INDEKS 233021
ISSN 1897-3655
CENA: 13zł w tym 8%VAT
NR 68/12/2012 GRUDZIEŃ
8
XV Barcelona Tattoo Expo
16
Kuba Kujawa
22
Mark Halbstark
28
Horikazu - nowość wydawnicza
32
Guil Zekri
40
Inspiracje - Dennis Seide
46
III TattooFestiwal Poznań
56
Riccardo Cassese
64
Kudi chick - Teya
68
Galeria prac
REDAKTOR NACZELNA: Aleksandra Hałatek REDAKCJA: Radosław Błaszczyński, Krystyna Szymczyk, Karolina Skulska STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Darek (3fala.art.pl), Raga, Dawid Karwowski OPRACOWANIE GRAFICZNE: Asia WYDAWCA: FHU Koalicja, ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków www.tattoofest.pl tattoofest@gmail.com MARKETING I REKLAMA: tattoofest@gmail.com DRUK: IntroMax, www.intromax.com.pl ISSN 1897-3655 Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów i nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.
S
tereotypy. Odczuwamy i widzimy jak zmienia się podejście społeczeństwa dotycząca tatuażu. Uświadamiamy sobie to za każdym razem kiedy pracujemy nad kolejnym materiałem, odwiedzamy konwenty, wychodzimy do klubu czy podczas codziennych, życiowych sytuacji. Z drugiej strony, rozmawiając ostatnio o naszej pracy z grupą studentów, kiedy wydawało się, odnajdziemy zrozumienie i nadzieję na potwierdzenie naszych obserwacji, zostałyśmy boleśnie sprowadzone na ziemię. Bardzo szybko zaczęły padać powielane, negatywne stwierdzenia, z których wynikało, że tatuaż przekreśla szansę na zrobienie kariery w banku, sugeruje kilka wpisów w kartotece, a w najlepszym przypadku oznacza chęć szokowania otoczenia. No cóż, z ust tak młodych ludzi nie spodziewałyśmy się usłyszeć tylu frazesów. Wiele razy nowopoznana osoba, pochodząca z zupełnie innych niż moje kręgów powiedziała mi, że jest zaskoczona tak miłą, kulturalną i dobrze uargumentowaną dyskusją, po czym dość często na stałe trafiała do grona moich znajomych. Być może to po prostu kwestia inteligencji, charakteru, wychowania czy wykształcenia, albo wszystkich tych rzeczy razem. Stara prawda mówi, że boimy się tego, co nieznane. Opierając się o moje spostrzeżenia dodam, że o wiele przyjemniej przebiegają i kończą się rozmowy z ludźmi ode mnie starszymi, choć mogłoby się wydawać, że
powinno być na odwrót. To one często wykazują się większym zrozumieniem. Nie wiem czy poprawnie, ale tłumaczę sobie to tak: im dłuższe, bogatsze w doświadczenia życie, tym trudniej kogoś czymś zaskoczyć. Z tego właśnie powodu, mimo zmęczenia tematem tatuażu, zawsze pozwalam sprawdzić czy pokolorowana ręka niczym nie różni się od drugiej, jeszcze niepokrytej tuszem. Swoją drogą ciekawe, że w ogóle pojawiają się jakieś wątpliwości. Każdorazowe przekonanie kogoś do swojej osoby i zainteresowanie moją pasją uważam za mały sukces, a pola do popisu zdarzają się często, w końcu rozmowa, czy to w urzędzie czy u lekarza, zawsze kończy się w ten sam sposób. Ludzie często są zaskoczeni, ponieważ opierają swoje wyobrażenia o to, czym karmi ich telewizja, zwłaszcza ta spod znaku talk show. Powszechnie wiadomo, że media goniąc za sensacją, nie dbają o rzetelność podawanych informacji, ale ten akurat temat wiele razy był już wałkowany. Po każdym publicznym wystąpieniu kogoś mniej lub bardziej znanego, pokrytego tatuażami (lub czymś, co miało je przypominać), na internetowych forach wybucha gorąca dyskusja. Z pewnością nie wyczerpię go więc moją krótką notatką, do napisania której skłoniło mnie wspomniane wyżej spotkanie i towarzyszące dotąd przeświadczenie, że młodzi ludzie mają otwarte umysły. Krysia
Prenumerata: • Koszt jednego magazynu to 13 zł • Za 78 zł dostajesz 6 numerów + 1 w prezencie • Istnieje możliwość zakupu archiwalnych numerów • Po wpłacie na konto przesyłka na terenie kraju gratis • Przy przesyłce pobraniowej i zagranicznej doliczamy jej koszty • Bez awizo w Twojej skrzynce pocztowej!!
Wpłata: Przekazem pocztowym na adres: FHU Koalicja ul. Szpitalna 20-22/s5, 31-024 Kraków Przelewem na konto: Radosław Błaszczyński 02 1540 1115 2064 6060 0446 0001 • Dopisz od którego numeru zamawiasz prenumeratę. Jeśli chcesz otrzymać fakturę, koniecznie poinformuj nas o tym w trakcie zamówienia.
OKŁADKA - fot. Mariya Nemm
Zamówienia: 12 433 38 90 tattoofest@gmail.com
fot. Piotr Cichocki
TATTOOFEST 8
Z Agą Hairesis – polskie reporterki w akcji
G
dy w lutym podczas konwencji tatuażu w Budapeszcie wręczono mi ulotkę promującą imprezę w Barcelonie pomyślałam, że jest ona poza moim zasięgiem. Co prawda, TF pojawił się tam 2 lata temu w ramach trwającego ponad 3 tygodnie, wspominanego po dziś dzień tripu obejmującego również festiwale w Paryżu i Londynie, ale nie planujemy takich wyczynów cyklicznie. Decyzja o wyprawie do Hiszpanii zapadła w sierpniu i na początku nie wiązała się ze służbowymi obowiązkami. Tym razem miało być inaczej, ponieważ jechałam odpocząć, a odbywające się tam spotkanie artystów i fanów tatuażu tylko nieznacznie wpłynęło na wybór terminu podróży. I tak oto, przyszło mi relacjonować tamtejsze Expo. Do Barcelony dotarłam w towarzystwie przyjaciółki już we wtorek. Przed weekendem, kiedy miała się odbyć konwencja, zdążyłam nieco poznać miasto, odwiedzić plażę i najważniejsze ze względu na architekturę miejsca. Dzięki temu, że zatrzymałyśmy się u mieszkającej tam od pół roku i mówiącej po hiszpańsku znajomej, uzyskałyśmy wiele cennych dla turysty informacji. Dotyczyły one także problemów, z jakimi borykają się mieszkańcy, zarówno rdzenni Katalończycy jak i imigranci, których pełno jest na każdym kroku. Podobnie jak moi współpracownicy będący tu przede mną, również doświadczyłyśmy strajku, może nie tak poważnego, ale musiałyśmy zmierzyć się z brakiem najwygodniejszego dla nas środka komunikacji, czyli metra. Na temat moich odczuć i spostrzeżeń mogłabym opowiadać długo. Rzeczą dziwną i zaskakującą był dla mnie zupełny brak zapachu w Barcelonie. Pamiętając cudowny aromat kwitnących w Álorze (miasteczku położonym na południu Hiszpanii) opuncji, spodziewałam się podobnych odczuć. Pomijam oczywiście woń dochodzącą z targu rybnego, w okolice którego nieopatrznie udało nam się trafić. Mimo wielu ciekawostek przychodzących mi do głowy, przejdę do tematu konwencji. Pierwszy raz od ostatniego, odbywającego się w 2008 roku w krakowskiej „Rotundzie” Tattoofestu, uczestniczyłam w tego typu wydarzeniu w charakterze osoby odwiedzającej, choć moim zadaniem było oczywiście zadbanie o powstanie tejże relacji. Jadąc na miejsce byłam podekscytowana myślą, że spotkam tych samych, co 6 dni wcześniej w Londynie artystów, którzy odbywają podróż szlakiem podobnym do mojego. Nauczona doświadczeniem wyniesionym z innych, 3-dniowych imprez i przytłoczona ilością możliwości gwarantujących miłe spędzenie czasu, odpuściłam sobie pojawienie się w hali wystawienniczej pierwszego dnia. Postawiłam
na sobotnie popołudnie, kiedy kumuluje się najwięcej wydarzeń, a artyści pochłonięci są pracą. Patrząc z perspektywy reportera muszę przyznać, że choć sama konwencja nie należy do tych najpotężniejszych, w wielu miejscach warto było się zatrzymać i wyciągnąć aparat. Na każdym kroku czekały ekspozycje, efekty odbywającego się w ciągu dnia graffiti jamu, motocykle czy stare samochody. Do zaplanowanych rozrywek należały pokazy burleski, breakdance, bondage, występy zespołów muzycznych czy walki na ringu. Trochę trudniej było zrobić zdjęcia tatuującym artystom, gdyż ich boksy wyglądały jak małe pokoje, z przeszkloną przednią ścianą. Takie rozwiązanie wynikające z przepisów sanitarnych zapewnia większy komfort pracującym, bo oddziela ich od zwiedzających, ciekawskim natomiast utrudnia podglądanie. Konkursy tatuażu odbywały się wieczorem, a modele byli fotografowani przez licznych gapiów. Większość prac cieszyła oczy, a za ich powstanie odpowiadali głównie Hiszpanie. Nie zabrakło uwielbianego przeze mnie Jee Sayalero, Laury Juan czy Maximo Lutza. Barcelona skusiła między innymi także Victora Portugala, Kostasa i Alexa Gotzę z Grecji, Csabę Mülnera, Chada Koeplingera, ekipę tajwańskiego „East Tattoo” czy Afferniego Andreę. W niedzielny wieczór w hali przechadzało się już niewiele osób, na co wpływ miał z pewnością mecz piłkarski rozgrywany pomiędzy drużynami Barcelony i Madrytu. Modele jednak odpuścili sobie tą jakże popularną tam formę rozrywki i całkiem licznie stawili się na scenie. Na wspomnienie zasługuje Riccardo Cassese, nagrodzony w kategorii „Best of Show”, z którego pracami możecie zapoznać się na innych stronach tego numeru. Moją uwagę, jako byłego pracownika branży ceramicznej, zwróciły również szkliwione trofea inspirowane kształtem „róży Borneo”. Proste i piękne. Mimo tego, że dość często zdarza mi się bywać poza granicami naszego kraju, rzadko mam okazję dowiedzieć się choć w drobnym stopniu, jak wygląda codzienne życie mieszkańców czy nawet przespacerować się po centrum miasta. Tym razem miałam szansę zobaczyć wiele: nocne życie Barcelony, czyli potwornie głośne tłumy wypełniające wąskie uliczki czy wszechobecnych sprzedawców oferujących „beer, cerveza” za symboliczne 1 euro, a niekiedy także inne używki. Biorąc pod uwagę ogrom wrażeń jakie przywiozłam z Barcelony, tamtejsza konwencja nieco niknie gdzieś pomiędzy nimi, z drugiej jednak strony, była bardzo miłym aspektem całego pobytu w stolicy Katalonii. Krysia
TATTOOFEST 9
TATTOOFEST 10
Dani Martos, Demon Tattoo, Hiszpania
Xuama Garcia Fernandez, Xuama Tattoo, Hiszpania
Miguel Angel Bohigues, V-Tattoo, Hiszpania
Fredy, Exotic Tattoo, Hiszpania
Domus Tattoo Art, Portugalia
TATTOOFEST 11
Laura Juan, Hiszpania
Riccardo Cassese, Blood for Blood Tattoo, Hiszpania
Miguel Angel Bohigues, V-Tattoo, Hiszpania
TATTOOFEST 12
Victor Chil, Blood for Blood Tattoo, Hiszpania
Max Ghostar, New School Tattoo, Hiszpania
Beppe, L’Allegro Chirurgo Tattoo, Włochy
Xuama Garcia Fernandez, Xuama Tattoo, Hiszpania
Koan, Exotic Tattoo, Hiszpania
Steph D, Octopus Tatouage, Francja
Roger, JHTattoo, Hiszpania
Frankie De Martino, The Butterfly Effect Tattoo, Hiszpania
TATTOOFEST 13
Victor Chil, Blood for Blood Tattoo, Hiszpania
TATTOOFEST 14
Maximo Lutz, Blood & Tears, Hiszpania
Jon Pall, LTW Tattoo Studio, Hiszpania
LiveTwo, Tattooligans, Grecja
Maximo Lutz, Blood & Tears, Hiszpania
TATTOOFEST 15
Moje towarzyszki: Gosia i Paula
Graffiti jam, autor - Napol Garcia Pelayo
Nagrodzony Dani Martos z modelem
Kto powiedział, że na desce można tylko jeździć?
Sagrada Familia ciągle w budowie
Efekty precyzyjnego bodypaintingu
Nazwisko Kuby Kujawy pojawiło się w kontekście polskiej sceny tatuażu zaledwie dwa lata temu. Poznaliśmy go przede wszystkim jako zdolnego malarza i skromnego chłopaka, który pod okiem doświadczonego kolegi stawiał pierwsze kroki w branży. Od tamtej pory nie minęło dużo czasu, a postępy mojego rozmówcy są niebywałe. Udało mu się wypracować rozpoznawalne elementy, dzięki którym jego prace bez problemu można rozróżnić na tle innych. Dodatkowo, głód wiedzy nie pozwala mu pozostawać długo w jednym miejscu, co czyni jego życie i dokonania znacznie bardziej interesującymi. Krysia
TATTOOFEST 16
TF: Pierwszym powodem powstania tego materiału był twój wyjazd za ocean, dlatego zacznijmy od niego. Kuba: W życie każdego wkrada się czasem rutyna. W przypadku tatuatora może ona niestety bezpośrednio przełożyć się na skórę klienta. Jako istoty wygodne, mamy wpisane w naturę korzystanie z arsenału patentów, które wypracowujemy przez lata. Nie wiem jak radzą sobie z tym inni, ale jeśli czuję, że zaczynam kopiować sam siebie, zmieniam na jakiś czas otoczenie. Kiedy dodatkowo w takiej sytuacji pojawia się zaproszenie do współpracy od tatuatora, którego bardzo szanuję za wkład w rozwój współczesnego tatuażu, to motywacja do działania automatycznie wzrasta. Z Jesse Smithem, bo o nim mowa, poznałem się na konwencji w Doncaster i okazało się, że mamy podobne spojrzenie na tatuaż i malarstwo. Gdy tylko usłyszałem, że mógłbym kiedyś wpaść do „Loose Screw Tattoo”, długo się nie zastanawiałem. Nie tracąc czasu zorganizowałem wszystkie potrzebne dokumenty i ruszyłem za wielką wodę. Po kłopotach z przewozem maszynek na granicy USA, dotarłem do Richmond i zabrałem się do pracy. Spotkałem się z bardzo ciepłym przyjęciem i dużą otwartością amerykańskiej klienteli na proponowaną przeze mnie stylistykę. TF: No właśnie, nieraz słyszałyśmy o problemach tatuatorów podróżujących do USA czy Australii. Na jakie ty się natknąłeś i jak sobie poradziłeś? Kuba: Od znajomych słyszałem o różnych przeszkodach, ale nie spodziewałem się, że jest aż tak trudno. Już w samolocie musiałem wypełnić papiery dotyczące zawartości mojego bagażu. Oczywiście przezornie, zapakowałem maszyny w ozdobny papier, obwiązałem wstążką i oficjalnie wiozłem prezent. Niestety, mimo usilnych prób kamuflażu, celnik zauważył moje tatuaże i od słowa do słowa wyszło na jaw, jaki jest mój fach i musiałem otworzyć pakunek. Na szczęście udało mi się go przekonać, że to tylko same ramy, które bez igieł, rur i całego osprzętu są bezużyteczne. Istotne było też, do jakiego stanu się wybierałem, bo każdy ma totalnie inne prawo, jeżeli chodzi o tatuowanie. Virginia, do której się udawałem, ma bardzo restrykcyjne wymogi, co do posiadania pozwoleń na pracę i kursów, a dowód na ich przebycie trzeba koniecznie powiesić w ramce nad stanowiskiem. Jako osoba z kraju, gdzie nie ma regulacji w tej materii, nielegitymująca się amerykańskimi certyfikatami, byłem dla celników niewiarygodny. Bazując na doświadczeniu swoim i znajomych, zdecydowanie polecam wysyłanie maszyn kurierem i nie zabieranie ich ze sobą. Kawał żelastwa w bagażu zawsze przyciąga uwagę i wymaga tłumaczeń. Dodam, że możliwości kontroli przez tamtejsze służby są nieskończone, o czym przekonałem się pod Pentagonem. Zrobiłem zdjęcie z okna autobusu, a na dworcu już czekał na mnie patrol policji, który skasował tą fotografię z mojego telefonu. TF: Jakie było miejsce, do którego trafiłeś po tych wszystkich przygodach? Kogo tam zastałeś? Kuba: W skład ekipy „Loose Screw Tattoo” wchodzi dwóch menadżerów, którzy załatwiają wszystkie formalności i wykonują swoje obowiązki z wielkim zaangażowaniem, dzięki czemu tatuatorzy nawet nie mają styczności z żadnymi papierkami czy zamówieniami. Na stałe pracuje tam pięciu tatuatorów i poruszają się oni w dość podobnej do Jessego stylistyce. Z technicznych ciekawostek powiem, że wszyscy w studiu używają zarówno maszyn rotacyjnych i cewkowych, małych zestawów igieł i bogatej gamy kolorystycznej. Spędziłem dużo czasu przyglądając się złożonej pracy z kolorem
każdego z tatuatorów. Jesse codziennie zaczyna lub kontynuuje wielkoformatowe projekty, więc szansa podejrzenia pewnych rozwiązań kompozycyjnych i warsztatowych była dla mnie bezcenna i mam nadzieję, że zaowocuje w przyszłości. Wszyscy byli bardzo zabiegani, ale dobrze zorganizowani, co wpisało się w moje wyobrażenie amerykańskiej nowej szkoły. Dynamika i profesjonalizm mieszają się tam z malarstwem i biznesem. Można sceptycznie odnosić się do takiego podejścia, ale na pewno trzeba docenić oddanie z jakim traktuje się tu każdy projekt. Tatuaże wykonuje się w ciągu wielu krótkich sesji i dopracowuje najmniejszy detal, nawet wielkich kompozycji. Każdy z tatuatorów starannie i ostrożnie buduje swój wizerunek i portfolio, korzystając z pomocy zawodowych fotografów i grafików. Mimo, że trochę mija się to z moim podejściem, to bardzo cenię to doświadczenie i podziwiam determinację ludzi, którzy w tak przesyconym tatuażem kraju, muszą być maksymalnie profesjonalni w każdym aspekcie pracy twórczej i promocji. To dopiero początek poznawania tamtejszego środowiska, niebawem planuję bowiem zwiedzić inne, większe miasta USA. Już w lutym wybieram się do „Classic Tattoo” w Nowym Orleanie, podejrzeć amerykańską starą szkołę i dowiedzieć się więcej o budowie solidnych maszyn od właściciela studia Dave’a, który dysponuje szeroką wiedzą. TF: Zanim wyjechałeś do Stanów, pracowałeś w różnych europejskich krajach. Czym tamtejsze sceny różnią się od naszej? Co cię gna? Jak odnajdujesz się w nowych miejscach? Kuba: Za granicę ciągnie mnie głód poznawania nowych technik i rozwiązań. Każde państwo ma odmienną specyfikę i widoczne są wyraźne trendy. Skandynawia urzekła mnie długą historią tatuażu i rzemieślniczym podejściem do zagadnienia. Przez wiele lat stworzono tam zupełnie inne sposoby pracy niż w Polsce. W ostatnich miesiącach Szwecja nauczyła mnie spokoju i tatuowania bez pośpiechu. Berlin pokazał jak szalony i oderwany od klasycznych zasad może być współczesny tatuaż. Dania na nowo wtłoczyła zasady starej szkoły i zmusiła do przestawienia maszyn, a Stany pokazały jak tatuaż można sprzedać. Był jeszcze Mediolan, gdzie liczy się precyzja i praca na ultra małych zestawach, co zupełnie zmieniło moje myślenie o wzorach. Nietrudno jest odnaleźć się w tych wszystkich miejscach, tatuatorzy to nudziarze, zawsze gadają o igłach czy maszynach, a po pracy rysują albo włóczą się po mieście. Wszędzie czuję się jak w domu, a jedyną różnicą jest język. W nadchodzącym roku planuję wiele wyjazdów, ale nie odpuszczę sobie tatuowania w kraju i lokalnych guest spotów. TF: Był moment, że twoje prace charakteryzowała podobna kolorystyka. Jaki w tym momencie jest ich najważniejszy, wspólny mianownik? Co się w nich zmienia i w jakim kierunku podążasz? Kuba: Zestawienia kolorystyczne wyniosłem z malarstwa i zazwyczaj w tatuażu stosuję rozwiązania wypróbowane już w innych technikach. Dopiero na przestrzeni miesięcy czy lat można zauważyć różnicę w podejściu do projektów czy koloru. Przynajmniej, w moim przypadku tak to działa i wyraźną odmienność widzę dopiero, gdy sięgam po swoje prace z liceum. W tatuażu postępuje to trochę szybciej, ale myślę, że akurat moje zestawienia kolorystyczne bardzo się nie zmieniają. Najważniejszy zawsze jest dla mnie kontrast, zderzanie barw ciepłych z zimnymi i różnice walorów. Widzę, że idę w kierunku, w którym malarstwo coraz bardziej zbiega
TATTOOFEST 17
się z tatuażem. Oczywiście podejmuję inne tematy, ale co do rozwiązań graficznych, obie techniki mocno na siebie oddziałują i się przenikają. W przypadku pracy nad wzorami, chciałbym kiedyś dojść do momentu, kiedy nie będę musiał ich przygotowywać, a po prostu będę przenosił na skórę własne obrazy, zinterpretowane jedynie na potrzeby tatuażu. TF: Czy malarstwo jest nadal tak znaczącym elementem w twoim życiu, czy raczej zeszło na dalszy plan? Kuba: Jest, oczywiście! Niestety, kiedy podróżuję nie mam możliwości malować, ale ciągle notuję pomysły, robię zdjęcia i szkice. Po powrocie do domu czekają na mnie przygotowane płótna, więc od razu biorę się do pracy. Dlatego w Polsce zdecydowanie mniej śpię niż podczas pobytu w innych krajach. Miałem kilka dłuższych przerw w malowaniu, ale zdałem sobie sprawę, że jest to dla mnie język, którego muszę używać. To prawie jak oddychanie, po prostu czuję się źle, gdy tego nie robię. Po weekendzie spędzonym w pracowni, w poniedziałek biegnę do studia wykorzystać pomysły, które przyszły mi do głowy podczas sesji z obrazami. Jak mówiłem, są to dwie, a raczej jedna pasja o dwóch twarzach, która w stu procentach mnie pochłania. Nie chciałbym jednak żyć z malarstwa. Sztuka w dzisiejszym rozumieniu daje zbyt wielkie pole do nadużyć i mając odpowiednią promocję, wszystko można sprzedać, nie ma tam nic z ideałów, które wpoił mi kiedyś mój nauczyciel. Tatuowanie to zajęcie pełne pasji, której szukałem bez powodzenia w szkołach plastycznych i galeriach. Nigdzie indziej nie poznałem tak kreatywnych i oddanych swojej pracy ludzi, którzy starają się wciąż doskonalić. TF: To dość intymne pytanie. W twoich obrazach można dostrzec postać Jezusa, a nawet ciebie w jego roli. Jesteś religijny czy to tylko symbole, rodzaj jakiejś fascynacji? Kuba: W malarstwie nie ma zbyt osobistych pytań, wystawiając swoje prace na światło dzienne, trzeba być na nie wręcz przygotowanym. Według mnie to uczuciowy ekshibicjonizm. W moim przypadku obrazy są mocno autobiograficzne i osobiste, przez co często muszę przekonywać sam siebie, żeby namalować coś szczerze i tym samym narazić się na skrajne opinie. Nie jestem osobą religijną, ani nawet wierzącą, ale fascynuje mnie ikonografia sakralna. Zawsze lubiłem teatralność i mistycyzm przedstawień ilustrujących biblijne dzieje. Często uświęcam portretowane osoby. Aureola bywa dla mnie także gloryfikacją cielesności jako takiej. Zdarza mi się zderzać ją z nagością i erotyką, w czym nie widzę problemu. Częściej jest to jednak symbol. Nie uważam dosłownie osoby ułożonej w pozie Jezusa męczennika za zbawiciela czy mesjasza, raczej za kogoś udręczonego, wykonującego jakąś misję. W innym wypadku kompozycja podpowiada, że postać, którą uwieczniam jest dla mnie biblijną Marią Magdaleną, a jeszcze kiedy indziej synem marnotrawnym. Cieszy mnie wprowadzenie do życia zawartego w tych scenach patosu i morału. Jest to jedynie komunikat, który wysyłam widzowi za pomocą znanych symboli, przez które porozumienie z odbiorcą jest ułatwione. Kiedy indziej odwołuję się do cytatów z literatury, filmu, muzyki lub życia, które są czytelne tylko dla mnie. Z kompozycyjnego punktu widzenia, światło za postacią jest czysto akademickim zabiegiem, który pozwala mi skupić uwagę na elemencie, który chcę wyróżnić. Stosuję to również w tatuażu. TF: Jaką szansę na wytatuowanie się u ciebie mają rodacy, gdzie i w jakich terminach można będzie się z tobą spotkać? Kuba: Między wyjazdami znajdziecie mnie w poznańskim studiu „Czaszka i Sztylet”. W Polsce jestem zawsze około 2 tygodnie w miesiącu, a czasem nawet cały miesiąc. Zagraniczne wypady nie kolidują z pracą w kraju. Ograniczeniem jest to, że umawiam tylko jedną osobę dziennie, żeby mieć jeszcze czas na przygotowywanie projektów i malowanie. Mam pozaczynanych kilka dużych tatuaży i zazwyczaj kiedy wracam, to zajmuję się właśnie nimi, plus dodatkowo zaczynam kilka nowych. Poza tym, często goszczę w studiu „Cykada” w Sopocie i w 2013 roku planuję odwiedzić kilka innych miejsc w Polsce. Klientów umawiam zazwyczaj z miesięcznym, dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Najłatwiej kontaktować się ze mną bezpośrednio w studiu w Poznaniu albo drogą mailową. TATTOOFEST 18
www.facebook.com/Kujawaart
TATTOOFEST 19
www.facebook.com/Kujawaart TATTOOFEST 20
TATTOOFEST 21
Mr. Halbstark
jest w pewnym sensie rekordzistą. Jego prace chciałyśmy publikować jeszcze zanim w 2011 roku wziął udział w krakowskim festiwalu tatuażu. Jego propozycje są zdecydowanie wyjątkowe, wystarczy zerknąć na pokaźne, proste, geometryczne motywy i spore powierzchnie wypełnione czarnym tuszem, by się o tym przekonać. Ma także swoją ulubioną, charakterystyczną kolorystykę. Z racji tego, że z podobną częstotliwością bywamy na niemieckich konwentach, za każdym razem mam szansę widzieć jego nowopowstałe prace i właściwie to one ze wszystkich oglądanych zostają w pamięci najdłużej. Krysia
TATTOOFEST 22
TF: Dlaczego kazałeś tak długo na siebie czekać? Mark: Wiem, jestem trudny. Stale podróżuję i zniszczyłem mój laptop, na którego dysku miałem zapisane wszystkie zdjęcia. Musiałem stworzyć nowe portfolio, co zajęło mi trochę czasu, ale grunt, że w końcu się udało. TF: Od ilu lat tatuowanie jest twoim sposobem na życie? Mark: Mija 3,5 roku odkąd wziąłem maszynkę do ręki. Pierwszą „ofiarą” był mój najlepszy przyjaciel, a towarzyszącego mi wtedy uczucia nie da się opisać słowami. Potem zacząłem odwiedzać małe studia, w których uczyłem się podstaw. Czasem mówiłem, że tatuuję od 3 lat i chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Wszystko po to, żeby mnie przyjęli. Przeszedłem długą drogę pełną wyrzeczeń. Pracowałem po nocach, a moje życie towarzyskie przestało istnieć. Pasja przyćmiła wszystko. Po mniej więcej roku praktyki, wziąłem udział w pierwszej konwencji. Jestem bardzo wdzięczny osobom, które mnie motywowały i podzieliły się swoją wiedzą. Tylko dzięki nim, tak szybko się rozwinąłem. TF: Na osiągnięciu jakiego efektu najbardziej ci zależy? Mark: Podoba mi się, gdy ludzie nie potrafią nazwać tego, co zrobiłem. Czasami po skończeniu tatuażu obserwuję klientów w internecie, ponieważ jestem ciekaw reakcji innych. Przede wszystkim chcę, by moje prace były duże i inspirowały. Uważam, że są zabawne, interesujące i trwałe. Dla tej ostatniej cechy zdecydowałem się na tradycyjny styl pracy: czarne kontury, czarne cieniowanie, a potem kolor. Ponieważ biel z czasem żółknie, dodaję jej tylko wtedy, gdy używam również żółtych odcieni, bo w tej tonacji dalej będzie wyglądać dobrze. TF: W jaki sposób przygotowujesz się do pracy i co jest dla ciebie najważniejsze? Mark: Rysuję głównie w sketchbooku. Nie ma łatwiejszej i lepszej drogi na zobrazowanie pomysłu niż papier i ołówek. Szkicownik jest udokumentowaniem moich postępów. Kiedy przenoszę projekt na skórę, skupiam się na jego umiejscowieniu na ciele i rysuję z ręki, tylko czasem robię odbitki z kalki. Zamiast analizować, wolę czuć to, co chcę zrobić. Jeśli mam ochotę wytatuować całą stopę na czarno, nic nie stoi na przeszkodzie. Zapytałem siebie: dlaczego nie postawić na indywidualizm, zamiast powielać wszystkich wokół? Staram się czerpać od artystów reprezentujących różne dziedziny. Wiele osób było dla mnie inspiracją tylko dlatego, że ich dzieła były odmienne od reszty. Wierzę, że studia projektowania pomogły mi w pracy nad graficznymi tatuażami. Mam nadzieję, że staję się coraz lepszy i mój poziom wzrasta. Poprawianie umiejętności to moja największa motywacja. TF: Jesteś zawsze „on the road”. Gdzie mają szukać cię potencjalni klienci? Mark: To prawda, spędzam mnóstwo czasu poza domem. Kiedy jestem w Berlinie, pracuję we własnym studiu, gdzie mogę poświęcić się dużym kompozycjom. Najczęściej klienci piszą do mnie za pośrednictwem Facebooka, ale w niedalekiej przyszłości planuję stworzyć stronę internetową, przez co kontakt mailowy będzie ułatwiony. TF: Podróże dostarczają sporo przygód, co najbardziej zapamiętałeś?
Mark: Wydarzyło się tak wiele rzeczy, że nie udałoby się zmieścić tego w jednym wywiadzie. Byłem świadkiem zarówno koszmarnych, jak i pozytywnych zdarzeń. Napotykałem na liczne niespodzianki, problemy i stresujące momenty. Pewnego razu podczas lotu były tak silne turbulencje, że przerażony kapitan zaczął krzyczeć do mikrofonu… Momentalnie pogodziłem się z tym, że zaraz umrę. Sytuacja była impulsem do spotkania z rodziną i byłą dziewczyną. Chciałem aby wiedzieli, że żyłem szczęśliwie i jestem wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobili. TF: Co pamiętasz ze swojego pobytu w Krakowie? Mark: Zaskoczyła mnie ilość świetnych artystów. O tym, że we Wschodniej Europie jest wysoki poziom słyszałem już wcześniej, ale tego się nie spodziewałem. Spotkałem tam mnóstwo wspaniałych tatuatorów i czułem się zawstydzony tym, że nie znałem ponad połowy z nich. Chciałem wtedy jak najszybciej wrócić do domu, zamknąć się w pokoju i spędzić 6 miesięcy na rysowaniu i malowaniu. Przebywanie z tyloma utalentowanymi ludźmi dało mi niesamowitego kopa. TF: Odwiedzasz wiele konwencji. Jak ulepszyłbyś te eventy? Mark: Mam mnóstwo pomysłów, których wprowadzenie sprawiłoby, że te imprezy stałyby się przyjemniejsze. Przede wszystkim, odszedłbym od pokazów muay thai, striptizerek, zaklinaczy węży i zespołów country, które oglądam każdego miesiąca. No i najważniejsze - jedzenie! Takie, które będzie dobre i zdrowie, zarówno dla wegetarian jak i osób, które spożywają mięso. Na konwencji w Melbourne były najlepsze i najświeższe posiłki. Wchłonąłem wszystkie trzy, przysługujące mi dania. Nie zrobiłem tego nigdy wcześniej. TF: Jak odbierasz świat, w którym funkcjonujesz? Mark: W każdej branży znajdą się nienawistni i zazdrośni ludzie oraz tacy, z którymi naprawdę warto pogadać. Tym pierwszym pozwalam myśleć co chcą i zajmuję się swoimi sprawami. Artystów traktujących swoich klientów z szacunkiem, wykonujących dobrą pracę podziwiam i cieszę się ich sukcesami. Niestety, wielu ma problem ze swoim ego i gada za dużo. Nie możesz zapomnieć, kim jesteś i skąd pochodzisz. W tym świecie po prostu nie ma miejsca dla egoistycznych tatuatorów. Sukces, nieważne czy w muzyce, sztuce czy tatuażu, jest próbą twojego charakteru. W Berlinie nigdy nie odczułem negatywnych emocji, choć ludzie mają te same problemy, co w każdym innym mieście na świecie. Po pracy często spotykam się ze znajomymi z branży, idziemy na obiad, żeby spędzić razem czas i pogadać. Podobnie czuję się na konwencjach, każdy jest daleko od domu i jedziemy na tym samym wózku. TF: Czym zajmowałbyś się nie będąc artystą tatuażu? Mark: Byłbym aktywny w moim poprzednim zawodzie, pozowałbym do zdjęć z bronią palną, zastąpiłbym paru kolesi w filmikach o fitnessie i na okładce „Men’s Health”. A może uwodziłbym bogate kobiety… Dziękuję za możliwość podzielenia się moimi myślami i doświadczeniami, a przede wszystkim za wyrozumiałość. Chciałbym również wyrazić wdzięczność wobec mojej rodziny i najlepszego przyjaciela Matthiego, bez którego to wszystko nie byłoby możliwe. Do zobaczenia! www.facebook.com/halbstark.onroad
TATTOOFEST 23
TATTOOFEST 24
Mr. Halbstark
TATTOOFEST 25
TATTOOFEST 26
Mr. Halbstark TATTOOFEST 27
Kolejny album niemieckiego wydawnictwa Edition Reuss stworzony dla fanów tatuażu i pasjonatów kultury japońskiej ujrzał światło dzienne. Fotograf Martin Hladik przez wiele lat obserwował i dokumentował dokonania mistrza Horikazu, aż w końcu nadszedł czas na zaprezentowanie zebranych przez niego materiałów. Uzupełniono je tekstami kilku autorów oraz wywiadami z ostatnim mistrzem i jego następcą Horikazuwaką, które opisują sztukę Asakusy, jednej z najstarszych dzielnic Tokio, a także przedstawiają członków tatuatorskiej dynastii. Zaglądając do środka znajdziecie informacje o technikach i doświadczycie fascynujących wrażeń estetycznych. Książka daje również możliwość zapoznania się z symboliką motywów występujących w tradycyjnym japońskim tatuażu. Każdy z pokazanych tu wzorów jest jedyny w swoim rodzaju, zaprojektowany specjalnie dla klienta i wykonany ręcznie przez Horikazu. Niezwykłym dodatkiem są zdjęcia dokumentujące prywatne życie mistrza, wygląd jego studia i przebieg procesu tatuowania.
TATTOOFEST 28
Rarytasem są też specjalnie wyselekcjonowane, niepublikowane dotychczas projekty, a za całkowicie sensacyjną i unikalną można uznać serię całostronicowych fotografii przedstawiających body suity klientów Horikazu. Koniec historii wyznaczają ujęcia z pogrzebu mistrza, wyjawiające kolejny aspekt japońskiej kultury, czyli składanie wyrazów szacunku przez najbliższych i przyjaciół. Jesteśmy przekonani, że tatuatorzy oraz zwolennicy tej sztuki będą zachwyceni bezkonkurencyjną, ilustrowaną pozycją. Autorzy zapewniają, że zaprowadzi Was w głąb mistycznego świata japońskiego tatuażu. Wydawnictwo: Edition Reuss Zdjęcia: Martin Hladik Autorzy tekstów: Miho Kawasaki, Fiona Graham, Agnès Giard, Eberhard J. Wormer Format: 29,2 x 29,2cm, ilość stron: 492 Teksty w języku: angielskim, niemieckim i francuskim Cena: 120 euro www.editionreuss.de
TATTOOFEST 29
TATTOOFEST 30
TATTOOFEST 31
Nowo otwarte, mieszczące się w niemieckiej Kolonii studio Guila Zekri, prezentowaliśmy w jednym z pierwszych numerów TF. Nadszedł czas, aby bliżej przyjrzeć się temu tatuatorowi, malarzowi, muzykowi i podróżnikowi, którego spotykamy na niemal każdej europejskiej konwencji.
TATTOOFEST 32
TF: Pamiętamy, że „Reinkarnation Tattoo” zostało otwarte w 2007 roku przez ciebie i Davida Laszlo. Czy udało się osiągnąć wytyczony wtedy cel i powiązać studio z galerią sztuki? Guil: Niestety, tej części pomysłu nie zrealizowaliśmy z kilku powodów: braku pieniędzy, czasu i przestrzeni. Planowanie wystaw i szukanie odpowiednich artystów przerosło moje możliwości. Na szczęście, każdy z pracujących tu tatuatorów przyozdobił ściany przynajmniej jednym swoim obrazem. Kolekcję zasila także efekt mojej współpracy z Andrzejem Leńczukiem. W tym momencie jestem jedynym właścicielem studia. David przeprowadził się ze swoją rodziną do Hiszpanii i tatuuje tu tylko gościnnie. Nadal jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, dumnymi z naszego wspólnego osiągnięcia. Wracając do planu galerii, to wciąż chodzi mi po głowie… TF: Twoje prace były i są zróżnicowane. Jakie cechy wspólne możesz w nich wskazać? Co obrazujesz najchętniej?
Guil: Sądzę, że mój styl jest dobrze widoczny w kompozycji i kolorystyce oraz oczywiście w sposobie przekładania pomysłów klientów na skórę. Myślę, że niezależnie od motywu jaki przedstawiam, widać w nim moją rękę. Bycie tatuatorem nie oznacza robienia tylko tego, na co ma się ochotę. Lubię wyzwanie towarzyszące tworzeniu czegoś zupełnie nowego, jednak wciąż na podstawie mojej wizji. Cenię różnorodność, więc gdybym miał robić jeden rodzaj tatuaży przez całe życie, umarłbym z nudów. Popatrzcie na Dalego czy Picassa. Oni używali chyba wszystkich możliwych mediów, żeby się wyrazić. Staram się również tak robić i myślę, że to pomaga mi stać się lepszym tatuatorem oraz czyni mój przekaz bogatszym. Nie mam określonych preferencji i nie chcę ich definiować. Gdy pomysł klienta wzbudza we mnie ekscytację i pozytywne emocje, wtedy staram się o dobrą interpretację artystyczną i odpowiednie jego przełożenie na skórę. Jeśli po kilku minutach słuchania osoby chętnej na tatuaż w mojej głowie tworzy się obraz, to bardzo mnie to cieszy. Jeśli nie, wtedy wiem, że realizacja nie będzie łatwa.
TATTOOFEST 33
TATTOOFEST 34
TATTOOFEST 35
FB: Guil Zekri www. reinkarnationtattoos.com
TF: W wywiadzie z 2008 roku powiedziałeś, że studiujesz historię sztuki. Czy ukończyłeś ten kierunek? Jak zdobyta wiedza wpłynęła na twoje dokonania? Guil: Niestety, uzyskałem tylko tytuł licencjata, a to zdecydowanie za mało i pewnego dnia chciałbym kontynuować naukę. Myślę, że kreowanie czegoś nowego jest niemożliwe, jeśli nie ma się pojęcia, co zostało stworzone wcześniej. Nie uczyłem się rysować ani malować, ale mam sporą wiedzę o ikonografii, artystach i okolicznościach powstania niektórych dzieł sztuki. Pomogło mi to w wyrobieniu alternatywnego punktu widzenia. Nie chcę tatuować tylko czaszek, kwiatów czy twarzy w klimacie muerte. Wykonuję czasem te motywy, ponieważ wyglądają dobrze na skórze, ale pragnę iść w innym kierunku. Nigdy nie inspirowałem się tatuażami. Zawsze staram się ułożyć w głowie krótką historię i zobrazować ją na papierze. To trudne, ponieważ w sztuce tatuażu wszystko zostało już zrobione. Teraz to tylko kwestia interpretacji.
„ Nie mam określonych preferencji i nie chcę ich definiować. Gdy pomysł klienta wzbudza we mnie ekscytację i pozytywne emocje, wtedy staram się o dobrą interpretację artystyczną „ i odpowiednie jego przełożenie na skórę.
TF: Malarstwo. Nietrudno dostrzec w twoich obrazach ciebie… Guil: Od 2 lat zmieniam sposób myślenia i pracowania. Odseparowałem dokonania tatuatorskie od tych na płótnie i innych działań artystycznych. Nie jestem pierwszym i nie ostatnim, który przedstawia siebie we własnych pracach. Sporo wielkich artystów robiło to przede mną, choćby Caravaggio czy Veronese. Wynika to z faktu, że oglądasz siebie każdego dnia, a twój mózg koduje to, co widzą oczy. Poza tym, łatwiej jest pracować nad obrazem, wystarczy zerknąć w lustro lub zrobić zdjęcie. Aktualnie jestem w trakcie tworzenia nowej serii o nieco trudniejszej tematyce. W jej skład wchodzić będą sporych rozmiarów, dużo bardziej złożone prace. Myślę, że nie zobrazuję siebie w żadnej z części tego projektu. Będę pracował z żywymi modelami, których nie znam osobiście. To duże i ważne przedsięwzięcie. TF: Guil jako muzyk. Grasz obecnie w jakimś zespole? Guil: To brzmi świetnie! Uznam to za komplement. Słowa typu artysta, muzyk są bardzo popularne w dzisiejszych czasach i chyba nieco nadużywane. Każdy twórca jest od razu postrzegany jako artysta, podczas gdy z akademickiego punktu widzenia wciąż zastanawiamy się czym jest „sztuka”. Nie uważam siebie za artystę czy muzyka, to tylko słowa, którymi się posługujemy. Myślę o sobie jako basiście, cytrzyście. Mam swój dwuosobowy zespół, nazywa się „Collective Memories”. Gramy progresywnego rocka, inspirujemy się zarówno muzyką klasyczną, jak i metalem. Ten projekt traktuję hobbistycznie. Z końcem roku wydamy debiutancki album i może wtedy otworzą się jakieś drzwi. TF: Zrobiłeś na nas wrażenie człowieka uduchowionego. Jaka jest twoja filozofia życia? Guil: Uduchowiony… Nie uważam się za takiego, ale zabawnie jest odkrywać, co myślą o tobie inni. Być TATTOOFEST 36
może szukam głębszego sensu w życiu, interesuję się wieloma rzeczami i nie chcę spłycać swojego toku myślenia, to wszystko. Każdy z nas rodzi się ze zdolnością odczuwania, interpretowania i ulepszania swojej egzystencji. Mógłbym tu napisać wiele rzeczy, ale najważniejsze będzie wspomnienie o tolerancji. Myślę, że jeśli nauczymy się funkcjonować razem bez względu na politykę, religię, opinie, kolor skóry czy język, każdemu na tej planecie będzie lepiej. To prosta filozofia. Jeśli masz czysty umysł, żyjesz i dajesz żyć innym, to zamiast tracić czas na nienawiść, możesz skoncentrować się na ważnych kwestiach. Brzmi jak utopia, ale to prosta prawda. TF: Każdy miewa chwile zwątpienia. Jak sobie z tym radzisz? Guil: Te momenty są naturalne, nie uważam, że musimy się ich bać. Mam na myśli to, że życie jest przeplatanką dobrych i złych rzeczy. Gdy jest trochę gorzej, trzeba cieszyć się drobiazgami jak uśmiech klienta, pyszny obiad czy wino wypite w towarzystwie przyjaciół. To nie jest skomplikowane. Większość osób na świecie pracuje w zawodach, których nienawidzi, a ich sytuacja finansowa jest gorsza niż nasza. Jako tatuatorzy musimy pamiętać o tym, że jesteśmy szczęściarzami i należy szanować to, co mamy. TF: Ciągle w samolocie, z walizką w ręku… Guil: Powiedziałbym raczej, że moje życie jest spokojne. Wbrew opinii znajomych, nie dostrzegam w takim trybie niczego stresującego. Cieszę się podróżami, każdą ich minutą. Ktoś powiedział „Świat jest książką i kto nigdy nie podróżował, przeczytał w życiu tylko jedną jej stronę”. Dzięki wyjazdom zdobywam interesujące informacje, poznaję świetnych ludzi, obserwuję inne kultury, próbuję nowych smaków. Jestem szczęśliwy dzięki profesji, która daje mi takie możliwości. Zakochałem się w Indiach. Ten kraj to dla mnie piękne kolory, zapachy i widoki, które współgrają z architekturą. Ludzie są mili, a jedzenie pyszne. TF: Zaintrygował nas twój album ze zdjęciami na Facebooku nazwany „Burning Man Festival”. Co to takiego? Guil: „Wyjaśnianie czym jest BMF komuś, kto nigdy w nim nie uczestniczył, jest jak rozmawianie o kolorach z niewidomym”. To cytat ze strony internetowej opisującej wydarzenie. Z pewnością było to jedno z moich najlepszych doświadczeń! Mowa o 7- dniowym festiwalu, który odwiedza 50.000 osób. Odbywa się każdego roku w Nevadzie i łączy różne aspekty sztuki i muzyki. Uczestnicy budują instalacje, generalnie każdy określa swój wkład i co może przekazać reszcie społeczności. Im większa kreatywność i motywacja, tym bardziej interesujące efekty. Udział jest trochę skomplikowany, ponieważ nic nie jest zapewnione przez organizatorów, wszystko trzeba przywieźć ze sobą: wodę, jedzenie, oświetlenie, itp. Uwaga! Nie można nic kupić na miejscu, bo w pobliżu nie ma sklepów. Trzeba dzielić się z innymi, co sprawia, że komunikacja między ludźmi jest niezbędna. W rozmowach nie przewija się temat pieniędzy, każdy jest równy i wyluzowany. TF: Czy to możliwe, że krakowski Tattoofest 2013 zostanie wpisany do twojego kalendarza? Guil: W tym momencie jest już zapełniony od początku do końca, ale mimo to postaram się przyjechać do Krakowa. Jeśli oczywiście jest tam jeszcze ktoś zainteresowany tym, aby posłuchać więcej mojego gadania. Dziękuję za wywiad! TF: My również dziękujemy.
TATTOOFEST 37
Dennis Seide
postanowił podążyć za marzeniami. Zostawił dobrze płatną posadę grafika w dużym kopenhaskim dzienniku, kupił chatę nad morzem w Aalborg, gdzie zamieszkał ze swoim psem i poświęcił się artystycznej twórczości. Oto jego historia.
TATTOOFEST 40
Dennis urodził się 35 lat temu w duńskiej miejscowości Hjörring. „Myślę, że dorastanie w wiejskim otoczeniu i dodatkowo odstawanie od reszty dzieciaków znacznie na mnie wpłynęło. Gdy moi rówieśnicy grali w piłkę, siedziałem w kącie i tworzyłem komiksy. Będąc nastolatkiem zapuściłem włosy i zająłem się muzyką. Wydawało mi się wtedy, że będę grał w jakimś zespole, więc rysunek zszedł na dalszy plan.” W 2005 roku Dennis otrzymał propozycję nagrania płyty w małej, niezależnej wytwórni i tym samym stanął przed koniecznością wyboru: iść w kierunku muzyki lub poświęcić się pędzlom i farbom. „Zdecydowałem się na to drugie. Sprzedałem wszystkie sprzęty a uzyskane pieniądze wydałem na przyrządy artystyczne. Trzy miesiące później jedna z galerii zorganizowała moją pierwszą, solową wystawę.” Dennis posiada stopień licencjacki w dziedzinie nauk o komunikacji społecznej, uzyskał również dyplom z grafiki i podjął pracę w tym kierunku. Jak sam twierdzi, było to bardzo dobrze płatne zajęcie, lecz nie przynoszące szczęścia. Dobrze rozumiał, że pieniądze to za mało. Po wielu rozmyślaniach doszedł do wniosku, że spełnienie da mu życie artysty. „Zostawiłem mój etat, pomachałem na pożegnanie sporym miesięcznym zarobkom i w końcu poczułem się bogatszy niż kiedykolwiek wcześniej. W końcu nie musiałem już patrzeć na moich współpracowników, z każdym dniem bardziej przypominających zombie, wykonujących znienawidzone czynności tylko po to, aby utrzymać swoje Mercedesy i luksusowe domy.” Dennis stwierdził, że obniżenie kosztów utrzymania zmniejszy także potrzebne dochody, bo jak twierdzi „świat przez pogoń za pieniądzem staje się coraz bardziej zepsuty”. Postanowił zapanować nad swoim życiem, bez nadzoru zgryźliwego szefa. Rzucił wszystkie dotychczasowe zajęcia, aby zamieszkać w niewielkiej chacie stojącej 10 metrów od morza. „Mam tutaj wszystko, czego potrzebuję. Jest prymitywnie, ale to mi odpowiada. Staram się prowadzić zrównoważone życie, sprzedaję swoje obrazy, by kupić drewno na opał, materiały budowlane i inne niezbędne rzeczy.”
Normalny dzień Dennisa? Pobudka o 7.30, potem rozpalenie ognia w kominku. Następnie spacer z psem Felixem, jego najlepszym przyjacielem. Powrót do domu, kawa i odpowiadanie na maile. Dennis nie przepada za mediami, uważa je za pochłaniacze czasu. Wie jednak, że utrzymywanie kontaktu ze światem jest w pewnym stopniu konieczne. Buduje, maluje, rysuje - zajmuje się tym, na co ma ochotę. Robi przerwę na krótki spacer brzegiem morza i lunch, potem dalsza praca aż do wieczora. „Jeśli chcesz, by sztuka była twoim źródłem utrzymania, musisz dokonać wielu wyborów. Wieczorne wyjścia w weekendy, spotykanie się ze znajomymi w moim przypadku należą do rzadkości. Przyczyną jest ilość obowiązków, ale i mój introwertyczny charakter. Jestem dziwakiem i dobrze mi z tym.” Warto wspomnieć również o pasji Dennisa do tatuażu. W ciągu zaledwie dwóch lat zebrał na swojej skórze przyzwoitą kolekcję. „Zacząłem tatuować się późno i jestem zadowolony z tego, że prace które posiadam są zachowane w jednym stylu. Pewnie gdybym poszedł pod igłę wcześniej, miałbym na ramieniu cudowne, tribalowe logo Sepultury.” Jego ciało zdobią projekty od m.in. Iana Mullena, Andersa Aagesena czy Johannesa Bengtssona. Przepada za surowymi oldshoolowymi motywami i twierdzi, że nigdy nie wytatuowałby sobie pracy własnego autorstwa. Powód? Każdy stworzony przez niego obraz z czasem przestaje mu się podobać. Dowiedziałam się, że Dennis posiada polskie korzenie i poprosiłam, aby mi o tym opowiedział. „Mój dziadek pochodził z Ukrainy i w czasie wojny wraz z rodziną uciekł do Polski. Tam poznał moją babcię, Polkę. Po ślubie wyjechali do Danii w poszukiwaniu pracy. W tamtym czasie imigranci zmieniali swoje nazwiska na związane z zawodem, który wykonywali. Moje oznacza po niemiecku „jedwab”, co świadczy o tym, że trudnili się krawiectwem.” Plan Dennisa jest bardzo napięty. Poza tym, o czym już przeczytaliście, przygotowuje wizualizacje dla dużego festiwalu muzycznego, który odbywa się w Danii. Pracuje również nad linią ceramiki dla pewnej londyńskiej firmy. Obowiązki i zero przyjemności? Nie w przypadku Dennisa - w końcu zajmuje się tym, co naprawdę kocha. Tekst: Ebba Cronstedt
TATTOOFEST 41
TATTOOFEST 42
www.haervaerk.dk www.facebook.com/haervaerk
Dennis Seide TATTOOFEST 43
Arek i Leszek, Sortis Tattoo, Głogów
29-30 września w Poznaniu odbyła się trzecia edycja Tattoo Festiwalu. Plakat promujący konwencję wykonał Bartosz Panas. Za miejsce imprezy posłużyła znana z ubiegłego roku „Galeria Miejska Arsenał”, usytuowana na samym środku poznańskiego rynku. W wydarzeniu wzięło udział kilkudziesięciu tatuatorów pracujących w Polsce. Na parterze ustawiono scenę, a na piętrze boksy. Niestety, frekwencja nie dopisała, ponieważ zabrakło jakiejkolwiek promocji eventu. Prace oceniał Paweł Gawkowski z białostockiego studia „Panteon”, oraz artyści z Rybnika: Kazimierz „Kosa” Rychlikowski, występujący jeszcze pod szyldem „Art Line” oraz Tomasz „Tofi” Torfiński, „Ink-Ognito”. Publikujemy tatuaże zaprezentowane podczas festiwalu. TF
TATTOOFEST 46
TATTOOFEST 47
Radosław Podkowik, Saveetat, Sopot
Kuba Kujawa, Czaszka i Sztylet, Poznań
I Tatuaż pierwszego dnia festiwalu Tomasz Cukrowski, Środa Wlkp.
Dzikson, Rock’n’Ink, Kraków
III Tatuaż neotradycyjny - Sławomir Nitschke, Czaszka i Sztylet, Poznań
I Tatuaż neotradycyjny Arek Małecki, Tattoo Jokers, Ostrów Wlkp.
TATTOOFEST 48
Krzysztof Sawicki, Saveetat, Sopot
II Tatuaż pierwszego dnia festiwalu - Marcin, JaTuTaTToo, Gdynia
Arek, Sortis Tattoo, Głogów
Sławek Idczak, Śrem
III Tatuaż drugiego dnia festiwalu - Adrian Gruszczyński, Tattoo-Zone, Poznań
Wajdek, Art Line, Poznań
TATTOOFEST 49
I Tatuaż autorski - Marcin, JaTuTaTToo, Gdynia
III Kompozycja Damska - Smyku, Dead Body Tattoo, Włocławek
Sławomir Nitschke, Czaszka i Sztylet, Poznań
Zwierzak, Till Death Tattoo, Toruń
Zwierzak, Till Death Tattoo, Toruń
Zwierzak, Till Death Tattoo, Toruń
Paweł Konieczny, Vini Tattoo, Wałcz
Janusz, Jan Tattoo, Bydgoszcz
Aleksandr Miheenko, Kult Tattoo Fest, Kraków
TATTOOFEST 50 III Tatuaż duży kolorowy - Leszek, Sortis Tattoo, Głogów
Paweł Konieczny, Vini Tattoo, Wałcz
Radosław Podkowik, Saveetat, Sopot
Adrian Gruszczyński, Tattoo-Zone, Poznań
Andrzej Guzek, Andrew Tattoo, Poznań
Kuba Dziędziurko, Krokodyl Tattoo, Koszalin
TATTOOFEST 51
Adrian Gruszczyński, Tattoo-Zone, Poznań
II Tatuaż autorski - Marcin Surowiec, Theatrum Symbolica, Warszawa
Marcin, JaTuTaTToo, Gdynia
Krzysztof Sawicki, Saveetat, Sopot
Gonzo, Tattoo Gonzo, Szczecin
TATTOOFEST 52
Arek, Sortis Tattoo, Głogów
Aivaras Lee, Kult Tattoo Fest, Kraków
Piti, Kult Tattoo Fest, Kraków
Patryk Hilton, Demolka Tat2, Bydgoszcz
Tomasz Cukrowski, Środa Wlkp.
III Tatuaż pierwszego dnia festiwalu - Smyku, Dead Body Tattoo, Włocławek
I Kompozycja męska - Smyku, Dead Body Tattoo, Włocławek
TATTOOFEST 53
I Tatuaż drugiego dnia festiwalu - Dzikson, Rock’n’Ink, Kraków
I Tatuaż duży kolorowy - Piti, Kult Tattoo Fest, Kraków
Smyku, Dead Body Tattoo, Włocławek II Tatuaż duży kolorowy - Piotr Olejnik, Evil Tattoo, Kalisz
Riccardo Cassese zaskoczył mnie
swoim włoskim pochodzeniem, bowiem odkąd poznałam jego prace, wiązałam go z Hiszpanią. Właśnie tam, przy okazji wizyty na konwencji w Barcelonie miałam okazję spotkać mojego rozmówcę i jego współpracowników. Tatuaże Riccardo charakteryzuje swego rodzaju delikatność, niegdyś objawiająca się w często uwiecznianych na skórze kobiecych twarzach, a dziś niekoniecznie idąca w parze z obrazowanymi motywami. Krysia
TF: Czy podobnie jak inni tatuatorzy, z którymi rozmawiamy deklarujesz, że sztuka była obecna w twoim życiu od zawsze? Riccardo: Dokładnie tak. Odkąd w wieku 4 lat naszkicowałem robota z kreskówki, nie robiłem nic poza rysowaniem. Uczęszczałem na studia graficzne na Akademii Sztuk Pięknych w Neapolu, które rzuciłem, gdy zostałem tatuatorem. Zacząłem jak wszyscy, od zapraszania znajomych do domu, potem udzielałem się tu i tam. Krok po kroku zdobywałem doświadczenie i czułem, że to wszystko coraz bardziej mnie wciąga. Myślę, że wybrałem najlepszą z możliwych dróg. Oczywiście w życiu próbowałem różnych innych sposobów wyrazu, jak papier mache, rzeźba w styropianie, ceramika, przez krótki czas pracowałem nawet w fabryce szkła artystycznego. To wszystko było interesujące, ale zaniechałem tych zajęć na rzecz poświęcenia się mojej prawdziwej pasji. TF: Czy od początku fascynował cię realizm? Riccardo: To był zupełnie naturalny wybór. Nie było konkretnego powodu czy zdarzenia, dzięki któremu odkryłem swój TATTOOFEST 56
styl. Miałem pojęcie o kontraście i świetle, a do rysowania używałem ołówka lub węgla, więc instynktownie poszedłem w kierunku czerni i szarości. Dziś do każdego, wiernie oddanego obrazu staram się także dodać akcenty, które nadadzą mu osobisty charakter. Chciałbym, aby wykonana praca wywarła wrażenie na widzu i poruszyła go, poprzez sposób przedstawienia motywu oraz właściwe użycie kontrastów i innych technicznych elementów. Przy tym zapewniam tatuowanemu, że projekt będzie harmonizował z kształtem ciała i uzyskamy balans między jego oczekiwaniami a moją wizją. TF: Na jakie trudności ze strony klientów napotykasz? Riccardo: Nie zawsze mam do czynienia z ludźmi, którzy pozwalają na robienie tego, na co akurat mam ochotę. W pewnych okolicznościach nie sposób znaleźć wspólny punkt widzenia. Na szczęście zainteresowani znają już mój styl i typ prac jaki preferuję. Mają świadomość, że jeśli dadzą mi wolną rękę, dostaną to, co najlepsze. Każdy może być moim klientem, musi tylko zrozumieć, że nie jestem maszyną, daję z siebie wszystko i potrzebuję nieco swobody.
TATTOOFEST 57
TATTOOFEST 58
TATTOOFEST 59
TF: Barcelona robi duże wrażenie. Jak postrzegasz to miasto? Riccardo: Jest multikulturowa, atrakcyjna i aktywna artystycznie. Wybrałem ją z kilku powodów, jak klimat, morze… Neapol również jest pełen różnorodnych i kreatywnych ludzi, ale ponieważ pochodzę z prowincjonalnego, szesnastotysięcznego miasteczka, przeprowadzka do Barcelony była jak rzucenie się w centrum wydarzeń wielkiego świata. Pracuję z osobami różnych narodowości. W ciągu dwóch lat przebywałem więcej tu niż we Włoszech i muszę przyznać, że udało mi się zyskać zaufanie wielu osób. TF: Gdzie konkretnie trzeba się udać, aby cię spotkać? Riccardo: Moje tutejsze studio nazywa się „Blood for Blood”. Bycie współwłaścicielem i jednocześnie jednym z tatuatorów jest dużą odpowiedzialnością. Utrudnieniem są też moje częste wizyty w Neapolu, bywam tam zarówno w celach związanych z pracą jak i prywatnych. Na szczęście mam dobrą ekipę, której spokojnie mogę powierzyć biznes na jakiś czas. Cenię też możliwość współpracy z artystami, jak np. Victor Chil. To doświadczenie ma ogromny wpływ na moje dokonania. TF: Szukając informacji o tobie natrafiłyśmy na… zdjęcia z Krakowa! Riccardo: Odwiedziłem go dwukrotnie i za każdym razem było świetnie. Zawdzięczam to głównie towarzystwu Ivano Natale z „Goodfellas Tattoo” i Victora Portugala, który mnie ugościł i przy okazji wytatuował. Kraków bardzo mi się podoba, ma bogatą historię i wspaniałą architekturę. Mimo, że większość czasu spędzaliśmy w studiu, dostrzegłem jego uroki. Nie mogę doczekać się kolejnej wizyty, aby dokończyć tatuaż i jeszcze lepiej poznać miasto. Podróżowanie jest jedną z rzeczy, które w życiu cenię najbardziej i cieszę się, że mój zawód daje takie możliwości. Gdy jest się w drodze, zawsze dzieje się coś ciekawego. Przepadam również za wycieczkami w góry. Kontakt z naturą wpływa kojąco na zmysły.
TATTOOFEST 60
TATTOOFEST 61
TATTOOFEST 64
fot. Alexander Novikov
Tatuaże naszej Kudi odbiegają nieco od tych, na jakie zwykliśmy spoglądać. Nie można jednak powiedzieć, że nie przyciągają uwagi, podobnie zresztą jak uroda 21-letniej, Rosjanki o pseudonimie TEYA. Poznajcie ją bliżej.
na freehand. W ten sposób zrobiliśmy pierwszy niewielki trójkąt. Po jakimś czasie stwierdziłam, że przydałoby się jeszcze wypełnić klatkę piersiową. Najpierw pojawił się mały element, a potem połączyliśmy wszystko w całość. W przyszłości planuję tylko takie wzory. Uważam, że aby tatuaż był harmonijny, nie należy szukać gotowych rozwiązań w internecie. To przede wszystkim wspólna praca klienta i tatuatora. Co do mojego stylu życia chciałabym powiedzieć, że w Boksitogorsku kompletnie nie było możliwości uprawiania sportu, chodzenia na koncerty czy uczęszczania na jakiekolwiek zajęcia. Teraz próbuję różnych rzeczy: skoków na linie, jazdy na snowboardzie, snowkitingu. Lubię czuć adrenalinę. Mam męża, który podziela moje pasje i jestem z nim bardzo szczęśliwa. Jakiś czas temu odeszłam z pracy, aby bardziej zaangażować się w modeling. Pozowałam dla firmy „Sullen Clothing”, dzięki czemu nie tak dawno dołączyłam oficjalnie do grona „Sullen Angels” – dziewczyn reklamujących markę. Jestem pierwszą Rosjanką, która znalazła się w tej grupie. Promowałam też ubrania firmy OSOK, Rebounce, różne studia tatuażu, pojawiałam się w teledyskach i magazynach. Bardzo mi miło, że TF także postanowił zaprezentować moją sylwetkę, ponieważ priorytetem są dla mnie zawsze interesujące projekty i profesjonalizm. W przyszłości chciałabym rozwijać się jako modelka i pracować w różnych krajach. Uwielbiam podróżować i łączyć przyjemne z pożytecznym!”
fot. Nellya Martirosova
„Urodziłam się w Boksitogorsku, niewielkim miasteczku, gdzie życie było trudne. Każdy zna tam każdego, wszyscy są do siebie podobni, a odbieganie od ogólnie przyjętej normy nie jest dobrze postrzegane. Zawsze chciałam się wyróżniać. Jako pierwsza w mieście zaplotłam dready, ściągając w ten sposób sporo uwagi. Kiedy nadeszła pora, aby pójść na studia, niewiele się zastanawiając, postanowiłam wyjechać do Sankt Petersburga. Dlaczego akurat tam? To kulturalna stolica Rosji, przepiękne europejskie miasto i od zawsze marzyłam, żeby w nim zamieszkać. Wiedziałam, że tam otworzą się przede mną nowe możliwości. Wstąpiłam do koledżu wydawniczo-poligraficznego. Nie dlatego, że szczególnie mnie to interesowało czy chciałam związać z tym moją przyszłość, ważny był dla mnie rozwój zawodowy. Od dziecka chciałam tatuaż i zawsze wiedziałam, że ten pierwszy będzie duży. Długo wybierałam artystę, jednak nie uchroniło mnie to przed pomyłką. Zaczęliśmy robić biomechanikę, gdyż wówczas uznałam ją za jedyny styl, który do mnie pasował. Ta praca do dziś nie została ukończona i uważam całe przedsięwzięcie za nieudane. Jakiś czas później zachwycił mnie szkic w stylu polinezyjskim i zapragnęłam czegoś w tej estetyce. Wszyscy najpierw pytają mnie o tatuaż na szyi, więc kilka słów o nim. Powstał pod wpływem impulsu. Pewnego dnia doszłam do wniosku, że czegoś mi w tym miejscu brakuje, udałam się więc do tatuatora. Konkretnej idei nie było, postawiliśmy
TATTOOFEST 65
fot. Melita Aleshina
www.facebook.com/TeyaSalat
TATTOOFEST 66
fot. Tatyana Rodionova
kudi chick
fot. Tatyana Rodionova
TATTOOFEST 67
fot. Nellya Martirosova
fot. Nellya Martirosova
1
3
2
5
TATTOOFEST 68
4
1 Maze Mazak, Rock Tattoo, Opole 2 Maze Mazak, Rock Tattoo, Opole 3 Tofi, Ink-Ognito, Rybnik 4 Tofi, Ink-Ognito, Rybnik 5 Darek Darecki, Darkness Tattoo, Świdnica 6 AgRypa, 9th Circle, Kraków 7 Smyku, Dead Body Tattoo, Włocławek 8 Enzo, Ink-Ognito, Rybnik 9 AgRypa, 9th Circle, Kraków
6
8
7
9 TATTOOFEST 69
3
Csaba M端llner, Francja
TATTOOFEST 70
TATTOOFEST 71
2
1
3 TATTOOFEST 72
4
5
6
1 Paweł Jankowzki, Kynst Tattoo, Holandia
2 Paweł Jankowzki, Kynst Tattoo, Holandia
3 Paweł Jankowzki, Kynst Tattoo, Holandia
4 Paweł Jankowzki, Kynst Tattoo, Holandia
5 Fadi, Triptyc Tattoo, Szwajcaria
6 Fadi, Triptyc Tattoo, Szwajcaria
7 Florian Karg, Flo-Vicious Circle, Niemcy
8 Florian Karg, Flo-Vicious Circle, Niemcy
7
8 TATTOOFEST 73
fot. Piotr Cichocki