Strona Kobiet Bydgoszcz luty 2021

Page 1

WIOSNA W MIEJSKIM WYDANIU. Sprawdź najnowsze trendy!

luty-kwiecień 2021

Styl z home office podbija ulice! Strach przed technologią i teorie spiskowe - skąd się biorą?

Justyna Kobusińska Aleksandra Proc

w domu

Urządzamy biuro


BYDGOSZCZ ul. Powstańców Warszawy 5 ul. Zdrowotna 6 ul. Gdańska 80A ul. Marii Skłodowskiej Curie 48 ul. Kijowska 39 ul. Szafirowa 14

Test Harmony jest nieinwazyjnym testem prenatalnym (NIPT) opartym o wolne krążące DNA i jest prenatalnym testem przesiewowym, nie jest testem diagnostycznym. Test Harmony nie bada potencjalnego ryzyka wystąpienia innych zespołów genetycznych niż wymienione. Przed podjęciem jakichkolwiek decyzji medycznych wyniki testu Harmony muszą zostać skonsultowane z lekarzem prowadzącym pacjentkę, który może zaproponować potwierdzenie odpowiednim testem diagnostycznym. Test prenatalny Harmony został opracowany, a jego skuteczność określona przez Ariosa Diagnostics, laboratorium kliniczne z akredytacją CLIA/CAP mieszczące się w San Jose, CA USA. Usługa wykonania testu nie została zatwierdzona przez Agencję ds. Żywności i Leków (FDA). 2019 Roche Diagnostics, Inc. Wszelkie prawa zastrzeżone. HARMONY jest znakiem handlowym należącym do firmy Roche.


3

Na początek

Skąd to przewlekłe zmęczenie przy ograniczonej aktywności fizycznej? Dlaczego mamy coraz więcej problemów z koncentracją, pamięcią i kreatywnością? Czy to przez zimę i brak słońca? Po części na pewno, ale nie tylko. Co jednak ważniejsze - teraz to całkiem normalny stan.

REDAKCJA Redaktor naczelny: Paweł Fąfara Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch Teksty: Jan Oleksy Kamil Pik Tomasz Skory Lena Szuster Lucyna Tataruch Zdjęcie na okładce: Tomasz Czachorowski WYDAWCA Polska Press Sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa, tel. 22 201 41 00 www.polskapress.pl Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes oddziału; Marek Ciesielski Dyrektor Biura Reklamy: Agnieszka Perlińska Projekt graficzny, dyr. artystyczny: Tomasz Bocheński

Lucyna Tataruch

Grafik prowadzący: Jerzy Chamier-Gliszczyński

„Strona Kobiet”

Produkcja: Dorota Czerko

B

yć może zastanawiałyście się ostatnio, dlaczego przy ograniczonej aktywności fizycznej jesteście zmęczone bardziej niż kiedykolwiek. A może martwi Was, że coraz częściej o czymś zapominacie, macie trudności ze zbieraniem myśli, skupieniem. I nie wpadacie już na tak błyskotliwe pomysły jak dawniej. Ja tak mam i nawet nie próbuję tego ukrywać. Zastanawiałam się jednak, skąd taki stan. Skąd przewlekłe zmęczenie? Czy za wszystko odpowiada zima i brak słońca? Przecież to nie pierwsza taka pora roku w moim życiu, a dolegliwości silniejsze. Może więc pandemia? Tak, to ona. To ten trwający miesiącami stan niepewności, który - nawet wbrew naszej woli - utrzymuje mózg w ciągłej gotowości. Możemy czuć, że przyzwyczaiłyśmy się już do okoliczności. Prawda jest jednak taka, że to wciąż nowy świat dla naszych umysłów i ciał. Czy chcemy, czy nie - musimy mieć biologiczną zdolność do reakcji, zmierzenia się z niezna-

Public Relations: Joanna Pazio

nym, poradzenia sobie z nim. W każdej minucie dnia. Od roku nasze mózgi pracują na pełnych obrotach. Nad ich kondycją w kontekście pandemii pochylają się już światowe ośrodki badawcze. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne zwraca uwagę, że na pogarszanie się funkcji poznawczych i brak sił wpływ mają nowe nawyki, jak chociażby zbyt długie wideorozmowy. Zmuszają nas bowiem do odczytywania informacji tak, jak w rozmowach na żywo, tyle że bez wielu niewerbalnych sygnałów. To oznacza dodatkową porcję wysiłku dla naszych centralnych ośrodków nerwowych. Do tego dochodzi stres, który całkiem naturalnie uruchamia reakcje typu „uciekaj lub walcz”. My jednak pozostajemy w bezruchu. Nie mamy szans na rozładowanie napięcia. Przyznam, że poznanie tych mechanizmów przyniosło mi pewną ulgę. Pamiętam przecież, że ta sytuacja - jak długo by nie trwała - jest tymczasowa. Warto więc być dla siebie bardziej wyrozumiałym. I tego życzę również Wam! LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET

Sprzedaż reklam: Bydgoszcz, tel. 697 770 285 lub 609 050 447 Toruń, tel. 697 770 284 lub 691 370 519 Inowrocław, tel. 668 957 252

Reklama na stronach: 2, 5, 7, 9, 14-17, 22-23, 52-55, 59, 60

Redakcja nie odpowiada za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk i wykorzystywanie w jakiejkolwiek innej formie bez pisemnej zgody zabronione.


4

Spis treści LUTY - KWIECIEŃ 2021

24-28 JAKIE SĄ WSPÓŁCZESNE CHINKI?

W Chinach na singielki nadal mówi się „kobiety resztki”. Wolność dają jednak pieniądze - bogate Chinki nie przejmują się tym, co mówią o nich inni. O kobietach z Chin rozmawiamy z sinologiem, Maciejem Szatkowskim.

30-32 BEZ SZTUKI ANI RUSZ

Nasza sztuka jest egalitarna, łatwo dostępna, ale żeby z niej skorzystać, trzeba wykonać pewien wysiłek - mówi artystka Joanna Górska, współtwórczyni Galerii Rusz i sztuce w przestrzeni miejskiej.

34-36 HISTORIA NIE ZOSTAŁA JESZCZE OPOWIEDZIANA

24-28 10-13 STYLOWA WYGODA

Jak wyglądać modnie w sportowym stylu? Wygodne stylizacje pokazuje Beata Bujanowska z bloga „My way of...”.

14-15 TO JAK SIEDZISZ MA ZNACZENIE!

36

Rozmawiamy z Karoliną Famulską-Ciesielską - autorką książki „Sztetl Lubicz” - odkrywającą losy społeczności żydowskiej przedwojennego Lubicza.

36-40 INNA PERSPEKTYWA

Niebinarność- jak rozumieć to pojęcie?

48-51 W KRAJU NA KOŃCU EUROPY

Edyta Preisner opowiada o swoim drugim domu - Portugalii. Za co pokochała ten kraj i jak wygląda codzienne życie jego mieszkańców?

18-21

Rok pracy zdalnej odbje się na naszym zdrowiu. W tak zwanym domowym biurze - ale też w standardowym miejscu pracy - podstawą powinny być odpowiednie biurka i krzesła. Jak je wybrać? Doradzają Justyna Kobusińska i Aleksandra Proc ze Studia Wnętrz Forma.

18-21 ŁATWIEJ JEST SIĘ BAĆ NIŻ ZROZUMIEĆ

48-51

Skąd bierze się lęk przed nowoczesnością i technologią, nawet gdy chodzi o wynalazki, które pomagają nam w codzienności?

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET

56-58 MIKOŁAJ NA FALI

Jak być artystą w pandemii? Bydgoszczanin Mikołaj Macioszczyk opowiada nam o swoich planach oraz o tym, jak zmieniła się jego kariera po dwukrotnym udziale w programie The Voice of Poland.


! M E I C Y Ż A C Ą I N T Ę T A I N UCZEL REKRUTACJA.CM.UMK.PL


Nie przegap

6

MATKA WSZYSTKICH PYTAŃ Rebecca Solnit

FOT. WYDAWNICTWO KARAKTER

W swojej najnowszej książce Rebecca Solnit analizuje rozmaite formy opresji, jakiej poddawane są kobiety – od pomijania, onieśmielania, dyscyplinowania, po przemoc psychiczną i fizyczną. „Przemoc wobec kobiet to często przemoc wobec naszych historii i głosów” – pisze. Odebranie głosu oznacza zanegowanie prawa do samookreślenia, do wyrażenia zgody lub niezgody, do życia, do interpretacji i narracji. W „Matce wszystkich pytań”, tak samo jak w „Mężczyźni objaśniają mi świat” i we wszystkich swoich publikacjach, Solnit upomina się o prawo kobiet do samostanowienia, wolności wyboru, pełni praw reprodukcyjnych, a także o stworzenie nowego kanonu literackiego, który nie będzie mizoginiczny.

MIŁA ROBÓTKA. POLSKIE ŚWIERSZCZYKI, HARLEKINY I PORNO Z SATELITY Ewa Stusińska Z początkiem lat dziewięćdziesiątych do szarej polskiej rzeczywistości wkroczyła zachodnia frywolność i kolorowa obietnica seksualnego spełnienia: sekstelefony, erotyczne anonse, pornoimperia, pierwsze sex-shopy.

FOT. WYDAWNICTWO CZARNE

Książka Stusińskiej to nietuzinkowa kronika tego przełomu. Czasów, gdy pod ladą każdej wypożyczalni czekał segregator pełen okładek filmów porno, w słuchawce po wykręceniu 0-700 kusiły ponętne głosy, w domach kultury przy ptysiu i paluszkach organizowano pokazy erotyków, a pozornie niewinne „pani pozna pana” w dziale ogłoszeń było zaproszeniem do eksploracji nowych obszarów seksualnej wolności.

FOT. WYDAWNICTWO POZNANŃSKIE

I (NIE) ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE. NAJGORSZE ROZSTANIA W HISTORII Jennifer Wright Jak nie ukrywać kochanek? Czy lepiej zginąć od sztyletu czy trucizny? Co działo się na imprezach organizowanych przez papieży? Na te i inne pytania w sposób lekki, przyjemny i gawędziarski odpowiada Jennifer Wright, autorka bestsellera „Co nas (nie) zabija. Największe plagi w historii ludzkości”. W nowej książce Wright prowadzi nas przez historie najgorszych związków i rozstań. Bohaterowie tej książki naprawdę nie żyli długo i szczęśliwie!

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET



Nie przegap

8

DZIEWCZYNA, KOBIETA, INNA Bernardine Evaristo Jedna z najgłośniejszych premier tego sezonu – nagrodzona Bookerem „Dziewczyna, kobieta, inna”,książka dekady według „Guardiana” i roku według „Time’a”, „Washington Post”, „New Yorkera”.

FOT. WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE

Wielka Brytania, Londyn, środowisko imigrantów z dawnych kolonii imperium, dwanaście różnych bohaterów, których losy splatają się w qeerowo-feministycznym teatrze. Evaristo kreśli ich losy z rozmachem, barwnym językiem, z ironią, ale i czułością. Pokazuje przede wszystkim kobiety – ich siłę, słabości, bolączki, powody do szczęścia, pragnienia i miłości. Opowiada o artystkach, bankierkach, nauczycielkach, sprzątaczkach, gospodyniach domowych – w różnym wieku i na różnych etapach życia. Warto przeczytać.

ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI Sally Rooney Debiutancka powieść Sally Rooney, autorki kontrowersyjnych „Normalnych ludzi”.

FOT. WYDAWNICTWO WAB

Główną bohaterką „Rozmów z przyjaciółmi” jest Frances, dwudziestojednoletnia mieszkanka Dublina, studentka, początkująca pisarka. Ze swoją najlepszą przyjaciółką i byłą dziewczyną występuje na slamach poetyckich. Przypadkowa znajomość z Melissą i Nickiem, popularną dziennikarką i jej mężem aktorem, otwiera dziewczynom drzwi do świata pięknych domów, hałaśliwych przyjęć, wakacji w Bretanii. Gdy Frances i Nick niespodziewanie zbliżają się do siebie, błyskotliwa, stroniąca od uczuć Frances musi po raz pierwszy zmierzyć się ze swoimi słabościami.

BĘKART ZE STAMBUŁU Elif Shafak

FOT. WYDAWNICTWO POZNAŃSKIE

W deszczowe popołudnie pewna kobieta wchodzi do gabinetu lekarskiego z zamiarem dokonania aborcji. Ma dziewiętnaście lat. To, co wydarzy się za chwilę, zmieni jej życie na zawsze. Dwadzieścia lat później nastoletnia Asya mieszka wraz z matką w Stambule, otoczona jedynie ekscentrycznymi ciotkami, bo w jej rodzinie od lat mężczyźni umierają młodo. Spotkanie z kuzynką z Ameryki diametralnie zmienia jej wyobrażenie o najbliższych. Wkrótce okazuje się, że duchów krążących nad przeszłością obu kobiet jest o wiele więcej, niż mogły się spodziewać.

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


RÓB ZAKUPY, ZBIERAJ PUNKTY

ODBIERAJ NAGRODY!

• otwórz stronę auchanbydgoszcz.pl • kliknij w ikonę z prezentem • zaloguj się i wymieniaj punkty na nagrody W AKCJI NIE BIORĄ UDZIAŁU PARAGONY Z HIPERMARKETU AUCHAN

PRZYJAZN MIEJ CE BLISK

CIEBIE

Pełna lista nagród na

www.auchanbydgoszcz.pl


Moda

STYLOWA WYGODA

10

PONAD WSZYSTKO! T E K S T: B E ATA B UJ A N O W S K A , AU TO R K A B LO G A M O D O W EG O „ M Y WAY O F...”

Podejście do sportowych ubrań bardzo się zmieniło. Kiedyś kojarzyły nam się wyłącznie z aktywnością fizyczną. Teraz jednak mocno wpisały się w naszą codzienność.

Obecna sytuacja wiele zmieniła w naszych garderobach i podejściu do zakupów. Nierzadko wpłynęła też na nasz styl i sprawiła, że nieco inaczej patrzymy na ubrania. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Mam na myśli głównie te z nas, które wiele czasu spędzają w domu - na opiece lub w pracy zdalnej. Pozwoliłam sobie na zrobienie małego wywiadu i zapytałam, które elementy garderoby są teraz przez Was najczęściej wybierane. Większość osób postawiła na bluzy lub komplety dresowe. Takie ubrania muszą być nie tylko wygodne, ale także dobre gatunkowo oraz stylowe. Jak się okazuje, można połączyć te cechy, tworząc kobiece stylizacje.

OD PASA W GÓRĘ

Kilka osób przyznało się, że podczas pracy zdalnej, gdy w grę wchodziły video rozmowy, dbało tylko o górną część garderoby. Na dole spodnie dresowe, a na górze biała koszula - plus oczywiście idealny makijaż oraz fryzura. To naturalne, że chcemy zadbać o dobry wizerunek, szanując przy tym swojego rozmówcę i radzimy sobie z tym na różne sposoby. Co jednak można zrobić, żeby za dużo nie kombinować i czuć się atrakcyjnie w wygodnych zestawach?

ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWAJĄ DODATKI, KTÓRE CZĘSTO NADAJĄ CHARAKTER CAŁOŚCI. WYOBRAŹMY SOBIE LUŹNE SPODNIE Z PRZYJEMNEGO MATERIAŁU, T-SHIRT Z NADRUKIEM, A DO TEGO KLASYCZNE SZPILKI I MARYNARKĘ.

F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

SPORTOWA ELEGANCJA!

To najlepsze rozwiązanie. Daje mnóstwo możliwości, co oznacza, że każdy może znaleźć dla siebie idealną opcję. Tutaj wszystko zależy od Waszego stylu, dzięki czemu możecie wybrać, czy idziecie bardziej w elegancję z odrobiną sportowych detali, czy to właśnie sportowe elementy będą odgrywały główną rolę w Waszym zestawie. Podejście do sportowych ubrań bardzo się zmieniło. Kiedyś kojarzyły nam się wyłącznie z aktywnością fizyczną. Teraz jednak mocno wpisały się w naszą codzienność. To nie są już tylko dresy i legginsy, ale między innymi połączenie wygodnej bluzy z kapturem ze stylową marynarką, którą kiedyś założyłybyśmy tylko do eleganckiej bluzki.



Moda

12

F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

Istotną rolę odgrywają dodatki, które często nadają charakter całości. Wyobraźmy sobie luźne spodnie z przyjemnego materiału, T-shirt z nadrukiem, a do tego klasyczne szpilki i marynarkę. Być może jest to zestaw dla nieco bardziej odważnych osób, ale na pewno będzie prezentował się z klimatem. To dobry pomysł np. na niespodziewane spotkanie. Zaraz po nim wskakujemy w wygodne buty i możemy biec dalej. W tym wszystkim najlepsze jest to, że jednym elementem zupełnie zmieniamy charakter ubioru. Pobawmy się modą, aby sprawdzić, w jakich stylizacjach będziemy czuć się najlepiej. Pozostając w domu też coraz rzadziej wybieramy wyciągnięte koszulki i sprane dresy. Odpowiadając na moje pytania, jednogłośnie stwierdziłyście, że tzw. domowa część garderoby też jest dla Was istotna. Wyglądając, a przede wszystkim czując się atrakcyjnie, mamy więcej motywacji do działania. Chcemy także schludnie prezentować się dla swoich najbliższych, z którymi spędzamy mnóstwo czasu.


SPORTOWE UBRANIA TO NIE SĄ JUŻ TYLKO DRESY I LEGGINSY, ALE MIĘDZY INNYMI POŁĄCZENIE WYGODNEJ BLUZY Z KAPTUREM ZE STYLOWĄ MARYNARKĄ.


14

Wnętrza

TO, JAK SIEDZISZ, MA ZNACZENIE JEŚLI PRACUJEMY NA SIEDZĄCO, ODPOWIEDNIE BIURKO I KRZESŁO POWINNY BYĆ NASZYM PODSTAWOWYM WYPOSAŻENIEM. WIELE OSÓB ZAPOMNIAŁO JEDNAK O TYM NA ROK, ZMIENIAJĄC SWOJE KUCHNIE I POKOJE W PROWIZORYCZNE BIURA DOMOWE. DLACZEGO WARTO ZADBAĆ O TĘ SFERĘ?

Rozmowa z Justyną Kobusińską i Aleksandrą Proc, właścicielkami Studia Wnętrz Forma, zajmującego się aranżacją i kompleksowym wyposażaniem biur w meble.


Działają Państwo w branży mebli biurowych od 1997 roku, czyli ponad 20 lat. Jak meble zmieniły się przez ten czas?

Justyna Kobusińska: Przede wszystkim muszę przyznać, że te dwie dekady w branży nauczyły nas współpracy z wiodącymi na rynku fabrykami mebli. To niezwykle ważne, bo dzięki temu oferujemy produkty, które są sprawdzone i dobre jakościowo. Nad ich solidnością, bezpieczeństwem, a także designem pracują specjaliści. I na przestrzeni lat widać w tym dużą zmianę - producenci coraz większy nacisk kładą na rozwiązania, które służą ergonomii. Oczywiście zmienia się też wzornictwo. Meble biurowe stają się estetycznie przyjazne, miłe dla oka. Myślę, że to celowy zabieg, który ma udomowić nasze biura. Aleksandra Proc: Widać to szczególnie w nowych firmach, które dopiero wyposażają pomieszczenia. Nie ma tam już przypadkowych mebli. Biura, recepcje, sale konferencyjne są ciekawie aranżowane. Tworzone są przyjazne strefy relaksu, w których można zjeść posiłek, ale także oderwać się na chwilę od zawodowych obowiązków poprzez różnego rodzaju aktywności. Pracownicy to doceniają. Nie ma nic dziwnego w tym, że chcemy przebywać w estetycznych pomieszczeniach, w których czujemy się dobrze, mieć normalne warunki do pracy oraz odpoczynku.

Z powodu pandemii wiele osób musiało jednak na jakiś czas zapomnieć o normalnych warunkach pracy, przenosząc się z nią do domu.

J.K.: Tak, od marca 2020 roku dla osób pracujących w biurach wszystko się zmieniło. Musieliśmy od razu zmierzyć się z nową rzeczywistością i okazało się, że mało kto jest na to przygotowany. Miało to potrwać kilka tygodni, przerodziło się w miesiące, rok. Zakładana tymczasowość sytuacji sprawiła, że wiele osób do dziś nie zorganizowało sobie odpowiednich warunków do pracy. Teoretycznie wzrosła liczba biur domowych, ale często jest to prowizorycznie zaaranżowane miejsce, np. przy kuchennym stole. Trochę się już do tego przyzwyczailiśmy, trochę nawet zapomnieliśmy, że tak nie wygląda nasze porzucone miejsce pracy. Ale jednocześnie coraz więcej osób zaczyna zauważać, że tak nie powinno być. Podstawą jest przede wszystkim odpowiednie krzesło.

Odpowiednie, czyli jakie?

J.K.: Istotne jest to, żeby współczesne krzesło, dzięki możliwości regulacji, było odpowiednie zarówno dla osoby, która waży 50 kg, jak i dla dwa razy cięższej. Powinno być na tyle zaawansowane technologicznie, aby pozostało bezpieczne, wygodne i ergonomiczne dla każdego. Należy tylko korzystać ze wszystkich jego funkcji. A.P.: Co ważne - odpowiednie krzesło nie pozwoli nam siedzieć w złej pozycji. Wymusza prawidłowe ułożenie ciała. Dzięki konstrukcji samo mobilizuje nas do korekty. Jeśli więc siedzimy źle, jest nam po prostu niewygodnie i w naturalny sposób szukamy lepszej pozycji. Oczywiście standardem w krzesłach biurowych jest możliwość regulowania wysokości. Ale oprócz tego powinniśmy móc indywidualnie, odpowiednio do wzrostu ustawić sobie głębokość siedziska, czyli podparcie dla ud. Istotne są także regulowane podłokietniki, które umożliwią przysunięcie się do biurka. Często bowiem zdarza się, że mamy już blat określonej wysokości i jeśli podłokietniki stoją z tym w konflikcie, to siedząc za daleko, nie możemy położyć obu rąk na biurku przy pracy z komputerem lub robimy to, odchylając się od oparcia, co szkodzi naszym plecom. J.K.: Bardzo ważna jest też regulacja części podpierającej odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Posłużę się tu słowami doktora fizjoterapii, pana Stanisława Krajewskiego, z którym współpracujemy na co dzień. Specjalizuje się on w leczeniu bólów kręgosłupa. Tłumaczy pacjentom i nie tylko im, że gdy korzystamy z podparcia odcinka lędźwiowego, utrzymujemy lordozę kręgosłupa i zapobiegamy ustawieniu go w odwrotności lordozy, czyli w kifozie. Bez tego doprowadzamy do przeciążeń dysków.

A przecież na tych krzesłach spędzamy niemalże całe dnie.

J.K.: Dlatego też zadziwia mnie, że czasem komuś szkoda wydać określoną kwotę na krzesło - choć nie są to już bardzo drogie rzeczy. Pomijając nawet fakt, że dobre krzesło zostanie z nami na kilka, kilkanaście lat albo jeszcze dłużej. Przede wszystkim to inwestycja w zdrowie, oszczędność i profilaktyka. Pieniądze zwrócą się choćby w postaci zaoszczędzonego czasu i kosztów leczenia. Musimy pamiętać, że zła pozycja kręgosłupa prowadzi do bardzo wielu poważnych i przewlekłych problemów zdrowotnych w całym ciele, wpływa na nasze samopoczucie i wydajność w pracy. A.P.: Ważne, aby w ogóle pamiętać o tym, jak dużo czasu spędzamy w pozycji siedzącej, nie tylko pracując. Wiemy doskonale, że nie jest to odpowiednie dla naszego ciała, które od wieków przyzwyczajone było do ruchu. Nie zmienimy jednak ot tak sposobu funkcjonowania, musimy więc przynajmniej zadbać o to, by szkodzić sobie jak najmniej. Nikt za nas tego nie zrobi. Dlatego oprócz zainwestowania w odpowiednie krzesło, róbmy też przerwy w pracy, przechodząc choćby kilka kroków.

Z myślą o tym, że siedzenie nie jest dla nas najzdrowsze, wiele osób zaczyna rozważać zakup biurka, przy którym pracuje się na stojąco. Czy to dobry pomysł?

A.P.: Bardzo dobry. Stanie jest dla nas lepsze niż siedzenie, pod warunkiem, że nie mamy żadnych przeciwskazań zdrowotnych. Obecnie biurka również mają możliwość regulacji wysokości, więc tak naprawdę możemy przy nich zmieniać pozycję - i stać, i siedzieć. Oczywiście taka regulacja pozwala też dopasować wysokość blatu do wzrostu użytkownika. Nie ma co się oszukiwać: osobie, która mierzy 190 cm, nie będzie się komfortowo siedziało przy biurku standardowo wykonanym dla kogoś o wzroście 160 cm. J.K.: To też idealny mebel dla dzieci, które - jak wiadomo - rosną. Nikt z nas nie ma ochoty wymieniać biurka co rok. Wiele osób zwraca również obecnie uwagę na to, by nie wyrzucać tylu rzeczy, nie zaśmiecać planety, nie marnować zasobów. I dlatego szukamy mebli, które zostaną z nami na lata. Dobrej jakości regulowane biurko i solidne krzesło z pewnością spełnią te wymagania. Czasem mówię naszym klientom, że te meble przeżyją nas wszystkich (śmiech).

Studio Wnętrz Forma ul. Szajnochy 2, Bydgoszcz tel. 607 051 028 www.formameble.pl


ZDROWA STOPA TO ZDROWSZY KRĘGOSŁUP Stopa składa się aż z 26 kości, a w ruch wprawia ją ponad 30 stawów i ponad 100 ścięgien. Jeśli któryś z tych elementów przestanie działać prawidłowo, pociąga to za sobą szereg konsekwencji – o tym, dlaczego warto zainteresować się specjalistycznymi wkładkami ortopedycznymi, rozmawiamy z Pawłem Zaborowskim i Kajetanem Koneckim z Rehabilitacji Specjalistycznej w Bydgoszczy.


17

Zdrowie Pierwsze problemy z prawidłowym ustawieniem stóp mogą pojawić się już w bardzo młodym wieku. Chyba każdemu rodzicowi zdarzyło się sprawdzać, czy ich dziecko nie ma płaskostopia…

Tak, u dzieci bardzo często spotykamy się z płaskostopiem lub koślawością stóp. Do pewnego momentu rozwoju jest to coś fizjologicznego – gdy dzieci zaczynają chodzić, szeroko rozstawiają nóżki, żeby złapać równowagę. Jednak w okolicach 4-5 roku życia nieprawidłowe ustawianie stóp powinno się już zmieniać. Niestety czasem są z tym problemy, powodów jest wiele, jak choćby wady wrodzone, nieodpowiednie obuwie, osłabione mięśnie nóg i stóp, ale także złe nawyki, np. wyginanie nóg na zewnątrz podczas siedzenia.

Czy wkładki ortopedyczne pomogą w takiej sytuacji?

W przypadku dzieci wkładka jest bardzo dobrym elementem podpierającym stopę i dającym impuls odpowiednim mięśniom do pracy. Są to ważne działania wspomagające rehabilitację – w tak młodym wielu wiele wad da się jeszcze funkcjonalnie zmienić i warto połączyć wszelkie metody. Ważne, by korzystać z indywidualnie dobranych wkładek, odpowiednich dla konkretnych stóp.

Kto jeszcze powinien się zainteresować takimi wkładkami?

Tak naprawdę problemy ze stopami czy postawą może mieć każdy, niezależnie od wieku, choć wśród osób starszych często pojawiają się takie schorzenia, jak np. koślawość palucha. Dużą grupą pacjentów są kobiety, w tym także panie w ciąży i po porodzie. Przez 9 miesięcy, gdy zmienia się ciężar ciała, aparat więzadłowo-mięśniowy się osłabia, przez co wiele przyszłych mam narzeka na bóle stóp. Można to częściowo wyeliminować dobrymi wkładkami. Ciekawym rozwiązaniem są również wkładki dla diabetyków. Osoby chore na cukrzycę mogą borykać się z problemem dość cienkiej tkanki tłuszczowej na stopie. W tym przypadku odpowiednia wkładka pozwoli zabezpieczyć te miejsca, zapewni niezbędną amortyzację. Wykorzystuje się do tego specjalne materiały, inne niż w standardowych produktach. Wśród naszych pacjentów są też sportowcy, zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy. Obecnie coraz więcej osób stawia na tego typu aktywność. Niekiedy dopiero po zwiększeniu intensywności treningu zaczynamy odczuwać pewne dolegliwości bólowe w stopach, które na dodatek rzutują na całą postawę, dyskomfort w kręgosłupie czy nawet większą liczbę kontuzji. Dlatego już na początku przygody ze sportem warto

profilaktycznie udać się na diagnostykę stóp, by wykluczyć ewentualne problemy lub ustrzec się przed nimi w przyszłości.

Jak wygląda diagnostyka stopy?

Wstępnym etapem jest wywiad z pacjentem, następnie przeprowadza się trzy podstawowe testy. Pierwszy to badanie dynamiczne na platformie, które pokazuje, jak rozmieszczone są naciski i jak wygląda cykl przetoczenia stopy. Drugie jest badanie statyczne, oceniające rozkład nacisków między przodem a tyłem stopy oraz między lewą a prawą kończyną. Trzeci krok to trójwymiarowy skan stopy, dzięki któremu uzyskujemy bardzo dokładny obraz i zdjęcie podeszwowe z anatomicznym rozklepieniem. Na tej podstawie powstaje wyprofilowana wkładka w kształcie naszej stopy, a po analizie wywiadu, badania palpacyjnego oraz dynamiki i statyki stopy można dobrać elementy korekcyjne, które zostaną umieszczone we właściwych miejscach. Przez to dany produkt jest odpowiedni wyłącznie dla konkretnej osoby, jej schorzenia, wagi, anatomii kończyny.

I do konkretnego buta?

Można zrobić wkładki, które są w miarę uniwersalne. Najlepiej jednak sugerować się obuwiem, w którym najczęściej chodzimy.

A jeśli lubimy chodzić na obcasach, czy da się zrobić wkładkę, która nam to ułatwi?

Da się, ale zawsze będzie to jedynie poprawa komfortu chodzenia, czyli częściowe uporanie się ze skutkiem, a nie rozwiązanie problemu. Oczywiście rozumiem, że zdarzają się okazje, przy których kobiety chcą i będą nosić szpilki, ale nie jest to zdrowe dla stóp. Przede wszystkim w takim obuwiu znacznie unosi się pięta, całe obciążenie idzie na przodostopie, co sprzyja rozpłaszczaniu się łuku poprzecznego. Pojawiają się dolegliwości bólowe, odciski, modzele, które można usuwać u kosmetologa lub podologa. Odpowiednia wkładka pomoże, ale jak wspomniałem, to również będzie jedynie działanie doraźne.

Jak często należy takie indywidualne wkładki wymieniać bądź modyfikować?

U dzieci należy monitorować zmiany co pół roku. Stopa małych pacjentów dość szybko się zmienia, trzeba więc mieć to na uwadze. Natomiast dorośli mogą nosić jedne wkładki minimum dwa lata. Warto wiedzieć, że pewne modyfikacje wykonuje się również krótko po otrzymaniu wkładek. Na początku zawsze potrzebujemy około dwóch tygodni na przyzwyczajenie się. W pierwszych dniach może pojawić się pewien dyskomfort związany z innym usta-

wieniem stopy, inną pracą mięśni. Z czasem powinno to ustąpić, jeśli jednak nadal coś jest nie tak, zawsze istnieje możliwość poprawienia takiej wkładki.

Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się pacjenci?

Bezpośrednie powody wizyty bywają różne, najczęściej jest to ból konkretnego fragmentu ciała bądź jakiś uraz. Niekiedy chodzi wprost o stopy. Jako fizjoterapeuta patrzę jednak na ciało holistycznie, nie działam punktowo. Traktując organizm jako całość, możemy dojść do faktycznego powodu schorzenia, a nie tylko zaleczyć jego objaw. Problemom ze stopami najczęściej towarzyszy złe ustawienie miednicy i kręgosłupa.

Problemy z kręgosłupem na pewnym etapie życia dotyczą chyba każdego z nas.

Ogromny wpływ ma na to nasz tryb życia i siedząca praca. Od wielu pacjentów słyszę, że spędzają przy biurku po 8 lub 12 godzin. Gdy bardzo długo siedzimy, dochodzi do poważnych przykurczów zginaczy bioder. W efekcie mięsień biodrowo-lędźwiowy sprawia, że gdy w końcu wstajemy, to miednica ustawia się w nieprawidłowy sposób – jest w tak zwanym przodopochyleniu, kręgosłup wygina się w drugą stronę. Prowadzi to do mocnej kompensacji na dyski i napięcia na prostownikach grzbietu. Mamy więc bardzo silnie napięte mięśnie kręgosłupa i zginacze bioder, z kolei pośladki i mięśnie brzucha stają się coraz słabsze. Kolokwialnie mówiąc, przyjmujemy pozycję kaczki. Dalszą konsekwencją jest rotacja ud do wewnątrz, koślawienie kolan, koślawienie stopy i płaskostopie – najczęstszy powód diagnostyki stóp. Widzimy więc, że wszystkie te elementy są ze sobą ściśle powiązane.

Czy po całym dniu siedzenia przy biurku pomoże nam wieczorny trening?

Niestety, nawet jeśli poświęcimy codziennie godzinę na ćwiczenia, nie będziemy w stanie skompensować tym wielu godzin siedzenia. Proporcje czasu ruchu do pozostawania w jednej pozycji nadal będą bardzo zaburzone. Trening oczywiście pomaga doraźnie, ale nie wystarcza. Najważniejsza jest zmiana nawyków. Powinniśmy jak najczęściej wstawać, rozciągać się, wykonywać ćwiczenia w ciągu dnia. Wspomagać nasz organizm, choćby przez dobranie odpowiednich wkładek ortopedycznych. Czasem ktoś może nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że taka wkładka będzie pomocna, bo czuje dolegliwości w zupełnie innym miejscu, np. w kolanie. Dlatego tak ważne jest całościowe spojrzenie na ciało, czym w dużej mierze zajmuje się współczesna fizjoterapia.

REHABILITACJA SPECJALISTYCZNA ul. Toruńska 29, Bydgoszcz | tel. 609 125 223 e-mail: rejestracja@rehabiliacjaspecjalistyczna.pl | www.rehabilitacjaspecjalistyczna.pl


Rozmowa Psychologia

ŁATWIEJ JEST SIĘ BAĆ NIŻ ZROZUMIEĆ Lęk przed nowoczesnością i technologią może przybierać różne oblicza. Czy mamy się czego bać? Każdy z nas może paść ofiarą hakera, ale dlaczego obawiamy się też wynalazków, które mają ułatwić nam życie?


19 TEKST: TOMASZ SKORY

N

iedawno odwiedził mnie znajomy, pracujący na co dzień w firmie dostarczającej usługi informatyczne. Przyznał, że im dłużej w pracuje w tej branży, tym bardziej boi się o przyszłość. Nie dlatego, że grozi mu zwolnienie, czy że branża się nie rozwija. Wręcz przeciwnie. Boi się, bo widzi, jak technologia każdego dnia idzie do przodu i jak niewiele może zrobić, gdyby ktoś chciał wykorzystać ją przeciwko niemu. Nie są to obawy całkiem nieuzasadnione, szczególnie w ostatnim czasie. Według różnych źródeł, od wybuchu pandemii Covid-19, liczba cyberataków zwiększyła się - o kilka lub nawet kilkadziesiąt razy. Zscaler, amerykańska firma zajmująca się bezpieczeństwem informacji w chmurze, podała, że tylko między styczniem a marcem ubiegłego roku liczba ataków typu phishing, polegających na wyłudzaniu danych, wzrosła aż trzystukrotnie. - Cyberataki pojawiają się częściej, gdy ludzie stają się bardziej aktywni w internecie. Siłą rzeczy pandemia spowodowała, że ta aktywność wzrosła i to znacznie. Więcej czasu spędzamy przed komputerami zawodowo, lecz także dla przyjemności. Stąd coraz więcej biznesów przenosi się do sieci, a sklepy internetowe działają prężniej niż kiedykolwiek. E-commerce zdaje się być największym „beneficjentem” pandemii. Im więcej użytkowników sieci i im szersza jest ich aktywność, tym większa szansa, że kogoś uda się naciągnąć na zakup, zmanipulować fake newsem, wykraść prywatne dane lub pieniądze - mówi dr hab. Tomasz Kruszewski, profesor UMK w Toruniu. Zaprosiłem profesora do rozmowy na temat lęków technologicznych, bo nie tylko prowadzi badania naukowe nad stresem i emocjami jakie budzi w nas technologia, ale jest też czynnym psychoterapeutą. W swojej pracy miał okazję pomagać osobom, które stały się ofiarami cyberprzestępców. - Miałem pacjenta, który padł ofiarą takiego ataku grając w jakąś grę na Facebooku. Chciał dokupić tokeny, więc podał numer swojej karty kredytowej, a potem odkrył, że stracił z niej kilkanaście tysięcy złotych. Ostatecznie po paru miesiącach udało mu się je odzyskać, bo był ubezpieczony, ale była to dla niego mocno stresująca sytuacja. Jednocześnie cyberoszust nie został wykryty. Polska policja sprawę umorzyła - wspomina kognitywista. Takich przypadków w ubiegłym roku było znacznie więcej niż wcześniej. Według styczniowego raportu Krajowego Rejestru Długów i serwisu ChronPESEL.pl, ponad 60 proc. Polaków boi się, że w okresie pandemii ich dane osobowe dostaną się w nie-

powołane ręce. Co ciekawe, bardziej niż hakerów i włamań na konta czy do komputera, obawiają się wycieków z urzędów i firm. To główna obawa aż 46,4 proc. osób.

NAGOŚĆ NIE DLA WSZYSTKICH

Niepokój budzi w nas także utrata prywatności – lęk przed tym, że ktoś może monitorować naszą aktywność w internecie, uzyskać dostęp do naszych prywatnych fotografii czy zhakować kamery w naszych komputerach. Do najsłynniejszego takiego wycieku doszło w 2014 roku, gdy do sieci trafiły jednocześnie setki zdjęć mniej lub bardziej roznegliżowanych celebrytek, ściągnięte z ich prywatnych kont i telefonów. Ofiarami takich ataków nie padają oczywiście tylko znane osoby. Najczęściej jednak intymne zdjęcia „przeciętnych Kowalskich” wypływają do sieci nie w wyniku ataku hakerów, ale przez nadmierne zaufanie

Zscaler, amerykańska firma zajmująca się bezpieczeństwem informacji w chmurze, podała, że między styczniem a marcem ubiegłego roku liczba cyberataków typu phishing wzrosła aż 300-krotnie! do bliższych lub dalszych znajomych. Czasem byli partnerzy publikują zdjęcia w ramach zemsty na swoich ex, czasem jest to efekt nękania w grupie rówieśniczej młodzieży. Zazwyczaj jednak przydarza się to osobom, które pokazały się w negliżu komuś poznanemu przez internet, a dalsza publikacja ich wizrunku stała się przedmiotem szantażu. Dokładnych statystyk nie sposób określić, bo szantażowane osoby częściej próbują zatuszować sprawę niż zgłaszają się po pomoc. Natomiast według NCA, brytyjskiego odpowiednika FBI, aż 95 proc. przypadków wymuszeń związanych z aktywnością seksualną (ang. sextortions) dotyczy mężczyzn. W tej grupie dominują osoby z przedziału wiekowego 21-30 lat. Statystycznie to właśnie wśród młodych mężczyzn jest najwięcej użytkowników aplikacji randkowych, stron z pornografią i czatów erotycznych, a to właśnie tam czają się na nich cyberprzestępcy. - Badałem kiedyś obawy towarzyszące ludziom angażującym się w aktywność seksualną w sieci. Zdarzało się, że osoby, które uprzednio oglądały filmy pornograficzne albo masturbowały się na czatach przed kamerkami internetowymi, dostawały maile z informacją, że zostały nagrane. Grożono im, że jeśli nie wyślą pewnej sumy pieniędzy na wskazane konto, to nagranie zostanie rozesłane do osób z ich list kontaktowych. Maile zawierały bardzo precyzyjne instrukcje, co do miejsca, w którym należy kupić bitcoiny, adresu przekierowania okupu i wyznaczonego czasu na te transakcje. Podawano w nich także wycinek listy adre-

sowej znajomych ofiary oraz hasło dostępu do skrzynki pocztowej czy innej używanej przez nią aplikacji. W zależności od poziomu lęku, takie osoby decydowały, czy podejmą próby ratowania swojej prywatności walcząc, czy też ulegną szantażowi, odpuszczą i zapłacą. Charakterystyczne dla działana pod wpływem silnego lęku i stresu było to, że na ogół ofiary nie dostrzegały oczywistego blefu. Okazywało się bowiem, że przedstawione hasło było już np. nieaktualne. Brakowało też koronnego dowodu na skuteczny atak hakerski: fragmentu kompromitującego nagrania. Emocje brały jednak górę nad rozsądkiem w ocenie sytuacji - mówi dr hab. Tomasz Kruszewski.

NIKOGO TO NIE INTERESUJE

Przyznaję, że kiedyś też dostałem maila o podobnej treści, jednak postanowiłem go zignorować. Zastanawiając się później, jak zareagowałbym, gdyby ktoś naprawdę posiadał moje zdjęcia czy nagranie, uznałem, że to i tak raczej nikogo nie zainteresuje, a nawet gdyby, to... życzę miłego seansu. Nie brakuje jednak przypadków, w których osoby szantażowane decydują się opłacić okup, nie mogą poradzić sobie psychicznie z tą sytuacją, a nawet pod wpływem presji i silnych emocji targają się na swoje życie. - Lęk przed utratą prywatności wnika z kilku podstawowych błędów atrybucji, m.in. z przekonania, że inni ludzie mocno się nami interesują. W psychologii istnieje tzw. zjawisko światła rampy, czyli skłonności ludzi do przeceniania tego, w jakim stopniu to, co robią czy jak wyglądają, jest dostrzegane przez innych. Wydaje nam się, że inni nas obserwują, interesuje ich nasze życie, ale to nieprawda. Ludzie przede wszystkim interesują się sami sobą, a jeśli już skupiają uwagę na kimś innym, to z reguły na krótko – w efekcie jakiegoś silniejszego bodźca, by po chwili przenieść uwagę na coś innego. Przekonanie, że to, co robimy jest szczególne, wynika z kilku czynników: naszych predyspozycji osobowości, zaburzeń, ale też z tego, że współczesna kultura wmawia nam, iż wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Prawda jest taka, że wszyscy wyglądamy podobnie i robimy mniej więcej te same rzeczy. Jesteśmy zdeterminowani podobieństwem naszych genotypów oraz środowisk wychowawczych. Jeśli więc zostaliśmy przyłapani nago, np. w trakcie uprawiania seksu, warto zwrócić uwagę, że ponad 3 mld ludzi ma penisy, a drugie tyle pochwy, raczej podobne do siebie, więc nie jest to nic szczególnego. Jeśliby okazało się, że ktoś ma sześć rąk, to takie nagranie mogłoby być rzeczywiście atrakcyjne dla wielu ludzi. Ale w sieci pełno jest zdjęć i filmów z nagimi ludźmi i z reguły mało kogo one interesują przez dłuższy czas. Mam pacjentkę, która od lat żyje z prezentowania swoich wdzięków przed kamerką internetową i mimo ogromnej liczby wejść do jej porno roomu, ani na ulicy, ani wśród znajomych dotąd nigdy nie doświad-

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


20

Psychologia czyła żadnych reakcji związanych z jej profesją. Dlatego nie warto się tym w ogóle przejmować - radzi profesor UMK. Co wiecej, dziś wcale nie trzeba się nigdzie obnażać, by zostać bohaterem nagiego zdjęcia. Postęp technologii sprawił, że czasem nie sposób powiedzieć, czy mamy do czynienia z prawdziwym materiałem czy zaawansowanym fotomontażem. I to akurat da się też obrócić na naszą korzyść, biorąc przykład np. z gwiazd, które padły ofiarą wspomnianego już ataku w 2014 roku. Wiele z nich do dziś trzyma się wersji, że wykradzione zdjęcia zostały po prostu sfabrykowane. - My też mamy w tej kwestii od kogo się uczyć. Politycy, patrząc prosto w obiektyw kamery, potrafią mówić, że to nie oni coś napisali czy powiedzieli, że to był atak hakera, a nagranie nie jest prawdziwe, albo też, że ich słowa oznaczają całkowicie coś innego i zostały wyrwane z kontekstu przez nieobiektywnych dziennikarzy. Warto jednak sprawdzać, co mówią. W internecie nic nie ginie. Technologia to więc broń obusieczna. To co może nas pogrążyć, może nas też uratować, o ile nie brakuje nam wiedzy, sprytu czy odwagi - przyznaje kognitywista.

STRACH ŁATWIEJSZY NIŻ WIEDZA

Cyberprzestępczość to realne zagrożenie, na które powinniśmy uważać, ale lęk przed technologią może przyjmować też mniej oczywiste formy. Jednym z przykładów jest obawa przed szkodliwym oddziaływaniem telefonów komórkowych. Taki niepokój towarzyszy nieraz starszym osobom, które mogą nie nadążać za zachodzącymi zmianami. Czasem jednak pojawia się także wśród tych, którzy przyszli na świat pełen nowych technologii w powszechnym użyciu. Kilka lat temu plotkarskie portale rozpisywały się o tym, że komórek boi się między innymi... Lady Gaga. Obawy przed chorobotwórczym działaniem fal elektromagnetycznych doprowadziły w ubiegłym roku do licznych ataków na maszty operatorów sieci komórkowych. Na całym świecie - równeiż w Polsce - w ciągu kilku miesięcy uszkodzono kilkaset takich przekaźników. A wszystko zaczęło się od fake newsa, według którego wprowadzenie technologii 5G miało przyczynić się do rozprzestrzenienia pandemii koronawirusa. - Czy są jakieś naukowe dowody na to, że technologia 5G jest szkodliwa? Nie ma. Co więcej, jest całe mnóstwo badań potwierdzających, że fale radiowe nam nie szkodzą. Całe życie przez nasze ciała przenikają fale różnych częstotliwości. Tak się też działo, zanim ludzie wymyślili telefonię komórkową, a wcześniej internet, telewizję i radio. Mamy więc do czynienia z zagrożeniem, które istnieje wyłącznie w naszych głowach. To bardzo smutne, że w takich sytuacjach zamiast zawierzyć naukowcom, fachowcom z wieloletnim stażem w swoich profesjach, coraz więcej osób słucha niepodpartych niczym fantazji domoro-

słych aktywistów, celebrytów, samozwańczych badaczy znajdujących potwierdzenia swoich tez u innych podobnych im ludzi mówi Tomasz Kruszewski. Pytam więc profesora, dlaczego tak wiele osób dało się ponieść emocjom po fake newsie o 5G. Dlaczego ludzie wierzą w ogóle w teorie spiskowe, takie jak „5G prowadzi do niedotlenienia” czy jeszcze bardziej surrealistyczne „chipy w szczepionkach”? - Pewnie każdy nie raz doświadczył sytuacji, w której na końcu języka miał jakieś słowo i nie dawało mu to spokoju, dopóki go sobie nie przypomniał. Dzieje się tak dlatego, że mózg ma ogromną potrzebę porządkowania. Tak długo pracuje nad niewiadomą, aż znajdzie rozwiązanie. Ale świat się zmienia, wiedza jest coraz bardziej skomplikowana i czasem nawet uczonym z jednej dyscypliny trudno zrozumieć, czym dokładnie zajmuje się kolega z gabinetu lub laboratorium obok. Specjalista od mechaniki statystycznej nie będzie równorzędnym partnerem w dyskusji z mechanikiem kwantowym, mimo że obaj są fizykami. Ponadto nasz mózg na ogół nie lubi skomplikowanych odpowiedzi, pełnych niuansów. Woli rozwiązania zero-jedynkowe, czarne albo białe. Więc jeśli człowiek o przeciętnych kompetencjach ma do wyboru zaawansowaną wiedzę, której nie rozumie, lub nośne hasło typu „5G zabija”, to prawdopodobnie chętniej wybiera łatwiej przyswajalną odpowiedź. Poza tym szybciej zapamiętujemy informacje, które niosą ze sobą ładunek emocjonalny. Ma to związek z budową mózgu i jego podkorowymi obszarami. Natomiast my naukowcy nie produkujemy po-

rywających historii, szybkich i łatwych odpowiedzi. Nasza praca to żmudne poszukiwanie prawdy, a prawda jest zwykle… taka sobie, jeśli chodzi o atrakcyjność. Nie może konkurować ze scenariuszami tworzonymi przez pseudonaukowców, kino science-fiction, trolli pomnażających teorie spiskowe - tłumaczy kognitywista.

NIE TAKI ROBOT STRASZNY

Skoro już mowa o scenariuszach rodem z kina science-fiction, warto poruszyć w tym miejscu wątek... walki ludzkości z robotami. Choć może być trudno w to uwierzyć, ta toczy się już od lat, jednak zamiast filmowego „buntu maszyn” mamy do czynienia z „buntem przeciw maszynom”. W Filadelfii wandale urwali głowę HitchBotowi, kanadyjskiemu robotowi podróżującemu po świecie autostopem. W Osace grupa dzieci pobiła robota spacerującego po jednym z centrów handlowych. W Kalifornii pijany mężczyzna powalił mechanicznego stróża na parkingu przed siedzibą firmy produkującej takie urządzenia. W Moskwie zakapturzony napastnik pobił kijem baseballowym robota przez Instytutem Technologii... Takich przykładów jest znacznie więcej! - Kino zaszczepiło w nas lęk przed technologią wymykającą się spod kontroli. Gdy myślimy o robotach, to mamy przed oczami Terminatora albo maszyny wykorzystujące nas jak w Matriksie. Tymczasem roboty na bazie „słabej sztucznej inteligencji” są budowane do realizacji konkretnych, wąskich zadań i nie potrafią zarządzać samymi sobą. Możemy stworzyć komputer, który ogra w szachy

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


21 Kasparowa i możemy zbudować nianię, która przewinie dziecko albo poprowadzi rozmowę z samotnym emerytem. Jednak ten komputer nie pomoże w prowadzeniu zabiegów medycznych, ani ta niania nie ogra nikogo w szachy. Nikt nie zbudował jeszcze robota, który byłby choć w części tak wszechstronny jak człowiek. Choć prowadzone są prace nad „twardą sztuczną inteligencją”, wszyscy eksperci mówią, że to się nieprędko uda, o ile w ogóle. Algorytmy są cały czas rozbudowywane i pogłębiane, ale to są wciąż tylko algorytmy, a nie całkowita swoboda sztucznej inteligencji w działaniu, myśleniu, odczuwaniu emocji lub uczuć - mówi profesor UMK. Pewnym kamieniem milowym, nie tyle w samej robotyce, co relacjach między ludźmi i robotami, było symboliczne przyznanie obywatelstwa humanoidalnemu robotowi Sophie przez władze Arabii Saudyjskiej. Wywołało to wiele kontrowersji i zrodziło pytania m.in. o to, czy w takim razie robot będzie mógł głosować w lokalnych wyborach. Eksperci zwracali uwagę, że Sophie jest tylko chatbotem, czyli programem symulującym rozmowę na podstawie określonych słów-kluczy, któremu po prostu nadano ludzką twarz. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z rozwojem technologii roboty będą coraz bliższe ludziom – zarówno pod względem wyglądu, jak i pełnionych funkcji. Już teraz takie roboty jak Nao czy Pepper znajdują zastosowanie m.in. w domach opieki, hotelowych recepcjach, przy terapii dla dzieci z autyzmem, a ostatnio także w walce z pandemią – w Japonii roboty dotrzymują towarzystwa pacjentom chorym na Covid-19, a w Niemczech pomagają utrzymywać bezpieczny dystans klientom w marketach. I choć u niektórych taki zmechanizowany pomocnik może wywoływać niepokój, wielu z nas nauczyło się obdarzać roboty sympatią. Tu też można zauważyć pewną zależność – im bardziej taki robot przypomina człowieka, tym zazwyczaj łatwiej jest nam go zaakceptować. Takie badanie przeprowadzili m.in. naukowcy z Uniwersytetu Cambridge. Pokazywali ochotnikom filmiki z robotami o zróżnicowanym stopniu podobieństwa do ludzi. Roboty były ukazywane w różnych nieprzyjemnych sytuacjach, a badani mieli określić, jak bardzo przykro jest im z tego powodu. Okazało się, że emocje były tym większe, im bardziej dany robot przypominał prawdziwego człowieka. Co ciekawe, ci sami badani na pytanie, którego robota najchętniej uratowaliby przed trzęsieniem ziemi, najczęściej wskazywali nie tego najbardziej humanoidalnego, ale kanciasty model o mechanicznym głosie. Może to być częściowo związane ze zjawiskiem nazywanym doliną niesamowitości (ang. uncanny valley), po raz pierwszy zaobserwowanym przez japońskiego uczonego Masahiro Mori. - Masahiro Mori zauważył, że roboty podobne do ludzi obdarza się sympatią, ale

tylko do pewnego momentu. Gdy stają się zbyt do nas podobne, zaczynają budzić lęk bo wyglądają jak ludzie, ale wiemy, że ludźmi nie są. Ten lęk ma charakter ewolucyjny. Jeśli coś jest bardzo podobne, ale nie jest człowiekiem, to aktywizuje w mózgu obszary, które odpowiadają za reakcję obronną. I nie mówimy tu tylko o lęku przed robotami, bo np. widząc osobę z protezą kończyny, też czujemy się trochę nieswojo. Nasz mózg, nawet jeśli nie interpretuje tego od razu jako zagrożenie, to wysyła sygnał, że coś w otoczeniu jest nie tak i może wpłynąć na homeostazę organizmu. W autonomicznym układzie nerwowym aktywizuje to układ sympatyczny, który wcale taki sympatyczny nie jest, bo odpowiada za tzw. negatywne emocje, a one stymulują do walki, ucieczki lub zastygania w bezruchu. Choć lęk, strach, złość, gniew, przerażenie czy zniesmaczenie do przyjemnych nie należą, to jednak służą przetrwaniu. Zatem tak, jak z dostrzeganymi protezami, tak samo jest z robotami. Te, które są bardzo podobne do nas prawdopodobnie wywoływać będą niepokój - wyjaśnia Tomasz Kruszewski. Zastanawiam się na głos, czy ten sam efekt nie odpowiada za to, że wielu z nas czuje pewien niepokój widząc manekiny, lalki czy strachy na wróble. Wszystkie te elementy pojawiają się w horrorach jako różnego rodzaju „straszydła”. Ale czy kino wykorzystało to,

W Japonii pojawia się coraz więcej przypadków, w których samotni mężczyźni decydują się na życie nie z drugim człowiekiem, ale właśnie z robotem. że się ich baliśmy, czy to filmy sprawiły, że zaczęliśmy odczuwać ten lęk? Zdaniem profesora to może być dylemat w stylu „jajko czy kura”, bo kultura bazuje na tym, w co wyposażyła nas natura, i jednocześnie umacnia w nas pewne wzorce.

MIŁOŚĆ, SEKS I ROBOTY

Dr hab. Tomasz Kruszewski, próbując zweryfikować tezę o istnieniu doliny niesamowitości, przeprowadził ankietę wśród swoich studentów, w której poprosił ich o wskazywanie robotów, którym najbardziej zaufaliby w pewnych określonych sytuacjach. Podobnie jak u Mori, badanie wykazało, że stopień zaufania do maszyny jest związany z jej podobieństwem do człowieka, ale tylko do określonego momentu. Co więcej, okazało się, że w niektórych rolach jest nam łatwiej zaakceptować takiego robota. - Nie widzimy problemów w tym, by księgowość prowadziła nam maszyna, ale nie chcielibyśmy np. oddać robotowi wykonywania zabiegów medycznych. To jest ciekawe, bo precyzja robota jest przecież daleko większa niż precyzja ręki ludzkiej. Darzymy większym zaufaniem człowieka, bo jest z naszego gatunku, ale nie bierzemy pod uwagę,

że człowiek może być np. zmęczony, a robot nie. Wolimy, by zastrzyk podała nam pielęgniarka, z kolei robot może wyremontować łazienkę nie wzbudzając w nas lęku i stając się skuteczną konkurencją dla glazurnika oraz hydraulika. Zwiększona „inwazyjność” wobec człowieka, choćby to była praca robofryzjera, to też przykłady lęku związanego z technologią - dodaje naukowiec. Zaczynam dywagować, czy to większe zaufanie do chirurga-człowieka nie jest związane z jego sumieniem i uczuciami, które każą mu zrobić wszystko, co jego mocy, aby nam pomóc. Maszyna wykona zadanie lub nie, ale uczucia może co najwyżej posymulować. - Czasy pandemii pokazały, że sumienie nie wystarczy, by walczyć do końca o życie pacjenta. Jakiego wyboru dokonać, gdy w sali szpitalnej dusi się troje pacjentów, a do dyspozycji znajdują się dwa respiratory? Może sztuczna inteligencja, opierająca się na wyliczeniach prawdopodobieństwa przeżycia, dokonałaby lepszego wyboru niż człowiek, właśnie dlatego, że nie kieruje się emocjami? - zastanawia się kognitywista. Drążąc temat uczuć i emocji, pytam profesora, czy dożyjemy czasów, w których będzie się można związać z robotem. W końcu w kinie nie brakuje bohaterów, którzy zakochiwali się w wytworach techniki. Ale czy taka miłość może być kiedyś realna? - Powiedziałbym, że mówimy nie o futurystycznych scenariuszach, ale o teraźniejszości. W Japonii pojawia się coraz więcej przypadków, w których samotni mężczyźni decydują się na życie nie z drugim człowiekiem, ale właśnie z robotem. Nie są to pojedyncze sytuacje freaków lub zaburzonych psychicznie osób. Powstaje nowy sektor biznesu, a więc adresatami są już niemal standardowi klienci. Roboty-partnerki nie są po prostu lalkami, które można kupić w przeciętnym sex shopie. To zaawansowana technologicznie sztuczna osoba, która może z nami rozmawiać, śmiać się i płakać. Nie tylko potrafi być słodka, ale zawsze będzie cierpliwa i wyrozumiała, co niekoniecznie na co dzień potrafią ludzie. Jeżeli żyje się z kimś, kto wygląda jak człowiek, a jednocześnie zawsze jest miły, czuły i zainteresowany nami, to przecież można się w nim zakochać. To kusząca alternatywa - mówi Tomasz Kruszewski. Przypomina mi się jeszcze film „Ona”, w którym główny bohater zakochuje się w bezcielesnym programie o kobiecym głosie. Profesor stwierdza, że z pewnością łatwiej jest się zakochać w kimś, kogo możemy zobaczyć i dotknąć, ale nie jest to niemożliwe – w końcu osoby niewidome czy z zaburzeniami czucia też kochają. Ludzie zakochują się też na czatach i są latami w związkach na odległość z osobami, których nigdy nie spotkali. Są osoby, które wiążą się listownie z przestępcami skazanymi na śmierć lub dożywocie. Dlaczego więc nie pokochać robota?

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


Bydgoszcz, ul, Szubińska 59a www.jartex.com.pl e-mail: jartexbydgoszcz@gmail.com tel. 52 373 49 64 tel. 694 660 979, 795 202 197, 602 619 941

od 1992 r. na rynku

wprowadź światło do domu DRZWI

OKNA

ROLETY RZYMSKIE

BRAMY

ROLETY

PARAPETY


PRZEDE WSZYSTKIM: ZDROWA SKÓRA W salonie LimeZen dbamy o zdrową skórę, do każdego problemu podchodzimy holistycznie, stawiamy na efekty i przyjazną atmosferę.

przed

po

przed

Wiemy, że starzenie się skóry jest procesem naturalnym i nieuniknionym, czasu nie można zatrzymać. Można jednak zadbać o to, żeby cera pozostała zdrowa, promienna i świeża pomimo upływających lat. Aby osiągnąć taki efekt, sięgamy po inżynierię tkankową i inteligentne preparaty marki estGen, oparte o innowacyjną recepturę, która działa na poziomie tkankowym. Preparaty te doskonale sprawdzają się w terapiach przeciwtrądzikowych, przy skórach z trądzikiem różowatym czy też egzemą.

INŻYNIERIA TKANKOWA DLA SKÓRY

Preparaty estGen normalizują procesy gojenia się skóry. Modulują przebieg stanu zapalnego, aktywują białka opiekuńcze i szereg procesów biochemicznych w tkankach, co prowadzi

do biorewitalizacji skóry. Swoją skuteczność zawdzięczają innowacyjnemu składowi: aminokwasom, białkom immunomodelacyjnym, transferynom, czynnikom wzrostu, substancjom bakteriostatycznym, enzymom oraz innym substancjom aktywnym, które odpowiadają za szybką, bezpieczną regenerację skóry.

ZABIEGI DLA MĘŻCZYZN

W salonie LimeZen wykonujemy też inne zabiegi pielęgnacyjne, w tym - przygotowany specjalnie z myślą o mężczyznach zabieg mikrodermabrazji, pedicure, oczyszczanie, masaże oraz zyskującą na popularności intymną depilację przy użyciu bardzo delikatnego wosku Lycon. Zapraszamy!

po

LimeZen ul. Leśna 20, Bydgoszcz tel. 536 040 746 www.limezen.pl


Inna perspektywa

24


25

W Chinach na singielki nadal mówi się „kobiety resztki”. Presja na zamążpójście i założenie rodziny na pewno jest duża. Warto jednak pamiętać, że w takich kwestiach wolność dają pieniądze. Bogate Chinki nie muszą przejmować się tym, co myślą o nich inni - mówi sinolog, dr Maciej Szatkowski.

WSPÓŁCZESNE CHINKI pozbywają się kompleksów swoich matek i babć ROZMAWIA LUCYNA TATARUCH

Przeczytałam, że w pierwszym chińskim kobiecym magazynie „Nubao” w 1899 roku opublikowano listę pięciu tematów, jakim powinno zająć się społeczeństwo. Były to: zakaz krępowania stóp, edukacja dziewczynek, możliwość zawierania małżeństw z własnej woli, prawo do pracy i równość wobec mężczyzn.

Takie postulaty w Chinach wysuwały także ruchy modernizacyjne, działające pod koniec XIX i na początku XX wieku. Był to często efekt obserwacji obcokrajowców mieszkających w Szanghaju lub innych miastach portowych. Świat się zmieniał, a Chiny pozostawały tak naprawdę wielkim skansenem, zastygłym przez setki lat – również w takich kwestiach, jak prawa kobiet czy szerzej, prawa człowieka.

Paradoksalnie, dziś w Chinach promowanie równości uznaje się za pomysł partii komunistycznej.

Tak, choć ta systemowa równość obecnie bywa fasadowa lub wyłącznie na papierze. Chęć zmian pojawiła się jednak wcześniej niż Komunistyczna Partia Chin. Domagał się ich np. Ruch Nowej Kultury, zrzeszający intelektualistów, którzy powracali do kraju z Europy Zachodniej, Japonii czy USA. Widzieli tam zupełnie inną rzeczywistość.

Nie istniał w niej np. zwyczaj krępowania dziewczynkom stóp. Jaka jest geneza tych praktyk?

Chińczycy zawsze powtarzają, że była to odpowiedź na męski fetysz małych stóp. Dodatkowo kobieta ze skrępowanymi stopami miała trudności w naturalnym poruszaniu się. Jej chód był specyficzny i prowadził do ruchów miednicą, pośladkami, co rów-

nież uważano za atrakcyjne i pożądane. Trzecim wytłumaczeniem, z jakim można się spotkać, jest chęć podkreślenia swojego statusu. Duże lub raczej normalne stopy były potrzebne kobietom, które pracowały fizycznie w polu. Te z bogatych domów, oddając się tradycji, pokazywały otoczeniu, że nie muszą zarabiać.

Krępowana stopa mogła skrócić się nawet do 7 centymetrów, ulegając przy tym trwałej deformacji. Na pewno nie działo się to bez bólu.

Dlatego z tym zwyczajem w różnych momentach historii Chin próbowano walczyć, do pewnego czasu jednak bezskutecznie. Pierwsze efekty pojawiły się po upadku Cesarstwa Chińskiego. W 1912 roku, w Republice Chińskiej, zakazano krępowania stóp pod groźbą kary, rozpoczęto także kampanie uświadamiające szkodliwość stosowania

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


26

Inna perspektywa

tych praktyk. Zwyczaj zanikał stopniowo, ale jeszcze na początku XXI wieku można było spotkać starsze kobiety ze zdeformowanymi stopami. I do dziś na przeróżnych targach staroci pojawiają się małe, służące do krępowania stóp buciki – jako pamiątki.

Na liście zmian z końca XIX wieku znalazła się też edukacja dziewczynek.

W tym czasie problemem był już sam język. Tradycyjny pisemny chiński pozostawał niezmienny od 2000 lat, był trudny w zapisie, jeden element mógł mieć nawet kilkadziesiąt znaczeń, zależnych od kontekstu. Nauka języka zajmowała wiele lat. Przez to powszechny w społeczeństwie był analfabetyzm. Ludzie nie umieli pisać i czytać, a język, którym mówili na co dzień, znacząco różnił się od literackiej wersji. Dlatego tak ważnym postulatem wśród postępowców było upowszechnienie mówionego chińskiego do wersji pisanej i wraz z tym powszechna edukacja.

Przy czym w Chinach analfabetyzm stanowił problem dużej części ludności jeszcze w latach 60. XX wieku.

Szacuje się, że nawet 80 proc. społeczeństwa nie umiało wtedy pisać i czytać. Późniejsza reforma oświaty wprowadziła obowiązkową 9-letnią edukację dla dzieci, również dla dziewcząt. Obecnie 95 proc. chińskich dzieci chodzi do szkoły. Uczniowie z Pekinu czy Szanghaju – ale nie tylko – są w światowych czołówkach, np. jeśli chodzi o wiedzę z przedmiotów ścisłych, na które w szkole kładzie się duży nacisk. Dalszy etap nauki to studia – poziom jest wysoki, konkurencja duża i choć można

starać się o stypendia, dla wielu studentów jest to drogi etap życia. Systemowo nie ma tu żadnej dyskryminacji, kobiety mogą uczyć się na uniwersytetach tak samo, jak mężczyźni. Warto jednak pamiętać o względach kulturowych – nie każda rodzina widzi potrzebę i sens inwestowania tego czasu oraz pieniędzy w córkę.

Względy kulturowe to choćby konfucjanizm?

Tak, na pewno jest to istotny czynnik. Ta wizja świata, czy raczej system filozoficzno-religijny bardzo mocno ograniczał swobody i przywileje kobiet. W zasadzie nie przewidywał dla nich żadnej innej roli poza pracą na rzecz gospodarstwa domowego, rodziny, męża czy rodzeniem dzieci. Konfucjanizm określał też ściśle zależności między ludźmi w całym społeczeństwie i kobieta w takiej hierarchii zawsze była podrzędna. Miała być posłuszna najpierw ojcu, potem mężowi, a po jego śmierci – najstarszemu synowi. Nigdy nie stanowiła odrębnego bytu, niezależnej jednostki. Chińczycy próbowali odcinać się od tych kulturowych wzorców przynajmniej dwukrotnie. Po raz pierwszy na początku XX wieku, przez Ruch Nowej Kultury i Ruch 4 Maja. Drugi raz podczas rewolucji kulturalnej wywołanej przez Mao Zedonga, kiedy to w myśl idei komunistycznej planowano wyplenić z kraju wszystko, co związane z dawnymi tradycjami. Jednak – jak można się domyślać – odgórne próby wymazania naleciałości kilku tysięcy lat tradycji lat są raczej skazane na porażkę. Dlatego do dziś te wpływy nadal są odczuwalne.

Równolegle funkcjonują koncepcje pochodzące z tradycyjnych chińskich wierzeń i taoizmu, np. słynne yin i yang, obrazujące równowagę wszechświata poprzez uzupełniające się pierwiastki. Jeden może być rozumiany jako kobiecy, drugi męski. I choć powinny być sobie równe, każdy odpowiada innym skojarzeniom. Męski yang to np. aktywność, twardość, jasność, z kolei kobiecy yin – bierność, zimno, ciemność czy miękkość. Chińczycy niekoniecznie dostrzegą w tym wartościowanie, ale nie da się ukryć, że dość jasno określa się w ten sposób pożądany charakter każdej z płci.

Współczesne chińskie małżeństwa z pewnością nie wyglądają jak te sprzed wieku. Ale samo wyjście za mąż nadal jest chyba mocno narzucane społecznie?

Równość w małżeństwie uregulowana jest prawnie. W latach 50. XX wieku i w późniejszych nowelizacjach ustaw Chiny odcięły się od wielożeństwa, aranżowanych małżeństw, czyli w praktyce zmuszania kobiet do wychodzenia za mąż za wybranych im przez rodzinę mężczyzn. Zwalczany ma być zwyczaj przyjmowania posagu, który prowadzi do traktowania małżeństwa jak wymiany handlowej. Mąż i żona mają być sobie równi. Obydwoje mogą też wystąpić do sądu o rozwód, z jednym wyjątkiem – mężczyzna nie dostanie na to zgody, gdy jego żona jest w ciąży i zanim dziecko nie ukończy sześciu miesięcy. Zmiany przyniosły też kobietom możliwość dziedziczenia majątku po mężu czy pozwolenie na ponowne zamążpójście dla wdów. O singielkach nadal jednak mówi się „kobiety resztki”, więc presja na zamążpój-

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


27 ście na pewno jest duża. Warto jednak pamiętać, że i w takich kwestiach wolność dają pieniądze. Bogate Chinki nie muszą przejmować się tym, co myślą i mówią o nich inni. Co ciekawe, na Tajwanie, czyli w Republice Chińskiej, już drugą kadencję prezydentem jest Tsai Ing-wen - kobieta, która nie ma męża. Tajwan od drugiej połowy lat 80. XX wieku bardzo szybko zaczął się demokratyzować i przyjmować cechy wręcz modelowego społeczeństwa obywatelskiego, równościowego. To np. jedyny azjatycki kraj, w którym możliwe jest zawieranie małżeństw jednopłciowych. Tsai Ing-wen opowiadała jednak nie raz w wywiadach, że ojciec wybierając jej imię – a urodziła się w 1956 roku – szukał takiego, które da się łatwo zapisać, będzie miało niewiele kresek. Zakładał, że jako kobieta może mieć problem z pisaniem skomplikowanych znaków. I z pewnością nie wróżył jej kariery politycznej.

Myśląc o chińskich rodzinach od razu do głowy przychodzi też polityka kontroli urodzin.

Często błędnie funkcjonuje to w mediach jako „polityka jednego dziecka”, podczas gdy faktycznie powinniśmy mówić bardziej o kontroli urodzin. Jej celem było nie tyle zmniejszenie liczby populacji, co raczej zahamowanie bardzo szybkiego wzrostu wskaźnika urodzeń. Promowany przez państwo model przewidywał jedno dziecko w rodzinie, ale też trzeba zauważyć, że od tej zasady ustanawiano wiele wyjątków, zmieniało się to na przestrzeni lat. Wyjątkiem mogły być np. rodziny z dziećmi niepełnosprawnymi, rodziny wiejskie - a jeszcze do niedawna większość społeczeństwa mieszkała na wsiach. Poza regulacjami pozostawały też niektóre mniejszości etniczne. Rzecz jasna nie zmienia to faktu, że i tak państwo bardzo silnie ingerowało w tę sferę.

Co razem z bagażem kulturowym Chin doprowadzało do selektywnych aborcji. Wiele rodzin decydowało się na usunięcie ciąży, gdy urodzić miała się dziewczynka.

Tak, bo skoro część rodzin mogła mieć tylko jedno dziecko, to z pragmatycznego punktu widzenia lepiej, by było ono chłopcem. Syn przedłużał ród, podtrzymywał nazwisko, zostawał w rodzinie. Córka po wyjściu za mąż odchodziła do męża i teściów. Mężczyzna więcej zarabiał, mógł więc rodzicom zapewnić lepsze życie, szczególnie przy dziurawym systemie emerytalnym, który wielu ludzi skazywał na starość bez grosza. W odpowiedzi na selektywne aborcje państwo zakazało badań określających płeć płodu, jednak dla osób, które miały pieniądze, przekupienie lekarza nie stanowiło żadnego problemu. Kontroli urodzin za-

przestano w 2015 roku, ale do dziś odczuwane są skutki tej polityki i jeszcze długo Chiny będą borykać się z jej konsekwencjami.

Dziś chińskie rodziny chcą mieć więcej dzieci?

Nie chcą. To jest jeden ze skutków 38 lat kontrolowania przez państwo tej sfery. Poza tym, szacuje się, że przez selektywne aborcje dziś w społeczeństwie brakuje 30-40 milionów kobiet. Doprowadziło to do dziury demograficznej. Istnieje cała rzesza mężczyzn, którzy nie mają i nie będą mieli szans na znalezienie partnerki. Przewiduje się, a niekiedy już zauważa konsekwencje tej sytuacji dla całego społeczeństwa – wzrost przemocy, w tym również seksualnej, handel ludźmi. Spotykaną już dziś praktyką jest kupowanie, za niewielkie pieniądze, lub porywanie kobiet na żony z biedniejszych sąsiednich krajów, takich jak Mjanma czy Korea Północna.

Czy Chinki mają adwokatki swoich spraw, tzn. obrończynie praw kobiet?

Sformalizowane ruchy prokobiece muszą wywodzić się z partii komunistycznej lub być legitymizowane przez władzę. Rząd jest bardzo wrażliwy na punkcie wszelkich oddolnych inicjatyw, bo byłby to sygnał, że obywatele biorą sprawy w swoje ręce, tym samym krytykując państwo. Już na początku istnienia Chińskiej Republiki Ludowej powołano Ogólnochińską Federację Kobiet, organizację, która zresztą działa do dziś. Ma stać na straży interesów i praw kobiet. Można spotkać się z opinią, że stoi, ale iluzorycznie. Formalnie kobiety mogą np. pra-

cować, na równi z mężczyznami. Ale nie idzie za tym równość kulturowa, realizowany jest więc model, który znamy także z naszego kraju. Kobiety pracują na dwóch etatach – tym drugim jest dom i wychowanie dzieci, w czym mężczyźni niechętnie partycypują. Są też takie działaczki jak Li Yinhe - seksuolożka i socjolożka, członkini chińskiego parlamentu, zajmująca się m.in. prawami kobiet, prawami mniejszości seksualnych. To znana postać, jej aktywność jest na pewno zauważana, a prace tłumaczy się na inne języki. Na początku XX wieku wystosowała w Chinach postulat legalizacji związków partnerskich. Nie udało jej się tego wywalczyć, jednak szeroka dyskusja na ten temat obecna była w społeczeństwie chińskim prawdopodobnie wcześniej niż w Polsce.

A kto jest najbardziej znaną kobietą w Chinach, taką ikoną?

Na pewno Maria Skłodowska-Curie. Od dziesięcioleci jest przedstawiana jako wzór do naśladowania, pisze się o niej w podręcznikach szkolnych, gdzieniegdzie wiszą jej portery.

Skąd akurat Polka wśród ikon Chińczyków?

Jej postać od początku zmian państwowych pasowała do lansowanej narracji dla społeczeństwa - ciężko pracująca kobieta, ogromny sukces naukowy, Nagroda Nobla. Poza tym, w Chinach zawsze utożsamia się Marię z Polską, nie z Francją. A historia Polski, zwłaszcza okres pod zaborami, przypominała Chińczykom ich dzieje. Co prawda Chiny nigdy nie utraciły państwowości, ale długo pozostawały pod wpływami obcych mocarstw i w tym dopatrywano się podobieństw. Skłodowska ma w pewnym sensie swoją chińską następczynię – wśród laureatów Nagrody Nobla jest epidemiolożka Tu Youyou, która m.in. wynalazła dwa leki przeciwko malarii. Tylko raz takie wyróżnienie zostało przyznane osobie, która prowadziła badania w kraju, nie w zagranicznych ośrodkach, więc mówi się, że to jedyny w pełni chiński naukowy Nobel.

Dużą sympatią w kraju cieszy się też pierwsza dama, prawda? Przed laty znalazła się na liście Forbesa najbardziej wpływowych kobiet świata.

Tak, Peng Liyuan wcześniej była piosenkarką i zdobyła popularność przed awansem politycznym swojego męża. Teraz pełniąc funkcje pierwszej damy robi to w taki klasyczny, zachodni sposób – jest kojarzona z działaniami charytatywnymi, wspiera wykluczonych, potrzebujące pomocy dzieci, odwiedza chorych na AIDS w szpitalu. Na arenie międzynarodowej widać ją zdecydowanie bardziej niż jej poprzedniczki. LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


28

Inna perspektywa Zostając jeszcze przy listach – wśród najbogatszych kobiet świata liczebnie od lat przeważają właśnie Chinki.

Podobnie jak w ogólnych listach najbogatszych ludzi – obecnie jest na nich już więcej Chińczyków niż Amerykanów. Wśród chińskich miliarderek są też kobiety, które same wypracowały swoje fortuny, bez wcześniejszego dziedziczenia majątku bądź sukcesji w rodzinnej firmie - choć i takich nie brakuje, bo w ostatnich latach kobiety również przejmują biznesy po ojcach, zwłaszcza, jeśli są jedynaczkami. Ale przykładem selfmade miliarderki może być Zhou Qunfei, która przyrównywana jest wręcz do Kopciuszka. Urodziła się w niezamożnej, wiejskiej rodzinie. Pracę zawodową rozpoczęła w fabryce wytwarzającej szkła do zegarków. Dziś jej przedsiębiorstwo Lens Technology produkuje ekrany urządzeń mobilnych. Na pewno bardzo ciekawą postacią, znajdującą się kilka lat temu na liście najbogatszych, jest ujgurska działaczka polityczna i biznesmenka, Rabije Kadir. Ze względu na swoją aktywność nazywana jest nawet ujgurską Dalajlamą, choć sława Dalajlamy sięga dużo dalej.

CHIŃSKA KRAINA KOBIET

W Chinach żyje grupa etniczna Mosuo, która tworzy jedną z nielicznych na świecie społeczności matriarchalnych. Jej członkowie mieszkają na granicy południowych chińskich prowincji Junnan i Syuczuan. Na czele gospodarstw domowych stoją tu kobiety. Wyłącznie one mogą dokonywać wyboru partnera, a zamiast monogamicznych małżeństw praktykują luźne relacje i pozostają w związkach z dowolną liczbą mężczyzn jednocześnie. Wszystkie kobiety pełnią funkcje matek dla własnych dzieci i potomstwa swoich sióstr. Społeczność Mosuo zyskała sławę m.in. za sprawą nastoletniej Yang Erche Namu, która uciekła do miasta szukając innego życia. Pod koniec lat 90., nazywając siebie samą „księżniczką Mosuo”, napisała książkę „Ucieczka z królestwa córek”, która niemalże z dnia na dzień przyniosła sławę społeczności, czyniąc z niej wielką atrakcję turystyczną.

Dlaczego jej postać się aż tak nie przebiła na Zachodzie?

Być może dlatego, ze świat obecnie ostrożnie podchodzi do muzułmanów, a jest to właśnie przedstawicielka mniejszości etnicznej wyznającej islam? Trudno jednoznacznie powiedzieć, ale o samych Ujgurach w ostatnim czasie pisze i mówi się więcej – ze względu na ujawniane masowe prześladowania ich ze strony Chin. Mowa jest o obozach pracy, przymusowych sterylizacjach i torturach, za które odpowiedzialny jest chiński rząd. Rabije Kadir nie raz publicznie krytykowała poczynania władzy. To również od niej do zachodnich mediów trafiły dowody zbrodni wobec Ujgurów. Cała jej działalność została przez rząd uznana za inspirowanie zamieszek, próby separatystyczne, terroryzm. Z powodu rzekomego niepłacenia podatków i ujawniania tajemnic państwowych skazano ją na więzienie. Obecnie przebywa na emigracji, skąd pełni funkcję przewodniczącej Światowego Kongresu Ujgurów.

Dużo jest kobiet w chińskiej polityce?

Na najwyższych szczeblach w ostatnich latach nie było żadnej kobiety. Gdy wcześniej pojawiały się na znaczących stanowiskach, to często z już założenia miały przypisaną funkcję fasadową. Jest za to dużo polityczek niżej – na poziomie prowincji, powiatów czy miast. Oczywiście zawsze są to członkinie Komunistycznej Partii Chin. W całej historii Chiny miały dwie kobiety u władzy – cesarzowe. Dziś uznaje się je za jedne z najgorszych władców kraju, ale warto pamiętać, że historia napisana została przez mężczyzn. W opisach tych postaci

często akcent pada na cechy charakteru, przypisuje się im okrucieństwo, bezwzględność.. W ostatnich latach historyczki zaczynają jednak wnikliwiej badać ten temat i poniekąd je rehabilitować, choćby ostatnią cesarzową – Cixi, która żyła do 1908 roku. Co ciekawe, za najgorszy okres rządów Mao Zedonga, rewolucję kulturalną, również obwinia się kobietę – jego żonę. W kraju działała wówczas tak zwana banda czworga, byli to radykalni działacze partii komunistycznej. Obecnie usprawiedliwiając Mao mówi się, że przewodziła im właśnie jego żona, Jiang Qing, i to ona jest odpowiedzialna za wszystko, co złe. Chińczycy powtarzają, że Mao był przecież już wtedy stary, chory i podobno nie wiedział, co się dzieje. A prawda jest taka, że doskonale wiedział co hunwejbini robią w kraju i zachęcał ich do bycia gorliwymi budowniczymi nowego świata.

Czy da się ogólnie powiedzieć, jakie są współczesne Chinki? A może zawsze to będzie jedynie stereotyp?

Przede wszystkim to będzie wielka generalizacja. Inaczej żyje się kobietom w miastach, inaczej na wsi, na pewno dużo zależy tu także od pieniędzy, choć ogólnie zadowolenie z życia wśród obywateli Chin jest duże. Stereotypy natomiast funkcjonują, szczególnie na przykład w postrzeganiu Chinek przez mężczyzn z Zachodu. Przez wiele lat były one uznawane za skromniejsze, grzeczniejsze, biedniejsze, na pewno mniej wyzwolone niż Europejki czy Amerykanki. Mężczyźni, którzy nie radzili sobie w relacjach z silnymi kobietami, szukali swojego miejsca u boku kobiety ze Wschodu. Niektórzy nadal chcą to tak widzieć, choć mogą już się bardzo zdziwić. Współczesne Chinki pozbywają się już kompleksów.

dr Maciej Szatkowski

dyrektor Centrum Języka i Kultury Chińskiej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


NAUKA JEST KOBIETĄ

O studiach i kobietach rozmawiamy z dr inżynier Joanną Gęsikowską, kierownikiem kierunku geodezja i kartografia na Kujawsko-Pomorskiej Szkole Wyższej w Bydgoszczy. W ostatnich latach sporo wysiłków promocyjnych poświęcono na zachęcanie kobiet, dziewczyn do wybierania nauki na kierunkach ścisłych i technicznych. Czy dostrzega Pani wzrost zainteresowania wśród nich takimi kierunkami?

Niestety nie odczuliśmy tego aż tak bardzo. Na kierunku informatyka kobiety nadal stanowią pojedyncze przypadki, na budownictwie jest trochę lepiej, bo to około 10 procent studiujących, zaś na geodezji i kartografii zainteresowanie kierunkiem wśród dziewczyn wygląda falująco – w niektórych rocznikach to nawet 50 procent uczących się, a na innym jest tylko 1 kobieta.

Czy kobieta w świecie akademickim wciąż musi przełamywać jakieś bariery, stereotypy?

W przypadku kierunków technicznych niestety krążą głosy, że kobiety nie dadzą rady na budowach - zarówno w zakresie geodezji i budownictwa. Niestety wciąż z niewiadomych przyczyn powielany bywa stereotyp, że będą słabsze od mężczyzn w zakresie nauk ścisłych i technicznych. To nie prawda. Jeśli dołożymy do tego fakt, że często muszą dodatkowo pełnić obowiązki matek, to okazuje się, iż panie dają radę wykonywać więcej nawet obowiązków niż mężczyźni.

Dlaczego warto zainteresować się nauką na kierunkach ścisłych i technicznych?

W odróżnieniu od wielu kierunków nieścisłych, które dość mocno już nasyciły rynek absolwentami, specjalistów z nauk ścisłych wciąż na rynku brakuje. Warto zatem wybierać kierunki ścisłe i techniczne, bo one niemal gwarantują pracę po studiach. Często studenci zaczynają pracę w zawodzie jeszcze nawet przed zdobyciem dyplomu. Nawet teraz, pomimo pandemii, branże opierające się na pracownikach technicznych, w większości nie mają przestoju.

To chyba jest niezależne od branży. Sukces można osiągnąć, zawsze, gdy ma się odpowiednie samozaparcie w dążeniu do celu i jest się w tym wyjątkowo wytrwałym. Może nawet u studentek i studentów wspomnianych kierunków technicznych te cechy łatwiej da się zauważyć.

Zbuduj swoją przyszłość z KPSW

Czy na KPSW kobiety odgrywają istotną rolę?

Oczywiście. I to bardzo ważną. Stanowią również istotną część władz uczelni. Można powiedzieć, że nauka to kobieta, a uczelnia to rodzaj żeński. Kobiety pasują więc wyjątkowo dobrze do uczelni.

Jak Pani trafiła do akademickiego świata nauki?

W zasadzie można powiedzieć, że przez przypadek (śmiech). Nie planowałam idąc na studia kariery naukowo-dydaktycznej. Potoczyło się to trochę naturalnie, kiedy spotkałam swój autorytet w dziedzinie geodezji, świętej pamięci prof. dr. hab. inż. Edwarda Kujawskiego. Co pomogło mi osiągnąć sukces zawodowy?

www.kpsw.edu.pl

www.bursztynek.kpck.edu.pl


PA R T N E R T E M AT U

JOANNA GÓRSKA SPECJALIZUJE SIĘ W KREOWANIU SZTUKI W PRZESTRZENI MIEJSKIEJ

BEZ SZTUKI ANI RUSZ NASZA SZTUKA JEST EGALITARNA, ŁATWO DOSTĘPNA, A RÓWNOCZEŚNIE WYMAGAJĄCA W TYM SENSIE, ŻE ABY Z NIEJ SKORZYSTAĆ, TRZEBA WYKONAĆ PEWIEN WYSIŁEK - TWIERDZI ARTYSTKA JOANNA GÓRSKA, WSPÓŁTWÓRCZYNI TORUŃSKIEJ GALERII RUSZ SPECJALIZUJĄCEJ SIĘ PRZEDE WSZYSTKIM W KREOWANIU I PREZENTACJI SZTUKI W PRZESTRZENI MIEJSKIEJ. R O Z M AW I A J A N O L E K S Y


31

Pasja

PA R T N E R T E M AT U

„Żeby znaleźć odpowiedź, trzeba potrafić zadać właściwe pytanie. Ręka do góry, kto umie jeszcze zadać właściwe pytanie”. Ta myśl z Waszego bilbordu jest dobra na początek rozmowy…

Patrząc na to, co się dzieje wokół nas, chyba wszyscy mamy wrażenie, jakbyśmy szli w ciemności, nie wiedząc, w jakim kierunku. Może krążymy w kółko i nawet o tym nie wiemy? Namysł w obecnych, pełnych zawirowań czasach jest nam niezbędny, jeszcze bardziej niż kiedyś. Potrzebujemy zadawać właściwe pytania, by szukać właściwych odpowiedzi i wiedzieć dokąd iść.

Bilbordami wychodzicie ze swoją sztuką na ulice. Dzisiaj w dobie protestów nabiera to nowego, wręcz metaforycznego znaczenia. Można uważać Was za prekursorów przenoszenia problemów społecznych i politycznych na ulice, do szerokiego kręgu odbiorców?

Zajmujemy się tym od końca lat 90., więc myślę, że tak. Ale nie interesujemy się polityką jako taką, raczej pokazujemy, w jak skomplikowanym świecie wszyscy żyjemy, jak jednostkowa egzystencja rozciąga się pomiędzy intymnym życiem wewnętrznym a życiem społecznym, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. Wszyscy żyjemy w określonej kulturze, a my, artyści, przyglądamy się tej kulturze z różnych stron. Do tego samego namawiamy również naszych odbiorców.

Atakowanie miasta sztuką to program artystyczny Waszej Galerii Rusz?

Atak na miasto to nie jest nasza strategia. My bardzo lubimy miasto, dlatego uzupełniamy je o bardzo ważny aspekt, o którym często się zapomina - o refleksję - co szczególnie widać w dobie szalejących populizmów. Bez zastanawiania się, co jest ważne, a co nie, co jest mądre, co jest pożyteczne, a co wręcz przeciwnie. Ten świat z dużym prawdopodobieństwem się wykolei, a my wszyscy razem z nim. Pozostaną rośliny i zwierzęta, które bardzo dobrze poradzą sobie bez nas.

Sztuka ulicy. Bardziej egalitarna czy elitarna? Niektóre pomysły wymagają włączenia intelektu. Odlot, metafora, wyobraźnia. Chodzi o to, by poruszać - nomen omen, skłaniać do przemyśleń, zmuszać do refleksji, nawoływać do... działania?

F OT. G A L E R I A R U S Z

Nasza sztuka jest egalitarna, łatwo dostępna jest na ulicy, a równocześnie wymagająca w tym sensie, że aby z niej skorzystać, trzeba wykonać pewien wysiłek. To trochę jak z edukacją, jest w Polsce darmowa i ogólnodostępna, ale niektórym nie chce się z niej korzystać, bo wymaga to sporego wysiłku. Namawiamy do myśle-

nia i działania, bo działanie to życie, rozwój, kreatywność, pomysłowość. Przeciwieństwo marazmu, trwania, wegetacji.

Uprawiacie sztukę zaangażowaną społecznie. Bilbordy niosą przesłania, poruszają aktualne problemy. Co gryzie Joannę i Rafała?

Mamy psa, ale on nas nie gryzie. (śmiech)

Ale prowokujecie do dyskusji o naszej kondycji społecznej.

Do zastanawiania się, przewietrzenia umysłu, oglądania rzeczywistości z różnych stron i poszukiwania rozwiązań, które pomogą lepiej żyć - poszczególnym jednostkom i całemu społeczeństwu.

Wasze bilbordy to osobny świat, konkretna sprawa, prowokacja artystyczna. Na przykład aluzyjne prace: „To nie jest kraj dla starych ludzi, to nie jest kraj dla młodych ludzi, to nie jest kraj dla ludzi” czy „Nienawidź bliźniego swego jak siebie samego!"

No tak, różne tematy, różne aspekty rzeczywistości, w jakiej przyszło nam żyć.

Lubi Pani szokować? Nie uznaje dosłowności? „Polacy są ludźmi z ołowiu, a nie z marmuru czy żelaza” - taka jest wymowa cyklu prac „Ołowiany charakter”?

Nie zajmujemy się szokowaniem, raczej patrzeniem z innej perspektywy, prowokowaniem do myślenia. Polacy oczywiście są różni, na szczęście, ale niestety kultura, w jakiej żyjemy, posiada również ten toksyczny, ołowiany aspekt.


F OT. G A L E R I A R U S Z

PA R T N E R T E M AT U

BILBORD GALERII RUSZ MÓWIĄCY O SENSIE EPIDEMII

Która Pani praca była na tyle kontrowersyjna, nieakceptowana, że miała Pani przez nią kłopoty?

Jako artystka wyszła Pani poza obraz, wyzwoliła się z ram i schematycznego postrzegania twórcy?

To, co robimy, czyli prezentowane przez nas bilbordy, to niestandardowe dzieła sztuki, które wychodzą poza tradycyjny model sztuki z jego podziałami na malarstwo, rzeźbę, grafikę itd. Poza tym nie pokazujemy sztuki w tradycyjnych galeriach. Dla nas galerią jest miasto, ulica, codzienność. Trudno więc mnie nazwać tradycyjną artystką. (śmiech)

Mając masowy kontakt z odbiorcą możecie kształtować nie tylko gusty estetyczne, ale także przekonywać do określonych poglądów. To obciążające czy satysfakcjonujące?

TEN ŚWIAT Z DUŻYM PRAWDOPODOBIEŃSTWEM SIĘ WYKOLEI, A MY WSZYSCY RAZEM Z NIM.

Pozwala realizować misję?

My tego tak nie postrzegamy, raczej dzielimy się z odbiorcą tym, co uważamy za ważne. Często okazuje się, że dobrze trafiliśmy, że jest to ważne również dla naszych odbiorców, którzy nam to komunikują.

Tak, ale naszym zdaniem każdy ma do spełnienia jakąś misję, np. piekarz pieczenia dobrego chleba, szewc robienia dobrych butów, a artysta tworzenia dobrej sztuki, która coś w sobie niesie.

Wchodzicie w interakcje z odbiorcami?

Co uważa Pani za swoje największe osiągnięcie?

Tak, zarówno w internecie, jak i w realu. Nasi odbiorcy są dla nas bardzo ważni i kontakt z nimi daje nam dużo energii do działania, inspiruje do dalszego tworzenia.

To, że od ponad 20 lat tworzę bilbordy i sztukę w przestrzeni miasta, którą ludzie chcą oglądać.

Były różne prace, które wywoływały bardzo żywiołową dyskusję, np. praca o obozach koncentracyjnych, czy też praca z cytatem Adolfa Hitlera „Jakie to szczęście dla rządzących, że ludzie nie myślą”, z którą również teraz trudno się nie zgodzić. Kilka lat temu prokuratura badała, czy ta praca nie jest propagowaniem nazizmu.

Odbywające się w Polsce protesty, niektóre o happeningowym charakterze, wydają mi się bliskie artystycznym działaniom Galerii Rusz. Niektóre hasła kojarzą się z Waszą poetyką. Ulica dzisiaj ma konkretną twarz… Szlachetną?

Hasła, tak, jest wiele fajnych, pomysłowych haseł, często bardzo zabawnych i absurdalnych, dobrze korespondujących z tymi dziwacznymi czasami, w jakich żyjemy. Co do twarzy ulicy, to myślę, że ma ona wiele twarzy, wielu różnych ludzi, którzy chcą żyć własnym życiem. Wydawałoby się, że w systemie demokratycznym to powinno być czymś oczywistym, a nie jest.

Joanna Górska od 1999 prowadzi wraz z mężem Rafałem Góralskim własną bilbordową Galerię Rusz, jest to najdłużej działający projekt tego typu na świecie. Artyści specjalizują się przede wszystkim w tworzeniu sztuki publicznej, na co dzień ich prace można oglądać na bilbordach w Toruniu, w Warszawie i innych miastach, prezentowane były także z okazji Dni Grzegorza Ciechowskiego. Mają na swoim koncie także liczne wystawy w Polsce i za granicą (Londyn, Birmingham, Norwich, Berlin, Nowy Jork, Oakland).



Ślady przeszłości

TA HISTORIA NIE ZOSTAŁA JESZCZE DO KOŃCA OPOWIEDZIANA Szłam za opowieścią, która mnie ciekawiła. Był to mój sposób na wyrażenie współczucia dla żydowskich sąsiadów, których nie miałam szansy poznać. Czułam, że powinnam chociaż symbolicznie przywrócić ich pamięci zbiorowej – mówi Karolina Famulska-Ciesielska, autorka książki „Sztetl Lubicz”.

FOT. SZYMON ZDZIEBŁO/TARANTOGA.PL DLA UMWKP

Rozmawia Jan Oleksy


35 Dlaczego zainteresował Panią temat społeczności żydowskiej podtoruńskiego Lubicza przed wojną? Akurat Lubicz?

Lubicz interesował mnie dlatego, że w nim po prostu dorastałam. Mieszkałam przez kilkanaście bardzo ważnych lat, od dzieciństwa do wczesnej dorosłości, w jednej z może niezbyt pięknych, ale obdarzonych wyrazistym charakterem i specyficzną atmosferą kamieniczek przy ulicy Lipnowskiej, w Lubiczu Górnym. „Nasiąkałam” atmosferą, więc zaciekawiła mnie historia tego miejsca, która okazała się bardzo złożona i niebanalna.

Czy przywracanie pamięci to jakaś misja? Jest Pani komuś to winna?

Staram się unikać zbyt wielkich słów. Uważam, że pamięć o przeszłości jest bardzo ważna. Pomaga lepiej rozumieć teraźniejszość i często nawet samego siebie. Choć z drugiej strony, kiedy zaczęłam poznawać konkretne, bardzo dramatyczne losy poszczególnych osób i rodzin, pojawiło się takie poczucie, że te osoby zasługują na upamiętnienie. I że skoro poznałam ich historie – czy może raczej strzępki tych historii – to powinnam coś zrobić, żeby chociaż symbolicznie przywrócić ich pamięci zbiorowej. Okazało się, że nie tylko mnie na tym zależało, ale wielu osobom i instytucjom. Oprócz książki zrodziły się więc pomysły innych form upamiętnienia, co zaowocowało chociażby spotkaniem zorganizowanym w październiku 2019 roku w szkole w Lubiczu Górnym. Obecnie zaś prowadzone są działania w kierunku utworzenia w Lubiczu centrum kultury pogranicza – ośrodka muzealnego mającego pokazywać piękno i bogactwo wielokulturowej przeszłości Lubicza i okolic. W ten projekt angażuje się wiele instytucji, więc jest duża szansa, że zostanie zrealizowany.

Podjęła się Pani trudnego zadania - wymagało wędrówki do świata, którego nie ma. Nie miała Pani obaw?

Szłam za opowieścią, która mnie ciekawiła. Obawiałam się tylko, że nie zbiorę dość materiałów. Ale myślę, że są takie historie, które domagają się przypomnienia, więc materiały po prostu muszą się znaleźć. Choć w kilku momentach trafiłam na ścianę czy zatrzaśnięte przed nosem drzwi.

Tak wyglądają trudne rozmowy. Trudne z wielu powodów.

Nie każdy, kogo prosiłam o spotkanie, zgadzał się na to. Rozmowy, które odbyłam, często były trudne. Dla wielu osób to rozdrapywanie ran. Ocena tych rozmów to temat na osobną książkę... Ale przydarzyły mi się też wspaniałe spotkania, którym towarzyszyło poczucie, że razem przywracamy do istnienia coś, co miało zostać unicestwione.

To nie jest dobry czas na poruszanie tematyki żydowskiej, niepopularnej politycznie...

Historia stosunków polsko-żydowskich jest długa i trudna. Starałam się pisać jak najbardziej „po ludzku”, z perspektywy człowieka myślącego o drugim człowieku, jego historii i jego tragedii, bez ideologizacji.

By jednak powstał ten ważny dla historii regionu dokument, musiała się Pani poruszać po nieistniejącym świecie i „opowiadać” o nieistniejącej już

UWAŻAM, ŻE PAMIĘĆ O PRZESZŁOŚCI JEST BARDZO WAŻNA. POMAGA LEPIEJ ROZUMIEĆ TERAŹNIEJSZOŚĆ I CZĘSTO NAWET SAMEGO SIEBIE.

społeczności. Tragiczne losy Żydów z Lubicza, Holocaust, wszechobecna śmierć. Czy nie prześladują Panią duchy zmarłych?

Dosyć dużo zajmowałam się problematyką Zagłady Żydów w moich dotychczasowych pracach. Przez wiele lat badałam twórczość pisarzy piszących po polsku w Izraelu. Zagłada stanowiła w wielu przypadkach główny temat ich twórczości, a przynajmniej istotny punkt odniesienia. Trudno oswoić się z tym tematem, czy przyzwyczaić do grozy opisywanych przeżyć. Ja w każdym razie się nie przyzwyczaiłam, bo to były rzeczy, których nikt nigdy nie powinien doświadczyć. Ale żadne duchy mnie nie prześladują. Uważam, że musimy pamiętać i wiedzieć jak najwięcej, żeby już nigdy nie wydarzyło się nic podobnego.

Trudno tu o beznamiętne spojrzenie, o naukowy chłód...

W przypadku Lubicza nie starałam się nawet za bardzo o naukowy chłód. Wiedziałam, że piszę to nie jako naukowiec, ale jako osoba z Lubicza, z Lipnowskiej, z której 80 lat wcześniej Niemcy i lokalni volksdeutsche pognali tych kilkaset osób na poniewierkę i ostatecznie na śmierć. To taki mój sposób na wyrażenie współczucia dla sąsiadów, których nie miałam szansy poznać.

Wróćmy do nich we wspomnieniach. Kim byli przed wojną mieszkańcy sztetla Lubicz?

Większość zajmowała się handlem. Lubicz Górny pełen był sklepów i sklepików – trochę tak jak teraz. Można było kupić rower, części do maszyn rolniczych, ubrania, galanterię, artykuły kolonialne. Istotnym miejscem było też targowisko na tzw. rynku. Zjeżdżali tam na zakupy nawet mieszkańcy z dosyć odległych miejscowości. Wśród lubickich Żydów byli też krawcy, szewcy, utalentowane hafciarki, lekarz, księgowy, właściciele młyna, tartaku, olejarni. Zdarzali się rolnicy.

Jak wyglądały stosunki sąsiedzkie między Polakami a Żydami? Czy Lubicz był podzielony na dwa światy - „swój” i „obcy”? Asymilacja czy życie obok siebie? Przyjaźń czy wrogość?

Było różnie, ale generalnie nieźle. Dzieci chodziły razem do szkoły powszechnej i odwiedzały się w domach. Aleksander Makower, rocznik 1923, który dorastał w Lubiczu i jako jedyny ze swojej najbliższej rodziny przeżył Zagładę, wspominał, że grał z polskimi chłopcami w piłkę. I choć zdarzało mu się słyszeć pod swoim adresem nieprzyjemne docinki, to każdy chciał z nim grać, bo świetnie radził sobie z piłką i był cennym nabytkiem dla drużyny. Siostra Aleksandra, Ada, też przyjaźniła się głównie z polskimi dziewczynami. Społeczność żydowska była zróżnicowana – część lubickich Żydów była chasydami, czyli zwolennikami nurtu religijnego skupionego na poszukiwaniu głębokiej, realnej relacji z Najwyższym. Byli też Żydzi niereligijni lub ograniczający swoją aktywność religijną do minimum. Jeśli chodzi o poglądy polityczne, spotkać można było w Lubiczu przedstawicieli wszystkich nurtów i pomysłów na życie. Wielu Polaków miało z Żydami relacje dobrosąsiedzkie, choć zdarzały się również animozje. Dziś też bywa tak, że dzielimy nasz świat na swoich i obcych, żeby uprościć sobie rozumienie tego świata. I obcym może być nawet nielubiany sąsiad. LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


36

Ślady przeszłości Historię tego współistnienia polsko-żydowskiego można opowiedzieć bardzo różnie. Można znaleźć przykłady dobrych i złych relacji, ale mimo wszystko – moim zdaniem – postawy wrogości stanowiły w tym akurat przypadku mniejszość.

Wspomnienia żyjących, pamiętających przedwojenny Lubicz to tylko jedno i to raczej „wysychające źródełko”. Jak sobie Pani radziła ze zbieraniem innych materiałów?

Bardzo cennym źródłem informacji były dla mnie rozmowy z dwiema mieszkankami przedwojennego Lubicza – paniami Janiną Bonkowską i Sabiną Falkowską. Obie udzieliły mi wielu bardzo konkretnych informacji. Przyszłam do nich z listą nazwisk, a one rozpoznały na niej swoich sąsiadów, kolegów szkolnych, przyjaciół swoich rodzin. Książka bardzo wiele zawdzięcza ich opowieściom. To były szczere rozmowy, bez lukru, upiększania, z wyczuwalną odpowiedzialnością za słowo i za pamięć. Obie panie niestety zmarły w 2020 roku. Bardzo cennym źródłem były także – w ogromnej części zdigitalizowane – zbiory archiwum Instytutu Jad Waszem. Dzięki tym materiałom znalazłam wskazówki, które pomogły mi dotrzeć do potomków nielicznych ocalałych Żydów z Lubicza. Interesujące były też materiały znajdujące się w Instytucie Pamięci Narodowej – w większości były to akta spraw sądowych toczących się po wojnie, a mających na celu uznanie za zmarłe wielu osób, o których było wiadomo, że nie przeżyły, a jednak nie istniały ich akty zgonu. Nie można też nie wspomnieć o wcześniejszych publikacjach, w których przewijała się ta problematyka – one także stanowiły istotny punkt odniesienia i ważne źródło.

w perspektywie planów utworzenia centrum muzealnego poświęconego wielokulturowej historii Lubicza.

Czy miała Pani okazję do spotkań z potomkami żydowskich mieszkańców Lubicza?

Znalazłam potomków kilku rodzin lubickich. W większości były to trudne rozmowy, choć bardzo je sobie cenię. Jedynie rodzina Makowerów, która przyjechała na uroczystość upamiętnienia Żydów lubickich w 2019 roku, podeszła do tego polskiego badania żydowskiej przeszłości Lubicza z entuzjazmem. Amir Makower, najstarszy z synów lubiczanina, Aleksandra Makowera, przemawiając na uroczystości, nawiązał do etapów przezwyciężania traumy. Podkreślał, że trzeba przejść przez wszystkie etapy. Niczego nie pomijać. Nie próbować po prostu zapomnieć lub zaprzeczać faktom, ale przeżyć świadomie żałobę i budować nowe życie.

Przedwojenne zdjęcie Ady Makower, mieszkanki Lubicza.

Szkoda, że w Lubiczu zostało tak niewiele materialnych pamiątek po żydowskich mieszkańcach. Niemcy zniszczyli wszelkie świadectwa żydowskiej duchowości, synagogę, cmentarz...

Faktem jest, że wiele materialnych śladów zostało zniszczonych. Na pewno dużą stratą dla pejzażu lubickiego jest utrata budynków synagogi i mykwy czy części starych drewnianych domów. Za największą stratę uważam jednak zniszczenie cmentarza. Zniszczyli go Niemcy, jak wiele podobnych nekropolii na terenie całej okupowanej wówczas Polski, ale sprawa jest niestety bardziej skomplikowana. W tradycji żydowskiej nie mówi się o likwidacji cmentarza tylko dlatego, że ktoś zrówna z ziemią nagrobki i zadeklaruje, że cmentarz przestaje istnieć. Tak długo, jak znana jest lokalizacja cmentarza, a szczątki spoczywają w ziemi, uważa się go za istniejący. Wiem, że ze strony władz gminy jest wola, aby cmentarz doczekał się jakiejś formy upamiętnienia.

Dzięki Pani lubiccy Żydzi odzyskali tożsamość. Stali się ludźmi z imienia i nazwiska. To duża satysfakcja.

To smutna satysfakcja, bo historie ich życia okazały się w większości bardzo dramatyczne. Mam też poczucie, że to jeszcze nie wszystko, że można jeszcze coś dodać i coś ważnego opowiedzieć. Dlatego, korzystając z okazji, chciałabym zachęcić osoby, które znają jakieś inne elementy tych lubickich historii i chciałyby się nimi podzielić, do kontaktu ze mną: famulska_k@hotmail.com. A może w zaciszach strychów lub piwnic znajdą się przedmioty, które mogłyby to dawne życie udokumentować? Jest to istotne

dr Karolina Famulska-Ciesielska

autorka książek „Sztetl Lubicz”, „Polacy, Żydzi, Izraelczycy. Tożsamość w literaturze polskiej w Izraelu”, „Literatura polska w Izraelu. Leksykon” (wspólnie ze Sławomirem Jackiem Żurkiem) oraz licznych artykułów poświęconych literaturze polsko-żydowskiej. Zajęła 2. miejsce w plebiscycie „Nowości” Osobowość Roku 2019 w kategorii Kultura. Mieszka na wsi pod Lublinem, pracuje jako redaktor w wydawnictwie medycznym. LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


Stowarzyszenie Księgowych w Polsce Oddział Okręgowy w Bydgoszczy

Dołącz do najlepszych! Działamy dla księgowych od 1907 roku

Centrum Edukacji Stowarzyszenia Księgowych w Bydgoszczy oferuje pełen wachlarz kursów i szkoleń dających możliwość rozwoju zawodowego, aktualizację specjalistycznej wiedzy, zdobycie nowych kwalifikacji i praktycznych umiejętności niezbędnych w zawodzie księgowego.

KURSY:  KSIĘGOWOŚĆ DLA POCZĄTKUJĄCYCH I ZAAWANSOWANYCH  PODATKOWA KSIĘGA PRZYCHODÓW I ROZCHODÓW  PODATEK VAT DLA POCZĄTKUJĄCYCH I ZAAWANSOWANYCH  KADRY I PŁACE  ROZLICZANIE CZASU PRACY  KURSY KOMPUTEROWE W SYSTEMIE „SYMFONIA”  EXCEL DLA KSIĘGOWYCH - dla początkujących i zaawansowanych

SZKOLENIA KRÓTKIE, AKTUALIZUJĄCE WIEDZĘ:  RACHUNKOWOŚĆ  PRAWO PODATKOWE  PRAWO PRACY  PRAWO GOSPODARCZE

Zapraszamy również do członkostwa w Stowarzyszeniu! Więcej informacji na www.bydgoszcz.skwp.pl Bydgoszcz, ul. Toruńska 24 tel. 52 348 43 80/77


Inna perspektywa

NIEbinarność Kiedy od najmłodszych lat jesteśmy uczeni, że są dwie płcie, w dodatku zupełnie od siebie różne, nie tylko pod względem biologii, ale też funkcji społecznych, aspiracji, emocji, nie lada wyzwaniem może okazać się zaakceptowanie osób, które się w ten model nie wpisują.

TEKST: LENA SZUSTER

P

odwójne Dusze – tak rdzenni Amerykanie nazywają osoby, które nie identyfikują się wyłącznie jako mężczyźni albo kobiety. Przed Kolumbem i kolonizacją, innymi słowy – przed naszym przybyciem do obu Ameryk, osoby niebinarne miały swoje miejsce w społeczeństwie, kulturze, każdym plemieniu. Były akceptowane. Cenione za szerszą perspektywę. Po prostu zwyczajne. Później wszelkie przejawy odmienności zaczęto tępić. Wymazywać. Kultura zachodnia lubi bowiem jasne podziały – w tym na mężczyzn i kobiety. Nic pośrodku albo chociaż troszeczkę inaczej. Tymczasem na całym świecie, w różnych społecznościach i kulturach znajdziemy ludzi wymykających się tym binarnym, przeciwstawnym sobie kategoriom. Hijra w Indiach, khanith w Omanie, baklâ na Filipinach, mahu na Hawajach, muxe w Meksyku. To tylko niektórzy przedstawiciele tak zwanej trzeciej płci.

NIEBINARNOŚĆ – CZYLI O CO WŁAŚCIWIE CHODZI?

Zacznijmy jednak od początku. Ile tak naprawdę jest płci? I co to dla nas oznacza w praktyce? Wyjaśnia Katarzyna Mańkowska, doktorantka na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, badaczka tożsamości płciowej (w tym niebinarnej) i tożsamości psychoseksualnej. – Coraz częściej w mediach przewijają się takie pojęcia, jak płeć chromosomalna, gonadalna, fenotypowa, hormonalna, metaboliczna, socjalna, mózgowa czy psychiczna. Nie oznacza to jednak, że każdy z nas ma po kilka różnych płci – tłumaczy. – To kategorie, które pokazują złożoność i wieloaspekto-

wość płci. Płeć metrykalna, czyli wpisana do aktu urodzenia, nie zawsze bowiem odpowiada tej odczuwanej. Jeżeli odpowiada – jesteśmy cispłciowi. Jeżeli nie – transpłciowi. Nasze ciało nie pasuje do tego, jak się identyfikujemy, jak o sobie myślimy, jak chcemy, żeby się do nas zwracano. W bardzo dużym skrócie. A w rozwinięciu – transpłciowość jest szerokim pojęciem. Obejmuje osoby transseksualne, czyli na przykład kobiety urodzone w „męskich” ciałach, które chcą dokonać pełnej tranzycji, korekty płci, jak również osoby, które nie pragną pełnej tranzycji, w tym osoby niebinarne. Te ostatnie mogą zaś określać się między innymi jako apłciowe (agender), neutralne płciowo (genderneutral), płynne płciowo (genderfluid) albo tożsame z obydwoma płciami w różnym stopniu (bigender). – Warto jednak podkreślić, że to wciąż pojęcia „w budowie” – mówi Katarzyna Mańkowska. – Powstają spontanicznie, z potrzeby nazwania i dookreślenia swojej tożsamości. Nauka wcześniej nie zajmowała się szerzej niebinarnymi tożsamościami, nie ma więc ujednoliconego, wypracowanego słownictwa, wspólnie przyjętych definicji. Są za to żywi, zwyczajni ludzie, którzy odkrywają swoją tożsamość, szukają dla niej jakichś określeń, ram, w których mogliby się obracać. Dla każdej i każdego niebinarność będzie oznaczać coś innego. Nie przywiązujmy się więc specjalnie do etykietek i po prostu pozostańmy otwarci, słuchajmy, rozmawiajmy, szanujmy to, w jaki sposób dana osoba chce samą siebie definiować. Bo ma do tego prawo. Choć osoby niebinarne zawsze istniały, w kulturze euroamerykańskiej ich problemy i potrzeby dopiero od niedawna są szerzej zauważane. Pokazuje to chociażby historia samego pojęcia. Początkowo nie było żadnego. A zatem – tak jakby i nie było osób niebinarnych. Nie miały sposobów i przestrzeni na mówienie o sobie i swojej tożsamości. Wreszcie w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku do użytku weszło pojęcie genderqeer, jeszcze później – bo już w tym stuleciu – zaczęto mówić o niebinarności (non-binary). Ostatnio termin ten zyskuje na popularności. LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


39

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


40

Inna perspektywa W 2019 roku został na przykład wyróżniony przez słynny słownik Collinsa. To pokazuje, że osoby niebinarne w końcu zaczęły być szerzej dostrzegane.

TEN ZŁY GENDER

Żeby lepiej zrozumieć osoby niebinarne, dorzućmy do puli jeszcze jeden termin – gender. Najprościej mówiąc to społeczno-kulturowy aspekt płci, determinowany przez wychowanie, zespół norm, ról i aktywności, które w danym społeczeństwie uważa się za typowo kobiece lub męskie. Będzie to sposób ubierania się (na przykład różowe sukienki dla dziewczynek, wygodne spodenki dla chłopców), preferowane zachowania („bądź grzeczna”, „uśmiechnij się”, „to nie wypada”, ale też: „prawdziwi mężczyźni nie płaczą”), dostępne funkcje społeczne i kariery zawodowe (jak chociażby przekonanie, że mężczyźni „z natury” są lepszymi politykami, szefami, menadżerami, kobiety zaś realizują się głównie w opiece nad dziećmi i domem). – Pojęcie to na stałe weszło do użytku w 1968 roku za sprawą Roberta Stollera i jego przełomowej książki „Sex and Gender” – wyjaśnia Katarzyna Mańkowska. – Stoller tłumaczy w niej zasadność rozróżnienia aspektu biologicznego płci (sex) od społeczno-kulturowego (gender). Gender wynika z tego, jak widzi nas społeczeństwo: czy rozpoznaje w nas kobiety, czy mężczyzn. Stereotypowe traktowanie wynika bowiem nie z samej płci biologicznej, tylko z tego, czy przypisuje się nam cechy stereotypowo męskie, czy kobiece. Innymi słowy – kobiety nie mają jakichś specjalnych biologicznych predyspozycji na przykład do zamiatania podłogi. Niby proste, niby oczywiste, ale jednak niektórym wciąż trudno wyzwolić się ze stereotypów. – Przywiązanie do tradycyjnie pojmowanych ról płciowych często idzie w parze z niezrozumieniem lub nawet negowaniem niebinarności – mówi Katarzyna Mańkowska. – Bo kiedy od najmłodszych lat jesteśmy uczeni, że są dwie płcie, w dodatku zupełnie od siebie różne, nie tylko pod względem biologii, ale też funkcji społecznych, aspiracji, emocji, nie lada wyzwaniem może okazać się zaakceptowanie osób, które się w ten model nie wpisują. Przecież nawet na co dzień mówimy o płci własnej i „przeciwnej”, jakby ta druga była zupełnie inna od naszej, odwrotna.

PŁEĆ JĘZYKA

Problemem bywa też język. – Polski jest bardzo upłciowiony – podkreśla Katarzyna Mańkowska. – Rodzaj gramatyczny decyduje między innymi o końcówkach deklinacyjnych rzeczowników, łączących się z nimi czasowników, przymiotników i tak dalej. Płeć od razu jest widoczna w wypowiedzi, jasno określona, binarna. Tak samo jak we francuskim, hiszpańskim czy niemieckim. Tymczasem w języku fińskim nie znajdziemy żadnych rodzajów. Finowie mają za to „hän” – zaimek neutralny pod względem płci i statusu społecznego. Podobny zaimek („hen”) wprowadzono w 2018 roku do języka szwedzkiego. W języku angielskim zaś funkcjonuje neutralne płciowo „they”. – Stosowane nie tylko w przypadku osób niebinarnych, ale też po prostu wtedy, kiedy mówimy o kimś, kogo płci nie znamy – dodaje Katarzyna Mańkowska. Jak jednak mówić o osobach niebinarnych w języku polskim? I jak one same mówią o sobie? Opcji jest kilka. Niektórzy preferują rodzaj nijaki (poszedłom, zrobiłom) – inni wręcz przeciwnie, uważają go za zbyt inny, wyróżniający, piętnujący. Wolą więc tak konstruować swoje wypowiedzi, żeby w ogóle nie określać rodzaju czasowników, postawić na całkowitą neutralność (zamiast „urodziłam/em się w Bydgoszczy” powiedzą „moim miejscem urodzenia jest Bydgoszcz”). Część sięga po dukaizmy (onu, każdu, zrobiłum), neozaimki (ono/eno), formy ze znakiem zastępującym (onæ/jæ, onx/jex) albo – na wzór języka angielskiego – liczbę mnogą (rozmawialiśmy, powiedzieliśmy, dostaliśmy). Nie-

rzadko też osoby niebinarne zmieniają imiona na takie, które będą neutralne płciowo. – Niestety na razie nie ma dobrych, sprawdzonych rozwiązań – mówi Katarzyna Mańkowska. – To, co będzie odpowiadało jednej osobie niebinarnej, dla innej może być zupełnie nie do przyjęcia. Nasz język dopiero uczy się neutralności płciowej, my się jej uczymy. Choć nie zawsze chętnie. Zdarza się, że osoby niebinarne oskarża się o „wymyślanie”, atencyjność, robienie niepotrzebnego zamieszania. Bo po co zmieniać zaimki? Albo imię? Odpowiem tak: wszyscy mamy przecież jakieś preferencje dotyczące tego, jak ludzie mówią do nas i o nas. Może na przykład nie lubimy zdrobnień? Wołania po nazwisku? Przydomków? Mamy do tego prawo. Uszanujmy więc życzenia innych i zwracajmy się do nich tak, jak o to proszą.

CI, KTÓRZY NIE ISTNIEJĄ

Osoby niebinarne zmagają się w Polsce nie tylko z materią języka, ale też z przepisami. – W każdym dokumencie, który wypełniamy, w urzędach, gabinetach lekarskich, na uczelniach, dosłownie wszędzie musimy określić swoją płeć – zauważa Katarzyna Mańkowska. – Do wyboru mamy dwie opcje: jesteśmy albo kobietą, albo mężczyzną. Inaczej wygląda to na przykład w Australii, gdzie osoba niebinarna może skorzystać z rubryczki „others” (czyli „inna” płeć). W Polsce takiej opcji nie ma. Osoby niebinarne z perspektywy prawnej po prostu nie istnieją, są niewidoczne, nie trafiają do żadnych statystyk. To mniejszość w mniejszości. W badaniu sytuacji społecznej osób LGBT+ organizowanym cyklicznie przez Kampanię Przeciw Homofobii, Stowarzyszenie Lambda Warszawa oraz Fundację Trans-Fuzja osoby niebinarne wprawdzie wzięły udział, ale ze względu na dużą niejednorodność zostały wyłączone z analiz w podziale na grupy. Nie wiemy więc o nich za wiele – z jakimi problemami się zmagają, czego się obawiają, jakie mają życiowe doświadczenia. Sięgnijmy zatem do badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii. Wynika z nich, że 83 proc. osób niebinarnych boryka się z wykluczeniem społecznym, 76 proc. ma niskie poczucie własnej wartości, 52 proc. obawia się ujawnienia swojej tożsamości płciowej w pracy. Olbrzymim problemem jest brak wiedzy i zrozumienia ze strony urzędników, policjantów, służb medycznych. Ze względu na prześladowanie i nękanie osoby niebinarne unikają wizyt w publicznych toaletach (55 proc. badanych), rezygnują z zawodowych możliwości (32 proc.) i edukacji (21 proc.).

PŁEĆ JEST KONTINUUM

– Osoby niebinarne, podobnie jak biseksualne czy panseksualne, często słyszą: „zdecyduj się” – mówi Katarzyna Mańkowska. – Traktuje się je pobłażliwie, zarzuca wymyślanie, fanaberie. Na co dzień stykają się z wykluczeniem, drwinami, niezrozumieniem, nawet prześladowaniami, przemocą fizyczną i psychiczną. Wciąż brakuje nam edukacji, brakuje też szerszego spojrzenia na kwestie tożsamości i seksualności. Zrozumienia, że płeć to kontinuum, pewne spektrum cech, różne dla każdego z nas. Wyzwolenie się ze stereotypowych ról płciowych pozwala zobaczyć więcej – zwykłych ludzi, naszych przyjaciół, rodzinę, najbliższych takimi, jakimi są naprawdę. Myślę, że bez oceniania i etykietek byłoby nam po prostu w życiu łatwiej.

Weź udział w badaniu

Katarzyna Mańkowska prowadzi unikalne w skali kraju badania na temat niebinarności i kształtowania się tożsamości płciowej. Interesujesz się tematem, chcesz dowiedzieć się więcej albo podzielić własnymi doświadczeniami? Napisz na adres: km@doktorant.umk.pl. Badania są w stu procentach anonimowe. LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


STARAMY SIĘ BUDOWAĆ MARZENIA Rozmowa z Dawidem Mykiem, właścicielem biura projektowego MYK-KONSTRUKCJE Czym się zajmujecie?

Nasze biuro oferuje szeroki wachlarz usług. Prowadzimy inwestorów przez cały proces budowlany, rozpoczynając od projektów koncepcyjnych przez projekty budowlane, wykonawcze, kosztorysy na projektach wnętrz kończąc. Wykonujemy ponadto nadzory na budowach (kierownik budowy czy inspektor nadzoru) oraz prowadzimy doradztwo w zakresie prawa budowlanego. Realizujemy projekty domów jedno i wielorodzinnych, obiektów kubaturowych, usługowych oraz użyteczności publicznej. Obsługujemy zarówno firmy, jak i klientów indywidualnych… wciąż czekając na nowe wyzwania i...

… ciesząc się od lat wielkim zaufaniem inwestorów.

Jako MYK-KONSTRUKCJE działamy od 2009 r., ale swoją przygodę z szeroko pojętym budownictwem rozpoczęliśmy dużo, dużo wcześniej. Zaczynaliśmy od jednoosobowej działalności, a obecnie nasze biuro tworzy sztab inżynierów, architektów i instalatorów, będących pasjonatami swojego fachu. Cenimy sobie ciągły rozwój, a branża architektoniczno-budowlana bez wątpienia nam to umożliwia. Przez lata pracy z setkami zadowolonych inwestorów, nauczyliśmy się przewidywać ich oczekiwania i potrzeby. W projektowaniu dążymy do tego, aby inwestor wiedział, jak będzie się użytkowało dany obiekt, jaki będzie koszt budowy, jakie odniesie benefity przy zastosowaniu tej czy innej technologii. W naszym teamie mamy także doradcę finansowego, który jest w stanie sprawdzić wręcz na miejscu zdolności kredytowe.

Jakie cechy, kompetencje są najważniejsze w Waszym fachu?

Warto wspomnieć, że projekt domu to nie tylko wizja architekta, ale wspólne przedsięwzięcie klienta oraz projektanta. To znaczy, że w naszej branży musimy kierować się kreatywnością oraz elastycznością. Dobry architekt słucha klienta i pomaga urzeczywistnić jego wizję, serwując przy tym dobre i funkcjonalne rozwiązania. Obecny rynek oferuje ogromną liczbę nowoczesnych rozwiązań technologicznych, a zmieniające się prawo budowlane coraz chętniej nawiązuje do korzystania z nich. Reasumując, staramy się klientom budować marzenia.

Jakie trendy dominują obecnie w budownictwie?

Prym wiedzie budownictwo jednorodzinne wyposażone w energooszczędne rozwiązania. Inwestorzy coraz chętniej kierują się w stronę integrowania budynku z otoczeniem. Temat ekologicznego podejścia w budownictwie naprawdę budzi ogromne zainteresowanie. W modzie są także domy o prostej bryle i konstrukcji, uzupełnione licznymi przeszkleniami. Największym hitem są tak zwane nowoczesne stodoły, które charakteryzują się minimalizmem, wręcz skandynawską surowością i dużą elegancją. Aktualnie cytując klasyka - mniej znaczy więcej.

Kto częściej korzysta z Waszych usług? Klienci indywidualni czy firmy?

W tej kwestii mamy w zasadzie równowagę. Dziś MYK-KONSTRUKCJE zatrudniają 20 projektantów w trzech biurach w całym województwie, co pozwala na prowadzenie szerokiej działalności. Wśród projektów domów dominują projekty indywidualne domów jednorodzinnych, które będą komfortową przystanią, unikatowym domem w pełni dostosowanym do potrzeb, przy jednoczesnym ograniczaniu kosztów budowy. U nas klienci mogą liczyć na trafne rozwiązania i podpowiedzi adekwatne do założonego budżetu. Projektujemy budynki o naprawdę rozmaitych powierzchniach i o różnych stylach.

Ciekawe projekty, którymi możecie się pochwalić?

Z większych projektów wykonanych w roku 2020 możemy wymienić m.in. Galerię Pruszcz, Galerię Jeżewo, osiedle APAR-

TADO Nowe Marianki oraz Bona Prestige (łącznie ponad 260 mieszkań), ponadto wykonujemy rocznie około 60 projektów domów. Realizujemy także ekspertyzy stanu technicznego, obsługując zakłady przemysłowe na terenie całego kraju.

Co daje Wam największą satysfakcję?

Jak chyba każdej firmie świadczącej usługi - zadowolenie klienta. Najbardziej lubimy chwile, gdy przedstawiamy inwestorom pierwszą koncepcję ich przyszłego domu rodzinnego. Emocji i radości, jakie temu towarzyszą, nie da się opisać.

Przez ponad 10 lat nastąpił spektakularny rozwój firmy.

Ogromnie się cieszymy, że w tak szybkim tempie zdobyliśmy duże zaufanie klientów. Dzięki temu mogliśmy otworzyć trzy oddziały: w Bydgoszczy, Pruszczu i Złejwsi Wielkiej - lokalizacjach, umożliwiających komfortowe spotkania z klientami. Nasze grono inżynierów i projektantów wszystkich specjalizacji również się powiększa proporcjonalnie do liczby zamówień. Finalnie jesteśmy w pełni samowystarczalni.

Co chcielibyście jeszcze zaprojektować, jakie zrealizować inwestycje?

Nie skupiamy się nad tym, co chcielibyśmy zaprojektować, bo prawie każdy dzień przynosi nowe wyzwania. Raz jest to dom jednorodzinny albo osiedle mieszkaniowe, a innym razem projekt czy ekspertyza stanu technicznego budynku przemysłowego. Każdy z tych tematów jest na swój sposób ciekawy, każdy z nich niesie inne emocje i rozwiązania, a co za tym idzie inny smak radości z sukcesu.

MYK KONSTRUKCJE Biuro Usług Inżynierskich w Zakresie Wykonawstwa i Projektowania w Budownictwie www.mykkonstrukcje.pl • Dawid Myk - 792-555-930 • Dominika Myk - 792-555-929 • e-mail: mykkonstrukcje@gmail.coml


Rozmowa Miasto

MIASTO POWINNO BYĆ PRZESTRZENIĄ DLA WSZYSTKICH O miejskim organizmie rozmawiamy z Anną Rembowicz-Dziekciowską, architektką, urbanistką i dyrektorką Miejskiej Pracowni Urbanistycznej w Bydgoszczy.


43 ROZMAWIA KAMIL PIK

Od pewnego czasu, zarówno w mediach tradycyjnych, jak i społecznościowych, coraz więcej miejsca zajmują dyskusje o kierunkach rozwoju miast. Jak Pani postrzega te debaty?

Miasto to jest taki twór, w którym zderzają się różne interesy i poglądy. Powinno się w nim znaleźć miejsce dla każdego. Faktem jednak jest, że czasami w przestrzeni publicznej bardziej słychać tych, którzy po prostu głośniej mówią. Jednak muszę przyznać, że z tymi trendami, które w ostatnim czasie zaczynają dominować publiczny dyskurs, jest mi bardzo po drodze. Aczkolwiek zauważyłam też, że często stosowane są zbytnie uproszczenia. Dla przykładu: w pewnym momencie pojawiło się negatywnie nacechowane określenie „betonoza”. I teraz dopatruje się jej w wielu przypadkach niemal na siłę. Albo w dyskusjach o odchodzeniu od ruchu kołowego pojawia się chęć niemal „zaorania ulic”. Dostrzegam tendencję popadania w skrajności. Budując i rozwijając miejską przestrzeń należy z uwzględnieniem bieżących idei tak wyważać wszelkie racje, aby tworzyć ją jak najbardziej przyjazną wszystkim mieszkańcom. W tym zakresie jest mi bardzo po drodze z trendami zdążającymi do ograniczania i uspokajania ruchu czy zwiększania ilości zieleni. Natomiast jeśli ktoś mówi, że w ogóle nie należy wytyczać nowych ulic czy nie trasować nowego ruchu w mieście, to już się z nim nie zgodzę.

Jak to się w ogóle stało, że zajęła się Pani urbanistyką, czyli kształtowaniem przestrzeni miejskiej?

Z zawodu i wykształcenia jestem architektem i przez lata bardzo dobrze czułam się projektując obiekty kubaturowe. W jednym z biur projektowych byłam generalnym projektantem. Przyszedł jednak moment, gdy uznałam, że w tym miejscu formuła współpracy się wyczerpała. Poszukałam więc innej pracy. Zakładałam, że do miejskiej pracowni urbanistycznej przychodzę tylko na chwilę. To była druga połowa lat 90. Okazało się, że bardzo mnie realizowane tam zadania wciągnęły. Opracowywaliśmy wówczas duży projekt przywracania miastu rzeki Brdy. Jednak po kolejnych wyborach samorządowych musiałam pożegnać się z MPU. W efekcie przez jakiś czas pracowałam jako architekt miasta Torunia, a potem prowadziłam własną pracownię architektoniczną. Gdy po kolejnych wyborach w Bydgoszczy ogłoszono konkurs na dyrektora MPU, pomyślałam: „Jak nie teraz to kiedy?”. Choć była to trudna decyzja, bo musiałam znów zaniechać pracy jako architekt. Ponownie myślałam, że będzie to tylko „na chwilę”. I tak ta chwila trwa od 2011 roku do dzisiaj. Ciągle mam cele, które chciałabym zrealizować.

Jakie to cele?

Przede wszystkim zdecydowałam się wrócić do tej pracy, aby podjąć się zrewitalizowania Starego Fordonu i Śródmieścia. Równocześnie staram się dążyć do odwracania miasta ku rzece. Marzy mi się, aby udało się połączyć Śródmieście ze Starym Fordonem terenami nadrzecznymi, ale też w drugą stronę, w kierunku Miedzynia i Osowej Góry - terenami nad kanałem. Przez lata woda dzieliła miasto. Chciałabym, aby rzeki i kanał stały się takim szkieletem łączącym wokół siebie miejskie obszary. Układ wodny w Bydgoszczy przechodzi prawie osiowo przez miasto. Wspaniale byłoby, gdyby można było z każdego osiedla zejść sobie nad wodę i wzdłuż rzeki czy kanału udać pieszo lub rowerem np. z Miedzynia do Śródmieścia czy do Fordonu. Jest to moja idea, którą chciałabym zrealizować. Są to jednak działania na długie lata.

Marzy mi się, aby udało się połączyć Śródmieście ze Starym Fordonem terenami nadrzecznymi, ale też w drugą stronę, w kierunku Miedzynia i Osowej Góry, terenami nad kanałem.

Domyślam się, że to nie jedyna wizja, którą chciałby Pani zrealizować.

Marzy mi się też na przykład, aby kiedyś cały ruch samochodowy z ulicy Poznańskiej mógł zostać przeniesiony na Grudziądzką. Ulica Poznańska zaś stałaby się kontynuacją ciągu pieszego ulicy Długiej. To jest zaplecze Wyspy Młyńskiej, już działa tam sporo knajpek, a mogłoby jeszcze więcej. Działałyby one na dwie strony – od Poznańskiej np. z ogródkami i od Wenecji Bydgoskiej. Liczę, że przyjdzie moment, gdy mieszkańcy uznają to za trafiony pomysł.

Trochę jak z zamknięciem dla ruchu samochodowego Starego Rynku. Po wielu obawach dzisiaj mieszkańcy cenią sobie brak aut śmigających dookoła rynkowej płyty.

To prawda. Gdy przed laty jako pracownia prezentowaliśmy plan miejscowy dla Starego Miasta i opracowane kierunki rewitalizacji tej przestrzeni, mówiłam między innymi o wyłączeniu ruchu kołowego z tego obszaru. Reakcje były wówczas prawie paniczne - że to będzie gwóźdź do trumny dla starówki, że wszystko padnie. Z czasem okazało się, że skutek był odwrotny i więcej ludzi zaczęło krążyć wokół rynku. Szkoda, że pandemia przerwała ten trend. Żal mi tych przedsiębiorców, którzy nie mogą normalnie funkcjonować. Liczę jednak, że gdy wrócimy do normalnego funkcjonowania, ludzie będą tak spragnieni kontaktów społecznych, że wszystko odżyje. Ostatecznie myślę, że przy wdrażaniu takich koncepcji, jak ograniczanie ruchu, z czasem ludzie dostrzegają ich sens. Trzeba tylko dać im sposobność, aby się przekonali.

Jest Pani bydgoszczanką z urodzenia. Jak się zmieniło postrzeganie miasta, wyobrażenie tego, jakim powinno być organizmem przez ostatnich kilka dekad?

Sięgając najdalej wstecz pamięcią - dawniej podstawowymi oczekiwaniami było posiadanie pracy i mieszkania. No, może jeszcze, żeby nie stać w kolejkach. Osobom odpowiadającym za rozwój miasta przyświecały określone koncepcje. Ulice miały być szerokie, osiedla duże, bloki wysokie. Ówcześni urbaniści mogli też dość swobodnie realizować własne założenia, między innymi z powodu ograniczonego znaczenia własności prywatnej. Jednak wbrew pozorom tamten sposób myślenia o mieście w pewnych kwestiach nie był zły. W projektowanych przestrzeniach osiedlowych zapewnione były tereny pod szkoły, przedszkola, handel, usługi, rekreację. Do dziś dobrze się na tych osiedlach mieszka. Jest na nich słońce, zieleń, przestrzeń. Proszę spojrzeć choćby na osiedla Kapuściska czy Fordon, budowane kilkadziesiąt lat temu. Dzisiaj dużo trudniej o taką swobodę i rozmach w projektowaniu. Chociażby ze względu na ograniczenie przestrzeni często skomplikowanymi relacjami właścicielskimi. Obecnie deweloperzy wciskają budynki niemal tuż obok siebie na każdym skrawku wolnego gruntu. Brakuje jakiejkolwiek zieleni, teren biologicznie czynny to geokrata pod parkingami. Przepisy obowiązującego w tej chwili prawa nie zmuszają inwestora do zapewnienia na osiedlu miejsca na przedszkole, zieleń czy tereny rekreacyjne. Nie sposób też w nowych budynkach znaleźć mieszkań dwustronnych, jak w śródmiejskiej zabudowie kamienicznej. A w takich mieszkaniach mieszka się lepiej niż w tych z oknami tylko na jedną stronę, ewentualnie narożnych.

Pomysł na budowanie miasta się zmienia, ale nadal mamy sporo zaniedbań, których nadrobienie również pozostaje dużym wyzwaniem.

Zgadza się, wciąż mamy wiele zapóźnień w miejskiej infrastrukturze. Nie wspominając już chociażby o wiaduktach i mostach wymagających interwencji, to znacznie bardziej banalnym, ale na dużą skalę występującym problemem, są np. chodniki. Odpowiednia jakość chodników to jedna z podstawowych potrzeb dla życia w mieście. I takich zadań do zrealizowania jest wciąż bardzo wiele. Choć od momentu wejścia do Unii Europejskiej, dzięki dotacjom, zrobiliśmy niesamowity skok jakościowy, to ograniczenia budżetów miejskich wciaż sprawiają, że są to wyzwania na długie lata działań.

Szybciej niż infrastruktura miejska zmienia się jednak sposób myślenia jego mieszkańców.

Tak, zaczyna to być dobrze widoczne na przykładzie podejścia do samochodów. Przez lata posiadanie samochodu było takim społecznym wyznacznikiem statusu mate-

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


44

rialnego. I chyba wciąż dla dużej części społeczeństwa nim pozostaje. Rośnie jednak szybko liczba osób, które mają już zupełnie inne podejście do aut w przestrzeni miejskiej. Pojawiają się postulaty ograniczania miejsc zajmowanych przez samochody. Trudno jednak te idee od razu móc wdrożyć, bez nadrobienia wspomnianych zapóźnień. Ostatnio zdarzało mi się chodzić pieszo do pracy, próbowałam też korzystać z transportu publicznego. Jednak połączenia nie były optymalne. Dopóki nie uda się tego poprawić, trudno będzie przekonać ludzi do niekorzystania z samochodów. Wszystko rozbija się też o dostępne w miejskim budżecie środki na inwestycje. W każdym przygotowanym w naszej pracowni dokumencie, np. studiach rozwoju czy planach miejscowych, wpisujemy koncepcje trasowania transportu publicznego. Projektujemy, jak można go zorganizować, aby móc ograniczać ruch samochodów. Na to potrzeba jednak pieniędzy. Podobny cel ma również projektowanie kolejnych buspasów. Dzięki nim ludzie nawet siedząc w samochodach w korku, będa mogli zobaczyć, że autobus obok śmiga przez miasto, sprawniej komunikując wszystkie osiedla.

Krytyka aut w przestrzeni miejskiej rodzi też jednak konflikty.

Moim zdaniem ruchy społeczne walczące z nadmiarem aut, szczególnie z parkowaniem ich gdzie popadnie, wykonują świetną robotę. Ale powinny robić jeszcze więcej, szczególnie w zakresie uświadamiania i angażowania do tego kolejnych mieszkańców. Przede wszystkim członków wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych. Bo dopóki bez sprzeciwu i ostracyzmu społecznego będzie tak łatwo zastawić autem każdy chodnik i trawnik, nie uda się tego zmienić. Nie tak dawno szłam chodnikiem przy ulicy Karpackiej i tuż przede mną wjechał na chodnik i zaparkował taksówkarz. Zupełnie zastawił mi drogę, niczym się nie przejmując. Pomimo śniegu musiałam zejść z chodnika na trawnik, aby go ominąć. Może im więcej będzie się o tym mówić, pisać, im częściej będzie się to zgłaszać i zwracać takim kierowcom uwagę, tym rzadziej też będzie pojawiała się agresja z tej drugiej strony. Bo dzisiaj wciąż, jeśli zwrócimy na to uwagę kierowcy, możemy się z nią niestety spotkać. Po części to właśnie przyzwolenie na takie zachowanie sprawia, że nie powstają na osiedlach parkingi wielopoziomowe. A powinny przecież być budowane. Nie opłaci się ich jednak budować, jeśli często nawet na tych już istniejących, oddalonych kawałeczek od bloku, ludzie nie parkują, bo wolą zostawić auto na trawce czy chodniku tuż pod klatką. Wolą, bo mogą, bo nie spotyka się to ze społecznym napiętnowaniem. W mieście muszą współistnieć zarówno kierowcy samochodów, rowerzyści, jak i piesi. Zresztą w różnych momentach prawie

FOT. TOMASZ CZACHOROWSKI

Miasto

Anna Rembowicz-Dziekciowska każdy z nas pełni każdą z tych ról. Żadna grupa nie może jednak zawłaszczać swoich przestrzeni nawzajem. A samochody w ostatnich latach zawłaszczyły istotna część większości miast.

Pewne zmiany w podejściu mieszkańców do przestrzeni, w której żyją, można zaobserwować śledząc Bydgoski Budżet Obywatelski. Choć wciąż są projekty parkingów, przybywa także tych kreatywnych.

Ku mojej radości już od dłuższego czasu zgłaszanych jest coraz więcej projektów związanych ze zwiększaniem ilości obszarów zielonych, z rekreacją. Wciąż są jednak też niepokojące mnie zjawiska. Na przykład w Fordonie brakuje miejsc parkingowych, bo przed laty nie była zaprojektowana ich dostateczna ilość. Tymczasem spółdzielnia mieszkaniowa sprzedaje kolejne działki, na których znajdowały się parkingi. W efekcie mieszkańcy zgłaszają do BBO wniosek o wybudowanie przez miasto parkingu na miejscu boiska szkolnego. Coś tu jest nie tak, prawda?

Czego zatem nam najbardziej potrzeba?

Myślę, że przede wszystkim edukowanie i uświadamianie jest potrzebne. Tu wielka rola przed wszystkimi ruchami społecznymi. Już dzisiaj wykonują one świetną robotę. Ale jeszcze więcej jej przed nimi. Dużą rolę do odegrania mają także media, zarówno te tradycyjne, jak i społecznościowe. Te druge stały się dziś szczególną areną kształtowania i kreowania postaw społecznych. W wielu drobnych przykładach widzimy jednak już dzisiaj, że aktywne działanie mieszkańców może skutecznie prowadzić do poprawy jakości otaczającej ich przestrzeni miejskiej. Także wierze, że im bardziej aktywni staną się mieszkańcy w dbaniu o miasto, współdecydowaniu o nim i braniu za nie odpowiedzialności, tym lepiej będzie się nam wszystkim w nim żyło.

Poznaj pojęcia z nowych koncepcji na miejską przestrzeń! Park kieszonkowy – niewielki, czasami nawet mini park, wkomponowywany w przestrzeń miejską. To coraz bardziej popularny sposób na wprowadzanie nowych terenów zielonych w przestrzeni miejskiej, szczególnie na obszarach zwartej zabudowy. W Bydgoszczy park kieszonkowy znajdziemy u zbiegu ulic Gdańskiej i Alei Mickiewicza. Parklet – tworzone w przestrzeni miejskiej niewielkie przestrzenie do odpoczynku z ławeczkami i zielenią. Powstają przede wszystkim w wyniku przekształcania miejsc parkingowych. W Bydgoszczy pierwszy parklet powstanie wkrótce w ramach Bydgoskiego Budżetu Obywatelskiego u zbiegu ulic Powstańców Wielkopolskich i Niemcewicza. Slow city – z języka włoskiego Cittàslow, koncepcja/ruch powolnych miast. Wywiedziona została z idei slow life. Opiera się na ograniczeniu przytłaczających zjawisk, takich jak hałas, pośpiech, masowość i promowaniu działań wspierających różnorodność kulturalną, ochronę środowiska naturalnego, promocję tradycyjnych i lokalnych produktów. Miasto 15-minutowe – zapoczątkowana w Paryżu koncepcja miasta z ograniczoną do minimum obecnością samochodów. Podstawowym założeniem jest takie planowanie ulic, chodników, tras rowerowych i budynków, by wszyscy mieszkańcy mogli przemieszczać się z domu do pracy, szkoły czy sklepu spożywczego w 15 minut - bez konieczności korzystania z samochodu. To przedsięwzięcie trudne w realizacji, ale w stolicy Francji - dzięki wsparciu jej mera Anne Hidalgo - przyniosło budujące efekty.

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


CZYTAJ CZYTAJ

Mocna strona Mocna strona kobiet kobiet Moda, porady, plotki Moda, porady, plotki

stronakobiet.pl stronakobiet.pl


W OCZEKIWANIU NA WIOSNĘ

Więcej stylizacji na: instagram.com/sklep_la_la_boutique oraz w naszych sklepach w Bydgoszczy La La Boutique ul. Dworcowa 22, ul. Dworcowa 44 tel. 530 803 449


NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO, JAK „TYPOWE AUTO DLA KOBIETY”! Istnieje wiele stereotypów na temat samochodów, które są najczęściej wybierane przez kobiety. I jak to często bywa, zdecydowana większość nijak ma się do rzeczywistości. Z pewnością, jak u każdego, decydują emocje, ale w zakresie potrzeb i możliwości pomóc może także doświadczony sprzedawca. Cała reszta to tylko marketing ukierunkowany na określone cele, a przecież każda kobieta jest inna. T E K S T: K R Z Y S Z TO F D I E T R I C H

Małe i w pstrokatym kolorze? Owszem - mniejsze auta są wygodne w manewrowaniu, ale przecież w 2021 czujniki w zderzakach, kamery cofania lub 360 stopni czy asystenci parkowania to już codzienność. Do tego popularne SUV-y i crossovery - jak T-Cross, T-Roc, czy Nowy Tiguan - zapewniają wyższą pozycję za kierownicą, dzięki czemu każdy poczuje się pewniej w takim aucie. W temacie kolorów ciężko zająć jednoznaczne stanowisko. Jakże mogłoby być inaczej! Choćby we wspomnianym T-Rocu sam dach można zamówić biały, czarny lub w kolorze reszty nadwozia.

To może duży, rodzinny i przestronny? Wszystko oczywiście zależy od potrzeb, gdyż zwykle wielkość bagażnika wynika z liczby domowników, hobby czy wykonywanego zawodu. Grunt to odpowiednio zdefiniować te potrzeby. A tu z pewnością pomogą wspomniani doświadczeni sprzedawcy oraz obowiązkowe jazdy testowe. Szeroka gama dostępnych modeli pozwoli sprawdzić, czy auto sprosta naszym oczekiwaniom. – Ważne, aby testując nowe auto skorzystać z niego tak, jak robimy to na co dzień. Przymierzyć się w garażu, czy na swoim miejscu postojowym. Przepiąć foteliki i zrobić atrakcję dzieciom, może zapakować narty albo rower – zachęca Szymon Marks, Certyfikowany Sprzedawca Samochodów Osobowych Volkswagen.

Bezpieczny? To akurat nie podlega żadnej dyskusji - niezależnie od wielkości każdy model Volkswagena projektowany jest tak, aby zapewnić maksimum ochrony. Co ciekawe, coraz więcej rozwiązań wspierających kierowcę staje się standardem. I tak

NOWY TIGUAN R, CZYLI 320 KM SZCZĘŚCIA Z NAPĘDEM 4MOTION I AUTOMATYCZNĄ SKRZYNIĄ DSG ZDJĘCIE: ANDRZEJ ZINKIEWICZ

na przykład Lane Assist, utrzymujący tor jazdy, jest już w każdym nowym aucie producenta z Wolfsburga. Podobnie jak bardzo przydatny Auto Hold, który wspomaga przy ruszaniu pod górę. Kolejne systemy, takie jak np. Front Assist, chroniący pieszych i nas przed najechaniem na auto przed nami, występują w atrakcyjnych pakietach, które są wybierane już prawie do każdego nowego auta.

Elektryczny czy hybryda? Tu też istnieje wiele rozwiązań. Już niebawem do w pełni elektrycznego, kompaktowego modelu ID.3 dołączy SUV ID.4. – Nie tylko panowie lubią przyspieszenia, dlatego obok modeli R czy GTI także paniom lubiącym żwawe auta proponujemy doświadczenie mocy ID.3., które też zwraca uwagę swoim nowoczesnym i często docenianym dizajnem. Już niebawem do floty aut demo dołączą hybrydy typu plug-in. Będą to dobrze znane i może nieco mniej ekstrawaganckie modele: Golf, Tiguan, Touareg, Arteon i Passat, ale z bardzo nowoczesnymi silnikami hybrydowymi – dodaje Radosław Bączyk, Dyrektor Handlowy Volkswagen Plichta w Bydgoszczy i Toruniu.

Marka Volkswagen jest obecna w portfolio firmy Plichta już od jedenastu lat, natomiast salon w Bydgoszczy od roku jest częścią jednej z najbardziej dynamicznie rozwijającej się grupy motoryzacyjnej w Polsce. I to właśnie lata doświadczeń i tysiące sprzedanych aut potwierdzają, że nie ma jednego złotego środka na idealne auto dla pań. Oczywiście należy pamiętać, że często ostatecznym determinantem zakupu pozostają możliwości finansowe. Aktualnie w salonach Volkswagen Plichta trwa VWyprzedaż z rabatami nawet do 22 000 złotych. Przygotowano także atrakcyjne formy finasowania zakupu auta (nawet bez pierwszej wpłaty), zarówno dla firm, jak i osób prywatnych. Utrzymano też dodatkowe rabaty dla grup zawodowych oraz osób pobierających świadczenia emerytalne. W skrócie, jeśli ktoś myśli o zmianie auta w 2021, to teraz jest świetny moment, aby odwiedzić salon przy ul. Fordońskiej 264 w Bydgoszczy. Szczegółowa oferta oraz auta dostępne od ręki aktualizowane są codziennie na stronie www.volkswagen.plichta.com.pl


Podróże

W KRAJU NA KOŃCU EUROPY

Rozmawia Jan Oleksy

CALDAS DA RAINHA, PORTUGALIA, FOT. CATARINA CARVALHO/UNSPLASH

Portugalczycy są bardzo rodzinni, ciepli i otwarci. Po pierwszej rozmowie stajesz się przyjacielem i możesz do rana omawiać każdy problem, rozkładać go na części pierwsze, do bólu, aż wino się skończy - opowiada Edyta Preisner, podróżniczka mieszkająca w wiosce w pobliżu Fatimy.


49 Będąc pilotem wycieczek dużo jeździłaś po świecie. Dlaczego wybrałaś Portugalię?

Kiedyś miałam możliwość osiedlenia się w Australii, ale zawsze wiedziałam, że moje miejsce jest w Europie. Tutaj mamy wszystko - morza, oceany, góry, lodowce, nawet wulkany… i to w zasięgu 2-4 godzin lotu samolotem. A Portugalia to uroczy skrawek starego kontynentu, dlatego cieszę się, że mnie tam poniosło.

Czy zweryfikowałaś swoje spojrzenie na ten kraj? Inaczej widziałaś go jako turystka, a inaczej, gdy przyszło Ci w nim zamieszkać?

Miałam już wyrobione spojrzenie na ten kraj, zanim tam zamieszkałam. Przez kilka lat wcześniej prowadziłam wycieczki po Półwyspie Iberyjskim. Na początku nie lubiłam Portugalii z punktu widzenia swojej pracy. Ludzie wydawali mi się wtedy jakby ślamazarni, powoli pracowali, byli mało kreatywni. Dlatego chętniej pracowałam w Hiszpanii. Ale zauważyłam, że kiedy krzyki, szybkie życie i chaos hiszpański mnie męczyły, wracałam do wycieczek po Portugalii, żeby odsapnąć, wyciszyć się. Teraz mieszkam na prowincji i tam życie jest jeszcze bardziej spowolnione.

Co na „tak”, a co na „nie”?

Zawsze ceniłam w Portugalczykach to, że potrafili pielęgnować i zachować swoje tradycje, obyczaje w mowie, muzyce, architekturze, a jednocześnie podążać za nowinkami technicznymi - np. są liderami w produkcji energii odnawialnej. W wielu miejscach spotykamy zamki i domy nadal nawiązujące do architektury sprzed 500-700 lat, czujemy się, jak w starej baśni, z której jest tylko jeden krok do cywilizacji. W uroczej knajpce zjadamy pyszną rybkę popijając zielonym winem i oglądając wiadomości ze świata - zwykle restauracje mają kilka telewizorów. Spożywanie przez Portugalczyków alkoholi niskoprocentowych to wręcz element kultury narodowej. To, czego do dziś nie lubię i nie mogę zrozumieć, to stałe posiadówki w barach. Facet wyskakuje na chwilę do baru na piwo, wraca po kilku godzinach… Bo jak już wychodził do domu, wpadł kumpel, potem sąsiad i kolejni, trzeba było zostać. Problem polega na tym, że tradycyjnie każdy stawia całej ekipie kolejkę i wychodzi się, jak już nikt znajomy się nie pojawi. Kobiety robią to samo, ale z kawą i ciastkami. Dziwią się, kiedy dziękuję za poczęstunek i płacę za siebie.

Mówisz po portugalsku?

Pracę w Portugalii zaczynałam z hiszpańskim, później posługiwałam się portuñol, czyli pół na pół obydwoma językami. Teraz, już po osłuchaniu się, rozmawiam po portugalsku. Nadal jednak zdarzają mi się lapsusy językowe. Np. „os miudos” oznacza „dzieci”. Kiedy mama mojego partnera poprosiła, żeby w sklepie kupić os miudos, otworzyłam buzię ze zdziwienia. Kobieta chciała po prostu zrobić rosół z podrobów drobiowych… To słowo ma dwa znaczenia, jak się okazało.

Czy to, co Ci się kiedyś podobało, podoba się jeszcze bardziej, czy raczej patrzysz z większym krytycyzmem?

Portugalia na pewno zachwyca różnorodnością przyrody, mimo że to niewielki kraj - 3,5 raza mniejszy od Polski. Są tam góry i ocean, tereny bogato zalesione, ale też rolnicze, a w okolicach Lizbony rozlewiska długiej rzeki Tag. Im bardziej na południe, tym częściej można zobaczyć wysuszone słońcem wyży-

Portugalczycy wyłamują się częściowo ze stereotypu południowca. Z pewnością lubią się ciągle spotykać, rozmawiać, pojeść i popić, zapominając o pracy, jak inne nacje z południa. Ale z drugiej strony są w miarę spokojni. Łatwo się w nich emocje zapalają, ale i łatwo gaszą.

ny, które nagle, schodzą do wody kolorowymi klifami w regionie Algarve. Kocham tam każdy skrawek natury i to się nie zmieni. Wcześniej uwielbiałam ludzi z portugalskiej prowincji, nadal porównuję ich do mieszkańców mojej rodzinnej wsi, ale sprzed 30 lat. Obraz jest uroczy, ale teraz patrzę na to z większym dystansem. Nadal wierzy się tu w wiedźmy, po cichu, bo przecież wszyscy katolicy… To jest słodkie, dopóki nie dotyczy twojego życia. Za niepowodzenia życiowe, choroby często obarcza się winą złe moce. W związku z tym mama, babcia idą do bruixa-meiga, wiedźmy-uzdrowicielki, i płacą za odczarowanie złych uroków. Same też odprawiają jakieś czary z fusów kawy, z oliwy. Niektórzy nie wpuszczają swoich kotów do domów, tylko na podwórko, bo zwierzęta te mają chronić dom, od zewnątrz, przed złymi duchami. Najciekawsze jest to, że te wierzenia również przechodzą na młode pokolenie, już dobrze wyedukowane. Swoje złe nawyki i zachowania łatwo więc wytłumaczyć. To złe duchy, a nie moja wina… Ale tradycja to tradycja i koniec.

Jaka jest różnica między Polakami a Portugalczykami? Portugalczyk to typowy, gorący południowiec?

Portugalczycy wyłamują się częściowo ze stereotypu południowca. Z pewnością lubią się ciągle spotykać, rozmawiać, pojeść i popić, zapominając o pracy, jak inne nacje z południa. Ciepły klimat robi swoje, rozleniwia. Ale z drugiej strony są w miarę spokojni. Łatwo się w nich emocje zapalają, ale i łatwo gaszą. Jeśli w Portugalii słychać głośnych ludzi, to z pewnością będą to Hiszpanie… Mieszkańcy kraju na końcu Europy są bardzo rodzinni, ciepli i otwarci. Po pierwszej rozmowie stajesz się przyjacielem i możesz do rana omawiać każdy problem, rozkładać go na części pierwsze, do bólu, aż wino się skończy… Z perspektywy turysty to kraj bardzo przyjazny i otwarty na innych. Kiedy jednak tam zamieszkasz, przez długi czas czujesz się jak ten obcy. Wszyscy cię lubią, szanują, ale jesteś z zewnątrz i to oni dyktują warunki i patrzą podejrzliwie na twoje „dziwactwa” z innej kultury. Według Portugalczyka wszystko, co portugalskie, jest najlepsze na świecie: jedzenie, plaże i wino. Koleżanka, która mieszka tam od lat twierdzi, że poczuła się w Portugalii, jak u siebie, dopiero po około 9 latach pobytu.

A mamy ze sobą coś wspólnego?

Z pewnością mentalność ludzi w obydwu krajach opiera się na kulturze katolickiej. I to bardzo nas do siebie zbliża. Portugalczycy lubią Polaków za to, że jesteśmy porządni, nie śmiecimy, zachowujemy się przyzwoicie. Portugalia też nadal uwielbia Jana Pawła II, głównie za to, że przypomniał światu o istnieniu Fatimy. Dzięki niemu i kulcie maryjnemu, rozwinęła się portugalska turystyka pod koniec XX wieku i dziś ma ogromne znaczenie dla gospodarki narodowej.

Mieszkasz w pobliżu Fatimy. Czy święte miejsce jest dobre do życia?

Kiedy ma się dookoła bliskie, życzliwe osoby, wszędzie możesz czuć się szczęśliwym, czy w Fatimie, czy w Toruniu. W Portugalii takich przyjaznych dusz mam coraz więcej. Zresztą od początku rodzina mojego partnera bardzo ciepło mnie przyjęła. A fakt, że Fatima jest również miejscem kultu, to tylko bonus dla mnie. Lubię odwiedzać sanktuarium. Tam się wyciszam. Jednak ciężko rozstawać się z Toruniem, gdzie mieszLUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


50

Podróże ka mój syn i wielu długoletnich przyjaciół. Życie jest pełne rozterek.

Wtedy udziela Ci się saudade i słuchasz fado?

Saudade to podstawa duszy portugalskiej. To pakiet uczuć: miłość, żal, tęsknota, wzruszenie. Ogarnięci saudade są ciągle w rozterce, ciągle tęsknią za czymś, co kiedyś było lub co się nigdy nie wydarzyło, a mogłoby być. Marzą, wzdychają. Taka natura narodowa. Teraz, kiedy często umyka mi coś w Polsce, bo jestem w Portugalii, omijają mnie święta z synem czy spotkania z przyjaciółmi, czuję radość, ale jednocześnie rozterkę, wahanie i ból, że nie mogę być w dwóch miejscach naraz. Ostatnio usłyszałam: „Tyle razy opowiadałaś turystom, co znaczy saudade. Teraz w końcu sama to poczułaś”. Z tych emocji wzięło się właśnie fado. Muzyka ckliwa, z nutą melancholii, czasem radosna, czasem płaczliwa. A najlepiej się jej słucha w niewielkiej knajpce, gdzie na malutkiej scenie fadista wyśpiewuje teksty o miłości, radości, czy żalu, przy akompaniamencie gitary klasycznej oraz dwunastostrunowej gitary fado. W Polsce najbardziej znana fadista to artystka Mariza. Ale talentów jest w Portugalii dużo więcej. Moją ulubioną współczesną piosenką fado jest „Meu amor de longe”, czyli „Mój ukochany z daleka”.

Fatima stała się Twoim znakiem rozpoznawczym na YouTube oraz jedną z Twoich ofert turystycznych. Oprowadzasz po sanktuarium?

Przed pandemią każdą swoją wycieczkę i pielgrzymkę oprowadzałam po tym miejscu kultu. Teraz również pokazuję indywidualnym turystom zakamarki sanktuarium oraz domy pastuszków, którym objawiła się Matka Boża. Ale Fatima to nie tylko miejsce religijne. Miejscowość jest świetnie usytuowana i doskonale nadaje się na bazę turystyczną. Leży u podnóża niewysokich gór, doskonałych na wędrówkę. W ciągu 30 minut można dotrzeć do jednego z trzech obiektów UNESCO, gdzie moi turyści m.in. wsłuchują się w opowieści o templariuszach, czy przy nagrobkach Ines i Pedro w klasztorze z XII wieku słuchają opowieści o dramatycznie zakończonej miłości. Po około godzinie jazdy z Fatimy jesteśmy na plaży nad Atlantykiem w Nazare lub przy urokliwym klifie Półwyspu Peniche. Często w Nazare zajadamy się świeżymi owocami morza w lokalnych restauracjach, jak np. sapateirą czyli podeszwą. Chodzi o kraba, wypełnionego sosem. W pobliżu sanktuarium można się wybrać na godzinny spacer śladami dinozaurów. Będąc w Fatimie nie wypada pominąć zamku i starego miasta Ourem, gdzie uliczki zachęcają do przycupnięcia w okolicznym barze i spróbowania ginjinhi.

Ponoć Portugalczycy chętnie celebrują życie nad szklaneczką tego trunku.

Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej to popularny cel pielgrzymek z całego świata – idealne miejsce skupienia i modlitwy dla wiernych. Rzeczywiście, szczególnie zimą, na tę okazję doskonale nadaje się naparstek rozgrzewającej wiśnióweczki, czyli ginjinhi. Za najlepszą uważa się tę z miejscowości Obidos. Produkuje się ją z malutkich wiśni, a podaje w czekoladowych, jadalnych, małych kubeczkach.

Dużo podobnych ciekawostek odkrywasz na swoich filmikach w cyklu „Polka w Fatimie”.

Nie znoszę stagnacji, dlatego wciąż wymyślam sobie nowe zadania. Tak też było na początku lockdownu w Portugalii. Granice zamknięte, brak pracy, turystów, ciągłe pytania znajomych, co się dzieje na końcu Europy, ale dookoła pięknie i spokojnie. Stąd pomysł na proste, amatorskie filmiki na YouTube o przyrodzie, kulturze, ludziach w Portugalii.

Dzięki nim można np. odbyć z Tobą wirtualną podróż po smakach portugalskiej wsi. Ślinka cieknie…

Każdy region w Portugalii szczyci się inną specjalnością kulinarną. Region Alentejo, oddalony od oceanu, preferuje potrawy mięsne, ewentualnie łączone ze skorupiakami, jak carne de porco a alentejana. To danie składa się z pokrojonych i usmażonych w kostkę kawałków wieprzowiny, ziemniaków oraz małych małży. Generalnie w Portugalii spożywa się sporo ryb i owoców morza, a regionalnie przygotowuje na własną modłę. Na północy w Porto i Bradze króluje francesinha - frytki z mięsem lub kiełbaską, zapiekane z jajkiem sadzonym, a wszystko w sosie pomidorowym. Narodowym przysmakiem zawsze jednak pozostanie bacalhau, czyli suszony i solony dorsz, którego zapach można poczuć nawet w supermarkecie, oraz

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


51 sardynki, przygotowywane często w formie grillowanej.

A co się gotuje na niedzielny, rodzinny obiad?

Pod względem jedzenia Portugalczycy są bardzo praktyczni. Przychodzi rodzina na obiad, robimy duże danie. Tak jest np. z cozida portuguesa, jak pokazałam na filmiku, czy też bacalhau a bras - dorszem zapiekanym z ziemniakami w sosie beszamelowym - lub feijoada, gęstą zupą gulaszową na bazie ciemnej fasoli i różnych kawałków wieprzowego mięsa, łącznie z nóżkami, uszami, kaszanką. Natomiast gdy jedziemy na plażę, to na okolicznych straganach możemy kupić percebes. To odstraszające czasem swym wyglądem skorupiaki, które przypominają pazury smoka czy dinozaura. Mają lekko słodką, żelatynową konsystencję i świetnie nadają się na przekąskę przed obiadem.

Jak wygląda życie codzienne w Portugalii? Oczywiście nie w czasie pandemii.

Przede wszystkim dla Portugalczyków, nie ma życia bez kawy. Na każdym rogu ulicy można znaleźć bar, gdzie serwują kawę, jakieś ciastko, piwo, wino i szybkie przekąski. Czasem bary wyglądają niezbyt estetycznie, za to podaje się tam najlepsze i najtańsze posiłki. Niektóre bary funkcjonują już od 5 rano, żeby zapewnić śniadanie ludziom przed pracą, ale też młodzieży, która wraca z dyskoteki. Można powiedzieć, że Portugalia barami stoi. Mieszkam w wiosce przyklejonej do Fatimy, gdzie znajduje się kilkanaście domów i… cztery bary! W tygodniu obiad może być skromny, ale jest to pora na zatrzymanie się i relaks. Nie wypada do nikogo dzwonić bez alarmowych sytuacji między 13 a 14. Prywatne sklepy czasem sobie robią wówczas krótką przerwę. Nie jest ona jednak tak celebrowana i długa, jak sjesta w Hiszpanii.

miennie do poważnych spraw, również do pandemii. Ale na szczęście, w tych trudnych czasach, ministrem zdrowia jest lekarka – wirusolog. Od początku spokojnie i konsekwentnie steruje polityką ograniczeń. Dzięki temu wskaźniki zachorowań w Portugalii nigdy nie były tak dramatyczne, jak w sąsiedniej Hiszpanii.

Jakie jest podejście Portugalczyków do pandemii? Są zdyscyplinowani?

Masz szczęście, że prowadząc biznes turystyczny możesz połączyć przyjemne z pożytecznym...

Zdyscyplinowani Portugalczycy?! Nie byliby południowcami, gdyby podchodzili su-

Czy z polską pensją można przeżyć w Portugalii?

To zależy jak wysoka jest ta pensja (śmiech). Ceny w Portugalii są troszkę wyższe niż Polsce, ale porównywalne. Podobnie jest też z zarobkami. Mają jednak zwykle trzynastą wypłatę przed wakacjami i czternastą przed Bożym Narodzeniem. Dla nas nie jest to jednak kraj, do którego jeździ się zarobkowo. Przyciągają inne czynniki.

Organizacja, pilotaż wyjazdów turystycznych i przewodnictwo to moje główne zajęcia. Ostatnio zajęłam się także organizacją ślubów, do której zachęciła mnie koleżanka z Madery. W Portugalii znacznie szybciej niż w Polsce załatwia się wszystkie formalności. Nikt nie czeka rok czy dwa na wolną salę do tańca, bo wtedy można się rozmyślić. (śmiech) Zwykle czas oczekiwania to dwa-trzy tygodnie. Zależy od tego, czy będzie to ślub kościelny w sanktuarium w Fatimie, czy tylko przed urzędnikiem państwowym. Organizujemy całe wydarzenie, łącznie z weselnym obiadem, przejazdem na plażę lub do innych uroczych zakątków regionu.

Na koniec trochę polityki. Podobno prezydent Marcelo Rebelo do Sousa jest dla Portugalczyków superbohaterem?

Zarządzający dziś krajem prezydent Marcelo Rebelo de Sousa jest rzeczywiście na topie portugalskiej polityki. Ponownie wygrał wybory z przewagą 62 proc. nad pozostałymi kandydatami. Z pewnością działania polityczne podczas pandemii przysporzyły mu jeszcze większego poparcia wśród wyborców. Podobną sympatią cieszy się premier, hinduskiego pochodzenia, Antonio Costa. Obydwaj panowie z gracją reprezentują kraj i przekazują narodowi informacje o kolejnych rozporządzeniach i ograniczeniach w czasach pandemii.

Edyta Preisner

Portugalska jaskinia Benagil Cave znana również jako Algar de Benagil jest jedną z najbardziej imponujących jaskiń w Europie.

Absolwentka geografii UMK w Toruniu z wieloletnim doświadczeniem jako pilot wycieczek. Współorganizatorka wyjazdów turystycznych po świecie dla małych grup. Pomysłodawczyni i współrealizatorka festiwali oraz spotkań podróżniczych w Muzeum Okręgowym w Toruniu.

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


Test samochodu

BMW 2 GRAN COUPE: PRZEMYŚLANA EKSTRAWAGANCJA Testując auto postanowiliśmy przede wszystkim sprawdzić, co faktycznie stoi za pakietem M Sport i jak ta usportowiona sylwetka łączy się z innymi funkcjonalnościami. Możemy odpowiedzieć od razu - nam to się podoba!

52


DODATKOWYM ELEMENTEM, KTÓRY CIESZY OKO, SĄ NASTROJOWE PODŚWIETLENIA W KILKU WARIANTACH KOLORYSTYCZNYCH DO WYBORU. FRAJDĘ SPRAWA TEŻ BEZDOTYKOWA OBSŁUGA RADIA - NP. MOŻLIWOŚĆ PRZEŁĄCZANA STACJI CZY REGULACJA GŁOŚNOŚCI JEDYNIE GESTEM RĘKI. Podobno model ten budzi kontrowersje. Odpowiedzialna za to jest jego sylwetka - charakterystyczny, mocny przód, lekko opadająca linia dachu z bezramkowymi drzwiami i sportowy tył z krótką klapą bagażnika. Nam ta stylistyka przypadła do gustu, na pierwszy rzut oka obiecując już ciekawą kombinację w całej bryle samochodu. Testując auto postanowiliśmy przede wszystkim sprawdzić, co faktycznie stoi za pakietem M Sport i jak ta usportowiona sylwetka łączy się z innymi funkcjonalnościami. Wnętrze nie powinno zaskoczyć kierowców, którzy mieli już okazję jeździć krewniakami tego modelu. BMW zachowuje swój standard w jakości użytych materiałów czy przemyślanym kokpicie, oferującym w pełni wirtualne zegary i środkowy ekran (10,25 cala). Poniżej przy kontrolerze 7-biegowego dwusprzęgłowego automatu znajdziemy port USB, uchwyty na napoje, miejsce na smartfona i bezprzewodową ładowarkę. Wszystko to rozmieszczone tak, by można było korzystać niemalże intuicyjne. Dodatkowym elementem, który cieszy oko, są nastrojowe podświetlenia w kilku wariantach kolorystycznych do wyboru. Frajdę sprawa też bezdotykowa obsługa radia - np. możliwość przełączana stacji czy regulacja głośności jedynie gestem ręki. Z pewnością jedną z rzeczy, na którą też od razu zwraca się uwagę, jest wygoda przednich foteli. Po indywidualnym dopasowaniu - możliwość regulacji ciasnego trzymania bocznego - siedziska sprawdzają się zarówno podczas szybkiej, dynamicznej jazdy, jak i spokojnej wielokilometro-

wej, jednostajnej podróży. W tych fotelach po prostu można poczuć się bezpiecznie. Być może mniej wygodniej będzie bardzo wysokim pasażerom z tyłu - opadająca linia dachu zabiera nieco miejsca na głowę. Na plus jest jednak sama kanapa, składany podłokietnik z uchwytami na napoje, dzielona klimatyzacja i dwa porty USB. W zasadzie wszystko, czego potrzeba. Jazdę zdecydowanie ułatwia mnóstwo systemów wspomagających kierowcę, np. system korygujący tor jazdy czy adaptacyjny tempomat. Na pewno warto korzystać z możliwości czujników przestrzeni wokół auta, tylnej kamery czy asystenta parkowania, który sam podpowie optymalne miejsce i wjedzie w nie bez pomocy kierowcy. Jeszcze ciekawszą opcją jest asystent cofania - system zapamiętujący ostatnie 50 metrów jazdy. To idealne rozwiązanie do wycofywania np. w wąskich uliczkach - samochód zrobi to sam! Podczas jazdy w trybie komfort i eco najistotniejszym plusem jest oszczędność paliwa. Na dodatkowe wrażenie możemy liczyć przełączając się w tryb sport. Przy szybkich i dynamicznych ruchach auto dobrze trzyma się drogi i zdecydowanie dopasowuje się do manewrów, a niekiedy samych intencji kierowcy. W kabinie jest przy tym względnie cicho i przyjemnie. Wygodnie jedzie się zarówno po miejskich uliczkach pełnych zakrętów, jak i prostą autostradą. Warto wspomnieć także o samym bagażnik z podwójną podłogą - wyjątkowo użyteczny przy dużych i nieregularnych kształtach toreb, naprawdę dużo pomieści (430 l).

BMW 220i Gran Coupe, model M Sport: • Pojemność skokowa 1998 cm3 • Moc znamionowa 131 kW (178 KM) przy 1/min • Zużycie paliwa (cykl mieszany): 6,2 l/100 km • Emisja CO2 (cykl mieszany): 141 g/km

Niezwykle użyteczna jest funkcja Digital Key zamiast kluczyka - pozwala otwierać auto smartfonem i bezkluczykowo udostępniać samochód innym kierowcom.

SAMOCHODY GOTOWE DO ODBIORU MW Dynamic Motors Bydgoszcz B jako jeden z nielicznych dealerów posiada w ofercie ponad 100 aut gotowych do odbioru od ręki w dogodnym sposobie finansowania z kołami zimowymi w racie. Sprawdź na: www.bydgoszcz.bmw-dynamicmotors. pl/samochody-nowe-do-odbioru

Samochód do testu użyczył Dealer BMW Dynamic Motors Bydgoszcz



MOŻESZ BYĆ

SILNA, PIĘKNA I NIEZALEŻNA NINA TO JA. KOBIETA PEŁNA PASJI, SPEŁNIAJĄCA SWOJE MARZENIA. PRACA ZAWODOWA TO DLA MNIE REALIZACJA ZAINTERESOWAŃ, KTÓRE SĄ ZE MNĄ JUŻ OD CZASÓW, GDY BYŁAM KILKULETNIĄ DZIEWCZYNKĄ. W DZIECIŃSTWIE, W PRZECIWIEŃSTWIE DO WIĘKSZOŚCI MOICH KOLEŻANEK, NIE CHCIAŁAM BYĆ KSIĘŻNICZKĄ. PRAGNĘŁAM ZA TO ZNALEŹĆ SIĘ PO DRUGIEJ STRONIE – SPRAWIAĆ, BY TO ONE STAWAŁY SIĘ PIĘKNE. DLA SIEBIE I DLA ŚWIATA. TEKST: NINA SZATKOWSKA

J

estem technikiem kosmetologii. Prowadzę swój własny gabinet pod nazwą Nines Skin Estetic. Ukończyłam wiele szkoleń i kursów związanych z wykonywaną przeze mnie pracą. Aby nadążyć za trendami, sprostać wymaganiom świadomych klientek oraz rozwinąć wachlarz świadczonych usług, rozpoczęłam także naukę wizażu, stylizacji i kreowania wizerunku. „Piękno zaczyna się w chwili, kiedy decydujemy się być sobą” – mawiała Coco Chanel. Mam w myślach te słowa za każdym razem, gdy nowa klientka przekracza próg mojego gabinetu. To właśnie zrzucenie maski i zaakceptowanie siebie najbardziej pomaga nam w pokazaniu tego, co w nas najlepsze. Każda klientka jest dla mnie wyjątkowa. Do każdej pochodzę indywidualnie i daję sto procent siebie. Chcę, by podczas naszego spotkania i przede wszystkim po wyjściu z gabinetu, czuła się silna, niezależna i piękna. Szczególnie ważne są dla mnie klientki onkologiczne. Moja praca często wymaga dużej wrażliwości, umiejętności słuchania i motywowania. A najlepsza jej część to te chwile, gdy widzę, jak kobieta odzyskuje poczucie własnej wartości. Czasem kryje się to pod uśmiechem i wzrokiem zdradzającym niedowierzanie, że tak niewiele (odpowiedni kształt brwi, zniwelowanie szarości czy blizn na twarzy), zmienia aż tak dużo. Makijaż permanentny to moja największa pasja. Niesamowite jest to, jak potrafi

odmienić twarz. Warto jednak pamiętać, że ten źle wykonany może odbić się mocno na naszej samoocenie. Niestety nadal się zdarza, że klientki trafiają do mnie z prośbą o pomoc po źle wykonanej usłudze w innych miejscach. Zawsze staram się naprawić wyrządzoną im krzywdę w takim stopniu, w jakim jest to możliwe. Uwielbiam malować – zarówno na płótnie, jak i na twarzy. Zajmuję się także przedłużaniem i zagęszczaniem rzęs. W 2020 roku ukończyłam szkolenie w zakresie BIO tatuażu PMU. To nowy trend tymczasowego zdobienia ciała. Jestem prekursorką tej techniki w Bydgoszczy i obecnie tylko ja go wykonuję w naszym mieście. Do zdobienia w ten sposób ciała używam wyselekcjonowanych pigmentów, które utrzymują się maksymalnie 5 lat. Pomagam również przy wszelkich zaburzeniach skórnych, takich jak starzenie się skóry, trądzik czy szara, zmęczona skóra. Dobieram też odpowiednią pielęgnację, którą powinno się kontynuować w domu. Nierzadko razem z klientem przeglądamy jego kosmetyki, aby wyeliminować to, co szkodzi w pielęgnacji domowej. Pragnę też podkreślić, że moje usługi kierowane są zarówno do pań, jak i do panów. Mój gabinet znajduje się w Bydgoszczy, w Fabryce Piękna, którą obok mnie tworzą wyjątkowi profesjonaliści. Marcin – niebanalny artysta – tworzy dzieła na głowach klientów. Monika sprawia, że nasze dłonie i stopy są zadbane oraz przyozdobione różnorodnymi kolorami. Wizytę u nas jednak najlepiej zacząć u Weroniki – jej masaż relaksuje, ujędrnia ciało i poprawia kondycję skóry. Zapraszam serdecznie – w swoim imieniu, jak i całej Fabryki Piękna.

@Nines Skin Estetic tel. 884 004 211


Muzyka

FOT. TOMASZ CZACHOROWSKI

MIKOŁAJ na fali LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


57 Chciałbym spotykać się z fanami na żywo, już bez obostrzeń i móc ich wyściskać. Nie ma co ukrywać, że koncerty online to nie to samo, co możliwość spotykania się z ludźmi na żywo - mówi Mikołaj Macioszczyk, bydgoski muzyk, dwukrotny uczestnik The Voice of Poland. ROZMAWIA TOMASZ SKORY

Zacznę od pytania, które na pewno słyszałeś już wielokrotnie: dlaczego zdecydowałeś się wystartować drugi raz w The Voice of Poland?

Na początku nie miałem tego w planach, ale moja siostrzenica postanowiła wysłać swoje zgłoszenie do programu. Pomagałem jej nagrać filmik zgłoszeniowy i stwierdziłem wtedy, że też mógłbym spróbować swych sił ponownie. Po poprzedniej edycji pozostał mi lekki niedosyt, więc pomyślałem, że co mi szkodzi? Nagrałem swój film, wysłałem zgłoszenie i… otrzymałem informację, że się nie dostałem. No trudno. Ale kilka dni później dostałem kolejną wiadomość, że jednak znalazło się dla mnie miejsce w programie. Podejrzewam, że albo się zwolniło, albo przy tym natłoku zgłoszeń początkowo gdzieś umknąłem organizatorom, a potem natrafili na moje zgłoszenie i stwierdzili, że się kwalifikuję do przesłuchań w ciemno.

Do 11 edycji zgłosiła się rekordowa liczba chętnych, a jury postanowiło dać kolejną szansę Tobie. To chyba nie zdarza się zbyt często?

Może nie często, ale zdarzało się kilka razy. Dawid Podsiadło wygrał program za drugim podejściem. W tej edycji wzięła udział też Weronika Szymańska, która była w ósmej edycji, ale odpadła wcześniej niż ostatnio. I był jeszcze Jędrzej Skiba, który też był w poprzedniej edycji i tym razem zaszedł o etap dalej. Ja doszedłem dużo dalej niż ostatnio.

Tym razem dotarłeś do finałowego odcinka. Myślisz, że jako „weteranowi” było Ci trochę łatwiej? Znałeś już trenerów, wiedziałeś jak się prezentować, na co zwracać uwagę...

Myślę, że udało mi się zajść dalej, bo poszedłem tam z innym podejściem. W 10 edycji potraktowałem swój występ jak przygodę, a teraz zacząłem myśleć o tym, jak o szansie, którą trzeba wykorzystać. Starałem się, podszedłem do tematu na poważnie i myślę, że to dużo zmieniło. Utarły się też pewne moje przewrotne zachowania, może nie byłem tak buńczuczny, jak poprzednio, chociaż i teraz pojawiały się komentarze, że jestem niepokorny. Ale starałem się robić swoje jak najlepiej i to zaowocowało.

Skąd taka zmiana? Co się zmieniło w Tobie przez ten rok?

Miałem pewne przykre doświadczenia, o których wolałbym nie opowiadać, bo towarzyszyło im dużo złych emocji. Ale takie wydarzenia kształtują charakter i ostatecznie pomogło mi to dojrzeć.

W poprzedniej edycji trenowałeś najpierw pod okiem Kamila Bednarka, a potem u Tomsona i Barona. W ostatniej byłeś w drużynie Michała Szpaka. Jako jeden z niewielu uczestników miałeś więc okazję poznać bliżej kilku trenerów. Jak porównujesz te doświadczenia?

Powiem szczerze, że etap, do którego dotarłem w poprzedniej edycji, nie pozwolił mi poznać trenerów na tyle, bym mógł powiedzieć o nich coś więcej. Liczba uczestników sprawiała, że nie mogli każdemu poświęcić dużo czasu. Natomiast z Michałem Szpakiem mieliśmy okazję poznać się trochę bliżej. Był bardzo zaangażowany w pracę z uczestnikami. Jak mieliśmy indywidualne warsztaty, to przeciągnął przeznaczony dla mnie czas z 45 minut do 2 godzin. Więc nie traktował tych spotkań tylko jak pracę, odbębnić swoje i do domu, tylko zależało mu na tym, byśmy wypadli jak najlepiej. I odniosłem wrażenie, że prywatnie to też spoko człowiek.

Mieliście czas, by pogadać tak prywatnie, a nie jak trener z podopiecznym?

Tak, oczywiście. Starałem się do tych spotkań podchodzić na luzie, nie cisnąć trenerów o zdjęcia czy autografy, bo rozumiem, że osoby, które dużo osiągnęły i na co dzień spotykają się ze swoimi fanami, mogą tym być po prostu zmęczone. Co prawda dla artysty jest to tylko chwila, a dla fana wspomnienie na całe życie, ale te chwile się kumulują, a to może po pewnym czasie zacząć męczyć.

Wiesz, że Ciebie to też może czekać?

Zdaję sobie z tego sprawę. Niedawno miałem taką sytuację, że wracałem z rodziną z jakiejś imprezy i kilkaset metrów od domu zgasł nam samochód. Podbiegłem do jakichś ludzi z prośbą, czy pomogliby nam zepchnąć auto na bok, bo oczywiście zatrzymaliśmy się na środku ronda i nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie słyszałem tego, ale już po wszystkim dowiedziałem się, że w międzyczasie podeszła do nas jakaś dziewczyna i zapytała czy może zrobić sobie ze mną zdjęcie, bo mnie rozpoznała. Ale sama się zreflektowała, że to może nie najlepszy moment i sobie poszła. Myślę, że nie odmówiłbym, choć w takiej sytuacji, gdy wszyscy byli lekko spanikowani, co będzie z autem, robienie sobie selfie byłoby... no, dość zabawne (śmiech). Natomiast gdy ktoś zaczepi mnie na przykład – jak ostatnio – na przystanku tramwajowym i poprosi o zdjęcie, to jest to zawsze bardzo miłe. Nie zdarza się to często, ale dodaje skrzydeł, bo

to znaczy, że ktoś mnie nie tylko rozpoznał, ale też lubi moją muzę.

W finałowym odcinku zaśpiewałeś swój własny utwór „Fala” i cover „Chciałem być” Krzysztofa Krawczyka. Prezentowanie własnego materiału jest trudniejsze czy łatwiejsze niż śpiewanie cudzych kawałków?

„Chciałem być” to dziś jedyny utwór, do którego wracam i którego mogę słuchać w swoim wykonaniu, bo przyznam, że bardzo nie lubię słuchać sam siebie. Ale w programie najbardziej bałem się właśnie tego występu. Krawczyk jest legendą, ale nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek mógłbym zagrać „Chciałem być” na swoim koncercie. To udowodniło mi, że z każdego numeru można zrobić coś swojego. I moja wersja spodobała się ludziom, puścili ją nawet w RMF FM. Szkoda tylko, że w zapowiedzi przekręcili moje nazwisko (śmiech).

Po tym etapie pożegnałeś się z Voicem, a do ścisłego finału zakwalifikował się Krystian Ochman, który ostatecznie wygrał program. Co myślisz o jego sukcesie?

Krystian ma talent i to spoko gość. Mieszkaliśmy razem w pokoju, więc zdążyliśmy się poznać i polubić. Jak ktoś oglądał odcinek, w którym odpadłem, moja reakcja na werdykt mówi sama za siebie. Może moi znajomi pomyśleli, że jestem niepoważny, ale naprawdę się ucieszyłem, że to Krystian znalazł się w finale. Taki już jestem, że cieszę się sukcesami innych.

Zostawmy w takim razie program za nami…

W końcu! (śmiech) Wałkuję ten temat od pół roku, a właściwie od poprzedniej edycji i staram się od niego uwolnić. Chciałbym teraz stać się „Mikołajem Macioszczykiem”, a nie „uczestnikiem The Voice of Poland”. By ludzie częściej pytali „kiedy nowy singiel” niż „jak było w programie”.

No to pytam o Twój pierwszy singiel – w połowie stycznia za sprawą Universal Music Polska ukazała się „Fala”. Opowiesz coś o niej?

„Fala” to dla mnie bardzo ważny, osobisty numer. Napisałem go właśnie po tych przykrych wydarzeniach, o których wspomniałem wcześniej. Utwór powstał w 15 minut, ale długo dojrzewał, zanim zdecydowałem się go zaprezentować publicznie. Okazało się, że się podoba. Śpiewając „Falę” już na etapie programu dostałem bardzo dużo wiadomości od ludzi, którym przypadła do gustu, a sam singiel został bardzo ciepło przyjęty.

Bo to dobry numer.

Dziękuję, ale pracujesz w mediach, więc nie wiem, na ile mogę Ci zaufać (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że nie jest to kawałek, który będzie grany w klubach. W programie

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


58

Muzyka miałem możliwość zaprezentowania czegoś innego, ale postawiłem na „Falę”, bo chciałem być autentyczny, pokazać coś bardzo osobistego.

Ostatnie tygodnie spędziłeś na promowaniu singla...

To prawda. Pod koniec stycznia wystartowaliśmy z dosyć ciekawym projektem pod nazwą „Pociąg do normalności”. Razem z Krisem Forbotem oraz Marcelem Skotarczakiem wsiedliśmy w pociąg i rozpoczęliśmy, jako jedyni muzycy w Polsce, trasę koncertową. Zaczęliśmy od Gdańska, gdzie zagrałem na dworcu razem z Adamem Kalinowskim. Później były kolejne miasta: Poznań, Wrocław - tu z Anną Malek, Katowice, Kraków, Warszawa, Łódź z Sylwią Wysocką, Inowrocław w ramach WOŚP, Toruń i Bydgoszcz. W niecałe trzy dni pokonaliśmy łącznie 1600 km i daliśmy 13 koncertów, granych zazwyczaj na zewnątrz przy -4 stopniach. Pozdrawiam w tym miejscu panów sokistów (śmiech). Odsypialiśmy to kilka dni, jednak szybko zatęskniliśmy za koncertami i w połowie lutego ruszyliśmy z „Pociągiem” na zakopiańskie Krupówki. A to wszystko, by promować zbiórkę pieniędzy na moją wymarzoną, debiutancką płytę, którą możecie wesprzeć na stronie mikinafali.pl. Chciałbym, aby ludzie widzieli moją determinację, że nie spoczywam na laurach, tylko nieugięcie walczę o marzenia. Liczę, że to docenią i mnie wesprą.

Wspomniałeś wcześniej, że nie lubisz słuchać sam siebie. To chyba nie pomaga przy pracy nad materiałem na płytę?

Na próbach czy w studiu mi to nie przeszkadza. Traktuję to jak pracę – muszę się słuchać, by móc zaśpiewać coś jak najlepiej. Ale nie lubię słuchać siebie, gdy jestem np. na imprezie. Jak ktoś puszcza mój numer, zaczynam się zastanawiać, jak ludzie go odbierają, czy się ze mnie nie podśmiewają. Kiedy gram na żywo, nie mam z tym problemu, choć kiedyś się krępowałem. Natomiast jak ktoś puszcza moje numery w mojej obecności, to krzyczę „jest tyle fajnej muzy, czemu słuchacie akurat tego!” (śmiech).

Wstydzisz się?

Nie myślę o sobie, że źle śpiewam i mam nadzieję, że inni też tak nie myślą. Po prostu czuję się dziwnie, myślę o tym, jak jestem oceniany. Oczywiście każdy artysta jest narażony na ocenę i trzeba się z tym pogodzić. Zresztą każdy, kto upublicznia swoje dzieło, choćby tylko dla jednej osoby, szuka w jakimś stopniu rozgłosu. A jeśli chce się z tego utrzymywać, musi to dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. To jest bardzo ciężki chleb. W swoim kawałku w ramach Hot16Challenge nagrałem wers „wpierdzielam ryż, bo jestem artystą”. I to jest z życia wzięte, bo podczas pierwszego lockdownu był taki okres, że mi naprawdę został już tylko ryż i nie miałem pieniędzy

na nic więcej. Nie ma natomiast co ukrywać, że kasa to jedno, ale szukamy też poklasku, by zrekompensować swoje kompleksy. Artyści to z reguły bardzo wrażliwi ludzie i pozytywne opinie bardzo nas budują. Dlatego przyznam, że czasem dla poprawy humoru czytam sobie komentarze pod filmikami z moich występów. To uskrzydla, od razu chce mi się tworzyć dalej.

A kogo Ty lubisz słuchać? Jakich masz ulubionych wykonawców, zespoły?

Słucham różnej muzy. Lubię stare klasyki, alternatywę, soul, funk, polskich artystów… Obracam się wokół wielu gatunków, ale zazwyczaj są to takie strzały, że jak mam zajawkę na Queen, to słucham tylko Queen, jak na Aerosmith, to tylko Aerosmith itd. Utworem, którego mogę słuchać bez końca jest „One Love” U2. Lubię kawałki, które niosą ze sobą ważne przesłanie. Chciałbym, żeby moje piosenki też takie były.

Już powiedziałeś, że przyszedł ciężki okres dla artystów, ale wiem też, że nie próżnowałeś tak do końca...

Mieliśmy trochę koncertów online. Byłem zaproszony na kilka takich wydarzeń, m.in. wystąpiłem w koncercie świątecznym na UKW i w ramach „Szczepionki kulturalnej” w Grudziądzu. Sam też zorganizowałem jeden koncert, który transmitowaliśmy na żywo na Facebooku i Instagramie. Kolejny live na pewno będzie pod koniec lutego – zaprosimy finalistów Voice’a, chcemy też zorganizować zrzutkę na pomoc dla domów dziecka. Szukamy sponsorów, którzy wesprą nasz cel. Może znajdą się tacy wśród czytelników?

Mówiąc „my” masz na myśli swój zespół?

Obecnie nie mam swojego zespołu, ale pojawiła się opcja, by grać z chłopakami z grupy Krisa Forbota. Może narodzi się z tego nowy projekt, ale to dopiero zobaczymy. Zespół na pewno by mnie odciążył, bo jak gram sam, to albo trzymam gitarę, albo obsługuję looper i to mi ogranicza interakcję z publiką. A z zespołem jest tak, że mogę wyjść do ludzi i z nimi obcować. To mnie chyba najbardziej kręci, jak widzę, że się dobrze bawią, jak ze mną śpiewają. Moim ultra marzeniem jest wystąpić na stadionie pełnym ludzi, przerwać w pewnym momencie piosenkę i usłyszeć, że wszyscy wokół śpiewają jej słowa. Mógłbym umrzeć w tej chwili!

A co robisz, jak nie koncertujesz, nie ma Cię w studiu albo nie piszesz piosenek?

Staram się być w studiu albo pisać piosenki (śmiech). Lubię to po prostu! Spotykam się też z ludźmi, co ostatnio jest trochę utrudnione, ale jestem indywidualistą, więc jak siedzę sam w domu to też czuję się świetnie. Piszę tyle, że chętnie się dzielę swoimi tekstami z innymi muzykami. Wychodzę z założenia, że jak wiem, że ktoś może zaśpiewać

jakiś tekst lepiej ode mnie, to czemu się nim nie podzielić? Lubię też pomagać. W tym roku zagrałem pięć „WOŚP-ów” i dwa koncerty charytatywne. Ważnym wydarzeniem był dla mnie też koncert, który w 2019 roku zrobiliśmy razem z przyjaciółmi z 10 edycji VoP i Kamilem Bednarkiem dla oddziału dziecięcej onkologii w Bydgoszczy. Zagraliśmy z pomocą mojego ówczesnego zespołu, Mateusza Gronowskiego, który nas nagłaśniał i stowarzyszenia Żółty Beret, które to wszystko zorganizowało. Miny szczęśliwych dzieci zrekompensowały mi każdą nieprzespaną noc podczas przygotowań.

Poświęcasz się muzyce. Zawsze tak było? Muzyka towarzyszyła Ci od dzieciństwa?

W mojej rodzinie zawsze ktoś coś grał. Babcia grała na pianinie, tata gra na gitarze, moje siostry też potrafią grać – jedna na pianinie, druga trochę na gitarze. Siostrzenica gra na skrzypcach, a siostrzeniec uczy się na gitarze. Więc zawsze jak się spotykamy z rodziną, to tym spotkaniom towarzyszy jakaś muzyka, zawsze ktoś na czymś gra. Ale jestem pierwszą osobą, która postawiła wszystko na jedną kartę, którą w tym wypadku jest muzyka.

W którym momencie stwierdziłeś, że jest to coś, co chcesz robić?

Zaczęło się od tego, że zagrałem przyjaciołom utwór Jamesa Arthura „Impossible”. Oni to nagrali, wrzucili na Facebooka i posypały się pozytywne komentarze. Potem kolega nagrał drugi filmik, znowu posypały się miłe komentarze i to zachęciło mnie by grać dalej. Zacząłem występować na ulicy, jeszcze nieśmiały i niepewny siebie, aż w końcu zdecydowałem się na podróż na stopa z Portugalii do Polski. To był przełomowy moment, bo żyłem tylko z tego, co udało mi się zarobić dzięki muzyce. Właśnie dzięki tej przygodzie jestem teraz w tym miejscu, w którym jestem. Gdybym nie zdecydował się na tę podróż, pewnie do tej pory nie wiedziałbym, czego chcę, a na pewno nie poznałbym tylu wspaniałych ludzi, którzy mi pomagają rozwijać karierę. Nie wiem czy będę w stanie im kiedykolwiek podziękować w wystarczający sposób za to, co dla mnie robią.

Wspomniałeś już o swojej zbiórce, ale na koniec dopytam, jakie masz jeszcze plany na ten rok?

Zebrać pieniądze i wydać płytę do końca 2021 roku – to muszę zrobić. Poza tym chciałbym znaleźć menedżera, znaleźć wydawcę, fajnie też byłoby zagrać kilkadziesiąt koncertów, a nie kilkanaście. Z takich większych marzeń – chciałbym zagrać na Męskim Graniu. Byłoby ekstra. No i spotykać się z fanami już bez obostrzeń i ich wyściskać. Nie ma co ukrywać, że koncerty online to nie to samo, co możliwość spotykania się z ludźmi na żywo. Życzę też dobrego roku wszystkim czytelnikom!

LUTY 2021 - KWIECIEŃ 2021 // STRONA KOBIET


WYBIERAMY BEZPIECZNE ZAKUPY Bydgoszcz, ul. Kruszwicka 1 www.chrondo.pl



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.