Da się przejść przez życie będąc idiotą. Prawdziwie godne szacunku jednak jest dopiero życie obywatela. Nie wypada przed nim uciekać. W tej książce przekonuję, iż w towarzystwie życzliwych starożytnych przyjaciół wcale nie jest trudno doskonalić swe myślenie polityczne. Warto dać tę szansę sobie... i nam wszystkim. Obywateli potrzebujemy teraz bardziej niż kiedykolwiek. Idiotów? Tych zawsze mieliśmy pod dostatkiem.
ISBN 978-83-64506-51-2
9 788364 506512
OBYWATEL – NIE IDIOTA
Idiota może mieć, i najczęściej ma, poglądy polityczne. Potrafi je zaprezentować, a nawet wykrzyczeć, ale nie potrafi ich uzasadnić. Nie umie przetłumaczyć ich na język codzienności; nie rozumie, jakie mają zastosowanie, do czego prowadzą. Takie kompetencje posiada wyłącznie obywatel. Ten nie tyle ma poglądy, co raczej ma zdolność myślenia politycznego i dostrzega, iż każde jego działanie jest w istocie wymagającym przemyślenia politycznym wyborem. Różnica jest taka jak między powieszeniem na ścianie zakupionej reprodukcji a samodzielnym namalowaniem obrazu. Tylko w drugim przypadku mamy prawo mienić się artystą. I tylko od artysty inni nauczyć się mogą trudnej sztuki malarskiej. Kolekcjoner obrazów jest pod tym względem tak nieużyteczny, jak nieużyteczny jest dla swego państwa idiota.
Iwona Barwicka–Tylek
Można być człowiekiem wykształconym, bogatym, zadowolonym z siebie... a mimo wszystko pozostawać idiotą. Nie, nie chodzi o głupca. Idiota dla Greków nie musiał być głupi. Był natomiast nieużyteczny. Będąc zaś nieużytecznym, nie zasługiwał na miano obywatela. Ba, nie zasługiwał także na miano człowieka, ponieważ w Grecji prawdziwym człowiekiem był tylko obywatel – „zwierzę polityczne”, jak zdefiniował go Arystoteles.
OBYWATEL NIE IDIOTA MYŚLENIE POLITYCZNE DLA POCZĄTKUJĄCYCH
Iwona Barwicka–Tylek
Spis treści
Wstęp 7
GRECJA Rozmiar ma znaczenie 21 Obywatelstwo i cnota 29 Demokracja po raz pierwszy 38 Wolność 41 Równość 51 Praworządność 55 Poszukiwacze prawdy 63 „Tylko serio, na Zeusa, obywatele...” 66 Platon 75 Miłość platoniczna 81 Budujemy państwo doskonałe 86 Jeżeli nie doskonałość, to co? 93
5
O zaletach umiarkowania 97 Państwo jako rzecz (publiczna) 99 Ustrój ustrojowi nierówny 106 Ustrój mieszany po raz pierwszy 108 Sprawiedliwość, jak kobieta... 115 Z miłości do sprawiedliwości 120 Sprawiedliwość wyrównawcza (komutatywna) 122 Sprawiedliwość rozdzielcza (dystrybutywna) 126 Prawo i słuszność 132
RZYM S.P.Q.R. 154 Ustrój mieszany po raz drugi – republika 159 Państwo jako „węzeł prawny” 169 Auctoritas vs. potestas 179 Równość równości nierówna 184 Filozofie życia 199 Życie na krawędzi 202 Pamiętajcie o ogrodach... 207 Spokój nie taki święty 214 Prawo 231 Prawo i sprawiedliwość 234 Prawo narodów 249 Czy wojna może być sprawiedliwa?
Zakończenie
Wstęp
N
aprawdę? Zaciekawił Cię tytuł tej książki? W takim razie wypada mi Cię poinformować, że chcąc nie chcąc, właśnie zachowałeś się politycznie. Nie dowierzasz? Nie szkodzi. Wystarczy, że przeczytasz ten wstęp a przyznasz mi rację. Podejrzane, prawda? Jesteś przecież wolnym człowiekiem, swój rozum masz i nie mogę wiedzieć, czy moje argumenty do Ciebie trafią. Może uważasz politykę za zbyt poważną dziedzinę, by mieściły się w jej ramach takie zachowania jak zdjęcie z półki w księgarni dosyć przypadkowej książki. A może przeciwnie, polityka Twoim zdaniem to jedno wielkie bagno i nie życzysz sobie, by ktokolwiek insynuował Ci nawet najsłabsze z nią związki. Może nawet w tym momencie masz ochotę moją książkę zamknąć i wzruszając ramionami, odstawić na półkę. Nie szkodzi. Takie zachowanie również będzie polityczne. W słownikach za „politykę” uznaje się najczęściej „dążenie do władzy lub wywieranie wpływu na podział władzy”. Pewnie się z takim rozumieniem polityki zgodzisz. Gratulacje! – no proszę, jaki mądry z Ciebie człowiek: myślisz równie dobrze jak guru XX-wiecznych humanistów Max Weber, który właśnie taką definicję sformułował. Definicję bardzo udaną, ale... dosyć przestarzałą. Była ona skrojona 7
na miarę świata zupełnie innego niż nasz. Świata, który zwyczajnie się skończył gdzieś w okolicach początku nowego millenium. A może nawet w ogóle go nie było... To znaczy istniał, lecz głównie w naszych głowach, jako pewien wyobrażony ideał. Ot, coś na kształt wyretuszowanego zdjęcia z ustawki, które niby przedstawia tego konkretnego celebrytę, ale wiemy, że on się specjalnie do ujęcia przygotował, a eksponowany na brzuchu sześciopak to wypadkowa pracy trenera osobistego i grafików. Tak czy inaczej, tamten świat określano słusznie mianem świata „odczarowanego”. Królowała w nim nauka i rozum, ponawiające nieustannie obietnicę wyeliminowania z życia człowieka wszelkich źródeł strachu, chaosu, nieracjonalności. Cechą świata odczarowanego jest to, że nic w nim nie zdumiewa. Zachwyca, cieszy, motywuje do działania – tak. Rozczarowuje, budzi gniew lub sprzeciw – jak najbardziej. Ale nie dziwi. Świat odczarowany, nawet jeśli jeszcze niedoskonały, jest zrozumiały, a przez to wystarczająco bezpieczny. Dotyczy to także polityki, która może się podobać albo nie, lecz nie napawa większym lękiem. Toczy się bowiem zwykłym i przewidywalnym rytmem. Od wyborów do wyborów. Od jednego prowizorium budżetowego do drugiego. Taka rutyna uspokaja, ale zabija zaangażowanie i zainteresowanie przedmiotem. Przyzwyczajamy się do jego obecności tak bardzo, że prawie go nie zauważamy. Człowiek składa się w sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu procentach z wody, lecz tej wody nie widzę i mało mnie ona obchodzi, kiedy staję rano przed lustrem, by się trochę popodziwiać... Jest tak przynajmniej do momentu, gdy nie staną się widoczne zewnętrzne objawy możliwego odwodnienia. Podobnie w odczarowanym świecie skłonni jesteśmy nie zwracać uwagi na ożywcze wody polityczności, nawet jeśli wiemy, że wypływają na jego kształt. Tak też i definicję polityki zawęziliśmy do obszaru, w którym jest ona jeszcze widoczna – bezpośredniej walki o władzę. Dziś jednak sytuacja się zmieniła. Choć to może wbrew logice, nasz świat ponownie staje się zaczarowanym miejscem, pełnym dziwów i cudów, a wraz z nimi podejrzeń, domysłów i niepewności. Mamy rzeczywistość, ale i rzeczywistość wirtualną, i rozszerzoną, a w perspektywie hybrydową. Wszystkie tworzone po to, by ułatwić 8
i wzbogacić nasze życie, wymagające równocześnie nabywania ciągle nowych kompetencji i umiejętności, pod groźbą pozostania w tyle i wykluczenia. Dla mnie, konsumenta, poszerza się ciągle ofertę dóbr i usług, a mimo to, kupując sok malinowy, dziwię się zawsze niepomiernie, że w większości butelek znajduję wszystko – od syropu glukozowo-fruktozowego przez sok buraczany i sok z aronii po witaminę C – prócz malin, co najwyżej w minimalnej dawce. Dziwię się, oglądając telewizję, słuchając radia, czytając informacje w internecie. Coraz więcej powodów do takiego zdziwienia dostarczają wydarzenia społeczne i polityczne. W XXI wieku jeden kraj europejski napadnie na inny kraj europejski i zagarnie jakiś półwysep? – Niemożliwe! Obywatele ważnego kraju należącego do Unii Europejskiej zdecydują w referendum o wystąpieniu ze wspólnoty? – Niemożliwe! W Europie, i nie tylko, nastąpi wzrost nastrojów ksenofobicznych, prowadzących do przemocy na tle narodowościowym? Po traumatycznej lekcji II wojny światowej – niemożliwe! Znajdą się tacy, którzy politykę zechcą zbudować na fundamencie religii i postawią sobie za cel likwidację niewiernych? I, o zgrozo, niewiernymi nazwą tych, co to przecież od zawsze wierzą w jedynego właściwego Pana Boga? – Niemożliwe! I tak dalej, i tak dalej. Wraz z rosnącym zdziwieniem rodzi się poczucie zagrożenia i nieprzewidywalności. A tych odczuć nie da się ignorować. W ten sposób polityka, dotąd rzekomo płynąca daleko, wlewa się powoli z powrotem w stare koryta i zbliża do brzegów naszego prywatnego, jak się do niedawna zdawało, życia. Coraz trudniej przeżyć dzień tak, by do uszu nie dotarła jakaś krajowa czy zagraniczna informacja „niemieszcząca się w głowie”; coraz częściej w drodze do firmy czy na uczelnię potknąć się można o demonstranta. Możemy się przed tym bronić i próbować odciąć od polityki za wszelką cenę, budując wokół solidne mury oporowe. W telewizji da się oglądać wyłącznie reality shows i seriale, zamiast gazet czytać katalogi reklamowe, a komputera używać wyłącznie do pracy lub gier. Możemy także zrobić coś dokładnie odwrotnego. Raz kozie śmierć! Skoro nurt polityczności dotarł tak blisko, to dawaj! Płyńmy z prądem! Włączmy się w ogólne upolitycznienie na zasadach stwarzanych przez innych – pokrzyczmy 9
za tym i owym lub przeciw temu i owemu, trzymajmy się wybranych poglądów z wiarą, że nasza determinacja w ich obronie zwiększy ich merytoryczną wartość. Ale czy naprawdę tylko na tyle nas stać? Uruchomienie reakcji obronnych lub instynkt stadny? Napisałam tę książkę, bo jestem przekonana, że nie. Jednak by możliwa się stała odmienna odpowiedź na nasze współczesne upolitycznienie czy nawet „przepolitycznienie”, jak mówią Anglosasi (ang. overpoliticization), codziennego życia, potrzeba dwóch rzeczy. Obydwie są żenująco oczywiste, a jednak dziwnym trafem na pewien czas umknęły naszej uwadze. Po pierwsze, akceptacji faktu, że polityczność od zawsze jest czymś więcej niż tylko polityką w Weberowskim rozumieniu walki o władzę. Jest ona zwyczajnie wpisana w naszą gatunkową charakterystykę. Jesteśmy, jak ładnie ujął to już Arystoteles, „zwierzętami politycznymi”. Tak się fortunnie czy niefortunnie złożyło, że my i tylko my posiadamy rozum, język oraz kilka innych niebezpiecznych zalet, które łącznie tworzą warunki zaistnienia polityki. Zalety te posiadamy wszyscy. I wszyscy lepiej lub gorzej wykorzystujemy je na co dzień. W konsekwencji polityka, a przynajmniej szansa zaistnienia polityczności, pojawia się z każdym naszym działaniem; zawsze, gdy spotyka się co najmniej dwóch ludzi zdolnych rozpoznawać nawzajem swe działania. Nawet jeśli wcale sobie oni „politykowania” nie życzą. Zajrzałeś do tej książki. Przeczytasz ją albo i nie. Zapamiętasz z niej to i owo albo zapomnisz, że w ogóle była w Twoich rękach. Niby Twoja decyzja, ale nie jesteś już do końca właścicielem swojego działania. Stało się ono publiczne – należy do innych, w tym do mnie. Nie dlatego, że chcesz je takim uczynić, lecz dlatego, że inni potrafią je dostrzec, zrozumieć, przemyśleć, zinterpretować, ocenić, wyciągnąć wnioski i zareagować na nie. W ten sposób masz swój udział w przyszłych wydarzeniach, które bez Twojego działania byłyby inne. Masz więc kluczowy dla uznania czegoś za polityczne „wpływ” na to, co się zdarza, nawet jeśli sam go sobie nie uświadamiasz. Jeśli odłożysz tę książkę na półkę z wyrazem rozczarowania, być może sprzedawca nabierze podejrzeń, że nie ma ona żadnej wartości. 10
Schowa ją głębiej, odeśle do hurtowni albo obniży cenę, by się jej pozbyć jak najszybciej. Jeśli odeśle, zmniejszysz moje szanse na zawrotną karierę pisarską. Zmniejszysz słusznie – bo być może się do tej roli nie nadaję, lub niesłusznie – jeśli mój pedagogiczno-polityczny talent zasługuje na wyróżnienie. Jeśli sprzedawca książki nie zwróci, ale obniży cenę i wystawi ją na promocji, być może nieoczekiwanie znajdzie ona kilku nabywców i czytelników. Może któryś z nich będzie miał brata poszukującego nowych twarzy do programu publicystycznego i widząc tytuł tej książki, postanowi na próbę zaprosić właśnie mnie. Może się sprawdzę w tej roli i zostanę na stałe komentatorem wydarzeń politycznych, wpływając na opinie przynajmniej części społeczeństwa. Albo też będę wygłaszać opinie na tyle kontrowersyjne czy po prostu głupie, że jakaś grupa obywateli zażąda usunięcia mnie z telewizji lub zechce wytoczyć mi proces o zniesławienie. Może będzie w tej grupie ktoś, kto w przyszłości zostanie Prezydentem RP i kto do końca życia zachowa niejasne przeświadczenie, że należy się trzymać absolutnie z dala od wszelkiej maści teoretyków i doktrynerów... Tyle możliwości! A każda polityczna, bo modyfikująca rzeczywistość wokół nas. Wspólną rzeczywistość. I to tylko dlatego, że na moment wziąłeś do ręki przypadkową książkę. Aż strach pomyśleć, co się może stać, gdy ją przeczytasz... Przeczytanie nawiązuje do drugiej – nie zawsze dostrzeganej – oczywistości. Jeśli już przypomnimy sobie, że człowiek to tylko i aż zwierzę polityczne, wtedy lepiej być egzemplarzem takowego w sposób świadomy. Choćby po to, by nie było najmniejszych wątpliwości, że dorastamy do miana człowieka. Bez wystarczająco rozwiniętego drugiego składnika definicji Arystotelesa degradujemy się sami do statusu zwierząt. Wyłącznie zwierząt. Zwierzęta można kochać, można troszczyć się o nie i dbać o ich dobro, ale nie pyta się ich o zdanie i nie konsultuje z nimi dotyczących ich decyzji. Żaden polityk nie przyzna się do tego otwarcie, lecz wielu właśnie tak postrzegało i postrzega szeregowych obywateli, po cichu licząc, że zwierzęta mało polityczne da się udomowić, a może nawet troszeczkę wytresować, by ufały im bezwzględnie, nie zadając pytań. 11
Nie ma się zresztą co dziwić politykom, skoro sami mamy podobną tendencję. Ileż to razy narzekamy na głupotę mas, ciemnotę ludu czy dającej się manipulować większości. Nie pokazujemy oczywiście nikogo szczególnego palcem, ale zdanie o współobywatelach mamy nie najlepsze. Nie trzeba dodawać, że w takich wypadkach umieszczamy własną cenną osobę poza krytykowaną większością i masą. Możemy być jednak pewni, że inni takich oporów nie mają i chętnie wrzucają nas do tego samego worka. Jeśli więc nasze pretensje do dystansowania się wobec „tych innych niemądrych” mają być czymś więcej niż szumną i wzbudzającą uśmiechy niedowierzania autodeskrypcją, warto wesprzeć je konkretniejszymi dowodami. Dowodami w myśleniu i działaniu. Jednym słowem, czas obudzić w sobie zwierzę polityczne i zacząć korzystać z jego wyjątkowych, a uśpionych i zaniedbanych zdolności. Skoro – jak Pan Jourdain z komedii Moliera – odkryliśmy już, że przez całe życie mówimy prozą, to najwyższy czas zadbać o odpowiednią tejże prozy jakość. Irytujące, czyż nie? No cóż, albo zaakceptujesz swe polityczne znaczenie, albo nie. Tylko taki masz wybór – w zależności od przekonań możesz podziękować Stwórcy czy ewoluującej Przyrodzie. Albo obywatel, albo idiota. Nie, nie obrażam Cię bynajmniej... jeśli już, to tylko troszeczkę: idiota w starożytnym, greckim rozumieniu to człowiek, któremu brak kompetencji, by rozumieć i aktywnie wchodzić w relacje z innymi. Polityczne relacje. Taki idiota cieszy się swą „prywatnością” i nie zauważa, że w toczącej się obok niego politycznej rozgrywce jest wykorzystywany jako mniej lub bardziej użyteczny przedmiot. Czasem ubodzie to jego dumę, ale na ogół myśli sobie: „A i dobrze, przynajmniej nie jestem odpowiedzialny za to, co się dzieje. Bo co ja tam mogę”. Istotnie, dobrze czasem być idiotą. Przyznam, że niejednokrotnie sama miałam i mam podobne ciągotki. Rozglądam się jednak wokoło i z niepokojem obserwuję, że takich idiotów na świecie zrobiło się niebezpiecznie dużo. Wystarczająco dużo, bym zaczęła tęsknić za obywatelami. I tak zdecydowałam się potwierdzić mój status zoon politikon, ucząc myślenia politycznego – bo to chyba wychodzi mi najlepiej. 12
Stąd pomysł na książkę, którą właściwie trudno jednoznacznie zakwalifikować. Nie jest ona naukowa, choć zawiera wiedzę spełniającą standardy metodologiczne dziedziny, którą reprezentuję, czyli historii doktryn politycznych i prawnych. Z premedytacją przytaczam tutaj tę pełną i budzącą należny respekt – choćby przez swą długość! – nazwę. Nie musisz się jednak obawiać, że jesteś niegodny wkroczenia w tak nobliwe progi. Historia doktryn politycznych i prawnych ma wprawdzie swoją chlubną tradycję w nauce polskiej, lecz ja należę do tych jej spadkobierców, którzy tyleż chętnie przyjmują spadek, co nie wahają się go spożytkować wedle własnego uznania. W tym konkretnym przypadku wykorzystuję dorobek mojej dyscypliny tylko jako materiał służący do nauki, podczas gdy nauka sama dotyczy czegoś zupełnie innego. Naprawdę! Zupełnie innego! Podobnie nauczyciel robótek krawieckich podaje uczniom różne tekstylia, ale nie oczekuje od nich szczegółowej wiedzy o procesie produkcji tych materiałów czy ich pochodzeniu. Wszystko, co muszą wiedzieć uczniowie – jak na przykład to, że nie należy zszywać jedwabiu zbyt grubą igłą – może im przekazać w trakcie nauki. Postępuję tutaj podobnie. Jestem historykiem doktryn, więc wypierać się tego nie będę. Wiedza, którą dzięki temu posiadam, pozwala nieco inaczej spojrzeć na nasze problemy polityczne. I jest to, mam nadzieję, sposób na tyle interesujący, by zaciekawić nawet Ciebie. Jeśli tylko nie masz nic przeciwko, by powłóczyć się po rejonach politycznych w towarzystwie poważnych filozofów i myślicieli. Może nawet, na co liczę, z niektórymi się zaprzyjaźnisz, bo uznasz ich poglądy za bliskie Twoim. Wybrałam z wszechstronnej oferty historii doktryn takich kilka czy kilkanaście koncepcji, które świetnie się sprawdzą w roli materiałów potrzebnych do doskonalenia umiejętności myślenia politycznego. Taki kurs dla początkujących, więc i wybrane koncepcje pochodzą z początkowych etapów naszych dziejów – starożytnej Grecji i Rzymu1. Trochę zostaną okrojone, trochę może nadwyrężone 1
Co ciekawe, w dzisiejszej humanistyce chętnie się powraca do Grecji i Rzymu, więc początki myślenia politycznego okazują się całkiem aktualne i pozwolą Ci być na bieżąco.
14
i połączone z bardzo potocznymi problemami w niestandardowy sposób, ale wszystko po to, by zachęcić Cię do aktywnego współuczestniczenia w całym przedsięwzięciu. Moim celem nie jest udowodnienie, że to ja potrafię myśleć, i to myśleć politycznie, lecz raczej przekonanie Ciebie, że sam myślisz wystarczająco dobrze i twórczo, byś z czasem robił to chętnie i mógł z sukcesem rywalizować z innymi. Nawet z takimi autorytetami, jak myśliciele zaproszeni przeze mnie w charakterze ekspertów. Będzie to raczej lekcja praktyczna, ze wszystkimi jej wadami i zaletami, nie zaś wartki i zdystansowany przekaz. Nie liczę na aplauz, kiedy skończysz czytać, lecz raczej westchnienie ulgi, że czytać już nie musisz, bo sam potrafisz wymyślić to i owo. Po swojemu, inaczej. Ba, będę zadowolona, jeśli stwierdzisz, że nawet moją książkę potrafiłbyś napisać lepiej ode mnie! Książka ta nie jest również podręcznikiem. Podręczniki mają za zadanie systematyzować wiedzę i przekazywać ją w gotowej postaci spójnych pakiecików, pozwalających się włożyć do odpowiednich przegródek w mózgu. Podręczniki są na ogół zdecydowanie mądrzejsze od czytelnika, a przy tym na tyle uprzejme, by podawać informacje na tacy i oszczędzić odbiorcy nadmiernego wysiłku intelektualnego. I tutaj też nie do końca spełniam te kryteria. Mówiąc szczerze, zamiast porządkować, robię bałagan. Mądre koncepcje tłumaczę na prozaiczną codzienność, opowiadam bajki, zapraszam Sokratesa na kawę... Wstyd! Te wszystkie fortele zdają się sugerować, że niniejsza publikacja jest tylko zabawą. Ale to mylne wrażenie. Nawet najmniej poważna forma, pod której postacią przedstawiam analizowane zagadnienia, zawiera głęboką i absolutnie poważną treść. Jestem zwolenniczką tezy, że o tym, co najważniejsze, należy zawsze mówić prosto i bez nadymania się, by wszyscy mieli szansę to zrozumieć. Zwłaszcza humanistyce powinno zależeć na tym, aby być czymś więcej niż tylko nauką dla naukowców. Może najbardziej adekwatne byłoby określenie tej książki mianem rozmowy, w starożytnym, greckim znaczeniu dia-logos, czyli „podwójnego rozumowania, rozmyślania”. Stąd bezpośredniość, z jaką się do Ciebie zwracam. To co? – Koniec wstępu. Teraz Twój ruch. 15
ŚRODKI OSTROŻNOŚCI Czyniąc zadość wymogom ochrony interesów konsumentów, muszę na koniec przedstawić pewne zastrzeżenia. Niniejsza praca nie jest bowiem pozbawiona wad i ograniczeń stosowania. I nie chodzi tu tylko o ostrzeżenie przed konsekwencjami ewentualnego połknięcia. Lista jest dłuższa, więc szczęśliwie się składa, że można zapisać takową drobnym drukiem. 1. Ta książka jest jedynie suplementem prawidłowej diety intelektualnej i nie zastępuje podręczników z filozofii politycznej czy historii doktryn politycznych. Wprawdzie jej zrozumienie nie wymaga wcześniejszego przygotowania, ale z założenia lepiej służyć będzie tym, którzy sięgną dodatkowo (lub też mają to już za sobą) do prac bardziej systematycznych. 2. Przywoływane zagadnienia i informacje historyczne są rzetelne i opracowane na podstawie tekstów źródłowych oraz literatury przedmiotu. Nie dotyczy to jednak przedstawianych interpretacji, które niejednokrotnie mają charakter autorski i celowo eksponują wyłącznie niektóre elementy przedstawianych koncepcji. Świadomie pozostają też tendencyjne i niejednokrotnie przerysowane. 3. W tekście występują liczne uproszczenia prezentowanych zagadnień, a nierzadko poszczególne idee rozwijam i wyciągam z nich wnioski zdecydowanie niezgodne z pierwotnym przeznaczeniem (choć zawsze uzasadnione i dające się przekonująco obronić). Za możliwe nadużycia w tym względzie odpowiedzialny jest wyłącznie Autor (czyli ja), nie zaś dawno zmarli i niczego nieświadomi filozofowie. 4. Książka może wywołać reakcję alergiczną u osób uczulonych na myślenie lub będących pod wpływem intelektualnych leków immunosupresyjnych. Chodzi tu o leki podawane po udanym przeszczepie idei pochodzących od jakiegoś nieomylnego autorytetu, których zadaniem jest obniżenie naturalnych reakcji obronnych organizmu (krytycznego myślenia, podejrzliwości, ciekawości poznawczej itp.). Co najmniej trzy tygodnie przed zamierzoną lekturą należy odstawić podobne medykamenty, by mózg zdążył zregenerować swe własne zapasy energii potrzebnej do samodzielnego myślenia.
16
5. Podczas badań klinicznych przeprowadzonych na zwierzętach (politycznych oczywiście – bardzo im wszystkim dziękuję: wiedzą one, kogo mam na myśli) nie stwierdzono żadnych niepożądanych objawów czytania. Przeciwnie, wszelkie skutki uboczne, jak zawroty głowy, nieuzasadnione wybuchy wesołości lub podenerwowanie, rozkojarzenie, stupor, galopowanie myśli, podbudowana argumentami niezgoda na przedstawiany tok rozumowania, krytyka Autora itp., są jak najbardziej zamierzone.
O zaletach umiarkowania
A
rystoteles, podobnie jak Sokrates i Platon, należał do poszukiwaczy i miłośników prawdy. Gustował jednak nie tyle w intymnych spotkaniach z nagą Prawdą, ewentualnie bezceremonialnym demaskowaniu podszywających się pod nią oszustek na oczach publiczności, co raczej we flirtowaniu z Prawdą na oczach świata. W trakcie tych romantycznych spotkań Prawda występowała w adekwatnych do sytuacji kostiumach i podkreślających jej walory strojach. Arystoteles zdawał sobie sprawę, że to te stroje kuszą i zwodzą wielu, więc sam jako kochanek starał się metodycznie wyczuć kształty Prawdy pod materią, porywając ją z objęć innych wielbicieli i prosząc do tańca. Nie ma co się gorszyć – Deotyma ma rację, że nie ma żadnej wielkiej filozofii bez Erosa. Pochodzący ze Stagiry Arystoteles początkowo studiował pod czujnym okiem starszego o ponad czterdzieści lat Platona. Z jego Akademią był zresztą związany przez dwie dekady, a jako najbardziej pojętny uczeń miał wielkie szanse zostać następcą mistrza i szefem szkoły. Nie został47. Jego własne intelektualne spacery pokazywały coraz wyraźniej, że nie potrafi dotrzymać Platonowi kroku. 47
Został za to nauczycielem samego Aleksandra Macedońskiego (Wielkiego).
96
Arystotelesa ciągle coś rozpraszało. Zamiast patrzeć prosto przed siebie i podążać sprawnie w stronę świata idei, w irytujący sposób rozglądał się na boki. A to przyjrzałby się myszom i zastanowił, dlaczego są takie płodne; a to zaczaił na kuropatwy i sprawdził, czy aby po dmuchnięciu na nie zniosą jajka. Nie dlatego, że nie wierzył w idee i niezmąconą doskonałość. Podejrzewał jednak, że zjednoczenie z taką niezmąconą doskonałością oznacza śmierć. Im wolniej więc zmierzamy na jej spotkanie, tym weselej. Powiedzmy, że zjadłam na śniadanie bułkę z serem – lubię bułki z serem. A Ty? Załóżmy, że wolisz z szynką. Zjawiamy się w Akademii i czekając na Platona, dla wprawy w argumentacji dyskutujemy o bułkach. Ja próbuję Cię przekonać, że bułki z serem są zdrowsze i smaczniejsze, a także tańsze. Ty się zgadzasz z ostatnim argumentem, ale przedstawiasz dowody, że co do zdrowia i smaku można mieć wątpliwości – tanie sery nie są najlepszej jakości. Ja ripostuję, że preferowanie serów jest bardziej „eko” niż zabijanie świnek. I tak sobie owocnie dyskutujemy, przy okazji rozbudowując wiedzę o bułkach. Nawet nie zauważamy, kiedy wchodzi Platon. Chwilę przysłuchuje się naszym wypowiedziom, a że ma talent pedagogiczny, chce te naturalne zainteresowania wykorzystać. „No dobrze, tak ładnie spieracie się o wyższość bułki z serem i bułki z szynką – mówi – ale może łatwiej będzie nam rozstrzygnąć ten spór, kiedy odpowiemy sobie najpierw na pytanie zasadnicze, czym w ogóle jest bułka. Bardzo proszę, zamykamy oczy, przenosimy się do świata idealnego i szukamy idei bułkowatości. Raz, raz! To kto na ochotnika zaczyna?” Namysł nad ideą „bułkowatości” wcale nie jest głupim pomysłem. Arystotelesa dręczy co innego. Rozważając tę ideę, powoli dochodzę do wniosku, że w zasadzie dla „bułkowatości” nie liczy się w ogóle pytanie o ser i szynkę. Doskonała bułka jest bułką doskonałą i takie jej drugorzędne cechy materialne jak „bycie z serem” czy „bycie z szynką” muszą zostać uznane za nieistotne. Nie są przecież tak naprawdę „byciem”, tylko pozorem, odciskającym wątpliwy ślad na moich zmysłach i znikającym razem z zanikiem doznań smakowych. Stąd krok do uznania, że w zasadzie dla mądrych ludzi, zainteresowanych wyłącznie doskonałymi bułkami, nie ma znaczenia, czy zjedli 97
bułkę z serem czy z szynką. Idąc dalej tym tropem, możemy dojść do wniosku jeszcze ciekawszego. Powstaje mianowicie podejrzenie, że w ogóle nie ma znaczenia, czy zjadłam jakąkolwiek bułkę „materialną”. Z punktu widzenia Platona nie ma bowiem żadnej filozoficznie istotnej różnicy między dwoma wymienionymi bułkami a bułką „żadną” (pozbawioną materii) – wszystkie trzy w kategoriach ontologii platońskiej tak samo nie istnieją. Bułka „żadna” jest nawet bliższa idei bułkowatości, a przecież zależy mi na tym, by żywić się jak najdoskonalej. Arystotelesowi w powyższym rozumowaniu coś nie gra. Może i jest ono poprawne jako rozumowanie, ale sensu wielkiego nie ma. Jest przecież ogromna różnica między zjedzeniem bułki z serem lub z szynką, a zjedzeniem bułki „żadnej”. Dzięki zjedzonej bułce z serem mogę teraz (do południa co najmniej) zająć się pisaniem książki. A po wchłonięciu istniejącej tylko w rozumie bułki doskonałej będzie to raczej niemożliwe. Materia wpływa na nasze zachowanie, zauważa oczywistą oczywistość Arystoteles, a więc nie warto jedną decyzją filozoficzną przekreślać jej istnienia. Strach przed materią jest lękiem przed sobą samym – nasze ręce potrafią krzywdzić i niszczyć, więc chętnie próbujemy przeciąć związek naszego człowieczeństwa z cielesnością i w ten sposób znaleźć przynajmniej intelektualne ukojenie w zaświatach. Co złego, to nie my, zarzekamy się chętnie; my chcielibyśmy inaczej, pięknie i wspaniale, ale ten niedoskonały materialny świat nie pozwala.
Państwo jako rzecz (publiczna) Wraz z Arystotelesem odzyskujemy świat, który postrzegamy zmysłami. Bo żeby coś istniało, czyli było „rzeczą”, zdaniem tego filozofa musi być złożeniem materii i formy48 . Materia decyduje o cechach indywidualnych rzeczy i pozwala zaakceptować ich różnorodność. To dzięki takiej różnorodności wolno nam preferować bułki z szynką 48
Ciekawostka: w średniowieczu, po ponownym „odkryciu” Arystotelesa, potraktuje się jego ontologię tak poważnie, że przez długi czas filozofowie będą zaprzeczać istnieniu próżni. Próżnia to brak materii, więc nie ma prawa istnieć...
98
lub serem. Natomiast forma jest zawsze jedna i taka sama w każdej rzeczy danego rodzaju. Z uwagi na ten uniwersalizm porównuje się ją najczęściej do platońskich „idei”. Można, bo czemu nie! Jest tu jednak drobna, ale ważna różnica: idee platońskie są przedmiotami samowystarczalnymi i nasyconymi doskonałą, choć ogólną treścią, natomiast forma, jak sama nazwa wskazuje, każe myśleć o aspektach „formalnych”, mniej uchwytnych dla umysłowego „oka”. Mędrzec platoński widzi idee jako rzeczy: odwraca wzrok od konkretnego sernika, by ujrzeć ideę „sernikowatości”. Mędrzec arystotelejski widzi formę jako pewną granicę rozwoju rzeczy – ot, jak formę do ciasta, w której nieokreślona pierwotnie płynna masa materialna zyskuje ostatecznie wyrośnięty i smakowity kształt sernika (prawie) doskonałego. Niby coś nam powyższe sernikowe porównanie wyjaśnia, ale ciągle jakby forma wydaje się pojęciem zbyt filozoficznym. Czymże ona właściwie jest? O jaką granicę rozwoju chodzi? Pomyśl. Gdybym tak mogła wziąć kawałek zupełnie nieokreślonej materii i ulepić z niej krzesło – Arystoteles powiedziałby: nadano tej oto materii formę krzesła. Lampę? – Nadano tej materii formę lampy, stwierdzi Arystoteles. Zapytajmy więc inaczej. Czym się różni krzesło od lampy? Pierwsza odpowiedź moich studentów brzmi na ogół: kształtem. Ha! Dokładnie na to czekam... bo to niewłaściwa odpowiedź. I daje mi pretekst do zabrania studentów na wycieczkę poglądową. Do Ikei... Przyłączysz się? Wchodzimy, dajmy na to, do działu krzeseł. Rozglądamy się uważnie, bo dział to niemały, i nagle dostrzegamy pewien interesujący przedmiot. Bez nóg, ot, wypchany czymś worek, duży i miękki. Z wyglądu wypisz wymaluj... poduszka! Ale przecież, uświadamiamy sobie, ta „rzecz” znajduje się w dziale krzeseł? Pomyłka? Niewykluczone. Pytamy kogoś z obsługi – nie, żadnej pomyłki nie ma. A więc krzesło! Dlaczego krzesło? Już wiemy, że niekoniecznie z powodu kształtu – ten może nas zmylić, jak to się przed chwilą stało. Dlaczego jednak coś, co wygląda jak poduszka, jest krzesłem49? 49
Wiem, wiem – powinnam raczej napisać „pufą” nie „krzesłem”, ale darujmy sobie drobiazgowość.
99
RZYM
149
S.P.Q.R.
H
istoria potrafi być brutalna. Czterdzieści lat wystarczyło, by zastąpić grecki świat małych i ustrojowo zróżnicowanych miast-państw dosyć jednostajnym krajobrazem wielkich monarchii hellenistycznych. W 359 r. p.n.e. zasiadł na tronie Macedonii Filip II, w 338 r. Macedonia pokonała wojska greckie w bitwie pod Cheroneą, a rok później prawie cała Hellada (z wyjątkiem Sparty) uznała polityczne zwierzchnictwo króla macedońskiego. W czasie trwających przygotowań do wojny z Persją Filip został zamordowany (bynajmniej nie z powodów politycznych: jak wieść gminna niesie, zabił go były kochanek...), ale jego następca, Aleksander Wielki, okazał się godnym spadkobiercą imperialnych pokus. Do 327 r. p.n.e. podbił Persję i choć zbyt długo nie porządził nowo powstałym molochem (zmarł w 323 r.), a ten rozpadł się szybko na odrębne królestwa, umożliwiona przez podboje synteza myśli greckiej i idei Wschodu zaowocowała nową epoką – hellenizmem. Pod względem ustrojowym miejsce dominujących wspólnot obywatelskich, opartych na aktywnym uczestnictwie wszystkich w życiu miasta, zajęła w okresie hellenizmu scentralizowana monarchia. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim zyskała ona uznanie w oczach filozofów politycznych. Choć sam ustrój monarchiczny był Helladzie 151
znany, bycie królem w małej polis nie mogło się w żaden sposób równać z pozycją hellenistycznego monarchy. Ten ostatni musiał rządzić obszernym terytorium z relatywnie dużą liczbą ludności, znacznie zróżnicowanej pod względem etnicznym i kulturowym. I jak tu nie wzbić się w dumę z powodu takiego politycznego awansu?! Dumę czasem tak wielką, że skłaniała władców do wiary we własne boskie, nie ludzkie, pochodzenie. Sam Aleksander uwierzył, jakoby był synem Zeusa! Ubóstwienie władcy miało istotne walory polityczne, zwiększając dystans wobec obywateli, którzy ze swej strony zostali w zdecydowanej większości zdegradowani do roli bezimiennych poddanych. Miasta oczywiście nie zniknęły i nadal powstawały nowe. Były one rządzone przez królewskich wysłanników i lokalne elity, zainteresowane przede wszystkim udowadnianiem swej lojalności wobec władcy, za którą płacił on chętnie zaszczytami, a także korzyściami materialnymi. Greków, przywiązanych do wolności i równości, tego rodzaju służalczość napawała obrzydzeniem. Polityka i polityczność zaczęły się więc powoli kojarzyć z zajęciem moralnie podejrzanym, prowadzącym do zniewolenia, a przynajmniej osobowościowej degradacji jednostki. Opowiadano sobie chętnie dowcipy o oportunizmie i karierowiczostwie elit, polityków zaś określano najczęściej mianem pochlebców lub pasożytów. W konsekwencji rozeszły się drogi dwóch nierozdzielnych w poleis rodzajów refleksji: myśli politycznej i etycznej. Postulat bycia „dobrym obywatelem” i postulat bycia „dobrym człowiekiem” zaczęły być postrzegane jako sobie obce. Monarcha w nowej sytuacji zdawał się nie potrzebować już właściwie „dobrych obywateli” – wystarczali mu mierni, ale wierni egoiści, zainteresowani wyłącznie stanem własnej kiesy, a nie dobrem ogółu. Mądrzy filozofowie czasów hellenistycznych skoncentrowali się więc przede wszystkim na przemyśleniu warunków bycia „dobrym człowiekiem”. Tak powstały tzw. filozofie życia, promujące indywidualną cnotę, zwracające uwagę na sztuczność i wtórność więzi politycznych, a w konsekwencji „prywatyzujące” jednostkę. Prawda, że to jasny i czytelny wywód? I moglibyśmy tak dalej uszczegóławiać portret epoki hellenistycznej, gdyby nie kluczowy z perspektywy nauki myślenia politycznego wyłom w jej regularnych rysach. Wyłom, któremu na imię 152
Rzym. Fascynujące państwo, u swych skromnych początków rozpoczynające karierę jako miasto-państwo, by stopniowo rosnąć w siłę i rozszerzać swe panowanie w basenie Morza Śródziemnego, aż do objęcia w posiadanie trzeciej części świata uchodzącego wówczas za cywilizowany. W dodatku państwo, które uparło się, by kultywować podobne do greckich ideały polityczności i obywatelskości, zinstytucjonalizowane pod postacią ustroju republikańskiego. Sztuka ta udawała się Rzymowi nadspodziewanie dobrze przez prawie pięćset lat (509–27 r. p.n.e.). I choć równie długo (a nawet ciut dłużej) państwo to istniało jako monarchia i cesarstwo – szczególną wdzięczność jako Europejczycy winni jesteśmy Rzymowi republikańskiemu. To właśnie Rzym, nacierający od zachodu na monarchie hellenistyczne, przypieczętował koniec epoki hellenistycznej1, podporządkowując sobie w trakcie II i I w. p.n.e. kolejne części schedy Aleksandra Wielkiego i przekształcając je w prowincje rzymskie. Nie bez znaczenia jest to, że ta polityczna ekspansja wzmocniła ponownie siłę oddziaływania kultury greckiej. Autor Żywotów równoległych, Plutarch 2 , opisuje pewne zdarzenie z pobytu na Rodos jednego z najlepiej znanych filozofów i mówców rzymskich – Cycerona (o którym będzie jeszcze mowa). Gospodarz, niejaki Apollonios, poprosił gościa o wygłoszenie przemówienia na ćwiczeniach wymowy, a że sam łaciny nie znał, Cycero zgodził się mówić po grecku. Kiedy skończył, relacjonuje Plutarch, wszyscy słuchacze prześcigali się w pochwałach: wszyscy – poza Apolloniosem, który siedział zadumany. Cycero poczuł się takim zachowaniem zakłopotany i nie omieszkał dać temu wyraz. A wówczas Apollonios przemówił: Ciebie, Cyceronie, chwalę i podziwiam, ale martwi mnie los Hellady, gdy wi-
dzę, że nawet te wartości, które dotychczas były naszą wyłączną własnością – wykształcenie i wymowa – przez ciebie stają się teraz własnością Rzymu 3.
1
Za symboliczną datę przyjmuje się rok 30 p.n.e., kiedy poddał się Rzymowi rządzony przez Ptolemeuszy Egipt. 2 Plutarch, Vitae parallelae – w tłumaczeniu polskim znane także jako Żywoty sławnych mężów. 3 Plutarch, Cztery żywoty, tłum. M. Brożek, Warszawa 2013, s. 136.
153
Anegdotyczna opowieść Plutarcha potwierdza diagnozę często wygłaszaną przez historyków. Rzymianie byli ludem praktycznym, niezbyt zainteresowanym oryginalnymi poszukiwaniami intelektual nymi. Chętnie za to przejęli dziedzictwo greckie, wylewające się z obszaru Hellady od czasu nadszarpnięcia jej ekskluzywizmu przez Filipa Macedońskiego, a później Aleksandra Wielkiego. Apollonios doskonale zdawał sobie sprawę, że rozprzestrzenienie greckiej kultury zatrze nazwiska jej prawdziwych twórców. Pozostawało mieć nadzieję, że nowi uczniowie zachowają nauczycieli we wdzięcznej pamięci. I tak się najczęściej działo, przez co wielu badaczy posługuje się dzisiaj pojęciem kultury grecko-rzymskiej. Co nie przeszkadza innym badaczom wskazywać na wyraźne odmienności między Grekami a ich zachodnimi naśladowcami. O jednej z takich różnic była już mowa. Niemal przysłowiowa stała się „praktyczność” Rzymian i ich nacisk na aktywne działanie w świecie, przeciwstawiane często abstrakcyjnemu i teoretyzującemu usposobieniu greckich filozofów. Tak się szczęśliwie składa, że ta i inne sugerowane różnice nie pozostawały bez wpływu na myśl polityczną, dzięki czemu Rzymianie mogą dołożyć swoją cegiełkę do naszych zmagań z wielkimi (i tymi drobniejszymi także) politycznymi zagadnieniami. PRAKTYCZNI AŻ DO BÓLU Kato Starszy, zapamiętany jako wybitny polityk i mówca (znany głównie ze zdania, którym kończył każde swe przemówienie: „Jeszcze to mi się wydaje, że Kartagina nie powinna istnieć”), zadziwiał swą praktycznością nawet swych równie praktycznych współobywateli. Zalecał na przykład, żeby pozbywać się niewolników, którzy się zestarzeją, by nie ponosić kosztów ich utrzymania. Podobny stosunek przejawiał wobec posiadanych zwierząt. I zasłużył tym na reprymendę swego biografa Plutarcha: „Ale żeby służbę domową wykorzystywać jak zwierzęta juczne, a na starość ją wypędzać czy sprzedawać – to ja osobiście uważam za cechę zbyt surowego obyczaju, w którym nie ma miejsca na inny stosunek człowieka do człowieka prócz użyteczności. [...] Dobremu człowiekowi wypada bowiem i konie wiekiem sterane nadal trzymać, i psy w starości nie tylko karmić, lecz nawet pielęgnować. [...] Tymczasem Katon chełpi się jak młokos, że i konia, którego
154
używał w wyprawach wojennych jako konsul, pozostawił w Hiszpanii, żeby Rzymowi oszczędzić kosztów za jego przewóz!”4. Praktycyzm mieli za złe Rzymianom szczególnie dziewiętnastowieczni romantycy, brzydzący się wulgarną korzyścią i brakiem emocjonalnych wzruszeń. Co jednak ciekawe, zainteresowanie Rzymem rosło w historii zawsze, kiedy nazbyt rozbuchane porywy serca – lęki, obawy, niepewność – owocowały pewnym kulturowym kryzysem, a myśliciele poszukiwali sposobów radzenia sobie z nim. Praktycznych sposobów! Kierował swą uwagę ku Rzymowi Niccolò Machiavelli, zmęczony chaosem brutalnej i krótkowzrocznej polityki renesansowych państewek włoskich. Kierował w oświeceniu Karol Monteskiusz, znajdując w myśli rzymskiej schronienie przed francuskim absolutyzmem i despotyzmem w ogóle. Przyjaźniła się z Rzymianami Hannah Arendt, krytykując tendencje totalitarne dostrzegane przez nią w powojennej rzeczywistości. Zaprzyjaźnił się nawet Michel Foucault, choć przez znaczną część życia wszelkie przyjaźnie skłonny byłby uznać za ograniczenie indywidualnej wolności. A obecnie sięgają po rzymskie przykłady nowi republikanie, poszukując odpowiedniego w naszych czasach rozumienia wolności. No cóż, praktycyzm nie jest może taki zły. Może jedynie odrobinę nudny. Zwłaszcza dla nas, Polaków. Znasz fragment Mickiewiczowskiej Pieśni Filaretów: „Mierz siłę na zamiary”. Rozumiemy go, i słusznie (biorąc pod uwagę intencje autora), na sposób romantyczny: nie należy ograniczać swych ambitnych celów, bo drzemią w nas ukryte moce, o których nie mamy pojęcia. Chcieć to móc. A taki „nudny” Seneka, choć z pierwszą częścią zdania wydaje się zgadzać: „musimy [...] przymierzać siły do tego, co mamy zamiar podjąć”, przekreśla piękną interpretację romantyczną marudzeniem: „kto dźwiga nadmierne ciężary, zostanie nieuchronnie przygnieciony przez nie. [...] Przykładaj rękę do rzeczy, które możesz doprowadzić do końca albo których ukończenia możesz oczekiwać”5. Czyli dokładnie odwrotnie: najpierw sprawdź swe siły, a potem skrój na ich miarę własne plany. Nuda!
Niestety, muszę tu wyznać drobne fałszerstwo. Próba przybliżenia myśli rzymskiej natrafia na pewien problem techniczny. Otóż choć sporo wiemy o tym, co i jak myśleli – a jeszcze więcej o tym, co 4
Plutarch, Żywoty sławnych mężów, Katon Starszy, tekst online: http://biblioteka.kijowski.pl/antyk%20grecki/ [dostęp: 20.04.2017]. 5 Seneka, Myśli, tłum. S. Stabryła, Kraków 1987, s. 193.
155
robili – Rzymianie ze swoją politycznością, to cierpimy na niejaki deficyt rzymskich myślicieli politycznych rangi odpowiadającej Sokratesowi, Platonowi czy Arystotelesowi. Lista ta rozpoczyna się od nazwiska Cycerona... i zdaniem złośliwych na nazwisku Cycerona powinna się skończyć. Przy odrobinie dobrej woli można jeszcze dopisać Senekę i Marka Aureliusza (bo czynnie zajmowali się polityką, a zdarzyło im się także co nieco filozoficznego napisać, choć Grekami nie byli) oraz Tacyta i Tytusa Liwiusza (tu problem większy, bo byli to historycy; myślący co prawda, ale to jeszcze za mało, by zasłużyć na miano myśliciela politycznego). Jakoś sobie z tym problemem poradzimy, bo przecież naszym celem jest dyskusja o ideach, a nie studiowanie biografii ich autorów. Nie dziw się więc, że choć wypada się nam teraz zagłębić w tajniki rzymskiej refleksji politycznej, to tylnymi drzwiami nie raz wprowadzę do rozdziału tego czy owego Greka. O, proszę – żeby daleko nie szukać. To właśnie dzięki pewnemu Grekowi Rzymianie zyskali świadomość swej ustrojowej wyjątkowości.
Ustrój mieszany po raz drugi – republika Grekiem, o którym mowa, był żyjący w II w. p.n.e. Polibiusz z Megalopolis. Trafił on do Italii jako zakładnik (skomplikowane sprawy rzymsko-grecko-macedońskie), ale z uwagi na szybko dostrzeżoną ogładę i wykształcenie został nauczycielem, a później przyjacielem i doradcą Scypiona Afrykańskiego Młodszego, polityka i, co dla nas ważniejsze, znanego mecenasa kultury. Scypion miał talent do wynajdywania wartościowych przyjaciół, zajmujących się nie tylko bieżącą polityką, ale i szerszymi sprawami filozoficznymi. Skupiony wokół jego osoby tzw. krąg Scypiona stanowił ważny łącznik między myślą grecką a rzymską, zwłaszcza że obok Polibiusza należał do niego pochodzący z Rodos filozof Panajtios, przybliżający Rzymianom idee stoicyzmu. Robiący to zresztą wyjątkowo skutecznie, bo też i stoicyzm – którym zajmiemy się w swoim czasie – będzie się cieszył w Rzymie wyjątkową popularnością. 156
Polibiusza, oprócz faktu, że był wynalazcą prostego szyfru do kodowania wiadomości – tzw. szachownicy Polibiusza – warto pamiętać za jego Dzieje, poświęcone historii Rzymu, a w zasadzie historię tę interpretujące... wedle greckich standardów oczywiście. POLIBIUSZ I GLOBALIZACJA Gdy otworzymy jakikolwiek słownik, pod terminem „globalizacja” przeczytamy, że jest to „ogół procesów wiodących do powstania coraz silniejszych i rozleglejszych współzależności między państwami, społeczeństwami i gospodarkami”. Globalizacja każe nam dzisiaj mówić o jednym i dosyć ujednoliconym świecie, w którym różnorodność i lokalność stają się tylko dekoracyjnym dodatkiem, niezdolnym do decydowania nawet o sobie. Jedni globalizację błogosławią, bo dzięki niej czują się u siebie w każdym zakątku świata – a przynajmniej tam, gdzie dociera Coca-Cola i McDonald’s. Inni obwiniają ją o degradację wspólnot narodowych, odbieranie suwerenności państwom i utrwalanie dysproporcji między bogatą elitą a biedną większością krajów. Jak w przypadku zjawisk wywoływanych przez ludzi i przez ludzi utrwalanych bywa, wszyscy mają rację. Jeśli nas to pocieszy, nie po raz pierwszy w historii mamy do czynienia z czymś, co zasługuje na nazwę „globalizacja”. Podobnie spoglądano na Rzym. Oczywiście w skali znacznie mniejszej, ale i mniejszy był wówczas świat. Być może za kolejne dwa tysiące lat, jeśli tylko uda się nam nie sprowokować wcześniej końca świata, globalność oznaczać będzie więzi w skali kosmicznej... Polibiusz rozumiał wyjątkowość cywilizacji rzymskiej. Już na początku swych Dziejów stwierdził: „w dawniejszych czasach zdarzenia na świecie były jak gdyby sporadyczne, ponieważ wszystko, co się działo, zarówno co do zamiarów i skutków, jak i co do miejsc, nie miało ze sobą powiązania. Od tych zaś czasów począwszy tworzy historia niby jedno ciało, a italskie i libijskie zdarzenia splatają się ze zdarzeniami w Azji i Grecji, wszystkie zaś zmierzają do jednego celu”. Trzeba więc myśleć globalnie i postrzegać historię jako dynamiczną całość, w której różne i odmienne zjawiska tracą swą indywidualność. Globalizacja wymaga odwagi i rozmachu także w myśleniu! Sam Polibiusz czuł się uspokojony rzymską ekspansją, dowodzącą jego zdaniem szczególnej misji wyznaczonej Rzymowi przez Los. Podstawą tej starożytnej wersji globalizacji była nie ekonomia (jak ma to miejsce dzisiaj), lecz polityka.
157
DLA ŻEGLARZA, KTÓRY NIE WIE, DO JAKIEGO PORTU PODĄŻA, NIEPOMYŚLNY JEST KAŻDY WIATR!
252
253