12 minute read
Magdalena Wróbel Barakah, czyli błogosławieństwo [Teatr Barakah z Krakowa
Barakah, czyli błogosławieństwo
Na początku była… szafa. Zwykła, stara, odrapana, drewniana szafa, która rozeschła się pod wpływem czasu, dlatego się nie domyka. Szafa wypełniona zniszczonymi walizkami, które przypominają o dalekich podróżach odbytych w lepszych, dawno i bezpowrotnie minionych czasach. Szafa, w której wiszą nierówno stare ubrania – łachy i te trochę lepsze, wyjściowe. Która staje się drzwiami do innego wymiaru, do innego świata… Od Szafy (2004) zaczęła się historia Teatru Barakah. Dwie artystki – Ana Nowicka – aktorka i reżyser oraz Monika Kufel – aktorka i scenograf poznały się, pracując w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie. Razem przygotowały spektakl, który równocześnie stał się dyplomem Moniki we wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej – ona opracowała też tekst, który wyreżyserowała Ana. „Dzięki pracy nad Szafą okazało się, że świetnie się z Aną dogadujemy, dobrze nam się razem pracuje i mamy wspólną wizję dotyczącą teatru” 1 – podkreśla Monika. Zabrały więc Szafę w podróż po rozmaitych festiwalach, a następnie zaczęły się rozglądać za własnym miejscem na teatralnej mapie – wybór padł na Kraków, co było o tyle uzasadnione, że Monika dostała właśnie rolę w Teatrze im. Juliusza Słowackiego Krakowie przy spektaklu Pułapka Tadeusza Różewicza, a zaraz potem pracę w Teatrze Groteska. Tu także prezentowały Szafę, przytuliwszy się na chwilę do STeNu (Stowarzyszenie Teatrów Nieinstytucjonalnych). Od Szafy zaczęło się też moje spotkanie z Teatrem Barakah pewnego letniego sierpniowego wieczoru, podczas festiwalu organizowanego przez STeN. Trzeba
Advertisement
było wtedy obejrzeć sporo przeciętnych, męczących przedstawień, mających zapełnić kulturalną pustkę sezonu ogórkowego, dając jednakowoż równocześnie rozrywkę łatwą i niewymagającą – odpowiednią na skwarne popołudnia. Między tymi spektaklami, już nieco zrezygnowana, trafiłam do maleńkiej, ciasnej piwniczki, mieszczącej się w podziemiach Klezmer Hois na ulicy Szerokiej. I przeżyłam objawienie.
Krótki monodram Moniki Kufel jest tak mocny, że na długo pozostaje w pamięci. To spektakl trudny, bolesny i grający na emocjach za pomocą bardzo prostych środków wyrazu – ot, skromnie ubrana w czarną sukienczynę z białym kołnierzykiem dziewczyna, szafa, walizki. Przedmioty zmieniające swoje funkcje i znaczenie w zależności od kontekstu. I tyle. Zaskakujący pomysł – kolaż tekstów Olgi Tokarczuk, Hanny Krall i własnych. I jeszcze Lokomotywa Tuwima, spajająca całą materię spektaklu. Prosty język, prosty przekaz, świetne aktorstwo.
Młoda Żydówka opowiada o swoim strachu, bólu i rozpaczy, ogrywając niewielką przestrzeń, której centralnym punktem jest stara szafa, miejsce stające się raz schronieniem, a raz symbolem zamknięcia, pułapki bez wyjścia. Kołyską, bo siedząc w niej, można śpiewać piosenki z dzieciństwa, które przed snem nuciła mama, byśmy poczuli się bezpiecznie. I trumną. Wagonem wiozącym w stronę ostatecznej zagłady, do obozu. Miejscem, w którym czeka się na nieuchronnie nadchodzącą śmierć. Do innych dzieci, schowanych w podobnych szafach, już zapukała.
Każde słowo jest tutaj krzykiem człowieka zaszczutego, który nie rozumie, dlaczego świat wokół niego nagle zwariował. Ale to krzyk niemy – tym bardziej bolesny. Monika Kufel miota się, na zmianę
wspomina i wpada w szał. Jest jak zagubione dziecko, przypomina też nieco młodych bohaterów wojennych opowiadań Idy Fink czy Annę Frank. Skupia na sobie uwagę widzów w sposób absolutny. Jej naiwna twarz małej dziewczynki i wielkie, niewinne, bezdennie czarne oczy nie pozostawiają nikogo obojętnym. Widzom, których z powodu ciasnoty miejsca znajduje się niewielu, co czyni ten spektakl także bardzo kameralnym, intymnym, udzielają się tak silne emocje, że poczucie bezsilności wobec cierpienia bohaterki staje się wręcz nie do zniesienia.
To jeden z największych walorów Teatru Barakah – aktorzy są tutaj na wyciągnięcie ręki. Widać ich pot, każdą zmarszczkę na twarzy, każdy, choćby najdrobniejszy grymas. Współpracująca z teatrem Lidia Bogaczówna podkreśla: „Tu widz naprawdę patrzy w oczy i jest na wyciągnięcie ręki. Tu się nie da nikogo oszukać. I to jest rzeczywiście niebezpieczne, bo jeżeli aktor będzie tu kłamał choćby w jednym procencie, to widz to natychmiast wyczuje”.
Wyjątkowo przejmujący moment Szafy to deklamacja znanego wszystkim wierszyka dla dzieci autorstwa Juliana Tuwima, Żyda z pochodzenia. Rytmiczna Lokomotywa, skandowana coraz głośniej i coraz boleśniej na tle torów prowadzących donikąd, czyli do obozu, nabiera nowego, dramatycznego znaczenia. Beztroskie dotąd „Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!…” na zawsze będzie już dla mnie naznaczone piętnem śmierci i zagłady.
Na scenie przy Kanoniczej, gdzie miała miejsce prapremiera kolejnego monodramu Moniki Kufel, CIN w reżyserii Any Nowickiej, zrobiło się ciasno, gdyż niewielką salkę musiało dzielić między siebie kilka zespołów teatralnych. Wtedy Barakah, mający już osobowość prawną, bo na rzecz teatru powstała Fundacja Dziesięciu Talentów, zaczął rozglądać się za swoją własną przestrzenią. W 2008 roku losy tego teatru mocno i nierozerwalnie zostały splecione z historyczną dzielnicą Kazimierz, związaną z historią narodu żydowskiego, zamieszkującego tu od XV wieku. Wtedy właśnie Teatr Barakah z ulicy Kanoniczej przeniósł się na kilka miesięcy na Paulińską 28, współpracując z klubem Face 2 Face, który był właścicielem obiektu. Potem zagościł w podziemiach Klezmer Hois na Szerokiej 6, gdzie obecnie nadal prowadzi swoją kameralną scenę, żeby w 2013 roku otworzyć już swoją własną główną siedzibę na Paulińskiej 28. Tam samodzielnie prowadzi scenę teatralną, galerie, kino, kawiarnię. Teatr objął przestrzeń Paulińskiej 28 po wspomnianym właścicielu Face 2 Face, który odchodząc całkowicie ją zdewastował. W 2013 roku dzięki dofinansowaniu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Fundacja Dziesięciu Talentów przeprowadziła generalny remont. W październiku, po zakończonym remoncie, nowa scena Teatru Barakah została oficjalnie otworzona przez ministra Bogdana Zdrojewskiego.
Ale czemu akurat Barakah? Jak mówi Monika Kufel: „Nazwa Barakah, tłumacząc najprościej, oznacza w języku arabskim, a także hebrajskim «błogosławieństwo, esencję życia, dar Boga». Pomyślałyśmy, że to dobra nazwa dla teatru, że kojarzy się z czymś przyjemnym, pozytywnym, że teatr nam to przyniesie, ale także ludziom, z którymi będziemy pracować, oraz naszym widzom”.
Klinika dobrej śmierc i, fot. Bartosz Tryboń
W 2008 roku, w salach łaźni żydowskiej przy Paulińskiej 28, zajmowanych wcześniej przez słynny Teatr Łaźnia Bartosza Szydłowskiego, Teatr wystawił Klinikę dobrej śmierci. „Znowu o śmierci” – mówi Monika Kufel. Historia tego tekstu jest niebanalna. „Zbliżała się rocznica urodzin Rolanda Topora, słynnego pisarza tworzącego w nurcie absurdu, więc wymyśliłyśmy sobie – wspomina Kufel – że rozpiszemy konkurs na sztukę inspirowaną jego twórczością. Zainteresowanie było duże. Wygrała właśnie Klinika dobrej śmierci Jacka Getnera, ale nagrodziliśmy jeszcze dwa utworyŁ Piotra Bulaka i Mariusza Bilińskiego. Później odbyły się ich czytania na naszych deskach”. Klinika dobrej śmierci pasowała idealnie do sceny na Paulińskiej, w której dawniej mieściła się łaźnia – obłożone kafelkami ściany stanowiły gotową scenografię, znakomicie kreując odpowiedni nastrój. To dziwny spektakl, podejmujący trudny i kontrowersyjny, zwłaszcza w katolickim kraju, temat, jakim jest eutanazja. Gości, zanim jeszcze zostaną wpuszczeni na widownię, wita cudak w fosforyzującej, różowej peruce i landrynkowej sukience mini. Ni to kobieta, ni to mężczyzna, transwestyta, który słodkim głosem oznajmia: „Witamy w klinice dobrej śmierci, w której lekko i przyjemnie zdejmujemy z ludzi niepotrzebny bagaż życia – czy są już państwo zarejestrowani?”. Nikt nie oponuje, więc androgeniczny recepcjonista (-tka) w lakierowanych kozakach na wysokim obcasie sprowadza wszystkich do piwnicy. Dzięki temu widzowie nie są już obserwatorami – stając się pacjentami zakładu, zaczynają uczestniczyć w wydarzeniach aż do ostatniej chwili, gdy usłyszą z ust pielęgniarki niepokojące pytanie: „Kto z państwa następny?”.
Teatr Barakah na stałe współpracuje ze znakomitymi aktorami scen krakowskich. Obecnie w zespole artystycznym jest 30 osób. Na co dzień grają w teatrach instytucjonalnych, po spektaklach przybiegają do Barakah, gdzie przedstawienia z tego właśnie powodu zaczynają się często o godzinie 22. Teatr Barakah prezentuje około 25 wydarzeń w ciągu miesiąca na scenach przy Paulińskiej i Szerokiej. Aktorzy mają możliwość zagrania w szerokim repertuarze. Lidia Bogaczówna mówi: „Repertuar Barakah bardzo różni się od tego w teatrach instytucjonalnych. Tu można sobie pozwolić na eksperymenty, grać rzeczy, które są jeszcze nieznane. Coraz więcej ludzi odważa się przyjść i odkrywają nowe płaszczyzny literatury, stosunków międzyludzkich, i wielu osobom to bardzo odpowiada”.
Po nieporozumieniach z właścicielem klubu Face 2 Face Klinika Dobrej Śmierci oraz cały Teatr Barakah z Paulińskiej przeniósł się na Szeroką, w czym pomógł prezes Gminy Żydowskiej, Tadeusz Jakubowicz.
I wtedy, pod koniec roku 2008, teatr zamieszkał w piwnicy przy ulicy Szerokiej, żyjąc w dobrej współpracy i atmosferze z Klezmer Hois. Monika Kufel stwierdza sentencjonalnie, zapytana o ten okres w dziejach teatru: „Na Szerokiej nastąpił prawdziwy rozkwit naszego teatru. Tak jak ulica jest Szeroka, tak my zaczęliśmy szeroką działalność, usianą nagrodami. Jest nam tu bardzo dobrze”.
Pierwszym spektaklem zrealizowanym na Szerokiej była Damska toaleta (2009). „Powstała ona z myślą o scenie przy Paulińskiej, bo chciałyśmy znowu wykorzystać naturalną scenografię tamtego miejsca – kafelki na ścianach” – wspomina Monika Kufel. Rodolfo Santana, współczesny wenezuelski dramaturg, uznał za przestrzeń teatralnie interesującą… damską toaletę. Autor zainteresował się tym, co dzieje się za jej drzwiami w miejscu niedostępnym dla mężczyzn, a także nad wyraz demokratycznym, zrównującym kobiety z różnych warstw społecznych i o różnym statusie majątkowym. Teza, że intymność tego miejsca skłania kobiety do odkrywania się przed innymi i pozwala wyjść na światło dzienne najgłębiej skrywanym sekretom, urazom oraz frustracjom, jest starannie udowad
Szafa, fot. Paweł Topolsk i
niana w spektaklu wyreżyserowanym przez Anę Nowicką. O czym rozmawiają kobiety w damskiej toalecie? O życiu. Czyli o wszystkim. O mężczyznach, nieudanych związkach, zniweczonych planach na przyszłość. Plotkują, obgadują i snują intrygi. I znowu – tekst może nie jest najwyższych lotów, ale bardzo dobre aktorstwo czyni z tego przedstawienia rozrywkę całkiem przyjemną. W Szafie, CIN i Damskiej toalecie istniał jeszcze tradycyjny, bezpieczny dla obu stron podział scena – widownia, nieco przełamany w Klinice dzięki próbie uczynienia z widzów klientów zakładu. Z kolei w Szycu podział ten jest całkowicie zaburzony: widzowie siedzą na ustawionych w czworokąt pod ścianami ławach, stając się nie tylko obserwatorami wydarzeń w domu Szyców, ale także ich współuczestnikami, gośćmi zaproszonymi do wspólnego stołu, który stanowi tutaj centrum scenicznego wszechświata. Lidia Bogaczówna, która w Szycu gra Cesię, zauważa: „Publiczność zazwyczaj lubi być bezpieczna w teatrze, nie lubi być zaczepiana, ja też tego nie lubię, jeśli to nie wypływa z prawdy, natomiast jeśli to wypływa z ogromnej chęci poczucia bliskości z drugim człowiekiem, to jest uzasadnione, jest to wtedy czysta relacja i nikogo to nie drażni. Do tej pory chyba nie zdarzyło się, żeby ktoś się poczuł w jakiś sposób niezręcznie”. Widz na Szycu bowiem nie jest bezpieczny – wzajemna bliskość sprawia, że aktorzy w sposób naturalny wchodzą w interakcje z publicznością, zadają jej pytania, ale bynajmniej nie retoryczne – domagają się odpowiedzi, wskazówek, czasem zwierzają się któremuś z odbiorców niemal na ucho. Szeprahci, panna na wydaniu, obracając się na krześle, ociera się kolanami o jednego z widzów. To nie tyle efekt ciasnoty pomieszczenia, ile zabieg celowy, powtarzający się jeszcze wielokrotnie – publiczność współuczestniczy z konieczności w scenicznych wydarzeniach, bo aktorzy szukają u niej wsparcia i zrozumienia, nie stroniąc od fizycznego kontaktu. Wszystko w tym spektaklu jest intensywne i żywiołowe, emocjonalne. Jest to bardzo wymagające – i dla jednych, i dla drugich. Wymaga zaufania. I odwagi. Ale jednocześnie czyni to spotkanie pełniejszym, intensywniejszym. I znowu – dla jednych i dla drugich. Bogaczówna dodaje: „Podczas tego spektaklu ludzie czują się troszeczkę tak, jakby na chwilę wpadli do sąsiada po szklankę cukru i przysiedli w kuchni. Są świadkami tego, co się dzieje. My nie udajemy tego, że ich nie ma, tylko każdy z nich jest dla nas ważny. W Szycu jest wiele scen, w których gram bezpośrednio z widzami. Oni mi odpowiadają, czują się odpowiedzialni za moją postać, jest im ogromnie przykro, że Cesia nie może znaleźć zięcia, czasami mają aż łzy w oczach, że nie mogą mi pomóc. To jest cudowne wrażenie dla aktora, to jest właśnie największą radością grania w tym teatrze”. Stół w Szycu to bardzo ważny rekwizyt, podobnie jak szafa w monodramie Kufel – łączy rodzinę w czasie posiłków, odbywają się przy nim targi dotyczące umowy handlowej, jaką jest małżeństwo, staje się miejscem ukazanych z dosłownością seksualnych aktów, a wreszcie – zamieszkuje pod nim duch jednego z bohaterów. W świecie ciągłych zmian tylko stół pozostaje wartością constans, punktem odniesienia, początkiem i końcem, spinającym klamrą całą opowieść. Historia opowiedziana w Szycu wydaje się banalna. To słodko-gorzka przypowieść o zwykłym życiu, jego krótkotrwałych radościach i codziennych smut
Królow a w anny, fot. Bartosz Tryboń
kach, a czasem dramatach. Co skłoniło Anę Nowicką do wybrania właśnie tego utworu? „Levin staje się w Polsce coraz bardziej popularny. To jedna z niewielu w jego dorobku sztuk muzycznych, genialnie napisana jeśli chodzi o rytmy, wspaniała do gry dla aktorów” 2 – odpowiada. Do współpracy przy Szycu zaproszono Renatę Przemyk. Pomysł ten okazał się strzałem w dziesiątkę. „Muzyka do Szyca powstawała pod wpływem prawdziwego natchnienia. Nigdy w życiu chyba tak szybko nie pisałam, ta muzyka przepływała przeze mnie, chciałam tylko zdążyć zanotować wszystko. Jak tylko przeczytałam scenariusz, wiedziałam, że ten tekst jest dla mnie idealny. Levin pisze w sposób i ironiczny, i tragiczny, i wzruszający, i poruszający, i zabawny. Tam jest takie igranie z emocjami, że to jest idealne pole do popisu dla kompozytora” – wyznaje Przemyk. Muzyka stworzona przez Renatę Przemyk jest właściwie piątą, pełnoprawną bohaterką spektaklu. Utrzymane w klezmerskim klimacie songi budują atmosferę, dynamizują, podkreślają i przerysowują emocje oraz przeżycia postaci, przekazując także „życiowe prawdy” i „ludowe mądrości”. Współkreują dynamiczny, ekspresywny świat dramatu, oscylujący między tragizmem i bezsensownością egzystencji narodu, nad którym wisi nieustannie fatum śmierci, wojen i zagłady, a biologiczną pasją życia, pragnieniem czerpania z niego pełnymi garściami, chęcią nasycenia się wszystkimi jego przejawami, z jedzeniem i seksem na czele. Aktorzy grający w tym spektaklu: Lidia Bogaczówna, Monika Kufel, Karol Śmiałek oraz zamiennie: Kajetan Wolniewicz i Paweł Sanakiewicz to artyści o potężnych głosach, świetnie śpiewający.
„Każda z ról w tym rozpisanym na cztery osoby dramacie jest rolą pierwszoplanową” – zauważa Nowicka. „To spektakl opowiadający o stosunkach panujących w rodzinie, który zainteresował mnie, bo
2 Cytowane w artykule wypowiedzi Any Nowickiej oraz Renaty Przemyk dotyczące spektaklu Szyc pochodzą z materiału przygotowanego dla miesięcznika „Modny Kraków”: http://www.youtube.com/watch?v=bfRJSfZ8Ieg [dostęp: 20.12.2013].
jest uniwersalny. Ale drugi, ważniejszy problem w tekście Levina, to ujęcie wojny. Ja starałam się tę wojnę przedstawić w sposób symboliczny, jako coś, co burzy porządek, przynosi śmierć, tragedię, zniszczenie. Nie chciałam mówić konkretnie, o jaką wojnę chodzi. Tym bardziej, że my tak bardzo odczuwamy drugą wojnę światową, natomiast Szyc powstał pod wpływem wojny Jom Kippur. W tamtych czasach, w 1975 roku, kiedy Szyc powstał, to było bardzo polityczne i bardzo ostre przedstawienie. Widzowie wręcz wychodzili z teatru, gdyż nie mogli znieść pewnych zachowań i tego, co opisał autor, a przedstawiał dokładnie otaczającą ich rzeczywistość”.
Na tym spektaklu nie zakończyła się przygoda Barakah z dramaturgią Levina. 30 listopada 2013 r. wystawiono bowiem Królową wanny na nowo otwartej, wyremontowanej scenie przy ulicy Paulińskiej 28. „Toczyliśmy od roku rozmowy z Danim Traczem, producentem tekstów Levina w Izraelu, na temat tego tekstu, bo wiedzieliśmy, że jest zamiar przetłumaczenia sztuk kabaretowych [Levina] na język polski”. Premiera światowa odbyła się w Teatrze Barakah wraz z promocją antologii Levina Królestwo wszechwanny w obecności gości z Izraela.
Jednak w błędzie byłby ten, kto by sądził, że sąsiedztwo Kazimierza niejako zobowiązało Barakah do obrania linii repertuarowej opartej na tematyce martyrologii i tekstach autorów pochodzenia żydowskiego. Nic bardziej mylnego. Jedynym kryterium doboru tematów jest ich świeżość oraz własne, autorskie pomysły. Tak było w przypadku Statku dla lalek (2011) czy Martwego wesela (2012). „Wiedzieliśmy, że te spektakle odniosły ogromny sukces na świecie. Czytamy, co się dzieje na festiwalach, i jeżeli coś się wydarzyło niesamowitego, jakiś spektakl został okrzyknięty odkryciem, to zaczynamy się tym interesować, szukamy tłumacza, żeby zobaczyć, czy nam to pasuje. Dlatego nasze spektakle są zwykle prapremierami” – wskazuje Monika Kufel. „Szukamy tego, co się dzieje ciekawego na świecie, propagujemy to, co nowe. Nie chcemy być postrzega
Królow a w anny, fot. Bartosz Tryboń
Królow a w anny, fot. Bartosz Tryboń
ni, jako teatr jednej linii, chcemy, by odnajdywali się u nas różni ludzie. Dlatego spektakle są bardzo różne stylistycznie”. Założycielki teatru mają ogromne plany, ciągle otwierają się nowe inicjatywy. Jedną z nich jest Dramatorium – spotkania, podczas których aktorzy czytają teksty literackie, nie tylko sztuki teatralne, ale także opowiadania i fragmenty powieści z całego świata. We współpracy z Cinema Paradiso powstał też projekt „Nosferatu – symfonia grozy”, podczas którego film z 1922 roku wyświetlany jest z graną na żywo muzyką i dodatkowymi efektami dźwiękowymi. Od 2013 roku prowadzona jest tu Akademia Filmowa, a w przyszłym roku powstanie czasopismo. Działa również przestrzeń galerii tzw. Wieża ciśnień, w której co miesiąc odbywają się wystawy.
Barakah to zjawisko niebanalne. Wyjątkowa atmosfera kreowana przez twórców sprawia, że chce się tam bywać. Spektakle są różne, zawsze w jakiś sposób zaskakują, bo mówią o czymś. O sprawach ważnych, kontrowersyjnych, ciekawych. Nie są nijakie. Mogą się podobać lub nie, lecz nigdy nie pozostawiają widza obojętnym.