Okoń Waldemar − Wiersze północne, z lat 1988-1989

Page 1

Waldemar Okoń Wiersze północne Wiersze powstałe w Leningradzie (1988/1989) i we Wrocławiu (1989) Tego roku Chrystus zmartwychwstał w Leningradzie zobaczył tłustą kobietę która zakochała się w wieku 50 lat po raz pierwszy zobaczył malarza bez nóg który malował akwarelą widoczki dla turystów zobaczył pustkę kolejek stojących po bilety do teatru wiedział że przedstawienie niedługo się zacznie że będzie w nim głównym aktorem wystarczy ustawić płonący krzyż przywołać kilku ludzi aby pomogli artyście wspiąć się wyżej niż inni mogą dosięgnąć wzrokiem a teraz kilkugodzinne umieranie oczywiście nie naprawdę teraz nic nie jest naprawdę po to by po przewidzianym czasie widzowie mogli napić się wody przemienionej w wino w bufecie będą też kanapki z serem i kiełbasą będzie sok z cierpkich gron podawany w półlitrowych butelkach następnego numeru nie będzie musimy zdążyć do domu artyści są zmęczeni niedźwiedzie i tresowane małpy poszły spać zmartwychwstały Chrystus wolno opuścił salę widowiskową wiedział że tym razem nie udało mu się zmartwychwstać do końca że pozostała niezupełnie przywrócona mu część jego ciała tam – pod stalowym pułapem oświetlonym pełnią reflektorów wiedział że jego pełnia nie została ujęta we właściwe ramy

1


pokory i zachwytu nie mógł niczego poprawić ani powtórzyć zmartwychwstaje się raz do roku późnie trzeba żyć tym światłem które zostało zaczerpnięte z cudzych rąk przybitych do krzyża na ulicy trwał zwykły dzień miłość przelewała się nasieniem z ciała do ciała obrazoburcy śpiewali stojąc pod amfiladą soboru beznogi malarz kończył pracę dzisiaj nie sprzedał niczego może jutro kobieta spała zmęczona miłością uprawianą w niewygodnym łóżku które kupiła jeszcze jej matka zaraz po zwycięstwie rewolucji Chrystus był sam jego miłość była daleko może dlatego że to on miał być największą miłością lecz w tym roku mu się nie udało może w przyszłym lepiej zaprezentuje się tym którzy wierzą i niewierzącym może wtedy uda mu się wolniej umierać aby spektakl mógł dłużej trwać nawet po godzinie w której odjeżdża ostatni autobus.

Coś we mnie naruszono równowagę ciepła i zimna krwi i oddechu błąkam się przytłoczony cielesnością przyparty do muru który trwa wiecznie ja uderzający słowem w obcy język jak taranem z waty ja modlący się sobie tylko znanymi gestami tuż pod obrazem który jest Bogiem Wcielonym i Obecnym nawet po zmroku gdy zgasną świece

2


wiem że żebraczka stojąca pod cerkwią nie pragnie niczego zmienić dlatego oddaje mocz oparta o drzewo odarte z liści i ze skóry wraz z przedwczesnym upadkiem cielesnym człowieka.

Maria to jest jakieś imię pamiętam nieznane tu od lat Marie umierają śniąc o niebiosach i dziewictwie a właściwie nie umierają lecz zasypiają spokojnie moja Maria nie zasnęła przesunęła się za oknami - przesunięto ją – nie znając swojego imienia dla niepoznaki miała na palcu obrączkę w ręku torbę z zakupami najprawdopodobniej chciała uciec do Egiptu ale nie znała drogi jej opiekun był w Afganistanie nie mógł jej pomóc a dziecko jeszcze się nie narodziło stąd popłoch w oczach oczekujących zwiastowania ja też nie mogłem jej pomóc ponieważ moje imię nie jest tu znane nikomu nigdy byśmy się nie spotkali ani w czasie ucieczki ani powrotu.

Moja próżność zaspokojona tłumem kobiet przepływa razem ze mną ponad lampami o niespokojnych amplach

3


jest wyszukana i trwała jak wiersze zna swoją niepowtarzalną cenę wystarczy zawołać a zgłosi się przy drzwiach przy wyjściu z metra i rozmieni na drobne każdy banknot każdą mieszkankę krainy oczekiwania na kolejną stacje na oczy zamknięte między nogami.

To nie ma sensu przeciskać się przez szczeliny biec po ścianie walczyć o życie z cieniem który ogarnia połowę mojego mózgu jestem owadem rysuję się niewyraźnie kredą pod stopami to nie ma sensu umierać na schodach w piwnicy w kolejce po fotografię na której jestem inny niż w życiu na której wschodzę jak księżyc - przypominam o świetle wypełniającym od wewnątrz czaszkę przypominam że może zranić – to nie ma sensu ukrywać iż jestem na podobieństwo jedynie w swej istocie ponieważ Bóg nie ma moich lat ani córeczki śniącej o łagodnych koniach na których można przepłynąć jezioro dzieciństwa lekko zwiewnie pod powiekami nieba.

Ten zapis trwa nieustannie śledzę go jestem śledzony przez litery

4


ukrywające się pod powłoką papieru wiem że muszę przegrać nie można wygrać z literą ze sztuką ze słowem przychodzącym na końcu ludzie nie myślą już o rzeczach ostatecznych nie zapisują w spadku swojego życia śledzę ich staram się zrozumieć ja – papierowy książę tafla poruszana wewnętrznymi prądami mam źrenice i zielone spodnie na których widać plamy starej spermy ten zapis trwa nieustannie ślady po życiu które przyszło niespodziewanie do nas i wypełniło nasze głosy krzykiem zapisującym przesłanie do ludzkości.

Na pomnikach nawołują do czynu w oranżeriach pomarańcze z meszkiem na liściach okrągłe bose lub bez nóg nie mają swojego pomnika trwają są niewinne i gorące pod pomnikiem ja kapryśny z papierosem z pomarańczą która pęka abym mógł żyć dłużej niż czyn nazywany zbyt wyraźnie zimny w butach za dużych o numer albo dwa.

Tego dnia obłoki miały szczególnie szlachetny wyraz

5


ja byłem bezsilny wobec piękna nie pragnąłem zwycięstwa w tej nierównej walce człowiek nie może zwyciężyć pragnąłem czegoś więcej niż obojętności tego dnia leżałem porzucony przez życie na brzegu obcego morza moja twarz nie wyrażała niczego składała się wolno z kamieni i fal marszczyła wraz z wiatrem stawała bardziej bezwzględna wobec mew i przepływających statków rdza pokrywała moje płuca szlam otaczał lędźwie tego dnia obłoki płynęły na północ nie był to znak ani przesłanie wiedziałem że piękno objawia się niekiedy pod postacią chleba lub mgły skrapla się jak pot po wysiłku i może opaść na bezsilnego człowieka nie mogłem czekać aż moja twarz rozkruszy się pod uderzeniami wiatru musiałem odejść porzucony na brzegu obcego morza tego dnia obłoki miały szczególnie szlachetny wyraz a ja pragnąłem odczytać zwycięstwo z ich oczu i piersi opadających pod moje stopy bezwładnie.

Dramaty przechodzą na drugą stronę nie mieszczą się w trzech jednościach nie są jednością są znużeniem głosem wołającym na pustyni ciemną stroną księżyca gryzą wędzidła pragną być kochane i dobrze się skończyć nie marzą już o świetle rampy przestały marzyć na początku odsłony poszukują punktu kulminacyjnego aby wszystko stało się jasne

6


i mogło zmierzać ku rozwiązaniu na drugiej stronie nikt nie czeka jest tak samo inne dramaty cisną się potrącane przez przechodniów prawo moralne tkwi w nich jak guz piersi śmiertelny konflikty stają się pozorne racje trudne do określenia nie klaszczemy kiedy ktoś zaczyna grać inną rolę lub gdy zapomni kwestii przechodzimy ponieważ na środku śmierć poraża jeszcze szybciej niż w dramacie.

Nikt nie może mi pomóc jestem pierwszą osobą będę w pierwszej osobie umrę w niej i zmartwychwstanę aby żyć wiecznie jak oznajmia pismo w szczęściu lub upodleniu w zależności od tego kto będzie mnie sądził i czy zrozumie moje wyjaśnienia wybaczy pychę ograniczoną jedynie doczesnością i tym że żyję wśród roślin których jedynym celem jest pozbyć się liści i zasnąć do następnego poronienia.

Rzeka płynie za oknami za mną płynie dojrzewa nikt nigdy nie pragnął jej wstrzymać jedynie uspokoić wprowadzić w stały nurt z kamienia kiedy dopłynę do mojego Styksu

7


nie poczuję nawet jak zmieni się smak wody jak ruchy staną się wolniejsze a myśl bardziej ociężała nie będzie wtedy okien ani tam kamiennych będzie pływak wyciągnięty na nieznany lad przez ręce których nie ma.

Ryba która się jeszcze nie narodziła chce pływać płodzić i oddychać prądem strumieni wystarczy potrzeć jej płetwy a na palcach pojawi się krew blada szlachetna jak wszystkie konstrukcje rozumna.

Tam malują obrazy rżną gołe dziewczyny żyją pełnią życia w raju a w piekle obrazy są zbyt późne dziewczyny ubrane życie nie do końca spełnione ponieważ umarli mają małe serca i słabe członki z których nie spływa nic oprócz prochu połykanego przez muchy znudzone pieprzeniem na brudnej szybie.

Jest tutaj ulica Prawdy przecina Socjalistyczną i Rozjezdną zniszczone domy zmęczeni ludzie atelier w którym ktoś szyje szmaciane lalki

8


nie ma ulicy Dobra ani Szczęścia szczęście jest oczywistością podobnie jak nadzieja lub koniec naszego życia czerwone nosy pajaców marzną na wietrze pluszowe misie machają łapkami z niskich okien sutereny w kinoteatrze premiera w niebie kolejna dziura niewiele się już może zdarzyć tym którzy posiedli prawdę i żyją z nią jak z posiwiałą żoną niekiedy rozpruwając brzuchy lalkom by zobaczyć że w środku jest tylko wata która na deszczu zamienia się w brudny ochłap rozjezdnych dróg prowadzących do stacji Powstania.

Muszę poruszać się na szczudłach jestem wtedy wyższy bardziej widoczny nikt nie dostrzega że szczudła to forma ukrytego kalectwa jarmarczna sztuczka która ma przyciągać widzów moje szczudła ulepiłem sam ze śliny i patosu mogę je zwinąć i ukryć mogę zmienić w naczynie na którego dnie pozostanie gorzka pestka treści istotnej szczudła pozwalają przetrwać komuś tak niepozornemu jak ja lśnią kolorami tęczy bawię malców oczekujących że spadnę z nieba i zabiję się na trotuarze jednak do tego nigdy nie dojdzie

9


ponieważ patos przetrwa wszystko nawet mnie nawet słowo którego ostatecznie nikt nie wypowiedział do końca.

Mrowisko liczy trupy przenosi jajeczka chce żyć wiecznie natchnione wolą przetrwania nie wynika stąd żaden wniosek poezja mieści się pomiędzy życiem a śmiercią obok wersów o trupach i jajeczkowaniu opiewa pierwsze brzmienie pierwszego wyrazu nie prowadzi do jakichkolwiek rozstrzygnięć pozwala na niewinną zabawę na ofiary znikające bez śladu i bez głosu pod butem nabrzmiałym od łez.

Pulsujemy niedługo święta pulsary z galaktyki poczęcia i przyjdzie mróz narodzimy Syna i ziemię nową jak ze snu pulsujemy odlegli i święci na kantyczce wyjętej ze zdjęcia które przechowuję tuż pod serca powierzchnią zastygłej o tej porze roku odległości i chłodu podwójne pęta.

W bibliotece plamy na papierze obeliski

10


toaleta na prawo trzeba trafić dokładnie w środek księgi tam ukryto odpływy liter opowieści o staruszce akuszerce która przyjęła pięć tysięcy dzieci o hipochondryku który chciał się powiesić w dniu urodzin o butach ze skóry kangura o upadku cudzego świata tuż za okładką obrazki gołębie trzepoczą skrzydełkami lokomotywa połyka przestrzeń czasu lira dźwięczy jak miedziany pieniądz niczego się nie nauczyłem słyszę płacz dzieci ktoś trzaska drzwiami ktoś sprzedaje buty wiesza się lub trafia w sam środek wyjścia.

Wiedziałem że to jest niepełne niedojrzałe brak struny kręgosłupa nie jestem malarzem umieram szybciej niż inni dławię się ością nocy przełykam samotność nie powstają obrazy godne XXI wieku moje punkty ulegają przerwaniu nawet one trwałe jednostajnie możliwe do połączenia kręgosłupem wyprostowanym ponad jedno życie ponad siły człowieka który nie brzmi dumnie nawet uderzony w twarz.

11


Nie można umrzeć od piękna ono nie istnieje w sposób tak prosty jak trucizna objawia się dotyka powiek przeszywa i ślepnę nie mogę zobaczyć moich oczu twoimi zapominam jak smakuje łza przewiercająca skałę i wodospad nie potrafi już ukryć naszej groty w której mokre ciała pięknie umierają nie mogąc umrzeć naprawdę.

Wiedziałem że coś się odkrywa odsłania bez mojej woli kraina miasto dotąd nieznane wiedziałem że latają tam zeppeliny unoszone ciepłem twojego ciała że w każdym z nich lecą mężczyźni z rudymi brodami pochlebcy spragnieni wody u źródeł spuszczający się po linie tuż obok misy brzucha ulic i zaułków bioder wiedziałem że odkrycie to nie jest na miarę epoki i dlatego przeciąłem liny zabiłem mężczyzn odsłoniłem dziką i nieprzymuszoną wolę.

Leningrad pozostał daleko pochłonięty przez olbrzyma ze śniegu i mgły a my istniejemy pochłaniamy słowa i chleb dzwonimy niewidzialnymi dzwonkami odbieramy przynależny nam przydział nocy jest cisza pozostawiona tu przed nami przez ludzi których już nie ma którzy na fotografiach

12


patrzą śmiało w oczy są odpowiednio ubrani i ogoleni a ja niepotrzebnie o nich mówię ponieważ przebywają już w niebie albo w piekle - ci w czyśćcu się nie liczą ich przydział czasu podlega umorzeniu na rzecz wiecznej szczęśliwości – nasze dzwonki stają się widzialne olbrzymieją lepią do nóg jak śnieg i mgła zmieszane ze świeżą krwią śliną i słowem.

Według Pawła N. Fiłonowa Kobiety leżące na wznak mężczyzna przybity własnymi rękami do krzyża zwierzęta o martwych oczach święta rodzina głaszcząca psa robotnicy głodujący bez winy wprowadzają nas w światowe kwitnienie przyszłości chcą coś powiedzieć nie potrafią się uśmiechać ani tańczyć formułują niewyraźne zdania które rozpadają się pod palcami zdobywcy miasta to on rozumie przemiany zachodzące na płótnie to on zniszczy miasto ponieważ jego złota twarz ciężka jest od władzy danej mu przez ludzi na jedno umarłe pokolenie jeżeli urodzi się ktoś podobny do niego to zabij go w kołysce nie patrz jak dusi węże nie pochwalaj śmierci zwierząt głód i śmierć są formułą bez wyjścia nie analizuj wtedy nowej sztuki zabij własnymi rękami choćby na płótnie.

13


Nie ma tu trzeciego człowieka moja poezja dzieje się między nami tobą i mną trzeci człowiek chce wejść posłuchać o czym mówimy nie potrafi nie zna drogi ani języka jest zwyczajnym pracownikiem biura rzeczy nieistniejących domaga się dopuszczenia do naszego stołu chce zobaczyć jak zasypiamy zespoleni lub jak oddalamy się od siebie nie pogodzeni z rozłąką trzeci człowiek kiedyś odnajdzie nas przeczyta ale będzie już za późno na wyjaśnienia dlatego moja poezja dzieje się miedzy nami jest próbą tłumaczenia niejasnej sfery życia posiadania.

Uspokojenie płomyki pod morzami wieczoru gasną jeszcze poruszają strunami gitary świata nasza melodia to Adagio z Concierto de Aranjuez Joaquina Rodrigo smakuję brzmienie obcych nazw są słodkie jak daktyle jak skupiona w dźwięku palma pestka której nie można rozgryźć bowiem zamyka w sobie drzewo karbunkuł i poszum liści nazwy biegną dalej pragną pokonać mnie lub zabić złote płomyki już nie parzą nie mogą wydobyć się spod fali uspokojenie jest w środku gorzkie nasza melodia kończy się jednym tonem

14


który będzie trwał dłużej niż Adam i Ewa po wypędzeniu.

Kalejdoskop pamiętasz znaczone karty gra va banque o najwyższą stawkę poruszane szkiełka tworzą sztukę niepowtarzalną podobnie jak my jedyni pragniemy wierzyć w jeden ruch dzień kolor kart i włosów ktoś naznaczył nas przed narodzeniem piętnem oddania tajemniczą więzią pozwalającą przetrwać czas życia i umrzeć pod karuzelą bez madonn i bez świętych aż do następnej wygranej lub kresu ciała przekwitanie.

Trzeba być mną aby dostrzec kiedy kończy się poezja i rozpoczyna proza zdań pisanych monotonnie biegnących jak skarabeusze święte żuki o mądrych skrzydełkach i błyszczących wnętrzach aby zrozumieć jak trudno jest przerwać dźwięk dzwonu który rozbija moją czaszkę jednym uderzeniem fali tsunami o niespokojnej grzywie i pienistym odwłoku trzeba być mną aby zamienić się w złoty posąg

15


pod dotknięciem twoich ust i krocza tak odległych od siebie miejsc pokarmu i poznania bez granic.

Coś o Bogu o rozpadzie postaci prześladuje mnie niszczy przez chwilę kiedy stoję pusty w środku bez myśli kierującej dłonią by wyrzeźbić jeszcze jedną fizjonomię dobrego starca o zimnych oczach i nieokreślonej szacie niedbale zapiętej na ramionach coś o Piśmie o tym jak trudno jest przeczytać pierwsze słowo prześladuje mnie kiedy idę przygięty horyzontem wiem że jutro nie przyjdzie w takiej postaci w jakiej go oczekujemy scalonej pełnej nieustannie żywej.

Dwie gałązki splecione z ogrodzeniem przypominają koronę cierniową lub niewyraźny zarys kwiatu który kwitnie tu aż rdza ogarnie zieleń i zniszczy najpierw liście potem płatki i na końcu kolce broniące przystępu do drugiej strony ogrodu przejścia.

Długie ulice Karola Marksa

16


nie mają końca ani początku podobnie jak śnieg lub wiatr wiejący biednemu w twarz nie można stamtąd odejść trzeba dążyć uparcie przecierając szlak własnymi rękami aż pojawi się jasny portret okolony siwiejąca brodą i spojrzenie wpatrzone uważnie w przybysza wtedy należy przywitać się oraz stanąć na baczność ponieważ niedługo spełni się szczęście ludzkości albo przynajmniej przyjedzie tramwaj numer 20 i zabierze nas w stronę placu Engelsa lub placu Lenina tam będzie bliżej zachmurzonego nieba pobladłego nagle pamięcią władcy którego już nie ma wśród nas od pewnego czasu.

Wiersze północne – Ermitaż Według rzeźby L. Lorenzetto Na delfinie martwy chłopiec rzeźba ogrodowa wdzięczna jak muszla która musi zasnąć nie odkryta przez poławiaczy pereł przechodzących obok niej po dnie morza o największej w tym miejscu głębokości.

Według anonimowej rzeźby egipskiej z XV w. pne. Pisarz egipski blok podzielony na części jedna zamknięta druga otwarta uśmiechem

17


unoszonym ku łodzi ust w czasie odpływu księżyca w stronę wysp niewiadomych.

Według kartony G. Romano

Fresk słonie i tryumfatorzy na ścianach tysiące istnień poszukuje odpowiedzi na pytanie jak ożyć jak posiąść ciepło i drugiego człowieka który stoi tuż obok który patrzy i odchodzi znużony tryumfem nad umarłymi.

Według Tycjana Grzesznice o zwężonych źrenicach węża pragną oczyścić się z brudu przylepionego do nich jak nasienie kochanków którzy zapłacili wysoką cenę a teraz nie pamiętają ciała za włosami blond ukrytego przypadkowego stosunku z Magdaleną dziewką uliczną dziurą szeroką jak wejście do portu popatrz – teraz udaje świętą ma nawet czaszkę pewnie ją gdzieś ukradła albo dostała od pijanego kochanka grabarza który nie miał pieniędzy jak inaczej wytłumaczyć obecność czerepu u jej stóp u jej wijącego się w prochu bólu uniesienia.

To ja jestem człowiekiem którego nie znasz tutaj jest moje miejsce

18


moja skrzynka na listy w której pajęczyna dwa zawiadomienia o spisie powszechnym i brud świata pościeliły gniazdo nieobecnym ptakom to ja jestem imieniem i nazwiskiem fotografią zakrywaną dłonią to ja umieram stojąc pod twoimi drzwiami pełen obaw że nie odpowiesz kiedy zadzwonię nie otworzysz nieznajomemu bez stałego miejsca zamieszkania poruszeniem tętna poezji.

Wiersze zbyt łatwe przychodzą oddalają się oglądają wstecz słowa nie są ubrane jak należy nie pamiętają swojego początku i historii która je zrodziła mają własne zdanie na temat trudnej sztuki nizania nici na kołowrotek wiedzą że w życiu jest inaczej dlatego stronią od życia prostują plecy wygładzają fałdy ubrań aby nie zakłócić prostoty milczenia spowiedzi z tego co najtrudniejsze.

Dwa wiersze według malarza o pseudonimie Gipper Puper Poszukiwacz wody podobnie jak złodziej dzieci jest samotny zmęczony pracą wykonywaną od lat niekiedy nosi w kieszeni

19


gumowego krokodyla który nadmuchany przypomina prezerwatywę poszukiwacz wody pragnie umrzeć na pustyni ma już dosyć odnajdowania gejzerów i śladów po fontannach wie że jego przełyk pozostanie suchy nawet po środku strumieni niosących namiastkę ulgi i pokarm dla krokodyla.

Pieśń śpiewana żółtemu metalowi brzmi fałszywie dlatego trzeba ją nieustannie poprawiać stroić instrumenty sypać piramidy pośród równiny marzeń trzeba pochylać się nad tym co jest dokonane i chronić wzgórza błyszczące między palcami - kiedy poczujesz ciepło zaczną poruszać się niespokojnie i nie trzeba im będzie pieśni podobnie jak nam dobra ani prawdy – wtedy zaśpiewamy drugą pieśń lecz nie wiadomo komu ją poświęcimy i jak długo nie będzie brzmiała fałszywie.

Jestem przesycony ciszą być może jest jej zbyt wiele aby doświadczyć wielkiego przypływu który trwa przez sekundę i obmywa nielicznych jestem przesycony smutkiem nazywania rzeczy bezimiennych pod powiekami kręgi muzea przekrojone jak owoc obrazy oparte twarzą o ścianę

20


moja cisza nie faluje ani nie zmienia się jedynie trwa rysując woal głowy zaciska pętlę którą można przerwać jednym uderzeniem słowa co stanie się jednak wtedy z rzeczami bezimiennymi nieprzywykłymi do światła nawet tak słabego jak to żarówki świecącej mi prosto w oczy w czasie codziennego przesłuchania.

Sny z mamą i brzemiennymi sarnami jesteśmy na szczycie góry w dolinie dzikie zwierzęta pasą się podchodzą ku nam płoszą i wiem że nigdy tu nie wrócimy mama ma chore serce nie zdoła wejść wyżej niż na trzecie piętro naszej kamienicy ja prześnię sen i zapomnę o tym że pisałem wiersz dany mi przez zwiastuna nowych alegorii dla których nie ma miejsca w naszej kamienicy ani wśród wysokiego stylu jawy starszej niż brzemienne sarny spłoszone przeze mnie zbyt głośnym powrotem.

Niekiedy przychodzą do mnie dzieła sztuki których nigdy nie stworzę szczególnie prześladuje mnie drzewo wiadomości dobrego i złego obwieszone dzwoneczkami jak clown lub stara choinka jest poważne powagą umarłych

21


troskliwie strzeże swych owoców pokazuje miejsce w którym dojrzewało to jedno zerwane jabłko - drzewo twierdzi że nie było to jabłko tylko esencja bytu – niekiedy pozwalam mu zaistnieć przecieram kurz na owocach udając wiatr dzwonię dzwoneczkami opowiadam znaną wszystkim opowieść o Ewie i wężu drzewo słucha uważnie drży pod dotykiem moich słów twierdzi że po wygnaniu pierwszych rodziców z raju jego życie przestało mieć sens ponieważ Bóg i tak wszystko wie najlepiej dzieło sztuki którego nie stworzę przypomina słup ogłoszeniowy lub drogowskaz wskazujący stronę śmierci nie zostanie nigdy wystawione gdyż nie można pokazać nieistniejącej Ewy i Boga niezbędnych przy najprostszej demonstracji zakładając nawet że mógłbym wypożyczyć węża i dzwonki a o uschłe choinki nietrudno jest o tej porze roku.

Dwie alegorie Moi mali geniusze śpią zamknięci w worku od mięsa przebudzeni biegną szybciej niż dźwięk liry poszukują nowej ziemi aby złączyć się z nią na zawsze o ile to właściwe słowo dla nieśmiertelnych.

Praca myśli przypomina uspokajanie Ardeńskiego Lasu

22


by nie przybliżył się do nas na niebezpieczną odległość - las niesie przed sobą gałęzie burzy odrywając od korzeni – praca myśli walczy na murach przeszyta strzałami musi upaść chce stać się nawozem dla soków płynących w pniu najwyższego z drzew lasu.

Organizacje do których nie należę nie zasługują na wiersz ani na uśmiech losu odczuwam jednak samotność jako śmierć organizacji do których mógłbym wstąpić poruszony początkiem nowego roku i ogólną sytuacją polityczną a jednak nie ma ich ponieważ umarły i nie narodziły się nowe bliskie strofom rytmicznym wykutym w marmurze lub umieszczonym na tablicy na której ktoś zniszczył ostatnią literę alfabetu wypisaną atramentem sympatycznym o trudnym do ustalenia składzie żywej krwi zarażonej wolnością rytmu upadłego jak anioł.

Moje zapisy lekko przytwierdzone do papieru gwoździkami mogą ulecieć tym łatwiej że nie dotyczą was w takim stopniu w jakim powinna odnosić się poezja do człowieka znużonego pismem oczekującego na wyjaśnienie

23


zagadki zrodzonej tuż po wschodzie słońca moje zapisy można zetrzeć z powierzchni jednym ruchem ramienia i nie stanie się nic oprócz rany bezkrwawej pod powierzchnią skóry bowiem gwoździe wyjąłem wcześniej sam aby pozwolić umrzeć temu co ulotne bezboleśnie.

Realia perspektywy błoto kawiarnie z zepsutą szafą grającą i ja nierealny zepsuty miłością żądny wiecznej muzyki ciała wyswobodzonego z pęt duchowych patrzę jak pełznie ogień zabrany bogom jak ogarnia mój seks podbrzusze wątrobę wykutą z żelaza jak to w Rosji jak walczy z twoją suszą by nawodnić ją użyźnić wodami i mlekiem płynącym do chwili przylotu orła tej wyliniałej zemsty niebios za nierealność wieczną objawioną u twego wejścia bez miary pożądania.

T. Karpowiczowi Poeta sadzi jabłonie mówi o poezji swojej lub innych zakrywa oczy przed natarczywym blaskiem Zachodu wie że przestał być poetą lub obawia się poniżyć swoją poezję zbyt prozaicznym wyrażaniem myśli

24


jabłonie pachną kwiecie osypuje się na trawę poeta wie że przyjdzie mu tu umrzeć i trwać przez wieki pod grobowcem tajemniczego języka który nie zdobył świata swym pięknem ani wyjątkowa brzydotą po prostu przestał się liczyć wraz ze zmianą cen na zboże lub czym podobnym któż może wiedzieć jak jest naprawdę z siłą zwycięzców i słabością pokonanych i dlaczego to co jest bliskie staje się dalekie bez naszego żywego udziału.

Coraz trudniej jest przejść przez noc nikt nie może mi pomóc nie ma nikogo o przyjaznych dłoniach i miękkim brzuchu noc trwa wiecznie podobnie jak chłód i pustka gwiazd światło jest sztuczne i gaśnie zbyt łatwo przejścia nocy zbudowano zbyt wysoko są niedostępne dla kogoś takiego jak ja na ich straży stoją śmierć i grzech pamiętasz ze starego obrazu wiem że walka skończy się nad ranem kiedy powrócą dłonie i brzuch aby zbudować kładkę ruchomą na linach pajęczych do rany przyłożę tobą ukojenie.

Ulica na której nie byłem –

25


dwa rzędy drzew parę ławek mało ludzi o tej porze nie powinniśmy tam chodzić kończy się mgłą i deszczem portem z którego nikt nie odpływa ulica zwęża się tak jak powinna przyjmuje w siebie przechodniów nie walczy i nie oznacza trwa oczekując na moje przyjście wie że kiedyś to nastąpi usiądę na ławce a potem wejdę na pokład karaweli unoszonej dobrym wiatrem który sprawi że mgły rozsuną swe palce bym mógł spojrzeć poprzez nie jak oddala się ląd i ulica na której będę jeden jedyny raz w życiu.

Czarni marynarze dziobią cukier „piasek” jak tutaj mówią drobnostkę dziobią wytrwale połykają złote guziki i epolety przybite gwiazdą do ramion czarni marynarze są poważni powagą sztyletu o wyczyszczonym ostrzu nie brudzą się tak łatwo jak inni i nie umierają tak wcześnie jak zieloni żołnierze mogą walczyć aż czerń zostanie starta z rękawów a złoto zamieni swój blask na siny kolor fal bijących o miseczkę cukru wtedy nie będzie już czego dziobać piasek rozpuści się w wodzie drobne rzeczy nabiorą właściwej wagi sztylety zardzewieją a o epolety rzucimy kości my kruki wyblakłe i mądre od głodu.

26


Według F. Legera Twoje piersi elektryczne dzwonki twoje oczy kamery Path wystarczy nacisnąć na guzik podeszły brązem na reflektor punktujący ciemność a zaczniesz falować jak parostatek o mocnym trapie i silnych burtach połączysz ze mną łodygą kwiatu i poruszeniem pierzastego ptaka ponad ruchomym tłem największej delikatnej śruby.

Anioł stróż jest niepewny pewniejszy jest anioł śmierci o skrzydłach nietoperza z liliami upiętymi nad skronią anioł stróż musi nas pożegnać w pewnym momencie i zająć się kimś innym na pewno nie przychodzi mu to łatwo ale rozkaz jest rozkazem trudno bowiem przypuszczać aby umierał razem z nami jest przecież nieśmiertelny chyba że nie istnieje naprawdę lecz jest naszym pobożnym życzeniem podczas gdy anioł śmierci jest na pewno przypomina wielką ważkę niekiedy siada składając skrzydła na powierzchni naszego ciała wtedy umieramy cicho i spokojnie inaczej jest gdy przebija nas stalowymi liliami

27


wtedy ból nie pozwala zasnąć ani obudzić się ostatecznie dlatego należy się do niego modlić a on i tak nie wysłucha nas na pewno.

Po śmierci S. Dalego Kiedy umiera ktoś bliski trudno jest znaleźć słowa pocieszenia kiedy umiera ktoś daleki w miasteczku Figueras w prowincji Gerona ktoś kto umierał od dwudziestu lat wyzwalany od nowej sztuki przez sztukę nową kto kochał jedną kobietę i potrafił oswajać żółwie a brylanty zamieniał w owady ci którzy pozostali nie powinni już wierzyć nikomu kiedy umiera ktoś daleki na oceanie tworzy się wir bez dna my żywi nigdy go nie zobaczymy ponieważ jesteśmy zbyt blisko życia.

Horror vacui walczy z pustką i swoją nazwą to ja walczę z niepamięcią nie wiem jak się nazywam i gdzie jest mój dom nie pamiętam daty urodzenia prawdopodobnie wcale się nie narodziłem jestem efemerydą pokrywającą ściany milionami istnień staram zająć ostatni skrawek wolnego miejsca puszkami po konserwach rysuję nieustannie tę samą głowę z wypukłymi oczami która patrzy na mnie

28


chwyta wargami za ręce abym dorysował jeszcze choć fragment lub uczynił tło bardziej wyraźne i zrozumiałe dla przeciętnego barbarzyńcy który i tak wycina z drewna ornament o niemożliwym do powtórzenia splocie pacierzowym pamięci.

Nigdzie nie widać wodza gdzie się podział nasz wódz - wódz nie podziewa się tylko przybywa lub uczestniczy – na szczęście jest wrócił dzięki temu jesteśmy spokojniejsi czerpiemy przecież z niego mannę niekiedy – trzeba to przyznać – spleśniałą i chwytamy przepiórki przelatujące nad jego głową nasz wódz jest dobry i mądry potrafi też czynić cuda na przykład ten z wężem miedzianym oczywiście nie wszystkim mógł pomóc szczególnie tym którzy już nie żyli ale im nie pomógłby żaden człowiek nie wymagajmy zbyt wiele od naszego wodza który znowu gdzieś zniknął i kto poprowadzi nad do Ziemi Obiecanej jeżeli jego tam nie wpuszczą jak przejdziemy niewidzialną granice obietnicy i spełnienia kto pozna że jesteśmy u celu my zapatrzeni w przyszłość zdobywcy i uciekinierzy zarazem.

Pudel we śnie przebrany za kobietę lub odwrotnie przeważnie nie pamiętam snów tworzę je zamieniając rolami

29


ludzi i zwierzęta tym razem jednak to prawda pudel i kobieta są jednością łączą się chodzą na dwóch łapach pokazują cyrkowe sztuki by za chwilę zniknąć zdjąć skórę i ukazać się w całym bezwstydzie wyzwolonego istnienia jak mogłem nie poznać istoty ludzkiej pod powłoką sierści nie rozumiem pytam się wszystkich wokół lecz nikt mi nie odpowiada dlatego milknę zawstydzony niewiedzą i zapalam światło prosząc oczy o przebudzenie.

Tak w nas dojrzewa balet o stu wężach o miękkiej kości drążymy pierścienie utoczone z powietrza tak w nas dojrzewa kolejny akt porzucenia i powrotu o nagim zmierzchu jak na scenie upadki wzloty.

Według baletu B. Ejfmana Opadanie z szat Mistrz i Małgorzata umierają razem dotykają warg metalowym prętem jak na torturach niegdyś opadanie z form nadmiernych a my nie możemy dotknąć niczego związano nam ręce odległością zadbali o to sanitariusze

30


w białych kitlach nadzy pod nimi by łatwiej było wytrzeć ślinę i pot skazańców opadłych już z sił jak na torturach kiedy on wchodzi w nią przeszywa nas metaliczny dreszcz i giniemy powiedz dlaczego tak jest dlaczego.

Ślepe lwy opierają łapy o kule armatnie miedziany jeździec zaśniedział przypomina dobrego wujaszka Pietruszkę żmija pod kopytami kona wije się nadal limuzyny wiozą sekretarzy patrzę spokojnie jak mój wiersz rozkwita w kierunku nieznanym może ktoś wysiądzie z samochodu i poda mi rękę a może poruszy się ślepy lew aby kula armatnia mogła potoczyć się po schodach aż do Newy i utonąć ściągnięta przez węże morskie do samego dna piekieł piekło najbliżej jest na Kamczatce tutaj oddziela nas od niego warstwa lodu i wody patrzę spokojnie jak mój wiersz traci oddech zawsze tak jest kiedy mówię o rzeczach ostatecznych.

Jeszcze nie istniałem kiedy Charlie Parker grał „My old flame” w Nowym Jorku w listopadzie 1947 roku gdzie byliśmy wtedy my dzieci początku lat pięćdziesiątych

31


które nie spotkały na tym świecie Stalina nie było nas gdy umierali bez ostrzeżenia nasi rodzice a my rodziliśmy się wymodleni oczekiwani jako znak nowego przymierza odpowiedź na najtrudniejsze z pytań o życie po śmierci dla milionów które odeszły bez nazwiska i nadziei.

Młodociane kurwy wołają „Bravo” Roger Rabbit przedstawia gwiazdy rocka Alf szczerzy meksykańskie zęby jest wysoko notowany na listach przebojów w tym roku No 1 in America „Poison” nie wiem jak tutaj mam znaleźć miejsce dla nas najprawdopodobniej nie ma go wcale nie jesteśmy notowani nie jesteśmy królikami nie znajdujemy się na liście młodocianych niewinnych pragnących wtajemniczenia w seks kulturalny i świeży pozostaliśmy gwiazdami dawnych niebios które już zgasły i teraz błądzą ociemniałe a tak bardzo chcieliśmy być współcześni nie powiodło się chociaż tak blisko była dziura w murze przez którą podglądaliśmy młodociane kurwy pijące denaturat nie udało się może jutro kiedy wypijemy naszą truciznę do tak bliskiego dna.

Według A. Rethela Śmierć pociąga sznury dzwonów to banalne

32


gra na organach bez dźwięku to przestarzałe stary człowiek nie patrzy już na nią wtopiony w fotel gryzie martwe wargi czuje jak rosną mu włosy i paznokcie chce coś powiedzieć jest banalny jego sztuka dobiegła już końca i nie może pozwolić sobie na oklaski.

Nakarmieni ubrani wchodzimy w wiek XXI jak w starą bramę o odświeżonych ścianach odczuwamy potrzebę odlania się wypowiedzi zbiorowej rozumiemy tych którzy mówili że milion to oni ja jestem podwójny często jeden z nas zjada wapno i bawi się członkiem a drugi śpiewa od powietrza głodu ognia i wojny tak żyjemy spokojni i niegłodni lecz teraz musimy coś zmienić inaczej umrzemy bezwiednie pojedynczo w odświeżonych trumnach jest tak przestronnie i wapna już gasić nie trzeba.

Te zęby są dziurawe trzeba je wyrwać i wstawić nowe kręgosłup skrzywiony wyprostujemy i to skóra jakby wyblakła więcej słońca poprawimy cię i będziesz jak nowy człowiek śmiechu

33


pamiętaj wszystko do ostatniej chwili a będzie ci dane rozgrzeszenie z twej nieudolności i choroby dzięki nam odrodzisz się obywatelu bracie towarzyszu.

Otaczają mnie siły niepewne swej mocy lecz dojrzałe do czynu do odkrycia tajemnicy mojego wnętrza które tętni słowami i stara ukryć przed nimi pod powłoką spokoju my klasycy szkicujemy z ogniem lecz dążymy do harmonii w kompozycji ostatecznej jesteśmy dorośli i nie mamy dzieci podobnych do nas w akcie płodzenia człowiek nie zachowuje umiaru Grupy Laokoona ginie niepewny swej mocy a rzeźba nie jest w stanie oddać wnętrza spalonej ziemi twojej bliskości.

Jest jakiś ciężar ponad powiekami uciska mnie powietrze gryzące jak czad poruszam lewą ręką wylatują motyle prawą nic się nie zmienia my czarodzieje z pomarańczowych sadów niekiedy jesteśmy zmęczeni jeszcze raz prawą ręką tym razem udało się rozbłyskują konstelacje

34


i powietrze przesyca słodkim aromatem ciężar ulatuje zamienia w puch kobiecy którym pudrujemy drewniane twarze jest dzień pełnia księżyca została poza nami nienaruszona.

Papuga nie jest pawiem boi się inaczej nie jest narodem ani wyspą potrafi czekać na słońce dłużej niż inni nie posiada niczego potrafi być przez jedno ptasie życie w głębi klatki i nie zniknąć nam z oczu.

Lekcja nadziei jest tuż po lekcji ofiarności siedzimy w drewnianych ławkach składamy ofiarę z naszego ciała niedługo zamkną drzwi i nie wyjdziemy stąd długo może jutro my uczniowie starsi od nauczycieli odwróceni twarzą do tablicy zapisanej niewyraźnie sympatycznymi literami po lekcjach po przerwie na nowe czasy.

Nasze trumny będą lżejsze od innych oddaliśmy wiele stracili

35


porzucili własne ciała dla poezji w naszych trumnach kołacze się orzech kwiaty wrosną łodygami pod paznokcie nie będziemy odczuwać gniewu ani bólu unoszeni ponad głowami przypadkowych widzów zrozumiemy co oznacza dusz naszych obcowanie z ziemią i płatkami jaśminu nie możemy więcej wymagać od życia sztuki.

36


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.