku-Białej od niedawna i dopiero uczy się miasta. Jak się nazywała historyczna dzielnica Bielska-Białej, wschodnia część śródmieścia? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
Trafiła do Zaleszyc i Bielunia w Małopolsce, gdzie poznała mieszkańców i osiedliła się na dłużej. Moja wieś jest sielska, czas jakby się w niej zatrzymał. Każdy z nas chętnie przeniósłby się do takiej wsi. No, ale są też pewne elementy przygodowe, kryminalne. W drugim tomie wyjaśnia się większość tajemnic. Jest bardziej dynamicznie, wątek kryminalny rozwija się, a losy trzech kobiet są kontynuowane. Zaleszyce i Bieluń są oczywiście fikcyjne, leżą gdzieś między Wadowicami, Kalwarią Zebrzydowską i Lanckoroną. Uwielbiam tę część Polski. Pałace, dwory, drewniane kościoły. Kocham zwiedzać, ożywić ich historię. W Lanckoronie razem z moją przyjaciółką Anią natrafiłyśmy
na zapiski potwierdzające, że sowieccy żołnierze przyjeżdżali tam na ćwiczenia. Staram się osadzać fikcję w prawdziwych realiach, a Lanckorona była wzorem dla Zaleszyc. Opisujesz trzy miłości, które z różnych względów nie powinny się wydarzyć...
To prawda. Różnica wieku raczej wyklucza uczucie między Julianną a Danielem. Różnica charakterów i narodowości nie sprzyja Nusi i Griszy. Różnica społeczna, pochodzenie Emilii i Wiktora, też nie dozwala im zbliżyć się do siebie. Oczywiście zdaniem ludzi. Ale te miłości się jednak wydarzają, nabierają pozytywnego charakteru, zmieniają bieg życia wielu osób. Inspiracją dla mnie było życie. Gdzieś zasłyszane historie, które stały się impulsem do stworzenia i rozwinięcia tych wątków. Wspomniałam, że do opisania miłości Wiktora i Emilii posłużyła mi historia mojej prababci Mili i jej pierwszego męża. Ona pochodziła z biednej rodziny, on z mieszczańskiej, bogatej; jego rodzice ostro sprzeciwiali się temu związkowi. Prababcia i jej ukochany wzięli jednak ślub, lecz nie cieszyli się długo wspólnym życiem. On został wywieziony na roboty do III Rzeszy, ona przeszła przez piekło kobiet w obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Jesteś nietypową dziewczyną, młodzież z reguły mało interesuje się historią...
Ja przeciwnie, bardzo mocno się interesuję, jestem patriotką. Nie oglądam telewizji, służę również w wojsku, chcę pomagać ludziom. W weekendy, wieczorami, staram się systematycznie pisać przy nastrojowej muzyce i zapachowych świecach, chociaż wolałabym rano. No, ale rano muszę jechać do pracy. Pisząc tę powieść, pragnęłam przeżyć przygodę, ale też dać czytelnikom coś więcej, jakąś prawdę o życiu, emocje i refleksje. Namówić ich, żeby dali się uwieść marzeniom, dostrzegli radość w drobiazgach, w codzienności. Mam nadzieję, że to mi się udało. Dziękuję za rozmowę.
Agata Sawicka, Niespokojne serca (Dwór w Zaleszycach, tom 1), Wydawnictwo Dragon, Bielsko-Biała 2020 (www.wydawnictwodragon.pl). Str. 400. Drugi tom, Poplątane ścieżki, ukazał się 1 lipca 2020. Następny wkrótce!
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
29
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
POD JEJ SKLEPIENIEM O kaplicy św. Anny i kilku księżnych na bielskim zamku GRZEGORZ MADEJ
Jest takie miejsce w mieście nad Białą, które urzeka świetlistością i prostotą neoromańskiego kostiumu. K ameralne, a jednak górujące nad centrum dwumiasta. Duchowe serce bielskiego zamku – kaplica pod wezwaniem św. Anny, mauzoleum książęcego rodu Sułkowskich. Zamknięta przed oczami bielszczan i turystów, ale już niedługo... Przeszłość świątyni jest niezwykle zagmatwana i pełna tajemnic. Istniała w tym samym miejscu już w XVIII w., jak się niedawno okazało – posadowiona na opoce piętnastowiecznych fortyfikacji zamku obronnego. W jej wnętrzu, 1 lipca 1752 r., po oficjalnym przejęciu przez Sułkowskich książęcego Bielska, odśpiewano dziękczynne Te Deum laudamus. Już w 1786 r. po raz pierwszy stała się miejscem książęcego pogrzebu, kryjąc w okowach srebrną urnę
z sercem III księcia bielskiego Aleksandra Antoniego Sułkowskiego (1730‒1786), polskiego generała majora i austriackiego generała dywizji, kawalera maltańskiego, Orderu Orła Białego i Świętego Huberta, stronnika konfederacji barskiej. Ceremonia stała się emblematycznym świadectwem szczególnego przywiązania Sułkowskich do miasta, które można skwitować parafrazą motta: Tam dom mój, gdzie serce moje. Ten na wskroś symboliczny akt stał
Zbiory Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej
W RÓŻNORAKICH OPOWIEŚCIACH O TEJ KAPLICY wiele razy była mowa o spoczywających w jej murach męskich przedstawicielach rodu, pośród których znajdujemy zarówno rewolucjonistów i demokratów, jak i polskich patriotów. Czas jednak w tę opowieść wpleść historię związanych z nią kobiet, których rola w historii zamku i książęcego rodu jest nie do przecenienia. Panowie Sułkowscy, co prawda, byli głową familii, ale za to ich małżonki – szyją!
WIDOK BIELSKIEGO ZAMKU Z KAPLICĄ ŚW. ANNY. POCZTÓWKA Z ROKU OKOŁO 1915
30 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
PO 1812 WRAZ Z ZAMKIEM ODBUDOWANA PRZEZ KOLEJNEGO KSIĘCIA, napoleońskiego pułkownika Jana Nepomucena Sułkowskiego (1777‒1832) i jego małżonkę Luizę z Larischów (1790‒1848). Ich wysiłek strawił jednak doszczętnie kolejny pożar w 1836 r., a tragiczne zbiegi okoliczności nie pozwoliły na pochowanie tu ich doczesnych szczątków, na co ze wszech miar zasługiwali. On, jedyny książę na Śląsku, który stanął po stronie Napoleona, walcząc o odrodzenie Rzeczypospolitej, zmarł jako habsburski więzień w twierdzy Theresienstadt, gdzie został pogrzebany anonimowo. Jej życie, jak na ówczesną kobietę, było nietuzinkowe. Gdy ślubowała Sułkowskiemu dozgonną wierność na dobre i złe, miała 16 lat. Cały czas w podróży z mężem, wszędzie przy nim, nawet w austriackich i pruskich więzieniach. Była przyjmowana przez wielkich tego świata, poznał ją Bonaparte; walcząc o dobre imię męża stawała z podniesionym czołem przed cesarzami Austrii i Rosji. Wspierała Jana Nepomucena w administrowaniu księstwem bielskim. Wychowała dwóch jego synów, Ludwika (1814‒1879) i Maksymiliana (1816‒1848), którzy wyrośli na zagorzałych demokratów. Jednak przede wszystkim należy pamiętać, że całe swoje życie poświęciła górnictwu i hutnictwu. Była gwarkiem w spódnicy, posiadała udziały – w niektórych przypadkach większościowe – w kilkunastu kopalniach węgla i galmanu na Górnym Śląsku, w Królestwie Polskim i ziemi krakowskiej. Tu też kupowała i budowała huty cynku. U niej zapożyczała się polska szlachta. Jej umiłowanym miejscem romantycznych wypraw był uroczy zakątek leśny wzdłuż górnego biegu potoku Wapienica, który na jej cześć został nazwany przez męża Doliną Luizy (obecnie Dolina Wapienicy). Księżna została zamordowana w niewyjaśnionych okolicznościach na tle wydarzeń Wiosny Ludów. Została pochowana w Mysłowicach, w nieznanym nam miejscu.
Zbiory Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej
się kamieniem węgielnym pod książęce mauzoleum, które na przełomie XVIII i XIX w. posiadało już obecne gabaryty i bogate wyposażenie, w tym trzy ołtarze. Niestety, wyjątkowa relikwia – serce w sercu miasta – nie przetrwała do współczesności, niknąc w płomieniach trawiących kaplicę podczas wielkiego pożaru Bielska w 1808 r.
OBRAZ Z OŁTARZA KAPLICY ZAMKOWEJ „ŚW. ANNA Z JOACHIMEM I MARIĄ”, KAJETAN HUNGER, WIEDEŃ 1845
W LATACH 1850-1855 KAPLICA, NICZYM FENIKS Z POPIOŁÓW po pożarze z 1836 r., wskrzeszona została wielkim wysiłkiem przez następcę Jana Nepomucena, księcia Ludwika. W nowym ołtarzu kazał zawiesić zamówiony w Wiedniu obraz z przedstawieniem św. Anny z Marią i Joachimem,
pędzla Kajetana Hungera, który mimo dziejowych burz przetrwał do współczesności. Był to początek wielkiej przebudowy zamku. W następnych dekadach pod sklepieniem kaplicy spoczęło kolejnych siedmiu członków książęcej rodziny, w tym dwie księżne. W 1870 r. w bielskim zamku zmarła druga
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
31
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Zbiory Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej
Marię Teresę. Niewątpliwie była niezwykle wytworną, noszącą się modnie damą, która zadbała o odpowiednie mariaże siódemki swych dzieci. Pochodziła ze starego austriackiego rodu Moserów von Ebraichsdorf, którego członkiem była Berta Suttner, pierwsza kobieta laureatka pokojowej nagrody Nobla. Był to ostatni pochówek w dotychczasowej historii kaplicy pod wezwaniem św. Anny.
LUIZA KSIĘŻNA SUŁKOWSKA Z SYNAMI, LUDWIKIEM I MAKSYMILIANEM
małżonka, a trzecia najbardziej ukochana kobieta w życiu księcia Ludwika, Maria Antonia z domu Gemperle (ur. 1832). Była prawdziwym kopciuszkiem dynastii bielskich arystokratów herbu Sulima. Pochodziła z mieszczańskiej, kupieckiej rodziny, mieszkającej w szwajcarskim Rorschach nad przepięknym Jeziorem Bodeńskim. Tam też, na nabrzeżu portowym, mając niespełna 18 lat, poznała swego 36-letniego księcia. Ludwik, po opowiedzeniu się w roku 1848 po stronie zrewoltowanego ludu, był wówczas politycznym emigrantem i miał plany podróży do Ameryki Północnej. W tę podróż wybrali się już razem. Po dotarciu na nowy kontynent usankcjonowali swój związek i osiedli w hrabstwie Levis w stanie Nowy Jork, poświęcając się z sukcesem farmerstwu. Tam też na świat przyszła pierwsza piątka ich dzieci (Taida, Ludwik, Alfred, Aleksander Edward i Antonina). W 1860 r. wrócili do Szwajcarii, gdzie Maria Antonia powiła kolejną dwójkę potomstwa (Stanisława i Paulinę). Gdy książę został amnestionowany, w 1864 r. zamieszkali w odbudowanym bielskim zamku, gdzie po powrocie przyszedł na świat ich kolejny potomek, Zygmuś.
32 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Niestety, na wiosnę następnego roku dziecko zmarło i było pierwszym przedstawicielem rodziny, który spoczął w odbudowanej kaplicy. Po tym smutnym wydarzeniu księżna wydała na świat jeszcze czwórkę książęcych dzieci, w tym bliźniaki (Gabrielę, Wandę z Edgarem i Wiktora). Niestety, ostatnie rozwiązanie, w 1870 r., było brzemienne w skutkach dla 38-letniej żony Ludwika, która zmarła w połogu. Ceremonia pogrzebowa była niezwykle uroczysta. Przed katafalkiem, przy którym wyeksponowano książęcą koronę, pochylili czoło liczni mieszczanie, którzy przyszli pożegnać „księżną swego stanu”, a przede wszystkim kobietę heroicznego czynu, która wydała na świat dwanaścioro potomstwa, zapewniając tym samym trwałość rodu po współczesność. Zasługa to niezwykle ważna, zważywszy, że mariaże rydzyńskich Sułkowskich z przedstawicielkami rodów arystokratycznych doprowadziły do wygaśnięcia tej linii. Ludwik dołączył do swej ukochanej 9 lat później, a po nim złożono w kryptach kaplicy jeszcze kości ich synów: Ludwika (1880), Alfreda (1913) i Aleksandra Edwarda (1929). W 1940 r. pochowano tu żonę tego ostatniego, księżną
W 1945 R. Z ARMIĄ CZERWONĄ WTARGNĘŁY DO MIASTA hordy barbarzyńców, które, włamawszy się do krypt, rozwlekły szczątki zmarłych po kaplicy, a jej wnętrze zdewastowały. Później służyła jako pracownia rzeźby (tu między innymi Ryszard Sroczyński modelował bielski pomnik Adama Mickiewicza), a następnie jako świątynia Kościoła polskokatolickiego. W 1998 r. przeszła w posiadanie bielskiego Muzeum, ponownie stając się integralną częścią zamku. Przez kilkanaście lat z przerwami trwały w niej żmudne prace badawcze, po których zakończeniu, pod koniec 2019 r., w kryptach przeprowadzono inwentaryzację pochówków z równoczesnymi pracami porządkowymi, podczas których oczyszczono je z licznego gruzu i zanieczyszczeń nagromadzonych w latach 1945‒1960. *** Teraz będzie można oddać należną cześć spoczywającym tu prochom Sułkowskich, których imiona wyryte zostaną w posadzce odnowionej kaplicy. Na ścianach jej wnętrza – zaprojektowanego według starych wzorców przez bielskiego architekta Stanisława Nestrypke – znajdzie się również miejsce na epitafia tych, którym pod jej sklepieniem nie dane było spocząć. Na pewno w gronie upamiętnionych znajdzie się wspomniana powyżej Luiza; spocznie tu również urna z symboliczną ziemią z czeskiego Terezina (Theresienstadt), upamiętniającą Jana Nepomucena. Przypomniany zostanie współczesnym ich młodszy syn Maksymilian, podróżnik i odkrywca nieznanych gatunków egzotycznych motyli, który złożył swe życie w ofierze na ołtarzu demokracji, walcząc na barykadach Wiednia w 1848 r. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, to pod sklepieniem kaplicy zamkowej pod wezwaniem św. Anny bielszczanie i goście naszego miasta będą mogli spotykać się z historią i sztuką już w przyszłym roku. Autor jest historykiem w Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej.
Depozyt W Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej
Depozyt W Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
MARIA ANTONIA KSIĘŻNA SUŁKOWSKA (WŁASNOŚĆ RODZINY UNTERRICHTER VON RECHTENTHAL)
Autor Stanisław Nestrypke
MARIA TERESA KSIĘŻNA SUŁKOWSKA Z ULUBIONYM BORZOJEM (Z ARCHIWUM RODZINNEGO ALEKSANDRA JÓZEFA SUŁKOWSKIEGO)
WIZUALIZACJA WNĘTRZA KAPLICY ZAMKOWEJ PO REMONCIE – WIDOK W KIERUNKU POŁUDNIOWYM
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
33
Zdjęcia: Arkadiusz Tumidajski / Studio Fotoobrazek
PASJE
KAŻDA GŁOWA JEST DLA MNIE RZEŹBĄ
MÓWI MONIKA SZUTA, WŁAŚCICIELKA ATELIER FRYZJERSKIEGO MAROMI W BIELSKU-BIAŁEJ Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie włosem, fryzjerstwem, trychologią?
Zaczęło się to u mnie w wieku szkolnym, jeszcze w podstawówce, gdy dorabiałam sobie jako pomoc fryzjerska. Wtedy zakochałam się w tym zawodzie. Później były szkoła zawodowa i liczne szkolenia. Wciąż poszukiwałam możliwości dowiadywania się więcej o tym fachu. Potem była szkoła średnia i wyższa. Sześć lat temu zainteresowałam się trychologią. Powiem wprost, że z konieczności. Zachorowałam, zaczęły mi wypadać włosy, aż wypadły całkiem. Odwiedzałam dermatologów, ale niewiele mogli mi pomóc. A łysa fryzjerka nie wygląda zbyt dobrze, nie chciałam się nieustannie tłumaczyć klientom. Wtedy postanowiłam pojechać do Warszawy, do Małgorzaty Golińskiej, specjalisty w dziedzinie trychologii, której firma Hair-Derm jest wyłącznym dystrybutorem na Polskę i Wielką Brytanię innowacyjnych preparatów dermotrychologicznych Kapyderm. Powoli odbudowałam sobie włosy i zaczęłam się szkolić, najpierw na sobie. Kolejny etap nauki zaczął się u dr hab. n. med. Alek-
34 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
sandry Szlachcic z Krakowa, która w 2001 roku została honorowym członkiem North American Clinical Dermatologic Society i która prowadzi Akademię Dermotrychologii. Krakowska akademia powstała przy współpracy z Kapyderm Polska i kliniką Medistica, a jej opiekunem medycznym jest właśnie dr Aleksandra Szlachcic. Po akademii szkoliłam się również w bielskiej Klinice Chirurgii Plastycznej Dr Sirek MedCosmetic, miałam tam praktyki z kosmetologii. Dążenie do poszerzania wiedzy, poznawania nowych technik, szkolenia się i podnoszenia kwalifikacji jest u mnie nieustające. To po prostu pasja. Wiedza trychologiczna przydaje ci się na co dzień w twoim salonie? Czy też bardziej skupiasz się na stylizacjach?
Fryzjerstwo nadal jest moją miłością. Tym głównie się zajmuję. Ale żeby być dobrym fryzjerem, trzeba w ten zawód włożyć coś więcej. Wiedzę. Nie tylko prostą umiejętność nakładania farby czy tworzenia mieszanek kolorów, żeby uzyskać określone odcienie, ale właśnie wiedzę, jak na przykład
postępować z klientem, który ma skórę głowy zaatakowaną przez chorobę. Jak mogę mu pomóc. Fryzjerstwo współczesne jest na wysokim poziomie. Dobry fryzjer musi mieć wiedzę trychologiczną, ponieważ przypadłości skóry, ze względu na rozwój cywilizacji, zatrucie środowiska, złą dietę, jest coraz więcej. Cieszy mnie fakt, że ludzie z chorobami skórnymi czują się u mnie bezpiecznie, nie krępują się, przychodzą chętnie. Pracuję na preparatach antyalergicznych, mogę farbować klientów z łuszczycą, łysieniem i różnymi znamionami. Nie boję się wyzwań, bo wiem, jak sobie z nimi radzić. A kiedy widzę, że potrzebny jest dermatolog, tak długo „męczę” klientkę, póki nie zdecyduje się na wizytę u lekarza specjalisty. Ostatnio miałam osobę, która nie miała świadomości pojawienia się na skórze znamion nowotworowych. Wizyta u onkologa z wczesnym stadium raka uchroniła ją przed poważniejszymi konsekwencjami. To duża radość, że mogłam pomóc. Fryzjer powinien dążyć nie tylko do tego, żebyśmy pięknie wyglądali. Nim wspólnie osiągniemy piękno, musimy być zdrowi.
Twój zakład jest znany w Bielsku-Białej, żeby nie powiedzieć – oblegany. Powiedz, co twoim zdaniem leży u podstaw tej popularności?
Odpowiedź jest prosta: ludzie czują i widzą, że kocham to, co robię. To jest tajemnica sukcesu. Nie prowadzę typowego zakładu fryzjerskiego. Uczyłam się starego fryzjerstwa: z klasą, z charakterem, z duszą. I przy tym starym fryzjerstwie z klasą pozostałam. Liczy się nie tylko to, że ludzie przychodzą do mnie robić fryzury. Ważne są otoczenie, klimat, atmosfera. Wokół mojego salonu stworzyła się pewna społeczność, panuje w nim klimat rodzinny, familiarny. Każdy czuje się u mnie dobrze. Ludzie nie idą do fryzjera, lecz do koleżanki, by porozmawiać, pozwierzać się. U ciebie jest sympatycznie, to fakt. Dla każdego masz czas, nikt się nie spieszy, nikt nikogo nie pogania, wizyta ma charakter towarzyski. No i ważne jest to, że szkolisz też uczniów, dajesz młodzieży szansę.
Kształcimy młodzież ze szkół zawodowych w Bielsku-Białej i pracujemy z młodzieżą z pewnymi dysfunkcjami z ośrodka w Czechowicach-Dziedzicach. Klienci nie mają problemu, że zajmują się nimi dzieciaki z lekkimi zaburzeniami, które czasami zrobią coś nie tak. Mój mąż pracuje w Norwegii, odwiedzam go czasami i widzę, że tam
STYLISTKA NIE STRZYŻE KLASYCZNIE, NIE JEST ZWYKŁYM BARBEREM
w salonach fryzjerskich pracują młodzi ludzie z zespołem Downa. Nie wykluczam, że w przyszłości, kiedy rozwinę salon w nowej siedzibie, u mnie też tak będzie. Trzeba pomagać. To są osoby bardzo oddane swojej pracy, wykonują ją z sercem, cieszą się z możliwości bycia użytecznym. Kiedyś usłyszałam, że nad drzwiami mojego zakładu powinien być napis „Ochronka”. Zazwyczaj nie odmawiam, gdy słyszę prośby o pomoc w zatrudnieniu takich osób, choć wymaga to troski i zaangażowania. Ja ich
uczę nie tylko fryzjerstwa – często uczestniczę w ich problemach, pomagam w rozwiązywaniu kłopotów. Z wieloma takimi osobami mam kontakt do dziś. Dla mnie najważniejsze jest to, że ci uczniowie nabierają wiary w siebie, stają na nogi. Przychodzą zahukani, wystraszeni, niekiedy krzywdzeni i poniżani przez rówieśników, traktowani jako gorsi... A potem rozkwitają, upewniają się co do swojej wartości, patrzą na siebie inaczej. Niektórzy na pewno nie będą fryzjerami, mogą co najwyżej pomagać w salonach, ale wiara w siebie, jaką u mnie zdobywają, jest czymś najlepszym, co mogę im dać. Z tego jestem dumna. Zawsze jest dużo łez i wzruszenia, gdy kończą u mnie kursy i praktyki, lecz to mnie cieszy, ja tym żyję, mam satysfakcję, że pomogłam. W połowie lutego zorganizowałaś w Sali Redutowej pasażu Pod Orłem galę Atelier Fryzjerskiego Maromi. Kolejną zresztą. Po co te gale, dla kogo? Dlaczego ci się chce je robić? Przecież zakład jest popularny, nie musisz go promować.
UWIELBIAM, GDY LUDZIE PO WIZYCIE U MNIE CZUJĄ SIĘ PIĘKNIEJSI – MÓWI MONIKA
I nie o promocję chodzi. Gala była dla klientów salonu, nie sprzedawałam na nią biletów. Chodziło mi o podziękowanie ludziom, którzy są ze mną, wspierają mnie, przyjaźnią się, należą do wielkiej rodziny Maromi. I tolerują moich uczniów, mają dla nich dużo serca. Bawimy się, organizujemy pokazy mody, występy artystyczne a modelami są moi stali klienci. Przy okazji, bo to ważne, mamy zawsze jakiś cel charytatywny. Od pięciu lat jest ze mną Fundacja
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
35
te dziewczyny uczą się i pracują, jakie są kreatywne, dlatego chciałam stworzyć pewną nową jakość, wypromować je, żeby miały łatwiejszy start w życie zawodowe. A skoro uczelnia jest nam przychylna, czemu nie skorzystać z okazji? W tym roku planuję zorganizować w czerwcu konkurs „Bitwa na charakteryzacje”, wykorzystać rzeczy używane, przeznaczone do recyklingu, pokazać w dniu Beauty Tyszkiewicz, że eko jest piękne. Dużo się będzie działo, już teraz zapraszam. Cel charytatywny oczywiście też będzie. Zamierzamy z Fundacją Pomaluj Nasz Świat zbierać fundusze na operację półrocznego Fabianka Fajfera. Zdradź nam na koniec swoje marzenia związane z rozwojem salonu? Bo przy ulicy Sobieskiego 54 coraz ciaśniej...
MONIKA SZUTA ZAMIERZA OTWORZYĆ KLINIKĘ WŁOSA, W KTÓREJ ROZWINIE TRYCHOLOGIĘ
Pomaluj Nasz Świat. Tegoroczny event zorganizowany został na rzecz Lilianki i Stasia, podopiecznych fundacji, a prowadził go znany aktor Kuba Abrahamowicz. Staś ma 5 lat i bardzo stara się dogonić rówieśników. Jest dzieckiem urodzonym w zamartwicy, ma obniżone napięcie mięśniowe i więzadłowe, które utrudniają mu życie. Wymaga pomocy w najprostszych czynnościach i ciągle uczy się mówić. Wymaga dalszej rehabilitacji ruchowej i logopedycznej. Z kolei Lilianka urodziła się trzy lata temu z rzadką chorobą genetyczną – zespołem TAR, który charakteryzuje się małopłytkowością krwi i brakiem kości promieniowych w obu rączkach. Kilkukrotne przetaczania krwi, długi pobyt w klinice w Zabrzu, pełna mobilizacja lekarzy sprawiły że Lilianka jest dziś z nami. Po operacji rączek czeka ją operacja nóżek. Współpracujesz też z Bielską Wyższą Szkołą im. Józefa Tyszkiewicza, jesteś studentką tej uczelni...
Tak, w tym roku się bronię. Jestem również przewodniczącą Samorządu Szkol-
36 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
nego. Studentki kierunku Kosmetologia BWS mocno mnie wspierały w czasie gali, malując modelki i modeli do pokazu fryzjersko-modowego. Udział w imprezie wzięły także posłanka Mirosława Nykiel, rektor BWS, Ewa Madoń, oraz najbardziej obecnie znana studentka tej uczelni, Magdalena Kasiborska, Miss Polski. Pokazy fryzur i makijażu, połączone z artystycznymi występami, stanowiły sedno imprezy. Wystąpili tancerki i tancerze Domu Kultury im. Wiktorii Kubisz, a w kolekcji Łukasza Dopieralskiego oraz Showroomu Agnieszki Jochemczyk modelki i modele Agencji Mody Prestige Edyty Dwornik. Cudowna atmosfera, dynamiczna muzyka, piosenki wykonywane na żywo, tańce, świetne jedzenie i humory sprzyjały okazywaniu serca dzieciom w potrzebie. Dzięki współpracy z uczelnią mogę się nadal rozwijać. W ubiegłym roku zorganizowałam ze studentkami BWS po raz pierwszy konkurs wizażowy w ramach Regionalnego Kongresu Kobiet Podbeskidzia. W tym roku w czerwcu będzie kolejna edycja. Widzę na co dzień, jak
Salon jest rzeczywiście mały, ale gromadzi dużo osób. Niektórzy klienci są przyzwyczajeni, że muszą spędzać u mnie po trzy-cztery godziny, bo są obsługiwani z przerwami na rzecz innych klientów. Takie mam klimatyczne miejsce, ciężko je będzie kiedyś opuścić. Kiedy? Jeszcze nie wiem. Rozbudowa jest jednak konieczna, klientów wciąż przybywa. Poza tym chciałabym bardziej wyeksponować i rozwinąć dział trychologii, by dzięki niemu pomagać ludziom w szerszym zakresie. W dającej się przewidzieć przyszłości otworzę więc Klinikę Włosa, w której będziemy dbać o całe organizmy, o samopoczucie i psyche moich klientów. Gdzieś na obrzeżu miasta przy trasie szybkiego ruchu, z dobrym dojazdem i wygodnym parkingiem. To będzie także miejsce dla mężczyzn. Jestem wyszkolonym fryzjerem męskim, ta dziedzina nie ma dla mnie tajemnic. Nie strzygę klasycznie, nie jestem zwykłym barberem. Rzeźbię włosy. Każda głowa jest dla mnie rzeźbą, tworzę na niej swoje wizje. Dla mnie największym autorytetem w tej dziedzinie (każdy fryzjer ma swoje autorytety) jest Alex Chabot, jeden z globalnych artystów marki Matrix, z którą współpracuję. Dwa lata czekałam, nim dostałam się na szkolenie u niego w Montrealu w Kanadzie. Byłam, wiele się nauczyłam i chętnie znowu pojadę. Bo kocham moją pracę, uwielbiam, gdy ludzie po wizycie u mnie czują się piękniejsi, gdy wychodzą z uśmiechem. Prowadzę salon z duszą, jak kiedyś. Tak właśnie u mnie jest! Powodzenia! Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ STANISŁAW BUBIN
UZALEŻNIONA OD MIŁOŚCI
PORADNIK
CZUJESZ CZASAMI, ŻE NIKT CIĘ
NIE ROZUMIE? ŻE JESTEŚ TYLKO
PROBLEMEM I BYŁOBY LEPIEJ, GDYBY
CIĘ NIE BYŁO? NIE WIESZ, JAK WYPEŁNIĆ PUSTKĘ, KTÓRĄ NOSISZ W ŚRODKU?
JUSTYNA SUCHANEK („SUKANEK”) ZNA TE MYŚLI – TOWARZYSZYŁY JEJ, ODKĄD TYLKO PAMIĘTA.
JUSTYNA SUCHANEK Miłość w moim życiu od zawsze odgrywała ogromną rolę. Zaczęło się od pragnienia, a skończyło na uzależnieniu. Pytasz, jak to możliwe? Otóż życie nie zawsze jest takie, jak byśmy chcieli, a na pewno nie w moim przypadku.
Fot. Marcin Klaban
W swojej niedawno wydanej książce szczerze opowiada o dorastaniu w rodzinie z problemem alkoholowym, o zmaganiach z depresją, próbach samobójczych, pobytach w szpitalach psychiatrycznych, myślach autodestrukcyjnych i uzależnieniu od miłości. Nie zawsze było jej łatwo, ale jednego jest pewna – życie może pozytywnie zaskoczyć. Trzeba próbować znaleźć drogę do samego siebie. Jak ona. Teraz „Sukanek” jest youtuberką, influencerką, montażystką i fotografką. Utworzyła kanał na YouTube i publikuje w nim vlogi, autorskie charakteryzacje i teledyski. W cyklu Szczerze o... porusza kontrowersyjne tematy (depresja, samobójstwo, autodestrukcja). Także na Instagramie sięga do tematów, których inni unikają. Motywuje i inspiruje ludzi do walki o lepsze życie. Wielu dzięki niej sięgnęło po pomoc terapeutyczną i radzi sobie coraz lepiej. Za zgodą Wydawcy drukujemy fragment książki Justyny Suchanek Jak się nie zabić i nie zwariować (Burda Książki 2020, www.burdaksiazki.pl, str. 232). Tytuł i skróty pochodzą od redakcji. Wydawało mi się naturalne, że do życia potrzebuję miłości. Tylko nikt nigdy nie uświadomił mnie, że musi to być miłość do samej siebie. Ja z kolei siebie nienawidziłam, nieustannie. Nie wierzyłam więc w to, że ktoś może mnie pokochać. Jedynie babci się to udawało. Ona jako jedyna kochała mnie za to, jaka jestem. Akceptowała i nigdy
nie oceniała. Zawsze mogłam się do niej zwrócić, kiedy jej potrzebowałam. Gdyby miała ostatni bochenek chleba i umierała z głodu, pewnie by mi go oddała. Powtarzała, że jestem najpiękniejsza na świecie, że mam ogromne serce i jestem dobrą osobą. Słuchałam tego, ale nigdy nie rozumiałam. Nie rozumiałam, dlaczego babcia widzi
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
37
mnie inaczej, niż ja widzę samą siebie. Przez wiele lat, właściwie niemal przez całe życie, nie dostrzegałam tego, co ona, ale prawda od zawsze była we mnie, musiałam tylko po nią sięgnąć. Babcia nauczyła mnie kochać innych ludzi i wychodziło mi to prawie perfekcyjnie. Byłam oddana, lojalna, troskliwa, pomocna i przede wszystkim dobra. Nigdy nikogo nie oceniałam, nie wyśmiewałam i nie potępiałam czyichś decyzji. Kochałam ludzi. Sęk w tym, że nie kochałam samej siebie (…). I tak właśnie uzależniłam się od miłości. Może wydać się to dziwne i śmieszne. „Przecież od miłości nie da się uzależnić! ” – powiesz. Otóż da się i jestem tego najlepszym przykładem. (…) Jeśli ktoś wychowuje się w domu dysfunkcyjnym, to nigdy nie ma łatwo. Ja ze wszystkich sił starałam się nie wdać w swojego tatę, a jednak powtórzyłam jego błędy. Nieświadomie. Nie uzależniłam się jednak od alkoholu, ale od miłości, a raczej od niezdrowych zachowań, spowodowanych wykształconym w mojej głowie
KONKURS
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Burda Książki (www.burdaksiazki.pl) mamy dla Was 4 egzemplarze książki Justyny Suchanek Jak się nie zabić i nie zwariować. Otrzymają je Czytelniczki, które pierwsze szczerze uzasadnią odpowiedź na pytanie: Jak to jest być innym niż wszyscy? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl.
38 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
pewnym wzorcem. Od dziecka miałam wrażenie, że nikt oprócz babci mnie nie kocha. Zawsze czułam się samotna i niezrozumiana. Uważałam, że tata by nie pił, jeśli naprawdę by mnie kochał, że moja mama już dawno by się stąd z nami wyniosła, gdyby chciała mnie ochronić, a siostra byłaby moją przyjaciółką, a nie wrogiem, jeżeli byłabym dla niej wystarczająco ważna. Jedynie babcia darzyła mnie miłością. Dlatego przejęłam wzorzec jej miłości – trzeba całkowicie się poświecić i choćby inni nas bili i krzywdzili, nigdy nie wolno ich zostawić, bo oni nie są źli, są po prostu chorzy. Właśnie tak przez wiele lat tłumaczyłam sobie swoje zachowanie. Stawianie siebie na ostatnim miejscu, zaniedbywanie się, doprowadzanie do wykończenia psychicznego i fizycznego tylko po to, żeby ktoś inny był w końcu szczęśliwy, mimo że jego szczęście nie było możliwe bez podjęcia odpowiednich kroków, takich jak chociażby terapia. Ci ludzie potrzebowali pomocy, której ja, niestety, nie mogłam im udzielić, ale robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby czuli się lepiej. I, jak każdy nałogowiec, potrzebowałam coraz więcej i więcej, a że kochałam zazwyczaj ludzi chorych i niedostępnych emocjonalnie (na przykład gejów), to dochodziliśmy do momentu, w którym nie mogli mi dać więcej. I wtedy zaczynała się zabawa. Już nie byłam miła i kochana. Byłam w amoku. Krzyczałam, złościłam się. Nieraz groziłam nawet, że się zabiję albo faktycznie próbowałam to zrobić. Manipulowałam nimi i próbowałam ich kontrolować. Kłamałam, płakałam, rwałam sobie włosy z głowy, byle dostać odrobinę więcej uczucia, ale na próżno. Stawałam się więc zazdrosna. „Dlaczego jej możesz dać więcej, a mnie nie? ” Nie rozumiałam, jak ktoś niedostępny emocjonalnie dla mnie, może być dostępny dla innej osoby. Przecież on jest chory, nie potrafi kochać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że już nad sobą nie panowałam. Jeśli kogoś kochałam, to na śmierć i życie. Musiałam wiedzieć, gdzie ta osoba jest, co robi, z kim i o której. Musiałam mieć kontrolę nad wszystkim. Zamykałam takiego człowieka w klatce, wmawiając sobie, że chronię go przed całym złem tego świata. Po części tak było. Chciałam go ochronić i kiedy wreszcie zyskiwałam pełną kontrolę, przestawałam wariować. Nie można jednak mieć nad kimś kontroli przez całe życie. Ostatecznie
albo ten ktoś ucieknie, albo zwariuje, albo po prostu umrze. Prawdę mówiąc, nie miałam kontroli nad nikim, a na pewno nie nad swoim życiem. Powoli, z dnia na dzień, coraz bardziej się zatracałam. Były takie okresy, że nie wiedziałam już, kim jestem. Nie rozumiałam, dlaczego się taka stałam. Przecież babcia mówiła, że jestem dobra, że mam dobre serce, ale wydawało mi się, że to nieprawda. Nigdy jednak nic z tym nie zrobiłam. I to nie tak, że tylko ja wyrządzałam innym krzywdę. Mnie także krzywdzono. Przecież odtwarzałam sytuacje z mojego dzieciństwa. Babcia zamykała tatę w klatce, żeby go chronić, a on z tej klatki uciekał w picie, a później w kłótnie, awantury, przepychanki. To samo działo się u mnie. Codziennie. Raz było super, a innym razem – okropnie. Nigdy nie było w sam raz, nigdy nie było spokojnie. Żyłam więc na łasce innych ludzi. Stale prosiłam ich o więcej miłości, ponieważ wydawało mi się, że bez miłości po prostu umrę. Bo co to za życie? Za każdym więc razem, gdy groziła mi utrata tego uczucia, włączało mi się zachowanie mojej babci. Tata nieraz jej mówił, że ma dość, że to koniec, że wychodzi i nie wróci, a babcia, oczywiście, zalewała się łzami i przepraszała. Obiecywała, że przestanie, że się zmieni, ale nie mogła tego zrobić. Nie była do tego zdolna. Ja słyszałam dokładnie to samo. I dokładnie tak samo reagowałam. Pamiętam, że gdy kiedyś tata wyszedł do sklepu i nie wrócił na czas, a telefon mu się rozładował, babcia dostała ataku paniki. Chciała już dzwonić na policję, żeby go szukali, bo na pewno coś się stało. Nie mogliśmy przemówić jej do rozumu. Nie mogliśmy do niej dotrzeć. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy wrócił. Z jednej strony rozumiem, dlaczego tata się złościł i miał dość. Nikt nie chce być ciągle kontrolowany. Z drugiej strony rozumiem też babcię. Bardzo go kochała i martwiła się, że ktoś go napadł albo że zasłabł i nikt mu nie pomoże, ponieważ była pewna, że tylko ona może mu pomóc. Kiedy więc babcia umarła, spodziewałam się, że mój tata sobie nie poradzi, a – o dziwo – dał sobie radę lepiej ode mnie. Nie tyle on potrzebował jej, by przeżyć, ile ona potrzebowała jego, bo kochała go za bardzo. Kiedy pierwszy raz usłyszałam od mojej terapeutki, że może kocham za bardzo i jestem uzależniona od miłości, popatrzyłam
JUSTYNA SUCHANEK: NADAL NOSZĘ W SOBIE DZIEWCZYNKĘ. TO DLA MNIE TROCHĘ DZIWNE, BO W KOŃCU MAM JUŻ DWADZIEŚCIA TRZY LATA, ALE DOŚĆ ZROZUMIAŁE ZE WZGLĘDU NA NIEKTÓRE MOJE ZACHOWANIA. TĘ DZIEWCZYNKĘ NOSIŁAM W SOBIE, ODKĄD SIĘ URODZIŁAM. RÓŻNICA BYŁA TYLKO TAKA, ŻE JA DOROSŁAM, A ONA WCIĄŻ JEST PRZESTRASZONA, NIEZROZUMIANA I BARDZO, BARDZO SAMOTNA. ODRZUCONA PRZEZ WSZYSTKICH, NAWET PRZEZE MNIE.
Fot. Marcin Klaban
i złe to było. Nigdy więcej nie chciałabym do tego wrócić.
na nią, jakby była świrnięta. Przecież nie można się uzależnić od miłości! Przecież to dobrze, że kogoś tak bardzo kocham, przecież to normalne. W dysfunkcyjnych rodzinach jednak jest tak: dziecko widzi, że tata pije, że kłóci się z mamą, że jest agresywny, a mama na to pozwala, właściwie wszyscy na to pozwalają. I kiedy to dziecko dorasta, to choćby się starało z całego serca, nie zmieni tego, co ma w głowie. Odtwarza więc te „normalne”, jego zdaniem, zachowania w dorosłym życiu do momentu, aż będzie tak bardzo złe i tak bardzo zmęczone, że poszuka jakiejś pomocy. I ja tej pomocy szukałam. Śmieszne jest to, że na terapię wysłała mnie osoba, którą kochałam za bardzo, bo miała już dość i oboje liczyliśmy, że nasza relacja się poprawi. A skończyło się tak, że nie utrzymujemy już ze sobą kontaktów. I to nie tak, że kazała mi je zerwać terapeutka. Kiedy zobaczyłam, jaką krzywdę wyrządzałam tej osobie i na jaką krzywdę pozwalałam wobec siebie, złapałam się za głowę. Dobraliśmy się lepiej niż można było przypuszczać. Ja odtwarzałam jego dzieciństwo, a on moje. Żylibyśmy jeszcze długo w ten sposób, gdybym nie zaczęła się leczyć. Na moje szczęście jednak coś zrozumiałam. Przerwałam więc tę toksyczną więź, mimo że na początku jeszcze za tym tęskniłam. Teraz wiem, jak chore
(…) Nigdy nie jest łatwo stawić czoła prawdzie, której się tak długo unikało. I to nie tak, że zobaczyłam, jaką wariatką i złą osobą jestem. Zrozumiałam, że dopóki nie uporam się ze swoim dzieciństwem i tym, co przeżyłam, będę stała w miejscu i nigdy nic nie zmienię. Na terapii zaczęłyśmy więc nad tym pracować. Powoli odkrywałam, że odtwarzam zachowania babci i taty. Zobaczyłam też, że od dziecka czułam się bardzo samotna, nierozumiana, niekochana i wiecznie porzucana. Zawsze na drugim miejscu. Nigdy ważna. I tak właśnie pojęłam, dlaczego nigdy nie potrafiłam pokochać samej siebie. Dlaczego niby miałam postawić siebie na pierwszym miejscu? Dlaczego miałam być najważniejsza dla samej siebie? Przecież nie byłam ważna dla nikogo innego. Terapeutka spytała mnie: A co, gdybyś całą miłość, którą dajesz innym, dała w końcu sobie? Zaniemówiłam. Ale jak to sobie? Tak po prostu? Sam pomysł wydawał mi się dziwny i niemal niemożliwy. To, o co tyle walczę, o co tak bardzo się dopominam, o co ciągle muszę prosić i błagać, dostałabym ot tak? Po prostu? Przecież to było nie do pojęcia i naprawdę długo mi zajęło, zanim zrozumiałam, że to jedyna droga. Nie tylko do wyzdrowienia, lecz także do szczęścia. Powoli zaczynałam się ze sobą kolegować. Rozmawiałam ze sobą i starałam się być wobec siebie wyrozumiała i pomocna. Przestałam się stale krytykować, oceniać i obrażać. Nie wymagałam już od siebie tyle i nie byłam na siebie zła, jeśli coś mi nie wychodziło. Jeżeli miałam zły dzień, pomagałam sobie przez niego przejść i robiłam dla
siebie miłe rzeczy. Dawałam sobie prezenty, chodziłam ze sobą do kina, jadłam ulubione jedzenie i byłam dla siebie na wyłączność. Stopniowo przestawałam usilnie wpychać innych na pierwsze miejsce, a zaczęłam stawiać tam siebie. Oczywiście, na początku trudno było się przestawić, ale wiedziałam, że tak trzeba. Moja terapeutka mówiła, że nie ma nic złego w tym, że ktoś jest egoistą, dopóki jest to zdrowe i nie wiąże się z krzywdą innych. W mojej drodze do wyzdrowienia odkryłyśmy na terapii, że nadal noszę w sobie dziewczynkę. Było to dla mnie trochę dziwne, bo w końcu mam już dwadzieścia trzy lata, ale dość zrozumiałe ze względu na niektóre moje zachowania. Często się obrażałam, kłóciłam, zachowywałam impulsywnie, dużo płakałam, ale przede wszystkim bardzo się bałam. Tę dziewczynkę nosiłam w sobie, odkąd się urodziłam. Różnica była tylko taka, że ja dorosłam, a ona wciąż była przestraszona, niezrozumiana i bardzo, bardzo samotna. Odrzucona przez wszystkich, nawet przeze mnie. Stale szukała w innych ludziach taty, który wreszcie wybierze ją, a nie alkohol. Na początku musiałam ją zobaczyć. Kiedyś więc przy pierwszej lepszej kłótni zauważyłam, że zaczyna rzucać rzeczami i uciekać w bezpieczne miejsce, żeby płakać. A płakała tak, że niejednej osobie pękłoby serce. Zobaczyłam ją. Biedną, małą, całą zalaną łzami i trzęsącą się ze strachu. Przytuliłam ją do serca. Powiedziałam, że już nigdy jej nie zostawię i że ją kocham, najmocniej na świecie, bo jest najważniejsza i zawsze będzie. Nie musi się już bać, nic złego jej nie spotka. I myślę, że właśnie to potrzebowałam usłyszeć. Kiedy po tylu latach czułam się wreszcie kochana, bezgranicznie i bezwarunkowo, wróciły do mnie radość i energia do życia. To uczucie jest niesamowite. Żyć w zgodzie ze sobą i kochać siebie. Nawet jeśli wcale nie tak łatwo do tego dojść. Nawet jeżeli trzeba odkopać pewne rzeczy z przeszłości, które chciałoby się wymazać z pamięci. I nawet jeśli to mimo wszystko bolesny i długi proces. Naprawdę warto. Warto się pokochać, bo tylko tak zdołasz się otworzyć na świat, być szczęśliwym i obdarzyć drugiego człowieka zdrową miłością. Zanim to zrozumiałam, zmarnowałam ogromne pokłady energii, czasu i zdrowia, ale w końcu dotarło do mnie, że innej drogi, niestety, nie ma.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
39
Fot. z archiwum Gillesa Chamboraire
LUDZIE
PO PROSTU UCZĘ MEDYTACJI
Z GILLESEM CHAMBORAIRE, BYŁYM FRANCUSKIM MODELEM, OBECNIE MNICHEM BUDDYJSKIM I NAUCZYCIELEM MEDY TACJI NA OPOLSZCZYŹNIE, ROZMAWIAJĄ SONIA LASKA I NATALIA LASKA
GILLES CHAMBORAIRE: Dobre, a jednocześnie ciężkie pytanie. Współcześnie jesteśmy przepełnieni mediami: internetem, telewizją, radiem, gazetami. Wciąż otrzymujemy różne wiadomości. Stresujące, radosne, smutne, bolesne, niepokojące. Zwłaszcza teraz. Nasze ciało jest nimi wszystkimi nasiąknięte. Zatrzymują się w naszym organizmie i umyśle. Mamy portale społecznościowe (Facebook, Instagram), konta i profile, które kreują nas i nasze osobowości. Podświadomie. Posty innych ludzi mówią nam, co mamy myśleć i robić, jak się zachowywać. Nie jesteśmy sobą, nie czujemy się komfortowo. Ciągle żyjemy czyimś życiem i zamiast cieszyć się swoim, przeżywamy i przejmujemy się innymi. Dla mnie w tej sytuacji medytacja
40 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Fot. z archiwum Gillesa Chamboraire
SONIA LASKA, NATALIA LASKA: Czym dla ciebie jest medytacja?
MEDYTACJA JEST AKTEM KOCHANIA SIEBIE, DBANIA O WŁASNE CIAŁO I WNĘTRZE – UWAŻA GILLES
W czym medytacja może pomóc każdemu z nas?
Dzięki niej można doskonale obserwować swoje emocje, uczucia i mieć kontrolę nad własnym organizmem. Jest pewnego rodzaju terapią, która pomaga nam zmierzyć się ze stresem całego dnia, z problemami w pracy, w domu, w szkole, sytuacjami, w których jesteśmy osądzani, nękani czy oceniani. Jest podróżą i ucieczką, która nas leczy. W czasie medytacji dosłownie i w przenośni możemy się odciąć od świata i wyciszyć. To coś, co może robić każdy. Niezależnie od wieku czy płci. Medytacja pozwala uwolnić wszystkie złe emocje, które się w nas kłębią. Osoby początkujące już po pierwszych medytacjach zauważają, jak ich organizm był spięty i przeciążony stresem, pochodzącym nawet z dzieciństwa. W okresie dojrzewania czasami zapominamy o odreagowaniu niektórych sytuacji, a czas wtedy leci szybko. Dlatego medytacja nie tylko poprawia kondycję
Fot. z archiwum Gillesa Chamboraire
GILLES CHAMBORAIRE BYŁ MODELEM ŚWIATOWEGO FORMATU PRZEZ 12 LAT
Fot. z archiwum Gillesa Chamboraire
jest przede wszystkim aktem kochania siebie, dbania o własne ciało i wnętrze. Pomaga mi zwolnić trochę, zastanowić się, kim jestem i co robię w życiu. Pozwala mi cieszyć się każdym dniem i przeżywać je w pełni, a nie tylko w połowie. Dzięki niej lepiej zaczynam każdy dzień. Wstaję i wiem, co będę robić. Medytacja jest dla mnie rutyną. Czymś, co robię codziennie. Tak weszła mi w życie, że nie wyobrażam sobie bez niej dnia.
GILLES: CHCĘ PO PROSTU UCZYĆ MEDYTACJI I ZNALAZŁEM SIĘ W NAJLEPSZYM MIEJSCU DO TEGO CELU
ciała i ducha, a przede wszystkim oczyszcza cały umysł. Dzięki temu mamy więcej energii, aby cieszyć się każdym dniem i małymi rzeczami. Po medytacji czujemy się jak nowo narodzeni. Mniej spięci i zestresowani, mamy więcej energii i siły. Więcej rzeczy przychodzi nam z łatwością. Z jakiego powodu zdecydowałeś się zakończyć przygodę z modelingiem?
Bycie modelem pomogło mi zwiedzić kawał świata, poznać innych ludzi, kultury, nauczyć się języków. Byłem modelem przez 12 lat. Widziałem i przeżyłem sporo. Nie wszystko, ale naprawdę sporo. Aż nadszedł moment, w którym stwierdziłem, że potrzebuję zmiany w swoim życiu, czegoś nowego. Od małego interesował mnie ludzki umysł, wszystko, co z nim związane. Jako chłopiec znalazłem kiedyś pewną książkę w biblioteczce mamy. Tak bardzo mnie zainspirowała, że posta-
GILLES CHAMBORAIRE
Urodził się w Paryżu. Jako młody człowiek zmienił wygląd, m.in. wybielił włosy. Studiował psychologię w Montpellier na południu Francji. Na IV roku zdecydował się wziąć udział w programie Erasmus w Danii. Pracował w luksusowym barze sushi jako kelner. Wielu fotografów i stylistów zwróciło na niego uwagę i zaprosiło go do współpracy. Stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych modeli w duńskich magazynach. Był sławny i żył jak VIP. Przez 12 lat pracował jako ambasador takich marek, jak Adidas, Smirnoff Ice, Dolce & Gabbana, Armani, Euroman, Sand. Później mieszkał w Niemczech, we Włoszech i Nowym Jorku, gdzie odkrył jogę i masaż tajski. Mieszkał też w Hiszpanii, Holandii, Grecji, Anglii, Norwegii, Szwecji i Szwajcarii. Kiedy poczuł potrzebę zmiany i uspokojenia, wrócił do Danii i stworzył biznes związany z masażem i medytacją. Kupił w centrum Kopenhagi poddasze o powierzchni 200 m kw. i założył centrum relaksacji. Wtedy postanowił też zostać mnichem buddyjskim. Kupił bilet w jedną stronę do Tajlandii, gdzie został wyświęcony i przez 6 miesięcy żył w dżungli i jaskini na wyspie. Po tej przygodzie w Tajlandii spędził 6 kolejnych lat. Kiedy zrozumiał, że może pomagać ludziom za pomocą swojej wiedzy, wrócił do Europy. Nauczał w USA i różnych częściach świata, organizując warsztaty i zachęcając seniorów do praktykowania medytacji i walki z chorobami, m.in. demencją i Alzheimerem. Obecnie dzieli się swoimi koncepcjami ze studentami Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Opolskiego. Płynnie rozmawia w 5 językach: francuskim, angielskim, włoskim, hiszpańskim i tajskim, uczy się też polskiego.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
41
Zwiedziłeś dużo krajów. Dlaczego wybrałeś Polskę ze wszystkich miejsc na ziemi, jakie znasz?
Macie rację, byłem w wielu miejscach na świecie. O zimnym i gorącym klimacie, gdzie cały czas świeci słońce. Kraje słowiańskie mają jednak w sobie to coś, że są zupełnie inne od pozostałych. Nie chciałem mieć normalnej pracy. Chciałem po prostu uczyć medytacji i myślę, że znalazłem się w najlepszym miejscu do tego celu. Zacząłem uczyć się waszego języka, żeby żyło mi się lepiej i żeby lepiej żyło się ludziom, którzy mnie otaczają. Czuję tu świetną energię, a wstając rano i wychodząc z psem na spaREKLAMA
cer, czy po prostu medytując, czuję się tu jak u siebie. Jak w domu. Jak często medytujesz w ciągu dnia? Twój typowy dzień?
Zazwyczaj wstaję o 6 rano, później medytuję około godziny. Następnie zabieram psa na spacer, wracam do domu i przygotowuję jedzenie dla niego, a później dopiero dla siebie. I znowu medytuję. Siadam, włączam komputer, odpisuję na maile, czytam wiadomości, porządkuję i układam plany, dokumenty, a następnie biorę prysznic i robię sobie smoothie. Około 10‒11 prowadzę zajęcia, robię przerwę około 13‒14 na godzinną medytację i kolejny spacer z psem. Zwykle o 19 znowu medytuję przez godzinę i dopiero wtedy odpoczywam. Dziękujemy za rozmowę.
Sonia Laska i Natalia Laska są redaktorkami młodzieżowego miesięcznika „Echo Studni”, wydawanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Kędzierzynie-Koźlu. Natalia jest również pracownicą biblioteki.
Fot. Agnieszka Piwowar
nowiłem w przyszłości zostać mnichem, jak Dalajlama. Dlatego jeszcze we Francji zdecydowałem się rozpocząć studia psychologiczne, które rozwinęły u mnie te zainteresowania. Uczyłem się, jak odczytywać różne emocje, zachowania. Bardzo mi się to podobało. Chciałem robić coś z tym związanego. Sprawiało mi to radość. Wiedziałem, że to jest to, co chcę robić w swoim życiu.
AUTORKI WYWIADU ZE SWOIM ROZMÓWCĄ W KĘDZIERZYNIE-KOŹLU
EROTYKA
SEKS DLA WYOBRAŹNI
Fot. Pexels.com
Z KATARZYNĄ NOWAKOWSKĄ, DO TEJ PORY ZNANĄ POD PSEUDONIMEM K.N. HANER, AUTORKĄ NOWEJ POWIEŚCI EROT YCZNEJ SKANDAL, ROZMAWIA STANISŁAW BUBIN
Zna pani taki rysunek satyryczny Andrzeja Mleczki, na którym nosorożec spółkuje z żyrafą? Podpis głosi: Obywatelu, nie pieprz bez sensu! Z pani najnowszej książki wynika, że – excusez moi! – pieprzyć (się) trzeba często, ale ze smakiem. Wtedy ma to sens. Zgadza się?
Pięć lat na rynku czytelniczym, bestsellerowe tytuły: Zakazany układ, Sny Morfeusza, Sponsor, Złe miejsce. Ponad 300 tys. sprzedanych egzemplarzy. Żyć nie umierać. Niejeden autor pewnie zazdrości pani powodzenia i wysokich honorariów?
Jak pan to tak wymienia, naprawdę brzmi imponująco (śmiech)! I faktycznie, łatwo o zazdrość, ale ja jej nie odczuwam. Może dlatego, że sama nikomu niczego nie zazdroszczę i nie patrzę na innych pod tym kątem.
Jak w pruderyjnej, katolickiej Polsce, w której edukacja seksualna ma być zakazana i karana, zostaje się najpopularniejszą autorką powieści erotycznych? Czy tam, gdzie pani mieszka, miejscowy pleban nie wyklął pani jeszcze z ambony?
Fot. Archiwum autorki
Czy ja wiem? Nie wydaje mi się, żeby był w tym głębszy sens. Pieprzyć (się) każdy powinien tyle, ile chce i jak chce. Mnie nic do tego. Nie mam zamiaru zaglądać nikomu do łóżka i rozliczać go z jakości czy częstotliwości stosunków. Powieść to coś zupełnie innego. Tam seks ma zaspokoić wyobraźnię czytelniczek. A co panie robią po zamknięciu książki, to już ich prywatna sprawa. Nie mam zamiaru nikogo edukować i inspirować w tych sprawach. Polki doskonale wiedzą, czego chcą. Myślę, że niejedna moja czytelniczka mogłaby zaskoczyć wielu panów. Być może i pana, skoro pan mi tu o żyrafach, a ja o bzykaniu... (śmiech)
KATARZYNA NOWAKOWSKA Hmm… Nie wiem, zapytam go. Może da się udobruchać, jak zasponsoruję dzwon w plebanii. To by było coś! Hemingway ma Komu bije dzwon, a Nowakowska miałaby… swój dzwon.
Jaka jest pani recepta na sukces literacki? Dlaczego postawiła pani na seks i erotykę w swoich książkach? Jak to się zaczęło, od czego?
Recepta na sukces? Wytrwałość. W tej branży bardzo rzadko zdarza się, że już pierwsza wydana powieść daje status bestsellera. Ja pracowałam na to długich pięć lat. I nadal pracuję. Nie można spocząć na laurach i stwierdzić, że mam już z górki. Bo za chwilę stanę przed kolejną górą, trzeba będzie ją jakoś pokonać, a nie zawsze jest łatwo. Moja agentka i wiele innych osób powtarzają mi, że po prostu mam talent do pisania, a tego chyba nie da się nauczyć. Można oczywiście pisać lepiej lub gorzej, ale sprawić, by czy-
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
43
KATARZYNA NOWAKOWSKA: Pieprzyć (się) każdy powinien tyle, ile chce i jak chce. Mnie nic do tego. Nie mam zamiaru zaglądać nikomu do łóżka i rozliczać go z jakości czy częstotliwości stosunków. Powieść to coś zupełnie innego. Tam seks ma zaspokoić wyobraźnię czytelniczek. A co panie robią po zamknięciu książki, to już ich prywatna sprawa.
odważniejsze w sypialni. Na spotkaniach z czytelniczkami słyszałam wiele opowieści, nie każda jest kolorowa. Czasami te książki są impulsem do tego, by kobieta zmieniła coś w swoim życiu, na przykład zdecydowała się na rozwód. Każdy z nas ma swoją historię i to jest niesamowite, że czytelniczki otwierają się przede mną tylko na podstawie powieści, którą napisałam. Doceniam to i widzę, że to naprawdę ważne, by z nimi choć chwilę porozmawiać, by zrozumiały, że nie są same. Przemoc domowa, niestety, też się zdarza i wtedy trudno mi powstrzymać emocje. Dlaczego zaczęła pani karierę autorską pod pseudonimem? Ze względu na bliskich, na rodzinę? Kiedy nazwisko Haner stało się już swoistą marką, teraz, na okładce Skandalu, dokonała pani literackiego coming outu? Z jakiego powodu?
Dokładnie tak! Chciałam chronić swoją rodzinę i po części siebie. Tak napraw-
telnika powieść wciągnęła, to już podobno wyższa szkoła jazdy. Z tym seksem to było tak, że trafił mi się przypadkiem. Jestem z pokolenia, które wychowało się na Harrym Potterze. Jako dorosła kobieta trafiłam na Greya, koleżanka poleciła mi tę książkę. I tak się zaczęło. Najpierw czytałam, pochłaniałam niezliczone ilości romansów/ erotyków, a po każdej lekturze kłębiło się we mnie tyle emocji i pomysłów, że musiałam je wyrzucić z głowy. I tak pewnego dnia odpaliłam laptopa i zaczęłam pisać. Proszę rozebrać (sic!) na części pierwsze swój fenomen powodzenia wśród czytelników, szczególnie pań? Dlaczego matki-Polki chcą z wypiekami na twarzy czytać opisy śmiałych wyczynów łóżkowych? Czy potem dają pani książki do czytania swoim partnerom, żeby od pani uczyli się ars amandi?
Dlaczego matki-Polki? Nie jestem matką, nie mam dzieci ani męża, absolutnie nie pasuję do schematu, w który tak notorycznie wiele osób chce wrzucić czytelniczki literatury erotycznej. Strasznie mnie to boli, że tak się nas szufladkuje. Jako pisarka ta-
44 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
kich powieści jestem zaprzeczeniem tego wszystkiego. Wypieki na twarzy podczas czytania moich książek mają prawniczki, lekarki, sprzedawczynie i panie sprzątające. Kobiety, które mają rodziny i zagorzałe singielki. Zdziwię pana, ale feministki też czytają moje książki. Więc gdzie tu schemat? Nie widzę żadnego! Fenomen, moim zdaniem, tkwi w tym, że kobiety mają naprawdę bujną wyobraźnię. Mężczyźni oglądają filmy pornograficzne, a większość kobiet woli pobudzać swoje szare komórki fantazyjnym seksownym opisem, który potem, według własnej normy, mogą zrealizować w łóżku. Możemy się rozmarzyć o takim życiu, którego większość z nas nie zna. Nic w tym złego. Jak wyglądają pani kontakty z fankami, o czym rozmawiacie? Czy skarżą się na przykład na przemoc domową?
Wiele czytelniczek pisze do mnie po lekturze, że ich życie seksualne się poprawiło. Ich partnerzy proszą mnie o możliwość zamówienia kolejnej książki z autografem „dla żony”, bo widzą, że ich kobiety czytają moje książki i zapewne dzięki nim stają się
KONKURS
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Burda Książki (www.burdaksiazki.pl) mamy dla Was 4 egzemplarze powieści erotycznej Katarzyny Nowakowskiej Skandal. Otrzymają je Czytelniczki, które pierwsze rozszyfrują pseudonim literacki K.N. Haner. Kim jest tajemniczy Haner i co oznaczają litery przed nazwiskiem? Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl
REKLAMA
dę nie miałam pojęcia, w jakim kierunku to wszystko się potoczy. Pięć lat temu polskie autorki wydawały erotyki pod pseudonimami, więc i ja tak zrobiłam. Na początku to była świetna zabawa, potem okazała się doskonałym chwytem marketingowym, gdyż czytelniczki chętniej sięgały po moje powieści, bo myślały, że jestem zagraniczną autorką. Nad wydaniem pod prawdziwym nazwiskiem zastanawiałam się od jakiegoś czasu. To nie była decyzja podjęta w pięć minut. Marzyło mi się zobaczyć na okładce swoje nazwisko. Najpierw sama nad tym dumałam, potem z rodziną i agentką. Wspólnie zgodnie stwierdziliśmy, że Haner jest już marką, jak pan wspomniał, a Nowakowska ma szansę na kolejny, jeszcze większy sukces. To dla mnie nowa droga. Daje mi wiele możliwości, jakich nie miałam, wydając książki pod pseudonimem. Skąd ta manifestowana przez panią pewność, że to najlepsza powieść ze wszystkich dotąd napisanych? Jaką miarą pani to zmierzyła? Niektóre czytelniczki piszą na forach, że mają pewne wątpliwości...
Moim zdaniem, Skandal jest najbardziej dopracowaną, najlepiej napisaną i najbardziej prawdziwą powieścią, jaką napisałam, ale... to moje zdanie. Każdy może mieć swoje. Stąd różne opinie wśród czytelniczek. Jako Haner przyzwyczaiłam je do pewnych schematów, które kochają, a Nowakowska zafundowała im coś innego. Bardziej spokojnego. Dałam im bohaterkę z krwi i kości i zakończenie rozrywające serce. Czytelniczki muszą zrozumieć, że Nowakowska będzie pisała nieco inaczej. Może nie będzie w tych książkach mafiosów i dramatu na dramacie, ale emocje, erotyka i doskonały styl pisania powinny je przekonać, by dały szansę Katarzynie Nowakowskiej i ustawiały jej książki na półce obok K.N. Haner. Główną bohaterką powieści jest Julia Widawska, córka biznesmena-milionera z Warszawy, sprzedającego samochody klasy premium, pracująca z siostrą w firmie ojca. Ale to normalna dziewczyna, niedbająca przesadnie o wagę, zajadająca fast foody, ubierająca się ze smakiem, czasami przeklinająca, ale bez przesady. Pewnego dnia ma zaopiekować się klientem z Londynu, facetem o arystokratycznym nazwisku James
Windstor, który ją wkurza od samego początku. Akcja przenosi się z Polski do Anglii, potem do Nowego Jorku, gdzie Julia przez trzy miesiące musi być asystentką Anglika. Jej ojciec liczy na inwestycyjny deal z Brytyjczykiem. Nie chcę zdradzać szczegółów – powiem tylko, że nie każda Julia znajdzie Romeo. Czasami takie relacje kończą się skandalem. Skąd tak dobrze zna pani świat bogaczy, realia biznesowe i elegancką modę? Porusza się pani sprawnie po świecie niedostępnym Kopciuszkom. Doświadczenia własne?
Nie każda historia kończy się happy endem, ale Skandal będzie miał kontynuację, więc jeszcze wszystko może się wydarzyć. Julia żyje w świecie, którego nie znam. Nigdy nie pracowałam w korporacji, moi rodzice nie są milionerami, a ja nie ubieram się w drogich markowych butikach. Ba! Nawet nie byłam nigdzie za granicą. Ten świat znam z filmów, z sieci, z Instagrama, a większość rzeczy po prostu sobie wyobrażam. Każda powieść to wycieczka po mojej głowie. Opisuję rzeczywistość, której nie miałam okazji dotknąć, ale marzy mi się, że kiedyś poznam te wszystkie miejsca. Wtedy dopiero będę miała masę nowych pomysłów. Nie mogę się doczekać! Czy ta historia miłosna (dla pikanterii dodam, że odmierzana ilością zużytych prezerwatyw i ognistych opisów seksu) będzie miała ciąg dalszy? Domagają się tego fanki, wstrząśnięte zranionym uczuciem Julii, nowoczesnej, bezlitośnie oszukanej przez kapitalistów niewolnicy... Czym pani zaskoczy wielbicielki swojego talentu?
Już się wygadałam, że będzie kontynuacja losów Julii i Jamesa. Facet musi dostać za swoje, wytłumaczyć się z tego, co się stało – dajmy mu szansę. A Julia również będzie miała okazję pokazać się z zupełnie innej strony. Krótko mówiąc, będzie się działo, więc moje czytelniczki powinny uzbroić się w odrobinę cierpliwości i poczekać. Ale obiecuję, że warto. Większości z nich nigdy nie zawodzę, więc i tym razem muszą mi zaufać!
EKOLOGIA KOMFORTU SKLEP INTERNETOWY
Polecamy nasze kolekcje n n n n n n n n
DO PIELĘGNACJI CIAŁA DO PIELĘGNACJI DOMU DO CZYSZCZENIA I PIELĘGNACJI ODZIEŻY DLA DZIECI DLA SPORTOWCÓW IDEALNA KUCHNIA CZYSTY I ZADBANY SAMOCHÓD INTELIGENTNE URZĄDZENIA Do użycia wystarczy tylko woda!
BEZPŁATNA DOSTAWA GWARANCJA PRODUCENTA 2 LATA
Przykładowe korzyści z Eko-Produktów (mikrowłókno + nanosrebro) n n n n n
w 15 minut umyjesz ręcznikiem samochód w 2 litrach wody szyby, lustra zostawisz bez smug, oszczędzając czas i pieniądze płatki do prania o naturalnym składzie zadbają o Twoją odzież i zdrowie rękawiczką zrobisz szybki demakijaż i peeling twarzy i ciała umyjesz tłuste naczynia naszą serwetką wciągającą tłuszcz bez potrzeby użycia chemii POLECANE DLA ALERGIKÓW, OSÓB ŚWIADOMYCH, CHCĄCYCH ZADBAĆ O SWOJE ZDROWIE I ŚRODOWISKO
Ceny produktów zaczynają się już od 10 zł.
Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Nowakowska (pseudonim K.N. Haner), Skandal. Wydawnictwo Burda Książki (www.burdaksiazki.pl). Stron 279. Premiera 15 kwietnia 2020.
ODWIEDŹ NASZ SKLEP INTERNETOWY I ZAMÓW JUŻ DZIŚ: www.dourl.pl/eko Zobacz, jak wyjątkowo działają nasze produkty www.dourl.pl/zyciebezchemii mail: zrobmyczystyswiat@gmail.com tel. 600 343 850
ZA KULISAMI
TACY SĄ MIŁOŚNICY TEATRU
ROZMOWA Z DARIUSZEM DOMAŃSKIM Z KRAKOWA, DZIENNIKARZEM, PUBLICYSTĄ, AUTOREM KSIĄŻEK O TEATRZE I AKTORACH, ANIMATOREM KULTURY, KONFERANSJEREM, ORGANIZATOREM BENEFISÓW WIELU AKTORÓW I REŻYSERÓW Jak to się stało, że poświęciłeś życie artystom teatru i filmu?
Zaczęło się od filmu. Za młodu byłem namiętnym kinomanem. Chodziłem na wszystkie filmy polskie i zagraniczne, również te dla dorosłych, na które starałem się w różny sposób dostać. Odwiedzałem wszystkie krakowskie kina. Miłość do aktorów zrodziła się z filmu. Potrafiłem być siedem razy w tygodniu na różnych seansach. To były lata 70., filmów było już sporo. Pamiętam na przykład brazylijski obraz Otylia z Bahii, dozwolony dla dorosłych. Wziąłem kapelusz ojca i marszczyłem czoło przy bileterce, żeby wyglądać na więcej niż 15 lat, bo tyle wtedy miałem. To niesamowite, udało się! W pewnym momencie moje zainteresowania przeszły jednak z kina na teatr.
Najpierw chodziłem do Teatru Groteska przy Skarbowej w Krakowie. To teatr dziecięcy, istniejący do dzisiaj, który założyli Zofia i Władysław Jaremowie. Tu warto przypomnieć, że Władysław Jarema zagrał tytułową rolę w etiudzie szkolnej Krzysztofa Zanussiego Śmierć prowincjała. Potem był Teatr Bagatela, do którego mama dostawała bilety pracownicze. Wreszcie przyszedł czas na Stary Teatr, czyli najważniejszą krakowską scenę, obok oczywiście Teatru im. Słowackiego. Jednym z aktorów Starego Teatru był Edward Dobrzański, kolega mamy z gimnazjum w Brzesku, bardzo dobry aktor i już wtedy dziekan Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie. Był częstym gościem u nas w domu przy ulicy Orląt, dziś Orląt Lwowskich, z okazji imienin ojca. Wraz z nim przychodzili i inni aktorzy, ponieważ tato – poza tym, że był piłkarzem Cracovii (zapamiętał go Gustaw Holoubek, namiętny kibic krakowskiej drużyny), a przed wojną grał w Pogoni Stryj z Kazimierzem
46 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
TEATR TO PIĘKNO I DOBRO, KSZTAŁTOWANIE PRAWDY, ROZUMIENIE CZŁOWIEKA. TO STARAM SIĘ WYCHWYCIĆ W MOICH PUBLIKACJACH – PODKREŚLA DARIUSZ DOMAŃSKI
Górskim – prowadził również znane lokale gastronomiczne. To on otworzył Ermitaż na Karmelickiej, a wcześniej prowadził słynną Gospodę Aktorów. W naszym domu bywali Kazimierz Witkiewicz, Wiktor Sadecki, Wojciech Ruszkowski, Marian Cebulski, Tadeusz Szybowski, wspomniany Edward Dobrzański i inni. Jako dziecko nie uczestniczyłem oczywiście w tych biesiadach, ale słuchałem z zainteresowaniem przez uchylone drzwi, co oni opowiadali. Często recytowali wiersze lub cytowali fragmenty kwestii z przedstawień, co bardzo
Zdjęcia; Roman Anusiewicz
Był jakiś szczególny powód?
mi się podobało. Tak więc od kina i naszego domu zaczęło się to, czym się teraz zajmuję. To dziwne, zważywszy że jesteś geologiem...
To była nietypowa szkoła średnia. W Technikum Geologicznym, do którego chodziłem od lat 60., istniał szkolny teatr dramatyczny. Gdy oglądałem starszych kolegów na scenie, bardzo mi się to podobało. Wtedy moja polonistka przedstawiła mnie prof. Danucie Letkiej. Wspomniał ją na moim benefisie Jan Nowicki, który przy-
W LUTYM 2020 NA SCENIE AKADEMII SZTUK TEATRALNYCH IM. STANISŁAWA WYSPIAŃSKIEGO W KRAKOWIE ODBYŁ SIĘ BENEFIS DARIUSZA DOMAŃSKIEGO Z OKAZJI 35-LECIA TWÓRCZOŚCI DZIENNIKARSKIEJ I PISARSKIEJ, OCALAJĄCEJ OD ZAPOMNIENIA SPUŚCIZNĘ ARTYSTÓW POLSKICH. W TRAKCIE WIECZORU JUBILEUSZOWEGO KRAKOWSKI TEATROMAN UHONOROWANY ZOSTAŁ SREBRNYM MEDALEM GLORIA ARTIS
chodził na nasze szkolne premiery. Na jednej z nich był nawet Andrzej Wajda. Odwiedzali nas również Jerzy Fedorowicz, Maria Malicka i Zofia Niwińska. Dwie ostatnie panie to wielkie aktorki przedwojennego teatru i kina. Ponieważ pani Danuta je znała, umożliwiła mi kontakt z Zofią Niwińską, która z kolei otworzyła mi drzwi do wszystkich swoich koleżanek aktorek i przedwojennych aktorów. Podobnie, jak Maria Malicka. Wtedy pomyślałem, że mógłbym zostać aktorem. Nie chciałem prowadzić gazetki o teatrze, tylko grać na scenie. Zawodowym aktorem nie zostałeś, ale aktorem amatorem – owszem!
Pamiętam, jak moja polonistka przygotowywała premierę Nory Henryka Ibsena. Kompletowała obsadę z różnych klas: geologicznej, wiertniczej, geofizycznej. To była dziwna szkoła geologiczna – kształciła również humanistów. Wkuwając geofizykę, hydrogeologię, geologię złóż, geologię historyczną, geologię inżynierską, najbardziej interesowałem się jednak sztuką, o czym profesor Danuta Letka dobrze wiedziała. Była uczennicą aktora Tadeusza Białkowskiego i profesora Stefana Szumana, absolwentką wydziału estetycznego w ówczesnej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Pewnego razu na lekcji zapytała, czy ktoś z nas nie chciałby uczestniczyć w próbach szkolnego teatru? Zgłosiłem się od razu i dostałem rolę doktora Ranka w Norze. To był marzec 1981. Byłem wtedy oczarowany Nocą listopadową, spektaklem obejrzanym przeze mnie po raz pierwszy w wieku 15 lat w Starym Teatrze. Moja miłość do sztuki aktorskiej Jana Nowickiego i wszystkich
aktorów Starego Teatru zaczęła się właśnie od Nocy listopadowej. Byłem zauroczony tym przedstawieniem. Muzyka Zygmunta Koniecznego, kostiumy Krystyny Zachwatowicz, inscenizacja i reżyseria Andrzeja Wajdy. Wspaniali aktorzy: Jan Nowicki, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Jerzy Stuhr, a potem Jerzy Fedorowicz, Barbara Bosak, Monika Niemczyk, Ewa Ciepiela, Elżbieta Karkoszka, Andrzej Buszewicz, Mieczysław Grąbka, Tadeusz Huk, Leszek Piskorz, Juliusz Grabowski, Roman Stankiewicz, Jerzy Nowak, Edward Dobrzański, gościnnie wielka Zofia Jaroszewska w roli Demeter, młodziutka, debiutująca w roli Kory Anna Dymna i wielu innych wybitnych aktorów, którzy wywarli na mnie ogromne wrażenie. To dlatego związałeś się z teatrem szkolnym?
Tak! Co więcej, chciałem wystawić Noc listopadową Stanisława Wyspiańskiego w naszym szkolnym teatrze dramatycznym. Przestraszyła się tego polonistka. Powiedziała mi: No dobrze, ale kto zagra główne role, bo tam są przecież duże role?! Odpowiedziałem, że zagram Wielkiego Księcia, umiem tę rolę na pamięć, byłem ponad dwadzieścia razy na inscenizacji Wajdy. Pamiętam, że rekwizyty i kostiumy do naszej szkolnej Nocy listopadowej udało się wypożyczyć ze Starego Teatru i Bagateli. Musiałem dostać się do dyrektorów Stanisława Radwana i Kazimierza Wiśniaka. Ale to byli i są prawdziwi dżentelmeni teatru, z wielką klasą, zaufali 18-latkowi i pożyczyli na rewers rekwizyty i kostiumy, które były w obiegu teatralnym, czyli grały. Nie wiem, co by się stało, gdybym ich nie oddał następnego dnia do teatru.
Musieliby wtedy odwołać spektakle. Takie zaufanie budziłem u tych wspaniałych ludzi. Dlatego biegałem do teatru jak oszalały, kino porzuciłem zupełnie. Liczył się tylko teatr! Wprawdzie oglądanie filmów nie było dla mnie czasem straconym, jednak teatr stał mi się najbliższy. Zacząłem chodzić na wszystkie przedstawienia Starego Teatru, a był to złoty okres tej sceny, gdy grano jeszcze Dziady i Wyzwolenie, wielkie inscenizacje Konrada Swinarskiego z Jerzym Trelą, Anną Polony, Wiktorem Sadeckim, Izabelą Olszewską. Był wspaniały Wiśniowy sad Czechowa na scenie kameralnej w reżyserii Jerzego Jarockiego ze znakomitą Ewą Lassek i Wiktorem Sadeckim, Jerzym Święchem. Byli Emigranci Mrożka z Jerzym Bińczyckim i Jerzym Stuhrem w reżyserii Wajdy, mojego ulubionego artysty. Tu pewnie narażę się miłośnikom twórczości Swinarskiego, którego uważa się za największego reżysera powojennego teatru po Leonie Schillerze, ja jednak upieram się, że największy był wtedy Andrzej Wajda. Tak samo wielki, kiedy robił piękne spektakle teatralne, jak i wtedy, gdy kręcił znakomite filmy. Kiedy i z kim przeprowadziłeś swój pierwszy wywiad?
To był wywiad ze wspomnianą Zofią Niwińską, wybitną aktorką Starego Teatru, związaną przed wojną z Jerzym Pichelskim, gwiazdorem, dla którego Hanka Ordonówna śpiewała w filmie Szpieg w masce słynną piosenkę Juliana Tuwima Miłość ci wszystko wybaczy. Poznałem ją przez profesor Danutę Letką i po tym wywiadzie nasza przyjaźń trwała od 1981 do końca jej życia w 1994. Była to bardzo intensywna znajo-
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
47
Podobno Tadeusza Łomnickiego nagrałeś metodą szpiegowską?
AKTOR MARIAN DZIĘDZIEL ODCZYTAŁ LAUDACJĘ NADESŁANĄ PRZEZ FRANCISZKA PIECZKĘ: CIESZĘ SIĘ, ŻE SPOTKAŁEM CIEBIE NA MOJEJ DRODZE I ŻE CZĄSTKA MOICH AKTORSKICH PEREGRYNACJI ZOSTAŁA UTRWALONA
mość. Chodziliśmy razem na premiery, dawała mi listy polecające do kolegów aktorów i aktorek w całej Polsce. Jeździliśmy też na Cmentarz Salwatorski i opiekowaliśmy się grobami wielkich starych artystów, nie tylko jej męża, reżysera i dyrektora Starego Teatru, Władysława Krzemińskiego, ale również na groby Juliusza Osterwy i Karola Frycza. Sprzątaliśmy je. Moją młodość spędziłem głównie w teatrach, na próbach i spektaklach, a także na spotkaniach z wieloma aktorami okresu międzywojennego. A pamiętasz rozmowy bardzo dziwne, z dystansem, trudne?
Dystans się czuje do tych największych, najbardziej chimerycznych gwiazd. Taka przypadłość leży głównie po stronie kobiet. Pamiętam dwie wielkie gwiazdy teatru, które rywalizowały ze sobą na scenach warszawskich, Irenę Eichlerówną i Ninę Andrycz. Obie ekscentryczne, tworzące własny styl, o charakterystycznym głosie, z lekką manierą. Miałem kłopot z Niną Andrycz, bo ona chciała wywiadu i nie chciała zarazem. Ja zawsze byłem gadułą, lecz przy niej nie miałem szans zadać pytania, bo gdy zaczęła opowiadać, jaką jest królową sceny polskiej, to ta opowieść nie miała końca. Mówiła mi, że pokonała wszystkie rywalki, że takich recenzji, jakie ona dostawała, nie miała żadna z nich. Nie uznawała konkurencji. Trudny wywiad miałem też z Ireną Eichlerówną. Robiłem z nią wywiad dla tygodnika Stolica. W cyklu rozmów z „Zelwerczykami”, uczniami wielkiego aktora i pedagoga Aleksandra Zelwerowicza, u którego w mieszkaniu, nawiasem mówiąc, egzamin zdawał nasz wspaniały, wielki Franciszek Pieczka. Zadawałem Eichlerównie konkretne pytania, byłem bar-
48 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
dzo dobrze przygotowany, wiedziałem, jakie role zagrała, znałem jej drogę artystyczną, wykształcenie w oddziale dramatycznym na Okólniku w Konserwatorium Warszawskim, pracę z Leonem Schillerem i Wilamem Horzycą, występy w Krakowie, we Lwowie, Wilnie i Warszawie, gdzie była gwiazdą głównie Teatru Narodowego. Eichlerówna była jednak artystką nadzwyczaj trudną, no i profesjonalistką w każdym calu. Już po oddaniu wywiadu do redakcji co chwilę coś jeszcze zmieniała. Nawet gdy tekst poszedł do druku, ona do mnie dzwoniła, że muszę zmienić kilka zdań. Byłem potwornie zestresowany i przekonany, że jeśli nie posłucham, stanie się coś strasznego. W drukarni zmienili tylko dwa słowa, które artystka chciała dopisać. I jakoś to przeżyłem, ale było to niesamowite przeżycie.
Z Tadeuszem Łomnickim też była ciężka przeprawa. Chciałem mu zadać pytania dotyczące sensu zawodu, istoty sztuki aktorskiej. Nie były to łatwe pytania. Miałem wówczas ankiety wybitnych profesorów teatrologów Mieczysława Rulikowskiego, Wiktora Brumera, Józefa Mirskiego, trochę je zmodyfikowałem pod swoje potrzeby, trochę podszyłem teoriami Diderota i Stanisławskiego. W wieku 23 lat zadałem najpierw te pytania prof. Aleksandrowi Bardiniemu. Powiedział mi wtedy: Pan ma talent do zadawania pytań, po których mam uczucie niespełnienia. Duma mnie rozpierała, bo wielki Bardini powiedział smarkaczowi, że ma problemy z odpowiedziami na jego pytania. Plotki mnie jednak nie interesowały, jak dzisiaj młodych dziennikarzy. W świat poszła fama, że Domański zadaje pytania teoretyczne, bo gdy zadałem je Aleksandrze Śląskiej, artystka stwierdziła wprost: Wie pan co, pańskie pytania są dobre dla teatrologów, a nie dla aktorów. Tadeusz Łomnicki zaczął mnie przez to unikać, a po każdym telefonie mówił zdawkowo: Proszę się przypomnieć! Do spięcia między nami doszło po Balu w operze w Szkole Teatralnej przy Warszawskiej 5 w Krakowie. Był listopad 1986. Podszedłem do niego po premierze, mówiąc, że się właśnie przypominam: Panie profesorze, mieliśmy się umówić na wywiad. A on: K...a, ja nie wiem, kiedy się umówimy na ten wywiad! Po czym zbiegł ze schodów i trzasnął drzwiami. Minęło trochę czasu,
GRONO UCZESTNIKÓW BENEFISU: JULIAN MERE, AKTOR TEATRU RAMPA, SOPRANISTKA DOMINIKA ZAMARA Z RZYMU, AKTORKA BARBARA KRAFFTÓWNA, TWÓRCA DEKORACJI I KOSTIUMÓW DO WIELU INSCENIZACJI KAZIMIERZ WIŚNIAK, PROF. RAFAŁ MARCHEWCZYK, DYRYGENT CHÓRU VOX POPULI ORAZ JUBILAT DARIUSZ DOMAŃSKI
REKLAMA
DLA JUBILATA ZAŚPIEWAŁA TEŻ BEATA RYBOTYCKA
nim wywiad z Łomnickim doszedł wreszcie do skutku. Podchodziłem go na różne sposoby, stosując przy tym dziwne metody. Przyjechał pewnego razu na uroczystość jubileuszu 40-lecia swojego debiutu w Starym Teatrze. Miałem ze sobą reklamówkę, a w niej dość duży magnetofon kasetowy. Wyciąłem dziurę w torbie, włączyłem kaseciaka, po czym wszedłem do garderoby mistrza, żeby porozmawiać o jego jubileuszu. Nie wyrzucił mnie! Rozmawialiśmy dość długo i nie zauważyłem, że taśma się skończyła. W pewnym momencie magnetofon sam się wyłączył z trzaskiem, co oczywiście było słychać. A Łomnicki wrzasnął: O łotr! Szelma. Łajdak! Nagrywa mnie tutaj! Jednak w końcu uśmiechnął się, a ja odetchnąłem z ulgą, że nie wyprowadziłem mistrza z równowagi. Obecny wtedy w garderobie teatrolog i reżyser Józef Żuk Opalski stwierdził: No widzisz, Tadeusz, tacy są miłośnicy teatru. Napisałeś też wiele książek o artystach teatru i filmu. O kim konkretnie?
Książek jest sporo, bo już 14. Pierwsza była o Władysławie Krzemińskim, reżyserze i dyrektorze Starego Teatru. Ukazała się na początku 1990, więc 30 lat temu. Obchodziliśmy kilka lat wcześniej 20. rocznicę śmierci Krzemińskiego. Organizowano różne sesje i spotkania w Starym Teatrze. Prof. Emil Orzechowski z UJ poprosił mnie o współpracę przy opracowaniu materiałów do książki. Podpisałem swoją pierwszą umowę z dyrektorem Radwanem ze Starego Teatru. W tym samym roku powstał szkic portretu o Piotrze Fronczewskim. W 1995 ukazała się książkowa rzeka-wywiad z Ja-
nem Nowickim. Następnie album o Starym Teatrze. Wspomnienia 78 bohaterów, między innymi aktorów i reżyserów związanych ze sceną w latach 1945‒1995. To moja największa książka, z pięknymi fotografiami Wojciecha Plewińskiego. Później wydałem książki o Bolku Greczyńskim, Danucie Letkiej, Pawle Małaszyńskim, Marianie Dziędzielu, Franciszku Pieczce i innych artystach. W tym roku ukaże się Moja lista obecności. Rozmowa Domańskiego ze Stańczykiem o teatrze, o najlepszych latach Starego Teatru, o ludziach, których miałem zaszczyt poznać. W delikatny sposób odsłaniam w niej kulisy powstania owego albumu o Starym Teatrze i rozmów z tyloma osobami, a nie było to łatwe. Nie brakowało wówczas napięć, momentów trudnych i niebywałej wesołości. Obchodzisz 35-lecie pracy w kulturze. Julian Mere, aktor Teatru Rampa, także piosenkarz i autor tekstów, napisał o tobie piosenkę Ech, Domański! Romans z Melpomeną.
To miłe usłyszeć o sobie piosenkę, bo jest bardzo zabawna i oddaje w pełni moją miłość do teatru. Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁ ROMAN ANUSIEWICZ
DARIUSZ DOMAŃSKI
Rocznik 1963. Krakus. Z zawodu geolog. Studiował filologię polską na UJ. Dziennikarz i publicysta, redaktor wydawnictw, konferansjer, działacz kultury, organizator imprez i eventów. Publikował w kilkunastu gazetach i czasopismach. Autor ponad 400 wywiadów i 300 artykułów. Wydał 14 książek o artystach kina i teatru, ludziach kultury. Organizator około 120 imprez kulturalnych, w tym benefisów Wiesława Ochmana, Józefa Szajny, Witolda Pyrkosza, Mariana Dziędziela, Franciszka Pieczki, Krzysztofa Zanussiego. Wyróżniony za swoją pracę m.in. odznaką prezydenta Krakowa Honoris Gratia, Złotym Laurem Akademii Mistrzów Mowy Polskiej, Srebrnym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Honorowy Ambasador Kultury Gminy Godów. Honorowy członek Stowarzyszenia Ziemia Limanowska „To lubię”. Od 2018 dyrektor artystyczny Jesiennego Festiwalu Filmowego w Starym Mieście w Wielkopolsce.
ROZWIŃ SWOJE MENTALNE SKRZYDŁA AGNIESZKA SZTAFIŃSKA i MARCIN PRUSIŃSKI
zapraszają na szkolenie, które łączy w sobie dwie potężne siły: • siłę zdrowej pewności siebie • siłę wewnętrznego spokoju
3 PAŹDZIERNIKA 2020 Zapisz się już teraz! • uwolnisz swój potencjał • odkryjesz swoje wewnętrzne wartości • odnajdziesz prawdziwe flow • poznasz swoje prawdziwe talenty • nauczysz się podsycać żar swojej pasji • wdrożysz nowe, zdrowe nawyki • poznasz szybkie sposoby na podniesienie pewności siebie • medytacja mindfulness wpłynie na jakość Twojego życia • zwiększysz perspektywę postrzegania swojego świata • emocje będą paliwem dla Twojej motywacji • odnajdziesz swój wewnętrzny balans
MARCIN PRUSIŃSKI trener mentalny, mówca i szkoleniowiec, trener technik szybkiego czytania, maratończyk AGNIESZKA SZTAFIŃSKA przedsiębiorca, trener rozwoju, nauczyciel, mentor, certyfikowany coach
REKOMENDACJE I KONTAKT: www.mentalneskrzydla.pl mentalneskrzydla@gmail.com tel. 730 719 700 lub 600 343 850
ESTRADA
ŚMIAĆ SIĘ MOŻNA ZE WSZYSTKIEGO
Z SAT YRYKIEM KRZYSZTOFEM PIASECKIM ROZMAWIA AGNIESZKA ZIELIŃSKA gram, choćby dlatego, że każda z opcji politycznych (bez względu na sympatie, które możemy mieć lub nie) uważa, że każdą inną opcję trzeba zwalczać. To widać w różnych telewizjach, ale ja nie chcę podłączyć się do żadnej z nich.
Czym dla pana są scena i publiczność?
Właściwie nie wiem, od czego zacząć. Czy od sceny, czy od publiczności. Scena nie istnieje bez publiczności, mogę więc powiedzieć, że publiczność jest najważniejsza. Dla mnie scena to spełnienie dziecięcych (i młodzieńczych) marzeń, które trwają mimo upływu lat. Nie wiem, z czego to wynika. Może dlatego tak pokochałem występowanie, że byłem nieśmiałym dzieckiem, ale na scenie radziłem sobie lepiej niż inni. I tak już zostało.
Czy dla satyryka istnieją tematy tabu? Rzeczy, których nie można dotknąć?
Jeżeli praca jest pasją, zawsze pomoże przetrwać. Kolejne pytanie prywatne. Jeśli ma się u boku kochaną kobietę, jak pan teraz, to w pracy jest łatwiej?
Wtedy w ogóle łatwiej żyć, pisać! Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę to, że prawdziwa perła powstaje tylko w wyniku cierpienia, to nie wiem, co o tym myśleć. Ja w ogóle mam bardzo udane życie, mimo nieszczęść, które mnie spotkały. Tak uważam i nikt tej wiary mi nie zabierze. W jednym z wywiadów powiedział pan, że satyryk nie może być ani lewicowy, ani prawicowy.
Powinien prezentować rozum, a rozum nie jest ani lewicowy, ani prawicowy. Spotykałem się z wieloma politykami, z różnych opcji. I na przykład gdy SLD
50 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Fot. Archiwum
Praca pozwoliła panu przetrwać najcięższe chwile, takie jak utrata syna?...
przejmował władzę po AWS, jeden z prominentnych polityków lewicy powiedział mi: Słuchaj, kiedy my dojdziemy do władzy, nie będziecie mieć o czym mówić. A ja odpowiedziałem: Możemy się założyć, że już po upływie miesiąca my, satyrycy, będziemy mieli czym mówić! I miałem rację! Obecnie przy przeciętej na pół opinii publicznej są też artyści kabaretowi, którzy mienią się prawicowymi. Nie wiem, co to znaczy. Kabareciarze są przedstawicielami publiczności. Czy bardziej górnolotnie – społeczeństwa. I naszym obowiązkiem jest pokazywać idiotyzmy bez względu na to, jaka władza panuje.
SATYRYK POWINIEN BYĆ PRZEDSTAWICIELEM PUBLICZNOŚCI, A NIE WŁADZY – UWAŻA KRZYSZTOF PIASECKI
Wyobraża pan sobie kolejne edycje programu Ale plama z Januszem Rewińskim?
Byłoby nam trudno współpracować, nasze drogi zawodowe rozeszły się definitywnie. Wtedy stosowaliśmy zasadę, że jesteśmy przedstawicielami publiczności. Bywało, że przedstawiciel AWS zadzwonił do stacji TVN, która emitowała ten program, i mówił, że coś znowu przekręciliśmy, ale nie będzie się czepiać, bo walimy równo po wszystkich. Potem przyszła ekipa, które nie dzwoniła oficjalnie, ale działała z ukrycia, „pod spodem”, zza kulis, ale i ją przetrwaliśmy. Teraz byłoby trudno robić podobny pro-
Decydują wewnętrzne przekonania każdego z nas. Ja uważam, że śmiać się można ze wszystkiego, tylko chodzi o to, jak się to robi. Nie jestem od wychowywania kogokolwiek, a tym bardziej od obrażania. Taki cel stawiali sobie artyści młodopolscy, lubili obrażać, choćby mieszczaństwo. Ja tak nie robię. Czasem ktoś nadaje na papieża, na religię, jeżeli jednak jest to uśmiechnięte, to dopuszczalne. Dowcipy wzięte z ulicy dotyczą wszystkiego: śmierci, Boga, piekła. I nikogo nie obrażają. Jeśli opowiem je na scenie, a są zabawne, nie chamskie, wszystko w porządku. Choć po jednym z odcinków Plamy pojawiło się doniesienie do prokuratury. Mówiliśmy, że przyjeżdżają do Polski goście zagraniczni i nie mogą się nadziwić, że komunię świętą daje się nie do ręki, ale na język. I Janusz powiedział, że ksiądz udzielając komunii rzucił okiem na wyciągnięte języki i zwrócił się do ministranta: Skocz na plac, bo jagody się pojawiły! Na szczęście pani prokurator w tym dowcipie nie dopatrzyła się znamion przestępstwa. To, jak zostanie odebrany dowcip, zależy od od-
Fot. GOK Mierzęcice
REKLAMA
WYSTĘP W OŚRODKU KULTURY W MIERZĘCICACH
biorców, atmosfery, od publiczności, która lubi tego lub innego satyryka. Teraz jednak nigdy się nie wie, kto jest na widowni. Miałem przypadki, że mówiłem coś o obecnej władzy, a ktoś z publiczności reagował negatywnie albo wychodził z sali. A koronawirus?
Trudno o nim nie mówić, skoro jest numerem jeden w opinii publicznej. W pana piosence jest tak: Satyryk nie może być głupszy od owada, od bożej krówki, co mszyce zjada... Czyli jaki powinien być?
Powinien mieć dystans, także do siebie. Jeśli ktoś potrafi śmiać się z siebie, ma prawo żartować z innych. Także z księdza, nauczyciela, polityka. No i u satyryka wskazane jest poczucie humoru... ...które też przydaje się w życiu codziennym.
Tak, to dwie kwestie ważne na co dzień. Bo jak ktoś obliczył, aż 60% zmartwień rozwiązuje się samo. Nasze Czytelniczki chciałyby wiedzieć, jaka zdaniem pana jest kobieta idealna?
Nie może istnieć kobieta idealna, bo musiałby istnieć idealny mężczyzna, a takiego nie ma. Dla mnie najważniejsze, że moja żona ma poczucie humoru. Z dystansem jest trochę gorzej, ale kobiety w ogóle mają inny stosunek do świata niż mężczyźni. Różnimy się – i to jest wspaniałe. Wiem, że takie myślenie nie jest popularne, ale ja jestem z ubiegłego wieku. I kobiety, i męż-
czyźni mają cechy dobre i złe. Problem polega tylko na tym, by dobrać sobie taką osobę, której cechy złe najmniej przeszkadzają, a dobre ceni się najwyżej. Dla jednego mężczyzny kobieta, która nie gotuje nie ma w ogóle szans, a dla drugiego liczy się, że partnerka zna biegle angielski. I już mamy różne modele. Ja w ogóle bardzo lubię kobiety, niektóre nawet kocham, ale najbardziej cenię, że my, mężczyźni, różnimy się od pań. Przy założeniu, że wzajemnie nie robimy sobie krzywdy. Podoba mi się, że kobieta traktuje samochód jak żelazko, a nie jak przedmiot kultu. Cenię u kobiet cechy, które czasami traktuje się jako wady, bo to znaczy, że mogę im być przydatny. Jeśli po raz piętnasty tłumaczę żonie, dlaczego nie działa wideo nie jestem zły, bo to daje mi świadomość, że jestem jej potrzebny. Bo ja wiem, czemu wideo nie działa. Pana plany zawodowe?
Uaktywniłem się w internecie. Po pierwsze dlatego, że nie ma mnie w telewizji, a po drugie dlatego, że dzieci pastwiły się nade mną, że nie ma mnie na Facebooku i na YouTubie. Teraz co tydzień piszę felieton i nagrywam filmik. No i występuję na żywo, jeśli jest zapotrzebowanie. Z poczucia humoru nikt mnie nie wyłączył. Gdy widzę idiotyzm, skojarzenia nasuwają się same. Dziękuję za rozmowę.
KRZYSZTOF PIASECKI
Rocznik 1949. Artysta kabaretowy, dziennikarz i prezenter. W 1973 otrzymał nagrodę za debiut na festiwalu w Opolu. W 1981 został członkiem kabaretu Pod Egidą. W latach 70. i 80. współpracował z Jackiem Kaczmarskim, Przemysławem Gintrowskim, Zbigniewem Wodeckim, Stanisławem Zygmuntem, Andrzejem Zauchą, Januszem Rewińskim oraz zespołami Wolna Grupa Bukowina i Pod Budą. W latach 1973‒77 współpracował z wrocławskim Studiem 202, a w latach 1996‒98 w współprowadził z Tadeuszem Drozdą i Januszem Rewińskim Dyżurnego satyryka kraju. W latach 1998‒2004 z Januszem Rewińskim prezentował program Ale plama. Później prowadził programy Śmiechu warte i Szkoda gadać (z Rewińskim). Za pracę artystyczną otrzymał wiele nagród, m.in. Prometeusza 2001 – nagrodę Polskiego Stowarzyszenia Estradowego, nagrodę Radia Kolor za wyrafinowane poczucie humoru i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (2010). Związany jest z krakowską aktorką Anną Tomaszewską.
GWARANCJA EFEKTÓW ALBO ZWROT PIENIĘDZY Bonne Santé ul. Cicha 2, Bielsko-Biała ul. Wyzwolenia 149, Buczkowice
Pierwsza konsultacja w gabinecie
BEZPŁATNA
RECENZJA
JAK SPRYTNIE ZABIĆ PRUSAKA
To chyba pierwsza powieść w moim dość długim życiu, której akcja toczy się w czasie Wielkanocy, co odkryłem zdumiewająco szybko. Wiele jest książek dziejących się w atmosferze Bożego Narodzenia, od Opowieści wigilijnej Dickensa zaczynając, lecz tych w klimacie wielkanocnym – jak na lekarstwo.
Z
wróciłem na to uwagę, gdyż Pruskie baby ukazały się w kwietniu tego roku, w samym środku epidemii, gdy władze nakazywały nam siedzieć w domu i nie świętować z bliskimi, a ja tymczasem zazdrośnie połykałem opisy pięknej, radosnej, tradycyjnie polskiej Wielkanocy na Podlasiu, w rodzinie Edyty Prusko, głównej bohaterki książki. A były to opisy z wiosny zeszłego roku, więc z czasów przed koronawirusem.
MAŁGORZATA STAROSTA
52 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Nigdy jednak nie jest tak pięknie, żeby nie mogło być gorzej, co wydawca zapowiedział uczciwie na okładce. Jak nie zabójczy wirus, to przecież może pojawić się prawdziwy morderca z długim nożem. Z lektury wynika, że nikt tak nie potrafi zepsuć świąt jak własna rodzina. Zwłaszcza gdy znienacka postanawia dać się zabić. Żeby rozwikłać tę zagadkę, warto sięgnąć po debiutancką powieść obyczajową, a raczej komedię kryminalną Małgorzaty Starosty, napisaną sprawnie, lekko, plastycznie, językiem dojrzałym. Widać wyraźnie, że autorka jest wielbicielką kryminałów Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej. To niezła rekomendacja! Wspomniałem, że główną bohaterką książki jest Edyta Prusko, lecz mijałbym się z prawdą, gdybym się przy tym upierał, ponieważ Pruskie baby mają bohatera zbiorowego – Edytę i całą jej rodzinę, wliczając w to również jej wiarołomnego męża Rafała Suryma. Jest też oczywiście zbrodnia nad starą fosą, jest kara, i są trzy tęgie umysły policyjne we Wrocławiu (więc też zbiorowość), nie licząc dwóch kolejnych śledczych w Augustowie. Nikt specjalnie w tym tłumie się nie wyróżnia, ale łatwiej tajemnicę rozwikłać, gdy pochylają się nad nią wszystkie pruskie baby... To taka gra słów, bo w tej podlaskiej rodzinie trzecie czy czwarte pokolenie Prusko się nazywa, nawet panowie od pań biorą to nazwisko,
że niby od pruskich arystokratów się wywodzą i tylko jeden Rafał Surym z Wrocławia z tej dziedzicznej tradycji się wyłamał, bo mu przy ożenku z Edytą matka na to nie pozwoliła. Tu trzeba zaznaczyć, że akcja toczy się współcześnie równolegle we Wrocławiu i Augustowie, jako że Edyta wyjechała z Podlasia na studia nad Odrę i tam poznała niedojdę Rafała, który – czemu sama się potem dziwiła – został jej mężem. Szczęściem małżeńskim długo się nie cieszyła, męża całkowicie pochłonęła korporacja, coś się zaczęło psuć między nimi, dlatego właśnie na Wielkanoc do rodziny pojechała sama. A w tym czasie Rafał zapragnął skorzystać z okazji, przytulić piękną i powabną Ulę ze swojej firmy (nie miał bladego pojęcia, że ona jest kuzynką jego osobistej żony), aby zjeść z nią następnego dnia śniadanie w łóżku. Umówił się więc na randkę w loka-
KONKURS
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vectra mamy dla Was 3 egzemplarze powieści Małgorzaty Starosty Pruskie baby i 2 duże lniane torby z okładką książki. Otrzymają je Czytelniczki, które pierwsze odpowiedzą na pytanie: Wymień co najmniej 5 rzeczowników rodzaju żeńskiego „baba”, których znaczenie w żaden sposób nie będzie wiązało się z kobietą (np. baba jako ciasto). Odpowiedzi wysyłajcie na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl
lu, śmiali się oboje, bawili, pili dobre wino, po czym nazajutrz Rafał obudził się w swoim domu sam, z potężnym kacem, a piękną Ulę wyłowiono ze starej fosy w centrum Wrocławia, z nożem w plecach. A to dopiero początek, bo później i Rafał zginął, by cudownie zmartwychwstać (jak to się w okolicznościach wielkanocnych przydarza), i kolejny trup się pojawił, i mafia, i jacyś Ukraińcy, i dom wariatów, i człowiek o ksywce Prusak, i smutni panowie z CBŚ i ABW. Jednak to nie oni, lecz skomplikowane koligacje rodzinne odgrywają w tej sprawie kluczową rolę, ale nie zdradzę więcej, bo oprócz wątków współczesnych znaczącą rolę odgrywa też historia – i trzeba się w nią wgłębić. Nie bójcie się jednak, autorka nie zanudza, potrafi zręcznie łączyć różne zdarzenia z przeszłości i teraźniejszości. Równie tajemnicze, jak owe pruskie baby. Kamienne tym razem. Jeden z policjantów prowadzących śledztwo w sprawie zabójstwa Uli, a później jeszcze jednego mordu powiązanego z poprzednim, rzucił żartobliwie, że z pruskich bab byłby dobry kryptonim całej tej afery. Dopiero bowiem od Małgorzaty Starosty dowiedziałem się (nie tylko ja, pewnie wielu czytelników), że baby pruskie istnieją naprawdę – to kamienne posągi, prawdopodobnie średniowieczne, o nieznanej do tej pory funkcji. Znajdowali je Krzyżacy na ziemiach podbitych, dawniej zamieszkanych przez plemiona Prusów. Takich pruskich bab w rejonie Bartoszyc, Iławy i innych miejscowości znaleziono aż 21. Posągi, wbrew nazwie, mają wysokość do półtora metra i przedstawiają głównie mężczyzn. Kamienne te figury (ubogie wydania posągów z Wysp Wielkanocnych, jak zauważył starszy sierżant Bączek) mają zaznaczone z grubsza rysy twarzy i trzymają w rękach a to rogi do picia, a to miecze i topory. Lub nic nie trzymają, składając na piersiach ręce na krzyż. Jeśli więc kogoś zastanawiał tytuł książki (zwłaszcza że na okładce widać hoże dziewoje, jakby z przedwojennej bawarskiej pocztówki wycięte), znajdzie w trakcie lektury sporo odniesień do rozmaicie rozumianej „pruskości”, poza, rzecz jasna, pruskością i jej cnotami (Preußische Tugenden) w rozumieniu Ottona von Bismarcka, Fryderyka Wilhelma I i Fryderyka II Wielkiego.
Powieść Małgorzaty Starosty jest ciepła, przyjemna w czytaniu i pełna humoru. To rzecz o odnajdywaniu siebie, znaczeniu rodziny (zwłaszcza w rozwiązywaniu problemów), a także o przyjaźni i miłości. W książce brylują nieszczęśliwa dziewczyna (z zadatkiem na szczęście), zdemoralizowane i sympatyczne kuzynki, przebojowa babcia, emerytowany agent oraz mniej lub bardziej błyskotliwi policjanci. W sam raz całość na udaną komedię filmową w stylu „baby rządzą”. Bo rządzą naprawdę, co ów udany debiut potwierdza w pełni. I aż się prosi o kontynuację w kolejnym tomie z udziałem całej rodzinki Prusków – no, może bez teściowej-hetery, choć ona też tworzy swoisty klimat, jeśli wiecie, co mam na myśli. STANISŁAW BUBIN
Małgorzata Starosta, Pruskie baby. Powieść kryminalno-obyczajowa pod patronatem medialnym magazynu Lady’s Club. Wydawnictwo Vectra, Czerwionka-Leszczyny (www.arw-vectra.pl). Str. 308. Premiera 1 kwietnia 2020.
MAŁGORZATA STAROSTA
Rocznik 1982. Wrocławianka. Polonistka, etnolożka i antropolożka. Zawodowo menedżer w branży finansowej. Amatorka klasycznych kryminałów i realizmu francuskiego. Autorka nagradzanych opowiadań, wierszy i bajek. Powieść Pruskie baby jest jej debiutem prozatorskim. Więcej na www.malgorzatastarosta.pl
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
53
NOWOŚCI WYDAWNICZE
KSIĄŻKI NA GORĄCE LATO czynku zimowego na wiosnę do stopniowego zamierania w jesieni. Bohdan Dyakowski był zarówno przyrodnikiem, pedagogiem, jak i literatem. W swojej opowieści uczy kolejne pokolenia podpatrywania świata oraz rozumienia procesów i mechanizmów, jakie nim rządzą. PYTANIE: Dlaczego dzieło Dyakowskiego nazywane jest Biblią miłośnika polskiej przyrody?
ANE RIEL Żywica
Rodzina Haarderów mieszka na odosobnionej, porośniętej świerkami wysepce i rzadko kontaktuje się z obcymi. Mieszkańcy sąsiedniej wyspy uważają ich za dziwaków, lecz nie wtrącają się w cudze życie. Gdy ojciec zgłasza śmierć w morzu 9-letniej córki, szanują żałobę. Wstrząsająca i wzruszająca kronika destrukcji rodziny, jej stopniowego upadku i szaleństwa, do którego może doprowadzić lęk przez utratą bliskich. Ten oryginalny duński kryminał otrzymał już mnóstwo nagród literackich i przetłumaczony został na wiele języków. Na czytelnikach robi spore wrażenie. PYTANIE: Wymień 3 najlepsze, Twoim zdaniem, duńskie kryminały książkowe?
MARCIN LIBICKI Europa. Najpiękniejsza opowieść Licząca 1450 stron autorska historia Europy, niewielkiego (w skali globu) obszaru, który stworzył niespotykaną nigdzie indziej bogatą cywilizację, wywierającą dominujący wpływ na cały świat. Początek tej wielkiej przyszłości europejskiej to V wiek, spotkanie Germanów i chylącego się ku upadkowi antycznego imperium. Chrześcijański
54 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
indywidualizm i biblijny nakaz podporządkowania sobie ziemi również przyczyniły się do osiągnięcia sukcesów. Wkrótce dołączą irlandzcy Celtowie, a później Węgry Madziarów i Polska Słowian, która także odciśnie na ziemi swój europejski ślad. PYTANIE: Autor kończy książkę sentencją Contra spem spero. Co ona oznacza dla Europy?
KAZIMIERZ DOPIERAŁA Księga papieży
DR TARA SWART Źródło. Jak zmienić swoje życie na lepsze
BOHDAN DYAKOWSKI Z naszej przyrody Pięknie wydane dzieło wybitnego polskiego popularyzatora wiedzy o przyrodzie (680 stron!). Znajdują się w nim opisy, zdjęcia i rysunki najważniejszych roślin i zwierząt w naszym kraju. Autor nie ukazuje ich jednak w suchym porządku systematycznym. Przedstawia życie lasu, pola, łąki i stawu od obudzenia się ze spo-
Przełomowe odkrycia w neurologii udowadniają, że możemy aktywnie zmieniać sposób działania naszego mózgu. Autorka jest przekonana, że możemy wieść takie życie, jakiego sobie zażyczymy. To dlatego, że wszystko, czego chcemy – zdrowie, szczęście, bogactwo, miłość – nie zależy od tajemniczych sił, lecz od naszej zdolności do myślenia, czucia i działania; innymi słowy, od mózgu, który ma 86 miliardów neuronów, a każdy z nich jest gotów przewodzić nasze reakcje na otaczający świat. Książka czerpie z najnowszych odkryć w neuronauce i uświadamia nam możliwości umysłu. PYTANIE: Autorka używa określenia nauka kognitywna. Czyli jaka, do czego ona służy?
Obszerne, zawarte na 1112 stronach kompendium wiedzy o wszystkich papieżach – od św. Piotra do Franciszka. Dzieło jest owocem wielu lat pracy prof. Kazimierza Dopierały. Przybliża czytelnikowi problemy historii papiestwa i kościoła katolickiego, a także uświadamia rolę kulturową i cywilizacyjną, jaką on odgrywał i odgrywa w świecie. Autor przedstawia dokonania poszczególnych papieży (nie pomijając antypapieży) i czynniki zewnętrzne, które na nich wpływały. Przytacza też najnowsze osiągnięcia badawcze, ale poddaje je krytycznej analizie. PYTANIE: Ilu papieży nosiło imię Jan, uwzględniając przy tym naszego wielkiego rodaka?
SHARI LAPENA Ktoś, kogo znamy Paranoja małego miasta w najlepszym wydaniu! Porywający thriller, pokazujący konsekwencje, jakie powstają, kiedy ludzie zbyt intensywnie zaczynają się interesować sprawami sąsiadów. Na przedmieściu miasteczka położonego w odległości dwóch godzin jazdy od Nowego Jorku ktoś
pomoże w zabawny i kreatywny sposób wyrazić negatywne emocje i powiedzieć rzeczy, których z reguły nie mówi się na głos. Wykorzystaj więc wyobraźnię, żeby ponarzekać na ludzi i sytuacje, które doprowadzają Cię do szału. Tylko pamiętaj, żeby dobrze ukryć tę książeczkę przed osobami, na których Ci zależy. Lepiej od razu zniszcz ten dziennik dla dorosłych! PYTANIE: Fińska autorka napisała także inny międzynarodowy bestseller. Podaj jego tytuł?
MAŁGORZATA GROSMAN Mord na Zimnych Wodach
włamuje się do domów – a przede wszystkim do komputerów właścicieli. Poznaje ich głęboko skrywane sekrety i część z nich chce ujawnić. Mieszkańcy zaczynają się bać. Kim jest włamywacz? Po zamordowaniu kobiety, do której wcześniej też się włamano, napięcie w mieście sięga zenitu... PYTANIE: Kanadyjska pisarka bije rekordy. Ile egzemplarzy książek w języku angielskim sprzedała na świecie do tej pory?
CHRISTINE LEUNENS Niebo na uwięzi
LOTTA SONNINEN Mała księga złego nastroju Medytacje? Joga? Ale nuda! Spójrzmy prawdzie w oczy – mamy dość pozytywnego myślenia. Jest lepszy sposób, żeby się odstresować i uwolnić od frustracji i gniewu! To niepoprawna książka dla dorosłych, która
Johannes, członek Hitlerjugend, dorastający w latach 40. w Austrii po aneksji przez III Rzeszę, odkrywa, że rodzice ukrywają w sekretnym miejscu w ich wiedeńskim domu Elsę, żydowską dziewczynę. Początkowa zgroza przeistacza się w zainteresowanie, a następnie w miłość i obsesję. Po zniknięciu rodziców Johannes odkrywa, że jest jedyną osobą świadomą obecności Elsy, jak również jedynym człowiekiem odpowiedzialnym za jej przetrwanie. Poruszająca powieść, która zaciera granicę między zwycięzcami a pokonanymi. Z inspiracji książką powstał film Jojo Rabbit. PYTANIE: Wymień 3 książki dające wgląd w żydowskie doświadczenia w czasie wojny?
Rok 1926, Bydgoszcz. Znalezienie zwłok młodej kobiety na wyspie na Zimnych Wodach staje się początkiem śledztwa prowadzonego przez podwładnych aspiranta Andrzeja Fąferka. Krok po kroku, z wykorzystaniem ówczesnych technik śledczych, policjanci odkrywają mroczną historię seryjnego mordercy. Giną młode kobiety, zabójca otacza ciała ofiar żołędziami. Czy te morderstwa mają coś wspólnego z serią zabójstw sprzed trzech lat? W tej historii fakty mieszają się z fikcją. Miejsca, które naprawdę istniały, sąsiadują ze stworzonymi przez autorkę. Fascynująca historia! PYTANIE: Jak się nazywała polska gazeta, która wychodziła w Bydgoszczy od 1902 roku?
medykamentów, substytutów diety, kosmetyków i witamin. Ta pełna goryczy i sarkazmu, choć przy tym zabawna książka, stanowi plon jego wieloletniego śledztwa dziennikarskiego i jest niezwykle fascynująca i otrzeźwiająca. PYTANIE: W jednym z rozdziałów autor pyta, dlaczego mądrzy ludzie wierzą w głupoty. Jak sądzisz, dlaczego?
BEN GOLDACRE Szkodliwa medycyna Fałszywe terapie, szkodliwe leki, kłamliwe statystyki, oszustwa farmaceutycznych koncernów. Dr Ben Goldacre od lat demaskuje manipulacje danymi medycznymi i pseudomedyczne metody leczenia, odkrywa ponure tajemnice stojące za praktykami producentów leków, bierze pod lupę medyczne mistyfikacje, a także robiące wodę z mózgu reklamy
WSZYSTKIE TE PIĘKNE KSIĄŻKI SĄ DLA WAS. WYSTARCZY ODPOWIEDZIEĆ NA PROSTE PYTANIA! Dzięki życzliwości Wydawnictwa ZYSK i S-ka (www.zysk.com.pl) wszystkie rekomendowane przez nas bestsellery (mamy aż 14 egzemplarzy!) możecie zdobyć, odpowiadając na pytania zamieszczone pod notatkami o każdej z książek i przysyłając prawidłowe odpowiedzi na adres: redakcja@ladysclub-magazyn.pl. Uprzejmie informujemy, że jedna osoba ma prawo do jednego tytułu. Życzymy uśmiechu szczęścia przy zdobywaniu tych tytułów!
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
55
MUZYKA
ŚPIEWA MOJE POLSKO-BURIACKIE SERCE ROZMOWA Z AMIRITĄ, PIOSENKARKĄ, SOLISTKĄ TEATRU SABAT MAŁGORZAT Y POTOCKIEJ W WARSZAWIE
Rosji. Od dzieciństwa byłam przyzwyczajona, że niezależnie od narodowości i wyznawanej religii trzeba wszystkich traktować z szacunkiem, bo wtedy można liczyć na podobną tolerancję ze strony innych ludzi. Nasza rodzina należała do Stowarzyszenia Kultury Polskiej Nadzieja. Mama była wieloletnim wiceprezesem, a następnie prezesem tej społecznej organizacji zrzeszającej Polaków. Występowałam na wielu scenach, reprezentując Polaków, na przykład na Festiwalach Narodów Buriacji. Miałam wtedy styczność z ludźmi ze stowarzyszeń kultury ormiańskiej, gruzińskiej, ewenkijskiej (z Syberii Wschodniej), czy żydowskiej. Wychowałam się na muzyce i tańcach wielu narodów. Ta różnorodność kultur zawsze mnie intrygowała i inspirowała.
Polacy lubią rewię?
Niewątpliwie lubią sztukę, a teatr rewiowy jest ważną częścią kultury współczesnej. Obecnie jedynym w Polsce takim teatrem pozostaje Sabat Małgorzaty Potockiej. Mamy wielbicieli, którzy przychodzą na wszystkie premiery, oglądają po kilka razy ten sam spektakl. W Polsce dużo dzieje się na scenie dramatycznej i komediowej. Gdy ktoś chce obejrzeć widowisko pełne kolorów, cekinów, piór, o bardziej rozrywkowym charakterze, wybiera rewię.
Całym moim życiem. Muzyka towarzyszy mi na każdym kroku, jest przy mnie w wielu sytuacjach. I smutnych, i wesołych. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. To mój sposób komunikowania się ze światem. Także lekarstwo na odzyskanie pogody ducha. Ma pani polsko-buriacko-rosyjskie korzenie. Czy to dobry kapitał estradowy? Gwarantuje sukces?
Sukces jest pojęciem względnym. Opowiem, czym w moim życiu jest taki miks kulturowy. Urodziłam się w Ułan Ude, stolicy Buriacji, jednej z republik Rosji. Buriacja znajduje się w Syberii Wschodniej, ponad 7 tys. km od Polski, koło Bajkału,
56 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Fot. Piotr Ratajski
Czym dla pani są muzyka i śpiewanie?
I?...
AMIRITA największego jeziora na świecie. To wyjątkowe miejsce. W Ułan Ude mieszka ponad sto różnych narodowości. Buriacja jest jedną z najbardziej wielokulturowych republik w Rosji. Z pokolenia na pokolenie wszyscy żyją tam w przyjaźni, okazując sobie wzajemny szacunek. Buriacja jest także miej-
scem wieloreligijnym. Obok siebie mieszkają tam w zgodzie wyznawcy prawosławia, katolicyzmu (głównie potomkowie Polaków) i buddyzmu. W Ułan Ude są cerkwie, dacany (świątynie buddyjskie), kościół katolicki, meczet. Pod Ułan Ude, w Iwołgińsku, znajduje się Centrum Buddyzmu
...i teraz to wszystko chcę wykorzystać, nagrywając własną muzykę. Na razie to pomysły, dopiero kiełkują, dlatego nie chcę szerzej o nich opowiadać. Moje polsko-buriackie serce rwie się do śpiewania. Jestem wykonawcą, śpiewam kompozycje znanych artystów, na tym polega rewia, ale robię to na swój sposób. Nigdy nikogo nie kopiowałam. Na scenie zawsze jestem sobą, daję z siebie wszystko.
Jak pani rodzina trafiła na Syberię?
Owszem, słyszałam o takich sytuacjach, ale nie zetknęłam się z nimi osobiście. Mówię to z ręką na sercu. Może jest to spowodowane moim podejściem do innych. Jestem osobą otwartą i lubię ludzi. Na Syberii człowiek może nie mieć nic, a mimo to podzieli się wieloma rzeczami: sercem, życzliwością, wyciągniętą dłonią. W całej mojej rodzinie zachowujemy się w ten sposób. Poza tym, gdy zaczynałam śpiewać rosyjskie romanse, okazywało się, że Polacy uwielbiają tradycyjną kulturę rosyjską. Niezaprzeczalnie jest to zresztą jedna z najpiękniejszych kultur na świecie. Jej dumą są dramat, powieść, poezja śpiewana. Kultura jest zawsze tym, co łączy ludzi. Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁA AGNIESZKA ZIELIŃSKA
Fot. Piotr Ratajski
Czasem żartujemy, że jesteśmy najbardziej polską z polskich rodzin. Moja mama jest Polką, pochodzi z Kresów. Urodziła się koło Grodna, gdy należało ono do Polski. Do Buriacji przyjechała za tatą, który stamtąd pochodzi. Siostra cioteczna mojego dziadka, którą nazywamy babcią, w latach stalinowskich została zesłana na Sybir i zawsze powtarzała mamie: Zobacz, Marysiu, ja tam musiałam jechać za karę, a ty pojechałaś z własnej woli, za miłością. Moi rodzice poznali się na studiach w Sankt Petersburgu. Tak naprawdę mama całe życie spędziła z dala od swojej rodziny, bo większość jej bliskich mieszka na terenie dzisiejszej Białorusi i Litwy, a jej siostra-bliźniaczka w Soczi nad Morzem Czarnym. Teraz bardzo się cieszymy, że nasza rodzina z powrotem jest razem i że mieszkamy w Polsce.
Spotkała się pani z przejawami niechęci ze strony Polaków, że pochodzi pani z Rosji?
Czy tęskni pani za Buriacją i bliskimi?
Przyjechałam do Polski w roku 2003. Moi rodzice też już tu mieszkają na stałe, przenieśli się trzy lata temu. Jest również w Polsce moja starsza siostra. Udało nam się, wszyscy wróciliśmy do historycznej ojczyzny i jesteśmy w Warszawie. Niestety, w Buriacji nie byłam od prawie 10 lat. Na początku bardzo mi brakowało ogromnych przestrzeni, przyrody, widnokręgu. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Polski, byłam zaskoczona, że miasto przylega do miasta i rzadko się zdarza, by ktoś jechał wiele kilometrów i nie napotkał siedzib ludzkich. A tak właśnie jest w Buriacji. Przez
dłuższy czas można jechać i jechać, oglądając tylko pola i step. Ułan Ude od najbliższego miasta, czyli Irkucka, dzieli cały Bajkał. Aby tam dojechać, potrzeba 8 godzin jazdy pociągiem. Podróżując przez Syberię można w ciągu wielu godzin nie zobaczyć żadnych zabudowań, tylko ogromny horyzont z górami, stepem, jeziorami, rzekami. Takie pejzaże ciągną się bez końca. Kontaktu z dziką przyrodą brakuje mi najbardziej. No i magicznego Bajkału. Buriaci mówią, że to nie jezioro, ale Święte Morze. Bajkał emanuje niesamowitą energią. Kiedy będę komponować własne utwory, na pewno pojawi się w nich Bajkał.
Fot. Woszczyna & Wiesnowski
NIE WYOBRAŻAM SOBIE ŻYCIA BEZ MUZYKI I ŚPIEWU – PODKREŚLA AMIRITA
AMIRITA
Właściwie Julia Ivanova. Tybetańskie imię nadał jej mnich buddyjski. Pochodzi od słowa Amrita (Amryta), oznaczającego napój bogów, zapewniający nieśmiertelność i siłę. Julia urodziła się w 1986 w Ułan Ude w Buriacji. Utalentowana, charyzmatyczna i wszechstronna wokalistka. Z muzyką związana od najmłodszych lat. W dzieciństwie grała na wiolonczeli w kameralnej orkiestrze smyczkowej. Laureatka wielu konkursów i festiwali muzycznych. Na co dzień związana z teatrem rewiowym Sabat. Jest też główną wokalistką projektu R-Party.pl. Współpracuje z DJ-ami i tworzy projekty z różnymi formacjami muzycznymi.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
57
INTERNET
WIZYTÓWKA W SIECI must have lokalnej firmy
Google Ads, ale także wiele darmowych narzędzi, z których warto korzystać, zwłaszcza jeśli prowadzisz lokalny biznes. Jednym z nich jest wizytówka firmy w Google. jakie oferuje
KORZYŚCI Po założeniu wizytówki firmy w Google korzyści dla biznesu lokalnego jest naprawdę wiele. Zwróć uwagę, że użytkownicy internetu, poszukując usług czy produktów, w ogromnej większości korzystają właśnie z wyszukiwarki Google. Jeżeli masz wizytówkę, którą będziesz stale aktualizować, jeżeli cieszysz się dobrymi opiniami klientów, wówczas jest szansa, że w czasie wyszukiwania algorytmy Google wyświetlą właśnie twoją firmę jako najbardziej rekomendowaną. Stanie się tak zarówno w wyszukiwarce, jak i w Mapach Google. MAPY Załóżmy, że prowadzisz salon fryzjerski w Bielsku-Białej. Joanna przyjechała w delegacji do miasta i szuka sprawdzonego fryzjera. Wpisuje w wyszukiwarce Fryzjer damski Bielsko-Biała, a Google wyświetla wyniki dopasowane do jej lokalizacji. Możesz pojawić się w wynikach, jeśli wizytówka została zweryfikowana przez Google, a twój profil w Google Moja Firma jest aktualny i uzupełniony. Joanna łatwo trafi do ciebie. Zadzwoni, dowie się, w jakich godzinach świadczysz usługi, pozna cennik. Dbaj więc o pozytywne opinie od klientów, nie obawiaj się prosić ich o wystawianie i wpisywanie do systemu. Wysoka średnia nota wizytówki to szansa na pozyskanie wielu nowych klientów, a na tym ci przecież zależy. Jeśli masz już
58 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
przedsiębiorcom, to nie tylko płatne reklamy
Fot. Łukasz Bera
Możliwości,
JOLANTA KUBATEK kilkanaście czy kilkadziesiąt dobrych ocen, wówczas nawet jedna czy dwie gorsze, złośliwe, nie zepsują całościowej reputacji. Dlatego tak istotne jest, żeby zdobywać oceny od zadowolonych i – co ważne – prawdziwych klientów. Zalecam też, żebyś nie pozostawiała żadnej opinii bez odpowiedzi. Za dobrą podziękuj, a negatywną spróbuj wyjaśnić. Pokażesz w ten sposób, że szanujesz ludzi, zależy ci na klientach i liczysz się z ich ocenami.
ZAKŁADAMY WIZYTÓWKĘ Założenie wizytówki w Google jest bezpłatne i łatwe. Wystarczy wejść na stronę https://www.google.pl/intl/pl/business/ lub wpisać w wyszukiwarkę Google Moja Firma. Pierwszy link, jaki się wyświetli, skieruje cię na odpowiednią stronę. Po kliknięciu w przycisk Zarządzaj teraz przeniesiesz się na stronę wymagającą zalogowania się kontem Gmail. Jeśli jeszcze nie masz takiego konta, warto je założyć (adres mail nie będzie widoczny w wizytówce dla postronnych). Po zalogowaniu zobaczysz przycisk Dodaj lokalizację. Dzięki niemu przejdziesz dalej. Kolejne etapy pokazywane są w intuicyjny sposób. Wpisz nazwę firmy. Możesz dodać określenia, które od razu powiedzą użytkownikom, czym się zajmujesz. Na przykład: • CarX Mechanika i Wulkanizacja (sama nazwa CarX niewiele powie, ale dodanie określeń Mechanika i Wulkanizacja wskaże od razu konkretny zakres usług); • Anna Kowalska Kosmetologia Bielsko (oprócz dziedziny podaj zakres działania); • Max Clothes Ubrania szyte na miarę. Wybierz kategorię działalności (możesz ją później dowolnie zmieniać). Na tym etapie Google podpowie ci kategorie do wyboru. Wpisz adres firmowy i zaznacz go na mapie. Określ zakres obsługi klientów. Czy działasz tylko w tej lokalizacji, czy także poza nią?
Fot. Materiały prasowe
Jeśli wybierzesz drugą opcję, Google poprosi cię o podanie obszaru, w jakim działasz (na przykład dojeżdżasz do klientów). Podaj dane kontaktowe dla użytkowników. Numer telefonu, adres strony www. Jeśli masz sklep z jakimiś artykułami, warto od razu podać adres witryny. Numer telefonu pozwoli na szybki kontakt z twoją firmą. Zakończ tworzenie wizytówki i poczekaj na weryfikację. WERYFIKACJA Na adres firmy, jaki podałaś/podałeś podczas zakładania wizytówki, Google w ciągu 14 dni wyśle ci pocztówkę z kodem weryfikacyjnym. To nie żart – naprawdę otrzymasz pocztówkę! Po zalogowaniu się do Google Moja Firma i wpisaniu kodu, twoja firma i jej lokalizacja będą odtąd zweryfikowane. Pierwszy etap za tobą, pora na kolejny, czyli na skorzystanie z narzędzi, jakie Google oferuje firmom. UZUPEŁNIENIA Podanie numeru telefonu, na który użytkownik może zadzwonić wprost z wizytówki, zdecydowanie ułatwi kontakt. Pamiętaj, żeby numer był aktywny, odbierany w godzinach pracy twojej firmy. Jeśli zmienisz numer telefonu, od razu zaktualizuj go w wizytówce. Możesz też podać standardowe godziny pracy, takie same lub różne dla danego dnia tygodnia. Gdy w kalendarzu wypadają dni świąteczne, wolne od pracy, Google przypomni ci o zaktualizowaniu godzin pracy. Wówczas masz możliwość zaznaczenia, w które dni twoja firma nie działa. Taka możliwość istnieje również, jeśli wybierzesz się na urlop i firma będzie nieczynna lub będzie działała w go-
FIRMY POSZUKUJĄCE ZYSKOWNEGO MODELU BIZNESOWEGO POWINNY KORZYSTAĆ Z NOWOCZESNYCH NARZĘDZI INTERNETOWYCH
dzinach innych niż zazwyczaj. Wystarczy dodać niestandardowe godziny pracy lub zaznaczyć „zamknięte”. Z kolei kategorie opisują rodzaj twojej działalności (ale nie produkty). Poza kategorią główną możesz wybrać kilkanaście podkategorii. Ważne jest, by odpowiadały faktycznej działalności firmy. Na przykład jeśli prowadzisz serwis samochodowy, możesz wybrać takie podkategorie, jak: wymiana oleju, wymiana opon, naprawa samochodów, blacharstwo, serwis silników. Jest także możliwość dodania wybranych atrybutów, takich jak: płatność kartą, parking strzeżony, wejście dla niepełnosprawnych, możliwość rezerwacji terminu online. W polu opis firmy masz do dyspozycji 750 znaków. Wykorzystaj możliwie jak najwięcej znaków w opisie firmy i obszaru jej działania. Możesz zawrzeć w nim słowa kluczowe, jednak pamiętaj, że tekst musi być naturalny. Wymienianie listy produktów czy usług nie pomoże w pozycjonowaniu wizytówki, ponieważ algorytm Google zwraca uwagę właśnie na naturalność i korzyści dla użytkowników.
Wizytówka firmy w Google to także bezpłatne wpisy. Korzystając z tej możliwości, możesz klientów informować o nowościach, okazjach, promocjach, wydarzeniach, wyjątkowych ofertach. Wpisy są widoczne przy informacjach o firmie w wynikach wyszukiwania. To nie wszystko. Możesz również utworzyć kategorie produktowe, dodawać do nich wybrane produkty, edytować je czy aktualizować. Co ważne, możesz też z łatwością podejrzeć wygląd wizytówki twojej konkurencji, ponieważ Google pokazuje przykładowe wpisy i artykuły konkurentów. Dostępnych opcji jest więcej, na przykład czat, który możesz skonfigurować z poziomu panelu, łącznie z ustawieniem wiadomości powitalnej. *** Zachęcam do korzystania ze wszystkich możliwości oferowanych przez panel Google Moja Firma – uzupełniania dostępnych pól, aktualizowania informacji i odpisywania na opinie. Korzyści nie pojawią się od razu, już następnego dnia. Miej świadomość, że prowadzenie wizytówki to proces długotrwały, obliczony na wiele lat, więc powinien na stałe wpisać się w strategię komunikacyjną nowoczesnej firmy.
Fot. Fotolia
JOLANTA KUBATEK
PROWADZENIE WIZYTÓWKI GOOGLE WARTO WPISAĆ NA STAŁE W STRATEGIĘ KOMUNIKACYJNĄ FIRMY
Marketing manager z praktyką trenerską i konsultacyjną w firmach i korporacjach od 2006. Pomaga firmom zaistnieć w internecie i social mediach, wspiera rozwój rynkowy. Wiedzę zdobywała w Bielskiej Wyższej Szkole im. J. Tyszkiewicza, Wyższej Szkole Ekonomiczno-Humanistycznej i krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie ukończyła studia podyplomowe z zakresu digital marketingu. Więcej na stronie www.fasteps.pl.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
59
Zdjęcia. Ultra relations
WOONERFY
ULICA NARZĘDZIOWCÓW W GDAŃSKU
MIASTO PRZYJAZNE DLA PIESZYCH KRZYSZTOF KRÓL
Ulica do zamieszkania? Brzmi jak oksymoron, ale niekoniecznie musi nim być. Woonerf to miejsce, w którym piesi i rowerzyści mają pierwszeństwo, a kierowcy czują się gośćmi. Ta przyjazna forma staje się coraz bardziej popularnym sposobem organizacji ruchu w europejskich miastach. Pionierskie rozwiązania pojawiły się także w Łodzi, Gdyni i Gdańsku. Kiedy na południu Polski?
R
ozwiązanie wywodzi się z chęci zrównoważenia roli pieszych, rowerzystów i samochodów – wobec powszechnej dominacji tych ostatnich w przestrzeni publicznej. Ma na celu wykreowanie wypełnionego zielenią, małą architekturą i spokojem pasa drogowego, który zakłada ograniczenie wjazdu dla pojazdów. W woonerfie ruch samochodów jest tak zorganizowany, żeby każdy kierowca szybko zorientował się, że musi ustąpić pierwszeństwa pozostałym użytkownikom drogi. Wygląd woonerfu zniechęca kierowcę do wjazdu, jednak nie wyklucza możliwości poruszania się samochodem. Dzieje się tak poprzez wyniesienie drogi nad poziom ulicy, intensywność nasadzeń i małą architekturę. Te elementy powodują, że drodze bliżej jest do deptaka niż standardowego pasa ruchu.
60 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Pierwszy woonerf powstał już w latach 70. w Holandii, światowej stolicy rowerów i zrównoważonej miejskiej przestrzeni, i był odpowiedzią na samochodową dominację w miastach. Powszechność samochodu jako środka transportu nikogo nie dziwi, jednak szybko zauważono, że w miastach spadł komfort życia, a często również estetyki. Architekci miejscy wprowadzili więc rozwiązania, dzięki którym piesi, rowerzyści i kierowcy na nowo uczą się koegzystencji. Gerard Schuurman, Holender, dyrektor projektu Stoczni Cesarskiej w Gdańsku, który od 3 lat mieszka w Polsce, potwierdza, że woonerfy na świecie zaczynają odgrywać coraz istotniejszą rolę: – Dla mnie najważniejszą kwestią jest współdzielenie przestrzeni miejskiej przez różnych użytkowników. Projekty placów czy ulic po-
wodują, że proces koegzystencji zachodzi organicznie. Kierowcy zmuszeni są do ograniczenia prędkości, co skutkuje większym bezpieczeństwem w okolicy. Byłbym za całkowitym wyłączeniem ruchu samochodowego w ścisłych centrach miast, jednak jest to nierealne, a doświadczenia z woonerfami pokazały, że są one doskonałym kompromisem w pozytywnym znaczeniu. W Polsce pierwsze woonerfy zaczęły się pojawiać w 2014 w Łodzi. Rozwiązanie przygotowane na ul. 6 Sierpnia szybko docenili mieszkańcy okolicznych domów, co w kolejnym roku spowodowało zgłoszenie do budżetu obywatelskiego aż sześciu kolejnych projektów, a liczba ta rosła w kolejnych latach. Efektem spowolnienia ruchu i ograniczenia miejsc postojowych było pojawienie się w okolicy większej ilości
usług, kawiarni i intensywniejszych relacji sąsiedzkich. W pobliżu drugiego łódzkiego woonerfu na ul. Traugutta pojawiły się plac zabaw dla dzieci i nowe lokale usługowe. Na Pomorzu jednym z woonerfów może pochwalić się Gdynia. Powstał on w 2019 na części ul. Abrahama, która wcześniej po obu stronach była zastawiona samochodami. Realizacja odbyła się z inicjatywy mieszkańców w ramach budżetu obywatelskiego na odcinku pomiędzy ul. 10 Lutego a Batorego. Liczba miejsc parkingowych została zredukowana z 30 do 7. Obecnie na długości 100 metrów jednokierunkowa ulica prowadzona jest na wyniesieniu. Wzdłuż niej postawiono ławki, posadzono krzewy, a drzewa zabezpieczono estetycznymi osłonami. Na całej długości obowiązuje ograniczenie prędkości do 20 km/h. Taka forma organizacji ruchu zniechęca do wjazdu na tę ulicę. Projektant gdyńskiego woonerfu, Łukasz Pancewicz z pracowni projektowej A2P2, podkreśla, że woonerfy sprawdzają się w przestrzeniach osiedlowych i w śródmieściach, wzdłuż ulic handlowych i usługowych: – Ich głównym zadaniem jest stworzenie bezpiecznej strefy w miejscu zamieszkania bądź w ważnych przestrzeniach publicznych śródmieścia. To także miejsca ograniczające anarchię parkingową. Wiele zależy od nastawienia władz i mieszkańców. Zastosowanie tego typu rozwiązań wiąże się z odzyskiwaniem przestrzeni miast dla pieszych. Gdyńscy przedsiębiorcy, prowadzący lokale przy woonerfie, pytani o odbiór nowej miejskiej przestrzeni, nie ukrywają entuzjazmu
po przeprojektowaniu ulicy. – Uważam, że to świetny pomysł – mówi Krystyna Gruszka z pracowni Amazing Decor, położonej przy ul. Abrahama 29. – Takich miejsc powinno być więcej nie tylko w Gdyni, ale i w innych miastach w Polsce. Niewątpliwym atutem jest to, że ulicy nie zastawiają samochody, jak to było wcześniej. Jest za to dużo zieleni. Mamy też więcej klientów dzięki temu, że ta część ulicy Abrahama stała się przyjazna pieszym. Podobnie ocenia to rozwiązanie Magda Modrzejewska-Tek z pracowni Floral Design z ul. Abrahama 27: – Woonerf świetnie funkcjonuje, to miła przestrzeń. Wielu ludzi przychodzi na tę ulicę, aby spędzić czas w kafejkach. Takie przestrzenie w miastach są jak najbardziej potrzebne. Jeszcze trzy lata temu na tym odcinku Abrahama samochód stał na samochodzie, co uniemożliwiało ruch pieszych. Teraz komfort życia się poprawił, a sama przestrzeń jest o wiele bardziej estetyczna. Najnowszy woonerf powstanie w gdańskiej Oliwie, w sąsiedztwie Olivia Business Centre. Projektowana ul. Nowa Sudecka będzie miała ponad 400 metrów długości. To właśnie na niej powstanie nowe rozwiązanie drogowe. Inwestycja zostanie sfinansowania w przeważającej części przez inwestora parku biurowego. W jej ramach powstanie nie tylko nowy pas drogowy, zakładający spowolniony, współdzielony ruch, ale planowany jest również długi pas zieleni, w ramach którego zasadzonych zostanie 67 drzew oraz kilkaset krzewów i kwiatów. Podobnie jak w innych wooner-
fach, także w Gdańsku pojawią się miejskie meble, stojaki na rowery, ławki parkowe, podwyższone krzesła miejskie i stoły, kosze na śmieci i inne elementy małej architektury. Kolejne woonerfy planowane są na terenie Młodego Miasta, gdzie Stocznia Cesarska Development i Stocznia Centrum Gdańsk przygotowują projekty rewitalizacji dawnych terenów przemysłowych. Gerard Schuurman z pracowni Stocznia Cesarska Development: – Stawiamy sobie za cel stworzenie na naszym terenie jednej z najbardziej ekologicznych dzielnic Gdańska, więc woonerfy będą tu występować powszechnie. Główny szlak komunikacyjny naszej dzielnicy, historyczna ul. Narzędziowców, będzie doskonale nadawała się do organizacji woonerfu. Od niej odchodzić będą kolejne drogi, również zorganizowane na zasadzie koegzystencji ruchu pieszego, samochodowego i rowerowego. Czujemy się odpowiedzialni za wysoką jakość przestrzeni, którą wykreujemy i chcemy wyznaczać nowe standardy zagospodarowania miejskiej przestrzeni. Woonerfy to obecnie najlepsze rozwiązania dla tworzenia wysokiej jakości, przyjaznych i bezpiecznych miejsc do życia. Sukcesy woonerfów są odpowiedzią na pytanie, dla kogo projektowane są miasta. Są to rozwiązania promujące potrzeby pieszych. Woonerf nie może być jednak „pomnikiem aktywisty” czy jednostkowym rozwiązaniem, ale powinien być częścią planowania systemu transportu w całym mieście.
WOONERF NA ULICY ABRAHAMA W GDYNI
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
61
FELIETON
W
powieści
ŻÓŁĆ
Ziarno
prawdy
Zygmunta Miłoszewskiego
żółć została zdefiniowana jako najbardziej polskie ze
Zbudowane wyłącznie z polskich znaków diakrytycznych, jak żadne inne opisuje drzemiące w nas, Polakach, pokłady gniewu, bezinteresownej zawiści i nie dającej się niczym usprawiedliwić złości.
C
hwytliwe to sformułowanie, działające na wyobraźnię. Któż z nas z łatwością nie wskaże w kręgu znajomych dyżurnych zawistników i plotkarzy, szukających okazji, by dać upust kłębiącym się gdzieś przy wątrobie emocjom? Nie wątpię również, że wskazaniu tych złośników towarzyszyć będzie podświadoma kreacja własnego obrazu, krystalicznego niczym woda w górskim jeziorze. Przypowieść o źdźble i belce w oku nie traci nic z aktualności, mimo upływu dwóch tysięcy lat od jej powstania. Przypowieść ma jednak charakter uniwersalny i tak traktować trzeba ludzką potrzebę uwalniania zalegających w trzewiach pokładów żółci. To cecha gatunku. Jednakowo skutecznie potrafią robić to zimnokrwiści Skandynawowie, jak i rozedrgani z emocji Latynosi. Nie odstają od nich miłujący ordnung und alles klar Germanie i mniej poukładani potomkowie Franków. Żółć buzuje we flegmatycznych Brytyjczykach i w narwanych mieszkańcach Orientu. Możemy przykładać różne miary – wyznaniowe, narodowościowe, geograficzne czy kulinarne – i za każdym razem uzyskamy ten sam efekt. Żółć ochoczo pcha się na zewnątrz. Po co wspominam tę międzynarodówkę żółci? Z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chcę piętnować wyłącznie mieszkańców kraju nad Wisłą, bo podobnie jest na całym świecie. Jednak po drugie, moja chata z kraja, na swoim podwórku wyraźniej widzę żółte wykwity chamstwa
62 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
i liszaje hejtu. Koronawirus, który uwięził nas w domach, sprawił, że nagle mnóstwo osób zapragnęło podzielić się ze światem swoimi przemyśleniami na każdy temat. Lwia część tej grupy samozwańczych komentatorów rzeczywistości zapomniała, że milcząc można zostać uznanym za niemądrego, ale odzywając się, rozwiewa się wszelkie wątpliwości. I stało się! Przeznaczasz miliony na walkę z epidemią? Jesteś hipokrytą i pozerem, a poza tym na pewno mógłbyś dać więcej. Nie dajesz albo nie mówisz o tym? Jesteś skąpcem i egoistą. Rząd podejmuje decyzję o nieograniczaniu zasad swobodnego poruszania się? Toż to banda nieodpowiedzialnych idiotów! Inny rząd zawiesza wolność gromadzenia się i wprowadza zakaz chodzenia do lasu? To dyktatura! Łamią nasze prawa! Nagle największym problemem staje się to, że na wniosek UE Netflix obniżył jakość streamingu. Nieważne, że zrobiono to w celu zwiększenia miejsca w sieci dla służby zdrowia i edukacji... Właśnie, à propos edukacji!... Lincz medialny na paniach prowadzących programy edukacyjne w TVP przerósł wszystko, co mogłam sobie wyobrazić. Część prowadzących niewątpliwie nie sprostała zadaniu, które przed nimi postawiono. Myliły się, zacinały, wyglądały żałośnie, zdecydowanie nie podołały, ale – pytam – który z internetowych mądrali by podołał? Żaden! Kamera paraliżuje
Fot. Magdalena Ostrowicka
słów.
MARTA ZDANOWSKA największych nawet fachowców. W takich warunkach, w jakich przyszło nagrywać nauczycielkom, nie podołałby nikt. Ludzie odpowiedzialni za program Szkoła TVP, zarówno ci z telewizji, jak i z MEN, zostawili biedne kobiety same sobie i wyrządzili im ogromną krzywdę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie postawi amatora przed kamerą i nie każe mu mówić przez kwadrans. Fuszerka i niekompetencja odpowiedzialnych za program powinna zostać przykładnie i surowo ukarana. To jednak temat na osobny tekst, ponieważ znacznie większe szkody przyniosła reakcja internetowego motłochu. Grzebano w życiu rodzinnym prowadzących, publikowano obraźliwe filmy i memy, do których używano prywatnych zdjęć nauczycielek. A to nie były celebrytki świecące golizną i pustosłowiem, które żyją z eksponowania się w mediach na wszelkie sposoby, tylko nasze sąsiadki i koleżanki, znajome ze sklepu i parku. Zwykłe ko-
biety, którym zleceniodawca nie potrafił zapewnić elementarnych warunków do pracy. I wystarczyło, że znalazł się jeden taki frustrat plujący żółcią, a dołączali do niego następni, byle więcej, byle ostrzej, byle dopiec, obrzydzić, splugawić, zohydzić! Można ująć to dyplomatycznie: To nie tylko brak kultury i elementarnej umiejętności współżycia społecznego, lecz także nie do końca wykształcona w procesie rozwoju i wychowania kontrola swoich emocji. Wolę jednak użyć słów brytyjskiego pisarza Terry’ego Pratchetta: Iloraz inteligencji tłumu jest równy IQ najgłupszego jego przedstawiciela, podzielonemu przez liczbę uczestników. Zastanów się, czy byłeś w tym tłumie? Koronawirus w końcu ustąpi, wynurzymy się z naszych wirtualnych kojców, lecz żółć, która wylała się na forach i w mediach społecznościowych, pozostanie. Internet nie zapomina, a żółć zostawia trudne do wywabienia ślady.
RADIOACTIVE
Na festiwalu w Toronto (5-15 września 2019) światową premierę miał film „Radioactive” w reż. Marjane Satrapi, przybliżający Marię Skło dowską-Curie. Scenariusz powstał na podstawie komiksu biograficznego Lauren Redniss. Polską noblistkę zagrała R osamund Pike, dziewczyna Bonda z produkcji „Śmierć nadejdzie jutro ”. Jako Piotr Curie wystąpił angielski aktor Sam Riley. Fabuła skupia się na uczuciach Piotra i Marii. W polskich kinach "Radioactive" (pod zmienionym tytułem "Skłodowska") miał pojawić się 20 marca, ale ze względu na epidemię premiera zo stała odłożona. Nie wiadomo, kiedy się odbędzie. W każdym razie to kolejny w krótkim czasie film o noblistce. W 2017 mieliśmy produkcję francusko -niemiecko -polsko -belgijską „Maria Skłodowska-Curie” w reż. Marii Noelle – z Karoliną Gruszką w roli głównej.
C
o wiemy o najwybitniejszej Polce wszech czasów? W wielkim skrócie: polon, rad, dwie nagrody Nobla i Panteon. Ale zanim do tego wszystkiego doszło, moja babka dokonała najpiękniejszego odkrycia swego życia. W roku 1894 odkryła Piotra Curie – powiedziała po latach prof. Helene Langevin-Joliot, wnuczka Marii Skłodowskiej. Wybitny francuski naukowiec, fizyk Piotr Curie, był mężczyzną życia Marii. Łączyły ich wspólne zainteresowania i niespotykane uczucia. Pobrali się w 1895 roku. Ślub cywilny zawarli w Sceaux pod Paryżem, gdzie mieszkali rodzice Piotra. Panna młoda ubrana była w prostą granatową garsonkę i niebieską bluzkę. Nie miała welonu i obrączek. Na weselu podano pieczonego indyka i brzoskwinie. Rozmowa przy stole toczyła się wartko, bo wszyscy członkowie rodziny Marii, którzy zjechali z Polski, mówili po francusku. Po obiedzie goście grali w bule na łące nieopodal domu – napisała Susan
Zdjęcia Wikimedia
MIŁOŚĆ MARII I PIOTRA
Quinn w książce „Życie Marii Curie”. Maria w liście do swojej siostry Bronisławy stwierdziła: Męża mam najlepszego, jakiego tylko można wymarzyć, i nawet nie sądziłam, abym podobnego znaleźć mogła. To prawdziwy los na loterii wygrany i im dłużej żyjemy ze sobą, tym nam ze sobą lepiej. Jak mówili ich przyjaciele, to małżeństwo dlatego układało się tak szczęśliwie, bo pozbawione było jakiejkolwiek dominacji. Ów związek zapoczątkował współpracę naukową, która wkrótce miała nabrać światowego znaczenia. Dwa lata po ślubie przyszła na świat ich pierwsza córka Irena. Piotr dopingował Marię w pracy, zachęcał do niezliczonych badań, często wspólnie rozmyślali nad naukowymi zagadnieniami związanymi z promieniotwórczością. Pisała później do przyjaciół w Polsce: Okazało się, że wyniki, do jakich mnie ta praca doprowadziła, odsłaniają widoki tak ciekawe, że Piotr, odstępując od swych robót będących w toku,
MARIA I PIOTR W LABORATORIUM
przyłączył się do mnie i odtąd wspólnie nasze usiłowania skierowaliśmy ku wydobyciu nowych ciał promieniotwórczych i ich zbadaniu. Piotr Curie był niezwykle skromnym i pracowitym człowiekiem. Często mawiał: Musimy jeść, pić, spać, leniuchować, kochać, to znaczy dotykać najsłodszych strun życia, ale im nie ulegać. Wysiłki podejmowane przez małżonków Curie w celu wyodrębnienia nowych pierwiastków znajdujących się w blendzie smolistej stały się przedmiotem legend naukowych. Były też dowodem uporu i poświęcenia Marii. Pracując dzień i noc w dziurawej szopie, napotykali, jak pisali w listach do znajomych na niesłychane trudności z powodu zupełnie nieodpowiednich warunków, braku odpowiedniego miejsca do pracy, braku pieniędzy i pracowników. Wykonali jednak gigantyczną pracę, która zaowocowała doktoratem dla Marii i w końcu wspólną nagrodą Nobla z fizyki. Maria kierowała laboratorium przy kate-
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
63
drze fizyki prowadzonym przez jej męża na Sorbonie. W tym samym roku rodzina Curie powiększyła się o jeszcze jedną córkę, Ewę. W intymnym dzienniku z lat 1906‒1907 Maria zanotowała: Byłam szczęśliwa, że Piotr jest razem z nami. Grzał sobie dłonie przy kominku, który zapaliłam dla niego w jadalni, i zaśmiewał się widząc, jak Ewa też wyciąga rączki w kierunku ognia, a potem je zaciera. Dałyśmy Ci do zjedzenia śmietanę, którą lubiłeś. Spaliśmy w naszej sypialni razem z Ewą. Powiedziałeś mi, że wolisz to łóżko od tamtego w Paryżu. Spaliśmy przytuleni do siebie jak zwykle, dałam Ci małą chusteczkę Ewy, żebyś przykrył sobie głowę. Ewa leżała za nami w koszyku. W nocy obudziła się, kołysałam ją, nie chciałam, żebyś to Ty do niej wstawał, chociaż się do tego rwałeś. Ich sytuacja majątkowa znacznie się poprawiła i wszystko wskazywało na to, że będą pędzić dostatnie i pełne splendoru życie wybitnych naukowców. Niestety, 19 kwietnia 1906 roku 46-letni Piotr Curie wracając z zebrania Stowarzyszenia Profesorów Wydziału Nauk wpadł pod koła dwukonnego wozu ciężarowego na ulicy Dauphine w Paryżu. Umarł na miejscu. Maria została z półtoraroczną Ewą i niespełna dziewięcioletnią Ireną. Zrozpaczona i osamotniona, po kilkunastu dniach zaczęła pisać dziennik, w którym zwracała się do nie-
POŁĄCZYŁA ICH NIEZWYKŁA MIŁOŚĆ...
żyjącego męża. Do roku 1990 dziennik ów pozostawał niedostępny. Według jej córki Ewy, Maria prawie nigdy nie pozbierała się psychicznie z tego nieszczęścia: Banalne jest stwierdzenie, że tragedia zmienia człowieka na zawsze. Matka nie tylko przerodziła się z młodej szczęśliwej żony w niepocieszoną wdowę. Trzy słowa – Piotr nie żyje – uczyniły z niej na zawsze nieuleczalnie i żałośnie samotną kobietę. Po śmierci męża Maria jako pierwsza kobieta w historii objęła katedrę fizyki i została profesorem tytularnym. Od młodości była kobietą namiętną, o dużej fantazji erotycznej. Lubiła się kochać
przy zapalonym świetle, z zastosowaniem nietypowych jak na tamte czasy pozycji miłosnych. Gdy uczestniczyła w I Kongresie Solvajowskim w Brukseli w październiku 1911 roku, spotkała najwybitniejszych naukowców epoki: Alberta Einsteina, Maxa Plancka, Henry'ego Poincaré. Zauroczyła się wówczas fizykiem Paulem Langevinem, człowiekiem żonatym i dzieciatym. Doszło do tego, że tłumy poszczute przez skrajnie prawicowe pisma L'Oeuvre, Le Journal i La Libre Parole oblegały jej dom w Sceaux. 4 listopada 1911 Le Journal zamieścił artykuł Historia miłosna pani Curie i profesora Langevina, w którym można przeczytać:
Z CÓRKAMI, IRENĄ I EWĄ
64 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
JAKO JEDYNA KOBIETA W GRONIE UCZESTNIKÓW I KONGRESU SOLVAJOWSKIEGO W BRUKSELI, 1911
Ognie radu, który promieniuje tajemniczo na wszystko, co go otacza, zrobiły nam niespodziankę. Wznieciły pożar w sercach uczonych, którzy z uporem studiują jego działanie; tymczasem żona i dzieci uczonego toną we łzach. Maria musiała uciec z miasta z córeczkami. Paula znała od 10 lat i pracowała z nim po śmierci męża. Potajemny związek z żonatym mężczyzną wywołał skandal. Gazety pisały: Ta Żydówka, cudzoziemka, psuje małżeństwo znanego profesora. Precz ze złodziejką mężów! Zaczęto nawet używać drugiego imienia Marii – Salomea – żeby wzmocnić we francuskim społeczeństwie przekonanie, jakim skandalem jest to, że Żydówka z obcego państwa wykłada na Sorbonie. Żarliwy romans Marii z Paulem trwał sześć miesięcy, ale odbił się na całym jej późniejszym życiu. Na jaw wyszły ich miłosne listy, w których Maria namawiała kochanka do odejścia od żony. Listy wykradła żona Paula i udostępniła prasie. Nigdy później Maria nie zaangażowała się już w żaden związek. Romans ten poważnie zaważył na jej dalszej karierze. Omal nie wstrzymano przyznania jej drugiego Nobla (na szczęście nie znano jeszcze wtedy tych listów), a Szwedzka Akademia listownie poprosiła Marię, żeby nie przyjeżdżała po odbiór nagrody, tylko zrobiła to przez umyślnego. Prawie cała elita in-
telektualna Francji, Europy i USA stanęła wtedy w jej obronie. W końcu przyznano jej – jako pierwszej na świecie – drugą nagrodę Nobla, tym razem z chemii, za zbadanie własności chemicznych i fizycznych polonu i radu oraz za prace dotyczące metod wyodrębniania, oczyszczania i pomiaru aktywności pierwiastków promieniotwórczych. W 1912 delegaci Towarzystwa Naukowego Warszawskiego pod przewodnictwem Henryka Sienkiewicza namawiali Marię do powrotu do Polski. Odmówiła nie tylko z powodu złego zdrowia i obaw, że nie zdoła zorganizować nowej pracowni radiologicznej, ale także z powodu planów związanych ze zorganizowaniem budującego się w Paryżu instytutu imienia jej męża. *** O Marii Skłodowskiej-Curie często mówi się: Pierwsza kobieta, która... Na polu nauki osiągnęła wszystko. Mało jednak wiemy, jak łamała konwenanse. Nie wstydziła się przebierać w trykotowy strój kąpielowy i pływać z mężczyznami w morzu i rzekach. Uwielbiała rower i w wygodnym męskim ubraniu kilometrami przemierzała wrzosowiska, lasy, sady i pola. Jako pierwsza kobieta w historii chciała się dostać do Akademii Francuskiej! Niepojęta zachcianka w tamtej epoce. Naukowcy krzyczeli: Po naszym trupie, żadna kobieta nie przestąpi progów Akademii! Tę wojnę genderową przegrała,
ale na osłodę dostała drugiego Nobla. Trzeba też dodać, że była ateistką już w wieku 17 lat! Wierzyła w naukę i eksperymenty potwierdzające przypuszczenia. Przyjaźniła się z feministkami, Yvert Colette i Małgorzatą Borel. Wspierała je i często mawiała, że gdyby miała więcej czasu, zaangażowałaby się w ich ruch. Uważała, że kobiecie należy stwarzać takie warunki, żeby mogła godzić życie prywatne z zawodowym. Popierała kobiety walczące o większe wpływy w życiu publicznym, a gdy w trakcie demonstracji feministycznych aresztowano jej przyjaciółki, robiła wszystko, żeby wydostać je z więzienia. W 1921 dzięki amerykańskiej dziennikarce Marie Mattingley-Moloney, redaktorce pisma The Delineator, wyjechała z córkami do USA, gdzie spotykała się z prezydentem Warrenem G. Hardingiem. Otrzymała wtedy w prezencie od kobiet gram radu zamknięty w szkatułce, do której złoty kluczyk wręczył jej amerykański prezydent. Dopiero w 1995 doczesne szczątki Piotra i Marii przeniesiono do paryskiego Panteonu, gdzie od dawna spoczywał już Paul Langevin. Miejmy nadzieję, że film „Radioactive”, nowe dzieło o Marii wyprodukowane przez Canal+ i Amazon Studios, przyczyni się do poszerzenia wiedzy o najwybitniejszej Polce. OPRAC. GRAKU
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
65
BESTSELLER
TAJNE ŁAMANE PRZEZ POUFNE
Od zarania dziejów toczy się walka między tymi‚ którzy chcą zachować pewne informacje, a tymi, którzy pragną je zdobyć. Powstają więc różne sposoby ukrywania tajemnic (szyfrowania)‚ a wraz z nimi, zwłaszcza po wynalezieniu pisma‚ rozszyfrowywania. Najstarsze szyfrowane dokumenty odnalezione zostały wśród hieroglifów starożytnego Egiptu.
K
onieczność doskonalenia sposobów utajniania informacji wymuszały wojny, interesy, dyplomacja, szpiegostwo, nawet badania naukowe. Rozwój kryptologii – zarówno kryptografii (ukrywania), jak i kryptoanalizy (odczytywania komunikatów przez nieupoważnionych) – ułatwiały wynalazki takie jak telegraf, telefon‚ radio, komputer, internet. Kryptografia i kryptoanaliza, nauki bliźniacze, od 4000 lat toczą zażarty ze sobą bój, choć z natury są różne. Która z nich wygra? Historia bitew między twórcami i łamaczami kodów jest tajną historią cywilizacji: przegranych i wygranych wojen‚ intryg dyplomatycznych‚ skradzionych tajemnic technologicznych i handlowych‚ obalonych rządów i komputerów zaatakowanych przez hakerów. Zastosowanie komputerów zautomatyzowało kryptoanalizę‚ lecz nie pozbawiło kryptoanalityków pracy. Uwolniło ją tylko od mozołu, ponieważ bezduszny komputer nigdy nie będzie miał tego‚ co ma człowiek: intuicji‚ doświadczenia,
66 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
David Kahn, Łamacze kodów. Historia kryptologii (oryg. The Codebreakers. The Story of Secret Writing). ZYSK i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2019. Wydanie I w tej edycji. Stron 1644. Oprawa twarda z obwolutą. Tłumaczenie Barbara Kołodziejczyk.
błyskotliwości. Przyszłość kryptologii jest nieodgadniona. O wszystkim, oczywiście, zadecyduje człowiek. Liczącą 1644 strony książkę Łamacze kodów czyta się jak najlepszą powieść sensacyjną. Dotyczy ona fundamentalnych spraw związanych z działalnością rozmaitych struktur społecznych, których domeną była i jest tajność. Łamacze sięgają w głąb społeczeństw – od starożytności, przez narodziny nowoczesnych szyfrów (m.in. niemieckiej Enigmy), aż do ery internetowej. Książka ukazała się po raz pierwszy w 1967 roku, więc przeszło pół wieku temu. Do tej pory tylko w Stanach miała kilkanaście wydań, a w Polsce kilka. Każde następne musiało być poprawiane i uzupełniane, ponieważ ta dziedzina wiedzy nigdy nie będzie kompletna. Dość powiedzieć, że przed pierwszą edycją autor, amerykański dziennikarz, historyk i pisarz David Kahn, nic jeszcze nie wiedział o tak doniosłej sprawie, jak polsko-angielsko-amerykańskie mistrzowskie złamanie tajemnic niemieckiej maszyny szyfrującej
MARIAN REJEWSKI, JERZEGO RÓŻYCKI I HENRYK ZYGALSKI ODKRYLI TAJEMNICE ENIGMY I PRZEKAZALI JE BRYTYJCZYKOM. DZIĘKI POLAKOM MATEMATYK ALAN TURING ZBUDOWAŁ MASZYNĘ DO ŁAMANIA SZYFRÓW ENIGMY I BYŁ TO PRZEŁOM W WALCE ALIANTÓW Z HITLEROWSKĄ III RZESZĄ
wydaniach uzupełniał swoje opus magnum o rozdziały dotyczące przejęcia przez Koreę Północną amerykańskiego okrętu rozpoznania elektronicznego Pueblo, ujawnienia Ultry, powstania kryptografii z kluczem publicznym i niesamowitego rozwoju komunikacji komputerowej. Wydarzenia ostatnich lat przyniosły w tej dziedzinie wiele nowego, nie zmieniły jednak obrazu przeszłości, dzięki czemu lektura tej książki jest nadal użyteczna i przyjemna, podobnie jak poprzednich wydań. Swoją opowieść Kahn zaczyna od fascynującej historii jed-
Fot. Muzeum Nauki i Technologii, Mediolan
Enigma, co miało wielki wpływ na przebieg II wojny światowej. Jednym z najsłynniejszych deszyfrantów był Polak, matematyczny geniusz Marian Rejewski, który od 1933 pracował nad złamaniem kodów Enigmy. Operacje RAF w obronie lotniczej Londynu były zaplanowane z sukcesem m.in. właśnie dzięki skutecznemu odkrywaniu zaszyfrowanych przez Enigmę informacji. David Kahn nie był też świadomy, do czego przyznał się we wstępie, taktycznego znaczenia podsłuchu niemieckich telefonów frontowych. W kolejnych
WOJSKOWA MASZYNA SZYFRUJĄCA ENIGMA, UŻYWANA POD KONIEC LAT 30. I W CZASIE WOJNY
nego dnia operacji MAGIC – od rozdziału opowiadającego o wywiadowczych kulisach ataku Japończyków na Pearl Harbor. Tamto wydarzenie było preludium do tego, co działo się z szyframi (kryptografią i kryptologią) oraz ludźmi z tą dziedziną związanymi w ciągu całej lepiej i gorzej udokumentowanej historii XX wieku. Równie dokładnie autor opisuje wpływ tajnych szyfrów na okres zimnej wojny, co miało kluczowe znaczenie dla losów świata. Mamy też rozdział o rosyjskiej kryptologii i o słynnej NSA (National Security Agency), która została powołana do życia w oparciu o programy z czasów II wojny światowej. W okresie zimnej wojny najważniejszym przeciwnikiem NSA był Związek Sowiecki. Dostęp do tajnej korespondencji Sowietów stał się zadaniem najwyższej wagi. Wojna szyfrów aż do obalenia muru berlińskiego pełna była porażek i sukcesów. Poznanie jej pozwala nie tylko zrozumieć historię, ale i współczesność instytucji, które wciąż budzą tak wiele kontrowersji. W ostatnich latach czołowi brytyjscy łamacze kodów rozszyfrowali tajny język, jakim posługiwali się między sobą uwięzieni członkowie al-Kaidy. Złamanie kodu stworzonego przez trzech terrorystów zajęło im pół roku – przy użyciu najnowszych tech-
nik komputerowych. Korzystali przy tym z pomocy amerykańskiej NSA, instytucji, która ponoć zatrudnia najwięcej matematyków na świecie. Kod polegał na zastępowaniu wyrazów zarówno zwrotami, numerami, jak i symbolami. Jeden znak mógł reprezentować całą wiadomość. W kryptogramach pojawiały się słowa używane w dwudziestu dialektach występujących w Afganistanie, Iranie, Pakistanie, Jemenie i Sudanie. Dla utrudnienia tajne wiadomości były mieszane ze zwrotami pochodzącymi ze slangu i na koniec ukrywanymi w tekstach religijnych. Ów kod służył nie tylko do wymiany informacji między uwięzionymi liderami al-Kaidy, ale i „uśpionymi” agentami na wolności. Jak widać, łamacze kodów nadal mają dużo pracy, a księgi Davida Kahna nigdy nie uda się zamknąć. Jak powiedział Beniamin Franklin: Troje ludzi utrzyma tajemnicę, jeśli dwoje z nich nie żyje. Dlatego z pewnością rynek tajemnic i sekretów wciąż będzie otwarty, a łamanie kodów stało się we współczesnym świecie najważniejsza formą działalności wywiadowczej, wywierającą ogromny wpływ na politykę rządów i rozwój świata. Choćby z tego względu warto poznać robotę kryptologów. STANISŁAW BUBIN
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
67
LISTY Z MONACHIUM
CZY ZNASZ KOGOŚ DO SPRZĄTANIA? Świat należy do ludzi, którzy mają odwagę marzyć i ryzykować, aby spełniać swoje marzenia. I starają się robić to jak najlepiej. Paulo Coelho, brazylijski pisarz i poeta
W wirze codziennych obowiązków, zaganiani, zalatani i przepracowani, z nosami w smartfonach, nie zauważamy, jak mija dzień za dniem. Brakuje nam czasu na rozrywki, dobrą lekturę, wyjście do kawiarni, spotkania z przyjaciółmi. R ozmowy zastępujemy internetowymi komunikatami, bo wieczorem dobrze jest wymienić z kimś parę opinii przez WhatsApp lub Messengera. Mamy wszyscy dziesiątki wirtualnych znajomych, których w ogóle nie widzieliśmy i prawdopodobnie nigdy nie zobaczymy.
68 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Fot. Patrycja Mazurek
S
ocjologowie i psychologowie biją na alarm: nic nie zastąpi bezpośredniej rozmowy i towarzyskiego spotkania. Żaden telefon! Człowiek, choćby miał dosyć ludzi i chciał się od nich uwolnić, pozostanie na zawsze istotą społeczną, która do życia potrzebuje drugiego człowieka. A o to coraz trudniej, nawet w tak ogromnym mieście jak Monachium, które po Północnej Westfalii jest drugim największym skupiskiem ludności polskiej w Niemczech, zamieszkiwanym przez ponad dwieście tysięcy Polaków. Jak wynika jednak z różnych badań i opinii na forach społecznościowych, spotkanie w Monachium kogoś, z kim można pogadać czy wyjść do kina graniczy z cudem. Młodzi ludzie skarżą się na duchową pustkę i niemożność znalezienia bratniej duszy. Starsi w ogóle nie wchodzą do internetu i cierpią w samotności, z trudem przyzwyczajeni do znoszenia życiowych niedogodności. Nie istnieją organizacje czy kręgi artystyczne, które by skupiały Polaków, przynajmniej takie, o których byłoby głośno, o których by się mówiło. Każdy sobie rzepkę skrobie. Co jakiś czas powstają różne grupy, które chcą zbliżyć do siebie ludzi o podobnych zainteresowaniach, dość szybko jednak rozpadają się z braku chętnych lub pozostają na papierze. A przecież w XIX wieku, szczególnie w drugiej jego połowie, Monachium było mekką dla polskich artystów i odgrywało znaczącą rolę w dziejach polskiej kultury. Licząc wszystkich polskich artystów, których pobyt w Monachium został udokumentowany, to na liście malarzy, rzeźbiarzy i architektów, którzy przewinęli się przez kręgi artystyczne miasta, znajdowało się około 700 nazwisk. Od lat 70. XIX wieku stanowili oni wśród monachijskich twórców sztuki najliczniejszą grupę narodowościową, stąd w literaturze przedmiotu pojawiało
ALDONA LIKUS-CANNON się nawet określenie die Polenkolonie (kolonia polska). Niemal wszyscy pielęgnowali świadomość narodową i utrzymywali ścisłe kontakty z Polską pod zaborami. Niektórzy pozostali w Niemczech na stałe i stali się cenionymi członkami „szkoły monachijskiej” (Münchner Schule). W XIX i na początku XX wieku na uczelniach Monachium studiowali między innymi Maurycy Karasowski, krytyk muzyczny, wiolonczelista i kompozytor oraz Tadeusz Zieliński, jeden z najwybitniejszych filologów klasycznych świata, którego kandydaturę kilkakrotnie zgłaszano do literackiej Nagrody Nobla. W Monachium przebywali i tworzyli też tacy malarze, jak Jan Matejko, Aleksander i Maksymilian Gierymscy, Józef Chełmoński, Juliusz i Wojciech Kossakowie. Teraz Polacy w Monachium kojarzą się raczej z dobrymi pracownikami budowlanymi, informatykami, paniami do sprzątania czy do opieki nad starszymi osobami. Tylko niewielkiej grupie udało się spełnić życiowe aspiracje i pracować w wymarzo-
nym zawodzie, a przecież wielu posiada ogromny potencjał i talenty, które zagrzebali w gonitwie za euro i przetrwaniem. Nic jednak nie przeszkadza, by oprócz pracy mieć nadal pasje, robić to, co daje satysfakcję i pozwala się zrealizować. A że jest to możliwe, uświadomili mi Miłosz, Jakub i Robert. Każdy z tych chłopaków pracuje, ale też znajdują czas, by oddawać się swoim zainteresowaniom. Miłosz pisze piosenki, komponuje i śpiewa, nagrał już pierwszą płytę (w kontenerze, jak twierdzi). Jak się chce, wszystko jest możliwe. Jakub jest informatykiem i zajmuje się reklamą, a Robert uwielbia literaturę i audycje radiowe. Wspólnie wpadli na pomysł zjednoczenia Polaków, którzy nie tylko grają, śpiewają, piszą, malują czy fotografują, lecz także mają artystyczne dusze i od czasu do czasu w jakimś fajnym miejscu chcą porozmawiać o sztuce. Na pierwszym spotkaniu, w którym miałam zaszczyt uczestniczyć, gościem honorowym był saksofonista, flecista i kompozytor jazzowy Leszek Żądło. Obiecał, że w miarę możliwości będzie wspierał polskich artystów i uczestniczył w tych zebraniach. A mnie się marzy, że nadejdzie czas, kiedy niemieccy znajomi zamiast ciągle mówić o Robercie Lewandowskim albo pytać, czy znam kogoś do sprzątania lub prasowania, zapytają o jakiegoś polskiego artystę, zachwycą się polską sztuką i zrozumieją, że mamy więcej talentów niż tylko remontowanie mieszkań i naprawianie popsutych urządzeń. Zacznijmy dbać o duchowy rozwój i robić coś, co zawsze pragnęliśmy. Poszukajmy ludzi o podobnych zainteresowaniach, a przede wszystkim zacznijmy marzyć. Jak napisał Paulo Coelho, „świat należy do ludzi, którzy mają odwagę marzyć i ryzykować, aby spełniać swoje marzenia. I starają się robić to jak najlepiej”.
BESTSELLER
TU KOŃCZY SIĘ TWOJE POLOWANIE
P
ADAM ZDANOWSKI
rzyznaję, marudziłem trochę przy recenzowaniu drugiej części trylogii Białego Miasta, co nie znaczy, że nie czekałem niecierpliwie na Władców czasu, tomu wieńczącego cykl o Vitorii, stolicy Kraju Basków. Eva García Sáenz de Urturi rozbłysła niczym supernowa i po trzech powieściach mogę zaryzykować stwierdzenie, że nie powinna mieć problemu z utrzymaniem się na pisarskim firmamencie. Setki tysięcy sprzedanych egzemplarzy debiutanckiego tomu powieści sprawiły, że Netflix błyskawicznie nabył prawa do ekranizacji i już 6 marca 2020 mogliśmy się przekonać, jak Białe Miasto i jego okolice prezentują się w wersji streamingowej. Plenery to jeden z atutów tej produkcji, tak jak są atutem literackiego pierwowzoru. Pięknie opisywana Vitoria stanowi jeden z elementów wpływających na świetny odbiór trylogii, która wpisuje się w nurt kryminałów miejskich. Vitoria jest po prostu jednym z głównych bohaterów powieści i czasem przyciąga uwagę nawet bardziej, niż wykreowane na kartach książki postaci. To zjawisko znamy co najmniej od czasów Ulissesa, który sprawił, że każdego roku setki turystów przemierza Dublin śladami pana Blooma z książką Jamesa Joyce’a. Jestem przekonany, że już wkrótce pojawią się w ofercie turystycznej imprezy o nazwie Śladami Krakena, Vitoria z inspektorem Ayalą albo Mroczne zakątki Białego Miasta. Czego zatem można spodziewać się po trzecim tomie tego swoistego przewodnika po stolicy prowincji Alava? Vitoria, rok 2019. Nieznany autor, ukrywający się pod pseudonimem Diego Veilaz, publikuje powieść historyczną Władcy czasu. Jej akcja osadzona jest w dwunastowiecznej Vitorii, książka natychmiast podbija serca czytelników. Śledczy Kraken musi rozwiązać zagadkę zabójstw popełnianych zgodnie ze średniowiecznym modus operandi. Wiadomo, że sprawca imituje morderstwa opisane w powieści Władcy czasu: truje jedną z ofiar proszkiem z hiszpańskiej muchy – dawnym odpowiednikiem viagry, zamurowuje dwie ofiary żywcem, a jedną topi w rzece, zamkniętą w beczce razem z psem, kotem, kogutem i żmiją. Śledztwo zaprowadzi Krakena do wieży Nograro, ufortyfikowanego
donżonu, od tysiąca lat nieprzerwanie zamieszkiwanego przez pierworodnego dziedzica rodu. Unai odkrywa, że jego główny podejrzany cierpi na dysocjacyjne zaburzenie osobowości. Kraken dowie się również, że powieść Władcy czasu ma wiele wspólnego z jego własną przeszłością. To odkrycie zmieni życie jego i jego rodziny. W trakcie promocji czytelniczego bestsellera dochodzi do zabójstwa. Po raz kolejny śledczy Ayala przyklęknie przy zwłokach, by wymówić swoje „zaklęcie”: Tu kończy się twoje polowanie, a zaczyna się moje. Tradycyjnie już klucza do współczesnych wydarzeń będzie musiał szukać w przeszłości, a my – podobnie jak w poprzednich częściach cyklu – będziemy śledzić rozwijający się równolegle wątek historyczny. W pierw-
Eva García Sáenz de Urturi. Hiszpańska pisarka urodzona w 1972 w Vitorii. Od 15. roku życia mieszka w Alicante. Jest dyplomowaną optometrystką, pracowała w zawodzie przez 10 lat, następnie zaczęła wykładać na uniwersytecie w Alicante. Przez 3 lata pisała wieczorami, by ukończyć pierwszą powieść. Początkowo wydała ją samodzielnie na stronie hiszpańskiego Amazona. Dzięki entuzjastycznym recenzjom powieść szybko stała się bestsellerem i znalazła wydawcę. Na potrzeby Ciszy Białego Miasta ukończyła kurs kryminologii i medycyny sądowej. W październiku 2019 ukazały się Rytuały wody, drugi tom trylogii Białego Miasta, a w lutym 2020 Władcy czasu. Tłumaczenie Katarzyna Okrasko. Wydawnictwo Muza. Stron 512.
szym tomie była to frankistowska Hiszpania, w drugim lata 90. XX wieku, tym razem wehikuł czasu przenosi nas do ostatniej dekady XII stulecia, do czasów rywalizacji królestw Kastylii i Leonu. Autorka nie eksperymentuje, trzyma się sprawdzonych schematów, „kupionych” już w ciemno przez czytelników. Czy to źle? Moim zdaniem: nie. Cytując niezapomnianego inżyniera Mamonia z Rejsu (1970, reż. Marek Piwowski), najbardziej podobają nam się te piosenki, które już słyszeliśmy. Skoro podobało się nam poprzednio, spodoba się i teraz. Zatem trup ściele się gęsto, a żadna z tych śmierci nie należy do gatunku takich, o których można by myśleć ze spokojem. Kolejny seryjny zabójca gra na nosie vitoryjskim policjantom, którzy nie mają pomysłu, jak się do niego dobrać. Na planie nieoczekiwanie pojawiają się postaci z poprzednich części, a bliscy Krakena raz po raz wystawiani są na niebezpieczeństwo. Łatwo wpaść w pułapkę myślową, że wszystko już wiemy, nic nas nie może zaskoczyć, a autorka ukryła kilka asów w rękawie. Jakie to atuty? Zdradzanie ich byłoby zbrodnią równie wielką, jak te opisane na kartach powieści, podpowiem więc tylko, że kiedy zbyt mocno koncentrujemy się na tym czego szukamy, nie dostrzegamy tego, co znajdujemy. To parafraza powiedzenia jednego z bohaterów Jo Nesbø, ale uniwersalna, dająca się zastosować również do inspektora wydziału kryminalnego komisariatu w Vitorii. Władcy czasu to nie jest opowieść w typie historyjek o dochodzeniach prowadzonych przez pannę Marple, czy też nieco irytującego Belga z zabójczym wąsikiem z powieści Agathy Christie. To brutalna, pełna przemocy i gwałtu historia o błędach, jakie popełniamy jako jednostki i społeczeństwo. I o cenie, jaką przychodzi nam za te błędy zapłacić. Inspektor Unai de Ayala stanął przed dramatycznym wyborem, który rozdarł mu duszę i serce. Zawahał się, którą z dwóch najukochańszych osób ratować, a nie mógł obu. Ta wątpliwość zmiażdżyła go, całkowicie zrównała z ziemią jego siłę woli. Te wątpliwości miażdżą również nas, czytelników, a autorka nie waha się naruszać kolejnych tabu, obowiązujących dotąd w literaturze kryminalnej. Może to tabu tylko dla mnie? Może zależy od indywidualnej oceny i wrażliwości? Warto przekonać się samemu.
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
69
EDYTORIAL
Zazdrość zaczyna się od powietrza, którym ten drugi oddycha JERZY ANDRZEJEWSKI
concept & model Magdalena Ostrowicka / www.CobraOstra.pl photo Sebastian Żebrowski / @sebastianbastozebrowski Ryszard Duława / @bez_umiaru stylist Agnieszka Jochemczyk / makeup & hair Ewa Heczko /
Atelier Krawieckie
facebook.com/ewazalotmakeup
movie Tomasz Dyszkiewicz / www.produkcja.video artistic cooperation Ola Jurczak / www.szkolabaletowa.eu first published Lady’s Club / www.LadysClub-Magazyn.pl
madness szaleństwo
Strach nie jest jak choroba zakaźna, nie przychodzi skądś, ale sam go tworzysz. Głównie przez miłość JONATHAN CARROLL
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
71
Ludzie boją się śmierci bardziej nawet niż bólu. To dziwne, że się jej boją. Życie boli dużo bardziej niż śmierć JIM MORRISON
N R 6 5 / 2 0 2 0 • L A DY ’ S C L U B
73
Szaleństwo w odróżnieniu od głupoty jest zawsze owocem napięcia między subtelnością ducha a ociężałością materii ANDRZEJ STASIUK
74 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
Wiem jak ułożyć rysy twarzy, by smutku nikt nie zauważył WISŁAWA SZYMBORSKA
Człowiek nigdy nie jest silniejszy niż wtedy, kiedy znajdzie się na skraju rozpaczy ZADIE SMITH
Fot. Mikołaj Woźniak
FELIETON
SŁYSZELIŚCIE O WISZĄCYCH OGRODACH SEMIRAMIDY? NALEŻAŁY DO SIEDMIU CUDÓW STAROŻYTNEGO ŚWIATA. POWSTAŁY OKOŁO 2800 LAT TEMU W BABILONIE. NA TERENACH, GDZIE KIEDYŚ KWITŁA POTĘŻNA CYWILIZACJA MEZOPOTAMII, DZIŚ LEŻĄ IRAK, IRAN, SYRIA, TURCJA, KUWEJT I ARMENIA. PRZYPUSZCZA SIĘ, ŻE ZNACZNIE WCZEŚNIEJ, WŁAŚNIE TAM, ROZCIĄGAŁY SIĘ TERENY BIBLIJNEGO EDENU.
A wiecie, że róże zostały udomowione co najmniej 5 tysięcy lat temu? Ja dowiedziałam się o tym niedawno. Akcja mojej najnowszej powieści toczy się w Babilonie, jej bohaterką jest królowa Semiramida. Stąd moja świeża wiedza dotycząca starożytnego ogrodnictwa. Semiramida była wojowniczką, prawie całe życie walczyła. Ale, jak pewnie większość z nas, tęskniła za światem bez przelewu krwi. Marzyła też o odtworzeniu rajskich ogrodów, o zbudowaniu świata pięknego, tolerancyjnego, w którym zapanuje miłość. W kraju Semiramidy władcy chętnie przybierali tytuły największego rolnika albo ogrodnika. Okazywali szczególne łaski tym, którzy na co dzień zajmowali się uprawami warzyw, kwiatów czy ziół. Często nie obowiązywała ich służba wojskowa, byli zwalniani z podatków lub mieli je znacznie obniżone. Ogrody były dla Babilończyków prawdziwym skarbem. Szanowali je, kochali i otaczali szczególną pieczą. W tamtych czasach wierzono, że róże na ziemię przywiozły boginie, kiedy zstąpiły z gwiazd. Ich zapach miał przypominać to, co podświadomie pamiętamy z życia prenatalnego. Ogrody były właśnie jak łono matki: bezpieczne i przytulne. Były mitycznym rajem. Wszyscy – i ludzie, i zwierzęta – żyli tam w pokoju, jeden nie pożerał drugiego. Zawsze było pięknie, ciepło, nie istniały zagrożenia, niczego nie brakowało. Kwiaty kwitły
76 L A DY ’ S C L U B • N R 6 5 / 2 0 2 0
EWA KASSALA
RÓŻOWA MAGIA Nasz mały ziemski raj i owocowały, drzewa nigdy nie zrzucały liści, nigdy nie więdły i nie umierały, zawsze były zielone. Nikt nie umierał. Wszyscy zostali stworzeni od razu w dorosłej, pięknej postaci i w takiej trwali wiecznie. OPOWIEŚĆ O OGRODZIE wyraża ludzkie marzenia i tęsknoty za miejscem idealnym. Na ziemi go nie ma, jednak można próbować je stworzyć. Próbować, bo przecież naszą powinnością jest dążenie do niemożliwego, sięganie do gwiazd, wyciąganie rąk w stronę doskonałości. Czasami jednak wychylam się z ogrodów Semiramidy i rzucam okiem na rzeczywistość. Niechętnie przysłuchuję się politykom. U nas jak jest – każdy widzi i ma swoją opinię. Drżymy z niepokoju o przyszłość kraju, swoją, dzieci i wnuków. Na świecie nie lepiej. W Stanach wrze. Nie tylko wirus przeorał amerykańską rzeczywistość. Mają jeszcze 40-procentowe bezrobocie i gigantyczne rozruchy na tle rasowym. W Europie nie jest aż tak tragicznie, ale w ostatnich miesiącach odczuliśmy strach, lęk, bezradność. Zobaczyliśmy, jak różnie reagują rządy w obliczu nieznanego wcześniej
zagrożenia. Chiny? Kto wie, co naprawdę tam słychać... Wiemy tyle, ile pozwolą, żebyśmy wiedzieli. Gdzie nie spojrzeć, same problemy, niepokoje, obawy. I głosy, że lepiej już było. Nie wiemy, jaka czeka nas przyszłość. W marcu wirus zamknął wszystkich w domach, a potem zmienił się świat, jaki znaliśmy. Znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości. Uczymy się jej. I, mam wrażenie, że... coraz bardziej doceniamy ogrody. Te prawdziwe i metaforyczne. Czyli własną przestrzeń, w której nam dobrze i bezpiecznie. Dokąd ruszyliśmy, gdy poluzowano obostrzenia? Do lasów i parków! Ci, którzy mają własne ogródki, działki czy balkony, ostatnio jeszcze bardziej je docenili. Prawda? Siejemy kwietne trawniki, opiekujemy się pszczołami, odtwarzamy prawdziwe łąki, przestajemy kosić trawę i wyrywać chwasty, które nagle okazały się pożyteczne jak kurdybanek albo inne zapomniane zioła, teraz przydatne, na przykład w kuchni. WIELKA KAPŁANKA z mojej Semiramidy, która jest bardzo, ale to bardzo, jak byśmy dziś powiedzieli, proeko, stwierdziła: Wszystkim nam potrzebna jest bliższa więź z ziemią. Przemów do niej. Ziemia jest wspaniałą nauczycielką dla tych, którzy poświęcają czas, żeby jej słuchać. Nas już nie będzie, a ona pozostanie. Kiedyś tam, gdy iskra naszego ducha zespoli się z boską jasnością, ciało powróci do Matki Ziemi, a ona je obejmie i przytuli. Bo przecież jesteśmy jej częścią. Kiedyś Jonasz Kofta napisał: Pamiętajcie o ogrodach. A ja dodam: W najtrudniejszych chwilach, gdy nie wiemy, co będzie dalej, wróćmy tam – do ogrodów. To nasz dom. Każdy z nas powinien stworzyć, a przynajmniej próbować stworzyć, małą lub dużą zieloną przestrzeń, własną, zapierającą dech w piersiach, dostarczającą rozkoszy zmysłom i duchowi. Nasz mały ziemski raj. I pamiętajmy zawsze: najpiękniejsze ogrody kwitną w naszych sercach.
MINI COOPER HATCH. OD 890 zł NETTO MIESIĘCZNIE. Dealer MINI Sikora Bielsko-Biała, ul. Warszawska 56, tel.: +48 33 816 64 64, www.sikora.mini.com.pl Rata miesięczna netto dla MINI Hatch 5door Cooper za 88 418 PLN brutto została obliczona przy następujących parametrach: oferta MINI Comfort Lease, opłata wstępna 0%, okres leasingu 48 miesięcy, średnioroczny deklarowany przebieg 10 000 km, gwarantowana wartość końcowa. Ostateczne warunki zależą od oceny sytuacji finansowo-prawnej Leasingobiorcy oraz zaproponowanej struktury zabezpieczeń i zostaną uregulowane w umowie leasingowej. Szczegóły u Dealerów MINI. Niniejsza symulacja nie stanowi oferty w rozumieniu Art. 66 Kodeksu cywilnego. MINI Comfort Lease dla przedsiębiorców oferowany jest przez BMW Financial Services Polska Sp. z o.o.