nr 4/60 marzec 2014
n a s z a W ogrodzie kwitnie forsycja, w radiu wieczorna audycja. Ogród pełen stokrotek, w których bawi się kotek. Koszyk kwiatów czereśni, niczym w ludowej pieśni. Muzyka w domu gra, to właśnie W I O S N A, ja.
fot. M. Skalska-Szych
Martyna Wróblewska, klasa 5a
g a z e t a
rok szkolny 2013/2014
GOŚCIE, GOŚCIE... Ostatni tydzień lutego upłynął w „Dwójce” pod znakiem odwiedzin niezwykłych gości. Mowa tu o nauczycielach z Belgii, Estonii, Włoch i Hiszpanii. Przyjechali do naszej szkoły, aby nas poobserwować, ale także opowiedzieć nam o swoich krajach. Poznawanie przez nich naszego miasta było o tyle łatwiejsze, że w szkole trwał „tydzień krakowski”. W każdej klasie, na wielu lekcjach mówiono o wszystkim, co było związane z Krakowem. Tak było w poniedziałek i wtorek, natomiast w środę uczniowie zwiedzali Wawel. Czwartek był tym najważniejszym dniem – wtedy nastąpił przyjazd gości. Na uroczystym
apelu z udziałem zaproszonych nauczycieli, uczniów i pracowników naszej szkoły przedstawiono dwujęzyczny spektakl - krakowską legendę o dwóch braciach i dwóch wieżach. Oficjalne powitanie było uświetnione przez przedstawicieli szkoły - p. Dyrektor Jolantę Gajęcką oraz p. G. Anioła, którzy wystąpili w strojach krakowskich. Na zakończenie imprezy goście wysłuchali hejnału krakowskiego – wizytówki naszego miasta i obejrzeli krakowiaka w wykonaniu uczniów klasy pierwszej. Młodzi artyści urzekli wszystkich swoim występem. Goście spróbowali zatańczyć ten krakowski taniec. Wszyscy bawiliśmy się znakomicie. Po skończonym apelu, uczniowie udawali się na prezentacje przygotowane przez nauczycieli z zagranicy. Dzięki temu dzieci mogły dowiedzieć się wielu bardzo ciekawych informacji o innych krajach i miastach, z których pochodzą nasi goście. Także następny dzień comeniusowi nauczyciele spędzili w „Dwójce”, nieco dezorganizując od czasu do czasu lekcje proponowanymi zabawami... Wizyta nauczycieli z innych krajów stała się okazją do wzbogacenia naszej wiedzy nie tylko o kilku europejskich państwach, ale także o Krakowie. Zosia Mroczka, klasa 5c
kartka z pamiętnika zamówień, dość szybko mi to poszło. 8 lutego, 2034 roku.
Drogi Pamiętniku! Dziś są moje 32 urodziny. I chyba dlatego ten dzień musiał się rozpocząć trochę inaczej. Obudziłam się, spokojnie przeciągnęłam i zobaczyłam, że nie ma koło mnie męża. Zerwałam się na równe nogi i nerwowo nacisnęłam odpowiedni przycisk na telefonie. Była 8:25, za pięć minut musiałam być w pracy! W dodatku miałam 3 nieodebrane połączenia, więc natychmiast oddzwoniłam do mojej współpracowniczki. Miałam nadzieję, że radzi sobie beze mnie, mimo że prowadzimy ten niewielki lokal tylko we dwie. Czekając aż odbierze byłam bardzo zdenerwowana. Po chwili usłyszałam tylko: „Zosiu, gdzie ty jesteś?!” Kilka razy przeprosiłam i zapewniłam, że będę w pracy za pół godziny. Na szczęście Agnieszka oprócz tego, że była moją wspólniczką, była też moją przyjaciółką, więc nie gniewała się za bardzo, mimo że miałam być w cukierni już od kilkunastu minut. Po dwudziestu minutach jechałam windą i zastanawiałam się, czy zamknęłam mieszkanie. Wróciłam więc, by to sprawdzić, po czym nie czekając już na windę, zbiegłam po schodach, wsiadłam do auta i pojechałam. Tym razem szczęście się uśmiechnęło do mnie, bo na drodze nie było korków. W ten sposób udało mi się dojechać do pracy po piętnastu minutach - zgodnie z obietnicą. Ledwo nacisnęłam klamkę, a Aga już do mnie podbiegła i włożyła mi do rąk listę zamówień. Było ich wiele, ale jakoś musiałyśmy dać sobie radę. Przejrzałam spis, po czym zdecydowałam się na początek na najłatwiejsze: 15 babeczek z kremem, ananasem i winogronami na przyjęcie urodzinowe 10 - letniej dziewczynki. Wybrałam to zamówienie też dlatego, że sama mam dziś urodziny. Myślałam, że pamiętam o tym tylko ja. Wyglądało na to, że inni zapomnieli... Wzięłam się do roboty. Z Agnieszką prowadziłam normalną rozmowę; nie będę nikomu robić wyrzutów, każdy może zapomnieć... W cztery godziny wypełniłam kilka
2
Wyszłam do sklepu po coś do picia. W drodze powrotnej otworzyłam napój. Był to jeden z tych z napisami na nakrętce. Zawsze je czytam. To tylko napis, ale jestem ciekawa, co tam znajdę. Tym razem przeczytałam cicho tekst „spodziewaj się niespodziewanego”... Po powrocie do cukierni upiekłam już tylko jedno ciasto - szarlotkę. Wszystkie zamówienia zrealizowane. Dziś na mnie wypadła rola „kuriera” i to ja dowoziłam wypieki do klientów. Zamknęłam lokal, Agnieszka pomogła mi włożyć nasze wyroby do samochodu. Pożegnałyśmy się i pojechałam. Całą drogę rozmyślałam o tym, że moja przyjaciółka nie złożyła mi życzeń, mimo że znamy się już tak długo... Wróciłam do domu, nikogo w nim nie zastałam. Byłam trochę zaniepokojona ,więc zadzwoniłam do męża. Nie odebrał telefonu, co przestraszyło mnie jeszcze bardziej. Miałam nadzieję, że poszedł gdzieś z Amelią. Oby nie włóczyła się sama, ma tylko 9 lat... Weszłam do salonu, zapaliłam światło i nagle... rozległo się głośne „sto lat!” W pokoju stali moi rodzice, córka, mąż i przyjaciółka. Byłam strasznie szczęśliwa! Kiedy już prawie płakałam ze wzruszenia, podeszła do mnie Amelka i powiedziała: „kocham cię mamusiu, wszystkiego najlepszego”. Rozpłakałam się. Moja córeczka od razu dodała: „nie płacz, mamo”, a ja przytuliłam ją mocno. Później dostałam piękne życzenia od rodziców, męża i Agnieszki. Usiedliśmy do stołu, zjedliśmy pyszną kolację przygotowaną przez męża i córkę. Podczas posiłku przyznałam się, że myślałam, iż wszyscy zapomnieli o mojej uroczystości. Powiedziałam też o zdaniu z nakrętki, które okazało się prawdą. Wspólnie sprzątnęliśmy. Rodzice i Aga stwierdzili, że muszą już iść, ale... nie dali mi jeszcze prezentów! Uśmiechnęłam się szeroko i dziękowałam za to wszystko, co dla mnie przygotowali. Od mojego męża dostałam wielki bukiet kwiatów oraz śliczną bransoletkę, od Agnieszki płytę, a od rodziców książkę. Byłam chyba najszczęśliwszą osobą na świecie! Radość mnie rozsadzała, podczas gdy oni oświadczyli, że mają dla mnie jeszcze coś: prezent od wszystkich. Wspólnie złożyli się na niego. Rzuciłam się na nasza gazeta
nr 4 (60)
szyję wszystkim po kolei, gdy zobaczyłam w ręce Agnieszki dwa bilety na Jamajkę. Tak, na Jamajkę! Moja radość była i wciąż jest nie do opisania! Słowo „dziękuję” padło z moich ust chyba ze sto razy, ale naprawdę nie da się wyrazić tego, co czułam! Uświadomiłam sobie, że mam najwspanialszą rodzinę i przyjaciółkę na świecie. Nawet gdy goście już poszli, ja wciąż nie mogłam ochłonąć, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Teraz, pisząc to, dalej nie mogę uwierzyć, że mam wokół siebie tak cudownych ludzi, i że zrobili mi taką niespodziankę, po prostu nie do opisania. Mam nadzieję, Pamiętniku, że nie zanudziłam Cię bardzo tą „opowieścią”. Zosia Mroczka, klasa 5c Niedawno obchodziliśmy Walentynki i Dzień Kobiet. Te dwa święta łączy obecność kobiet czy też dziewcząt. Bo bez nich przecież nie byłoby zakochania czy miłości i życie wydawałoby się dużo nudniejsze. „Motylki w brzuchu“, „chodzenie nad ziemią“, „emocjonalna burza“ - to tylko niektóre objawy stanu zakochania. Okazuje się, że gdy do tego dochodzi, organizm człowieka szaleje. Co dzieje się z nim, gdy trafi go strzała Amora? A dzieje się wiele. Najbardziej powszechne oznaki pierwszego etapu zakochania to przyspieszony rytm serca, podwyższone ciśnienie, drżenie i pocenie się rąk, brak koncentracji, ciągłe myślenie o ukochanej osobie, często brak snu i apetytu, huśtawka emocjonalna - od euforii, po rozpacz . Naukowcy opisują te niezwykłe stany poprzez procesy, które dzieją się w naszym mózgu i nie tylko, nazywając to „chemią miłości“. Za to wszystko, co robią zakochani odpowiadają „buzujące hormony“. Podczas zakochania ich równowaga zostaje zakłócona; organizm wytwarza ich albo za dużo, albo za mało... W tym świetle warto czasem popatrzyć na „cierpiących“ na zakochanie i być wyrozumiałym, choćby na przykład wtedy, gdy nie mogą skoncentrować się, odpowiadając przy tablicy. Wszak są w stanie ostrej psychozy… Z.M.
Ferie zimowe bez śniegu też mogą być ciekawe… Ferie zimowe kojarzą się przede wszystkim ze sportami zimowymi, zabawami na śniegu i oczywiście z mrozem. Dzieci czekając na „zimowe wakacje” snują różne plany – że będą jeździć na nartach, że ulepią bałwana, czy też, że będą jeździć na łyżwach. Ja również miałam pomysły na aktywne spędzenie ferii w Karpaczu – chciałam jeździć na łyżwach i urządzać górskie zimowe spacery. Niestety, pogoda pokrzyżowała moje plany. Po przyjeździe do Karpacza okazało się, że z powodu dodatniej temperatury lodowisko jest nieczynne. Pocieszałam się faktem, że pozostały mi jeszcze górskie spacery, co prawda nie zimowe, bo jedynie sztuczny śnieg znajdował się na szczycie Śnieżki. Karpacz przywitał gości również górskim wiatrem fenowym, który był bardzo silny – uniemożliwił nie tylko wyjście na spacer, ale również otworzenie drzwi samochodu. Karpacz znam dosyć dobrze – byłam w nim dwa razy. Tym razem z racji warunków meteorologicznych nastawić się musiałam na zwiedzanie. W grę wchodziło obejrzenie słynnej świątyni Wang i muzeum zabawek. Wiedziałam, że świątynia znajduje się dosyć wysoko, czyli w perspektywie była długa wspinaczka pod górę. Kościółek jest jednak wart tego wysiłku. Wokół świątyni położony jest zabytkowy cmentarzyk. Zaciekawił mnie fakt, iż napisy na nagrobkach były wykonane w języku niemieckim, bo w tym czasie w Karpaczu mieszkali w większości ludzie narodowości niemieckiej. Kościół Wang został zbudowany jakieś 800 lat temu we wsi Vang, w Norwegii. Skoro
Tajniki teatru lalek W dniu 20 lutego uczniowie naszej klasy IB wraz z wychowawczynią Elżbietą Przerwa-Szwedzicką uczestniczyli w warsztatach teatralnych organizowanych przez Śródmiejską Bibliotekę Publiczną przy ul. Dobrego Pasterza 100 w Krakowie. Warsztaty prowadził aktor Teatru Groteska pan Bartosz Watemborski. Zajęcia były fantastyczne! Aktor w bardzo ciekawy sposób opowiadał nam o swojej pracy, o teatrze, o przedstawieniach, ale przede wszystkim zaprezentował różne rodzaje lalek i masek wykorzysty-
został zbudowany w Norwegii, to skąd nagle wziął się w Karpaczu? Świątynia nie pasuje stylem do naszego regionu, na pierwszy rzut oka widać, że pochodzi ze Skandynawii. Jest to charakterystyczny skandynawski kościół słupowy – budowla skromna, wykonana z drewna sosny norweskiej, które jest nadzwyczaj trwałe. Odpowiedź na pytanie znaleźć można w różnych źródłach . W roku 1841 król pruski Fryderyk Wilhelm IV kupił świątynię w Norwegii. Pierwotnie miała ona zdobić berlińskie muzeum, ale w końcu dzięki staraniom hrabiny Fryderyki von Reden z Bukowca, trafiła do Karpacza, by służyć ewangelikom zamieszkałym w tym regionie. Ciekawostką jest fakt, że do budowy świątyni nie wykorzystano gwoździ, tylko drewniane zaciosy. Wewnątrz kościół robi duże wrażenie. Zdobią go wyrzeźbione w drewnie motywy z czasów Wikingów. Można nawet dostrzec tam twarze Wikingów z rozdwojonymi językami, co symbolizuje przekazywanie wiedzy z pokolenia na pokolenie. Dziś Wang jest najstarszym drewnianym kościołem w Polsce. Jestem pod wrażeniem tej świątyni i tego, co w niej zobaczyłam. Kolejnym etapem zwiedzania Karpacza było muzeum zabawek. W nim znajdowała się również czasowa wystawa domków dla lalek oraz zorganizowane były dla dzieci warsztaty zdobienia pierniczków. Podobała mi się wystawa pluszowych misiów, znajdowały się na niej – między innymi – takie znane misie jak miś Uszatek i miś Paddington. Większość
lalek pochodziła z Niemiec, Włoch lub Wielkiej Brytanii. Bardzo ciekawe były laleczki wykonane ręcznie z liści kukurydzy. Zrobienie ich musiało być bardzo, ale to bardzo pracochłonne. W muzeum były też ołowiane żołnierzyki, dziadki do orzechów i figurki zajączków uczących się w szkole. Wystawa łączyła lalki z dawnych czasów z tymi nowoczesnymi, np. lalkami Barbie. Szczególnie zachwycająca była ekspozycja domków. Niektóre domki pochodziły z czasów drugiej wojny światowej, a niektóre miały ponad 100 lat. Był tam między innymi dom wschodni, salon ślubny, klinika dla zwierząt, a nawet sklep mięsny. W jednym domku znalazła się taka sama lalka, jaką mam w domu. Powrót z muzeum był nieco trudniejszy, gdyż długa droga zmęczyła nas bardzo. Podczas pobytu w Karpaczu brałam też udział w warsztatach radiowych prowadzonych przez pracowników Radia ZET Gold. Zapoznano nas na nich z pracą radiowca, a nawet umożliwiono uczestnictwo w nagraniu programu radiowego. Przypadło mi w udziale przedstawienie słuchaczom radia prognozy pogody. Cieszę się, że trafiłam na takie warsztaty. W przyszłym roku wybieram się również do Karpacza, ale na razie – zanim się obejrzałam – już skończyły się ferie i nadszedł czas powrotu do szkoły. Jednak małymi kroczkami zbliżają się wakacje, które pewnie będą pełne słońca i przygód…
wanych w teatrze. Do tej pory nie wiedzieliśmy o istnieniu tak wielu rodzajów lalek i rekwizytów teatralnych, poznaliśmy, np. kukły, pacynki, maski, półmaski oraz bunraki. Podczas spotkania mieliśmy okazję poczuć się jak prawdziwi aktorzy Teatru Groteska. Odgrywaliśmy zabawne scenki wykorzystując poznane rekwizyty. Wcieliliśmy się w różne postacie, np. rycerza, księżniczki, psa, afrykańskiego szamana, Muminka, czy też Pippi Langstrumpf. Śmiechu było co niemiara! Dzień spędzony w biblio-
tece z pewnością będziemy długo wspominać. Już nie możemy się doczekać kolejnego spotkania!!! Amelia Chamera, Mateusz Uhruski, klasa 1b
nasza gazeta
nr 4 (60)
Ania Budzyńska, klasa 5c
3
warto czytać! Chciałam się z Wami podzielić moja wiedzą o Jamesie Oliwierze Curwoodzie. Lubię go, ponieważ jego książki mnie zaciekawiły. Bardzo interesująca była seria pt. „Łowcy”. Choć dwie pierwsze książki napisał przedwcześnie zmarły Curwooda, a ich ciąg dalszy stworzył tłumacz jego dzieł, Jerzy Marlicz, całość jest bardzo spójna. James Oliwer Curwood był traperem i naprawdę spotkał małego niedźwiedzia brunatnego, którego nazwał Thor. Niedźwiedź ten stał się dla pisarza natchnieniem do napisania powieści „Władca Skalnej Doliny”. „Szara Wilczyca” i „Bari, syn Szarej Wilczycy” – to także książki opowiadające o dalekiej Północy. Pierwsza z tych powieści dotyczy przygód Kazana, wilko-psa i jego przyjaciółki, Szarej Wilczycy. Druga natomiast nawiązuje do ich syna, na co zresztą wskazuje tytuł książki. Inne powieści Curwooda to: „Błyskawica”, i „Włóczęgi Północy”. Książki mojego ulubionego pisarza naprawdę mogą „wciągnąć” czytelnika. Gorąco zachęcam do lektury!
Z kart historii „W szczerym polu Biały Krzyż …” Każda wojna jest złem. Wielu ludzi ginie, są pochowani anonimowo, a rodzina nie zna miejsca ich spoczynku. Opowiem, jak wygląda ta przykra prawda z perspektywy mojej rodziny. My też poszukujemy ciał dwóch wujków mojej babci. Od zakończenia wojny na liście zaginionych widnieją imiona i nazwiska - Franciszek Kut i Tomasz Kut. Franek miał 26 lat, gdy zaginął we wrześniu 1939 r. na froncie wschodnim. Tomek ukończył zaledwie 20 lat, gdy przepadł bez wieści w Lasach Janowskich, wiosną 1944 roku. Tomek nie posłuchał mojego pradziadka, który mówił mu: „Synu, nie ryzykuj, już jest koniec wojny, zostań w domu”. Wtedy on odpowiedział, że musi wykonać ostatni rozkaz - więcej go już nikt nie zobaczył. Tata mojej babci szukał
Wiktoria Łozowska, klasa 5c
4
nasza gazeta
nr 4 (60)
ich do końca swego życia przez Czerwony Krzyż, turecki Czerwony Półksiężyc. Wierzył, że któregoś dnia usłyszy: „Znaleźliśmy ich”. Dopóki ich nie znajdziemy, dla takich rodzin jak nasza, II wojna światowa jeszcze się nie skończyła. Zapalając znicze na bezimiennych grobach, mamy nadzieję, że ktoś, nawet na drugim końcu świata, zapala znicze na grobach naszych bliskich. „Bo nie wszystkim pomógł los Wrócić z leśnych dróg, Gdy kwitły bzy. W szczerym polu biały krzyż Nie pamięta już, Kto pod nim śpi ...”
(słowa Janusz Kondratowicz)
Weronika Urban, klasa 5a
Legenda
PRZEKAZ Z ZAŚW IATÓW Kiedy przelatywałem nad domami różnych ludzi szukając miłej jaskini, usłyszałem, że jakiś gospodarz straszył swoje córki smokami. Twierdził, że smok je porwie, a potem pożre… Posłuchałbym jeszcze dłużej, ale czterometrowy smok siedzący przed drewnianym domkiem przyciąga zbyt wielu gapiów. Cóż to za bzdura z tymi smokami? Dobrze, czasem zjemy sobie jakąś dziewczynę, ale żeby od razu takie oskarżenia? A oto roztoczył się przede mną piękny widok na Kraków z lotu ptaka. Chociaż nie z lotu ptaka, bo tego wróbla, co tu przed chwilą leciał, zjadłem jako przekąskę. Tak więc z lotu smoka – piękny Kraków. Jestem bardzo dobrze wychowanym smokiem, uznałem więc, że trzeba przywitać się z tutejszym władcą – królem Krakiem i jego piękną córką. Wylądowałem przed jaskinią znajdującą się całkiem niedaleko zamku króla. Pieczara była bardzo przyjemnym miejscem – mokra, zimna, z dużą ilością nietoperzy na zupę. Po przekąszeniu jakiegoś pasterza i jego owieczek wyszykowałem się pięknie i ruszyłem pod górę do zamku króla. Nie wiedziałem, czy wypada wchodzić bez pytania, więc zostałem przed drzwiami, podsłuchując rozmowy króla z córką. - Ojcze, słyszałam, że do naszego Krakowa zbliża się niebezpieczna bestia – mówiła zaniepokojona Wanda, piękna córka króla. - Wando, czemu mi wcześniej nie mówiłaś, że ciotka Emilia przyjeżdża? – król widocznie nie miał innych problemów niż niespodziewana wizyta niezbyt lubianej
krewnej. - Ależ nie chodzi o ciocię Emilkę. Podobno nad królestwo nadlatuje smok. Bardzo groźny smok z zagranicy. Pozwól mi ojcze stanąć do boju wraz z rycerzami i pokonać tę bestię. -Ta chudziutka, drobna blondynka myśli, że uda jej się pokonać taką bestię jak ja? Nie ma ze mną żadnych szans - pomyślałem sobie. - Daj spokój, Wando. Kto ci nagadał takich głupot, córeczko? W moim królestwie nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnego smoka, bo rządzę tu ja – Krak Wspaniały. - Mylisz się tato. Smok nadciąga i nadejdzie tu prędzej niż się wszyscy spodziewamy. Powieszę sobie głowę tego paskuda na ścianie jako trofeum. -Cóż to za dziewczyna? Nazwała mnie paskudem? - Wpadłem do komnaty niczym rakieta. Króla wgniotło w tron, a Wanda zamarła w przestrachu. Miała jednak rację - nadleciałem szybciej niż się spodziewali. - Na jutro poproszę trzy piękne krówki, trzy piękne owieczki, trzy kózki i najpiękniejszą… - tu celowo zawiesiłem głos – królewnę Wandę. O dwunastej przed jaskinią. Wyleciałem z komnaty. Na mieszkańców padł blady strach - jak mogą oddać mi swoją królewnę na obiad? Trochę szkoda mi było dziewczyny, ale cóż… Mieszkańcy muszą poczuć do mnie respekt. Przyszykowałem się do drzemki. Ledwo zdążyłem wygodnie się ułożyć, przykryć kocem i ułożyć poduszkę, kiedy usłyszałem hałas. Co to za dźwięk? nasza gazeta
nr 4 (60)
Trąbka! Wyszedłem przed jaskinię i zobaczyłem wielki transparent „Król potrzebuje najdzielniejszych rycerzy, aby zgładzić bestię, która chce zjeść śliczną Wandę”. Podobno rycerz, który mnie zabije, dostanie w prezencie ślub z Wandą. Ciekawe czy ktoś przyjdzie, bo po królestwie już rozniosła się wiadomość, że Wanda jest rycerzem z zamiłowania. Jak się jej mąż - rycerz znudzi, to wyzwie go na pojedynek. Nagle wyskoczył na mnie jakiś człowiek bzyczący jak pszczoła. W ręku trzymał coś przypominające żądło. Jedno moje kłapnięcie i już go nie było. Potem były jeszcze całe tabuny takich walecznych, więc się najadłem. Nawet na ślubie potwora z Loch Ness nie było tyle jedzenia. Ostatni przyszedł jakiś mały ludek. Nie bił się ze mną, tylko położył przed jaskinią owcę. Jakie to miłe! Taka przekąska. Jeden kęs i owieczki nie było. Położyłem się, żeby się zdrzemnąć. Nagle poczułem potworne palenie w żołądku. Myślałem, że to zgaga po tych rycerzach, ale ból narastał, stał się nie do wytrzymania. Pić! Pobiegłem nad brzeg Wisły. Zacząłem pić, piłem, piłem i piłem... Poczułem się bardzo dziwnie. - O Boże! Jaki on pękaty. – wykrzyknęła Wanda – Zaraz pęknie. - Ja ci dam pękaty – chciałem odkrzyknąć, ale nie mogłem. Coś zaczęło mnie z całej siły rozrywać. Ostatnie słowa, które usłyszałem to były słowa królewny… - Brawo, Skubo. Ten pomysł z owcą wypchaną siarką był genialny. A ze smoczej skóry zrobisz mi pantofelki. Ania Budzyńska, klasa 5c
5
MÓJ PIES
Mam psa o imieniu Risa. Imię to w języku hiszpańskim oznacza „śmiech”. Jest to suczka rasy mieszanej. Urodziła się 12 lutego 2009 roku w Tenczynku. Po 6 tygodniach mama przywiozła ją do nas do Krakowa. Od tego dnia stała się członkiem naszej rodziny. Risa jest średniej wielkości czarną suczką. Jest bardzo mądrym zwierzęciem, rozumie wszystko, co się do niej mówi. Mój pies ma mądre oczy. Gdy o coś prosi, siada na tylnych łapkach i podnosi przednią. Jeśli ktoś nie reaguje na jej prośby, zaczyna się denerwować i szczekać. Jej ulubionym przysmakiem są kolorowe patyczki dla psów, które trzymamy w kuchni. Kiedy ma na nie ochotę, trąca kogoś pyskiem i zaczyna szczekać. Risa uwielbia spacery, a najbardziej jazdę samochodem. Kiedy podniosę szelki, od razu zeskakuje z łóżka i czeka przy drzwiach. Gdy mama bierze do ręki kluczyki od samochodu, pies natychmiast znajduje się obok niej. Risa śpi na swojej własnej kołdrze, ale czasem w nocy przychodzi do mnie do łóżka. Nie lubi chodzić do weterynarza, ponieważ boi się zastrzyków. Niechętnie także zażywa lekarstwa. Gdy mama zażywa jakieś lekarstwo, Risa od razu ucieka pod kołdrę, bo myśli, że to dla niej. Mój ulubieniec boi się hałasu i petard w Sylwestra. Zawsze także szczeka, gdy ktoś obcy wchodzi na klatkę schodową. Kiedy ja lub moja siostra wracamy ze szkoły, siedzi na oknie i czeka na nas. Bardzo się wtedy cieszy. Na spacerach lubi biegać gdy rzucam jej patyki lub kamyczki. Nie lubi
6
jednak wychodzić na spacery, gdy pada deszcz. Jest szczęśliwa kiedy hasa na śniegu. Risa uwielbia być głaskana. Boi się dużych psów. Gdy je widzi, zaczyna głośno szczekać i ze strachu jeży jej się sierść na karku. Mój pies lubi dobrą kuchnię. Dlatego nie przepada za suchą karmą. Zdecydowanie woli przygotowany przez moją mamę obiad. Do
jej przysmaków należy kurczak z warzywami i ryżem. Przepada również za jabłkami. Bardzo kocham moją Risę. Jest moim najwierniejszym przyjacielem, mądrym i oddanym. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej zabraknąć. Łukasz Musiał, klasa 5c
Polish your English
redaguje zespół: Anna Budzyńska kl. 5c red. naczelna, Małgorzata Korybko, Barbara Pęcikiewicz, Agnieszka Urban - opieka merytoryczna, Teresa Diaczuk - skład komputerowy www.sp2.krakow.pl nasza gazeta
nr 4 (0)