Strona Kobiet Toruń marzec 2020

Page 1

Cera zmęczona po zimie? Sprawdź, jak możesz ją odżywić

LUT Y 2020 - MARZEC 2020

Budujemy Bożena Wawrzkowicz z sercem prezes Arkada Invest

OCZAMI MAMY Szczera rozmowa o rodzicielstwie

WYCZEKIWANA PORA ROKU

MEDYCYNA JEST KOBIETĄ? Poznaj historię pierwszych lekarek

RANDKOWANIE W SIECI Czy można znaleźć miłość na Tinderze?

LUBIĘ CZASEM DOSTAĆ PO ŁAPKACH Rozmowa z Kasią Kosmos o sztuce

Wiosenne porządki w garderobie

+

KLUCZ WIOLINOWY KLUCZEM DO ZDROWIA Michalina Radzińska z Collegium Medicum UMK



3

Na dobry początek

Mówi się nam, że możemy być kim tylko zechcemy. Lekarkami, prawniczkami, zdobywczyniami. Ale czy rzeczywiście tak jest – i czy jest tak wszędzie?

REDAKCJA Redaktor naczelny: Paweł Fąfara Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch Teksty Jan Oleksy Mariusz Sepioło Tomasz Skory Lena Szuster Joanna Jankowiak Lucyna Tataruch Zdjęcie na okładce: Tomasz Czachorowski WYDAWCA Polska Press Sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa, tel. 22 201 41 00 www.polskapress.pl Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes oddziału Marek Ciesielski Dyrektor Biura Reklamy Agnieszka Perlińska Projekt graficzny, dyr. artystyczny Tomasz Bocheński

Lucyna Tataruch „Strona Kobiet”

Grafik prowadzący Jerzy Chamier-Gliszczyński Produkcja: Dorota Czerko

M

amy XXI wiek, wciąż jednak znajdziemy na całym świecie miejsca – i wcale nie będzie ich tak mało – w których kobiety są ograniczane, umniejszane, pozbawione dostępu do edukacji. Te miejsca są bliżej nas niż myślimy. Przecież jeszcze sto, dwieście lat temu kobiety w Polsce nie tylko były pozbawione praw wyborczych, ale i swobodnego dostępu do wiedzy. Te, które chciały się uczyć, musiały zmierzyć się z wieloma przeciwnościami. Pierwsze lekarki, pielęgniarki i położne, od starożytności po wiek XIX, często spotykał społeczny ostracyzm. A jednak – nie poddawały się. To, co mamy dzisiaj i co dzisiaj możemy, zawdzięczamy właśnie im, naszym matkom, babciom, prababciom, przodkiniom, wspaniałym i odważnym kobietom. Sylwetki niektórych pionierek medycyny, pierwszych naukowczyń, przybliżamy wam wspólnie z doktorem Wojciechem Szczęsnym (str. 38-41). Przyglądanie się losom kobiet, które walczyły o równouprawnienie, uświadamia, jak istotna jest

solidarność – i ta siostrzana, kobieca, i ta ogólnoludzka. O solidarności, empatii, uważnym oglądaniu życia, wreszcie – o cieszeniu się nawet z małych spraw opowiada Natalia Hałas-Szczęśniak, bydgoszczanka, mama niepełnosprawnego Stasia (str. 26-28). W rozmowie z Joanną Jankowiak mówi: „Nasza codzienność jest hardcorowa. To ciężkie, ale też piękne”. A jak wygląda codzienność w małżeństwie? Czy istnieje przepis na udany związek? Takie pytania zadaliśmy Katarzynie i Krzysztofowi Fabiańskim z Kruszwicy, zwycięzcom programu „Czar Par” (str. 18-20). Poznajcie ich sekret na długie, wspólne i szczęśliwe życie. O związkach z trochę innej perspektywy przeczytacie w tekście Tomasza Skorego o randkowaniu w sieci (str. 22-25). Jak sądzicie – czy można znaleźć miłość na Tinderze? Dlaczego wolimy poznawać potencjalnych partnerów w wirtualu? I czy rzeczywiście portale randkowe sprzyjają zdradom? Poza tym w nowym numerze „Strony Kobiet” moda, uroda, zdrowie i wiele, wiele więcej. Zajrzycie i przekonajcie się same! LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET

Public Relations: Joanna Pazio Sprzedaż reklam Bydgoszcz, tel. 697 770 285 lub 609 050 447 Toruń, tel. 697 770 284 lub 691 370 519 Inowrocław, tel. 668 957 252

Reklama na stronach: 2, 5, 7-11, 15-17, 21, 29-37, 45-60 Redakcja nie odpowiada za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk i wykorzystywanie w jakiejkolwiek innej formie bez pisemnej zgody zabronione.


4

Spis tre ści LUTY 2020 - MARZEC 2020

22-25 RANDKOWANIE ONLINE JEST JAK WIZYTA W SUPERMARKECIE

Czy można znaleźć miłość na Tinderze? Dlaczego wolimy poznawać potencjalnych partnerów w wirtualu? I czy rzeczywiście portale randkowe sprzyjają zdradom?

26-28

FOT. MATERIAŁY NADESŁANE

26-28 OCZAMI MAMY

8-11 ŚWIADOMA ZABAWA TRENDAMI

FOT. MATERIAŁY NADESŁANE

Rozmowa z kobietą przedsiębiorczą – Bożeną Wawrzkowicz, architektem , prezesem Arkada Invest.

34-36 LUBIĘ DOSTAĆ PO ŁAPKACH

– mówi Kasia Kosmos, artystka i projektantka, która stworzyła m.in. kolekcję Made in Toruń.

38-41 MEDYCYNA JEST KOBIETĄ?

Czasem słyszy się, że pewne dziedziny nauki, szczególnie niektóre gałęzie medycyny, są zarezerwowane dla mężczyzn. Takie myślenie jest krzywdzące dla obu płci – przekonuje dr Wojciech Szczęsny.

12-14 WYCZEKIWANA PORA ROKU

Beata Bujanowska z bloga „My way of...” pokazuje, jak przygotować szafę na wiosnę. Czas na porządki!

18-20 SEKTRET UDANEGO ZWIĄZKU?

18-20

30-33 BUDUJEMY Z SERCEM

O małżeństwie i nie tylko rozmawiamy z Katarzyną i Krzysztofem Fabiańskimi, zwycięzcami programu telewizyjnego „Czar Par”.

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET

12-14 42-44 WIOLINOWY KLUCZ DO ZDROWIA O tym, czy muzyka jest dobra na wszystko, rozmawiamy z doktor Michaliną Radzińską z Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy.

FOT. MATERIAŁY NADESŁANE

12-14

FOT. NATALIA MAZURKIEWICZ

Styliska Angelina Felchner radzi, jak stosować trendy w praktyce. „Moda jest dla nas, a nie my dla mody. Nie musimy na siłę podążać za trendami, warto świadomie się im przyglądać i wybierać te, które nam odpowiadają” – mówi.

„Wyobraź sobie: wydajesz na świat małego człowieka, marzysz o jego szczęśliwym życiu. Niepełnosprawność sprawia natomiast, że już na początku drogi twoje dziecko ma ciężej” – mówi Natalia Hałas-Szcześniak, mama niepełnosprawnego Stasia.



Nie przegap

6

SKŁODOWSKA reż. Marjane Satrapi premiera: 20 MARCA

FOT. MONOLITH FILMS

Młoda, ambitna Maria Skłodowska (Rosamund Pike) przybywa do Francji, by na słynnej Sorbonie podjąć studia, które są jej wielkim marzeniem, a już wkrótce przyniosą olbrzymi przełom. Początki jednak są trudne. Nikt nie traktuje poważnie naukowych planów i teorii, które snuje młoda Maria. Mężczyźni zazdrośnie strzegą wstępu na najwyższe szczeble naukowej kariery. Jednak geniusz, upór i odwaga Skłodowskiej wkrótce zaczną kruszyć ten opór. A niezwykłe odkrycia, których dokona wraz z mężem Piotrem Curie (Sam Riley), przyniosą jej zasłużone miejsce w naukowym panteonie.

WCZESNE ŻYCIE Małgorzata Nocuń W Polsce co dziesiąty noworodek przychodzi na świat przedwcześnie. To, czego doświadczają ich matki, można porównać ze stresem bojowym. Są słabe, bezsilne, pełne poczucia winy, dręczone wątpliwościami. Muszą szybko zapomnieć o sobie, by pomóc dziecku, które zaczyna najcięższą walkę – o życie. Na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka wcześniaki spędzają nieraz wiele tygodni, a nawet miesięcy. Rodzicom w każdej chwili towarzyszą niepewność i poczucie zagrożenia. Jedno i drugie może już nigdy ich nie opuścić.

DZIECI NORWEGII. O PAŃSTWIE (NAD)OPIEKUŃCZYM Maciej Czarnecki premiera: 11 MARCA

FOT. WYDAWNICTWO CZARNE

Choć pięciomilionowa Norwegia przyciąga Polaków wysokimi zarobkami i poziomem życia, na idealnym obrazie tego kraju jest rysa. Barnevernet – instytucja, przed którą imigranci z Europy Wschodniej ostrzegają się na forach internetowych: zabiera dzieci, rozdziela rodziny, posądza rodziców o niestabilność psychiczną, podburza małoletnich do zeznawania przeciwko bliskim. Czy jednak na pewno wszystko jest czarno-białe? Jaki związek z Barnevernet miał Anders Breivik? I dlaczego detektyw Rutkowski w norweskiej prasie nazywany jest Rambo? Maciej Czarnecki przedstawia obie strony medalu, zamiast czerni i bieli ukazując całą gamę szarości i oddając głos norweskim pracownikom społecznym, rodzicom zastępczym, ekspertom. Przede wszystkim jednak słucha uważnie i dokumentuje dzieje rodziców i odebranych dzieci.

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET

FOT. WYDAWNICTWO CZARNE

premiera: 25 MARCA



ZAPRASZAMY DO CENTRUM HANDLOWEGO FOCUS

NA ZAKUPY ZE STYLISTKĄ ANGELINĄ FELCHNER

Odważna elegancja Moda jest dla nas, a nie my dla mody. Nie musimy na siłę podążać za trendami, warto świadomie się im przyglądać i wybierać te, które nam odpowiadają. To moje zadanie jako stylistki. Podczas wspólnych zakupów szukam dla was takich rozwiązań, które są modne, ale przy tym wygodne i praktyczne. Pamiętajcie – najważniejsze, żebyście w swoich ubraniach czuły się dobrze.

najbardziej lubicie i które podkreślają wasz charakter – na przykład koszula, płaszcz, szpilki. Czerwień noście w zestawieniu z beżami, czernią i granatem. Nie bójcie się eksperymentować – to właśnie próbowanie nowych rzeczy daje w modzie największą satysfakcję.

PULS CZERWIENI

Nie tylko na plażę, ale i do biura – szorty to jeden z najciekawszych trendów tego sezonu. Projektanci proponują nam krótkie spodnie z ekoskóry, materiału i dżinsu, w kroju casualowym albo bardziej eleganckim – z kantem oraz mankietami. Idealnie pasują do marynarek, koszul i kurtek oversize z talią podkreśloną szerokim paskiem. Jeżeli szukacie alternatywy dla klasycznych garniturów, garsonek czy spódnic, szorty są właśnie dla was. Dodajcie do nich modne rajstopy w kolorze écru i mokasyny, a stworzycie bardzo uniwersalną stylizację.

STYLIZACJA

Tej wiosny czerwień króluje na wybiegach i w trendach. Często słyszę od was, że to kolor zbyt odważny, dominujący, trudny do łączenia z innymi. Nic bardziej mylnego! Po pierwsze – czerwień ma wiele odcieni, więc na pewno znajdziemy taki, który będzie odpowiedni dla waszego typu urody i karnacji. Po drugie – nie musicie jej nosić w wersji total look. Świetnym rozwiązaniem, które oswoi czerwień, będzie przemycanie jej w dodatkach albo w tych elementach garderoby, które

SZORTY W ELEGANCKIM WYDANIU

SYLWIA

MARTYNA

ROYAL COLLECTION KURTKA Z PASKIEM W TALII (MARKA NA-KD) 395,95 ZŁ VENEZIA TOREBKA MINI Z FRĘDZLAMI 219 ZŁ RYŁKO MOKASYNY NA OBCASIE Z FRĘDZLAMI 329,99 ZŁ ROYAL COLLECTION SZORTY Z EKOSKÓRY (MARKA NA-KD) 90,98 ZŁ ROYAL COLLECTION PŁASZCZ 246,48 ZŁ CALZEDONIA RAJSTOPY BEŻOWE 20 DEN 21,50 ZŁ

WÓLCZANKA KOSZULA Z KOKARDĄ 299,99 ZŁ VENEZIA CZERWONE CZÓŁENKA 299 ZŁ WITTCHEN BEŻOWA TOREBKA Z MIĘKKIEJ SKÓRY 779,90 ZŁ SUGARFREE SPÓDNICA 229 ZŁ SUGARFREE MARYNARKA 419 ZŁ SOLAR ZŁOTA BRANSOLETKA 69 ZŁ CALZEDONIA RAJSTOPY CZARNE 20 DEN 21,50 ZŁ

Wejdź na www.focusbydgoszcz.pl/stylistka/

1.




Świadoma zabawa trendami

3 TRENDY

BEŻ LUBI INNE KOLORY

• Koszule z kokardami – luźne w kroju, bez taliowania, idealne do spodni i krótkich spódniczek. Wybierajcie te, które w składzie mają samą wiskozę albo wiskozę z domieszką bawełny.

BUTY TO PODSTAWA

• Płaszcze oversize – największym błędem jest kupowanie zbyt małych, obcisłych płaszczy. Te w wersji oversize, w długości midi, pasują do właściwie każdej stylizacji.

Beże i brązy sprawdzają się bez względu na porę roku. Tej wiosny szczególnie modne są w połączeniach z mocnymi kolorami: wspomnianą już wyżej czerwienią, chabrem, zielenią. Chaber, przez ostatnie lata trochę zapomniany, teraz przebojem wraca na wybiegi. Sprawdza się w dodatkach: prosta chabrowa torba to akcent, który nada wyrazistości wielu różnym stylizacjom. Bardzo polecam również duet beżu z głęboką, soczystą zielenią – takie połączenie w swojej najnowszej kolekcji zaprezentował na przykład Gucci. Charakter stylizacji podkreślają buty. Uniwersalnym i modnym wyborem są mokasyny. Lekkie, wygodne, minimalistyczne, pasują zarówno do biura, jak i na wyjście z przyjaciółmi. Śmiało noście je w zastępstwie balerinek – te ostatnie nie tylko są niezdrowe dla naszych stóp i kręgosłupa, ale też wizualnie skracają sylwetkę i nadają jej niepotrzebnej ciężkości. Mokasyny zakładajcie do szortów, letnich sukienek albo dzwonów, które również są silnym trendem tego sezonu.

PRZYGOTUJ SIĘ NA ZAKUPY

STYLIZACJA

Często pytacie, jak przygotować się na zakupy ze stylistką? Odpowiedź jest prosta: wystarczy przyjść i dobrze się bawić. Razem od podstaw zbudujemy szafę kapsułową, czyli taką, która będzie dopasowana do waszych potrzeb, stylu i charakteru. Na konsultację zabierzcie też ze sobą ulubione ubrania, na przykład buty, spodnie albo sukienkę – na ich bazie pomogę wam zbudować ciekawe stylizacje.

• Kolory ziemi – są niezbędne w każdej garderobie. Beż w różnych odcieniach sprawdza się zarówno samodzielnie, jak i w połączeniu z innymi kolorami – to sposób na ożywienia stylizacji.

SYLWIA

MARTYNA

VENEZIA CHABROWA TOREBKA 339 ZŁ H&M ANKLE JEANS 79,99 ZŁ SOLAR PÓLGOLF 199 ZŁ SOLAR PŁASZCZ 899 ZŁ

WÓLCZANKA KOSZULA 249,99 ZŁ SOLAR PASEK 189 ZŁ H&M LAKIEROWANA TOREBKA 59,99 ZŁ PROMOD SPODNIE DZWONY 169,90 ZŁ PIERRE MODA POLSKA PŁASZCZ 499 ZŁ

ZDJĘCIA ZOSTAŁY WYKONANE W BYDGOSKIM CENTRUM SZTUKI / SOPOCKIM DOMU AUKCYJNYM

STYLIZACJA: ANGELINA FELCHNER MODELKI: MARTYNA DROZDOWSKA, SYLWIA SZYCHULSKA

2.

ZDJĘCIA: NATALIA KULIGOWSKA / 052B MAKIJAŻ: ANGELIKA BRZEZIŃSKA, EWA SERWIŃSKA, INGLOT FRYZURA: CENTRUM STAŃCZYK

Umów się na bezpłatne dwugodzinne spotkanie ze stylistką - Angeliną Felchner!

Wejdź na www.focusbydgoszcz.pl/stylistka/


Moda

WYCZEKIWANA PORA ROKU T E K S T: B E ATA B UJ A N O W S K A , AU TO R K A B LO G A M O D O W EG O „ M Y WAY O F...”

F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

Wiosna oznacza dużo zmian w garderobie. Nowy sezon to nowa ja, nowe wyzwania oraz mnóstwo inspiracji dookoła.

Ta pora roku mobilizuje, żeby jeszcze bardziej o siebie zadbać, wprowadzić zmiany do swojego stylu lub nawet odkryć go na nowo. Wiosna kojarzy się z lekkością oraz subtelnością. Te cechy idealnie ze sobą współgrają, tworząc niezwykle kobiecy duet. To moment, w którym zrzucamy z siebie ciężkie kurtki oraz płaszcze i odsłaniamy więcej elementów garderoby. Nasze stylizacje nagle stają się bardziej widoczne, co oznacza, że warto zadbać o najmniejsze szczegóły. Nowe kolekcje zapowiadają się świetnie, wprowadzając do naszego życia więcej koloru oraz urozmaiceń. Co zatem będzie modne w nadchodzącym sezonie?


Moda

kwieciste printy

F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

To oczywisty i powtarzający się wiosenny trend. Kwiaty są bardzo wdzięczne, a ich różnorodność wciąż zadziwia. Kwieciste printy znajdziemy na każdej części garderoby, choć najczęściej są to suknie, uwielbiane przez wiele kobiet. Sukienki, spódnice czy też bluzki w kwiaty mają w sobie „to coś”. Sprawiają, że nasz zestaw staje się atrakcyjny, ale także kobiecy oraz elegancki. Wybór jest ogromny i warto postawić na taką kolorystykę oraz wielkość wzorów, w których czujemy się dobrze. Ubrania w kwiaty pasują do każdego stylu, ważne są jednak detale. Codzienne, niezobowiązujące stylizacje będą świetnie wyglądać w połączeniu z kurtką jeansową lub ramoneską oraz trampkami. Te bardziej eleganckie czy wyjściowe – ze szpilkami i kapeluszem.

UBRANIA W KWIATY PASUJĄ DO KAŻDEGO STYLU, WAŻNE SĄ JEDNAK DETALE.

groszki Kolejny trend, który z przyjemnością przyjmujemy w wiosennych kolekcjach – uroczy, dziewczęcy, a z drugiej strony kojarzący się z szykiem i klasą. W tym roku pojawi się głównie na sukienkach oraz spódnicach – zdecydowanie częściej wybieram tę drugą opcję. Do moich ulubionych należy stylizacja z bluzą, choć na co dzień zamieniłabym obcasy na wygodne tenisówki. Groszki pasują do dodatków w mocnym kolorze. Czerwień doda charakteru i zmysłowości, a całość nabierze pazura. Jeśli nakrycie głowy lub czerwone usta wydają się wam zbyt odważne, to warto postawić na coś mniej zobowiązującego, na przykład na niewielką torebkę. F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z


Moda

pastele i koronki Aż miło popatrzeć na te jasne, miłe dla oka barwy, które są idealną bazą dla wiosennych stylizacji. Jednym z najbardziej popularnych odcieni jest pudrowy róż, ale w tym roku to jasny fiolet trafi na pierwsze miejsce najgorętszych trendów. To wdzięczny kolor, który pasuje do większości typów urody, pięknie prezentuje się w połączeniu z miętą. Pastele świetnie sprawdzają się także u boku mocniejszych barw. Wiosną warto postawić na sukienki i spódnice w pastelowe kwiaty. Dodatkowym trendem sezonu są koronki – jeśli nie do końca czujemy ich klimat, to możemy wykorzystać je w jednym elemencie stylizacji. Odważnym polecam total look z koronką w roli głównej.

TO OD NAS ZALEŻY, JAK WYKORZYSTAMY PEPITKĘ. MOŻE BYĆ TO ELEGANCKIE WYDANIE Z KOSZULĄ I CYGARETKAMI, ALE TAKŻE BARDZIEJ SPORTOWE Z T-SHIRTEM, DŻINSAMI ORAZ TRAMPKAMI.

F OT. N ATA L I A M A Z U R K I E W I C Z

pepitka Ten tren na pewno nie jest tymczasowy - ubrania w pepitkę należą do modowych klasyków, ale zwykle można było je spotkać w jesiennych i zimowych kolekcjach. W tym roku jest inaczej. To od nas zależy, jak wykorzystamy pepitkę. Może być to eleganckie wydanie z koszulą i cygaretkami, ale także bardziej sportowe, na przykład połączenie marynarki w pepitkę z T-shirtem, dżinsami oraz trampkami. Do tego printu pasują również dodatki w mocniejszych kolorach - na przykład niewielka torebka w soczystej fuksji. Możemy odwrócić sytuację i dla sprawdzenia, czy ten trend jest dla nas, dobrać do klasycznej stylizacji detal w pepitkę. W nowych kolekcjach z tym wzorem znajdziemy nawet opaski czy apaszki.


NOWOCZESNA METODA BADANIA PIERSI Zgodnie z informacjami podanymi przez Światową Organizację Zdrowia, rak piersi pozostaje najczęstszym nowotworem u kobiet. Krajowy Rejestr Nowotworów szacuje, że rocznie raka piersi rozpoznaje się u 1,5 miliona kobiet na całym świecie, a około 400 tysięcy z tego powodu umiera. Bydgoskie Centrum Onkologii podaje, że w 2016 r. w województwie kujawsko-pomorskim odnotowano 1 108 przypadków zachorowań. Rak piersi był przyczyną 360 zgonów.

P

rzedstawione dane uzmysławiają znaczenie profilaktyki, której podstawą jest regularna samokontrola. Przy czym wykrycie wyczuwalnego guza może już świadczyć o zaawansowanej chorobie, dlatego na samokontroli nie należy poprzestawać. Dotychczasowa medycyna opierała się głównie na mammografii oraz USG, jednak to rezonans magnetyczny odgrywa coraz większą rolę we współczesnej diagnostyce. MR piersi, czyli mammografia metodą rezonansu magnetycznego to nowoczesna, bardzo czuła (92-97%) metoda badania gruczołów piersiowych. Rezonans piersi umożliwia weryfikację niejednoznacznego wyniku w mammografii i USG. Daje również możliwość wczesnego wykrycia zmian pozornie bezobjawowych, które często nie są widoczne w klasycznym badaniu mammograficznym lub USG. Świetnie sprawdza się w ocenie ułożenia implantów. Podczas badania podawany jest środek cieniujący, który dodatkowo uwidacznia zmiany w piersiach. Badanie MRI nie wymaga specjalnego przygotowania – jedynie odzież pozbawioną elementów metalowych (pasek, guziki, cekiny, biżuteria). Jest nieinwazyjne i bezbolesne, trwa ok. 25 minut. W trakcie badania pacjentka (lub pacjent – ponieważ badanie MRI piersi dedykowane jest również panom) leży na brzuchu w specjalnie wyprofilowanej cewce. Kontakt z personelem medycznym możliwy jest przy pomocy gruszki – alarmu. Ważne jest, aby w trakcie badania leżeć nieruchomo, odruchy kasłania, kichania, chrząkania (w miarę możliwości) powstrzymywać, ponieważ będą przyczyną artefaktów i w znaczący sposób wpłyną na jakość obrazów.

Mammografia rezonansu magnetycznego w przeciwieństwie do klasycznej mammografii nie naraża pacjenta na szkodliwe promieniowanie jonizujące. Świetnie sprawdza się również jako metoda rozstrzygająca u pań z małym biustem oraz młodych kobiet z gęstym typem utkania piersi. Poza tym, wskazaniem do badania jest również ocena ewentualnej wznowy choroby nowotworowej, ocena procesu gojenia po operacji piersi czy ocena ułożenia implantów. Rezonansu magnetycznego nie mogą wykonać osoby z wszczepionym rozrusznikiem serca, implantami słuchowymi oraz posiadające w ciele drobiny metalu. Badanie nie wymaga skierowania. Akademickie Centrum Badań AKAMED sp. z o.o, jako jedyne w Toruniu (i drugie w województwie po Regionalnym Centrum Onkologii w Bydgoszczy), wykonuje badania piersi techniką rezonansu magnetycznego. Do dyspozycji pacjentów jest wysokiej klasy 3 Teslowy rezonans magnetyczny. Aparat ten umożliwia obrazowanie wszystkich obszarów ciała z dwukrotnie większą dokładnością niż standardowy skaner 1,5T. Akademickie Centrum Badań AKAMED jest również podwykonawcą w „Programie opieki nad rodzinami wysokiego, dziedzicznie uwarunkowanego ryzyka zachorowania na nowotwory złośliwe – Moduł I – wczesne wykrywanie nowotworów złośliwych w rodzinach wysokiego, dziedzicznie uwarunkowanego ryzyka zachorowania na raka piersi i raka jajnika” finansowanego przez Ministerstwo Zdrowia. Realizuje badania piersi rezonansem magnetycznym na zlecenie NZOZ Pracowni Genetyki Nowotworów sp. z o.o. W ramach promocji zdrowia i zwiększenia dostępności do wysoko specjalistycznej diagnostyki przeciwnowotworowej Akademickie Centrum Badań AKAMED oferuje upust w wysokości 10% na MRI piersi. Hasło uprawniające do zniżki to: „Dzień Kobiet”, czas obowiązywania promocji: od 2 do 18 marca 2020 r. Regulamin promocji dostępny jest na stronie: rezonanstorun.pl, zapisy przyjmowane są osobiście lub telefonicznie: 782 174 466.


Trwa rekrutacja do żłobka i przedszkola

Zajęcia dodatkowe dla dzieci m.in.: angielski dogoterapia warsztaty teatralne nauka gry na pianinie

Przedszkole - Żłobek Alfik Toruń, ul. Dziewulskiego 31 tel. 56 648-49-74 www.alfik.com.pl

NASZYM MALUSZKOM ZAPEWNIAMY:

A

najlepszą opiekę A kolorowe sale A ciepłą i rodzinną atmosferę A plac zabaw A wykwalifikowany personel

DRODZY RODZICE GŁÓWNĄ IDEĄ NASZEJ PLACÓWKI JEST TWORZENIE KLIMATU DOMOWEGO PRZEDSZKOLA - MIEJSCA PRZYJAZNEGO DZIECIOM, W KTÓRYM BĘDĄ CZUŁY SIĘ SZCZĘŚLIWE I BEZPIECZNE


ORATORIUM IM. BŁ. KS. BRONISŁAWA MARKIEWICZA ul. Rybaki 59 87-100 Toruń www.oratorium.torun.pl

WYDOBYĆ POTENCJAŁ Oratorium jest dla wielu dzieci drugim domem. Nasi podopieczni uczą się, jak być otwartym, wolnym od zahamowań i uprzedzeń człowiekiem - mówi ks. Piotr Bulanda, dyrektor Oratorium im. bł. ks. Bronisława Markiewicza w Toruniu. ROZMAWIA: Mariusz Sepioło

W Toruniu istniejemy już 27 lat. Tak, nasze dzieło ma już całkiem długą historię. Twórcami i pionierami oratorium byli ks. Józef Ślusarczyk i ks. Czesław Kustra. Jak sami wspominali, wokół parafii św. Michała Archanioła na Rybakach w Toruniu było sporo dzieci, bawiących się w pobliskim parku, spędzających czas przy domach na Bydgoskim Przedmieściu. Księża uznali, że trzeba im ten czas lepiej zorganizować. Dlatego pojawił się pomysł utworzenia przy parafii oratorium. Jest ono wpisane w historię i tradycję zakonu Michalitów, który rozpoczął swoją działalność na przełomie XIX i XX wieku, zbudowane wokół idei św. Jana Bosko. Według niej oratorium ma być dla dzieci boiskiem, szkołą, parafią, domem. I tak też funkcjonuje toruńskie oratorium.

1%

Dziś mamy zapisanych 119 dzieci, dla których - jak same podkreślają - oratorium jest drugim domem. Stwarzamy dobre warunki edukacyjne, stymulujemy rozwój dziecka wolnego od zahamowań i uprzedzeń, otwartego na drugiego człowieka, wielkodusznego i bogatego w pozytywne doświadczenia. Dzieci przychodzą do nas po szkole, uczą się, odrabiają lekcje, ale też bawią się i rozwijają swoje talenty. Mamy modelarnię, zajęcia taneczne, teatralne, gimnastyczne, plastyczne. Dochodzą do tego aktywności związane ze współczesnością, czyli np. zajęcia komputerowe. Dzieci mają fachową opiekę. W odrabianiu lekcji i nauce pomagają nauczyciele, którzy robią to z potrzeby serca i którzy mogą poświęcić danemu dziecku więcej czasu, niż udałoby się w szkole. Zajęcia prowadzą także wolontariusze, ale też m.in. nauczyciele emerytowani. Rodzice mogą czuć się spokojni o rozwój i bezpieczeństwo swoich dzieci. Kto może skorzystać z oferty, jaką daje oratorium? Każdy chętny. Większość naszych podopiecznych to dzieci z Bydgoskiego Przedmieścia, ale na nikogo się nie zamykamy. Dziś coraz częściej rodzice są tak zabiegani, że wolą dać dziecku smartfon lub tablet, niż poświęcić mu czas i uwagę. Nie wynika to z lenistwa, ale z ogromnego zapracowania. Rodzice mogą być pewni, że w oratorium dziecko będzie dobrze zaopiekowane, zajmie się pożytecznymi rzeczami i nie będzie wystawione na zagrożenia współczesnego świata. W swoich szeregach mamy wielu specjalistów dbających w sposób szczególny

o rozwój naszych podopiecznych, m.in. psychologa, pedagoga czy pracownika socjalnego. Organizujemy wydarzenia plenerowe, najbardziej z nich znane są: Michayland, czyli Fantastyczne Miasteczko Dzieciaków, impreza integracyjna z okazji Dnia Dziecka, która co roku gromadzi tysiące uczestników, a także wycieczki do pięknych miejsc w Polsce. Mamy nieustającą nadzieję, że nasi wychowankowie wychodzą stąd lepsi i bogatsi. Już jako dorośli ludzie często nas odwiedzają i z łezką w oku wspominają czas spędzony tutaj. Bez wsparcia z zewnątrz oratorium nie mogłoby funkcjonować na wysokim poziomie? Nie prowadzimy działalności gospodarczej. Jako organizacja charytatywna żyjemy z tego, co otrzymamy. Na szczęście, ludzi dobrej woli, którzy nas wspierają, nie brakuje. W Toruniu i okolicach wielu jest przedsiębiorców i prywatnych sponsorów o dużej wrażliwości i dobrym sercu. Ogromnym wsparciem są różne projekty i programy z Urzędu Marszałkowskiego oraz Urzędu Miasta w Toruniu. Jednak bardzo ważnym źródłem utrzymania są także środki z 1 procenta podatku. To m.in. dzięki nim możemy zaoferować naszym nauczycielom skromne wynagrodzenie za pracę, ale też kupić i wyposażyć dzieci w odpowiedni sprzęt, stroje, pomoce naukowe. Dzięki wsparciu darczyńców wyremontowaliśmy również naszą siedzibę, z której korzystają dzieci. Zależy nam na tym, by nasi podopieczni ciągle mogli się rozwijać. Człowiek jest z natury twórczy. Czasem kreatywność bywa przykryta. Naszym zadaniem jest ten potencjał wydobyć.

Przekazując 1% podatku na rzecz Oratorium im. bł. ks. Bronisława Markiewicza, pomagasz nieść wiarę, nadzieję i miłość toruńskim dzieciom. dla

ORATORIUM

NR KRS 0000111794

Jeśli chcesz, by twoje pieniądze pomogły i przyniosły uśmiech dzieciom z oratorium, możesz wpłacić 1% z podatku na konto naszej organizacji. Wpisz w zeznaniu podatkowym: Stowarzyszenie Opieki nad Dziećmi Opuszczonymi pn. Oratorium im. bł. ks. Br. Markiewicza.


ZWYCIĘZCY „CZARU PAR”. ANI JEDNEJ „CICHEJ GODZINY”

FOT. NADESŁANE

RRozmowa ozmowa


19 Z KATARZYNĄ I KRZYSZTOFEM FABIAŃSKIMI, ZWYCIĘZCZAMI PROFRAMU „CZAR PAR”, ROZMAWIA MARIUSZ SEPIOŁO

Pewnie nie wszyscy wiedzą, że zwycięzców programu „Czar Par” w ogóle mogłoby w nim nie być.

Katarzyna: Obiecaliśmy córce, że w wakacje przed jej pójściem do pierwszej klasy, pojedziemy do Disneylandu pod Paryżem. Wzięliśmy z mężem urlopy i wykupiliśmy wycieczkę. W ostatniej chwili znajomi, którzy mają dzieci w podobnym wieku, postanowili do nas dołączyć. To z kolei spowodowało przesunięcie wycieczki. Gdybyśmy jej nie przesunęli, nie zdążylibyśmy na nagranie pierwszego odcinka. Na nasze miejsce weszłaby para rezerwowa. A tak naprawdę nie wierzyliśmy, że możemy się dostać.

Dlaczego?

Katarzyna: Uważaliśmy, że nie mamy szans. Pojechaliśmy na casting i zobaczyliśmy, jak inne pary są przygotowane: miały ze sobą albumy, instrumenty, przebrania. A my – koszulki z logo Kruszwicy i wizerunkiem króla Popiela. Mieliśmy jeden dzień, by wymyślić coś szczególnego. A że jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy na co dzień pracują w biurze, nie mieliśmy pomysłu. W końcu, już w drodze do Warszawy, przerobiliśmy skecz jednego z kabaretów. W śmiesznych dialogach używaliśmy własnych imion. Jury się podobało – udało nam się ich rozśmieszyć. Potem kilka minut rozmowy i było po wszystkim. Już na korytarzu byliśmy przekonani, że nie mamy szans, ale przygoda była fajna, możemy teraz wracać do domu. Podeszłam do tego na luzie, za to mąż żartuje dzisiaj, że przez cały udział w programie stracił pięć lat życia (śmiech).

Aż tak?

Katarzyna: Zwykle to ja jestem bardziej „do przodu”. To ja, w tajemnicy, wysłałam zgłoszenie do programu. A że Krzysiek jest policjantem w Inowrocławiu, musiał skonfrontować się też z odbiorem przełożonych i kolegów. Co powiedzą? Że może to nie przystoi, w końcu policjant to ważna osoba. Podczas wykonywania różnych zadań czasem mocno się denerwował. Na szczęście jego szefostwo i koledzy wykazali się dużym zrozumieniem. Niektórzy tylko żartowali: „Niech ta Kaśka ci trochę odpuści”.

A Pani pracodawca?

Katarzyna: Pracuję w urzędzie miasta w Kruszwicy. Po wszystkim burmistrz zaprosił nas na sesję, przekazał pamiątkowy dyplom i podziękował za promocję miasta. Podobno przez dziesięć lat nikt tak dobrze nie zareklamował naszych okolic, jak my w programie (śmiech). Zwycięstwo nas zaskoczyło. Byliśmy co prawda jedyną parą, która wygrała najwięcej, bo aż trzy odcinki. Ale pochodzimy z dziesięciotysięcznej Kruszwicy. To dużo mniejsza miejscowość niż Łódź czy Radom, z których

pochodziły inne pary. Nasi krajanie musieli więc zmobilizować się dużo bardziej w wysyłaniu SMS-ów. To one ostatecznie zdecydowały o wygranej. Pojawiały się też złośliwe komentarze, że wysyłaliśmy SMS-y sami na siebie, albo namawialiśmy do tego rodzinę itd. Tymczasem większość rodziny była w studiu, podczas finału na żywo, a my ze sceny sami na siebie nie mogliśmy głosować. To widzowie wpłynęli na ostateczny werdykt, co nas zaskoczyło i jesteśmy bardzo wdzięczni, że głosowali akurat na nas.

Co zdecydowało, że cieszyliście się taką sympatią?

Krzysztof: Chyba szczerość. Katarzyna: Nikogo nie udawaliśmy. Podobno w programie byłam dla męża bardzo surowa. A ja jestem wymagająca na co dzień, nie tylko wobec niego. Nie raz na wizji zdarzyło mi się go dość mocno ochrzanić… Niektórzy mówili: „On ma z nią przerąbane”. Ale to, że nikogo nie graliśmy, przemawiało tylko na naszą korzyść. Ktoś radził, by nie ujawniać, że Krzysztof jest policjantem, że może to kogoś zniechęcić. A mówiliśmy o tym otwarcie i wiemy, że grono policjantów z całej Polski na nas głosowało. Niczego się nie wstydzimy. Ludzie, którzy nas znają, wiedzą, kim jesteśmy i wiedzą, że na ekranie też byliśmy naturalni. Zresztą, wszystkie konkurencje były nagrywane tylko raz – niczego nie powtarzaliśmy. Nie wiedzieliśmy też, które momenty zostaną wybrane w montażu. Dlatego wszystkie nasze słowa, reakcje, spontaniczne gesty były dla nas naturalne. Zapomniałam o kamerach, nie myślałam o tym, by ładnie wypaść i korzystnie pokazać się widowni.

Oglądaliście siebie potem w telewizji?

Katarzyna: Tak. I przyznam, że czasem oglądając odcinek w TV dana para pokazana była inaczej, niż zachowywała się w rzeczywistości. Moje przyjaciółki – a one potrafią być bardzo szczere – mówiły: „Kacha, tam na ekranie to jesteś cała ty”. Ale komentarzy pod artykułami staraliśmy się nie czytać. Mnie ten hejt nie kręci i nie interesuje.

A skąd pomysł, żeby się zgłosić?

Katarzyna: To był impuls. Nigdy nie myślałam o takich publicznych wystąpieniach, ani o zdobyciu popularności. Ale kiedy usłyszałam zapowiedź w radiu, że jest ostatni dzień na zgłoszenia do „Czaru Par”, przypomniałam sobie, że kiedyś , kilkanaście lat temu, był to całkiem fajny program. Pamiętam, że zasiadałam przed telewizorem z rodzicami i razem go oglądaliśmy. Postanowiłam spróbować. Przeczytałam formularz, a w nim pytania: jak długo się znacie, jak długo jesteście parą, co was dzieli, a co łączy. Wpisałam odpowiedzi, wydrukowałam i podsunęłam mężowi do podpisania. „To taki internetowy konkurs” – powiedziałam. Podpisał. Krzysztof: Zaznaczyłem tylko, żebym nigdzie nie musiał jechać, bo jutro zaczynam urlop i chcę mieć spokój (śmiech).

Katarzyna: Pytania nie były trudne, odpowiedzi nasuwały się same. Wpisałam całą prawdę. Nie mówiłam, że jesteśmy idealni, że się nie kłócimy, że w życiu jest tylko różowo. Z telewizji zadzwonili na drugi dzień. Krzysztof: Było też pytanie: co zrobicie z wygraną?. Napisałaś: „My i tak nie wygramy”. Może to ich do nas przekonało.

W formularzu napisała Pani: „Nie jesteśmy kontrowersyjni, nie wyróżniamy się niczym szczególnym”. Dlaczego?

Katarzyna: Bo tacy jesteśmy. Urzędniczka i policjant, normalna rodzina. W życiu małżeńskim nie mieliśmy jakichś wielkich kryzysów.

Każdy ma w sobie coś ciekawego. Co to jest w Waszym przypadku?

Katarzyna: Chyba ta nasza naturalność. Napisałam: „Udział w programie potraktujemy jako przygodę i rozrywkę”. I tego nie ukrywaliśmy. Krzysztof: Pojechaliśmy na casting, zobaczyliśmy telewizję od kuchni, zrobiliśmy sobie zdjęcia i tyle. To by nam wystarczyło. Potem pierwszy odcinek i powiedziałem: „Dobra, Kacha, nie robimy wstydu, nie odpadamy w pierwszym”. Mieliśmy stresa. Potem kolejny i kolejny. Rozkręcaliśmy się z odcinka na odcinek. Czasem od ósmej rano do dwudziestej trzeciej. Każdego ranka przed nagrywaniem odcinka wstawaliśmy z nastawieniem: „Dzisiaj koniec”. Byłem pesymistycznie nastawiony i uważałem, że właśnie dzisiaj odpadniemy. Katarzyna: Bo my się cieszyliśmy, że zostaliśmy wybrani. Że wzięli do programu zwykłych, szarych Kowalskich.

Czy w trakcie programu dowiedzieliście się czegoś nowego o sobie?

Krzysztof: Chyba nie. Wiedzieliśmy, że jesteśmy sprawni i wszystkie fizyczne konkurencje wyjdą nam dobrze. W kulinarnych też, choć potknęliśmy się na torcie – nie wyszedł nam zbyt ładnie. No i nie udał nam się koktajl, który mieli wypić jurorzy. Pomyśleliśmy: takie gwiazdy, pewnie będą miały ochotę na coś eko i wege, więc wybraliśmy jarmuż. Niestety, nie udało nam się go zmielić i zatykał jurorom słomki (śmiech). A moglibyśmy zrobić tak, jak w domu – czyli prosto, ale ze smakiem. Zauważyliśmy, że mamy dystans do siebie i poczucie humoru, potrafiliśmy się wygłupiać i śmiać z siebie, gdy nie wychodziły zadania... Katarzyna: Ja chyba przekonałam się, że pod presją stresu potrafię się skupić. Choć na co dzień bywam nerwowa, kiedy miałam do wykonania konkretne zadanie, umiałam się spiąć. Krzysztof: Ja się stresowałem, żeby jak najlepiej wykonać zadanie. Zwłaszcza w trakcie oczekiwania na nagranie, np. ktoś kazał nam się ubrać na sportowo, nie wiedzieliśmy ,co nas czeka. W studiu zobaczyliśmy dmuchany tor przeszkód, który musieliśmy przebiec w jak

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


20

Rozmowa

najkrótszym czasie. Chociaż jestem policjantem i sporo w życiu widziałem, niektórymi zadaniami potrafiłem się mocno stresować.

Wasz związek jest już dojrzały – w końcu znacie się od osiemnastu lat.

Krzysztof: Oboje jesteśmy z Kruszwicy. Za młodych lat widywałem Kasię, mieszkała w tym samym bloku, w którym mój dziadek. Byliśmy na „cześć”. Katarzyna: Moja koleżanka z ławki spotykała się z bratem Krzysztofa. Kiedy zbliżała się studniówka, a ja nie miałam z kim pójść, powiedziała: „A może z Fabianem? Na pewno nie będziesz się nudziła, jest rozrywkowy”. Potem spotkaliśmy się na następnej studniówce, też z innymi partnerami. Ale wtedy wyszliśmy już z niej jako para.

Często ludzie pytają Was, jaka jest „recepta na udany związek”?

Katarzyna: Pytali nas o to dziennikarze. Ale takiej recepty nie ma. Nie ma jednego schematu. Sami nie jesteśmy idealni. Po prostu trzeba się szanować i słuchać. Rozmawiać ze sobą. A poza tym dążyć do tych samych celów. Kiedy coś planujemy, potrafimy się w tych planach zgodzić. Patrzymy w jednym kierunku. I chyba rozumiemy się bez słów. Choć bywało różnie. Ja często nie umiem przeprosić, pierwsza wyciągnąć ręki. A kiedy bardzo mi

na czymś zależy, potrafię pokierować sytuacją tak, żebym to ja miała rację .

Przez kłótnie dowiadujemy się o sobie więcej niż przez wieczną sielankę?

Katarzyna: Jasne. Wtedy poznajemy się z różnych stron. Ale u nas kłótnie zawsze doprowadzały do oczyszczenia atmosfery. Powiedzieliśmy sobie parę ostrych słów, a za chwilę nie pamiętaliśmy, o co nam chodziło. Wyrzuciliśmy emocje i sprawa była za-

Katarzyna i Krzysztof Fabiańscy Mieszkają w Kruszwicy. Katarzyna jest urzędniczką, Krzysztof policjantem. Zwyciężyli w pierwszej edycji wznowionego po latach programu TVP 2 – „Czar Par”. W programie rywalizowało 14 par. Wszystkie brały udział w przeróżnych konkurencjach, sprawdzających sprawność fizyczną, ale też wiedzę o partnerze. Zmagania oceniało jury (m.in. Radosław Pazura, Dorota Chotecka, Katarzyna Cichopek i Marcin Hakiel), ale w finale to głosy widzów decydowały o zwycięstwie. To właśnie para z Kruszwicy najbardziej zaimponowała widzom.

łatwiona. Dajemy też sobie przestrzeń. Na imprezy zawsze chodziliśmy razem, lubimy spędzać ze sobą czas, więc nie potrzebujemy innych wrażeń, ale każde z nas ma swoje damskie i męskie wyjścia czy nawet wycieczki. Co ciekawe, nigdy nie mieliśmy „cichych dni”. Krzysztof: Nawet jednej „cichej godziny” (śmiech). Małżeństwo uczy, że trzeba trochę zrezygnować z własnego ego i wybrać większe dobro – rodzinę. Żona ma czasem zwariowane, spontaniczne pomysły, ja staram się je tonować. Może z racji zawodu? Katarzyna: Wiele zmienia też dziecko. Kiedy urodziła się córka, bywało trudno. Wcześniej nasze życie było bardzo poukładane i narodziny dziecka były niemałą zmianą. Wszystko podporządkowaliśmy jej, wydawało nam się, że musimy całkowicie się poświęcić i chyba trochę zapomnieliśmy o sobie. Z czasem jakoś wszystko się ułożyło. Mamy przyjaciół i rodzinę, która mieszka blisko. Kiedy jeździliśmy na nagrania, z córką zostawała moja mama. Razem z całą listą rzeczy do zrobienia (śmiech).

Tak jest od zawsze?

Katarzyna: Udało nam się to wypracować. Ja potrafię być władcza, a ty raczej uległy. Krzysztof: Ktoś musi być głową rodziny. W naszym przypadku jest nią Kasia (śmiech).

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


W TROSCE o siebie i bliskich Rozmowa z Agnieszką Chmielewską, właścicielką Przedstawicielstwa UNIQA w Toruniu i koordynatorką ubezpieczeń na życie. Istnieje wiele towarzystw ubezpieczeniowych, oferujących polisy na życie. Czym kierować się przy wyborze konkretnego ubezpieczyciela? Chyba nie ceną składek? Co jest najważniejsze?

Kierujemy się zakresem i wysokością świadczeń, ale najważniejsza jest świadomość klienta, dlaczego chce się ubezpieczyć i co chce zabezpieczyć. Czy ma plan na wypadek, gdyby poważnie zachorował, co wyłączyłoby go z życia zawodowego? Czy oszczędności wystarczyłby na leczenie i rehabilitację po wypadku? Jak rodzina poradziłaby sobie bez jego dochodów? W jaki sposób chciałby zabezpieczyć siebie i swoich bliskich? To są pytania, nad którymi klient powinien się zastanowić, zanim wybierze odpowiednią ofertę.

Dlaczego warto wybrać Waszą ofertę? Czym mnie do siebie przekonacie? Wiarygodnością? A może innymi argumentami?

Naszym atutem jest szeroki zakres odpowiedzialności, dostosowany do potrzeb klienta, bez względu na to, czy to będzie głowa rodziny, singiel czy bizneswoman. Atutem jest również sprawnie działające centrum pomocy, w którym świadczenia są szybko analizowane i wypłacane. W naszym portfelu posiadamy superprodukt na życie „Bezpieczne Dziecko”, dedykowany ochronie zdrowia i życia naszych pociech. Wspieramy w tym ubezpieczeniu rodziców w leczeniu ciężkich zachorowań lub komplikacji zdrowotnych, będących następstwem wypadków w zakresie: konsultacji lekarzy specjalistów, diagnostyki, badań specjalistycznych czy rehabilitacji. W obecnych czasach, gdy często słyszymy o akcjach charytatywnych, polegających na zbiórce funduszy na leczenie dzieci, takie dodatkowe wsparcie finansowe jest bardzo istotne.

Na co szczególnie należy zwrócić uwagę, wybierając już konkretną formę polisy?

Warto porozmawiać z konsultantem o różnych niuansach oferty, poznać argumenty za i przeciw, a przede wszystkim mieć świadomość, że zdarzają się sytuacje, w których dany ubezpieczyciel może nie wypłacić świadczenia, jak w przypadku obowiązujących okresów karencji.

Czy mając ubezpieczenie grupowe, warto zakładać indywidualne?

Ubezpieczenie indywidualne jest dobrym uzupełnieniem ubezpieczenia grupowego, daje nam możliwość podwyższenia sumy ubezpieczenia, co zabezpiecza nas w znacznie wyższym stopniu.

Jeżeli nie bardzo wiem, na jaki rodzaj polisy mam się zdecydować to mogę liczyć na pomoc z Pani strony?

Oczywiście jesteśmy dyspozycyjni, zapraszamy osobę zainteresowaną najpierw na rozmowę do naszego biura na ulicy Długiej 18 w Toruniu, by następnie przeanalizować jej potrzeby, a dopiero później wspólnie wybrać odpowiedni produkt, który jak najpełniej zaspokoi konkretne oczekiwania.

Czy tylko wiek ma znaczenie przy zawieraniu polisy na życie?

Tak, im szybciej zadbamy o swoje ubezpieczenie na życie, tym składka będzie niższa, tak samo zależna jest ona od kondycji zdrowotnej, jak i wykonywanego zawodu. Wydawać by się mogło, że zawarcie polisy na życie to zawiły proces – nie ma się jednak czego obawiać, warto przyjść i sprawdzić, co mamy do zaoferowania.

Zatem zaprasza Pani wszystkie zainteresowane osoby?

Tak, oczywiście. Jesteśmy firmą rodzinną, prężnie się rozwijającą na toruńskim rynku. Istniejemy już 29 lat. W naszej ofercie znajduje się cały wachlarz ubezpieczeń, a klientów kompetentnie i sprawnie przeprowadzamy przez procedury ubezpieczeniowe. Wychodząc naprzeciw ambitnym wyzwaniom, poszukujemy nowych kanałów dystrybucji i chętnie nawiązujemy współpracę ze sprzedawcami i brokerami ubezpieczeniowymi. Dodam, że oprócz siedziby głównej w Toruniu przy Długiej 18, mamy także własne jednostki terenowe w Grudziądzu i Brodnicy z wykwalifikowaną i sprawdzoną kadrą. Tam również serdecznie zapraszamy.

Pomyśl, że życie jest zbyt piękne, by je lekceważyć. Pomyśl Przedstawicielstwo UNIQA TU SA i TU na Życie SA w Toruniu

ul. Długa 18 • tel. 56 655 77 65 • www.uniqa-torun.pl


RRozmowa ozmowa

RANDKOWANIE ONLINE JES WIZYTA W SUPERMARKEC

Z DR KAMILĄ KACPRZAK-WACHNIEW, AUTORKĄ BLOGA NAUKOWO UCZUCIOWO, ROZMAWIA TOMASZ SKORY

Zacznę od pytania, które często Pani zadaje innym: jak poznała Pani swojego męża? Czy może właśnie „przez internet”?

Właśnie tak! Swojego męża poznałam na Tinderze. Miałam też wcześniej doświadczenie w korzystaniu z portali randkowych. Osobiste zaangażowanie w randki online stało się dla mnie impulsem do tego, aby poszukiwać naukowego wyjaśnienia tego, jak ludzie funkcjonują w takich miejscach. Po zakończeniu badań i publikacji książki „Związki miłosne w sieci. Poszukiwanie partnera życiowego na portalach randko-wych” ten temat nie przestał mnie interesować. W tamtym czasie co prawda zajęłam się tematem randkowania nastolatków, ale prywatnie nadal zaglądałam na portale randkowe. Co ciekawe, profil mojego męża nie zawierał zdjęcia profilowego, co raczej bywa wystarczającym powodem, aby odrzucić taką osobę. Pewnie by się tak zadziało, gdyby nie opis – cytat z piosenki Kaczmarskiego, co było

dość nietypowe, biorąc pod uwagę typowe treści umieszczane na profilach. Myślę, że znaczenie miał też fakt, że dopiero co zarejestrowałam się w aplikacji, nie byłam jeszcze przeciążona wielością kandydatów i ciągłą ich oceną.

A tak bez odnoszenia się do własnych doświadczeń, myśli Pani, że ogólnie łatwiej jest dziś znaleźć partnera w realu czy wirtualnym świecie?

Odpowiedź nie jest tutaj jednoznaczna, wszystko zależy od tego, jaki mamy dostęp do potencjalnych partnerów. Kiedy sama korzystałam z aplikacji randkowej, większość moich znajomych miała już partnera lub założyła rodzinę. Ukończyłam też studia, które były mocno sfeminizowane. Z kolei ze względu na liczne obowiązki w czasie realizacji studiów doktoranckich moje możliwości poznania nowych osób i efektywnego randkowania zostały mocno ograniczone. To właśnie pokazują badania: łatwiej jest znaleźć partnera w świecie wirtualnym, kiedy nie mamy za wiele okazji do tego, aby zawierać nowe znajomości, np. jesteśmy samotnymi rodzicami, nie mamy zbyt wiele wolnego czasu, przenieśliśmy się do nowego miasta itp. Dużo łatwiej po-

znać kogoś w realu, kiedy podejmujemy różne aktywności, mamy szeroką sieć kontaktów i dostęp do osób, które nie są jeszcze zajęte.

Jeśli – zakładam – łatwiej jest zawiązać znaczącą relację w realu, to skąd duża popularność aplikacji randkowych? Jesteśmy nieśmiali i trudno odezwać się nam do kogoś na żywo?

Zakłada Pan, że ludzie korzystają z aplikacji randkowych, bo chcą nawiązać znaczącą relację, ale nie zawsze tak jest. Użytkownicy mają różne motywy korzystania z portali randkowych, nie tylko uczuciowe czy seksualne. Poczucie bycia osobą atrakcyjną i codzienne utwierdzanie się w tym, że jest się interesującym dla innych, może być wystarczającym powodem, aby codziennie zaglądać na swoje konto. Inną sprawą jest to, że wiele naszych relacji już przenieśliśmy do świata wirtualnego. Skoro utrzymujemy przyjaźnie, korzystając z mediów społecznościowych, bo często tak jest łatwiej, to trudno się dziwić, że zagadywanie do obcych nam osób może być nie tylko trudne, ale też uznane za dziwne. Nawet kiedy ktoś zainteresował nas w realu, mamy wspólnych znajomych, więc po-

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


23

ST JAK CIE

To chyba znak naszych czasów, że ciągle szukamy czegoś lepszego. Chcemy mieć większe telewizory, szybsze samochody, nowsze telefony, choć te „stare” nadal działają. Czy aplikacje nie sprawiły, że zaczęliśmy patrzeć na partnerów przedmiotowo i zamiast dbać o swoje związki wymieniamy je na „lepszy model”?

Po pierwsze bycie użytkownikiem aplikacji lub portalu randkowego dostarcza nam informacji o ilości dostępnych kandydatów. Po drugie korzystanie z randek online sprzyja ocenie własnej wartości na rynku matrymonialnym za sprawą otrzymywanych wiadomości, lajków, serduszek itp. Jeśli wydaje nam się, że mamy duży wybór potencjalnych partnerów, którzy są nami zainteresowani, utwierdza nas to w przekonaniu, że możemy wybrać tego najlepszego, który nie musi być tym aktualnym. Otwarcie się na poszukiwanie nowego partnera bywa jednak sumą różnych składowych. Poczucie satysfakcji z aktualnego związku, postrzeganie obecnego partnera jako trudnego do zastąpienia lub brak alternatyw dla dokonanego wyboru raczej oddalą nas od podjęcia decyzji o utworzeniu lub utrzymaniu konta na portalu randkowym. Problem pojawia się, gdy nie czujemy się najlepiej z aktualnym partnerem.

Szczególną niesławą cieszy się chyba Tinder? O nim najczęściej się mówi, że sprzyja częstym zmianom partnerów. Badania to potwierdzają?

tencjalnie nawiązanie kontaktu nie byłoby trudne, to i tak zazwyczaj najpierw sprawdzamy tę osobę w sieci i tam inicjujemy pierwszy kontakt. Badacze określili nawet sekwencję kroków, w jakich następuje rozwinięcie znajomości i w początkowej fazie najczęściej rozwija się ona właśnie wirtualnie.

Internet na pewno oferuje nam możliwość poznania ludzi, których nigdy by się nie poznało ns przykład ze względu na odległość...

Myślę, że aktualnie wykorzystywane aplikacje randkowe mają służyć przede wszystkim sprawnemu dopasowaniu ludzi, którzy znajdują się już blisko siebie. Tak działa Tinder albo Happn. To drugie narzędzie pomoże nam nawet zidentyfikować osoby, z którymi fizycznie minęliśmy się danego dnia, o ile są użytkownikami aplikacji. Miejsce zamieszkania bywa często istotnym kryterium przy selekcji profili, ale nie jedynym. Im większą elastyczność wykażemy przy ustalaniu kogo szukamy, tym większe szanse na znalezienie miłości. Dobrze jest się jednak zastanowić, jakie kryteria są nienegocjowalne, a co będzie jedynie atutem danej osoby.

Podejrzewam, że za duży wybór kandydatów też bywa zgubny?

Owszem, mnogość opcji może być zgubna. Przeglądanie kolejnych profili i ich ocena stanowi dla nas poznawczy wysiłek. Z czasem z coraz mniejszą uwagą dokonujemy wyboru potencjalnych kandydatów i oceniamy ich na podstawie najłatwiejszych w porównywaniu kryteriów. Użytkownicy portali randkowych potrafią rozpoznać, kto jest dla nich pociągający albo bardziej pociągający od innych, ale niekoniecznie, kto spodoba im się jako osoba i z kim stworzą dobry związek. Możemy więc umówić się na randkę z osobą, która spełniła nasze wymogi co do wyglądu, wykształcenia, zainteresowań, ale dopóki nie dojedzie do rzeczywistej interakcji, nie wiemy, czy w ogóle polubimy tę osobę. Jeśli nie, to okaże się, że cały dotychczasowy wysiłek, włożony w przeglądanie i selekcję profili, nawiązanie rozmowy, poszedł na marne. Inna sprawa, że randkowanie online porównywane jest często do wizyty w supermarkecie. Tak jak przyglądamy się towarom sklepowym, porównujmy ich parametry, szukamy najlepszych okazji, tak samo zachowujemy się w stosunku do osób poznanych w sieci.

Zależy, kto te badania realizuje, na przykład zespół Tindera opublikował wyniki badań, które przeczą, aby aplikacja służyła wyłącznie do nawiązywania krótkotrwałych relacji. Nie wnikając w aspekty metodologiczne prowadzonych badań, powiedziałabym, że z aplikacji korzystają różni ludzie, w różnym celu. Warto zaznaczyć, że są wśród tych osób takie, których nie interesują przelotne znajomości, co nie znaczy, że te osoby nie zaangażują się w jakąś formę kontaktu fizycznego na randce, od pocałunku po seks. I odwrotnie, użytkownik może poszukiwać wyłącznie niezobowiązujących kontaktów seksualnych, ale ostatecznie zaangażować się w związek uczuciowy.

Naukowo Uczuciowo powstało jako rezultat zainteresowań naukowych, które sięgają okresu, gdy była Pani jeszcze studentką. Internet zmienia się dynamicznie, zapytam więc, czy od tamtego czasu zmieniło się coś w randkowaniu online?

Na bieżąco przeglądam bazy danych artykułów naukowych w poszukiwaniu inspiracji do kolejnych wpisów na bloga. To, co zauważyłam, to wzrastającą rolę wykorzystania sztucznej inteligencji do kojarzenia par, a nawet przewidywania trwałości istniejących już związków. Myślę, że wpro-

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


24

Rozmowa

Kobiety czasem mają dość bycia zarzucanymi propozycjami z każdej strony?

wadzenie Facebook Dating może wkrótce trochę odświeżyć rynek randek online w Polsce. To narzędzie jest już testowane w innych państwach.

Tutaj istotną kwestią jest nie tylko ilość otrzymywanych wiadomości, ale także ich jakość. Kobiety unikają panów wysyłających wiadomości typu „fajna jesteś, umówmy się”. Zaczepki z reguły nie działają, długie wiadomości odstraszają, formalne przywitania nie robią dobrego wrażenia, a krótkie „hej, co tam?” nie zachęcają do rozmowy. Pominę już wulgarne i agresywne propozycje. Rozpoczęcie rozmowy wcale nie jest takie łatwe, dla żadnej ze stron.

Facebook Dating? Co to za nowość?

To nowa usługa Facebooka. Wydaje się być całkiem interesująca. Na bazie informacji z naszego profilu, od zainteresowań, po wydarzenia, w których bierzemy udział, aż po grupy, których jesteśmy członkami, algorytm zaproponuje nam profile podobnych do nas osób. Na swoim koncie będziemy mogli publikować posty i stories z Instagrama, więc tworzenie profilu będzie odbywało się dynamicznie. I kiedy ktoś nas zainteresuje, nie będziemy musieli czekać z nawiązaniem kontaktu. Możemy od razu skomentować post danej osoby albo dać lajka. Co jednak ważne, Facebook Dating zapewnia nam dyskrecje. Nikt z naszych znajomych nie będzie wiedział, że randkujmy, o ile nie zdecydujmy, aby aplikacja potencjalnie sparowała nas z kimś znajomym. Myślę, że to ciekawe rozwiązanie i łączy w sobie dwa najpopularniejsze sposoby na poszukiwanie partnera – udział znajomych i randki online.

A jakie aplikacje i portale są obecnie najpopularniejsze? Czym się różnią?

Prym nadal wiedzie Tinder i Badoo, ale opcji jest więcej. Dostępne platformy może różnić forma doboru i prezentacji profili kandydatów, grupa docelowa i jej potrzeby, marka czy kultura danego serwisu oraz opłaty. Mamy więc takie portale, które zachęcają do uzupełnienia testów osobowości i na tej podstawie algorytmy proponują nam konkretne profile. W innym przypadku sami dokonujmy selekcji i przeglądamy wyniki wyszukiwania. To, co może różnić aplikacje i portale randkowe to ich wyspecjalizowanie ze względu na potrzeby albo przedział wiekowy danej grupy. Innymi słowy, każdy znajdzie coś dla siebie.

Przybywa chyba platform dedykowanych kobietom, jak Bumble czy Zaadoptuj Faceta. Panie przyjmują bardziej aktywną postawę w randkowaniu online?

Te platformy nie mają jednak zbyt dużej liczby użytkowników. Dla przykładu, aplikacja Bumble została pobrana w Google Play blisko 160 tysięcy razy, co stanowi niewielką liczbę w porównaniu z 4 milionami ściągnięć Tindera. Co ciekawe, popularność Bumble zupełnie inaczej prezentuje się w innych państwach. Pytanie, czy w Polsce kobiety mają trudność z zainicjowaniem kontaktu, czy jednak panowie preferują tradycyjne sposoby nawiązywania znajomości. Badania pokazują, że to zdecydowanie częściej mężczyźni wysyłają pierwsze wiadomości. Od momentu zdobycia „matcha” 63 proc. mężczyznom wystarczy 5 minut, aby napisać do sparowanej partnerki.

Randki w sieci kojarzą się głównie z młodzieżą. Czy starszym rocznikom mają mniej do zaoferowania? Czy to kwestia innej mentalności?

Kobiety unikają panów wysyłających wiadomości typu „fajna jesteś, umówmy się”. Zaczepki z reguły nie działają, długie wiadomości odstraszają, formalne przywitania nie robią dobrego wrażenia, a krótkie „hej, co tam?” nie zachęcają do rozmowy. Pominę już wulgarne i agresywne propozycje. Rozpoczęcie rozmowy wcale nie jest takie łatwe, dla żadnej ze stron.

Randkowanie to domena osób w młodym wieku, może stąd Pana skojarzenie. Poszukują one partnera, to jedno z zadań rozwojowych przewidzianych na ten czas. Później na rynek matrymonialny wracają osoby po zakończonych związkach oraz po stracie partnera. Dla tych osób dedykowane są często osobne portale, mniej nastawione na randkowanie, a bardziej służące kojarzeniu par dla celów matrymonialnych. Te osoby faktycznie mogą mieć pewne obiekcje na poziomie technicznym i mentalnym, aby poszukiwać partnera w sieci.

Jeden z Pani tekstów na blogu zatytułowany jest „Dlaczego spotykamy dziwne osoby na Tinderze?”. No właśnie, dlaczego? I czy aby na pewno dziwniejsze niż na żywo?

Osoby, które spotykamy w sieci nie różnią się od tych, które spotykamy codzienne na ulicy, różnią się natomiast od tych, które są naszymi znajomymi i partnerami. Ci pierwsi są przypadkowi, ci drudzy są przez nas wybierani – lubimy ich, są z tych samych kręgów społecznych, coś nas łączy. Społeczność portali i aplikacji randkowych odzwierciedla przekrój naszego społeczeństwa, dlatego znajdziemy tam właściwie każdego, także te osoby, które w innych warunkach szybko byśmy odrzucili. Kiedy zaliczamy kolejną nieudaną albo nawet słabą randkę nasza ogólna ocena poznanych osób staje się negatywna. W tym rzecz, aby nie umawiać się z każdą poznaną w sieci osobą, ale tylko z tymi użytkownikami, których polubimy i co do których przewidujmy, że miło spędzimy czas. Wówczas ograniczymy szansę na spotkanie osoby, z którą normalnie byśmy się nie umówili.

Na co w takim razie zwracać uwagę przeglądając profile, by uniknąć rozczarowań?

W randkowaniu online możemy popełnić kilka błędów, na przykład założyć, że druga osoba kieruje się takimi samymi motywami korzystania z aplikacji randkowej co my. Tymczasem na podstaLUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


25 wie zawartych w opisie informacji jesteśmy w stanie założyć, jakiego typu relację ta osoba chce nawiązać. Jeśli zależy nam na znalezieniu partnera do długotrwałego związku, warto zwrócić uwagę na to, czy i jakie informacje ta osoba zamieściła na swoim profilu randkowym. Jeśli odnoszą się one do preferowanego stylu życia, cech osobowości własnych czy oczekiwanych u przyszłej sympatii, to istnieje szansa, że nasze oczekiwania są podobne. Kiedy twórca profilu wyraźnie skupia się na fizyczności i seksualności, to najpewniej będzie zainteresowany innym rodzajem znajomości. Co więcej, piszmy do tych osób, których opis na profilu randkowym pozwoli nam dostrzec podobieństwa w zakresie wyznawanych wartości. Czym jednak kierować się, kiedy brakuje opisu albo jest bardzo zdawkowy? Możemy spróbować ocenić zdjęcie danej osoby nie tyle pod względem jej atrakcyjności, ale tego, w jakim kontekście się na nim prezentuje. Należy jednak pamiętać, że nie sposób uniknąć rozczarowań, nawet jeśli dana osoba wydaje się być dla nas odpowiednia.

Właściwa selekcja to jedno, ale jeszcze trzeba samemu przykuć czyjeś oko. Jak zwiększyć swoją „wirtualną atrakcyjność”, oczywiście bez publikowania nieprawdy i przerobionych zdjęć?

Myślę, że dobrze jest być „jakąś” osobą, zaprezentować się z korzystnej strony, ale też nie ukrywać ewentualnych mankamentów urody. Zdarza się, że ludzie publikują swoje nieaktualne zdjęcia, które stanowią obietnicę, że mogliby tak teraz wyglądać. Taka strategia również prowadzi do rozczarowań. O naszej atrakcyjności stanowi również opis, najlepiej, żeby coś o nas mówił, ale też stanowił punkt zaczepienia dla rozpoczęcia z nami rozmowy. Jeśli na profilu zamieścimy tylko fakty z naszego życia, to narazimy się na te same, nudne pytania. Wykazanie się odrobiną humoru, nawet napisanie czegoś zaskakującego, będzie lepszą strategią na przyciągniecie uwagi i sprowokowanie otrzymania wiadomości.

Nie da rady wpasować się we wszystkie gusta, więc musimy się pogodzić z odrzuceniem. Z tego, co przeczytałem, wynika, że panowie sobie z tym gorzej radzą...

Na blogu przywołuję ciekawy eksperyment, w którym badani mieli przetestować funkcjonowanie nowego portalu randkowego, ale w rzeczywistości przyglądano się ich reakcji na bycie odrzuconymi. Eksperyment polegał na tym, że połowa uczestników otrzymywała informację o tym, że żadna z wybranych przez nie osób nie jest nimi zainteresowania. Mężczyźni mieli z tym większy problem niż kobiety. Ich nastawienie stawało się nieprzychylne nie tylko do konkretnej osoby, ale całej grupy. Zda-

Łatwiej jest znaleźć partnera w świecie wirtualnym, kiedy nie mamy za wiele okazji do tego, aby zawierać nowe znajomości, np. jesteśmy samotnymi rodzicami, nie mamy zbyt wiele wolnego czasu, przenieśliśmy się do nowego miasta itp. Dużo łatwiej poznać kogoś w realu, kiedy podejmujemy różne aktywności, mamy szeroką sieć kontaktów i dostęp do osób, które nie są jeszcze zajęte.

rza się, że w obliczu odrzucenia mężczyźni nieprzyjemnie komentują wygląd kobiety, umniejszając jej wartość. Należy jednak zauważyć, że panowie dużo częściej mają okazję do tego, aby poczuć się sfrustrowanymi. To oni inicjują kontakt, proponują randkę itp., przez co częściej ryzykują bycie odrzuconymi. Nie każdy umie sobie z tym doświadczaniem konstruktywnie poradzić.

Skoro randkowanie w sieci bywa często rozczarowujące, a momentami wręcz przykre, to dlaczego tak wiele osób kontynuuje tam swoje poszukiwania?

Samo poznawanie nowych osób bywa ekscytujące, a już szczególnie gdy inni ludzie odwzajemniają nasze zainteresowanie. Kto z nas nie lubi otrzymywać lajków i serduszek? Mechanizm funkcjonowania serwisów randkowych przypomina trochę grę w kasynie. Co jakiś czas otrzymujemy drobne nagrody, w postaci czyjegoś zainteresowania, po to, aby dalej kontynuować tę randkową grę. Powiadomienia o tym, ile mamy nieprzeczytanych wiadomości, ile osób obejrzało nasz profil, że otrzymaliśmy „matcha” nie pojawiają się bez powodu. To one podtrzymują naszą wiarę, że może następnym razem uda się poznać odpowiednią osobę, pomimo dotychczasowych średnich albo słabych randek.

dr Kamila Kacprzak-Wachniew Autorka bloga Naukowo Uczuciowo i współautorka książki „Związki miłosne w sieci. Poszukiwanie partnera życiowego na portalach randkowych”. Wśród zainteresowań naukowych wymienia nowe technologie, randki w sieci i życie uczuciowe młodych ludzi. Malborżanka mieszkająca w Bydgoszczy, zakochana w Londynie, fanka Netflixa i gier planszowych.

Czasami zainwestowaliśmy już tyle czasu, a nawet pieniędzy w poszukiwanie partnera, że po prostu trudno nam skasować profil, licząc, że ta inwestycja się jednak zwróci.

A dlaczego zdarza się, że osoby już w związkach nie kasują swoich profili? Co więcej, aktywnie z nich korzystają?

Prawdą jest, że część osób będących w związkach pozostaje aktywnymi użytkownikami aplikacji randkowych. Pojawia się tutaj problem zdrady i braku zaangażowania, który jest dość złożony i możemy go wyjaśnić za pomocą kilku teorii, np. wymiany i inwestycji. Randkując w sieci mamy dostęp do wielu alternatywnych i atrakcyjnych partnerów, którzy na dodatek są nami zainteresowani, dlatego dużo łatwiej ulec pokusie pozostania „w obiegu” niż wtedy, gdy nasz partner wydaje się nam trudny do zastąpienia i mamy wątpliwość, jakie są nasze szanse na rynku matrymonialnym. Serwisy randkowe dają nam wyobrażenie, często złudne, że opcji jest wiele, więc niektórym trudniej jest skasować swoje konto.

Czy w takim razie aplikacje „zachęcają” do zdrad, jak głoszą czasem tytuły w plotkarskich portalach?

Może nie tyle zachęcają, co sprzyjają zdradzie, bo umożliwiają dostęp do potencjalnych kandydatów, jednocześnie pozwalając zachować względną anonimowość. Inna kwestia dotyczy tego, co dla kogo oznacza zdradę, np. czy będzie nią flirt w sieci albo posiadanie konta na portalu randkowym?

A czy Pani zdarza się jeszcze czasami zaglądać na takie portale, w celach naukowych oczywiście?

Interesują mnie nowinki w świecie randek online i chętnie dowiaduję się o nowych aplikacjach, ale nie jestem ich aktywnym użytkownikiem. Gdy sprawdzę na czym polegają, szybko usuwam konto.

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


Rozmowa Mama

NIEPEŁNOSPRAWNOŚĆ OCZAMI MAMY ROZMAWIA: JOANNA JANKOWIAK

P

ięknym i zdrowym dzieckiem chwalimy się z przyjemnością. Kiedy jednak nieco odbiega od normy, wstydzimy się o tym mówić. Inaczej jest w przypadku Natalii Hałas-Szcześniak, bydgoszczanki, mamy niepełnosprawnego Stasia, prowadzącej kanał „Oczami mamy”.

Pewnie wiesz, o co chcę Cię zapytać?

Myślę, że chodzi o najważniejszą rolę, jaką przychszło mi niespodziewanie pełnić już niemal dwa lata.

Nie spodziewałaś się jej?

Roli mamy się oczywiście spodziewałam (śmiech). Jednak nic nie wskazywało na to, że będę mamą niepełnosprawnego dziecka. Cała ciąża przebiegała bez komplikacji. Badania przeprowadzone w trakcie nawet nie sugerowały wady wrodzonej. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero po porodzie. Podeszła do nas pani neonatolog, złapała za ręce i powiedziała, że dzieciątko ma problem. Zapytałam, czy Staś w ogóle będzie żył. Na szczęście odpowiedziała, że tak.

Ale na nacieszenie się sobą chyba nie mieliście zbyt wiele czasu?

Niestety. Staś został ode mnie zabrany półtorej godziny po tym, jak się urodził. Nie

miałam nawet możliwości przystawić go do piersi. Wyobraź sobie, jakie to jest uczucie dla matki. Takiego bólu nie czułam nigdy wcześniej. Kolejne doby mijały bardzo szybko. Okazało się, że Staś urodził się z przepukliną oponowo-rdzeniową i rozszczepem kręgosłupa. W trzeciej dobie życia był operowany. To za dużo jak dla tak małego człowieka.

A dla Ciebie? Jak to przyjęłaś?

To był szok. Na szczęście byliśmy w tym razem, ja i mój mąż. Kolejne dwa tygodnie mieszkaliśmy praktycznie w szpitalu, wracając do domu tylko na noc. Nie nieliśmy możliwości nocowania na miejscu. Musieliśmy się też w szybkim tempie nauczyć, jak żyć z dzieckiem niepełnosprawnym. To, co się wydarzyło przez te dwa pierwsze tygodnie życia Staszka, to był istny kosmos. Nie zapomnę tego do końca życia.

Czekała Was jeszcze operacja...

To w ogóle było coś strasznego. Serce nam po prostu pękało... Siedzieliśmy z mężem i płakaliśmy, czekając, aż się skończy. Potem pobyt na OIOMIE, powrót na oddział. I tak codziennie, do przodu, coraz bliżej wyjścia. Zaczęliśmy się powoli oswajać z nową sytuacją.

Co było najcięższe dla Ciebie jako kobiety?

Ta mnogość niespodziewanych doświadczeń. Miałam m.in. problem z laktacją, do te-

go sam połóg. Niewiele się o nim mówi, bo to temat wstydliwy. To było szczególnie ciężkie, bo musiałam przez cały połóg przejść w szpitalnym fotelu. Chciałam być przy Stasiu, więc nie miałam za bardzo możliwości, aby się położyć i odpocząć. Cały czas siedziałam i musiałam sobie jakoś radzić, dbać o higienę.

Jakie emocje z początku pamiętasz najbardziej?

Przede wszystkim rozpacz. To jest bardzo przykre, co teraz powiem. Ale to nie tylko moje doświadczenie. Tak po prostu jest, że na początku rodzic przeżywa żałobę. Bo czeka na zdrowe dziecko, a rodzi się niepełnosprawne. To nie znaczy, że to dziecko jest gorsze, niechciane. Nie na tym polega ta żałoba. To jest ogrom cierpienia, którego nawet nie umiem opisać. Wyobraź sobie: wydajesz na świat małego człowieka, marzysz o jego szczęśliwym życiu. Niepełnosprawność sprawia natomiast, że już na początku drogi twoje dziecko ma ciężej.

Czy w tym okresie spotkało Cię coś pozytywnego?

Kiedy wydarzyła się ta nasza tragedia oraz cud narodzin, najcenniejsze i najbardziej pozytywne okazały się relacje międzyludzkie. Przede wszystkim zobaczyliśmy, jak nasza rodzina potrafi się zjednoczyć. Drugi pozytyw: moja siostra, która jest wspaniałym człowiekiem i dała nam całe swoje ser-

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


27 ce w tym czasie. Każdemu życzę takich przyjaciół, jakich my mamy. Pokazali, że są i że mimo wszystko z nami będą. Pokazali nam ogrom serca. Wspierali drobnymi gestami, na przykład kupując pieluszki dla Staszka czy mokre chusteczki. To takie drobnostki, jednak dla nas znaczyły wówczas wiele.

Właśnie – dla Was. Jak w tej sytuacji odnalazł się Twój mąż?

Krzysiek był dla mnie największym szczęściem, prawdziwym oparciem. Pokazał, że będzie wspaniałym tatą. Tak naprawdę to on otoczył opieką zarówno mnie, jak i Stasia. To Krzysiek go przewijał, pilnował, żebym coś zjadła, żebyśmy pojechali do szpitala, żeby było poprane, zadbane. To właśnie on za każdym razem, jak wyłam i upadałam, podnosił mnie. Nikt inny. Wielu mężczyzn ucieka przed odpowiedzialnością, kiedy pojawia się niepełnosprawne dziecko. On wprost przeciwnie. Był wręcz nachalny (śmiech).

Co oznacza dla Was bycie rodzicami dziecka niepełnosprawnego?

Z mojej perspektywy takie rodzicielstwo to masa obowiązków, stresu. Tak, to jest ciężkie, ale i piękne. Bycie rodzicem generalnie jest czymś niesamowitym. Każda mama czy tata, mam nadzieję, daje swojemu potomkowi miłość. Tylko my, rodzice dzieci niepełnosprawnych, zaczynamy po swoich doświadczeniach inaczej postrzegać życie i szczęście. Po takich przeżyciach co innego nas cieszy, zwracamy uwagę na mniejsze rzeczy, z tych pozytywnych bierzemy tyle, ile możemy.

Co masz na myśli?

Przynajmniej ja zaczęłam dostrzegać więcej pozytywów. Na pewno mam sporo empatii w stosunku do innych ludzi, staram się ich rozumieć. Chodzi o to, że jak ktoś jest dziś nerwowy, to nie złoszczę się na niego. Bardziej myślę: no okej, może ma jakiś problem, może coś się dzieje. Wiesz, staram się po prostu być bardziej wrażliwa na życie i bardziej się nim cieszyć.

Jak w takim razie wygląda Wasza codzienność?

Hardocorowo (śmiech). Jak już wspomniałam, Stasiu ma wadę wrodzoną w postaci przepukliny oponowo-rdzeniowej i rozszczepu kręgosłupa. Każdy przypadek tych chorób jest zupełnie inny. Akurat u Staszka spowodowały brak czucia w prawej stopie. Ma też tak zwany pęcherz neurogenny, co oznacza, że musi być co cztery godziny cewnikowany. Jego jelita też są neurogenne – nie ma czucia w odbycie. Więc to ja muszę kontrolować jego wypróżnienia. Do tego dochodzi porażenie nerwów w stopniu mniejszym. W ogóle mieliśmy dużo szczęścia w tym nieszczęściu. Staszek, jak na tę wadę wrodzoną, jest w bardzo dobrej kondycji, jest dzieckiem wysoko rokującym.

Mimo tego – to musi być spore wyzwanie.

W porównaniu do innych rodziców, mamy lekko, uwierz mi. Oczywiście, nie narzekamy na brak zajęć. Jesteśmy cztery razy w tygodniu na rehabilitacji. Musimy pilnować cewnikowania co cztery godziny, wypróżniania, no i przyjmowania leków. Staramy się też być całkiem normalną rodziną – chodzimy naspacery, wygłupiamy się, odwiedzamy rodzinę. Co tak naprawdę nie jest łatwe, bo rehabilitacja zajmuje nam pół dnia lub dłużej.

A Staś mimo to jest pogodnym dzieckiem. Ciężko zauważyć jego chorobę.

To nasz powód do radości. Brak czucia w stopie może kojarzyć się z problemami z chodzeniem. Ale jak się okazuje, stopa nie jest wcale do tego potrzebna – jakkolwiek dziwnie to brzmi (śmiech). Wiesz, fizjoterapeuta zobaczy różnicę. Przeciętny Kowalski tego nie dostrzeże. Ta stopa jest krzywa. Stasiu będzie miał w najbliższym czasie dopasowywane ortezy, żeby ją poprawić. Jednak chodzi, a w zasadzie biega – rzadko chodzi (śmiech). Jest dzieckiem bardzo aktywnym z ogromną determinacją.

To ma chyba za mamą. Jest w tobie dużo chęci działania, pomocy innym.

Chyba zawsze tak miałam, ale doświadczenia z początku rodzicielstwa skrystalizowały kierunek, w jakim chcę działać. Mam żywo w pamięci jedną z rozmów z moją sio-

strą, z którą widziałam się w pierwszych dobach życia Stasia. A wyglądałam wtedy jak wrak człowieka. W ogóle nie myślałam i nie funkcjonowałam. Powiedziała mi: „Pamiętaj, Natka, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko i rób wszystko, żeby tak było”. Ja się tych słów bardzo trzymam.

Stąd pomysł na kanał „Oczami mamy”?

Pomysł narodził się, gdy zobaczyłam jak mało mamy my – rodzice dzieci niepełnosprawnych. Zaczęłam się więc zastanawiać, co mogę z siebie dać innym, jaki mam realny wpływ na to, żeby sytuacja się zmieniła. Pomyślałam , że znam wiele osób, które robią ciekawe rzeczy. Stąd myśl o kanale na YouTube.

Czego brakuje rodzicom dzieci niepełnosprawnych?

Tak naprawdę to, co my robimy z dzieciakami przez wzgląd na ich niepełnosprawność, a to, co mamy od państwa – to jest zupełnie nieadekwatne. Naszym dzieciom należy się zasiłek pielęgnacyjny. W tym momencie wynosi 185 złotych. Za te pieniądze kupuję cewniki i żel do cewnikowania. I to wszystko. Gdyby nie rodzina i fundacja, byłoby ciężko. Warto było przebrnąć przez ten gąszcz dokumentów i formalności. Tutaj znowu nieoceniona okazała się moja siostra. To ona pomogła nam w tej całej dokumentacji. Ja nawet nie myślałam o tym, że mam jakiś do-

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


28

Mama

ką wadę wrodzoną, jaką ma Staś. W nim pracuje nasza fizjoterapeutka, która odsyła rodziców do moich materiałów czy do mnie bezpośrednio. Zdarza się, że to ja wspieram rodziców w początkach niepełnosprawności ich dzieci. Mam parę rodzin pod swoją opieką. Przeprowadzam je głównie przez kwestie związane z dokumentacją. Wiesz, rodzice mają naprawdę wiele wątpliwości. Pytają o cewnikowanie, lekarza. Mają często takie banalne pytania, ale mimo wszystko brakuje na nie odpowiedzi. Oczywiście jestem dumna z tego, że do mnie dzwonią. Cieszę się, że mogę pomóc. Ale to robię ja. A chyba jednak to nie ja powinnam się tym zajmować.

Wracamy do tematu braku wsparcia?

Nie do końca. My na przykład mieliśmy świetną panią neonatolog, która starała się nam przekazać jak najwięcej wiedzy, wspierać nas. Lekarz jest jednak od leczenia – mogę go spytać o bliznę czy cewnikowanie. Ale już niekoniecznie ma przeprowadzać mnie przez dokumentację. Tego właśnie mi brakuje. Takiego mentora, edukatora.

kument wydrukować, wypełnić, coś podpisać. Było bardzo ważne, żeby zrobić to jak najszybciej.

O jakich dokumentach mówisz?

Ustawa „Za życiem”, czyli wsparcie dla rodzin, w których urodziło się upośledzone bądź ciężko chore dziecko. Potrzebne jest zaświadczenie o narodzinach. Najlepiej, żeby podpisał je neonatolog, który przyjmuje dziecko na oddziale. Ta ustawa daje bardzo wiele korzyści i uprawnień, m.in. świadczenia, szybsze terminy u lekarzy, dziecko ma niektóre szczepienia za darmo. Program jest cały czas obecny w życiu malucha. Kolejnym krokiem są dokumenty, które zanosisz do zespołu spraw do orzekania niepełnosprawności. Komisja daje ci orzeczenie, a następnie legitymację, która również uprawnia do wielu rzeczy. Idziesz z tym orzeczeniem po świadczenia. Wszystko ma swoją kolej. Ale dokumenty zaczynasz zbierać już wtedy, kiedy dziecko jest w szpitalu.

O tym właśnie opowiadasz na kanale?

Pomysł mam nieco szerszy. Chciałabym stworzyć w sieci miejsce dla rodziców, ale też dla studentów zainteresowanych niepełnosprawnością i dla przeciętnego Kowalskiego. Planuję rozmowy ze specjalistami, lekarzami, rehabilitantami, fizjoterapeutami. Marzę, by pokazywać z nimi przykłady różnych wartościowych zabaw terapeutycznych, odwiedzać różne placówki lecznicze. Chciałabym bardzo spotykać się przed kamerą również z innymi rodzicami dzieci niepełnosprawnych, by pokazać ich codzienność. Żeby „Oczami mamy” było takim miejscem, gdzie każdy coś tam sobie uszczknie.

Jeśli chodzi o większe rzeczy, to wiadomo, marzą mi się warsztaty, konferencje, ale jeszcze nie teraz. Nie wiem, czy w ogóle. Chciałabym stworzyć takie wspólne miejsce dla dzieci niepełnosprawnych i zdrowych, żeby w tej mojej sieci było miejsce przede wszystkim na wiedzę.

Ile pracy kosztuje Cię „Oczami mamy”?

Pierwsze dwa odcinki pomógł mi nagrać znajomy, który prowadzi popularny kanał na YouTube. Spotkałam się z nim jeszcze zanim zaczęłam działać. Adrian powiedział mi, że mam świetny pomysł. Nie było więc już odwrotu – moje guru zachęciło mnie do działania w temacie (śmiech). Teraz do pomocy mam Martę. Jest dla mnie dużym wsparciem, tworzymy ten kanał razem. Brakuje nam sprzętu, bo nie mamy funduszy. Wszystko opłacamy same.

Nie zniechęca Cię to?

Nie, mimo że kosztuje dużo pracy i czasu. Pierwszy samodzielnie montowany filmik tworzyłam dziesięć godzin, ale lubię to. Zazwyczaj działam w nocy, bo nie mogę robić tego przy Stasiu. Jak widzi mnie przy komputerze i nie może ze mną klikać, to się denerwuje (śmiech). Lubię jak mnie też natchnie i coś napiszę, co mi samej się podoba. Mam z tego satysfakcję.

To Twoja główna motywacja?

Szczęście daje mi każda, chociażby najkrótsza wiadomość: „Dziękuje, że to nagrałaś. Bardzo mi to pomogło”. Często też jestem wsparciem dla rodziców, którzy doświadczyli podobnej sytuacji. W Bydgoszczy jest tylko jeden szpital, który operuje ta-

A czy fundacje dają Wam istotne wsparcie?

Oczywiście. Dzięki nim możemy zbierać 1% na potrzeby naszego dziecka. Warto zwrócić uwagę, by fundacja była mała, nie pobierała prowizji od prowadzenia konta. No i żebyśmy mieli z nią dobry kontakt. W pierwszej fundacji, do jakiej zapisaliśmy Staszka, zdarza się, że „wiszę na telefonie” nawet godzinę. To jedna z większych fundacji w Polsce, więc rozumiem. Choć to zwyczajnie męczące. Warto też mieć świadomość, że pieniędzmi na koncie nie można zupełnie swobodnie dysponować. Na każdy zakup muszę mieć fakturę, do tego odpowiednio opisaną i zawrającą informację o aspekcie choroby, jakiej dotyczy zakup.

Czy fundację można zmienić?

Mogę być w wielu fundacjach, jeżeli ich regulamin na to pozwala. Staszek jest w dwóch – tej, którą wybraliśmy jako pierwszą i drugiej, której wybór już poważnie przemyśleliśmy. Warto poczytać, popytać innych rodziców o opinię. My jesteśmy w tym roku bardzo zadowoleni, bo stać nas na turnus rehabilitacyjny dla Stasia.

Czego można Wam życzyć na przyszłość?

Rozwoju medycyny. Wiesz, mnie tak naprawdę najbardziej przeraża przyszłość. Wada Stasia wiąże się na przykład z nietrzymaniem moczu i stolca. Nie wyobrażam sobie dorosłego chłopaka z takimi problemami. Wierzę, że za te piętnaście lat ktoś nasze dzieci, ot tak, naprawi. Ten strach pewnie będzie ze mną zawsze, ale wierzę w medycynę. Na razie skupiam się na chodzeniu, żeby to jak najlepiej wyprowadzić. Na resztę przyjdzie czas.

LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


KSIĘGOWOŚĆ - to nasza pasja PROSPERO Toruń, ul. Grudziądzka 110-114 (Business Park) www.biuroprospero.pl


ZDJĘCIE TOMASZ CZACHOROWSKI


BUDUJEMY Z SERCEM JESTEM ARCHITEKTEM NIE TYLKO Z WYKSZTAŁCENIA, ALE TEŻ ZAMIŁOWANIA. WIEM, ŻE MOŻNA BUDOWAĆ LEPIEJ, Z MYŚLĄ O LUDZIACH I ICH POTRZEBACH. TO BYŁO MOJE MARZENIE - MÓWI BOŻENA WAWRZKOWICZ, PREZES ARKADA INVEST.

Branża budowlana jest uważana za typowo męską.

Rzeczywiście na budowach wciąż pracuje więcej mężczyzn niż kobiet, ale to się powoli zmienia - i bardzo dobrze, bo przecież płeć nie powinna definiować tego, co możemy, a czego nie wolno nam robić. Z zawodu jestem architektem, na początku kariery zajmowałam się projektowaniem między innymi hal przemysłowych, linii produkcyjnych, takich bardzo technicznych rzeczy. Później byłam kierownikiem pracowni projektowej, podlegali mi prawie sami panowie, prowadziłam narady, rozwiązywałam spory, podejmowałam trudne decyzje. Teraz jako prezes zarządzam firmą deweloperską, czyli zajmuję stanowisko jeszcze niedawno uważane za typowo męskie. A przecież jestem kobietą.

I na budowie czuje się Pani dobrze?

Wyśmienicie (śmiech). Nasze inwestycje odwiedzam najczęściej, jak to możliwe. Nie wyobrażam sobie siedzieć cały dzień za biurkiem, bez kontaktu z budową, pracownikami, ale też miastem i jego klimatem. Wiem, że w niektórych firmach deweloperskich tak to właśnie wygląda, jednak sama nie chciałabym iść tą drogą, odcinać się, zarządzać w oderwaniu od rzeczywistości, od potrzeb. Dlatego uczestniczę w procesie inwestycyjnym od samego początku, czyli od wyboru działki. Oceniam ją pod kątem lokalizacji, atrakcyjności otoczenia, tego, jakie daje nam możliwości, przygotowuję wstępną koncepcję zabudowy, później współpracuję z zewnętrznymi architektami. No i oczywiście regularnie odwiedzam budowę. Sprawdzam, jak postępują prace, rozmawiam z ludź-

mi, po prostu trzymam rękę na pulsie. Czuwam też nad wykończeniem, na przykład dobieram płytki albo planuję zieleń dookoła budynku. Zawsze znajdę sobie coś do roboty (śmiech).

Po pracy też?

Jasne! Chodzę na przykład na warsztaty plastyczne, trochę tam malujemy, trochę rysujemy, biorę udział w plenerach fotograficznych, w wolnych chwilach wyszukuję i wspieram młodych artystów. Uwielbiam też przyrodę i podróże. Odwiedzamy z mężem parki narodowe, zachwycamy się wodospadami, nieokiełznaną naturą. Czasem wsiadamy na rower i razem z przyjaciółmi jeździmy po Europie, to są wypady na kilkaset kilometrów, z pełnymi sakwami przypiętymi do bagażników. Można się nieźle zmęczyć, ale to dobre zmęczenie. Jeżeli nadarza się okazja, zwiedzamy też różne miasta - a to Warszawę, Wrocław, Gdańsk, a to Berlin albo Kopenhagę. Wtedy od razu włącza mi się „architektoniczne oko”, wszędzie wypatruję ciekawych budynków, nowych rozwiązań, patrzę, co się zmienia, jakie są trendy w projektowaniu.

I jakie są?

Trendów jest wiele, ale myślę, że wszystkie łączy… pojęcie przestrzeni. Z jednej strony na znaczeniu zyskują mądrze zaprojektowane, przestronne wnętrza, dużo przeszkleń, tarasy, panoramiczne widoki, żadne tam okno w okno z sąsiadem. Z drugiej - ważne jest też otoczenie budynku, miejsce na odpoczynek, fajna zieleń, ścieżki rowerowe, zadbane chodniki, ławeczki. Infrastruktura dla ludzi, nie dla samochodów. Centra


ZAKUP MIESZKANIA NIE JEST INWESTYCJĄ NA ROK, DWA CZY PIĘĆ, A NA CAŁE ŻYCIE, MOŻE NAWET NA KILKA POKOLEŃ. WSZYSTKO MUSI BYĆ DOPRACOWANE, DOPIĘTE NA OSTATNI GUZIK.

miast często są zmieniane w strefy wolne od spalin. W Kopenhadze wszędzie bez problemu dojedziemy rowerem, z kolei w Berlinie w śródmieściu buduje się apartamentowce z rowerowniami, za to bez ani jednego miejsca parkingowego! U nas to wciąż nie do pomyślenia, każdy nowy budynek musi mieć parking podziemny. Myślę, że z czasem to się zmieni. Już teraz Polacy zwracają większą niż kiedyś uwagę na estetykę i funkcjonalność budynku, w którym mieszkają.

A na co konkretnie zwracają uwagę bydgoszczanie?

Na pewno na lokalizację - z dobrą komunikacją, terenami zielonymi, ważna jest też odległość do przychodni, przedszkola czy szkoły. W Bydgoszczy cenimy sobie kameralne lokalizacje, miejsca, w których jest cicho, spokojnie, bez samochodów śmigających za oknami. Na przykład w Warszawie nikomu nie przeszkadza mieszkanie przy trasie szybkiego ruchu - u nas taka lokalizacja by nie przeszła. O tym wszystkim trzeba wiedzieć, jeżeli chce się postawić fajny budynek. Konieczna jest znajomość miasta i jego mieszkańców - co lubią, na co zwracają uwagę, jakie aspekty są dla nich istotne, które dzielnice cieszą się popularnością. W Bydgoszczy taką bardzo ciekawą i topową dzielnicą są Bartodzieje - położone praktycznie w samym centrum, a mimo to z dala od zgiełku, z zieloną enklawą nad Balatonem i własnym ryneczkiem ze zdrowymi, lokalnymi produktami, świeżymi owocami oraz warzywami. Sama bardzo lubię tę okolicę.

Dlatego to właśnie na Bartodziejach powstała Państwa pierwsza inwestycja?

To było dwadzieścia lat temu. Aż trudno uwierzyć, że minęło już tyle czasu (śmiech). Ale tak, zgadza się, od początku działalności jesteśmy silnie związani z Bartodziejami. Nasz pierwszy budynek - Słoneczna Arkada - powstał na ul. Gajowej. Wtedy to było coś nowego i przełomowego: garaż podziemny, zieleń na dachu, nietuzinkowa architektura, wyróżniająca się na tle spółdzielczej wielkiej płyty. Mieszkania rozeszły się w mgnieniu oka. A najbardziej cieszy mnie, że po tylu latach Słoneczna Arkada wciąż dobrze wygląda i jest doceniana przez mieszkańców. To dla nas najważniejsze.

Skoro już o początkach firmy mowa… Skąd pomysł na taką działalność?

Pod koniec lat 90. pracowałam w biurze projektowym, mąż prowadził firmę produkcyjną w innej branży,

a budowaniem w Bydgoszczy zajmowały się głównie spółdzielnie. Ciężko mi było patrzeć na te seryjne, klockowate, smutne bloki i wieżowce - jestem architektem nie tylko z wykształcenia, ale też zamiłowania, wiem, że można budować lepiej, nowocześniej, z myślą o ludziach. Tego chciałam. Porozmawiałam z mężem i postanowiliśmy spróbować. Pierwsze projekty były olbrzymim wyzwaniem, zainwestowaliśmy wszystkie oszczędności, zaryzykowaliśmy - i to ryzyko się opłaciło. Pokazaliśmy, że inne podejście jest możliwe. Nadal jesteśmy niedużą firmą rodzinną, ale bardzo się wspieramy, poszukujemy ciekawych rozwiązań, wyznaczamy trendy i stawiamy na ludzi z pasją.

Co wyróżnia Państwa firmę spośród innych firm deweloperskich w regionie?

Na pewno atrakcyjne lokalizacje. Do tego różnorodność budynków - każdy nasz projekt jest inny, wyjątkowy, mamy inwestycje kameralne i budowane z rozmachem, w centrum i pod miastem, mieszkalne i biurowe. Wszystko to w nowatorskiej architektonicznej formie, bo zatrudniamy wybitnych projektantów - z Bydgoszczy, Sopotu czy Warszawy. I bardzo, ale to bardzo stawiamy na jakość - to pokazaliśmy już przy naszej pierwszej inwestycji na Bartodziejach.

Tutaj też powstały kolejne Państwa inwestycje.

Na Bartodziejach wybudowaliśmy świetnie przyjęty przez bydgoszczan kompleks mieszkalny Atrium Park, nowoczesny, z ciekawą, nietuzinkową architekturą i zachwycającymi widokami z okien. Kawałek dalej, przy Balatonie, powstała z kolei kameralna Villa Polanka. Sami w niej zresztą mieszkamy…

I jak? Dobrze się mieszka w wybudowanym przez siebie domu?

Bardzo dobrze (śmiech). Ja w ogóle wychodzę z założenia, że trzeba budować tak, żeby nie wstydzić się efektu końcowego. Dlatego za każdym razem budujemy jak dla siebie, czyli z sercem. Fajny projekt, dobre biuro architektoniczne, sprawdzeni podwykonawcy, najlepszej jakości materiały, izolacje, ocieplenia, okna, wykończenie klatek schodowych, tereny zielone - na niczym nie oszczędzamy. Wiemy, że zakup mieszkania nie jest inwestycją na rok, dwa czy pięć, a na całe życie, może nawet na kilka pokoleń. Wszystko musi więc być dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Blok oddawany do użytku nie może być tylko kolorową i ładną wydmuszką, czymś, co zaraz się


ZDJĘCIE TOMASZ CZACHOROWSKI

popsuje, będzie przeciekać, generować duże koszty - to musi być prawdziwy dom. Miejsce do życia.

Na Bartodziejach powstaje też Państwa najnowsza inwestycja - Balaton Apartamenty.

To wyjątkowy projekt. Uwagę zwraca przede wszystkim jego lokalizacja oraz odważna architektura: wielowymiarowa, kaskadowa fasada, duże okna, przestronne loggie, rozmieszczone w taki sposób, żeby zapewnić mieszkańcom poczucie prywatności. Podczas projektowania naszym słowem kluczem była „równowaga”. Równowaga pomiędzy nowoczesność i tradycją, miastem i naturą, przytulnością i przestrzenią. Nad koncepcją tej inwestycji spędziliśmy bardzo dużo czasu, a do jej zaprojektowania wybraliśmy renomowane biuro architektoniczne BDM’A z Warszawy. Pierwsi mieszkańcy zawitają do Balaton Apartamentów już na początku przyszłego roku. Nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że im się spodoba!

Ale budujecie nie tylko na Bartodziejach. Które inwestycje szczególnie zapadły Pani w pamięć?

Warto wspomnieć chociażby zabytkową Villę Arkada na ul. Kozietulskiego oraz lofty Arkada Park, które powstały na terenie XIX-wiecznej pralni wojskowej. Wykorzystanie historycznej zabudowy pozwoliło stworzyć miejsce niezwykłe, wyróżniające się na mapie Bydgoszczy swoim industrialnym klimatem. Innym ciekawym projektem jest wciąż rozwijająca się Arkadia w Niemczu. To idealna lokalizacja dla osób,

które chcą mieć dostęp do miejskiej infrastruktury, a przy tym cenią przestrzeń, przyrodę, spacery i wycieczki rowerowe. Poza inwestycjami mieszkaniowymi ostatnio oddaliśmy też do użytku nowoczesny biurowiec przy ul. Fordońskiej. Jest tego dużo. I będzie więcej.

Są już plany na nowe inwestycje?

Teraz intensywnie pracujemy nad Balaton Apartamenty, niedługo skończymy też Horyzont 2 na ul. Białogardzkiej - to projekt, który architektonicznie nawiązuje do bardzo lubianego Horyzontu przy ul. Szpitalnej. Planujemy również inwestycje w Fordonie i na ul. Gołębiej na Górzyskowie. Podsumowując - planów jest dużo. Nie będziemy się nudzić (śmiech).

Na koniec pytanie - co najbardziej lubi Pani w swojej pracy?

Chyba to, że pozwala mi połączyć wiele różnych działań i pasji. Jako architekt nadzoruję zewnętrznych architektów, podsuwam rozwiązania, mówię, co jest możliwe, co poprawić, na co zwrócić uwagę. Dbam o to, żeby nasze budynki były jak najlepsze. Myślę, że w firmie deweloperskiej zawsze powinna być taka osoba, która zna się na architekturze i projektowaniu - to daje zupełnie inne, szersze spojrzenie na całą inwestycję. Zajmuję się jednak nie tylko architekturą i z tego też się cieszę. Jako szefowa mogę wspierać pracownice i pracowników, pokazywać innym kobietom, że płeć nie jest ograniczeniem. My, kobiety, mamy prawo robić to, co chcemy. Mamy prawo realizować swoje marzenia. I to jest fantastyczne.

www.arkada-invest.pl Bożena Wawrzkowicz Z wykształcenia architektka, prezes bydgoskiej firmy deweloperskiej Arkada Invest, członkini bydgoskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów Polskich oraz wiceprezes Nadwiślańskiego Związku Przedsiębiorców Lewiatan. Prywatnie miłośniczka sztuki, podróży i jazdy na rowerze.


LUBIĘ DOSTAĆ PO ŁAPKACH

Jeśli wyciągam z rzeczywistości potworkowaty fragment, to tylko po to, żeby pokazać, że w nowym kontekście jest piękny. Zebrałam miejskie wandalizmy i stworzyłam z nich wzór tkaniny – mówi artystka Katarzyna Stępień.

R O Z M AW I A : J A N O L E K S Y Z DJ ĘC I A : K ATA R Z Y N A S T Ę P I E Ń


PA R T N E R T E M AT U

Podoba się Pani Toruń? To podchwytliwe pytanie, zaraz dojdziemy do tego, dlaczego je zadałem.

Toruń to moje miasto z wyboru, więc odpowiedź jest oczywista. Ale wiem, do czego Pan zmierza z tą podchwytliwością, bo takie pytanie pada za każdym razem, gdy ktoś zobaczy moje prace. Po prostu jestem krytyczna wobec miejsca, które dobrze znam. Nie mogłabym tworzyć podobnych rzeczy na przykład dla Lublina czy Radomia. Obcym miastom można wystawić tylko turystyczne laurki, bo poznaje się je pobieżnie. Toruń jest ciekawy i wystarczająco duży, żeby wytwarzać pozytywny ferment kulturowy, a jednocześnie zbyt słaby, żeby zatrzymać młodych, zdolnych ludzi. To się dzieje w większości polskich miejscowości. Dlatego wkurza mnie Warszawa, która wysysa zasoby innych miast. Prowadzę antystolicową, zawziętą walkę, w której próbuję udowodnić, że sukces można osiągnąć poza centralą. Pasuje mi poza tym niska zabudowa – żeby beton nie przysłaniał nieba, a drzewa były wyższe od domów. Chcę mieszkać w mieście, w którym najwyższy budynek powstał w XIII w.

Jest w Pani dużo artystycznej przekory. Ludzie, podziwiając Toruń, mówią zwykle „cacy”, Pani mówi: „be”. Czy tak?

Nazwałabym to raczej artystyczną uważnością. Nie czepiam się jakoś wyjątkowo Torunia, po prostu dostrzegam więcej i inaczej. Przyznaję, że mam taki pesymistyczny radarek, który doszukuje się szpetoty w krajobrazie, to charakterystyczne dla mnie, a nie uzależnione od miejsca. Lubię Toruń, ale w inny sposób niż na początku. Kiedy emigrowałam dziesięć lat temu z nudnego Olsztyna, łatwiej było mnie zachwycić. W Olsztynie szczytowym wydarzeniem kulturalnym była wówczas poezja śpiewana na zamku. Na Warmii pielęgnuje się mit mieszkańca aktywnego: biegającego, żeglującego po jeziorach, podczas gdy mnie bardziej ciągnęło do gwarnych, mrocznych, niedotlenionych miejsc. Toruń dał mi to od razu. Starczyło na kilka lat, aż w końcu barowa formuła się wypaliła. Nad tym okresem symbolicznie zapaliłam świeczkę za pomocą Wielkiego Toruńskiego Nekrologu Barowego, zapraszając do wspólnej żałoby mieszkańców miasta.

Wszyscy znają hasło „Gotyk na dotyk”, a Pani proponuje inne – „Beton na dotyk”.

Bo beton coraz szczelniej wypełnia niezagospodarowaną miejską zieleń. Myślę, że rolą artysty jest również wska-

zywanie pewnych zjawisk. Nie atakuję gotyku, to mnie nie w ogóle nie interesuje, zaliczam go do historii sztuki i towaru turystycznego. Jeśli wyciągam z rzeczywistości potworkowaty fragment, to tylko po to, żeby pokazać, że w nowym kontekście jest piękny. Zebrałam miejskie wandalizmy i stworzyłam z nich wzór tkaniny. Działam jak Midas...

Lubi Pani iść pod prąd!

Żadna ze mnie rewolucjonistka, ale jak bacik jest nieduży, to nawet lubię dostać po łapkach. Moje pomysły nie są wywrotowe, ich siłą jest osadzenie w lokalnym kontekście, żartobliwość i szczerość.

Dlaczego estetyki brzydoty i kiczu znalazły odbicie w Kolekcji Toruńskiej – Made in Toruń? Jak w kolekcji odzieżowej można to wykorzystać?

Piękno może być nudne, przewidywalne. Proszę zauważyć, że Pan też chętniej drąży te antyestetyczne aspekty projektu. Nieidealne, porysowane, brzydkie – bliższe i ciekawsze od tego, co śliczne. Czy stary PRL-owski obrus znaleziony na toruńskich działkach może być inspirujący? Mnie natychmiast objawiła się gotową historia o postaci buszującej w ogródkach. „Toruńska działkowiczka bojowa” to kostium baby strzegącej grządek. Nie waż się grzebać sąsiadowi w uprawach, bo oberwiesz selerem zza krzaka!

Skąd bierze Pani pomysły?

Przemierzając chodniki, przyglądając się ludziom i miejscom, odpalając ten mój radarek na dużą czułość. A reszta to magia: zamykam się w pracowni i tam dzieje się to wszystko, co ludzie sobie wyobrażają, że robi artysta (kręcę wąsa w bereciku przy sztaludze).

Z całą pewnością nadała Pani krawiectwu artystyczny wymiar. Szycie to odpoczynek czy męka twórcza?

Samo szycie to już proces rękodzielniczo-konstrukcyjny, w którym zmagania są czysto techniczne. Kiedy najważniejsza praca, czyli wymyślenie, została zrobiona, pozostaje wykonanie, a ja szyć rzeczywiście lubię.

Jak się ma do Kolekcji Toruńskiej suknia ślubna z haftem kujawskim czy ludowe kimono? Komercja czy szukanie tożsamości?

To bezpośredni objaw chłopomanii, która dotknęła mnie parę lat temu, a jednocześnie zmaganie się z modą i polską tożsamością. Silny jest tu kontekst rękodzielniczej tradycji i mojego zainteresowania zanika-

jącą sztuką haftu kujawskiego. Uczyłam się jej przez pół roku od twórczyni ludowej pani Małgorzaty Barnat. Kiedy posiądzie się tę wiedzę, można zacząć tworzyć własne wzory. W tradycyjnym kanonie kompozycja jest zamknięta i właśnie taką stworzyłam do sukni. W projekcie tkaniny do kimona ludowego odleciałam bardziej, zaprojektowałam wzór kujawski nieskończony, podobny współczesnym tkaninom. To jest ta klasycznie piękna strona Kolekcji Toruńskiej. Suknia ślubna jest wyjątkowym ubiorem, jednorazowo zakładanym przez kobiety, które na co dzień noszą spodnie. Każda inaczej realizuje swoje „księżniczkowate” marzenie – ja proponuję posągową, kolumnową sylwetkę naturalnych bieli, z przesunięciem akcentu ciężkości w stronę arcybufiastych rękawów. Tam, gdzie przeważnie eksponuje się dekolt, umieściłam haft – biały na białym. O realizację projektu poprosiłam 90-letnią hafciarkę-hobbystkę z Torunia, panią Helenę Czerniak, stawiając tym samym międzypokoleniowy, kobiecy most.


PA R T N E R T E M AT U

CIĘŻKO WYZNACZYĆ GRANICĘ MIĘDZY KICZEM A DOBRYM GUSTEM. A JA MAM TĘ ZDOLNOŚĆ, ŻE ROBIĘ TAK, ŻE PODOBA SIĘ WSZYSTKIM. TYLKO NIEKTÓRYM DŁUŻEJ ZAJMUJE ZROZUMIENIE, O CO MI CHODZIŁO.

Czy na takie trochę „antyreklamowe” projekty można było dostać stypendium miasta Torunia?

Instytucja przyznająca stypendia nie sugerowała tematu artystycznych realizacji. Pierwsze stypendium otrzymałam na „Vidokówki Torunia” w 2016 roku. Teraz, po uderzeniu w czułe, toruńskie tony, ponownie zyskałam przychylność mecenasa. Ale ja nie mam z tym problemu – lubię tworzyć w stylu „piernikomiejskim”, bez względu na to, czy mam wsparcie miasta, czy nie. Moim celem nie jest ani promocja, ani antyreklama, ja pokazuję siebie i Toruń takim, jakim jest dla mnie. Unikam wazeliniarstwa, tak samo jak bezpodstawnego krytykowania.

Rzeczywiście, trudno określić, co jest naprawdę piękne, bo jednym coś się podoba, a innym nie.

Ciężko wyznaczyć granicę między kiczem a dobrym gustem. A ja mam tę zdolność, że robię tak, że podoba się wszystkim. Tylko niektórym dłużej zajmuje zrozumienie, o co mi chodziło.

Kręci Panią sztuka kiczu? Czy to może raczej jakiś rodzaj misji estetycznej?

Tak samo nęci mnie kicz, jak i klasyczne piękno. Na playliście mam Bacha

obok 2Paca i The Doorsów. Być może mój wektorek rzeczywiście przechyla się bardziej w stronę kiczu: jestem zbieraczką, gadżeciarą, lubię, jak kolorowo świeci i jest dużo. Ale utożsamiałabym to z moją wesołą osobowością, meksykańską potrzebą koloru i przełamania szarości, a nie pustą tandetą.

Kim Pani właściwie jest, a może raczej za kogo się Pani uważa – bardziej za projektantkę ubrań czy artystkę? Pewnie Pani powie, że jedno nie wyklucza drugiego.

Właśnie poprzez sztukę próbuję się dowiedzieć, kim jestem, bo nie ważne, czy tematem jest Toruń, czy coś innego, zawsze chodzi o mnie. Odnoszę wrażenie, że każdą grupę moich prac można podpisać tak samo: „Ja, ja ja”.

Zauważyłem, że w dziedzinie sztuki jest Pani wszechstronna. Taki toruński Leonardo da Vinci?

Schlebia mi to, ale nie chcę się podczepiać pod czyjeś nazwisko. Intensywnie pracuję nad własną marką: Kasia Kosmos.

Czym nas Pani jeszcze zaskoczy?

Planuję zostać raperem walczącym o prawa osób, które nie wymawiają „r”.

KASIA KOSMOS, czyli Katarzyna Stępień Absolwentka intermediów na Wydziale Sztuk Pięknych UMK, ukończyła także Szkołę Projektowania Odzieży, zajmuje się projektowaniem graficznym i sztuką wideo, tworzy instalacje w przestrzeni miejskiej, a w internecie vaporwave, prowadzi kanał na Youtube, fotografuje. Projektuje ubrania, stworzyła Kolekcję Toruńską Made in Toruń, jest dwukrotną stypendystką Miasta Torunia, autorką wielu wystaw. Prowadzi Pracownię Kosmos. Jej artystyczne działania można zobaczyć na Youtube i Facebooku.



Rozmowa

MEDYCYNA JEST KOBIETĄ? Czasem słyszy się, że pewne dziedziny nauki, szczególnie niektóre gałęzie medycyny, są zarezerwowane dla mężczyzn. Takie myślenie jest krzywdzące dla obu płci. Nie ma żadnych ograniczeń w tym, co możemy robić. Ważne tylko, żebyśmy swój zawód wykonywali dobrze – mówi dr hab. Wojciech Szczęsny, znany bydgoski chirurg, wykładowca i pasjonat historii medycyny. Rozmawia: Lena Szuster


39 Kim była pierwsza znana lekarka?

Nazywała się Merit-Ptah, czyli w wolnym tłumaczeniu: „ukochana boga Ptaha”. Żyła w Egipcie, prawie trzy tysiące lat przed naszą erą, pracowała jako położna i lekarka na dworze faraona. Jej podobizna znajduje się w jednym z grobowców w Sakkarze. Czy była pierwszą kobietą parającą się medycyną? Na pewno nie. Od zarania dziejów kobiety zajmowały się przecież ziołolecznictwem czy przyjmowaniem porodów – Merit jest po prostu jedną z nich. Kto wie, może z czasem odkryjemy inne, działające jeszcze dawniej.

Jak wiele może być takich starożytnych lekarek?

Nie ukrywajmy – medycyna i w ogóle cała nauka długo były zdominowane przez mężczyzn. Bardzo często kobiety nie miały nawet szansy na porządną edukację. Warto jednak wspomnieć, że w starożytnym Egipcie istniały… szkoły lekarskie dla kobiet. Działało wtedy sporo lekarek, położnych i kobiet nauki, zachowała się na przykład informacja o „pani nadzorcy lekarzy” Peseshet. Mniej lub bardziej oficjalnie medycyną zajmowały się również kobiety w Grecji i Imperium Rzymskim. Z zapisków Homera wiemy, że Agamede, córka króla Augiasza, znała wszystkie rośliny lecznicze na ziemi. Antiochis z Tlos specjalizowała się w leczeniu między innymi śledziony, puchliny wodnej, rwy kulszowej czy artretyzmu. Autorką najstarszego znanego nam teksu medycznego napisanego przez kobietę jest Metrodora. Jej dzieło „O chorobach i leczeniu kobiet” składało się z sześćdziesięciu trzech rozdziałów i było tłumaczone jeszcze w średniowiecznej Europie. Można by tak wymieniać dalej. Dla mnie jedną z ciekawszych postaci jest Agnodike – lekarka, która wedle legend żyła w Atenach cztery wieki przed naszą erą.

Dlaczego Agnodike była wyjątkowa?

W jej czasach kobiety nie miały prawa głosu i nie mogły zajmować się leczeniem. Nawet w szpitalu Hipokratesa nie było dla nich miejsca. Dlatego Agnodike musiała uciec się do podstępu. Żeby podjąć naukę, ścięła włosy, przebrała się za mężczyznę i wyjechała do Egiptu, do szkoły Herofilusa w Aleksandrii. Później wróciła do rodzinnych Aten i – nadal udając mężczyznę – zajęła się leczeniem. Dzięki swoim umiejętnościom szybko zyskała popularność wśród żon prominentnych Ateńczyków. To z kolei równie szybko wzbudziło podejrzliwość innych lekarzy. Zazdrośni o sukcesy Agnodike, oskarżyli ją o… uwodzenie i molestowanie pacjentek! Agnodike musiała stanąć przed sądem. Wówczas wykazała się nie lada odwagą i zdradziła swoją płeć – kobietom za praktykę lekarską groziła kara śmierci. Sprawa wyglądała więc bardzo, bardzo źle. Na szczęście za Agnodiką ujęły się pacjentki. W efekcie nie tylko ją uniewinniono, ale też zmieniono prawo – od tej pory kobiety w Atenach zyskały możliwość studiowania i praktykowania medycyny.

Jeżeli dobrze pamiętam, w Polsce też mieliśmy swoją Agnodikę. Nazywała się Nawojka.

W wiekach średnich kobiety miały bardzo utrudniony dostęp do nauki, do uniwersytetów. Chlubnym wyjątkiem był tutaj Uniwersytet Boloński, który od powstania, czyli od 1088 roku, zezwalał kobietom na studia. Do nauki i wykładów kobiety dopuszczała również Szkoła Medyczna w Salermo. Ale niestety już nie Uniwersytet Krakowski, czyli dzisiejszy Jagielloński. Dlatego Nawojka, według jednych źródeł pocho-

Kiedy Florence Nightingale oznajmiła, że chce zostać pielęgniarką, wywołała niemałe zamieszanie. Pochodziła z zamożnego rodu, a pielęgniarstwo było wtedy zawodem kobiet z nizin społecznych. Często parały się nim prostytutki.

dząca z naszego Dobrzynia, według innych z Gniezna, podobnie jak Agnodike sięgnęła po męskie przebranie. Studentką okazała się wybitną. Niestety, została rozpoznana przez znajomego lub też, jak głosi legenda, oblana wodą w wielkanocny poniedziałek, a przez to zdemaskowana.

To smutna historia, bo ostatecznie Nawojka trafiła do klasztoru. Nie mogła dalej realizować swoich marzeń. Uczyć się.

To prawda. Wprawdzie dzięki wstawiennictwu swoich profesorów uniknęła wyższej, bardziej drastycznej kary, niemniej usunięto ją z uczelni i wysłano do klasztoru. Zmuszono do życia, którego sama sobie nie wybrała. Chciałbym powiedzieć, że to był wyjątek, ale… Wystarczy popatrzeć na historię, na fakty, dla przykładu: Uniwersytet Jagielloński został założony w 1364 roku, pierwsza kobieta habilitowała się na nim dopiero w 1919 roku! To 555 lat później! Dalej: po raz pierwszy kobieta została w Polsce rektorem w latach osiemdziesiątych XX wieku – była to profesor Maria Radomska ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Myślę, że nawet teraz, gdybyśmy przyjrzeli się na przykład uniwersytetom państwowym, nie znaleźlibyśmy zbyt wielu pań u władzy. Wciąż się za nami ciągną różne uprzedzenia i stereotypy.

Na przykład jakie?

Wiem, że to może zabrzmieć śmiesznie, bo mamy XXI wiek, ale naprawdę czasem spotykam się z opinią, że pewne dziedziny medycyny są zarezerwowane dla mężczyzn, na przykład ortopedia, bo „potrzeba do niej siły” – w końcu to „łamanie” i składanie kości. Z drugiej strony pediatrię wskazuje się jako dyscyplinę miękką, wymagającą podejścia do dzieci, opieki nad nimi, a więc „naturalnie” kobiecą. Takie myślenie jest krzywdzące dla obu płci. Znam na przykład świetnych pediatrów-mężczyzn. Nie ma więc żadnych ograniczeń w tym kto i co może robić – byle swoją pracę wykonywał dobrze. Po prostu.

Kiedy sytuacja kobiet w nauce i medycynie zaczęła się zmieniać?

Tak naprawdę dopiero w XIX wieku. Choć w Niemczech już w 1754 roku Dorothea Christina Erxleben otrzymała lekarski dyplom, jej przypadek był raczej wyjątkiem niż regułą – rodaczki Erxleben musiały jeszcze przeszło stulecie czekać na oficjalne dopuszczenie do nauki medycyny, farmacji oraz stomatologii. Także Wielka Brytania i Ameryka nie spieszyły się z edukowaniem swoich obywatelek. Elizabeth Blackwell, urodzona 1821 roku w Anglii, po przyjeździe do USA wiedzę zdobywała samodzielnie – czytała na przykład książki z domowej biblioteczki lekarza, u którego wynajmowała mieszkanie. Starała się o przyjęcie na wielu uczelniach medycznych, wciąż jednak słyszała, że ze względu na swoją płeć nie nadaje się do tak wymagającego zawodu. W końcu przez przypadek, w wyniku żartu, dostała się do Geneva College w Nowym Joru. Władze szkoły postanowiły zapytać studentów, oczywiście samych mężczyzn, czy zezwolą na przyjęcie do swojego grona kobiety. Ci zaś, myśląc, że to żart, zgodzili się. Dzięki temu Elizabeth jako pierwsza kobieta w Ameryce uzyskała tytuł doktora medycyny. Nie znaczy to, że od razu została zaakceptowana przez środowisko medyczne. Jeszcze w czasie studiów LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


40

Rozmowa musiała sobie radzić z olbrzymią nietolerancją zarówno kolegów, jak i wykładowców. Po zakończeniu nauki nie mogła znaleźć pracy i praktykować w publicznych szpitalach – postanowiła więc założyć własny. Wspierała ubogie kobiety i dzieci, w czasie wojny secesyjnej szkoliła pielęgniarki, felczerów i lekarzy, walczyła o zniesienie niewolnictwa, napisała też poradnik dla studentek medycyny. W 1869 roku wróciła do Wielkiej Brytanii.

przeszkód będzie mogła wykonywać wymarzony zawód. Spotkało ją rozczarowanie. W styczniu 1878 roku kandydatura Anny przepadła w tajnym głosowaniu do Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego. Przeciwny był miedzy innymi Ludwik Rydygier. Patron naszego Collegium Medicum miał w tej materii poglądy wsteczne. Na własny koszt zamieszczał w prasie ogłoszenia, w których pisał: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza”. Twierdził, że „mężczyźni nie doznają podobnych jak kobiety przerw w spełnianiu czynności zawodu publicznego”. Posuwał się nawet do czynnego zwalczania kobiet w zawodzie – tak jak w przypadku Anny Tomaszewicz-Dobrskiej. Za jej przyjęciem do stołecznego towarzystwa lekarskiego zagłosował między innymi Bolesław Prus i inni światli ludzie. To jednak nie wystarczyło. W związku z tym Anna udała się do St. Petersburga i tam nostryfikowała dyplom. Po dwóch latach powróciła do stolicy i wyszła za mąż. Przez trzydzieści lat pracowała w Przytułku Położniczym, wspieranym przez fabrykanta Kronenberga. Tak jak Bronisława Dłuska, zajmowała się równouprawnieniem kobiet.

Mogła tam praktykować medycynę?

Zaczęła współpracę z Florence Nightingale. Ta najsłynniejsza w dziejach pielęgniarka pochodziła z zamożnego rodu, kiedy więc w wieku dwudziestu czterech lat oznajmiła, że chce zostać pielęgniarką, wywołała niemałe zamieszanie. Wówczas był to zawód kobiet z nizin społecznych, często parały się nim prostytutki. Żeby nauczyć się pielęgniarskiej profesji, Florence wyjechała do Niemiec. Po powrocie do Anglii w 1853 roku objęła stanowisko przełożonej w Zakładzie Opieki dla Chorych Dam w Londynie. W czasie wojny krymskiej całkowicie zrewolucjonizowała myślenie o pielęgniarstwie, wprowadziła na przykład całodobową opiekę nad rannymi – wcześniej zostawiano ich samych na wiele godzin, również w nocy. Na rycinach Florence przedstawiana jest wśród chorych, zawsze z lampą w dłoniach. Stąd jej przydomek – The Lady with the Lamp. W roku 1860 założyła przy Szpitalu św. Tomasza w Londynie pierwszą szkołę pielęgniarstwa – The Nightingale Training School.

A gdzie medycynę studiowały Polki?

W Paryżu. W roku 1892 na tamtejszym wydziale lekarskim uczyły się 134 kobiety, w tym aż 103 Rosjanki, osiemnaście Francuzek, sześć Angielki i jeszcze siedem pań różnych innych narodowości. Do Rosjanek zaliczano obywatelki wszystkich terenów pozostających pod carskim berłem, w tym Polki. Taką narodowością musiały się legitymować. Jedną z nich była Bronisława Dłuska, starsza siostra naszej podwójnej noblistki Marii Skłodowskiej-Curie. Jeszcze w Paryżu, razem z mężem, Bronisława aktywnie działała na rzecz wolnej Polski. Po powrocie do kraju wspólnie założyli najpierw sanatorium dla chorych na płuca w Zakopanem, a później prewentorium przeciwgruźlicze w podwarszawskim Aninie. Bronisława została również pierwszą dyrektorką Instytutu Radowego. Poza tym była bardzo zaangażowana w ruchy feministyczne – należała do Polskiej Ligii Kobiet, walczyła o równe prawa, dostęp do nauki i płace. Można powiedzieć, że była taką naszą polską sufrażystką. Nie jedyną zresztą. Ten feministyczny rys jest charakterystyczny dla większości życiorysów polskich lekarek-pionierek. Anna Tomaszewicz-Dobrska, Teresa Ciszkiewiczowa, Justyna Budzińska-Tylicka – wszystkie łączyły medycynę z działalnością społeczną czy polityczną, często o lewicowej proweniencji.

Nie są jednak powszechnie znane. Czym się zajmowały? Jakie były?

Zacznijmy może od Anny Tomaszewicz-Dobrskiej. Urodziła się w Mławie, jej ojciec był carskim oficerem w tamtejszej twierdzy. Już w wieku piętnastu lat wiedziała, że chce uczyć się medycyny w Zurychu. Do studiów przygotowała się starannie i ukończyła je z wyróżnieniem. Po powrocie do Warszawy sądziła, że bez

A Teresa Ciszkiewiczowa i Justyna Budzińska-Tylicka?

POLSKIE LEKARKI-PIONIERKI WALCZYŁY O PRAWA WSZYSTKICH KOBIET

Teresa jako nastolatka brała udział w powstaniu styczniowym. Dziesięć lat później, wbrew woli rodziców, rozpoczęła studia medyczne w Brnie. Po powrocie do Polski pracowała jako ginekolog. W swej działalności politycznej popierała Józefa Piłsudskiego. Jeszcze bardziej lewicowe poglądy reprezentowała Justyna Budzińska-Tylicka, córka weterynarza i powstańca styczniowego. Studiowała w Paryżu i tam zaczęła praktykę jako ftyzjatra (dzisiaj powiedzielibyśmy: pulmonolog), a późnej ginekolog. W roku 1905 powróciła do Polski – tu poświęciła się pracy lekarskiej i społecznej. Należała do Polskiej Partii Socjalistycznej, zajmowała całkiem wysokie stanowisko, w roku 1931 została aresztowana. Protestowała przeciw więzieniu przeciwników politycznych sanacji w Beresie Kartuskiej. Współpracowała też z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim i Ireną Krzywicką na rzecz świadomego macierzyństwa.

Skąd pomysł, żeby propagować historię kobiet w medycynie?

Kiedyś o historię kobiet w nauce i medycynie zapytała mnie studentka. Postanowiłem więc zbadać temat – w efekcie powstał wykład, który wygłosiłem w ramach „Medycznej środy” na Collegium Medicum. Przy okazji bardzo serdecznie zapraszam czytelniczki i czytelników na te nasze spotkania, mówimy na nich o różnych ciekawych aspektach medycyny, na przykład o roli przypadku, o początkach chirurgii czy transplantologii. Wracając jednak do tematu naszej rozmowy – chciałbym podkreślić, że informacji o pierwszych lekarkach, ich zmaganiach, historii, jest naprawdę dużo. To naprawdę interesujący wątek w historii medycyny i warto go dalej rozwijać.

dr hab. Wojciech Szczęsny

Prof. UMK, znany bydgoski chirurg, wykładowca, związany z Katedrą Chirurgii Ogólnej, Chirurgii Wątroby i Chirurgii Transplantacyjnej Collegium Medicum, pasjonat historii medycyny. Prowadzi wykłady w ramach „Medycznej środy”. LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


41

ŻEBY PRAKTYKOWAĆ MEDYCYNĘ AGNODIKE MUSIAŁA UCIEC SIĘ DO PODSTĘPU. ŚCIĘŁA WŁOSY I UDAWAŁA MĘŻCZYZNĘ.


Rozmowa

WIOLINOWY KLUCZ DO ZDROWIA Czy muzyka jest dobra na wszystko, a metoda Mobilnej Rekreacji Muzycznej sprawdza się w terapii, czym jest efekt Mozarta i biały szum oraz od jakiej muzyki warto zaczynać dzień – opowiada dr Michalina Radzińska z Zakładu Terapii Zajęciowej i Aktywizacji Społeczno-Zawodowej Katedry Geriatrii Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy.

FOT. JACEK SMARZ

Rozmawia: Jan Oleksy


43 Powiązanie dźwięków ze zdrowiem nie jest wymysłem naszych czasów?

Już szamani potrafili leczyć różne choroby, podnosząc lub obniżając temperaturę ciała przy pomocy muzyki oraz tańca w odpowiednim tempie i intensywności, a starożytni Chińczycy odkryli zależności pomiędzy wysokością dźwięku a wibracjami wydawanymi przez poszczególne narządy. W Indiach wierzono w uzdrawiające właściwości poszczególnych skal muzycznych i kombinacji rytmicznych.

Dzisiaj zyskuje to zastosowanie w medycynie?

Jeżeli ktoś myśli, że muzyka, a wraz z nią muzykoterapia, oddziałuje wyłącznie jako narzędzie relaksacji, poprawiające samopoczucie, to jest w błędzie. Działania muzykoterapii receptywnej, w której odbiorca przyjmuje rolę słuchacza, są nie do przecenienia, ale jednak nie mogą całkowicie zastąpić tradycyjnych terapii.

Jak muzyka jest wykorzystywana w terapiach?

Jedną z możliwości zastosowania muzyki jest muzyczna anestezja, której celem jest subiektywne zmniejszenie odczuwania bólu. Muszę jednak podkreślić, że słuchanie muzyki nie jest działaniem, które obiektywnie można uznać jako bodziec zmniejszający odczuwanie bólu, ale uznawany jest jako czynnik pomagający osiągnąć stan relaksu. Od wielu lat trwają badania w tym zakresie. Polskim prekursorem muzycznej anestezji jest dr Maciej Kierył, lekarz anestezjolog oraz muzykoterapeuta, który w latach 60. XX wieku zaczął stosować muzykę podczas zabiegów operacyjnych. Początkowo oddziaływania muzyczne były dla pacjentów głównie sposobem na radzenie sobie ze stresem. Te pierwotne eksperymenty przeistoczyły się w wieloletnie badania nad wpływem słuchanych utworów muzycznych na stan chorego przed, w trakcie oraz po operacji. Wyniki badań potwierdzają bezpośrednią zależność pomiędzy muzyką a stanem pacjenta. Dr Kierył jest także twórcą Mobilnej Rekreacji Muzycznej, która w tym roku obchodzi 40-lecie powstania. W tej metodzie wykorzystywane są różne źródła dźwięku związane z ciałem, jak klaskanie, tupanie, gwizdanie, połączone z ćwiczeniami rytmicznymi, formami plastycznymi, literackimi i teatralnymi - stymulowanymi muzyką.

Pani rozpisała muzycznie tę metodę w swojej pracy „Vivaldi w Mobilnej Rekreacji Muzycznej”.

Podoba mi się podejście do muzykoterapii dr. Kieryła, który nigdy nie twierdził, że wysłuchanie jednego wybitnego utworu uzdrowi człowieka. Napisaliśmy razem dwa artykuły dotyczące jego metody, w tym jeden z wykorzystaniem „Czterech pór roku” Vivaldiego. Muzyka baroku i klasycyzmu świetnie wpływa na odbiorców, nawet na tych nastawionych początkowo awersyjnie. Vivaldi jest o tyle dobry i ciekawy, że jego koncerty są krótkie, trwają średnio około 10 minut, są trzyczęściowe, zbudowane w sposób szybka-wolna-szybka. Pierwsza część ma na celu przykucie uwagi odbiorcy i neutralizację negatywnych emocji, druga relaksację, a trzecia łagodną aktywizację. Mam nadzieję, że ta pozycja przyda się terapeutom w pracy.

W jakich sytuacjach mogą oni wykorzystywać metodę MRM?

Można nią pracować z dziećmi przedszkolnymi i starszymi, zarówno zdrowymi, jak i chorymi, dot-

Muzyka jest łatwo dostępną i demokratyczną dziedziną sztuki, w której każdy znajduje treści i afekty, których potrzebuje w danym momencie. Wpływ muzyki na jakość życia jest niepodważalny, gdyż jest ona naszym towarzyszem oraz katalizatorem wspomnień i emocji od narodzin aż do śmierci.

kniętymi autyzmem czy nawet głębokim stopniem niepełnosprawności ruchowej i intelektualnej, a także dorosłymi i osobami w starszym wieku. Dr Kierył stosował MRM również w poradni leczenia uzależnień i w klubach AA.

Wiele zalet, wszechstronne zastosowanie?

Mobilna Rekreacja Muzyczna jest doskonałą metodą aktywizującą pacjentów. Często na zajęcia trafia odbiorca bierny, który nie chce działać, więc trzeba mu zaproponować coś, co go odrobinę zainteresuje i zaktywizuje. Teraz przygotowuję warsztaty na międzynarodowej konferencji terapii zajęciowej w Poznaniu, gdzie wykorzystuję MRM w kontekście osób starszych. Metodę uzupełniam moimi doświadczeniami stricte muzycznymi, których nabyłam jako skrzypaczka. Wielokrotnie uczestniczyłam w kursach uczących metod, które można nazwać medycyną sztuki muzycznej. Kumulacja zdobytej wiedzy pozwala mi wzbogacać warsztaty MRM. Wspomniane metody świetnie się sprawdzają w pracy z osobami starszymi, są przydatne w utrzymaniu dobrej kondycji.

To dobra wiadomość, zwłaszcza dla seniorów.

Badania dowodzą, że w starszym wieku pamięć muzyczna nie zanika, co może stanowić doskonały bodziec do działań aktywizujących seniorów, również tych cierpiących z powodu chorób neurodegeneracyjnych. Wśród osób starszych szczególną rolę pełnią zajęcia prowadzone metodą śpiewoterapii, które nie tylko rytmizują wykonywanie podstawowych czynności, ale również dotleniają organizm, regulują oddech i uruchamiają aparat mowy, co wzmacnia działanie terapeutyczne u osób z utratą zdolności mowy czy dotkniętych chorobą Alzheimera. Muzykoterapia również odnosi skutek w przypadku pacjentów z chorobą Parkinsona, wpływając na poprawienie motoryki ruchu. Śpiew, gra nawet na najprostszych instrumentach oraz wszelkie aktywności związane z muzyką, jak klaskanie czy ruch ciała, przynoszą wymierne korzyści zdrowotne.

Dźwięki mają walor prozdrowotny, jak pisze Pani w artykule wyróżnionym przez „Głos Uczelni” wydawany na UMK...

Mogą mieć dobroczynny wpływ na wykonawcę. Osoby, które muzykują, mają lepszą koncentrację uwagi, są bardziej spostrzegawcze, kreatywne i lepiej radzą sobie ze stresem. Motoryczne ćwiczenia sprawiają, że poprawia się koordynacja obu rąk oraz mielinizacja połączeń nerwowych w mózgu, co wpływa na usprawnienie procesów myślowych i lepsze kojarzenie faktów.

Znane jest twierdzenie, że muzyka łagodzi obyczaje. Ale czy leczy?

Nie jesteśmy w stanie tak zaingerować, żeby człowieka wyleczyć samą muzyką, ale możemy wspomagać działaniami muzycznymi farmakoterapię, np. w przypadku leczenia nadciśnienia. Regularne słuchanie utworów muzycznych o określonym pulsie, obniża ciśnienie i w ten sposób wspomaga proces terapeutyczny.

Czytałem, że lekarze ze szpitala w Massachusetts podczas operacji puszczali łagodną muzykę, pacjentom spadało ciśnienie krwi, regulował się pul i podobno następowało łagodzenie bólu... LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


44

Rozmowa Sprawdziłam to na sobie. Poprosiłam kolegów, żeby podłączyli mnie do pulsoksymetru i losowo włączali różne fragmenty muzyczne, takie które bardzo lubię i takie, których nie znoszę, utrzymane w tempie wolnym i szybkim. Zmiany pulsu były bardzo mocno widoczne, jednak już po kilku sekundach wszystko wracało do normy. Jeśli chodzi o odczuwanie bólu to zdania są podzielone. Część anestezjologów powie, że to piramidalna bzdura, ponieważ nie da się znieczulić muzyką, ale jeżeli wiemy, że dany gatunek, wykonawca czy utwór nas uspokaja, to może być czynnikiem kojącym.

regularnych odsłuchów wracało ono do normy. Prawda jest taka, że najbardziej na nas działa to, w co wierzymy.

Czyli trzeba byłoby słuchać na okrągło?

Propozycje muzyczne, które można znaleźć w internecie w kontekście efektu Mozarta to najczęściej zapętlona druga część jednego z koncertów tego kompozytora. Od kiedy pamiętam uwielbiam Mozarta, ale nie zniosłabym słuchania przez 10 godzin bez przerwy nawet najukochańszego utworu. Nie wydaje mi się, żeby to mogło mieć dobry wpływ na kogokolwiek. Przesada jest niewskazana.

Muzyka działa na większość populacji od wczesnego dzieciństwa, aż po późną starość. Podobno już w łonie matki...

U dziecka pomiędzy 21 a 24 tygodniem życia płodowego rozwija się słuch, a wraz z nim pamięć dźwiękowa. Zaczyna odbierać dźwięki, które dochodzą z zewnątrz, bardzo wyraźnie słyszy, to co się dzieje w brzuchu matki, słyszy wody płodowe, bicie serca. Noworodki już w pierwszych dniach życia żywo reagują na dźwięki, z którymi były zaznajomione w łonie matki. Dlatego dzisiaj dużą popularnością cieszy się efekt dźwiękowy zwany białym szumem. To może być nagrany jednostajny szum suszarki czy pralki. Prawdopodobnie przypomina on dziecku środowisko panujące w brzuchu mamy, czyli np. przytłumione dźwięki wód płodowych oraz szum przepływającej krwi pępowinowej. Biały szum działa kojąco na maluszka, pozwala mu się wyciszyć przed snem czy przestać płakać. Ale trzeba uważać, by nie skazywać dziecka na długie słuchanie ścieżki szumu zapętlonej nieraz na 8-10 godzin. Ciekawostką jest fakt, że już w okresie prenatalnym również można wpływać na dziecko, nie tylko relaksując matkę, ale niejako „programując” je na muzykę, która naszym zdaniem jest optymalna.

Można wpływać na jego gust muzyczny?

Jeśli będę miała dzieci to na pewno taki eksperyment przeprowadzę. Moi rodzice są muzykami, więc od zawsze otaczały mnie dźwięki muzyki klasycznej. Jest prawdopodobne, że dzięki temu zarówno ja, jak i mój brat byliśmy spokojnymi i pogodnymi dziećmi.

Wcześniej niż z mlekiem matki wyssała Pani zainteresowanie muzyką klasyczną. Jakie są jeszcze możliwości muzyki w stymulowaniu rozwoju?

Od pewnego czasu modnym tematem jest tzw. efekt Mozarta, polegający na rzekomym wzroście możliwości intelektualnych dzięki słuchaniu muzyki epoki baroku i klasycyzmu. Sprzyjają one obniżeniu tętna i wejściu w stan relaksacji, w którym poprawiają się niektóre możliwości np. pamięci. Kocham Mozarta, uważam, że jest dobry na wszystko.

Przydatny na przykład w przygotowywaniu się do egzaminu?

Było wiele badań nad skutecznością tzw. efektu Mozarta. Jedni naukowcy uważają, że to mit, a inni, że to genialny sposób na podwyższenie swoich możliwości intelektualnych. Niestety brakuje twardych dowodów naukowych na jego skuteczność. Były stawiane tezy, że słuchanie określonych utworów podwyższa IQ badanych, lecz po zaprzestaniu

Zaciekawiła mnie zasłyszana teza, że muzyka pozwala na kontrolowanie wagi. Nie jest to naciągane?

JESTEM PRZEKONANA O DOBROCZYNNYM WPŁYWIE MUZYKI I SZTUKI NA CZŁOWIEKA, PONIEWAŻ OBCUJĘ Z NIMI I DOŚWIADCZAM TEGO OD DZIECKA. JESTEM PEWNA, ŻE SZTUKA NIE ZNA GRANIC I KAŻDY MOŻE ZNALEŹĆ DLA SIEBIE DZIEDZINĘ, KTÓRA PRZYNIESIE MU RADOŚĆ.

W to jestem w stanie uwierzyć, ale nie liczyłabym na jakiś spektakularny efekt. Rzeczywiście, jemy dopóki nie nasyci się nasz mózg i uświadomi, że już jesteśmy syci, więc jeżeli będziemy jeść wolno, zrelaksowani przy nastrojowej muzyce, to ten sygnał szybciej do nas dotrze. Tylko w takim sensie można rozumieć kontrolę wagi.

A Pani czego słucha rano, żeby wprowadzić się w dobry nastrój przed pójściem do pracy?

Słucham różnej muzyki, najczęściej tzw. muzyki poważnej powstałej do połowy XX wieku. Choć jako wykonawca mam na swoim koncie parę prawykonań, w słuchaniu dla przyjemności zatrzymałam się na Szostakowiczu i Prokofiewie. Uwielbiam Mozarta, Beethovena, Bacha, lubię operę, choć nie jestem jej fanatycznym słuchaczem. Sięgam również do jazzu czy muzyki popularnej, ale to zależy od nastroju. Bardzo lubię Schuberta, którego dość często słucham dla przyjemności. Uważam, że my wszyscy jesteśmy swoimi automuzykoterapeutami i sami wiemy, co w danym momencie jest dla nas dobre. Czasami potrzebujemy relaksu w ciszy, zmęczeni otaczającymi nas dźwiękami.

To co Pani poleci na zmęczenie?

Na pewno drugie wolne części dowolnych koncertów klasycznych, albo romantycznych, np. Mozarta koncerty fortepianowe, drugie części symfonii Beethovena, a mając więcej czasu i dając sobie pozwolenie na przeżycie gamy emocji - to moja ukochana VI symfonia F-dur op. 68 „Pastoralna” Beethovena. Pogodnie nastraja, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś negatywnie na nią reagował.

dr Michalina Radzińska

dr sztuk muzycznych, skrzypaczka klasyczna, pracuje na Wydziale Nauk o Zdrowiu w Zakładzie Terapii Zajęciowej i Aktywizacji Społeczno-Zawodowej Katedry Geriatrii Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy, jest prelegentką na „Medycznych Środach” organizowanych przez UMK, autorką wielu publikacji, m.in. „Vivaldi w Mobilnej Rekreacji Muzycznej”, „Uniwersalne zastosowanie receptywnych metod muzykoterapii”, „Prozdrowotna rola muzyki”, „Kulturoterapia osób w starszym wieku”, „Mobilna rekreacja muzyczna dedykowana osobom w starszym wieku” oraz „Pogadanki muzyczne dla seniorów” i monografii „George Enescu. Sylwetka artysty i analiza wybranych utworów skrzypcowych”. LUTY 2020 - MARZEC 2020 // STRONA KOBIET


CZYSTO, A WIĘC ZDROWO

Myjmy ręce, aby uniknąć chorób Zima i wczesna wiosna to okres przeziębień i grypy. Zapewne wielu z nas próbuje podwyższyć swoją odporność powszechnie znanymi sposobami, jak np. zdrowe odżywianie, które dostarcza organizmowi witamin, uprawianie sportów, właściwe ubieranie się itp. Jedną z najprostszych i najskuteczniejszych metod profilaktyki zachorowań, nie tylko na grypę, jest prawidłowa higiena rąk. To właśnie poprzez ręce przenoszone są wirusy i bakterie, powodujące między innymi zatrucia pokarmowe, zakażenia skóry oraz grypę i przeziębienie. Te ostatnie rozprzestrzeniają się przez kaszel i kichanie, ale źródłem zakażenia są też często dotykane przez chorych powierzchnie, takie jak klamki, włączniki światła, klawiatury komputerów, poręcze, słuchawki telefoniczne itp. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że do zakażeń dochodzi w naszym własnym mieszkaniu, gdzie kontakty między poszczególnymi lokatorami są bliskie i choroby szerzące się drogą kropelkową mogą się bardzo łatwo roznosić. Chora osoba przenosi je dalej, do zakładu pracy, szkoły i innych zgromadzeń ludzkich. Naukowcy odkryli, że wirusy powodujące zachorowania na grypę i przeziębienie mogą przetrwać poza organizmem żywym od 2 do 7 dni. Zatem wszystkie przedmioty dotykane przez osobę zakażoną mogą stanowić niebezpieczeństwo dla naszego zdrowia. Na szczęście istnieją proste sposoby na tego typu problemy. Jednym z nich jest częste i regularne mycie i dezynfekowanie rąk oraz wszelkich powierzchni, z którymi mogły mieć kontakt osoby chore. Przestrzeganie zasad higieny rąk, także przez chorych, zmniejsza ryzyko przeniesienia wirusa na inne osoby z otoczenia (np. w wyniku uścisku dłoni, skażenia klamek i innych przedmiotów zanieczyszczonymi rękami). Ręce na-

leży myć często i dokładnie wodą z mydłem przez 20 sekund, a następnie wytrzeć ręcznikiem jednorazowym. Należy to robić zwłaszcza przed i po kontakcie z chorym, po każdym skorzystaniu z toalety, przed posiłkiem, przed dotykaniem ust i nosa, po toalecie nosa lub zasłanianiu ust podczas kichania i kaszlu, każdorazowo po powrocie do domu. Obecnie mamy już dostęp do szerokiej oferty specjalistycznych, antybakteryjnych mydeł w płynie oraz preparatów do dezynfekcji rąk.

się do dezynfekcji podłóg, ścian, blatów kuchennych, pomieszczeń łazienkowych, kabin prysznicowych. Niektóre przeznaczone są do stosowania na powierzchniach mających kontakt z żywnością, usuwają też przykre zapachy. Testy potwierdzają ich wysoką efektywność w zwalczaniu bakterii, wirusów i grzybów, takich jak: grypa, opryszczka pospolita, ospa, bakterie coli i salmonelli, gronkowce, paciorkowce, bakterie wywołujące zakażenia szpitalne, grzybica stóp itp.

Z pomocą przy profesjonalnej dezynfekcji pomieszczeń i sprzętów przychodzą producenci profesjonalnych środków czystości. W ich ofercie znaleźć możemy wiele preparatów myjąco-dezynfekujących do stosowania w domu, w szkołach, w placówkach gastronomicznych, służbie zdrowia, domach opieki, gabinetach kosmetycznych, hotelach, biurach i coraz popularniejszych „kinder parkach”. Środki te posiadają właściwości bakteriobójcze, wirusobójcze i grzybobójcze. Nadają

Bardzo wygodną formą użytkowania charakteryzują się jednorazowe chusteczki do dezynfekcji rąk i małych powierzchni, zamknięte w praktycznym opakowaniu „z okienkiem”, gwarantującym stałą wilgotność produktu po otwarciu.

ul. Polna 129, 87-100 Toruń tel. 56 659 81 21

W walce z atakującymi nas zimą wirusami zachowanie higieny, mycie i dezynfekcja pomieszczeń i mycie rąk, to skuteczne sposoby mogące znacząco zmniejszyć ryzyko zachorowania na grypę i przeziębienie.

Bogata oferta preparatów dostępna online:

sklep.tuden.com


Zdrowie

DLA „ŚPIOCHÓW” I PRZECIWKO RAKOWI

Twój 1% pomoże realizować naszą misję w jeszcze skuteczniejszy sposób. 1% to podstawowe źródło finansowania działań Fundacji Światło.

Fundacja Światło istnieje w Toruniu od 2003 roku. Wspieramy chorych i niepełnosprawnych, szczególnie osoby w śpiączce i zmagające się z nowotworem. Wybudziliśmy już 72 Śpiochów, a chorym na raka przywracamy siłę do życia.

[

N A Z D J Ę C I U P O P R AW E J W Y B U DZ O N Y Z E Ś P I ĄC Z K I G R Z E G O R Z . N A Z D J Ę C I U Z L EW E J T O RU Ń S KA T E AT R A L N A G RU PA E FATA .

Główne działania fundacji skupiają się wokół prowadzonego Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego, przeznaczonego dla 44 pacjentów w stanie apalicznym. Jest to jeden z nielicznych ośrodków w kraju, gdzie kompleksową opiekę i szeroko pojętą rehabilitację znajdują dorośli pacjenci w śpiączce. To wyjątkowe miejsce, w którym sztab wykwalifikowanych specjalistów pracuje nad podniesieniem jakości życia chorych i robi wszystko dla ich zdrowia, a następnie wybudzenia. Największym sukcesem ZOL-u Fundacji Światło jest wybudzenie ze śpiączki 72 osób. Taka liczba powrotów z „krainy snu” jest nie tylko znakomitym wynikiem w Polsce, ale w skali całej Europy. Śpiączka nie dotyka jedynie samego pacjenta, ale i całej jego rodziny – stąd w działaniach fundacji pojawił się program Kaganek dla dzieci osieroconych oraz program „Centrum Wsparcia Rodzin Śpiochów”. Fundacja Światło przez cały okres swojego istnienia lobbuje na rzecz „Śpiochów”, pokazuje, że śpiączka to nadal życie, którego nie należy marginalizować. Jakie działania należy podejmować, aby jakość życia pacjentów w śpiączce była lepsza? Odpowiedzi na to

]

pytanie szukamy m.in. organizując ogólnopolskie i międzynarodowe konferencje naukowe. Toruńska Fundacja Światło prowadzi również od 15 lat Ogólnopolską Sieć Akademii Walki z Rakiem (AWzR), chorzy wraz z rodzinami mogą otrzymać nieodpłatną pomoc psychoonkologiczną. Obecnie Akademia działa w 10 miastach w Polsce - w Toruniu, Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu, Częstochowie, Gdyni, Gdańsku, Kaliszu, Zamościu, Białymstoku. Kwartalnie udzielamy wsparcia ok. 500 pacjentom. Zakres pomocy obejmuje: poradnictwo, edukację, wsparcie, terapię (indywidualną lub grupową). W Akademii Walki z Rakiem, do dyspozycji chorych są także: dietetyczka, kosmetyczka, rehabilitantka, arteterapeutka i inni specjaliści. Z naszych doświadczeń wynika, że uczęszczanie na zajęcia AWzR dostarcza choremu niezbędnej wiedzy na temat mechanizmów choroby, niezdrowych na jej temat przekonań, obala stereotypowe myślenie o raku oraz wpływa na poprawę jakości życia. AWzR to również działania o charakterze profilaktycznym - kampania profilaktyki raka jądra „Odważni wygrywają”, czy coroczna, mobilna akcja profilaktyczna dla mieszkańców Torunia „Rzucamy Światło na raka”.

Fundacja nie prowadzi działalności gospodarczej, może polegać wyłącznie na dobrej woli ludzi wpłacającej darowizny i 1% podatku. Dzięki tym środkom może współfinansować działalność ZOL-u, w postaci zakupu specjalistycznego sprzętu do neurorehabilitacji „Śpiochów”, realizować kampanie społeczne na ich rzecz, uczestniczyć w projektach, których efektem jest poprawa jakości życia pacjentów. Środki finansowe z 1% to też wsparcie działań Akademii Walki z Rakiem, czyli szeroko rozumianego poradnictwa psychoonkologicznego. 1 % dla Fundacji Światło to jej być albo nie być. Dlatego prosimy: pamiętajcie o nas podczas rozliczania się z podatku dochodowego.

Wszystkie informacje na temat działań Fundacji można znaleźć na stronie

www.swiatlo.org


Co jakiś czas słyszę z tyłu głowy: masz w sobie uśpionego raka, on może znowu zaatakować. Ale i tak, życie jest piękne. Od diagnozy nie uroniłam ani jednej łzy. Hanna Gackowska, pacjentka z Akademii Walki z Rakiem [ N A Z D J Ę C I U D RU G A Z P R AW E J ] Jakie jest życie z rakiem? Paradoksalnie może być lepsze niż życie przed rakiem! Początek był trudny - przerażenie, złość, niedowierzanie i pytanie: dlaczego to mnie dotknęło? Nie potrafiłam racjonalnie myśleć, działać. Działali bliscy, a ja w tym czasie myślałam, że nie mogę umrzeć w ciągu roku - tyle dał mi lekarz, który mnie zdiagnozował. Nie mogę, bo przecież mam jeszcze tyle do zrobienia. Jak poradzi sobie beze mnie mój mąż? Chcę jeszcze być na ślubie syna, mieć wnuki… Przeszłam 12 cykli chemioterapii, ciężką operację, czasową ileostomię. No i wstrząs, że życie nie jest takie fajne. Zaczęłam zamykać się w sobie, ileostomia bardzo mnie ograniczała, wycofywałam się z życia, stroniłam od ludzi, wszystkie codzienne czynności sprawiały trudność, narastała złość, że jestem ciężarem. Całe szczęście, że mój mąż tak dzielnie i bez słowa wyrzutów mnie wspierał. Zrozumiałam, że sama nie dam sobie rady i zadzwoniłam do Akademii Walki z Rakiem. Do dzisiaj jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem, że psychoonkolożki tak pozmieniały mi w głowie. Jak one to zrobiły? Nie wiem. Dodatkowo osoby poznane w Akademii, które tak samo jak ja, walczyły z chorobą... Mogę z nimi o wszystkim porozmawiać, rozumiemy się doskonale. Wspólne doświadczenie niezwykle nas łączy. Nie muszę się z niczym krępować i mogę być sobą, raz lepszą, raz gorszą, raz uśmiechniętą, a drugi raz smutną. One mnie rozumieją. Nauczyłam się w Akademii radzić sobie ze swoimi emocjami, cieszyć się życiem. Zaczęłam kochać siebie, dostrzegać rzeczy, które dotychczas mi umykały. Na przykład to, że liście na drzewach mają takie piękne kolory, że każda pora roku inaczej pachnie... „Normalni ludzie” nie dostrzegają wspaniałości tego naszego świata. Oddaliliśmy się od przyrody, od normalności. Tylko przepychanie się łokciami. Czy naprawdę dopiero choroba musiała mi uświadomić, że należy zwolnić i zobaczyć, co dzieje się wokół? Teraz „znormalniałam”. Kocham życie i robię to, na co wcześniej bym się nigdy nie odważyła. Swoją pierwszą bitwę z rakiem wygrałam, wróciłam do pracy, zapisałam się na angielski i pokochałam akademiową arteterapię. Podczas warsztatów w pracowni ceramiki CUD, wypracowałam wyciszenie w sobie. Złość drzemiąca we mnie zostawała w glinie. Dodatkowo pomogły rozmowy i dyskusje z prowadzącą warsztaty Alicją Bogacką. Żartobliwie mówię, że w Akademia Walki z Rakiem to w pozytywnym znaczeniu, „sekta”. Wszystkie tworzymy wspólnotę ludzi po przejściach, ale kochających życie takie, jakie jest. Oczywiście, że z tyłu głowy, co jakiś czas słyszę: masz w sobie uśpionego raka, on może znowu zaatakować. Ale i tak, życie jest piękne. Od diagnozy nie uroniłam ani jednej łzy.

Z wpisaną w biografię chorobą nowotworową można żyć pełnią, być „tu i teraz” i nie odkładać ważnych rzeczy, marzeń, planów na nie wiadomo jak odległe „kiedyś”. Marzena Robaczewska, pacjentka z Akademii Walki z Rakiem [ N A Z D J Ę C I U P I E RWS Z A Z L EW E J ] W marcu mijają dwa lata od diagnozy „rak”. Zmianę wykryto u mnie na rutynowych, corocznych, profilaktycznych badaniach. Potem była biopsja, która potwierdziła przypuszczenia lekarza. W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że to nie może być prawda. Mój świat zawirował i stanął na głowie. Myślę, że kiedy już opadną pierwsze emocje związane z diagnozą, ma się tak naprawdę dwa wyjścia: albo przyjąć fakt, że choroba pojawiła się w naszym życiu, zaakceptować to, albo nie zaakceptować nowej rzeczywistości, nie pogodzić się z nią. To drugie wyjście jest najgorsze z możliwych. Choroby nie odczarujemy, ale możemy sami dużo zrobić, aby zjednoczyć wszystkie siły w walce z nią. Ja taki właśnie sposób myślenia i postępowania przyjęłam. Potraktowałam chorobę jako zadanie do wykonania. Najtrudniejszym doświadczeniem w czasie leczenia była chemioterapia. Przyniosła wiele cierpienia fizycznego. To wtedy najbardziej i najboleśniej poczułam, że ta choroba rzuca na kolana – dosłownie, a nie tylko w przenośni. Mimo bólu, kompletnego spadku sił i witalności, nigdy nie miałam poczucia braku sensu tego, przez co przechodzę. Na tym etapie leczenia dowiedziałam się dużo o sobie, m.in. jak bardzo jestem silna. Mogę zacytować tak często słyszaną w Akademii parafrazę słów Oliviera Socksa: „Nieważne, jakiego człowiek ma raka, ważne, jakiego rak ma człowieka”. Trudne leczenie można przejść z optymizmem, nadzieją, a nawet humorem. Ważne jest żeby wyrwać się ze schematu, tzn. odrzucić stereotypowe myślenie na temat raka i postanowić chorować inaczej, tzn. odważnie, z optymizmem i radością życia. Bo przecież choroba jest częścią życia, a terapia ma leczyć i dać szansę na zdrowie. Po doświadczeniu raka często zmienia się hierarchia wartości. To, co kiedyś uważało się za bardzo ważne, teraz okazuje się być czymś, co nie wymaga aż tyle uwagi i poświęcenia. Człowiek przestaje też się przejmować błahostkami, ma dużo pokory i cierpliwości. Pacjenci onkologiczni dotykają metafizyki życia, jego sacrum, poczucia kruchości i ulotności. Kiedy człowiek nie mierzy się z tak ciężką chorobą, to myśli sobie, że będzie żył nie wiadomo jak długo, że na wszystko, co sobie zaplanuje, będzie miał czas, a przede wszystkim, że to on o tym wszystkim będzie decydował. Pacjenci onkologiczni doskonale zdają sobie sprawę, że takie myślenie jest błędne. Nie od człowieka zależy, kiedy skończy się jego ziemski kres. Mając tego świadomość, nawet z wpisaną w biografię chorobą nowotworową, można żyć pełnią, być „tu i teraz” i nie odkładać ważnych rzeczy, marzeń, planów na nie wiadomo jak odległe „kiedyś”. Niektórzy chorzy bardzo radykalnie zmieniają swoje życie, robią to, czego świadomie chcą, nie poddając się dryfowaniu, tylko biorąc ster w swoje ręce. Jeśli nie zobaczy się i nie poczuje, jak kruche jest życie, to się go w pełni nie doceni. Tego właśnie uczy Akademia Walki z Rakiem. Wierzę, że przede mną całe życie, mam na nie ogromny apetyt. ZDJĘCIA E W E L I N A F I D E R E W I C Z

ZDJĘCIE E W E L I N A F I D E R E W I C Z

Zdrowie


www.antczak-okulary.pl


PIERWIASTEK NA WAGĘ ZŁOTA Dane statystyczne wskazują, że z powodu różnego rodzaju bólów przewlekłych cierpi już co trzeci Polak. Źródła nieprzyjemnych dolegliwości mogą być różne, od komplikacji po zabiegach chirurgicznych po chroniczne stany zapalne. Z bólem można sobie radzić za pomocą leków, jednak długotrwałe ich stosowanie może powodować nieprzyjemne skutki uboczne i pogarszać stan zdrowia. A co jeśli do dolegliwości bólowych dołączy poczucie wypalenia i ciągłego zmęczenia? Kiedy codzienne życie pędzi, a natłok obowiązków sprawia, że nie mamy czasu i energii na regenerację, nasz organizm może się zbuntować. Są jednak sposoby, by szybko i bezpiecznie stanąć na nogi.

POWIEW ŚWIEŻOŚCI

Jednym z nich jest hiberbaria tlenowa HBOT (ang. Hyperbaric Oxygen Therapy), polegająca na oddychaniu czystym tlenem w warunkach ciśnienia wyższego, niż panujące w otoczeniu ciśnienie atmosferyczne. Podwyższone ciśnienie, któremu poddawany jest pacjent, umożliwia o wiele lepsze rozpuszczanie tlenu w osoczu krwi oraz znacznie głębszą absorpcję tlenu do komórek. W efekcie terapii HBOT organizm uruchamia wiele procesów samonaprawczych, co skutkuje korzyściami dla zdrowia i dobrego samopoczucia. Terapia hiberbarią tlenową odbywa się w całkowicie bezpiecznych i nieszkodliwych dla zdrowia warunkach. Pacjent nie przyjmuje leków, a podanie czystego tlenu odbywa się całkowicie bezinwazyjnie i bezboleśnie. O tym, jak wygląda to w praktyce, przekonaliśmy się w siedzibie FONICARE - Centrum Wspomagania Słyszenia i Rozwoju w Toruniu, gdzie można skorzystać z kabiny hiperbarycznej. – Na początku terapia może przypominać lot samolotem – mówi Marta Hałaburda, założycielka

FONICARE. – W kabinie, w której znajduje się pacjent, zmienia się ciśnienie, co może przypominać uczucie zatykania uszu, które towarzyszy podczas startu samolotu. Po chwili jednak organizm zaczyna przyzwyczajać się do nowych warunków. Główna część zabiegu trwa ok. godziny i polega tylko na oddychaniu niemal stuprocentowo czystym tlenem. W kabinie panuje przyjemna atmosfera. Pacjenci, którzy korzystają z terapii, nazywają ją „uczuciem świeżości”. W środku można regulować poziom temperatury, a sama kabina jest klimatyzowana. – W trakcie zabiegu nie trzeba się nudzić: pacjenci FONICARE czytają książki i słuchają muzyki z głośnika ustawionego na powierzchni kabiny. Trudno wyobrazić sobie przyjemniejszy zabieg o właściwościach prozdrowotnych – tłumaczy Marta Hałaburda.

DŁUGA LISTA KORZYŚCI

U korzystających z hiperbarii tlenowej HBOT stwierdzono nawet ośmiokrotnie podwyższony poziom komórek macierzystych we krwi. Dostarczając tlen do tkanek, hiperbaria tlenowa HBOT likwiduje stany zapalne, zatrzymując rozwój bakterii beztlenowych dużo skuteczniej, niż tradycyjne metody. W przypadku trudno gojącej się rany, specyfiki stosowane na skórę i uszkodzoną tkankę działają wyłącznie powierzchownie, przyczyniając się do regeneracji górnych części uszkodzonego fragmentu ciała. Tymczasem czysty tlen dostarczany podczas terapii hiperbarycznej dociera do wszystkich warstw skóry i głębi uszkodzonych tkanek. Działa od wewnątrz, znacznie przyspieszając gojenie.

- Przykładem jest znacznie szybsze gojenie się stopy cukrzycowej. Wiele jej przypadków kończy się – niestety – amputacją – tłumaczy Marta Hałaburda. – Jednak dzięki hiperbarii tlenowej szkodliwy proces można zatrzymać. Tlen dociera do tkanek objętych martwicą bezpośrednio i „od środka”, powodując cofnięcie się szkodliwego procesu. Metoda pomaga jednak nie tylko w gojeniu ran. Lista schorzeń i dolegliwości, na które świetnie działa hiperbaria tlenowa, jest długa. Oddychanie czystym tlenem pomaga na schorzenia neurologiczne, w udarze mózgu, na migrenowe bóle głowy, przewlekłe stany zapalne, choroby sercowo-naczyniowe, stopę cukrzycową, oparzenia, w schorzeniach ortopedycznych i reumatologicznych, nagłej głuchocie, szumach usznych, chorobach układu pokarmowego czy dermatologii. Z zabiegów korzystają także sportowcy i wszystkie osoby aktywne fizycznie, dla których szybka i skuteczna regeneracja organizmu bywa na wagę złota. – Tlen to nasze najcenniejsze naturalne dobro, które nie zawsze doceniamy – mówi Marta Hałaburda. – Warto na własnej skórze sprawdzić, jak zbawienny wpływ może mieć na nasze zdrowie.

FONICARE Centrum Wspomagania Słyszenia i Rozwoju ul. Jana Matejki 38, 87-100 Toruń tel. 535 987 545, 730 720 680 fonicare@fonicare.pl


Test auta

DUŻA PRZYJEMNOŚĆ ZA KÓŁKIEM Moje wrażenia z jazdy testowej Hyundaiem Kona 1,6 Hybrid w wersji Premium. Jestem przekonana, że jeżeli zdecyduję się na zakup tego auta, to będę oszczędzała środowisko naturalne i... własną kieszeń. Pierwszy raz dowiedziałam się o tej marce z felietonu Jerzego Iwaszkiewicza w piśmie dla kobiet. Autor dobrze o niej pisał, chwalił design w amerykańskim stylu. Jemu ufam, bo uważam go nie tylko za świetnego felietonistę, ale także za znawcę motoryzacji. Minęło trochę czasu i nadarzyła się okazja do skorzystania z jazdy testowej właśnie Hyundaiem Kona. Pomyślałam, dlaczego nie skorzystać?

jest wyrazisty pod każdym względem. Z pewnością rzuca się w oczy. Już sama nazwa wywołuje emocje, porusza tęsknotę za „american dream”. Otóż, Kona to miasto na Hawajach, gdzie niedawno odbyły się Mistrzostwa Świata Ironman 2019. Wyspa znana jest też z ostrych, gorących wiatrów. Wszystko to wywołuje mocne skojarzenia.

PULS CZERWIENI

Odważny design, opływowe linie, masywna sylwetka z podkreślonymi nadkolami i nowoczesna stylistyka wnętrza, czytelna deska rozdzielcza, pełna nowoczesność. Siadam za kółkiem, emocje wzrastają z każdą chwilą, tym bardziej, że pojadę autem o mocy 141 KM z automatyczną sześciostopniową, dwusprzęgłową skrzynią biegów. Wrzucam na „start”, na czytelnym 10,25-calowym wyświetlaczu umieszczonym na kokpicie pojawiają się najważniejsze dla kierowcy informacje, takie jak włączone systemy bezpieczeństwa, zużycie paliwa i prądu, stan naładowania baterii, które same doładowują się podczas

Przed salonem kuszą dwa auta. Kona limonkowa i czerwona. Która mi przypadnie? Optuję za czerwoną, a w zasadzie za „pulsem czerwieni” (Pulse red). Zanim jednak wsiadłam do czerwonej Kony, szef sprzedaży Michał Wieliński wyposażył mnie w podstawową wiedzę na temat tego auta. A było o czym mówić, nie dość, że to wersja hybrydowa, to jeszcze w automacie. Chyba dam radę, wszak jeżdżę nie od dzisiaj! Ważne jest pierwsze wrażenie. W przypadku tego auta jest ono jak najbardziej pozytywne. Nowy SUV Hyundaia

PORA RUSZAĆ


Test auta jazdy, pozostały zasięg, komendy nawigacji, temperatura na zewnątrz i wiele, wiele innych parametrów. Auto podpowiada mi po polsku, co mam robić, więc pora ruszać. Na ekranie pojawia się informacja, że jadę „na prądzie”, bo „mój” model jest wersją hybrydową, napędzaną dwoma silnikami: elektrycznym i spalinowym. Te dwie jednostki wzajemnie się uzupełniają.

DOBRZE SIĘ PROWADZI

Puszczam hamulec, samochód rusza delikatnie i bezgłośnie, dodaję trochę gazu, zwiększam prędkość, ale nadal poruszam się bezszelestnie. Silnik spalinowy przy spokojnej jeździe włącza się podobno dopiero przy prędkości około 60 km/godz. W mieście tego nie doświadczę, ale sprawdzę na trasie. Oczywiście, jeżeli dodałabym więcej gazu, to stałoby się to przy niższej prędkości. Kona ma dobre przyspieszenie! Jak mówił specjalista z salonu Hyundaia, setkę można osiągnąć już w 8 sekund. Nie próbowałam. Jazda jest przyjemnością. Auto doskonale się prowadzi, dobrze wchodzi w zakręty, bezproblemowo pokonuje śliskie nawierzchnie.

SATYSFAKCJA I BEZPIECZEŃSTWO

Jadę bezpiecznie i pod kontrolą. Auto zaopatrzone jest w SmartSense - innowacyjny pakiet zaawansowanych systemów aktywnego bezpieczeństwa, a system kontroli trakcji poprawia zwrotność i stabilność, co przekłada się na doskonałą dynamikę jazdy. Zainstalowane kamerki też dają mi większe poczucie bezpieczeństwa. W czasie jazdy mogę dodatkowo w łatwy sposób, bezprzewodowo naładować telefon. Z głośników sączy się kojąca muzyka. Znakomita jakość dźwięku, jakbym nagle znalazła się na sali koncertowej. Inteligentne auto, w niektórych sytuacjach myśli za mnie, a ja mogę skupić całą uwagę na drodze. Wszystkie innowacyjne udogodnienia ułatwiają życie, a jazdę czynią komfortową.

F OT. J AC E K S M A R Z

KOMU KONĘ?

KONA MA DOBRE PRZYSPIESZENIE! SETKĘ MOŻNA OSIĄGNĄĆ JUŻ W 8 SEKUND. AUTO DOSKONALE SIĘ PROWADZI, DOBRZE WCHODZI W ZAKRĘTY, BEZPROBLEMOWO POKONUJE ŚLISKIE NAWIERZCHNIE.

Czym jeszcze wyróżnia się „moja” Kona? Przede wszystkim oszczędnością. Oczarował mnie średni wynik spalania. Na wyświetlaczu pojawiło się niewiarygodne 4,7 l/100 km. Spora ulga dla kieszeni i środowiska naturalnego. Warto wziąć to pod uwagę, zważywszy, że mniej więcej połowę czasu w warunkach miejskich jeździmy z użyciem samego silnika elektrycznego. Nie ma drgań, odgłosów silnika, delektuję się ciszą. Koniec jazdy, czas się pożegnać. Na odchodne spojrzałam na tylną szybę z naklejką „Hyundai nr 1. Raport Jakości 2018 i 2019 – Auto Świat”. Uznany został za najmniej awaryjny samochód. Oni mają rację! A zatem, komu Konę? Autoryzowany Dealer Hyundai Salon w Toruniu, Szosa Lubicka 17 tel. 56 663 30 00 www.hyundai.torun.pl



GOTOWANIE ZBLIŻA Rozmowa z Agnieszką Michałowską, założycielką i właścicielką Akademii Kulinarnej Studio A w Toruniu Jaka jest współczesna polska kuchnia?

Nowoczesna, ale korzystająca z bogatych tradycji. W tym roku Akademia Kulinarna Studio A organizuje w Toruniu Festiwal Smaków. Szczególny, bo motywem przewodnim ma być 100. rocznica przyłączenia Torunia do niepodległej Polski. Będziemy nawiązywać do polskiej kuchni sprzed wieku. Zaprosimy też profesora z Litwy Rimvydasa Laužikasa, który opowie, co w tamtych czasach jadano w armii litewskiej. Przyjedzie naukowiec z Ukrainy Oleksy Sokyrko, który będzie mówił o kuchni kozackiej, a dobrze wszystkim znany Robert Makłowicz – o zwyczajach kulinarnych w Austro-Węgrzech. Dań przygotowanych przez Pana Roberta będzie można na miejscu spróbować. Wystąpi też prof. Jarosław Dumanowski z UMK w Toruniu, który opowie właśnie o polskich tradycjach kulinarnych sprzed stu lat. A oprócz tego pokazy, kuchnia polowa na ognisku, reprezentacja kulinarna Wojska Polskiego i degustacje. Naprawdę warto będzie nas odwiedzić.

Ile z przedwojennej kuchni zostało w tej współczesnej?

Bardzo dużo. Dziś wracamy do tych bogatych tradycji. Wówczas parmezan czy kapary nie były nowością, jedzono je na co dzień. Okres powojenny na kilka dziesięcioleci nas od tych tradycji odciął, ale już w latach dziewięćdziesiątych zaczęliśmy na nowo odkrywać różne smaki. Najpierw mieliśmy okres zachwy-

tu kuchnią francuską, włoską, azjatycką, dziś chcemy szukać tego, co było obecne w kuchni naszej przodków. W Akademii Kulinarnej prowadzimy m.in. warsztaty dotyczące kuchni regionalnych. Uczestnicy dowiadują się, że najczęściej jest to kuchnia ekonomiczna, tania i lekka. Że nie musi być przesycona mięsem, za to może być wegetariańska, wegańska – i zawsze bardzo smaczna. Mówi się, że najzdrowsza kuchnia to taka, która składa się z tego, co rośnie w promieniu 100 km. I dzisiejsza polska kuchnia właśnie taka jest. W naszym społeczeństwie ciągle bardzo popularne jest zbieranie grzybów, jagód, malin. Robimy to w ramach rekreacji, ale zbierane produkty przemycamy do naszych dań. Mamy dużo naturalnych dóbr i nie boimy się z nich korzystać. Do tego zachęcamy podczas warsztatów w Akademii.

Zmienia się także nasze podejście do gotowania i wspólnego jedzenia?

Młode osoby, które trafiają na nasze warsztaty, bardzo chcą nauczyć się dobrego, zdrowego gotowania. Chcą się też dowiedzieć, jak skutecznie szukać dobrych, nieszkodliwych dla zdrowia i uczciwych produktów. Nic dziwnego: przecież naprawdę jesteśmy tym, co jemy. Nasze zdrowie, samopoczucie, a nawet podejście do innych na co dzień w dużym stopniu uzależnione jest o tego, czym się żywimy. Pamiętam czasy, kiedy jajka przywożone od babci ze wsi miały taki zdrowy, żółty kolor, a mleko od krowy nie przechodziło procesu otłuszczania. Dzisiaj, kiedy na półkach w sklepach mamy produkty zawierające sztuczne substancje, ulepszacze i wszelkiego rodzaju „E”, powinniśmy szczególnie zwracać uwagę na to, co wybieramy. Czytajmy więc etykiety i sprawdzajmy daty ważności - im jest ona krótsza, tym prawdopodobnie produkt lepszy. Stawiajmy też na produkty od lokalnych wytwórców. Zapewniam: śmietana ze sklepu nie może się równać z prawdziwą śmietaną od rolnika. Dla coraz większego grona osób ważne jest też, czy proces produkcji sprzyja środowisku naturalnemu. Pamiętajmy, że np. produkcja i przewóz mięsa generują duże ilości CO2, przedostającego się do atmosfery. W Akademii mówimy więc o tym, jak gotować zdrowo, smacznie, ale też uczciwie dla siebie i kolejnych pokoleń.

Oprócz tego, że jedzenie jest przyjemnością, to również integruje?

Oczywiście. Zostałam wychowana w domu, w którym nawet mimo kryzysów, codziennie jedliśmy trzy posiłki. Do stołu zasiadaliśmy razem. W swoim domu również mamy taką zasadę, że w weekend, kiedy jesteśmy na miejscu wszyscy, siadamy razem do śniadania, obiadu i kolacji. Wtedy rozmawiamy, śmiejemy się, dzielimy się naszymi przeżyciami. Wierzę, że stół odgrywa dziś tę samą rolę, którą wieki temu odgrywało domowe ognisko, przy którym przygotowywano posiłki dla całej rodziny. To centrum i serce każdego domu. A poza tym – przecież jedzenie to przyjemność. Nie wiem, jak można z niej rezygnować. W 2015 r. postanowiłam tę pasję przekazywać innym i po odejściu z pracy w korporacji, założyłam Akademię Kulinarną. Staramy się tu pokazywać, że gotowanie i jedzenie to budowanie relacji. Paweł Zasławski, jeden z naszych prowadzących, swoje zajęcia rozpoczyna zawsze od słów: „Wyjdziecie stąd jako rodzina”. I rzeczywiście tak jest. Przy tym kuchennym stole rodzą się czasem długoletnie przyjaźnie. Jest to też dobry sposób na integrację pracowników. Wspólne gotowanie, a potem jedzenie, rozmowa, wspólna celebracja tych chwil, potrafią naprawdę bardzo zbliżyć.

Akademia Kulinarna Studio A Hala Targowa (I p.), Lelewela 33, Toruń tel. +48 506 177 366 email: biuro@akademia.cooking


Edukacja

W SPORTOWEJ BLUZIE, A NIE W HABICIE Stwarzamy uczniom warunki, by rozwijali się w tych kierunkach, które czują najbardziej. Nie zakłócamy nauki rywalizacją w rankingach, obcy nam jest „wyścig szczurów”. Chcemy, by nasi uczniowie odebrali solidne wykształcenie, które da im później możliwość pójścia na studia albo swobodne wybranie innej drogi życiowej - mówią dr Anna Łapo, wicedyrektorka Franciszkańskiego Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu, i nauczycielka Agnieszka Goliasz. Dlaczego warto wybrać Waszą szkołę?

Agnieszka Goliasz: Na pewno ze względu na indywidualne podejście do ucznia. Nasza szkoła nie jest duża, więc znamy wszystkich po imieniu, wyczuwamy nastroje, widzimy, kto ma gorszy dzień. W każdej problemowej sytuacji możemy błyskawicznie zareagować. Anna Łapo: Uczniowie nie są anonimowi. Wynika z tego dużo dobrego, zwłaszcza w sferze bezpieczeństwa. Jeżeli uczeń rano nie pojawi się w szkole, to wysyłamy do rodziców SMS-a, by się dowiedzieć, co się stało. Mamy z nimi bezpośredni kontakt, można powiedzieć, że częsty, a nie tylko przy okazji wywiadówek. Rodzice czują

się spokojniejsi, mają świadomość, że ich dzieci są pod dobrą opieką. Są wdzięczni za tę troskliwość. Młodzież niespecjalnie jest zachwycona, gdy się ją kontroluje, ale po czasie absolwenci sami przyznają, że wyszło im to na dobre.

Myślę, że rodzice świadomie podpowiadają swoim dzieciom wybór tej właśnie szkoły – innej niż wszystkie?

A.Ł.: Zauważamy taką tendencję, że młodzieży wrażliwej jest coraz więcej i myślę, że właśnie takie osoby z powodzeniem się u nas odnajdują. Małe środowisko, które znają, jest dla nich bezpieczne,

z łatwością są w stanie oswoić przestrzeń, w której się uczą.

Rodzice są spokojni, że ich dzieci trafiają do dobrej szkoły. A co sądzą uczniowie?

A.Ł.: Często uczniowie twierdzą, że przyciąga ich samo miejsce, nowoczesna baza. Niektórzy podkreślają, że chcą chodzić do małej szkoły, bo w dużej czuliby się źle, przytłoczeni społecznością szkolną i instytucjonalnością placówki. A.G.: Przy wyborze szkoły dużą rolę odgrywa „poczta pantoflowa”. Rodzice, których dzieci skończyły naszą szkołę, często polecają ją innym. Sami są zadowo-


Edukacja

- KIEDY KOŃCZYŁEM GIMNAZJUM, NIE MIAŁEM JASNO OKREŚLONYCH PLANÓW DOTYCZĄCYCH WYBORU LICEUM. WYBIERAJĄC FRANCISZKAŃSKIE LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCE, NIE WIEDZIAŁEM, CZEGO SIĘ SPODZIEWAĆ, ANI CZEGO OCZEKIWAĆ. JEDNAK PO BARDZO KRÓTKIM CZASIE ATMOSFERA TEGO MIEJSCA, WSPANIALI NAUCZYCIELE ORAZ OTWARTOŚĆ UCZNIÓW SPRAWIŁY, ŻE TO MIEJSCE STAŁO SIĘ DLA MNIE DRUGIM DOMEM I Z ŻALEM BĘDĘ JE OPUSZCZAŁ. Jerzy Lichy, tegoroczny maturzysta

leni, dziecko zostało dobrze wykształcone, poszło na studia... To najlepsza rekomendacja.

Dobra atmosfera, wręcz rodzinna. A jakie są argumenty merytoryczne, decydujące o wyborze Franciszkańskiego Liceum Ogólnokształcącego?

A.Ł.: Mamy świetnie wykształconych nauczycieli, najczęściej z wieloletnim doświadczeniem. Sami uczniowie podkreślają, że są to wychowawcy przyjaźni młodzieży. Pomimo faktu, że jesteśmy placówką niepubliczną, obowiązuje nas to sam prawo oświatowe czy wytyczne Ministerstwa Edukacji Narodowej, jak na przykład ramowy plan nauczania czy podstawa programowa. Zależy nam na tradycyjnym wykształceniu, stąd pozostajemy przy tradycyjnych profilach: humanistycznym, biologiczno-chemicznym i matematyczno-fizycznym. Chcemy dać młodzieży po maturze możliwość podjęcia studiów na każdym kierunku. A.G.: Mamy natomiast bogatą ofertę przedmiotów uzupełniających, takich jak język łaciński, praktyczne zajęcia z ratownictwa medycznego, zajęcia artystyczne, muzykę i od trzech lat ewenement na skalę Torunia - naukę języka migowego. Jako ciekawostkę podam, że na Boże Narodzenie nasi uczniowie wykonali „miganą” kolędę „Cicha noc”. A.Ł.: Staramy się wyjść naprzeciw oczekiwaniom uczniów i zachęcamy do zgłaszania własnych propozycji zajęć dodatkowych. Mieliśmy na przykład ucznia, który zdawał maturę z języka włoskiego, teraz studiuje italianistykę.

uczniów może dołączyć również osoba niewierząca lub innego wyznania. Najważniejszym elementem rekrutacji jest indywidualna rozmowa. Ojciec dyrektor spotyka się z rodzicami i kandydatem. To nie jest żaden egzamin ani forma sprawdzania wiedzy, tylko chęć poznania młodego człowieka.

Jednak nie samą nauką młody człowiek żyje...

A.Ł.: Od początku istnienia szkoły organizowaliśmy spływy kajakowe, tradycją stały się też wyjazdy zagraniczne. W marcu już po raz trzeci udamy się na wycieczkę do Włoch pod opieką ojca dyrektora Justyna K. Berusa. Uczestniczyć w niej będą uczniowie, nauczyciele oraz absolwenci.

Do Rzymu odwiedzić papieża Franciszka?

A.Ł.: Oczywiście będziemy w Watykanie, ale punktem obowiązkowym jest wizyta

w Asyżu, skąd pochodził nasz patron. Organizowaliśmy także wycieczki do Irlandii i Czech, a także wyprawy „szlakami wiary”, do Gniezna, Poznania i innych miejsc związanych z tradycją chrześcijańską. A.G.: To nie są pielgrzymki sensu stricto, tylko uczty dla ducha i ciała.

Integrować młodzież można na wiele sposobów. Kiedyś modne było u was „kino nocne”.

A.G.: Aktualnie wśród naszych uczniów pojawiło się wielu pasjonatów gier planszowych, więc teraz noce filmowe zamieniły się w noce gier, które prowadzone są pod opieką ojca dyrektora. Sporą popularnością cieszy się konkurs „Jeden z dziewięciu”, organizowany dla uczniów klas VII i VIII szkół podstawowych z Torunia i okolic.

A inne formy?

A.Ł.: Mamy własną siłownię, a po sąsiedzku boisko „Orlik”. W cieplejsze dni można w patio korzystać ze stołu do szachów czy do ping-ponga. To ulubione miejsce relaksu. A.G.: Dodatkowym miejscem, gdzie uczniowie wspólnie spędzają czas, jest jadalnia. Codziennie na długiej przerwie szkoła serwuje kanapki i ciepłe napoje.

Robicie badania efektywności nauczania, by wiedzieć, ilu absolwentów dostało się na studia?

A.Ł.: Śledzimy losy absolwentów. Wszyscy, z którymi mamy kontakt lub do których dotarliśmy, spełniają swoje plany życiowe, tak jak chcieli: studia, wyjazd zagraniczny lub praca w Polsce. Zaledwie o kilku osobach nie mamy informacji.

Czy przymiotnik „franciszkańskie” w nazwie liceum nie stygmatyzuje, że trzeba być głęboko wierzącym, żeby chodzić do tej szkoły?

A.G.: Jeżeli ktoś myśli, że nasi uczniowie chodzą w habitach i tylko się modlą, to jest w błędzie. Nic podobnego! Nie jesteśmy szkołą wyznaniową, a nasi uczniowie sami zdecydowali, że chcą nosić bluzy z logo FLO. A.Ł.: Oczywiście szkoła przekazuje wartości chrześcijańskie, ale do grona

Franciszkańskie Liceum Ogólnokształcące w Toruniu zaprasza na „Drzwi otwarte” 27 marca i 22 maja w godz. 16-19 ul. Poznańska 49 | tel. 56 662 62 53 | www.flo.torun.pl


Dla aktywnych

Czas na rower elektryczny Idealne w miejskim ruchu i na weekendowe wyprawy - rowery elektryczne zyskują coraz większą popularność. Są ekologiczną, ciekawą alternatywą dla transportu samochodowego, z nimi nie straszne nam korki, zatłoczone ulice oraz długie dystanse. Szybko, łatwo i przyjemnie dojedziemy nimi także do pracy, nawet w eleganckim ubraniu. A przy tym - poprawimy kondycję, zadbamy o zdrowie, zapewnimy sobie dzienną dawkę ruchu. Jak jednak wybrać dobry rower elektryczny? Specjalnie dla was przygotowaliśmy zestawienie miejskich elektryków, na które warto zwrócić uwagę.

ROWER DLA KAŻDEGO UNIBIKE OPTIMA Najlepszy rower dla osób, które rozpoczynają swoją przygodę z elektrykami. Komfortowy, niezwykle łatwy w obsłudze, jak sama nazwa wskazuje - zbudowany optymalnie pod nasze potrzeby. Jazdę wspomaga tutaj silnik Bafanga umieszczony w tylnej piaście. Pojemną i wytrzymałą baterię znajdziemy na rurze ramy, blisko środka ciężkości - dzięki temu rower jest dobrze wyważony, stabilny, wygodny w prowadzeniu. Samą zaś baterię bez problemu odepniemy i zabierzemy do domu na ładowanie. Optima oferuje nam pięć programów jazdy - wyboru dokonujemy na ledowej manetce. Co ważne, silnik w rowerze elektrycznym nie zastępuje pedałowania, ale je wspomaga. Przejażdżka jest więc po prostu przyjemniejsza, mniej męcząca, bardziej komfortowa. Komfortowi sprzyja też konstrukcja ramy roweru, ułożenie kierownicy i siodełka, które umożliwia przyjęcie wygodnej, wyprostowanej pozycji. Dodatkowo w standardzie wyposażenia: dobrej jakości błotniki, bagażnik, wmontowana pompka, hydrauliczne hamulce tarczowe od Shimano i oświetlenie, które włącza się samo, gdy zapada zmrok.

IDEALNY ROWER NA MIEJSKIE PODRÓŻE CENA: 5499 ZŁ


Dla aktywnych

WYBIERZ SIĘ NA PRZEJAŻDŻKĘ UNIBIKE SWIFT

UNIBIKE SWIFT TO ŚWIETNA INWESTYCJA NA LATA CENA: 7499 ZŁ

W tym modelu uwagę zwraca przede wszystkim centralnie umieszczony silnik Shimano Steps, dzięki któremu wspomaganie jazdy jest niezwykle płynne. Wystarczy lekki nacisk na pedały, żeby silnik się włączył i ułatwił nam wjechanie na przykład pod stromą górkę. Obsługa Swifta jest wręcz bajecznie prosta i intuicyjna, siedem biegów oraz wytrzymała bateria pozwolą na komfortową jazdę w różnym terenie, przez bardzo długi czas. Swift sprawdzi się więc nie tylko w mieście, ale i poza nim, na rodzinny wypad na łono natury albo dłuższą podróż krajoznawczą. Swifta dostaniemy w trzech rozmiarach ramy typu unisex i trzech kolorach - białym, czarnym oraz grafitowym. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie! Tak jak przy Optimie, tak i w Swifcie widać przemyślaną konstrukcję roweru, dobrej jakości części, nacisk na najdrobniejsze szczegóły oraz wyposażenie dodatkowe. Nic dziwnego - bydgoska firma Unibike znana jest przecież z rowerów bardzo solidnych, wytrzymałych, właściwie nie do zdarcia.

ŚWIAT STOI OTWOREM UNIBIKE ENERGY

TO PRAWDZIWY ROWER DO ZADAŃ SPECJALNYCH CENA: 10 999 ZŁ

Salon Firmowy Unibike w Bydgoszczy ul. Przemysłowa 28B | tel. 52 348 96 11 | www.unibike.pl

To rower dla wymagających - dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, wykonany z markowych komponentów, przemyślany, wszechstronny. Czysta przyjemność jazdy. Przy Energy niczym nie trzeba się martwić. Automatyczna zmiana biegów, pasek karbonowy zamiast tradycyjnego łańcucha, elektroniczny wyświetlacz, na którym sprawdzimy między innymi stopień naładowania baterii, poziom wspomagania czy prędkość jazdy - to tylko niektóre z udogodnień, które oferuje nam flagowy model firmy Unibike. Do tego stylowa rama, żelowe siodełko i wyprofilowana kierownica, czyli mnóstwo wygody. Mocny silnik Shimano Steps pozwala na jazdę w trzech trybach: Eco, Normal i High. W zależności od tego, który wybierzemy oraz od rodzaju trasy, bateria wystarczy nam na około sto kilometrów wspomagania! Na Energy elegancko dojedziemy do pracy, w sukience, spódnicy, białej koszuli i marynarce, ale też wybierzemy się na długą wycieczkę do lasu czy nad jezioro.


Zdrowie

SOLANKA Z GRUDZIĄDZA LECZY I UPIĘKSZA Geotermia Grudziądz to ośrodek z basenami solankowymi. Unikatowy skład leczniczej solanki termalnej stawia ją w pozycji najlepszych wód leczniczych w Europie.

Obiekty solankowe przeznaczone są dla osób dbających o urodę, gdyż solanka poprawia kondycję skóry i przeciwdziała jej starzeniu. Walory zdrowotne łagodzą lub usuwają wiele schorzeń nie tylko dermatologicznych, ale też poprzez pozbycie się toksyn odciążają pracę narządów wewnętrznych.

sza. Do basenów solankowych i solankowej piramidy jest doprowadzana z odległości zaledwie 3 kilometrów i zasila 3 baseny solankowe wewnętrze, w tym jeden z rozsuwanym dachem. W Grudziądzu znajduje się także jedyna w Europie piramida z tężnią solankową.

CZYSTA SOLANKA Z DOLNEJ JURY

JAKIE WŁAŚCIWOŚCI LECZNICZE MA GRUDZIĄDZKA SOLANKA?

Solanka pochodzi z dolnojurajskiego złoża. Ma wysokie stężenie soli, bo prawie 8 proc. Wydobywana jest z głębokości 1630 metrów w miejscowości Marusza koło Grudziądza. W punkcie wydobycia ma 44 stopnie Celsju-

Skład mineralny wskazuje, że solanka zastosowana do kąpieli będzie wywierała silne działanie osmotyczne na skórę i tkanki przyległe oraz biochemiczne związane zwłaszcza z obecnością związków wapnia i jodu. Stosowana w pomieszczeniach jako aerozol umożliwia uzyskanie znaczących stężeń chlorku sodu, wapnia i magnezu. Solanka zawiera ponadto brom, kwas metaborowy, kwas metakrzemowy i wolny siarkowodór. Minerały zawarte w solance działają przeciwzapalnie, przeciwgrzybiczo, a działanie antybakteryjne przyspiesza gojenie się ran, rozstępów. Leczy łuszczycę i cellulit. Po kąpieli solankowej skóra staje się

nawilżona, wzrasta jej ukrwienie i elastyczność. W efekcie pozbywamy się toksyn, odciążeniu ulega praca nerek, wątroby oraz innych organów wydalniczych, a pobudzone zostają układy immunologiczny, odpornościowy i hormonalny. Systematyczne stosowanie solanki regeneruje, wygładza, ujędrnia skórę, ale przede wszystkim opóźnia proces jej starzenia się. Kąpiele w solance likwidują też napięcie mięśni, odprężają organizm, usuwają zmęczenie i ułatwiają zasypianie. Solanka przynosi ulgę w reumatyzmie, zmianach zwyrodnieniowych stawów i nerwobólach.

INHALACJE W PIRAMIDZIE SOLANKOWEJ

Parowanie wewnątrz piramidy znacznie zwiększa jej efektywne oddziaływanie na organizm. Duża zawartość jodków sprzyja leczeniu chorób górnych dróg oddechowych, leczeniu niedoczynności tarczycy i wielu innych. Godzinny pobyt w grudziądzkich solankach to jak cały dzień spędzony na nadmorskiej plaży.

Baseny i piramida czynne są 7 dni w tygodniu. Przy obiektach znajduje się plac dla kamperów. KONTAKT: 56 46 44 584, Grudziądz, ul. Warszawska 36 Znajdź nas na www.geotermiagrudziadz.pl i FB



18 KWIETNIA 2020 GODZ. 11:00 – 15:00 SPOTKANIE Z ODKRYWCAMI TRENDÓW I DESIGNU. Szczegóły na www.galeriawnetrzamc.pl oraz fb.com/galeriawnetrzamc


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.