Nr 10 / L I S T O PA D 20 17 I S S N 2 5 4 3 -9 57 X
biznes po poznańsku
Grażyna Raniewicz-Lis
Prezesem się bywa, człowiekiem pozostaje pres ti żowa mark a
Grudziński, Skotarczyk, Małecka,
czyli jak upiec rogala świętomarcińskiego? k u lt u r a ln a roz mowa
Powrót do Poznania
Krzesimira Dębskiego
JOANNA KARLIK-KNOCIŃSKA WIZJONERKA
Voyager Group
Poznań, św. Michała 20, 61 628 66 88, www.voyagergroup.pl
Codziennie spotykam się z ludźmi, którzy wnoszą coś dobrego w rozwój Poznania. Każdy inaczej, po swojemu. Dzięki nim śmiało mogę powiedzieć, że biznesowo mamy się świetnie. Wszystkim życzę samych sukcesów i mocno trzymam za nich kciuki. Życie pokazuje, że sukces rodzi się z czasem. Zanim nadejdzie, wiele razy wątpimy, tracimy siły i wiarę w to, co robimy. Bo jeśli nie idzie, to jak walczyć dalej? Walka umacnia. Upadając trzeba w końcu się podnieść. Mój mistrz, profesor Bartoszewski, mawiał, że są rzeczy, które warto i te, które się opłaca. I nie zawsze to, co się opłaca, warto, a to, co warto, się opłaca. Czasem trzeba przeczekać, bo warto i chociaż w danym dniu się nie opłaca, to przyjdzie moment radości. Sukces rodzi się powoli, choć często w bólach. Przychodzi wtedy, kiedy w niego wierzymy, a wiara w marzenia czyni cuda! O sukcesie może na pewno mówić Joanna Karlik-Knocińska, kobieta, która nie bała się wyzwań i męskiego świata motoryzacji, w który świadomie wchodziła. Dzięki temu dziś jest tutaj. Piotr Zawadzki pewnie nigdy nie otworzyłby butiku w Mosinie, gdyby nie to, że zaryzykował i uwierzył, że warto. Grażyna Raniewicz-Lis nie zostałaby prezesem PSS Społem nie kochając spółdzielczości, a Krzesimir Dębski dziś nie tęskniłby za Poznaniem, gdyby tak mocno się z nim nie związał. W tym miesiącu przypada 25-lecie Fundacji Sceny na Piętrze TESPIS, z którą związałam się ja. Pamiętam, że nie chciałam tam iść, ale nie dlatego, że taki miałam kaprys, byłam zwyczajnie zmęczona. I pewnie gdyby nie ta praca, nigdy bym tam nie trafiła. Weszłam do Sceny na Piętrze, usiadłam z tyłu, popatrzyłam na rzędy czerwonych krzeseł i… poczułam na sobie oddech teatru. Ściany szeptały niedawno zgubione tu frazy, na deskach sceny wyczytałam wersy rozrzucone przez aktorów. Natychmiast przeniosłam się w inny świat. I wtedy na scenie pojawił się aktor wszystkich spektakli. Osoba, która porwała myśli, słowa, serca i oddech
MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAKA
Joanna Małecka, redaktor prowadząca „Poznański prestiż”
REDAKTOR PROWADZĄCA: Joanna Małecka joanna.malecka@poznanskiprestiz.pl
PREZES: Jarosław Olewicz WICEPREZES: Karolina Kałdońska WICEPREZES: Edyta Kochman WICEPREZES: Alicja Kulbicka
REDAKTOR: Piotr Chabzda piotr.chabzda@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR NACZELNA: Alicja Kulbicka FOT. BONDER.ORG
widowni. I gdyby nie on, mój nauczyciel Sceny na Piętrze, pewnie do końca bym jej nie zrozumiała. Romuald Grząślewicz, bo jemu ślę ukłony, to prawdziwe serce i dusza tej sceny. Bez jego powitań nie byłoby tego niezwykłego entourage'u, tych prawdziwych słów, niczym nie kupionych gestów... Prawdziwość, Panie Romualdzie, jest dziś bezcenna, a tak jej mało wokół, więc dziękuję. Nie wyobrażam sobie już comiesięcznych poniedziałków bez Sceny na Piętrze, wspaniałych ludzi, lampki wina po spektaklu, choć nigdy nie miałam okazji skosztować, bo ciągle prowadzę. Nie wyobrażam sobie Sceny bez kwiatów po występie, powolnego schodzenia do szatni, ulatujących emocji i Pana, Panie Romualdzie…
WYDAWCA Top Media & Publishing House Sp. z o.o.
WYDAWCA: Jarosław Olewicz
DYREKTOR ZARZĄDZAJĄCA: Hanna Kowal hanna.kowal@poznanskiprestiz.pl
poznanskiprestiz.pl fb.com/poznanskiprestiz
3
SPECJALISTA DS. SPRZEDAŻY: Ewelina Paluszyńska ewelina.paluszynska@poznanskiprestiz.pl tel. 61 820 41 75, 510 841 097 WSPÓŁPRACA: Sławomir Brandt, Michał Gradowski, Elżbieta Podolska, Małgorzata Rybczyńska
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Sławomir Brandt PROJEKT GRAFICZNY I SKŁAD: Sarius Grafika i Media KOREKTA: Pracownia Ad Iustum ADRES REDAKCJI: ul. Grunwaldzka 43/1 a, 60-784 Poznań tel./faks 61 831 74 20 DRUK: CGS drukarnia Sp. z o.o. NAKŁAD: 5000 egzemplarzy MAGAZYN BEZPŁATNY
Redakcja nie bierze odpowiedzialności za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Przedruk w całości lub części dozwolony jedynie po uzyskaniu pisemnej zgody Wydawnictwa Top Media & Publishing House Sp. z o.o. Wszelkie przedstawione projekty podlegają ochronie prawa autorskiego i należą do osób wymienionych przy każdym z nich. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ma prawo odmówić ich publikacji bez podania przyczyny.
52 62 14
Spis treści te mat z okł adki
6 JOANNA KARLIK–KNOCIŃSKA: Wizjonerka felieton
12 DR TOMASZ KOZŁOWSKI: Popyt na chandrę miejsca warte poznania
14 Szpital o ludzkiej twarzy biznes
po
poznańsku
18 GRAŻYNA RANIEWICZ–LIS: Prezesem się bywa, człowiekiem pozostaje 22 AGNIESZKA KOWALCZYK: 10 lat Mona Lisy
28 moda
46 ZAVA – i wszystko jasne uroda
50 Bądź piękna z Instytutem Salamandra 52 Good Time Day Spa: Idea piękna i satysfakcji
72 będzie się działo
26 Luksus ręcznie wyrabiany
56 Ogrody w zadumie
76 25 lat w dobrym towarzystwie 78 W aptece z marzeniami 82 Wydarzenia, na scenie, w teatrze, w kinie
prestiżowa
familijnie
po
dobry
wzór
prestiżowy lokal
54 Rozsmakuj się w Toskanii spacerem po
marka
dzielnicy
28 Jak upiec rogala świętomarcińskiego?
60 Kwiaty. Codzienni towarzysze życia
do zamieszkania
od
32 Zamieszkaj w zgodzie z naturą
62 MARCIN KACZMAREK-PIELIN: Najważniejsze, by życie miało smak
godzinach
34 Nowe spojrzenie na naturalne odmładzanie
pasje
70 Dyskretny urok winyli
92 Jagoda Kram w Scenie 93 Szpikowóz, Kaskada 94 Storytelling dla panów 95 Wieczór w Toyota Bońkowscy 96 Sukcesja, i co dalej? 97 Kobieta warta Poznania, Teatralnie z Gruv Art Teatr
raport
ku lt u r a ln a r oz m owa
gdzie nas znaleźć
72 KRZESIMIR DĘBSKI: Poznań jest cały czas we mnie
98 Punkty, w których dostępny jest magazyn
moto
34 40 lat Toru „Poznań” na
zdrowie
prestiżu
42 Zmiany w ustawie o zatrudnianiu pracowników tymczasowych
kuchni
podróże
66 Kierunek Reykjavik
6
te mat
z okładki
/
Wizjonerka Stworzyła pierwszą w Polsce biżuterię ze zużytych części różnych modeli samochodów marki Volvo. W branży motoryzacyjnej pracuje już 25 lat. Zaczynała z tatą i bratem od małego salonu Hondy i serwisu przy poznańskiej Malcie. Dziś nazwisko Karlik w Poznaniu i Wielkopolsce jest doskonale znane. – Wiele razy słyszałam, że kobieta nie pasuje do tej branży, bo to męski obszar, ale nigdy się tym nie przejmowałam, mam ogromną satysfakcję z tego, co robię – mówi Joanna Karlik-Knocińska, która zarządza Firmą Karlik – autoryzowanymi dealerstwami marki Volvo w Wielkopolsce rozmawia: Joanna Małecka | zdjęcia: Sławomir Brandt
W
gabinecie Joanny Karlik-Knocińskiej wiele elementów tworzy domowy klimat. Na biurku pali się świeczka, na półce stoją rodzinne fotografie, wyjątkowe miejsce zajmuje zdjęcie córki – baletnicy. Obrazy w tonacji czarno-białej dopełniają stylizacji pomieszczenia. Naprzeciwko nas, na komodzie, dostrzegam zaprezentowane różne elementy biżuterii – to część kolekcji będącej autorskim pomysłem mojej rozmówczyni. Siadamy na wygodnych kanapach… Ma Pani piękny pierścionek. JOANNA KARLIK-KNOCIŃSKA: Dziękuję bardzo. Z czego jest wykonany? To pierścionek z kolekcji pARTs z fragmentem układu elektroniki z przełącznika wycieraczek Volvo. Jest to unikatowy egzemplarz i jeden z elementów biżuterii, która powstaje we współpracy z Anną Orską, a tworzona jest ze zużytych części samochodowych.
Trochę nietypowy pomysł… To był impuls. Myślę, że największą motywacją do stworzenia tej kolekcji były moje klientki. Od ponad ośmiu lat mam dużą przyjemność organizować dla nich w naszych salonach spotkania z okazji Dnia Kobiet. Podczas planowania jednej z edycji postanowiłam przygotować dla pań coś wyjątkowego, a że sama uwielbiam biżuterię i jestem wielką miłośniczką marki ORSKA, pomyślałam o współpracy z Anią.
7
Tak powstała kolekcja biżuterii „no name” i od razu spotkała się z ciepłym przyjęciem. Dziś jest to marka, którą stworzyłam – Karlik ART, a biżuteria pARTs jest jej częścią. Pierwsze elementy kolekcji były dedykowane tylko kobietom, nieco później powstała linia biżuterii dla mężczyzn. Największą popularnością wśród panów cieszą się spinki do mankietów z zastosowaniem nakrętki amortyzatora pasów Volvo z osadzoną w nich czarną perłą Swarovskiego.
Dlaczego akurat zużyte części samochodowe? Sama idea recyklingu i upcyklingu jest mi bardzo bliska, ponieważ wiąże się z filozofią marki Volvo, dla której priorytetowe są takie wartości, jak ochrona środowiska czy odpowiedzialność za otaczający świat. Jest to spójne z ideą naszego projektu biżuterii pARTs, dlatego zaprosiłam do współpracy wybitną projektantkę, która tworzy biżuterię z materiałów oraz przedmiotów uznawanych za bezużyteczne i nienadające się do ponownego wykorzystania.
8
Co powstało jako pierwsze? Wisior z uszczelki półosi napędowej z czarnym kryształem Swarovskiego. Był to limitowany wisior, który bardzo się podobał i mimo swojej oryginalności szybko znalazł duże grono wielbicielek. Dla mnie osobiście jest on jak amulet, gdyż od niego wszystko się zaczęło. Przyznam, że projekt biżuterii bardzo długo czekał na swoją odsłonę i tylko dzięki moim przyjaciołom, którzy zmotywowali mnie do jego realizacji, jest dzisiaj oryginalną i unikatową biżuterią. W moim pomyśle dużą rolę odegrała także Ania Orska, która nadaje elementom pARTs realnych i artystycznych kształtów. Jak projektantka zareagowała na propozycję stworzenia biżuterii z części samochodowych? W pełni zaakceptowała moją wizję i dostrzegła w tej koncepcji nowe wyzwanie. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się w hali serwisowej, ku wielkiemu zdziwieniu doradców serwisowych i mechaników. Przeszukiwałyśmy pojemniki ze śrubkami, tulejkami i kablami, bo najbardziej interesowały nas oczywiście zużyte części. Każdy większy element rozbierałyśmy na czynniki pierwsze, szukając inspiracji. Z czasem powstała pierwsza kolekcja, potem druga, a nad kolejnymi właśnie pracujemy. Premierowe pokazy nowych kolekcji odbywają się zawsze podczas spotkań z okazji Dnia Kobiet Volvo w marcu. Tę tradycję będę chciała podtrzymać. Pracownicy serwisu się nie śmiali? Absolutnie nie. Dziś sami przynoszą mi części z pytaniem, czy nie wykorzystałabym ich do nowej kolekcji (śmiech). Mam od nich duże wsparcie, bo ta biżuteria to fantastyczna odskocznia od mojej motoryzacyjnej rzeczywistości. Dzięki temu projektowi udało mi się udowodnić, że istnieje synergia świata kobiet i mężczyzn.
Jeździ Pani Volvo? Oczywiście, obecnie nowym modelem Volvo XC60, niekwestionowanym liderem w segmencie premium, który podczas premiery na tegorocznych targach Poznań Motor Show przyciągnął ogromne grono swoich miłośników. Miałam przyjemność konfigurowania sobie tego samochodu od podstaw i cóż mogę powiedzieć… Dla mnie to samochód idealny, rozumiemy się bez słów! Motoryzacja to trochę męska działka… Pracuję w tej branży od ponad 25 lat. Motoryzacja zawsze była obecna w moim życiu, bo stanowiła wielką pasję mojego taty i młodszego brata. Wspólne wyjazdy na poznańską giełdę samochodową stały się niedzielnym, wyczekiwanym rytuałem w naszym domu. A kiedy w moim życiu pojawił się Jacek i jego motocyklowa pasja, wówczas byłam już pewna, że motoryzacja będzie mi towarzyszyła przez całe życie. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo ukształtuje mnie jako człowieka. A odnosząc się do Pani stwierdzenia, uważam, że w zarządzaniu firmą w branży motoryzacyjnej nie płeć jest najważniejsza. Jak wyglądały Pani początki w branży? Zaraz po maturze rozpoczęłam pracę w nowym salonie ojca we Wrześni. W mojej ocenie był to jeden z najpiękniejszych salonów w Polsce. Kiedy otrzymaliśmy autoryzację koncernu Hondy, ojciec postanowił rozpocząć działalność także w Poznaniu. I w tym miejscu na dobre rozpoczęła się moja motoryzacyjna przygoda, która trwa do dziś. Swoje doświadczenie na początku zdobywałam w administracji, brakowało mi tam jednak kontaktu z ludźmi. Wtedy ojciec obdarzył mnie i mojego męża ogromnym zaufaniem, dając możliwość kierowania działem technicznym. Wspólnie
Pracuję w tej branży od ponad 25 lat. Motoryzacja zawsze była obecna w moim życiu, bo stanowiła wielką pasję mojego taty i młodszego brata. Wspólne wyjazdy na poznańską giełdę samochodową stały się niedzielnym, wyczekiwanym rytuałem w naszym domu. A kiedy w moim życiu pojawił się Jacek i jego motocyklowa pasja, wówczas byłam już pewna, że motoryzacja będzie mi towarzyszyła przez całe życie z Jackiem byliśmy odpowiedzialni za obsługę posprzedażową naszej firmy. Szybko się uczyliśmy, mocno angażując w powierzone zadania. Kiedy ojciec podjął decyzję o rozwoju firmy o markę Volvo, wiedzieliśmy, że jesteśmy dobrze przygotowani do samodzielnego startu. W tym roku mija 15 lat, odkąd reprezentujemy koncern Volvo w Poznaniu, Wielkopolsce i województwie lubuskim. Na początku był to tylko salon i serwis przy poznańskiej Malcie, dzisiaj to także przestronny obiekt w Baranowie i showroom Volvo w Zielonej Górze. Kobieta jako doradca serwisowy? To dość nietypowe… Nietypowe, ale osobiście bardzo dobrze czułam się w tej roli, bo uwielbiam kontakt z ludźmi. Oczywiście zdarzały się trudne sytuacje, ponieważ na początku jako młoda kobieta na tym
stanowisku nie byłam akceptowana. Skupiałam się jednak na tym, by dobrze wykonywać swoje zadania, byłam zdeterminowana i często konsultowałam się z mechanikami w sprawie ich działań serwisowych. To wtedy nauczyłam się na przykład wymiany klocków hamulcowych i wymiany oleju. Szybko stałam się partnerem dla naszych klientów, a praca w serwisie dawała mi ogromną satysfakcję i pewność siebie. Pamięta Pani najtrudniejszą sytuację z tamtego okresu? Był taki moment, kiedy jeden z naszych kontrahentów wiedział, że będzie negocjował kontrakt z J. Karlik. Przyjechał i zdziwiony zapytał: „Pani jest kobietą?”. Wtedy było mi trochę przykro, ale mimo wszystko udało mi się go przekonać, że J. Karlik to dobry partner biznesowy. Nasza współpraca trwała bardzo długo.
9
10
Była Pani doradcą serwisowym, i co dalej? Nadszedł dzień, w którym dowiedziałam się, że zostanę mamą. Stanęłam przed poważną decyzją – pracować dalej, czy zrezygnować z biznesu. Pracowałam prawie przez całą ciążę, bo dobrze się wtedy czułam, ale kiedy urodziła się moja córka, za namową najbliższych zostałam w domu przez dwa lata. Biznes został w rękach mężczyzn: ojca, męża i brata. (śmiech) Z perspektywy czasu uważa Pani, że była to dobra decyzja? Bardzo dobra. Nie żałuję niczego. Mam fantastyczną córkę, która jest dla mnie ogromnym wsparciem. Wspólnie ustalamy cele i priorytety, a także granice, których nie można przekroczyć, bo nie można być doskonałym w każdej dziedzinie naszego życia. Po dwóch latach wróciła Pani do pracy? Wróciłam, chociaż nie było łatwo. Serce miałam rozdarte, ale miałam to szczęście, że w wychowanie córki mocno włączyli się dziadkowie. Dzięki temu,
że pracuję z fantastycznym zespołem, mogłam dalej rozwijać się zawodowo, być jednocześnie partnerem w pracy i rodzicem w domu. Mąż Panią wspierał? Oczywiście. Znamy się od zawsze, zaczynaliśmy pracę w jednej firmie jako nastolatkowie. Kiedy ja byłam doradcą serwisowym, on zajmował się częściami i logistyką. Uzupełnialiśmy się nie tylko w pracy, ale także w domu. I tak jest do dziś. Nie opuściła Pani żadnej wywiadówki? Opuściłam. Czasem tak bywa, że nie można być wszędzie. Na szczęście mamy telefony komórkowe. Córka zamierza iść w Wasze ślady? Na razie wybrała taniec. Mam wrażenie, że wcześniej zaczęła tańczyć niż chodzić i dlatego dałam jej możliwość rozwinięcia skrzydeł, zapisując na lekcje baletu. Dziesięć lat nauki pokazało, że to dobry kierunek. Bardzo lubimy wspólnie odwiedzać Teatr Wielki w Poznaniu, szczególnie w okresie świątecznym, gdzie wystawiane są spektakle baletowe Jezioro łabędzie czy Dziadek do orzechów. Podczas jednego z nich córka wpatrywała się w tancerzy i zamyślona powiedziała do mnie: „wiesz mamo, ja tu kiedyś zatańczę”. Miała wtedy sześć lat. Popatrzyłam na nią i pomyślałam, że cudownie jest mieć takie marzenia. I proszę sobie wyobrazić, że minęło kilka lat i w 2014 roku zatańczyła na deskach Teatru Wielkiego u boku swojego autorytetu – pierwszej solistki baletu, Karoliny Sierant. Spełniła swoje największe marzenie. Niewiele pamiętam z tego dnia. Łzy ciekły mi po policzkach, byłam z niej taka dumna. Do dziś mówię o tym z wielkim wzruszeniem. Siedzieli Państwo w pierwszym rzędzie? Oczywiście. Całą rodziną biliśmy brawo na stojąco, był to cudowny moment. To pokazuje, że wielka pasja jest sposobem na życie, kształtuje osobowość i daje ogromnego kopa. Ona Panią motywuje? Bardzo. To jest aż dziwne, że piętnastolatka może tak zmotywować osobę dorosłą, która od tylu lat pracuje w biznesie. Julia uświadamia mi, że jeżeli wierzysz i marzysz, to wszystko jest możliwe. Jak udało się Pani zbudować taką markę będąc kobietą? Ostatnie wyniki, które miałam okazję czytać pokazują, że 35 proc. pracowników w branży
11
motoryzacyjnej to kobiety. Oceniam to jako bardzo dobry wynik. Dzisiaj nikogo nie dziwi, że w Volvo za aspekt projektowy i komunikacyjny odpowiedzialne są kobiety na równi z mężczyznami. Miałam przyjemność i ogromny zaszczyt przejąć firmę od mojego ojca. Bez wątpienia nie osiągnęłabym tyle bez wsparcia mojego zespołu, z którym współpracuję, i w którym nie ma podziału na kobiety i mężczyzn. To są dla mnie partnerzy biznesowi i jednocześnie ludzie, z którymi bardzo lubię spędzać czas. Myślę, że dobra komunikacja, poznańska gospodarność, solidność i zaangażowanie doprowadziły do tego, że mogę cały czas z ogromną satysfakcją rozwijać siebie i firmę. Staram się skupiać na szansach oraz możliwościach, a nie na problemach i trudnościach, dlatego dobrze mi się współpracuje z osobami, które myślą podobnie. Ważna jest także dla mnie otwartość i umiejętność twórczej dyskusji, popartej argumentami.
procesów oraz dużo zaufania do współpracowników. Jako osoba bezpośrednio zaangażowana w zarządzanie nie mam poczucia patrzenia komuś na ręce. Mam raczej poczucie wzajemnego wsparcia. Każdy jest odpowiedzialny za swój dział, a ja nie ingeruję w pojedyncze decyzje.
Ilu ludźmi Pani zarządza? W marce Volvo to 100 osób.
A co z czasem dla siebie? Mam go niewiele. Bardzo lubię spędzać czas z najbliższymi w domu, to tam zbieram myśli i odnajduję spokój. Uwielbiam wychodzić do ogrodu, czasami popracować, a czasami po prostu poczytać. Zdarza się, że wspólnie z mężem wyjeżdżamy motocyklem na Mazury. Zabieramy niezbędne rzeczy i delektujemy się czasem spędzanym tylko we dwoje.
Pani lubi swoich współpracowników… Bardzo. Patrzy im Pani na ręce? Prowadzenie biznesu to poszukiwanie nowych kierunków rozwoju, kontrolowanie zachodzących
Jakie ma Pani plany na dalszy rozwój firmy? Chciałabym jeszcze zrealizować naszą rodzinną wizję, nad którą obecnie wspólnie pracujemy. Póki co to tajemnica... Ma Pani swój autorytet? Moi rodzice, którzy nauczyli mnie, że nie ma znaczenia, w jakiej branży pracujemy, tylko to, jakimi jesteśmy ludźmi. Czy jesteśmy wyrozumiali, gospodarni, czy szanujemy drugiego człowieka, czy potrafimy mu pomóc. To dla mnie ma największe znaczenie w codziennym życiu.
felieton
/
Popyt na chandrę „Jestem melancholikiem i jestem z tego dumny”. Z takim zdaniem wielu mogłoby się utożsamić, w tym również i ja sam. Wiem to od czasu, gdy usłyszałem, że „jestem depresyjny”. Co nie znaczy, że mam depresję. Ot, w przekładzie na polski, lubię zrzędzić. A przynajmniej tak to zrozumiałem. Ale nie w tym rzecz, mam wrażenie, że ci „depresyjni” to już nie odosobnione przypadki, ale masowy trend. Wisielczy nastrój może być już czymś więcej niż chwilowym, indywidualnym zaburzeniem: mam na myśli modę, a to już zjawisko trwalsze dr Tomasz Kozłowski, Katedra Edukacji i Nowych Mediów, Wydział Nauk Społecznych, Collegium Da Vinci, Poznań
P
óźną jesienią mam osobliwy rytuał. W jednym z poznańskich klubów w tym czasie zazwyczaj urządza sobie popas jakaś gotycka kapela. Idę na taki koncert nie po to, by wsłuchiwać się w ich egzaltowane teksty. Wersy o płaczących krwią niebiosach, upadłych aniołach, bezsensie życia, tęsknocie za słodyczą śmierci, bólu istnienia – po prostu mnie śmieszą. Mimo to chodzę w takie miejsca, by obserwować młodzież (młodszą i starszą) gotową spijać słowa z ust trupiobladych wokalistów. Fani takich grup na ogół powciskani są w kruczoczarne fatałaszki, jak w filmach o wampirach klasy C lub D. Mogą to być rozkloszowane koronkowe suknie, sznurowane od kostek po same szczęki gorsety, i tak dalej. I makijaż! Czerń i biel. Ewentualnie kropla czerwieni, bo nawet trupie serca tłoczyły wcześniej jakąś tam krew… I to czarne morze na dźwięk wybranych refrenów zaczyna ożywać i faluje. Ale rytuałowi temu bliżej jest
zdjęcie: Archiwum prywatne
12
do samobiczowania niż do tańca. Trochę jak w Sali samobójców. Czego to ludzie nie wymyślą! Doświadczenie – jak dla antropologa – bardzo ciekawe, za każdym razem. Może myślisz, drogi Czytelniku, że podobne zjawiska są generalnie rzadkie, że to pewne ekstremum. Otóż nie! Może jest tak w kwestii formy, ale nie treści. Dowód? Proszę bardzo. Wakacje się skończyły. No i się zaczęło. Back to work blues, czyli pourlopowa bolączka powrotu do pracowniczego kieratu zbiera swoje żniwo. Blues tego typu pobrzmiewa już w ostatnich dniach wakacji, jednak prawdziwe serenady mają miejsce po przekroczeniu progu firmy. Ponowne przysposabianie do czynności tak słodko zaprzestanych potęguje wrażenie życiowej porażki: idę tylko do pracy, jak zawsze, a czuję się, jakbym wstępował na szafot. Ratunku! I nieważne, do jakich wniosków dochodzimy. Idziemy na biurową kawę i nagle okazuje się, że nie jesteśmy sami. Szybko rozmowy na temat tego, jak bardzo komu się po wakacjach nie chce, zaczynają przypominać licytację. Zupełnie tak, jakby był to jakiś pokrętny sposób chwalenia się przed całą resztą. Kto kogo przebije? Jest w tym jakiś paradoks. Z jednej strony żyjemy w kulturze, która hołduje zasadzie przyjemności i samorealizacji. A mimo to przyjęło się, że niekiedy warto zamanifestować swój – że się tak wyrażę – dół. Internet zresztą pełen jest tego rodzaju impresji. Na portalach społecznościowych możemy odnaleźć tysiące uduchowionych, dołujących sentencji, powielanych za filozofami i pisarzami sortu, niekiedy, bardzo pośledniego. Wiele z nich sugerujących, że życie to udręka. Jak żyć? Oglądam to i nachodzi mnie refleksja, że człowiek to iście nietypowe zwierzę. Po pierwsze, potrafi ze wszystkiego uczynić powód do bitki – wystarczy przecież podzielić ludzi na „zielonych” i „czerwonych” (tudzież optymistów i pesymistów) i gotowe, co potwierdzono w setkach eksperymentów. Co więcej – i to dla naszych rozważań esencjonalne – ludzie ze wszystkiego potrafią zrobić modę. Późną jesienią mam osobliwy rytuał. Nawet z własnej melancholii, ba, z depreW jednym z poznańskich klubów sji. Podobnych pomysłów nie wytrzymuw tym czasie zazwyczaj urządza ją niektóre teorie, mówiące, że moda jest sobie popas jakaś gotycka kapela. komunikatem o własnej wartości wysyłaIdę na taki koncert nie po to, by nym do otoczenia. Ale co to za komunikat, który mówi, że, jak w piosence, „znowu wsłuchiwać się w egzaltowane teksty w życiu mi nie wyszło”? Ekonomia uczy, o płaczących krwią niebiosach, że skoro jest popyt, to musi w końcu upadłych aniołach, bezsensie pojawić się podaż… Tylko kto generuje życia. Chodzę w takie miejsca, by popyt na indywidua z chandrą? obserwować młodzież gotową spijać Nie chciałbym być źle zrozumiany: słowa z ust trupiobladych wokalistów. depresja z pewnością wymaga interwencji specjalisty. Ale przecież nie każdy jeTo czarne morze fanów na dźwięk sienny smuteczek musi być od razu zalewybranych refrenów, zaczyna ożywać czany prozakiem. A więc jak odróżnić tę i faluje. Ale rytuałowi temu bliżej prawdziwą depresję od tej ściemnionej lub przesadzonej? Tę, która zagraża życiu jest do samobiczowania niż do tańca od tej, która pielęgnuje wyłącznie czyjeś rozbuchane ego? Świta mi myśl, że ta faktyczna się ukrywa, a nawet utrzymuje, że wszystko jest w porządku, ta ściemniona natomiast – przeciwnie. Krzyczy z facebookowych stron z prośbą o atencję. Lubi uzewnętrzniać się na forach. Licytuje się na głębokość doła. Zamieszcza tu i ówdzie pretensjonalne aforyzmy. Jestem niemal pewien, że większość tych, którzy mają czas na podobne zabiegi, prawdopodobnie od prawdziwej depresji – szczęśliwie – jest jeszcze bardzo daleko. Ostatecznie jednak, nie mam nic przeciwko. Proszę bardzo, pobądźmy sobie melancholikami tej jesieni. Nawet wybierzmy się na ten gotycki koncert. Napiszmy smutny wiersz, potęsknijmy, pomilczmy. Pogoda sprzyja. Kto ma potrzebę – śmiało. Tak dla zdrowej równowagi. I nie dla kogoś. Na swój prywatny rachunek. •
13
14
đ&#x;Ą
Daniel Szlachciak, dyrektor zarzÄ…dzajÄ…cy Szpitala Ĺšw. Wojciecha w Poznaniu
miejsca
warte poz nan ia
/
Szpital o ludzkiej twarzy To nie jest zwykły szpital, w którym na lekarza czeka się godzinami, a na korytarzu nie ma gdzie usiąść. To nie jest miejsce, w którym człowiek schodzi na drugi plan przeraşony widokiem białego fartucha. Szpital Św. Wojciecha to nowoczesne wnętrza, nowatorskie, nieinwazyjne operacje i niezwykły zespół ludzi, dla których empatia i pacjent mają największe znaczenie tekst: Joanna Małecka  |  zdjęcia: Sławomir Brandt
P
onad 40 tysięcy świadczeń medycznych, w tym dwa tysiące sześćset zabiegów operacyjnych, tysiąc gastro- i kolonoskopii, trzy tysiące badań obrazowych, dwa i pół tysiąca wizyt stomatologicznych oraz 28 tysięcy konsultacji w ramach poradni – to wynik 20 miesięcy funkcjonowania Szpitala Św. Wojciecha w Poznaniu. Ale to nie wszystko. W lutym br. dr Piotr Winkler przeprowadził pierwszy w Polsce w pełni endoskopowy zabieg stenozy odcinka lędźwiowego kręgosłupa, a dr Andrzej Dmitriew we wrześniu,
równieş pierwszy raz w Polsce – zabieg z uşyciem soczewki ICL do korekcji wysokiej nadwzroczności i astygmatyzmu. Nowoczesny, dwukondygnacyjny budynek przy ulicy Bolesława Krzywoustego 114 w Poznaniu przypomina bardziej hotel niş szpital. Przed przeszklonym wejściem ogromny parking, a przy drzwiach napis: Szpital Św. Wojciecha. Wszyscy się do siebie uśmiechają i wymieniają „dzień dobry�. Wchodzę. Ogromny hol, gdzie znajduje się recepcja jest ładnie urządzony. Wygodne kanapy, stoliki, na których stoją miseczki z jabłkami dla pacjentów. Po prawej stronie recepcja. – W czym mogę Pani pomóc? – pada pytanie do starszej kobiety. – Proszę usiąść, zaraz się Panią zajmiemy. Z uśmiechem
15
udzielamy porad medycznych i zajmujemy się diagnostyką obrazową, laboratoryjną oraz, w pracowni endoskopii, wykonujemy gastroskopię i kolonoskopię. Drugą część naszego działania stanowi leczenie zabiegowe, włączając w to zabiegi operacyjne i pobyty w szpitalu. Te dwa obszary wzajemnie się uzupełniają. U nas pacjent jest pełnoprawnym partnerem w dialogu z lekarzem i współuczestniczy w wyborze optymalnego sposobu leczenia, co często jest niemożliwe w przypadku leczenia publicznego.
Na Oddziale Wielospecjalistycznym
na ustach padają kolejne pytania, potem skierowanie do specjalisty. Pielęgniarki, wszystkie jednakowo ubrane, mają idealnie skrojone stroje. Niosą wyniki badań niezbędne w postawieniu diagnozy. Po prawej stronie, za recepcją, poradnie. Od początku funkcjonowania szpitala odbyło się tutaj 28 tysięcy konsultacji. Każdy gabinet jest czysty, pachnący, z biurkiem, za którym siedzi lekarz. Parawany, gdyby pacjent się krępował. - To jest szpital zbudowany ponad dwa lata temu. Zajmujemy się tutaj leczeniem pacjentów z różnymi schorzeniami – mówi Daniel Szlachciak, dyrektor zarządzający, prezes zarządu Szpitala. – Dysponujemy częścią ambulatoryjną, w której
Wchodzę na pierwsze piętro. – Jak się Pani czuje? – pyta dr Piotr Winkler starszą pacjentkę na wózku inwalidzkim. – Mam już Pani wyniki i rokowania są bardzo dobre. Starsza pani, wzruszona, jakby niedowierzając lekarzowi, zamilkła. – Proszę się uśmiechnąć, wszystko będzie dobrze – dr Winkler gładzi ją po ramieniu. Nie ma na sobie przytłaczającego kitla ani stetoskopu. Elegancko ubrany, ze stosem dokumentacji w rękach, odchodzi w kierunku Oddziału Wielospecjalistycznego. Za chwilę rozpocznie kolejną operację kręgosłupa. Wchodzimy na oddział. Dr Leszek Lipiński, specjalista chirurgii ogólnej, ordynator Oddziału
16
„Pobyt na najwyższym poziomie. Lekarze, pielęgniarki oraz pozostała kadra podchodzą do pacjenta z wielką empatią” Wielospecjalistycznego, rozmawia z mężem pacjentki, która jest po operacji. Leży w sali pooperacyjnej. – Thank you, doctor – mówi, a doktor Lipiński uśmiecha się szeroko. Zdradza go charakterystyczny, błękitny, szpitalny strój. Pacjentka na sali pooperacyjnej ma się doskonale. Obok znajduje się punkt wydawania leków, pokoje pielęgniarskie, gabinet zabiegowy, gdzie trafiają niektórzy pacjenci wymagający zmiany opatrunku. Wzdłuż przestronnego korytarza sale pacjentów. Do dyspozycji jest 21 wygodnych łóżek w pokojach jedno- i dwuosobowych. Nad ich bezpieczeństwem przez całą dobę czuwa zespół złożony z lekarzy i pielęgniarek, których pracę przez 24 godziny wspiera laboratorium analityczne. – Któraś z sal jest wolna? – pyta dyrektor. – Tak, proszę wejść do trójki. Na stoliku stoi woda mineralna i szklanka. Nowoczesne, sterowane pilotem łóżka, wygodna łazienka. Gdyby nie specjalne rury nad łóżkiem, można by poczuć się jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Wszystko jest czyste, sterylne, w rogu stoją dwa krzesła dla odwiedzających. Otwieram drzwi na balkon, a tam… taras, na którym można jeździć rowerem. Na końcu korytarza sala operacyjna. Lekarze operują przez cały dzień. – Najczęściej wykonywane są zabiegi z zakresu laryngologii, neurochirurgii, ortopedii oraz chirurgii ogólnej i naczyniowej – wyjaśnia dyrektor Daniel Szlachciak.
Po konsultacji u lekarza specjalisty oraz ewentualnych badaniach dodatkowych wyznaczany jest termin. Oczekiwanie na zabieg trwa od kilku dni do kilku tygodni. Średni okres pobytu na oddziale szpitala to jeden do dwóch dni. Okres jest dłuższy w przypadku endoprotez – średnio cztery do pięciu dni. Sale operacyjne wyposażone są w tory wizyjne do wykonywania operacji endoskopowych i laparoskopowych, wysokiej klasy mikroskop do mikrochirurgii, ramię C do wykonywania zdjęć śródoperacyjnych czy, w zabiegowej sali okulistycznej, nowoczesny laser ekscymerowy do korekcji laserowej wad wzroku. Tego typu baza sprzętowa w połączeniu z wiedzą i umiejętnościami lekarzy pozwala wykonywać pionierskie zabiegi operacyjne, np. w lutym tego roku dr Winkler wykonał pierwszy w Polsce w pełni endoskopowy zabieg stenozy odcinka lędźwiowego kręgosłupa, a miesiąc temu dr Andrzej Dmitriew przeprowadził pierwszy w Polsce zabieg z użyciem soczewki ICL do korekcji wysokiej nadwzroczności i astygmatyzmu. Jak podkreśla dyrektor szpitala, placówka jest właściwym miejscem dla lekarzy niebojących się wyzwań,
„Szpital na miarę XXI wieku – świetny personel, dzięki niemu syn wspomina pobyt w szpitalu i zabieg jako wakacje. Bardzo mu się podobało. Komfortowo, z poszanowaniem prywatności i z troską o dobre samopoczucie małego pacjenta. Bardzo polecam. Profesjonalizm, komfort i przyjazna atmosfera. Wszystko powyżej oczekiwań”
pragnących się ciągle rozwijać i dać swoim pacjentom to, co najlepszego nowoczesna medycyna jest im w stanie zapewnić.
W pokoju lekarskim Wracamy. Obok oddziału drzwi do czynnego 24 godziny na dobę laboratorium. Dalej jest pracownia endoskopii, w której w znieczuleniu ogólnym wykonuje się gastroskopie i kolonoskopie. Kolejne pomieszczenie. – O, a tutaj przebywają opiekunki pacjenta. To centralne z punktu widzenia pacjenta miejsce w szpitalu. Tutaj pacjent może się o wszystko zapytać, dowiedzieć się szczegółów związanych z pobytem i odebrać stosowne dokumenty – wyjaśnia Daniel Szlachciak. Obok kolejne drzwi. Pokój lekarzy. Dr n. med. Łukasz Gmerek, specjalista chirurgii ogólnej, proktolog, kierownik Bloku Operacyjnego przegląda w komputerze historię choroby pacjenta. Z kuchni wychodzi dr n. med. Oleg Tyszkiwski, specjalista chirurgii ogólnej i onkologicznej, specjalista gastroenterologii, kierownik Endoskopii. Wita się z nami z uśmiechem. Jest tutaj stół z krzesłami, kuchnia i miejsce do relaksu pomiędzy zabiegami. W szpitalu pracuje ponad 140 lekarzy reprezentujących prawie 40 specjalizacji medycznych.
Sala szkoleń i tomograf Na końcu pierwszego piętra przestronna sala konferencyjna. To tutaj odbywają się szkolenia dla m.in. okulistów czy lekarzy rodzinnych. – Przybliżamy im nowoczesne techniki zabiegowe i możliwości leczenia. Szkolenia dla lekarzy rodzinnych odbywają się raz w miesiącu pod patronatem Prezydenta Miasta Poznania – dodaje dyrektor. – Dodatkowo sala połączona jest audiowizualnie z blokiem operacyjnym i możemy pokazywać na żywo operacje. Teraz przymierzamy się do dużego szkolenia dla fizjoterapeutów, gdzie jednym z elementów będzie pokazanie, jak wygląda zabieg endoskopowy.
Windą zjeżdżamy na dół i kierujemy się do Pracowni Diagnostyki Obrazowej. – Dzień dobry Pani Kasiu. Badamy jakiegoś pacjenta w tej chwili? – pytamy. W pierwszym pokoju ogromny fotel i sprzęt do robienia zdjęć. Po drugiej stronie tomograf. Za chwilę zostanie zbadany pacjent. – Pacjent musi poczekać jeszcze siedem minut. Przy badaniu brzucha z miednicą moczowody i pęcherz muszą wypełnić się płynem, bo chodzi o kamicę nerkową. To badanie nazywa się URO KT – wyjaśnia Kasia. W tle gra muzyka, wszyscy się uśmiechają. Nie przeszkadzamy.
Z wizytą u dentysty W Centrum Stomatologii nie pachnie dentystą. Duża sala, ładnie pomalowane ściany, wygodne fotele stomatologiczne i telewizory na suficie. Część zabiegów wykonuje się w znieczuleniu ogólnym, poważniejsze nawet na sali operacyjnej piętro wyżej. Dla dzieci i dorosłych, którzy boją się dentysty jest gaz rozweselający.
Relaks na patio Słońce delikatnie przedziera się do poczekalni. Przy stolikach pacjenci czekają na badania. Z tyłu szpitala rosną drzewa, krzewy, trawa jeszcze zielona. Dookoła ogromnego patio stoją ławeczki. Są ozdobne trawy, kwiaty. Można tutaj odpocząć. Wszystko idealnie przystrzyżone. – Szpital prywatny to duże wyzwanie. W każdym działaniu, decyzji ekonomicznej tkwi pewne ryzyko. Moim głównym wyzwaniem jest to, aby uzyskać pewien rodzaj równowagi. Wyobraźmy sobie, że szpital to jest taki stół, który stoi na czterech nogach. Jedna z tych nóg to oczekiwania pacjentów, dotyczące przebiegu terapii, druga – wymagania sprzętowe, organizacyjne i finansowe lekarzy, trzecia – oczekiwania personelu w zakresie warunków pracy, a czwarta to wymagania inwestora. Rolą menedżera jest takie prowadzenie firmy, aby każda z nóg stała stabilnie, by stół się nie przewrócił. A na to nie ma recepty. Codziennie nad tym pracujemy, ale też po opiniach naszych pacjentów widzę, że moja praca i praca całego zespołu ma głęboki sens – tłumaczy Daniel Szlachciak.
17
18
biznes po
poznańsku
/
Prezesem się bywa, człowiekiem pozostaje W „Społem” Poznańskiej Spółdzielni Spożywców pracuje 45 lat. Niedługo obchodzić będzie 10-lecie na stanowisku prezesa. Nie wyobraża sobie być w innym miejscu, bo kocha spółdzielczość, w której się wychowała. Podkreśla, że bez zespołu nigdy niczego by nie zbudowała, bo największym kapitałem jest człowiek i jego umiejętności. Grażyna Raniewicz-Lis nie boi się wyzwań i wciąż rozwija Społem z ideą polskości w sercu rozmawia: Joanna Małecka | zdjęcia: Sławomir Brandt
W
gabinecie Pani prezes jest miło i przytulnie. Na biurku stoją wrzosy, na stole storczyki. Zielone ściany wyciszają. Pięknie, elegancko ubrana kobieta zaprasza nas do stołu. Mimo tego, że jest mocno zabiegana, znalazła dla nas czas. Jak Pani zaczynała? GRAŻYNA RANIEWICZ-LIS: Właściwie spółdzielczość wypiłam z mlekiem ojca (śmiech). Tata pracował w spółdzielni i bardzo dużo o niej opowiadał. Co jakiś czas przynosił ze sklepu spożywczego bonusy za zakupy w sklepie spółdzielczym. To były różnego rodzaju towary, w tym słodycze. Bardzo dobrze to pamiętam. I tak w sumie zaczęła się moja przygoda ze „Społem” Poznańską Spółdzielnią Spożywców. Zaczynałam zaraz po szkole średniej na stanowisku fakturzystki w magazynie i czekałam na stanowisko w dziale księgowości. Potem przez wiele lat pracowałam w dziale społeczno-samorządowym, który zajmuje się kontaktem z członkami spółdzielni oraz działaczami, którzy realizują się społecznie w naszej spółdzielni. Tam pracowałam najdłużej, kończąc w międzyczasie studia, potem zostałam kierownikiem. I stamtąd awansowałam na stanowisko prezesa zarządu spółdzielni. Dziś mam zaszczyt i ogromną radość pełnić tę funkcję, a dokładnie 18 stycznia minie 10 lat mojej pracy.
Moşna powiedzieć, şe przeszła Pani wszystkie szczeble kariery. Tak i dlatego znam bardzo dobrze specyfikę tej spółdzielni, jej historię, ludzi.
19 
Pamięta Pani pierwsze chwile w spółdzielni? Dokładnie to pamiętam. Praca zawsze była dla mnie bardzo waşna, ale nie najwaşniejsza. Spółdzielnia daje nie tylko zatrudnienie, ale teş moşliwość samorealizacji, pracy na rzecz innych i współpracy z ludźmi. Czym dla Pani jest ta spółdzielczość, o której rozmawiamy? Dla mnie to zawsze będzie związek ludzi, a nie kapitałów i to odróşnia spółdzielnię od innych form przedsiębiorczości. Wpisujemy się w nurt gospodarki społecznej. Spółdzielcza forma gospodarowania to swego rodzaju komponent społeczeństwa obywatelskiego. W systemie gospodarowania spółdzielczego tym, co jest dla mnie najwaşniejsze jako człowieka, nie prezesa, bo zawsze powtarzam, şe człowiekiem się jest, a prezesem się bywa, jest to, şe nie ma tutaj miejsca na komercję i współzawodnictwo. Tutaj jest współdziałanie, współdecydowanie i współistnienie. Spółdzielczość charakteryzuje się tym, şe zarówno członkowie, jak i pracownicy spółdzielni nie są pionkami w grze, ale są graczami i mają równe prawa. Choć „gramy� na róşnych pozycjach, kaşdy głos jest równie waşny. Skąd wzięły się spółdzielnie? Z biedy i były odpowiedzią na wyzysk i złe traktowanie ludzi. Spółdzielnie dają moşliwość godnego şycia, nie tylko w sensie materialnym, ale takşe w sensie podmiotowym dla człowieka. Budują przekonanie, şe wszyscy jesteśmy waşni i działamy realizując wspólne cele i plany. To nie jest łatwa forma gospodarowania, w zakresie stricte ekonomicznym.
Ubolewam nad tym, şe w Polsce spółdzielnie traktowane są bez şadnych preferencji, mimo şe wypełniają pewną misję w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Czekamy ciągle na to, şeby legislacja postrzegała spółdzielczość tak jak to jest na zachodzie, gdzie spółdzielnie np. zwolnione są z podatku dochodowego od obrotu ze swoimi członkami. Tradycja ruchu spółdzielczego w Polsce sięga 200 lat, kiedy ksiądz Stanisław Staszic w 1816 roku załoşył Hrubieszowskie Towarzystwo Rolnicze dla Wspierania się Wspólnie w Nieszczęściach. Imperatyw tworzenia spółdzielni tkwi w tym, şe ludzie, którzy mają małe kapitały materialne, ludzkie, osobowościowe, tworzą grupę, która działa w interesie swoich członków. I tak to funkcjonuje do dziś. Tak teş powstała nasza spółdzielnia. W czerwcu 1919 roku po podpisaniu traktatu wersalskiego zakończył się okres przejściowy. Wielkopolska jako region została włączona do Polski i Poznań oswobodzony przez powstańców zaczął şyć nowym şyciem. Zaczęły znikać niemieckie napisy, nazwy ulic. Dotychczas prowincjonalne pruskie miasto rozpoczęło dynamiczny rozwój. Niestety spowodowało to wzrost kosztów utrzymania, a najbardziej ucierpieli na tym najmniej zarabiający, czyli robotnicy, którzy zaczęli buntować
đ&#x;ĄŠ
Dawny Megasam przy ul. Murawa
đ&#x;ĄŹ
Ekspedientki w sklepie przy ul. GĹ‚ogowskiej
đ&#x;ĄŻ
Współczesny sklep Eko Społem przy ul. Słowiańskiej
20
się przeciwko wyzyskowi. I w tych okolicznościach, w tej atmosferze grupa zapaleńców 29 sierpnia 1919 roku utworzyła spółdzielnię spożywców w Poznaniu o nazwie „Zgoda”. To nasza prekursorka. Powstała 13-osobowa rada nadzorcza, której pierwszym przewodniczącym był dr Stanisław Mroczkowski, członkiem głównego komitetu założycielskiego ksiądz Walenty Dymek. Zgoda liczyła 105 osób. 10 grudnia otwarto dwa pierwsze sklepy, pierwszy przy ulicy Górna Wilda 95, gdzie do dziś jest piękna tablica pamiątkowa, a drugi przy Rynku Łazarskim, gdzie działa nasz duży obiekt handlowy. Kiedy był najlepszy okres dla spółdzielni? W międzywojniu, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości spółdzielczość zaczęła dynamiczny rozwój. Po II wojnie światowej handel prywatny był bardzo zmarginalizowany. Kupowało się głównie w sklepach spółdzielczych. Obywatel miał mieć wszędzie stały dostęp do chleba, mleka i innych podstawowych produktów. Nasze sklepy powstawały w każdym punkcie Poznania. Jednym z takich flagowych punktów była Alfa, której wciąż jesteśmy współwłaścicielem. To pierwszy wieżowiec, na rogu Święty Marcina i Ratajczaka. Wielu poznaniaków myśli, że wszystkie te wysokie budynki to Alfy. Nic bardziej mylnego. Tylko ten jeden miał naszą nazwę własną Alfa. Obecnie powstaje tam piękny hotel, który nazywać się będzie Altus, właśnie w nawiązaniu do Alfy. Poza tym zostało nam wiele ciekawych nieruchomości i mogę powiedzieć, że gospodarujemy naprawdę ogromnym majątkiem, a oprócz zysków z działalności gospodarczej stricte handlowej mamy również przychody z wynajmu naszych nieruchomości. Dziś polski handel wypierają zagraniczne koncerny. Niestety tak. W każdej sieci zagranicznej, owszem, są polskie produkty, kupują i sprzedają Polacy, ale zyski wywożone są za granicę. Jeżeli jedna z sieci zagranicznych w 2011 roku otrzymała 14 milionów zwrotu podatku CIT, bo ich działalność w Polsce była nierentowna, to dlaczego nie przeniosą jej do siebie? A my płacimy wszystko, jak Pan Bóg przykazał i nie mamy taryfy ulgowej. Jak dziś pomóc spółdzielni i ratować polski kapitał? Przez dobre prawo. Myśli Pani, że to możliwe? Jestem optymistką i myślę, że to jest do zrobienia, ale to długi i żmudny proces, do którego potrzeba zapaleńców, którzy kochają
spółdzielczość, żeby o nią zawalczyli. Po 1989 roku w żaden sposób nie ochroniono polskiego handlu. Dziś ta walka jest bardzo trudna i powrót do warunków z 1989 roku jest niemożliwy. A mnie szalenie zależy na tej organizacji, jej rozwoju. Jeżeli sami nie dotrzemy do osób, które decydują, jak ma wyglądać gospodarka w naszym kraju, to niestety będzie coraz gorzej. Brałam udział w pracach nad ustawą o podatku od handlu detalicznego, która pierwotnie zakładała wprowadzenie podatku dla hipermarketów. Pierwszy projekt ustawy, jaki poznaliśmy, gdyby wszedł w życie w takiej formie, doprowadziłby dosłownie do rozjechania walcem polskich przedsiębiorstw handlowych. Trzeba było wtedy dotrzeć do posłów, którzy nie znają spółdzielczości ani od strony gospodarczej, ani niematerialnej. I tłumaczyć im, na czym polega nasze gospodarowanie i jak negatywny wpływ będzie miał ten podatek. Dzięki tej walce Społem naprawdę zaistniało, przyłączyły się do nas wtedy wszystkie polskie sieci, typu Lewiatan, Chata Polska. No tak, ale Społem wielu jeszcze kojarzy się z komunizmem… Aby odczarować takie stereotypowe postrzeganie nas, musieliśmy zrobić remodeling sklepów, przeprowadzić wiele kompleksowych remontów, wprowadzić nowoczesne usługi. Uruchomiliśmy nowy autorski projekt – Eko Społem. To dwa pięknie działające sklepy tylko z żywnością ekologiczną. I wciąż się zmieniamy. Mamy program lojalnościowy i 45 tysięcy uczestników, jesteśmy obecni w mediach społecznościowych, bo musieliśmy zaistnieć w wirtualnej rzeczywistości. Ostatnio miałam ciekawą rozmowę z taksówkarzem. Pan mówi do mnie: „widzi Pani, tu powstaje kolejny sklep sieci zagranicznej, z czego się bardzo cieszę”. A ja mówię: „jestem szalenie smutna z tego powodu, bo to powinien być polski sklep”. A Pan na to: „ale proszę Pani, ja tam kupuję polskie produkty, a na kasach pracują Polacy”. I odpowiadam: „ale wie Pan, zyski są wywożone za granicę. A wy tak walczycie z tym Uberem, który jest zagraniczny, i waszym zdaniem nie płaci ZUS-u, nie ma odpowiednich badań i chcecie, żeby klient wybierał was. I ja wybieram Pana”. Zatrzymał się, odwrócił się do mnie i powiedział: „proszę Pani, przekonała mnie Pani jednym zdaniem. I ja już teraz wiem, dlaczego mam kupować w polskim sklepie”. I to jest słowo prezesa – bezcenne. Dlaczego zdecydowała się Pani kierować Społem? Chyba dlatego, że bardzo dobrze znałam spółdzielnię. To stanowisko było ogromnym wyzwaniem, z którego nie zdawałam sobie do końca sprawy, ponieważ funkcjonowanie na szczeblu menedżerskim
kaşdych doşynkach miejskich, na święcie spółdzielczości w Szreniawie. Jeşeli Poznań wychodzi do nas z jakimś projektem, zawsze odpowiadamy i pomagamy. Kiedy władze miasta zaangaşowały się w projekt sprowadzenia z Mariupola ukraińskich rodzin, şeby im pomóc, myśmy udzielili im konkretnego wsparcia rzeczowego i zaoferowaliśmy im pracę. Byłam obecna na przywitaniu tych rodzin i było to niezwykle przeşycie. na takim stanowisku to nieporównywalna odpowiedzialność. Dla mnie zarządzanie majątkiem spółdzielni jest waşniejsze od zarządzania majątkiem własnym. Odpowiadam przed ludźmi, którzy ten majątek tworzyli, tworzą i będą tworzyć. Poza tym działamy w sferze kulturalnej, oświatowej, sprawujemy kuratelę nad czterema spółdzielniami uczniowskimi, gdzie uczymy spółdzielczej formy gospodarowania. Pracują tam opiekunowie, nauczyciele. Uczą współzawodnictwa, wypracowywania zysku, dzielenia się nim, współpracy, odpowiedzialności. Chodzi o to, şeby w przyszłości tworzyć kadry spółdzielcze. Czy tak będzie, nie wiem, bo to trzeba kochać, a najlepiej się z tym urodzić. Wracając do Pani pytania. Zostałam prezesem, bo kocham spółdzielnię i to jest miłość odwzajemniona. To jest bardzo odpowiedzialne stanowisko, zwłaszcza teraz, kiedy w kaşdej branşy mamy duşe problemy kadrowe. Bardzo cenię sobie moich współpracowników. To wspaniali ludzie. I być moşe oferty innych pracodawców mogą być bardziej atrakcyjne, ale charakter pracy, atmosfera i poczucie stabilizacji, które dajemy powoduje, şe pracownicy zostają z nami po 30, nawet 40 lat. Bez nich nic bym nie zrobiła. I jeśli kaşdy daje od siebie to, co ma najlepszego, to wtedy się udaje. Mam nadzieję, şe nasz jubileusz stulecia istnienia, który będziemy obchodzić juş za dwa lata, będzie początkiem kolejnego stulecia mojej spółdzielni. I tego bym sobie şyczyła. I ja tego właśnie Pani şyczę. Bardzo dziękuję, bo to najlepsze şyczenie, które mogłam otrzymać. Oprócz działalności handlowej wspierają teş Państwo instytucje charytatywne. Wspieramy Polski Czerwony Krzyş, zbiórki şywności przed świętami z Wielkopolskim Bankiem ŝywności, Polski Komitet Pomocy Dzieciom, wiele fundacji i stowarzyszeń, jesteśmy obecni na
Jak dziś budować wśród ludzi spółdzielczość? Ona trochę buduje się sama. Spółdzielnie socjalne tworzą się z potrzeby. Są odpowiedzią w tych społecznościach i miejscowościach, gdzie powstawał duşy przemysł z sektora zagranicznego. Ludzie wiedzą, şe w wielu tego typu miejscach istnieje wyzysk pracownika. Jeśli chodzi o branşę spoşywczą sprawa jest trudniejsza, bo tutaj potrzeba konkretnego wkładu finansowego, şeby otworzyć sklep, zatowarować go. Nie da się tego zrobić jednoosobowo, potrzeba przynajmniej 10 osób, şeby stworzyć taką spółdzielnię. Jeşeli ktoś chce swoje şycie bardziej zhumanizować, to poszuka takiej formy, gdzie moşe się zrealizować zawodowo i godnie şyć. I tak jest u nas. Ile dzisiaj spółdzielnia ma sklepów? 55 placówek handlowych, a na początku grudnia otworzy się nowa. Teraz naszym nowym wyzwaniem jest poszerzanie działań z zakresu małej gastronomii. Rozpoczęliśmy juş taki projekt z duşym powodzeniem w sklepie na osiedlu Oświecenia, gdzie kupiliśmy najnowocześniejszy sprzęt w postaci pieca konwekcyjnego i serwujemy pyszne, domowe obiady. Na miejscu jeszcze nie moşna zjeść, ale myślimy o tym, być moşe w innym obiekcie. Wszystko przygotowujemy sami. Robią to gospodynie domowe, dlatego smakuje jak w domu. Mamy juş pozytywny feedback od naszych klientów. Myślimy teş o pewnych działaniach oświatowych, budowie galerii poza Poznaniem. Planów mamy duşo na następne stulecie. Byle nam nie szkodzono i nie przeszkadzano, to będzie dobrze. Duşo jeszcze przed Panią? Tak naprawdę mogłabym juş przejść na emeryturę, ale póki Bóg daje zdrowie i siły, chcę pracować. Mimo şe codziennie 500 osób i 500 problemów. Ale bardzo cenię i szanuję tych ludzi, to oni tworzą spółdzielnię, bez nich nic nie udałoby się zrobić. Mamy spółdzielczość w sercach i to się nigdy nie zmieni. 
21 
đ&#x;ĄŹ
Supermarket Newa na os. Wichrowe WzgĂłrze
22
biznes po
poznańsku
/
Jubileusz Mona Lisy – więcej niż piękno Dziesiąte urodziny Kliniki Urody Mona Lisa – o spełnianiu marzeń, priorytetach i ambasadorce rozmawiamy z Agnieszką Kowalczyk, właścicielką kliniki rozmawia: Joanna Małecka
23
B
y pozostać na czele renomowanych miejsc na urodowej mapie Poznania nieustannie dąży do tego, co najnowocześniejsze i najbardziej skuteczne. Agnieszka Kowalczyk, właścicielka Kliniki Urody Mona Lisa zawsze marzyła o swoim biznesie. Z wykształcenia – inżynier. Absolwentka licznych kursów, podyplomowych studiów na kierunku marketingu i kosmetologii. Postawiła na laseroterapię. Od 10 lat z powodzeniem prowadzi Klinikę Urody Mona Lisa, przy ulicy Marcelińskiej. Jako jedna z nielicznych wprowadziła nowatorską technologię do usuwania owłosienia – depilację laserową LightSheer.
LightSheer, którą postanowiłam wprowadzić na poznański rynek. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Aktualnie w klinice zabiegi bezbolesnej depilacji laserowej wykonywane są przy pomocy najnowocześniejszego lasera LightSheer DESIRE.
Dziesięć lat na rynku beauty to… AGNIESZKA KOWALCZYK: Ogromny przełom na każdej płaszczyźnie, zarówno w dziedzinie technologii, świadomości klienta i rozwoju kosmetologii. Mamy coraz większe możliwości, bardziej świadomego klienta. Dziś przychodzi się do gabinetu z konkretnym problemem, na który my musimy znaleźć rozwiązanie. Mniej wstydzimy się wizyty u kosmetologa, wiemy na co stosować konkretne preparaty. No i podejście do klienta się zmieniło. Ludzie chcą, żeby się nimi kompleksowo zająć, zaopiekować i fachowo doradzić. Kosmetologia bardzo się rozwinęła. Mamy różne specjalizacje i możemy zaoferować o wiele więcej. Jestem dumna, że mogę współpracować z wykwalifikowaną kadrą, która nieustannie podnosi swoje kwalifikacje. Uczestniczymy w licznych szkoleniach, konferencjach i sympozjach kosmetologicznych, na których zdobywamy certyfikaty.
Jak zmieni się „życie” klientki/klienta? Dzięki depilacji laserowej zaoszczędzić można dużo czasu, ponieważ już po kilku zabiegach maszynka właściwie przestaje być potrzebna, odczuwa się niesamowity spokój. Depilacja laserowa to także inne korzyści, ponieważ już od pierwszego zabiegu obserwuje się malejącą tendencję do podrażnień i wrastających włosków, które często towarzyszą przy tradycyjnych metodach. Poza tym koniec z problemem na wakacjach i nie tylko – już nie trzeba pamiętać o włoskach. Klienci, którzy skorzystali z zabiegów depilacji laserowej, często podkreślają, że żałują, że nie zdecydowali się wcześniej na ten komfort i zyskali większą pewność siebie.
Dlaczego Mona Lisa? W wolnym czasie lubię układać puzzle. Kiedy zastanawiałam się nad nazwą mojego gabinetu układałam obraz Mona Lisy. I doszłam do wniosku, że ta nazwa pasuje idealnie. Chciałam, żeby klinika kojarzyła się z kobietą z klasą, damą. Kobietą posiadającą tajemnicę, którą podziwiają wszyscy. Zresztą Mona Lisa nigdy się nie zestarzeje…
Nowoczesne zabiegi laseroterapii to przyszłość, a przede wszystkim spektakularne efekty. Dziś w ofercie posiadamy szeroki zakres zabiegów z tej dziedziny. Poza depilacją laserową i laserowym zamykaniem naczyń wprowadzam do kliniki kolejne nowatorskie rozwiązanie – laser frakcyjny Clear & Brilliant do odmładzania twarzy. To jedyny taki sprzęt w Wielkopolsce
Jaki miała Pani pomysł na rozwój kliniki? Chciałam wprowadzić usługę, która wyróżniałaby się na tle innych gabinetów, a przede wszystkim podniosłaby jakość i komfort życia kobiet i mężczyzn. Przełomem okazała się depilacja laserowa
Dlaczego akurat laser? Depilację woskiem lub pastą cukrową trzeba powtarzać minimum raz w miesiącu, a pamiętajmy, że zabieg ten należy do bolesnych. Natomiast w przypadku depilacji laserowej liczba zabiegów znacznie się zmniejsza i mamy pewność, że gładka skóra pozostanie z nami już na zawsze.
Dlaczego postawiła Pani właśnie na laseroterapię? Nowoczesne zabiegi laseroterapii to przyszłość, a przede wszystkim spektakularne efekty. Dziś
24
w ofercie posiadamy szeroki zakres zabiegów z tej dziedziny. Poza depilacją laserową i laserowym zamykaniem naczyń wprowadzam do kliniki kolejne nowatorskie rozwiązanie – laser frakcyjny Clear & Brilliant do odmładzania twarzy. To jedyny taki sprzęt w Wielkopolsce. W badaniach klinicznych sto procent pacjentów odnotowało poprawę stanu skóry i wykazało zadowolenie z zabiegu. Zabieg nie powoduje widocznych uszkodzeń skóry i nie jest wymagany okres rekonwalescencji. Laserowy resurfacing stosowany jest przez gwiazdy w Hollywood. Co poza laserem? Nieustannie dążę do podejmowania współpracy z najlepszymi specjalistami i poszerzania bezinwazyjnej kosmetyki High-Tech. Klinika urody wyspecjalizowana jest w zabiegach odchudzających, jędrniających ciało i twarz, zwalczających cellulit, usuwających rozstępy oraz w zabiegi odmładzających i liftingujących skórę twarzy, szyi, dekoltu. Wszystkie zabiegi przeprowadzane są pod opieką lekarza lub doświadczonych kosmetologów. Od samego początku współpracujemy z lekarzem medycyny estetycznej, a zabiegi botoksu,
mezoterapii i osocza cieszą się bardzo dużym powodzeniem. W ofercie są też podstawowe zabiegi kosmetyki upiększającej, takie jak: pedicure, manicure, henna i dość popularne przedłużanie rzęs. Warto dodać, że w klinice używamy tylko preparatów renomowanej, światowej marki Klapp. Byliśmy pierwszym autoryzowanym gabinetem tej firmy. Jest to jedna z najlepszych marek kosmetycznych, co potwierdza otrzymanie statuetki za pierwsze miejsce na świecie w kategorii skuteczności kosmetyków. Czy dziś jest trudno o klienta? Tak, konkurencja jest duża. Trzeba bardzo o niego dbać. Mamy grono stałych klientów, którym serdecznie dziękuję za zaufanie, jakim nas obdarzają przez te lata. Utrzymanie klienta musi wiązać się z wysoką jakością naszej pracy i zachowaniem standardów na najwyższym poziomie. W naszej Klinice używamy wyłącznie technologii renomowanych światowych firm, posiadających certyfikat bezpieczeństwa. Naszą wartością dodaną są: program lojalnościowy, eventy, spotkania eksperckie. Jestem dumna z tego, iż zaufaniem obdarzyły nas znane osoby.
25
Kto może skorzystać z Państwa usług? Zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Umożliwiamy naszym pacjentom dostęp do pełnego zakresu zabiegów i zapewniamy kompleksową opiekę. W przypadku młodej skóry działamy prewencyjnie zapobiegając procesom przedwczesnego starzenia, natomiast w przypadku skóry dojrzałej redukujemy i niwelujemy efekty niekorzystnego upływu czasu. Serdecznie zapraszam do Mona Lisy, miejsca gdzie pasja łączy się z wiedzą i doświadczeniem. Szczególnie dumna jest Pani z… Obecności i umacniania pozycji swojego gabinetu przez 10 lat na rynku. Niezwykle budujące jest dla mnie zaufanie klientów oraz poszerzanie się grona znanych osobistości nie tylko z Poznania. Nie chcę zdradzać wszystkich szczegółów, ale uchylając rąbka tajemnicy powiem, że niedługo przedstawimy ambasadorkę Mona Lisy. Aby zobaczyć resztę niespodzianek, które przygotowałam z okazji 10-lecia swojej działalności zapraszam do gabinetu.
Co jest dla Pani priorytetem w relacjach z klientem? Niezmiennie priorytetową kwestią pozostaje zadowolenie klienta. Jest ono możliwe tylko wtedy, gdy z uwagą wsłuchujemy się w jego potrzeby. Nasze zabiegi muszą być tak skuteczne, żeby klienci, którzy raz je wypróbują, nie będą szukali innych. Lojalność i zaufanie naszych klientów to dla mnie największa nagroda. Gdzie widzi Pani markę Mona Lisa za pięć, dziesięć lat? Co chciałaby Pani jeszcze osiągnąć, zmienić? Będę konsekwentna w swojej podstawowej zasadzie, aby wprowadzać zabiegi, które będą przede wszystkim skuteczne i pozwolą naszym klientom realizować swoje oczekiwania wobec profesjonalnych terapii. Koncentruję się na wyszukiwaniu mocnych, ale też najbezpieczniejszych technologii. Chcę, by klient od samego początku czuł, że znalazł idealne rozwiązanie. Szukam skuteczności i bezpieczeństwa.
26
dobry wzór
/
Luksus ręcznie wyrabiany Historia manufaktury Hästens sięga 1852 roku, kiedy to swój pierwszy zakład otworzył Pehr Adolf, młodzieniec z wielkim bagażem bolesnych doświadczeń, którego ojciec nauczył jak dążyć do perfekcji, pokonywać własne ograniczenia i iść niezłomnie do celu
Ż
ycie nie rozpieszczało Pehra. Jego dzieciństwo to nieustanne próby charakteru w obliczu coraz to nowych przeżyć, w trudnym środowisku. W dziewiętnastowiecznej Szwecji panowała bowiem straszna bieda, co przyczyniło się do śmierci matki Pehra, w Boże Narodzenie 1839 roku, kiedy chłopiec miał zaledwie dziewięć lat. Ojciec Pehra, Johan Janson, został sam z siedmiorgiem dzieci, pracując ciężko każdego dnia, by zapewnić byt rodzinie. Podjął on decyzję, by pozostać z dziećmi w Szwecji, mimo że jedna trzecia populacji zdecydowała się wtedy na wyjazd do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia. Mijały lata, dzieci dorastały, a Johan wpajał im tajniki wiedzy o handlu i rzemiośle. Pehr uważnie słuchał rad ojca i stale poszerzał swoją wiedzę, a kiedy przyszedł odpowiedni moment, postanowił się usamodzielnić. Podjął decyzję, by zostać rymarzem i w wieku 18 lat rozpoczął naukę tego niełatwego fachu.
Początek produkcji materacy
Wyrabiane ręcznie Hästens jest producentem niezwykle luksusowych łóżek i materacy. Wszystkie są tworzone ręcznie wyłącznie z naturalnych materiałów najwyższej jakości. Ponad 160 lat tradycji i doświadczenia gwarantuje doskonałą jakość produktów. Łóżka Hästens powstają wyłącznie w jednej fabryce w Szwecji, co pozwala na pełną kontrolę całego cyklu produkcji. Każde z łóżek tworzone jest ręcznie z zastosowaniem technik doskonalonych przez kilka pokoleń rzemieślników. Historia, tradycja, doświadczenie, materiały oraz zaangażowanie i pasja pracowników pozwalają tworzyć produkty dopasowane do oczekiwań nawet najbardziej wymagających klientów.
FOT. HÄSTENS
Ciężka praca i wysokie ambicje spowodowały, że cztery lata później – 22 marca 1852 roku – Pehr Adolf odebrał z rąk króla Szwecji tytuł Mistrza Rymarstwa. Pasja do koni dała Pehrowi impuls do działania. Jego zakład rymarski zaczął wytwarzać niespotykane siodła oraz uprzęże ze skór najlepszej jakości. W tamtych czasach konie były podstawowym środkiem lokomocji, z czasem przybywało więc klientów, a zakład zaczął cieszyć się uznaniem, ze względu na wysoką jakość wyrobów i precyzję wykonania. Pehr był mistrzem rymarstwa, ale i utalentowanym przedsiębiorcą, więc szybko zauważył, że końskie włosie idealnie nadaje się do tworzenia materacy. Zaczął angażować coraz więcej ludzi do pracy, przyciągając do siebie kolejnych pasjonatów, którzy podzielali jego wizję. Zapoczątkował produkcję ukierunkowaną na tworzenie materacy z końskiego włosia, wykorzystując unikalne właściwości tego materiału. Sukces zawodowy szedł w parze ze szczęściem w życiu prywatnym. Pehr ożenił się z miłością swojego życia, Elisabeth i miał z nią trojkę dzieci, wychowując je w zgodzie z wartościami, które przekazał mu ojciec. Historię Pehra znajdziemy we krwi płynącej już w szóstym pokoleniu, które zarządza fabryką.
27
Hästens dopracował każdy aspekt konstrukcji, na który ma wpływ: miękkość i sprężystość, podparcie kręgosłupa, redukcja ucisku, cyrkulacja powietrza, odprowadzanie wilgoci, zapewnienie komfortu termicznego. Dzięki temu śpiąc w łóżku Hästens można w pełni zregenerować swoje ciało i umysł, uzyskując w ten sposób znacznie więcej korzyści.
Najlepsze łóżka świata W świecie zdominowanym przez pracę maszyn, łóżka Hästens cały czas wykonywane są ręcznie, na indywidualne zamówienie. Z każdym modelem wiąże się odrębna historia jego powstania. W oczach pracowników spotkanych w fabryce widać dumę, w rękach czuć kunszt rękodzieła, a z serca wypływa pasja tworzenia.
Dlaczego? Ponieważ nieprzerwalnie od 1852 roku tworzą najlepsze łóżka świata. Hästens kieruje się misją, aby zmienić sposób, w jaki ludzie myślą o śnie i jaki priorytet mu nadają, by zapewnić wyższą jakość życia. Każde łóżko jest budowane w Köping, w środkowej Szwecji z dumą i obsesją na punkcie jakości. Celem jest stworzenie najdoskonalszych i najbardziej luksusowych łóżek na świecie. REKLAMA
SPECJALNA EDYCJA 2017 HÄSTENS TRIBUTE Dostępna tylko do 31 grudnia 2017.
Hästens Tribute to owoc 165 lat doświadczenia w tworzeniu łóżek i niebywały przykład połączenia doskonałego rzemiosła, jakości i estetyki. Nowoczesny kolor Taupe Check doda każdej sypialni ponadczasowej elegancji. Całość można też łatwo ożywić przy pomocy jasnych i neutralnych akcentów kolorystycznych.
FUL F I L L I NG DR EA M S S I NC E 18 52 WARSZAWA DOMOTEKA | UL. MALBORSKA 41, 03-286 WARSZAWA SOPOT | AL. NIEPODLEGŁOŚCI 940, 81-861 SOPOT POZNAŃ | UL. GŁOGOWSKA 265A, 60-104 POZNAŃ WARSZAWA – PUŁAWSKA | UL. PUŁAWSKA 523, 02-844 WARSZAWA
LOZ K A H A S T E N S . P L | HAS T E N S . COM
28
pres ti żowa mark a
/
Jak upiec rogala świętomarcińskiego? Jak smakuje i jak wygląda, doskonale wiemy. W końcu Poznań słynie z tego wypieku. Ale jak go zrobić wiedzą tylko w Rogalowym Muzeum Poznania, przy Starym Rynku. I nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała, a do wspólnych wypieków nie zaprosiła gości specjalnych – aktora Michała Grudzińskiego i szefa kuchni restauracji Muga, Artura Skotarczyka. Jak było? Zobaczcie sami rozmawia: Joanna Małecka, Elżbieta Podolska | zdjęcia: Sławomir Brandt
M
ichał Grudziński od razu ubrał się w fartuch i specjalną czapkę. Pogroził nam nawet sporych rozmiarów wałkiem. Artur Skotarczyk z kuchnią związany na co dzień też wiedział co robić, chociaż takich rogali jeszcze nie wypiekał. W specjalnej sali, przy ogromnym stole, stolnicy, knypkach, słoikach, mące zabraliśmy się do pracy. – Na dobry początek będziemy potrzebowali ciasta na młodziach*– rzucił nasz mistrz rogala Maciej Marcinkowski. Skojarzenie od razu padło na młode dziewice. Do dziś nikt nie wie, dlaczego. – Ciasto ohajtniemy* sobie na trzy części. Teraz trzeba je wyrobić. Mam nadzieję, że wiecie jak to zrobić – Maciej nie dawał za wygraną.
Rogal na kalafie Zabraliśmy się do ciężkiej, fizycznej pracy. Michał Grudziński radził sobie doskonale, podobnie Artur. Nawet mi nieźle szło. – Ciasto powinno się tak długo wyrabiać, żeby nie kleiło się do placów. Teraz formujemy je w kukiełkę* – kontynuuje nasz rogalowy mistrz. – Widzę, że Pani idzie raczej w kształt mózgu, ale dobrze, robimy. Kulki Panów wyglądały zdecydowanie bardziej foremnie. – I teraz takie ciasto wędruje na pół
godziny pod szmatkę i patrzymy, czy rośnie. Generalnie w cieście zbierają się pęcherzyki powietrza, których musimy się pozbyć, więc zapraszam do gwiazdka po luchania. Pazury zaciskamy w pięści, myślimy, co nas wkurzyło ostatnio i z całej siły uderzamy. Widzę, że Panią coś mocno rozzłościło, Panów chyba też – śmieje się Maciej Marcinkowski. Mimo zakończonego procesu, my waliliśmy dalej. – Bardzo mi się to podoba – mówi Michał Grudziński, który na ekranie i w teatrze raczej robi inne rzeczy. – No dobra, róbmy to tak długo, aż pojawi się rogal* na kalafie* – kontynuuje nasz mistrz. – Teraz pora na ulubioną czynność, czyli wałkowanie. Polecam nasz wałek cukierniczy, który waży cztery kilogramy, dodatkowo jest na łożyskach, więc bardzo dobrze się kręci. Proszę tylko uważać, żeby się nie tryknąć. Uważałam, żeby nie zahaczyć o Michała Grudzińskiego, on tak wywijał wałkiem, że nie trącił mnie. Był pierwszy, chociaż w sumie na równi z Arturem.
Makowe nadzienie Z ciasta drożdżowego, które leżało przed nami rozwałkowane, robi się półfrancuskie. Jest potwornie tłuste. Trzeba podzielić
29 
đ&#x;ĄŹ
Maciej Marcinkowski z Rogalowego Muzeum Poznania
TROCHĘ HISTORII
30
đ&#x;ĄŽ
Od lewej: Joanna Małecka, Michał Grudziński, Artur Skotarczyk
Święty Marcin kiedyś na patrolu jako rzymski şołnierz spotkał biedaka, skulonego z zimna szczuna*. Chciał obciąć swój płaszcz i go owinąć. Tę legendę usłyszał kiedyś młody poznański cukiernik w kościele Św. Marcina. Zainspirowany dobrocią świętego zdecydował, şe będzie teş pomagał robiąc rogale. Kształt wypieków pochodzi z tureckiej flagi, na cześć Bitwy pod Wiedniem. Druga historia jest taka, şe kształt wziął się z podkowy św. Marcina. Podkowę znalazł pewien młody cukiernik w swoim łóşku. Przyśniła mu się razem z Marcinem i koniem, który był kompletną glejzą*. Koń zgubił podkowę i na wzór wypiekł rogale. Kiedy je przygotował, rozdał biednym. Ci co mieli bejmy*, musieli za nie bulić*. Historia ma 160 lat.
je na trzy części i nałoşyć najlepiej wuchtę* masła. Następnie trzeba złoşyć je na trzy warstwy, odłoşyć na pół godziny. Wałkujemy i znów składamy na trzy. Ale to wciąş za mało. Prawdziwe ciasto na rogala świętomarcińskiego ma nawet 81 warstw. Robienie go zajmuje trzy godziny. W cukierniach ten proces jest zautomatyzowany. I teraz z tak wyrobionego ciasta musimy wykroić kształt – trzykąta*. Do wycinania moşemy uşyć knypka* lub radełka. – Skorzystamy z narzędzia, którego uşywał poznański cukiernik – Piotr Koperski, czyli z szabli. A teraz proszę, zaczniemy od Pani – proszę chwycić szablę i ciach. Nacięcia są waşne, bo inaczej rogale będą niewymiarowe – dodaje Maciej. Szable w dłoń, a mój rogal jakiś krzywy – mówię do towarzystwa. – Będzie fifny*? – Jest! – krzyknęliśmy wspólnie.
Dziś w cukierniach nie uşywa się szabli, a specjalnych tasaków. Idzie to bardzo sprawnie. Na koniec wystarczy dodać nadzienie i rogale gotowe. – Najpierw biały mak – wtrąca Michał Grudziński. Oczywiście odpowiednio przygotowany miesza się z rodzynkami, skórką pomarańczy, orzechami włoskimi lub ziemnymi i pokruszonymi biszkoptami. Do tego jajka, aromat migdałowy i rogal krzyczy: zjedz mnie! – Jeszcze musimy złoşyć – dodaje Maciej Marcinkowski i pokazuje, jak to się robi.
Upieką 700 ton rogali Rogale wyszły smaczne, pachniało obłędnie. Oczywiście nie nasze, a te upieczone przez fachowców. Z roku na rok zjadamy ich coraz więcej. W tym roku cukiernicy upieką w pierwszej połowie listopada około 700 ton
31
certyfikowanych rogali, to daje ponad 3, 5 mln sztuk. Ile jest pieczonych w cukierniach, które certyfikatów nie posiadają? Nie wiadomo, ale prawdopodobnie jeszcze więcej. Można je kupić cały rok, ale poznaniacy jadają ich wtedy najwięcej. W tym okresie dostępne są w serwisach aukcyjnych. Wysyłane są także jako prezenty nawet za granicę, m.in. do Australii. Upieczone według tradycyjnej receptury mają 585 kcal, 14 g białka, 35 g tłuszczu, 63 g węglowodanów, ale jak twierdzą wtajemniczeni, w okolicach 11 listopada nie tuczą. Mają też w sobie bogactwo składników, które doskonale wpływają na nasze zdrowie, jak mak biały, orzechy, skórka pomarańczowa, migdały. Od 19 listopada 2008 roku tradycyjnie wypiekany poznański rogal świętomarciński może poszczycić się unijnym znakiem geograficznym, od tego momentu weszło bowiem w życie unijne rozporządzenie nadające rogalowi certyfikat „Produkt o Chronionej Nazwie Pochodzenia w Unii Europejskiej". Tym samym trafił na prestiżową listę regionalnych specjałów, które powstają z lokalnych surowców, według oryginalnych przepisów i zgodnie z ekologią. W praktyce oznacza to, że prawdziwy rogal świętomarciński jest
Prawdziwe ciasto na rogala świętomarcińskiego ma nawet 81 warstw. Robienie go zajmuje trzy godziny. W cukierniach ten proces jest zautomatyzowany. I teraz z tak wyrobionego ciasta musimy wykroić kształt – trzykąta*. Do wycinania możemy użyć knypka* lub radełka. – Skorzystamy z narzędzia, którego używał poznański cukiernik – Piotr Koperski, czyli z szabli wypiekany tylko w Poznaniu i w wyznaczonych powiatach Wielkopolski. Poza tym rejonem nikt nie może używać tej nazwy. SŁOWNIK GWARY POZNAŃSKIEJ: Ciasto na młodziach – na drożdżach Ohajtniemy – odetniemy Luchać – bić, uderzyć Rogal na kalafie – uśmiech na twarzy Wuchta – bardzo dużo Trzykąt – trójkąt Fifny – ładny Knypek – mały, drewniany nożyk Szczun – młody chłopak Glejza – fajtłapa, niezdara Bejmy – pieniądze Bulić – płacić
32
do
zamieszkania
/
Zamieszkaj w zgodzie z naturą Nowatorskie spojrzenie na architekturę, wysokiej jakości materiały, a także design i estetyka budynków – to właśnie wyróżnia tego poznańskiego dewelopera. Stawiając głównie na jakość można zbudować nie tylko porządną inwestycję, ale również pozytywny wizerunek firmy, a przede wszystkim ogromne zaufanie klientów. Dokładnie tak działa spółka Duda Development
O
d 20 lat działają według czterech wytycznych: jakość, wygląd, funkcjonalność i lokalizacja. To fundamenty każdej inwestycji spółki Duda Development. Firma kompleksowo realizuje projekty mieszkaniowe i komercyjne. Buduje nowoczesne domy i mieszkania. Aktywnie zajmuje się również realizacją projektów biurowych, magazynowych, hotelowych i aparthotelowych. – W Wielkopolsce realizujemy aktualnie trzy inwestycje mieszkaniowe: Arena Apartments w centrum Poznania, Osiedle Nowe Złotniki w podpoznańskiej gminie Suchy Las oraz Morasko Park – wylicza Maciej Duda, prezes zarządu Duda Development. – Wszystkie, oprócz jakości, mają jeszcze jedną cechę wspólną: lokalizację z bardzo dobrym połączeniem z każdą częścią Poznania – dodaje. I mówi to z pełnym przekonaniem.
Jakość w wersji premium Morasko Park to najnowsza inwestycja spółki Duda Development. Ekskluzywne, zamknięte osiedle w kameralnym kompleksie powstanie w prestiżowej dzielnicy, tuż przy parku krajobrazowym. Cała działka ma 1,7 hektara, co oznacza, że do każdego z segmentów przynależeć będzie piękny, duży ogród z naturalnym zadrzewieniem o wielkości od 525 do 935 m kw. Inwestycja zostanie oddana z pełną infrastrukturą, tj. drogą oraz oświetleniem, a do wykończenia domów zostaną użyte bardzo dobrej jakości materiały. W standardzie wykończenia znajdą się m.in.: taras i balkon,
33
rolety zewnętrzne, ocieplana brama garażowa, okna trójszybowe, schody wewnętrzne czy drzwi antywłamaniowe. Rozpoczęcie budowy zaplanowane jest na I kwartał 2018 roku. W I etapie powstaną cztery domy, każdy podzielony na dwa lokale mieszkaniowe po 159,62 m kw. Docelowo powstanie 12 domów.
Lokalizacja w cenie Położone w północnej części Poznania Morasko graniczy z dzielnicami Radojewo, Umultowo, Piątkowo oraz gminą Suchy Las. Sąsiedztwo osiedla to piękna i spokojna okolica Rezerwatu Morasko z niezliczonymi ścieżkami krajoznawczymi, oznaczonymi szlakami turystycznymi, trasami rowerowymi, terenami rekreacyjnymi i miejscami spacerowymi. Życie tutaj będzie wygodne i przyjemne również ze względu na bliskość takich punktów
jak szkoła (4 km), przedszkole (1 km), Galeria Sucholeska (4 km), przystanek autobusowy (350 m), restauracja (500 m), sklep Lidl (3 km). Wiele osób doceni to miejsce za jakość, styl i lokalizację. DUDA DEVELOPMENT w swoich działaniach kieruje się oczekiwaniami swoich klientów. Jedną z kluczowych potrzeb jest jakość, do której spółka się zobowiązuje. ∙ charakter nieruchomości: 12 domów w zabudowie bliźniaczej, każdy podzielony na 2 lokale mieszkaniowe o powierzchni 159,62 m kw. ∙ powierzchnia jednego segmentu: 159,62 m kw. ∙ planowane zakończenie budowy I etapu: koniec 2018 roku ∙ ceny za metr kwadratowy: od 4 871 zł brutto Biuro Sprzedaży Poznań
Biuro Sprzedaży w Złotnikach
ul. Grunwaldzka 52, 60-311 Poznań
ul. Azaliowa 4B, Złotniki k. Suchego Lasu
www.dudadevelopment .pl
godziny otwarcia: pon. – pt. 9–17, sob. 9–13
tel. 61 646 84 44
tel. 605 25 88 88
e-mail: biuro@dudadevelopment.pl
e-mail: moraskopark@dudadevelopment.pl
34
moto
/
40 lat Toru „Poznań” Było to lato 1975, kiedy Przemysław Olejnik, późniejszy prezes Automobilklubu Wielkopolski, powiedział do mnie: – Na torze rozpoczęły się pierwsze roboty. Podjedź i sfotografuj wspomina: Dobiesław Wieliński
W
siadłem do malucha i pojechałem do Przeźmierowa. Wtedy była to mała wioska podmiejska pełna niewielkich krytych eternitem domków i przychylających się opłotków. W niczym nie przypominała dzisiejszego pełnego motoryzacji przedmieścia. Na skraju niewielkiego zagajnika stała wbita w piach tyczka z tekturowym napisem „Do toru”. Ruszyłem piaszczystym duktem, dotarłem do niewielkich połaci porośniętych trawą, dzięki czemu łatwiej było poruszać się, bo co chwilę
grzęzły koła. Wreszcie dotarłem do miejsca tak zrytego przez ciężki sprzęt, że dalsza jazda była niemożliwa. Jechałem w kierunku widocznej w oddali ludzkiej sylwetki.
To ma być tor Przy wbitych w ziemię geodezyjnych tyczkach stał niewysoki, szpakowaty mężczyzna. – Mieczysław Biliński – przedstawił się. Dziś tablica poświęcona temu człowiekowi wmurowana jest w wieżę sędziowską. Po chwili dołączył drugi. Był nim znany
35
mi działacz klubowy, Roman Szczerkowski. Obaj rozwinęli obszerną płachtę, na której widniał rysunek przyszłego toru wyścigowego. Wokół stały puste beczki, które wytyczały przyszłą jezdnię. Wszędzie leżały krawężniki i faliste betonowe płyty. Duże wywrotki przerzucały piach w inne miejsca. Pokazano mi miejsce przyszłej trybuny, stanowiska sędziów i parkingi. Na tym pustkowiu była to raczej fatamorgana i trudno było wyobrazić sobie, jak ma wyglądać przyszła okolica, gdzie mają pojawić się bolidy Formuły 1. Dowiedziałem się też, że tor będzie liczył cztery kilometry i będzie wyposażony w najnowszą technikę pomiarową.
Uśmiech Szatana i Mała Patelnia Finał tego spotkania nastąpił 2 grudnia 1977 roku. Było szare, mgliste grudniowe południe. Na tor wjechały samochody oficjeli wraz z ówczesnym ministrem przemysłu maszynowego – Aleksandrem Kopciem. Słynny redaktor Jan Ciszewski robi wywiady z zawodnikami. Z helikoptera wykonane zostają pierwsze zdjęcia. Minister daje flagą sygnał do inauguracyjnego, symbolicznego wyścigu. Tor „Poznań” ma długość 4083 m, a szerokość jezdni wynosi 12 m. W trakcie okrążenia zawodnik ma do pokonania dziewięć zakrętów prawych i pięć lewych. Są one umocnione płytą falistą sygnalizującą najechanie na pobocze. Pochylenie na zakrętach nie przekracza trzech procent. Pierwszy prawy zakręt otrzyma nazwę Brzuch Romana, później przemianowany na Baba Jaga. Kolejny prawy to Kartingowy, a za nim Przed Mostkiem. Jest też Uśmiech Szatana i Mała Patelnia. Później motocykliści i ściganci dodadzą jeszcze wiele innych nazw. Najdłuższa prosta liczy 560 m, najkrótsza 60 m.
W 1989 roku tor otrzymuje homologację PZMot-u. Warunki bezpieczeństwa pozwalają na jednoczesny start 36 zawodników. Do dyspozycji jest pobudowana później 12-metrowa wieża startowa i boksy dla mechaników. Jest pawilon administracyjno-biurowy z salą konferencyjną, pomieszczenie badania technicznego, centrum medyczne, zamknięty i utwardzony park maszyn.
Polonezy na start Tygodnik „Motor” tak relacjonował otwarcie toru: „Okazuje się, że można było stworzyć obiekt, który mógłby być pomocny zarówno przy badaniu wyrobów przemysłu motoryzacyjnego, jak i przy przeprowadzaniu imprez sportowych. Usytuowanie obiektu niedaleko od centrum targowej stolicy Polski stwarza też możliwości wykorzystania obiektu do pokazów, prób, badań pojazdów demonstrowanych na targach poznańskich. Jeśli chodzi o przeznaczenie sportowe mogą na torze samochodowym „Poznań” być przeprowadzane imprezy dla samochodów wyścigowych, dla motocykli, tor może być wykorzystany jako odcinek specjalny w imprezach rajdowych, w przyszłym roku będą mogły tu być zawody kartingowe. A więc daleko idąca wszechstronność! Flaga startowa została opuszczona. Zaczął pracować nowy, tak nam potrzebny tor wyścigowy i doświadczalny”.
36
Czy uniwersalność toru potwierdzi się? Wszyscy z utęsknieniem czekają na wiosnę i pierwsze zawody. Premiera ma miejsce 7 maja 1978 roku, kiedy to odbywa się I eliminacja WSMP. Zaraz po ścigantach na Ławicy odbywają się zawody kartingowe, a w czerwcu innowacyjna impreza o nazwie I Targowy Wyścig Samochodowy. Startują polonezy. Pierwsze wyścigi odbywają się w bardzo prymitywnych warunkach. Stopniowo jednak przybywa obiektów pomocniczych. Pojawiają się miejsca parkingowe, boksy mechaników i bariery ochronne. Na zakrętach wysypane zostają żwirowe wybiegi pozwalające na wyhamowanie pojazdu, który wypadł z jezdni.
Walter Wolf Racing na F-1 Rok 1979 już na całego obfituje w sportowe imprezy. W upalną majową niedzielę na torze zbierają się tłumy. Widzowie liczą na ostrą walkę. I sensacji rzeczywiście nie brakuje. Marian Bublewicz zostaje na starcie, bo pęka przewód olejowy. Krzysztofowi Komornickiemu przy 180 km/h na liczniku otwiera się maska silnika, wybijając przednią szybę i gniotąc dach. Michał Damm na Scirocco przebija oponę, jedzie dalej na feldze obficie sypiąc iskrami. Wreszcie blisko mety resztki koła odpadają i samochód staje na poboczu. Całość wypada jednak tak dobrze, że podekscytowany redaktor Bogusław Koperski ogłasza w „Motorze” konkurs na przystosowanie Fiata 126p do wyścigów. Tym wezwaniem pociągnie za sobą setki zapaleńców. Jesienią do wyścigu staje ponad stu kierowców i konieczne są eliminacje. W czerwcu ponownie pojawiają się polonezy w ramach II wyścigu o puchar MTP. Dodatkową atrakcją jest występ samochodu
Formuły 1 – Wolf Ford z silnikiem Forda Cosworth V-8 – 3,0 l. Jest to egzemplarz, na którym Jody Scheckter wygrał w 1977 roku eliminację mistrzostw świata – GP Monaco. W Poznaniu za szofera robi nie byle kto, bo syn premiera – Andrzej Jaroszewicz. Kanadyjczyk Walter Wolf, właściciel zespołu Walter Wolf Racing na F-1, ocenia tor jako jeden z najbezpieczniejszych na świecie. To wspaniała nota dla jego twórców. To on przywozi do Poznania Bernie Ecclestona, prezydenta i szefa Formula One Administration na rozmowy z Adamem Smorawińskim. W 2006 roku Ecclestone jest 13. na liście najbogatszych obywateli Wielkiej Brytanii. Niestety władze polskie nie akceptują pomysłu na organizację F-1 w Poznaniu. Gierkowska Polska nie ma jeszcze odwagi na taki eksperyment.
Ma być wiadukt Wielu tematów nie znano. To Ecclestone powiedział, że musi być wiadukt nad torem, bez którego nie wjadą karetki i straż pożarna podczas wyścigu. Kiedy powiedzieliśmy o tym w Poznaniu, I sekretarz KW PZPR zadzwonił do jakiegoś biura konstrukcji mostowych przy Drodze Dębińskiej i poprosił o pomoc. Biuro Projektów w Zielonej Górze wyszukało w archiwach gotowy projekt wiaduktu i za miesiąc rozpoczęto budowę. W odpowiedzi warszawski dziennikarz motoryzacyjny napisał, że w Poznaniu z powodu korków nie można dojechać do lotniska, ale za to stawiają wiadukt nad torem. Główną sprężyną był Ecclestone. I były szanse na Formułę w Polsce, choć nie ukrywano, że spowoduje to wiele problemów. Jak na przykład prowadzić sprzedaż biletów za granicą? Przecież istniał ruch wizowy. A nasze państwo nie gwarantowało, że wszyscy, którzy złożą wnioski, je otrzymają. Tymczasem przedsprzedaż biletów była niezbędnym warunkiem w Europie Zachodniej już w latach 70. Do tego potrzeba jeszcze więcej terenu na parkingi.
Sezon 1980 przebiega bez niespodzianek. We wrześniu gotowy jest już tor kartingowy. Poznań słynie przecież organizowanymi od 1961 wyścigami kartingowymi o puchar „Głosu Wielkopolskiego” i Automobilklubu. Oddany zostaje do eksploatacji 18 października 1980 roku. Ma długość 1480 m i szerokość 12 m. Posiada dziesięć prawych i pięć lewych zakrętów. Zawody rozgrywane są na obwodzie 969 m lub 595 m. Najdłuższa prosta liczy 130 m. Doskonałe warunki trakcyjne sprawiają, że Poznań trafi za parę lat do kalendarza międzynarodowych zawodów. Tymczasem nowe rozwiązanie – połączone wyścigi motocyklowo-samochodowe sprawdza się idealnie. Choć pracy jest sporo. Ponad 150 kierowców samochodowych i prawie setka motorów wymagają niezwykle sprawnej organizacji. Ale i tym razem działacze AW i Motoklubu Unia wykazują się pełną precyzją i punktualnością.
Fiesta Cup 1988 roku na świeżo homologowanym torze kartingowym odbywa się Puchar Pokoju i Przyjaźni. Są Niemcy, Czesi, Bułgarzy i Rosjanie. Lata 90. przynoszą Polsce transformację ustrojową, a w efekcie gospodarkę rynkową. Prezes Przemysław Olejnik zmuszony jest tak przekształcić klub, by ten stał się rentowny. Na przedwiośniu 1992 roku Automobilklub otrzymuje od Forda atrakcyjną ofertę organizacji wyścigu Ford Fiesta, rozgrywanego w Europie pod nazwą Fiesta Cup. To samochody o takiej samej konstrukcji i silnikami 1,6 l o mocy 110 KM, za to ich kierowcy cechują się niezwykle agresywnym stylem jazdy. Bieg zostaje dołączony do jesiennej eliminacji WSMP. Polskę reprezentują poznaniacy: Piotr Nowicki i Zbigniew Szwagierczak. Ten nazywany „wyścigiem równych szans” bieg budzi zdziwienie jeszcze jednym szczegółem. Żadnego „chachmyncenia”. Fiesta Cup posiada własne obwoźne biuro sędziowskie, które ustala wyniki na mecie. Organizatorzy Pucharu Ford Fiesta Cup po prostu nie ufają nikomu.
Wtedy jeszcze nie wiemy, że Fiesta Cup otworzy w Poznaniu drogę do wyścigów markowych. Sezon 1993 roku okazuje się niezwykle bogaty w imprezy. W Ford Fiesta Cup startują już cztery polskie załogi. To Szwagierczak/Nowicki, Polak/ Dyszy, Dziurka/Skudło i Jaskłowski/Baran. Znów powiewają niebiesko-białe flagi Forda i dziarskim krokiem maszerują hostessy. Jedna z załóg warszawskich kończy wyścig na 10. miejscu. Wysoką porażkę tłumaczy tym, iż koledzy zapomnieli w Warszawie kupić dobre „sprawdzone” paliwo, a w Poznaniu nie było bezołowiowej 98 i sprzedano im w to miejsce zwykłą 94. Efekt – wypalona na treningu dziura w tłoku i wymiana silnika na gorszy. To przykład, że porażkę zawsze można wytłumaczyć.
Stewart za sterem mondeo Ale to nie koniec romansu Forda z torem. W czerwcu 1993 roku na tor przybywa sam Jackie Stuart, gwiazda Formuły 1, trzykrotny mistrz świata. Opowiada na temat sportowej jazdy samochodem. „Najskuteczniej jeździ ten, kto płynnie wykonuje podstawowe manewry, równo przyspiesza i hamuje. Czyli gently – co po angielsku znaczy łagodnie, delikatnie” – mówi Stewart. No co to znaczy być „dżynt” to wiaruchna w Poznaniu akurat
37
do cinquecento. Pierwszą partię tych aut cechował rozrzut mocy silników sięgający nawet 12 koni. A publiczność dziwiła się, dlaczego po pierwszym okrążeniu wąż „cienkich” sięga kilometra. Jazda w kolumnie stała się koniecznością.
38
Puchar Renault
rozumie. Ale Stewart siada za sterem mondeo z miską przyklejoną do maski silnika. Zabawa polega na przejechaniu trasy wytyczonej słupkami bez zgubienia piłeczki leżącej w misce. Piorunująco trudne zadanie, ale do wykonania. Próba zaś wejdzie na stałe do programu wielu amatorskich rajdów pod nazwą „próba Stewarta”. Na sezon 1993 przypada także premiera Pucharu Cinquecento. Fiat bowiem zgadza się udostępnić 11 samochodów z silnikami 903 ccm o mocy 41 KM. Wprawdzie za samochód zawodnik musi zapłacić 99 mln złotych minus siedem proc. zniżki, ale to dobra prognoza na przyszłą współpracę z koncernami. A jednym z zawodników zostaje Andrzej Dąbrowski. Ten od Zielono mi. Zdobycie sponsorów Fiat zostawia zawodnikom. W eliminacjach WSMP przybywa wyścigów markowych. Obok Pucharu Fiesty (FFC) jest jeszcze Puchar Escorta, Peugeota 306 i międzynarodowa eliminacja... Trabanta. Ze stuprocentowym udziałem Niemców. No i ponad stu zawodników w Pucharze Cinquecento. Wygrywa Włodzimierz Pawluczuk, ale już widać pierwszych mocnych poznaniaków – Jakuba Golca, Jakuba Pietruszyńskiego i Sebastiana Mielcarka. To oni w najbliższych latach będą w ścisłej czołówce. Nic dziwnego, że w rok później pojawia się nowa klasa – Cinquecento Sporting. Jest też nowa Formuła 2000, w której startuje Jarosław Wierczuk. Znów powiewają flagi Fiata i maszerują hostessy z numerami startowymi. Nie brak elementów zabawnych. Podczas II eliminacji CC-900 przewodzący stawce Jakub Pietruszyński na ostatnim okrążeniu zjeżdża z toru. Przyczyna... brak benzyny. A wracając
Z końcem 1996 roku sensacyjna informacja napływa z Renault Polska. Będzie Puchar Renault Megane. Wystartuje 30 samochodów z silnikami 2,0 l o mocy 115 KM. Chwała Francji za to. W marcu 1997 roku obiekt otrzymuje międzynarodową homologację trzeciego stopnia. Uprawnia ona do przeprowadzania wyścigów międzynarodowych wszystkich klas z wyjątkiem F-1, F-3000 oraz prototypów sportowych. Czas najwyższy. Sezon 1997 stoi jednak pod znakiem żółtych „renówek”. Bryluje „profesor”, czyli Zbigniew Szwagierczak i on też zdobywa pierwszy Puchar Renault Megane. Huczą motory, ale wszyscy jeżdżą ostrożnie. Jedno jest pewne. Za sprawą megane przybywa widzów. Kolejny sezon przynosi nową niespodziankę. Z początkiem 2000 Fiat Auto Poland udostępnia zawodnikom 25 czerwonych Alf Romeo 156. Znów mamy posmak wielkiego wyścigu. Rusza „czerwony ekspres”, który przez kilka lat dominować będzie na torze. Od razu pokraśniało, bo szybkie alfy to gratka i dla publiczności, i dla kamer telewizyjnych. Puchar Alfy Romeo przez cały sezon utrzymywać będzie przy życiu tę dyscyplinę. A zakończy go zwycięstwo Artura Czyża z poznańskiego Pol-Caru.
Pierwszy drift Z początkiem 2004 roku pojawia się nowa konkurencja – wyścigi na jednej czwartej mili. We wrześniu na torze rozegrane zostają pierwsze zawody driftingowe. W myśl hasła, jak nie ma wyścigów, trzeba robić co innego. Moderatorem zawodów jest, a jakże, poznaniak – Maciej Polody, który właśnie na Fordzie Escorcie wygrał Drift Challenge 2004 na torze Hockenheim. Drifting pochodzi z Japonii. To przejeżdżanie poślizgiem jednego lub kilku zakrętów. Liczy się ogólne wrażenie i technika jazdy. Impreza spotyka się z dużym zainteresowaniem i tak rodzi się Toyo Drifting Cup. Późną jesienią dociera fascynująca wiadomość, że będą nowe zawody markowe. Ruszy puchar VW Golfa TDi. Powołany zostaje zespół VW Racing Polska, który przygotowuje 25 aut do VW Castrol Cup. Samochody wyposażone są w 185-konny silnik diesla z wtryskiem bezpośrednim. Już pod koniec roku pierwsze auta są gotowe do testów. Ot, co znaczy niemiecki profesjonalizm. Premiera
39
ma miejsce w kwietniu 2005 roku. Pierwszą eliminację wygrywa zawodnik z... Litwy. Ale jesienią finał należy do Jakuba Golca. Jak pisze prasa „to wyścig, gdzie świst opon na asfalcie jest głośniejszy od pracy silnika”. Rok 2006 okazuje się jeszcze bogatszy w wydarzenia. Już wiosną Ford Escort Fanclub organizuje wyścigi na jednej czwartej mili. Obok Volkswagen Castrol Cup w Poznaniu ląduje Kia. Koreańczycy organizują Puchar Kia Picanto. Pierwsza w historii runda tego wyścigu markowego zaplanowana jest na czerwiec. 32 samochody wyposażone są w 1-litrowy silnik o mocy 67 KM. Mimo iż startują także dziewczyny, na bieżni trwa ostra gra. Dochodzi nawet do dachowania. W sierpniu DaimlerChrysler Automotive Polska i Continental Polska sprowadzają na tor istne cudo. Egzotycznego Mercedesa SLR McLaren, jedno z najdroższych coupe świata, bo kosztujące 432 tys. euro. Zarazem jeden z najszybszych i najbardziej zaawansowanych technologicznie wozów na rynku. To 626 KM w kevlarowo-aluminowym nadwoziu. Po zaledwie 3,8 sekundy wskazówka prędkościomierza wychyla się do 100 km/h. Po 10,6 s jedziemy już 200 km/h, a po 28,8 s – 300 km/h.
Maryla Rodowicz na zlocie Natomiast w 7. zlocie Porsche Club Poland uczestniczy około 70 aut z całego kraju. W tym... Maryla Rodowicz. Chcą pojeździć na torze, bo na klasycznej szosie się nie da, a w Niemczech na autostradzie nudno. Przy okazji dowiadujemy się, jaka o porsche krąży anegdota: jeśli jesteś umówiony na osiemnastą, wystarczy, że wyjedziesz o osiemnastej trzydzieści, a i tak będziesz na czas. 2007 rok to już prawdziwe oblężenie toru. Zadowoleni Koreańczycy organizują w Poznaniu aż cztery eliminacje Kia Lotos Cup. Gościem specjalnym jest siedmiokrotny Mistrz Świata Formuły 1
– Michael Schumacher. Największą atrakcją dnia jest przejazd bolidu Formuły 1. Marc Gene – testowy kierowca ferrari – pokonuje kilka okrążeń toru w pięknym czerwonym bolidzie ferrari, ustanawiając nowy nieoficjalny rekord okrążenia – 1 minuta 14 sekund. Michael Schumacher zasiada za kierownicą drogowego Ferrari F430 i prezentuje swe nieprzeciętne umiejętności, wożąc zaproszonych gości m.in. Macieja Wisławskiego. Wśród VIP-ów, którzy odwiedzili tor, znalazła się aktorka Kasia Bujakiewicz, Michał Wiśniewski (Ich Troje), Marek Włodarczyk (z serialu Kryminalni), Przemysław Sadowski (Samo Życie), Hirek Wrona, Grzegorz Miecugow, Hubert Urbański, a nawet Kuba Wojewódzki. Każdy kolejny sezon sportowy jest coraz bogatszy. Kia Lotos Cup, DSMP, GP Polski, grupa narodowa do 1600 ccm. Do tego drifting, wyścigi kartingowe, quadów, skuterów. I prawdziwy wysyp motocyklistów. W maju rozgrywany jest po raz pierwszy Fiat Yamaha Cup. Startuje 38 piekielnie mocnych maszyn. Ale konkurencja nie śpi. Z inicjatywy BMW Polska i dealera motocykli tej marki – Sikory odbywa się Puchar BMW F800 Cup. Jest również Puchar Hondy CBR 125, Suzuki GSX-R i Hyosunga GT650R. Łącznie na pierwszej eliminacji po depo kręci się około 250 motocyklistów. Wśród zawodników jest niesłysząca Monika Jaworska. Mamy także Puchar Europy Supermoto i Puchar Superquad. Najmłodsi jeżdżą na rolkach. Pytany o przyszłość toru Adam Smorawiński mówi: „Tor Poznań nadal ma szansę na dobre zawody. Niektóre tory w Europie są kasowane jako przestarzałe, natomiast parametry techniczne naszego obiektu nadal odpowiadają wymogom. Gdyby znalazł się zagraniczny inwestor, to mamy pełne szanse na uzyskanie Formuły. I najprędzej by to powstało. Trzeba by jednak wykupić nowe tereny pod infrastrukturę, głównie parkingi. Jakąś alternatywą jest przeniesienie lotniska na Krzesiny i przejęcie terenu dzisiejszego lotniska pod infrastrukturę toru wyścigowego”. Przez 40 lat wiele się zmieniło. W latach 70. i 80. fotografując jadące pojazdy przenosiłem się z miejsca na miejsce nieraz przekraczając bieżnię w dowolnym miejscu. Było wiadomym, że samochody pojawią się tu dopiero za kilka minut. Dziś to niemożliwe. Cały tor ogrodzony jest siatką, a na zakrętach ustawione są trybuny dla fotoreporterów. Prędkość wzrosła na tyle, że swobodne przemieszczanie stało się niebezpieczne. Z demonem prędkości nie ma żartów.
40
na
zdrowie
/
Nowe spojrzenie na naturalne odmładzanie Tkanka tłuszczowa jest jednym z organów organizmu, pełni istotną w rolę w wielu procesach, m.in. metabolicznych. Najczęściej narzekamy na jej nadmiar, a liposukcja od dawna jest jednym z najpopularniejszych zabiegów estetycznych. Co ciekawe, w zastosowaniu estetycznym, tłuszcz może być jednak elementem pożytecznym, a wręcz niezastąpionym. Stosujemy go jako bardzo cenny materiał odmładzający, rewitalizujący oraz modelujący nasze ciało tekst: dr Ilona Osadowska
Jak odmładzamy własnym tłuszczem Obecnie, po lepszym rozpoznaniu potencjału własnych komórek tłuszczowych, wyróżniamy dwa główne sposoby jego zastosowania. Pierwszym, najbardziej oczywistym, jest użycie własnego tłuszczu do odtwarzania objętości. Zabiegi takie stosujemy m.in. do odtwarzania objętości w obrębie twarzy – policzków, niekiedy ust oraz nadania twarzy łagodniejszych, bardziej miękkich rysów. Drugim sposobem jest wykorzystanie komórek macierzystych, które są w nim zawarte. Są one stosunkowo łatwo dostępne, oferując szereg nowych możliwości rewitalizacyjnych.
W
ostatnich latach odkryliśmy, że własny tłuszcz oferuje bardzo ciekawe możliwości terapeutyczne. Okazało się, że możemy go stosować do tak interesujących zabiegów, jak: powiększanie lub odtwarzanie piersi, zaokrąglanie pośladków, odmładzanie przez modelowanie oraz uzupełnianie ubytków tkankowych w obrębie twarzy i ciała. Doskonale sprawdza się także w leczeniu blizn – m.in. nieładnych, wklęsłych blizn pourazowych i pooperacyjnych, np. po cięciu cesarskim. Lekko przetworzone komórki tłuszczowe są także łatwo dostępnym źródłem cennych komórek macierzystych, które stosujemy do rewitalizacji skóry w estetyce oraz regeneracji tkanek w innych dziedzinach medycyny.
Powiększanie i wyrównanie piersi własnym tłuszczem Fantastyczne efekty daje zastosowanie własnego tłuszczu do powiększenia piersi. Biust po takim zabiegu wygląda i zachowuje się naturalnie, a pozostaje z nami już na zawsze. Zabieg nie pozostawia blizn i nie niesie ryzyka alergii, dlatego jest coraz bardziej popularny wśród kobiet ceniących naturalną urodę oraz minimalną ingerencję w organizm. Modelowanie własnym tłuszczem stosujemy także do wyrównania kształtu piersi niesymetrycznych. Najwyższą satysfakcję po takim zabiegu osiągają kobiety po czterdziestce, u których oprócz poprawy kształtu biustu następuje
znacząca odnowa skóry dekoltu, za sprawą regenerującego działania komórek macierzystych.
Pośladki – moda czy obiektywne wskazania Własny tłuszcz jest także niezastąpionym materiałem do powiększania i modelowania pośladków. Zabiegi takie są dość popularne za granicą za sprawą aktualnie wykreowanej mody. Pomijając ten czynnik, obiektywnie – część kobiet ma pośladki niewielkie, płaskie, o nietypowm kształcie lub z wklęsłościami, które odbiegają od kanonu urody. W takich przypadkach możemy pomóc przywrócić harmonijne i atrakcyjne kobiece kształty. Zabiegiem, który wykonujemy najczęściej w tym celu jest liposukcja wyszczuplająca w okolicy talii, ewentualnie ud, z wykorzystaniem komórek tłuszczowych do wymodelowania pośladków. Przywracamy w ten sposób lub przybliżamy się do klasycznego kształtu klepsydry. Zabieg zazwyczaj daje sporo satysfakcji z nowej sylwetki, ale uwaga szczupłe Panie – warunkiem powodzenia jest, abyśmy miały wystarczająco duży zapas tkanki do pobrania. Zdarzało się już, że musieliśmy odmówić zabiegu osobom zbyt szczupłym, a część kobiet musiała wcześniej przybrać na wadze kilka kilogramów.
Komórki macierzyste w medycynie urody Nowością ostatnich lat jest także zastosowanie komórek macierzystych pozyskiwanych właśnie z tkanki tłuszczowej pobieranej w trakcie liposukcji. Własne komórki macierzyste włączają się w procesy regeneracji tkanek w okolicy, w której zostaną podane. Stosując proste metody
przetwarzania, po niewielkiej nawet liposukcji uzyskujemy płynny koncentrat komórek macierzystych o dużym potencjale rewitalizacyjnym. Obecnie stosujemy je z dużym powodzeniem do odnowy skóry twarzy, dekoltu i dłoni. Szczególnie interesującym zabiegiem jest odnowa powiek dolnych, a wraz z tzw. nanotransferem tłuszczu – także odnowa policzków oraz środkowej części twarzy. Powieki dolne są trudnym obszarem do rewitalizacji. Po takim zabiegu bardzo ładnie poprawia się jakość skóry – zmarszczki spłycają się, następuje odnowa skóry, jej pogrubienie oraz poprawa kolorytu. Jeśli chcemy skorzystać z możliwości regeneracyjnych komórek tłuszczowych, a nie mamy potrzeby liposukcji – pobieramy niewielką tylko ilość tłuszczu z odpowiednio dobranego miejsca. Ponieważ jest to zabieg niewielki, jest także mało inwazyjny i nie trzeba po nim nosić kostiumu uciskowego. Jak przy każdej biostymulacji, na efekt zabiegu komórkami macierzystymi będziemy musiały zaczekać od dwóch do trzech miesięcy.
41
Dla kogo ta terapia Zabieg komórkami macierzystymi polecam szczególnie paniom w okolicy menopauzy i później, gdy zauważalnie pogarsza się jakość skóry. Będą one także interesujące dla osób pracujących w niekorzystnych warunkach klimatycznych, nadużywających solarium lub uprawiających hobby – biegaczek, żeglarek, turystek. Zabiegi te są stosunkowo bezpieczne, nie uczulają, mogą być stosowane u osób z chorobami o podłożu autoimmunoagresji. Jest to początek wielkiego trendu w medycynie estetycznej – zabiegów wykorzystujących własny potencjał regeneracyjny organizmu. REKLAMA
42
raport prestiżu
/
Zmiany w ustawie o zatrudnianiu pracowników tymczasowych Stale rosnący udział agencji zatrudnienia w kreowaniu i dynamicznym rozwoju rynku pracy niesie za sobą konieczność dostosowania przepisów do ewoluującego systemu gospodarczego. Bardzo dobrze wie o tym Grupa Progres
FOT. FOTOLIA
tekst: Grupa Progres
O
graniczenie w długości zatrudnienia pracowników agencyjnych; jawność zasad wynagradzania oraz nowe przywileje dla pracownic na czas ciąży – to tylko kilka ze zmian z dnia 1 czerwca br. w ustawie o zatrudnianiu pracowników tymczasowych. Nowe przepisy w szerokim spektrum wyrównują zatrudnienie pracowników tymczasowych i osób zatrudnionych bezpośrednio w oparciu o umowę o pracę.
Po co te zmiany? Klienci agencji powinni wiedzieć, że nie są one dziełem przypadku. Przede wszystkim chodzi o podniesienie standardów pracy tymczasowej i polepszenie warunków zatrudnienia pracowników tymczasowych oraz bezpieczeństwa prawnego pracodawców korzystających z usług agencji pracy tymczasowej. Poza tym mają służyć poprawie skuteczności kontroli przeprowadzanych przez Państwową Inspekcję Pracy. Najważniejszą zmianą z pewnością jest wprowadzenie limitów
dotyczących okresu pracy. – Dotychczas pracodawca, klient agencji, mógł korzystać z zatrudnienia tego samego pracownika przez 18 miesięcy, a dalej pracownik po prostu przechodził do innej agencji. Ważne jest, że ustawodawca nałożył limit czasowy również na pracodawcę – mówi Magdalena Baster-Szóstka, koordynatorka regionu Grupy Progres. W jaki sposób ma to chronić interesy pracowników? Po 18 miesiącach firma może przejąć taką osobę bezpośrednio do siebie.
Musi być siedziba A jak to wygląda w praktyce? W terminie siedmiu dni od dnia zawarcia umowy agencja pracy tymczasowej ma obowiązek przekazania pracownikowi tymczasowemu informacji – w formie papierowej lub elektronicznej – zapewniających bezpośredni kontakt z agencją, czyli określenie adresu miejsca kontaktu, numeru telefonu, adresu poczty elektronicznej, a także dni i przedziału godzinowego kontaktu.
43
44
Kolejny rok przyniesie następne zmiany. Od 1 stycznia 2018 roku wejdą w życie przepisy nakładające na zagranicznego przedsiębiorcę świadczącego usługi pracy tymczasowej na terenie naszego kraju obowiązek posiadania lokalu przeznaczonego na świadczenie usług, czyli siedziby. Nasuwa się pytanie, jaki jest cel wprowadzenia tego typu regulacji? Przede wszystkim eliminacja tzw. wirtualnych biur i umożliwienie bezpośredniego kontaktu z agencją. Na rynku funkcjonuje wiele tzw. agencji „krzak”. Okazuje się, że pracownicy często mają problem z uzyskaniem zaświadczeń czy nawet z podpisaniem dokumentów potrzebnych do zatrudnienia.
Rodzaj pracy, a nie stanowisko Kolejną zmianą jest to, na co zwraca uwagę Grupa Progres, że agencja będzie musiała poinformować pisemnie pracownika tymczasowego o warunkach zatrudnienia. – Wydaje się to zrozumiałe, jednak
pracownicy agencji stają przed sporym wyzwaniem, aby dostosować okoliczności kontaktu z kandydatem do tego wymogu – dodaje Magdalena Baster-Szóstka. Będzie też nowy sposób określenia pracy, której nie można powierzyć pracownikowi tymczasowemu – stanowisko pracy zastąpiono bowiem rodzajem pracy. Zgodnie z interpretacją Państwowej Inspekcji Pracy w Gdańsku: „pracownikowi tymczasowemu nie może być powierzone wykonywanie pracy na rzecz pracodawcy użytkownika tego samego rodzaju, jak praca wykonywana przez pracownika pracodawcy użytkownika, z którym został rozwiązany stosunek pracy z przyczyn niedotyczących pracowników w okresie ostatnich 3 miesięcy poprzedzających przewidywany termin rozpoczęcia wykonywania pracy tymczasowej przez pracownika tymczasowego, jeżeli taka praca miałaby być wykonywana w jakiejkolwiek jednostce organizacyjnej pracodawcy użytkownika położonej
REKLAMA
w gminie, w której znajduje się lub znajdowała się jednostka organizacyjna, w której był zatrudniony zwolniony pracownik”. Co to oznacza? Intencją ustawodawcy było zapobieganie sytuacji obchodzenia prawa i przenoszenia pracowników zatrudnionych wcześniej przez firmy do agencji zatrudnienia. Czy ten przepis faktycznie chroni pracowników? Nie wiadomo. Można jedynie odnieść wrażenie, że głównym celem było ułatwienie kontroli inspektorom pracy.
Roszczeń można dochodzić w sądzie To jednak nie wszystko. Agencje zatrudniające pracowników będą musiały zmierzyć się z jeszcze kilkoma ważnymi przepisami. Po pierwsze rozszerzono ochronę procesową pracowników tymczasowych. Będą oni mogli, tak jak inni pracownicy, wybrać sąd pracy właściwy do rozpatrzenia ich roszczeń wobec agencji pracy tymczasowej. Ponadto poszerzono katalog przypadków objętych sankcjami za nieprzestrzeganie przepisów przez agencje i pracodawców. Wysokość grzywny za wykroczenia przeciwko prawom pracownika ustalono na takim samym poziomie, jak w kodeksie pracy, tj. od 1 tys. zł do 30 tys. zł.
FOT. FOTOLIA
– Dotychczas pracodawca, klient agencji, mógł korzystać z zatrudnienia tego samego pracownika przez 18 miesięcy, a dalej pracownik po prostu przechodził do innej agencji. Ważne jest, że ustawodawca nałożył limit czasowy również na pracodawcę – mówi Magdalena Baster-Szóstka, koordynatorka regionu Grupy Progres. W jaki sposób ma to chronić interesy pracowników? Po 18 miesiącach firma może przejąć taką osobę bezpośrednio do siebie
Zapraszamy do stołu Niedzielny brunch Restauracja Fusion 1300-1700 • • • •
Menu bufetowe Napoje w cenie Stacja live cooking Zniżki dla dzieci
RESTAURACJA FUSION SHERATON POZNAN HOTEL ul. Bukowska 3/9 Poznań, T 61 655 2000 www.fusion-poznan.pl
130 pln OD OSOBY
2016 Starwood Hotels & Resorts Worldwide Inc. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nazwy: Preferred Guest, SPG, Sheraton oraz ich logotypy są znakami handlowymi Starwood Hotels & Resorts Worldwide Inc. lub podmiotów stowarzyszonych.
46
moda
/
ZAVA – i wszystko jasne Ma 24 lata. Na jego ostatnim pokazie pierwszej w życiu kolekcji ubrań sala w hotelu HOT_elarnia**** w Puszczykowie pękała w szwach. Piotr Zawadzki, właściciel marki ZAVA, skromny chłopak z podpoznańskiego Krosinka, nie krył wzruszenia. Właśnie zaryzykował i otworzył swój pierwszy butik na rynku w Mosinie w przepięknie odrestaurowanej zabytkowej szwalni rozmawia: Joanna Małecka
Nie bałeś się otworzyć butiku w Mosinie? To małe miasteczko. PIOTR ZAWADZKI: Było to ryzykowne i wciąż się trochę boję, ale uważam, że nie ma się co martwić na zapas. Stwierdziłem, że jeżeli nie spróbuję, to do końca życia będę miał do siebie pretensje, że tego nie zrobiłem. Lepiej myśleć pozytywnie. A klient, wiadomo, że nie bierze się znikąd, trzeba go po prostu znaleźć i o niego zadbać. Moje klientki są to z reguły kobiety świadome mody i jest trochę tak, że one również szukają czegoś unikatowego – marki, ubrań, w których można wyrazić siebie, wyróżnić się z tłumu. Dlaczego zdecydowałeś się zaprojektować ubrania? Do tej pory wykonywałem torebki i akcesoria. Stwierdziłem, że będzie to uzupełnienie tego, co robię. Mam wspaniałe krawcowe, które są moim wielkim wsparciem. Piotr na chwilę zawiesza wzrok. Widzę, że projektujesz coś w głowie. Mam tak średnio co dziesięć minut (śmiech). A szczególnie kiedy jestem w hurtowni tkanin. Uwielbiam to. Kiedy widzę różne materiały, od razu mam plan, jak to połączyć. Wracam do pracowni, upinam materiał na manekinie, a potem to rysuję. Rysunki potrzebne są krawcowym, które notują gdzie ma być zaszewka, guzik, które nici, jaki ścieg itp. Im dłuższa jest droga poznania, tym może być ciekawiej. Nie wybieram drogi na skróty, bo ona prowadzi donikąd. Dla mnie projektowanie to emocje, dla których iskrą zapalną są, w szerokim tego słowa znaczeniu, obrazy.
47
Kolekcjonuję albumy różnych artystów, które są dla mnie niesamowicie inspirujące. To rodzaj uzależnienia, dlatego ograniczam się: raz w miesiącu kupuję jakiś leksykon, który dla mnie jest ważny. Nawet zrobiłem sobie taką listę, które jeszcze muszę mieć. Malarstwo, realizm magiczny niezwykle na mnie działają. Bardzo inspirująca jest również proza życia codziennego, czyli chwile zupełnie zwyczajne – jazda samochodem czy wspólne celebrowanie posiłków. To popycha mnie do działania.
Tak było zawsze? Od zawsze interesowałem się sztuką i malarstwem, może stąd inspiracja obrazami. Chodziłem do szkoły plastycznej, ale nie wiązałem z tym przyszłości. Pomagałem rodzicom w sklepie spożywczym. Po liceum chciałem iść na dziennikarstwo. Złożyłem dokumenty i wyjechałem do Szkocji, do pracy. Pracowałem w house keepingu. Dzięki temu nauczyłem się dobrze mówić po angielsku. Nie zapomnę dnia, kiedy wracałem do Polski. Siedziałem na lotnisku i dostałem telefon, że mojego kierunku, czyli dziennikarstwa, nie otwierają, bo nie ma tylu chętnych. A ja nie składałem dokumentów na żaden inny. Pomyślałem: i co teraz? Szkoda byłoby zmarnować rok. Po powrocie do kraju wpadła mi w rękę ulotka Fashion School, z kierunkiem projektowanie. Czytam i myślę: może to znak od losu? Ale ja, projektantem? I mama pomogła mi podjąć decyzję – nauczyła mnie szyć na maszynie i w ten sposób połknąłem bakcyla. Mama projektowała? Była krawcową, podobnie jak moja babcia i ciocia. A prababka miała szwalnię. Jakoś nigdy nie chciałem iść w tę stronę. Podjąłem jednak decyzję i zacząłem uczyć się w tym kierunku. Zacząłem od torebek filcowych. Gdzie szyłeś? W domu, w piwnicy, metodą prób i błędów. Z czasem uznałem, że trzeba iść dalej i poszerzyć asortyment. Poszedłem w skóry. W tym zawodzie trzeba popełnić mnóstwo błędów, zanim dojdzie się do wprawy. Pamiętam jak skroiłem skórę za 200 złotych niezgodnie z długością. Skóra z byka jest zdzierana od karku w dół i tak trzeba kroić torebkę, a ja zrobiłem w poprzek. Musiałem wyrzucić cały materiał. Drugi przykład to bardzo długo wszywałem zamki na prawej stronie, zamiast na lewej, bo nie wiedziałem, że tak można zrobić. I doszedłem do takiej perfekcji, że ścieg był idealny, ale zajmowało to mnóstwo czasu. Kiedyś moja ciocia przyszła do pracowni i zapytała dlaczego tak sobie utrudniam pracę, zamiast wszywać ten zamek na lewej stronie. A ja półtora roku się męczyłem. Dało mi to jednak taką wprawę, bo dziś wielu projektantów boi się szyć po wierzchu, żeby nie zniszczyć materiału, a ja nie mam z tym problemu. Moje torby są inne,
surowe, mają swój styl. Wynika to z tego, şe wielu rzeczy do dziś nie potrafię robić (śmiech). Pomysł na wykonanie torebki w torebce, która wisi na wieszaku zrodził się z tego, şe nie wiedziałem jak ją zszyć. Kiedy powstała marka ZAVA? Kiedy miałem 19 lat. Załoşyłem ją wbrew całemu światu. Kiedy powiedziałem to rodzicom, uznali, şe oszalałem. Ale ja tak bardzo tego chciałem‌. Po roku zalegalizowałem działalność, zacząłem wystawiać się w róşnych miejscach w Poznaniu. Potem zacząłem robić bişuterię. Elementy ściągałem z Włoch, a nie jak większość z Chin. Dlatego wygląda ona zupełnie inaczej. Nic nie jest plastikowe. Wszystko wykonuję własnoręcznie. Mam nawet swój bestseller: aksamitne chokery z kameą. Dlaczego? Chciałem stworzyć projekt, który nie będzie ordynarny, bo jak wiemy choker swoją etymologią sięga sex shopu. Dlatego jest pudrowy i delikatny. Moşe trochę infantylny, ale inny i bardzo kobiecy. Potem przyszły ubrania? Tak. To jest moja debiutancka kolekcja. Początkowo byłem przekonany, şe stworzę brand, na który składać się będą tylko akcesoria: şaboty, rękawiczki, kołnierze, opaski, chokery. Nie czułem, şeby ubrania to była do końca moja bajka. Aş przyszedł moment przełamania. Dla mnie to była wędrówka w nieznane. Cieszę się, şe to zrobiłem, bo to było dla mnie coś nowego, odkrywczego. Odbiór był
đ&#x;ĄŻ
Pokaz kolekcji w hotelu HOT_elarnia**** w Puszczykowie
bardzo pozytywny, a to dla mnie bardzo waşne, bo dodaje mi odwagi i wiary w siebie. A przewidzieć to, co będzie modne, wcale nie jest proste. Zobaczymy, jak to się dalej potoczy. Chcesz pozostać w Mosinie? Będziemy szukać kolejnych miejsc na ekspozycję moich ubrań. Nie interesują mnie multibrandy, gdzie muszę odszyć kilkaset stuk, bo uwaşam, şe z kaşdym kolejnym to ubranie straci na wartości. A przez to, şe są trudniej dostępne, są bardziej unikatowe. Nie chcę robić masówki, komercja nie jest dla mnie. Tak czuję. Wolę robić mniej, ale być z tego zadowolonym. To mi daje satysfakcję. Znalazłem butik w Berlinie, z którym chcę współpracować, będziemy szukać podobnych w Londynie, Mediolanie. Planów jest mnóstwo. Liczę, şe się uda. Duşo czasu spędzasz w pracowni? Dzisiaj byłem od 5:30. Nie moşesz spać? Mogę, ale bardzo to lubię. Chociaş dzisiaj jestem trochę zmęczony.
FOT. ARCHIWUM
48
A na co dzień o której wstajesz? Trzy razy w tygodniu wstaję o 4:30. Jeżdżę z rodzicami po towar do hurtowni i przywozimy go do ich sklepu spożywczego. Około godziny 6:00, wracając z Poznania, wjeżdżam do krawcowych do pracowni, robię korektę i jadę do domu. Śpię do 8:00 i wyjeżdżam do butiku. W pozostałe dni wstaję trochę później, ale już widzę, że będę musiał poświęcić kilka weekendów na przygotowanie nowej biżuterii, bo ta bardzo ładnie się sprzedaje. Za chwilę będą święta, więc trochę szalony okres i muszę być do tego przygotowany. Ile masz tych pracowni? Kaletniczo-jubilerską, tu, na zapleczu butiku, krawiecką na końcu galerii Szwalnia, w której jesteśmy. Cieszę się, że pracują ze mną dziewczyny i mogę trochę czasu poświęcić na inne rzeczy, bo do niedawna jeszcze wszystko robiłem sam. Dziś mam takie mikroprzedsiębiorstwo w postaci pięciu osób i mnie. Gdzie chciałbyś być za 10 lat? Mam takie marzenie. Chciałbym pokazać się na nowojorskim Fashion Week. Może gdzieś obok Victorii Beckham, bo bardzo ją lubię i szanuję. Ona udowodniła, że nie trzeba kończyć
49
renomowanych uczelni artystycznych, aby być projektantem. Byłoby pięknie móc ją poznać. Chciałbym, żeby wszystko się ustabilizowało, żebyśmy mogli pracować w stałym, większym zespole, żeby moje projekty się sprzedawały. Chciałbyś wejść w strefę komfortu? Można to tak nazwać. A ja Ci życzę, żebyś nigdy w nią nie wszedł, bo w strefie komfortu niewiele może się wydarzyć. Ale mi teraz powiedziałaś, biorę się do pracy! REKLAMA
50
uroda
/
Bądź piękna z Instytutem Salamandra Jest wiele mankamentów, które nie podobają nam się w naszym wyglądzie. Świadomość, że nie jesteśmy tak doskonałe, jakbyśmy chciały, może prowadzić do poważnej depresji. Jest jednak takie miejsce w stolicy Wielkopolski, w którym każda z nas może poczuć się piękna tekst: Renata Zielezińska
skóry czy też pierwsze oznaki starzenia. I tak np. w przypadku przebarwień posłonecznych proponujemy skorzystanie z zabiegów laserem Qwich, CPL lub peeling z wykorzystaniem kwasów. W Instytucie Salamandra posiadamy nowoczesną i innowacyjną aparaturę medyczną, dzięki temu możemy zaproponować klientom także zabiegi z wykorzystaniem lasera o szerokim spektrum działania, mikrodermabrazji korundowej z laserem biostymulacyjnym, radiofrekwencji mikroigłowej, fal radiowych, oxyelekroporacji czy plazmy azotowej.
Wydepilowane ciało Żyjemy w szybkim tempie, a wydepilowane nogi, okolice pach czy bikini to dzisiejszych czasach absolutny must have. Tutaj z pomocą przychodzi depilacja laserowa. – Jest to bardzo modny zabieg, z którego korzysta mnóstwo naszych klientek. Zaletami depilacji laserowej jest trwałe usunięcie niechcianego owłosienia bez podrażnień, alergii czy pieczenia – dodaje Barbara Salamandra.
Projekt Piękno W Instytucie Salamandra, znajdującym się w Poznaniu przy ulicy Grunwaldzkiej, zrodziła się fantastyczna inicjatywa. Jest ona odpowiedzią na to, czego nie akceptujemy w swoim wyglądzie. Projekt ten polega na przyjrzeniu się problemom klientki oraz omówieniu jej oczekiwań. – Chodzi o to, że nie maskujemy objawów, tylko szukamy przyczyn problemów i to na nich skupiamy się w terapii – mówi Barbara Salamandra. Po konsultacjach z kosmetologiem oraz analizie skóry na twarzy lub ciele wykonanej specjalnym innowacyjnym urządzeniem zostają dobrane indywidualnie programy pielęgnacyjne dostosowane do potrzeb danej klientki. Ambasadorką Projektu Piękno jest znana wokalistka Kasia Wilk.
FOT. INSTYTUT SALAMANDRA
S
ucha, mało jędrna skóra, trądzik, przebarwienia, cellulit, rozstępy czy pierwsze oznaki starzenia to tylko niektóre problemy kobiet. – Do naszego instytutu zgłaszają się panie w różnym wieku z różnorodnymi problemami skórnymi twarzy i ciała – mówi Barbara Salamandra, właścicielka instytutu. – Są to przebarwienia słoneczne, fotostarzenie, brak jędrności
52
uroda
/
Idea piękna i satysfakcji Good Time Day Spa to miejsce wyjątkowe, gdzie kaşda klientka moşe poczuć się jak w domu. Na 450 metrach kwadratowych w zabytkowej willi na Grunwaldzie moşna na chwilę schować się przed codziennością i odpocząć. W specjalnym pokoju, gdzie serwowane są kawy, herbaty, przekąski, a nawet wino i szampan, zadba o nas przemiła obsługa. To miejsce stworzyła Katarzyna Głydziak rozmawia: Joanna Małecka  |  zdjęcia: Sławomir Brandt, archiwum prywatne
N
a samym dole, w pięknym gabinecie, siadamy przy stole. Czekoladki idealnie poukładane na talerzu, kwiaty dobrane do wnętrza. O wszystko dba sama. Uwielbia porządek i perfekcję, choć przyznaje, şe nawet do przesady. Jej motto brzmi: „Kobieta to siła!�. Stworzyła SPA, które zostało nagrodzone przez „Twój Styl� jako najlepsze tego typu miejsce w Poznaniu, a gośćmi bywają znane osobowości polskiej sceny, choć do końca nie wierzyła, şe się uda. Zawsze chciała Pani prowadzić SPA? KATARZYNA GŠYDZIAK: Nie do końca. Na pierwszym roku studiów, a kończyłam psychologię, zaczęłam pracę w biurze architektoniczno–budowlanym. Pracowałam tam siedem lat i w sumie dzięki temu dziś jestem, jaka jestem i samodzielnie mogę prowadzić biznes. Dostałam tam szkołę şycia. Proszę sobie wyobrazić 20-letnią blondynkę w biurze, gdzie są sami męşczyźni. Dzięki silnej determinacji po roku czasu zostałam asystentką pani prezes. Nie miałam taryfy ulgowej, byłam cały czas pod obserwacją. Jeździłam i odbierałam budowy, kontrolowałam montaşe, sprawdzałam projekty. Nie zarabiałam wielkich pieniędzy, ale na manicure było mnie stać. Trafiłam wtedy do Good Time Day Spa w Šodzi. Bardzo dobrze się tam czułam, głównie dlatego, şe spotkałam tam wspaniałe osoby. I tak zaprzyjaźniłam się z właścicielką. Po trzech latach wpadłyśmy na pomysł, şeby otworzyć takie miejsce w Poznaniu.
đ&#x;Ą
Katarzyna GĹ‚ydziak
Zaproponowała mi wtedy, şebym otworzyła swoje SPA na wzór tego łódzkiego, tylko w Poznaniu. Przyjechała Pani do obcego miasta. Jak się Pani tu odnalazła? Zaczęłyśmy od zrobienia badań na rynku poznańskim i sprawdzania potrzeb. Okazało się, şe to był idealny moment na otwarcie tego typu biznesu. Wtedy nie było tak kompleksowego i prestişowego miejsca jak Good Time Day Spa. Poznań bardzo mnie urzekł. Przede wszystkim podejściem ludzi, ich otwartością i uprzejmością. Następnie szukałam budynku. Pierwszym i ostatnim w sumie był ten, w którym dziś jesteśmy. Remont trwał około półtora roku. Trzeba było znaleźć i dopilnować firmę budowlaną, do tego moje dojazdy z Šodzi. Miałam
o tyle łatwiej niż SPA w Łodzi, że wiedziałam już, co się sprawdza, jakie kupić łóżka, maszyny, jakie są procedury. Mamy cały podręcznik postępowania pracownika wobec klienta. I to naprawdę dużo pomogło. Na początku przyjeżdżałam tu sama, pilnowałam fachowców, kupowałam meble, nosiłam. Nie miałam żadnych znajomości. Każdy szczegół musiałam dopracować. Wszystko trzeba było wcześniej zobaczyć, dotknąć, sprawdzić. Chciałam stworzyć miejsce nietypowe, do którego ludzie będą chcieli przyjść, wypić kawę, porozmawiać i odpocząć. Ale przede wszystkim takie, gdzie będzie wyjątkowe podejście do klienta, gdzie każdy choć przez chwilę będzie mógł się poczuć, że jest najważniejszy na świecie. Gdzie klient będzie zrelaksowany i usatysfakcjonowany z każdego szczegółu. Dobry personel jest dziś na wagę złota. Dokładnie. Pracowałam na niego bardzo mozolnie i długo, i udało się. Klientki wielokrotnie zwracają uwagę na nasze dziewczyny, które są miłe, troskliwe, kulturalne, które przyjdą, zapytają co u nich, jak się czują. Uważam, że dziś trzeba skupić się na człowieku, bo maszyny, które posiadamy, są najlepsze i zrobią swoje, a budowanie relacji jest bezcenne. Moja obecna kadra to są tak wspaniałe osoby, że nie wyobrażam sobie pracy bez nich. Mają świetny kontakt z klientem. Jedna z moich terapeutek, która ostatnia rozmawiała z jedną z klientek usłyszała od niej, jak bardzo lubi regionalne danie poznańskie. I proszę sobie wyobrazić, że pojechała do rodziny, poprosiła babcię o to danie. Przywiozła je klientce. Zdarza się, że otrzymujemy od zadowolonych klientek ciasta, kwiaty czy kartki z podziękowaniem. To dodaje nam motywacji i radości z tego, co robimy.
53
Co Was wyróżnia? Skupiamy się na zabiegach i technologiach nieinwazyjnych: wyszczuplanie, modelowanie, ujędrnianie sylwetki oraz lifting i odmładzanie skóry twarzy. Te zabiegi naprawdę przynoszą efekty. Często wymagają one serii, jednak wiemy, że te technologie to stuprocentowa gwarancja bezpieczeństwa i satysfakcji. Tym, co nas wyróżnia, jest myślę fakt, że jesteśmy jednym z najlepiej wyposażonych SPA w Polsce. Mamy najlepszy sprzęt na świecie. Kupujemy tylko od sprawdzonych dystrybutorów certyfikowane maszyny o najwyższych częstotliwościach i sukcesywnie je wymieniamy na kolejne modele. To daje możliwości kompleksowego działania. No i oczywiście wyjątkowa kadra profesjonalistów. Nasz nowy nabytek to maszyna zwana królową liftingu, to zupełnie nowa technologia HIFU. To najmocniejszy, dostępny na rynku lifting nieinwazyjny. Wystarczą trzy zabiegi w serii, żeby silnie zliftingować i ujędrnić skórę twarzy, ramion czy ud. Kolejnym bestsellerem jest zabieg laserowy, który nieodwracalnie niszczy komórki tłuszczowe, dzięki czemu otrzymujemy efekt redukcji zbędnych centymetrów i modelowania sylwetki. Mamy ten sprzęt jako jedyni w Poznaniu. Te zabiegi cieszą się dużą popularnością wśród klientek. Stawiamy na kompleksowość. Po odchudzaniu czy ujędrnianiu można iść na masaż, zrobić zabieg rozświetlający skórę twarzy, napić się kawy lub wina, zrobić paznokcie. Codziennie mamy świeże przekąski, gdyby ktoś nie zdążył zjeść śniadania. W naszej ofercie są też zabiegi dla mężczyzn i jest na nie duże zapotrzebowanie. Oprócz tego mamy najnowocześniejsze lasery do redukcji blizn, przebarwień, redukcji owłosienia. Mamy też specjalne strefy zabiegowe na wspólne pakiety na dzień z przyjaciółką, czy w parze. W Good Time Day Spa jest też strefa VIP dla osób znanych, biznesmenów, którzy nie chcą pokazywać się publicznie, tylko chcą mieć chwilę dla siebie. Konsultacje są konieczne? Oczywiście, to podstawa. Zaczynamy od godzinnej konsultacji. Musimy poznać oczekiwania klientki, co bardzo ważne – czy istnieją przeciwwskazania do zabiegu, zbudować relację. Ważne jest też to, gdzie one się odbywają . Mamy specjalne pomieszczenie, gdzie poza naszą kosmetolog nie ma nikogo, jest zaciemnione, ciepłe i intymne. U nas swobodnie można stanąć przed lustrem, ocenić, co trzeba ulepszyć. Dla nas każdy detal jest ważny. Wszystko w trosce o jak najlepsze samopoczucie klientów.
54
prestiżowy
lokal
/
Rozsmakuj się w Toskanii
K
olacja szefów kuchni „Rozsmakuj się w śmiałym połączeniu Toskanii i kulinarnych skarbów Wielkopolski” za nami. W ostatni piękny wrześniowy piątek (29 września) restauracja Piano zaprosiła swoich gości w podróż do słonecznej Toskanii. Iście toskański klimat przywitał nas od wejścia do restauracji, mnóstwo kwiatów, pnączy i kiści winogron, kolorowe słoneczne okiennice i gra świateł przeniosła nas na słoneczne wzgórza toskańskich miasteczek, a gwar i rozmowy przy stolikach idealnie pasowały do klimatu włoskiej restauracji. Od początku widać było, że goście czują się doskonale. Czyżby za sprawą specjalnie skomponowanego na ten wieczór aperitifu? Kolacja miała charakter degustacyjny i składała się z sześciu setów, które zapowiadane były w ciekawy sposób przez sprawców tego włosko-wielkopolskiego zamieszania: Krystiana Szopkę, szefa kuchni oraz Wojciecha Świątka, sous szefa. Powiedzieć trzeba otwarcie – duet idealny. Kolację rozpoczęła przystawka: ośmiornica w oleju rydzowym z miodem spadziowym, a do tego focaccia, do której podano wędzone przez szefa kuchni pomidory i własnoręcznie przygotowane masło. Wrażenie niesamowite, kubki smakowe pobudzone idealnie do dalszej degustacji. Tradycyjna toskańska zupa ribollita to drugi punkt degustacji, której składniki to przede wszystkim świeże warzywa. Smakowała wybornie, zwłaszcza z dodatkiem pieczonego w restauracji chleba rozmarynowego. Kolejna odsłona to pasta, czyli ręcznie robione delikatne ciasto na ravioli z farszem z ruskich pierogów. Całość podana z palonym masłem i boczkiem lardo. Fala zaskoczenia i zachwytu przelała się przez wszystkie stoliki. Pierwsze danie główne to labraks, risotto buraczane i bazylia.
To był prawdziwy majstersztyk, delikatna, idealnie przygotowana ryba i risotto z burakami smakowało obłędnie i pozostawiło pewien niedosyt na podniebieniu, że już się skończyło. Drugiego dania głównego, którym była delikatna sarnina, pietruszka i demi glace... nie można opisać jednym słowem. Danie na pewno przywołało obraz wielkopolskiego lasu pachnącego sosnową szyszką, a sama aranżacja na talerzu była inspirowana leśnym runem. I nadszedł czas na deser! Był to włoski deser z delikatną nutą toskańskiej wsi, wędzona panna cotta podana z leśnymi owocami i migdałem z solą. Aby go docenić, trzeba spróbować. Nadmienić należy, że menu było idealnie skomponowane z winami z toskańskich winnic i dopełniło wrażenia prawdziwej uczty dla ducha i ciała, a krótki koncert wirtuoza akordeonu Tomasza Drabiny doskonale wpasował się w klimat włoskiej restauracji. Pierwsza kolacja szefów kuchni Piano Bar Restaurant & Cafe „Zastrzelę Cię smakiem”, która miała miejsce w lutym, była strzałem w dziesiątkę. Druga zaś, toskańska, w dalszym ciągu utrzymana we włoskim klimacie, była znakomita pod każdym względem, a całości dopełniła iście włoska, rodzinna atmosfera, którą zapewnili sami goście.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
Piano Bar Restaurant & Cafe, ul. Półwiejska 42, Poznań Budynek Słodowni w Starym Browarze
MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAK A
Chcesz być zawsze na bieżąco? Dołącz do nas na facebooku Fb/poznanskiprestiz Magazyn dostępny bezpłatnie w punktach dystrybucji www.poznanskiprestiz.pl/gdzie-nas-znalezc/ „Poznański prestiż” w Twoim domu! Zamów prenumeratę już dziś – 12 miesięcy za jedyne 99 zł Czytaj także na www.poznanskiprestiz.pl
56
s pacerem po
dzielnicy
/
Ogrody w zadumie część druga Profesor Jacek Wachowiak na korytarzu szpitala uśmiecha się pomimo codziennej walki z nowotworem u dzieci, pomnik ś.p. Jana Kulczyka pokryty jest już jesiennymi liśćmi, a na skwerze Ireny Bobowskiej ktoś nieśmiało recytuje jej ostatni wiersz. Ogród Botaniczny nie kwitnie jesienią tak jak wiosną, a na osiedlu przy Nowym Świecie dzieją się cuda… tekst i zdjęcia: Joanna Małecka
Ś
roda, 25 października. Pada. Zapomniałam parasola i trochę zamókł mi aparat. Schowałam go pod kurtkę. Stoję przed bramą zabytkowego cmentarza na Ogrodach. Z głowy kapie mi woda. Mijają mnie ludzie z kwiatami spieszący na groby swoich bliskich. Spadające z drzew liście przykrywają aleje. Na szczęście ubrałam kalosze, ale musiałam uważać, żeby się nie poślizgnąć. Pani ze sklepu ze zniczami chowa się pod daszkiem przesuwając towar tak, by nie dosięgnął go deszcz. Rozglądam się wokół. Ludzie powoli rozchodzą się w alejkach. Jestem sama. Stoję zaraz przy wejściu od ulicy Nowina. Wzrok skierowałam w kierunku pomnika, obok którego nie da się po prostu przejść. Od razu w oczy rzuca się rzeźba samego Mitoraja. Kobieta i mężczyzna bez rąk i nóg. Obok drzewo. Na pomniku: Jan Kulczyk. Odszedł dwa lata temu, a jakby to było wczoraj. Czy za wcześnie? Podobno każdy ma swój czas, zapisany i zarezerwowany. Jego czas się skończył, choć brakuje człowieka. Na płycie stoją świeże kwiaty, palą się znicze. Jeden zapaliłam ja. Ktoś przed chwilą musiał tu być. Obok mnie przystanęło jeszcze kilka osób. Odchodząc,
zastanawiałam się, ile mamy jeszcze dni, miesięcy, chwil radości, słów i gestów. Rozejrzałam się. Opuszczone groby straszyły zarośnięte krzakami, zasypane liśćmi. Sztuczne kwiaty naruszył już ząb czasu. Wychodząc pośród domów jednorodzinnych poszłam prosto do szpitala. To tu codziennie trafiają osoby z problemami psychicznymi i dzieci chorujące na nowotwór.
U dzieci w szpitalu, z profesorem… Tymi drugimi opiekuje się człowiek niezwykły – profesor Jacek Wachowiak, kierownik jedynej w Wielkopolsce Kliniki Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Spotykam go na szpitalnym korytarzu. Pomimo trudnej roli jest uśmiechnięty. Codziennie walczy o życie małych
pacjentów, jednocześnie zbierając pieniądze na budowę nowego skrzydła szpitala, by zapewnić im i ich rodzicom godną opiekę i warunki. – Mamy działkę, o tu, za oknem, szczegółowy projekt techniczny i wykonawczy ze wszystkimi niezbędnymi zgodami i pozwoleniami, czyli z punktu widzenia projektowego inwestycja jest gotowa do realizacji od zaraz. Kosztorys opiewa ogółem na 31 milionów złotych. Największe szanse uzyskania tych środków byłyby z programu WRPO 2014-2020, ale powinniśmy uzbierać ok. 4,5 miliona złotych 15-procentowego wkładu własnego. Na koncie stowarzyszenia mamy milion, a więc brakuje 3,5 miliona – mówi, a w jego głosie pojawia się smutek. Czy się uda? Patrzyłam na niego i rozmawiając o dzieciach płakaliśmy oboje. Oddział z chorymi dziećmi regularnie odwiedzają wolontariusze Druşyny Szpiku, którzy spędzają z nimi czas, wspólnie rysują, śpiewają. Ostatnio do poznańskiej placówki przyjechał Michał Szpak. A wszystko po jeden uśmiech.
‌niezmiennie dobrej pizzy‌ Szpital nawet nie odstrasza. Jakby pracowali tam inni ludzie. Z głową pełną myśli wyszłam. Naprzeciwko bramy wjazdowej, przy ulicy Szpitalnej, od lat ten sam szyld. Od lat ta sama pizza, obsługa teş jakby niezmieniona. Pamiętam, kiedy miałam 17 lat i zdałam na prawo jazdy, zabrali mnie tam rodzice. Pojechaliśmy na obiad, świętować. Zamówiliśmy pizzę – oni mafię, ja capriciosę. Dziś smakuje dokładnie tak samo. I chociaş Casa Mia prawdopodobnie została kiedyś podpalona, to podniosła się z popiołu i działa nadal. Wielokrotnie nagradzana srebrnymi widelcami za jakość jedzenia. Sympatyczni kelnerzy, ubrani tak samo jak kiedyś, z tym samym przyjaznym podejściem do klienta serwują dania z karty.
57 
‌na placu, który moşe zniknąć‌ Idę w stronę placu Waryńskiego, gdzie wita mnie Ryszard Kuraś, członek zarządu wspólnoty bloku przy Nowym Świecie. Stoi przy płocie wokół bloku, którym się opiekuje. Niedawno wspólnota obok zabrała im kawałek ziemi, którą dzierşawią, pozbawiając inny blok miejsc parkingowych. Taką decyzję wydał ZKZL. Kompletnie odcięty od świata blok, zaraz przy ulicy Szpitalnej, wygląda trochę jak getto. Nawet karetce pogotowia trudno się tam dostać, nie mówiąc o straşy. – Kiedyś widziałem jak na chodniku przed blokiem zasłabł człowiek, nie było jak wejść i mu pomóc, bo wszystko zamykane jest na pilota – mówi Ryszard Kuraś. – Moim zdaniem decyzja o zagrodzeniu tego terenu była kompletnie idiotyczna. Poza tym właściciele gospodarstwa domowego nie mają jak dojechać z towarem do sklepu. Kiedy tłumaczymy to mocodawcy, jakby zupełnie nie słuchał. Za płotem przechodzi kilka osób, nikt obcy nie ma dostępu. Trochę to dziwne. Na placu Waryńskiego jak co dzień kursują tramwaje. I dopóki tak właśnie się nazywa, wszystko jest w porządku. Niestety i to wkrótce ma się zmienić, bo radni chcą, şeby na tablicy pojawiła się nowa nazwa: Wandy Błeńskiej. I choć Pani Wanda, lekarka misyjna, to postać wybitna, to zmiana jakby po co? – Mieszkańcy i osoby handlujące w tym miejscu są absolutnie przeciwko zmianie nazwy – dodaje Ryszard Kuraś. – To tylko kłopot z wymianą dokumentów, staniem w urzędach i kosztami. Odbyło się kilka spotkań w tej sprawie. Mieszkańcy powiedzieli nie! Ale i to nie podziałało na pomysłodawców, bo chyba wiedzą swoje. Po co zmiana? – Bo Waryński to ofiara systemu – wyjaśnia Kuraś. – Tyle şe ustawa dekomunizacyjna nie dotyczy osób z XIX wieku, a z XX. Nie wiadomo, jak to się skończy, bo dziś nawet
đ&#x;ĄŻ
Profesor Jacek Wachowiak
są dostępne w Centrum Ogrodniczym Botanik. Po zwiedzaniu moşna przysiąść w kawiarni i dalej podziwiać roślinność‌
‌z wierszem Ireny Bobowskiej
58
rada osiedla, mimo şe wcześniej była przeciw, jest za. To, czy trzeba będzie na stare lata zmieniać adres zamieszkania zaleşy od‌ radnych. Pytanie co ze starszymi osobami, których tu mieszka bardzo duşo, a które nie mają siły wystawać w kolejkach‌
‌przystając w Ogrodzie Botanicznym‌
đ&#x;ĄŽ
Weststadt
FOT. WIKIPEDIA
đ&#x;ĄŤ
Skwer Ireny Bobowskiej
FOT. WIKIPEDIA
Ludzie spieszą się do domów. Pada niemiłosiernie. Na chodniku dozorca zamiata poşółkłe liście. Wzdłuş ulicy Dąbrowskiego Ogród Botaniczny. Nie widać kwiatów. Oprócz bogatej roślinności i pięknie zagospodarowanych przestrzeni tematycznych w ogrodzie odbywają się wykłady, prelekcje, kursy, warsztaty, zajęcia terenowe i ścieşki edukacyjne, mogą skorzystać z nich miłośnicy przyrody i ogrodnictwa, dzieci oraz uczniowie. Podczas imprez plenerowych jak np. majówka i wrześniowe Urodziny Botanika moşna wziąć udział w festynach, kiermaszach, czy wystawach. W centralnej części parku mieści się Pawilon Ekspozycyjno-Dydaktyczny, a w poblişu zabytkowy, drewniany Pawilon Letni. Interesujące rośliny i kompozycje okolicznościowe
Przemoczony aparat był juş niewaşny wobec mokrego ubrania. Ale nie dałam za wygraną. Dotarłam do Weststadt. Tak trochę na granicy Jeşyc i Ogrodów. Charakterystyczny budynek przykuwa wzrok. Z całego projektu zrealizowano w latach 1941-1945 osiedle w rejonie ul. Szamarzewskiego, Galla Anonima i Dąbrowskiego było jedną z największych realizacji mieszkaniowych w Poznaniu w czasach II wojny światowej. Przeznaczona dla osiedlanych w mieście Niemców z innych części Rzeszy, a odbywało się to kosztem wysiedlanych Polaków, np. do baraków na Dębcu. Po drugiej stronie ulicy skwer Ireny Bobowskiej. Pusto. Na pomnik spadają powoli krople deszczu. Upamiętnia poetkę, związaną z poznańskim ruchem oporu, ofiarę nazistów, zamordowaną 28 września 1942 roku w berlińskim więzieniu. Dotarły tu teş Kasia i Magda. Skończyły wcześniej lekcje. – A co Pani tak moknie, niech się Pani schowa pod drzewem. – Dziękuję – odpowiadam i przyklejam się do ich równie mokrych kurtek. – Mamy zadanie domowe i musimy pogrzebać w historii Ireny Bobowskiej, dlatego tu przyszłyśmy. A Pani? Zgubiła się Pani? – Nie, ale zamyśliłam – rzuciłam, a odchodząc słyszałam jak recytują po kolei strofy, jakby wyczytane z moich myśli: Bo ja się uczę największej sztuki şycia: Uśmiechać się zawsze i wszędzie I bez rozpaczy znosić bóle, I nie şałować tego co przeszło, I nie bać się tego co będzie! Irena Bobowska i Jonasz Kofta, fragment wybrany
60
familijnie
/
Kwiaty. Codzienni towarzysze życia Czy można wyobrazić sobie poznańskie uroczystości bez kwiatów? Jak wyglądałyby romantyczne randki, na których zamiast bukietów kobiety otrzymywałyby np. rajstopy? Jak bez choćby kilku bukietów wyglądałyby śluby, chrzciny i wszystkie ważne dla nas uroczystości? Nijak. Bo bez kwiatów nasze życie staje się szare tekst: Arleta Wojtczak
M
ówi się, że kwiaty wyrażają więcej niż słowa. Zależnie od sytuacji pomagają nam przekazać miłość, przyjaźń, pamięć czy szacunek. Domy, w których są kwiaty, nabierają indywidualnego, ciepłego charakteru. Żaden koc nie ociepli mieszkania tak, jak zrobią to estetycznie rozstawione wazony i doniczki z roślinami. Zaledwie dzięki kilku kolorowym gałązkom w biurze pomieszczenie nabiera przyjaznego charakteru.
Miejsce z zieleni słynące
Jest w Poznaniu takie miejsce, gdzie kwiaty przemawiają do ludzi na tysiące sposobów i dzięki któremu rzesze mieszkańców całego regionu mogą codziennie i od święta cieszyć oczy ich pięknem. To Wielkopolska Gildia Rolno-Ogrodnicza S.A. na Franowie, gdzie na nowoczesnych, funkcjonalnie zaplanowanych halach można przebierać nie tylko wśród ciętych kwiatów, ale znaleźć praktycznie wszystkie gatunki roślin doniczkowych i rabatowych. To z tego miejsca do amatorów i osób zawodowo zajmujących się robieniem wszelkiego rodzaju wiązanek i wieńców trafiają sztuczne kwiaty. Jeśli z jakichś powodów nie możemy trzymać żywych
kwiatów, te z WGRO już od dawna zadają kłam twierdzeniu, że ich zamienniki są brzydkie i nieestetyczne. Nie zapominajmy też o wszelkiego rodzaju dodatkach, począwszy od kolorowych wstążek, na większych elementach dekoracyjnych skończywszy.
Kochajmy kwiaty
Kwiatów nie można nie kochać, a uśmiech spontanicznie nimi obdarowanego staje się pięknym wspomnieniem na długi czas. W ramach akcji „Kochajmy kwiaty” organizowanej przez WGRO z kwiaciarniami oznakowanymi logotypem inicjatywy,
61
mieszkańcy Poznania od kilku już lat są obdarowywani darmowymi bukietami. I od lat reagują takim samym zaskoczeniem oraz radością, bo czyż można wrócić ze spaceru z piękniejszym prezentem? Akcja ma na celu przede wszystkim budowanie świadomości społecznej, że żaden materialny upominek nie jest w stanie zapewnić bardziej pozytywnych emocji od tych, jakie wywołują kwiaty. I fantastycznie się sprawdza, o czym można się przekonać, gdy obdarowani dzielą się swoją radością w mediach społecznościowych.
FOT. WGRO
Jeszcze więcej piękna
Choć kwiaty są piękne same w sobie, to fantazyjnie dobrane i połączone z ciekawymi dodatkami bukiety stają się prawdziwymi małymi dziełami sztuki. Najlepsi polscy floryści podczas szkoleń organizowanych przez Gildię zdradzają swoje tajniki kompozycji, doboru kolorów, techniki budowania konstrukcji, zabezpieczenia i wielu innych. To właśnie dzięki umiejętnościom wyniesionym od nich poznańskie kwiaciarnie oznaczone logo „Kochajmy kwiaty” oferują najpiękniejsze bukiety na wszystkie okazje.
W ramach akcji „Kochajmy kwiaty” organizowanej przez WGRO z kwiaciarniami oznakowanymi logotypem inicjatywy, mieszkańcy Poznania od kilku już lat są obdarowywani darmowymi bukietami
Czym sadzonka za młodu…
Wrażliwości na piękno uczymy się od najmłodszych lat i dlatego tak ważne jest, by każdy od wczesnego dzieciństwa miał okazję poznawać niesamowity świat roślin. „Z kwiatami za pan brat” jest autorskim programem WGRO. W ramach tego projektu przedstawiciele Gildii odwiedzają szkoły, w których opowiadają dzieciom nie tylko o znaczeniu kwiatów, uczą doceniać ich urodę, ale i pokazują jak dbać o rośliny. Dzięki tej inicjatywie od kilkunastu lat powiększa się rzesza osób, które ponad wszystko cenią sobie i wbrew ulotnym modom konsekwentnie stawiają na kwiaty. To kwiatami najbliżsi witają nas na tym świecie i kwiatami nas żegnają. Ich obecność w wazonach, doniczkach oraz na balkonach wywołuje uśmiech i wprowadza wewnętrzny spokój. O ileż uboższy zatem byłby świat bez kwiatów, naszych codziennych towarzyszy życia?
62
od kuchni
/
Najważniejsze, by życie miało smak
63
Szuka w życiu równowagi. Wszystko co robi, robi z pasją. Myśli o własnej restauracji, ale jak sam twierdzi, jeszcze musi się wiele nauczyć. Jest jednym z szefów współtworzących książkę kulinarną na temat wykorzystania ślimaków w kuchni polskiej, która została uznana za jedną z najwspanialszych książek tego roku na świecie. Prowadzi warsztaty i pokazy kulinarne w całym kraju. Uwielbia smaki świata, ale pozostaje wierny kuchni polskiej i jej produktom – Marcin Kaczmarek-Pielin, kucharz, organizator akcji Master Chef 4Dogs rozmawia: Elżbeta Podolska
Z zawodu jesteś rzeźnikiem. Skąd pomysł, żeby zostać szefem kuchni? MARCIN KACZMAREK-PIELIN: Szef kuchni to są duże słowa. Zawsze będę kucharzem i po trosze rzeźnikiem. Szef kuchni to bardziej stanowisko? Ma więcej dodatkowych funkcji, więcej odpowiedzialności wiążącej się z przekazywaniem swojej wiedzy i doświadczenia uczącym się zawodu kucharza czy adeptom zaraz po ukończeniu szkoły gastronomicznej. A zawód rzeźnika stąd, że nie było już miejsca w klasie kształcącej kucharzy. Jednak ten zawód przydaje mi się także teraz. Wielu moich kolegów nie miało zielonego pojęcia, jak podejść do niektórych tuszy czy niektórych elementów mięsa. Ja już miałem trzy lata praktyki za sobą. Swoją drogę do restauracyjnej kuchni zacząłeś od warsztatów. Zaczęło się wszystko tak naprawdę od vouchera na warsztaty kulinarne. Dostałem go w prezencie od mojej żony i mogłem wykorzystać wybierając dowolną tematykę zajęć. I to był mój kulinarny początek – warsztaty z Krystianem Szopką, ówczesnym szefem kuchni restauracji Sheraton. Tematem były makarony i tak się zaczęło. Czyli uczyłeś się od najlepszych? Tak. Stwierdziłem, że jak się uczyć, to od najlepszych, bo oni mają największą wiedzę. Nie
chciałbym nikogo pominąć, ale oprócz Krystiana Szopki byli jeszcze: jego zastępca, Wojtek Świątek, bardzo dużo mu zawdzięczam, chociaż pracowałem krótko, Ernestowi Jagodzińskiemu. Mocno mi pomógł Patryk Dziamski. Ale wśród ludzi, którzy mnie przyciągali i inspirowali byli choćby: Jacek Fedde, Maciej Rosiński, Robert Skubisz, Michał Kuter. Tych szefów kuchni jest bardzo wielu. Jednym z tych, którzy przyjęli mnie pod swoje skrzydła, był Dawid Wysocki. Każdy z nich bardzo dużo dał mi od siebie, pokazał wiele kierunków, nauczył mnóstwa rzeczy. Pierwszym szefem kuchni, u którego zacząłem pracować, był Szymon Sławiński, wtedy jeszcze z Kuchni dla Dragona. Gotowanie na poważnie zaczynałeś od warsztatów, ale już wcześniej chciałeś to robić, czy to przyszło z czasem? To jest takie pytanie, na które trudno nie odpowiedzieć banalnie. W dobie, kiedy telewizje i wszystkie media zasypują nas informacjami o gotowaniu, większość odpowiada, że od zawsze chcieli to robić, marzyli o tym. Ja nie będę kłamał, nie wyssałem tego z mlekiem matki. W domu oczywiście mama gotowała i trzeba było pomagać. Byliśmy z siostrą tak wychowywani, że obowiązki domowe były dzielone i trzeba je było wykonywać. Mnie najczęściej przypadała pomoc mamie w kuchni. Bardzo lubiłem też zawsze jeść, choć nie widać tego po mnie. Myślę, że to mogło mieć duży wpływ na to, że zainteresowałem się gotowaniem. Potem to wszystko tak się potoczyło, że zamieszkałem z moją wtedy dziewczyną, a teraz już żoną i ktoś musiał gotować. A że ona dobrze gotuje, ale nie lubi, więc wziąłem to na siebie. Mnie zawsze bardziej ciągnęło. Ona to wyczuła i pojawił się prezent. Posmakowałem tego i w momencie, kiedy miałem możliwość poznania wspaniałych szefów kuchni, to mnie to pochłonęło w całości. Zapragnąłem poznać gastronomię od kuchni tej prawdziwej, profesjonalnej. Troszeczkę różni się to od warsztatów. Zaskoczyło mnie to zarówno mile, jak
64
i negatywnie. To jest zawód, który ma tyle samo plusów, co minusów. Pracujesz w bardzo modnym zawodzie. Każdy przecież teraz chce być szefem kuchni, kreatorem kulinarnym. Jak zwał, tak zwał. Można na siebie mówić różnie: szef kuchni, kreator kulinarny, kreator smaku, trener żywieniowy. Myślę jednak, że tu chodzi o coś zupełnie innego. Jeżeli ma się w sobie pasję, jeżeli chce się wchodzić do kuchni, chce się stać przy palnikach, poznawać nowe produkty, właściwości, szkolić się u innych szefów kuchni, jeżeli ma się w sobie tę chęć rozwijania i głód wiedzy, to wtedy, obojętnie jakby nas nie nazywali, my będziemy mogli myśleć o sobie „jestem kucharzem“. I to brzmi bardzo dumnie. To bardzo wymagające zajęcie. Praca po kilkanaście godzin i do tego stale się trzeba uczyć. Nie można przestać, bo się zostanie w tyle. Rzeczywiście, nie jest to łatwa praca. Naprawdę trzeba chcieć to robić, bo inaczej można się szybko wypalić. Teraz kucharz nie jest już anonimowy. Wyszliśmy do gości, którzy nas znają, wiedzą, kto dla nich gotuje. Określa nas się często mianem artystów. Myślę, że można ten zawód i osoby go wykonujące podzielić na dwie grupy. To są kucharze z pasją, zamiłowaniem, którzy całe serce oddali tej pracy. To artyści, którzy chcą się rozwijać i tworzyć, poznawać nowe produkty, smaki, struktury, połączenia. Chcą stale zaskakiwać gości nie tylko wizualnie, ale też i smakowo. Sprawiać, by goście stale chcieli do nas przychodzić. A druga grupa to rzemieślnicy, którzy przychodzą do pracy zrobić swoje w ciągu 8-12 godzin. Są bardzo potrzebni i świetnie pracują, ale to nie oni nadają ton gastronomii. Potrzebne są obie grupy, by był odpowiedni balans w gastronomii. Są goście, którzy przychodzą na domowy obiadek, ale są też tacy, którzy poszukują stale nowych smaków. Dla wszystkich jest miejsce w kuchni i w restauracji.
Jakim jesteś gościem w restauracji? Lubię jeść i lubię poznawać smaki. Są restauracje, które nie są dedykowane dla gości codziennych albo ja nie należę do takich. Chociażby ze względu na zasobność portfela. Po to jest tyle restauracji i lokali gastronomicznych, by móc dogodzić nie tylko tym, którzy chodzą na kolacje degustacyjne, ale wszystkim, w zależności od tego, na co danego dnia ma się ochotę. Jeżeli mam ochotę na coś szybkiego, to idę do burgerowni na dobrego wołowego soczystego burgera. Uwielbiam to, kiedy jem sobie nad kartonikiem i leci mi sos. Kiedy jednak będę miał ochotę uczcić jakąś wyjątkową okazję, to wtedy mogę zarezerwowować stolik w eleganckiej restauracji, u najlepszych szefów kuchni. I wtedy też wyjdę z takiej kolacji zachwycony. Wszystko zależy od chwili. Gastronomia od wewnątrz wygląda zupełnie inaczej niż nam, gościom się wydaje. To ciężka praca, pot i łzy. Myślę, że jak każdy zawód. 12 godzin stania często w tropikalnej temperaturze, w ogromnym tempie bez możliwości wyjścia choćby na papierosa. Czy tak sobie wyobrażałeś tę pracę? Nie. Absolutnie nie. Bylem przekonany, że wygląda to zupełnie inaczej. Na początku sądziłem, że jest to normalny zawód, gdzie idzie się na osiem godzin do pracy, gdzie dostaje się polecenia od szefa, wykonuje się je spokojnie. Nie spodziewałem się, że jest to czasem 16 godzin, a w hotelach, gdzie odbywają się wesela, nawet doba. Wszystko trzeba przygotować, przyrządzić, a potem posprzątać. To hardcorowy zawód, ale myślę, że jeżeli swoje się przetrwa i człowiek zaciśnie zęby, okaże trochę pokory i będzie się uczył od szefów, da to wielką radość. Największa satysfakcja jest wtedy, kiedy po morderczej pracy, zakończeniu serwisu widzi się zadowolonych gości. Szef przychodzi i wszystkim podziękuje. To bardzo ważne. Jest to fizycznie i psychicznie bardzo wymagający zawód, także jeżeli chodzi o ułożenie sobie życia prywatnego. Ja sobie postawiłem za cel i sukcesywnie do tego dążę, że można to zbalansować, że można to pogodzić. Jak udaje Ci się zachować ten balans? Moja mama od małego mi powtarza, że po pierwsze urodziłem się w niedzielę i mam strasznie dużo szczęścia.
Podobno urodzeni w niedzielę mają dwie lewe ręce... Ja lewą ręką niewiele potrafię wykonać, więc to nieprawda. Czy jestem leniwy? Pewnie jak każdy po troszku. Jak jest na to czas, to lubię się polenić. A jak zachowuję równowagę? Staram się zawsze organizować sobie i moim znajomym pracę tak, żebyśmy mieli na to czas. Oczywiście kiedy jest kryzys, kiedy w restauracjach brakuje kucharzy, to ten czas jest dużo bardziej napięty. Musimy się wtedy poświęcić, ale w głowie jest świadomość, że kiedy ten ciężki czas przepracujemy, to będzie fajnie, podziękujemy sobie i pójdziemy wspólnie na piwo, aż w końcu zbuduje się zespół i dzięki temu będziemy mieli wszyscy więcej czasu dla siebie i rodziny. W kuchni trzeba się bardzo wspierać i pomagać sobie. Czasem jest też tak, że i w wolny dzień trzeba iść do pracy, bo kolega prosi o zastępstwo. Wtedy ciężko powiedzieć o tym najbliższym. Ale ja pomogę teraz, a oni mi później. Zespół, w którym się pracuje, po pewnym czasie staje się drugą rodziną. Trzeba zachować balans między nimi.
65
Masz bardzo wyrozumiałą żonę. Mam najlepszą żonę, jaką mogłem sobie wymarzyć. Zawód, który wybrałem, to moja pasja. Cały czas staram się rozwijać. Joanna też ma swoją pasję i są nią nasze psy. Jeździ bardzo dużo z nimi na wystawy i treningi. Wspieramy się oboje. To są niesamowite psy. Dla każdego właściciela jego psy są najpiękniejsze, najmądrzejsze. Najstarszy jest Fuks, potem była Spinka i najmłodsza jest jej córka Gzika. To są polskie owczarki nizinne. Staram się żonę wspierać w jej pasji i kiedy ona wyjeżdża, to ja zostaję z pozostałymi psami. Jesteś pomysłodawcą akcji Master Chefs 4Dogs. Szefowie kuchni gotują dla bezdomniaków, zbierając karmę, koce i mnóstwo różnych rzeczy tak potrzebnych zwierzętom w schroniskach. Skąd pomysł, by właśnie tak pomagać? To akcja kulinarno-charytatywna. Niedawno odbyła się w Warszawie 14. jej edycja. Trwa już cztery lata, a miała być jednorazowa i nigdy się już nie powtórzyć. Teraz odbywa się już w kilku miastach w Polsce. Rozpoczęła się, kiedy trafił do nas Fuksik, jako mała kuleczka i z żoną stwierdziliśmy, że możemy pomagać schroniskom na własną rękę. W firmach, w których wtedy pracowaliśmy, robiliśmy zbiórki darów. Potem miałem przyjemność poznać kilka osób z drugiej polskiej edycji programu Master Chef. Zaprosiłem ich do gotowania. Udało się zdobyć trochę produktów. Gotowaliśmy za dary dla zwierząt. Od początku jest to akcja charytatywna, gdzie jedyną walutą są dary przynoszone dla potrzebujących. Jak odpoczywacie? Mamy działkę i uprawiamy warzywa, owoce, kwiaty jadalne, mikrozioła. Lubimy też grillować.
66
podróże
/
Kierunek – Reykjavik! Już od marca przyszłego roku będzie można bezpośrednio z Ławicy polecieć do Reykjaviku. Stolica Islandii była do tej pory kosztownym wyzwaniem dla miłośników podróży – teraz dzięki linii Wizz Air dotrzemy tam z Poznania nie rujnując domowego budżetu. Czy warto? Jeśli kogoś nie przekonują zachwycające krajobrazy, to musi wybrać się do Reykjaviku choćby po to, aby spróbować zgniłego rekina i poczuć słynny islandzki luz – widok osoby w piżamie i kapciach w sklepie nie powinien nas tam dziwić tekst: Michał Gradowski
67
I
slandia – Ziemia Lodu i Ognia – nie bez powodu nazywana jest w folderach turystycznych wymarzonym miejscem dla pasjonatów natury: krystalicznie czyste powietrze, wodospady, lodowce, wulkany, fiordy i efektowne gejzery – to wszystko już niedługo będzie na wyciągnięcie ręki także dla poznaniaków. Dzięki samolotom węgierskiej linii Wizz Air od końca marca będzie można polecieć z Poznania bezpośrednio na Islandię – z Ławicy do portu lotniczego Keflavik niedaleko stolicy Islandii, Reykjaviku. Pierwszy lot zaplanowano na 31 marca, kolejna okazja 3, 5 i 7 kwietnia. Samoloty z Poznania będą latały na Islandię trzy razy w tygodniu: we wtorki, czwartki i soboty, a bilety w dwie strony można kupić w cenie już od ok. 450 zł. Bezpośrednie połączenie do Reykjaviku, który w linii prostej dzieli od Poznania aż dwa i pół tysiąca kilometrów, otwiera także nowe możliwości tańszych podróży do Stanów Zjednoczonych.
To trzeba zobaczyć Dlaczego warto odwiedzić Islandię? Na powierzchni równiej jednej trzeciej naszego kraju mieszka mniej ludzi niż w samym Lublinie – dzięki
temu możemy na Islandii podziwiać dziką przyrodę w pełnej okazałości. Zjawiskowe wodospady Gullfoss czy Skogafoss, Jezioro Jokulsarlon z lodowymi górami i pływającą krą, gorące źródła i gejzery czy czarne plaże – to widoki, których po powrocie z Islandii na pewno długo nie zapomnimy. Atrakcji wartych zobaczenia nie brakuje także w samym Reykjaviku. Czego nie można przegapić? – Na pewno trzeba przejść się główną ulicą Laugavegur, przy której zlokalizowane są różne butiki, sklepy z pamiątkami, restauracje. Ale chyba ważniejsza od ich zobaczenia będzie możliwość poczucia klimatu miasta. Mnie zawsze fascynowała oryginalna architektura, tak charakterystyczna dla wszystkich krajów skandynawskich – małe, „zbite” domki z dużymi oknami i stromymi dachami – mówi Dorota Hryniewicka, autorka bloga o Islandii www.panidorcia.pl. W stolicy Islandii nie brakuje też charakterystycznych budynków, pocztówkowych symboli miasta. – Jednym z nich jest na pewno islandzka opera Harpa. Stalowo-szklana konstrukcja należy do najczęściej fotografowanych budynków w stolicy. Często na jej powierzchni wyświetlane są iluminacje, zwłaszcza przy okazji różnych świąt. Koniecznie trzeba
68
đ&#x;ĄŠ
Budynek islandzkiej opery Harpa
đ&#x;Ą
Sólfar – rzeźba nieco przypominająca szkielet łodzi
zobaczyć takşe kościół Hallgrimskirkja, który jest perełką wśród świątyń na wyspie. Swoją bryłą przypomina bazaltowe kolumny, które moşna zobaczyć między innymi na Czarnej Plaşy Reynisfjara – mówi Dorota Hryniewicka. – Warty polecenia w Reykjaviku jest teş Perlan, pięknie połoşony budynek na wzgórzu, który gromadzi
zapasy gorącej wody dla stolicy, ale posiada teş funkcję turystyczną – na dachu zlokalizowana jest restauracja, a z tarasu moşna podziwiać panoramę okolicy – wspaniałe miejsce. Nie moşna teş przegapić wybrzeşa z symbolem stolicy – rzeźbą Sólfar, nieco przypominającą szkielet łodzi – dodaje. Czym Reykjavik wyróşnia się na tle reszty kraju? W samej Islandii znajdziemy tylko kilka duşych miast, reszta to swojskie miasteczka, wsie lub osady, więc w Reykjaviku nie mogło zabraknąć elementów charakterystycznych dla duşych miast – osiedli mieszkaniowych, fabryk i duşych sklepów. Jednak nawet w „duşym�, jak na islandzkie standardy, Reykjaviku pozostaniemy blisko przyrody. – Wszędzie czuć respekt ludzi do natury. Budynki wpisują się w krajobraz, nie przyćmiewają go. Nawet w stolicy znajdziemy wiele miejsc, w których poczujemy się jak poza miastem – parki, ogrody botaniczne, stawy. Szacunek do natury to jest to, co kocham w Islandii – mówi Dorota Hryniewicka.
W stolicy Islandii nie brakuje charakterystycznych budynków, pocztówkowych symboli miasta. – Jednym z nich jest na pewno islandzka opera Harpa. Stalowo-szklana konstrukcja naleşy do najczęściej fotografowanych budynków w stolicy. Często na jej powierzchni wyświetlane są iluminacje, zwłaszcza przy okazji róşnych świąt. Koniecznie trzeba zobaczyć takşe kościół Hallgrimskirkja, który jest perełką wśród świątyń na wyspie
Na powierzchni równiej jednej trzeciej naszego kraju mieszka mniej ludzi niş w samym Lublinie – dzięki temu moşemy na Islandii podziwiać dziką przyrodę w pełnej okazałości. Zjawiskowe wodospady Gullfoss czy Skogafoss, Jezioro Jokulsarlon z lodowymi górami i pływającą krą, gorące źródła i gejzery czy czarne plaşe – to widoki, których po powrocie z Islandii na pewno długo nie zapomnimy Jagnięcina, ryby i anyş Co moşe nas zbić z tropu w stolicy Islandii? – Najbardziej zaskakujące dla Polaka w Reykjaviku mogą być ceny. Wszystko jest średnio trzy-cztery razy droşsze niş w Polsce. Reykjavik śmiało moşna zaliczyć do jednej z najdroşszych stolic w Europie. Za zwykłego hamburgera z frytkami trzeba zapłacić około 50 złotych, za małą kawę na stacji paliw ponad 10 złotych, a noclegi w tanich hotelach zaczynają się od 150 złotych za osobę. Wstęp do róşnych atrakcji równieş moşe nas przerosnąć. Reykjavik ma jednak w swojej ofercie tzw. Kartę Miejską, która daje nam darmowy wstęp do wielu miejsc w stolicy, darmowy transport publiczny i duşo znişek. Więc jeśli mamy ochotę zwiedzić muzea, zaszaleć na miejskim kąpielisku, zabrać dzieci do parku rozrywki – to bardzo korzystne rozwiązanie. Tym bardziej şe Islandia jest bardzo prorodzinna i dzieci mają darmowy wstęp niemal wszędzie – często aş do 12. roku şycia – wyjaśnia Dorota Hryniewicka. – Poza tym zaskoczeniem dla polskiego turysty moşe być duşa róşnorodność etniczna, ogromny luz Islandczyków – moşemy spotkać osobę w pişamie i kapciach w sklepie
oraz pogoda – mroźne wiatry przeraşą kaşdego, kto kocha ciepło. Zaskoczyć moşe równieş islandzkie jedzenie, czyli wszechobecna aromatyczna jagnięcina, słodki chleb lub placki pszenne, suszona ryba, zgniły rekin... i anyş – mnóstwo anyşu w słodyczach – mówi autorka bloga o Islandii. Jeśli ktoś jednak szuka odmiany i trochę innych wraşeń niş w kontynentalnej Europie – Islandia to idealny wybór. 
69 
đ&#x;ĄŻ
Kościół Hallgrimskirkja – perełka wśród świątyń na wyspie
70
pasje
/
Dyskretny urok winyli Większość naszych stałych klientów szuka starych wydań sprzed 20, 30 czy 50 lat – albumów z duszą. Młodzi ludzie kupują płyty winylowe, bo są teraz modne, ale u części z nich zainteresowanie muzyką jest autentyczne. A są też i tacy, dla których winyl ma być zaproszeniem na ślub albo częścią bożonarodzeniowej szopki – mówi Krzysztof Waligórski, współwłaściciel poznańskiego sklepu ART ROCK rozmawia: Michał Gradowski
Jak długo działa już w Poznaniu ART ROCK? KRZYSZTOF WALIGÓRSKI: Sklep istnieje już od 18 lat, wcześniej działaliśmy na ulicy Wodnej, obecnie na ulicy Wielkiej 9, choć wejście do sklepu jest od ulicy Szewskiej. Pomysłodawcą otwarcia sklepu z płytami był Witold Andree, który już w latach 90. organizował koncerty. Wspólnie prowadzimy Agencję Handlowo-Artystyczną OSKAR – Witek zajmuje się sprawami wydawniczymi i organizacją koncertów, a ja sklepem. I tak razem ciągniemy ten wózek. Jak na przestrzeni tych lat zmieniała się działalność sklepu? Na początku sprzedawaliśmy głównie płyty kompaktowe, boom na płyty winylowe przyszedł później. Kompakty kupowało się wtedy na giełdach, tak jak wcześniej płyty winylowe z muzyką zachodnią, Witek miał też kontakty z zachodnimi hurtowniami, więc w naszym
sklepie można było znaleźć płyty trudne do zdobycia w Polsce. Tak jest zresztą do dzisiaj. Potem, na przełomie lat 90. i 2000 „dystrybucją” płyt zaczęli zajmować się Rosjanie, którzy na targowiskach sprzedawali je na dużą skalę. Albumy, które u nas kosztowały 60 zł, można było kupić za 15 zł i część naszych klientów „odpłynęła”. Po jakimś czasie Rosjanie jednak zniknęli z polskiego rynku, a klienci wrócili do nas. Dziś rynek muzyczny wygląda już zupełnie inaczej. Płyty winylowe znów stały się modne, a muzyka, która ukazywała się w latach 90. na kompaktach, dziś jest dostępna także na płytach winylowych – można je kupić nawet w sklepach sieciowych
typu Lidl czy Biedronka. Są jednak klienci, którzy szukają starych wydań z duszą sprzed 20, 30 czy 50 lat. Choć najczęściej ich stan nie jest idealny, to trzymając takie płyty czuje się powiew historii. Sprzedaż płyt mocno zmienił też Internet. Przewaga handlu w sieci polega przede wszystkim na bardzo dużym wyborze. Problem polega jednak na tym, że opisy płyt na aukcjach internetowych nie zawsze są zgodne z prawdą. Nie ma obiektywnej oceny stanu płyty – dla sprzedającego może on być bardzo dobry, a dla kupującego – absolutnie nie do zaakceptowania. W naszym sklepie można natomiast dokładnie obejrzeć płytę przed zakupem, a nawet jej posłuchać. Czy zainteresowanie winylami to moda, które przeminie? Kim są klienci sklepu? Większość klientów, których zdążyliśmy już dobrze poznać przez te kilkanaście lat, odwiedza nas regularnie. Wiem już, kto czego słucha i czym może być zainteresowany, mamy swoje telefony, więc kiedy pojawi się coś nowego, często dzwonię i mówię: „mamy album, który może Ci się spodobać”. Jest też grupa klientów, którzy przychodzą po prezent, najczęściej wtedy, kiedy zbliżają się święta Bożego
Ceny płyt winylowych są niestety coraz wyższe, zwłaszcza płyt używanych, choć nowe też nie są tanie. Najdroższe są wydania japońskie, bo mają opinię najlepszych, najlepiej tłoczonych, najlepiej wykonanych – a ich ceny to zwykle od 100 zł w górę
71
Narodzenia i w ciągu roku już nie wracają. Do sklepu przychodzi też wielu młodych ludzi – część z nich pewnie kupuje płyty winylowe, bo są modne, żeby pokazać „też mam płyty winylowe, też się tym interesuję”, ale u wielu z nich zainteresowanie muzyką jest autentyczne. Czasem też pojawiają się klienci, którzy szukają winyli, ale wcale nie po to, aby posłuchać muzyki. Kupione u nas płyty winylowe zostały kiedyś wykorzystane jako zaproszenia na ślub – przyszły mąż był didżejem, a jego wybranka postanowiła tekst zaproszeń zamieścić na labelach. Podobnie było z pewnym starszym panem, który przed świętami szukał najtańszych winyli, obojętnie jakich, a na pytanie, po co mu one, odpowiedział: „wie Pan, bo ja robię takie szopki betlejemskie, na tych płytach ustawiam figurki i żłóbek, które się później obracają”. Można i tak. Jaka jest najdroższa płyta, którą obecnie można kupić w sklepie? Ogólnie rzecz biorąc ceny płyt winylowych są niestety coraz wyższe, zwłaszcza płyt używanych, choć nowe też nie są tanie. Najdroższe są wydania japońskie, bo mają opinię najlepszych, najlepiej tłoczonych, najlepiej wykonanych – a ich ceny to zwykle od 100 zł w górę. Najdroższą płytą, którą obecnie mamy w sklepie jest box Pink Floyd – osiem longplayów wydanych na 180-gramowym winylu, tłoczenie z 1997 roku, łącznie ukazało się 500 sztuk. Taki zestaw kosztuje trzy tys. złotych i myślę, że nie sprzeda się szybko. Większość klientów chce kupić płytę w dobrym stanie i tanią. W przypadku płyt wydanych w dużym nakładzie to się może udać, w przypadku tych rzadszych – jest to już bardzo trudne. W Polsce, proporcjonalnie do zarobków, płyty są droższe niż w Anglii, Japonii czy Stanach Zjednoczonych. Poza tym tam płyty winylowe mają wieloletnią, ciągłą tradycję – na wielu amerykańskich filmach kręconych w różnych czasach gdzieś w tle zawsze był obecny gramofon. A w naszym kraju – kiedy pojawiły się płyty kompaktowe – winyle niemal zniknęły. Sam wyprzedałem wtedy część mojej kolekcji. Jestem z pokolenia winylowego, wychowałem się na tego typu płytach. Później – jak większość ludzi, którzy słuchali wtedy muzyki – zachłysnąłem się płytami kompaktowymi. Potem wróciłem jednak do winyli – ze względów sentymentalnych, ale też dlatego, że płyta winylowa po prostu inaczej brzmi – cieplej i lepiej. Jak wygląda Pana prywatna muzyczna kolekcja i co by Pan z niej wybrał, gdyby musiał się Pan ograniczyć do jednego albumu? Nigdy nie robiłem statystyk, więc nie wiem dokładnie ile mam płyt, ale jest to pokaźna kolekcja. Bez wątpienia płytą wszechczasów, i nie będę tu oryginalny, jest dla mnie Ciemna strona Księżyca Pink Floyd – album doskonały od początku do końca. Po pracy w domu rzadko już jednak słucham muzyki, no bo ile można słuchać? (śmiech)
72
k u lt u r a l n a r o z m owa
/
73
Poznań jest cały czas we mnie Krzesimir Dębski – poznaniak z zamiłowania. Wyprowadził się przed laty, ale cały czas tu wraca dla rodziny, przyjaciół, koncertów, atmosfery i wspomnień. Jego Poznań jest pełen werwy, zajęć, życia studenckiego i rozbrzmiewa muzyką od poważnej, symfonicznej po rozrywkową rozmawia: Elżbieta Podolska | zdjęcia: Sławomir Brandt
Podobno nie może Pan spokojnie chodzić po Poznaniu. Ma Pan tutaj tylu znajomych? KRZESIMIR DĘBSKI: Rzeczywiście. Przyjechałem przed laty do Poznania na studia. Poznałem bardzo wiele osób, zaprzyjaźniłem się z nimi. Tutaj też mieszkałem przez parę lat. Dzieci mam poznańskie, a teraz nawet wnuki. Więc to jest już bardzo poważna kotwica, jaka mnie łączy z tym miastem. Do tego uczę w Akademii Muzycznej. Jaki jest ten Pana Poznań? Jak tu przyjeżdżam, to zawsze jestem bardzo zajęty, bo biegam między różnymi zajęciami. W Wytwórni Filmów Animowanych robiłem właśnie muzykę do filmu. Szukają mnie też studenci. Wszyscy chcą zajęć, chcą coś wiedzieć, współpracować, mają projekty, pomysły. Wszystko muszę błyskawicznie załatwiać, bo nie przyjeżdżam na długo. Poznań wspominam jako miejsce, w którym, oczywiście można sobie pomyśleć, że czasy młodości wspomina się zawsze fantastycznie, działo się niezwykle dużo. To były czasy, kiedy istniała kultura alternatywna do tej oficjalnej. Był Klub Od Nowa i był to dla mnie drugi dom. W tym klubie, maciupeńkim, bo to było 100 metrów kwadratowych albo niewiele więcej powierzchni, były dwie salki i tak zwana sala telewizyjna. Trudno było zdobyć miejsce, żeby ćwiczyć. Nawet o 3-4 nad ranem były walki o sale. Przecież przy Klubie działała Orkiestra Agnieszki
Duczmal, Teatr Ósmego Dnia. Były biesiady poetyckie, kabarety, ze trzy zespoły jazzowe, w tym nasz i jeszcze inne rzeczy się działy. Była też gazeta muzyczna, którą prowadził Zdzisław Dworzecki i Pro Simfonika miała swoje imprezy. Graliśmy też do tańca, bo wtedy bawiono się przy muzyce na żywo, a nie z taśmy. I jeszcze były koncerty gościnne. Przyjeżdżał np. Niemen, Stańko. Jechali z Warszawy do Berlina, to stawali tutaj na nocleg i grali koncert do rana. Od Nowa to historia Poznania. Ale przecież to nie był jedyny klub, bo każdy akademik taki miał. Była np. Aspirynka. Pamiętam, że przyjechał tam big-band z NRD i jak zagrali, to jeszcze cztery dni siedzieli. Nie chcieli wyjeżdżać. Dziewczyny przygarnęły ich do pokoi i tak wspólnie graliśmy przez te dni. Wymieniając dalej, to przecież były jeszcze Akumulatory i Cicibór, i wiele innych. Codziennie były jakieś koncerty i studenckie imprezy. Czasami dziwię się, kiedy słyszę, że cały kraj wówczas zachwycał się serialem 07 zgłoś się. My wtedy nie wiedzieliśmy, że coś takiego jest. Nie było czasu na oglądanie telewizji. To bardzo otworzyło Wam horyzonty. Oczywiście. Sami się od siebie uczyliśmy. Sami robiliśmy przedstawienia, imprezy i koncerty. W Od Nowie nawet Barańczak miał spotkania.
dość, bo trwały dwa tygodnie i były powtarzalne, a co dopiero po tylu wieczorach. Mieliśmy różne stadia: alkoholizmu i studiowania Biblii, co komu pomagało. To była ogromna szkoła życia. To był też czas pierwszych nagrań, pisania pierwszych aranży, kompozycji. Grałem też wtedy w Orkiestrze Ósmego Dnia.
74
A potem to już wielki świat i sława. Założyliśmy zespół wywodzący się z Poznania – String Connection. Potem dołączyli koledzy z innych miast. Zespół wypalił. Mieliśmy bardzo dużo wyjazdów, tysiące zagranicznych koncertów. Przez sześć lat stale w podróży. I miejsce w pierwszej 10. najlepszych skrzypków jazzowych świata. Żartuję sobie z tego, że co to znaczy być najlepszym skrzypkiem jazzowym świata? Tyle samo, ile być najlepszym hokeistą na lodzie w Kenii. Bardzo dużo jeździłem, ale cały czas myślałem o tym, że skończyłem studia kompozytorskie, dyrygenckie i mnie do tego ciągnie. W wolnych chwilach pisałem więc muzykę poważną, głównie symfoniczną. Ale była też cały czas muzyka rozrywkowa. Pracowałem z orkiestrą radiową Zbigniewa Górnego. Zacząłem też pisać muzykę do filmów.
Biesiada poetycka się tam odbywała i poeci trzaskali się po buziach. Wtedy dużo się piło i mnóstwo paliło. Straszne to, ale takie były koszty artystycznego dojrzewania. Teraz jest trochę inaczej. Z przerażeniem słyszę, że np. na Juwenaliach, na których zawsze grali studenci, występują – przy całym szacunku – zespół Perfekt i Maryla Rodowicz. A co robią studenci? Chodzą tylko, są konsumentami. I dobrze wiedzą, jakie seriale lecą w telewizji. 10-15 lat temu mieszkałem w pokojach gościnnych uniwersytetu w Akumulatorach i schodziłem ze schodów, a w holu stał telewizor. Siedziało tam ze stu studentów i oglądali Klan. Skomponowałem do tego serialu muzykę, ale przecież to jest dla zupełnie innego odbiorcy. Potem wyemigrował Pan z Poznania w świat. Nie tak od razu. W kabarecie TEY zagrałem 650 tych samych programów. Po dwa razy dziennie, a w weekendy trzy razy. Już po próbach mieliśmy
To bardzo specyficzna praca. Praca zbliżona do tego, czego się uczyłem na studiach. Wtedy się jeszcze pisało muzykę na orkiestrę symfoniczną. Nie wyobrażałem sobie, że może być inaczej. Dzisiaj robi się to na komputerach. Wtedy też pierwszy raz dyrygowałem orkiestrą symfoniczną. Pierwsze nagrania zrobiłem w Poznaniu z Filharmonią Poznańską do filmu Medium Jacka Koprowicza i nawet nie wiem, kiedy napisałem muzykę do ponad 100 filmów fabularnych, seriali i dokumentów. Poznań cały czas się przewija. Tu mi się urodziły dzieci i wnuki. I zostały w Poznaniu, dlatego tym chętniej przyjeżdżam. Co chwilę też dostaję propozycje z koncertami, nagraniami czy jurorowaniem. Hollywood już Pan definitywnie porzucił. Ja tam nigdy nie byłem na stałe. Dojeżdżałem. Nigdy nie chciałem zostać za granicą. Wszędzie jest fajnie, ale nie tam, gdzie się jest. Zawsze wiedziałem, że znowu mam zaproszenia, więc po co miałem tam zostawać. Zresztą w tamtych czasach pieniądze zarobione tam miały u nas znakomity przelicznik. Dolary miały moc. Byliśmy królami
życia. Okropne były tylko podróże. Godziny oczekiwania na granicach, upokorzenia, rewizje. Stałe pytania, jak on ma na imię: „Kwasiżur”, „Krzyżtopór”, „Krzywomierz”, „I takim imieniem to po co on na zachód jedzie?”. Pan miał takie problemy z imieniem, ale swoim dzieciom też Pan zgotował taki los. Chciałem, żeby te nadane moim dzieciom coś znaczyły, bo ludzie z reguły nie wiedzą, co oznaczają ich imiona. A czasami nie są to najlepsze wróżby na przyszłość. Czyli dał Pan nietypowe imiona dzieciom, żeby miały lepszą przyszłość? Nie. Przede wszystkim dla mnie była to chęć kontynuowania wspaniałej poznańskiej tradycji. Mało kto wie, że po odzyskaniu niepodległości powstała w Poznaniu Komisja ds. odnowienia języka polskiego, która np. wymyśliła słowa „samochód”, „samolot”, „lotnisko”. Pojawił się tam postulat powrotu do słowiańskich imion, zapomnianych w Polsce. Ciekawe, że imię słowiańskie wzbudza sensację. Mój ojciec czekał półtora roku na zgodę na nadanie mi imienia. W kraju słowiańskim! I tak się stało, że zawiadomienie przyszło od prezesa Rady Ministrów Cyrankiewicza. Mój ojciec był
antykomunistą totalnym, a tu Cyrankiewicz się zgodził łaskawie, żebym miał takie imię. Ale Pan już zgody na nadanie imion swoim dzieciom nie potrzebował? Ależ skąd. Tak samo musiałem się starać. Najstarszy syn Tolisław czekał na zgodę dwa miesiące. Znawcy się musieli wypowiedzieć. Jak Pan sobie daje radę w domu z samymi artystami? Albo jak oni sobie dają radę z Panem? Nie jestem kłopotliwym człowiekiem. Piszę po cichutku. Ewentualnie słuchawki założę. Kiedy Pan pisze nie trzeba chodzić na palcach? Nie. Chciałbym pracować w takim spokoju, ale ja najczęściej komponuję w pociągu, w samolocie, samochodzie. Mam notesy z papierem nutowym przy sobie i zdarza się, że zjeżdżam samochodem na pobocze, żeby coś zapisać. To jest praca nieustająca. Często nie ma czasu na celebrowanie i zastanawianie się. Jakie są Pana kolejne plany? Cały czas piszę, mam zamówienia na muzykę poważną, ale równolegle robię filmy i gram jazzowe i rozrywkowe koncerty, dyryguję. I jeszcze jeżdżę z książką na spotkania autorskie.
75
76
będzie się działo
/
25 lat w dobrym towarzystwie Narodziła się‌ z biedy. Od 25 lat Fundacja Tespis wciąş zabiega o Partnerów, Sojuszników, Mecenasów, Patronów, Darczyńców i Sponsorów – zawsze pisanych wielką literą. A na jej czele jedyny, niepowtarzalny Romuald Grząślewicz, bez którego nic by nie było tekst: Małgorzata Rybczyńska
đ&#x;ĄŽ
Jolanta ŝółkowska
Najlepsi aktorzy – Fundacja to miał być (i wszystko wskazuje, şe był) pomysł na istnienie teatru w nowych warunkach ekonomicznych, w rodzącym się kapitalizmie bez kapitalistów — mówi wieloletni prezes Fundacji Romuald Grząślewicz. Scena bez moralnego i finansowego wsparcia nie miała szans na przetrzymanie eksperymentu wolnorynkowego. Bo to scena impresaryjna bez regularnych dotacji samorządowych czy państwowych. Mimo to właśnie przy ul. Masztalarskiej moşna oglądać najlepszych aktorów, na co dzień grających w warszawskich i krakowskich teatrach.
Stała i jedyna publika Krystyna Gwoździcka, prezes współpracującego z Fundacją Stowarzyszenia Wiedza Kultura Pomoc od wielu lat bywa w Scenie na Piętrze. Uwaşa, şe chodzą tam ludzie, którzy kochają teatr i naprawdę tego chcą. – Witamy się jak starzy znajomi, bo spotykamy się od lat. Niektórzy mają juş swoje zwyczaje. Przed lub po spektaklu idą na kawę albo kolację w pobliskich restauracjach. Od lat 70. – jak sam przyznaje – do Sceny chodzi biznesmen Krzysztof Zaworski, jeden z mecenasów Fundacji Sceny na Piętrze Tespis. – Bywałem w tej sali na przedstawieniach Kabaretu Tey — dodaje. Moşna go spotkać prawie na kaşdym przedstawieniu. Teatr to jego pasja i wielka miłość.
FOT. KRZYSZTOF STYSZYĹƒSKI, ARCHIWUM SCENY
W
listopadowy wieczór 1992 roku widzowie przyszli do Sceny na Piętrze przy ul. Masztalarskiej w Poznaniu, jak zwykle na poniedziałkowe przedstawienie. To były Głosy Ireneusza Iredyńskiego z Ewą Borowik, Elşbietą Starostecką i Henrykiem Talarem w reşyserii Tadeusza Kijańskiego. Dla osób związanych z tym teatrem był to jednak szczególny wieczór i to nie tylko z powodu wizyty aktorskich gwiazd. To wtedy, 20 listopada, w obecności notariusza powołano do şycia Fundację Sceny na Piętrze Tespis. I tak ruszył „wóz Tespisa� greckiego poety i aktora, który wystawiał swoje sztuki w ramach teatru objazdowego. Scena na Piętrze teş wyruszyła w teren. Ze swoimi widzami spotykała się w wielu salach w Wielkopolsce, gdzie wielcy aktorzy docierają rzadko albo wcale.
Wino dla Beaty Tyszkiewicz To miejsce kochają nie tylko widzowie, ale takşe aktorzy. Barbara Wrzesińska powiedziała o nim „ten teatr ma szczęście do ludzi�, Pola Raksa „tu jest taka publiczność, jakiej nie spotyka się juş w Polsce�, a Ewa Wiśniewska „Scena jest dla mnie ciepłym domem�. Nie moşe być inaczej, bo Romuald Grząślewicz spełnia wszelkie zachcianki gwiazd. Kiedyś zdradził, şe najwięcej kłopotu miał z kupnem specjalnego gatunku wina kalifornijskiego, który uwielbiała Beata Tyszkiewicz. W şadnym sklepie nie mógł go znaleźć. Z pomocą przyszła kierowniczka dawnej restauracji „Adria�. W jej prywatnej piwniczce znalazła się poşądana butelka. Aktorzy lubią przyjeşdşać do Sceny na Piętrze takşe z innych powodów. Nieşyjący juş aktor Jan Machulski mówił: „To dla mnie Olimp, najwyşszy sprawdzian umiejętności aktorskich. Wiem, şe jeşeli coś się spodoba w Scenie, to spodoba się na całym świecie�. A Jerzy Zelnik dodaje: „To jedna z najbardziej wymagających scen i publiczności�. To wszystko, co składa się na takie opinie widzów i aktorów działo się i dzieje dzięki Fundacji. I nie tylko na scenie. Starsi widzowie pamiętają duszną widownię i niewygodne krzesła. Dziś teatr ma klimatyzowaną salę i charakterystyczne wygodne czerwone fotele. Co waşne, pieniądze, które udało się zdobyć na te działania, pochodziły‌ takşe od widzów. Akcja pod hasłem „Klimat dla Sceny� zainicjowana przez członków Fundacji okazała się strzałem w dziesiątkę. To ten teatr wprowadził pierwszy w Wielkopolsce i prawdopodobnie w Polsce system abonencki. Bilety na wydarzenia w Scenie były towarem poşądanym, ale deficytowym. Abonenci mieli pierwszeństwo. Pamiętajmy, to lata 90., po bilety stało się w kolejce, a nie kupowało w Internecie.
Katarzyna Grochola prosto ze Sceny Podobnym strzałem w dziesiątkę okazał się Konkurs Dramaturgiczny Tespis. Scena szukała dla siebie sztuk małoobsadowych, a przy okazji dała moşliwość młodym dramaturgom niepowtarzalną szansę na zaistnienie na deskach teatru. W latach 1997-2004 odbyły się 3 edycje konkursu i był on najprawdopodobniej jedynym konkursem dramaturgicznym w Polsce z tak duşą pulą nagród. Dzięki Piotrowi ŝurowskiemu ze Sceny informacja o konkursie dotarła takşe do Polonii na całym świecie. Zainteresowanie przerosło oczekiwania organizatorów. To właśnie w tym konkursie objawiła się znana pisarka Katarzyna Grochola. Na podstawie jej zwycięskiego monodramu powstało radiowe słuchowisko pt. Kot mi schudł, a teatr wystawił sześć premier na podstawie
77 
innych zwycięskich prac. Do dziś pisarka ma wielki sentyment do sceny przy Masztalarskiej. Tu 11 października 1997 roku odbyła się premiera jej debiutanckiej powieści pt. Przegryźć dşdşownicę. W monodramie wystąpiła Jolanta ŝółkowska, a przedstawienie wyreşyserował Andrzej Chyra. W 2007 roku do zarządu Fundacji przyszedł dziennikarz Rafał Pogrzebny z pomysłem, jak przypomnieć w Poznaniu, şe wielki aktor Roman Wilhelmi jest poznaniakiem z urodzenia, a swoją ostatnią premierę miał, nie gdzie indziej, a właśnie w Scenie na Piętrze. Było to przedstawienie pt. Sammy w reşyserii Zdzisława Wardejna. Pomysł się spodobał, i tak w listopadzie tego roku obchodzimy X Dni Romana Wilhelmiego. Dzięki działaniom Sceny i Fundacji aktor ma w Poznaniu swój skwer z obeliskiem i tablicę pamiątkową na teatralnej kamienicy.
Aspekt charytatywny Przez wiele lat istnienia Fundacji teatr nie tylko brał, ale teş dawał. Podczas 20. Wieczorów Pastorałkowych w drugi dzień świąt Boşego Narodzenia w teatrze zbierano pieniądze dla osób najbardziej potrzebujących, podopiecznych róşnych fundacji i stowarzyszeń. Przez trzy lata aukcje prowadził aktor Wojciech Siemion, oprawiając je swoimi opowieściami. Włodzimierz Šęcki, prezydent Loşy Przyjaciół Sceny, napisał z okazji 20-lecia istnienia Fundacji: „Znana zasada głosi, şe człowiek w swej działalności musi mieć przynajmniej jeden z dwóch rodzajów zysków: albo pieniądze, albo przyjemność i satysfakcję. Grono przyjaciół Sceny na Piętrze, tworzących Fundację, to ludzie czerpiący satysfakcję. Pieniędzy na tym nie zarabiamy, natomiast mamy przyjemność z bytności w dobrym towarzystwie ludzi, którzy podobnie myślą, patrzą i odczuwają� — i to jest pewnie klucz do sukcesu, jakim jest 25-lecie istnienia Fundacji. 
đ&#x;ĄŹ
Romuald Grząślewicz
78
będzie się działo
/
W aptece z marzeniami Poznanianka z krwi i kości. Natasza Socha wyjechała do Niemiec za miłością swojego życia. Chciała zostać chirurgiem, ale ostatecznie zajęła się pisaniem – początkowo artykułów do gazety, a potem książek. Jej najnowsza powieść – Apteka marzeń – sprzedaje się jak świeże bułeczki. Opowiada o tym, żeby mimo przeciwności nigdy nie przestawać marzyć, bo nawet te najskrytsze pragnienia mają szansę, żeby się spełnić rozmawia: Joanna Małecka
Tęsknisz za Poznaniem? NATASZA SOCHA: Zawsze kiedy wyjeżdżam do Niemiec po dłuższym pobycie w Poznaniu, obiecuję sobie, że już niedługo tu wrócę. Tym razem na stałe. I tak już sobie obiecuję kilkanaście lat. Ale kiedyś to zrobię. Poznań to moje dzieciństwo. To bar „Kociak” z deserem Natasza zresztą, to lody u Brody, brzdące w „Hortexie”, odpustowe jarmarki, na których kupowałam kolorowe pierścionki i wystawiającego język diabełka z gumy. To lodowisko Bogdanka, gdzie trenowałam łyżwiarstwo figurowe, Liceum Ogólnokształcące nr 1, po którym miałam zostać chirurgiem, ale coś nie wyszło i wreszcie studia. Oraz pierwsze samodzielne mieszkanie, w którym już w pierwszym tygodniu pękła rura w ubikacji i zalałam sąsiada. Dlaczego wyjechałaś? Jako dziennikarka „Wprost” zakochałam się na służbowym wyjeździe do Austrii w Polaku mieszkającym w Niemczech. A poznaliśmy się w Wiedniu na Balu Orła Białego, który okazał się zupełnie innym balem, bo ludowym, wskutek czego nieodpowiednio ubrani – ja w białą ślubną sukienkę i on w smoking, niejako byliśmy na siebie skazani. Zaliczyliśmy więc pięknego walca, a po paru miesiącach zaryzykowałam i postanowiłam wyemigrować do Niemiec, bez znajomości języka, bez rodziny i przyjaciół. Idealna sytuacja, by ją… opisać. Niemiecka prowincja miała być tylko chwilowym przystankiem w moim życiu, ale stała się domem.
79
Co najbardziej lubisz w stolicy Wielkopolski? W Poznaniu lubię wszystko na zasadzie prawa pierwszych najsilniejszych połączeń. I dlatego spędzam tu każde letnie wakacje. Mam tutaj cukiernię Sowy z najlepszymi pralinkami pod słońcem. Mam swoją ulubioną restaurację Pod_Niebieniem z kaczburgerem, którego po prostu trzeba zjeść i z właścicielem, który jest prototypem bohaterki mojej świątecznej opowieści Dwanaście niedokończonych snów. Ona co prawda jest kobietą, ale całą resztę mają wspólną. Zwłaszcza wyrafinowane przekleństwa. I to właśnie w Poznaniu mieszkają ci, z którymi przyjaźnię się od dzieciństwa. Kiedy zaczęłaś pisać? Pierwszą książkę – Macocha – napisałam już kilkanaście lat temu, właśnie pod wpływem emigracji do Niemiec. Historia została wymyślona, choć sam pomysł powstał niejako w oparciu o własne doświadczenia. Ja co prawda nie znalazłam się w sytuacji, w której dzieci mojego męża stanęły w drzwiach z walizką, ale wyobraziłam sobie co by było, gdyby rzeczywiście tak zrobiły. Nie ma u nas społecznego przyzwolenia na bycie macochą, która też ma swoje lęki, obawy i prawo do głośnego wypowiedzenia tego, co naprawdę myśli. Z założenia dzieci z poprzednich związków należy kochać miłością bezwarunkową, nawet jeśli na Ciebie plują. Bo przecież one są skrzywdzone, a Ty dorosła. Być może. Ja jednak uważam, że każdy ma prawo do swojego zdania, do swoich strachów i każdy powinien sam ustalić zasady funkcjonowania rodziny patchworkowej. Stąd pomysł na książkę. Pamiętasz emocje, jakie towarzyszyły Ci po napisaniu pierwszej książki? Od razu zachwyciła mnie możliwość tworzenia własnych światów. To, że mogę zamknąć drzwi od swojego małego biura, otworzyć laptopa i przenieść się dokładnie tam, gdzie chcę. Sama buduję domy, w których mieszkają moi bohaterowie, sama ich ubieram, daję taki czy inny kolor włosów, pewne cechy charakterów i wymyślam im przygody, przez które muszą przebrnąć. Oczywiście w każdej ze swoich książek coś tam bym zmieniła, coś dopisała, coś wyrzuciła, ale to chyba dobrze. Żaden pisarz nie powinien kochać bezwarunkowo swoich powieści, bo inaczej nigdy by się nie
rozwijał. Ciągle musi chcieć napisać jeszcze lepiej, jeszcze ciekawiej, jeszcze śmieszniej lub mądrzej. Co Cię motywowało? Świadomość, że już zawsze znajdę gdzieś jakąś historię do opowiedzenia. Że one też będą mnie szukać. Każdy pisarz ma chyba w sobie coś takiego, że lubi obserwować świat, który go otacza, a zwłaszcza ludzi i ich zachowania. Wszędzie czai się jakaś opowieść, którą należy wyłapać, doprawić własną wyobraźnią i własnymi spostrzeżeniami – i tak właśnie powstaje książka. Rzadko kiedy losy bohaterów mają swoje stuprocentowe odbicie w rzeczywistości. To raczej zlepek różnych osób, zachowań i sytuacji, które wpadły nam w oko i które zostały przetworzone w naszej głowie. Część tych historii jest często przerysowana, pokazana w krzywym zwierciadle właśnie po to, by podkreślić dany problem, uwypuklić go i uczulić na pewne sytuacje. Uwielbiam bawić się różnymi historiami, zmieniać je, przetwarzać, budować na nowo. I lubię, kiedy czytelnik rozumie, co chciałam mu opowiedzieć. Zawsze chciałaś pisać? Tak jak u każdego dziecka przez głowę przewijały mi się wszystkie możliwe zawody świata, z których do najciekawszych zaliczałam: łyżwiarkę figurową, fryzjerkę oraz panią robiącą twaróg. Kiedyś na koloniach zaliczyliśmy wycieczkę do pobliskiej mleczarni, w której pewna pani opowiedziała nam jak się robi ser i nawet to pokazała. Uznałam ją za najbardziej fascynującą kobietę na świecie. I na pytanie nauczycielki, co chcemy robić w przyszłości, odpowiedziałam z uśmiechem: twaróg. W późniejszym okresie swojego życia postanowiłam zostać chirurgiem, niestety w liceum okazało się, że nie pokochałam ani chemii, ani fizyki, a z panią od biologii nie przypadłyśmy sobie do gustu. Koniec końców wylądowałam na politologii i dziennikarstwie, a po studiach zaczęłam pracę w tygodniku „Wprost”. Tak zaczęłam pisać, choć początkowo tylko teksty dziennikarskie. Kogo spotykamy w Aptece marzeń? Dwie dziewczynki, którym życie podstawiło nogę. Ola jest prawdziwą bohaterką, z krwi i kości. W wieku niecałych dwóch lat zachorowała
80
Skąd pomysł na tytuł? Wpadł mi do głowy nagle. Pomyślałam, że to byłoby naprawdę magiczne miejsce, gdyby istniała apteka sprzedająca zamiast maści, lekarstw i tabletek – marzenia. Dla siebie i dla kogoś. Które kupowalibyśmy na sztuki, na kilogramy, na baloniki. I które pomagałby znacznie bardziej niż nawet najlepsze pigułki. Czasem te marzenia są naprawdę nietypowe. „Kiedy patrzę na Olę, jak siedzi przy stole i je płatki z mlekiem, zastanawiam się, jak w ogóle można mieć inne marzenia? Szczęście to przecież właśnie te płatki z mlekiem odrobinę rozlanym na stole. To niedojedzona kanapka z dżemem i droczenie się Oli z Mateuszem. Jaką bajkę będą oglądać, kto może zjeść ostatnią truskawkę i kto komu pierwszy pokazał język” – tak mówi Magda, bohaterka mojej książki, mama chorej Oli. I to jest właśnie samo sedno. To, o czym marzymy może się bardzo szybko zmienić. I nagle zamiast nowego samochodu, chcemy po prostu mieć możliwość pójścia z naszym dzieckiem na spacer. Choćby ostatni raz.
na neuroblastomę, którą pokonała, mimo iż trzy razy miała wznowę, a lekarze nie dawali jej większych szans na przeżycie. Dziś ma piętnaście lat i jest przepiękną dziewczyną z włosami długimi do pasa. Chociaż już nie. Jakiś czas temu Ola ścięła swoje włosy i przekazała je dzieciom chorym na raka. Oddała to, co było jej największym skarbem, zwłaszcza po tylu latach łysej głowy. W przyszłości chce zostać położną środowiskową, zawsze być dla dzieci i przy dzieciach. Druga bohaterka mojej książki, Karolina, jest postacią wymyśloną, choć nie do końca. Jest ona zlepkiem wszystkich tych dobrych duchów, którym choroba nie przesłoniła całego świata, a staje się motywacją do walki o siebie i o innych. Moja przyjaciółka opowiedziała mi kiedyś o córce swoich znajomych, która mimo białaczki próbowała spełniać marzenia innych dzieci. Nie jeździła wprawdzie po całej Polsce, ale i tak udało jej się uszczęśliwić niejednego szpitalnego malucha. Skontaktowałam się z nimi, a oni „pożyczyli” mi imię ich córki.
O czym jest Apteka? Apteka marzeń nie jest książką o raku czy umieraniu, ale o sile, jaką ma w sobie każdy z nas. O walce z każdą kroplą chemii, utratą sił, włosów, siebie samego. To również książka o tym, abyśmy przestali się bać chorych ludzi. O tym, że choroba nie jest zaraźliwa, nie jest więc powodem do unikania takich osób. Weźmy ich do kina, na spacer, na wycieczkę. Pewien mądry lekarz powiedział mi kiedyś, że rak to nie zawsze wyrok. To po prostu zmiana statusu z „jestem zdrowy” na „staję do walki”. Warto też pamiętać, że chory i zdrowy człowiek szybko mogą zamienić się rolami. Nikt nie wyciągnął na loterii dożywotniego szczęścia, zdrowia i miłości. Czasem trzeba o to zawalczyć. Inspirowałaś się historiami podopiecznych Drużyny Szpiku? Wszystko zaczęło się od Doroty Raczkiewicz, szefowej Drużyny, z którą znamy się z czasów studiów. To ona podsunęła mi historię Oli i całej rodziny Gref. Spotkałyśmy się, przegadałyśmy sporo godzin, Magda, mama Oli, udostępniła mi wszystkie materiały i tak narodziła się Apteka.
Apteka marzeń nie jest książką o raku czy umieraniu, ale o sile, jaką ma w sobie każdy z nas. O walce z każdą kroplą chemii, utratą sił, włosów, siebie samego. To również książka o tym, abyśmy przestali się bać chorych ludzi. O tym, że choroba nie jest zaraźliwa, nie jest więc powodem do unikania takich osób Książkę napisałam z puntu widzenia matki, której siła i miłość stawiły czoła najgorszemu. Takich mam są tysiące. Naprawdę śpią na karimatach, naprawdę myją się w szpitalnych umywalkach. Walczą do końca. Magda pokazała mi wszystkie badania, epikryzy i opisy choroby. Pokazała swój pamiętnik, zdjęcia, wycinki z gazet, kartki, które dostawała Ola podczas swojej choroby. Filmy, które nakręciła Drużyna Szpiku. Razem z mężem Aleksandrem opowiedzieli mi o strachu, bólu, łzach i tych najtrudniejszych kilku latach, kiedy razem walczyli o Olę. Zwycięstwo nad chorobą zbiegło się z powstaniem Drużyny Szpiku, a od tamtego czasu Drużyna może pochwalić się naprawdę wspaniałymi osiągnięciami. W 2008 roku w Centralnym Rejestrze Niespokrewnionych Potencjalnych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej było około pięciu tysięcy zarejestrowanych
dawców, pod koniec 2013 roku było już ich około 540 tysięcy. Dzisiaj – ponad milion. Celem Drużyny Szpiku jest stworzenie rejestru, w którym zarejestrowane są minimum dwa miliony potencjalnych dawców szpiku. Ta książka ma za zadanie pokazać historię Drużyny i być może przełamać strach i opór przed podzieleniem się swoim szpikiem. To naprawdę nie boli. A może uratować czyjeś życie. Kiedy znów będziesz w Poznaniu? Mam nadzieję, że na wiosnę. Wtedy też ukaże się moja najnowsza powieść, a ja zawsze chętnie promuję własne książki przede wszystkim w swoim rodzinnym mieście. Poza tym skończyły mi się pralinki Sowy…
81
82
będzie się działo
wydarzenia
/
/
X Dni Romana Wilhelmiego 3 listopada, godz. 18.15 skwer Romana Wilhelmiego Rodzina, przyjaciele i fani Romana Wilhelmiego spotkają się pod jego pomnikiem na skwerze jego imienia, by powspominać i zapalić znicze w rocznicę śmierci artysty. W ten sposób zakończą się X juş Dni Romana Wilhelmiego organizowane przez Fundację Sceny na Piętrze TESPIS. Wspomnienia o tym, jakim był człowiekiem i artystą, umilą przeboje z jego filmów grane przez Dixi Company. Następnie goście przejdą do Sceny na Piętrze na drugą część wieczoru. W spektaklu muzycznym Pamięci Edith Piaf wystąpią: Boşena Krzyşanowska, znakomita aktorka Teatru Nowego w Poznaniu, Teatru Muzycznego w Warszawie i Teatru STU w Krakowie, a takşe Wiesław Prządka, jeden z najwybitniejszych akordeonistów i jedyny instrumentalista w Polsce grający na bandoneonie diatonicznym. Na koncert obowiązują zaproszenia. 
Szczeliny WolnoĹ›ci. Sztuka polska w latach 1945-1948/49 đ&#x;ĄŽ
Ślady niepamięci. Józef Kaliszan w Muzeum Historii Miasta Poznania
6 sierpnia – 12 listopada 2017 Muzeum Narodowe w Poznaniu Kurator: Włodzimierz Nowaczyk Wystawa polskiej awangardy II połowy XX w.
poĹ›wiÄ™cona jest sztuce polskiej trzech lat bezpoĹ›rednich po II wojnie Ĺ›wiatowej. Wydarzenia w listopadzie: 12.11 – niedziela, godz. 12:00 – FinisaĹź wystawy. Oprowadzanie kuratorskie: WĹ‚odzimierz Nowaczyk. WstÄ™p: bilet na wystawÄ™. PROGRAM TOWARZYSZÄ„CY WYSTAWIE DOSTĘPNY NA STRONIE: www.mnp.art.pl. KOORDYNACJA PROGRAMU: Kinga Sibilska, DziaĹ‚ Edukacji MNP. 
Ślady niepamięci. Józef Kaliszan od 6 października do końca 2017 roku, Muzeum Historii Miasta Poznania Muzeum Narodowe w Poznaniu rozpoczyna nowy cykl ekspozycji „Przypominamy poznańskich artystów�. Co roku w Muzeum Historii Miasta Poznania prezentowana będzie twórczość wybranego artysty, którego dzieło jest nierozerwalnie związane z Poznaniem. Wystawa „Ślady niepamięci. Józef Kaliszan� przypomina twórczość artysty poszukującego i kreatywnego, twórcy o wielu obliczach – rzeźbiarza, malarza, rysownika, grafika, scenografa teatralnego i telewizyjnego, niezwykle barwnej postaci artystycznej bohemy Poznania. Na ekspozycji znajdzie się 70 prac z najciekawszego okresu twórczości Kaliszana – od roku 1945 do początku lat 80. Największą część wystawy stanowią rysunki i grafiki z dwóch dekad – od połowy lat 50. do połowy lat 60. XX w. Lapidarne formalnie, metaforyczne w treści, niemalşe poetyckie, urzekają klimatem epoki. 
w te atr z e
/
Koncert jubileuszowy Fundacji Tespis 20 listopada, w Scenie na Piętrze Zapraszamy na jubileuszowy koncert z okazji 25lecia Fundacji sceny na piętrze TESPIS. Na scenie i widowni pojawi się wiele gwiazd związanych przez te lata z jedną z najmniejszych polskich scen. Pojawią się m.in. Grażyna Barszczewska, Izabella Bukowska, Joanna Bartel, Katarzyna Grochola, Agnieszka Chrzanowska, Agnieszka Różańska, Justyna Sieńczyłło, Natalia Kraśkiewicz, Halina Zimmermann, Emilian Kamiński, Michał Grudziński, Piotr Andrzejewski, czyli Peter Lukas, Andrzej Lajborek i wielu innych znakomitości. Będą wspomnienia, ale też Goście przygotowują śpiewane, recytowane i mimiczne niespodzianki dla widzów. To będzie podróż wśród najjaśniej świecących gwiazd polskiego teatru i estrady.
Macbeth 5, 7 listopada, godz. 19, Teatr Wielki, bilety: 12-130 zł
Premiera niezwykłego kalendarza
FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORÓW
17 listopada Już niedługo swoją premierę będzie miał kalendarz z zabytkowymi rowerami na 2018 – coś dla miłośników rowerów z duszą. Grupa pasjonatów rowerowych stworzyła markę Boutique rowerowy ROWER-POWER i postanowiła wydać pierwszy ścienny kalendarz rowerowy na polskim rynku w formacie A3. W kalendarzu pojawią się rowery tak znanych marek, jak Peugeot z 1900 roku i Opel z 1926 roku. Polskie rowery w kalendarzu to: damski i dziecięco-młodzieżowy z lat 30. firmy Adama Kamińskiego, poznański Kastor z 1934 roku oraz Olimpia z 1962 roku. Rok rozpocznie się od Dürkoppa z 1934 roku, a w kalendarzu będą także rowery sportowe: angielski New Hudson z 1927 roku i francuski Griffon z 1934 roku czy Brennabor z 1922 roku – to na rowerze tej firmy Kazimierz Nowak udał się w swoją podróż z poznańskiego Łazarza do Afryki. Kalendarz ukazuje się pod honorowym patronatem PTTK, znajdą się w nim terminy najważniejszych rowerowych imprez turystycznych oraz sportowych. Kalendarz będzie dostępny w sprzedaży od 17 listopada w sklepie internetowym http://ROWER-POWER.dawanda.com oraz dobrych sklepach i kawiarniach rowerowych. Do 16 listopada można się zapisać na kalendarz z 10-procentowym rabatem.
Macbeth marzy o władzy. Przepowiednia obiecuje mu władzę nad królestwem, ale również jego szybki koniec. Ambicję Macbetha podsyca jego żona – oboje wkraczają na mroczną drogę zbrodni, z której nie można zawrócić. Szybko sen o władzy okazuje się surrealistycznym koszmarem. Macbeth uchodzi za pierwszą wielką operę w dorobku Verdiego. Zadecydowało o tym genialne libretto Francesco Marii Piavego, oparte na tragedii Williama Szekspira, jak również innowacyjny i niezwykle dramatyczny charakter muzyki. To krwawa opowieść o ambicji i władzy, która – sprawowana w niewłaściwy sposób – obraca się przeciwko temu, kto ją dzierży. We freudowskiej interpretacji reżysera Oliviera Fredja, Macbeth jest niekończącym się snem, pełnym napięcia, ironii i szalejących namiętności. Granice pomiędzy rzeczywistością i fantazją rozmywają się. Spektakl zabiera widza w podróż do mrocznych zaułków umysłu Macbetha. Projekcje wideo, zainspirowane kolażami francuskiego artysty Jeana Lecointre’a, wzmagają odczucie przedziwnego misterium otaczającego Macbetha przenosząc widzów w sugestywny koszmar senny, w którym dramatyczne sceny przeplecione są ironicznymi dialogami i obrazami wielkich ludzkich namiętności. Reżyser zaprasza odbiorcę do podróży w głąb umysłu Makbeta – człowieka popadającego w obłęd, nękanego strachem i bezsennością.
83
K. 4-9 listopada, godz. 19, Teatr Polski, Duża Scena, bilety: 50-70 zł Już teraz można powiedzieć, że będzie to najgłośniejsza teatralna premiera sezonu w Poznaniu – zarówno ze względu na autorów – chyba najbardziej obecnie znany teatralny duet Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego – jak i sam temat – bohater spektaklu zatytułowanego K. będzie wzorowany na Jarosławie Kaczyńskim. Czas akcji: noc wyborcza 2019, w tytułowej roli wystąpi gościnnie Marcin Czarnik, znany z roli dyrektora teatru w serialu Artyści, również Strzępki i Demirskiego, a na scenie będzie można zobaczyć także m.in. Joannę Drozdę grającą „Ducha Unii Wolności” czy Jakuba Papugę, który wcieli się w rolę „Partii Clownów”.
Halka 11, 14 listopada, godz. 19, 12 listopada, godz. 18, Teatr Wielki, bilety: 12-130 zł Polska opera narodowa doczekała się nieskończonej liczby realizacji, większości tradycyjnych. Każda nowoczesna próba interpretacji poddawana jest zwykle surowej krytyce lub wręcz uważana za profanację. Reżyser Paweł Passini zdobył się na odwagę i pokazał Halkę na nowo, rezygnując z realiów historycznych. W jego inscenizacji dramat głównej bohaterki staje się refleksją na tematy wciąż aktualne. Nierówne traktowanie kobiet, społeczne wykluczenie, oportunizm czy skłonność do surowej oceny innych to tylko początek listy problemów poruszonych w Halce Passiniego.
Cyrulik sewilski 18 listopada, godz. 19, Teatr Wielki, bilety – 6-100 zł W „prequelu” do Wesela Figara ukazana jest historia przyszłej hrabiny i hrabiego Almavivy. Ich miłość musiała najpierw pokonać przeciwności losu (a może raczej: utrudnienia ze strony innych bohaterów). Okazuje się, że większość kłopotliwych sytuacji w dniu ślubu Figara sięga genezą aż tutaj: poznajemy Bartola, Marcelinę (Bertę) i Don Basilia, czyli prawdziwych specjalistów od komplikowania sytuacji dramatycznej. Bohaterem dnia zostanie oczywiście „skrzydłowy” hrabiego – Figaro – który doprowadzi
do szczęśliwego połączenia się zakochanej pary. Opera pozostawia widzów tylko z jednym problemem – by przestać nucić tak dobrze wpadające w ucho melodie Rossiniego. Reżyseria – Marek Weiss-Grzesiński, kierownictwo muzyczne – Massimiliano Caldi.
Wesele Figara 19 listopada, godz. 18, Teatr Wielki, bilety: 6-100 zł „…i żyli długo i szczęśliwie”? Niekoniecznie. Po latach udanego małżeństwa Rozyny i hrabiego Almavivy nadchodzi kryzys – gorące uczucie się ochładza, a hrabia zaczyna interesować się innymi kobietami. Jedną z nich jest Zuzanna – narzeczona Figara. Dawniej sewilski cyrulik, obecnie najbliższy sługa Almavivy, poczęstuje go słodką zemstą za nadepnięcie na odcisk. Nie zabraknie też elementów rodem z telenoweli – odnajdzie się zaginione dziecko Marceliny i Bartola (tak, okazuje się, że mieli romans!)… Błyskotliwe libretto Lorenza da Pontego i geniusz muzyczny Mozarta połączyły się w Weselu Figara tak doskonale, że jeszcze ponad dwieście lat od powstania przyprawiają widzów o uśmiechy. Reżyseria – Marek Weiss-Grzesiński, kierownictwo muzyczne – Zbigniew Graca.
FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORÓW
84
86
Spektakl Mumio w Teatrze Polskim
Mumio – spektakl Welcome Home Boys 20, 21 listopada, godz. 18.30, Teatr Polski, Duşa Scena, bilety: 50-80 zł Mumio to sceniczne szaleństwo – inscenizacyjne, literackie, muzyczne oraz oryginalna wizja humoru, w których ludzkie potknięcia i niezręczności są doskonałą bazą do czułego szyderstwa. Spektakl Welcome Home Boys miał premierę w maju ubiegłego roku podczas 37. Przeglądu Piosenki Aktorskiej – i w duşym skrócie opowiada o podróşy dwóch braci w poszukiwaniu „ogórka niekiszka�. Na scenie oprócz Dariusza Basińskiego i Jacka Borusińskiego zobaczymy multiinstrumentalistę Tomasza Drozdka, który zagra m.in. na lirze korbowej, japońskim flecie shakuhachi czy ukulele. 
Rozwód Figara 24 listopada, godz. 19, 26 listopada, godz. 18, Teatr Wielki, bilety: 6-100 zł W kraju targanym rewolucją tajemniczy Major usiłuje doprowadzić arystokratyczną rodzinę Almaviva do rozpadu. Śródłem jego władzy nad ludźmi jest znajomość ich głęboko skrywanych tajemnic. Major nie zawaha się knuć podstępnych intryg, uşyć szantaşu i manipulować uczuciami bohaterów. Zamek rodziny Almaviva, niegdyś miejsce gorących romansów i szalonych zabaw, zostaje przemieniony w przytułek dla psychicznie chorych. Rozwód Figara to owoc współpracy rosyjskiej kompozytorki młodego pokolenia Eleny Langer oraz jednej z najbardziej uznanych osobowości współczesnej opery, brytyjskiego librecisty i reşysera Davida Pountney’a. Spektakl został stworzony jako zwieńczenie trylogii o Figarze i jest kontynuacją losów postaci znanych z Cyrulika sewilskiego Rossiniego i Wesela Figara Mozarta. 
Anioł dziwnych przypadków 30 listopada, godz. 19, Teatr Wielki, bilety: 20 zł Ponoć kaşdy ma swojego anioła stróşa. Tak się jednak złoşyło, şe nasz bohater ma anioła dziwnych przypadków, a ten wplątuje go w liczne nieprawdopodobne sytuacje układające się z czasem w absurdalny ciąg zdarzeń. Oczywiście nie ma to şadnego związku ze zbyt częstym zaglądaniem do kieliszka! Spektakl w reşyserii Krzysztofa Cicheńskiego ostatniego dnia listopada w Teatrze Wielkim. 
na
scenie
/
Kult 5 listopada, godz. 19, MP2 – Hala nr 2 (MTP), bilety: 61-71 zł Zespół, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Powstała w 1982 roku w Warszawie grupa to ikona polskiej sceny muzycznej. Kult wciąş intensywnie koncertuje, a ich występy przyciągają publiczność w całym kraju. Na mapie jesiennej trasy zespołu, jak co roku, nie mogło zabraknąć Poznania. Kult na listopadowym koncercie promować będzie swój ostatni album Wstyd – obraz polskiej rzeczywistości, widzianej oczami Kazika Staszewskiego. 
La La Land in Concert w Poznaniu 16 listopada, godz. 17.30 oraz 17 listopada, godz. 20.30, Sala Ziemi (MTP), bilety od 95 zł / www.tixer.pl, grupowa sprzedaş 519 079 085 Wielka światowa trasa koncertowa La La Land in Concert w Polsce! La La Land in Concert to wydarzenie, podczas którego będzie moşna usłyszeć oryginalne wokale Emmy Stone, Ryana Goslinga i Johna Legenda ze ścieşki dźwiękowej
FOT. MATERIAĹ Y ORGANIZATORĂ“W
đ&#x;Ą
REKLAMA
KALENDARZ Z ROWERAMI ZABYTKOWYMI 2018 Kalendarz ścienny w formacie A3
filmu, połączone z muzyką na żywo wykonywaną przez orkiestrę symfoniczną i zespół jazzowy. Zobacz La La Land jak nigdy dotąd, na żywo z orkiestrą symfoniczną!
Happysad i Terrific Sunday 8 listopada, godz. 18, CK Zamek (Sala Wielka) W ramach cyklu Koncertowa Jesień, po dekadzie od wydania Nieprzygody, jeden z najczęściej koncertujących zespołów w naszym kraju ponownie rusza w Polskę. Na koncercie w Poznaniu na pewno będzie można usłyszeć utwory z dobrze przyjętej, najnowszej płyty Ciało Obce. Nie mniej ciekawy jest też suport – wPATRONAT tej roli usłyszymy znaHONOROWY: komity poznański kwartet Terrific Sunday, który ma za sobą występy na Opener Festival czy festiwalu w Jarocinie.
• na każdy miesiąc 1 strona • druk dwustronny • papier 250 g, połysk
Rowery firm:
• polskich - Kastor (1934), Kamiński (1934), Mesko (1962) • niemieckich - Opel (1926), Dürkopp (1934), Brennabor (1922), NSU (1954) • francuskich - Peugeot (1900), Griffone (1934) • angielskiej - New Hudson (1927) wraz ze zdjęciami osób w strojach z epoki
KALENDARZ Z ROWERAMI ZABYTKOWYMI 20182017 można się zapisać na kalendarz do 16 listopada Tribute to Leonard Cohen 8 listopada, godz. 19, Hala Arena, bilety: 89-249 zł W listopadzie minie rok od śmierci kanadyjskiego barda, poety i pisarza, Leonarda Cohena. Nieśmiertelne przeboje, jak In My Secret Life, Dance Me to the End of Love, Suzanne, Sisters of Mercy oraz mniej znane ballady Leonarda Cohena usłyszymy w aranżacjach znakomitej wokalistki Pauliny Lendy i zespołu w składzie: Robert Jarmużek – piano, Marek Popów – gitara, Andrzej Stagraczyński – bas, Łukasz Kowalczyk – perkusja.
PATRONAT MEDIALNY:
z 10% rabatem - szczegóły akcji promocyjnej na stronie sklepu internetowego http://ROWER-POWER.dawanda.com
w sprzedaży od 17 listopada 2017 w sklepie internetowym http://ROWER-POWER.dawanda.com oraz dobrych sklepach i kawiarniach rowerowych na terenie całego kraju PATRONAT HONOROWY
Renata Przemyk 9 listopada, godz. 19, Blue Note Jazz Club, bilety: 54 zł Choć od ukazania się na polskim rynku albumu YA HOZNA Renaty Przemyk – z przebojami takimi jak Babę zesłał Bóg czy Tańczę na stole – minęło już 27 lat – ciągle jest to jednaPATRONAT z najlepszych polskich HONOROWY: wokalistek. Stare i nowe przeboje artystki już niedługo będzie można usłyszeć w Poznaniu.
PATRONAT MEDIALNY
KALENDARZ Z ROWERAMI ZABYTKOWYMI KALENDARZ PATRONAT MEDIALNY:
Zdjęcia z sesji do kalendarza: /butiquerowerowyrowerpower /BoutiqueRowerowyRowerPower oraz
Ron Carter Trio i Krzesimir Dębski All Stars
88
19 listopada, Aula UAM, godz. 19, bilety: 120-200 zł
Organek 11 listopada, godz. 20 MP2 – Hala nr 2 (MTP), bilety: 60-71 zł W ramach cyklu Koncertowa Jesień w Poznaniu wystąpi formacja ØRGANEK powstała w roku 2013 z inicjatywy jej lidera, Tomasza Organka. Debiutancki album zespołu zatytułowany Głupi przebojem wtargnął na rynek muzyczny w Polsce, zapewniając zespołowi czołówki list przebojów rozgłośni radiowych oraz liczne nagrody i wyróżnienia. W latach 2014-2016 kwartet dał ponad dwieście koncertów w Polsce i za granicą. Obecnie zespół podczas koncertów na żywo prezentuje materiał z drugiego albumu pt. Czarna Madonna.
Benjamin Clementine 16 listopada, godz. 20, CK Zamek, bilety: 130 zł Niezwykły Benjamin Clementine wraca do Polski i przedstawia nową kompozycję Phantom Of Aleppoville. Wokalista i pianista, który zadziwił świat płytą At Least For Now, autor takich przebojów jak London czy Nemesis wystąpi w Poznaniu już 16 listopada. Poznański koncert artysty będzie częścią jesiennej trasy, podczas której Anglik zagra m.in. w słynnej Carnegie Hall w Nowym Jorku.
Ron Carter Trio oraz Krzesimir Dębski All Stars to bohaterowie Aquanet Jazz Legends – jesiennej gali Ery Jazzu. Amerykański kontrabasista Ron Carter to współtwórca i muzyk legendarnych zespołów Milesa Davisa, Cannonballa Adderleya, Herbiego Hancocka i Theloniusa Monka. Współtworzył słynną sekcję rytmiczną zespołu Milesa Davisa i wraz z genialnym trębaczem zrealizował kultowe albumy m.in.: Seven Steps To Heaven, E. S. P. oraz My Funny Valentine. Obok niego zobaczymy także Krzesimira Dębskiego, jedną z największych osobistości polskiej muzyki, który do projektu Aquanet Jazz Legends zaprosił zespół gwiazd – nie tylko swoich poznańskich przyjaciół – Krzysztofa Przybyłowicza i Zbigniewa Wrombla – ale także innych znakomitych gości.
Tricky 21 listopada, godz. 20, CK Zamek (Sala Wielka), bilety: 79 zł Tricky, jeden z pionierów trip-hopu oraz współzałożyciel Massive Attack, wraca na koncerty do Polski z materiałem ze świetnego nowego albumu Ununiform – krążka, który najmocniej nawiązuje do jego klasycznych dokonań i przypomina brzmienie jego pierwszych produkcji. To pierwszy album Tricky’ego od czasu, gdy przeprowadził się do Berlina. Na płycie towarzyszą mu wspaniałe wokalistki, m.in.: Martina Topley-Bird, Franceska Bellmonte czy Asia Argento.
Koncert 70-lecia – Rafał Blechacz 10 listopada, godz. 19, Aula Uniwersytecka, bilety od 50 do 130 zł Tego pana chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Kiedy w 2005 roku Rafał Blechacz bezapelacyjnie zwyciężył w XV Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich muzyków. Rok później podpisał ekskluzywny kontrakt z prestiżową wytwórnią Deutsche Grammophon – jako drugi po Krystianie Zimermanie Polak. Do tej pory nagrał z nią sześć płyt, grał w najbardziej prestiżowych salach koncertowych świata, a już 10 listopada wystąpi dla poznańskiej publiczności. Rafałowi Blechaczowi na scenie towarzyszyć będzie Orkiestra Filharmonii Poznańskiej pod batutą Marka Pijarowskiego,
a koncert poprowadzi Bartosz Michałowski. W programie: Stanisław Wisłocki – Nokturn, Witold Lutosławski – Koncert na orkiestrę, Fryderyk Chopin – Koncert fortepianowy f-moll op. 21. 
89 
Gwiazdy światowych estrad – Sharon Kam 17 listopada, godz. 19, Aula Uniwersytecka, bilety: od 15 do 50 zł Juş niedługo w Poznaniu wystąpi Sharon Kam, która naleşy do najlepszych klarnecistów świata. Kam odnajduje się w wielu stylach muzycznych – od muzyki klasycznej, poprzez klasyczną muzykę współczesną, po jazz, co odzwierciedla jej bogata dyskografia. W minionych 20 latach współpracowała z uznanymi orkiestrami w Stanach Zjednoczonych, Europie i Japonii. W Poznaniu wystąpi wraz z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej pod batutą Ariela Zuckermanna. W programie: Joseph Haydn – LXX Symfonia D-dur, Hob. I:70, Wolfgang Amadeus Mozart – Koncert klarnetowy A-dur KV 622, Ignacy Feliks Dobrzyński – Uwertura do opery Monbar, czyli Flibustierowie op. 30, Dymitr Szostakowicz – VI Symfonia h-moll op. 54. 
Hurts 19 listopada, godz. 19.30, MP2 – Hala nr 2 (MTP), bilety: 120, 140 zł
đ&#x;ĄŹ
Sharon Kam wystÄ…pi w Auli Uniwersyteckiej
W tym roku mija juş siedem lat, od kiedy Europę opanował hit Wonderful Life z ich debiutanckiej płyty Happiness. Od tego czasu Hurts stali się jednym z najpopularniejszych europejskich duetów muzyki pop XXI wieku. Ich kolejne przeboje Stay, Better Then Love, Some Kind Of Heaven czy Lights podbiły listy przebojów w większości krajów Europy, w Polsce przynosząc im platynowe i złote płyty.  REKLAMA
90
w kinie
/
Manifesto
Klasycy swoich czasów
Film nie tylko dla zagorzałych fanów Cate Blanchett, która w Manifesto wciela się w 13 różnych postaci – od wokalistki punkowego zespołu, przez gospodynię domową, wdowę, robotnicę, naukowca, aż po bezdomnego mężczyznę. Choć właściwie nie jest to film, ale prezentacja najbardziej radykalnych idei XX wieku w zderzeniu z rzeczywistością. Każda z postaci zagranych przez Blanchett wygłasza na ekranie fragmenty słynnych manifestów autorstwa pisarzy i reżyserów, malarzy i tancerzy, rzeźbiarzy i poetów, filozofów i architektów. Projekt zrealizowany przez wybitnego artystę wizualnego Juliana Rosefeldta prezentowany był najpierw w galeriach jako rozpisana na trzynaście ekranów instalacja. Od listopada można ją zobaczyć także w kinach.
24 listopada, godz. 19, Aula Uniwersytecka, bilety: 15-50 zł
Mother!
Gwiazdą tego wieczoru w Auli UAM będzie skrzypaczka Clara-Jumi Kang. Grę na skrzypcach rozpoczęła w wieku trzech lat, a rok później podjęła… studia w Musikhochschule Mannheim – jako najmłodsza studentka w historii. Od tej pory jej kariera wcale nie zwalnia. W 2011 roku wydała album Modern Solo, nagrany dla wytwórni Decca, ma za sobą także solowy recital w Carnegie Hall oraz koncerty w wielu krajach Europy, USA i Azji. Obok niej na scenie zobaczymy innych znakomitych artystów: Alexandra Vinogradova (bas), Andrzeja Boreyko (dyrygent), głosy męskie Chóru Opery i Filharmonii Podlaskiej przygotowane przez Violettę Bielecką oraz Orkiestrę Filharmonii Poznańskiej. W programie: Wolfgang Amadeus Mozart – V Koncert skrzypcowy A-dur KV 219, Dymitr Szostakowicz – XIII Symfonia b-moll op. 113 Babi Jar.
Muzykoteczka 25 listopada, godz. 10, Sala Lubrańskiego UAM, bilety: 15 zł Tym razem Filharmonia Poznańska przygotowała coś dla najmłodszych. „Muzykoteczka – urodzinowy tort koncertowy” to muzyczna uczta dla dzieci w wielu od 0-5 lat. W programie Księżniczka czardasza.
Film raczej dla widzów o mocnych nerwach, ale już sama obsada wystarczyłaby za rekomendację. W głównych rolach zobaczymy bowiem Jennifer Lawrence, Javiera Bardema, Eda Harrisa i Michelle Pfeiffer. A jeśli dodamy do tego Darrena Aronofsky’ego, odpowiedzialnego za scenariusz i reżyserię, znanego z takich filmów jak Czarny łabędź czy Requiem dla snu, to możemy być pewni, że zobaczymy na ekranie film zaskakujący i nieoczywisty, na którym będziemy balansować na granicy prawdy i iluzji. Główną osią fabuły jest niemoc twórcza głównego bohatera granego przez Javiera Bardema, który gdzieś na odludziu próbuje znaleźć inspirację, a pomaga mu w tym partnerka (Jennifer Lawrence). Wszystko zmienia się jednak radykalnie, kiedy u progu ich domu pojawia się tajemniczy, nieproszony gość…
92
Jagoda Kram w Scenie zdjęcia: Sławomir Brandt
S
cena na Piętrze tętniła życiem podczas koncertu Jagody Kram z rodziną. Widownia z radością przyjęła nowy repertuar artystki. Występ był premierą płyty Klezmerska po polsku. Po koncercie Jagoda przyjęła setki gratulacji i rozdawała autografy. Gratulujemy!
93
Mikołaj Karlik – Właściciel Hyundai Karlik i team sprzedażowy
Szpikowóz – samochód z misją
Grupa Karlik podarowała funkcjonalny samochód Drużynie Szpiku. Nowy Hyundai Tucson odebrała Dorota Raczkiewicz, szefowa fundacji
C
zym jest Szpikowóz? Bez wątpienia bohaterem, który w barwach Drużyny Szpiku pomaga w szerzeniu misji dzielenia się życiem. Zapewnia transport zarówno wolontariuszom, jak również pacjentom i ich rodzicom. W tej roli elegancki i nowoczesny Hyundai Tucson pokazuje, że może równie dobrze sprawdzić się w codziennych obowiązkach. – Pomoc w naszym działaniu, jaką daje nam Szpikowóz jest nieoceniona. Codzienna praca bez samochodu byłaby znacznie trudniejsza, dlatego jesteśmy niezmiernie wdzięczni Grupie Karlik za ten gest, jak również za wsparcie i pomoc, na które zawsze możemy liczyć przy różnych akcjach Drużyny – mówi Dorota Raczkiewicz.
Dorota Raczkiewicz – prezes Fundacji w nowym Szpikowozie
Kaskada dla kobiet
K
olejny pokaz poznańskiej marki Kaskada mogliśmy obejrzeć podczas wydarzenia Kobieta w roli głównej. Marka znów udowadnia, że uszyje piękną kreację dla każdej kobiety, bez względu na rozmiar.
94
Storytelling dla panów
Tym razem we wnętrzach restauracji Tośka Cantine odbyło się nasze drugie spotkanie Męskiego Czwartku. Było świetne wystąpienie o storytellingu w sprzedaży autorstwa Jerzego Zientkowskiego i równie dobra kuchnia restauracji Tośka
S
torytelling to sztuka świadomego budowania relacji, poprzez oddziaływanie na wyobraźnię i emocje słuchacza za pomocą opowieści „z życia wziętych” i metafor. To najskuteczniejsze narzędzie komunikacji człowieka od 100 tysięcy lat, w przywództwie i zarządzaniu stosowane od kilku tysięcy lat, w content marketingu już od ponad 120 lat. W światowym biznesie storytellingowa hossa trwa od ponad 40 lat, wśród najbardziej rozpoznawalnych marek, takich jak: IBM, Apple, Coca-Cola, Honda, Mariott, Xerox czy John Deere. W polskim biznesie ta hossa właśnie się zaczyna i storytellingowe narzędzia zaczynają wykorzystywać takie marki jak Tymbark, Żywiec, Wedel, VOX, IMS, TEB Akademia, ABC Czepczyński, Złoto Orla... Tego właśnie uczyli się uczestnicy Męskiego Czwartku, nad którym „Poznański prestiż” ma patronat medialny.
95
Wieczór pełen wrażeń
Występ muzyczny, pokaz mody, loteria wizytówkowa a w tle toyota – tak wyglądał Wieczór dla Pań, zorganizowany przez salon Toyota Bońkowscy zdjęcia: Bartosz Piasecki, www.bartekpiasecki.pl, www.facebook.com/bpfotograf
K
ilkaset osób przyszło na wyjątkowy wieczór do salonu Toyota Bońkowscy. Spotkanie poprowadziły Dominika Bońkowska i projektantka Joanna Grala, której ubrania można było podziwiać podczas specjalnego pokazu mody. Było także coś dla pań plus size. Nie zabrakło dobrej muzyki i wyjątkowych prezentów, które można było wylosować podczas loterii wizytówkowej. Inicjatywa związana z tym wydarzeniem powstała wiele lat temu i zrodziła się z pomysłu dwóch przyjaciółek: Dominiki Bońkowskiej i Joanny Grali, które chętnie wspierają lokalne firmy i przedsięwzięcia.
96
Sukcesja – i co dalej? zdjęcia: IBR
W
październiku młodzi sukcesorzy spotkali się w Poznaniu na II Ogólnopolskim Kongresie NextG – największej w Polsce platformie wymiany wiedzy i doświadczeń sukcesorów z firm rodzinnych. Organizatorem i pomysłodawcą wydarzenia był Instytut Biznesu Rodzinnego. Inspiracji dostarczyli wspaniali prelegenci, m.in.: Michał Leszek – Kruger&Matz, Tomasz Kwiatkiewicz – YES, Jakub Wtorkowski – LUG, Anna Bielak-Dworska z Saternus oraz Kuba Giermaziak NETBOX, z zamiłowania kierowca wyścigowy. Podczas kongresu odbyły się panele dyskusyjne na temat budowania autorytetu młodego następcy oraz sposobów, jak wyprowadzić firmę na szerokie wody, gra integracyjna i aż dziewięć warsztatów kreatywnych prowadzonych przez ekspertów (by sukcesorzy mogli uczyć się od najlepszych!). Sukcesorzy mieli okazję nie tylko posłuchać historii przedstawicieli młodego pokolenia, ale przede wszystkim dowiedzieć się, co może wpływać na budowę ich autorytetów jako przyszłych liderów polskiego biznesu. NextG był również okazją do wymiany myśli i nawiązywania nowych kontaktów, które mogą zaowocować w przyszłości – podczas przerw, lunchów oraz na imprezie sukcesorów w klubie Pacha w Poznaniu. Kolejne NextG już za rok – zapraszamy 18-19 października 2018. „Poznański Prestiż” patronował wydarzeniu. Dziękujemy za zaproszenie.
97
Kobieta warta Poznania zdjęcia: Sławomir Brandt
W
pięknych wnętrzach Instytutu Idea Fit&Spa odbyło się kolejne spotkanie w ramach Kobieta warta Poznania. Tym razem gościem była Joanna Małecka, redaktor „Poznańskiego prestiżu”, która opowiadała o swojej pracy i życiu. Prowadzącą, jak zawsze, była niezastąpiona Ewa Jędrzejczyk.
Teatralnie z Gruv Art Teatr zdjęcia: Sławomir Brandt
S
pektakl Edukacja Rity w ramach Poznańskich premier, organizowanych przez Gruv Art Teatr przyciągnął do Teatru Wielkiego tłumy. Nic dziwnego, skoro sztuka cieszy się tak dużym zainteresowaniem w całej Polsce. Piotr Fronczewski i Katarzyna Ucherska zagrali wspaniale przenosząc widza w świat uczelnianych rozterek, nie tylko naukowych. Po spektaklu odbyło się spotkanie z aktorami, podczas którego można było zdobyć autograf i podsumować Edukację Rity.
gdzie nas znaleźć 1 239, ul. Sczanieckiej 10/2 2 36minut MySquash, ul. Górecka 108 3 36minut Podolany, ul. Strzeszyńska 67a 4 36minut Polanka, ul. Milczańska 1 5 36minut WestPoint, ul. Wichrowa 1a 6 A Nóż Widelec, ul. Czechosłowacka 133 7 Adam Szulc Barber, os. Stare Żegrze 38 8 Adam's Cafe, ul. Matejki 62 9 Air Hair Team, ul. Grochowe Łąki 5 10 Akacjowy Dwór, ul. Parkowa 3 11 Akademia Piękna, ul. Solidarności 38a 12 Akademia Wierzbicki & Schmidt, ul. Ostrowska 363 13 Al Capone, ul. 28 Czerwca 1956 r. 187 14 Alhambra Hotel, ul. Przechodnia 7 15 Altana Pałacu Wąsowo, Posnania, ul. Pleszewska 1 16 Amarena, ul. Nowowiejskiego 20 17 Apartament, ul. Orzeszkowej 10/LU3 18 Apartamenty Pomarańczarnia, ul. Rybaki 12 19 Art Sushi, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 20 Artisan, ul. Szkolna 9 21 Art-Medica s.c., ul. Rakoniewicka 23a 22 Auto Centrum, ul. Wojciechowskiego 7-17 23 Auto Club Peugeot, ul. Opłotki 15 24 Auto Lama, ul. Nizinna 21 25 Auto Wache Józef Wache, ul. Poznańska 10, Baranowo 26 Auto Wache sp. z o.o., ul. Rolna 29, Baranowo 27 Auto-Watin, ul. Obornicka 4, Poznań – Jelonek 28 Avocado, ul. Dąbrowskiego 29 29 Bagels & Friends, ul. Wyspiańskiego 26 30 Bar-a-Boo, ul. Jana Pawła II 14 31 Bar-a-Boo, ul. Taczaka 11/2 32 Basilium, ul. Woźna 21 33 Bazar Poznański, ul. Paderewskiego 8 34 Bemo Motors, ul. Mogielińska 50 35 Bemo Motors, ul. Opłotki 19 36 Bemo Motors salon FordStore, ul. Bukowska 146 37 Berdychowski sp.j, ul. Owsiana 27 38 Beverly, ul. 3 Maja 47 39 Biblioteka PTPN, ul. Mielżyńskiego 27/29 40 Big Mik, ul. Głogowska 59 41 BLIKLE, ul. Pleszewska 1 42 Blooms Boutique Hostel Inn & Apartments, ul. Kwiatowa 2 43 Blow Up Hall 50 50, ul. Kościuszki 42 44 Blubra Kafe, ul. Szamarzewskiego 14 45 Błogostan restauracja, ul. Kościelna 21 46 BO.MEDICA Lekarz Specjalista, ul. Rynkowa 18 47 Bo.Poznań, ul. Kościuszki 84 48 Brocci, ul. Kraszewskiego 14 49 BUCZYŃSKI CITY SALON, ul. Kantaka 1 50 BulwaR, ul. Stary Rynek 37 51 BUSHIMI, ul. Towarowa 41 52 Było nie było, ul. Taczaka 2 53 CACAO Republika, ul. Zamkowa 7 54 Cafe Misja, ul. Gołębia 1 55 Cafe Bar Bistro Flirt, ul. Na Murawie 3 56 Cafe Da Vinci, pl. Wolności 10 57 Cafe La Ruina, ul. Śródka 3 58 Cafe Soho, ul. Wroniecka 2/3 59 Candeo, ul. Bednarska 6 60 Carte D'or Plaza, ul. Drużbickiego 2 61 Centrum Dermatologii Estetycznej LENIS, ul. Wierzbowa 6 62 Centrum Genetyki Medycznej GENESIS, ul. Grudzieniec 4 63 Centrum Infiniti Poznań, ul. Głogowska 446 64 Centrum Informacji Miejskiej, ul. Ratajczaka 44 65 Centrum Inicjatyw Senioralnych, ul. Mielżyńskiego 24 66 Centrum Medicover, Poznań Malta, ul. abpa Baraniaka 88 67 Centrum Medicover, Poznań Plac Andersa, pl. Andersa 5 68 Centrum Medyczne Enel-Med, Kupiec Poznański, pl. Wiosny Ludów 2 69 CENTRUM MEDYCZNE MED-LUX, ul. Rynkowa 63 70 CENTRUM MEDYCZNE MED-LUX, ul. Żeromskiego 1 71 CENTRUM MEDYCZNE SOLUMED, ul. Dąbrowskiego 77a 72 Centrum Rehabilitacji Med-Lux, ul. Rynkowa 76 73 Centrum Zdrowia La Vie, ul. Paczkowska 9A 74 Centrum Zdrowia Małych Zwierząt, os. Władysława Jagiełły 33 75 City Solei boutique Hotel, ul. Wenecjańska 10 76 CM CORDIS, al. Niepodległości 2 77 CM LUX MED, ul. Półwiejska 42 78 CM LUX MED, ul. Roosevelta 18 79 CM LUX MED, ul. Wichrowa 1A 80 CM LUX MED Medycyna Rodzinna, ul. Serbska 11 81 CM POLMED, ul. Górecka 1 82 Cocorico Café & Restaurant, ul. Świętosławska 9 83 Concordia Taste, ul. Zwierzyniecka 3 84 COOK LOOK BOOK, ul. Kochanowskiego 1/12b 85 COSTA COFFEE, ul. Dworcowa 2 86 COSTA COFFEE, ul. Stary Rynek 53/54 87 COSTA COFFEE Malta Poznań, ul. Maltańska 1 88 COSTA COFFEE Malta Poznań II, ul. Maltańska 1 89 COSTA COFFEE Posnania, ul. Pleszewska 1 90 COSTA COFFEE Posnania II, ul. Pleszewska 1 91 COSTA Express SHELL, ul. 28 Czerwca 1956 r. 419 92 COSTA Express SHELL, ul. Bolesława Krzywoustego 309 93 COSTA Express SHELL, ul. Bułgarska 119 94 COSTA Express SHELL, ul. Lechicka 2 95 COSTA Express SHELL, ul. Obornicka 337 96 Cucina 88, City Park, ul. Wyspiańskiego 26a 97 Cukiernia Kandulski, ul. Sarmacka 44a 98 Cukiernia Kandulski, ul. Działyńskiego 1h lok. 203 99 Cukiernia Kandulski, pl. Ratajskiego 1 100 Cukiernia Kandulski, ul. Wierzbięcice 46 101 Cukiernia Kandulski, Auchan Komorniki, ul. Głogowska 432 102 Cukiernia Kandulski, Auchan Swadzim, ul. św. Antoniego 2 103 Cukiernia Kandulski, Górczyńskie C.H., ul. Głogowska 132/140 104 Cukiernia Kandulski, King Cross Marcelin, ul. Bukowska 156 105 Cukiernia Kandulski, Plaza, ul. Drużbickiego 2 106 Cukiernia Kandulski Cafe, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 107 Cukiernia Sowa, os. Bolesława Chrobrego 24 108 Cukiernia Sowa, Avenida, ul. Matyi 2 109 Cukiernia Sowa, GH Panorama, ul. Górecka 30 110 Cukiernia Sowa, C.H. M1, ul. Szwajcarska 14 111 Cukiernia Sowa, Malta Poznań, ul. Maltańska 1 112 Cukiernia Sowa, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 113 Cyryl Lunch Coffee Wine, ul. Libelta 1a 114 Czerwona Papryka, ul. Stary Rynek 49 115 Czerwone Sombrero, ul. Piekary 17 116 Czerwone Sombrero, ul. Stary Rynek 2 117 DAMYAN SALON Damian Walendowski, ul. Zgoda 30 e 118 Dark Restaurant, ul. Garbary 48 119 Dealer Olszowiec sp. z o.o. sp.k., ul. Ostrowska 330 120 Delicjusz Hotel – Restauracja, ul. Poznańska 1, Trzebaw 121 DELIK s.c., ul. Składowa 17 122 Delikatesy Włoskie Peretti, ul. Mickiewicza 15 123 Depicenter, ul. Święty Marcin 58/64 124 Derm Expert Beauty Clinic, ul. Strzeszyńska 96 125 Derm Expert SPA, ul. Strzeszyńska 96 126 Deutsche Bank, ul. Kaliska 21 127 Deutsche Bank, pl. Andersa 7 128 Diagnostyka Obrazowa, ul. Dąbrowskiego 77A 129 Dobra i wino restauracja, ul. Za Bramką 1 130 Dobra Kawiarnia, ul. Nowowiejskiego 15 131 Don Prestige, ul. Święty Marcin 2 132 DRAGON, ul. Zamkowa 3 133 Drukarnia Skład Wina i Chleba, ul. Podgórna 6 134 Drwal Barber, ul. Palacza 131 135 Duda-Cars S.A. Autoryzowany Dealer i Serwis Mercedes-Benz, ul. Ptasia 4
/
136 Dworek Jeziorki, Jeziorki 1 137 Dworek Staropolski, ul. Okólna 40 138 Dylemat, ul. Mickiewicza 27 139 Dynx, ul. Ostrówek 12 140 Eatalia, ul. Gołębia 6 141 Egurrola Fitness Club, C.H. Panorama, ul. Górecka 30 142 ESTETIQ POZNAŃ, ul. Towarowa 41/207 143 Exclusive Dental Studio, ul. Katowicka 81e/111 144 Fabryka Formy, ul. Obornicka 85 145 Fabryka Formy, Bałtyk, ul. Roosevelta 22 146 Fabryka Formy, Galeria A2, ul. Głogowska 440 147 Fabryka Formy, Green Point, ul. Hetmańska 91 148 Fabryka Formy, Kinepolis, ul. Bolesława Krzywoustego 72 149 Fabryka Formy, Mallwowa, ul. Malwowa 162 150 Fabryka Formy, Posnania, ul. Pleszewska 1 151 Family Cafe, ul. Grunwaldzka 136 152 FIESTA DEL VINO, ul. Czechosłowacka 106a 153 FIGA, ul. Grunwaldzka 512 154 Fit For Free Poznań Stadion, ul. Bułgarska 17 155 FITNESS KLUB MAESTRO, ul. Dąbrowskiego 27a 156 FITNESS KLUB MAESTRO, ul. Newtona 2 157 FITNESS KLUB MAGIEL, ul. Nowowiejskiego 8/5 158 Fitness Point, Galeria MM, ul. Święty Marcin 24 159 Francuski Łącznik, ul. Żydowska 30 160 Francuski Łącznik, pl. Spiski 1 161 Francuski Łącznik, ul. Dominikańska 7 162 Gabinet Stomatologiczny Małgorzata Skibińska-Kaiser, ul. Kórnicka 16 163 Garden Boutique Hotel, ul. Wroniecka 24 164 Gardens Spa, ul. Maratońska 3b/1 165 Ghiacci Stary Browar, ul. Półwiejska 42 166 Goko Restauracja Japońska, ul. Ratajczaka 18 167 Good Time Day Spa, ul. Grunwaldzka 52 168 Gospoda Poznańska, ul. Stary Rynek 82 169 Gościniec Sucholeski, ul. Sucholeska 6 170 Green City Ekspress, ul. Na Miasteczku 12 171 GringoBar, ul. Piekary 25 172 Gromadziński Zespół Medyczny, ul. Falista 4a/12N 173 Grupa Ciesielczyk sp. z o.o., ul. Sucholeska 3 174 Grycan, Avenida, ul. Matyi 2 175 Grycan, C.H. King Cross Marcelin, ul. Bukowska 156 176 Grycan, C.H. M1, ul. Szwajcarska 14 177 Grycan, C.H. Panorama, ul. Górecka 30 178 Grycan, Galeria Malta, ul. Maltańska 1 179 Grycan, Kupiec Poznański, pl. Wiosny Ludów 2 180 Grycan, Posnania poziom +1, ul. Pleszewska 1 181 Grycan, Posnania poziom 0, ul. Pleszewska 1 182 Gusto Food & Wine, ul. Szarych Szeregów 16 183 HAIR BRAND Artur Raczkiewicz, ul. Słowackiego 20 184 Hana Sushi, ul. Pleszewska 1 185 Hanami Sushi, ul. Marcinkowskiego 16 186 Harmony Live Spa, ul. Naramowicka 240 187 Helse Clinic – Instytut Kobiety, ul. Święty Marcin 11 188 Hostel Bailando, ul. Wrocławska 25 189 Hostel TEY, ul. Świętosławska 12 190 HOT_elarnia****HOTEL&SPA, ul. Morenowa 33 191 Hotel Śródka, ul. Śródka 6 192 Hotel 222, ul. Grunwaldzka 222 193 Hotel Astra, ul. Lutycka 31 194 Hotel Brovaria, ul. Stary Rynek 73/74 195 Hotel Campanile, ul. św. Wawrzyńca 96 196 Hotel Caro, ul. Santocka 6 197 Hotel COMM, ul. Bukowska 348/350 198 Hotel Dorrian, ul. Wyspiańskiego 29 199 Hotel Forza, ul. Dworska 1 200 Hotel Gaja, ul. Gajowa 12 201 Hotel Gold, ul. Bukowska 127a 202 Hotel Grand Royal, ul. Głogowska 358 A 203 Hotel Grodzki, ul. Ostrowska 442 204 Hotel Gromada, ul. Babimojska 7 205 Hotel Henlex, ul. Spławie 43a 206 Hotel IBB Andersia, pl. Andersa 5 207 Hotel IBIS, ul. Kazimierza Wielkiego 23 208 Hotel IBIS, ul. Konwaliowa 3 209 Hotel IKAR, ul. Kościuszki 118 210 Hotel Ilonn, ul. Szarych Szeregów 16 211 Hotel Inter Sport Sobieski, os. Jana III Sobieskiego 22g 212 Hotel IOR, ul. Węgorka 20 213 Hotel Kolegiacki, pl. Kolegiacki 5 214 Hotel Korel, ul. 28 Czerwca 1956 r. 209 215 Hotel Księcia Józefa, ul. Ostrowska 391/393 216 Hotel Lawender, ul. Leszczyńska 7-13 217 Hotel Lech, ul. Święty Marcin 74 218 Hotel Malta, ul. Krańcowa 98 219 Hotel Mat's, ul. Bułgarska 115 220 Hotel Max, ul. Kościuszki 79 221 Hotel MTJ, ul. Górecka 108 222 Hotel Naramowice, ul. Naramowicka 150 223 Hotel NH Poznań, ul. Święty Marcin 67 224 Hotel Novotel, pl. Andersa 1 225 Hotel Novotel Poznań Malta, ul. Termalna 5 226 Hotel Olimpia, ul. Taborowa 8 227 Hotel Palazzo Rosso, ul. Gołębia 6 228 Hotel Park, ul. abpa Baraniaka 77 229 Hotel Puro, ul. Stawna 12 230 Hotel Quay, ul. Karpia 22 231 Hotel Rezydencja Solei, ul. Wałecka 2 232 Hotel Rodan, ul. Poznańska 5d, Skrzynki 233 Hotel Rzymski, ul. Marcinkowskiego 22 234 Hotel Safir, ul. Żmigrodzka 41/49 235 Hotel Sheraton Poznań, ul. Bukowska 3/9 236 Hotel Stare Miasto, ul. Rybaki 36 237 Hotel Sunny, ul. Kowalewicka 12 238 Hotel System Premium, ul. Lechicka 101 239 Hotel T&T, ul. Metalowa 4 240 Hotel Tango, ul. Złotowska 84 241 Hotel Topaz, ul. Przemysłowa 34A 242 Hotel Twardowski, ul. Głogowska 358a 243 Hotel u Mocnego, ul. Złotowska 81 244 Hotel Włoski, ul. Dolna Wilda 8 245 Hotel Zieliniec, ul. Sarnia 23 246 HumHum, ul. Ostrówek 15 247 Hyćka Restauracja, ul. Rynek Śródecki 17 248 INCHCAPE Dealer BMW i MINI, ul. Wschodnia 9 249 Inna Piekarnia, ul. Ratajczaka 39 250 INSTYTUT IDEA FIT & SPA, ul. Majakowskiego 349 251 Instytut Zdrowia i Urody Lucyna Cecuła, ul. Słomińskiego 5 252 Instytut Zdrowia i Urody Salamandra, ul. Grunwaldzka 113 253 Jatomi Fitness, Avenida, ul. Matyi 2 254 Jatomi Fitness, Galeria Malta, ul. abpa Baraniaka 8 255 Jatomi Fitness, Galeria Pestka, al. Solidarności 47 256 JONETSU SUSHI, ul. Obornicka 85 257 Karlik Autoryzowany Salon JAGUAR, ul. Poznańska 30 258 Karlik Autoryzowany Salon LANDROVER, ul. Poznańska 30 259 Karlik Volvo, ul. abpa Baraniaka 4 260 KARTELL FLAGSTORE, al. Marcinkowskiego 21 261 Kawiarnia Gołębnik, ul. Wielka 21 262 Kawiarnia Kamea, ul. Wroniecka 22 263 Klinika Estetyki Ciała, ul. Margonińska 22 264 Klinika Esthetique, ul. Pilotów 2 265 Klinika InviMed, ul. Strzelecka 49 266 Klinika Ivita, Nobel Tower, ul. Dąbrowskiego 77A 267 Klinika Kolasiński, ul. Staszica 20 A 268 Klinika MedART, ul. Omańkowskiej 51 269 Klinika Okulistyczna Optegra, ul. Wenecjańska 8 270 Klinika ProfMedica, ul. Kutrzeby 16 G/116
271 Klinika Promienista, ul. Promienista 98 272 Klinika Urody Mona Lisa, ul. Marcelińska 96c lok. 218 273 KLINIKA WETERYNARYJNA, ul. Naramowicka 68 274 Klinika Weterynaryjna dr. Grzegorza Wąsiatycza, ul. Księcia Mieszka I 18 275 Kliniki Ziemlewski, al. Niepodległości 31 276 KOCIAK, ul. Święty Marcin 28 277 Kombinat, ul. Kościelna 48 278 Kortowo, ul. Kotowo 62 279 KROTOSKI-CICHY Dealer Volkswagen, ul. Poznańska 33 280 Kuchnia YEŻYCE, ul. Szamarzewskiego 17 281 Kuro by Panamo, ul. Wodna 8/9 282 Kyokai Sushi Bar, ul. Wojskowa 4 283 La Bottega, ul. św. Wojciecha 7/1 284 Labija, ul. Święty Marcin 24 285 Lafayette SALON EXPERT, ul. Rynkowa 114 286 Lafayette SALON EXPERT, al. Solidarności 47 287 Lars Lars Lars Bistro Pub, ul. Wojskowa 4 288 Lavenda Gastro & Cafe, ul. Wodna 3 289 Le Grand Salon, ul. Kozia 15 290 Le Grand Salon Akademia, ul. Czajcza 2 291 LeTarg Bistro&Bar, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 292 LEVEL X Salon Fryzjerski, ul. Święty Marcin 24 293 Lexus Poznań, ul. Lechicka 7 294 Lion’s Bank, ul. Paderewskiego 6 295 Lizawka HRPC sp. z o.o., ul. Bałtycka 79 296 MADLEINE Salon sukien ślubnych i wizytowych, ul. Głogowska 32 297 MAGAZYN Food Concept, ul. Księcia Mieszka I 1 298 Mandala Beauty Clinic, ul. Chwiałkowskiego 28/7 299 MANEKIN, ul. Kwiatowa 3 300 Maniok Restauracja, al. Marcinkowskiego 27A 301 Maraga Spa, ul. Mateckiego 22/124 302 Marcelino – chleb i wino, ul. Marcelińska 96A/206 303 Marchewkowe Pole, pl. Andersa 5 304 Marvel sp. z o.o., ul. Obornicka 223 305 Massymilinao Ferre, pl. Wolności 14 306 Matii, pl. Andersa 5 307 MB Motors, ul. Krzywoustego 71 308 Mc Tosiek – Bistro, ul. Zamenhoffa 133 309 M-CLINIC, ul. Święciańska 6 310 Med World Transport Specjalistyczny i Pogotowie Ratunkowe, ul. Zorza 9 lok. 3 311 MEDI PARTNER POZNAŃ, ul. Kolorowa 2 312 Mediart Instytut, ul. Kochanowskiego 17A 313 Medical Prestige, ul. Barana 15 314 MedicaNow, ul. Piątkowska 118 315 MedPolonia, ul. Obornicka 262 316 MedPolonia, ul. Starołęcka 42 317 Mercure Poznań, ul. Roosevelta 20 318 Meridian's Restauracja & Hotel, ul. Litewska 22 319 MEXICAN, ul. Kramarska 19 320 Miler Spirits & Style, ul. Podgórna 4 321 Ministerstwo Browaru, ul. Ratajczaka 34 322 Min's Onigiri, ul. Taylora 1 323 MIÓD CYTRYNA fitness club, ul. Górna Wilda 74/65 324 MIÓD CYTRYNA fitness club, ul. Jeleniogórska 16 325 MK Bowling, Galeria MM, ul. Święty Marcin 24 326 Moliera2, Bazar Poznański, al. Marcinkowskiego 10 327 MOMO love at first bite, ul. Szewska 2 328 MotiMed Gabinety Lekarskie, ul. Dąbrowskiego 77A 329 Moto Watin, ul. Obornicka 4, Poznań – Jelonek 330 MOTOCYKLE INDIAN V CRUISER, ul. Bułgarska 63/65 331 Mount Blanc, Avenida Poznań, ul. Matyi 2 332 Mount Blanc, Galeria MM, ul. Święty Marcin 24 333 Muga, ul. Krysiewicza 5/3 334 Mykonos, pl. Wolności 14 335 Na Winklu, ul. Śródka 1 336 Nagoya Sushi, ul. Wierzbięcice 7, lok. 2A 337 Naleśnikarnia Nasz Naleśnik, ul. Marcelińska 23 338 neoMedica Centrum Medyczne, ul. Świetlana 25 339 NIFTY No. 20, ul. Żydowska 20 340 Niku Bowling, ul. Piątkowska 200 341 Niku Fitness, ul. Piątkowska 200 342 Nissan Polody, ul. Tymienieckiego 38 343 No Gravity SPA, ul. Grunwaldzka 519 344 Nova Motylarnia, ul. Bogusza 2 345 NSZOZ Endomedical, ul. Chwaliszewo 19a 346 NUTS & BERRIES, ul. Pleszewska 1 347 NZOZ Klinika Grunwaldzka, ul. Grunwaldzka 324 348 NZOZ Klinika Grunwaldzka – PORADNIE, ul. Ząbkowicka 4/6 349 Oberża Pod Dzwonkiem, ul. Garbary 54 350 Ognisty Wok, ul. 23 Lutego 7 351 Olandia | RTM sp. z o.o., Prusim 5 352 Olivio, ul. Świętosławska 11 353 Opel Szpot, ul. Wrzesińska 191 354 Ośrodek Przywodny Rataje, os. Piastowskie 106a 355 Pałac Będlewo, ul. Parkowa 1 356 Pałac Białokosz HOTEL, Białokosz 16 357 Pałac Mierzęcin Wellness & Wine Resort, Mierzęcin 1 358 Pałac Szczepowice, Szczepowice 14 359 Pałac Tłokinia HOTEL, ul. Kościelna 46 360 Pałac w Brodnicy | GLOBAL sp. z o.o., ul. Śremska 37 361 Pałac w Kobylnikach, Kobylniki 362 Pałac w Pakosławiu, ul. Parkowa 14 363 Pałac w Wąsowie, Hotel, ul. Parkowa 1 364 Pałac Witaszyce Hotel, al. Wolności 35 365 Papierówka, ul. Zielona 8 366 Papis, ul. Armii Poznań 37 367 PARLE Lounge & Patisserie, ul. Grunwaldzka 33 368 Parma i Rukola, ul. Głogowska 36 369 Pastela Restaurant & Cafe, ul. 23 Lutego 40 370 Pączuś i Kawusia, ul. Rynek Łazarski 8 371 Pekin, ul. 23 Lutego 33 372 Petit Paris, ul. Półwiejska 42 373 PGK, ul. Marcelińska 90 374 Piano Bar Restaurant & Café, ul. Półwiejska 42 375 Piech Pol, ul. Grunwaldzka 464 376 Piwna Stopa, ul. Szewska 7 377 Pizzeria Sorella, ul. Ślusarska 4 378 Pizzeria Tivoli, ul. Wroniecka 13 379 Platinum Fitness Club, ul. Przybyszewskiego 44a 380 Pod Nosem, ul. Żydowska 35A 381 Pod Pręgierzem, ul. Stary Rynek 25/29 382 POD_NIEBIENIEM, ul. Stary Rynek 64/65 383 Pol Car, ul. Gorzysława 9 384 Pol Car, ul. Wierzbięcice 2A 385 Południe Kuchnia Tango Klub, ul. Mickiewicza 24a/2 386 Porannik, ul. 23 Lutego 9 387 Porsche Salon Skody, ul. Obornicka 249 388 Porsche Centrum Poznań Salon Porsche, ul. Warszawska 67 389 Porsche Franowo Salon Audi, ul. Bolesława Krzywoustego 70 390 Porsche Volkswagen, ul. Krańcowa 40/42 391 Porta Fortuna, ul. Zamenhofa 133 392 Poznańskie Centrum Otolaryngologii, ul. Straży Ludowej 37 393 Pracownia Fryzjerska CutCut, ul. Meissnera 2C 394 Praktyka Weterynaryjna MY PET, os. 1000-lecia 30 395 Proestetica, ul. Słupska 31 396 Prywatna Lecznica CERTUS sp. z o.o., ul. Dąbrowskiego 262/280 397 Prywatna Lecznica CERTUS sp. z o.o., ul. Poznańska 15 398 Prywatna Lecznica CERTUS sp. z o.o., ul. Wagrowska 6 399 Prywatna Lecznica CERTUS sp. z o.o., ul. Grunwaldzka 156 400 Przychodnia ORTOP, ul. Kosińskiego 16 401 Przychodnia ORTOP, ul. Umińskiego 21 402 Pyra Bar, ul. Strzelecka 13 403 QKA Medycyna Estetyczna Michał Kukulski, ul. Maratońska 3/1 404 QUANTUM sp. z o.o., ul. Obornicka 330 405 Ramen-Ya, ul. Kościelna 4
406 Rehasport Clinic C.H. Panorama, ul. Górecka 30 407 Rehasport Clinic Szpital, ul. Jasielska 14 408 Republika Róż, pl. Kolegiacki 2a
409 Republika Słoneczna, ul. Słoneczna 19a
410 Restauracja 3 KOLORY, ul. Obornicka 55A 411 Restauracja 77 Sushi, ul. Woźna 10
412 Restauracja Blow Up Hall 50 50, ul. Kościuszki 42 413 Restauracja BULWAR, ul. Stary Rynek 37
414 Restauracja Dąbrowskiego 42, ul. Dąbrowskiego 42 415 Restauracja Delicja, pl. Wolności 5
416 Restauracja Dwa Asy, ul. Malwowa 11B 417 Restauracja Egoist, ul. Wojskowa 4
418 Restauracja Fortezza, ul. Dworska 1
419 Restauracja Gajowa 12, ul. Gajowa 12
420 Restauracja Galeria Tumska, ul. Ostrów Tumski 5a 421 Restauracja Gusto Food & Wine w Ilonn Hotel, ul. Szarych Szeregów 16 422 Restauracja Hacjenda, ul. Morasko 38
423 Restauracja i Cukiernia Kasztelańska, os. Piastowskie 64 424 Restauracja Modra Kuchnia, ul. Mickiewicza 18/2 425 Restauracja Montownia 48, ul. Stary Rynek 48 426 Restauracja Pióro Feniksa, ul. Stary Rynek 78
427 Restauracja Słoń Seafood, ul. Wyspiańskiego 26A/1 428 Restauracja Tarasy Cytadeli, park Cytadela 429 Restauracja Tośka Cantine, ul. Fredry 9
430 Restauracja TRYBUNA, ul. Pleszewska 1
431 Restauracja-Browar BIERHALLE, ul. Pleszewska 1 432 Restauracja Cybina 13, ul. Cybińska 13/2 433 Rezydencja Solei B&B, ul. Szewska 2 434 Rimini, ul. Słowiańska 38H
435 ROOM, ul. Stary Rynek 80/82
436 Rosenthal Cafe, pl. Wiosny Ludów 2 437 Rozmaitości, Pławno 17
438 Rusałka Sama Frajda, ul. Golęcińska 27 439 RYNEK 95, ul. Stary Rynek 95
440 Rzepecki Mroczkowski, ul. Wiatraczna 5
441 Salon Fryzjerski Bo Włos Ma Swój Głos, ul. Kościelna 44 442 Salon Fryzjersko-Kosmetyczny, ul. Kościelna 39 B 443 Salon Kosmetyczny AZYL, ul. Grunwaldzka 40/1 444 Salon Saphona, ul. Łaskarza 5
445 Salon SPA Natura, ul. Gronowa 67
446 Salon Subaru, ul. Dąbrowskiego 529 A 447 Salon Tupet, ul. Owsiana 17 448 Salon Urody, ul. Rybaki 13
429 Salon Venus, os. Piastowskie 40 450 Salon VOGUE, ul. Rybaki 10
451 Salon z Ogrodem, ul. Limanowskiego 5/1 452 Samui SPA, ul. Nad Seganką 3
453 Scarface Barber, ul. Wroniecka 2
454 Składak jadłodajnia i kawiarnia, ul. Ratajczaka 32 455 Sleep in Hostel, ul. Stary Rynek 77
456 Smorawiński i Spółka sp. j. Dealer BMW, ul. Obornicka 235 457 SOFA Cafe &Lunch, ul. Żydowska 30
458 Solange Beauty & Spa, ul. Literacka 131
459 SOLUMED – CHIRURGIA PLASTYCZNA, ul. Wyrzyska 18 460 SPA_larnia DAY SPA, ul. Czarnieckiego 56 461 SPASSION, ul. Marcelińska 96b/209 462 Spice House, ul. Kraszewskiego 24
463 SPORT & BEAUTY Fabianowo, ul. Kowalewicka 14 464 SPOT., ul. Dolna Wilda 87
465 STARBUCKS CAFFE, ul. Dworcowa 2
466 STARBUCKS CAFFE Bałtyk, ul. Roosevelta 22
467 STARBUCKS CAFFE CH M1, ul. Szwajcarska 14
468 STARBUCKS CAFFE Pasaż MM, ul. Święty Marcin 24 469 STARBUCKS CAFFE Plaza, ul. Drużbickiego 2
470 STARBUCKS CAFFE Posnania Atrium, ul. Pleszewska 1
471 STARBUCKS CAFFE Posnania Rotunda, ul. Pleszewska 1 472 STARBUCKS CAFFE Stary Browar, ul. Półwiejska 42 473 Stary Młynek, ul. Żydowska 9
474 Stowarzyszenie PSYCHE SOMA POLIS, ul. Wierzbięcice 18/5 475 Stragan Kawiarnia, ul. Ratajczaka 31
476 Studio Urody Magia MM, ul. Władysława Jagiełły 29 477 Suszone Pomidory, ul. św. Czesława 13
478 Szpital Św. Wojciecha | Wielkopolskie Centrum Medyczne, ul. Bolesława Krzywoustego 114 479 Świetlica – Kawiarnia w Zamku, ul. Święty Marcin 80/82 480 Taczaka 20, ul. Taczaka 20
481 TAPAS BAR, ul. Stary Rynek 60
482 Tartovnia Tarty Francuskie, ul. Orna 20 483 TASAKY restauracja, ul. Za Bramką 1 484 Tavaa, ul. Ratajczaka 30
485 Tawerna Gdyńska, ul. Kantaka 8/9 486 Thalgo, ul. Słowackiego 33 487 Toga, pl. Wolności 13A
488 TOKYO TEY, ul. Półwiejska 22
489 Tomasz i Pomidory, ul. Wojska Polskiego 84/1 490 Toyota Bońkowscy, ul. Platynowa 2
491 Toyota Centrum Poznań, ul. Bobrzańska 5 492 Trattoria Donatello, ul. Grunwaldzka 29 C 493 Tutti Santi, ul. Ogrodowa 10
494 U Przyjaciół Kawiarnia Klub Teatr, ul. Mielżyńskiego 27/29 495 U Rzeźników, ul. Kościuszki 69 496 UMAMI SUSHI, ul. Wodna 7/2 497 Verona, ul. Żabikowska 66
498 Vine Bridge, ul. Ostrówek 6
499 Violet Sushi & Yakitori, ul. Święty Marcin 9 500 Viva Pomodori, ul. Fredry 3
501 Voyager Group Autoryzowany Dealer i Serwis, ul. św. Michała 20 502 W Bramie, ul. Fredry 7
503 W & S i Lekarze, ul. Ostrowska 363 504 Warzelnia, ul. Stary Rynek 71
505 WEDEL Pijalnia Czekolady, ul. Pleszewska 1 506 Weranda Stary Browar, ul. Półwiejska 42 507 Whiskey in the Jar, ul. Stary Rynek 56 508 Why Thai, ul. Kramarska 7
509 Wiejskie Jadło, ul. Stary Rynek 77
510 Wielkopolska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, ul. Piekary 19 511 Wirtuozi Smaków, ul. Poznańska 24
512 World Trade Poznań, ul. Bukowska 12
513 Wypiekarnia Kawa & Wypieki, ul. Kościelna 17/U4 514 W-Z Kawiarnia, ul. Fredry 12 515 Yasumi, ul. Libelta 14A
516 Yetztu Poznań, ul. Krysiewicza 6 517 Yoshi, ul. Wysoka 12
518 Yuzu Restaurant, ul. Roosevelta 22 519 Za Groblą 5, ul. Za Groblą 5 520 Za Kulisami, ul. Wodna 24
521 Zamek von Treskov, ul. Park 3, Strykowo 522 ZenOn Restaurant, ul. Zwierzyniecka 3
523 Zespół Pałacowo-Parkowy Pałac Biedrusko HOTEL, ul. 1 Maja 82