Poznański prestiż nr 3

Page 1



Przed Państwem trzeci numer magazynu „Poznański prestiż”. W sumie nawet nie wiem, kiedy to się stało, bo przecież przed chwilą składaliśmy lutowe wydanie. Mówi się, że do trzech razy sztuka. To nie sprawdza się w tym przypadku. Powiedziałabym raczej: 3, 2, 1, start – i to na wysokich obrotach. Przy trzecim wydaniu przychodzi pewna weryfikacja. Zweryfikowali nas Czytelnicy, których przybywa i to nas bardzo cieszy. Codziennie otrzymujemy maile z propozycjami tematów, kontaktami do poznaniaków, którzy prężnie działają w mieście i mają coś do powiedzenia. Dziękujemy. Mam nadzieję, że nigdy nie zawiedziemy. Marzec to taki miesiąc, kiedy powoli żegnamy zimę, a witamy wiosnę. Przez kilka ostatnich dni rozpieszczała nas pogoda i wszystko wskazywało na to, że możemy pożegnać się z minusową temperaturą i grubymi kurtkami. 1 marca oficjalnie rozpoczął się sezon roweru miejskiego. Do dyspozycji użytkowników jest 87 stacji (plus jedna sponsorska) i ponad 900 rowerów. Czy to nie zwiastuje wiosny? Oby! Poczuli ją nawet nasi dziennikarze, którzy codziennie przemierzali ulice Poznania w poszukiwaniu ciekawych ludzi i tematów. W ich i własnym imieniu zapraszam na wycieczkę w nieznane zakamarki miasta z Maciejem Nowakiem czy wyprawę po Starym Mieście. Z prezesem Agrobexu poszukamy ciekawych nieruchomości, od kuchni zobaczymy, jak funkcjonuje lotnisko Ławica.

Przy okazji odwiedzimy Centrum Kultury Zamek i sprawdzimy, jak będzie wyglądała ulica Święty Marcin po remoncie. Poznacie Monikę Mytko, Międzynarodową Mistrzynię w Makijażu Permanentnym, Zbigniewa Grochala, który obchodzi 50-lecie na scenie i Dorotę Raczkiewicz, która ratuje przed śmiercią. Przeczytacie o zlocie cabrio, Szklanych Sufitach i… chlebaku. Myślę, że trzeci numer magazynu „Poznański prestiż” to też ukłon i podziękowanie dla dziennikarzy, fotografów, grafików i wszystkich osób, które współpracują przy tym projekcie. Dzięki Wam u mnie jest już wiosna.  Joanna Małecka, redaktor prowadząca magazyn „Poznański prestiż”

MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAKA

WYDAWCA Top Media & Publishing House Sp. z o.o. PREZES: Jarosław Olewicz WICEPREZES: Karolina Kałdońska WICEPREZES: Edyta Kochman WICEPREZES: Alicja Kulbicka WYDAWCA: Jarosław Olewicz

FOT. BONDER.ORG

REDAKTOR NACZELNA: Edyta Kochman DYREKTOR ZARZĄDZAJĄCA: Hanna Kowal hanna.kowal@poznanskiprestiz.pl

poznanskiprestiz.pl fb.com/poznanskiprestiz

REDAKTOR PROWADZĄCA: Joanna Małecka joanna.malecka@poznanskiprestiz.pl SPECJALISTA DS. SPRZEDAŻY: Dawid Wajszczuk dawid.wajszczuk@poznanskiprestiz.pl tel. 61 820 41 75, 609 703 327 WSPÓŁPRACA: Małgorzata Rybczyńska, Anna Skoczek, Piotr Chabzda, Michał Gradowski ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Teatr Polski

PROJEKT GRAFICZNY I SKŁAD: Sarius Grafika i Media KOREKTA: Pracownia Ad Iustum ADRES REDAKCJI: ul. Grunwaldzka 43/1 a, 60-784 Poznań tel./faks 61 831 74 20 DRUK: CGS drukarnia Sp. z o.o. NAKŁAD: 5000 egzemplarzy MAGAZYN BEZPŁATNY

Redakcja nie bierze odpowiedzialności za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Przedruk w całości lub części dozwolony jedynie po uzyskaniu pisemnej zgody Wydawnictwa Top Media & Publishing House Sp. z o.o. Wszelkie przedstawione projekty podlegają ochronie prawa autorskiego i należą do osób wymienionych przy każdym z nich. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ma prawo odmówić ich publikacji bez podania przyczyny.


30 22

Spis treści 42

wydarzenia

4  Co z tym smogiem? te mat z okł adki

6  Macieja Nowaka podróż po Poznaniu miejsca warte poznania

12  Stary zamek z młodym sercem 18  Avenida z gwiazdami prestiżowa

marka

20  Biuro godne Poznania dobry

wzór

22  Uliczna rewolucja

moda

48  Zalla by Sara Zalewska na

zdrowie

54  Mistrzowski makijaż permanentny prestiżowy lokal

58  Nuts & Berries, Muga i casa de vinos, Bulwar, Restauracja „Trybuna” prestiżowy przepis

82 ku lt u r a ln a r oz m owa

28  Sukces Agrobexu to ludzie

60  Jajka faszerowane awokado

82  Zbigniew Grochal: Nie wstydzę się płakać na melodramatach

spacerem po

familijnie

będzie się działo

biznes

po

poznańsku

dzielnicy

30  Miasteczko w wielkim mieście moto

38  Smorawiński wraca do gry prestiżowa

rola

42  Dorota Raczkewicz: W pogoni za ludzkim życiem

48

62  Cabrio to magia

88  Na scenie, w teatrze, w kinie

podróże

68  Dzień z życia Ławicy 74  Praga – miasto o stu wieżach

po

godzinach

94  Metropolitan Business Night w Poznaniu 96  Tłumy na premierze „Koguta w rosole”

62

92



4

wydarzenia

/

Co z tym smogiem? W Poznaniu działają dwie stacje pomiarowe – jedna przy ulicy Dąbrowskiego, druga na Polance. Od początku roku ich wskazania były bezlitosne. Przez większość dni stycznia i lutego poznaniacy wdychali zanieczyszczenia przekraczające normy. W mieście trwała walka ze smogiem. Jeśli stężenie pyłów w powietrzu czterokrotnie przekracza normę, mieszkańcy mogą skorzystać z darmowej komunikacji, dodatkowo mają szansę na dofinansowanie do likwidacji pieców węglowych, a już niedługo na ulicach może pojawić się mobilna stacja do badania jakości powietrza tekst: Anna Brylewska

S

mog to niebezpieczna mieszanina dymu i spalin, która powstaje w trakcie bezwietrznej pogody i przy sporej wilgotności. Jednym z najbardziej szkodliwych dla zdrowia elementów smogu jest pył PM10. – Ten pył składa się z cząstek o średnicy mniejszej niż 10 mikrometrów, które są szkodliwe dla górnych dróg oddechowych i płuc, jeśli się tam dostaną – mówi dr Danuta Jankowiak-Krysiak z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. – Głównym źródłem emisji PM10 są spaliny pochodzące z pieców i kotłów gospodarstw domowych, jednak za sporą część emisji odpowiedzialne są też samochody. I dlatego kiedy poznańskie prognozy wskażą, że drugi dzień z rzędu stężenie pyłu przekroczy 200 mikrogramów na metr sześcienny (norma to 50), każdy będzie mógł za darmo skorzystać z komunikacji miejskiej. Takie rozwiązanie to kosztowny prezent dla mieszkańców, bo jeden dzień ze smogową ulgą to wydatek rzędu 250 tysięcy złotych.

Warto zawalczyć Każde rozwiązanie, które choć trochę zmniejszy stężenie pyłu PM10 w poznańskim

powietrzu, jest wyczekiwane przez mieszkańców. To przede wszystkim kwestia zdrowia. W dni, w których stężenie PM10 wielokrotnie przekracza normy, powinno się między innymi ograniczać czas przebywania i uprawiania sportu na dworze. – Taka jakość powietrza stanowi zagrożenie dla osób z grupy ryzyka. To znaczy dzieci, kobiet w ciąży, osób starszych i osób chorych, cierpiących na choroby układu krążenia, układu oddechowego czy też alergie – mówi dr Danuta Jankowiak-Krysiak z WIOŚ-u. I dodaje, że na pewno nie powinno się wtedy biegać, jeździć na rowerze i zajmować aktywnością fizyczną na zewnątrz.

Skąd wiemy, że jest źle? W Poznaniu działają dwie stacje pomiarowe – jedna przy ulicy Dąbrowskiego, druga na Polance. Nie dają one pełnego obrazu stanu powietrza w mieście, dlatego trwają rozmowy dotyczące zakupu mobilnego urządzenia do badania powietrza. Za jego wykorzystanie odpowiadać będzie straż miejska. – Taka stacja powinna pracować w każdej dzielnicy Poznania, w systemie całodobowym – mówi komendant straży Waldemar Matuszewski, który przed jej zakupem chciałby jeszcze porównać


5 

rozwiązania stosowane w innych polskich miastach. Chodzi o to, şeby zakup był przemyślany i pojawił się w mieście jesienią, kiedy rozpocznie się kolejny sezon grzewczy. Dzięki mobilnej stacji będzie moşliwy pomiar źródła emisji niebezpiecznych substancji, co pomoşe dokładnie wskazać, które podmioty emitują szkodliwe pyły.

đ&#x;Ą­

Głównym źródłem emisji groźnego, mikroskopijnego pyłu PM10 są spaliny pochodzące z pieców i kotłów gospodarstw domowych, jednak za sporą część emisji odpowiedzialne są teş samochody

ILE BRUDNYCH DNI Tylko w styczniu Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Poznaniu 18 razy ostrzegał przed przekroczeniem dopuszczalnego stęşenia pyłu PM10 w powietrzu. Równieş w lutym przez ponad pół miesiąca normy stęşenia szkodliwych substancji były przekroczone.

Likwidacja palenisk

JEST ĹšLE, ALE NIE TRAGICZNIE

Poznaniacy mogą teş starać się o pieniądze na likwidację pieców węglowych. Program nazywa się KAWKA. – Są nim objęte dzielnice, w których występuje największa emisja pyłów drobnych PM10 i benzo-alfa-pirenu – mówi Maja Niezborała z Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Miasta. – Czyli Stare Miasto i Chwaliszewo, a więc ścisłe centrum, Wilda Północna i Šazarz. W tym roku w Poznaniu do dyspozycji jest kwota ponad 2,4 milionów złotych. Pieniądze pochodzą w części z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska Gospodarki Wodnej, Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Poznaniu oraz budşetu miasta. 

Pomimo złego powietrza Poznaniowi jeszcze daleko do czołówki najbardziej zanieczyszczonych miast. Pierwsze osiem miejsc w brudnym rankingu zajmują miejscowości z województwa śląskiego. Kolejne pięć z Małopolski. Gorsze powietrze mają teş mieszkańcy Wrocławia, Mielca, a nawet Zakopanego.

ILE TO KOSZTUJE? Organizacja Health and Environment Alliance oszacowała koszty zanieczyszczenia powietrza wskutek spalania węgla w polskich elektrowniach węglowych na kwotę od 12 do 34 miliardów złotych rocznie, na co składa się „3500 przedwczesnych zgonów, 1600 przypadków przewlekłego zapalenia oskrzeli, 1000 nowych hospitalizacji oraz 800 000 utraconych dni pracy rocznie�.


6


te mat

z okładki

/

7

Macieja Nowaka podróż po Poznaniu W ubiegłym roku obchodził 20-lecie pisania o restauracjach. Codziennie na nowo odkrywa Poznań i uważa, że jest trochę hermetyczny, zamknięty. Zagląda do najbardziej oczywistych i tych ukrytych miejsc znanych tylko wtajemniczonym. Chciałby, żeby w centrum miasta było więcej zieleni. Uważa, że miasto nie lubi się podobać i rządzi się własnymi prawami. Z Maciejem Nowakiem, dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego w Poznaniu i znanym krytykiem kulinarnym od nowa zwiedzamy i odkrywamy stolicę Wielkopolski, nie zapominając o teatrze...

FOT. TEATR POLSKI

rozmawia: Elżbieta Podolska

Co Pan lubi w Poznaniu? MACIEJ NOWAK: Bardzo lubię poznańską kuchnię, szereg rzeczy mi się tutaj podoba. Poznałem fajnych ludzi. Bardzo pokochałem Teatr Polski. Łączy w sobie dwa moje żywioły, które przez całe życie mną kierowały, to znaczy z jednej strony teatr jako sztukę, która jest mi najbliższa, z drugiej strony cały ten aspekt historyczny. Czuję się wychowankiem profesora Zbigniewa Raszewskiego, który w Poznaniu się kształcił i do końca był z tym miastem bardzo sentymentalnie związany. Jeszcze w latach 80. woziłem rogale świętomarcińskie. Wychowany i ukształtowany przez profesora Raszewskiego doceniam smak teatru historycznego, dlatego krzyczę i przypominam poznaniakom, że mają najstarszy nieprzerwanie działający teatr w Polsce. Z tego powodu do logo teatru dołożyliśmy datę 1875, żeby było jak w porządnym sklepie jubilerskim w Amsterdamie.

Rzeczywiście, my poznaniacy często o tym zapominamy lub tego nie wiemy. Zderzenie z tym faktem miałem od razu na początku. Ukazywała się wtedy monografia architektoniczna naszego teatru i poproszono mnie o napisanie kilku słów wstępu. Użyłem wtedy zwrotu „najstarszy teatr w Polsce“, a następnie napisałem, że ani Stary czy Słowackiego w Krakowie, ani Narodowy nie działa tak długo. Gdy wysłałem tekst, natychmiast korekta w redakcji poprawiła najstarszy teatr w Polsce na najstarszy w Poznaniu, a porównanie z innymi teatrami wyrzucono, bo po co robić zamieszanie, po co konfliktować, wychodzić przed szereg. To jest charakterystyczne dla poznaniaków. Nie lubimy robić zamieszania. Czytam właśnie książkę o czasach dyrekcji w Teatrze Polskim Edmunda Rydygiera, krakowskiego artysty z przełomu XIX i XX wieku.


8

Miał dokładnie te same spostrzeşenia co do poznaniaków, które mam i ja. Najpierw nastąpiła euforia, şe przyjeşdşa ktoś z Krakowa, a potem uwagi, şe za bardzo się wychyla. Wiem, dlaczego tak się dzieje. Jednak polski şywioł pod zaborem pruskim był bardzo prześladowany i trzeba było przyjąć jakąś taktykę przetrwania. Polegała ona na tym, şeby się nie wychylać. Bardzo charakterystyczne dla Poznania jest to, şe jest zamknięty jak konserwa rybna. Czy znalazł Pan fajne miejsca w Poznaniu? Cały czas je odkrywam, ale są one bardzo nieoczywiste. Tak po prostu trafić do nich nie moşna. Przed laty teatr zasłonięty był pierzeją kamienic i dlatego teraz strasznie się denerwuję, bo jest pomysł w mieście, şeby tę pierzeję odtworzyć. Tym bardziej, şe mam pomysł alternatywny. Chciałbym, şeby na całym obszarze od Ratajczaka na tych wszystkich parkingach, na tym całym śmietniku, który tutaj jest, zrobić ogród miejski. Taki z muszlą koncertową, karuzelą, a zimą ze ślizgawką, z pawilonem kawowym. Na tylnych, pustych ścianach kamienic mogłyby powstać pionowe ogrody jak w Berlinie. Zieleni tutaj za duşo nie ma i w tym wymarłym śródmieściu taki ogród mógłby być generatorem energii.

đ&#x;ĄŞ

MACIEJ NOWAK, 53 LATA

PoczÄ…tkowo dziennikarz zwiÄ…zany z miesiÄ™cznikiem „Teatr“, nastÄ™pnie redaktor naczelny „GoĹ„ca Teatralnego“ (1990-1992) i „Ruchu Teatralnego“ (1994-2005). Współpracuje z „GazetÄ… Wyborczą“, m.in. jako jej recenzent kulinarny. W latach 2000-2006 peĹ‚niĹ‚ funkcjÄ™ dyrektora Teatru WybrzeĹźe w GdaĹ„sku. W latach 2003-2013 dyrektor Instytutu

A co z tymi odnalezionymi ukrytymi miejscami? Idę sobie ul. Mielşyńskiego w poszukiwaniu księgarni. Widzę, şe jest siedziba

Dobrze wiem, şe Poznań kocha Teatr Nowy. Wielokrotnie mi się zdarzało, şe wsiadałem do taksówki i prosiłem do Teatru Polskiego, a taksówkarz mnie wiózł na Dąbrowskiego. To jest przykre. Mam nadzieję, şe to trochę zmienimy, şe wywołamy odrobinę świeşego podmuchu, ale nie na tyle, şeby wygnać stąd duchy

Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Od roku 2015 dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu.

PoznaĹ„skiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. WchodzÄ™ na dziedziniec i... arkadia. Stoi teĹź tam ukryty pomnik Mickiewicza. Nie jest to wcale oczywiste, Ĺźe warto tam wejść. Kamienica niczym siÄ™ nie wyróşnia, nie jest specjalnie atrakcyjna. Uwielbiam tÄ™ ksiÄ™garniÄ™ i kawiarenkÄ™ obok. Jest to niezwykĹ‚e miejsce, ale trzeba je znaleźć. Tak samo jak odkryta przeze mnie stoĹ‚Ăłwka w dawnym KW w Collegium Historicum. I to kolejne takie miejsce, Ĺźe jak siÄ™ o nim nie wie, to siÄ™ nie wejdzie i nie znajdzie. Budynek jest opustoszaĹ‚y, nie jest sympatyczny. WprowadziĹ‚ mnie tam ktoĹ› i siÄ™ zachwyciĹ‚em. Bywam


FOT. TEATR POLSKI

9

tam. Takich miejsc jest w Poznaniu znacznie więcej. Sam Zamek też jest odpychający, ale jak już się tam wejdzie, to odkrywa się nowe miejsca: kawiarenka, księgarnia, kino i robi się przyjemnie. Poznań nie lubi się podobać. To jest rzecz, która mnie dziwi, ale to jest też odniesienie do kolejnego aspektu, o którym mówił Filip Bajon, że jest to miasto za zasłoniętymi firankami. To porównanie budzi też upiorne skojarzenia z tym, co się tutaj działo. Paradoksalnie te afery sprzed kilku lat związane z pałacem arcybiskupim czy chórem chłopięcym nie były w Poznaniu niczym nieznanym. Niedawno odkryłem,

że w 1926 roku była tutaj analogiczna afera, która przez historyków tamtego czasu określana była jako największy skandal obyczajowy Rzeczypospolitej. W tę aferę pedofilską zamieszany był weteran powstania wielkopolskiego, postać wysoce patriotyczna, dziennikarz radiowy i lubiany felietonista, który jak się okazało firmował domy schadzek dla dorosłych panów i małych dziewczynek. To był wielki skandal. Do tej pory nie miał Pan do czynienia z tak zamkniętymi grupami? Ja się trochę boję takich zasłoniętych firanek. Na początku, kiedy tu przyjechałem, ktoś mi powiedział, żebym raczej nie umawiał się na spotkania służbowe po godzinie 16-17. To jest czas dla rodziny, prywatnych spraw, żeby zrobić obiad, sprzątać, zajmować się dziećmi. To jest coś, co mi nie odpowiada.


10

Spędziłem 15 lat zawodowo, teatralnie w Gdańsku, a mieszkam na stałe w Warszawie i w obu tych miastach jestem przyzwyczajony do życia wieczornego, knajpianego, kawiarnianego i dancingowego. Dzięki temu poznaję mnóstwo ludzi. Tutaj jest to jednak spory kłopot. Tutaj nadal istnieje model prywatki czy domówki. Jak się tam dotrze, to jest to fajne, ale wcześniej trzeba kogoś znać, by zostać wprowadzonym. Wejść w te zaklęte rewiry Poznania nie jest łatwo. 18 godzina i Poznań pustoszeje.. Śródmieście Poznania wymiera. Wokoło teatru są w tej chwili same pustostany. McDonalds, które skupia życie towarzyskie i energię w tej okolicy. Tutaj nawet nie ma miejsca, gdzie można pójść na wódkę, co w przypadku instytucji artystycznej jest niezbędne. Znam legendy o Smakoszu i sam go pamiętam z lat 90. Stanisław Hebanowski, kierownik literacki tego teatru, tam przyjmował. Knajpa jest przestrzenią niezbędną do życia dla ludzi teatru. Funkcjonujemy trochę tak jak na bezludnej wyspie. Ale jednak ludzie przychodzą do Teatru Polskiego. Dobrze wiem, że Poznań kocha Teatr Nowy. Wielokrotnie mi się zdarzało, że wsiadałem do taksówki i prosiłem do Teatru Polskiego, a taksówkarz mnie wiózł na Dąbrowskiego. To jest przykre. Mam nadzieję, że to trochę zmienimy, że wywołamy odrobinę świeżego podmuchu, ale nie na tyle, żeby wygnać stąd duchy. Chcemy przywrócić pamięć tego teatru, z którym związani byli najwybitniejsi ludzie.

Bardzo zawyża Pan średnią czytelnictwa w Polsce. Jest Pan otoczony książkami. Co Pan czyta? Ciekawi mnie, co ludzie myślą. Znam ludzi, którzy czytają dużo więcej ode mnie. Czytam potwornie chaotycznie. Sięgam tylko po to, co mnie interesuje. A interesują mnie kwestie społeczne, polityczne, kultura materialna, obyczajowość, antropologia. Czyli nie kryminały i romanse? Nie, ale nie mam wobec takiej literatury żadnej niechęci. W żadnym wypadku. W moich lekturach pojawia się też klasyka, tym bardziej że nie doczytałem wszystkiego, jak należy. Ostatnio odkrywam np. Zolę i jego kolejne książki. Jestem też pełen respektu wobec młodych autorów poznańskich: „Skoruń“ Macieja Płazy to jest coś niesamowitego. Jestem pod ogromnym wrażeniem „Fanfika“ Natalii Osińskiej. Bardzo też cenię Kubę Wojtaszczyka, zresztą jego debiutancką książkę „Portret trumienny“ będziemy już niebawem adaptowali. Jestem wielkim fanem Aleksandra Przybylskiego i jego „Literackiego almanachu alkoholowego“. Mieć taką kulturę literacką i wiedzę, żeby zgromadzić tych kilkaset


Chciałbym, żeby na całym obszarze od Ratajczaka na tych wszystkich parkingach, na tym całym śmietniku, który tutaj jest, zrobić ogród miejski. Taki z muszlą koncertową, karuzelą, a zimą ze ślizgawką, z pawilonem kawowym. Na tylnych, pustych ścianach kamienic mogłyby powstać pionowe ogrody jak w Berlinie

cytatów... I jeszcze mógłbym tak wymieniać. Na przykład Jarosław Urbański „Społeczeństwo bez mięsa“. Socjologiczne podejście do wegetarianizmu. Nie jestem wegetarianinem, jestem ścierwojadem, ale to bardo ciekawe spojrzenie i kompleksowe.

FOT. TEATR POLSKI

A jakie jest środowisko studenckie i naukowe tu w Poznaniu? Pytała Pani, jak oglądam Poznań. To jeszcze muszę powiedzieć, że dla mnie bardzo dużym atutem i zaskoczeniem jest bardzo żywe środowisko intelektualne i akademickie. I mówię to z przykrością, porównując je do Trójmiasta, gdzie spędziłem tyle czasu. Tutaj są znakomici badacze i naukowcy zarówno w dziedzinie humanistyki, jak i nauk ścisłych. Znakomity jest też mój kontakt z teatrologami i antropologami. Czy bycie krytykiem kulinarnym nie przeszkadza w byciu teatrologiem? Większość ludzi postrzega Pana poprzez kuchnię i felietony o restauracjach. Już z tego nie wybrnę. Dwadzieścia lat temu, jak zaczynałem to robić, to myślałem, że to będzie żart, chwila i koniec. W ubiegłem roku obchodziłem 20-lecie pisania co tydzień o restauracjach. To jest dla mnie zaskoczenie. Wiem, wiem, że ludzie mnie tak odbierają. Często pytają mnie co ja tu robię? Pracuję w teatrze i wielu jest zdumionych. Ale są też korzyści. W moim postrzeganiu, my ludzie związani na co dzień z teatrem, z obszarami kultury wysokiej, mamy w sobie rodzaj arystokratyzmu. Jesteśmy przeświadczeni, że to czym się zajmujemy, jest takie troszkę lepsze i to nas predestynuje ku wyższym sprawom. Natomiast kulinaria należą niewątpliwie do popkultury i kultury niższej – bardzo ważnej. To pozwala mi zachować równowagę. Nie jestem tym panem, który z wysokości poucza – chodźcie do teatru, tylko jestem trochę kumpel, który rozumie też potrzeby odbiorców kultury popularnej. Kiedy w ostatnim czasie wychodzenia „Przekroju“

zaproponowano mi pisanie recenzji teatralnych, to zauważyłem, że patrzę inaczej, zmieniło mi się słownictwo, podejście, już nie jestem panem wszystkowiedzącym. Łatwiej mi też nakłaniać ludzi do przyjścia tutaj, bo chcą zobaczyć tego grubasa w muszce, czy on rzeczywiście taki jest i czy nie ściemnia. Ale przecież kulinaria to też sztuka i to czasem bardzo nadęta. Co do tego, że kulinaria należą do kultury, nie mam najmniejszych wątpliwości. I to jest bardzo fajne. Co Pan robi wieczorami? Krążę cały czas między Warszawą a Poznaniem. Zdarzyło mi się, że jednego dnia pokonałem ten dystans trzy razy. Tak też funkcjonowałem między Warszawą a Gdańskiem przez 15 lat, potem przez 9 byłem tylko w Warszawie. Bardzo mi takie życie odpowiada. Jednak jestem psem, który jeździ koleją i bardzo dobrze się czuję w pociągach. Uważam, że powinienem uzyskać odznakę honorowego kolejarza RP. Dużą część mojego życia pochłaniają podróże, które bardzo lubię, ale też dlatego, że jest to czas na czytanie, myślenie. Jestem samotny, to znaczy mam rodziców, ale ja jestem dorosłym synkiem, a oni dorosłymi ludźmi i czasem się spotykamy. Brak rodziny sprawia, że mam dużo czasu na czytanie, chodzenie po knajpach, do kina, do teatru. Staram się być, co jest niezbędne na stanowisku dyrektora artystycznego teatru, na bieżąco z tym, co się w Polsce dzieje. Więc jeżdżę i oglądam. I do tego telewizja... Telewizja jest bardzo miła, a najmilsze są te przelewy, które pojawiają się na koncie. Nigdy nie przychodziło mi do głowy, że znajdę się w telewizji, że nauczę się pracy przed kamerą. To tak jak mi nie przychodziło do głowy, że zostanę Panem od Obiadów. Los przynosi takie rzeczy i trzeba z nich korzystać.

11


miejsca

warte poz nan ia

/

Stary zamek z młodym sercem Poznań jest jedynym miastem w Europie, który ma dwa ostatnio wybudowane zamki. Pierwszy z nich cesarski, a drugi to królewski. Zamek Cesarski jako gmach jest nielubiany przez większość starszych poznaniaków, bo przypomina ciężkie lata z historii, kiedy to stolica Wielkopolski znalazła się pod pruskim zaborem i rządził tutaj cesarz Wilhelm II. O mały włos nie zburzono go po wojnie, bo kojarzył się nie tylko z zaborcami, ale też z terrorem hitlerowskim. Dzisiaj to prężne centrum kulturalne Poznania. Młode serce bijące w historycznym budynku tekst: Elżbieta Podolska

FOT. J. MAŁECKA

12


13 


14

K

amień węgielny pod zamek położono 25 kwietnia 1905 roku. Z samą budową jest związana legenda mówiąca o upadku niemieckiego cesarstwa. Głosi ona, że codziennie pod powstającym gmachem pojawiał się chłop z Górczyna, który bardzo zachęcał wszystkich robotników do wytężonej pracy. I tak działo się przez wiele dni, aż któregoś razu zauważył go burmistrz Poznania i z ciekawości poszedł zapytać, dlaczego też polski chłop tak walczy o szybkie wybudowanie siedziby niemieckiego cesarza. W odpowiedzi usłyszał: „Zaś ale przepowiednia mówi, że gdy zamek cysorski w Poznaniu stanie, to Polska z martwych powstanie”. I tak się stało – wybuchła I wojna światowa i Polska odzyskała niepodległość. 20 sierpnia minie dokładnie 107 lat od momentu zakończenia budowy Zamku Cesarskiego.

parę cesarską i księżniczkę Wiktorię Luizę dotarł do Poznania, panowała tu świąteczna atmosfera. Już dwie godziny wcześniej do miasta przybyli cesarscy synowie Wilhelm i Eitel Fryderyk ze swoimi małżonkami, którzy na powitanie pary cesarskiej udali się ponownie na dworzec. Książęta August Wilhelm i Oskar czekali na przybycie swoich rodziców w zamku. Nigdy wcześniej tak wielu członków rodziny cesarskiej nie odwiedziło jednocześnie żadnego miasta na wschodzie Rzeszy...” (Joerg Kirschstein, Wizyta cesarza Wilhelma II w Poznaniu, w książce Zamek Cesarski w Poznaniu. Od pruskiej warowni na wschodzie do Centrum Kultury Zamek).

Najazd rodziny cesarskiej

Zamek wybudowano na planie nieregularnego wieloboku z licznymi przybudówkami i wewnętrznymi dziedzińcami. Liczy sobie 6 kondygnacji, na których znajdowało się 585 pomieszczeń. Na tyłach znajdował się ogród z kopią słynnej Fontanny Lwów z Alhambry w Grenadzie, którą nadal można podziwiać na dziedzińcu od strony ul. Kościuszki

„W obecności cesarza Wilhelma II i licznych członków rodziny cesarskiej odbyło się przekazanie nowego zamku w Poznaniu. Już na kilka dni przed uroczystością całe miasto zostało bogato przystrojone: budynki publiczne i liczne prywatne ozdobiono flagami. Domy zamieszkane przez Polaków były prawie wcale nieudekorowane, w wielu z nich demonstracyjnie puszczono żaluzje. Kiedy po południu około godziny 16 pociąg wiozący

Sen Wilhelma o potędze

Jego budowa pochłonęła ogromną jak na tamte czasy kwotę 5 milionów marek. Wznoszony był przy wykorzystaniu najnowocześniejszych ówczesnych technik. Zamontowano windy


15

(można je jeszcze dzisiaj zobaczyć) i centralne ogrzewanie. Architektem był prof. Franz Schwechten z Berlina, który stworzył gmaszysko zgodnie z dominującym w XIX wieku historyzmem. Wilhelm II bardzo starał się, żeby rządzić tak jak średniowieczni władcy i zapragnął, by jego zamek świadczący o potędze niemieckiej na podbitych ziemiach nawiązywał do tradycji Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego z pierwszych wieków naszego tysiąclecia.

FOT. J. MAŁECKA, PRYWATNE ARCHIWUM RYSZARDA RYBARCZYKA

Gości witał zapach lasu

Zamek wybudowano na planie nieregularnego wieloboku z licznymi przybudówkami i wewnętrznymi dziedzińcami. Liczy sobie 6 kondygnacji, na których znajdowało się 585 pomieszczeń. Na tyłach znajdował się ogród z kopią słynnej Fontanny Lwów z Alhambry w Grenadzie, którą nadal można podziwiać na dziedzińcu od strony ul. Kościuszki. Wieża zegarowa była niegdyś głównym wejściem do zamku, tu wjeżdżały powozy z cesarzem i jego gośćmi. Wysiadali i otaczał ich zapach lasu. W rogach wieży stoją cztery piękne amfory. Okazuje się, że stoją na postumentach, którymi biegną kanały wentylacyjne. Pod spodem znajdują się pomieszczenia, a w nich po 50 żeber kaloryferów. Ciepło idzie w górę i wypychane jest otworami w cokołach. Za czasów cesarza wieszano na nich pojemniki z wodą i wrzucano pachnący susz. Stąd w wieży unosił się zapach lasu.

Przez kilka lat mieściło się też w gmachu Ministerstwo Byłej Dzielnicy Pruskiej, którego zadaniem było doprowadzenie do unifikacji Wielkopolski z resztą kraju. Była to także siedziba Uniwersytetu Poznańskiego. Tutaj studiowali m.in. matematycy, którzy złamali kod Enigmy uważanej za największą tajemnicę III Rzeszy Historia cesarskiego tronu

Dzisiaj w wieży znajduje się tron cesarski. To ostatni taki zabytek w Europie. Niegdyś stał w sali tronowej, czyli dzisiejszej Wielkiej. W 1934 roku prezydent Mościcki podarował go kardynałowi Hlondowi, który umieścił go w katedrze gnieźnieńskiej. Przetrwał tam do czasów II wojny światowej. Całe szczęście księża rozebrali go na kawałki, a waży 3,5 tony, i ukryli w podziemiach. Leżał tam przez kilkadziesiąt lat, zapomniany, przykryty butelkami i skrzynkami. Wrócił tutaj w 1993 roku.

Cesarskie apartamenty

Początkowo budynek podzielony był na dwie części – zachodnią i wschodnią. Pierwsza z nich była większa i mieściły się w niej apartamenty mieszkalne. Na parterze pokoje marszałka dworu, ochmistrzyni i członków świty cesarskiej. Pierwsze piętro zajmowały


16

apartamenty pary cesarskiej i kaplica w stylu bizantyjskim (dzisiejsza Sala Kominkowa). Spacerując po zamku można jeszcze dzisiaj zobaczyć ślady tamtych dni: posadzki, boazerie, meble, które udało się odzyskać. Najbardziej okazałą salą była sala tronowa, znajdująca się we wschodniej części. Dzisiaj jest to sala kinowa. Oświetlona z trzech stron oknami, otoczona wspartymi na kolumnach arkadami. Pomiędzy łukami umieszczono wizerunki ośmiu niemieckich cesarzy. Na środku we wnęce stał orientalny tron cesarski, a wokoło biegły galeryjki dla orkiestry i gości. Wejście było od ulicy Kościuszki. Dzisiaj część wschodnia zamku po przebudowie to niesamowita powierzchnia, w pełni nowoczesna, ze szklanym dachem, która fascynuje i przyciąga zarówno miłośników historii, jak i tych, którzy szukają imprez kulturalnych.

Znakomici goście i uczeni

Po przegranej Niemiec, tak jak przepowiedział to chłop z Górczyna, zamek stał się własnością państwa polskiego i został przeznaczony na siedzibę Naczelnika, a następnie Prezydenta Rzeczypospolitej. W zamkowej wieży znajdował się apartament, w którym zatrzymywali się ważni państwowi goście. Mieszkał w nim m.in. Józef Piłsudski, Gabriel Narutowicz, często gościł Ignacy Mościcki. Przez kilka lat mieściło się też w gmachu Ministerstwo Byłej Dzielnicy Pruskiej, którego zadaniem było doprowadzenie do unifikacji Wielkopolski z resztą kraju. Była to także siedziba Uniwersytetu Poznańskiego. Tutaj studiowali m.in. matematycy, którzy złamali kod Enigmy uważanej za największą tajemnicę III Rzeszy.

Siedziba dla Hitlera

Kiedy wybuchła II wojna światowa, Niemcy od razu postanowili przebudować zamek na siedzibę Hitlera i jego namiestnika w Kraju Warty – Artura Greisera. Zabrał się za to ulubiony architekt Führera, Albert Speer. Zmienił on wystrój i rozkład pomieszczeń. Zlikwidowana została cesarska kaplica, a w jej miejsce powstał gabinet Hitlera z wyjściem na balkon, w którego posadzce umieszczono

ogrzewanie podłogowe. Tam Hitler miał przyjmować defilady. Przez wiele lat spierano się o to, czy był kiedyś w Poznaniu i w zamku. Było wiele teorii za i przeciw. W końcu jednak ustalono, że nigdy tutaj nie przyjechał i nie skorzystał ani z gabinetu, ani z przebudowanej sali tronowej, która miała służyć zgromadzeniom. Wtedy też zmieniono wejście do zamku. Zlikwidowano to od strony ul. Kościuszki, a wybito ogromne wejście od frontu zamku. Co ciekawe wybudowano też gigantyczny schron pod dziedzińcem, który swobodnie mógł pomieścić ponad 350 osób. W razie zagrożenia Hitler i namiestnik Kraju Warty, którego gabinet znajdował się także w wieży nad gabinetem wodza, mogli ewakuować się do schronu... specjalną windą. Przez wiele lat krążyły też legendy o podziemnych korytarzach prowadzących pod placem Mickiewicza w pobliżu Opery aż na Cytadelę. Zmian poczynionych przez Niemców byłoby znacznie więcej, gdyby nie to, że w 1943 roku zaczęli mieć poważne problemy na froncie wschodnim. Z Berlina przyszedł rozkaz przerwania prac i oszczędzania pieniędzy.

Obóz dla jeńców i koszary

Podczas walk o Poznań pocisk trafił w wieżę zegarową (miała ona wówczas 74 metry i dominowała nad miastem) w wyniku czego jej część trzeba było potem rozebrać. Przez wiele lat były plany podniesienia jej do pierwotnej wysokości, ale cały czas brakuje na to pieniędzy. Po kapitulacji Cytadeli w zamku umieszczono niemieckich jeńców, a następnie sam budynek zamieniono na koszary Wojska Polskiego. Do 1962 roku zamek zwany „nowym ratuszem“ był siedzibą Miejskiej Rady Narodowej, a następnie stał się Pałacem Kultury.


17

Zamek, w którym nie straszy

W latach 2010-2012 wschodnia część zamku przeszła gruntowną przebudowę. Objęła ona cały kompleks Sali Wielkiej – łącznie 4922 m kw. powierzchni. W efekcie powstała wielofunkcyjna sala widowiskowa, wyposażona w sprzęt elektroakustyczny i multimedialny oraz niezbędne systemy techniczne. Remont objął również Hol Główny z punktem informacyjnym, Salę Wystaw, Kino Studyjne, Scenę Nową, Salę Prób oraz dwukondygnacyjne Atrium z przestrzenią na kawiarnię i księgarnię. Dzisiaj jako Centrum Kultury Zamek to tętniące wydarzeniami miejsce. Można wybrać się nie tylko na zwiedzanie ostatniego zamku cesarskiego wybudowanego w Europie dla żyjącego władcy, ale też na pokazy filmowe, koncerty, spektakle, wystawy, warsztaty i zajęcia. Ciekawe propozycje znajdą dla siebie zarówno dorośli, jak i dzieci. Tutaj tętni serce kulturalnego Poznania. Zamek – choć stoi już ponad 100 lat i wiele już widział w swoich murach – nie doczekał się swojego ducha. Można więc spokojnie wybierać się na nocne zwiedzanie gmachu, które organizowane jest często podczas wakacji.

MILIONY DLA ZAMKU Dofinansowanie w wysokości 14 341 880,76 zł otrzyma Centrum Kultury „Zamek”, które do II konkursu w ramach VIII osi priorytetowej „Ochrona dziedzictwa kulturowego i rozwój zasobów kultury” Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014-2020 złożyło projekt modernizacji zabytkowej zachodniej części dawnego Zamku Cesarskiego. Zakres projektu obejmuje przede wszystkim konserwację wnętrz na parterze, I i II piętrze w części zachodniej zamku, m.in. zabytkowej kamieniarki, w tym podłóg i okładzin kamiennych, tynków i sztukaterii, jak również stolarki okiennej i boazerii. Ponadto zmodernizowane przestrzenie zostaną wyposażone w sprzęt umożliwiający realizację szerokiego programu kulturalnego, w tym teatralnego, muzycznego i ekspozycji sztuki współczesnej. W ramach projektu zakupiony zostanie też sprzęt do digitalizacji posiadanych materiałów archiwalnych oraz sprzęt komputerowy w celu utworzenia multimedialnej biblioteki i czytelni. Ponad 40% powierzchni użytkowej zabytkowego skrzydła zajmowała będzie nowa ogólnodostępna przestrzeń do prowadzenia działalności kulturalnej.


18

miejsca

warte poz nan ia

/

Avenida z gwiazdami Kiedyś były tutaj smutne perony. Dziś, w samym sercu miasta, mamy nowoczesny dworzec PKP i Avenidę. Poznaniacy pieszczotliwie mówią na nią chlebak i rzeczywiście coś w tym jest. O tym, co wyróżnia to miejsce spośród innych rozmawiamy z dyrektorem centrum, Norbertem Fijałkowskim tekst: Joanna Małecka

Skąd wzięła się nazwa Avenida? Rok 2016 był czasem modyfikacji naszego centrum, a zmiana nazwy to ostatni punkt modernizacji. Nowa aranżacja centrum nawiązuje do światowych alei modowych, co podkreśliliśmy dosłownie. Nazwa Avenida z hiszpańskiego oznacza bowiem aleję. Dlaczego Avenida jest wyjątkowa? Wszystkie zmiany, jakie przeprowadziliśmy, wpływają na wyjątkowość naszego centrum. Począwszy od nowego wystroju

aż po ofertę naszych najemców. Dbamy również o komfort odwiedzających klientów – mogą oni odpocząć na wygodnych sofach i ławkach, wyposażonych w gniazda elektryczne oraz gniazda USB. Ułatwieniem są również bardziej czytelne tablice informacyjne, zamontowane w miejscach łączących Avenidę z dworcem autobusowym oraz PKP. Usprawniliśmy także poruszanie się po centrum – oprócz umieszczenia ruchomych schodów w nowej lokalizacji, wprowadziliśmy także nowe znaki pozwalające dotrzeć do poszczególnych miejsc, takich jak


19 

parking czy food court. Jednak najbardziej wyjÄ…tkowi sÄ… nasi klienci, ktĂłrzy tworzÄ… atmosferÄ™ w centrum. Co wyróşnia AvenidÄ™ spoĹ›rĂłd innych galerii w Poznaniu? SwojÄ… ofertÄ™ handlowÄ… i rozrywkowÄ… kierujemy gĹ‚Ăłwnie do mieszkaĹ„cĂłw Poznania. Chcemy zatem, aby dziaĹ‚ania i usĹ‚ugi, jakie im proponujemy, zaspokajaĹ‚y ich oczekiwania. Tym, co wyróşnia nas na tle innych galerii jest przede wszystkim lokalizacja – nasze centrum znajduje siÄ™ w sercu miasta, dziÄ™ki czemu jest to pierwsze miejsce, do ktĂłrego docierajÄ… ludzie przybywajÄ…cy do Poznania. ChcÄ…c bliĹźej poznać naszych klientĂłw, prowadzimy cyklicznÄ… akcjÄ™ Avenida 360°. Ma ona na celu nie tylko wyróşnić stylowo ubrane osoby, ale takĹźe poznać ich osobowość – z kaĹźdym z uczestnikĂłw przeprowadzamy bowiem krĂłtki wywiad, a ich sylwetki prezentujemy na naszym Facebooku. Jako Ĺźe moda jest dla nas bardzo waĹźna, staramy siÄ™ poszerzać grono najemcĂłw o marki nieobecne na poznaĹ„skim rynku. Pierwszym z nich jest Peek&Cloppenburg, w ktĂłrego ofercie znajdujÄ… siÄ™ znane, ekskluzywne marki, taki jak Armani, Hugo Boss czy Calvin Klein. Czym Avenida chce przyciÄ…gnąć klientĂłw? ChcÄ…c zaspokoić potrzeby wszystkich klientĂłw, stawiamy na ciÄ…gĹ‚y rozwĂłj. OprĂłcz wprowadzania ekskluzywnych marek, nieobecnych dotychczas na poznaĹ„skim rynku, oferujemy rĂłwnieĹź korzystanie z bezpĹ‚atnej karty

đ&#x;Ą­

Nowe znaki pozwalają łatwiej niş dotychczas dotrzeć do poszczególnych miejsc, takich jak parking, food court, dworzec PKP, czy autobusowy

đ&#x;ĄŻ

Klienci Avenidy mogą odpocząć na wygodnych sofach i ławkach, wyposaşonych w gniazda elektryczne oraz USB

PREMIUM. Jej posiadacze przez caĹ‚y rok mogÄ… korzystać z atrakcyjnych zniĹźek, rabatĂłw i ofert specjalnych w sklepach naszych najemcĂłw. Uprawnia ona rĂłwnieĹź do korzystania z bezpĹ‚atnych usĹ‚ug stylistki, ktĂłra poznaje potrzeby klientĂłw i udaje siÄ™ z nimi na zakupy. DbajÄ…c o komfort zakupĂłw, oferujemy takĹźe korzystanie z darmowego parkingu aĹź przez 3 godziny. OprĂłcz udogodnieĹ„, o ktĂłrych wspomniaĹ‚em, chcemy zaskakiwać rĂłwnieĹź wydarzeniami i akcjami, ktĂłre planujemy na ten rok. Jakie gwiazdy bÄ™dzie moĹźna zobaczyć w Avenidzie w tym roku? Dotychczasowe wydarzenia, jakie organizowaliĹ›my w Avenidzie, swojÄ… obecnoĹ›ciÄ… uĹ›wietniaĹ‚y takie gwiazdy jak Joanna Krupa, Conrado Moreno, Ewelina Lisowska czy RafaĹ‚ MaĹ›lak. CieszyĹ‚y siÄ™ one duĹźym zainteresowaniem i gromadziĹ‚y sporÄ… publiczność. W zwiÄ…zku z tym rĂłwnieĹź na ten rok planujemy szereg wydarzeĹ„, ktĂłrymi chcemy zaskoczyć naszych klientĂłw. NajbliĹźsze z nich odbÄ™dzie siÄ™ 11 marca i bÄ™dzie to gala podsumowujÄ…ca akcjÄ™ Avenida 360°, ktĂłrÄ… poprowadzi Patricia Kazadi. Pod koniec marca, w dniach do 23 do 26, planujemy rĂłwnieĹź I edycjÄ™ Avenidy PiÄ™kna, czyli cykl imprez w przestrzeni na poziomie I przed salonem Peek&Cloppenburg. BÄ™dÄ… rĂłwnieĹź wydarzenia zwiÄ…zane bezpoĹ›rednio z modÄ…, m.in. akcja „SzaleĹ„stwo zakupĂłwâ€?, casting dla modeli – „Fashion TV model searchâ€? czy „Music fashion showâ€?. Nie zabraknie teĹź wydarzeĹ„ o charakterze rozrywkowym, sportowym i edukacyjnym. O wszystkich wydarzeniach i goĹ›ciach specjalnych bÄ™dziemy informować na bieşąco i mam nadziejÄ™, Ĺźe uda nam siÄ™ zaskoczyć klientĂłw. 


20

pres ti żowa mark a

/

Biuro godne Poznania Otwierasz, przenosisz, rozwijasz firmę i szukasz powierzchni biurowej? Nie wiesz jak się za to zabrać? Nie musisz. Fachowcy z CRE Property znajdą odpowiednie miejsce, idealny metraż i udogodnienia, załatwią formalności, a wszystko kompletnie za darmo. Jak to działa? Sprawdźcie sami rozmawia: Joanna Małecka

P

oznań ma 400 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni biurowych do wynajęcia. W porównaniu z Warszawą, która ma ich 4 miliony, to bardzo mało. Wyprzedził nas nawet Wrocław. Mimo rosnących jak grzyby po deszczu biurowców wydaje się, że wciąż jest zapotrzebowanie na kolejne lokalizacje, choć dziś jest w czym wybierać. O tym, czego szuka klient i o poznańskim rynku nieruchomości komercyjnych rozmawiamy z Marcinem Ławniczakiem, dyrektorem CRE Property. Wynajem powierzchni biurowych – tym się zajmujecie? MARCIN ŁAWNICZAK: Jesteśmy firmą, która zajmuje się nieruchomościami komercyjnymi, czyli wynajmem, sprzedażą powierzchni komercyjnych: biur, hal, magazynów, gruntów przemysłowych. Niedługo zdobędziemy kontrakty na zarządzanie znanymi budynkami biurowymi w Poznaniu. I na pewno będzie o nas głośno. Co to oznacza w praktyce? Kojarzymy kontrahentów, doradzamy w wyborze odpowiedniego miejsca dla konkretnej firmy. Przychodzi klient i mówi, że szuka biura. Badamy jego oczekiwania i potrzeby, a więc pytamy m.in.: o lokalizację, metraż, udogodnienia, liczbę zatrudnionych osób. Dalej szukamy miejsc. Następnie przedstawiamy je klientowi najpierw w formie papierowej, a później – jeśli się spodobają

- wsiadamy w samochód i jedziemy je obejrzeć. Na końcu negocjujemy warunki z wynajmującym i finalnie organizujemy podpisanie umowy najmu. Możemy też pomóc klientowi w aranżacji wnętrz i oddać biuro pod klucz. Oczywiście cały czas pozostajemy w kontakcie z naszymi klientami, interesujemy się nimi, wysyłamy kartki świąteczne. Obecnie w swojej ofercie mamy ponad 54 oferty biurowców i cały czas ją poszerzamy. Jakie lokalizacje mamy do wyboru? Praktycznie wszystkie: od centrum miasta, przez obrzeża, za chwilę wyjdziemy też poza Poznań. Skąd pomysł na tego typu biznes? Od piętnastu lat zajmuję się nieruchomościami. Pracowałem w biurach nieruchomości, współpracowałem z deweloperami, początkowo jako specjalista, a potem na stanowiskach kierowniczych. Pozwoliło mi to na dokładne poznanie rynku, rozeznanie w ofercie i zdobycie wielu kontaktów, także biznesowych. W pewnym momencie uznałem, że czas zrobić coś swojego i pojawiła się firma CRE Property. Dzięki temu dziś mogę precyzyjnie doradzać naszym klientom i pomóc im w znalezieniu idealnej lokalizacji dla firmy. Lubi Pan swoją pracę? Bardzo. Tu nie ma powtarzalności. Codziennie spotykamy się z innym sytuacjami. Ja lubię


21  wynajęty pod biura. Udało nam się wpasować tam jedną firmę. Budują się nowe obiekty typu Bałtyk Tower, który będzie bardzo miastotwórczym projektem, bo oprócz świetnej bryły z tyłu mamy Hotel Sheraton, w środku Concordię Design, pomiędzy znajdą się kawiarenki i odbywać się będzie tam mnóstwo imprez kulturalnych. Poza tym w Poznaniu mamy trakt pomiędzy Startym Rynkiem a Starym Browarem, Młyńską 12, Andersię, czy Maraton Business Garden. Oprócz tego są świetne budynki poza Poznaniem. Ile kosztuje metr kwadratowy powierzchni? W przypadku lokali o metraşu od 100 do 300 metrów, bo o takie klient pyta najczęściej, cena waha się od 20 zł do 17 euro za metr kwadratowy. Są teş zapytania o większe powierzchnie. Niedawno wynajęliśmy ponad 800 m kw.

đ&#x;Ą­

FOT. LUKAS GILL / CRE PROPERTY

Marcin Ĺ awniczak dyrektor CRE Property

ludzi, kaşdy jest inny, ma inną osobowość. Moje zajęcie moşna trochę porównać do pracy policjanta. Musimy wyjść na zewnątrz i posiedzieć w biurze. Niektórzy myślą, şe pośrednik to swego rodzaju pokazywacz i na tym ta rola się kończy. Nic bardziej mylnego. My jesteśmy doradcami, podpowiadamy który biurowiec wybrać, bo jeśli, przykładowo, w konkretnym budynku przepali się şarówka, to klient musi wiedzieć, czy zostanie ona szybko wymieniona, czy będzie musiał czekać pół roku zanim administrator się obudzi. Doskonale znamy obiekty, które mamy w naszej ofercie. Waşne jest teş rozeznanie w dzielnicach i miejscach. Jeśli zgłosi się do nas kancelaria prawna, nie zaproponujemy lokalu w bloku, chyba şe takie będzie oczekiwanie. Poszukamy czegoś prestişowego blişej centrum lub w samym sercu Poznania. Czy Poznań ma prestişowe lokalizacje? Całe mnóstwo. Nowoczesne biurowce, kamienice w centrum. W dalszym ciągu bardzo prestişowym miejscem jest Okrąglak, który kiedyś spełniał wiele funkcji, a dziś jest w pełni

A o co klient najczęściej pyta? Typowy poznaĹ„ski klient pyta o cenÄ™, a raczej stosunek ceny do jakoĹ›ci. Pyta teĹź o to, co ma w cenie, co moĹźe dostać. JeĹ›li chodzi o udogodnienia, to interesuje go okolica, wyposaĹźenie budynku typu wentylacja, klimatyzacja, parking lub jakie otrzymuje zachÄ™ty finansowe. DziĹ› mamy rynek najemcy i to on decyduje o tym, ktĂłrÄ… lokalizacjÄ™ wybierze. CiekawostkÄ… jest, Ĺźe na tle innych miast wcale nie mamy duĹźo lokalizacji biurowych. WrocĹ‚aw ma ponad dwa razy wiÄ™cej. Czy tej powierzchni do wynajÄ™cia wciÄ…Ĺź przybywa? Tak, ale wciÄ…Ĺź jest tego za maĹ‚o. Obecnie buduje nam siÄ™ kilka ciekawych obiektĂłw, choćby przy BuĹ‚garskiej. WciÄ…Ĺź czekamy teĹź na wiÄ™cej inwestorĂłw spoza Poznania, ktĂłrzy bÄ™dÄ… chcieli wĹ‚aĹ›nie tutaj siÄ™ rozwijać. MoĹźe miasto mogĹ‚oby pomyĹ›leć o tym, jak i czym ich przyciÄ…gnąć. Jest szansa, Ĺźe kolejne firmy bÄ™dÄ… chciaĹ‚y zainwestować w Poznaniu? Na pewno. Nasze miasto cechuje to, Ĺźe mamy Ĺ›wietnych specjalistĂłw w róşnych dziedzinach. SÄ… to ludzie poszukiwani przez pracodawcĂłw. 


22

dobry wzór

/

Uliczna rewolucja Na przełomie sierpnia i września tego roku rozpocznie się jeden z bardziej wyczekiwanych od lat remontów. Pierwsze efekty dla mieszkańców mają być widoczne za trzy lata – tyle trwać będzie pierwszy etap przebudowy ulicy Święty Marcin tekst: Anna Brylewska


23

FOT. BONDER.ORG, WIZUALIZACJE: STUDIO ADS

O

ulicy Święty Marcin można powiedzieć wiele. Choćby to, że na wyszczerbionych i pofalowanych chodnikach łatwo skręcić sobie kostkę, a przechodząc przez przejścia dla pieszych można potknąć się o koleiny i wybić zęby. Szeroka ulica nawet po kosmetycznych zmianach jest przytłaczająca i raczej pusta. Zdominowana przez banki i sklepy z używaną odzieżą nie zachęca do leniwych, niedzielnych spacerów. Wszystko oczywiście zmienia się w czasie obchodów imienin ulicy, czyli 11 listopada. Wtedy przez chwilę jest tam tłumnie, gwarno i mimo pory roku, wesoło. – Każdego roku na święto ulicy przyjeżdżają turyści z całego kraju – zauważa Paweł Sowa ze stowarzyszenia Inwestycje dla Poznania. – To doskonała reklama, którą powinniśmy wykorzystać. Jeśli ktoś jeszcze później przyjedzie do miasta, to prawdopodobnie będzie chciał wrócić na ulicę Święty Marcin – dodaje - Dziś jednak turyści mogą być bardzo rozczarowani, bo miasto niewiele ma im do zaoferowania. O rewitalizacji ulicy mówiło się od lat. W końcu na horyzoncie pojawiła się perspektywa realnych zmian. – Zakładając

bezproblemowy przebieg postępowania przetargowego, możliwe jest rozpoczęcie prac budowlanych na ulicy Święty Marcin na odcinku od Gwarnej do Ratajczaka na przełomie sierpnia i września br. – mówi wiceprezydent Poznania Mariusz Wiśniewski. – Uwzględniając jednak terminy ewentualnych protestów czy odwołań, najprawdopodobniej rozpoczną się one we wrześniu – dodaje. W sumie wszystkie prace w ramach projektu „Poznań – Centrum Od Nowa” pochłoną około 230 mln zł i potrwają pięć lat.

Nowa jakość Już do 2020 roku ulica Święty Marcin według projektów zmieni się nie do poznania. Zwężone jezdnie, poszerzone chodniki, rzędy różnokolorowych drzew i ciekawa, mała architektura mają sprawić, że w końcu będzie wyglądać jak reprezentacyjna aleja i wizytówka miasta. Ma również przyciągać tłumy poznaniaków, bo szerokie i równe chodniki będą idealnie nadawały się do tego, żeby restauratorzy ustawiali na nich stoliki. – Kiedy pojawi się gastronomia, przedsiębiorcy zaczną też otwierać sklepy – mówi Paweł Sowa z Inwestycji dla Poznania i jednocześnie


24

Marcin. Koncepcja przygotowana przez Piotra Barełkowskiego z zespołem Studio ADS zakłada wiele innych ciekawych elementów. Projektanci zaproponowali między innymi ekologiczne rozwiązania, takie jak inteligentne oświetlenie LED zasilane panelami fotowoltaicznymi, kosze z segregacją śmieci, a także gromadzenie deszczówki do podlewania zieleni. Projekt jest na pewno odważny. Pochłonie też sporo czasu i pieniędzy. – Naszym priorytetem jest przywrócenie świetności centrum – mówi prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. – Prace będziemy prowadzić etapami, po to by zminimalizować niedogodności dla mieszkańców.

Zmiany przyciągają inwestorów podkreśla, że do degradacji ulicy przyłożyły się powstające w centrum miasta galerie handlowe. To właśnie tam na przestrzeni lat przeniosły się sklepy znanych marek, których kiedyś na ulicy nie brakowało.

Ekologiczne nowości Ale ułatwienia dla restauratorów to nie jedyna nowość, która pojawi się na ulicy Święty

Prezydent dodaje też, że zmiany w centrum są już zauważane przez inwestorów, którzy doceniają ich sens. – Objawia się to znaczącym wzrostem zainteresowania rewitalizowanymi obszarami. Dla mnie to główny wyznacznik tego, że nasze działania są prowadzone w sposób prawidłowy – dodaje Jacek Jaśkowiak. Wizja przemiany ulicy Święty Marcin już przyciąga przedsiębiorców. – Jeszcze na początku tego roku na ulicy było 14 wolnych lokali.


FOT. BONDER.ORG, WIZUALIZACJE: STUDIO ADS

25

Dziś do wynajęcia pozostały już tylko dwa – mówi Magdalena Gościńska z Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych. Oprócz tego niedawno rozpoczął się remont najbardziej zaniedbanego wieżowca poznańskiej Alfy. Jeszcze w tym roku otwarty zostanie tam 3-gwiazdkowy hotel Altus dysponujący między innymi ponad setką pokojów i salami konferencyjnymi. Pojawiła się też nowa prestiżowa inwestycja, która niewątpliwie podniesie rangę ulicy. Na działce między ulicami Święty Marcin a Podgórną rozpoczęła się budowa hotelu Hampton by Hilton, który przyjmie pierwszych gości latem przyszłego roku. Warto też wspomnieć, że jest to pierwszy w Poznaniu obiekt sieci światowego potentata w branży hotelarskiej. – Tego typu inwestycje to również gwarancja, że na ulicy nie będzie brakować potencjalnych klientów – mówi Paweł Sowa. – Trzeba im jednak stworzyć dobre warunki do spędzania wolnego czasu.

Remont na raty Przebudowa ulicy Święty Marcin będzie prowadzona etapami, a pierwsze efekty będziemy mogli oglądać w 2020 roku.

W tym czasie przebudowana zostanie między innymi trasa tramwajowa z nowym przystankiem przy skrzyżowaniu z ulicą Ratajczaka. Etap ten zakłada jednak przede wszystkim remont najbrzydszego fragmentu ulicy Święty Marcin – od Ratajczaka do Gwarnej. Zakres prac jest bardzo szeroki, bo przy okazji przebudowana zostanie między innymi sieć ciepłownicza czy też kanalizacyjna. Pierwsze trzy lata


26

remontów w centrum mają kosztować 100 mln zł, z czego na niemal połowę udało się zdobyć unijne dofinansowanie.

Co dalej? Drugi etap wielkiego remontu w centrum zakończy się w 2022 roku. Do tego czasu drogowcy przebudują ulicę Ratajczaka, którą w ciągu najbliższych 5 lat mają pojechać tramwaje. Wybudowanie w tym miejscu nowej trasy jest trafionym rozwiązaniem z kilku powodów, twierdzi Paweł Sowa ze stowarzyszenia Inwestycje dla Poznania: – Po pierwsze przyspieszy to przejazd przez miasto, a po drugie ułatwi poznaniakom dojazd do wyremontowanej ulicy. Drugi etap inwestycji kosztować ma około 130 mln zł. Urzędnicy chcieliby, żeby wszystkie prace zakończyły się przed planowanymi terminami.

Modna ulica Poza wielkimi inwestycjami i gruntowną przebudową na ulicy Święty Marcin trwa jeszcze jedna uliczna rewolucja. Jest mniejsza, ale również może przynieść spektakularne efekty. Już wkrótce część przedsiębiorców wymieni krzykliwe i brzydkie szyldy.

Przedsiębiorcy z ulicy Święty Marcin otrzymają po

760 zł na wymianę krzykliwych i brzydkich szyldów, a studenci Uniwersytetu Artystycznego przygotują za darmo nowe, profesjonalne projekty!

Jest to możliwe dzięki wspólnej inicjatywie Urzędu Miasta, Towarzystwa Wiedzy Powszechnej oraz całej Koalicji Święty Marcin. Przedsiębiorcy, którzy zgłosili swój udział, mogą dostać od miasta wsparcie finansowe w wysokości 760 zł oraz pomoc przy uzyskaniu wymaganych pozwoleń. Do akcji przyłączył się też Uniwersytet Artystyczny, którego studenci za darmo przygotują profesjonalne projekty szyldu, a nawet wnętrza lokali i witryny.



28

biznes po

poznańsku

/

Sukces Agrobexu to ludzie Krzysztof Kruszona przeszedł przez wszystkie szczeble kariery w firmie, której dziś jest prezesem. Kocha historię, ale – jak mówi – budownictwo ma w genach, bo jest piątym pokoleniem inżynierów i musiał pójść w tym kierunku. Uważa, że trzeba iść z duchem czasu w stronę inteligentnego budownictwa i że z konkurencją się nie walczy, tylko stara się być od niej lepszym rozmawia: Joanna Małecka

Jest Pan związany z Agrobexem od 1991 roku. Gdyby miał Pan porównać ówczesny rynek nieruchomości z współczesnym, co się zmieniło? KRZYSZTOF KRUSZONA:

Początek lat 90-tych to czasy pionierskie. Rozpoczynaliśmy jako firma budowlano – usługowa. Deweloperem staliśmy się w roku 1997, co nie oznacza że nie przyglądaliśmy się temu rynkowi. Trudno to porównać, dlatego że wtedy były zupełnie inne czasy. Trzeba pamiętać, że w tamtych latach inwestorami jeśli chodzi o mieszkalnictwo były spółdzielnie i to one budowały najwięcej w Poznaniu. Później energicznie na rynek weszli prywatni deweloperzy, w tym Agrobex. Mieliśmy wtedy dużą ulgę mieszkaniową. Przez te lata zmieniło się wszystko: technologia, sposób wykonania, jakość, czy wymagania klientów. Dzisiaj te wzorce i to czego oczekują klienci są inne. Dlaczego wybrał Pan akurat Agrobex? Dobre pytanie. W 1991 roku byłem młodym inżynierem. Pracowałem wtedy w firmie państwowej, ale nie wierzyłem w przyszłość tego sektora dlatego zacząłem rozglądać się za czymś w sektorze prywatnym. Agrobex dopiero rozpoczynał swoją działalność jeśli chodzi o budownictwo. Byłem pierwszym inżynierem w firmie - liniowym pracownikiem. Poza mną tytuł inżyniera miał jeszcze mój szef. Pamiętam jak w kaloszach

przemierzałem budowy, sprawdzałem jak to wszystko działa. Dziś mogę powiedzieć, że Agrobex to takie trochę moje dziecko, chociaż nie jestem jedynym ojcem tego sukcesu, bo pracowało na to wiele osób. Można powiedzieć, że zna Pan branżę budowlaną od podszewki. Tak i mało co mnie zaskoczy na budowie. Kiedy przyszedłem do Agrobexu, już wcześniej pracowałem w branży, więc chyba nie było rzeczy, która mogła mnie zszokować. Zresztą praca z bracią budowlaną jest dość specyficzna. Każda grupa zawodowa ma swoje zachowania, swój język. Nie jest łatwo przewodzić grupą pracowników budowlanych. Wymaga to odpowiednich umiejętności i wypracowania sobie autorytetu. I tego nie nauczymy się z książek. Tutaj liczy się wiedza budowlana, odpowiednie podpowiedzi, na które nie wpadną inni. Czy dziś trudno być autorytetem? W każdej dziedzinie na autorytet trzeba zapracować. Nie zbuduje się go poprzez coś co ja nazywam fraternizacją czyli takim sztucznym i pozornym zmniejszaniem dystansu, przechodzeniem wszystkich ze wszystkimi na „ty”. Oczywiście jestem zwolennikiem ciepłych i bezpośrednich relacji między ludźmi, między przełożonym, szefem a podwładnym. Nie może to jednak oznaczać


pomieszania ról, funkcji i kompetencji. Kiedy zaczynałem pracę w branży pan murarz był dla mnie panem murarzem, a ja dla niego panem inżynierem. Pozwalało to na budowanie swego rodzaju struktury, w której każdy wiedział za co odpowiada, ale też na zachowanie wzajemnego szacunku. Poza tym praca na budowie jeśli nie jest organizowana przez silnego, zdecydowanego i posiadającego niekwestionowany autorytet szefa szybko przeradza się w chaos na czym tracą wszyscy. Był Pan inżynierem, kierownikiem budowy. Potem pan awansował? Tak, zostałem zastępcą dyrektora do spraw technicznych. Zatrudnialiśmy kierowników, inżynierów. Już z innej pozycji kierowałem nie jedną budową a kilkoma. Dziś te struktury są zupełnie inne. Dziś też jestem prezesem. Dlaczego wybrał Pan akurat ten zawód? Jestem genetycznie obciążony (śmiech). Jestem czwartym pokoleniem Kruszonów, które pracuje w prostej linii w budownictwie. Niektórzy się śmieją, że byłem na to skazany. Chciałem iść na historię, to była moja wielka pasja, do dziś się nią interesuje. Pamiętam początek lat 80-tych kiedy tata przeprowadził ze mną poważną rozmowę na temat przyszłości pokazując blaski i nędzę bycia nauczycielem historii. Ojciec, będąc inżynierem budownictwa, wskazał mi ten kierunek. Był dla mnie tak dużym autorytetem, że porzuciłem marzenia o historii i przewartościowałem swoje myślenie. Na maturze zdawałem matematykę i fizykę. Obecnie mamy trudny rynek jeśli chodzi o fachowców, specjalistów w danej dziedzinie. Pana zdaniem trudno dziś o dobrych inżynierów? Nie chciałbym być jakimś kombatantem, ale wydaje mi się że kiedy moje pokolenie kończyło pięcioletnie studia, nacisk na wiedzę był większy, a więc mieliśmy lepsze przygotowanie teoretyczne. Pozwalało to na podjęcie pracy w każdym przedsiębiorstwie budowlanym. Moim zdaniem dziś jest z tym gorzej. Jest dużo mniej zajęć projektowych, laboratoriów. Jest za to łatwej, bo są komputery. Jak radzicie sobie z konkurencją? Recepta jest prosta: być dobrze a najlepiej bardzo dobrze postrzeganym przez klientów. Dla nas najważniejsze jest zadowolenie klienta, który mówi o tym, że w obiektach Agrobexu dobrze się mieszka. To jest najlepsza reklama. Satysfakcją też jest to, że kiedyś rodzice a dziś ich dzieci przychodzą do nas i w naszych budynkach szukają mieszkań. To cieszy. Poza tym trzeba podążać z duchem czasu i wciąż się zmieniać. Klienci są coraz młodsi, mają inne wymagania, poza tym Internet otwiera wiele możliwości, gdzie porównuje się deweloperów. Staramy się, żeby nasze obiekty odpowiadały na wyzwania dzisiejszych czasów i były coraz

29

lepsze. Myślę o jakości, materiałach, technologiach, wprowadzenie do oferty budynków inteligentnych, które są wyposażone w system zarządzania mieszkaniem przy pomocy telefon komórkowego. Ile mieszkań inteligentnych ma w Poznaniu Agrobex? W tej chwili wprowadzamy takie systemy w naszej najlepszej lokalizacją jaką jest Sołacz. Jest to siedem willi, w których znajduje się 21 apartamentów. W każdym budynku są trzy kondygnacje, po jednym apartamencie na każdej. Metraż waha się od 130 do 250 metrów kwadratowych. Myślę, że jest to bardzo atrakcyjny projekt, jest wiele udogodnień: budynki mają salę rekreacyjną, fitness, są pomieszczenia do indywidualnego treningu, masażu. Do mieszkania wjeżdżamy z garażu windą zaprogramowaną na specjalną kartę. Jest też klatka schodowa dla gości. A pozostałe inwestycje? Budujemy Wilczak, gdzie docelowo powstanie 550 mieszkań. Realizujemy budowy w Swarzędzu, Pobiedziskach, Szamotułach. Myślimy już o kolejnych lokalizacjach, ale w tym roku skupimy się na zakupach gruntowych. Czego dziś szuka klient w Poznaniu? Tutaj trzeba patrzeć na kilka grup klientów: są tacy, którzy szukają luksusowych nieruchomości jak Sołacz. Dla poznaniaka ogromne znaczenie ma cena, ale też jakość. A my mu zapewniamy dobrą jakość w dobrej cenie. Agrobex jest marką. Jak długo trzeba na to pracować? Marki nie zbudujemy w krótkim okresie czasu. Można krótko funkcjonować i się wybić, tylko pytanie co dalej. Jeśli chodzi o nieruchomości, gdzie cykl budowlany trwa kilka lat, na markę trzeba zaczekać. Poznaniacy najbardziej lubią solidność i przewidywalność, a więc jak najmniej niechcianych niespodzianek. Nasi klienci już się przyzwyczaili do tego, że kupując w Agrobexie otrzymują określony produkt, określonej jakości, za określoną cenę. I jeżeli coś się wydarzy to oni wiedzą, że dajemy im pięć lat gwarancji i zawsze im pomożemy, nawet kiedy ten okres się skończy. Bo nigdy nie zostawiamy klienta samego. Na sukces marki wpływają ludzie, którzy ją budują. Samochody można kupić, można mieć piękne biura, a sercem firmy są pracownicy, ich podejście do klienta i chęć ciężkiej pracy. I szef tu nic nie pomoże (śmiech). Taki zespół w Agrobexie jest i bardzo się z tego cieszę.


30


s pacerem po

dzielnicy

/

31 

Miasteczko w wielkim mieście Stare Miasto to najstarsza po Ostrowie Tumskim i Śródce dzielnica Poznania. Niewaşne, w którą stronę się pójdzie, wszędzie widać i czuć historię. Mają tu siedzibę urzędy, firmy, setki knajp i dyskotek. Jest więzienie, sądy, prokuratura, ratusz, muzea i instytucje kultury. Pomiędzy tym na trawnikach bawią się dzieci, spacerują policjanci. – To tutaj bije serce Poznania – mówią mieszkańcy tekst i zdjęcia: Joanna Małecka

đ&#x;ĄŞ

OgrĂłd Jordanowski przy ulicy Solnej

N

a Wzgórzu Świętego Wojciecha cisza i spokój. Jest poniedziałek przed południem. Przez wysokie kamienice nieśmiało przebija się słońce. Za chwilę zaczną bić dzwony. Po jednej i drugiej stronie ulicy kościół, obok cmentarz. Duşo zieleni, samochody zwalniają na progach. Schodząc w dół ulicą Działową za płotem mamy siłownię, boisko, piłkarzyki, plac zabaw. W Ogrodzie Jordanowskim nr 1 bawią się dzieci. Starszy męşczyzna ćwiczy na jednym z urządzeń. Marek z synem zaczyna grać w piłkę. – Podaj albo strzel prosto do bramki – krzyczy. – Tato, jak mi idzie? – Super, tylko tu jest bramka. Mijam dwóch straşników miejskich rozglądających się wokół. Pod prokuraturą pan ubrany w zielony kombinezon zamiata wypalone papierosy. – Doczytałem ten paragraf, wszystko zgodnie z ustaleniami – słychać pod drzwiami.

Młodzi piłkarze wychodzą ze szkoły sportowej‌

Na skrzyşowaniu ulicy Solnej z aleją Niepodległości ruch jakby większy. Autobusy mkną jeden za drugim. Wysiadają dzieci. Za płotem dwóch ogrodników przycina drzewa i kosi trawę. Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego nr 2 to jedna z czterech szkół

na Starym Mieście. Przed wejściem Zbigniew Burkietowicz. Wysoki, trochę szpakowaty, miła twarz. Jest dyrektorem tej placówki juş 25 lat. Początkowo były tu klasy sportowe o profilu narciarskim, łyşwiarstwa szybkiego. Uczniowie trenowali m.in. na Bogdance. Od 1982 roku szkoła kojarzy się głównie z piłką noşną. – W pewnym momencie w Lechu Poznań grało tylu naszych wychowanków, şe moglibyśmy wystawić swoją druşynę piłkarską w pierwszej lidzie – śmieje się Zbigniew Burkietowicz. – Wśród naszych absolwentów są m.in.: Bartek Bosacki, Paweł Wojtala, Grzegorz Rasiak, Karol Linetty, Dawid Kownacki, Piotr Jacek czy Bartek Bereszyński, który odszedł do warszawskiej Legii.


32

đ&#x;Ą­

Zbigniew Burkietowicz, dyrektor Zespołu Szkół Mistrzostwa Sportowego nr 2

đ&#x;Ą­

Stara RzeĹşnia

Od 20 lat jest radnym, poczÄ…tkowo komitetu, a później Rady Osiedla Stare Miasto. UwaĹźa, Ĺźe trzeba wspierać lokalne inicjatywy, ktĂłre integrujÄ… mieszkaĹ„cĂłw. – Chcemy dziaĹ‚ać wspĂłlnie z dyrektorami muzeĂłw, Ĺźeby te miejsca nie kojarzyĹ‚y siÄ™ tylko z NocÄ… MuzeĂłw, a codziennie coĹ› siÄ™ wokół nich dziaĹ‚o – mĂłwi Zbigniew Burkietowicz. – ChciaĹ‚bym, aby na terenie Starej Gazowni powstaĹ‚o Muzeum Powstania Wielkopolskiego, a w Starej RzeĹşni miejsce rekreacji i odpoczynku – taka trochÄ™ alternatywa dla Starego Rynku. Niestety, jak na razie teren RzeĹşni jest w rÄ™kach banku i nic w tym temacie siÄ™ nie zmienia.

‌niedaleko Starej Rzeźni, która straszy‌

Idąc dalej aleją Niepodległości w stronę Cytadeli mijamy nowoczesny budynek Urzędu Marszałkowskiego. Szklane ściany liczące kilka pięter robią wraşenie. Przed siedzibą urzędników stoją nowoczesne czarne volkswageny. Kaşdy ma swojego kierowcę. Jeden z nich powoli porusza się od drzwi do samochodu mrucząc pod nosem słowa jakiejś piosenki. Dochodzę do ulicy Kutrzeby. To tutaj swoją siedzibę ma SWPS i Aula Artis. Studenci spokojnie przechodzą przez ulicę. Nie spieszą się na zajęcia. – Taka pogoda, a my musimy iść do szkoły – mówią. Idąc dalej w stronę Garbar widzimy lodowisko Bogdanka, gdzie całą zimę moşna jeździć na łyşwach. Stare juş mury wymagają remontu, ale nie raşą. Poznaniacy się przyzwyczaili. Wzdłuş muru dzielącego Bogdankę od końca ulicy stoją

zaparkowane samochody. Po prawej stronie Stara Rzeźnia, po lewej nowoczesne budynki. Jakby zderzenie kultur. Dziś Stara Rzeźnia straszy. Otwarta 1 marca 1900 roku posiadała wytwórnię lodu, chłodnię i zamraşarnię. Funkcjonowała tam takşe solarnia skór oraz urządzenia do przerabiania odpadków z produkcji na mączkę mięsno-kostną i tłuszcz techniczny. Prowadziła do niej bocznica kolejowa ze stacji Poznań Garbary. W latach 90. XX wieku po załoşeniu spółki Pozmeat zakłady przeniesione zostały poza miasto. Od tego czasu budynki rzeźni nie są wykorzystywane. Czasami na terenie obiektu odbywają się imprezy kulturalne.

‌by czasem zagrać w kultową planszówkę‌

Kultury na pewno nie brakuje w Cube. Grochowe Šąki, tuş obok. To miejsce maniaków gier wszelkich. Zaczynali na początku lat 90. Wyjeşdşali za granicę i przywozili gry. Na własne potrzeby tłumaczyli Die Siedlers von Catan, długie zimowe wieczory spędzali na harcerskim zimowisku grając w Doomtroopera, a ksiąşki i kubki rozstawione na stole robiły za budynki w pierwszych grach Warzone‌ W końcu postanowili połączyć pasję, doświadczenie, smykałkę i hobby, i tak 15 września 2007 roku otworzyli sklep. Miejsce, w którym moşna było nie tylko znaleźć fajne gry czy fachową obsługę, ale równieş przestrzeń i towarzystwo do grania. Organizowali pierwsze wielkie turnieje w „Warmachine and Hordes� i pierwsze nocne imprezy z planszówkami w Poznaniu. Są wyłącznym dystrybutorem na Polskę gier GODSLAYER i Piwne Imperium.

Gdzieś niedaleko dietetyk słuşy poradą‌

Synergia to teĹź imperium. Naprzeciwko, przy ulicy Solnej 1A, gabinet. Jolanta Nalewaj-Nowak na Stare Miasto trafiĹ‚a przypadkiem, czternaĹ›cie lat temu. – Akurat byĹ‚ fajny lokal w dobrej cenie – mĂłwi. W 2005 roku ukoĹ„czyĹ‚a Uniwersytet Medyczny im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu na kierunku Zdrowie Publiczne – ZarzÄ…dzanie w Opiece Zdrowotnej oraz w Katedrze i Klinice Onkologii, z ktĂłrego uzyskaĹ‚a tytuĹ‚ doktora w zakresie biologii medycznej w roku 2006. UkoĹ„czyĹ‚a takĹźe Studia Podyplomowe SpecjalnoĹ›ci Dietetyka i Planowanie Ĺťywienia


33 

đ&#x;ĄŹ

Zagłębie gier

na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. W 2014 roku otrzymaĹ‚a tytuĹ‚ dyplomowanego psychoonkologa. Jest promotorkÄ… racjonalnych diet. Jako dietetyk pracuje gĹ‚Ăłwnie z osobami chorymi na nowotwory, choroby Ĺźywieniowo zaleĹźne oraz borykajÄ…ce siÄ™ z nadwagÄ… i otyĹ‚oĹ›ciÄ…. – KiedyĹ› ludzie myĹ›leli, Ĺźe dietetyk ma tylko odchudzać – opowiada. – DziĹ› pracujemy w szpitalach, pomagamy wzmocnić organizm pacjentom w okresie pomiÄ™dzy chemioterapiÄ…. Leczymy przez dietÄ™. – Przepraszam, jest pani doktor? – sĹ‚ychać za drzwiami. – Moment – rzuca do mnie i otwiera. Jest w trzecim miesiÄ…cu ciÄ…Ĺźy. OwiniÄ™ta swetrem wysoka blondynka w okularach uĹ›miecha siÄ™ do pacjentki. – ProszÄ™ chwilÄ™ zaczekać, zaraz siÄ™ paniÄ… zajmÄ™. – PrzyjechaĹ‚am do pani z Zielonej GĂłry, bo pani jest najlepsza – odpowiada pacjentka i zdejmuje kurtkÄ™. Na twarzy Joli lekki rumieniec. – Widzisz, nie mogÄ™ nadÄ…Ĺźyć – szepcze zamykajÄ…c drzwi. W tym roku uruchamia dwie kliniki dla swoich pacjentĂłw, dziaĹ‚a w róşnych stowarzyszeniach, pisze do gazet. OdchudziĹ‚a juĹź kilkanaĹ›cie tysiÄ™cy osĂłb. – Nie sztukÄ… jest schudnąć, ale utrzymać wagÄ™ dobrze rozpoznajÄ…c pacjenta – dodaje. – Bywa, Ĺźe ludzie wracajÄ…, bo zmienia im siÄ™ metabolizm i przybywa kilogramĂłw. Pacjenci wiedzÄ… doskonale wiedzÄ… gdzie jej szukać. Na Starym MieĹ›cie jej dobrze, bo wszÄ™dzie ma blisko. – WiosnÄ… i latem wychodzÄ™ po Ĺ›wieĹźe owoce na rynek, w piekarni panie wiedzÄ…, co lubiÄ™ jeść i jak mnie widzÄ…, od razu

đ&#x;Ą­

Dr Jolanta Nalewaj – Nowak

pakują do torby zakupy – śmieje się. – W Pasteli zawsze zjem ulubioną zupę, mam blisko do urzędów itp.

‌a koziołki ogląda się w trójwymiarze‌

Na placu Wielkopolskim, tuş obok kamienicy, gwarno i wesoło. – Ale ja chciałam rajstopy z klinem – rzuca kobiecina wyglądająca na 70 lat. Na jednym straganie owoce, warzywa, bielizna, perfumy, słodycze. Obok kwiaciarnie. W dole ulicy Masztalarskiej wyrasta siedziba Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straşy Poşarnej w Poznaniu. Na placu wóz straşacki z drabiną, kilka mniejszych samochodów. Na razie spokój. Idąc dalej dochodzimy do Wronieckiej. Po lewej stronie straszy pusty budynek po Starej Pływalni. Zamknięty, bo się nie opłacało‌ Po prawej stronie wpadłam prosto na kozła. Takiego plastikowego. Na górze napis Blubry 6d. Wchodzę. – Bryle do mnie poproszę – mówi Magdalena Bartkowiak z Blubry 6d Muzeum Poznań. W korytarzu grupa kilkanaściorga dzieci w odblaskowych kamizelkach. – Było fajnie, fajna przygoda proszę pani – przekrzykują się dzieci. – Proszę pani, a ja dotykałam krasnala. I był hejnał – mówi mała blondynka o niebieskich oczach. Ale był jakiś twardy. Grupa wychodzi na zewnątrz. – Ustawcie się w pary, zaraz idziemy dalej. – Do widzenia, niech pani zobaczy koziołki. – Dzień dobry, co się tutaj dzieje? – pytam. – Zapraszam za mną – dodaje Magdalena Bartkowiak. Dostaję trójwymiarowe okulary. Otwieramy pierwsze drzwi. Tajemniczy tunel. – To jest nasza kapsuła czasu – wyjaśnia Magdalena i przystawia mi do ręki pieczątkę z koziołkami. Jest zaczarowany las, gdzie czuć zapach leśnych owoców i mchu. Z sufitu zwisają rośliny. W rogu śpi krasnal, słychać jak chrapie. Wszystko wprowadza nas w magiczny świat. Kolejne pomieszczenie. Siadamy. W tle słychać muzykę. „Historia, którą wam opowiem� – zaczyna lektor. Przyjemny bas płynący z głośników zabiera w daleką


34

đ&#x;Ą­

Była juş pływalnia przy ulicy Wronieckej

đ&#x;Ą­

Magdalena Bartkowiak z koziołkiem

podróş, aĹź do historii powstania poznaĹ„skiego hejnaĹ‚u. To jeden z najstarszych hejnaĹ‚Ăłw miejskich, tradycja jego wygrywania pochodzi co najmniej z czasĂłw renesansu, a informacje o miejskich trÄ™baczach znajdujÄ… siÄ™ w dokumentach z XV wieku. Od 1 czerwca 2002 roku grany jest z wieĹźy ratusza miejskiego codziennie o godzinie 12:13, a od grudnia 2003 roku o kaĹźdej peĹ‚nej godzinie miÄ™dzy 7:00 a 21:00 jest wygrywany na carillonie. Kolejny pokĂłj. – Tutaj jest zagadka, ale my nie musimy jej odkrywać – kwituje Magdalena Bartkowiak. Na Ĺ›cianach sĹ‚owa gwary poznaĹ„skiej: kejter, bimba, jabzo, glapa, w rogu siedzi Stary Marych. KĹ‚ania siÄ™, kiedy podchodzÄ™ bliĹźej. Na Ĺ›cianie wiszÄ… kozioĹ‚ki. Wracamy, Ĺźeby nie przeszkadzać zwiedzajÄ…cym. Pod drzwiami czeka juĹź kolejna wycieczka. – Niech pani wpadnie do nas raz jeszcze, to pokaĹźemy wszystko od poczÄ…tku do koĹ„ca – Ĺźegna mnie Magdalena i zamykajÄ… siÄ™ drzwi.

‌tylko na Ratuszu jakby şywe‌

Ulicą Wroniecką dochodzę do Starego Rynku. Jest popołudnie. Młodzi ludzie siedzą pod pręgieşem. Niedawno trykały się koziołki. – Skąd jesteście? – zaczepiam dwie nastolatki wpatrujące się w kolorowe kamienice. – Z Wrocławia, przyjechałyśmy na wagary – śmieją się i powoli odchodzą. Na Starym Rynku, poza turystami krzątają się kelnerzy i drobni sprzedawcy. Kiedyś były tu same mieszkania, dziś są knajpy, muzea i bary

Pręgierz na Starym Rynku, jedno z najpopularniejszych miejsc spotkań poznaniaków, słuşył w przeszłości do wykonywania chłosty, obcinania uszu, palców czy ręki. Obiekt powstał dzięki specjalnej daninie nałoşonej na słuşące, które nosiły zbyt eleganckie stroje

szybkiej obsĹ‚ugi. Ceny zróşnicowane. Na Starym Rynku mieszka zaledwie kilkanaĹ›cie osĂłb. TworzÄ… Stowarzyszenie Stary Rynek, bo chcÄ…, Ĺźeby ich fyrtel byĹ‚ czysty i przyjazny. Nie godzÄ… siÄ™ na kolejne kluby dla panĂłw i pijalnie, ktĂłre rosnÄ… jak grzyby po deszczu. – JesteĹ›my Ĺ›wiadomi, Ĺźe mieszkamy w sercu duĹźego miasta i nie şądamy komfortu spokojnego Ĺźycia, tak jak na przedmieĹ›ciach czy w leĹ›nej gĹ‚uszy – mĂłwi Wojciech Ĺ yszczak, radny Osiedla Starego Miasta i mieszkaniec kamienicy na Starym Rynku. – Obecna sytuacja prowadzi nie do rozwoju, a degradacji historycznej przestrzeni, ktĂłra jest staĹ‚a siÄ™ miejskÄ… pijalniÄ… i swoistym rykowiskiem, gdzie moĹźna siÄ™ napić, krzyczeć, haĹ‚asować, zanieczyszczać i dewastować do woli. Nie chcemy Ĺźyć w oku imprezowego cyklonu. Na to siÄ™ nie godzimy i jako mieszkaĹ„cy chcemy intensywnie wspierać przywrĂłcenie naleĹźnej godnoĹ›ci poznaĹ„skiego Starego Rynku. I tak codziennie walczÄ… o dobre imiÄ™ swojego fyrtla – swojego Starego Rynku. Na kamienicy z numerem 50 wisi tabliczka: PowĂłdĹş w Poznaniu w 1736. W dniach 9-13 lipca 1736 woda z Warty zalaĹ‚a prawie caĹ‚e Stare Miasto. NaruszyĹ‚a konstrukcje lub zrujnowaĹ‚a


35 

W 1536 roku wybuchĹ‚ wielki poĹźar, ktĂłry strawiĹ‚ prawie jednÄ… czwartÄ… zabudowy Starego Miasta W 1725 roku nad miastem przeszedĹ‚ huragan, ktĂłry zniszczyĹ‚ wieĹźe Ratusza i Kolegiaty Farnej wiÄ™kszÄ… część budynkĂłw i zerwaĹ‚a osiem mostĂłw na Warcie i jej kanaĹ‚ach. PowaĹźnie zniszczone zostaĹ‚y obwarowania. Woda wdarĹ‚a siÄ™ do Ratusza na wysokość sieni. Jedyne czynne wyjĹ›cie z miasta prowadziĹ‚o przez BramÄ™ WrocĹ‚awskÄ…. SchodzÄ…c z pĹ‚yty Rynku w kierunku Fary mijamy OgĂłlnoksztaĹ‚cÄ…cÄ… SzkoĹ‚Ä™ BaletowÄ… i kilka moich ulubionych knajpek. Najlepsza – Republika Róş – znajduje siÄ™ tuĹź przy siedzibie miejskich wĹ‚adz, czyli na placu Kolegiackim. DziĹ› jeszcze moĹźna tu parkować. NiedĹ‚ugo to miejsce stanie siÄ™ drugim Rynkiem. No i dobrze. Stare Miasto po tej stronie koĹ„czy siÄ™ tam, gdzie pĹ‚ynie rzeka Warta, a wiÄ™c za Garbarami. To tutaj latem odbywajÄ… siÄ™ pikniki, gra muzyka i moĹźna posiedzieć ze znajomymi. Tu sÄ… koncerty, kontenery, nauka taĹ„ca i zajÄ™cia z instruktorami. I tu latem toczy siÄ™ Ĺźycie‌

‌tak samo jak şywa jest Półwiejska‌

Podobnie jak na ulicy Wrocławskiej, która od kilku lat jest deptakiem. Idąc w stronę Kupca Poznańskiego po lewej mijamy sklep z czekoladą, hostel, knajpkę z ręcznie robionymi pierogami. Z kolejnych knajp dobiega zapach

đ&#x;ĄŹ

Tablica upamiętniająca wielką powódź w Poznaniu

đ&#x;ĄŠ

Krzysztof Šapawa z „Oślej ławki�

smaşonego schabowego i frytek. – Tu nie wolno śmiecić – rzuca pani policjantka do chłopaka, który wypluł gumę na chodnik. – Przepraszam – odparł, pociągnął smycz i szybko odszedł. Wychodząc Wrocławską prosto na przystanek tramwajowy idę na ulicę Półwiejską. Od lat kwitnie tu handel i gastronomia. Przed sklepami stojaki z rajstopami, butami, sznurowadłami. I tak do Starego Browaru. W lewo moşna skręcić na Rybaki, gdzie juş niebawem rozpocznie się ogromna przebudowa. Latem moşna tu zobaczyć filmy na wielkim ekranie kina letniego. Skręcając w prawo za Browarem wyrastają Andersia i Novotel. Wieczorami w oknach kasyna widać zmęczonych ludzi. Pod Zespołem Szkół z Oddziałami Integracyjnymi nr 3 na ulicy Powstańców Wielkopolskich grupa młodych ludzi pali papierosy. – Chyba nas tu nie zobaczą, co – wymieniają między sobą. – Wczoraj byłam na randce z Arkiem, ale było super – rzuca nastolatka z długim warkoczem. – No to ekstra. I co, spotkacie się znowu? – odpowiada koleşanka, w stylu trochę retro z kolczykami w uszach. – No wiadomo, czekam aş się odezwie. Chłopaki kopią butelki, odpalają kolejnego papierosa. Moşe powinni iść do oślej ławki?

‌tak şywe wspomnienia zza krat‌

Być moşe, ale bardziej zjeść niş za karę. Idąc dalej w kierunku ulicy Ratajczaka uwagę przykuwa zielony szyld Ośla ławka. To zaraz za skrętem w ulicę Taczaka. Šawki i krzesła niczym z podstawówki. Menu wygląda jak szkolny dzienniczek. Kilka dań zapowiadających się bardzo ciekawie. Pachnie śmietaną i grzybami. W kuchni, za barem, dwóch młodych chłopaków. Jeden nakłada coś na patelnię, drugi układa na talerzu. Na ladzie stoi napój z winogron i tymianku. – Zastałam właściciela?

Od 1880 do 1955 roku przez Stary Rynek przejeĹźdĹźaĹ‚y tramwaje. Później stopniowo ograniczano tam ruch, a od 1970 mogÄ… tam wjeĹźdĹźać tylko pojazdy ze specjalnym zezwoleniem


36

đ&#x;ĄŹ

Młyńska 12

– Wysoki chłopak z burzą loków na głowie kieruje mnie do stolika. Ma 25 lat. – Spełniło się moje marzenie, chociaş trochę przed czasem – mówi. – Zawsze chciałem mieć restaurację. I choć dzisiaj nie mam dla siebie czasu, to jestem szczęśliwy. Z głośnika leci „La la land�. Krzysztof Šapawa jest szefem kuchni, wita gości, obsługuje. Kiedyś zamiast zająć się „męskimi� rzeczami, podglądał babcię w kuchni. Zaglądał do garnków, wypytywał. A potem zaczął gotować. Kaşde danie ma swoją koncepcję, jest ładnie podane. Na talerzu lądują leniwe pierogi. Nie ma cukru ani słodkiej śmietany. Są za to grzyby. Pachną nieziemsko, równie dobrze smakują. – Z grzybami podajemy sezonowo. Były juş z bobem i innymi dodatkami. Na wiosnę znów zmienią się dodatki – uśmiecha się Krzysztof. – Popularne są u nas zupy: krupnik, solanka, zupa cebulowa. Mamy kalafiorową na wołowinie, oscypek, deser „piękna Helena� z gruszką duszoną z wanilią z sosen czekoladowym z koniakiem i lodami migdałowymi. Menu zmienia się wraz z porą roku. Moşna tu posłuchać muzyki filmowej, Wodeckiego, Młynarskiego. Taczaka kończy się krzyşując się z ulicą Ratajczaka. Skręcam w lewo. Na Święty Marcin pędzą tramwaje, kierowcy zatrzymują się przepuszczając pieszych. W jednej z kamienic, za kinem i wystawnymi restauracjami bar kawowy. Deser „Fantazja�, czy „Owoc południa�, znakomite koktajle, czekoladę na gorąco i lody od 40 lat niezmiennie serwuje Kociak. Nie ma nowoczesnego designu, kanap, białych obrusów. Ma za to przemiłą obsługę i wciąş znane

đ&#x;ĄŠ

Plac Cyryla Ratajskiego

na całym Starym Mieście słodkie przysmaki. W środku tłum. Ktoś zamawia, ktoś szuka miejsca. Krzesła szurają po podłodze. Klient szuka na ladzie rurek z bitą śmietaną. – Na wynos poproszę. Z ulubionym koktajlem truskawkowym udaję się w prawo. Znów skręcam w Ratajczaka, tym razem kierując się w dół ulicy. Na placu Cyryla Ratajskiego mnóstwo zieleni. Mamy z dziećmi siedzą na ławeczkach i słuchają śpiewu ptaków. Nie ma tu juş prostytutek, które kiedyś spotkać było moşna na kaşdej ulicy. Nie zatrzymują się samochody, a panowie nie pytają „za ile�? Od placu odchodzi Młyńska. I w myślach pojawia się: więzienie. Areszt śledczy znajdujący się na samym końcu budzi respekt i przykuwa wzrok. Czasem przejeşdşa tędy więźniarka. Przykuwa teş coś innego – Młyńska 12. Stara kamienica, której całkiem niedawno przywrócono dawny blask. Znajoma właścicieli tego miejsca, którzy wiele lat temu tu mieszkali, wchodzi na dziedziniec. Na jej policzkach pojawiają się łzy. – Tak właśnie było tu kiedyś – opowiada i łamie jej się głos. Odchodzę.

‌i nowego şycia w urzędzie

Cofając się do placu Cyryla Ratajskiego wchodzę w ulicę Libelta. Fotograf jeden za drugim, ksero, sklepy spoşywcze. Wszystko dla klientów urzędu. Wydział Spraw Obywatelskich jak zwykle oblęşony. – Co tak patrzysz na tę tablicę? – zaczepia mnie kolega z podstawówki. – Maciej, jak miło cię widzieć – odpowiadam. – System kolejkowy chyba się sprawdza, długo nie czekałem – mówi i odchodzi do przesuwnych drzwi. – Muszę wymienić dokumenty po rozwodzie – komentuje wysoka brunetka. – To gdzie mam iść? – Proszę pobrać numerek, wypisać formularz i zaczekać – informuje pani w okienku z napisem Informacja. Gorąco. Słońce wpada do środka wraz z tłumem ludzi. Kaşdy tu na cos czeka. Niektórzy na ładniejszy dowód, lepsze şycie, şeby zarejestrować nowego członka rodziny. A niektórzy czekają niecierpliwie, bo mamy koniec dnia, a oni tu przyszli zwyczajnie pogadać z tymi, co stoją w kolejce. I tak od lat. 



38

moto

/

Smorawiński wraca do gry Rok 2016 zakończył z tytułem Mistrza Polski BMW IS CUP. Jest samoukiem. Koledzy mówią, że stać go na wiele, bo jest naprawdę szybki. Zobaczyć go można na Torze Poznań w BMW E30, takim z klatką. Z marką związany od ponad 20 lat. Jego wzorem prawdziwego kierowcy jest tata – również Wojciech, który zakładał markę Smorawiński. Kibicuje mu rodzina i przyjaciele, ale nie zawsze tak było… rozmawia: Joanna Małecka


39

Zaczęło się od imprez amatorskich, charytatywnych. Mieliśmy samochód przygotowany do startu w rajdach – mój brat jeździł w Rajdowym Pucharze Polski. On skończył karierę, a samochód stał w garażu i się kurzył. Ilekroć obok niego przechodziłem, zastanawiałem się co tu z nim zrobić. Wsiadłem w niego, trochę pojeździłem w amatorskich super oesach. A potem już było na serio, czyli puchar BMW IS Cup

W

salonie BMW Smorawiński wchodzę na pierwsze piętro. Za przeszklonymi drzwiami, przy biurku, siedzi Wojciech Smorawiński. W gabinecie, po prawej stronie, na podłodze leży kask. Kiedy o nim wspominam delikatnie się uśmiecha. – Motorsport chyba mam w sercu – mówi.

całą Polskę. Z biegiem czasu powiększyliśmy punkt dealerski, wybudowaliśmy nowy biurowiec, w którym mamy Mini i motocykle, a z tyłu mamy blacharnię, lakiernię oraz duży magazyn części.

Lubi Pan BMW? Nie mam wyboru (śmiech). Nasza rodzina od dawna związana jest z tą marką, a nasza miłość do BMW trwa nieprzerwanie od 25 lat.

Jaki model dziś najlepiej się sprzedaje? Najbardziej popularne są SUV-y: X5, X3, czekamy na nowe BMW serii 5 G30. Poprzednia wersja była w czołówce sprzedających się marek.

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

Co Pan pokochał w tej marce? Kocham tę markę za design, sposób prowadzenia, osiągi, jeśli chodzi o silniki. Myślę, że w porównaniu do innych marek premium jesteśmy o krok do przodu. No i sportowy charakter prowadzenia samochodu jak najbardziej mi odpowiada. Na co dzień zresztą jeżdżę BMW. Myślał Pan kiedyś o zmianie marki? Nigdy nie myśleliśmy o zmianie partnera. Zresztą jako pierwsi wprowadzaliśmy markę do Polski. Zaczynaliśmy w 1990 roku. Miesiąc albo dwa miesiące po panu Zasadzie zostaliśmy importerem BMW i po 2003 roku staliśmy się dealerem w Wielkopolsce. Na Obornickiej jesteśmy od zawsze, choć wcześniej mieliśmy siedzibę w Chybach, gdzie składowaliśmy wszystkie samochody. Tu, w Poznaniu mieliśmy sprzedaż samochodów i główny magazyn części, którym zaopatrywaliśmy

Kogo dzisiaj stać na BMW? Praktycznie każdego, ponieważ jak spojrzymy na wachlarz finansowania samochodów, to przykładowo kiedyś płaciliśmy bardzo duże pieniądze za wynajem długoterminowy bądź leasing. Dziś możemy mieć te auta nawet za około 1000 zł miesięcznie. Firma to nie wszystko, bo w ubiegłym roku wygrał Pan BMW IS Cup rozgrywany na Torze Poznań. Czy to wielki powrót Smorawińskich do motorsportu? Zaczęliśmy w 2015 roku. Potraktowaliśmy ten sezon przejściowo, bo nie zdążyliśmy zbudować


40

samochodu na pierwsze rundy. Nie skompletowaliśmy też całego zespołu tak jakbyśmy tego chcieli, więc pojechaliśmy pół sezonu. Był to mój debiut na torze, więc musiałem nauczyć się jazdy w tłumie. Ten sezon dał mi bardzo dużo. W 2016 również jechaliśmy BMW E30, ale już mieliśmy pełen zespół, w pełni gotowy samochód, co przyniosło efekt i wygraliśmy puchar Polski. Kiedy zakochał się Pan w motorsporcie? Chyba kiedy byłem małym chłopcem. Cała nasza rodzina była zaangażowana w tę dyscyplinę poczynając od dziadka, który startował w rajdzie Monte Carlo i był fabrycznym kierowcą BMW. Od tego tak naprawdę zaczęła się nasza historia z marką BMW. Później w ślady dziadka poszedł tata, który 15 razy był mistrzem Polski w wyścigach płaskich. A my jako dzieciaki jeździliśmy z tatą na zawody i go dopingowaliśmy. Myślę, że wtedy właśnie zakochałem się w motorsporcie. Bardzo często jak spadł śnieg tata zabierał nas na Tor Poznań i uczył bezpiecznej jazdy, wychodzenia z poślizgu. Zaczęło się od imprez amatorskich, charytatywnych. Mieliśmy samochód przygotowany do startu w rajdach – mój brat

Polski motorsport, w porównaniu z tym co dzieje się za granicą, jest słaby – od oprawy, przez koszty związane ze startem po niewielką oglądalność. Ale jak mają być kibice, skoro nikt w mieście nie wie, że na Torze Poznań odbywają się jakieś zawody? jeździł w Rajdowym Pucharze Polski. On skończył karierę, a samochód stał w garażu i się kurzył. Ilekroć obok niego przechodziłem, zastanawiałem się co tu z nim zrobić. Wsiadłem w niego, trochę pojeździłem w amatorskich super oesach. A potem już było na serio, czyli puchar BMW IS Cup. Jak Pan ocenia wyścigi na torze? Na pewno jest to ciekawe doświadczenie. Kiedy w czwartek rozpoczynam treningi, to do niedzieli praktycznie jestem wyłączony i skupiony na jeździe. Poza tym poznałem tu fantastycznych ludzi, ogromnych pasjonatów, którzy często sami naprawiają i budują te samochody. Ale trening na torze to nie wszystko… No nie, trzeba mieć kondycję. Trzy, cztery razy w tygodniu chodzę na siłownię, biegam, do tego basen. Jest to bardzo


đ&#x;ĄŻ

Ojciec, równieş Wojciech Smorawiński, który przed laty startował w rajdzie Monte Carlo i był fabrycznym kierowcą BMW

41 

Tata podpowiada Panu jak jeździć? Oczywiście, wiele razy jeździliśmy po torze kartingowym. Mówił: tu wyhamuj, skręć mocniej kierownicą, dodaj więcej gazu. Ale kiedy wjechałem na profesjonalny tor, wszystkiego uczyłem się sam. Co Pan czuł kiedy wygrał puchar w ubiegłym roku? Nazwisko Smorawiński znów wróciło na najwyşszy stopień podium. To było coś niesamowitego. Cieszyliśmy się wspólnie, z całą rodziną. Chyba najbardziej szczęśliwy był dziadek. Jakie plany na ten rok? Na pewno wystartujemy w pucharze BMW. Właśnie przygotowujemy samochód, niedługo rozpoczniemy testy. Samochód zmieni barwy, naszym głównym partnerem w tym sezonie będzie firma Shell. waşny element tej dyscypliny. Bez tego po trzech, czterech okrąşeniach toru człowiek nie ma siły. Trzeba być maksymalnie skoncentrowanym, do tego dochodzi stała pozycja za kierownicą. Samochód przecieş sam nie pojedzie. Kiedy załoşył Pan pierwszy profesjonalny kombinezon? W 2015 roku. Czułem ogromną radość, bo do tego momentu przemierzałem przez Tor Poznań w roli kibica. Trochę zazdrościłem tym wszystkim zawodnikom, şe mogą się ścigać, trzymałem kciuki za swoich faworytów, podglądałem jak to wszystko funkcjonuje A tu nagle sam stanąłem w takim kombinezonie, przy swoim samochodzie. Byłem bardzo szczęśliwy. Zresztą do dziś jestem, bo mogę to robić.

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

Ile osób tworzy Pana zespół? Mamy głównego inşyniera, który zajmuje się ustawieniem samochodu, kontrolą silnika, mechanika, który opiekuje się samochodem oraz osobę od analiz. Ma Pan swojego idola? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Zawsze podziwiałem tatę, który jeździł BMW E30 i w tamtych czasach ta rywalizacja była niesamowita. Oczywiście Robert Kubica jest osobą godną podziwu w motorsporcie, ale to zupełnie inna kategoria. Ale na jego podejściu do tej dyscypliny powinniśmy się wzorować.

Jakie ma Pan marzenia? Chciałbym wystartować wyşej, niekoniecznie w Polsce. Tutaj w klasach wyşszych startuje zaledwie kilku zawodników, więc jeśli coś im nie pójdzie, zawsze moşemy być na podium. W klasie, w której ja startuję, rywalizuję juş z około 20-25 innymi zawodnikami, więc jest o co walczyć. W ogóle polski motorsport, w porównaniu z tym co dzieje się za granicą, jest słaby – od oprawy, przez koszty związane ze startem po niewielką oglądalność. Ale jak mają być kibice, skoro nikt w mieście nie wie, şe na Torze Poznań odbywają się jakieś zawody? Rodzina Pana wspiera? Początkowo şona nie była zadowolona, bo zwyczajnie się o mnie martwiła. Dziś wie, şe to część mojego şycia i nie odpuszczę. Co ciekawe, mój syn garnie się za kierownicę, jeździ ze mną na treningi. Na razie mamy zbudowany mały samochód z silnikiem od kosiarki, aby mógł się zaznajomić z prowadzeniem, a w przyszłym sezonie obaj chcemy, by spróbował kartingu. W ogóle uwaşam, şe karting to świetny sposób zaprzyjaźnienia się z torem. 


FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

42


pres ti żowa rol a

/

43

W pogoni za ludzkim życiem Kilka tysięcy wolontariuszy, gwiazdy z pierwszych stron gazet w czerwono-białych koszulkach, wykłady dla dzieci, edukacja podczas imprez w całej Polsce. Dziś Drużyny Szpiku nikomu nie trzeba przedstawiać. Namawiają do oddawania szpiku i ratowania życia, opiekują się rodzinami, które w wyniku choroby nowotworowej straciły bliskich, odwiedzają chorych w szpitalach, organizują dla nich koncerty i spełniają marzenia. Na samym szczycie tej piramidy jest ona – Dorota Raczkiewicz – kobieta, która oddała serce swoim podopiecznym. Jest szefową, opiekunem, psychologiem, matką chrzestną i ojcem w jednym. Nie wyobraża sobie życia bez swojej Drużyny, wolontariuszy, małych pacjentów i problemów. I tak niezmiennie od dziewięciu lat. rozmawia: Joanna Małecka

S

iedzę w Werandzie w Starym Browarze. Jest kilka minut przed godziną 12:00. Dzwoni Dorota: – Przepraszam, już dojeżdżam, daj mi jeszcze dziesięć minut. Z sufitu zwisają białe domki z papieru, kelnerka co jakiś czas pyta, co podać. – Czekam na gościa – odpowiadam. Szefowa Drużyny Szpiku pospieszne wchodzi po schodach na antresolę. Blondynka, średniego wzrostu, ładnie ubrana. – Przepraszam, nigdzie nie mogę zdążyć – rzuca i zamawiamy latte. Kilkanaście dni temu miałaś urodziny. Dostałaś ponad pięćset życzeń na Facebooku. Cieszysz się? DOROTA RACZKIEWICZ: W sumie było ich prawie siedemset. Co roku mnie to zaskakuje. Wiem, że Facebook przypomina, są życzenia, bo zwyczajnie tak trzeba, ale mam świadomość, że większość z nich jest od serca. I bardzo za nie dziękuję, bo to jest dla mnie wielka radość. W ogóle urodziny to jakiś magiczny dzień i jeśli spełniłby się choć jeden procent z tego, co przeczytałam, to będę jeszcze bardziej szczęśliwa. Moi kochani wolontariusze na kręglach integracyjnych kilka dni temu zrobili mi niespodziankę: przygotowali ogromny tort

w kształcie gór, które kocham i piękną bransoletkę z hasłem „Never give up”. Jestem szczęściarą, bo mam wokół siebie wspaniałych ludzi. Chciałabyś, by któreś z nich spełniło się najszybciej? Dużo mam takich, ale te najważniejsze to zdrowie, szczęście, nie pogardzę też kasą (śmiech). Uwielbiam życzenia od moich dzieci, które są dla mnie najważniejsze. W ogóle mistrzem składania życzeń jest moja córka Julia. Ona jak coś powie, to aż mam ciarki na plecach. A ja patrzę na to dwuwymiarowo, to znaczy fajnie, że trafiają do mnie dobre myśli i słowa, dobra energia, ale ważniejsze jest to, że każda z tych osób poświęciła chwilę na to, by życzyć, a ta chwila jest dla mnie. Jest to wielka wartość i nadzieja, że to co robimy, a mam na myśli Drużynę Szpiku, zasiało ziarenko i odcisnęło się w życiu tych ludzi. Jesteś szczęśliwa? Oczywiście. Może nie tak jakbym chciała, bo jest tysiąc rzeczy, które chciałabym zmienić, żeby być jeszcze bardziej szczęśliwą. Ostatnie kilka lat bardzo wiele mnie nauczyło, nabrałam ogromnej pokory do życia. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. Ci, którzy mnie znają, pewnie nie do końca wierzą w to, że bardzo zwolniłam, chociaż fizycznie wciąż jestem w biegu. Uczę się wyznaczać granice, bo chcę być też dla siebie i dla bliskich. A jeśli tego nie będzie, nie będę potrafiła dawać podopiecznym fundacji. Pod koniec ubiegłego roku zmarł mój bliski


44

przyjaciel Mariusz. Pracowaliśmy prawie 20 lat razem w telewizji i zrobiliśmy kilka naprawdę dobrych materiałów. Jego śmierć była nagła, po prostu się nie obudził, zator płucny. Przeżyłam szok. Doświadczyłam wielu śmierci w ostatnim czasie, ale tym razem była to bliska mi osoba. Mariusz dzwonił do mnie kilka dni wcześniej, chciał się spotkać. A ja znowu coś miałam: paczki, zajęcia i powiedziałam mu, że jak tylko to skończę, to się zobaczymy. Nie zdążyłam. I wtedy pomyślałam sobie, że ja już tak nie chcę, że chcę wybierać w swoim życiu.

Narodzeniem. Święta były dla mnie bardzo refleksyjne, wyciszone. Na co dzień spotykam się ze śmiercią, która siedzi na ramieniu. Zawsze porównuję to do klasy maturalnej. Matura siedziała na ramieniu przez cały rok, chociaż życie toczyło się normalnie: chodziło się na imprezy, odrabiało lekcje, spotykało ze znajomymi. I tu jest bardzo podobnie. Życie się toczy, nasi podopieczni walczą, ale ta śmierć gdzieś siedzi na ramieniu. A śmierć zawsze przychodzi w nieodpowiednim momencie, z zaskoczenia, niechciana.

Śmierć przyjaciela była momentem przełomowym w Twoim życiu? Na pewno zaważyła na moich decyzjach. To był strzał. Mariusz umarł tuż przed Bożym

Idzie się na to przygotować? Myślę, że nie. To są momenty bardzo trudne, ale jeżeli człowiek podejdzie do tego mądrze, a widzę to po naszych wolontariuszach, to jest

Ostatnie kilka lat bardzo wiele mnie nauczyło, nabrałam ogromnej pokory do życia. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. Ci, którzy mnie znają, pewnie nie do końca wierzą w to, że bardzo zwolniłam, chociaż fizycznie wciąż jestem w biegu. Uczę się wyznaczać granice, bo chcę być też dla siebie i dla bliskich


45

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

to wielowymiarowa lekcja. Uczymy się jak kruche jest życie, i że nie trwa wiecznie. A nam często wydaje się, że jesteśmy bogami. Nie jesteśmy, bo gdyby tak było, nie odeszliby Ania Przybylska, Steve Jobs, Patrick Swayze... Choroba porządkuje pewne rzeczy i uczy szacunku do tego, co mamy. A ja mam wspaniały dom, kochane dzieci, nie muszę spać pod łóżkiem w szpitalu, nie muszę bać się o najbliższych, jak te mamy koczujące miesiącami w różnych placówkach. Raz po raz warto się zatrzymać i oszacować nasze problemy, które często wyolbrzymiamy. Zdrowie jest najważniejsze. Magda, jedna z naszych wolontariuszek, straciła syna. Dziś jest moją nauczycielką, która powiedziała: czasem największa miłość to pozwolić komuś odejść. Można powiedzieć, że Drużyna Szpiku stoi na straży ludzkiego życia? My jesteśmy orędownikami życia. Mówimy: walcz, żyj. Zresztą jest taka piosenka Dżemu, której często słuchamy na onkologii: „Żyj z całych sił, uśmiechaj się do ludzi”. Często mówię to do dzieciaków, przykładem jest Asia, nasza wojowniczka, która zmaga się z glejakiem.

Warto pomagać? Pewnie, że warto. Z tym pomaganiem to jest tak, że nagle okazuje się, że to jest najbardziej egoistyczna rzecz, jaką możemy zrobić w życiu. Dlaczego? Dlatego, że jak pomagamy, to dostajemy tak dużo i tak wiele w nas się zmienia, że nasze życie staje się lepszym. Każdy powinien znaleźć swoją drogę, coś co pozwoli się wzbogacać. I to nie musi być Drużyna Szpiku, to może być schronisko dla zwierząt, walka ze smogiem czy ekologia. Życie jest bogatsze, kiedy pomagamy. Biorąc pod uwagę liczbę wolontariuszy Drużyny Szpiku i osób, które chcą z Tobą działać, jest to swego rodzaju magia. Patrząc na początki fundacji, a na to, jak działa ona teraz, możemy mówić o instytucji, o wielkiej machinie, która działa w całej Polsce. Nadążasz za tym? Właśnie po tych moich urodzinach rozmawiałam z Adamem, moim partnerem, o tym jak to się stało i kiedy był ten moment, że to tak wystrzeliło. I nie wiem, słowo daję. Wydaje mi się, że takie przełomowe były ostatnie dwa lata. Często dziennikarze pytają mnie jak to jest, czy trudno jest pozyskać gwiazdy do tego projektu itd. A ja odpowiadam, że nie, bo to jest właśnie ta idea, to ratowanie cudzego życia bez


46

zbędnego cierpienia i bólu, bez poświęcenia. Magia jest w Drużynie. Ale fundacja to dziś nie tylko pomaganie i edukacja, to coś więcej. 20 marca mamy metamorfozy dla mam. Niesamowity projekt i cieszę się, że to się sprawdziło. Przy okazji tej akcji rozmawialiśmy o tym, że nie można zmienić całego świata, ale pomoc potrzebna jest tu i teraz. Że teraz jest ten moment, kiedy możemy dać coś tym mamom i zabrać je na metamorfozę np. do fryzjera. I ten fryzjer jeszcze musi zechcieć zrobić to za darmo, bo nie mamy przecież na to środków. A my znamy te mamy, wiemy jak wygląda ich życie, widzimy się w szpitalach. One nie mają czasu na myślenie o sobie, więc trzeba im coś dać. Pojawiacie się na imprezach, festynach, konferencjach. Jakie zadanie mają wolontariusze Drużyny Szpiku? Cały czas staramy się oswajać ludzi z tym, że oddawanie szpiku nie boli, że to nie wpływa na nasze zdrowie. A na to trzeba czasu, choćby po to, żeby obalić strach. Najbardziej niesamowite jest to, że potem dostaję od kogoś maila i czytam: słuchaj, idę się zarejestrować, zrozumiałem ideę. To cieszy najbardziej, bo wtedy mam takie poczucie, że jestem matką chrzestną, bo ja nie mogę być dawcą. W ogóle, żeby być w Drużynie nie trzeba być dawcą, ale można dać coś innego i robić milion innych rzeczy. Przykładem jest nasza Martyna Jahnke z Szamotuł, która nie może być dawcą. Pamiętam jak się burzyła, kiedy się dowiedziała, że nie może oddać szpiku. Mówiła nawet, że nie ma sensu organizować zbiórek, bo to nic nie da. Namówiłam ją, zaprosiła swoich kolegów i okazało się, że jeden z nich – Paweł został bliźniakiem genetycznym. I to dzięki niej mógł uratować komuś życie. Ilu wolontariuszy liczy Drużyna? Szczerze mówiąc – dokładnie nie wiem, ale myślę, że możemy mówić o tysiącach. Jest grupa ludzi, około 300 osób, którzy pracują jak mróweczki i ciągle mają coś

do zrobienia. Jest kilkuset biegaczy, którzy startują w naszych barwach, m.in. Liber, Mezo, Doniu, Decks, Kasia Bujakiewicz, Marcin Ubraś, Sylwia Majdan. Są też członkowie, którzy zakładając naszą szpikową koszulkę wykonują pracę w swoich domach, zakładach pracy, wśród znajomych. Tłumaczą, edukują i zachęcają. Jaka jest wasza rola? Przede wszystkim edukacja, choć to się zmienia. Początkowo mówiliśmy tylko o oddawaniu szpiku, dziś zachęcamy do oddawania organów po śmierci, podpisywania oświadczeń. Ten temat jest nam o tyle bliski, że wśród naszych podopiecznych jest mała Ola, która czeka na nerkę. Bez niej niestety nie przeżyje. Ten temat jest mi szczególnie bliski. Pamiętam moje rozmowy o oświadczeniu woli z nieżyjącą już Iloną Szwajcer, dziennikarką Radia Merkury. Podpisała, a potem wzięła jeszcze kilka dla rodziny. Jej organy trafiły do sześciu osób. Uratowała im życie. I tak sobie myślę, że dziś bycie wolontariuszem to wielka wartość. Czy dziś potrzebnych jest wielu dawców szpiku? Tak, cały czas. Mamy w bazie dawców około miliona Polaków i to cieszy. Ale pojawił się inny problem. Zgłasza się wiele osób, które chcą być dawcami, ale potem rezygnują. Myślę, że to wynika głównie z niewiedzy, ze strachu. A tu się nie ma czego bać. Oczywiście, przed oddaniem szpiku nie możemy imprezować i szaleć. No i potrzebujemy trochę czasu. Najpierw są badania, potem dwa dni w szpitalu. Zabieg pobrania komórek macierzystych odbywa się w pełnym znieczuleniu, więc bezboleśnie. Szpik pobierany jest z dołeczków nad pośladkami, nie z kręgosłupa, choć wiele osób tak myśli. Później przez kilka dni jesteśmy osłabieni i jest to całkiem normalne. Drugi sposób to separowanie komórek macierzystych z krwi. Leżymy z wenflonami w jednej i drugiej ręce, aż przetoczy się krew i przefiltrują komórki macierzyste. Po zabiegu trzeba brać odpowiednie leki i się oszczędzać. Możemy czuć się grypowo. Ale tak sobie myślę, że gdybym wiedziała, że gdzieś na końcu Polski jest ktoś, komu mogę uratować życie, miałabym to gdzieś, że jestem dwa dni w szpitalu.


Miałam kilka kryzysów. Pierwszy chyba po śmierci Natalii Szalkiewicz. Wtedy powiedziałam sobie: dość, mam to w dupie, to nie ma sensu, bo oni i tak umierają. Agnieszka Wziątek, nasza onkolożka ze Szpitalnej, opieprzyła mnie równo mówiąc: – Słuchaj, a tobie się za dużo nie wydaje? Myślisz, że kim ty jesteś, Panem Bogiem, że ratujesz i uzdrawiasz? Nie. Ty jesteś po to, żeby przyjść tu na chwilę i tę chwilę zmienić w radość i zapomnienie. I jeśli ci się to uda, to twoje zadanie jest celująco wykonane

W uświadamianiu pomaga edukacja? Spotykamy się z młodzieżą, by od pełnoletności tłumaczyć pewne rzeczy. Z dziećmi rozmawiamy o chorobach, o oddawaniu krwi, szpiku, przyprowadzamy na lekcje osoby, które wyzdrowiały. Budujemy swego rodzaju świadomość. Przygotowujemy paczki dla rodzin okołoonkologicznych – takich, które straciły bliskich, w których jest choroba. W tym roku przygotowaliśmy 50 paczek, które rozwozili nie tylko wolontariusze, ale też sponsorzy. I to ci ostatni mogli zobaczyć, jak to działa, jak funkcjonują takie rodziny. Bo skoro dałeś nam pieniądze, to chodź z nami na oddział i zobacz, że kupiliśmy za to poduszki, serca na walentynki, pościele, paczki. My chcemy ciebie, a nie tylko twoje pieniądze – taką mamy filozofię. Bo tak samo jak potrzebujemy pieniędzy, potrzebujemy ludzi.

FOT. ARCHIWUM PRYWATNE

Jak często odwiedzacie dzieci w szpitalach? Raz na tydzień. Teraz niestety nie możemy chodzić ze względu na panujący wirus grypy. Ubolewamy nad tym, ale co zrobić. Staramy się, żeby nasze wizyty były jak najbardziej domowe. Nie chcemy robić cyrku, tylko budować relacje. Przynosimy ciasta, siadamy, rozmawiamy, bawimy się wspólnie. Nasi podopieczni zapraszają nas na urodziny. Tworzymy taką jedną, wielką rodzinę. I to jest piękne. Jakie emocje towarzyszą spotkaniom na oddziałach? Chorzy niczym nie różnią się od zwykłych dzieci. Oglądają YouTube, siedzą na FB, robią sobie zdjęcia, mają tam mnóstwo zabawek. To jest normalny świat, niestety często wypełniony cierpieniem i czasem, którego jest coraz mniej. Ale w sumie jest jedna różnica:

47

dzieci onkologiczne nie mają włosów. To tyle. Oczywiście podczas odwiedzin targają nami różne emocje. Ja sama miałam kilka kryzysów. Pierwszy chyba po śmierci Natalii Szalkiewicz. Wtedy powiedziałam sobie: dość, mam to w dupie, to nie ma sensu, bo oni i tak umierają. Agnieszka Wziątek, nasza onkolożka ze Szpitalnej, opieprzyła mnie równo mówiąc: – Słuchaj, a tobie się za dużo nie wydaje? Myślisz, że kim ty jesteś, Panem Bogiem, że ratujesz i uzdrawiasz? Nie. Ty jesteś po to, żeby przyjść tu na chwilę i tę chwilę zmienić w radość i zapomnienie. I jeśli ci się to uda, to twoje zadanie jest celująco wykonane. My nie zmienimy świata, nie zabierzemy choroby. Możemy zwyczajnie z kimś pobyć. Czasem popłakać, pośmiać się, pomilczeć, a czasem spełnić marzenie, jak to było w przypadku Julii. Bardzo chciała zaśpiewać z Sylwią Grzeszczak. Zaśpiewała na korytarzu i chwilę potem zmarła. Wszyscy to bardzo przeżyliśmy. Co było potem? Stałam na pogrzebie i to wszystko wracało, jak karty. Zresztą często wraca. Ja w ogóle tak mam, że nie wyrzucam z telefonu osób, których już wśród nas nie ma. Wciąż mam do nich numery, choć nigdy tam nie dzwonię. Ostatnio liczyłam, jest ich 21. Są, bo oni wciąż żyją, we mnie. Wyobrażasz sobie życie bez Drużyny Szpiku? Nie, chociaż są momenty, że mam dość. Ostatnio ktoś w sobotę o siódmej rano dzwonił, że chce oddać szpik. Albo odbieram telefon w niedzielę przed północą, bo ktoś szuka informacji na temat oddawania szpiku. Mój Adam mówi: wyłącz ten telefon o dziesiątej i już. A ja nie umiem tego zrobić. Drużyna to nie jest tylko praca, to moje życie...


48

moda

/

Zalla by Sara Zalewska W kwietniu odbierze nagrodę „Luksusowa marka roku”. Jej projekty są doceniane nie tylko w kraju, ale też za granicą. Projektuje ubrania użytkowe, czyli takie dla każdego. Skończyła prawo, którego nie znosiła. Żeby oderwać się od kodeksów wtapiała się w świat mody. Dziś, mimo wielu przeciwności, jest właścicielką marki Zalla i jest z tego bardzo dumna. Jej sukienki nosiły już wielkie gwiazdy, wkrótce w jednej z nich wystąpi Beata Kozidrak. rozmawia: Joanna Małecka

Ł

adna blondynka delikatnie przeczesuje włosy. Jest trochę nieśmiała, choć wiele już w życiu zrobiła i osiągnęła. Powoli dociera do niej fakt, że Zalla to już nie tylko metka, ale marka. Kreuje ubrania dla każdego biegając pomiędzy hurtowniami z tkaninami a pracownią krawiecką. Na Szczepankowie powstaje jej atelier. Telefon ciągle dzwoni. Sara Zalewska, 27-latka z Poznania, odkłada go na bok i bacznie mi się przygląda: – Może kiedyś będziesz potrzebowała sukienki, mam już na nią pomysł. Myślisz, że Poznań jest modny? SARA ZALEWSKA: Jako miasto na pewno. Jeśli chodzi o ludzi, to ciężko powiedzieć. Raczej im się nie przyglądam. Mam taką pracę, że ciągle jestem w biegu: wsiadam i wysiadam z samochodu. Na tyle, na ile udało mi się zaobserwować, mogę powiedzieć, że my poznaniacy jesteśmy modni, zresztą często chwalimy się tym w Internecie.

Twoim zdaniem ubiór podkreśla charakter człowieka? Najważniejsze, żebyśmy dobrze czuli się w tym co mamy na sobie. Rzeczywiście, coś w tym jest, że szukamy trendów odpowiadających naszym charakterom. Czasem ubieramy się w zależności od dnia, naszego humoru. Mnie to nie dotyczy, bo chodzę ubrana na czarno, ale nie powiedziałabym, że mam czarny charakter czy gorszy dzień. Po prostu lubię ten kolor, czuję się w nim sobą. Moja babcia, która była projektantką, miała w swojej szafie dwa sezony: biel i czerń. I całe życie latem chodziła ubrana na biało, a jesienią i zimą wkładała czarne rzeczy. Tę czerń przejęłam chyba po babci. Zresztą lubię elegancję i nie chcę się wyróżniać. Poza tym czarny wyszczupla (śmiech). Wspomniałaś o swojej babci, która projektowała ubrania. Czy to oznacza, że moda towarzyszy Ci od dziecka?


49 


50

Jeżeli mówimy o doborze do spodni dresowych czapki bejsbolówki, turkusowych trampek i innych detali, to raczej nie. Zawsze byłam chłopczycą. Wolałam iść z kolegami na boisko i pograć w piłkę niż pindrzyć się przed lustrem. Ale od dziecka dużo czasu spędzałam z moją babcią Anną i podpatrywałam jak jest ubrana, co ma w szafie. W tamtych czasach prowadziła butik w Poznaniu. Ściągała z zagranicy ciuchy, których nigdzie nie było. Trochę je przerabiała, dobierała do nich dodatki. Pamiętam, kiedy otworzyła pierwszy sklep w Obornikach Wielkopolskich. Na wieszakach pojawiały się ekskluzywne tkaniny, koronki, cekiny. To wszystko było bardzo ładne. Przebierałam w ciuchach, ale ostatecznie uznałam, że to nie dla mnie i wolę swój dres. Kiedy zakochałaś się w modzie? Chyba w liceum. A potem, już na poważnie, zajęłam się modą na studiach. Być może wynikało to z kierunku, który wybrałam. To było prawo, a więc kodeksy, paragrafy itp. A we mnie wciąż siedziała ta artystyczna


51

dusza. Myślałam wtedy o tańcu, projektowaniu, malowaniu, szkole filmowej. Ostatecznie postawiłam na stabilną przyszłość. Aż któregoś dnia postanowiłam oderwać się od codzienności i zaczęłam projektować. Dla siebie. Pamiętam, że idąc do sklepu zawsze szukałam czegoś fajnego, co miałam w głowie i nigdy nie mogłam tego znaleźć. Poza tym jestem dość niewymiarowa: jestem niska, mam szersze biodra, więc nic idealnie na mnie nie leżało. Zaczęłam od t-shirtów, a potem poszło lawinowo. Wymyślałam sukienki, stroje wieczorowe, ale też sportowe. Ile pokazów mody masz na swoim koncie? Chyba kilkanaście. Pierwszy był niesamowity i to był dla mnie punt przełomowy. Stało się to głównie dzięki mojej mamie, która mocno wspierała mnie w tej mojej pasji. Tata nigdy nie zgadzał się na to, żebym zajmowała się modą. Miałam skończyć dobre studia, mieć pracę i stabilnie żyć. A ja się buntowałam i szukałam wsparcia gdzie indziej. Pewnego dnia mama podważyła zdanie taty i wysłała

Na poważnie zajęłam się modą na studiach. Być może wynikało to z kierunku, który wybrałam. To było prawo, a więc kodeksy, paragrafy itp. A we mnie wciąż siedziała ta artystyczna dusza. Myślałam wtedy o tańcu, projektowaniu, malowaniu, szkole filmowej. Ostatecznie postawiłam na stabilną przyszłość. Aż któregoś dnia postanowiłam oderwać się od codzienności i zaczęłam projektować moje zgłoszenie na pokaz mody do Szczecina. Było to duże wydarzenie, bo firmowane przez Fashion TV. Otworzyłam szafę i myślałam: Boże co ja pokażę, mam tylko pojedyncze ciuchy. Ostatecznie pokazałam eleganckie sukienki koktajlowe, wieczorowe, dresy z ekoskóry, spódniczki dresowe plisowane, bluzy z szyfonu. Każda rzecz pochodziła z innej parafii. No i wtedy po raz pierwszy udzieliłam wywiadu do telewizji. Potem przyszły sesje zdjęciowe, wyjazdy, ubierałam gwiazdy, osoby do reklam. I powstała Zalla – moja marka, o której zawsze marzyłam.


52

Nie mogłam uwierzyć, że to, co robię jest rozpoznawalne, że ta Zalla gdzieś istnieje. Tempo było niesamowite. Później ubierałam dziewczyny podczas Miss Wielkopolski, pokazywałam kolekcję w Internecie. Niedługo pojawi się nowy teledysk Beaty Kozidrak, która wystąpi w mojej sukience Nie mogłam uwierzyć, że to, co robię jest rozpoznawalne, że ta Zalla gdzieś istnieje. Tempo było niesamowite. Później ubierałam dziewczyny podczas Miss Wielkopolski, pokazywałam kolekcję w Internecie. Niedługo pojawi się nowy teledysk Beaty Kozidrak, która wystąpi w mojej sukience. Kiedy tata przekonał się do Twojej pasji? Długo to trwało. Pamiętam jak przygotowywałam się do egzaminów, w międzyczasie szykując kolekcję na pokaz. Tata wpadał i mówił: – Ty to

robisz? A nauka? A kiedy skończyłam studia i się obroniłam, odpuścił i chyba zaakceptował mój wybór. Dziś jestem szczęśliwa, bo robię to, co kocham i do tego ma to sens. I w tym momencie dziękuję wszystkim, którzy zawsze we mnie wierzyli i wspierali mnie w trudnych chwilach. Czy jest ktoś, komu chciałabyś coś zaprojektować? Pewnie, wiele jest takich osób. Przede wszystkim chciałabym, żeby moje ubrania po prostu się nosiły, a na szyi widniała metka: Zalla. Wtedy będę najszczęśliwsza. Skąd nazwa Zalla? Początek to oczywiście pierwsze litery mojego nazwiska. A całą nazwę wymyśliła kilka dobrych lat temu moja przyjaciółka, z którą się wychowywałam. Niestety dziś nie mamy kontaktu, ale jestem jej za to bardzo wdzięczna.


đ&#x;ĄŻ

Specjalnie dla „Poznańskiego prestişu� w najnowszej kolekcji Sary wystąpiła aktorka Wiktoria Gąsiewska, znana z seriali „Barwy Szczęścia� i „Rodzinka.pl�

53 

produkcja: Patryk Boro | Celebration Productions fotograf: PaweĹ‚ Garncarz make up: Beauty Line fryzura: Magdalena Kozica Instytut Urody BĹ‚Ä™kitna BaĹ„ka futra: Roschele Specjalne podziÄ™kowania za udostÄ™pnienie miejsca do sesji kierujemy do Cinema Hostel & Apartments, StrzaĹ‚owa 6aÂ

đ&#x;ĄŽ

SARA ZALEWSKA

produkcja: Patryk Boro | Celebration Productions fotograf: SĹ‚awomir Brandt BONDER.ORG make up: Beauty Line Instytut fryzura: Piotr SierpiĹ„ski Specjalne podziÄ™kowania za udostÄ™pnienie miejsca do sesji kierujemy do City Park Hotel & Residence i Whisky Bar 88

Kiedy kolejny pokaz? W kwietniu, w hotelu Marriot w Warszawie, podczas wielkiej gali, gdzie zostaną wręczone nagrody za prestişowe marki w Polsce. Powiem po cichu, şe jestem podwójnie szczęśliwa, bo kapituła konkursu przyznała mojej kolekcji tytuł „Luksusowa marka roku�. Jeszcze w to nie wierzę i pewnie dotrze to

do mnie dopiero kiedy wyczytają moje nazwisko. Na pokazie pojawi się kolekcja wiosenna, która właśnie powstaje. A co z Poznaniem? Mój pokaz po poznańsku zaplanowany jest na 6 maja. Odbędzie się na dachu Galerii MM podczas imprezy Rooftop Party. 


54


na

zdrowie

/

55

Mistrzowski makijaż permanentny Studio Urody Magia MM, które prowadzi od dziesięciu lat, znajduje się na Piątkowie. Dzwonię do drzwi. Otwiera mi ciemnowłosa, szczupła dziewczyna o zielonych oczach. – Bardzo proszę, czego się napijesz? – Kawę poproszę – rzucam. Monika Mytko ma na sobie biały, idealnie skrojony i wyprasowany fartuch. Pięknie umalowana uśmiecha się do pań siedzących w poczekalni. Na ścianach dyplomy, autografy aktorek, piosenkarek, które skorzystały z jej usług, kilka statuetek. Jest Międzynarodową Mistrzynią w Makijażu Permanentnym. Właśnie zamknęła zapisy na rok 2017 rozmawia: Joanna Małecka

S

tudio Urody, które stworzyła od podstaw, jest pięknie wykończone: stylowe meble, przytulne dodatki. – Nie zawsze tak było – mówi Monika Mytko i prowadzi mnie do swojego gabinetu. – Kiedyś nie miałam na czynsz i ledwo wiązałam koniec z końcem. Skąd u Ciebie zainteresowanie makijażem? MONIKA MYTKO: Kiedy byłam mała, obserwowałam moją mamę. Stała rano przed lustrem i precyzyjnie wykonywała makijaż. Jak wychodziła, podbierałam jej kosmetyki i stawiałam na moją toaletkę w pokoju. Mieszkaliśmy wtedy na Różanym Potoku. Próbowałam, kombinowałam, nieraz tusz wylądował mi w oku. Z czasem nauczyłam się dobierać kolory, rysować kształty. Koleżanki śmiały się, że wolę siedzieć przed lustrem, niż grać z nimi w gumę. A ja to zwyczajnie lubiłam. I jakoś do dziś mi to wychodzi, chyba (śmiech). Kończyłaś studia z tym związane? Startowałam na dwa kierunki – socjologię i kosmetologię. Na ten pierwszy się dostałam,

a na drugim byłam wpisana na listę rezerwową. Kiedy dowiedziałam się, że w końcu przyjęto mnie na kosmetologię, dotarło do mnie, że jest to połączenie wiedzy o kosmetyce z medycyną. I trzeba będzie się sporo nauczyć. To dało mi podstawy do pracy. Potem było mnóstwo seminariów, kursów i szkoleń. W 2007 roku otworzyłam swój gabinet i… otworzyły mi się oczy. Brak klientów, godziny spędzone samotnie w salonie. Raz po raz jakaś pani przyszła na zabieg. I nic, cisza. Płakałam w poduszkę, bo nie miałam ani pieniędzy na reklamę, ani na dalszy rozwój. Siedząc w gabinecie podrywałam się na każde otwarcie drzwi. A tu zamiast klientek listonosz, pani z czynszem, ktoś z reklamą. Rachunki rosły, a ja stałam w miejscu. I pewnie gdyby wtedy najbliżsi mi nie pomogli, zamknęłabym studio i teraz była gdzie indziej. Oprócz tego siłę dawała mi ogromna determinacja do przetrwania. Podpierałam się innymi drobnymi pracami, by utrzymać to studio. Zainwestowaliśmy w sprzęt, w mój rozwój, zaczęły pojawiać się pierwsze klientki. A dalej poszło pocztą pantoflową. Wtedy nie wierzyłam w to, że się uda. W ogóle chyba przestałam wierzyć w siebie w pewnym momencie.


56

Jesteś Międzynarodową Mistrzynią w Makijażu Permanentnym. Przyjeżdżają do Ciebie klientki z całego świata. Uwierzyłaś w siebie? Czasem mam wątpliwości, czy dobrze to robię (śmiech). Całe życie dążę do perfekcji i ciągle się uczę. Nie wyobrażam sobie zostać w tyle. I wciąż uważam, że wiele rzeczy muszę poprawić. Od tej przysłowiowej biedy wiele się zmieniło i wydarzyło. Moi przyjaciele i bliscy kopali mnie do działania, wypychali na konkursy. W 2007 roku odbyłam specjalizację w Polskiej Akademii Mikropigmentacji. Dwa lata później zdobyłam pierwszą licencję mikropigmentacji Long Time Liner w centrum szkoleniowym w Berlinie. W tym samym roku ukończyłam szkolenie z usuwania tatuażu i korygowania makijażu permanentnego, a w 2010 roku to kolejny etap mojego szkolenia – uzyskałam najwyższą licencję Międzynarodowego

Przewodnicząca jury wyczytywała kolejne nazwiska od końca. I nagle padło: I miejsce i nową maszynę Long Time Liner zdobywa Monika Mytko. A ja tak stałam bez ruchu. Moja przyjaciółka płakała robiąc mi zdjęcia z pierwszego rzędu. A do mnie nic nie docierało. Potem rzuciłyśmy się w sobie w ramiona i zrozumiałam, że to ja wygrałam te mistrzostwa. Nigdy nie zapomnę tego dnia

Certyfikatu Linergisty ELITE PARTNER Long Time Liner, w głównym centrum szkoleniowym w Monachium. Odbyłam też szereg kursów i sympozjów. Dziś najpiękniejszym docenieniem mojej wytrwałej pracy są zadowoleni klienci, którzy czasem potrafią naprawdę z daleka przyjechać i cierpliwie poczekać na termin. Potem były mistrzostwa? Tak. W 2012 roku po raz pierwszy wystartowałam w Mistrzostwach Polski w Artystycznym Makijażu Permanentnym. Pamiętam doskonale ten dzień i stres jaki mi towarzyszył. Bałam się wyjść na scenę, bo ja nie lubię tłumów. A tu musiałam na oczach dziesiątek ludzi, na żywo, pigmentować. Wtedy naprawdę myślałam, że nic nie umiem. Byłam niezadowolona z mojej pracy. Kiedy skończyłam, myślałam, że moja praca jest dobra, ale nie aż tak… I nagle słyszę werdykt jury: 2 miejsce. Byłam w szoku. Nabrałam większej pewności, ale postanowiłam jeszcze więcej czasu poświęcić na szkolenia. W ubiegłym roku usłyszało o Tobie międzynarodowe środowisko. Skąd pomysł, żeby wystartować akurat w tych mistrzostwach? Namówili mnie bliscy i rodzina. Nie miałam wyjścia (śmiech). Mistrzostwa odbywały się podczas międzynarodowej konferencji makijażu permanentnego w Warszawie. Miałam na pewno cierpliwą modelkę Karolinę, która trochę się wycierpiała. W ciągu czterech godzin musiałam wykonać pigmentację brwi i ust. I znowu było pod górkę. Bo pigment się nie przyjmował, musiałam doprecyzować rysunek, miałam kiepską lampę i nic pod nią nie widziałam. Moja przyjaciółka, która była wtedy ze mną, mnie uspokajała. W końcu się zdenerwowałam (śmiech) i mówię do niej: jak nie załatwisz mi lampy albo jakiegoś lepszego światła i nie ściszy ktoś muzyki, która gra dla mnie zbyt głośno, to idę do domu. I ona, ze stoickim spokojem – jak zawsze zresztą – wyszła z sali i po chwili wróciła z nową lampą. Powiedziała wtedy: – Teraz już się nie wykręcisz. Skończyłam i znów byłam niezadowolona. Kiedy stanęłam na scenie wśród pozostałych uczestniczek, patrzyłam bezmyślnie przed siebie. Na sali siedziały setki ludzi. I zastanawiałam się co ja tu robię. Przewodnicząca jury wyczytywała kolejne nazwiska od końca. I nagle padło: I miejsce i nową maszynę Long Time Liner zdobywa Monika Mytko. A ja tak stałam bez ruchu. Moja przyjaciółka płakała robiąc mi zdjęcia


z pierwszego rzędu. A do mnie nic nie docierało. Potem rzuciłyśmy się w sobie w ramiona i zrozumiałam, że to ja wygrałam te mistrzostwa. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Po międzynarodowych mistrzostwach dotarło do mnie, że to już chyba czwarty raz, kiedy startuję (śmiech) i cierpliwie próbuję doprecyzować swoją pracę z mikropigmentacją.

57

Co dał Ci ten tytuł? Lawinowo zaczęły zapisywać się klientki, choć już przed konkursem miałam zapisy na trzy miesiące do przodu. Dziś mamy marzec, a ja mam kalendarz wypełniony do końca roku. Całe życie na to czekałam. I stało się. Makijaż permanentny kiedyś był luksusem. A dziś? Moim zdaniem dziś może pozwolić sobie na niego każda kobieta. Ale nie tylko, bo mężczyźni również korzystają z zabiegów. Uzupełniają brwi i włosy mikropigmentacją medyczną. To kolejna dziedzina, w której postanowiłam się specjalizować. Temat mikropigemntacji jest bardzo obszerny, nie tylko możemy wykreować nowe brwi, podkreślić usta czy zagęścić linię rzęs czy przykryć bliznę po operacji, a nawet pokrywać ubytki melaniny w skórze przy bielactwie. Wszelkiego rodzaju rekonstrukcje włosów czy otoczki brodawki sutkowej to też temat przyszłościowy. Na czym polega zabieg? Zaczynamy od konsultacji, czyli co dana osoba chciałaby skorygować, uzupełnić. Niektórzy chcą mieć ładne, symetryczne i gęste brwi, inni pełne usta podkreślone kolorem, kreski w linii rzęs. Po konsultacji trzeba wykonać projekt. Oczywiście kształt dobieramy w taki sposób, by podkreślić urodę klientki/klienta. Każdy może też wnieść swoje uwagi. Jeśli ten etap mamy za sobą, dobieram kolor i rozpoczynamy pigmentację. Pracuję na pigmentach, które nie zawierają metali ciężkich, a więc makijaż nigdy nie będzie wyglądał jak tatuaż – będzie bardzo naturalny. Po zabiegu trzeba przyjść na korektę. Taki makijaż utrzymuje się około dwóch lat. Wykonanie jest praktycznie bezbolesne, a wygoda niesamowita. Czy można zepsuć makijaż permanentny? Oczywiście. Na co dzień spotykam się z klientkami, które mają fatalnie wykonany makijaż i proszą o pomoc. A tego niestety nigdy nie da się skorygować tak, by wyglądało jak profesjonalnie zrobiony makijaż od początku do końca.

Kiedy dowiedziałam się, że w końcu przyjęto mnie na kosmetologię, dotarło do mnie, że jest to połączenie wiedzy o kosmetyce z medycyną. I trzeba będzie się sporo nauczyć. To dało mi podstawy do pracy. Potem było mnóstwo seminariów, kursów i szkoleń. W 2007 roku otworzyłam swój gabinet i… otworzyły mi się oczy Można usunąć laserem i takie zabiegi też wykonuję, ale jest to proces długotrwały. Każdy jest fachowcem w jakiejś dziedzinie. Nie można robić dobrze czegoś, na czym się nie znamy albo nie mamy odpowiedniego przygotowania. Jeśli więc ktoś nie czuje się dobrze w makijażu permanentnym, niech tego nie robi, bo można zrobić komuś krzywdę. A twarz to nasza wizytówka i pewnych zmian nie da się cofnąć. Jesteś kobietą sukcesu? Można tak powiedzieć. Jeśli mamy pasję i kochamy to robić, ciężko pracujemy, to w końcu osiągniemy sukces. Dla mnie sukcesem jest każda zadowolona klientka/ klient. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła robić coś innego. Ale myślę, że do sukcesu dochodzi się małymi krokami. Każdy biznes na początku przynosi straty i nie ma w tym nic dziwnego. Może lepszym określeniem mojej osoby jest to, że jestem spełniona. Choć czasem bywam zmęczona, bo mam sporo pracy, to jestem szczęściarą. Bo dziś szczęściarzem jest ten, kto robi to co lubi, i może z tego żyć. Ja mogę i życzę tego każdemu! Jedyne, czego teraz mogę sobie życzyć, to zdrowia, by mieć siłę spełniać kolejne marzenia.


58

Muga i casa de vinos ul. Krysiewicza 5, Poznań

P

prestiżowy

lokal

/

Nuts & Berries Galeria Posnania, wejście bezpośrednio do restauracji: róg ulicy Kórnickiej/ Jana Pawła II – parter, wejście główne: ul. Pleszewska 1

Z

upełnie nowy, równie zaskakujący, autorski koncept kulinarny, stworzony przez rodzinę poznańskich restauratorów, założycieli znanej i cenionej nie tylko przez lokalnych gości grupy Weranda Family. Niebanalne połączenia dobrych i prozdrowotnych składników w wyśmienite, pełnowartościowe dania kuchni europejskiej zgodne z aktualnie obowiązującymi trendami żywieniowymi to nie jedyne zalety tego wyjątkowego miejsca. Inspirująca dżungla będąca motywem przewodnim wystroju lokalu, choć znajduje się w centrum handlowym, przyciąga nie tylko miłośników dobrej kuchni, ale również ludzi związanych z mediami, sztuką i kulturą. Restauracja Nuts & Berries czerpiąca z filozofii

ołożona w bezpośredniej okolicy poznańskiego Starego Rynku restauracja Muga jest idealnym miejscem spotkań osób ceniących sobie dopracowaną w każdym elemencie kuchnię i znakomite wina. Goście zabierani są w podróż kulinarną, której przewodnikami jest doskonały smak oraz wieloletnie doświadczenie personelu, który stara się idealnie trafić w każde gusta, dbając o każdy szczegół – począwszy od estetyki podania, a skończywszy na wyjątkowej atmosferze, która zdecydowanie wyróżnia Mugę na tle innych restauracji. Idealne dopełnienie Mugi stanowi casa de vinos – skarbnica wyszukanego smaku najszlachetniejszych win z całego świata. Wiedza zespołu o winach pozwala na dobieranie wina do konkretnego menu tak, aby w pełni wydobyć smak dania i podkreślić jego charakter. Goście zapraszani są szczególnie na degustacje, podczas których prezentowane są nie tylko poszczególne szczepy czy roczniki, ale także uczestnicy zostaną wprowadzeni w klimat danego regionu.

slow food jest z pewnością oazą dla zabieganych klientów Posnanii, jednak zaspokoi także oczekiwania wymagających gości, poszukujących nowych kulinarnych wrażeń w niebanalnych wnętrzach, przy dobrej muzyce i z miłą obsługą. To miejsce doskonałe na rodzinny obiad, randkę, spotkanie biznesowe, a nawet organizację większej uroczystości. Jego lokalizacja we frontowej części budynku Posnanii od strony al. Jana Pawła II pozwoli gościom na bezpośrednie wejście do lokalu, nawet bez konieczności wchodzenia do Galerii. To miejsce lifestylowe, nowe place to be na mapie Poznania w tej części miasta.


59

Bulwar Stary Rynek 37, 61-772 Poznań, tel. 61 665 85 85, 533 181 171, rezerwacje@bulwarrestauracja.pl

R

estauracja Bulwar to nowatorskie spojrzenie na polską kuchnię z akcentami kuchni międzynarodowej. Menu pokazuje staropolskie lokalne tradycje połączone z nowoczesnością. Kuchnia opiera się na lokalnych polskich produktach, co najważniejsze pilnując sezonowości. Ideą i zamysłem kuchni jest przedstawienie w jak najciekawszych treściach i teksturach

Restauracja „Trybuna” ul. Pleszewska 1, Galeria Posnania

T

o nowoczesne i oryginalne miejsce, w którym tradycyjna polska kuchnia przeplata się z nowymi trendami kuchni światowej. Przestronne, nowoczesne wnętrze nadają miejscu niepowtarzalny klimat, a wygodne kanapy sprawiają, że możemy wygodnie zjeść i obejrzeć mecz. W menu m.in.

polskiej polskiej natury, sezonu i tradycji. Szef kuchni doświadczenie zdobywał w hotelach 4 i 5* w Polsce i za granicą oraz odbywał staże w czołowych restauracjach polskich i zagranicznych (Austria, Niemcy). Jest uczestnikiem konkursów kulinarnych takich jak L' art de la cusine Martell, Wielkopolski Kucharz Roku. W Bulwarze można także zjeść kolację po ciemku.

włoska pizza na cienkim cieście, pyszne sałatki, pasty i burgery. Amatorzy słodkości znajdą tu np. maliny na gorąco. W restauracji zadbano także o najmłodszych gości – przygotowano menu dziecięce oraz kącik do zabawy wyposażony w gry i kolorowanki. Dodatkową ofertą dla fanów sportu są transmisje wyświetlane na dużych ekranach podczas których serwowany jest „Zestaw Kibica” oraz dzban piwa w atrakcyjnej cenie.


60

prestiżowy

przepis

/

Jajka faszerowane awokado Jajka na śniadanie? W Poznaniu to swego rodzaju tradycja. Wspólnie z firmą Roleski podpowiadamy, jak przygotować je w trochę inny, równie smaczny sposób. Składniki: •  4 duże jajka •  1 cebula szalotka, pokrojona w drobną kosteczkę •  1 miękkie i dojrzałe awokado, obrane ze skórki i pokrojone w drobną kosteczkę •  1 łyżka majonezu stołowego firmy Roleski •  2 łyżki szczypiorku, posiekanego •  świeżo mielony pieprz, sól do smaku •  kiełki do dekoracji (u mnie: pora) Przygotowanie:

aby farsz z awokado nie wypadał z jajka). Wyciętą część oraz wyciągnięte z jajka żółtko pokrój na kosteczkę i włóż do miski. Dodatkowo zetnij niewielką część jajka w jego dolnej części, aby nie kołysało się na boku i stabilnie stało na talerzu.

1. Ugotuj jajka na półtwardo w osolonej wodzie – w tym celu włóż jajka do gotującego się wrzątku i gotuj przez 5 minut. Po tym czasie wyjmij je z rondelka, przelej zimną wodą i obierz ze skorupki.

3. Obrane awokado, cebulkę szczypiorek i posiekane jajka wymieszaj z majonezem, dopraw solą i pieprzem.

2. Połóż jajka w poziomie i wytnij 1/3 górną część każdego jajka (możesz zrobić nacięcie od góry, tworząc lekką rynnę,

4. Nakładaj farsz do przygotowanych wcześniej jajek, uklepując go. Udekoruj jajka kiełkami.


MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAK A

Chcesz być zawsze na bieżąco?   Dołącz do nas na facebooku Fb/poznański prestiż Magazyn dostępny także na www.poznanskiprestiz.pl


62

familijnie

/


Cabrio to magia 600 wolontariuszy i pracowników obsługi, rajd po wielkopolskich pałacach z wątkiem kryminalnym, bicie rekordu w otwieraniu dachów, budowanie cabrio, wielki piknik na stadionie, koncert gwiazdy wieczoru – to jedne z wielu atrakcji II Międzynarodowego Zlotu Cabrio Poland, który w sierpniu odbędzie się w Gnieźnie. Organizatorzy spodziewają się około 300 samochodów z całego świata tekst: Joanna Małecka  |  zdjęcia: bonder.org

63


64

Z

lot kabrioletów wymyślił siedząc w basenie podczas zagranicznych wakacji. – Pierwszy raz od pięciu lat nie chciało mi się wrócić do Polski. Zastanawiałem się, co mógłbym robić w kraju, şeby nie pracować dla wszystkich, ale dla siebie. Stwierdziłem, şe jeśli mam coś robić, to chcę, şeby to było moją pasją. A moją pasją są kabriolety – opowiada Arkadiusz Szczepański, organizator zlotu. – Na przełomie lat 80. i 90. oglądałem w telewizji taki cykl „Blişej świata�. Program emitowano w niedzielę po południu. I tam wpatrywałem się w kabriolety, które niedługo

đ&#x;ĄŹ

Arkadiusz Szczepański, organizator Międzynarodowego Zlotu Cabrio Poland. Druga edycja tej imprezy startuje 5 sierpnia

potem zaczęły pojawiać siÄ™ w teledyskach. Pierwsze auto z otwieranym dachem kupiĹ‚em 19 lat temu i od razu siÄ™ zakochaĹ‚em. ByĹ‚ to Opel Astra jedynka. Koledzy Ĺ›miali siÄ™, Ĺźe byĹ‚a w kolorze balonowym, takiej gumy do Ĺźucia. Gdy pierwszy raz kiedy wsiadĹ‚em za kierownicÄ™ poczuĹ‚em coĹ› niesamowitego, chociaĹź wiedziaĹ‚em, Ĺźe to jeszcze nie jest mĂłj wymarzony samochĂłd. Później znalazĹ‚em BMW Z3 na sprzedaĹź. PojechaĹ‚em do wĹ‚aĹ›ciciela i zapytaĹ‚em czy mogÄ™ siÄ™ przejechać. Kiedy opuĹ›ciĹ‚em dach, wyjÄ…Ĺ‚em rÄ™kÄ™ poza auto, objÄ…Ĺ‚em drzwi i ruszyĹ‚em, to poczuĹ‚em, Ĺźe jestem częściÄ… tego samochodu, i absolutnie siÄ™ zakochaĹ‚em. Sytuacja byĹ‚a o tyle komiczna, Ĺźe czekaĹ‚em na Ĺ›rodki, Ĺźeby kupić to auto. W miÄ™dzyczasie codziennie jeĹşdziĹ‚em do tego wĹ‚aĹ›ciciela, wsiadaĹ‚em do auta i wyobraĹźaĹ‚em sobie, jak to bÄ™dzie, kiedy bÄ™dÄ™ nim jeĹşdziĹ‚. Po czasie sprzedaĹ‚em ten samochĂłd i zaczÄ…Ĺ‚em podróş po innych kabrioletach, ale nic nie mogĹ‚o zastÄ…pić mi mojego ukochanego BMW. Arkadiusz SzczepaĹ„ski z Poznania wertuje nowy katalog promujÄ…cy nadchodzÄ…cy zlot kabrioletĂłw. – O, proszÄ™ zobaczyć, tak byĹ‚o w zeszĹ‚ym roku – mĂłwi. Wielka parada kabrioletĂłw po Wielkopolsce, czerwone, şóĹ‚te, srebrne, BMW, jaguary, porsche, klasyki. Wszystkie bez dachu. – ChciaĹ‚em zrobić


65

imprezę inną niż wszystkie, bez kręcenia bąków na asfalcie, pomiaru hałasu z rur wydechowych. Taki event dla fajnych ludzi, którzy podobnie jak ja kochają kabriolety. To samochody inne niż wszystkie – dodaje organizator imprezy.

Śniadanie integracyjne i rajd z kryminałem w tle I Międzynarodowy Zlot Cabrio Poland w 2016 roku był strzałem w dziesiątkę. Zjechało 165 samochodów z Polski i zagranicy. Atrakcji nie brakowało, choć tegoroczna edycja ma być jeszcze lepsza. – Pamiętam jak w ubiegłym roku, pierwszego dnia rajdu, o 4 czy 5 nad ranem stwierdziliśmy, że jesteśmy głodni i zastanawialiśmy się gdzie tu coś zjeść. Na to samo pytanie odpowiadali sobie uczestnicy, którzy do nas jechali. Pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy 600 czy 800 bułek, drożdżówki, pączki i zrobiliśmy śniadanie. Ludziom, którzy przyjeżdżali na rajd rozdawaliśmy kanapki, co zaraz na starcie wywołało uśmiech na ich twarzach. W tym roku postanowiliśmy przygotować wspólne śniadanie dla wszystkich uczestników w Olandii, gdzie dzień wcześniej rozpoczniemy zlot imprezą integracyjną – mówi Arkadiusz Szczepański. II Międzynarodowy Zlot Cabrio Poland rozpocznie się 5 sierpnia. Udział w imprezie już


66

dziś potwierdziły ekipy z Wielkiej Brytanii i Skandynawii. Punktualnie o godzinie 11:00 na trasę rajdu cabrio liczącego ponad 180 kilometrów wyjadą pierwsze załogi. – Pojedziemy nad Poznaniem, szlakiem dworków i pałacyków. W sumie tych punktów będzie pięć – dodaje Arkadiusz Szczepański. Pod hasłem „Rajd pełen tajemnic” uczestnicy zmierzą się z zadaniami specjalnymi. W każdym punkcie na załogi czekać będą zadania i niespodzianki z wątkiem kryminalnym. Rozwiązanie zagadki nastąpi po zaliczeniu wszystkich punktów. Dodatkowo każdy zawodnik będzie miał do dyspozycji specjalną aplikację, która pozwoli poruszać się po kolejnych punktach i podpowie czego w danym miejscu się spodziewać.

Zbudują kabriolet Oprócz tego na Stadionie Miejskim w Gnieźnie, przy ulicy Strumykowej 8 , gdzie odbędzie się wielki piknik cabrio, od godziny 10:00

Kiedy zdejmiesz dach i zobaczysz rozgwieżdżone niebo, włączysz swoją ulubioną muzykę, to przenosisz się w inny wymiar i odpoczywasz. Doznania są niesamowite. Bo w cabrio jest magia, której nie ma żaden inny samochód będzie można oglądać klasyki, zabytki i nowe modele samochodów z otwieranym dachem. – Przygotowaliśmy cabrio challenge, czyli wspólnie zbudujemy kabriolet – mówi Arkadiusz Szczepański. – Każdy, kto przyjdzie na stadion, weźmie udział w wielkim budowaniu samochodu, część po części.


67

Poza tym już w tym miesiącu, wspólnie z Urzędem Miasta Gniezna, rusza konkurs plastyczny w szkołach. Uczniowie będą malować, rysować, wyklejać kabriolety, a finalnie powstanie z tego wielka wystawa, która w sierpniu stanie na stadionie. – Dlaczego Gniezno? Myśleliśmy o Poznaniu, ale to ze strony Gniezna otrzymaliśmy pomoc i wsparcie, dlatego zdecydowaliśmy się na tę lokalizację – dodaje Arkadiusz. – Chociaż, jakby nie było, Gniezno słynie z motoryzacji, było pierwsza stolicą Polski, a więc I Międzynarodowy Zlot Cabrio Poland musiał właśnie tam się odbyć. W tym roku w rajdzie wezmą udział nie tylko zawodnicy, ale też podopieczni Drużyny Szpiku. Dzieci będą miały okazję przejechać przez wszystkie punkty aż do mety, czyli na stadion w Gnieźnie. Potem odbędzie się uroczysty wjazd na rampę, a na koniec zaplanowano koncert muzyczny.

Będą bić rekord w otwieraniu dachów Drugi dzień II Międzynarodowego Zlotu Cabrio Poland rozpocznie się prezentacją pojazdów, już o godzinie 10:00. Właściciele będą opowiadać o swoich samochodach. – To są wyjątkowi ludzie, często rozmawiają ze swoimi autami, nadają im imiona. Kiedy zostawiając auto na parkingu, odchodzą, jeszcze długo

się za nim oglądają. Wielu z nich samodzielnie budowała swoje kabriolety – wyjaśnia Arkadiusz Szczepański. – W ubiegłym roku przyjechała do nas para z podróży poślubnej w Chorwacji i uroczyście zakomunikowali, że każdy zlot to będzie rocznica ich ślubu. Najstarsi uczestnicy mieli 80 lat. W niedzielę, w samo południe właściciele cabrio będą bić rekord w liczbie otwierania dachów w jednym momencie, przy akompaniamencie AC/DC. Później odbędą się animacje i konkursy, a o godzinie 16:00 uczestnicy wyruszą na wielką paradę po Gnieźnie, wspólnie z władzami miasta. Impreza zakończy się około godziny 17:00.


68

podróże

/

Dzień z życia Ławicy To drugi regionalny port lotniczy pod względem liczby lotów czarterowych w Polsce. W tym roku z Poznania polecimy m.in.: na Peloponez, do Albanii, Chorwacji, Czarnogóry, a nawet na Sardynię i Maderę. Przez port przewija się rocznie ponad 1,7 mln pasażerów. Ławica ma 23 tysiące metrów kwadratowych powierzchni użytkowej, 22 stanowiska odprawy biletowo-bagażowej (check-in), 11 bram wyjść (gate) i… 500 pracowników. A jak to wygląda w praktyce? tekst: Joanna Małecka  |  zdjęcia: Dominik Tryba


69 


70

C

zwartek. Słońce nad poznańskim lotniskiem wstaje kilka minut przed godziną 7 rano. W terminalu widać przechodzących wzdłuż stanowisk odprawy funkcjonariuszy Straży Granicznej z psem. – Przepraszam, wie pani gdzie mogę nadać bagaż? – zaczepia mnie Mateusz lecący do Londynu. – Tak, proszę iść w lewo, tam pan się odprawi. – Dzięki, nie jestem z Poznania. Przed wejściem do hali odlotów stoi kilka taksówek. Z równo zaparkowanych jeden po drugim samochodów wysiadają klienci z walizkami. Słońce grzeje jakby był maj, a nie luty. – Idealna pogoda na lot moje panie – rzuca przystojny pilot linii Wizz Air do stewardess wchodząc do portu lotniczego. Odpowiadają mu szerokim uśmiechem. Idą prosto do hali odlotów. Drzwi otwierają się automatycznie. Po prawej stronie wypożyczalnia samochodów, po lewej sklep z prasą, kawą i kanapkami. Drugie drzwi. Na wprost stanowiska kontroli bezpieczeństwa. U góry, na antresoli zawieszona tablica odlotów. Najbliższy lot do Frankfurtu, potem Alicante. Gate już otwarte.

Za kontrolą bezpieczeństwa Co jakiś czas przy stanowiskach odprawy posłuchać można muzyki z fortepianu. Ostatnich pasażerów podróżujących do Frankfurtu prosimy o przechodzenie do wyjścia numer dwa. Prosimy nie opóźniać startu samolotu – informuje pani z głośnika. Ktoś gdzieś biegnie, szybko nadaje bagaż. Do kontroli bezpieczeństwa prowadzą słupki z taśmami. Słychać dźwięk rolek, które przesuwają plastikowe skrzynki z rzeczami osobistymi. – Proszę się cofnąć i zdjąć buty – mówi pracownik Straży Ochrony Lotniska do blondynki odprawiającej się na najbliższy lot. Posłusznie stosuje się do zaleceń. Na boso raz jeszcze przechodzi przez bramkę do wykrywania metalu. Już nic nie pika. Zakłada buty, zabiera swoje rzeczy i szuka wyjścia, przez które za chwilę wyjdzie do samolotu. Na wprost sklep wolnocłowy, w którym można kupić wszystko: od perfum, przez zabawki, po alkohole. Po lewej stronie rzędy

krzeseł. Na płycie stoi samolot, który za chwilę przyjmie pasażerów. Część podróżnych czyta gazety. Niektórzy piją kawę w restauracji znajdującej się na samym końcu. Dwóch mężczyzn pali papierosy w specjalnej kabinie. Przechodzimy do strefy no – Schengen. Na tablicach przy wyjściach informacja o najbliższych odlotach i godzinie boardingu. Po prawej stronie Business Executive Lounge. – Dzień dobry. Wiktoria, sympatyczna brunetka wita gości. Wpisuje numer karty klienta, dane i numer rejsu. Po dokonaniu formalności można iść dalej. Ogromny stół z wysokim krzesłami – miejsce do pracy, bezpłatne Wi-Fi, spokojne oświetlenie. Po lewej stronie rząd wygodnych foteli i kanap. Przy każdym stolik. Na środku wyspa z przekąskami, ekspres do kawy, wino, szampan, zimne napoje. Cisza, jakbyśmy nie byli na lotnisku. To właśnie w tym pomieszczeniu,


71

TROCHĘ HISTORII Stacja Lotnicza Poznań, czyli pruskie lotnisko wojskowe w Ławicy pod Poznaniem, powstała w roku 1913. Obiekt miał wzmocnić stacjonujący w mieście V Korpus Armii, lecz idea zakupu samolotu oraz wybudowania lotniska narodziła się w redakcji lokalnego dziennika „Posener Tageblatt”. Inicjatywę zbiórki pieniędzy na ten cel, popartą przez władze miasta i prowincji, realizował Komitet prowincjonalny. Oficjalne otwarcie odbyło się 26 sierpnia 1913 roku – cesarz Wilhelm II odebrał paradę V Korpusu Armii, na którą przybyło tysiące mieszkańców miasta. Na powierzchni ok. 300 hektarów Stacja Lotnicza Poznań obejmowała trawiaste pole wzlotów, koszary, warsztaty oraz trzy hale, w których docelowo mogło stacjonować trzydzieści maszyn. Przed I Wojną Światową, a także w czasie jej trwania, na lotnisku funkcjonowała szkoła pilotów, obserwatorów i mechaników, poza tym naprawiono tu samoloty i składowano sprzęt lotniczy. Po wojnie, kiedy zabór pruski pozostał w obrębie rzeszy Niemieckiej, lotnisko odegrało kluczową rolę w Powstaniu Wielkopolskim.

przed wylotem czas spędza miesięcznie około 1500 pasażerów klasy biznes.

Gdzie jest mama? Jest kilka minut po godzinie 11:00. Alicante odlatuje w samo południe. Przy bramkach numer 7 i 8 trwa odprawa paszportowa. Rodziny z dziećmi ustawiają się w kolejce do wyjścia. – Franek, bądź grzeczny, mama musi poszukać dowodu. Franek bawi się zapięciem od walizki i wpatruje się w panią obsługującą pasażerów. – Mama, co ta pani robi? – Nakleja przywieszkę na bagaż, żeby się nie zgubił. Bagaże wjeżdżają na taśmę i po chwili znikają za gumowymi pasami. Zaglądam do środka. Sortownia znajduje się na tym samym poziomie co lotnisko, choć mam wrażenie, jakbym była na poziomie -1. Pracownicy spokojnie pakują walizki na wózki bagażowe. Wszyscy mają odblaskowe kamizelki i identyfikatory. Wpadają kolejne bagaże. Wychodzimy. Rodziny odlatujących wjeżdżają ruchomymi schodami na antresolę w hali odlotów. Kolejne wypożyczalnie samochodów, kawiarenka i biuro podróży. – Do kaplicy w lewo – tłumaczą panowie z obsługi. To tutaj co niedzielę odbywa się msza św. W prawo


72

przechodzimy na taras widokowy. Na pasie Ryanair, Wizz Air i Polskie Linie Lotnicze LOT. Z tego pierwszego wysiadają podróżni. - Wsadziłeś mamę do samolotu, bo nie widzę? – Rafał dzwoni do brata na co dzień mieszkającego w Alicante. – A bagaż jakiś mama ma? O, patrz wychodzi – mówi do ojca stojącego obok. Czyli jednak się nie zgubiła. Obsługa samolotu powoli wyciąga z luku bagażowego wózki dziecięce. – Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć – liczą dzieci stojące na tarasie widokowym. Podjeżdżają specjalne autobusy, do których powoli wsiadają pasażerowie i odjeżdżają do hali przylotów. – Szybko, bo nie zdążymy do mamy – rzuca Rafał, a w oczach ma łzy wzruszenia. Zbiega szybko po schodach.

Start do Alicante – Ostatni pasażerowie do Alicante proszeni są o pilne przejście do wyjścia numer 6. Samolot

NOWY HOTEL NA ŁAWICY Niebawem na lotnisku powstanie pierwszy w Poznaniu hotel z grupy Marriott – marka Moxy. Założeniem jest, by był to obiekt trzygwiazdkowy na 120 pokoi, posiadający także bar, salę spotkań. Hotele oferują ekstremalnie szybkie Wi-Fi, bar otwarty przez całą dobę, gry planszowe, przekąski, energetyczną muzykę i duże ekrany TV w pokojach przystosowane do podłączenia treści online i gier. To również niestandardowy personel, a właściwie zespół dbający nie tylko o procedury i obsługę, ale również stanowiący o atmosferze hotelu i jego autentyczności w oczach odbiorców.

linii Ryanair, który przed chwilą wypuścił pasażerów, jest gotowy do przyjęcia nowych i powrotu do Alicante. Powoli wsiadają przednim i tylnym wejściem. Stewardessy uśmiechając się od ucha do ucha witają każdego po kolei: - Witamy na pokładzie, które miejsce? Pomagają usiąść, zapakować bagaż podręczny. Kilka minut później drzwi zamykają się.


CZY WIECIE, ŻE… Poznańskie lotnisko uruchomiło jedyny w Polsce program „Poznaj Ławicę” przeznaczony dla młodzieży szkolnej, przedszkolnej, osób niepełnosprawnych. Dzieci przyjeżdżają na lotnisko i odbywają wycieczkę bawiąc się w pasażera przechodzą całą ścieżkę odprawy. Dzieci otrzymują kartę boardingową, odprawiają się, wsiadają do autobusów i wyjeżdżają na płytę lotniska. Jest kilka pakietów do wyboru. Oprócz tego zaglądają do miejsc, do których normalny pasażer nie ma dostępu: odwiedzają strażaków, korzystają z business lounge, wchodzą do karetki, jadą wozem strażackim, poznają pirotechników, sprawdzają jak wygląda sortownia bagażu. Akcja została nagrodzona przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.

za chwilę będziemy na miejscu. W ciągu dwóch minut prosimy ostatnich pasażerów o przejście do samolotu. Inaczej pasażerowie zostaną wykluczeniu z rejsu, a bagaż wycofany – łagodna pani z głośnika ponagla zagubionych pasażerów. Na lotnisku można stracić poczucie czasu.

Lotnisko wieczorową porą

Samochód push back jest już gotowy na wypchnięcie maszyny. Jeszcze tylko znak pilota i można zaczynać. Potężny Boeing skręca prostując dziób w kierunku drogi kołowania. Słychać ryk silników. Pas startowy. Moc maksymalna. Kilkaset metrów i dziób podrywa do góry. Alicante odleciało. – Już możemy iść mamo, tata niedługo wróci – mała Ala ciągnie mamę za rękaw. – Wiem, dziecko, wiem, ale mama już tęskni. – Ja też tęsknię mamo, nie martw się, polecimy do taty na święta. W hali check-in znów kolejka do odprawy. Wizz Air niebawem wyruszy do Oslo. – Zobacz czy bagaż się zgadza, czy walizka nie jest za ciężka – blondynka szuka kanapki dla syna. Wyrzuciła już ręczniki, buty, sweter i kosmetyczkę. – Janusz, no pomóż mi, widzisz że nic tu znaleźć nie mogę. – Przecież sama to pakowałaś – rzuca Janusz i sprawdza czy bilety się zgadzają. – Na pewno wszystko mamy, nie denerwuj się,

Za oknem zachodzi słońce. Resztki promieni odbijają się w szybach samolotu PLL LOT. Samolot turbośmigłowy leci do Warszawy. Obłożenie ogromne. Wzbija się w powietrze już w połowie pasa startowego. Tu nikt nie macha, nie żegna się. To lot biznesowy, wszyscy za chwilę wrócą albo właśnie wracają. Ostatni samolot odlatuje o 21:15. Kierunek: Liverpool. Pasażerowie znikają za strefą odprawy. Jeszcze pikają bramki, pracownicy służby ochrony lotniska powoli zamykają stanowiska. Panie odkurzają kafle i myją podłogę. Gasną światła w wypożyczalniach. W biurach nikogo nie ma. Dziewczyny wycierają blaty stolików, przy których jeszcze przed chwilą podróżni pili kawę. Tylko pracownicy Straży Granicznej spacerujący wzdłuż obiektu czujni jak zwykle. Spod lotniska odjeżdżają taksówki. Już nie jest tak ciepło jak w południe. Starsza pani spod śmietnika przy hali przylotów wymiata niedopałki. – Palą łobuzy i śmiecą, widzi pani? Odchodzi, a za nią zamykają się drzwi. Teraz już rozumiem. – Co rozumiesz? – Jak latają ptaki. I dlaczego to kochają. Katherine Webb  Podziękowania za oprowadzenie dla Joanny, Katarzyny i Artura

73


74

podróże

/

Praga – miasto o stu wieżach Poznań od czeskiej Pragi dzieli jedynie 440 kilometrów. Samochodem możemy pokonać tę odległość w niewiele ponad 5 godzin. To na pewno krótsza, ale raczej też droższa opcja niż podróż autobusem. Bezpośrednio między Poznaniem i Pragą kursuje Polski Bus, a cena za bilety to około 160 zł od osoby w obie strony. To niezbyt wygórowana stawka za weekend w jednej z najpiękniejszych europejskich stolic tekst: Anna Brylewska


FOT. NOPPASINW / FOTOLIA

75 


76

S

đ&#x;ĄŠ

Nad dachami Pragi

đ&#x;Ą­

SĹ‚ynny zegar astronomiczny na Ratuszu Staromiejskim

wobodne zwiedzanie Pragi juş od kilku lat jest moşliwe właściwie tylko poza sezonem. Kiedy robi się ciepło podziwianie najwaşniejszych zabytków, wejście na most Karola czy teş znalezienie miejsca w knajpce na Starówce właściwie graniczy z cudem. Praga ma ponad milion mieszkańców, a kaşdego roku, i to głównie niewielkie centrum, odwiedza nawet 6 razy tyle turystów. Wczesną wiosną moşna uniknąć takich tłumów, łatwiej jest równieş znaleźć niedrogie noclegi w centrum. Za dwuosobowy pokój ze śniadaniem moşna zapłacić niewiele ponad 100 zł. Weekend w Pradze w zupełności wystarczy, şeby zobaczyć najwaşniejsze atrakcje turystyczne. Po kilku dniach zwiedzania moşna mieć jednak pewność, şe wiele wciąş czeka na odkrycie. Ten niedosyt powoduje, şe turyści często wracają do Pragi – nazywanej często „miastem o stu wieşach, Złotym Miastem�, „perłą w carskiej koronie Habsbugrów�, czy teş „miastem miłości�.

Miasto zabytek Zabytkowe centrum Pragi jest wpisane na listÄ™ Ĺ›wiatowego dziedzictwa UNESCO. Nic dziwnego, Ĺźe spacerujÄ…c w tych okolicach co krok natrafić moĹźna na cenne zabytki i ciekawe atrakcje turystyczne. WiÄ™kszość z nich zobaczymy za darmo, ale juĹź na przykĹ‚ad za przejĹ›cie ZĹ‚otÄ… UliczkÄ… trzeba zapĹ‚acić. Widok poĹ‚oĹźonych przy niej malutkich domkĂłw z XVI wieku robi ogromne wraĹźenie. Dodatkowo na wyobraĹşniÄ™ turystĂłw dziaĹ‚ajÄ… legendy, wedĹ‚ug ktĂłrych mieli w nich mieszkać alchemicy i czarnoksięşnicy. Rzeczywistość wydaje siÄ™ mniej atrakcyjna, bo tak naprawdÄ™ przy ZĹ‚otej Uliczce mieĹ›ciĹ‚y siÄ™ domy straĹźy paĹ‚acowej i zĹ‚otnikĂłw. Bilet Ĺ‚Ä…czony na kilka róşnych atrakcji, w tym m.in. ZĹ‚otÄ… UliczkÄ™, kosztuje w przeliczeniu ponad 50 zĹ‚ od osoby. To ciekawa opcja dla turystĂłw, ktĂłrzy dysponujÄ… czasem, ale odwiedzajÄ…c PragÄ™ moĹźna teĹź nastawić siÄ™ na spacery i chĹ‚onąć atmosferÄ™ miasta, ktĂłra jest niepowtarzalna.


77

Praga często nazywana jest „miastem o stu wieżach”, mimo że dziś w jej panoramie można znaleźć około 500 takich punktów

FOT. ŁUKASZ BUDZYŃSKI

Atrakc je Wełtawy Niewątpliwie tętniącym sercem Pragi jest rzeka. Po Wełtawie kursuje mnóstwo turystycznych stateczków, a przy brzegu bez problemu znajdziemy zacumowane barki-restauracje i barki-puby. Jeśli ktoś nie lubi nawet delikatnego kołysania, ale uspokaja go widok sunącej rzeki, może wypić kawę w jednym z wielu barów, które zbudowano przy brzegu. Mieszkańcy Pragi i turyści żyją bardzo blisko swojej rzeki i nie mają żadnego problemu z przejściem z jednego na drugi brzeg Wełtawy, bo do ich dyspozycji jest niemal 20 mostów. Wśród nich najstarszy i najbardziej znany jest most Karola, który przypomina bardziej galerię sztuki. Kiedyś odbywały się na nim turnieje

rycerskie i targi. Ozdabia go aż 30 posągów świętych, a po dwóch stronach mostu znajdują się wieże. W jednej można obejrzeć astrologiczne i astronomiczne aspekty powstania mostu, w drugiej prezentowana jest ekspozycja opowiadająca o jego historii.

Stare Miasto Mostem Karola bez problemu dojdziemy później do samego centrum Starego Miasta, czyli do Rynku. Tłumy turystów podziwiają tam zabytkowe kamienice i okazały Ratusz Staromiejski, ale przed pełną godziną zawsze najwięcej osób zbiera się przy słynnym astronomicznym zegarze. Orloj powstał w XV wieku Co godzinę przechodzi nad nim procesja różnych postaci. Obok apostołów idzie też Chciwy Żyd, Śmierć z klepsydrą czy też Lubieżny Turek. To jedna z trzech części astronomicznego zegara. Pozostałe dwie pokazują położenie ciał niebieskich i miesiące, a co ciekawe większość jego mechanizmów jest oryginalna i działa prawie nieprzerwanie od ponad 600 lat. Zegar obok mostu Karola jest


đ&#x;ĄŻ

Warta honorowa przed Zamkiem Praskim na Hradczanach

78

đ&#x;ĄŽ

Most Karola


79

wizytówką Pragi i podczas pierwszej wizyty w mieście po prostu trzeba go zobaczyć. W tej okolicy nie warto jednak planować przerwy obiadowej. Wystarczy odejść kawałek od Rynku, żeby za taki sam obiad zapłacić prawie połowę ceny.

Zmiana warty Tłumy na moście i pod astronomicznym zegarem są i tak niewielkie w porównaniu do tych, które każdego dnia przed godziną 12.00 zbierają się przed bramą Zamku Praskiego. Matysova brana z początków XVII wieku oprócz wartowników strzeżona jest jeszcze przez dwa wielkie kolosy. Codziennie, w samo południe,

Czesi uznawani są za największych piwoszy na świecie. Historia browarnictwa jest w tym kraju niezmiernie bogata. Nic dziwnego, że w klimatycznych, praskich knajpkach najczęściej kupowanym napojem jest właśnie piwo...


80

turyści bacznie przyglądają się uroczystej i bardzo teatralnej zmianie warty honorowej. Co ciekawe, muzykę, która towarzyszy tej uroczystości skomponował muzyk rockowy Michał Kocab. Podczas ceremonii przekazywany jest sztandar Prezydenta Republiki Czeskiej i zmieniają się wartownicy na posterunkach. Zamek Praski na Hradczanach jest największym kompleksem zamkowym na świecie. Dziś jest również siedzibą prezydenta Czech, częściowo udostępnioną dla zwiedzających.

Czechy już od lat są jednym z najbardziej laickich państw świata, to samo dotyczy samej Pragi, gdzie spora większość mieszkańców jest zdeklarowanymi ateistami. Mimo to praskie kościoły rzadko bywają puste

Kościoły w mieście ateistów

że jest jedną z najbardziej popularnych atrakcji turystycznych, pełni również funkcję grobowca, w którym spoczywają ciała zasłużonych. Z 22 kaplic katedry najważniejsza jest ta poświęcona świętemu Wacławowi. Ozdobiono ją złotem i ponad tysiącem kamieni szlachetnych.

Czechy już od lat są jednym z najbardziej laickich państw świata, to samo dotyczy samej Pragi, gdzie spora większość mieszkańców jest zdeklarowanymi ateistami. Mimo to praskie kościoły rzadko bywają puste, a to oczywiście z powodu turystów. Nie inaczej jest w katedrze świętego Wita, która jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Pragi. Jej budowę rozpoczęto w 1334 roku, a oficjalnie ukończono ponad 600 lat później, czyli w 1934 roku. To największy kościół w Czechach. Kiedyś koronowano w nim władców, dziś oprócz tego,

Mniej turystów Po długich spacerach można odpocząć w Chotkovym sadzie, czyli pierwszym publicznym parku miejskim w Pradze. Został on ufundowany w 1832 roku. Natchnienia

🡩

Widok z Hradczan na Wełtawę

🡭🡪

Archikatedra świętych Wita, Wacława i Wojciecha


81

i wytchnienia często szukał tam kiedyś Franz Kafka. Dzisiaj w otoczeniu przyrody i pięknej małej architektury można tam odpocząć od zgiełku i największych tłumów turystów. Spacerując nawet głównymi alejkami tego urokliwego parku można znaleźć miejsca, z których rozpościerają się piękne widoki...

SAMOCHODEM DO PRAGI Jeśli wybieracie się do Pragi samochodem, pamiętajcie o winietach. Obowiązują one na większości autostrad i dróg ekspresowych. Za brak naklejki na szybie grozi mandat w wysokości 5 tysięcy czeskich koron, czyli ponad 800 zł. Winiety dostępne są na stacjach benzynowych, a 10-dniowa kosztuje po przeliczeniu około 50 złotych. Kierowcy muszą też uważać na kontrole radarowe – szczególnie na odcinkowe pomiary prędkości, których nie brakuje również w samej Pradze. Wjeżdżając do stolicy Czech autem warto znaleźć parking Park & Ride poza ścisłym centrum, w pobliżu metra. Blisko centrum można również zaparkować auto na prywatnych parkingach – tu ceny mogą jednak sięgać nawet 100 złotych za dzień.


82

k u lt u r a l n a r o z m owa

/


83

Nie wstydzę się płakać na melodramatach! Od ponad 50 lat prawie co wieczór staje na deskach teatru. Od 40 lat na scenie Teatru Nowego w Poznaniu. Kiedy się odezwie na ulicy, natychmiast zwraca na siebie uwagę. Prawie żadna uroczystość państwowa, samorządowa czy kościelna w Poznaniu nie może się bez niego odbyć – to on jest „miejskim woźnym” ze swoim głębokim, niskim, aksamitnym bass barytonem. Zbigniew Grochal kocha teatr, ale jak się okazuje ma też wiele innych pasji rozmawia: Małgorzata Rybczyńska  |  zdjęcia: Sławomir Brandt


84

Zacznijmy od Boga, który mówi Pana głosem… ZBIGNIEW GROCHAL: Któregoś dnia zatelefonowała do mnie urszulanka, siostra Janina z Pniew, i mówi: „Wielebny Panie Zbyszku”… to było piękne, do dziś tak do mnie pisze. Mówi więc, „Wielebny Panie Zbyszku, czy mógłby pan być Panem Bogiem?” Chodziło oczywiście o głos w jasełkach z podopiecznymi. I w ten sposób przemówiłem głosem Boga. Oprócz tego ni stąd, ni zowąd zadzwoniła kiedyś reżyserka filmu opowiadającego historię dwóch kobiet w czasie wojny. Film zaczynał się mottem zaczerpniętym ze Starego Testamentu. Były to słowa wypowiadane przez Jahwe. I tam też Bóg przemówił moim głosem. Tak, do Boga mam blisko (śmiech). A jakim głosem mówił sześcioletni pastuszek, którym „debiutował” Pan na deskach teatru? Dźwięcznym. Jak wspominała moja mama, mając półtora roku już mówiłem bardzo wyraźnie zdanie „Dzisiaj przyjdzie do nas ksiądz po kolędzie”. Mama była ze mnie bardzo dumna. Była wychowanką hrabianek Zamojskich, słynnego pensjonatu dla panien z dobrego domu w Zakopanem. Tam nauczyła się tej wykwintności języka i mnie to od początku wpajała. Mój głos, nawet po mutacji, był bardzo dźwięczny, tak jak mojego ojca. Był tenorem o tak silnym głosie, że kiedy śpiewał w kościele, słychać było tylko jego. Do szkoły teatralnej też zdałem

Widzowie przychodzą do teatru i oczekują ode mnie, często nietaktownie wyciągając nogi w fotelach, że pokażę im, co potrafię (śmiech). Kiedy zaczynałem pracę w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, to grałem 27-30 razy w miesiącu. Człowiek nieustannie był w gotowości. Na randki można było się umawiać dopiero po spektaklu albo pomiędzy popołudniowym i wieczornym spektaklem za pierwszym razem. Dostałem taką etiudę do zagrania. Miałem wbiec do pomieszczenia gdzie siedziała komisja i krzyczeć: „ludzie uciekajcie, pali się, ratujcie się, pali się!” Jak wpadłem i ryknąłem, to komisja autentycznie zerwała się z miejsc i chciała uciekać. W czasie moich studiów w Krakowie sam stawałem na podwyższeniu i bez nagłośnienia donośnym głosem, który rozchodził się po całym Rynku, otwierałem Juwenalia.

Zawód aktora jest trudny, choćby z tego powodu, że rzadko kiedy ma się wieczór, który można spędzić w kapciach przed telewizorem. Kiedy wszyscy kończą pracę, aktor ją zaczyna. Tak, bo aktor jest tym, który tym ludziom ma w ich wolnym czasie sprawiać radość i przyjemność, a czasem zmusić do myślenia. Widzowie przychodzą do teatru i oczekują ode mnie, często nietaktownie wyciągając nogi w fotelach, że pokażę im, co potrafię (śmiech). Kiedy zaczynałem pracę w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, to grałem 27-30 razy w miesiącu. Człowiek nieustannie był w gotowości. Na randki można było się umawiać dopiero po spektaklu albo pomiędzy popołudniowym i wieczornym spektaklem. Jak dodać do tego inne moje zajęcia, to rzeczywiście czasu na romanse pozostaje niewiele (śmiech). Lubi Pan pracę z młodzieżą… Przez 26 lat prowadziłem zajęcia w Akademii Muzycznej na Wydziale Wokalno-Aktorskim dla młodych wokalistów operowych, którzy także są aktorami. Czas koturnowych śpiewaków operowych z wysuniętą do przodu nogą na scenie bezpowrotnie minął. Dlatego uczyłem młodych artykulacji, interpretacji tekstów literackich i zachowań scenicznych, Tak aby nie tylko śpiewali, ale tworzyli prawdziwe, wiarygodne postaci w operze. Zajęcia z Panem chwalą także studenci dziennikarstwa, choć potrafi Pan być bezlitosny w obnażaniu niechlujstwa językowego. Ja uważam, że to jest moje powołanie, żeby ci ludzie legitymizowali się jakąś wykwintną jakością mówienia. Żeby to była polszczyzna soczysta, bogata, żeby kultura słowa była tym elementem, który wyróżnia się w tej szarzyźnie naszego życia. Mówię studentom, że dla mnie dziennikarz musi być nauczycielem języka, czyścicielem języka i bogacicielem języka. A jest? Niestety nie zawsze. Z niepokojem obserwuję nasycenie naszego języka kulturą anglosaską, rozpierającą się korpomodą, dominujące wulgaryzmy, nie tylko na ulicy. Już niektórzy wielcy ludzie kultury mówią o… zajebistości. To jest dla mnie jedno z najbrzydszych określeń, dosadnych, okropnych. A ci młodzi ludzie nie mają świadomości, że to jest tak paskudny wulgaryzm. Kiedy wyjaśniam, co znaczy słowo j.…ć , to oni się dziwią i mówią „rzeczywiście”. Ja im tłumaczę, że nie nauczę ich mówić,


85 


86

ale mam nadzieję, że zapłodnię ich wyobraźnię. I wielu z nich zaczyna nad sobą pracować. A głos, rozmowa np. w radiu, może czasem uratować życie. W latach 90. był Pan redaktorem naczelnym Radia Obywatelskiego, radia, które słuchało. Prowadził Pan tam nocne rozmowy ze słuchaczami. Kiedyś zadzwonił mężczyzna, który stwierdził, że chce ze sobą skończyć. Kiedy sobie to przypomnę, to jeszcze mam dreszcze. Długo z nim rozmawiałem, starałem się go zatrzymać na linii, puszczałem muzykę, jednak w pewnym momencie mój rozmówca się rozłączył. Jakieś półtora roku później podszedł do mnie na ulicy człowiek i zapytał, czy nazywam się Zbigniew Grochal. Kiedy potwierdziłem, powiedział: „to ja jestem ten facet, który do Pana dzwonił. Chciałem Panu podziękować, pomógł mi pan przetrwać najgorsze”. Wróćmy do teatru, zastanawiam się, jak to jest, kiedy aktor po raz enty wychodzi na scenę, aby wypowiedzieć te same słowa. Jak wykrzesać z siebie entuzjazm, energię? Od pięciu lat gramy już „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Niech no tylko zakwitną jabłonie”

zagraliśmy prawie 400 razy. Wacława w „Zemście” grałem 380 razy itd., itd. Wbrew pozorom to nie jest trudne. Jest coś takiego jak pamięć emocjonalna. Aktor to ćwiczy, musi się tego nauczyć – przywołać na pstryknięcie palca taki stan emocjonalny, który pozwoli od razu znaleźć się w skórze bohatera, którego kreuje. Nie ma w tym nudy. Jeśli pojawi się nuda, to znaczy, że aktor jest zgrany. Ja cały czas, za każdym razem, kiedy przychodzę do teatru mam lekkie wewnętrzne drżenie, taką bojaźń… Po tylu latach trema? Tak, jest trema. Mimo że znam tekst, że próbujemy. Ale za każdym razem jest ten „rajc”, co ja dziś dam publiczności, czy mnie zaakceptuje, kupi, będzie mnie słuchać. Przecież w kolejnym przedstawieniu aktor na scenie jest ten sam, ale publiczność za każdym razem inna. A czy zawsze grał Pan postaci, które lubił? Czy aktor w ogóle może nie lubić swojego bohatera? Nie powinno tak być. Nawet tego złego, którego gram, muszę gdzieś oskrobać, aby znaleźć ociupinkę dobra w tym człowieku.


87

Od pięciu lat gramy już „Dwunastu gniewnych ludzi”, „Niech no tylko zakwitną jabłonie” zagraliśmy prawie 400 razy. Wacława w „Zemście” grałem 380 razy itd., itd. Wbrew pozorom to nie jest trudne. Jest coś takiego jak pamięć emocjonalna

z rolą, nie umiem, nie dam rady. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, co na to powie dyrektor (śmiech). Bywały takie sytuacje, ale mnie się to nigdy nie zdarzyło.

Nawet w najokrutniejszym mordercy w tzw. złych bohaterach, pracując nad rolą, trzeba szukać takiego elementu, który potem sprawi, że widz powie: „kanalia, bestia, ale miał taki ludzki odruch”. Bo to jest coś takiego, co lubimy. Ja jestem ogromnym miłośnikiem melodramatów, płaczę w kinie, nie wstydzę się i nie mówię, że chłopaki nie płaczą. Tak jak wielu, lubię się powzruszać.

Siedzimy w teatralnej garderobie. Po raz pierwszy jestem w miejscu, do którego normalny widz nie ma wstępu. Czuję, że dotykam tajemnicy teatru, znajduję się po drugiej stronie lustra. Za kilkadziesiąt minut wyjdzie Pan na scenę i zagra w przedstawieniu „Ambona ludu”. To jest miejsce, w którym aktor przeistacza się w graną postać, miejsce skupienia, ale także życia towarzyskiego. Widzę 6 krzeseł przy lustrach… W tej garderobie siedzieli też ci, których już nie ma – Bolesław Idziak, Rajmund Jakubowicz. Żartowaliśmy kiedyś, że była to najstarsza garderoba teatralna na świecie. Łączny wiek siedzących tu wtedy 6 aktorów wynosił ponad 400 lat (śmiech).

A czy aktor może odmówić grania w konkretnym spektaklu? Może, mamy taką niepisaną umowę, że raz w roku aktor może odmówić roli. Mogę powiedzieć reżyserowi, że męczę się

Pół wieku na scenie brzmi dostojnie… To zaledwie pięćdziesiątka! To wciąż dojrzała młodość! Wciąż mam energię młodego człowieka i radość z tego, co robię. I tego zamierzam się trzymać!


88

wydarzenia

/

/

PKO Poznań Półmaraton 26 marca, start godz. 9, MTP, opłata startowa – 90 zł Niezwykła atmosfera, gorący doping przez całe 21 km i 97,5 m i nowa, szybka trasa sprzyjająca biciu rekordów – to tylko część atrakcji co roku przyciągających do Poznania tysiące sportowców. Są wśród nich i zawodowcy, i niedzielni biegacze, bo półmaraton to dystans, który może pokonać naprawdę każdy. W ubiegłym roku plany organizatorów częściowo pokrzyżowała pogoda, ale na metę i tak przybyło rekordowe 11 347 zawodników. Czy w tym roku uda się pobić ten wynik? Przekonamy się już 26 marca, ale miejsc nie powinno zabraknąć, bo limit zgłoszeń to w tym roku aż 16 tys. (ostateczny termin upływa 15 marca). W tym roku trasa po raz pierwszy przebiega przez rondo Kaponiera, a metę zorganizowano pod dachem, w jednej z hal MTP. Warto podkreślić, że to już 10. PKO Poznań Półmaraton – w dniu jubileuszu żadnego poznaniaka nie powinno zabraknąć na trasie!

Puchar Poznania 23 kwietnia, Malta Ski To bardzo widowiskowe zawody organizowane na stoku Malta Ski, które co roku wyłaniają najlepszych narciarzy i snowboardzistów i traktowane są jako oficjalne zakończenie sezonu zimowego w Poznaniu. Do Pucharu Poznania kwalifikuje się czterech najlepszych zawodników z każdej kategorii wiekowej wyłonionych podczas cyklu 5. edycji Grand Prix, które rozgrywane są na stoku Malty Ski od listopada aż do marca. Każdego roku, w każdej z edycji Grand Prix bierze udział około 160 zawodników, co jest ewenementem wśród tego typu imprez amatorskich.

Irlandzkie ballady 17 marca, godz. 20, restauracja Pod Niebieniem, wstęp wolny Już wkrótce, od 10 do 18 marca, będziemy świętować w Poznaniu Dni Św. Patryka, organizowane przez Towarzystwo Polsko-Irlandzkie. W Dzień Św. Patryka, 17 marca w restauracji Pod Niebieniem na Starym Rynku 64 posłuchamy tradycyjnych ballad irlandzkich w wykonaniu Mathew Kelly'ego – barda prosto z Dublina. Irlandzki klimat będzie można poczuć nie tylko na koncercie, ale także na talerzu – przez cały czas trwania Dni Św. Patryka w restauracji będzie można spróbować dań kuchni irlandzkiej – pożywnej zupy na baraninie, cebuli i marchwi czy duszonego udźca baraniego z zielonym groszkiem, purée z brukwi i chipsami z czarnej rzepy.

FOT. PRZMYSŁAW SZYSZKA, KASIA CHMURA-CEGIELKOWSKA / TEATRALNA.COM / MATERIAŁY PRASOWE

będzie się działo


Niebanalna ulga kulturalna 4-8 marca, Teatr Polski, Centrum Inicjatyw Rodzinnych Teatr Polski w Poznaniu_1875 oraz Centrum Inicjatyw Rodzinnych juĹź niedĹ‚ugo zorganizujÄ… cykl spektakli, warsztatĂłw i badaĹ„ profilaktycznych dla kobiet. Pod hasĹ‚em „POLSKI_BABSKI, czyli: dla kobiet niebanalna ulga kulturalna 2017â€? bÄ™dzie moĹźna zobaczyć spektakl „Trojankiâ€? (Teatr Polski, 4 marca, godz. 20, 5 marca, godz. 17), a takĹźe wziąć udziaĹ‚ w tematycznych spotkaniach „Bezpieczna w mieĹ›cieâ€? (6 marca, godz. 15.30, prowadzenie RafaĹ‚ Gabrysiak) oraz „Zdrowa dieta dla kobiet w kaĹźdym wiekuâ€? (7 marca, godz. 11, prowadzenie Agata Zmorkowska oraz Ewelina

w te atr z e

Lament). Będzie takşe spotkanie z Amazonkami, poświęcone profilaktyce badań raka piersi (7 marca, godz. 16, prowadzenie Lidia Sufinowicz). Natomiast w Dniu Kobiet, w godz. od 10 do 18 na parkingu przed Teatrem Polskim stanie CYTOBUS, w którym będzie moşna wykonać bezpłatną cytologię (dla pań w wieku 25-59 lat, które nie wykonywały tego badania na przestrzeni 3 lat). Na wszystkie spotkania, które odbędą się w Centrum Inicjatyw Rodzinnych przy ul. Ratajczaka 44 obowiązują mailowe zapisy (cir@psc-poznan.pl). Liczba miejsc ograniczona. 

89 

đ&#x;ĄŻ

Krystyna Janda i Antoni Zakowicz w sztuce „Matki i synowie�

/

Matki i synowie 20 marca, godz. 17:30 i 20, Teatr Wielki w Poznaniu, bilety: parter rzÄ…d I – II: 140 zĹ‚, parter rzÄ…d VIII – XV: 130 zĹ‚, balkon I loĹźa prawa/lewa: 130 zĹ‚, balkon I: 120 zĹ‚, balkon II: 70 zĹ‚, 50 zĹ‚, balkon III: 40 zĹ‚, 30 zĹ‚ Wielokrotnie nagradzana sztuka, grana z powodzeniem na Broadwayu. Matka nieĹźyjÄ…cego Andre odwiedza Michaela - byĹ‚ego partnera swojego syna. Kobieta jest peĹ‚na nienawiĹ›ci i uprzedzeĹ„. Nie moĹźe przyjąć do wiadomoĹ›ci, Ĺźe jej syn byĹ‚ gejem. Sercem spektaklu jest konflikt miÄ™dzy matkÄ… a dawnym partnerem syna, jego nowym towarzyszem i wychowywanym przez nich dzieckiem. WaĹźne. Aktualne. WzruszajÄ…ce. Bezkompromisowe. O tolerancji. Krystyna Janda dokonaĹ‚a w tym przedstawieniu niezwykĹ‚ej rzeczy: wyreĹźyserowaĹ‚a spektakl, w ktĂłrym, w sposĂłb naturalny, zatarĹ‚a siÄ™ granica miÄ™dzy scenÄ… a Ĺźyciem. Widz odnosi wraĹźenie, Ĺźe uczestniczy w Ĺźyciu prawdziwych ludzi. Przedstawienie robi wielkie wraĹźenie, mimo Ĺźe nie ma tu golizny, scen Ĺ‚óşkowych, ani tanich chwytĂłw. Jest przejmujÄ…ce i wzruszajÄ…ce, a refleksje i gĹ‚Ä™bokie przemyĹ›lenia, na dĹ‚ugo pozostajÄ… w gĹ‚owach widzĂłw.  reĹźyseria: Krystyna Janda obsada: Krystyna Janda, PaweĹ‚ CioĹ‚kosz, Antoni Pawlicki, Adam Tomaszewski/Antoni Zakowicz rezerwacja biletĂłw: rezerwacja@gruv-art.com.pl lub tel. 61 8471115

BÄ™dzie pani zadowolona 24-26, 28-30 marca, godz. 19, Teatr Nowy (DuĹźa Scena), bilety – 65 zĹ‚ Wesele to wdziÄ™czne miejsce akcji w sztuce, o czym wiemy m.in. dziÄ™ki WyspiaĹ„skiemu, a ostatnio takĹźe Smarzowskiemu. To drugie nazwisko w kontekĹ›cie nowej premiery w Teatrze Nowym wydaje siÄ™ zresztÄ… duĹźo bardziej istotne. Jednym z tematĂłw tej sztuki bÄ™dzie bowiem nieproszony gość weselny: zĹ‚o. Czy przygotowywane z wielkÄ… pompÄ… wesele przerwie panowanie ciszy i oĹźywi lokalnÄ… spoĹ‚eczność? Czy dziÄ™ki tej uroczystoĹ›ci uda siÄ™ powstrzymać postÄ™pujÄ…cÄ… apokalipsÄ™? „BÄ™dzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamykâ€? to najnowszy spektakl Agaty Dudy-Gracz – pokaz przedpremierowy juĹź 24 marca w Teatrze Nowym. JuĹź samo nazwisko reĹźyserki powinno wystarczyć za rekomendacjÄ™. Agata Duda-Gracz, w tym roku nominowana do PaszportĂłw Polityki, ma na koncie ponad 30 spektakli, a jej jÄ™zyk sceniczny okreĹ›lany jest przez krytykĂłw jednym z najbardziej wyrazistych w polskim teatrze. 


90 w te atr z e

/

Malowany ptak 26, 28, 29 marca, godz. 19, Teatr Polski, Duża Scena, bilety – 50 zł

dzieje się w czasach II wojny światowej, to z pewnością nie zabraknie także odniesień do współczesności. To jedna z najbardziej oczekiwanych premier Teatru Polskiego w tym sezonie. Duża dawka emocji gwarantowana.

na

scenie

/

Porozumienie płci 8 marca, godz. 19, Scena Na Piętrze, bilety – 40, 60 i 75 zł W Dniu Kobiet w Scenie Na Piętrze wystąpi Agnieszka Chrzanowska. Koncert jest próbą opisania wzajemnych relacji kobiet i mężczyzn, odmienności ich natury oraz stereotypów, które znikają w chwili prawdziwego wzajemnego poznania. W ramach eksperymentu artystka stworzyła specjalny dokument na podstawie wiersza Michała Zabłockiego „Nie taka jak Ty” i podczas koncertu próbuje doprowadzić do podpisania Aktu Porozumienia Płci. Artystce towarzyszyć będą Jarosław Meus na gitarze akustycznej, gitarze elektrycznej i bouzouki, Szymon Frankowski na kontrabasie oraz Dominik Klimczak na perkusji, a ona sama zasiądzie przy fortepianie.

FOT. MATERIAŁY PRASOWE (5)

O ile Agatę Dudę-Gracz można określić mianem wschodzącej gwiazdy polskiego teatru, o tyle Maja Kleczewska ma już na niebie własną konstelację. Najnowsza premiera w Teatrze Polskim zapowiada się tym ciekawiej, że na warsztat wzięto „Malowanego ptaka” Jerzego Kłosińskiego, poruszającą książkę o okrucieństwie i przemocy widzianej oczami małego chłopca. Zobaczymy spektakl o tym, jak przemoc zmienia stosunki międzyludzkie oraz o konsekwencjach przyjmowania roli biernego obserwatora. Choć akcja „Malowanego ptaka”


na

scenie

/

Renata Przemyk 7 marca, godz. 20, Blue Note, bilety – 49-69 zł Jeśli chcecie usłyszeć „Babę zesłał Bóg” i inne najsłynniejsze piosenki Renaty Przemyk w nowych aranżacjach, na kameralnym, niemal intymnym koncercie, to warto 7 marca wybrać się do klubu Blue Note. Obok gwiazdy wieczoru, która zaśpiewa i zagra na gitarze akustycznej, miniakordeonie i instrumentach perkusyjnych usłyszymy także Błażeja Chochorowskiego (fretless i gitara akustyczna) oraz Macieja Mąkę (główna gitara akustyczna). Czysta forma, niepowtarzalny głos Renaty Przemyk, a przede wszystkim energia ukryta w nowych aranżacjach – tego wieczoru na pewno będzie zaraźliwa.

w kinie

/

Mr. Gaga To pozycja obowiązkowa nie tylko dla miłośników tańca współczesnego, najciekawszy film z tej kategorii od czasu „Piny”. „Mr. Gaga” opowiada o choreografie Ohadzie Naharinie, wieloletnim szefie najsłynniejszego zespołu tańca współczesnego z Izraela – Batsheva Dance Company. O ile jednak Batsheva nie jest jedynie zwykłą grupą tancerzy, o tyle Naharin nie jest tylko zwykłym choreografem. W filmie Tomera Heymanna, który towarzyszył artyście przez osiem lat, oglądamy pracę i życie prywatne Naharina, ale przede wszystkim jego nowatorskie podejście do tańca. Tytuł filmu pochodzi od nazwy języka ruchu Gaga wymyślonego przez Naharina, umożliwiającego wyrażenie emocji poprzez taniec. Na ekranie na pewno ich nie zabraknie.

91

Smolik i Kev Fox 10 marca, godz. 20, CK Zamek, Sala Wielka, bilety – 54 zł (stojące) i 65 zł (siedzące) To jeden z najbardziej udanych duetów ostatnich lat. Brytyjskiego songwrittera Keva Foxa i Andrzeja Smolika połączyła pasja do przekraczania muzycznych granic. Nagroda Fryderyka w kategorii elektronika i alternatywa w pełni zasłużona. Chropowaty, silny, hipnotyzujący wokal, doskonałe aranżacje, jak zwykle u Smolika, połączone z lekko melancholijnym klimatem naprawdę warto usłyszeć na żywo.

American Honey Pieniądze, używki, niebezpieczne związki – wszystko to jest w „American Honey”, zwycięzcy ubiegłorocznego festiwalu w Cannes (nagroda jury dla najlepszego filmu), filmie uznanym przez krytyków za poruszające dzieło o poszukiwaniu wolności. Główną bohaterką historii jest 18-letnia Star, która marzy o wyrwaniu się z małego miasteczka. Po kolejnej domowej kłótni dołącza do przypadkowo spotkanej grupy rówieśników, którzy wspólnie krążą po Ameryce. Ich życie staje się niekończącą się zabawą, poszukiwaniem przygody i łatwych pieniędzy. Ich wspólne przygody na granicy prawa nie będą jednak trwały wiecznie. Brzmi banalnie? Choć historia nie jest nowatorska, to na ekranie udało się zbudować autentyczne emocje – w drugoplanowych rolach wystąpili debiutanci, których reżyserka Andra Arnold poznała na ulicach amerykańskich miast. Przy akompaniamencie najnowszych hitów oglądamy więc szalone love story i nowoczesne kino drogi w jednym.


92

będzie się działo

/

Rozbijamy Szklane Sufity Jak przeĹ‚amać stereotypy, zwiÄ™kszyć pewność siebie, przekroczyć wĹ‚asne ograniczenia i osiÄ…gnąć maĹ‚e i wielkie cele? MiÄ™dzy innymi na te pytania bÄ™dzie moĹźna znaleźć odpowiedĹş na Konferencji dla Kobiet, ktĂłra juĹź po raz drugi odbÄ™dzie siÄ™ w Hotelu Blow Up Hall w Starym Browarze juĹź 18 marca tekst: Katarzyna StróşyĹ„ska

T

o jeden z programĂłw Fundacji PomiÄ™dzy, ktĂłry powstaĹ‚ z myĹ›lÄ… o kobietach aspirujÄ…cych bÄ…dĹş peĹ‚niÄ…cych funkcje kierownicze, ktĂłrych kariera dotarĹ‚a do poziomu „szklanego sufituâ€? oraz tych wszystkich, ktĂłre dbajÄ… o swĂłj osobisty i zawodowy rozwĂłj, rozwijajÄ… przedsiÄ™biorczość i poszukujÄ… dla siebie nowych rozwiÄ…zaĹ„ – wychodzÄ…c poza stereotypy i utarte przekonania. Celem programu jest rozwijanie przedsiÄ™biorczoĹ›ci i podwyĹźszanie kwalifikacji kobiet do peĹ‚nienia funkcji kierowniczych poprzez uzupeĹ‚nienie i aktualizowanie wiedzy z zakresu zarzÄ…dzania oraz rozwijanie umiejÄ™tnoĹ›ci tzw. miÄ™kkich. Chodzi o to, by kobiety, majÄ…c wiedzÄ™, umiejÄ™tnoĹ›ci i Ĺ›wiadomość swojej wartoĹ›ci, mogĹ‚y z powodzeniem prowadzić wĹ‚asne firmy, siÄ™gać po najwyĹźsze stanowiska i aby za pracÄ™ byĹ‚y wynagradzane tak samo jak męşczyĹşni.Â

Dlaczego kobiety zarabiajÄ… mniej?

PojÄ™ciem „szklany sufitâ€? okreĹ›la siÄ™ niewidoczne i niewynikajÄ…ce z realnych przyczyn bariery, utrudniajÄ…ce lub uniemoĹźliwiajÄ…ce kobietom awans – biorÄ…ce siÄ™ ze stereotypĂłw i faĹ‚szywych przekonaĹ„. W Polsce kobiety piastujÄ… tylko 36 proc. stanowisk kierowniczych. Jest tak mimo tego, Ĺźe majÄ… lepsze niĹź męşczyĹşni wyksztaĹ‚cenie: wyĹźsze ma 17,1 proc. kobiet i 11,4 proc. męşczyzn, a Ĺ›rednie odpowiednio 12 proc. i 8 proc. Kobiety nie dość, Ĺźe rzadziej awansujÄ…,

đ&#x;ĄŽ

Katarzyna StróşyĹ„ska Prezes Fundacji PomiÄ™dzy, certyfikowany coach ICF


93

MARTA KLEPKA, współorganizatorka wydarzenia „Rozbijamy Szklane Sufity”, prezes zarządu Fortis Nowy Stary Browar i dyrektor hotelu Blow Up Hall 5050 Wiosna to idealny moment na inwestycję w siebie, samorozwój oraz wprowadzenie zmian w codziennym życiu, które do tej pory wydawało się monotonne, przewidywalne i pełne rutyny. Wydarzenie Szklane Sufity ma charakter motywacyjny, jego głównym celem jest zachęcenie uczestniczek do większej wiary we własne możliwości oraz rozwój osobisty i zawodowy. Prelegenci pokażą w jaki sposób znaleźć w sobie moc i osiągnąć zaplanowane cele. Nie od dziś wiadomo, że jeden mały sukces napędza kolejny. Jesteśmy przekonani, że każda z uczestniczek konferencji wyniesie z niej mnóstwo chęci do działania oraz motywacji i uwierzy, że na zmiany w życiu nigdy nie jest za późno!

to przy poszukiwaniu pracy myślą o niższych stanowiskach za mniejsze wynagrodzenie. W zarządach dużych spółek mamy tylko 10 proc. kobiet. Dochód deklarowany przez kobiety jest o ponad 1/5 niższy od dochodu deklarowanego przez mężczyzn.

FOT. MATERIAŁY PRASOWE (2)

Dzisiejszy podział ról

Badania psychologów i socjologów dowodzą, że paniom brakuje pewności siebie, mają mniejsze oczekiwania i godzą się z objęciem stanowiska pomocniczego, zastępcy szefa czy asystenta. Przyczyna takiego stanu leży zarówno w stereotypach społecznych, jak i w sposobach myślenia o sobie i swojej roli przez same kobiety. Myślenie to polega np. na dostosowaniu przez nie własnych aspiracji i dążeń do zajmowanej przez siebie niższej pozycji. Akceptacja ta bierze się z przekonania, że istniejący podział ról i obowiązków jest czymś normalnym.

Nie jest on kwestionowany lub też – w powszechnym odczuciu – kwestionowanie go nie ma większego sensu.

Najważniejszy jest trening

Zarówno naukowcy, jak i środowiska kobiece są zgodne w swych opiniach, że aby zmienić tę sytuację kobiety powinny jak najwięcej się uczyć i przełamać stereotypowe myślenie kreatywnymi pomysłami na siebie, swoje życie i swoje otoczenie. Niezbędna im jest do tego wiedza i treningi rozwijające kompetencje miękkie, przede wszystkim aktywność i przezwyciężenie bierności. Treningi i szkolenia interpersonalne zwiększające komunikatywność, asertywność, autoprezentację, wzmacniające pewność siebie, stabilizujące na właściwym poziomie samoocenę i poczucie własnej wartości. Realizacji tych celów służą spotkania organizowane pod nazwą „Rozbijamy Szklane Sufity” w Słodowni Starego Browaru i Hotelu Blow Up Hall autorstwa Marty Klepki, które łączą w sobie elementy warsztatów, wykładów i nowoczesnego coachingu, a zaproszeni goście inspirują własnym przykładem i udowadniają, że chcieć to móc.


94

po

godzinach

/

Metropolitan Business Night w Poznaniu W dniu 21 lutego w Hotelu PURO w Poznaniu odbyła się kolejna edycja spotkań Metropolitan Business Night. Tematem przewodnim wydarzenia były „Zmiany lidera. Strategia ekspansji a sukcesja w firmach rodzinnych� zdjęcia: bonder.org

đ&#x;Ą­

Od lewej: Piotr Giermaziak, Jakub Giermaziak, dr Adrianna Lewandowska, Wojciech Kruk

W

śród zaproszonych gości znaleźli się właściciele rodzinnych firm z Wielkopolski, którzy debatowali nad złoşonym procesem sukcesji. Wojciech Kruk – prezydent Wielkopolskiej Izby Przemysłowo-Handlowej poruszył problem wyzwania sukcesora w wyborze odpowiedniego następcy. Merytoryczne wsparcie i komentarz metodologiczny w zakresie wsparcia firm rodzinnych zapewniła dr Adrianna Lewandowska – załoşyciel i prezes Instytutu Biznesu Rodzinnego. O nowoczesnych sposobach

przekazywania firmy w ręce następnego pokolenia i właściwym planowaniu dziedziczenia biznesu rozmawiali goście specjalni – Piotr Giermaziak z synem Jakubem Giermaziak. Panel dyskusyjny poprowadziła dr Małgorzata Bonikowska, wydawca ośrodka dialogu i analiz THINKTHANK. Część oficjalną zakończył komentarz, jakiego udzielił Robert Jaś, wiceprezes Metropolitan Investment w sektorze perspektyw na rynku nieruchomości komercyjnych. Drugiej części wydarzenia towarzyszył ekskluzywny koktajl. 


95

eni goście uczestniczyli

Podczas wieczoru zaprosz whisky Chivas Regal

w degustacji

Panel dyskusyjny prowadziła dr Ma łgorzata Bonikow wydawca ośrodka ska – dialogu i analiz TH INKTHANK

Patronem medialnym Metropolitan Business Night był „Poznański prestiż”

O sukcesji w firmach rodzinnych opowiedział Piotr Giermaziak

Partnerem wyda rzenia był m.in. de aler Mercedes Be Auto Partner GA nz – RCAREK

er

Ekskluzywne koktajle zapewnił partn Wyborowa Pernod Ricard


96

po

godzinach

/

Tłumy na premierze „Koguta w rosole” Owacją na stojąco zakończyła się kolejna już poznańska premiera, na którą zaprosił Gruv Art. „Kogut w Rosole” Teatru STU z Krakowa przyciągnął do Auli Artis komplet widzów zdjęcia: bonder.org, Kuba Szada

N

a scenie w roli bezrobotnych mężczyzn, którzy postanowili założyć zespół chippendale pojawiła się plejada polskich aktorów, m.in.: Tomasz Schimscheiner, Andrzej Deskur, Kajetan Wolniewicz, Rafał Dziwisz. Historia znana jest głównie z kultowej komedii „Goło i wesoło”. Aktorzy Teatru STU nie tylko

zmierzyli się z własną nagością, ale i także z filmowym przebojem. Wyszło fantastycznie, na luzie i bez przekraczania granic dobrego smaku. Spektakl, mimo że nie oszczędza widza, serwując mu pokaźną dawkę śmiechu, dostarcza także sporo refleksji, nie omijając wątków tzw. „poważnych”.

e”

Aktorzy spektaklu „Kogut w rosol

Od lewej: Joanna Małecka, redaktor prowadząca „Poznańskiego Prestiżu”, Renata Pepka-Stróżyk i Magdalena Nowecka z Gruv-Art

ują się do występu

Aktorzy przygotow

ppendalsów

w charakterze chi

Rekrutacja do

zespołu Dziki

e Buhaje


vilmorin-garden.pl

NASIONA WARTE POZNANIA…



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.