JAK SIE˛ MA TWÓJ BÓL?
PASCAL GARNIER
JAK SIE˛ MA TWÓJ BÓL? Z JĘZYKA FRANCUSKIEGO PRZEŁOŻYŁA GABRIELA HAŁAT
Tytuł oryginału: Comment va la douleur ? © Editions Zulma, 2006 Published by arrangement with Literary Agency “Agence de l’Est” Copyright © for the Polish edition by Claroscuro sp. z o.o., Warszawa Copyright © for the Polish translation by Claroscuro sp. z o.o., Warszawa Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication BOY-ŻELEŃSKI, a bénéficié du soutien du Service de Coopération et d’Action Culturelle de l’Ambassade de France en Pologne et de l'Institut français. Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Wydziału Kultury Ambasady Francuskiej w Polsce oraz Institut français w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego BOY-ŻELEŃSKI. Wydanie I ISBN: 978-83-62498-15-4 Tłumaczenie z języka francuskiego Gabriela Hałat Redakcja i korekta Joanna Wojewodzic Projekt okładki Alice Beniero Redakcja techniczna i skład Studio Grafiki i DTP Grafpa, www.grafpa.pl Printed in Poland Wydawnictwo Claroscuro sp. z o.o. 03-916 Warszawa, ul. Walecznych 44 office@claroscuro.pl www.claroscuro.pl
Nawet zegar, który stoi, dwa razy w ciągu dnia pokazuje właściwą godzinę. Przysłowie
Ledwo słyszalny odgłos, który wyłania się z otchłani nocy, wystarcza, by sen prysł. Warkot motorynki nieubłaganie narasta. Kiedy dociera pod samo okno, jest nie do zniesienia, niczym wiertło dentystyczne na chorym zębie. Potem oddala się i ginie, tak jak się pojawił, zostawiając po sobie długi ślad cięcia w ciszy uśpionego miasta. Nie otwiera oczu, nawet nie drgnie, jedynie grymas w kąciku ust zdradza poirytowanie przelotem mechanicznego insekta. Leżąc na plecach, z dłońmi założonymi na brzuchu, Simon wygląda jak rzeźba nagrobna. Unosi jedną powiekę, potem drugą, obie ciężkie i zardzewiałe jak żelazna krata w starych sklepikach. Po omacku szuka na stoliku nocnym okularów. Zakłada je, ale wcale nie widzi lepiej. Szary świt przenika przez fałdy zdobionych motywami roślinnymi firanek, wypełniając pokój jednolitą barwą. Meble, przedmioty zdają się pozbawione masy, jakby ktoś w pośpiechu zarysował na ścianach tylko ich kontury. Narzuta, koc i prześcieradła są prawie nieruszone. Spał spokojnym, nieprzerwanym snem. Gdyby nie silnik dwusuwowy, przez który cały czar prysł, z pewnością pospałby jeszcze. Mały zegar podróżny obok lampki nocnej pokazuje szóstą jedenaście. Budzik był nastawiony na siódmą. Jakie to ma znaczenie? I tak już nie
P8p zaśnie. Poza tym czas w pokojach hotelowych nie płynie, tylko stoi jak woda w starej odnodze rzeki. Jednym spojrzeniem ogarnia swój mikroświat: buty, posłusznie czekające przy łóżku, każdy ze zwiniętą skarpetą w środku, miękko obejmująca oparcie krzesła marynarka, stolik, na który wyłożył zawartość kieszeni: klucze, dokumenty samochodu, portfel, notes, długopis, garść monet, kilka banknotów, dużą kopertę dla Bernarda Ferranda. Sprawdza jej zawartość: numer konta w Genewie, upoważnienie i dołączony liścik: Dziękuję i powodzenia, przy którym zawaha się przez moment, nim zemnie go i wyrzuci do kosza, wzruszając ramionami. Obok leżą jabłko i skakanka w kolorowym plastikowym opakowaniu. Wyżej, na ścianie pokrytej oliwkową tapetą, wisi niezbyt udana kopia Słoneczników Van Gogha. W łazience pali się niezgaszone światło. Zawieszka na drzwiach informuje gości, jak postępować w razie pożaru, podaje cennik pokoi, godziny posiłków i tak dalej. To on tak trzeszczy, próbując wydostać się z pościeli, czy łóżko? Rozmasowuje sobie sztywny kark. Ciągle mu dokucza… Jego kolana przypominają dwie kule na barierce schodów. Ma chude i włochate jak odnóża kraba łydki, zrogowaciałe i pożółkłe paznokcie u stóp – pazury starego psa. Ziewa, wstaje i odchyla rąbek firany. Na zewnątrz to samo bladawe światło co w środku. Niskie niebo zaczepia pierzastymi strzępami o zbocza gór, które otaczają Vals-les-Bains, Ucel i Saint-Julien-du-Serre. Dalej wszystko jest już tylko domysłem. Między strugami deszczu, które spływają
P9p po szybie, można dostrzec niewyraźnie la Volane, pędzącą błotnistymi wodami za altaną nad źródłem Béatrix. „– Musiało się skończyć. Było zbyt pięknie. W radiu zapowiadają deszcz na resztę tygodnia. – To ty chciałeś przyjechać do wód. Teraz zostaje nam tylko kino”. Rozmowę tę usłyszał wczoraj wieczorem w restauracji hotelowej. Przy sąsiednim stoliku siedziała para emerytów. Ona kręciła głową, czytając menu, on – schowany był za stronami „Le Dauphiné”. Na pierwszej stronie pisali o śmierci znanego producenta. Stał między dwiema bogatymi gwiazdkami i w szerokim uśmiechu prezentował komplet sztucznych zębów. Simon ze smakiem zjadł zupę vichyssoise i filety z soli. Jabłko wziął do pokoju, na później. Teraz jest później. Wgryza się w nie. Trochę mączne. Zawiedziony, odkłada owoc i idzie do łazienki. Nadal nie opanował regulacji temperatury wody prysznica. Do wyboru: lodowata lub wrzątek. Może dlatego, że już się poddał. Ciało nie reaguje prawidłowo na polecenia mózgu. Szklanka do mycia zębów wypada mu z rąk i rozpryskuje się na kafelkach. Uderza się w łokieć, potem w kolano. Zacina się, zbyt mocno naciskając ostrze przy goleniu. Lustro odbija już tylko kontury nieostrej twarzy, pragnącej anonimowości. Jeszcze mgiełka płynu po goleniu i nawet one znikają. Zmienia bieliznę przez szacunek dla tych, którzy za moment zajmą się jego ciałem. Ubrany,
P 10 p robi kilka kroków od okna do łóżka i z powrotem. Następnie wyjmuje z opakowania skakankę. Na pstrokatym pudełku dziewczynka w różowej sukience pląsa po zielonej łące pełnej stokrotek. Kupił ją wczoraj w sklepie z pamiątkami obok hotelu, tuż przed zamknięciem. Sprzedawczyni uśmiechnęła się na ten zagadkowy zakup ostatniego klienta. Biała skakanka z czerwonymi rączkami. Krótkie, ostre szarpnięcia mają sprawdzić jej wytrzymałość. Made in China nie budzi zaufania. Potem ustawia krzesło pod żyrandolem, bukietem tulipanów z matowego szkła, wspina się na nie, starannie zawiązuje jeden koniec skakanki na haku, drugi wokół szyi. Nie drży. Nie bardzo wie, co zrobić z rękami. Zakłada je do tyłu i czeka, śledząc wzrokiem przypadkową drogę kropel deszczu spływających po szybie.