TF # 73

Page 1

ISSN 1897-3655

INDEKS 233021

CENA: 13zł w tym 8%VAT NR 73/05/2013 MAJ



MAJ 2013

10

18

8

Tattoofest 2013 - zapowiedź imprezy

10

21. International Tattoo Convention Frankfurt

18

Łukasz „Smyku” Siemieniewicz

24

Betty z „Nico Tattoo”

30

Wildcat - Healium

32

Lehel Nyeste

40

Inspiracje - Glenn Arthur

46

Street art - Mikołaj Rejs

50

Alpha Needlebars

54

Chad Chese

62

Kudi Chick - Izabela Sopalska

68

32

54

REDAKTOR NACZELNA: Aleksandra Hałatek REDAKCJA: Radosław Błaszczyński, Krystyna Szymczyk, Karolina Skulska STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Darek (3fala.art.pl), Raga, Dawid Karwowski OPRACOWANIE GRAFICZNE: Asia WYDAWCA: FHU Koalicja, ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków www.tattoofest.pl tattoofest@gmail.com MARKETING I REKLAMA: tattoofest@gmail.com DRUK: IntroMax, www.intromax.com.pl ISSN 1897-3655 Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów i nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Ciekawe/Nadesłane


od redakcji zdecydowanie większym zasięgu niż ma nasz skromny magazyn. Jeśli po przeczytaniu wywiadu będziecie odczuwać niedosyt, serdecznie zachęcam do odwiedzenia prowadzonego przez nią bloga. Wspomnę jeszcze o tym, że to ostatnie wydanie TF poprzedzające zbliżającą się, ósmą już odsłoną krakowskiego festiwalu tatuażu. Też nie możecie uwierzyć, że odkąd ostatni raz widzieliśmy się na terenie „Chemobudowy” minął już rok?! Na kolejnych stronach Ola w kilku słowach zachęca Was do odwiedzenia najbliższej edycji, a także do tego, aby w maju szczególnie często zaglądać na naszą stronę internetową, gdyż w tym gorącym okresie na pewno pojawi się wiele cennych dla Was informacji. To, co dla nas najistotniejsze, czyli lista gości, od dawna jest już zamknięta. Mam nadzieję, że mieliście wystarczająco dużo czasu, aby wypatrzyć na niej kogoś, kto poprzez swoje dokonania wzbudził Wasze zainteresowanie. Dla tych, którzy na tego typu imprezach czują się jak ryby w wodzie, zaczął się właśnie najbardziej obfitujący w nie okres, choć właściwie mam wrażenie, że ten stale się wydłuża ;). Po wnikliwym zapoznaniu się z pracami, które zaprezentowano w miniony weekend we wrocławskim Browarze Mieszczańskim, jestem pełna podziwu, a także nadziei na to, że małymi krokami udaje nam się popularyzować zjawisko tatuażu w naszym kraju. Poza tym, nadejście długo wyczekiwanej wiosny to także czas, kiedy zrzucamy wierzchnie okrycia i wnikliwie obserwujemy otoczenie (niestety działa to też w drugą stronę ;)), które jak się okazuje, choć może nie zawsze pokolorowane ambitnie, to jednak coraz bardziej.

Podobnie jak wielu z Was, dopiero co wróciłam z drugiej edycji wrocławskiego konwentu. Kierując się ciekawością, od razu zabrałam się za zgrywanie, oglądanie i segregowanie przywiezionych zdjęć. Uwaga – jest ich naprawdę sporo! Fotorelację z tego wydarzenia znajdziecie w kolejnym, czerwcowym wydaniu TF, a dziś mogę zapewnić jedynie o tym, że będzie obszerna. Natomiast, co do aktualnego wydania, chciałabym zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze, po długiej przerwie postanowiliśmy powrócić do działu „Street art”. Mam nadzieję, że w okresie, kiedy mniej aktywnie przyglądaliśmy się dokonaniom artystów dekorujących przestrzeń publiczną, w ich kręgach sporo się wydarzyło, a dzięki zaprzyjaźnionemu z nami Dariuszowi Paczkowskiemu dowiemy się wszystkiego na ten temat. Pamiętajcie też, że zawsze liczymy na Waszą inicjatywę, jeśli robicie coś ciekawego, a aura w końcu sprzyja spędzaniu czasu w plenerze, i chcecie się tym podzielić, piszcie śmiało. Już nieraz zdarzało się, że po odkryciu interesujących prac okazywało się, że ich autorem jest ktoś z Polski (a przynajmniej posiadający polskie korzenie), dlatego głęboko wierzę w nasz narodowy, artystyczny potencjał. Zresztą na każdym kroku podkreślam, jak wysoki poziom prezentują polscy tatuatorzy, więc w innych dziedzinach zapewne też mamy czym się pochwalić. Talentu plastycznego, jak sama przyznaje, nie posiada goszcząca na naszej okładce Izabela Sopalska, ale za to jest aktywna na innych polach. Na pewno część czytelników zna ją osobiście, inni chociażby z widzenia, gdyż posiada całkiem bogatą kolekcję tatuaży, które niejednokrotnie prezentowała na konwentach, a poza tym, w ostatnim czasie interesowały się nią media o

Krysia

prenumerata tattoofest! Prenumerata: • Koszt jednego magazynu to 13 zł • Za 78 zł dostajesz 6 numerów + 1 w prezencie • Istnieje możliwość zakupu archiwalnych numerów • Po wpłacie na konto przesyłka na terenie kraju gratis • Przy przesyłce pobraniowej i zagranicznej doliczamy jej koszty • Bez awizo w Twojej skrzynce pocztowej!! Zamówienia: 12 433 38 90 tattoofest@gmail.com

Przelewem na konto: Radosław Błaszczyński 02 1540 1115 2064 6060 0446 0001 • Dopisz od którego numeru zamawiasz prenumeratę. Jeśli chcesz otrzymać fakturę, koniecznie poinformuj nas o tym w trakcie zamówienia.

fot. Justyna Lenart

Wpłata: Przekazem pocztowym na adres: FHU Koalicja ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków


Odliczanie do 8. edycji festiwalu już dawno rozpoczęte. Nadal musimy dograć kilka szczegółów i mieć nadzieję, że nie pojawią się żadne komplikacje, ale mimo tego, już w tym momencie możemy śmiało zaprosić Ciebie Czytelniku na to wydarzenie, a także uchylić rąbka tajemnicy, napisać kogo spotkasz w Krakowie i co zaplanowaliśmy. Do stolicy Małopolski zawita ponad 150 zaproszonych przez nas artystów, z ponad 30 krajów. Pełną listę nazwisk znajdziecie obok, a także na naszej stronie internetowej. Warto jednak wspomnieć o kilku osobach, u których będziecie mogli wytatuować się w tym roku. Z ogromną przyjemnością i dumą zapowiadam obecność Kanadyjczyków: Jamesa Texa i Dana Camerona, którzy nie są stałymi bywalcami imprez tatuatorskich, zwłaszcza europejskich. Miło nam także powitać ponownie: Don Fata i Roberta Hernandeza, Eda Perdomo, Alexa i Kostasa z greckiego „Dirty Roses” i liczną węgierską reprezentację z Zsoltem Sárközim na czele. Nie mogę oczywiście nie wspomnieć o Victorze Portugalu, autorze grafiki zdobiącej tegoroczny plakat. Ponadto, z gości zagranicznych, po raz pierwszy w Krakowie pojawią się Marco Galdo z Włoch, którego dotworkowymi pracami zachwycamy się od lat, Tony Mancia ze Stanów a także olśniewający stylem Domantas Parvainis, który przybędzie wraz z innymi tatuatorami z litewskiego „Totemas Tattoo”. Nie będę wymieniać wszystkich, zwłaszcza biorąc pod uwagę rzeszę wspaniałych, polskich artystów, chciałam wspomnieć o tych kilku, ponieważ ich pobyt w Krakowie może zaowocować pięknymi pracami i szkoda byłoby nie skorzystać z tej niecodziennej okazji. Jak zawsze, swoje dokonania tatuatorzy będą mogli prezentować w konkursach na najlepsze tatuaże, w tym roku aż w 11 kategoriach. Jako, że staramy się na bieżąco zapoznawać polską publiczność z nowymi stylami, odzwierciedlającymi zmiany zachodzące na światowej scenie, zdecydowaliśmy się na powołanie jeszcze jednej kategorii konkursowej „Modern Black Tattoo”. MBT odnosi się zarówno do prac monochromatycznych, zanurzonych w tradycjach „plemiennych” Oceanii, Azji etc., jak i dokonań współczesnych interpretatorów luźno inspirujących się tradycyjnym wzornictwem i symboliką, nie pomijając przy tym artystów dobrze zaznajomionych ze stylistyką graficzną oraz art brut. Miło nam również poinformować, iż nasza

Imprezę wspierają:

inicjatywa znalazła uznanie redaktora wydawnictwa Reuss („EDITION REUSS - TATTOO ART BOOKS”), które stoi za monumentalnymi publikacjami dotyczącymi tatuażu. Matthias postanowił ufundować nagrody dla wszystkich artystów, wyróżnionych w konkurencji. Dodatkowo, w MBT do jury w stałym składzie, czyli Dagmary (Tat Studio, Gdańsk), Juniora (Juniorink, Warszawa), Sławka (Tattoo & Piercing, Poznań), Ani Nowak (antropolog kultury), zaprosiliśmy „wytatuowanego muzealnika” Tomasz Madeja z Muzeum Azji i Pacyfiku, pasjonata tatuażu etnicznego, prowadzącego blog i fanpage poświęcony tej tematyce. Ponadto, zapraszamy na wykład Tomasza Madeja, którego wiedza i pasja związana z tatuażem etnicznym z pewnością udzieli się wszystkim słuchaczom. Osobom żądnym wiadomości mogę zaproponować również spotkanie z blogerką Rdzą, sinologiem i pasjonatem zdobienia ciała Tobiaszem, a także Marcinem Doktorem, piercerem z krakowskiego „9th Circle”, który opowie o faktach i mitach związanych z przekłuwaniem. Wykład Marcina nie będzie jedynym akcentem konwencji związanym z piercingiem, o przekłucia podczas imprezy zadba Mateusz Biesiada ze studia „Rock’n’Ink”. Wszystkich szczegółów zdradzać nie będę, bo przecież musimy czymś Cię zaskoczyć. Zachęcam do częstego odwiedzania naszej strony internetowej oraz fan page’u na Facebooku. Polecam także zakładkę „Informacje”, gdzie znajdują się wskazówki dotyczące dojazdu, ceny biletów, godziny otwarcia, a także kilka podpowiedzi na temat tego, co warto zobaczyć i jakie miejsca odwiedzić, jeśli zaplanowaliście spędzić w Krakowie chociaż dzień więcej. Między innymi, polecamy wystawę „Human Body Exibition”, odbywającą się zaledwie 800 metrów od „Chemobudowy”, na którą wejściówki będzie można wygrać w jednym z naszych konkursów. W maju nadarzy się okazja, by zdobyć: bilet wstępu na konwencję, czapki z „Urban Flavours”, koszulki „TFB Clothing”, buty marki „Vans”, darmowe przekłucie u Mateusza oraz karnet na największy, metalowy festiwal pod chmurką „METALFEST”. Bądźcie czujni! Do zobaczenia, Ola

www.tattoofest.pl www.facebook.com/TATTOOFEST


D

o Frankfurtu pojechałam wraz z Karoliną niecałe 3 tygodnie po naszej wizycie na konwencji tatuażu w Budapeszcie. Po nienajlepszych wspomnieniach związanych z drogą powrotną, opisanych w skrócie w poprzednim numerze TF, kolejna trasa, do tego licząca 1000 kilometrów, wzbudzała obawy. Można nie przepadać za brzmieniem tamtejszego języka, czy po kilku godzinach spędzonych w boksie uśmiechnąć się na widok nietypowego połączenia elementów garderoby, ale chyba już nigdy nie powiemy nic złego o niemieckich autostradach. Trasę

TATTOOFEST 10

Kraków - Frankfurt pokonałyśmy w 9 godzin, co świadczyło o świetnej formie kierowcy i dobrych do prowadzenia pojazdu warunkach. Szykując się do tej wyprawy, po raz pierwszy wykorzystałyśmy całkowitą pojemność bagażową naszej „Daci”. Jak na dwie, niedużych rozmiarów damy, z załadunkiem i rozładunkiem kilkunastu pudeł poradziłyśmy sobie całkiem nieźle, dodatkowo pocieszałyśmy się faktem, że chociaż lekko nie jest, to więcej się już przecież nie zmieści ;).

Pomimo, że była to moja czwarta z rzędu wizyta na frankfurckiej konwencji, odnalezienie wjazdu na teren ogromnego centrum targowego zajęło nam kilka minut. Winą za to obarczam wszechobecne dookoła place budowy, gdyż otaczające nas wieżowce nie pasowały do zapamiętanego przeze mnie obrazu. Swoją drogą, ta część Frankfurtu rozrasta się przez cały czas, gdzie nie spojrzeć, niebo pełne

A-Yu, Last Space, Tajwan

Frankfurt 22-24.02.2013

A-Yu, Last Space, Tajwan

21. International Tattoo Convention

jest żółtych, metalowych żurawi. Na Karolinie odwiedzającej miasto pierwszy raz, jego nowoczesny wygląd wywarł pozytywne wrażenie, tym bardziej, że dzielnice po których miałyśmy się poruszać przedstawiłam wcześniej w chyba najlepszym świetle - „same biurowce, hotele i restauracje”. Po kilku wizytach w tym miejscu, raczej nie spodziewałam się niespodzianek, a odnalezienie się na terenie konwencji nie stanowiło najmniejszego problemu. Nasz boks ulokowany był blisko sceny, co ułatwiało wypatrywanie początku konkursów. Najbardziej gorączkowe były jak zawsze pierwsze chwile, wiążące się z rozkładaniem stoiska. Przez lata i wraz ze zwiększającym się asortymentem, wypracowaliśmy szereg rozwiązań, które mają pomóc nam w sprawniejszym przebiegu tego procesu, ale i tak za największy hit uważam do dziś tzw. „konstrukcję” z rurek PCV, stale wzbudzającą zainteresowanie i respekt. Generalnie, w boksie spędziłyśmy w zasadzie całe 3 dni, bo jak już wspominaliśmy w relacjach z lat ubiegłych, impreza we Frankfurcie to istny, tatuatorski market. Przewijają się tu ogromne ilości zwiedzających, czyli potencjalnych klientów, można spotkać wielu znajomych i nawiązać nowe kontakty. Pracowali tu również Maurycy z łódzkiego studia „Kamea” (dla którego była to pierwsza konwencja poza granicami Polski), Anton Oleksenko, Paweł Lewicki, tradycyjnie pojawił się Valdi, ale w całym tym zgiełku, udało mi się spotkać go tylko raz, więc stary zwyczaj spędzania wieczorów we wspólnym gronie, tym razem nie był kontynuowany. Byłoby to zresztą trudne, gdyż każdego dnia opuszczałyśmy halę bardzo późno, bo po 23.00. Na liście wystawców zabrakło kilku nazwisk, czego powodem była odbywająca się w tym samym czasie konwencja w Paryżu, która przyciągnęła grono wyśmienitych artystów. Mimo tego, wśród obecnych tutaj, kilku zasłużyło na szczególną uwagę, a byli to np. mój ulubiony Jime Litwalk, który pojawił się tu zupełnie niespodziewanie, Tony Mancia, Caesar, Węgrzy z „Dark Art Tattoo” czy Randy. Liczną grupę stanowili tatuatorzy z Tajwanu, którzy przybyli w otoczeniu swoich bogato wytatuowanych modeli i to właśnie oni byli największą atrakcją tej imprezy. Na ilość prac prezentowanych w poszczególnych kategoriach konkursowych nie można było narzekać, nieco gorzej było już z samym ich poziomem, jednak perełki również się zdarzały. Ostatnie chwile spędzone we Frankfurcie, mimo zmęczenia, wspominam z uśmiechem, Karolinie udało się „wypożyczyć” pakowny wózek, który przyśpieszył opuszczanie hali, panowie składający scenę znienacka obdarowali nas łakociami, a sąsiad ze stoiska obok żegnał się jak stary przyjaciel. Z biegiem czasu i w miarę odwiedzania kolejnych imprez zmienia się nasz stosunek do nich i to, co podczas ich trwania jest istotne, ale właśnie takie drobne gesty, potrafią wpłynąć na późniejsze wspomnienia i uczynić powrót do domu przyjemniejszym. Krysia

TATTOOFEST 11


TATTOOFEST 12 TATTOOFEST 13

Sabry, Ink Lady Tattoo, WĹ‚ochy A-Yu, Last Space, Tajwan

Gao Bin, Lion King Tattoo, Tajwan

Kolorowi przedstawiciele Tajwanu

Modele Gao Bin z Tajwanu w poszukiwaniu Kopciuszka

Randy, Heaven of Colours, Niemcy

Suweniry

Miss Ivi

Punkt strategiczny Girls power ;)


TATTOOFEST 14 TATTOOFEST 15

Andy Engel, Andy’s Tattoo, Niemcy

Martin Herm, Tattoo Art by Herm, Austria

PapiRouge, Niemcy

Ovidiu, Transilvania Tattoo, Rumunia

Jime Litwalk, Hart & Huntington Tattoo Co., USA

Moni Marino, Austria

Andre Sparta, Sparta Tattoo, Holandia

Cris Benkert, LebensArt Tattoo, Niemcy

Michele Agostini, Tribal Tattoo, Włochy

Sarah Miller, Wyld Chyld Tattoo, USA

Emrah, Lausbub Tattoo, Niemcy


TATTOOFEST 16 Joe, Joe Ink Tattoo, Tajwan

Vezhdin, Tattoo Alien, Bułgaria

Volko, Buena Vista Tattoo Club, Niemcy

Chen Ying Chen, Kuikutzu, Tajwan

Jason, Jays Inks, UK

Andrea Lanzi, Antikorpo Tattoo, Włochy

21. International Tattoo Convention

Frankfurt

TATTOOFEST 17


Istnienie studia „Dead Body Tattoo” nie uszło uwadze chyba żadnemu z bywalców polskich konwencji. Nawet jeśli, podobnie jak my, na początku nie zwróciliście uwagi na twórczość pracującego tam tatuatora, na pewno zauważyliście promującą studio hostessę. Prywatnie, jej chłopakiem jest bohater wywiadu, urodzony w 1987 roku we Włocławku, Łukasz Siemieniewicz.

TF: Myślałeś o tym, aby opuścić Włocławek? Smyku: Od zawsze byłem przywiązany do miejsca pochodzenia. Nawet, gdy uciekałem stąd na chwilę, nigdy nie wytrzymałem poza domem dłużej niż 3 miesiące. Kiedy uporałem się ze wszystkimi trudnościami związanymi z otwarciem działalności okazało się, że jest to jedyne profesjonalne tego typu miejsce w okolicy. Może Włocławek nie jest tak kolorowym i pełnym życia miastem jak Kraków czy Gdańsk, ale na dzień dzisiejszy nie przeprowadziłbym się nigdzie indziej. Chyba nie ma większego znaczenia to, gdzie żyję, ponieważ regularnie staram się pokazywać na polskich imprezach branżowych i myślę, że jeżeli ktoś bardzo chce, to bez problemu do mnie trafi. Pracowałem gościnnie w Danii i stwierdzam, że ludzie z moich okolic mają o niebo lepsze podejście do tatuażu. Dają wytłumaczyć sobie, co będzie wyglądało dobrze, a czego nie warto robić, mają zaufanie do mnie jako tatuatora i do tego, co im zaproponuję. Tam niestety traktują artystę jak długopis, który sami trzymają w ręce. Nie chcą słuchać porad, mają w głowie dokładny wygląd swojego tatuażu, często zupełnie nieciekawego, ale za wszelką cenę chcą wykonać go bez jakichkolwiek zmian. Jeździłem do studia „House Of Ink”, które ma w Danii aż 4 oddziały. Pracują tam sami zagraniczni tatuatorzy, w większości z Polski i z Litwy. Zaproszenie otrzymałem podczas festiwalu w Poznaniu od właściciela tego miejsca, rodowitego Duńczyka, który chodził od boksu do boksu i proponował współpracę tym, których twórczość mu się podobała. Uważam, że fajnie jest od czasu do czasu pobyć w innym otoczeniu niż moje własne. Ostatnio dostałem propozycję gościnnego tatuowania w Irlandii, w „Rock’n’Roll Tattoo” i jak tylko wygospodaruję trochę wolnego czasu, planuję ich odwiedzić. Marzy mi się też udział w jakiejś zagranicznej konwencji.

TF: Opowiedz nam w skrócie, jak toczyły się twoje losy? Smyku: Niestety, nie ukończyłem szkoły o profilu plastycznym, bo nie miałem takiej możliwości. W moim mieście do wyboru było kilka profesji, zostałem więc technikiem żywienia. Gdy miałem 13 lat, wyjechałem na obóz do Włoch. Kupiłem tam magazyn ze zdjęciami tatuaży, a potem przez cały dzień przenosiłem oglądane wzory za pomocą mazaków na skórę moich kolegów. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to jest coś, czym chciałbym się zajmować. Wszystkie pieniądze otrzymane na osiemnaste urodziny zainwestowałem w potrzebny mi sprzęt. Ćwiczyłem na godzących się na to znajomych i przyjaciołach, ale prawdziwa praca rozpoczęła się dopiero po otwarciu „Dead Body Tattoo”. Gdy zdecydowałem się na ten krok, wraz z ojcem przez długie tygodnie wykonywaliśmy prace remontowe, TATTOOFEST 18

aby dostosować lokal do określonych wymogów. W międzyczasie załatwiałem sprawy papierkowe i w końcu, w 2009 roku, studio zaczęło funkcjonować. Dodam, że jestem tam jedynym tatuatorem. TF: Czy był ktoś, na czyje wsparcie, np. w kwestiach technicznych mogłeś liczyć? Smyku: Do wszystkiego musiałem dojść sam. Nikt nie wziął mnie nigdy pod swoje skrzydła i nie pokazał co i jak. Zapewne właśnie dlatego, tak wiele czasu zajęło mi podjęcie decyzji dotyczącej otworzenia czegoś własnego. Dobrym napędem do działania były od zawsze konwenty, gdzie jako początkujący mogłem podpatrzeć profesjonalistów przy pracy. Z czasem zacząłem podejmować się coraz trudniejszych wyzwań, aż w końcu doszedłem do dzisiejszego poziomu.

TF: Co jeszcze poza tatuażem jest dla ciebie interesujące? Smyku: Uwielbiam jazdę motocyklem. Jako dziecko napatrzyłem się na „Mad Max” i coś zostało mi do dzisiaj, heh. Gdy dopisuje pogoda, wskakuję na 2 kółka i czuję, że żyję! Jestem też fanem wypadów w plener, wiecie, dzikość natury, spanie w namiocie, brzęczące komary i palące się ognisko. TF: Prace czyjego autorstwa nosisz? Smyku: Odwiedziłem kilku tatuatorów: Tofiego, Bartka Panasa, Piotra Olejnika i Pawła Gawkowskiego. Współczuję im jednak, bo jestem bardzo marudny i czasem umiem podnieść komuś ciśnienie. Wtrącam się i mówię: „a może lepiej byłoby tak, a to bym zrobił inaczej…” Ostatnio staram się to zwalczać i być bardziej otwartym na spojrzenie innych.

Facebook: Dead Body Tattoo

TF: Zaskoczyła mnie informacja, że nie posiadasz żadnych rysunków. Jakie więc inne dziedziny sztuki są dla ciebie interesujące? Smyku: Kiedy miałem dużo wolnego czasu, ołówek nie odklejał mi się od ręki, ale aktualnie, gdy znajdę chwilkę, sięgam po inne narzędzia. Maluję farbami olejnymi, czy ostatnio aerografem, do którego zamiłowaniem zaraził mnie mój przyjaciel Cejn. Jeśli nawet miałem gdzieś jakieś rysunki, to rozeszły się po znajomych, a gdy szkicuję projekt, to po przeniesieniu na skórę trafia do kosza. Aerografem maluję na razie na płótnach i ścianach w domu. Myślę, że w przyszłości, gdy będę czuł się swobodniej i pewniej, spróbuję pokryć wszystko, co wpadnie mi w ręce.

www.deadbody.webd.pl

TF: Jakie tatuaże preferujesz? Smyku: Moimi faworytami były od zawsze te realistyczne i myślę, że raczej prędko się to nie zmieni, czy to kolorowe czy też czarno-białe, nie przestaną sprawiać mi radości. Generalnie lubię wykonać coś w każdym stylu, no może poza polinezyjskim. Zawsze dużo frajdy dostarczały mi prace, w których głównym motywem jest kobieta. Myślę, że nie ma nic wspanialszego od pięknej niewiasty, nawet jeśli nada się jej nieco mroczną oprawę. Oczywiście lubię mieć wolną rękę, być jedynie naprowadzonym na to, czego oczekuje klient i nie działać według ściśle określonego przez niego schematu.

TF: Skąd ten „Smyku”? Smyku: Od zawsze byłem niziutki i tak się jakoś przyjęło :). Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich moich klientów, rodzinę i bliskich. TATTOOFEST 19


TATTOOFEST 20

TATTOOFEST 21



Tatuującą dziewczyną numeru jest Betty. W jej pracach nie brak delikatności, ale także elementów zdradzających jej inną, znacznie bardziej tajemniczą stronę natury. Mieszka w stolicy Grecji, jak mówi chaotycznej i niespokojnej, a równocześnie fascynującej, przyciągającej rocznie ogromne ilości turystów.

Spyros, właściciel studia „Nico Tattoo” w Atenach, zaproponował mi stanowisko praktykanta. Tamtejsi artyści uczyli mnie i zawsze chętnie służyli pomocą. TF: W jakim stylu dziś czujesz się najlepiej? Betty: Nie uważam, żebym znalazła już mój ulubiony. Dużo eksperymentuję i próbuję pracować w odmiennych klimatach, jak biomechanika, old school czy realizm. Odnalazłam coś interesującego w robieniu portretów i kobiecych aktów w nieco mrocznym klimacie. Oczywiście to, co sprawia mi szczególną przyjemność, to kiedy ludzie pytają o autorskie projekty. Mam nadzieję, że pewnego dnia będę wykonywać tatuaże tylko według nich. Dla mnie jest to przede wszystkim ciekawy sposób na wyrażenie siebie, fascynuje mnie też, że praca żyje wraz z osobą, która ją nosi. TF: Z jakiego powodu twoje postacie tak często posiadają rogi? Betty: Myślę, że odsłaniam w ten sposób moją ciemną stronę ;).

Betty: Wszystko zaczęło się zimą w 2008 roku. Dostałam od przyjaciół sprzęt do tatuowania w prezencie i rozpoczęłam domowe próby. Ten rodzaj sztuki fascynował mnie już od lat, wiele moich szkiców i projektów było inspirowanych old i new schoolem. Po skończeniu szkoły średniej przez chwilę studiowałam na Akademii Sztuki, na kierunku poświęconym tworzeniu komiksów, ale wtedy nie miałem ochoty skupiać się na edukacji. Po dość krótkim czasie mojego samodzielnego działania, TATTOOFEST 24

TF: Kolory czy szarości? Betty: Jedne i drugie, ale prace w kolorze wykonuję z większą łatwością. To, jakiego rodzaju ma być tatuaż, zależy oczywiście od klienta, atmosfery, którą chcemy oddać i od odcienia skóry. Gdybym jednak miała wybrać, postawiłabym na kolor, bo daje więcej możliwości eksperymentowania. Ostatnio wolę te mniej intensywne, nienasycone, tak zwane „barwy ziemi”. Zwykle nie używam standardowej palety, wypełniam wiele pojemników tuszem i mieszam je podczas robienia tatuażu. To prawie jak malarstwo z użyciem pędzli. Lubię też tatuaże, które na pierwszy rzut oka wydają się być stworzone z czerni i szarości, a w rzeczywistości zawierają inne kolory. TF: Już kiedyś, przy okazji wywiadu z twoim współpracownikiem zaglądaliśmy do „Nico Tattoo”, ale może chcesz dodać coś na temat tego miejsca? TATTOOFEST 25


Betty: Pierwsze studio o tej nazwie powstało w 1985 roku w Alexandroupolis, mieście w północno - wschodniej Grecji. Po pewnym czasie filia pojawiła się w Salonikach, a 6 lat temu w Atenach. Znajdujemy się w starej części miasta, która zawsze tętni życiem. Moi współpracownicy to: Ozone, Dimitris, Ners i Taxis. Wszyscy funkcjonujemy dość krótko w świecie tatuażu, ale dzięki temu mamy na siebie dobry wpływ, bardzo zależy nam na rozwoju, zawsze wymieniamy się pomysłami i spostrzeżeniami. Atmosfera jest przyjazna, choć czasami wkrada się odrobina chaosu. Często żartujemy i dużo się śmiejemy, a okazjonalnie nawet śpiewamy. Ateny generalnie są głośne, pełne zabieganych ludzi i zakorkowanych ulic. Z drugiej strony, nigdy nie śpią, jest gdzie wyjść z przyjaciółmi - nie brakuje knajpek, koncertów i wystaw. Sądzę, że to ciekawe miejsce do życia. TF: Co poza tatuażami tworzysz? Betty: Kiedyś komiksy. Jak wspomniałam, bardzo mnie pasjonowały. Przez prawie 5 lat pracowałam jako niezależny ilustrator i grafik dla kilku czasopism, a później w biurze projektowania graficznego. Dzięki temu nabrałam dużo doświadczenia w kontaktach z klientami i nauczyłam się trzymania terminów, ale nie byłam do końca zadowolona, bo nie zawsze mogłam wykazać się kreatywnością. Spędzałam wiele czasu przed ekranem monitora i zaczęło brakować mi tradycyjnego sposobu rysowania. Teraz mam na to czas i dlatego też tak bardzo doceniam mój zawód. Dodatkowo maluję akrylami na płótnie, fascynuje mnie akwaforta i sitodruk, którego uczę się w wolnym czasie. Myślę, że każda forma sztuki: muzyka, fotografia, czy filmy, może dostarczyć inspiracji i wiedzy, dzięki której będziemy poprawiać nasze umiejętności. Źródła są niewyczerpane. Gdybym miała zajmować się czymś innym, chciałbym mieć winnicę i produkować własne wino. Kto wie, może kupię jakąś po przejściu na emeryturę. TF: Spotkałaś się kiedyś z opinią, że wykonujesz zawód nie dla kobiet? Betty: Raz na jakiś czas zdarzają się klienci, wydający się mi nie ufać. Byli też tacy, którzy bez patrzenia w moje portfolio pytali o jakiegoś chłopaka. Słyszałam od kilku osób, w tym kobiet, że tatuowanie nie jest damskim zajęciem i nie powierzą wykonania pracy żadnej dziewczynie. To wszystko oczywiście totalna bzdura. Wiele z nas udowodniło, że świetnie się do tego nadaje. Uważam, że przyczyniłyśmy się do rozwoju każdego rodzaju sztuki, mamy inną wrażliwość i tworzymy niepowtarzalne rzeczy. Na szczęście, wszyscy tatuatorzy których spotkałam, nigdy nie spoglądali na mnie źle.

www.facebook.com/Bettie666 www.tattoo.gr

TF: Jakie zasady przyświecają ci w pracy? Betty: Przede wszystkim uważam, że tatuowanie nie jest profesją, w której wskazany jest pośpiech. Dbam o dobry efekt końcowy i nie staram się zrobić jak najwięcej tatuaży jednego dnia, tylko po to, aby się wzbogacić. Podejmuję się różnych tematów, ale zdarza się, że odmawiam. Dzieje się tak, gdy zdaję sobie sprawę, że rezultat mógłby nie być dobry ani dla mnie, ani dla klienta. Często też staram się nakierowywać ludzi z nienajlepszymi pomysłami na coś bardziej trafionego. Zdarza się, że muszę być twarda i stanowcza.

TATTOOFEST 26

TF: Twoje priorytety? Betty: Jak każdemu artyście, zależy mi na rozwijaniu swoich umiejętności i dodawaniu do prac czegoś bardziej osobistego. Chcę więcej podróżować, bo konwencje to dla mnie zawsze inspirujące wydarzenia, możliwość spotkania artystów z całego świata i zobaczenia jak pracują. Generalnie nie lubię myśleć z wyprzedzeniem, bo życie jest zbyt nieprzewidywalne. Jednego dnia wszystko wydaje się być w porządku, a drugiego można nie mieć nic. TF: Słowo na zakończenie? Betty: Chciałbym powiedzieć wszystkim ludziom, którzy aspirują do bycia tatuatorami, aby nie angażowali się w to tylko dlatego, że chcą zarabiać pieniądze. Świat nie potrzebuje więcej chciwych pseudoartystów, którzy będą niszczyć ludzką skórę. Aha, i słuchajcie Slayera! TATTOOFEST 27


BETTY TATTOOFEST 28

TATTOOFEST 29


Healium to nowy, syntetyczny, pierwszy materiał aktywnie wspomagający procesy regeneracyjne w piercingu. Zastosowano w nim antymikrobowe substancje służące do redukcji liczby mikrobów na gojącej się powierzchni, dzięki czemu jest ona mniej narażona na szkodliwe wpływy z zewnątrz. Jednocześnie materiał wykazuje ekstremalną stabilność wymiarową oraz jest całkowicie biokompatybilny, posiada jednorodną powierzchnię, co minimalizuje wystąpienie wszelkich mechanicznych podrażnień i redukuje kłopoty z gojeniem. Przy użyciu Healium, kanał przekłucia regeneruje się o wiele szybciej, więc jest szczególnie polecany osobom, które mają z tym problemy. Produkty Healium oferowane są w sterylnych opakowaniach, co w połączeniu z odpowiednim przechowywaniem daje możliwość przetrzymywania ich latami. Produkty Healium wytwarzane są w Niemczech i posiadają certyfikaty: EN 13485:2003 +AC:2007 i ISO 9001:2007

Pręty Healium będzie można również zamówić wraz z kulkami z tytanu chirurgicznego Grade 23 (Ti6AL-4VELI), którego „Wildcat” używa we wszystkich swoich produktach. Jest to materiał doceniony przez światowych producentów urządzeń medycznych, wliczając w to International Standard Organization w Szwajcarii i ASTM w USA. Stosuje się go do produkcji zastawek i stymulatorów serca i wypełniania ubytków ludzkiego ciała. Grade 23 jest poprzedzony prefiksem „F” przez ASTM (F-136) oznaczającym jego czystość, dzięki czemu FDA zatwierdziła jego przydatność dla celów medycznych. Aktualnie nie istnieją wyższe kwalifikacje dla materiałów medycznych. Tytan jest o połowę lżejszy od stali, może być koloryzowany i co najważniejsze, stosowany do każdego przekłucia zgodnie z wymogami Nickel Directive.

TATTOOFEST 30

TATTOOFEST 31


Pierwszy raz świetną pracę Lehela Nyeste miałam okazję zobaczyć rok temu na konwencji tatuażu w jego rodzinnym kraju. Niedługo potem wziął udział w krakowskim Tattoofeście, gdzie wraz z innymi artystami malował podarowane przez firmę Vans tenisówki i bez wahania mogę powiedzieć, że był autorem jednej z najciekawiej ozdobionych par. Na tej samej imprezie tatuaż jego autorstwa został wyróżniony przez jurorów, więc po prostu nie dało się go nie zapamiętać. Na koniec dodam, że jest jednym z niewielu węgierskich artystów, który nie upodobał sobie stylu realistycznego, więc już samo to, wyróżnia go na tle innych. Krysia TF: Przez co musiałeś przejść, aby znaleźć się w miejscu, w którym jesteś dzisiaj? Lehel: Zaczynałem tatuować trzy lata temu w małym mieście we wschodniej części Węgier, gdzie po szkole średniej uczyłem się grafiki komputerowej. Artystyczne działania interesowały mnie od zawsze, ale przede wszystkim te bardziej alternatywne, jak graffiti czy street art i pewnie też dlatego, tak bardzo polubiłem tatuaże. W przeszłości

TATTOOFEST 32

chciałem pracować w serwisie samochodowym albo być maszynistą, co wynikało z tego, że rodzice są zatrudnieni na kolei. Oczywiście teraz jestem szczęśliwy, że moje życie potoczyło się tak a nie inaczej, i że taką właśnie drogę wybrałem. Pierwszą, samodzielną próbę przeniesienia obrazu na skórę podjąłem w domu, posiadając jedynie wiedzę zaczerpniętą z internetu. Oczywiście najpierw była świńska, potem moja własna, a następnie dopiero znajomych.

Jakieś pół roku po tych nieśmiałych początkach, zacząłem systematycznie zaglądać do studia „Psychogang Tattoo”, gdzie pracowali Aszti i Joci Tóth, którzy pomogli mi zrozumieć podstawy. Potem, przez chwilę też tam tatuowałem, wykonywałem napisy, tribale i inne drobiazgi. W kolejnym roku przeprowadziłem się do Miskolca i zasiliłem szeregi „Skin Workshop Tattoo”. Tam podejmowałem się większych i trudniejszych prac i z biegiem czasu krystalizował się mój styl. To był dla mnie bardzo pracowity okres, ale obfitował również w rozpoczęcie licznych przyjaźni. Stamtąd moja droga do Budapesztu była już prosta. Zostałem zaproszony do współpracy przez niezwykle utalentowanego Szabolcsa Oravecza. Wybrał mnie, ponieważ tworzymy w odmiennych stylach (jego pasjonuje realizm), więc uznał, że będziemy świetnie się uzupełniać. Obydwu zależy nam na wykonywaniu indywidualnych tatuaży i wcielaniu w życie świeżych idei. Tatuujemy w niedawno powstałym studiu „Perfect Chaos Tattoo”, które mieści się w niewielkim lokalu w samym sercu Budapesztu. Towarzyszy nam jeszcze Panka Krakk, asystentka Szabiego. Na początku nie było mi łatwo odnaleźć się w nowym miejscu. Wiadomo, że każda zmiana miasta czy pracy jest dość trudna, ale na szczęście Szabi we wszystkim bardzo mi pomagał. Dziś jestem zadowolony, stale pozyskuję nowych klientów, mam wiele pomysłów i przede wszystkim, czuję się jak w domu. Zawsze lubiłem sport, więc planuję wkrótce kupić nowy rower, by poznawać nieznane zakątki Budapesztu i trochę się wyszaleć! TF: Powiedz kilka słów o pracach, które wykonujesz. Lehel: Najbardziej lubię przenosić na skórę autorskie projekty, mające wiele intensywnych kolorów i grube kontury. Gdybym miał je jakoś sklasyfikować powiedziałbym, że są trochę w stylu komiksowym i posiadają elementy zaczerpnięte z graffiti, ale myślę po prostu, że ich wyjątkowość polega na oryginalności. Za najważniejsze uważam to, aby nie kopiować innych i dawać swoim klientom coś niepowtarzalnego. Uważam też, że lepiej jest zrobić 3 dobre, autorskie tatuaże w tygodniu, niż 10 takich, które nie dadzą ci satysfakcji. Zbyt duża ilość pracy zabija normalne życie i przeobraża nas w roboty.

TF: Jakie dziedziny sztuki są dla ciebie interesujące? Lehel: Cenię wiele różnych: malarstwo, rysunek, malowanie sprayami czy projektowanie przy użyciu programów graficznych. Chciałbym mieć trochę więcej czasu na rozwijanie się w tych kierunkach, bo to wszystko rodzi nowe wizje, które następnie można zastosować w tatuażu. Moje ulubione techniki to kredki i markery, ale ostatnio marzy mi się wykonanie jakiegoś konkretnego graffiti. TF: Jak postrzegasz Budapeszt? Lehel: Miasto, do którego się przeprowadziłem jest bardzo duże i dostarcza mi wielu inspiracji. Wystarczy, że chodzę po ulicach, oglądam budynki i obserwuję ludzi. Zmiana środowiska pozwoliła mi inaczej spojrzeć na swoje życie i twórczość. Mam tu możliwość rozmawiania z innymi artystami, słuchania nowinek i obserwowania postępów kolegów po fachu. Niedawno brałem udział w III edycji tutejszej konwencji. To wydarzenie zawsze jest dla mnie bardzo ważne. Poza przyjemnym spotkaniem z przyjaciółmi i bardzo dobrą atmosferą (zarówno na samym konwencie jak i wieczorami po nim), każdego roku gościmy znanych tatuatorów. Oglądanie ich dzieł jest fascynujące, bo pozwala zweryfikować to, co znamy ze zdjęć, z rzeczywistością. Bardzo chciałbym wziąć udział w jakiejś nowej, zagranicznej imprezie i popracować gdzieś gościnnie. Interesują mnie takie miasta, jak Moskwa i Tokio, a także Stany Zjednoczone. TF: Niebawem spotkamy się w Krakowie! Lehel: Tak, Tattoofest to każdego roku moja ulubiona konwencja. Składa się na to obecność wielu artystów z Węgier, wesoła podróż samochodem, piękne miasto, przyjaźni ludzie, no i obserwowanie prac wielu znakomitych postaci. W 2011 roku byłem tam jako zwiedzający, ale już w kolejnym pracowałem, malowałem Vansy na licytację, a jeden z moich tatuaży został nagrodzony, więc wróciłem do domu ze świetnym deckiem, co było dla mnie wielkim zaszczytem. Do zobaczenia wkrótce!

www.facebook.com/lehel.nyeste www.facebook.com/PerfectChaosTattoo

TATTOOFEST 33


TATTOOFEST 34

TATTOOFEST 35


TATTOOFEST 36

TATTOOFEST 37



TF: Twoje techniki i nośniki? Glenn: Stosuję bardzo wiele różnorodnych, ale moim ulubionym jest malarstwo akrylowe na drewnianych płytach. Używam warstwowej techniki glazurowania, która daje obrazowi bardzo gładki wygląd i naprawdę świetnie wydobywa głębię kolorów.

Glenn Arthur określa siebie jako artystę samouka, niedoskonałego perfekcjonistę, entuzjastę secesji i neowiktorianizmu. W swoich pracach dotyka takich tematów jak miłość, śmierć, wewnętrzny konflikt i dwoistość ludzkiej natury. Emocje przekazuje obrazując zmysłowe kobiety w otoczeniu kolibrów. TF: Z tego co wiemy, nie masz artystycznego wykształcenia, jak więc toczyły się twoje losy? Glenn: Kiedy byłem dzieckiem, zawsze zanim wyszedłem gdziekolwiek z mamą, musiałem upewnić się, że zabrała ze sobą blok i ołówek dla mnie. Tym sposobem mogłem rysować wszędzie, kiedy tylko miałem na to ochotę. Stale mówiono mi, że sztuka to tylko hobby i nigdy nie byłem zachęcany, aby robić coś więcej w tym kierunku, ani przez moment nie pomyślałem nawet, żeby uczestniczyć w dodatkowych zajęciach szkolnych. Żyłem z takim przeświadczeniem prawie do trzydziestych urodzin, aż w końcu znajomi zaczęli udostępniać moje rysunki w sieci i okazało się, że zdobywają

TATTOOFEST 40

uznanie. Wtedy najlepsza przyjaciółka zdecydowała się popchnąć mnie krok dalej. Poszliśmy do lokalnego sklepu dla plastyków, wybrała płótno, kilka farb oraz pędzli i wręczyła mi je mówiąc: „musisz to robić!”. TF: Na zdecydowanej większości twoich prac widnieją kobiety, co tak bardzo cię w nich fascynuje? Glenn: Zawsze pociągała mnie ich różnorodność i sposób przedstawiania w sztuce. Moim zdaniem, ta płeć ma większą zdolność do oddawania uczuć i oferuje szerszy wachlarz emocji niż mężczyźni, dlatego właśnie uwielbiam tworzyć ich wizerunki. One mogą być przeróżne, złośliwe i silne, kapryśne albo

radosne, energiczne czy przepełnione smutkiem, ale jak by ich nie przedstawić, i tak pozostaną zmysłowe, piękne i urzekające. Jako kilkulatek, miałem oczywiście swoją bohaterkę. Obsesyjnie lubiłem Lyndę Carter w roli Wonder Woman, więc może ten fakt też ma coś wspólnego z tym, co aktualnie robię. Jakaż ona była wspaniała! Poza tym zawsze czułem, że to ważne, aby poprzez sztukę udowadniać ludziom, że pokazywanie emocji na zewnątrz nie jest niczym złym, dlatego np. wiele z moich postaci płacze. Będąc dzieckiem słyszałem, że demonstrowanie uczuć jest oznaką słabości, jednak ja zupełnie się z tym nie zgadzam. Myślę, że umiejętność rozumienia i wyrażania tego, co w nas siedzi, jest naszą siłą.

TF: Wiele z twoich postaci posiada tatuaże, jak to tłumaczysz? Glen: Uwielbiam całą związaną z nimi kulturę i mam wiele szacunku do artystów pracujących w ten sposób. To co robią wymaga ogromnej ilości wiedzy i umiejętności, a jednak potrafią sprawić, że cały proces tatuowania wygląda na bardzo łatwy! Wątpię, że kiedykolwiek mógłbym sam się tego nauczyć, dlatego umieszczam obrazy na skórze moich kobiet. Myślę, że to najlepszy sposób, aby wyrazić swoją miłość i uznanie dla tej formy sztuki. Zawsze, gdy widzę jeden z moich rysunków przeniesiony na czyjeś ciało, traktuję to jako zaszczyt. TF: Słowo podsumowania. Glenn: Często powtarzam, że to nie ja wybrałem sztukę, a ona mnie. Nie obrałem jakiegokolwiek kierunku i nie miałem planów odnośnie mojej przyszłości, do czasu, kiedy nie odnalazłem radości w malarstwie i w ogóle w tworzeniu. Nawet nie lubię zastanawiać się, jak żyłbym nie posiadając tego wszystkiego. Dodam, że niebawem będę miał wystawę w „Thinkspace Gallery” w LA, co z pewnością jest milowym krokiem w mojej karierze. Móc pokazać swoje prace w tak renomowanym miejscu, to olbrzymi honor.

www.glennarthurart.com www.glennarthurart.blogspot.com www.facebook.com/artist.glennarthurart

TATTOOFEST 41


Glenn Arthur TATTOOFEST 42

TATTOOFEST 43



Witam Kochani! Po długiej przerwie wracamy z działem o sztuce ulicy, i to w wyjątkowym stylu, jaki prezentuje Mikołaj Rejs. Jego tajemnicze, delikatne postacie od lat pojawiają się w pustostanach i ezoterycznie unoszą w zdewastowanych przestrzeniach. Tego przemiłego faceta poznałem osobiście na wystawie „Street art po Żydowsku” w Żydowskim Muzeum Galicja w Krakowie, co świadczy o jego angażowaniu się w różnorodne działania. Życzę wspaniałych inspiracji zarówno Wam, jak i naszemu twórcy! Dariusz Paczkowski, www.3fala.art.pl

TATTOOFEST 46

TATTOOFEST 47


D.P.: Kiedy i jak rozpocząłeś swoją przygodę z malowaniem w opuszczonych miejscach? Mikołaj: Początki sięgają 2004 roku, wcześniej z grupą przyjaciół eksplorowaliśmy i dokumentowaliśmy stare fabryki, domy, itp. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że te przestrzenie, kojarzące mi się z pustką i utratą czegoś, mają duży, niewykorzystany potencjał. Są jak ogromne płótna, nieograniczone ramami. Zacząłem więc malować w nich nowych mieszkańców, których moim zdaniem brakowało po zniknięciu ludzi. Takie pomieszczenia są dla mnie idealnym obszarem do moich działań, dają możliwości jakich nie ma żadna płaska powierzchnia, często czuć w nich niepokojący klimat, a niszczące oddziaływanie

TATTOOFEST 48

wody tworzy unikalne tekstury i barwy to, co dla jednego jest nieestetyczne, dla kogoś innego może być piękne. Każde takie miejsce to zagadka, a samo odkrywanie go jest atrakcją przypominającą zabawy z dzieciństwa, inspirowane filmami przygodowymi. D.P.: Czy masz jakieś ulubione budynki, do których wracasz? Mikołaj: Jest coś takiego, co od razu przychodzi mi na myśl, czyli tzw. „Prefabet”. To miejscówka w dzielnicy Czyżyny w Krakowie, w ostatnim czasie już praktycznie legalna. W przeciągu ostatnich kilku lat przewinęło się przez nią mnóstwo osób, zazwyczaj fotografowie czy eksploratorzy, ale często można spotkać np. świeżo upieczonych małżonków,

wykorzystujących ten teren na plener, czy nawet golfistów. Gdy około 2005 roku robiliśmy tam pierwsze wypady, wiedzieli o nim tylko nieliczni, a teraz to miejsce tętni życiem. Jeśli chodzi o malowanie, to trudno już znaleźć kawałek wolnej ściany. Postindustrialne obiekty są coraz bardziej popularne, choć nie ma ich zbyt dużo, a te które jeszcze stoją, niebawem znikną z myślą o nowych inwestycjach. Uważam, że warto je dokumentować, w tym momencie są niedoceniane, ale to na pewno kiedyś się zmieni. D.P.: Jakich narzędzi, farb używasz? Mikołaj: Głównie tych w aerozolu, ale nie ograniczam sie tylko do tego medium. Czasami maluję nawet zużytą farbą drukarską, jeśli takowa znajdzie się

w moim zasięgu. Wykorzystuję też porzucone przedmioty wkomponowując je w jakiś sposób w obrazy, częściej jednak używam ich podczas tworzenia jako narzędzi. Zawsze staram się, aby postacie stanowiły integralną część otaczającej przestrzeni. Jeśli mają być to mieszkańcy, to muszą czuć się jak w domu. D.P.: Twoje prace mają w pewnym sensie baśniowy charakter, często też pojawiają się w nich motywy roślinne. Kilka słów o twoich inspiracjach? Mikołaj: Z naukami przyrodniczymi jestem związany zawodowo, więc ewolucja czy naturalne procesy zachodzące w czasie to dla mnie rzeczy istotne. Gdy jestem w opuszczonych miejscach, zawsze staram się fotografować rośliny,

które często mimo bardzo trudnych, industrialnych warunków, przebijają się przez beton i sukcesywnie zmieniają teren, nadając mu specyficzny charakter. Przy odrobinie wysiłku można się przenieść w inny świat czy chociażby zwiedzać tajemnicze ogrody będące vis-à-vis Twojej kamienicy. Połączenie fascynacji bajkami z dzieciństwa, naturą a do tego muzyką, daje obrazy które przelewam na ścianę. Ostatnie kilka lat spędzonych na Lubelszczyźnie w otoczeniu przyrody zaowocowało jeszcze zainteresowaniem podaniami ludowymi i postaciami nadprzyrodzonymi związanymi z tymi opowieściami, czy próbami reinterpretacji zjawisk naturalnych.

D.P.: Jakie masz plany na dalszą część tego roku? Mikołaj: Będę kontynuować projekt „Urban Chapels”, który rozpocząłem niedawno w krakowskiej galerii „Onamato”. Chodzi o to, żeby umieszczać w przestrzeni publicznej szuflady, zmieniając ich funkcję w kapliczkę. Ich wnętrze będzie wypełniane obrazami i różnymi obiektami, a każda z nich będzie posiadała współrzędne, które będą udostępniane zainteresowanym. Oprócz kapliczek dalej zamierzam infekować postaciami opuszczone miejsca. Będę na pewno realizować więcej projektów na murale, tatuaże, działać w przestrzeni publicznej, podróżować i dzielić się dobrą energią, bez uprzedzeń i bez granic. www.mikołajrejs.pl

www.onamato.pl

TATTOOFEST 49


W

ciągu lat tatuowania testowałem i używałem sprzętu z całego świata, ale nigdy nie byłem całkowicie zadowolony z końcowego wyglądu moich prac. Potrzebowałem maszyn, które byłyby bardziej odpowiednie do rodzaju tatuaży, jakie zwykłem wykonywać, dlatego postanowiłem zaprojektować własne. Dodatkowo, poznałem najlepsze na rynku barwniki i igły, ale z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że aby uzyskać płynne cieniowanie i nadać moim tatuażom więcej głębi, niezbędne jest mi coś jeszcze. Wraz z moimi tatuującymi przyjaciółmi zacząłem rozwijać system niwelujący drgania, poprzez zmianę budowy drutów, do których przylutowane są igły. To było to, czego nam brakowało. W ten sposób uzyskałem ostatnie, niezbędne mi narzędzie i teraz nadszedł moment, aby podzielić się tym wynalazkiem z Wami. Projekt ten wystartował 3 lata temu, sprawdzaliśmy różne materiały, formy i sposoby produkcji, aby uzyskać aktualny rezultat. W tym momencie jestem w pełni usatysfakcjonowany końcowym wyglądem moich tatuaży. Victor Portugal

www.alphaneedlebars.com

Co to są „Alpha Needlebars”? To igły do tatuażu z nowym systemem amortyzacji wbudowanym w pręt, który daje wiele korzyści. Nasze rozwiązanie pozwala na dużo łagodniejsze traktowanie skóry i mniejsze jej uszkodzenia, dzięki czemu ukończona praca jest czystsza, skóra mniej podrażniona, a krwawienie skąpe. Jak to działa w maszynach rotacyjnych, a jak w elektromagnetycznych? W elektromagnetycznych czujesz delikatność i mniejszy opór w momencie zetknięcia się ze skórą, co pozwala na bardziej precyzyjną iniekcję farby. Uzyskasz solidne wypełnienie bez uszkodzeń tkanki i braków w pigmentacji. Linie będą gęste i zwarte. W maszynce rotacyjnej amortyzacja pręta kompensuje brak sprężyny, rezultaty są podobne do tych, wymienionych powyżej. Czy muszę używać gumki przytrzymującej igłę? Tak, nie ma żadnych zmian w tym aspekcie. Dlaczego warto pracować z „Alpha Needlebars”? Proces gojenia się twoich tatuaży będzie zupełnie inny i zobaczysz lepsze wyniki w perspektywie długoterminowej - czyniąc mniej szkód podczas tatuowania, otrzymasz trwalszą pracę. Uzyskasz najlepszy rezultat w kładzeniu koloru, gładsze czarne i szare cieniowanie i solidne kontury. Igły są kompatybilne z wszystkimi rodzajami maszyn i uchwytów co znaczy, że możesz używać nadal swoich ulubionych narzędzi. „Alpha Needlebars” są stworzone dla tatuatorów, przez tatuatorów. Jesteśmy otwarci na pytania, piszcie na adres: alphaneedlebars@gmail.com

TATTOOFEST 50

TATTOOFEST 51


TATTOOFEST 52

TATTOOFEST 53


Chad Chase specjalizuje się w pracach realistycznych, ale jego tatuaże nie

są raczej wiernym odwzorowaniem rzeczywistości. Poprzez sposób pracy, dobór kolorów, tła i różnorodne dodatki, często nadaje im nieco bajkowego wyglądu.

„Związałem się z tą branżą w 1996 roku i wtedy też otworzyłem swoje pierwsze studio „Forever Ink”, którego prowadzenie nie było łatwym, ale za to bardzo pouczającym doświadczeniem. Nigdy nie otrzymałem formalnego wykształcenia artystycznego i nie odbyłem kursu nauki tatuowania. Wiedzę zdobywałem poprzez lata praktyki, pomagało mi moje nastawienie, pchające do osiągnięcia sukcesu. Tatuaż wydawał mi się logicznym sposobem na kontynuowanie moich zainteresowań oscylujących wokół grafiki i rysunku. Zaczął wzbudzać moją ciekawość gdy miałem 22 lata, wcześniej nie snułem żadnych konkretnych planów dotyczących mojej przyszłości, większość czasu spędzałem na pakowaniu się w kłopoty. Tatuowanie zmieniło bardzo dużo, w końcu zacząłem się do czegoś przykładać i rozwijać swoje pasje. Moje obecne studio „Venom Ink Tattoo” wystartowało w listopadzie 2004 roku w mieście Dover w New Hampshire, a po jakimś czasie przenieśliśmy się do Sanford w stanie Maine. Uważam, że to całkiem przyjemne miejsce. Ściany ozdobiliśmy obrazami i rysunkami różnych artystów, w tym także moimi, stanowiska tatuatorskie są oddzielone od recepcji, więc układ pomieszczeń sprzyja komfortowi pracy. Aktualnie poza mną jest tu trzech chłopaków: Chris Chubbuck, wykonujący jedynie customowe projekty, mój uczeń Dan Kelley, który jest już bardzo blisko zakończenia trzyletniego stażu i rozpoczęcia pracy na pełny etat oraz Brett Castner, nasz piercer. Moja dziewczyna Kelly kontroluje wszystko zza kulis ;). Co do wykonywanych przeze mnie prac, nie da się ukryć, że lubię realizm. Aktorów, potwory, czy postacie popkultury staram się przedstawić wiernie, ale na swój własny sposób. Obrazowanie ich wszystkich dostarcza mi sporo zabawy, a najbardziej cieszy widok zadowolonego z końcowego wyniku klienta. Nie umiem powiedzieć w jakim kierunku będę podążał dalej, ale wiadomo, że wszystko z czasem ewoluuje. Kiedy dowiaduję się o jakichś nowych technikach czy rozwiązaniach, wypróbowuję je i jeśli wydają mi się korzystne, stosuję je w moich pracach. Generalnie najważniejsze są dla mnie kontrast, długowieczność i czytelność, a moim celem jest to, aby w dalszym ciągu rozwijać się jako artysta i tatuator, robić dobre prace i być dumnym z tego, że ludzie chcą je nosić. W przyszłości chciałbym być może powiększyć nieco moje studio i zaprosić do niego nowych artystów. Wkraczając w sferę osobistą dodam, że bardzo kocham swoją rodzinę, partnerkę i dwie piękne córki, które są między innymi powodem mojej ciężkiej pracy i motywacją do niej. Uwielbiam motocykle i od czasu do czasu z ogromną przyjemnością sięgam po farby i pędzle. Generalnie prowadzę bardzo spokojne życie, staram się po prostu robić to, co lubię najbardziej i dzięki temu być szczęśliwym. Nie podróżuję zbyt wiele, nigdy nie byłem w Europie, choć bardzo chciałbym. Wiele razy zapraszano mnie na różne zagraniczne konwenty, ale trudno jest mi zostawić rodzinę i studio choćby na krótki czas. Pewnego dnia nadrobię zaległości, jestem tego pewien. Najbardziej marzy mi się wizyta w Australii! Na koniec pragnę ogromnie podziękować Chrisowi 51 i Joshule South za sponsorowanie mnie przez ich firmę „Formula 51”, produkującą barwniki. Zrobili dla mnie bardzo dużo i są świetnymi kompanami. Jestem dumny, że mnie wspierają i z czystym sumieniem polecam to, co oferują. Ponadto olbrzymie podziękowania kieruję w stronę moich zwariowanych klientów, którzy pozwalają mi każdego dnia realizować moje wizje. Gdyby nie oni, kto wie, gdzie byłbym dzisiaj. Dziękuję również redakcji za realizację tego wywiadu, to wiele dla mnie znaczy.” www.venomink.com www.facebook.com/ChadChaseVenom

TATTOOFEST 54

TATTOOFEST 55


TATTOOFEST 56

TATTOOFEST 57


TATTOOFEST 58

TATTOOFEST 59



wszystkie zdjęcia wykonała Justyna Lenart

kudi chick

T

ym razem o rozmowę i udostępnienie zdjęć poprosiłam mieszkankę Warszawy, Izabelę Sopalską, u której sześć lat temu zdiagnozowano stwardnienie rozsiane. Tekst w sporej części opisuje problemy, z którymi na co dzień boryka się Iza oraz jej walkę o to, aby uczynić ulice miasta w którym żyje, bardziej przyjaznymi dla osób w podobnej sytuacji. Poza tym jest oczywiście fanką tatuaży, które niejednokrotnie pomogły jej w nagłośnieniu istotnych dla niej kwestii. Krysia

K: Gdybyś miała powiedzieć o sobie 5 istotnych rzeczy, co by to było? Iza: Może zacznę od tego, co od razu rzuca się w oczy. Aktualnie jeżdżę na wózku, ponieważ nogi trochę odmawiają mi posłuszeństwa. Jestem szalona, głośna i uwielbiam styl lat 50-tych, prowadzę bloga o barierach architektonicznych w stolicy, który znajdziecie pod adresem www.KulawaWarszawa.pl K: Co skłoniło cię do założenia tej strony? Iza: Zainicjował to problem z zejściem z Mostu Gdańskiego. Wtedy jeszcze chodziłam o kulach, więc pokonywanie większych odległości bardzo mnie męczyło. Był gorący, czerwcowy dzień, a ja musiałam iść naokoło, żeby ominąć schody pozbawione barierek, niezbędnych mi do przytrzymania się. Miałam po prostu dość. Siostra podpowiedziała mi, żebym stworzyła bloga, na którym będę pokazywać, jakie przeszkody mają do pokonania niepełnosprawni mieszkańcy Warszawy. Zaczęłam nagrywać filmiki i robić zdjęcia. Miesiąc później usiadłam na wózek i okazało się, że problemów jest znacznie więcej. Najistotniejszym są oczywiście schody, ale nawet wysoki krawężnik stanowi utrudnienie.

K: Czy udało ci się wskórać coś swoimi działaniami? Iza: Tak, np. nie tak dawno, po obfitych opadach śniegu nie mogłam wyjść z domu, ponieważ chodnik był nieodśnieżony. Poprosiłam o pomoc dozorcę, ale odmówił. Zadzwoniłam do Straży Miejskiej, ale to też nic nie dało, wzięłam więc łopatę do ręki i robiłam to sama przez kilka dni, co oczywiście było dla mnie strasznie meczące. W końcu, szperając w internecie dowiedziałam się, do kogo należy ten chodnik i napisałam do Urzędu Dzielnicy. Po chyba trzech dniach, zaczęli odśnieżać. Później dostałam odpowiedź zawierającą numer telefonu i informację, że gdyby była potrzeba pozbycia się śniegu w jeszcze innym miejscu, to mam zadzwonić. Do tej pory gdy spotykam sąsiada, który też jeździ na wózku, dziękuje mi, że mógł opuścić mieszkanie. To bardzo miłe. Udało się poprawić jeszcze kilka innych rzeczy, padły też różne obietnice, więc mam nadzieję, że będzie coraz lepiej. K: Zdaje się, że dozorca jest zupełnie pozbawiony empatii… Iza: Nie do niego należał ten chodnik, więc po części go rozumiem, ale widok dziewczyny na wózku machającej łopatą nie jest codziennością, miałam nadzieję, że to zadziała.

TATTOOFEST 63


www.facebook.com/IzabelaTygrysowataSopalska www.facebook.com/KulawaWarszawa K: Niedawno można było usłyszeć cię w radiu, miałaś też przygodę z telewizją, czyli stajesz się medialna! Co to za audycje, programy? Iza: Niekoniecznie mi na tym zależy, ale pokazanie się tu i ówdzie chyba do tego prowadzi :). Ostatnio spędziłam cały dzień z ekipą „Dzień Dobry TVN”, a i tak nie zmieściliśmy się w czasie i nie udało się pokazać wszystkiego, co chcieliśmy. Zamiar był chyba taki, aby zaprezentować osobę niepełnosprawną, która nie jest szarą myszką. W radiu byłam w związku z tym, że biorę udział w I Wyborach Miss na wózku, opowiadałam więc o tym jaka jestem prywatnie i dlaczego zdecydowałam się na udział w konkursie. Aktualnie mam też kilka innych propozycji, np. sesje zdjęciowe czy udział w teledysku. K: Rozumiem, że takie zainteresowanie twoją osobą dodaje siły i motywacji do działania? Iza: Raczej powiedziałabym, że dzięki temu wiem, że to co robię nie jest bez znaczenia, ale faktycznie, przeczytanie artykułu o „Kulawej” motywuje mnie do tego, żeby pisać jeszcze więcej i nie bać się pokazać. Zawsze staram się pójść wszędzie, gdzie mam ochotę i nie zniechęcać się utrudnieniami, właśnie po to, aby pokazać, że osoba niepełnosprawna też chciałaby tam być. Zdarza się, że słyszę od właścicieli lokali, że takim ludziom wcale nie zależy na wejściu do środka! A oni po prostu nie mogą i to takie błędne koło… K: Na zachodnich konwentach zawsze jest kilka osób poruszających się na wózkach, poza tym oczywiście widać je na ulicach. Myślisz, że nasi rodacy bardziej boją się opuszczać swoje domy? Iza: Myślę, że mają więcej utrudnień. Urzędnicy miejscy omijają przepis o konieczności likwidacji barier mówiąc o rewitalizacji, a nie o remoncie. Co do konwentów, to są organizowane w miejscach nieprzystosowanych, a nawet jeżeli jest toaleta, dla ON (osób niepełnosprawnych), to nikt nie myśli o tym, że ktoś może będzie chciał z niej skorzystać i funkcjonuje jako składzik. No i oczywiście stały problem – wejście na scenę. Mam trochę

TATTOOFEST 64

tatuaży i często pokazuję je w konkursach, niestety zawsze trzeba mnie wnosić, a marzy mi się moment, kiedy po prostu wjadę sama ;). Jeżeli chodzi o mentalne przeszkody, to trochę trudniej z nimi walczyć. Występują z dwóch stron, czasami osoby niepełnosprawne nie garnął się do wychodzenia z domu, bo nie chcą aby inni widzieli, że są sytuacje, w których potrzebują pomocy i czują sią gorsi. Uważam, że to straszne podejście. Jest też tak, że ludzie zdrowi starają się nie widzieć wózków, nie są skłonni do wsparcia i myślą „przecież mnie to nie dotyczy”, „mi się to nie przydarzy”. K: Przejdźmy do tematu tatuaży - co, gdzie, od kogo? Iza: Ostatnio robiłam na żebrach małą rybkę, taką wielkości pięści i przyznam się, że nie wytrzymałam na raz. W ogóle odkąd zachorowałam, bardziej odczuwam ból, ale jak już zacznę muszę kontynuować, przecież nie wstanę i nie ucieknę ;). Na szczęście, pomału kończy mi się miejsce. Większość tatuaży mam od moich ukochanych chłopców ze „Starej Baby”, gdzie kiedyś pracowałam. Co robiłam? Próbowałam wszystkiego, ale w związku z brakiem talentu i rozwijaniem się choroby, musiałam pozostać na stanowisku „technicznego”. Zaczęło się od tego, że często przychodziłam do studia i jednego wieczoru, kolega założył się ze mną, że nie zjem pączka bez oblizywania się. Heh, to chyba jeden z głupszych zakładów o jakim słyszeliście… W każdym razie przegrał, a ja w ramach zwycięstwa miałam zrobić mu najgorszy tatuaż, jaki przyjdzie mi na myśl. Najpierw miało to być moje imię, ale zlitowałam się i stanęło na pączku, który ostatecznie wygląda jak ziemniak. Chłopcy stwierdzili, że skoro i tak tam często przesiaduję, to mogłabym im pomagać. Zostałam na 1,5 roku. Najwięcej cierpliwości ma chyba Broda, więc jest autorem miksera na plecach, słoneczników na dekolcie i marynarza na udzie. Daniel zrobił lizaka na biodrze, napis na nadgarstku, „podwójną” twarz, dokończył stopę i teraz jesteśmy w trakcie robienia Marylin i Elvisa. Doman wykonał świnię biegnącą za pawiem i kobietę z ptakiem na łydce. Ręce koloruje Gonzo ze Szczecina, ale swoje 5 groszy dorzuciła też Magda z „Pink Machine”. To tak w skrócie, opisanie wszystkich, zajęłoby za dużo czasu ;).

K: Życie zawodowe. Iza: Aktualnie nie jestem aktywna na tym polu, ale otrzymałam bardzo fajną propozycję pracy za barem. Brzmi dumnie, ale drinków pewnie robić nie będę, raczej nabijać na kasę. Zobaczymy. Ze studiów musiałam zrezygnować, ponieważ szkoła, którą wybrałam miała być świetnie przystosowana dla ON, ale w trakcie pierwszego semestru okazało się, że to jedynie chwyt reklamowy. Mam pewien plan na przyszłość, ale na razie jest on tajemnicą. K: Co skłoniło cię do wzięcia udziału w sesji, z której zdjęcia widnieją w magazynie? Iza: Zostałam zaproszona na pewną, ale byłam bardzo niezadowolona z efektów. Miałam wrażenie, że fotograf nigdy nie miał do czynienia z osobą na wózku, a przynajmniej takiej nie fotografował. Kazał mi ustawić się przodem, jednym bokiem, drugim bokiem, zmienić ciuchy i dalej to samo. Po tym doświadczeniu napisałam do koleżanki Justyny Lenart, z którą współpracowałam już wcześniej i poprosiłam ją o pokazanie, że osoba w mojej sytuacji też może wyglądać oszałamiająco. Wiadomo, że nie pozuję profesjonalnie, więc przed aparatem trochę się krępuję, ale Justyna potrafi mi pomóc, czasami krzyknie i zdjęcia od razu wychodzą. Sama byłam w szoku, jak zobaczyłam pierwsze efekty. Później dość szybko zaczęły pojawiać się propozycje kolejnych sesji. Zabawne, często słyszałam lub czytałam w komentarzach: „jeżeli ona faktycznie jeździ na wózku…”. Ludziom po prostu chyba trudno jest uwierzyć w to, że jestem niepełnosprawna, wytatuowana i jeszcze do tego pozuję do zdjęć. K: Pragniesz coś dodać? Iza: Tak! Mam przecudownego faceta, którego poznałam chwilę po tym, jak usiadłam na wózku. Bardzo mi pomaga, szczególnie w zapamiętywaniu planu dnia, bo niestety kalendarz nie wystarcza ;). Nigdy nie przypuszczałam, że w takim właśnie momencie życia spotkam kogoś tak wspaniałego. A, i muszę jeszcze napisać, że mój rehabilitant jest najlepszy na świecie ;).

TATTOOFEST 65



1

4

6

2

8

1. Miss Arianna, Skinwear Tattoo, Włochy 2. Maciek, Southmead Tattoo, UK 3. Joe Wang, 8 Volt, Singapur 4. Andy Engel, Andy’s Tattoo, Niemcy 5. Florian Karg, Flo Vicious Circle, Niemcy 6. Gao Bin, Lion King Tattoo, Tajwan 7. Cristian Radu, Niemcy 8. Tony Mancia, Mancia Tattoos, USA

3 TATTOOFEST 68

5

7 TATTOOFEST 69


2

3

1

1. Maurycy, Kamea, Łódź 2. Piotr Gie, Rock’n’Roll Tattoo, UK 3. Leszek Jasina, Tattoo Gonzo, Szczecin 4. Enzo, Ink-Ognito, Rybnik 5. Piotr Gie, Rock’n’Roll Tattoo, UK 4 TATTOOFEST 70

5 TATTOOFEST 71


1

2

1. Roger Axelsson, Evil Eye Tattoo, Szwecja

2. Diau Farn, Tajwan 3. Mario Hartmann, Illustration in Skin, Niemcy

1

3

TATTOOFEST 72

TATTOOFEST 73




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.