Strona Kobiet Bydgoszcz lipiec 2020

Page 1

Lato w miejskim stylu. Sprawdź najnowsze trendy!

czerwiec - lipiec 2020

PIENIĄDZE W ZWIĄZKU Kiedy stają się problemem?

WOLNOŚĆ

Pytamy inspirujące kobiety, co znaczy dla nich to słowo

PRZYSZŁOŚĆ TWOJEGO DZIECKA

ZŁE EMOCJE

Pozwól mu wybrać!

+

OBRAZY MALOWANE ŚWIATŁEM

Też są potrzebne! Jak sobie z nimi radzić? SZCZĘŚCIE RAZY CZTERY Rozmowa z Anną Dudzic-Koc, mamą czworaczków

Fotograficzne impresje Kasi Rubiszewskiej

Sikora JOANNA

dr

Rak? Nie pytaj, czy przeżyję, tylko: jak będę żyć?


EKSKLUZYWNE okna, drzwi oraz bramy garażowe firmy Wiśniowski

PRODUKTY FIRMY WIŚNIOWSKI KUPISZ W FIRMIE:

CARPENTER info@carpenter.com.pl

ul. Inowrocławska 1 85-153 Bydgoszcz

tel.: 52 360 62 25 tel.: 52 373 73 73


3

Na dobry początek

O raku mówi się dużo. Wciąż jednak za mało o nim wiemy, by przestać posługiwać się krzywdzącymi dla chorych stereotypami. Z niektórymi postanowiliśmy w tym numerze zawalczyć!

REDAKCJA Redaktor naczelny: Paweł Fąfara Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch Teksty Joanna Jankowiak Jan Oleksy Kamil Pik Mariusz Sepioło Tomasz Skory Lena Szuster Lucyna Tataruch Zdjęcie na okładce: Tomasz Czachorowski WYDAWCA Polska Press Sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa, tel. 22 201 41 00 www.polskapress.pl Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes oddziału Marek Ciesielski Dyrektor Biura Reklamy Agnieszka Perlińska Projekt graficzny, dyr. artystyczny Tomasz Bocheński

Lucyna Tataruch „Strona Kobiet”

Grafik prowadzący Jerzy Chamier-Gliszczyński

R

ocznie w Polsce przybywa ok. 160 tys. nowych pacjentów onkologicznych. Ta liczba przeraża, prawda? Chyba każdy - nawet jeśli nie ma osobistych doświadczeń z nowotworem - zna przynajmniej jedną osobę, która musiała zawalczyć o życie. Czasami rak wydaje się wręcz nieuniknionym scenariuszem - pytanie tylko, kiedy przyjdzie nam się z nim zmierzyć. Strach natychmiast podpowiada, co się z nami stanie, gdy zachorujemy. Przed oczami mamy wychudzonego człowieka bez sił, obowiązkowo z chustą zasłaniającą łysą po chemioterapii głowę... Stop! Czy tak jest naprawdę? Owszem, niektóre etapy leczenia wyglądają w ten sposób, ale przecież nie wszystkie. Każdego dnia spotykamy chore osoby, mijamy je na zakupach, siedzą obok nas w restauracji. Próbują żyć normalnie. A jeśli przemawiają do nas makabryczne liczby, spójrzmy na inne: co powoduje najwięcej zgonów rocznie? To wcale nie choroby nowotworowe. Dlaczego więc właśnie one wywołują tyle nieokreślonych emocji i przy okazji sprawiają, że nie wiemy, jak się zachować w towarzystwie chorego? Zamiast zapytać:

Produkcja: Dorota Czerko

„Czy czegoś potrzebujesz?”, milkniemy. Zamiast przyznać wprost: „Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nie wiem, jak sie zachować”, zaczynamy unikać spotkań. O raku mówi się dużo, wciąż jednak za mało o nim wiemy, by przestać posługiwać się krzywdzącymi stereotypami. Dlatego znaczną część tego numeru poświęciliśmy tej tematyce. Nasza okładkowa bohaterka, dr n. med. Joanna Sikora, opowiedziała nam, jak ważne jest, by w trakcie leczenia zadbać o jakość swojego życia. Zawalczyć o to, by liczył się każdy dzień. Możliwości jest wiele, nie wszyscy jednak o nich wiedzą. W kolejnej rozmowie Magdalena Pluta przekonuje, że praca jest tym, co chorej osobie pomaga odzyskać utraconą przez nowotwór tożsamość. Ta wiedza może przydać się nie tylko pacjentom, ale także ich bliskim i otoczeniu. Oprócz tak poważnych tematów mamy dla Was również coś lżejszego. Przeczytajcie rozmowę ze świeżoupieczoną mamą bydgoskich czworaczków, sondę, czym dla kobiet z naszego regionu jest wolność i zobaczcie najnowsze trendy na lato, prezentowane przez niezawodną Beatę Bujanowską. Miłej lektury! CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET

Public Relations: Joanna Pazio Sprzedaż reklam Bydgoszcz, tel. 697 770 285 lub 609 050 447 Toruń, tel. 697 770 284 lub 691 370 519 Inowrocław, tel. 668 957 252 Reklama na stronach: 2, 5-7, 11, 15-19, 22-27, 31, 35, 39, 43, 49, 53, 58-60 Redakcja nie odpowiada za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk i wykorzystywanie w jakiejkolwiek innej formie bez pisemnej zgody zabronione.


4

Spis treści CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020

28-30 NIE TAKIE ZŁE EMOCJE

Emocje nie są z natury złe albo dobre. Po prostu niektóre kojarzymy z przyjemnością, a inne wręcz przeciwnie. Ale nawet te zdawałoby się „złe” są nam bardzo potrzebne – mówi Lilianna Jarmakowska-Kostrzanowska z Instytutu Psychologii UMK.

32-34 CZWORACZKI - NASZ POZYTYWNY ARMAGEDON

Jak zmienia się życie rodziny, gdy na świat jednocześnie przychodzi czwórka dzieci? O codzienności i macierzyństwie, do którego nie można się przygotować, mówi nam Anna Dudzic-Koc, mama Weroniki, Marceliny, Olgi, Dominika i trzyletniej Tosi.

36-38

28-30 W ŻYCIU I W SZKOLE NIE LUBIĘ MONOTONII

8-10 LATO W MIEJSKIM WYDANIU

Beata Bujanowska z bloga „My way of...” pokazuje, jak łączyć najnowsze trendy z upalną porą roku i pracą w mieście.

50-52

FOT. MATERIAŁY NADESŁANE

40-42 PIENIĄDZ W ZWIĄZKU DAJE WŁADZE. KOMU?

Kiedy finanse stają się problemem w związku? Kto najczęściej kłóci się o pieniądze? Jak i kiedy rozmawiać o zarobkach z nowym partnerem? Jak rozpoznać przemoc ekonomiczną w rodzinie i jak się przed nią chronić?

32-34

Pytamy inspirujące kobiety z naszego regionu, czym jest dla nich wolność i jak zmieniła się waga tego słowa w ostatnim czasie - ograniczenia swobód.

16-19 LICZY SIĘ KAŻDY DZIEŃ

Każdy pacjent zasługuje na to, by przeżyć chorobę na swój własny sposób. Jedna osoba będzie potrzebowała rozmów, druga ciszy. Zawsze musimy brać pod uwagę indywidualne potrzeby człowieka - mówi dr n. med. Joanna Sikora z centrum Onkodietetyka.

FOT. MATERIAŁY NADESŁANE

8-10

FOT. NATALIA MAZURKIEWICZ

12-14 WOLNOŚĆ - CO TO ZNACZY?

Rozmowa z nauczycielką Jolantą Serocką o tym, co zrobić, by rozwinąć potencjał uczniów i umożliwić im lepsze życie, bez narzucania swojej wizji szczęścia.

50-52 ODWRACANIE RÓL

Wciąż pokutuje przekonanie, że tylko bohater płci męskiej może być traktowany poważnie, to on przekazuje nam fundamentalne prawdy o życiu. Mężczyźni są interesujący. A kobiety? – pyta Emilia Walczak, pisarka z Bydgoszczy.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET



6

Kultura

FILHARMONIA OTWARTA DLA MAM I DZIECI

Wszystkie dzieci nasze są! - śpiewała kiedyś Majka Jeżowska i wszyscy dorośli powinni sobie te słowa wziąć do serca. Także dla najmłodszych swoje podwoje coraz szerzej otwiera jedna z najbardziej aktywnych instytucji w regionie, czyli Filharmonia Pomorska, która po rozbudowie powiększy się o nową salę koncertową i przestronne foyer.

W

iosną br. poznaliśmy wykonawcę projektu rozbudowy siedziby Filharmonii Pomorskiej. Do 2025 r. budynek przy ul. Szwalbego w Bydgoszczy zostanie wyremontowany oraz wzbogaci się o zaplecze techniczne, gastronomiczne, foyer z przestrzenią dla wystaw malarstwa, rzeźby i gobelinów, parking podziemny, a przede wszystkim kameralną salę z miejscami dla 350 osób. Ta sala przewidziana jest z myślą o najmłodszych melomanach, tak jak dla nich każdego sezonu artystycznego tworzona jest oferta edukacyjna Filharmonii Pomorskiej. To miejsce przyjazne nie tylko wybitnym kompozytorom, muzykom i śpiewakom, ale także mamom, które chcą swoim pociechom pokazać niezwykły świat sztuki i dźwięku. Filharmonia cyklicznie realizuje takie projekty, jak „Akademia WioliMisia”, czy znany już wielu bydgoskim mamom, trwający od 2008 r. „Od brzuszka do uszka maluszka”. Zacznijmy od tego ostatniego. „Od brzuszka do uszka maluszka” to cykl koncertów dedykowanych kobietom w ciąży, niemowlętom i małym dzieciom do 2. roku życia. Zaplanowane zostały w oparciu o szeroki zakres wiedzy dotyczącej psychologii muzyki, rozwoju słuchu muzycznego oraz metod jej nauczania. Koncepcję koncertów wypracowano we współpracy z psychologiem muzyki dr Anną Antoniną Nogaj.

Koncerty z cyklu „Od brzuszka do uszka maluszka” mają na celu rozwijanie wrażliwości słuchowej dzieci od najwcześniejszego okresu ich życia, czyli już od okresu prenatalnego. Uczestnictwo kobiet w ciąży oraz niemowląt w koncertach organizowanych w Filharmonii Pomorskiej stanowi pierwszy krok w procesie nabywania muzycznego doświadczenia i w rozwoju podstaw świadomości muzycznej. Dla dziecka, doświadczenie to ma przede wszystkim wartość poznawczą. Regularne słuchanie muzyki wykonywanej na żywo pobudza aktywność różnych obszarów mózgu dziecka, stymulując przetwarzanie informacji dźwiękowych, wizualnych i kinestetycznych. Jednym z pozytywnych efektów uczestnictwa niemowląt w koncertach wykonywanych przez muzyków grających na różnych instrumentach jest nie tylko samo poszerzanie wrażliwości na bodźce dźwiękowe, czy zwiększanie poziomu słuchowej wrażliwości sensorycznej, ale także stymulowanie rozwoju zdolności do szybkiego i świadomego lokalizowania źródła dźwięku – argumentuje dr Anna Nogaj. Plusów jest więcej. Dziecko w okresie prenatalnym przyzwyczaja się do utworów słuchanych przez matkę i kiedy przychodzi na świat, a w jego otoczeniu rozbrzmiewają te same utwory – to otoczenie staje się dla noworodka czy niemowlęcia bardziej rozpoznawalne – tłumaczyła dr Anna Antonina Nogaj. Ważne jest, aby słuchana w okresie ciąży muzyka sprawiała przyjemność matce,

była słuchana na optymalnym poziomie głośności - nie przekraczającym 70/80 dB - oraz aby była to muzyka o bogatym brzmieniu instrumentalnym, najlepiej muzyka klasyczna. Czy jest ku temu lepsze miejsce, niż Filharmonia Pomorska? „Akademia WioliMisia” to z kolei doskonała propozycja dla rodzin z dziećmi w wieku od 3 do 6 roku życia. Koncerty bawią, uczą i rozwijają. Dzieci poznają brzmienie różnych instrumentów, popularne melodie i piosenki, style i literaturę muzyczną. Starannie dobrany repertuar koncertów, atrakcyjna formuła, ciekawe prowadzenie i profesjonalne wykonanie dostarczają wiele wrażeń emocjonalnych i artystycznych. Koncerty z cyklu „Od brzuszka do uszka maluszka” oraz „Akademia WioliMisia” odbywają się raz w miesiącu, najczęściej w sobotę. Podczas każdego spotkania mali melomani poznają inne instrumenty, ich brzmienie i możliwości. Przede wszystkim poznają twórczość wybitnych kompozytorów różnych epok, przy których muzyce mogą się bawić, relaksować, odpoczywać i aktywizować. Osoba, mająca regularny kontakt ze sztuką, jest najczęściej bardziej wrażliwa, a w kontaktach społecznych bardziej empatyczna – tłumaczą psychologowie. Filharmonia Pomorska tę teorię wprowadza w życie. Już teraz – zanim jej budynek jeszcze bardziej wypięknieje – zaprasza wszystkie mamy (i nie tylko) i ich pociechy do obcowania z subtelnym urokiem muzyki.



Lato ma niesamowity klimat, kojarzy się z wakacjami, ogromem przyjemności i mile spędzonym czasem. O tej porze roku mamy zdecydowanie więcej energii i wszystko wydaje nam się bardziej kolorowe. Dotyczy to również stylizacji!


Moda

LATO

9

W MIEJSKIM WYDANIU T E K S T: B E ATA B UJ A N O W S K A , AU TO R K A B LO G A M O D O W EG O „ M Y WAY O F...”

Letnie stylizacje często prezentują całą paletę barw, są odważniejsze i zwracają na siebie uwagę. Wszystkie chwyty są dozwolone, ale co, jeśli zamiast na wakacjach, większość czasu spędzamy w mieście? W tej sytuacji oczywiście należy zachować umiar, w szczególności gdy wymaga tego nasza praca. Całe szczęście pozostaje jeszcze między innymi wyjście na spacer, spotkanie z przyjaciółmi, kawa w centrum miasta i wiele innych ciekawych aktywności. Mamy mnóstwo okazji do zaprezentowania pięknych, letnich stylizacji, ale koniecznie musimy je dopasować do odpowiednich miejsc. Na co zatem warto zwrócić uwagę komponując letnie zestawy?

F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

SKŁAD

Myśląc o lecie marzymy o słońcu, które wiąże się oczywiście z wyższymi temperaturami. Chcemy nacieszyć się cudowną pogodą, ale bardzo często już po pierwszym dniu upałów mamy dosyć. Gorące lato świetnie sprawdza się podczas urlopu, gdzie możemy postawić na strój kąpielowy, zwiewne, krótkie sukienki i zdecydowanie bardziej odkryte ciało, a przy tym wylegiwać się do woli na plaży. W mieście niestety takie temperatury są bardziej męczące.

DOBRĄ ALTERNATYWĄ SZPILEK SĄ SANDAŁKI LUB KLAPKI NA STABILNYM SŁUPKU. TO IDEALNE POŁĄCZENIE ELEGANCJI ORAZ WYGODY.


F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

Pierwsza rzecz, na którą zwracam uwagę przy dobieraniu stylizacji, to skład tkaniny - jest niezwykle istotny, szczególnie latem. Warto wybierać naturalne ubrania ulubieńcem jest zazwyczaj bawełna. Będzie nam zdecydowanie przyjemniej i bardziej komfortowo.

WYGODA

Jednym z ważniejszych elementów ubioru jest wygoda. Często jesteśmy w biegu, a nasz rytm dnia nie pozwala na chodzenie w szpilkach. Całe szczęście możemy czuć się atrakcyjnie i kobieco nie tylko na wysokim obcasie, ale nawet w trampkach, które odpowiednio dobrane, stworzą świetny zestaw na lato. Sprawdzonym i bardzo lubianym sposobem jest dopasowanie ich do zwiewnej, kolorowej sukienki, co daje nam praktyczną stylizację na co dzień. To tak zwany miejski luz, który stał się ulubieńcem wielu kobiet. Jeśli jednak nie możecie sobie pozwolić na sportowe obuwie do pracy, dobrą alternatywą szpilek są sandałki lub klapki na stabilnym słupku. To idealne połączenie elegancji oraz wygody, tym bardziej, jeśli obcas nie będzie zbyt wysoki. Dopasujcie go do swoich możliwości oraz planów, dzięki czemu zadbacie o swój komfort oraz samopoczucie.

UNIWERSALNOŚĆ

Lato to sukienki boho, koronkowe elementy, odkryte ramiona, które nadają styli-

KLASYKA ZAWSZE SIĘ SPRAWDZA. ZAMIAST SAMYCH KOLOROWYCH, WZORZYSTYCH UBRAŃ, WARTO MIEĆ TAKŻE COŚ GŁADKIEGO,

zacjom zmysłowości oraz mnóstwo oryginalnych detali. To wszystko sprawia, że możemy stworzyć wiele udanych zestawów, które bardzo dobrze wpiszą się w miejski klimat. Planując zakup na przykład sukienki zastanówmy się, czy na pewno będziemy mogły z niej skorzystać. Co mam na myśli? Do naszej szafy często trafiają ubrania, które - jak się później okazuje - nie zawsze nadają się na co dzień i muszą czekać na odpowiednią okazję. Warto sprawdzić, czy możemy pójść w nich do pracy lub na spotkanie, czy przydadzą nam się na wyjście z przyjaciółmi, czy będzie nam w nich wygodnie podczas spaceru z dziećmi. Jeśli w większości przypadków jesteśmy na tak, oznacza to, że jest to idealny model dla nas.

DOBRA BAZA

Pamiętajmy, że klasyka zawsze się sprawdza. Zamiast samych kolorowych, wzorzystych ubrań, warto mieć także coś gładkiego, co uzupełnimy ciekawymi dodatkami. Wszystko zależy oczywiście od gustu oraz stylu, ale dobra baza w szafie to podstawa, a letnich detali w postaci kapeluszy, przepięknych koszyków oraz biżuterii jest całe mnóstwo. Klasyczne rzeczy dają nam o wiele więcej możliwości, zawsze świetnie się prezentują i są ponadczasowe. Mimo wszystko, latem czasem warto odrobinę zaszaleć, a na szarości i beże przyjdzie jeszcze czas.


Sklep Veno-Art powstał z potrzeby serca oraz z miłości do pięknych wnętrz. Dzięki pasji, jaką darzymy szeroko rozumianą sztukę, stworzyłyśmy niezwykle nastrojowe miejsce, które nie tylko cieszy oko, ale i pobudza wyobraźnię. Oprócz katalogowych propozycji naszą galerię wzbogacają jedyne w swoim rodzaju perełki.

venoart.pl

Oferujemy piękne tekstylia, ceramiczne ozdoby, obrazy lokalnych artystów, reprodukcje dzieł znanych malarzy, drobne eleganckie meble, piękne lampy, lustra i wiele innych. Na życzenie klienta możemy zrealizować także zamówienie indywidualne. Ten nieduży sklepik przesiąknięty swoistą magią sprawia, że chce się tu przebywać jak najdłużej... Tu z łatwością znajdziesz niepowtarzalny prezent zarówno dla siebie, jak i najbliższych. Z myślą o kobietach proponujemy unikatowe torebki oraz biżuterię z ceramiki. Gdyby ująć esencję Veno-Art w trzech słowach, byłyby to: PIĘKNO, INTUICJA I CHARAKTER.

Serdecznie zapraszamy VENO-ART IZABELA SKUCIŃSKA-GRZEMPA ul. Gdańska 37, Bydgoszcz e-mail: kontakt@venoart.pl tel. 513 355 283, tel. 789 212 597 czynny poniedziałek-piątek 10:00-18:00, soboty 10:00 -14:00


Inna perspektywa

WOLNOŚĆ Czym jest dla nas wolność? Czy jej postrzeganie zmieniło się w ostatnich kilku tygodniach? Jak wpłynęło na nas ograniczenie swobód motywowane odpowiedzialnością za zdrowie i życie innych? Zapytaliśmy o to inspirujące kobiety z naszego regionu.

TEKST: JOANNA JANKOWIAK

Pomimo wieków obecności w naszej świadomości, trudno znaleźć jednoznaczną definicję tego słowa. Bez wątpienia jednak intuicyjnie rozumiejąc w czym rzecz, wolny chce być niemal każdy. Chcemy decydować o swoim życiu, wybierać to, co dla nas najlepsze, mówić otwarcie, poruszać się swobodnie, mieć przed sobą nieskończone możliwości... To utopia czy realne pragnienia? Jak ma się wolność jednostki do granic innych ludzi bądź bezpieczeństwa ogółu? Czy brak wolności to tylko kajdanki, a może także niewidoczne na pierwszy rzut oka ograniczenia? A w kontekście ostatnich globalnych wydarzeń - czy można czuć się wolnym podczas pandemii? Jak odbieramy znaczne ograniczenie naszych swobód w imię odpowiedzialności za innych? O wypowiedź na ten niełatwy temat poprosiliśmy kilka kobiet, które z całą pewnością można określić mianem „wolnych duchem”. Być może niektóre słowa Was zaskoczą, wzbudzą sprzeciw, inne zainspirują... Liczymy jednak na to, że przede wszystkim skłonią Was do poszukiwania własnych odpowiedzi!

DR MAGDALENA WICHROWSKA

filmoznawczyni, kierowniczka Zakładu Kultury Audiowizualnej przy Katedrze Przemysłów Kreatywnych WSG w Bydgoszczy Wolność to abstrakcja, która materializuje się, gdy ktoś mi ją odbiera. Fizyczne ograniczenia wszyscy odczuwamy podobnie – niezależnie od tego, czy swobodne podróże to dla nas wyprawy na drugi koniec miasta, czy świata. On nam się skurczył do czterech ścian. Wydawałoby się, że sytuacja zamknięcia, odcięcia od bodźców i atrakcji zewnętrznych da nam wgląd w siebie, okazję do pobycia

Magdalena Wichrowska

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


13 dziej nie spodobać. Zwłaszcza że coraz wyraźniejsze staje się wiszące nad nami widmo katastrofy klimatycznej. Czym w takich warunkach może być wolność? Myślę literaturą, odpowiem więc odwołując się do pisarzy. Terry Pratchett stwierdził, że „osobiste nie znaczy ważne”. Czasem lepiej zgodzić się na ograniczenia i odjąć czegoś sobie, żeby dodać wspólnocie. Jeśli trzeba zasłaniać twarz, zasłaniajmy ją. To jest naprawdę aż takie proste. Z drugiej strony myślę o intymności w pisarstwie Olgi Tokarczuk i o tym schodzeniu w głąb siebie, o którym wspominał profesor Mikołejko. Nasza podstawowa wolność to własny umysł i wolne od choroby, śmiało przenoszące bodźce ze świata ciało. Nic go nie zastąpi. Mnie pandemia uwięziła wewnątrz, poczęstowała bezradnością, zamknęła sam na sam z chorobą kręgosłupa. Czekam na wyzwolenie.

AGNIESZKA BŁASZCZYK

zawodowa tancerka baletowa, członkini zespołu Opery Nova w Bydgoszczy

Marta Kładź-Kocot ze sobą. Nic z tego. W sieci 24 godziny na dobę trwa „festiwal” rozwoju, mamy dostęp do najlepszych światowych scen i galerii, wykładów, treningów i kursów gotowania. Chyba nie mamy szansy na zatrzymanie. Jesteśmy jeszcze bardziej przebodźcowanymi niewolnikami niż kilka tygodni wcześniej.

Poeta widział to w ten sposób: „Bo wolność – to nie cel, lecz szansa, by spełnić najpiękniejsze sny, marzenia. Wolność – to ta najjaśniejsza z gwiazd, promyk słońca w gęsty las, nadzieja. Wolność to skrzypce, z których dźwięków cud potrafi wyczarować mistrza trud. Bo wolność to wśród mądrych ludzi żyć, widzieć dobroć w oczach ich i szczęście. Wolność to wśród życia gór i chmur, poprzez każdy bór i mur znać przejście. Wolność lśni wśród gałęzi wielkich drzew, które pną się w słońce, każda w swoją stronę. Wolność brzmi jak radosny ludzi śmiech, którzy wolność swą zdobyli na obronę zwycięstwa, mądrości, prawdy i miłości, spokoju, szczęścia, zdrowia i godności. Wolność to diament do oszlifowania, a zabłyśnie blaskiem nie do opisania” – Marek Grechuta Moim zdaniem wolność to możliwość swobodnego dokonywania wyborów, w zgodzie z własną wolą, bez ingerencji osób trzecich. Wybory te jednak nie powinny ograniczać wolności innych. Niestety, wielu ludzi obecnie nie posiada wolności w wielu sferach życia i musi każdego dnia podejmować walkę o jej zdobywanie.

DR MARTA KŁADŹ-KOCOT

literaturoznawczyni, pisarka, doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa, zafascynowana pograniczami fantastyki i mitu Kiedy byłam nastolatką, wieszałam sobie nad biurkiem różne rzeczy: pocztówki, wypisane na kolorowo zdania i cytaty. Pamiętam, że pewnego dnia umieściłam tam starannie wykaligrafowany, błękitny napis „Wolność”. Nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego już wtedy była dla mnie tak ważna, ale ten bunt wobec granic i konwenansów, który odczuwałam już wtedy, napędza mnie do dziś. Zdaję sobie jednak sprawę, że wolność jest tematem trudnym – z jednej strony nie znosimy, gdy ktoś nam ją ogranicza, z drugiej zaś boimy się swobody totalnej, która wrzuci na nasze barki konieczność decydowania o tym, co myśleć, co robić, kim być. Erich Fromm pisał o ucieczce od wolności – bo ona jest trudna. Łatwiej żyć, gdy wejdziemy w ramy wyznaczone przez społeczeństwo, przekonania, idee. My, ludzie, jesteśmy tak skonstruowani, że kiedy nam się coś odbiera, zaczynamy bardzo tego pragnąć. Pandemia odebrała nam dotychczasowy świat. Nagle nie możemy już robić tego, co chcemy, do czego przywykliśmy, co uznawaliśmy za swoje niezbywalne prawo. Odebrała nam swobodę kontaktu z bliskimi, ba – nawet chodzenia z odsłoniętą twarzą i bez myślenia o tym, jak, dokąd i po co chodzimy. Rzeczywistość wyhamowała ze zgrzytem i nagle musimy się zatrzymać, rozejrzeć wokół siebie. Traktujemy to pewnie trochę jak zły sen, a świat, w jakim się obudzimy, może się nam jeszcze bar-

Agnieszka Błaszczyk

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


14

Inna perspektywa Z zawodu jestem tancerką sceniczną i właściwie taniec towarzyszy mi od dziecka. Mogę zatem powiedzieć, że dla mnie jest on synonimem wolności. Taniec pozwala mi przekazywać emocje, myśli, a nawet idee na wybrany temat, bez konieczności używania słów. Poprzez ruch jestem w stanie pokazać swoją wrażliwość, złość, ból czy też bunt. Natomiast widz może go różnie interpretować, w zależności od tego, co sam odczuwa podczas oglądania. A zatem jest to również pewien rodzaj wolności dla odbiorcy. Czy postrzeganie wolności zmieniło się w obliczu obecnej sytuacji? Myślę, że po części tak, ponieważ moja wolność została ograniczona. Narzucone w wielu płaszczyznach zakazy sprawiły, iż społeczeństwo nie funkcjonuje dziś tak, jak dotychczas. Działalność ośrodków kultury, oper, teatrów, filharmonii, kin, itp. została tymczasowo zawieszona. Przez to artyści, pracownicy i ogólnie społeczeństwo nie mają do nich dostępu. Osobiście bardzo odczuwam brak kontaktu ze współpracownikami, jak i z widzami, dla których tańczyłam. Szczególnie obecnie. Każdego dnia muszę dbać o sprawność fizyczną oraz psychiczną, abym mogła w odpowiednim momencie powrócić do pracy i odzyskać wolność, swój taniec Mam nadzieję, że już niedługo sytuacja w kraju i na świecie unormuje się i każdy z nas odzyska utraconą swobodę.

AGNIESZKA STABIŃSKA

freelancerka działająca w świecie projektów unijnych, zapalona podróżniczka i fotografka; jej najdłuższa wyprawa to 8-miesięczna podróż kamperem po Ameryce, od Alaski po Florydę; razem z partnerem Krzysztofem prowadzi blog thevanescape.com Mahatma Gandhi zawarł wielką mądrość w czterech zaledwie wyrazach: „Wolność to stan umysłu.” I kiedy po raz pierwszy samotnie podróżowałam po Indiach, pełna niepewności i lęku, czy dam sobie radę, zrozumiałam znaczenie tych słów. Wolność jest wewnątrz mnie, jest w każdym z nas. Wolność wewnętrzna człowieka to jeden z największych darów, jakie mamy w życiu do wykorzystania. To nasze tory myślenia, emocje, marzenia, pasje i nasze działanie. Wolność pomaga mi być sobą, żyć w zgodzie ze sobą, podejmować własne decyzje. Nie zawsze są one dobre, nie zawsze słuszne, ale moje własne. Wolność to podejmowanie inicjatywy. Ale to też odpowiedzialność za własne wybory i wszelkie konsekwencje z nimi związane. Mam świadomość, że moja decyzja może być zła, ale nie zrzucam odpowiedzialności za jej podjęcie na nikogo. Wolność pomaga podążać swoją drogą. A moją drogą są podróże. Od lat przemierzam świat, każdą chwilę i złotówkę przeznaczając na jego poznawanie. Europa, Azja, Ameryka. Przez wiele lat były to zwykle kilkutygodniowe wyjazdy. Każdy dzień urlopu spędzałam w podroży. Ale zawsze pozostawał niedosyt. Szybkie tempo nie pozwalało cieszyć się w pełni destynacją, rozsmakować się w niej. Marzyłam o długiej, co najmniej rocznej podroży. Chciałam cieszyć się danym miejscem, móc pozostać na dłużej. Po kilku 2 tygodniowych wizytach w Stanach Zjednoczonych zapragnęłam zwiedzić ten ogromny kraj dokładniej. Zafascynowana krajobrazami, dziką przyrodą chciałam spędzić tam więcej czasu, przeżyć prawdziwą podróżniczą przygodę. Podobne marzenie miał mój partner – przejechać Amerykę od Alaski po Florydę. W sierpniu 2019 raku zaczęliśmy naszą przygodę. Polecieliśmy do Vancouver, gdzie kupiliśmy kampera i ruszyliśmy na Alaskę, o której dokładnym poznaniu marzyliśmy, i której przestrzeń, dzikość była i pozostaje dla mnie esencją wolności. Ta podroż to dla mnie kwintesencja wolności. Zapach lasu o świcie. Kubek kawy nad krawędzią Wielkiego Kanionu. Pływanie kajakiem przy górach lodowych na Alasce. Fotografowanie niedźwiedzi grizli, kojotów, bizonów, łosi. Przemierzanie pieszo setek kilometrów górskich i półpustynnych szlaków. Zejście na dno Wielkie-

Agnieszka Stabińska go Kanionu i spędzenie wielu nocy w namiocie, bez dostępu do prądu czy bieżącej wody. To mróz (-27 stopni) w Parku Narodowym Yellowstone, kiedy zamarzły nam nawet olej i jajka. Wycie wilków, które otoczyły nam samochów na pustkowiu, na dzikiej szutrowej drodze do Oceanu Arktycznego – Dempster Highway w północnej Kanadzie. To wreszcie relaks w gorących źródłach Oregonu, Newady czy British Columbii. Koncert jazzu na ulicach Nowego Orleanu, drink przy rytmach country w Nasville. I wiele innych. Tym jest właśnie dla mnie wolność. To moje wybory. Pandemia koronawirusa bardzo pokrzyżowała nam plany. Byliśmy na rajskich Hawajach, gdy kolejne państwa zaczęły zamykać swoje granice. Nie wiedząc jak długo może to całe zamieszanie potrwać, podjęliśmy decyzję o powrocie z USA do Polski po blisko 8 miesiącach w drodze. Nie było to łatwe, w planie mieliśmy jeszcze kilka miesięcy podróżowania i odkrywania kolejnych, niesamowitych miejsc w Stanach i Kanadzie. Ale uznaliśmy że zagrożenie jest zbyt poważne, by podejmować ryzyko pozostawania za granicą w tak trudnym dla społeczeństw i gospodarek czasie. Nasza przygoda, chociaż trwała krócej niż planowaliśmy, była wspaniała. Cieszę się, że nie odkładałam realizacji tego marzenia, bo kto wie, czy teraz udałoby się je zrealizować w takiej formie. Z podroży przywieźliśmy ogrom wrażeń, wspomnień i zdjęć, którymi dzielimy się na blogu thevanescape.com Przez 8 miesięcy zwiedziliśmy USA od Alaski po Florydę, Kanadę, Kubę, Meksyk. Naszym kamperem przejechaliśmy ponad 42000 km po USA i Kanadzie. Izolacja jest niezwykle męcząca. To, że świat stanął w miejscu, że nie można się swobodnie przemieszczać, jest bardzo trudne dla mojej podróżniczej duszy. Ograniczenie wolności wywołuje we mnie niepokój. Ale jestem dobrej myśli, że sytuacja unormuje się, granice zostaną ponownie otwarte i znowu będę mogła ruszyć zwiedzać świat.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


PRZYJEMNOŚĆ BEZ WYSIŁKU

Rowery elektryczne

Pełna oferta rowerów na www.unibike.pl


F OT. TO M A S Z C Z AC H O R O W S K I


17

Zdrowie

LICZY SIĘ KAŻDY DZIEŃ Wiele osób zakłada, że choroba nowotworowa oznacza chemioterapię, szpital i nic poza tym. Boimy się, ale uważamy, że nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić. Podejmujemy leczenie i czekamy. To błąd. Tak naprawdę możemy wiele. Możemy wzmocnić organizm, znacząco poprawić jakość naszego życia. Warto się o to starać - mówi dr n. med. Joanna Sikora, wiceprezes zarządu Onkodietetyki, holistycznego centrum wsparcia osób leczących się onkologicznie. ROZMAWIA: LUCYNA TATARUCH

Spędziła Pani dużo czasu w szpitalu z przewlekle chorymi osobami.

Co prawda nie jestem pracownikiem szpitala, ale przez prawie 6 lat zajmowałam się różnymi programami badawczymi i zawsze miałam przy tym bezpośredni kontakt z hospitalizowanymi osobami. Poznawałam ich zbierając zgody lub omawiając z nimi nasze działania. Za każdym razem widziałam, jak bardzo potrzebują drugiego człowieka, rozmowy. Chcieli, aby ktoś poświęcił im czas, wytłumaczył, co się dzieje, wysłuchał. Niestety w szpitalu nie było takiej osoby. Trudno obwiniać o to personel medyczny, który jest przeładowany obowiązkami. Jednak nie można też się dziwić, że osoba pozostawiona sama sobie w trakcie leczenia, jest zagubiona, przestraszona. Wielu pacjentów wykorzystywało więc chwile kontaktu ze mną do rozmowy.

O czym chcieli z Panią rozmawiać?

O swoich dolegliwościach. Potrafili wyjmować i otwierać przede mną swoje wielkie segregatory z historią choroby, choć wiedzieli, że nie jestem lekarzem. Czasem potrzebowali rady i wsparcia. Nie rozumieli procesu leczenia i nie wiedzieli, co ich dalej czeka. Starałam się im pomóc na tyle, na ile mogłam. Niektórzy po kilku miesiącach pobytu w szpitalu ponownie byli zapraszani na wizyty i zdarzało się, że wypytywali, czy również tam będę. Stąd wiem, że ten kontakt naprawdę był dla nich ważny.

Pacjenci onkologiczni również zostają sami ze swoją chorobą i procesem leczenia?

Niestety jest to bolączka całej ochrony zdrowia, jak wszyscy wiemy - nie jedyna.

Nie brakuje nam dobrze wykwalifikowanej kadry, zawodzi jednak sam system. Chorzy długo czekają na wizyty u specjalistów, zabiegi i operacje. A pomiędzy wszystkimi elementami leczenia są samotni, bezradni, przerażeni, zestresowani. Nikt nie patrzy na ich sytuację całościowo - na sposób odżywiania, stan psychiczny, sytuację w domu, możliwości. Zostawia się ich bez jakiegokolwiek merytorycznego czy emocjonalnego wsparcia na co dzień.

Te obserwacje stały się dla Pani motywacją do obecnej działalności, czyli wspomagania leczenia chorób onkologicznych?

Tak, prace nad projektem, jakim jest centrum wsparcia leczenia pacjentów onkologicznych Onkodietetyka rozpoczęliśmy 3 lata temu. Od samego początku wiedzieliśmy, że jest to grupa osób przewlekle chorych, której trzeba pomóc. Ale jak konkretnie i co wypełni tę lukę w leczeniu? Nad tym bardzo intensywnie pracowaliśmy opierając się po drodze o różnorodne badania, sprawdzone metody, bazując na literaturze naukowej z całego świata. Dokładnie przemyśleliśmy cały model działania, w którym faktycznie będziemy mogli pomagać przejść ludziom przez tak ogromny kryzys, jakim jest choroba nowotworowa. Obecnie jesteśmy jedynym ośrodkiem w Polsce kompleksowo zajmującym się poprawą jakości życia osób onkologicznych.

W jaki sposób można poprawić tę jakość życia?

To jest bardzo indywidualna kwestia, bo trafiają do nas osoby chore na różnym etapie leczenia - zaraz po diagnozie, w połowie

chemioterapii, po operacjach bądź w trakcie remisji choroby. Nie ma też dwóch takich samych przypadków nowotworu. Każdy pacjent ma inny kontekst choroby, inną sytuację życiową. Ważny jest jego ogólny stan zdrowia, wiek, praca, wykształcenie, pomoc na jaką może liczyć ze strony otoczenia i wiele innych elementów. To wszystko staje się mozaiką, z której wyłania się konkretna, niepowtarzalna historia, unikalny przypadek. Co więcej, każdy zasługuje na to, by przeżyć chorobę na swój własny sposób. Jedna osoba będzie potrzebowała rozmów, druga ciszy. Ktoś zechce właśnie teraz żyć pełną piersią, a inny w końcu się zatrzyma, odpocznie. Dla pacjenta, który odwiedził nas wczoraj, najistotniejsze jest teraz zwalczenie bólu, a dla osoby umówionej na jutro będzie to uporanie się ze stresem. I te wszystkie elementy mogą zmieniać się przez cały proces dochodzenia do zdrowia. Aby poprawić jakość życia, musimy więc w pierwszej kolejności dowiedzieć się, co jest dla naszego pacjenta ważne, co mu przeszkadza. Czasem staramy się wręcz pomóc mu odnaleźć i zdefiniować takie potrzeby, bo nie zawsze jest to oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka. Nie narzucamy z góry liczby wizyt czy spotkań ze specjalistami.

Kto zajmuje się odkrywaniem potrzeb pacjenta i w jaki sposób są one później zaspokajane?

Działamy w zespole interdyscyplinarnym. Proponujemy pomoc psychologa onkologicznego, onkodietetyka oraz tzw. opiekuna, do którego nasi podopieczni oraz ich rodziny mają nielimitowany dostęp.


F OT. TO M A S Z C Z AC H O R O W S K I

WE WSZYSTKICH ASPEKTACH DZIAŁANIA BAZUJEMY NA NAUCE I NA TZW. MEDYCYNIE OPARTEJ NA FAKTACH. ZE WZGLĘDU NA MOJE WYKSZTAŁCENIE I DOŚWIADCZENIE BADAWCZE, JESTEM NA TO NIEZWYKLE WYCZULONA.

Pracują u nas specjaliści, którzy często mają własne doświadczenia z chorobą nowotworową lub opiekowali się wcześniej chorymi osobami. I doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zadanie jest bardzo odpowiedzialne. Oprócz wykształcenia i wiedzy muszą mieć też odpowiednią osobowość, empatię, cierpliwość, podejście do ludzi. Pierwszym etapem pracy z pacjentem jest spotkanie z opiekunem, który opracowuje indywidualną ścieżkę wsparcia. Potem przez cały czas monitoruje ten proces, sprawdza w jakich sferach jego podopieczny nadal potrzebuje wsparcia, który etap można już zamknąć, na czym się aktualnie skupić. Jakość życia to nie jest jeden element, ale wiele płaszczyzn, wzajemnie na siebie oddziałujących. Ponadto wszystkie są bardzo wrażliwe na poszczególne fazy leczenia, a z drugiej strony - same mocno na to leczenie i jego efekty wpływają. Dlatego tak ważne jest, by ktoś oceniał sytuację całościowo.

Czyli opiekun to ktoś w rodzaju koordynatora wszelkich działań związanych z powrotem do zdrowia?

onkodietetyka.pl facebook.com/onkodietetyka zadzwoń: 52 335 01 70 napisz: kontakt@onkodietetyka.pl

Tak, dodatkowo jest wiarygodnym źródłem informacji. To osoba, którą chory może o wszystko zapytać, poprosić o wytłumaczenie metod leczenia, poradzić się, z jakich terapii wspomagających skorzystać. Nieoceniony jest przy tym nielimitowany czas kontaktu, jaki dajemy pacjentowi. Po założeniu indywidualnej ścieżki wsparcia - co kosztuje 39 zł - każda kolejna rozmowa chorego bądź jego rodziny z opiekunem jest już bezpłatna. Często widzimy, jak nasi

podopieczni odzyskują dzięki temu poczucie bezpieczeństwa. Musimy pamiętać, że pacjenci onkologiczni przeżywają ogromne emocje, są też gotowi na wiele, by ratować swoje życie. Dlatego nierzadko na własną rękę szukają pomocy, chwytają się niekonwencjonalnych terapii. Opiekun jest w stanie zweryfikować informacje, powiedzieć, dlaczego nie powinni tego robić. Czasem aż trudno uwierzyć, do czego chorzy są w stanie się posunąć…

Co na przykład ma Pani na myśli?

Jest tego naprawdę dużo, ale wymienię jedną z najbardziej absurdalnych metod - tzw. cieciorkowanie. Polega na rozcięciu skóry stóp i włożeniu w ranę ciecierzycy, która przez swoje właściwości wchłaniające ma usunąć z organizmu komórki nowotworowe. Jest to oczywiście wierutna bzdura, takimi działaniami można sobie jedynie zaszkodzić. Jednak nie każdy potrafi sprawdzić, z jakich źródeł pochodzą te rewelacje, czy są podparte badaniami. Nasz opiekun ma za zadanie w takiej sytuacji służyć radą. Sami we wszystkich aspektach działania bazujemy na nauce i na tzw. medycynie opartej na faktach. Ze względu na moje wykształcenie i doświadczenie badawcze, jestem na to niezwykle wyczulona.

Wspomniała Pani, że również rodzina może kontaktować się z opiekunem pacjenta. To znaczy, że bliscy osoby chorej także są objęci Państwa działaniami?

Jak najbardziej. Zależy nam na tym, aby w pierwszej kolejności opiekun budował relacje z całym otoczeniem osoby chorej - oczywiście z uszanowaniem przestrzeni


19

Zdrowie

KAŻDY PACJENT ZASŁUGUJE NA TO, BY PRZEŻYĆ CHOROBĘ NA SWÓJ WŁASNY SPOSÓB. JEDNA OSOBA BĘDZIE POTRZEBOWAŁA ROZMÓW, DRUGA CISZY. KTOŚ ZECHCE WŁAŚNIE TERAZ ŻYĆ PEŁNĄ PIERSIĄ, A INNY W KOŃCU SIĘ ZATRZYMA, ODPOCZNIE. ZAWSZE MUSIMY BRAĆ POD UWAGĘ INDYWIDUALNE POTRZEBY CZŁOWIEKA. osobistej pacjenta. Mówi się, że objawy ma jeden człowiek, a choruje cała rodzina i faktycznie tak jest. Stres, strach, zaburzenie całego porządku dotychczasowej codzienności - to są te rzeczy, które bardzo mocno wpływają na wszystkich domowników. Niekiedy bliskie osoby nie wiedzą, jak rozmawiać z chorym. Zaczynają go traktować inaczej, nadmiernie chronić, izolować od pewnych informacji - zabierając mu tym samym ostatnie elementy normalności. To nie pomaga, ale przecież nikt tym ludziom wcześniej nie wyjaśnił, jak postępować. Skąd więc sami mają to wiedzieć? W wielu rodzinach są też małe dzieci, które kompletnie nie radzą sobie z chorobą rodziców. Nie rozumieją, co się dzieje. Potrafią obarczyć winą siebie, myślą: tata już się mną nie zajmuje, pewnie zrobiłem coś złego, jest chory przeze mnie. Dlatego m.in. uczymy rodziców, jak mówić dziecku o raku, o swoim stanie zdrowia, czasem też i o umieraniu. Dodatkowo we współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Onkodietetyki organizujemy warsztaty rozwojowe dla takich maluchów. Przy okazji zabawy staramy się ich słuchać i przemycić sposoby radzenia sobie w tej sytuacji.

Często to rodzina zwraca się do Państwa po pomoc dla osoby chorej?

Najczęściej to właśnie dzieci osób chorych dzwonią z pytaniem o wsparcie psychologa onkologicznego lub onkodietetyka. W społeczeństwie rośnie świadomość wagi tego typu usług, ludzie w średnim wieku wiedzą, że ich bliscy powinni korzystać ze wsparcia. To bardzo ważne, bo niestety z drugiej strony pokutuje jeszcze przeświadczenie, że choroba nowotworowa oznacza chemioterapię, szpital i nic poza tym. Boimy się śmierci, ale zakładamy, że nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić. Podejmujemy leczenie i czekamy. To błąd. Tak naprawdę możemy wiele. Możemy przygotować swój organizm do wszelkich interwencji medycznych, wzmocnić go, dodać mu sił. Ważna jest przy tym odpowiednia dieta, psychika, eliminowanie stresu, który napędza procesy zapalne w ciele i sprawia, że nowotwór postępuje. Dbając o odporność organizmu, mamy zdecydowanie większe szanse udźwignięcia wszystkich konsekwencji tak trudnego leczenia.

Na stronie internetowej Onkodietetyki pisze Pani o swojej babci, która wygrała jedną walkę z nowotworem, ale na drugą nie wystarczyło jej już sił.

Z powodu nowotworu zmarła też moja ciocia, córka babci. Dowiedziała się, że ma raka płuc, którego ze względu na lokalizację nie dało się usunąć chirurgicznie. Została skierowana na chemioterapię. Wydawało się nam, że nie jest jeszcze najgorzej, ale

ciocia pamiętała, co przeżyła jej mama. Wiedziała, jak uciążliwe były dla niej skutki uboczne chemii. W poniedziałek miała się stawić w szpitalu, jednak nie doczekała tego dnia. W piątek tak bardzo spadła odporność jej organizmu, że dostała sepsy. Zmarła w niedzielę. Jej historia mną wstrząsnęła i stała się dodatkową motywacją, aby coś zmienić. Takie sytuacje się przecież zdarzają - ludzie nie dożywają interwencji medycznych, które mogłyby ich uratować. Myślę, że w wielu przypadkach jesteśmy w stanie im pomóc.

Jedną z głównych osi Państwa działalności w tym kierunku jest żywienie. Dlaczego odpowiednia dieta jest tak ważna w leczeniu onkologicznym?

Prawidłowe żywienie tak naprawdę wpływa na każdy aspekt naszego funkcjonowania. Pacjenci są u nas zobligowani do wykonywania regularnych pakietów badań, dzięki którym widzimy np., czy nie mają niedoborów. Możemy przez to określić w jaki sposób odpowiednio wspomagać ich organizm dietą. Warto też wiedzieć, że komórka nowotworowa ma inny metabolizm niż komórka zdrowa. W związku z tym pewne rzeczy - mówiąc kolokwialnie - nadmiernie ją „karmią” i sprawiają, że się rozrasta. Takim składnikiem jest choćby cukier. Komponując dietę dla osoby chorej, bierzemy pod uwagę wyeliminowanie z niej tego typu szkodliwych rzeczy. Dietą możemy także wpłynąć na polepszenie jakości życia podczas chemioterapii, np. poprzez unikanie produktów wzmacniających skutki uboczne. Wielu pacjentów traci apetyt, cierpi na dolegliwości związane z układem pokarmowym. Pokazujemy więc przy okazji, że jedzenie nadal może być dla nich przyjemnością. Łączy się to z walką, aby chory nie popadł w niedożywienie, co na początku bardzo często się zdarza. Zawsze uczulam: jeśli ktoś przed chorobą miał trochę więcej kilogramów, to nie znaczy, że teraz chudnięcie jest dla niego wskazane. Oczywiście wszystkie nasze zalecenia są zawsze dobierane indywidualnie do konkretnej sytuacji, składu ciała, metabolizmu pacjenta itp.

Zajmują się Państwo pacjentami w każdym stadium choroby?

Tak. Bez względu na to, jaki jest to rodzaj nowotworu i jaki stopień jego zaawansowania, każdy pacjent powinien mieć szansę na spędzenie kolejnych dni jak najlepiej - sam ze sobą i z bliskimi. Nie ważne, czy tak naprawdę ma przed sobą miesiąc czy 10 lat życia. Zawsze warto zawalczyć o poprawę samopoczucia, spokój ducha, mniej bólu, pozytywne relacje z innymi. Warto starać się o to, by liczył się każdy kolejny dzień życia.

dr n. med. Joanna Sikora Wiceprezes zarządu Onkodietetyki; adiunkt i kierownik zespołu naukowo-dydaktycznego na Wydziale Lekarskim CM UMK; współautorka ponad 20 publikacji naukowych o wysokim, łącznym współczynniku oddziaływania Impact Factor (IF=70), współwykonawca 20 projektów badawczych w zakresie nauk podstawowych i klinicznych; pełni funkcję promotora i recenzenta prac dyplomowych.


Zdrowie

WALCZĘ Z RAKIEM - CHCĘ PRACOWAĆ! Praca to nie tylko źródło utrzymania. Pozwala uporządkować życie, wyznacza cel i pomaga odbudować utraconą na skutek choroby tożsamość - mówi Magdalena Pluta, zajmująca się problematyką funkcjonowania biopsychospołecznego osób z chorobą nowotworową. ROZMAWIA: LUCYNA TATARUCH

Słyszymy diagnozę: nowotwór. Pierwsza myśl? Raczej nie: „Co teraz, stracę pracę…”

Zwykle najpierw jest szok, niedowierzanie, zaprzeczenie. Pojawia się pytanie: Dlaczego ja? Strach o to, czy umrę i cały wachlarz reakcji z tym związanych. Dopiero później, gdy emocje opadają, wracają myśli dotyczące codzienności – jak teraz wszystko ułożyć, co z moimi obowiązkami, co z pracą? Za tym bardzo często kryje się obawa o źródło utrzymania, tym bardziej, że choroba wiąże się z dodatkowymi kosztami. Nie chodzi jednak wyłącznie o pieniądze. Praca dla osoby chorej – i nie tylko – sama w sobie ma ogromną wartość. To możliwość rozwoju, samorealizacji. W tak kryzysowej sytuacji pełni dodatkowo funkcję porządkującą życie i pomaga wrócić do zdrowia.

W jaki sposób? Czy to nie czas, w którym powinniśmy raczej odpocząć od obowiązków?

Oczywiście czas na odpoczynek i rekonwalescencję jest niezbędny. W obliczu nowotworu raczej dopasowujemy obowiązki do leczenia, a nie na odwrót – leczenie do obowiązków. W praktyce wiele osób przestaje pracować i jest to zrozumiałe. Co jednak również istotne: gdy chorujemy, burzy się nasz świat. Nowotwór zaczyna wyznaczać nam ramy codzienności. Musimy wyjść z ról społecznych, które do tej pory odgrywaliśmy – pracownika, partnera, rodzica. Nagle wchodzimy w nową – w rolę chorego. I to właśnie m.in. praca okazuje się tym, co pozwala w takiej sytuacji odbudować utraconą na skutek choroby tożsamość i poczucie wartości. Wyznacza nam cel, nawet tak mały, jak wyjście z domu. Jest to sfera, o której bardzo często zapomina się w leczeniu onkologicznym.

W ostatnim czasie przeprowadziłaś rozmowy z kobietami z naszego województwa – chorymi onkologicznie – na temat ich sytuacji zawodowej.

Tak, były to badania na niewielkiej próbie, ale po ich analizie można było wnioskować, z jakimi trudnościami zmagały się respondentki. Było to tak naprawdę wstępne rozeznanie problemu i na pewno warto sprawdzać to dalej na szerszą skalę. Jednak odpowiedzi, jakie uzyskałam, pokrywały się

z wynikami innych badań, zwłaszcza zagranicznych. Wśród moich rozmówczyń były kobiety różnych zawodów – np. nauczycielka, tłumaczka, księgowa, również właścicielka firmy. Oczywiście zdarza się, że choroba jest impulsem do przewartościowania różnych sfer w życiu. Niekiedy praca odchodzi na dalszy plan. Jednak znaczna część pacjentów, zarówno podczas leczenia, jak i później, chce wrócić do swojej dawnej aktywności. I niestety często okazuje się to trudne.

Jak pracodawcy reagują na informacje o chorobie nowotworowej pracownika?

W pierwszym momencie reakcje są zazwyczaj życzliwie, pojawia się współczucie – ze strony pracodawcy i współpracowników. Panie, z którymi rozmawiałam, również to potwierdzały. Chory słyszy komunikat, by wziął zwolnienie lekarskie i zajął się tym, co teraz jest dla niego ważne. Tak naprawdę problemy zaczynają się później, gdy leczenie się przedłuża.

Ile zwykle trwa takie leczenie?

To jest bardzo indywidualna kwestia, zależna od rodzaju nowotworu, jego zaawansowania, formy terapii. Rok, czasem dłużej. Prawo przewiduje możliwość przedłużania

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


21 zwolnienia o zasiłki chorobowe itp., jednak trzeba się na tym etapie w jakiś sposób porozumieć z pracodawcą, by obie strony nie trwały w niepewności, co dalej. Warto podkreślić, że pracodawca również jest w tej sytuacji bezradny i często nie wie, jak ma pomóc pracownikowi, czego może od niego oczekiwać. Nie ma żadnych rozporządzeń, przepisów prawnych ani algorytmów postępowania na taką okoliczność. Większość rozwiązań prawnych dla pracowników dotyczy jedynie pomocy finansowej. Obie strony działają więc intuicyjnie, często w dobrej wierze. Niestety branie sprawy na przeczekanie okazuje się później działaniem na niekorzyść pracownika. Zresztą nie tylko – dla pracodawcy może to skutkować utratą sprawdzonego człowieka w firmie, który chciałby do niej wrócić.

Co dokładnie masz na myśli?

Jak podaje Instytut Medycyny Pracy w Łodzi, jedynie 60 proc. takich osób wraca do pracy. Zagraniczni badacze podkreślają, że bardzo ważne jest, aby już od najwcześniejszych momentów choroby wprowadzać interwencję powrotu do życia zawodowego. Nawet na etapie diagnozy czy ustalania leczenia można już planować dalszą drogę, zapoznawać się z oczekiwaniami i potrzebami osoby chorej. W praktyce niestety często, gdy chory po jakimś czasie wraca do dawnych obowiązków, nagle odkrywa, że nie jest na bieżąco z tym, co się dzieje. Nie wie, co się wydarzyło w firmie podczas jego nieobecności, ma bardzo dużo do nadrobienia, a jednocześnie oczekuje się od niego dawnej wydajności. Nierzadko kończy się to degradacją stanowiska. Wiele osób przez skutki uboczne leczenia nie jest też w stanie pełnić tych samych obowiązków, co przed chorobą. Pojawiają problemy z koncentracją, zapamiętywaniem, nazywaniem rzeczy po imieniu, brak sił, osłabienie organizmu.

Czy osoby po chorobie onkologicznej mogą się starać o uzyskanie orzeczenia o niepełnosprawności?

Mogą i wówczas faktycznie ustawa definiuje ramy podejmowanej pracy. Przyznanie orzeczenia jest jednak nadal dość skomplikowaną i niejednoznacznie rozstrzyganą kwestią. Według mnie potrzebne są inne rozwiązania prawne, które byłyby dostoswane konkretnie do grupy pacjentów z chorobą nowotworową. W Polsce rocznie mamy około 160 tysięcy nowych zachorowań na raka, przy czym z powodu nowotworu umiera 237 osób na 100 tysięcy. Pozostaje więc cała reszta, w której wiele osób jest w wieku aktywności zawodowej. Problemów wynikających z przebytej choroby nowotworowej często po prostu nie widać. Oczywiście rak może wpłynąć bezpośrednio na trudności z poruszaniem się, utratę wzroku czy słuchu. Jednak

zwykle są to głębiej ukryte uszczerbki na zdrowiu. To sprawia, że stan takich pacjentów jest bagatelizowany lub sygnalizowane przez nich objawy traktuje się jak wymówkę. Istnieje też przeświadczenie co do złych intencji komisji lekarskich, które orzekają o niepełno-sprawności. Pacjenci się tego boją, stresuj, uważają, że i tak nie ma po co próbować.

Z niepełnosprawnością nadal jeszcze wiąże się też stygmatyzacja.

To prawda, tu nakładają się dwie sprawy. Osoby, które zmagają się z nowotworem bądź już wyzdrowiały, nie chcą być postrzegane wyłącznie jako chore. Chronią się przed tą łatką, twierdzą, że zależy im na normlanym traktowaniu. Przez to ukrywają pewne niedogodności i emocje z tym związane. To rodzi duży paradoks, mamy rozdźwięk między ich realnymi potrzebami a oczekiwaniami. Otoczenie nie wie lub w ogóle nie myśli o tym, że są to pacjenci, którzy przeszli powikłane, ciężkie leczenie. Powrót do zdrowia wymagał od nich wiele wysiłku, a kosztem całego procesu są skutki uboczne, o których wspomniałam. Potrzebna jest im więc elastyczność w pracy. Pojawia się przy tym jednak strach, że jakiekolwiek udogodnienia wpłyną na ich relacje ze współpracownikami i wywołają zazdrość. Przecież na pierwszy rzut oka nic nie tłumaczy, dlaczego taka osoba ma pracować np. 6 godzin, a nie 8 lub w trakcie dnia ma więcej przerw na nabranie sił.

Z jednej strony nowotwór kojarzy się jedynie z bliską śmierci, osłabioną osobą bez włosów, z drugiej w wielu kampaniach pokazuje się chorych walczących z rakiem niemal jako superbohaterów. Zawsze uśmiechnięci, silni…

Tak, i to również działa na otoczenie. Wielu z nas zupełnie nie wie, jak się zachować w obecności kogoś z nowotworem, który z tych obrazów jest prawdziwy. Zdarza się przecież, że chory wchodzi do pomieszczenia i nagle wszyscy milkną. Nikt nie wie, co powiedzieć. To bardzo stresujące sytuacje. Chory czuje się napiętnowany. Z drugiej strony, tak jak wspominasz, jest stereotyp, który każe mu być silnym. Skoro wygrał z rakiem, to nie będzie teraz pokazywał słabości, szukał usprawiedliwień dla siebie. To z kolei wywołuje poczucie winy, bezradność wobec pojawiających się trudności. W pracy przekłada się to na obwinianie siebie za wszystko - szczególnie za to, że nie jesteśmy już w stanie dać z siebie tyle, ile dawaliśmy wcześniej.

Jak powinny wyglądać działania, które pomogłyby pacjentom onkologicznym wracać do codzienności?

W kontekście życia zawodowego – myślę, że te działania powinny właśnie obejmować kroki wczesnej interwencji powrotu

do pracy. Moim zdaniem do realizacji takich zadań mógłby być powoływany zespół interdyscyplinarny, w którego skład wchodziliby np. lekarz, terapeuta lub psycholog i pracownik socjalny czy też pracownik urzędu pracy. Specjaliści w porozumieniu z pacjentem tworzyliby wdrażany później plan działania. Jest to również duże pole do popisu dla doradców zawodowych. Dlaczego nie zaangażować ich w prowadzenie chociażby szkoleń dla pracowników z chorobą nowotworową, na których mogliby omówić trudności i sposoby radzenia sobie z nimi? Problemem jest też brak wiedzy pracodawców. W ramach kampanii społecznej „Choroba? Pracuję z nią!” aż 91,4 proc. z nich oznajmiło, że ich firma nie posiada żadnych programów wspierających powrót do pracy osób chorych przewlekle. Nawet wśród dużych korporacji jedynie 6 proc. oferowało pracownikom korzystanie z pomocy psychologicznej. Przydałoby się więc także wsparcie dla pracodawców – wskazanie im, w jaki sposób mogliby poprawić sytuację. Przykładem jest chociażby przeprowadzanie szkoleń z zakresu profilaktyki zdrowotnej – pierwszo-, drugo- i trzeciorzędowej, czyli tej skierowanej do osób chorych, nastawionej na utrzymanie dobrego stanu zdrowia w trakcie leczenia lub po nim. Mieszczą się w tym również aspekty zdrowia psychicznego.

Spotkałaś się z takimi pozytywnymi działaniami?

Niektóre firmy nawet na swoich stronach internetowych podają informację o wdrożonych tego typu programach wsparcia. Świetnymi inicjatywami są też takie portale, jak kanadyjski www.cancerandwork.ca lub angielski workingwithcancer.co.uk, gdzie publikowane są wszelkie informacje niezbędne pacjentom w podejmowaniu aktywności zawodowej, najnowsze badania, przepisy, materiały pomagające porozumieć się z pracodawcą. Dodatkowo są też publikacje dla firm. Jeśli chodzi o Polskę, prowadzi się programy wspomagające powrót na rynek pracy, jednak póki co raczej lokalnie. Przykładem jest tu województwo podlaskie, realizujące projekt z zajęciami psychoedukacyjnymi i szkoleniami dla pracodawców i pracowników z chorobami onkologicznymi. Na pewno warto rozszerzać skalę takich działań.

Magdalena Pluta

Doktorantka na Wydziale Pedagogiki UKW w Bydgoszczy. Sama przeszła przez nowotwór, teraz stara się zrozumieć i wspierać osoby w podobnej sytuacji. Animatorka kultury pracująca z dziećmi i młodzieżą oraz wolontariuszka na oddziale bydgoskiej onkologii dziecięcej.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


ZOBACZ ŚWIAT WYRAŹNIEJ Korekcyjne i przeciwsłoneczne, dla kobiet, mężczyzn, dzieci, do nurkowania i wspinania się na szczyty ośnieżonych gór – w Salonie Optycznym OMG znajdziemy okulary, soczewki oraz akcesoria na każdą okazję, dla każdych oczu. Z WIZYTĄ W SALONIE

– Chcemy oferować naszym klientom najlepszą jakość w najlepszej cenie, jesteśmy więc na bieżąco z okularowymi trendami – mówi Sylwia Piskulska. – Cały czas szukamy nowych dostawców, przeglądamy czasopisma branżowe, nie zatrzymujemy się w miejscu. Mamy oprawki z tworzywa, metalowe, na żyłkę i patentki, w różnych rozmiarach, do różnych kształtów twarzy. Nie brakuje też oprawek dla dzieci – tak szeroki wybór oferuje niewiele salonów. Na półkach czekają soczewki, płyny, krople do oczu, łańcuszki do okularów, mnóstwo innych akcesoriów. To największy salon optyczny w Bydgoszczy – na 250 mkw. znajduje się sala sprzedażowa, kącik zabaw i gier edukacyjnych dla najmłodszych, gabinet optometryczny oraz sala konferencyjna. – Prowadzimy tutaj szkolenia dla optyków, optometrystów, okulistów i doradców klienta – wyjaśnia Sylwia Piskulska. – Optometria to bardzo dynamiczna dziedzina nauki, wciąż pojawiają się nowe rozwiązania, sprzęty, technologie, rozwija się diagnostyka. Dzięki szkoleniom jesteśmy na bieżąco.

CZAS NA PYTANIA

A jeśli już o nowoczesnym sprzęcie i diagnostyce mowa – w gabinecie optometrysty na pacjentów czekają najwyższej klasy urządzenia. Z ich pomocą Mateusz Grzesik komputerowo bada wzrok, przeprowadza pomiar ostrości widzenia, ocenia przedni i tylny odcinka oka, wreszcie pomaga w dopasowaniu okularów lub soczewek kontaktowych i uczy, jak je zakładać. Cała wizyta twa około sześćdziesięciu minut – oczywiście w pełnym reżimie sanitarnym, z przestrzeganiem zasad bezpieczeństwa i dezynfekcji. – W innych salonach często jest to piętnaście, czasem dwadzieścia minut, ale my się nie spieszymy – ze śmiechem mówi Mateusz Grzesik. – Pacjent jest najważniejszy. Właśnie dlatego na każdą wizytę rezerwujemy godzinę: jest czas na dokładne badanie, jest też czas na pytania. Pacjenci często mają wiele wątpliwości – i to jest jak najbardziej naturalne. Moim zadaniem jest wytłumaczyć, na czym polega dana wada wzroku, a w razie potrzeby – skierować pacjenta na dalsze badania. Wszystko to w świetnej, przyjaznej atmosferze. Otwartość na potrzeby klientów widać w OMG Optyk na każdym kroku. – Tworzymy to miejsce dla ludzi – podsumowuje Sylwia Piskulska. – Dlatego na przykład wprowadziliśmy zniżki dla studentów i oferujemy okulary na raty. Patrzymy, jakie są potrzeby naszych klientów i wychodzimy im naprzeciw. Zawsze chętnie odpowiemy na pytania. Zajrzyjcie do Salonu Optycznego OMG i przekonajcie się sami!

Salon Optyczny OMG Bydgoszcz, ul. Rejtana 2 (obok Astorii) tel. 570 137 317 www.omgoptyk.pl


Chcesz nakręcić ciekawe video o swojej firmie lub jej produktach? Myślisz nad ciekawym eventem, który zaprezentuje Twoje usługi lub produkty? Chciałbyś, żeby reklamy internetowe Twojej firmy skutecznie docierały do klientów?

Skontaktuj się z nami! ppgkujawskopomorskie.pl tel. 697 770 279


GDY W ZĄBKU MIESZKA ROBACZEK…


PA R T N E R T E M AT U

NAPISAŁAM SCENARIUSZ PRZEDSTAWIENIA „PRZYGODY ZĄBKA”, KTÓRE WRAZ Z GRUPĄ AKTORÓW-AMATORÓW I PRZY WSPARCIU PROFESJONALISTÓW Z TEATRU HORZYCY WYSTAWIALIŚMY KILKAKROTNIE W SZPITALU DZIECIĘCYM. W GŁOWIE STALE SIĘ KRYJE KILKA, JEŚLI NIE KILKANAŚCIE NOWYCH POMYSŁÓW – MÓWI LEKARZ STOMATOLOG DR N. MED. ANNA MARIA OLEKSIEJUK, SPECJALIZUJĄCA SIĘ W LECZENIU DZIECI. R O Z M AW I A : J A N O L E K S Y

Mówiono mi, że niechętnie występuje Pani w trochę, co tu dużo mówić, odstraszającym uniformie medycznym. Kolor w czymś pomaga?

Nie da się ukryć, że w naszym społeczeństwie znany jest syndrom „białego fartucha”. Zawsze sam widok lekarza w białym uniformie troszkę podnosi ciśnienie. Gdy przypominam sobie swoje wizyty w gabinecie, czy to lekarskim, czy u stomatologa, to biel aż kłuła w oczy i była taka… monotonna i smutna. Kolory urozmaicają życie, otaczają nas z każdej strony. Mocno oddziałują na naszą psychikę. Jak powiedział niemiecki architekt Ernest Neufert, „barwy to siły, które oddziałują na człowieka, wywołując dobre samopoczucie lub przygnębienie, aktywność lub bierność”. Kolorowa bluza w różne wzorki, zwłaszcza w pracy z dziećmi, jest swoistym sposobem na przełamanie lodów. Szczególnie, gdy wizyta jest pierwszą w życiu.

I chyba najważniejszą, bo decydującą o dalszym leczeniu? Nie da się ukryć. Ale to temat-rzeka.

Hasło „nie bój się dentysty” nie działa, bo jak tu się nie bać?! Lęk i strach odczuwają dorośli, więc tym bardziej trudno się dziwić dzieciom. Co robić, aby maluchy pozbyły się lęku?

Zawsze dobrym rozwiązaniem jest rozmowa z dzieckiem i mówienie prawdy. Dziecko musi wiedzieć, że czasem podczas wizyty u dentysty, może się zdarzyć, że w trakcie oczyszczania zęba coś zaboli. Porównanie do ugryzienia komara czy upadku przy grze w piłkę i otarcia kolana jest bardzo pomocne. Czasami wystarczy uruchomić odrobinę wyobraźni i wytłumaczyć, że w ząbku mieszka robaczek, który nie chce z niego

wyjść, bo to jego dom. Trzeba też pamiętać, by przygotowując dziecko do wizyty, szczególnie pierwszej, nie używać słów na literę „B”. Stwierdzenia „nie bój się”, „nie będzie bolało” odniosą odwrotny od oczekiwanego skutek. Dzieci są jak wyjątkowo wrażliwe detektory i od razu odszyfrują to jako: „bój się”, „będzie bolało”. Gdy raz stracą zaufanie do rodzica, który przyprowadzi dziecko do dentysty mówiąc z uśmiechem „Pani doktor nic nie będzie robić” – a dziecko będzie wymagało pilnego zabiegu, który może być niezbyt przyjemny – to później trudno je odzyskać.

Mały człowiek to zwykle trudny pacjent, który płacze, nie chce otworzyć ust itd. Trzeba mieć dużo cierpliwości, odpowiednie podejście. Stosuje Pani jakieś własne triki?

Pyta pan, jak radzę sobie z dentofobią zwaną także stomatofobią, czyli lękiem przed dentystą, zabiegiem, czy wizytą? Każdy przypadek jest inny. Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Chyba najważniejsze, by postarać się jak najlepiej poznać pacjenta, jego obawy i przyczynę stresu, czasem „wejść w jego skórę”. Nie jest to proste i nie zawsze się udaje.

Pytam o to, bo specjalizuje się Pani właśnie w leczeniu dzieci. Napisała Pani rozprawę doktorską o efektywności stomatologicznych programów edukacyjnych dla przedszkolaków. Tę tematykę kontynuuje Pani w swojej pracy badawczej.

W trakcie przygotowywania się do pisania pracy doktorskiej miałam wiele spotkań z nauczycielami wychowania przedszkolnego. W czasie ciekawych rozmów kilka osób podsunęło mi interesujący pomysł,

który zaowocował powstaniem swoistego podręcznika „Zdrowym być – materiały pomocnicze w edukacji zdrowotnej i stomatologicznej dla nauczycieli przedszkolnych wraz ze zbiorem ilustracji literackich”.

Co to takiego?

To moje podziękowanie i ukłon dla nauczycieli za podstawy wiedzy, jakie otrzymałam na samym początku swojej naukowej drogi. To zbiór wiarygodnych, sprawdzonych informacji dotyczących zdrowia jamy ustnej i tematów pokrewnych, z których nauczyciele mogą korzystać w trakcie przygotowywania zajęć o zdrowiu, zawartych w podstawie programowej. Niestety sytuacja, z jaką ostatnio się zmagamy, nie tylko w kraju, ale i na świecie, zmusiła nas do przesunięcia działań promocyjnych.

Idąc tym tropem, postanowiła Pani prowadzić szeroko zakrojoną działalność profilaktyczną poza fotelem dentystycznym? Lekarka-pasjonatka, która pisze wierszowane książeczki dla dzieci. Literackie zacięcie Pani stomatolog?

Stomatolodzy czy lekarze medycyny to ludzie o zwiększonej wrażliwości, a co się z tym wiąże, ludzie o wielu ukrytych talentach. Część z nas pisze tylko do szuflady. Część zaś w taki czy inny sposób objawia się światu. Wspomnieć należałoby tu o doktorach Annie Rumianek czy Januszu Czarneckim. Nie sądzę bym była aż tak dobra jak oni, jednakże doszłam do wniosku, że tworząc bajki, czy inne formy literackie, jestem w stanie dotrzeć do większej liczby małych pacjentów i nauczyć ich zasad profilaktyki oraz higieny jamy ustnej. W taki sposób, oczywiście poza tradycyjnym leczeniem, walczę z wciąż panoszącą się w społeczeństwie próchnicą. Książeczki, a właściwie


PA R T N E R T E M AT U

bajki o tematyce związanej ze stomatologią stanowią swego rodzaju wsparcie dla rodziców w oswajaniu dzieci z gabinetem stomatologicznym. Mogą też być pomocą dydaktyczną dla nauczycieli.

To dobry sposób. Znana piosenka śpiewana przez Fasolki „ Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda” jest zabawnym zabiegiem propagującym higienę wśród dzieci. Pani w celu „oswajania” stomatologii pisze także scenariusze przedstawień…

dr n. med. Anna Maria Oleksiejuk specjalistka stomatologii dziecięcej, lekarz-pasjonat, autorka książeczek dla dzieci, reżyserka, scenarzystka i kostiumolog, autorka rozprawy doktorskiej „Ocena efektywności stomatologicznych programów edukacyjnych u dzieci w wieku przedszkolnym nie objętych leczeniem stomatologicznym” oraz wielu publikacji naukowych i serii książeczek dla dzieci w wieku od 3 do 7 lat o tematyce stomatologicznej („Maluszek i mycie ząbków”, „Maluszek i przyjaciele - Pierwsza wizyta w gabinecie stomatologicznym”, „Maluszek zadaje pytania - Czy wszystkie zwierzęta mają zęby?”), podręcznika dla nauczycieli, przedstawień teatralnych, prowadzi działalność charytatywną, jest wojewódzkim konsultantem stomatologii dziecięcej. Pracuje w Regionalnym Centrum Stomatologii w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Toruniu, prowadzi gabinet AMO-DENT.

To prawda. Jak wspomniałam wcześniej, dzieci nauczać można przez zabawę. Dotychczas stworzyłam tekst jednego przedstawienia - „Przygody Ząbka” - które wraz z grupą aktorów-amatorów i przy wsparciu profesjonalistów z Teatru Horzycy wystawiliśmy kilkakrotnie dla dzieci hospitalizowanych w Szpitalu Specjalistycznym dla Dzieci i Dorosłych w Toruniu. W głowie jednak kryje się stale kilka, jeśli nie kilkanaście pomysłów (śmiech). Brak mi tylko czasu na ich realizację. Zawsze jednak mogę liczyć na wsparcie wielu niezwykłych ludzi.

Wkraczamy w Pani działalność charytatywną, w której pojawiają się aktorzy Horzycy...

Niko Niakas, Matylda Podfilipska, Agnieszka i Paweł Kowalscy, a ostatnio również Julia Sobiesiak i Arek Walesiak. Ludzie o wielkich sercach, którzy potrafią użyczyć swojego wizerunku w dobrym celu. Razem z pracownikami Regionalnego Centrum Stomatologii i przy poparciu dyrekcji Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu stworzyliśmy coś, co pomogło nam wesprzeć Hospicjum dla dzieci „Nadzieja” i dołożyć swoją małą cegiełkę do jego rozbudowy. Przy pomocy wspaniałych osób: fotograf Joanny Stepaniuk i grafik Aleksandry Cyrny przenieśliśmy się do krainy baśni i bajek, tworząc niezwykły kalendarz-cegiełkę na rok 2020. Prace nad nim trwały prawie cały zeszły rok. Dosłownie „w pocie czoła”, gdy trzeba było się przebierać w zimowe lub wielowarstwowe stroje, a za oknem mocno prażyło słońce. Ale było to niezapomniane przeżycie i myślę, że wszyscy chętnie powtórzylibyśmy to jeszcze raz. Nie da się jednak ukryć, że nawet w kalendarzu „przemyciliśmy” trochę stomatologicznej wiedzy (śmiech).

Z aktorami organizuje Pani również teatralne odwiedziny u chorych dzieci.

„Z Uśmiechem na Święta” to akcja, którą prowadzimy od czterech lat na terenie szpitala dziecięcego w Toruniu. W przebraniach Elfów, Śnieżynek, Reniferów i Świętego Mikołaja, którym nieodmiennie w szpitalu jest Niko Niakas, wędrujemy po wybranych

oddziałach z workami pełnymi prezentów, szczoteczkami i pastami do zębów. Bo rozpowszechnianie profilaktyki i zasad higieny jamy ustnej towarzyszy nam na każdym kroku. Taka nauczycielska i lekarska maniera. Z tą samą grupą osób od dwóch lat kolędujemy we wspomnianym Hospicjum „Nadzieja”. Atmosfera jest niezapomniana, pełna miłości, radości, ciepła. W zeszłym roku towarzyszył nam również toruński bard Jacek Beszczyński. Wspiera nas w działaniach wiele firm i osób prywatnych. Okazuje się, że wystarczy dobrze się rozejrzeć, by wokół siebie znaleźć dużo ludzi o ogromnych sercach. To naprawdę budujące.

Jest Pani osobą wielu talentów, bo podobno również sama szyje Pani stroje dla małych aktorów. Najlepsza kostiumolog wśród dentystów?

Dla małych i dużych aktorów. To prawda, potrafię zrobić coś „od zera”, jak również przerobić coś z gotowego stroju, żeby dopasować do potrzeb. Kiedyś usłyszałam o sobie: człowiek-orkiestra (śmiech). Coś w tym jest… Nie lubię bezczynności, choć odpoczynkiem nie pogardzę.

Te wszystkie pasje łączą się ściśle ze stomatologią. Wybór tego zawodu był Pani pisany? Kto się do tego przyczynił?

Och, wiele osób. Poczynając od rodziców i dziadków, przez nauczycieli (a było ich sporo, bo ciągle się uczę), na szefach i dyrektorach kończąc.

Pani zaangażowanie w walkę ze strachem przed dentystą jest doceniane: II miejsce w Plebiscycie „Nowości” - Złoty Stetoskop 2017, nagroda marszałka w roku 2019 za leczenie stomatofobii wśród dzieci, czy nominacja do tytułu Osobowość Roku 2019 „Gazety Pomorskiej”.

Praca jest moją pasją i bardzo ją lubię. Myślę, że to odczuwają pacjenci i jestem im wdzięczna za okazane uznanie. Staram się znaleźć rozwiązanie, choć nie zawsze to proste i nie zawsze łatwe. Nikt jednak nie jest alfą i omegą. Ja też się muszę czasem poddać, np. ze względu na brak doświadczenia czy odpowiednich warunków leczenia. W takiej sytuacji nie składam jednak skrzydeł i zdarzało mi się wyjeżdżać z pacjentem na drugi koniec Polski.

Czy wyczerpaliśmy już wszystkie Pani pasje? Podobno należą do nich jeszcze podróże? Małe czy duże?

I takie, i takie. Jednak nie wiem, czy to już wszystkie pasje. Człowiek rozwija się podobno całe życie, więc jeszcze wszystko przede mną.



Psychologia

NIE TAKIE ZŁE EMOCJE Emocje nie są z natury złe albo dobre. Po prostu niektóre kojarzymy z przyjemnością, a inne wręcz przeciwnie. Ale nawet te zdawałoby się „złe” są nam bardzo potrzebne – mówi Lilianna Jarmakowska-Kostrzanowska z Instytutu Psychologii UMK. ROZMAWIA: LENA SZUSTER


29 Można się w ogóle nie bać?

Medycyna zna takie przypadki. W Stanach Zjednoczonych mieszka pewna sześćdziesięciolatka, która nie odczuwa strachu w sytuacjach, w których zazwyczaj się on pojawia – w ciemnym zaułku, na widok broni, podczas oglądania horrorów, w zetknięciu z pająkami i tak dalej. Można powiedzieć, że jest lękoodporna.

Zupełnie nie zna strachu?

Czasami pojawia się w niej odrobina lęku, ale w dużo, dużo mniejszym zakresie niż u zdrowego człowieka. Wszystko przez bardzo rzadką, genetycznie uwarunkowaną chorobę, która zrujnowała jej ciała migdałowate. To właśnie w nich powstają emocje. W efekcie owa sześćdziesięciolatka nie radzi sobie na przykład z rozpoznawania nastrojów innych ludzi, zwłaszcza lęku, złości czy zdziwienia. Nie potrafi więc poprawnie odczytywać sygnałów płynących ze świata zewnętrznego – i dlatego się nie boi. Można by pomyśleć, że czysto rozumowo, logicznie powinna unikać niebezpiecznych sytuacji, ale tak naprawdę nie da się oddzielić rozumu od emocji. Kartezjusz wprowadził nas wszystkich w błąd. Umysł nie przypomina sernika z galaretką – nie można powiedzieć: „o, tu jest puszysty, biały spód, a tu już czerwona, truskawkowa góra”. Emocje i rozum splatają się i przenikają. Kiedy rozdzieli je choroba, organizm przestaje prawidłowo funkcjonować. Wniosek z tego taki: ludzie, szanujcie swoje ciała migdałowate. Przydają się nie tylko na seanse filmowe!

Czyli strach jest nam potrzebny – ostrzega przed niebezpieczeństwem.

To przede wszystkim. Cofnijmy się w czasie, powiedzmy, o jakieś półtora miliona lat. Nie ma koronawirusa, polityki, suszy, smogu i ciepłej wody w kranie. Lądujemy na afrykańskiej sawannie, która jeszcze nie wie, że kiedyś zostanie afrykańską sawanną. To właśnie tutaj żyją nasi przodkowie – wcześni hominidzi. Strach często ratuje im życie. Każe uciekać, kiedy coś zaszeleści w pobliskim krzaku – może lew, może jadowity wąż, może tylko wiatr, lepiej jednak nie ryzykować. Dzisiaj ten sam strach mówi nam: „nie drażnij człowieka z bronią”, „uciekaj z płonącego budynku”, „nie podchodź do krawędzi, bo spadniesz”. Ale może się też przydać w innych, mniej ekstremalnych sytuacjach, na przykład w pracy.

W pracy? Naprawdę?

Z puntu widzenia szefa warto mieć w zespole pracownika o lekko podwyższonym poziomie lęku. Strach uruchamia jedno z trzech zaprogramowanych zachowań: uciekaj, walcz, zastygnij. Zmienia też naszą percepcję i pracę mózgu. Zawęża co prawda pole widzenia, ale uwrażliwia na detale. Osoba o podwyższonym poziomie lęku znajdzie przysłowiową dziurę w całym, zauważy ważny element, który przeoczą hurraoptymistyczni pracownicy.

Odrobina strachu czyni nas bardziej kompetentnymi. A jego nadmiar?

W psychologii odróżniamy strach od lęku. Mamy cały pakiet zaburzeń, które idą ręka w rękę z nadmiarem lęku, od PTSD, poprzez fobie, aż do depresji. Żadna skrajność nam nie służy. Jeżeli nie odczuwamy emocji, stajemy się obojętni, jeżeli odczuwamy ich zbyt wiele – tracimy kontrolę. Najlepiej doświadczać emocji tak w sam raz (śmiech). I na pewno nie warto bać się strachu czy lęku, bo dzięki nim możemy przetrwać najtrud-

Pozytywne emocje rozluźniają, a w związku z tym motywują znacznie mniej niż te negatywne. Jeżeli podczas rozmowy ze sprzedawcą będziemy w dobrym nastroju, łatwiej przyjmiemy jego sugestie i zdecydujemy się na zakup. W takim przypadku lepiej sprawdzi się odrobina tych niechcianych, „złych” emocji.

niejsze nawet sytuacje. Świetnie było to widać podczas kwarantanny – niektórych nowa sytuacja przerosła, w innych coś otworzyła, pomogła się zjednoczyć. Właśnie tak działa lęk. Nie mieszkamy już na sawannie, zmieniło się nasze otoczenie, ubrania, kultura, ale nasze mózgi wciąż używają wzorców utrwalanych przez miliony lat. Kiedy więc stykamy się z niebezpieczeństwem – tym razem jest nim wirus, nie drapieżnik – dzielimy się z grupą lękiem, obawami, niepewnością i innymi uczuciami, rozmawiamy o zagrożeniu, wspólnie próbujemy znaleźć wyjście z sytuacji. To pomaga ukoić nerwy. Często też może realnie zmienić sytuację – na przykład zmobilizować silniejszych członków grupy do wspierania tych słabszych. Podczas kwarantanny taką forma wsparcia było szycie maseczek, robienie zakupów czy ochrona seniorów.

No dobrze, lęk może być pożyteczny. Co jednak ze złością? Chyba nikt jakoś specjalnie za nią nie przepada.

To dlatego, że złość nie jest przyjemna. Źle się nam kojarzy, także kulturowo – jest grzechem, „szkodzi piękności”, nie wypada, nie przystoi, szczególnie kobietom. Mimo to jest nam potrzebna. Z jednej strony podpowiada, że na coś się nie zgadzamy, z drugiej pojawia się wówczas, gdy to, co wkładamy do relacji, nie równoważy tego, co w niej dostajemy. Złość w prosty i szybki sposób przekazuje drugiej stronie informację, że konieczna jest zmiana w zachowaniu. Dobrze widać to w relacjach opartych na hierarchii. Bywa, że szef szybciej osiągnie cel, gdy pośle podwładnemu groźne spojrzenie. Ogólnie w przypadku złości nie ma dymu bez ognia, za złością zawsze coś stoi. Ta emocja jest takim dwustronnym komunikatem. Warto przyjrzeć się jej bliżej i zobaczyć, z czego się zrodziła.

Czasem trudno to zrobić. Jak już zauważyłaś, złość nie jest przyjemna, a instynkt każe nam unikać nieprzyjemności.

Tak zostaliśmy zaprogramowani – wybieramy to, co przyjemne. Właśnie dlatego niektóre emocje celowo dają nam w kość. Złość, gniew, lęk, strach, frustracja, smutek – mają ostrzegać, zwracać uwagę, doskwierać, zmusić do jakiegoś działania i zmiany. Dosłownie muszą być nieprzyjemne. Problem jest taki, że szybko od określenia „nieprzyjemne” przechodzimy do „negatywne”, a jak „negatywne”, to z pewnością „złe”. Z kolei „zły” jest już bardzo wyraźną oceną moralną. „Złe” trzeba wyrzucić. Tymczasem wszystkie, naprawdę wszystkie emocje są potrzebne. Ewolucja kształtowała je przez miliony lat. Nie możemy ich teraz wykorzeniać, wyrywać z siebie jak chwastów.

Niektórzy próbują. Mam znajomą, która żyje według hasła „good vibes only”. Wierzy, że negatywne emocje ją zanieczyszczają. Nie można przy niej poruszać tematów, które choć trochę ocierają się o coś… No właśnie – nieprzyjemnego.

Rzeczywiście emocje są zaraźliwe. To dlatego kiedy masz współlokatora z depresją, twoje szanse na zaburzenia lękowe rosną. Albo jeżeli za ścianą mieszka para, która cały czas się kłóci, ty chodzisz podminowana. Niejako odbierasz „wibracje” innych ludzi, udziela ci się nastrój kogoś innego. Dla własnego zdrowia lepiej takich sytuacji unikać, ale oczywiście bez popadania w przesadę. Ja na przykład bałabym się całkowicie odcinać od negatywnych emocji z tych powodów, o których rozmawiałyśmy w kontekście strachu czy złości. CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


30

Psychologia Wiem, że są potrzebne i coś mi sygnalizują. Bałabym się też odsuwać od znajomych, którzy chcą się ze mną podzielić swoimi trudnymi doświadczeniami. Relacja jest przecież dwukierunkowa, na tym to wszystko polega – my pomagamy komuś, ktoś pomaga nam. Bez tej wzajemności nie zbudujemy bliskiej, głębokiej więzi z drugim człowiekiem. Wiesz, takiej więzi, że gdy wszystko się pali i wali, jesteśmy dla siebie. Wreszcie ostatni argument za doświadczeniem pełni emocji – te pozytywne wcale nie są mniej niebezpieczne od negatywnych!

Inną metodą jest poznawcze przeformułowanie. Tłumacząc z naukowego na nasze – chodzi o świadomą zmianę myślenia. Dzieje się coś, co cię denerwuje, a ty logicznie tłumaczysz sobie, że nie ma powodów do panikowania. Świetna rzecz, ale można się na niej przejechać!

Czasem działa, a czasem wręcz przeciwnie?

Weźmy na warsztat dwa scenariusze. Pierwszy: jesteś w nowym związku, jeszcze nie wiecie o sobie wszystkiego. Umówiliście się w kawiarni, on przychodzi wcześniej, ty później. Widzisz, że rozmawia z kelnerką. Zaczynasz się zastanawiać: czy to zwykła rozmowa? Może on z nią flirtuje? Niepokoisz się, nakręcasz. Po powitaniu na chwilę wychodzisz do toalety, spoglądasz w lustro i mówisz do siebie: „Weź się w garść. To, że twój poprzedni facet zdradzał, nie znaczy, że każdy taki będzie. Daj mu szansę”. Wracasz do stolika podbudowana tym, jak sobie poradziłaś ze złością, bo tak pięknie pomyślałaś inaczej. Reszta wieczoru jest udana, partner skupia się na tobie, wcześniej po prostu był miły dla obsługi.

Dobre emocje mogą być złe?

Na pewno nie chciałabyś, żeby chirurg opowiadał dowcipy podczas operacji i skupiał się na swoim dobrym samopoczuciu bardziej niż na twoim zdrowiu, prawda? Pozytywne emocje rozluźniają, uszczęśliwiają, a w związku z tym motywują znacznie mniej niż te negatywne. Jeżeli podczas rozmowy ze sprzedawcą będziemy w dobrym nastroju, łatwiej przyjmiemy jego sugestie i zdecydujemy się na zakup. Nie zwrócimy uwagi na istotne szczegóły. Nie będziemy dopytywać, drążyć i kwestionować. W takim przypadku lepiej sprawdzi się odrobina tych niechcianych, „złych” emocji. Z badań wynika, że kiedy jesteśmy rozzłoszczeni, lepiej radzimy sobie ze stresem i podejmowaniem ryzyka. Jesteśmy bardziej skupieni, ukierunkowani na cel, zmotywowani. Może więc przed następną firmową prezentacją warto… trochę się pozłościć i poirytować? (śmiech)

Co jednak zrobić, kiedy tej złości mamy w sobie bardzo dużo? Możemy ją kontrolować?

Powiem ci to, co moim studentom – mamy trzy główne obszary regulacji emocji. Pierwsza i najprostsza: zrób coś z sytuacją. Druga: zrób coś z głową. Trzecia: zrób coś ze sobą.

Zrób coś z sytuacją, czyli na przykład… Unikaj rzeczy, które cię denerwują?

Tak, to jest ten obszar, w którym dokonujesz selekcji sytuacji. Czyli poznajesz siebie, żeby wiedzieć, jakich sytuacji unikać. Jeżeli nie lubisz ludzi, postaraj się o pracę, w której nie będziesz musiała cały czas rozmawiać, nawiązywać kontaktów, przebywać w tłumie i tak dalej. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe, ale warto się starać. Znajdź też czas na naukę własnych emocji – sprawdź, co wywołuje u ciebie dyskomfort, badaj granice, zobacz, z czym czujesz się dobrze, a z czym źle. Nie rodzimy się z taką wiedzą – musimy ją zdobyć, przetestować „na żywych” emocjach.

Wtedy możemy zrobić coś z głową.

Tu wchodzą takie strategie regulacji emocji, jak na przykład kontrola uwagi. Najłatwiejszy sposób kontroli – odwróć głowę. Właśnie w ten instynktowny sposób postępujemy, kiedy podczas seansu filmowego na ekranie pojawia się coś, co się nam nie podoba, co nas w jakiś sposób boli. Oczywiście nie chodzi tylko o dosłowne odwrócenie głowy, ale też ogólniej o „odwrócenie myśli”, kontrolowanie tego, na co poświęcamy czas i na czym się skupiamy. Martwi nas sytuacja związana z koronawirsem? W takim razie nie spędzajmy wielu godzin dziennie na przeglądaniu newsów na temat nowych zarażeń, obostrzeń czy możliwych symptomów choroby. W ten sposób tylko się nakręcimy. Selekcjonujmy i czerpmy wiedzę ze sprawdzonych źródeł.

Wszystko kończy się dobrze – zmiana myślenia zadziałała. A drugi scenariusz?

ZŁOŚĆ NIE SZKODZI PIĘKNOŚCI, JEST NAM POTRZEBNA

Jesteś w związku już od jakiegoś czasu i wiesz, że twój partner czasem zachowuje się w dwuznaczny sposób. To cię niepokoi, ale nie poruszasz tematu, bo nie chcesz zrobić awantury i wyjść na zazdrosną wariatkę. Idziecie do pubu, on podrywa barmankę, zadaje tysiąc pięćset pytań o drinki, których i tak nie zamówi. Żeby ochłonąć, wychodzisz do toalety, spoglądasz w lustro i mówisz do siebie: „Histeryzujesz. On nie flirtuje, po prostu lubi rozmawiać z ludźmi”. Ocierasz łzę, prawdopodobnie już nawet nie złości, tylko upokorzenia i porzucenia. Poprawiasz makijaż, wychodzisz, nic nie robisz z tą niezdrową relacją. Też zmieniasz swoje myślenie, ale z niezbyt dobrym skutkiem – oślepiasz się. W języku angielskim jest na to zjawisko specjalne słowo: gaslighting. Wmawiasz sobie, że po prostu zwariowałaś, nie dzieje się nic złego, chociaż wszystkie kontrolki na panelu świecą na czerwono. Dusisz emocje, zamiast sobie z nimi poradzić i skonfrontować się z niewygodną sytuacją.

Na koniec został nam trzeci sposób na regulowanie emocji – zrób coś ze sobą.

Można na przykład medytować albo uprawiać sport – ruch pomaga poradzić sobie z nadmiarem emocji. Przy czym ta strategia skupia się na regulowaniu emocji, a nie problemu. Działa więc tylko doraźnie. Kluczowe jest według mnie zrozumienie, że zarówno te„dobre”, jak i „złe” emocje są czymś naturalnym, ważnym, pożytecznym. Dopóki jesteśmy gatunkiem homo sapiens, zawsze z nami będą. Nie warto przed nimi uciekać, lepiej je zrozumieć, a nawet wykorzystać do poznania samego siebie. Jak to mówi stara sentencja łacińska – cognosce te ipsum, poznaj sam siebie.

Lilianna Jarmakowska-Kostrzanowska Psycholog, asystent w Instytucie Psychologii UMK. Interesuje się psychologią moralności i emocji oraz stosowaniem metod statystycznych w psychologii. Prowadzi bloga: statystykawpsychologii.blogspot.com. CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET



Rozmowa Rodzina

NASZ POZYTYWNY ARMAGEDON

W czasie pandemii koronawirusa w Bydgoszczy na świat przyszły czworaczki! O macierzyństwie,do którego nie można przygotować sięz wyprzedzeniem, opowiada Anna Dudzic-Koc - mama Weroniki, Marceliny, Olgi, Dominika i trzyletniej Tosi. ROZMAWIA: JOANNA JANKOWIAK

Być mamą piątki dzieci – to musi być wyzwanie.

Nie narzekam na nudę (śmiech). Na początku ciąży miałam rożne przemyślenia, wyobrażałam sobie, jak to będzie. A potem

się okazało, że wielu rzeczy człowiek nie uwzględnił i że ten czas… no po prostu nie jest rozciągliwy! Pomimo że nasze zadania ograniczają się na razie do karmienia, tulenia i przewijania, to i tak nie brak nam wyzwań. Bo nagle dowiadujemy się, że karmić można na milion sposobów. I każdego dnia to karmienie może wyglądać inaczej.

Mieliście w planach dużą rodzinę?

Mój mąż jest jedynakiem, ja mam tylko jedną siostrę. W naszym wyobrażeniu istniał model rodziny 2 plus 2, może 3. Chcieliśmy, żeby Tosia miała młodsze rodzeństwo. Dlatego ucieszyliśmy się, że po trzech latach zaszliśmy w ciążę po raz kolejny.

Spodziewaliście się ciąży mnogiej?

To było totalne zaskoczenie. Co prawda w mojej rodzinie mamy bliźniaki, ale one miały ku temu sprzyjające okoliczności, bo pochodziły z późnej ciąży z wahaniami hormonalnymi. Natomiast brak u nas przypadków chociażby ciąż bliźniaczych wśród wujostwa, kuzynostwa. Dlatego nie przyszło nam to do głowy. Jak już się dowiedzieliśmy, jaka to jest ciąża, trwaliśmy w zaskoczeniu przez kolejne 7 miesięcy (śmiech).

Oswajanie się z tą myślą nie było łatwe?

Mieliśmy różne etapy adaptowania się do tej informacji. Oczywiście dotarło do nas, że urodzą się czworaczki, ale taka prawdzi-

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


33 wa świadomość, co to znaczy, pojawiła się dopiero po porodzie. Nieco zabawny w tej całej sytuacji jest sposób, w jaki dowiadywaliśmy się o liczbie dzieci. Na pierwszym USG powiedziano nam, że to będą trojaczki. Pojawiła się więc radość, zaskoczenie, poczucie, że nasze życie znacznie się zmieni. Ale czuliśmy, że to będzie taka fantastyczna nowość. Dopiero gdy po dwóch tygodniach poszłam sama na kolejne USG, doktor oznajmił, że jednak, tak jak podejrzewał, jest jeszcze jedno dziecko… i że będziemy mieć czworaczki.

Jak pamiętasz tę chwilę?

To był już duży szok i moment ogromnego niepokoju. Ze względu na swoje wykształcenie miałam świadomość różnych powikłań i ryzyka takich ciąż mnogich. Wystraszyłam się też, że dzieci będą miały tak ogromne potrzeby w ciąży, że nie będę w stanie ich zaspokoić. Moja pierwsza ciąża była zagrożona. Martwiłam się, tak zwyczajnie - jako kobieta, matka. Myślałam o tym, czy będę w stanie wyposażyć moje dzieci w odpowiednią ilość pokarmu, ukrwienia i czy dotrwają do rozwiązania? Czy mój organizm stworzy dla nich dostatecznie dużo miejsca?

Jak na tę nowość zareagował Twój mąż?

Trochę podzieliliśmy się obszarami do troski. Jak wspomniałam, we mnie pojawił się duży niepokój w kwestii zdrowia dzieci. Skupiłam się na tym, czy będę w stanie wyposażyć je podczas ciąży - jako ta pierwsza, można by powiedzieć, żywicielka. Mąż z kolei, jako głowa rodziny, zajał się dopasowaniem naszej dotychczasowej rzeczywistości do potrzeb tak znacznie powiększonej rodziny. Jego myśli zaprzątały kwestie naszych planów zawodowych, finansów, rozpoczętych przez nas aktywności. Zastanawiał się, jak będziemy mogli zabezpieczyć dzieciom przyszłość, nawet jeśli chodzi o szkołę i studia. Mąż zatem zaczął myśleć o tym w szerszej perspektywie.

wój dzieci. Bardzo cenne było dla mnie doświadczenie z pierwszej ciąży. I tego naprawdę nie da się przecenić. Bo wiedza wiedzą, ale każde doświadczenie to nauka siebie. Ciąża z Tosią wymagała ode mnie ogromnej uważności. Było to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Ciąża z czworaczkami okazała się o wiele lżejsza i przebiegała bardzo dobrze.

Za to poród odbył się w bardzo specyficznym czasie - pandemii.

To był okres nieustannego rozdarcia. Wszelkie procesy, które zachodzą w kobiecie po porodzie, głównie te hormonalne, ukierunkowane są na bliskość. A koronawirus zafundował nam dystans. Bliskość jest oczywiście niezbędna również dla produkcji mleka, nie tylko budowania przywiązania. Musiałam uważać, żeby się nie stresować, kompensować czymś ten brak fizycznej bliskości. Tutaj pomagały rozmowy telefoniczne, komunikatory i jak najczęstsza obecność u dzieci na oddziale noworodkowym, na neonantologii. Kiedy na świat przychodzą wcześniaki, to zawsze jest to trudna sytuacja. Każdy rodzić, który może wówczas być przy maluchu, kangurować go, uczyć się pielęgnacji, traktuje to jak świętość. My niestety nie mieliśmy tej możliwości i to było szczególnie trudne. Nie mogliśmy się też z mężem tak po prostu do siebie przytulić, razem radzić sobie z trudnościami.

Później nadszedł moment na powrót do domu i pozostawienie czworaczków w szpitalu. Jak się w tym odnalazłaś?

To było ogromne rozdarcie. Ja po prostu miałam wrażenie, że nie mogę wyjść z tego

szpitala. Myślę, że każdy rodzic, który zostawia dziecko, przeżywa podobne stany. Starałam się racjonalnie ocenić, co mogę dać dzieciom będącym w szpitalu, a co mojej córce w domu. Tosia czekała na mnie już miesiąc. To był ogromny dylemat. A dzień wyjścia ze szpitala był szczególnie trudny. Maluchy oczywiście nie wiedziały, nie rozumiały, czy ta moja nieobecność jest na chwilę, czy na dłużej. Jednak dla mnie, jako osoby dorosłej, powiedzenie im „do zobaczenia”, nawet teraz, gdy o tym wspominam, jest bardzo wzruszające. Nie pomagała świadomość, że jest to wyjście w jedną stronę, że nie ma możliwości powrotu do dzieci.

Co Ci pomagało przetrwać ten czas?

Świadomość, że dzieci mają dobrą opiekę. Na Oddziale Intensywnej Opieki Noworodkowej jest naprawdę duży skład personalny. Jako matka miałam w sobie obawę, czy każda z tych osób będzie wykazywała zaangażowanie, będzie moim dobrym zastępstwem. Uzyskanie zapewnień od każdego z osobna, że to nie jest tylko ich praca, że mają w sobie troskę o moje maluchy – to było dla mnie bardzo ważne i budujące.

Weronika, Marcelina, Olga i Dominik przyjechali do domu razem?

Lekarze rozdzielili nam tę radość. Dwie dziewczyny, które miały największą wagę już od urodzenia, wyszły jako pierwsze, 18 kwietnia. Zastanawialiśmy się, jak zniosą podróż, czy się zmieniły i jak to będzie, kiedy pojawią się w domu. A one zachowały się rewelacyjnie! Nie dość, ze przespały całą podróż, to bez problemu zaadaptowały się do nowych kącików.

Oboje jesteście psychologiami. Pomaga Wam to czy przeszkadza?

Na pewno pomagało to, że wiedzieliśmy, jakie stany emocjonalne mogą nam towarzyszyć na każdym etapie. Mieliśmy świadomość, że będzie to dynamiczny proces - raz będziemy bardzo zaangażowani w przygotowania, a raz będziemy się wyłączać. To ładowanie akumulatorów przed pojawianiem się dzieci. W tym okresie ciąży jakby zapominamy, że mamy jeszcze swoje normalne życie, różne role, w których funkcjonujemy. Czasem przyszłe mamy miewają też wyrzuty sumenia, że nie dość uwagi poświęcają przygotowaniom, nie troszczą się o wyobrażenie o tej przyszłości. U mnie tych wyrzutów nie było. Traktowałam te etapy jako czas przejściowy, moment przygotowania na rozbudowanie ról, układania ich na nowo. Wiedziałam jednak, co podczas ciąży moży się stać i niekorzystnie wpłynąć na rozCZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


34

Rodzina Oczywiście te dwa dni były niesamowicie intensywne. Dlatego jadąc po kolejną dwójkę, mieliśmy strach w oczach. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, że jedziemy po dwójkę dzieciaków, które dają do wiwatu. Panie położne uprzedzały nas , że Weronika lubi wypłakiwać arie. Ale byliśmy już przygotowani, bo mieliśmy rozruch i pewien system. Bo my musimy być niemal w ciągłej gotowości. Gdyby nie system, który stworzyliśmy, nie bylibyśmy w stanie zadbać o dzieci.

Jak powstał system?

Działaliśmy na żywioł (śmiech). Przy takiej czwórce naprawdę trzeba być otwartym. Wszystkie czynności, jakie wykonywałam wcześniej przy Tosi, trzeba było pomnożyć razy cztery. Pojawiły się też nowe elementy, jak karmienie butelką... Teraz, po jakimś czasie, wydaje się to takie oczywiste i proste. Najważniejsze przy powstawaniu tego systemu było chyba to, że nie złościliśmy się na siebie, nie denerwowaliśmy, że coś nam nie wychodzi. Nie budowaliśmy w sobie poczucia winy, że mogliśmy się lepiej przygotować. Powiedzieliśmy sobie, że ten początek to będzie armagedon, ale pozytywny. Może nawet bardziej tornado - takie, które wyznaczyło nam nowe kierunki.

Opiekujecie się dziećmi sami, czy korzystacie z pomocy?

Nie ma innej opcji – musimy korzystać ze wsparcia. Mamy świadomość, że sami nie dalibyśmy rady. Nie ma możliwości, żeby przy takiej opiece się psychicznie nie nadwyrężyć, a wiemy, że musimy być w dobrym stanie psychicznym i emocjonalnym. Inaczej każdą złość, rozdrażnienie czy frustrację oddawalibyśmy dzieciom. Nie w słowach, ale naszych ruchach, gestach, stopniu czułości. Dlatego pomagają nam mamy, moja siostra, tata. To najbliższe otoczenie dzieci. Czasem jest tak, że każda osoba ma jedno dziecko na rękach, żeby je uspakajać, trochę się pobawić, pokazać nowy kąt w domu. Rodzina zaangażowana jest dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mamy np. dyżury na spanie - krótkie przerwy, bo nasz standard snu wynosi trzy godziny na dobę. Pomocny jest tak naprawdę cały sztab ludzi. Nasi przyjaciele są w fantastycznej gotowości. Zapewniali nas o tym jeszcze podczas ciąży, jednak to, co faktycznie od nich dostajemy, przekracza nasze najśmielsze oczekiwania. Naprawdę znajdują czas, gdy jesteśmy w potrzebie, zmieniają swoje plany i nam pomagają.

Wsparcie opiekunki też jest Wam potrzebne?

Tak. Korzystamy z dodatkowej opieki, bo nie chcemy, żeby nasi bliscy zastrajkowali i uciekli, mówiąc, że już po prostu muszą. My ich naprawdę potrzebujemy, więc nie możemy ich przeciążyć. Poza tym oni też mają swoje potrzeby życiowe i zdrowie, które muszą pielęgnować.

A jak na pojawienie się w domu czworaczków zareagowała Tosia?

Długo przygotowywaliśmy się z Tosią na tę nową sytuację. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jako 3-latka będzie wyobrażała sobie takie bobasy jak z bajki - można je przytulić, dać butlę, pogłaskać,położyć spać i bawić się dalej. Rzeczywistość jest przecież inna. Dlatego dużo z nią rozmawialiśmy, wprowadziliśmy również nowe zwyczaje w domu, żeby łatwiej było jej się odnaleźć. Jednak na pewno bardzo odbiło się na niej to, że nie mogliśmy już poświęcać jej uwagi w takim samym stopniu, jak dawniej.

Samoistne ciąże mnogie czworacze zdarzają się raz na przeszło 500 tysięcy porodów!

I jest nam szalenie przykro, że musi stawać w obliczu takiej trudnej sytuacji. Bo bardzo się stara i darzy ogromnym uczuciem dzieci. Jak tylko wstanie, biegnie od razu do maluszków, wita je, głaszcze każde po główce, przy karmieniu również dogląda, przynosi swoje zabawki. Staramy się, żeby nie myślała, że jest dla nas mniej ważna, bo to nie prawda. Aczkolwiek, gdybyśmy mieli pod opieką nawet i piątkę dzieci w jednym wieku - z podobnymi potrzebami, na tym samym etapie rozwoju - to byłoby nam na pewno łatwiej.

Co masz na myśli?

3-latka musi się wybawić, wybiegać, wyszaleć i jeszcze potrzebuje stymulacji umysłowej. Nie da się tego zrobić z małymi dziećmi na rękach. Tutaj znowu wracamy do kwestii wyjątkowości okresu, w jakim się znajdujemy. Przedszkola są zamknięte i jest to dla nas duża bolączka. Tosia ma duże zapotrzebowanie na kontakt z dziećmi, zabawy, różne dodatkowe zajęcia. Dzielenie czasu na wszystkie dzieci to teraz dla nas największa trudność i troska. Zaraz po, a może na równi z tą o stan zdrowia czworaczków. Jako wcześniaki będą potrzebować specjalistycznej opieki zdrowotnej, wciąż docierają do nas nowe informacje na temat tego, z czym mają kłopoty i z czym w przyszłości będą się mierzyć. Codziennie zasypiamy jednak również z innym ważnym pytaniem - czy aby na pewno nasza starsza córka była odpowiednio zaopiekowana? Czy nam nie umknęło coś ważnego?

Takimi przemyśleniami chcecie się dzielić na swoim blogu w mediach społecznościowych?

Miedzy innymi. Już w trakcie ciąży przekonaliśmu się, że stajemy w obliczu różnych pytań, na które nie ma jasnych odpowiedzi. Nikt z naszych bliskich nie mógł nas wesprzeć radą, bo nie mieliśmy w otocze-

niu ciąży mnogiej. Szukaliśmy więc dalej, czytając różne artykuły. Najwięcej dawały nam jednak wpisy na blogach - kogoś, kto doświadczył podobnych rozterek. W nich są też emocje i przeżycia, z którymi możemy się utożsamić. Powstała więc w nas potrzeba dzielenia się tym, co i nam się przytrafia, bo być może komuś tym pomożemy. Teraz tak naprawdę raczkujemy, jeśli chodzi o treści. Dzielimy się tym, jak wygląda nasza codzienność, pokazujemy pierwsze dylematy. Myślę, że takie relacje mogą się okazać przydatne. Może nie tylko dla osób, które mierzą się z podobnym wyzwaniem, bo tych będzie stosunkowo mało (śmiech). Mam nadzieję, że będzie to ciekawe również dla innych rodziców i ludzi zastanawiających się po prostu, jak wygląda taka rzeczywistość razy cztery.

Masz czas w tym wszystkim pomyśleć o sobie?

Jest taka książka: „Złudzenia, które pozwalają żyć”. Ja sobie bardzo zakodowałam w głowie chociażby ten tytuł (śmiech). Wiele osób mi mówi, że do pracy wrócę za 10 lat, ale ja tak tego nie widzę.Jestem w świetnej sytuacji, mam wolny zawód. Wszystko się całkiem nieźle ułożyło, bo zdążyłam dociągnąć swoje kwalifikacje do poziomu, który daje mi spokój. Mogę zaangażować się w różne tematy i funkcjonować swobodniej. Nie muszę martwić się o utratę etatu. A jeśli chodzi o pasje, to zawsze z mężem poszukiwaliśmy złotego środka. Mamy bowiem świadomość, że nasze szczęście przełoży się na całą rodzinę. W przypadku męża chodzi głównie o tenis. Jeśli nie może grać, staje się po prostu nieznośny. U mnie z kolei musi być miejsce na koncerty i festiwale. Mąż nie wyobraża sobie życia bez pracy, w której coś tworzy i kreuje przestrzeń dla innych ludzi. Ja nie wyobrażam sobie życia, w którym nie pomagam terapeutycznie.

Czego życzysz sobie na najbliższe lata?

Naszym największym marzeniem jest to, żeby nie stracić z oczu tego, co naprawdę cenne. Pogodzić to, co jest ważne dla dzieci i dla nas. Znaleźć nowy sposób na samorealizację. Pewnie już nie pojadę sama na festiwal, ale może pojedziemy busikiem, całą gromadką. A na korcie jest przecież dużo miejsca na ustawienie dziecięcych wózków. Więc to wszystko jest chyba do pogodzenia. I tego właśnie chciałabym sobie życzyć – szukania możliwości i wiary, że da się znaleźć ten złoty środek.

dr n. med. Anna Dudzic-Koc

Jest specjalistą psychologiem klinicznym, psychoterapeutką. Codzienność z życia jej rodziny śledzić można za pośrednictwem mediów społecznościowych, na profilu Czworaczki2020.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


COVID-19 CZY WARTO ZROBIĆ TEST NA PRZECIWCIAŁA? KTÓRY TEST WYBRAĆ I DLACZEGO? Pandemia wirusa SARS-CoV-2 na świecie trwa już kilka miesięcy i nic nie wskazuje na to, że wkrótce się skończy. Dlatego coraz ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy już przechorowaliśmy COVID-19, czy jednak infekcja ciągle przed nami? A jeśli przechorowaliśmy, to czy możemy zachorować ponownie?

M

edyczne rekomendacje na dziś są jasne. W celu postawienia diagnozy, kiedy mamy objawy czynnej infekcji, musimy zrobić test genetyczny. Wykonuje się go również, gdy chcemy się przekonać, czy zwalczyliśmy chorobę. Dwukrotny wynik negatywny jest dla nas informacją, iż należymy do ozdrowieńców. Czy zatem warto robić test na przeciwciała? Odpowiedź brzmi TAK, musimy tylko wiedzieć, jakich informacji to badanie może nam dostarczyć, kiedy warto je zrobić i który test wybrać. Na początku podkreślamy jeszcze raz, iż testy z krwi nie służą do diagnozowania czynnej infekcji. Natomiast jeśli mieliśmy kontakt z osobą zakażoną kilka tygodni temu lub wydaje nam się, że infekcja, którą przeszliśmy mogła być zachorowaniem na COVID-19, jesteśmy dobrym kandydatem do badania przeciwciał w klasie IgG. W Alab Laboratoria wykorzystujemy metodę ilościową. Pomaga ona określić poziom przeciwciał tzw. neutralizujących, czyli tych, które odpowiadają za odporność. Dodatkową zaletą tego testu jest fakt, iż wykrywa przeciwciała skierowane przeciwko wirusowi SARS-CoV-2, nie „widzi” innych koronawirusów. Innym rodzajem przeciwciał, które możemy zbadać są przeciwciała w klasie IgM. Ich występowanie może świadczyć o czynnej infekcji i wymaga potwierdzenia testem genetycznym. Jeśli nie jesteśmy pewni, kiedy mogliśmy mieć kontakt z wirusem, można zrobić pakiet przeciwciał IgM oraz IgG w jednym badaniu. Możemy się również spotkać z ofertą badań w klasie IgA, jednak na dziś mamy zdecydowanie za mało informacji na temat dynamiki ich wykrywania w surowicy, dlatego nie są one zalecane. Rynek laboratoryjny oferuje również tzw. testy kasetkowe, w których materiałem do badania jest krew włośniczkowa, czyli z opuszki palca. Zaletą tych testów jest szybki wynik. Ich wadą natomiast jest fakt, iż mogą dawać duży odsetek wyników tzw. fałszywie pozytywnych, generując niepotrzebny niepokój i konieczność wykonywania dalszej diagnostyki. Dlatego warto uzbroić się w cierpliwość i wykonać badania w laboratorium.

BEZPIECZEŃSTWO TWOJE I TWOICH BLISKICH – ZBADAJ SIĘ. AKCJA PROFILAKTYCZNA. • PAKIET PRZECIWCIAŁA COVID-19 • P/c przeciw wirusowi SARS CoV-2 w klasie IgG metodą ilościową • Wykrywanie przeciwciał koronawirusa SARS Cov-2 IgG/IgM - test immunochromatograficzny

W trosce o bezpieczeństwo naszych pacjentów, jak i ich bliskich ALAB Laboratoria przygotowało Akcję Profilaktyczną. SZCZEGÓŁY W PUNKTACH POBRAŃ. Lista punktów na stronie www.alablaboratoria.pl


Rozmowa Rodzina

W ŻYCIU I W SZKOLE NIE LUBIĘ MONOTONII Nasze pokolenie było przymuszane do wyboru drogi życiowej. Dzisiaj widać tego konsekwencje: wypalenie zawodowe, utrata sensu życia czy po prostu bycie nieszczęśliwym. Dlaczego chcemy skazać na to nasze dzieci? – pyta Jolanta Serocka, nauczycielka i autorka kreatywnych projektów dla maturzystów. ROZMAWIA: MARIUSZ SEPIOŁO

Jacy są dzisiejsi maturzyści?

Odczuwają stres, tak jak każde wcześniejsze pokolenie, ale oprócz tego doświadczają licznych napięć i konsekwencji wynikających z rozwoju cywilizacyjnego. Układ nerwowy dzisiejszych 19-latków kształtuje się w zupełnie innym niż kilka, kilkanaście lat temu środowisku. Nasze pokolenie miało doświadczenie ciągłego kontaktu z rówieśnikami, kształtowania się charakteru w grupie, na podwórku. Dzisiejsze nastolatki tego nie mają. Na zajęcia dodatkowe, sport, języki i kółka zainteresowań byli dowożeni przez rodziców, a czas wolny spędzali na komunikacji online. Być może zabrzmi to śmiało, ale tak myślę: jest to pokolenie ukształtowane także poprzez ambicje rodziców.

Mają zupełnie inne potrzeby niż dorośli?

A przy tym nie do końca dobrze są przez nich rozumiani. My przyswajaliśmy podawaną nam w książkach wiedzę, bo z niej byliśmy potem rozliczani. Młodzi częściej zadają pytanie: po co mi ta wiedza? Do czego mi posłuży? Nie do końca wiedzą, co tak na-

prawdę może dać im dobrze zdana matura. Jeszcze niedawno powszechnie uważało się, że matura i studia zapewnią lepszą pracę i lepsze życie. Dzisiejsi idole młodych ludzi udowadniają im swoim przykładem, że niekoniecznie musi tak być. Nie wszyscy youtuberzy mają maturę, a świetnie sobie radzą. Na to wszystko nakłada się także typowe dla naszych czasów przebodźcowanie technologiami, a jeśli chodzi o ostatnie miesiące – wydłużający się czas przygotowań do matury, spowodowany epidemią koronawirusa. Z jednej strony jest on atutem, z drugiej – dłuższym okresem życia w napięciu.

Źródłem tego napięcia są bardziej ich własne przekonania, czy raczej oczekiwania i presja ze strony „dorosłego” świata?

Przez ostatni rok przez kilka miesięcy pracowałam nad rozwojem osobistym z dziesięcioma grupami nastolatków, z różnych klas liceów i techników. We wszystkich zaczynałam od pewnego ćwiczenia, w którym młodzi mieli odpowiedzieć na pytanie, co da im dobre przygotowanie do matury. Odpowiedzi mnie bardzo zaskoczyły. Pokazały, że presja pochodzi przede wszystkim z zew-

nątrz. To ich rodzice mają bardzo głębokie przekonanie co do tego, że oceny i wynik matury „zapewni szczęście”. „Jeśli nie zdasz matury, to będzie koniec świata”. Kolejnym etapem tego ćwiczenia było wskazanie, co będzie, jeśli ten decydujący egzamin nie pójdzie im perfekcyjnie. Mogli spojrzeć na to z dystansu, zobaczyć, że tak naprawdę wybór należy do nich. Świadomość, że oprócz matury zdanej na 100 proc. jest wiele innych dróg i możliwości, okazała się dla nich bardzo ważna.

Nie chodziło chyba o namawianie do rzucenia książek w kąt, ale zrozumienie, że wybór „uczyć się lub nie” należy do nich?

Oczywiście. I okazywało się, że zrozumienie tego dawało im dużo więcej motywacji do nauki, niż odgórny nakaz. Często mamy tendencję do oceniania młodych z własnej perspektywy. O, patrzcie, ten chłopak taki niewychowany, bo nie powiedział „dzień dobry”. Nie mamy jednak świadomości, że nastolatki komunikują się głównie wirtualnie i dla nich zwykłe „dzień dobry” może sprawiać duży problem.

Narzekamy na „złą młodzież”, nie rozumiejąc, że jest po prostu inna?

Właśnie. Prowadzę teraz projekt coachingowy, mający przygotować uczniów technikum do wejścia na rynek pracy. Zajęcia miały się odbywać „na żywo”, ale z oczywistych powodów przenieśliśmy je

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


37 do internetu. Okazuje się, że dzięki temu łatwiej jest się im otworzyć. Nawet w relacji z rówieśnikami, gdy chcieli o czymś porozmawiać, na żywo było im trudniej. Internet im to ułatwia.

Zaufanie młodym jest lepsze niż narzucanie im naszych „dorosłych” schematów?

Z moich doświadczeń jasno wynika, że danie uczniom większej wolności daje dużo lepsze rezultaty niż zmuszanie. Tym bardziej, że sami mamy to doświadczenie. Pokolenie X było do czegoś przymuszane na każdym kroku. Jasne, rzeczywistość była inna, ale przecież też byliśmy młodzi. Dzisiaj widać tego konsekwencje: częściej spotykane wśród osób ok. 40. roku życia wypalenie zawodowe, utrata sensu życia czy po prostu bycie w życiu nieszczęśliwym. Powinniśmy zadać sobie pytanie: skoro sami wybieraliśmy kiedyś pod presją dorosłych, dlaczego chcemy na to skazać nasze dzieci? Od młodych słyszę np. „Kocham sport, ale rodzice mówią, że jak będę to robić, to nie będę miała/miał z czego żyć”. I radzą, żeby poszli na prawo albo medycynę. To bardzo krótkowzroczne. Jako ludzie jesteśmy w stanie nauczyć się wszystkiego, ale żeby robić coś w sposób naprawdę wyjątkowy, trzeba mieć do tego pasję i talent. Staram się młodym pokazywać, że jeśli dobrze poznają siebie, swoje mocne strony, można na tym zbudować całą ścieżkę kariery. A i zarobić na życie też się uda.

Jaką generację wykształciła szkoła z „naszych” czasów?

Tylko w moich czasach reform edukacji było kilka. Jako nauczyciele nie byliśmy do nich przygotowywani. Nigdy nie byłam pytana o zdanie, nie miałam poczucia sprawstwa. A do tego dochodziła codzienna praca: napakowany po brzegi program, mało godzin języka polskiego i presja wysokiej zdawalności matur. Na wszystko brakowało czasu, którego na wszelkie sposoby starałam się szukać, nadrabiać. Kontaktują się ze mną czasem moi byli uczniowie i dziękują: że już „po dzwonku”, poza lekcją powiedziałam im coś, co spowodowało, że wybrali ścieżkę opartą na tym, co kochają. Ale było to bardzo trudne. W dawnych czasach i w dawnej szkole bardzo dużo zależało od nauczyciela, od jego odwagi i przekonania, że jako nauczyciel nie robię młodym krzywdy. Coaching i rozwój osobisty, czyli moja druga ścieżka kariery oprócz tej nauczycielskiej, dały mi pewność, że moja postawa jest słuszna. Poza pytaniami: co jest w programie, co trzeba zrealizować, pozostaje jeszcze: jak to zrobić, aby rozwinąć czyjś potencjał i umożliwić lepsze życie?

Ostatnio pojawiło się kolejne wyzwanie: nauczanie zdalne.

W tej sytuacji bardzo duża odpowiedzialność ciąży na uczniu. Jako nauczyciel nie mam tradycyjnych możliwości wpływania

na grupę, angażowania poszczególnych uczniów. To trudne, ale możliwe. Uczyłam online dwie klasy, jedna liczyła 36 osób, druga 32. Do zajęć zdalnych trzeba się przygotowywać zupełnie inaczej, dobrać inne środki. Od początku pandemii postanowiłam nie zarzucać swoich podopiecznych zadaniami. Wydaje mi się nieuczciwe, by to uczeń sam przyswajał materiał. Dlatego stawiałam na interakcję - wyjaśniałam wątpliwości, wspólnie robiliśmy określone zadania. Ponadto od pierwszego tygodnia pandemii podjęłam spore wyzwanie - prowadzę w Kujawsko–Pomorskiej E–Szkole lekcje online dla maturzystów w formie streamów. Przygotowanie do jednej, półgodzinnej to co najmniej sześć godzin zegarowych. W tej sytuacji pojawiają się nowe wyzwania, które moim zdaniem trzeba podejmować, aby uczeń miał wsparcie psychiczne i edukacyjne.

Da się utrzymać uwagę uczniów przez 45 minut online?

Nawet przez 1,5 godziny, bo tyle trwają nasze lekcje online, przy czym uwaga nie utrzymuje się na tym samym poziomie przez cały czas. Ważne jednak jest dla mnie stworzenie uczniom możliwości skorzystania z mojej wiedzy i doświadczenia, aby mogli wykształcić ważne dla ich rozwoju kompetencje. Swoją rolę postrzegam jako rolę inspiratora, a nie strażnika. Tak naprawdę nauczanie zdalne wymaga zmiany przekonań zarówno jednej, jak i drugiej strony na temat tego, że taka nauka jest możliwa. Wszystko jest trudne zanim stanie się łatwe, np. w zeszłym tygodniu moja grupa pisała wypracowanie na platformie Teams. W wy-

znaczonym czasie zamieściłam tekst źródłowy do analizy i temat pracy, którą w określonym czasie mieli mi odesłać. Bali się tego doświadczenia, bo dotąd wypracowania pisali ręcznie. Ale udało się. Uważam, że świat wirtualny jest swego rodzaju płaszczyzną, z której mogą skorzystać, ale to wcale nie znaczy, że nie mogą przyswoić materiału bez mojej pomocy. Przeciwnie: internet może być dobrym źródłem wiedzy. Trzeba jednak wiedzieć, jak ją selekcjonować i twórczo wykorzystać. To także rola nas, edukatorów.

Jak coaching pomaga uczniom szkół średnich?

Metoda wsparcia, jaką jest coaching, wykorzystywana jest w procesach indywidualnych i grupowych poza edukacją, natomiast narzędzia coachingowe można wykorzystać w dowolnej sytuacji. Podczas warsztatów rozwoju osobistego, które prowadzę, ujęte w cyklu „Meta: Matura” łączę różne narzędzia, aby umożliwić młodzieży spotkanie z samym sobą, poznanie swoich mocnych stron, wsparcie ważnych dla dalszej drogi życiowej i zawodowej kompetencji, m.in. motywacji, zarządzania sobą w czasie, technik radzenia sobie ze stresem czy budowania relacji. Z tych doświadczeń wynika, że grupowa forma realizacji tych treści bardzo wspiera młodych ludzi. Często ich wniosek jest taki: „Aha, to nie tylko ja się stresuję!”. Na pewno nie osiągnęlibyśmy takich efektów, gdyby nie udało nam się stworzyć zgranego zespołu – tymczasem kolejne grupy potwierdzają realizację zakładanych na początku celów, a nawet podkreślają, iż zyskały więcej niż oczekiwały.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


38

Rodzina

za swoją pasją i zmieniła ścieżkę zawodową. W kolejnych latach pojawili się inni uczestnicy, którzy dzięki naszym kontaktom podjęli ważne życiowe decyzje. Były to np. uczennice technikum - nie wszystkie brały pod uwagę zdawanie matury. Dzięki warsztatom zmieniły zdanie.

Pani od zawsze wiedziała, jak ta ścieżka zawodowa – w Pani przypadku – będzie wyglądać?

Młodzi ludzie potrzebują czuć się częścią większej grupy?

Owszem - wynika to z całkowicie nowych form interakcji, w których młodzi dzisiaj uczestniczą. W naszych czasach, jeśli ktoś zrobił coś głupiego, wiedziała o tym cała klasa i parę innych osób ze szkolnego korytarza. Dzisiaj w sekundę może się o tym dowiedzieć pół świata. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak to jest być w ICH świecie. Zauważyłam, że wielu z nich dopiero podczas naszych warsztatów zaczyna lubić siebie. A proces ten często inicjuje akceptacja zespołu. Na jednych z warsztatów inicjuję proste ćwiczenie: każdy uczestnik ma na plecach kartkę A4, a inni mają za zadanie wpisać na niej mocne strony jej właściciela. Kiedy zdejmują kartkę z pleców i odczytują, nie dowierzają. „Jak to, widzicie we mnie tak wiele dobrych stron?”. Czasem w oczach pojawiają się łzy. Pokazuje to, jak bardzo zniekształcony mają własny obraz. Warsztaty pozwalają lepiej siebie poznać w tym danym, konkretnym momencie. Szczególnie w odniesieniu do zbliżającej się matury. Część z uczestników już wie, co na pewno chce robić w życiu, jednak niektórzy kierują się marzeniami rodziców. Zachęcam ich do zweryfikowania swoich wyobrażeń na temat ról zawodowych, które chcą wybrać - sprawdź, jak wygląda taka praca od kuchni, porozmawiaj z kimś, kto już ją wykonuje. Inaczej jest, jeśli nie mają jeszcze konkretnych planów. Wtedy warsztaty pomagają

podjąć decyzję. Lubisz uczyć się chemii, ale nie wiesz, co możesz z tym dalej zrobić? Wspólnie sprawdzamy, jakie zawody można wykonywać, będąc z wykształcenia chemikiem. Podkreślam wagę otwartości w tej kwestii – przecież nikt z nas nie wie, jakie zawody pojawią się za 10 lat. Zawsze jednak staram się przekazywać, że wykorzystując swoje naturalne umiejętności i pasje, można robić milion różnych rzeczy i na tym budować ścieżkę kariery.

Rodzice mogą pomyśleć: „Dziecko skupi się realizowaniu pasji, a zaniedba naukę i oceny!”.

Od razu podkreślam: to wszystko ma iść w parze. Wszystkie narzędzia mają być skupione na celu, czyli maturze. Stąd nazwa: „Meta: Matura”, która mówi, że egzamin dojrzałości jest celem, ale po drodze można poszerzyć swoje perspektywy. Umiejętność radzenia sobie z presją, stresem czy zarządzania czasem – wszystko to służy temu, by młodzi osiągali sukcesy nie tylko edukacyjne, ale i życiowe. Takie, jakie sami sobie wymarzą.

Już widać efekty?

W roku szkolnym 2015/2016 prowadziłam „Meta: Maturę” dla pięciu uczestniczek. Wtedy jeszcze sama nie wiedziałam, co z tego wyjdzie. Ale muszę przyznać, że dziewczyny naprawdę wejrzały w siebie. Dostały się na wymarzone studia. Jedna z nich długo szukała swojego kierunku i w końcu go znalazła. Przekonała się, że warto pójść

W liceum chciałam być dziennikarką radiową (śmiech). Ale ze względu na moje „r” wydawało mi się to niemożliwe. Moi bliscy zauważyli, że dobrze wychodzi mi tłumaczenie materiału szkolnego młodszym kuzynom. Pomyślałam: „A może będę nauczycielką?”. Poszłam na polonistykę i nie żałuję. Wiele lat uczyłam w liceum, nie mając pojęcia o istnieniu coachingu. Z czasem dochodziły nowe role zawodowe. Uczestnikom warsztatów pokazuję na własnym przykładzie, że posiadanie słabych stron nie wyklucza robienia tego, co się lubi. Lubię wspierać ludzi w rozwoju, inspirować ich, motywować. Umiem to robić. Przemawiam dzisiaj do dużych audytoriów, prowadzę e-lekcje na tysięcy uczniów i moje „r” nikomu nie przeszkadza. Przeciwnie: jest charakterystyczne, więc pozwalalepiej zapamiętać mnie i treści, które przekazuję. Nie boję się pokazywać własnej życiowej drogi jako przykładu dla innych.

Przykładu, że…?

…że zawsze można znaleźć inne, nowe ścieżki rozwoju. Nie warto wyrzucać do śmietnika tego, co się już umie. Nie wiadomo, kiedy się przyda. W pewnym momencie jako nauczycielka-idealistka doświadczyłam wypalenia zawodowego. Nie poddałam się jednak - zaczęłam szukać innych rozwiązań – kolejne studia podyplomowe, nowa wiedza z dziedziny biznesu, nowe role zawodowe dające poczucie satysfakcji. I nowe kreatywne projekty łączące moje edukacyjne doświadczenie z wiedzą na miarę XXI wieku. Stąd m.in. Coaching w edukacji, stąd prowadzenie e-lekcji języka polskiego w ramach Kujawsko-Pomorskiej E-Szkoły [pierwszą na żywo obejrzało 8,6 tys. uczniów – przyp. red.]. Dziś wiem, że najbardziej lubię wyzwania. I że bardzo nie lubię monotonii.

Jolanta Serocka

Nauczycielka języka polskiego, doradca metodyczny, akredytowany coach ACC ICF, trener biznesu oraz kompetencji edukacyjnych, wykładowca w Wyższej Szkole Bankowej w Toruniu i Bydgoszczy, autorka kreatywnych projektów, m. in. „META: MATURY” oraz studiów podyplomowych Akademia innowatora edukacji w WSB w Toruniu. www.jolantaserocka.pl.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


39

Prawo

NIE JESTEŚMY BEZBRONNI Wspieramy klientów w obronie przed egzekucją bezpodstawnie zawyżonych roszczeń oraz w dochodzeniu ich roszczeń względem kredytodawców - mówi radca prawny Magdalena Pledziewicz. ROZMAWIA: JAN OLEKSY

Specjalizuje się Pani m.in. w ochronie klienta na rynku usług finansowych. Czy nadal się ciągną sprawy frankowe?

Przypuszczam, że to jest temat na najbliższe 10 lat, biorąc pod uwagę, że ok. 75 procent kredytobiorców, którzy brali długoterminowe kredyty hipoteczne w 2008 r. to są frankowicze. Natężenie spraw jest uzależnione od kursu franka, jeżeli zdecydowanie spadnie, to wszyscy przewalutują kredyt na złotówki i będzie po sprawie. Ale nic tego nie zapowiada.

Dużo do myślenia daje Biała Księga Kredytów Frankowych z marca 2015 r., w której publikowane są listy prezesa Związku Banków Polskich i członków zarządów niektórych banków, informujące (już w 2005 r.!) o zaniepokojeniu rosnącym portfelem kredytów walutowych, które mogą być ryzykowne dla kredytobiorcy.

Ale nic z tym nie zrobiono. Zarabiamy w złotówkach, a kredyt spłacamy we frankach. Coś jest nie tak?!

W sytuacjach spornych z instytucjami finansowymi możemy wygrać. Dobra rada to wnikliwe przeanalizowanie umowy?

Więc są procesy.

Dotychczas frankowicze wygrywają procesy, opierając się na tzw. klauzulach abuzywnych, mówiących o przeliczaniu kwot z franków na złotówki, złotówek na franki itd. To jest błąd, na którym banki zostały „złapane” i przy odpowiedniej interpretacji przepisów doprowadza to do unieważnienia umów.

Faktycznie w latach 2004-2008 kurs franka spadał i w ludziach powstało przeświadczenie, że ten kredyt to atrakcyjny produkt, który dobrze się sprawdza. Nie zostały poważnie potraktowane ostrzeżenia nadzoru bankowego, że nie powinno sprzedawać się tego produktu gospodarstwom domowym, które nie zarabiają we frankach i wystawiają się na duże ryzyko, na wszystkie skutki gospodarcze, które w tym czasie wystąpią.

radca prawny, właścicielka Kancelarii Pledziewicz w Toruniu, specjalizuje się w ochronie praw konsumenta na rynku usług finansowych. Kancelaria współpracuje ze Stowarzyszeniem Stop Bankowemu Bezprawiu.

To skutek niewiedzy przy podpisywaniu umów?

To jest dosyć kontrowersyjne, bo z jednej strony szkoła prawa mówi, że nieznajomość prawa szkodzi – musisz być rozsądny, ale z drugiej istnieje silna tendencja ludzi do ufania bankom i innym instytucjom finansowym. Mam naprawdę mało klientów, którzy wnikliwie i ze zrozumieniem czytają umowy. Przeciętny dostaje umowę na 5-10 stron, pyta jaka będzie rata i… ją podpisuje, nie zajmując się takimi „szczegółami”, jak prowizja czy odsetki. A przecież w Polsce obowiązują zapisy o odsetkach maksymalnych właśnie po to, żeby zapobiegać lichwie. Ale bywają one obchodzone przez instytucje finansowe, np. przez dodawanie ubezpieczeń, których nie potrzebujemy (typowy misselling), przez zawyżanie prowizji itd. Jednak coraz częściej się zdarza, że gdy klient ma problem z uregulowaniem takiego zobowiązania, a większą część już spłacił i firma pożyczkowa pozywa go o dalszą zapłatę, to sądy czasami uznają taką zawyżoną prowizję za niezgodną z prawem, za obejście przepisów o odsetkach maksymalnych i zapada korzystny wyrok dla klienta.

Czyli kredytobiorcy mogą się w jakimś sensie czuć oszukani?

Magdalena Pledziewicz

istotnym problemem jest obchodzenie przepisów o odsetkach maksymalnych i wpędzanie ludzi w spiralę zadłużenia.

Można wygrać te sprawy?

Jeżeli jestem pełnomocnikiem, to muszę być całkowicie przekonana do tego, co robię. Mnie przekonała właśnie Biała Księga Kredytów Frankowych, świadomość problemów na wysokich szczeblach świata bankowego, a także kwestia zabezpieczeń, bo przecież bank nie wystawiłby siebie na 30-letnie ryzyko związane ze zmianą kursu. Na szczęście obecne orzeczenia są dla kredytobiorców coraz bardziej korzystne, ale sprawy frankowe to tylko czubek góry lodowej.

Bo są inni kredytobiorcy, którzy też mają problemy…

Mówiąc o rynku finansowym, mamy na myśli nie tylko banki, ale też firmy pożyczkowe. Innym

Istnieje wprawdzie Kodeks Etyki Bankowej, czyli Zasady Dobrej Praktyki Bankowej, które zapewniają, że instytucje nigdy nie wykorzystają zaufania klienta, jednak mimo to zawsze warto wnikliwie czytać umowy, bo w momencie, gdy podpisujemy coś, czego nie rozumiemy, to wystawiamy się na ryzyko, że nasza niewiedza może zostać wykorzystana. Pamiętajmy, że kodeks cywilny gwarantuje nam prawo swobodnego dostępu do dokumentu przed podpisaniem.

Nie musimy podpisywać od ręki.

Możemy wziąć umowę do domu, przyjrzeć się jej dokładnie, wyjaśnić wszystko, co nas niepokoi, zwracając uwagę na wysokość prowizji i ubezpieczeń, a nie tylko na kwotę raty. Lepiej polegać na rozumie niż na zapewnieniach, że wszystko jest w porządku.

Ale ich trudny język zniechęca. Czy to się zmieni?

Myślę, że dużą rolę odgrywa nasza postawa konsumencka, bo jeżeli zaczniemy żądać prostszych umów, to mechanizm konkurencji powinien spowodować ich powstawanie. A na pewno warto te produkty ulepszać.


Finanse

PIENIĄDZ W ZWIĄZKU DAJE WŁADZĘ Pokutuje u nas przekonanie, że nie wypada rozmawiać o zarobkach. Ale w tej kwestii też trzeba się dogadać w związku. Dlatego musimy mówić otwarcie o naszych możliwościach i oczekiwaniach. Może niekoniecznie na pierwszej randce, ale im szybciej odbędziemy taką rozmowę, tym mniej nieporozumień czeka nas w przyszłości - mówi dr Magdalena Grabowska z Wydziału Psychologii UKW. TEKST: TOMASZ SKORY

Ona i on zarabiają podobnie, w okolicach średniej krajowej. Ona trzyma pieniądze na swoim koncie, on na swoim, a codziennymi wydatkami dzielą się po równo. Wydawałoby się, że sytuacja jest idealna, ale w tym przypadku „po równo” oznacza, że jeżeli ona kupi sześć bułek, a on zje cztery zamiast trzech, to musi oddać jej za to pieniądze. Jeśli ona szybciej zapełni pralkę, dzielą proporcjonalnie proszek i wodę, by on nie płacił za nieswoje pranie. Gdy jedno z nich zaprosi znajomych do domu, a drugie nie będzie brać udziału w spotkaniu, koszty kawy czy ciasta zapraszający zwraca do domowego budżetu ze swojej kieszeni... - To finansowy horror. Ci ludzie są swoimi zakładnikami, bo co zrobią, gdy ona dojdzie do wniosku, że trzeba wymienić meble w kuchni, a on stwierdzi, że nie trzeba? Sytuacja jest patowa, bo ona nie będzie chciała zapłacić za całość, skoro on też korzysta z tych mebli, a on nie będzie chciał się dołożyć, bo uważa, że jeszcze nie warto ich wymieniać. Będą się tak blokować przy każdej decyzji. Proszę sobie wyobrazić, jakie konflikty to rodzi na co dzień - mówi dr Magda-

lena Grabowska z Wydziału Psychologii UKW w Bydgoszczy. To tylko jeden – raczej ekstremalny – przykład, jak można skomplikować sobie związek przez pieniądze. Ale par, w których finanse stają się przyczyną sporów, jest znacznie więcej. Według badania zrealizowanego w 2016 r. na zlecenie Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor i Biura Informacji Kredytowej, co piąta polska para kłóci się o pieniądze, a jedna trzecia tych, które borykają się z tym problemem, bierze pod uwagę rozstanie. Wagę problemu potwierdzają też dane GUS. Według najnowszych statystyk nieporozumienia finansowe są przyczyną prawie 8 proc. rozwodów. - Najczęściej kłopoty mają albo osoby z niskimi zarobkami, dla których liczy się każdy grosz, albo osoby z bardzo dużymi dochodami, które naprawdę mają się o co kłócić. Nasza „średnia krajowa” kłóci się w sumie najmniej. Częściej też o finanse sprzeczają się ludzie młodzi. W starszym pokoleniu zdecydowanie więcej osób akceptuje, że można kontrolować wydatki drugiej osoby. Jeszcze nie tak dawno dość częstym zwyczajem

było, że mąż oddawał żonie całą pensję, a na niej spoczywał ciężar rozplanowania wydatków, by wystarczyło do kolejnej wypłaty. Dla młodego pokolenia taki układ jest dziś raczej nie do pomyślenia - zwraca uwagę dr Grabowska. Według raportu „Młodzi Polacy w związkach – podział finansowych ról”, przygotowanego w 2018 r. przez firmę Maison & Partners, aż 63 proc. par poniżej 35 roku życia kłóci się o pieniądze raz na kilka miesięcy, a co dziesiąta para co najmniej raz w tygodniu. Najczęściej powodem tych konfliktów są za duże wydatki i niedopilnowanie obowiązków związanych z finansami, ale już na trzecim miejscu w tym rankingu znajdziemy wysokość zarobków. Do tych kłótni zwykle dochodzi tym częściej, im większe są różnice w dochodach partnerów. - Wiele par umawia się, że co miesiąc wpłaca na wspólne konto jakąś określoną kwotę i z tej puli pokrywają wspólne wydatki, takie jak rachunki czy zakupy. Ale jeżeli jedno zarabia 3000 złotych, a drugie 12 tysięcy i każde wpłaca 2000 zł, proszę zobaczyć, co komu zostaje. To lada moment bę-

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


41 dzie prowadzić do konfliktu. Lepszym rozwiązaniem jest podział proporcjonalnie do zarobków, choć z tym miewają problem osoby, które więcej zarabiają. Pytają nieraz, czemu mają więcej dokładać? Zapominają o czymś takim, jak wspólnota majątkowa. Jeżeli mamy tworzyć stabilny związek, powinna ona funkcjonować nie tylko prawnie, ale i w realnym życiu - mówi Magdalena Grabowska. Psycholog zwraca uwagę, że problem często tkwi w nierealnych oczekiwaniach. Wiążąc się np. z nauczycielem, nie powinniśmy wymagać, by dokładał do domowego budżetu tyle samo, co manager wielkiej korporacji, bo praca w szkole nigdy nie będzie generować tak wysokich zarobków. Procentowy podział jest sprawiedliwy, jeśli tylko potrafimy zejść z naszymi oczekiwaniami na ziemię. I otwarcie rozmawiać o pieniądzach. - Pokutuje u nas przekonanie, że nie wypada rozmawiać o zarobkach. Nie chcemy wyjść na osoby zachłanne, zmaterializowane. Podziwiamy tych, którzy mówią, że pieniądze nie są dla nich istotne i cytujemy powiedzenia rodem z Wielkiej Brytanii: „dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają”. Ale to mogli sobie mówić posiadacze dużych majątków ziemskich, dla których pieniądze nie stanowiły żadnego problemu. Natomiast my, przeciętni zjadacze chleba, musimy o nie zabiegać, by móc żyć i realizować siebie. Dlatego w tej kwestii też trzeba się dogadać w związku. Mówić otwarcie o naszych możliwościach i oczekiwaniach. Może niekoniecznie na pierwszej randce, ale im szybciej odbędziemy taką rozmowę, tym mniej nieporozumień czeka nas w przyszłości.

GDY ON ZARABIA MNIEJ

W trakcie tych rozmów warto rozważyć też możliwość, że sytuacja finansowa któregoś z partnerów ulegnie zmianie – szczególnie na gorsze. Mężczyźni, którzy cały czas preferują model związku, w którym to oni są głównymi żywicielami rodziny, znacznie częściej deklarują, że w takiej sytuacji przejęliby na siebie finansowe zobowiązania partnerki. W ankiecie firmy Maison & Partners 78 proc. panów odpowiedziało, że mogłoby utrzymywać ukochaną, nawet przez dłuższy czas. W przypadku pań takiej odpowiedzi udzieliło już tylko 47 proc. badanych. - Wciąż żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie i brak pieniędzy jest łatwiej wybaczany kobietom niż mężczyznom. Na mężczyznach spoczywa presja, że powinni dobrze zarabiać, zapewnić byt rodzinie, a jak kobieta nie przynosi do domu pieniędzy, zwykle mówi się „no trudno”. Jest w tym o tyle racji, że statystycznie kobiety wciąż zarabiają mniej, a zawody typowo kobiece są zazwyczaj zawodami słabo opłacanymi - tłumaczy dr Magdalena Grabowska. Z ubiegłorocznego raportu Komisji Europejskiej wynika, że w skali całego kontynentu kobiety wciąż zarabiają średnio o 16 proc.

mniej niż mężczyźni. W Polsce ta luka płacowa szybko się jednak zmniejsza i obecnie wynosi 7,2 proc. Mniejsze różnice wynagrodzeń są jedynie w Rumunii (3,5 proc.), w Luksemburgu (5 proc.), we Włoszech (5 proc.) oraz w Belgii (6 proc.). Daleko w tyle zostawiamy m.in. Wielką Brytanię (20,8) i Niemcy (21 proc.). Ten pozytywny trend ma też jednak swoją ciemną stronę. W społeczeństwie, w którym w mentalności wciąż jest głęboko zakorzeniony tradycyjny podział ról, rosnące zarobki kobiet zaczynają komplikować związki. „Zmiana dokonała się tak szybko, że nie udało się nam jeszcze zaszczepić w sobie uznania dla innego wzorca mężczyzny. Dopóki rozważania są czysto akademickie, wyśmiewamy archetypy, gdy teoria staje się faktem, niepostrzeżenie te wyższe zarobki kobiet zaczynają uwierać. Obie strony. On czuje się niedostatecznie męski, ona się zastanawia, czy jemu przypadkiem czegoś nie brakuje” - przyznaje Edyta, autorka bloga kobietapo30.pl. Wydawać by się mogło, że w sytuacji, gdy kobiety same są w stanie utrzymać swoje gospodarstwo domowe, nic nie stoi na przeszkodzie, by wiązały się z partnerami, którzy gorzej zarabiają. Okazuje się, że jest inaczej. Bardzo dosadnie na ten temat wypowiedział się przed laty prof. Tomasz Szlendak, socjolog z UMK, który w rozmowie dla naszej gazety powiedział, że kobiety nie zwracają uwagi na uboższych mężczyzn, bez względu na ich cechy charakteru. - To jest jedna z tych strasznych informacji, której kobiety nie lubią słuchać. Jeśli kobieta zarabia cztery miliony dolarów rocznie, to będzie szukała pana, który zarabia sześć. I wcale nie będzie szukała kogoś, kto ma poczucie humoru, jest sympatycznym misiem, czy doskonale nadaje się do opieki nad dziećmi, a jednocześnie nie pracuje. Będzie poszukiwała kogoś, kto jest lepiej uposażony niż ona sama i jest to tendencja nieprzezwyciężalna, co oznacza, że w ogóle nie widzimy w socjologii wyjątków od tego trendu - komentował profesor. Wyjątki oczywiście są – gdy mówimy o jednostkach. Trend ten nie jest też tak zauważalny na poziomie codziennych wydatków, ale gdy zaczynają się poszukiwania stałego partnera, górę biorą stereotypy. - Nie chodzi jednak o same pieniądze, tylko o związaną z nimi władzę i równanie poczucia własnej wartości z zawartością portfela. Mężczyźni często wpadają w pułapkę myślową „kobieta za mnie płaci – to wstyd”. Sytuacja jest niekomfortowa dla obu stron, dlatego wiele dobrze zarabiających kobiet unika uboższych mężczyzn w obawie, że przestraszą się kobiecą zamożnością. Dochodzi do tego też kwestia zmiany stylu życia. Jeśli mamy panią, którą stać, by raz na kwartał pojechać na wycieczkę do ciepłych krajów i pana, który na takie wakacje raczej nie odłoży, to razem pojadą tylko wtedy, gdy ona zapłaci za wszystkich. Co u niego znowu bę-

dzie wywoływać myślenie „to straszne” - tłumaczy Magdalena Grabowska. Nie oznacza to od razu, że taki związek jest z góry skazany na porażkę. Nawet na czyimś utrzymaniu można być szczęśliwym. Ale... - W tym wypadku „ale” jest bardzo duże. Jeżeli ktoś zarabia wystarczająco, by utrzymać całą rodzinę i para się umawia, że jedno pracuje, a drugie zajmuje się domem, jeżeli nikt nikomu nie ogranicza dostępu do środków i nie czyni z tego powodu wyrzutów sumienia, jeżeli jest to prawdziwa wspólnota majątkowa, to można tak żyć długo i szczęśliwie. Tylko to jest duże wyzwanie. Bo pieniądz może z czasem zacząć dawać potrzebę poczucia kontroli, na zasadzie „ja zarabiam, więc ja decyduję”. I wtedy już nie będzie tak kolorowo - dodaje psycholog.

FINANSOWA PRZEMOC

Z potrzebą kontroli wydatków w związku ściśle związane jest zjawisko przemocy finansowej. Może ona występować w wielu wariantach, z których najczęstszym jest utrudnianie lub uniemożliwianie partnerowi dostępu do środków. Aż 71 proc. ofiar tego rodzaju przemocy to kobiety. - Ograniczanie dostępu do środków występuje w dwóch wariantach – jawnie przemocowym i wariancie „złota klatka”. Wariant jawnie przemocowy to związek, w którym jedna osoba zarabia, a druga nie ma dostępu do konta, tylko są jej wydzielane pieniądze. W skrajnych przypadkach to, czy je dostanie, zależy od tego, czy ta osoba jest posłuszna i czy właściciel pieniędzy będzie miał dobry nastrój. Ograniczanie środków staje się wtedy sposobem karania - tłumaczy Magdalena Grabowska. Taka przemoc jest bardzo widoczna i kobiety, które się z nią spotykają mogą zwykle liczyć na wsparcie z zewnątrz. Ale jest też „złota klatka” – problem, o którym rzadko się mówi, a jeszcze rzadziej znajduje on zrozumienie. Zaczyna się zwykle niewinnie, od tego, że po urodzeniu pierwszego dziecka para podejmuje decyzję, że kobieta zostanie w domu. W takich związkach mężczyzna zazwyczaj zarabia tyle, że nie musi przesadnie oszczędzać, ale jego partnerka nie ma dostępu do tych pieniędzy. - I on to potrafi dobrze wytłumaczyć. Mówi: „przecież mi jest łatwiej zrobić zakupy, ty zostań w domu, a ja ci wszystko przywiozę”. Z początku wydaje się, że to fajny układ. Ale gdy dziecko podrasta, ona dalej ma dostęp tylko do tych pieniędzy, które on przydzieli jej na codziennie wydatki. Dostaje tyle, ile wystarcza na podstawowe zakupy i benzynę, by mogła zawieźć dziecko do przedszkola, ale na tym koniec. Jeśli chce kupić coś dla siebie, musi o to poprosić. Nawet jeśli za każdym razem słyszy „to żaden problem, dostaniesz wszystko, o co poprosisz”, z czasem staje się to bardzo frustrujące. Mam klientkę, która ma bardzo zamożnego męża, ale woli szukać po lumpeksach

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


42

Finanse ubrań za złotówkę, niż kolejny raz prosić go, by dał jej pieniądze na coś nowego - mówi psycholog. Już sam fakt, że trzeba się prosić o każdy drobiazg, który wykracza poza codzienną listę zakupów, jest upokarzający. Ale osoby, które stosują ten rodzaj przemocy finansowej, zwykle posuwają się jeszcze dalej i zaczynają kwestionować prośby swoich partnerek. Potrzebny nowy telefon? Przecież stary jeszcze działa. Kurtka dla dziecka? Jeszcze mieści się w tej, którą ma. - Kłopot ze sprawcami tego typu przemocy polega na tym, że nie zdają sobie sprawy, że zachowują się przemocowo. Są oni przekonani, że te zakupy są niepotrzebne i że ratują w ten sposób swoje partnerki przed rozrzutnością. Mamy tutaj narrację „kochanie, ja wiem lepiej, więc uchronię cię przed twoją głupotą”. To po pewnym czasie bije w samoocenę kontrolowanych osób tak bardzo, że zaczynają naprawdę wierzyć, że są głupsze. Ten, kto ma pieniądze, jest coraz bardziej przekonany o własnej wartości i zaczyna decydować o wszystkim, nie tylko w kwestiach finansowych. Proszę sobie wyobrazić, jaki będzie los takiej kobiety, jak np. w wieku 50+ ten pan postanowi ją wymienić na kogoś młodszego, a ona zostanie bez pracy, bez mieszkania, bez doświadczenia i bez poczucia własnej wartości - wymienia dr Grabowska. Ale jest też druga strona medalu – jest nim pasożytowanie. O tym zjawisku mówi się jeszcze mniej, bo ofiarami padają zazwyczaj mężczyźni, którzy niechętnie zgłaszają się z problemami do gabinetów. Zaczyna się podobnie jak w złotej klatce. Para umawia się, że dopóki dziecko jest małe, on będzie przynosił do domu pieniądze, np. do momentu, gdy ich pociecha pójdzie do przedszkola. Na początku wszystko odbywa się zgodnie z planem, ale gdy już dziecko trafia do tego przedszkola, partnerka zaczyna szukać pretekstów, by opóźnić powrót do pracy. - I zazwyczaj brzmi całkiem rozsądnie. Bo zaczynają się infekcje przedszkolne, więc i tak będzie więcej na opiece niż w pracy. Bo nie tak łatwo młodej mamie znaleźć zatrudnienie. Bo już niedługo dziecko pójdzie do szkoły, a to będzie lepszy moment... On jest coraz bardziej zmęczony, bo musi non stop zasuwać, ale ilekroć porusza tę kwestię, to słyszy, dlaczego jeszcze powinni poczekać. W międzyczasie może pojawić się kolejne dziecko i to się może ciągnąć latami - mówi Magdalena Grabowska. Mężczyźni z takimi partnerkami zwykle nie dostają wsparcia społecznego. Słyszą: „przecież to był wasz wspólny wybór” lub „przecież zarabiasz tyle, że cię stać”. Ich partnerki bardzo często powtarzają, że to one poświęcają się zostając z dzieckiem i że chciałyby już się wyrwać z domu, ale nie robią nic, by wrócić do pracy. - Bardzo łatwo mężczyźni dają się zmanipulować hasłem „to dla dobra dziecka”. Jednak większość polskich dzieci ma dwoje pra-

cujących rodziców i nie dzieje im się z tego powodu żadna krzywda. Oczywiście, jeśli obie strony naprawdę chcą, by jeden z rodziców został w domu, a drugi jest w stanie utrzymać rodzinę bez przepracowywania się, to jest okej. Ale nie w sytuacji, gdy ten drugi rodzic prawie nie widuje dzieci, bo ciągle pracuje i jest na skraju wyczerpania. To już nie jest „dla dobra dziecka” - podkreśla psycholog. To oczywiście nie wszystkie przykłady finansowej przemocy. Drugim najczęstszym wariantem, uderzającym nie tyle w partnera, co w same dzieci, jest uchylanie się od płacenia alimentów. Statystyczny polski dłużnik to najczęściej mężczyzna w wieku 36-45 lat, mieszkający w miejscowości do 5 tys. mieszkańców. Ale alimenciarzem może być każdy – także znany sportowiec czy prezes ważnej instytucji. - Poziom zamożności rodzica nie ma tu żadnego znaczenia. Znam przypadek, w którym były mąż ma dochód rzędu 30 tys. zł, a podczas rozprawy w sądzie zadawał pytania, dlaczego była żona kupuje dziecku drogi papier toaletowy, skoro najtańszy kosztuje kilka złotych mniej. Niestety rodzic, który uchyla się od alimentów, często zapomina, że to nie są pieniądze dla jego eks, tylko dla dziecka. Ale druga strona też nie jest bez winy. Są przypadki, gdy matka próbuje finansowo zarżnąć ojca za karę, że odszedł. Rodzice dokuczają sobie nawzajem, traktując dziecko jak narzędzie, broń w ich walce, a nie osobę z uczuciami, której w tej sytuacji jest bardzo przykro - mówi dr Grabowska. W 2017 roku zaostrzyły się przepisy pomagające w walce z uchylaniem się od alimentów. Wprowadzono m.in. kary dla pracodawców, którzy wypłacają takim osobom pieniądze pod stołem, by utrudnić ściąganie z nich wierzytelności. Niestety, o ile liczba samych alimenciarzy zaczęła powoli maleć, to ich dług wciąż rośnie i to w szybkim tempie. Od 2015 do 2019 roku zadłużenie rodziców wobec dzieci wzrosło w Polsce ponad dwukrotnie – z 5 do 12,3 mld zł. Jak tłumaczy Krajowa Rada Komornicza, ściągalność tych długów wciąż jest bardzo niska i od lat utrzymuje się na poziomie około 19 proc.

JAK SIĘ PRZED TYM BRONIĆ?

O ile kwestia alimentów jest przynajmniej uregulowana prawnie, wciąż nie ma wielu narzędzi, którymi można by w jednoznaczny sposób walczyć z innymi aspektami przemocy finansowej. Funkcjonują co prawda przepisy pozwalające wytoczyć cywilny pozew o odszkodowanie z tytułu zachowań naruszających niezależność ekonomiczną, jednak mogą się o nie ubiegać jedynie osoby w związkach małżeńskich. W polskim prawie brakuje też dosłownego wskazania, że istnieje coś takiego jak przemoc ekonomiczna. Na 28 krajów UE pojawia się ona tylko w przepisach Słowacji, Słowenii i Rumunii.

Zdaniem specjalistów wynika to z tego, że wiele osób wciąż nie postrzega takich zachowań jako przemocy. W 2015 roku Aleksandra Niżyńska i Agata Chełstowska z Instytutu Spraw Publicznych przeprowadziły badanie, z którego wynika, że niemal 1/3 rodaków akceptuje wydzielanie pieniędzy współmałżonkowi. Prawie 1/4 ankietowanych znajduje usprawiedliwienie dla niepłacenia alimentów, wiele osób dopuszcza też utrudnianie podjęcia pracy przez drugą osobę. Autorki raportu przypominają, że zgodnie z art. 31 § 1 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, z chwilą zawarcia małżeństwa powstaje wspólność majątkowa. Oznacza to, że każda ze stron ma prawo w równym stopniu korzystać z majątku nabytego przez partnera w trakcie trwania małżeństwa. Od 2004 roku istnieje też możliwość ustalenia rozdzielności majątkowej z wyrównaniem dorobków. W takim przypadku w razie rozwodu małżonek, którego dorobek przyrósł w stopniu mniejszym, np. przez okres spędzony na opiece nad dziećmi, może żądać od drugiego małżonka wyrównania. Wszystkie te rozwiązania znajdują jednak zastosowanie jedynie w przypadku związków małżeńskich. W tym miejscu warto zadać pytanie, co w takim razie można zrobić, by nie dopuścić w ogóle do sytuacji, w której staniemy się ofiarą przemocy finansowej. Jak rozpoznać, że nasz partner czy partnerka ma inne zdanie na temat finansów, co w przyszłości może przerodzić się w poważne problemy? - Nie ma u nas zwyczaju mówienia na pierwszej radce „cześć, jestem Ania i zarabiam 8 tysięcy”, ale należy uważać na osoby, które nie chcą z nami rozmawiać o swoich dochodach. Bo to oznacza, że mają ku temu powód. Jeżeli widzimy, że ktoś jest bardzo oszczędny, to wcale nie jest nietaktem zapytać dlaczego. Ludzie bywają oszczędni, bo mają kredyt, którego nie mogą spłacić, a dobrze o tym wiedzieć. Jeżeli spotykamy się z kimś i ta osoba namawia nas we wszystkim do równego podziału, to może się skończyć jak z parą na początku naszej opowieści, że się będziemy rozliczać o każdy grosz. Zwracajmy uwagę na takie sygnały i nie bójmy się rozmawiać o swoich preferencjach. Jeżeli samemu jesteśmy oszczędni, a spotkamy osobę, która szasta pieniędzmi, też można spodziewać się w przyszłości nieporozumień. Jest piękne powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. Psychologowie dodają: „tylko po co?”. Tworzą nieudane związki. Powinniśmy się dobierać wśród podobnych osób, także w strefie finansowej radzi dr Magdalena Grabowska.

dr Magdalena Grabowska

psycholog i seksuolog, prowadzi prywatną praktykę psychologiczną i pracuje na Wydziale Psychologii UKW w Bydgoszczy

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET



F OT. TO M A S Z C Z AC H O R O W S K I

OPEL CROSSLAND X ELEGANCKI I WYGODNY

P

Na pierwszy rzut oka: kompaktowa sylwetka, eleganckie linie, pojemne wnętrze - samochód w sam raz na przykład dla rodziny, do jazdy po mieście. Sprawdźmy, co jeszcze ma w sobie Crossland X.

rzede wszystkim – samochód jest bardzo przestronny. Zarówno z tyłu, jak i z przodu miejsca nie zabraknie nawet dla wysokich osób. Ergonomiczne fotele AGR (opcjonalne) gwarantują wygodę, nawet w dłuższej podróży, dzięki możliwości wielokierunkowego regulowania i dopasowania do konkretnej sylwetki. Dużym plusem jest wysoka pozycja za kierownicą, co w naturalny sposób pozytywnie wpływa na widoczność. Zastosowane rozwiązania, takie jak schowki i półki na kubki - są proste, funkcjonalne i intuicyjne. W bagażniku mieści się 410 litrów (po rozłożeniu tylnej kanapy 1255).

Na pewno warto sprawdzić, jak auto prezentuje się z możliwym do wyboru panoramicznym oknem, wkomponowanym w linię dachu, które efektownie doświetli wnętrze. Jazdę ułatwia system multimedialny obsługiwany na 7’’ kolorowym ekranie dotykowym. Możemy tu liczyć na integrację z urządzeniami mobilnymi, nawigację czy strumieniowe odtwarzanie dźwięków przez Bluetooth – poszczególne opcje są łatwe w użyciu. Między klasycznymi zegarami za kierownicą mamy również mały ekran, pokazujący najważniejsze parametry podczas jazdy. Za dodatkową opłatą możliwe jest wyposażenie auta w wyświetlacz projekcyjny z pręd-

kością, ostrzeżeniami dotyczącymi znaków drogowych, ustawieniami tempomatu, ogranicznika prędkości, wskazań nawigacji czy alertów systemów bezpieczeństwa. Pod maską do wyboru mamy nowoczesne jednostki wysokoprężne, jedne z najbardziej chwalonych 3-cylindrowych silników na rynku PureTech. Podczas jazdy auto jest zrywne i ma zaskakująco dobre przyspieszenie, czego raczej się nie spodziewaliśmy wsiadając do testowanego modelu z silnikiem 1,2 110 KM. Co ważne, da się tu odczuć precyzyjny układ kierowniczy, a zawieszenie sprawnie wybiera miejskie nierówności. Według producenta auto spala paliwo w granicach 6,7-4,7 litrów na 100 kilometrów.


F OT. TO M A S Z C Z AC H O R O W S K I

JAŚNIEJ, CZYLI BEZPIECZNIEJ

DODATKOWA POMOC W PARKOWANIU

- na to warto zwrócić uwagę w wyposażeniu:

•k amera cofania o kącie widzenia 130 stopni i w wersji panoramicznej, ułatwia dostrzeżenie obiektów poza zasięgiem wzroku, np. zbliżających się samochodów z boku pojazdu; obiektyw włącza się automatycznie, gdy przeszkoda jest w odległości ok. 70 cm od auta;

• r eflektory AFL LED (opcjonalne) – zapewniają oświetlenie o 30 proc. jaśniejsze niż światła halogenowe; • a utomatyczne sterowanie światłami HBA – zmienia światła drogowe na mijania, gdy wykryje inne pojazdy z przodu, dzięki czemu nie oślepia innych kierowców; • d oświetlanie zakrętów – dodatkowa wiązka światła pada na pokonywany zakręt podczas jazdy w prędkości poniżej 40 km/h, po włączeniu kierunkowskazu i skręceniu kierownicy pod odpowiednim kątem.

• z aawansowany system wspomagania parkowania – zaparkuje i wyprowadzi samochód z zajmowanego miejsca, bez dotykania kierownicy przez kierowcę.

HAMOWANIE AWARYJNE • u kład automatycznego hamowania AEB z funkcją wykrywania pieszych (opcjonalnie), monitoruje dystans od obiektów podczas jazdy przy prędkości 5-85 km/h; • g dy samochód zbyt szybko zbliża się lub porusza się zbyt blisko przeszkody, kierowca otrzymuje sygnał; • j eśli kierowca nie reaguje, system rozpoczyna awaryjne hamowanie; • p rzy prędkości poniżej 30 km/h może całkowicie zatrzymać samochód.

SAMOCHÓD DOSTĘPNY W SALONIE MIKOŁAJCZAK - AUTORYZOWANY DEALER OPLA W BYDGOSZCZY


Rozmowa Praca

CZŁOWIEK NIE POWINIEN BYĆ SKAZANY NA JEDNĄ PRACĘ

FOT. TOMASZ CZACHOROWSKI

W trudnych chwilach ludzie mają zdolność do odnajdywania w sobie zasobów i kompetencji, które wcześniej były uśpione, bo nie były niezbędne. Sądzę, że gdy wrócimy do normalności, część osób dalej będzie korzystać z nowo nabytych umiejętności - mówi dr hab. Elżbieta Kasprzak, prof. UKW


47 ROZMAWIA: KAMIL PIK

Gdy pierwszy raz planowałem rozmowę z Panią, miała dotyczyć kilku problemów związanych z pracą i jej wpływem na nasze życie. Muszę jednak zacząć od pytania o pandemię. Jej skutki dla rynku pracy i dla relacji społecznych obudziły wiele lęków. Jak Pani, jako psycholog, widzi tę sytuację?

To prawda - sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest wyjątkowa i może wywoływać wiele lęków. Ich źródeł można upatrywać w wielu płaszczyznach. Zarówno w niepewności co do sytuacji zawodowej, jak i w obawie o życie i zdrowie. Ta druga obawa to bardzo silne źródło lęku, ale w różny sposób dotykające różne osoby. W zależności od tego, w jakiej sytuacji życiowej się znajdują, jaki poziom izolacji mogły, musiały albo chciały stosować, a także jakie mają wsparcie społeczne. Zdecydowanie bardziej narażone na pojawienie się tego lęku są osoby, które prowadzą działalność zawodową w kontakcie społecznym, np. pracownicy służby zdrowia, handlu, transportu publicznego.

Nie mniej istotny jest lęk o przyszłość zawodową i ekonomiczną?

Niewątpliwie tak. Jednak również i ten lęk nie wszyscy równo odczuwają. Nadal są bowiem sektory gospodarki, które funkcjonują dobrze, a w niektórych przypadkach mają nawet większe przychody. Statystycznie jednak więcej osób odczuwała lęk o swoją sytuacją zawodową. Szczególnie że branż, które znalazły się w dramatycznej sytuacji, jest naprawdę wiele, wystarczy wspomnieć gastronomię, turystykę, duży handel czy wiele usług. Wiele z takich firm musiało zredukować zatrudnienie lub zamknąć działalność. I to jest dramat dla osób, które nagle znalazły się w izolacji zawodowej. Oprócz tej deprywacji ekonomicznej, która jest bardzo trudna, chciałabym podkreślić, że niezwykle dotkliwa może być też izolacja społeczna, poczucie samotności. Szczególnie że od ponad dwudziestu lat zmienia się struktura rodzin w naszym społeczeństwie - przybywa singli. Życie zawodowe często bywa dla nich jedyną formą nawiązywania

Dr hab. Elżbieta Kasprzak, prof. UKW Kierownik Katedry Psychologii Pracy i Organizacji na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Do jej zainteresowań naukowych należą m.in.: szczęście i zadowolenie z życia, funkcjonowanie osób bezrobotnych i pracujących; satysfakcja zawodowa z pracy, kariery i z życia; kariera zawodowa jako proces rozwoju osobistego; determinanty sukcesu zawodowego.

relacji społecznych i budowania więzi emocjonalnych.

Jak sobie radzić z tymi lękami?

W przypadku utraty pracy oczywiście należy podjąć konkretne działania, aby znaleźć nową. Zarówno w takim przypadku, jak i w sytuacji, gdy boimy się, że wkrótce możemy stracić pracę, musimy nauczyć się radzić sobie z naszymi obawami. Są ku temu dwie drogi. Pierwsza to wypracowane wcześniej indywidualne strategie. Każdy z nas ma takie charakterystyczne dla siebie i zapewne w pierwszej kolejności z nich korzysta. Najczęściej jest to relacja z bliskimi, jeśli niemożliwa osobiście, to w komunikacji zdalnej przez telefon, wideoczat, media społecznościowe i inne podobne narzędzia. Takie pozostawanie w kontakcie i rozmowy z osobami, które nas wspierają, są świetną terapią. Dobrym sposobem jest też bycie zajętym. Nie polecam bycia zajętym sprzątaniem, mam tu na myśli raczej poświęcanie czasu na to, co wciąga, pasjonuje, czyli hobby albo sport. Mogą to być także pasje związane z pracą, dzięki którym poszerzymy swoje kompetencje. Druga droga to słuchanie tego, co podpowiadają i proponują nam inni, osoby bliskie, choć nie tylko. Czas pandemii pokazał, że znakomite wsparcie można znaleźć w internecie. Oczywiście jeśli rozsądnie i odpowiedzialnie z niego korzystamy. Z wykorzystaniem internetu możemy w domu ćwiczyć, śpiewać, uczyć się, poznawać nowe dziedziny wiedzy i świat. W sieci możemy również znaleźć wiele fachowego wsparcia, zarówno w postaci grup dyskusyjnych osób z podobnymi problemami, jak i telekonsultacji terapeutów, psychologów czy innych specjalistów. Również nasz wydział psychologii z UKW zamieścił w internecie wiele porad, jak radzić sobie w takich trudnych momentach.

Czy da się znaleźć jakieś korzyści wynikające z pandemii?

O tym się zwykle mówi dużo rzadziej, ale uważam, że tak. W trudnej chwili ludzie mają zdolność do odnajdywania w sobie zasobów i kompetencji, które wcześniej były uśpione, bo nie były niezbędne. Sądzę, że gdy wrócimy do normalności, część osób dalej będzie korzystać z nowo nabytych umiejętności. Przykładem może tu być moja grupa zawodowa, czyli wykładowcy. Myślę, że wiele narzędzi zdalnych, z których musimy korzystać, polepszy efektywność pracy również, gdy wrócimy do normalnych warunków.

Jak widzimy, warunki pandemii i lęki z nią związane mogą powodować wiele fantastycznych gestów wsparcia i solidarności wobec np. personelu medycznego, ale potrafią też obudzić postawy budzące grozę. Ci sami medycy, którym biliśmy brawo z balkonów, zaczęli otrzymywać pogróżki

od sąsiadów. Skąd się biorą takie postawy? Jak sobie z tym radzić w codziennej pracy?

To bardzo trudne sytuacje. Źródła takich postaw są złożone. Lęki wyłączają czasami myślenie i zdrowy rozsądek. W efekcie mogą pojawiać się zachowania dyskryminujące. Pracownicy, którzy stają się ich ofiarami, powinni skoncentrować się na pozytywnych efektach swojej pracy, bo podziękowań oraz sygnałów wsparcia i solidarności jest na pewno znacznie więcej. Trzeba dostrzec właściwą proporcję i uświadomić sobie, że te negatywne postawy są marginalne. Warto też mieć świadomość, że takie zachowania występują ze strony osób, które nie radzą sobie ze swoim lękiem, więc być może same potrzebują jakiejś pomocy. Bo agresja to jeden z dobrze znanych skutków nieradzenia sobie z własnymi obawami.

W szczególnie trudnej sytuacji pandemia postawiła osoby borykające się zaburzonym balansem pomiędzy pracą a życiem poza pracą...

Ma pan zapewne na myśli pracoholików. Jeśli zostali pozbawieni możliwości wykonywania pracy, to zdecydowanie tak. Pracoholizm nie wynika bowiem z tego, że pracodawca przeciąża pracą pracownika. To zjawisko psychologiczne subiektywnie doświadczanego przymusu pracy. Tylko poprzez kontakt z pracą i zaangażowanie w nią taka osoba doświadcza spokoju i wysokiej samooceny.

Czy takie osoby mogą poradzić sobie same lub przy wsparciu najbliższych?

Jeśli jest duże nasilenie pracoholizmu, to wsparcie np. małżonka nie wystarczy i taka osoba powinna sięgnąć po pomoc psychologiczną. Jeśli jednak dana osoba ma problemy z kontrolą nad zatracaniem się w pracy, ale jeszcze nie jest to pełnoobjawowy pracoholizm, to przebywanie w gronie rodziny daje szanse dostrzec, że również poza pracą można znaleźć źródła spokoju, szczęścia i dobrej samooceny.

Kogo najbardziej dotyka ten problem?

Ogólnie problem ten dotyczy niewielkiej grupy. Jeśli jednak spojrzymy na konkretne grupy wiekowe, to widać pewne tendencje. Z pracoholizmem nie mają problemu ludzie młodzi, którzy prezentują postawy w stylu „pracuję, żeby żyć”. Natomiast nieco starsze pokolenie, które „żyje, żeby pracować”, bo najpierw na wszystko musiało zarobić i nie miało kiedy nauczyć się czerpać z życia, jest dziś bardziej dotknięte tym problemem. Częściej też pracoholizm dotyka mężczyzn niż kobiet. Co wynika z presji społecznej wobec mężczyzn jako tych, którzy mają zapewnić ciągły wzrost statusu materialnego rodzinie.

Wspomniała Pani o społecznej presji. Wiele osób właśnie na tej bazie buduje swoją

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


48

Praca

samoocenę. Choć mają już samochód czy mieszkanie, które im wystarczają to dążą do tego, aby mieć większe, lepsze, droższe – żeby pokazać ludziom, na co ich stać.

Źródła szczęścia i zadowolenia to wątek, który szczególnie mnie interesuje zawodowo. Od dawna już wiemy, że wartości ostentacyjne, takie jak bogactwo, władza i sława, nie są źródłem trwałego szczęścia. Chwilowo podnoszą poziom odczuwanego szczęścia, które szybko wraca do tej niższej wartości sprzed doświadczania np. sławy. Badania prowadzone przez wielu naukowców na świecie, niezależnie od kręgu kulturowego, potwierdzają, że trwałe szczęście zapewniają wartości dyskretne, niewidoczne na pierwszy rzut oka np. relacje międzyludzkie, bliskość, zainteresowania, poczucie bycia użytecznym społecznie, wolności obywatelskie, prawa człowieka itd. Przejście pomiędzy tymi grupami wartości to proces złożony i powiązany z kondycją materialną społeczeństw. Powiązanie szczęścia z wartościami ostentacyjnymi ma miejsce w uboższych społeczeństwach, które jeszcze nie zaspokoiły swoich podstawowych potrzeb egzystencjalnych. Społeczeństwa bogate zaś zaczynają zwracać się ku wartościom niematerialnym. Noblista Daniel Kahneman, współautor teorii perspektywy, stwierdził, że od pewnego poziomu kolejny przyrost wartości materialnej, odzwierciedlonej np. wynagrodzeniem, nie przekłada się na wzrost zadowolenia i szczęścia. Na poczucie szczęścia w ta-

kim przypadku większy wpływ będą miały: autonomia, wolność osobista, jakość środowiska, w którym żyjemy, czy np. standardy demokratyczne. W Polsce wskaźnikowi korelacji między szczęściem a bogactwem jeszcze sporo brakuje do takich państw, jak USA, Wielka Brytania czy Japonia.

Czyli wciąż jeszcze nie możemy być zakwalifikowani do bogatszych społeczeństw. Tym trudniej będzie odnaleźć się osobom, które w kryzysie po pandemii staną w obliczu utraty pracy. Szczególnie że w niektórych branżach może być bardzo trudno znaleźć nową pracę. Co może zrobić pracownik, który nie będzie mógł wykonywać pracy, w której się spełniał?

Przede wszystkim musi ustawić sobie pewne priorytety. Jeśli nie może wykonywać pracy, która go satysfakcjonuje, to niestety będzie musiał poszukać takiej, która pozwoli mu zabezpieczyć się ekonomicznie. To może być dobry moment na zdobycie nowych kwalifikacji, przebranżowienie się, na które wcześniej brakowało odwagi, determinacji czy przekonania do jego zasadności. Psychologia dostarcza wiele dowodów na to, że człowiek nie jest skazany na jedną pracę. Człowiek jest predysponowany do całego szeregu stanowisk, na których może się realizować. Warto więc poszukać takiej dziedziny, w której będziemy potrafili się odnaleźć. Warto przekuć pasję realizowaną w prywatnym życiu na pracę, która pozwoli zarabiać na życie.

Moda na filozofie szczęścia W ostatnich latach rośnie liczba pracowników zdających sobie sprawę z tego, jak ważne dla zdrowia i poczucia szczęścia jest zachowanie odpowiedniego work-life balnace, czyli odpowiedniej proporcji pomiędzy czasem poświęconym karierze zawodowej i życiu prywatnemu. Coraz większą popularnością cieszą się mające w tym pomagać skandynawskie recepty na szczęśliwość. Oto niektóre z nich: p hygge (Dania): umiejętność celebrowania drobnych przyjemności, funkcjonowanie w „przytulnej” atmosferze; hygge dotyczy wszystkich aspektów życia - od mieszkania, poprzez gotowanie, na pracy zawodowej skończywszy; p lagom (Szwecja): postawa oparta na założeniu „nie za dużo, nie za mało, tylko w sam raz”; lagom to sztuka zachowania równowagi; p pyt (Dania): koncept psychologiczny, pomagający zredukować stres poprzez postawę „będzie dobrze”, „zdarza się”, „trudno”; p friluftsliv (Norwegia): głównym założeniem tej teorii jest spędzanie czasu na świeżym powietrzu, blisko przyrody; p sisu (Finlandia): pojęcie określające fińską filozofię opartą na stoickiej determinacji, nieustępliwości, odwadze, odporności i wytrzymałości; sisu stawia na wyzwania i czerpanie przyjemności z aktywności.

CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


Apteka z receptą na genialny smak Jedno z najbardziej klimatycznych miejsc na kulinarnej mapie Bydgoszczy - Apteka Restauracja & Koktajlbar – po ponownym uruchomieniu gastronomii kusi gości smakowitymi propozycjami. Przed laty lecznicze mikstury przygotowywali tu aptekarze. Ich miejsce zajęli kucharze po mistrzowsku łączący lokalne produkty, tradycję i nowoczesność. Efekt? Dania, które uleczą głód i zaspokoją apetyt na coś wyjątkowego. Za receptury w nowym menu odpowiada współpracujący z Apteką finalista programu „Top Chef” - Adam Kowalewski. - W tym sezonie można u nas zjeść, m.in., tradycyjną polską kuchnię, np. schabowego z kością czy kapuśniak, ale i stek ze szparagami. Mikstury w nowej karcie barowej sporządzał zaś nasz wieloletni pracownik - Kacper Grabowski. Znalazły się w niej naprawdę niezwykłe pozycje – mówi właściciel restauracji Paweł Niemirski. - Dodatkową atrakcją dla naszych gości będzie ogródek, który wkrótce uruchomimy. Jego projekt powstał we współpracy z bydgoskim Menedżerem Starego Miasta i Śródmieścia i mam nadzieję, że będzie perełką gastronomicznej starówki – dodaje Niemirski. Apteka Restauracja & Koktajlbar mieści się w ponad dwustuletniej kamienicy przy ul. Niedźwiedziej 11. Wcześniej znajdowała się w niej właśnie apteka - najpierw „Pod Czarnym Orłem” założona w 1776 r., a od 1921 r. apteka „Pod Niedźwiedziem”. Zapraszamy Dawid Pytel i Paweł Niemirski.

instagram.com/aptekarestauracja/

Apteka Restauracja & Koktajlbar


Pasja

ODWRACANIE RÓL Wciąż pokutuje przekonanie, że tylko bohater płci męskiej może być traktowany poważnie, to on ucieleśnienia wszelkie cnoty i przekazuje nam fundamentalne prawdy o życiu. Mężczyźni są interesujący. A kobiety? –pyta Emilia Walczak, pisarka z Bydgoszczy.

FOT. DARIUSZ GACKOWSKI

ROZMAWIA: LENA SZUSTER


51 Lubisz swoją bohaterkę? Mam wrażenie, że podchodzisz do niej z dużą ironią i dystansem.

Rzeczywiście ironizuję na temat Irmy, jej zachowań i przemyśleń. To chyba moja mimowolna strategia twórcza: ironia i dystans. Choć ten dystans w narracji nie oznacza, że do swoich postaci mam chłodny stosunek. Kiedy piszę, żyję ich życiem, odczuwam ich emocje. Spalam się wraz z nimi. Lubię więc Irmę mimo wszelkich wad i głupot, które robi.

Dobre, ciekawe bohaterki powinny mieć wady? Popełniać błędy?

Myślę, że dobra bohaterka kobieca to taka, która nie jest kretynką. Niestety, na przestrzeni wielu wieków pisarstwo w wydaniu kobiet praktycznie nie istniało albo było uważane za niepoważne. W ukształtowanym przez mężczyzn kanonie znajdziemy bohaterki o sztywno narzuconych rolach, komediantki, pensjonarki, panie Bovary i inne Izabele Łęckie. Żeby nie było – Prus to dla mnie pisarz wyborny, język Reymonta wielbię, ale wizerunki kobiet w ich książkach są okropnie jednowymiarowe. Wciąż pokutuje przekonanie, że tylko bohater płci męskiej może być traktowany poważnie, to on ucieleśnienia wszelkie cnoty i przekazuje nam fundamentalne prawdy o życiu. Mężczyźni są interesujący. A kobiety? Wyobraźmy sobie takie odwrócenie ról: Albert Camus był kobietą – jakąś „Albertą Camusą” – i napisał powieść „Obca”. Kogo by ona w ogóle obeszła?

Twoja „Diablica” w podobny sposób odwraca role. Przecież bohaterami najsłynniejszych powieści sanatoryjnych byli mężczyźni.

Po pierwsze, pisanie z kobiecej perspektywy wydało mi się naturalne. Po drugie, makiawelicznie pomyślałam: tego jeszcze nie było! Dlatego byłam bardzo zła, kiedy ukazał się „Zdrój” Barbary Klickiej (śmiech). Ale później poznałam Basię i zrozumiałam, że nie ma takiej rzeczy, za którą można by się na nią gniewać. Zresztą, to zupełnie inna literatura, zupełnie inny rodzaj pisania. Raczej nie da się nas zestawić.

A jaki jest twój „rodzaj pisania”? Co wyróżnia „Diablicę”?

Myślę, że z jednej strony będzie to zanurzenie w klasyce, dialog z nią, ale też zabawa z konwencją, w tym właśnie ze wspomnianą wyżej literaturą sanatoryjną – Thomasem Mannem, Brunonem Schulzem, Maxem Blecherem. Uwielbiam tajemniczy, lekko surrealny klimat ich powieści. Z drugiej strony, nie unikam mówienia o tym, co ważne tu i teraz. Choć „Diablica” przenosi czytelników w czasie i przestrzeni, to nawiązuje również do aktualnych kwestii społecznych. W książce poruszam na przykład temat dopuszczalnej prawnie aborcji albo niepokojącego rozwoju ruchów nacjonalistycznych. Staram się przy tym niczego czytelnikowi nie narzucać, nie epatować ideologią, nie decydować za niego.

Czyli celujesz w prozę zaangażowaną, ale bez wpychania ideologii w każde słowo?

W literaturze męczy mnie wszelka polityczna zażartość, zero-jedynkowość, podziały na tych i tamtych. Myślę, że różne negatywne zjawiska trzeba krytykować w szerokim zakresie, stawiać na uniwersalizm. Kiedy Joseph Roth piętnował nacjonalizm w kontekście rozpadu Monarchii Austro-Węgierskiej, robił to w taki sposób, że i dzisiaj jego słowa nie stra-

Nie ukrywajmy – kultura jest w naszym kraju po prostu droga. Nie każdego stać na książki, szczególnie nowości, wszystkie gorące tytuły z topek Empiku. W dobie lecącego na łeb na szyję czytelnictwa trzeba wychodzić do ludzi z książkami, szukać nowych form, eksperymentować,

ciły nic ze swojej aktualności. Chciałabym, żeby „Diablica” była równie uniwersalna, bez względu na to, kto, gdzie i kiedy będzie ją czytał.

Stąd dość nietypowa forma dystrybucji?

Rzeczywiście, „Diablica” trafiła do czytelników trochę inną drogą. Ukazała się na początku roku jako bezpłatny dodatek do ogólnopolskiego kwartalnika „Fabularie”. Dzięki temu zyskała chyba większą popularność niż wszystkie moje książki razem wzięte. „Fabularie” razem z książką kosztowały tylko osiem złotych, wiele osób się więc skusiło, bo – nie ukrywajmy – kultura jest w naszym kraju po prostu droga. Nie każdego stać na książki, szczególnie nowości, wszystkie gorące tytuły z topek Empiku. Dla mnie i dla „Diablicy” ta nietypowa dystrybucja okazała się bardzo korzystna. Myślę, że w dobie wciąż lecącego na łeb na szyję czytelnictwa trzeba wychodzić do ludzi z książkami, szukać nowych form, eksperymentować, choć oczywiście nie odżegnuję się od tradycyjnego modelu wydawniczego! Moje poprzednie powieści były dystrybuowane w – tak to ujmijmy – klasyczny sposób.

A co z następnymi? Pracujesz nad czymś nowym?

Cały czas coś piszę, w dodatku bardzo szybko, ale jestem perfekcjonistką, więc później przez wiele miesięcy redaguję, poprawiam, znowu redaguję, znowu poprawiam… Gdyby w „Fabulariach” nie zapadła decyzja o wydaniu „Diablicy”, pewnie nadal bym ją poprawiała (śmiech). Teraz pracuję nad nową powieścią, dla odmiany utrzymaną w klimatach postapokaliptycznych. To będzie trochę dziwne postapo: niby proza gatunkowa, ale jednocześnie wymykająca się prostemu szufladkowaniu. Piszę w niej między innymi o naszym stosunku do zwierząt i ogólnie do natury, powrocie autorytaryzmów czy problemach związanych z polityką migracyjną. Innymi słowy – o tym wszystkim, co mnie niepokoi.

Tematyka bardzo na czasie.

Swoją postapokalispę zaczęłam pisać cztery miesiące przed wybuchem pandemii COVID-19… Oczywiście, nie sugeruję, że cokolwiek przewidziałam, jednak zaryzykuję twierdzenie, że pisarze i pisarki są bardziej wyczuleni, uważni, może nawet wrażliwsi niż reszta społeczeństwa. Bacznie obserwują rzeczywistość i wyciągają wnioski. Kiedy w 2014 roku pracowałam nad książką „Hey, Jude!”, w której skupiałam się na powrocie falangistycznego nacjonalizmu i polskim antysemityzmie, znajomi mówili: „Przesadzasz, tak przecież nie jest, koloryzujesz”. Kilka lat później ze smutkiem przyznali mi rację.

Co jeszcze masz na pisarskim warsztacie?

Powieść o przedwojennej, wielokulturowej Łodzi – moim mieście rodzinnym. Pewne uznane, duże wydawnictwo stwierdziło, że ta książka jest „zbyt piękna i erudycyjna” jak na wymogi współczesnego rynku. Zaproponowane zmiany redakcyjne tak bardzo ingerowały w powieść, że według mnie po ich wprowadzeniu zupełnie straciłaby swój pierwotny charakter. To, na czym najbardziej mi zależało. Ostatecznie więc podziękowałam za współpracę. Może jestem zbyt wielką idealistką, ale nadal wolę nie wydać wcale, niż wydać coś, z czego będę niezadowolona. Tymczasem CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


52

Pasja redaktor z małej łódzkiej oficyny, z którym właśnie rozmawiam o wydaniu tej mojej „ziemi obiecanej”, wszystko to, z czego wielki wydawca uczynił zarzut, no, zwyczajnie zachwala. Wniosek z tego taki, że warto trzymać się swoich przekonań twórczych. Nie wydawać za wszelką cenę.

Wraz z nastaniem rządów ministra Glińskiego okazało się, że nie warto nas dalej finansować. Z początku nawet jakoś to tłumaczono, przekonywano, że teraz trzeba pieniądze dać tym, którzy przez lata byli pomijani. Dziś nikt nie ukrywa, że dotacje należą się w Polsce jedynie periodykom narodowo-katolickim. To jest tajemnica poliszynela, żadne insynuacje – wystarczy prześledzić wyniki naborów wniosków. Przez brak funduszy wiele wartościowych czasopism upadło, powstały za to propagandowe tuby. Tak właśnie odbywa się w Polsce zmiana paradygmatu myślowego: pomalutku, po cichutku, acz systematycznie.

Skoro już o wydawnictwach i wydawcach mowa… Na początku wspomniałeś o odwracaniu ról i kanonie ukształtowanym przez mężczyzn-pisarzy. Czy dzisiaj przy wydawaniu książek płeć autora nadal ma tak duże znaczenie?

Niestety, tak jak w każdym środowisku, w świecie literatury kolesiostwo trzyma się dobrze. Podczas gdy faceci załatwiają sobie publikacje przy wódce, kobiety muszą się starać, ciężko pracować, wciąż coś udowadniać. Trudno wystartować, przebić się. Seksistowskie, pobłażliwe podejście widać na każdym kroku, zwłaszcza w tak małym, prowincjonalnym i zakompleksionym światku literackim, jak bydgoski. Ale w mainstreamie jest już lepiej. Choćby ostatnia edycja Nagrody Literackiej Gdynia wyróżniła same kobiety: Małgorzatę Lebdę, Zytę Rudzką, Bogusławę Sochańską, nie wspominając już o Noblu dla Olgi Tokarczuk. To zamknęło usta wielu literackim samcom alfa, choć nie na długo. Szybko pojawiły się teorie spiskowe, mówiące, że Nobel dla Tokarczuk to zwykły atak inteligenckich środowisk liberalno-lewicowych na partię rządzącą w Polsce. Tak jakby ten największy literacki laur przyznany progresywnej pisarce trzeba było traktować jako „wypadek przy pracy”.

Auć. Bardzo niesprawiedliwe.

Powiem coś strasznego: rynek pisarski w ogólności jest niesprawiedliwy. Ewentualny sukces to najczęściej kwestia szczęścia, fuksa. Ci, którym jakimś trafem się udaje, z pewnością od czasu do czasu zadają sobie pytanie z piosenki Talking Heads: „Well, how did I get here?”. Bycie pisarzem czy pisarką jest niekończącym się pasmem upokorzeń i frustracji, właściwie jedną z gorszych profesji, jakie można sobie wybrać. Chociaż może to profesja wybiera człowieka?

W pisaniu zdarzają się jednak i pozytywne momenty. „Diablica” dopiero co dostała nominację do „Strzały Łuczniczki”, zakwalifikowała się również do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”. To chyba cieszy?

Bardzo! „Diablica” zebrała kilka naprawdę fajnych opinii w internecie, było parę recenzji w najważniejszych dla mnie miejscach, jakieś wywiady radiowe, rozmowy dla prasy; rodzinie i znajomym też się podobała, więc jestem zadowolona. Naprawdę nie muszę pojawiać się w mediach mainstreamowych, zresztą nie piszę i raczej nie będę pisać – ze zwykłej nieumiejętności, ale też niechęci – rzeczy dla mas, typowej prozy gatunkowej, kryminałów albo obyczajówek. W tego typu prozie autor czy autorka muszą się niejako schować za fabułą. Mój autorski „znak wodny” zawsze będzie zbyt widoczny.

Zajmujesz się jednak nie tylko pisaniem. Jesteś publicystką, recenzentką, redaktorką wydawanego w Bydgoszczy kwartalnika literackiego…

„Fabularie” ukazują się nieprzerwanie od 2013 roku, od czterech lat już bez ministerialnej dotacji.

„Fabulariom” mimo niesprzyjających okoliczności udało się przetrwać.

DOBRA BOHATERKA KOBIECA TO TAKA, KTÓRA NIE JEST KRETYNKĄ

Nadal funkcjonujemy, nie oglądając się zbytnio za siebie. W podtytule mamy hasło „kultura: stan najnowszy” i naprawdę bardzo często zdarza się tak, że znacznie wyprzedzamy trendy na polskim rynku wydawniczym. To u nas ukazały się pierwsze w kraju tłumaczenia prozy Davida Fostera Wallace’a. To u nas zaczynały pisarki takie jak Paulina Jóźwik (ostatnio zadebiutowała „Strupkami” w wydawnictwie Znak), Natalka Suszczyńska (autorka świetnie przyjętych „Dropii”), Katarzyna Szaulińska czy Ada Rączka. To my jako pierwsi mieliśmy u siebie paski komiksowe melona, jeszcze „zanim to było modne”. I choć „Fabularie” są bardzo mocno skoncentrowane na literaturze – co wynika z zainteresowań ekipy redakcyjnej – to w czasopiśmie nie brakuje też tekstów poświęconych filmowi, muzyce czy sztukom plastycznym. Otrzymujemy pozytywny feedback od naszych odbiorców, to jest bardzo budujące w tym całym polskim szaleństwie. Czujemy się potrzebni, w jakiś sposób ważni.

Współtworzysz też Festiwal Literatury Przeczytani. Opowiesz coś więcej o tej inicjatywie?

Wyjątkowość Przeczytanych polega na tym, że tworzymy go w Miejskim Centrum Kultury wraz z bydgoskimi licealistami i licealistkami, początkowo tylko we współpracy z VI LO, a w tym roku też z innymi szkołami średnimi. Młodzi ludzie w dużej mierze sami wybierają tematy warsztatów, zapraszają gości i prowadzą spotkania. Często zadają im takie pytania, na jakie sama nigdy bym nie wpadła! W ubiegłych latach gościliśmy m.in. Olgę Tokarczuk, Andrzeja Stasiuka, Magdalenę Tulli, Marka Bieńczyka, Joannę Bator, Mariusza Szczygła, Olgę Drendę, Filipa Springera, Mikołaja Grynberga i wielu innych. Tegoroczna edycja miała być już siódmą z kolei. Niestety, ze względu na pandemię festiwal został zawieszony. Na pewno jednak do was wrócimy i pozytywnie zaskoczymy. Chcemy na przykład zapraszać pisarzy z zagranicy. Pomysłów jest wiele – obserwujcie Przeczytanych!

Emilia Walczak

Prozaiczka, publicystka, redaktorka książek i czasopism („Fabularie”, „Bydgoski Informator Kulturalny”). Pochodzi z Łodzi, mieszka w Bydgoszczy. Jej najnowsza powieść, „Diablica”, została nominowana do Bydgoskiej Literackiej Nagrody Roku „Strzała Łuczniczki”, zakwalifikowała się również do Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”. CZERWIEC 2020 - LIPIEC 2020 // STRONA KOBIET


Stowarzyszenie Księgowych w Polsce Oddział Okręgowy w Bydgoszczy

Dołącz do najlepszych! Działamy dla księgowych od 1907 roku

Centrum Edukacji Stowarzyszenia Księgowych w Bydgoszczy oferuje pełen wachlarz kursów i szkoleń dających możliwość rozwoju zawodowego, aktualizację specjalistycznej wiedzy, zdobycie nowych kwalifikacji i praktycznych umiejętności niezbędnych w zawodzie księgowego.

KURSY:  KSIĘGOWOŚĆ DLA POCZĄTKUJĄCYCH I ZAAWANSOWANYCH  PODATKOWA KSIĘGA PRZYCHODÓW I ROZCHODÓW  PODATEK VAT DLA POCZĄTKUJĄCYCH I ZAAWANSOWANYCH  KADRY I PŁACE  ROZLICZANIE CZASU PRACY  KURSY KOMPUTEROWE W SYSTEMIE „SYMFONIA”  EXCEL DLA KSIĘGOWYCH - dla początkujących i zaawansowanych

SZKOLENIA KRÓTKIE, AKTUALIZUJĄCE WIEDZĘ:  RACHUNKOWOŚĆ  PRAWO PODATKOWE  PRAWO PRACY  PRAWO GOSPODARCZE

Zapraszamy również do członkostwa w Stowarzyszeniu! Więcej informacji na www.bydgoszcz.skwp.pl Bydgoszcz, ul. Toruńska 24 tel. 52 348 43 80/77


54

Pasja

OBRAZY MALOWANE ŚWIATŁEM Fotograficzne impresje Kasi Rubiszewskiej, czyli rozmowa przy oglądaniu zdjęć.

1

S Z U K A J ĄC KO R Z E N I

R OZ M AW I A : J A N O L E K S Y


2

„KATJA POTRAFI UCHWYCIĆ TO, CO POZA KADREM – DUCHA, KLIMAT, MAGMĘ WSPOMNIEŃ I MGŁĘ PRZECZUĆ I OPOWIEDZIEĆ TO WŁASNYM FOTOGRAFICZNYM JĘZYKIEM. POTRAFI IMPLIKOWAĆ INTERPRETACJE: ODBIORCA KONSTRUUJE SAM, W ZGODZIE Z WŁASNĄ WRAŻLIWOŚCIĄ, EMOCJAMI, WIEDZĄ I DOŚWIADCZENIEM. JEŚLI DOSTRZEGASZ WIĘCEJ NIŻ W KADRZE – TO PIĘKNE I INSPIRUJĄCE DOŚWIADCZENIA. KATJA MA TAKI SPOSÓB WIDZENIA RZECZYWISTOŚCI, ŻE TA STAJE SIĘ METAFORĄ” – TAK MÓWI O TWÓRCZOŚCI KASI RUBISZEWSKIEJ KATARZYNA KLUCZWAJD, HISTORYCZKA SZTUKI, REGIONALISTKA, ZWIĄZANA Z TORUŃSKIMI SPACERAMI FOTOGRAFICZNYMI. POPROSILIŚMY AUTORKĘ ZDJĘĆ O KOMENTARZ DO WYBRANYCH PRAC.

RAN(D)KI (RO)ZEBRANE

SZUKAJĄC KORZENI [fot. 1] Jest Pani refleksyjna? Nastrój jest ważny w obrazie?

„Szukając korzeni” to jeden z moich projektów, który aktualnie jest w trakcie realizacji… Niektórzy uważają, że jestem dziwna, ponieważ chodzę po starych, często zapomnianych cmentarzach ewangelickich. Ale jest w tym magia. Miliony pytań przychodzą mi do głowy. Budzą się refleksje, a myślenie refleksyjne nigdy nie jest łatwe. Jego sednem jest umiejętność odsunięcia w czasie ostatecznej odpowiedzi i cieszenie się chwilową niepewnością.

NATURA WIDZIANA INACZEJ Czy to, co widzimy na zdjęciu metaforycznym może być rodzajem psychotestu? Motyw wywołuje skojarzenia… Zadaje Pani sobie pytanie, czy odbiorca widzi to samo co Pani?

„Wierzby” niby charakterystyczny obraz naszego krajobrazu, poniewierane przez niekorzystne warunki pogodowe, przez ogień i inne przeciwności, a mimo to odbijają młodymi gałązkami. To obraz niezniszczalności życia. Skąd pomysł na wierzby? Zainspirował mnie Edward Hartwig (nie tylko do fotografowania wierzb), jeden z najbardziej znanych na świecie fotografików polskich. Wykonując zdjęcia nie zastanawiam się, czy oglądający zobaczy to samo, co ja. Motyw wywołuje skojarzenia i pozwala powiedzieć coś odbiorcy. Takie metaforyczne przedstawienie natury jest narzędziem niezwykle nośnym. Dzięki swojej niejednoznaczności, zdjęcie powoduje, że odbiorca posługując się swoją wyobraźnią, nadaje jej własne znaczenie. Oczywiście, fotografia może być rodzajem psychotestu czy nawet psychoterapii.


56

Pasja

MAGIA ZWYKŁEJ CHWILI Uwielbia Pani zdjęcia czarno-białe? Czy nie zubaża to zdjęcia? Jaką rolę odgrywa światło?

Leśny projekt „Magia zwykłej chwili” to bardzo osobista seria, pokazująca wspomnienia z mojego dzieciństwa. Codziennie rano musiałam przejść przez ciemny las, aby dojść do przystanku autobusowego, skąd jechałam do szkoły. Miałam wówczas 7 lat. Pamiętam leśną drogę o poranku oraz niepokój, jaki mi towarzyszył. A kiedy budził się dzień, dostrzegałam światło. Rozjaśniało ono fragmenty drzew, ścieżkę, zaczynały pojawiać się barwne przebłyski. Wszystko na granicy nocy i dnia, szarości i koloru… Lubię zdjęcia czarno-białe. Pozwalają na uruchomienie wyobraźni, rozwijanie wrażliwości i według mnie niczego nie zaburzają. Czerń i biel to kolory, które umożliwiają dużo interpretacji i zyskują na klimacie. Biel doskonale służy podkreśleniu czerni i na odwrót. A kompozycja? To kreatywność i trzeźwa analiza tego, na co patrzymy i co ma się znaleźć na zdjęciu. Pokusa widzenia więcej i więcej jest w każdym z nas, ale – jak we wszystkim – należy zachować umiar.

RAN(D)KI (RO)ZEBRANE [fot. 2] Co Panią pociąga w fotografii? Bardziej interesuje Panią temat, czy walory artystyczne?

3

C H W Y TA J C H W I L Ę

„Jak budzi się las, czyli ran(d)ki (ro)zebrane” to projekt 365 zdjęć, które robiłam każdego dnia o świcie, oczywiście w lesie. Zebrałam to w 12 odcinków, do których muzykę napisał Piotr Skrzypczyk. Tak powstał projekt, który pokazałam na Youtube. Fotografia to rodzaj poezji. To obrazy moich uczuć wypływających z głębi duszy, zmysłowa wizja rzeczy najprostszych. Natura, która mnie otacza, dopełnia mój świat i powoduje, że sięgam po aparat, aby utrwalić obrazy, które przemijają bezpowrotnie.

CHWYTAJ CHWILĘ [fot. 3] Kopernik jaki jest – każdy widzi. Ale nie każdy widzi to samo. Stabilny obraz ożył. Czy kobiety są uważniejszymi obserwatorkami niż mężczyźni?

Nie sądzę. Każdy widzi (i słyszy) to, co chce zobaczyć (i usłyszeć). Zdjęcie Kopernika, który wskazuje palcem na Księżyc, to jedno z tych moich ulubionych zdjęć. Niesztampowe podejście do nudnej dla mnie architektury.

GEOMETRYCZNE FORMY W Pani wydaniu architektura nie jest nudna. Zawsze dodaje Pani coś od siebie. Światłocienie zmieniają obraz.

Architektura jest nudna, ale kiedy w kadrze znajdą się ludzie, a do tego odnajdziemy formy geometryczne (uwielbiam geometrię na zdjęciach) oraz zagra światło, to wtedy zdjęcie będzie udane. Nie wybieram pory dnia. Biorę aparat i wyruszam w poszukiwaniu ciekawych momentów, sytuacji, zjawisk, ludzi, a także architektury. Trzeba mieć szczęście, a na szczęście należy zapracować.

ZAMIERZONE EFEKTY Okazuje się, że oglądać, a widzieć, to wcale nie to samo?

Odbicia w połączeniu z postaciami tworzą, moim zadaniem, interesujący obraz. Można patrzeć, ale nie widzieć. To tak jak „czytanie ze zrozumieniem”. Po prostu wielu ludzi nie skupia się na tym , co aktualnie widzą lub słyszą i nic nie zostaje w nich na stałe.

ICH PORTRET [fot. 4] Dlaczego dzieci? Dlaczego mężczyźni? Zwykle z atrybutami? Twarze mówią...

4

ICH PORTRET

Lubię portretować dzieci oraz mężczyzn, lecz to dziedzina ciągle przeze mnie odkrywana. Dzieci są spontaniczne, szczere, ciekawe


świata i niczego nie udają. Wyrażają siebie tu i teraz. To wdzięczny temat dla fotografii, ale wbrew pozorom niełatwy. Wymaga dużo cierpliwości i empatii. A mężczyźni? Czyż nie są podobni do dzieci? (śmiech). Twarz starego grajka jest tajemnicza. Skupiony, zapatrzony, nie zdradza emocji. Ukrywa przeżycia, doświadczenia życiowe, talent. Tadeusz Rolke napisał kiedyś w swojej książce, że dobry portret to plan, kadr, światło, drugi plan, ekspresja twarzy, gest, spojrzenie… i tego staram się trzymać.

FOTOGRAFIA MAKRO W ten sposób powstał niemalże obraz olejny… Pani maluje obiektywem?!

Pięknie powiedziane i bardzo bym chciała, żeby tak to było odbierane. Lubię bawić się sprzętem, używam często starszych obiektywów manualnych. Nauczył mnie tego Paweł Maryański z Warszawy. To znakomity fotograf, który o sprzęcie fotograficznym wie chyba wszystko.

5

S C H O DA M I D O G Ó RY

6

M E TA F O RYC Z N A G R A F I K A

SCHODAMI DO GÓRY [fot. 5] Dlaczego lubi Pani to zdjęcie?

Dzielę się swoją pasją z młodymi. Młodzieżowe Spotkania Fotograficzne to mój projekt marzeń. Od kiedy pamiętam, zawsze chciałam być nauczycielką, tak jak moja mama, ale życie potoczyło się inaczej. Zostałam rolnikiem. To fantastyczna szkoła życia… blisko przyrody. Jednak marzenia się spełniają. Postanowiłam założyć nieformalne kółko zainteresowań pod nazwą Młodzieżowe Spotkania Fotograficzne. Zainspirowali mnie Zbyszek Filipiak, założyciel TSF oraz artysta fotografik Tadeusz Rolke, prekursor fotografii reportażowej. Znalazłam na wsi świetlicę i tak już działamy wspólnie od 2016 roku, z sukcesami w postaci wyróżnień w konkursach i własnych wystaw. Obecnie pracujemy nad projektem o zabytkach w gminie Lubicz.

ZATRZYMANE W KADRZE Utrwalić to, co przemija? Zabieg - mocny akcent kolorystyczny? Bije jakieś ciepło. Jest Pani wrażliwą obserwatorką.

Nie wszystko musi być czarno-białe. Lubię zabawę kolorem i dla podkreślenia niektórych elementów stosuję jego mocne odcienie. Mam emocjonalny związek z tym zdjęciem. Otóż, w lutym 2014 pierwszy raz pojawiłam się na 45. Toruńskim Spacerze Fotograficznym i tak zostałam do dzisiaj. Poznałam fantastycznych ludzi, takich jak Kasia Kluczwajd, która pięknie odczytuje moje zdjęcia. Rozumiemy się bez słów.

METAFORYCZNA GRAFIKA [fot. 6] Monochromatyczne zdjęcie narzuca klimat. Jest nostalgiczne. Ulotność chwili podkreślają nadlatujące ptaki?

Lubię nawiązywać do technik graficznych. To dla mnie zajmująca zabawa obrazem. Na tym zdjęciu pojawia się melancholia - zasmucenie związane ze wspomnieniami, które zawierają nutę rzewności. „Rzewność jest swojska, polska. Jest dla melancholii tym, czym dźwięk dla tonu, kolor dla przestrzeni, fala dla płynącej wody” - tak napisał ks. Józef Tischner.

więcej zdjęć na: facebook.com/strona.kobiet.kujawsko.pomorska

Kasia Rubiszewska Swoją przygodę z fotografią rozpoczęła mając 43 lata. W 2014 r. dołączyła do grupy Toruńskich Spacerów Fotograficznych. Jej prace można oglądać na wystawach organizowanych przez TSF, na wystawach pokonkursowych w CSW, a także w publikacjach Stowarzyszenia Historyków Sztuki. W 2016 r. założyła grupę Młodzieżowe Spotkania Fotograficzne w Młyńcu Pierwszym, prowadzi warsztaty fotograficzne dla młodzieży, w 2018 r. otrzymała najwyższe wyróżnienie, statuetkę św. Andrzeja z rąk wójta gminy Lubicz za pracę z dziećmi. Należy do Stowarzyszenia TSF, ma na swoim koncie wiele projektów, m.in. „Jak budzi się las, czyli ran(d)ki (ro)zebrane”, Not)forgotten, „Szukając korzeni” czy „Wytwórnia OLO”.


58

Kuchnia

MIĘSO? TAK, ALE Z UMIAREM I WARZYWAMI

Nasza dieta powinna być zbilansowana. Nie unikajmy mięs i wędlin, zwłaszcza tych z górnej półki. Pamiętajmy też o tym, co daje nam natura: o warzywach i owocach, dorodnych zwłaszcza teraz, na początku sezonu - mówi lek. wet. Robert Palka, pełnomocnik ds. bezpieczeństwa żywności, w firmie PROSIACZEK Sp. z o. o. Prawidłowa dieta, czyli jaka?

Taka, która zapewnia człowiekowi dostarczenie wszystkich składników pokarmowych. Żadne suplementy, które na ogół charakteryzują się niską przyswajalnością (biodostępnością), nie są w stanie zastąpić dobrze zbilansowanej diety. Szczególne znaczenie ma spożycie odpowiednich białek, które są źródłem wielu związków, substancji, niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Pełnowartościowe białko, a takim jest białko mięsa, jaj czy ryb, zawierające aminokwasy egzogenne, zapewnia m.in. sprawność intelektualną oraz prawidłową odpowiedź układu immunologicznego, co aktualnie - w dobie COVID-19 - nie jest bez znaczenia. Pamiętajmy, że przeciwciała powstające w wyniku kontaktu ww. układu odpornościowego, np. z koronawirusami czy innymi drobnoustrojami, są zbudowane głównie z białek. Ponadto białka, obok tłuszczów, trawione są powoli, przez co zmniejszają apetyt i ułatwiają odchudzanie, ponieważ nie powodują gwałtownych skoków insuliny i glukozy we krwi. Aminokwasy siarkowe, których najlepszym źródłem są białka zwierzęce, stanowią ochronę przed stresem oksydacyjnym, infekcjami, chorobami serca czy nowotworami. Oczywiście podobne przykłady można mnożyć.

Na co więc postawić?

Na pewno trzeba preferować wędliny dobrej jakości, zwracać uwagę nie tylko na zawartość procentową mięsa w produkcie, ale również na ilość dodatków, tzw. „E”. Firma Prosiaczek Sp. z o.o. ma w swojej ofercie takie wyroby, bez żadnych dodatków, z tzw. czystą etykietą (z ang. clean label), np. szynka gospodarska, kiełbasa dziadkowa śląska, pieczona od dziadka, czy dziadkowa kaszanka. Proces produkcji takich wyrobów nie jest łatwy ani tani. Jednak świadomych klientów przybywa dosłownie z miesiąca na miesiąc. Czysta etykieta musi charakteryzować się krótką listą składników, a produkty takie powinny być jak najmniej przetworzone, wyprodukowane

przy użyciu tradycyjnych metod przetwarzania. W skrócie: preferujmy produkty z wysoką zawartością mięsa, np. 90% lub jeszcze lepiej - 100 g produktu wyprodukowano z np. 130 g mięsa, i krótką, zrozumiałą etykietą.

Trwa sezon grillowy. O czym powinniśmy pamiętać, przygotowując menu na ruszt?

Grill stanowi doskonały pretekst do spotkań towarzyskich czy rodzinnych i doskonały sposób na odreagowanie po stresującym tygodniu pracy. Przygotowując menu na grilla oprócz mięsa czy warzyw do pieczenia, pamiętajmy również o warzywach surowych, czyli popularnych sałatkach, np. z pomidorów, młodej cebuli, sałaty, sera feta, z dodatkiem przypraw, ziół i oliwy z oliwek.

Warto więc zachować odpowiedni balans i zdrowy rozsądek.

Generalnie, żadne skrajności w życiu nie są zalecane. Spożywanie wyłącznie czy głównie mięsa i wędlin jest na pewno niewskazane, ale podobna skrajność, czyli wegetarianizm czy jeszcze gorzej weganizm, również nie wyjdą nam na dobre. Człowiek jest istotą wszystkożerną. Stosując jakąkolwiek dietę eliminacyjną, zmienia się nasza mikrobiota, czyli głównie bakterie, wirusy, grzyby, które mamy przede wszystkim w jelicie grubym. Gdy rezygnujemy z mięsa, pewne szczepy bakterii zaczynają zanikać, ustępując miejsca nowym, a te nowe mogą być dla nas groźne, patogenne. Zaburzamy równowagę mikrobioty, która powinna być różnorodna. Historia odżywiania człowieka pokazuje, że nie spożywał on nigdy białka wyłącznie roślinnego czy wyłącznie zwierzęcego. To ostatnie, w tym mięso stanowiło zawsze ważny składnik jego diety. Reasumując, nie bójmy się mięsa, wędlin, zwłaszcza z „wyższej półki”, czyli z czystą lub krótką etykietą i w rozsądnych ilościach, ale pamiętajmy też o warzywach i owocach, zwłaszcza teraz, na początku lata. Dieta powinna być różnorodna.



Logo_03

LETNIA PROMOCJA W RESTAURACJI SZAFRAN! Od 1 lipca do 30 września 2020 roku na hasło: Szafran15 otrzymasz 15% zniżki na dania z karty. * Promocja nie dotyczy imprez okolicznościowych.

tel. 532 758 987

restauracja@hotel-ikar.pl

Szubińska 32, Bydgoszcz

RESTAURACJA SZAFRAN BYDGOSZCZ


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.