15 minute read

Sebastian Karpiel-Bułecka: „Dałem radę!”

SEBASTIAN KARPIEL-BUŁECKA

Dałem radę!

Advertisement

Choć lider zespołu Zakopower to człowiek bardzo zajęty, udało nam się namówić go na krótką rozmowę z Tatra Premium Magazine. Gawędziliśmy o nowej płycie, miłości do gór, muzyki i architektury, a także o zaletach bycia ojcem.

Ewa Szul-Skjoeldkrona: Co u Pana słychać? Dosłownie –czego Pan teraz słucha? Co się muzycznie dzieje w Pana życiu? Sebastian Karpiel-Bułecka:

Skończyliśmy właśnie prace nad płytą, więc siłą rzeczy najwięcej słuchałem ostatnio naszego nowego materiału. Pod koniec maja wydaliśmy pierwszy singiel, wspólnie z naszym miastem, Zakopanem, pracowaliśmy nad teledyskiem. Kolejne single czekają już na swoją kolej, a jesienią premierę będzie miał już pełen album Widzialne/Niewidzialne. Płyta miała się oczywiście ukazać wcześniej, ale niestety ze względu na to, co się działo, przez 2 lata pandemii, a potem wybuch wojny, musieliśmy czekać z wydaniem tego materiału, więc zrobimy to teraz.

Zobaczymy, jak ten nowy materiał zostanie przyjęty przez ludzi. Mam nadzieję, że się spodoba. Ja w każdym razie lubię tej płyty słuchać.

Czyli macie już zaplanowaną trasę koncertową?

Oczywiście! Czerwiec i wakacje to koncerty plenerowe, zagramy też u siebie, w Zakopanem, a jesienią ruszymy w trasę promującą album.

Teraz wiele rzeczy się zmieniło, zwłaszcza jeśli chodzi o wydawanie muzyki przez internet. Dawniej wypuszczało się singiel, a jednocześnie ukazywała się płyta. Dziś trzeba takich kawałków wypuścić 5 czy 6, zanim

udostępni się cały materiał, więc to wszystko jest bardziej rozłożone w czasie. Świat się zmienia i trzeba się do niego dopasować.

Może Pan zdradzić coś więcej na temat tej płyty?

Tak jak przy poprzednich płytach, również tym razem współpracowaliśmy z Mateuszem Pospieszalskim, który był odpowiedzialny za produkcję. Ciężko słowami opisać, jaka jest ta płyta, bo o muzyce jest trudno opowiadać. Muzyki się słucha, bo tylko wtedy można się przekonać, czy się podoba, czy nie. Zresztą ja nie mam dystansu – siedzieliśmy nad tym tyle czasu, że trudno jest mi teraz obiektywnie to ocenić. Ja jestem z tego materiału bardzo zadowolony. Ta płyta jest podobna do Boso – jest etniczna i ludowa, czuć w niej to, że pochodzimy z Podhala.

To pierwsza studyjna płyta Zakopower od 2015 r.

Ta płyta miała się ukazać przed pandemią. Niestety COVID pokrzyżował nam plany i musieliśmy przerwać pracę. Wróciliśmy do tematu w 2021 r., bo liczyliśmy na to, że coś się zmieni, ale to były krótkie okresy, kiedy można było grać. Dlatego ciężko było nam zaplanować trasę, a my nie chcieliśmy tego materiału spalić – że wypuścimy go w nieodpowiednim momencie, że nie będziemy mogli grać i spotykać się z ludźmi. To nie miałoby sensu, dlatego wstrzymywaliśmy się z działaniami.

Gdy w końcu skończyła się pandemia i wszystko było gotowe do wydania, to wybuchła wojna i znowu postanowiliśmy zaczekać. Na szczęście teraz moment wydaje się być dobry na to, żebyśmy wrócili na rynek. Chcemy znowu jeździć i grać, bo to jest nasza pasja. Dlatego za chwilę zaczniemy prezentować to, co się nam udało zrobić.

Jak muzycy Zakopower radzili sobie w pandemii? Co Pan robił w tym czasie?

Każdy z nas radził sobie w inny sposób, np. nasz perkusista rozwoził jedzenie po Warszawie, a gitarzysta prał kanapy i fotele. Każdy z nas musiał zmierzyć się z tą sytuacją i żaden nie mógł sobie pozwolić na bezczynność.

Ja byłem w bardziej komfortowej sytuacji – miałem jeszcze obowiązujące kontrakty reklamowe, więc jakieś pieniądze cały czas do mnie spływały. Ja też jestem takim człowiekiem, który lubi być zabezpieczony na czarną godzinę, więc byłem przygotowany na coś takiego. Dzięki temu miałem więcej luzu. Ale też musiałem zająć czymś głowę, żeby nie zwariować.

W moim przypadku to był sport, to była moja ucieczka. Jestem człowiekiem wrażliwym i moje emocje potrzebują ujścia, potrzebuję wyrzucić z siebie to, co gdzieś we mnie siedzi. Wcześniej umożliwiały mi to koncerty, ale zostało mi to zabrane, więc próbowałem pozbyć się tych rzeczy ze środka, uprawiając sport i zajmując się codziennymi obowiązkami. Chodziłem na skiturach, jeździłem na nartach, a gdy przychodziła wiosna i lato, zamieniałem to na rower czy siłownię.

Spędzałem też więcej czasu z dziećmi, mogłem w końcu z nimi pobyć. Tym bardziej, że przedszkola były zamknięte, więc siedzieliśmy w Kościelisku. Od czasu do czasu coś projektowałem. I oczywiście wracałem też do materiału na naszą płytę, jeździłem czasem do studia nagrań.

Podsumowując, to nie był łatwy czas. Dobrze było przez rok, to był taki oddech dla mnie. Ale wszystko co ponad, to było za dużo.

Projektowanie to też fajny sposób na artystyczne „wyżycie się”.

No tak, ale projektowanie jest dobre na wyciszenie się. To zupełnie inna energia niż ta, jakiej doświadczam podczas koncertu czy będąc w trasie. Rysowanie jest odskocznią i pewnie w jakimś sensie jest to for-

ma sztuki zbliżona do tworzenia muzyki, ale na pewno nie daje tak silnych emocji.

Przenieśmy się na chwilę w przeszłość – Pana muzyczne życie to nie tylko Zakopower. Był Pan zaangażowany w różne projekty. Który z nich wspomina Pan najlepiej?

Bardzo fajne było spotkanie z Olą Kurzak – nagraliśmy w duecie płytę kolędową. Śpiewałem z nią też inne rzeczy, np. Mozarta, i musiałem się zmierzyć z totalnie innym repertuarem. Dobrze wspominam też spotkanie z Nigelem Kennedym i nasze wspólne występy w Londynie.

Jednak przede wszystkim chciałbym wspomnieć o Głosach Gór, czyli projekcie, dzięki któremu zagraliśmy w Carnegie Hall, co jest marzeniem każdego muzyka. Zresztą Głosy Gór do dziś żyją – gramy dwa razy w roku w Operze Narodowej w Warszawie.

Jak się Pan czuł, partnerując tak wspaniałej artystce operowej jak Aleksandra Kurzak? Pytam, bo to zupełnie inny repertuar niż muzyka, jaką gra Pan na co dzień…

Było to i ekscytujące, i stresujące, bo jednak klasyka to klasyka – tu nie ma miejsca na improwizację, wszystko musi być tak zagrane i zaśpiewane, jak napisał mistrz. Tak więc było to wyzwanie, ale też i nowe doświadczenie, a także zaszczyt pracy z tak wielką śpiewaczką.

Lubi Pan wyzwania?

Trzeba wychodzić ze swojej strefy komfortu, żeby się rozwijać i robić postępy. Jak ktoś cały czas siedzi za piecem w ciepełku, to raczej niczego nie osiągnie. Wyzwania są koniecznie do tego, żeby iść dalej. Jeśli chcemy jakkolwiek się rozwinąć, to wyjście poza strefę komfortu jest niezbędne.

To prawda, jednak nie zawsze wyjście poza strefę komfortu kończy się dobrze. Czasem naszym udziałem staje się porażka. Dlatego chciałabym zapytać o tę drugą stronę medalu: jak Pan radzi sobie z czymś, co nie wychodzi?

Nie miałem takich sytuacji w życiu. Jeśli się czegoś podejmowałem, to było to dobrze przemyślane. Wierzyłem, że to się uda i nie myślałem o porażce. Jeśli zdarzały mi się jakieś potknięcia, to zazwyczaj nie było to do końca ode mnie zależne, tylko od okoliczności czy sytuacji, na które kompletnie nie miałem wpływu. Staram się zawsze mierzyć siły na zamiary i nie porywać się z motyką na słońce, tylko robić rzeczy, o których wiem, że podołam.

Z drugiej jednak strony, nawet gdybym odniósł jakąś porażkę w tym, co zaplanowałem, to myślę, że to też jest jakaś lekcja i że wszyscy tak do tego powinni podchodzić. Wyciągać wnioski i starać się więcej nie popełniać tych samych błędów.

Porozmawialiśmy trochę o muzyce, ale zahaczyliśmy też o architekturę. I choć wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie, to i tak je zadam: muzyka czy architektura?

Muzyka – moje życie kręci się wokół niej i to ona zdominowała moją codzienność. Architektura jest mi bliska, ale dokonałem takich, a nie innych wyborów i poszedłem za tym, co w danym momencie mnie bardziej pociągało, czyli za graniem. Niemniej kocham zawód architekta, lubię rysować, więc jestem trochę rozdarty. Ale życie sprawiło, że większość czasu poświęcam na muzykę i dobrze mi z tym.

A gdyby miał Pan znowu 20 lat i możliwość wyboru swojej drogi na nowo, zmieniłby Pan coś?

To trudne pytanie, bo ja chciałbym wiele rzeczy robić. Trochę żałuję, że nie poszedłem w stronę sportu, że nie zostałem sportowcem, bo to we mnie siedzi. Może wyczynowo uprawiałem sport w poprzednim wcieleniu? (śmiech) W każdym razie jest mi to strasznie bliskie. Ale widać tak miało być, taka miała być moja droga wyznaczona mi przez Pana Boga.

Jest we mnie mały żal, że człowiek nie może więcej rzeczy robić. Wychodzę jednak z założenia, że jak już czegoś się podejmuję, to chcę to robić dobrze, chcę w tym odnosić sukcesy, więc gdybym miał być dobrym sportowcem, to musiałbym się kompletnie temu poświęcić i nie miałbym czasu na muzykę.

Mimo wszystko przenieśmy się na chwilę w alternatywną przeszłość. Gdyby wybrał Pan drogę sportową, w jakiej dziedzinie chciałby się Pan realizować?

Myślę, że byłbym narciarzem. To jest moja wielka pasja, strasznie mi się to podoba i żałuję, że nie miał mnie kto „pociągnąć” w tamtym kierunku. Zawsze też miałem dobrą kondycję, dobrze biegałem, więc mogłem uprawiać biathlon lub biegać na nartach.

Jednak największą satysfakcję dawały mi narty zjazdowe – to poczucie wolności, adrenalina, prędkość. To sport, dzięki któremu zapominam o całym świecie i się resetuję. Nie ma tu czasu na myślenie o problemach, tylko trzeba się skupić na tym, co się robi w danym momencie. Przez chwilę byłem też w klubie skoków narciarskich, ale moja mama

nie wspierała mnie w tym, a wręcz wpajała mi lęk. Koniec końców ja też zacząłem ten lęk odczuwać i zrezygnowałem.

No dobrze, a jeśli nie góry, to co?

W mediach społecznościowych widziałam, że lubi Pan skitury…

Zdecydowanie tak! To piękny sport i każdemu go polecam, bo sposób, w jaki się przemieszczamy na nartach skiturowych, daje poczucie wolności. Na nartach wchodzimy, na nartach zjeżdżamy. To wymaga dobrej kondycji, ale są też trasy mniej wymagające, a tym samym dostępne nawet dla człowieka, który nie prowadzi aktywnego trybu życia na co dzień.

W skiturach lubię też to, że można obcować z przyrodą i jest się cały czas na łonie natury. To odcięcie od pędu, hałasu i zgiełku świata jest piękne; daje zapomnienie i wytchnienie.

Lubię jeździć na rowerze. Mam też motocykl crossowy, więc gdy mam czas, idę pojeździć. Lubię ciepłe kraje i morze – po długiej zimie dobrze pobyć gdzieś w innym klimacie czy zobaczyć inne krajobrazy. Lubię nasze rodzinne wyjazdy na wakacje.

Bycie cały czas w jednym miejscu nie jest dobre dla mojej psychiki. Zmiany są wpisane w moją naturę i robią dobrze mojej głowie.

Praca muzyka to bycie w drodze. Czy jest jakieś miejsce, wydarzenie, koncert, które wspomina Pan szczególnie dobrze?

Wiele było takich momentów, ale z największą dumą i nostalgią wspominam koncert w Carnegie Hall w Nowym Jorku.

Byłem też na pięknej, dwutygodniowej trasie w Chinach z zespołem Zakopower. Graliśmy w takich miastach chińskich, gdzie biały człowiek jest atrakcją. Tamta publiczność okazywała się jedną z najlepszych publiczności, przed jaką zdarzyło nam się grać. To była pełna egzotyka, a ja tę trasę wspominam z wielkim sentymentem.

Podobne odczucia mam wobec trasy po Indiach, gdzie zagraliśmy kilka koncertów i to też było super doświadczenie.

Lubi Pan energię bycia na scenie? A może stresują Pana występy?

To zależy, co gram. Jeśli to są koncerty Zakopower, to nie ma stresu, jest ekscytacja. Ale jeśli są to rzeczy dla mnie nowe, jak choćby spotkanie z Olą Kurzak czy z innymi nurtami muzycznymi niż to, co robimy na co dzień, to zawsze ten stres jest większy. Ale jest też i radość, jeśli się zrobi to dobrze, a ja czuję, że zrobiłem krok w przód.

Zostawmy na chwilę Sebastiana-muzyka, a porozmawiajmy o Sebastianie-Góralu. Jaki wpływ na Pana osobowość miało otoczenie, w jakim się Pan wychował?

To, że jestem takim, a nie innym człowiekiem, wynika przede wszystkim z tego, że wychowywałem się w takim, a nie innym miejscu, wśród takich, a nie innych ludzi. Jestem Góralem i tę góralskość mam w genach. Upór i konsekwencja ma swoje źródło właśnie w genach.

Moje dzieciństwo wcale nie było takie proste i usłane różami – wymagało ode mnie wielu wyrzeczeń, dużo pracy, często ciężkiej i fizycznej, którą musiałem wykonywać jako mały chłopak. Moi dziadkowie mieli gospodarstwo, które potem przejęła moja mama i musiałem jej pomagać. Ojciec mnie nie wychowywał, więc wszystko musiałem brać na swoje barki i to mnie ukształtowało.

A co Pan najbardziej lubi w byciu Góralem?

Przede wszystkim poczucie wolności, zresztą myślę, że większość ludzi z Podhala tak ma. Ten krajobraz odciska się pozytywnie w duszy. Ja jestem wolnym człowiekiem, mam tę wolność i noszę ją w sobie. I z tego jestem dumny i to lubię.

Na pewno też wrażliwość – bo to, co mnie otaczało, na pewno tę wrażliwość we mnie ukształtowało.

Lubię to, że jestem przywiązany do moich korzeni i że jestem z tego

dumny. Wiem, jaką to siłę daje w życiu, więc staram się na wszelkie sposoby wpoić to moim dzieciom. Wiem, co robił mój pradziadek, wiem, co robił mój prapradziadek, z kim był ożeniony, kim była moja prababcia, czym się zajmowali w życiu. To są bardzo wartościowe rzeczy, które mam dzięki przywiązaniu do tradycji i moich korzeni, które są w Kościelisku.

Czy to, że jest Pan Góralem, pomaga Panu w życiu?

Ja uważam, że mi pomaga, a co więcej, w niczym mi to nie przeszkadzało nigdy. Jestem dumny z tego, że jestem Góralem. Pewnie czasem niektóre góralskie cechy nie są kompatybilne z życiem rodzinnym –a konkretnie ten upór, o którym wcześniej mówiłem. Ale ta cecha procentuje w innych obszarach życia.

Tak więc nigdy nie było tak, że mi to ciążyło, czy że się wstydziłem, że jestem z Podhala. Widziałem, że ludzie tę moją góralskość lubią, że jestem lubiany, że ludziom to nie przeszkadza, a wręcz podoba im się, jak mówię gwarą.

Ma Pan dwoje małych dzieci – wspomniał Pan o nich na początku naszej rozmowy. Czego Pana nauczyło ojcostwo?

Bycie ojcem nauczyło mnie przede wszystkim pokory i cierpliwości. Aczkolwiek nie do końca, bo nigdy się nie stanę człowiekiem w 100% cierpliwym – mam nieco wybuchową naturę. Próbuję to zmieniać, ale to nie jest wcale takie proste. Nauczyło mnie też niemyślenia tylko o sobie – jak człowiek jest ojcem, nie może skupiać się tylko na swojej wygodzie. Nie ma miejsca na egoizm, trzeba się oddać dzieciom i drugiemu człowiekowi. To jest piękne, bo to też nas kształtuje. Dzięki ojcostwu jestem też człowiekiem spełnionym. Marzyłem o tym, żeby mieć dzieci. To jest coś, co czyni mnie mężczyzną. I nie ma niczego, czego bym nie lubił. Może czasem trochę przeszkadza mi, że jestem zmęczony, nie mam siły, żeby pewne rzeczy zrobić, wolałbym poleżeć. Na szczęście Tosia skończy w lipcu 7 lat, a Jędruś w maju skończył 5, więc nie trzeba ich już co chwilę przewijać, wstawać, sprzątać, podawać, bo oni już dużo sami mogą zrobić wokół siebie.

Tak więc śmiało mogę stwierdzić, że posiadanie dzieci to jest coś pięknego. Jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że dał mi taką możliwość.

Czyli możliwość bycia z dzieciakami to był jakiś plus pandemii?

Zdecydowanie! Choć ja i tak z dziećmi byłem, bo grałem w weekendy, a pozostały czas spędzałem z nimi. W pandemii poprostu mieliśmy tego czasu razem więcej – moja żona pracowała w Warszawie, więc dzieci były ze mną w Kościelisku. To oczywiście było wielkie wyzwanie, ale podołałem i jestem dumny z tego, że dałem radę. W pewnym sensie dostałem za to jakąś nagrodę – tę dumę i to spełnienie, że nie jestem złym ojcem, bo nawet w kryzysowych sytuacjach byłem w stanie wszystko ogarnąć.

Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesu nowej płyty!

Niedźwiedzia Residence

kameralne miejsce na wakacje w górach

Śpiewał tu Jan Kiepura, bywał Marszałek Piłsudski – historia zabytkowej willi w Poroninie, Niedźwiedzia Residence, sięga początku ubiegłego wieku. Teraz i Wy możecie korzystać z jej uroków. Butikowy pensjonat oferuje swoim gościom niezwykle komfortowe warunki, niepowtarzalny design i spiżarnię pełną miejscowych rarytasów oraz domowych nalewek.

Niedźwiedzia Residence to butikowy i niezwykle klimatyczny pensjonat, który znajduje się w zabytkowej części Poronina, w pobliżu Zakopanego, przy drodze do Bukowiny Tatrzańskiej. Otoczony dużym ogrodem, zapewnia ciszę, spokój i relaks. Jednocześnie pozwala na odkrywanie wszystkich podhalańskich atrakcji.

Poronińska perełka

Początki willi sięgają 1903 r. Wtedy okazały, drewniany dom postawił tu pułkownik armii cesarskiej, wykładowca greki i łaciny na uniwersytetach w Krakowie i Wiedniu – Franciszek Chowaniec-Bulcyk. Mąż jego córki Zofii, Medard Stadnicki, był jednym z kierowników budowy kolejki linowej na Kasprowy Wierch w 1935 r. Willa stanowiła letnią rezydencję rodziny.

– Podczas swoich pobytów na Podhalu w poronińskiej willi bywał podobno sam Marszałek Józef Piłsudski, który wraz z Generałem Andrzejem Galicą z Podhala organizował wojsko polskie do Bitwy Warszawskiej. Z kolei w przylegającym ogrodzie z nastrojową fontanną prywatne koncerty dla pani domu dawał Jan Kiepura, jeden z najsłynniejszych śpiewaków i aktorów w okresie dwudziestolecia międzywojennego – opowiadają Justyna i Grzesiek, właściciele.

Obraz z misiem

100 lat później zabytkowa willa znowu przyjmuje gości. Butikowe i designerskie wnętrza same w sobie stanowią niezwykły przykład sztuki użytkowej. Każdy z 10 pokoi został zaprojektowany w innym stylu. Wszystkie łączy jednak nowoczesność, połączona z surowym drewnem i góralskimi akcentami. Elementy tatrzańskie, rustykalne i nowoczesne przeplatają się też ze sobą w przestrzeniach ogólnodostępnych. Całość otoczona zielenią pięknego, przestronnego ogrodu,

gdzie słychać szum przepływającego obok górskiego potoku Poroniec.

A dlaczego Niedźwiedzia Residence? Początkowo dom miał się nazywać zupełnie inaczej. – Znajoma artystka namalowała dla nas wielki obraz tatrzańskiego niedźwiedzia. Gdy wnieśliśmy go do salonu, wszystkich uderzyła ta sama myśl. Wydawało się, jakby ten miś był tu od zawsze. Sprawa nazwy była więc przesądzona, a wkrótce dołączyły do nas kolejne niedźwiadki – wyjaśniają właściciele.

Gawra na górskie wakacje

Przestronny i słoneczny salon jest sercem całego domu. Zdobią go prace podhalańskich artystów, a przez wielkie okna widać otaczający ogród. Tu można rozpocząć dzień od pysznej kawy, skosztować domowych wypieków, a przede wszystkim słynnych śniadań, na których zawsze znajdziemy regionalne sery, wędliny prosto z wędzarni i domowe przetwory.

Przytulna i kameralna atmosfera salonu sprzyja także wypoczynkowi po aktywnym dniu spędzonym na tatrzańskich szlakach, w wodach termalnych czy na trasach rowerowych. Można tutaj poczytać dobrą książkę z „niedźwiedziej” biblioteczki, pograć w szachy, gry planszowe lub po prostu odpocząć na tarasie. A w chłodniejsze dni można się rozgrzać domową nalewką lub skorzystać z sauny ogrodowej.

Obiekt przeznaczony jest dla osób dorosłych, dlatego specjalizuje się w przygotowywaniu romantycznych pakietów dla par, również według ich indywidualnych życzeń. Jest idealnym miejscem na celebrowanie radosnych momentów, jak zaręczyny, rocznice lub spotkania z przyjaciółmi.

Lepszej gawry na górskie wakacje nie znajdziecie.

ul. Tatrzańska 49A 34-520 Poronin

+48 691 888 444 | +48 607 863 893 niedzwiedzia.residence@gmail.com

This article is from: