Tuba#7

Page 1

Pismo artystyczne nr 07 / 2014 ISSN 2299-9337 www.asp.katowice.pl

MULTIKULTI Ireneusz Walczak I MTRS Katowice 2014 Środowiskowe Studia Doktoranckie

JUDIT HETTEMA PRACOWNIA OTWARTA


info

Andrzej Tobis Judit Hettema

str. 8

02

str. 18–20

Nasza gazeta tym razem ukazuje się z drobnym,

prof. Antoni Cygan str. 4–5

Piotr Kossakowski str. 22

I MTRS str. 21

Środowiskowe Studia Doktoranckie str. 10–11 07

zobaczone

zobaczone

06

Prezentowane obrazy są kolejną fascynującą odsłoną talentu Ireneusza Walczaka. Artysta co jakiś czas zmienia swój styl, poszukuje zarówno nowych treści, jak i form wyrazu. W pracach ze wszystkich okresów, także obecnego, wspólnym mianownikiem jest osobowość artysty oraz jego analityczny i zaangażowany stosunek do malarstwa.

/Redakcja/

28 marca – 4 maja 2014 Galeria Extravagance, Sosnowieckie Centrum Sztuki – Zamek Sielecki, ul. Zamkowa 2, Sosnowiec. Kurator: Małgorzata Malinowska-Klimek

IRENEUSZ WALCZAK

Dominika Kowynia, Izabela Łęska

TEKST / Małgorzata Malinowska-Klimek

Kulturowa ś-wiadomość

lecz celowym opóżnieniem. Tuba nr. 6 była nieco obszerniejsza niż zwykle i z takiego rodzaju przybraniem na wadze bardzo dobrze się poczuła. Chcemy w przyszłości zachować stan podobny i w związku z tym, ma to swoje przełożenie na tzw. częstotliwość. Owa częstotliwość wymuszona jest też przez przyjętą polemiczną stronę naszego pisma, która okazała się niewystarczająco prężna ze względu na naturalny brak zaangażowania naszego środowiska posługującego się raczej śladem dalekim od tekstu. Mówiąc wprost łatwiej byłoby ją zapełnić wszelakimi reprodukcjami graficznego, czy też malarskiego rękodzieła, co też ze względu na zupełną otwartość naszej gazety nie jest niemożliwe. Takim to zagmatwanym sposobem raz jeszcze redakcja gazety pragnie namówić wszystkich zainteresowanych, a przede wszystkim niezainteresowanych o podzielenie się z nami swoimi wszelakimi odczuciami na temat świata, który kręci się wokół katowickiej ASP. W naszym środowisku dzieje się naprawdę dużo, mnożąc fakty mniej lub bardziej znaczące, i w związku z tym na pewno trudno znalezć dystans potrzebny do sformułowania myśli, która mogłaby być rzeczową analizą. Myśl ta ponadto zwykle w zaciszu pracowni przekuwa się raczej w obraz, a nie w słowo. Cóż, Tuba biorąc pod uwagę aspekt indywidualny jest dla nas produktem ubocznym, lecz pod względem naszej zabawnej społeczności jej wymiar staje się bardziej wartościowy, bo mający na celu przybliżyć i zrozumieć nasze poszukiwania. Redakcja oczywiście pozdrawia czytelników.

Tekst pochodzi z wydawnictwa Multikulti. Ireneusz Walczak, malarstwo, katalog wystawy w Galerii Extravagance w Sosnowieckim Centrum Sztuki – Zamek Sielecki, Sosnowiec 2014

str. 9

Wystawa malarstwa Ireneusza Walczaka pt. „Multi-

kulti” prezentuje prace tego artysty, namalowane w ciągu dwu ostatnich lat, przeważnie jeszcze nigdzie nie eksponowane. Autor – wybitny malarz i wykładowca Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach – rozpoczyna w nich liczne nowe wątki, kontynuując zarazem wiele poprzednich. Znaczna część obrazów dotyka problemu kultury jako rzeczywistości wywierającej realny wpływ na osobowość jednostki i świadomość pokolenia. Najwyraźniej widać to na obrazach „Budowanie tożsamości V” i „Dziwny jest ten świat”, w którym zderza utwory Johna Lennona i Czesława Niemena – idealistyczne hymny swojego pokolenia – z brutalnymi przejawami przemocy, zależności, bezwzględnych praw ekonomii i gry politycznej. Obie te warstwy były przejawami kultury, obie odcisnęły ślad na żyjących wtedy ludziach; można by zadać pytanie, która mocniej?... Jednak nie zawsze w twórczości Ireneusza Walczaka kultura jawi się jako pole walki, czasami jej przejawy rozjaśnia nostalgiczny blask wspomnień z dzieciństwa. Dzięki niemu artysta odkrywa wartość zjawisk dawniej niedocenianych, peryferyjnych, funkcjonujących jako tło wydarzeń zdawałoby się donioślejszych. W taki sposób wyłania się z obrazów stara historia orkiestry dętej lub pasji fotograficznej wujka artysty. Malarstwo niczym kulturowa archeologia wydobywa je z nieuświadomionej przeszłości. Dotyczy to również wydarzeń historycznych, takich jak zsyłka tysięcy śląskich górników do kopalni Związku Radzieckiego, skąd wielu już nie powróciło. Te tragiczne wydarzenia nie dość mocno są obecne w świadomości mieszkańców regionu, a tym bardziej kraju. Stąd pilna potrzeba, aby przywrócić je pamięci i aby ta pamięć kształtowała naszą teraźniejszość. Kultura może też być przestrzenią spotkania, wymiany myśli i emocji. Walczak daje temu wyraz w obrazie „Sesja (czyli Marina Abramović, Aleksander Rodczenko i ja)”, który opowiada o jego wymarzonym spotkaniu z artystką Mariną Abramović, w czasie którego oboje siedzą w konstruktywistycznych fotelach projektu Aleksandra Rodczenki. Osobowości sztuki współczesnej oraz sprzed wieku – łączą się w dialog artystyczny, czerpią inspiracje, budują wspólnotę uczestników rzeczywistości istniejącej poza czasem, lecz tym bardziej realnej i ważnej. Kluczowy dla tej wystawy jest często ostatnio powtarzany slogan o przenikaniu się kultur w dobie „globalnej wioski”, jaką stał się świat. Ireneusz Walczak często wyjeżdża za granicę – wystawia tam swoje obrazy, spotyka się ze środowiskiem artystycznym, utrzymuje kontakty z przyjaciółmi i znajomymi. Bacznie obserwuje zachodzące przemiany zarówno tam, jak i w Polsce. Swoje przemyślenia zawarł w serii obrazów, ukazujących

Szymon Kobylarz Miłosz Wnukowski,

str. 14

proces kulturowych zapożyczeń, wielokrotnych cytatów i odniesień. Niekiedy efekty wydają się zabawne, jak sylweta Bramy Brandenburskiej, w której trzy oryginalne kolumny wymieniono na kolumnę jońską, kreteńską i staroegipską; niekiedy szokują, jak widok czarnoskórego polskiego wartownika przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza. Zawsze jednak są to pytania o istotę przemian: na ile dotyczą one tylko powierzchni, formy, a na ile głębokich warstw kulturowych? Ireneusz Walczak stawia te kwestie, lecz pozostawia odbiorcy przestrzeń do sformułowania własnych odpowiedzi. W ten sposób tworzy się możliwość dyskusji, a odpowiedzi samodzielne, nawet obarczone ryzykiem nietrafności, mają znacznie większą siłę generowania refleksji i nowych poszukiwań. Liczne dzieła odnoszą się do aktualnych wydarzeń, włączając się w bieżący dyskurs społeczny lub inicjując go. Przykładami niech będzie obraz „Taki grzyb” przypominający zagrożenie wybuchem nuklearnym, nadal realne z racji katastrofy w elektrowni Fukushima, i „Das Rotkäppchen” o masowym i absurdalnie histerycznym mordowaniu wilków w Europie. Praca „Green Egypt” porusza natomiast problem turystów, którzy mimo toczącej się w Egipcie wojny domowej nadal chętnie i bezrefleksyjnie korzystali z uroków tamtejszych plaż. Zamiast słońca świeci nad nimi reklamowe logo z dorodną pomarańczą, będąc symbolem triumfu komercyjnej branży turystycznej. Nastroju sielanki nie zakłócają wczasowiczom widoki wybuchów i dymów, które ukazują się na bocznych ściankach obrazu. W tym kontekście można powiedzieć, że Ireneusz Walczak uprawia malarstwo interwencyjne. Nie oznacza to doraźnego charakteru tej twórczości, ale realne zaangażowanie artysty, poprzez swoją wrażliwość predestynowanego do zabrania głosu. Nie jest to tylko głos krytyczny, nie epatuje również nużącym dydaktyzmem. Twórczość Ireneusza Walczaka to manifest wiary w siłę malarstwa, które jest zdolne poruszyć odbiorcę intelektualnie i emocjonalnie, wywołać dyskusję, spowodować zmianę postaw. Aby to osiągnąć, potrzebna jest szczerość, którą można dostrzec we wszystkich obrazach artysty. Jego postawa jest autentyczna, nie nastawiona na przypodobanie się komukolwiek, jednoznaczna, lecz pozbawiona agresji. To wizja artysty – aktywnego społecznie intelektualisty. Koresponduje to z charakterem obrazów Walczaka, które od kilku lat pod względem formalnym przypominają intelektualną grę. Cechuje je specyficzny rodzaj narracji. Nie jest to klasyczna, znana z renesansu „storia” – sekwencja rozgrywających się zdarzeń. Nagromadzenie symboli i wątków ikonograficznych wchodzących ze sobą w znaczeniowe interakcje tworzy wewnętrznie spójny

przekaz, nieco podobny strukturalnie do nowożytnej alegorii. W odróżnieniu od dawnych mistrzów, którzy inspirowali się głównie tekstami filozoficznymi i akademickimi, Ireneusz Walczak nie ogranicza się tylko do tak zwanej kultury wysokiej, czerpiąc również z historii osobistej, kultury popularnej i z aktualnych wydarzeń politycznych, czyli tego wszystkiego, co kształtuje nasz światopogląd. Często inspiruje się śladem materialnym: symbolem wykutym na bramie, etykietą na opakowaniu popularnego produktu, schematem działania szybu górniczego. Zestawia symbole materialne z hasłami politycznymi i przysłowiami – rzeczywistością niematerialną, lecz nieulotną, bo zapisaną głęboko w ludzkiej świadomości, przekazywaną bezrefleksyjnie kolejnym pokoleniom. Motywem będącym zarówno niematerialnym elementem kultury, jak i materialnym elementem kompozycji, są często wykorzystywane przez Ireneusza Walczaka słowa. Ciasno upakowane na powierzchni obrazu tworzą tło znaczeniowe dla symboli ikonograficznych z pierwszego planu, ale poprzez formę graficzną i kolor budują również strukturę całej kompozycji. Wszystkie te elementy uzupełniają się, odkrywając przed widzem kolejne warstwy interpretacyjne, wciągają w grę znaczeń i kontekstów. Ich nagromadzenie i stopień komplikacji wymaga przypisów, komentarzy i gloss, wymaga dodatkowych nielinearnych przestrzeni, stąd uwolnienie narracji z przymusu dwuwymiarowości obrazu. Ireneusz Walczak wymyślił dla swych obrazów innowacyjną formę, dodając z każdej strony szeroki bok z blejtramu. Uzyskana w ten sposób skrzynia jest obrazem wielowymiarowym. Jej boki są tym, czym dla tekstu głównego marginesy, na których twórca notuje uwagi, teksty poboczne, wzbogacające tekst główny o nowe punkty widzenia. Tak finezyjne operowanie elementami treściowymi jest możliwe dzięki perfekcyjnemu opanowaniu warsztatu. Kompozycje obrazów Walczaka są niewymuszone, a jednocześnie przemyślane. Płynnie rozprzestrzeniają się na dodatkowe boki i znowu spotykają, tworząc ciągłą kompozycję wielowymiarową. Artysta stosuje bardzo szeroką paletę, nie unikając barw czystych, kładzionych równomiernie na całej powierzchni motywu lub tła. Sposób wykorzystania koloru w tych partiach obrazów sprawia, że zostają usunięte wszelkie sugestie istnienia trzeciego wymiaru. Trafnie korespondują one z ikonograficznymi odniesieniami do popkultury i estetyki komercyjnej sprzedaży. Dla kontrastu postacie ludzi i zwierząt malowane są sugestywnie, trójwymiarowo, w naturalnych kolorach, przywodząc na myśl istoty z ciała i krwi. Zestawienie tych odmiennych fragmentów daje efekt niezwykle malarski, pełen kontrolowanej ekspresji.

Agnieszka Piotrowska str. 15

Marzyciele /akryl, olej, płótno/100 x 100 x 17 cm/2014

Paweł Mendrek

str. 17

Green Egypt /akryl, olej, płótno/100 x 100 x 17 cm/2014

Dzień dobry /akryl, olej, płótno/100 x 100 x 17 cm/2014

Ireneusz Walczak W V edycji Silesia Fashion Day, która odbyła się w nowej

siedzibie Muzeum Śląskiego w Katowicach, statuetkę Fashion Point w kategorii twórczość artystyczna otrzymał prof. Ireneusz Walczak. Gratulujemy! Intencją organizatora imprezy – agencji marketingu zintegrowanego JC Academy – jest wykreowanie wielkiego wydarzenia w Metropolii Śląskiej, które połączy sztukę, kulturę i modę. Wydarzenie ma promować modę rozumianą szeroko – jako styl życia w mieście.

str. 6

FASHION POINT DLA IRENEUSZA WALCZAKA

Skłonności do ostrości

Agnieszka Łapka

str. 23

str. 12

Erwina Ziomkowska str. 16

06:

07 2014

Ireneusz Walczak obraz Berlin maximal _ _ _ _ _ _ _ _


03

Wspomnienie o Violi Sajkiewicz TEKST / Beata Popczyk-Szczęsna

Dobrze pamiętam, kiedy spotkałam Violę po raz pierwszy – we wrześniu 1997 roku, na zebraniu śląskich teatrologów. Obie zaczęłyśmy wtedy nowy etap w swoim życiu. Viola rozpoczynała pracę na stanowisku adiunkta w Zakładzie Teatru i Dramatu Instytutu Nauk o Kulturze UŚ, ja z kolei startowałam na studiach doktoranckich. To pierwsze spotkanie, raczej przelotne i służbowe, przerodziło się jakiś czas potem w długą przyjaźń. Obraz Violi, siedzącej naprzeciwko mnie, w białym sweterku i w jasnych wąskich spodniach, kontrastujących z Jej ciemniejszą karnacją, towarzyszy mi ciągle we wspomnieniach. Na początku, nie ukrywam, Viola zachowywała znaczny dystans – do sytuacji i do wszystkich koleżanek z pracy. Była bardzo konkretna, rzeczowa, gotowa do pomocy, ale jednak zdystansowana, zawsze w pewnym oddaleniu, z łagodnym uśmiechem na ustach. Stopniowo i raczej powoli integrowała się z ludźmi, starannie wybierała tych spośród nich, z którymi chciała się zaprzyjaźnić. Dlatego też poczytuję sobie za spore wyróżnienie moment, kiedy Viola zbliżyła się do mnie. Zupełnie nieoczekiwanie, w przykrej chwili zwątpienia, zaczęła ze mną po prostu szczerze rozmawiać, bez powierzchownej grzeczności, z empatią. Ten

zaskakujący dla mnie „zwrot akcji” był początkiem naszej bliższej znajomości. Spędzałyśmy razem sporo czasu, nie tylko podczas pracy w Zakładzie Teatru i Dramatu, i nie tylko na rozmowach o zajęciach ze studentami czy o obejrzanych spektaklach. Po pewnym czasie Viola stała się również bliską osobą dla mojej rodziny. Viola działała z pasją: zarówno jako nauczyciel akademicki, krytyk sztuki czy autorka różnych książek, jak i sprawny organizator wielu przedsięwzięć artystycznych czy wydawniczych. Doświadczyłam tego współpracując z Nią przy redakcji internetowego czasopisma kulturalnego „artPAPIER” w latach 2003–2006. Pamiętam dobrze, ile wysiłku kosztowało Violę zmaganie się ze wszystkimi wyzwaniami organizacyjnymi, z jaką wytrwałością pokonywała różne trudności i z jaką determinacją doskonaliła umiejętności pracy z komputerem, niezbędne przy redagowaniu internetowego periodyku. Jednocześnie potrafiła zarazić swą pasją wiele osób. Miała dar skupienia wokół siebie ludzi, zwłaszcza młodych, którzy patrząc na Jej pracę i siłę woli, z dużym zaangażowaniem podejmowali i wypełniali swoje zadania. Viola stworzyła zespół młodych Redaktorów, który dba o kontynuację i rozwój Jej dzieła.

Kiedy nieuleczalna choroba coraz bardziej dawała o sobie znać, Viola zaczęła unikać spotkań towarzyskich, nie rezygnując przy tym jednak z aktywności zawodowej. Jeśli tylko pozwoliły na to siły, to pisała i bardzo rzetelnie przygotowywała się do zajęć ze studentami. Mimo że nie spotykałyśmy się już tak często, to prowadziłyśmy długie rozmowy telefoniczne. Z czasem łatwo zaczęłam rozpoznawać w głosie Violi różne momenty jej walki z chorobą: chwile wielkiej słabości, wyczerpania i smutku czy też momenty radości, przypływu energii i poczucia humoru. Kiedy rozmawiałam z Nią przez telefon po raz ostatni, w styczniu tego roku, była nieco przygnębiona, ale raczej gotowa do podjęcia kolejnych zmagań z reemisją zapalenia płuc. Bo Viola chciała, jak mniemam, samotnie wytrwać do końca w nierównej walce z chorobą. Bez sekundantów i bez płaczek. Viola Sajkiewicz, przyjaciółka i koleżanka z pracy, pozostanie na zawsze w mojej pamięci.


04

Antoni Cygan Antoni Cygan. Malarstwo 1989–2014 07.03–04.05.2014 Galeria Café Silesia, Zabrze Honorowy Patronat nad wystawą objęli Prezydent Miasta Zabrze Pani Małgorzata Mańka-Szulik, i Prezydent Miasta Katowice Pan Piotr Uszok.

Jak mi się wydaje: Antka znam od zawsze TEKST / Kazimierz Cieślik

Pamiętam, kiedy pracowałem jako asystent prof. Macieja Bieniasza ze szczególną uwagą przyglądałem się oprócz studentów powierzonych mojej pieczy także tym z pracowni prof. Andrzeja S. Kowalskiego – w której parę lat wcześniej zrealizowałem swoją pracę dyplomową. Student Antoni Cygan mimo, że nie narzucał się studenckiej społeczności w jakiś spektakularny sposób – był ulubieńcem Profesora, który cenił jego solidność, ciągle rozwijane kompetencje warsztatowe i już wtedy artykułowane rozumienie misji malarza – jakże odmiennej od panującej w latach 80. ubiegłego wieku atmosfery postmodernistycznej zgrywy. Andrzejowi nie przeszkadzało, że lubiany student – jakbyśmy to dziś powiedzieli – wkręcił go, wykonując na „plecach” pracownianej szafy tak udany pastisz rysunku Franciszka Starowieyskiego, że Profesor uwierzył, że pod jego nieobecność zaprzyjaźniony z nim Franek (goszczący wtedy w Muzeum Śląskim ze swoim „Teatrem Rysowania”) odwiedził jego autorską pracownię na ASP, pozostawiając pamiątkę z dedykacją. Ja z kolei przypominam starą anegdotę aby odrobinę odbrązowić wizerunek szanownego jubilata i Magnificencji. Antek zawsze był skłonny do żartów i facecji. Byle nie w sztuce. W 1992 roku rozpoczęliśmy współpracę. Antek został wspólnym asystentem Janusza Karbowniczka i moim w Pracowni Rysunku i Malarstwa I roku. Wkrótce też ujawnił się jego wielki talent pedagogiczny. Nawet w sytuacjach konfliktowych, kiedy to młodzi adepci malarstwa czy rysunku chcieliby natychmiast tworzyć, zaświadczać o swoim widzeniu świata, zaznaczać swoją odrębność, a opóźnianie startu w samodzielność twórczą uznają za jawny gwałt, nauczyciel musi (bo to pierwszy rok) stawiać zadania, egzekwować trafność ich rozwiązywania, doskonalić warsztat. Antek okazywał się niezwykle skutecznym mediatorem. Wykorzystywał perswazję, szukał kompromisu, podsuwał rozwiązania w taki sposób, że student nie odczuwał presji nauczyciela. Tak mu już zresztą zostało: najpierw, kiedy sam objął prowadzenie pracowni I roku, i później, kiedy uczył malarstwa monumentalnego, czy kiedy objął autorską pracownię rysunku na latach starszych. Mimo skrajnej nieprzystawalności artystycznych preferencji malarza-Antoniego Cygana (o czym później) do formułowanych dziś przez opiniotwórcze media, krytyków i kuratorów wyznaczników współczesności, niemal pełne spectrum rysunkowej ekspresji znajdziemy w pracach jego studentów. Robi to na tyle skutecznie, że mimo zmieniających się mód i preferencji jego pracownia rysunku (do wyboru spośród pięciu innych) cieszy się niesłabnącym

powodzeniem osiągając górne ramy limitu liczebności ustalone przez Katedrę Malarstwa. Osobnym rozdziałem aktywności zawodowej prof. Antoniego Cygana okazała się praca organizacyjna w macierzystej uczelni. Przeszedł jej wszystkie szczeble gdzie począwszy od prac związanych z organizacją plenerów i wystaw uczestniczył w Uczelnianych Komisjach Egzaminów Wstępnych, Kierunkowych Komisjach Magisterskich, był kierownikiem Studiów Niestacjonarnych na Wydziale Artystycznym ASP w Katowicach, kierował Katedrą Malarstwa, zasiadał w Senacie (od 2005 do dziś). Miarą jego talentów w tej dziedzinie jest powierzenie mu przez społeczność katowickiej ASP godności Rektora w kadencji 2012–2016. Już w pierwszym roku kadencji zdołał pozyskać nieosiągalne dotąd fundusze unijne na budowę nowego kompleksu budynków ASP, które z końcem tego roku zostaną oddane w użytkowanie nie tylko zresztą naszym studentom, ale i okolicznym mieszkańcom. Byłoby moim niedopatrzeniem, gdybym choć nie wspomniał o jeszcze jednej przewadze Antka: o jego talencie muzycznym, zarówno instrumentalnym, jak i wokalnym, czego do niedawna dowodził śpiewając w chórze Lutnia. Ten tekst powstaje jednak z okazji jubileuszu 50lecia, czyli popularnego na Śląsku „Abrahama” i związanej z nim wystawy obrazów jubilata. Najwyższy więc czas napisać choć parę słów o fenomenie sztuki Antoniego Cygana. Zwykle w opisie dorobku twórczego zaczynamy od nagród, listy wystaw indywidualnych, udziału w znaczących wystawach grupowych, wymieniamy publikacje, udział w naukowych sympozjach. Specyfika twórczości Antka zmusza do odmiennego podejścia do wspomnianego „dorobku twórczego”. W istocie od początku swojej artystycznej aktywności ostentacyjnie rezygnował z uczestnictwa w tzw. społecznym obiegu sztuki , nie usiłował ścigać się w rankingach, licytować się na oryginalność w prestiżowych konkursach. Tym samym stał się paradoksalnie na wskroś oryginalny. Biorąc pod uwagę preferencje „martwej natury krytycznej” bodaj dwukrotnie miał szansę znaleźć się w centrum zainteresowania kulturalnych mediów. Najpierw za sprawą postmodernizmu, kiedy to wystarczyłaby odrobina dystansu, stosowne przymrużenie oka erudycyjny dystans do tradycji. Za drugim razem wystarczyłby prosty akces do ruchu „nowych starych mistrzów” wyrosłych na gruncie „Szkoły Lipskiej”. Tyle tylko, że nasz Jubilat nie ma zamiaru sprzedawać „karoserii” swoich obrazów. Od początku interesuje go

„motor” (że posłużę się tym zapożyczonym od Macieja Bieniasza rozróżnieniem). Od początku malowanie obrazów było dla niego rodzajem modlitwy. Czasami wiązało się to z łamaniem kanonów, ocierało o herezję. Tak czy inaczej transcendencja w domenę etyki determinowała jego estetyczne wybory. Stąd wybór stylistyki odwołującej się do manieryzmu, baroku czy XX wiecznego akademizmu stał się tak samo usprawiedliwiony jak wyprowadzanie własnego „charakteru pisma” z dajmy na to konstruktywizmu, informelu, nowej figuracji czy abstrakcji geometrycznej. W ramach malarskiej modlitwy Antoniego Cygana nie interesują też flirty z nowymi mediami, tworzenie artefaktów na podobieństwo spektaklu, nakręcanie filmów w manierze cinema verite, zastępowanie „ciała sztuki” konceptualnym zapisem. Przypominam sobie w tym miejscu naszą wspólną wizytę w Galerii Uffizi. Miało to miejsce kilkanaście lat temu, kiedy to podróżowanie po Europie nie było jeszcze tak powszechne i łatwe jak dziś, więc starałem się zobaczyć i zapamiętać jak najwięcej: Ucello, Pierro della Francesco, Zwiastowanie Leonarda, liczne arcydzieła Botticelliego, Tondo Doni Michała Anioła, Rafael, Tycjan, Caravaggio. Antek ten czas poświęcił głównie na studiowanie a może nawet adorację Madonny z harpiami Andrei del Sarto. Wyglądało to tak, jakby się w tym obrazie zakochał na wzór Ferdynanda Medyceusza, który za Madonnę z harpiami gruntownie wyremontował kościół przy klasztorze San Francesco de’Macci a w ołtarzu umieścił jego kopię. Wspominam ten epizod, bo i w Antku znajduję rodzaj zobowiązania wobec instytucji Kościoła, a atencja wobec dawnych, szlachetnych metod twórczych pozostała w nim do dziś. Jest moim zdaniem skazany na taką właśnie stylistykę podobnie, jak na swoją leworęczność. Tak powstały trzy cykle Drogi Krzyżowej, i wiele wersji obrazów z wątkami starotestamentowymi. W istocie podobnie należy też traktować cykl obrazów inspirowanych Stoma latami samotności Marqueza, bo Antoni Cygan eksponuje w nich właśnie biblijne wątki, ale to „piętrowe” interpretowanie Pisma Świętego pozwala mu jeszcze bardziej rozluźnić ikonograficzną poprawność i pozwala na większą niż zazwyczaj dbałość o „karoserię” obrazu. Nawet obrazy z ostatnich lat, które moglibyśmy określić jako sceny rodzajowe w nieuchronny sposób będziemy odnosić do wcześniejszych – podejmujących biblijne epizody. Dzieje się tak nie tylko za sprawą użytych w nich rekwizytów- znanych z wcześniejszych Wieczerz w Emaus, czy Zuzann, ale również w związku ze sposobem budowania wzajemnych relacji sceny i występującego na niej


05

aktora. To właśnie ten teatralny wyraz pozwalał kiedyś tworzyć atmosferę biblijnych czy apokryficznych uniesień. Teraz zdaje się sakralizować świeckie wątki, każąc widzowi głęboko zastanawiać się na przykład, co w interpretacji malarza jest „na sprzedaż” (a tak zatytułował 8 obrazów), czy jakiej nagrody oczekuje Tancerka? Aby nie było wątpliwości, w nowych, przygotowanych na obecną wystawę płótnach wraca do wątków biblijnych. Judasz, Judyta, Panny (głupie i roztropne), Żona Putyfara, U studni, to z kolei obrazy, w których malarskiej tkance znajdziemy ślady pozornej nonszalancji, dekoracyjności, technicznych majstersztyków pamiętanych z cyklu: Karnawał, Sto lat samotności, czy Na sprzedaż. Jednakże trzon twórczości Antoniego Cygana stanowią realizacje przeznaczone do kościołów i kaplic. Realizowany w latach 2004–2009 wystrój kościoła p.w. Św. Pawła Apostoła w Zabrzu pozwolił mu na w pełni autorskie potraktowanie projektu – o ile jest to oczywiście możliwe wobec kościelnego mecenatu i wymogów stawianych przez Archidiecezjalną Komisję Sztuki i Architektury. Eklektyczny, trójnawowy, powstały w 20-leciu międzywojennym kościół nie determinował stylistycznie elementów wystroju, dlatego też wywiedziony z baroku, ale już lekko klasycyzujący wyraz zaprojektowanych przez Antoniego Cygana szaf ołtarzowych (ołtarz główny i 3 boczne), ambonki, chrzcielnicy, świeczników czy stalli stanowią dobrą oprawę dla jego malarstwa. A obrazów mamy tu aż 20, nie licząc 2 do prezbiterium o wymiarach: 280x400 przedstawiających nawrócenie Szawła i ukamienowanie Szczepana. Osobnym wyzwaniem był projekt ołtarza posoborowego otoczonego 4 obrazami – bo w zamyśle inwestora ma on być obrotowy, to jest dający możliwość zmiany jego orientacji w zależności od wymogów roku liturgicznego. Antoni Cygan dokonał też renowacji i autorskiej polichromii 20 dużych rzeźb z drewna lipowego do prezbiterium i naw kościoła. W kościele znajduje się ponadto malowana w latach 1998–2001 Droga Krzyżowa jego autorstwa, tak więc wnętrze stanowi w pełni autorską wizję. Realizacja wnętrza kościoła p.w. Św. Urbana w Paniówkach, świątyni halowej, bezstylowej sprowadzała się do zaprojektowania kolorystyki, ornamentalnych i figuratywnych detali malarstwa ściennego, projektu 3 ołtarzy i wykonania 7 obrazów do prezbiterium. Przy podobnej jak w Zabrzu architekturze szaf ołtarzowych, autor był tu zdeterminowany elementami zastanymi (witraż w ołtarzu głównym, gotowe obrazy w ołtarzach bocznych) do pewnej powściągliwości w wyrazie 7 postaci świętych w ołtarzu głównym, ale i tu – jak w Zabrzu – siła jego wizji określa teraz wnętrze kościoła. Jeszcze innym wyzwaniem był projekt kaplicy Domu Księży Emerytów w Katowicach, bo tu trzeba się było zmierzyć z architekturą nowoczesną i dość ekscentrycznymi

oczekiwaniami zleceniodawcy, to jest zaprojektowaniem ołtarza, który miał być zarazem konfesjonałem. Znakomity portret Św. Jana Vianney, który jest tego ołtarza głównym elementem zapowiada, że i tym razem (bo to dopiero początek projektu wnętrza) wizja Antoniego Cygana zapanuje nad tym trudnym do ogarnięcia (ołtarz znajduje się na antresoli) wnętrzem. W swojej opinii o prof. Antonim Cyganie prof. Antoni Kowalski pisze, że „…ten malarz zamiast galerii wybiera kościół, kaplicę, ołtarz. Dlatego nie ma jego obrazów na wielu wystawach, w katalogach i salonach sztuki.” To prawda, ale mimo to zorganizował 19 wystaw indywidualnych nie tylko w Polsce, ale też w Helsinkach (1992), Lyonie (1995), Opawie (1998). Szczególną oprawę zyskały jego obrazy na wystawie w pałacu Donersmarków w Nakle Śląskim w 2010 roku, kiedy to znakomicie sprostały wymogom bogato zdobionego zabytkowego wnętrza i… koncertowi chóru wpisując się w ten swego rodzaju spektakl. Uważam, że to jednak nie na wystawach indywidualnych czy zbiorowych należy szukać dowodów na kompetencje Antoniego Cygana. Wizyta w kościele p.w. Św. Pawła Apostoła w Zabrzu-Pawłowie to w istocie wizyta na jego wielkiej retrospektywnej wystawie indywidualnej. Pośród mielizn polskiej sztuki sakralnej, których pełno w każdym polskim kościele zaśmieconym dewocyjnymi obrazkami, dowodami naszej ludowej religijności, dzieło Antoniego Cygana każe nam pamiętać o randze kościelnego mecenatu, który przecież ukształtował kanon europejskiej sztuki. Z tego właśnie dziedzictwa wyrasta jego sztuka, a jego twórczy trud staje się świadectwem swoistej misji tego malarzaczłonka Kościoła. W czasach, w których sam Kościół zdaje się zapominać o roli jaką odegrał w procesie formowania światowej kultury oddając się bez reszty, z zapałem godnym lepszej sprawy jednostronnie pojmowanym misjom społeczno-politycznym, Antoni Cygan dzieli się z nami swoją wizją, w której Dom Boży to miejsce modlitwy i miejsce, gdzie wierny ma szansę stać się lepszym. Lepszym również poprzez obcowanie z dziełem artystycznym rangi stosownej do rangi spraw, które każą nam odwiedzać świątynię. W tym wymiarze dzieło Antoniego Cygana wydaje mi się wyjątkowe i na wskroś oryginalne.

Gdybym w tym miejscu zakończył ten tekst towarzyszący wystawie jubileuszowej, jego czytelnik mógłby być nieco zdezorientowany i pozostać w przekonaniu, że Antoni Cygan to „Romaniole” – Kościoła Rzymskiego człowiek. A przecież chciałem napisać coś innego: Antek to człowiek wielu talentów – ktoś, kto cokolwiek zacznie – kończy sukcesem. Od lat planując jakieś wspólne przedsięwzięcie, nawet te rozrywkowo – rekreacyjne, zwykliśmy wzajemnie się przekonywać: „…ale przecież zachowamy umiar!”. Z okazji tego jubileuszu zwalniam Antka z wymogu powściągliwości: „idź po całości!” P.S. Zdecydowanie określenia „umiar” nie dałoby się odnieść do wernisażu wystawy. Obrazy szczelnie wypełniające ściany obydwu kondygnacji Galerii Art Cafe Silesia zupełnie zniknęły w tłumie gości, a wśród nich znaleźli: się Prezydent Zabrza Małgorzata Mańka Szulik, Prezydent Katowic Piotr Uszok z Wiceprezydentem Michałem Lutym, Rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie prof. Stanisław Tabisz z Prorektorem prof. Janem Tutajem, Rektor Akademii Muzycznej w Katowicach prof. Tomasz Miczka, Rektor Akademii Muzycznej w Łodzi prof. Cezary Sianecki, byli Rektorzy katowickiej ASP: prof. Michał Kliś i prof. Marian Oslislo, Dyrektor Departamentu Szkolnictwa Artystycznego przy Ministrze Kultury prof. Wiktor Jędrzejec. On właśnie wniósł w wernisażową atmosferę akcent niespodziewany nawet przez głównego bohatera wieczoru: udekorował Antoniego Cygana Brązowym Krzyżem Gloria Artis przyznawanym zasłużonym dla kultury. O urodzinowym przyjęciu, które miało miejsce tydzień później nie będę wspominał, bo była to okoliczność tyleż przyjemna, co prywatna. Nie zachowaliśmy umiaru.

Wręczenie brązowego medalu „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” podczas wernisażu wystawy


606

zobaczone zobaczone

IRENEUSZ WALCZAK TEKST / Małgorzata Malinowska-Klimek

Kulturowa ś-wiadomość W

ystawa malarstwa Ireneusza Walczaka pt. „Multikulti” prezentuje prace tego artysty, namalowane w ciągu dwu ostatnich lat, przeważnie jeszcze nigdzie nie eksponowane. Autor – wybitny malarz i wykładowca Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach – rozpoczyna w nich liczne nowe wątki, kontynuując zarazem wiele poprzednich. Znaczna część obrazów dotyka problemu kultury jako rzeczywistości wywierającej realny wpływ na osobowość jednostki i świadomość pokolenia. Najwyraźniej widać to na obrazach „Budowanie tożsamości V” i „Dziwny jest ten świat”, w którym zderza utwory Johna Lennona i Czesława Niemena – idealistyczne hymny swojego pokolenia – z brutalnymi przejawami przemocy, zależności, bezwzględnych praw ekonomii i gry politycznej. Obie te warstwy były przejawami kultury, obie odcisnęły ślad na żyjących wtedy ludziach; można by zadać pytanie, która mocniej?... Jednak nie zawsze w twórczości Ireneusza Walczaka kultura jawi się jako pole walki, czasami jej przejawy rozjaśnia nostalgiczny blask wspomnień z dzieciństwa. Dzięki niemu artysta odkrywa wartość zjawisk dawniej niedocenianych, peryferyjnych, funkcjonujących jako tło wydarzeń zdawałoby się donioślejszych. W taki sposób wyłania się z obrazów stara historia orkiestry dętej lub pasji fotograficznej wujka artysty. Malarstwo niczym kulturowa archeologia wydobywa je z nieuświadomionej przeszłości. Dotyczy to również wydarzeń historycznych, takich jak zsyłka tysięcy śląskich górników do kopalni Związku Radzieckiego, skąd wielu już nie powróciło. Te tragiczne wydarzenia nie dość mocno są obecne w świadomości mieszkańców regionu, a tym bardziej kraju. Stąd pilna potrzeba, aby przywrócić je pamięci i aby ta pamięć kształtowała naszą teraźniejszość. Kultura może też być przestrzenią spotkania, wymiany myśli i emocji. Walczak daje temu wyraz w obrazie „Sesja (czyli Marina Abramović, Aleksander Rodczenko i ja)”, który opowiada o jego wymarzonym spotkaniu z artystką Mariną Abramović, w czasie którego oboje siedzą w konstruktywistycznych fotelach projektu Aleksandra Rodczenki. Osobowości sztuki współczesnej oraz sprzed wieku – łączą się w dialog artystyczny, czerpią inspiracje, budują wspólnotę uczestników rzeczywistości istniejącej poza czasem, lecz tym bardziej realnej i ważnej. Kluczowy dla tej wystawy jest często ostatnio powtarzany slogan o przenikaniu się kultur w dobie „globalnej wioski”, jaką stał się świat. Ireneusz Walczak często wyjeżdża za granicę – wystawia tam swoje obrazy, spotyka się ze środowiskiem artystycznym, utrzymuje kontakty z przyjaciółmi i znajomymi. Bacznie obserwuje zachodzące przemiany zarówno tam, jak i w Polsce. Swoje przemyślenia zawarł w serii obrazów, ukazujących

proces kulturowych zapożyczeń, wielokrotnych cytatów i odniesień. Niekiedy efekty wydają się zabawne, jak sylweta Bramy Brandenburskiej, w której trzy oryginalne kolumny wymieniono na kolumnę jońską, kreteńską i staroegipską; niekiedy szokują, jak widok czarnoskórego polskiego wartownika przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza. Zawsze jednak są to pytania o istotę przemian: na ile dotyczą one tylko powierzchni, formy, a na ile głębokich warstw kulturowych? Ireneusz Walczak stawia te kwestie, lecz pozostawia odbiorcy przestrzeń do sformułowania własnych odpowiedzi. W ten sposób tworzy się możliwość dyskusji, a odpowiedzi samodzielne, nawet obarczone ryzykiem nietrafności, mają znacznie większą siłę generowania refleksji i nowych poszukiwań. Liczne dzieła odnoszą się do aktualnych wydarzeń, włączając się w bieżący dyskurs społeczny lub inicjując go. Przykładami niech będzie obraz „Taki grzyb” przypominający zagrożenie wybuchem nuklearnym, nadal realne z racji katastrofy w elektrowni Fukushima, i „Das Rotkäppchen” o masowym i absurdalnie histerycznym mordowaniu wilków w Europie. Praca „Green Egypt” porusza natomiast problem turystów, którzy mimo toczącej się w Egipcie wojny domowej nadal chętnie i bezrefleksyjnie korzystali z uroków tamtejszych plaż. Zamiast słońca świeci nad nimi reklamowe logo z dorodną pomarańczą, będąc symbolem triumfu komercyjnej branży turystycznej. Nastroju sielanki nie zakłócają wczasowiczom widoki wybuchów i dymów, które ukazują się na bocznych ściankach obrazu. W tym kontekście można powiedzieć, że Ireneusz Walczak uprawia malarstwo interwencyjne. Nie oznacza to doraźnego charakteru tej twórczości, ale realne zaangażowanie artysty, poprzez swoją wrażliwość predestynowanego do zabrania głosu. Nie jest to tylko głos krytyczny, nie epatuje również nużącym dydaktyzmem. Twórczość Ireneusza Walczaka to manifest wiary w siłę malarstwa, które jest zdolne poruszyć odbiorcę intelektualnie i emocjonalnie, wywołać dyskusję, spowodować zmianę postaw. Aby to osiągnąć, potrzebna jest szczerość, którą można dostrzec we wszystkich obrazach artysty. Jego postawa jest autentyczna, nie nastawiona na przypodobanie się komukolwiek, jednoznaczna, lecz pozbawiona agresji. To wizja artysty – aktywnego społecznie intelektualisty. Koresponduje to z charakterem obrazów Walczaka, które od kilku lat pod względem formalnym przypominają intelektualną grę. Cechuje je specyficzny rodzaj narracji. Nie jest to klasyczna, znana z renesansu „storia” – sekwencja rozgrywających się zdarzeń. Nagromadzenie symboli i wątków ikonograficznych wchodzących ze sobą w znaczeniowe interakcje tworzy wewnętrznie spójny

przekaz, nieco podobny strukturalnie do nowożytnej alegorii. W odróżnieniu od dawnych mistrzów, którzy inspirowali się głównie tekstami filozoficznymi i akademickimi, Ireneusz Walczak nie ogranicza się tylko do tak zwanej kultury wysokiej, czerpiąc również z historii osobistej, kultury popularnej i z aktualnych wydarzeń politycznych, czyli tego wszystkiego, co kształtuje nasz światopogląd. Często inspiruje się śladem materialnym: symbolem wykutym na bramie, etykietą na opakowaniu popularnego produktu, schematem działania szybu górniczego. Zestawia symbole materialne z hasłami politycznymi i przysłowiami – rzeczywistością niematerialną, lecz nieulotną, bo zapisaną głęboko w ludzkiej świadomości, przekazywaną bezrefleksyjnie kolejnym pokoleniom. Motywem będącym zarówno niematerialnym elementem kultury, jak i materialnym elementem kompozycji, są często wykorzystywane przez Ireneusza Walczaka słowa. Ciasno upakowane na powierzchni obrazu tworzą tło znaczeniowe dla symboli ikonograficznych z pierwszego planu, ale poprzez formę graficzną i kolor budują również strukturę całej kompozycji. Wszystkie te elementy uzupełniają się, odkrywając przed widzem kolejne warstwy interpretacyjne, wciągają w grę znaczeń i kontekstów. Ich nagromadzenie i stopień komplikacji wymaga przypisów, komentarzy i gloss, wymaga dodatkowych nielinearnych przestrzeni, stąd uwolnienie narracji z przymusu dwuwymiarowości obrazu. Ireneusz Walczak wymyślił dla swych obrazów innowacyjną formę, dodając z każdej strony szeroki bok z blejtramu. Uzyskana w ten sposób skrzynia jest obrazem wielowymiarowym. Jej boki są tym, czym dla tekstu głównego marginesy, na których twórca notuje uwagi, teksty poboczne, wzbogacające tekst główny o nowe punkty widzenia. Tak finezyjne operowanie elementami treściowymi jest możliwe dzięki perfekcyjnemu opanowaniu warsztatu. Kompozycje obrazów Walczaka są niewymuszone, a jednocześnie przemyślane. Płynnie rozprzestrzeniają się na dodatkowe boki i znowu spotykają, tworząc ciągłą kompozycję wielowymiarową. Artysta stosuje bardzo szeroką paletę, nie unikając barw czystych, kładzionych równomiernie na całej powierzchni motywu lub tła. Sposób wykorzystania koloru w tych partiach obrazów sprawia, że zostają usunięte wszelkie sugestie istnienia trzeciego wymiaru. Trafnie korespondują one z ikonograficznymi odniesieniami do popkultury i estetyki komercyjnej sprzedaży. Dla kontrastu postacie ludzi i zwierząt malowane są sugestywnie, trójwymiarowo, w naturalnych kolorach, przywodząc na myśl istoty z ciała i krwi. Zestawienie tych odmiennych fragmentów daje efekt niezwykle malarski, pełen kontrolowanej ekspresji.


07 07

zobaczone zobaczone

Prezentowane obrazy są kolejną fascynującą odsłoną talentu Ireneusza Walczaka. Artysta co jakiś czas zmienia swój styl, poszukuje zarówno nowych treści, jak i form wyrazu. W pracach ze wszystkich okresów, także obecnego, wspólnym mianownikiem jest osobowość artysty oraz jego analityczny i zaangażowany stosunek do malarstwa.

28 marca – 4 maja 2014 Galeria Extravagance, Sosnowieckie Centrum Sztuki – Zamek Sielecki, ul. Zamkowa 2, Sosnowiec. Kurator: Małgorzata Malinowska-Klimek Tekst pochodzi z wydawnictwa Multikulti. Ireneusz Walczak, malarstwo, katalog wystawy w Galerii Extravagance w Sosnowieckim Centrum Sztuki – Zamek Sielecki, Sosnowiec 2014

Marzyciele /akryl, olej, płótno/100 x 100 x 17 cm/2014

Green Egypt /akryl, olej, płótno/100 x 100 x 17 cm/2014

Dzień dobry /akryl, olej, płótno/100 x 100 x 17 cm/2014

W V edycji Silesia Fashion Day, która odbyła się w nowej

siedzibie Muzeum Śląskiego w Katowicach, statuetkę Fashion Point w kategorii twórczość artystyczna otrzymał prof. Ireneusz Walczak. Gratulujemy! Intencją organizatora imprezy – agencji marketingu zintegrowanego JC Academy – jest wykreowanie wielkiego wydarzenia w Metropolii Śląskiej, które połączy sztukę, kulturę i modę. Wydarzenie ma promować modę rozumianą szeroko – jako styl życia w mieście.

FASHION POINT DLA IRENEUSZA WALCZAKA


08

zobaczone

ANDRZEJ TOBIS

Dowody rzeczowe Andrzej Tobis Dowody rzeczowe 10.05–28.06.2014 CSW Kronika, Bytom Kwiaty cięte

Wystawie towarzyszy przewodnik (papierowy) jako integralna część wystawy, ma on w założeniu służyć pomocą osobie stojącej bezpośrednio przed namalowanymi obrazami. Każdy obraz, to osobna historia, do której rozszyfrowania służy w przewodniku odpowiedni tekst. Wystawa wraz z przewodnikiem stanowi bardzo ciekawy projekt stymulowany fascynacjami i przemyśleniami artysty jak i zaskakującą ich interpretacją. Tą wielowymiarową prezentację postanowiliśmy zasygnalizować przedrukowując słowa autora będące wstępem do opisu wystawy, oraz częściami do obrazów Moja najlepsze rzeżba i Kwiaty cięte. Wstęp Dowód rzeczowy to termin kojarzący się bardziej z kryminalistyką niż malarstwem. Jednak zarówno zbrodnia jak i obraz rodzą się w ludzkim umyśle. Czy zbrodnię popełnioną jedynie w umyśle można w ogóle nazwać zbrodnią? Myślę że można ją tak nazwać dokładnie w takim samym stopniu w jakim obraz może być jej dowodem. Dowód rzeczowy to po angielsku exhibit. Może w kulturze anglosaskiej kryminalistyka i sztuka nie są od siebie aż tak odległe jak w kulturze polskiej? W swoich obrazach nie zajmuję się jednak kryminalistyką i zbrodniami, lecz myślami. Chyba że uznamy za zbrodnię pojawienie się jakiejkolwiek myśli w jakimkolwiek umyśle. Mam nadzieję, że obrazy pokazane na wystawie są w dowodem rzeczowym na to, że myśl pojawia się czasem w moim umyśle. Jeśli tak nie jest, wszystkie dowody uznać należy za sfabrykowane. Bohaterem wszystkich obrazów jest rzeźba. Za każdym razem inna, ale zawsze geometryczna i na ogół abstrakcyjna. Każda rzeźba została wymyślona przeze mnie, a obraz na którym jest przedstawiona jest jedynym rzeczowym dowodem jej istnienia. Każda rzeźba jest więc myślą, która w moim umyśle przybrała mniej lub bardziej abstrakcyjnogeometryczny kształt. Ten przewodnik pozwala zorientować się, jaka ścieżka w każdym poszczególnym przypadku doprowadziła do zarysowania się myśli/rzeźby. Czasem mamy do czynienia z dowodami niezbitymi, czasem z poszlakami.

Moja najlepsza rzeźba Obraz przedstawia rzeźbę, która przedstawia rzeźbiarza, trzymającego rzeźbę. Wyrzeźbiony rzeźbiarz jest przekonany, że rzeźba którą trzyma jest jego najlepszą rzeźbą. Rzeźbiarz, który wyrzeźbił rzeźbiarza trzymającego swoją najlepszą rzeźbę, nie podziela tej opinii. Od rzeźb abstrakcyjnych woli rzeźby przedstawiające, i takie właśnie tworzy. Ja sam nie wiem jakie mam zająć stanowisko w tej sprawie, ponieważ to ja wymyśliłem zarówno rzeźbiarza realistę, jak i wyrzeźbionego przez niego rzeźbiarza abstrakcjonistę, jak i trzymaną przez wyrzeźbionego rzeźbiarza abstrakcjonistę rzeźbę abstrakcyjną. Wydaje mi się jednak, że trzymana przez wyrzeźbionego rzeźbiarza rzeźba abstrakcyjna jest słaba. Mało oryginalna i dość chaotyczna. Sam ją wymyśliłem, ale wina spada na wymyślonego przeze mnie rzeźbiarza abstrakcjonistę, wymyśliłem go bowiem jako rzeźbiarza mało zdolnego. Możliwe jest też, że wina leży po stronie rzeźbiarza realisty, który wyrzeźbił rzeźbiarza abstrakcjonistę. Może jako realista, nie był on w stanie zrozumieć prawdziwego sensu trzymanej przez abstrakcjonistę rzeźby. Wyrzeźbił ją więc mechanicznie, bez zrozumienia, i być może przez to wydaje się ona mało interesująca. Prawdę mówiąc, on też nie jest specjalnie zdolny. W każdym bądź razie, ja namalowałem obraz najlepiej jak umiałem. Przygotowując się do malowania, szukałem w sieci wizerunku zadowolonego z siebie artysty. Trafiłem na kadr z filmu Pink Floyd w Pompejach. Film nakręcono w 1971 roku. Na stopklatce widać twarz Davida Gilmoura i jest on z siebie bardzo zadowolony. Trudno się dziwić – ma 25 lat i wszystko układa się świetnie. Twarz artysty na obrazie jest więc trochę twarzą Gilmoura. Czy David Gilmour jest artystą zdolnym? Nie mam pojęcia, nie ja go wymyśliłem. Pompeje to miejsce, gdzie kiedyś demokratyczną siłą żywiołu wszyscy zostali zamienieni w rzeźby – zadowoleni i niezadowoleni, zdolni i niezdolni. Kwiaty cięte Na obrazie widzimy geometryzującą rzeźbę. Rzeźba wycięta z twardego materiału przedstawia kwiaty cięte.

Kiedy byłem młodszy wydawało mi się ze jestem figurą geometryczną. Teraz widzę siebie bardziej jako roślinę. Figura geometryczna to idea trwająca w pozaczasie. Roślina też rozwija się dzięki sile życiowej, która pochodzi spoza czasu. Roślina może być cięta. Figura geometryczna też może być cięta zarówno w sensie matematycznym jak i fizycznym (jeśli tylko się zmaterializuje). Ale w odróżnieniu od figury geometrycznej, roślina – cięta czy niecięta – z czasem więdnie. Więdnięcie obce jest naturze geometrii. ANDRZEJ TOBIS (ur. 1970) – artysta wizualny używający m.in. medium malarstwa i fotografii. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach, gdzie obecnie prowadzi Pracownię Malarstwa. Jego prace pokazywane były na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. Mieszka w Katowicach.

Moja najlepsze rzeźba


09

zobaczone

DOMINIKA KOWYNIA

Take Care Na tytuł wystawy wybrałam angielski zwrot „Take Care”,

Strzelec Opolski Dominika Kowynia Take care 15.04–04.05.2014 Galeria+, Rondo Sztuki Katowice

IZABELA ŁĘSKA

ponieważ w języku polskim nie znalazłam podobnego, o tak pojemnej możliwości interpretacji. Obrazy, które powstają od pewnego czasu przedstawiają ludzi i zwierzęta, osobno lub razem. Być może osoba postronna mogłaby mieć problem z dostrzeżeniem elementu, który te prace łączy, a który jest dla mnie istotny. W Wieku żelaza J.M. Coetzee'go znajduje się fragment wewnętrznego monologu głównej bohaterki dotyczący miłości do ludzi, wszystkich ludzi, również tych, którzy napawają nas lękiem. Myśl o tym, że tylko kochając wszystkich potrafisz obdarzyć prawdziwą miłością bliskiego człowieka jest mi bliska, chociaż trudna do wytłumaczenia racjonalnie. Zdaję sobie sprawę z faktu jak banalnie może ona wybrzmieć, jeśli przestaje być fragmentem wewnętrznego monologu, ale jest dla mnie bardzo istotna. Osobiście rozszerzam to spojrzenie na wszystkie żyjące stworzenia. Jeśli tylko miłość do wszystkich żywych stworzeń jest prawdziwą miłością, wtedy okazuje się również, że uczucie to jest

TEKST / Dominika Kowynia

bliskie odpowiedzialności. Moje obrazy są więc o żywych stworzeniach ludzkich i zwierzęcych, czasem o ich wzajemnych relacjach. Nie są jednak ilustracją bezpośrednią tego problemu. Oscylują pomiędzy chłodną relacją i ckliwą opowieścią. Dotykanie tych dwóch granic i niekiedy błędne ich odczytywanie jest dla mnie fascynujące. Podobnie jak książki Coetzee'go, który opisuje bezlitośnie rzeczywistość, a ja czytając je czuję jego troskę o świat.

DOMINIKA KOWYNIA Urodzona w 1978 roku w Sosnowcu. Studia ukończyła na Wydziale Malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (dyplom w pracowni prof. Jacka Rykały w 2003 roku). Od 2003 roku pracuje w macierzystej uczelni jako asystentka w pracowni Malarstwa Andrzeja Tobisa. W latach 2008–2012 pracowała jako asystentka w pracowni Kompozycji. Obecnie prowadzi pracownię Malarstwa dla studentów I roku Grafiki Warsztatowej. Mieszka w Katowicach.

punkt, który wyszedł na spacer

Paul Klee powiedział kiedyś, że linia to punkt, który wybrał się na spacer. Wcielam się w rolę tego punktu, idę przez miasto a za mną ciągnie się rodzaj łuny w postaci bawełnianej nici, którą rozwijam za sobą z kieszeni płaszcza. Ta nić śledzi dukt mojej wędrówki i stając się narracją, opowiada o mojej obecności. Chodzę jak lunatyk, tam gdzie wiedzie mnie intuicja. Nocna przestrzeń wydaje się inna, ale dzięki nici zawiązanej w miejscu startowym można zawsze bezpiecznie wrócić. Przechodnie nie zauważają nici, ta ciągnie się za nimi, blokuje ich ruchy, zaczepia się o zamki błyskawiczne, nieprzyjemnie muska powierzchnię skóry. Kompulsywnie powracam w te same miejsca by odbudować niszczoną wciąż strukturę. IZABELA ŁĘSKA ur. 1989, absolwentka grafiki warsztatowej na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach (dyplom z wyróżnieniem w 2013). Studiowała również w École Supérieure d’Art de Clermont Metropole we Francji. Brała udział w wielu projektach i wystawach w kraju i za granicą (Passion For Freedom 2013, Londyn / Usb Shuffle Show, Berlin). Zajmuje się grafiką, obiektami oraz tekstem. Pracuje na macierzystej uczelni jako asystentka w Katedrze Grafiki. lzabelaleska.blogspot.com

Iza Łęska punkt, który wyszedł na spacer w ramach Nocnych aktywności 21.05 BWA Katowice


prosto z

10

_Ĺšrodowiskowe Studia Doktoranckie

Daria Malicka Martyna Wolna

Hanna Sitarz

Patrycja Pawęzowska

Agnieszka Piotrowska


11

prosto z

TEKST / Kierownik Katedry Malarstwa dr hab. Jolanta Jastrzab, prof ASP

Jakże wielkim wyzwaniem, a z czasem udanym osiągnięciem naszej uczelni było zainicjowanie pierwszego października 2013 r. Studiów Doktoranckich w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Zostały one powołane na bazie umowy zwartej pomiędzy Wydziałem Artystycznym oraz Wydziałem Projektowym katowickiej uczelni jako studia środowiskowe. Okazało się, że planowane studia doktoranckie w naszej uczelni powinny trwać trzy lata, by w sposób dojrzały i wszechstronny przygotować kandydatów do uzyskania stopnia doktora sztuki w dziedzinie sztuki plastyczne, dyscyplinie artystycznej: sztuki piękne. Zajęcia prowadzone są zarówno w formie bezpłatnej czyli w systemie stacjonarnym, jak i niestacjonarnej, więc płatnej. Środowiskowe studia doktoranckie przeznaczone są dla absolwentów studiów magisterskich, którzy już co prawda osiągnęli istotny dorobek artystyczny, projektowy lub naukowo-badawczy lecz dalej pragną kontynuować edukację akademicką umożliwianą na naszej uczelni w trzech dziedzinach: malarstwa, grafiki warsztatowej i projektowania graficznego. Doktoranci realizują program studiów doktoranckich, a także uczestniczą w prowadzeniu zajęć dydaktycznych oraz prowadzą badania naukowe pod kierunkiem opiekunów artystycznych czy promotorów i dzięki obopólnemu zaangażowaniu mają możliwość uczestniczenia w życiu środowiska naukowego w kraju i za granicą. Ciekawym rozwiązaniem są nie tylko wykłady prowadzone zarówno przez pracowników naukowo-dydaktycznych uczelni, ale także dodatkowo przez pracowników placówek naukowych czy osoby związane ze światem kultury i sztuki. Dzięki temu, że studia doktoranckie poszerzają wiedzę i doskonalą umiejętności, to równocześnie przygotowują doktorantów do samodzielnej pracy naukowo-badawczej i artystycznej oraz kształtują wykwalifikowaną kadrę, zdolną do sprawnego funkcjonowania w systemach akademickich. Program środowiskowych studiów doktoranckich Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach oparty jest na wypracowanym przez nas autorskim systememie, który w sposób efektywny powinien prowadzić do pełnego zintegrowania

obszarów wiedzy, umiejętności oraz kompetencji społecznych naszych absolwentów. Można powiedzieć, że w tym zakresie kształcenia, to w porównaniu z pozostałymi uczelniami artystycznymi, jesteśmy na razie uczelnią, która raczkuje i stawia pierwsze kroki. Jednakże już wkrótce będziemy mieć za sobą pierwszy rok funkcjonowania studiów doktoranckich. Tymczasem już dziś możemy pochwalić się wyjątkowymi osiągnięciami naszych pierwszych doktorantów i to zarówno na niwie artystycznej, projektowej, jak i badawczej. Nie jestem w stanie przedstawić wszystkich istotnych wydarzeń, w jakich uczestniczyli nasi doktoranci. Do najciekawszych można zaliczyć między innymi sukcesy dwóch naszych doktorantek to jest Patrycji Pawęzowskiej i Agi Piotrowskiej, które brały udział w Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej InterKulturalia 2014 a organizowanej przez Koło Naukowe Doktorantów Neofilologii Uniwersytetu Śląskiego InterKulturo we współpracy z Akademią Sztuk Pięknych w Katowicach. Ponadto Patrycja Pawęzowska jest laureatką III nagrody uzyskanej w XVII Międzynarodowym Konkursie Cyfrowej Fotorelacji CYBERFOTO 2014 w Częstochowie. To ona brała także udział w wystawie Dywersyfikacja sztuki w Zamku Sieleckim w Sosnowcu. Z kolei Agnieszka Piotrowska zrealizowała szereg projektów np. Spotkania pod moją nieobecność w Rondzie Sztuki w Katowicach, czy SOPOR – projekt w Galerii Melina w Gliwicach oraz ZUGZWANG – w Galerii Dwie Lewe Ręce w Katowicach. Z kolei Aga Piotrowska została wybrana z grona 300 młodych artystów wywodzących się nie tylko ze wszystkich uczelni artystycznych w Polsce, ale także uczelni zagranicznych do zaprezentowania swoich prac na VI Ogólnopolskiej Wystawie Rysunku w Galerii Sztuki Wozownia w Toruniu. Ponadto została laureatką 2. Biennale w Wenecji Cieszyńskiej 2014. Dwie doktorantki naszej uczelni, a mianowicie Agnieszka Piotrowska i Daria Malicka zostały zakwalifikowane do 7 edycji Triennale Młodych, jednej z najistotniejszych imprez prezentujących młode pokolenie artystów, które odbędzie w październiku i listopadzie 2014 w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Niezwykle istotnym wydarzeniem arty-

stycznym okazała się również prezentacja projektu Darii Malickiej Unheimlich w kwietniu 2014 w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski a także jej udział w projekcie Potrzebne w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu w lutym 2014, gdzie zaprezentowała instalację KUNSZT. Z kolei inna zdolna doktorantka Hanna Sitarz-Pietrzak zaprezentowała swoja pracę Rozmowa na wystawie III Przeglądu Młodej Sztuki Swieża krew w Galerii Sztuki SOCATO we Wrocławiu oraz projekt MOMENTALNIE w Bibliotece Śląskiej w Katowicach. Natomiast Martyna Wolna prezentowała projekt Obrazy Zamalowane w Galerii Kredens w Łodzi a także przedstawiała swoje prace w wielu projektach zbiorowych, między innymi na wystawie pokonkursowej Fundacji Zielona Marchewka w Centrum Ludwika Zamenhofa w Białymstoku. To ona za swą twórczość otrzymała II nagrodę w Konkursie Warszawski Pejzaż w kategorii Historia Warszawy w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego w Warszawie. Na uwagę zasługują nie tylko polskie, ale także zagraniczne realizacje naszych doktorantów. Oto wspomniane wcześniej dwie doktorantki, a mianowicie Patrycja Pawęzowska brała udział w wystawie Fotofestival Moravská Třebová w Czechach, a Martyna Wolna realizowała instalację na Festiwalu Kura, w Kutnej Horej w Czechach. Podsumowując dorobek naszych doktorantów należy również wspomnieć o ich działaniach bezpośrednio związanych z naszą uczelnią. Patrycja Pawęzowska na przełomie listopada i grudnia 2013 r. zrealizowała warsztaty Uchwycić punktum prezentowane w salach pracowni Działań Multigraficznych na Koszarowej 19, a Hanna Sitarz-Pietrzak w ramach “pracowni otwartej” w Katedrze Malarstwa na ul. Dąbrówki 9 zaprezentowała relację z 55.Biennale Sztuki w Wenecji, natomiast Agnieszka Piotrowska jest współorganizatorem Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Wideo OZON, oraz projektu Pozdrowienia z Kato.


Absolwent

AGNIESZKA ŁAPKA

Trudno dogrzebać się do koloru TEKST I WYWIAD / 
Dominika Kowynia

Nie wiem czy Agnieszka Łapka jest modelowym przykładem absolwenta/tki Malarstwa w Katowicach. Wydaje mi się, że nie, ale może dzięki zapoznaniu się z jej doświadczeniami innym będzie łatwiej, albo przynajmniej mniej samotnie. Zdecydowałam, że napiszę o Agnieszce, ponieważ to właśnie ona w ostatnim czasie zaskoczyła nas swoją wystawą “Kwiaty polskie” i było to zaskoczenie bardzo pozytywne i optymistyczne. Łapka skończyła studia w 2008 roku, dyplom robiła w pracowni Prof. Blukacza i od tego czasu słyszeliśmy o niej głównie jako wokalistce bluesowej. Jakiś czas temu dotarła do nas jej autorska piosenka “Od iskier”, która robi ogromne wrażenie. Wstydliwie przyznaję, że rozsyłałam link w mailach do znajomych z dumnym dopiskiem – „znam ją”(w trakcie rozmowy z Agnieszką dowiedziałam się, że piosenka została poprawiona dzieki sugestiom Profesora Blukacza). Wydawało mi się, że przy tak wszechstronnym utalentowaniu malarstwo traktowane jest przez Agnieszkę niezobowiązująco. Tylko do czasu kwietniowej wystawy w galerii Teatru Ateneum, kiedy okazało się, że Łapka maluje interesujące obrazy, jest malarką nieustannie poszukującą i co najważniejsze – że malowanie jest dla niej bardzo ważne. Umawiając się na rozmowę z Agnieszką, spodziewałam się pozytywnych historii, jednak opowieści o tym, co działo się w jej życiu przez ostatnich sześć lat nie brzmiały kolorowo. Po dyplomie Dyplom to było dla mnie jakieś kosmiczne przeżycie, jak się okazało. Przyjechali moi rodzice, a ja się strasznie poryczałam. Musieli pojechać, dopiero wtedy wzięłam się w garść. Poczułam się jakoś tak ostatecznie, jakbym straciła kokon. Skończyłam szkołę i tak się złożyło, że dzień po obronie moja siostra urodziła dziecko. Zaczęła się organizować życiowo. Miała to dziecko i męża, ona do pracy, on do pracy, kredycik, dziecko do babci, wszystko jak w dzienniczku. A ja nie – i pomyślałam, że chyba tak to powinno wygladać, to życie. Kończysz szkołę, szukasz chłopa i bierzesz ten kredyt i spłacasz, i spłacasz. Siostra zaczęła mi mówić, że pobawiłam się, pomalowałam sobie, teraz muszę zacząć szukać roboty. Ojciec, całe życie na etacie, górnik inżynier: co ja ci będę mówił, trzeba jakąś pracę sobie znaleźć. A ja sobie myślałam – jaką pracę ja po tym malarstwie mogę sobie znaleźć? Zawsze należałam do tych osób, które uważały, że będą malowały. Rzeczywistość i inni ludzie spowodowali jednak w tamtym momencie, że przestałam widzieć sens w malowaniu. Prace, które robiłam po dyplomie świadczą o wszystkim – zupełnie bez koloru, jeden obraz jest ryty takim małym pędzelkiem, żeby przypadkiem nikt nie widział, że coś namalowałam i żeby nikt mnie nie oceniał. Każda zaczęta praca niosła ze sobą odpowiedzialność, przez co straciłam radość malowania i bardzo trudno było mi znaleźć temat. Sama nie byłam do tych prac przekonana, trudno mi było naciskać na pokazanie ich gdziekolwiek. Cały czas próbowałam malować, ale coraz wolniej i coraz gorzej mi szło.

Firma Mimo chęci zorganizowania sobie życia tak jak należy chciałam pozostać wolnym człowiekiem i żyć w zgodzie ze swoimi ideałami, więc rok po dyplomie zainteresowałam się założeniem firmy z dofinansowaniem unijnym. Pół roku zajęło mi wypełnianie wniosków, dostałam to dofinansowanie. To było fajne, założyłam firmę ogólnousługową, plastyczną. Oparłam się na szkoleniach z rysunku i drobnych usługach graficznych. Jeśli chodzi o naukę rysunku, to mam nawet kilka sukcesów pedagogicznych, ale okazało się, że niczego nie umiem w temacie grafiki komputerowej. Miałam wrażenie, że w momencie, kiedy kończyłam studia wszystko się w zmieniło i jakiekolwiek analogowe umiejętności straciły na wartości. Okazało się, że nie znam Photoshopa i Ilustratora. Projekty, które powstawały w tym czasie, tak różniły się od tego co my robiliśmy na studiach, że wydawały się z innego świata. Nie wiem, ja chyba sobie tak te przedmioty na studiach wybierałam, może były takie możliwości, ale ja byłam na przyklad na rzeźbie... Ale chyba ta nauka programów powinna być obligatoryjna jednak. Firmę zamknęłam po dwóch latach, kiedy doszło do płacenia pełnego ZUSu. Nie wiem skąd miałabym mieć takie pieniądze. Ten ostatni ZUS uskładałam sobie z opłat za koncerty. Generalnie zarabianie jest mi obce, co pewnie ma związek z idealizmem, z tymi studiami. Wiesz, jest gdzieś we mnie takie wewnętrzne przekonanie, że na malarstwie nie powinno się zarabiać, bo jak zarabiasz, to się sprzedajesz. No więc ja nie umiem oszacować swojej pracy. Może tego też powinni nas uczyć na studiach. Praca w warsztacie. Pod koniec działania firmy zadzwonił znajomy, że jest praca. Grawerowanie broni. Wciągnęłam w to koleżankę z akademii i było to najlepsze, co mogło się zdarzyć. Nasze rozmowy rozświetlały mi rzeczywistość. Praca była ciężka i nie dało się na tym zarobić, przynajmniej nie tyle, żeby się usamodzielnić. Robiłyśmy grawerunki według specjalnego kanonu i mogłoby to być nawet ciekawe, gdyby nie specyfika i polityka miejsca. Ciężko było mi też zrozumieć zasadność strzałów w pomieszczeniu tuż nad moim uchem – śpiewam więc jestem wyczulona na czynniki mogące uszkodzić słuch.. To wszystko była wielka sprzeczność: jak myślano, że jesteśmy traktowane, a jak byłyśmy traktowane, jak myslano, że jesteśmy opłacane, a jak było naprawdę... Wytrzymałam w tym warsztacie dwa i pół roku. Wszystkich zszokowało moje odejście, bo powiedziałam, że odchodzę właśnie wtedy, kiedy zaproponowano mi umowę na etat. Wyszłam na czworakach z tej pracy, z totalną nerwicą. Wszyscy, którzy mnie widzieli, mówili, że coś jest nie tak. Miałam wrażenie, że zupełnie straciłam w tym warsztacie kreatywność. Cały czas (ponad dwa lata pracy w warsztacie) próbowałam się zorganizować tak, żeby malować. Pracowałam tam sześć godzin dziennie i próbowałam malować ludzi w kurtkach ( bo chyba cały czas jak tam pracowałam była długa i ciężka zima) zmierzających do kopalni, których codziennie widziałam w autobusie. Czasem, jak jeździłam

z zespołem na koncerty, to fotografowałam miasto, żeby kiedyś może wrócić do tego tematu. Chodziło głównie o utrzymanie kontaktu z pędzlem. Okazało się, że przy takim trybie pracy tego nie da się zrobić. Jak teraz na to patrzę, to widzę, że gruntowałam pięć płócien przez dwa lata i malowałam paski, chyba w ramach uspokojenia. Tak ciężko było mi zarobić pieniądze, że chciałam na wszystkim zaoszczędzić i wszystko od podstaw zrobić sama. Użyłam kiedyś złej żelatyny i grunt zaczął odpadać kiedy zaczęłam malować. Uparłam się, że tego nie wyrzucę i zaczęłam prać te płótna i suszyć. To było dziwne. Wszystkie resztki starałam się wykorzystać, robiłam też sama farby, w ramach oszczędności. Ale jak mówiła moja mama: „Szkłem dupy nie obetrzesz”..:) I miała rację... Potem zalało mi pracownię, którą mam w piwnicy domu. Dorzucam to jako ciekawostkę, bo to nie było (na szczęście) poważne zalanie. Dużo eksperymentowałam i w którymś momencie zainteresowałam się gruntami mineralnymi. Krosna się wyginały, ale kombinowałam. Odwiedził mnie kiedyś (po raz pierwszy) Blukacz i zobaczył te moje nędzne próby. Powiedział, że coś z tego może być. Dla tak znerwicowanej osoby to było coś i jestem mu bardzo wdzięczna, że zechciał oglądać jakieś zalążki czegoś. 2012 Potem był rok 2012, straszny. Zachorowała moja mama, co było szokujące, bo do tej pory wszystcy w rodzinie byli zdrowi. Ta sytuacja trochę zaczeła mnie wytrącać z moich problemów. Potem zachorowała córka mojej siostry, kilkuletnie dziecko. Spedziła dwa miesiące na intensywnej terapii i nie wiadomo było czy z tego wyjdzie. Na szczęście udało sie, chociaż lekarze mowili, że nigdy nie odzyska sprawności, bo nie miała odruchów życiowych. Jak wróciła do domu i zaczęla przytulać swoje maskotki i mówić, wyglądało to na cud. W każdym bądź razie, po tym przejściach zaczęłam patrzeć na swoje dotychczasowe życie inaczej i chyba zaczęłam dojrzewać. W tym samym czasie rozstałam się z zespołem Śląska Grupa Bluesowa, bo nie byłam w stanie uczestniczyć w koncertach. Pamiętam, że powstała potem seria sporych prac rysowanych techniką kropkowaną. Ta technika była ujściem dla dręczącej mnie nerwicy a zarazem umożliwiała uczestniczenie w „terapii serialowej” . Po jakimś czasie zgłosił się do mnie facet w Mercedesie, który chciał, żebym mu narysowała wymyślony przez niego futurystyczny komiks. Pomyślałam, że to jakieś przeznaczenie, że takiego gościa pewnie będzie stać, żeby zapłacić rysownikowi chociaż z pięć stów miesięcznie. Po czterech miesiącach regularnej pracy okazało się jednak, że ewentualnie podzieli się ze mną tantiemami ze sprzedaży, więc zrezygnowałam z tej współpracy. Wkurzyłam się i uznałam, że los mi pokazuje, że powinnam coś sama zacząć robić. Skoro poćwiczyłam sobie ten komiks, postanowiłam to wykorzystać. Tak zaczęłam rysować na blogu trzydziestoletnia – czarownica.blog.pl, opowiadający o moich doświadczeniach po ukończeniu studiów.


13

Wydałam drugą płytę, własnym sumptem, z moją piosenką „Od iskier”.W malarstwie wróciłam do realizmu, żeby się od czegoś odbić. Niszczące było jednak to, że próbowałam wypracować normę dzienną, bo cały czas tkwił we mnie ten warsztat. A tu trzeba inaczej, zupełnie się zrelaksować i wypracować podejście wręcz odwrotne, pracować i być zrelaksowanym jednocześnie. Zrobiłam też prawo jazdy, w ramach akcji „z uśmiechem w dorosłość” po trzech latach zdawania. Wyjechałam na szosę, miałam zepsuty prędkościomierz i stare opony. Wjechałam na wiadukt, a akurat przymroziło. Obróciło samochód, ja bezwładnie kręciłam kierownicą i myliłam gaz z hamulcem, odbiło mnie od barierki. To był przedostatni raz, bo później, ponieważ „na konia trzeba wsiąść”, jeszcze raz przejechałam się samochodem i uznałam, że mogę ostatecznie „zsiąść z konia”. Lało, koleiny były straszne i tym razem efekt mógł być ostateczny. Wesele kuzyna i kwiaty polskie. W czasie choroby siostrzenicy moja mama, chyba żeby jakoś odreagować, zarządziła wyjazd na wesele kuzyna. Ja oczywiście nie chciałam, ale zostałam zmuszona. W dodatku posadzono mnie koło pary młodej i byłam na widoku. Patrzyłam na to wesele, na te zmarnowane kwiaty, na to zmarnowane jedzenie, pieniądze wywalone w błoto na kiecki i disco polo. Moja złość w połączeniu z estetyką polskiej rzeczywistości i archetypami rodzinnymi, to że jestem gdzieś z boku, to coś kazało mi pójść w tą przaśność. Pomyślałam, że cały czas próbowałam dążyć do samodzielności, a to rodzina okazała się ostoją. Zaczęłam korzystać ze zdjęć rodzinnych, bo to było maksymalnie blisko, ale też ze swoich doswiadczeń, bo to wydało mi się najbardziej wyjatkowe. Nawet grawerunek pojawił się jakoś w moich obrazach, jako reminiscencja pracy w warsztacie. To nie była konkretna decyzja, ale jakoś zaczął się rodzić pomysł. Nakupiłam krosien, 25 kilo kredy i barwników hurtowo i zaczęłam od małych, ołtarzykowych kompozycji. Uczyłam się systematycznie spędzać czas nad obrazem i nie cierpieć, nie myśleć, że tracę ten czas. Na szczęście moi rodzice to rozumieli. Po pięciu latach, kiedy zaczęłam używać terpentyny, moja mama zaciągnęła się zapachem i powiedziała – „brakowało nam tego”. Wtedy po raz drugi przyjechał Blukacz i powiedział, że to jest ciekawe. W grudniu poszłam do Ateneum, żeby porozmawiać o wystawie i okazało się, że potrafię się zareklamować, naturalnie, w zgodzie ze swoją osobowością. 30 Mam wrażenie, że po trzydziestce zaczyna się konkret. Nie chciałabym się cofnąć nawet o rok. Wszsytkie moje działania sprzed trzydziestki, plastyczne i muzyczne, zwyczajnie nie mogły się udać przez to, jak ja o sobie myślałam. Nawet z głosem było tak, że odkryłam do tego czasu tylko moje doły. Im dalej szłam, tym bardziej okazywało się, że nic nie umiem. Na scenie cały czas wydawało mi się, że muszę coś udowodnić, przez co mój głos się coraz bardziej zasklepiał i zamykał. Teraz wiem, że przez cały czas byłam dzieckiem, chociaż wtedy tego nie wiedziałam. Kilka miesięcy temu zaczęłam znów regularnie ćwiczyć i powoli udaje mi się śpiewać. Staram się wykorzystywać doły, środki i góry. Ostatnio (w połowie kwietnia) zaczęły się nagrania i od drugiego dnia śpiewam dobrze, a muzyka którą gramy z zespołem Oscillate jest trudna. Poprzeczka została dźwignięta, ale udaje mi się powoli jej sprostać. Mam czas na rozwój i nie szukam już normalnej pracy. Mieszkam w rodzinnym domu i jest mi z tym dobrze. Wciąż mam oszczędności z warsztatu, bo nie były to pieniądze na tyle duże, żeby się usamodzielnić, a ja jestem bardzo oszczędna. Udaje mi się też sprzedawać swoje malarskie eksperymenty na aukcjach, czasem nawet dość dobrze.

zobaczone

BEZPOŚREDNIO Musimy się nauczyć więcej widzieć słyszeć i odczuwać. Nasze zadanie wcale nie polega na tym, by odnaleźć w dziele sztuki jak najwięcej treści, ani na tym, by wycisnąć z niego więcej treści, niż ono w sobie ma. Musimy odsunąć treść na bok, aby w ogóle być w stanie zobaczyć dzieło. (…) Nie potrzebujemy hermeneutyki, ale erotyki sztuki. Susan Sontag Te słowa Susan Sontag przyświecają wystawie „BEZPOŚREDNIO” w Galerii Szyb Wilson w Katowicach. Jej autorami są Michalina Wawrzyczek-Klasik, Artur Masternak oraz Michał Klasik. Jak zauważają twórcy wystawy, słowa Susan Sontag o otaczającej nas rzeczywistości są aktualne jak nigdy wcześniej. Przyzwyczailiśmy się do nadmiaru obrazów. Nachalność i prymitywizm przekazu stały się nieodzowną częścią współczesnego świata. Trudno od tego uciec. Przekonanie o tym, że odbiorcy trzeba wszystko jak najprościej i dobitniej przekazać, wyjaśnić, wkradło się również do sztuki. Oswajamy się z tą łatwością odbioru coraz bardziej, przestając kształtować swoją wrażliwość, ufać swoim zmysłom. Kiedy wszystko zostaje nazwane, znika prawdziwa, indywidualna więź, spłyca się przekaz. Dlatego w kontekście ich wystawy bezpośredni odbiór obrazu nie oznacza szybko i pobieżnie. Eksponowane na wystawie prace są w większości abstrakcyjne, oddziałują bezpośrednio na odbiorcę swoją formą. Odwołują się do jego wrażliwości, wyobraźni, umiejętności wykorzystania różnorodnych obrazowych powiązań i skojarzeń. Skojarzeń funkcjonujących w dużej mierze poza obszarem słowa. Dają odbiorcy całkiem inną wartość, wynikającą z obcowania z nimi. Umiejętność nawiązania tego typu kontaktu być może nie jest łatwa, trzeba ją w sobie pielęgnować, ale wymaga jedynie otwartości, a nie teoretycznego przygotowania. Intymne, pełne harmonii i wewnętrznych rytmów prace Artura Masternaka, proste, intensywne w oddziaływaniu obiekty Michała Klasika czy wielkoformatowe prace Michaliny Wawrzyczek-Klasik, oddziałujące całą powierzchnią „zapisu” tworzą uzupełniającą się, wielogłosową opowieść. Wystawa ta jest swego rodzaju manifestem, opowiedzeniem się za pewną postawą, sposobem traktowania szeroko pojętego „obrazu”. Według niej „bezpośrednio” nie znaczy łatwiej. Znaczy „bez pośrednictwa”, indywidualnie, intymnie, prawdziwie.

Jak zapowiadają autorzy wydarzenia, jest to pierwsza z cyklu ekspozycji o tym samym tytule, które będą realizowane systematycznie w kolejnych latach. Uzupełnia ją, trwająca do 5 maja kameralna wystawa w Galerii Art Nova 2 w Katowicach przy ul. Dworcowej 13. MICHALINA WAWRZYCZEK-KLASIK Urodzona w 1984 roku w Żorach. Absolwentka ASP w Katowicach, dyplom z wyróżnieniem w 2010 roku w pracowni serigrafii prof. Waldemara Węgrzyna. Prezentacje do dyplomu w pracowni malarskiej prof. Ireneusza Walczaka oraz pracowni intermediów prof. Adama Romaniuka. Obecnie asystentka w pracowniach sitodruku oraz druku wypukłego w WST w Katowicach. Stypendystka Ministra Kultury, dwukrotnie nominowana do Grand Prix Biennale Grafiki Studenckiej w Poznaniu, uczestniczka kilkudziesięciu wystaw w kraju i za granicą. Członkini ZPAP Oddział w Gliwicach oraz Stowarzyszenia Międzynarodowe Triennale Grafiki. wawrzyczek-klasik.blogspot.com ARTUR MASTERNAK Urodzony w 1985 roku w Sosnowcu. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Dyplom z wyróżnieniem w pracowni wklęsłodruku prof. Jana Szmatlocha, prezentacja dodatkowa w pracowni malarstwa prof. Kazimierza Cieślika. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w roku 2010. MICHAŁ KLASIK Urodzony w 1978 roku, w Rybniku. Absolwent Uniwersytetu Śląskiego Filii w Cieszynie. Dyplom z rzeźby w pracowni prof. Andrzeja Szarka oraz dyplom dodatkowy w pracowni ceramiki adi. Małgorzaty Krentowicz w 2010 roku. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem oraz różnego rodzaju działaniami przestrzennymi w obrębie rzeźby, ceramiki, ale też dźwięku i wideo. Zaangażowany w projekt „Dźwięki ziemi” przy katedrze ceramiki UŚ w Cieszynie. Uczestnik wielu wystaw zbiorowych w kraju i za granicą. michalklasik.blogspot.com Michalina Wawrzyczek-Klasik, Artur Masternak, Michał Klasik BEZPOŚREDIO wystawa 05.04–29.05.2014 Galeria Szyb Wilson, Katowice


zobaczone

SZYMON KOBYLARZ

DIAMAT TEKST / 
Łukasz Białkowski 
Diamat to wystawa o konsekwencjach. Przy pobieżnym spojrzeniu można by ją uznać za retrospektywę. Na prawie 500 m2 umieszczone zostanie wiele prac, które Szymon Kobylarz pokazywał już wcześniej. Wśród nich znajdują się elementy wystawy Człowiek, który przeżył koniec świata, obiekty zatytułowane Niesamowite jonoloty antygrawitacyjne, postać partyzanta miejskiego z wystawy Civil Defense i obrazy z cyklu Sztuka dla sztuki.

Kłębią się tam sekretne formuły na pokonanie praw fizyki, paranaukowe eksperymenty realizowane w więzieniach, ciągi liczb, które odpowiadają za naturę wszechświata, i tajne plany kontroli nad cywilizacją. Tak jakby za każdą pracą chował się mason, iluminata lub co najmniej szpieg. System nauki i technologia rozbrykały się. Działają na własną rękę, a ich konsekwencje nie poddają się kontroli lub pozostają ukryte. Para-nauka bez entuzjazmu patrzy na skromne ambicje systemu oficjalnej wiedzy i próbuje znaleźć teorię wszystkiego. W każdym szczególe tkwi jakiś diabeł, żadnego więc nie można przeoczyć. Poszczególne odrobiny materii mają układać się w spójną całość. Jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu nauczano na kursach dialektycznego materializmu: byt kształtuje świadomość, ilość cudownie przechodzi w jakość, a historia i jej skutki są absolutnie przewidywalne. Konsekwentnie zatem wystawa Diamat szuka konsekwencji. Sięgając po wzorce zaczerpnięte z para-nauki, Szymon Kobylarz bawi się próbkami, prototypami i matrycami. Bierze na warsztat

testowane wcześniej formuły i podejmowane już wątki. Dlatego na wystawie, obok znanych prac, pojawią się między innymi szkice i modele obiektu, który jeszcze nie został zrealizowany (34/55) oraz “drzewo”, które miało nigdy nie powstać. Do tej pory istniało na jednym z obrazów pokazywanych w ramach wystawy Sztuka dla sztuki. Jego kształt opiera się na cyfrowo wygenerowanym fraktalu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy Szymon Kobylarz – zamieniając się w stolarza – przenosił do realu każdą cyfrowo wygenerowaną gałązkę, konar i pień. Być może zresztą nie ma w tym wszystkim żadnej ekstrawagancji. Para-naukę i sztukę łączy przecież wiele, przede wszystkim wyobraźnia, która sięga, gdzie wzrok i rozum sięgać nie chcą, oraz chęć i upór, by to co wymyślone, nieosiągalne lub niemożliwe stawało się rzeczywiste. SZYMON KOBYLARZ (ur. 1981 w Świętochłowicach) – w 2007 ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach. Posługuje się wieloma mediami. W swojej twórczości często sięga po wątki katastroficzne, problematyzuje iluzyjność medium malarskiego, poddaje analizie funkcjonowanie przestrzeni i instytucji wystawienniczych, tworzy para-dokumentacje alternatywnej wizji historii i wiedzy. Mieszka w Katowicach, gdzie również wykłada na macierzystej uczelni.

Bez tytulu (Statek) z cyklu Człowiek, który przeżył koniec świata, 2011, obiekt

Szymon Kobylarz DIAMAT 4.04ľ11.05.2014r. BWA Sokół, Nowy Sącz Kurator: Łukasz Białkowski Wystawę będzie można zobaczyć również w czerwcu w Małopolskim Ogrodzie Sztuki.

MIŁOSZ WNUKOWSKI

Wszystkie dzieci nasze są TEKST / 
Ida Smakosz-Hankiewicz

Zwierzęco-ludzkie istoty zjadające siebie nawzajem, skulona postać w stanie rozkładu, wąż pożerający ciało, to tylko niektóre motywy które odnaleźć można na najnowszej wystawie Miłosza Wnukowskiego zatytułowanej „Wszystkie dzieci nasze są“. Absolwent katowickiej ASP kontynuuje w niej zapoczątkowany w wcześniejszych projektach wątek ludzkiej krzywdy, cierpienia, śmierci. Prace Wnukowskiego wykonane wręcz z barokową dbałością o szczegół odnoszą się do spraw brutalnych, bolesnych, mają w sobie coś odpychającego i niepokojącego, co nie pozwala uciszyć naszego sumienia. Realistyczny sposób wypowiedzi, obrazy rzucane niejako wprost, bez łagodzącej otoczki, przywodzą na myśl fotografię reporterską, choć wystawa jak sam artysta podkreśla ma charakter emocjonalny. Ludzka krzywda, z którą obcujemy w naszym medialnym świecie codziennie, pokazana w przekazie malarskim szokuje jakby bardziej, powodując, że obrazy denerwują, tworzą dyskomfort dla widza spodziewającego się od malarstwa jedynie estetycznej przyjemności, czy łatwego przekazu. U Wnukowskiego symbolem upadku ludzkiej natury staje się zwierzę – wilk, wąż, rój much ostatecznie przyjmując wyobrażenie łba świńskiego

nabitego na pal – motywu zaczerpniętego przez artystę z książki Goldinga „Władca much“ w której przedstawienie to oznacza szatana uosobiającego wszelkie zło. Nawiązanie do książki o dzieciach to zresztą kolejny trop którym podąża Wnukowski przyglądając się dzieciństwu i związanej z nim pozornej niewinności. Rozdźwięk między beztroską, a nieludzką brutalnością, która może stać się również udziałem dzieci to leitmotiv wystawy.

Miłosz Wnukowski Wszystkie dzieci nasze są 04.04–25.04.2014r. Galeria Arttrakt Wrocław


15

zobaczone

AGNIESZKA PIOTROWSKA

W Panopticum zwierciadeł TEKST / 
Wacław Misiewicz

Przechodzę wzdłuż każdej ściany „Galerii +” Katowickiego Ronda Sztuki i co oglądam? Podobieństwa na prawie każdej ścianie galerii, na niemal każdej pracy. Przed moimi oczami przesuwają się „podwójnie podobne” obrazy. Co mam na myśli pisząc „podwójnie podobne”? Jedna praca przypomina drugą, gdyż przedstawiają zwierciadlane odbicia plam. Po wtóre przez ten fakt każdy obraz jest niejako „podobieństwem samego siebie”, gdyż ukazuje symetryczne odwzorowanie jednej połowy względem drugiej. Ten cykl tworzy ilościowo zasadniczą część ekspozycji. Uderza wrażenie monotonii? Otóż nie! Co więcej – podobieństwo tych prac jest tylko pozorne. Gdyż każdy obraz z tego cyklu, autorstwa Agnieszki Piotrowskiej, doktorantki Katowickiej ASP właśnie pod względem zróżnicowania jest przebogaty. Każdy szczegół jednej pracy różni się od szczegółów następnej. Z tego też względu ów cykl jest faktycznie „podwójnie zróżnicowany”. Gdyż każde zwierciadlane odbicie danej pracy samo w sobie odznacza się własną indywidualnością. Czy te opisy trącą prozaicznością? Gdy w pierwszych latach szkoły podstawowej pisałem piórem i robiłem kleksy, to zginając na nich kartkę też stawałem się artystą, ponieważ tworzyłem symetryczne w kształcie plamy atramentowe? Do dziś nim nie jestem – w diametralnym przeciwieństwie względem Agi Piotrowskiej, której omawiana ekspozycja, nosząca tytuł „Spotkania pod moją nieobecność” zawiera – że tak się wyrażę – charakter i przesłanie „psychosomatyczne”. Autorka mianowicie tworzy owe dzieła benedyktyńskim wysiłkiem używając jako surowca preparatów farmaceutycznych. A sam wygląd owych zwierciadlanych odbić jako żywo przypomina słynny psychoanalityczny test opracowany przez Hermana Rorschacha. I dlatego na tej wystawie nie oglądam stylizacji szkolnych kleksów, lecz absorbujące intelekt, jak również emocje syntetyczne usymbolizowanie psychiki i somatyki człowieka. Dostrzegam bowiem w symbolice owej wystawy prawdę o wzajemnym przenikaniu się tych składowych – współwystępowaniu somatyki nierozdzielnie z psychizmem, ich wzajemne warunkowanie się. Mianowicie umysł z jego treścią, emocjami jest w znacznym stopniu wypadkową zdrowia fizycznego. I na odwrót, a często w jeszcze większym stopniu ludzka sfera cielesna, jej kondycja w ogromnym stopniu zależy od stanu umysłu, jego nastrojów i barw. Użyte do stworzenia tych tajemniczych, a zarazem fascynujących obrazów środki farmaceutyczne, jak też

stworzona z nich forma symetrycznych – choć nie zawsze wiernie symetrycznych, co też daje do myślenia – odbić, nasuwa mi obraz jednostki ludzkiej posiadającej tajemniczą, często nieodkrytą, albo odkrytą za późno drugą stronę – sferę choroby, destrukcji i w końcu rozpadu, może też życia pozagrobowego, pozamaterialnego. Często bowiem właśnie ta sfera ukryta, nieuświadomiona, która latami niejako dobiera się do naszej cielesności i świadomości, ten jakby łańcuch „karmicznego dziedzictwa” ma wielki wpływ na prawdziwy – aktualny i przyszłościowy – stan tożsamości danej jednostki. Gdyż człowiek zestawiony z owym – od strony czysto biologicznej, ale też historyczno-psychologicznej – dziedzictwem przodków jest jak porównanie mikro- z makrokosmosem, to samotność jednostki wobec przepaści przeszłości i niewiadomej przyszłości. A jednak, mimo niemal tej kosmicznej nieomal dysproporcjonalności, a może właśnie poprzez bycie spadkobiercą – choćby nieświadomym – tak ogromnego rozmiaru rzeczywistości – każdy z nas jest kimś szczególnym, niezwykle złożonym i niepowtarzalnym bytem, co trafnie unaocznia niepowtarzalność w szczegółach i całości każdego z symetrycznych tworów eksponowanych w ramach wystawy i niezliczone różnice między każdym z poszczególnych obrazów. Tym samym prace te stają się zwierciadłami odbijającymi oblicza samych patrzących na nie, z tą istotną różnicą, że odbiciem owym ukazują właśnie niejednoznaczność, niepoznawalność, po prostu złożoność każdej osoby. A przypominająca cmentarzysko, stos ofiarny, jak również wysypisko odpadów kupka pustych opakowań po tabletkach, ułożonych wypustkami do góry przywołuje na myśl bezradność wobec kruchości ludzkiej egzystencji, jest jakby wołaniem o dostrzeżenie godności chorego, słabego. Jest głośnym ostrzeżeniem przed pokusą traktowania słabych jak przeszkody, balastu. Oby kiedyś balastem, odpadem, rzeczą niepotrzebną stały się właśnie lekarstwa, nie człowiek. W ślad za powyższymi refleksjami warto zastanowić się nad znaczeniem wymownego a zarazem tajemniczego tytułu, którym Agnieszka Piotrowska opatrzyła całą ekspozycję. Tytuł ów: „Spotkania pod moją nieobecność” przekazuje moim zdaniem myśl, że nie tyle liczy się Autor jako twórca, lecz istotne, choć często trudno dostrzegalne – lecz przez to, tym bardziej świadczące o wartości artystycznej pracy – przesłanie.

Może też Autorka chciała w tak zawoalowany sposób zakomunikować, że również Ją samą dotyczy kwestia nie tylko witalności, lecz także nieuchronność przemijania i rozpadu. Pozostanie to tajemnicą Autorki. Jednak wobec powyższego kontekstu znaczeniowego każdy z nas powinien usytuować się pod kątem przesłania tytułu wystawy w wymiarze osobistym. Cała wystawa z wyżej wymienionych względów nastraja mnie głębokim szacunkiem wobec trudu Autorki. Dlatego wpatrując się w przypominającą lśniącą taflę wody wideoprojekcję rzutowaną na środek podłogi galerii, staję przez głębią, głębią poszukiwań sensu życia. I dlatego myślę jak Autorka: „Stój spokojnie”. A od siebie dodam: i nie oglądaj bezrefleksyjnie.


16

Absolwent

ERWINA ZIOMKOWSKA

Sensu trzeba szukać samemu TEKST / Marta Lisok Widząc przedmiot odruchowo definiujemy go na podstawie posiadanych informacji ale materia potrafi zaskakiwać, czasami drobna ingerencja zmienia istotę rzeczy. Dekonstrukcja to rodzaj gry z naszymi przyzwyczajeniami i sposobem postrzegania. M.Lisok: Studiowałaś na wydziale malarstwa katowickiej ASP. Czym zajmowałaś się zanim zaczęłaś działania z rulonami? E.Ziomkowska: Podczas studiów przeszłam długą drogę poszukiwań warsztatowo- formalnych, co w rezultacie doprowadziło do punktu zwrotnego, gdzie „poszerzenie”, którego tak szukałam, paradoksalnie znalazłam w ograniczeniach. I tak etapami rezygnowałam najpierw z faktury, na rzecz płaskich monochromatycznych prac (naruszonych niewielkimi defektami), aż po obrazy porzucające kolor. M.Lisok: Jakie były inspiracje jeśli chodzi o sam proces nakłuwania? Jakie kwestie wiążą się z długotrwałym i żmudnym procesem? E.Ziomkowska: Wszystko zaczęło się od papieru. To dość specyficzna materia, która w odróżnieniu od płótna posiada cały szereg ograniczeń. Technicznie papier jest dużo bardziej nietrwały, podatny na wszelkie odkształcenia, i w tym właśnie, tkwi to co najbardziej interesujące.

Skupiając się na restrykcjach i ograniczeniach miałam wrażenie, że osiągnę prawdę, taką toporną, bez upiększeń, żadnego udawania, miało być cholernie monotonnie, a przez to prawdziwie. Wydawało mi się, że maksymalna konsekwencja w radykalnym podejściu obnaży pierwotną zasadę procesu istnienia. Strasznie mnie kręcił absurd sprzężonej relacji tworzenie-niszczenie. W takim rozumieniu właściwości papieru jak.: niepełność i nietrwałość nabrały wartości samej w sobie. Dodatkowo podobał mi się fakt zdewaluowanego znaczenia materii (papieru) pozbawionej estymy przynależnej innym środkom artystycznym. Proces powstawania większości moich prac bez względu na materię (papier, ubrania, książki, włosy czy ostatnio kości) to rodzaj kontraktu długoterminowego, gdzie, nic do końca nie jest określone, ani czas pracy, ani efekty. Lubię działania totalne, które angażują mnie całkowicie nie dając przy tym żadnej gwarancji rezultatów. Zarówno w przypadku rulonów jak i innych prac proces tworzenia przebiega normalnie aż do „kryzysu ciała” gdzie po kilku godzinach monotonnego działania, nogi drętwieją, a ręce i plecy sprawiają ból z początku nie do wytrzymania. Od działań totalnych, wymagających tak silnego zaangażowania trudno się zdystansować. To taki mix stanów ekstremalnych, od faktycznego wyciszenia z tego syfu co w głowie

i dookoła, po stan zmęczenia i niemocy, kiedy łapie cię bezradność, aż po niechęć i zwątpienie. W momencie kiedy rzeczywistość się zaciera, zabawa w sztukę zaczyna być niebezpieczna. Od kilku lat skupiam się na szukaniu znaczeń , emocji i pewnej sensualności. Oferując ale i wymagając od widzów współuczestnictwa na drodze do nowego odbioru. Zmieniając przedmioty, zmieniam nie tylko ich wygląd, ale sposób ich indeksowania wpływając na znaczenie, interpretację i sens. Tak było w podziurkowanych rulonach, szpilkowanych ubraniach , skrzypiącej huśtawce czy kołyszącym się stole i w wielu innych pracach. Nieprzerwanie odnoszę wrażenie, że opowiadam tą samą historię, a to co się zmienia to tylko sposób podejścia i obrazowania, który dojrzewa wraz ze mną. Na poziomie przekazu ważniejsze od „jak?” jest zawsze „dlaczego?” W moim przypadku odejście od malarstwa to nie był wybór, a raczej niepohamowany przymus. Pracuję i myślę w taki sposób bo w inny nie potrafię.

Pełen tekst do przeczytania na: erwina-ziomkowska.blogspot.com, a także w katalogu „Przypadkowe przyjemności” BWA Katowice

Oczami absolwenta czyli jak komunikować się po studiach żeby nie wypaść z gry TEKST / Erwina Ziomkowska

Łatwa i zwiększona dostępność do sztuki za sprawą internetu, social media i prasy branżowej stwarza szereg możliwość zarówno dla odbiorców, jak i samych artystów. Dziś bez konieczności wychodzenia z domu można być w centrum wydarzeń od Berlina po Nowy Jork. Cyfryzacja rzeczywistości stwarza realne możliwości na wystawy i rezydencje na całym świecie. To daje zastrzyk energii, ogromne pole możliwości, ale i wzrost konkurencyjności . Studia na ASP stanowią inkubator, mały mikroklimat skupiony na kulturze i sztuce. Głównym wymogiem studiów artystycznych jest eksperymentowanie z własnym językiem twórczym. Komunikacja artystyczna odbywa się tu codziennie podczas zajęć, przeglądów, wystaw końcoworocznych, czy dyskusji z profesorami, dzięki czemu nie trzeba zabiegać o rozpoznawalność, budowanie marki czy szukania szansy na artystyczny dialog.

Po studiach komunikacja nie jest już taka prosta. Znika mikroklimat uczelni, a najważniejszą formą dialogu staje się wystawa. Daje ona szansę dotarcia do większego grona nie tylko odbiorców, ale przede wszystkim ludzi związanych z branżą: kuratorów, kolekcjonerów i krytyków. Dodatkowym narzędziem promocji, a także formą komunikacji ze światem art worldu stają się dziś: strony internetowe, facebook, twitter, blogi, instagram i cały zakres działań promocyjnych. Przepływ informacji w sieci i jego spektakularna szybkość oprócz pozytywów ma też głęboko negatywne skutki. Zdaniem Roberta C. Morgana (amerykańskiego krytyka i historyka sztuki) „Prace artystów stały się produktem, który w zasadzie nie różni się od Coca-coli czy Microsoftu. A współczesne strategie marketingowe eliminują potrzebę krytycznego dyskursu, zmierzającego do ustalenia rzeczywistej wartości prac tych artystów.” Dlatego tak ważne zdaje się zbalansować internetowy charakter działań z tradycyjną formą komunikacji jaką jest wystawa. Pośpiech i informacyjne przeładowanie jakie

charakteryzuje wirtualny świat sprawiają, iż zatraca się gdzieś refleksja, emocja i sens. Media pomimo, iż wzmagają i podsycają zainteresowanie sztuką tracą poważną krytykę i konstruktywny dyskurs. Bez względu na powierzchowność internetowej komunikacji w obecnym momencie niemożliwe jest odejście od mediów, dzięki nim dyskusja o sztuce wyszła poza wąskie grono artystów i krytyków prowokując rozruch i dając możliwość dyskusji ludziom spoza świata sztuki. W szaleństwie prędkości i natychmiastowej (wizualnej) atrakcyjności obrazów, które pojawiają się i znikają tak szybko, że nie ma już czasu na refleksję. Musimy pamiętać, że kultura, w której główną wartością jest szybkość „niekoniecznie znaczy, że widzimy więcej lub lepiej, albo że lepsza jest jakość naszych refleksji i uczuć wywołanych przez to co oglądamy. Uczymy się odczytywać obrazy szybciej, lecz mniej uważnie, nie dostrzegając tego, co może mieć rzeczywistą wagę jako wyróżnik sztuki. Gdy jakość niknie nam z pola widzenia to znak, że media mają negatywny wpływ na nasz intelekt.”


17

zobaczone

PAWEŁ MENDREK Mimo padającego deszczu prognozy dla malarstwa są dobre TEKST / Lena Wicherkiewicz Obecną wystawą, przygotowaną dla Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi, Paweł Mendrek podsumowuje cykl Sampling Spaces, który realizuje od 2009 roku. Podsumowuje, choć prezentacja nie ma charakteru „muzealnej” retrospektywy, jest autorskim wyborem oddającym charakter cyklu, lecz także wyborem umożliwiającym zapoznanie się z twórczością tego młodego, lecz mającego już znaczny dorobek, artysty. Przestrzeń Galerii Bałuckiej została zaaranżowana jako swego rodzaju instalacja malarska, obejmująca blisko dwadzieścia prac powstałych w ostatnich trzech latach, z których duża część powstała z myślą o wystawie. Dwie sale galerii różnią się charakterem: pierwsza, większa, wydaje się koncentrować na pracach akcentujących relacje motywu i przestrzeni, podczas gdy w drugiej ostrość skupiona jest na detalu. Pod względem tematycznym Sampling Spaces jest szczególnym „dziennikiem podróżnym”, zapisem odwiedzanych miejsc, zbiorem kadrów pejzaży, portretów mijanych osób, widoków pozornie banalnych czy przypadkowych, jednak w ujęciu Pawła nabierających intensywności. Kolejne rozdziały malarskiego „notatnika” wyznaczają topografie odwiedzanych przez artystę miejsc: geometryczna komplikacja Nowego Jorku, klaustrofobia wiedeńska, mrok katowickiej hali widowiskowo – sportowej „Spodek” czy patchworkowa struktura życia Minago, małej wyspy na Pacyfiku, by odwołać się do tych prezentowanych na wystawie. Przedstawienia te nie mają jednak wiele wspólnego z reporterską prawdą, z bezpośrednią rejestracją zmieniającego się świata. Na ikonograficzny naskórek nałożony jest bowiem filtr subiektywnego spojrzenia oraz przesłona malarskiego medium. Ważny jest jednak proces zapisu odbieranych widoków: fotografowania oraz osobistej „siatkówkowej” i „pamięciowej” notacji. To wizualne archiwum stanowi dla Pawła Mendrka fundament artystycznej interpretacji. W tym miejscu zaczyna się bowiem właściwy proces twórczy: porządkowanie i preparowanie, sklejanie i nakładanie. Ujmowanie rzeczy. Podróżowanie, przemieszczanie się, „przestrzenny sampling” definiuje życie artysty, począwszy od najczęstszej podróży między Wiedniem, w którym mieszka i najczęściej maluje a Katowicami, gdzie pracuje na Akademii Sztuk Pięknych, poprzez artystyczne rezydencje, wyjazdy z okazji realizacji wystaw i projektów w różnych częściach świata. Owa współczesna nomadyczna tożsamość silnie naznacza zarówno życie osobiste, jak i twórczość artysty. Stąd zapewne tak bliskie jego sztuce pytania o możliwość zbudowania pewnej quasi stabilnej, quasi pewnej całości: uchwycenia obrazu świata. *** Harmonijność kompozycji obrazów Pawła Mendrka jest tym, co od razu zwraca uwagę. W najnowszych pracach osią malarskiej struktury jest zazwyczaj centralnie umieszczony

motyw – sylwetka ludzka, przekształcony cytat fotograficzny, litery, znaki graficzne. To wyraźne ześrodkowanie kompozycji wprowadza element stabilności, pewności, wyważenia. Niektóre obrazy mają formę dyptyków, ujawniając relację symetrii pomiędzy obiema częściami. To mikroopowieści, małe malarsko – narracyjne struktury. Są też większe, niemalże malarskie tableau, quasi instalacyjne formy o bardziej otwartej, jakby rozproszonej, zbliżającej się do all-over kompozycji. Zdarza się także, tak jest na obecnej wystawie, że artysta układa pojedyncze obrazy w formę malarskiej instalacji, dążąc do ujawnienia relacji z przestrzenią, do stworzenia specyficznego wizualnego otoczenia. Przestrzeń w malarstwie Pawła jest wyraźnie zdefiniowana, precyzyjna i klarowna, na swój sposób oczyszczona. Pozornie płytka i jakby powierzchniowa, jednak przy dłuższej obserwacji ujawnia prawdziwy sens swej malarskiej egzystencji: jest warunkiem istnienia osób i rzeczy, funkcją osadzenia, czymś więcej niż sceną czy tłem. Sferą kolorystyki, podobnie jak kompozycją, kieruje harmonia, oparta bądź o zgaszone tonacje – szarości, błękity, róże, bądź z dominantą intensywności – czernią w połączeniu z czystymi barwami. Choć kolor nie wydaje się być centrum tego malarstwa, jest jednak jego ważnym elementem, budującym dodatkowe relacje między przedstawionym elementami. Sednem malarstwa Pawła Mendrka jest jednak przede wszystkim kolaż. *** Technika i koncepcja kolażu realizowana przez artystę jest innej natury niż ta znana z historii sztuki i fotografii. Nie mówi o rozbiciu i entropii rzeczywistości (może jedynie o coraz bardziej odczuwalnym jej medialnym zapośredniczeniu), nie funduje onirycznego przypadku ani dadaistycznej rewolty. Kolaże Pawła nie są patchworkami, ekspresyjnymi zlepkami, zawłaszczającymi i zmieniającymi pierwotne wizualne sensy. Jest w nich coś na wskroś pozytywistycznego, jakaś próba sklejenia całości z zebranych fragmentów, ułożenia uchwytnej syntezy. Tym, co łączy ten kolaż z historią techniki jest na pewno metoda kompozycyjna odpowiadająca przemianom kulturowym na poziomie słowa i obrazu oraz kształtująca wrażliwość estetyczną. Warto przypomnieć, że kolaż narodził się w łonie malarstwa i właśnie ten, kubistyczny, „upewniający” w rzeczywistości i odwołujący się do niej, wydaje się być najbliższy artystycznej filozofii Pawła Mendrka. Kolejne warstwy kolażowych struktur, kolejne pokłady malarskiego „naskórka” fundują szczególną materialność obrazów: definiują ich ciężar, sztywność, tektonikę. Malarski proces zdaje się być niemal rzeźbiarską pracą z materią: dodawaniem, ujmowaniem fragmentów fotografii, macerowaniem papieru, wklejaniem, łączeniem, utrwalaniem całości. Płaszczyzna obrazu jest szczególnym międzybytem, polem integracji różnych artystycznych mediów: malarstwa, foto-

Paweł Mendrek, Nie maluje pejzaży Miejska Galeria Sztuki, Łódź, maj/czerwiec 2014 Kunstraum B, Kiel, Niemcy, lipiec 2014 Kuratorki: Clotilde Simonis i Lena Wicherkiewicz Wystawa przygotowana we wspoółpracy z Flying Gallery Fundation grafii, grafiki, instalacji. Pozostajemy jednak w przestrzeni malarstwa. Jest to wyraźnie odczuwalne i pewne. W tej perspektywie „zaszczepiona” malarstwu technika kolażu może być rozumiana jako swoiste jego, malarstwa, pogłębienie. A także jako wsparcie i wyostrzenie procesu patrzenia. Paweł Mendrek często powołuje się na słowa Gerharda Richtera, który mówił, że malujemy, ponieważ nie wystarcza zwykły, naoczny ogląd świata. Paweł podąża za tą myślą dalej. Kolażowa struktura obrazu: nawarstwianie widoków, fotograficznych i graficznych fragmentów, sklejanie, werniksowanie wydają się być szczególnymi sposobami intensyfikacji widzenia i zapisywania rzeczy. To nieustanny proces rozwijania formuły malarstwa, pogłębianie jego środków wyrazu, ale także – możliwości prowadzenia w jego obszarze niemal filozoficznej refleksji nad oglądem i zapisem rzeczywistości. Nad jeszcze jednym istotnym aspektem malarstwa Pawła Mendrka należałoby się pochylić – nad narracyjnością. Jego malarski dziennik jest też dziennikiem „opowiadanym”. Historie zapisywane przez niego są czasem zasugerowane jedynie, fragmentaryczne, ograniczone do jednego lub kilku szczegółów. Ich rozwinięcia występują nierzadko w rozbudowanych niemal barokowo, choć i banalnych tytułach, które, mimo opisowości i precyzyjnych geograficznych wskazówek, pozostają enigmatyczne i intrygujące. Kto, jeśli nie my, powinien przynajmniej próbować wyobrazić sobie przyszłość. Chinsinau, Mołdawia czy Chłopak stojący przed murem oddzielającym Izrael od Palestyny. Urywki tekstów, ślady słów pojawiają się także bezpośrednio w obrazach, one też, poza odwołaniem do kolażu, podkreślają malarskie „snucie opowieści”. Kolażowa praktyka artysty prowadzi do specyficznego skondensowania i nasycenia jego malarstwa, dziejącego się jakby wbrew płynnej i niepewnej rzeczywistości, realizowanego w wyniku konsekwentnej pracy i refleksji. Paweł Mendrek poddaje przemyśleniu i przepatrzeniu widoki odwiedzanych miejsc, oglądane pejzaże, zapamiętane portrety. Nawet te przypadkowo zarejestrowane obrazy w trakcie malarskiej „obróbki” ujawniają głębię, nowe znaczenia, czasem niepewność czy tajemniczość bytu. Nakładając kolejne warstwy kolażowej struktury, malarz ujawnia nowe aspekty zapamiętanego widoku, ponownie nastawia ostrość, wydobyć z pamięci. Nie mogę uciec od intuicji, że kolaż jest dla Pawła Mendrka sposobem refleksji nad rzeczywistością, jej znakiem, jej metaforą. Jest drogą do osiągnięcia równowagi między wizualnym bogactwem oglądanego świata a dążeniem do syntetycznego jego ujęcia. Malarstwo Pawła Mendrka kwestionuje naskórkowość zarejestrowanych widoków rzeczywistości. Próbuje ją przeniknąć. Próbuje zbliżyć się do istoty rzeczy. Wieści dla malarstwa nie są takie złe, zdaje się sugerować wystawa. Też tak sądzę. Łódź, maj 2014 roku


Pracownia Otwarta

18

The workshop Photography _by Judit Hettema TEKST / 
Judit Hettema

Powodem dla mnie do napisania tego artykułu jest to, że zostałam zaproszona do Akademii, aby poprowadzić warsztaty w ubiegłym miesiącu. Słowa te są wynikiem tygodnia intensywnej pracy. Jako artystka wizualna pracuję w technice fotografii i wideo. W mojej praktyce artystycznej wykorzystuję oba media, skupiając się na zagadnieniach przestrzeni i architektury. Poza wielkoformatowymi fotografiami tworzę lightbox’y, grafiki i prace wideo. Oprócz tego pracuję w niepełnym wymiarze jako wykładowca w AKI / ARTEZ University of Arts Enschede w ojczystej Holandii. Zaproszenie do katowickiej Akademii Sztuk Pięknych dotyczy więc moich regularnych działań. Warsztaty Photography: Space & Time [Fotografia: czas i przestrzeń] rozpoczęły się wprowadzeniem: Czy czas i przestrzeń istnieją niezależnie od siebie? Czy poza chwilą obecną jednocześnie istnieją inne formy czasu? W sztuce, podobnie jak w nauce, przestrzeń i czas nie mogą być postrzegane oddzielnie i nadają strukturę doświadczeniu postrzegania. W kontekście sztuki, fotografia otwiera nowe horyzonty poznawcze czasu i przestrzeni, oferując nowe możliwości dla zrozumienia i analizy rzeczywistości. W trakcie warsztatów będziemy eksperymentować z tym, że robienie zdjęć oznacza przedłużanie widzenia w czasie i przestrzeni, dominuje spojrzenie poprzez kontrolowanie jego ulotnego i automatycznego charakteru. Czynność fotografowania ma swój ruch w ramach czasu i przestrzeni. Fotografowie przechodzą z jednej formy czasu i przestrzeni do drugiej poprzez proces, który dostosowuje kombinacje kategorii czasu i przestrzeni. Mimo że fotografia jest równie mocno osadzona w czasie jak film, jest często postrzegana jako wycinek czasu, wstrzymany czas, lub stopklatka. Film z kolei, jako obraz czasu, jest związany z temporalnością która trwa, z czasem, który odzwierciedla upływ „rzeczywistego” czasu. Czy jesteśmy w stanie zbadać kwestie fotografii i percepcji podczas interwencji w procesy czasu i przestrzeni? Chociaż temat warsztatów został wyraźnie określony we wprowadzeniu, natychmiast wywołało wiele pytań. Gdy ktoś już zacznie myśleć o jakimś temacie, myśli o nim dalej. I podczas warsztatów również się tak stało. Temat „czasu i przestrzeni w dziedzinie fotografii i pokrewnych mediów” stworzył od początku atmosferę sprzyjającą myśleniu. Wywołał pytania o to, co może być dziś rozumiane pod pojęciem fotografii i na temat zmieniających się pozycji fotografii w sztuce. Jednocześnie definicje przestrzeni i czasie zostały poddane analizie i krytyce. W tym momencie relacja między czasem i przestrzenią zaczęła nabierać kształtu. W temacie czasu doszliśmy do wniosku, że istnieją stałe i niestałe rodzaje czasu. Czas może być postrzegany jako liniowy, gdy mówimy o progresji przeszłości , teraźniejszości i przyszłości . Ale mogą istnieć również nieliniowe formy czasu, a nawet jednoczesna obecność (więcej niż jednego) czasu. Nie mówiąc już o przeciwstawieniu czasu jako tymczasowości, wieczności czy nieskończoności . Warsztaty odbyły się w trzecim tygodniu kwietnia i w związku z obchodami Wielkiej Nocy obejmowały 4 dni robocze. Po pierwszym dniu poświęconym wprowadzeniu i omówieniu tematu, następnego dnia rano wybraliśmy się w teren. Na naszej liście do odwiedzenia było kilka miejsc, które uznaliśmy za dobry punkt wyjścia dla naszego tematu. Pierwszym odwiedzonym miejscem było Osiedle Tysiąclecia, które można opisać jako dzielnicę złożoną z kilkudziesięciu wyższych i niższych bloków mieszkalnych. Największe z nich to „Kukurydze” o wysokości 82 metrów, co czyni je drugimi z najwyższych budynków mieszkalnych w Polsce. Niektóre z budynków są w stanie oryginalnym, kontrastując z odnowionymi blokami, które wydają się prawie nowe. Mieliśmy nawet szczęście przechodzić obok budynku otoczonego rusztowaniami i robotnikami podczas pracy. Po opuszczeniu Osiedla Tysiąclecia przeszliśmy tunelem pod jezdnią do naszej drugiej lokalizacji – Parku Śląskiego. Z powierzchnią 620 hektarów jest to największy park miejski tego typu w Europie. Szliśmy obok ogromnego stadionu, który również był w trakcie przebudowy i spacerowaliśmy przez, na swój sposób romantyczne, zielone łąki. W parku napotkaliśmy kilka nieokreślonych betonowych budynków. Kontynuowaliśmy naszą wycieczkę w centrum miasta. Po zaparkowaniu na podziemnym parkingu obejrzeliśmy budynek starego dworca kolejowego, wyraźnie pozbawiony dawnej funkcji. Inne miejsca które mijaliśmy to teatr, rynek i Superjednostka. Szczególnie ta ostatnia zrobiła na nas duże wrażenie, choć była dostępna tylko z zewnątrz. Kiedy

budynek został oddany do użytku w 1970 roku, był największym budynkiem mieszkalnym w Polsce, z 762 mieszkaniami. Co ważniejsze, był wzorowany na ideach Le Corbusiera. Jego rozmiar i wygląd są krytykowane przez niektórych i podziwiane przez innych, ale bez wątpienia nikt nie pozostaje obojętny. Po powrocie do Akademii rozmawialiśmy o odwiedzonych miejscach i uzupełniliśmy informacje w bibliotece. Podczas trzeciego dnia nadszedł czas na przedstawienie koncepcji prac. Był to także moment do prezentacji w formie wykładu dla innych studentów zainteresowanych tematem. Podczas wykładu wyjaśniłam temat „Fotografia: czas i przestrzeń” w bardziej teoretycznym ujęciu. Po omówieniu możliwych definicji czasu i przestrzeni, możemy stwierdzić, że oba terminy zawsze będzie przedmiotem dyskusji . Następnie skupiliśmy się na mediach fotograficznych oraz różnicach między fotografią i obrazem ruchomym (film i wideo). Cechą fotografii jest to, że widzimy rzeczy „zamrożone w czasie”, inaczej niż gdy widzimy je bezpośrednio. Patrząc na coś, nie widzimy tego w całości. W opozycji do tego, film i wideo są nośnikami czasu, pokazują nam rzeczy, które dzieją się w czasie, za pomocą samego czasu. Podczas wykładu zaprezentowałam sylwetki kilkorga artystów, którzy według mnie są zasługującymi na uwagę współczesnymi twórcami podejmującymi temat czasu i przestrzeni. Jedną z nich jest etiopsko-amerykańska malarka Julie Mehretu. Tworzy wielkoformatowe malarstwo gestu, zbudowane z warstw farby akrylowej na płótnie, pokrytej śladami ołówka, pióra, atramentu i grubymi strumieniami farby. Prace Mehretu pokazują nawarstwianie i kompresję czasu, przestrzeni i miejsca oraz załamanie artystycznych odniesień historycznych. Jej punktem wyjścia są architektura i miasto, zwłaszcza przyspieszone, sprężone i gęsto zaludnione środowisko miejskie XXI wieku. Opisuje swoje bogate płótna jako „mapy historii bez lokalizacji”, widząc w nich obraz raczej wyimaginowanej niż prawdziwej rzeczywistości. Jest zainteresowana wieloaspektowymi warstwami miejsca, przestrzeni i czasu, które mają wpływ na tworzenie tożsamości indywidualnej i wspólnotowej. W konfrontacji z warstwami i przejrzystościami w jej pracach, oczy poruszają się tam i z powrotem, poprzez warstwy obrazów można niemal przenieść się w czasie i przestrzeni. Na zakończenie wykładu oglądaliśmy fragment „The Clock”, instalacji szwajcarsko-amerykańskiego artysty wideo Christiana Marclay’a. Sama praca jest faktycznie zegarem, wykonanym z 24-godzinnego montażu tysięcy scen związanych z czasem z filmów i programów telewizyjnych, starannie zmontowanych aby mogły być pokazane w „czasie rzeczywistym”: każda scena zawiera wskazanie czasu (np. zegarek lub fragment dialogu), które są zsynchronizowane, aby pokazać aktualny czas. Instalacja „The Clock” była wystawiana na Biennale w Wenecji w 2011 roku, gdzie Marclay przyciągnął uwagę całego świata po uznaniu za najlepszego artystę na oficjalnej wystawie. Studentom uczestniczącym w warsztatach wykład dostarczył nie tylko więcej informacji teoretycznych, ale także przykłady artystów jako inspiracji. Kontekst sztuki współczesnej połączył temat czasu i przestrzeni bezpośrednio ze współczesnym społeczeństwem. Pomysły, które studenci stworzyli podczas warsztatów były bardzo różnorodne i doprowadziły do powstania ciekawych koncepcji . Magda Partyka pracowała nad serią fotografii, na których przedstawiła miejsca zaprojektowane dla ludzi, ale w jakiś sposób odbierane jako dziwne. Podczas fotografowania próbowała poczuć przestrzeń wokół siebie. Chciała pokazać budynki jako abstrakcyjne formy, jak gdyby faktycznie nie pasowały do osób, które z nich korzystają. Jej cykl fotografii został wykonany w terenie, a koncepcja została stworzona bardzo intuicyjnie. Najbardziej niezwykłą cechą w jej zdjęciach są uchwycone na nich miękkie kolory. Efektem jest poetyckie podejście do równowagi między ludźmi i architekturą. Jej pomysł na prezentację cyklu polega na tym, aby wydrukować fotografie w różnych rozmiarach i powiesić je bezpośrednio na ścianie. Ściany zostaną pomalowane na różne kolory, przypominające niezwykłe kolory na jej fotografiach. W ten sposób obrazy odnoszą się do przedstawionych miejsc, ale także przestrzeni w której wiszą. Magda przyznaje, że nauczyła się, iż każda otaczająca przestrzeń może być materiałem do zdjęć. Z koncepcji Dobrosławy Rurańskiej wynika podobna nauka. Jako inspirację wskazała własną sytuację mieszkaniową i próbę spojrzenia na nią z różnych perspektyw. Pokazując mały wycinek rzeczywistości, koncentruje się na różnicach między dwiema sąsiednimi przestrzeniami. Bada świat od wewnątrz i od zewnątrz. Mimo że są tak blisko, granica między tymi dwoma światami jest bardzo cienka i czas płynie zupełnie inaczej w każdym z nich.


19

Pracownia Otwarta

Jej seria zdjęć doprowadziła do ​​filmu poklatkowego łączącego 3 punkty widzenia. Film przewidziany jest do wyświetlania na ekranie w pętli powtarzającej się w nieskończoność . Bycie w jednej przestrzeni oddziela nas i sprawia, że zapominamy ​​ o innej, nawet jeśli możemy zobaczyć jedno miejsce z drugiego. W jednym świecie czas zatrzymuje się, w innym płynie bardzo szybko. Widok rzeczywistości zmienia się bardzo często. W swojej pracy Dobrusia próbowała uchwycić różnicę w tym konkretnym punkcie rzeczywistości. Mateusz Hajman skupia się na miejscach, gdzie natura wydaje się ukrywać architekturę, lub też wizualnie ją przerasta. Jego inspiracją była wizyta w Parku Śląskim podczas naszej wycieczki. Spacerując alejkami wśród zieleni obserwował obrzeża miasta i kontrast pomiędzy naturą i środowiskiem miejskim. Granice ogromnego stadionu wywołały dziwne postrzeganie skali w stosunku do otoczenia. Mimo, że rozpoczął swój cykl fotografii w czasie warsztatów, Mateusz przyznał, że planuje kontynuować serię, eksplorując koncepcję na różne sposoby. Kaja Utkowska zaczęła od intensywnego fotografowania „Kukurydz” na Osiedlu Tysiąclecia. Wykorzystała lustrzane odbicia, aby wybrać konkretne zarysy budynków i skupić na nich oko widza. Jej oryginalne fotografie zostały przetworzone w taki sposób, że blaknące kolory i wyrównane formy architektoniczne stały się niemal surrealistyczne, przekształcając się w pastelowe plamy barwne i wyzwolone kształty. Omawiając jej koncepcję zastanawialiśmy się, czy może kontynuować metodę powielania i odbicia na wystawie. Finalnie postanowiła połączyć małe odbitki swoich zdjęć z kawałkami prawdziwych luster pod spodem, aby dalej wydobyć aspekty formy, głębi , skali i koloru. Oprócz zdjęć Kaja przedstawiła również wideo, nad którym rozpoczęła pracę przed warsztatami. W tym filmie wykorzystała swoją sypialnię, pokazując poprzez przenikanie zmiany, którym podlegała jej osobista przestrzeń. W tym filmie jej prywatne środowisko wydaje się być świadkiem jej życia. Pokazuje mniejsze i większe zmiany nie tylko w przestrzeni, ale przede wszystkim w czasie. Film wymaga dłuższego okresu aby go ukończyć, ale na wystawie zostanie przedstawiony na ekranie telewizora w połączeniu z fotografią innego prywatnego wnętrza. Podczas warsztatów studenci wykazali zainteresowanie tematem i motywację do pracy. Mimo, że warsztaty były skoncentrowane i wypełnione mnóstwem informacji, wszystkim uczestnikom udało się podjąć natychmiastowe działania. Ich myśli i koncepcje wzbogaciły temat, a jednocześnie warsztaty stworzyły możliwość dla każdego, aby pogłębić własne myślenie. W moim osobistym odbiorze warsztaty w niekwestionowany sposób udowodniły, że temat czasu i przestrzeni jest nie tylko istotny w dziedzinie fotografii, ale również ma znaczenie w kontekście współczesnego świata sztuki. To przyczynia się do naszego myślenia o przestrzeni i czasie w sposób bardziej globalny, a w najbliższej przyszłości media fotograficzne będą ewoluowały coraz bardziej w kierunku oka inteligentnego społeczeństwa.

Dobrosława Rurańska

ENG The reason for me to write this article is that I got invited to your academy to come and give a workshop last month. And to follow up the very intense workshop week, these words are the reflection of that. As a visual artist I work in the field of photography and video. My practise consists of a research in both media focusing on space and architecture. Besides large-scale photographs this research results in light boxes, prints on paper and video work. Next to that I have been working part time as teacher at AKI/ARTEZ University of Arts Enschede in my native country the Netherlands. So the invitation to come to the Katowice Academy of Arts hooks up(/ relates) well to my regular activities. The workshop Photography: Space & Time started with the following introduction: Do space and time exist independently of another? And do times other than the present moment simultaneously exist? In art as well as in science, space and time cannot be seen separately and they give structure to our perceptive experience. In the context of art, photography effectively opens up new cognitive horizons of time and space, offering new chances for understanding and analysing reality. In this workshop we will experiment that taking photos means seeing and prolonging the vision in space and time, dominating a glance by controlling its fleeting and automatic nature. The act of photography has its movement within time and space. Photographers change from one form of space and time to another, a process which adjusts the combinations of time-and-space categories. Although photography is as much a time-based medium as film, it is still often perceived as a slice of time, suspended time, or time at a standstill. Film, in turn, as a time-image, is linked to a temporality that endures, to a time that reproduces the flow of the ‘live,’ or ‘real time.

Can we achieve to explore the questions of photography and perception while intervening in the process of time and space? However the theme of the workshop indisputably was made explicit in the introduction, the introduction immediately did raise many questions. When one starts to think about a topic, one continues to think about the topic. And during the workshop the same thing happened. The topic of ‘space and time in the field of photography and photography-like media’ created from the beginning an atmosphere for thinking. It aroused questions about what can be seen as photography today and about the shifting positions of photography in art. Simultaneously the definitions of space and time were analysed and criticized. We agreed that it is possible to approach space as an interval of time but also that time has no location. And here the relation between time and space did start to get shape. In the topic of time we concluded that there are fixed times and there are non-fixed times. Time can be seen linear when we speak about the progression of past, present, and future. But there also might be non-linear appearances of time, and what about the simultaneously presence of (more as one) time. Not even to think about the juxtapose of times as temporality, eternity or infinity. The workshop took place in the third week of April and thanks to the celebration of Easter the week consisted of a time frame of 4 days. After the first day of introducing and discussing the theme we did go on an excursion the next morning. On our list to visit were several locations that we considered a good starting point for our topic. The first location we visited was the area Tysioclecie, that can be described as a district formed by several dozens of high apartment buildings of up to several dozen meters each. The largest of those are the corn-shaped buildings named “Kukurydze” of 82 meters height which makes them the second tallest apartment buildings in Poland.Some of the buildings were in authentic state, showing a big contrast with the refurbished buildings that almost seemed new. As we were lucky we also passed by one building surrounded by scaffolds and workers. Leaving the Tysioclecie area we crossed the street via a tunnel and entered our second location the Silesian park. With its area of 620 hectares its the largest city park of this type in Europe. We walked by the enormous stadium that also was under reconstruction and strolled through the, somehow romantic, green fields. Inside the park we discovered some undefined concrete buildings. We continued our excursion with a trip to the city centre. After parking underground in the black cubed building we did take a look at the former train station, clearly out of function. Other places we passed were the theatre venue, the main square and the Superjednostka building. This last location was very much appreciated by us, even though only the exterior was accessible. When the building was put to use in 1970 it was the biggest dwelling house in Poland, with 762 apartments. And more important it was modelled upon Le Corbusier’s ideas. Its dimensions and appearance are criticised by some and admired by the others. But undoubtedly no one stays impassive. Returning to the academy we discussed the different locations and we did some research in the library. During the third day it was time to present the concepts for work. ▶ s.20


Open Workshop

It was also the moment to give a presentation in the form of a lecture for other students that were interested in the topic. During the lecture I explained the theme ‘Photography: Space & Time’ in a more theoretical way. Next to exploring the possible definitions of time and space, we concluded both terms will always be a matter of debate. Later we focused on the photographic media and the differences between photography and cinematography (film and video). Seeing things through photographs is that we see them ‘frozen in time’, which is not how we see them when we see them directly. And when we see something, we do not see every aspect of it. In opposition to this film and video are media of time, they present to us things that are happening in time by using time itself. During the lecture I introduced several artists that I believe are highly acclaimed contemporary artists making work that is relevant to the topic of space and time. One of these artists is the Ethiopean-American painter Julie Mehretu. She makes large-scale, gestural paintings that are built up through layers of acrylic paint on canvas overlaid with mark-making using pencil, pen, ink and thick streams of paint. Mehretu’s work conveys a layering and compression of time, space and place and a collapse of art historical references. Her points of departure are architecture and the city, particularly the accelerated compressed and densely populated urban environments of the 21st Century. She has described her rich canvases as “story maps of no location”, seeing them as pictures into an imagined, rather than actual reality. And she is interested in the multifaceted layers of place, space, and time that impact the formation of personal and communal identity. When confronted with the layering and transparency in her works, your eyes go back and forth, and through the layers one is able to almost move in time or move in space. To complete the lecture we watched a you-tube fragment of ‘The Clock’, an art installation by Swiss - American video artist Christian Marclay. The work itself is in effect a clock, made of a 24-hour montage of montage of thousands of time-related scenes from movies and some TV shows, meticulously edited to be shown in “real time”: each scene contains an indication of time (for instance, a timepiece, or a piece of dialogue) that is synchronized to show the actual time. The ‘Clock’ was exhibited at the Venice Biennial in 2011 and Marclay got worldwide attention after being recognized as the best artist in the official exhibition. For the students that participated in the workshop, the lecture did not only provide more theoretical information but also some examples of artists to get inspired by. The contemporary art context hereby connected the themes ‘Space & Time’ directly to our nowadays society. The ideas that the students created during the workshop were very diverge and did lead to interesting concepts. Student Magda Partyka (please check the spelling of all names..!!) worked on a series of photographs in which she investigated places that were designed for people, but that are somehow experienced and conceived as strange. When she was taking the photos she tried to feel the space that was around her. She wanted to show buildings as abstract forms, as if the buildings actually don’t fit the people that make use of it. Her series of photographs were made during the excursion and her concept was created very intuitively out of it. The most remarkable characteristic in her photographs are the soft colours that she captured. Somehow resulting in a poetic approach towards the balance between humans and architecture. For the presentation of her series her idea is to print the photographs in different sizes and hang them directly on a wall. The wall will be painted in different colours resembling the remarkable colours in her photographs. In this way the images will relate to the spaces that they present but also the space they are hanging in. Magda admits to have learned that every space that surrounds her can be a material to make photographs. In the concept of student Dobrusia Rurańska ( please check name, or is it Dobrosława Rurańska? ) there is a similar learning. For inspiration she pointed her view on her own living situation and tried to approach it from different perspectives. Showing a small view of reality, she concentrated on the differences between two neighbouring spaces. The world from inside and the world from outside are being investigated. . Although they are so close, the border between the two worlds is very thin and the time passed completely different in each of them. Her observing photo series have resulted in a stop motion movie combining 3 points of view. She planned to show the movie on a television screen in a loop and repeating indefinitely. Being in one space separates us and makes us forget about the other one, even if we can easily see one space from another. In one world time is stopped, in the other world time passed very quickly. The view of reality changes very frequently. In her work Dobrusia tried to capture the differences between that specific point of reality. Student Mateusz Hajman focused in his concept on the places where nature seems to be hiding architecture, or where architecture visually is grown over by nature. His in-

20

spiration came from the visit at the Silesian park during our excursion. Here he strolled on the paths in the green , observing the outskirts of the city and the contrast between nature and urban environment. The borders of the enormous stadium did arise a strange perception of scale to everything. Although his series of photographs just started at the time of the workshop, Mateusz indicated that his plan is to continue the series exploring the concept on several ways. Student Kaja Utkowska started her concept after she extensively photographed the “Kukurydze” buildings in the Tysioclecie quarter. She used mirroring to select specific outlines of buildings and to focus the eye of the viewer on that. By doing this she manipulated her original photographs in a way that fading colours and aligned architectural forms became almost surreal,transforming into pastel shades and released shaped. When discussing her concept we questioned if she could proceed her working method of doubling and mirroring in the presentation. She ended with the idea to combine the small prints of her photographs with pieces of real mirrors under it to explore the aspects of form , debt, scale and colour even more. Next to her photographs Kaja also presented a video work she already started working on before the workshop. In this video she used her own bed room as a subject matter, showing in fading transitions the changes that her personal space had undergo. In this video her personal environment seems to be the witness of her live. Showing smaller and bigger changes not just in space but even more in time. To finish the video it might need a longer period, but for the presentation it will be presented on a television screen combined with a photograph of another intimate interior of her. During the workshop the students expressed their interest in the theme clearly and showed their motivation to work. Even though the workshop was compressed in time and filled with lots of information, the students all managed to undertake immediate action in making work. Their thoughts and concepts did provide augmented input to the theme and vice versa it created the possibility for every student to explore their thinking. My personal experience is that the workshop indisputable proved that the theme is not only relevant in the field of photography but also meaningful in the context of the contemporary art world. It contributes to our thinking about space and time in a more global way and in the near future photographic media will adept more and more towards the eye of an intelligent society.

Magdalena Partyka


21

zobaczone

I MTRS KATOWICE 2014

STRZESZSIE

1 MTRS KATOWICE 2014 16.06–13.06.2014 Rondo Sztuki, Katowce

TEKST / 
Janusz Karbowniczek

I Międzynarodowe Triennale Rysunku Studentów Wyższych Szkół Artystycznych organizowane przez Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach jest kontynuatorem wcześniejszych konkursowych Ogólnopolskich Przeglądów Rysunku, realizowanych w latach 1979–1996 przez ówczesną katowicką Filię krakowskiej ASP. Te pierwsze konfrontacje, zamknięte w formule biennale, dawały pogląd na miejsce dyscypliny w doświadczeniu twórczym i na jej rolę w programach uczelni, a od strony artystycznej pokazywały nam szerokie spektrum wypowiedzi autorów zawieszonych pomiędzy dyktatem uczelni a wolnością kreacji. Prezentowały kondycję rysunku zdominowanego figuracją i myśleniem akademickim, ale ujawniały też, jakże cenne, propozycje tych, którzy nie bali się przekraczać granic w poszukiwaniu własnego autorskiego śladu, wyzwalając się z „wpływu otoczenia”. Obie postawy w całości budowały spektakl nobilitujący medium, tworząc infrastrukturę dyscypliny, jej możliwości rozwoju w każdej indywidualnej strategii. Obecne Triennale jest także konsekwencją międzynarodowych przeglądów rysunku wyższych uczelni artystycznych: „Figurama”, w której uczelnia katowicka bierze udział od 2006 roku, i które stały się, w takiej panoramie odrębności kulturowych, doskonałym potwierdzeniem „trwałej obecności” medium w twórczej inicjacji. Dzieło sztuki nie istnieje bez adresata, rysunek nie istnieje bez konfrontacji. Każde takie porównania i przeglądy nobilitują dyscyplinę, sumują się na jej wielostronny obraz. Rysunek otwiera nowe przestrzenie, nowy sposób bycia, odcina się od swych dawnych uzależnień (funkcji usługowych), tworząc własną alternatywę. Ewoluuje od lat, zmienia swój kształt nie zmieniając swej podmiotowej roli w każdym twórczym artefakcie. Jako fundament dzieła w każdej z dyscyplin rozpoczyna, kształtuje i uwiarygadnia sens artystycznego zamierzenia. Sam broni się swą pojedynczością, świadomością decyzji pierwszych, decydujących o formalno-ideowej metamorfozie dzieła. Zainteresowania rysunkiem w środowisku akademickim w ostatnich latach, mierzone przeglądami ( „Figurama”, MTRS), wystawami problemowymi ( „Obszary rysunku. Katowice-Poznań” 2012, 2013), sympozjami ( „Obecność linii. Punkt wyjścia”, Wrocław 2009, „Przestrzeń realna – przestrzeń kreacji”, Gdańsk 2011, 2012, 2013) przyczyniły się do wzmacniania wizerunku medium, do jego progresji artystycznej. Obecny przegląd potwierdził kreacyjne możliwości rysunku i zdolność dyscypliny do budowania własnego scenariusza. Podobnie jak „Figurama” pokazał przewagę jakościową prac z Polski nad rysunkiem prezentującym inne narodowości. Wybór rysunków do wystawy, jak i decyzje Jury wyróżniające dzieła potwierdziły tę właściwość. Różnica w spojrzeniu na dyscyplinę polega na traktowaniu jej w własnych programach i w świadomości nadawców w sposób absolutnie autonomiczny, a końcowy efekt podmiotu daleko wybiega poza czysty zapis emocjonalny, nosząc w sobie cechy projektu i autorskiego przesłania. Triennale, w masie różnorodnych spojrzeń przekraczających pierwowzór natury, ujawnia nam potencjalne możliwości formotwórcze rysunku, zdolność do przekraczania kolejnych granic i stawianych wyzwań, zachowując przy tym magiczną siłę autorytetu ołówka i zwykłej kartki papieru.

Kamila Strzeszowska STRZESZSIE 9.05–30.09.2014 Akademia Muzyczna im. Karola Szymanowskiego w Katowicach

Taki tytuł nosi wystawa Kamili Strzeszowskiej, studentki III roku malarstwa ASP w Katowicach, której wernisaż odbył się 09.05.2014 w murach Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Swoje obrazy autorka określa mianem subiektywnego szkicownika społeczeństwa. Każdy z nich opowiada inną historię z otaczającej ją rzeczywistości. Raz znajdujemy się w poczekalni kliniki chirurgicznej, innym razem spotykamy ofiarę mody, czy wreszcie ucztujemy przy stole z Rosjanami, jedząc kartofle i popijając co nie co... Nie brak również motywów zwierzęcych, ich przejmujących losów i współzależności ze światem ludzi. W charakterystyczny dla siebie sposób Kamila zestawia całą gamę środków malarskich, od gęsto malowanych, strukturalnych partii obrazu po lekkie wręcz akwarelowe plamy. Wszystko ma swoje miejsce i formę. Tej nieskrępowanej ekspresji towarzyszy intensywny kolor i problem światła, które niczym nuta harmonii, porządkuje i buduje przestrzeń obrazu. Prace można oglądać do września bieżącego roku, lecz STRZESZSIE, te obrazy „krzyczą”.

Wystawa prac studentów i absolwentów Wydziału Artystycznego Wystawa prac studentów i absolwentów Wydziału Artystycznego Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach w ramach Śląskiej Konferencji Medyczno-Prawnej organizowanej przez Śląski Uniwersytet Medyczny w Katowicach, Uniwersytet Śląski w Katowicach, Okręgową Radę Adwokacką w Katowicach oraz Śląską Izbę Lekarską w Katowicach w budynku Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, ul Bankowa 11b w Katowicach. Konferencja odbyła się 25.04.2014. uczestnicy: Lena Achtelik, Marta Czarnecka, Katarzyna Piotrowicz, Paulina Walczak, Karol Gawroński, Michał Cygan, Marek Rachwalik, Kamil Kocurek, Mikołaj Szpaczyński, Miłosz Szatkowski


22

zobaczone

PIOTR KOSSAKOWSKI Piotr Kossakowski Różne rzeczy wernisaż 15.05.2014 Galeria Ateneum, Katowice

Jaka piękna dekonstrukcja

O nowych obrazach Piotra Kossakowskiego TEKST / 
Zbigniew Blukacz

W charakterystycznym dla siebie, bo lakonicznym przemówieniu na otwarciu kolejnej swojej wystawy, tym razem w Galerii Ateneum Piotr Kossakowski przyznał (potwierdził), że jego sympatie artystyczne są po stronie sztuki niejednoznacznej, raczej sugerującej, niż będącej komunikatem, objawioną prawdą. Jego nowe obrazy są świadectwem tych sympatii. Oglądając je, a raczej będąc pod ich wpływem odbywałem swoistą podróż, by wracać wciąż do punktu wyjścia i odbyć ją kolejny i kolejny raz, lecz za każdym razem inaczej. O czym wtedy myślałem? Co sobie przypominałem? Co uświadamiałem? Że każda chwila życia jest równie intensywna, a nasz mózg pracu-

je niezależnie od naszej woli, że nie możemy przerwać i wyłączyć procesu myślenia i obserwacji, że podobnie jak włączona kamera nieustannie utrwala to, co w centrum uwagi i to, co na peryferiach. Co jakiś czas automatycznie zmieniamy stan koncentracji i obiekt skupienia, w innym wypadku proces ten staje się torturą. Tak więc na całościowy obraz świata składa się analiza różnych bodźców – cząstkowych danych „modelu do składania”. Stan świadomości to nieustanny strumień myśli (na co zwróciła już uwagę literatura) i nigdy nie wchodzimy powtórnie do tego samego. Fale elektromagnetyczne przenikają wszystko wokół, więc może składamy się tylko

z fal, raz istniejemy, a raz nie. Jest w fizyce kwantowej piękna, a nie udowodniona teoria strun – teoria ta mówi, że to co istnieje to przejaw drżenia nieskończonej ilości drobnych wymiarów. Być może na obrazach „Kossaka” widzimy po prostu powierzchnię wody, a pomiędzy rytmem równoległych, postrzępionych linii fal pojawia się i znika odbicie świata, a może tylko projekcji wyobraźni, przypomnień, pragnień i obsesji. A może Piotr tylko wciąga nas w jakąś grę? Wystarczy odkryć szyfr, wybrać odpowiednią konfigurację liczb, a obraz znów stanie się stabilny, wszystko wróci na swoje miejsce i znajdziemy rozwiązanie zagadki. Lecz, czy warto, czy niestabilność nie lepiej definiuje naszą współczesną rzeczywistość, w której w chwili nieuwagi może nam zniknąć kolejny punkt odniesienia, a przybyć następny drogowskaz dezorientacji? A poza tym jak odnaleźć ten szyfr? Piotr bada świat w całej jego złożoności, materialnej, duchowej, socjologicznej i kulturowej. I to wszystko w obrębie klasycznego malarstwa. Rozbija na kawałki matrycę realnego obrazu, a z bitów ważnych informacji tworzy bukiet kinetycznych barw. W zależności od stopnia koncentracji wydaje się, że już możemy dotknąć porządku całości, by po chwili wszystko runęło w otchłań entropii, a coś co już było prawie czytelne i rozpoznawalne zniknęło. W tym malarstwie jest żywioł, pasja, techniczna wirtuozeria, automatyzm talentu i witalnej energii, spod znaku Picassa. Jest odporność na wpływy modnej dziś formy szarej, gładkiej i z lekka anemicznej, chociaż przybierającej groźne miny, czasami kuszącej tu i tam. Tymczasem Piotr nikogo nie krzywdząc naprawdę potrafi zrobić demolkę, by poskładać potem wszystko w intrygującą całość, gdzie nie wszystko jest już jednak na poprzednim miejscu. I w dodatku, jak to się ogląda!


23

zobaczone

Nowy budynek ASP TEKST / Kierownik Katedry Malarstwa dr hab. Jolanta Jastrzab, prof ASP

Pierwszy krok usamodzielnienia się ASP w Katowicach został postawiony w 2000 roku, kiedy to zapoczątkowano zmiany strukturalne. To wówczas malarstwo stało się wreszcie samodzielnym kierunkiem studiów. Wartość świeżo uzyskanej niepodległości malarstwa była uzależniona od wprowadzenia takiego programu kształcenia, który gwarantowałoby z jednej strony uzyskanie wysokiego poziomu sprawności umysłowej absolwentów, a z drugiej – przygotowałoby młodych adeptów sztuki do świadomego podejmowania istotnych wyzwań współczesności. Podstawowym priorytetem działań Katedry Malarstwa ASP w Katowicach jest nieustające badanie i doskonalenie jakości kształcenia, uzyskiwane w wyniku analizowania efektów kształcenia w kontekście potrzeb społecznych oraz rozwój takich działań, których wiodącym celem jak najlepsze przygotowanie absolwentów naszej uczelni do rosnących wymagań rynku pracy. Dla zapewnienia efektywnej realizacji tychże celów konieczne jest nieustające podnoszenie jakości infrastruktury dydaktycznej, a także zaplecza aparaturowego. Nowy budynek powstający na ul. Raciborskiej umożliwiać będzie realizację naszych rosnących potrzeb i oczekiwań, gdyż dotychczasowa lokalizacja na ul. Dąbrówki 9 daleka była od doskonałości i jakże często nie spełniała wielorakich i rosnących z czasem wymagań. Planuje się, że w nowym budynku będzie się mieścić nie tylko 5 pracowni autorskich malarstwa, 5 pracowni autorskich rysunku a także Pracownia Działań Interdyscyplinarnych, Pracownia Scenografii , Pracownia Rzeźby, Pracownia Rysunku dla I roku , Pracownia Malarstwa dla I roku, Pracownia Kompozycji, Pracownia Technologii Rysunku i Malarstwa, Pracownia Projektowania Komputerowego i Medii Elektronicznych. Podstawową misją naszego kierunku jest propagowanie działań i wydarzeń artystycznych nie tylko o zasięgu lokalnym, ale również krajowym i międzynarodowym poprzez inspirowanie działań służących wymianie myśli i poglądów oraz poznawanie nurtów i postaw artystycznych. Zgodnie z tą misją właśnie na ul. Dąbrówki prowadzimy ideę „szkoły otwartej” poprzez organizowanie gościnnych wykładów i spotkań z ciekawymi osobowościami wywodzącymi się z różnych dziedzin twórczości i życia społecznego. To tam odbyły się już spotkania autorskie między innymi z Kamilem Kuskowskim, Mikołajem Długoszem, Sławomirem Brzoską, Alwinem Leyem, Dorotą Łagodzką, Sławomirem Elsnerem, Moniką Małkowską, Erwiną Ziomkowską, a także warsztaty z Judit Hetteman i planujemy, by ową ideę spotkań kontynuować również w murach nowego budynku przy ulicy Raciborskiej. Istotne jest to, że zdecydowanie bogatsza przestrzeń w nowym budynku( studio filmowe, ogólnodostępna biblioteka, galeria, kino i park form przestrzennych) w sposób zasadniczy ułatwi również wiele artystycznych realizacji oraz organizację wystaw końcoworocznych, prezentację przeglądów na III roku czy prac dyplomowych. Naszym zamierzeniem jest również kształtowanie postaw służących zaangażowaniu studentów na rzecz społeczności lokalnej czy współpracy z takimi instytucjami, których naczelnym zadaniem jest proces kształtowania i modelowania świata, w którym żyjemy (np. działania edukacyjne, arterterapeutyczne ) Naszym jakże ambitnym zadaniem jest kształtowanie takich postaw, które służą zaangażowaniu studentów w szeroko rozumianej przestrzeni miasta. To u nas powstaje ciekawy projekt pod tytułem „Sztuka w służbie miasta” – który w swym zamierzeniu składa się z kilku realizacji przygotowanych przez studentów na 2014, 2015, i który zapowiada pełniejsze otwarcie oraz zaangażowanie naszej uczelni na rzecz miasta Katowic. Planowana jest również organizacja letnich warsztatów dla młodych artystów wizualnych pod hasłem Migracje.

SKŁONNOŚCI DO OSTROŚCI

TEKST / 
dr Bogna Otto-Węgrzyn „Skłonności do ostrości” to ogólnopolski cykl wystaw prezentujących dokonania studentów państwowych wyższych uczelni artystycznych w dziedzinie projektowania książek i ilustracji, powstające w ramach uczelnianych pracowni autorskich. Zgodnie z tytułowym założeniem podstawowym celem projektu jest prezentacja prac charakteryzujących się niezbędnym dystansem do rzeczywistości oraz specyficznym, tzw. „czarnym” humorem. Pomysłodawcą cyklu był prof. Zygmunt Januszewski, wybitny grafik, wieloletni wykładowca Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Organizacją wystaw zajmuje się Legnickie Centrum Kultury, organizator m.in. Międzynarodowego Konkursu Satyrykon, któremu od kilku lat towarzyszą „Skłonności do ostrości”. Akademia Sztuk Pięknych w Katowicach z ogromną przyjemnością przyjęła zaproszenie do udziału w tegorocznej edycji „Skłonności do ostrości”. W ramach wystawy zaprezentowane zostaną wybrane prace studentów Pracowni Ilustracji prowadzonej przez dr Annę Machwic-Adamkiewicz oraz Pracowni Grafiki Książki prowadzonej przez dr Bognę Otto-Węgrzyn. Każda z pracowni charakteryzuje się odrębnym profilem; Pracownia Ilustracji ma w swoim dorobku wieloletnią tradycję działań pod kierunkiem profesora Tomasza Jury, grafika i ilustratora o wyjątkowej twórczej osobowości. Pracownia Grafiki Książki jest stosunkowo nową, działającą od kilku lat pracownią eksperymentalną, eksplorującą obszar książek autorskich i publikacji self-publishingowych. Już wstępna selekcja prac studentów, w wielu wypadkach uczestniczących w zajęciach obydwu wymienionych pracowni, upoważnia do stwierdzenia, że prezentowane prace charakteryzuje świeżość spojrzenia i oryginalność proponowanych środków graficznych. Ekspozycja obejmie łącznie kilkadziesiąt niepokornych ilustracji i książek autorskich zrealizowanych przez młodych artystów z katowickiej ASP. Wystawie będzie towarzyszył obszerny katalog prezentujący wybrane prace studenckie. Oprócz reprodukcji prac publikacja zawierać będzie także teksty wprowadzające oraz notki biograficzne prezentowanych autorów, co stanowi istotny materiał informacyjny dla osób zainteresowanych środowiskiem najmłodszych polskich grafików i ilustratorów. Wystawa będzie prezentowana w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy w czerwcu 2014. Skłonności do ostrości wernisaż 14.06.2014, godz. 18.00 Teatr im. Modrzejewskiej, Legnica


24

prosto z

ZŁOTE MYŚLI

6. Prawdziwy kontakt z samym sobą. 7. Syn. 8. Pasja i szczerość u dzieci, a poza tym delikatność liści. 9. Śpiewająca Hawajką, całkiem serio.

to formuła zaczerpnięta z dziecięcych wpisów do zeszytu ze złotymi myślami. „Złote myśli” charakteryzowały proste pytania, na które odpowiadało się krótko: jednym słowem, czasem jednym zdaniem. Projekt ten ma być więc lekki i przyjemny, ma przenosić w szkolne czasy, przypominać ówczesne zabawy. Odpowiadanie na pytania powinno przynieść stan relaksu i odprężenia.

TOMEK BARAN

WOJCIECH KUCHARCZYK

Mama chciała. Masturbacja. Z żadnego. Mydła. Kochankowie. Że mogę spać do 13. Jolanta Baran, Bolesław Baran, Robert Kostian, Grzesiek Gdula, Iza Siembida, Kuba Borowiec, Tośka Szkodzińska, Magda Kownacka, Gaweł Kownacki, Jim Jarmusch, Alicja Czajkowska Magdziak, Roman Opałka, Marta Antoniak, Jakub Julian Ziółkowski, Herta Muller, Witold Gombrowicz, Julia Holska, Derek Jarman, Michał Zawada, Łukasz Stokłosa, Christopher Wool, Wojaczek, Gus Van Sant, Nina Simone, Mans Manuszko Dhibango, Halszka z Muminkiem, Tilda Swinton, Edward Krasiński, Basia Tatrzańska, Kamil Julian, Tauba Auerbach, Antony Hegarty, X, Glen Gould, Mozart, Olga Ząbroń, Michael Haneke, Batman. 8. Dobro. 9. Sobą.

1. 2.

MICHAŁ FRYDRYCH

TEKST / Emanuela Kuziel 1. 2. 3.

Dlaczego zostałeś artystą? Najmilsze wspomnienie z dzieciństwa? Z jakiego projektu jesteś najbardziej zadowolony? Z jakim najbardziej się utożsamiasz? 4. Czego najbardziej nie lubisz w sztuce? 5. Co Cię uszczęśliwia? 6. Co w sztuce/tworzeniu jest dla Ciebie najważniejsze? 7. Kto miał na Ciebie największy wpływ? 8. Co Cię wzrusza? 9. Gdybyś mógł wybrać kim chciałbyś być to byłby/ aby to...?

Chyba nie miałem innego wyjścia. Spacery po chorzowskim parku z dziadkiem Jankiem. I jego opowieści o świecie. 3. Z moją wytwórnią Mik Musik, którą już prowadzę 20 lat. 4. Nieoryginalności i małostkowości. 5. Dobrzy ludzie w otoczeniu pięknej przyrody. 6. Energia. 7. Nie wiem kto. Z bytów wyższych chyba muzyka. 8. Małe żyrafy. 9. Dalej chciałbym być sobą, ale żeby w jakiś tajemniczy sposób było więcej spokoju dookoła.

IZABELA CHAMCZYK 1.

Sztuka mnie zafascynowała, zakochałam się w malarstwie! 2. Słuchanie godzinami bajek z płyt winylowych. 3. Utożsamiam sie z tym projektem, który właśnie robię w danym momencie, a chyba najbardziej zadowolona jestem z mojego dyplomu, performensu malarskiego na 3 kolorowych taflach lodu, który odbywał się o 12 w nocy, to był dla mnie przełom 4. Polityki i nijakości 5. Fascynacja 6. Fascynacja 7. Nie wiem 8. Ludzkie historie 9. Artystką albo reżyserką

DOROTA BUCZKOWSKA 1. 2. 3. 4. 5.

Ja nie „zostałam” taka się urodziłam. Ogród – pole działania. Huśtawki – towarzyszą mi od zawsze. Przeintelektualizowania. Miłość, malowanie, podróże, kontakt z ludźmi.

1. 2. 3. 4. 5. 6. 7.

1. 2.

Myślałem, że to dobry bajer by podrywać dziewczyny. Godziny spędzone na mieszaniu kolorowej plasteliny, aż straci kolor i zmieni się w zielonoszarą bryłę. 3. 60 (sześćdziesiąt nieużytych tytułów na obrazy wypisanych na świeżym śniegu nad brzegiem Wisły). 4. Zlodowaceń intelektualnych, od czasu do czasu przesuwających się po jej powierzchni. 5. Kiedy zdarza mi się rozmawiać z drugim człowiekiem w sposób jasny, klarowny i bezpośrednio dotykający naszych serc. 6. To, że cokolwiek powstaje, powstaje z absolutnie niczego. 7. Wszyscy ludzie, którzy mówili mi: NIE (serdecznie pozdrawiam!) 8. We właściwej chwili dobrze opowiedziana historia w barze. 9. Architekt z Dwunastu gniewnych ludzi.

MAGDALENA KOPANISZYN (DROBCZYK) 1. 2. 3.

Tak chciał Kosmos. Bieganie po polach. Z żadnym projektem się nie utożsamiam, ze wszystkich jestem zadowolona. 4. Najbardziej nie lubię w sztuce artystycznego ego. 5. Generalnie w życiu uszczęśliwiają mnie cudowni ludzie i przyroda. 6. Najważniejsza w sztuce jest dla mnie szczerość. 7. Największy wpływ miała na mnie moja Mama. 8. Jestem wzruszona gdy obserwuję jak ludzie okazują sobie miłość w miejscach publicznych. 9. Nie muszę wybierać kim innym chciałabym być. Czuję się świetnie na swoim miejscu.

Galerie niezależne TEKST / Anna Musioł

Ostatnimi czasy w Katowicach powstaje coraz więcej galerii. Wbrew pozorom nie są to kolejne, coraz większe centra handlowe, oferujące nam hurtowo wytwarzane produkty dostępne do nabycia na całym świecie. Miasto dorobiło się kilku perełek na swojej kulturalnej mapie. Mowa o galeriach sztuki, które różnią się jednak od Ronda Sztuki czy Galerii Sztuki Współczesnej BWA. Są to przede wszystkim miejsca niezależne, proponujące niekomercyjne wystawy studentów czy absolwentów ASP. Od niedawna młodzi artyści mają większe szanse, by zaistnieć w świecie sztuki i kultury. Nie muszą oni płacić krocie za czynsz czy posiadać odpowiednie kontakty, by wypromować swoją twórczość i swój pomysł na biznes (choć i te miejsca – artystyczny pomysł na biznes – bez wątpienia są warte uwagi! Na przykład galeria „Negatyw” czy „Dwie Lewe Ręce” ). Katowiccy radni przejęli ze stolicy ideę „Lokalu na kulturę”: programu, w którym artyści – w zamian za prowadzenie działalności kulturalnej – otrzymują korzystną umowę najmu. Oczywiście każda taka akcja jest poprzedzona konkursem, podczas którego potencjalni nabywcy danego lokalu mają przedstawić koordynatorom swój pomysł na jego zagospodarowanie i przekonać ich, że działalność ta przyniesie korzyści i rozkwit kulturalny regionu. Tak powstała przy ulicy Staromiejskiej, już na początku tego roku, galeria o nazwie „Klakier”. Nieduża, acz urokliwa (jak na lokal po byłym solarium). Oprócz malarstwa i grafiki możemy tu zobaczyć i nabyć oryginalne rękodzieło i design śląskich projektantów wyposarzenia wnętrz. Pozostali wygrani programu „Lokal na kulturę” przygotowują się do otwarcia „czterech kątów” i przedstawienia szerszej grupie ludzi swoich pomysłów. Także stowarzyszenie „Młoda Sztuka Śląska” stworzyło galerię znajdującą się w bramie przy ulicy Stanisława, o chwytliwej nazwie „Nie zastawiać!!!”. Każde z tych miejsc nie tylko tworzy wernisaże i wystawy, ale także organizuje koncerty, wykłady, panele dyskusyjne, pokazy filmów, targi sztuki i wiele innych. Katowice pokazały więc, że nieruchomości miejskie można zagospodarować w inny sposób, tworząc kulturalne punkty na mapie, promując przy tym twórczą działalność młodych artystów, którym ciężko jest się wybić z tłumu po zdobyciu dyplomu. Aczkolwiek, jako osoba nie mieszkająca w Katowicach, nie zauważam na co dzień takich miejsc. Warto zobaczyć i odwiedzać każde z nich, to fakt, ale czy zwykły turysta, a nawet mieszkaniec nie interesujący się nowinkami kulturalnymi swojego miasta, zauważy szyld danej galerii pośród innych, reklamujących się lokali? Czy wyłowi je spośród niezbyt zachęcających okolic i bram? Pomysł tworzenia niezależnych lokali promujących sztukę i niejednokrotne wsparcie miasta w tych przypadkach to niezaprzeczalnie świetna idea, ale brak tu jednak odpowiedniej promocji, by nie tylko amatorzy sztuki, ale także ludzie nieinteresujący się nią na co dzień skusili się je zobaczyć, bo naprawdę warto.


25

literacka

W świecie kryminału i odszczepieńców O powieści Olgi Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych TEKST / Paulina Janota

Nie bez przyczyny Olga Tokarczuk stała się jedną z ważniejszych postaci polskiej prozy, postacią, która bez wątpienia ma coś ważnego do powiedzenia czytelnikowi, której twórczość nie polega jedynie na opowiadaniu historii, lecz przede wszystkim na komentowaniu otaczającej nas rzeczywistości. Najnowsza powieść Olgi Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych wpisuje się w szybko rozwijający się od końca lat 90-tych nurt humanistyki ekologicznej. Autorka opowiada historię Janiny Duszejko (głównej bohaterki i narratorki jednocześnie), miłośniczki zwierząt i astrologii. Jest ona emerytowaną inżynier i nauczycielką języka angielskiego, która osiedliła się w Kotlinie Kłodzkiej z dala od świata i ludzi, by odnaleźć spokój i kontakt z przyrodą. Jednym z zadań starszej pani jest doglądanie domów sąsiadów podczas ich nieobecności, lecz życiowym celem głównej bohaterki staje się obrona zwierząt i walka z kłusownikami oraz myśliwymi. Historia zaczyna przypominać kryminał w momencie, w którym umiera sąsiad Janiny o przydomku Wielka Stopa. Umiera w dość dziwnych okolicznościach, gdyż podczas posiłku – zadławił się sarnią kością (należy podkreślić, że sarnę tę wcześniej upolował). Olga Tokarczuk nie poprzestaje na jednej tylko śmierci, mamy tu wręcz do czynienia z serią zabójstw, a czytelnik staje się świadkiem prób rozwiązania zagadki zniknięć miejscowych mężczyzn. Jego przewodnikiem i zarazem oczyma w tymże świecie staje się główna bohaterka-narratorka. W trakcie lektury czytelnik jednak szybko orientuje się, że pisarka wykorzystuje jedynie pewne elementy konwencji kryminalnej, a powieść ta jest interesującą próbą przekroczenia kryminalnej sztampy. Akcja powieści nie rozgrywa się w miejskiej scenerii, jest wręcz przeciwnie. Miejscem, w którym dochodzi do tajemniczych morderstw staje się sudecka prowincja, a narratorce-bohaterce nie spieszno do miejskiego zgiełku. Kolejnym odstępstwem od konwencji kryminalnej stają się umieszczone w tekście motta i cytaty, które nie pochodzą z klasycznej detective story, lecz z listów, sentencji i wierszy Williama Blake’a. Ponadto, detektywistyczna narracja została spleciona z wątkami ekozoficznymi i astrologicznymi. Konwencja kryminalna, którą posłużyła się pisarka stała się rodzajem wehikułu, który umożliwił jej napisanie powieści o poważnym temacie, powieści proekologicznej. Ową „kryminalność” pisarka dość szybko zaczęła przekształcać i powieść zyskała miano thrillera moralnego, gdyż historia, którą prezentuje nam Olga Tokarczuk osnuta jest tajemnicą i jednocześnie staje się zagadką, która domaga się rozwiązania. Główna bohaterka jest jednostką, która staje wobec obowiązującego prawa. Prawa, które uważa za niemoralne, nieetyczne i nie do przyjęcia. Janina nie chce godzić się na wszechobecną hipokryzję i cierpienie. Zastanawia ją świat, w którym ludzie zaczęli traktować zwierzęta utylitarnie, jako narzędzia i przedmioty, które się doi i zjada, w którym religia uspokoiła ludzkość, zapewniając, że zwierzęta zostały stworzone ku naszemu pożytkowi, że zwierzęta nie odczuwają bólu. Zadaje sobie pytanie, dlaczego człowiek ma przyzwolenie na zjadanie zwierząt, aby przeżyć? Dlaczego tak łatwo i tak bezkarnie można zadać śmierć? Zbrodnia została uznana za coś normalnego, stała się czynnością codzienną. Wszyscy ją popełniają. Tak właśnie wy-

glądałaby świat, gdyby obozy koncentracyjne stały się normą. Nikt by nie widział w nich nic złego.1 Historia Janiny Duszejko nie porusza jedynie kwestii zabijania zwierząt, która dla bohaterki staje się nadrzędnym powodem do działania. Niektóre słowa w powieści, takie jak między innymi: Zgroza, Gniew, Kara, Dusza czy Śmierć, pisane są dużymi literami. Autorka decyduje się na ten sposób zapisu, ponieważ dzięki temu z jednej strony nawiązuje do zabiegów stylistycznych Blake’a z drugiej podkreśla, że słowa te mają głębszy sens, są śmiertelnie ważne i nie należy ich ignorować. W powieści tej zostaje przedstawione niezwykle rozbudowane tło społeczne i obyczajowe. Główna bohaterka wraz z trójką swoich znajomych należą do grupy sudeckich „wykluczonych”. Są to bohaterowie naznaczeni wrażliwością i intensywnością, przez co należą do odludków, odmieńców czy też ludzi, którzy nie wpisują się w powszechnie przyjęte ramy normalności. Nie bez powodu takie właśnie miano nadaje sobie i swym znajomym Janina. Postacie, które kreuje Olga Tokarczuk z pewnością nie należą do postaci popularnych, gdyż bohaterowie, a zwłaszcza główna bohaterka, znajdują się poza nawiasem społecznych norm i w tym sensie – jak twierdzi sama autorka – odbiegają od powszechnych oczekiwań. To celowy literacki zabieg, powodujący iż bohaterowie Tokarczuk celowo przeciwstawieni są tak zwanemu „normalnemu, przeciętnemu, statystycznemu” Polakowi, który interesuje się istotnymi sprawami, takimi jak polityka, gospodarka czy ekonomia, ma aspiracje, ważny jest dla niego prestiż społeczny, uznanie i sytuacja finansowa. Nie interesują go rzeczy, które osobiście go nie dotyczą, takie jak między innymi prawa zwierząt czy walka o lepsze ich traktowanie. Zwierzęta zawsze były i będą gorzej traktowane od człowieka, – wypomina czytelnikowi Tokarczuk – więc po co się tym zajmować? Przeciętny Polak nie przestanie nagle jeść mięsa i kupować skórzanej odzieży, po co? Co to zmieni? Autorka podważa tradycyjne i hierarchiczne umiejscowienie człowieka na szczycie. Nie tylko ludzie zasługują na uprzywilejowaną pozycję w świecie, gdyż również zwierzęta potrafią posługiwać się znaczeniami, przekazywać informację, jak i również posiadają wyjątkowe zdolności poznawcze.2 Główna bohaterka powieści staje po stronie zwierząt, ponieważ zwierzęta, tak samo jak i ludzie są wrażliwe na ból, cierpienie czy też zdolne są do odczuwania przyjemności. Obraz świata, który tworzy Tokarczuk jest dobrym przykładem tekstu rodzącej się na naszych oczach nowej humanistyki. Humanistyka ekologiczna to paradygmat naukowy, który buduje się w optyce posthumanistycznej krytyki antropocentryzmu, powstaje on z połączenia nauk humanistycznych i społecznych z przyrodniczymi oraz wiedzami tubylczymi. Z tego też względu dziedzinę tę można określić mianem ekoposthumanistyki.3 Ewa Domańska uważa, że humanistyka ekologiczna współtworzy utopię przyszłości, która ujawnia tęsknotę za przynależnością do wspólnoty, jednakże już nie tylko ludzkiej, lecz metawspólnoty wielogatunkowej. Humanistyka ekologiczna opiera się na wzajemnych związkach, współzależności i współ-życie naturo-kultury, człowieka i środowiska, bytów i istot ludzkich, i nie-ludzkich. Głównym jej celem staje się stworzenie „>>demokracji ekologicznej<<; o możliwości >>kompozycji

wspólnego świata<< zrzeszającego ludzi i nie-ludzi.”4 Paradygmat ten tworzy podejście nieantropocentryczne, krytycznie podchodzące do kwestii ludzkiej wyjątkowości, czy też afirmacji ludzkiego życia. Humanistyka ta odwołuje się do etyki solidarności i szacunku wobec wszelkich form życia, także nieożywionych organicznie. Ludzkość w tym rozumieniu staje się częścią większej całości żyjącego systemu, więc nie powinna traktować natury jako gotowego do wykorzystania przez człowieka zasobu.5 W podrozdziale Tradycyjna wiedza ekologiczna, a wiedza tubylcza autorka tłumaczy, że budowanie projektu humanistyki ekologicznej związane jest z przeformułowaniem statusu i roli nauki wraz z jej wyznacznikami. Przedstawiciele kultur tubylczych stają się jednym z ważniejszych elementów owego paradygmatu, gdyż wnoszą do niego wiedzę, która opiera się na relacji między naturą i kulturą, związkami międzygatunkowymi i miejscem człowieka w świecie. W takim ujęciu natura jest domem, a nieuprzedmiotowionym i gotowym do wykorzystania źródłem zasobów naturalnych. Relacje z naturą i nie-ludźmi skupiają się na lokalnych miejscach (…) i oparte są na wzajemności i szacunku. (…) Typowe dla tej wiedzy jest przekonanie, że ludzkie istnienie pozostaje w bliskim, intymnym i opartym na pokrewieństwie związku ze środowiskiem i z innymi istotami żywymi.6 Człowiek musi zatem zdać sobie sprawę z tego, że natura nie jest mu całkowicie poddana, ale że powinien podchodzić do niej z szacunkiem i poczuciem odpowiedzialności za wspólny los. Humanistyka ekologiczna dąży do wykształcenia wrażliwości ekologicznej i wychowania człowieka w duchu empatii wobec innych form istnienia. W najnowszej powieści Olgi Tokarczuk nie dochodzi do powstania nowego porządku świata, czy jak raczej pisze Przemysław Czapliński „przyszłej republiki”. Pisarka tworzy świat alternatywny, pewnego rodzaju utopię, w której to zwierzęta traktowane byłyby z należytym szacunkiem. Bohaterowie powieści stają się fundamentem tegoż alternatywnego świata, jednakże garstka nazywanych przez resztę mieszkańców „dziwaków” nie jest w stanie zmienić, czy też stworzyć lepszego świata. Świata empatycznego, wrażliwego na ból i cierpienie innych (w tym zwierząt). Olga Tokarczuk porównuje świat powieściowy do ziemi Ulro z Blake’a. Ziemia ta reprezentuje świat jałowy, pozbawiony emocji, wolności i wyobraźni. Według autorki empatia jest pewnym rodzajem wyobraźni. Nie wszyscy ludzie posiadają zdolność do empatii i nie potrafią zrozumieć, czego się od nich wymaga, gdy mają postawić się w sytuacji drugiego człowieka czy zwierzęcia.7 Janina Duszejko posiada tę zdolność i z tego też względu nie godzi się na okrucieństwo, które ją otacza. Postanawia działać i zmieniać ten pozbawiony empatii świat.

O. Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Kraków 2009, s. 129. 2 Zob. A. Barcz, Posthumanizm i jego zwierzęce odgłosy w literaturze, „Teksty Drugie” 2013 nr 1-2. 3 Zob. E. Domańska, , „Teksty drugie” 2013 nr 1–2. 4 ibidem 5 Zob. E. Domańska, op. cit. 6 ibidem 7 Zob. ibidem 1


26

ton

Felieton Naczelnego

#07

Linttnernotatki

Wyjątek w regule Choć faktycznie wszystko się już zdarzyło i wszystko do tego jest przerażająco śmieszne, to na tym świecie wszystko jest jeszcze możliwe. A poza nim, pewnie możliwe jest jeszcze bardziej. Kompozycję zespołu The Beatles “Being for the benefit of Mr. Kite” pierwszy raz usłyszałem, kiedy stuknął mi roczek. Słuchając nie tak dawno tego utworu odniosłem jasne wrażenie, że i dziś brzmiałby bardzo nowocześnie, być może, aż nic tak nowego się już pózniej w tego rodzaju muzyce nie zdarzyło. Pewnie podobnie jest w innych dziedzinach sztuki, które jednak nie mają i nigdy mieć nie będą takiej siły rażenia jak kompozycje oparte na dźwięku. Mimo wszystko w takich warunkach uprawianie sztuki ma wciąż jednak sens, ponieważ tworzona ona jest po prostu dla ludzi, jako że oni wciąż przychodzą na świat, to raczej argument bezapelacyjny. Jej niewątpliwa wtórność na pewno osłabia artystyczną motywację, ale też naturalnie umniejsza, a nawet neguje rolę krytyka. On jednak, przewrotnie i bezczelnie trwa przy swoim, zdając się lekceważyć zarzut będący bolesnym pytaniem – jak długo można mówić i pisać o tym samym? Ten czas przepełnienia wymusił pojawienie się też kuratora mającego wzmocnić sens i powagę twórczych poszukiwań. I faktycznie kurator prowadzi nas za rękę przez świat sztuki, pokazując nam jak zrozumieć, przeżywać i odróżniać sztuczność od prawdy. Prawdopodobnie to wszystko pozory, cóż jedni w to wierzą drudzy wierzą mniej. Czas płynie dalej, a na świat wychodzą artyści wychowani już w tych sztucznych warunkach, gdzie sztuka uprawiana jest w szklar-

niach, będących ograniczonym skrawkiem rzeczywistości. Odwieczny dualizm naszego istnienia jak dotąd odbywał się jednocześnie w dwóch wymiarach, rzeczywistym i duchowym, właśnie na styku tych sił rodziła się twórcza zależność między treścią a formą. Na tym polegała również artystyczna równowaga. Z coraz większą mocą dochodzi do głosu poziom kolejny, bardziej wirtualny, poparty rozkwitem technologicznym. On prawdopodobnie zastępuje naszą duchowość, a więc odrębność, ten proces fascynujący z punktów filozoficzno-socjologicznych być może niebezpieczny jest dla wartości stanowiących dotąd o naszej stabilności. My tego nie wiedząc albo zamykamy się w naszych schronach pozostawiając małe okienko strzelnicze w celach obronnych albo próbujemy to zrozumieć (chcąc być na czasie) z różnym dla nas skutkiem. Dla jednych to walka starego z nowym, a dla innych, dobrego ze złem. Pewnie jak zawsze prawda jest pośrodku i do tego nie jest prawdą tylko fałszem, ale to już inna sprawa, którą jedynie czas i rodzący go dystans ma szanse zweryfikować. A może ta wielowątkowość naszej rzeczywistości czyni z nas na wskroś przewidywalnych, pozbawionych dziecinnych, lecz szczerych pragnień? Zawsze wydawało mi się, że boimy się banału tylko z braku doświadczenia, wyczuwając jedynie jego negatywny aspekt. Czy czasem główną słabością dzisiaj promowanej twórczości nie jest aby strach przed banałem. I z takich właśnie pobudek nadmierne słowotwórstwo i ideowa nadprodukcja staje sie zagmatwaną przykrywką tworzącą warstwę ochronną i dystans wobec powierzchowności twórczej. Nie wkładajmy jednak wszystkiego do jednego worka, bo na szczęście zawsze znajduje się wyjątek potwierdzający przewrotnie regułę. Wspomnianą na wstępie kompozycje muzyczną napisał John Lennon, który był naiwnym idealistą, lecz przy tym dla kontrastu zatwardziałym buntownikiem. Nie zgadzając się na ten świat, nie miał jednocześnie recepty i pomysłu na zmianę, to budząc, w nim frustracje było powodem z jednej strony agresji, a z drugiej potrzebą wypowiedzi po przez muzykę. Ta walka trwała w nim przez lata, aż któregoś dnia Mark Chapman wpakował w niego cztery stalowe kulki, niczym potężną dawkę środka nasennego. Faktycznie uspokoił wtedy Lennona i to na wieki, do dziś się nie podniósł. Zresztą, gdyby się podniósł, zostałby uznany za świętego, a był nim jedynie dla zagorzałych fanów, takich jak np. Chapman – co za paradoks. Jak to dziwnie się składa, my podejmując decyzje nie wiemy, czy ona jest przypadkiem, czy przeznaczeniem, czy też jeszcze innej maści cholerstwem. Wszystko nakłada się na siebie, niby pasuje a niby

nie, budząc wątpliwości, co do istnienia przypadku. Lennon zginął w bramie kamienicy, w której mieszkał tam, gdzie kilka lat wcześniej reżyser o fizjonomii nerwowego, szybkiego ptaszka z rozczapierzonymi piórkami nakręcił „Dziecko Rosemary”. Wychowująca Johna ciotka Mimi ciągle mu powtarzała – „John gitara jest fajna, lecz z tego nie wyżyjesz”. To zdanie wygrawerowane na metalowej tabliczce, John powiesił nad kominkiem w domu, który kupił w ramach wdzięczności ciotce, gdy był już bogatym beatlesem. Drugi beatles w tym samym czasie ojcu na urodziny podarował zdjęcie konia, jednego z najdroższych i najszybszych w Anglii, a gdy ojciec zapytał, po co mi to zdjęcie, usłyszał w odpowiedzi – kupiłem ci tego cholernego konia. John nie znosił kompromisów dlatego czuł się zawsze jak pajac w kreacji przygotowanej przez Briana Epstaina, a gdy zobaczył na scenie Jaggera wkurzony był podwójnie, bo w środku czuł się dużo większym zadymiarzem. 10 lat wspólnego życia zespołu to bardzo ciekawa i intensywna droga, znaczona tytułami kolejnych płyt. Gdy odnieśli sukces ich emocje i ambicje znalazły swoje nowe miejsce tym razem w poszukiwaniu nowej formy, nowego brzmienia. Dla Johna Lennona po nagraniu „Abbey road” formuła The Beatles się wypełniła. On będąc znacznie już spokojniejszym buntownikiem postanowił szukać własnego siebie już bez pomocy kolegów, zostawił The Beatles tak samo, jak niegdyś powołał ich do życia. Zawsze chciałem z nimi grać, lecz istnieją dwie przeszkody, jedna to kwestia urodzenia (miejsce, czas), a druga mniejsza, związana z tym, że nie umiem obsługiwać żadnego instrumentu. Zresztą oni na początku też nie umieli, a żeby być w kapeli wystarczyło być kumplem Lennona. Kolega Johna Stuart Sutcliffe tak cieńko grał na basie, że w czasie koncertu występował tyłem do publiki, aby się nie zorientowali, co to za wirtuoz.

Sutcliffe został w Hamburgu, tam się ożenił i umarł, potem przedawkował Epstein, nastepnie ginie Lennon tuż po tym, jak wygrzebał się z heroiny. Potem papierosy wykończyły Georga Harrisona, a dziś McCartney nieświadomie wspiera Tuska w europejskim zachwycie. Faktycznie wszystko się już zdarzyło i wszystko do tego jest przerażająco śmieszne. Choć to w dzisiejszych czasach sensowne jest mniej, uprawianie sztuki ma wciąż jeszcze sens, ponieważ tworzona jest ona dla ludzi i to nie zawsze dla tych, którzy są jej autorami. Dorobek Lennona jest niewątpliwie tego potwierdzeniem. Na tym świecie wszystko jest możliwe, a poza, nim, jeszcze bardziej, więc jak nie musimy to nie ograniczajmy się jakimiś tam formułami o niczym innym niestanowiącymi jak o naszym ograniczonym człowieczeństwie. Zawsze jest wyjątek potwierdzający, jednak regułę, mającą z reguły dwie ręce, dwie nogi, no i jeszcze do tego głowę.

John Lennon zakupił ten plakat 31 stycznia 1967 r. w sklepie z antykami, chyba w Sevenoaks.


Adam Wójcicki

fragmenty pracy dyplomowej Grimm’s Fairy Tales

W Gods animals and devils

historii pod oryginalnym tytułem „Gods animals and devils”, bracia Grimm odsyłają nas do momentu boskiej kreacji wszelkiego stworzenia. Bóg zapełnia ziemię, niezliczoną ilością gatunków. Wilka obiera za swojego wiernego sługę, zapomina jednak o kozie. Błąd ten postanawia naprawić diabeł. Szatan kreuje więc gatunek kóz o długich ogonach. Staje się to przyczyną sporu pomiędzy predstawicielami odwiecznych sił. Bóg ‚‚w swoim miłosierdziu” nakazuje wilkom rozerwać diabelską trzodę na strzępy. Opis dalszych wydarzeń udziela odpowiedzi na rozmaite pytania jak: „Dlaczego kozy mają diabelskie oczy?”, „Dlaczego szatan” odgryzł ogony swoim podopiecznym?”, a także „Dlaczego diabeł lubi przyjmować kozią postać?”

40

41

Grimm Fairy Tales

44

ADAM WÓJCICKI Absolwent Liceum plastycznego w Katowicach. Laureat nagrody wydawnictwa Format w konkursie „Książka dobrze zaprojektowana zacznijmy od dzieci”. W 2012 we współpracy z wydawnictwem Format powstały ilustracje do bajki Marka Bieńczyka „Nussi i coś więcej” nagrodzonej wrocławskim Piórem Fredry. Od 2013 roku współpracuje z Gdańskim Wydawnictwem

45

46

Oświatowym, wydawnictwem Ha-Art. Obecnie w trakcie realizacji dyplomu na katowickim ASP, kierunek grafika warsztatowa – grafika książki. Autor ilustracji do pierwszego polskiego Kamishibai! www.facebook.com/adamkwojcicki twitter.com/adamkwojcicki

you



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.