9 minute read

Sztuka

Next Article
Newsroom

Newsroom

Dr Dariusz Kacprzak - na wystawach zostawiam ślad mojej duszy

Z zamiłowania historyk sztuki, z zainteresowania i zaciekawienia - juror teatralny, z wyboru - szczecinianin lekko już narzekający, czyli prawdziwy szczecinianin. Dr Dariusz Kacprzak od lat uczy nas piękna, organizując wystawy w Muzeum Narodowym w Szczecinie.

Advertisement

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

Wystawa „Piękność twą widzę… Od Čiurlionisa do Kairiūkštisa – sztuka litewska pierwszej połowy XX wieku ze zbiorów Narodowego Muzeum Sztuki im. M.K. Čiurlionisa w Kownie”, prezentowana w Muzeum Narodowym w Szczecinie, zdobyła tytuł Zachodniopomorskiego Wydarzenia Muzealnego Roku 2020. To kolejna nagroda dla pana jako kuratora za wystawę organizowaną w szczecińskim muzeum.

- Ta nagroda ogromnie mnie ucieszyła z kilku powodów. Doceniono – jak sądzę – rangę dzieł, które udało się po raz pierwszy sprowadzić z Litwy i zaprezentować szczecińskiej publiczności (a były to prawdziwe skarby z kolekcji kowieńskiej), ale także atrakcyjną koncepcję ekspozycji i jej aranżację, oraz – jak potwierdzono w komentarzu werdyktu – dostrzeżony został wymiar naukowy przedsięwzięcia, którego widocznym śladem jest potężna, trójjęzyczna, polsko-niemiecko-litewska publikacja. Bodaj pierwsze takie obszerne, przekrojowe kompendium sztuki litewskiej po polsku. Rzeczywiście, w jakiś sposób była to szczególna wystawa, bowiem zarówno powstawała, jak i została udostępniona w trudnym czasie ograniczeń pandemicznych. Chyba nie w pełni udało się nam wszystkim nią nacieszyć, w końcowym okresie jej trwania muzeum musiało przejść wyłącznie na tryb działań online i nie było dostępne w formie stacjonarnej. Tak więc to, co najcenniejsze w sztuce, to, o co chodzi w muzeum – bezpośredni, osobisty kontakt z oryginałem - był niestety ograniczony.

Czy ta wystawa jest szczególna?

- Każda wystawa jest jednak w jakiś sposób szczególna, niepowtarzalna, wyjątkowa. Każda ekspozycja to starannie dobrane dzieła, kreacja przestrzeni, koncept, idee, pytania, które stawia kurator, problemy naukowe, które podejmuje, nie zawsze je rozwiązując. Za każdym razem „kuchnia wystawy” jest inna, o ostatecznym kształcie wystawy często decydują wewnątrzmuzealne, międzyinstytucjonalne rozmowy kuratorskie i umiejętności negocjacyjne, wzajemne zaufanie muzealników do siebie, wreszcie całkiem prozaiczne możliwości finansowe instytucji, kwestie transportowe, ubezpieczeniowe itd. Ostateczny kształt wystawy to zawsze wypadkowa rozmaitych okoliczności miejsca i czasu, kompetencji, wiedzy i doświadczenia kuratora, zespołu współpracujących muzealników i specjalistów rożnych dziedzin, ale też czasem kuratorski pazur. Chyba w przypadku wybitnych kuratorskich osobowości można czasem mówić o indywidualnym stylu, charakterystycznych cechach kreacji kuratorskich – o czymś takim nieuchwytnym, co sprawia, że wchodzimy na wystawę oglądamy i rozpoznajemy wyjątkowy zamysł, wnikliwe spojrzenie, wyrafinowany koncept konkretnej twórczyni czy twórcy ekspozycji. Taka pieczątka, podpis, ślad duszy pozostawiony w sali muzealnej. Podczas prac nad wystawą zdarzają się trudne decyzje, rozmaite zwroty akcji, bywa nerwowo, ale też są momenty ekscytujące, radosne. Szczęśliwe kuratorskie chwile to te m.in. w dniu wernisażu, kiedy kurator po raz pierwszy dzieli się efektem swojej pracy z gośćmi w muzeum. Wystawa to rodzaj kuratorskiej gry z widzem, opowieści, rozmowy z nim.

- Z wystawami jest trochę tak, jak z naszymi innymi namiętnościami. Zazwyczaj te ostatnie są najważniejsze, najbardziej wyjątkowe. W takim sensie wystawa sztuki litewskiej jest dla mnie obecnie szczególna, ale z sentymentem powracam do wystawy sztuki holenderskiej i flamandzkiej XVII wieku, którą przed kilku laty w Szczecinie przygotowaliśmy z kolegami z muzeum w Schwerinie – „Nie tylko tulipany”.

Tym spotkaniom towarzyszy sporo emocji.

- Z wystawami jest trochę tak, jak z naszymi innymi namiętnościami. Zazwyczaj te ostatnie są najważniejsze, najbardziej wyjątkowe. W takim sensie wystawa sztuki litewskiej jest dla mnie obecnie szczególna, ale z sentymentem powracam do wystawy sztuki holenderskiej i flamandzkiej XVII wieku, którą przed kilku laty w Szczecinie przygotowaliśmy z kolegami z muzeum w Schwerinie – „Nie tylko tulipany”. Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi przygotowaniu pomorskiego aneksu w ramach wystawy Biedermeieru, którą zrealizowaliśmy we współpracy z Muzeum Narodowym w Warszawie. Przyznam się, że ogromnie cenię sobie może nieco mniej spektakularne przedsięwzięcie, ale w moim przekonaniu ogromnie ważne – dwie różne edycje wystawy grafiki niemieckiej z naszych szczecińskich zbiorów – naszą kolekcję wpierw zaprezentowaliśmy w Muzeum Fundacji Ernsta Barlacha w Güstrow, a potem w zgoła innej odsłonie w gmachu muzeum przy Wałach Chrobrego.

Czy to myśl „piękność twą widzę” przyświecała młodemu chłopakowi, który zaczął się interesować sztuką już w szkole?

- Klucz do tytułu wystawy litewskiej był trochę inny. W Polsce właściwie niezmiennie spoglądamy na sztukę litewską przez pryzmat romantycznych wizji, stereotypów, mickiewiczowskich klisz. Także w historii sztuki w mówieniu o sztuce litewskiej przykładamy często postromantyczne kategorie. Jakże jest to błędne myślenie, starałem się pokazać poprzez naszą wystawę. Gdy wraz z Osvaldasem Daugelisem zaczęliśmy myśleć o wystawie litewskiej w Szczecinie, powiedziałem, że interesuje mnie chęć uchwycenia prawdziwie litewskiego ducha, którego tak naprawdę w Polsce nie znamy. Chyba nie byłem świadomy, jak jest to trudne i skomplikowane zadanie. I jeszcze przyznam się do jawnej kuratorskiej prowokacji, jakiej się dopuściłem. Piękność twą widzę – mówiłem, spoglądając w oczy „Dziewczynie w żółci” Antanasa Samuolisa, która otwiera wystawę i była jednocześnie plakatową bohaterką, zwiastunem wystawy. Tytuł współgrał z obrazem i w warstwie podstawowej skojarzeń tworzył rodzaj bon motu.

Słowo i obraz – tutaj rzeczywiście możemy powrócić do kwestii szkolnych zainteresowań.

- Rzeczywiście historią sztuki zacząłem interesować się w szkole podstawowej. Najpierw było zainteresowanie obrazami, zauroczenie językiem dzieł sztuki, fascynowały mnie barwne biografie ich twórców. Czytałem, oglądałem albumy… Coraz więcej oglądałem… Chętnie chodziłem do galerii, muzeum, podróżowałem. Wówczas w kontakcie z dziełami zapewne zaczęła się kształtować moja wrażliwość. Z czasem po prostu historia sztuki stała się pomysłem na życie i świadomie dokonanym wyborem sposobu odbioru rzeczywistości. Bo sztuka to także świat, który nas otacza…. Kilka lat temu, kiedy przechodziłem obok apteki, zobaczyłem reklamę jednej ze znanych firm kosmetycznych, która promowała preparaty odmładzające. Na pierwszym zdjęciu widoczna była spękana twarz kobiety (nie była to reprodukcja obrazu). Zmarszczki tworzyły krakelury – siatkę spękań, jakie powstają na powierzchni starych obrazów. Drugie zdjęcie obok to ta sama twarz – gładka, po konserwacji. Ktoś skojarzył proces starzenia się skóry z powierzchnią obrazu – pomysł sugestywny, a wymowa jasna i oczywista. Nie było tam naśladownictwa konkretnego dzieła – tylko porównanie dwóch bardzo podobnych do siebie procesów. W ten sposób wykorzystano sztukę, historyk sztuki widzi takie niuanse.

Studia w Warszawie, studia w Wiedniu, Muzeum Sztuki w Łodzi. Co takiego było w Szczecinie, że zdecydował się Pan tu przyjechać?

- W 2004 roku po raz pierwszy na zaproszenie szczecińskich kolegów odwiedziłem Szczecin, w kolejnym roku w dzisiejszym Muzeum Narodowym w Szczecinie – Muzeum Tradycji Regionalnych, w przestrzeni, w której obecnie oglądamy stałą ekspozycję „Złoty wiek Pomorza – sztuka na dworze Gryfitów w XVI i XVII wieku”, przygotowałem wystawę „Pięć wieków malarstwa europejskiego” ze zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. Potem w ramach rewizyty szczecińskie Muzeum Narodowe zaprezentowało swoją kolekcję dawnego malarstwa w Łodzi. Wspólnie pracowaliśmy nad publikacjami towarzyszącymi ekspozycjom, dla mnie wówczas było to pierwsze poważne zanurzenie w hi-

storię szczecińskiej kolekcji sztuki. To było ogromnie interesujące. Szczecin – zarówno muzeum, jak i miasto, szalenie mi się spodobało, chętnie i z wielkim zainteresowaniem, pasją zacząłem je wówczas poznawać, uczyć się go. Wówczas także padła kolejna propozycja, w 2008 roku osiadłem na stałe nad Odrą. I tak z gęsto zabudowanego miasta czterech kultur, o regularnej równolegle-prostopadłej siatce ulic znalazłem się w transgranicznym mieście o fascynującej historii z oryginalną architekturą końca XIX i początku XX wieku i zgoła odmiennym od łódzkiego rozumieniu przestrzeni, w którym do sprawnego poruszania się promieniście wokół placów ułożonych ulicach należy „myśleć trójkątami”.

Jak Pan ocenia decyzję pozostania w Szczecinie po latach?

- Szczecin ciągle mnie fascynuje, ciągle go odkrywam. Jedną z pierwszych wystaw, przy których współpracowałem, była „Hans Stettiner – Jan Szczeciński. Życie codzienne w Szczecinie w XX wieku”, którą przygotowywała dr Bogdana Kozińska, której niezmiennie jestem wdzięczny – dużo rozmawialiśmy, wiele się od niej nauczyłem, zauroczyła mnie Szczecinem. Ta fascynacja trwa do dziś – myślę, że jest nadal źródłem inspiracji do różnych działań... „Było sobie Pomorze” – Michał Majerski nakręcił, myślę, że bardzo ważny i ciekawy film, w muzeum mamy świetny projekt „Szczecińskie pasaże historyczne”. Historia polskiego Szczecina, historia niemieckiego Stettina, wcześniejsze dzieje – czasy Gryfitów. Ostatnio otworzyliśmy w Muzeum przy Wałach Chrobrego dwie nowe stałe wystawy „Misterium światła. Sztuka średniowieczna na Pomorzu”, a epoce nowożytnej poświęcona jest ekspozycja „Ukryte znaczenia. Sztuka na Pomorzu w XVI i XVII wieku”. A w salach skrzydła północnego na pierwszym piętrze „Stettin/Szczecin – jedna historia”. Poprzez dzieła sztuki, skomplikowane losy szczecińskich kolekcji opowiadamy o historii. Szczecin wciąż przyciąga, warto odkrywać historię, ale także spoglądać w przyszłość, genius loci to ogromny potencjał, który wciąż niedostatecznie wykorzystujemy. Dzisiaj, z perspektywy wielu już szczecińskich lat, wiem, że nie wszystko jest u nas tak doskonałe i idealne, jak mi się wydawało jeszcze jakiś czas temu, ale moja miłość do Szczecina zyskuje na dojrzałości. Prawie piętnaście lat już spędziłem tutaj - już chyba jestem szczecinianinem – z pewnością wewnątrz, w duszy czuję się dumnym szczecinianinem, zdarza mi się już (na szczęście bardzo rzadko) marudzić i nie zawsze doceniać to, co mamy. Jest taki rodzaj szczecińskiego malkontenctwa, które bardzo przeszkadza i które blokuje. Bardzo tego nie lubię, walczę z tym u siebie i innych.

Entuzjazmu brak…

- Na szczęście wciąż jest. I choć rozmaite procesy ostatnio uległy spowolnieniu czy też zatrzymaniu, niestety, coraz częściej zdarza się konieczność wykonania kroku, kilku kroków w tył, trzeba jednak nade wszystko myśleć i zawalczyć o przyszłość. Pomorze jest trochę jak motyl. Odra to korpus, gdy spojrzymy na mapę Lubinusa, dostrzeżemy dwa skrzydła motyla – Vorpommern i Pomorze Zachodnie. Gdyby te dwa skrzydła poruszały się zgodnie, równomiernie ów motyl mógłby wysoko szybować i daleko polecieć. Choć wspólnych inicjatyw nie brakuje, łącząc siły, moglibyśmy zdziałać jeszcze więcej.

Jak historyk sztuki podszedł do nowej roli – jurora teatralnego podczas tegorocznego Kontrapunktu?

To było bardzo ciekawe doświadczenie, wspaniała przygoda i jednocześnie ogromna odpowiedzialność. Obawiałem się, czy podołam temu zadaniu, nie dysponując stosownym warsztatem teatrologa. Czy w świecie osób profesjonalnie związanych z teatrem dotrzymam kroku. Te wszystkie wątpliwości, obawy, w chwili, gdy gasło światło, znikały i zaczynało się przeżycie. Każdy z nas ma inną wrażliwość, dlatego nasze rozmowy w gronie jurorów były bardzo ciekawe. Ciekawe były też spotkania z publicznością tego festiwalu. Tegoroczny Kontrapunkt pokazywał nam bardzo różnorodne formy ekspresji scenicznej, wypowiedzi, spektrum języków, jakimi mówi dzisiaj teatr. Czasem te bardzo różnorodne formy są trudne do porównania i do oceny. Teatr jest miejscem na swój sposób magicznym, każdy spektakl to dzieło sztuki, wymaga przygotowania, ale można odbierać je za pomocą swojej wrażliwości. I to jest chyba najważniejsze w kulturze - te metafizyczne przeżycia. Sztuka ma też ważną rolę społeczną. Myślę, że w sztuce, która reaguje na aktualność, nie wszystkie dzieła są piękne w rozumieniu estetycznym, ale w dyskursie społecznym, w kategoriach etycznych, dobra i zła, sztuka ma wielką moc. Nie mam wątpliwości, w każdym społeczeństwie na czele idei postępu idą artyści. Oni otwierają innym oczy, a za nimi inni – urzędnicy, politycy…. To artyści mający w sobie ducha rewolucji, pierwsi trafnie diagnozują codzienność i sygnalizują nadchodzące zmiany. Tego ducha awangardy odnalazłem wśród aktorów na deskach szczecińskich scen podczas tegorocznego, chyba bardzo udanego, Kontrapunktu, miał go także i Rembrandt, którego „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” ze zbiorów Fundacji Książąt Czartoryskich – Muzeum Narodowego w Krakowie przez kilka miesięcy gościliśmy w gmachu Muzeum Narodowego w Szczecinie na Wałach Chrobrego przed kilku laty.

Dr Dariusz Kacprzak

- historyk sztuki, muzealnik i muzeolog, absolwent kierunku Historia Sztuki Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Podyplomowego Studium Muzealniczego przy Wydziale Historycznym UW. Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii sztuki (rozprawa: „Kolekcje i zbiory artystyczne łódzkiej burżuazji wielkoprzemysłowej w latach 1880–1939”). Wieloletni kustosz zbiorów dawnej sztuki europejskiej w Muzeum Sztuki w Łodzi, od 2008 roku związany z Muzeum Narodowym w Szczecinie, w którym pełni obowiązki zastępcy dyrektora ds. naukowych.

#reklama

This article is from: