nr 6/2016 (8) grudzień egz. bezpłatny
Wrocław 2030 s. 10 Mieszkania jak ciepłe bułeczki s. 17
Kulturalnie w przedsiębiorcę s. 6
Za długo czekacie na spełnienie marzeń o dziecku? Zapiszcie się już teraz na wizytę u specjalisty w InviMed
Klinika leczenia niepłodności InviMed we Wrocławiu pomaga parom w spełnianiu ich marzeń o dziecku. Przeprowadzamy niezbędne badania oraz dobieramy odpowiednie metody leczenia. Wasze szczęście jest dla nas priorytetem.
DĄBROWSKIEGO 44, WROCŁ AW
500 900 888
INVIMED@INVIMED.PL
Wroclife debiuty!
R
ozpoczynając pracę jako redaktor naczelna Wroclife, nie planowałam pisać wstępniaków, jednakże zrobię wyjątek związany z naszym świeżym, debiutującym w tym numerze, narybkiem. Z jednej strony, chciałam wyrazić swoją wdzięczność wobec Jarka i Staszka, że zdecydowali się pisać u nas felietony, z drugiej - chciałam przedstawić ich sylwetki tym z Czytelników, którzy mogliby nie rozpoznać ich po zdjęciu czy nazwisku.
Z
acznę według wieku: Stanisław Szelc, lat 73, członek kabaretu Elita, wieloletni współpracownik Polskiego Radia, współtwórca Studia 202 (najstarszej na świecie cyklicznej satyrycznej audycji radiowej). Obecnie najczęściej można go złapać w Rynku – w Literatce – oraz, o ile dobrze pamiętam, w całym kraju pod numerem 997. Drugi z naszych debiutantów – Jarosław Obremski, lat 54, przez 12 lat swojego życia był radnym miejskim Wrocławia, przez 10 lat wiceprezydentem, a ostatnie 6 lat swojego życia reprezentuje nasze miasto w Senacie RP jako senator niezależny. Dzieli ich życiorys, praca zawodowa, poglądy polityczne, wreszcie – wiek i wykształcenie – jeden z nich jest polonistą, drugi – chemikiem. Obaj jednak wypili lampkę szampana przy okazji wydania pierwszego numeru Wroclife, a w tym numerze (szóstym w tym roku) dzielą łamy na jednej stronie naszego magazynu (verte).
Spis treści NASZE MIASTO Felietony 4 JAROSŁAW OBREMSKI STANISŁAW SZELC
Wrocław 2030 komentarz do strategii rozwoju miasta 10 JACEK PLUTA
Alfabet The World Games 2017 - cz. 2 20 MACIEJ LEŚNIK
The View From Abroad 35 RAQUEL NIEGO VASQUEZ
We mgle: pl. Rozjezdny 5 36 ALEKSANDER WENGLASZ
ISSN 2450-9655
KARIERA I BIZNES Wydawca: Wroclife sp. z o.o. ul. A. Czechowa 25, 52-231 Wrocław www.wroclife.pl Prezes zarządu: Artur Heliak, artur.heliak@wroclife.pl Reklama: reklama@wroclife.pl Redakcja: redakcja@wroclife.pl Małgorzata Burnecka (red. naczelna), Sławomir Czarnecki, Artur Heliak, Maciej Leśnik (sekretarz redakcji), Tomasz Matejuk, Maciej Skwara Korekta: Magdalena Korytowska Infografiki: Maciej Kisiel @ MamyTo, www.mamytowroc.com
Współpraca: Anita Bańdziak, Monika Bratek-Milian, Wiktor Fisz, Bartosz Jungiewicz, Lena Knicka, Wojciech Kusaj, Wiktor Lewandowski, Jarosław Obremski, Aleksandra Obuchowicz-Sawicz, Paula Peszko, Beata Piskorz, Jacek Pluta, Maciej Swół, Dorota Szadejko, Przemysław Szawłowski, Jędrzej Szelc, Stanisław Szelc, Raquel Niego Vasquez, Igor Waniurski, Aleksander Wenglasz, Tomasz Woźny, Piotr Zajączkowski, Kamila Zalińska-Woźny Skład, łamanie i projekt graficzny: Mateusz Pichniarczyk @ d!zajn42 www.inteligentnydizajn.pl
Kulturalnie w przedsiębiorcę 6 WROCŁAWIANIN
Wrocław wśród najlepszych miast dla wielkiego biznesu 9 TOMASZ MATEJUK
Mieszkania jak ciepłe bułeczki 17 TOMASZ MATEJUK
W kapciach przez życie 28 ROZMOWA Z JULIĄ RÓŻEWICZ
CZAS WOLNY
Druk: drukarnia UNIQ POLIMEDIA, www.uniq.media
Koalicja w imię kultury 14
Nakład: 10 000 egz.
Trzyletni skrzypkowie 25
TOMASZ MATEJUK
SŁAWOMIR CZARNECKI Zdjęcia: Adobe Stock, mat. prasowe ESK 2016
Szlachetna paczka łączy Polaków 32 MACIEJ LEŚNIK
Zdjęcie odkładkowe: Mateusz Popek (Wroclife FotoOpen)
Kwartet Leszka Możdżera 31 WOJCIECH KUSAJ
Zapowiedzi 38 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń ani nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.
NASZE MIASTO
Wrocław. Chleba czy igrzysk? TEKST JAROSŁAW OBREMSKI Jeżeli miasto chce się liczyć w Europie, powinno spełniać pewne kryteria. Na naszym kontynencie, miasta o liczbie ludności powyżej pół miliona najlepiej, żeby miały ciekawą historię i trochę zabytków. Oprócz tego, liczący się gród musi mieć życie akademickie, międzynarodowe lotnisko, wielką salę koncertową z orkiestrą symfoniczną, stadion z zespołem piłkarskim o ambicjach w rozgrywkach o europejskie puchary, muzeum sztuki współczesnej, bujne życie festiwalowe i wydarzenia sportowe. Po co to wszystko? Ponieważ pozwala zaistnieć na mapie, wyróżnić się, przyciągnąć do miasta – inwestorów, turystów, studentów. To oznacza większe, bogatsze miasto i w efekcie - lepszy transport publiczny, miejsca pracy, rozbudowaną ofertę gastronomiczną i propozycje spędzania czasu wolnego. To wizerunek przyciąga, a nie dobrze funkcjonujące miasto. Oczywiście, wizerunek nie może kłamać, ale samo działanie wyłącznie dla dobra mieszkańców nie wystarcza.
Okruchy pamięci TEKST STANISŁAW SZELC Od kiedy pamiętam, byłem włóczęgą. Jako mały chłopiec, wraz z Mamą i dwiema siostrami (jedna strasznie łoiła mi skórę, ale widocznie było za co, chociaż nie bardzo pamiętam) wróciliśmy do Polski z Syberii. Na krótko zacumowaliśmy w ukochanym przeze mnie do tej pory Miliczu, aby ostatecznie wylądować we Wrocławiu. Tu chadzałem do różnych szkół, najdłużej na Uniwersytet im. BB (oficjalnie B. Bieruta, ale my i tak przechrzciliśmy go na B. Bardot), który ukończyłem na prośbę mego ukochanego Profesora, Czesława Hernasa. Otóż, łagodny ten naukowiec, spotkawszy mnie pod Teatrem Kalambur, z którego na chwilę wyszedłem, prawdopodobnie w celu nabycia alkoholu, powiedział: „Panie Stanisławie, niech pan wreszcie zrobi dyplom, bo Wydział już tego nie wytrzyma”. Z tymże Kalamburem przewędrowałem spory kawał kuli ziemskiej, a kiedy teatr odszedł z tego świata, przygarnęła mnie z litości wesoła czeredka, znana szerzej pod nazwą „Elita”. Na tym etapie mego życia włóczęga była codziennością. Dzięki temu miałem szczęście zobaczyć najpiękniejsze zakątki świata, olśniewające architekturą miasta - ot, choćby Sydney, Kapsztad i Vancouver, ale zawsze z uczuciem najwyż-
4
wroclife.pl Nr 6/2016
Wrocław, zwłaszcza od początku drugiej kadencji Rafała Dutkiewicza, wyraźnie wzmocnił swój wizerunek (ESK, EXPO, Euro2012, The World Games). Osiągnął w efekcie wielki sukces w przyciąganiu inwestorów, turystów, studentów, jednak wbrew mojej tezie – nie poprawił transportu publicznego. Powstał bunt, którego uosobieniem były ruchy miejskie żądające więcej prostych chodników, a mniej igrzysk. W porządku demokratycznym oznacza to konieczność korekty, zresztą nie tylko demokracja, ale i wolny rynek pewne rzeczy koryguje. Mamy problem, kiedy nawet na mecze Śląska przychodzi zaledwie 8 tysięcy kibiców. Możemy mieć problem z frekwencją na World Games. Oczywiście, cieszymy się wysoką frekwencją w czasie wydarzeń ESK, ale pamiętajmy, że nie są to imprezy masowe. Na ile potrzebna jest korekta strategii? Na ile obowiązujący jeszcze 10 lat temu europejski wyścig na wydarzenia już nie jest ważny i inne parametry decydują o atrakcyjności miasta? Wrocław wygrał pierwsze dziesięciolecie XXI wieku na mapie Polski i może nawet na mapie Europy. Wydaje mi się, że przepis na tamten sukces już od dawna nie obowiązuje. Czy w drugim dziesięcioleciu naszego wieku tym magicznym kamieniem jest demokracja deliberacyjna i budżety obywatelskie? Jeżeli tak, to tylko odpowiedź cząstkowa. Może warto pokusić się o kompromis, złoty środek między tym, co dobre dla mieszkańców dziś, a tym, co ciągnie miasto w przyszłość. Tym bardziej, że Wrocław ma już teoretycznie wszystkie atrybuty ważnego miasta europejskiego.
szej radości wracałem do Wrocławia. Po każdym powrocie włóczyłem się (często do późnej nocy) po całym mieście, chłonąc jego niepowtarzalny klimat. Bo to dla mnie najpiękniejsze miasto świata i uroczy cmentarz przy ulicy Grabiszyńskiej, na którym kiedyś niechybnie położą mój wyczerpany włóczęgą organizm... Ale skoro jeszcze trochę żyję, wróćmy do centrum. Owszem, ma Kraków Wawel wraz ze smogiem, pardon smokiem, ale mój Wrocław (nasz Wrocław) to m.in. historyczny Ostrów Tumski, monumentalne kościoły i ponad sto mostów nad pięcioma rzekami. W siłę rośnie odrzańska Biała Flota cumująca przy wspaniale odrestaurowanych bulwarach. Wrocławskie parki nie mają sobie równych w innych miastach polskich. Warto odwiedzić ten położony nad fosą przy Teatrze Lalek, gdzie możemy podziwiać jedną z paru zachowanych rzeźb Theodora von Gosena, mianowicie Amora na Pegazie, a parę kroków dalej, nad głównym wejściem do gmachu sądu - strzelistą Iustitię tego samego artysty. Imponująco prezentuje się baza ciągle rozbudowywanych obiektów wyższych uczelni, pieczołowicie restaurowanych muzeów (choćby Zamek Królewski) czy gmach Narodowego Forum Muzyki, którego wnętrza budzą zachwyt licznie go odwiedzających melomanów. Bardzo osobisty i sentymentalny stosunek mam do kameralnego Domku Miedziorytnika, pracowni śp. Mistrza Geta-Stankiewicza. Grubej księgi byłoby mało na opisanie wszystkich wrocławskich cudów, a słabnąca z wiekiem pamięć może kreślącego te słowa zawieść. Co do pamięci – we Wrocławiu (w przeszłości Breslau) w 1915 roku na banalne zapalenie płuc zmarł dr Alois Alzheimer. Cwaniak, on sobie umarł, a nam zostawił chorobę... Właśnie, co to chciałem?
KARIERA I BIZNES
Kulturalnie w przedsiębiorcę Rada Miejska Wrocławia reguluje funkcjonowanie miasta poprzez wprowadzanie uchwał. Radni są naszymi reprezentantami i liczymy zawsze, że kolejne postanowienia będą w interesie obywateli. Niestety, nie jesteśmy jeszcze społeczeństwem świadomym swojej mocy sprawczej i aktywnym jako podmiot. W związku z tym, kolejne uchwały i normy powstają częściej w interesie miasta, rozumianego jako system struktur, wpływów i bezdusznej administracji. TEKST WROCŁAWIANIN INFOGRAFIKI MACIEJ KISIEL
R
adni przeważnie mają dobre intencje – Wrocław jest przecież naszym wspólnym dobrem (nie mówimy tutaj o przypadkach patologicznych). Każda zmiana ma na celu polepszenie statusu stolicy Dolnego Śląska. Niestety, zdarza się, że postanowienia uderzają w interesy obywateli, a przepisy wprowadzane przez uchwałę zamykają drogę do jakichkolwiek konsultacji społecznych i traktują wszystkich jako ogół, nie pozwalając rozpatrywać spraw jednostkowo. Przykładem takiej sytuacji może być Wrocławski Park Kulturowy, mający naprawdę szczytny cel, a w praktyce – uderzający w małych przedsiębiorców prowadzących działania na terenie Starego Miasta. Park Kulturowy „Stare Miasto” został wprowadzony w życie w ślad za uchwałą z dnia 10 kwietnia 2014. Mieści się na terenie wrocławskiego Starego Miasta, w granicach fosy miejskiej, obejmuje wyspy Odrzańskie, Ogród Botaniczny, Ostrów Tumski, park Słowackiego, Promenadę Staromiejską i plac Tadeusza Kościuszki. Celem regulacji jest unormowanie estetyki w wymienionych regionach Wrocławia. Wprowadzone przepisy dotyczą wszelkich nośników reklamy wizualnej, szyldów, tablic i plakatów – na mocy uchwały muszą one zniknąć lub dostosować się do precyzyjnych in-
strukcji. Całkowicie zakazane jest prowadzenie działań marketingowych przez usługodawców i handlowców na terenie Parku Kulturowego. Rozdawanie ulotek, marketingowe akcje zewnętrzne, promocja asortymentu poza lokalem użytkowym są karane mandatem. Witryna oraz elewacja sklepu musi być pozbawiona jakiejkolwiek informacji reklamowej, także tej mówiącej o branży danego przedsiębiorcy. Reasumując – firma prowadząca działalność na terenie Wrocławskiego Parku Kulturowego ma związane ręce, jeśli chodzi o wszelkie zewnętrzne działania z zakresu reklamy, PR i marketingu. Przez ostatnie lata estetyka wrocławskiego centrum pozostawiała wiele do życzenia. Przedsiębiorcy, prowadzący działalność w okolicach Rynku, niezbyt gorliwie dbali o wygląd lokali użytkowych. Całkowite zaklejanie witryn, oplakatowanie elewacji, krzykliwe, jaskrawe kolory były na porządku dziennym. Coraz częściej w ścisłym centrum zaczęły pojawiać się lumpeksy, całodobowe sieciowe sklepy spożywcze i budki z fast foodem. Wszystko to ewidentnie kontrastowało z charakterem wrocławskiego Rynku i przylegających do niego ulic, które są wpisane do rejestru zabytków i stanowią kulturowe dziedzictwo wrocławian. Miasto przyczyniło się do takiego stanu rzeczy.
„Jestem za, na początku rzeczywiście mnie to drażniło, ale teraz się przyzwyczaiłam, nauczyłam się prowadzić działania reklamowe w ramach Parku Kulturowego. I centrum wygląda dużo ładniej, przestała razić nieuczciwa konkurencja, która zalewała miasto ulotkami i koziołkami na każdym kroku. Kreatywny przedsiębiorca zawsze sobie poradzi, a ten mniej… no cóż, musi zniknąć z rynku. Jedyne, co mi przeszkadza, to uniemożliwienie prowadzenie akcji marketingowych na zewnątrz sklepu, wychodzenie do klienta z ofertą, bo zawsze jest to odbierane jako rozdawanie materiałów reklamowych. Próbowałam dyskutować ze strażą miejską i tłumaczyć im, że to nie rozdawanie ulotek, tylko większa akcja, ale oni się trzymają regulaminu i od razu wlepiają mandat. A plastyk miejski i inne miejskie instytucje także nie chcą słyszeć o żalach małego sklepikarza i wrzucają wszystkich narzekających do jednego wora. Przykre…” Właścicielka sklepu z kosmetykami
6
wroclife.pl Nr 6/2016
Bierność decydentów w kwestii branż handlowych i usługowych w centrum sprawiła, że z każdym rokiem sytuacja pogarszała się. Oczywiście, prywatni właściciele mogli wynajmować swoje pomieszczenia wedle uznania, jednak duża część lokali komunalnych została zajęta przez przedsiębiorców, którzy nie dbali o wizerunek swojej działalności, a nastawiali się tylko na przyciągnięcie klienta wszystkimi możliwymi metodami. Dopiero niedawno miasto zaczęło podejmować w tej sprawie działania. Biuro Rozwoju Gospodarczego rozpoczęło projekt rewitalizacji ulicy Świdnickiej, mający na celu przywrócenie jej dawnego blasku i prestiżu, wracając do czasów, kiedy była ona głównym traktem handlowym. Sklepy z używaną odzieżą zaczęły znikać. Miasto uważniej dobierało branże dla swoich lokali komunalnych. Marki produktów, które można zakupić w centrum, stały się ekskluzywne i konkurencyjne nawet dla galerii handlowych. Estetyka centrum powoli zaczęła się poprawiać, ale dopiero wprowadzenie Wrocławskiego Parku Kulturowego miało całkowicie unormować stan rzeczy. Niestety, jak to zwykle bywa, kij ma dwa końce. Z jednej strony – szczytny cel. Estetyka wrocławskiego centrum naprawdę wymagała poprawy i nadzoru. Z drugiej jednak strony – co z przedsiębiorcami, którzy prowadzą swoją działalność na terenie Starego Miasta? Nowe przepisy ewidentnie związują im ręce. Miasto swoją uchwałą wrzuciło wszystkich do jednego worka. Na terenie Wrocławskiego Parku Kulturowego działają przecież firmy handlowe i usługowe, których właściciele są ludźmi świadomymi i potrafią dostosować estetykę swoich lokali do otaczającego krajobrazu. Wrocławscy radni zapomnieli, że istnieją przedsiębiorcy, którzy prowadzą nieinwazyjne działania z zakresu marketingu zewnętrznego, z poszanowaniem dziedzictwa kulturowego miejsca, w którym przyszło im prowadzić biznes.
KARIERA I BIZNES Wprowadzone przepisy są bardzo restrykcyjne i, jak to zwykle bywa – bezmyślne. Dla litery prawa, bez znaczenia są forma i kolorystyka elementu reklamowego, na przykład tablicy umieszczonej na elewacji budynku. Uchwała mówi, że bez względu na to, czy jest to spójna, harmonijna kompozycja, która współgra z elewacją, czy też nie – tablicy ma tam nie być. Zwykle po demontażu oczom przechodniów ukazuje się szara, brudna, pomazana sprayem ściana. Taki stan rzeczy utrzymuje się, gdyż miasto nie potrafi skutecznie poradzić sobie z problem graffiti. Bez znaczenia są pozytywne opinie wrocławian, traci znaczenie estetyka miejsca – żadna sprawa nie zostaje potraktowana jednostkowo. Żaden przepis nie jest przecież w stanie ocenić estetyki konkretnego przypadku. Jak uczy każda szkoła biznesu – być przedsiębiorczym, oznacza wyjść do klienta. Niestety, we wrocławskim centrum jest to niemożliwe.
„Magistrat chciałby chyba, aby handlowiec zamknął się w ciemnej piwnicy i czekał, aż klient łaskawie wejdzie do sklepu. Z jednej strony, chcą, aby biznes się rozwijał, a drugiej – związują nam ręce…” Właściciel sklepu z firmową odzieżą Dosłownie i w przenośni. Sklepy nie mogą zaciekawić przechodnia swoją ofertą, gdyż każda akcja zewnętrzna odbierana jest jako kolportaż materiałów promocyjnych i natychmiast surowo karana. Przedsiębiorca musi zatem zaszyć się we wnętrzu swojego sklepu i tam czekać na klienta. Miasto pozbawia go także możliwości prezentacji swojego asortymentu za pomocą reklamy zewnętrznej. Pozostaje tylko szyld nad witryną. Łatwo się domyśleć, że w takiej sytuacji obroty spadają. Mimo szczerych chęci, nie można działać marketingowo – a przecież, jak wszyscy wiemy, jest to klucz do sukcesu. Z jednej strony, miasto zachęca do aktywności na tym polu, a z drugiej – hamuje wszelkie inicjatywy. Biorąc pod uwagę gigantyczne koszty wynajmu lokali użytkowych w centrum, jest to działanie wbrew interesom mikro, małych i średnich biznesów we Wrocławiu. Szczytny cel regulacji przesłania wielu mieszkańcom jej praktyczne mankamenty. Wrocła-
8
wroclife.pl Nr 6/2016
wianie aprobują uchwałę, ponieważ mają dość natrętnej, inwazyjnej reklamy, nachalnych kolporterów ulotek i koziołków-potykaczy ustawianych na środku chodnika. Świadomy przedsiębiorca zdaje sobie sprawę, że natarczywa reklama na dłuższą metę jest nieskuteczna. Stosuje on inne narzędzia marketingowe – mniej efektowne, a bardziej efektywne. Narzędzia, które często generują docelowy obrót i wpływają na szanse utrzymania się na arcytrudnym rynku w dzisiejszych czasach. Wrocławski Park Kulturowy pozbawia firmy możliwości działań w tym segmencie: zmusza do bierności, albo wręcz odwrotnie – do miejskiej partyzantki i działań patologicznych (jak zabawa w „kotka i myszkę” ze strażą miejską). Co ciekawe, nie wszystkie firmy muszą zmagać się z tym problemem. Dla przykładu – Nextbike Polska, firma będąca właścicielem roweru miejskiego, ma możliwości reklamowe na terenie Wrocławskiego Parku Kulturowego zapewnione w samej uchwale. Mimo że stacje wypożyczania jednośladów nie są nośnikiem reklamowym, to same rowery już są. Stanowią one i mobilną, i stacjonarną reklamę, gdyż niemal zawsze kilka z nich czeka na wypożyczenie. Galerie handlowe również mają łatwiej. Ich liczba w ścisłym centrum Wrocławia jest ewenementem na skalę ogólnopolską. Nie dość, że są silną konkurencją dla małego handlu, to jeszcze nie muszą dostosowywać się do wymogów Wrocławskiego Parku Kulturowego. Wrocławianie coraz częściej wybierają korytarze galerii, jako drogę do miejsca docelowego (ze względu na parking lub zadaszenie), a krzykliwa reklama jest tam na porządku dziennym. Mając za sąsiada gigantyczny moloch, pełen atrakcyjnych ofert reklamowych, mały handel, pozbawiony szans na działania reklamowe, staje na przegranej pozycji.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Nextbike i galerie handlowe to korzystne miejskie inwestycje. Ograniczenie ich obrotów nie jest więc w interesie Wrocławia, żadna zatem
„Taki mamy system, że mały przedsiębiorca obrywa po uszach, podczas gdy spółki miejskie mogą funkcjonować bez żadnych barier. Tak samo jest z Parkiem Kulturowym – spółki miejskie i instytucje państwowe mogą się reklamować do woli, podczas gdy małe firmy są restrykcyjnie pilnowane i przy najmniejszym wykroczeniu dostają mandaty. W ogóle to całe państwo tak funkcjonuje…” Właściciel sklepu ze sprzętem elektronicznym uchwała nie będzie blokować działań mających na celu zwiększenie liczby klientów. Natomiast mały i średni biznes jest zawsze dojną krową. Nie dość, że płaci sowicie wynajmującym lokale użytkowe w centrum, to jeszcze ugina się pod ciężarem podatków, zarówno lokalnych (podatek gruntowy), jak i centralnych (PIT, VAT), gdyż, w przeciwieństwie do wielkich zagranicznych koncernów, żadne zwolnienia od podatku polskim MŚP nie przysługują. Aby istnieć - muszą płacić. Bezmyślna machina samorządowa nie zainteresuje się jednostkowym rozpatrywaniem spraw w kwestii Wrocławskiego Parku Kulturowego, ponieważ nie ma w tym żadnego interesu. Co więcej, byłoby to związane z cięższą pracą urzędników miasta, powoływanych do rzetelnej oceny konkretnych przypadków. Dlatego właśnie powstała uchwała z precyzyjnymi przepisami narzucanymi wszystkim maluczkim, aby takich niedogodności uniknąć.
„Park Kulturowy miał uporządkować miasto, a guzik zrobił. Zniknęło może 5 reklam. Wystarczy przejść się koło Galerii Dominikańskiej, żeby to zobaczyć. To pewnie podwójne standardy. Reklama wydarzeń kulturalnych jest dopuszczalna. Widać to, kiedy centrum jest obwieszone wszelkiego rodzaju flagietkami. A przecież sztuki teatralne czy przedstawienia operowe są biletowane, więc to też reklama komercyjna. Ponadto zakaz nie obejmuje kampanii wyborczych. To takie trochę „Co wolno wojewodzie...” Miało też zniknąć graffiti, a jakoś nie widzę, żeby było go mniej. Generalnie, jako przedsiębiorcy zajmujący się reklamą, jakoś sobie radzimy, chociaż nie przeczę, że jest trudniej.” Właściciel firmy zajmującej się reklamą wielkopowierzchniową
Artykuł pochodzi z portalu wroclife.pl data publikacji: 21. listopada 2016
Wrocław wśród najlepszych miast dla wielkiego biznesu Wrocław to jedno z dwudziestu najatrakcyjniejszych miast w Europie dla nowoczesnych usług biznesowych. W stolicy Dolnego Śląska w tej branży pracuje już około 35 tysięcy osób, a nowych firm – zarówno tych krajowych, jak i międzynarodowych – wciąż przybywa. TEKST TOMASZ MATEJUK
W
listopadzie światło dzienne ujrzał raport Europe’s Business Services Destinations autorstwa ABSL, czyli Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych. – W ostatnich latach obserwujemy, jak rynek nowoczesnych usług biznesowych napędza europejskie gospodarki – zwłaszcza w naszym regionie – podkreśla Wojciech Popławski, wiceprezes ABSL. I dodaje: – Do rąk potencjalnych inwestorów oddajemy kompleksowy przegląd lokalizacji w krajach Unii Europejskiej, w których sektor nowoczesnych usług biznesowych najlepiej skapitalizował to, co jest jego największym potencjałem: utalentowanych, pełnych pasji ludzi, którzy zasilają kadry centrów usług.
Wrocław w Top 20 Wrocław został uznany w tym raporcie za jedno z 20 najatrakcyjniejszych miejsc dla usług biznesowych w Europie. Oprócz stolicy Dolnego Śląska, Polskę reprezentuje w tym zestawieniu także Kraków. W naszym kraju, w sektorze nowoczesnych usług biznesowych pracuje 212 tys. osób – to łącznie pracownicy centrów usług wspólnych, outsourcingu procesów biznesowych, centrów IT i centrów badawczo-rozwojowych. Z tej liczby 34,2 tys. to osoby zatrudnione w 111 centrach usług biznesowych, zlokalizowanych w stolicy Dolnego Śląska. – Wrocław to jedno z najbardziej atrakcyjnych miejsc w Polsce pod względem relokacji i zatrzymywania talentów. 75% studentów, po zakończeniu nauki, zostaje w tym mieście – tłumaczą autorzy raportu. W 2015 roku we Wrocławiu studiowało 120 tys. osób. Z tego 25% to studenci kierunków inżynieryjnych, a 5,3% – specjalizujący się w informatyce.
W IT i finansach siła Jak tłumaczą autorzy opracowania, technologia informacyjna (IT) i finanse to dwie dziedziny,
Glasgow
Wrocław
Belfast
Kraków
Dublin
Praga
Cork
Brno
Porto
Bratysława
Lizbona
Koszyce
Madryt
Budapeszt
Barcelona
Debreczyn
Kowno
Kluż-Napoka
Wilno
Bukareszt
w których nasze miasto jest szczególnie mocne. – Rynek usług biznesowych we Wrocławiu jest bardzo zróżnicowany, jednak mocno techniczny profil przyciągnął wiele krajowych i międzynarodowych firm, które otworzyły tutaj swoje centra technologiczne. Popularne są też procesy finansowe, zważywszy na dużą podaż ekspertów w tej dziedzinie, wykreowaną przez już istniejące centra i siedziby banków – podkreślają przedstawiciele ABSL. Swoje centra usług mają tu nie tylko międzynarodowe marki, takie jak BNY Mellon, Credit Suisse, EY, IBM, HP, Nokia, ale również rodzime firmy, jak Work Service, Hicron, Selena, Kruk czy Netia. Miasto nieustająco przyciąga też nowe inwestycje, czego przykładem są 3M, DataArt, Ocado Technology, Red Embedded, Ryanair, UBS czy ogłoszone kilka dni temu centrum badawczo-rozwojowe Whirlpool.
Centra usług napędzają rozwój rynku biurowego Wejścia nowych marek i rozwój firm już działających we Wrocławiu, przekładają się na dynamiczny wzrost sektora biurowego. – W 2015 roku popyt na biura osiągnął
rekordowe 127 600 m2 w rezultacie kilku znaczących transakcji, a jedną z najważniejszych umów podpisała globalna firma finansowa UBS, która w ubiegłym roku zadebiutowała w mieście. Tylko w 2015 roku centra usług dla biznesu podpisały we Wrocławiu umowy najmu na 92 000 m2, co dało aż 72% udział w ubiegłorocznym popycie na biura – komentuje Katarzyna Krokosińska, dyrektor biura JLL we Wrocławiu. Największą ubiegłoroczną transakcją było przedłużenie najmu na 20 000 m2 przez IBM Global Services Delivery Centre Polska w Wojdyła Business Park przy ulicy Muchoborskiej. Pierwsze półrocze 2016 roku było równie dobre, wynajęto 52 500 m2 biur. – Tradycyjnie już największy udział w popycie na biura miały firmy z sektora nowoczesnych usług dla biznesu (ponad 50% zapotrzebowania w I półroczu). Warto również zauważyć, że w I półroczu 2016 roku o 43% wzrósł wolumen przednajmów w porównaniu do całego 2015 roku. Ze względu na rozwój miasta i niesłabnące zainteresowanie najemców, prognozy dla wrocławskiego rynku biurowego pozostają pozytywne – dodaje Katarzyna Krokosińska.
wroclife.pl Nr 6/2016
9
NASZE MIASTO
Wrocław 2030
komentarz do strategii rozwoju miasta W ostatnim czasie w mediach odbyła się dyskusja wokół wyników badań, których pretekstem były toczące się prace nad Strategią Wrocław 2030. Po paru miesiącach spotkań w gronie ekspertów na tematy dotyczące planowania przestrzennego, gospodarki, mobilności czy edukacji, przyszła wreszcie pora na zapytanie samych mieszkańców, jak widzą przyszłość swojego miasta. TEKST JACEK PLUTA
INFOGRAFIKI MACIEJ KISIEL
C
el badań, oprócz pozyskania opinii wrocławian o przyszłości ich miasta, miał w zamyśle podkreślać społeczny charakter prac nad projektem Strategia Wrocław 2030. Pomimo ankietowej formuły badania, w którym kontrolę stopnia reprezentatywności ograniczono do kilku podstawowych zmiennych (jak płeć, wiek oraz wykształcenie), jego wyniki są wewnętrznie spójne, co sugeruje znaczną ich trafność. O komentarze proszono ekspertów zainteresowanych tematyką miejską oraz osoby bezpośrednio zaangażowane w prace nad dokumentem. Jako współautor, miałem możliwość bardziej wszechstronnego przyjrzenia się wynikom badań, których sens skłania do podzielenia się kilkoma refleksjami.
Postrzeganie miasta – o co tu chodzi? Przywołane badania dotykały kilku problemów, w znacznej mierze jednak chodziło w nich o zderzenie diagnozy rozwoju miasta w ostatnich 10 latach z preferowaną przez mieszkańców wizją kolejnego dziesięciolecia. Pytania o to, jakie wyobrażenie o przyszłości miasta mają wrocławianie, przybrały różne formy. Mieszkańców proszono o ułożenie hierarchii celów strategicznych miasta, o wybranie jednej z jego możliwych wizji czy wreszcie – o ocenę różnych profili rozwojowych. W każdej serii pytań zawierał się określony sposób postrzegania Wrocławia. Paradoks życia w mieście polega na tym, że nasz indywidualny styl życia z jednej strony wyraża naszą wyjątkowość, lecz z drugiej – jest także sumą przyzwyczajeń. Świadczy o tym sposób korzystania z tego, co miasto ma do zaoferowania - na przykład w sferze spędzania wolnego czasu. Uważamy siebie za indywidualistów, jednak, poruszając się po mieście, do-
10
wroclife.pl Nr 6/2016
brze wiemy, kogo, gdzie i o jakiej porze można spotkać. Co więcej, sami w codziennym życiu odgrywamy często odmienne role mieszkańca w zależności od sytuacji, pory dnia i miejsca, zawsze jednak jesteśmy wpisani w szerszy kontekst jakiejś grupy określonej czy to przez podobny wiek, podobne dochody, czy też – podobne wykształcenie. Można też próbować spojrzeć na miasto inaczej – nie jako na miejsce zaspokajania potrzeb, miejsce, w którym się żyje, lecz jako „opowieść” mieszkańców o mieście, wyrażaną przez towarzyszące jej postawy. Powstaje pytanie, czy mamy tu do czynienia z podobną sytuacją, jak wówczas, gdy obserwujemy „ułożone” sposoby miejskiego życia? Czy w miarę opisywania większych zbiorowości i ich sposobów widzenia świata, zacierają się indywidualne różnice w poglądach na miasto, a ujawniają ogólne reguły zbiorowego myślenia?
Do pewnego stopnia tak. Z wyników badań przebija pewien spójny pogląd mieszkańców, który charakteryzuje się z jednej strony zrozumieniem wspólnych potrzeb i troską o miasto, z drugiej – potrzebą zaznaczenia kierunków na przyszłość. Jak się wydaje, styl myślenia zależeć może zarówno od sytuacji, w której znajduje się osoba pytana, jak i od samego kontekstu badania. W tym przypadku kluczowy był fakt, że pytaliśmy o przyszłość, a nie o „tu i teraz”.
Troska o miasto Wrocławianie w wielu (choć nie we wszystkich) sprawach dotyczących przyszłości wykazywali szczególnego rodzaju jednomyślność. Na ich postawy silniej wpływał poziom zainteresowania problemami osiedla czy miasta, niż fakt, że mają podobne wykształcenie, dochód, czy że są tej samej płci.
NASZE MIASTO Odpowiedź na pytanie, ilu jest mieszkańców naszego miasta, którzy angażują się w jego problemy, jest kłopotliwa o tyle, że oszacowanie zależy od rodzaju przyjętej miary. Rozważając na przykład zainteresowanie sprawami miasta czy osiedla oraz bezpośredni udział w działaniach, możemy określić ogół takich osób w wieku 18–70 lat na 17%. Jest to jednak dość liberalny sposób obliczania. Tak rozumiana troska o miasto rośnie wraz ze stażem zamieszkiwania we Wrocławiu. Dla mieszkańców przyjezdnych staje się widoczna po mniej więcej pięcioletnim okresie stałego pobytu. Częściej także obecna jest wśród osób żyjących w związkach bez dzieci. Niezależnie od faktycznego stopnia zaangażowania, pro-miejskość opisać można jako zdolność do widzenia spraw wspólnych, gotowość do wzniesienia się ponad partykularyzmy.
problemów ochrony środowiska naturalnego, a szczególnie dbałości o czystość powietrza czy stan miejskich terenów zielonych. Obecne badania mówią nam także coś ważnego o dokonującej się zmianie postaw wobec spraw najważniejszych. Jak się bowiem okazuje, 48% ankietowanych gotowych jest poddać się ograniczeniom w korzystaniu z samochodów podczas poruszania po mieście, a niewiele mniej zgadza się na dodatkowe ograniczenia na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Wyniki zdają się być potwierdzeniem rosnącego wśród wrocławian poparcia dla działań poprawiających stan terenów zielonych i jakość powietrza w mieście (czyt. J. Pluta, Życie jest w parkach, Wroclife, nr 5/2016). Czy kogoś zatem jeszcze dziwi priorytet, jakim mieszkańcy obdarzyli „zielone projekty” w tegorocznym WBO (czyt. B. Jungiewicz, Podsumowanie WBO 2016, Wroclife, nr 5/2016)?
Rozwój to refleksy standardów, które narzuca współczesność
Rzecz jasna, owa gotowość w znacznej mierze może mieć charakter deklaratywny – czyli być nieco na wyrost, a jej istotną barierą pozostają finanse osobiste. Jako mieszkańcy, wyjątkowo niechętnie patrzymy na konieczność łożenia dodatkowych pieniędzy, by realizować ważne społecznie cele. Troska o miasto wyraźnie zaznacza się w kwestiach obecnych od jakiegoś czasu w debacie publicznej. W największym stopniu dotyczy to
Interpretując ten fenomen, możemy odwołać się do pewnej specyfiki badań strategicznych, w których inaczej ważymy bieżące niedogodności wobec stanu, który zasadniczo wydaje się nam słuszny czy leżący w naszym interesie. Codzienne zżymanie się na rozwiązania komunikacji miejskiej świadczy w tym kontekście raczej o powątpiewaniu, co do sposobów budowania poparcia dla konkretnych rozwiązań czy ułomnego ich realizowania.
opisać jako troskę o środowisko i zasoby miasta, połączoną z takim rozumieniem jakości życia, jakie charakteryzuje społeczeństwa rozwinięte. Miejskość zatem, to obecna miara naszych aspiracji. Mówiąc wprost, wrocławianie pragną mieszkać w mieście czystym i zielonym, chcą mieć dobrze działający transport publiczny oraz cieszyć się zrewitalizowanymi przestrzeniami zabudowy śródmiejskiej. Ołbin, Stare Miasto, Przedmieście Oławskie – tam
12
wroclife.pl Nr 6/2016
Badania do założeń Strategii ukazały Wrocław jako miasto, które w opinii mieszkańców w ostatnim dziesięcioleciu wykorzystało swoją szansę – bardzo niewiele osób uważa, że rozwijało się poniżej swoich możliwości. Mieszkańcy, pytani: Czy Wrocław się rozwija?, w większości odpowiadają twierdząco. Niemal połowa z nas (49%) uważa, że Wrocław rozwija się prężnie. Przekonanie o sukcesie znalazło szczególny oddźwięk w hierarchii celów rozwojowych na przyszłość. Nie ma tu bowiem mowy o prostym rozwoju gospodarczym. Wyniki dokonanych przez wrocławian wyborów w znacznym stopniu stawiają na „miejskość”, którą można
wciąż mieszka najwięcej wrocławian! Spójrzmy teraz na środek zbudowanego rankingu. Znajdują się tam postulaty wyrażające troskę o bazę ekonomiczną miasta – rozwój przedsiębiorczości, poziom inwestycji, a także problemy obywatelskie – politykę społeczną czy dialog z mieszkańcami. Są to dwa bieguny tej samej domeny, którą określić można mianem polityki spójności. Nie ma ona tak silnego i bezpośredniego przełożenia na rozwój (co jest nieco zaskakujące w przypadku przedsiębiorczości, a mniej – polityki społecznej), ale stanowi dlań konieczną bazę. Innymi słowy, o ile polityka rozwojowa tworzy swój własny świat wartości – jest miejscem wyrażania aspiracji albo „odwróconych” lęków – o tyle spójność to te wszystkie warunki, które muszą być spełnione, aby można było marzyć. O ile realizacje marzeń wymagają czasu, o tyle ich warunki dobrze byłoby spełnić już teraz. Wreszcie ostatnie miejsce rankingu zajmuje polityka organizacji czasu wolnego. Nie wydaje się to jednak zaskoczeniem w sytuacji, w której ten rodzaj polityki jest obecnie najsilniej rozwijany. Trudno priorytetowo na tle innych traktować sprawy, z których korzyści czerpiemy już dziś.
Jaki z tego morał? Pytanie mieszkańców, jak Wrocław ma się rozwijać, przynosi zatem kilka interesujących refleksji. Po pierwsze, obok pytań o to, jak się nam żyje, ujętych zwykle w diagnozach społecznych, warto pytać jeszcze: w którą stronę chcemy pójść? Jedne i drugie odpowiedzi – co pokazują wyniki badań na przestrzeni ostatnich lat – są różne. Inaczej ukazują wagę spraw. Druga myśl związana jest z miejskością rozumianą tu jako oczekiwanie życia w wygodnym mieście, dostosowanym do standardów i wymogów współczesności. To zaskakujące, jak wrocławianie wpisali swoje oczekiwania w narrację, która jest silnym zaprzeczeniem takiej ideologii rozwoju, w której to gospodarka stanowi najważniejszą jego domenę, a dobrostan ludzi nie jest bezpośrednio związany ze stanem środowiska naturalnego. Może zatem jesteśmy świadkami nadchodzącej rewolucji w sposobie myślenia o sprawach publicznych? Może dyskutowane tu rozwiązania nie są już tylko sprawą leżącą w polu zainteresowań wąsko rozumianych elit i specjalistów?
Źródło danych: Badania społeczne nad założeniami Strategii Wrocław 2030.
MAT. PRASOWE ESK 2016
CZAS WOLNY
Koalicja w imię kultury Wrocław oraz sześć innych miast, które rywalizowały ze stolicą Dolnego Śląska o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, zawiązały koalicję. Koalicję, w ramach której byliśmy świadkami wyjątkowych prezentacji artystycznych. Projekt – jak zapewniają zarówno urzędnicy, jak i artyści – nie zostanie odłożony na półkę. TEKST TOMASZ MATEJUK
INFOGRAFIKI MACIEJ KISIEL
P
ostanowiliśmy wykorzystać energię, która zrodziła się dzięki aplikowaniu o tytuł ESK 2016. Po pierwsze, bardzo dużo rozmawialiśmy o tym, jak rozumiemy kulturę, jak można rozwijać miasta poprzez kulturę. Po drugie, wzajemnie się sobie pokazywaliśmy – Wrocław wyjechał do wszystkich miast z mikro-prezentacją, a sześciu naszych koalicjantów przyjechało do nas ze swoim artystami i wydarzeniami kulturalnymi – opowiada prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz. Pomysł współpracy między stolicą Dolnego Śląska a Gdańskiem, Katowicami, Lublinem, Łodzią, Poznaniem i Szczecinem narodził się już w 2010 roku, a realną formę przybrał w trakcie spotkań roboczych w 2014 roku. List intencyjny, który przypieczętował Koalicję Miast dla Kultury, podpisano w 2015 roku.
Wyjątkowe spektakle, pokazy i koncerty Prezentacje koalicjantów trwały we Wrocławiu od maja do sierpnia. Miasta przywiozły
14
wroclife.pl Nr 6/2016
do nas swoje flagowe projekty, pokazujące ich genius loci, a jednocześnie gościły u siebie wrocławskich artystów, którzy przyjeżdżali z wystawami prac grupy „Luxus”, a także niezwykłym spektaklem „Wielka woda”, traktującym o powodzi z 1997 roku. Lublin, który jako pierwszy prezentował się u nas, zaprosił wrocławian i turystów na ulicę Szajnochy. Można było obejrzeć tam m.in. wyjątkowe widowisko poświęcone historii stolicy województwa lubelskiego. – Realizacja takiego projektu w odległym o 500 km mieście, to nie lada wyzwanie. Musieliśmy przetransportować 70 ton sprzętu i 2 tys. m2 scenografii – wspomina Michał Karapuda, dyrektor Wydziału Kultury w Lublinie. Szczecin przywiózł do Wrocławia zmodyfikowany kontener portowy, który pełnił funkcję kina, galerii i sceny. – Prezentacja we Wrocławiu okazała się ważnym impulsem w konsolidacji szczecińskich twórców. Przyniosła także intensywną wymianę pomysłów i inspiracji – zaznacza Monika Petryczko, koordynatorka szczecińskiej prezentacji.
Poznań zabrał nas w artystyczną podróż teatralnym tramwajem po Europejskiej Stolicy Kultury, a Łódź zaprezentowała się w postindustrialnej przestrzeni wrocławskiego Browaru Mieszczańskiego. – Na początku wydawało się, że przygotowaliśmy dość hermetyczny, alternatywny projekt. Pokazaliśmy jednak, że również z taką kulturą można dotrzeć do masowego widza, trzeba tylko stworzyć mu sprzyjające warunki – mówi Konrad Dworakowski, dyrektor Teatru Pinokio z Łodzi. Artyści z Gdańska na tydzień zamienili całą kamienicę w sercu Rynku w miejsce spotkań z różnorodną kulturą i jej twórcami, a cykl prezentacji koalicjantów zamknęły muzycznym akcentem Katowice. – Działanie w nowym środowisku i otoczeniu pozwala krytycznie podejść do swoich wypracowanych schematów pracy i współpracy, szukać nowych modeli, wyciągać cenne wnioski. To jeden z najważniejszych powodów, dla których współpraca w ramach Koalicji Miast jest dla nas bardzo cennym doświadczeniem – mówi Tamara Kamińska, zastępca dyrektora
CZAS WOLNY Instytucji Miasto Ogrodów. We wszystkich wydarzeniach w ramach Koalicji Miast dla Kultury przygotowanych przez ponad 800 artystów wzięło udział prawie 130 tysięcy odbiorców.
Nie tylko prezentacje, ale i rozmowy Dominika Kawalerowicz, kierownik działu programowego ESK 2016, tłumaczy, że cały projekt opierał się na dwóch filarach. – To przede wszystkim prezentacje miast, ale równolegle toczyły się debaty o roli i odpowiedzialności samorządów w kulturze – wyjaśnia Kawalerowicz. Przedstawiciele koalicjantów stworzyli think tank Forum Koalicji Miast dla Kultury, który stał się platformą dialogu, łączącą polskie samorządy i instytucje. O kulturze debatowano łącznie przez 112 godzin. – Koalicja Miast to jeden z najciekawszych projektów modernizacji lokalnych polityk kultural-
16
nych, prowadzonych na poziomie samorządu terytorialnego, m.in. dlatego, że urzędnicy i prezydenci nie zostali do niego zaproszeni w charakterze słuchaczy, ale występują w roli organizatorów i ekspertów – mówi Artur Celiński, ekspert w zarządzaniu politykami kulturalnymi i konsultant przy programie Koalicji Miast. Dzięki temu projektowi – podkreśla Rafał Dutkiewicz – doszło do zmiany strategicznego myślenia w miastach, które są zrzeszone w koalicji. – Zauważono, że oprócz gospodarki, polityki przestrzennej czy innych spraw komunalnych, jest pierwiastek kulturowy, który może być bardzo sprawnym silnikiem napędzającym miasta – tłumaczy prezydent stolicy Dolnego Śląska.
u pozostałych koalicjantów, co więcej – zgłosił się jeszcze Toruń, więc koalicja będzie się poszerzać – mówi Rafał Dutkiewicz. Szczegółów – jak projekt ma wyglądać w kolejnych latach – na razie brak. – Rodzi nam się pomysł sieci współpracy. Może któreś z miast, na przykład Lublin, zaprosi nas do siebie? Na pewno chcemy kontynuować ten projekt, żebyśmy mogli przejrzeć się w lustrze innego miasta – dodaje Krzysztof Maj, dyrektor generalny ESK 2016. Wygląda więc na to, że koalicja może się wkrótce przekształcić w trwały sojusz, nadający ton kulturalnemu rozwojowi największych polskich metropolii.
Koalicja ma przyszłość We wrocławskim magistracie zapewniają, że Koalicja Miast dla Kultury nie skończy się wraz z 2016 rokiem. – Bardzo chciałbym, żebyśmy pozostali z innymi miastami w kontakcie. I widzę taką chęć
wroclife.pl Nr 6/2016 MAT. PRASOWE ESK 2016
KARIERA I BIZNES
Mieszkania jak ciepłe bułeczki Hossa na wrocławskim rynku nieruchomości trwa – od dłuższego czasu liczba sprzedanych mieszkań w stolicy Dolnego Śląska przewyższa liczbę tych, wprowadzonych do oferty przez deweloperów. Obfite żniwa zbierają też ci, którzy inwestują w lokale pod wynajem, bo popyt wśród najemców wciąż jest ogromny. TEKST TOMASZ MATEJUK
T
ylko w trzecim kwartale 2016 roku we Wrocławiu sprzedano 2,5 tys. nowych mieszkań, czyli o 600 więcej, niż pojawiło się w tym czasie w ofercie. Podobnie jest w przypadku danych z całego minionego roku – przez ostatnie cztery kwartały deweloperzy wprowadzili na wrocławski rynek 9,7 tys. nowych mieszkań, a w tym samym czasie właścicieli znalazło 10,1 tys. lokali. Najpopularniejsze są Krzyki – to tam sprzedaje się najwięcej mieszkań i jednocześnie powstaje najwięcej nowych inwestycji. Z kolei jeśli chodzi o przeciętny czas wyprzedaży oferty, prym wiedzie Fabryczna, gdzie wystarczyłoby 2,3 kwartału, by sprzedać wszystkie aktualnie dostępne mieszkania. – Rok 2016 był bardzo dobry dla branży deweloperskiej, ale też dla naszych klientów. Rozpoczęliśmy wiele kolejnych budów, nadajemy charakter nowym dzielnicom. Wrocław ma ogromny potencjał inwestycyjny, przyciąga całe rzesze młodych, wykształconych ludzi – to generuje nowe potrzeby mieszkaniowe, a co za tym idzie, stanowi silny impuls dla naszej branży do próby ich zaspokojenia – komentuje Mirosław Półtorak, wiceprezes wrocławskiego oddziału Polskiego Związku Firm Deweloperskich i prezes firmy DOM.developer. Według danych GUS, w pierwszych dziesięciu miesiącach bieżącego roku, oddano do użytku
więcej mieszkań, niż w analogicznym okresie 2015 roku. Wydano również więcej pozwoleń na budowę. – To pokazuje, że branża deweloperska wciąż się rozwija. Wszystkie czynniki wskazują na to, że 2017 rok będzie porównywalny do 2016. Warto zaznaczyć, że deficyt mieszkaniowy jest wciąż widoczny, a Wrocław jest miastem prężnie się rozwijającym. Średnie dochody wrocławian systematycznie rosną, więc popyt na mieszkania powinien pozostać na niezmienionym poziomie – prognozuje Krzysztof Ziajka, prezes firmy deweloperskiej Inkom i wiceprezes wrocławskiego oddziału PZFD. Na popyt – jak podkreśla Mirosław Półtorak – wpływają też m.in. niskie stopy procentowe, a co za tym idzie – dostępność kredytów. – I odwrotnie – z powodu niskiej rentowności lokat gotówkowych, zakup nieruchomości mieszkaniowej na wynajem, w mieście takim jak Wrocław, z powodzeniem może być traktowany jako dobra i perspektywiczna inwestycja – dodaje Półtorak. Eksperci są zgodni – kto może, nadal bardzo chętnie kupuje mieszkania we Wrocławiu, szczególnie nowe. – Trzeci kwartał przyniósł niewielkie ostudzenie popytu i spadek sprzedaży na rynku pierwotnym w stosunku do kwartału poprzedniego, natomiast porównując wyniki rok do roku – nowe mieszkania nadal sprzedają się rewe-
lacyjnie – podkreśla Marta Mikulska z Jot-Be Nieruchomości. Ceny mieszkań w stolicy Dolnego Śląska utrzymują się na stabilnym poziomie – za metr kwadratowy średniej wielkości mieszkania z rynku pierwotnego trzeba zapłacić nieco ponad 5900 zł. Dla porównania, w Warszawie jest to 7700 zł.
Żniwa dla wynajmujących Ogromny popyt na nowe mieszkania nie zmienia jednak faktu, że Wrocław – jako stolica regionu i jedno z najszybciej rozwijających się miast w Polsce – wciąż jest i będzie także dużym rynkiem najmu. – To truizm, ale w dużym ośrodku akademickim i biznesowym co roku przybywa nowych studentów i inwestorów, którzy z kolei ściągają do miasta rzesze specjalistów, ekspertów i menedżerów. Tym samym popyt na wynajmowane mieszkania nie ustaje – tłumaczy Marta Mikulska. Co prawda, trudno oszacować precyzyjnie liczbę wynajmowanych mieszkań, bo miarodajne dane statystyczne praktycznie nie istnieją, a duży odsetek umów najmu nie jest nigdzie rejestrowanych, ale co tydzień w sieci pojawiają się setki ofert. Dotyczy to mieszkań w niemal dowolnej lokalizacji i w każdym standardzie, które szybko znajdują najemców.
wroclife.pl Nr 6/2016
17
KARIERA I BIZNES – Tegoroczna jesień była okresem żniw dla wynajmujących. „Gorączka najemców” była efektem corocznego popytu generowanego przez studentów przed rozpoczęciem roku akademickiego. Już tradycyjnie od połowy sierpnia do listopada ceny są nieco wyższe, a dobre oferty znikają z rynku błyskawicznie – mówi Marta Mikulska. Eksperci zwracają uwagę, że wzrost popytu w sposób bezprecedensowy wygenerowali też obywatele Ukrainy, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat stanowią zdecydowanie najliczniejszą grupę obcokrajowców poszukującą nowego lokum. – Ze względu na utrudnienia w nabyciu nieruchomości, w znacznej mierze są to klienci poszukujący długoterminowych ofert najmu. Warto w tym miejscu podkreślić, że rozmawiamy tu nie o niskim, a o co najmniej średnim pułapie cenowym, bo zazwyczaj mamy do czynienia z całymi rodzinami wymagającymi dobrego standardu – wyjaśnia Marta Mikulska. We Wrocławiu nie brakuje też przedstawicieli innych nacji, choćby Portugalczyków, Hiszpanów czy Niemców. A Krzyki i południowe peryferie Wrocławia są licznie zasiedlane przez pracowników koncernów działających w gminie Kobierzyce, z koreańskim LG na czele. Eksperci szacują, że w wyniku wzrostu popytu średnie ceny najmu podniesiono w ostatnim czasie od 100 do 500 zł. – Górne stawki są z zasady ograniczone możliwościami finansowymi statystycznych najemców, a właściciele często są skłonni wynająć taniej przy podpisaniu umowy na kilka lat – puste mieszkanie generuje stratę. Część właścicieli z góry zastrzega, że ich oferta nie jest skierowana do studentów, mających opinię niesfornych i kapryśnych najemców, ani do obcokrajowców spoza UE, ponieważ w przypadku braku opłat lub zniszczenia lokalu ponad standardowe zużycie, wyegzekwowanie roszczeń jest praktycznie niemożliwe – tłumaczy Marta Mikulska. Jeżeli szukamy dwupokojowego mieszkania w promieniu około 2 km do Rynku, wyremontowanego, wyposażonego i umeblowanego w dobrym (choć nie luksusowym) standardzie, musimy się liczyć się z wydatkiem nawet od 2 do 2,5 tys. zł. A do tego dochodzą opłaty administracyjne i rachunki. Kawalerki są nieco tańsze, choć trudno znaleźć oferty poniżej 1300–1700 zł.
18
wroclife.pl Nr 6/2016
– Ceny większych mieszkań są bardziej zróżnicowane i zależą od wyposażenia i udogodnień, takich jak np. miejsca postojowe w garażu podziemnym czy standard budynku. W bezpośrednim sąsiedztwie Rynku ceny szybują w górę. Natomiast spadek cen w trakcie oddalania się od centrum nie jest już tak gwałtowny. Właściciele mieszkań w nowym budownictwie, zlokalizowanych na peryferyjnych osiedlach, żądają średnio około 400-500 zł mniej w stosunku do analogicznych metraży zlokalizowanych centralnie – wylicza Marta Mikulska.
Na mieszkaniu można zarobić Eksperci zdecydowanie polecają zakup mieszkania w celach inwestycyjnych. Zwracają uwagę, że ta forma inwestowania cieszy się obecnie wielką popularnością. – Wyjątkowo niskie oprocentowanie tradycyjnych lokat finansowych, ryzyko związane z dynamicznymi produktami inwestycyjnymi oraz brak wiedzy pozwalający na samodzielną ocenę ich ryzyka, globalny spadek poczucia bezpieczeństwa i zaufania do instytucji finansowych – wszystko to razem sprawia, że postrzegamy nieruchomość jako trwałą i bezpieczną inwestycję – mówi Marta Mikulska. Liczy się też, że to inwestycja namacalna. – Nawet jeżeli mieszkanie nominalnie straci na wartości w wyniku procesów gospodarczych, pozostaniemy właścicielami czterech ścian, które mogą stanowić nasze zabezpieczenie na czas emerytury lub kapitał na start dla dzieci – dodaje Mikulska. Jak radzą znawcy branży, najsensowniej jest inwestować w mieszkania albo drogie i świetnie zlokalizowane (te wynajmą menedżerowie lub turyści), albo niewielkie i tanie, pochodzące z drugiej ręki. W tym drugim wypadku, inwestycja w mieszkanie na wynajem we Wrocławiu jest szczególnie atrakcyjna dla klientów dysponujących około 150–270 tys. zł. Jeżeli brakuje nam kilkudziesięciu tysięcy, warto zastanowić się nad sfinansowaniem brakującej kwoty kredytem hipotecznym. – Planując zakup, pamiętajmy, że oprócz ceny samej nieruchomości, musimy uwzględnić koszty notarialne oraz koszty związane z wykończeniem, remontem lub co najmniej odświeżeniem lokalu z rynku wtórnego. Jeżeli
liczymy na sensownego najemcę, nie możemy mu oferować 20-letniego wyposażenia i mebli pamietających młodość naszych rodziców. Mieszkanie musi być schludne i funkcjonalne, choć niekoniecznie urządzone z rozmachem. Standard Ikei wystarczy – radzi Mikulska. Ile można na tym zarobić? Rozsądnie kalkulując koszty, powinniśmy spodziewać się około 1–1,4 tys. zł zysku miesięcznie z wynajmu mieszkania 1–2 pokojowego, w średnim standardzie, w popularnej lokalizacji, czyli dobrze skomunikowanej z centrum i uczelniami wyższymi. Tym samym możemy liczyć na kilkuprocentową stopę zwrotu, nieosiągalną na tradycyjnych lokatach. Po 12–15 latach zakup mieszkania powinien się zwrócić. – Oczywiście, wszystko zależy od lokalizacji, standardu i udogodnień, ale w przypadku atrakcyjnej nieruchomości inwestycja w mieszkanie, które będzie przeznaczone na wynajem, może być bardzo opłacalna – zaznacza Piotr Baran, prezes PCG i wiceprezes wrocławskiego oddziału PZFD.
Więcej najmów, mniej zakupów Eksperci zwracają uwagę, że od kilku sezonów w branży nieruchomości pojawiają się prognozy, zwiastujące zmianę charakteru rynku – szczególnie w wielkomiejskich warunkach będzie się wynajmować znacznie więcej. Wśród powodów wymieniają demografię (wyż demograficzny lat 70. i 80. powoli kończy inwestować w swoje pierwsze i drugie nieruchomości, a tzw. milenialsi nie będą w stanie utrzymać dotychczasowej dynamiki zakupów), dalsze obostrzenia i utrudnienia w dostępie do kredytów hipotecznych, przy jednoczesnym zakończeniu rządowego programu Mieszkanie dla Młodych, a także wzrastającą ostrożność deweloperów, którzy w obawie przed nadmuchaniem bańki, zaczynają zwracać swoją uwagę w kierunku innych obszarów budownictwa, np. akademików, domów spokojnej starości czy condo hoteli. Do tego dochodzi spodziewana inflacja czy efekty planowanego narodowego programu Mieszkanie Plus. – Jedno jest pewne – odpowiednio położone, zadbane i nie odbiegające ceną od średniej 1– lub 2–pokojowe mieszkanie we Wrocławiu zawsze swoich najemców znajdzie – kończy Marta Mikulska.
Swojczycka 116a Inwestycja zakończona. Mieszkania gotowe do odbioru z aktem notarialnym. 608 551 082
Nowoczesny, kameralny, wielorodzinny budynek mieszkalny z garażem podziemnym 2/3-pokojowe lokale mieszkalne w standardzie deweloperskim Szybki dojazd do pl. Grunwaldzkiego (ok. 10 minut) 100% mieszkań w inwestycji spełnia kryteria rządowego programu "Mieszkanie dla młodych" - cena już od 4.800zł/mkw!
biuro@nowemieszkania.info
www.nowemieszkania.info
NASZE MIASTO
Alfabet The World Games 2017 W ostatnich latach kibice we Wrocławiu oglądali w akcji najlepszych koszykarzy i szczypiornistów, siatkarzy i piłkarzy Europy i świata. Sportowe emocje będą miały w naszym mieście ciąg dalszy. Od 20 do 30 lipca 2017 roku będziemy gościć imprezę, która pod względem liczby zawodników i różnorodności dyscyplin ustępuje tylko igrzyskom olimpijskim. Chociaż wiele konkurencji World Games uprawia w Polsce tysiące osób, sama impreza jest dla wrocławian znacznie mniej rozpoznawalna. Jakim zainteresowaniem cieszą się te igrzyska na świecie i czego nasze miasto może się po nich spodziewać? TEKST MACIEJ LEŚNIK
RYSUNKI WIKTOR LEWANDOWSKI
Wrocław chce powtórzyć przykład Duisburga. W 2005 roku, kiedy niemieckie miasto organizowało igrzyska, odwiedziło je pół miliona turystów. Zmagania sportowe na żywo zobaczyło 155 tys. kibiców, a tylko w niemieckiej telewizji - 116 mln osób. Łącznie Duisburg pokazywały 137 kraje na świecie. Podczas
L
INFOGRAFIKA MACIEJ KISIEL
wrocławskich igrzysk, sportowa rywalizacja zaprosi mieszkańców i kibiców do różnych rejonów miasta, do 20 obiektów. Trzy z nich powstały z myślą o The World Games, a po zakończeniu imprezy będą do użytku wrocławian. Cieszy nowe życie Stadionu Olimpijskiego. Głównymi bohaterami zawodów
M
Muaythai
20
wroclife.pl Nr 6/2016
będą jednak sportowcy i to im poświęcamy najwięcej uwagi. W poprzednim numerze przedstawiliśmy pierwszą część alfabetu The World Games, teraz oddajemy w Wasze ręce drugą połowę. Więcej o poszczególnych sportach piszemy także na portalu Wroclife.
N
Narodowe Forum Muzyki
Lacrosse Lacrosse wymyślili Indianie, a pierwsze mecze były niczym innym, jak szkoleniem wojowników. Gra miała szykować członków plemienia do prawdziwej walki i polowań. Traktowano ją również jako „młodszego brata wojny” – gdy dochodziło do konfliktu o ziemie, sport pozwalał pokojowo rozstrzygnąć spór i uniknąć rozlewu krwi. Współcześnie do gry używa się gumowej piłki wielkości tej do tenisa. Łapie się ją, podaje i rzuca za pomocą długiego kija zakończonego główką z siatką. Właśnie od francuskiego odpowiednika tego słowa (lacrosse – zakrzywiony kij), biali kolonizatorzy nadali nazwę tej widowiskowej grze. W Polsce pierwszy mecz lacrosse rozegrano w 2008 roku, we Wrocławiu. W naszym mieście możemy na żywo oglądać najbardziej utytułowaną drużynę – Kosynierzy w czerwcu 2016 roku po raz czwarty zostali mistrzami kraju.
cz.2
Znany jest również pod nazwą „boks tajski”, która wiele mówi o jego cechach. Podobnie jak w boksie, sportowcy spotykają się na ringu i walczą w stójce. Nie można atakować zawodnika na deskach ani stosować dźwigni i duszeń znanych z ju-jitsu. Od boksu muaythai odróżniają uderzenia łokciami i kolanami. Ze względu na wysokie ryzyko kontuzji, amatorzy zakładają rękawice, kask i ochraniacze. W walkach zawodowych łokcie, kolana i korpus nie są jednak osłaniane. Muaythai rozwijał się przede wszystkim w Tajlandii, gdzie stał się sportem narodowym, silnie naznaczonym tradycją. Zgodnie ze zwyczajem zawodnicy wykonywali przed pojedynkiem rytualny taniec (waikhru), wskazując swoje pochodzenie. Podczas walki towarzyszył im zespół muzyczny: flecista, bębniarze i cymbalista zmieniali tony muzyki w zależności od tempa starcia i emocji widzów.
W salach, w których zazwyczaj mają miejsce koncerty, odbędą się zawody trójboju siłowego. Przysiad ze sztangą na barkach, wyciskanie sztangi z klatki piersiowej na leżąco oraz tzw. martwy ciąg – z tym wyzwaniem mierzą się kobiety i mężczyźni w różnych kategoriach. Najlżejsi zawodnicy ważą 59kg, najlżejsze zawodniczki – 47kg. O zwycięstwo walczą tylko ci, którzy zaliczą udaną próbę w każdej z konkurencji. Najwyższe osiągnięcia zanotowane osobno dla poszczególnych bojów są zdumiewające. Zgodnie z oficjalną stroną TWG, najsilniejsi zawodnicy zrobili przysiad ze sztangą o masie 490kg, wycisnęli 400kg i wykonali martwy ciąg z obciążeniem 408kg.
NASZE MIASTO
O
Obiekty sportowe
Jedną z zasad przy wyborze organizatora jest zapewnienie, że miasto-gospodarz nie będzie musiało budować obiektów specjalnie na potrzeby igrzysk, a jeżeli takie miejsca powstaną – po zakończeniu imprezy będą dostępne dla mieszkańców. Dzięki World Games nowe życie, trybuny i dach otrzyma Stadion Olimpijski, który przez lata stopniowo podupadał, a z remontu najbardziej ucieszą się kibice żużlowej Betard Sparty Wrocław. W Parku Tysiąclecia powstanie tor do wyścigów na rolkach, a także boiska do sportów plażowych, które będą częścią większego kompleksu rekreacyjnego dla mieszkańców. Ważną inwestycją jest także modernizacja basenu przy ulicy Wejherowskiej, gdzie powstanie pływalnia olimpijska o długości 50m.
P
Pilotowanie czaszami Kto choć raz nie marzył, aby skoczyć ze spadochronem? Nawet pośród innych sportów tego rodzaju pilotowanie czaszami uchodzi za wyjątkowo ekstremalne. Zastrzyk adrenaliny następuje w momencie opadania. Skoczek na odpowiedniej wysokości zaczyna zakręcać i gwałtownie nabierać prędkości. Kiedy jest tuż nad ziemią, wyrównuje lot, zaczyna się rozpędzać i wyhamowuje dopiero po kilkudziesięciu metrach. W zależności od konkurencji, celem jest pokonanie jak największej odległości, uzyskanie jak największej prędkości, albo zatrzymanie się w wyznaczonym polu.
R
Ratownictwo wodne Płetwy, pas typu „węgorz”, lina długa na 15m, w wodzie przeszkody, a gdzieś w oddali przed ratownikiem – sylwetka tonącego. Na szczęście będzie to tylko manekin, a uczestnicy zawodów wykażą się swoją kondycją oraz wykorzystaniem odpowiedniego sprzętu. Dyscyplina o ponad stuletniej tradycji udowadnia, że można łączyć sportową rywalizację z umiejętnościami ratowania życia, a powiedzenie „sport to zdrowie” nabiera całkiem dosłownego wymiaru.
S
Squash Piłkę uderzamy o ścianę tak, aby utrudnić jej następne odbicie przeciwnikowi. Przed każdym odbiorem piłka może dotknąć ziemi tylko jeden raz. Choć zasady squasha są proste, wymaga on dużej sprawności i refleksu. Podczas gdy niektóre sporty World Games mogą być traktowane jako dyscypliny niszowe lub ciekawostki, w squasha szacunkowo gra już nawet 15 mln osób na całym świecie. W Polsce pojawił się około 20 lat temu. Jednym z podstawowych celów World Games jest promocja sportów, tak aby mogły stać się w przyszłości dyscyplinami olimpijskimi. Obecność squasha na olimpiadzie wydaje się więc tylko kwestią czasu.
T
Trampoliny Podczas skoków na trampolinie zawodnicy wybijają się nawet osiem metrów w górę. Nie chodzi tu jednak tylko o wysokość. Sędziowie oceniają powietrzne akrobacje także pod kątem artystycznym – od uczestników wymaga się zademonstrowania dziesięciu elementów w każdym pokazie. Do skoków na trampolinie zbliżony jest tumbling. Z tą różnicą, że po rozbiegu zawodnicy wykonują układ salt, mknąc przez 25–metrową bieżnię.
U
Ultimate Frisbee Gra z latającym dyskiem stała się, podobnie jak bule (litera B), popularną formą spędzania czasu na świeżym powietrzu. Jako dyscyplina World Games, rządzi się określonymi regułami. Trawiaste boisko dzieli się na trzy części: strefę właściwą oraz dwie strefy punktowe. Siedmioosobowa drużyna zdobywa punkt, gdy jeden z jej zawodników złapie dysk w strefie przeciwnika. Dysk można podawać w każdą stronę, ale nie można się z nim przemieszczać ani trzymać dłużej niż 10 sekund. Czy wyobrażacie sobie sport bez sędziów? Ultimate frisbee kładzie szczególny nacisk na fair play, a uczestnicy sami rozstrzygają sporne sytuacje.
wroclife.pl Nr 6/2016
21
NASZE MIASTO
W
Wspinaczka Sportowa Wspiąć się jak najwyżej, jak najszybciej albo po kilkumetrowych skałach bez asekuracji liną. Zawody w tej dyscyplinie obejmują trzy różniące się między sobą konkurencje. W prowadzeniu decyduje wytrzymałość. Zwycięzcą zostaje ten, kto w określonym czasie (około 6-7 minut) wejdzie jak najwyżej. Podczas konkurencji na czas dwaj zawodnicy startują jednocześnie. Najlepsi pokonują 15-metrową ścianę w kilka sekund! W ramach trzeciej konkurencji - boulderingu – zawodnicy wspinają się po mniejszych, kilkumetrowych blokach, a jedynym zabezpieczeniem jest materac. Podczas The World Games ściana do wspinaczki stanie na Placu Nowy Targ.
Z
Zawodnicy Część z nich wciąż uprawia sport i odnosi sukcesy, inni zakończyli już swoje kariery. O kim mowa? O ambasadorach The World Games. Ten tytuł przyjęły ikony wrocławskiego sportu: Renata Mauer-Różańska była dwa razy mistrzynią olimpijską w strzelectwie sportowym, wioślarz Paweł Rańda zdobył srebrny medal w Pekinie. Żużel promuje Maciej Janowski – lider Betard Sparta Wrocław, unihokej i hokej na rolkach – Mariusz Czerkawski, a futbol amerykański – Babatunde Aiyegbusi, pierwszy zawodnik z polskiej ligi, który podpisał profesjonalny kontrakt w najlepszej lidze świata, czyli amerykańskiej NFL. Pozostałych ambasadorów nie trzeba w naszym kraju specjalnie przedstawiać. Zbigniew Bródka jest pierwszym polskim mistrzem olimpijskim w łyżwiarstwie szybkim, Anna Lewandowska – wielokrotną medalistką mistrzostw karate i żoną Roberta Lewandowskiego, a Artur Siódmiak, byłym zawodnikiem piłki ręcznej, bohaterem słynnego meczu z Norwegią w 2009, kiedy sześć sekund przed końcem rzucił przez całe boisko bramkę na wagę awansu do półfinału Mistrzostw Świata.
22
wroclife.pl Nr 6/2016
KARIERA I BIZNES
Polskie kriokomory nawet w Ameryce Krioterapia to doskonała metoda lecznicza i terapeutyczna pomagająca w wielu schorzeniach układu ruchu. Ostatnie badania dowodzą, że poprawiając samopoczucie i wspomagając wydzielanie endorfin. Pobyt w kriokomorze pomaga też w leczeniu depresji. We Wrocławiu specjalną ofertę krioterapii proponują ośrodki Creator. Ale Creator projektuje też własne kriokomory. TEKST SŁAWOMIR CZARNECKI MATERIAŁY CREATOR
K
rioterapia ogólnoustrojowa to metoda terapii polegająca na przebywaniu pacjentów wewnątrz komory kriogenicznej, czyli kriokomory w celu wywołania odruchowej reakcji organizmu na zimno. W celach bezpieczeństwa pacjenci nie mogą przebywać wewnątrz dłużej niż 3 minuty. Wiąże się to z faktem generowania przez kriokomorę ekstremalnie niskich temperatur dochodzących do -160 stopni Celsjusza. Dzięki temu krioterapia nie niszczy tkanek, ale wywołuje wiele
Komory od Creatora Creator znany jest głównie jako ośrodek rehabilitacji. Tymczasem, o czym niewiele osób wie, firma jest także producentem i dostawcą urządzeń kriogenicznych. Są to zarówno kriokomory do wykonywania zabiegów krioterapii ogólnoustrojowej, jak i kriostymulatory do zabiegów miejscowych. Same ośrodki Creator od wielu lat wykonują zabiegi krioterapii w komorach kriogenicznych. Najstarsza działa od 2001 roku i była
Dzięki tym doświadczeniom udało się skonstruować kriokomorę o symbolu CR-2002 i CR 2002/05.
Nie tylko dla chorych Kriokomory produkowane przez firmę Creator są nowoczesnymi urządzeniami składającymi się z dwóch pomieszczeń. W pierwszym, czyli tak zwanym przedsionku, można uzyskać do -60 stopni Celsjusza. Tutaj pacjenci przez kilkanaście sekund adaptują się do niskich temperatur przed wejściem do drugiego pomieszczenia, czyli komory zabiegowej. Tam temperatura osiąga od -110 do -160 stopni Celsjusza. Łączny czas pobytu w komorze kriogenicznej wynosi od 2 do 3 minut i zależy od schorzenia. Krioterapią zainteresowały się nie tylko ośrodki rehabilitacyjne, ale też sportowe. Trenerzy odnowy biologicznej, lekarze i sami sportowcy zauważyli poprawę swojej wydolności po zastosowaniu krioterapii. W ten sposób przed Creatorem otworzył się nowy rynek. Obecnie kriokomory sprzedawane są do klubów sportowych w Wielkiej Brytanii, a jedna z nich trafiła nawet do Buffalo w USA.
Mobilne kriokomory FOT. CREATOR
pożądanych efektów klinicznych, biochemicznych i hormonalnych. Tak niskie temperatury w kriokomorze uzyskuje się dzięki działaniu ciekłego azotu. Dla bezpieczeństwa znajduje się on w zamkniętej instalacji i nie ma bezpośredniego kontaktu z pacjentem. Jest dostarczany do kriokomory ze zbiornika znajdującego się na zewnątrz budynku. Tutaj, w specjalistycznych wymiennikach ciepła, następuje jego zgazowanie powodujące schłodzenie powietrza do odpowiednio niskiej temperatury. Na organizm pacjenta nie działa więc azot, ale zimne powietrze. Sam azot, po przepracowaniu, jest wypuszczany na zewnątrz obiektu przez układ tłumików.
jedną z pierwszych we Wrocławiu. Powstała według założeń konstrukcyjnych inż. Zbigniewa Raczkowskiego, twórcy pierwszej polskiej kriokomory. – Możemy mówić o wrocławskiej szkole krioterapii. To w naszym mieście powstały w latach 80–tych ubiegłego wieku jej podwaliny, między innymi dzięki pracom inżyniera Zbigniewa Raczkowskiego, który skonstruował pierwszą w Polsce kriokomorę – mówi Tomasz Kabała, dyrektor ośrodka Creator we Wrocławiu. W kriokomorach ośrodków Creator wykonano już tysiące zabiegów. Ośrodki prowadzą pełną dokumentację medyczną i techniczną, która pozwala na ocenę skuteczności urządzeń.
Creator skonstruował również pierwsze w Polsce mobilne komory kriogeniczne. Pod koniec października tego roku, jedna z nich zaparkowała koło wrocławskiej AWF z okazji 70–lecia uczelni. To ukłon w stronę ośrodka naukowego, w którym, pod kierownictwem profesora Zdzisława Zagrobelnego, narodziła się wrocławska szkoła krioterapii. Ten rodzaj kriokomory jest jak na razie prototypem i ośrodek jeszcze nawet nie wycenił, ile powinna kosztować. Co do kosztów, to wbrew pozorom nie są one tak wysokie. Standardowa, stacjonarna kriokomora kosztuje około 200 tysięcy złotych. Dla klubów sportowych czy ośrodków terapeutycznych nie jest to kwota nieosiągalna. Cena wynika między innymi z polityki ośrodka Creator, który stara się upowszechnić krioterapię w Polsce. Jest to o tyle łatwiejsze, że zabiegi są refundowane przez NFZ.
wroclife.pl Nr 6/2016
23
CZAS WOLNY
Trzyletni skrzypkowie Czy można uczyć gry na instrumencie dzieci w wieku 3, a nawet 2 lat? Okazuje się, że tak. I nie jest do tego potrzebna umiejętność czytania nut, ponieważ dzieci bardzo szybko uczą się gry wyłącznie ze słuchu. Według metody języka ojczystego, tak jak dziecko uczy się od rodziców mówić w trudnych dialektach, podobnie może przyswajać sobie „trudną” grę na skrzypach. TEKST SŁAWOMIR CZARNECKI INFOGRAFIKA MACIEJ KISIEL ZDJĘCIA OLA OBUCHOWICZ-SAWICZ
M
etoda nauki gry na instrumencie wymyślona przez japońskiego skrzypka, Shinichi Suzuki, staje się na świecie coraz bardziej popularna. Dzieje się tak między innymi dlatego, że nie zmusza dzieci do gry, ale raczej inspiruje je i wzbudza zainteresowanie muzyką od najmłodszych lat. Co ważne, zarówno w lekcjach, jak i domowych ćwiczeniach aktywny udział biorą rodzice. Nie jest to nauka gry na instrumencie, którą znamy z tradycyjnych szkół muzycznych. Nauczanie gry metodą Suzuki nie tylko umuzykalnia dziecko, ale też pogłębia więź z rodzicami. W dzisiejszym szybkim i zabieganym świecie, te dodatkowe aspekty są nieocenione – nauka staje się sposobem wspólnego spędzania wolnego czasu, rodzinnej zabawy połączonej z procesem odkrywania własnych zdolności i możliwości – i to nie tylko w dzieciach.
Radość gry Metoda Suzuki różni się od szkolnego nauczania muzyki w wielu aspektach. Najważniejszym z nich jest cel. Sformalizowane
nauczanie gry, które odbywa się w szkołach muzycznych różnego stopnia, ukierunkowane jest na kształcenie wirtuozów. Każdy z podopiecznych powinien zostać arcymistrzem w swojej dziedzinie. Generuje to rywalizację i ogromny stres, który dla nauki muzyki jest zgubny. Tymczasem celem metody Suzuki jest kształtowanie osobowości dzieci i zwiększenie ich wrażliwości. Nawet jeżeli uczeń nie zostaje wybitnym skrzypkiem, to nie jest porażka. Nauka budzi w nim pasję do muzykowania i muzyki, która nie wiąże się ze stresem i presją. „Suzukowe” dzieci grają często dla własnej przyjemności, koncertują w gronie najbliższej rodziny, swoich przyjaciół i rówieśników, i tę swobodę oraz radość z gry uważa się za pełny sukces. Nauczyciele metody Suzuki często przytaczają zdanie, które słynny chiński pianista, Fou Ts’ong, miał usłyszeć od swojego ojca: „Pamiętaj, synu, że najważniejsze, abyś był człowiekiem, potem artystą, następnie muzykiem, a na samym końcu – pianistą”. Sam Shinichi Suzuki uważał, że talent można rozwinąć najlepiej w sprzyjającym i przy-
jaznym środowisku. Takim otoczeniem dla dziecka jest zazwyczaj najbliższa rodzina – rodzice i dziadkowie. Ich entuzjazm podczas osiągania kolejnych stopni rozwoju, motywuje dziecko do dalszej pracy i ćwiczeń. Suzuki często powtarzał, że „tam, gdzie jest miłość, wiele można osiągnąć”. Podejście Shinichi Suzuki okazuje się wyjątkowo skuteczne. Wiele dzieci, które pierwsze kroki w edukacji muzycznej stawiało właśnie podczas nauki jego metodą, wyrosło później na wybitnych muzyków. Suzuki, który żył równo sto lat, wychował wielu arcymistrzów skrzypiec. W jego metodzie dzieci uczą się grać ze słuchu. Nauka gry z nut dochodzi dopiero na późniejszych etapach. Dzięki takiej kolejności, wielu z wychowanków okazuje się doskonałych w improwizacji i potrafi czysto zagrać dowolną, dopiero co usłyszaną melodię.
Każdy jest uzdolniony Podstawą filozofii metody Suzuki jest założenie, że każde dziecko można nauczyć gry na instrumencie, sformułowane w postaci wroclife.pl Nr 6/2016
25
metody języka ojczystego. Shinichi Suzuki doszedł do oczywistego, ale jednocześnie odkrywczego stwierdzenia: założył, że dzieci – jedynie słuchając i naśladując otoczenie – potrafią opanować nawet najtrudniejszy język czy dialekt, i tak samo potrafią nauczyć się gry na instrumencie. Metodyka nauczania jest specyficzna. Dziecko rozpoczyna swoją edukację od słuchania utworów, a następnie powtarzania w różnej formie podstawowych rytmów, już w wieku 2–3 lat. Tak wczesne nauczanie wiąże się z wyjątkowo intensywnym rozwojem słuchu i pamięci do 5 roku życia. Sam proces odbywa się w trójkącie: nauczyciel – rodzic – dziecko. Inaczej niż w klasycznych metodach – nauczyciel najpierw uczy gry na instrumencie rodzica. Dopiero kiedy rodzic opanuje podstawy i zagra pierwsze rytmy, zaczyna się edukacja dziecka, nad którą czuwa odtąd dwójka dorosłych: nauczyciel – podczas krótkich, cotygodniowych lekcji oraz rodzic – każdego dnia. Naturalną metodą uczenia się dzieci jest naśladowanie swoich rodziców, dlatego są oni włączeni w proces edukacji i mają w nim do odegrania bardzo istotną rolę – nie tylko zachęcając do gry, ale aktywnie pomagając uporać się z problemami. Początkowy etap gry na skrzypcach szybciej opanowują właśnie rodzice: to, jak trzymać instrument, czy jak zachować właściwą postawę. Jednakże dość szybko dzieci przeskakują swoich rodziców. Ci ostatni mają większe doświadczenie poznawcze i łatwiej zapamiętują to, co mówi nauczyciel. Jednak wkrótce swoją rolę zaczyna grać stres i obawa przed oceną. Dzieci są zrelaksowane, dorośli są spięci. Uważają, że powinni zagrać idealnie. Dostrzegają, co zagrali nieczysto, co jest niewłaściwe i nie takie, jak w oryginale, i ta wiedza często ich przytłacza. Dzieci natomiast są bardziej naturalne i gra przychodzi im z dużo większą łatwością. Szybko okazują się lepsze od rodziców, których dalszy rozwój hamuje trema. Dzieci w swojej spontaniczności jej nie odczuwają, chętnie grają, występują przed publicznością, chwalą się swoimi osiągnięciami. Każdy dorosły również jest w stanie nauczyć się grać – może to zabrać jedynie więcej czasu niż w przypadku dziecka, i wymagać większej intensywności treningów. W metodzie Suzuki nie porównuje się i nie krytykuje dzieci. To, co wychodzi dobrze, jest zawsze chwalone. Błędy natomiast nie są wytykane – nauczyciel szuka sposobu, aby je naprawić, proponując odpowiednie ćwiczenia, nowe zabawy. Ważne jest stałe motywowanie młodych adeptów do dalszej
nauki, gdyż wiadomo, że małe dzieci łatwo zniechęcają się, napotykając trudności. Elementem każdego spotkania z nauczycielem jest ukłon. To znak, że lekcja się rozpoczyna, tak samo też się kończy. Każda lekcja jest małym występem – już pierwsze starania dzieci, czyli właśnie ukłony, są nagradzane. – Pięknem metody Suzuki jest to, że dostosowuje się ją do umiejętności uczniów. W metodzie nie ma klas czy egzaminów, których ukończenie jest niezbędne do przejścia na kolejny poziom – wyjaśnia Tymoteusz Rapak, wrocławski nauczyciel gry na skrzypcach metodą Suzuki. – Dzieci chętnie grają także na lekcjach grupowych, które je motywują i są okazją do solowych występów.
Ćwiczenia, ale z przyjemnością Metoda Suzuki nie jest jednak cudownym panaceum. Nie wystarczy jedna półgodzinna lekcja w tygodniu, żeby dziecko nauczyło się gry na instrumencie – potrzebne są codzienne, systematyczne ćwiczenia. Regularność jest ważniejsza, niż długość ćwiczeń. Podkreślał to sam Shinichi Suzuki. Tym bardziej, że małe dzieci szybko się dekoncentrują – w ich przypadku warto poświęcić 15 minut dziennie na ćwiczenia gry. Jeżeli dziecko jest zmęczone i nie ma danego dnia siły na próby, warto chociaż puścić mu przed snem utwory, których się uczy, żeby nie traciło z nimi kontaktu. Ta systematyczność jest bardzo ważna w metodzie Suzuki. Jednak i rodzice, i nauczyciele muszą uważać, żeby nauka nie stała się dla dziecka przykrym obowiązkiem. Ważne jest, by dzieci same chciały grać. Stąd długość trwania lekcji. Teoretycznie trwa ona 30 minut. Jednak, jak zaznacza Tymoteusz Rapak, lekcję należy zakończyć na chwilę przed tym, zanim dziecko zacznie czuć znużenie czy zmęczenie. Nauka nie może kojarzyć się z uciążliwością i czymś nudnym. – Staram się skończyć lekcję na chwilę przed momentem, w którym uczeń będzie miał już dość – tłumaczy Tymoteusz Rapak. Podobną metodę zaleca przy pracy w domu – Dobrze jest, kiedy ćwiczenie kojarzy się z czymś przyjemnym – dodaje. Metoda Suzuki uczy nie tylko gry na instrumencie – poprawia też umiejętności językowe, rozwija pamięć i wpływa na zdolności matematyczne. Ważne jest, aby wszystko odbywało się w przyjaznej dziecku atmosferze. Szybkie postępy, jakie osiąga większość uczniów, pomagają małym muzykom uwierzyć we własne siły i umiejętności. Przekłada się to nie tylko na naukę muzyki, ale też pozostałe dziedziny życia.
CZAS WOLNY
wroclife.pl Nr 6/2016
27
Czytaj pełny tekst wywiadu na www.wroclife.pl
jest wypracowanie spójnego – stworzonego tylko z najnowszej literatury czeskiej – profilu wydawniczego, ale zróżnicowanego gatunkowo. Mamy serię prozy współczesnej, serię dziecięcą: Czeska Bajka, serię kryminalną: Czeskie Krymi, reportaż, planuję też wprowadzić serię młodzieżową. Literatura młodzieżowa to bardzo trudny rynek, ale niezwykle potrzebny. Literatura czeska jest tak różnorodna i wartościowa, że da się z niej stworzyć osobny profil wydawniczy, zaspokajający potrzeby bardzo wielu odbiorców.
Czy Czesi czytają więcej? FOT. WYDAWNICTWO AFERA
W kapciach przez życie Od literatury do biznesu, od stylu życia do różnic między Polską a Czechami w promocji kultury i wspieraniu przedsiębiorczości – fragment rozmowy Małgorzaty Burneckiej z Julią Różewicz. Prowadzisz wydawnictwo AFERA – jaka jest jego historia?
Wszystko zaczęło się w 2009 roku, kiedy zostałam mamą. Zawsze chciałam tłumaczyć książki, jestem z wykształcenia bohemistką. Niełatwo jednak namówić istniejących już wydawców na nowych, nieznanych w Polsce autorów – a mnie interesowała najnowsza literatura czeska, która wcześniej nie ukazywała się u nas. Miałam dość kontrowersyjny pomysł, żeby przetłumaczyć książkę Gówno się pali czeskiego humorysty, Petra Šabacha – w Czechach bestsellerową. Ale i tytuł, i autor wzbudzali w Polsce nieufność wydawców. Postanowiłam, że przetłumaczę tę książkę sama, a potem spróbuję ją wydać. Pomysł początkowo wydawał się mrzonką, ale miałam dużo szczęścia – sam autor, Petr Šabach, podszedł do niego bardzo entuzjastycznie. Udało mi się również namówić na wsparcie wrocławskich „czechofilów”, OKIS oraz konsula honorowego Republiki Czeskiej we Wrocławiu. To pierwsza
28
wroclife.pl Nr 6/2016
książka, która ukazała się w wydawnictwie Afera. Premiera była w walentynki, 14 lutego 2011 roku.
Tytuł pasował idealnie...
Tak, wbrew pozorom, to jest książka o miłości. Może bardziej o relacjach damsko-męskich. Po premierze okazało się, że jest w Polsce zapotrzebowanie na literaturę czeską spoza mainstreamu, jaki stanowili u nas Hrabal, Kundera czy Haszek. Najnowsza literatura czeska znalazła i znajduje nadal wielu entuzjastów.
Ilu autorów już wydałaś?
Mam w Aferze około piętnastu autorów, a w grudniu ukaże się dwudziesta trzecia książka. Nie działa to na zasadzie „jeden autor to jeden tytuł”. Mam całą serię Petra Šabacha - w 2017 roku wydam jego piątą książkę. Z większością autorów, których raz wydałam, współpracuję nadal; są to autorzy wciąż tworzący nowe, ciekawe utwory. Moim celem
Miło byłoby powiedzieć, że jesteśmy na podobnym poziomie, ale dane statystyczne są zatrważające – jedną książkę rocznie czyta 37% Polaków, Czechow – aż 84%. Jesteśmy bardzo daleko w tyle. Czesi mają więcej czasu. Nie dlatego, że mogą mniej pracować, tylko z tego, że chcą mniej pracować. Nie gnają przed siebie. Czech idzie przez życie powolnym krokiem, w kapciach, jakby właśnie wybierał się na piwo. To bywa irytujące, zwłaszcza dla osób, które biznesowo współpracują z Czechami. Polak, w porównaniu z nim, jest niecierpliwy, pedantyczny, punktualny, a Czech zawsze ma czas. Po co się spieszyć? Dlaczego? Spokojnie... Moja ulubiona anegdota: jesteśmy na czeskim festiwalu muzycznym, gdzieś na peryferiach. W szczerym polu postawiono scenę i właśnie zjechało się tam blisko 20 tys. osób, by posłuchać muzyki. W pobliskiej wiosce był mały sklepik spożywczy. Biorąc pod uwagę tłum, który zjechał do tej niewielkiej miejscowości, sklepik miał szansę na jakieś 500% rocznego dochodu w dwa dni. Lecz – cóż za zaskoczenie – sklepik okazał się w czasie festiwalu zamknięty. Właściciel myślał w następujący sposób: jest po 17.00, a już piątek. W sobotę mam otworzyć sklepik? W życiu. Mówimy mu: Przecież jest pan właścicielem i może go pan otworzyć także w sobotę. A on odpowiada nam zdziwiony: W sobotę? To ja nie mam co robić? Polak za żadne skarby nie przepuściłby takiej okazji, co więcej, postawiłby dookoła jeszcze cztery dodatkowe stoiska. Czesi mają zupełnie inne podejście do życia, do własnej wygody i prywatności niż my, co często wychodzi im na dobre.
CZAS WOLNY Czym różni się prowadzenie biznesu w Polsce i w Czechach?
W Czechach są zdecydowanie niższe składki ubezpieczenia społecznego, takiego odpowiednika ZUS-u. Opłaty dla jednoosobowej działalności gospodarczej wynoszą mniej więcej 1/3 tego, co płacimy tutaj. To jest podstawowa różnica, w pozostałych sprawach jest podobnie. Słyszałam o modzie zakładania działalności gospodarczej w Czechach – jeśli ktoś ma wybór, czy płacić składkę 350 zł czy 1100 zł, to wybierze 350 zł. Czesi już dawno wyczuli to zainteresowanie polskich przedsiębiorców, dlatego powstało bardzo wiele agencji, które pomagają Polakom założyć firmę, znaleźć siedzibę i załatwić resztę formalności. Takie agencje działają od kilku lat i przewidują, że ten kierunek będzie się umacniał. Nawiasem mówiąc, czytałam, że bardzo dużo Polaków wyjeżdża teraz na Słowację studiować medycynę, ponieważ o wiele łatwiej jest się tam dostać. Nawet 1/4 studentów na roku to Polacy.
Czy trudno było otrzymać wsparcie od Ministerstwa Kultury Czeskiej?
Nie wiem, jak podobne programy zagraniczne wyglądają w Polsce, ale w Czechach jest on bardzo przyjazny. Kilka razy ubiegałam się o dofinansowanie z Polski i przyznaję, że formularze naszego ministerstwa, podobnie jak unijne, są bardzo złożone. Jeżeli ktoś nie jest naprawdę zdeterminowany, płoszy go sama ilość stron i okienek. W Czechach formularz jest dwustronicowy, przejrzysty i prosty, jednak od strony formalnej niczego mu nie brakuje. Polacy wychodzą na strasznych
biurokratów, z założenia mających mało zaufania do wnioskodawców, dlatego wymagają wypełnienia tysiąca tabelek. Czesi natomiast nie lubią się wysilać – bardzo szanują swój wolny czas i wygodę, stronią od komplikowania sobie życia, a „papierologia” niewątpliwie je komplikuje.
Czego jeszcze możemy się uczyć od Czechów?
Przede wszystkim wspomnianego dystansu i zdrowego rozsądku, które towarzyszą im na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia, a także większego szacunku do własnego zdrowia. Pośpiech czy stres w pracy może nie być przez nas odczuwany, kiedy jesteśmy młodzi, ale Czesi już teraz myślą o konsekwencjach. Z drugiej strony, nie przeszkadza im to wypić 3–4 piw dziennie – ale piwo, jak twierdzą, ma same plusy. Czesi są też mniej ciekawscy od nas. Nie gapią się na innych na przystanku, nie „obcinają” osoby wyglądającej trochę inaczej, barwniej, zajmują się sobą. Interesują się tym, o której odjedzie tramwaj, czy się nie spóźnią. Natomiast Polacy lubią czasami wtykać nos w cudze sprawy, oceniać innych. Ten brak zainteresowania Czechów bliźnim ma jednak dobre i złe strony. Czesi są mniej empatyczni, jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, może się jej nie doczekać. Podobnie, gdy trzeba ustąpić kobiecie w przejściu albo pomóc staruszce pozbierać rzeczy, które wysypały się z torebki. Polacy słyną z szarmanckiego stosunku do kobiet, czego w Czechach i w wielu innych krajach europejskich już się nie spotyka. Dla nas jest normalne, że mężczyzna otwiera drzwi albo
ustępuje miejsca na ławce lub w tramwaju, dla Czechów nie.
Jakie będą kolejne premiery w Twoim wydawnictwie?
Najbliższa już w grudniu, a książka nosi bardzo zimowy tytuł Pod śniegiem. Jest to powieść mojej ulubionej czeskiej autorki, Petry Soukupovej. Ma niesamowity styl i wyczucie – opisuje relacje rodzinne i „normalne” życie, lecz w tak niezwykły, głęboki sposób potrafi wniknąć w głowy bohaterów, że o tych codzinnych sprawach czyta się z wypiekami na policzkach i nie można się od nich oderwać. Jest świetną obserwatorką współczesnych relacji. Lepszej nie znam. Książka opowiada o trzech siostrach, które jadą na urodziny do taty. Wszystkie dorosłe, dwie jadą z dziećmi, jedna z... kacem. Cała opowieść zamyka się w jednym dniu – w tej wspólnej podróży i w tym, co dzieje się w domu. Niby nic, lecz właśnie wszystko, ponieważ wszystko to, co najważniejsze, tak naprawdę dzieje się w nas. Mam nadzieję, że ta książka zostanie w Polsce tak dobrze przyjęta, jak w Czechach, gdzie była prawdziwym bestsellerem, numerem jeden w 2015 roku w najważniejszej księgarni internetowej Kosmas. Wygrała nawet z Jo Nesbo.
A będzie coś dla dzieci?
Właśnie wyszła trzecia część Niedoparków, pięknie ilustrowanej serii o stworkach, które żywią się skarpetkami i zostawiają nam zawsze jedną nie do pary. W Czechach dzieci je uwielbiają. U nas już też.
Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.
CZAS WOLNY
Gdy starania o dziecko trwają zbyt długo Jesteś gotowa na dziecko i od kilku miesięcy wspólnie z partnerem intensywnie się o nie staracie bez oczekiwanych efektów? Próby poczęcia nie zawsze przynoszą pożądany rezultat od razu. TEKST INVIMED
C
zasem kobieta zachodzi w ciążę dopiero po upływie 8–10 miesięcy, mimo iż z medycznego punktu widzenia jest okazem zdrowia i nie ma żadnych przeszkód do zapłodnienia już podczas pierwszego cyklu starań o dziecko. Jeśli jednak minął rok, a ciąży nadal nie udało się uzyskać, warto umówić się na wizytę w klinice leczenia niepłodności i wykonać badania, które w ciągu kilku dni pomogą ustalić przyczynę problemu.
Sprawdź, czy owulujesz Regularne cykle miesiączkowe o prawidłowym przebiegu to podstawa, gdy próbujesz zajść w ciążę. Dlatego diagnostykę niepłodności u kobiet zawsze zaczyna się od monitorowania owulacji w celu wyznaczenia dni płodnych i momentu jajeczkowania. Na początek możesz zająć się tym sama, obserwując śluz z szyjki macicy i mierząc podstawową (poranną) temperaturę swojego ciała, ale najlepszy efekt przyniesie wykonanie 2–3 badań do-
pochwowego USG na początku cyklu, oraz przeanalizowanie uzyskanych wyników na podstawie danych dotyczących stężenia hormonów (tu z reguły wystarczy 1–2 badania). Jeśli okaże się, że nie owulujesz, lekarz może zaproponować ci poddanie się farmakologicznej stymulacji jajeczkowania.
Zbadaj poziom hormonów Może się okazać, że za trudnościami z zajściem w ciążę stoją zaburzenia tarczycy (nieprawidłowy wynik badania hormonu TSH), zły stan rezerwy jajnikowej (niskie stężenie hormonu AMH) lub zespół policystycznych jajników (niewłaściwy wynik badania hormonu LH, FSH). Podstawą leczenia zaburzeń hormonalnych jest przyjmowanie leków regulujących nieprawidłowości, możesz również spodziewać się, że starania o dziecko trzeba będzie wspomóc poprzez zastosowanie zapłodnienia pozaustrojowego, czyli in vitro (np. przy bardzo niskim stężeniu hormonu AMH).
Upewnij się, że nie masz mięśniaków Mięśniaki wewnątrzmaciczne, polipy i zrosty w jamie macicy to stosunkowo częsta przyczyna trudności z zajściem w ciążę. Źródłem problemu mogą być także nieprawidłowości w budowie macicy, dlatego przy podejrzeniu niepłodności, zwłaszcza skojarzonym z nieprawidłowymi krwawieniami miesiączkowymi lub miedzymiesiączkowymi, rozważ poddanie się histeroskopii. Badanie to nie tylko pozwala ocenić anatomię jamy macicy, ale także wykrywa zrosty, mięśniaki i polipy, oraz umożliwia ich usunięcie.
Przeciwdziałaj niedrożności jajowodów Niepłodność może wynikać z niedrożności jajowodów, dlatego tak ważnym badaniem diagnostycznym u kobiet jest Sono-HSG (ultrasonograficzna histerosalpingografia). W trakcie Sono-HSG wprowadza się odpowiedni kontrast przez szyjkę macicy do narządów rodnych, w celu oceny jamy macicy i drożności jajowodów.
Zabierz partnera na badanie Pamiętaj, że obniżenie płodności nie dotyczy wyłącznie kobiet – przy trudnościach z zajściem w ciążę przebadać powinien się także twój partner. Jeśli parametry nasienia nieznacznie odbiegają od normy, możecie zdecydować się na inseminację. Przy wyraźnie obniżonej jakości nasienia szansą na dziecko jest zapłodnienie in vitro – z wykorzystaniem nasienia partnera. Obecnie istnieją metody, które w nawet mało rokującym nasieniu pozwalają odnaleźć plemnik o prawidłowej budowie. Znalezienie przyczyny niepłodności bywa nie lada wyzwaniem, ale dzięki dokładnym badaniom diagnostycznym w wielu przypadkach udaje się znaleźć źródło trudności z poczęciem dziecka. Dlatego nie zwlekaj zbyt długo i zgłoś się do wyspecjalizowanej kliniki leczenia niepłodności. Więcej informacji znajdziesz na www.invimed.pl.
30
wroclife.pl Nr 6/2016
Kwartet Leszka Możdżera na dobry, nowy początek starej, dobrej Nietoty Jeden z najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych już 6 grudnia wystąpi w klubie Nietota. Koncert będzie inauguracją nowego cyklu „Nietota dla Ciebie”, czyli wyjątkowych okazji do bliskich spotkań ze sztuką i cenionymi artystami.
na miejscu Św. Mikołaja 12 50-125 Wrocław na telefon +48 71 798 35 11 www.strudlove.pl fb/strudlove
Św. Mik o
łaja
śnicza
Klub Nietota znajduje się przy ul. Kazimierza Wielkiego 50. Miejsce to od lat skupia wrocławskich artystów i twórców. Wystrój wnętrza jest autorskim dziełem znanego wrocławskiego scenografa filmowego i teatralnego, Michała Hrisulidisa. Klub zaprasza codziennie od 17:00 do szczęśliwego końca.
historyczny strudel w nowoczesnym wydaniu
Kiełba
eszek Możdżer nieczęsto decyduje się na wstępy w klubach, dlatego możliwość posłuchania go na żywo w klimatycznych wnętrzach Nietoty jest prawdziwą gratką dla szerokiego grona jego wielbicieli. Najnowszy projekt Leszka Możdżera odbiega od dotychczasowych dokonań lidera, który tym razem nawiązuje do języka klasycznego jazzu. Kwartet Leszka Możdżera, w którym oprócz lidera wystąpią najbardziej zapracowani jazzmani młodej, trójmiejskiej sceny: saksofonista Piotr Chęcki, perkusista Sławomir Koryzno i basista Krzysztof Słomkowski, jest tradycyjny w swojej formie i uprawia nowoczesny jazz środka. Najnowsze kompozycje Leszka Możdżera są hołdem złożonym mistrzom jazzu i odchodzą od szlachetnego, medytacyjnego brzmienia. Jak zabrzmią w Nietocie, przekona się tylko 100 osób, którym uda się uprzedzić innych w wyścigu po bilety. Wejściówki będą do nabycia w klubie. Nietota funkcjonuje na kulturalnej mapie Wrocławia już od dawna i zdążyła nas przyzwyczaić do tego, że dobrych muzyków i wokalistów możemy spotkać tam nie tylko przy barze, lecz przede wszystkim na scenie, czego przykładem jest choćby cotygodniowa Gorączka Środowej Nocy. Przyjście nowego właściciela tylko potwierdza artystyczne ambicje klubu – otwierany grudniowym koncertem kwartetu cykl wydarzeń artystycznych „Nietota dla Ciebie” ma być nową propozycją spotkań ze sztuką w najlepszym wydaniu i w magicznej przestrzeni. Właściciel klubu zapewnia, że kameralne i lekko psychodeliczne wnętrza Nietoty będą gościć kolejne uznane nazwiska, różne gatunki muzyczne i różne wrażliwości – coś dla siebie znajdą nie tylko fani jazzu. Spodziewać się możemy zarówno wieczorów z mocnym, rockowym uderzeniem, jak i spokojniejszych, melancholijnych niedziel, kojarzonych raczej z estetyką krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Poza koncertami i graniem na żywo, na scenie Nietoty oglądać będziemy również stand-up i kabaret, pojawiać się będzie kawiarniana poezja w postaci niekoniecznie dekadenckich slamów oraz niespodzianki teatralne. A od zbyt dużej dawki sztuki nazbyt wysokiej będzie można oczywiście odpocząć na regularnych, Nietotowych piątkowych i sobotnich imprezach…
za
L
ZDJĘCIA MAT. ORGANIZATORA
Rzeźnic
TEKST WOJCIECH KUSAJ
Rynek
Ruska
Plac Solny
CZAS WOLNY
Szlachetna paczka łączy Polaków Jest taki jeden grudniowy weekend w roku, który sprawia, że w domach Polaków Święta zaczynają się już kilkanaście dni przed Bożym Narodzeniem. Ponad milion osób w całym kraju wzięło udział w 2015 roku, w Szlachetnej Paczce, w tym dokładnie 20 771 rodzin, które w dniu finału odwiedzili z paczkami wolontariusze. TEKST MACIEJ LEŚNIK
W
brew pozorom to nie prezenty są najważniejsze. Podczas jednego z takich grudniowych dni pewien wolontariusz otrzymał od wdzięcznej rodziny zieloną, starannie ozdobioną kartkę. Na zawsze zapadła w jego pamięci. Na laurce było napisane: ,,Dziękujemy za pomoc. Pokazaliście nam, że można żyć inaczej”.
Zaczęło się od 30 rodzin Historia mądrego pomagania zrodziła się piętnaście lat temu, w pewnym duszpasterstwie akademickim w Krakowie. Tuż przed Świętami, grupa studentów postanowiła przygotować prezenty dla 30 ubogich rodzin. Ta iskra bynajmniej nie zgasła po jednym roku, ale przeciwnie – stopniowo rozpalała chęć pomagania w kolejnych miastach i miasteczkach, w całym kraju. Projekt Stowarzyszenia Wiosna pod nazwą Szlachetna Paczka zna dzisiaj co piąty Polak, a liczba rodzin, które otrzymują pomoc, stale rośnie z roku na rok. W zeszłym, wolontariusze dotarli do 20 771 rodzin, dzięki czemu prezenty otrzymało ponad 83 tys. osób. Wiele osób nie wyobraża sobie przygotowań do Świąt bez przygotowania Szlachetnej Paczki. Z akcją związują się na lata w różnych rolach. Według badań darczyńców w 2014 roku, aż 88% z nich deklarowało, że weźmie udział także w następnej edycji. Co zatem sprawia, że Polacy tak chętnie angażują się w Szlachetną Paczkę?
Jak działa SuperW? Aleksandra jest liderem jednego z 11 rejonów we Wrocławiu. Zgłaszają się do niej SuperW, czyli wolontariusze, którzy chcą pomagać rodzinom mieszkającym na Starym Mieście. – Najmłodsi mają 18 lat, najstarsi są po 30-tce. To osoby, które potrafią sobie zorganizować czas i nie lubią siedzieć w miejscu. Nie chcą biernie obserwować rzeczywistości, ale chcą mieć wpływ na swoje otoczenie i zmieniać je – przekonuje.
32
wroclife.pl Nr 6/2016
W Szlachetnej Paczce nie pomaga się ,,komuś”, ale określonej rodzinie. Nie może się ona zgłosić do projektu z własnej inicjatywy. Robią to jej sąsiedzi, nauczyciele i wychowawcy w szkole, do której chodzą dzieci, pracownicy pomocy społecznej. Dopiero kiedy rodzina wyrazi zgodę na kontakt, do akcji włączają się wolontariusze. Każdy otrzymuje numer telefonu do kilku rodzin, dzwoni, umawia na wizytę. Bez tego spotkania cały projekt nie ma sensu. Przekroczenie progu obcego mieszkania jest dla wolontariuszy także przekraczaniem samego siebie. Z rodzinami spotykają się między codziennymi zajęciami na uczelni, pracą, innymi obowiązkami. To już nie jest tylko deklaracja i chęć pomagania, ale bezpośrednie wejście w świat biedy. Kiedy docierają pod właściwy adres i pukają, nie wiedzą, co może ich spotkać za drzwiami. – Wizyta wolontariusza jest także wyzwaniem dla rodziny. Musi się otworzyć i zaufać, mając naprzeciw siebie obce i najczęściej bardzo młode osoby. Wie jednak, że aby dać sobie pomóc, musi najpierw opowiedzieć o swojej trudniej sytuacji, chorobach, problemach prawnych – zwraca uwagę Paulina, wieloletnia wolontariuszka. Jak zauważa, każda historia rodziny jest inna, tak jak różne są przyczyny ubóstwa. Niepełnosprawność i wysokie koszty leczenia dzieci, które uniemożliwiają podjęcie pracy rodzicom i odsuwają na dalszy plan inne potrzeby. Brak zainteresowania ze strony bliskich, który pozostawia osoby starsze samym sobie. Samodzielne wychowywanie dzieci przez rodzica, który oprócz utrzymania ma na głowie także nierozwiązane sprawy rodzinne i mieszkaniowe. Ale bieda wymyka się sztywnym kategoriom. Wiele rodzin od lat po cichu boryka się z problemami, ale są też takie, które znalazły się w trudnej sytuacji dosłownie z dnia na dzień. Tak jak młode małżeństwo, które poznał Sebastian, jeden z wolontariuszy. Ona miała dobrą pracę, on jeździł po całym świecie jako śpiewak operowy. Parze nie brakowało niczego, aż do pewnej nocy, kiedy życie uratowało im szczekanie psa. Pożar doszczętnie spalił miesz-
kanie, kobieta wkrótce straciła pracę, a jej mąż musiał podjąć się innego zawodu, bliżej domu.
Mentalność zwycięzcy, pralka i czekolady miętowe Jak wynika z Raportu o biedzie Stowarzyszenia Wiosna, wśród rodzin są takie, które na jedną osobę mają do wydania miesięcznie... 50 złotych. Wolontariusze pytają o przychody, jednak to nie kilkadziesiąt złotych powyżej albo poniżej progu decyduje o udziale w Paczce. Kluczowe znaczenie odgrywa postawa rodziny. Zachęcona przez wolontariusza opowiada nie tylko o swoich zmartwieniach, ale także zaczyna dostrzegać drobne sukcesy, rozpromienia się, kiedy opisuje niektóre codzienne sytuacje, które sprawiły jej radość. Wolontariusz włączy do projektu rodzinę, która stara się zmieniać swoje położenie. Takim osobom, które są na kolanach, ale walczą o swój los, często wystarczy tylko podać rękę, aby mogły wstać i wygrać swoje życie. Prawdą jest też, że wolontariusze spotykają osoby, którym jest wygodnie zarabiać na własnej biedzie, i które nie chcą niczego zmieniać. Dla takich osób Szlachetna Paczka nie byłaby prezentem, tylko pomocą, która ,,nam się należy”. Opis postawy rodziny ma ogromne znaczenie, ponieważ to oczami wolontariuszy zobaczy ją
LIDERKA REJONU WROCŁAW-STARE MIASTO Rekrutacja wolontariuszy rusza w październiku. Jako lider rejonu mogłam działać znacznie szybciej, bo już od sierpnia. Chciałam stworzyć drużynę, działać razem z ludźmi, być dla nich spinaczem, który służy pomocą i radą. Liderem jestem tylko dodatkowo, bo to rola wolontariusza jest dla mnie podstawowa. Wpływ na otoczenie, w miejscu, w którym żyję, daje mi ogromną satysfakcję i poczucie sensu. Aleksandra Flegel, studentka
CZAS WOLNY
WOLONTARIUSZ/DARCZYŃCA ,,Nie ma problemów, są wyzwania”. Tego nauczyły mnie same rodziny i spotkania z nimi. W akcji mogłam pomagać – razem z osobą pełnoletnią – jeszcze przed 18. rokiem życia jako wolontariusz wspomagający. Nie tylko my poświęcaliśmy rodzinom czas, ale także one nam, dzieląc się swoimi najtrudniejszymi sprawami. Czasami wątpimy: co my, młodzi, możemy wiedzieć o życiu? Nasz optymizm i świeże spojrzenie na problemy z zewnątrz sprawiają, że rodziny odzyskują wiarę w to, że da się więcej.
INWESTOR SPOŁECZNY Istota Szlachetnej Paczki nie polega tylko na tym, aby zasponsorować prezent na Święta i zapełnić na pewien czas lodówkę. Chodzi o to, aby rodzina z powrotem mogła funkcjonować w społeczeństwie. Czasem, oprócz pomocy materialnej, potrzebuje porady prawnika, specjalistycznego leczenia. Od kilku lat wspieraliśmy projekt jako darczyńcy. Pomyślałem: czemu nie robić czegoś więcej? W naszym centrum handlowym spotykają się wolontariusze, tutaj w trakcie finału trafią paczki, które potem zawiozą do rodzin, a w styczniu zorganizujemy w ramach podsumowania galę charytatywną.
Paulina Zawada, studentka
jej potencjalny darczyńca. ,,Swoją” rodzinę wybrali w zeszłym roku m.in. Robert Lewandowski, Agnieszka Radwańska, mistrz olimpijski z Wrocławia, Piotr Małachowski, a nawet… japoński skoczek, Noriaki Kasai, którego namówił Kamil Stoch, jeden z ambasadorów akcji. W przygotowaniu Szlachetnej Paczki uczestniczą zazwyczaj nie tylko pojedyncze osoby, ale także ich rodziny, sąsiedzi z bloku, znajomi ze studiów, koledzy z pracy. Dzięki rozmowie wolontariuszy z rodziną, darczyńcy dokładnie wiedzą, czego jej brakuje. Jeżeli ubrania i buty, to w konkretnym rozmiarze. W firmie, w której pracuje Sebastian, na każdym piętrze wisiała lista, a obok stał kosz, do którego pracownicy wrzucali zakupione rzeczy. Potem Sebastian pojechał służbowym samochodem po choinkę, bombki i świąteczne opakowania. Bo Paczka jest nie tylko sprecyzowaną i dedykowaną rodzinie pomocą, ale również prezentem. W dniu finału wiadomo, że było warto. Sebastian do dzisiaj ma przed oczami widok za-
Michał Beńko, dyrektor centrum handlowego
skoczonej rodziny, kiedy wolontariusze przez kilkanaście minut wnosili paczki, szli do samochodu i wracali do mieszkania z kolejnymi. Ze wszystkich prezentów dziewczynkę najbardziej ucieszyły... czekolady miętowe. Wystarczyło, że wspomniała o nich wolontariuszom podczas jednego ze spotkań. Darczyńcy, chcąc sprawić dziecku radość, szukali jej w różnych marketach po całym Wrocławiu – znaleźli dopiero w jednym ze sklepików osiedlowych. To nie było jednak wszystko. Po tym, jak dzieci rozpakowały już ostatnią paczkę, Sebastian wyjął z portfela bon i pokazał mamie. Kiedy kobieta dowiedziała się, że dostanie pralkę, zaniemówiła, a potem nie potrafiąc ukryć łez, objęła ze wzruszeniem wolontariuszy.
WOLONTARIUSZ/DARCZYŃCA W Szlachetną Paczkę angażowałem się przez trzy kolejne lata i wiem, że nie zmarnowałem czasu. Aby poznać rodziny i pomóc im, wkłada się mnóstwo energii, ale widzi się też efekty. Często wolontariusze tak bardzo zżywają się z tymi osobami, że potem chcą również zorganizować dla nich paczkę jako darczyńcy. Tak było również w moim przypadku. Sebastian Luboński, informatyk
Spędzasz długie godziny przed urządzeniami mobilnymi? Przyjdź na „siłownię wzrokową” – wzmocnimy Twoje mięśnie oczu! Kup okulary z powłoką LED Control
20%
taniej i odbierz 3 darmowe sesje terapii wzrokowej! tel.
Od Weekendu Otwarcia do Weekendu Cudów Po tym, jak upłyną kolejne tygodnie od rozpakowania prezentów, nie wartość materialna pomocy będzie najważniejsza. W 2015 roku, w Szlachetną Paczkę tylko dla jednej rodziny, angażowały się średnio 43 osoby. Dla obdarowanych oznacza to wiadomość: ,,jesteście dla nas wartościowi”, ,,wierzymy w Was”, ,,dacie sobie radę”. Rodzina, która poczuła się zauważona i pokochana, jest w stanie pokochać samą siebie i dzięki temu wziąć życie w swoje ręce. Od Weekendu Otwarcia, 19-20 listopada, każdy z nas będzie mógł zalogować się do Bazy Rodzin i wybrać tę, której chce pomóc. W poprzednim roku każda rodzina we Wrocławiu, którą odwiedzili i zgłosili wolontariusze, znalazła swojego darczyńcę. Czy podobnie będzie również w tej edycji? Mamy na to realny wpływ. W tym roku przygotowujemy Szlachetną Paczkę do 10-11 grudnia. W ten weekend w domach rodzin będą dziać się prawdziwe cuda.
NASZE MIASTO
The View From Abroad I am from Lima, Peru. I never imagined myself living in Poland — the circumstances put me here. However, setting up in Wroclaw is the most precious thing that has happened to me since my arrival. TEXT RAQUEL NIEGO VASQUEZ
F
or sure, you have already heard this before, that Wrocław is the Polish city of the youth. Greatly innovative and much more dynamic than other places in Poland, it attracts mostly students and people who wish to shape their professional and personal lives. The city is an appealing place for them – with all the cultural momentum which drives them, if they are willing to look for it (because streets are not paved with knowledge).
N
eedless to say, many countries have “their Wrocławs” – cities that are rather far from the mainstream politics and big business affairs. Cities like Wrocław are closer to the production and management of their cultural capital. From where I come from, cultural and economic capital were bound together. As a consequence, the country’s heart beats in Lima. I have been an active participant in the ef-
forts of my fellow compatriots – our common goal is to research, invent and share artistic expressions. Additionally, we want to spread technology and scientific ideas. Regrettably, when presented to the average consumer, these efforts encounter obstacles which will take longtime to overcome.
H
owever, what we definitely have in large are great resources of vibrant cultures. To be more specific, we have the cultural heritage that transpires over many different crucial points through out Peruvian geography and history. Despite the fact that I am not yet familiar with the Polish history, it is my understanding that not only Wrocław, but also Poland has had various cultural dimensions. Today, many Poles miss this diversity while their contemporary culture is pretty homogeneous. On the other hand, Wrocław remains very
“German” even despite the years that separate it from the time it was actually a part of Germany. Surprisingly, the most noticeable reason of this impression isn’t the architecture, which in fact is of secondary importance, but the inhabitants themselves. After spending some time in two different cities: Lodź and Wrocław, I recognize the former to be more traditional. In Lodź, people identify more with the Eastern European culture. Not like in Wrocław. On the contrary, people here (especially, the youth) have the thirst for novelties and the progressive Western values which help them become more open or even warmer in their approach to the foreigners. At the moment, thanks to the social fabric of mixed cultural heritage and vigour of day and night, people like me can feel confident and, at the same time, exposed to new experiences in Wrocław.
Czytaj polskie tłumaczenie na wroclife.pl
wroclife.pl Nr 6/2016
35
NASZE MIASTO
WE MGLE
pl. Rozjezdny 5 TEKST ALEKSANDER WENGLASZ GRAFIKA ANITA BAŃDZIAK
NASZE MIASTO
Nie przetrwała żadna fotografia. Nie ma choćby jednego zdjęcia, na którym widać, jak pracownicy cyrku Buscha ładują na taborowe wozy martwe ciała zwierząt i wywożą z miasta zwłoki żyraf, tygrysów, słoni.
B
ył świt 7 maja 1945 roku. Dzień po zakończeniu Festung Breslau, z murowanych ścian budynku, postawionego na planie dwunastoboku, zostały gruzy, a z dachu – szkielet metalowej konstrukcji. Trafiony bombą cyrk w ciągu kilku chwil zamienił się w ruinę. Oprócz zwierząt zginęła duża część cyrkowej trupy. W trakcie Oblężenia Wrocławia nikt z artystów nie miał jednak zamiaru uciekać. Mimowie, linoskoczkowie, żonglerzy, szczudlarze, treserzy, połykacze ognia każdego dnia łapali za broń, ale nie mieli szans, żeby od bomby się uchronić.
T
amten majowy świt był blady. Śmierć pod postacią mgły wisiała nad gruzowiskiem, po którym chodził klaun. Markus miał dwadzieścia lat, a w dłoni – stylisko od łopaty. Złamanym końcem grzebał między pokruszonymi fragmentami betonu. Kiedy trafiał na coś miękkiego, pochylał się, patrzył w szczelinę. W ten sposób odnalazł martwą zebrę, małpę, dwie foki. W powietrzu unosił się smród – mieszanina zapachu zwęglonych ciał i spalonego drewna. Z sześciu tysięcy krzeseł pozostały zgliszcza. Pod butami czuł jeszcze ciepło od ognia. I mimo iż uważnie się przyglądał, nie był pewien, czy to, co widzi, to poręcz, czy może spalona kość. Szukał kulawej akrobatki, w której się kochał. Kilka miesięcy wcześniej, wykonując jedną z akrobatycznych figur, dziewczyna upadła i złamała biodro. Nie straciła pracy – po namowach Markusa, dyrektor zgodził się, żeby została kasjerką. Nigdzie jednak nie było jej ciała.
P
rzetrwały tylko pocztówki. 1877 rok. Ernst Renz, potentat w branży cyrkowej, właściciel obiektów w Wiedniu, Berlinie i Hamburgu, wraz z urzędnikami miasta Breslau przecina wstęgę przed okazałym gmachem.1885 rok. W towarzystwie siłacza, który podrzuca sztangę, nowy właściciel, Paul Busch, oddaje do użytku odnowiony dach o żeliwno-szklanej konstrukcji. 1905 rok. Zgromadzone na Luisen Platz tłumy mieszkańców, podziwiają paradę cejlońskich sło-
ni.1938 rok. Gimnastycy z Sudetenland maszerują przed fuhrerem. Hitler pozdrawia sportowców z podestu wzniesionego przed budynkiem.
P
o kilku godzinach chodzenia po gruzach, usiadłszy na kamieniu, Markus dostrzegł leżącą nieopodal szmatę. Zawiązał ją na końcu styliska i odszedł, a żołnierze Armii Czerwonej, którzy zjawili się chwilę wcześniej, konali ze śmiechu na widok klauna idącego z przewieszoną na kiju flagą z symbolem swastyki.
M
arkus nie wyjechał jednak z miasta. W 1946 roku zamieszkał na Biskupinie, przy ulicy, która przed wojną nazywała się Nixenweg. Wiedział, że Nixe to rusałka. Pomyślał o rusałce z baśni braci Grimm, i o tym, że to całkiem zabawne, aby nazwę ulicy zmienić na ulicę innych braci – Gierymskich. W 1953 roku, 5 marca, w dniu śmierci Stalina Markusowi urodziła się córka. Personel szpitala zebrał się w hallu i opłakiwał Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego. Mężczyzna schował twarz w dłonie i śmiejąc się do rozpuku, udawał, że zanosi się płaczem. Dziesięć lat później, w 1963 roku, w czasie wielkiej epidemii ospy, zamiast czerwonego nosa i peruki, klaun ubrał maskę doktora plagi. Kiedy jednak zjawił się w Szczodrem, gdzie urządzono ośrodek kwarantanny, milicja prędko go aresztowała. Tamtego poranka córka widziała swojego ojca ostatni raz.
P
rzez cały czas rozmowy z kobietą nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to, co mówi, jest niespójne. Jakby świadomie nie chciała łączyć ze sobą fragmentów własnej biografii. Daty posiadały logiczną kolejność, ale poruszała się między nimi, jak między ludźmi, o których nie tyle pamiętać się chce, co pamiętać trzeba. Z jednej strony czułem, że niektóre wątki pragnie wyciąć, z drugiej zaś – jeśli by je wycięła, to całość byłaby zbyt krucha, żeby unieść życie. Spojrzenie miała jasne,
ale oddech ciężki. Radość była obowiązkiem, a smutek rozsądkiem. Na spotkanie zgodziła się pod warunkiem, że nigdy nie ujawnię jej nazwiska. Była znaną wrocławianką, świadomą tego, że szacunek to suma wszystkich niedopowiedzeń. Może właśnie dlatego w trakcie rozmowy mieszała rosyjski, polski, niemiecki? A może dlatego, że niektóre słowa istniały dla niej tylko w wybranym języku? W pewnej chwili sięgnęła po kartkę i długopis. Napisała trzy imiona w trzech językach. – Eto belyy tigr – przysunęła do mnie pocztówkę z białym tygrysem. – Sibirskiy – i dodała, że syberyjski. – Podobno przywieźli go do Buscha aż spod granicy chińskiej, z dorzecza rzeki Amur. Pochyliłem się nad ilustracją. Próbowałem odnaleźć datę i upewnić się, że budynek na obdartym obrazku to właśnie gmach cyrku. – Nie przetrwała żadna fotografia – jakby usłyszała moje wątpliwości. – Das ist schade – o wstydzie dopowiedziała po niemiecku. – Ojciec opowiadał, jak na wozy wrzucali martwe zwierzęta i wieźli przez miasto, żeby spalić. Żyrafy. Małpy. Słonie cejlońskie. – No a co z nim? – Samoubiystvo. Ofitsial’naya versiya. Odesłali tylko maskę plagi.
Z
apadło milczenie. Pytać więcej o ojca – niezręczne. O matkę – bez sensu. Wyłączyłem nagrywanie. Patrzyłem na pocztówki, kątem oka na papierosy, które jeden po drugim paliła. Kilka miesięcy później zmarła. W programie informacyjnym wspomnieli o przewlekłej chorobie i zasługach dla miasta. Pogrzeb odbył się na cmentarzu Osobowickim, a ostatni żałobnicy tłoczyli się aż pod wojskową kwaterą z mogiłami żołnierzy z wrocławskich lazaretów. Patrzyłem na nekrolog w gazecie. Pogrążona w smutku rodzina, przyjaciele i współpracownicy. Wziąłem długopis, zamazałem jej nazwisko i dopisałem imiona: Hannah, Jekatierina, Zofia.
wroclife.pl Nr 6/2016
37
CZAS WOLNY
FILM
1-15.12.2016 (wybrane dni), Bitwa wrocławska Bitwa wrocławska to film dokumentalny o największej w historii Polski manifestacji ulicznej podczas stanu wojennego. 31 sierpnia 1982 roku główny bohater filmu ma 15 lat. Już od kilku miesięcy prowadzi pamiętnik, w którym zapisuje, co dzieje się w kraju. Przed 31 sierpnia w jego opowieści pojawiają się informacje o częstszych patrolach milicji, samochodach na rejestracjach z innych województw i typie uzbrojenia funkcjonariuszy. Po latach wraca do wspomnień i konfrontuje je z dokumentami służby bezpieczeństwa. Film jest pełen niepublikowanych do tej pory materiałów archiwalnych. Pamiętnik głównego bohatera wraca w obrazach w formie animacji, które pozwalają wejść w świat przeżyć bohatera. Dolnośląskie Centrum Filmowe, ul. Piłsudskiego 64a Ceny biletów zgodne z cennikiem kina. Bilety do nabycia online lub w kasie. Rezerwacja: 71 793 79 00
SPOTKANIA
6.12.2016, 11.01.2017, godz. 18.00, spotkania WROFOTO Cykl comiesięcznych spotkań, na które zapraszani są znani fotografowie. 6.12.2016 w charakterze gościa opowiadającego o swojej pasji i pracy wystąpi Janusz Krzeszowski, który opowie o fotografii krajobrazowej oraz o tym, dlaczego zainteresował się pejzażem miejskim. 11.01.2017 gościem będzie Wojciech Dziadosz, jedna z niewielu osób w Polsce zajmująca się zawodowo fotografią przemysłu. Jest to praca niezwykle ciekawa, umożliwiająca wejście do miejsc niedostępnych dla każdego. Infopunkt Barbara, ul. Świdnicka 8c Wstęp bezpłatny. Więcej informacji na stronie: www.facebook/wrofoto
FESTIWAL
15-17.12.2016, 8. edycja festiwalu WROsound Zaskakujące brzmienia, debiuty artystów i premiery nowych albumów. Co roku festiwal WROsound wnosi świeże spojrzenie na muzykę, nie ograniczając się tylko do jednego nurtu. Coś dla siebie znajdą zarówno miłośnicy spokojnych melodii, elektronicznych kompozycji, cięższego brzmienia, jak również nowych, intrygujących projektów. Festiwal przekracza także geograficzne granice. Od 2009 roku zaprezentował ponad 90 artystów z Polski, Czech i Niemiec. Organizatorzy chcą podkreślać bogactwo wrocławskiej sceny oraz promować utalentowanych młodych wykonawców. W tym roku wystąpią m.in. Christian Löffler & Mohna, Pink Freud, A_GIM feat. Novika & Klark, SONAR czy Legendarny Afrojax. Impart oraz Klub Autograf
ul. Mazowiecka 17, Infopunkt Barbara, ul. Świdnicka 8c Ceny: 40 zł za bilet jednodniowy, 60 zł za karnet dwudniowy (16-17 grudnia). Bilety dostępne w kasie Impartu, salonach Empik, Media Markt, Saturn, w serwisie www.eventim.pl. Rezerwacje: rezerwacje@impart.art.pl.
KONCERT
20 i 21.12.2016, godz. 19.00, Magda Umer i Święty Mikołaj W dwa przedświąteczne wieczory wysłuchamy niezwykłej muzycznej opowieści o świętym Mikołaju. Mimo iż dzieło Benjamina Brittena ma niemal 70 lat, ciągle zachwyca, opowiadając o dziejach, cudach i dobrych uczynkach świętego Mikołaja – patrona najmłodszych, marynarzy i podróżnych. Autor kantaty skomponował ją głównie z myślą o dzieciach, dlatego na scenie dołączą one do dorosłych wykonawców. Oprócz kantaty usłyszymy także najpiękniejsze polskie kolędy i pastorałki. W klimat świąt wprowadzą nas fortepianowe aranżacje Wojciecha Borkowskiego oraz śpiew Magdy Umer. Sala Główna KGHM, Narodowe Forum Muzyki. pl. Wolności 1 Bilety: 30/20 zł - I kategoria, 25/15 zł – II kategoria, 20/10 zł – III kategoria, VIP – 80/40 zł
TEATR
12, 13, 14, 15.01.2017, ,,Liżę twoje serce” Akcja spektaklu dzieje się we Wrocławiu w 1945 roku. Nikt nie jest tu u siebie, wszyscy próbują ułożyć sobie życie w mieście wśród morza ruin: drobne cwaniaczki, szabrownicy, profesorowie ze Lwowa, żydowscy aktorzy. Młoda Cyganka (w tej roli Helena Sujecka i Ewa Szlempo na zmianę) desperacko szuka swojego ukochanego (Artur Bocheński), spotykając po drodze niezwykłe postaci... Spektakl jest pierwsza premierą, którą przedstawił Teatr Muzyczny Capitol w sezonie 2016/2017. Sztukę reżyseruje Agnieszka Glińska, a muzykę napisali Marcin Januszkiewicz i Marcin Obijalski. Teatr Muzyczny Capitol, ul. Marszałka J. Piłsudskiego 67 Bilety: 30-70 zł. Dostępne online oraz w kasach teatru.
38
wroclife.pl Nr 6/2016