5 minute read

ZDJĘTE Z PÓŁKI

Next Article
OD KUCHNI

OD KUCHNI

Mistrz wskrzeszony

Polska jest krajem, w którym puls dziejów niejednokrotnie odmierzały wydarzenia sceniczne, a teatr splatał się z historią w nierozerwalny węzeł. Sama materia teatru, zwłaszcza barwny świat za kulisami, wydaje się świetną pożywką dla powieściopisarza, a jednak rzadko który jest w stanie wyjść zwycięsko ze zmagań z tymi fenomenami. Historia polskiej sceny w ogóle rzadko bywa tematem powieści, a już prawdziwą osobliwością jest, gdy temat tego rodzaju podejmie autor niepolski.

Advertisement

Twórczość autora Iksów, Györgya Spiró, prozaika, dramatopisarza, eseisty i tłumacza, jest w Polsce znana tylko w drobnej części. Od lat osiemdziesiątych poznawali ją widzowie teatralni. Sztukę Szalbierz wystawił w warszawskim Ateneum Maciej Wojtyszko (1987); w 1991 roku zrealizowano ją w Teatrze TV. Trudno jednak powiedzieć, by autor zrobił u nas wielką sceniczną karierę. Nie lepiej było z prozą. Debiutem powieściowym Spiró w Polsce stali się dopiero Mesjasze (2007, wydanie polskie w przekładzie Elżbiety Cygielskiej 2009), powszechnie chwalona i nagradzana powieść o naszej Wielkiej Emigracji. To właśnie sukces Mesjaszy otworzył drogę do polskiego czytelnika napisanym w 1981 roku Iksom. Fabuła Iksów skupia się wokół starości wielkiego polskiego aktora, założyciela Teatru Narodowego – Wojciecha Bogusławskiego. W 1815 roku artysta wraca do Warszawy, spędziwszy pół roku we Lwowie na jałowych próbach zrobienia tam wielkiej kariery. Mimo że dobiega sześćdziesiątki, a jego sytuacja finansowa jest opłakana, ma wielkie plany. Chce grać, i to za wszelką cenę, pukając do każdych drzwi i biorąc pod uwagę każdy kompromis. Bezceremonialnie wciska się do zespołu Teatru Narodowego, którym rządzi ugodowy wobec władz zięć aktora, Ludwik Osiński. Bogusławski ostentacyjnie go lekceważy; staje się wręcz kimś w rodzaju nieformalnego włodarza sceny. Pewność siebie i niewątpliwa charyzma Mistrza nadal działają: sława wybucha na nowo, okazuje mu się szacunek na granicy czołobitności. Mimo to po pierwszych spektaklach w prasie ukazują się recenzje, których nie sposób nazwać przyjaznymi. Zamiast nazwiska autora widnieje pod nimi tajemniczy X. Ktoś chce usunąć Mistrza ze sceny. Czas Bogusławskiego mija: w Teatrze Narodowym ton zaczynają nadawać rosyjscy okupanci i ich polscy posługacze. Stary aktor rozpoczyna walkę o swoje sceniczne istnienie, o całe swoje życie.

To krótkie i pobieżne streszczenie dzieła, którego problematyka jest o wiele bogatsza, a narracyjny rozmach zapiera dech. Spiró – jak sam przyznaje we wstępie – opierał się w dużej mierze na materiałach z epoki, które studiował przez pięć lat. Wszystkie postacie powieści mają historyczne pierwowzory. Nawet odchodząc od ścisłego trzymania się faktów, autor czyni to, jak podkreśla, „uzupełniając jakby przypadkowość historii”, a nie przeciwstawiając się jej. Tytułowe Towarzystwo Iksów faktycznie istniało. Ambicją tej grupy, złożonej z przedstawicieli elit Królestwa Kongresowego: senatorów, ministrów, uczonych, wojskowych (m.in. T. Mostowski, J.U. Niemcewicz, K. Koźmian, A.J. Czartoryski, M. Wirtemberska), było „rozkrzewianie i zbogacenie literatury krajowej”; w tym celu Iksowie m.in. wspólnie redagowali recenzje teatralne. Dawali w nich wyraz swoim nieprzejednanie klasycznym gustom, a jednocześnie ugodowej wobec zaborcy polityce. Bogusławski, utożsamiany powszechnie z niepoprawnością i buntem co najmniej od czasów premiery Krakowiaków igórali (1794), stał się szybko ich głównym wrogiem. Trzeba przyznać, że lektura Iksów może rozjuszyć bezkrytycznych gloryfikatorów polskości. Na stronach książki roi się od kanalii. Już samego głównego bohatera trudno uznać za moralny kompas. Otaczające go postacie – niektóre o nazwiskach zapisanych złotymi zgłoskami w dziejach polskiego teatru, piśmiennictwa, polityki (np. J.U. Niemcewicz) – również nie są kryształowymi charakterami. Czytelnikowi patriocie nie przysporzy dumy opis entuzjastycznego powitania, które Warszawa zgotowała carowi Aleksandrowi I, gdy przybył koronować się na króla Polski. Na każdej stronie książki Spiró daje świadectwo doskonałej znajomości polskich realiów i polskiej mentalności, kreśli nieodparcie prawdziwy obraz naszych cnót i przywar. Widać nie tylko wzorowo odrobioną lekcję korzystania ze źródeł, ale też świetny zmysł obserwacji (wiele dialogów pre

György Spiró, Iksowie, przełożył Mieczysław Dobrowolny, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013, 704 ss.

zentuje bolesną wręcz aktualność) i talent do ożywiania zapisanych w historiografii papierowych sylwetek, często metodą łączenia ich z osobami współczesnymi autorowi. Na czoło powieściowego panoptikum wysuwa się genialny Bogusławski, postać nad postacie, godne ucieleśnienie kunsztu powieściopisarza. Bogusławski jest bohaterem wszechogarniającym: majestatycznym i żałosnym, wielkim i nędznym, wzruszającym i odrażającym. Przede wszystkim jednak żywym i namacalnym, zjednującym czytelnika swoją witalnością nawet w błazeństwach i świństewkach, ujmującym przemożnym pragnieniem grania, przenikającą go na wskroś miłością do teatru, aktorstwem totalnym, poza którym nie widzi dla siebie życia. W emocjonalnej gęstwinie teatralnego bufetu i garderób, podczas prób i spektakli (widać, że środowisko teatralne autor – syn aktorki – zna na wylot), ale i w trakcie spotkań z wielkimi i małymi osobistościami świata pozascenicznego objawia się błyskotliwość, spryt i wirtuozerska hipokryzja Bogusławskiego, które mimo wszystko zachwycają czytelnika, zwłaszcza z bezpiecznego dystansu XXI wieku. Spiró pokazuje też bez ogródek koszt życia u boku geniusza: wielu musiało bowiem zapłacić gorzką cenę za powstanie i rozwój tej legendy –– bez niej jednak o ileż uboższe byłyby dzieje polskiej sceny.

Wizerunek Bogusławskiego i jego otoczenia jest rzucony na tło Warszawy wczesnych lat Królestwa Polskiego. Opisy są raczej lakoniczne, ale mimo względnego ubóstwa detali mają hipnotyzującą siłę, tworząc namacalną i zmysłową rekonstrukcję historycznej rzeczywistości. Iksowie to jednak nie tylko odbicie epoki, ale i literacka refleksja nad sensem dziejów, kształtem polskości czy ponadnarodowymi kwestiami egzystencjalnymi. Anegdotyczne dzieje polskiego aktora i jego zmagań z władzą stały się uniwersalną przypowieścią, w której mogły się przejrzeć zarówno socjalistyczne Węgry, jak i „jaruzelska” Polska – może się w niej przejrzeć także nasza współczesność. „Dla mnie Towarzystwo Iksów jest czymś więcej niż tajnym stowarzyszeniem istniejącym w rzeczywistości” – napisał autor we wstępie. „Ta tajemnicza litera oznacza zarówno zamkniętą w nas zbiorową nieświadomość, jak również niezależne od nas, karmiące się z nas wszystko to, co nienazwane” (s. 6). Jednocześnie dzieło węgierskiego prozaika to wysokiej próby literacka rozrywka – fragmenty takie, jak rozpracowywanie postaci w sztuce Kotzebuego, ustalanie repertuaru na kolejny sezon, Bogusławski uczący się angielskiego czy adorujący córkę drukarza to prawdziwe arcydzieła komizmu.

Długa powieść (nie zaszkodziłoby jej odchudzenie o co najmniej kilka długich fragmentów autentycznych recenzji) wyraźnie rozpada się kompozycyjnie. Trzon fabuły kończy się śmiercią „ojca sceny narodowej”, a ostatnie 35 stron to niezbyt przekonujący dodatek, którego akcja dzieje się głównie w sferze oficjalnej, pośród drugo-, a nawet trzecioplanowych postaci. Być może jednak poczucie nieadekwatności tej końcówki wynika z naturalnego osłabienia uwagi czytelnika po śmierci głównego bohatera.

Recepcja tego dzieła w Polsce ma swoją historię. Powieść tak bezceremonialnie traktująca Polaków dobre o sobie mniemanie nie mogła być oczywiście wydana w PRL, choć na Węgrzech stała się szybko bestsellerem. Po pierwszym zdumieniu, że oto nie-Polak porywa się na naszą narodową świętość, peerelowska krytyka skrupulatnie rozliczyła Spiró ze wszystkich odstępstw od faktografii. Rozpoczęła się prawdziwa nagonka obrońców „polskiej czci”, w dużej części zresztą zakulisowa. Decyzją wysokich czynników partyjnych Spiró został pozbawiony stypendium i prawa wjazdu na teren Polski, gdzie chciał poszukiwać materiałów archiwalnych do pisania Mesjaszy. Edycja niniejsza jest więc nadrobieniem przeszło dwudziestoletniej zwłoki. Przyjemność lektury wzmaga znakomity przekład Mieczysława Dobrowolnego. To prawdziwie imponujące dokonanie translatorskie, na szczęście tylko w nielicznych momentach zepsute przez redakcyjno- -korektorskie niedopatrzenia. Trzeba również podkreślić świetne, wyraziste, a zarazem oszczędne opracowanie graficzne Marty Ignerskiej. Wygląda więc na to, że jedną z niewielu wad książki jest jej zbyt wysoka cena.

This article is from: