Jakby jutra nie było

Page 1

JAKBY JUTRA NIE BYŁO

TOMASZ KIERES

JAKBY JUTRA NIE BYŁO

Redakcja Agnieszka Luberadzka

Zdjęcia na okładce

© Magdalena Wasiczek | Trevillion Images

Ilustracje

© wirestock, pikisuperstar | Freepik.com

Typografia

© Libre Caslon Text – Impallari Type | fonts.google.com (Open Font License) © Morganite – Rajesh Rajput | befonts.com (Open Source License)

Projekt okładki, redakcja techniczna, skład i łamanie Grzegorz Bociek Korekta Urszula Bańcerek Anna Żochowska

Wydanie I, Gdańsk 2023

tekst © Tomasz Kieres, 2022 © Wydawnictwo FLOW

ISBN 978-83-67402-12-5 Wydawnictwo FLOW biuro@wydawnictwoflow.pl

Druk i oprawa Abedik SA

Jesteś szczęśliwy, pomyślałam. Jesteś naprawdę szczęśliwy. Siedzisz obok, patrzysz na mnie i czerpiesz z tego radość. Czuję, jak to przechodzi na mnie. A przecież to ja miałam być tą, która daje dobrą energię i entuzjazm. Wbrew wszystkiemu. Na pewno powiedziałbyś teraz, że to właśnie dzięki mnie tak się czujesz. Myślę, że stało się to za sprawą nas dwojga. Bo to chyba właśnie tak działa?

Ja muszę czuć ciebie, a ty musisz czuć mnie. Wtedy możemy być szczęśliwi, choćby przez chwilę. Czy czułam, że tak będzie? Czy dlatego do ciebie podeszłam?

Na pewno nie myślałam o tym, nie kalkulowałam. Powiedziałeś, że chcesz trwać w tym, co jest teraz. Zbyt długo skupiałeś się na tym, co może nadejść, na

5

planowaniu, zamiast patrzeć na to, co jest obok w danym momencie.

Teraz obok jestem ja i to jest ta nasza chwila, której się nie spodziewałeś.

Może nie powinnam do niej dopuścić? W końcu pokochanie mnie było od początku skazane na porażkę.

Trzaśnięcie drzwiami wyrwało mnie z zamyślenia. Właściwie na dobrą sprawę powinny to zrobić sło wa, które przed chwilą zostały rzucone w moją stro nę. Jednak przez te wszystkie lata chyba zdążyłem się uodpornić na uwagi Doroty. Może była jakaś prawda w tym, że przestałem jej słuchać. Chociaż paradok salnie nic mi nie umykało. Każdy komunikat docierał do adresata. Problem w tym, że były to właśnie komu nikaty i nasz dialog od dłuższego czasu tak się odby wał; po prostu informowaliśmy się nawzajem o róż nych sprawach. Jedno mówiło, a drugie przyjmowało do wiadomości.

Nie powinienem więc być zdziwiony, kiedy kilka miesięcy temu Dorota oznajmiła, że chce rozwodu. Nie separacji, nie porozmawiać, tylko od razu konkretnie, finalnie. Za tymi słowami nie poszło żadne tłumaczenie, żadne powody, no może jeden, ale jego

7
rozdział

też specjalnie nie rozwinęła. Krótko i na temat. Moja żona zawsze twierdziła, że ludzie inteligentni nie muszą sobie tłumaczyć oczywistości. Nie byłem przekonany, czy tak samo rozumiemy pojęcie „oczywistości”, ale dosyć szybko nauczyłem się tego nietłumaczenia. A fakt, że nasze małżeństwo skończyło się tak, jak się skończyło, świadczył chyba na niekorzyść tej teorii. Zaraz po informacji o rozwodzie padła kolejna – że ma kogoś i wiąże z tym kimś poważne plany. Uważam, że to była raczej konsekwencja wszystkich naszych wspólnych niedoskonałości niż jednak powód. Gwoździem do trumny naszego małżeństwa mogła być moja reakcja. A raczej jej brak. Potraktowałem tę sytuację jako coś nieuniknionego, coś, czego mogłem się spodziewać. Rozmyślałem, siedząc w pokoju, który jeszcze nie tak dawno był moim gabinetem.

Dorota jest prawnikiem. Bardzo dobrym prawnikiem, a co się z tym łączy – zawsze miała dużo pracy i kiedy wybieraliśmy projekt wspólnego gniazdka, postawiła warunek, że jeśli nie chciałem, aby siedziała po godzinach w kancelarii, musieliśmy stworzyć miejsce na gabinet w domu, aby czasami i tutaj posiedziała nad dokumentami. Takim sposobem powstały dla nas dwa gabinety. I mimo że się broniłem, okazało się, że miała rację. Jej „czasami” stało się sprawą regularną. Ja jako architekt, też całkiem niezły, na brak zleceń nie mogłem narzekać i prawie zawsze byłem w niedoczasie. Czasami wydaje mi się, że nasze gabinety były miej-

8

scami, gdzie najwięcej się działo. Co to mówiło o nas jako małżeństwie, wolałem nie myśleć. Rozejrzałem się po niemalże pustym pokoju. Większość moich rzeczy została już przewieziona do mieszkania, które przypadło mi przy podziale majątku. Dorota chciała zatrzymać dom, a ja nie oponowałem. Co prawda niby to ja byłem pokrzywdzony i to mogło stanowić atut w sądzie, ale koniec końców chodziło przede wszystkim, aby sprawę przeprowadzić w miarę bezboleśnie. Oboje byliśmy niezależni finansowo, a dzieci nie mieliśmy. Kolejny temat, na który najpierw było za wcześnie, a później już do niego nie wracaliśmy. Wiadomo, ludzie inteligentni… i tak dalej. W tym przypadku chyba jednak, nie podejmując decyzji, podjęliśmy najlepszą z możliwych. Dziecko powinno, przynajmniej z założenia, wychowywać się w środowisku, gdzie ludzie się kochają, a przynajmniej lubią. Czym my byliśmy kiedyś dla siebie, już nie pamiętałem, a w to, kim się staliśmy, wolałem nie wnikać. W pomieszczeniu stało jedno kartonowe pudło. Bardzo stare. Zdecydowanie pamiętające moje studenckie czasy i wyprowadzkę z rodzinnego domu. Właściwie znalazłem się tutaj dzisiaj ze względu na nie. Dorota zadzwoniła do mnie dwa dni temu, że robiąc porządki w garderobie, znalazła je wciśnięte w kąt. Stało tam, odkąd się wprowadziliśmy do tego domu, i nigdy nie pozwoliłem go ruszyć. Jak mówiłem, z sentymentalnych względów. Nigdy też jakoś nie mogłem się ze-

9

brać, żeby przejrzeć jego zawartość. W końcu tak wiele miejsca nie zajmowało. Do teraz. Miałem sobie je zabrać albo zniknęłoby przy najbliższej wywózce śmieci. Myśl o tej wizycie zdecydowanie mnie nie cieszyła, ale obawiałem się, że w pudle mogą znajdować się rzeczy, których nie chciałbym się pozbyć.

Pierwotnie miałem zamiar po prostu je zabrać i zapoznać się z jego wnętrzem w mieszkaniu. Dorota chyba też nie miała specjalnej ochoty na moje towarzystwo, gdyż jak tylko się pojawiłem, oznajmiła, że wychodzi i jak skończę, żebym zatrzasnął drzwi i furtkę. Dosłownie kilka zdań. Krótko i rzeczowo. Jak wszystko w naszym wspólnym życiu. Jak tylko usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi, po prostu usiadłem na podłodze i otworzyłem pudełko. Jak się szybko okazało, nie skrywało ono jakichś nie wiadomo jakich skarbów i wypełnione było przede wszystkim kasetami magnetofonowymi. Powoli zacząłem przeglądać opisy na opakowaniach. Większość stanowiły utwory nagrywane z radia lub przegrywane od kolegów. Zdaję sobie sprawę, jak abstrakcyjnie brzmi stwierdzenie, że coś można było nagrywać z radia, ale kiedyś to była jedyna możliwość posiadania albumów ulubionych artystów. To w radiu były puszczane w całości, najczęściej w późnych godzinach nocnych. Chwilę przeglądałem kasety. Znalazłem parę zdecydowanie nie moich, a takich, które kiedyś pożyczyłem i nigdy nie oddałem. Było tam jeszcze kilka starych

10

czasopism muzycznych, które chętnie bym zgłębił, ale mój czas w tym miejscu zdecydowanie dobiegał końca, a właściwie dobiegł dawno temu. Już miałem zamykać pudło, kiedy zauważyłem starą kopertę ukrytą pod gazetami. Obok niej leżał równie stary piórnik. Wziąłem go do ręki i mimowolnie się uśmiechnąłem. Granatowy, podłużny, z suwakiem biegnącym przez środek. Służył mi przez całe liceum. Momentalnie przeniosłem się myślami do tamtych czasów. Wszystko wtedy wydawało się prostsze, przynajmniej z dzisiejszej perspektywy. Czy wtedy przypuszczałem, w jakim miejscu życia będę za prawie trzydzieści lat? Szczerze wątpiłem, abym wybiegał tak daleko w przyszłość. Rozsunąłem powoli suwak, jakbym się bał, że piórnik rozleci się w moich rękach. Nic takiego się nie stało. W środku znalazłem masę przypinek z nazwami różnych zespołów (moja dżinsowa kurtka była nimi wręcz oblepiona). Między nimi leżało trochę skórzanych bransoletek i to było w sumie wszystko, co chciałem przechować. W tym momencie coś błysnęło na dnie piórnika. To był srebrny łańcuszek z wisiorkiem. Zacisnąłem na nim dłoń. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Później wielokrotnie przerabiałem to w głowie, ale w tamtym momencie był to bardziej odruch, jakby chęć złapania się czegoś, co już nie istniało, co wymykało się rzeczywistości. Tej miałem aż nadto dookoła. Szybko sięgnąłem jeszcze do koperty w poszukiwaniu zdjęcia. Jednak go nie znalazłem. Nie było takiej

11

możliwości, gdyż to, które chciałem w tamtym momencie znaleźć, po prostu nie istniało. Fotografii nie było. Był tylko ten łańcuszek z wisiorkiem i wspomnienie z może pięciominutowego spotkania, podczas którego padło tylko kilka słów, których nawet mogłem nie zrozumieć.

Jeszcze przez chwilę siedziałem zamyślony na podłodze, ściskając ten nieszczęsny łańcuszek w dłoni. Fakt, że to robiłem, jednocześnie zanurzając się w niemalże zatartych wspomnieniach, świadczył tylko o jednym, a mianowicie o tym, w jak kiepskim miejscu się znalazłem.

Kocham to miasto. Kocham po nim spacerować. Kocham siedzieć nad Amstel i po prostu na nią patrzeć. Zawsze robiłam to automatycznie. W moim świecie Amsterdam był zawsze. Nieustannie mnie otaczał. Całe życie w tym mieście. Wszystkie dobre i złe chwile. Niestety tych drugich było więcej.

Ronald źle przyjął moje wypowiedzenie. Można powiedzieć, że bardzo źle. Wiązał ze mną tyle nadziei, tyle planów. Podobała mi się moja praca, może nawet się w niej spełniałam. Na pewno sprawiała mi przyjemność. A to było coś, co niewielu ludzi może powiedzieć. Miałam przynajmniej ją. Zawsze to coś. Może nie do końca życie powinno składać się tylko z pra-

12

cy, ale mój związek z Ruudem pozostawiał zbyt wiele do życzenia.

To już była jednak przeszłość. Powinna się nią stać dużo wcześniej. Przecież jego reakcji mogłam się spodziewać i może właśnie na taką liczyłam. Najpierw szok i niedowierzanie, później zapewnienia, że razem i tak dalej. Chyba żadne z nas w nie to wierzyło… Następnego dnia, gdy wróciłam do domu, byłam już właściwie spakowana, w końcu mieszkanie było jego. Po „razem i tak dalej” nie było śladu, za to dostałam dosyć jasną informację, że bardzo mu przykro, ale on tego wszystkiego nie potrzebuje. Moje rzeczy były przygotowane perfekcyjnie. Nigdy przez te wszystkie lata nie było takiego porządku. Cóż, jak widać, najważniejsza jest motywacja, a Ruud musiał być wyjątkowo zmotywowany. Lubiłam, jak wschodzące słońce oświetlało twarz. Poza tym szum rzeki zawsze działał na mnie kojąco. Teraz się zastanawiam, czy to nie były jedyne prawdziwie radosne rzeczy w moim życiu. Wolę myśleć, że miałam przynajmniej to. Niektórzy nie mieli nic. Spojrzałam na zegarek. Był czas do pracy. Nowej pracy. Prostej pracy. Na chwilę. Co prawda nie chcieli mnie przyjąć od razu, bo podobno miałam za wysokie kwalifikacje, ale udało mi się ich przekonać. Dobrzy ludzie. Ulitowali się. Fajna to była praca i dosyć spokojna. Taka akurat. Na teraz. Na chwilę.

13

Cochcesz zrobić?!

Robert, mój szef, patrzył na mnie zaskoczony. Tak to jest, gdy przez całe lata nie bierze się urlopu dłuższego niż tydzień i nagle przychodzi się, i mówi, że potrzebuje się przynajmniej miesiąc wolnego.

– A projekty?

– Najpóźniej do końca przyszłego tygodnia powinienem wszystko podomykać.

– A jeśli będą potrzebne poprawki?

– Ja nie wyjeżdżam na bezludną wyspę – odparłem. – A ponadto Wojtek zrobi, co trzeba. Już z nim rozmawiałem. A tak w ogóle to kiedy ostatnio musiałem coś poprawiać?

– Jasne, jasne, ale wszystko może się zdarzyć. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy i Robert chyba zrozumiał, że za bardzo skupił się nie na tym, co trze-

14
2
rozdział

ba. Zawsze uważał siebie za takiego bardziej przyjaciela niż szefa i z lepszym lub gorszym skutkiem próbował się tak zachowywać.

– Przepraszam – powiedział nagle. – Nie mieliśmy nawet okazji porozmawiać, co u ciebie.

Tym razem ja spojrzałem na niego zaskoczony. Raczej nigdy nie zwierzaliśmy się sobie.

– No wiesz, rozwód i tak dalej – dodał, widząc moją zdziwioną minę.

– Rozwód jak rozwód – rzekłem wymijająco. – To raczej nigdy nie jest nic miłego. Chociaż wydaje mi się, że przeszliśmy go raczej bezboleśnie. To znaczy bez kłótni.

– Po przyjacielsku – wtrącił. No chyba raczej nie, ale walki nie było. Zresztą biorąc pod uwagę, że Dorota zajmowała się rozwodami i miała bardzo dobrych kolegów po fachu, na takiej potyczce nie wyszedłbym dobrze, nawet biorąc pod uwagę okoliczności. Obojgu nam zależało, aby przeprowadzić wszystko jak najszybciej. Ale czy to czyniło nas teraz przyjaciółmi? Obawiam się, że od dawna nimi nie byliśmy. Było to przerażające, ale tak to wyglądało.

– No mniej więcej – podsumowałem. – W zgodzie bardziej.

– To najważniejsze.

Na chwilę znowu zapadła cisza i miałem nadzieję, że temat mojego rozwodu został zamknięty.

– Potrzebujesz czasu, żeby odpocząć? – spytał.

15

– Można tak powiedzieć – odparłem. – Wiesz dobrze, ile mam zaległego urlopu, czas najwyższy zacząć go odbierać. Miesiąc na razie – dodałem szybko, widząc jego przerażoną minę.

– Ile tylko potrzebujesz. Co planujesz? Jakiś wyjazd?

– Muszę sobie wszystko poukładać – rzuciłem, podnosząc się z miejsca.

Na twarzy Roberta pojawił się wyraz ulgi. Mimo wyraźnych chęci widać było, że nie czuł się dobrze w tej „przyjacielskiej” rozmowie.

– Jasne. Gdybyś czegoś potrzebował, to wal jak w dym.

– Dzięki. Wiem, że mogę na tobie polegać – odpowiedziałem.

Wcale tego nie wiedziałem, ale Robertowi moja uwaga wyraźnie sprawiła przyjemność. Zrobiłem coś miłego. Wysiłek żaden, a poprawiłem mu nastrój. Mała rzecz, a cieszyła.

Pospiesznie opuściłem jego gabinet i wróciłem do siebie. Było już dobrze po godzinach pracy. Przejrzałem na szybko, co mi zostało do zrobienia. Jak dobrze pójdzie, skończę wcześniej niż do końca przyszłego tygodnia i będę mógł ruszyć w drogę.

Ruszyć w drogę.

To, co miałem zrobić, brzmiało tak abstrakcyjnie, że gdyby ktoś o tym usłyszał, to w najlepszym razie popukałby się w głowę. Sam nieraz miałem ochotę to zrobić, ale za każdym razem tłumaczyłem sobie, że właściwie nie miałem nic do stracenia.

16

Rozwód uzmysłowił mi jedną prawdę. Uciekałem od niej od lat, a fakt, że byliśmy we dwoje w tej ucieczce, jak najbardziej pomagał. Mogliśmy negować rzeczywistość, bo przecież obok była druga, przynajmniej z założenia bliska osoba.

Nie miałem nic.

Kiedy stanąłem w mieszkaniu, w którym mieściły się tylko nierozpakowane kartony złożone w jednym z pokoi, ucieczki już nie było. Najgorsze, że nie miałem pojęcia, jak się w tym miejscu znalazłem. Niby wszystko zawsze robiłem właściwie. Niby. Najwyraźniej jednak tak nie było.

Jak to możliwe, żeby dobrze po czterdziestce, by nie powiedzieć przed pięćdziesiątką, znaleźć się w punkcie wyjścia? Mądrości o tym, jak to niby moje życie się zaczynało, jakoś do mnie nie trafiały. Bo jeśli teraz się zaczynało, to co to mówiło o moim dotychczasowym życiu?

Zawsze byłem człowiekiem, który dobrze się czuł w działaniu, więc użalanie się nad sobą nie wchodziło w grę. Zbyt długie. Może gdybym trochę tego działania włożył w małżeństwo, to wszystko potoczyłoby się inaczej?

Kiedyś pod jakimś artykułem o spadku współżycia we współczesnych małżeństwach przeczytałem komentarz, który świetnie podsumowywał i jednocześnie kłócił się z przedstawionymi argumentami. Ktoś dosyć przytomnie stwierdził, że jeśli nie pociąga nas oso-

17

ba obok, nic na to nie poradzimy, a zmęczenia, praca, dzieci są mniej lub bardziej wygodnymi wymówkami. I tak właśnie wyglądało nasze małżeństwo. W pewnym momencie przestało nam zależeć, jakbyśmy się poddali i zrezygnowali, a cokolwiek nas kiedyś łączyło, po prostu zniknęło. Można powiedzieć, że decyzja o rozwodzie była odważna i miała uratować resztę naszego życia. Czy to się nam uda? Nawet nie najgorzej to brzmiało, tylko nie wiedziałem, czy potrafiłem to zrobić. Być może odpowiedzią była myśl, która chodziła mi po głowie, odkąd odebrałem ostatnie pudło? Okazywało się, że byłem bardziej szalony, niż mogłem kiedykolwiek przypuszczać. Za mniej więcej tydzień miałem ruszyć w „podróż” szaloną i oderwaną od rzeczywistości. Trzymałem się tej myśli od momentu, kiedy znalazłem wisiorek. Biorąc pod uwagę, jak rzeczowe i poukładane było moje życie do tej pory, a jednocześnie jak bezsensowne, nic dziwnego, że sensu szukałem tam, gdzie go z pewnością nie było. Jak się okazało, poukładanie spraw zawodowych zajęło mi więcej czasu, niż przewidywałem. Z pewnością nie pomagało, że z każdym dniem spieszyłem się coraz bardziej, tak jakby gdzieś coś na mnie czekało. Zawsze należałem do ludzi raczej dokładnych i skrupulatnych. Zresztą w moim zawodzie pośpiech nie popłaca, a przywiązanie do szczegółów jest dosyć ważne. Koniec końców przez ostatnie dni niemalże nie

18

wychodziłem z biura. Jechałem tylko na parę godzin do siebie, aby się umyć, przespać, przebrać w świeże ubranie i wrócić do pracy. Z każdą dobą czas odpoczynku się skracał. Po prostu chciałem się jak najszybciej wyrwać. W mieszkaniu wciąż wszystko stało nierozpakowane i nawet nie czułem, aby to był mój nowy dom. Dotychczasowy też nim od dawna nie był. Wszystko było popieprzone. I tylko praca w jakiś sposób określała, kim byłem. Co w sumie było dosyć smutnym stanem rzeczy. Kim byłem wcześniej? Kiedy wszystko w życiu jest poukładane według jakiegoś społecznie akceptowalnego wzorca, nie zaprząta się głowy egzystencjalnymi pytaniami w stylu, kim jesteśmy czy dokąd zmierzamy. Zwłaszcza gdy ma się dobrą pracę i w miarę satysfakcjonujące życie. Kiedy jednak przychodzi ten moment, gdy słyszysz, że twoja żona chce rozwodu, ma kogoś i nawet cię to nie dziwi, to oznacza, że nie wszystko było tak świetnie poukładane, jak sobie wyobrażałeś. Nagle okazuje się, że olbrzymia część twojego życia była jak domek z kart, który rozleciał się w mgnieniu oka. I to przy najmniejszym podmuchu. Nie było żadnego trzęsienia ziemi, nic się wielkiego nie wydarzyło i stało się jednocześnie wszystko.

Kiedy ludzie wychodzą z toksycznych związków, czerpią radość z tego, że w końcu udało im się wyrwać. Kto wie, może Dorota również się cieszyła? Zapewne, przecież ktoś nowy już był w jej życiu. W su-

19

mie nawet to dobrze. Nie życzyłem jej, żeby czuła się jak ja – przegrana, choć gdzieś w głębi serca wiedziałem, że decyzja była słuszna.

I fakt ten dotarł do mnie w pełni w dniu, kiedy odbierałem ostatnie pudełko. Przez cały proces szedłem trochę jak na automatycznym pilocie, ale wtedy zrozumiałem, że niezależnie od wszystkiego to był koniec, a w moim życiu nigdy wcześniej nie było większej pustki.

Z tego powodu właśnie porwałem się na ten szalony pomysł. Trudno było mi teraz stwierdzić, czy wierzyłem choćby w najmniejsze szanse powodzenia, czy po prostu musiałem wyrwać się z mojego świata. Jedno, co było pewne, każdy kolejny dzień sprawiał, że coraz bardziej się dusiłem, jakby niewidzialna lina zaciskała się powoli na mojej szyi.

I tak dwa tygodnie po ostatecznym opuszczeniu domu znalazłem się na lotnisku. Oficjalnie odbierałem zaległy urlop, ale tak naprawdę po raz pierwszy ruszałem w nieznane. I po raz pierwszy nie wiedziałem, co na mnie czeka. Moje plany na przyszłość ograniczały się do najbliższych godzin. Za chwilę miałem wejść na pokład samolotu. Za około dwie i pół godziny będę na miejscu. A później? Jeszcze nie było wiadomo.

Bez planu, ale z celem. Abstrakcyjnym. A wszystko przez ten wisiorek.

20

Kolejny piękny dzień. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważałam. Może faktycznie potrzebna jest perspektywa, żeby zacząć dostrzegać pewne rzeczy.

W tej chwili trudno było mi sobie wyobrazić, że najlepsze jeszcze przede mną.

W moim życiu nie było już Ruuda. To jakiś pozytyw. Pracę też miałam fajną i wokół sympatycznych ludzi. Podejrzewam, że gdyby wcześniej spojrzał na mnie z boku ktoś, kto by wszystko o mnie wiedział, pomyślałby, że jestem nienormalna. Jak mogłam się cieszyć i się śmiać? Mogłam. W końcu każdy kolejny dzień był prezentem i był piękny. Nigdy nie wiadomo było, co przyniesie. Tylko ja nie zwracałam na ten fakt uwagi. Żyłam w biegu, jakby w transie. Idziesz przez życie, zdobywasz kolejne szczyty i nie myślisz o drobnych rzeczach. Nie myślisz o tym, co składa się na każdy dzień. O tych wszystkich drobnych radościach. One po prostu są, a ty traktujesz je jako pewnik. Którym nie są. A potem nagle się okazuje, że one są jednak wszystkim. Gdy zrezygnujesz z tych małych rzeczy, to nic nie zostanie.

Bo duże rzeczy nie są już dla ciebie. Ale jeśli nie umiesz się cieszyć z drobiazgów, to jak możesz z rzeczy wielkich? Czy w ogóle jesteś w stanie je dostrzec, kiedy się pojawią? Czy wtedy będziesz czekać na jeszcze większe?

21

Czy ja tak kiedyś miałam?

Czy też czekałam na coś dużego?

To się doczekałam.

Uśmiechnęłam się do pary, która obok mnie przebiegła, a ona odwzajemniła uśmiech. Dziewczyna wyszeptała jeszcze w moim kierunku: „Miłego dnia”. Szybko odpowiedziałam tym samym.

To była mała rzecz, a sprawiła mi ogromną radość. Ruszyłam do pracy z przekonaniem, że najlepsze przede mną. Gorzej przecież nie mogło już być.

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.