6 minute read

7 pytań do Aleksandra Gurgula – rozmowa

pytań do

Aleksandra Gurgula, autora książki „Podhale. Wszystko na sprzedaż”

Advertisement

kobiet, które zabił piorun na Gubałówce, a którym pewien góral zrobił zdjęcia i potem sprzedał matce jednej z ofiar. wolnościowiec odparł, że raczej nie ma takiej możliwości, bo „dla chłopa własność to część wolności”.

Jak górale podeszli do Ciebie jako reportera?

Ewa Szul-Skjoeldkrona: Twój zbiór krótkich reportaży pokazuje tę mniej popularną i bardziej szpetną twarz Podhala i Zakopanego. Czy coś zaskoczyło Cię podczas pisania? Czy dowiedziałeś się czegoś, czego wcześniej nie wiedziałeś?

Aleksander Gurgul: Zaskakiwała mnie skala zjawisk – samowoli budowlanych, patodeweloperki, przemocy domowej czy wyzysku zwierząt – choć wiedziałem oczywiście, że one występują, bo opisywałem je wcześniej w „Gazecie Wyborczej”. Ale wtedy przyszedł rok, kiedy masa krytyczna złych wieści z Podhala została przekroczona, dlatego napisałem o tym wszystkim książkę.

Większość z opisanych historii była dla mnie i dla moich czytelników zupełnie nowa. Podam przykład: niewielu ludzi wie, że historia kapliczki na Gubałówce – de facto samowoli sakralnej – jest tak fantastyczna i wielowymiarowa. Udało mi się dotrzeć do świetnych dokumentów źródłowych i to pomimo pandemii koronawirusa, rozmawiałem też z kilkoma osobami na miejscu. Nie znałem również dziejów dwóch

Która z opisanych przez Ciebie historii zrobiła na Tobie największe wrażenie i dlaczego?

Dla mnie najbardziej wstrząsająca okazała się historia konia, który miał wypadek na trasie do Morskiego Oka i którego – półżywego – właściciele wozili i zastanawiali się nad jego wartością rzeźną, czyli nad tym, czy sprzedać go do ubojni za kilkaset złotych. Dlatego ta książka ma tytuł „Podhale. Wszystko na sprzedaż” – bo właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę wszystko jest na sprzedaż, łącznie z półżywym koniem. Zresztą, o tym, że wszystko – łącznie z ojcowizną – da się zamienić na dutki, słyszałem też w urzędzie miasta czy w starostwie powiatowym.

Ta końska historia sprawiła, że postanowiłem zmienić tytuł książki – początkowo miał brzmieć „Własność to wolność”. To nawiązanie do wypowiedzi Jana Piczury ze Wspólnoty Leśnej Uprawnionych 8 Wsi, do której należy Dolina Chochołowska. Te słowa padły, gdy zapytałem go, czy jest szansa, żeby wspólnota odsprzedała państwu swoją część Tatr Zachodnich, na co Jan Piczura niczym teksański Większość moich bohaterów bardzo chętnie ze mną rozmawiała, a nawet gościła mnie w swoich domach. To zaufanie, jakim mnie obdarzyli, to niewątpliwie mocna strona tej książki – u niektórych byłem nawet w piwnicach i widziałem, czym palą w piecu. Można powiedzieć, że wszedłem ludziom w życie.

Najtrudniej było dotrzeć do kobiet, które doświadczyły przemocy domowej. Najpierw długo szukałem tych osób, potem wiele tygodni namawiałem je na rozmowę, a na samym końcu przekonywałem do tego, żeby zgodziły się na publikację w książce. Po części ma to związek z tym, że góralskie rody to bardzo hermetyczne środowisko – oni nie rozmawiają z obcymi o tym, co się dzieje w domu, a zwłaszcza kobiety nie rozmawiają z obcym mężczyzną, bo przecież to mężczyźni je skrzywdzili.

Jednak gdy już udało mi się doprowadzić do spotkania, te kobiety otwierały się przede mną i opowiadały intymne szczegóły swojego domowego życia przepełnionego przemocą. Opowiadały też historie swoich bliskich, koleżanek i sąsiadek, które także przeżywają traumę, ale nie mają jak się z niej wyrwać.

Wiesz już, jak książka została odebrana przez Twoich bohaterów, czy w ogóle społeczność Podhala?

Tak, aczkolwiek o odbiorze przez społeczność podhalańską się nie wypowiem, bo rozmawiam głównie z bohaterami mojej książki.

Odnoszę wrażenie, że części z nich ta książka pozwala przepracować to, przez co przeszli. I nie chodzi mi tylko o osoby doświadczające przemocy domowej, ale też o ludzi, którzy walczyli z deweloperami. Dla nich książka stała się swego rodzaju tarczą i dała im wiatr w żagle, żeby kontynuować tę walkę.

Piszesz o różnych podhalańskich bolączkach: samowolach budowlanych, patodeweloperce, reklamozie, przemocy domowej czy specyficznym podejściu do środowiska i do zwierząt. Który z tych obszarów jest Ci najbliższy?

Od ośmiu lat pracuję w „Gazecie Wyborczej”, a przez pierwsze sześć byłem dziennikarzem lokalnego dodatku w Krakowie. Zjadłem zęby na pisaniu o planach zagospodarowania, o zieleni miejskiej, o urbanistyce czy o architekturze. Ta bolączka przestrzenno-urbanistyczno-architektoniczna to coś, o czym rozmawia się w dużych miastach od lat. Dlatego pisanie o tych aspektach podhalańskiej rzeczywistości było dla mnie naturalny przedłużeniem dotychczasowej pracy. Oczywiście rzecz dzieje się w innym mieście, w innych warunkach, z innymi aktorami i w innej kulturze architektoniczno-urbanistycznej. Tym, co zdecydowanie odróżnia Zakopane od dużych polskich miast, jest choćby to, że tam zręby obywatelskości – a więc stowarzyszenia, grupy w mediach społecznościowych, lokalne organizacje czy inicjatywy – tworzą się dopiero od relatywnie niedawna.

Drugim interesującym mnie obszarem było środowisko – od prawie dwóch lat kieruję w gazecie ogólnopolskim działem „Klimat i środowisko”. Zatem wszystkie tematy przyrodnicze, dotyczące wód, lasów i przyrody musiały znaleźć się w książce.

Co powinno się zmienić na Podhalu i w Zakopanem, żeby przyszłość regionu i miasta była bardziej zrównoważona, lepsza dla mieszkańców i dla turystów?

Musi się zmienić w głowach: ludzie, którzy tam mieszkają i robią interesy, muszą przestać myśleć tylko i wyłącznie o zysku, a zacząć myśleć o jakości życia w tym miejscu. To jest nie tylko kurort turystyczny, ale też miasto, w którym ludzie funkcjonują na co dzień. Ten „potwór turystyczny” tak bardzo zdominował małe miasteczko, że mieszkańcy zostali sprowadzeni do roli ludzi obsługujących ruch turystyczny – nalewają piwo, przynoszą jedzenie do stolików i ogródków czy pilnują samochodu na parkingu. Można sobie zrobić zdjęcia z człowiekiem przebranym za misia, ale też za Kaczora Donalda, Myszkę Miki czy za inne postaci z bajek.

Gentryfikacja Zakopanego ma wiele oblicz – weźmy taką patodeweloperkę, która nie tylko upycha apartamentowce pośród tradycyjnej niskiej zabudowy, ale ma też wpływ na tzw. miękką tkankę miasta. Ludzie wyjeżdżają stamtąd, bo nie stać ich na zakup mieszkania, a ich dzieci nie mają ciekawych perspektyw. Naliczyłem, że ok. 80–90 proc. dzieci moich bohaterów wyjechało z Zakopanego. Poza tym płoną zabytkowe wille i pensjonaty albo góralskie chaty, w których mieszkali ludzie, zwykli mieszkańcy miasta. Po pożarze działkę się „sprząta” i potem powstaje w ich miejsce aparthotel, w którym lokatorzy tylko pomieszkują. Są gośćmi, a nie mieszkańcami Zakopanego.

Ta zmiana mentalności musi zajść na wielu poziomach.

Poruszasz trudne dla Podhala tematy, więc na koniec chciałabym zapytać Cię o drugą stronę medalu – o to, co w Podhalu cenisz, lubisz i szanujesz.

Mogę spokojnie powiedzieć, że podziwiam góralski upór, choć uważam, że jest godny lepszych spraw. Tego uporu gratulowali góralom Beata Szydło i arcybiskup Jędraszewski, gdy nie uchwalono w Zakopanem uchwały antyprzemocowej, co uważam za skandal. Myślę, że ten upór mógłby być dużo lepiej skanalizowany – w poszukiwaniu pewnego rodzaju jakości, doskonałości, podnoszenia standardów usług i podnoszenia standardów życia mieszkańców. Mógłby posłużyć do walki ze smogiem, bo w tym zakresie jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia.

Drugą rzeczą, którą górale doprowadzili do mistrzostwa, jest żyłka do biznesu – potrafią wycisnąć pieniądze nawet z kamienia. Nie wiem, czy wiesz, ale 5 zł za przejście na Gubałówkę możesz zapłacić kartą. Natomiast ta sama żyłka do biznesu doprowadziła do tego, że górale stali się ofiarami własnego sukcesu. Miasto podporządkowano turystom, a nie mieszkańcom. To też przekłada się na to, kogo miasto przyciąga – kiedyś to byli wielcy artyści, a dziś to Zenek Martyniuk, Sławomir czy Jason Derulo.

Dziękuję za rozmowę.

Apartamenty Forma Tatrica

to doskonałe miejsce dla osób szukających w Zakopanem spokojnego wypoczynku, blisko atrakcji, które oferuje miasto.

Funkcjonalne i przestronne wnętrza apartamentów Forma Tatrica zapewniają wygodę poprzez w pełni wyposażony aneks kuchenny z częścią salonową, nowoczesną łazienkę oraz przytulną sypialnię. Zimą nastrój i ciepły klimat w apartamentach zapewniają kominki, a komfortu dodaje ogrzewanie podłogowe.

Forma Tatrica oferuje apartamenty, w których znakomicie odnajdą się zarówno pary, jak i większe grupy znajomych oraz rodziny z dziećmi. Do dyspozycji tych ostatnich są sala i plac zabaw. Dorośli mogą w tym czasie relaksować się w ogólnodostępnej bibliotece lub w centrum wellness z sauną i jacuzzi.

To miejsce idealne dla osób ceniących nie tylko wygodę, ale i spokój. Apartamenty położone są w oddaleniu od miejskiego zgiełku, w otoczeniu drzew i przyrody, jednak na tyle blisko, by spacerem dojść do centrum Zakopanego i słynnych Krupówek. Droga doń wiedzie wzdłuż rzeki Zakopianka, przy której podziwiać można tradycyjne podhalańskie budownictwo.

Chociaż położenie apartamentów gwarantuje komfort i ciszę, na wyciągnięcie ręki są wszelkie atrakcje, które oferuje zimowa stolica Polski. Szczyt Gubałówki oddalony jest zaledwie o 2 km. Nieco mniejsza odległość dzieli nas od tutejszego parku wodnego z termami i basenami. Zakopane zimą to także raj dla amatorów białego szaleństwa: trasy biegowe i skiturowe, stoki narciarskie, kolejki i wyciągi, lodowiska, skutery śnieżne czy kuligi z pochodniami. Jest w czym wybierać.

Nie zawiedziesz się, stawiając na apartamenty Forma Tatrica.

Forma Tatrica www.formatatrica.pl Ciągłówka 7b, 7c, Zakopane recepcja@formatatrica.pl

This article is from: