10 minute read

hm. Z. Sawicka

WYZWANIA DLA SŁUŻBY ZDROWIA W OKRESIE PANDEMII

Wywiad z hm. Zuzanną Sawicką, hufcową hufca „Kaszuby”, specjalistką Geriatrii, Dyrektorem Służb Geriatrycznych na okręg Wakefield w północnej Anglii

Czy państwowe służby zdrowia mogły były przewidzieć światowy zasięg i skalę infekcji oraz zgonów z powodu korona wirusa?

Wirusy pojawiają się co jakiś czas. Pracownicy służby zdrowia oczywiście śledzą badania naukowe i interesują się prognozami, ale muszą przede wszystkim zajmować się leczeniem pacjentów. Jednak koronawirus wszystkich zaskoczył szybkim tempem zakażania i rozprzestrzeniania się. Przy tym, różnie objawiał się i trudno było zrozumieć, dlaczego dotykał taką, a nie inną osobę. U niektórych pacjentów, którzy wydawali się być już na dobrej drodze, nagle następowało gwałtowne pogorszenie i zgon. Respiratory służące leczeniu dróg oddechowych nie zawsze okazywały się skuteczne. Nie można było przewidzieć, że wirus będzie kolejno atakował serce, nerki, naczynia krwionośne... Dzień 11 marca 2020 r. utkwił w mojej pamięci. Miałam wolne ale ściągnięto mnie do szpitala na pilną naradę. Podjęliśmy szereg kluczowych decyzji. Tego dnia zrozumiałam, że tu nie chodzi o grypę, na którą wydawało nam się, że jesteśmy gotowi, ale mamy do czynienia z pandemią. Mój szpital zmobilizował się bardzo szybko. Jak i inne w Wlk. Brytanii, miał przygotowany zawczasu plan awaryjny i plan przywrócenia normalnego funkcjonowania po ustaniu sytuacji nadzwyczajnej. Pierwszy przypadek śmiertelny zarejestrowano 31 grudnia 2019 r. w chińskim mieście Wuhan. Były doniesienia, że wirus rozprzestrzenia się we Włoszech i w Hiszpanii. Pierwszy przypadek koronawirusa w Wlk. Brytanii odnotowano 31 stycznia br., a pierwszą rozpoznaną śmierć – 2 marca. Niepewność wzmogło

17

pojawienie się z początkiem roku innego do dziś nierozpoznanego, mniej groźnego wirusa powodującego kilkutygodniowe duszności i osłabienie. Walka z koronawirusem jest także walką z czasem. Zanim nastąpił szczyt zachorowań u nas w Wakefield, znaliśmy już doświadczenia londyńskich szpitali. Kiedy zabrakło odzieży ochronnej dyrektor szpitala zdecydował się na kupno plastikowych płaszczy nieprzemakalnych zamiast fartuchów ochronnych dla pielęgniarek i lekarzy! Rząd brytyjski sfinansował budowę siedmiu nowych szpitali im. Florence Nightingale – niestety nasz regionalny szpital w Harrogate oddano do użytku, gdy szczyt zachorowań już minął.

Czy już wcześniej na szczeblu państwowym istniały jakieś ogólne wytyczne w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego? Czy sprawdziły się w zaistniałej sytuacji?

Były wytyczne NHS na wypadek epidemii grypy. Doświadczenia z poprzednich lat wykazywały, że nie zawsze sprawdzały się, w budżecie zawsze brakowało pieniędzy. Nie było szczepionek. Nie było też żadnych wytycznych co do opieki nad starszymi. Od lat brakuje miejsc w domach opieki dla starych i schorowanych, dlatego często przebywają w szpitalu. Niestety bardzo szybko zabrakło odzieży ochronnej, specjalistycznych masek, przyłbic, dobrej jakości fartuchów z długim rękawem. Jako lekarz sprawujący bezpośrednią opiekę nad pacjentami z COVId-em powinnam była otrzymać pełne regulaminowe wyposażenie PPE (Personal Protection Equipment). To, co było, przekazano personelowi pracującemu z pacjentami na respiratorach, chociaż moi pacjenci byli tak samo zakaźni. Musiałam zastosować własną rutynę odkażania, szorując ręce aż powyżej łokci, zmieniając maskę i rękawice przed podejściem do kolejnego pacjenta i sama wyposażyć się w to, co niezbędne. Kupiłam sobie specjalne okulary do ochrony oczu. Po dyżurze wrzucałam to wszystko do specjalnych worków, które przygotowałam sama i z koleżankami. Później szpital udostępnił nam kitle lekarskie, ale nadal mam tę samą rutynę. Wiem, że modlitwa moja i tylu życzliwych mi osób pomagała mi przeżyć każdy dzień.

18

Czy lekarze byli przygotowani – na studiach i przez późniejszą praktykę i dokształcanie zawodowe – do pracy w takich nadzwyczajnych warunkach?

Na studiach medycznych w Wlk. Brytanii trzeba zaliczyć kurs ochrony zdrowia publicznego, na którym poznaje się politykę rządu na wypadek zagrożenia epidemiologicznego. Kiedy byłam studentką na uniwersytecie w Leeds w latach 1990 to wykłady odnosiły się do HIVu i salmonelli. Nie pamiętam, by uczono o pandemii grypy takiej jak np. „hiszpanka” z 1918 r. Gdy zdawałam egzaminy specjalistyczne do Royal College of Physicians w latach 2005-2008 r., to był temat SARS – epidemii, która wystąpiła pięć lat wcześniej. Potem zajęłam się specjalizacją, czyli geriatrią. Nie myślałam, że będę kiedyś pełnić służbę lekarską w warunkach pandemii, której źródło i potencjalne skutki nie są rozpoznane. Nigdy nie zapomnę skutków korona wirusa i moich pacjentów, którzy przeżyli i tych, co nie przeżyli. Ważnym jest, aby z tych doświadczeń wyciągnąć wnioski.

W jaki sposób zmieniły się warunki pracy Druhny ?

Od pięciu lat pracuję w geriatrii, a tu nagle zreorganizowano oddziały, a nas przydzielono do interny, gdzie opiekowaliśmy się także młodszymi pacjentami. Mój oddział jako pierwszy został oddany na potrzeby chorych na COVID-19, ponieważ mamy sporo separatek, w których można było wstępnie odizolować pacjentów do czasu potwierdzenia diagnozy. Nie każdy pacjent z gorączką był zarażony wirusem. Od samego początku wprowadzono nową procedurę przyjmowania pacjentów do szpitala. Kierowano ich do osobnego pokoju na badanie i dopiero po stwierdzeniu, że nie ma wirusa przenoszono na inny oddział. Zarażony pacjent przechodził od razu na nasz oddział, gdzie dyżurował pneumonolog, a gdy stan pacjenta pogarszał się i wyglądało na to, że nie da się go uratować bez pomocy respiratora to przechodził spod mojej opieki na oddział intensywnej opieki. Początkowo mieliśmy jeden taki oddział. Po dziesięciu dniach były już cztery oddziały przeznaczone dla pacjentów z COVID-em i wkrótce powstał piąty. W okresie

19

szczytowym mieliśmy po 170 zarażonych pacjentów na raz a jednego weekendu średnio umierał nam jeden pacjent co dwie lub trzy godziny. Pomimo największych wysiłków byliśmy bezradni. Godziny dyżurów zmieniły się. Osobiście pełniłam dyżury dzienne do późna, ale na noc wracałam do domu. Byłam przyzwyczajona do pracy przy starszych pacjentach, do ich potrzeb, objawów i przebiegu chorób. A tu nagle miałam młodszych, a nawet bardzo młodych z innymi objawami i potrzebami. Rozproszył się mój zespół dobrany, szkolony przeze mnie i przyzwyczajony do współpracy. Sporo moich lekarzy ze względu na własny stan zdrowia nie mogło pracować z chorymi na COVID. Przeżyliśmy tragedię jednego z nich, który zaraził się COVID-em i zmarł pozostawiając dwoje małych dzieci. A drugi jeszcze nie wrócił do pracy i prawdopodobnie będzie musiał przejść na wczesną emeryturę. Ponieważ wstrzymano rutynowe operacje i czasowo zamknięto specjalistyczne kliniki przydzielono nam do pomocy lekarzy z innych oddziałów, reumatologów i dermatologów. Nasze potrzeby były jednak inne, przygotowanie ich do pracy w nowych warunkach kosztowało mnie dużo czasu i tak już nadwątlonych sił. W końcu nie było z nich pożytku bo zanim do nas dołączyli najtrudniejszy okres minął. Wielu młodych lekarzy nie było psychologicznie gotowych zaakceptować dużą liczbą zgonów w tak krótkim czasie. Nie raz musiałam po dyżurze pomagać im pogodzić się z tym i umacniać ich przed kolejnymi zgonami następnego dnia. Zmieniło się też podejście do leczenia i opieki nad chorymi np. tak istotna sprawa jak towarzyszenie umierającemu. Na ogół przy łożu śmierci czuwają najbliżsi. Teraz umierających, szczególnie starszych, którzy wiedzieli, że nie przeżyją czekała śmierć w osamotnieniu. Wywalczyłam pomieszczenie na specjalny oddział opieki paliatywnej dla osób z koronawirusem. Umożliwiało to nam godną i spokojną opiekę nad obłożnie chorymi. Na ogólnych covidowych oddziałach jedna pielęgniarka biegała w wielkim stresie między dziesięcioma pacjentami ponieważ w każdej chwili

20

mogło nastąpić niebezpieczne pogorszenie stanu pacjenta. Na tym oddziale mogła być przy umierającym – przy zachowaniu ściśle określonych i egzekwowanych warunków kwarantanny – tylko jedna osoba z rodziny i tylko krótko. Jak taką wiadomość przekazać liczniejszej rodzinie? W szczytowym okresie umierała nam jedna trzecia pacjentów z rozpoznanym covidem. Do moich obowiązków administracyjnych doszedł wymóg sporządzania ocen ryzyka w zależności od mutacji wirusa i skali zagrożenia. Po zgonie pacjenta starałam się jak najszybciej przygotować akt zgonu, aby choć trochę ulżyć rodzinom w ich bólu. Chciałam też, by zmarłych wynoszono ze szpitala jak najszybciej. Widząc u moich podwładnych rany spowodowane uciskiem zahaczonych za uszy masek obmyśliłam opaskę z guzikami, do których przypinało się maskę. Szyły je nasze harcerki i instruktorki.

Dr. hm. Zuzanna Sawicka, specjalista geriatrii, Dyrektor Służb Geriatrycznych na okręg Wakefield, pn. Anglia

Hufcowa hufca harcerek „Kaszuby” w północnej Anglii

Okres Wielkanocny był bardzo trudny. Kupiłam dla mojego oddziału czekoladowe baranki. Początkowo mieliśmy duże wsparcie ze strony społeczeństwa, przywożono nam jedzenie. Niestety, po pierwszym zrywie solidarności, ludzie zanurzyli się w

21

swej codzienności, a myśmy poczuli się tym bardziej osamotnieni. Stołówka szpitalna początkowo była otwarta i chociaż wstęp mieli tylko pracownicy, to posiłki wydawano normalnie, nie było wymogu trzymania się na odległość dwóch metrów. To też zmieniło się. Do presji zawodowych doszły obowiązki rodzinne. Córki trzeba było dowozić do szkoły samochodem, niestety w godzinach, gdy byłam potrzebna w szpitalu.

Dr. hm. Zuzanna Sawicka, salowa Aneta i oddziałowa Jennifer

W jakim zakresie wychowanie harcerskie i służba instruktorska pomogły Druhnie sprostać wyzwaniom osobistym i zawodowym w tym okresie? Co podtrzymywało na duchu?

Po pierwsze jestem Polką i instruktorką, wychowanką hm. Ireny Woźniakowej, która była dla mnie wzorem harcerki i nauczycielki –

22

Życzenia z Australii od dh. Julii, Juliusza i Izy Buras powieszone na głównym oddziale dały ekipie dużo radości.

bo uczyła także w polskiej szkole sobotniej. Do roli przywódczej doszłam harcerską drogą i doświadczeniem. W chwilach trudnych przypominam sobie bohaterów narodowych i harcerskich. Staram się czerpać otuchę z ich postawy i czynów. Ich przykład pokazuje, jak wytrwać w życiowych trudach. W chwilach słabości mobilizuje mnie dobrowolnie przyjęty w przyrzeczeniu harcerskim obowiązek służby i wiem, że muszę sama dawać przykład, aby innym wskazać kierunek. Podczas pandemii przeszłam osobisty chrzest bojowy. Mój ukochany ojciec miał atak serca, a ze względu na przepisy nie mogłam z nim być w szpitalu, nie mogłam pomóc mamie, uściskać ich. Zdałam sobie sprawę, że tu także chodziło o dawanie przykładu: dzieciom, podwładnym w szpitalu i harcerkom, że obowiązek jest obowiązkiem, nawet wbrew własnemu sercu. Przeżyłam czarne chwile. Jednak świadomość, że tego wymaga

23

harcerska służba i postawa przywróciły mi równowagę psychiczną. Harcerska przyjaźń i dowody wsparcia ze strony koleżanek z drużyny w młodości, z którymi dawno nie miałam kontaktu podtrzymywała i nadal podtrzymuje mnie na duchu. Dziękuję tym wszystkim siostrom harcerkom za każde zebrane mydełko dla pacjentów, za każde uszycie maski, opaski i worka na skażone fartuchy, za piękne kartki od druhen w Australii, za każdego smsa i maila. Przesyłane linki do pieśni nagranych przez nasz harcerski chór „Watra” napełniały mnie spokojem i radością w chwilach zwątpienia. Do dziś nucę sobie słowa: „Jam jest ten co płacze, ten co się śmieje...” Wiedziałam i wiem że muszę stać na warcie jako matka, żona i hufcowa, że mam obowiązek sięgnąć do każdego swojego skrzata, zucha harcerki, wędrowniczki instruktorki. Jako hufcowa, mam świadomość, że nawet w tych trudnych warunkach muszę sprostać obowiązkom funkcji i prowadzić hufiec w ramach obowiązujących podczas pandemii przepisów. Po dyżurach w szpitalu raz na dwa tygodnie pisałam biuletyny – osobno dla harcerek, zuchów i skrzatów. Pod koniec kwietnia na wirtualnej radzie hufca instruktorki same podjęły się wydawania biuletynów. Podczas pandemii przekonałam się, że w życiu naprawdę liczy się przyjaźń, uczciwość, dobre słowo podtrzymujące człowieka na duchu kiedy przechodzi „przez ciemną dolinę”. Nie każdy potrafi okazać takie wsparcie bo to nie funkcja nas definiuje, tylko nasze przygotowanie i otwartość na drugiego człowieka.

Jak z perspektywy lekarskiej Druhna ocenia pracę jednostek harcerskich w okresie kwarantanny w świetle Przyrzeczenia i Prawa Harcerskiego? Czy można by coś zrobić lepiej lub inaczej w razie kolejnej fazy zachorowań?

Niektóre jednostki poradziły sobie bardzo dobrze i dalej działają. Nie wszyscy funkcyjni poradzili sobie z łącznością internetową. Niektórzy nie szukali nowych form pracy uznając, że lepiej zawiesić pracę harcerską niż podjąć dodatkowy wysiłek. Wspaniałe inicjatywy i pomysły: wirtualne akcje, zajęcia i projekty najczęściej wychodziły od naszych młodych funkcyjnych, a wyższe władze nie

24

brały w nich udziału. Brakowało mi widocznego, aktywnego i zaangażowanego wsparcia z ich strony. Nie możemy liczyć na to, że polskie szkoły zastąpią nas w wychowaniu w polskości naszej młodzieży. Młodzież, która od nas odeszła w czasie kwarantanny trudno będzie na nowo przyciągnąć do drużyn. Kolejna fala epidemii na pewno przyjdzie i przewiduje się, że będzie groźniejsza od pierwszej. Znowu wzrosła liczba nowych zakażeń, szczególnie wśród osób w podeszłym wieku. Pamiętajmy, zanim rzucimy się w wir życia towarzyskiego, że nadal obowiązuje nas osobista odpowiedzialność by zachować wszelkie przepisy ostrożności. Dziś wracam do pracy po wirtualnym obozie Hufca „Kaszuby” pod komendą młodej przewodniczki Teresy Klęp. Programy wirtualnej pracy harcerskiej na jesień i zimę musimy układać już teraz. Osobiście już myślę o tym, jak przygotujemy się od strony wychowawczej i metodycznej, by wspólnie choć wirtualnie przeżyć czas Adwentu i święta Bożego Narodzenia. Warto spisać pomysły i wydać coś w rodzaju vademecum dla osób nieobeznanych z najnowszymi technikami komputerowymi, aby mogły włączyć się do wspólnej pracy. Wiemy, że odbywają się wirtualne kursy kształcenia instruktorek, ale warto by pomyśleć o częstszych wirtualnych konferencjach instruktorek, na których można by przedstawić i omawiać programy i pomysły na okres kwarantanny. Nie czekajmy, działajmy teraz! Czuwaj!

wywiad z hm. Zuzanną Sawicką przeprowadziła druhna „Zygmunt”

25

This article is from: