Singapur Noir Pod redakcj CHERYL LU-LIEN TAN
Dla Cynthii Wong Mee Tin, która nauczyła mnie kochać dobre historie w stylu noir
Spis treci
Wstęp. Zaduch miasta-państwa Cheryl Lu-Lien Tan
CZĘŚĆ I. SYRENY
Colin Goh Ostatni raz
Raffles Place
Simon Tay jako Donald Tee Quee Ho Detektyw z miasta bez zbrodni Tanglin
Philip Jeyaretnam Figowiec
Colin Cheong Uśmiechnij się, Singapurze
Bukit Panjang
Ang Mo Kio
CZĘŚĆ II. MIŁOŚĆ (ALBO COŚ W TYM STYLU)
Cheryl Lu-Lien Tan Połów
Changi
Monica Bhide Matka
Kallang
S.J. Rozan Kena sai Lawrence Osborne Tatuaż
Bukit Timah
Geylang
CZĘŚĆ III. BOGOWIE I DEMONY
Suchen Christine Lim Kocham cię, Mei Kwei
Potong Pasir
Ovidia Yu Zaklęcia
Tiong Bahru
Damon Chua Saiful i różowy Edward VII
Woodlands
CZĘŚĆ IV. USTAWIENI I ZOSTAWIENI
Johann S. Lee Current Escape
Sentosa Cove
Dave Chua Zbiornik Bedok
Bedok
Nury Vittachi Zabójstwo przy Orchard Road O autorach
Orchard Road
UŚMIECHNIJ SIĘ, SINGAPURZE Colin Cheong Ang Mo Kio
eszcze nigdy nie był w pokoju przesłuchań. A gdzie weneckie lustro? Widywał je w serialach, ale tu niczego takiego nie było. Ludzie wspominali również o sześciu klimatyzatorach w każdym pomieszczeniu, ponoć działały na cały regulator, żeby każdy pocił się jak mysz. Tu pomrukiwał tylko jeden. Może w tych nagrzanych celach przesłuchiwano jedynie więźniów politycznych. W tej nie było nawet kamer. Nie był pewien, czy mu ich brakuje. Nagrywałyby każde jego słowo. Nagle się uśmiechnął. Mogli sobie mówić, co tam chcieli. A kamera nie kłamie. Niech sobie opowiadają, co chcą. Spojrzał na swoje dłonie, zaciśnięte na lodowatej krawędzi stołu. Nie skuli go. Pewnie zrobiło im się żal takiego starca. Został aresztowany przez sierżanta i kaprala, których tylko z trudem można było uznać za dorosłych. Nie zapamiętał ich twarzy. Nie stawiał oporu, robił, co mu kazali. Wyciągnął przed siebie ręce, jak człowiek w pełni świadomy swojej zbrodni. Nie okazywał żadnej skruchy, bo wierzył, że nie zrobił niczego złego.
68 // Singapur Noir
Nie wiedział, ile czasu upłynęło od aresztowania. Może godzina, może więcej. Zabrano mu portfel, pasek, telefon, klucze od mieszkania i taksówki. Spod przymkniętych powiek widział jedynie ciemnoszary blat stołu skąpany w jaskrawym świetle i swój własny, chudy łokieć, sterczący z postrzępionego rękawka koszulki. Nie było mu zimno, nie czuł się głodny, nie musiał wyjść do toalety. Nic go nie rozpraszało. Zaczął medytować. Zaplótł palce w okrąg, tak jak go nauczono w szkole medytacji. Ktoś otworzył drzwi. Starzec uniósł głowę. W progu pojawił się mężczyzna w cywilnym ubraniu – biała koszula z podwiniętymi rękawami, ciemne, wyprasowane spodnie. Poruszał się bezszelestnie w eleganckich butach i trzymał w dłoni podkładkę z dokumentami. Jego partner miał dokładnie taki sam strój. Umundurowany strażnik zamknął za nimi drzwi. – Panie Tan? – odezwał się pierwszy mężczyzna siadając na krześle. Starzec pokiwał głową, patrząc na podkładkę. Przypięto do niej formularz z jego danymi, spisanymi zaraz po aresztowaniu. Cichym głosem potwierdził wszystkie informacje. Nazwisko, Tan Seng Hock, numer identyfikacyjny, dokładne dane z licencji taksówkarskiej. Adres – Ang Mo Kio, przy 5 Alei, budynek 533. Mieszkanie nie było jego, wynajmował tam pokój. Właścicielka zapewne odpowiadała teraz na podobne pytania w sąsiednim pomieszczeniu. Miał nadzieję, że nic jej się nie stało. To wszystko musiało ją przerazić. Miała dwóch synów – trzynasto- i piętnastoletniego – którzy wciąż byli zbyt młodzi by radzić sobie samodzielnie, bez matki i ojca. Próbował być dla nich wzorem, traktował ich jak ojciec lub wujek, pomagał w odrabianiu zadań z matematyki. Tylko raz wylądował z ich matką w łóżku. Po wszystkim poprosiła go o pieniądze, tłumacząc, że nie chodzi jej o zapłatę za seks.
Colin Cheong // 69
Miał to potraktować jak coś w rodzaju kieszonkowego. Drobne, które dajesz dziewczynie, jeśli ma problemy z zapłaceniem czynszu. Odpowiedział, że nie stać go na taki związek. Doskonale wiedział, na co poszły te pieniądze. Po drugiej stronie torów kolejki miejskiej, tuż obok sklepu meblowego Courts, mieścił się zakład bukmacherski singapurskich torów wyścigowych Turf Club. Przepuściła tam wszystko, co od niego dostała i przestała wspominać o pieniądzach. O seksie też. A on nie czuł się na siłach, by ją o to prosić. Wystarczało mu, że ma niski czynsz, musiał zresztą myśleć o jej synach. Nie chciał się pakować w żadne kłopoty. Marzył mu się święty spokój. – Panie Tan. Znów podniósł głowę, słysząc swoje imię. Domyślał się, jakie będzie kolejne pytanie. – Skąd miał pan tę broń? – Znalazłem w taksówce. Pasażer mi się pochorował, musiałem po nim posprzątać. – Pamięta pan, kiedy to było? Pokiwał głową. Nie da się czegoś takiego zapomnieć. To było pół roku temu, w Wigilię Bożego Narodzenia. Chociaż z zasady nie jeździł po nocach, wiedział, że tego wieczoru może nieźle zarobić. Ostatni pasażer, biały facet, zatrzymał go przy Clarke Quay i poprosił o kurs na East Coast, do apartamentu w Bayshore. – Potrafi go pan opisać? Nie. Facet był wysoki, miał krótkie, brązowe, modnie ostrzyżone włosy, obcisłą koszulę i dżinsy. Twarzy nie zapamiętał. Wszyscy biali wyglądali tak samo. Różnił ich tylko wzrost, tusza i ilość włosów. Tamten wydawał się pijany, ale do auta wsiadł bez większych problemów. Pół roku później pamiętał tylko tyle, że facet w pewnym momencie ostrzegł, że zaraz puści pawia, a jako że nie mogli się zatrzymać na
70 // Singapur Noir
ekspresówce, zwymiotował w aucie, chwilę przed zjazdem prowadzącym pod wskazany adres. Później przeprosił i zostawił pięćdziesiąt dolarów, mówiąc, że to powinno pokryć koszty czyszczenia. Starzec wciąż pamiętał wiatr wpadający przez otwarte okna i smród wymiocin, od którego aż kręciło w nosie. Cuchnęły tequilą. Na wykładzinie wylały się resztki robaka. A pod fotelem pasażera leżał rewolwer. Podniósł go, a broń wysunęła się z jego osłabionej wiekiem dłoni i z głuchym hukiem upadła na podłogę. Przypominała martwego noworodka leżącego w kałuży wymiocin. Nie miał pojęcia, jak długo się na nią gapił słuchając wiatru, który poświstywał niczym duch wśród liści. W końcu, kierowany jakimś niezrozumiałym impulsem, podniósł rewolwer przez wilgotną szmatkę. Dopiero wycierając resztki jedzenia z kolby, uświadomił sobie swój błąd. W ten sposób pozbywał się przecież wszystkich śladów. Z czasem, znacząc rękojeść własnymi odciskami, uznał, że broń chce do niego należeć. – Rewolwer zawinąłem w szmatkę i odłożyłem na przedni fotel – wyjaśnił podczas przesłuchania. – Później posprzątałem w taksówce. – Dlaczego nie poinformował pan policji? Dlaczego? Kiedy minął początkowy strach i zaskoczenie, zabrał się za sprzątanie samochodu. Wściekał się, że nie pozbędzie się tego cholernego zapachu przez co najmniej kilka dni. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej tracił ochotę na rozmowę z policją, choć wiedział, że to jedyne słuszne rozwiązanie. A jeśli ktoś się zgłosi po tę broń? Albo będzie go chciał zabić z jej powodu? Tylko jak mieliby go znaleźć? Przez cały dzień jeździł na krótkich trasach po mieście, zabierając pasażerów prosto z ulicy. Rewolwer mógł należeć do każdego z nich. Dopiero później uświado-
Colin Cheong // 71
mił sobie, że szuka wymówek, by nikogo nie informować o swoim znalezisku. Po wysprzątaniu auta usiadł za kierownicą i zabrał się za czyszczenie broni. Wymacał przycisk zwalniający cylinder. Starał się nie dotykać spustu i rękojeści. Cztery z pięciu komór były pełne. Uniósł broń i wysypał naboje. Cztery. Odłożył je na fotel i wrócił do czyszczenia. Poczuł się pewniej. Zakręcił bębenkiem rewolweru i strzepnął nadgarstkiem, jak na filmach, żeby mechanizm wskoczył na swoje miejsce. Złapał za kolbę i delikatnie nacisnął spust. Pomiędzy gazem a hamulcem zamigotało czerwone światełko. Kiedy otrząsnął się z zaskoczenia, zrozumiał, że to celownik laserowy; trenował kiedyś z takim w swojej dawnej pracy, gdy zatrudniano go jako dozorcę. Zanim zastąpił go zagraniczny specjalista z Chin, który zgodził się na niższą płacę. – Wiedział pan, że to policyjna broń? Nie. Nie przyszło mu to do głowy. Pamiętał, że policyjna broń ma rękojeść wykładaną drewnem, a ten rewolwer był czarny, łącznie z gumą na kolbie. Nie wiedział nawet, że policjanci mają broń z laserowymi celownikami. Myślał jedynie, jak ukryć rewolwer, gdy on był w domu i gdy był na mieście. Nie miał żadnych zamykanych szuflad ani szafek w swoim pokoju. Nie potrzebował ich, nie posiadał niczego wartościowego. Aż do tej pory. Zarobione pieniądze odwoził przed pracą do wpłatomatu. Nie miał zegarka. Wystarczał mu ten na desce rozdzielczej. Używał najtańszej Nokii, kupionej na stacji benzynowej, i opłacał najniższy, dziesięciodolarowy abonament, który nie pokrywał nawet identyfikacji numerów. Miał trzy koszule, dwie pary spodni, cztery pary majtek, trzy pary skarpet, saszetkę na pieniądze oraz dużą torbę
72 // Singapur Noir
podróżną, pamiątkę po wycieczce do Malezji, którą razem z byłą żoną wykupił w biurze Braci Chan. Broń wszystko zmieniała. Nagle miał coś do ukrycia. Miał tajemnicę, którą musiał chronić. Należała tylko do niego, nie mógł się nią z nikim dzielić. Najtrudniejszy był pierwszy tydzień. Starał się zachowywać normalnie. Rewolwer ukrył w saszetce. Pieniądze owinął gumką i przełożył do kieszeni. – Takie drobne, że zmieściły się bez trudu – wyjaśnił, wywołując uśmiech na twarzy drugiego policjanta. Pierwszy funkcjonariusz pokiwał głową; zupełnie go to nie bawiło. – Człowiek, do którego należała ta broń, nie żyje – powiedział. – Był policjantem z wydziału narkotykowego. Znaleźliśmy jego ciało, ale rewolwer zniknął. Pewnie zabójcy zabrali go ze sobą. – Nie myślicie chyba, że go zabiłem? – Starzec wyraźnie pobladł. Policjanci patrzyli na niego bez słowa. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji. W bębenku zostały tylko cztery naboje. Może gliniarz próbował się bronić, ale tylko raz zdążył pociągnąć za spust? Albo zabito go z własnego rewolweru? – Ja go tylko znalazłem. W taksówce. – Ma pan czyste papiery – uspokoił go pierwszy policjant. – Nie znaleźliśmy żadnych powiązań z podejrzanymi w tej sprawie. – Nikogo bym przecież nie skrzywdził… – Starzec nagle zamilkł. – To dlaczego zatrzymał pan broń? – W Singapurze zrobiło się niebezpiecznie. W ciągu roku zabito dwóch taksówkarzy. Morderca albo mordercy zamawiali kurs na odludzie, a potem jeden z kierowców skończył z poderżniętym gardłem, drugiego zadźgano.
Colin Cheong // 73
Pieniądze zniknęły. Dwa życia za te drobne, na które taksówkarze musieli harować cały dzień. – Nikt nie jest bezpieczny. Nie oskarżał ich. Nie mówił, że policja jest bezsilna. Ale dało się to wyczuć w jego głosie. Drugi policjant odwrócił wzrok. – Chciał się pan bronić? Bronić? Przecież musiał jakoś zadbać o bezpieczeństwo. Rewolwer dawał mu szanse na przetrwanie, gdyby zaatakował go ktoś młodszy, sprawniejszy i bardziej zdeterminowany. Albo kilku takich. Miał cztery szanse. – Suntec City. Wiedział, że każdy uczciwy policjant musiał się zarumienić słysząc tę nazwę. Ale nie doczekał się żadnej reakcji. – Suntec City – powtórzył. Trójka pijanych białych chłopaków pobiła na postoju starego taksówkarza. Biali stojący w kolejce zagrzewali ich do walki, jak w nielegalnym klubie. Ludzie wiwatowali również wtedy, gdy oberwało się dwóm miejscowym Chińczykom, którzy przyszli z pomocą taksówkarzowi. – Tylko biali i bogaci mogą się czuć bezpiecznie w tym mieście – dodał z wyrzutem. – Przecież ich zamknęliśmy. Jeden siedzi w więzieniu. Starzec pokręcił głową. Ci idioci wypuścili ich za kaucją. Dwóch sprawców dało nogę. Czy taki właśnie był plan? Można się tego było spodziewać po białych tchórzach. Sprawa początkowo nie wzbudziła żadnego zainteresowania policji, dopiero identyfikacja sprawców w internecie zmusiła ich do podjęcia działań i dokonania aresztowań. A co powiedział wtedy ten dureń, oficer śledczy? „Ludzie mają większą swobodę. Radzą sobie lepiej niż policja”. – Załatwiliśmy sprawę z tym oficerem.
74 // Singapur Noir
Starzec prychnął. Znów ogarnęła go ta sama wściekłość, której nie czuł od chwili, kiedy znalazł rewolwer. Gdzieś zniknęła życzliwość i spokój, z jakimi starał się traktować obu funkcjonariuszy. Jak wszyscy Singapurczycy, miał pewność, że poradzi sobie lepiej niż policja. – Ma pan świadomość, że to bardzo poważne przestępstwo? Przestępstwo? Przecież nie zabił żadnego białasa czy innego „zagranicznego specjalisty”, choć przez chwilę chodziło mu to po głowie. Pamiętał, ile razy mógł im odmówić kursu. Pamiętał, jak często musiał się zatrzymywać i wysłuchiwać protekcjonalnych pytań o terminal na kartę. Pamiętał klientów, którzy kazali się podwieźć do bankomatu, a potem uciekali bez płacenia za kurs. I tych, którzy obiecywali: „jutro ci zapłacę, wujaszku. Zadzwoń. Albo podjedź. Wszystko ci oddam”. Przysięgali na honor białego człowieka. Kiedy dzwonił, natychmiast odkładali słuchawkę. Wcześniej był z tym wszystkim pogodzony. Ryzyko zawodowe. Tacy są ludzie. Miejscowe dzieciaki niczym się zresztą nie różniły od białych ekspatów i zawsze próbowały wyskoczyć z auta i uniknąć płacenia za przejazd. Całymi latami od środka zżerał go gniew. Walczył z nim za pomocą medytacji. Zamiast brać wieczorne kursy, chodził do ośrodka medytacyjnego przy Jalan Besar. Podniszczony budynek tuż przy skrzyżowaniu. Na parterze warsztat naprawy motocykli. Szukał tam spokoju, wybaczenia dla siebie i innych, uczył się, że wszyscy jesteśmy jednością. Wystarczyło jednak, żeby wsiadł do taksówki i wyjechał na ulice, by wszystkie te nauki rozwiały się jak dym z kadzidełek. W końcu znalazł broń. Dzięki niej odzyskał spokój. Mógł wszystkich pozabijać. Z początku chodziło mu tylko o białych gnojków. Potem doszły imprezowiczki w sarongach, singapurskie kobiety, amatorskie prostytutki, które zamieniały to mia-
Colin Cheong // 75
sto w erotyczny Disneyland dla białych śmieci. Nie miał nic przeciwko profesjonalnym prostytutkom; harowały tak ciężko jak on i robiły to całkiem legalnie. Oburzały go te kobiety, które polowały na białych facetów z zagranicznymi pensjami, uważając, że są lepsi niż miejscowi. Jego lista rosła stopniowo, ale im więcej umieszczał na niej stereotypów – wkurzający Chińczycy, zboczeni Hindusi, pyskate mieszkanki Singapuru i ich równie rozgdakani, modni mężowie – tym większy ogarniał go spokój. Ci wszyscy ludzie mogli robić, co im się żywnie podobało. Wystarczała mu sama myśl, że jest w stanie ich pozabijać. Nie miał wiele, ale dla tego poczucia władzy i kontroli był gotów zaryzykować wszystko, co posiadał, i zatrzymać rewolwer. Broń go uspokajała, wywoływała uśmiech na jego twarzy. To miało korzystny wpływ na wizerunek miasta w oczach turystów. Zależy nam przecież na przyciąganiu białych śmieci, prawda? „Uśmiechnij się, Singapurze”. Uśmiechał się więc – dobry wujaszek taksówkarz, jedyna w swoim rodzaju lokalna atrakcja turystyczna2. Broń sprawiała, że czuł się lepszy. Każdego kochał, wszystkim służył. Nikomu nie groził. Nie zabił żadnego pasażera. Ani razu nie wyjął broni z saszetki. Nie wymachiwał nią, przed nikim się nie popisywał. Ukrywał ją przed wszystkimi. Miał takiego znajomego, który lubił się popisywać. Nazywał się Ah Huat i woził w taksówce maleńką trumnę. Miała jakieś dziesięć centymetrów długości i zdobiły ją delikatne chińskie ornamenty, spirale i łuki. Za dnia trzymał ją w schowku, ale wieczorem wystawiał trumienkę na deskę rozdzielczą. Po zmroku dzieją się różne rzeczy, ale taki współpasażer ostrzegał każdego klienta. 2
Zarówno tytuł opowiadania, jak i wyrażenie: „jedyna w swoim rodzaju” nawiązują do rządowych kampanii promujących odpowiednio życzliwość między Singapurczykami (Smile, Singapore, 1996) i turystykę (Uniquely Singapore, 2004–2010).