ECHO - Nowosolska Gazeta Obywatelska 2/2014

Page 1

www.facebook.com/echonowasol Parkuj z głową albo słono płać

Krzysztof 2/2014 Gąsior: Zerwę się jeszcze raz

1

Anschlussu nie będzie

egzemplarz bezpłatny

przeczytaj i daj sąsiadowi

2/2014

Przyłączenie okolicznych miejscowości do aglomeracji nowosolskiej to od początku martwa idea

Szykuje się rewolucja w wyborach do rady miasta. Jesienią po raz pierwszy w historii będziemy wybierać radnych w jednomandatowych okręgach wyborczych

Będą liczyć się twarze

PROJEKT WSPÓŁFINANSOWANY PRZEZ SZWAJCARIĘ W RAMACH SZWAJCARSKIEGO PROGRAMU WSPÓŁPRACY Z NOWYMI KRAJAMI CZŁONKOWSKIMI UNII EUROPEJSKIEJ


2

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

W konkursie na „Pozarządowca roku” chcemy uhonorować tych, którzy w sposób szczególny, poprzez swoją działalność społeczną, przyczynili się do rozwoju sektora pozarządowego w Nowej Soli.

Zgłoś kandydata do tytułu nowosolskiego pozarządowca roku Do 15 marca można zgłaszać kandydatury na „Pozarządowca roku”. Chcemy uhonorować tych, którzy w sposób szczególny poprzez swoją działalność społeczną przyczynili się do rozwoju sektora pozarządowego w Nowej Soli. Zgłoś swojego kandydata na nowosolskiego Pozarządowca Roku. Pozarządowiec? Któż to jest? W słowniku polskim nawet nie ma takiego słowa. Dlatego je wymyśliliśmy. Chodzi o działacza organizacji pozarządowej, czyli stowarzyszenia czy fundacji. W Nowej Soli funkcjonuje przeszło setka organizacji. Robią rzeczy wielkie, o których mało się mówi. Pomagają osobom niepełnosprawnym, organizują czas wolny dzieciom i młodzieży, prowadzą zajęcia sportowe, podejmują inicjatywy obywatelskie… I to często za przysłowiowe „dziękuję” nie oczekując nic w zamian. To oni tworzą świat, w którym żyjemy. Mówiąc krótko: zasługują na szczególne uznanie. Konkurs „Pozarządowiec roku” jest skierowany do wszystkich działaczy i wolontariuszy organizacji pozarządowych z terenu Nowej Soli. Chcemy uhonorować tych, którzy w sposób szczególny poprzez swoją działalność społeczną przyczynili się do rozwoju sektora pozarządowego. Organizatorem przedsięwzięcia jest Stowarzyszenie Forum Inicjatyw Nowosolskich w partnerstwie ze Stowarzyszeniem Europejskie Centrum Innowacji.

Konkurs odbywa się w 2 kategoriach: nagroda indywidualna i nagroda zespołowa. W pierwszym przypadku można zgłaszać osoby (wolontariuszy, członków organizacji), które przyczyniły się do rozwoju organizacji pozarządowej. W drugiej organizację pozarządową (fundacje, stowarzyszenia itp.). Aby zgłosić kandydata do konkursu wystarczy wejść na stronę internetową www.echo.nowasol24. pl. Stamtąd można pobrać formularz zgłoszeniowy. Następnie należy go wypełnić i przesłać na adres: ul. Wrocławska 31/25, 67-100 Nowa Sól. W tej chwili powołujemy kapitułę honorową. Do kapituły zapraszamy wszystkich chętnych członków stowarzyszeń z Nowej Soli. Zgłoszenia proszę przesyłać na e-mail: echonowasol@gmail.com. W treści proszę podać imię i nazwisko, nazwę organizacji pozarządowej oraz numer telefonu. Na zakończenie konkursu odbędzie się specjalna gala wręczenia upominkowych statuetek. Uhonorowana organizacja otrzyma bezpłatne doradztwo eksperta o wartości 5 tys. złotych w zakresie przygotowania wniosku o dofinansowanie oraz źródeł finansowania działalności. Zachęcamy!

Tymczasem leśniczy Marucha kupił od gminy leśniczówkę i wydzierżawił ją gminie za złotówkę. I wszystkim się zdawało, że wziął mało. ze słuchowiska radiowego:

„Kocham pana, panie Sułku” Jacka Janczarskiego.

Opr.red.

Zostań wolontariuszem ECHO!

Soluś i Lusia

poszukujemy:

fotografów, także fotografów amatorów, autorów tekstów, dziennikarzy i ludzi z fajnymi pomysłami

oferujemy:

umową wolontariacką, referencje, bezpłatne szkolenie dziennikarskie, możliwość zdobycia ciekawego doświadczenia

wymagamy:

otwartości na wyzwania, kreatywności, zmysłu do obserwacji i wyrażania swego zdania Najlepszym oferujemy docelowo możliwość pracy na umowę zlecenie Wydawca: Stowarzyszenie Forum Inicjatyw Nowosolskich Adres redakcji: 67-100 Nowa Sól, ul. Wrocławska 31/25 Redaktor naczelny: Wojciech Olszewski Kontakt: echonowasol@gmail.com www.echo.nowasol24.pl Nakład: 7000 egzemplarzy

Egzemplarz bezpłatny Redakcja nie zwraca niezamówionych tekstów a także zastrzega sobie prawo ich redagowania i skracania. Rozpowszechnianie materiałów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione.

Skontakuj się z nami na facebooku lub poprzez e-mail: echonowasol@gmail.com


2/2014

www.facebook.com/echonowasol

3

Przez 21 lat Kawiarnia Teatralna kształtowała życie kulturalne Nowej Soli. Pozostała pustka. Jej właściciel, Krzysztof Gąsior, objął niedawno stanowisko dyrektora Gminnego Centrum Kultury w podnowosolskim Otyniu. To tam, choć w nieco innej formie, odrodzi się legendarny lokal.

Elżbieta Bielska-Kajzer

Dwadzieścia groszy

Zerwę się, jeszcze raz Gdy pojawiła się informacja, że zostaniesz szefem otyńskiego GCK wielu nowosolan, którzy kibicowali twoim działaniom, oczekiwało w napięciu, czy odrodzi się, choćby w części duch starej „Teatralnej”. Odrodzi się? - Nie wiem, bo składa się na to wiele czynników. Z jednej strony warunkują to możliwości ośrodka kultury w małej miejscowości, z drugiej oczekiwania i potrzeby lokalnej społeczności. Założyłem sobie jednak na początku, że będę dążył do powtórzenia scenariusza wypracowanego przez dwie dekady w Kawiarni Teatralnej, czyli bardzo szerokiego frontu współpracy ze wszystkimi zainteresowanymi współpracą środowiskami. Od Uniwersytetu Trzeciego Wieku, poprzez ludzi zajmujących się ciekawymi pasjami, po szkolne koła zainteresowań i klub rowerowy. To sprawia, że o wielu sprawach i działaniach rozmawia się inaczej, w dobrym kontekście. Inna jest wtedy energia. Na pewno też chcę wrócić do tej oferty, którą prezentowałem w Teatralnej i to wszystko, do czego przyzwyczaiłem odbiorców. Piosenka poetycka, jazz, blues, wystawy fotografii, malarstwa, wieczory autorskie – one wyznaczały klimat Teatralnej i będą też kształtować pewien zakres działania GCK w Otyniu. Do dziś na hasło „Teatralna” pozytywnie reagują różne środowiska artystyczne, czy działacze kultury. To szybko otwiera wiele furtek z pomysłami na współpracę. Oczywiście jasne jest, że to już nie będzie ta kawiarnia Krzysztofa Gąsiora, ale już nowy projekt otyńskiej instytucji kultury. Jednak z połączenia obu potencjałów wyjdzie w moim przekonaniu coś dobrego. Chcę doprowadzić ten dom kultury do poziomu, który miała „Teatralna”, bez komplek-

sów zapraszać tej rangi artystów, którzy się już w niej prezentowali i liczę, że uda się również znaleźć na to nową publiczność. Choć pewnie na to potrzeba będzie trochę czasu. Liczę też na to, że z Nowej Soli do Otynia nie jest tak daleko, można to potraktować wręcz jako dzielnicę miasta, i część bywalców imprez organizowanych w starej „Teatralnej” również dotrze do tej nowej. Wiele razy słyszałem ostatnio z twoich ust zdanie: Zerwę się jeszcze raz. Miało nie być tego lotu? Rzeczywiście czuję coś takiego, taki dreszczyk, przypływ adrenaliny. Marek Dyjak, kiedyś też w starej Teatralnej, w refrenie jednej z piosenek śpiewał kilka razy to słynne: „zerwę się jeszcze raz!”. Myślałem na serio, że już do kawiarni, do pracy w tzw. kulturze nie wrócę. Zastanawiałem się, czy nie robić czegoś innego. Ale okazuje się, że kultura – moja pasja – stała się częścią dalszej drogi. Teraz znów z pracownikami GCK tworzę, jak kiedyś, wiele rzeczy od podstaw. To daje dobrą energię i nadzieję na fajne efekty działania. O doświadczenie i kontakty się nie boję. Zależy mi jednak na tym, by zyskać zaufanie lokalnych środowisk, współpracy z nimi, zarażaniu się pomysłami i energią do tworzenia rzeczy ważnych i ciekawych. Myślę, że jeśli ktoś będzie miał potrzebę tworzenia, czy uczestnictwa w wydarzeniu kulturalnym, to znajdzie na to sposób, by trafić do GCK. Dlatego przestawiłem pracę instytucji kultury na popołudnia, bo wtedy ludzie mają czas, by przyjść. Dorośli nie są w pracy, a dzieci nie są w szkole. Jest tu, w moim odczuciu, też ogromny potencjał miejscowości. Wiem, bo poniekąd jestem stąd. Wyremontowany ryneczek, choć mały, aż prosi się, by

w lecie postawić scenę, organizować kiermasze, małe jarmarki, czy plenerowe wystawy. Nie da się też uciec od ciekawej historii Otynia, ale tu nie zdradzę pomysłu. Bukowa Góra też czeka na szersze odkrycie, tuż obok czają się projekty imprez przy rzece. A nie obawiasz się, że mały ośrodek nie pozwoli rozwinąć ci skrzydeł? Że będziesz się rozbijać o inne, pozwolę sobie powiedzieć, prowincjonalne, trudności. Prowincję ma się w głowie. Tak sądzę. Chcę też trochę udowodnić, że w Otyniu można zrobić coś wartościowego. Chcę obudzić w ludziach potrzebę uczestniczenia w kulturze. Mam ochotę na wykreowanie choć jednej ambitniejszej, ogólnopolskiej imprezy. Chcę też stworzyć ciepłe miejsce, w którym będą spotykać się ludzie z różnych środowisk. Niczym u cioci. Nie patrzę jednak na Otyń przez pryzmat potencjalnych problemów wynikających z małego środowiska czy braku potrzebnego wyposażenia. Patrzę przez pryzmat szans – tych istniejących i tych, które sam, czy wespół z ludźmi, mogę stworzyć. To oczywiście jest nowe wyzwanie, ale mam też przeświadczenie, podobne do tego, gdy zaczynałem 21 lat temu tworzyć „Teatralną”, że i tym razem się uda. Bo są tu wartościowi ludzie, z którymi warto współpracować, których warto pokazać, a także i miejsca, które warto wypromować. Poza tym nigdy, paradoksalnie, nie miałem dotąd takiego komfortu pracy. Pierwszy raz w życiu do dyspozycji mam budżet, pracowników, telefony, ksero, drukarkę. Wcześniej musiałem robić wszystko sam. A teraz… ktoś pomoże zrobić plakat, zadba o stronę internetową, zadzwoni, pomaluje, rozstawi sprzęt. Fajnie! Tylko wymyślać i robić.

Są wśród nas ludzie słabsi, starsi, gorzej widzący, słyszący, mówiący, chodzący... Czy mamy dla nich cierpliwość? Młodość jest niecierpliwa jak ta kasjerka w sklepie, po której widać, jak bardzo chce, żeby klient szybko podawał, płacił, liczył, pakował, wychodził. A tu starsza pani blokuje ruch, gdyż doliczyć się nie może tych swoich paru groszy. Dopytuje się, ponieważ na paragonie są zbyt małe cyferki, a ona niedowidzi. Ja też nie widzę! ‒ odpowiada kasjerka- Przecież to pani ma paragon, a nie ja. Już następnego klienta podlicza. Taśmowy ruch trwa. Starsza pani rezygnuje z dalszych dociekań, próbuje zapakować paragon i drobne, a tu malutka moneta złośliwie podskoczyła i wpadła pod ladę, od strony kasjerki. Oj, wypadły mi pieniądze! ‒ zmartwiła się klientka. Onieśmielona własną nieudolnością, prosi o swoje 20 groszy, które zostały za ladą. No, ja ich pani teraz stamtąd nie wyciągnę! ‒ ucięła krótko kasjerka. Problem już nie istnieje. Nie będzie dalszej rozmowy. Starsza osoba wychodzi. Ktoś powie: wielkie halo o parę groszy! Ale wartość pieniądza jest dla każdego inna. W kolejnym sklepie widzę, jak sprzedawczyni pomaga osobie z zespołem Downa wybrać ciastka. Robi to tak starannie i z taką uwagą, jakby chodziło o życie. Może chodzi! Przecież każdy ma inne. Priorytety, zdrowie, pieniądze. Może trzeba uważniej sobie nawzajem się przyjrzeć? Żeby ten drugi naprawdę poczuł się zadowolony z naszego towarzystwa, usługi, opieki. Bardzo mi się spodobało w tym sklepie. W Kauflandzie, przed świętami, moja znajoma zauważyła, że wobec każdego klienta, po dokonaniu transakcji, w kasie pada pytanie: „Czy jest pani (pan) zadowolona (-y-) ?” Mojej znajomej kasjerka nie zadała tego pytania. Chyba z wyrazu twarzy klientki odczytała, że nie. Ale ta wyrecytowała starannie: „Jestem niezadowolona!” Chodziło jej o różnicę w cenie: inna na półce, inna przy kasie. A co mnie to obchodzi?! ‒ wykrzyknęła kasjerka. No i wylało się mleko. Wyszło szydło z pozorowanej uprzejmości. Taśmowe zadowolenie nie wyszło. Raczej bezmyślna śpiewka dla zamydlenia oczu klienta. I brak szacunku dla jego potrzeb. I pośpiech. Bywa, że jest inaczej. Czasem kasjerzy mówią do klientów: proszę się nie śpieszyć, proszę spokojnie policzyć pieniądze i zapakować towar. Dlatego lubię Biedronkę i chętnie szukam drobnych, kiedy trzeba. Lubię też życzliwe poczucie humoru. Bo dobry, przyjazny duch działa w obie strony, a pośpiech, jakże często nieuzasadniony, jest fatalny w skutkach. Dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy nie mogą odczytać swego paragonu.


4

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

Szykuje się rewolucja w wyborach do rady miasta. Jesienią po raz pierwszy w historii będziemy wybierać radnych w jednomandatowych okręgach wyborczych

Będą liczyć się twarze

Rozdanie ulotek, chodzenie od drzwi do drzwi, powieszenie plakatu wyborczego, wysłanie sms-ów do znajomych, lajkowanie na facebooku to już standard. Kampania wymagać będzie od kandydatów na radnych większej indywidualizacji i kreatywności

Do tej pory było tak. Podczas wyborów w czterech okręgach wyborczych mogliśmy wybrać 21 radnych głosując na listy wyborcze tworzone przez partie lub lokalne komitety wyborcze. Z każdej listy o nasze zaufanie ubiegło się czasem kilkanaście osób. My mogliśmy skreślić jedną osobę. Zwykle osoba na tzw. jedynce, czyli pierwszym miejscu zgarniała premię pierwszeństwa. Po prostu wielu wyborców głosując na dany komitet z automatu wybierało osobę nr 1. Po zakończeniu głosowania w każdym okręgu komisja ustalała, kto z jakiej listy otrzyma mandat korzystając z metody d’Hondta, czyli wynik każdej z list dzieliła kolejno przez 1, 2, 3, 4, 5. Jeśli w okręgu było do zdobycia 5 mandatów otrzymywały je listy z największymi ilorazami. Taki system miał swoje zalety i wady. Zaletą było to, że taki

Nie ma systemu idealnego, możemy albo dobrze odzwierciedlić preferencje wyborców albo zapewnić stabilność rządów

sposób głosowania i podziału mandatów w miarę odzwierciedlał preferencje wyborców. Mówiąc inaczej powodował, że tylko mała część głosów się marnowała. Umożliwiał na poziomie rady miejskiej sformowanie większości zdolnej do rządzenia. Miał też mankamenty. Premiował średnie ugrupowania, komitety wyborcze i partie, które otrzymały dobry wynik wyborczy.

Metoda d’Hondta w praktyce

Przykład pierwszy z brzegu. W 2010 roku podczas wyborów do Rady Miejskiej Komitet Wyborczy Wyborców Wadim Tyszkiewicz w 4 okręgach wyborczych otrzymał 41,71% głosów. A więc teoretycznie mniej niż połowę głosów. Natomiast w radzie miasta zdobył 61,90% mandatów. Różnica między tymi wynikami wynosząca 20,19% głosów to właśnie premia dla zwycięzcy. Tymczasem Komitet Wyborczy Prawo i Sprawiedliwość zdobył 9,89% głosów. Mógłby zatem teoretycznie otrzymać przynajmniej 2 mandaty (czyli ok. 10% z 21 mandatów) w radzie. Żaden z kandydatów partii Kaczyńskiego nie został jednak radnym. W 2002 roku Koalicyjny Komitet Wyborczy Sojusz Lewicy Demokratycznej - Unia Pracy zdobył uznanie 26,56% głosujących

wyborców, ale otrzymał 42,86% mandatów w radzie miasta. Wg reguły d’Hondta dzielono mandaty do Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej. Przypomnijmy chociażby wynik lewicy w 2001 roku kiedy zdobywając 41 % głosów zdobyli prawie absolutną większość w sejmie, zabrakło parę mandatów. Właśnie w tej metodzie wielu dopatruje się nie-

W każdym okręgu będziemy mogli wybrać jednego radnego. Zwycięży ten kandydat, który zdobędzie największą liczbę głosów.

sprawiedliwości. „Chcę głosować na człowieka, a nie na partię polityczną. Co z tego, że znam całkiem przyzwoitą osobę na liście partyjnej nr 8 skoro logika jest taka, że zwykle ten z jedynką dostaje się do sejmu, czy rady. Głosy wielu wyborców, a także organizacji namawiających do zastosowania jednomandatowych okręgów wyborczych, w których będziemy głosować na ludzi, nie na partie, w końcu się przełożyły na zmiany w prawie.

Czy jest system idealny?

W 2011 roku w wyniku wejścia w życie kodeksu wyborczego w miastach takich jak Nowa Sól zastosowano system większościowy. Zmiana systemu wyborów do Rady Miejskiej Nowej Soli to prawdziwa rewolucja. Miasto zostanie podzielone na jednomandatowe okręgi wyborcze. Oznacza to, że już jesienią tego roku w


2/2014

www.facebook.com/echonowasol Czy po jesiennych wyborach samorządowych będziemy mieli poczucie, że zagłosowaliśmy na ludzi, a nie lokalne kliki, koterie i partie?

każdym okręgu będziemy mogli wybrać jednego radnego. Zwycięży ten kandydat, który zdobędzie największą liczbę głosów. Ale jak to bywa z systemami wyborczymi i ten ma swoje mankamenty. Wyobraźmy sobie taką sytuację. W okręgu o 1 mandat walczy 10 kandydatów. Głosów oddano 1000. Kandydat nr 1 zdobywa 140 głosów, Kandydat nr 2 120 głosów, Kandydat nr 3 40 głosów, a pozostali kandydaci po 100 głosów. Wygra zatem kandydat nr 1, który zdobędzie 14% z ogółu oddanych głosów. 86% wyborców może być niezadowolonych, bo ich kandydat nie zostanie radnych. Czy to system sprawiedliwy? Czy rzeczywiście odzwierciedla wolę wyborców? Pytanie, czy wybory mają być sprawiedliwe, czy po prostu chodzi w nich o to by wyłonić kompetentne osoby, które będą odpowiedzialne za to co dzieje się w mieście i które będzie można jasno rozliczyć z tego, co robiły. Dyskusję dotyczącą systemów wyborczych już dawno rozstrzygnęli politolodzy: nie ma syste-

Teoretycznie kandydat, który zdobędzie 10% głosów w okręgu może zostać radnym. Zatem 90% oddanych głosów „zmarnuje się”. Czy to sprawiedliwy system wyborczy?

mu idealnego, możemy albo dobrze odzwierciedlić preferencje wyborców albo zapewnić stabilność rządów (tak by ten który zdobywa więcej niż pozostali dostawał premię).

Najciekawsze przed nami

JOW-y, czyli Jednomandatowe Okręgi Wyborcze mocno wpłyną na scenariusz wydarzeń w tegorocznych wyborach samorządowych w mieście, a także po nich. Po pierwsze wszystkie komitety wyborcze postawią na znane

twarze. Z pewnością większość dzisiejszych radnych pojawi się listach wyborczych. Nie zabraknie także znanych lekarzy i lokalnych osobistości. Większe komitety wyborcze będą raczej starały się grać w drużynie promując swoich radnych w różnych okręgach wyborczych. Zapewne powstaną małe komitety zakładane przez jedną osobę w danym okręgu wyborczym, choć skomplikowane procedury wyborcze mogą dla niektórych okazać się skuteczną barierą. Indywidualna kampania wyborcza będzie wymagała od kandydatów więcej niż zwykle wysiłku. Rozdanie ulotek, chodzenie od drzwi do drzwi, powieszenie plakatu wyborczego, wysłanie sms-ów do znajomych, lajkowanie na facebooku to już standard. Kampania wymagać będzie indywidualizacji i kre-

Dla wieloletnich radnych powtórzenie wyników z poprzednich wyborów będzie trudne, bo zmieni się zupełnie geografia wyborcza

atywności. Ogólnikowe teksty o rozwoju miasta, walce z bezrobociem nie trafią do wyborcy i raczej nie przebiją się w przedwyborczym tumulcie. Konkurencja zatem wzrośnie. W tym sensie może być ciekawie dla nas wyborców. Dla wieloletnich radnych powtórzenie wyników z poprzednich wyborów będzie trudne, bo zmieni się zupełnie geografia wyborcza (granice okręgów). Wg analizy dotychczasowych wyborów aby zdobyć mandat radnego trzeba będzie uzyskać minimum 250 głosów. Ci, którzy na takie poparcie nie mogą liczyć, na starcie będą skazani na porażkę. Najciekawsze przed nami. Czy rada po wyborach będzie podobna do tej dzisiejszej? Czy nowej radzie w kadencji 2014-2018 uda się sformować większość zdolną do przyjmowania budżetów? Czy może w radzie będziemy mieli 21 skłóconych ze sobą indywidualności? Czy w wyborach weźmie większa ilość kandydatów niż przy systemie proporcjonalnym? Czy działające w mieście partie, ugrupowania i quasipartie polityczne będą pod swymi szyldami? I najważniejsze: czy po wyborach będziemy mieli poczucie, że zagłosowaliśmy na ludzi, a nie lokalne kliki, koterie i partie?

Rafał Stasiński

5

LICZBA MIESIĄCA

5.083.204,11 zł To koszt obsługi 18 milionów złotych kredytu zaciągniętego przez miasto. W wyniku przeprowadzonego przetargu nieograniczonego podpisano umowę z Bankiem Polska Kasa Opieki. Kredyt będzie spłacany do 2026 roku.

Tylko same odsetki w skali roku wyniosą 423 tys. złotych. Chcesz się dowiedzieć się więcej na temat sytuacji finansowej Twojego miasta? Wejdź na stronę www.naszakasa.org.pl.

Nowosolskie Stowarzyszenie Amazonek Tęcza

Pomóż nam pomagać innym ofiarowując 1% podatku należnego. To nic Cię nie kosztuje a my będziemy mogły pomóc potrzebującym. Wystarczy tylko wpisać nasz nr KRS

ZAPISZ 1% DLA AMAZONEK W SWOIM PIT

KRS: 0000126168


6

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

Przyłączenie okolicznych miejscowości do aglomeracji nowosolskiej to od początku martwa idea. Tego trupa nie ożywią pojawiające się od czasu do czasu głosy o wielkich korzyściach. Bo one już teraz mogą być osiągnięte i wcale niepotrzebna jest zmiana map administracyjnych

Anschlussu nie będzie

Próby łączenia samorządów zdają się przypominać reformę służby zdrowia. Powoływanie kas chorych, potem regionalnych oddziałów NFZ, ciągłe zmiany nie pozwoliły rozwiązać głównego problemu – braku pieniędzy...

koniecznością, gdy mniejsze samorządy działając w pojedynkę mogą nie być w stanie udźwignąć trudniejszych i droższych zadań publicznych starzejącego się kraju. Sami jednak przyznają, że do tej pory nie doszło do żadnego dobrowolnego połączenia samorządów mimo oferowanego przez ustawę zwiększonego udziału we wpływach z PIT. Warto zaznaczyć, że w przypadku fuzji samorządów nowa jednostka dostaje premię - podwyższony wskaźnik udziału we wpływach z podatku PIT o 5 punktów procentowych przez okres pięciu kolejnych lat (dziś każda gmina otrzymuje z zapłaconego przez mieszkańca podatku dochodowego 37,42%). Czy jednak możliwe jest przyłączenie okolicznych wsi do aglomeracji nowosolskiej i jakie korzyści z tego osiągną mieszkańcy? Przyjrzyjmy się sprawie. Po pierwsze należy się pochylić nad kwestiami technicznymi i administracyjnymi związanymi z samym połączeniem. Gdyby fuzja miała dojść do skutku należa-

Rafał Stasiński

Temat przyłączenia do Nowej Soli okolicznych wsi powraca, co jakiś czas do publicznego dyskursu. Przypomina akademicką dyskusję, z której do tej pory nic się nie narodziło. Padają argumenty, wypowiadają się liderzy i mieszkańcy, po czym sprawa umiera na kilka lat. Czasem dziennikarze „odgrzewają

kotleta” z powodu braku innych tematów.

O ewentualnych fuzjach samorządów zrobiło się znów głośno przy okazji publikacji raportu „Ocena sytuacji samorządów lokalnych” przygotowanego na zlecenie Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Otóż eksperci stwierdzili, że należy nowo przemyśleć mapę administracyjną kraju i głęboko zastanowić się nad ewentualnym łączeniem gmin. Zdaniem ekspertów najmniejsze samorządy gminne mimo najwyższych wydatków na mieszkańca nie posiadają dużych

zdolności rozwojowych. Przez to nie są w stanie skutecznie wpływać na podniesienie jakości życia swoich mieszkańców. Według wyliczeń autorów raportu mała gmina to wyższy koszt świadczenia usług. Łatwo to pokazać na przykładzie. Krótkiej analizie można poddać hipotetyczną gminę o liczbie mieszkańców równej 3000 (gmin o liczbie mieszkańców mniejszej iż 3000 jest w Polsce 102 wg danych z 2010 r.). Patrząc na dane demograficzne dla Polski ogółem można powiedzieć, że w przedziale wieku 0-14 jeden rocznik to ok. 1% całej ludności. Co ozna-

cza, że w analizowanej hipotetycznej gminie, co roku do pierwszej klasy trafia ok. 30 uczniów. Zgodnie z ustawą w klasie 1-3 nie może być więcej niż 26 dzieci. W przypadku takiej gminy trzeba, więc stworzyć dwie klasy po 15 uczniów. Najpewniej jest to rozwiązanie lepsze dla uczniów, ale i droższe niż klasa 26 osobowa. Oczywiście, im więcej uczniów w danej gminie, tym większe możliwości optymalizacji wielkości klas. Jak podkreślają autorzy raportu kwestia łączenia samorządów, trudna społecznie, może stać się

Czy w starciu z interesami miejskimi radni wiejscy mieliby jakieś szanse? Gdyby na szali położyć przebudowę drogi miejskiej, którą codziennie poruszają się tysiące mieszkańców, przedsiębiorców i drogę gminną o małym natężeniu ruchu, wybór nie pozostawiałby złudzeń.

łoby przeprowadzić referendum. Mieszkańcy demokratycznie


2/2014

www.facebook.com/echonowasol mieliby wyrazić swoją opinię o przyłączeniu. Warto byłoby zapytać o zdanie nie tylko mieszkańców wsi, ale także mieszkańców miasta. Jak pokazują wyniki tego typu referendów przeprowadzonych w Polsce niezwykle rzadko udaje się osiągnąć wymaganą frekwencję, tak by wyniki mogłyby być uznane za wiążące prawnie. Większym zainteresowaniem cieszą się referenda personalne dotyczące odwołania wójta, burmistrza, prezydenta. Ciężko byłoby mieszkańców zachęcić do zjawienia się przy urnie, bo hasła o tym, że połączenie wpłynie na rozwój, są zbyt abstrakcyjne i nie znajdują konkretnego przełożenia na życie Kowalskiego. Poza tym, kto miałby takie referendum zainicjować? Jeśli zrobiłyby to samorządy można byłoby to odczytać, jako syntetyczny pomysł elit władzy, klik, a nie odzwierciedlenie rzeczywistych potrzeb mieszkańców. Skutki tego obserwujemy w pobliskiej Zielonej Górze, gdzie prezydent Janusz Kubicki za wszelką cenę forsuje pomysł przyłączenia gminy wiejskiej Zielona Góra. Euforii i entuzjazmu wśród samych mieszkańców nie widać.

Nie można zapominać o skutkach połączenia dla reprezentacji interesów przyłączonych miejscowości. Fuzja spowodowałaby, że miejscowości typowo wiejskie byłyby reprezentowane przez kilku radnych. Czy w starciu z interesami miejskimi radni wiejscy mieliby jakieś szanse? Gdyby na szali położyć przebudowę drogi miejskiej, którą codziennie poruszają się tysiące mieszkańców, przedsiębiorców i drogę gminną o małym natężeniu ruchu, wybór nie pozostawiałby złudzeń.

Autorzy wspomnianego powyżej raportu, jako argument przemawiający za połączeniem podają ograniczenie administracji i oszczędności. Nie ma, co się jednak oszukiwać. Zadania, które wykonują gminy wiejskie i tak muszą być wykonywane. Urzędnicy miejscy nie przejmą ich.

Kolejny argument: „małe jest piękne, ale duży może więcej” też budzi wątpliwości. Mówi się o tym, że w perspektywie Budżetu Unii Europejskiej na lata 2014-

Nie trzeba połączenia administracyjnego by na danym terenie realizować większe przedsięwzięcia i rozwiązywać problemy większego obszaru. Najlepszym przykładem jest nowo powstały Nowosolski Obszar Funkcjonalny

2020 większe podmioty, aglomeracje będą bardziej konkurencyjne i będą mogły pozyskać więcej środków europejskich na rozwój. I ten argument okazuje się słaby. Nie trzeba połączenia administracyjnego by na danym terenie realizować większe przedsięwzięcia i rozwiązywać problemy większego obszaru. Przykład? Powołanie tzw. ZIT-ów – Zintegrowana Inwestycja Terytorialna (dla Zielonej Góry i Gorzowa Wielkopolskiego), czy Nowosolskiego Obszaru Funk-

cjonalnego skupiającego gminy z powiatu nowosolskiego. To już się dzieje i nie wymaga zmian na mapie administracyjnej. Natomiast warto zastanowić się nad kwestiami zmian istniejącego prawodawstwa, które nakazuje każdej gminie posiadanie własnego ośrodka pomocy społecznej, instytucji kultury, utrzymania zbiorowego transportu. Tutaj można szukać wspólnych projektów, które ograniczyłyby koszty i pozwoliły kompleksowo zarządzać wybranymi obszarami działalności samorządów. Potrzebne są jednak zmiany w ustawach. Często zwolennicy fuzji miasta z okolicznymi miejscowościami upatrują szansę na rozwój w ekspansji terytorialnej. Oto wobec kurczącego się wolnego obszaru miasta potrzebne są nowe tereny. Niezwykle dosadnie wyraził to prezydent Lubina, Robert Raczyński: „Gminy obwarzankowe to pasożyty. Otaczają zdrowe jądro. Żyją tylko dzięki miastu, tuczą się na nim i hamują rozwój. Polska rozwija się dzięki miastom, a takie gminy hamują postęp”. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie by już dzisiaj w ramach istniejącego prawa gminy zawarły porozumienie, założyły spółkę, czy związek międzygminny i przygotowały strefę inwestycyjną wspólnymi siłami. Taki model współpracy już funkcjonuje. W Nowym Kisielinie powstała specjalna strefa gospodarcza, której udziałowcami są Gmina Zielona Góra, Miasto Zielona Góra i parę innych podmiotów.

Sprawa przyłączenia okolicznych miejscowości nigdy nie uzyska również aprobaty władz gmin wiejskich i lokalnych elit. Odłączenie takich miejscowości

jak Rudno, Lubieszów, czy Modrzyca postawiłoby pod znakiem zapytania funkcjonowanie gmin wiejskich. Gminom szczególnie zależy właśnie na terenach przyległych do aglomeracji no-

Trudno byłoby zachęcić mieszkańców do zjawienia się przy urnie, bo hasła o tym, że połączenie wpłynie na rozwój, są zbyt abstrakcyjne i nie znajdują konkretnego przełożenia na życie Kowalskiego.

wosolskiej. To tutaj osiedlają się mieszkańcy z miast. Zwykle są to osoby majętne, które stać na wybudowanie domu za kilkaset tysięcy. Za nimi, w sposób pośredni, wpływają do kas gminnych dochody w postaci części podatku dochodowego. Pozostaje także pytanie, czy mieszkaniec gminy wiejskiej chciałby by na terenach sołectw powstawały strefy gospodarcze? Czy po to wyprowadzał się z miasta, by oglądać kominy ?

Jednocześnie niejednokrotnie w połączeniu z bogatszym miastem niektórzy upatrują poprawę sytuacji swojej miejscowości. To nie jest proste. Weźmy pod uwagę chociażby drogi. W trybie ekspresowym w gminach wiejskich rosną osiedla domków jednorodzinnych. W parze za szybką rozbudową mieszkaniową nie idzie jednak budowa dróg

7 gminnych, bo budżety wiejskie nie są w stanie udźwignąć wielomilionowych nakładów. Porównywanie się do miasta wcale jednak nie jest proste. Nawet w mieście budowa dróg osiedlowych trwa lata. I nie ma, co się dziwić. Budowa 1 km drogi wraz infrastrukturą towarzysząca to koszt rzędu miliona złotych. Kilkunastomilionowy budżet gminy wiejskiej, w której większość wydatków to koszty stałe typu: oświata, pomoc społeczna i administracja nie jest w stanie pokryć tak dużych wydatków. A Unia Europejska, o czym wiedzą wszyscy eksperci, nie dokłada ani złotówki do dróg lokalnych, a tylko do ważnych szlaków TENT (transnarodowej korytarze transportowe) oraz dróg dojazdów do tych tras. Nawet w przypadku popularnych rządowych „schetynówek”, aby dostać dofinansowanie trzeba udowodnić, że droga jest ważna dla rozwoju obszarów gospodarczych, czy stanowi bezpośrednie połączenie między miejscowościami. Próby łączenia samorządów zdają się przypominać reformę służby zdrowia. Powoływanie kas chorych, potem regionalnych oddziałów NFZ, ciągłe zmiany nie pozwoliły rozwiązać głównego problemu. Bo problem nie tkwi w instytucjach, podziałach terytorialnych, które nigdy nie będą idealne i nie usatysfakcjonują wszystkich stron. Ale po prostu w finansowaniu samorządów, które obciążane dodatkowymi zadaniami państwa bez dodatkowych środków radzą sobie jak mogą i nie zawsze spełniają wszystkie marzenia mieszkańców

Rafał Stasiński

Stanowisko Lubuskiego Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska związane z informacją zamieszczoną na stronie internetowej Starostwa Powiatowego w Nowej Soli W nawiązaniu do informacji pod tytułem: „Debatowali o likwidacji hałdy”, która pojawiła się na stronie internetowej Starostwa Powiatowego w Nowej Soli po spotkaniu w dniu 25 lutego 2014 r., związanym z usunięciem hałdy odpadów niebezpiecznych w Nowej Soli informuję, że Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Zielonej Górze nie udziela, nie udzielał i udzielać nie będzie jakichkolwiek rekomendacji możliwym sposobom rozwiązania problemu usunięcia hałdy odpadów z miejsca na ten cel nieprzeznaczony. Starostwo Powiatu Nowosolskiego w czasie prowadzonych wielu rozmów i spotkań nie przekazywało Lubuskiemu Wojewódzkiemu Inspektorowi Ochrony Środowiska informacji, że jest w posiadaniu innych ofert i koncepcji dotyczących możliwości likwidacji hałdy odpadów niebezpiecznych. Opracowanie przygotowane przez

Zakład Utylizacji w Gorzowie Wielkopolskim, a powstałe z inicjatywy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Zielonej Górze, jest efektem podejmowanych przez Inspektorat intensywnych działań w tej sprawie. Z otrzymanej wstępnej, szacunkowej kalkulacji wynika, że transport i załadunek zmagazynowanych w Nowej Soli odpadów na składowisko odpadów niebezpiecznych kosztować może ok. 4,4 mln. zł. W ten sposób zlikwidowane zostanie bezpośrednie zagrożenie środowiska i zdrowia mieszkańców Nowej Soli. Oczywistym jest, że kwestie związane z wyborem najkorzystniejszego rozwiązania oraz wynegocjowania szczegółów rozwiązań technicznych i organizacyjnych znajdują się w gestii Starosty Nowosolskiego. Podobnie jak fakt utylizacji i rekultywacji wywiezionych odpadów, którego koszt powinien zostać oszacowany

przez ZUO lub inny podmiot w dalszej części realizacji zadania. Inicjatywy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Zielonej Górze związane z próbą rozwiązania problemu zgromadzonej na terenie Dozametu hałdy odpadów kwaśnych smół były i są wypełnieniem działań na rzecz środowiska i troski o jego stan. Dziwi, że inicjatywy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Zielonej Górze zmierzające do rozwiązania problemu spotykają się ze strony Starostwa z niezrozumieniem i niewłaściwą oceną intencji. Główna ideą powinno być współdziałanie i stworzenie jak najszerszej grupy instytucji wspierających działania zmierzające do jak najszybszej likwidacji zmagazynowanych w centrum miasta odpadów. Lubuski Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska nie jest zobowiązany ustawą do działań, które

spowodują fizyczne usunięcie odpadów niebezpiecznych z centrum Nowej Soli. Niemniej rozumiejąc zagrożenie dla środowiska i zdrowia mieszkańców Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Zielonej Górze wykonał liczne działania wykraczające poza jego kompetencje, a zmierzające do realnej pomocy w skutecznym rozwiązaniu wieloletniego problemu. Jednocześnie Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Zielonej Górze wyraża przekonanie, iż najważniejszym kierunkiem postępowania jest szybkie usunięcie hałdy odpadów niebezpiecznych z centrum miasta i podjęcie bez zbędnej zwłoki działań w celu realizacji tego przedsięwzięcia.

Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Zielonej Górze Maria Małgorzata Szablowska


8

2/2014

Elżbieta Bielska-Kajzer

Dobra wola

Ostatnio rozgniewał mnie ktoś, kto szerzył bezpodstawne zarzuty dotyczące Jurka Owsiaka i negował potrzebę istnienia jego Orkiestry. To był jeden z tych, którzy wiedzą wszystko, oczywiście z najlepszych źródeł. I zapewne nigdy nie popełniają błędów, bo „cierpią na własną niewinność”. Zrób tyle samo dla innych, słabych i bezbronnych, ile zrobił Jurek Owsiak, w ciągu tych 22 lat! – wypaliłam. Oskarżyciel Orkiestry Świątecznej Pomocy śmiertelnie się obraził, zabrał zabawki i poszedł do domu. Trudno! Nie będę tego odkręcać i drążyć. Niech sam się zastanowi! O wiele łatwiej jest obcinać komuś skrzydła niż samemu zadbać o to, żeby porwać za sobą tłumy w szczytnym celu, czego dobre skutki odczuje większość z nas. Pewnie każdy, kiedyś tam, może znaleźć się w szpitalu i potrzebować nowoczesnego sprzętu, o który, niestety, nie potrafi zadbać nasze państwo. Najbardziej nie cierpię, kiedy ponoszą mnie nerwy i robię się dla kogoś niemiła. Nie umieć utrzymać nerwów na wodzy, to szkodzi nie tylko mojemu otoczeniu, to mnie samej szkodzi. Na ogół, większość spraw problematycznych można poddać merytorycznej dyskusji, ale jak dyskutować z fanatykiem? Z człowiekiem, który nagminnie szuka winnych i żadnych odcieni, poza czarnym i białym, nie widzi? Nie da się dyskutować z fanatykiem, wiem o tym przecież od lat, a jednak wciąż wchodzę w patowe sytuacje. Potem jestem na siebie zła i myślę o tym, jak można było takiej konfrontacji uniknąć. Chyba się nie da. Wszędzie można natknąć się na ludzi, którzy nie przewidują dyskusji, ponieważ, ich zdaniem, mają sto procent racji. I żadnej innej wiedzy nie przyjmą. Najgorsze, jeżeli ktoś taki potępia drugiego w czambuł, feruje wyroki, a nawet tej osoby nie zna, nigdy z nią nie rozmawiał, a często nawet nie widział jej na oczy. Można powiedzieć, że to tylko słowa i nie ma się czym przejmować. Ja jednak zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że słowo ma olbrzymi potencjał wojenny, militarny. Właśnie słyszę, jak politycy, i nie tylko oni, tym potencjałem się szczycą. Z uporem godnym lepszej sprawy, osaczają czającego się zewsząd wroga. Bez wroga nie ma zabawy! W języku wyrażają się ekstremalne postawy, skakanie sobie do gardeł. Na każdym poziomie. Czesław Miłosz napisał: Wszelki możliwy nonsens, wszelkie zło bierze się z naszej wojny o górowanie nad bliźnim. A w życiu przecież, jak to w życiu, tyle dobrego, ile złego. Wszystko się przeplata. Przydałoby się nam więcej wzajemnego zaufania i życzliwości. Tego nigdy za wiele! Na pewno nam nie zaszkodzi odrobina dobrej woli na co dzień.

Elżbieta Bielska-Kajzer

www.echo.nowasol24.pl

Żyjemy biednie,

ale w pięknych budynkach Dzień dobry. Drugi raz mam państwa gazetę w ręce i za każdym razem przekonuje się bardziej. Zaintrygowała mnie debata na temat budżetu obywatelskiego, a najbardziej pojawiający się w wypowiedzi termin Nowosolski Dom Kultury, jakoby strategicznej inwestycji dla miasta. Mam 37 lat. Większość moich znajomych żyje z dnia na dzień. Nie ma szans na emeryturę tj wypracowanie dziesiątek lat w ZUS. Wszyscy mamy świadomość, że zeżre nasz rak przed 67 rokiem życia. Nie dożyjemy emerytury, nie mówiąc o tym, że mając około 40 lat, w papierach mamy w granicach 10 - 12 lat pracy... zamiast - jak nasi rodzice - po 22-24. Pokolenie krasnalarzy, budowlanki i szarej strefy… gotowe pieniądze do ręki na przeżycie, bez myślenia o przyszłości. Szara strefa, nie wadimowska przemysłowa... Dla mnie budując kolejną obwodnicę pozbawia się zarobków stacje benzynowe, zajazdy, nawet sklepy. Nikt nie zatrzyma się, by kupić „fajki” czy też wodę z gazem, bądź bez. Przejadą obok. Nowa Sól nie jest już strasznie zakorkowanym miastem. Już nawet

grzybów na Niedoradzu kupić nie można… Choć akurat nie jest to argumentem. Za dużo dygresji… przepraszam… Proszę napisać w gazecie jedno zdanie: „ŻYJEMY BIEDNIE, ALE W PIĘKNYCH BUDYNKACH”. Motto wyborcze prezydenta. Dochód na mieszkańca: minus średnia. Dotacja europejska: plus średnia. Mam pytania. 85% z Unii Europejskiej na NDK, 15% kredytu. Jakie to kwoty? Ile na jednego mieszkańca Nowej Soli? Czy stworzy to miejsce pracy, a co za tym idzie, dochód? Czy tylko będzie to ładna elewacja? Znowu „żyjemy biednie, ale w pięknych budynkach”. Kto wygra przetarg? Pewnie firma z Koziej Wólki. Gdzie pójdą podatki i VAT? Do Koziej Wólki. My będziemy spłacać 15% kredytu, a Kozia Wólka się ucieszy. Kto to wykona? Nowosolscy podwykonawcy. Kto im zapłaci? Nikt! Jak z orlikami… I takie mydlenie oczu. Dozamet zatrudnia 300 osób. Od lat. Bywało kiedyś i 5 tysięcy, ale pisze o kapitalizmie. Funai nie miał tylu pracowników w czasach swojej świetności.

szarych rzeczy w różowych barwach.

Funai zbankrutował mimo ulg w podatku od nieruchomości, z którego nie wpłynęło do kasy miasta nic. Dozamet co rok musi płacić – jak oceniam - jakieś 700 - 900 tys. zł podatku od nieruchomości. Nie dostał ani złotówki ulgi jak Funai i inne zakłady działające na strefie… Co prezydent Tyszkiewicz robi, by ratować Dozamet? Czy może to wewnętrzne rozgrywki Wójcik-Tyszkiewicz? 2 wizje działania firm w Nowej Soli. Tymczasem wita nas odłogiem leżąca ziemia, która jest wizytówką miasta na węźle Zielonogórska – Staszica. I płot walący się coraz bardziej. Kolejny temat. Brak pozwoleń od miasta na zabudowę wielkopowierzchniową z powodu rzekomego nasycenia handlem, a tu nagle 2 markety się pojawiają. KIK przy Kauflandzie i Lidl na Wrocławskiej. Można tak wymieniać długo kolejne sprawy. Jestem sola tego miasta..., ale piszę incognito. Prowadzę działalność gospodarczą. Z pozdrowieniem

WADliwy TYp

Szare rzeczy w różowych barwach Z pewnym opóźnieniem czytam wasze pierwsze wydanie gazety obywatelskiej Echo i chciałbym podzielić się swoimi uwagami. Po przeczytaniu pewnych artykułów może część mieszkańców wreszcie zobaczyć, na czym polega polityka ukazywania szarych rzeczy w różowych barwach. Mieszkańcy muszą zobaczyć i przeczytać to jak jest naprawdę: w niektórych sprawach jest nieźle, a nawet dobrze, a w niektórych kiepsko, a nawet tragicznie. Niestety często przez sterowanie mediami wygląda to tak, że wszystko jest cudowne i wspaniałe. Artykuł o stacji Sanepidu w Nowej Soli ukazuję pięknie to, o czym wiedzą nieliczni, a mianowicie, że na wszystkim można zrobić sobie dobry PR nie robiąc nic dla ludzi. Liczby w artykule odnośnie rankingów Gminy Nowa Sól - Miasto także pokazują jak ładnie można pokazywać rozwój miasta, ale tylko w tych kierunkach w których jest dobrze. Niestety my, jako mieszkańcy Nowej Soli, musimy sami sobie zadbać o wzrost poziomu naszego życia bo politycy zajmują się polityką i walką o stołki. Polityka władz nie zawsze służy rozwojowi miasta i gminy, czasem służy rozwojowi osobistemu i właśnie propagandowemu. Ale żeby wypowiedź nie była taka szara, trzeba też powiedzieć, że praca wielu osób w Urzędzie Miasta zasługuję na duże brawa ponieważ bez ich czasem ogromnego wysiłku niektórzy nie mogliby przecinać wstęg i błyszczeć w gazetach.

Wasz Czytelnik


2/2014

www.facebook.com/echonowasol

Zawsze niech będzie słońce Wojciech Olszewski Macie chwilę czasu? Spróbujcie wpisać w google dwa słowa: logo gminy. Wyniki macie przed oczami. Drzewka, górki, rzeczki, łódki, zameczki, kościółki. Często oddane „superaśną” odręczną, luzacką linią. Jest optymistycznie, fajnie, kolorowo. I słonecznie. Wszędzie słońce. Musi być. Bo ono nad żadną gminą nigdy nie zachodzi. Wyniki te wywołują z jednej strony irytację i poczucie żalu za straconymi szansami. Mam nadzieję, że nie tylko u profesjonalnych grafików. Mówią również wiele – niestety negatywnych – rzeczy nie tylko o poziomie projektowania logo na potrzeby polskich gmin, ale również o tym, jak gminy postrzegają same siebie. Ignorancja, jak w każdej dziedzinie życia, nie należy do rzadkości. Wiele z przedstawionych obok „logosów” miast i gmin nie niesie żadnej treści, nie jest nawet specjalnie rozpoznawalne i nie zapada w pamięć. Nowa Sól, niestety, wpisuje się w ten trend. Nowa Sól ma swoje pierwsze logo. Optymistyczny rysunek będzie symbolem promocyjnym miasta i naszą wizytówką. „Nowa Sól miasto na fali” to motto znajdujące się na powstałym właśnie logo naszego miasta. Rysunek od razu kojarzy się z naszym miastem i jego atutami. Symbolizuje nasz mocny zwrot w kierunku rzeki i nadodrzańskiej turystyki: port, statki, promocja sportów wodnych. Hasło: „na fali” kojarzy się z nieustająco trwającym rozwojem gospodarczym i mocnym naciskiem na promocję miasta jako terenu inwestycyjnego. Logo jest kolorowe, optymistyczne jednoznacznie kojarzące się z Nową Solą. To nasze pierwsze

logo – czytamy w objaśnieniach nowego projektu. Pewnie stąd pojawiają się wyjaśnienia, bo z samego logo, będącego zresztą swobodną reinterpretacją herbu nic nie wynika. Pewnie było tak, że ktoś wpadł na pomysł, kazał wykonać, grafik zrobił… i jest. Łódeczka, rzeczka, jakiś wioślarz. Autora z imienia i nazwiska nie ma. Mówi się, że wymyślili to nowosolanie. Śmieszne. Ale za to charakterystyczne beczki soli zostały zastąpione przez słońce. To, które nad naszym miastem nigdy zapewne nie zachodzi. - Nowa Sól popłynęęęła, na fali... guru zaś, na fali, rzecze tak: „Logo tym różni się od logotypu, że jest prostsze, kolorowe i bardziej symboliczne.” To się nazywa symbolicznie popłynąć... – pisze dobitnie na swoim facebooku Andrzej-Ludwik Włoszczyński. Od ponad 30 lat projektuje znaki, logo oraz identyfikacje wizualne. Pan Andrzej w projekcie „Orli Dom” od lat walczy również o to, by dbać o najoczywistszą oczywistość jaką jest, lub lepiej tu stwierdzić – powinien być – stosowany poprawny orzeł z herbu naszego kraju. „Nowa Sól ma swoje pierwsze logo” - to wiele wyjaśnia, z tego co widzę, to fala wsteczna, mogą długo nie pociągnąć... – dobijają nowosolskie logo komentarze grafików na profilu Włoszczyńskiego. I nie sądzę, by była to kwestia subiektywnej oceny według tak nieprecyzyjnego kryterium, jakim jest „podobanie się”. OK. Nie znęcajmy się. Miasta i regiony w Polsce są teraz na etapie ekspansywnej promocji konkurując ze sobą w walce o zainteresowanie inwestorów, turystów, czy nawet mieszkańców. To pewnie dlatego wysyp kampanii reklamujących miasta i gminy, oczywiście okraszone „pięknym” kolorowym logo, wydaje się nie mieć końca. Można też jednak zapy-

tać, czy nie jest to tylko jednak jedynie moda na posiadanie kolorowego „pomazańca”. Jak każdy dobry, markowy produkt – region, miasto, gmina, powinny mieć charakterystyczną identyfikację, a właściwie system identyfikacji wizualnej i strategii promocyjnej. Po to, by być lepiej kojarzonym i rozpoznawanym, by wzmocnić swoją ofertę, by przekonać o atrakcyjności i wyjątkowości. Samo logo nie rozreklamuje naszego miasta, jakkolwiek doskonałe by ono nie było. Potrzebne jest kompleksowe zbadanie naszego potencjału, odnalezienie klucza promocyjnego służącego do zaprojektowania charakterystycznego wizerunku opartego na istotnych, pomysłowych elementach wywiedzionych z naszego regionu. A całościowy wizerunek (czyli wspomniana identyfikacja wizualna) powinien być świadomy, w sposób systematyczny zaplanowany oraz konsekwentnie wdrażany. Identyfikacja wizualna to nie tylko logo, choć ten znak jest jej podstawowym elementem. Logo zaczyna poprawnie oddziaływać, gdy zadba się o spójność wielu innych składowych jak papier firmowy, koperty, wizytówki, teczki, bilboardy, tablice informacyjne, witacze i cokolwiek jeszcze nam przyjdzie do głowy. A tu niestety mamy chaos. Sam nie wiem zresztą, czy nadal obowiązuje znaczek z charakterystycznymi budynkami Nowej Soli, pomysł skopiowany nota bene przed kilkoma laty z projektu miasta partnerskiego Püttlingen. Czy ktoś to w końcu uporządkuje? Może warto zadbać o profesjonalny sposób budowy marki. Wszak jak nas widzą, tak nasz opisują… Warto wyjść z okowów nijakości i braku pomysłu. Na razie, mimo kolorów, cytując filmowy klasyk: Ciemność widzę, ciemność.

Wojciech Olszewski

9


10

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

Parkuj z głową albo słono płać Krzysztof Koziołek

Chciałbym, żeby Nowa Sól była jak Nowy Jork. I nawet nie chodzi o sławę, rozpoznawalność marki czy bogactwo mieszkańców. Marzy mi się choćby jeden holownik, który zająłby się autami zaparkowanymi gdzie popadnie.

Zanim przejdę do sedna, słowo wyjaśnienia: oczywiście sławę, rozpoznawalność czy bogactwo mieszkańców też przyjmę bez mrugnięcia okiem. Ale na razie zajmijmy się problemem - jak się to ich popularnie nazywa - autodrani parkujących swoje cztery kółka w miejscach, o których normalny kierowca nawet by nie pomyślał, a które śmiało mogły-

uzbrojony w odpowiednie przepisy, a jeśli takowe już istnieją, to twardo je egzekwujący. Tutaj sprawdzić się może tylko sprawdzona właśnie w Nowym Jorku zasada „zero tolerancji”. Marzy mi się, żeby wszystkich tych autodrani holownik ściągał z ulic, a kierowcy za usługę słono płacili. Niechby to i było 500 zł, a może i 1000. Część pieniędzy mogłaby pójść na opłaty za usługi holownika, reszta do budżetu miasta z przeznaczeniem na poprawę infrastruktury drogowej (a najlepiej wyłącznie na budowę nowych miejsc parkingowych w mieście). Żeby było jasne: nie chcę odholowywać aut, które zajmą 30 cm więcej chodnika niż dozwolone na bocznej uliczce, gdzie nigdzie nikomu przeszkadzać nie będą. Ten „straszak” miałby funkcjonować w kilkunastu, kilkudziesięciu newralgicznych punktach i zdecydowanie poprawić komfort jazdy, płynność ruchu i bezpieczeństwo.

Do prawidłowego parkowania potrzebne są: umiejętności, dobre chęci i minimum wyobraźni

Nieumiejętne parkowanie utrudnia życie rowerzystom

Tyłem łatwiej

Absolutny miszcz parkowania na os. XXX-lecia. Prawdopodobnie kierowca nie zrobił tego specjalnie, tylko zapomniał zostawić auto na biegu i zaciągnąć hamulec postojowy. Co i tak chluby mu nie przynosi.

by aspirować do tytułu „Szczyt chamstwa”.

„Miszcz” parkowania

Wielu zmotoryzowanych, jeżeli nie większość, na strażnikach miejskich wiesza przysłowiowe psy. Najczęściej to ci, którym zdarzyło się otrzymać mandat za złe parkowanie. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć pomstowanie tych, którym zdarzyło się np. postawić auto w lasku obok przychodni na ul. Chałubińskiego, a

którzy mają problemy z poruszaniem się. Nie przyjmuję jednak żadnych tłumaczeń autodrani, kierowców, którzy innych użytkowników dróg mają w tej części ciała, w której plecy tracą swą szlachetną nazwę. Z wieloletniego dziennikarskiego doświadczenia wiem, że takich nie ma co uczyć, przekonywać, apelować do zdrowego rozsądku, kultury osobistej i zwyczajów dobrosąsiedzkich. Oni, choćby ich piekielnym ogniem straszyć, dalej

będą wjeżdżać pod same drzwi klatki schodowej, ograniczać widoczność na skrzyżowaniach czy zastawiać dwa miejsca jednym autem na parkingach mimo narysowanych linii. Ba, są i tacy „miszczowie”, którzy potrafią zająć trzy stanowiska! Zanim przejdę do konkretnych przykładów, włożę kij w mrowisko. Jestem za tym, aby w Nowej Soli pojawił się choć jeden „patrol” straży miejskiej wyposażony w holownik lub lawetę i

Ulica Muzealna, przy skrzyżowaniu ze Zjednoczenia, naprzeciwko pizzerii. Podczas remontu tej pierwszej stworzono parking wzdłuż jezdni. Auta powinny parkować równolegle do jej krawędzi, tymczasem bardzo często się zdarza, że kierowcy parkują auta po skosie, zajmując też samą jezdnię i utrudniając życie innym kierowcom. Ja akurat - z racji dziennikarskiego skrzywienia zawodowego - bacznie przyglądam się takim autom i najczęściej owe parkowanie nie jest wynikiem braku miejsca, co lenistwa samych kierowców. Bo łatwiej jest wjechać dziobem samochodu niczym lodołamacz w lodową krę, niż pół minuty pokręcić kierownicą i wjechać „na dwa razy”. Inna rzecz, że chyba zdecydowana większość tych, którzy jeżdżą po drogach na lekcjach nauki jazdy parkowanie tyłem w zatoczce albo przespała, albo też doznała nagle dziwnie wybiórczej amnezji. Jakby kompletnie zapomnieli, że w przypadku miejsca na styk o wiele łatwiej jest wcisnąć się, cofając, niż zajmując wymarzony plac postojowy przodem. Takim „miszczom” polecam dodatkowe godziny w ośrodku szkolenia kierowców. Z kolei na odcinku Muzealnej od Wojska Polskiego do Zjed-


www.facebook.com/echonowasol noczenia parkować można na skos, niestety, bywa, że mniej obrotni zmotoryzowani tak się rozpędzają, że wjeżdżają aż na ścieżkę rowerową, zmuszając tym samym cyklistów do zjeżdżania na chodnik. Podobnie zdarza się m.in. na Wojska Polskiego (od Kupieckiej do Grota-Roweckiego) czy Witosa (tutaj to niektórzy zajmują i miejsce parkingowe, i ścieżkę rowerową i jeszcze kawałek chodnika!). W tym miejscu, uprzedzając atak ze strony „miszczów”: ciasnota na niektórych nowosolskich ulicach nie jest wytłumaczeniem. Owszem, tam, gdzie skośny parking i ścieżkę dla rowerów oddziela pas zieleni, problemu nie ma. Ale nawet tam, gdzie trawnikowego bufora nie ma, też można dobrze zaparkować. Trzeba tylko chcieć. Powtarzam: chcieć. O odrobinie kultury osobistej i umiejętności myślenia nie tylko o sobie, ale i o innych nie wspomnę, bo dla „miszczów” to przekaz równie jasny, jak dowolne zdanie w języku chińskim. Osobną kategorią orłów za kierownicą są ci, którzy, wsiadając do auta, postanawiają bezpowrotnie oderwać się od przeszłości i zapominają, że sami też bywają pieszymi i korzystają z chodników. Ci właśnie, parkując swoje wychuchane cacka na czterech kołach, potrafią zająć całą szerokość trotuaru. W takiej sytuacji nie tylko rodzic z dzieckiem w wózku nie ma szansy przejścia, ale nawet pojedynczy przechodnie. Takich też bym holował za słoną opłatą bez żadnych, najmniejszych nawet wyrzutów sumienia.

Wszystkie dzieci nasze są!

O ile jednak kierowcy z powyższych przykładów najczęściej „tylko” utrudniają ruch innym zmotoryzowanym, rowerzystom i pieszym, o tyle są też przypadki dużo bardziej niebezpieczne. Mam na myśli tych, którzy parkują na samych skrzyżowaniach lub tuż przed albo za nimi i utrudniają widoczność oraz manewrowanie przy skrętach (np. przy kościele Świętej Barbary). Podobnie jest zresztą w przypadku aut zostawianych tuż przy przejściach dla pieszych, a czasami nawet na nich. Żeby nie być gołosłownym, przykład z życia wzięty. Proszę dowolnego roboczego dnia między 6.00

2/2014

11 w kodeksie ruchu drogowego. Dzisiaj przepisy mówią, że jeśli ktoś przez takiego tarasującego drogę (i utrudniającego widoczność) spowoduje czy to kolizję, wypadek, czy też potrąci pieszego lub rowerzystę, ponosi za to odpowiedzialność, zaś zawalidrogę można co najwyżej ukarać za złe parkowanie. Mnie się marzy, żeby to ten „inteligentny inaczej” odpowiadał za sprokurowane przez siebie zdarzenie...

Zabierz moje kalectwo

Piesi się nie liczą...

Co tam inni kierowcy, ja jestem najważniejszy!

a 8.00 lub między 15.00 a 16.00 wybrać się na os. XXX-lecia, na

Pieniądze za odholowywanie aut trafiłyby na budowę nowych miejsc parkingowych

drogę dojazdową do przedszkola i żłobka. Gwarantuję, że nie trzeba będzie długo czekać, żeby zobaczyć, jak kierowcy parkują albo przy samych pasach albo nawet na nich! A to przecież są rodzice dzieci, którzy - jestem gotów się o to założyć - na pewno nie chcieliby, żeby ich pociechy miały wypadek, wychodząc na zebrę zza auta zasłaniającego

widoczność. Sami by nie chcieli, o swoje dzieci potrafią dbać i walczyć niczym lwice i lwy, ale już o innych milusińskich nie zamierzają dbać. - Przecież po stronie przedszkola stoją znaki zakazu postoju i zatrzymywania się nieobowiązujące w tych godzinach. To specjalnie dla rodziców przywożących i odbierających dzieci - ktoś powie. Prawda! Są takie znaki. Ale jest też przepis (nie mówiąc o zdrowym rozsądku i wyobraźni) zabraniający postoju „na przejściu dla pieszych oraz w odległości mniejszej niż 10 m przed tym przejściem (...) na drodze dwukierunkowej o dwóch pasach ruchu zakaz ten obowiązuje także za tym przejściem” (art. 49. prawa o ruchu drogowym). A teraz wielkimi literami, dużą czcionką i powoli

cedząc słowa: tego przepisu nie wymyślono po to, aby nam, kierowcom, utrudniać życie. Jest po to, aby życie - pieszych - chronić. Naprawę niewiele trzeba mieć wyobraźni, żeby przewidzieć taką sytuację: rozbrykany urwis wyrywa się mamusi czy tatusiowi i wybiega na pasy, wprost pod nadjeżdżające auto. Nawet przy prędkości 30 km/h (taki jest w tym miejscu limit) może dojść do tragedii! Tu jeszcze raz wielkimi literami: dzieci ze żłobka i przedszkolaki mają akurat tyle wzrostu, że nie będzie ich widać nawet zza auta o najniższym na świecie zawieszeniu. I właśnie z powodu samochodu parkującego zbyt blisko pasów inny kierowca zobaczy dzieciaka o sekundę za późno. Swoją drogą, jestem za zmianą

Dodatkowo jestem za tym, aby holownik ściągał również auta parkujące na miejscach dla osób niepełnosprawnych (bez uprawnienia). Jednego potencjalnego chętnego już mogę wskazać. Na kopercie przy jednym z bloków na os. XXX-lecia (przy ul. Fredry, równoległej do torów) notorycznie parkuje auto bez karty parkingowej dla inwalidy. Znam wiele osób niepełnosprawnych korzystających z tego przywileju i nie chce mi się wierzyć, żeby ktoś codziennie zapominał o wystawieniu karty na deskę rozdzielczą. Jestem raczej skłonny ku wersji, że jakiś pełnosprawny kierowca za nic ma innych, słabszych i mniej mobilniejszych. Skoro o tym mowa, bardzo ciekawe rozwiązanie zastosowano na parkingu AB Foods w strefie ekonomicznej. Przy miejscach dla osób niepełnosprawnych oprócz zwyczajowych oznaczeń, wiszą tabliczki mniej więcej takiej treści (cytuję z pamięci): „Zabrałeś nasze miejsce? Zabierz i kalectwo”. Warto by skuteczność takiego pomysłu sprawdzić w mieście, może ruszy to sumienia choć niektórych... Jeszcze tytułem puenty: gdyby wprowadzić w Nowej Soli usługi takiego holownika, warto by w mediach podawać miesięczne statystyki: ile aut trafiło na lawetę i ile ta przyjemność „miszczów” kierownicy kosztowała. Dlaczego? Bo musimy pamiętać, że tychże „miszczów” nie uprosimy, nie zaapelujemy do ich zdrowego rozsądku. Na nich działają tylko straszaki, czyli sięgnięcie do portfela. A jak nie podziałają i dalej będą parkować po swojemu? Cóż, to po prostu za ich pieniądze wybudujemy sobie więcej miejsc parkingowych, co przecież również poprawi nasze wspólne bezpieczeństwo.

Krzysztof Koziołek

Podziel się swoją opinią, napisz co myślisz, a tekst wyślij na adres: echonowasol@gmail.com


12

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

LIST OTWARTY Rady Miejskiej Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Nowej Soli do Prezydenta Nowej Soli Wadima Tyszkiewicza Szanowny Panie Prezydencie!

Zbliża się 14 lutego – sześćdziesiąta dziewiąta rocznica wyzwolenia Nowej Soli. Choć nasza zamerykanizowana władza coraz częściej ten dzień kojarzy jedynie z „Walentynkami”, to na szczęście bardzo wielu mieszkańców jeszcze wie, co działo się na tych terenach w lutym 1945 roku. Jest to dobry moment, by nawiązać do trwającej blisko dwa lata, na łamach lokalnej prasy, dyskusji, którą kiedyś ujęto w tytule: „Burzyć, czy nie burzyć?”. Po wieloletnich rozmowach w zaciszu gabinetów, w 2012 roku do szerokiej opinii publicznej dotarła informacja o zamiarze wyburzenia Pomnika Bohaterów II Wojny Światowej przy placu Powstańców Śląskich i Wielkopolskich. Jako Rada Miejska Sojuszu Lewicy Demokratycznej, jesteśmy zbudowani tym, że znaczna część mieszkańców jest przeciwna temu pomysłowi i zdecydowanie się na ten temat przy każdej okazji wypowiada. Np. jeden z nich słusznie pisał, że: „Żołnierze, którzy ginęli na frontach drugiej wojny światowej na pewno

chcieliby Polski nowoczesnej i pamiętającej o nich. Niestety, coraz mniej ludzi pamięta”. Drugi uzupełniał: „Nie chcę zagłębiać się w to, czy burzenie pomników jest dowodem na dojrzałość społeczeństwa, czy raczej świadectwem braku szacunku dla historii”.

Pora przypomnieć, że już ponad rok temu w swoim Stanowisku pisaliśmy: Mieszkańcy naszego miasta, szczególnie młodego i średniego pokolenia, oczekują pracy, dobrych zarobków i poprawy warunków bytowych, by nie szukać lepszego życia zagranicą, a nie burzenia

starego i stawiania nowego pomnika. Podczas, gdy zadłużenie miasta jest największe w jego powojennej historii, wydawanie publicznych pieniędzy na zaspokajanie politycznego zapotrzebowania części elit nie wydaje się najrozsądniejszym. Rada Miejska SLD w Nowej Soli uważa, że w tej sytuacji władze miejskie winny odwołać się do zdania demokratycznej większości, a to zapewnić może jedynie gminne referendum z pytaniem „Czy jesteś za, czy przeciw, wyburzeniu Pomnika Bohaterów II Wojny Światowej przy placu Powstańców Śląskich i Wielkopolskich w Nowej Soli?”. W celu zminimalizowania kosztów, proponujemy, aby referendum przeprowadzić 16 listopada bieżącego roku, wraz z wyborami samorządowymi.Ale przed uzyskaniem takiego rozstrzygnięcia nie ma Pan społecznego mandatu do forsowania tego pomysłu. A więc Panie Prezydencie! Ręce precz od tego pomnika!

Nowa Sól, luty 2014 r. Za Radę Miejską SLD w Nowej Soli Tadeusz Gabryelczyk

Jak się buduje fałszywe mity? Jak powstają w Polsce opinie o naszym mieście pełne absurdalnej nieprawdy? Oto przykład. -W Nowej Soli zainteresowali się turystycznym i gospodarczym wykorzystaniem Odry i bezrobocie spadło z 40 do 14% - w ten sposób raciborski radny Leonard Malcharczyk zachęca starostę do działań mających wykorzystać potencjał rzeki. To wyczytać można na portalu www.raciborz.com.pl. Tymczasem każdy rozsądny nowosolanin zapyta: Kto wcisnął panu radnemu taki kit?

Nadodrzański mit już kiełkuje

Raciborski radny Leonard Malcharczyk uchodzi w swoim regionie za prawdziwego entuzjastę Odry i jak głosi portal rzeka jest jednym z najczęstszych tematów poruszanych przez niego interpelacji. Domyślać się jedynie należy tego, jak pod wielkim wrażeniem musiał ów samorządowiec pozostać, gdy spotkał się z włodarzem Nowej Soli Wadimem Tyszkiewiczem i wysłuchał opowieści o tym, jak kwitnie nadodrzańska turystyka i jak zbawienny wpływ na gospodarkę, sytuację na rynku pracy mają kursujące w tę i z powrotem statki. Wszak Nowa Śól to doskonały przykład na to, jak powinni robić inni. Przywołajmy więc artykuł Pawła Strzelczyka zatytułowany „L. Malcharczyk: Nie stójmy plecami do Odry, odwróćmy się”. Niedawno radny Leonard Malcharczyk rozmawiał z Wadimem Tyszkiewiczem, prezydentem Nowej Soli, i refleksjami podzielił się z kolegami-radnymi. - Bardzo długo stali plecami do Odry, aż postanowili wykorzystać jej potencjał. Zanim do tego doszło, bezrobocie w Nowej Soli wynosiło 40%, brak było inwestorów zainteresowanych rozwojem regionu. Postanowili wziąć przykład z

lat 20-30tych, kiedy to Odra była wykorzystywana turystycznie i odnieśli niesamowity sukces - relacjonował przebieg spotkania z włodarzem nadodrzańskiej miejscowości. Aby sprawdzić zainteresowanie mieszkańców transportem turystycznym po rzece, na początku obecnego stulecia specjal-

nie sprowadzono z Warszawy statek. Efekt? W ciągu dwóch dni z rejsu skorzystało 3 tysiące osób. Postanowiono więc poważnie zająć się tematem i w tej chwili na potrzeby Nowej Soli stocznia w Kędzierzynie Koźlu buduje dwa kolejne statki wycieczkowe, tak duże jest zapotrzebowanie. Obecnie udział

miasta w tych przedsięwzięciach wynosi 5%, a bezrobocie spadło do poziomu 14%. Pojawiły się firmy, a turystyka skupiła się wobec nabrzeża rzeki wykorzystując wszystkie jego elementy. Nasycenie absurdem rzekomych faktów, ocenianych z perspektywy nowosolanina stojącego na brzegu rzeki, może przytłoczyć. Bo jeden statek tłumu jednostek, czy tak zwanego tętnienia rzeki nie czyni. Nie widać co ranek tłumu pracowników wędrujących w stronę portu, by obsługiwać tę nadrzeczną infrastrukturę dla turystów. A musiałby to być tłum ponad 2000 byłych bezrobotnych, z dala dostrzegalny, niczym niegdyś u bram fabryki nici, czy Dozametu. Na tyle wskazywałby przywołany tu wskaźnik rzekomego 14% bezrobocia. Może raciborski radny nie dosłyszał dokładnie danych przywoływanych przez prezydenta Nowej Soli. Może mniej lub bardziej świadomie uczestniczy w pompowaniu balona nierzeczywistych oczekiwań wobec projektu. Bo, mimo wszystko, mówienie o nieziszczonych marzeniach, jak o spełnionych efektach, nie jest ani uczciwe, ani prawdziwe. A jedynie śmieszne.

Wojciech Olszewski


2/2014

www.facebook.com/echonowasol

Kiedy w Libii doszło do zamieszek prasa całego świata zaczęła klaskać uszami, że oto nadchodzi koniec znienawidzonego Kadafiego. Później zamieszki rozlały się na pozostałe kraje północnej Afryki - co okrzyknięto „arabską wiosną”. W miarę postępu „wiosny” entuzjazm opadał, bo okazało się, że za zamieszkami stały bractwa muzułmańskie powiązane z al-Kaidą. Jakoś wcześniej nikt nie pomyślał, że nie zawsze wróg naszego wroga automatycznie musi stać się naszym przyjacielem.

Skutki braku wyobraźni Jerzy Patelka Błąd popełniony przez Stany Zjednoczone i Francję niczego nas nie nauczył i oto pod naszym bokiem wyhodowaliśmy sobie taką samą sytuację - od szeregu lat wspieramy na Ukrainie ludzi, którzy chcą odciąć ten kraj od wpływów rosyjskich. Nie zadajemy sobie pytania - kim są ci ludzie? Wystarcza nam, że nie lubią Ruskich i chcą do Unii. Od odzyskania suwerenności domagamy się od Rosji ukarania winnych mordu w Katyniu, natomiast o Rzezi Wołyńskiej nikt z polskich

polityków nawet się nie zająknie. Za to gościmy i fetujemy ukraińskich polityków (np. byłego prezydent Juszczenkę), którzy gloryfikują działalność Stefana Bandery i UPA. W imię dobrych stosunków kładziemy uszy po sobie i nawet nam do głowy nie przyjdzie, by ewentualne wsparcie uzależnić od potępienia przez ukraińskich polityków tego co z polską ludnością zrobiła UPA na Podolu. W polityce nieumiejętność bądź niechęć do artykulacji i egzekwowania własnych interesów są traktowane jako objaw słabości - stąd rzecznik „Prawego sektora” Andrzej Tarasenko nie widzi nic niestosownego w tym, by w polskiej gazecie otwartym tekstem domagać się przyłączenia do Ukrainy Przemyśla i kilku przyległych powiatów. A

na pytanie o Rzeź Wołyńską odpowiada, że to bzdury. No fajnie - to trzeba go teraz poklepać po ramieniu i odznaczyć - najlepiej orderem Orła Białego. Dlaczego piszę o tym w nowosolskiej gazecie? Ponieważ w tym poklepywaniu i kładzeniu uszu po sobie mamy swój lokalny, wymierny udział. Powiat Nowosolski od wielu lat współpracuje ze Stanisławowem - 200-tysięcznym miastem na Zachodniej Ukrainie, które po II wojnie światowej zostało przemianowane na Iwano-Frankiwsk. Współpraca polega głównie na wymianie młodzieży. Ale wraz z młodzieżą przyjeżdżają do nas tamtejsi oficjele. A tak się składa, że bodaj 6 lat temu wybory samorządowe wygrała tam partia Swoboda czyli ukraińscy nacjonaliści. Jako radny powiatowy wniosłem pro-

bezpłatna gazeta dla ciebie

Dlaczego piszę o tym w nowosolskiej gazecie? Ponieważ w tym poklepywaniu i kładzeniu uszu po sobie mamy swój lokalny, wymierny udział.

jekt uchwały, by upoważnić zarząd do niezapraszania do Nowej Soli osób będących we władzach samorządowych Stanisławowa, które gloryfikują UPA i mordy na polskiej ludności na Wołyniu. Uchwała przepadła, głosowało za nią dwóch radnych. I żeby zakończyć wątek ukraiński - jeszcze jedna refleksja.

13 Kilka lat temu odwiedziła Nową Sól młodzież ze Stanisławowa. W auli Liceum Ogólnokształcącego wystąpił ich zespół taneczny w tradycyjnych ukraińskich strojach ludowych - pięknie tańczyli. Po tym występie zaprezentowała się młodzież z naszego liceum. Ciekawiło mnie w jakich strojach wystąpią, do jakiej polskiej tradycji nawiążą. No cóż... Tańczyli równie pięknie, ale stroje byli uniwersalne, takie, jakie można oglądać na konkursach tanecznych w Polsce, Francji czy Niemczech. Rozumiem, że jest problem - na ziemi lubuskiej jako ludność napływowa nie wykształciliśmy żadnej specyficznej kultury ludowej. Trzeba by było zaprezentować się np. w strojach krakowskich czy kurpiowskich. Ale równie dobrze można by się zaprezentować w strojach szlacheckich. W wielu relacjach Polaków wywożonych na Sybir czytamy, że Rosjanie postrzegali Polaków jako „panów” - kojarzyliśmy się im z kulturą wyższą. Szkoda, że do żadnej z tych tradycji nie nawiązano. Wyszliśmy na ludzi bez korzeni. W 1985 r. wybuchła afera, bo w którejś szkole uczniom kazano pisać wypracowanie pt.: „Moja ojczyzna ma 40 lat”. Może nie warto było się tak awanturować? Tych, których ojczyzna ma bardziej 1000 niż 40 lat zapraszam na marsz ku czci Żołnierzy Wyklętych - wymarsz spod kościoła św. Antoniego w sobotę 1 marca o 19.30.

Jerzy Patelka

chcemy poznać twoją opinię chcemy prezentować twe zdanie chcemy zrozumieć chcemy stworzyć forum dialogu

co o tym myślisz? napisz! www.twitter.com/echonowasol www.facebook.com/echonowasol echonowasol@gmail.com www.echo.nowasol24.pl


14

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

Czas na zmiany w miejskiej kulturze

Sześć lat temu wydałem publikację analizującą stan kultury w Nowej Soli. Kilka wątków z tej publikacji warto i dziś przypomnieć. Ponieważ zupełnie nic a nic nie straciły na swojej aktualności. Wiecznie modne plany na przyszłość

Wypróbowanym sposobem zaskakiwania samorządu przez pracowników kultury jest obiecywanie świetlanej przyszłości w momencie poprawienia infrastruktury obiektów kultury i nadbudowania kolejnych pięter dla domu kultury, biblioteki czy otwarcia kolejnej galerii – zresztą zamkniętej na żelazne drzwi. Czasem propaguje się też przejmowanie kolejnych budynków. Nie jest to niczym odkrywczym, lecz starym sposobem powracającym cyklicznie w dziejach miasta - mniej więcej tak jak w Chińskiej Republice Ludowej na malowanych hasłach: „Jeszcze pięć lat wyrzeczeń, a później 10 000 lat szczęścia”.

Metody przetrwania w kulturze.

Pierwsza polega na wiecznym ogłaszaniu braków materiałowych, finansowych i lokalowych. Kiedy to w jakiejś hipotetycznej perspektywie czasowej (najchętniej mówi się, że to czas następnej kadencji samorządu, jeżeli oczywiście nas wybierzecie) nastąpi wybudowanie „kilkupiętrowego, szklanego pałacu kultury” w mieście, to się wszystko w cudowny sposób pozmienia na centrum światowej kultury, lepsze oczywiście od Paryża. Druga polega na tworzeniu nierealnych programów działania, z których się nie można do końca rozliczyć przed samorządem, (opcja rządząca w zasadzie popiera wszystko, co jest podawane jako osiągnięcia, bez chęci recenzowania: do recenzowania potrzebny jest punkt odniesienia, a tego jak można sądzić jest brak) bo przed mieszkańcami nie uznaje się nawet za stosowne tłumaczyć, a nawet dyskutować na ten temat. Wyszukuje się tylko sposoby na usprawiedliwie-

nie niezrealizowanych programów i tworzy następne, rzekomo bardziej ambitne.

Służebność wobec samorządu

W zasadzie zawsze pracownicy kultury popadają się w pozycję służebną wobec urzędników samorządowych i realizują ich zachcianki propagandowe. Takim koronnym przykładem jest tworzenie bezwyrazowych dni miasta. Jest to zjawisko kierowania widzów na platformę „społeczeństwa spektaklu” bezmyślnego i łatwego do sterowania, pozbawionego świadomości kulturowej. Impreza o plastikowym (w mieście pełnym karykaturalnych plastikowych krasnali) zabarwieniu stawia sobie za jedyny cel: bicie rekordów frekwencji i wysokości wydatkowania pieniędzy na modny w danej chwili produkt medialnego tabloidu – tak zwany popularny zespół zwany też gwiazdą. Jest też cel najważniejszy. To medialno-propagandowe promowanie osób i urzędów w przedbiegach kolejnej kampanii wyborczej. Liczba mnoga wynika tylko w przypadku zgodności interesów zarządców urzędów powiatowego i miejskiego. Kiedy brak jest takiej zgodności to na scenie zebranych wita wyłącznie jeden, aby nie promować aktualnego przeciwnika. Przekłada się to później wyłącznie na ilość fotografii i krotność wymienienia nazwiska, oczywiście w pozytywnym kontekście, w artykułach prasowych o sukcesach.

Kultura funkcyjna

Statystycznie rzecz ujmując mamy do czynienia z regularnym powracającym cyklem czteroletnim polegającym na natychmiastowym tworzeniu się grupy osób „kulturalnych funkcyjnie”. Polega to na tym, że wszystkie

imprezy kulturalne „zaliczane” są z racji zajmowanej funkcji. Choć i są jednostki wyjątkowo odporne na zaproszenia, nawet z racji pełnionych funkcji. Co ciekawe, ani przedtem, ani potem po kadencji takiej obecności nie ma. No zdarza się, że ten okres wydłuża się na czas kampanii wyborczej. Wtedy nagle i krawat nie ciśnie i czas pozwala bywać na tzw. „salonach miejskiego muzeum”. Lecz po przegranej znowu wszystko wraca do swoistej, prowincjonalnej normy.

Pieniądze w kulturze miejskiej

Wielkości kwot przekazywanych przez samorząd w mieście na działalność w wysokości są w przeszło 80% pochłaniane przez rozbudowane i niereformowalne już struktury obsługi tych placówek. Można sobie tylko wyobrazić jakie działania mogłyby być przeprowadzone w momencie sensownego spożytkowania dotacji pieniężnych przekazanych dla mobilnych stowarzyszeń czy organizacji, lub grup mieszkańców posiadających zapał i wizje działania. Rozdysponowanie znacznych kwot z budżetu jest w swej konstrukcji niejasne. Uchwała Rady Miasta w tej sprawie określa to, jako dotacje podmiotową dla samorządowej instytucji kultury i na tym koniec. Brak jest wyszczególnienia na co przeznacza się fundusze.

Kadry w kulturze

Stanowiska kierownicze traktowane są jako długodystansowe, bądź jako forma nagrody za wsparcie w działaniach np. Przedwyborczych. Obserwujemy tutaj prawie uwłaszczanie się na stanowiskach w jednostkach kultury samorządowej. Polega to na prawie „dziedziczeniu” stanowisk przez namaszczanych spadkobierców, bądź zapisywanie

prawie „testamentalne” swoich następców. Prowadzi to do degeneracji postępowania i zarządzania. O twórczości lub dawaniu możliwości tworzenia, czy realizowaniu się przez uczestników życia kulturalnego nie może być w tej sytuacji już mowy. Osoby, które wyrażają odmienny pogląd stają się niepożądanymi. Pomysły i szersze spojrzenie na problem i perspektywę działania, przez trafiających się rzutkich pracowników, jest traktowane, jako manifestacja nieposłuszeństwa i grozi surowymi sankcjami, do usu¬nięcia z pracy włącznie. Sposobem na niepokornych pracowników może to być choćby tzw. reorganizacja, z której zawsze ocaleją tylko „prawomyślni”. Pracownicy czasem pod naciskami formalnymi i nieformalnymi odchodzą z tak zwanego środowiska. Dzisiaj niektórzy z nich zupełnie wycofali się z życia kulturalnego. Inni po prostu wyjechali z miasta. Wielu z powodzeniem prowadzi swoje działanie w innych miejscach. Inną kategorią pracowników są osoby dobrze umiejscowione w strukturach. Tutaj tolerowane jest nawet wykonywanie pracy w dwóch instytucjach naraz w tych samych godzinach, w którym należałoby być w miejscu podstawowego zatrudnienia. Następuje zahamowanie wprowadzania nowych rozwiązań i myśli do działalności. Osoby obracające się ciągle w tych samych kręgach działaczy i zwierzchników, swój punkt widzenia zawsze odnoszą do bliskiego sobie środowiska i boją się zdecydowanych i nowatorskich posunięć. Prowadzi to w konsekwencji do cofania się w oczekiwanym rozwoju. Bolączką jest fałszywy pogląd, aby nie zwalniać raz zatrudnionych, pokornych osób z zajmowanych stanowisk w kulturze, ze wzglę-

dów pozornie humanitarnych. Pracownicy utwierdzeni w takim mniemaniu odrzucają już z samej definicji próby postępu i nowatorstwa we własnym działaniu. Jest to objawem wyłącznie strachu przed wychylaniem się ze stworzonego i stwardniałego układu. Dopuszczanie nowych, czy też młodych ludzi do udziału w tworzeniu programów placówek kultury staje się zupełnie niemożliwe. Nie ma tu miejsca na młodych również w zarządzaniu.

Badaniom się nie damy

Brak rzetelnych badań uniemożliwia ocenę przydatności działań kulturalnych w placówkach i oceny ich przydatności dla mieszkańców. Powstające w mieście stowarzyszenia są wyrazem braku trafionej oferty dla aktywnych osób. Z braku możliwości realizowania się w opłacanych przez samorząd placówkach trzeba stwarzać stowarzyszenia i grupy nieformalne dla samorealizacji, często postępowych celów na tym polu. Metody działania stowarzyszeń stają się podporządkowane finansowo z powodów dotacji finansowych wobec samorządowych ugrupowań. Przez to stają się uwikłane w recenzowanie swoich działań. Występuje tu rodzaj hipokryzji uwidaczniający się w postaci pozornych dotacji w żałosnych kwotach, które mają być wspaniałomyślną pomocą stowarzyszeniom. Patrząc na ilość uczestników tych działań z jednej strony i nikły promil dotacji w stosunku do placówek kultury, otrzymamy realistyczny obraz panującej sytuacji. Jednak trzeba pamiętać, że są to wyłącznie społeczne pieniądze przeznaczone na te cele, a nie oddawane własne, urzędnicze, prywatne środki dla zaspokojenia fanaberii jakichś „oszołomów”. Argumentem na „nie” zawsze jest powiedzenie, że przekazaliśmy już pieniądze „na kulturę” samorządową w naszych placówkach według uchwały budżetowej.

Pytanie o Kongres Kultury

Kiedyś zapytałem jednego z pracowników nowosolskiej kultury o nowe prądy i kierunki w kulturze lansowane przez Europejski Kongres Kultury. Zdziwienie jakie zobaczyłem było czymś ogromnym i na tyle zaskakującym, że dalszych pytań już nie miałem. Zaproponowałem też spotkanie, żeby przekazać ciekawostki i pomysły płynące z Europejskiego Kongresu Kultury we Wrocławiu – do dziś odpowiedzi brak.

Wojciech Jachimowicz


2/2014

www.facebook.com/echonowasol

15

To już rok działania Klubu Mam w Nowej Soli

Jeszcze niedawno byłam w ciąży bo to od tego się zaczęło, wtedy koleżanka zaprosiła mnie na spotkanie do Klubu Mam w Zielonej Górze. Od razu bardzo mi się tam spodobało. Pojechałam jeszcze kilka razy. Opowiadałam o tym koleżankom w Nowej Soli. Stwierdziłyśmy, że warto coś podobnego utworzyć w naszym mieście. W czwórkę zarejestrowałyśmy stowarzyszenie i zaczęłyśmy działać najpierw promocja na facebooku, potem w prasie następnie stworzyłyśmy bloga. Najbardziej wspominam pierwsze spotkanie, na które przyszło ponad 20 osób. Były-

śmy w szoku, gdyż spotkanie było na 16:30 a na sali 4 osoby więc pomyślałyśmy sobie i tak nieźle a po chwili zaczęli się wszyscy schodzić i sala zaczęła się zapełniać. Od tamtej pory tak to się zaczęło rozkręcać. Dołączyło do nas 14 mam i tak są z nam do dziś. Zmieniłyśmy formę prawną Klubu, aby łatwiej było nam uzyskać sponsorów. Myślę, że cel został osiągnięty przede wszystkim zintegrowałyśmy mamy. Spotykamy się przy kawie/herbacie, aby podzielić się swoimi doświadczeniami, emocjami, wiedzą, ale również otrzymać

wsparcie w niełatwym etapie życia, jakim jest rodzicielstwo. Warsztaty dla rodziców i dzieci prowadzone są bezpłatnie przez różnych fachowców z różnych dziedzin. Rodzice otrzymują porady i informacje dotyczące zdrowia, wychowania pielęgnacji dzieci, ale również miło i twórczo spędzają czas. To w naszym klubie mamy mogą w spokojnej, dyskretnej atmosferze rozmawiać o wszystkim, co wiąże się z macierzyństwem – „bez lukru” - opowiadać o swoich bolączkach, radościach i dylematach... Poszerzają swoją wiedzę w zakresie opieki, odży-

wiania, wychowania a także poznają nowych ciekawych ludzi. Działamy na rzecz poprawy naszego najbliższego otoczenia aby stawało się coraz bardziej przyjazne dla mam i dzieci. Gdyby zadać pytanie o nasz największy sukces to uważam, że jest to współpraca z naszą Miejską Biblioteką Publiczną i jej dyrektorką Elżbietą Gonet, ale także wywiad do ogólnopolskiej gazety: „Takie Jest Życie”, dzięki które przeczytała o nas cała Polska, jak i godzinny wywiad w Radio Zielona Góra. Oczywiście były też porażki do największych zaliczam wystawę

Chciałybyśmy podziękować wszystkich naszym prelegentom, którzy społecznie zgodzili się poprowadzić dla nas spotkania: Agnieszka Maślicka – pediatra, Arleta Jasińska - logopeda, Katarzynie Rusin-Pawlak - fotograf Agnieszka Ławniczek – instruktor aerobiku Agnieszka Walkowiak-Mikosz – lekarz ginekolog Fundacja Porozumienia Wzgórz Dalkowskich oraz Organizacji Pracodawców Ziemi Lubuskiej Arlecie Urbanowicz i Katarzynie Nowak – psi przewodnik Maciejowi Rutkowskiemu – ratownik medyczny Franciszkowi i Elżbiecie Kołpaczek z firmy EFKA FOTO z Nowej Soli

zdjęć mam z dziećmi, która się niestety nie odbyła mimo włożonej przez nas ogromnej pracy. Do tej pory miałyśmy okazję spotkać się z pediatrą, logopedą, ginekologiem, instruktorką aerobiku, z psim przewodnikiem, ratownikiem medycznym, radcą prawnym, położnymi, ortopedą. Byłyśmy też z wizytą w żłobku, miałyśmy pożegnanie wakacji nad Odrą i pływanie Galarem, integracyjnego grilla w Parku Krasnala ,razem z Miejską Biblioteką Publiczną, Nowosolską Akademią Rozwoju zorganizowałyśmy dzień matki.

Agnieszka Czyżak

Michałowi i Annie Szyszko – Radca Prawny Mariola Olcha i Małgorzata Łuczyńska - położne Marcie Świtała – przedstawicielka firmy Tuperrware Michał Tomiak - ortopeda Grażyna Graszka – instruktor plastyki Urszula Sieciechowicz, Magdalena Malczuk i Ewelina Łowczyńska - psychologia dziecięca Krzysztof Bembnowicz - pediatra, alergolog Dziękujemy także jeszcze raz naszym sponsorom w roku 2013. Joannie Szyszko i Annie Szyszko prowadzące Kancelarią Notarialną w Nowej Soli, Bogumile Ulanowskiej oraz firmie Black Jack Iwona Bortnowska z Nowej Soli i Hurtowni Bartczak z Nowej Soli


16

2/2014

www.echo.nowasol24.pl

ORGANIZACJE Z NOWEJ SOLI WALCZĄ O 1%. BĄDŹ LOKALNYM PATRIOTĄ. WYBIERZ JEDNĄ Z NICH! BO WARTO POMAGAĆ. KRS 0000032437 0000035891 0000044415 0000059089 0000082192 0000114028 0000126168 0000205254 0000235460 0000253405 0000274854 0000361605

NAZWA KAJAKOWY KLUB SPORTOWY NOWA SÓL NOWOSOLSKI KLUB KARATE KYOKUSHIN NOWOSOLSKIE ALTERNATYWNE STOWARZYSZENIE ARTYSTÓW - NASA STOWARZYSZENIE OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH “TACY SAMI” W NOWEJ SOLI MIĘDZYSZKOLNY KLUB SPORTOWO TURYSTYCZNY “ASTRA” MIEJSKI KLUB PIŁKARSKI “ARKA” W NOWEJ SOLI NOWOSOLSKIE STOWARZYSZENIE AMAZONEK “TĘCZA” STOWARZYSZENIE EDUKACYJNE “SPOŻYWCZAK” STOWARZYSZENIE DZIECI I MŁODZIEŻY NIEPEŁNOSPRAWNEJ “POMÓŻ NIE BĘDĘ SAM” STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ “CHORAŁ” NOWOSOLSKI UNIWERSYTET TRZECIEGO WIEKU FUNDACJA TWÓRCZOŚCI LUDOWEJ “CEPELIADA”

PORADNIK. JAK PRZEKAZAĆ JEDEN PROCENT ORGANIZACJI POŻYTKU PUBLICZNEGO? 1. Kto może przekazać 1% podatku ? Podatnicy podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT 37 – przykład omówiony poniżej), podatnicy opodatkowani ryczałtem od przychodów ewidencjonowanych, podatnicy prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą i korzystający z liniowej, 19–procentowej stawki podatku.

pożytku publicznego. Niezwykle ważne jest poprawne wpisanie nazwy organizacji i numeru. Jeżeli błędnie wpiszemy numer KRS organizacji do formularza PIT, wówczas urząd skarbowy zwróci się do nas z prośbą o poprawienie tego błędu. Możesz to uczynić korespondencyjnie lub poprzez telefon albo e-mail (o ile podamy odpowiednie dane kontaktowe w zeznaniu).

2. Wypełnij zeznanie podatkowe PIT 37. Uwaga! Aby przekazać 1% na rzecz organizacji pozostali podatnicy powinni wypełnić następujące rubryki w zeznaniach podatkowych: PIT 28: rubryki 126, 127, 128, PIT 36: rubryki 205, 306, 307, PIT 36L: rubryki 105, 106, 107, PIT 38: rubryki 58, 59, 60.

5. Numery KRS nowosolskich organizacji znajdziesz w tabeli, w artykule. Pozostałe nr KRS możesz znaleźć na stronie www.pozytek.gov.pl (wykaz OPP 1%). Uwaga!!! Wykaz OPP uprawnionych do otrzymywania 1% za 2013 r. będzie aktualizowany jeszcze dwa razy. Zgodnie z przepisami, opublikowany być powinien najpierw do 15 lutego, a następnie do 15 marca 2014 r.

3. Zanim zdecydujesz się, komu dasz 1% podatku sprawdź, czym organizacja się zajmuje. W Internecie możesz znaleźć numer telefonu do organizacji oraz adres. Równie dobrze możesz przeczytać sprawozdanie z działalności, dostępne na stronie http://sprawozdaniaopp.mpips.gov.pl/Search. Ze sprawozdania dowiesz się, na co organizacja przeznacza środki, jak wygląda jej bilans. Natomiast na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości https://ems. ms.gov.pl/ możesz poznać władze organizacji czy cele działalności. Nie podejmuj decyzji spontanicznie, nie pozwól także, by elektroniczny program lub osoba pomagająca wypełnić PIT, zrobiła to za Ciebie. Tylko raz w roku możesz podarować część swojego podatku. Wykorzystaj to i pomóż tym, którzy tej pomocy potrzebują. 4. W pkt. 123 zeznania PIT 37 wpisujemy nr KRS organizacji pożytku publicznego. Jest to numer w Krajowym Rejestrze Sądowym, nadawany każdej organizacji

6. W pkt. 124 wpisujemy wartość 1% naszego podatku. Uwaga! Kwota ta nie może przekroczyć 1% z poz. 118, po zaokrągleniu do pełnych dziesiątek groszy w dół. 7. W pkt. J można podać informacje uzupełniające. Np. wtedy gdy organizacja zbiera środki m.in. na pomoc dla konkretnego dziecka np. „1% dla Dziecka XYZ”. W poz. 126 i 127 możemy wyrazić zgodę na przekazanie informacji o nas obdarowanej organizacji. 8. Co dzieje się dalej? Zapisany przez nas 1% będzie przekazany w III kwartale 2014 roku wybranej przez nas organizacji pożytku publicznego. 9. Co się stanie, jeśli wszystkie pola dotyczące organizacji pożytku publicznego zostawimy niewypełnione? Środki te zasilą dochody państwa.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.