wroclife.pl
OD REDAKCJI
WROCŁAW JEST KOBIETĄ Jacek Hamkało, redaktor naczelny W wielu poprzednich numerach Wroclife mieliśmy na okładkach mężczyzn. Tym razem czas na zmianę – nie tylko płci na okładce, ale także tematów poruszanych w najnowszym numerze. Spróbujemy spojrzeć na stolicę Dolnego Śląska z perspektywy współczesnej kobiety. Wykształconej, ambitnej i znającej swoją wartość. Nie od dziś wiadomo, że kobiety rządzą. We Wrocławiu widać to szczególnie – tak w biznesie, administracji, nauce, jak i w kulturze czy sztuce. Kobiety są osią tego wydania zarówno w kwestii poruszanych tematów, jak i bohaterek poszczególnych materiałów. Wrocław dla każdego ma trochę inne oblicze, ale jest wiele rzeczy, które wszyscy lubimy, i takie, które nam, wrocławianom, się nie podobają albo uprzykrzają życie. Nasze duże europejskie miasto ma za sobą długą historię walki o wolność i tolerancję, ale – jak pokazują liczne przykłady niechlubnych zachowań w przestrzeni publicznej – nadal mamy wiele do zrobienia. Można też powiedzieć, że Wrocław chce być miastem równych szans tak dla mężczyzn, jak i dla kobiet.
Wrocław chce być miastem równych szans tak dla mężczyzn, jak i dla kobiet. WYDAWCA Wroclife sp. z o.o. ul. Kwidzyńska 6e, 51-416 Wrocław www.wroclife.pl KRS: 0000613062 REKLAMA
W tym numerze szczególnie zachęcamy do przeczytania wywiadu z jedną z najwspanialszych współczesnych wrocławskich artystek, aktorką Teatru Muzycznego Capitol – Emose Uhunmwangho – i poznania jej wizji naszego miasta oraz teatralnego świata. Wiele uwagi poświęcamy też sprawom społecznym, jak na przykład godnej polecenia misji wrocławian w Kazachstanie czy sytuacji kierowców. Znajdziecie również nasze zdanie w kwestii szczepionek i szkód, jakie wyrządzają, oraz wspomnienie o zmarłej niedawno wybitnej wrocławskiej artystce Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej, liderce zespołu Tercet Egzotyczny. Miłej lektury. WSPÓŁPRACA Sławomir Czarnecki, Bartosz Adamiak, Hanna Galik, Wojciech Kosek, Adrianna Machalica, Tomasz Matejuk, Marcin Obłoza, Jarosław Obremski, Marek Perzyński, Oliwia Rybiałek, Tomasz Sielicki, Maciej Skwara, Karolina Stachera, Małgorzata Zdziebko-Zięba
PROJEKT OKŁADKI Maciej Kisiel
Felietonista: Michał Tekliński
Paweł Bochen tel.: 571 206 665 reklama@wroclife.pl
KOREKTA
REDAKCJA
GRAFIKA I SKŁAD
redakcja@wroclife.pl
Maciej Kisiel, studiomamyto.pl
REDAKTOR NACZELNY
NAKŁAD
Jacek Hamkało
10 000 egz.
REDAKTOR WYDANIA
HOSTING
Bartosz Adamiak
Stermedia, www.stermedia.eu
Sławomir Gruca
Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń ani nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.
F E L I E T O N
30 LAT PÓŹNIEJ MICHAŁ TEKLIŃSKI,
autor bloga miastowspolne.pl
Mija 30. rocznica wyborów z 1989 roku. Wyborów, które zapoczątkowały zupełnie nowy okres w historii Polski. Wtedy właśnie na scenie polskiej polityki pojawiły się zupełnie nowe osoby. Często z wielkim zapałem do pracy, pełne nowych pomysłów, ambicji. Choć duża część z nich nie miała potrzebnych kompetencji do zajmowania najwyższych stanowisk w państwie, to jednak pełni nadziei, wiary w siebie i z poczuciem misji rozpoczęli wielki proces przemiany zrujnowanego kraju w nowoczesne państwo. Od tego momentu minęło 30 lat. Gdzie jesteśmy dzisiaj?
lidarności i nomenklaturę dawnego systemu – to dziś w Polsce walczą ze sobą dawni sojusznicy, koledzy i koleżanki z opozycji demokratycznej. Pokolenie Solidarności przez pierwsze lata odzyskanej demokracji powoli stawało się nową nomenklaturą, bardziej lub mniej współpracującą z dawnymi przeciwnikami. Działo się to, po cichu, w każdym obszarze społecznej aktywności. Kraj oczywiście zmieniał się na lepsze, Polacy otwierali firmy, organy państwa ściągały inwestycje zagraniczne, osiągaliśmy powoli kamienie milowe – wejście do NATO i Unii Europejskiej.
W połowie 2019 roku Polska podzielona jest na dwie części. Nie geograficznie, ale przede wszystkim mentalnie. O ile na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku również mieliśmy dwa obozy – ludzi So-
Wszystko, choć nie idealnie i nie bez ofiar, zdawało się podążać w dobrą stronę. W momencie gdy niemal wszyscy uwierzyli, że dawny podział powoli odchodzi w niepamięć, że oto postsolidarnościowe środowiska
4
wroclife.pl Nr 4/2019
w całości stanowić będą o przyszłości Polski (2005 rok), siły te postanowiły się podzielić i rozpocząć bratobójczą walkę, która trwa do dziś. Jej sensem jest utrwalanie podziału, okopywanie się na swoich stanowiskach i dążenie do coraz to bardziej bolesnych starć. Cel jest jeden: utrzymać się u władzy. Metody walki i wykorzystywane narzędzia są różne („ciepła woda w kranie”, polityka+), ale myślenia o dobru wspólnoty bardzo niewiele. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy. Proces transformacji nie zakończył się. Przedsiębiorcy traktowani są przez organy państwa jak potencjalni przestępcy, system edukacji targany jest zmiennymi koncepcjami i nie przygotowuje młodych ludzi do życia. Służba zdrowia wymaga reanimacji, zaś instytucje publiczne stały się koloniami partii politycznych i przechowalnią działaczy. Nie ma refleksji nad rzeczywistością, pomysłów, co dalej, stawiania sobie wyzwań. Nie wydaje mi się, że o takiej Polsce marzyli reformatorzy 30 lat temu...
SPIS TREŚCI
Misja Kazachstan 2019
N A S Z E
M I A S T O
6
We Wrocławiu to ludzie są wyjątkowi JACEK HAMKAŁO
12
Misja Kazachstan 2019 BARTOSZ ADAMIAK
18
Foodstacja w pełnej o-krasie REDAKCJA
12
20
Pamelo, żegnaj! GAJA TYRALSKA
22
My też wierzyliśmy w teorie spiskowe
Jak pracować w 2019 roku
BARTOSZ ADAMIAK
27
Wrocław okiem taty: Kierowco, spójrz na siebie! BARTOSZ ADAMIAK
M I E S Z K A Ć
30
30
W E
W R O C Ł A W I U
Jak pracować w 2019 roku we Wrocławiu? KATARZYNA SZYDŁOWSKA-BISKUP
32
Nowe osiedle z prywatnym parkiem na Krzykach!
Wrocławianki pełne pasji
KAMILA AUGUSTYN
K A R I E R A
33
I
B I Z N E S
Wrocławianki pełne pasji MAŁGORZATA ZDZIEBKO-ZIĘBA
33
C Z A S
W O L N Y
40
Z Wrocławia na weekend: Drezno JULIA BAKALARZ
Żadnej drogi na skróty
45
Wrocławscy artyści: prof. Bożena Sacharczuk REDAKCJA
46
Uparta święta JULIA BAKALARZ
49
Żadnej drogi na skróty KAMIL PIOTROWSKI
49
53
Zajezdnia pełna nowości BARTOSZ ADAMIAK
wroclife.pl Nr 4/2019
5
FOT. BARTOSZ MAZ
JACEK HAMKAŁO
WE WROCŁAWIU
TO LUDZIE SĄ
Jacek Hamkało: Nie jest Pani wrocławianką z urodzenia. Jak to się stało, że wybrała Pani właśnie Wrocław? Emose Uhunmwangho: Gdy byłam jeszcze na studiach, dowiedziałam się o przesłuchaniach do spektaklu „Hair” w Teatrze Muzycznym Capitol i przyjechałam na casting, po którym zostałam przyjęta. Dostałam rolę Dionne, zakochałam się w tym mieście, a poza tym poznałam tu mojego męża, założyłam rodzinę i zostałam. Poznałam tu też przyjaciół. Jest wyjątkowo. J.H.: A co takiego wyjątkowego jest we Wrocławiu? E.U.: We Wrocławiu są wyjątkowi ludzie, bardzo otwarci. Tu się bardzo
6
wroclife.pl Nr 4/2019
N A S Z E
Z jedną z czołowych aktorek Teatru Muzycznego Capitol, której głos często porównywany jest do talentu takich ikon, jak Aretha Franklin, rozmawiamy o życiu we Wrocławiu, pracy w teatrze, a także o tym, jak odbiera wielokulturowe miasto i sztukę, w której kobiety mają coraz więcej do powiedzenia.
M I A S T O
WYJĄTKOWI
N A S Z E
dużo dzieje: jest dużo teatrów, spotkań, festiwali. Nie sposób jest się nudzić. Co prawda, o ironio losu, przez to, że pracuję w teatrze, nieczęsto mam okazję chodzić na te wszystkie wydarzenia, ale sama atmosfera jest wspaniała. Poza tym jest tu dużo różnych kultur. To wyjątkowe miasto. J.H.: Same superlatywy. A czuje się tu Pani jak u siebie? Nie ma rzeczy, które się nie podobają? E.U.: Na pewno czuję się tu bardziej u siebie niż w mieście, w którym się urodziłam. Którego za bardzo nie lubię. Mam różne wspomnienia, bo to małe miasto, gdzie inność zawsze była postrzegana jako coś dziwacznego. Ludzie są tylko ludźmi i reagowali na różne sposoby. Skrajnie różne. Tutaj nie ma takich sytuacji: czasami się zdarzają, ale to rzadkość. Wrocław jest dużym miastem i spotyka się tu wielu ludzi. Chodzi się w wiele miejsc. Ludzie mają po prostu bardziej otwarte głowy. J.H.: A oprócz pubów pod nasypem, zaraz przy teatrze, ma Pani inne ulubione miejsca? E.U.: Rzeczywiście, to jest jedno z głównych miejsc, bo nie mam czasu chodzić za daleko. Ostatnio byłam w parku Południowym, bardzo lubię to miejsce. J.H.: Capitol też jest wyjątkowym miejscem we Wrocławiu. Panuje tu szczególna atmosfera. Na czym ona polega? E.U.: Myślę, że głównie na tym, iż po prostu bardzo się lubimy, i dotyczy to nie tylko nas, aktorów, ale wszystkich pracowników teatru. W Capitolu panuje domowa atmosfera, lubimy ze sobą spędzać czas – łącznie z paniami bileterkami albo panami ochroniarzami, którzy nas tu przed chwilą wpuścili. To dzięki temu, że jest taki, a nie inny dyrektor całości, tworzymy rodzinę.
J.H.: Tworzycie też ambitne realizacje, jak na przykład te reżyserowane przez Agatę Dudę-Gracz, które nie należą do najłatwiejszych w odbiorze. To nie jest repertuar do szybkiego skonsumowania. E.U.: To prawda, nie jest. Na szczęście! Wspaniałe jest to, że to nie jest taki typowy teatr muzyczny, tylko teatr poszukujący, w którym bardzo ważną rolę odgrywa muzyka, która – moim zdaniem – jest integralną częścią odczuwania, postrzegania świata teatralnego, a tutaj właśnie spektakle ewoluują. Super jest to, że są zapraszani reżyserzy, którzy nie są typowymi reżyserami musicalowymi. J.H.: Podczas „Nut ferment” powiedziała Pani, że nie wie, czy na pewno jest Pani aktorką. Kim się Pani czuje? Wokalistką? Performerką? E.U.: Często zastanawiam się, jak to w ogóle nazwać. Może jestem „empatorem”? (śmiech). Myślę, że to mi się kojarzy z mocnymi emocjami i łączeniem ze sobą tych wszystkich wyzwań. Ciężko jest mi się zdefiniować w jakiś konkretny sposób. Zawsze też zastanawiam się, czy zasługuję na takie miano, bo jest to bardzo związane ze stresem i przemyśleniami o sobie samej. Czy to się dobrze robi? Znam wielu wspaniałych aktorów i nie wiem, czy mogę wpisać się w ten świat. J.H.: A jeśli chodzi o wykształcenie wokalne i karierę muzyczną, to czy planuje Pani w końcu coś wydać? E.U.: Chyba właśnie przychodzi na mnie czas. Zaczynam o tym myśleć coraz intensywniej, więc być może coś się pojawi. J.H.: Jaki jest Pani ulubiony artysta, co Panią muzycznie inspiruje? E.U.: Zawsze uwielbiałam Marię Callas, jej głos. Uważam, że jest w nim coś nie-
M I A S T O
samowitego, jest jakby kilka głosów. Mam wrażenie, że Callas połknęła kilka osób. Dramatyzm tego głosu też jest przepiękny, oraz to, jak ona to wszystko opowiada. Podobno mówiła, że przede wszystkim jest aktorką, ale przy okazji jeszcze śpiewaczką. Tym bardziej że ona śpiewała wszystko, bo ją każda fabuła potrafiła oczarować. Jej głos, kiedy mówiła, był taki niski i ciepły. A potem śpiewała wysokie tony w taki równie ciepły, ale dramatyczny sposób. J.H.: Którą z dotychczasowych ról ceni Pani najbardziej? E.U.: To trudne pytanie, bo z każdą wiąże się bardzo dużo emocji i cały okres pracy jej poświęcony. Szczerze mówiąc, to chyba każda z ról jest dla mnie ważna. Kaliban-ona z „Po burzy” Szekspira jest piękna. Ale lubię też Karczmarkę, która jest prześmieszna. Pamiętam, jak graliśmy „Jerry Springer – The Opera” i kiedy grałam Shantal. Cezary Studniak był wtedy moim mężem. Śmiejemy się, że często jesteśmy małżeństwem (śmiech). Grałam jego żonę, tancerkę na rurze, która tak naprawdę nie tańczy na rurze. To też była fascynująca przygoda, więc jest mi ciężko wybrać. Teraz w „Wyzwoleniu: królowe” gram drag queen, a zawsze fascynowałam się kulturą drag queen. To dla mnie wręcz nobilitacja. Odwaga tych ludzi jest niebywała – chcą być sobą w dwustu procentach. J.H.: Jakie ma Pani plany na najbliższy czas? E.U.: Teraz będziemy przygotowywać dużą produkcję w Capitolu. To niespodzianka, więc nie mogę o tym mówić, ale niebawem ukażą się informacje na ten temat. W najbliższym czasie będę śpiewała wraz z Justyną Szafran w koncercie na festiwalu Malta w Poznaniu. Angażuję się też lokalnie, na przykład w koncerty charytatywne dla zoo czy inne inicjatywy muzyczne. Pracuję rów-
wroclife.pl Nr 4/2019
7
N A S Z E
M I A S T O
FOT. JACEK HAMKAŁO
nież z zespołem Konga Line – w tym roku wystąpimy na festiwalu Woodstock (obecnie nazywa się Pol’and’Rock Festival – przyp. red.), więc to będzie przygoda. J.H.: Sukcesem był też Pani udział w tegorocznym nurcie OFF na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. E.U.: Tak, Szlama i Baśniowe Skrzypotrąby. Zdobyliśmy nagrodę publiczności, bardzo się z tego cieszymy. Na pewno będziemy kontynuowali ze Skrzypotrąbami dalsze wymysły i pomysły. To też jest wspaniała ekipa. J.H.: Jak Wrocław i lokalny świat teatralny wyglądają z perspektywy kobiety? Spotkała się Pani z przykładami dyskryminacji, czy może wręcz przeciwnie?
8
wroclife.pl Nr 4/2019
E.U.: Nie spotkałam się z czymś takim, mamy tu dość otwarte spektakle. Pracowałam z niesamowitymi kobietami, bo i z Agatą Dudą-Gracz, i z Martyną Majewską. Miałam też zaszczyt pracować z Agnieszką Glińską, Karoliną Kirsz czy Aleksandrą Mazoń. W sposób szczególny wspominam też współpracę z Pią Partum. Wielkim szczęściem było dla mnie spotkać je na swojej drodze. To są silne kobiety, które właśnie przesuwają granice. Są nie do zdarcia. Myślę, że nie ma dyskryminacji, ale bywają momenty, że ma się poczucie, że trzeba o siebie bardziej zawalczyć. Kobiety muszą bardziej zawalczyć, bardziej się starać. Momentami to kwestia tego, czy jest to wpisane w psychikę – czy już można przestać, czy należy kontynuować. To bardzo indywidualna kwestia.
J.H.: Świetne role i kobieca perspektywa reżyserska. Wygląda na to, że kobiety rządzą w sztuce. E.U.: (Śmiech) Nie da się ukryć. Uważam, że kobiety są wspaniałe i wyjątkowe, więc to było tylko kwestią czasu, kiedy wszystko się wyrówna i dojdzie do momentu, kiedy będziemy wszyscy funkcjonować na takich samych prawach, bo niby dlaczego miałoby być inaczej? J.H.: Jak wyglądają kulisy pracy nad spektaklem? W jaki sposób dobierane są role? Jak wygląda wasza praca? Ile to trwa i na czym polega? E.U.: Przeważnie wszystkie spektakle przygotowujemy przez trzy miesiące. Wtedy pracujemy od rana do wieczora. Są zarówno próby aktorskie, jak i muzyczne i choreograficzne. Są
też przymiarki kostiumów. Kostiumy zawsze muszą zostać sprawdzone w praktyce, bo czasami okazuje się, że coś, co bardzo fajnie wygląda, potem nie do końca sprawdza się na scenie, i to nie ze względów wizualnych, tylko technicznych. Albo tak jak w „Makbecie” mieliśmy próby, bo scenografię tworzy pochylnia. Ważne były buty, takie, żebyśmy się nie ślizgali po tej powierzchni. To dla mnie coś okropnego, tak się tego bałam, że zjadę z pochylni w całym tym entourage’u! Kurtyna. Hekate spadła. Po prostu jest niezdarną boginią, która nie potrafi wdrapać się do góry. To jest dopiero presja, żeby zachować majestat. Jest dużo elementów, które pomagają postaci, ale w kwestii technicznej to już całkiem inna sprawa. Oczywiście to też wspa-
niałe wyzwanie. Brak wyzwań też jest jakimś komunikatem. Gdy dostaje się takie wyzwanie, to trzeba zacisnąć ząbki i po prostu starać się jak najlepiej to wykonać, żeby nie zrujnować kolegom spektaklu na przykład swoim nieprzystosowaniem do wspinaczki górskiej. J.H.: Przy wznowieniu spektaklu są kolejne próby. Na czym polegają? E.U.: Są konieczne, trzeba rolę odświeżyć. Mamy teraz próby do „Liżę twoje serce” i wszystko powtarzamy parokrotnie. Staramy się, aby to szło sprawnie, a i tak w teatrze nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, i to jest piękne. Nawet jeżeli wszystko jest przepróbowane, to czasami zdarzają się rzeczy niesamowite. Próby też są po to, by chociaż w mini-
malnym stopniu zapewnić sobie bezpieczeństwo, że jednak jakoś to pójdzie. J.H.: Czy jeszcze zdarza się Pani trema? Jak można sobie z nią radzić? E.U.: Trema jest zawsze. To wpisane w poczucie, że jest energia i że chce się opowiedzieć coś jak najlepiej się potrafi. Wtedy pojawia się strach, że się nie uda. Oczywiście nad tremą się pracuje. To jest kwestia pracy nad sobą, szczególnie w teatrze. Żeby móc naprawdę opowiedzieć historię, żeby się nie bać. Żeby móc wykorzystać to, co się dostało, choćby w tych osiemdziesięciu procentach. Przecież stres związany z tremą bardzo dużo zabiera i często paraliżuje. Dla innych jest to bardzo pobudzające. Marzy mi się odnalezienie złotego środka.
FOT. JACEK HAMKAŁO
10 wroclife.pl Nr 4/2019
wroclife.pl Nr 4/2019
11
MISJA KAZACHSTAN BARTOSZ ADAMIAK
Budynek międzynarodowej korporacji finansowej. Na wejściu czekam na identyfikator i potwierdzenie, że ktoś na mnie oczekuje. Po wyjściu z windy odbiera mnie sympatycznie wyglądający człowiek i zaprasza do swojego gabinetu. Jak dowiaduję się na wejściu, kolega zasiadający w tym samym pomieszczeniu również „jest w temacie”. „Temat” to działalność, którą prowadzą w jeszcze szerszym, choć bardzo nieoficjalnym gronie, skupionym przeważnie wokół środowiska pracy. Zbierają pieniądze dla Polaków mieszkających w Kazachstanie. – Kolega był kiedyś w Kazachstanie – tłumaczy Paweł. – Organizowali tam pomoc we własnym zakresie, na nieco
12 wroclife.pl Nr 4/2019
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
N A S Z E
Najpierw pojechali na Kaukaz, głównie w celach rozrywkowych. Za drugim razem, będąc w Azerbejdżanie i Gruzji, stwierdzili, że przy okazji kolejnego wyjazdu zrobią coś dobrego. Kolega znał wioskę w Kazachstanie, gdzie działa Dom Kultury Polskiej. I tak się zaczęło.
M I A S T O
2019
N A S Z E
mniejszą skalę. Od niego dowiedzieliśmy się o istnieniu takiej wsi w północnym Kazachstanie. Od niego też dostaliśmy namiary na księdza z lokalnej parafii rzymskokatolickiej, który aktywnie wspiera zachowanie polskości i kultury polskiej. Wspomniana wieś to Czkałowo. Oficjalnie powstała w 1936 roku, kiedy pierwsze transporty z kresów wschodnich przywiozły tam Polaków. Wcześniej mieszkali tam Kazachowie, jednak prawdopodobnie dopiero utworzenie tam miejsca zsyłki spowodowało nadanie temu miejscu rangi wsi. Obecnie populacja Czkałowa wynosi raptem kilka tysięcy osób. Jest to miejsce leżące na głębokiej, ubogiej prowincji. – Kazachstan, jeżeli spojrzeć na wskaźniki, jest najbogatszą z republik poradzieckich w centralnej Azji – mówi Paweł. – Ale samo Czkałowo położone jest z dala od dużych miast i jest to dość biedna wieś, gdzie faktycznie można się wiosną zapaść w głębokie błoto. – Jest bardzo duża różnica między dużymi miastami, gdzie dopływ kapitału jest duży i rozwój infrastruktury widoczny jest gołym okiem – dodaje Darek. – Powstają tam nowe osiedla, które projektują najlepsi architekci. Ale jak się wyjedzie poza miasto, to poza autostradami, gdzieś z boku, zaczyna się klimat przypominający bardziej lata 60. czy 70. Śmialiśmy się z kolegami, że im dalej od drogi, tym czas cofa się bardziej. DOM KULTURY POLSKIEJ W Czkałowie jest parafia rzymskokatolicka pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła. Nieduży kościół, który do niedawna był najwyższym budynkiem sakralnym w całym Kazachstanie. Jest tam także Dom Kultury Polskiej – duży budynek, do którego prowadzą scho-
dy zbite z płyty pilśniowej. Zarówno polskie, jak i kazachskie dzieci, nawet z okolicznych wsi, przyjeżdżają tam na różnego rodzaju zajęcia, jak tradycyjne tańce ludowe czy nauka języka polskiego. Często przyjeżdżają tam na cały weekend, wraz z noclegiem, gdyż odległości między wsiami są duże. W zimie, gdy temperatura na zewnątrz spada do minus czterdziestu stopni, w budynku panuje temperatura około 10 stopni Celsjusza i czasami ciężko jest prowadzić zajęcia. – Nie jest tak, że woda cieknie im z dachu i w ogóle nic tam nie ma – mówi Paweł. – Dzięki wysiłkom ludzi, którzy prowadzą ten dom, udało się bardzo dużo zrobić. – Również przy pomocy różnego rodzaju fundacji i grantów – dodaje Darek. – Dyrektor Fundacji Lelewela, z którą razem organizujemy zbiórkę, ma kontakt z ludźmi w Czkałowie. Czasem ich odwiedza, więc zna też dobrze ich potrzeby. Zresztą w ten sposób udało nam się nawiązać współpracę z Fundacją Lelewela, która zgodziła się wesprzeć naszą akcję od strony formalnej. Zbierane pieniądze przeznaczane są na różne cele. Za część kupiony został już sprzęt elektroniczny, taki jak laptopy, czytniki e-booków czy tablety. Znaczna część przeznaczona zostanie na remont Domu Kultury Polskiej i jego docieplenie. Jednak zdarza się też konieczność doraźnego wsparcia. – Dom funkcjonuje dzięki dużemu zaangażowaniu dwóch sióstr zakonnych oraz pani Teresy – mówi Darek. – Ona jest nauczycielką języka polskiego, ale poza zajęciami jest też bardzo zaangażowana w różnego rodzaju przedsięwzięcia mające na celu utrzymanie kontaktu z kulturą polską. Prowadzi chór, w którym również sama śpiewa, i organizuje wyjazdy na różnego rodzaju konkursy. Udało jej się zorganizować
M I A S T O
kilkutygodniowy wyjazd dzieci do Polski w czasie wakacji, jednak nie wystarczyło pieniędzy na pokrycie kosztów wszystkich biletów. – Dla części dzieci ten wyjazd stanął pod znakiem zapytania – dodaje Paweł. – Okazało się, że brakuje trzech biletów po półtora tysiąca złotych. Zasugerowaliśmy im, by napisali oficjalne pismo do Fundacji, żebyśmy część tych pieniędzy przeznaczyli na zakup biletów. POTRZEBY SĄ RÓŻNE Kazachstan, a zwłaszcza jego najuboższe obszary, rozwija się bardzo nierównomiernie i skokowo. W domach zbudowanych z suszonej gliny i słomy jest internet szerokopasmowy, ale czasem nie ma bieżącej wody. – Zapytaliśmy ich, co robią w zimie, i matka jednego z dzieciaków powiedziała, że mają tam lodowisko – relacjonuje Paweł. – Okazuje się, że są tam profesjonalne maszyny do przygotowania tego lodowiska oraz drużyna hokejowa. Zrobiło to na nas ogromne wrażenie. Kiedy jednak zapytaliśmy, czy kibicują swojej drużynie, odparli, że nikt nie chodzi na mecze. Z początku pomyśleliśmy, że chodzi o jakiś prawny zakaz, że jest to traktowane jako nielegalne zgromadzenie, ale wyjaśniono nam, że to kwestia bezpieczeństwa. Nie ma siatek wokół lodowiska i jest duże ryzyko, że w profesjonalnym meczu ktoś oberwie krążkiem i dozna obrażeń. Problem stanowią też łyżwy, które w Czkałowie można wypożyczyć na tydzień, raz na dwa miesiące, ponieważ jest duża kolejka chętnych. – Jak jechaliśmy tam po raz pierwszy, zabraliśmy głównie sprzęt elektroniczny – mówi Darek. – A będąc na miejscu, widzi się, że tam potrzebne są czasem całkiem prozaiczne rzeczy, takie jak pompa do wody.
wroclife.pl Nr 4/2019
13
N A S Z E
M I A S T O
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
W tym momencie obaj roześmiali się, przypominając sobie zabawną historię. – Kazachowie wydali dla nas przyjęcie, podczas którego zaserwowano ich narodową potrawę – beszbarmak – opowiada Paweł, lekko się krzywiąc. – Kosztowało ich to sporo trudu, więc postanowiliśmy wieczorem odwdzięczyć się i pozmywać naczynia po całej, czterdziestoosobowej uczcie. – Klimat jak u mojej babci, w dzieciństwie – wtrąca Darek. – Dwie miski, jedna z ciepłą wodą z płynem do mycia, druga z czystą, chłodną wodą do płukania. W pewnym momencie woda przestaje lecieć, a my patrzymy na siebie i nie wiemy, co robić. Jedna z sióstr zakonnych, które tam pracują, mówi, żeby zostawić odkręcone krany i zaczekać chwilę. Po prostu pompa nie dawała rady. Więc często są to takie małe, prozaiczne rzeczy, o których nikt z nich nawet nie wspomina.
14 wroclife.pl Nr 4/2019
Obaj podkreślają, że nie chodzi tylko o to, by wysłać do Kazachstanu 100 egzemplarzy „Pana Tadeusza” w twardej, skórzanej oprawie, ale także i o to, by tamtejsze dzieci mogły przeczytać „Harry’ego Pottera” po polsku czy obejrzeć film w domu. – Chodzi nie tylko o obcowanie z wysoką kulturą polską i naukę martyrologii – mówi Paweł. – Oni tej martyrologii doświadczyli sami, jeśli nie osobiście, to w poprzednich pokoleniach. – Sytuacja jest dwa razy bardziej skomplikowana niż u nas – dodaje Darek. – U nas również między dużymi miastami a małymi wioskami dochodzi do dysproporcji. Ale tam jeszcze dochodzi do tego kwestia polskości. Czkałowo to trochę wymierająca miejscowość. I chcielibyśmy, aby dziecko, które tam chodzi do szkoły, a potem jedzie do
dużego miasta, nie miało kompleksu dziecka z małej miejscowości. Bo nie dość, że jest osobą pochodzenia polskiego, to jeszcze ma ograniczony dostęp do wszystkiego. Staramy się zabezpieczyć obie te potrzeby. Z jednej strony trochę polskiej oświaty, ale z drugiej tę dozę urządzeń czy infrastruktury – po to, by niwelować dysproporcje między małymi wioskami a większym światem. – Są tam dzieciaki, które potrzebują być pełnoprawnymi uczestnikami tego zglobalizowanego świata, co z perspektywy wioski położonej na rubieżach Syberii może wydawać się karkołomne – dodaje Paweł. HISTORIE MROŻĄCE KREW – Trudno wyobrazić sobie te zsyłki, kiedy się tam nie było – relacjonuje
N A S Z E
Paweł. – Czytaliśmy wcześniej w jakiejś książce, że po wielu tygodniach podróży, w październiku, pociąg zatrzymał się w punkcie docelowym. Jest październik, Syberia, więc wkrótce zaczną się czterdziestostopniowe mrozy. Moje wyobrażenie było takie, że pewnie ktoś miał jakąś siekierę, ściął trochę drzew, zbudowali jakąś chatę, oblepili ziemią i tyle. Ale po przyjeździe do Kazachstanu zobaczyliśmy, jak to tam naprawdę wygląda – tam nie ma drzew. Oprócz nielicznych brzóz i małych zagajników nasadzonych gdzieś przy wioskach, osadach. I ci ludzie, którzy wylądowali tam w październiku 1936 roku, świadomi tego, że nadciąga zima, stanęli przed naprawdę przerażającą wizją swojej najbliższej przyszłości.
Jedynym budulcem, dostępnym na miejscu w nadmiarze, były glina i słoma, które po połączeniu i wysuszeniu stawały się prymitywnymi cegłami. Z tych cegieł wznoszono domy, w których nie było podłogi, tylko klepisko. Domy te ogrzewano malutkim piecykiem. Czym w nim palono?
– Chodziło o witaminy, nie o samo jedzenie – dodaje Darek. – Ludzie byli osłabieni. Jedzenia było naprawdę niewiele i pojawiało się dużo chorób. Wiele osób zmarło w podróży lub w pierwszym roku pobytu w Kazachstanie, bo warunki były bardzo ciężkie. WIĘZIENIE BEZ ŚCIAN
– Kolokwialnie mówiąc – odpowiada Darek – po prostu zbierali krowie odchody, mieszali ze słomą, suszyli na słońcu i w postaci brykietów odkładali na zimę.
Zapytałem, dlaczego nie ma tam drzew i wyszło na to, że jest to kwestia klimatu. – Dla mnie to było duże zdziwienie, tym bardziej że wcześniej byliśmy w Kirgistanie – opowiada Paweł. – Tamtejsze góry przypominają nasze Tatry, więc normalnie występują tam drzewa i krzaki. A potem przekracza się granicę i robi się płasko i łyso.
W Domu Kultury urządzono izbę pamięci, w której jest trochę zdjęć. Stoi też beczka. – Opowiedziano nam historię o beczce, choć akurat nie o tej konkretnej – mówi Paweł. – Ona stała tam jako symbol. Jedna z pań, wyjeżdżając z Ukrainy, zabrała ze sobą beczkę kiszonej kapusty. I przez całą podróż racjonowała po jednej łyżeczce tej kapusty wszystkim ludziom w pociągu, by nie nabawili się szkorbutu.
– To pokazuje, dlaczego oni byli tam zsyłani i dlaczego tak niewielu z nich udało się uciec – dopowiada Darek. – Oni w ogóle nie chcieli stamtąd uciekać, bo nie było gdzie. W zimie ślady są widoczne na kilometry, a nawet w lecie do każdej następnej wioski jest dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów. Nie ma też czym żywić się po drodze, wody jest bardzo mało. To jest step.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
– Usłyszeliśmy jedną taką historię – mówi Darek. – Kazachowie po Wielkim Głodzie nie mieli sił, żeby chować swoich bliskich. Po przybyciu Polacy natknęli się na stos kości i szczątków ludzi, którzy nie zostali pochowani. Sami zatem pochowali tych ludzi, po swojemu, bo nie było wśród nich księży.
I właśnie tym czynem udało im się zdobyć zaufanie i zbudować jakąś relację z Kazachami, którzy później pomogli im przetrwać zimę.
M I A S T O
wroclife.pl Nr 4/2019
15
N A S Z E
M I A S T O
– Przed wyjazdem czytałem trochę książek i opowiadań o tych rejonach – mówi Paweł. – To nie były obozy zamknięte. Oczywiście byli tam strażnicy, ale wszyscy wiedzieli, że nie ma szans uciec. To musiało być naprawdę dobrze zorganizowane, żeby przeżyć w tej dziczy. Bo nawet jeśli nie dopadliby cię strażnicy, to zrobiłyby to wilki. Pamiętam jedną taką historię. Człowiek był transportowany z jednego miejsca do drugiego i strażnik, który go wiózł, strasznie się upił. Jeniec miał szansę uciec: miał wóz, mógł się przebrać. Ale jednocześnie miał też świadomość tego, że nie pokona nieprzemierzonych stepów sam. Więc opatulił tego pijanego sołdata, żeby nie zamarzł, pilnował jego broni, żeby nie oskarżono go o jej zgubienie, i odwiózł sam siebie do obozu, razem z tym żołnierzem. Dziś zimy także bywają tam niebezpieczne. Właściwie nie ma roku, by komuś samochód nie odmówił po-
słuszeństwa w głębokich zaspach, co zwykle kończy się tragicznie. Dlatego nie wolno lekceważyć tego surowego, niegościnnego miejsca.
i poprosić, żeby poruszyli ten temat u siebie. Dzięki temu pisali o nas w „Forbesie” i w „Newsweeku”, gościliśmy też w kilku rozgłośniach radiowych.
„CHCIELIŚMY POSŁUCHAĆ TEJ HISTORII I PONIEŚĆ JĄ DALEJ”
– To jest coś, co samo się napędza, i przy okazji napędza także nas – dodaje Darek. – Stwierdziliśmy po prostu, że jak już tam jedziemy, to zrobimy coś dobrego. Ale to wciąga nas coraz bardziej. Jak już pojedziesz tam, porozmawiasz z tymi ludźmi i zobaczysz, jak żyją, czujesz wobec nich zobowiązanie.
Zapytałem, kim są i dlaczego robią to wszystko. W odpowiedzi usłyszałem wybuch śmiechu i twarde zapewnienie, że są tylko grupą „kumpli z pracy”. Z czasem dołączali do nich znajomi znajomych lub inni ludzie, którzy usłyszeli o ich wyjazdach i o tym, co robią w Kazachstanie. – Nie chcieliśmy, żeby ta akcja związana była z jakąś konkretną firmą – mówi Paweł. – Znajomi pracujący w innych firmach pomagają nam w zakupie tańszego sprzętu czy materiałów budowlanych przeznaczonych na remont. Mamy kolegów związanych z mediami, do których można było zadzwonić
Zapewniają, że wszystko zaczęło się od pasji do podróżowania. – Podróżujemy sami i z dziećmi – mówi Paweł. – Kiedy spotykasz jakieś dzieci, gdzieś w górach czy na jakiejś wyspie na Pacyfiku, i dajesz im wrocławskiego krasnala czy jakiś ołówek z gumką, za którym nie obejrzałoby się w Polsce żadne dziecko, i opowiadasz o naszym kraju, to możesz często dostrzec uśmiech i radość wynikającą z samego faktu, że ktoś się FOT. MATERIAŁY PRASOWE
UCZESTNICY PROJEKTU TO: Wojtek, Romek, Marcin, Przemek, Darek, Marek, Józek, Jarek, Piotr, Wojtek, Andrzej vel Zenek i Paweł.
16 wroclife.pl Nr 4/2019
M I A S T O
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
N A S Z E
nimi zainteresował, nie przeszedł obok obojętnie. Nikt z nas nie chce promować swojego nazwiska, nikt nie chce żyć z niesienia pomocy, ale każdy z nas ma satysfakcję i radość z tego. A że my mieliśmy trochę więcej szczęścia w życiu, przynajmniej dotychczas, to może warto byłoby się też trochę tym szczęściem podzielić. Do końca maja prowadzona była zbiórka za pośrednictwem Facebooka. W najbliższej przyszłości uczestnicy Misji Kazachstan skupią się na realizacji założonych celów – przede wszystkim organizacji remontu Domu Kultury
Polskiej. Jednak zapowiadają, że jeżeli zostaną jakieś pieniądze, to chętnie zakupią też łyżwy czy inne potrzebne rzeczy. Jednak na tym nie koniec. – Zachęcamy do śledzenia profilu Misji Kazachstan na Facebooku (https:// www.facebook.com/misjakazachstan2019/) i w ogóle do interesowania się tematem Polaków w Kazachstanie – mówi Paweł. – Nie mamy i nie chcemy mieć monopolu na pomoc dla tamtych ludzi. Zachęcamy do wspierania wszystkich tego typu inicjatyw. Może ktoś nawet nieświadomie ma bliższą lub dalszą rodzinę gdzieś tam,
na rubieżach Syberii. Mamy nadzieję, że Misja Kazachstan będzie istniała w przestrzeni mediów społecznościowych i zachęci ludzi do działania, nie tylko przez wsparcie naszej inicjatywy. Może ktoś akurat będzie podróżował w tamte okolice i odwiedzi tych ludzi, porozmawia, zapyta, czego potrzebują z Polski. To dla nich duże wydarzenie. Oni nie przyjęli nas ciepło dlatego, że przyjechaliśmy tam z wizją gromadzenia jakichś pieniędzy. Przyjęli nas ciepło, bo tam przyjechaliśmy. Bo chcieliśmy posłuchać ich historii i ponieść ją dalej. To było najfajniejsze w tym, czego doświadczyliśmy.
wroclife.pl Nr 4/2019
17
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
REDAKCJA
FOODSTACJA
Wroclife: Pani Paulino, właśnie otworzyliście nową strefę gastronomiczną. Skąd nazwa FOODSTACJA? Paulina Stach: To połączenie dwóch wyrazów, które w pełni oddają charakter nowej przestrzeni. Stacja to miejsce, w którym zatrzymujemy się na chwilę lub na dłużej. To na stacji łapiemy oddech, kupujemy ulubioną gazetę, jemy coś „na jednej nóżce” lub wygodnie rozsiadamy się w oczekiwaniu na „kolejne zadanie dnia” w naszym codziennym rozkładzie jazdy. To synonim miejsca, w którym warto przystanąć. Ponadto, plac Grunwaldzki to jeden z głównych punktów przesiadkowych we Wrocławiu. Food pochodzi od angielskiego słowa „jedzenie”.
18 wroclife.pl Nr 4/2019
N A S Z E
Nowa strefa gastronomiczna w Pasażu Grunwaldzkim to nowatorski sposób myślenia o przestrzeni. Na wskroś wrocławski projekt zaprasza kolorami, neonami oraz unikatowym designem. Rozmowa z Pauliną Stach, dyrektorem Pasażu Grunwaldzkiego.
M I A S T O
W PEŁNEJ O-KRASIE
Wroclife: Skąd użycie anglojęzycznego członu w nazwie, skoro projekt jest na wskroś wrocławski? P.S.: Powodów jest kilka. Po pierwsze, wielu z naszych klientów to osoby z zagranicy. Po drugie, w nomenklaturze centrów handlowych foodcourt oznacza strefę gastronomiczną. Poza tym, słowo „food” na dobre zagościło w polskiej świadomości. Mamy trend slow food, mamy foodies i mamy FOODSTACJĘ. Wroclife: To bardzo odważna przestrzeń. Nie bali się Państwo tak rewolucyjnego podejścia do strefy gastronomicznej? Czy tego oczekują klienci?
A czego oczekują klienci? Badania wskazują, że wybierają lokale gastronomiczne, które uważają za przyjemne w odbiorze i które „socjalizują” – stąd popularność wspólnych stołów. Wy-
Wroclife: Którą ze stref lubi Pani najbardziej? P.S.: Pytanie powinno brzmieć, którą ze stref lubią najbardziej odwiedzający Pasaż goście. I tu znowu nie ma jednej odpowiedzi. Studenci zdecydowanie przejęli strefę BIBLIOTEKA. Nie było to jednak wrogie przejęcie, raczej naturalne „zasiedlenie” (śmiech). Lampki „Milenki”, długie stoły, tapicerowane krzesła sprzyjają wspólnej nauce. Dowiedziono, że człowiek najedzony jest bardziej efektywny i twórczy, zatem FOODSTACJA to idealne miejsce dla żaków. Jeśli miałabym jednak wskazać moje ulubione zakątki projektu, to postawiłabym raczej na zastosowane w nich nietypowe rozwiązania. Kajaki na ścianach w Odra Barze wraz ze strefą leżaków, sufitowe lustra oraz ściana z telewizorów w przestrzeni widokowej w Hit 91 czy Koło Fortuny nawiązujące do kultowego formatu telewizyjnego. Generalnie cały foodcourt to „dobra zabawa”. Tu nie ma sztampy, nudy i powielania rozwiązań. Duże wrażenie robi również nyska zaparkowana w strefie JUBILATKA. Będąc w naszej nowej strefie gastronomicznej, aż chce się zanucić: „Na luzie żyj, żyj kolorowo”, a nawet „odjazdowo”, bo to naprawdę „odjechany” projekt. Wroclife: Czy nowa strefa gastronomiczna to zapowiedź kolejnych zmian w Pasażu Grunwaldzkim?
WSPÓŁPRACA: PASAŻ GRUNWALDZKI
P.S.: Wrocławianie nie lubią sztampy, są otwarci na nowe rozwiązania. A nowe nie oznacza „modne, acz powtarzalne”. Nowe oznacza „unikatowe”. Na pytanie o to, czy baliśmy się rewolucyjnych rozwiązań, odpowiem: 80 lat temu Finn Juhl stworzył krzesło, które w pierwszej fazie uznane zostało za projekt prowokacyjny. Dziś mebel podbija świat designu, a dwa oryginalne egzemplarze zostały sprzedane na aukcji za 1,5 miliona złotych. Jeśli nie będziemy myśleć niestandardowo, nigdy nie stworzymy czegoś dobrego. Tym bardziej cieszymy się, że już podczas weekendu otwarcia nasza rewolucja odniosła sukces, na który nie musieliśmy czekać 80 lat (śmiech). W FOODSTACJI zawsze jest „pełno”. Projekt został doceniony przez branżę. Powstają kolejne inwestycje tworzone w oparciu o podobne założenia – paradoksalnie, chcąc wymknąć się trendom, stworzyliśmy nowy trend.
bierają miejsca niosące doświadczenia i emocje, choćby takie jak sentymentalne wspomnienia lat 90. Oświetlenie, wystrój i muzyka mają wpływ na emocjonalne postrzeganie przestrzeni i dobre samopoczucie podczas spotkań towarzyskich.
M I A S T O
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
N A S Z E
P.S.: Tak, ale nie chcę zdradzać więcej. Wiemy, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a przed nami jeszcze wiele smacznych „kąsków” w Pasażu Grunwaldzkim.
wroclife.pl Nr 4/2019
19
GAJA TYRALSKA
Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi za „Godne ambasadorowanie kultury polskiej na świecie”, złotym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, „Milito Pro Christo”. Wyróżniona Dolnośląską Nagrodą Kulturalną „Silesia”, Nagrodą Prezydenta Wrocławia oraz tytułem „Zasłużony dla Dolnego Śląska”. Z zespołem Tercet Egzotyczny związana była od początku jego istnienia, czyli od 1963 roku. Podczas ponad 55-letniej kariery nagrała 28 albumów, spośród których 17 to krążki złote, trzy platynowe oraz jedna diamentowa płyta, zawierająca największy hit zespołu: „Pamelo, żegnaj”. W sierpniu 2014 roku w Lubiniu (woj. wielkopolskie) odbyło się uroczyste otwarcie Mu-
20 wroclife.pl Nr 4/2019
FOT. ARCHIWUM ZESPOŁU
N A S Z E
1 maja 2019 roku odeszła od nas ikona polskiej sceny muzycznej, barwny ptak, legenda, wrocławianka, z charakterystycznym głosem i niepowtarzalną charyzmą, liderka legendarnego Tercetu Egzotycznego – Izabela Skrybant-Dziewiątkowska.
M I A S T O
PAMELO ŻEGNAJ!
zeum Tercetu Egzotycznego, w którym znajdziemy m.in. liczne nagrody i wyróżnienia muzyków oraz barwne i charakterystyczne stroje artystki. Zespół objechał cały świat, a w maju zeszłego roku po raz 50. koncertował w USA. Tercet Egzotyczny występował w najbardziej prestiżowych salach, takich jak Carnegie Hall czy Radio City w Nowym Jorku. Artyści zapraszani byli przez największe stacje telewizyjne do programów takich jak „Ed Sullivan Show” czy „Bobby Vinton Show”. Zbierali pochlebne recenzje w prasie, m.in. w „New York Timesie”. Otrzymywali liczne propozycje pozostania poza granicami Polski, jednak zawsze wracali do kraju. Próbowali mieszkać w Warszawie, jednak zdecydowali się na powrót do Wrocławia i tu, na Krzykach, osiedlili się na stałe, gdzie tworzyli i komponowali kolejne przeboje. Gdy pod koniec 2001 roku zmarł wieloletni członek zespołu Zbigniew Adamkiewicz, a nieco później lider i założyciel Tercetu, prywatnie mąż Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej – Zbigniew Dziewiątkowski – artystka nie załamała się i dzięki namowom przyjaciół oraz fanów zaangażowała do zespołu Janusza Konefała i Włodzimierza Krakusa (w 2016 roku zastąpił go Sławomir Marcinkowski). Z nowym składem pierwszy koncert Tercetu Egzotycznego odbył się w czerwcu 2002 roku – to wierna publiczność, która wypełniła wrocławski Rynek aż po same brzegi, dała jej siłę do działania i dalszego tworzenia. Najważniejsze jubileusze zespołu odbywały się w ich rodzinnym mieście – Wrocławiu. To tu w studiu telewizyjnym świętowano 50-lecie istnienia Tercetu – „Dyskretny urok trójkąta, czyli namiętne show Tercetu Egzotycznego” wyreżyserował wówczas
Cezary Studniak. We wrześniu 2018 roku latynoskie rytmy opanowały i wypełniły publicznością Halę Stulecia – to był ostatni koncert zespołu we Wrocławiu i równocześnie huczne obchody 55-lecia jego istnienia. Podczas tego widowiska prezydent Jacek Sutryk (wtedy jeszcze dyrektor Departamentu Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego) obiecał, że 60-lecie Tercetu również będzie zorganizowane w stolicy Dolnego Śląska.
M I A S T O
FOT. ARCHIWUM ZESPOŁU
N A S Z E
Tego już, niestety, nie doczekamy, jednak jesienią ma się odbyć koncert pamięci Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej. Może przy okazji spełni się wieloletnie marzenie artystki i równocześnie przeniesione zostanie do Wrocławia Muzeum Tercetu Egzotycznego? Zważając na próbkę wystawy, którą można było obejrzeć we wrześniu ubiegłego roku w Hali Stulecia, jestem przekonana, że takie muzeum stałoby się ważnym punktem na turystycznej mapie naszego miasta. Izabela Skrybant-Dziewiątkowska była niewątpliwie gwiazdą światowego formatu. Przez całą swoją karierę nie spóźniła się i nie odwołała ze swojego powodu żadnego koncertu. Mimo trosk, które ją w życiu spotykały, z uśmiechem na twarzy szła przez życie. Ci, którzy mieli przyjemność ją poznać, wiedzą, że nigdy na nic nie narzekała i potrafiła obracać w żart przeszkody, które napotykała na swojej drodze. Na koncertach śmiała się, że wszyscy z pierwotnego składu odeszli już do wieczności, a ona jest jak Lenin – „wiecznie żywa”. Nie myliła się: pozostanie zawsze żywa w naszej pamięci i piosenkach, które po sobie zostawiła. Izabela Skrybant-Dziewiątkowska zmarła 1 maja 2019 roku, spoczęła na cmentarzu parafialnym przy ul. Bardzkiej we Wrocławiu. Pamelo, żegnaj!
wroclife.pl Nr 4/2019
21
BARTOSZ ADAMIAK
MY TEŻ WIERZYLIŚMY
W TEORIE
Aleksandra Stefaniak: Często dyskutujemy między sobą na ten temat. To właściwie jeden z powodów, dla których zaczęliśmy myśleć nad tą grą. Wydaje nam się, że tym, co głównie popycha ludzi w stronę teorii spiskowych, jest fakt, że są one proste. Nauka dziś nie jest już taka sexy, jak wtedy, gdy lądowaliśmy na Księżycu. Często pojawia się ona na konferencjach i w czasopismach branżowych, które nie są dostępne odbiorcy niezwiązanemu z medycyną. Za to są osoby, które propagują teorie spiskowe, potrafią je wytłumaczyć w bardzo przystępny i jasny sposób. Podają przykłady, któ-
22 wroclife.pl Nr 4/2019
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
Bartosz Adamiak: Skąd bierze się brak zaufania do medycyny i nauki?
N A S Z E
Antyszczepionkowcy.biz to stworzona przez młode małżeństwo z Wrocławia gra karciana, w której wcielamy się w przedsiębiorcę działającego w biznesie antyszczepionkowym. Z Aleksandrą i Jakubem Stefaniakami udało mi się zamienić kilka słów na temat tego projektu.
M I A S T O
SPISKOWE
N A S Z E
Jakub Stefaniak: Zawsze są to także proste odpowiedzi. Czyli to nie jest tak, że musimy ćwiczyć, zdrowo się odżywiać i chodzić na badania profilaktyczne, tylko – przykładowo – jeśli mamy zawał serca, wystarczy pouciskać sobie jakiś punkt pod nosem i zawał mija. I to jest rzeczywiście coś takiego, co urzeka swoją prostotą. Żyjemy obecnie w bańce informacyjnej. Jeżeli wpiszemy w wyszukiwarkę frazę „szczepienia ochronne”, pierwsze kilka stron wyników to miks informacji naukowych oraz artykułów pseudonaukowych. I jeśli ktoś nie wie, jak weryfikować te informacje, to ta druga opcja zawsze wydaje się bardziej atrakcyjna. B.A.: Więc idzie to także w parze z rozwojem technologii telekomunikacyjnych? A.S.: Oczywiście. Kiedyś tylko najbliższa rodzina wiedziała o czyichś kontrowersyjnych poglądach. Teraz osoby, które mają dość szczególne pomysły na to, co robić z własnym zdrowiem, mogą w prosty i łatwy sposób komunikować się i łączyć w grupy. Na szczęście coraz więcej portali społecznościowych zaczyna działać w sposób bardziej odpowiedzialny. Na przykład Instagram zablokował ostatnio hashtag służący do promowania pseudonauki. YouTube przestał płacić za reklamy, które pojawiają się w filmach pseudonaukowych. Facebook też przestał wyświetlać sugerowane strony o podobnej tematyce, bo wcześniej, jeżeli zapisałeś się do grupy przeciwników szczepień, to natychmiast serwis proponował kilka innych grup, np. przeciwników 5G, wyznawców płaskiej Ziemi itp. To zamykało te osoby w bańce informacyjnej. Widać, że coś się w tym kierunku dzieje, ale nadal dużo łatwiej niż kiedyś jest się tym osobom łączyć.
J.S.: Trzeba też podkreślić, że – w naszej ocenie – głównym źródłem problemu są złe intencje paru liderów ruchów antyszczepionkowych, którzy faktycznie budują na tym swój biznes i czerpią z tego zyski. Zdecydowana większość osób, która wierzy w to, że szczepienia są złe, padła ofiarą manipulacji. Zarówno rodzice, którzy mają jakieś wątpliwości i się boją, jak i osoby, które tworzą i propagują tego rodzaju treści, ale rzeczywiście wierzą w to, że szczepienia są złe. W obu przypadkach są to ludzie, którzy chcą jak najlepiej dla swoich dzieci i którzy się o te dzieci zwyczajnie boją. Po prostu internet podsuwał im bardzo dużo materiałów mijających się z prawdą. Wierzymy, że dzięki takim projektom, jak nasz, ale także dzięki innym akcjom informacyjnym nie jest tak, że antyszczepionkowcy podbijają świat, tylko że większość ludzi nadal wierzy w szczepienia i że wszystkie osoby nastawione do szczepień sceptycznie da się jednak przekonać.
ra prowadzi swoją akcję „Prezenty bez pudła”. Wspólnie z naszym partnerem – firmą bethink, która uczestniczyła w naszej akcji marketingowej – łącznie kupiliśmy prawie 6000 szczepionek. Aktualnie trafiły one już do UNICEF-u i zostały wykorzystane zgodnie z aktualną strategią tej organizacji. B.A.: Czy wierzą Państwo, że za pośrednictwem gry można dotrzeć do przeciwników szczepień i wpłynąć na ich opinię?
B.A.: Na czym polega projekt antyszczepionkowcy.biz? J.S.: Cała akcja opiera się na dwóch filarach. Po pierwsze: stworzyliśmy grę planszową, która służy rozrywce, ale także pokazaniu tego poważnego tematu, jakim są szczepienia i ruchy antyszczepionkowe, w takiej trochę satyrycznej formie. Ma to być forma przystępna dla ludzi niekoniecznie związanych z branżą medyczną i ochroną zdrowia. Drugim filarem naszej działalności był aspekt społeczny: od każdego sprzedanego egzemplarza gry ufundowaliśmy dwie szczepionki na cele ochronne. Zatem chcieliśmy nie tylko zainteresować ludzi tematyką szczepień, ale także przy okazji pomóc zebrać środki na cele społeczne. B.A.: Gdzie te szczepionki trafią? J.S.: Zdecydowaliśmy się na przekazanie ich na rzecz organizacji UNICEF, któ-
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
re wydają się być sensowne i przekonujące.
M I A S T O
wroclife.pl Nr 4/2019
23
N A S Z E
M I A S T O
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
ANTYSZCZEPIONKOWCY.BIZ TO: Aleksandra Stefaniak – lekarka i doktorantka na Uniwersytecie Medycznym im. Piastów Śląskich we Wrocławiu Jakub Stefaniak – programista
A.S.: Jeżeli chodzi o naszą grę, to ma ona zupełnie inną funkcję. Naszym typowym odbiorcą ma być osoba, która albo już jest przekonana do szczepień, albo myśli, że może jest ziarenko prawdy we wszystkich teoriach spiskowych dotyczących szczepień. Nie celujemy w zagorzałych przeciwników szczepień, ponieważ wydaje nam się, że nie jesteśmy w stanie nic tutaj wskórać. Zrobiliśmy takie badania ankietowe wśród osób, które w naszą grę grały, i ponad 80 procent powiedziało, że może ona stać się platformą do dyskusji z osobami nieprzekonanymi do szczepień, które uważają, że prawda może leżeć gdzieś pośrodku. J.S.: Jeszcze 10 lat temu, kiedy mieliśmy dziecko, które powinno być zaszczepione zgodnie z bieżącym kalendarzem, była to oczywista decyzja, nikt nie miał żadnych wątpliwości. Aktualnie w in-
24 wroclife.pl Nr 4/2019
ternecie można znaleźć wiele wpisów młodych rodziców, którzy są zdrowo myślącymi, racjonalnymi ludźmi i chcą swoje dzieci zaszczepić, ale pod wpływem właśnie internetu czasem nie śpią przez kilka dni ze strachu, że coś złego mogłoby się wydarzyć. Nasza gra ma pomóc właśnie tym ludziom zobaczyć, że ruchy antyszczepionkowe mają swoją narrację, ale mają także swoje motywy. Mówią, że szczepienia są złe, a zaraz potem dodają, że na szczęście mają takie tabletki z kiszonej kapusty, które nie dość, że sprawią, iż nie trzeba się szczepić, to jeszcze czynią nas niemal nieśmiertelnymi. I my pokazujemy w przewrotny sposób, dlaczego komuś może zależeć na budowaniu tej atmosfery strachu. B.A.: Na czym polega gra? A.S.: Wcielamy się w hochsztaplera,
który z jednej strony próbuje sprzedać swoje tabletki z kiszonej kapusty, a z drugiej próbuje przepchnąć ustawę dotyczącą zniesienia obowiązku szczepień. Całość zaczyna się w momencie, kiedy zostaje utworzona Naczelna Izba Antyszczepionkowa. Jako gracze jesteśmy członkami tej izby i rywalizujemy ze sobą o fotel prezesa. Chodzi o to, żeby zdobyć jak najwięcej punktów wizerunku i by zostać tym prezesem, najlepszym antyszczepionkowcem w gronie. J.S.: Jest jeszcze drugi, bardziej przewrotny aspekt. Budujemy nasz wizerunek takiego najbardziej zasłużonego dla sprawy działacza ruchu, ale równocześnie sami nie musimy wierzyć w te antyszczepionkowe kłamstwa. Możemy być racjonalnymi ludźmi. I kiedy w trakcie gry zaczynamy mieć kontakt z różnymi chorobami, sami możemy się zaszczepić. To oczywiście źle wpływa na
N A S Z E
nasz wizerunek jako antyszczepionkowca, ale z perspektywy mechaniki gry sprawia, że zaczynamy być odporni na poszczególne choroby. Nasze szanse, że sami nie poniesiemy negatywnych konsekwencji kontaktu z tymi chorobami, gwałtownie rosną. Czyli z punktu widzenia mechaniki zarządzamy ryzykiem. Decydujemy, czy chcemy być prawdziwymi, wiernymi antyszczepionkowcami, ale kosztem tego, że sami możemy cierpieć na skutek chorób, czy też wolimy być hipokrytami, ale żyć bezpiecznie i dostatnio. B.A.: Kto przegrywa? A.S.: U nas nie ma przegranych. Osoba, która zdobędzie zero punktów, czyli prawdopodobnie zaszczepi się na wszystko, nie przepchnie żadnej ustawy, nie uda jej się być dobrym biznesmenem i odpowiednio inwestować pieniądze w te bezużyteczne przedmioty, zostaje tajnym agentem Głównego Inspektoratu Sanitarnego.
J.S.: Tak. Jest 110 elementów talii. Karty są dwustronne: na rewersie mamy taką piękną ziębę, która lubi pieniążki, a z drugiej strony właśnie jakieś ustawy, o które walczymy, karty chorób, produkty i różne formy wpływów. Sama mechanika przypomina trochę grę w oczko. W naszej turze odsłaniamy elementy z talii i jeśli zaczynają pojawiać się choroby, musimy podjąć decyzję, czy rezygnujemy i spieniężamy zyski, czy będziemy zachłanni i zaryzykujemy utratę wszystkiego. A.S.: Zdecydowaliśmy się na grę karcianą z prostego powodu: wszystkie elementy można także pobrać za darmo z naszej strony i wydrukować sobie samodzielnie. Zależało nam na tym, żeby każdy mógł w tę grę zagrać. B.A.: Ale można ją także kupić? A.S.: Jak najbardziej. Teraz prowadzimy przedsprzedaż. Kiedy zakończymy już produkcję, najprawdopodobniej we wrześniu, gra będzie rozsyłana. W pierwszej kolejności trafi do osób, które wsparły nas na polakpotrafi.pl.
B.A.: Planowali Państwo pierwotnie zebrać 10 tysięcy złotych. Ostatecznie jednak udało się zebrać… trzynaście razy więcej! J.S.: Cała kampania była planowana z uwzględnieniem tego, jaka będzie kwota finalna. Dla nas była to przede wszystkim przedsprzedaż gry. To, że tak dużo osób zdecydowało się ją kupić, oznacza, że możemy wydać ją w znacznie większym nakładzie, niż pierwotnie zakładaliśmy. Lwią część tej kwoty pochłoną podatki, koszty wysyłki czy druku. Ale dzięki temu, że udało nam się sprzedać więcej egzemplarzy, mogliśmy także zwiększyć ilość szczepionek. Zamiast pierwotnie planowanej jednej szczepionki do gry, finalnie ufundowaliśmy dwie. Mogliśmy także podnieść jakość finalnego produktu. W wersji minimalistycznej zakładaliśmy, że będzie to mały nakład i papier gorszej jakości. Dzięki temu, że ten nakład jest odpowiednio duży, możemy założyć, że będzie to gra z segmentu premium, z bardzo dobrymi materiałami i z bardzo wysoką jakością wszystkich komponentów. A.S.: Dodatkowo jeden z progów, który udało się nam osiągnąć, zakładał,
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
J.S.: Ale zwycięzca oczywiście może być tylko jeden. I tu już zależnie od tego, w ile osób gramy, jest to osoba, która jako pierwsza zgromadzi określoną ilość punktów wizerunku.
B.A.: I jest to gra karciana?
M I A S T O
wroclife.pl Nr 4/2019
25
N A S Z E
M I A S T O
że wydamy grę w wersji angielskiej i zaprezentujemy ją na międzynarodowym forum. Już teraz wiemy, że została ona wytypowana do prezentacji na ogólnoświatowym kongresie gier 9th Games for Health Europe Conference w segmencie zdrowia. W październiku jedziemy do Eindhoven, by zaprezentować to, co udało nam się zrobić. B.A.: Czy są plany na kolejne gry? J.S.: Aktualnie pracujemy nad przetłumaczeniem kart na język angielski, ale jeśli projekt będzie miał potencjał na arenie międzynarodowej i jeżeli uda się pozyskać partnerów, sądzimy, że to jest coś, na czym będziemy się skupiać. Prac nad innymi grami aktualnie nie planujemy, bo nie jest to coś, czym byśmy zajmowali się zawodowo. Ostatnie pół roku to właściwie był dla nas obojga dodatkowy etat,
realizowany w nocy. Był to bardzo duży projekt i nie spodziewaliśmy się, że pochłonie tyle czasu i sił. Będziemy go na pewno mile wspominać, ale przez jakiś czas musimy od nowych projektów odpocząć.
z przymrużeniem oka, bo jestem przekonany, że żadna z nich w naszą grę nie grała. Nie mieliśmy sytuacji, w której okazałoby się, że ktoś z naszych znajomych jest przeciwnikiem szczepień i był grą zbulwersowany.
A.S.: Ale też nie mówimy „absolutnie nie”. Była to bardzo satysfakcjonująca praca. To wspaniałe móc zobaczyć, jak ludzie reagują na grę. A także to, z iloma osobami rozmawialiśmy o szczepieniach w trakcie testowania gry, i jak te inne osoby włączały się w akcję, idąc z grą do swoich znajomych. To była bardzo satysfakcjonująca praca.
A.S.: Jedyny nieprzyjemny akcent to taki, że pojawiły się insynuacje, że nasza gra obraża rodziców, którzy obawiają się szczepień. Mocno podkreślamy od samego początku fakt, że w naszej grze nie ma absolutnie nic o rodzicach, którzy obawiają się szczepień. My się z nimi bardzo emocjonalnie wiążemy, ponieważ – naszym zdaniem – nie ma osoby, która kiedyś by nie uwierzyła w jakąś teorię spiskową. My też wierzyliśmy w teorie spiskowe. I jedynym sposobem na to, by się z nich uleczyć, to więcej czytać, więcej rozmawiać i przyznawać się do błędu. Każdy może przecież zmienić zdanie.
B.A.: A czy w takim razie były jakieś nieprzyjemne doświadczenia w związku z pracą nad tą grą? J.S.: Zdarzały się osoby, które negatywnie wypowiadały się na nasz temat, ale przyjmujemy ich krytykę
Odkryj NOWE MIEJSCE w industrialnej części Wrocławia Restaurację Aksameet zaprojektowaliśmy z myślą o komforcie i przyjemnym spędzaniu czasu oraz oczywiście dobrym jedzeniu. Kusimy dopracowanym, w najmniejszych detalach wnętrzem, przyjemną atmosferą, ale przede wszystkim autentyczną i zdrową kuchnią. Restauracja położona w industrialnej przestrzeni Dawnej Pralni, pozwala uciec od zgiełku miasta, dzięki czemu jest idealnym miejscem na spotkanie biznesowe, romantyczną kolację, czy kameralną uroczystość rodzinną. Sezonowa kuchnia i lokalne składniki to podstawa, do tego dokładamy szczyptę kreatywności i dużą łyżkę pasji, dzięki czemu powstają dania, których smak zapada na długo w pamięć. Efekt przyjemności jest również odczuwalny w naszym cateringu. Realizujemy zamówienia na spotkania biznesowe, kameralne konferencje, jak również prywatne przyjęcia i uroczystości. Aksameet to sztuka przyjemności, na którą należy sobie pozwolić.
ul. Krakowska 180 (Dawna Pralnia) tel. 509 842 628
26 wroclife.pl Nr 4/2019
www.aksameet.pl info@aksameet.pl
BARTOSZ ADAMIAK
WROCŁAW OKIEM TATY:
KIEROWCO,
My wszyscy – zwłaszcza kierowcy – mamy taką cechę, że lubimy szukać winy u innych. Korki tworzą się, „bo od lat nie wyremontowali tej ulicy”, „bo są za krótkie cykle świateł”, „za długie cykle świateł”, „bo gdzieś jest podporządkowana, a powinno być pierwszeństwo”, ale przede wszystkim dlatego, że „inni jeżdżą źle”. Tymczasem jeśli chodzi o przyczyny powstawania korków, to odkryli je już dawno tzw. amerykańscy naukowcy. Ja zaś postaram się usystematyzować je w pięciu punktach. Korki powstają z sumy ich wszystkich, pomnożonych przez liczbę ulic w mieście. 1. Płynność jazdy Ostatnio jechał przede mną facet. Oczywiście na szybie zainstalowana
N A S Z E
FOT. DAVID EMRICH
Korki to jedna z największych zmor mieszkania we Wrocławiu. Gdziekolwiek chcesz się wybrać, tam towarzyszą ci korki. Z wyjątkiem godzin między pierwszą a czwartą w nocy, ale wtedy nie zabierzesz dzieci np. do zoo. No chyba że zamierzacie razem ukraść żyrafę.
M I A S T O
SPÓJRZ NA SIEBIE!
wroclife.pl Nr 4/2019
27
M I A S T O
kamera samochodowa (tzw. dashcam), żeby były dowody na tych wszystkich idiotów, którzy ośmielą się wymusić mu pierwszeństwo. I widzę, że gdy samochód przed nim rusza, on spokojnie jeszcze sobie stoi i kontempluje życie. Dopiero po kilkunastu sekundach podejmuje dalszą jazdę.
niać. Czasem trzeba skręcić z lewego pasa, czasem z prawego. Jednak wiara w to, że można poruszać się w korku szybciej dzięki częstym zmianom pasa, jest porównywalna z wiarą, że można szybciej dojść do kasy z zakupami, często zmieniając kolejkę. Tu potrzebny jest zdrowy rozsądek i skupienie.
Otóż korki biorą się właśnie z takich postaw – kilka czy kilkanaście sekund na każdym kierowcy, któremu się nie spieszy. I mamy czerwone. W efekcie trzy auta, które jeszcze zdążyłyby przejechać skrzyżowanie, zostają na światłach. Dziesięć cykli i mamy trzydzieści pojazdów plus te, które chcą się włączyć z podporządkowanych, a nie mogą. A świateł w mieście są przecież setki.
3. Zaduma nad kolizją Nie da się wyeliminować drobnych kolizji. Jest to naturalny element życia w dużym mieście. I ogólnie można by pokusić się o takie życzenia, żebyśmy tylko z takimi zdarzeniami drogowymi mieli do czynienia. Natomiast ekstremalnie istotne dla zachowania płynności drogowego życia miasta jest to, by po takiej zwyczajnej, lekkiej kolizji w miarę możliwości szybko i bezpiecznie usunąć oba pojazdy na pobocze i tam kontynuować kłótnię o to, kto zawinił – przy powtórkach z dashcamu.
Kluczem jest płynność jazdy. Rozumiem, że stanie w korku jest nudne i niektórzy lubią sobie w drodze do pracy obejrzeć ulubiony serial na smartfonie, ale auto to nie miejsce na relaks. Trzeba działać, reagować, obserwować. Szyby są przezroczyste po to, żebyśmy mogli patrzeć dwa samochody dalej! Gaśnie światło stopu – jedziemy, zmienia się światło na skrzyżowaniu – jedziemy. Akcja i reakcja! 2. Prawo drugiego pasa Z pewnością staliście w kolejce do kas w supermarkecie i wiecie, że ta druga kolejka zawsze jest szybsza. Chyba że przejdziemy do niej – wówczas szybsza okaże się pierwsza, w której już nie stoimy. Jest to „prawo tej drugiej kolejki”, które działa zawsze. Dokładnie tak samo działają pasy ruchu! Wielu kierowców sądzi, że dokonując ciągłych zmian pasa ruchu, dotrze na miejsce szybciej. Problem w tym, że zmiana pasa ruchu, o ile nie jest zrobiona płynnie (znów – płynność!), generuje mikrosekundowe opóźnienia w całej arterii. Oczywiście pasy są po to, by je zmie-
28 wroclife.pl Nr 4/2019
wstrzymają się przed wciśnięciem pedału gazu do dechy, by wyskoczyć kilka metrów do przodu i zburzyć tę piękną harmonię. Taki „zepsuty ząbek suwaka” sprawia, że ruch na pasie, który płynnie łączył się z naszym pasem, na chwilę zamiera. Dalej działa tzw. efekt motyla: kilometr wcześniej ktoś próbuje włączyć się do ruchu z podporządkowanej, ale nie może. Za nim ustawiają się kolejne auta. Oczywiście wszyscy nieustannie zmieniają pasy i oglądają seriale na smartfonach.
Jeżeli nikomu nic się nie stało, mamy lekko zarysowany zderzak lub wgniecenie w błotniku, naprawdę nie ma powodów do tego, by ruch blokować, stwarzając przy tym zagrożenie przez wymuszanie konieczności wymijania miejsca kolizji. Co ciekawe, niektórzy ludzie cierpią przez stanie w korku z powodu kolizji, o których nawet nie mają pojęcia, bo wydarzyły się kilka kilometrów dalej. 4. Jazda „na suwak” Osobiście uwielbiam jazdę „na suwak”. Nic nie nastraja tak pozytywnie do życia, jak dobrze funkcjonujący suwak – te auta ustawiające się w równych odległościach, ci kierowcy porozumiewający się bez słów, ta synchronizacja. To prawdziwy uliczny balet stali i szkła, sztuka najwyższych lotów. Ale, niestety, zdarzają się czarne owce – kierowcy, którzy nie cenią sobie piękna i za nic mają niepisane zasady. Mają dashcamy, żeby udowodnić innym ich niedoskonałość, ale sami nie po-
FOT. PAUL VOLKMER
N A S Z E
5. Ogólny brak kultury i emocje Chamstwo, arogancja, patrzenie z wyższością na innych to zespół cech, których nie lubię u kierowców, a które występują nader często. Samochód tak jakoś działa na człowieka, że musi się odegrać na innych. Jeśli nie nakrzyczeć, to zwolnić i zatrąbić, albo chociaż „usiąść na zderzak” i prowokować. Muszę się do czegoś przyznać: też tak kiedyś reagowałem. Moi znajomi wiedzą, że jestem chodzącą oazą spokoju, która rozsiewa wokół siebie atmosferę ciszy i odprężenia niczym kwiat lotosu na tafli jeziora. Ale za kierownicą nieraz czułem się jak Michael Douglas w filmie „Upadek”. Do czasu, aż dokonałem pewnego przełomowego odkrycia. Zdarzyło się to właśnie w korku. Próbowałem włączyć się do głównej, stojąc na lekkiej górce, na gazie i sprzęgle (bardzo
niedobrze dla sprzęgła). I chciałem się włączyć, bo było akurat miejsce, ale gość z dashcamem zobaczył mnie, dodał gazu i wyskoczył do przodu. Wściekłem się i siadłem mu na zderzak, żeby się zemścić. Niestety, staliśmy w korku i jedyne, o mogłem robić, to podjeżdżać do niego maksymalnie blisko. Tymczasem on – jakby złośliwie – pozwalał, by przed nim tworzyła się duża przerwa. I jeszcze sobie papieroska palił. Wojna totalna, rzec można. Wtedy spłynęła na mnie kojąca myśl. Do dzisiaj, kiedy zdarzy mi się trafić na jakiegoś niekompetentnego kierowcę, wracam myślami do tej sytuacji i uspokajam się. Uświadomiłem sobie, że to zupełnie przypadkowe spotkanie. Za dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut nasze drogi rozjadą się definitywnie. Ja pojadę do domu, przywitam się z żoną i dziećmi, zjem pyszny obiad. A on? Pojedzie sobie tam, gdzie jego miejsce – do
krainy niekompetentnych kierowców. I niech tam sobie jedzie. Niech znika jak najszybciej. Morał Ruch uliczny to przestrzeń, którą musimy się wszyscy jakoś podzielić. Wszyscy mamy jeden interes: dojechać gdzieś w miarę sprawnie. Nieprzestrzeganie niepisanych zasad, jeżdżenie byle jak oraz brak kultury – to wszystko przekłada się na pogorszenie płynności ruchu, ale także i jakości naszego życia. Denerwujemy się, tracimy czas i pieniądze, a dodatkowo jeszcze dokładamy swoje pięć groszy do formowania toksycznej otuliny wokół naszego miasta – a zatem i naszych dzieci. Dlatego warto spojrzeć w pierwszej kolejności na siebie, na swoje umiejętności i zachowanie w ruchu. Nikt przecież rozmyślnie nie jeździ źle po to, by tworzyły się korki. To kwestia świadomości.
wroclife.pl Nr 4/2019
29
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
JAK KATARZYNA SZYDŁOWSKA-BISKUP
PRACOWAĆ
Korporacje, średnie, a nawet małe start-upy szukają sposobów, aby stworzyć komfortowe warunki do pracy dla interesujących ich specjalistów. Bezrobocie w stolicy Dolnego Śląska jest na rekordowo niskim poziomie (na koniec 2018 roku było to 1,8%), a firmy rekrutacyjne ścigają się, aby zaproponować kandydatom jak najlepsze warunki współpracy. Benefity takie jak prywatna opieka medyczna, karnety do klubów fitness, lekcje języka angielskiego i rozbudowany program szkoleń stają się standardem w sektorze firm prywatnych. Przedsiębiorstwa projektują biura ze wsparciem ekspertów, tak aby stworzyć najlepsze warunki pracy dla swoich zespołów. Chillout roomy, strefy rekreacji, w których pra-
30 wroclife.pl Nr 4/2019
W E M I E S Z K A Ć
Wrocławski rynek pracy przeszedł w ostatnim czasie ogromne zmiany. Pozycja pracownika uległa wzmocnieniu, a firmy prześcigają się w wysiłkach, aby go pozyskać i zatrzymać. Jak to robią?
W R O C Ł A W I U
W 2019 ROKU WE WROCŁAWIU?
M I E S Z K A Ć
cownicy mogą odpocząć w przerwach od obowiązków, mają swoich licznych zwolenników. Wypoczęty i zrelaksowany specjalista ma dzięki temu być bardziej efektywny oraz zaangażowany w realizację codziennych obowiązków. Niektóre korporacje poszły nawet o krok dalej: zatrudniają happiness managerów, których najważniejszym zadaniem jest tworzenie przyjaznej i miłej atmosfery w miejscu pracy. Biuro ma kojarzyć się pracownikom z przyjemnie spędzonym czasem, w trakcie którego pracują, ale również odpoczywają i integrują się z pozostałymi członkami zespołu. Okazji do tego nie brakuje! Wyjazdy za miasto, wspólne kolacje i wypady do kina, wydarzenia dla rodzin oraz eventy sportowe dają szansę na poznanie swoich współpracowników od innej strony. Wzmocniony w ten sposób zespół ma nie tylko lepiej realizować codzienne zadania, ale w większym stopniu utożsamiać się z firmą, w której pracuje. ZOSTAŃ SWOIM SZEFEM Mimo wszystkich udogodnień, jakie oferują pracownikom korporacje, część z nich decyduje się na odejście i rozpoczęcie budowania własnego biznesu. Własna firma to jednak zupełnie nowy styl pracy, a nawet styl życia! Poczucie kontroli, możliwość podejmowania decyzji i kreowania własnego sukcesu jest na pewno bardzo pociągające, ale również wiąże się z dużą odpowiedzialnością. Szczególnie gdy zatrudniamy pracowników, którzy ufają, że co miesiąc otrzymają od nas wynagrodzenie.
W R O C Ł A W I U
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
bo tylko dzięki temu unikniemy gorączkowego poszukiwania nowych zleceń, pozwalających nam na przetrwanie. PUŁAPKA FREELANCE’U? Bycie freelancerem lub właścicielem niewielkiej firmy na pewno wiąże się z jednym plusem: elastycznymi godzinami pracy. Możesz zaplanować swój dzień zgodnie z potrzebami i dopasować go do własnego rytmu biologicznego. Więc jeśli nie lubisz wstawać wcześnie rano, samozatrudnienie może być dla Ciebie dobrym rozwiązaniem. Praca w domu czy w popularnej sieciowej kawiarni stała się nieodłączną częścią życia początkujących przedsiębiorców. Jednak pracując przy stole we własnej kuchni lub na kanapie z laptopem, można bardzo łatwo rozproszyć się codziennymi obowiązkami. Pod koniec dnia będziemy mieć idealnie wysprzątane mieszkanie, pusty kosz na pranie i… zero ukończonych zadań. Albo obowiązki pochłoną nas w takim zakresie, że będziemy pracować od rana do wieczora, bez szans na odpoczynek. Do tego, jeśli prowadzimy jednoosobową działalność, szybko możemy poczuć się samotni i nieco wypaleni.
CZAS I MIEJSCE MAJĄ ZNACZENIE Tymczasem nie od dziś wiadomo, że własny komfort i satysfakcję należy budować na solidnych podstawach: balansie między życiem prywatnym i zawodowym. Szansę na to dają biura serwisowane oraz strefy coworkingowe. Jednym z nich jest właśnie otwarte WORKO, które powstało w biurowcu Promenady ZITA przy ul. Słonimskiego. Za cenę miesięcznego, elastycznego abonamentu przedsiębiorca uzyskuje dostęp do w pełni wyposażonego biura (prawie 1000 mkw.) z kuchnią oraz salami konferencyjnymi. W strefie coworkingowej może rozsiąść się na wygodnych krzesłach lub kanapach i spokojnie popracować w atmosferze skupienia z innymi przedsiębiorcami. Przestrzeni na pewno nie zabraknie, ponieważ na dwóch piętrach zlokalizowano 125 miejsc do pracy. WORKO znajduje się na terenie kompletnej dzielnicy Promenady Wrocławskie – restauracje, sklepy i inne usługi masz w zasięgu krótkiego spaceru. Ale WORKO to przede wszystkim ludzie – kontakt z nimi i wymiana doświadczeń może być początkiem współpracy albo nawet nowego, innowacyjnego biznesu.
wroclife.pl Nr 4/2019
31
WSPÓŁPRACA: VANTAGE
W początkowych fazach rozwoju swojej firmy dobrze postawić na samozatrudnienie, a pierwszych klientów zdobywać jeszcze, gdy pracujemy na etacie. Zapewni to nam płynność finansową i poczucie bezpieczeństwa, choć na pewno będzie się wiązało z pracą po godzinach. Odejście z korporacji niech będzie jednym z ostatnich kroków, które podejmiemy,
W E
KAMILA AUGUSTYN
FOT. MARVIN VAN BEEK
NOWE OSIEDLE
Z PRYWATNYM PARKIEM
32 wroclife.pl Nr 4/2019
W E
to z porami nasadzeń odpowiednich dla poszczególnych gatunków roślin. Już teraz można podziwiać na osiedlu kwitnące drzewa, które cieszą oko zwłaszcza wiosną. Dodatkowo osiedle
Niezaprzeczalnym atutem osiedla jest prywatna strefa sportowo-rekreacyjna, w której oprócz miejsca do grillowania, boiska do gier zespołowych i górki do zimowych szaleństw są także plac zabaw i siłownia. Na terenie całego osiedla planowane są w sumie 4 bezpieczne i atestowane place zabaw – dzięki temu zawsze będziesz mieć pewność, gdzie bawi się twoje dziecko. Znajdź dla siebie jedno z aż 78 mieszkań na osiedlu Partynice House II i zachwyć się elegancją, którą dają płyty elewacyjne Grespania, klinkier i szklane balustrady na balkonach. Wysoki standard to nasz konik. Płatność wszystkich mieszkań tylko teraz możliwa jest w systemie 20/80.
WSPÓŁPRACA: RAFIN
Prywatny park na osiedlu Partynice House to nie tylko puste hasło reklamowe. Od listopada 2018 w ciągu tego roku prowadzone są nasadzenia nawet 9000 tysięcy drzew i krzewów. Związane jest
M I E S Z K A Ć
Jak wyobrażasz sobie swoje wymarzone miejsce do życia? Czy myślisz o swoich dzieciach, które bezpiecznie bawią się pod domem z rówieśnikami? O sąsiadach, którym ufasz i spędzasz wspólnie wolny czas? O ogródku, w którym możesz napić się porannej kawy i parku za oknem, dzięki któremu oddychasz świeżym powietrzem? A teraz otwórz oczy i rozejrzyj się dookoła – na osiedlu Partynice House II masz to wszystko w zasięgu ręki.
W R O C Ł A W I U
NA KRZYKACH!
zostało wyposażone w specjalny system nawadniania, dzięki czemu przez cały rok rośliny będą miały dostarczaną odpowiednią ilość wody, tak by mogły się prawidłowo rozwijać.
MAŁGORZATA ZDZIEBKO-ZIĘBA
WROCŁAWIANKI
PEŁNE
I K A R I E R A
Odważne, wykształcone, przedsiębiorcze, pełne pasji – takie są mieszkanki stolicy Dolnego Śląska. Wrocław je napędza, daje im ogromne możliwości. Tu mogą się kształcić, rozwijać biznesy, tworzyć i inspirować otoczenie.
B I Z N E S
PASJI
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
Żyjemy w mieście bardzo przyjaznym płci pięknej, dlatego wrocławianki są silnymi i niezależnymi kobietami, jak również bardzo wrażliwymi. Wiele z nich zajmuje kluczowe stanowiska w korporacjach, część zakłada swoje firmy, inne po prostu krok po kroku realizują swoje pasje. Jakie są naprawdę? Poznajmy historie czterech bardzo różnych kobiet, których serce na zawsze pozostanie w stolicy Dolnego Śląska. Doktor nauk medycznych Danuta Nowicka, specjalista dermatolog. Adiunkt Kliniki Dermatologii we Wrocławiu, wykładowca Akademii Wychowania Fizycznego, szkoleniowiec, autorka pierwszego w Polsce podręcz
wroclife.pl Nr 4/2019
33
K A R I E R A
I
B I Z N E S
nika do dermatologii skierowanego do słuchaczek szkół kosmetycznych. Zamiłowanie do leczenia odziedziczyła w genach. Wiele lat temu na rogu rynku we Lwowie jej dziadek założył i przez lata prowadził aptekę, która funkcjonuje do dziś. Znany był w okolicy z tego, że sprzedawał swoim pacjentom samodzielnie wyrabiane kremy z dodatkiem olejku z lawendy, który sam w przyaptecznym laboratorium ekstrahował. W tym samym czasie u podnóża Karpat jej babcia prowadziła karczmę – u zbiegu granic trzech kultur, w Cieszynie nad Olzą. Ledwo wiązała koniec z końcem, dlatego na polu i w lesie znajdowała zioła i rośliny, których składniki leczyły większość dolegliwości. Jej mama została lekarzem, specjalistą chorób wewnętrznych i hematologiem. Zaszczepiła w Danucie to, co w pracy lekarza najważniejsze: szacunek do każdego pacjenta, empatię i konsekwencję w dążeniu do właściwego i najlepszego rozwiązania. Dzięki losowi, splotowi dobrych zdarzeń i wytrwałości w dążeniu do celu skończyła równocześnie studia medyczne i kosmetologię, biegając z jednych zajęć na drugie. Zziajana wybiegała z zajęć w prosektorium i wbiegała do pracowni kosmetycznej, by poznać ten zawód od podszewki. – Dermatologia zawsze była moim marzeniem. Jako doktor nauk medycznych, specjalista dermatolog, chcę równocześnie tworzyć piękno i zdrowie – opowiada Danka. – W swojej pracy zajęłam się przede wszystkim dermatologią kliniczną dzieci i dorosłych, ale zawsze pamiętałam o roli właściwej pielęgnacji skóry, nawet u pacjentów z ciężkimi dermatozami. To wszystko doprowadziło mnie do przygotowania pierwszego w Polsce podręcznika z zakresu dermatologii dla osób zajmujących się i uczących
34 wroclife.pl Nr 4/2019
Doktor nauk medycznych Danuta Nowicka
kosmetologii. Uważam, że nawet najlepsze leczenie nie zwalnia z konieczności dbania o skórę, właściwego demakijażu, nawilżania, ochrony przeciwsłonecznej. Książka okazała się sukcesem – została bardzo dobrze przyjęta przez środowisko kosmetologów, doczekała się wielu wydań. Kosmetyka/kosmetologia jest jej ogromną pasją, nie zapomina jednak o swojej podstawowej specjalizacji. Od września ubiegłego roku pełni funkcję konsultanta wojewódzkiego ds. dermatologii i wenerologii dla województwa dolnośląskiego. – Staram się mieć wpływ na rozwiązywanie problemów dermatologicznych pacjentów zwłaszcza spoza ośrodka akademickiego, jakim jest Wrocław. Nigdy nie miałam wątpliwości co do słuszności obranej ścieżki zawodowej. Po prostu nie widziałam się w innej profesji, jak tylko medycy-
na. Gdy skończyłam studium kosmetyczne i kurs pedagogiczny, otworzyła się przede mną kolejna ścieżka – nauczanie. Początkowo trudna, ale zawsze dająca wiele satysfakcji. Lubię swoich studentów, mam nadzieję, że z wzajemnością! Nie sprawdzam obecności na swoich zajęciach: ufam, że ten, kto chce się nauczyć, to przyjdzie. Jak chcę się przekonać, jak dużą mam grupę, zapowiadam wykład dotyczący chorób przenoszonych drogą płciową i tu mogę liczyć na 100% frekwencji! – z uśmiechem opowiada dr Nowicka. Obecnie pracuje w klinice, wykłada na dwóch uczelniach, prowadzi własny gabinet. Na tym nie poprzestała. W maju tego roku, po wielu miesiącach badań, wprowadziła na rynek własną markę dermokosmetyków anty age, opartych na unikatowej formule kompleksu DN No 101. Jej produkty – jako jedyne w Polsce
K A R I E R A
– zawierają opatentowany kompleks kwasu hialuronowego z wodą strukturyzowaną.
– Te światy do dziś snują mi się po głowie i prowokują do powstawania wciąż nowych rysunków i obrazów, w których kreska symbolicznie oplata siatkę linii, złudzenie przedstawianego fragmentu nieistniejącej rzeczywistości… – opowiada o sobie Ania.
B I Z N E S
Wrocław dla „Maleriny” był źródłem inspiracji, wciąż w niej żyje. – Pochodzę z Wrocławia. Czuję się z nim mocno związana, mimo że od ponad roku mieszkam poza jego granicami. Miasto wpłynęło na rozwój mojej wrażliwości i wyobraźni. W mojej twórczości przewijają się motywy ze znanych miejsc we Wrocławiu. Architektura bardzo często pojawia się w moich obrazach i rysunkach, ponieważ w symboliczny sposób przedstawia dla mnie kondycję tworzącego ją człowieka. Jako twórca zachwycam się możliwościami, jakie współczesnemu człowiekowi daje technologia. Równocześnie ubolewam FOT. MATERIAŁY PRASOWE
– Dzięki różnorodności podejmowanych wyzwań oraz ciągłemu kontaktowi z ludźmi mam na to siłę. Nie zapominam oczywiście o czasie spędzanym poza pracą – jest równie ważny, pozwala uporządkować myśli, daje napęd do trudnych czasem decyzji. Wypracowałam w sobie zdolność szanowania swoich decyzji. Uważam, że w czasie, w którym je podjęłam, były najlepsze – z zaangażowaniem opowiada kobieta renesansu. Zapytana o radę dla czytelniczek Wroclife, bez wahania odpowiada: Jeśli powiesz „Ja chcę!”, to się spełni, pewnie nie wszystko naraz, a po kolei, ale z pewnością!
cławskim III LO. Pomysł studiowania na Akademii Sztuk Pięknych zawdzięcza nauczycielce rysunku. Wybrała wydział malarstwa. Kiedy nie rysowała, czytała książki lub chodziła z walkmanem na uszach na długie wędrówki, podczas których pielęgnowała wizje wymyślonych, bezludnych światów.
I
2015 Wrocław Apokalipsa, Anna Kloza-Rozwadowska
Dr Danutę Nowicką możemy znaleźć w sieci pod adresami danutanowicka. pl oraz drnovicka.eu. Anna Kloza-Rozwadowska „Malerina”. To niewątpliwie jedna z barwniejszych wrocławianek. Wszechstronna artystka: maluje obrazy, pisze ikony, tworzy również miniaturowe dzieła sztuki na porcelanie. Jako dziecko dwojga architektów od najmłodszych lat obcowała z pięknem. Jej wrażliwość i niemalże nieograniczoną wyobraźnię kształtowały leśne i górskie wyprawy, plądrowanie ruin zamków na Szlaku Orlich Gniazd, odkrywanie podupadających renesansowych pałaców, zwiedzanie gotyckich katedr, drewnianych kościołów i przystawanie przy przemijających świadkach historii, często poza turystycznymi szlakami. W liceum marzyła o projektowaniu scenografii teatralnej (2-letni epizod w klasie teatralnej w XIV LO we Wrocławiu). Niespełnione nadzieje twórcze, związane z tą klasą, miała szansę spełniać dopiero w klasie o profilu architektonicznym we wro-
wroclife.pl Nr 4/2019
35
I
B I Z N E S
i niepokoję się deficytami emocjonalnymi i duchowymi zagrażającymi rozwiniętej technicznie ludzkości. Artystka stosuje autorską technikę do wykonywania swoich prac: łączy tusz i media malarskie na papierze, płycie lub płótnie. Zajmuje się również malarstwem olejnym, ilustracją i od niedawna ceramiką. – Świat jawi mi się jako gigantyczny organizm, w którym wszystko jest ze sobą połączone, jedno wynika z drugiego i oddziałuje na siebie nawzajem. Przenikają się myśl z materią, natura i kultura, rodzenie się i obumieranie. Ten sposób widzenia świata i kreowanie jego odbić determinuje technikę, w której linie, przeplatając się ze sobą, tworzą gęstą sieć kresek. Anna wierzy, że w kobietach jest ogromny potencjał, tylko trzeba pielęgnować swoje pasje. – Malarstwo olejne jest moją największą miłością, ale nie zawsze udawało mi się z niego utrzymać. Nigdy jednak się nie poddałam i nie zarzuciłam pasji, dla której starałam się znaleźć różne ujścia. Przekonałam się, że warto podążać za marzeniami, nie poddawać się, nie zniechęcać, nawet jeśli na początku będzie trudno. Ciągła nauka, nowe wyzwania to coś, co pozwala podtrzymać „ogień”. Uważam, że to nie sztuka robić „sztukę”, która wyłącznie wisi w galerii i miesiącami czeka na majętnego konesera. Moje obrazy, owszem, czekają na kogoś, kogo uwiodą, ale ja w tym czasie realizuję nowe pomysły twórcze, dzięki którym mam okazję poznać inspirujących ludzi i dowiadywać się o sobie nowych rzeczy. Prace Ani możemy znaleźć na stronach www.annaklozarozwadowska.com oraz www.malerina.com. Współpracuje również z DNA Gallery i Arttrakt we Wrocławiu.
36 wroclife.pl Nr 4/2019
Bernadetta Chudzikowska-Łaś to kosmetolog, podolog, mgr edukacji zdrowia. Jedna z prekursorek podologii w Polsce. Jako uznany specjalista pracuje w zawodzie od kilkunastu lat. Przeszła szereg szkoleń zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami, zdobywając wiedzę od najlepszych specjalistów w Europie. Specjalistka od trudnych przypadków – tak się o niej mówi w branży. Ma szeroką wiedzę związaną z pielęgnacją stóp cukrzycowych, wrastających paznokci i szeregu innych dolegliwości podologicznych. Ściśle współpracuje z Polskim Towarzystwem Podologicznym. Z zespołem specjalistów pracują nad regułami pracy podologa, na podstawie których w Polsce zostanie stworzony zakres uprawnień w tym zawodzie. – Na początku mojej pracy trafiłam na dr Danutę Wronę, która widząc moje zaangażowanie i szczególny zapał przy pracy ze stopami, zainteresowała mnie pacjentami ze stopą cukrzycową. Takie były początki przygody, która trwa do FOT. MATERIAŁY PRASOWE
K A R I E R A
Bernadetta Chudzikowska-Łaś
dziś. Zaczęłam od specjalistycznych szkoleń, z biegiem czasu nawiązałam współpracę z pielęgniarkami, lekarzami. Teraz jednym z moich zajęć jest praca w Wojewódzkiej Poradni Specjalistycznej we Wrocławiu przy Poradni Profilaktyki Stopy Cukrzycowej. Oczywiście w charakterze specjalisty podologa – z zapałem opowiada Bernadetta. Jest to jedna z nielicznych poradni w Polsce, w której pacjenci z takim problemem mogą bezpłatnie skorzystać z pomocy. Poradnia jest finansowana przez Urząd Miejski Wrocławia. Jako gruntownie wykształcona specjalistka, Bernadetta bardzo chętnie dzieli się wiedzą. Prowadzi swoje Centrum Kosmetologiczne, chętnie przygotowuje prelekcje i wykłady na konferencje skierowane do ekspertów z branży kosmetycznej. W 2009 roku otworzyła jedną z pierwszych szkół podologicznych na Dolnym Śląsku. Jej szkoła z roku na rok cieszy się coraz większym zainteresowaniem słuchaczek. Na tym nie poprzestaje – mimo całej masy obowiązków, znajduje czas na studia doktoranckie. Prowadzi badania nad problematyką wrastania płytki paznokciowej zarówno wśród pacjentów dorosłych, jak i dzieci. Największą satysfakcję w pracy daje jej niesienie pomocy pacjentom. Nieraz w wyniku jej działań ratuje zdrowie, a nawet życie. Równie ważna jest dla niej edukacja. – Jak zaczynałam, w Polsce nie miałam się od kogo uczyć. Wiedzę zdobywałam głównie za granicą. Chcę teraz dać możliwości rozwoju polskim kosmetyczkom. Zostałam doceniona jako specjalistka. Wiele osób dzwoniło do mnie z prośbą o konsultację, z zapytaniami o szkolenia. Poczułam, że mogę im pomóc. To dało mi impuls, żeby założyć szkołę – opowiada Benia. – Prowadzę ją od 7 lat i stale się rozwija. W tym roku mamy trzy razy więcej słuchaczek w porównaniu do roku, w którym zaczynaliśmy. Mamy
K A R I E R A
w pełni wyposażoną salę, zajęcia prowadzą lekarze z Uniwersytetu Medycznego i Poradni Stopy Cukrzycowej, zatem sami praktycy. Ludzie, którzy na co dzień zajmują się pacjentami.
co robisz, działasz na rzecz innych, to jesteś doceniana. Bardzo ważne jest, że możesz poczuć się potrzebna. To dodaje skrzydeł, daje poczucie realizacji i zwyczajnie czujesz się szczęśliwa.
Bernadetta jest niewątpliwie jedną z prekursorek podologii w Polsce. Działa również na rynku europejskim. Studentki Genewskiej Szkoły Podologicznej odbyły w jej ośrodku obowiązkowe praktyki, potem wizytowała szkołę podologiczną w Genewie. Ta współpraca stale się rozwija.
Działalność Bernadetty można znaleźć pod adresem podologia.wroc.pl.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
Bernadetta Chudzikowska-Łaś to osoba skromna, ale bardzo odważna i pełna pasji. Zapytana, co może poradzić czytelniczkom Wroclife, które chcą coś zmienić w życiu, bez wahania odpowiada: Nie bać się! Jeśli jesteś pewna tego,
Iza Moczarna-Pasiek to wrocławska artystka, fotografka, feministka. Absolwentka UAM w Poznaniu na kierunku filologia angielska, Blake College w Londynie na kierunku fotografia oraz Gender Studies w PAN w Warszawie. Zaangażowana w tworzenie społecznych projektów kobiecych. Autorka pierwszego w Polsce kalendarza amazonek. Od dawna porusza tematy tabu w pol-
Iza Moczarna-Pasiek
I
B I Z N E S
skim społeczeństwie. Jej projekty zawsze krążą wokół kobiecego pierwiastka, poruszają bardzo ważne, jednak jeszcze trudne dla nas tematy. Stara się je odczarować. Pokazać z zupełnie innej strony, oswoić. Różne etapy rozwoju kobiecości to trzon jej twórczości, który nie jest przypadkowy. „Pochodzę z rodziny, gdzie mocna energia kobieca przepływa z pokolenia na pokolenie. Moja prababcia miała trzy siostry. Moja babcia miała ich cztery. Moja mama była średnią z trzech sióstr, a sama urodziła trzy córki. Najmłodsze pokolenie kobiet w naszej rodzinie to moja córka i jej kuzynki, córki mojej siostry – tak pisze o sobie Iza. – Odkąd pamiętam, eksploruję kobiecość: jej ideę, symbole i atrybuty, manifestacje i przemilczenia. Robię to w życiu codziennym, w swojej pracy, w kontaktach z ludźmi i w tym, jak wychowuję moją córkę. Siła kobiecej tożsamości jest tym, z czym przyszłam na świat, a perspektywa tylu pokoleń kobiet jest mocno obecna w tym, jak sama postrzegam świat i rzeczywistość, w której żyję”. Iza jest silną osobowością. Walczy o kobiety. Na wiele aspektów rzeczywistości nie wyraża zgody i dokłada wszelkich starań, aby ją zmienić. Nie zgadza się na modelowy wizerunek kobiecości, którego symbolami jesteśmy karmieni medialnie każdego dnia. „Każdy inny w swojej formie wizerunek jest deprecjonowany i uważany za kaleki. Standardy, które przyjmują kobiety, są najczęściej nie przez nie same tworzone; co więcej, tworzone są one w sposób sztuczny, niemający nic wspólnego z realnością. Nie czuję zgody na traktowanie normalności ludzkiego życia w każdym jego aspekcie, czasem bardzo trudnym, jakim jest starość czy też choroba, jako czegoś nienormalnego, wstydliwego czy też kompromitującego. Wierzę, że
wroclife.pl Nr 4/2019
37
K A R I E R A
I
B I Z N E S
FOT. IZA MOCZARNA-PASIEK
fakt przemilczania wielości, mnogości i różnorodności, w jakiej manifestuje się życie na Ziemi, rodzi strach przed innością, a ten z kolei agresję. Uważam kobiecość w każdej jej formie za piękną i interesującą, a w swojej pracy staram się przełamywać stereotypy, które mocno zakorzenione w społeczeństwie określają jej wizerunek. Obraz i słowo to narzędzia, przy pomocy których tworzę moje projekty” – pisze Iza na swojej stronie. Działania Izy mają wpływ na modelowanie rzeczywistości, jej projekty są chętnie prezentowane w galeriach, często dyskutowane w mediach. Jest chętnie zapraszana do rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych. W swoich realizacjach pokazuje bardzo różne aspekty kobiecości. Jako świecka rezydentka fotografowała życie mniszek buddyjskiego klasztoru w centrum Hertfordshire w Anglii. Przy współpracy z Wrocławskim Stowarzyszeniem Amazonek Femina – Fenix zrealizowała pierwszy w Polsce kalendarz amazonek. Potem tematykę nowotworów piersi kontynuowała w projekcie „Kobieta ib(rak)”, „Cięcie” oraz „Nim rak da znak”. Kolejne jej ważne przedsięwzięcia to „Panna z dzieckiem” oraz „Harda Wenus”, który realizowała we współpracy z Klaudią Winiarską. – Projekt „Harda Wenus” to akty przedstawiające piękno dużych kobiet. Takich, których wygląd mocno wyłamuje się ze stereotypowego modelu prezentowanego wszem i wobec. Chciałam ukazać piękno takich kobiet i przełamać po raz kolejny społeczne tabu dotyczące kobiecej fizyczności. Moimi modelkami były kobiety, których ciała nie mają rozmiaru 36 i skóry wypieszczonej zabiegami Photoshopa. Moimi modelkami były kobiety, które chodzą po polskich ulicach, pracują, dbają o dom, są matkami, żonami, przyjaciółkami i kochankami.
38 wroclife.pl Nr 4/2019
Nie upiększałam moich modelek, nie stosowałam żadnych zabiegów, które mogłyby zmienić ich fizyczność, sztab stylistów nie przygotowywał ich godzinami do sesji fotograficznej. Są realne i jak najbardziej prawdziwe. Głęboko wierzę, że są piękne dokładnie takie, jakie są – opowiada Iza Moczarna-Pasiek. W kolejnej realizacji „Kobiecość? Próba Re-definicji?” Iza próbuje zmierzyć się
ze współczesną definicją kobiecości. Na tym nie kończy. Do ostatniego projektu, „Syreni Śpiew”, zaprosiła dojrzałe kobiety. Zachęcała je do reflekscji nad swoją kobiecością. Czytelniczkom Wroclife radzi: Żyjemy w czasie zmian. Kobiety mają teraz głos. Używajmy go. Nie pozwólmy, aby nam go ponownie odebrano! Więcej o Izie i jej działalności można poczytać na stronie www.moczarna-pasiek.com.pl.
FOT. FOTOART-TREU
JULIA BAKALARZ
Z WROCŁAWIA NA WEEKEND:
L O W S A Z C
Tam gdzie dawny przepych i nieposkromniona fantazja baroku zostały spalone jak papierowa makieta, dziś istnieje nowy, prężny ośrodek kulturalny i przemysłowy Niemiec. Blask tego niezwykłego miasta jest stopniowo przywracany – ku radości tysięcy odwiedzających go turystów.
N
Y
DREZNO
Prawdopodobnie wielu z was lubi „Grę o tron”. W jednym z odcinków finałowego sezonu mieliśmy okazję zobaczyć, jak smok topi serialową „Królewską przystań” w morzu ognia. Można pomyśleć, że takie rzeczy zdarzają się tylko w legendach, fikcyjnych historiach lub właśnie w filmach. Niestety, jeżeli smoka zastąpimy setkami samolotów zrzucających bomby zapalające, powstanie nalot dywanowy – niemal tak niszczycielski, jak w popularnym serialu. Tak właśnie burza ogniowa wypalała Drezno i wiele innych niemieckich miast w czasie II wojny światowej. Spektakularne zniszczenie perły baroku zapisało się pogrubioną czcionką na kartach historii.
40 wroclife.pl Nr 4/2019
C Z A S
Z polskiego podwórka wiemy, że miasta mają niezwykłą moc odradzania się. Warszawa, Szczecin, Świnoujście czy Wieluń są doskonałym przykładem chęci życia i powstawania z popiołów. Tak też było z Dreznem – miastem królów (również polskich). Aby dotrzeć samochodem z Wrocławia do Drezna, potrzebujemy zaledwie około 3 godzin jazdy wygodną autostradą. Znalezienie noclegu jest banalnie proste, gdyż infrastruktura turystyczna miasta jest bardzo dobrze rozwinięta. DOM ZBIORÓW MUZEALNYCH Od czego zacząć poznawanie przeciętego rzeką Łabą Drezna? Od serca miasta: późnobarokowego zespołu architektonicznego – Zwingeru. Jego budowa rozpoczęła się w 1709 roku i trwała 18 lat. Co ciekawe, odbudowa kompleksu ze zniszczeń wojennych również zajęła 18 lat. Zwinger został oficjalnie zainaugurowany w 1719 r. z okazji małżeństwa księcia Fryderyka Augusta (drugiego króla Polski z dynastii Sasów) z córką cesarza Habsburgów, arcyksiężną Marią Józefą. Początkowo było to „oczko w głowie” Augusta II Mocnego (pierwszego Sasa na polskim tronie), który nie szczędził środków na przepych i luksus królewskiej rezydencji. Śmierć Augusta II w 1733 r. i brak pieniędzy zatrzymały rozbudowę Zwingeru. Dokończono ją w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat.
prestiżowego zrzeszenia Staatliche Kunstsammlungen Dresden. Najważniejszą częścią wystawienniczą jest Galeria Obrazów Starych Mistrzów, w której mieszczą się zbiory dzieł malarstwa europejskiego z okresu od XV do XVIII wieku. Znajdziemy tam obrazy takich klasyków, jak Tycjan, Rembrandt, Peter Paul Rubens czy Albrecht Dürer. W galerii można również oglądać niemal fotograficzne dzieła Bernarda Bellotta Canaletta, który w Polsce znany jest przede wszystkim z doskonałych obrazów XVIII-wiecznej Warszawy. Jako nadworny malarz Sasów włoski mistrz był zobowiązany do malowania jednego obrazu miesięcznie, dzięki czemu możemy podziwiać naprawdę spory dorobek tego artysty. Warto odwiedzić Salon Matematyczno-Fizyczny, który został wzniesiony w 1730 r. jako muzeum na zlecenie Augusta II Mocnego. To jedno z najstar-
W O L N Y
szych naukowo-technicznych muzeów na świecie – główne eksponaty pochodzą z XVI wieku. Dla wielbicieli broni propozycją nie do odrzucenia jest wizyta w Muzeum Historycznym (Rustkammer). Dawna zbrojownia zachwyca bezcennymi zbiorami pancerzy, broni palnej i białej. Liczba eksponatów wynosi prawie 15 tysięcy. August II Mocny założył w 1717 r. Muzeum Porcelany, które posiada bogate eksponaty wczesnej chińskiej, japońskiej i koreańskiej porcelany, jak również zbiory dotyczące historii porcelany miśnieńskiej. Będąc w Zwingerze, warto zwrócić uwagę na Bramę Koronną, która jest najbardziej znanym wejściem do kompleksu. Pod względem architektury przyjmuje styl włoskiego baroku. Na jej
Zespół barokowych budynków koncentruje się wokół dużego prostokątnego dziedzińca (Zwingerhof ). Kompleks od północnego i południowego zachodu otoczony jest przez wody będące pozostałością dawnej fosy miejskiej (Zwingerteich/Zwingergraben), ponadto okala go duży park. Zwinger jest domem niezwykłych zbiorów muzealnych, które należą do
FOT. WIKIIMAGES
wroclife.pl Nr 4/2019
41
C Z A S
W O L N Y
szczycie cztery orły niosą replikę polskiej korony królewskiej, którą August II Mocny nosił w latach 1697-1704. Trzeba również zobaczyć Łaźnię Nimf, która leży ukryta w ścianie fortyfikacyjnej za pawilonem francuskim. Fontanna ta jest uważana za jeden z najpiękniejszych barokowych elementów wodnych w Europie. Jak zapewne zauważyliście, aby dobrze poznać Zwinger, potrzeba dobrych kilku godzin. Każdemu, kto jest wytrwałym turystą, spragnionym wiedzy i skarbów historii, polecamy zamek rezydencyjny, który obecnie jest centralnym punktem Państwowych Zbiorów Dzieł Sztuki w Dreźnie. RESIDENZSCHLOSS Dawna rezydencja Wettynów to zamek książąt Saksonii, znajdujący się w sąsiedztwie Zwingeru. Zamek został wzniesiony w stylu renesansowym w XV stuleciu, później był kilkukrotnie przebudowywany i powiększany. Do 1918 roku służył książętom elektorom i królom Saksonii jako siedziba rządu. W 1945 roku zamek został zniszczony; po latach udało się go odbudować.
Dziś turyści mogą oglądać w nim światowej sławy skarbiec Zielone Sklepienie (niem. Grünes Gewölbe) i Komnatę Turecką (niem. Türckische Cammer), która jest częścią drezdeńskiej zbrojowni, a skrywa niezwykłą kolekcję dzieł sztuki z Imperium Osmańskiego. W zamku można obejrzeć również Gabinet Numizmatyczny czy Gabinet Miedziorytów. Jeśli zmęczą was zamknięte mury i muzea, powinniście pospacerować malowniczymi uliczkami Starego Miasta. Warto zacząć od Augustusstrasse, wąskiej i długiej, która może przypominać hol. Na niej znajduje się Fürstenzug – Poczet Książęcy. Jest to długi na 102 metry, największy na świecie porcelanowy obraz, przedstawiający poczet władców Saksonii od 1123 do 1904 roku. Początkowo było to dzieło wykonane przy użyciu techniki sgraffito. W latach 1904-1907 przeniesiono go na 25 000 porcelanowych kafli pochodzących z fabryki porcelany w Miśni (Meissen). Obraz przedstawia 94 osoby, z których 35 stanowią margrabiowie, hrabiowie, książęta i królowie Saksonii. Co ciekawe, w czasie alianckiego bombardowania nie uległ większemu zniszczeniu.
WZDŁUŻ ŁABY Pozostałe ulice i place są przekładańcami architektonicznymi, które przypominają, jaką drogę odbudowy przeszło Drezno. Bez problemu znajdziemy klimatyczne knajpki, gdzie odpoczniemy od wrażeń turystycznych i historycznych. Atrakcyjny jest spacer wzdłuż wybrzeża Łaby w kierunku Brühlschen Garten, gdzie w upalne dni można na chwilę skryć się w cieniu drzew. Smutną ciekawostką jest fakt, że bulwar wzdłuż rzeki został odbudowany z materiałów uzyskanych z gruzów kościoła Frauenkirche, który był jednym z najważniejszych symboli przedwojennego Drezna. Majestatyczny budynek, który będziemy mijać po prawej stronie, kierując się na wschód, to gmach Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych.
FOT. ID 4917861
Nieco dalej znajduje się Albertinum, które powstało w XVI wieku i przez następne stulecia było arsenałem. W XIX wieku budynek przekształcono w muzeum, w którym mieściła się kolekcja rzeźb. Wówczas budowla nabrała neorenesansowego charakteru i muzeum otrzymało nazwę Albetinum – na cześć ówczesnego monarchy, króla Saksonii Alberta. Muzeum nie najgorzej przetrwało II wojnę światową, jednak zbiory zostały rozkradzione przez Armię Czerwoną. Eksponaty powróciły dopiero w latach 50. XX wieku. Dziś muzeum kusi zbiorami impresjonistów, postimpresjonistów, jak również sztuką nowoczesną. Galeria Nowych Mistrzów jest jednym z najważniejszych zbiorów niemieckiej sztuki współczesnej. W Albertinum znajdują się także wspaniałe rzeźby. NAJCIEKAWSZE MIEJSCA Neumarkt Wielbiciele miejskiego zgiełku, którzy nie chcą zanadto oddalać się od kluczowych punktów Drezna, muszą odwiedzić Neumarkt. Tam gdzie Au-
42 wroclife.pl Nr 4/2019
W O L N Y
FOT. MANNE1409
C Z A S
gustusstrasse łączy się z Neumarkt, znajduje się Muzeum Transportu (Verkehrsmuseum), które zajmuje się wszystkimi aspektami mobilności ludzi: od przeszłości, przez teraźniejszość, aż po śmiałe spoglądanie w przyszłość. Tutaj poznacie odpowiedzi na wszystkie nurtujące was pytania dotyczące komunikacji i tego, jak wpływała ona na społeczeństwo. Historię transportu przedstawiono w ciekawy, interaktywny sposób. W pobliżu znajduje się kościół Marii Panny (Frauenkirche). Jego budowę rozpoczęto w 1726 roku, a konsekrowany został zaledwie siedem lat później. Kościół należał do najbardziej znaczących protestanckich budowli sakralnych niemieckiego baroku. Nie tylko Florencja może poszczycić się imponującą kopułą kościoła. Drezdeński Frauenkirche charakteryzuje się równie imponującym kopułowym sklepieniem, które nazwano „kamiennym dzwonem”. Konstrukcja, ukończona w 1738 r., składa się z dwóch „warstw”, które tworzą wewnętrzną i zewnętrzną kopułę. Całość ważyła 12 tysięcy ton i wspierała się na ośmiu filarach
nośnych. Budynek, podobnie jak większość zabudowy miasta, nie wytrzymał wojennej zawieruchy. Czterdzieści pięć lat później, krótko po upadku „żelaznej kurtyny”, mieszkańcy Drezna podjęli inicjatywę mającą na celu rekonstrukcję najbardziej charakterystycznego elementu panoramy miasta. W październiku 2005 r. kościół został ponownie konsekrowany, udostępniony dla wiernych i turystów.
zabytków Drezna, który został ufundowany przez Fryderyka Augusta II (króla Polski Augusta III Sasa). Oglądając kościół z zewnątrz, nie można nasycić wzroku bogatymi detalami architektonicznymi. Do tego dochodzi jeszcze zespół 78 figur świętych oraz cztery figury przedstawiające alegorie Wiary, Nadziei, Miłości i Sprawiedliwości, umieszczone na balustradach wieńczących nawy i obejście.
Wielbiciele Drezna podkreślają, że kościół z pomnika wojny (przez wiele lat był usypiskiem gruzu) przeistoczył się w symbol pojednania. Podczas rekonstrukcji wykorzystano pochodzące z 1720 r. oryginalne plany Georga Bähra – głównego architekta kościoła. Ciekawostką jest fakt, że większość z ocalonych 43 procent oryginalnego budulca znalazła się w konstrukcji nowego kościoła – ostatecznie elementy pochodzące z ruiny stanowią około 34% nowej konstrukcji.
Wewnątrz architektura kościoła jest znacznie bardziej stonowana. Dominującym elementem jest ołtarz z białego marmuru, wzbogacony brązową ornamentyką. Warto zwrócić uwagę na rokokową ambonę. W podziemiach kościoła znajdują się krypty, w których spoczywają członkowie dynastii Wettynów, królów Saksonii i Polski. W czasie alianckiego bombardowania w 1945 roku również ten kościół uległ zniszczeniu, a jego odbudowa trwała 20 lat.
Spacerując po Starym Mieście, nie da się nie zauważyć jeszcze jednej dominującej budowli: katedry Świętej Trójcy (Hofkirche). To jeden z najcenniejszych
Nowe Miasto Stare Miasto może pochwalić się niezliczoną ilością budynków związanych z dworem królewskim. Teraz proponujemy powolny spacer do teraźniejszo-
wroclife.pl Nr 4/2019
43
C Z A S
W O L N Y
ści. Spacerując mostem Augusta (niem. Augustusbrücke), który kiedyś był najstarszym mostem Drezna, dostaniemy się do Nowego Miasta, do XVI wieku stanowiącego samodzielną część stolicy Saksonii. W tej części miasta atmosfera jest znacznie luźniejsza. Jak tylko miniemy Złotego Jeźdźca (rzeźbę Augusta II Mocnego), można ulec wrażeniu, że historię i powagę muzeów zostawiło się po drugiej stronie Łaby. Im dalej będziemy szli ulicami Nowego Miasta na północ, tym łatwiej natkniemy się na puby, knajpki czy kluby. Neustadt przeszło niesamowitą ewolucję – z drugorzędnej dzielnicy zamieszkanej przez punków i skromnych artystów do nowoczesnej, pełnej energii części miasta. Jak starówka zalana jest turystami, tak tutaj znajdziemy wesołe rodziny z rozbrykanymi dziećmi. Widać, że ta część Drezna ma własny, ludzki krwiobieg: otwarte place zabaw, wiele pchlich targów czy kawiarenki na ulicach zachęcają do dłuższego pobytu. To dzielnica sztuki i kreatywności, więc trudno nie trafić do Pasażu Artystycznych Dziedzińców (Kunsthofpassage) między ulicami Görlitzer Strasse 23/25 i Alaunstrasse 70. Kolorowe budynki z nowoczesnymi instalacjami polubią
nie tylko artystyczne dusze. Bezcelowe spacery to najlepszy sposób na zwiedzanie Neustadt. Jeśli jednak nadal odczuwacie potrzebę odwiedzania muzeów, można wstąpić do Muzeum Kraszewskiego, które jest miejscem dialogu między Niemcami a Polakami. Józef Ignacy Kraszewski opuścił Polskę po powstaniu styczniowym i 3 lutego 1863 roku przyjechał do Drezna. Do 1873 roku mieszkał w willi stanowiącej obecnie siedzibę muzeum. W dawnym domu Kraszewskiego można oglądać stałą wystawę poświęconą jego życiu i twórczości. Muzeum oferuje również wystawy czasowe związane z kulturą i historią obu krajów. Od 2009 r. Muzeum Kraszewskiego organizuje Dni Kultury Polskiej w Dreźnie. Ciekawą osobliwością Drezna jest Yenidze. Budynek, który przypomina meczet, został wzniesiony w 1907 r. i nie był miejscem kultu, lecz fabryką tytoniu. Yenidze został zbudowany w stylu mauretańsko-secesyjnym. Był to pierwszy w Niemczech budynek o wzmocnionej żelbetowej konstrukcji szkieletowej. Obecnie pod kopułą gmachu znajdują się restauracja oraz teatr bajek dla dzieci i dorosłych, często o charak-
SPROSTOWANIE Na prośbę Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie chcieliśmy poinformować, że w artykule „Z Wrocławia na weekend: Kraków”, opublikowanym we Wroclife nr 3/2019 (31), znalazły się informacje sprzeczne ze stanem rzeczywistym. Wystawa „Dzieje polskiej motoryzacji” nie jest już dostępna. W obecnej chwili w Muzeum prowadzony jest remont i dostępne są jedynie: wystawa stała „Tramwaje na Wawrzyńca” oraz wystawa czasowa „Uwaga! Nieprzyjaciel podsłuchuje”. Na zwiedzających w każdym wieku czeka także pełen atrakcji plenerowy Ogród Doświadczeń im. Stanisława Lema. W imieniu Muzeum Inżynierii Miejskiej zapraszamy!
44 wroclife.pl Nr 4/2019
terze orientalnym. Weekendowy wyjazd do Drezna może okazać się za krótki, dlatego warto tu wracać, aby odkrywać coraz to nowe zaułki i patrzeć, jak miasto systematycznie podnosi się z coraz mniej odczuwalnego powojennego upadku. August II, zwany Mocnym, pochodził z dynastii Wettinów. Urodził się 12 maja 1670 roku w Dreźnie. Swój przydomek zyskał dzięki nieprzeciętnej sile fizycznej – ponoć bez trudu zginał w dłoniach żelazne końskie podkowy. W Saksonii przeprowadził liczne reformy polityczne i gospodarcze. W 1697 roku został elekcyjnym królem Polski. W 1700 r. jako elektor saski przystąpił do wojny północnej (przeciw Szwecji), która trwała 21 lat; z czasem wciągnął w nią Polskę. Po klęsce wojsk saskich i wkroczeniu Szwedów do Saksonii w 1706 roku August II abdykował. W 1709 r. powrócił na tron polski, po zwycięstwie Rosji pod Połtawą i dzięki pomocy cara Piotra I. Poparła go również szlachta skupiona w konfederacji sandomierskiej. Okres jego panowania był czasem stagnacji dla Polski, natomiast Saksonia w tym okresie rozkwitała. August II zmarł 1 lutego 1733 roku w Warszawie. August III Sas urodzony 17 października 1696 roku w Dreźnie. Tron saski objął po śmierci ojca w 1733 roku. Koronowany na króla Polski w styczniu 1734 r., jednak jeszcze przez dwa lata trwała walka o uznanie jego panowania przez polską szlachtę. August III Sas nie dbał o siły zbrojne Rzeczypospolitej, bardziej wykorzystując je do toczonych przez siebie wojen z Prusami. Więcej uwagi poświęcał własnemu wystawnemu życiu i powiększaniu bogactwa drezdeńskiego dworu. Był wielkim znawcą i mecenasem sztuki (zwłaszcza malarstwa).
C Z A S
W O L N Y
Prof. Bożena Sacharczuk - dyplom w pracowni prof. Krystyny Cybińskiej ASP we Wrocławiu (1998). Od 2012 pełni obowiązki kierownika Katedry Ceramiki. Laureatka stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP Młoda Polska (2006) oraz stypendium Marszałka Województwa Dolnośląskiego (2007) WYSTAWA CERAMIKI ARTYSTYCZNEJ W UROCZYSKU SIEDMIU STAWÓW LUXURY HOTEL Do końca sierpnia 2019 r. goście odwiedzający Uroczysko Siedmiu Stawów będą mogli obejrzeć wystawę ceramicznych unikatów autorstwa Bożeny Sacharczuk pt. „Nostalgie”. Wernisaż we wnętrzach renesansowego zamku to wyjątkowa szansa, by przyjrzeć się bliżej, poznać i poczuć ceramiczne dzieła artystki.
wroclife.pl Nr 4/2019
45
FOT. ADRIAN TYNC
JULIA BAKALARZ
UPARTA
L O W S A Z C
Znaczna część dziedzictwa kulturowego okolic Wrocławia powstała dzięki żonie Henryka I Brodatego, księcia wrocławskiego. Ta skromna, a zarazem stanowcza kobieta urzekła dawnych mieszkańców Wrocławia. Dziś jej legenda wciąż jest żywa – poznajcie żywot świętej Jadwigi.
N
Y
ŚWIĘTA
Henryk I Brodaty ożenił się z Jadwigą (niem. Hedwig), córką księcia Meranu Bertolda VI i Agnieszki von Rochlitz z rodu Wettynów. Była spokrewniona z cesarzami Niemiec, władcami Węgier, Czech, Austrii i Francji. Urodziła się i wychowała w zamku Andechs w Bawarii. Jadwiga we wczesnej młodości została oddana do klasztoru panien benedyktynek w Kitzingen koło Wurzburga. Tam zadbano o jej znajomość pisania, czytania, języka łacińskiego oraz odpowiedniego komentowania Pisma Świętego. Dyscyplina klasztorna wyrobiła w niej twardą wolę i wytrwałość, ale również szacunek do pracy. Młodość w opactwie bene-
46 wroclife.pl Nr 4/2019
Fragment rzeźby przedstawiającej św. Jadwigę przy kościele św. Jadwigi w Zabrzu-Porembie
C Z A S
dyktynek wpłynęła na jej stosunek do religii i przyszłe wybory życiowe.
przeciwników politycznych, uległ jej namowom.
Już wtedy odczuwała potrzebę jak najbliższego obcowania z Bogiem. Odpowiadała jej codzienna modlitwa, medytacja i liturgia. Chciała pozostać w klasztorze, jednak jej ojciec miał z nią związane inne plany. Około roku 1190 w wieku 12 lat (dokładna data urodzenia Jadwigi nie jest znana) poślubiła księcia Henryka I Brodatego. Ślub prawdopodobnie odbył się w jej rodzinnym zamku Andechs. Już wówczas Henryk odnosił liczne sukcesy polityczne i jego pozycja umacniała się. Po przyjeździe do Wrocławia (Wrotizla) rozpoczęła naukę języka polskiego. Z czasem Jadwiga wywierała spory wpływ na politykę męża. Henryk I Brodaty i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo – kochali się i wzajemnie wspierali.
Z tym wydarzeniem związana jest legenda. Głosi ona, że w czasie kiedy Jadwiga przechodziła pieszo przez oleską ziemię, podczas odpoczynku w jednej z wiosek pozostawiła ślady stóp na dużym, polnym kamieniu. Gdy lokalni mieszkańcy odkryli ślad po księżnej, w pobliżu wybudowali kościół na jej cześć, a nazwę wsi – Kościeliska – zmienili na Hedwigsstein, co oznacza „Kamień Jadwigi”.
LEGENDARNE UWOLNIENIE MĘŻA Jednym z wielu interesujących epizodów w barwnym życiu Jadwigi było udzielenie pomocy mężowi podczas wojny z Konradem Mazowieckim. Henryk I Brodaty miał wesprzeć Małopolskę przed najazdami Mazowieckiego, który cieszył się złą sławą. Po nieudanych starciach z księciem Konrad przy pomocy najemników postanowił go porwać. Na początku 1229 roku Henryk I Brodaty znalazł się w więzieniu w Płocku. Usunięcie głównego przeciwnika otworzyło przed Konradem drogę do zdobycia na okres dwóch lat tronu krakowskiego. Historia z porwaniem Henryka zakończyła się szczęśliwie dzięki interwencji Jadwigi. Dzielna księżna przekonała bezwzględnego władcę Mazowsza do uwolnienia męża. Warunkiem była rezygnacja Henryka z roszczeń do Małopolski. Nie wiadomo, jakich argumentów użyła Jadwiga, ale Konrad, któremu nieobce były morderstwa
NIEZWYKŁA WRAŻLIWOŚĆ Jak na owe czasy Jadwiga wykazywała się ogromną świadomością polityki społecznej. Złożyła szpitala Świętego Ducha we Wrocławiu, który był pierwszą tego rodzaju placówką w księstwie, czy też szpital w Środzie Śląskiej dla trędowatych kobiet. Św. Jadwiga autorstwa A. Wegera
W O L N Y
Wpłynęła również na sprowadzenie rycerskiego zakonu szpitalnego do Oleśnicy Małej. Kolejną legendą związaną z jej działalnością jest historia z wędrownym szpitalem. Ponoć dzięki tak zorganizowanej pomocy docierała do najbardziej oddalonych i niedostępnych miejsc, gdzie ludzie mogli potrzebować pomocy. Wrażliwa na ludzkie troski księżna pochylała się nawet nad losem więźniów. Posyłała im odzież i żywność, a nawet prosiła o oświetlenie świecami lochów. Organizowała przytułki i szkoły dla najuboższych. Henryk, dzięki namowom żony, ograniczył daniny nakładane na najbiedniejszych. Jadwiga wspólnie z Henrykiem fundowali i opiekowali się kościołami i zakonami. Najsilniej była związana z opactwem cysterek w Trzebnicy. To jedna z pierwszych fundacji książęcej pary, datowana na 1202 rok. Pierwsze mniszki przybyły z Niemiec w styczniu 1203 roku. Mimo że Jadwiga była księżną, prowadziła bardzo ubogie życie. Ponoć jedynie na tym tle dochodziło do spięć z Henrykiem, który zwracał uwagę żonie na jej niestosowne zachowanie. Upominał ją, że jako księżna powinna nosić odpowiednie, godne tego tytułu stroje, a nie skromne szaty. Podobnie było z jej dietą: bywało, że jadła tylko chleb i piła wodę. Według legendy pewnego razu Henryk przyłapał żonę na bardzo skromnym jedzeniu – kawałek chleba udało jej się ukryć, jednak woda w kielichu została. Postanowił sprawdzić, jaki trunek Jadwiga pije. Po skosztowaniu zamiast wody poczuł najprzedniejsze wino. Od tego momentu Jadwiga spożywała posiłki jakie chciała, a Henryk przestał w to ingerować.
wroclife.pl Nr 4/2019
47
C Z A S
W O L N Y
NOSIĆ BUTY, ALE NIE NA NOGACH Jadwiga żyła niezwykle ascetycznie. Podania mówią, że chodziła boso bez względu na aurę. Aby zmienić ten zwyczaj niegodny księżnej, namówiono jej spowiednika, aby zwrócił jej uwagę i namówił do noszenia butów. Sprytna księżna nie mogła odrzucić nakazu spowiednika, więc buty nosiła zawsze ze sobą, ale... na sznurku zawieszonym przez szyję lub za pasem. W 1209 roku z inicjatywy Jadwigi (po urodzeniu dzieci) wraz z Henrykiem złożyli dozgonne śluby czystości, uzyskując uroczyste błogosławieństwo biskupa.
To wydarzenie miało zapoczątkować zapuszczanie brody przez Henryka, od której otrzymał przydomek Brodaty. Życie Jadwigi jako matki nie było najłatwiejsze. Urodziła siedmioro dzieci: Bolesława, Konrada, Henryka, Agnieszkę, Zofię, Gertrudę i Władysława. Tylko dwoje, Henryk i Gertruda, dożyło wieku dojrzałego. Bolesław zmarł w dzieciństwie w 1208 roku, Konrad w 1213 roku podczas polowania. Henryk (zwany Pobożnym) poległ w bitwie pod Legnicą 9 kwietnia 1241 roku. Głowę zabitego księcia, zatkniętą na włóczni, zwycięzcy Mongołowie obwozili po obozie. Gertruda przez wiele lat była przeoryszą
klasztoru w Trzebnicy. Po śmierci Henryka I Brodatego Jadwiga postanowiła na stałe zamieszkać w klasztorze cysterek w Trzebnicy, gdzie dokonała żywota w 1243 roku. Spoczywa w bazylice pod wezwaniem św. Jadwigi i św. Bartłomieja, która wraz z zespołem klasztornym od XIV wieku stanowi sanktuarium. Święta Jadwiga jest uznawana za patronkę Polski i całego historycznego Śląska, a także małżeństw i chrześcijańskich rodzin. Pod koniec XX wieku czczona była jako patronka pojednania polsko-niemieckiego. FOT. WIKIPEDIA
Ślub Henryka I Brodatego z Jadwigą z Andechs, według ikonografii z XIV w.
48 wroclife.pl Nr 4/2019
FOT. KAMIL PIOTROWSKI
KAMIL PIOTROWSKI
W S C
Z
A
Rozmowa z Mikołajem Rybackim z zespołu Percival, mającym na swoim koncie m.in. muzykę do gry „Wiedźmin 3 – Dziki Gon”.
O
L
N
Y
ŻADNEJ DROGI NA SKRÓTY
Kamil Piotrowski: Jak to się stało, że zespół folkowy znalazł się na okładce pisma zdecydowanie nie muzycznego, czyli „Nowej Fantastyki”? Mikołaj Rybacki: Przyznam się, że do końca nie pamiętam (śmiech). To było przy okazji wywiadu dotyczącego naszych nagrań do gry „Wiedźmin 3 – Dziki Gon” i związanych z tym koncertów z projektem „Wild Hunt Live”. K.P.: Percival nie jest jedynym zespołem folkowym z Polski, który nagrywał muzykę do gry „Wiedźmin”. O ile pamiętam, swoje epizody miały też grupy Duan i Beltaine, ale głośno stało się o waszej muzyce. Co zadziałało?
wroclife.pl Nr 4/2019
49
C Z A S
W O L N Y
M.R.: Po pierwsze, różnica była chyba taka, że przy częściach 1 i 2 muzyka tych oraz innych zespołów (jak np. Vader) była wykorzystana tylko do celów reklamowych. My i znany też fanom Żywiołak, którego muzykę również znajdziecie w „Wiedźminie”, użyczyliśmy naszych utworów już do ilustracji akcji w samej grze. Dlatego naszej muzyki w grze jest dużo i jest charakterystyczna, bo nagrana na dość nietypowych instrumentach. Jeden z nich, zrobiony przeze mnie, jest nawet unikatem na skalę światową (śmiech!). A dwa, że te utwory, z których część to nasze kompozycje, jakoś przypadły do gustu graczom i fanom „Wiedźmina”, czego przykładem jest ludowa pieśń bułgarska, która już chyba na zawsze będzie łączona z „Wiedźminem”. Nie wiem, co na to sami Bułgarzy… K.P.: Jak zaczęła się wasza współpraca z CD Projekt RED?
K.P.: Zaintrygowałeś mnie… M.R.: Otóż gdy już byliśmy po słowie, w trakcie przeglądania korespondencji mejlowej natrafiłem na mejla z CD Projekt jeszcze z czasów przygotowań do wydania pierwszej części gry, w którym zapraszali nas do współpracy. Tylko ja tego mejla przeoczyłem... K.P.: Żartujesz?! M.R.: Nie, naprawdę (śmiech). Mogliśmy z naszą muzyką zaistnieć już w części pierwszej gry „Wiedźmin”. Z perspektywy czasu myślę, że nie ma czego żałować: po prostu tak miało
50 wroclife.pl Nr 4/2019
K.P.: Jak przygotowywaliście się do tego wyzwania? Czy mieliście jakiś pomysł na muzykę do gry? M.R.: Nie, gdyż na początku była rozmowa tylko o wykorzystaniu tego, co już mieliśmy do tej pory nagrane na czterech naszych płytach. Dopiero potem Marcin Przybyłowicz (dyrektor muzyczny CD Projekt – przyp. red.) wpadł na pomysł, byśmy jeszcze coś dograli. Okazało się to na tyle fajne, że w sumie nagraliśmy materiału co najmniej na kolejne cztery płyty. K.P.: Czy ten dogrywany materiał to były już wasze kompozycje, czy dalej inspirowaliście się muzyką ludową? M.R.: To były takie nasze improwizacje na temat. Mieliśmy bardzo komfortowe warunki do pracy – zawsze to podkre-
ślam we wszystkich wywiadach – które dawały nam dużą swobodę. Marcin zamykał nas w studio i mówił tylko: „Zagrajcie coś smutnego w wolnym tempie, później ten sam motyw, tylko w tempie szybszym, albo coś wesołego”. No to siedzieliśmy sobie i graliśmy godzinami różne rzeczy, które on potem musiał wyedytować, pociąć. Efekt jest taki, że po obróbce nie jestem w stanie rozpoznać motywów, które sam nagrałem (śmiech). K.P.: Ile godzin spędziliście w studiu? M.R.: Pierwsza sesja w studiu CD Projekt trwała tydzień. Potem było jeszcze kilka sesji, takich trzydniowych, w różnych studiach. K.P.: Jak odczuliście tę zmianę jakości pracy? Czy to był dla was swego rodzaju szok, czy raczej miłe doświadczenie, pełne wyzwań? FOT. MATERIAŁY PRASOWE
M.R.: Zdziwisz się, ale bardzo prosto. Gdzieś na przełomie 2012/2013 roku napisali do nas mejla z zapytaniem, czy byśmy chcieli (śmiech). Potem nastąpił szereg ustaleń, przygotowań, spotkań… Ale, jak się później okazało, mogliśmy w tym projekcie wziąć udział o wiele wcześniej.
być. Poza tym lepiej być w trójce niż w jedynce (śmiech).
C Z A S
M.R.: Z jednej strony wykonaliśmy ogromny skok: od nagrań w moim pokoju do pracy na najlepszym, najdroższym, najnowocześniejszym sprzęcie, który np. przypłynął z Hollywood – nagrywaliśmy m.in. w studiu „Sound & More” w Warszawie, gdzie była konsoleta, na której miksowano muzyka do „Gladiatora”. I to słychać w jakości dźwięku. Z drugiej strony te wizyty i nagrania pokazały nam, że np. charakter, unikalna specyfika brzmienia w instrumencie, który zbudowałem, jest już w nim samym i w tym, jak Kasia na nim gra. Nie ma znaczenia, czy był nagrywany u mnie w domu, czy w najdroższym studiu – ten jego pazur ciągle jest słyszalny i na koncertach, i w grze „Wiedźmin 3”. Oczywiście, jakość nagrania jest na zupełnie innym poziomie, ale charakter brzmienia ciągle pozostaje ten sam. Zatem gdyby nie umiejętności i doświadczenie muzyka, najlepsza konsoleta sama z siebie muzyki nie zrobi. I to jest bardzo ważne zwłaszcza dla początkujących muzyków, że jeśli na początku nie zadbają o technikę gry, nie poznają własnego instrumentu, nie posiądą tej podstawowej wiedzy o muzyce, jaką grają, to nawet najlepszy sprzęt niewiele już zmieni. K.P.: Wyobraźnia podpowiada mi, że teraz to się zacznie. Sława, trasy, koncerty, instrumenty za tysiące dolarów, najdroższe studia nagraniowe… M.R.: Też tak kiedyś myślałem, że wystarczy jeden dobry projekt i samo się już dalej potoczy, ale świat tak nie działa. Może, w wyjątkowych przypadkach, komuś taka kariera się uda. W Percivalu zakładaliśmy od początku powolny, ale konsekwentny rozwój, żadnej drogi na skróty. I gdy pojawiła się gra „Wiedźmin 3 – Dziki Gon”, to my już zaczęliśmy zbierać owoce naszej dziesięcioletniej działalności. Pojawiły się płyty, już nie nagrywane w domu, graliśmy dłuższe trasy koncertowe,
rosła liczba fanów – tych w internecie, ale przede wszystkim na koncertach. Wcześniej nie było nic. Graliśmy kilka koncertów w roku na imprezach historycznych, nierzadko w deszczu. W momencie pojawienia się gry zapełnialiśmy już spore sale, więc tak do końca trudno nam jest ocenić, na ile współpraca z CD Projekt popchnęła nasze działania do przodu. Efekt jest, nie ma wątpliwości, bo aby dotrzeć do tylu fanów za granicą, musielibyśmy jeszcze sporo popracować. Dzięki „Wiedźminowi” Percival zaistniał dosłownie na krańcach świata (śmiech). K.P.: Muszę przyznać, że tę waszą pracę u podstaw zawsze było widać. Od początku byliście bardzo aktywni w mediach społecznościowych. Mało kto na scenie etno-folkowej o to wtedy dbał… M.R.: Nawet myślałem o tym ostatnio. Mimo że w tym roku obchodzimy już dwudziestolecie istnienia, jesteśmy bardzo nowoczesnym zespołem. Powstaliśmy niemal równocześnie z upowszechnieniem się internetu i od początku czuliśmy, że to jest przyszłość, staraliśmy się wykorzystywać jego potencjał. Jesteśmy takim zespołem nowej ery. I to zadziałało, bo dziś widać, że przemysł muzyczny ostro wkroczył w nowe media, a symptomy tego były widoczne już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Od początku naszej działalności publikowaliśmy w internecie, gromadziliśmy tam fanów, i to jest nasze główne medium, co przełożyło się na to, że „tradycyjny” rynek muzyczny – wytwórnie, agencje – nie do końca nas lubił. K.P.: Dlaczego? Jesteście trudnym zespołem? M.R.: To związane jest właśnie z wykorzystaniem internetu i z bezpośrednim kontaktem ze słuchaczem. Jesteśmy my i nasza muzyka, i są ludzie, którzy
W O L N Y
tej muzyki chcą słuchać. Moglibyśmy się od razu dogadać, ale zawsze jest jakiś „pośrednik” – menedżer, organizator, wydawca, dziennikarz – który nam w tym przeszkadza. Mówi im, czego mają słuchać, bo on wie lepiej, czego oni potrzebują, a nam mówi z kolei, co mamy grać, bo też wie lepiej, czego potrzebują fani. To nigdy u nas tak nie działało i nie zadziała, stąd każda współpraca z nami, która chce się oprzeć na tym starym modelu, skazana jest na porażkę. K.P.: Dziennikarze, zwłaszcza ci muzyczni, też w tym kontakcie z fanami wam przeszkadzają? M.R.: Od dawna i niezmiernie dziwi mnie ta wiara dziennikarzy w to, że doskonale wiedzą, czego ludzie chcą słuchać. W tym świecie ludzie sami sobie mogą znaleźć to, czego chcą słuchać. Nie potrzebują do tego dziennikarzy, zwłaszcza takich, którzy są na pewne rzeczy zamknięci czy w swej ocenie nieobiektywni. K.P.: Obserwując was od dawna, muszę powiedzieć, że nie tylko macie kontakt z fanami w internecie, ale przede wszystkim ten kontakt, albo raczej brak barier, widoczny jest podczas koncertów. Nie każdy zespół potrafi stworzyć z fanami taką więź, jak wy… M.R.: Są dwa modele muzykowania. Pierwszy, gdzie muzyk na scenie zajmuje się swoją muzyką – publiczności jakby nie ma, odcina się od niej, bo skupia się na graniu, zamyka się w swoim świecie. Taki model nam nie odpowiada, bo cytując jednego z bohaterów sztuk Bogusława Shaeffera, w muzyce najważniejsze jest to, bez czego ona w ogóle mogłaby się obejść – nie dźwięki, nie wirtuozeria gry, ale przekaz. Podpisuję się pod tym obiema rękami, bo wielu muzyków, nawet uznanych, nie potrafi tego przekazu stworzyć, nie potrafi przekazać emocji. A przecież gdy
wroclife.pl Nr 4/2019
51
C Z A S
W O L N Y
FOT. MARCIN SOMERLIK
idę na spektakl, na koncert, płacę pieniądze, żeby czegoś doświadczyć, coś przeżyć. Nie chcę oglądać stojących na scenie muzyków patrzących w gryfy, w klawisze i odgrywających muzykę. Chcę przekazu. I my na scenie staramy się taki przekaz tworzyć, reagować, nie tylko muzykować, ale grać, wzbudzać i uwalniać emocje – nasze i widzów. Będąc na scenie, trzeba niejako wziąć za to odpowiedzialność. Nie można gwiazdorzyć, ale nie można być niepewnym tego, co chce się przekazać. Dla nas koncert to też forma spektaklu, gdzie musimy się wcielić w różne role. Nie jest to łatwe, ale wiemy, że jest to ważne, dlatego uczymy się tego cały czas. Chyba się udaje, bo ludzi na koncertach jest coraz więcej. K.P.: W waszym nowym projekcie, jakim jest spektakl „Wild Hunt Live”, łączycie wiele elementów: muzykę, wizualizację, taniec, ak-
52 wroclife.pl Nr 4/2019
torstwo. Opowiedz, skąd pomysł na taki projekt.
M.R.: Frekwencja. Nie spodziewaliśmy się takiego zainteresowania.
M.R.: Od początku byłem świadom tego, że gdy ukaże się trzecia część gry „Wiedźmin”, będziemy – albo i nie – mieli swoje pięć minut. Ale co potem? Co stanie się z naszą muzyką, gdy pojawią się kolejne części albo projekt w ogóle zostanie zarzucony? Ludzie zapomną o grze i o naszej muzyce. A ta muzyka, co wiem z mejli, jest dla nich ciekawa i chcą słuchać jej także na żywo. A że jestem fanem spektakli, które łączą muzykę, światło i obraz, jak np. produkcje Cirque du Soleil, od początku wiedziałem, że my też mamy szansę coś takiego stworzyć. Połączyliśmy więc muzykę, historię z gry, wizualizacje w jedno i stworzyliśmy podobny spektakl.
K.P.: Jakie są zatem dalsze plany związane z „Wild Hunt Live”?
K.P.: Co was zaskoczyło po pierwszych koncertach?
Rozmawiał Kamil Piotrowski a-press.pl | folk24.pl
M.R.: Cały czas go zmieniamy, pracujemy nad nim. Dodajemy nowe elementy. Dużo nam tu pomaga partner w projekcie, czyli członkowie Teatru Avatar. Za wizualizacje odpowiada Marcin Somerlik, ale pomysł, projekt, koncepcja to oczywiście nasze autorskie dzieło – moje i Kasi. Jesienią odbędzie się kolejna trasa, która przebiegać będzie m.in. przez Wrocław. Już dziś na ten koncert serdecznie zapraszam – spotykamy się 12 października w A2. K.P.: Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia we Wrocławiu.
BARTOSZ ADAMIAK
ZAJEZDNIA
ZWIEDZANIE Z BOHATEREM
PEŁNA NOWOŚCI
L O W S A Z
WOW POLAND
C
Nowe atrakcje dla dzieci, zwiedzanie z bohaterem czy aplikacja WOW Poland, dzięki której możemy zostać oprowadzeni po wystawie za pośrednictwem smartfona, to tylko część nowości, które w ostatnim czasie pojawiły się w Centrum Historii Zajezdnia.
N
Y
Nowością, która również pojawiła się w ostatnim czasie, jest „Zwiedzanie z bohaterem”. Na wejściu możemy pobrać mały przewodnik, który poprowadzi nas przez fragmenty wystawy w jakiś sposób powiązane z życiem danego bohatera. Jest to m.in. aktorka, pisarka i podróżniczka Ewa Szumańska, dwukrotny rekordzista świata w pływaniu Marek Petrusiewicz czy matematyk Hugo Steinhaus. Formuła ta pozwala wyjść poza standardowe ramy wystawy i poznać jeszcze więcej historii, szczególnie w kontekście danej osoby.
Wystawa otwarta jest na zwiedzających także spoza naszego kraju. Obecnie dostępne są miniprzewodniki z mapą przygotowane w języku polskim, angielskim, niemieckim, czeskim, ukraińskim oraz rosyjskim. Dla pasjonatów nowoczesnych multimediów udostępniona została możliwość zwiedzania z użyciem aplikacji WOW Poland.
COŚ DLA NAJMŁODSZYCH Wśród nowości pojawiły się atrakcje przeznaczone dla dzieci, dzięki którym rodzice będą mogli spokojnie zapoznać się materiałami prezentowanymi w ramach wystawy.
z nadrukowanymi zdjęciami wrocławskich budowli. – Zadanie jest proste: należy te budowle odtworzyć – mówi Jan Garnecki. – Choć klocki mamy na wystawie od niedawna, mogę powiedzieć, że powstało już bardzo wiele budynków, o których architektom nawet się nie śniło.
Po pobraniu i zainstalowaniu darmowej aplikacji ze sklepu Google Play czy App Store możemy uruchomić w telefonie głos przewodnika. Na razie dostępne są wersje polska i angielska, jednak planowane są kolejne wersje językowe. W razie gdyby ktoś nie posiadał przy sobie słuchawek do telefonu, Centrum Historii Zajezdnia umożliwia nabycie takich słuchawek w recepcji. Zgodnie z zapowiedziami osób dbających o to, by oferta Centrum była stale atrakcyjna i świeża, w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się kolejnych innowacji i udogodnień, które sprawią, ze poznawanie historii naszego miasta stanie się jeszcze przyjemniejsze.
wroclife.pl Nr 4/2019
53
WSPÓŁPRACA: CENTRUM HISTORII ZAJEZDNIA
Na wejściu można pobrać również „Dziennik podróży w czasie” – grę edukacyjną w wersji dla grupy wiekowej 7-12 lat oraz 13-16 lat. Są to zestawy zadań, na które odpowiedzi znaleźć można w trakcie zwiedzania wystawy. Kolejną atrakcją są klocki
FOT. PAWEL KOZIOŁ
– Wielu rodziców przychodzi tutaj z młodymi poszukiwaczami przygód – mówi Jan Garnecki, starszy specjalista ds. komunikacji. – Zaproponowaliśmy im zabawę polegającą na znalezieniu pieczątek na wystawie. Przy wejściu należy pobrać mapę, na której zaznaczone są lokalizacje kilkunastu pieczątek. Na tych, którym uda się je wszystkie odnaleźć i odbić na karcie, czekają nagrody, którymi są bardzo cenione przez dzieci naklejki czy zmywalne tatuaże z naszymi wzorami.
F E S T I W A L
DZIEJE SIĘ WE WROCŁAWIU patronaty i wydarzenia 21-23 CZERWCA, FESTIWAL WYSOKICH TEMPERATUR Festiwal Wysokich Temperatur jest jedyną w Polsce otwartą imprezą artystyczną, podczas której artyści z całego świata dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem z innymi pasjonatami „sztuki na gorąco”, pokazując publiczności swoją pracę „od kuchni”. Wydarzenie ma miejsce w pracowniach i ogrodzie Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Co roku zapraszani są nowi goście – również artyści, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z pracą z ogniem. Akademia Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu, ul. Traugutta 19/21 2123 O6.2O19
Metal Szkło Ceramika pokazy \ wystawy \ warsztaty \ wykłady wstęp wolny
Akademia Sztuk Pięknych Im. E. Gepperta ul. Traugutta 19/21, Wrocław
Organizator
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Projekt współfinansowany przez miasto Wrocław
www.festiwalwysokichtemperatur.pl Współpraca
Sponsorzy
Patroni medialni
Zostaną zaprezentowane krótkie prozy po hiszpańsku, portugalsku i po polsku. Będą wśród nich opowiadania między innymi Mariany Enriquez, Rosy Montero, Martina Kohana i Clarice Lispector. Wstęp wolny. Po raz drugi podczas NOI w te kilka czerwcowych godzin będzie można wspólnie rozwiązywać zagadkę unikatowego klimatu literatury iberyjskiej.
W Y D A R Z E N I E
Księgarnia Hiszpańska we Wrocławiu, ul. Szajnochy 5
22 CZERWCA, NOC ŚWIĘTOJAŃSKA 2019 Centrum Kultury Zamek zaprasza na najkrótszą noc w roku – Noc Kupały (lub kupalnockę). W tym czasie nie zabraknie ciekawych warsztatów, energetyzujących koncertów i plecenia wianków. Koncerty dla rodzin, strefa relaksu czy puszczanie wianków nad Bystrzycą – wszystko to ma sprawić, aby ta noc była niezapomniana. W parku stanie również minijarmark, na którym kupicie produkty regionalne, rękodzieło i wyroby rzemieślnicze. Centrum Kultury Zamek, pl. Świętojański 1, Wrocław
Dni Fantastyki (DF) to obecnie największa i jedyna organizowana nieprzerwanie od tylu lat impreza z branży fantastycznej na Dolnym Śląsku, a także jedno z najważniejszych tego typu wydarzeń w Polsce. Corocznie gromadzi ok. 2500-3000 miłośników fantastyki. DF-y to trzydniowe święto fanów fantastyki. Każdy, kto interesuje się fantastyką, czyta książki oraz komiksy, ogląda filmy i seriale, uwielbia grać – czy to w planszówki, czy na konsolach, czy w RPG-i albo larpy – musi koniecznie odwiedzić to wydarzenie. Bilety 50-70 zł, na biletyna.pl Centrum Kultury Zamek, pl. Świętojański 1, Wrocław
1-31 LIPCA, VERTIGO SUMMER JAZZ FESTIVAL, II EDYCJA 2019 To 31 dni z muzyką jazzową, która będzie prezentowana w różnych miejscach we Wrocławiu. Festiwal Vertigo jest próbą przełamania „zamkniętych” form muzyki jazzowej i pokazania jej szerokiej publiczności. To promocja zarówno ciekawych miejsc we Wrocławiu, jak i wspaniałych wrocławskich muzyków. Organizatorzy zapraszają na koncerty w klubach, w parkach, na Torze Wyścigów Konnych czy na terenie Ossolineum. Różne miejsca we Wrocławiu
54 wroclife.pl Nr 4/2019
I M P R E Z A
5-7 LIPCA, DNI FANTASTYKI 2019
K O N C E R T Y
F E S T I W A L
22 CZERWCA, DRUGA NOC OPOWIADAŃ IBERYJSKICH
55