9 minute read

Temat wydania

Next Article
Kronika towarzyska

Kronika towarzyska

Serca miłośników literatury zdobyła trylogią „Kroniki Saltamontes” kierowaną do młodzieży. Jak mówi szczecińska pisarka - zależało jej, aby stworzyć powieść wielowarstwową, bogatą w sentencje i złote myśli, tak żeby edukować dorosłych i dzieci - jak rozmawiać bez skakania sobie do gardeł. Chciała też po prostu inspirować. Cel spełniła, jak to zrobiła w społeczeństwie, które nie czyta? - Przekonajcie się sami.

ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ANNA KACPRZAK, STUDIO NA PIĘTRZE / MIEJSCE Księgarnia ,,Kamienica w lesie”, Pocztowa 19

Advertisement

Polacy nie czytają książek - to zdanie powtarzane od tak dawna, że dziś brzmi niemal jak stereotyp. A jakie są Pani od-

czucia? - Myślę, że nadal wiele brakuje nam do krajów, gdzie poziom czytelnictwa jest na bardzo wysokim poziomie. Z wykształcenia jestem pedagogiem. Doświadczenie pokazało mi, że zachęcanie dzieci i młodzieży do czytania literatury, która jest dla nich niezrozumiała, powoduje, że w dorosłym życiu książka staje się synonimem nudy. A przecież książki są fantastyczne, nie tylko te współczesne, ale i te pisane przed stu laty. Tylko trzeba je dzieciom odpowiednio podać. W innym przypadku wybiorą to, co łatwiejsze i przyjemniejsze - jak media społecznościowe. A kiedy raz się zrażą, najprawdopodobniej nie wrócą więcej do czytania. I niestety… ale właśnie tak najczęściej się dzieje.

Tylko kto powinien się tym zająć? Rodzice, nauczyciele? Może chodzi

o system nauczania...? - Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Jako ludzie mamy tendencję do powtarzania błędów i nazywania ich tradycją. To mnie niepokoi. Brakuje w nas… może nie mądrości, ale refleksji. - Czy to, co robiła moja mama, babcia, a nawet prababcia, powinno teraz robić moje dziecko? Czasy się zmieniają. To, co kiedyś było dobre, teraz może już takie nie być. Książki były podawane naszym rodzicom w określony sposób, który nadal jest powielany. I który, tak jak wtedy, tak i teraz nie działa. Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy uczyli się od krajów, które poradziły sobie z problemami związanymi z edukacją. Dobrym przykładem jest Finlandia. Mimo że dzieci nie mają zadań domowych, testy rozwiązują na takim samym (jeśli nie wyższym) poziomie, co dzieci, które muszą uczyć się jeszcze w domach. Jaka jest różnica? - Te są szczęśliwe, a te zamęczone. Jeśli chcemy, aby nasze społeczeństwo zaczęło czytać, nie musimy wyważać otwartych drzwi. W zasięgu ręki jest naprawdę sporo metod.

Jakich na przykład?- Mam przyjaciółkę Angielkę. Opowiadała, że kiedy omawiali w szkołach Szekspira, nie omawiali całych dzieł od deski do deski, ale wybrane rozdziały. Dlaczego u nas, omawiając Mickiewicza, nie omawia się wybranych rozdziałów? Powiedzmy sobie szczerze - przebrnięcie przez „Pana Tadeusza” jest wyzwaniem dla dorosłego, a co dopiero dla nastolatka. Zatem dlaczego zmuszamy do tego młodzież? Czy jedynym wyjaśnieniem jest tradycja?

A może czas na zmianę list lektur? W szkołach nadal czyta się „Anaruka, chłopca z Grenlandii”, napisanego przed wojną, czy „Dzieci z Bullerbyn”, napisane tuż po wojnie… pominę „Krzyżaków”. Czy te tytuły nie powinny być zastąpione współczesnymi propozy-

cjami? - Usuwać tytuły? Nie. Omawiać je inaczej. Nie zmuszać dzieci do czytania całej książki, ale wybranych fragmentów. Nie wchodzić w szczegóły, ale omówić kontekst, podjąć trudne słowa. Pracując w szkole, najbardziej bolał mnie sposób prowadzenia lekcji języka polskiego - liczba kartkówek i sprawdzianów. Omówienie książki zawsze zaczyna się od testu. Test ma udowodnić, czy dziecko przeczytało lekturę, czy nie przeczytało. Jednak pytania są tak szczegółowe, że często nie sposób na nie odpowiedzieć. Myśląc o tym, zaczęłam się zastanawiać - ile ja pamiętam z 1 200 stron „Kronik Saltamontes”? Czy pamiętam każde miejsce, datę i kolor jaki wymyśliłam? - Nie, nie pamiętam. Więc skoro ja, jako autorka, nie pamiętam, to jak dziecko ma to pamiętać? Zamiast skupiać się na drobiazgach, powinniśmy skupiać się na kontekście, na tym, co autor chciał wyrazić i gdzie popchnąć nasze myśli. Mam poczucie, że uczenie się tej „drobnicy” od najmłodszych lat przenosi się później na resztę życia. W rezultacie nie potrafimy patrzeć na człowieka jak na całość. Tak rodzi się klasyczne wytykanie, bo ty - to, a ty - tamto. Brakuje tu wniosków? - Tak brakuje. Na historii uczymy się - król przyjechał, zrobił, zdobył. Ale nikt nie pyta, jak i dlaczego? Moje „ukochane” zdanie to - my zdobyliśmy, ale nas to najechali. Staramy się przyswoić jak najwięcej dat, nazw i miejsc, ale nic poza tym. Nie zastanawiamy się - po co była ta bitwa? Jakie wnioski z niej wyciągnięto? Czy konflikt można było rozwiązać inaczej? I czy dziś taka bitwa miałaby sens? Nie zadajemy pytań i nie szukamy odpowiedzi. Skupiamy się na suchych faktach. W końcu dzwoni dzwonek i wracamy do domu.

I tu z pomocą mogą przyjść książki? Może, jeśli nie te z obowiązkowych list, to te z list nieobowiązkowych? Pani

książki również na nich są. - Tak i jest to ogromny komplement. Nieobowiązkowe listy lektur to takie, do których nauczyciele i młodzież sięgają z własnej woli. Zachodzi tu reakcja - czytam, bo chcę, a nie - czytam, bo muszę. W czasie pierwszych etapów pandemii miałam okazję poprowadzić wykład zorganizowany w Zachodniopomorskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Przysłuchiwało mu się kilkadziesiąt nauczycielek i bibliotekarek. Były ciekawe, o czym są moje książki. Jednym się podobały, innym nie. Uprzedzę pytanie - dlaczego? (uśmiech) Na łamach „Kronik” jest mnóstwo tolerancji, szacunku do drugiego człowieka. Mieszają się kultury, jest prezentowana historia. Człowiek jest tam obywatelem świata. Zauważyłam, że nie przekonuje to osób mocno konserwatywnych. Mimo

tego 99 proc. opinii zwrotnych, jakie do mnie trafiają, są pozytywne. To pokazuje, że lektury - te nieobowiązkowe, mają znaczenie. Pamiętam rządową akcję sprzed kilku lat - TOP 100 lektur, czyli 100 pożądanych książek wybranych z 3777 zgłoszonych rekomendacji dla dzieci i młodzieży. Pierwsza część ,,Kroniki Saltamontes – Ucieczka z mroku” wtedy zadebiutowała na rynku i od razu trafiła na 63. miejsce tej listy. Od tego momentu wiele szkół zaczęło zamawiać moją książkę. Najpierw po jednym egzemplarzu, później po kilka, a nawet kilkaset. Cieszy mnie, że nauczycielki i bibliotekarki polecają moje powieści innym.

Czytelnicy utożsamiają się z historia-

mi? - Och bardzo. Zanim zaczęłam pisać, mocno przemyślałam to, jak chciałabym, aby ta książka wyglądała. Zależało mi, aby była wielowarstwowa i zawierała wątki pedagogiczne, sentencje i złote myśli. Tak, aby edukowała dorosłych i dzieci - jak ze sobą rozmawiać, jak dyskutować bez skakania do gardeł. Chciałam też po prostu inspirować. Wśród odbiorców mam dużo babć, które czytają „Kroniki” z sentymentem. Przychodzą na spotkania autorskie i mówią - pani opisała mnie, to moja historia jest w tej książce. Dobrym przykładem jest postać Barbary, kobiety, która jako jedyna głaskała na dobranoc dzieci w powojennym sierocińcu. Na jednym ze spotkań podeszła do mnie pani z niepełnosprawnym chłopcem na wózku. Opiekowała się nim w ośrodku, do którego oddali go rodzice po urodzeniu. Zapytała mnie - skąd pomysł na Barbarę? Czy zdaję sobie sprawę, ile jest dziś takich Barbar? Bo są ich tysiące.

I jak odpowiada Pani na takie pytania? Skąd pomysły przychodzą do

Pani głowy? - Zawsze mówię - z chmury (uśmiech). Zamykam się w swojej pracowni i daję ponieść myślom. I tak biorę jeden pomysł, drugi, aż powstaje cała historia.

Na polskim rynku nie ma zbyt wielu podobnych książek do „Kronik”. Literatura przygodowa dla młodzieży jest aż

tak wymagająca? Trudno mi odpowiedzieć, dlaczego pisarze w Polsce tak rzadko zabierają się za powieści przygodowe dla młodzieży. Ale to prawda, na rynku jest olbrzymia luka w „młodzieżówce”. Jest bardzo duży wybór książek dla małych dzieci i dla dorosłych. Ale nastolatkowie głównie mogą wybierać albo z tytułów pisanych wiele lat temu, albo właśnie z książek dla dorosłych. Oczywiście są też pozycje zagraniczne. Kiedyś trafiłam na badania, według których z całego rynku książek 38 procent stanowią książki dla dzieci, a 6 procent z tych 38, to książki młodzieżowe – i to głównie z działu fantastyki lub magii. Oświeciło mnie - wypełniam niszę. Oczywiście nie sama. Ale można zadać pytanie - co się stało z nami? - Ja oraz tych niewielu pisarzy, którzy zabrali się za przygodówkę młodzieżową, wzięliśmy na siebie odpowiedzialność i włożyliśmy przysłowiowy kij w mrowisko. Dodatkowo - w mojej trylogii opisuję wartości miękkie - dotyczące uczuć i przemyśleń. Przecież nie chodzi o samą akcję. Uważam, że to bardzo istotne umieć rozmawiać o uczuciach. Nie ucinać tych rozmów machnięciem ręki - bo to nieważne. Na koniec życia nie wspominamy piątek na świadectwie i odpowiedzi na egzaminach, tylko właśnie te „nieważne” sprawy. Więc ja o nich piszę.

Tu jednak pojawia się pytanie - jak autorzy książek dla młodzieży mogą konkurować z internetem - Youtubem,

Netflixem czy Tik-Tokiem? - Duża w tym rola rodziców i nauczycieli, by mimo wszystko podsuwali swoim dzieciom książki. Nie ukrywam, że jako autorka bardzo zwracam uwagę na dynamikę fabuły. Nie mogę pozwolić sobie, by opisy były jak w „Nad Niemnem”. Nie dziś. Akcja musi mieć tempo, dziać się szybko. Bo albo będę popisywać się retoryką przez 10 stron i spodobam się trzem osobom w jakiejś komisji, ale zanudzę tysiące dzieci, albo zawężę opisy do minimum, może nie zachwycę żadnej komisji, ale za to przekonam do czytania młodzież. Z premedytacją wybrałam drugą opcję (uśmiech). Moja serdeczna przyjaciółka jest nauczycielką nauczania początkowego. To wielka fanka książek - ona ich nie czyta, ona je wręcz pożera (uśmiech). Zawsze dostaje pierwsza, co napiszę. Szuka błędów, ale też recenzuje. Czasem wywala całe zdania. Ostatnio skreśliła pół strony! Jak wyjaśniła - ładne, ale bez przesady (śmiech).

Ale zdaje mi się, że i Panią znajdziemy

na Youtubie. - Od razu to powiem - nie jestem youtubowa. Tyle lat ten serwis już z nami, a ja tam nawet nie nóżką, a paluszkiem nie weszłam. Na innych platformach tak - szybko się rozgościłam, tutaj pojawiam się bardzo nieśmiało. Mam swój kanał i swoje pierwsze filmy, jeśli się spodobają, będę je kontynuować, ale do bycia youtuberką wiele mi brakuje. To bardzo czasochłonne i wymagające zajęcie. Od przygotowania treści, przez nagrania, po montaż i publikację. Ja to robię z doskoku, a trzeba to robić regularnie i jeszcze znaleźć czas na życie. Myślę, że prędzej pokusiłabym się o nakręcenie kursu pisania, gdzie podzieliłabym się moimi autorskimi metodami.

Może wideo to nie format dla pisarzy?

- Tego bym nie powiedziała. Pewien czas temu zrobiłam eksperyment. Moja siostra wyjechała i zostawiła mi pod opiekę swoje dziecko. Moje dzieci mają już 11 i 17 lat, więc trochę zapomniałam, jak to jest rozmawiać z 7-latkiem. Zorganizowałam mu teatrzyk kukiełkowy. Był zachwycony. Kiedy siostra wróciła, zrobiłyśmy mu niespodziankę. Wzięłyśmy jego pluszaki i nagrałyśmy filmik. Wieczorem wrzuciłyśmy go na Tik-Toka i włączyłyśmy siostrzeńcowi przed spaniem. Cieszył się naprawdę bardzo, a ja przy okazji odkryłam, że w ciągu doby zdobyłyśmy 1 200 wyświetleń. Myślę, że to całkiem dobra wróżba i sporo, jak na debiut.

Wniosek z tego taki, że dzieci naprawdę potrafią zainspirować (uśmiech). Zresztą, podobno to syn zainspiro-

wał Panią do napisania trylogii? - Tak, Adam, mój syn, odegrał bardzo ważną rolę w tworzeniu „Kronik”. Oddałam mu hołd, nazywając jego imieniem głównego bohatera. Kiedy miał 8 lat, powiedział - wiesz mama, przeczytałbym coś, ale tak, żeby coś się działo. - No to przygodówkę. I żeby dreszczyk emocji był. - Ale nie horror. To wszystko było bardzo spontaniczne. Pisałam i czytałam Adasiowi kolejne fragmenty. Od razu wiedziałam, co jest ciekawe, a co nudne. Ma to też drugą stronę (uśmiech). Bo kiedy moja córka Helena podrosła, od razu powiedziała - tak, Adam jest w książce, a mnie nie ma. Więc i dla córki stworzyłam wątek - wątek córki króla Persji. Dzieci to największa inspiracja, tylko trzeba pozwolić im mówić.

This article is from: