Poznanski prestiz kwiecien2017

Page 1

Nr 4  /  K W I E C I E Ń   20 17

biznes po

poznańsku

Innowacyjna piekarnia Zbigniewa Piskorskiego s pacerem

po

dzielnicy

Serce miasta bije na Śródce od kuchni

Świąteczne gotowanie z Wojtkiem Klimasem

DOKTOR OMENAA OD AFRYKAŃSKICH DZIECI



Kwiecień to taki miesiąc, w którym wszystko budzi się do życia. I choć noce jeszcze są chłodne, to za oknem prawdziwa wiosna. To też czas, który kojarzy się z rodziną, ciepłem, wspomnieniami, może nawet trochę z miłością. Święta Wielkiej Nocy to taki moment, kiedy wszyscy spotykamy się przy wspólnym stole, jednocześnie łapiąc oddech od codzienności. Czas spędzony z bliskimi zawsze daje nam siłę do dalszej pracy, działania. Jeden wspólny stół mam już za sobą, dzięki Wojtkowi Klimasowi, finaliście popularnego programu Hell’s Kitchen, który wyczarował dla Państwa kilka świątecznych dań, a ja miałam przyjemność mu towarzyszyć. Odsyłam do lektury i do wywiadu z chłopakiem, który naprawdę ma coś do powiedzenia... W kwietniu, wraz z ciepłym słońcem, budzimy się do życia. Z pewnością obudziły się mamy dzieci chorych na nowotwór, które dzięki Drużynie Szpiku miały okazję choć na chwilę oderwać się od trudnej rzeczywistości, choroby, tragedii i przenieść się w trochę inny świat. Po przestawieniu zegarów dłużej jest jasno. Pogoda za oknem zachęca do dalszych spacerów i do poznawania nowych miejsc i ludzi. I budzi się chęć do życia. Gdzieś tam za rogiem czekają pyszne lody, bo sezon tuż-tuż, a na sąsiedniej ulicy rozkwitają drzewa i krzewy. Kiełkują kwiaty, trawa się zieleni. Nic tylko się zakochać. Ja się zakochałam. Stojąc na moście Jordana zakochałam się w Śródce, w pięknych uliczkach, zabytkowych kamienicach, w ludziach, których tam spotkałam. Wiecie dlaczego? Bo tam wszystko jest prawdziwe. A dziś trudno o prawdę, zwłaszcza tę ludzką. A jeśli takiej szukacie, to polecam spotkanie z panem Gerardem Coftą, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.

MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAKA

WYDAWCA Top Media & Publishing House Sp. z o.o. PREZES: Jarosław Olewicz WICEPREZES: Karolina Kałdońska WICEPREZES: Edyta Kochman WICEPREZES: Alicja Kulbicka WYDAWCA: Jarosław Olewicz

FOT. BONDER.ORG

REDAKTOR NACZELNA: Edyta Kochman DYREKTOR ZARZĄDZAJĄCA: Hanna Kowal hanna.kowal@poznanskiprestiz.pl

poznanskiprestiz.pl fb.com/poznanskiprestiz

3

W kwietniowym wydaniu magazynu odkryliśmy i poznaliśmy ludzi, którzy są autentyczni, nie udają, bo nie muszą. Mają pasję, którą zarażają innych. I tu muszę wspomnieć o znakomitym barberze – Adamie Szulcu czy Zbigniewie Piskorskim, właścicielu Piekarni Natura oraz Ewie Okularczyk zafascynowanej fascynatorami. O tym, że zawsze warto pozostać sobą, a przy okazji dać siebie innym przypomina nam Omenaa Mensah, która buduje szkołę dla dzieci ulicy w Ghanie, a prof. Andrzej Lesicki przekonuje, że warto mieć pasję, bo ona rozwija. Z Romanem Kosmalą budujemy makiety dla niewidomych, przy okazji sprawdzając, w których restauracjach naprawdę jest prestiżowo. Zapraszam także na spacer po poznańskim Inea Stadionie i przejażdżkę Pestką. Zapraszam, bo… warto siedząc przy wspólnym stole porozmawiać też o Poznaniu, o mieście, które urzeka każdego dnia, kiedy zaglądamy w nieznane nam dotychczas zakamarki. Zaglądajcie do „Poznańskiego prestiżu” i wspólnie odkrywajmy to, co wciąż nieodkryte. Życząc Wam dobrych, pogodnych i rodzinnych świąt Wielkiej Nocy wracam na Śródkę i Ostrów Tumski, które wymagają ponownego poznania, przynajmniej dla mnie...  Joanna Małecka, redaktor prowadząca magazyn „Poznański prestiż”

REDAKTOR PROWADZĄCA: Joanna Małecka joanna.malecka@poznanskiprestiz.pl SPECJALISTA DS. SPRZEDAŻY: Dawid Wajszczuk dawid.wajszczuk@poznanskiprestiz.pl tel. 61 820 41 75, 609 703 327 WSPÓŁPRACA: Sławomir Brandt, Piotr Chabzda, Michał Gradowski, Elżbieta Podolska, Małgorzata Rybczyńska, Anna Skoczek ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Archiwum Omenaa Mensah

PROJEKT GRAFICZNY I SKŁAD: Sarius Grafika i Media KOREKTA: Pracownia Ad Iustum ADRES REDAKCJI: ul. Grunwaldzka 43/1 a, 60-784 Poznań tel./faks 61 831 74 20 DRUK: CGS drukarnia Sp. z o.o. NAKŁAD: 5000 egzemplarzy MAGAZYN BEZPŁATNY

Redakcja nie bierze odpowiedzialności za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Przedruk w całości lub części dozwolony jedynie po uzyskaniu pisemnej zgody Wydawnictwa Top Media & Publishing House Sp. z o.o. Wszelkie przedstawione projekty podlegają ochronie prawa autorskiego i należą do osób wymienionych przy każdym z nich. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ma prawo odmówić ich publikacji bez podania przyczyny.


12 70

54

Spis treści 22

te mat z okł adki

6  Doktor Omenaa od afrykańskich dzieci miejsca warte poznania

12  Stadion z bunkrem w tle dobry

wzór

18  Poznański Szybki Tramwaj biznes

po

poznańsku

22  Innowacyjna piekarnia Zbigniewa Piskorskiego

moda

46  Ewa „fascynator” Okularczyk od

54  Świąteczne gotowanie z Wojtkiem Klimasem prestiżowy lokal

26  Być barberem to prestiż 30  Wymień okna na wiosnę spacerem po

prestiżowe miejsce

marka

dzielnicy

32  Serce miasta bije na Śródce moto

38  Silnik od Malcherka prestiżowa

rola

42  Artysta ma duszę na wierzchu

podróże

kuchni

62  Hyćka, Dynx, Bierhalle, Restauracja Galeria Tumska, Restauracja Trybuna

prestiżowa

26

70  Królewski Sandomierz ku lt u r a ln a r oz m owa

78  Profesor Andrzej Lesicki: Młodzież jest wspaniała! będzie się działo

82  Na scenie, w teatrze, w kinie

64  Good Time Day Spa, Studio Urody Magia MM familijnie

66  Energia zapisana w biodrach

po

godzinach

92  Szpikowy Dzień Mamy 94  Rozbili Szklane Sufity 96  Premierowo z Jandą gdzie nas znaleźć

98  Punkty, w których dostępny jest magazyn

66

18

46


Spokojnych Świąt! Jacek Jaśkowiak Prezydent Miasta Poznania

Życzymy, by zbliżajace się Święta Wielkanocne przyniosły radość, nadzieję i rodzinną bliskość. Niech wiosenny optymizm i odpoczynek od codziennych obowiązków pobudzi naszą energię i nastroi pozytywnie do życia!

oraz Zastępcy Mariusz Wiśniewski Maciej Wudarski Tomasz Lewandowski Jędrzej Solarski


6


te mat

z okładki

/

7

Doktor Omenaa od afrykańskich dzieci Wysoka, ciemnoskóra brunetka siedzi przy stoliku w sali konferencyjnej hotelu Moderno na poznańskiej Wildzie i sączy latte. Jest pięknie ubrana, raz po raz zerka na gromadzące się kobiety, które przyszły jej posłuchać. Ma idealny makijaż, upięte włosy i powalający uśmiech. – Słuchajcie, przejdźmy od razy na „ty” – Omenaa Mensah zaczyna spotkanie w ramach cyklu „Śniadania z przedsiębiorczą kobietą” rozmawia: Joanna Małecka

U

FOT. ARCHIWUM OMENAA MENSAH

rodziła się w Jeleniej Górze, ale to pod Poznaniem spędziła dzieciństwo, studiowała europeistykę i zarządzanie na Uniwersytecie Ekonomicznym. Niedawno ukończyła studia doktoranckie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. I choć wszyscy znamy ją z ekranu telewizora, bo od lat prowadzi prognozę pogody w TVN, to niewiele osób wie, że ma swoją linię mebli Ammadora, fundację Omenaa Foundation, która buduje szkołę dla dzieci ulicy w Ghanie, a przed nią wyzwanie modowe. A jaka jest naprawdę? Siadamy po spotkaniu z kobietami biznesu. – Chciałabym zobaczyć gazetę – mówi i zaczyna przeglądać lutowe wydanie „Poznańskiego prestiżu”. – Fajna, rozmawiajmy. Wiele osób mówi o Tobie poznanianka, a przecież nie urodziłaś się tutaj. Co spowodowało, że tu trafiłaś? OMENAA MENSAH: Rodzice się tutaj przeprowadzili. Tata dostał pracę w szpitalu im. Strusia na Szkolnej i tam pracował osiemnaście lat. Mama przeniosła się do firmy projektowej Miasto Projekt. Zaczynałam wtedy drugą klasę szkoły podstawowej. Skończyłam tutaj liceum i poszłam na Uniwersytet Ekonomiczny. Po studiach jeszcze chwilę mieszkałam

w Poznaniu, a później zaczęłam pracę w TVN i siłą rzeczy musiałam przeprowadzić się do Warszawy, zabierając ze sobą córkę Vanessę. Jak odnalazłaś się w wielkim mieście? Muszę przyznać, że początki w Warszawie były bardzo trudne. Szczerze, bardzo tęskniłam za Poznaniem, do tego stopnia, że przyjeżdżałam tu w każdy weekend. Dziś nie ukrywam, że moim domem jest stolica, a do Poznania przyjeżdżam czasami odwiedzić grób zmarłego brata i kilku znajomych. Ze stolicą Wielkopolski chciałabym związać się biznesowo, zobaczymy co z tego wyjdzie. Czujesz się bardziej poznanianką czy warszawianką? Hmm. Trudne pytanie. Dziś jestem obywatelką świata (śmiech). A tak poważnie, to gdyby ktoś mnie zapytał, gdzie jest mój dom, odpowiedziałabym, że w Warszawie. Zaraz po studiach rozpoczęłaś pracę w telewizji. Jakoś nie pasuje mi to do kierunku Twoich studiów… Ekonomia zawsze mnie interesowała, zwłaszcza w kwestii zarządzania, marketingu, no i zarabiania własnych pieniędzy, żeby potem nie być od nikogo zależnym, np. od partnera. To też wynika z mojego wychowania, rodzice zawsze byli aktywni zawodowo i tak mnie nauczyli żyć. Tak naprawdę nigdy w życiu nie planowałam pracy w telewizji. Miałam być raczej dyplomatą, ale dziś myślę sobie, że na szczęście los rzucił mnie na mały ekran i bardzo się z tego cieszę.


8

Ludzie marzą o pracy w telewizji, czasem muszą przebyć długą drogę, żeby tam dotrzeć. Tobie udało się od razu. Masz na to receptę? Praca w telewizji jest bardzo ciekawa i dopiero po czasie zauważyłam, jak wiele daje możliwości, a jednocześnie jak dużo trzeba się nauczyć, żeby sprawnie się poruszać w jej świecie. Oczywiście zanim tam trafiłam, pracowałam jako modelka. Prezentowanie się na wybiegu, powiedzmy, że jest podobne do pracy prezentera, ale telewizja jest dziesięciokrotnie trudniejsza i wymaga dużo więcej pracy. Nie tylko trzeba się odpowiednio poruszać czy mówić, ale także posiadać wiedzę w dziedzinie, w której funkcjonujemy. Na początku nikt na mnie nie stawiał złamanego grosza, nie byłam czarnym koniem wyścigów i wszystkiego musiałam nauczyć się sama. Zaczynałam od bardzo kontrowersyjnego programu „Red light” emitowanego na antenie TVN7. Był to program o zabarwieniu erotycznym i szanse na to, by dalej rozwijać się w telewizji były niewielkie. Któregoś dnia

W Małych Gigantach mam taką cudowną dziewczynkę w grupie, która na pytanie, kim chciałaby być jak będzie dorosła, odpowiada coś przepięknego: chciałabym być tym, kim jestem. I ja właśnie chciałabym być taką osobą, jaką jestem, tylko jeszcze piękniejszą wewnętrznie, bardziej zbudowaną i spełnioną

spotkałam na korytarzu w redakcji prezesa Mariusza Waltera. Zaczepił mnie i zapytał, czy byłam już na castingu do prognozy pogody. Trochę się zdziwiłam, ale stwierdziłam, że warto spróbować, bo to byłaby ciekawa praca. Potem okazało się, że już wcześniej prezes chciał zatrudnić egzotyczną prezenterkę i mówiło się o tym w kuluarach, ale wtedy o tym nie wiedziałam. Miałam 23 lata. Często wyjeżdżaliśmy, program nadawany był z różnych części świata. Pamiętam jak pisali do nas internauci, że to skandal, że jeździmy do Chorwacji i stamtąd mówimy o pogodzie, bo to są wakacje, a nie praca. Ludzie przed telewizorem nie zdają sobie sprawy, jak trudna, ale zarazem piękna to praca oraz ile czasu i zaangażowania różnych osób wymaga. Co Ci dała ta praca? Pozwoliła mi nie tylko na rozwój własny i poznawanie ludzi. Dzięki niej tak naprawdę poznałam siebie, nauczyłam się walczyć ze swoimi kompleksami, słabościami. Dla mnie największym problemem było to, że nie potrafiłam poprawnie wysławiać się po polsku, miałam złą dykcję i krępowały mnie kamery. Trwało to trzy lata. Chodziłam na lekcje do nieżyjącego już profesora Młynarczyka, który w tamtym czasie uczył praktycznie wszystkich prezenterów w Polsce. On stale mi powtarzał: uspokój się, nauczysz się, będzie dobrze. Wciąż się stresowałam, bo szło mi strasznie opornie, wydawało mi się,


że jestem najsłabsza z całego zespołu. To, co innym zajmowało pół roku, mnie zajęło trzy lata. Czytałam mnóstwo książek o pogodzie, dokształcałam się, chodziłam na lekcje dykcji. Ale chęć udowodnienia sobie, że dam radę była tak duża, że w końcu się udało.

FOT. ARCHIWUM OMENAA MENSAH

Pamiętasz swój pierwszy dzień w telewizji? Jasne. Było zabawnie. Nagrywaliśmy czołówkę do programu i na planie zdarzył się wypadek, co nie wróżyło niczego dobrego. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Pracuję w tv już prawie czternaście lat, a wciąż pamiętam tamten dzień, jakby to było wczoraj. Dzięki mojej działalności telewizyjnej dziś mogę rozwijać się na innych polach, które bardzo mnie kręcą. Prognoza pogody otworzyła mi wiele drzwi. Współtworzyłam programy telewizyjne o różnorodnej tematyce: podróżniczej (Podróże Meteo, Tyrol Południowy), sportowej (Pogoda na rower, Pogoda na statku, Szkółka narciarska, Pogoda na narty), kulinarnej (Kuchnia czynna całą dobę), lifestylowej (Projekt plaża, Zawodowcy) oraz na temat aranżacji wnętrz (Domy Gwiazd na DOMO PLUS, to także dzięki moim zainteresowaniom designem oraz tym, że prowadzę firmę meblową Ammadora). Wiosną 2007 wzięłam udział w piątej edycji programu „Taniec z gwiazdami”, w którym wspólnie z Rafałem Maserakiem zajęliśmy szóste miejsce. Ammadora – co kryje się pod tą nazwą? Pewnego dnia, kiedy urządzałam nowy apartament, stwierdziłam, że w sklepach nie ma nic co szczególnie by mnie urzekło. A ponieważ nie jestem typem, który latwo się poddaje, zdecydowałam, że sama je wyprodukuję. Jako że nie umiem projektować, zaangażowałam do pracy profesjonalistów. Na początku współpracowałam z dwiema artystkami, obie to Doroty. Moje

pierwsze imię to Amma. I tak powstała nazwa Ammadora. Zaczęłam od mebli do własnego mieszkania. Potem realizowałam kolejne projekty: większe, mniejsze i była to dla mnie bardziej zabawa niż biznes. W którymś momencie okazało się, że to, co robię podoba się ludziom i przychodziły następne zlecenia. I tak marka Ammadora rosła. Meble są inspirowane sztuką i wszystkie produkuję w pojedynczych sztukach, są oryginalne i unikatowe. Nigdy nie chciałam iść w masówkę. Poza tym nie było mnie na to stać. Przez pierwsze dwa, trzy lata nie zarabiałam na tym, ale dzięki temu projektowi pojawiła się propozycja poprowadzenia ciekawych programów o designie. Odwiedzam gwiazdy w ich domach w programie Domy Gwiazd na antenie DOMO+. Dziś już Ammadora zarabia na siebie. To nie jedyna moja działalność biznesowa. Lada dzień w Trójmieście rozpoczynam budowę energooszczędnych domów w zabudowie bliźniaczej. Wkrótce wystartuję także z biznesem modowym. Co ważne – każdy mój biznes mocno związany jest z działalnością charytatywną. Zyski przekazuję na fundację


Omenaa Mensah Data urodzenia: 26 lipca 1979 r.

10

Rodzice: Izabella Mensah, Opoku Ware Mensah Dzieciństwo spędziłam w: Swarzędzu i Poznaniu W szkole przezywano mnie: murzynek bambo, makumba

i na budowę szkoły w Ghanie. Wszystko to projekty odpowiedzialne społecznie. Najtrudniejszy moment w karierze? Chyba wtedy kiedy urodziłam córkę. Miałam jednocześnie klub na Starym Rynku w Poznaniu, broniłam pracę magisterską i zaczynałam pracę w TVN. Dziecko cały czas płakało, nie wiedziałam w co mam ręce włożyć. Ale ja tak bardzo chciałam skończyć studia, że obiecałam sobie, że dam radę choćby nie wiem co. Tamten czas pokazał mi, że jak się chce, to wszystko można. W ogóle od dziecka stawiałam bardzo duży nacisk na wykształcenie. Mój tata powtarzał mi, że uroda przeminie, a pozostanie to, co mam w głowie. Więc to, czego nauczymy się na studiach, warsztatach lub spotkaniach takie jak to dzisiaj, jest czymś, czego nam nikt nie zabierze. A to jest potrzebne, zwłaszcza atrakcyjnym kobietom w biznesie. Dlaczego? Wiele razy miałam sytuację, że wchodziłam na różne spotkania i oceniano mnie po wyglądzie. A po chwili okazywało się, że naprawdę mam coś do powiedzenia, co było dla mnie ogromną satysfakcją, bo zaczęłam być postrzegana inaczej. I wszystkim polecam wykształcenie i inteligencję jako najlepszy ubiór, bo najseksowniejsze w kobiecie jest to, jak jest ubrana wewnętrznie i co sobą reprezentuje. Myślisz, że uroda pomogła Ci w pracy? Oczywiście i nie ma co udawać, że było inaczej. To, że mam egzotyczną urodę na pewno było plusem. Ale kiedy byłaś dzieckiem to, że jesteś kolorowa, chyba trochę przeszkadzało. Tak, dlatego fundacja, którą prowadzę zajmuje się także tolerancją i pokazywaniem, że ta różnorodność jest czymś fajnym i trzeba to akceptować, jeśli też chcemy być akceptowani. W Omenaa Foundation rozmawiamy o tolerancji w zabawny i przystępny sposób, bo przecież nie można ludziom niczego narzucać. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że mam ogromny dystans do mojego koloru skóry, chociaż kiedyś tak nie było. Wołali na mnie „murzynek bambo”, „makumba”. Wiele razy płakałam i cierpiałam

Najbardziej kocham: córkę, mamę i pracę Ulubione miejsca w Poznaniu: restauracje w City Parku,

Park Sołacki, Malta, Stary Browar Z gwary poznańskiej znam: ja tej, wuchta wiary Mój dom jest w: Warszawie, choć czasem odwiedzam Poznań Lubię pomagać, bo: trzeba pomagać słabszym i zapewnić im lepsze życie

z tego powodu. Dziś nie mam z tym problemu i mogę zdradzić, że wspólnie z moją drużyną z Małych Gigantów będziemy śpiewać piosenkę „Makumba”. Ostatnio miałam taką zabawną sytuację, bo w nowym projekcie, z którym niebawem ruszam, mamy chłopaka, który jest daltonistą. Mówię do niego: słuchaj, a ty w jakim kolorze mnie widzisz? I wszyscy zaczęli się śmiać. Skąd czerpałaś wiedzę meteorologiczną? Czytałam dużo książek i pytałam synoptyków, którzy do dziś pracują u nas w redakcji. Co jest ważne, my nie czytamy z promptera, czyli tę wiedzę musimy mieć w głowie, bo nikt nam nie podpowiada. Czytamy z mapy. Wiesz, że prognoza pogody ma więcej widzów niż wiadomości? Podobno tak (śmiech). Zdarzyło Ci się, że na ulicy zaczepiają Cię ludzie pytając o pogodę? Oczywiście. Ale wiesz co, zauważyłam, że Polacy zawsze narzekają na pogodę, jaka by nie była. I nawet jeśli mamy 25 stopni i piękne słońce, to i tak będzie źle. Kiedy stwierdziłaś, że chcesz pomagać? Działalność charytatywna jest wpisana w charakter pracy ludzi mediów. Codziennie dostajemy maile z prośbą o pomoc i wsparcie jakiejś akcji. Uważam, że pomaganie powinno być naszym obowiązkiem. Mówię tu o takim pomaganiu z serca, a nie z przymusu, bo wtedy to nie ma sensu. Pamiętam, jak Ewa Błaszczyk opowiadała, że założyła fundację, bo zrozumiała, co to znaczy nie


11

stawiamy porządny, betonowy budynek. Potrzebujemy na to miliona złotych. Po prawie dwóch latach udało nam się zgromadzić ponad 430 tysięcy złotych. Myślę, że sama praca nad tym, czyli wymyślanie projektów, które zaangażują firmy w to przedsięwzięcie, to też nie lada wyzwanie. Pamiętasz swój pierwszy wyjazd do Afryki? Jasne. To była Kenia. Poleciałam tam z miłościami mojego życia, czyli z córką oraz mamą i zakochałam się bez pamięci w tamtych ludziach, ich dobroci, krajobrazach, zapachach. Regularnie odwiedzam Afrykę, w szczególności Ghanę ze względu na nasze projekty i rozpoczęcie budowy szkoły.

FOT. ARCHIWUM OMENAA MENSAH

Dlaczego Ghana? Stamtąd pochodzi mój tata, więc mam tam swoje korzenie. Wywodzę się z rodu Asante, to jest arystokracja wśród Ghańczyków. Jestem bardzo dumna ze swoich korzeni, chociaż ubolewam nad tym, że dzieci nie mają tam szans na taką edukację, jaką mamy w Polsce. Jeśli rodzice nie mają pieniędzy, dziecko nie uczy się, jest ograniczone życiowo, nie może samo decydować o sobie. A ja chciałabym, żeby były samodzielne i szczęśliwe, bo przecież edukacja daje im wolność. W tym miesiącu lecimy tam z moim zespołem i zaczynamy budować szkołę. mieć kontaktu ze swoim dzieckiem. Wszyscy doskonale wiemy, że jej córka od lat jest w śpiączce. Ewa postanowiła pomóc takim dzieciom, jak jej córka i rodzicom, którzy nie wiedzą, czy ich dziecko kiedykolwiek się wybudzi. Często ludzie zakładają fundacje, bo dotyka ich tragedia lub po prostu jest im blisko do jakiegoś zagadnienia. Ja postanowiłam stworzyć fundację, która będzie miała trzy filary: edukacja – to jest dla mnie bardzo ważne, tolerancja, bo sama jestem kolorowa i miewałam problemy z brakiem tolerancji w naszym kraju i biznes – dotyczy firm, które chciałyby działać na terenach afrykańskich. Na razie chcemy zbudować szkołę dla dzieci ulicy w Ghanie. Jest to ogromne przedsięwzięcie jak na warunki afrykańskie, ponieważ

Kiedy Ty masz czas dla siebie? We wszystkim, co robię, odnajduję siebie, a więc nie narzekam na brak czasu. Jestem szczęśliwa. Gdzie chciałabyś być za dziesięć lat? Śmieję się, bo jestem trenerką w Małych Gigantach i mam taką cudowną dziewczynkę w grupie, która na pytanie prowadzących, kim chciałaby być jak będzie dorosła, odpowiada coś przepięknego: chciałabym być tym, kim jestem. I ja właśnie chciałabym być taką osobą, jaką jestem, tylko jeszcze piękniejszą wewnętrznie, bardziej zbudowaną i spełnioną. Chciałabyś kiedyś wrócić do Poznania? Nie. Warszawa jest moim miejscem w życiu. Stamtąd mam bliżej do Afryki.


12

miejsca

warte poz nan ia

/

Stadion z bunkrem w tle To jedyny tego typu obiekt na świecie, pod którym znajduje się bunkier. Cała konstrukcja dachowa waży siedem tysięcy ton. Gdyby dach się zawalił, to byłoby trzęsienie ziemi na dwa-trzy kilometry tekst: Joanna Małecka


13

Na meczach Lecha trybuny pękają w szwach, szczególnie popularny „kocioł”. Niedługo, na samym szczycie, otwarty zostanie park linowy, a przed meczem, wzorem zagranicznych klubów, nad głowy kibiców wzleci orzeł tresowany dziś przez sokolnika. Poznański stadion żyje całą dobę i kryje wiele ciekawych miejsc…


14

B đ&#x;Ą­

Na obiekcie przy Bułgarskiej druşyna Lecha Poznań rozpoczęła swoją „złotą erę�. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX w. zdobywając sześć tytułów mistrzowskich (1983, 1984, 1990, 1992, 1993, 2010, 2015), pięć Pucharów Polski (1982, 1984, 1988, 2004, 2009) oraz cztery Superpuchary Polski (1990, 1992, 2004, 2009, 2015)

ułgarska 17 – ten adres zna kaşdy poznaniak. To tutaj, 20 września 2010 roku odbyło się oficjalne otwarcie stadionu (pierwszej w Polsce oddanej do uşytku areny mistrzostw). Na murawie pojawił się Sting z orkiestrą London Royal Philharmonic Orchestra. Dziś przed płotem kibiców wita ogromna lokomotywa – waşy sto trzydzieści ton i pozostało tylko czternaście takich egzemplarzy. Parowóz zbudowano w 1956 roku w zakładach Cegielskiego w Poznaniu, symbolizuje powiązanie Lecha Poznań z Polskimi Kolejami Państwowymi.

Tu bije serce stadionu

Stadion funkcjonuje 24 godziny na dobę, przez wszystkie dni w tygodniu. Stoimy w recepcji KKS Lech Poznań. W dzień meczowy wejście tutaj jest niemoşliwe. Chyba şe mamy zaproszenie do loşy prezydenckiej. Po lewej stronie recepcja, po prawej wygodne kanapy, trochę zakurzone i duşy stół. Drzwiami kolejno wchodzą zawodnicy poznańskiej druşyny. Część z nich kłania się uprzejmym „dzień dobry�. Pomiędzy głównymi


FOT. ARCHIWUM, JOANNA MAĹ ECKA

15 

Na stadionie odnotowuje się jedną z najwyşszych średnich frekwencji w Polsce

przed meczem. Zaraz obok mała kaplica. Na ścianie wisi krzyş. Podczas euro była tu sala modlitw. Dalej, obok wyjścia, pomieszczenie dla trenerów. Są krzesła, stoliki, lodówka.

drzwiami a wejściem na murawę jest kilkanaście kroków. – Normalnie tutaj nie moşna wchodzić, bo to jest przestrzeń dla zawodników, tzw. strefa zero – wyjaśnia Izabela Perz-Czerniecka, event manager. Ogromne drzwi są przepustką do wielkiego świata piłki noşnej. Za nimi, po prawej stronie szatnia gospodarzy, po lewej – gości. To tu bije serce stadionu. – Tam niestety nie moşemy wejść. Po pierwsze dlatego, şe jesteśmy kobietami, a po drugie zawodnicy trzymają tam mnóstwo swoich osobistych rzeczy. Ale wejdziemy do szatni gości – dodaje Iza. Za wielkimi, ciemnymi drzwiami krótki korytarz. Po prawej stronie ogromna szatnia, na wieszakach wiszą koszulki zawodników Lecha. Dziś jest pusto. Po lewej stronie pomieszczenie ze stołami do masaşu. Na wprost ogromne jacuzzi, dalej toalety i prysznice. W głębi treningowa salka gimnastyczna, w której moşna rozgrzać się

Na linie pod dachem

Wracamy za wielkie, tajemnicze drzwi. Przed szatnią gospodarzy, na ścianie, wisi tablica z autografami piłkarzy. Wchodzimy wprost na murawę, jak zawodnicy. Dziś nie ma kibiców, nikt nie bije brawa. Na murawie rzędy lamp solarnych. Ciepło. Trawa przykryta jest specjalnym materiałem. Przez specyficzną konstrukcję obiektu dochodzi tu mniej promieni słonecznych, a o murawę trzeba dbać. Koszt wymiany nawierzchni to około 250-350 tysięcy złotych. Średnio murawa wymieniana jest raz do roku. Trawa jest regularnie koszona, podlewana, walcowana czy spryskiwana specjalnym nawozem. Po obu stronach od wyjścia stoją rzędy specjalnych siedzisk dla zawodników. Są zadaszone. Ogromna konstrukcja prowadzi na dach stadionu. Z końcem kwietnia, na samym szczycie, uruchomiony zostanie park linowy.

đ&#x;ĄŹ

Na konstrukcji stadionu wiszą dwa największe telebimy w całej Polsce. Kaşdy ma po 116 m kw. (650 cali) i waşy 6 ton

Na stadionie wyróşniamy dwie kategorie biletĂłw VIP: Silver i Gold. Bilety Silver kosztujÄ… okoĹ‚o 250-300 zĹ‚ netto za mecz, a Gold 450-500 zĹ‚ netto. W cenie pakietĂłw jest catering i napoje alkoholowe. Do tego moĹźna jeszcze wynająć skyboxy, czyli prywatne loĹźe na okoĹ‚o 10 osĂłb. KaĹźdy z goĹ›ci ma krzeseĹ‚ko na trybunie przed loşą, a catering i obsĹ‚uga jest w cenie. Obecnie dostÄ™pnych jest 37 skyboxĂłw. W tym sezonie cena caĹ‚ego skyboxa dla caĹ‚ej grupy na wszystkie mecze zaczyna siÄ™ od 162 tysiÄ™cy


16

đ&#x;Ą­

Prace przy budowie Stadionu Miejskiego rozpoczęły siÄ™ w 1968 roku. Jak wiÄ™kszość stadionĂłw epoki PRL-u zostaĹ‚ wybudowany na podstawie usypanego waĹ‚u ziemnego, na ktĂłrym później uksztaĹ‚towano betonowe miejsca na Ĺ‚awki i koronÄ™ stadionu. Obiekt ten skĹ‚adaĹ‚ siÄ™ z trzech trybun (w charakterystycznym ksztaĹ‚cie podkowy), zaĹ› w miejscu czwartej miaĹ‚a powstać pĹ‚ywalnia i sale gimnastyczne, jednak tego planu nigdy nie zrealizowano. Budowa rozpoczęła siÄ™ w 2003 roku, ale w jej trakcie PoznaĹ„ otrzymaĹ‚ szansÄ™ na organizacjÄ™ Mistrzostw Europy w 2012. Projekty i plany budowy stadionu zostaĹ‚y parokrotnie zmienione, tak aby stadion miaĹ‚ powyĹźej 40 tysiÄ™cy miejsc i speĹ‚niaĹ‚ wymogi UEFA na Euro 2012. IV trybuna (poĹ‚udniowa, za bramkÄ…) powstaĹ‚a jako pierwsza w 2004 roku wedĹ‚ug starszych projektĂłw, dlatego róşni siÄ™ wizualnie od caĹ‚ej reszty. Od 14 czerwca 2013 roku stadion nosi nazwÄ™ INEA Stadion, za sprawÄ… sponsora – lokalnego operatora telekomunikacyjnego INEA

Będzie moşna przedostać się z jednego końca stadionu na drugi.

TuĹź obok bunkra

Przechodzimy do wyjścia pomiędzy II a III trybuną, a tam‌ bunkier pruski z lat 1876-1882. Jest to jedyny stadion na świecie z elementem zabytkowych militariów. Otoczony płotem. Schodzimy po schodach i powoli otwieramy ogromne, mosięşne, cięşkie drzwi. W środku śmieci, şeby ludzie nie wchodzili. Stoi woda. Z bunkra wyrasta drzewo i wchodzi pod trybunę. Wracamy na murawę. Juş niedługo zobaczymy tu prawdziwego orła. – Na świecie jest tak, şe przed meczem na murawę wchodzi sokolnik i puszcza orła, który lata nad głowami kibiców. Jest to symbol rozpoczęcia meczu – opowiada Izabela Perz-Czerniecka. Tak samo będzie juş niedługo na poznańskim stadionie. Obecnie sokolnik trenuje wielkiego ptaka. Wracamy do głównego wejścia. Wchodzimy do sali konferencyjnej. Właśnie skończyło się spotkanie piłkarzy z dziennikarzami. Na korytarzu, na ścianach, wiszą zdjęcia

piłkarzy i trenerów – taka historia klubu w pigułce. Na samym stadionie jest kilkanaście pomieszczeń biurowych, jest tu dział bezpieczeństwa, marketing, sprzedaş, biura trenerów. Wsiadamy do windy przy recepcji klubu. Wjeşdşamy na drugie piętro pierwszej trybuny. Ogromny korytarz, bar, krzesła. Jesteśmy na samym środku stadionu. Widać stąd wszystko.

Skybox i strefa VIP

Na trzecim piętrze trwają prace konserwatorskie. Stoją rzędy krzeseł. Wchodzimy do kolejnej sali. To właśnie w tym miejscu zasiadają goście honorowi, prezesi klubu, sympatycy i przyjaciele. Fotele na trybunie jak w domu. Nazwiska: Krzysztof Rutkowski, Jan Grabkowski, Paweł Kowzan. Na korytarzu ogromna kuchnia. Na godzinę przed meczem pachnie tu obiadem. Dalej są skyboxy i loşe vipowskie. W kaşdym z boksów kuchnia, stół, krzesła i widok na murawę. Na ścianach tapeta ze zdjęciami piłkarzy. Za przeszklonymi drzwiami trybuna. Na pierwszej trybunie jest 18 skyboxów. Šączy je ogromny korytarz, gdzie znajdują się kąciki dla dzieci. Kiedy rodzice oglądają mecz, dziećmi zajmują się animatorzy. Na końcu, za ścianą centrum logistyki. Tam juş nie moşna wejść. – Teraz będziemy się wspinać – mówi Iza i prowadzi na samą górę. Otwieramy kolejne drzwi. Strefa dla mediów. Są boksy, pulpity dla dziennikarzy z moşliwością podłączenia do prądu. To stąd relacjonuje się mecze. Korytarzem wychodzimy na trybunę. Wysoko.


17 

Powyşej stanowiska dla kamer telewizyjnych. Wracamy do środka. Jest punkt medyczny, serwerownie. Windą zjeşdşamy na poziom zero.

FOT. ARCHIWUM, JOANNA MAĹ ECKA

Kocioł na drugiej trybunie

Przed stadionem kilka osób wchodzi do sklepu Lecha, po lewej boiska treningowe. Do jednej z trybun prowadzi rękaw jak do samolotu. To tędy wchodzą kibice gości. Dookoła parkingi, strefa sportu, gdzie latem odbywają się pikniki. Zimą funkcjonuje tutaj lodowisko, obok jest boisko do gry w siatkówkę plaşową, nowy plac zabaw. Obok restauracji, która serwuje bardzo dobre jedzenie, wchodzimy z powrotem na stadion. Oznaczenie: strefa Business Lounge, czyli tzw. część vipowska na trzeciej trybunie.

Znowu winda. ChĹ‚odno. Nie ma imprezy, wiÄ™c trybuna nie jest ogrzana. Na trzecim piÄ™trze drzwi zamkniÄ™te na cztery spusty. ZnĂłw ogromny korytarz. DziewiÄ™tnaĹ›cie skyboxĂłw. Obok baru stojÄ… loĹźe, stoliki z krzesĹ‚ami. Wszystko z widokiem na murawÄ™. MoĹźe tu przyjść kaĹźdy, pod warunkiem, Ĺźe kupi specjalny bilet. Jest teĹź kÄ…cik dla dzieci z piĹ‚kami, krzeseĹ‚kami i zabawkami. SÄ… strefy gold, silver i business lounge. W korytarzu Ĺ‚Ä…czÄ…cym wszystkie pomieszczenia spokojnie moĹźna zorganizować bal. W dzieĹ„ meczowy moĹźna przejść przez wiÄ™kszość stadionu specjalnymi korytarzami. Jest miejsce, ktĂłre wyróşnia caĹ‚y obiekt – to tzw. „kocioĹ‚â€?, czyli druga trybuna, gdzie nie ma biur ani innych pomieszczeĹ„, tylko kibice. ZjeĹźdĹźamy windÄ… na dół. Na parking podjeĹźdĹźajÄ… samochody. Ludzie kierujÄ… siÄ™ na siĹ‚owniÄ™, do ktĂłrej wchodzi siÄ™ od ulicy BuĹ‚garskiej. DziĹ› nie ma tu ruchu. Dopiero 9 kwietnia przed bramkami stanie dĹ‚uga kolejka, bo Lech zagra z LegiÄ…. 

đ&#x;ĄŹ

Jeszcze w tym roku, na I lub II trybunie powstanie muzeum Lecha Poznań


18

dobry wzór

/

Poznański Szybki Tramwaj Budowa popularnej Pestki kosztowała około 200 milionów złotych i trwała prawie 20 lat. Poznaniacy kpili, że betonowe filary szybciej się rozpadną, niż na trasę wyjedzie pierwszy tramwaj, a niektórzy żartowali, że głębokie wykopy można napełnić wodą i organizować w mieście spływy dla kajakarzy. Udało się. Dziś trasa liczy ponad 7 kilometrów, a tramwaje rozpędzają się nawet do 35 kilometrów na godzinę. W ciągu godziny trasą PST może się przemieścić 14 000 ludzi tekst: Joanna Małecka


19 

z najpopularniejszych tras tramwajowych w Poznaniu. Wtedy nie wiedział, jak długo czekali na nią mieszkańcy Piątkowa i Winograd. Dziś wie, şe wziął udział w wielkim wydarzeniu i jest z tego dumny.

FOT. SĹ AWOMIR OLEJNICZAK, ARCHIWUM ZTM, ARCHIWUM MPK

Ludzie wysypywali siÄ™ z tramwaju

đ&#x;Ą­

Rafał Buda – motorniczy, który prowadził pierwszy kurs Poznańskiego Szybkiego Tramwaju

R

afaĹ‚ Buda miaĹ‚ 25 lat, kiedy jako pierwszy wyjechaĹ‚ na tory PoznaĹ„skiego Szybkiego Tramwaju. ByĹ‚ 30 stycznia 1997 roku, godzina 10:08. PoniewaĹź producent „Tatryâ€? opóźniĹ‚ dostawÄ™ tramwajĂłw, w inauguracyjny kurs wyruszyĹ‚ zakupionym w Niemczech, uĹźywanym tramwajem typu GT-8. – PamiÄ™tam jakie to byĹ‚o waĹźne, choć zrozumiaĹ‚em to dopiero po latach – wspomina RafaĹ‚ Buda, motorniczy z 20-letnim staĹźem. To on otworzyĹ‚ jednÄ…

Nigdy nie zapomnę tego dnia – wspomina motorniczy. – Takich tłumów na przystankach nigdy wcześniej nie widziałem. Wyjeşdşałem z zajezdni przy ulicy Gajowej. W okolicach Ronda Kaponiera wsiadło tyle ludzi, şe na Moście Teatralnym nie było juş wolnego miejsca w tramwaju. Wszyscy jechali na osiedle Sobieskiego, bo kaşdy chciał zobaczyć i przejechać się trasą PST. Dojechaliśmy do Kurpińskiego, gdzie zawieszono wstęgę. Siedziałem w tramwaju, kiedy ją przecinano. Ludzie na przystanku czekali, aş otworzę im drzwi. A ja miałem komplet w tramwaju. Nie mogłem ruszyć z przystanku, bo drzwi się nie zamykały. Wtedy mieliśmy w wagonie taki system, şe jak ktoś stanął na schodach, nie mogłem jechać dalej. Musiałem wysiąść i zamknąć


a dwa lata później ruszyĹ‚a budowa. Pierwotny projekt zakĹ‚adaĹ‚, Ĺźe PST poĹ‚Ä…czy Dworzec PKP z Winogradami, PiÄ…tkowem, Moraskiem i OwiĹ„skami, a trasa bÄ™dzie miaĹ‚a prawie 27 kilometrĂłw.

20

Kabel łączący Moskwę z Berlinem W trakcie budowy doszło jednak do wielu modyfikacji. W sumie prowadzona była przez 86 wykonawców. W drugiej połowie lat 80. w trakcie prac przy wykopie dla PST natrafiono pod ul. Lechicką na‌ kabel. Okazało się, şe to przewody teletechniczne łączące Berlin i Moskwę. ŝeby przenieść kabel drzwi – opowiada. Pracę zaczynał po południu, skończył o 23:00. Przez cały dzień kursował tą samą trasą.

Lata pracy i projektĂłw

đ&#x;ĄŞ

Uşywany tramwaj typu GT-8 zainaugurował regularne kursy PST w zastępstwie niedostarczonej na czas, nowoczesnej Tatry

Pierwsza koncepcja budowy linii szybkiego tramwaju w Poznaniu powstaĹ‚a w 1928 roku. MiaĹ‚a poĹ‚Ä…czyć LuboĹ„ z Winiarami, przechodzÄ…c wiaduktem nad ul. PoznaĹ„skÄ…. Po wojnie, w 1945 roku powrĂłcono do tych ambitnych planĂłw, wyznaczajÄ…c przebieg projektowanej trasy albo po wydzielonym torowisku na powierzchni, albo w tunelu. Trzeba byĹ‚o jednak nastÄ™pnych dziesiÄ™cioleci, Ĺźeby koncepcja doczekaĹ‚a siÄ™ realizacji. ByĹ‚a to pierwsza tego typu inwestycja w Polsce. Zaraz potem powstaĹ‚o warszawskie metro i Krakowski Szybki Tramwaj. Etap przygotowawczy rozpoczÄ…Ĺ‚ siÄ™ w 1980 roku,

CIEKAWOSTKI   Długość trasy: pierwotnie 6,1 km (wraz z pętlą –

  Šącznie na trasie znajdują się 23 obiekty

6,4 km), a obecnie po wydłuşeniu jej do Dworca PKP

inĹźynierskie (liczÄ…c z mostami: Uniwersyteckim,

– 7,148 km (wraz z pętlami ok. 8 km)

Teatralnym i Dworcowym np. wiadukty, kładki dla pieszych, kładki technologiczne), z których

  Dla zasilania i łączności wykorzystano 85 km kabla. W trakcie budowy przedłuşenia PST do Dworca

największym jest estakada nad Bogdanką o długości 694 m

Zachodniego do jej zasilania ułoşono dodatkowo 4,4 km kabla trakcyjnego

  Prędkość komunikacyjna na PST bez postoju na końcówkach wynosi średnio 34,9 km/h.

  Dwie trzecie trasy przebiega w wykopie o głębokości 6 metrów. Trasa zlokalizowana

A na innych liniach tramwajowych – dla porównania – 18,4 km/h

jest równieş po estakadzie w dolinie Bogdanki oraz po śladzie dawnej „dziury toruńskiej�

  W ciągu doby tramwaje na PST przejeşdşają ponad 5 100 km. To tyle ile

  Wszystkie perony mają długość 96 metrów i wszystkie są monitorowane

w sumie wynosi trasa z Poznania do Madrytu i z Madrytu do Poznania


21

na specjalną kładkę, należało go najpierw przeciąć. – Była to sytuacja wagi państwowej – mówi Katarzyna Lesińska z zespołu PR Biura Obsługi i Promocji MPK Poznań Sp. z o.o. – Żeby uniknąć konsekwencji politycznych i dyplomatycznych łączność można było przerwać tylko na moment. I udało się! Operacja trwała kilka minut. PST oddano do użytku w 1997 roku jako pierwszą i najnowocześniejszą w Polsce trasę szybkiej komunikacji miejskiej. Pestka stała się więc stymulatorem rozwoju tej części Poznania, której zapewniła komunikację. Jedną z jej rozlicznych zasług jest niewątpliwie powstanie nowych centrów handlowo-usługowych, takich jak Tesco czy Plaza. Wkrótce otwierały się następne, np. Pestka, która zapożyczyła od trasy swoją nazwę. Dziś tramwaje na trasie PST

Obecnie PST obsługuje 48 pociągów na 6 liniach:

kursują regularnie. – Czasem się spóźniają, ale do centrum jedziemy dziesięć minut, a nie jak kiedyś godzinę autobusem – mówi Maria Przybylska, mieszkanka Piątkowa. – Mogliby wyremontować tylko te przystanki, bo jest tam trochę ciemno i brakuje toalet. Widzi pani, takie to obdrapane i gołębie srają za przeproszeniem na głowę. No i te zegary, ciągle się psują… W tym roku Pestka skończyła 20 lat. Podczas oficjalnych uroczystości Rafał Buda nie prowadził już tramwaju, bo znalazł się wśród zaproszonych gości. – I znowu poczułem się jak wtedy, kiedy miałem 25 lat. Po obu stronach trasy wypatrywali nas pasażerowie. Na tory wyjechały zabytkowe składy, były balony i festyn. A ja wciąż przed oczami miałem ten tłum, który nie mieścił się w tramwaju…

W 2004 roku odnotowano również

12, 14, 15, 16, 19 i 20. Na trasie kursuje również

niecodzienny wypadek, kiedy na torach

jedyna nocna linia tramwajowa 201, łącząca

w wykopie pojawił się samochód osobowy,

Piątkowo i Winogrady z centrum miasta i Ratajami,

który wcześniej przejechał przez siatkę

obsługiwana przez 3 tramwaje z systemem

ogrodzeniową, następnie stoczył się

monitoringu wewnętrznego

z wysokiej 6-metrowej skarpy i przejechał nad rowkiem odwadniającym. W tym

FOT. ANDRZEJ SZOZDA, ARCHIWUM MPK

W pechowym 1998 roku (w kwietniu,

wypadku o dziwo nikt nie ucierpiał

październiku i grudniu) doszło do trzech najechań tramwaju na tramwaj

W grudniu 2012 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, nietrzeźwy bezdomny

Pestka była świadkiem trzech samobójstw –

spadł z peronu prosto pod nadjeżdżający

w październiku 1997 roku i w 2001 roku. 16.11.2012 r.

tramwaj. Natychmiast przybyła karetka

o godz. 7.35 na wysokości ul. Wyłom młoda

pogotowia i zabrała go do szpitala,

dziewczyna położyła się na torach. Zginęła śmiercią

Potłuczenia okazały się widocznie niegroźne,

samobójczą, motorniczy nie był w stanie wyhamować

bo delikwent samowolnie oddalił się ze szpitala.


22

biznes po

poznańsku

/

Innowacyjna piekarnia Od początku maja przy ulicy Kościelnej, w Piekarni Natura, uruchomiona zostanie pracownia z lodami. Takimi prawdziwymi, bez konserwantów i polepszaczy. Sam Zbigniew Piskorski tego dnia prawdopodobnie stanie za ladą. Będą truskawkowe z miętą, mascarpone z malinami, czekoladowe – ubóstwiane przez właściciela, z prawdziwej czekolady. Piekarnie i cukiernie Państwa Piskorskich to dziś 140 pracowników, 20 własnych sklepów i wypieki na naturalnych składnikach rozmawia: Joanna Małecka

W

Piekarni Natura w Galerii Panorama pachnie świeżym pieczywem. Z pieca wychodzą kolejne bułki poznańskie. Na regałach chleb baltonowski, razowy z ziarnem, żytni, wiejski – wszystkie na naturalnym zakwasie. Drożdżówki z kruszonką i owocami, w towarzystwie ciast i tortów prezentują się pysznie. Zbigniew Piskorski powoli przechodzi za ladę, bierze do ręki chleb żytni. – Kiedyś ludzie traktowali ten wypiek jako ten dla biedy, a dziś jest pożądany przez klientów. Wszystko naturalne, bez polepszaczy – mówi. – Proszę spojrzeć na nasze bułki. Wypiekamy je na miejscu, a codziennie ustawia się po nie kolejka. I bardzo się z tego cieszę. Wysoki, szczupły mężczyzna siada przy stoliku. Nie jest ani piekarzem, ani cukiernikiem. Z zawodu ekonomista, zakochany w rzemiośle. Uczy się całe życie, zna cały proces powstawania wypieków. Zanim wypuści je do klienta, sam wszystkiego próbuje. Unowocześnia zakłady, żeby ludziom się łatwiej pracowało. Sześć lat temu stworzył pierwszy w Polsce sklep internetowy z rogalami świętomarcińskimi – www.rogalemarcinskie.pl. Przywozi z targów branżowych innowacje technologiczne i nowe przepisy, by testować je w swojej piekarni, wprowadza nowoczesny design do sklepów piekarniczych. Jego żona Hanna jest odpowiedzialna za cukiernię, a on za piekarnię i wzajemnie się uzupełniają.

Pamięta Pan, jak to się zaczęło? ZBIGNIEW PISKORSKI: Początkowo, w latach 90., miałem hurtownię cytrusów. Pewnej nocy przyszła burza i wszystko zgniło. To był sezon truskawkowy, czyli taki okres, w którym nic się nie sprzedaje, tylko truskawki. A ja miałem pełen magazyn cytrusów lepszej i gorszej jakości. W magazynie były banany, w tym chiquita. Pewien Holender kiedyś powiedział mi, że najlepsze banany to właśnie chiquita, a reszta jest dla małp. Tak jest do dziś. Po burzy cytrusy w moim magazynie zgniły, zachowały się jedynie banany chiquita. Sprzedałem towar i uznałem, że mam dosyć tego biznesu. Mieszkałem wtedy w Mosinie. Pamiętam, jak jechałem pociągiem do Poznania i przeczytałem ogłoszenie, że do Izby Rzemieślniczej przyjeżdża Włoch i będzie pokazywał jak robić lody. A ja trochę znałem ten temat, bo kiedyś jako dzieciak miałem kolegę, którego rodzice mieli lodziarnię. Poszedłem na pokaz i tak to się zaczęło… Kupiłem maszyny do lodów. I pech chciał, że lato było deszczowe i kiepska sprzedaż, ale jakoś przetrwaliśmy do następnego. Pewnego dnia przyszły do nas panie z sanepidu. Pracownia mieściła się wtedy w Poznaniu, była malutka. A one zaproponowały, żebym przeniósł się do cukierni w Mosinie, która stoi pusta. Pojechałem zobaczyć lokal, ale zaraz zacząłem się zastanawiam, skąd ja wezmę cukierników. Były lata 90.


23

w bardzo młodym wieku. To był mój najlepszy pracownik, taki trochę nawet kolega. Miał na imię Michał i był niebywale uzdolniony. Pamiętam, że kiedy przyjeżdżało do nas masło, on potrafił wziąć kostkę, zdusić ją i pokazać, że leci z niej woda, co oznaczało, że to masło wcale nie jest dobre. Wiedział, że kremówka jest nie taka, jak powinna i potrafił zadzwonić do mleczarni, żeby przywieźli nową, bo z tej nie da się nic zrobić. Spotkał Pan na swojej drodze podobnego fachowca? Nie. Pod każdym względem on był perfekcyjny. Jego uczniowie są prawdziwymi rzemieślnikami. Większość do dziś u nas pracuje. Ale oprócz cukierni ma Pan też piekarnię. Po dziesięciu latach funkcjonowania cukierni zrobiło się zapotrzebowanie na dobre pieczywo. Wtedy nie było dobrego, rzemieślniczego wyrobu. Akurat zamknęła się piekarnia przy ulicy Głogowskiej i ja ten lokal przejąłem. I tak w 2002 roku rozpoczęliśmy działalność piekarniczą. Zatrudniłem piekarzy, była bardzo duża rotacja, bo niektórzy nie spełniali moich wymagań. A ja jestem wymagający, bo jak już coś robię, to porządnie. Dziś mogę powiedzieć, że od dziesięciu lat mam stałą ekipę.

Najlepszą cukiernią w Poznaniu była ta w hotelu Merkury. No i zatrudniłem trzech, właśnie stamtąd. Naszym flagowym wyrobem były pączki z powidłami, które do dziś robimy sami, rogale marcińskie, tort węgierski. Jako pierwsi wypiekaliśmy te rogale przez cały rok, a nie tylko okazjonalnie. Do dziś moja żona ma tam swoją pracownię cukierniczą. Ci cukiernicy pracują u Pana do dzisiaj? Jeden pracuje, drugi zmarł, trzeci poszedł na swoje. Cukiernia istnieje od 1993 roku. Wszyscy się starzejemy. Miałem bardzo dobrego cukiernika, który niestety utopił się

Państwa cukiernie i piekarnie pojawiały się w wielu miejscach w Poznaniu. Budowaliśmy sieć własnych punktów. Żona ma swoją firmę (Cukiernia HP Hanna Piskorska), ja swoją (Piekarnia – Cukiernia Natura) ale towar niezależnie od sklepu jest taki sam. Uzupełniamy się. Prowadzi Pan wspólny interes z żoną. Jak się dogadujecie? No, czasem jest ciężko. Niby pracujemy osobno, ale na końcu tworzymy jedną markę. Ja jestem bardziej nastawiony na inwestycje. Każdą złotówkę inwestuję w firmę. A żona, wiadomo, chciałaby inwestować w dom, w życie. Rozmawiacie o pracy? Inaczej się nie da. Niezależnie o jakiej porze dnia i nocy dzwoni do nas ktoś z firmy,


24 Teraz nasi klienci kojarzą Piekarnię Natura z dobrym pieczywem. Kiedyś byłem poważnie chory, byłem alergikiem, nie mogłem wchodzić do piekarni, bo przeszkadzały mi drożdże. To było 11 lat temu. I wtedy wypiekliśmy taki specjalny chleb, który mogłem jeść. Część produkcji wysyłaliśmy do sklepów, część ja brałem do domu. I proszę sobie wyobrazić, że połowa tego chleba wracała z powrotem, bo nie było kultury jedzenia żytniego pieczywa. Kojarzyło się z biedą. Dziś chętnie po taki chleb sięgamy.

to zawsze potem o tym dyskutujemy. I zawsze ktoś ma jakieś pytania. W firmie pracuje 140 osób, więc mamy 140 problemów (śmiech). Kontroluje Pan żonę w Mosinie? Jeżdżę tam, ale rzadko. Częściej zaglądam do naszych sklepów i doskonale wiem, co która zmiana wypiekała. Coś pachnie. Wie Pan co to jest? Drożdżówka. Z kruszonką. Czy nazwa Natura wzięła się stąd, że w pewnym momencie ludzie zaczęli szukać dobrego pieczywa? Nie, od zawsze mamy taką nazwę, choć początkowo nazywaliśmy się Piekarnia/ Cukiernia Piskorscy, bo tamta nazwa by się nie przyjęła. Ale teraz nasi klienci już kojarzą Piekarnię Natura z dobrym pieczywem. Zresztą kiedyś byłem poważnie chory, byłem alergikiem, nie mogłem wchodzić do piekarni, bo przeszkadzały mi drożdże. To było 11 lat temu. I wtedy wypiekliśmy taki specjalny chleb, który mogłem jeść. Część produkcji wysyłaliśmy do sklepów, część ja brałem do domu. I proszę sobie wyobrazić, że połowa tego chleba wracała z powrotem, bo nie było kultury jedzenia żytniego pieczywa. Kojarzyło się z biedą. Dziś chętnie po taki chleb sięgamy.

Nie boi się Pan marketowego pieczywa? Jest przecież tańsze i ludzie rezygnują z piekarni na jego korzyść. Nie. Siedzimy obok wielkiej sieciówki. Proszę sobie wyobrazić, że wszyscy pracownicy przychodzą do nas po bułki. Kupują tu lekarze, rehabilitanci, mieszkańcy. Niektórzy twierdzą, że mam drogie pieczywo. Chleb baltonowski kosztuje 2,97 zł, a powinien 3,97 zł. Mam taką cenę, bo wszystkie sieciówki mają taniej. A tam chleby są z polepszaczami, chociaż napisane jest na etykiecie, że bez konserwantów. I człowiek sobie myśli, że to zdrowe. A przecież polepszacz to nie konserwant, prawda? Kiedy bułka jest mokra przez dwa dni, to oznacza, że też jest sztuczna. Skąd ta chemia w pieczywie się wzięła? No, niestety w każdej mące znajdują się jakieś polepszacze. Wie Pani z czego to się wzięło? Takie są wymogi unijne. To tak jak nie kupi Pani wina bez siarczanów. Kwestia gdzie i do którego młyna jedziemy po mąkę, bo można kupić tanią i naszpikowaną chemią, a można kupić droższą, dobrą i podnieść ceny pieczywa. Może dlatego mam drożej niż pozostali (śmiech). Z czego powinna składać się dobra bułka? Mąka, woda, drożdże, sól. Nasze bułki przed wypiekiem czekają w dojrzewalni. Przyjeżdżają do sklepu surowe, nie mrożone. I pieczone są na miejscu. Dzięki temu zachowują swój niepowtarzalny smak i witaminy. Jesteśmy pierwsi w Poznaniu, którzy wypiekają bułki w ten sposób, bo metoda nie jest tania i wymaga logistyki. Chociaż nie, w sumie byliśmy, bo teraz kilku piekarzy też to robi. A markety pieczywo odgrzewają i traci ono wszelkie walory. Ile kilogramów pieczywa i wyrobów cukierniczych codziennie trafia do sieci Piskorskich? Trudno powiedzieć, ale kilka ton. Nie żałuje Pan, że zdecydował się na tę branżę? Nie, bo bardzo ją lubię, to moja pasja. A jeśli ktoś ma pasję, to powinien to robić. Ja karmię ludzi, ale w taki sposób, jak sam chciałbym być karmiony. I chyba im smakuje…


MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAK A

Chcesz być zawsze na bieżąco?   Dołącz do nas na facebooku Fb/poznański prestiż Magazyn dostępny także na www.poznanskiprestiz.pl


26

pres ti żowa mark a

/

Być barberem to prestiż W tym roku obchodzimy 500-lecie Cechu Cyrulików i Barberów w Poznaniu. Zawód zapomniany, pomijany do niedawna przez wszystkich, a pożądany, czyli fryzjer męski – przeżywa prawdziwy renesans. Doskonale wie o tym Adam Szulc, który od trzydziestu lat strzyże mężczyzn. W jego zakładzie na Starym Żegrzu drzwi się nie zamykają rozmawia: Joanna Małecka

R

zemiosła uczył się od najlepszych, od autorytetów, o które dziś tak trudno. Nie znosi lenistwa i pseudobarberów, którzy nie szanują klienta, nie mają etyki zawodowej i nastawieni są tylko na zarobek. W zakładzie na Żegrzu pierwszy klient pojawia się o 5 rano. W kolejce czeka już kilku kolejnych panów. Adam Szulc ubrany jest w skórzany fartuch i strzyże. Obok Joasia, która również barberuje, odbiera telefony i zapisuje na następne miesiące. W tle gra muzyka, w salonie stoją charakterystyczne atrybuty barbera. Siadamy na zapleczu, na starych fotelach fryzjerskich. Adam Szulc przeczesuje długą brodę. Ma szczere spojrzenie, a kiedy się uśmiecha, w kącikach oczu pojawiają się drobne zmarszczki. Na ścianach wiszą zdjęcia fryzur męskich. Jak długo zapuszczał Pan brodę? ADAM SZULC: Trzy lata. Najdłuższa, jaką miałem kiedykolwiek. Wygląda Pan trochę jak Święty Mikołaj. Ale Mikołaj budzi pozytywne skojarzenia, więc na razie nie będę jej golił (śmiech). Kim dziś jest barber? Przede wszystkim fryzjerem męskim i cały czas tą samą osobą co przed stu czy dwustu laty, czyli potrafi dobrze ostrzyc, zaprosić klienta do swojego miejsca, ma etykę zawodową, umie dobrze golić, umie porozmawiać, jest dobrym organizatorem i psychologiem. Podsumowując:

barber jest kimś, kto potrafi zadbać o sferę włosów i atmosferę pomiędzy dwoma facetami. Pełni rolę trochę powiernika, jest rzemieślnikiem, który umie z pasją opowiadać o swoim zawodzie. To zawód trochę zapomniany, zgubiony gdzieś po drodze, przez wszystkie reformy, kłótnie w organizacjach fryzjerskich, izbach rzemieślniczych. Ale mimo to barberzy jeszcze się uchowali, stąd mamy teraz od kogo czerpać. Dziś barber kojarzy się z kimś, kto tnie brody i to tyle. To jest tak, że w latach 80., kiedy zaczynałem naukę, było kilkuset fryzjerów męskich i każdy z nich potrafił zrobić to samo: na bardzo wysokim poziomie potrafił strzyc, golić, znał całą etykę tego rzemiosła. Przez ostatnie lata trochę o nas zapomniano. Boom nastąpił w 2014 roku, kiedy pojawiła się moda na brodę i jak grzyby po deszczu zaczęli wyrastać barberzy. Wiele tego typu zakładów otwierali ludzie bez przygotowania, którzy strzyc nauczyli się z YouTube’a. I nagle okazało się, że my, prawdziwi barberzy, też tu jesteśmy, że można się od nas czegoś nauczyć, przeszkolić się u nas. W 1999 roku fryzjer męski zniknął z listy zawodów i został tylko fryzjer, który w założeniu ma robić wszystko. A to – jak pokazuje doświadczenie – niestety się nie sprawdza, bo nie można być dobrym we wszystkim. Kiedyś fryzjerstwo było rozdzielone na damskie i męskie. To są dwa różne zawody, z różnymi korzeniami, z inną historią, różniące się wszystkim. I przez to pomieszanie mamy mnóstwo pseudofryzjerów, jak w programach typu „Afera fryzjera”, czy „Ostre cięcie”, gdzie oglądamy tę bylejakość, wynikającą przede wszystkich z błędów w systemie edukacji. Podręczniki przygotowywane są bardzo źle, w szkołach zawodowych nie uczy się prawdziwego rzemiosła. Dziś ważne jest sprzedawanie kosmetyków klientom i zarabianie pieniędzy. To nie dla mnie. Uważam, że najważniejszy jest klient, który przychodzi do mnie i oczekuje dobrej usługi,


27 

đ&#x;Ą­

FOT. LUKAS GILL / CRE PROPERTY

Adam Szulc mistrz fryzjerstwa męskiego i barber z wieloletnim doświadczeniem

atmosfery, fajnego wnÄ™trza, pogadania, czasem wyĹźalenia siÄ™. Wiemy o sobie bardzo duĹźo, czasem sĹ‚uchamy gĹ‚oĹ›no muzyki i Ĺźadna pani z waĹ‚kami nie zwraca nam uwagi, Ĺźe ma być ciszej. Nikt nikogo siÄ™ nie krÄ™puje. Poza tym faceci majÄ… swĂłj Ĺ›wiat i nie moĹźe być on wymieszany z damskim – mĂłwiÄ™ oczywiĹ›cie o lokalu fryzjerskim. Ma Pan swĂłj autorytet? Tak, jest to mĂłj byĹ‚y szef, pan Grzegorz, ktĂłry przez wiele lat pracowaĹ‚ na Ogrodach. ZresztÄ… znam wielu fryzjerĂłw mÄ™skich, ktĂłrzy sÄ… dla mnie wyznacznikami tego, jak ten zawĂłd powinien wyglÄ…dać: w ciszy, pokorze, po poznaĹ„sku – pracowicie. To jest normalna, codzienna praca, ktĂłra po latach urasta do rangi czegoĹ› nadzwyczajnego – rzemiosĹ‚a, czyli czegoĹ›, czego juĹź nie ma. I to jest zasadnicza róşnica pomiÄ™dzy fryzjerstwem mÄ™skim a damskim. Kobiety oczekujÄ… od fryzjera ciÄ…gĹ‚ego zaskakiwania, a facet wchodzi i chce, Ĺźeby byĹ‚o tak jak zawsze. Dla nich waĹźne jest to, Ĺźe przychodziĹ‚ tu dziadek, ojciec, on sam przychodziĹ‚ z tatÄ…, ma swĂłj fotel i swojego fryzjera. ZresztÄ… mam wielu klientĂłw, ktĂłrzy przychodzili do mnie z rodzicami, a dziĹ› sÄ… doroĹ›li i wciÄ…Ĺź korzystajÄ… z moich usĹ‚ug. Tradycja dla męşczyzn jest bardzo waĹźna.

Pana zdaniem zawód fryzjer męski jest dziś zapomniany? Moşe trochę. Ja jestem nauczony prawdziwego rzemiosła. Klimat, zachowanie się ludzi w salonie to jest coś, co funkcjonowało w XVIII czy XIX wieku i trwa do dziś, zwłaszcza w małych miejscowościach. I oni robią swoją robotę, a mieszkańcy wiedzą, şe tam od lat strzyşe pan Jurek, a obok pan Marek, który pracuje w swoim zakładzie niezmiennie od trzydziestu lat. To jest właśnie naturalne w zawodzie fryzjera męskiego, şe przechodzi z ojca na syna, şe potem ty idziesz na emeryturę, a twoją pracę kontynuują dzieci. I to jest piękne. Powoli, codzienną, mrówczą pracą zostajemy zauwaşeni. Ma Pan syna? Trzech. Przejmą zakład? Jeden juş terminuje. Pozostali jeszcze są za mali, ale ćwiczą w domu i jeşdşą ze mną na pokazy. Czy to, şe nie mamy dziś dobrych szkół fryzjerskich będzie dla nich barierą, bo nie będą mieli gdzie nauczyć się rzemiosła? W Polsce nie ma ani jednej szkoły, która by dobrze systemowo przygotowywała do zawodu fryzjera męskiego. Tylko w Wielkiej Brytanii


Kiedyś fryzjerstwo było podzielone na damskie i męskie. To są dwa różne zawody, z różnymi korzeniami, z inną historią, różniące się wszystkim. I przez to pomieszanie mamy mnóstwo pseudofryzjerów, jak w programach typu „Afera fryzjera” czy „Ostre cięcie”, gdzie oglądamy tę bylejakość, 28 wynikającą przede wszystkich z błędów w systemie edukacji i Stanach są szkoły fryzjerskie dla barberów. Jest mnóstwo akademii prywatnych, komuś się coś wydaje, że potrafi, że umie nauczyć kodeksu pracy, zachowania przy kliencie, używania odpowiedniego sprzętu. W Polsce jeśli nie znajdziemy dobrego nauczyciela, praktyka, to niewiele się nauczymy. Moi synowie nauczą się więc pracy u mnie w zakładzie. Nie ma Pan wrażenia, że dziś etyka zawodowa to prehistoria i nikt nie zwraca na to uwagi? Mam takie wrażenie. Jeżdżę po różnych szkołach zawodowych, robię darmowe pokazy i widzę, że większość z tych uczniów uczy się tego zawodu, bo rodzice stwierdzili, że z tego będzie kasa, że na tym da się zarobić. Może i będzie, bo ze wszystkiego może być, tylko rób to z pasją, z miłością, bo to lubisz, a nie chcesz tylko na tym zarobić. To tak nie działa. Jeśli chodzi o etykę, to obserwujemy ogólne schamienie społeczeństwa, więc to nie dotyczy tylko fryzjerów. A z drugiej strony mam żal do nauczycieli tego zawodu, że nie uczą szacunku do rzemiosła, pewnych zachowań wpisanych w kanon fryzjerstwa. I teraz ważne jest to, do jakiego zakładu trafi uczeń. Jeśli znajdzie dobre miejsce i jest cierpliwy, ambitny, odpowiedzialny i konsekwentny, da radę. Jeśli trafi źle i do tego jest śmierdzącym leniem, nic z tego nie będzie. Ile razy słyszałem od dziewczyn, które przychodziły na praktyki, że wybrały ten zawód, bo fryzjerka dostaje duże napiwki. I to był argument. Owszem, może dostawać, ale nie musi, bo jeśli ktoś chce dać napiwek, to da, ale to nie może być przyczyna wyboru zawodu! Dużo ma Pan chętnych na praktykę? Tak, ale przestałem przyjmować. Nie mogę ze względu na obostrzenia MEN-u, ponieważ jako jedna osoba mogę mieć tylko trzech uczniów. Niestety nie jest łatwo trafić na kogoś dobrego. I nie mówię tu o ludziach, którzy mają nadprzyrodzone umiejętności. Ja szukam osób z pasją, które nawet mogą nie mieć talentu, mogą mieć dwie lewe ręce. Nauczy ich Pan? Oczywiście, bo oni chcą się nauczyć. I wolę pracować z takimi osobami niż z leniami, którzy

może coś wiedzą, ale im się nie chce. Takie osoby w ogóle są niepotrzebne w tym zawodzie. W Poznaniu potrzebujemy odpowiedzialnych rzemieślników, którzy będą pracować od podstaw, sumiennie, po poznańsku. Tylko taka praca powolna, organiczna, spokojna przynosi największe efekty. Dziś obserwujemy wysyp barberów. Zakłady są praktycznie na każdej ulicy. Pana zdaniem to wynik mody, która się kiedyś skończy? Nikomu źle nie życzę i oby trwali jak najdłużej, ale kiedy widzę, jak wszyscy meblują swoje zakłady fryzjerskie tak samo, nikt nie ma na to pomysłu, to jest dramat. Wstawia się różne elementy, żeby wyglądało „po barbersku”. Zakłady prowadzone od kilkudziesięciu lat, z tradycją, to są prawdziwi fryzjerzy męscy. To jest szczere, prawdziwe, po prostu widać tam miłość do tego zawodu, ogromną pasję i ciężką pracę, tak jak u nas. Jest również nowe pokolenie pasjonatów w całej Polsce, barberów, fryzjerów męskich, którzy chcą się uczyć, rozwijać, rozumieją rzemiosło i kulturę zawodu, pracują dla dobra branży – życzę im jak najlepiej. Jest Pan barberem z 30-letnim stażem. Zna Pan wszystkich swoich klientów? (śmiech) Prawie. Czasem są zaskoczeni, że mimo długiej nieobecności wciąż ich rozpoznaję i pamiętam imiona. Miałem taką historię: facet wyemigrował do Warszawy, wraca po dziesięciu latach, staje w drzwiach, a ja mówię: „cześć Rafał”. Na co on do mnie zdumiony: „pamiętasz jeszcze jak mam na imię?” I na tym to polega. To prawda, że ma Pan zapisy na kilka miesięcy naprzód? Tak jest, rzeczywiście. W ubiegłym roku w czerwcu już trzeba było rezerwować termin na święta, bo nie było wolnych miejsc. Większość to stali klienci, a jakieś dziesięć czy dwadzieścia procent to nowi. Kiedy zafascynował się Pan fryzjerstwem męskim? Chyba to przyszło kiedy miałem cztery lata. Na jednej z imprez rodzinnych zapytano mnie przy stole, kim chciałbym być kiedy dorosnę. A ja odparłem: „fryzjerem”. Wszyscy się z tego śmiali. Goliłem żołnierzyki w wannie nożem i mydłem. Poza tym urodziłem się nad zakładem fryzjerskim. Pod nami, na Jackowskiego, byli Chojnaccy, gdzie moi rodzice mieli robione fryzury ślubne. A mój pokoik był nad działem męskim. Jakoś to na mnie przeszło (śmiech). Poza tym mój dziadek od strony mamy był fryzjerem w czasie wojny. Dowiedziałem się o tym w ósmej klasie szkoły podstawowej, kiedy miałem już złożone dokumenty do zawodówki. Sprzedał mi kilka sztuczek i podarował swoją brzytwę. Jego podpowiedzi były dla mnie


29

bardzo ważne i do dziś je stosuję. W mojej rodzinie, zarówno ze strony mamy, jak i taty byli sami rzemieślnicy: kowale, rzeźnicy. Myślę, że gdzieś to przenika z krwią, że następuje coś takiego jak transfuzja pokoleniowa, chociaż moi bracia i kuzyni nie są rzemieślnikami. Przez całe życie wpajano mi, że rzemieślnik to jest ktoś. Uczyłem się poznańskości, tego, że jak coś robimy, to raz, a porządnie i ciężką pracą dochodzimy do celu. I cieszę się, że w latach 80. rozpoczynałem naukę na Wyspiańskiego przy Arenie i na placu Waryńskiego na Ogrodach u dwóch starych mistrzów, którzy z kolei uczyli się od mistrzów przedwojennych. Jak długo uczył się Pan zawodu? Trzy lata chodziłem do zawodówki, potem trzy lata technikum. Trafiłem do naprawdę świetnych mistrzów, którzy potrafili związać mnie ze sobą, nauczyć porządnego rzemiosła. To były autorytety. Miałem takiego nauczyciela historii fryzjerstwa, nazywał się Stefan Siankowski, jeden z bardziej znanych fryzjerów w Poznaniu. Kładł duży nacisk na to, żeby poznać kulturę, tradycję, symbole i patronów. I to on zawsze powtarzał, że nie wystarczy strzyc, ale trzeba wgryźć się w temat. Pamięta Pan swojego pierwszego klienta? Tak, to był mój brat. Strzygłem go chyba z trzy godziny. Pociąłem sobie palce, drasnąłem w ucho. Kompletnie mi nie szło, byłem załamany. Fryzura, jaką mu zrobiłem, pozostawiała wiele do życzenia. Miałem piętnaście lat. Płakał? Nie. Po prostu mi zaufał. I jakoś wyszło. Strzyże Pan bezdomnych, działa charytatywnie. Po co Pan to robi? Przynajmniej raz w miesiącu rezerwujemy sobie jeden dzień, kiedy robimy coś dla innych. Zapraszamy do nas chłopaków z zakładu poprawczego, dzieci niepełnosprawne, z domów dziecka, seniorów z domów pomocy społecznej. Jeździmy do szkół zawodowych robić darmowe pokazy i opowiadać o zawodzie. Nauczyłem się tego, kiedy jako uczeń

pracowałem w spółdzielni fryzjerskiej. Każdy z nas, raz w roku, musiał na tydzień iść do zakładu na Kasprzaka, gdzie strzygliśmy z 90-procentową zniżką. Przyjmowaliśmy osoby chore, bezdomne, rencistów, ludzi po przejściach. Poza tym przez wiele lat grałem w zespołach rockowych, gdzie robiliśmy zbiórki dla osób potrzebujących, stawialiśmy mobilny zakład i strzygliśmy ludzi. Rok temu zmarł mój przyjaciel. Ciężko chorował na raka. Zbieraliśmy pieniądze na jego leczenie, robiliśmy różne akcje. To wszystko z potrzeby serca. Nie pomaga się po coś, dla pieniędzy. Czasem warto zrobić coś dla kogoś, oddać trochę siebie, bo to nas nic nie kosztuje, a uczy solidarności, pokory i wraca. Myśli Pan, że w którejś z tych osób, której pomagacie, obudziła się miłość do fryzjerstwa męskiego? Na pewno. Ostatnio, kiedy w grudniu odwiedziliśmy dzieci w domu dziecka, kilkoro z nich zadeklarowało, że chce to robić. I to jest najlepsza nagroda. Kiedy zamknie Pan za sobą drzwi i przekaże zakład synowi? Myślę, że w firmach rodzinnych, gdzie współpracownicy traktowani są jak rodzina, właściciel ma problem z tym, żeby odejść na emeryturę. Nie będzie mi łatwo. Na pewno będę przyjeżdżał i doglądał, wciąż podpowiadał. W końcu kiedyś ustąpię, chyba… może dam im jeszcze z piętnaście lat.


30

pres ti żowa mark a

/

Wymień okna na wiosnę Więcej naturalnego światła w domu, zmiana wystroju wnętrza, energooszczędność – jest kilka dobrych powodów, żeby wymienić okna. Ale do końca kwietnia jest jeden, jeszcze lepszy – rabat stanowiący równowartość kwoty podatku VAT na wybrane okna firmy Oknoplast. A to wszystko dostępne w salonie Domega, przy ulicy Krauthofera 42 tekst: Michał Gradowski

A

trakcyjne ceny na nowe okna można „upolować” tylko do końca kwietnia, więc lepiej się nie ociągać. Uzyskamy w ten sposób wysoki rabat, ale także wiele dodatkowych korzyści, bo promocją objęte są okna najnowszej generacji o wyjątkowych właściwościach.

Pixel jest dobry na wszystko Jednym z najładniejszych biurowców w Poznaniu jest Pixel, wyróżniony m.in. nagrodą im. Jana Baptysty Quadro. Tę samą nazwę nosi także innowacyjny model okien firmy Oknoplast, który nie ustępuje „większemu bratu” pod względem walorów estetycznych. System okienny Oknoplast-Pixel ma także jedną bardzo ważną zaletę – dzięki niemu do pomieszczenia przedostaje się więcej naturalnego światła, nawet o 22 proc. w porównaniu ze zwykłym oknem PVC. A wszystko dzięki „odchudzonemu” profilowi okna i tafli szybowej o maksymalnej przejrzystości. Duża szyba to duża pokusa dla złodzieja? Nie w tym przypadku, bo Pixel ma także chroniony patentem system stalowych wzmocnień. Nie musimy się także martwić o rachunki za ogrzewanie, bo współczynnik przenikania ciepła jest w przypadku tego modelu lepszy niż wyśrubowane normy.


31

FOT. OKNOPLAST

Odświeżamy wnętrza Taniej o równowartość kwoty podatku VAT kupimy w kwietniu także okna z serii Koncept. Wysoka funkcjonalność i klasyczny design – to coś dla prawdziwych koneserów. Może warto więc na wiosnę trochę odświeżyć wnętrze? Możliwości są bardzo duże dzięki szerokiej gamie kolorów profili. W systemie okiennym Oknoplast-Koncept nawet uszczelki dostępne są w trzech kolorach – szarym, czarnym i jasnobrązowym. Dodatkowo możemy zdecydować się także np. na szkło ornamentowe, ozdobą okna jest również oryginalna klamka z litego aluminium. Wiosna to dobry czas na zmiany, ale warto też wtedy pomyśleć o zimie, bo przez okna może „uciekać” nawet do 40 proc. ciepła z naszych domów i mieszkań. W promocji „Okna bez VAT” dostępne są także okna Winergetic Premium, zapewniające najlepszą ochronę przed utratą ciepła.

Współczynnik przenikania ciepła jest w nich tak niski, że mogą być wykorzystywane nawet w domach pasywnych.

Po okna do fachowców Promocja obejmuje zakup okien wraz z montażem. Wybrany model warto obejrzeć „na żywo” w jednym z renomowanych, poznańskich salonów okien. Jednym z nich jest firma Domega, która ma dwa punkty sprzedaży – w Poznaniu, na ul. Krauthofera 42 oraz w Swarzędzu, na ul. Cieszkowskiego 92. Standardy obsługi? Jak w luksusowym salonie samochodowym. Fachowe porady? Gdyby organizowano teleturnieje z wiedzy o oknach, nikt nie miałby z nimi szans. Ponadto korzystając z usług takich ekspertów, zyskujemy gwarancję fachowego montażu i znakomity serwis posprzedażowy.  Więcej informacji na stronie internetowej: www.domega.pl


32

s pacerem po

dzielnicy

/

Serce miasta bije na Śródce W tym roku mija dziesięć lat od otwarcia mostu Biskupa Jordana, który ponownie połączył Śródkę z Ostrowem Tumskim. Mieszkańcy mówią, şe właśnie dzięki tej inwestycji, która była początkiem rewitalizacji, dzielnica dostała drugie şycie. Dziś jest najpiękniejszym zakątkiem Poznania, z malowniczymi knajpami, muralem, który obiegł całą Polskę i ludźmi – şywą historią tego miejsca tekst i zdjęcia: Joanna Małecka

Gerard Cofta

G

erard Cofta siedzi w kawiarni na parterze Bramy Poznania. W tle gra spokojna muzyka. – Dzień dobry panu – witają się z nim kolejni pracownicy muzeum. Za oknem powoli płynie Cybina, widać kilku kajakarzy. Męşczyzna spaceruje z psem paląc papierosa. Przemiły, starszy pan spogląda przez okno delikatnie przeczesując włosy. Na stole leşą broszury i ksiąşki o Śródce. – Generalnie jak wychodzę z domu, to nie mogę do niego wrócić – uśmiecha się i rozkłada kartki ze zdjęciami Śródki. – To kogoś spotkam i się zagadam, to gdzieś zajdę. A teraz wykorzystałem moment, şe şona wyszła i poszedłem załatwiać swoje

To nie jest zwykły most‌

Most Biskupa Jordana rozświetla piękne słońce. Czerwone przęsła, ścieşka piesza i rowerowa. W niedzielę jest tu cisza i spokój. Słychać śpiew ptaków i czuć wiosnę. Para siedzi na ławce trzymając się za ręce i spogląda w dół rzeki Cybiny. – Poznaliśmy się tutaj, Krzysztof jechał rowerem i prawie mnie potrącił. Miałam wtedy doła trochę. Straciłam pracę i wracałam tędy do domu – mówi Maria Malicka z Poznania. Krzysztof chwyta ją mocno za rękę. – Teraz masz mnie, a praca się znajdzie – odpowiada i całuje ją w czoło. Mateusz nerwowo przegląda kłódki

FOT. W. WYLEGALSKI / GĹ OS WIELKOPOLSKI

đ&#x;Ą­

sprawy. Zatrzymuje wzrok na moście Biskupa Jordana. – Widzę przyczółek, z którego w lutym 1952 roku spadł trolejbus. Most był oblodzony. Zginęło sześć osób – mówi i zawiesza głos. – Był przeładowany, wracali nim chórzyści. Na ratunek pośpieszył jeden z księşy, który mieszkał tam, w tym domu – pokazuje pierwszy dom za mostem. – Ukradli mu wtedy płaszcz. Kiedy Cybina była zamarznięta, moşna było jeździć po niej na łyşwach. I pod moim kolegą załamał się lód. A latem mieliśmy dwa kąpieliska: jedno na ciepłym rowku, tam za plecami. Na Zagórzu niepisanym szefem kąpieliska był pan Lewandowski. Tam była taka łagodna plaşa. A po stronie Śródki były końskie doły.


33

zawieszone na moście. Na każdej wyryte imiona, że niby na zawsze. – Chciałbym tak jak oni, ale wiesz, nie udało się – mówi i przerzuca jedną za drugą. – Kurde, gdzieś tu była, muszę ją odczepić.

…bo jest początkiem nowego…

Czekam na Piotra oparta o przęsło. Przystojny, niebieskooki mężczyzna podskakuje ulicą Ostrówek. Zaraz za mostem znany z wykwintnych przysmaków Vine Bridge. Gerard Cofta zatrzymuje się na chwilę. – Kiedyś stało się tu po karpie na święta. Był też rzeźnik, po prawej stronie pracował elektryk, była cepelia, skład z obuwiem, dwóch szewców. Kiedyś jeden z nich poparzył się butaprenem – wspomina. – Widzi pani, nie mogę dojść do domu. Idąc dalej, w kierunku Rynku Śródeckiego wchodzimy do „Na Winklu”. Małgorzata Wałcerz, ładna, szczupła brunetka za ladą. – Na co macie ochotę? – pyta i uśmiecha się od ucha do ucha. W menu pierogi, takie z wody i pieczone. Spory wybór. – Sama nie wiem – mówię. Lokal ładnie urządzony, wygodne siedziska w oknach pozwalają zajrzeć w głąb Śródki. Na ladzie stoją świeże, czerwone róże. Pachnie mięsem i żółtym serem. – Mam propozycję, może spróbujecie różnych smaków, a potem powiecie, które najlepsze – rzuca Gośka i czeka na potwierdzenie. – OK, to poprosimy mieszane – odpowiadam. – I herbatę z cytryną. Siadam. W międzyczasie ktoś przychodzi i zamawia na wynos, w tle siedzi para zajadając pierogi z wody. Kiwają głową, że dobre. Na stole lądują trzy duże pieczone pierogi. Jeden włoski z pomidorami, drugi z pieczarkami i trzeci z mięsem. Do tego sos koperkowy. Są znakomite. – Smakuje pani? – pyta Małgosia. – Pewnie – odpowiadam i słyszę w tle: – Bardzo się cieszę . – Będzie pani w kwietniowym „Prestiżu” – rzucam na koniec i płacę. – Tak myślałam, że skądś panią znam – przygląda mi się uważnie. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Na zewnątrz delikatny wiatr rozwiewa włosy. Piotr patrzy na mnie i pyta dokąd idziemy. Odwracam się i raz jeszcze spoglądam na knajpkę. W głowie brzmią słowa pana Gerarda: Kiedyś był tu szewc, sklep motoryzacyjny,


34

„Pokój z widokiem”. Dziś są pierogi. Spoglądam w lewo. Adres: Ostrówek 12. To najstarszy budynek na Śródce. – Muszę wrócić do pana Gerarda – mówię do Piotra. – Dobra, to ja sobie pochodzę, a Ty załatw swoje.

…choć nadszarpnięty zębem czasu…

Wracam do Bramy Poznania. Gerard Cofta tłumaczy coś pracownikom. Siadamy ponownie przy stole. Nazywany jest „merem” Śródki. Ma 81 lat. Do dziś mieszka w tym samym pokoju, w którym się urodził, w kamienicy przy Rynku Śródeckim 1. Na 80. urodziny mieszkańcy i przyjaciele zrobili mu niespodziankę i po mszy świętej zaprowadzili do parku „jednego drzewa”. Okazało się, że jedyny stojący tam dąb nazwali jego imieniem. – Była tam też tablica, ale dziś jej nie ma… Może komuś się nie podobała. Ja byłem wzruszony – mówi pan Gerard trzymając w ręku notes. – W ogóle powiem pani, że kiedyś na Śródce mieliśmy wszystko. Na rynku, którego dziś już nie ma, bo powstała Trasa Wyszyńskiego, jeździliśmy na hulajnogach, które miały kółka z metalowych łożysk i robiły dużo hałasu. Graliśmy w zośkę, a na placu przy Cybińskiej w palanta. W naszym

śródeckim mieście były trzy piekarnie, rzeźnicy, restauracje, sklep meblowy – dokładnie tam, gdzie dziś jest poczta. – Kozłowski miał sklep z artykułami piśmiennymi. Gerard Cofta bierze głęboki oddech. Pokazuje pocztówki z lat 50., kiedy Śródka stanowiła jedną całość. – Na rynku stały stragany, był rzeźnik. W piątki przyjeżdżała gospodyni z koszyczkami z Kleszczewa. Stal słup ogłoszeniowy, cztery drzewa. Plac wybrukowany był cegłą klinkierową. Do dziś jedną z nich mam w domu. Na Rynku Śródeckim 9 mieszkał lekarz austriacki, który wiele zrobił dla mieszkańców. W głębi była fabryka pasty do butów Orion.

…jest symbolem Śródki…

Przed Bramą Poznania, obok mostu Biskupa Jordana, biegnie malutka uliczka. Widzimy ją z okna muzeum. – W czasie działań wojennych była taka umowa pomiędzy stronami walczącymi, że rano i w godzinach popołudniowych nie będzie ostrzału, żeby ludzie mogli zaopatrzyć się w wodę. Chodziliśmy na ulicę Zaułek Katarzynki – dziś już jej nie ma, a kiedyś prowadziła do znajdującego się na Cybinie młyna sióstr katarzynek – Gerard Cofta


35 

zamyśla się. – Ale co ja będę pani opowiadał, juş pewnie panią zanudziłem. Starszy pan, idealnie przystrzyşony, przypomina trochę mojego nieşyjącego dziadka. Teş opowiadał o wojnie i mógł tak godzinami. I trochę poczułam się jakbym siedziała obok niego. – Ale jak pani chce, to jeszcze coś pani powiem. W czasie okupacji wszystko było na kartki. Ale u nas ludzie i bez kartek dostawali chleb. Naprzeciwko nas, pod 13/14, mieszkał pan Ewicz, który dwa razy w tygodniu zabierał kilka bochenków chleba, wkładał do teki i zanosił na Szeląg, gdzie pracowali ŝydzi. Niemiec odwracał się, udając şe nie widzi, a on wtedy zostawiał pieczywo w zaroślach. Odwaşny był, bo mógł zostać rozstrzelany. Ale ten Niemiec nie był taki zły.

‌ze Śródeją‌

Rynek Śródecki. Dziś zostało z niego tylko kilka kamienic. Pod piętnastką była fabryka musztardy. Pod siedemnastką Hyćka. Wchodzę. – Herbaty z hyćką? – słyszę od Marcina Sadowskiego, prezesa Stowarzyszenia Mieszkańców i Przyjaciół Środki Śródeja. – A, chętnie, odpowiadam. – Co wiecie o Śródce? – pytam. Przede mną siadają Marcin i Zbysław Jankowski, wiceprezes stowarzyszenia. – Śródka jest najstarszą dzielnicą Poznania. Powrót do jej świetności zaczął się w momencie przeniesienia tu mostu i połączenia z Ostrowem Tumskim. I okazało się, şe obie te dzielnice stanowią bardzo fajnie uzupełniającą się całość, która moşe być świetną atrakcją turystyczną, kulturalną. Most spowodował, şe nagle na Śródce pojawili się restauratorzy, ludzie chcieli tu działać. Rewitalizacja dzielnicy przyniosła teş nowych mieszkańców. Niektórzy musieli się

wyprowadzić, bo nagle znaleźli się właściciele kamienic i zrobili mieszkania na wynajem. I tak z ponad dwóch tysięcy rdzennych mieszkańców dziś mamy moşe z sześciuset.

‌lokalnym handlem‌

Na Śródce nie ma şabek, małpek, McDonald’sa. Pozostał lokalny handel, gdzie codziennie od 7 do 18 moşna zrobić zakupy. O to, by sieciówki nie zalały klimatycznej Śródki dba stowarzyszenie Śródeja. Wychodzimy z Hyćki. – Dzień dobry, witam – Marcin i Zbysław co chwilę kogoś spotykają: to sąsiada, to znajomych. Wszyscy mieszkają na Śródce. – Martwi nas jedna rzecz – mówią. – Miasto chce na terenie naszej dzielnicy, po drugiej stronie, wybudować zamknięte Osiedle Śródka. Mają tam stanąć szklane bloki, podobne

đ&#x;ĄŠ

Dom Gerarda Cofty

đ&#x;ĄŹ

Zbysław Jankowski i Marcin Sadowski


đ&#x;Ą­

Kino Malta

do Polibudy. Kompletnie zburzy to dotychczasową koncepcję. Wystarczy chyba, şe podzielono dzielnicę na północną i południową. Granicą jest ruchliwa ulica. I mieszkańcy nawet nie mają jak do siebie dojść. Proponujemy, aby zbudować tam coś, co uzupełni Śródkę. Niech to będzie kompleks nowoczesnych budynków, pasujących do tego co jest tutaj, a nie getto.

‌muralem‌

Stoimy w samym sercu Śródki, przed muralem, który obiegł juş cały świat. Jest zatytułowany „Opowieść śródecka z trębaczem na dachu i kotem w tle". Odsłonięty 1 października 2015 zajmuje dwie ściany kamienicy: wschodnią od strony rynku (główna część) i północną od strony ul. Filipińskiej. Malowidło powstało w oparciu o zdjęcie pochodzące z lat 20. XX wieku. Kosztował prawie 40 tysięcy złotych. Tu nie ma polityki, nie ma wysokich bloków. – Šadny, prawda? – pyta Kasia, która właśnie wyszła z La Ruina, jednej z najpopularniejszych knajpek na Śródce. – Taką dzielnicę widzimy i kochamy. Moşe ktoś kiedyś odtworzyłby te budynki? – zamyśliła się na chwilę. – A wie pani, şe to dzięki m.in. panu Gerardowi mamy ten mural? I most w sumie teş. Bo my go tu kochamy, jak swojego dziadka. A tam jest najstarszy zakład, działający do dzisiaj – palcem wskazała ulicę Bydgoską.

..witraşami na Bydgoskiej‌

Kiedyś na tej ulicy było pręşenie firan. Bydgoska 5. Nad bramą napis: Pracownia witraşy, na dole nazwisko Powalisz. Wchodzę. Za drzwiami stara klatka schodowa, nieremontowana od lat. Do zakładu prowadzą strzałki.

Znajduje siÄ™ na samym koĹ„cu podwĂłrza. Pukam. Otwiera wysoki, sympatyczny pan w okularach. – PiszÄ™ reportaĹź o ĹšrĂłdce, mogÄ™ wejść? – pytam, a męşczyzna uchyla drzwi. W starym zakĹ‚adzie czas siÄ™ zatrzymaĹ‚. Po prawej stronie stojÄ… drewniane stoĹ‚y, na ktĂłrych leşą witraĹźe. W tle piec. Na Ĺ›cianie zakĹ‚adki ze szkĹ‚em: kolorowe, przezroczyste, matowe. Na kartkach narysowane wzory do wykonania. – Nie zaproponujÄ™ herbaty, bo trochÄ™ siÄ™ spieszÄ™, a jak siÄ™ z paniÄ… zagadam, to nie zaĹ‚atwiÄ™ swoich spraw. Ale przetrÄ™ stół – uĹ›miecha siÄ™ Jakub BardoĹ„ski, ktĂłry prowadzi zakĹ‚ad wspĂłlnie z ĹźonÄ…. PracowniÄ™ zaĹ‚oĹźyĹ‚ w 1936 roku StanisĹ‚aw Powalisz. I tak przetrwaĹ‚a do dziĹ›. PoczÄ…tkowo przy Bydgoskiej 2, dziĹ› pod adresem Bydgoska 5. – Wykonujemy witraĹźe do domĂłw, obiektĂłw sakralnych, uĹźytecznoĹ›ci publicznej, bieşące konserwacje. Na podĹ‚odze stojÄ… witraĹźe z 1910 roku, do renowacji. Ich prace moĹźna zobaczyć m.in.: w katedrze w GnieĹşnie, Pelplinie, koĹ›ciele w Turku, Chojnicach, Rokitnie. – O, moĹźe być tancerka, kĹ‚osy, abstrakcje, pejzaĹź – Jakub BardoĹ„ski wyciÄ…ga kolejno witraĹźe i wykĹ‚ada na stole. – Mamy teĹź coĹ› specjalnego na urodziny, imieniny i inne okazje. Zawsze to niepowtarzalna pamiÄ…tka. Robi siÄ™ cieplej, wiÄ™c za chwilÄ™ zacznie siÄ™ sezon. – Z szafki zdejmuje pudeĹ‚ka ze szkĹ‚em. – O, proszÄ™ zobaczyć, mamy tu róşne rodzaje szkĹ‚a, czego dusza zapragnie. A pod Ĺ›wiatĹ‚o kaĹźde szkĹ‚o wyglÄ…da inaczej. PiÄ™kne, kolorowe, mleczne, z wzorami. Idealne na dekoracjÄ™ okna, szafki, lustra. Za szafkÄ… stoi Maria Powalisz-BardoĹ„ska, mama Jakuba BardoĹ„skiego. UĹ›miecha siÄ™. – Mama projektowaĹ‚a witraĹźe – mĂłwi i pokazuje kolejne rysunki. – A dziĹ› tu stoi i zasĹ‚ania

FOT. WIKIPEDIA

36


pozostałości po zimie. Robimy to od lat i śmiejemy się, şe podobnie jak mama, urodziłem się między szybkami. Wystawia mamę zza szafki. Uśmiechnięta, kartonowa kobieta, nagrodzona medalem za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury chrześcijańskiej. – Niech pani przejdzie się na Rondo Śródka, kiedyś nie było tu takiego ruchu – mówi Jakub i zamyka za mną drzwi.

‌parkiem jednego drzewa‌

Rzeczywiście. Siadam w parku „jednego drzewa�, naprzeciwko stacji benzynowej i dworca autobusowego. Kiedyś były tam: pierwsza fabryka Goplany, palarnia kawy Ira, fabryka makaronu, warsztaty naprawcze samochodów, centrali rybnej. Dziś, w dole, przy rzece mieszka para bezdomnych. Za plecami mam dwie szkoły muzyczne i Ośrodek SzkolnoWychowawczy dla Dzieci Niesłyszących w Poznaniu. W tym ostatnim kiedyś dzieciom na śniadanie serwowano, zgodnie z tradycją, zupę piwną. Nie, nikt nie był pijany, bo alkohol w trakcie gotowania odparowuje. Pan z trafiki obok wyszedł na papierosa. Dąb, rosnący naprzeciwko mnie, nazwany imieniem Gerarda Cofty, wygląda okazale. Idę z powrotem w kierunku mostu, przeciskając się wąskimi uliczkami. Skręcam w prawo. Kiedyś na Filipińskiej było znane w całym Poznaniu Kino Malta. Dziś, przeniesione na Rybaki, zmieniło nazwę. W drodze na most Biskupa Jordana spoglądam w niebo. Nad głową, na sznurkach przyczepionych do przeciwległych kamienic, wiszą koty. Pod knajpkami stoliki i krzesła, şeby przysiąść. Od strony Ostrowa Tumskiego powoli spacerują rodziny z dziećmi. – Dobrze, şe mamy ten most – mówią kiedy mnie mijają. – A wie pani, ile nawalczyliśmy się o niego? – pyta nieśmiało Gerard Cofta. – Wspólnie z młodymi radnymi, mieszkańcami zebraliśmy siły i po wielu staraniach i walce udało nam się w końcu wprowadzić most do wieloletniego planu inwestycyjnego. Któregoś dnia prezydent Ryszard Grobelny podchodzi do mnie i mówi: no i masz panie ten swój most! I mamy ten nasz most – uśmiecha się i odchodzi.

‌i Gerardem Coftą‌

Dziś na Śródce nie ma hałasu, tanich lokali, rozrób. Jest cisza i spokój. Moşna tu wypocząć. W ciągu roku odbywa się tutaj Dzień Sąsiada, Wigilia Śródecka, są spotkania kulinarne, gotowanie na moście, grillowanie. W tym roku odbędą się koncerty jazzowe – pierwszy w Hyćce pod koniec kwietnia, zaplanowano

dziesięć koncertów na moście, spotkania dla dzieci, koncert ziemi, festiwal dudziarski, akcję „Śródeckie Anioły�, wystawy prac rzeźbiarzy, malarzy. Na Śródce nie ma bałaganu, walających się butelek, jak na Starym Rynku. Na Śródce dziś nie ma zadymiarzy, w dole wędkuje starszy męşczyzna. Dziś jest Śródka, która w czasie działań wojennych miała być wysadzona w powietrze. Zgromadzono juş nawet materiały wybuchowe, które częściowo rozłoşono. Znaleźli się jednak pośród şołnierzy po prostu ludzie, ale nie tylko... Śródki nie wysadzono za namową jednego z jej mieszkańców, który przekonał komendanta, şeby zrobić coś innego. Materiały wybuchowe zebrano i zgromadzono w fabryce pasty do butów, gdzie zostały zdetonowane. Zniszczono jeszcze dwa budynki przy moście. Dzięki temu dziś mamy Śródkę. Piotr podchodzi do mnie i obejmuje. – Juş, wszystko załatwiłaś? – pyta. – Bo znalazłem fajne miejsce na kawę. Wpatrując się w dwie kamienice otwierające Śródkę, przed oczami wciąş mam şołnierzy, ostrzeliwanie, kolejkę po chleb, tramwaje kursujące po Rynku Śródeckim. – Hej, wszystko w porządku? – pyta Piotr. – Tak, przepraszam – mówię i spoglądam w jego niebeskie oczy. – Wiesz, şe Śródki by nie było? – Jak to nie było? – No, po prostu, gdyby nie tata pana Gerarda nie byłoby Śródki. Zamiast zdetonować dzielnicę, wybuchła fabryka pasty do butów. – A, mówisz o tym starszym panu, z którym romansowałaś w Bramie Poznania? – Mówię o legendzie tego miejsca, człowieku, który jest prawdziwy i kocha swoje miejsce na ziemi. Kocha Śródkę, bo ma ją w sercu. Wiesz o czym mówię? – Wiem, bo ja mam w sercu Ciebie‌ 

đ&#x;ĄŹ

Jakub Bardoński z mamą


38

moto

/

Silnik od Malcherka Na Górnej Wildzie pod numerem 108 załoşył w 1924 roku firmę o nazwie Wielkopolska Wytwórnia Motorów Kajakowych, Bocznych i Stałych – SM. W ciągu dwóch lat wyprodukował i sprzedał sto kilkadziesiąt silników, które cieszyły się znakomitą opinią. Stefan Malcherek skonstruował równieş i wdroşył do produkcji silnik rowerowy o pojemności 50 cm3, napędzający przednie koło za pośrednictwem rolki. Silnik był prosty, niezawodny i równieş cieszył się świetną opinią. Jego produkcję przerwała wojna wspomina: Dobiesław Wieliński

W

drugiej połowie lat 50. ubiegłego stulecia stałem się właścicielem młodzieşowego roweru Bałtyk. Kupionego w sklepie rowerowym na ulicy Wielkiej za zdobyty gdzieś przez ojca talon. Był to prawdziwy salon rowerowy pełen najrozmaitszych jednośladów. Rower ten szybko stał się sensacją na kamienicznym podwórku. Był pokryty błękitnym lakierem. Na ramie znajdował się podłuşny napis Bałtyk, a w przedniej części pod kierownicą umieszczona była kalkomania przedstawiająca transatlantyk na morzu. Budził powszechny podziw i sensację. Większe koła, choć nie takie jak w standardowych rowerach, pozwalały na wygrywanie parkowych wyścigów z konkurencją, która miała tzw. dziecięce rowery. Tym Bałtykiem jeździłem wraz z ojcem w niedziele (wolnych sobót nie było) na wycieczki po okolicy. Jeździliśmy do Franowa, Kobylegopola. Dłuşszy wyjazd prowadził ulicą Dębińską (dziś Bema) w kierunku Dębiny. Jechaliśmy gęsiego wąską ścieşką ubitego piasku. Jezdnia bowiem pokryta była polnymi kamieniami tzw. kocimi łbami, na których trzęsło niemiłosiernie. Na Dębinie skręcaliśmy w kierunku Warty i kładką przez most kolejowy przedostawaliśmy się na drugą stronę.

Rower z benzynowym motorem Przy dojĹ›ciu do ulicy StaroĹ‚Ä™ckiej znajdowaĹ‚a siÄ™ knajpa. Typowa mordownia ciemna od tytoniowego dymu i peĹ‚na amatorĂłw czystej. Obok urzÄ…dzony byĹ‚ niewielki ogrĂłdek. Tu ojciec zamawiaĹ‚ kawÄ™, a dla mnie oranĹźadÄ™. ObserwowaliĹ›my z bliska przejeĹźdĹźajÄ…ce pociÄ…gi. Potem ulicÄ… StaroĹ‚Ä™ckÄ… udawaliĹ›my siÄ™ w kierunku Ĺ›rĂłdmieĹ›cia. Ulica Rataje Ĺ‚Ä…czyĹ‚a siÄ™ z KĂłrnickÄ… đ&#x;Ą­ Stefan Malcherek i do domu byĹ‚o juĹź blisko. DziĹ› ulice te majÄ… zupeĹ‚nie inny przebieg. Podczas tych wyjazdĂłw parokrotnie spotykaliĹ›my rowerzystĂłw, ktĂłrych rowery wyposaĹźone byĹ‚y w benzynowy motorek. PatrzyĹ‚em na nich z zazdroĹ›ciÄ…. Nie dość, Ĺźe nie pedaĹ‚owali, to i poruszali siÄ™ szybciej od nas. Ojciec powiedziaĹ‚, Ĺźe to silnik Malcherka i postara siÄ™ go kupić. Jednak do tego nie doszĹ‚o. DziĹ› wiem, Ĺźe byĹ‚y to prototypowe konstrukcje znanego poznaĹ„skiego konstruktora – Stefana Malcherka.

Silnik po poznańsku Malcherek był poznaniakiem z krwi i kości. Zawsze myślał o tym, jak ułatwić şycie drugiemu człowiekowi. Od lat obserwował płynące Wartą kajaki. Kiedy kajakarze płynęli pod prąd, zmuszeni byli do duşego wysiłku, tak by prąd nie znosił ich z powrotem. To nasunęło Stefanowi Malcherkowi pomysł, który z czasem stał się obsesją jego şycia. Na Górnej Wildzie


FOT. ARCHIWUM AUTORA I ZBIGNIEW KOPRAS

39

Malcherek skonstruował i wdrożył do produkcji silnik rowerowy o pojemności 50 cm3, napędzający przednie koło za pośrednictwem rolki. Silnik był prosty, niezawodny i cieszył się świetną opinią. Jego produkcję przerwała wojna


40


41

pod numerem 108 założył w 1924 roku firmę o nazwie Wielkopolska Wytwórnia Motorów Kajakowych, Bocznych i Stałych – SM. W ciągu dwóch lat wyprodukował i sprzedał grubo ponad sto silników, które cieszyły się znakomitą opinią. Malcherek skonstruował również i wdrożył do produkcji silnik rowerowy o pojemności 50 cm3, napędzający przednie koło za pośrednictwem rolki. Silnik był prosty, niezawodny i również cieszył się świetną opinią. Jego produkcję przerwała wojna. Malcherek, skromny konstruktor-rzemieślnik wykazywał sporo realizmu gospodarczego, bowiem „obserwując od paru lat niebywały popyt na motorowery, wolne od podatku i prawa jazdy za granicą, a ostatnio i w kraju” – jak stwierdził w wywiadzie dla prasy – postanowił rozwinąć, na podstawie uzyskanych doświadczeń wytwórczych i posiadanego oprzyrządowania, także produkcję silników do lekkich pojazdów jednośladowych. Te marzenia przerwała II wojna światowa.

FOT. ARCHIWUM AUTORA I ZBIGNIEW KOPRAS

Powrót konstruktora Ponownie pojawił się Malcherek w 1947 roku, prezentując na targach poznańskich swój motocykl. Nie odniósł wówczas sukcesu. Nie zrezygnował jednak z prac konstrukcyjnych ani nad motocyklem, ani nad silniczkiem rowerowym. Jego warsztat został przejęty przez państwo. Na ulicy Weteranów 1 powstał oddział Poznańskich Zakładów Armatur kierowany przez Malcherka. Latem 1951 roku Polski Związek Motorowy ogłosił konkurs na budowę samochodów i motocykli wyczynowych. Jak informował „Express Poznański”, w próbach wzięły udział konstrukcje Malcherka: motorek przyczepny do roweru, motocykl z dwusuwem do 125 cm3 z przyczepką, motocykl z czterosuwem do 125 cm3 który osiągnął prędkość 110 km/h uzyskując 8000 obr./min. W jeździe okrężnej na trasie 50 km silniczek pracował bezbłędnie. Próby techniczne, terenową i szybkości przeszedł wzorowo, zdając egzamin dojrzałości. Nagrody nie zdobył, ale komisja przyznała wyróżnienie za pracę i nagrody pieniężne. Natomiast wielkie zainteresowanie publiczności budził

właśnie silnik rowerowy. Malcherek znany był w środowisku samochodziarzy jako doskonały fachowiec i dobry organizator. Tu w zakładzie znany był jako autor wielu usprawnień. Wiele maszyn zostało przez niego wyremontowanych ze szmelcu, inne tak przerobione, by pracowały szybciej.

Prototypy na ulicach Poznania Kolejny etap to szukanie producenta. Znalazł zainteresowanie we wrocławskiej WSK. W 1956 roku na targach poznańskich Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego zaprezentowała silniki rowerowe konstrukcji Malcherka. Poznański konstruktor w wywiadzie dla „Słowa Powszechnego” mówił: „Nasz silniczek będzie można przyczepić do przedniego koła każdego roweru, a po adaptacji również do wózków inwalidzkich. Nie jest zbyt szybki, ale silny i pojedzie po trudnej nawet drodze. Szybkość użyteczna wynosi około 35 km/h, a maksymalna około 40-45 km/h. Litraż poniżej 55 cm3, waga 9 kg, a zużycie paliwa około półtora litra na 100 km. Cena wyniesie około 1500 złotych”. W marcu 1958 roku „Express Poznański” informował: „Jeszcze w tym roku 500 poznaniaków będzie mogło jechać do pracy i na wycieczki rowerem z silniczkiem przyczepnym poznańskiej produkcji, a za trzy lata nowa fabryka zacznie produkować 30 tys. mopedów i skuterów rocznie. Zwyciężyła nieustępliwość i silna wola konstruktora Malcherka oraz entuzjazm i pełne poparcie ze strony Rady Robotniczej Poznańskich Zakładów Sprzętu Motoryzacyjnego. Zbudowano już kilka prototypów, z których sześć jeździ po ulicach Poznania, zdając egzamin na piątkę z plusem. W rezultacie zakłady otrzymały zgodę na produkcję i pewne fundusze na wybudowanie baraku montażowego oraz nabycie maszyn. Na MTP ukaże się już pierwsza seria 20 silniczków, a właściwa produkcja ruszy w II połowie roku”. Reporterowi „Expressu” konstruktor zwierza się, że „pracuje nad projektem małego, oszczędnego motorka do roweru, o pojemności 50 cm3 i wadze około 6 kg. Motorek będzie się mieścił między błotnikiem a przednimi widełkami. Na takim motorowym rowerze można by podróżować z szybkością do 30 km/h, przy zużyciu benzyny 1,5 l/100 km. Odlewy już się produkuje.”

Malcherek przegrywa z Rometem Silniki do roweru Malcherka sprzedawane były jeszcze w 1959 przez sieć detaliczną MHD art. użytku kulturalnego. Projekt rozwoju konstrukcji silniczka rowerowego umarł z chwilą pojawienia się w latach 60. motoroweru Komar produkowanego przez bydgoski Romet, który zdecydowanie wyparł z rynku doczepne silniki do rowerów. Dziś nieliczne egzemplarze znajdują się jedynie w rękach kolekcjonerów. Ale są dowodem na inicjatywę i przedsiębiorczość poznaniaka, który uparł się, by ułatwić ludziom życie.


42

pres ti żowa rol a

/

Artysta ma duszę na wierzchu Roman Kosmala jest autorem wielu tablic, pomników, ławeczek i makiet dla niewidomych. Od lat tworzy dla Poznania, a za swoje prace otrzymuje nagrody i wyróżnienia. To jeden z najbardziej charakterystycznych poznańskich rzeźbiarzy. Zaczynał od mebli, ram do luster i nie miał na nic czasu, nawet dla rodziny. – Żona wie, kiedy rzeźbę w głowie – mówi rozmawia: Elżbieta Podolska


43

i placu Wolności. Zobaczymy. Tworzę także makiety dla innych miejsc w całej Polsce.

Spacerując po Poznaniu możemy oglądać wiele Pańskich prac: pomników, tablic... ROMAN KOSMALA: Rzeczywiście, jest tego trochę. Tablica upamiętniająca sarkofag Bolesława Chrobrego w poznańskiej katedrze, tablica Napoleona Bonaparte upamiętniająca pobyt w Poznaniu na murze kolegiaty, Pomnik Ofiar II Wojny Światowej i pomnik Jana Pawła II na Junikowie, tablica braci Józefa i Henryka Wieniawskich na gmachu Hotelu Bazar czy tablica hrabiego Edwarda Raczyńskiego na Bibliotece Raczyńskich. Jest też pomnik Romana Wilhelmiego. Tak, oczywiście, przed Sceną na Piętrze na Masztalarskiej i tam dwa razy do roku spotykają się jego fani, by powspominać tego wybitnego poznaniaka. To piękna tradycja. Na Pana pracach można też przysiąść i odpocząć. (śmiech) Przygotowałem dwie ławeczki Ignacego Łukasiewicza i gotowa jest już też Klemensa Mikuły, która stanie na terenie Ośrodka Rekreacyjno-Sportowego „Malta”. Można na nich przysiąść, odsapnąć, zrobić sobie zdjęcie, a nawet przytulić się do bohaterów. No właśnie, kilka praca można, a nawet trzeba dotykać. Przygotowałem makiety najbardziej charakterystycznych punktów Poznania dla niewidomych. Stoi już makieta Starego Rynku, Ostrowa Tumskiego, Stadionu Miejskiego, placu Mickiewicza. Mam pomysły na kolejne, m.in. placu Kolegiackiego

Gdybyśmy zaczęli wymieniać wszystkie Pana prace związane z przestrzenią miejską, a także w obiektach sakralnych, zabrakłoby nam miejsca na stronach „Poznańskiego Prestiżu“, a przecież jest Pan artystą przygotowującym też swoje wystawy, poszukującym, cały czas wykorzystującym coraz to nowe materiały. Spotykamy się w pracowni, gdzie na ścianach królują ogromne płótna z namalowanymi, czy raczej można powiedzieć nakreślonymi, katedrami. Dalej prace ze szkła, metalu, kamienia. Nie przestaje Pan szukać? Taka jest natura artysty. Cały czas zmieniam, sprawdzam, szukam, odkrywam. Muszę znaleźć zawsze formę wyrazu odpowiednią dla tego, co chcę powiedzieć, przekazać. Jakiś czas temu natrafiłem w swoich poszukiwaniach na szkło i jego właściwości jeżeli chodzi o światło i przepuszczalność. To stwarza kolejne możliwości. Ale przecież zanim stał się Pan artystą, przeszedł Pan długą drogę... Trwało to bardzo długo. Rysować lubiłem już jako dziecko. Ojciec był złotą rączką i mistrzem stolarskim. Robił piękne meble rzeźbione w drewnie, ale nie wyobrażał sobie, żeby jego syn był artystą. Nawet muszę powiedzieć, że schował mi rysunki i świadectwo na dno szafy, żebym tylko nie mógł zadawać do liceum plstycznego. Musiałem mieć zawód i dlatego poszedłem do technikum chemicznego. Było ciężko, ale przyznam szczerze, potem ta wiedza w życiu też mi się przydała. Już wtedy rzeźbiłem i czułem, że sprawia mi to przyjemność. Po technikum zdałem na studia i znowu wcale nie artystyczne, tylko na Wydział Biologii i Nauk o Ziemi. Dyplom obroniłem w 1972 roku. Soboty i niedziele, a także wolne dni spędzałem przy rzeźbie, ale po studiach zostałem skierowany do pracy w służbie zdrowia do Sanepidu. Zajmowałem się badaniem żywności pod wględem jakości zdrowotnej. Na tym zajęciu upłynęło mi 11 lat. Zajmowałem nawet kierownicze stanowisko. Bardzo dużo się uczyłem. Uruchomiłem chromatografię


44

Rzeźba już nie musi być lana tylko w brązie. Fascynuje mnie łączenie. Ale jest to praca dla więźnia skazanego na ciężkie roboty, bo przecież ja sam wszystko robię: piłuję, szlifuję, maluję. Nieraz jestem poraniony od szkła, które pęka, od pyłu szklanego, od ostrych krawędzi metalu. Czasem coś powstaje bardzo szybko i od razu jest formą skończoną, a czasem buduję ją przez lata

gazową, to była wtedy unikatowa metoda badań, uruchomiłem pracownię, badałem kwasy tłuszczowe w tłuszczach roślinnych. Wtedy duży problem był z olejem rzepakowym, niszczył wątrobę. To mnie też wciągnęło. Nawet próbowałem napisać pracę doktorską. To jak narodził się Roman Kosmala artysta? Dostałem propozyję przejścia do firmy polonijnej do produkcji mebli unikatowych. Zobaczyli meble u mnie w domu i zaczęli mnie namawiać. To była bardzo trudna decyzja dla mnie. Wiedziałem, że wszystko się zmieni, że biały kitelek zniknie, a zamienię go na ciężką manualną, fizyczną pracę. Byłem w bardzo dużym rozdarciu. Pół roku trwało, zanim się zdecydowałem. Potem po kilku latach firma się rozpadła i zostałem bez pracy. Tutaj wyratował mnie mój przyjaciel, który był dyrektorem Domu Kultury w Przeźmierowie. Zatrudnił mnie jako instruktora zajęć plastycznych z dziećmi i młodzieżą. Prowadziłem je w Tranowie Podgórnym, bo tam potem kolega został szefem. Wpłynęło wtedy niewinnej treści pismo, które instruktorom plastyki umożliwiało podjęcie studiów w trybie zaocznym. Trzeba było zdać egzaminy wstępne teoretyczne i praktyczne. Z ogromnym wahaniem do tego przystępowałem. Wiedziałem, że muszę się do tego przygotować, a to ogrom pracy. Wiek już był też taki, jaki był. Znowu życie rzucało mnie na głębokie wody. Koledzy mnie dopingowali. To było trudne pięć lat.

przez Andrzeja Wajdę Strzemińskiego i jego teorię widzenia. Nie kusił Pana wyjazd z Poznania? Nie, jestem urodzonym poznaniakiem. Moje prace też często związane są z tym miejscem. Cieszę się, że zostawiam tutaj swój ślad. Lubi Pan artystyczne wyzwania? Miałem zawsze świadomość tego późnego wejścia w sztukę profesjonalną. Towarzyszył mi głód tworzenia, wystawiania. Był takie lata, że potrafiłem przygotować kilka wystaw indywidulnych w ciągu roku w różnych miejscach w Polsce. Było to chyba takie podświadome nadrabianie czasu, który stracony nie był, ale nie zajmowałem się wtedy sztuką.

Ani chwili wolnego czasu i wytchnienia... Sobota, niedziela zajęcia, w wakacje obowiązkowe plenery. Nie mogłem podjąć pracy na etat, bo to by kolidowało z pracą na studiach.

Twierdzi Pan, że zuchwałość młodości w sztuce Pana ominęła, ale ja mam inne wrażenie patrząc na Pana prace i to już od wielu lat. Szukam różnych ścieżek, żeby się nie zamykać w kluczu tzw. rozpoznawalności. Wolność twórcza jest dla mnie radością. W tej chwili bardzo pociąga mnie upraszczanie, syntetyczna forma. Już teraz na najbliższej wystawie pojawi się rzeźba z modułami, które można dowolnie konfigurować. Mogę je zestawiać, ujmować. Trochę przypomina to elektroniczne układy. Łączę szkło z kamieniem i metalem.

Ale utrzymywać rodzinę trzeba było. Tak. Wtedy znowu przyszły mi z pomocą umiejętności przekazane przez ojca w genach i wykorzystywane w firmie polonijnej. Robiłem lustra, to znaczy snycowane ramy do luster. Miałem kilka opanowanych wzorów i szło szybko, a dobrze się sprzedawały. I to nas ratowało finansowo. Nawet zrzeszyłem się w spółdzielni. Jakby tego było mi mało, to po tych pięciu latach podjąłem decyzję o studiach dziennych na kierunku rzeźby. To była lekka sensacja na uczelni, że znalazł się student w wieku ponad czterdziestu lat. Udało mi się, bo zostałem przyjęty od razu na trzeci rok. Miałem wtedy tylko zajęcia z rysynku, malartwa i rzeźby, bo resztę miałem już zaliczoną. To bardzo szybko przeleciało. I potem zakotwiczyłem w liceum plastycznym jako nauczyciel. Takich planów też nie miałem. Dużo w moim życiu działo się dobrych rzeczy z przypadku. I tu mi się udało pożenić wiedzę biologiczną z rzeźbą. Miałem swój autorski program. Przemyciłem wtedy odkrytego

Ale rzeźba kojarzy nam się z tym, co jest zrobione na wieki wieków... Czasem trzeba zaskakiwać. Nawet we wnętrzu mieszkalnym można sobie konfigurować taką pracę w zależności od potrzeby. Rzeźba już nie musi być lana tylko w brązie. Fascynuje mnie łączenie. Ale jest to praca dla więźnia skazanego na ciężkie roboty, bo przecież ja sam wszystko robię: piłuję, szlifuję, maluję. Nieraz jestem poraniony od szkła, które pęka, od pyłu szklanego, od ostrych krawędzi metalu. Jednocześnie nakład pracy nie legitymuje rzeźby. Czasem coś powstaje bardzo szybko i od razu jest formą skończoną, a czasem buduję ją przez lata. Nie sprawdza się coś, co znakomicie wygląda na projekcie, a rzeźba


45

prowadzi mnie w innym kierunku. Tak było przy tworzeniu cykli.

publicznym prac, odsłonięciem tablic, makiet pomników. Dzisiaj łatwo o falę hejtu.

A ma Pan ich na swoim koncie sporo... W dorobku są m.in.: Tryptyk mistyczny, Stadiony, Przenikanie, Miejsca chronione, Katedry, Euklidesowy.

Artysta ma duszę na wierzchu. Dokładnie tak jest. Przeżywam bardzo te sytuacje. Żona mnie wspiera. Dzisiaj już staram się wracać do rzeczywistości. Z pracowni wracam do domu. Staram się też pomagać w wyprawach na zakupy. Nie gotuję, ale pomagam, jak mogę. Staram się brać rzeczywistość na klatę.

Czy bycie artystą nie przeszkadza w życiu? Jednak z tymi projektami cały czas się chodzi, myśli się o nich przez całą dobę? Traci na tym życie codzienne, rzeczywiście. Żona mówi, że już rozpoznaje, kiedy ja rzeźbię w głowie. Ile lat jesteście małżeństwem? Niedawno minęło 45 lat. Pobraliśmy się na studiach i była to miłość, nie konieczność. Miałem 23 lata, a żona 21, kiedy braliśmy ślub. Miałem 25, kiedy urodziła się córka. Czyli żona wychodziła za mąż za biologa, naukowca, żeby po kilku latach „dostać“ artystę? Dużo było zmian w naszym życiu zmian, dla niej też. Rodzina też na nich ucierpiała. Kontakt z córką – dzisiaj życzyłbym sobie, żeby był dużo większy i lepszy, żebym mógł poświęcać jej wtedy dużo więcej czasu. Córka też skończyła liceum plstyczne, więc w genach ta sztuka wędruje. Zawsze za bycie artystą płaci się frycowe w życiu rodzinnym. Stresy związane z rzeźbieniem, wymyślaniem, ale też pokazaniem

Żona czasem wpada do pracowni i zabiera się za porządki? Bywa i tak, ale część prac jest też w domu. Cały czas wszyscy z nimi mieszkamy, niektóre (śmiech) służą np. za chwilowy wieszak. Tak bardzo są już z nami i naszą przestrzenią związane. Dzięki temu może też te rzeźby mają drugie życie, ożywają (śmiech). Mam takie rzeźby, których nie sprzedam. Zostaną ze mną do końca.  WAŻNIEJSZE NAGRODY I WYRÓŻNIENIA ROMANA KOSMALI Brązowy Medal – Ogólnopolska Wystawa Rzeźby, Galeria ZAR, Warszawa, 1992 Grand Prix Salonu Zimowego Rzeźby, Galeria ZAR, Warszawa, 1994 Wyróżnienie Międzynarodowego Konkursu Centro Dantesco, Rawenna, 1994 Wyróżnienie – Ogólnopolska Wystawa Rzeźby, Salon Zimowy, Galeria ZAR, 1995 Złoty Medal Salonu Wiosennego Rzeźby, Warszawa, 1997 Stypendysta Ministerstwa Kultury i Sztuki w latach 1997-1998 Nagroda Prezydenta Miasta Szczecina, „Ekologium”, Wystawa Ogólnopolska, 1998 Brązowy Medal – Ogólnopolska Wystawa Rzeźby, Galeria ZAR, Warszawa, 1998 Nagroda Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu – X Ogólnopolski Salon Plastyki w Ostrowie Wlkp., 2000 I Nagroda i Realizacja – Ogólnopolski Plener Rzeźbiarski „Wyspa 2000”, Ostrów Wlkp., 2000 Konkurs „Poznańskie Koziołki” – Nagroda Grand Prix za pracę „Szachy”, 2015 Konkurs na płytę epitafijną „Mieszko II” w Bazylice Poznańskiej – Wyróżnienie, 2016


46

moda

/

Ewa „fascynator” Okularczyk Na rynku właśnie pojawiła się jej nowa kolekcja. Są to jedwabne kwiaty, toczki ślubne i drobne dekoracje. W pracowni ma raczej twórczy bałagan niż idealny porządek. Uważa, że nie należy marnować ani chwili. Skończyła Politechnikę Poznańską, ale to fascynatory stały się jej prawdziwą pasją. Kiedy o nich opowiada, aż śmieją się jej oczy rozmawia: Joanna Małecka


47

E

wa Okularczyk, twórczyni marki YOKOdesign, to wysoka, szczupła brunetka. Na głowie ma jedwabne, fioletowe kwiaty, które jeszcze bardziej podkreślają jej urodę. Usta w kolorze różu przyciągają męskie spojrzenia. Jest pogodna, miła, a w głowie ma tysiąc pomysłów. Jej projekty nosiły już takie gwiazdy, jak Natalia Kukulska, Justyna Steczkowska i Lindsey Stirling. Miłość do nakryć głowy przejęła po prababci, która była modystką i szyła birety dla biskupów.

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE (2)

Skąd pomysł na tworzenie nakryć głowy? EWA OKULARCZYK: Zaczęło się dość banalnie, bo od warsztatów, na które zapisałam się w ramach własnego prezentu urodzinowego. W ogóle mam taką tradycję, że co roku robię sobie jakiś prezent. I za każdym razem jest to coś innego. Tym razem padło na fascynatory i… był to strzał w dziesiątkę.

Co to jest fascynator? To nakrycie głowy i nie jest to kapelusz, bardziej ozdoba, której nie trzeba ściągać w pomieszczeniach, taka mocowana na opaskach. Można powiedzieć, że to drobny dodatek uzupełniający kreację. Dlaczego akurat fascynator? Kiedy zobaczyłam ofertę tych warsztatów, pomyślałam sobie, że fajnie byłoby mieć coś takiego, a wiedziałam, że nie kupię tego nigdzie w sklepie. Ja mam taką naturę, że jak czegoś nie mogę dostać, to muszę to sama zrobić. No i się zapisałam. Początkowo to miała być frajda i nabycie nowych umiejętności. Z czasem stał się to sposób na życie i oderwanie od codzienności. Skończyłam budowę dróg i mostów na Politechnice Poznańskiej, później pracowałam w biurze projektowym – osiem godzin przy komputerze. Potrzebowałam czegoś, co uwolni moją duszę artystyczną,


48

która zawsze we mnie siedziała. Pamiętam, że już w liceum projektowałam kolczyki do galerii DalmAllan w Poznaniu. Któregoś dnia w pracy doszłam do wniosku, że jeśli czegoś nie zrobię, to się uduszę. I wtedy pojawiły się fascynatory. Pamiętasz swoją pierwszą klientkę? Jasne, to była moja koleżanka, której szyłam fascynator do ślubu. Wymyśliłam sobie, że będzie z materiału, który nazywa się sinamay i nie jest dostępny w Polsce. Znalazłam go w Wielkiej Brytanii, skąd do dzisiaj zamawiam różne rzeczy. Do tego była woalka, którą ściągałam z Mediolanu. Czekałam na nią trzy miesiące, na szczęście zdążyłam przed ślubem (śmiech). Nigdy tego nie zapomnę. Dziś woalka dostępna jest w Polsce, ale wtedy był z tym problem. Potem zamieściłam moje prace w Internecie i zaczęły pojawiać się klientki z Krakowa, Warszawy. Panie prosiły, żebym uszyła im coś na komunię, wesele, ale też na pogrzeb. Początkowo tłumaczyłam też, co to jest fascynator i jak to się nosi, bo nie każdy wiedział.

Fascynatory kojarzą nam się raczej z zagranicą, gdzie nosi się je na co dzień. Polska chyba jest trudnym rynkiem, jeśli chodzi o tego typu ozdoby. To prawda. Do dziś tłumaczę niektórym paniom, o co z tym chodzi, jak się je nosi. Trochę jeszcze boimy się tego typu rozwiązań. Nie wiem z czego to wynika – być może z tego, że jest to nasza głowa i zwracamy na siebie uwagę. Miałam klientkę, która przyszła do mnie po duży toczek, a potem się wycofała i poprosiła o małą kokardkę. Dziś takich sytuacji jest już coraz mniej, jesteśmy coraz bardziej odważne i nie boimy się kolorów, woalek, toczków. Woalki przypominają mi lata 60., 70., kiedy właśnie ten styl był modny. Dziś to wraca? Tak i woalki zakładamy już nie tylko na śluby, ale na bale karnawałowe czy imprezy. Woalka pojawia się też podczas smutnych uroczystości, jakimi są pogrzeby – coraz więcej kobiet je zamawia. Powoli zaczynamy traktować nakrycie głowy jak obowiązek. Tak jest w Wielkiej Brytanii czy Francji, gdzie na wszystkie ważne uroczystości zakłada się fascynator bądź kapelusz. Ostatnio miałam klientkę, która była świadkową na ślubie we Francji i musiała mieć nakrycie głowy. W Polsce panny młode coraz częściej rezygnują


49

FOT. BARBARA SINICA (4)

z welonów na korzyść toczka, który wygląda wykwintnie czy kwiatów wpiętych we włosy. Ostatnio zrobiłam fascynatory z kwiatów z jedwabiu, który ma być hitem tego sezonu. Są to delikatne ozdoby, które podkreślają właściwie każdą suknię ślubną, ale nie tylko. Można je założyć na co dzień: do pracy, na wyjście ze znajomymi. Kwiaty wystarczy wpiąć we włosy, w dowolnym miejscu. Do wyboru mamy większe lub mniejsze. Co oprócz kwiatów można jeszcze u Ciebie zamówić? Właściwie wszystko. Śmieję się, że jedynym ograniczeniem jest moja wyobraźnia. Lubię wyzwania i jeśli jakaś pani przyjdzie do mnie i powie: „słuchaj, przyśniła mi się Alicja z Krainy Czarów i chcę mieć taki kapelusz, jaki nosił kapelusznik”, to też jej taki zrobię. W ubiegłym roku szyłam ozdoby okazjonalne: na Boże Narodzenie były z elementami świerku, bombkami, prezentami, na Walentynki dominowały serduszka, a za chwilę Wielkanoc, więc zobaczymy…

Ostatnio zrobiłam fascynatory z kwiatów z jedwabiu, który ma być hitem tego sezonu. Są to delikatne ozdoby, które podkreślają właściwie każdą suknię ślubną, ale nie tylko. Można je założyć na co dzień: do pracy, na wyjście ze znajomymi. Kwiaty wystarczy wpiąć we włosy, w dowolnym miejscu. Do wyboru mamy większe lub mniejsze Jakie dziś mamy trendy ślubne? Powoli odchodzi się od welonów i szuka oryginalnego nakrycia głowy. Nawet słyszałam, że dziewczyny boją się welonów, że się gdzieś zapląta, nie daj Boże kobieta potknie się w drodze do ołtarza. Rezygnujemy więc z tej formy na rzecz kwiatów: żywych bądź fascynatorów z woalkami. Jest to o tyle bezpieczna forma, bo po ceremonii można ją zwinąć, podwinąć i schować. Dla jakich marek projektowałaś? Zaczęłam współpracę z duetem Femini z Krakowa. To były ślubne toczki, kokardy. Dziewczyny miały ładne, skromne sukienki, i moje ozdoby świetnie je uzupełniały. Pracowałam z Ksis, współpracowałam też z Royal Collection. Pamiętam, jak zaprojektowałam fascynatory dla Miasta Poznania


50

na targi w Cannes. To było jeszcze za prezydenta Ryszarda Grobelnego. Chodziło o to, by nasze miasto było oryginalne, rozpoznawalne. Wykonałam wtedy takie duże, niebieskie bąble i srebrny cylinder, symbolizujący Okrąglak. Ten drugi zostały później przekazany na licytację charytatywną. Pracowałaś też z gwiazdami. Tak. Ten cylinder z Cannes dał mi możliwość współpracy z Justyną Steczkowską. Odezwałam się do jej menedżerki i zaproponowałam, że wykonam tego typu fascynator wiedząc, że Justyna jest fanką cylindrów. Od razu zaskoczyło. Wszystko zbiegło się w czasie, bo właśnie wtedy grała w spektaklu „Śpiewnik Pana Wasowskiego” i bardzo się ucieszyła. Zrobiłam jej czarny fascynator z piórami i woalką, a ona zaprosiła mnie na premierę. To było niesamowite przeżycie zobaczyć swoją pracę na głowie Justyny Steczkowskiej. Wtedy zrozumiałam, że wiem,

Poznałam dziewczynę, która odpowiada za PR pisarzy. Usiadła obok mnie ponieważ uznała, że skoro mam coś na głowie, muszę być nieźle pokręcona. I zamówiła u mnie fascynator z czereśniami. Miał być na już. Zastanawiałam się skąd wytrzasnę te owoce. Myślałam, myślałam i znalazłam. Dekoracja powstała w ciągu dwóch dni. Wszystko uszyłam ręcznie. po co to robię. Potem mogłam chwilę z nią porozmawiać. Czułam się wtedy wspaniale, to przemiła i bardzo sympatyczna kobieta. Miałam okazję ubierać amerykańską skrzypaczkę Lindsey Stirling na galę „Zwykły bohater” w telewizji TVN. To było tak, że dziewczyny z Place for dress przygotowały dla niej sukienki, a ja do tego projektowałam fascynatory. Do końca nie wiedziałam, czy ona w nich wystąpi. Ale kiedy już zobaczyłam ją na scenie, to prawie dostałam zawału. Siedziałam wtedy przed telewizorem,


51

był problem z prądem i co chwilę uciekał mi obraz. W kolejnym wyjściu, w nowej odsłonie, miała na głowie mój następny projekt.

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE (3)

Wzruszyłaś się? Musiałabyś mnie wtedy widzieć. Patrzyłam w telewizor i płakałam, potem się śmiałam. Ciśnienie miałam chyba z dwieście. To było niesamowite przeżycie. Potem weszłam we współpracę z Natalią Kukulską i ta przygoda trwa do dziś. Jestem w kontakcie z jej stylistą, a za nami trzeci koncert, na którym miała mój fascynator. Co jej uszyłaś? Ona przede wszystkim wybiera toczki, ale takie z geometrycznymi dekoracjami. Natalia nie lubi woalek, więc to odpada. Jej stroje są architektoniczne, więc musimy dobrać inne połączenie, przykładowo granat z czerwienią. Ile czasu zajmuje uszycie fascynatora? To zależy, czy jest pomysł na efekt końcowy. Są materiały, które potrzebują czasu, by je uformować. Różnie to bywa: często mam krótki

deadline, więc muszę się spieszyć. Ostatnio, podczas konferencji dla kobiet biznesu, poznałam dziewczynę, która odpowiada za PR pisarzy. Usiadła obok mnie przy stole, ponieważ uznała, że skoro mam coś na głowie, muszę być nieźle pokręcona. I zamówiła u mnie fascynator z czereśniami. Miał być na już. Zastanawiałam się skąd wytrzasnę te owoce. Myślałam, myślałam i znalazłam. Dekoracja powstała w ciągu dwóch dni. Wszystko uszyłam ręcznie. Nie używasz maszyny? No co ty. Fascynatory są szyte ręcznie, dlatego są inne, indywidualne. Poza tym staram się, żeby produkt był najlepszej jakości, dlatego sprowadzam materiały z zagranicy – oryginalne filce, włókna bananowca, woalki. Chciałabym, żeby klientka przekonała się do tego produktu, że to jest coś innego, z wysokiej półki i to jest fajne. No i oczywiście, jak każdy chyba, chciałabym, żeby potem wróciła po inny produkt. Często wracają? Wracają i to mnie cieszy.


52


53

Czy o fascynatory trzeba specjalnie dbać? Może nie jakoś przesadnie, ale na pewno trzeba. Każdy pakowany jest w kartonik z logotypem, w którym powinien być przechowywany. Dlaczego? Bo jeśli cokolwiek się uszkodzi, to trzeba zrobić od nowa. W każdym fascynatorze są piórka, drobne elementy, które mogą się zniszczyć, poobrywać, połamać.

FOT. BARBARA SINICA (2), FOTO4STYLE (1), ARCHIWUM PRYWATNE

Ile kosztuje taka przyjemność? Ceny są różne w zależności od wielkości. Zaczynają się od 60 złotych, a kończą na 200, 300 złotych. Są fascynatory na co dzień? Właśnie teraz zaczynam promować kolekcję codzienną. Są to drobne wzorki, kokardy, opaski w kształcie łezki, które można założyć do zwykłego stroju. Będą też wpinane we włosy kwiaty z jedwabiu, które są bardzo modne w tym sezonie. Kiedy możemy spodziewać się kolejnej kolekcji? Myślę, że w okolicach czerwca, ale najpierw muszę załatwić ładny motocykl, który posłuży do sesji zdjęciowej. Mam taką wizję dziewczyny

Powoli zaczynamy traktować nakrycie głowy jak obowiązek. Tak jest w Wielkiej Brytanii czy Francji, gdzie na wszystkie ważne uroczystości zakłada się fascynator bądź kapelusz. Ostatnio miałam klientkę, która była świadkową na ślubie we Francji i musiała mieć nakrycie głowy. W Polsce panny młode coraz częściej rezygnują z welonów na korzyść toczka, który wygląda wykwintnie czy kwiatów wpiętych we włosy retro, w sukience w wisienki, a na głowie kokardki. Taka pin-up dziewczyna w fascynatorze na motorze to będzie coś. A potem pokażę to światu. Myślisz, ze Poznań jest gotowy na fascynatory? A dlaczego nie? Jesteśmy zachowawczy i trochę boimy się wyzwań, ale powoli przekonujemy się do tego typu ozdób. Inaczej sytuacja wygląda w Warszawie, gdzie ludzie wychodzą poza ramę i chętnie sięgają po fascynator. Ale przy odpowiedniej promocji i pokazywaniu, że to jest fajne, mam nadzieję, że powoli przekonamy poznaniaków.


54

od kuchni

/

Świąteczne gotowanie z Wojtkiem Klimasem Ma 22 lata. Jest finalistą V edycji programu Hell’s Kitchen, emitowanego na antenie telewizji Polsat. Gotuje odkąd pamięta. Nie ma popisowego dania, bo lubi eksperymentować. Kilka dni temu wrócił z kolejnych pokazów kulinarnych – tym razem gotował w podpoznańskim Swarzędzu. Jest rozpoznawalny, bo dała mu to Piekielna Kuchnia, ale mimo młodego wieku nie uderzyła mu do głowy sodówka. Tylko nam zdradził kulisy programu i przygotował specjalne świąteczne menu rozmawia: Joanna Małecka  |  zdjęcia: Sławomir Brandt: bonder.org

W

mieszkaniu Wojtka wszystko idealnie wykończone. Jest nowocześnie, ale przytulnie. – Patrz, ostatnio zrobiłem sobie taki sufit – pokazuje, otwierając drzwi do łazienki. U góry ledy imitujące gwiaździste niebo. W kuchni panuje porządek. Na blacie stoją składniki potrzebne do świątecznego gotowania, garnki, leżą specjalne noże kuchenne. Ma na sobie fartuch, który zatrzymał po programie. – To co, gotujemy? – pyta i rozbraja uśmiechem. Instruktor snowboardu, pływa na wakeboardzie, gra w tenisa, siatkówkę, kocha motocykle, codziennie ćwiczy na siłowni pod okiem trenera personalnego Łukasza Hoffmanna, remontuje, urządza, był tancerzem tańca towarzyskiego z sukcesami. Jest jurorem w konkursach kulinarnych, robi pokazy i prowadzi warsztaty kulinarne, układa menu dla cateringu dietetycznego Lyfe. Zdecydowanie najbardziej kocha kuchnię, z której gdyby nie musiał, wcale by nie wychodził.

Kim jest Wojtek Klimas? WOJTEK KLIMAS: 22-latek, który pomimo swojego wieku zdobył bardzo dużo doświadczenia i wiele przeżył. Jest kucharzem z zawodu i zamiłowania. Nie lubi stać w miejscu, lubi, jak dużo się dzieje i dąży do perfekcji we wszystkim, co robi. A prywatnie? Trochę twardziel, ale z miękkim sercem. Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Chciałbym mieć żonę, dzieci, ale mam na to jeszcze czas. Będziesz im gotował? No pewnie. A jeśli żona nie będzie umiała, to z chęcią ją nauczę. Fajnie by było, gdyby ktoś mi coś ugotował. Byłbym wtedy przeszczęśliwy. Na co dzień gotujesz w domu? Jasne, ale nie lubię gotować dla siebie. Najlepiej gotuje się dla kogoś, czy to jest mama, siostra, czy znajomi. Lubię patrzeć na to, jak potem wszyscy jedzą i zawsze obserwuję, czy im smakuje, czy nie (śmiech).


55 


56

Myślisz, że w wieku 22 lat można osiągnąć sukces? Oczywiście, choć dla każdego sukces oznacza coś innego. Dla mnie dojście do finału programu Hell’s Kitchen to zdecydowanie sukces. To doświadczenie, które pokazało mi, że droga, jaką wybrałem jest właściwa, i że to, co robię ma sens. A ja to kocham. Masz swoje popisowe danie? Nie mam, lubię gotować wszystko, bo każda kuchnia jest dla mnie ciekawa. Popisowe danie musiałem przygotować w programie i była to polędwiczka z jelenia z dodatkiem karmelizowanej cebuli i jabłka pieczonego w miodzie. Byłem z niego dumny i ciekawy opinii innych osób. No i trafiłem w gusta samego szefa Amaro, z czego się bardzo cieszyłem. Jak zaczęła się Twoja przygoda z gotowaniem? Zaszczepiła to we mnie rodzina. Od dziecka gastronomia była obecna w moim życiu: tata był kucharzem, potem szefem kuchni i rozkręcał kilka restauracji. Po powrocie do domu gotował, a ja wpatrywałem się w niego i podglądałem, co ma w garnkach. Byłem mały, nie dosięgałem do blatu i zawsze podstawiałem sobie skrzyneczkę, żeby widzieć, co tata gotuje. I nikt nigdy nie zmuszał mnie do gotowania, nie wzywał do kuchni. Sam przychodziłem. Kiedy widziałem, co robi, chciałem robić to samo. Tata pozwalał mi kroić warzywa, mieszać w garnku.

Mojego gotowania można próbować praktycznie codziennie, bo robię prywatne warsztaty kulinarne, w domach. Zapraszam też do siebie. Planuję otworzyć swoją restaurację, ale jeszcze nie zdradzę szczegółów. W moim menu znajdą się różne połączenia smaków, takie moje, autorskie Tata gotował, a mama? Z zawodu jest pielęgniarką. Ale w domu zawsze nam gotowała i powoli zakochiwała się w kuchni. Pamiętam, że nigdy nie lubiła krewetek. Kiedy tata zaczął je robić, powoli zaczęła się przekonywać. Dziś to jedno z jej ulubionych dań. Podobnie było z moją przygodą ze szpinakiem. Po 20 latach pracy w szpitalu skończyła swoją przygodę z pielęgniarstwem i razem z tatą zajęła się gastronomią. Dziś szuka nowych przepisów, zbiera inspiracje z całego świata. Zaczynałeś od szkoły gastronomicznej? Tak, ale już w gimnazjum ciągle siedziałem w kuchni i gotowałem. Wybrałem technikum gastronomiczne o profilu kucharza, w Swarzędzu. Spędziłem tam cztery lata. I ciągle się uczyłem, brałem udział w wielu konkursach, niektóre wygrywałem, w pozostałych zajmowałem drugie, trzecie miejsca.


Pamiętasz swój pierwszy konkurs? Oczywiście, było to grillowanie w Gnieźnie, w którym startowało kilka drużyn. Razem z tatą wymyśliliśmy roladkę z fileta z pstrąga z sosem chrzanowym. I udało się, zająłem pierwsze miejsce. Pamiętam, że wszyscy mi wtedy gratulowali, z dyrekcją szkoły włącznie. Byłem taki szczęśliwy. Dostałem teczkę noży, których używam do dzisiaj. Twoje pierwsze poważne gotowanie? W trzeciej klasie technikum, przed maturą, pani dyrektor przyszła do mnie i powiedziała, że jej znajomy ma restaurację sushi, że szukają kucharzy. Z racji tego, że mnie znała, to poleciła. Poszedłem tam do pracy. Pracowałem w Sushi Kuro na Wodnej w Poznaniu, a potem zostałem sushi masterem. I jakoś łączyłem szkołę z pracą. Fajnie było (śmiech). I tak do matury. Później zaczął się sezon wakacyjny i pracowałem w firmie rodziców.

A po sezonie? Wiedziałem, że chcę gotować, ale nie chciałem kończyć nauki. Zapisałem się na studia, na zarządzanie. Nie wybrałem kierunku gastronomicznego, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że będzie tam sama teoria, a ja musiałem pracować i zarabiać, bo mieszkałem sam. Studiowałem, ale głównie skupiłem się na pracy. Trafiłem do dużej restauracji w Poznaniu, gdzie spędziłem kilka miesięcy i dużo się nauczyłem. W międzyczasie oglądałem w telewizji programy kulinarne: Top Chef, Hell’s Kitchen i zastanawiałem się czy miałbym szansę się tam dostać. Potem był sezon zimowy, a to wiąże się z kolejnym moim zainteresowaniem, czyli snowboardem. Co roku, zimą, wyjeżdżam jako instruktor snowboardu, ucząc dzieci i dorosłych. Po powrocie znów wróciłem do oglądania programów. I zacząłem myśleć o tym na poważnie. Zdecydowałem, że zgłoszę się do Piekielnej Kuchni. I to była przygoda życia.

57


58

Jak wspominasz Hell’s Kitchen? Pamiętam pierwszy casting. Było kilka pytań, na które musiałem odpowiedzieć i zaprezentować się przed kamerą. Zrobiłem to i miałem czekać na telefon. Nikt się nie odezwał. Postanowiłem, że się nie poddam i poszedłem na kolejny casting w Poznaniu. Przeszedłem do drugiego etapu. Pojechałem do studia, do Warszawy, gdzie musiałem przygotować śniadanie dla sportowca. Miałem na to trzy minuty. Zrobiłem jajecznicę z bananem i znowu nikt się nie odezwał. Poszedłem na trzeci casting, na który ledwo zdążyłem, bo miałem wtedy egzamin. Po dwóch tygodniach dostałem telefon, że dostałem się do programu. Na początku nie wierzyłem, myślałem, że to żart. A miły pan w słuchawce powiedział, że nie i że mam czekać na maila z informacjami co dalej. Potem od razu zadzwoniłem do mamy, siostry, znajomych. Wszyscy gratulowali, a ja do końca nie byłem tego pewien i czekałem na maila. No i nadszedł, czytałem go kilka razy i wtedy dotarło do mnie, że się dostałem. Spakowałem się i pojechałem do stolicy. A tam żyłem z odcinka na odcinek. Mieszkaliśmy w blaszaku, bez okien, bez telefonów i zegarka. Budził nas ryk syren, nikt

nie wiedział, która jest godzina i jaki jest dzień. Nagrywaliśmy program za programem. To była szkoła życia. Niektórzy tego nie wytrzymywali, bo momentami naprawdę było ciężko. Wiele się nauczyłem. Z odcinka na odcinek miałem głowę pełną pomysłów, przepisów. I tak doszedłem do dziesiątego. Przyrządzanie finałowego dania nie do końca mi się udało. Trochę żałuję, ale takie jest życie. Dziś wiem, jak dobrze zrobić dobrą paellę. Czego nauczył Cię program? Przede wszystkim pokory, prawidłowej pracy w kuchni, w zespole. Nauczyłem się innego łączenia smaków, składników. Jak zareagowała rodzina, kiedy wróciłeś po programie do domu? Kiedy zobaczyli, że wreszcie mam zasięg w telefonie, to dzwonili do mnie jeden po drugim. Gratulowali, płakaliśmy ze wzruszenia. Czekali, aż wrócę i opowiem im, jak to wyglądało. Wróciłem i spałem dwa dni. Muszę przyznać, że po czasie spędzonym w programie, obudzić się we własnym łóżku, w ciszy, jest bezcenne.


59

Koledzy gratulowali? Nie, bo nic nie wiedzieli. Dopiero kiedy rozpoczęła się emisja programu zauważyli, że Wojtek Klimas to ja (śmiech). Stałem się bardziej rozpoznawalny. Program nie otworzył mi drzwi do gastronomii, ale na pewno było mi łatwiej nacisnąć klamkę. Trafiłem do kilku naprawdę dobrych miejsc na gastronomicznej mapie Poznania. Pracowałem tam krótko, bo chciałem nauczyć się jak najwięcej. A dalej znów przyszedł sezon i ponownie wyjechałem do rodzinnej restauracji. Kolejne miesiące po wakacjach spędziłem w kolejnej restauracji. Przepracowałem rok na kuchni i po raz pierwszy odpuściłem sobie sezon letni. Ludzie, z którymi gotowałem docenili mój warsztat, a ja polubiłem to miejsce. Mogę śmiało powiedzieć, że nauczyłem się dobrego serwisu, sprawnej pracy na kuchni, cierpliwości, wytrwałości, systematyczności. Mieliśmy mnóstwo pracy, przez cały dzień, czasem po 12, 16 godzin. Sprawiało mi to naprawdę frajdę, choć było bardzo ciężko. Jest takie przysłowie, że kto nie pracował w gastronomii, nie wie co to ciężka praca.

W Hell’s Kitchen mieszkaliśmy w blaszaku, bez okien, bez telefonów i zegarka. Budził nas ryk syren, nikt nie wiedział która jest godzina i jaki jest dzień. Nagrywaliśmy program za programem. Z odcinka na odcinek miałem głową pełną pomysłów, przepisów. I tak doszedłem do dziesiątego.... Przed Tobą sezon letni w rodzinnej restauracji Bombola w Skorzęcinie. Gdzie potem będzie można spróbować dań Wojtka Klimasa? Mojego gotowania można próbować praktycznie codziennie, bo robię prywatne warsztaty kulinarne, w domach. Zapraszam też do siebie. Planuję otworzyć swoją restaurację, ale jeszcze nie zdradzę szczegółów. W moim menu znajdą się różne połączenia smaków, takie moje, autorskie. Czego Ci życzyć na święta Wielkiej Nocy? Może trochę spokoju, chociaż pewnie będę gotował z rodzicami. Cieszę się, ze spędzimy znowu trochę czasu razem. A poza tym szczęścia, zdrowia i tego, bym nigdy nie przestał marzyć, bo marzenia się spełniają...


60

Żurek Składniki: •  4-5 ziemniaków •  2 marchewki •  200 g boczku wędzonego •  200 g białej kiełbasy •  1 cebula

•  •  •  •  •

majeranek ziele angielskie liść laurowy sól, pieprz zakwas – 500 ml

Przygotowanie: Boczek kroimy w kostkę i przesmażamy na patelni. Następnie przekładamy do garnka i dodajemy pokrojoną w piórka cebulkę. Całość smażymy kilka minut. Następnie kroimy białą kiełbasę w talarki i dodajemy do garnka. Przyprawiamy majerankiem, solą, pieprzem, liściem laurowym i zielem angielskim. Wlewamy półtora litra wody, całość doprowadzamy do wrzenia. W międzyczasie ziemniaki i marchew myjemy, obieramy i kroimy w kostkę. Dodajemy do garnka. Gotujemy na małym ogniu, aż warzywa będą miękkie, następnie dolewamy zakwas. Doprowadzamy do wrzenia. Całość gotujemy jeszcze kilka minut, doprawiamy do smaku. Podajemy z jajkiem ugotowanym na twardo i koperkiem.

Jajka faszerowane pastą z łososia Składniki: •  3 jajka •  150 g łososia wędzonego •  100 g twarogu półtłustego •  2 łyżki majonezu •  1 łyżka musztardy •  1 łyżeczka cukru pudru •  sól, pieprz •  koperek Przygotowanie: Jaja gotujemy na twardo. Przekrawamy wzdłuż, drążymy i odstawiamy na bok. Do blendera wrzucamy łososia, twaróg, cukier puder, majonez, musztardę, sól i pieprz, szczyptę świeżego koperku. Całość blendujemy do uzyskania jednolitej konsystencji. Gotową pastą faszerujemy jajka. Na koniec dekorujemy świeżym koperkiem.


61

Mazurek wielkanocny z kajmakiem Składniki na kruche ciasto migdałowe: •  70 g migdałów, zmielonych na mączkę •  300 g mąki pszennej •  90 g cukru pudru •  200 g miękkiego masła •  2 żółtka •  szczypta soli Składniki na ciasto herbatnikowe: •  150 g margaryny •  100 g cukru pudru •  2 jajka, umyte •  250 g mąki pszennej •  50 g migdałów, zmielonych na mączkę Składniki na masę kajmakową: •  500 g cukierków krówek (klasycznych) •  100 ml mleka 3,2% •  50 ml śmietany 30% •  50 g miękkiego masła Do dekoracji: •  rozpuszczona biała i deserowa czekolada, suszone morele

Przygotowanie: ąkę przesiać na blat, dodać zmielone migdały, cukier M puder. Na środku robimy wgłębienie (najlepiej palcem) i wbijamy dwa żółtka. Masło kroimy na mniejsze kawałki i dodajemy do mąki. Masło z mąką szatkujemy na mniejsze kawałki. Kiedy składniki zaczną się łączyć, ciasto wyrabiamy na gładką masę. Zawijamy w folię i wkładamy na 30 minut do lodówki. Ciasto herbatnikowe: masło utrzeć z cukrem mikserem, dodać jajka. Wciąż ucierając stopniowo dodać mąkę i zmielone migdały. Przełożyć ciasto do rękawa cukierniczego. Kruche ciasto wyciągamy z lodówki, wałkujemy na grubość ok. 1 cm, wycinamy okrągły kształt (np. przy pomocy miseczki) i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 °C na 15 minut (termoobieg). Wyciągamy ciasto z pieca i chwilę studzimy. Na upieczony spód przy pomocy rękawa cukierniczego nakładamy ciasto herbatnikowe dekorując brzegi. Wkładamy z powrotem do pieca nagrzanego do 180 °C, na 15 minut. Kiedy ciasto się piecze, przygotowujemy masę kajmakową. Do garnka wlewamy śmietankę, mleko, i wrzucamy krówki oraz masło. Całość rozpuszczamy do uzyskania gęstej, jednolitej konsystencji. Na koniec cedzimy masę przez sitko, aby pozbyć się ewentualnych grudek. Gotową masę wylewamy na przestudzone ciasto. Całość dekorujemy białą i ciemną czekoladą oraz suszonymi owocami według uznania.

Smacznego i Wesołych Świąt!


62

prestiżowy

lokal

/

Dynx ul. Ostrówek 12, Poznań

T

o restauracja oddychająca magicznym pulsem Śródki, wiele czerpiemy z niespotykanego mikroklimatu tego miejsca. Wnętrze naszej restauracji jest tak pomyślane, aby było przyjemnie i komfortowo, mamy dużo słońca, dobrą muzykę i pyszne jedzenie w przystępnych cenach. Według nas sens dobrego jedzenia tkwi w prostocie i szacunku do produktu. Lubimy polskie klimaty i chcemy je podawać na talerzu w formie godnej najlepszych restauracji świata. Nasza karta jest krótka, sezonowa. Od kwietnia – atrakcyjna oferta lunchowa (25 zł). Mamy doskonały wybór win w dobrych cenach. Chef kuchni Mikołaj Walenciak oraz Załoga DYNX jest do Państwa usług codziennie od 12:00 do 23:00 z wyjątkiem niedziel, kiedy zamykamy o 21:00. Zapraszamy, będzie nam miło, gdy nas odwiedzicie :).

Hyćka Rynek Śródecki 17, Poznań

H

yćka to bez czarny nazywany również bzem lekarskim lub bzem aptekarskim dla Wielkopolan natomiast to od zawsze hyćka lub hyczka. To inspiracja naszej kuchni: dań regionalnych, wielkopolskich, w oparciu o własną produkcję. Pyry z gzikiem, czernina, szagówki, kaczka z pyzami, szare kluchy z kapustą – brzmi dobrze? Na deser proponujemy własne wypieki. Szczególnie polecamy tort bezowy na bzie. Organizujemy imprezy okolicznościowe, koncerty, warsztaty.

Bierhalle ul. Pleszewska 1, Poznań

T

o oryginalny koncept łączący w sobie niepowtarzalny smak piwa przygotowywanego w restauracji z wyśmienitą kuchnią oraz wspaniałą obsługą, inspirowany jest doświadczeniami browarników-restauratorów z Polski i Bawarii. Główną atrakcją Bierhalle jest fakt, iż nasi klienci mogą obserwować cały proces warzenia piwa dzięki unikatowej warzelni wykonanej ze szkła. Nasza restauracja może ugościć aż 300 osób! Sztandarowym produktem naszej restauracji jest golonka z pieca, której wspaniały smak znakomicie komponuje się z naszym piwem... oczywiście to nie wszystko, co możemy zaoferować naszym gościom – przyjdź i przekonaj się sam.


63

Restauracja Galeria Tumska ul. Ostrów Tumski 5a, Poznań

G

aleria Tumska położona jest w jednym z bardziej urokliwych zakątków Poznania jakim jest Ostrów Tumski. Restauracja mieści się w odrestaurowanej, dwupiętrowej kanonii i stanowi element zabytkowej, XVIII-wiecznej zabudowy wyspy. To miejsce przyciąga niepowtarzalnym klimatem i wyśmienitym jedzeniem. W eleganckim wnętrzu restauracji serwujemy głównie dania kuchni staropolskiej, które wzbogacamy sezonowymi przysmakami oraz wyśmienitymi winami. Menu opracowane przez szefa kuchni Mariusza Starostę opiera się na polskich produktach i w dużej mierze pochodzi od lokalnych dostawców. Dbamy o to, aby każde danie miało niepowtarzalny

Restauracja Trybuna ul. Pleszewska 1, Galeria Posnania ( na piętrze)

J

eśli szukacie miejsca, gdzie można w niepowtarzalnej atmosferze razem z towarzystwem spędzić atrakcyjnie czas i dobrze zjeść, to jest właśnie restauracja Trybuna. Przestronne wnętrze, wygodne kanapy i w pełni profesjonalne nagłośnienie i duże ekrany zachęcają do wspólnego śledzenia najważniejszych wydarzeń sportowych. Trybuna to również idealne miejsce na spotkanie rodzinne, spotkanie przy kawie czy integrację firmową.

smak i kompozycję. Pieczołowicie przygotowujemy wszelkie dodatki, takie jak pierogi, kopytka czy pyzy, które powstają w oparciu o tradycyjne receptury. To miejsce, w którym polscy goście i zagraniczni turyści poczują smak tradycyjnej polskiej kuchni, tego co ma najlepsze do zaoferowania. W „Galerii Tumskiej” można uraczyć się czerniną inaczej zwaną czarną polewką i zjeść jedną z lepszych kaczek z pyzami i modrą kapustą w mieście. Na deser proponujemy własne wypieki: szarlotkę na ciepło z lodami, sernik z sosem malinowym czy ciasto czekoladowo–pomarańczowe. W weekendy natomiast, polskim zwyczajem goście mogą uraczyć się rosołem z domowym makaronem i pietruszką. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. W każdy piątek oraz w czasie Wielkiego Postu polecamy szeroki wybór dań postnych. Organizujemy również większe spotkania bankietowe.

Każdego dnia od godz. 10.00 podawane są pyszne śniadania, a w samo południe lunche biznesowe. Warto podkreślić, że restauracja jest świetnie przygotowana również na goszczenie rodzin z dziećmi: menu dziecięce, kącik zabaw dla dzieci i specjalne krzesełka czekają na najmłodszych. Różnorodne, smaczne, wysokiej jakości potrawy serwują kucharze i kelnerzy, którzy zapewniają gościom profesjonalną obsługę i dobry nastrój. Wartym polecenia na zakończenie posiłku jest doskonały deser! Sernik domowy z bitą śmietaną czy maliny na gorąco z lodami zadowolą każdego smakosza słodyczy. Wszystko to sprawia, że restauracja Trybuna jest naprawdę miejscem „wartym Poznania”.


64

prestiżowe miejsce

/

Good Time Day Spa ul. Grunwaldzka 52, Poznań

T

Studio Urody Magia MM os. Władysława Jagiełły 29/lok.1

P

rzekraczając próg Magii MM oddajecie się Państwo w ręce wykwalifikowanej kadry, która zadba o przyjemny pobyt w salonie urody i zadowolenie z wykonanych zabiegów. Salon specjalizuje się w usługach wykonywania makijażu permanentnego u międzynarodowej mistrzyni Moniki Mytko. Paulina Stachewicz, licencjonowany kosmetolog zadba o kompleksowe usługi kosmetologiczne twarzy, szyi i dekoltu z wykorzystaniem wysokiej klasy preparatów kosmetycznych i urządzeń. Na miejscu można skorzystać z zabiegów pielęgnacyjnych na dłonie i stopy oraz zabiegów pedicure leczniczego u wykwalifikowanej podolog – Romy Smykowskiej oraz poddać się zabiegom z dziedziny medycyny estetycznej u doktora Pawła Mytko. W salonie istnieje możliwość zakupu profesjonalnych kosmetyków, dostępnych także w formie prezentu na liczne okazje.  www.magiamm.pl

o jedyne takie miejsce w Poznaniu – idea piękna, relaksu i satysfakcji w oparciu o najskuteczniejsze metody. Klinika Spa oferuje światowe zabiegi przynoszące trwałe efekty z zakresu modelowania sylwetki, ujędrniania oraz Anti-Age i Healthy Age. W swojej ofercie posiada innowacyjne, najnowocześniejsze urządzenia, które gwarantują skuteczność, m.in.: Zaffiro, Cryolab, Maximus, Icoone, Alma Accent Prime, Intraceuticals, Plasma IQ, Vectus oraz nowość na polskim rynku – laserową likwidację tkanki tłuszczowej przy pomocy urządzenia SculpScure przeznaczonego do nieodwracalnego zniszczenia komórek tłuszczowych. SculpSure to pierwszy nieinwazyjny laser diodowy o długości fali 1060 nm do trwałej redukcji tkanki tłuszczowej i pierwszy nieinwazyjny system konturowania ciała. Laser został zaprojektowany tak, by zabieg pozwalał zmniejszyć ilość uporczywej tkanki tłuszczowej nawet o 24 proc. po jednym zabiegu. Podczas zabiegu, który trwa zaledwie 25 minut, uzyskuje się smuklejszy wygląd bez konieczności wykonania zabiegu chirurgicznego (np. liposukcji). To idealne rozwiązanie dla osób, które szybko i skutecznie chcą się pozbyć zbędnych centymetrów. Salon Good Time Day Spa w swojej ofercie posiada również szeroki wachlarz luksusowych zabiegów pielęgnacyjnych oraz gamę relaksacyjnych rytuałów i masaży, które wprowadzają w stan harmonii i odpoczynku. Wizyta w Good Time Day Spa to doświadczenie piękna i innowacyjności w atmosferze relaksu.  www.goodtimedayspa.eu



66

familijnie

/

Energia zapisana w biodrach Kamienica przy ul. Wielkiej w Poznaniu. Na piętrze sala z lustrami. Kilkanaście kobiet w suto marszczonych spódnicach lub pareo, łagodnie kołysze biodrami i delikatnie miesza powietrze płynnymi ruchami rąk w rytm egzotycznej pieśni. To warsztaty hawajskiego tańca hula, które prowadzi Kamila Serafińska tekst: Małgorzata Rybczyńska

T

ańczymy i szukamy w sobie piękna – instruuje uczestniczki warsztatów. – Delektujcie się ruchem swoich bioder. Ugnijcie kolana, stopy mocno trzymajcie na ziemi, wtedy biodra będą szalały w prawo i lewo, a mimo to będziecie jak drzewo z korzeniami i nie przewrócicie się – dodaje. Kamila Serafińska hawajski taniec hula zaczęła tańczyć prawie 10 lat temu. Nie pamięta dokładnej daty, bo nie przywiązuje do tego wagi. Zawsze interesowała się ruchem i było jej łatwiej poruszać się, niż mówić. Od razu zakochała się w hula. – Jest piękny i ma swoją historię – mówi. Według tej historii Hawajczycy nie znali słowa pisanego. Informacje przekazywali sobie śpiewając i tańcząc. W ten sposób opowiadali o przeżyciach, doświadczeniach, o życiu, o miłości. – Mówi się, ze hula powstał poprzez obserwację ruchów w przyrodzie – wyjaśnia Kamila Serafińska. Np. fali, która przybija do brzegu i od niego odpływa. – Oni inspirowali się tym, co ich otacza: wodą, wiatrem i powietrzem. Kiedy tańczę, to właśnie czuję. To są naturalne rzeczy

dla człowieka, o których współcześnie zapomnieliśmy – dodaje. Ruch bioder sprawia, że taniec hula uruchamia głęboką energię, wprawia ciało w ruch, a oddech rozprowadza wewnętrzny ogień po ciele. Można powiedzieć, że hula to coś w stylu języka migowego. W różnych szkołach tańca, a jest ich wiele, pewne symbole się powtarzają. Taki sam ruch ciała wyraża np. drzewo, wyspę czy fale.


67

FOT. DARIUSZ FLORYSZCZAK

Hawajskie rytmy

Uczestniczki warsztatów siadają w kręgu na podłodze i dostają tekst pieśni, której będą się uczyły. To legenda o Lanikaula, przywódcy duchowym, który żył na wyspie Moloka’i. Był jasnowidzem i przewidział swoją śmierć. A ponieważ Hawajczycy wierzą, że każda część ciała posiada moc, Lanikaula nie chciał, żeby ktoś po jego śmierci przywłaszczył sobie jego

siłę. Zapytał swoich synów, gdzie ukryliby jego ciało? Jeden wskazał wschodnią część wyspy. Tak się stało i do dziś ciało nie zostało odnalezione. Miejsce, w którym nauczał, porośnięte jest drzewami kukui, które mają orzechy. Te orzechy to symbol wiedzy, mądrości. Według wierzeń duch Lanikaula wszedł w te drzewa, orzechy i od tego czasu chroni mieszkańców i jest dla nich kimś wyjątkowym.


68

Tekst pieśni brzmi tak:

W tłumaczeniu:

Kaulana Moloka’i Moloka’i Nui a Hina lea Me ka ulu kukui A’ o Lanikaula Lae e

Wielka Moloka’i, dziecko bogini piękna Hina Z lasami, kukui Proroka Lanikaula

Eia Kalama ula Me kóna ulu niu lae Áina kaulana I ka ho’ opulapula Lae e

Oto Kalama ula Z gajami kokosowymi Sławna ziemia Nasz dom rodzinny

Ha’ Ina ka inoa Moloka’i Nui a Hina Lae Me ka ulu kukui A’ o Lanikaula Lae e

Śpiewam/opowiadam tę pieśń O słynnym Moloka’i dziecku Hiny Z lasami kukui Proroka Lanukaula

Będziemy tę piękną pieśń tańczyć. Pokazywać tę wyspę, ten gaj, te orzechy – mówi do uczestniczek prowadząca warsztaty. Nogi będą nas przenosić po ziemi, a ręce opowiedzą historię – dodaje.

Hula daje moc

To jest taniec, który ma drugie dno, jest tańcem miłości i radości – mówi Anita, uczestniczka warsztatów. – To nie jest tylko zestaw kroków i ruchów, to jest coś, co niesie większą świadomość, szczególnie jeśli chodzi o kobiety. Ma taką dobrą moc. Hula opowiada o kobiecie wrażliwej, ale mocnej, o miękkości, ale i o sile miłości. Przypomina, co jest najważniejsze w kobiecości. Ciało jest tą materią, która nie kłamie, nie poddaje się umysłowi. Tu jest wiele odniesień do natury – dodaje Elżbieta. Kiedy robimy lei z kwiatów (girlandy), resztek nigdy nie wyrzucamy do śmieci. Hawajczycy wszystko, co biorą od przyrody, z powrotem


69

to taniec, w którym nic nie musisz – mówi Kamila Serafińska. – Możesz być takim, jakim jesteś. Nie liczy się sylwetka, liczy się to, czy jesteś rozluźniony, czy chcesz spróbować nowej jakości w ruchu. Dla mnie hula nie ma ograniczeń. Biegać nie każdy może, a tańczyć hula każdy – uśmiecha się. Uczy też uważności i skupienia. – Pokazujesz coś i masz wiedzieć, co pokazujesz. Za gestem idzie wzrok. Tańcząc musisz być skupiona na tym, co robisz, być tu i teraz – wyjaśnia.

Dziewczyny na Hawajach

jej oddają. Kiedy idą do lasu, to proszą, aby las dał im kwiaty. Ważne jest też to, że wiemy co tańczymy, najpierw poznajemy tekst, legendę, o której opowiada. Aleksandra trafiła na warsztaty, bo jest w ciąży, lubi taniec i szukała takiego, który będzie możliwy dla kobiety z już widocznym brzuszkiem. – Tu odnalazłam swoje biodra – śmieje się. – Jak się okazuje, do tej pory ich nie używałam. Hula daje dużo energii, człowiek czuje się tu swobodnie. A poza tym łączy pokolenia, wiek nie ma tu znaczenia.

FOT. EWA DOMAŃSKA

Nie musisz się wstydzić

Do Polski hawajski taniec przywiozła Małgorzata Szokalska, która w 2001 roku założyła Szkołę Tańca i Masażu hawajskiego Moc Aloha. Hula wiąże się ściśle z masażem Lomi Lomi Nui, przed którym jest tańczony. Ma rozluźnić ciało, sprawić, że masujący nie przenosi na masowanego napięć i własnych stresów. Teraz stał się też samodzielny. Marszczona spódnica zwana pa’u ma uwydatnić biodra, sprawić, że kobieta je poczuje, że przestanie się ich wstydzić. – Hula

Marta pojechała na Hawaje, żeby na miejscu tańczyć hula. – Było bardzo gorąco – wspomina, ale nie żałuje. To taniec łatwy do nauki. Warsztaty to dla niej taki najbardziej kobiecy dzień tygodnia. – Biodra czasem współpracują, a czasem nie, ale taniec wpłynął na to jak się poruszam na co dzień, choć spódnicę zakładam bardzo rzadko. Na Hawajach była też Małgorzata. Na co dzień jeździ konno. Śmieje się, że po warsztatach inaczej chodzi. Uważa też, że taniec wytwarza endorfiny szczęścia, które potem „pilnują”, aby nic złego nie dostało się do mózgu. – A ponieważ podczas tańca pracują dwie półkule mózgowe, to hula chroni… przed Alzheimerem – śmieje się. Ewa podkreśla natomiast dobroczynny wpływ tańca na kręgosłup. Praca na niskich, ugiętych nogach przydaje się też, kiedy stoi przy zlewozmywaku. Stara się zawsze pamiętać o miękkich nogach. O pozytywnym wpływie tańca hula świadczy też fakt, że zaczyna być wykorzystywany w leczeniu niepłodności. Chodzi o rozluźnianie mięśni wokół miednicy. Kamila Serafińska opowiada, że jedna z uczestniczek jej warsztatów zaobserwowała u siebie wyregulowanie cyklów miesiączkowych. Ona sama prowadzi też specjalne zajęcia z tańca hula dla położnych, które ten ruch wykorzystują potem w pracy z kobietami w ciąży A co jej daje taniec? – Jest więcej radości w moim życiu – odpowiada. – Sięgam do mądrości z różnych pieśni i wyciągam coś dla siebie. Tańcząc hula, odpoczywam – śmieje się.


70

Królewski Sandomierz Największą popularność zdobył za sprawą serialu „Ojciec Mateusz”. Nic więc dziwnego, że miasto można zwiedzać specjalnie wytyczonymi, filmowymi trasami. W rzeczywistości jednak Sandomierz jest jeszcze ładniejszy i bardziej klimatyczny niż na ekranie. Miasto oddalone o 450 kilometrów od Poznania to idealna weekendowa propozycja dla tych, którzy chcą uciec od codzienności. Przejechanie tej trasy samochodem może zająć co prawda około 6 godzin, ale naprawdę warto, bo w Sandomierzu, szczególnie wiosną, czas po prostu zwalnia… tekst: Anna Skoczek


FOT. WHITELOOK / FOTOLIA

71 


72

N

đ&#x;Ą­

Sandomierski Ratusz

iewielki Sandomierz ma bardzo dobrze rozbudowaną bazę noclegową. Bez większego problemu moşna tam znaleźć ładny pokój w przystępnej cenie (nawet ok. 50 złotych za dobę). Kiedy robi się cieplej, ogromną popularnością cieszy się takşe połoşony bardzo blisko Starówki kemping. Turyści mogą teş zatrzymać się w hotelach, których w tym 25-tysięcznym mieście jest naprawdę sporo.

Wiosną moşna spędzić na Rynku miłe chwile przy restauracyjnych lub kawiarnianych stolikach wystawianych na zewnątrz. Nie brakuje tam teş ławek, z których chętnie korzystają nie tylko turyści, ale równieş mieszkańcy. Przy odrobinie szczęścia całości idealnie dopełni sącząca się wśród kamienic muzyka ulicznych grajków. Zawsze gwarantowany jest za to relaks przy kojącym szeleszczeniu ogromnego drzewa rosnącego przy studni.

Miasto na wzgĂłrzach

Podziemne miasto

Sandomierz leşy na siedmiu wzgórzach, stąd często nazywany jest „małym Rzymem�. I faktycznie nie da się ukryć, şe spacerując wąskimi i malowniczymi uliczkami Starego Miasta moşna poczuć się jak w niewielkim i klimatycznym włoskim miasteczku. Centrum Sandomierza urzeka nie tylko wyjątkowymi zabytkami i ciekawymi knajpkami. Wraşenie robią na pewno czyste ulice i chodniki, a takşe odnowione albo po prostu zadbane kamienice. Sercem Sandomierza jest pochyły Rynek z 1349 roku. W jego górnej części znajduje się Ratusz, w dolnej kolumna Matki Boşej Niepokalanej, a tuş obok niej historyczna studnia okryta drewnianą wiatą. Plac jest otoczony trzydziestoma niskimi kamieniczkami.

Sandomierz historycznie najeĹźdĹźany i niszczony przez TatarĂłw, a później przez LitwinĂłw, w koĹ„cu zostaĹ‚ odbudowany z cegieĹ‚ i kamieni. W XIV wieku powstaĹ‚y tam teĹź mury obronne, furty i bramy wjazdowe. Do dziĹ› zachowaĹ‚a siÄ™ tylko jedna z nich – Brama Opatowska. Teraz z jej dachu moĹźna podziwiać przepiÄ™knÄ… panoramÄ™ okolicy. WejĹ›cie na 33-metrowÄ… wieşę jest pĹ‚atne, ale widać z niej miÄ™dzy innymi wijÄ…cÄ… siÄ™ WisĹ‚Ä™, GĂłry Pieprzowe, no i oczywiĹ›cie miasto. Ale w Sandomierzu wraĹźenie robi rĂłwnieĹź to, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Pod ziemiÄ… istnieje ogromny labirynt, częściowo zasypany, w części dostÄ™pny dla turystĂłw. Jak powstaĹ‚o podziemne miasto? Po odbudowie z kamieni Sandomierz rozkwitĹ‚


73 

Spacerując wąskimi i malowniczymi uliczkami Sandomierza moşna poczuć się jak w niewielkim i klimatycznym włoskim miasteczku

FOT. Ĺ UKASZ BUDZYĹƒSKI

i była to zasługa przede wszystkim kupców. Szukając miejsca na składowanie towarów zbudowali oni sieć połączonych ze sobą piwnic, które słuşyły jako magazyny. Najgłębsze pomieszczenia znajdowały się na głębokości 15 metrów, a podziemne miasto pełniło teş rolę schronu, bo w razie zagroşenia chowali się tam mieszkańcy. Dziś fragmenty korytarzy i pomieszczeń tworzą podziemną trasę turystyczną. Schodząc do labiryntów, nawet latem warto ubrać się trochę cieplej, bo na najnişszych poziomach temperatura spada nawet do około 12 stopni Celsjusza. Za zwiedzanie podziemi równieş trzeba zapłacić.

Zamek, dworki i serial Kawałek od Rynku, na skraju wzgórza, znajduje się Zamek Królewski. Ze Starówki moşna do niego dojść przechodząc przez Ucho Igielne. To jedyna zachowana do dziś furta

đ&#x;ĄŹ

Pochyły Rynek z 1349 roku

đ&#x;Ą¨

Brama Opatowska


74

w murach obronnych, z której korzystali mieszkańcy, kiedy zamknięto juş bramy. Sam Zamek Królewski powstał w 1139 roku i przez kolejnych 500 lat był rozbudowywany. W XVII wieku został jednak wysadzony w powietrze przez Szwedów i zachowała się jedynie jego zachodnia część. Dzisiejszy kształt budynku to zasługa Jana III Sobieskiego, na którego rozkaz go odbudowano. Co ciekawe od 1817 aş do 1959 roku działało tam więzienie. W najblişszej okolicy Zamku znajdują się teş typowe staropolskie dworki szlacheckie. Okazałe wille w większości naleşą do prywatnych właścicieli. Budynki przykuwają uwagę turystów poszukujących domu serialowego „Ojca Mateusza�. Mija się to jednak z celem, bo dom, w którym powstaje serial znajduje się pod Warszawą.

Zielony wąwóz Turyści zmęczeni zwiedzaniem zabytków chętnie wybierają się na spacer do leşącego blisko Starego Miasta i głębokiego na prawie 10 metrów Wąwozu Królowej Jadwigi.

W Sandomierzu wraĹźenie robi rĂłwnieĹź to, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Pod ziemiÄ… istnieje ogromny labirynt, częściowo zasypany, a w części dostÄ™pny dla turystĂłw Półkilometrowa Ĺ›cieĹźka otoczona jest splÄ…tanymi korzeniami, ktĂłre wyglÄ…dajÄ… jak egzotyczne liany i sprawiajÄ… wraĹźenie jakby wisiaĹ‚y w powietrzu. WÄ…wĂłz wyglÄ…da jak sceneria filmu grozy, a spacer w nim jest jednÄ… z gĹ‚Ăłwnych atrakcji w okolicy sandomierskiej StarĂłwki. JeĹ›li natomiast spacer wÄ…wozem sprawi, Ĺźe ktoĹ› zatÄ™skni za bliĹźszym kontaktem z naturÄ…, to moĹźe wybrać siÄ™ na kolejny spacer po bulwarach nadwiĹ›laĹ„skich albo wybrać siÄ™ kawaĹ‚ek dalej w GĂłry Pieprzowe. Nie dość, Ĺźe sÄ… jednymi z najstarszych w Europie, to jeszcze na ich zboczach roĹ›nie najwiÄ™ksza liczba gatunkĂłw dzikiej róşy w Polsce.

đ&#x;ĄŠ

Zamek KrĂłlewski

đ&#x;ĄŹ

WÄ…wĂłz KrĂłlowej Jadwigi

đ&#x;Ą¨

Ucho Igielne, czyli jedyna zachowana furta w murach obronnych

đ&#x;Ą­đ&#x;ĄŞ

WÄ…skie sandomierskie uliczki


75

Baza wypadowa Nagromadzenie wszystkich zabytków w niewielkim Sandomierzu jest tak duże, że gdyby chcieć zwiedzić wszystkie, trzeba zarezerwować sobie na to co najmniej 3 dni. Wśród najważniejszych atrakcji wartych odwiedzenia jest jeszcze chociażby dom Jana Długosza, Bazylika Katedralna, Kościół św. Jakuba czy też spichlerz. Wybierając się na przedłużony weekend do Sandomierza nie zaszkodzi jeszcze odwiedzić jego okolice, jak chociażby Baranów Sandomierski oddalony od Sandomierza jedynie o 30 kilometrów. Znajduje się tam przepiękny zamek nazywany „Małym Wawelem”, który wybudowano na przełomie XVI i XVII wieku. Rezydencja należała do rodziny Leszczyńskich, u których podobno częstym gościem był Stefan Batory. Już z zewnątrz budynek robi niesamowite wrażenie, ale po wejściu na dziedziniec dosłownie zapiera dech w piersi. Z trzech stron jest on otoczony dwoma kondygnacjami kolumnowych arkad. Sufitowe sklepienia są pokryte tarczami


76

đ&#x;Ą­

Jeden ze staropolskich dworkĂłw w Sandomierzu

đ&#x;ĄŽđ&#x;ĄŞ

„Mały Wawel� w Baranowie Sandomierskim

herbowymi i innymi malowidłami. Wszystko jest doskonale odnowione i robi tym większe wraşenie, şe jeszcze na przełomie lat 70. i 80. działało tam Państwowe Gospodarstwo Rolne, w komnatach przechowywano trzodę, a na dziedzińcu trzymano konie. Dziś historię tego wyjątkowego miejsca moşna poznać zwiedzając muzeum. Działa tam równieş hotel, staropolska restauracja i centrum konferencyjne.

Największy w Europie Niedaleko Sandomierza, w miejscowości Ujazd, znajdują się ruiny XVII-wiecznego zamku Krzyştopór, nazwanego tak od herbu rodziny Ossolińskich. Była to największa budowla pałacowa w Europie przed powstaniem Wersalu. Zamek miał podobno tyle okien, ile dni w roku, tyle pokoi, ile tygodni oraz tyle sal, ile miesięcy. Dodatkowo sala jadalna w jednej


77

Krzyżtopór był największą budowlą pałacową w Europie przed powstaniem Wersalu. Zamek miał podobno tyle okien, ile dni w roku, tyle pokoi, ile tygodni oraz tyle sal, ile miesięcy. Dodatkowo sala jadalna w jednej z wież miała mieć przeszklony sufit, który jednocześnie był dnem ogromnego akwarium z egzotycznymi rybkami z wież miała mieć przeszklony sufit, który jednocześnie był dnem ogromnego akwarium z egzotycznymi rybkami. Również konie w stajniach żyły w luksusie. Każdy jadł z marmurowego żłobu, nad którym wisiało lustro. Dodatkowo w budynku zastosowano wiele nowatorskich, jak na tamte czasy, rozwiązań. Przykładem był podobno system wentylacyjny i grzewczy, który powodował, że zarówno ciepłe, jak i świeże powietrze docierało bez problemu do wszystkich pomieszczeń. Dodatkowo życie w tym ogromnym budynku miał ułatwiać rozbudowany system wind gospodarczych. Budowę tej imponującej fortecy rozpoczęto w 1627 roku i trwała jedynie 17 lat. Niestety Krzyżtopór w swojej świetności przetrwał tylko kilkanaście lat, do kiedy nie złupili go Szwedzi. Od tego momentu można powiedzieć, że popadał w ruinę. Od lat trwają jednak prace zabezpieczające go przed dalszymi zniszczeniami. Zamek jest też dostępny dla turystów. Każdego roku odbywa się tam również mnóstwo imprez kulturalnych i turystycznych.


78

k u lt u r a l n a r o z m owa

/

Młodzież jest wspaniała! W gabinecie Rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza na ścianach wiszą portrety wszystkich dotychczasowych rektorów uczelni. Stojący zabytkowy zegar wybija dźwięcznie kolejną godzinę. Przez wysokie okna i witraż wpada tu dużo światła. Jest późne popołudnie, a JM Rektor jeszcze pracuje. Prof. Andrzej Lesicki jest biologiem, zoologiem i malakologiem, czyli badaczem m.in. ślimaków rozmawia: Małgorzata Rybczyńska  |  zdjęcia: Sławomir Brandt: bonder.org


79

Panie Profesorze, dla ogrodniczki-hobbystki ślimak to wróg publiczny numer jeden. Oczywiście darowuję tym nieproszonym gościom życie, ale nie są mile widziani w moim ogrodzie. A Pan zbiera ich muszle i twierdzi, że są interesujące. ANDRZEJ LESICKI: (śmiech) Muszę podkreślić, że badania mojego zespołu dotyczą z jednej strony białek umożliwiających przenikanie wody do komórek ślimaków, a z drugiej problemów klasyfikacji niektórych grup ślimaków płucodysznych. Ale wracając do Pani pytania, te zwierzęta są interesujące i piękne, zwłaszcza jeśli mówimy o muszlach. Szkodniki, które Pani ogląda w swoim ogródku, to najczęściej ślimaki nagie, które nie mają muszli albo mają ją głęboko ukrytą w swoim ciele. Nawiasem mówiąc zachęcam do wpisania hasła „pomrów błękitny” lub „Bielzia coerulans” do wyszukiwarki internetowej, by zobaczyć zdjęcia tego dużego, żyjącego m.in. w polskich górach ślimaka nagiego, kolorystycznie wyjątkowo atrakcyjnego. Natomiast jeśli pyta mnie Pani o kolekcjonerskie zainteresowania, to dotyczą przede wszystkim muszli ślimaków morskich. Ich piękno odkryto już setki lat temu. Na przykład powstało wiele obrazów, gdzie w ramach martwej natury pojawiały się muszle ślimaków i ich piękno było, tak czy inaczej, odwzorowywane. Są całe kluby kolekcjonerskie, cały przemysł wymiany i handlu muszlami, co zresztą mnie, jako biologa niekoniecznie cieszy. Muszle są wytworem żywych ślimaków, które są niekiedy przez łowców niszczone tylko po to, żeby zdobyć piękne okazy dla kolekcjonerów. W Polsce ślimaków morskich prawie nie ma, a już na pewno nie ma tych, które mają atrakcyjne muszle. Są natomiast lądowe, których atrakcyjność muszli może jest mniejsza, ale też gotów byłbym bronić tezy, że i w nich jest uroda. Dla przykładu, skorupki występujących u nas wstężyków cechuje wielka różnorodność ubarwienia. Skorupki innych gatunków mają wysokość ledwie jednego, dwóch milimetrów. Taka skorupka tylko oglądana pod specjalistycznym sprzętem, binokularem, ujawnia piękno bogatej ornamentacji. Gołym okiem niewiele widać, bo w ogóle takiego ślimaka trudno zauważyć.

Ta bogata kolekcja muszli powstała podczas realizacji Pana drugiej pasji, a więc podróży? Skłamałbym twierdząc, że kolekcja powstała podczas podróży. Działalność kolekcjonerów doprowadziła do tego, że istnienie wielu gatunków ślimaków uważane jest za zagrożone, a jest to jedna z najliczniejszych w gatunki grup zwierząt na świecie. Dlatego wiele państw zakazuje wywozu muszli. Oczywiście wiele skorupek ślimaków lądowych występujących w naszym kraju sam zebrałem w czasie wędrówek po Polsce. Wróćmy do samych ślimaków. Na Morasku spotkał Pan takiego osobnika, który nie powinien tam spacerować. To prawda, wracając z pracy w Collegium Biologicum na Morasku zauważyłem taki okaz ślimaka, który mnie zainteresował, bo nie był mi znany. Zabrałem go ze sobą i zaczęliśmy się mu przyglądać w laboratoriach. W pierwszej chwili został zidentyfikowany jako gatunek ślimaka, który był już w Polsce wcześniej notowany. Dopiero głębsze badania porównawcze pozwoliły stwierdzić, że ten gatunek – występujący na Bałkanach – w naszym kraju dotąd był niespotykany. Podkreślam, nie jestem odkrywcą gatunku, jak to czasem czytam, ale odkryłem jego występowanie w Polsce, i to na Morasku, chociaż dzisiaj wiemy, że rozprzestrzenił się po wielu rejonach kraju. Pokazuje Pan ślimaki wnuczkom? Moje wnuczki bardzo chętnie zbierają wszelkie ślimaczki, które znajdują w przydomowym ogródku. Cieszą się, kiedy ślimak „pokazuje rogi”, czyli tak naprawdę charakterystyczne dla ślimaków oczy, które ulokowane są często na wysuwanych czułkach. Kiedy ślimak wydobywa swe ciało ze skorupki, to rozgląda się po świecie i wtedy te wysuwane czułki są dla dzieci wielką frajdą. Tych kolekcji w Pana życiu było bardzo dużo, bo od dzieciństwa zawsze coś Pan zbierał. Tak to prawda, tylko o wszystkich mógłbym mówić, że to byłe kolekcje. Jeśli nawet istnieją przechowywane na półkach, to już nie mam


80

czasu, żeby do nich zaglądać. Nawet jeśli chodzi o skorupki ślimaków. Wiele z nich jest jeszcze nieskatalogowanych, nierozpoznanych. Zebrane w różnych miejscach świata czekają, kiedy będę mógł spokojnie przez kilka godzin zająć się rozpoznaniem tego, co w tych fiolkach się znalazło. A kiedy ostatnio miał Pan Profesor czas włączyć jedną z trzech tysięcy płyt Beatlesów, które stanowią kolejną kolekcję w Pana zbiorach? Hmm…, chyba w czasie świąt Bożego Narodzenia była ostatnio chwila oddechu na słuchanie płyt…Tej najnowszej, wydanej w listopadzie 2016 („The Beatles Live at the Hollywood Bowl”). Jak stał się Pan fanem czwórki z Liverpoolu? Moje pierwsze spotkanie z Beatlesami dokładnie pamiętam. Było to w szkole podstawowej (a była to – jak wielu już o mnie wie – szkoła chóralna Jerzego Kurczewskiego), po zajęciach praktycznych. Dzisiaj nawet nie pamiętam, czy te lekcje tak się wtedy nazywało. Nauczyciel miał magnetofon, i zatrzymał mnie i kilku chórzystów. Puścił nam piosenkę z taśmy. To była From Me To You. Słuchaliśmy wielokrotnie tej piosenki. I od tego momentu zacząłem sam szukać w radiu piosenek Beatlesów. Tak zaczęła się ta fascynacja. Poza tym miałem w Wielkiej Brytanii krewnego, brata mojej babci. Przez lata z nim korespondowałem, od czasu do czasu dostawałem płyty i tak zaczęła się tworzyć ta kolekcja. Cieszy

Studenci niespecjalnie się zmieniają. Oczywiście współczesność to nowe technologie, ale wciąż dla studentów są to lata młodości. A z nimi związane jest coś, co bym nazwał taką młodzieńczą fantazją, czasem skłonnością do szaleństw. To jest cecha młodzieży Zawsze byli studenci bardziej zainteresowani, bardziej sumienni, bardziej angażujący się i tacy, którzy naukę lekceważyli i nie specjalnie się do niej przykładali. Czasami jednak ci z pozoru mniej zainteresowani stają się świetnymi badaczami

mnie, gdy słyszę, że i dzisiaj są wśród młodych ludzi entuzjaści muzyki Beatlesów. Tylko że dzisiaj można posłuchać w tym samym czasie Love Me Do i Let It Be, czyli pierwszego i ostatniego przeboju (ich premiery dzieli okres prawie ośmiu lat). Moi rówieśnicy wzrastali razem z zespołem i każda nowa płyta była rzeczywiście nowością, tylko nam dane było przeżywać jej ukazanie, doceniać nowatorstwo, nowe brzmienia i pomysły techniczne. Dziś ma Pan ponad dwa tysiące płyt winylowych Beatlesów. To jest coś! Pewnie tak, ale wcale nie wiem, czy ta kolekcja, która mi sprawia frajdę, jest czymś szczególnym. Są na pewno w Polsce większe, może atrakcyjniejsze? Dziś Beatlesów słucham rzadziej, ale muzyka jest cały czas obecna w moim życiu. Teraz częściej słucham muzyki klasycznej, zawsze lubiłem też jazz. Często bywam na koncertach, ostatnio słuchałem w auli wokalistki zespołu Clannad, Moya’i Brennan, a także naszej poznańskiej filharmonii wykonywującej symfonie Mendelssohna. Zapytałam o ten czas wolny, bo chyba ktoś, kto zarządza 50-tysięczną wspólnotą studentów i pracowników uniwersytetu ma go niewiele. A do tego prowadzi Pan nadal zajęcia ze studentami. Pewnie frekwencja jest stuprocentowa… Tego nie wymagam. Nawet nie wiem, czy oni zdają sobie z tego sprawę, bo ja nie podkreślam, że jestem rektorem. Jestem nauczycielem akademickim i jako taki podlegam dziekanowi. Jestem otwarty na pytania, uwagi i jak widzę, studenci z tego korzystają. Także za pomocą poczty elektronicznej. To ułatwia pracę. Wiele się mówi na temat tego, jacy są dziś studenci. Ja myślę, że w jakimś sensie studenci niespecjalnie się zmieniają. Oczywiście współczesność to nowe technologie, ale wciąż dla studentów są to lata młodości. A z nimi związane jest coś, co bym nazwał taką młodzieńczą fantazją, czasem skłonnością do szaleństw. To jest cecha młodzieży. Warto o tym pamiętać, że młodzież taka była i taka, mam nadzieję, będzie. Zawsze byli studenci bardziej zainteresowani, bardziej sumienni, bardziej angażujący się i tacy, którzy


81

naukę lekceważyli i niespecjalnie się do niej przykładali. Czasami jednak ci z pozoru mniej zainteresowani stają się doskonałymi badaczami. Młodzież jest nadal świetna. To są ludzie bardzo często wiedzący, czego chcą, mający sprecyzowane oczekiwania. Spotykam się ze studentami nie tylko na zajęciach, ale także z członkami samorządu czy studentami z niepełnosprawnością. Wszystkim staram się, jako rektor, zapewnić dobre warunki do studiowania. Panie Rektorze, to może być szczególny rok dla przyszłości szkolnictwa wyższego w Polsce. Trwają prace nad nową ustawą o szkolnictwie wyższym. Przed czym przestrzegałby Pan autorów ustawy, a do czego namawiał? Nie wiem, czy mam do tego prawo… Przestrzegałbym przed opieraniem się li tylko na opinii uchodzących za wszystko wiedzących ekspertów, przed stwarzaniem iluzji szerokiej dyskusji, podczas gdy ustawa przygotowywana będzie w myśl założeń politycznych w zaciszu ministerialnych gabinetów. Szkolnictwo wyższe i nauka w Polsce wymagają reform, ale to zbyt poważne zadanie, by miało przynieść rozwiązania budzące powszechny sprzeciw i brak akceptacji. Rektor jest najważniejszą osobą na uniwersytecie. W ważnych chwilach wkłada purpurową togę z peleryną z … właśnie: z gronostajów czy królików? (śmiech) Strój rektora stanowią purpurowe toga, czworograniasty biret i rękawiczki, a także pelerynka (zwana też mucetem). Zdradzam tajemnicę – są dwie pelerynki. Ta oryginalna jest gronostajowa, ale są czasami wyjazdowe uroczystości i wtedy stosuje się wariant B. Do togi z peleryną dochodzą insygnia. Czy trudno się w stroju tym poruszać? No cóż, toga nie ułatwia chodzenia, zwłaszcza po schodach, a w gorące dni mucet jest dodatkowym balastem. Insygnia, o których Pani mówi, to trzy elementy: łańcuch, berło i pierścień rektorski, który jest niezmiernie rzadko zakładany. Występowanie w ceremonialnych strojach to tradycja akademicka i dla mnie jest oczywiste, że w pewnych okolicznościach

należy wystąpić w rektorskim stroju. Statut uniwersytetu wręcz wskazuje uroczystości, w trakcie których ten strój obowiązuje. Rozmawiamy w oficjalnym Gabinecie Rektora i byłabym zapomniała o jeszcze jednej Pana pasji, którą widać w roboczym gabinecie. Rzadko kiedy zdarza się, żeby tak piękne kwiaty doniczkowe stały w miejscu, w którym pracuje mężczyzna. Cóż ja mogę na to powiedzieć (śmiech). Nie wiem, czy rzadko się zdarza, ale faktycznie na parapecie mojego gabinetu stoją kwitnące storczyki. Kolekcjonuję je ze względu na piękno ich kwiatów. Mam w domu około 80., oczywiście jak wszystko u mnie, zewidencjonowanych okazów. Nie są łatwymi w hodowli kwiatami. Są wybredne, jeśli chodzi o wilgotność, temperaturę. Cieszy mnie gdy storczyk, który mam, sam zakwitnie, a nie gdy kwitnący kupiony jest w kwiaciarni. Rozmawia Pan z nimi? Nie, takich „ciągotek” nie mam (śmiech).


82

będzie się działo

/

Czas na miłość Marzanna Graff i Aleksander Mikołajczak wystąpią już 24 kwietnia w Scenie na Piętrze. Specjalnie dla nas zgodzili się opwiedzieć o życiu, scenie, małżeństwie, pieczeniu chleba i... dorosłych dzieciach rozmawia: Elżbieta Podolska

„Czas na miłość“ to ciepła komedia o sytuacji, która spotykana jest w wielu domach. Skąd pomysł na taki właśnie spektakl? ALEKSANDER MIKOŁAJCZAK: Najciekawsze są spektakle mówiące o życiu. Oczywiście muszą one być prawdopodobne, nie udawane. Trudno żebyśmy grali nastolatków. Nie jesteśmy nimi. Gramy więc komedię o ludziach w naszym wieku. Problemy są

podpatrzone wśród znajomych, bliskich. Wiele par ma kłopot z własnymi relacjami po wielu latach wspólnego życia, gdy dzieci wyprowadzają się już z domu. Trzeba wtedy na nowo ułożyć relacje, jeśli chcemy, żeby związek przetrwał. A ponieważ scena to jednak nie życie, możemy to ubarwić, dodać więcej humoru, niektóre sprawy wyolbrzymić i już gotowa recepta na sporą dawkę śmiechu.


Czas na miłość 24 kwietnia, godz. 19, Scena Na Piętrze, Ceny biletów: 70, 55 i 40 zł Rezerwacja: 61 855 26 81, 61 852 09 95, 602 310 699

83

Płatność za bilety odbywa się w kasie Estrady, czynnej pon., śr., pt. w godz. 13-18 i na godzinę przed spektaklem

Widzowie często się dziwią: widziałam jego czy ją w tym spektaklu i był taki ciepły, miły, wspaniały, a potem w innym i był okropny, wręcz odrażający, jak choćby w roli gestapowca. A jacy są Państwo naprawdę? Plastyczni (śmiech), oczywiście na scenie. W życiu mamy swoje zasady i tam nie gramy. Żyjemy trochę inaczej niż większość, bo nie mamy podziału na godziny pracy i wolne. U nas praca jest w różnych godzinach, w różnym miejscu, a w weekendy często jest jej najwięcej. Staramy się jednak pilnować pewnych rytuałów, np. chodzenia na poranne marszobiegi, pieczenia własnego chleba, wspólnych posiłków... Musimy przyznać, że lubimy też nasze wspólne podróże, gdy jesteśmy spakowani i ruszamy grać spektakle przed nową publicznością. Ostatni większy wyjazd to ponad 6 tygodni w Australii i 17 spektakli w Melbourne, Sydney i Perth. Jak to jest grać w spektaklach napisanych przez żonę? Nie ma Pan wrażenia, że trochę podgląda Wasze życie i znajomych? Niektórzy żartują sobie przyjaźnie, że dobrze się ustawiłem, bo żona obsadza mnie w głównych rolach (śmiech) A tak poważnie: cenię żonę. Jest niezwykle zdolną osobą. Potrafi tak pisać książki, felietony, sztuki, że porusza serca. Mogę tylko być dumny, że gram w sztukach przez nią napisanych. Grał Pan w jednym z najpopularniejszych seriali „Ranczo“. Czy ludzie rozpoznają Pana jako naczelnika-kontrolera, który napsuł krwi głównym bohaterom? Oj tak. Często gdy gdzieś przyjeżdżam, słyszę żartobliwe pytanie „u nas nie będzie Pan zamykał szkoły?” Ludzie kochają ten serial i znają wszystkie postacie. Co daje największą satysfakcję, teatr czy film? To zupełnie inna praca. Film to niekończące się powtarzanie tych samych ujęć przerywane ustawianiem na nowo światła, kamer... W teatrze miesiące prób... Co sprawia większą satysfakcję? Chyba zawsze kontakt z żywym widzem,

z jego bezpośrednią relacją. Nie ma dwóch takich samych przedstawień. Gdy po spektaklu spotyka nas standing ovation, zawsze czujemy wzruszenie i dumę z dobrze wykonanej pracy. Ludzie w teatrze potrafią bardzo spontanicznie reagować na Wasze spektakle... Dokładnie. Czasem coś tak mocno poruszy człowieka na widowni, że traci poczucie miejsca. Kiedyś, gdy graliśmy dramat „Działka”, podczas sceny kłótni ojca i matki młody chłopak wtargnął na scenę i z zaciśniętymi pięściami krzyczał „Zostaw go! Do kuchni!”... Dziesiątki ról, setki, jak nie tysiące spektakli, spotkań z widzami, rodzina to też aktorzy – jak w tym wszystkim znaleźć wytchnienie? Zawód aktora jest przecież bardzo wyczerpujący i absorbujący. Jest to też zawód uzależniający. Kochamy to, co robimy i dlatego nie wyobrażamy sobie życia bez pracy na scenie. Mamy nadzieję, że damy radę grać do końca naszych dni. Życie prywatne na tym nie cierpi. Jesteśmy najczęściej razem w pracy, a rodzina i przyjaciele? Dla nich zawsze znajdziemy czas. Żona upiecze im ciasto, zrobi pyszny obiad, kolację... To już norma. Dwoje dorosłych dzieci i troje wnucząt. Mają Państwo czas na rodzinne spotkania? Tym bardziej, że córka Iza Miko mieszka w Hollywood i należy do niewielkiego grona Polaków, którym się tam udało? Dzieci jest więcej, bo razem czworo dzieci, a wnuków w wakacje będzie już pięcioro! Co do odległości... świat się trochę skurczył. Wszędzie można dolecieć, z każdym się spotkać. Iza od dwudziestu jeden lat (czyli tyle, ile mieszka w USA) zawsze jest w kraju na święta. Można prowadzić doskonałej jakości wideorozmowy... dajemy radę być na bieżąco z rodziną. Nie korci Państwa, żeby zrobić coś wspólnie rodzinnie w teatrze lub w filmie? Do tej pory zagraliśmy z Izą tylko raz, w „Kochaj i tańcz”. Wszystko przed nami.


Restaurant Week 21-30 kwietnia

84

Ponad 350 restauracji w 25 miastach zaserwuje gościom trzydaniowe, wyjątkowe doświadczenie w festiwalowej cenie 39 zł. Nadchodząca wiosenna edycja Festiwalu jest dedykowana restauracyjnym emocjom. Aby wywołać odpowiednie emocje na talerzach i podarować gościom zmysłowe doświadczenie, szefowie kuchni w całej Polsce przygotują specjalne, trzydaniowe menu degustacyjne: przystawkę, danie główne i deser. Szczegóły dostępne są na stronie www.restaurantweek.pl. 

Czytaty w bibliotece

đ&#x;Ą­

III Bieg Agrobex Piastowska PiÄ…tka juĹź 22 kwietnia od godz. 11 w Pobiedziskach

będzie się działo wydarzenia

8, 22 kwietnia, godz. 12, Biblioteka Raczyńskich (sala 1), wstęp wolny

/

/

Jarmark Wielkanocny 2017 Tradycyjnie na płycie Starego Rynku w Poznaniu odbędzie się Jarmark Wielkanocny – tym razem potrwa od 1 do 13 kwietnia. Jak co roku nie zabraknie na nim regionalnych przysmaków, warsztatów kulinarnych oraz ręcznie malowanych pisanek i innych wielkanocnych ozdób. Jeśli w świąteczny nastrój nie wprowadziły Was zające wokół Starego Browaru – koniecznie wybierzcie się na jarmark. 

Biegacze wracają do Pobiedzisk 22 kwietnia odbędzie się III Bieg Agrobex Piastowska Piątka Pobiedziska. Od godz. 11:00 biegacze będą rywalizować na trasie wokół historycznego grodu, na dystansie 5 km. Wystartują przy Skansenie Miniatur Szlaku Piastowskiego w Pobiedziskach i pobiegną trasą w pięknych okolicach. Kwietniowe zawody są juş trzecimi w ramach Cyklu Biegów 5/5 organizowanych przez firmę Agrobex i portal wszystkoobieganiu.pl. Podobnie jak w styczniu, bieg odbędzie się w kategorii open dla kobiet i męşczyzn. Organizatorzy przewidują pamiątkowy medal i posiłek regeneracyjny dla kaşdego biegacza, a dla najszybszych takşe puchary oraz upominki. Zostanie przygotowana osobna klasyfikacja dla rywalizujących w nordic walking. Kwietniowe i kolejne zawody wliczane będą do Grand Prix 5/5, a suma biegów pozwoli nagrodzić najlepszych z najlepszych. Aby wziąć udział w III Biegu Agrobex Piastowska Piątka w Pobiedziskach naleşy zapisać się na stronie internetowej plus-timing.pl lub wszystkoobieganiu.pl. 

Nowy cykl spotkaĹ„ w Bibliotece RaczyĹ„skich powstaĹ‚ z myĹ›lÄ… o ojcach i dzieciach, ktĂłrzy chcÄ… ciekawie spÄ™dzić sobotnie popoĹ‚udnia. Ojcowie bÄ™dÄ… mogli wrĂłcić do swoich czytelniczych wspomnieĹ„ z dzieciĹ„stwa, a ich synowie poznajÄ… najnowsze propozycje wydawnicze. BÄ™dzie trochu sportu, techniki i historii, ale nie zabraknie takĹźe sztuki i przyrody. JuĹź 8 kwietnia biblioteka zaprasza na czytelniczÄ… podróş pt. „Razem z tatÄ… ruszam w Ĺ›wiat lektur. Ulubione podróşnicze lekturyâ€?, a goĹ›ciem specjalnym bÄ™dzie Ĺ ukasz Wierzbicki, podróşnik, autor ksiÄ…Ĺźek dla dzieci takich jak „Afryka Kazikaâ€? czy „MachinÄ… przez Chinyâ€?. Dwa tygodnie później kosmiczne opowieĹ›ci, czyli spotkanie pt. „Jak tata pokazaĹ‚ mi wszechĹ›wiatâ€?, a goĹ›ciem specjalnym bÄ™dzie promotor astronomii RadosĹ‚aw Pior i jego mobilne planetarium. 

Poznań Whisky Show 21-22 kwietnia, Hala Arena, godz. 15-21.30 (21 kwietnia), 13.30-21.30 (22 kwietnia), 2-dniowy bilet – 75 zł „Whisky moja şono, jednak tyś najlepszą z dam� śpiewał zespół Dşem. To zdanie na pewno podziela wielu pasjonatów tego trunku. Dla wszystkich tych, dla których whisky jest czymś więcej niş napojem alkoholowym, juş po raz drugi w Poznaniu przygotowano Festiwal Whisky. W Arenie zobaczymy i posmakujemy propozycji największych producentów złotego trunku oraz niezaleşnych bottlerów. Będzie Whisky Fight Night, czyli pojedynek na prawdziwym ringu na notki smakowe i zalety whisky, rozmowy z autorytetami ze świata whisky oraz degustacje niezwykłych whisky z całego świata. Dodaktowo moşna takşe kupić bilet na master classes – prelekcje znawców whisky (cena od 30 zł), a dodatkowe atrakcje czekają równieş na właścicieli pakietów VIP. 



PoznaĹ„ Motor Show 6-9 kwietnia, MTP, 8-18 (6 kwietnia), 10-18 (7-9 kwietnia) bilety – od 15 zĹ‚

86

đ&#x;Ą­

Na Poznań Motor Show Mercedes-Benz Polska na 50-lecie istnienia marki AMG zaprezentuje m.in. AMG GT Roadster oraz zabytkowy model Mercedes 300 SEL AMG

w te atr z e

NajwiÄ™ksze targi motoryzacyjne w Polsce przyciÄ…gajÄ… na MTP nie tylko miĹ‚oĹ›nikĂłw czterech kółek. PoznaĹ„ Motor Show podzielono na cztery gĹ‚Ăłwne salony – samochodowy, motocyklowy, caravaningowy oraz cięşarowy. W programie wiele miÄ™dzynarodowych i polskich premier, a takĹźe wydarzenia towarzyszÄ…ce m.in. pokazy car tuningu oraz stuntu, czyli kaskaderskie popisy. 

/

Kto siÄ™ boi Virginii Woolf? 24 kwietnia, Teatr Wielki, godz. 17.30 i 20.30, bilety – 30-130 zĹ‚ Terapia maĹ‚ĹźeĹ„ska, spowiedĹş i odczarowywanie rzeczywistoĹ›ci w jednym, czyli „Kto siÄ™ boi Virginii Woolf?â€? w reĹźyserii Jacka PoniedziaĹ‚ka. To kolejny spektakl z cyklu PoznaĹ„ska Premiera, a na scenie Teatru Wielkiego zobaczymy EwÄ™ Kasprzyk, Krzysztofa Dracza, AgnieszkÄ™ WiÄ™dĹ‚ochÄ™ i Antoniego Pawlickiego. Sztuka Edwarda Albeego, doskonale znana takĹźe ze szklanego ekranu i roli Elizabeth Taylor, to historia Marty i George’a – maĹ‚ĹźeĹ„stwa z dĹ‚ugim staĹźem, ktĂłre goĹ›ci innÄ… parÄ™ – Nicka i Skarbie. To nieoczekiwane spotkanie staje siÄ™ katalizatorem dla skrywanych emocji. NastÄ™puje alkoholowa noc peĹ‚na goryczy, wzajemnych oskarĹźeĹ„ i upokorzeĹ„, a caĹ‚a czwĂłrka podejmuje dziwnÄ…, tajemniczÄ… grę‌ 

IV OgĂłlnopolski Konkurs WiÄ™ziennej TwĂłrczoĹ›ci Teatralnej 24-28 kwietnia, Teatr Polski, Teatr Ă“smego Dnia, CK Zamek, wstÄ™p wolny Niecodzienne przeĹźycie teatralne bÄ™dÄ… mogli sobie zafundować widzowie spektakli przygotowanych przez więźniĂłw. Zobaczymy nie tylko efekty dziaĹ‚ania sztuki jako części procesu resocjalizacji, ale przede wszystkim rzeczywistość przefiltrowanÄ… przez wraĹźliwość osadzonych. Nazwy grup teatralnych funkcjonujÄ…cych w jednostkach penitencjarnych mĂłwiÄ… same za siebie. W Poznaniu wystÄ…pi m.in. grupa „Druga Szansaâ€? z Aresztu Ĺšledczego w Opolu, grupa „Restartâ€? reprezentujÄ…ca Areszt Ĺšledczy KrakĂłwPodgĂłrze, a takĹźe „Teatr Innego Ĺšwiataâ€? z Aresztu Ĺšledczego w Poznaniu. 

đ&#x;Ą­

Ewa Kasprzyk i Krzysztof Dracz w „Kto się boi Virginii Woolf?�

Historia pewnego zamachu 21-23 kwietnia, Scena STA (ul. Ratajczaka 18), godz. 19.03, bilety – 20-30 zł Spektakl przypomina epizod z historii poznańskiego podziemia. Jest rok 1974, trwają przygotowania do XXX Centralnych Doşynek, a do stolicy Wielkopolski zjeşdşają najwaşniejsi ludzie w kraju. Tymczasem kobieca organizacja terrorystyczna przygotowuje plan porwania Edwarda Gierka, który zmieni bieg historii‌ Brzmi sensacyjnie? Nigdy o tym nie słyszeliście? To tylko teatralna fikcja, ale jakşe rozpalająca wyobraźnię! „Historia pewnego zamachu� to efekt spotkania młodych aktorów z wydarzeniami i czasem, których nie mogą pamiętać, bo nie było ich jeszcze na świecie. Oglądamy więc historię opowiedzianą na nowo, zgodnie z wyobraşeniami, wraşliwością i potrzebami pokolenia wolnego kraju i wolnego rynku. Czy jednak potrzeba radykalnej zmiany i uznania roli kobiet w historii to tylko powrót do przeszłości? 


Anna Karenina 13 maja, Teatr Wielki, godz. 18 – przedpremiera 13 maja, godz. 19 – premiera, bilety – ok. 80 zł 14 maja, godz. 18, bilety – ok. 55 zł 17 czerwca, godz. 19, bilety – ok. 55 zł 18 czerwca, godz. 18, bilety – ok. 55 zł

87

Choreografię do spektaklu przygotował Tomasz Kajdański – kierownik zespołów baletowych Teatru Wielkiego w Poznaniu oraz Anhaltischen Theater w Dessau. Autorem scenografii i kostiumów jest Dorin Gal. Freelancer współpracuje na co dzień z takimi teatrami jak Deutsche Oper Berlin, Theatro Communale Firenze. Kierownictwo muzyczne nad spektaklem obejmie Katarzyna Tomala. Przelotne spotkanie z młodym hrabią Wrońskim wyrzuca życie Anny z utartych torów. Rozniecony płomień wzajemnego uczucia stawia ją przed wyborem pomiędzy zaspokojeniem własnych pragnień a wypełnieniem społecznych oczekiwań. Żona dużo starszego dostojnika państwowego, przykładna matka i dama szanowana w wysokich sferach zaryzykuje wszystko w grze o miłość i szczęście. Dokąd zabierze ją rozpędzony pociąg pożądania? Bilety do nabycia w kasie Teatru Wielkiego, www.bilety.opera.poznan.pl

na

scenie

/

Farida śladami Niemena 22 kwietnia, Sala World Trade Center, godz. 18 Piękne melodie w interpretacji wrażliwej artystki już niedługo w Poznaniu. Concetta Gangi, która występuje pod pseudonimem Farida, tym razem przygotowała 90-minutowy recital – wraz z zespołem muzycznym zaprezentuje swój nowy, oryginalny program. Farida w 1970 roku wzięła udział w tournée, prezentując piosenkę „Pensami stasera”. Podczas tych występów została zauważona przez Czesława Niemena, który zaprosił ją na festiwal w Sopocie. Ten pamiętny występ, wyróżniony Nagrodą Dziennikarzy, zapoczątkował karierę Faridy w Polsce. Od tego czasu często odwiedza nasz kraj, który uważa za swoją drugą ojczyznę i przyciąga na koncerty wierną widownię.

Enea Spring Break 20-22 kwietnia, scena główna plac Wolności, bilety: 3-dniowy karnet 89 zł Czas na wiosenną, muzyczną przerwę. Podczas czwartej edycji Enea Spring Break wystąpi ponad stu artystów m.in. projekt Fisz Emade Tworzywo, czyli zespół braci Waglewskich, którzy w ubiegłym roku wydali znakomicie przyjętą płytę „Drony” czy Anita Lipnicka, przygotowująca właśnie nowy krążek, którego zapowiedzią był ubiegłoroczny singiel „Ptasiek”. Usłyszymy także Domowe Melodie, które zaprezentują nowe piosenki z zaplanowanego na ten rok albumu czy wracający po latach zespół Snowman. Nie zabraknie także artystów zagranicznych, wśród nich zaprezentuje się brytyjska wokalistka Lucy Rose czy pochodzący z Irlandii Bry. Największą siłą Enea Spring Break są jednak muzyczne odkrycia. Dajcie się zaskoczyć także w tym roku!

w kinie

/

Carrie Pilby Ten film można uznać za odpowiednik „Amelii” naszych czasów. Tytułowa Carrie, wybitnie uzdolniona dziewiętnastolatka z Nowego Jorku, właśnie skończyła studia na Harwardzie. Nie było tam jednak zajęć z życia, więc nieprzystosowana do rzeczywistości dziewczyna, która uważa, że świat jest opanowany przez hipokryzję i seks, musi skorzystać z pomocy terapeuty. Ten wyznacza jej plan: musi zrobić kilka rzeczy, które „normalnym” ludziom sprawiają radość, np. pójść na randkę. Film oparty na bestsellerowej książce Caren Lissner pokazuje nie tylko trudną drogę do „uspołecznienia” Carrie, ale pozwala też spojrzeć na relacje między ludźmi z nowej, świeżej perspektywy. W poznańskich kinach od 7 kwietnia.

Klient Najnowszy film w reżyserii Asghara Farhadiego, twórcy nagrodzonego Oscarem „Rozstania” i wyróżnionej w Cannes „Przeszłości” to rozgrywający się we współczesnym Teheranie thriller psychologiczny. Młode małżeństwo musi nieoczekiwanie ewakuować się ze swojego mieszkania. Wprowadzają się do użyczonego przez znajomego lokalu w centrum Teheranu. Nie wiedzą jednak, kto był jego poprzednim najemcą. Gdy nieznany sprawca napada na kobietę, jej mąż rozpoczyna prywatne śledztwo. Ten trzymający w napięciu od początku do końca film przyniósł Farhadiemu drugiego w karierze Oscara dla Najlepszego Filmu Nieanglojęzycznego. „Klient” otrzymał także nagrody za najlepszy scenariusz i najlepszą rolę męską na festiwalu w Cannes. W kwietniu dla kinomanów – pozycja obowiązkowa.


88

będzie się działo

/

Film to mój żywioł Misterium Męki Pańskiej odbywa się od 1998 roku na poznańskiej Cytadeli. To największe plenerowe widowisko pasyjne w Europie – monumentalna inscenizacja przygotowywana przez blisko tysiącosobowy zespół. Za nim stoi Artur Piotrowski – pomysłodawca, reżyser i producent Misterium rozmawia: Elżbieta Podolska

Już 8 kwietnia czeka nas kolejne Misterium Męki Pańskiej. Które to już? ARTUR PIOTROWSKI: Szesnaste w Poznaniu i dwa warszawskie, czyli w sumie osiemnaste. Misterium dla jednych jest przeżyciem religijnym, a inni przychodzą jak na spektakl. Wierzący i ateiści. Kilkadziesiąt tysięcy co roku. To wszystko wzięło się z muzyki. Śpiewałem przez 12 lat (od 1991 do 2003) w Poznańskim Chórze Polihymnia. Zawsze bardzo głęboko przeżywałem utwory pasyjne. Koordynowałem też prace przy wydawaniu pierwszej płyty CD z muzyką pasyjną w chórze. Był to zespół pod dyrekcją prof. Janusza Dzięcioła, a obecnie prowadzi go jego syn Tomasz. Będąc w Izraelu na konkursie, który wygraliśmy w 1996 roku, mieliśmy okazję przejść śladami Męki Chrystusa. Każdy z nas odczuwał to po swojemu. Zacząłem myśleć o stworzeniu takiego widowiska u nas. Wtedy jeszcze nie miałem żadnej świadomości na temat zdobywania pieniędzy, dotacji czy grantów. To był czas, kiedy to wszystko też dopiero w urzędach raczkowało. Na pewno pierwsza Lednica, która była w 1997 roku pokazała, że są możliwości, że takie rzeczy można robić. Pamiętam też, że na festiwalu teatralnym Malta zobaczyłem pierwszy raz reflektory lotnicze, a potem na Lednicy

i już wtedy pomyślałem, że takie właśnie przydałby się w planowanym spektaklu. Pierwsze Misterium było skromne. Odbywało się w amfiteatrze, gdzie było bardzo kameralnie. Światło rozchodziło się inaczej. Wszyscy byli blisko. Łatwiej było to wszystko opanować. Na polanie to już był zupełnie inny wymiar. Przy realizacji pierwszego prosiliśmy dosłownie o wszystko: drewno do budowy dekoracji, o płyty pilśniowe, nagłośnienie, rusztowania. Mieliśmy tylko dotację w wysokości 10 tysięcy złotych z miasta. Czasem bywało też zabawnie... Pamiętam, że wieźliśmy owce takim rozwalającym się mercedesem. Było bardzo gorąco. Misterium odbywało się 15 kwietnia. Jechaliśmy autem bez klimatyzacji. Siedziałem koło kierowcy. Z tyłu owce z nerwów wyczyniały różne rzeczy. Pamiętam, że kolega jechał z nimi i kurczowo trzymał drzwi, żeby się nie otwierały. Staliśmy na skrzyżowaniu Serbskiej i Solidarności. Otworzyliśmy jedne i drugie drzwi z przodu. Koło nas stanął facet w kabriolecie, muzyczka, broda, łańcuchy. Jeden z kozłów przecisnął się pod moim siedzeniem i spojrzał mu prosto w oczy. Kierowca spanikował, nacisnął na gaz i pojechał. Scena jak z filmu. Potem


89

na Cytadeli owce wyskoczyły z zagrody i uciekły nam. Dużo się działo przez te lata, sporo się zmieniało. W 2001 roku była pierwsza realizacja telewizyjna. Robiliśmy to też samodzielnie dla TVP Poznań. O północy powinienem być w studio na montażu, a myśmy do rana zwijali kabel energetyczny, który nam ktoś wtedy podarował. Pamiętam też takie sytuacje, że jechałem do akademika i budziłem ludzi. Musieliśmy wywozić scenografię. Byli tacy, co się deklarowali z pomocą, a potem o tym zapominali i brakowało ludzi. To ja jechałem: waliłem w drzwi i żądałem realizacji obietnicy, nawet jak była to noc. To były niesamowite czasy. Jest co wspominać. Np. w 2002 roku tuż przed widowiskiem spadł grad. Apostołowie wpadli na pomysł, żeby płyty na rusztowaniu wysypać piaskiem, by się nie przewracali. Tak też zrobiliśmy, ale już fragmentu dojścia do stołu Ostatniej Wieczerzy nie zabezpieczyłem... W końcu ja też muszę mieć jakąś radość z tego. Jak tylko tam weszli, zaczęli się ślizgać i wywijać koziołki. Co roku im coś takiego wywijam.

W Misterium grają już dwa pokolenia rodzin. To jest fajne w tej całej grupie osób, że wiele z nich jest od początku. Mamy już dwa pokolenia uczestników, bo narodziło się już 16 dzieci naszych aktorów. Tworzymy taką trochę rodzinę. Jestem szczęśliwy, że tym trudnym tematom, które podejmujemy, jak męka, śmierć i zmartwychwstanie towarzyszy radość i energia. Ale przecież Artur Piotrowski nie tylko Misterium żyje. W tej chwili pracuję nad swoim debiutem kinowym, ale na razie nie chcę jeszcze nic zdradzać. W tym roku będzie to realizowane. Prace trwają trzy lata. Premiera planowana jest na jesień 2018 roku.

Misterium Męki Pańskiej 8 kwietnia, godz. 20, Cytadela, Plac pod Dzwonem Pokoju


90

będzie się działo

/

Zawsze jest Era Jazzu Jean-Paul Bourelly, Leni Stern, John Scofield, Jean-Luc Ponty, Piotr Scholz, Patricia Barber już 5 kwietnia przyjadą do Poznania na największy tego typu festiwal w Polsce – ERĘ JAZZU. Organizatorem jest Dionizy Piątkowski – entuzjasta i promotor jazzu, etno-muzykolog, autor pierwszej w Polsce Encyklopedii Jazzu rozmawia: Joanna Małecka

Czym zaskoczy nas Era Jazzu w tym roku? DIONIZY PIĄTKOWSKI: Niekwestionowaną gwiazdą festiwalu jest Patricia Barber. Amerykańska pianistka i wokalistka cieszy się w Polsce ogromną popularnością oraz sporym uznaniem. Od 1994 roku jest rezydentką najsłynniejszego chicagowskiego klubu Green Mill (który założył słynny gangster Al Capone). Po raz pierwszy w Polsce zaprezentowałem ją w poznańskiej auli UAM w 1996 roku. Jej kolejne koncerty w ramach Ery Jazzu w 2001 roku określono sensacyjnymi wydarzeniami artystycznymi. Wraz z zaproszeniem legendarnego skrzypka Jean-Luka Ponty’ego zrodził się pomysł, by wspólnie zrealizować kolejny Poznań Jazz Project. Laureat Nagrody Era Jazzu 2017 Piotr Scholz, poznański gitarzysta, kompozytor i dyrygent, zaprosił czołówkę młodego, poznańskiego jazzu i stworzył Poznań Jazz Philharmonic Orchestra. Zrealizował już z nimi album „Suite The Road”, którego koncertowa premiera odbędzie właśnie w ramach Ery Jazzu. Przygotowano także prapremierę nowej kompozycji Piotra Scholza oraz gościnny udział wybitnej gwiazdy światowego jazzu, czyli Jean-Luka Ponty’ego!

Muzycy chętnie wracają do Poznania? Marka Ery Jazzu jest dostatecznym argumentem, by pojawiać się na naszej estradzie, a Poznań stał się dobrym jazzowym adresem. W tym roku mamy festiwal powrotów naszych gwiazd do Poznania. To w Poznaniu, w 1996 roku, na Poznań Jazz Fair pokazałem po raz pierwszy w Polsce Patricię Barber, później w 1997 nowojorską gitarzystkę Leni Stern. Laureat tegorocznych Grammy John Scofield jest częstym gościem Ery Jazzu, ale w Poznaniu ostatni raz był piętnaście lat temu – klub Blue Note ustanowił wtedy rekord frekwencji. Ponownie zagra dla nas Jean-Luc Ponty oraz – tym razem z autorskim trio – gitarzysta Milesa Davisa, Jean-Paul Bourelly. Imponujący zestaw gwiazd, a jak z publicznością? Cieszy mnie ogromne zainteresowanie naszymi koncertami oraz zaufanie dla naszej marki. Dzisiaj być na Erze Jazzu jest trendy. Bo sam jazz stał się muzyką modną, poszukiwaną. I cieszę się, że tyle osób w tym uczestniczy.


91

Jak wspominasz dotychczasowe edycje Ery Jazzu? Każdy koncert jest specyficzny i trudny, ale bywają takie, które zapadają na długo w pamięci. Przykładem jest koncert Diany Krall. Mimo że w ramach naszego cyklu realizowaliśmy bardzo karkołomne (także artystycznie) pomysły, to nie było takiej „kapryśnej” gwiazdy. Artystce i jej kwartetowi towarzyszyła blisko 30-osobowa ekipa techniczna – od osobistej fryzjerki i garderobianej po kucharzy i osobistego ochroniarza-asystenta, w czasie całego pobytu obwiązywał całkowity zakaz fotografowania, nagrywania. Także w czasie koncertu. Wokalistka nie spotkała się z mediami, nie udzieliła żadnego wywiadu... Pilnie strzeżoną tajemnicą był jej przylot oraz hotel, w jakim się zatrzymała. Dla Diany na zapleczu estrady wybudowano przestronną kuchnię, gdzie przygotowywane były wykwintne posiłki dla gwiazdy; menu – tajemnica kontraktu. Zbudowano i wyposażono według specjalnych ustaleń także garderobę artystki. W Sali Kongresowej mogło przebywać 2881 słuchaczy, każda dodatkowa osoba powodowała wstrzymanie koncertu, próba zrobienia zdjęcia – przerwanie koncertu...

PROGRAM ERA JAZZU – AQUANET JAZZ FESTIVAL: JEAN-PAUL BOURELLY – Kiss The Sky 5 kwietnia, godz. 20 – Blue Note, Poznań LENI STERN – From New York To Africa 6 kwietnia, godz. 20 – Piano Bar, Poznań JOHN SCOFIELD – Country For Old Men 7 kwietnia, godz. 19 – CK Zamek, Poznań JEAN-LUC PONTY – Imaginary Voyage Duo 8 kwietnia, godz. 19 – CK Zamek, Poznań PIOTR SCHOLZ & Poznań Jazz Project 8 kwietnia, godz. 19 – CK Zamek, Poznań PATRICIA BARBER – Chicago Trio 9 kwietnia, godz. 19 – Aula UAM, Poznań


92

po

godzinach

/

Dorota Raczkiewicz, sze

fowa Drużyny Szpiku

k i Anna Jakubowska

Od lewej: Iza Kaźmiercza

Szpikowy Dzień Mamy To był piękny dzień – mówiły mamy wychodzące z Hair Bazaar Studio, przy ul. Krysiewicza w Poznaniu. W Metamorfozach Mam, organizowanych przez Drużynę Szpiku, udział wzięło 25 kobiet tekst: Joanna Małecka  |  zdjęcia: Sławomir Brandt: bonder.org

Od prawej: Darek Baranowski, stylista, fryzjer i współwłaściciel poznańskiego Hair Bazaar i Joanna Małecka, redaktor prowadząca „Poznański prestiż”

szka Drużyny

a, wolontariu

Anna Majewsk

Szpiku


93

nicurzystką i fryzjerem

k, szpikowa mama z ma

Po prawej Iza Każmiercza

Obsługa prze

z cały dzień no

siła szpikowe

koszulki

Zespół metamorfoz działał bardz

o sprawnie

20

marca o godzinie 10.30 mamy zostawiły na chwilę szpitalne zmęczenie i pojechały do pięciu poznańskich salonów urody (AirHair Team, Hair Bazaar Studio, Salon Fryzjerski Jakub Wujec, Salon Tupet i prowadzący program „Ostre cięcie” Tomasz Schmidt), gdzie czekali na nie eksperci od fryzur, makijażu i stylizacji. To dla nich coś więcej niż nowa fryzura czy zadbane dłonie. To uśmiech i nieśmiały zachwyt w sercu. – Pomagamy, bo trzeba pomóc – mówi Darek Baranowski, stylista, fryzjer i współwłaściciel

Od prawej: Eliza Malinowska i Ma łgorzata Formalc podczas metamorf zuk ozy

poznańskiego Hair Bazaar, który pokonał zaawansowanego glejaka. – Wiem, jak to jest chorować i wiem, przez co przeszła moja mama, kiedy chorowałem. Myślę, że dla tych kobiet takie akcje to odskocznia od codzienności, problemów i możliwość odetchnięcia choć na chwilę od szpitala. To już IV edycja akcji. – Te metamorfozy przygotował sztab wolontariuszy, którzy włożyli w to całe serce – dodaje Dorota Raczkiewicz, szefowa Drużyny Szpiku. – Jestem z nich bardzo dumna…

woju osobistego,

a biznesowy i trener roz

Joanna Janowicz, doradc przyjaciel akcji.


94

po

godzinach

/

Rozbili szklane sufity W dniu 21 lutego w Hotelu PURO w Poznaniu odbyła się kolejna edycja spotkań Metropolitan Business Night. Tematem przewodnim wydarzenia były „Zmiany lidera. Strategia ekspansji a sukcesja w firmach rodzinnych” zdjęcia: Jakub Wittchen

310

kobiet wzięło udział w konferencji „Rozbijamy szklane sufity”, którą zorganizowała Fundacja Pomiędzy, Hotel Blow Up Hall 5050 i Stary Browar w Poznaniu. Kobiety probówały odpowiedzieć sobie na takie pytania, jak m.in. jak przełamać stereotypy, zwiększyć pewność siebie, przekroczyć własne ograni-

czenia i osiągnąć małe i wielkie cele. Wśród prelegentów znaleźli się m.in.: Marta Klepka – prezes zarządu Fortis Nowy Stary Browar i dyrektor hotelu Blow Up Hall 5050, Katarzyna Stróżyńska, prezes Fundacji Pomiędzy, certyfikowany coach ICF, Bartek Jędrzejak, Katarzyna Sokołowska, Anna Geisler.


95

Na konferencję prz

Karolina Szlachta

yszły tłumy

Jacek Szmidt

Katarzyna Stróżyńska

an Business Night

rganizatorka Metropolit

Marta Klepka – współo

Anna Geisler–Jankowiak

Bartek Jędrzejak

Kobiety rozmawiały o

ach

istotnych dla nich problem


96

mś normalnym

oseksualizm jest dziś czy

Aktorzy pokazali, że hom

Od lewej: Paweł Ciołkosz, Renata Pepka–Stróżyk z Gruv Art., Adam Tomaszewski, Magdalena Nowecka z Gruv Art., Antoni Pawlicki

Aktorzy na scenie

narodowa Mistrzyni Monika Mytko, Między tnym w Makijażu Permanen


97

Antoni Pawlicki i Adam

Tomaszewski

po

godzinach

Paweł Ciołkosz po

dczas trudnej roz

mowy z Krystyną

Jandą

/

Premierowo z Jandą Kolejna „Poznańska premiera” do Teatru Wielkiego w Poznaniu przyciągnęła tłumy. Wszystko za sprawą Krystyny Jandy, którą znów mogliśmy zobaczyć w mistrzowskiej odsłonie. Na spektakl „Matki i synowie” zaprosił Gruv Art – Teatr. Widzowie oklaskiwali artystów na stojąco… zdjęcia: Sławomir Brandt: binder.org, Kasia Chmura

K

obieta jest pełna nienawiści i uprzedzeń – w tej roli doskonała Krystyna Janda. Nie może przyjąć do wiadomości, że jej syn był gejem. Sercem spektaklu jest konflikt między matką a dawnym partnerem syna, jego nowym towarzyszem i wychowywanym przez nich dzieckiem. Ważne, aktualne, wzruszające, bezkompromisowe. O tolerancji. W spektaklu wystąpili: Antoni Pawlicki, Paweł Ciołkosz, a w roli syna – świetny Adam Tomaszewski. Z niecierpliwością czekamy na kolejną premierę.


gdzie nas znaleźć 239, ul. Sczanieckiej 10/2 7th Street, ul. Piekary 12A A Nóż Widelec, ul. Czechosłowacka 133 Adam's Cafe, ul. Matejki 62 Akademia Piękna, al. Solidarności 38A Al Capone, ul. 28 Czerwca 1956 r. 187 Al Dente, ul. Mostowa 3A Alligator Poznań, Stary Rynek 86 Amarena, ul. Nowowiejskiego 20 Andersia, pl. W. Andersa 3 Angielka Cafe&Restaurant, ul. Strzałowa 7 Art-Medica s.c., ul. Rakoniewicka 23 A Artur Raczkiewicz Hair Brand, ul. Słowackiego 20 Auto Centrum, ul. Wojciechowskiego 7-17 Auto Club Peugeot, ul. Opłotki 15 Auto Lama, ul. Nizinna 21 Auto Rita, ul. Strobrawska 17 Avocado, ul. Dąbrowskiego 29 Bagels & Friends, ul. Wyspiańskiego 26 Bar Bazylia, ul. Bukowska 123 Bar-a-Boo, ul. Taczaka 11/2 Bar-a-Boo, ul. Jana Pawła II 14 Basilium, ul. Woźna 21 Bazar Poznański, ul. Pederewskiego 7 Bemo Motors, ul. Mogielińska 50 Bemo Motors, ul. Opłotki 19 Beverly, ul. 3 Maja 47 Big Mik, ul. Głogowska 59 Blow Up hall, ul. Półwiejska 32 Blubra Kafe, ul. Szamarzewskiego 14 B o.Poznań, ul. Kościuszki 84 Brocci, ul. Kraszewskiego 14 B udynek biurowy Rataje, ul. Rataje 164 Bufet Truck, ul. Kościelna 25 BulwaR, Stary Rynek 37 Burger House, ul. Długa 11 BurgsChef, ul. Strzeszyńska 61 Cafe Ławka, ul. Żydowska 8 C afe Misja, ul. Gołębia 1 Cafe Bar Bistro Flirt, os. Na Murawie 3 Cafe Da Vici, pl. Wolności 10 Cafe Kawka, ul. Żydowska 26 Cafe Ptasiek, ul. Żydowska 10 Cafe Soho, ul. Wroniecka 2/3 CAFE & LUNCH, ul. Gwarna 3 Caffe Ławka, ul. Żydowska 8 Canappka Bar, ul. Ratajczaka 37 Cantinette, ul. Zeylanda 12 Carte D'or Plaza, ul. Drużbickiego 2 Centrum Biurowe Cytadela, ul. Szelągowska 29/30 Centrum Współpracy Gospodarczej Hesja – Polska al. Niepodległości 16/18 Chimera, ul. Żydowska 30 City Park, ul. Wojskowa 4 Coco Cafe & Lunch, ul. Kramarska 3 Cacao Republika, ul. Zamkowa 7 Cocorico, ul. Świętosławska 9 Cocorico Café & Restaurant, ul. Świętosławska 9 Coffee Team, ul. Matyi 2 Coffeeheaven, ul. Abpa Antoniego Baraniaka 8 Coffeeheaven, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 Concordia Taste, ul. Zwierzyniecka 3 Corrida Restaurant, ul. Wroniecka 24 C osta Coffe, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 Costa Coffe, ul. Dworcowa 2 Cucina, ul. Wyspiańskiego 26a Cyryl – Lunch Coffee Wine, ul. Libelta 1a C zekolada Cafe, ul. Żydowska 29 Czerwona Papryka, Stary Rynek 49 Czerwone Sombrero, ul. Piekary 17 Czerwone Sombrero, Stary Rynek 2 Dąbrowskiego Restauracja, ul. Dąbrowskiego 42 Dealer Nissan, ul. Tymienieckiego 21 Dealer Olszowiec, ul. Ostrowska 330 Derm Expert Beauty Clinic, ul. Strzeszyńska 69 Dermika Salon Spa, ul. Iłłakowiczówny 8/5 Dobra Kawiarnia, ul. Nowowiejskiego 15 Don Prestige, ul. Święty Marcin 2 Dragon, ul. Zamkowa 3 Duda Cars, ul. Ptasia 4 Dworek Staropolski, ul. Okólna 40 Dylemat, ul. Mickiewicza 27 Eatalia, ul. Gołębia 6 Egurrola Fitness Club, Galeria Panorama Farma Cafe, ul. Wrocławska 25 Fast Wok, ul. Ratajczaka 18 Fenix, Stary Rynek 78 Firlejka, plac Kolegiacki 14/15 Fiszka Fish And Chips, ul. Taczaka 17/3 FitBar Club, ul. Tylne Chwaliszewo 25 Francja Elegancja, ul. Wroniecka 18 Francuski Łącznik, ul. Żydowska 30 Francuski Łącznik, ul. Dominikańska 7 Garden Boutique Hotel, ul. Wroniecka 24 Gardens Spa, ul. Maratońska 3b/1 Ghiacci, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 Globis, ul. Roosevelta 18 Goko Restauracja Japońska, ul. Ratajczaka 18 Good Time Day Spa, ul. Grunwaldzka 52 Good Time Radio Cafe & Lunch, ul. Paderewskiego 10 Gospoda Poznańska, Stary Rynek 82 Gościeniec Sucholeski, ul. Sucholeska Green City Ekspress, ul. Na Miasteczku 12 GringoBar, ul. Piekary 25 Gusto Food & Wine, ul. Szarych Szeregów 16 Hanami Sushi, al. Karola Marcinkowskiego 16 Harmony Live Spa, ul. Naramowicka 240 Horeca system Cafe & Lunch, ul. Kościuszki 74 Hostel Bailandia, ul. Wrocławska 25 Hostel Tey, ul. Świętosławska 12 Hotel BROWARnia, Stary Rynek 90 Hotel Dorian, ul. Wyspiańskiego 29 Hotel Gromada, ul. Babimojska 7 Hotel Novotel, pl. W. Andersa 1 Hotel Sródka, ul. Śródka 6 Hotel 222, ul. Grunwaldzka 222

/

Hotel Astra, ul. Lutycka 31 Hotel Brovaria, Stary Rynek 73/74 Hotel Campanile, ul. Św. Wawrzyńca 96 Hotel Caro, ul. Santocka 6 Hotel Comm, ul. Bukowska 348/350 Hotel Dorrian, ul. Wyspiańskiego 29 Hotel Forza, ul. Dworska 1 Hotel Gaja, ul. Gajowa 12 Hotel Gold, ul. Bukowska 127a Hotel Grand Royal, ul. Głogowska 358 A Hotel Grodzki, ul. Ostrowska 442 Hotel Gromada, ul. Babimojska 7 Hotel Henlex, ul. Spławie 43 Hotel IBB Andersia, pl. W. Andersa 5 Hotel Ibis, ul. Kazimierza Wielkiego 23 Hotel Ikar, ul. Kościuszki 118 Hotel Ilonn, ul. Szarych Szeregów 16 Hotel Inter Sport Sobieski, os. Jana III Sobieskiego 22g Hotel IOR, ul. Władysława Węgorka 20 Hotel Kolegiacki, pl. Kolegiacki 5 Poznań Hotel Korel, ul. 28 Czerwca 1956 Hotel Księcia Józefa, ul. Ostrowska 391/393 Hotel Lawender, ul. Leszczyńska 7-13 Hotel Malta, ul. Krańcowa 98 Hotel Mat's, ul. Bułgarska 115 Hotel Max, ul. Kościuszki 79 (Luboń) Hotel Meridian, ul. Litewska 22 Hotel MTJ, ul. Górecka 108 Hotel Naramowice, ul. Naramowicka 150 Hotel NH Poznań, ul. Święty Marcin 67 Hotel Olimpia, ul. Taborowa 8 Hotel Palazzo Rosso, ul.Gołębia 6 Hotel Park, ul. Arcybiskupa Baraniaka 77 Hotel Poznański, ul.Krańcowa 4 Hotel Puro, ul. Stawna 12 Hotel Quay, ul. Karpia 22 Hotel Rezydencja Solei, ul. Wałecka 2 Hotel Rzymski, al. K. Marcinkowskiego 22 Hotel Safir, ul. Żmigrodzka 41/49 Hotel Solei, ul. Wałecka 2 Hotel Solei, ul. Szewska 2 Hotel Stare Miasto, ul. Rybaki 36 Hotel Stary Browar, ul. Półwiejska 42 Hotel Sunny, ul. Kowalewicka 12 Hotel System Premium, ul. Lechicka 101 Hotel T&T, ul. Metalowa 4 Hotel Tango, ul. Złotowska 84 Hotel Topaz, ul. Przemysłowa 34A Hotel Twardowski, ul. Głogowska 358a Hotel u Mocnego, ul. Złotowska 81 Hotel Vivaldi, ul. Winogrady 9 Hotel Włoski, ul. Dolna Wilda 8 Hotel Zagroda Bamberska, ul. Kościelna 43 Hotel Zieliniec, ul. Sarnia 23 HumHum, ul. Ostrówek 15 IbisPoznań Centrum, ul. Kazimierza Wielkiego 23 Imbir Sushi, ul. Kaspra Drużbickiego 11 Instytut Idea Fit & SPA, ul. Majakowskiego 349 Juice Drinkers, ul. Dąbrowskiego 8 Karlik Volvo, ul. Baraniaka 4 Kawiarnia Galeria Kamea, ul. Wroniecka 22 Kawiarnia Gołębnik, ul. Wielka 21 Kawiarnia Kamea, ul. Wroniecka 22 Kawiarnia Sztukafeteria, ul. Gołębia 3 Kawiarnia Republika Róż, plac Kolegiacki 2a Klub Czytelnia, ul. Święty Marcin 69 Klub Dragon, ul. Zamkowa 3, Kociak, ul. Święty Marcin 28 Kombinat, ul. Kościelna 48 Konfitura, ul. Święty Marcin 24 Kortowo, ul. Kotowo 62 Kuchnia Kukania, ul. Wojskowa 4 Kuchnia Yeżyce, ul. Szamarzewskiego 17 Kuchnia Italia, ul. Bobrownicka 2 Kuro by Panamo, ul. Wodna 8/9 Kyokai Sushi Bar, ul. Wojskowa 4 La Bottega, ul. Św. Wojciecha 7/1 Labija, ul. Święty Marcin 24 Lafayette, al. Solidarności 47 Lavenda Gastro & Cafe, ul. Wodna 3 LeTarg Bistro & Bar, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 LEVEL, ul. Święty Marcin 24 Łapu Papu Burger, ul. Garbary 47 Maestro Fitness Club, ul. Dąbrowskiego 27a Magiel Fitness Club, ul. Nowowiejskiego 8 Malta House, ul. Arcybiskupa Baraniaka 6 Mamasitas, ul. Stanisława Taczaka 24 Manekin, ul. Kwiatowa 3 Maraga Spa, ul. Mateckiego 22/124 Marcelino – chleb i wino, ul. Marcelińska 96A/206 Marchewkowe Pole, pl. W. Andersa 5 Massymilinao Ferre, pl. Wolności 14 Matii, pl. W. Andersa 5 Maxi Pizza, ul. Serbska 7 MB Motors, ul. Krzywoustego 71 Mc Tosiek – Bistro, ul. Zamenhoffa 133 Mercure Poznań, ul. Roosevelta 20 Mexican, ul. Kramarska 19 Ministerstwo Browaru, ul. Ratajczaka 34 Może Morze, ul. Paderewskiego 11 Muga, ul. Krysiewicza 5/3 Murawa Office Park E, ul. Murawa 12-18 Museum Cafe, ul. Wodna 27 Mykonos, pl. Wolności 14, Nagoya Sushi, ul. Wierzbięcice 7, lok. 2A Naleśnikarnia Nasz Naleśnik, ul. Marcelińska 23 Nautilus, ul. Chwiałkowskiego 34 NH Poznań Hotel, ul. Święty Marcin 67 Notosushi, ul. Mielżyńskiego 19 Notus City Park Residence, ul. Wyspiańskiego 26 Nova Motylarnia, ul. Bogusza 2 Novotel Poznań Centrum, pl. W. Andersa 1 Novotel Poznań Malta, ul. Termalna 5 Oberża Pod Dzwonkiem, ul. Garbary 54 Ognisty Wok, ul. 23 Lutego 7 Okrąglak, ul. Mielżyńskiego 14 Olivio, ul. Świętosławska 11 Pad Thai Restauracja, ul. Drużbickiego 11 Pałacyk/Hotel Pod Lipami, ul. Poznańska 35 (Swarzędz)

Pani Twardowska, ul. Głogowska 358a Papierówka, ul. Zielona 8 Parma i Rukola, ul. Głogowska 36 Pastela Restaurant & Cafe, ul. 23 Lutego 40 Patio Prowansja, pl. Kolegiacki 5 Pekin, ul. 23 Lutego 33 Pepe Pizza, ul. Cienista 1 Petit Paris, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 PGK, ul. Marcelinska 90 Piano Bar, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 Piech Pol, ul. Grunwaldzka 464 Piwna Stopa, ul. Szewska 7 Piwnica Jeżyce, ul. Mickiewicza 20 Pizzeria Sorella, ul. Ślusarska 4 Pizzeria Tivoli, ul. Wroniecka 13, Pod Nosem, ul. Żydowska 35A Pod Pręgierzem, Stary Rynek 25/29 Pol Car, ul. Wierzbięcice 2A Pol Car, ul. Gorzysława 9 Południe Kuchnia Tango Klub, ul. Mickiewicza 24a/2 Porannik, ul. 23 Lutego 9 Porsche Salon Skody, ul. Obornicka 249 Porsche Centrum Poznań Salon Porsche, ul. Warszawska 67 Porsche Franowo Salon Audi, ul. Bolesława Krzywoustego 70 Porsche Volkswagen, ul. Krańcowa 40/42 Porta Fortuna, ul. Zamenhofa 133 Post-Office Cafe, Stary Rynek 25/29 Pracownia Cafe Restaurant, ul. Woźna17 Pyra Bar II, ul. Szamarzewskiego Pyra Bar, ul. Strzelecka 13 Restauracja 77 Sushi, ul. Woźna 10 Restauracja Blow Up Hall 50/50, ul. Kościuszki 42 Restauracja Dąbrowskiego 42, ul. Dąbrowskiego 42 Restauracja Delicja, pl. Wolności 5 Restauracja Dwa Asy, ul. Malwowa 11b Restauracja Fusion, ul. Bukowska 3/9 Restauracja Hugo, ul. Wojskowa 4 Restauracja i Cukiernia Kasztelańska, os. Piastowskie 64 Restauracja Italia, ul. Dolna Wilda 8 Rezydencja Solei, ul. Szewska 2 Rimini, ul. Słowiańska 38H Room, Stary Rynek 80/82 Rozenthal Cafe, pl. Wiosny Ludów 2 Rusałka Sama Frajda, ul. Golęcińska 27 Rynek 95, Stary Rynek 95 Rzepecki Mroczkowski, ul. Wiatraczna 5 Salon, ul. Kościelna 39 B Salon Bmw i Mini, ul. Obornicka 235 Salon Tupet, ul. Owsiana 17 Salon Urody, ul. Ratajczaka 16 Salon Urody, ul. Rybaki 13 Salon Vogue, ul. Rybaki 10 Salon Spa Natura, ul. Gronowa 67 Salon Subaru, ul. Dąbrowskiego 529 A Salon urody Andrea, ul. Ratajczaka 18 Salon Venus, os. Piastowskie 40 Salon z ogrodem, ul. Limanowskiego 5/1 Samui Hair Beauty & Spa, ul. Nad Seganką 3 Seat Auto, ul. Lutycka 95a Secret Garden Auto Watin, ul. Obornicka 4 Shenti, ul. Katowicka 55A Sheraton Poznań Hotel, ul. Bukowska 3/9 Sofa Cafe &Lunch, ul. Żydowska 30 Solange Beauty & Spa, ul. Literacka 131 Spaghetteria Macaroni, os. Bolesława Śmiałego 1 Spassion, ul. Marcelińska 96b/209 Spice House, ul. Kraszewskiego 24 Spot., ul. Dolna Wilda 87 Starbucks Caffe, ul. Święty Marcin 24 Starbucks Caffe, Stary Browar, ul. Półwiejska 42 Starbucks Caffe, ul. Dworcowa 2 Stary Młynek, ul. Żydowska 9 Street Cafe, ul. Fredry 2 Studio Urody Magia MM, ul. osiedle Władysława Jagiełły 29 Subito Czerwona Papryka, ul. Kramarska 2 Suszone Pomidory, ul. Św. Czesława 13 Szyperska Office Center, ul. Szyperska 14 Taczaka 20, ul. Stanisława Taczaka 20 Tapas Bar, ul. Stary Rynek 60 Tarasy Cytadeli, ul. Park Cytadela Tartovnia – Tarty Francuskie, ul. Orna 20 Tavaa, ul. Ratajczaka 30 Tawerna Gdyńska, ul. Kantaka 8/9 Teriyaki Sushi, ul. Żydowska 6 Thalgo, ul. Słowackiego 33 Tinta Bar, al. Marcinkowskiego Toga, pl. Wolności 13A Tomasz i pomidory, ul. Wojska Polskiego 84/1 Tostowina, ul. Małe Garbary 7 Toyota Service, ul. Bobrzańska 5 Trattoria Donatello, ul. Grunwaldzka 29 C Tutti Santi, ul. Ogrodowa 10 U Rzeźników, ul. Kościuszki 69 Umberto Pizzeria & Ristorante, ul. Grunwaldzka 222 Verona, ul. Żabikowska 66 Violet Sushi & Yakitori, ul. Święty Marcin 9 Viva Pomodori, ul. Fredry 3 Voyager Group, ul. Św. Michała 20 W Bramie, ul. Fredry 7 W-Z Kawiarnia, ul. Fredry 12 Wartko nad Wartą, ul. Marcinkowskiego 27A Warzelnia, Stary Rynek 71 Weranda, ul. Półwiejska 42 Weranda, ul. Świętosławska 10 Whiskey in the Jar, Stary Rynek 56 Why Thai, ul. Kramarska 7 Wiejskie Jadło, Stary Rynek 77 Wielkopolska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, ul. Piekary 19 WineStone, ul. Roosevelta 20 Winogrady Business Center Poznań, al. Solidarności 46 Wirtuozi Smaków, ul. Poznańska 24 Wold Trade Poznań, ul. Bukowska 12 Yasumi, ul. Libelta 14A Yetztu Poznań, ul. B. Krysiewicza 6 Yeżyce Kuchnia, ul. Szamarzewskiego 17 Zielona Weranda, ul. Paderewskiego 7



Pasja / Rzemiosło / Praca Adam Szulc Barber Poznań, os. Stare Żegrze 38 +48 536 227 237 adamszulcbarber.com fb.com/adamszulcbarber


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.